Kurokocchin
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Triton and the Wizard
BL - FANTASY - KOMEDIA
Tryton przez podstęp jego rodziny, zostaje wydalony z królestwa syren za niejaką zdradę ich rasy. Zostaje brutalnie wyrzucony na ląd, na którym odnajduje go Magik. Czarodziej od razu bierze go pod swoje skrzydła i uczy, jak żyć wśród ludzi.
W rolę Maga, czyli Phyrina Hutsona, wcieli się Yoshina, zaś w rolę Trytona, czyli Nerinea Ashbanea, wcieli się Kurokocchin
by emmeW rolę Maga, czyli Phyrina Hutsona, wcieli się Yoshina, zaś w rolę Trytona, czyli Nerinea Ashbanea, wcieli się Kurokocchin
Kurokocchin
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- Phyrin... - wyszeptałem, przyglądając się mu uważnie. Nie wierzyłem w jego słowa, nie podobało mi się to, jak jego ciało zachowywało się po zaklęciu, a jego poważna mina jedynie upewniła mnie w tym, że to zaklęcie wcale nie należało do bezpiecznych. Zamknąłem powieki, biorąc głęboki wdech.
- Nie powiem, ale - urwałem, łapiąc maga za ramiona, kiedy ten złapał się za głowę. Jego uśmiech byłe pewien bólu, może nawet przerażenia, a ja nie wiedziałem co się dzieje. Odsunąłem się od niego, kiedy zdecydował się iść. Byłem innego zdania, bo oboje potrzebowaliśmy odpocząć, na dodatek stan maga mnie niepokoił. Nie protestowałem jednak, idąc w ciszy, z głową pełną niechcianych myśli. Milion pytań cisnęło mi się przez całą drogę, ale żadnego nie wypowiedziałem, czując, że sam muszę ochłonąć zanim przejdziemy do tej rozmowy.
Czułem ulgę oraz chęć zwrócenia wszystkiego ze swojego żołądku, kiedy wspinaczka dobiegła końca. Padłem, czując ból w każdej części ciała, w każdym cholernym zakamarku. Spojrzałem na bramę tam gdzie wzrok Phyrina padł i nie do końca rozumiałem czym się tak niepokoił. Owszem, krew nie oznaczała niczego dobrego, ale powinniśmy się cieszyć, że nikt ponownie nie zechciał nas zaatakować. Jęknąłem, podnosząc się na klęczka, wzdrygając się kiedy dotarł do mnie głos wampirzycy. Zamrugałem, odgarniając pozlepiane kosmyki włosów i skrzywiłem się, jak tylko ujrzałem dziewczynkę. Wcale nie byłem chętny na jej wizytę i tak samo na pewno było z Phyrinem, rozumiałem nawet jego pretensje skierowane do wampirzycy, bo jeśli cały czas była za nami... Mogła pomóc, mogła coś po prostu zrobić. Cokolwiek. Chciałem wstać i złapać ja za tą nędzną sukienkę, aby nią potrząsnąć, ale skupiłem wzrok na rozpadającej się barierze, po czym na Phyrina. Znowu byliśmy o krok od śmierci i choć ciężko było mi to powiedzieć, to w duchu byłem wdzięczny dziewczynie. Na szczęście szybko zniknęła, więc ja podsunąłem się bliżej maga. Obaj potrzebowaliśmy odpoczynku,. Zacisnąłem usta, patrząc na maga.
- Phyrin, spójrz na mnie - poprosiłem, choć w moim głosie można było usłyszeć stanowczość. Kiedy miałem jego pełną uwagę, wysunąłem dłoń by musnąć palcami jego dłoń. - Powiesz mi co to było za zaklęcie? Wyglądało... niebezpiecznie - powiedziałem, starając się zachować spokój, ale bałem się tego, co usłyszę. Powinienem być mu wdzięczny, że mnie ocalił i byłem, bo to oznaczało, że mogłem dalej przy nim być, ale coś w jego zachowaniu mi się nie podobało. To, jak jego ciało reagowało nie było normalne, bo nie raz oglądałem go, kiedy czarował mniejsze czy większe zaklęcia.
Spojrzał na mnie przygnębiająco, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Widziałem po nim, że wcale nie chciał się ze mną kłócić, ale nie zamierzałem tego czynić, chyba że nie zechce mi niczego powiedzieć. Nie chciałem by miał przede mną sekrety. Zależało mi na zaufaniu, a kiedy on milczy... Co mam czuć? Wziął głęboki oddech, a ja wytężyłem słuch nie chcąc przegapić żadnego słowa.
- Prawdą jest... że posiadłem dostęp do starożytnej... nie. Do boskiej mocy. O tym zaklęciu nie może nikt się dowiedzieć Nerine. Inaczej byłbym martwy - uśmiechnął się do mnie blado, spuszczając po chwili głowę. Zacisnąłem pewniej dłoń na dłoni maga, dając mu do zrozumienia, że nie zależnie od tego co mi powie nie wydam go, a on musiał mi tylko zaufać.
- Przecież nie pozwolę by ktoś lub coś cię zabiło... Nikomu nie powiem, ale do jasnej cholery, Phyrin, przejdź do konkretów - powiedziałem niemal błagalnie. Na szczęście nie musiałem długo czekać na wyjaśnienia, bo mag znów zdecydował się mówić.
- Dawno temu Aionida postanowiła odpowiedzieć na moje prośby i ofiarowała mi moc kontrolowania czasu. Dlatego byłem zawsze o krok do przodu od swojego nauczyciela, unikając blokujących mnie bransolet. Bogini ostrzegała mnie, że taki dar wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Ludzkie ciało nie jest wstanie znieść takiego pokładu mocy, a sama manipulacja czasem jest kosztowna. Wiesz... wszystko ma swoją cenę - spojrzał niepewnie w moim kierunku, kiedy ja przełykałem gulę w gardle. Słowa, które wypowiedział, ani trochę mi się nie podobały. Nie wiedziałem co o tym myśleć i miałem nadzieję, że moje przypuszczenia o cenie, którą musiał płacić, była mylna. - I ceną za bawienie się czasem jest on sam. O mocy wiedział tylko Beliad. To demon, przed którym nie da się nic ukryć, zwłaszcza, gdy ma się z nim kontrakt. Prawdopodobnie użył zaklęcia do zgładzenia Samary z jej lalkarzem.
Poczułem, jak w oczach pojawiają mi się łzy, jak w sercu pojawia się małe pęknięcie. Czas. Ceną był czas jego życia. Dni, które moglibyśmy spędzić wspólnie, ciesząc się naszą miłością. Puściłem jego dłoń, wbijając wzrok w swoje drżące dłonie. Podniosłem się z miejsca, nie będąc w stanie usiedzieć, czując narastającą złość. Na niego, na siebie, że byłem za mało ostrożny.
- Od tamtej pory oszczędzam tą magię i używam w kryzysowych momentach. Nerine... - czułem jego obecność za sobą, słyszałem, jak podchodzi bliżej, ale nie zrobił nic przez co miałem ochotę krzyknąć. Choć wątpiłem by cokolwiek mnie uspokoiło. - Nie zostało mi wiele czasu - powiedziała, a ja na te słowa odwróciłem się do niego przodem. Patrzyłem, jak szklą mu się oczy, jak robi wszystko by nie uronić pieprzonych łez. Zacisnąłem usta, które drżały. - Nie każ mi tego mówić, Nerine. Proszę, niech tobie wystarczy świadomość, że straciłem kiedyś kogoś bardzo ważnego i byłem gotów oddać wszystko, aby tylko ta osoba wróciła do żywych.
Podszedłem do niego i popchnąłem go na tyle delikatnie by się cofnął, ale nie by przewrócił.
- Ty egoisto! - krzyknąłem, nie powstrzymując łez, które zaczęły spływać po polikach. - Jak możesz być tak durny? Zaklęcie, które odbiera twoje życie? Co mi po tym, że mnie uratowałeś, kiedy przez to wszystko mam cię stracić? Jak mogłeś tak zaryzykować, ratując mnie?! - zapytałem, zaciskając palce na jego płaszczu. Czułem, jak wszystko mnie na nowo boli, jak oczy okropnie pieką. - Jak mam żyć ze świadomością, że przeze mnie twoje życie niedługo się skończy?! Jak mam żyć bez ciebie, Phyrin? Jak... Do cholery jasnej - zadrżałem, osuwając się na ziemię by zakryć dłońmi swoją twarz. Nie wyobrażałem sobie życia bez niego, nie chciałem szybko go stracić, bo kochałem go całym sercem, duszą... - To wszystko moja wina, przeze mnie ty... - załkałem, podnosząc na niego swój wzrok. - Nigdy więcej nie wolno ci użyć tego zaklęcia, nawet wtedy, kiedy moje życie będzie zagrożone. Nie mogę cię stracić, Phyrin... Nie możesz mnie zostawić - powiedziałem. Ile mu dokładnie zostało? Wiedziałem, że specjalnie nie chciał mi tego powiedzieć, więc mogłem się domyślać, choć wcale nie chciałem. Liczyłem na to, że razem przeżyjemy wiele, nawet starość, która dla mnie nie będzie tak szybka, jak dla niego, ale jednak chciałem spędzić z nim najcudowniejsze lata... Nie będzie to możliwe, nie będzie dane patrzeć mi na to, jak oboje się starzejemy.
Spuściłem głowę, pozwalając by ostatnie łzy skapnęły na ziemię. Czułem się taki bezsilny, miałem związane ręce, bo nie mogłem zrobić nic by go uratować.
- Co ja mam zrobić... - wyszeptałem, choć wiedziałem, że nie otrzymam pomocnej odpowiedzi.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Poczciwy mag prychnął pod nosem na tę kąśliwą uwagę. Na to wyzwisko, które było cholernie trafne, ale tylko jeśli chodziło o trytona, bo Hutson nigdy nie stronił od pomocy innym. Altruizm w jego trzewiach był zbyt mocno zakorzeniony. Gdyby nie to, pewnie chłopak od dawna leżałby pocięty na kawałki w słoikach, a jego rybi ogon wisiałby w gabinecie Beliada.
Phyrin posmutniał, mrużąc oczy i patrząc jak dłonie Nerine zaciskają się na jego płaszczu. Całym sobą czuł jego wzbierający żal, który potrafił zrozumieć. Był gotów postawić się w jego sytuacji. Myśl, iż miałby oddychać bez niego była okrutnie bolesna, ale nie stał jednak po tamtej stronie barykady. Był magiem. Cholernie zadurzonym w jednej rybce, dla której był gotów poświęcić bardzo wiele. Nawet swoje najdroższe księgi. Spaliłby je, patrzył jak roztańczone płomienie je pożerają, gdyby tylko miało to pomóc w uratowaniu mu życia. Miał moc, możliwość, aby uchronić Ashbane przed niebezpieczeństwem, więc to czynił. Jak najlepiej potrafił. Dlatego właśnie to wszystko tak go bolało. Złoty środek nie istniał. Nieważne ile razy Hutson by o tym myślał.
Spojrzał jak Nerine osuwa się na ziemię, wypruty z sił po swoim wywodzie. Uniósł wzrok nad jego głowę, na roztaczający krwawy widok po walce, a potem westchnął głęboko, zaciskając dłonie w kieszeniach swojego płaszcza. Uklęknął przed nim, ujął najdelikatniej jak potrafił podbródek ukochanego, aby czasem nie odtrącił dotyku i zmusił, by spojrzał w jego oczy swymi własnymi. Były piękne. Choć lekko zaczerwienione, to nadal najcudowniejsze. Łzy zdawały się morzem, które wylewały się krzywym ciurkiem w dół po zaróżowionych policzkach. Kąciki oczu marszczyły się, a czarne niczym otchłań źrenice drżały. Tak jak on cały, tak jak serce Phyrina.
- Nerine, kocham Cię - tylko tyle miał na swoje usprawiedliwienie. - A to tylko dowód jak bardzo jesteś dla mnie ważny. Nie mam doświadczenia w związku. Zdaję sobie sprawę, że jestem beznadziejny w wielu rzeczach. Chociażby prowadzeniu porządków domowych - prychnął nieznacznie, chcąc lekko rozbawić trytona - To nie twoja wina. Nic nie jest twoja winą - z błogim uśmiechem głaskał go kciukiem, nie mogąc napatrzeć na twarz Ashbane - To wszystko moje egoistyczne decyzję, bo nie potrafiłbym żyć ze świadomością, że zginąłeś przeze mnie. Bo wyruszyłeś razem ze mną w tą podróż - nie spuszczał z niego wzroku. Nie potrafił. - Jestem egoistycznym magiem. - zadarł jeszcze mocniej głowę trytona, muskając ostrożnie jego wilgotne usta. Smakował łzami, smakował rozpaczą. - Więc nigdy nie obwiniaj siebie, Nerine. To wszystko to wyłącznie mój wybór i zrobiłbym to ponownie. Dlatego nie obiecuję, nie skłamię cię. Jeśli znów będę zmuszony użyć tego cholernego zaklęcia, zrobię to - z śmiertelną powagą wyprostował się, wyciągając z kieszeni zawiniątko.
- Miałem zamiar poczekać aż wrócimy, ale... Nerine. Chyba nigdy nie będzie dobrej okazji. Jeśli nie wiesz co masz zrobić... - wysunął przed trytonem małe niebieskie pudełeczko, a potem je otworzył ukazując piękny, srebrny pierścionek z dużym, niebieskim kamieniem na środku, wokół którego było wiele diamentów układających się w gwiazdę, w którą po obu stronach uderzały pięknie zawinięte fale. - Wyjdź za mnie - te słowa ledwo wyszły z ust maga. Cały zastygł. Czuł jak krew mu uchodzi z ciała. Jak serce przestaje bić do momentu odpowiedzi Ashbane. Jakby czas naprawdę się zatrzymał bez pomocy zaklęcia. Nigdy nie myślał, że do czegoś takiego dojdzie. Nie myślał, że zrobi to teraz, zamiast po powrocie, ale cholera. Czy on przeżyje do tego czasu? Nie był już niczego innego pewien poza tym, że pragnął poślubić rybkę. Kochał go i nic nie mogło tego zmienić.
- Nerine? Błagam, powiedz coś - było słychać drżenie w głosie. Dłoń niemalże mu zamarzła z zimna i oczekiwania. Chciał mieć to już za sobą. Chciał usłyszeć odpowiedź. Tu i teraz.
Phyrin posmutniał, mrużąc oczy i patrząc jak dłonie Nerine zaciskają się na jego płaszczu. Całym sobą czuł jego wzbierający żal, który potrafił zrozumieć. Był gotów postawić się w jego sytuacji. Myśl, iż miałby oddychać bez niego była okrutnie bolesna, ale nie stał jednak po tamtej stronie barykady. Był magiem. Cholernie zadurzonym w jednej rybce, dla której był gotów poświęcić bardzo wiele. Nawet swoje najdroższe księgi. Spaliłby je, patrzył jak roztańczone płomienie je pożerają, gdyby tylko miało to pomóc w uratowaniu mu życia. Miał moc, możliwość, aby uchronić Ashbane przed niebezpieczeństwem, więc to czynił. Jak najlepiej potrafił. Dlatego właśnie to wszystko tak go bolało. Złoty środek nie istniał. Nieważne ile razy Hutson by o tym myślał.
Spojrzał jak Nerine osuwa się na ziemię, wypruty z sił po swoim wywodzie. Uniósł wzrok nad jego głowę, na roztaczający krwawy widok po walce, a potem westchnął głęboko, zaciskając dłonie w kieszeniach swojego płaszcza. Uklęknął przed nim, ujął najdelikatniej jak potrafił podbródek ukochanego, aby czasem nie odtrącił dotyku i zmusił, by spojrzał w jego oczy swymi własnymi. Były piękne. Choć lekko zaczerwienione, to nadal najcudowniejsze. Łzy zdawały się morzem, które wylewały się krzywym ciurkiem w dół po zaróżowionych policzkach. Kąciki oczu marszczyły się, a czarne niczym otchłań źrenice drżały. Tak jak on cały, tak jak serce Phyrina.
- Nerine, kocham Cię - tylko tyle miał na swoje usprawiedliwienie. - A to tylko dowód jak bardzo jesteś dla mnie ważny. Nie mam doświadczenia w związku. Zdaję sobie sprawę, że jestem beznadziejny w wielu rzeczach. Chociażby prowadzeniu porządków domowych - prychnął nieznacznie, chcąc lekko rozbawić trytona - To nie twoja wina. Nic nie jest twoja winą - z błogim uśmiechem głaskał go kciukiem, nie mogąc napatrzeć na twarz Ashbane - To wszystko moje egoistyczne decyzję, bo nie potrafiłbym żyć ze świadomością, że zginąłeś przeze mnie. Bo wyruszyłeś razem ze mną w tą podróż - nie spuszczał z niego wzroku. Nie potrafił. - Jestem egoistycznym magiem. - zadarł jeszcze mocniej głowę trytona, muskając ostrożnie jego wilgotne usta. Smakował łzami, smakował rozpaczą. - Więc nigdy nie obwiniaj siebie, Nerine. To wszystko to wyłącznie mój wybór i zrobiłbym to ponownie. Dlatego nie obiecuję, nie skłamię cię. Jeśli znów będę zmuszony użyć tego cholernego zaklęcia, zrobię to - z śmiertelną powagą wyprostował się, wyciągając z kieszeni zawiniątko.
- Miałem zamiar poczekać aż wrócimy, ale... Nerine. Chyba nigdy nie będzie dobrej okazji. Jeśli nie wiesz co masz zrobić... - wysunął przed trytonem małe niebieskie pudełeczko, a potem je otworzył ukazując piękny, srebrny pierścionek z dużym, niebieskim kamieniem na środku, wokół którego było wiele diamentów układających się w gwiazdę, w którą po obu stronach uderzały pięknie zawinięte fale. - Wyjdź za mnie - te słowa ledwo wyszły z ust maga. Cały zastygł. Czuł jak krew mu uchodzi z ciała. Jak serce przestaje bić do momentu odpowiedzi Ashbane. Jakby czas naprawdę się zatrzymał bez pomocy zaklęcia. Nigdy nie myślał, że do czegoś takiego dojdzie. Nie myślał, że zrobi to teraz, zamiast po powrocie, ale cholera. Czy on przeżyje do tego czasu? Nie był już niczego innego pewien poza tym, że pragnął poślubić rybkę. Kochał go i nic nie mogło tego zmienić.
- Nerine? Błagam, powiedz coś - było słychać drżenie w głosie. Dłoń niemalże mu zamarzła z zimna i oczekiwania. Chciał mieć to już za sobą. Chciał usłyszeć odpowiedź. Tu i teraz.
Kurokocchin
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Złość powoli uchodziła, ale pojawiał się smutek, tak bardzo dobijający, że straciłem całkiem ochotę na ruszenie dalej. Paskuda czekał i wiedziałem, że nie możemy tak go zostawić, ale... Jak miałem wstać i iść tam z tak ponurą miną, którą na pewno robiłem Nie byłem w stanie się uśmiechnąć, czułem ból w klatce piersiowej, supeł, który coraz mocniej zaciskał się na żołądku. Chciałem Phyrina. Chciałem mieć go przez długie lata, ale miałem go stracić. Za ile? Bałem się odpowiedzi, bałem się otworzyć usta i zapytać o to, choć wątpiłem, że i tak usłyszałbym odpowiedź. Nie powiedziałby mi, bo będzie chciał mnie chronić, ale... Nieświadomość ile nam zostało, wcale nie była lepszą perspektywą. Chciałem nadal oglądać jego cudowny uśmiech, patrzeć jak czaruje i widzieć te oczy pełne życia. Czuć jego ciepło, słuchać jego cholernego głosu, chciałem mieć go całego u swojego boku do końca życia, ale nie dane nam będzie się wspólnie zestarzeć. Utracę go szybciej, niż którykolwiek z nas to planował. Nie wyobrażałem sobie co będzie, jak go zabraknie. Nie chciałem nawet o tym myśleć, tak bardzo mnie to wszystko przerażało.
Spojrzałem w jego oczy, zmuszony przez niego, ale nie potrafiłem odwrócić wzroku, nie potrafiłem go od siebie odepchnąć. Mogłem jedynie siedzieć w śniegu i patrzeć na niego oraz słuchać jego głosu. Nie mogłem się z nim kłócić, nie powinienem tracić tak cennego czasu, który nam pozostał, ale też nie byłem gotowy na to, by pogodzić się z faktem, że umiera. Każdego dnia jest bliżej wczesnej śmierci. Powinienem być mu wdzięczny, ale czy chciałem stracić go by ratować siebie? Zapewne będąc na jego miejscu postąpiłbym tak samo. Gdybym posiadał jego magię, gdybym stał i widział, jak zaraz zostanie zdeptany przez smoka... Oddałbym każdy dzień swojego życia i pewnie, że wychodzę na hipokrytę, ale jednocześnie wiem, że nie posiadam magii, która uratowałby go przed zmiażdżeniem. Byłem szybki i silny, ale smok był silniejszy. Ciężar jego łapy nie uszkodziłby ciała delikatnie, a zapewne złamałaby każdą najmniejszą kość. Dlatego chłonąłem jego słowa, nie czując się przez nie ani trochę lepiej. Nie byłem w stanie się zaśmiać, kiedy próbował mnie rozbawić, ale jednocześnie nie uroniłem ani jednej łzy, kiedy mówił, kiedy kciukiem gładził moją mokrą skórę. Pozwoliłem mu na muśnięcie moich ust i szybko zatęskniłem za ich dotykiem, bo ciągle bałem się, że to będzie ten ostatni raz, że już nigdy więcej nie obdarzy mnie tak delikatnym gestem. Chciałem się wtrącić, krzyczeć na niego, że jest głupkiem, że go kocham, ale jednocześnie nienawidzę za to, co zrobił. Mogłem tam zginąć, mogłem... To wszystko nie miało dobrego rozwiązania. Phyrin poświęcił siebie, ale gdybym to ja zginął, on popadłby w rozpacz. Był we mnie zakochany tak samo mocno, jak ja w nim. Nie mogłem jednak się nie obwiniać, nie mogłem udawać, że to nie ja spowodowałem, że stracił szansę na zastarzenie się.
Pokręciłem głową, kiedy nie chciał mi obiecać, że nie użyje tego cholernego zaklęcia. Nie chciałem tego do siebie przyjąć, musiał obiecać, musiał dać mi możliwości spędzenia z nim jak najwięcej dni byśmy mogli zrobić wszystko zanim nadzieje dzień, kiedy mnie opuści. Zacisnąłem palce na jego płaszczu, patrząc na niego piekącymi od łez oczami. Czułem, jak moje ciało drży z emocji, ale i zimna, kiedy jednak ujrzałem niebieskie pudełeczko, moje serce nabrało normalnego rytmu. Puściłem Phyrina, patrząc na to, co znajdowało się w środku. Otworzyłem usta w szoku, czując, jak zasycha mi w gardle. Pierścionek był piękny, najpiękniejszy, jaki do tej pory widziałem. Niebieski kamień wyróżniał się na tle całego pierścionka, kolor przypominał moje oczy, które tak Phyrin uwielbiał. Potrafił patrzeć na niego długimi minutami i wcale mi to nie przeszkadzało. Fale idealnie dopełniały cały pierścionek, dając im wyjątkowość. Wiedziałem, że Phyrinowi się one kojarzyły ze mną. Morze było moim domem, choć teraz była to pracownia Phyrina, ale jednak pochodziłem z głębin morskich. Spojrzałem na maga, zauważając, że ten się stresuję. Gdyby nie okoliczności parsknąłbym śmiechem, ale zapewne myślał, że chcę odmówić, bo tak długo milczę. Moje oczy nie miały jednak w sobie smutku. Owszem, w głębi nadal można było go dostrzec, ale kiedy się rozpłakałem, to nie smutek mi towarzyszył.
To ile nam zostało przestało mieć znaczenia, bo kocham go i jedyne co mogę zrobić, to nadrobić wszystko co mógłbym z nim zrobić w przyszłości. Uśmiechnąłem się do niego, ale zaraz zagryzłem dolną wargę, kręcąc głową. Nie chciałem wybuchnąć nagle radością, nie chciałem mu pokazać, że oświadczyny pozwolą mi zapomnieć, ale byłem sobą, dlatego rzuciłem się na jego szyję, zamykając jedną dłonią pudełko, aby pierścionek z niego nie wypadł. Obaj znaleźliśmy się w śniegu. Znalazłem się nad nim, patrząc w jego zlęknione oczy. Bał się, że go odrzucę, ale czy to jeszcze bardziej nie pokazuje jaki jest głupi?
- Aż ciężko mi uwierzyć, że zakochałem się w takim durniu, Phyrin, ale nie żałuję, nigdy nie będę żałował - szepnąłem, po czym złączyłem nasze usta w dłuższym pocałunku. Nie chciałem się od niego odrywać, nie chciałem przechodzić przez bramę, kiedy mieliśmy chwilę dla siebie. - Oczywiście, że za ciebie wyjdę - powiedziałem, ujmując dłońmi jego twarz. - Chyba nie myślałeś, że odpowiedź będzie inna? Nawet jeśli jestem na ciebie zły, nie potrafiłbym odmówić. Tak bardzo cię kocham, Phyrin i zamierzam kochać już zawsze - wyszeptałem, całując go ostatni raz zanim podniosłem się z niego i pomogłem mu się podnieść.
Jeszcze raz spojrzałem na pudełeczko, splatając jego wolną rękę ze swoją i przyciągnąłem ją do swoich ust, całując knykcie.
- Powinieneś mi go założyć na palec, ale... - zacząłem, po czym zabrałem dłoń i sięgnąłem do zapięcia naszyjnika by go odpiąć - Boję się, że teraz, kiedy idziemy po Paskudę może się gdzieś zakupić, jak tylko będziemy wracać, to zmienimy jego miejsce z naszyjnika na palec - uśmiechnąłem się lekko. Naprawdę chciałem od razu go założyć, ale gdybym zgubił go podczas tej wyprawy, to bym sobie tego nie wybaczył, a pod warstwą ubrań będzie bezpieczny. - No dalej, na co czekasz przyszły mężu? - zapytałem z zadziornym uśmiechem.
Nawet jeśli go stracę, to chcę by odszedł ode mnie jako mąż, musimy stworzyć wspomnienia, do których będę mógł wracać w samotne noce, bo nie wyobrażam sobie tego bym mógł je tworzyć z kimś, kto nie jest nim.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Phyrin wpadł w śnieg razem z Nerine, a z serca spadł mu niewiarygodny ciężar. Poczuł tak dużą ulgę, że nawet nie zważał na śnieg, który wpadł mu pod kołnierz płaszcza. Jedynie co, to uśmiechał się przez łzy. Obawiał się, że Nerine po tym wszystkim odmówi zaręczyn, że mag wygłupi się przed nim w tak nieodpowiednim miejscu. I co wtedy? Musiałby go odprowadzić na dół i wyruszyć w góry jeszcze raz- sam. W końcu nie pozwoliłby, aby Ashbane narażał własne życie tylko dlatego, że mieszka oraz pracuje w pracowni maga. To byłoby niesprawiedliwe. Jednak teraz wszystko wyglądało inaczej.
Po przypieczętowaniu wyznania pocałunkami wstali na równe nogi. Hutson dopiero teraz zrozumiał jak cały drżał, gdy nogi samoistnie się ugięły pod jego ciężarem. Dopiero teraz całkowity stres z niego zszedł, uwydatniając całe zmęczenie.
Prychnął pod nosem, widząc jak rybka siłuje się z odpięciem naszyjnika, a potem klęknął na jedno kolano, otwierając pudełeczko.
- Zróbmy to jak należy - sięgnął po lewą dłoń ukochanego, wyciągnął pierścionek i pieszczotliwie, a zarazem delikatnie wsunął obrączkę na jego palec serdeczny. Odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że pierścionek pasuje. Cóż, w końcu po kryjomu jednego wieczoru zmierzył mu paluszek wstążką, więc jak miałby nie pasować. Patrząc na mieniący się kamień, uniósł swój wzrok na Nerine, a potem, nie odrywając spojrzenia, musnął ustami jego dłoń. Subtelnie, z namaszczeniem, nie bacząc jak bardzo był już zmarznięty, a usta popękane od zimna.
- Kocham Cię, Nerine - uśmiechnął się, a potem wstał na równe nogi. Okręcił ostrożnie rybkę plecami do siebie, odgarnął uprzykrzające się kosmyki włosów i odpiął naszyjnik, lekko przeciągając chwilę, aby ten mógł napatrzyć się w razie potrzeby na pierścionek. Na to jak się cudownie prezentował.
- Jeśli się Tobie nie podoba, wrócimy i go wymienimy - pocałował go w czubek głowy, a potem wciąż trzymając naszyjnik, czekał aż ten go na nim zawiesi, by mógł z powrotem przypiąć go na swoje miejsce.
Gdy byli już gotowi i nieco ochłonięci po całym przedstawieniu, Phyrin pozbierał wszystkie myśli, stając przed bramą. Dokładnie w tym samym miejscu, co niedawno wampirzyca. Zmarszczył brwi w lekkiej niepewności, wyciągając przed siebie chorą rękę. Wysunął ją, ale w miejscu, gdzie powinna uderzyć bariera, nic się nie stało. Poruszał palcami, a potem zrobił dwa kroki w przód, zapraszając od razu Nerine, aby do niego dołączył.
- Chodźmy skompletować naszą rodzinę - wyciągnął dłoń, aby rybka złapała go za nią. - Trzymajmy się razem. Brama potrafi czasem rzucić kogoś w inne miejsce - i po tych słowach weszli w jasne światło, znikając w nim całkowicie.
To trwało zaledwie tyle, co mrugnięcie okiem. W jednej chwili sceneria przed nimi zmieniła się. Porywisty wiatr rozrzucał ich włosami na boki, uderzał mocno w twarz, przez co Phyrin odruchowo zmrużył je w obronie. Nie czuł pewnego gruntu pod stopami, a mgła przed nimi okazała się nie tym, co myślał. Wypadli z gęstej, białej chmury, a przyciąganie ziemskie cisnęło ich ciałami coraz szybciej w dół. Spadali. Z nieba. Prosto na zieloną, twardą niczym beton ziemię.
- Cholera - zaklął Phyrin, spodziewając się tego w ostatniej kolejności, a potem sięgnął do jednej z torby, z której wylatywały od czasu do czasu rzeczy. Wciąż czuł jak ściskaj dłoń Nerine, ale musiał się pospieszyć zanim... - Nerine... kurwa... trzymaj mnie - wymamrotał, kiedy przed oczami pojawiły się mroczki. Dudnienie w uszach potęgowało, a on czuł, jak odpływa. W jednej chwili odcięło go całkowicie. Zemdlał, oddając się w opiekę kochanka, a uścisk zelżał.
Momentalnie przebudził się. Miał wrażenie, jakby to był jego najlepszy sen w życiu, ale ta euforia szybko zniknęła, kiedy zorientował się w jakiej sytuacji byli. Niestety, to nie był sen, to rzeczywistość. Klnąc pod nosem, objął szczelniej Ashbane i grzebiąc w pośpiechu w torbie, złapał w locie małą, czerwoną rzecz. Chwycił ją w dwa palce, dostrzegając żelowego misia.
- Trzymaj się, Nerine! - krzyknął, szukając różdżki, ale nie było wiele czasu. Byli cholernie blisko uderzenia, więc zignorował to i recytując zaklęcie, powiększył żelka do niewiarygodnych rozmiarów, a oni po chwili zatopili się w nim. Zadziałał jak poduszka, podrzucając ich parę razy do góry, aż w końcu spokojnie leżeli już na gumowej strukturze. Phyrin odetchnął z ulgą, ale tylko częściowo. Rozrzucone rzeczy spadały to na nich, to dookoła nich, a mag spojrzał na swoją pięć razy większą stopę. Odetchnął, opadł głową z powrotem na gumową strukturę i wiedział, że musi odczarować swoją nogę. Tym razem za pomocą różdżki.
- Witaj w świecie smoków - machnął rękoma, patrząc na błękitne, lekko zachmurzone niebo. Było tu ciepło, słonecznie, a oni byli gdzieś na rozciągających się polach, pośrodku polany z wieloma złocieniami krzewiastymi.
Wyciągnął w końcu różdżkę, skupił się na odczarowaniu nogi, a gdy było po wszystkim, wstał na równe nogi, łapiąc równowagę na niestabilnym podłożu. Odszukał wzrokiem zamku, wielkiego, wiszącego na niebie, którego utrzymywały śnieżnobiałe chmury. Ściany budowli zlewały się z nimi z powodu łudząco podobnego koloru. A wokół niego krążyło kilka bestii.
- Zmierzamy do zamku - wskazał palcem na budowlę. - Mam nadzieję, że po drodze napotkamy jakiegoś smoka - dodał, zbierając rzeczy i ciskając je do torby. - Jesteś cały? - dopiero teraz zrozumiał, że pierwsze co, to powinien o to spytać Nerine. - Przepraszam... - Podał mu dłoń, aby pomóc mu wstać. - Teraz jednak powinno być już spokojnie - dodał z uśmiechem, naprawdę licząc na to. W końcu tutejsze smoki nie były głupie, miały swój rozum, choć po wtargnięciu Paskudy mogło się tu nieco zmienić.
Po przypieczętowaniu wyznania pocałunkami wstali na równe nogi. Hutson dopiero teraz zrozumiał jak cały drżał, gdy nogi samoistnie się ugięły pod jego ciężarem. Dopiero teraz całkowity stres z niego zszedł, uwydatniając całe zmęczenie.
Prychnął pod nosem, widząc jak rybka siłuje się z odpięciem naszyjnika, a potem klęknął na jedno kolano, otwierając pudełeczko.
- Zróbmy to jak należy - sięgnął po lewą dłoń ukochanego, wyciągnął pierścionek i pieszczotliwie, a zarazem delikatnie wsunął obrączkę na jego palec serdeczny. Odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że pierścionek pasuje. Cóż, w końcu po kryjomu jednego wieczoru zmierzył mu paluszek wstążką, więc jak miałby nie pasować. Patrząc na mieniący się kamień, uniósł swój wzrok na Nerine, a potem, nie odrywając spojrzenia, musnął ustami jego dłoń. Subtelnie, z namaszczeniem, nie bacząc jak bardzo był już zmarznięty, a usta popękane od zimna.
- Kocham Cię, Nerine - uśmiechnął się, a potem wstał na równe nogi. Okręcił ostrożnie rybkę plecami do siebie, odgarnął uprzykrzające się kosmyki włosów i odpiął naszyjnik, lekko przeciągając chwilę, aby ten mógł napatrzyć się w razie potrzeby na pierścionek. Na to jak się cudownie prezentował.
- Jeśli się Tobie nie podoba, wrócimy i go wymienimy - pocałował go w czubek głowy, a potem wciąż trzymając naszyjnik, czekał aż ten go na nim zawiesi, by mógł z powrotem przypiąć go na swoje miejsce.
Gdy byli już gotowi i nieco ochłonięci po całym przedstawieniu, Phyrin pozbierał wszystkie myśli, stając przed bramą. Dokładnie w tym samym miejscu, co niedawno wampirzyca. Zmarszczył brwi w lekkiej niepewności, wyciągając przed siebie chorą rękę. Wysunął ją, ale w miejscu, gdzie powinna uderzyć bariera, nic się nie stało. Poruszał palcami, a potem zrobił dwa kroki w przód, zapraszając od razu Nerine, aby do niego dołączył.
- Chodźmy skompletować naszą rodzinę - wyciągnął dłoń, aby rybka złapała go za nią. - Trzymajmy się razem. Brama potrafi czasem rzucić kogoś w inne miejsce - i po tych słowach weszli w jasne światło, znikając w nim całkowicie.
To trwało zaledwie tyle, co mrugnięcie okiem. W jednej chwili sceneria przed nimi zmieniła się. Porywisty wiatr rozrzucał ich włosami na boki, uderzał mocno w twarz, przez co Phyrin odruchowo zmrużył je w obronie. Nie czuł pewnego gruntu pod stopami, a mgła przed nimi okazała się nie tym, co myślał. Wypadli z gęstej, białej chmury, a przyciąganie ziemskie cisnęło ich ciałami coraz szybciej w dół. Spadali. Z nieba. Prosto na zieloną, twardą niczym beton ziemię.
- Cholera - zaklął Phyrin, spodziewając się tego w ostatniej kolejności, a potem sięgnął do jednej z torby, z której wylatywały od czasu do czasu rzeczy. Wciąż czuł jak ściskaj dłoń Nerine, ale musiał się pospieszyć zanim... - Nerine... kurwa... trzymaj mnie - wymamrotał, kiedy przed oczami pojawiły się mroczki. Dudnienie w uszach potęgowało, a on czuł, jak odpływa. W jednej chwili odcięło go całkowicie. Zemdlał, oddając się w opiekę kochanka, a uścisk zelżał.
Momentalnie przebudził się. Miał wrażenie, jakby to był jego najlepszy sen w życiu, ale ta euforia szybko zniknęła, kiedy zorientował się w jakiej sytuacji byli. Niestety, to nie był sen, to rzeczywistość. Klnąc pod nosem, objął szczelniej Ashbane i grzebiąc w pośpiechu w torbie, złapał w locie małą, czerwoną rzecz. Chwycił ją w dwa palce, dostrzegając żelowego misia.
- Trzymaj się, Nerine! - krzyknął, szukając różdżki, ale nie było wiele czasu. Byli cholernie blisko uderzenia, więc zignorował to i recytując zaklęcie, powiększył żelka do niewiarygodnych rozmiarów, a oni po chwili zatopili się w nim. Zadziałał jak poduszka, podrzucając ich parę razy do góry, aż w końcu spokojnie leżeli już na gumowej strukturze. Phyrin odetchnął z ulgą, ale tylko częściowo. Rozrzucone rzeczy spadały to na nich, to dookoła nich, a mag spojrzał na swoją pięć razy większą stopę. Odetchnął, opadł głową z powrotem na gumową strukturę i wiedział, że musi odczarować swoją nogę. Tym razem za pomocą różdżki.
- Witaj w świecie smoków - machnął rękoma, patrząc na błękitne, lekko zachmurzone niebo. Było tu ciepło, słonecznie, a oni byli gdzieś na rozciągających się polach, pośrodku polany z wieloma złocieniami krzewiastymi.
Wyciągnął w końcu różdżkę, skupił się na odczarowaniu nogi, a gdy było po wszystkim, wstał na równe nogi, łapiąc równowagę na niestabilnym podłożu. Odszukał wzrokiem zamku, wielkiego, wiszącego na niebie, którego utrzymywały śnieżnobiałe chmury. Ściany budowli zlewały się z nimi z powodu łudząco podobnego koloru. A wokół niego krążyło kilka bestii.
- Zmierzamy do zamku - wskazał palcem na budowlę. - Mam nadzieję, że po drodze napotkamy jakiegoś smoka - dodał, zbierając rzeczy i ciskając je do torby. - Jesteś cały? - dopiero teraz zrozumiał, że pierwsze co, to powinien o to spytać Nerine. - Przepraszam... - Podał mu dłoń, aby pomóc mu wstać. - Teraz jednak powinno być już spokojnie - dodał z uśmiechem, naprawdę licząc na to. W końcu tutejsze smoki nie były głupie, miały swój rozum, choć po wtargnięciu Paskudy mogło się tu nieco zmienić.
Kurokocchin
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Powinienem złościć się na Phyrina, ale nie potrafiłem. Może popełniałem błąd godząc się na zaręczyny, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Chciałem go poślubić, chciałem stanąć z nim przed ołtarzem, a później świętować do białego rana. Zmartwienia pozostały, ale i tak chciałem cieszyć się tą chwilą. Moment, kiedy uklęknął przede mną i wsunął pierścionek na palec... Delektowałem się tym widokiem i czuciem, próbując powstrzymać serce, które chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Zacisnąłem usta, aby nie pisnąć z zachwytu, kiedy pierścionek był na swoim miejscu. Delikatne mrowienie pojawiło się na skórze, kiedy ucałował moją dłoń, a policzki stały się jeszcze bardziej czerwone.
- Ja ciebie też kocham, Phyrin. Najbardziej na świecie - uśmiechnąłem się, czując ulgę. Miałem ochotę ponownie rzucić się na jego szyję, ale powstrzymałem się, kiedy mnie obrócił. Czułem, jak odpina naszyjnik, jednakże to na jego słowach się skupiłem. - Żartujesz sobie? Jest przepiękny, nic piękniejszego nie widziałem - powiedziałem, patrząc na pierścionek, który jeszcze ozdabiał moją dłoń. Szkoda było mi go zdejmować, bo nie zdążyłem się nim nacieszyć, ale gdybym go zgubił... Zdecydowanie wolałem go zdjąć, by później móc patrzeć na niego każdego dnia o każdej porze. Musnąłem opuszkiem palca zdobienia, a uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Piękny..., inaczej nie było tego w stanie ująć. Nie było słowa, które dokładnie opisałoby to, jak wygląda. Kojarzyło mi się z morzem, moim domem, ale i ze mną samym. Wiedziałem, że Phyrin go wybierał myśląc o moich oczach czy włosach, o delikatności, ale i złości, która mogłaby wzburzyć morze, jeśli rzeczywiście miałbym taką zdolność.
Umieściłem go na łańcuszku z cichym westchnięciem, że musiał rozstać się z moją dłonią. Spojrzałem w dół, kiedy Phyrin zapinał naszyjnik i obróciłem ostatni raz pierścionek w palcach, czując nadal ciepło. Będzie przy piersi, będę go czuł przez cały czas. Schowałem naszyjnik pod ubranie, by spojrzeć na Phyrina. Nie musiałem nic mówić, on również. Obaj byliśmy szczęśliwi, choć jednocześnie zagubieni. Ile nam zostało? To pytanie wracało, ale cieszyłem się tymi oświadczynami, cieszyłem się miłością, którą mnie darzył. I choć nasze rozstanie będzie bolało, to chciałem spędzić z nim ostatnie chwile najlepiej, jak mogliśmy. Dlatego nie wycofałem się, kiedy wyciągnął do mnie dłoń w zapraszającym geście. Chciałem za nim iść, chciałem by nasza trójka wróciła do jego pracowni, do naszego domu.
Kiedy przekroczyliśmy bramę, wszystko się zmieniło. Byłem uczepiony Phyrina, ale nie na tyle by ograniczać nasze ruchy. To jednak szybko się zmieniło, kiedy grawitacja ciągnęła nas w dół. Z mojego gardła wyrwał się krzyk, a palce mocniej zacisnęły się na magu. Czułem jak wiatr rozwiewa moje włosy, wyplątując kosmyki z ciasnej gumki. Zamknąłem oczy, czując jak te stają się suche. Serce przyśpieszyło, ale starałem się myśleć. Myśleć, jak możemy wyjść z tego cało. Dopiero co Phyrin mi się oświadczył i nie zamierzałem pozwolić na to byśmy zginęli. Nie miałem jednak żadnych zdolności. Nie mogłem niczego wyczarować, nie mogłem zrobić tak naprawdę nic. Słowa maga dość słabo docierały do moich uszu, zagłuszane przez świst, który słyszałem. Trzymałem się go mocno, a kiedy otworzyłem oczy, kolejny krzyk wyrwał się z mojego gardła.
- Phyrin?! - krzyknąłem, odrywając wzrok od zbliżającej się ziemi. Patrzyłem na maga, który nie reagował. - Cholera! - powiedziałem, starając się jedną ręką wygrzebać coś sensownego z tej małej torby maga. Nie obchodziło mnie ile z tych rzeczy stracimy, co się zniszczy kiedy tylko wyląduje na ziemi, chciałem znaleźć coś, co nas uratuje i zacząłem żałować, że Phyrin nie miał swojej miotły, na której moglibyśmy się unieść. Nie było jednak łatwo cokolwiek znaleźć, kiedy wiatr boleśnie uderzał o ciało, a panika górowała nad wszelkimi emocjami.
- Zginiemy - szepnąłem, kiedy spojrzałem jak blisko jesteśmy. Czułem się taki beznadziejny, że nie mogłem zrobić nic poza tym, że wtuliłem się w maga i obróciłem nas tak by to nie on uderzył plecami. Już tak wiele dla mnie poświęcił, może tym razem to mnie udałoby się go uratować. - Kocham cię - mruknąłem do jego piersi, ale zaraz poczułem, jak mocniej mnie obejmuje, jak szybciej oddycha. Mówił coś pod nosem, ale nie byłem w stanie dosłyszeć co to takiego. Zaklęcie? A może mówił coś, że spotkamy się ponownie po drugiej stronie? Czy śmierć w jego ramionach byłaby taka zła? Nie, zdecydowanie nie.
Czułem, jak w coś uderzamy, ale nie było to nic twardego, a miękkiego, jak jakaś galaretka. Odbiliśmy się od tego, po czym znów zanurzyliśmy się w miękkości przedmioty, który odbił nas jeszcze parę razy, ale w końcu leżeliśmy. Nieruchomo, uspakajając swoje oddechy. Szczerze mówiąc, powoli miałem dość takich atrakcji. Czułem się okropnie, chciało mi się wymiotować i całe szczęście, że żaden z nas nie posikał się z tego wszystkiego. Przekręciłem się na plecy, aby znaleźć się obok Phyrina i spojrzałem w niebo, z którego właśnie spadliśmy.
- Mam cholerną nadzieję, że powrót będzie przyjemniejszy - skrzywiłem się i choć widok był ładny, to jednak czułem ból w każdym mięśniu. Nie miałem siły się ruszyć, nawet marzyłem by całkowicie się zatopić w żelkowym misiu, ale głos Phyrina przywrócił mnie do rzeczywistości. To nie był koniec, jeszcze trochę przed nami było.
- Ostatnie spotkanie ze smokiem nie było najlepsze, Phyrin - westchnąłem, patrząc na zamek otoczony chmurami. To wydawało się być tak blisko a jednocześnie daleko. - Nie przepraszaj, to... nic takiego, ale jak wrócimy, to idziemy na jakiś dobry masaż - jęknąłem, chwytając jego dłoń, aby się podnieść. Oboje wyglądaliśmy na zmęczonych, Phyrin miał włosy w nieładzie, ale moje zapewne nie wyglądały lepiej, tym bardziej że było ich więcej.
Zbliżyłem się do maga i pocałowałem go krótko w usta, gładząc delikatnie jego policzek. Wzrokiem zapewniłem go, że wszystko jest okej by nie musiał się martwić.
- Więc teraz do zamku i co dalej? Paskuda chyba jeszcze tam nie dotarł skoro wygląda tak nieskazitelnie... Ale czy przyjmą nas tam w ogóle? - zapytałem, splatając nasze palce, po czym jeszcze sprawdziłem czy naszyjnik jest na swoim miejscu. Poczułem ulgę, kiedy pierścionek był na swoim miejscu. - Wątpię by przyjęli nas z otwartymi ramionami, a nie mam ochoty na kolejną walkę ze smokami, tym bardziej że tutaj jesteśmy na przegranej pozycji - mówiłem nieco spanikowany, a może to jakieś wstrząśnienie mózgu. Pociągnąłem Phyrina byśmy ruszyli się z miejsca. - Przepraszam, jestem chyba cały czas w jakimś szoku - westchnąłem, odgarniając włosy z policzka. Były rozwiane w każdą stronę i nieco mnie to irytowało, ale nie miałem czym ich związać czy chociażby spiąć.
Dopiero po chwili dokładnie przyjrzałem się temu co nas otaczało. Zatrzymałem się na chwilę podziwiając krajobrazy, które były tak magiczne, że aż ciężko było uwierzyć, że było prawdziwe.
- Jak tu pięknie - wyszeptałem, po czym spojrzałem w dół na nasze ubrania. - Mam wrażenie, że tutaj nie pasujemy - zaśmiałem się, odgarniając włosy na jedną stronę. - Nie mamy jednak czasu by martwić się o nasz wygląd, chcę to mieć jak najszybciej z głowy - powiedziałem ze słyszalną powagą i ruszyłem się z miejsca. To, jak wyglądaliśmy chwilowo nie miało znaczenia. Przeszliśmy kawał drogi, na dodatek walczyliśmy z pieprzonym smokiem i spadliśmy w dół, więc mieliśmy prawo do tego by wyglądać okropnie.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wiatr przyjemnie obijał się o ciało Phyrina, rozwiewając materiał płaszcza na boki. Zmierzwił włosy dłońmi, sprawdzając, czy wszystko znajdowało się na swoim miejscu, a potem prychnął z rozbawieniem, czochrając również po głowie Nerine.
- Nawijasz jak katarynka - nie mógł przestać się uśmiechać, gdy ruszyli prosto przed siebie, zostawiając żelkowego misia na pastwę losu. - Bez obaw. Tutejsze smoki nie są agresywne, a nasz wygląd... tu nic nie pasuje, gdy pochodzi z innego świata. W tym cały urok tego miejsca - uspokoił niebieską rybkę, ciskając dłonie do kieszeni płaszcza. Szli w ciszy przez dobrą godzinę. Mimo obolałych mięśni, dla Hutsona była to miła odmiana. Nie musieli nigdzie się wspinać, uważać na niebezpieczne robaki. Wystarczyło, że szli prosto przez niewielkie wzniesienia, które ledwo były odczuwalne. Mogli użyć magii, ale Phyrin chciał ją oszczędzać na ważniejsze momenty.
Piękny obraz powoli zaczynały szpecić ślady walki. Z oddali nie było tego widać, ale teraz zniszczone drzewa, krew prawie cała wsiąknięta w ziemię... czuć było nawet gnijące ciała bestii, które z pewnością gdzieś się znajdowały. Mag przygryzł dolną wargę, zastanawiając, czy aby przypadkiem nie spóźnili się.
Nagle ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć. Dziwny szum przecinał powietrze ze świstem. Ten dźwięk był dobrze mu znany. Ptaki. To był głos trzepotu skrzydeł, ale o wiele większych stworzeń niż te, które miał zaszczyt poznać w swoim świecie. Hutson przystanął, łapiąc za dłoń Nerine, aby zrobił to samo po czym zadarł głowę ku niebu. Światło słońca oślepiło go na moment, po którym jasna gwiazda została przyćmiona skrzydlatym smokiem. Każdy ruch skrzydeł bił ostrym powietrzem w ich ciała. Mag musiał się zaprzeć mocno nogami, aby nie zostać sprzątniętym. Ciemna sylwetka zaczęła lądować, a gdy jego potężne łapy spotkały się z ziemią, ta zadrżała, jakby miała zaraz się rozstąpić na dwie części.
- Ukłoń się, Nerine - szepnął do ukochanego, zginając się w pół. Wpatrzony w swoje stopy, czekał, aż bestia pozwoli mu na nią spojrzeć. Sekundy mijały nieubłaganie długo, przeciągając się w minutę, aż w końcu usłyszał cichy pomruk. Odetchnął z ulgą, prostując się i czując ból w krzyżu. Jego twarz wykrzywił grymas nieprzyjemnego uczucia, które naprostował za pomocą dłoni, aż coś strzeliło. Przed nimi stał średniej wielkości smok. Opierzony niczym lew z przodu, z łuskami na brzuchu oraz łapach, których tył był ozdobiony piórami. Skrzydła były ni to z błony, ni z piór, a samo umaszczenie stworzenia pstrokate, jakby krzyczał patrzcie na mnie! Podziwiajcie mnie. Phyrin pierwszy raz w życiu widział coś takiego.
- Kim jesteś? - spytała z ostrzegawczym warkotem, zwężając swoje błękitne źrenice.
- Jestem Phyrin Hutson, a to mój towarzysz. Nerine Ashbane.- wskazał ruchem dłoni na trytona.
- Nie widzę z wami smoka. Jak się dostaliście?
- Przez portal. Drzwi nie były strzeżone.
- Zniszczyliście barierę... - wywnioskowała, przystępując jedną łapą w ich stronę. Teraz, unosząc wyżej głowę, zdawała się mieć nieco więcej ponad trzy metry.
- Nie mieliśmy innego wyjścia. Przyszedłem domagać się prawa do smoka, który był mi powierzony przez ostatnie lata - te słowa lekko wstrząsnęły bestią. Zrobiła wielkie oczy, cisza między nimi przeciągnęła się. Stworzenie zdawało być w trakcie rozmowy z kimś. Telepatia. Tak normalne w ich rasie.
- Phyrin Hutson. Przyszedłeś po Ifryta. Narobił nam wielu szkód - stwierdziła sucho, kładąc się na ziemi. Łapę ułożyła pod kątem, formując ją niczym schody prowadzące prosto na jej grzbiet. - Wsiadajcie. Shiori was oczekuje - przekrzywiła nieco głowę, nieufna obcym. Mag skinął głową, zerkając na Nerine.
- Ty pierwszy - poprosił, ruszając zaraz za nim. Wdrapali się na grzbiet stwora, chwytając w garść jak najmocniej kłęby sierści.
- Tylko delikatnie. Dziś je myłam - mruknęła, odbijając się od ziemi i chwilę później znaleźli się w powietrzu, lecąc prosto w stronę zamku. Dopiero z góry mogli dostrzec faktyczne straty i zniszczenia. Leżące martwe ciała smoków, które częściowo były już pozbierane, spopielone. Wielkie plamy zeschniętej krwi...
- Schwytaliście go? - przeniósł wzrok karbinowych tęczówek na wyrastające z grzywy potężne rogi.
- Oczywiście. gdy był pod samym zamkiem. Czekaliśmy na niego - odpowiedziała dumnie, jakby nie było innej opcji. - Czeka teraz na egzekucję - dodała, nurkując w chmurach, po czym z nich wyfrunęła, pozostawiając w nich po sobie tunel.
- Ma on opiekuna. Nie możecie go tak po prostu zabić
- Dlatego Królowa Shiori oczekiwała Ciebie, albo prawowitego opiekuna smoka - na te słowa Hutson lekko zamarł. Wiedział, kto tak naprawdę był jego opiekunem i ta osoba zginęła. Zginęła z jego własnych rąk. - Nie zmienia to faktu, że targnął się na życie szlachetnej krwi. Będzie musiał za to odpowiedzieć - gdy dotarli na miejsce, smok wylądował na szerokiej, kamiennej platformie. Poczekał aż goście zejdą z jej grzbietu, a potem otrzepała się. Zamek był potężny, olbrzymi, piął się ku słońcu, ale wciąż drzwi były małe. Zbyt małe dla trzymetrowego smoka, ale wystarczająco spore dla człowieka.
Hutson spojrzał na bestię, która zaczęła się kurczyć. Łapy zaczęły się wyginać, koślawo ze zgrzytem, włosy przemieszczać na tył głowy, jedna para rogów zamieniła się w szpiczaste uszy, druga wciąż pięknie prezentowała się na głowie niczym demoniczne kolce. Smok w końcu skończył przemianę. Oliwkową skórę ozdabiały kolorowe łuski, zakrywające idealnie intymne miejsca, którymi mogłaby spokojnie zauroczyć nie jednego mężczyznę.
- Tędy - ruchem głowy poszła przodem, chowając lekko skrzydła, sunąc leniwie na boki swym ogonem. Poprowadziła ich prosto do głównej sali, gdzie pod okiennymi witrażami stały świece. Sufit ozdobiony był wymalowana historią stworzenia smoków. Wśród tego wszystkiego zwisały kryształowe żyrandole, a na samym końcu sali stały dwa kościste trony, do których ciągnął się czerwony dywan. Oba siedzenia były zajęte przez piękne, białowłose stworzenia, które lśniły od swej czystości. Shiori oraz jej aktualny smoczy partner.
- Phyrin - jej delikatny, a zarazem stanowczy głos rozniósł się po sali. Mag uklęknął, spuścił głowę, słysząc cichy chichot kobiety. - Daruj sobie tę etykietę. Zważywszy na... okoliczności w sprawie której do nas zawitałeś - jej wzrok mógłby dosłownie zamrozić najgorętszy kraniec świata.
- Nawijasz jak katarynka - nie mógł przestać się uśmiechać, gdy ruszyli prosto przed siebie, zostawiając żelkowego misia na pastwę losu. - Bez obaw. Tutejsze smoki nie są agresywne, a nasz wygląd... tu nic nie pasuje, gdy pochodzi z innego świata. W tym cały urok tego miejsca - uspokoił niebieską rybkę, ciskając dłonie do kieszeni płaszcza. Szli w ciszy przez dobrą godzinę. Mimo obolałych mięśni, dla Hutsona była to miła odmiana. Nie musieli nigdzie się wspinać, uważać na niebezpieczne robaki. Wystarczyło, że szli prosto przez niewielkie wzniesienia, które ledwo były odczuwalne. Mogli użyć magii, ale Phyrin chciał ją oszczędzać na ważniejsze momenty.
Piękny obraz powoli zaczynały szpecić ślady walki. Z oddali nie było tego widać, ale teraz zniszczone drzewa, krew prawie cała wsiąknięta w ziemię... czuć było nawet gnijące ciała bestii, które z pewnością gdzieś się znajdowały. Mag przygryzł dolną wargę, zastanawiając, czy aby przypadkiem nie spóźnili się.
Nagle ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć. Dziwny szum przecinał powietrze ze świstem. Ten dźwięk był dobrze mu znany. Ptaki. To był głos trzepotu skrzydeł, ale o wiele większych stworzeń niż te, które miał zaszczyt poznać w swoim świecie. Hutson przystanął, łapiąc za dłoń Nerine, aby zrobił to samo po czym zadarł głowę ku niebu. Światło słońca oślepiło go na moment, po którym jasna gwiazda została przyćmiona skrzydlatym smokiem. Każdy ruch skrzydeł bił ostrym powietrzem w ich ciała. Mag musiał się zaprzeć mocno nogami, aby nie zostać sprzątniętym. Ciemna sylwetka zaczęła lądować, a gdy jego potężne łapy spotkały się z ziemią, ta zadrżała, jakby miała zaraz się rozstąpić na dwie części.
- Ukłoń się, Nerine - szepnął do ukochanego, zginając się w pół. Wpatrzony w swoje stopy, czekał, aż bestia pozwoli mu na nią spojrzeć. Sekundy mijały nieubłaganie długo, przeciągając się w minutę, aż w końcu usłyszał cichy pomruk. Odetchnął z ulgą, prostując się i czując ból w krzyżu. Jego twarz wykrzywił grymas nieprzyjemnego uczucia, które naprostował za pomocą dłoni, aż coś strzeliło. Przed nimi stał średniej wielkości smok. Opierzony niczym lew z przodu, z łuskami na brzuchu oraz łapach, których tył był ozdobiony piórami. Skrzydła były ni to z błony, ni z piór, a samo umaszczenie stworzenia pstrokate, jakby krzyczał patrzcie na mnie! Podziwiajcie mnie. Phyrin pierwszy raz w życiu widział coś takiego.
- Kim jesteś? - spytała z ostrzegawczym warkotem, zwężając swoje błękitne źrenice.
- Jestem Phyrin Hutson, a to mój towarzysz. Nerine Ashbane.- wskazał ruchem dłoni na trytona.
- Nie widzę z wami smoka. Jak się dostaliście?
- Przez portal. Drzwi nie były strzeżone.
- Zniszczyliście barierę... - wywnioskowała, przystępując jedną łapą w ich stronę. Teraz, unosząc wyżej głowę, zdawała się mieć nieco więcej ponad trzy metry.
- Nie mieliśmy innego wyjścia. Przyszedłem domagać się prawa do smoka, który był mi powierzony przez ostatnie lata - te słowa lekko wstrząsnęły bestią. Zrobiła wielkie oczy, cisza między nimi przeciągnęła się. Stworzenie zdawało być w trakcie rozmowy z kimś. Telepatia. Tak normalne w ich rasie.
- Phyrin Hutson. Przyszedłeś po Ifryta. Narobił nam wielu szkód - stwierdziła sucho, kładąc się na ziemi. Łapę ułożyła pod kątem, formując ją niczym schody prowadzące prosto na jej grzbiet. - Wsiadajcie. Shiori was oczekuje - przekrzywiła nieco głowę, nieufna obcym. Mag skinął głową, zerkając na Nerine.
- Ty pierwszy - poprosił, ruszając zaraz za nim. Wdrapali się na grzbiet stwora, chwytając w garść jak najmocniej kłęby sierści.
- Tylko delikatnie. Dziś je myłam - mruknęła, odbijając się od ziemi i chwilę później znaleźli się w powietrzu, lecąc prosto w stronę zamku. Dopiero z góry mogli dostrzec faktyczne straty i zniszczenia. Leżące martwe ciała smoków, które częściowo były już pozbierane, spopielone. Wielkie plamy zeschniętej krwi...
- Schwytaliście go? - przeniósł wzrok karbinowych tęczówek na wyrastające z grzywy potężne rogi.
- Oczywiście. gdy był pod samym zamkiem. Czekaliśmy na niego - odpowiedziała dumnie, jakby nie było innej opcji. - Czeka teraz na egzekucję - dodała, nurkując w chmurach, po czym z nich wyfrunęła, pozostawiając w nich po sobie tunel.
- Ma on opiekuna. Nie możecie go tak po prostu zabić
- Dlatego Królowa Shiori oczekiwała Ciebie, albo prawowitego opiekuna smoka - na te słowa Hutson lekko zamarł. Wiedział, kto tak naprawdę był jego opiekunem i ta osoba zginęła. Zginęła z jego własnych rąk. - Nie zmienia to faktu, że targnął się na życie szlachetnej krwi. Będzie musiał za to odpowiedzieć - gdy dotarli na miejsce, smok wylądował na szerokiej, kamiennej platformie. Poczekał aż goście zejdą z jej grzbietu, a potem otrzepała się. Zamek był potężny, olbrzymi, piął się ku słońcu, ale wciąż drzwi były małe. Zbyt małe dla trzymetrowego smoka, ale wystarczająco spore dla człowieka.
Hutson spojrzał na bestię, która zaczęła się kurczyć. Łapy zaczęły się wyginać, koślawo ze zgrzytem, włosy przemieszczać na tył głowy, jedna para rogów zamieniła się w szpiczaste uszy, druga wciąż pięknie prezentowała się na głowie niczym demoniczne kolce. Smok w końcu skończył przemianę. Oliwkową skórę ozdabiały kolorowe łuski, zakrywające idealnie intymne miejsca, którymi mogłaby spokojnie zauroczyć nie jednego mężczyznę.
- Tędy - ruchem głowy poszła przodem, chowając lekko skrzydła, sunąc leniwie na boki swym ogonem. Poprowadziła ich prosto do głównej sali, gdzie pod okiennymi witrażami stały świece. Sufit ozdobiony był wymalowana historią stworzenia smoków. Wśród tego wszystkiego zwisały kryształowe żyrandole, a na samym końcu sali stały dwa kościste trony, do których ciągnął się czerwony dywan. Oba siedzenia były zajęte przez piękne, białowłose stworzenia, które lśniły od swej czystości. Shiori oraz jej aktualny smoczy partner.
- Phyrin - jej delikatny, a zarazem stanowczy głos rozniósł się po sali. Mag uklęknął, spuścił głowę, słysząc cichy chichot kobiety. - Daruj sobie tę etykietę. Zważywszy na... okoliczności w sprawie której do nas zawitałeś - jej wzrok mógłby dosłownie zamrozić najgorętszy kraniec świata.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach