Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Każdy ma swojego anioła stróża, jednak nie każdy z nich wytrzymuje presję związaną z pracą. Podczas gdy kolejni aniołowie stróże zaczęli rezygnować ze swoich stanowisk, postanowiono wdrożyć "Projekt Demon". Niestety dla niej - postanowiono spróbować i wylosowali zarówno człowieka jak i demona, który od tamtej chwili miał nad nią czuwać.
Pierwsza część:
>>Tutaj<<
Każdy ma swojego anioła stróża, jednak nie każdy z nich wytrzymuje presję związaną z pracą. Podczas gdy kolejni aniołowie stróże zaczęli rezygnować ze swoich stanowisk, postanowiono wdrożyć "Projekt Demon". Niestety dla niej - postanowiono spróbować i wylosowali zarówno człowieka jak i demona, który od tamtej chwili miał nad nią czuwać.
Pierwsza część:
>>Tutaj<<
Po reakcji Dove uznałem, że chyba lubiła bardziej te pozycje, gdy byłem jak najbliżej niej. Za każdym razem mocno trzymała się moich ramion, zaciskając na nich swoje palce. Wcale mi to nie przeszkadzało. Nawet gdybym czuł na skórze jej wbijające się paznokcie. Może mógłbym na następny raz podsunąć jej ten pomysł, by spróbować jak będę się z tym czuć.
Zdawałoby się, że od ostatniego takiego momentu nie minęło za wiele czasu, a ponownie poczułem silne pobudzenie. Oparłem się na łokciach po obu stronach głowy Dove, aby móc patrzeć jej w oczy, gdy nadszedł ten moment. Ująłem jej twarz w dłonie, przyspieszając ruchy, kiedy zacząłem odczuwać pierwsze silne skurcze na swoim penisie. Wcześniej ani razu nie mogłem spoglądać jej w oczy, ale zdecydowanie mógłbym częściej widzieć ten malujący się wyraz rozkoszy, dzięki któremu po chwili i ja doznałem kolejnej przyjemności.
Swoich ruchów nie zaprzestałem od razu. Z moich ust uszedł krótki jęk kiedy specjalnie przedłużyłem tą chwilę. Odczekałem aż przez Dove przejdzie ostatni dreszcz zanim wysunąłem się z jej wnętrza i położyłem się obok, przyciągając ją do siebie i mocno obejmując.
- Myślisz, że teraz możemy pójść spać? Czy chcesz jeszcze? - spytałem nieco rozbawiony, odnajdując jej usta swoimi.
Zdawałoby się, że od ostatniego takiego momentu nie minęło za wiele czasu, a ponownie poczułem silne pobudzenie. Oparłem się na łokciach po obu stronach głowy Dove, aby móc patrzeć jej w oczy, gdy nadszedł ten moment. Ująłem jej twarz w dłonie, przyspieszając ruchy, kiedy zacząłem odczuwać pierwsze silne skurcze na swoim penisie. Wcześniej ani razu nie mogłem spoglądać jej w oczy, ale zdecydowanie mógłbym częściej widzieć ten malujący się wyraz rozkoszy, dzięki któremu po chwili i ja doznałem kolejnej przyjemności.
Swoich ruchów nie zaprzestałem od razu. Z moich ust uszedł krótki jęk kiedy specjalnie przedłużyłem tą chwilę. Odczekałem aż przez Dove przejdzie ostatni dreszcz zanim wysunąłem się z jej wnętrza i położyłem się obok, przyciągając ją do siebie i mocno obejmując.
- Myślisz, że teraz możemy pójść spać? Czy chcesz jeszcze? - spytałem nieco rozbawiony, odnajdując jej usta swoimi.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Bez słowa odprowadziłam Williama wzrokiem. Rozejrzałam się po pokoju zastanawiając się po raz setny jak znaleźliśmy się w tej sytuacji. Winiłam Williama za to, że się poddał, ale również byłam na niego zła, że odebrał mi tą radość, którą czułam, gdy pojawił się w Paryżu wcześniej niż planował. Teraz, gdy wspomnieniami wracałam do wspólnych momentów chciałam sobie włosy z głowy wyrwać. W pewnym znaczeniu zrobił ze mnie idiotkę i czułam, że byłam jeszcze większą idiotką, bo wciąż nie rozumiała co nagle się zmieniło. Może tak chciał mnie torturować, w końcu podobno demony to lubią.
Gdy go zapytałam o tą nagłą zmianę nie uważałam, że dał mi konkretną odpowiedź i dlatego też nie widziałam powodu aby go ponownie pytać.
Z ogromnym bólem głowy zaczęłam się przebierać. Upięłam włosy i dodałam trochę makijażu zanim również wyszłam z pokoju.
Dotarłam do restauracji i wzrokiem znalazłam Williama. Usiadłam naprzeciwko od niego i spojrzałam na to co zamówił zanim sama poprosiłam o herbatę na ból głowy i uspokojenie nerwów. Chyba przez jakiś czas tylko taką będę pić. Przyda się jeżeli następne kilka miesięcy będą bardziej pracowite niż się wcześniej spodziewałam.
Z ulgą wypiłam połowę herbaty, gdy tylko filiżanka pojawiła się przede mną. Dopiero wtedy spojrzałam na Williama, spoglądając na niego trochę dłużej. Szczerze mówiąc nie wiedziałam co do końca powiedzieć, przynajmniej nie od razu. Czułam się dziwnie w jego towarzystwie wiedząc, że planuje odejść. Tchórz. Jeden, wielki tchórz. Gdybym nie czuła do niego to co czuję, gdybym go nie pokochała to otworzyłabym dla niego drzwi aby mógł bez problemu odejść. Ale rzeczywistość była inna.
- Znowu jest ładna pogoda - zaczęłam, skupiając się na widokiem za oknem. Chyba kiedyś William wspominał, że ze mną mógłby nawet o pogodzie rozmawiać. Mógłby robić nic, jeżeli mógł być w moim towarzystwiem. A teraz chce uciec. Bolało to. Ta zmiana bolała bardziej, niż chciałam to po sobie pokazać.
- W Londynie pewnie pada. Kocham Londyn, ale chyba nie brak mi szarej pogody. Szkoda, że nie możemy mieć u nas trochę więcej słońca, tak jak tutaj - nie oczekiwałam odpowiedzi lub reakcji od Williama. Niedługo i tak będę siedziała sama przy stole tak, jak ta starsza kobieta niedaleko nas.
Odwróciłam wzrok od okna i wzięłam kolejny łyk herbaty.
- Czy jest coś co chciałbyś zobaczyć lub zrobić zanim wrócimy do Londynu? - zapytałam chociaż byłam niepewna czy William miał jakiekolwiek plany czy chęci aby zobaczyć cokolwiek w Paryżu.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cisza między nami chyba jeszcze nigdy mi tak nie przeszkadzała. Miałem wrażenie, jakby Dove kipiała całą złością na mnie, a z jakiegoś powodu wciąż trzymała fason i nie odzywała się. Wolałbym, aby coś powiedziała. Może nawet zaczęła krzyczeć bądź wyzywać. Raczej nie pozostałbym dłużny w zarzutach, gdyż w nas obojgu tkwiły pewne zadry i nierozwiązane sprawy. Pewnie byśmy wracali pokłóceni i oddzielnie lecz tak byłoby nawet lepiej. Gdyby w końcu zrozumiała moje słowa i odpuściła sobie związek. To trudne, ale nie było innej możliwości.
Przeniosłem swoje spojrzenie na kobietę, gdy zaczęła mówić. Zgodziłem się z nią zaledwie kiwnięciem głowy. Londyn i Paryż niby nie dzieliła tak duża odległość, a jednak tak bardzo się od siebie różniły. Mi również nie brakowało deszczu, choć urok Paryża przestał robić na mnie wrażenie. Patrząc na ogrody nie widziałem ich piękna. Myśląc o Luwrze nie miałem ochoty dokończyć jego zwiedzania. Tak samo na wspomnienie mostu łączącego brzegi rzeki, odechciało mi się tam wracać na wieczorne przekąski od ulicznych sprzedawców. Jakby powstała pustka, która wchłania wszystkie moje emocje, bo nie czułem już nawet złości.
- Nie, nie widzę takiej potrzeby. Ale z tego co pamiętam, chciałaś jakiś obraz do pokoju. Możemy to załatwić po powrocie z portu - sam również chciałem obraz… tylko teraz nie widziałem w tym najmniejszego sensu.
- Dostosuję się do ciebie, nie mam żadnych planów - choć zadawałem sobie pytanie, czy to jeszcze miało jakiś sens.
Upiłem łyk kawy, po czym zamieszałem widelcem na talerzu. Skoro już sobie coś wziąłem, wypadałoby nie robić scen i to zjeść zamiast żywić się samą kawą.
- Do miasta portowego możemy dojechać dorożką. Zdaje się, że całkiem sporo można takich tu wynająć - zaproponowałem. Piesza wycieczka nie wchodziła w grę, to zdecydowanie za daleko było na spacery.
Przeniosłem swoje spojrzenie na kobietę, gdy zaczęła mówić. Zgodziłem się z nią zaledwie kiwnięciem głowy. Londyn i Paryż niby nie dzieliła tak duża odległość, a jednak tak bardzo się od siebie różniły. Mi również nie brakowało deszczu, choć urok Paryża przestał robić na mnie wrażenie. Patrząc na ogrody nie widziałem ich piękna. Myśląc o Luwrze nie miałem ochoty dokończyć jego zwiedzania. Tak samo na wspomnienie mostu łączącego brzegi rzeki, odechciało mi się tam wracać na wieczorne przekąski od ulicznych sprzedawców. Jakby powstała pustka, która wchłania wszystkie moje emocje, bo nie czułem już nawet złości.
- Nie, nie widzę takiej potrzeby. Ale z tego co pamiętam, chciałaś jakiś obraz do pokoju. Możemy to załatwić po powrocie z portu - sam również chciałem obraz… tylko teraz nie widziałem w tym najmniejszego sensu.
- Dostosuję się do ciebie, nie mam żadnych planów - choć zadawałem sobie pytanie, czy to jeszcze miało jakiś sens.
Upiłem łyk kawy, po czym zamieszałem widelcem na talerzu. Skoro już sobie coś wziąłem, wypadałoby nie robić scen i to zjeść zamiast żywić się samą kawą.
- Do miasta portowego możemy dojechać dorożką. Zdaje się, że całkiem sporo można takich tu wynająć - zaproponowałem. Piesza wycieczka nie wchodziła w grę, to zdecydowanie za daleko było na spacery.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Trochę rozczarowało mnie to, że nie miał żadnych planów, ale również go rozumiałam. Przecież to ja zdecydowałam szybciej wrócić do domu. Z drugiej strony, nie musiał wracać ze mną. Mógłby zostać i więcej zobaczyć co ma Paryż do zaoferowania. No cóż, skoro zdecydował ze mną wrócić to przecież do niczego go nie zmuszę. Może Paryż go nigdy nie interesował. Może nawet i w tym temacie się myliłam.
To prawda, chciałam obraz do pokoju. Czy raczej do nowego biura w hotelu. Wciąż nie byłam pewna czy wciąż tego chciałam, ale po dłuższym namyśle uznałam, że mogłabym żałować jeżeli nie będę miała chociaż małego portretu z Williamem. Nawet jeżeli i tak dam obraz na bok lub gdzieś, gdzie nie będę widzieć do czasu, gdy złość mi minie. Przynajmniej będę miała opcje co z nim zrobić. Przynajmniej będę miała jakiś fizyczny dowód, że sobie tego wszystkiego, to "coś" pomiędzy nami, nie zmyśliłam.
Przytaknęłam na jego propozycję, dokańczając herbatę.
- W takim razie do portu, a później do parku - odpowiedziałam, odkładając filiżankę na swoje miejsce. - I prezenty dla Sebastiana i Anny. Może coś dla Vincenta. Mam nadzieję, że jego obsesja wokół mojego brata się skończyła. - i wróci do bycia moim kotem. To ja go znalazłam, ja dałam mu imię, nawet kupiłam mu dobrocie, dzwoneczki i inne zabawki. Strasznie rozpieszczone zwierze. Nawet William go dobrze karmił.
Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Było coś dziwnego i nawet smutnego w tym, że nie będzie przed nami za wiele wyjść na miasto lub do restauracji... przez jakiś czas. To drugie zwłaszcza było przyjemne i chyba zawsze będę kojarzyć z Williamem. Jedynie on był tak chętny na wspólnie spędzony czas i spróbowanie czegoś nowego.
Spojrzałam na jego talerz, obserwując jak kręci tym widelcem przez jakiś czas.
- Matka cię nie nauczyła aby nie bawić się jedzeniem? - zapytałam z lekko uniesioną brwią.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tak, zdaje się, że Dove wcześniej coś wspominała o prezentach dla bliskich. Zabawne, że brała również pod uwagę kota. Musiała mimo wszystko przywiązać się do tego zwierzaka. Będę musiał jeszcze rozwiązać ten problem. Tylko jeszcze nie wiedziałem jak. Gdybym miał odejść od razu po powrocie do Londynu i równie szybko otrzymał zastępstwo, zostawiłbym tą rolę całkowicie Anthony'emu. Pewnie nadal byłaby to "obsesja na punkcie Sebastiana", ale nic na to nie mogłem poradzić. Gdybym jednak został na dłużej… może wróciłbym do bycia tylko Vincentem stróżem, a Anthony mógłby być sobie kimś innym. Może psem. Czy Sebastian kiedyś nie wspominał, że chciałby psa? Może.
- Wyobraź sobie, że jakoś wcześniej się jej zmarło - odparłem na zarzut bawienia się jedzeniem. Jeżeli matka Dove uczyła ją w ten sposób, lepiej dla niej. Trochę jej tego pozazdrościłem, że miała na tyle swobody i bliskiej relacji. Mną nikt się w ten sposób nie interesował; jak jadłem, ile jadłem i czy w ogóle jadłem. Miałem tylko robić swoje i nie stwarzać większych problemów.
Po tych słowach odłożyłem widelec na talerz z jedzeniem. Choć początkowo miałem w planie zjeść trochę tego śniadania, komentarz Dove sprawił, że nawet kawa przestała mi smakować. Oparłem się o oparcie krzesła, składając złożone dłonie na kolanach. Posłałem przy tym Dove krótkie spojrzenie, nie zatrzymując go jednak na niej zbyt długo. Wyjrzałem przez okno, gdzie promienie słoneczne znaczyły ślady na ogrodach.
- Powiedz tylko jak będziesz gotowa. Lepiej iść wcześniej, bo bilety szybko się rozchodzą - powiedziałem sucho, nie zmieniając wyrazu twarzy. Nie byłem złośliwy, czy zirytowany. Zacisnąłem lekko usta, postanawiając nie pokazywać po sobie żadnych więcej emocji. Miałem być tylko obojętny, na wszystko.
- Wyobraź sobie, że jakoś wcześniej się jej zmarło - odparłem na zarzut bawienia się jedzeniem. Jeżeli matka Dove uczyła ją w ten sposób, lepiej dla niej. Trochę jej tego pozazdrościłem, że miała na tyle swobody i bliskiej relacji. Mną nikt się w ten sposób nie interesował; jak jadłem, ile jadłem i czy w ogóle jadłem. Miałem tylko robić swoje i nie stwarzać większych problemów.
Po tych słowach odłożyłem widelec na talerz z jedzeniem. Choć początkowo miałem w planie zjeść trochę tego śniadania, komentarz Dove sprawił, że nawet kawa przestała mi smakować. Oparłem się o oparcie krzesła, składając złożone dłonie na kolanach. Posłałem przy tym Dove krótkie spojrzenie, nie zatrzymując go jednak na niej zbyt długo. Wyjrzałem przez okno, gdzie promienie słoneczne znaczyły ślady na ogrodach.
- Powiedz tylko jak będziesz gotowa. Lepiej iść wcześniej, bo bilety szybko się rozchodzą - powiedziałem sucho, nie zmieniając wyrazu twarzy. Nie byłem złośliwy, czy zirytowany. Zacisnąłem lekko usta, postanawiając nie pokazywać po sobie żadnych więcej emocji. Miałem być tylko obojętny, na wszystko.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Zrobiło mi się trochę głupio po jego reakcji na moje pytanie. Nie musiał tego bezpośrednio mówić. Widziałam, że moje słowa na niego wpłynęły. Ale nie zamierzałam przepraszać. W tym momencie uważałam, że jeżeli ktoś mógł chodzić obrażony to ja. Nie on. To przez niego jesteśmy teraz w tej sytuacji i w tak nieprzyjemnych humorach.
Gdyby to ode mnie zależało to wczorajsza rozmowa nigdy nie miałaby miejsca i dzisiaj wciąż byśmy leniwie spędzali dzień w łóżku. Jednak jest, jak jest.
- Gotowa - dokończyłam swoją herbatę i wstałam z miejsca. Powiedziałam kelnerowi aby rachunek poszedł pod numer naszego pokoju i zapłacę za wszystko pod koniec naszego pobytu.
Nie było wielkiego problemu z znalezieniem wolnej dorożki. Było ich pełno o tej porze. Hotel był w samym centrum miasta, więc mieliśmy większe szanse aby coś znaleźć. Ale również to znaczyło, że czekała nas niekrótka podróż do portu. Szybko zaczęłam żałować, że nie wzięłam ze sobą książki lub chociaż mój notatnik. Nie miałam ochoty na rozmowy z Williamem i miałam przeczucie, że on również nie był skłonny do rozmów.
Gdy dotarliśmy na miejsce musieliśmy czekać w małej kolejce. Nie miałam z tym jakiegoś problemu. Niedaleko nas były stragany, każdy z czymś innym do zaoferowania. Jeden nawet miał małe woreczki z różnymi orzechami.
- Zaraz wrócę - powiedziałam w kierunku Williama i podeszłam do kobiety w średnim wieku, która akurat wiązała kolejny worek z orzechami. Kupiłam dwa, jedno na teraz, drugie na podróż.
Zadowolona i w trochę lepszym humorze wróciłam do Williama. Nie było mnie za długo, ale sprawy z biletami musiały szybko iść, bo byliśmy następni w kolejce.
- Ojciec kiedyś kupił taki woreczek dla mnie i Sebastiana. Najlepsze jednak były prażone podczas zimniejszej pogody - nie byłam pewna czemu podzieliłam się z nim tą informacją. Zerknęłam do jednego woreczka aby sprawdzić jaka mieszanka się trafiła. Było tam kilka orzechów, których nie znałam. Może powinnam była więcej ich kupić i dać w prezencie Sebastianowi.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zagryzłem zęby, ale nie powiedziałem ani słowa. Zapamiętałem sobie, by następny posiłek zjeść na mieście. Nie potrzebowałem, by jeszcze na koniec za mnie płaciła. Wciąż nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego Dove była tak uparta i nie chciała mnie słuchać ani iść na żaden kompromis. Od razu się obraziła i uniosła honorem. A przecież rozstania wcale nie muszą kończyć się zawsze w taki nieprzyjemny sposób. Tym bardziej, że wcale jej niczym nie obraziłem ani nie ubliżyłem, by chciała uciekać z Paryża jak najszybciej. Pozostanie tu do końca może wcale nie było takim dobrym pomysłem, skoro wciąż jedyne co potrafiła, to pokazywać teraz jak bardzo czuła się urażona.
Tak jak w powozie. Jak miałbym się do niej odezwać, gdy siedziała z taką miną? Znając Dove zaraz znalazłaby sposób, by coś mi wypomnieć i wylać na mnie swój żal. Jakbym tylko ja był wszystkiemu winien.
W porcie za to widocznie się rozchmurzyła, rozglądając się po straganach. Oprócz różnych pamiątek najwięcej było straganów ze świeżo złowionymi rybami, a także sezonowymi warzywami i owocami. Dominował jednak zapach soli i ryb z domieszką jakiegoś cytrusowego kadzidła, które pewnie pochodziło ze stoiska przy kasach. Nad tym wszystkim unosiły się odgłosy nawołujących sprzedawców, rybaków i marynarzy, jak i również trzeszczące liny. Port niewątpliwie miał swój urok. Wyobraziłem go sobie zimą, gdy Dove wspomniała o zimniejszej pogodzie, gdzie zamiast zapachu ryb roznosił się zapach prażonych kasztanów i orzechów, które trzymała w dłoniach. Od razu na wspomnienie przyszedł mi obraz, kiedy zimą byliśmy w zoo i karmiliśmy ciastkami orangutany. To było miłe wspomnienie. Padło wtedy między nami trochę przykrych słów lecz szybko się z tym uporaliśmy. Uśmiechnąłem się z małym smutkiem, patrząc jak Dove zagląda do woreczka z przysmakami. Łatwiej byłoby, gdyby tamtego dnia nie zapukała do moich drzwi.
Zanim zdążyłem wymyślić coś w odpowiedzi, nadeszła nasza kolej. Dostaliśmy bilety na pojutrze. Nie były w najtańszej klasie ani w najdroższej, ale kosztowały całkiem sporo. Taniały tylko w dniu, w którym odpływał statek. Teraz musieliśmy wydać więcej, by mieć zapewnione miejsca. Niestety nie udało się nic zrobić z biletami, które już miałem. Ani nie mogłem ich zwrócić, ani zamienić, gdyż był tylko jeden taki rejs.
- Może uda mi się wieczorem znaleźć tych gości, od których je wygrałem - mruknąłem. Raczej nie kupili nowych, może więc chociaż oni będą mogli z nich skorzystać. Szkoda byłoby, gdyby miały się zmarnować.
- Chcesz tutaj się rozejrzeć za prezentami? - spytałem, unosząc dopiero spojrzenie na Dove. Niby było to tylko miasto portowe lecz miało całkiem sporo do zaoferowania. - Może masz ochotę na pieczoną rybę? - wspomniałem o niej, gdy przechodziliśmy obok niewielkiego baru, z którego dobiegał zapach właśnie pieczonej świeżej ryby. To nie to samo, czym Dove karmiła Vincenta. Czułem, że taka ryba jest o wiele smaczniejsza.
Tak jak w powozie. Jak miałbym się do niej odezwać, gdy siedziała z taką miną? Znając Dove zaraz znalazłaby sposób, by coś mi wypomnieć i wylać na mnie swój żal. Jakbym tylko ja był wszystkiemu winien.
W porcie za to widocznie się rozchmurzyła, rozglądając się po straganach. Oprócz różnych pamiątek najwięcej było straganów ze świeżo złowionymi rybami, a także sezonowymi warzywami i owocami. Dominował jednak zapach soli i ryb z domieszką jakiegoś cytrusowego kadzidła, które pewnie pochodziło ze stoiska przy kasach. Nad tym wszystkim unosiły się odgłosy nawołujących sprzedawców, rybaków i marynarzy, jak i również trzeszczące liny. Port niewątpliwie miał swój urok. Wyobraziłem go sobie zimą, gdy Dove wspomniała o zimniejszej pogodzie, gdzie zamiast zapachu ryb roznosił się zapach prażonych kasztanów i orzechów, które trzymała w dłoniach. Od razu na wspomnienie przyszedł mi obraz, kiedy zimą byliśmy w zoo i karmiliśmy ciastkami orangutany. To było miłe wspomnienie. Padło wtedy między nami trochę przykrych słów lecz szybko się z tym uporaliśmy. Uśmiechnąłem się z małym smutkiem, patrząc jak Dove zagląda do woreczka z przysmakami. Łatwiej byłoby, gdyby tamtego dnia nie zapukała do moich drzwi.
Zanim zdążyłem wymyślić coś w odpowiedzi, nadeszła nasza kolej. Dostaliśmy bilety na pojutrze. Nie były w najtańszej klasie ani w najdroższej, ale kosztowały całkiem sporo. Taniały tylko w dniu, w którym odpływał statek. Teraz musieliśmy wydać więcej, by mieć zapewnione miejsca. Niestety nie udało się nic zrobić z biletami, które już miałem. Ani nie mogłem ich zwrócić, ani zamienić, gdyż był tylko jeden taki rejs.
- Może uda mi się wieczorem znaleźć tych gości, od których je wygrałem - mruknąłem. Raczej nie kupili nowych, może więc chociaż oni będą mogli z nich skorzystać. Szkoda byłoby, gdyby miały się zmarnować.
- Chcesz tutaj się rozejrzeć za prezentami? - spytałem, unosząc dopiero spojrzenie na Dove. Niby było to tylko miasto portowe lecz miało całkiem sporo do zaoferowania. - Może masz ochotę na pieczoną rybę? - wspomniałem o niej, gdy przechodziliśmy obok niewielkiego baru, z którego dobiegał zapach właśnie pieczonej świeżej ryby. To nie to samo, czym Dove karmiła Vincenta. Czułem, że taka ryba jest o wiele smaczniejsza.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Spojrzałam dosyć niechętnie w stronę pieczonej ryby. Nie chciałam tego mówić na głos, ale obudziłam się dzisiaj bez apetytu. Może to przez emocje lub stres, sama nie byłam pewna. Gdy zeszłam do restauracji na nic nie miałam ochoty i wciąż wolałam chodzić z pustym żołądkiem. Gdybym coś zjadła długo nie siedziałoby to w moich żołądku, a ostatnie co chciałam to gorzej się poczuć lub zachorować.
Dlatego zrobiłam kwaśną minę w kierunku ryby. Ale rozejrzenie się za prezentami było dobrym pomysłem.
Rozglądając się próbowałam zdecydować z czego najbardziej skorzystałby mój brat. Nie był lepszy ode mnie z francuskiego, więc książki odpadały. Gdybym kupiła mu koszulę to uznałby, że ma lepsze w szafie. Tak samo z obuwiem. W pewnym momencie zauważyłam, że ktoś sprzedawał okulary przeciwsłoneczne, podobne do tych, które kupił nam William. Uznałam, że to będzie dobry prezent dla Sebastiana. Coś nowego, innego, coś co sam by sobie nie kupił i zdecydowanie jeszcze nie ma.
Pewne rzeczy musiałam kupić w centrum Paryża, dlatego gdy wróciliśmy z portu wspomniałam Williamowi, że chciałabym podejść do pewnego sklepu kilka ulic od hotelu. Tam znalazłam kobietę, która sprzedawała perfumy. Kupiłam jedną buteleczkę dla siebie, a drugą dla Anny. Miałam nadzieję, że zapach jej się spodoba. Był odrobinę podobny do perfum, które kiedyś dostała od Sebastiana w prezencie i byłam nimi zachwycona.
Dopiero gdy wyszłam ze sklepu poczułam się osłabiona.
- Może przejdziemy się do parku? Jest niedaleko i chciałabym usiąść na dłuższą chwilę - dlaczego pytałam go o zdanie, nie byłam pewna. Przecież mogłam iść bez niego. Ale... sam fakt, że był obok w razie czego, gdyby jednak mój stan się pogorszył sprawił, że odsunęłam na chwilę na bok swoją złość.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Robiliśmy wszystko razem tego dnia, niby normalnie… poszliśmy wybrać prezent dla Sebastiana. Dove zdecydowała się na okulary przeciwsłoneczne, takie jakie kupiłem nam obojgu, różniły się tylko wyglądem. Następnie wróciliśmy dorożką do Paryża, gdzie wybraliśmy się na następne zakupy. Tu został wybrany prezent dla Anny. Nie znałem się na damskich perfumach, nie wiedziałem, które Dove wzięła dla niej, które dla siebie, czy może w ogóle obie buteleczki były dla Anny. Sprzedawczyni próbowała i mnie zachęcić do zakupu męskich perfum lecz grzecznie i stanowczo odmówiłem. Następnie przeszliśmy do parku, gdzie w cieniu drzew można było odpocząć na drewnianej ławce.
Tylko czy można było to nazwać odpoczynkiem i wspólnie spędzonym czasem? Praktycznie nie odzywaliśmy się do siebie. Dove robiła co chciała, ja bardziej snułem się za nią. Nic razem nie planowaliśmy, głównie milczałem, podczas gdy ona załatwiała swoje sprawy i rozmawiała ze sprzedawcami. Byliśmy razem, ale jednak osobno. Przez cały ten czas nie okazywałem uczuć bądź zainteresowania. Byłem już tym zmęczony. Właściwie nawet chciałem już jak najszybciej wrócić do Londynu. Jeśli tak miał wyglądać koniec, bez sensu było męczyć się ze sobą wzajemnie.
Kiwnąłem głową, choć zapewne Dove nie interesowało czy się zgadzam czy nie. Pozwoliłem sobie odejść od niej, gdy ta siedziała na ławce. Pewnie szybciej bym zwariował niż wytrzymał tą pełną napięcia ciszę, jaka zalegała między nami. Wolałem patrzeć jak trawa rośnie.
A właściwie to moją uwagę przykuł pewien mężczyzna, stojący w cieniu wśród gęstych krzewów. Rośliny stworzyły tu coś na kształt naturalnego zadaszenia, dając wytchnienie od słońca. Mężczyzna wyglądał na nie więcej niż pięćdziesiąt lat, miał więcej siwych włosów niż naturalnie ciemnych. Ubrany jedynie w koszulę i przewiewne spodnie, z dziwnym urządzeniem obok niego, które właśnie rozstawił. Wydawał się być trochę nierozgarnięty, jakby nie do końca sam wiedział, co robi, szczególnie kiedy zaczął się rozglądać dookoła. Nie sądziłem, że jego wzrok tak szybko na mnie padnie, po czym przywołał mnie gestem. Moja ciekawość wzięła górę i nawet jeżeli był jakimś wariatem, to zawsze jakaś rozrywka… na szczęście był na tyle blisko, że miałem na oku Dove. Siedziała tyłem, nie miałem pewności, czy go widziała.
- Może zechciałby pan przez chwilę zapozować? Potrzebuję się przekonać, czy wszystko odpowiednio ustawiłem - powiedział, wskazując mi miejsce pod drzewem. Zrobiłem o co prosił, a ten ponownie zaczął grzebać przy swoim urządzeniu. Takich słów mógł użyć malarz tuż przed rozpoczęciem portretu, dlatego wydało mi się to nieco dziwne, odrobinę śmieszne. Nie rozumiałem do końca o co chodziło, ale zamierzałem się o wszystko dopytać, kiedy już "odpowiednio ustawi".
Ku mojemu zdziwieniu sam chwilę później do mnie podszedł, wręczając kawałek papieru.
- Nie jest idealne, ale wyraźne. Proszę sobie je zatrzymać w ramach podziękowania - patrzyłem na to co mi wręczył i nie mogłem wyjść z zaskoczenia, gładząc palcami portret, jakbym oczekiwał, że farba zaraz się zmyje. Musiałem mieć chyba dość głupią minę, gdyż mężczyzna zaśmiał się.
- Pierwszy raz spotyka się pan z fotografią?
- Fotografią? Tak to się nazywa? Jak to możliwe?
- To jest aparat fotograficzny - wskazał na swoje urządzenie. - Robi on właśnie takie oto zdjęcia - tu przeniósł spojrzenie na to, co trzymałem w dłoni. Żywo zaczął mi opowiadać o procesach jakie zachodzą, aby powstało zdjęcie, ale nic z tego nie rozumiałem.
- Dziękuję bardzo. To dość ciekawa pamiątka.
- Proszę. Jeśli chciałby pan więcej, proszę wrócić. Za drobną opłatą następne będą nieco lepsze - wyjaśnił i zajął się następną osobą, która stanęła przy nim zainteresowana. Byłem na tyle przejęty otrzymanym zdjęciem, że po prostu wróciłem do Dove, siadając przy niej na ławce. Nie ważne, że była na mnie obrażona. Zafascynowany musiałem się podzielić z nią swoim nowym odkryciem.
- Dove, widziałaś kiedyś coś takiego? - spytałem, podsuwając jej trzymany przedmiot. - To zdjęcie. Nigdy nie sądziłem, że ludzie będą w stanie stworzyć coś takiego. Chwila moment i już! Nie musisz siedzieć nieruchomo przez kilka godzin jak u malarza! Może chcesz takie? Na tle ogrodów albo wieży Eiffla, teraz to takie proste - zaśmiałem się cicho, ponownie wpatrując w swój wizerunek, jakby nadal nie dowierzając własnym oczom.
Tylko czy można było to nazwać odpoczynkiem i wspólnie spędzonym czasem? Praktycznie nie odzywaliśmy się do siebie. Dove robiła co chciała, ja bardziej snułem się za nią. Nic razem nie planowaliśmy, głównie milczałem, podczas gdy ona załatwiała swoje sprawy i rozmawiała ze sprzedawcami. Byliśmy razem, ale jednak osobno. Przez cały ten czas nie okazywałem uczuć bądź zainteresowania. Byłem już tym zmęczony. Właściwie nawet chciałem już jak najszybciej wrócić do Londynu. Jeśli tak miał wyglądać koniec, bez sensu było męczyć się ze sobą wzajemnie.
Kiwnąłem głową, choć zapewne Dove nie interesowało czy się zgadzam czy nie. Pozwoliłem sobie odejść od niej, gdy ta siedziała na ławce. Pewnie szybciej bym zwariował niż wytrzymał tą pełną napięcia ciszę, jaka zalegała między nami. Wolałem patrzeć jak trawa rośnie.
A właściwie to moją uwagę przykuł pewien mężczyzna, stojący w cieniu wśród gęstych krzewów. Rośliny stworzyły tu coś na kształt naturalnego zadaszenia, dając wytchnienie od słońca. Mężczyzna wyglądał na nie więcej niż pięćdziesiąt lat, miał więcej siwych włosów niż naturalnie ciemnych. Ubrany jedynie w koszulę i przewiewne spodnie, z dziwnym urządzeniem obok niego, które właśnie rozstawił. Wydawał się być trochę nierozgarnięty, jakby nie do końca sam wiedział, co robi, szczególnie kiedy zaczął się rozglądać dookoła. Nie sądziłem, że jego wzrok tak szybko na mnie padnie, po czym przywołał mnie gestem. Moja ciekawość wzięła górę i nawet jeżeli był jakimś wariatem, to zawsze jakaś rozrywka… na szczęście był na tyle blisko, że miałem na oku Dove. Siedziała tyłem, nie miałem pewności, czy go widziała.
- Może zechciałby pan przez chwilę zapozować? Potrzebuję się przekonać, czy wszystko odpowiednio ustawiłem - powiedział, wskazując mi miejsce pod drzewem. Zrobiłem o co prosił, a ten ponownie zaczął grzebać przy swoim urządzeniu. Takich słów mógł użyć malarz tuż przed rozpoczęciem portretu, dlatego wydało mi się to nieco dziwne, odrobinę śmieszne. Nie rozumiałem do końca o co chodziło, ale zamierzałem się o wszystko dopytać, kiedy już "odpowiednio ustawi".
Ku mojemu zdziwieniu sam chwilę później do mnie podszedł, wręczając kawałek papieru.
- Nie jest idealne, ale wyraźne. Proszę sobie je zatrzymać w ramach podziękowania - patrzyłem na to co mi wręczył i nie mogłem wyjść z zaskoczenia, gładząc palcami portret, jakbym oczekiwał, że farba zaraz się zmyje. Musiałem mieć chyba dość głupią minę, gdyż mężczyzna zaśmiał się.
- Pierwszy raz spotyka się pan z fotografią?
- Fotografią? Tak to się nazywa? Jak to możliwe?
- To jest aparat fotograficzny - wskazał na swoje urządzenie. - Robi on właśnie takie oto zdjęcia - tu przeniósł spojrzenie na to, co trzymałem w dłoni. Żywo zaczął mi opowiadać o procesach jakie zachodzą, aby powstało zdjęcie, ale nic z tego nie rozumiałem.
- Dziękuję bardzo. To dość ciekawa pamiątka.
- Proszę. Jeśli chciałby pan więcej, proszę wrócić. Za drobną opłatą następne będą nieco lepsze - wyjaśnił i zajął się następną osobą, która stanęła przy nim zainteresowana. Byłem na tyle przejęty otrzymanym zdjęciem, że po prostu wróciłem do Dove, siadając przy niej na ławce. Nie ważne, że była na mnie obrażona. Zafascynowany musiałem się podzielić z nią swoim nowym odkryciem.
- Dove, widziałaś kiedyś coś takiego? - spytałem, podsuwając jej trzymany przedmiot. - To zdjęcie. Nigdy nie sądziłem, że ludzie będą w stanie stworzyć coś takiego. Chwila moment i już! Nie musisz siedzieć nieruchomo przez kilka godzin jak u malarza! Może chcesz takie? Na tle ogrodów albo wieży Eiffla, teraz to takie proste - zaśmiałem się cicho, ponownie wpatrując w swój wizerunek, jakby nadal nie dowierzając własnym oczom.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Z ciężkim westchnieniem usiadłam na wolnej ławce w parku. Przynajmniej dzisiaj nie było tak ciepło, jak wczoraj. Przyjemny chłodny wiatr mógł uspokoić każdą żywą duszę, zwłaszcza z cichym szumem liści. Chyba w taki sposób chcę zapamiętać Paryż. Nie jako miejsce, gdzie niemalże każdą noc spędzałam na alkoholu i grach. Nie jako miejsce, gdzie William zdecydował namieszać mi w głowie i złamać mi serce. Wolałam pamiętać Paryż i te wszystkie galerie, muzea i parki.
Otworzyłam oczy słysząc swoje imię. Spojrzałam w dół na papier, który trzymał William. Zdjęcie? Chyba kiedyś Sebastian mi o czymś takim opowiadał. Przeczytał o tym wynalazku w gazecie, o ile dobrze pamiętam. Szczerze mówiąc nie do końca go słuchałam, nie interesowało mnie coś czego na własne oczy nie mogłam zobaczyć.
Teraz mogłam przyznać, że było to ciekawe i imponujące. William również był zachwycony i... Jego śmiech czy nawet iskierki w oczach kiedy mówił o tym zdjęciu mnie zabolały. Nie byłam pewna dlaczego, ale przez chwilę zrobiło mi się jakoś dziwnie smutno. Za długo nie siedziałam z tymi emocjami. W końcu, William czekał na moją odpowiedź.
- Nie miałabym nic przeciwko temu. Może być z tego ładna pamiątka.
Na szczęście park był po drugiej strony rzeki z widokiem na wieżę Eiffla. Gdy mężczyzna z kamerą był gotowy powiedzieliśmy mu jakie byśmy chcieli zdjęcie, a on podał nam cenę. W ciszy obserwowałam, jak szukał odpowiednie miejsce aby ustawić kamerę. Trochę mu to zajęło, ale ostatecznie pokazał nam gdzie mamy stanąć aby również ładnie było widać wieżę Eiffla w tle.
Nie byłam do końca pewna co ze sobą zrobić. Po prostu... stać? Czy raczej podejść do tego, jak do portretu? Po chwili namysłu bez słowa objęłam ramię Williama. Wmawiałam sobie, że zrobiłam to w razie czego gdybym znowu gorzej się poczułam. Po za tym, dziwnie by to wyglądało gdybyśmy jedynie stali obok siebie.
- Bardzo ładnie! - mężczyzna coś jeszcze powiedział, ale nie znałam tych słów po francusku.
Ścisnęłam mocniej ramię Williama, gdy nagle coś błysnęło jeden, dwa razy. Odwróciłam wzrok i zamrugałam kilka razy. Co za dziwne urządzenie.
- Proszę bardzo- znowu zaczął coś mówić, ale byłam bardziej skupiona na zdjęciach, które nam wręczył. Wzięłam jedną kopię w obie ręce przyglądając się zdjęciu. Byłam zaskoczona, jak dobrze wyszło. I naprawdę szybko.
- To jest chyba jakaś czarna magia...
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Takie zdjęcie jest czymś, na co nie musielibyśmy czekać kilka godzin jak w przypadku obrazu. Nawet najsprawniejszy malarz potrzebował czasu, aby stworzyć portrety dwóch osób. Tutaj wszystko trwało zaledwie kilkanaście minut i było o wiele dokładniejsze.
Zdziwił mnie jedynie fakt, gdy Dove postanowiła zrobić sobie zdjęcie razem ze mną. Nic nie powiedziałem, delikatnie tylko obejmując ją w pasie. Tak było bezpiecznie i nie wyglądało dość głupio. Choć z pewnością dla nas oboje było to zwyczajnie sztuczne. Niemal mogłem wyczuć, że Dove wcale nie robiła tego z chęcią, jak kiedyś. Nie wiedziałem więc po co ta cała szopka lecz z podziękowaniem przyjąłem zdjęcie od mężczyzny, płacąc mu za usługę. On przecież o niczym nie wiedział i nie musieliśmy go uświadamiać w faktach. Nie widziałem powodów, dla których miałbym opowiadać obcym ludziom o swoich problemach. Naszych wspólnych, gdyż Dove zapewne miała podobne podejście.
Mężczyzna zaśmiał się na stwierdzenie, iż jest to czarna magia. Najwyraźniej rozumiał słowa po angielsku.
- Jeśli nazywa to pani magią, to tylko magią umysłu! - powiedział i nie miał już więcej czasu na rozmowy, gdyż przez ten czas zgromadziło się parę osób chętnych na zdjęcia.
Odeszliśmy kawałek, miałem ochotę nawet zacząć rozmowę, ale patrząc na minę Dove, wszystko mi przeszło. Wyglądała na niezbyt zadowoloną, a jednocześnie dość… bardzo nieprzewidywalną. Naprawdę nie wiedziałem co chodziło jej po głowie. Nasze relacje zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni, dzisiejszego dnia Dove miała do mnie takie podejście, jakbym był sam wszystkiemu winny. Obrażała się jak dziecko zamiast porozmawiać i zrozumieć, że to pewien koniec. Nie musiał być całkowity, ale była na to zbyt uparta.
- Wracajmy, ciemno się już robi - powiedziałem tylko, nie spoglądając w stronę Dove. Przykro mi było, ale kobieta skutecznie odrzucała każdą moją próbę rozmowy bądź spędzania wspólnie czasu.
Wróciliśmy bez zamienienia ze sobą słowa, jak z resztą przez cały dzień. Pokój był świeżo posprzątany, założono czystą pościel oraz ktoś równo ułożył buty. Całe szczęście jednak, że były tu dwa oddzielne pokoje.
- Byłaś tu w końcu pierwsza - mruknąłem, pakując swoje rzeczy do walizki z zamiarem przeniesienia się do części, którą zajmowała wcześniej Diana. Nie wyobrażałem sobie wspólnego spędzania wieczoru. Mogła iść na dół na drinka lub na papierosa, skoro ostatnio tak to polubiła. Mogła spędzić ten czas z Theodore i pozostałymi. A byłem pewien, że zrobiłaby najchętniej coś mi na złość.
Zdziwił mnie jedynie fakt, gdy Dove postanowiła zrobić sobie zdjęcie razem ze mną. Nic nie powiedziałem, delikatnie tylko obejmując ją w pasie. Tak było bezpiecznie i nie wyglądało dość głupio. Choć z pewnością dla nas oboje było to zwyczajnie sztuczne. Niemal mogłem wyczuć, że Dove wcale nie robiła tego z chęcią, jak kiedyś. Nie wiedziałem więc po co ta cała szopka lecz z podziękowaniem przyjąłem zdjęcie od mężczyzny, płacąc mu za usługę. On przecież o niczym nie wiedział i nie musieliśmy go uświadamiać w faktach. Nie widziałem powodów, dla których miałbym opowiadać obcym ludziom o swoich problemach. Naszych wspólnych, gdyż Dove zapewne miała podobne podejście.
Mężczyzna zaśmiał się na stwierdzenie, iż jest to czarna magia. Najwyraźniej rozumiał słowa po angielsku.
- Jeśli nazywa to pani magią, to tylko magią umysłu! - powiedział i nie miał już więcej czasu na rozmowy, gdyż przez ten czas zgromadziło się parę osób chętnych na zdjęcia.
Odeszliśmy kawałek, miałem ochotę nawet zacząć rozmowę, ale patrząc na minę Dove, wszystko mi przeszło. Wyglądała na niezbyt zadowoloną, a jednocześnie dość… bardzo nieprzewidywalną. Naprawdę nie wiedziałem co chodziło jej po głowie. Nasze relacje zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni, dzisiejszego dnia Dove miała do mnie takie podejście, jakbym był sam wszystkiemu winny. Obrażała się jak dziecko zamiast porozmawiać i zrozumieć, że to pewien koniec. Nie musiał być całkowity, ale była na to zbyt uparta.
- Wracajmy, ciemno się już robi - powiedziałem tylko, nie spoglądając w stronę Dove. Przykro mi było, ale kobieta skutecznie odrzucała każdą moją próbę rozmowy bądź spędzania wspólnie czasu.
Wróciliśmy bez zamienienia ze sobą słowa, jak z resztą przez cały dzień. Pokój był świeżo posprzątany, założono czystą pościel oraz ktoś równo ułożył buty. Całe szczęście jednak, że były tu dwa oddzielne pokoje.
- Byłaś tu w końcu pierwsza - mruknąłem, pakując swoje rzeczy do walizki z zamiarem przeniesienia się do części, którą zajmowała wcześniej Diana. Nie wyobrażałem sobie wspólnego spędzania wieczoru. Mogła iść na dół na drinka lub na papierosa, skoro ostatnio tak to polubiła. Mogła spędzić ten czas z Theodore i pozostałymi. A byłem pewien, że zrobiłaby najchętniej coś mi na złość.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Przytaknęłam, gdy William zaproponował powrót do hotelu. Musiałam zacząć się pakować i znaleźć miejsce na prezenty. Może również bym zjadła coś więcej niż kilka orzechów.
Gdy dotarliśmy do naszego pokoju zamiast od razu zrobić to co chciałam obserwowałam Williama, jak pakował swoje rzeczy. Nie myślałam, że będziemy spać w jednym łóżku, ale sam ten widok jedynie mnie dobił. Nawet jeżeli było to naturalne i bardziej oczywiste, że jedno z nas będzie musiało wziąć swoje rzeczy i skorzystać z drugiej sypialni. Przecież doskonale o tym wiedziałam.
Spakowanie dzisiejszych zakupów nie zajęło za wiele czasu i usiadłam na łóżku niepewna co teraz ze sobą zrobić. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam się samotnie. Nagle poczułam podobną pustkę do tej, którą miałam w sobie zanim poznałam Williama. To tylko chwilowe. Wszystko wróci do normy, gdy znajdę rozwiązanie. Jedynie te myśli pomogły mi się uspokoić.
W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Zawahałam się zanim wyszłam z sypialni i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je wystarczająco na tyle abym mogła zobaczyć kto stał po drugiej stronie.
- Theo!
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
- Chciałem się upewnić, że jeszcze żyjesz - powiedział żartobliwie. - Macie jakieś plany na dzisiejszy wieczór?
Dlaczego musiał o to zapytać? Przecież nie mogę mu powiedzieć prawdy, że nie mamy żadnych planów, bo nawet jest ciężko nam ze sobą rozmawiać. Że William po prostu sam zdecydował, sam podjął decyzję, że lepiej by było zakończyć nasze relacje? W jednym momencie była szczęśliwa, a w drugim William własnoręcznie wyrwał mi serce aby je zdeptać niczym jakiegoś robala.
- Wszystko w porządku?- Theo musiał coś zauważyć na mojej twarzy, bo nagle jego uśmiech został zastąpiony zmarszczonymi brwiami i zmartwioną miną.
- Muszę wrócić do Londynu. Mój brat gorzej się poczuł i martwię się o niego - było to niewinne, zbyt łatwe kłamstwo.
- Oh, rozumiem. Szkoda, że musisz wracać, ale... Rozumiem. Mam nadzieję, że wszystko z nim będzie w porządku.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko. - I dziękuję, że pokazałeś mi tyle cudownych miejsc w Paryżu. I za małą naukę francuskiego.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że gdy będę w Londynie to tym razem ty będziesz mogła mnie oprowadzić.
- Jeżeli zatrzymasz się w Parker Hotel.
Theo ponownie się uśmiechnął, ale szybko znikł. Nic więcej nie dodał, ale również nie pożegnał się ani nie odszedł od drzwi. Otworzyłam je odrobinę szerzej aby zrobić krok do przodu i złożyć pocałunek na jego policzku.
- Dobranoc, Theo - lepiej brzmiało "dobranoc" niż "żegnaj".
- Dobranoc, Dovie - szepnął.
Gdy zamknęłam drzwi pozwoliłam sobie westchnąć ciężko. Nie wiedziałam co ze sobą teraz zrobić. Chyba nic mi nie pozostało tylko się przebrać i przygotować do spania. Mimo tego, że nie byłam śpiąca. Mimo tego, że mnóstwo myśli krążyło mi po głowie. Przebrana w koszulę nocną i z rozpuszczonymi włosami ułożyłam się na łóżku, które nagle wydawało się być za wielkie. Jednak najbardziej irytujące było to, że gdy położyłam się twarzą w kierunku strony łóżka, gdzie spał William i gdy przybliżyłam do siebie do siebie poduszkę miałam wrażenie, że czułam jego zapach. Nie wiem, czy pracownicy hotelu nie zmienili poduszek, czy raczej mój własny rozum miesza mi w głowie.
Wtuliłam twarz w poduszkę, ukrywając przed światem łzy. Nienawidziłam tego uczucia. Nienawidziłam tej sytuacji.To tylko chwilowe. Niedługo wszystko wróci do normy.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ten wieczór nie należał do zbyt przyjemnych. Słyszałem wymianę zdań między Theodore a Dove. Widocznie była przybita, nawet blondyn to zauważył. Spodziewałem się, że nie będzie chciała opowiadać nikomu i tej sprawie, drobne kłamstewko było więc dość zrozumiałe. Czułem jej smutek, gdy w końcu udało się jej zasnąć. Najwięcej właśnie odczuwałem podczas gdy spała. Nie hamowała emocji, które teraz się wręcz z niej wylewały. Wiedziałem, że ją zraniłem. Źle zrobiłem, że w ogóle pozwoliłem sobie to zacząć, ale wolałem to zakończyć, dopóki miała szanse na normalne życie.
Spędziłem niemal większość nocy na balkonie, nie mogąc choćby zmrużyć oczu. Wyszedłem tylko raz, by zamówić sobie kawę. Nocą ludzie się bawili, choć o tej porze już raczej rozchodzili się zbyt pijani do dalszej zabawy.
Następny dzień wcale nie był lepszy. Rozmowa się nie kleiła, nie mieliśmy już nic, co mogliśmy robić wspólnie. Przyszedł za to ponownie Theodore wraz z Juliett i Eliottem, aby pożegnać się z Dove. Cóż, nie mogłem im odmówić dobroci, jaką ją obdarzyli. Mimo że obracali się w nieciekawym towarzystwie, mając przy okazji szemrane interesy, to Dove przy nich czuła, że ma przyjaciół. Nie mogłem też nie zauważyć jak Theodore na nią patrzył. Byłbym ślepcem nie widząc, że Dove mu się podobała. Dlatego nie wtrącałem się więcej między nich. Może warto, aby Parker zachowała te znajomości.
Następnego dnia byliśmy już w domu. Było dość późno, gdy z portu dotarliśmy do Londynu. Zdążyło zrobić się ciemno, dlatego postanowiłem odprowadzić jeszcze Dove pod dom. Przez cały czas zastanawiałem się, co mógłbym jej jeszcze powiedzieć, ale nie znajdowałem odpowiednich słów. Pewnie czego bym nie użył, to i tak będzie na mnie zła. Słusznie z resztą.
- Dove - zagadnąłem ją w końcu, widząc ogrodzenie posiadłości Parkerów. Zatrzymałem się i złapałem kobietę za dłoń, by przystanęła na chwilę. Nikt się nie spodziewał, że wróci tak szybko, tak więc Anna raczej nie wyglądała przez okno w oczekiwaniu. W mojej głowie nadal była pustka. Wszystkie słowa zdawały się bez znaczenia. Nie będę prawić morałów na pożegnanie, prosić by była grzeczna, czy uważała na siebie. Robiłem to wystarczająco często, a i tak nic z tego nie wyszło.
- Żegnaj, Dove - powiedziałem. Tylko to cisnęło mi się na usta. Uścisnąłem nieco mocniej jej palce, po czym złożyłem ostatni pocałunek na jej czole.
Spędziłem niemal większość nocy na balkonie, nie mogąc choćby zmrużyć oczu. Wyszedłem tylko raz, by zamówić sobie kawę. Nocą ludzie się bawili, choć o tej porze już raczej rozchodzili się zbyt pijani do dalszej zabawy.
Następny dzień wcale nie był lepszy. Rozmowa się nie kleiła, nie mieliśmy już nic, co mogliśmy robić wspólnie. Przyszedł za to ponownie Theodore wraz z Juliett i Eliottem, aby pożegnać się z Dove. Cóż, nie mogłem im odmówić dobroci, jaką ją obdarzyli. Mimo że obracali się w nieciekawym towarzystwie, mając przy okazji szemrane interesy, to Dove przy nich czuła, że ma przyjaciół. Nie mogłem też nie zauważyć jak Theodore na nią patrzył. Byłbym ślepcem nie widząc, że Dove mu się podobała. Dlatego nie wtrącałem się więcej między nich. Może warto, aby Parker zachowała te znajomości.
Następnego dnia byliśmy już w domu. Było dość późno, gdy z portu dotarliśmy do Londynu. Zdążyło zrobić się ciemno, dlatego postanowiłem odprowadzić jeszcze Dove pod dom. Przez cały czas zastanawiałem się, co mógłbym jej jeszcze powiedzieć, ale nie znajdowałem odpowiednich słów. Pewnie czego bym nie użył, to i tak będzie na mnie zła. Słusznie z resztą.
- Dove - zagadnąłem ją w końcu, widząc ogrodzenie posiadłości Parkerów. Zatrzymałem się i złapałem kobietę za dłoń, by przystanęła na chwilę. Nikt się nie spodziewał, że wróci tak szybko, tak więc Anna raczej nie wyglądała przez okno w oczekiwaniu. W mojej głowie nadal była pustka. Wszystkie słowa zdawały się bez znaczenia. Nie będę prawić morałów na pożegnanie, prosić by była grzeczna, czy uważała na siebie. Robiłem to wystarczająco często, a i tak nic z tego nie wyszło.
- Żegnaj, Dove - powiedziałem. Tylko to cisnęło mi się na usta. Uścisnąłem nieco mocniej jej palce, po czym złożyłem ostatni pocałunek na jej czole.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Było to dziwne wrócić do Londynu, ponownie być otoczona każdą znaną mi ulicą, nie chodzić po mieście zastanawiając się o czym ktoś rozmawia, bo nie znam języka. Wszystko tu było znajome i po części czułam pewien spokój, może nawet odrobinę radości. Gdy przed oczami pojawił się mój dom uśmiechnęłam się pod nosem. Jednak mój uśmiech i radość szybko zniknęły, gdy poczułam dotyk Williama.
Spoglądając na jego twarz widziałam, że się męczył. Może nie wiedział co powiedzieć w tym momencie. W sumie, ze mną było podobnie. Ciężko było dobrać słowa, a te które wybrał mnie zabolały. "Żegnaj", jakby naprawdę nie wierzył, że ponownie się nie zobaczymy, że wszystko stracone.
Nie wiedziałam, jak na to teraz zareagować. Nie było sensu się kłócić i krzyczeć. Może powinnam była jedynie przytaknąć i również się pożegnać. Jednak głęboko w sercu wiedziałam, że nie chciałam aby tak wyglądała nasza ostatnia chwila, dopóki ponownie się zobaczymy.
Pożałujesz tej decyzji. Jesteś tchórzem. To wszystko twoja wina. Gdybyś tylko widział to, co ja widzę, gdybyś tylko otworzył swoje serce to byśmy teraz wciąż przyjemnie spędzali razem czas w Paryżu. Zapewne w tym momencie martwiłabym się co ubrać na przyjęcie, o którym wspomniał Garnier. Wrócilibyśmy do Londynu za kilka tygodni i razem próbowali znaleźć jakieś rozwiązanie. Dlaczego odebrałeś mi to szczęście? Dlaczego zmuszasz mnie abym sama musiała odnaleźć odpowiedź na twoje zmartwienia?
Prawie powiedziałam te słowa na głos, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie.
Odstawiłam na bok swoją walizkę i wolną dłonią objęłam jego policzek. Gdy poczułam jego usta na swoich pozwoliłam sobie na chwilę przymknąć oczy. Ze wszystkich wspomnień, które siedzą w mojej głowie wróciłam do momentu, gdy skołowana Anna powiadomiła mnie, że William czeka ze śniadaniem i poszłam za nią do kuchni. Nie potrafiłam tego opisać, ale w tamtym momencie William wyglądał, jakby tam pasował, jakby mój dom był jego domem. Pamiętam, że wysłał Annę po Sebastiana i gdy zostaliśmy sami pocałował mnie na przywitanie, a moje serce chyba podskoczyło kilka razy z radości.
- Dobranoc, Williamie - szepnęłam, nie przedłużając pocałunku. Tak, jak z Theo, nie chciałam się żegnać. W końcu, prędzej czy później znowu się zobaczymy.
Wzięłam dłoń z jego uścisku i sięgnęłam po swoją walizkę. Otworzyłam bramę i gdy zamykałam ją za sobą spojrzałam jeszcze raz w kierunku Williama. Było wiele rzeczy, które chciałam mu jeszcze powiedzieć, ale zrezygnowałam z każdego słowa, żalu, bólu i przykrości aby nie pogorszyć sytuacji.
Gdy weszłam do domu nie spojrzałam ponownie przez ramię i oparłam się plecami o drzwi aby przypadkiem nie zrobić nic głupiego. W pewnym momencie usłyszałam kogoś na schodach. Gdy podniosłam wzrok ujrzałam Sebastiana, który nagle się zatrzymał, ewidentnie w szoku.
- Dove? Myślałem, że wrócisz dopiero za kilka tygodni - gdy ten pierwszy szok minął mój brat podszedł bliżej, zapewne więcej pytań krążyło po jego głowie. - Coś się stało? Jesteś w porządku? Czy...
Zamiast dać mu jakąkolwiek odpowiedź objęłam go mocno i wtuliłam się w niego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy w takiej sytuacji, może wciąż byliśmy dziećmi. Bez wahania Sebastian objął mnie równie mocno i w tym momencie na prawdę poczułam się jak dziecko, jak młodsza siostra spadkobiercy Parker Hotel, która potrzebowała swojego brata bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Zatęskniłam za domem - powiedziałam w dłuższej chwili ciszy. Sebastian ułożył dłonie na moich ramionach i odsunął mnie od siebie na tyle aby mógł spojrzeć mi w oczy. Jakby wiedział, że nie była to całkowita prawda.
Jednak dalej nie pytał o mój szybszy powrót. Razem z Anną byli zadowoleni z prezentów. Anna zapytała kilka razy o Paryż, jak wygląda miasto, jak ubrane sobą kobiety, czy spodobał mi się jakikolwiek francuz.
Od mojego powrotu minęło kilka dni i w ciągu dnia spędzała czas głównie na pracy przy nowym hotelu i dyskusjami ze Sebastianem na temat remontu. Nocami trudno mi było zasnąć, nieważne jak byłam zmęczona. Kilka razy sięgałam po poduszkę, na której kiedyś leżał Vincent lub William. Na moje nieszczęście, Vincent wciąż wolał towarzystwo Sebastiana, ale kilka razy przychodził do mnie, gdy byłam w kuchni i ocierał się o moje nogi, prosząc o mały przysmak.
Gdy nie mogłam spać próbował wymyślić kolejne kroki swojego planu. Nawet poprosiłam Annę o jej kopię Biblii abym mogła lepiej się zapoznać z potencjalnymi opcjami. Musiałam w jakiś sposób skontaktować się z Asmodeuszem lub jakimś innym demonem. Mogłam odwiedzić pewną kobietę, która podobno była wiedźmą, ale były to plotki i nie wiedziałam, czy mogłam im całkowicie zaufać.
Jednego dnia, gdy w salonie czytałam dokumenty wysłane przez menedżera naszego pierwszego hotelu do pokoju wszedł Sebastian, który zaczął narzekać ile rzeczy miał na głowie.
- Do tego co całe przyjęcie zaręczynowe Wolfgronda...
Zaręczyny? Sebastian od razu dodał, że Robert znalazł sobie ładną, uprzejmą damę z północy, która marzyła o życiu w mieście. Podobno jest cicha i skromna mimo tego, że pochodzi z bogatej rodziny. Sebastian został zaproszony na przyjęcie, które miało się odbyć w hotelu naszej konkurencji. Sebastian planuje iść z grzeczności, ale również aby się rozejrzeć i zapoznać się z innymi hotelami w Londynie.
Mało mnie interesował jakiś tam hotel czy narzeczona Roberta. Sam fakt, że ten dupek planował sobie przyszłość, myślał, że mógłby być szczęśliwy, mieć własną rodzinę i zapewne jeszcze uzyskać niemały majątek od rodziny panny młodej... Słowa nie potrafiły opisać mojej furii.
Sebastian był niczym aniołem z nieba, dzieląc się ze mną tymi informacjami. Był on moim rozwiązaniem, całkowicie nieświadomy jak bardzo mi pomógł. Mimo tego, że nie byłam zaproszona na przyjęcie postanowiłam pójść ze Sebastianem. Miałam kilka dni aby wszystko zaplanować, przemyśleć każdy szczegół, aby wszystko poszło idealnie.
W końcu, planowanie morderstwa nie było czymś prostym. Robert nie zasłużył sobie na szczęśliwe zakończenie. Jeżeli mogłam go użyć aby dostać to co chcę, tak jak on kiedyś chciał użyć mnie, wtedy będzie to sprawiedliwy koniec życia tego robala. A co lepiej by zwróciło uwagę demona, niż morderstwo? Taki ciężki grzech w pewien sposób może mi zagwarantować rozmowę z kimś w piekle.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rozmowa z Asmodeuszem była najtrudniejsza w całym moim życiu, zarówno tym ludzkim, jak i demonicznym. Nie ważne, że ja mówiłem, a on głównie milczał, czasem dobijając mnie swoimi celnymi uwagami. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nikt nigdy nie przygotował mnie na tak poniżającą porażkę, zdeptanie dumy, wyrzucenia honoru jak starą szmatę, a w dodatku upokorzenie Dove więc osoby, na której zależało mi najbardziej. Asmodeusz zdawał się być zupełnie przygotowany na taką ewentualność. Widziałem w jego twarzy coś, co pozwoliło mi sądzić, że właśnie tego się spodziewał. Jednak nie miałem odwagi zapytać. Ogólnie chciałem wyrzucić z siebie wszystko w jak najmniejszej ilości słów, w jak najkrótszym czasie. Może po części to rozumiał, gdyż nie zadawał zbędnych pytań. Z resztą, skoro było tak, jak mówił wcześniej, że mnie obserwował, to nie widziałem powodów, dla których miałem się spowiadać z taką dokładnością.
Byłem gotowy na karę jaką mi obiecał na samym początku. Właściwie dałoby się jakoś z tym żyć. Wolałem to niż patrzenie jak męczy się Dove, a przy niej ja. Wszystko z czasem byłoby coraz gorsze między nami. Nie spodziewałem się jednak, że kiedy wyrzucę z siebie wszystko to, co musiałem, ten od razu wskaże mi nowego podopiecznego.
- Nie gap się tak na mnie. Wiedziałem, że zawalisz wcześniej niż ty sam. Potrzebowaliśmy tylko kogoś, kto miał sprawdzić pewną teorię. Parker już ma nowego stróża, a twój podopieczny właśnie się narodził. Zjeżdżaj mi z oczu zanim zmienię zdanie i wymierzę ci karę tu i teraz - rzucił lekko zamyślony, jakby nawet nie bardzo zainteresowany tą rozmową. W dodatku, może to tylko moje wrażenie, jednak nie zdawał się być nawet tak zły, jak sądziłem, że będzie. Coś mi w tym nie pasowało.
- Jeszcze tu jesteś? - spytał retorycznie, posyłając mi krótkie spojrzenie.
- No tak, to w końcu moje mieszkanie - mruknąłem, wywołując raczej zgorszenie na jego twarzy.
- Lecz nie za twoje pieniądze. Ale, co mi tam - wzruszył ramionami, uśmiechając się w dość specyficzny sposób, nieco złośliwie, nieco psychopatycznie, jakby knuł coś gorszego niż ta kara. Aż przeszły mnie ciarki, gdy zamknęły się za nim drzwi. Nie wtajemniczył mnie przecież w żadne swoje plany, nie miałem zatem pojęcia, co uknuł z Gabrielem, do czego byłem im jeszcze potrzebny.
Idąc za jego wskazówkami trafiłem do miejsca, gdzie był mój nowy podopieczny. Patrząc na niego uznałem, że pierwsze lata będą dość spokojne i mógłbym mieć trochę własnego życia. Dzieci nie rozumiały za wiele, a ten… cóż, jedyne co robił, to ślinił się podczas snu. Był brzydki i pomarszczony, nadal cały czerwony. Patrząc na dzieciaka zastanawiałem się co sprawiło, że swoją córkę pokochałem od razu. Takiego pełzającego ślimaka. Inne określenie nie przychodziło mi do głowy.
Mijały kolejne nudne dni przy denerwującym dzieciaku. Pobudkę miałem średnio co dwie lub trzy godziny, dlatego na noc wracałem do mieszkania, żeby się wyspać. To też nie do końca przynosiło mi ulgę, gdyż dodatkowo dręczyły mnie co silniejsze emocje Dove. Myślałem, że może to zniknie lub zacznie być mniej intensywne, ale nie. Asmodeuszowi też się do tego nie przyznawałem.
Do naszego wspólnego zdjęcia z Paryża dokupiłem odpowiednią ramkę, choć nie powiesiłem go na ścianie ani nie ustawiłem na biurku. Leżało oprawione w szufladzie, do której zaglądałem czasami. Kwiatów też się pozbyłem, za bardzo przypominały mi Dove i jej umiłowanie do nich. Oddałem do kwiaciarni, z której pracy również zrezygnowałem. Zdarzało mi się za to odwiedzać kasyna bądź różne kluby na obrzeżach miasta, gdzie istniała mała szansa na napotkanie kogoś znajomego.
Byłem gotowy na karę jaką mi obiecał na samym początku. Właściwie dałoby się jakoś z tym żyć. Wolałem to niż patrzenie jak męczy się Dove, a przy niej ja. Wszystko z czasem byłoby coraz gorsze między nami. Nie spodziewałem się jednak, że kiedy wyrzucę z siebie wszystko to, co musiałem, ten od razu wskaże mi nowego podopiecznego.
- Nie gap się tak na mnie. Wiedziałem, że zawalisz wcześniej niż ty sam. Potrzebowaliśmy tylko kogoś, kto miał sprawdzić pewną teorię. Parker już ma nowego stróża, a twój podopieczny właśnie się narodził. Zjeżdżaj mi z oczu zanim zmienię zdanie i wymierzę ci karę tu i teraz - rzucił lekko zamyślony, jakby nawet nie bardzo zainteresowany tą rozmową. W dodatku, może to tylko moje wrażenie, jednak nie zdawał się być nawet tak zły, jak sądziłem, że będzie. Coś mi w tym nie pasowało.
- Jeszcze tu jesteś? - spytał retorycznie, posyłając mi krótkie spojrzenie.
- No tak, to w końcu moje mieszkanie - mruknąłem, wywołując raczej zgorszenie na jego twarzy.
- Lecz nie za twoje pieniądze. Ale, co mi tam - wzruszył ramionami, uśmiechając się w dość specyficzny sposób, nieco złośliwie, nieco psychopatycznie, jakby knuł coś gorszego niż ta kara. Aż przeszły mnie ciarki, gdy zamknęły się za nim drzwi. Nie wtajemniczył mnie przecież w żadne swoje plany, nie miałem zatem pojęcia, co uknuł z Gabrielem, do czego byłem im jeszcze potrzebny.
Idąc za jego wskazówkami trafiłem do miejsca, gdzie był mój nowy podopieczny. Patrząc na niego uznałem, że pierwsze lata będą dość spokojne i mógłbym mieć trochę własnego życia. Dzieci nie rozumiały za wiele, a ten… cóż, jedyne co robił, to ślinił się podczas snu. Był brzydki i pomarszczony, nadal cały czerwony. Patrząc na dzieciaka zastanawiałem się co sprawiło, że swoją córkę pokochałem od razu. Takiego pełzającego ślimaka. Inne określenie nie przychodziło mi do głowy.
Mijały kolejne nudne dni przy denerwującym dzieciaku. Pobudkę miałem średnio co dwie lub trzy godziny, dlatego na noc wracałem do mieszkania, żeby się wyspać. To też nie do końca przynosiło mi ulgę, gdyż dodatkowo dręczyły mnie co silniejsze emocje Dove. Myślałem, że może to zniknie lub zacznie być mniej intensywne, ale nie. Asmodeuszowi też się do tego nie przyznawałem.
Do naszego wspólnego zdjęcia z Paryża dokupiłem odpowiednią ramkę, choć nie powiesiłem go na ścianie ani nie ustawiłem na biurku. Leżało oprawione w szufladzie, do której zaglądałem czasami. Kwiatów też się pozbyłem, za bardzo przypominały mi Dove i jej umiłowanie do nich. Oddałem do kwiaciarni, z której pracy również zrezygnowałem. Zdarzało mi się za to odwiedzać kasyna bądź różne kluby na obrzeżach miasta, gdzie istniała mała szansa na napotkanie kogoś znajomego.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
St. Ermin's Hotel. Z niezadowoleniem wpatrywałam się na głównie wejście nowo otwartego hotelu. Budynek był znacznie większy od naszego, a do tego każdy gość był witany skromnym lecz przepięknym ogrodem, które prowadził do głównych drzwi. Miałam wrażenie, że nawet złote litery nazwy hotelu śmiały się prosto w moją twarz.
- Hej, boli- mruknął Sebastian, który nagle ruszył swoje ramię, które mocno się trzymałam. Szepnęłam krótkie przeprosiny i ruszyliśmy za resztą gości do środka.
Również tutaj hotel robił wrażenie, ale nie skupiłam się na tym za długo. Rozglądając się po pomieszczeniu zauważyłam rodziców Roberta, którzy radośnie witali wszystkich, zanim goście weszli do sali balowej. Te wszystkie dekoracje, przygotowania, ci wszyscy ludzie... Robert nie był tego wart. Jego rodzice nie byli wart komplementów, które słyszałam im bliżej Sebastian prowadził nas do Wolfgrondów.
Jedyne co poprawiło mi nastrój była ich reakcja, gdy zobaczyli mnie obok mojego brata. Przez ułamek sekundy fałszywy uśmiech z twarzy matki Roberta znikł, podczas gdy jeden pojawił się na mojej.
- Na pewno jesteście dumni z syna - Sebastian pierwszy się odezwał, dzięki Bogu. Gdybym teraz cokolwiek powiedziała to poczuliby mój jad.
- Bardzo. Dziękujemy, że udało wam się przyjść. W końcu, nasze rodziny przyjaźnią się od wielu lat - odpowiedział pan Wolfgrond. Przyjaźń. Nie nazwałabym tak naszych relacji. Jedynie zacisnęłam mocniej usta i weszłam ze Sebastianem do kolejnego pomieszczenia.
Z daleka można było usłyszeć piękną melodię z pianina, wokół nas była mieszanka zapachu świeżo przygotowanego jedzenia i perfum najróżniejszych gości. Jednak nawet najcudowniejsze ptysie na tacy mnie nie interesowały. Moim jedynym celem było znalezienie Roberta, ale ta żmija się dobrze ukrywała przez większość wieczoru co było dosyć dziwne. Czy przypadkiem dzisiejszy wieczór nie był dedykowany dla niego i jego narzeczonej?
Skoro o pannie młodej mowa musiałam przyznać, że była ładna. Wyglądała niewinnie, jakby nie pasowała do rodziny jej narzeczonego. Zapewne była wciąż nieświadoma ich okrutnej natury. W tym momencie zdecydowała, że mój plan będzie dobry nie tylko dla mnie. Bez Roberta ta niewinna panienka znowu będzie wolna.
Minęło trochę czasu dopóki nie znalazłam Roberta. Stał blisko okien, rozmawiał z grupą swoich znajomych. Wyglądał na rozluźnionego, szczęśliwego, może trochę pijanego. Nagle Robert potknął się o własne nogi... stojąc w miejscu. No dobrze, może był bardziej pijany niż bym chciała. Wolałabym aby był całkowicie świadom swoich ostatnich chwil.
Byłam cierpliwa, chyba po raz pierwszy w moim życiu czekałam na odpowiednią chwilę, jedynie zerkając w kierunku Roberta aby się upewnić, że nie wyszedł jeszcze z sali. Dlatego, gdy użył drzwi w sali aby wyjść do drugiego, znacznie większego ogrodu szybko powiadomiłam Sebastiana, że idę sprawdzić czy przypadkiem nie ma tutaj jednej z moich przyjaciółek. Sebastian jedynie kiwnął głową i wrócił do rozmowy z innymi gośćmi.
Wyszłam do ogrodu, rozglądając się za Robertem. Nie zauważyłam, w którym kierunku poszedł. W szybkim kroku poszłam przed siebie, rozglądając się za tym idiotą. W międzyczasie wyciągnęłam sztylet, który udało mi się ładnie ukryć pod jedną z warstw spódnicy, gdy Anna skończyła pomagać mi się przygotować i wyszła z mojej sypialni.
Znalazłam go niemalże na samym środku ogrodu, daleko od wszystkich, siedzącego na ławce z opuszczoną głową. Ułożyłam dłonie razem ze sztyletem za moimi plecami. Musiał usłyszeć, że jestem w pobliżu, bo nagle podniósł głowę, zmarszczył brwi i wstał, ledwo łapiąc równowagę.
- Dove - zaczął się rozglądać, jakby chciał się upewnić, że pewien demon zaraz nie pojawi się w ogrodzie.
- Chyba powinnam tobie pogratulować - wymusiłam delikatny uśmiech, powoli podchodząc bliżej. - Znalazłeś kogoś kto z tobą wytrzyma.
- Nie pamiętam abyśmy wysłali tobie zaproszenie. No i... przecież miałaś być we Francji. - naprawdę teraz na tym chce się skupić?
Wywróciłam oczami. - Plany się zmieniły, a mój kochany brat zaproponował abym dzisiaj przyszła razem z nim.
- Wprosiłaś się na moje przyjęcie zaręczynowe? - Robert zaczął się śmiać. - Wiedziałem, że masz na moim punkcie obsesję.
- Nie nazwałabym to obsesją. Jednak masz rację. Wprosiłam się. Tak samo, jak ty wprosiłeś się do mojego życia - w tym momencie przestałam się uśmiechać i spojrzałam Robertowi głęboko w oczy.
- Zazdrosna? - dupek dalej się uśmiechał, co jedynie mnie bardziej zdenerwowało. Byłam zazdrosna. Zazdrosna, że William miał szansę potraktować Roberta niczym śmiecia, którym jest. Zazdrosna, że Robert bał się Williama, ale nie mnie. Zazdrosna, że jego serce nie było pęknięte i bolało każdej nocy.
Pod wpływem złości i innych emocji zrezygnowałam ze swojego planu. Nieważne, jak zamierzałam to zrobić. Prędzej czy później Robert będzie leżał martwy. Dlatego też nie do końca przemyślałam gdzie wbiłam sztylet w ciało Roberta. Na początku chciałam w serce, taki był plan, ale nie myśląc sztylet trafił w jego brzuch.
- Ty dziwko... - kopnęłam go w kolano i Robert padł na ziemię niczym lalka. Ile on musiał wypić aby być w takim stanie?
Usiadłam na nim całym swoim ciężarem tak, jak on tamtego wieczoru. Jedną dłonią wyciągnęłam sztylet z jego brzucha, drugą objęłam jego gardło ściskając mocno.
- Gdy trafisz do piekła pamiętaj, że i tam ode mnie nie uciekniesz. I gdy ponownie się zobaczymy upewnię się, że będziesz cierpieć w najgorszych warunkach, a twoja dusza nigdy nie będzie miała szansy na odpoczynek. Dlatego ciesz się tym momentem póki możesz. Powinieneś mi podziękować, że od razu ciebie nie zabiłam.
Chciałam już teraz go torturować. Chciałam mu odciąć każdy palec, jeden po drugim, później go udusić. Jednak za wiele działo się w mojej głowie i nie potrafiłam się na niczym skupić pod wpływem adrenaliny.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To był męczący dzień, jak wszystkie wcześniejsze. Dzieciakowi gęba się nie zamykała od co najmniej dwóch godzin, mi głowa pękała, a matka nie potrafiła go uspokoić. Stróż kobiety podzielił się ze mną informacją, że przy starszym dziecku było jeszcze gorzej, ale wcale nie przynosiło mi to ulgi. Czułem, że jeżeli zaraz się nie zamknie, to albo ja zamknę mu tą buźkę, albo zwariuję i zacznę się drzeć razem z nim.
Zdecydowałem się na wyjście. Było już dość późno, dlatego w pierwszej kolejności swoje kroki skierowałem do jednego z nocnych klubów. Jakiś drink oraz widok zawiedzionych ludzkich twarzy, gdy przegrywali pieniądze, ostatnimi czasy poprawiało mi to humor. Niestety ku mojemu rozczarowaniu było w środku niewiele osób. Z prowadzonych rozmów wynikało, że pozostali bawią się na przyjęciu u Wolfgronda. To nazwisko nie wróżyło nic dobrego. Myślałem, że już raczej nie będzie wychylał nosa przez najbliższy czas, a tu taka niespodzianka. Ciekawe, która kobieta była tak naiwna, by się zgodzić zostać jego żoną. Może innym razem mógłbym to sprawdzić.
W każdym razie udało mi się znaleźć trzech kompanów do gry w karty. Przyjąłem taktykę, że nie od razu będę wszystko wygrywać. W najgorszym przypadku wyszedłbym na zero. W obecnych warunkach nie było co liczyć na za wiele, musiałem się dostosować do sytuacji. Do tego moi kompani nie powstrzymywali się i wlewali w siebie coraz więcej alkoholu, więc to żadna frajda ograć kilku pijaków. Sam piłem dopiero drugiego drinka, by nie odstawać za bardzo.
- Myślicie, że ze mną wygracie? Hehehe - zaśmiał się niski grubas, rzucając na stół pokera i zgarniając tym samym całą pulę. Nie liczyłem na wygraną, mając zaledwie trójkę.
- Nie ciesz się za długo. Teraz ja rozdaję - odparłem, wyciągając dłoń po talię. Po przetasowaniu zacząłem rozdawać, popijając drinka.
- Stawiam.. o, tyle - mruknął chudzielec po lewej, kładąc odpowiednią kwotę, na co grubas podbił stawkę.
- Ja spasuję - mruknął ostatni, dość ponury człowiek.
Rozgrywka nie zdążyła się bardziej rozkręcić. Zanim miałem okazję trochę pokrzyżować plany grubasowi, po kolejnym łyku drinka odczułem nagły, silny ból. Szklanka wypadła mi z dłoni, roztrzaskując się na podłodze, ściągając tym samym na mnie spojrzenia kilku par oczu. A ja nie mogłem złapać oddechu. Ból zaczął rozchodzić się od klatki piersiowej w górę, jakby ktoś właśnie wyrywał moją duszę gołymi rękoma i wyciągał ją przez gardło. Nie serce. Nie płuca czy wątrobę tylko duszę. Już raz przez to przechodziłem, znałem ten ból lecz obecny był nieporównywalnie większy. Pierwszy raz w życiu wpadłem w taką panikę. Wiedziałem, że to ma związek z Dove. Po prostu wiedziałem, każda cząstka mojego ciała niemal o tym krzyczała, a ja przez kilka sekund, które zdawały się być godzinami, siedziałem sparaliżowany bólem, nie mogąc wydusić z siebie nic więcej niż charczący oddech. Dostrzegłem wokół siebie poruszenie. Ktoś podbiegł, czułem szarpanie, słyszałem szum, ale nie rozróżniałem słów. Nie potrafiłem nawet stwierdzić, czy głos należał do mężczyzny czy kobiety.
- Nic… nie jest.. w porządku - udało mi się wydusić. Zmusiłem się do skupienia. Ktoś krzyczał "zawał", ktoś inny "doktora", ale zignorowałem to.
- Potrzebuję tylko powietrza - warknąłem, wyrywając się komuś z uścisku. Wstałem lekko chwiejnym krokiem, choć wcale nie byłem pijany, po czym jak najszybciej opuściłem lokal. Zacząłem gorączkowo rozmyślać gdzie mogła się teraz znajdować Dove. Musiałem to sprawdzić, mimo wszystko nie mogłem tego zignorować. Jeśli ktoś ją skrzywdził… czy umierałem razem z nią?
Pierwszą myślą był St. Ermin's Hotel, gdzie Wolfgrond organizował przyjęcie. Wzmogła we mnie wściekłość na myśl, że znów mógłby ją skrzywdzić, dlatego od razu tam się udałem. Właściwie poleciałem. Od tamtego dnia nie próbowałem wrócić do formy Vincenta, a teraz niewiele myśląc, przyjąłem formę zwierzęcia, które było wstanie szybko się tam dostać. Na szczęście nie było to daleko. Nie próbowałem wysoko się wzbijać, mimo iż lecące tak nisko ptaszysko wzbudzało pewne zainteresowanie wśród mijanych osób. Wpadłem do ogrodów, wiedząc już, że tu jest. Odnalazłbym ją nawet będąc ślepym i głuchym, ból wzmagał się im bliżej się znajdowałem.
Scena, jaka rozgrywała się przed moimi oczami, zmroziła mnie do szpiku kości. Lądowanie wypadło fatalnie. Wytracając prędkość uderzyłem w plecy Dove zanim znów się zmieniłem. Ledwie moje ręce wróciły do normalności, wyciągnąłem je, aby złapać kobietę i odciągnąć ją od Roberta.
- Co ty zrobiłaś?! - zapewne gdybym był w stanie krzyczeć, mój głos rozniósłby się po ogrodach. Skończyło się jednak na czymś nieco głośniejszym niż szept, gdyż ze ściśniętego gardła wydobywał się jeszcze skrzek ptaka. Klęczałem między Dove a Robertem, w kałuży jego krwi. Na jej sukni również dostrzegłem ciemne plamy, a obok leżał długi nóż. Teraz układanka w mojej głowie złożyła się w całość i szybko zrozumiałem, że to, co czułem, było czymś o wiele gorszym niż zakładałem. Robert coś charczał pod nosem, a jego klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej. Dotknąłem dłonią miejsca, skąd nadal wypływała krew. Mogłem niemal dostrzec, jak razem z krwią ulatuje z niego życie. Nie miałem za wiele czasu, aby coś wymyślić. Wtedy w moim polu widzenia znalazł się stróż Roberta.
- Zatrzymaj jego duszę - poprosiłem, jednocześnie drżącymi dłońmi rozpinając koszulę mężczyzny.
- Wiem, że potrafisz. Wiem też, że nie chcesz, żeby to tak się skończyło. Daj mi chociaż minutę, proszę - pokręciłem głową, aby odgonić cisnące się do oczu łzy. Miałem wrażenie, że wraz z umierającym Robertem umierałem i ja od środka. Wiedziałem, że tych parę sekund nie wystarczy na to, co wpadło mi do głowy, dlatego potrzebowałem pomocy. Na szczęście anioł nie robił problemów. Może się nie odezwał, widziałem jednak jak otoczył dłońmi jego twarz i zaczął nucić coś, czego nie rozumiałem. Nie interesowało mnie, czy Dove też to widziała. W okolicy było cicho i spokojnie, mrok skrywał nas przed niepożądanymi spojrzeniami, a Dove znała prawdę, być może więc z tego powodu zdecydował się na pomoc.
- Dlaczego, Dove, dlaczego? - pytałem, dociskając ręce do rany. Nie rozumiałem. Choć może w podświadomości… może gdzieś tam zaczynałem rozumieć zarówno to obecne zachowanie, jak i to dziwne pożegnanie po powrocie do Londynu. "Dobranoc" teraz nabrało zupełnie innego znaczenia.
Nigdy nie zamieniałem niczego więcej niż kilka przedmiotów. Nie każdy również byłem w stanie "podmienić", nie mówiąc już o ludzkim ciele. Był to zdecydowanie pierwszy raz, jednak chwyciłem się tej opcji. Mój ból zaczął przenosić się niżej, co nie było dla mnie dobrym znakiem. Dodatkowo byłem umazany czerwoną posoką, a Robert nie dawał znaku życia mimo iż poprawił się jego oddech.
- Nie wiedziałem, że demony potrafią leczyć - usłyszałem ciche słowa wpatrującego się we mnie anioła. Zamrugałem kilka razy oczami. Mój umysł nadal był przyćmiony bólem i dopiero teraz spostrzegłem, że faktycznie po ranie Roberta nie było już śladu, a choć nieprzytomny, to równomiernie oddychał. Za to na mojej koszuli mieszała się jego posoka z moją własną. Na czarnej koszuli tego nie było widać, stąd pewnie konsternacja stróża.
- Bo nie potrafią - odpowiedział mu męski głos. Uniosłem spojrzenie, by dostrzec pochylającego się nad Robertem Asmodeusza. Anioł pisnął i zniknął z moich oczu. Demon zaś kucnął przy ciele, trochę poszturchał je palcem, sprawdził puls i oddech.
- Ale z jakiegoś powodu on nadal żyje, jest tylko pijany - wbił we mnie swoje wściekle fiołkowe oczy, by po chwili przenieść je na Dove. Był zły. Był bardzo zły, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Ukryłem twarz w dłoniach, czując ogromną ulgę.
Zdecydowałem się na wyjście. Było już dość późno, dlatego w pierwszej kolejności swoje kroki skierowałem do jednego z nocnych klubów. Jakiś drink oraz widok zawiedzionych ludzkich twarzy, gdy przegrywali pieniądze, ostatnimi czasy poprawiało mi to humor. Niestety ku mojemu rozczarowaniu było w środku niewiele osób. Z prowadzonych rozmów wynikało, że pozostali bawią się na przyjęciu u Wolfgronda. To nazwisko nie wróżyło nic dobrego. Myślałem, że już raczej nie będzie wychylał nosa przez najbliższy czas, a tu taka niespodzianka. Ciekawe, która kobieta była tak naiwna, by się zgodzić zostać jego żoną. Może innym razem mógłbym to sprawdzić.
W każdym razie udało mi się znaleźć trzech kompanów do gry w karty. Przyjąłem taktykę, że nie od razu będę wszystko wygrywać. W najgorszym przypadku wyszedłbym na zero. W obecnych warunkach nie było co liczyć na za wiele, musiałem się dostosować do sytuacji. Do tego moi kompani nie powstrzymywali się i wlewali w siebie coraz więcej alkoholu, więc to żadna frajda ograć kilku pijaków. Sam piłem dopiero drugiego drinka, by nie odstawać za bardzo.
- Myślicie, że ze mną wygracie? Hehehe - zaśmiał się niski grubas, rzucając na stół pokera i zgarniając tym samym całą pulę. Nie liczyłem na wygraną, mając zaledwie trójkę.
- Nie ciesz się za długo. Teraz ja rozdaję - odparłem, wyciągając dłoń po talię. Po przetasowaniu zacząłem rozdawać, popijając drinka.
- Stawiam.. o, tyle - mruknął chudzielec po lewej, kładąc odpowiednią kwotę, na co grubas podbił stawkę.
- Ja spasuję - mruknął ostatni, dość ponury człowiek.
Rozgrywka nie zdążyła się bardziej rozkręcić. Zanim miałem okazję trochę pokrzyżować plany grubasowi, po kolejnym łyku drinka odczułem nagły, silny ból. Szklanka wypadła mi z dłoni, roztrzaskując się na podłodze, ściągając tym samym na mnie spojrzenia kilku par oczu. A ja nie mogłem złapać oddechu. Ból zaczął rozchodzić się od klatki piersiowej w górę, jakby ktoś właśnie wyrywał moją duszę gołymi rękoma i wyciągał ją przez gardło. Nie serce. Nie płuca czy wątrobę tylko duszę. Już raz przez to przechodziłem, znałem ten ból lecz obecny był nieporównywalnie większy. Pierwszy raz w życiu wpadłem w taką panikę. Wiedziałem, że to ma związek z Dove. Po prostu wiedziałem, każda cząstka mojego ciała niemal o tym krzyczała, a ja przez kilka sekund, które zdawały się być godzinami, siedziałem sparaliżowany bólem, nie mogąc wydusić z siebie nic więcej niż charczący oddech. Dostrzegłem wokół siebie poruszenie. Ktoś podbiegł, czułem szarpanie, słyszałem szum, ale nie rozróżniałem słów. Nie potrafiłem nawet stwierdzić, czy głos należał do mężczyzny czy kobiety.
- Nic… nie jest.. w porządku - udało mi się wydusić. Zmusiłem się do skupienia. Ktoś krzyczał "zawał", ktoś inny "doktora", ale zignorowałem to.
- Potrzebuję tylko powietrza - warknąłem, wyrywając się komuś z uścisku. Wstałem lekko chwiejnym krokiem, choć wcale nie byłem pijany, po czym jak najszybciej opuściłem lokal. Zacząłem gorączkowo rozmyślać gdzie mogła się teraz znajdować Dove. Musiałem to sprawdzić, mimo wszystko nie mogłem tego zignorować. Jeśli ktoś ją skrzywdził… czy umierałem razem z nią?
Pierwszą myślą był St. Ermin's Hotel, gdzie Wolfgrond organizował przyjęcie. Wzmogła we mnie wściekłość na myśl, że znów mógłby ją skrzywdzić, dlatego od razu tam się udałem. Właściwie poleciałem. Od tamtego dnia nie próbowałem wrócić do formy Vincenta, a teraz niewiele myśląc, przyjąłem formę zwierzęcia, które było wstanie szybko się tam dostać. Na szczęście nie było to daleko. Nie próbowałem wysoko się wzbijać, mimo iż lecące tak nisko ptaszysko wzbudzało pewne zainteresowanie wśród mijanych osób. Wpadłem do ogrodów, wiedząc już, że tu jest. Odnalazłbym ją nawet będąc ślepym i głuchym, ból wzmagał się im bliżej się znajdowałem.
Scena, jaka rozgrywała się przed moimi oczami, zmroziła mnie do szpiku kości. Lądowanie wypadło fatalnie. Wytracając prędkość uderzyłem w plecy Dove zanim znów się zmieniłem. Ledwie moje ręce wróciły do normalności, wyciągnąłem je, aby złapać kobietę i odciągnąć ją od Roberta.
- Co ty zrobiłaś?! - zapewne gdybym był w stanie krzyczeć, mój głos rozniósłby się po ogrodach. Skończyło się jednak na czymś nieco głośniejszym niż szept, gdyż ze ściśniętego gardła wydobywał się jeszcze skrzek ptaka. Klęczałem między Dove a Robertem, w kałuży jego krwi. Na jej sukni również dostrzegłem ciemne plamy, a obok leżał długi nóż. Teraz układanka w mojej głowie złożyła się w całość i szybko zrozumiałem, że to, co czułem, było czymś o wiele gorszym niż zakładałem. Robert coś charczał pod nosem, a jego klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej. Dotknąłem dłonią miejsca, skąd nadal wypływała krew. Mogłem niemal dostrzec, jak razem z krwią ulatuje z niego życie. Nie miałem za wiele czasu, aby coś wymyślić. Wtedy w moim polu widzenia znalazł się stróż Roberta.
- Zatrzymaj jego duszę - poprosiłem, jednocześnie drżącymi dłońmi rozpinając koszulę mężczyzny.
- Wiem, że potrafisz. Wiem też, że nie chcesz, żeby to tak się skończyło. Daj mi chociaż minutę, proszę - pokręciłem głową, aby odgonić cisnące się do oczu łzy. Miałem wrażenie, że wraz z umierającym Robertem umierałem i ja od środka. Wiedziałem, że tych parę sekund nie wystarczy na to, co wpadło mi do głowy, dlatego potrzebowałem pomocy. Na szczęście anioł nie robił problemów. Może się nie odezwał, widziałem jednak jak otoczył dłońmi jego twarz i zaczął nucić coś, czego nie rozumiałem. Nie interesowało mnie, czy Dove też to widziała. W okolicy było cicho i spokojnie, mrok skrywał nas przed niepożądanymi spojrzeniami, a Dove znała prawdę, być może więc z tego powodu zdecydował się na pomoc.
- Dlaczego, Dove, dlaczego? - pytałem, dociskając ręce do rany. Nie rozumiałem. Choć może w podświadomości… może gdzieś tam zaczynałem rozumieć zarówno to obecne zachowanie, jak i to dziwne pożegnanie po powrocie do Londynu. "Dobranoc" teraz nabrało zupełnie innego znaczenia.
Nigdy nie zamieniałem niczego więcej niż kilka przedmiotów. Nie każdy również byłem w stanie "podmienić", nie mówiąc już o ludzkim ciele. Był to zdecydowanie pierwszy raz, jednak chwyciłem się tej opcji. Mój ból zaczął przenosić się niżej, co nie było dla mnie dobrym znakiem. Dodatkowo byłem umazany czerwoną posoką, a Robert nie dawał znaku życia mimo iż poprawił się jego oddech.
- Nie wiedziałem, że demony potrafią leczyć - usłyszałem ciche słowa wpatrującego się we mnie anioła. Zamrugałem kilka razy oczami. Mój umysł nadal był przyćmiony bólem i dopiero teraz spostrzegłem, że faktycznie po ranie Roberta nie było już śladu, a choć nieprzytomny, to równomiernie oddychał. Za to na mojej koszuli mieszała się jego posoka z moją własną. Na czarnej koszuli tego nie było widać, stąd pewnie konsternacja stróża.
- Bo nie potrafią - odpowiedział mu męski głos. Uniosłem spojrzenie, by dostrzec pochylającego się nad Robertem Asmodeusza. Anioł pisnął i zniknął z moich oczu. Demon zaś kucnął przy ciele, trochę poszturchał je palcem, sprawdził puls i oddech.
- Ale z jakiegoś powodu on nadal żyje, jest tylko pijany - wbił we mnie swoje wściekle fiołkowe oczy, by po chwili przenieść je na Dove. Był zły. Był bardzo zły, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Ukryłem twarz w dłoniach, czując ogromną ulgę.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Mój plan zadziałał. Może nawet lepiej niż przypuszczałam. Chciałam aby pojawił się chociaż jeden demon, najlepiej Asmodeusz, ale nagle poczułam, jak coś uderza w moje plecy i nie wiadomo skąd pojawił się William, odciągając mnie od Roberta. Nie próbowałam z nim walczyć, byłam przekonana, że Robert już nie żyje.
W ciszy obserwowałam Williama i jakąś inną postać, która również pojawiła się nagle. Miałam przeczucie, że nie był to demon. Może stróż Roberta? Przyszedł się pożegnać?
Moje zadowolenie zaczęło powoli znikać obserwując co robi William. Czy on... Czy on próbował ratować życie Roberta? Czy całkowicie stracił rozum? Słowa stróża Roberta jedynie to potwierdziły, a we mnie ponownie gromadziła się złość.
W końcu pojawił się demon, na którego czekałam. Przez sekundę moje serce zamarło, gdy zobaczyłam wściekłe spojrzenie Asmodeusza, ale nawet jego niezadowolenie nie poruszyło mojej złości pomieszaną z resztką adrenaliny.
Przybliżyłam się do ciała Roberta. Dupek wciąż oddychał, wciąż żył. No dobrze, może mój plan nie zadziałał całkowicie. Gdyby to ode mnie zależało to Robert byłby martwy, a ja miałabym szansę porozmawiać z Asmodeuszem. Najwyraźniej nie można mieć wszystkiego. Jedynie co poprawiało mi humor był fakt, że zobaczę Roberta w piekle i zrobię wszystko w mojej mocy abym mogła dotrzymać mojej obietnicy.
- Dove Rachel Parker - usłyszałam swoje imię z ust Asmodeusza i podniosłam na niego wzrok. - Dlaczego to zrobiłaś? - William zadał mi podobne pytanie, ale w głosie Asmodeusza nie było strachu, ani paniki. Mówił powoli i spokojnie, lecz wciąż nie dało się zignorować wściekłości za jego oczami.
- Musiałam jakoś do ciebie dotrzeć - odpowiedziałam po dłuższej chwili.
Asmodeusz westchnął ciężko.
- Gratulacje, udało ci się - czułam jego sarkazm nawet pod skórą. - Wciąż jednak nie rozumiem dlaczego.
- Bo inny demon, którego znam nie chciał za wiele powiedzieć o piekle i demonach - zerknęłam w kierunku Williama i miałam przeczucie, że Asmodeusz zrobił podobnie. Skupiłam swoją uwagę ponownie na Asmodeuszu. - Chcę abyś przywrócił Williamowi jego ludzką duszę.
Demon nie odpowiedział, jedynie gapił się na mnie jakbym rzuciła na niego jakieś zaklęcie.
- Jeżeli chcesz moją duszę w zamian to weź ją. Albo weź moją duszę i zamień mnie w demona-
Asmodeusz zaczął się śmiać. Zaskoczył mnie tym i zamilkłam próbując zrozumieć co dokładnie go tak rozbawiło. Czy przypadkiem demony nie chcą ludzkich dusz? Czy nie powinien się cieszyć, że daję mu swoją niczym na tacy?
- Naprawdę ryzykujesz wszystko dla niego? - wskazał palcem na Williama. Przytaknęłam kilka razy, jakby odpowiedź była oczywista.
- Kocham go - powiedziałam i nagle poczułam straszny ból w sercu i palący ból w gardle, próbując odgonić łzy.
- I ponieważ ciebie kocham nie zamierzam się poddać - ponownie spojrzałam na Williama. Mogłam zrozumieć dlaczego Asmodeusz pytał o moje czyny, ale czy William na prawdę wciąż tego nie rozumiał?
- Jeżeli nie Robert, znajdę kogoś innego. Jeżeli nie Asmodeusz, znajdę innego demona, anioła, wiedźmę, kogokolwiek dopóki w jeden lub drugi sposób nie dostaniemy szansy, która nie była nam dana. Dopóki nie zrozumiesz, że ty i to co nas łączy jest warte poświęceń, zamiast poddawać się, gdy tylko sprawy się skomplikują. - poczułam ciepłe łzy na swojej twarzy i nie miałam sił czy chęci aby je zatrzymać. - Jak mogłeś tak nagle się poddać? Jak mogłeś tak nagle mnie od siebie odsunąć? Nie mów mi, że chciałeś abyśmy zostali przyjaciółmi, bo doskonale wiesz, że pokochałam cię, gdy byłeś moim przyjacielem. Powiedziałeś, że mnie kochasz, ale twoje wątpliwości były silniejsze i to najbardziej mnie zabolało. Naprawdę myślałeś, że tak będzie łatwiej? Wiesz, jak ciężko mi było wrócić do siebie po tamtym wieczorze, gdy Robert i Wallflower nas zaatakowali? Wiesz, jak się męczyłam każdego dnia i nocy, bo nie mogłam ciebie zobaczyć, nie wiedziałam co się z tobą dzieje i obawiałam się, że już nigdy nie wrócisz? Że straciłam jedyną dobrą osobę w moim życiu?
Spojrzałam w dół na ciało Roberta. - Dlatego to zrobiłam. Bo zasługujesz na drugą szansę. Bo wiem, że żałujesz swoich czynów, że ciągniesz za sobą ciężar śmierci swojej żony i córki. Prawdziwa zła osoba dawno by o nich zapomniała.
Podniosłam wzrok ponownie na Asmodeusza. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak musiałam teraz wyglądać, z krwią na spódnicy, z łzami na twarzy, z drżącymi dłońmi, które złapały trawę pod moimi palcami i mocno się jej trzymałam. Gdybym mogła to wyrwałabym ją i zaczęłam kopać dół dopóki własnoręcznie nie trafię do piekła i znajdę kogoś kto nam pomoże.
- Błagam cię, daj mu drugą szansę. Zrobię wszystko co będziesz chciał. Proszę. - szepnęłam, patrząc w oczy demona, który mógł bez problemu zniszczyć moją nadzieję i duszę.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Słuchałem wymiany zdań pomiędzy Dove i Asmodeuszem. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że zrobiła coś tak głupiego przeze mnie. Idiotka. Nieodpowiedzialna egoistka. Bardziej bolało mnie to, co teraz zrobiła niż nasze rozstanie. To, że nie potrafiła wziąć pod uwagę mojego zdania, kierując się tylko własnymi emocjami. Czy nie powiedziałem jej wystarczająco wiele, by była w stanie pojąć co mną kierowało? Różniliśmy się bardziej niż ogień i woda, to od początku było skazane na porażkę.
- Przestań Dove, wystarczy już - odezwałem się zanim mógł odpowiedzieć jej Asmodeusz. Takie żądania nie miały racji bytu, a wypowiedziane słowa raniły nas oboje. Nie mogłem patrzeć jak prosiła się demona, by ten zabrał jej duszę w zamian za moją. Nie żebym uważał, że Asmodeusz się na to zgodzi. Miał swoje zasady, których nie łamał, a tacy, co kradną ludzkie dusze, trzymani byli głęboko w piekle, traktowani gorzej niż potępieni.
- Musisz usłyszeć z jego ust, że nasza syt…
- Skąd się tu wziąłeś? - wpadł mi Asmodeusz w słowo, wytrącając tym samym z równowagi.
- Co? - spytałem nie rozumiejąc tego prostego pytania. Moja złość chwilowo wyparowała, zastąpiona dezorientacją.
- Masz podopiecznego, którego w tej chwili porzuciłeś. Śledzisz Parker? Uważasz się nadal za odpowiedzialnego za nią? Może mam ukarać cię na jej oczach, żebyś wziął się do roboty? - drążył demon.
- Nie, to nie tak. Nie śledzę nikogo, nie…
- Odpowiedz na pytanie. Skąd się tu wziąłeś? Parker pewnie też chciałaby usłyszeć odpowiedź - zwrócił się w jej kierunku, całkowicie ignorując fakt, iż ona sama czekała. Chyba bardziej interesowało ją co miał Asmodeusz do powiedzenia niż ja, lecz ten był nieugięty. Zawsze działał po swojemu, nie przejmując się innymi.
- No… poczułem jej grzech. Jakby to mnie zabijała, a nie Wolfgronda. I potem… nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu wiedziałem, gdzie mam szukać - wyznałem skołowany, słysząc jak strasznie głupio brzmiało to wyjaśnienie. Asmodeusz pewnie wziął mnie za niespełna rozumu, gdyż patrzył na mnie, unosząc brwi ze zdumienia. Jakby w życiu takiej bzdury nie słyszał.
- Ty, czułeś kiedyś coś takiego? - wskazał palcem na skrywającego się stróża Roberta. Usłyszałem zaprzeczenie. - A ty, słyszałaś o czymś takim? - tym razem skierował słowa do anielicy znajdującej się za Dove. Również zaprzeczyła. - Więc ty, Parker, dlaczego uważasz, że tylko piekło jest w stanie rozwiązać wasz problem? - zmrużył oczy. Jego humor wyraźnie się pogorszył.
- Wiesz, co robią ludzie, gdy powinie im się noga? Chcą zaprzedać duszę diabłu, byle tylko wszystko poszło po ich myśli. Robisz dokładnie to samo. Ale wiesz co? Żaden demon nie przyjmie twojej duszy, bo w piekle ma takich na pęczki. Pomijając fakt, że takie układy są surowo karane. Za dużo naczytałaś się historyjek - parsknął, podnosząc się na równe nogi. - A co do jego duszy; jest napiętnowana. Tego nie da się zmyć. Morderstwa nie wymażesz, skradzionych żywotów nie zwrócisz. A jeśli uczyniłbym cię demonem, to i tak nic nie da. On pozostanie tu, ty w piekle - miałem wrażenie, że jego głos nieco złagodniał pod koniec. Mimo iż właśnie zbrukał nadzieje Dove, odczułem wrażenie jakby… jakby jej współczuł.
- A ty, dlaczego wcześniej nie przyznałeś się do łączącej was więzi? Mówiłem Gabrielowi, że się nie nadajesz, ale ten uparł się na pierwszego lepszego dziwaka jakiego znalazł. Trudno mi to przyznać, a jednak miał co do ciebie rację - przez twarz demona ponownie przeszedł cień nienawiści, było to jednak tylko chwilowe. I chyba tym razem nie skierowane przeciwko nam.
- Parker, zatrzymaj duszę, jest cenniejsza niż myślisz. Nie jestem w stanie wam pomóc, ale po wysłuchaniu was obojga, jestem zmuszony przekazać to komuś innemu. Więź, jaką stworzyliście nie jest byle czym, nie jestem w stanie tego zerwać. Niech zajmie się sprawą ten, co wpadł na ten durny pomysł. Dove, nie zabijaj już nikogo i bądź grzeczna do czasu, aż otrzymacie odpowiedź. A ty, przestań ignorować polecenia, bo osobiście cię wypatroszę na jej oczach zanim dostaniecie zgodę na wspólne życie.
- Więc jest szansa? - wypaliłem bezmyślnie, kiedy Asmodeusz odwrócił się już z zamiarem odejścia. Zebrałem w tym pytaniu całe swoje emocje, które do tej pory powstrzymywałem, a zapewne i nadzieję nie tylko moją, ale i Dove. Choć początkowo nie wierzyłem, słowa Asmodeusza wznieciły we mnie coś, co za wszelką cenę starałem się w sobie zdusić.
- Z pewnością jej nie będzie jeśli ktoś umrze. Czekajcie cierpliwie. A, przy okazji, zróbcie z tego użytek - na odchodne wcisnął w moje dłonie butelkę wina. - Na waszym miejscu nie chciałbym zostać przyłapany - jego głos rozmył się w ciemnościach, tak samo jak jego sylwetka. Czekajcie? To miało znaczyć, że Dove od początku miała rację, iż jest jakaś nadzieja? Czy może skłonił się do mojej wersji i powiedział tak, aby uspokoić Dove i nas nie dręczyć?
- Racja, lepiej spadajmy stąd - mruknąłem, po czym odkorkowałem wino. Połowę jego zawartości wylałem na Roberta. Resztę położyłem obok niego w pobliżu dłoni, aby wyglądało to tak, że się spił do nieprzytomności. Potem podniosłem porzucony nóż i złapałem dłoń Dove, by zabrać ją jak najdalej stąd. Tylko nie bardzo wiedzialem gdzie jest to najdalej.
- Przepraszam, Dove. Przepraszam za wszystko przez co musiałaś przeze mnie przejść. Może się poddałem, ale to nie znaczy, że od razu o tobie zapomniałem. I tak, myślałem właśnie, że będzie łatwiej jeśli o mnie zapomnisz. Ale ty musiałaś wymyślić coś tak bezmyślnego, głupia - byłem zły i nie potrafiłem tego ukryć. Byłem również zrozpaczony tym, jak daleko była w stanie się posunąć, żeby dopiąć swego. Jak dużo chciała dla mnie poświęcić.
- Jesteś idiotką - mruknąłem, by chwilę później objąć kobietę z całej siły. - Nie rób tego nigdy więcej. Nie przeżyję następnego razu. I choćbyś miała mnie znienawidzić, nie pozwolę trafić ci do piekła. Zrozum to w końcu - szepnąłem, ściskajac jej drobne ciało. Nie ważne, że ją jednocześnie brudziłem. Przecież i tak już wcześniej była wysmarowana krwią.
- Przestań Dove, wystarczy już - odezwałem się zanim mógł odpowiedzieć jej Asmodeusz. Takie żądania nie miały racji bytu, a wypowiedziane słowa raniły nas oboje. Nie mogłem patrzeć jak prosiła się demona, by ten zabrał jej duszę w zamian za moją. Nie żebym uważał, że Asmodeusz się na to zgodzi. Miał swoje zasady, których nie łamał, a tacy, co kradną ludzkie dusze, trzymani byli głęboko w piekle, traktowani gorzej niż potępieni.
- Musisz usłyszeć z jego ust, że nasza syt…
- Skąd się tu wziąłeś? - wpadł mi Asmodeusz w słowo, wytrącając tym samym z równowagi.
- Co? - spytałem nie rozumiejąc tego prostego pytania. Moja złość chwilowo wyparowała, zastąpiona dezorientacją.
- Masz podopiecznego, którego w tej chwili porzuciłeś. Śledzisz Parker? Uważasz się nadal za odpowiedzialnego za nią? Może mam ukarać cię na jej oczach, żebyś wziął się do roboty? - drążył demon.
- Nie, to nie tak. Nie śledzę nikogo, nie…
- Odpowiedz na pytanie. Skąd się tu wziąłeś? Parker pewnie też chciałaby usłyszeć odpowiedź - zwrócił się w jej kierunku, całkowicie ignorując fakt, iż ona sama czekała. Chyba bardziej interesowało ją co miał Asmodeusz do powiedzenia niż ja, lecz ten był nieugięty. Zawsze działał po swojemu, nie przejmując się innymi.
- No… poczułem jej grzech. Jakby to mnie zabijała, a nie Wolfgronda. I potem… nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu wiedziałem, gdzie mam szukać - wyznałem skołowany, słysząc jak strasznie głupio brzmiało to wyjaśnienie. Asmodeusz pewnie wziął mnie za niespełna rozumu, gdyż patrzył na mnie, unosząc brwi ze zdumienia. Jakby w życiu takiej bzdury nie słyszał.
- Ty, czułeś kiedyś coś takiego? - wskazał palcem na skrywającego się stróża Roberta. Usłyszałem zaprzeczenie. - A ty, słyszałaś o czymś takim? - tym razem skierował słowa do anielicy znajdującej się za Dove. Również zaprzeczyła. - Więc ty, Parker, dlaczego uważasz, że tylko piekło jest w stanie rozwiązać wasz problem? - zmrużył oczy. Jego humor wyraźnie się pogorszył.
- Wiesz, co robią ludzie, gdy powinie im się noga? Chcą zaprzedać duszę diabłu, byle tylko wszystko poszło po ich myśli. Robisz dokładnie to samo. Ale wiesz co? Żaden demon nie przyjmie twojej duszy, bo w piekle ma takich na pęczki. Pomijając fakt, że takie układy są surowo karane. Za dużo naczytałaś się historyjek - parsknął, podnosząc się na równe nogi. - A co do jego duszy; jest napiętnowana. Tego nie da się zmyć. Morderstwa nie wymażesz, skradzionych żywotów nie zwrócisz. A jeśli uczyniłbym cię demonem, to i tak nic nie da. On pozostanie tu, ty w piekle - miałem wrażenie, że jego głos nieco złagodniał pod koniec. Mimo iż właśnie zbrukał nadzieje Dove, odczułem wrażenie jakby… jakby jej współczuł.
- A ty, dlaczego wcześniej nie przyznałeś się do łączącej was więzi? Mówiłem Gabrielowi, że się nie nadajesz, ale ten uparł się na pierwszego lepszego dziwaka jakiego znalazł. Trudno mi to przyznać, a jednak miał co do ciebie rację - przez twarz demona ponownie przeszedł cień nienawiści, było to jednak tylko chwilowe. I chyba tym razem nie skierowane przeciwko nam.
- Parker, zatrzymaj duszę, jest cenniejsza niż myślisz. Nie jestem w stanie wam pomóc, ale po wysłuchaniu was obojga, jestem zmuszony przekazać to komuś innemu. Więź, jaką stworzyliście nie jest byle czym, nie jestem w stanie tego zerwać. Niech zajmie się sprawą ten, co wpadł na ten durny pomysł. Dove, nie zabijaj już nikogo i bądź grzeczna do czasu, aż otrzymacie odpowiedź. A ty, przestań ignorować polecenia, bo osobiście cię wypatroszę na jej oczach zanim dostaniecie zgodę na wspólne życie.
- Więc jest szansa? - wypaliłem bezmyślnie, kiedy Asmodeusz odwrócił się już z zamiarem odejścia. Zebrałem w tym pytaniu całe swoje emocje, które do tej pory powstrzymywałem, a zapewne i nadzieję nie tylko moją, ale i Dove. Choć początkowo nie wierzyłem, słowa Asmodeusza wznieciły we mnie coś, co za wszelką cenę starałem się w sobie zdusić.
- Z pewnością jej nie będzie jeśli ktoś umrze. Czekajcie cierpliwie. A, przy okazji, zróbcie z tego użytek - na odchodne wcisnął w moje dłonie butelkę wina. - Na waszym miejscu nie chciałbym zostać przyłapany - jego głos rozmył się w ciemnościach, tak samo jak jego sylwetka. Czekajcie? To miało znaczyć, że Dove od początku miała rację, iż jest jakaś nadzieja? Czy może skłonił się do mojej wersji i powiedział tak, aby uspokoić Dove i nas nie dręczyć?
- Racja, lepiej spadajmy stąd - mruknąłem, po czym odkorkowałem wino. Połowę jego zawartości wylałem na Roberta. Resztę położyłem obok niego w pobliżu dłoni, aby wyglądało to tak, że się spił do nieprzytomności. Potem podniosłem porzucony nóż i złapałem dłoń Dove, by zabrać ją jak najdalej stąd. Tylko nie bardzo wiedzialem gdzie jest to najdalej.
- Przepraszam, Dove. Przepraszam za wszystko przez co musiałaś przeze mnie przejść. Może się poddałem, ale to nie znaczy, że od razu o tobie zapomniałem. I tak, myślałem właśnie, że będzie łatwiej jeśli o mnie zapomnisz. Ale ty musiałaś wymyślić coś tak bezmyślnego, głupia - byłem zły i nie potrafiłem tego ukryć. Byłem również zrozpaczony tym, jak daleko była w stanie się posunąć, żeby dopiąć swego. Jak dużo chciała dla mnie poświęcić.
- Jesteś idiotką - mruknąłem, by chwilę później objąć kobietę z całej siły. - Nie rób tego nigdy więcej. Nie przeżyję następnego razu. I choćbyś miała mnie znienawidzić, nie pozwolę trafić ci do piekła. Zrozum to w końcu - szepnąłem, ściskajac jej drobne ciało. Nie ważne, że ją jednocześnie brudziłem. Przecież i tak już wcześniej była wysmarowana krwią.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker
Nie rozumiałam dlaczego William musiał akurat teraz wyrazić swoje zdanie, zamiast pozwolić aby Asmodeusz odpowiedział na moją prośbę. Jednak tymczasowo zapomniałam o tej sprawie, gdy temat trochę się zmienił. W sumie, dopóki Asmodeusz o to nie zapytał nawet nie pomyślałam jak William mnie znalazł. Zakładałam, że ta więź pomiędzy nami istnieje, że jeszcze nie znaleźli dla niego zastępstwo i może jeszcze był moim stróżem. Najwyraźniej się myliłam. Asmodeusz wspomniał coś o innym podopiecznym, nawet w pewnym momencie zwrócił się do kogoś za moimi plecami, ale gdy spojrzałam przez ramię nikogo nie zobaczyłam. Nie miałam szansy się nad tym zastanowić, bo Asmodeusz ponownie do mnie się zwróciłam i skupiłam się na jego słowach.
Chciałam mu powiedzieć, że nie naczytałam się żadnych historyjek, że nikt mi nigdy nie wytłumaczył dokładnie jak to wszystko działa, jakie są opcje, co można, a czego nie można robić, ale nie widziałam celu aby kłócić się z demonem o szczegóły. W końcu, potrzebowałam jego pomocy. Zwłaszcza, że wyglądało na to, że mógł coś zrobić.
Nawet William to zauważył. Po raz pierwszy usłyszałam w jego głosie nadzieję, a moje serce zadrżało. Miałam rację. Była jakaś opcja. William mógłby nazywać mnie głupią i idiotką do końca moich dni, ale wciąż będę wiedziała, że dobrze zrobiłam. Nawet, jeżeli byłam gotowa zaryzykować wszystko, własne życie, własną duszę.
Przymknęłam oczy czując wokół siebie ramiona Williama. Objęłam go mocno, ale zdecydowanie nie miałam tyle samo siły co on. Było to przyjemne znowu go poczuć, znowu mieć go przy sobie nawet jeżeli tylko na chwilę. Brakowało mi samej jego obecności w moim życiu.
- Rozum jest słabszy od serca - szepnęłam przypominając sobie, że kiedyś powiedziałam mu coś podobnego. I gdybym mogła to zostałabym przy nim przez całą noc, ale wtedy rzeczywistość mnie uderzyła niczym cegła.
William miał teraz innego podopiecznego. Ja przyszłam tu z bratem, będzie się martwił jeżeli nagle zniknę na całą noc. Jedyną moją opcją było wrócić do domu, powiedzieć Annie, że wróciłam szybciej, bo ktoś wylał na mnie całe ich wino, poprosić aby zadzwoniła i poinformowała Sebastiana, że wróciłam do domu.
Czekałam tak, jak chciał Asmodeusz. Chociaż może nie do końca cierpliwie, bo wciąż nie mogłam spać po nocach i nawet gdy zajmowałam się sprawami z nowym hotelem wciąż się rozglądałam za demonem z nadzieją, że ponownie pojawi się znikąd. Jednak nie spodziewałam się, że Asmodeusz pojawi się w biurze mojego ojca, gdy siedziałam za biurkiem i sprawdzałam nowe rachunki za remont. Również nie spodziewałam się, że pojawi się z towarzystwem.
Uniosłam brwi, widząc ponownie Williama. W sercu zaczęła rosnąć nadzieja, że obecność obojgu demon znaczyła coś dobrego.
- Macie dwie opcje - Asmodeusz zaczął bez porządnego przywitania. - Pierwsza opcja jest taka, że nic się nie zmieni. Druga jest bardziej skomplikowana, ale... Możemy dać waszym duszom drugą szansę.
Powoli wstałam od biurka taty, wpatrując się w demona jakby przed chwilą mi powiedział, że... W sumie, nie wiem co mogłoby mnie jeszcze poważne zaskoczyć. To, że niebo i piekło naprawdę istnieją nie było małym odkryciem.
Podeszłam do nich bliżej, setki pytań w głowie, ale Asmodeusz dodał:
- Ale będzie to po twojej śmierci, Parker. To znaczy, że nie możesz znowu próbować zamordować ludzi czy podpalać innym domy. Również zero kradzieży. Musisz dbać o swoją duszę. Inaczej nic z tego nie wyjdzie. Rozumiesz?
- Rozumiem - odpowiedziałam prawie od razu, ale Asmodeusz wciąż na mnie patrzył jakby nie był pewien czy może mi do końca uwierzyć. Na głos tego nie skomentował.
- Muszę też wspomnieć, że nie możemy wam dokładnie powiedzieć kiedy wrócicie, ani zagwarantować, że się odnajdziecie.
To... trochę komplikowały rzeczy.
- Więc? Zgadzacie się na taką umowę?
Głęboko w sercu znałam odpowiedź, ale nie dałam jej od razu. Spojrzałam na Williama. Czyli będę miała szansę ponownie go poznać? Jako człowieka? O niczym bardziej nie marzyłam. Jednak gdyby się okazało, że nie spotkamy się w nowym życiu... Myślę, że wciąż to wszystko będzie warte. William zasłużył na lepsze życie. Na spokojniejsze, szczęśliwsze zakończenie.
- Zgadzam się - wróciłam wzrokiem do Asmodeusza uśmiechając się delikatnie. Demon przytaknął i spojrzał na Williama, czekając na jego decyzję.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W czasie oczekiwania na wieści od Asmodeusza starałem nigdzie się nie ruszać z domu mojego podopiecznego. Zazwyczaj zwijałem się gdzieś w kącie, starając się ignorować wszechobecny hałas i próbując leczyć rany. W dodatku to nieprzyjemne uczucie wciąż przy mnie było. Jakby gotowe, by zaatakować, ponownie wyrwać moją duszę i zaprowadzić mnie do skąpanej we krwi Dove. Nieco pocieszałmnie fakt, że noce się uspokoiły. Emocje kobiety tak nie szalały, nie czułem już tak silnego żalu i smutku, który nie pozwalał mi zmrużyć oczu. Ta rozmowa dużo zmieniła i nawet jeżeli odpowiedź miałaby przyjść za wiele lat, mogłem w miarę normalnie z tym funkcjonować.
Asmodeusz przyszedł… raczej nie do końca niespodziewanie, ale mógł wybrać moment, gdy nie odsypiałem nocnych wybryków małego, wrzeszczącego ślimaka. Kazał mi tylko iść za sobą, co wykonałem bez gadania. Sprawnie znalazł drogę do domu Parkerów, zakradając się oknem od razu na piętro. Znaleźliśmy się w gabinecie, gdzie Dove pochylała się nad dokumentami. Bez zbędnych powitań od razu wyłożył to, co miał do powiedzenia. Dove nie wahała się ani chwili przed udzieleniem odpowiedzi.
- Nie ma żadnych ukrytych wymagań? - zapytałem najpierw, gdyż nie do końca ufałem demonowi. W końcu jego intryga doprowadziła nas do tego momentu, skąd miałbym wiedzieć, że tym razem nie jest podobnie?
- Nie.
- To jest dalsza część twojego eksperymentu? - dopytałem, mrużąc lekko oczy.
- Poniekąd.
- Tylko tyle masz nam do wyjaśnienia? - nabrałem nieco większej odwagi, by w końcu zarzucić go pytaniami, które krążyły w moje głowie od dłuższego czasu.
- Tak. Zgadzasz się, czy nie? Przestań marnować mój cenny czas.
- Zgadzam - od razu wiedziałem, że takiej odpowiedzi udzielę. Próbowałem jedynie najpierw wyciągnąć od niego więcej informacji.
- Świetnie. Przyłóż się więc do swoich obowiązków, żebyś nie zawalił, bo wtedy również nic nie wyjdzie. Na waszym miejscu ograniczyłbym też spotkania. Najlepiej do zera. Oboje będziecie uważnie obserwowani i na końcu rozliczani z każdego potknięcia. Życzę powodzenia - nie pozwolił nam na ani jedno więcej pytanie czy choćby słowo. Od razu wskoczył na parapet otwartego okna i skoczył. Gdy wyjrzałem na zewnątrz, nie było po nim ani śladu. Jakby rozmył się w powietrzu lub zamienił w jeden z porannych promieni słonecznych.
- Więc… Dove… wpadnę na filiżankę herbaty w twoje urodziny. Co ty na to? - zapytałem, odchylając się od okna i spoglądając w jej stronę. Uśmiechnąłem się lekko, pierwszy raz od długiego czasu.
Asmodeusz przyszedł… raczej nie do końca niespodziewanie, ale mógł wybrać moment, gdy nie odsypiałem nocnych wybryków małego, wrzeszczącego ślimaka. Kazał mi tylko iść za sobą, co wykonałem bez gadania. Sprawnie znalazł drogę do domu Parkerów, zakradając się oknem od razu na piętro. Znaleźliśmy się w gabinecie, gdzie Dove pochylała się nad dokumentami. Bez zbędnych powitań od razu wyłożył to, co miał do powiedzenia. Dove nie wahała się ani chwili przed udzieleniem odpowiedzi.
- Nie ma żadnych ukrytych wymagań? - zapytałem najpierw, gdyż nie do końca ufałem demonowi. W końcu jego intryga doprowadziła nas do tego momentu, skąd miałbym wiedzieć, że tym razem nie jest podobnie?
- Nie.
- To jest dalsza część twojego eksperymentu? - dopytałem, mrużąc lekko oczy.
- Poniekąd.
- Tylko tyle masz nam do wyjaśnienia? - nabrałem nieco większej odwagi, by w końcu zarzucić go pytaniami, które krążyły w moje głowie od dłuższego czasu.
- Tak. Zgadzasz się, czy nie? Przestań marnować mój cenny czas.
- Zgadzam - od razu wiedziałem, że takiej odpowiedzi udzielę. Próbowałem jedynie najpierw wyciągnąć od niego więcej informacji.
- Świetnie. Przyłóż się więc do swoich obowiązków, żebyś nie zawalił, bo wtedy również nic nie wyjdzie. Na waszym miejscu ograniczyłbym też spotkania. Najlepiej do zera. Oboje będziecie uważnie obserwowani i na końcu rozliczani z każdego potknięcia. Życzę powodzenia - nie pozwolił nam na ani jedno więcej pytanie czy choćby słowo. Od razu wskoczył na parapet otwartego okna i skoczył. Gdy wyjrzałem na zewnątrz, nie było po nim ani śladu. Jakby rozmył się w powietrzu lub zamienił w jeden z porannych promieni słonecznych.
- Więc… Dove… wpadnę na filiżankę herbaty w twoje urodziny. Co ty na to? - zapytałem, odchylając się od okna i spoglądając w jej stronę. Uśmiechnąłem się lekko, pierwszy raz od długiego czasu.
Yulli
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dove Rachel Parker-Newton
Na początku uniosłam brwi słysząc propozycję Williama. Jednak widząc jego uśmiech ciężko było go nie odwzajemnić.
- Czy przypadkiem nie mamy ograniczać nasze spotkania, najlepiej do zera? - zapytałam odrobinę papugując ton głosu demona. Podeszłam trochę bliżej do Williama, teraz będąc chyba w najlepszym humorze w jakim byłam od kilku tygodni.
- Przygotuję drugą filiżankę w swoje urodziny. Zrobię również miejsce na nowe kwiaty, gdyby przypadkiem ktoś chciałby mi je dać w prezencie.
Zatrzymałam się przy biurku i skrzyżowałam ramiona, bo inaczej sięgnęłam po jego dłoń lub objęłabym go mocno. Kątem oka widziałam na biurku zdjęcie w ramce, które znalazło tam swoje miejsce i nie pozwoliłam nikomu je ruszyć. Nawet gdy Sebastian je kiedyś znalazł i rzucił we mnie setki pytań na temat mnie, Williama, i co dokładnie wydarzyło się w Paryżu. Nawet, gdy przenieśliśmy biurko do nowo otwartego hotelu, gdzie miałam własny pokój do odpoczynku, ale również do pracy. Tam zdjęcie było bezpieczniejsze.
Oczywiście, o wszystkich nowinkach dzieliłam się z Williamem co roku w moje urodziny. O otwarciu hotelu. O kupnie własnego domu. O lepszych relacjach z bratem. Jednak z jakiegoś powodu miałam przeczucie, że o wielu rzeczach już wiedział.
Mimo tego, wciąż mi było ciężko powiedzieć mu o moich zaręczynach z prawnikiem z Oxford, który był jednym z pierwszych gości w Parker Hotel w Londynie. Mieliśmy wiele wspólnego z Gilbertem, był ambitny i ciężko pracował. Nigdy nie narzekał, że również chciałam pracować i podejmować główne decyzje. Gilbert nie był idealny. Czasami potrafił przez kilka dni skupić się jedynie na pracy i ignorować wszystko i wszystkich innych. Nigdy również nie potrafił zapamiętać listę moich ulubionych kwiatów i kilka razy dał mi w prezencie bukiet róż. Ten szczegół wspomniałam Williamowi, bo jedynie on mógłby zrozumieć dlaczego nie przepadałam za takim prezentem.
Zawahałam się również zanim przedstawiłam mu swoją córkę, Emma, gdy wciąż była zbyt mała aby cokolwiek pamiętać. W tamtym momencie nie wiedziałam czy powinnam była to zrobić, ale nie potrafiłabym wytłumaczyć ukrywania tej części mojego życia. Poza tym, kochałam wszystkie moje dzieci, nawet te, które biologicznie może nie były moje, ale moje serce wciąż do nich należało. Według Gilberta było to spowodowane tym, że "tak długo" czekałam aby dodać dzieci do naszego domu.
Było to dziwne widzieć się z Williamem co roku. On nic się nie zmieniał, a po jakimś czasie po każdym naszym spotkaniu zauważałam nową zmarszczkę, czy też siwy włos. Przez jakiś czas mnie to bolało i zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam zgadzając się na tą umowę z Asmodeuszem. Ale wtedy widziałam swoje dzieci, później również wnuki, i wiedziałam, że pragnęłam takiej rzeczywistości dla Williama. Nawet jeżeli będzie ona beze mnie.
Starzenie się było ciekawym doświadczeniem. Z wiekiem człowiek robi się spokojniejszy i odrobinę obojętny na pewne rzeczy. Podczas gdy mój najstarszy syn, Philip, sam będąc w średnim wieku narzekał na to "co się dzieje w tym kraju" jedynie co potrafiłam mu zaoferować były moje uszy i cierpliwość.
Oraz oczywiście niemały majątek z Parker Hotel. Po otwarciu pierwszego międzynarodowego Parker Hotel w Paryżu wszystkie inne zaczęły się pojawiać jakby ktoś zasiadł na ich miejscu specjalne nasionka. Nie był to prosty lub krótki proces, ale przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś nade mną czuwał. Może był to mój anioł stróż lub pewien demon stróż.
Ostatnie dziesięć lat swojego życia spędziłam bez Gilberta, który nagle zmarł przez zawał serca. Dzieci już dawno się wyprowadziły, miały własne domy, rodziny, a w moim domu nagle zrobiło się cicho i pusto. Jedynie Rebecca, nasza pomoc domowa, przypominała mi, że nie byłam całkowicie sama i miałam z kim chodzić na spacery lub omawiać książki, które niedawno przeczytałam. No i również był Rupert, mój szary, leniwy kot.
Podczas moich ostatnich dni życia napisałam listy do wszystkich moich dzieci, do Emmy, Philipa i Louis'a. Jednak jedynie w liście do Emmy i Philipa poprosiłam ich aby mnie odwiedzili, gdyby znaleźli czas. Biedny Louis nie zdążyłby na czas, czułam to, a do tego potrafił być bardzo wrażliwy.
Mój ostatni dzień na ziemi spędziłam tak, jak zapragnęłam. Spędziłam poranek z Emmą i Philipem, jedząc razem śniadanie zanim oboje musieli wracać do własnego życia. Poszłam na krótki spacer z Rebeccą aby zobaczyć budynek Parker Hotel - London chociaż jeszcze raz. Weszłam na chwilę do środka i uśmiechnęłam się lekko, gdy nad drzwiami do pomieszczenia z barem i z miejscem do tańca przeczytałam "Light Room".
Po spacerze nakarmiłam Ruperta, pograłam trochę na pianinie, zjadłam kolację i wypiłam herbatę z Rebeccą, po czym pomogła mi się przebrać i rozczesać moje włosy.
- Pani Newton - spojrzałam na Rebeccę, która zamiast życzyć mi dobranoc jak zazwyczaj, stała przy moim łóżku wpatrując się na coś na moim stoliku nocnym. - Zawsze byłam czegoś ciekawa. Widziałam to zdjęcie tyle razy, ale nie wiedziałam, czy powinnam zapytać. To nie jest młody pan Newton, prawda?
Zerknęłam w kierunku zdjęcia, które wzięłam ze sobą do domu po śmierci Gilberta. Jeszcze kilka lat temu wciąż próbowałam pracować w hotelu i przy Parker Society of Arts, stowarzyszenie, które stworzyłam aby finansowo wspierać młodych muzyków, malarzy, czy aktorów. W pewnym momencie musiałam zacząć słuchać zmęczonego ciała i dać z tym wszystkim spokój. Wtedy wzięłam zdjęcie z biurka i tak oto znalazło swoje ostateczne miejsce obok pozytywki.
- Masz rację. To ktoś zanim poznałam Gilberta.
- Wyglądacie razem uroczo.
Miała rację. Teraz, gdy patrzałam na młodszą wersję siebie wróciło do mnie wiele wspomnień z tamtych czasów. Jak łatwo wychodziły rozmowy z Williamem. Jak pozwał mi ciągnąć go za sobą do teatru, muzea i na zakupy. Nasze wspólne wyjścia na miasto i posiłki. To uczucie przy każdym objęciu i pocałunku. Zignorowałam ukłucie w sercu, które nigdy nie zniknęło.
- Dobranoc, Rebecco - nie miałam sił na dłuższe rozmowy. Kobieta upewniła się, że Rupert wszedł do pokoju zanim zamknęła za sobą drzwi. Poczułam, jak kot kładzie się obok mnie. Jednak nie potrafiłam zasnąć w ciszy.
Sięgnęłam po pozytywkę i gdy usłyszałam dobrze znaną mi melodię zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.
~~~
Dalszy ciąg historii Williama i Dove można znaleźć tutaj: A New Beginning
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach