MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Kulka x Middie
Kulka x Middie
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tak samo jak Apolinary mógł nie być zaznajomiony blisko z uczuciem, jakim zdarzyło się Wrońskiemu darzyć siostry, tak Aleksander raczej marnie rozumiał to, jak można swoje rodzeństwo z łatwością znienawidzić, pewnie właśnie dlatego, że nigdy nie miał brata i także dlatego, że nigdy nie miał właściwie żadnego powodu, by nienawidzić kogokolwiek ze swojej Siostrzanej Trójcy.
- Nienawiść to takie duże słowo – stwierdził tylko, wreszcie wychodząc ze swojej skorupki ujmującego zauroczenia własną rodziną, by skupić się na mniej słodkiej warstwie rozmowy, w której to Apolinary mówi głównie o rzeczach nieprzyjemnych (poczynając od wcześniej określonych zamachów, po bycie czarną owcą w rodzinie), przewrotnych, jakby swędzących. – Ale rozumiem, że masz powody.
Wroński nie chciał naciskać, obawiał się w tym wszystkim, że byli zdecydowanie zbyt daleko od bliskości, by móc drążyć tematy tak, być może, bolesne. Na ogół – oświetleniowiec wydawał się nie chcieć w żaden sposób ranić Apolinarego, przynajmniej nie teraz, a już na pewno – nie umyślnie.
Dlatego złapał za kubek z herbatą, napił się i poparzył sobie podniebienie. Pyszny to był wrzątek…
- Twoi rodzice mieli rozmach – moi ponazywali mnie po dziadkach – powiedział z uśmiechem Wroński, a zabrzmiało to tak marnie przy finezyjnych pragnieniach rodziny Przybylskich. – Musieli też dać mi drugie imię, żebym nie mieścił się w rubryczkach przy podpisie.
Zażartował bardziej, w końcu drugiego imienia i tak nikt nie używał, a przynajmniej nie używał, jeżeli nie był jakimś arystokratą, który przedstawiając się swoimi wszystkimi tytułami i tak nie zwraca na to, że przedstawia się zbyt długo. Poza tym – wtedy wszelkie zaszczyty nakrywają taką nędzną instytucję drugiego imienia.
- Ja nigdy nie byłem człowiekiem kultury, a już na pewno nie kandydatem na aktora, chociaż może to i szkoda – wyznał Wroński na wstępie, troszkę rozbawiony. – Jestem po prostu technikiem. W teatrze, ale zawsze po prostu wykonywałem robótki techniczne. Właściwie, to nie miało dla mnie znaczenia gdzie, ale na pewno nie chciałem pracować w fabryce. Chociaż tam pewnie byłbym na wyższym stanowisku…
Odstawił kubek na blat, a otrzepawszy dłonie trochę bez sensu, znowu spojrzał na Apolinarego, uśmiechnąwszy się jeszcze szerzej, wręcz od ucha do ucha.
- Teatr zatrudnia tak dużo ludzi, że sobie nie wyobrażasz. Miałem szczęście, że ktoś akurat się stamtąd zwolnił i ja wskoczyłem na jego miejsce. Wcale nie znałem się na tym co robię, chociaż nazmyślałem przed zatrudniającym, że się znam i musiałem wszystko poznawać na własną rękę, robiąc dobrą minę do złej gry, można powiedzieć – zaśmiał się do wspomnienia. – Chyba, że to zmyślanie można uznać za aktorstwo, to w sumie, może masz trochę racji.
Po tym jak Wroński oficjalnie przyznał się do kłamania pracodawcy, wzruszył jeszcze ramionami. Nie sądził, by akurat przed Przybylskim musiał ten fakt ukrywać. Poza tym – nauczył się tego co było mu w pracy potrzebne szybciej niż by się spodziewał, swoje niedouczenie ukrywając zwykle pod pierzynką jakichś durnowatych „och, gdzieś indziej to wyglądało trochę inaczej”.
Każda tego typu konfrontacja okupiona była stresem, ale skuteczna.
- W życiu bym nie pomyślał – przyznał na pytanie o śledztwo. – W życiu bym nie pomyślał też, że ktoś będzie nożował kobiety na scenie głównego Teatru Warszawy, to sytuacja bez precedensu. Nawet nie wiesz, jak to potrząsnęło moim pełnym tylko rutyny i nudy właściwie światem. No i możesz się z tego śmiać, ale jak sobie tak myślałem po tym wszystkim, to pomyślałem, że to może być jakiś moment zwrotny i może po prostu dać się ponieść temu szaleństwu. Potem pożałowałem tego co najmniej trzy razy, ale cóż…
Bezradnie rozłożył jedno ramię, które nie było oparte o szczyt kanapy i parsknął. Może w tym całym szaleństwie i on został szalony, decydując się na nawiązanie współpracy z nieco ekscentrycznym i zupełnie nieznajomym dziennikarzem? Pewnie tak, o ile nie…
- Myślę, że tak. Myślę, że wierzę w przeznaczenie. A raczej – wierzę, że nic co się dzieje, nie dzieje się bez powodu. To naiwne, prawda? – rzekł, tylko machnąwszy ręką. – Bredzę, oj jak bredzę. Ale pewnie też musisz trochę w to wierzyć, nie mów, że nie. Mówiłeś, że nie chodzisz często do teatru, właściwie mało kto chodzi często, a kiedy przyszedłeś, akurat zdarzyło się to.
Wroński aż trącił go pięścią w ramię, lekko, nie w ramach chęci do bójki, oj nie - to zdecydowanie nie leżało w intencjach. Po prostu w ramach zaczepki i skupienia na sobie już całkowitej uwagi mężczyzny. A przynajmniej tak to wyglądało z osoby trzeciej.
- Co najbardziej ryzykownego zrobiłeś w życiu? – zapytał. I to już zdecydowanie było pytanie z rodzaju wrońskich.
- Nienawiść to takie duże słowo – stwierdził tylko, wreszcie wychodząc ze swojej skorupki ujmującego zauroczenia własną rodziną, by skupić się na mniej słodkiej warstwie rozmowy, w której to Apolinary mówi głównie o rzeczach nieprzyjemnych (poczynając od wcześniej określonych zamachów, po bycie czarną owcą w rodzinie), przewrotnych, jakby swędzących. – Ale rozumiem, że masz powody.
Wroński nie chciał naciskać, obawiał się w tym wszystkim, że byli zdecydowanie zbyt daleko od bliskości, by móc drążyć tematy tak, być może, bolesne. Na ogół – oświetleniowiec wydawał się nie chcieć w żaden sposób ranić Apolinarego, przynajmniej nie teraz, a już na pewno – nie umyślnie.
Dlatego złapał za kubek z herbatą, napił się i poparzył sobie podniebienie. Pyszny to był wrzątek…
- Twoi rodzice mieli rozmach – moi ponazywali mnie po dziadkach – powiedział z uśmiechem Wroński, a zabrzmiało to tak marnie przy finezyjnych pragnieniach rodziny Przybylskich. – Musieli też dać mi drugie imię, żebym nie mieścił się w rubryczkach przy podpisie.
Zażartował bardziej, w końcu drugiego imienia i tak nikt nie używał, a przynajmniej nie używał, jeżeli nie był jakimś arystokratą, który przedstawiając się swoimi wszystkimi tytułami i tak nie zwraca na to, że przedstawia się zbyt długo. Poza tym – wtedy wszelkie zaszczyty nakrywają taką nędzną instytucję drugiego imienia.
- Ja nigdy nie byłem człowiekiem kultury, a już na pewno nie kandydatem na aktora, chociaż może to i szkoda – wyznał Wroński na wstępie, troszkę rozbawiony. – Jestem po prostu technikiem. W teatrze, ale zawsze po prostu wykonywałem robótki techniczne. Właściwie, to nie miało dla mnie znaczenia gdzie, ale na pewno nie chciałem pracować w fabryce. Chociaż tam pewnie byłbym na wyższym stanowisku…
Odstawił kubek na blat, a otrzepawszy dłonie trochę bez sensu, znowu spojrzał na Apolinarego, uśmiechnąwszy się jeszcze szerzej, wręcz od ucha do ucha.
- Teatr zatrudnia tak dużo ludzi, że sobie nie wyobrażasz. Miałem szczęście, że ktoś akurat się stamtąd zwolnił i ja wskoczyłem na jego miejsce. Wcale nie znałem się na tym co robię, chociaż nazmyślałem przed zatrudniającym, że się znam i musiałem wszystko poznawać na własną rękę, robiąc dobrą minę do złej gry, można powiedzieć – zaśmiał się do wspomnienia. – Chyba, że to zmyślanie można uznać za aktorstwo, to w sumie, może masz trochę racji.
Po tym jak Wroński oficjalnie przyznał się do kłamania pracodawcy, wzruszył jeszcze ramionami. Nie sądził, by akurat przed Przybylskim musiał ten fakt ukrywać. Poza tym – nauczył się tego co było mu w pracy potrzebne szybciej niż by się spodziewał, swoje niedouczenie ukrywając zwykle pod pierzynką jakichś durnowatych „och, gdzieś indziej to wyglądało trochę inaczej”.
Każda tego typu konfrontacja okupiona była stresem, ale skuteczna.
- W życiu bym nie pomyślał – przyznał na pytanie o śledztwo. – W życiu bym nie pomyślał też, że ktoś będzie nożował kobiety na scenie głównego Teatru Warszawy, to sytuacja bez precedensu. Nawet nie wiesz, jak to potrząsnęło moim pełnym tylko rutyny i nudy właściwie światem. No i możesz się z tego śmiać, ale jak sobie tak myślałem po tym wszystkim, to pomyślałem, że to może być jakiś moment zwrotny i może po prostu dać się ponieść temu szaleństwu. Potem pożałowałem tego co najmniej trzy razy, ale cóż…
Bezradnie rozłożył jedno ramię, które nie było oparte o szczyt kanapy i parsknął. Może w tym całym szaleństwie i on został szalony, decydując się na nawiązanie współpracy z nieco ekscentrycznym i zupełnie nieznajomym dziennikarzem? Pewnie tak, o ile nie…
- Myślę, że tak. Myślę, że wierzę w przeznaczenie. A raczej – wierzę, że nic co się dzieje, nie dzieje się bez powodu. To naiwne, prawda? – rzekł, tylko machnąwszy ręką. – Bredzę, oj jak bredzę. Ale pewnie też musisz trochę w to wierzyć, nie mów, że nie. Mówiłeś, że nie chodzisz często do teatru, właściwie mało kto chodzi często, a kiedy przyszedłeś, akurat zdarzyło się to.
Wroński aż trącił go pięścią w ramię, lekko, nie w ramach chęci do bójki, oj nie - to zdecydowanie nie leżało w intencjach. Po prostu w ramach zaczepki i skupienia na sobie już całkowitej uwagi mężczyzny. A przynajmniej tak to wyglądało z osoby trzeciej.
- Co najbardziej ryzykownego zrobiłeś w życiu? – zapytał. I to już zdecydowanie było pytanie z rodzaju wrońskich.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Użycie tak nabrzmiałego w znaczeniu słowa jak „nienawiść” mogło wziąć się z naturalnej potrzeby dziennikarzy do hiperbolizowania przekazów. Nie miał na myśli czegoś wręcz śmiertelnie złego, przynajmniej wziąwszy uczucia zdroworozsądkowo. Dariusz był jego przeciwieństwie, przynajmniej w powierzchownej ocenie, do której większość osób i tak się skłania, więc ani narrator, ani Apolinary nie chce zanudzać czytającego punktowaniem za i przeciw decyzji dziennikarza do użycia równie pejoratywnego określenia.
Na uwagę Wrońskiego o swoim pełnym imieniu, niewymiarowanym do przewidywań administracyjnych dokumentów, uśmiechnął się znad filiżanki.
- Z pewnością o tym się myśli przy nazywaniu dziecka…- Mruknął, nie chcąc pozostawić tego bez odpowiedzi. Nie zorientował się, iż ta uwaga mogła brzmieć dosyć oschle, zwłaszcza do niewinnych żarcików Aleksander, do których ten miał równe skłonności, co do pytań z dziedziny absurdalnych i hipotetycznych. Cały był jakimś uśmiechem, kawalarzem, zupełnie może nieświadomym tego jak bezładnie bawi swą mową. Łatwo było się do tego przyzwyczaić, do tej niepełnej powagi, zresztą przyjemnej do ucha, zwłaszcza, iż Apolinary bez zachęty nie ulegał potrzebą dzielenia się humorem, woląc, aby to ktoś wygłupy inicjował. Kino tego dnia było dobrym przykładem tego zjawiska.
- Mam rozumieć, że z Ciebie jest nie byle aktor, ale już artysta. Nie jestem bucem, a mogłem nazwać oszustem. Jesteś jak kameleony. Może nie aktorzy, ale instynkt umie ich zakamuflować. Instynkt Cię zakamuflował w Teatrze. Bardzo sprytne, panie Aleksandrze- porównał, wcale nie bez sensu, choć głębszego znaczenia również nie powinno się doszukiwać.
- Jak to pożałowałeś!?- Oburzył się Apolinary, nie rozumiejąc do czego piał Aleksander. - Idzie nam całkiem znośnie, tylko powoli. Jak mam być szczery, nie uwierzyłbym w przypadek, czy przeznaczenia przed incydentem w Teatrze. Nie wierzę w jakieś sfery sakralne, czy inne horoskopy. Ale…W takiej sytuacji, w jakiej znalazłem się, w momencie, gdy potrzebowałem poruszającej sensacji, trudno mi wierzyć, w zbieg okoliczności. Nie modliłem się o to, a dostałem wszystko, czego chciałem. Krew, temat na pierwsze strony gazet, więcej krwi a wszystko skropione przyspieszającym absurdem- mówił, widocznie poruszony, patrząc się gdzieś ponad ramieniem Wrońskiego na postać, która właśnie przysiadła na zewnątrz kawiarenki, tyłem do lokalu. Odbił zaparzony wzrok od szkła, by natrafić spojrzeniem na Wrońskiego, do którego chwilę temu urwał rozmowę.
- Ale są też dobre strony. Poznałeś mnie, tak, to zdecydowanie najlepsza ze wszystkich- pozwolił sobie nieskromnie uświadomić Aleksandra o łasce, której był zapewne nie zdawał sobie sprawy.
Następne z pytań sprawiło, że kawa przy spodku zrobiła się niebywale wręcz gorzka. Jeszcze troch minie, jeżeli w ogóle minie, kiedy Apolinary przyzwyczai się do tego dziecinnego wręcz rodzaju ciekawości.
- Chcesz mnie sprawdzić czy jestem zdolny do morderstwa?- Zapytał, przyciszając ton, aby w jakiś nieelegancki sposób, ale skuteczny, bo tłumiący głos, podeprzeć się na łokciu. - A jeżeli naprawdę kiedyś zabiłem człowieka, a raczej przyczyniłem się do jego morderstwa i to była najbardziej ryzykowna decyzja jaką podjąłem?- Pytając twarz miał bardzo poważną, zastygłą w wyczekiwaniu, pozbawioną grymasów, czy marszczeń. Właśnie w tej powadze Apolinary wydawał się najbardziej przekonujący, być może dlatego, iż brak ekspresji podkreślał jego przystojność, a co za tym szło wiarygodność. Dosyć prymitywna sztuczka, jak można się domyślić. - Mówię Ci nie dlatego, że kłamię, ale dlatego, iż liczę na Twoje niedowiarstwo…Teraz walczę przeciwko temu, ale jak bym się zachował w sytuacji ku temu koniecznej?- Wzruszył ramionami, odsuwając się. – Tak czy owak, to trudne pytanie. Nachodzenie ludzi w domach i podszywanie się pod kogoś kim nie jestem, nie robi już na mnie wrażenia…[/b]- I na tym miał zakończyć swoją odpowiedź, gdy w sumie ostatnich zdań, podpuszczeń Aleksandra, jakoby jest lub nie jest mordercą, przypomniał sobie – jeden z wielu, ale jakoś dlań szczególny, zwłaszcza, iż odnoszący się do trudnej dlań relacji z przeszłości.
- Teraz do głowy przychodzi mi taka sytuacja, gdy schowałem się do bagażnika automobilu, by wystraszyć swojego profesora, który tego samego dnia oblał mnie z literatury antycznej. Gdy go nastraszyłem, dostał ataku serca. Uratowałem go, a później uważał mnie za bohatera, bo nie pamiętał ostatnich piętnastu minut przed zawałem. – To zdecydowanie było ryzykowne, a później było jeszcze ryzykowniej, lecz w inaczej pojmowanym dla Aleksandra znaczeniu. - Od tamtej pory był moim najlepszym przyjacielem. - Prychnął, odsuwając na skraj stolika pustą filiżankę na spodku.
- Wiem że to, bardzo prywatne pytanie i może jeszcze nie masz ochoty dzielić się ze mną takimi informacjami, ale miałeś lub masz kogoś naprawdę sobie bliskiego? I nie mówię tu o siostrach. Przyjaciela lub przyjaciółkę…Jestem ciekawy, czy uważasz się za osobę zdolną do…- Tutaj dorosły mężczyzn, ba! Podobno dojrzały, musiał wziąć głębszy oddech. - …Miłości. – O! To dopiero było pytanie zagwozdka. Czy można je zaliczyć do pytań w stylu Wrońskiego, a może to już nowy rodzaj, który wypływał od Przybylskiego- Wrażliwca?
- Odkrywasz moją kobiecą stronę…- Zachichotał Apolinary. - A teraz z innej beczki. Jak już będziemy bogaci i sławni, co zrobisz z pieniędzmi!- Jedno należało przyznać Przybylskiemu, szybko się uczył.
Na uwagę Wrońskiego o swoim pełnym imieniu, niewymiarowanym do przewidywań administracyjnych dokumentów, uśmiechnął się znad filiżanki.
- Z pewnością o tym się myśli przy nazywaniu dziecka…- Mruknął, nie chcąc pozostawić tego bez odpowiedzi. Nie zorientował się, iż ta uwaga mogła brzmieć dosyć oschle, zwłaszcza do niewinnych żarcików Aleksander, do których ten miał równe skłonności, co do pytań z dziedziny absurdalnych i hipotetycznych. Cały był jakimś uśmiechem, kawalarzem, zupełnie może nieświadomym tego jak bezładnie bawi swą mową. Łatwo było się do tego przyzwyczaić, do tej niepełnej powagi, zresztą przyjemnej do ucha, zwłaszcza, iż Apolinary bez zachęty nie ulegał potrzebą dzielenia się humorem, woląc, aby to ktoś wygłupy inicjował. Kino tego dnia było dobrym przykładem tego zjawiska.
- Mam rozumieć, że z Ciebie jest nie byle aktor, ale już artysta. Nie jestem bucem, a mogłem nazwać oszustem. Jesteś jak kameleony. Może nie aktorzy, ale instynkt umie ich zakamuflować. Instynkt Cię zakamuflował w Teatrze. Bardzo sprytne, panie Aleksandrze- porównał, wcale nie bez sensu, choć głębszego znaczenia również nie powinno się doszukiwać.
- Jak to pożałowałeś!?- Oburzył się Apolinary, nie rozumiejąc do czego piał Aleksander. - Idzie nam całkiem znośnie, tylko powoli. Jak mam być szczery, nie uwierzyłbym w przypadek, czy przeznaczenia przed incydentem w Teatrze. Nie wierzę w jakieś sfery sakralne, czy inne horoskopy. Ale…W takiej sytuacji, w jakiej znalazłem się, w momencie, gdy potrzebowałem poruszającej sensacji, trudno mi wierzyć, w zbieg okoliczności. Nie modliłem się o to, a dostałem wszystko, czego chciałem. Krew, temat na pierwsze strony gazet, więcej krwi a wszystko skropione przyspieszającym absurdem- mówił, widocznie poruszony, patrząc się gdzieś ponad ramieniem Wrońskiego na postać, która właśnie przysiadła na zewnątrz kawiarenki, tyłem do lokalu. Odbił zaparzony wzrok od szkła, by natrafić spojrzeniem na Wrońskiego, do którego chwilę temu urwał rozmowę.
- Ale są też dobre strony. Poznałeś mnie, tak, to zdecydowanie najlepsza ze wszystkich- pozwolił sobie nieskromnie uświadomić Aleksandra o łasce, której był zapewne nie zdawał sobie sprawy.
Następne z pytań sprawiło, że kawa przy spodku zrobiła się niebywale wręcz gorzka. Jeszcze troch minie, jeżeli w ogóle minie, kiedy Apolinary przyzwyczai się do tego dziecinnego wręcz rodzaju ciekawości.
- Chcesz mnie sprawdzić czy jestem zdolny do morderstwa?- Zapytał, przyciszając ton, aby w jakiś nieelegancki sposób, ale skuteczny, bo tłumiący głos, podeprzeć się na łokciu. - A jeżeli naprawdę kiedyś zabiłem człowieka, a raczej przyczyniłem się do jego morderstwa i to była najbardziej ryzykowna decyzja jaką podjąłem?- Pytając twarz miał bardzo poważną, zastygłą w wyczekiwaniu, pozbawioną grymasów, czy marszczeń. Właśnie w tej powadze Apolinary wydawał się najbardziej przekonujący, być może dlatego, iż brak ekspresji podkreślał jego przystojność, a co za tym szło wiarygodność. Dosyć prymitywna sztuczka, jak można się domyślić. - Mówię Ci nie dlatego, że kłamię, ale dlatego, iż liczę na Twoje niedowiarstwo…Teraz walczę przeciwko temu, ale jak bym się zachował w sytuacji ku temu koniecznej?- Wzruszył ramionami, odsuwając się. – Tak czy owak, to trudne pytanie. Nachodzenie ludzi w domach i podszywanie się pod kogoś kim nie jestem, nie robi już na mnie wrażenia…[/b]- I na tym miał zakończyć swoją odpowiedź, gdy w sumie ostatnich zdań, podpuszczeń Aleksandra, jakoby jest lub nie jest mordercą, przypomniał sobie – jeden z wielu, ale jakoś dlań szczególny, zwłaszcza, iż odnoszący się do trudnej dlań relacji z przeszłości.
- Teraz do głowy przychodzi mi taka sytuacja, gdy schowałem się do bagażnika automobilu, by wystraszyć swojego profesora, który tego samego dnia oblał mnie z literatury antycznej. Gdy go nastraszyłem, dostał ataku serca. Uratowałem go, a później uważał mnie za bohatera, bo nie pamiętał ostatnich piętnastu minut przed zawałem. – To zdecydowanie było ryzykowne, a później było jeszcze ryzykowniej, lecz w inaczej pojmowanym dla Aleksandra znaczeniu. - Od tamtej pory był moim najlepszym przyjacielem. - Prychnął, odsuwając na skraj stolika pustą filiżankę na spodku.
- Wiem że to, bardzo prywatne pytanie i może jeszcze nie masz ochoty dzielić się ze mną takimi informacjami, ale miałeś lub masz kogoś naprawdę sobie bliskiego? I nie mówię tu o siostrach. Przyjaciela lub przyjaciółkę…Jestem ciekawy, czy uważasz się za osobę zdolną do…- Tutaj dorosły mężczyzn, ba! Podobno dojrzały, musiał wziąć głębszy oddech. - …Miłości. – O! To dopiero było pytanie zagwozdka. Czy można je zaliczyć do pytań w stylu Wrońskiego, a może to już nowy rodzaj, który wypływał od Przybylskiego- Wrażliwca?
- Odkrywasz moją kobiecą stronę…- Zachichotał Apolinary. - A teraz z innej beczki. Jak już będziemy bogaci i sławni, co zrobisz z pieniędzmi!- Jedno należało przyznać Przybylskiemu, szybko się uczył.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Szczerze zaskoczony zamrugał kilka razy, zupełnie bezsłownie. Czy chciał wyciągnąć z Apolinarego wiadomość, że jest zdolny do morderstwa? Nie – właściwie nie. Po chwili zaczął nawet myśleć o tym jak jeszcze chwilę temu dobrał słowa, że dziennikarz mógł pomyśleć, że właśnie o to mu chodzi. Słuchał jednak grzecznie, nie przerywając czy nawet nie mogąc zebrać się na przerywanie w obliczu własnego zmieszania.
- Właściwie, nie o to mi chodziło – odważył się powiedzieć dopiero w momencie, gdy Apolinary przyznał się do wystraszenia wykładowcy prawie na śmierć. Wciąż wydawał się zmieszany tym, w jaką stronę podążyła opowieść Przybylskiego.
Co jednak musiał przed sobą przyznać – dziwnie czułby się pozostawiając temat tak dziwaczny bez zupełnego odzewu. Szczególnie, że w głowie zaczęły kłębić mu się chmury pytań, na których chociaż część chciał poznać odpowiedź.
- I myślisz, że to była prawdziwa przyjaźń? – zapytał na wstępnie, jakoś dziwnie mało przekonany. Widocznie o ile wcześniej miał w sobie wiele śmiałości do zadawania tych niewybrednych pytań, teraz stracił na moment rezon. Tylko na moment, jak widać i słychać było w jego kolejnych słowach: – Bo wiesz, przyjaźń wydaje mi się być… Bezinteresowna. A on lubił cię dlatego, że miał cię za bohatera. Jakby chciał spłacić tak ogromny dług wdzięczności.
Nie wiedział czy za takie stwierdzenia nie dostanie po uszach, jednak przy tym jak wiele ostatnimi dniami wydarzało się w ich otoczeniu – czuł się już dużo swobodniej niż wcześniej w wyrażaniu opinii. Być może było to nieostrożne, by obnażać swoje przypuszczenia przed wciąż jednak dość obcą osobą… Ale Wroński był tylko Wrońskim. Nie królem podstępu i taktu.
- Ty też nie byłeś wobec niego szczery… Chyba, że wreszcie powiedziałeś mu o tym wszystkim? Sam nie wiem Apolinary, tak tylko gadam – próbował się wybronić. Miał swoją wizję przyjaźni, zresztą jak każdy żyjący w społeczeństwie, i ta którą przedstawił tak po krótce dziennikarz, zdecydowanie na ten moment się w nią nie wpisywała. – Wciąż utrzymujecie kontakt?
Dopytał jeszcze, sięgając już po kubek z resztkami herbaty i stwierdziwszy ze smutkiem, że niewiele może tam już szukać treści – również odsunął swoje naczynie, wcale jakby niezdziwiony kolejnym pytaniem. A przynajmniej na takiego wyglądał, spoglądając jeszcze ukradkiem na zegarek zapięty na nadgarstku. Dopiero potem ze smutkiem stwierdził, że godzina nie uratuje go od pytania, co zewnętrznie skwitował tylko pobłażliwym uśmiechem.
- Wcale nie uważam tego za pytanie z babskiej natury - stwierdził na wstępie, poprawiając się teraz na kanapie, siadając już prościej, rozmasowując udo jednej nogi, która widocznie zdrętwiała przez ten dziwaczny układ, w którym tkwił ten cały czas. – Ale mówisz tu o miłości jaką darzy się przyjaciółki lub przyjaciół czy o miłości którą darzy się partnerów?
Widocznie rozróżniał różne rodzaje, a spojrzawszy ku Apolinaremu, zdecydował się jednak na jakaś odpowiedź, już nie oczekując jego sprostowań.
- Obecnie nie – powiedział. – Nie jest ciężko mi budować relację z mężczyznami, bo mam wielu dobrych znajomych w pracy, w końcu spędzam z nimi znaczną część tygodnia, idzie się do siebie przyzwyczaić – wyjaśnił, wyraźnie oczekując krótką chwilę jakby na jakiekolwiek potwierdzenie ze strony dziennikarza. Niezależnie od reakcji kontynuował. – Nikogo jednak nie nazwałbym raczej przyjacielem. Poza tym – pracując pięć dni w tygodniu mało ma się czasu na pielęgnowanie relacji. Z kobietami to już szkoda gadać. Jestem raczej fatalny.
Na ostatnie słowa sam się zaśmiał. Czuł się głupio mówiąc o takich rzeczach, jednak przyzwyczajony już nawet przez własną naturę do padających pytań o charakterze pasującym gówniarskim randkom, nie dziwił się już nawet bardzo temu, że na nie odpowiada. Wroński byłby pewnie skuteczny z kobietami, gdyby tak łatwo nie dawał sobą sterować i nie dawał się omamić. Potrafił być zabawny, był bardzo opiekuńczy i umiał mówić zarówno o rzeczach nudnych, bo codziennych jak i niekonwencjonalnych.
- Myślałem, że ożenię się kiedy tylko skończymy szkołę i będę miał spokój na całe życie – powiedział, pewnie pijąc do narzeczonej, o której już kiedyś napomknął już Apolinaremu. – Ale widzisz – guzik. Ale już mniejsza o to, bo zobacz jak durno od tematu odchodzę. Obecnie nie mam nikogo bliższego i nie zrozum mnie tak, że nie chcę, po prostu jakoś tak wyszło. A czy jestem skłonny do miłości? Każdy jest, tak mnie się zdaje – i ja, i pewnie nawet ty.
Nie zadawał podobnego pytania Przybylskiemu, właściwie – jeżeli ten z własnej woli nie chciał wyznawać nic o swojej emocjonalnej sferze, Wroński nawet nie wpadł na pomysł, by go naciskać. Poza tym – wierzył w to, że wiecznie tak wygadany dziennikarz nie musi być proszony o własną opinię, by ją wyrazić.
Zresztą – co sobie Wroński pomyślał, to jego. W jego mniemaniu, Apolinary był osobą dość samotną.
- Jak to co zrobię? – odpowiedział od razu na jego słowa w sprawie możliwych profitów wynikających z rozwiązania sprawy von Braun. Teraz już nieco rozpromienił się. – Wiesz, ja nie lubię dzielić skóry na żywym niedźwiedziu… Ale chciałbym mieć urlop z prawdziwego zdarzenia. Wyjechać gdzieś wreszcie, zobaczyć coś poza Warszawą, może nawet poza Rzeczpospolitą…
Zamyślił się na chwilę i jakby rozmarzył.
- Nie wiem czy po wszystkim uda mi się utrzymać posadę w teatrze… Bo jeżeli nie, to będę musiał szukać czegoś nowego – sprowadził samego siebie na ziemię. – Ale to może lepiej, dostanę tak długi urlop jaki będę chciał. A jak będzie nam się układać, to może nawet wyjedziemy razem, co? Myślę, że możemy stworzyć dobry duet. Jak ty myślisz? Gdzie ty byś chciał pojechać? I nie mów, że do kina tramwajem, bo cię wyśmieję. Na pewno chciałbyś zobaczyć coś nowego!
I chociaż stwierdził wcześniej, że skóry na niedźwiedziu nie dzielił, tak teraz wydawał się zadowolony z myśli, że mógłby wreszcie mieć szansę zobaczyć rankiem coś innego od sufitu własnego pokoju.
- Jak myślisz, ile nam to zajmie? – dopytał i chodziło mu oczywiście o śledztwo. – Chociaż jak nie chcesz, to nie spekuluj. Takie sprawy potrafią ciągnąć się chyba nawet latami…
- Właściwie, nie o to mi chodziło – odważył się powiedzieć dopiero w momencie, gdy Apolinary przyznał się do wystraszenia wykładowcy prawie na śmierć. Wciąż wydawał się zmieszany tym, w jaką stronę podążyła opowieść Przybylskiego.
Co jednak musiał przed sobą przyznać – dziwnie czułby się pozostawiając temat tak dziwaczny bez zupełnego odzewu. Szczególnie, że w głowie zaczęły kłębić mu się chmury pytań, na których chociaż część chciał poznać odpowiedź.
- I myślisz, że to była prawdziwa przyjaźń? – zapytał na wstępnie, jakoś dziwnie mało przekonany. Widocznie o ile wcześniej miał w sobie wiele śmiałości do zadawania tych niewybrednych pytań, teraz stracił na moment rezon. Tylko na moment, jak widać i słychać było w jego kolejnych słowach: – Bo wiesz, przyjaźń wydaje mi się być… Bezinteresowna. A on lubił cię dlatego, że miał cię za bohatera. Jakby chciał spłacić tak ogromny dług wdzięczności.
Nie wiedział czy za takie stwierdzenia nie dostanie po uszach, jednak przy tym jak wiele ostatnimi dniami wydarzało się w ich otoczeniu – czuł się już dużo swobodniej niż wcześniej w wyrażaniu opinii. Być może było to nieostrożne, by obnażać swoje przypuszczenia przed wciąż jednak dość obcą osobą… Ale Wroński był tylko Wrońskim. Nie królem podstępu i taktu.
- Ty też nie byłeś wobec niego szczery… Chyba, że wreszcie powiedziałeś mu o tym wszystkim? Sam nie wiem Apolinary, tak tylko gadam – próbował się wybronić. Miał swoją wizję przyjaźni, zresztą jak każdy żyjący w społeczeństwie, i ta którą przedstawił tak po krótce dziennikarz, zdecydowanie na ten moment się w nią nie wpisywała. – Wciąż utrzymujecie kontakt?
Dopytał jeszcze, sięgając już po kubek z resztkami herbaty i stwierdziwszy ze smutkiem, że niewiele może tam już szukać treści – również odsunął swoje naczynie, wcale jakby niezdziwiony kolejnym pytaniem. A przynajmniej na takiego wyglądał, spoglądając jeszcze ukradkiem na zegarek zapięty na nadgarstku. Dopiero potem ze smutkiem stwierdził, że godzina nie uratuje go od pytania, co zewnętrznie skwitował tylko pobłażliwym uśmiechem.
- Wcale nie uważam tego za pytanie z babskiej natury - stwierdził na wstępie, poprawiając się teraz na kanapie, siadając już prościej, rozmasowując udo jednej nogi, która widocznie zdrętwiała przez ten dziwaczny układ, w którym tkwił ten cały czas. – Ale mówisz tu o miłości jaką darzy się przyjaciółki lub przyjaciół czy o miłości którą darzy się partnerów?
Widocznie rozróżniał różne rodzaje, a spojrzawszy ku Apolinaremu, zdecydował się jednak na jakaś odpowiedź, już nie oczekując jego sprostowań.
- Obecnie nie – powiedział. – Nie jest ciężko mi budować relację z mężczyznami, bo mam wielu dobrych znajomych w pracy, w końcu spędzam z nimi znaczną część tygodnia, idzie się do siebie przyzwyczaić – wyjaśnił, wyraźnie oczekując krótką chwilę jakby na jakiekolwiek potwierdzenie ze strony dziennikarza. Niezależnie od reakcji kontynuował. – Nikogo jednak nie nazwałbym raczej przyjacielem. Poza tym – pracując pięć dni w tygodniu mało ma się czasu na pielęgnowanie relacji. Z kobietami to już szkoda gadać. Jestem raczej fatalny.
Na ostatnie słowa sam się zaśmiał. Czuł się głupio mówiąc o takich rzeczach, jednak przyzwyczajony już nawet przez własną naturę do padających pytań o charakterze pasującym gówniarskim randkom, nie dziwił się już nawet bardzo temu, że na nie odpowiada. Wroński byłby pewnie skuteczny z kobietami, gdyby tak łatwo nie dawał sobą sterować i nie dawał się omamić. Potrafił być zabawny, był bardzo opiekuńczy i umiał mówić zarówno o rzeczach nudnych, bo codziennych jak i niekonwencjonalnych.
- Myślałem, że ożenię się kiedy tylko skończymy szkołę i będę miał spokój na całe życie – powiedział, pewnie pijąc do narzeczonej, o której już kiedyś napomknął już Apolinaremu. – Ale widzisz – guzik. Ale już mniejsza o to, bo zobacz jak durno od tematu odchodzę. Obecnie nie mam nikogo bliższego i nie zrozum mnie tak, że nie chcę, po prostu jakoś tak wyszło. A czy jestem skłonny do miłości? Każdy jest, tak mnie się zdaje – i ja, i pewnie nawet ty.
Nie zadawał podobnego pytania Przybylskiemu, właściwie – jeżeli ten z własnej woli nie chciał wyznawać nic o swojej emocjonalnej sferze, Wroński nawet nie wpadł na pomysł, by go naciskać. Poza tym – wierzył w to, że wiecznie tak wygadany dziennikarz nie musi być proszony o własną opinię, by ją wyrazić.
Zresztą – co sobie Wroński pomyślał, to jego. W jego mniemaniu, Apolinary był osobą dość samotną.
- Jak to co zrobię? – odpowiedział od razu na jego słowa w sprawie możliwych profitów wynikających z rozwiązania sprawy von Braun. Teraz już nieco rozpromienił się. – Wiesz, ja nie lubię dzielić skóry na żywym niedźwiedziu… Ale chciałbym mieć urlop z prawdziwego zdarzenia. Wyjechać gdzieś wreszcie, zobaczyć coś poza Warszawą, może nawet poza Rzeczpospolitą…
Zamyślił się na chwilę i jakby rozmarzył.
- Nie wiem czy po wszystkim uda mi się utrzymać posadę w teatrze… Bo jeżeli nie, to będę musiał szukać czegoś nowego – sprowadził samego siebie na ziemię. – Ale to może lepiej, dostanę tak długi urlop jaki będę chciał. A jak będzie nam się układać, to może nawet wyjedziemy razem, co? Myślę, że możemy stworzyć dobry duet. Jak ty myślisz? Gdzie ty byś chciał pojechać? I nie mów, że do kina tramwajem, bo cię wyśmieję. Na pewno chciałbyś zobaczyć coś nowego!
I chociaż stwierdził wcześniej, że skóry na niedźwiedziu nie dzielił, tak teraz wydawał się zadowolony z myśli, że mógłby wreszcie mieć szansę zobaczyć rankiem coś innego od sufitu własnego pokoju.
- Jak myślisz, ile nam to zajmie? – dopytał i chodziło mu oczywiście o śledztwo. – Chociaż jak nie chcesz, to nie spekuluj. Takie sprawy potrafią ciągnąć się chyba nawet latami…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Oczywiście, mogłoby o to nie chodzić, sęk w tym, iż Apolinary nawet teraz był przekonany, iż właśnie o to chodziło. Argumentem podważającym teorię, jakoby pytanie o ryzykowne historie życiowe miało sprowadzać się do osądzenia nad jego chwiejną moralnością, było to, iż Aleksander, gdyby odpowiedział chciał znać, po prostu skonstruowałby pytanie bardziej bezpośrednio. Nie myślał nad tym długo, komentując swoją nie pomyłkę (w jego skromnej ocenie) wzruszeniem ramion, z miny raczej pewny swego, a nawet dumny z udzielonej odpowiedzi. To całe niedopowiedzenie skończyło się tym, iż Przybylski szczerze uwierzył, iż swoje gadki o mordowaniu z zamysłem, czy bez, musiały nastraszyć niewinnego Wrońskiego.
Następne pytanie a może nawet cały, dźgnięty kijem dociekania temat uczynił go nerwowym a nawet poirytowanym. Należało jednak piwo wypić, skoro wzięła na niego chętka, by odejść równie szybko. Nie bójmy się w tej sytuacji nazwać Apolinarego hipokrytą, który uznając właściwie za pytanie o przyjaźnie i miłostki, sam nagle jakby obraził się na całe to filozofowanie nad istotą tamtej burzliwej i skandalicznej relacji. Słuchał tego jednak grzecznie, tak jak żartów/ nieżartów słuchał przed momentem Aleksander. Po tym jakiś czas Przybylski zbierał się na odpowiednią odpowiedź, ważąc słowa w gębie, aby nie powiedzieć za dużo, bo w tej sprawie za mało powiedzieć się nie da, bo o niej wcale należałoby nie mówić w tych kategoriach.
- To skomplikowane…- Burknął tylko, unikając wymiany spojrzeń. Trzymał wzrok na drobnych kanionach drewna, sunąc między nimi paznokciem. - Ale do tego, że byliśmy przyjaciółmi nie mam wątpliwości.- Przełknął gorzką od słów ślinę. Z zabawnego wspomnienia, będącego niewinnym tylko wspomnieniem, pozostałym w nim jedynie jako anegdotka studenckiego życia, teraz cały zadrżał o wydarzenia sprzed czterech lat.
- Trudno utrzymać kontakt z nieboszczykiem- Prychnął, chcąc dodać sobie pewności, choć nie podniósłszy oczu, nici z tego było. Szczęśliwie zaprzestano katowania królewicza zmiennych humorków jego własnymi emocjami. Teraz chociaż może pośmiać się z Aleksandra i jego kombinatoryki w, podobno, niebabskim pytaniu.
- Tak, tak, widziałem- Przytaknął Apolinary na stwierdzenie o fatalności, zapominając jak jeszcze chwilą kręcił nosem, niczym dziecko. Nie musiał już się angażować, więc zaprzestał czynienia z siebie ofiary, skoro rozmówca nadawał się ku temu bardziej.
- Nie wiem czy jestem skłonny do miłości. W życiu kieruję się zdrowym rozsądkiem- stwierdził, jakby tłumaczył Wrońskiemu oczywistość. Narrator jak i czytelnik doskonale wie jak wielkim kłamstwem wobec – nie tyle siebie, co całej ludzkości były te słowa. Co prawda, to prawda, rozsądek faktycznie pojawiał się, a nawet za rozsądkiem kroczył ten mistyczny chłód, który w sytuacjach ekstremalnych, pozwalał trzymać się w przysłowiowej kupie. Wystarczy jednak postawić przed Apolinarym anioła, żeby pozbawić go zmysłów, czy też godności.
- Jak nuż wzięłoby Cię na ożenek z artystką lub z panną inteligentką, to prócz niewydawalnej Kasieńki znam jeszcze parę innych białogłowych, które mógłbyś attraper dans le filet- uśmiechnął się. Nawet i by się nie mylił, iż Wroński wśród podobnych jemu ludzi, trochę inszych od bałaganu, z którym zmagał się w towarzystwach Przybylski, mógł być partią ciekawą, zwłaszcza dla zołzy, robiącej rodzinie na przekór zasadom.
- Tak!- Poderwał się aż z miejsca, nachylając nad stołem, by znów wlepić się oczami, w krążącą w chmurach podróży, faciatę oświetleniowca. - Podróż! O tym samym myślałem. I to chyba oczywiste, że po za to bagno polskie, żeby odpocząć jak nas będą chcieli za prawdę zaszczuć!- Teraz i dziennikarz poddał się rozmyślaniu. - Nowe, czy coś nowego…Teraz w Europie nie czas na nowe doznania. Powróciłbym jednak nad Lazurowe Wybrzeże. Wynająć apartament zaraz nad brzegiem, by popijać poranną kawę z syrenami. Tak, tak- Utwierdzał sam siebie, dodając odrobinę baśniowości do całej swojej wizji. Otrząśnięty słowami towarzysza o ich smacznym połączeniu, przybrał jakby postawę odrobinę zawstydzoną i onieśmieloną.
- Ależ Aleksandrze, my już jesteśmy duetem. Dobrano nas w „nie-boski” sposób! - Przewrócił oczami. - Sam mówiłeś, że złączyło nas przeznaczenie. W ten sposób musimy o siebie dbać, żebyśmy mogli wspólnie pociągnąć tę sprawę. Nie mam zamiaru wtajemniczać nikogo nowego. Jak chcesz możesz uznać to za komplement, ale prawda jest taka, że jestem leniwy-powiedział tylko nie chcąc mu słodzić zanadto.
Tym sposobem rozmowa znalazła się znów przy sprawie morderstwa. Myślenie o czasie było również tematem zjadającym mu żołądek.
- Wiesz dlaczego ciągną się latami? Bo nikt ich nie chce rozwiązać, skoro nie ma w nich interesu. Albo jest interes w nierozwiązywaniu ich. Myślę, że wielkiego przełomu w sprawie dokonamy wkrótce. Potrafię to wyczuć, swędzi mnie wtedy wąski, uwierz. Każdy dziennikarz tak ma!- Odpowiedział. Czy wiarygodnie? To zgoła inna sprawa. Wąsik, dotąd nie wspominany, faktycznie swędział a to był dobry znak.
- Do trzech tygodni powinniśmy uporać się ze wszystkim. Piszę artykuł, a może nawet całą książkę, jak starczy materiału i Warszawa szaleje!- Bez bicia trzeba to powiedzieć: Apolinary sam w to nie wierzył. Nie był jednak pogodzony ze zbliżającym się upadkiem i zdegradowaniem. Nie docierało do niego, iż pod tym względem jest człowiekiem skończonym. Nie umiał jednak wyzbyć się złudzeń, jak krnąbrne dziecko, które dla sprawdzenia czy ogień faktycznie jest gorący, pchało łapę w kominek. Czas skazywał go na porażkę oraz nieuniknione bezrobocie. Innym wyjściem, doskonale Przybylskiemu znanym było ukorzenie się, przyznanie racji oraz danie zakuć się w dyby populizmu, jakiego redaktor oczekiwał od dobrych pracowników a złych dziennikarzy. Na ten układ nijak mógłby się zgodzić, z drapieżności natury oraz przerośniętego ego.
- W takim razie powinniśmy wziąć się do roboty. Dzisiaj i tak nic strasznego się nie stanie…- miał jeszcze dodać chyba, ale kolejna myśl wpadła mu do głowy:- W teatrze powinni już wiedzieć o śmierci Kowala. Popytaj co ludzie o tym myślą…A i, próbowałem się powiesić- zaczął z pewnością kontrowersyjnie Apolinary.- Założyłem pętlę na haku w swoim pokoju. Próbowałem jakby to miało wyglądać w praktyce. Jak się stało, że sznur, całkiem świeży nie zbutwiały, urwał się. I jak to się stało, że się bez stołka wziął zabił. Wskakiwałem, uwieszałem się na pętli, ale…nic. Żadnej sensownej odpowiedzi- opowiadał przejęty sam swoim eksperymentem. Wiarygodności dodała prezentacja jeszcze niezeszłych śladów pod kołnierzykiem i obtarć na dłoniach. - W pewnym momencie zacząłem ten sznur pocierać. Mój był cięższy, więc puścił szybciej, choć niecały, ale włókna się rwały. Tamten sznur dla efektu musiał być pocierany i szarpany przed prawie dwie godziny. – Nachylił się nad stolik. - Zastanawia mnie co raz bardziej, czy to naprawdę było samobójstwo…- Już miał dodać coś jeszcze, ale kelner pojawił się przy ich stoliku. Przybylski poprosił szorstko o rachunek, niezadowolony, że ich tak podszedł.
- Dzisiaj się jeszcze poświęcę i odwiedzę Dariusza. Może zna więcej szczegółów odnośnie kradzieży zeznań. Podpytam Kasieńki kiedy towarzystwo Krystyny organizuje następną schadzkę, żebyśmy mogli spotkać się z „Małą” i „Susi”.
Wstali od stolika i ruszyli do wyjścia. Mężczyzna siedzący doń plecami za szybą już poszedł. Apolinary nie pamiętał nawet czy coś zamówił i ile przy szybie czasu spędził.
- Spotkamy się dopiero jutro? Musimy załatwić wiesz co…O której kończysz zmianę? Najlepiej by było zrobić to chwilę przed końcem, aby za pewnie nie szukali w Tobie winnego.
Następne pytanie a może nawet cały, dźgnięty kijem dociekania temat uczynił go nerwowym a nawet poirytowanym. Należało jednak piwo wypić, skoro wzięła na niego chętka, by odejść równie szybko. Nie bójmy się w tej sytuacji nazwać Apolinarego hipokrytą, który uznając właściwie za pytanie o przyjaźnie i miłostki, sam nagle jakby obraził się na całe to filozofowanie nad istotą tamtej burzliwej i skandalicznej relacji. Słuchał tego jednak grzecznie, tak jak żartów/ nieżartów słuchał przed momentem Aleksander. Po tym jakiś czas Przybylski zbierał się na odpowiednią odpowiedź, ważąc słowa w gębie, aby nie powiedzieć za dużo, bo w tej sprawie za mało powiedzieć się nie da, bo o niej wcale należałoby nie mówić w tych kategoriach.
- To skomplikowane…- Burknął tylko, unikając wymiany spojrzeń. Trzymał wzrok na drobnych kanionach drewna, sunąc między nimi paznokciem. - Ale do tego, że byliśmy przyjaciółmi nie mam wątpliwości.- Przełknął gorzką od słów ślinę. Z zabawnego wspomnienia, będącego niewinnym tylko wspomnieniem, pozostałym w nim jedynie jako anegdotka studenckiego życia, teraz cały zadrżał o wydarzenia sprzed czterech lat.
- Trudno utrzymać kontakt z nieboszczykiem- Prychnął, chcąc dodać sobie pewności, choć nie podniósłszy oczu, nici z tego było. Szczęśliwie zaprzestano katowania królewicza zmiennych humorków jego własnymi emocjami. Teraz chociaż może pośmiać się z Aleksandra i jego kombinatoryki w, podobno, niebabskim pytaniu.
- Tak, tak, widziałem- Przytaknął Apolinary na stwierdzenie o fatalności, zapominając jak jeszcze chwilą kręcił nosem, niczym dziecko. Nie musiał już się angażować, więc zaprzestał czynienia z siebie ofiary, skoro rozmówca nadawał się ku temu bardziej.
- Nie wiem czy jestem skłonny do miłości. W życiu kieruję się zdrowym rozsądkiem- stwierdził, jakby tłumaczył Wrońskiemu oczywistość. Narrator jak i czytelnik doskonale wie jak wielkim kłamstwem wobec – nie tyle siebie, co całej ludzkości były te słowa. Co prawda, to prawda, rozsądek faktycznie pojawiał się, a nawet za rozsądkiem kroczył ten mistyczny chłód, który w sytuacjach ekstremalnych, pozwalał trzymać się w przysłowiowej kupie. Wystarczy jednak postawić przed Apolinarym anioła, żeby pozbawić go zmysłów, czy też godności.
- Jak nuż wzięłoby Cię na ożenek z artystką lub z panną inteligentką, to prócz niewydawalnej Kasieńki znam jeszcze parę innych białogłowych, które mógłbyś attraper dans le filet- uśmiechnął się. Nawet i by się nie mylił, iż Wroński wśród podobnych jemu ludzi, trochę inszych od bałaganu, z którym zmagał się w towarzystwach Przybylski, mógł być partią ciekawą, zwłaszcza dla zołzy, robiącej rodzinie na przekór zasadom.
- Tak!- Poderwał się aż z miejsca, nachylając nad stołem, by znów wlepić się oczami, w krążącą w chmurach podróży, faciatę oświetleniowca. - Podróż! O tym samym myślałem. I to chyba oczywiste, że po za to bagno polskie, żeby odpocząć jak nas będą chcieli za prawdę zaszczuć!- Teraz i dziennikarz poddał się rozmyślaniu. - Nowe, czy coś nowego…Teraz w Europie nie czas na nowe doznania. Powróciłbym jednak nad Lazurowe Wybrzeże. Wynająć apartament zaraz nad brzegiem, by popijać poranną kawę z syrenami. Tak, tak- Utwierdzał sam siebie, dodając odrobinę baśniowości do całej swojej wizji. Otrząśnięty słowami towarzysza o ich smacznym połączeniu, przybrał jakby postawę odrobinę zawstydzoną i onieśmieloną.
- Ależ Aleksandrze, my już jesteśmy duetem. Dobrano nas w „nie-boski” sposób! - Przewrócił oczami. - Sam mówiłeś, że złączyło nas przeznaczenie. W ten sposób musimy o siebie dbać, żebyśmy mogli wspólnie pociągnąć tę sprawę. Nie mam zamiaru wtajemniczać nikogo nowego. Jak chcesz możesz uznać to za komplement, ale prawda jest taka, że jestem leniwy-powiedział tylko nie chcąc mu słodzić zanadto.
Tym sposobem rozmowa znalazła się znów przy sprawie morderstwa. Myślenie o czasie było również tematem zjadającym mu żołądek.
- Wiesz dlaczego ciągną się latami? Bo nikt ich nie chce rozwiązać, skoro nie ma w nich interesu. Albo jest interes w nierozwiązywaniu ich. Myślę, że wielkiego przełomu w sprawie dokonamy wkrótce. Potrafię to wyczuć, swędzi mnie wtedy wąski, uwierz. Każdy dziennikarz tak ma!- Odpowiedział. Czy wiarygodnie? To zgoła inna sprawa. Wąsik, dotąd nie wspominany, faktycznie swędział a to był dobry znak.
- Do trzech tygodni powinniśmy uporać się ze wszystkim. Piszę artykuł, a może nawet całą książkę, jak starczy materiału i Warszawa szaleje!- Bez bicia trzeba to powiedzieć: Apolinary sam w to nie wierzył. Nie był jednak pogodzony ze zbliżającym się upadkiem i zdegradowaniem. Nie docierało do niego, iż pod tym względem jest człowiekiem skończonym. Nie umiał jednak wyzbyć się złudzeń, jak krnąbrne dziecko, które dla sprawdzenia czy ogień faktycznie jest gorący, pchało łapę w kominek. Czas skazywał go na porażkę oraz nieuniknione bezrobocie. Innym wyjściem, doskonale Przybylskiemu znanym było ukorzenie się, przyznanie racji oraz danie zakuć się w dyby populizmu, jakiego redaktor oczekiwał od dobrych pracowników a złych dziennikarzy. Na ten układ nijak mógłby się zgodzić, z drapieżności natury oraz przerośniętego ego.
- W takim razie powinniśmy wziąć się do roboty. Dzisiaj i tak nic strasznego się nie stanie…- miał jeszcze dodać chyba, ale kolejna myśl wpadła mu do głowy:- W teatrze powinni już wiedzieć o śmierci Kowala. Popytaj co ludzie o tym myślą…A i, próbowałem się powiesić- zaczął z pewnością kontrowersyjnie Apolinary.- Założyłem pętlę na haku w swoim pokoju. Próbowałem jakby to miało wyglądać w praktyce. Jak się stało, że sznur, całkiem świeży nie zbutwiały, urwał się. I jak to się stało, że się bez stołka wziął zabił. Wskakiwałem, uwieszałem się na pętli, ale…nic. Żadnej sensownej odpowiedzi- opowiadał przejęty sam swoim eksperymentem. Wiarygodności dodała prezentacja jeszcze niezeszłych śladów pod kołnierzykiem i obtarć na dłoniach. - W pewnym momencie zacząłem ten sznur pocierać. Mój był cięższy, więc puścił szybciej, choć niecały, ale włókna się rwały. Tamten sznur dla efektu musiał być pocierany i szarpany przed prawie dwie godziny. – Nachylił się nad stolik. - Zastanawia mnie co raz bardziej, czy to naprawdę było samobójstwo…- Już miał dodać coś jeszcze, ale kelner pojawił się przy ich stoliku. Przybylski poprosił szorstko o rachunek, niezadowolony, że ich tak podszedł.
- Dzisiaj się jeszcze poświęcę i odwiedzę Dariusza. Może zna więcej szczegółów odnośnie kradzieży zeznań. Podpytam Kasieńki kiedy towarzystwo Krystyny organizuje następną schadzkę, żebyśmy mogli spotkać się z „Małą” i „Susi”.
Wstali od stolika i ruszyli do wyjścia. Mężczyzna siedzący doń plecami za szybą już poszedł. Apolinary nie pamiętał nawet czy coś zamówił i ile przy szybie czasu spędził.
- Spotkamy się dopiero jutro? Musimy załatwić wiesz co…O której kończysz zmianę? Najlepiej by było zrobić to chwilę przed końcem, aby za pewnie nie szukali w Tobie winnego.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wroński trochę wątpił w powodzenie planów Apolinarego, patrząc na niego niezwykle sceptycznie, gdy ten wspomniał o trzech tygodniach. Przecież to naprawdę mało czasu! Policja w ten czas nie zdąży przepytać nawet połowy świadków czy podejrzanych… A co dopiero oni? Nie komentował jednak tego w żaden wyraźny sposób, tylko wykrzywiwszy lekko usta. Nie potrafił bowiem wbić się w słowotok dziennikarza, który widocznie wieścił im sukces i poważanie jak z ręki.
- Zapamiętam sobie. Żeby sprowokować przełom w sprawie, będę cię smyrał wronim czy tam wrońskim piórem pod nosem – zaśmiał się wyraźnie ironicznie, bawiąc się słowem Aleksander. A mówiąc to, faktycznie już podniósł się od stołu, początkowo chyba mając zamiar udać się do łazienki, by opróżnić pęcherz.
Słysząc jednak radosną nowinę o tym, że towarzysz postanowił targnąć się na życie, przeżył kolejny raz to, co poddawało pod wątpliwość wiarę we własne uszy i jasność umysłu. A później wiarę w poczytalność Przybylskiego, zresztą – już chyba nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz. Zaniechał więc wycieczki do toalety zaniechał. Zamiast tego szybko wydobył z kieszeni należność za herbatę i rzuciwszy ją na blat, jeszcze chwilę zastanawiał się co powinien powiedzieć.
Zarówno na nowinę o niestandardowym zachowaniu dziennikarza, jak i podejrzeniu, że samobójstwo Kazika mogło okazać się „samobójstwem”.
- Ale… Może po… Nie chcę o tym myśleć, Apolinary. Nie chcę myśleć, że ktoś to zaplanował. Ktoś inny od Kazika. A ty masz się nie wieszać, zrozumiano? – był szalenie więc zmieszany, toteż nie odpowiedział nic decydującego. – Idę wywalczyć jeszcze coś do żarcia, żeby nie umrzeć z głodu. Widzimy się jutro po piętnastej. Jutro już normalnie grają sztuki, więc ludzi może być więcej niż zwykle… Ale to może działać na naszą korzyść. Może? Nie wiem. I dbaj o siebie, głupi, bez sznurów na szyi!
A grożąc mu palcem, już szedł tyłem w kierunku teatru, pozostawiając widocznie Apolinarego na pastwę losu.
Co działo się jednak dnia dzisiejszego w Teatrze?
Właściwie to, czego się spodziewano. Naprawa i przygotowywanie wszystkiego na ostatnią chwilę, wściekłe krzyki przełożonych którzy w swojej bezmyślności zapomnieli chyba, jak szybko płynął czas. Gdzieś faktycznie szeptano o tym, że Kazik nie żyje. Ktoś w to nie wierzył, ktoś rozpuszczał plotki, jakoby to ojciec Krystyny zabił go dla zemsty, ktoś gadał, że mężczyzna pewnie nie wytrzymał presji obwiniania samego siebie i ulżył sobie po prostu, przykładając lufę do skroni albo zawiązując pętlę na szyi.
Niewiele osób znało szczegóły śmierci inspicjenta, zresztą niedziwne – nie każdy w końcu zupełnie przypadkiem wchodził przez okno do jego domku nad jeziorem, odkrywając powoli rozkładające się ciało. Wroński niewiele mówił, widocznie nie chcąc się sprzedawać. Dopytywał raczej o to co sądzą ludzie, pozwalając sobie na słuchanie ich domysłów, dowiedziawszy się przy okazji, że to syn Kazimierza podobno doniósł o wszystkim, a jego pogrzeb odwleczono w czasie, podobno ze względu na brak zgody księdza, który odpowiadał za jeden z lokalnych cmentarzy.
Samobójcy nie byli mile widziani, ale w końcu musieli gdzieś leżeć. A Aleksander myśląc o tym, co wcześniej powiedział mu Apolinary, rozważał czy przypadkiem policja też nie doszła do podobnego wniosku, jakoby szczegóły śmierci nie były takie oczywiste. Chociaż… Pewnie gdyby tak było, ktoś zatroszczyłby się o szybkie zamknięcie sprawy śmierci mężczyzny i szybkie zamknięcie jego ciała w trumnie, a później tej trumny w grobowcu. Co za tym szło – o Kaziku dowiedział się na chwilę obecną niewiele. A już na pewno nic o tym, jakoby inspicjent mógł komuś podpaść.
- Trochę żałuję, że na niego tak nawrzeszczałem. Może to moja wina? – zastanowił się nad papierosem podsłuchany ukradkiem Grodzki, rozmawiający ze stróżem Wazowskim.
- Przestań, pójdziesz na pogrzeb, położysz mu kwiatka i odkupisz winy – zadrwił wręcz mężczyzna, zrzucając peta na podłogę i zdusiwszy go, otworzył drzwi Wrońskiemu, niosącemu do środka pudła pełne strojów, poganiany przez ich właścicielkę.
Piątek 19-04-1932
Następny dzień w Teatrze minął mu bardzo intensywnie. Za chwilę na scenie miała pojawić się Turandot, na drugiej scenie zaś chwilę później Tkaczy Hauptmanna, co nieco ironiczne było w momencie, gdy myślało się o wystawianiu niemieckiej sztuki jako jednej z pierwszych po zdjęciu żałoby po dość niemieckiej aktorce. Wroński jednak nie przykładał do tego wagi, dobrze znając miesięczny repertuar i wiedząc, że sztuka ta była planowana już długo wcześniej, więc nieumyślnie.
Jedyne czego dowiedział się w trakcie przygotowań, praktycznie przypadkiem, to to – że Kazik szukał nagłego zastrzyku gotówki, byle pomóc swojej schorowanej żonie. Nie do końca wiedział jaki to może mieć wpływ na jego sprawę, jednak wiedział, że próbował pożyczyć je od któregoś z popularniejszych aktorów, robiąc to dość wstydliwie i mało skutecznie.
- Podobno koledzy z pracy proponowali, że może się na to po prostu złożą, a Kazik będzie stopniowo oddawał, ale kwota jaką wyłożył im potem przeszła wszelkie oczekiwania – opowiadał cicho Apolinaremu, stojąc w hallu Teatru i obserwując wchodzących do środka, roześmianych gości, którzy szybko zapomnieli o tym, że wchodzą do paszczy lwa. Na samo miejsce wielkiej zbrodni, o której będzie już tylko głośniej.
Tu wyglądali zupełnie niepodejrzanie. Wroński lekko zagoił już twarz, a włosy uczesał też w całkiem wyględny sposób. Co prawda czuł, że trzęsie się jak galareta na myśl o przyszłej kradzieży, której dokonają.
- Sprawdziłem, Żłobińskiej już dawno nie ma. Jest za to jeden sekretarz i jest księgowy. Księgowy zawsze zostaje najdłużej, ale sekretarz kończy o tej samej godzinie co ja – przekazał informację Aleksander. – Myślę, że bezpieczniej poczekać do końca jego zmiany. Postaram się go wywabić do wyjścia i zrobić ci miejsce w sekretariacie. Musimy improwizować i nie dać się złapać, to sytuacja bez precedensu, więc nie da się ustalić dobrego planu. Tak mi się zdaje… Powiedz, że mam rację.
To jak szybko mówił Wroński i doświadczenie z tego typu słowotokiem sugerowało, że stresował się straszliwie. Zresztą – niedziwne. Zwykle nie był bezprawny. A złodziejstwo tego typu właśnie tym było – bezprawiem.
- Zapamiętam sobie. Żeby sprowokować przełom w sprawie, będę cię smyrał wronim czy tam wrońskim piórem pod nosem – zaśmiał się wyraźnie ironicznie, bawiąc się słowem Aleksander. A mówiąc to, faktycznie już podniósł się od stołu, początkowo chyba mając zamiar udać się do łazienki, by opróżnić pęcherz.
Słysząc jednak radosną nowinę o tym, że towarzysz postanowił targnąć się na życie, przeżył kolejny raz to, co poddawało pod wątpliwość wiarę we własne uszy i jasność umysłu. A później wiarę w poczytalność Przybylskiego, zresztą – już chyba nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz. Zaniechał więc wycieczki do toalety zaniechał. Zamiast tego szybko wydobył z kieszeni należność za herbatę i rzuciwszy ją na blat, jeszcze chwilę zastanawiał się co powinien powiedzieć.
Zarówno na nowinę o niestandardowym zachowaniu dziennikarza, jak i podejrzeniu, że samobójstwo Kazika mogło okazać się „samobójstwem”.
- Ale… Może po… Nie chcę o tym myśleć, Apolinary. Nie chcę myśleć, że ktoś to zaplanował. Ktoś inny od Kazika. A ty masz się nie wieszać, zrozumiano? – był szalenie więc zmieszany, toteż nie odpowiedział nic decydującego. – Idę wywalczyć jeszcze coś do żarcia, żeby nie umrzeć z głodu. Widzimy się jutro po piętnastej. Jutro już normalnie grają sztuki, więc ludzi może być więcej niż zwykle… Ale to może działać na naszą korzyść. Może? Nie wiem. I dbaj o siebie, głupi, bez sznurów na szyi!
A grożąc mu palcem, już szedł tyłem w kierunku teatru, pozostawiając widocznie Apolinarego na pastwę losu.
Co działo się jednak dnia dzisiejszego w Teatrze?
Właściwie to, czego się spodziewano. Naprawa i przygotowywanie wszystkiego na ostatnią chwilę, wściekłe krzyki przełożonych którzy w swojej bezmyślności zapomnieli chyba, jak szybko płynął czas. Gdzieś faktycznie szeptano o tym, że Kazik nie żyje. Ktoś w to nie wierzył, ktoś rozpuszczał plotki, jakoby to ojciec Krystyny zabił go dla zemsty, ktoś gadał, że mężczyzna pewnie nie wytrzymał presji obwiniania samego siebie i ulżył sobie po prostu, przykładając lufę do skroni albo zawiązując pętlę na szyi.
Niewiele osób znało szczegóły śmierci inspicjenta, zresztą niedziwne – nie każdy w końcu zupełnie przypadkiem wchodził przez okno do jego domku nad jeziorem, odkrywając powoli rozkładające się ciało. Wroński niewiele mówił, widocznie nie chcąc się sprzedawać. Dopytywał raczej o to co sądzą ludzie, pozwalając sobie na słuchanie ich domysłów, dowiedziawszy się przy okazji, że to syn Kazimierza podobno doniósł o wszystkim, a jego pogrzeb odwleczono w czasie, podobno ze względu na brak zgody księdza, który odpowiadał za jeden z lokalnych cmentarzy.
Samobójcy nie byli mile widziani, ale w końcu musieli gdzieś leżeć. A Aleksander myśląc o tym, co wcześniej powiedział mu Apolinary, rozważał czy przypadkiem policja też nie doszła do podobnego wniosku, jakoby szczegóły śmierci nie były takie oczywiste. Chociaż… Pewnie gdyby tak było, ktoś zatroszczyłby się o szybkie zamknięcie sprawy śmierci mężczyzny i szybkie zamknięcie jego ciała w trumnie, a później tej trumny w grobowcu. Co za tym szło – o Kaziku dowiedział się na chwilę obecną niewiele. A już na pewno nic o tym, jakoby inspicjent mógł komuś podpaść.
- Trochę żałuję, że na niego tak nawrzeszczałem. Może to moja wina? – zastanowił się nad papierosem podsłuchany ukradkiem Grodzki, rozmawiający ze stróżem Wazowskim.
- Przestań, pójdziesz na pogrzeb, położysz mu kwiatka i odkupisz winy – zadrwił wręcz mężczyzna, zrzucając peta na podłogę i zdusiwszy go, otworzył drzwi Wrońskiemu, niosącemu do środka pudła pełne strojów, poganiany przez ich właścicielkę.
Piątek 19-04-1932
Następny dzień w Teatrze minął mu bardzo intensywnie. Za chwilę na scenie miała pojawić się Turandot, na drugiej scenie zaś chwilę później Tkaczy Hauptmanna, co nieco ironiczne było w momencie, gdy myślało się o wystawianiu niemieckiej sztuki jako jednej z pierwszych po zdjęciu żałoby po dość niemieckiej aktorce. Wroński jednak nie przykładał do tego wagi, dobrze znając miesięczny repertuar i wiedząc, że sztuka ta była planowana już długo wcześniej, więc nieumyślnie.
Jedyne czego dowiedział się w trakcie przygotowań, praktycznie przypadkiem, to to – że Kazik szukał nagłego zastrzyku gotówki, byle pomóc swojej schorowanej żonie. Nie do końca wiedział jaki to może mieć wpływ na jego sprawę, jednak wiedział, że próbował pożyczyć je od któregoś z popularniejszych aktorów, robiąc to dość wstydliwie i mało skutecznie.
- Podobno koledzy z pracy proponowali, że może się na to po prostu złożą, a Kazik będzie stopniowo oddawał, ale kwota jaką wyłożył im potem przeszła wszelkie oczekiwania – opowiadał cicho Apolinaremu, stojąc w hallu Teatru i obserwując wchodzących do środka, roześmianych gości, którzy szybko zapomnieli o tym, że wchodzą do paszczy lwa. Na samo miejsce wielkiej zbrodni, o której będzie już tylko głośniej.
Tu wyglądali zupełnie niepodejrzanie. Wroński lekko zagoił już twarz, a włosy uczesał też w całkiem wyględny sposób. Co prawda czuł, że trzęsie się jak galareta na myśl o przyszłej kradzieży, której dokonają.
- Sprawdziłem, Żłobińskiej już dawno nie ma. Jest za to jeden sekretarz i jest księgowy. Księgowy zawsze zostaje najdłużej, ale sekretarz kończy o tej samej godzinie co ja – przekazał informację Aleksander. – Myślę, że bezpieczniej poczekać do końca jego zmiany. Postaram się go wywabić do wyjścia i zrobić ci miejsce w sekretariacie. Musimy improwizować i nie dać się złapać, to sytuacja bez precedensu, więc nie da się ustalić dobrego planu. Tak mi się zdaje… Powiedz, że mam rację.
To jak szybko mówił Wroński i doświadczenie z tego typu słowotokiem sugerowało, że stresował się straszliwie. Zresztą – niedziwne. Zwykle nie był bezprawny. A złodziejstwo tego typu właśnie tym było – bezprawiem.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rozeszli się – każdy w swoją stronę. Aleksander sunął ku centrum, do którego miał znacznie bliżej od punktu rozstania niż Apolinary do Mokotowa. Cały pochód na tę ulicę przeciągał, czując, choć całkiem świeży i po kawie, jakąś ogarniającą go ciężkość w kolanach z każdą bliższą docelowej ulicą. Nie miał ochoty na tę konfrontację, lecz zdroworozsądkowość, o którą tak w sobie zarzekał dała o sobie znać. Należało skonfrontować się z bratem w interesie własnym, co znacząco kolidowało z wieloma zasadami, postawionymi wobec relacji z Dariuszem. Dziennikarz ulegał sobie a już na pewno ulegał potrzebie rozwiązania nurtującej sprawy kradzieży, więc dotarłszy przed niewielki, jak na mokotowskie standardy, lecz z pewnością schludny domek, zapukał bez wahania.
Otworzyła mu służąca, a twarz jej wykrzywiła się w przerażeniu bliskiemu zobaczeniu ducha. Z pewnością postać młodszego z Przybylskich była zaskakująca w tych progach, zwłaszcza – a to już definitywnie, niezaproszona. Został mimo to wpuszczony do środka, a zapowiedź jego miała w sobie nawet coś z biblijnego powrotu syna marnotrawnego. Śmiać się Apolinaremu chciało, gdy krzywonoga służąca z niepotrzebnym pośpiechem pogoniła wołać gospodarza, tak jakby bała się, iż krótka chwila wystarczy, by gość wymaszerował z domostwa. Nawet jakby chciał, a rozważał to po kątach umysłu całkiem szczerze, dorwał go sam Dariusz Przybylski, zaaferowany nie mniej jak witająca w drzwiach kobieta.
- Co się stało!?- Wybuchnął starszy z braci, łapiąc Apolinarego za ramiona, lecz widząc ostry bunt w ozach młodszego, odpuścił. - Wszystko w porządku? Blado wyglądasz, mów no mów, bo chyba nie przyszedłeś tu w byle odwiedziny.
- Nie doceniasz mnie…- Stwierdził cierpko, wiedząc, iż słowa te, choć rzucone w kontekście przejęcia Dariusza, musiały starszego ugodzić na innym poziomie.
- Zostaniesz z nami do obiadu? - Zagadnął, lecz Apolinary pokręcił głową. Na pytanie czy chce herbaty również zaprzeczył, nie wspominając już o kawie czy alkoholu. Dariusz zaniechał próby ugoszczenia brata inaczej jak fotelem do siedzenia.
- Potrzebujesz pieniędzy?- Podjął asesor, spoglądając na brata pytająco, po chwili dłuższego milczenia, lecz szybko pożałował tego pytania widząc z jaką pogardą a wręcz obrzydzeniem malującym się na twarzy Apolinarego, zagadnienie to zostało przyjęte.
- Chodzi o sprawę tej kradzieży u Bekermana. Czy sprawa jest już rozwiązana? Zeznania się odnalazły?
Dariusz skrzyżował nogi i zaplótł dłonie na kolanie, uciekając gdzieś spojrzeniem, raczej zastanawiając się w co młodszy braciszek postanowił webrnąć.
- To są tajne informacje. Jeżeli cokolwiek w tej sprawie pojawi się w gazecie wiadomo jakiej i pod czyim nazwiskiem wylecę na zbity pysk. Apollo nie ufam ci pod tym względem.
- Nie pracuję więcej dla Wieczora Warszawskiego. Jeżeli nie możesz mi odpowiedzieć, to powiedz tylko, czy dowiedziałeś się kim był człowiek, który przyszedł zeznawać? - Zapytał Apolinary szorstko, z równym przekonaniem jak Dariusz.
- Dlaczego ty zawsze wściubiasz nosa tam, gdzie nie powinieneś? - Zapytał, wiedząc, iż nie uzyska odpowiedzi. - Nadal chcesz coś komuś udowodnić? Już nie musisz, Apollo. Masz stanowisko podczas kryzysu, ciepłe łóżko, pełny żołądek a tobie mało?
- Dlaczego ty zawsze zachowujesz się jak skończony palant…Po co tu przychodziłem….
Wstał, lecz silna dłoń Dariusza zacisnęła się na jego przedramieniu. Spojrzał na tłuste paluchy brata i chciał się szarpać, lecz powstrzymał się, widząc przy oknie salonu Barbarę. Do tej pory nie zwrócił uwagi, iż żona brata była z nim cały czas. Wyglądała gorzej niż ostatni raz młodszy Przybylski ją widział, a i wtedy nie stanowiła okazu zdrowia.
- Dzień dobry, Barbaro.- Uśmiechnął się kącikiem ust, lecz ona nie odpowiedziała na przywitanie, zwracając się bezpośrednio do męża:
- Powiedz mu. Lepiej aby usłyszał to od ciebie niż zaczął nawiedzać Bekermana. - W takich chwilach, Dariusz żałował, iż czynił ze swojej żony spowiedniczkę wszystkich problemów, ale uległ, nie umiejąc postawić się żywemu cieniowi, teraz znikającemu za oparciem obszernego fotela.
I tak Dariusz powiedział, kto tamtego dnia postanowił włożyć zeznania, choć ich treści nie znał.
następny dzień
Opierał się ramieniem o kolumnę, spoglądając na profil Aleksandra, gdy ten mówił w sprawach obecnie najważniejszych. Wspominając jeszcze wczorajszą rozmowę przed rozstaniem, Apolinary zdecydował się nie wyjawiać prawdy o zeznaniach, za nim nie doprowadzą kradzieży do końca. Najlepiej wykonuje się takie skoki na czystej głowie, a dodatkowe kontrowersje temu nie sprzyjają.
- Pewnie nie jest to najlepszy pomysł, ale innego nie mamy- stwierdził Przybylski mijając się w odpowiedzi z intencja Wrońskiego. Jak to w życiu bywa, najlepsze rozwiązania dostrzeże się już po fakcie, jeżeli będą mieli szanse nad tym rozmyślać…W areszcie z pewnością.
- Aleksandrze, litości, trzęsiesz się jak osik. Nie mów mi, że nigdy nic nie ukradłeś nawet za dzieciaka?! - Zaśmiał się Apolinary, chcą rozluźnić atmosferę pewnością siebie. Czy się bał? Ależ oczywiście, świadomy, iż wkraczają już na znacząco poważne tory bez odwrotu. Do tej pory mogli jeszcze odpuścić, ale jeżeli popełnią przestępstwo w imię morderstwa von Braun, należy już z samej przyzwoitości i szacunku do samego siebie, śledztwo zakończyć. - Nie będzie źle. Trzeba działania bez wahania, bo inaczej możemy się wydać. Głowa do góry. Ważne, że nie ma Harpii. - Klepnął go na pocieszenie w ramię.
O godzinie ku temu dogodnej, akcja weszła w obieg. Po przyjęciu ostatecznych wskazówek od Wrońskiego gdzie znajduje się rejestr i jak należy się do niego dobrać, Apolinary ustawił się na swojej pozycji, na piętrze teatru przy toaletach, gdzie jego obecność można było łatwo tłumaczyć. Doglądał zza drzwi, czy sekretarz wychodzi z biura, w godzinach końca drugiej zmiany, podobnie jak Aleksander. Faktycznie, księgowy nadal grzał siedzenie, aż Apolinary zaczął robić się niespokojny. Aż w końcu pojawił się jego współzłodziej, by ruszyć księgowego z punktu docelowego.
Otworzyła mu służąca, a twarz jej wykrzywiła się w przerażeniu bliskiemu zobaczeniu ducha. Z pewnością postać młodszego z Przybylskich była zaskakująca w tych progach, zwłaszcza – a to już definitywnie, niezaproszona. Został mimo to wpuszczony do środka, a zapowiedź jego miała w sobie nawet coś z biblijnego powrotu syna marnotrawnego. Śmiać się Apolinaremu chciało, gdy krzywonoga służąca z niepotrzebnym pośpiechem pogoniła wołać gospodarza, tak jakby bała się, iż krótka chwila wystarczy, by gość wymaszerował z domostwa. Nawet jakby chciał, a rozważał to po kątach umysłu całkiem szczerze, dorwał go sam Dariusz Przybylski, zaaferowany nie mniej jak witająca w drzwiach kobieta.
- Co się stało!?- Wybuchnął starszy z braci, łapiąc Apolinarego za ramiona, lecz widząc ostry bunt w ozach młodszego, odpuścił. - Wszystko w porządku? Blado wyglądasz, mów no mów, bo chyba nie przyszedłeś tu w byle odwiedziny.
- Nie doceniasz mnie…- Stwierdził cierpko, wiedząc, iż słowa te, choć rzucone w kontekście przejęcia Dariusza, musiały starszego ugodzić na innym poziomie.
- Zostaniesz z nami do obiadu? - Zagadnął, lecz Apolinary pokręcił głową. Na pytanie czy chce herbaty również zaprzeczył, nie wspominając już o kawie czy alkoholu. Dariusz zaniechał próby ugoszczenia brata inaczej jak fotelem do siedzenia.
- Potrzebujesz pieniędzy?- Podjął asesor, spoglądając na brata pytająco, po chwili dłuższego milczenia, lecz szybko pożałował tego pytania widząc z jaką pogardą a wręcz obrzydzeniem malującym się na twarzy Apolinarego, zagadnienie to zostało przyjęte.
- Chodzi o sprawę tej kradzieży u Bekermana. Czy sprawa jest już rozwiązana? Zeznania się odnalazły?
Dariusz skrzyżował nogi i zaplótł dłonie na kolanie, uciekając gdzieś spojrzeniem, raczej zastanawiając się w co młodszy braciszek postanowił webrnąć.
- To są tajne informacje. Jeżeli cokolwiek w tej sprawie pojawi się w gazecie wiadomo jakiej i pod czyim nazwiskiem wylecę na zbity pysk. Apollo nie ufam ci pod tym względem.
- Nie pracuję więcej dla Wieczora Warszawskiego. Jeżeli nie możesz mi odpowiedzieć, to powiedz tylko, czy dowiedziałeś się kim był człowiek, który przyszedł zeznawać? - Zapytał Apolinary szorstko, z równym przekonaniem jak Dariusz.
- Dlaczego ty zawsze wściubiasz nosa tam, gdzie nie powinieneś? - Zapytał, wiedząc, iż nie uzyska odpowiedzi. - Nadal chcesz coś komuś udowodnić? Już nie musisz, Apollo. Masz stanowisko podczas kryzysu, ciepłe łóżko, pełny żołądek a tobie mało?
- Dlaczego ty zawsze zachowujesz się jak skończony palant…Po co tu przychodziłem….
Wstał, lecz silna dłoń Dariusza zacisnęła się na jego przedramieniu. Spojrzał na tłuste paluchy brata i chciał się szarpać, lecz powstrzymał się, widząc przy oknie salonu Barbarę. Do tej pory nie zwrócił uwagi, iż żona brata była z nim cały czas. Wyglądała gorzej niż ostatni raz młodszy Przybylski ją widział, a i wtedy nie stanowiła okazu zdrowia.
- Dzień dobry, Barbaro.- Uśmiechnął się kącikiem ust, lecz ona nie odpowiedziała na przywitanie, zwracając się bezpośrednio do męża:
- Powiedz mu. Lepiej aby usłyszał to od ciebie niż zaczął nawiedzać Bekermana. - W takich chwilach, Dariusz żałował, iż czynił ze swojej żony spowiedniczkę wszystkich problemów, ale uległ, nie umiejąc postawić się żywemu cieniowi, teraz znikającemu za oparciem obszernego fotela.
I tak Dariusz powiedział, kto tamtego dnia postanowił włożyć zeznania, choć ich treści nie znał.
następny dzień
Opierał się ramieniem o kolumnę, spoglądając na profil Aleksandra, gdy ten mówił w sprawach obecnie najważniejszych. Wspominając jeszcze wczorajszą rozmowę przed rozstaniem, Apolinary zdecydował się nie wyjawiać prawdy o zeznaniach, za nim nie doprowadzą kradzieży do końca. Najlepiej wykonuje się takie skoki na czystej głowie, a dodatkowe kontrowersje temu nie sprzyjają.
- Pewnie nie jest to najlepszy pomysł, ale innego nie mamy- stwierdził Przybylski mijając się w odpowiedzi z intencja Wrońskiego. Jak to w życiu bywa, najlepsze rozwiązania dostrzeże się już po fakcie, jeżeli będą mieli szanse nad tym rozmyślać…W areszcie z pewnością.
- Aleksandrze, litości, trzęsiesz się jak osik. Nie mów mi, że nigdy nic nie ukradłeś nawet za dzieciaka?! - Zaśmiał się Apolinary, chcą rozluźnić atmosferę pewnością siebie. Czy się bał? Ależ oczywiście, świadomy, iż wkraczają już na znacząco poważne tory bez odwrotu. Do tej pory mogli jeszcze odpuścić, ale jeżeli popełnią przestępstwo w imię morderstwa von Braun, należy już z samej przyzwoitości i szacunku do samego siebie, śledztwo zakończyć. - Nie będzie źle. Trzeba działania bez wahania, bo inaczej możemy się wydać. Głowa do góry. Ważne, że nie ma Harpii. - Klepnął go na pocieszenie w ramię.
O godzinie ku temu dogodnej, akcja weszła w obieg. Po przyjęciu ostatecznych wskazówek od Wrońskiego gdzie znajduje się rejestr i jak należy się do niego dobrać, Apolinary ustawił się na swojej pozycji, na piętrze teatru przy toaletach, gdzie jego obecność można było łatwo tłumaczyć. Doglądał zza drzwi, czy sekretarz wychodzi z biura, w godzinach końca drugiej zmiany, podobnie jak Aleksander. Faktycznie, księgowy nadal grzał siedzenie, aż Apolinary zaczął robić się niespokojny. Aż w końcu pojawił się jego współzłodziej, by ruszyć księgowego z punktu docelowego.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
tu podpalamy teatr
- Czemu miałbym coś kraść? – oburzył się wręcz w swoim całym zestresowaniu. Właściwie – może i dopuścił się kiedyś jakiegoś występku, jednak przed samym sobą się do tego nie przyznał. Może i więc faktycznie – dopuszczał się jakichś niewielkich kradzieży, jakimi było pożyczenie i nie oddanie. Może też czasami podebrał coś siostrom, by je poirytować, a potem odkładał to w innym, mniej spodziewanym miejscu, próbując uczynić z tego jakąś złośliwość bardziej, niżeli jakieś poważne przestępstwo. Może też kiedyś zerwał ze sznurka między kamienicami jakąś koszulę, która wyjątkowo mu się spodobała, kiedy to jeszcze był młodziakiem.
Może czasami wybielał się trochę czy zgrywał strasznego idiotę, by nie wzbudzać podejrzeń co do jego możliwie niecnych zamiarów. Bo niecne zamiary miał rzeczywiście rzadko, ze względu na to, jak często i tak by je wszystkie porzucał, chociażby dlatego, że nie radził sobie z psychiczną presją.
Tym razem presja była wielka tak bardzo, jak jeszcze nigdy nie była. I włamywanie się do domu Kazika było nawet mniej stresujące. W końcu wtedy nie planowali wejść w posiadanie niczego, co wcześniej należałoby do inspicjenta. Po prostu sprawy potoczyły się w sposób… Nieoczekiwany.
Wroński wyjaśnił Przybylskiemu pospiesznie, że rejestr znajduje się w tej szufladzie, otwieranej tym i tym kluczem, zawieszonym w odpowiedniej szafeczce, która winna być również zamykana na kluczyk w trakcie dnia, ale nikt nie dopilnowywał tego, zamykając ją tylko wychodząc na noc.
Akcja dywersyjna miała nie być niczym prostym, ba – nikt prostoty się tu nie spodziewał. Plan, chociaż był planem bardzo otwartym, pozostawiającym elastyczność jego środkowej części, miał zacząć się od wywabienia księgowego z sekretariatu, a skończyć umieszczeniem spisu w pseudo-medycznym neseserze, który był po prostu uszkodzoną trochę torbą z namalowanym białą farbą krzyżem medycznym, a potem opuszczenie Teatru jak gdyby nigdy nic.
I udawanie zdziwionego brakiem możliwości wpisania się na listę, jeżeli akcja ta się powiedzie lub walką z czerwienią wpływającą na twarz, jeżeli celu nie osiągną.
Było jednak coś, o czym Aleksander Apolinaremu nie powiedział, i może wcześniej to tak bardzo go stresowało, nie już sam fakt popełniania przestępstwa.
W tym wszystkim miała brać udział dość żywo osoba trzecia, a nawet ich kilka. Co prawda nieświadomi zupełnie tego, że uczestniczą pokrętnie w kradzieży, jednak wciąż wplątani w nią w sposób trochę zbyt niby sprytny na Wrońskiego. Przynajmniej pozornie. I być może mogłoby to dziwić, zaskakiwać i wzbudzać podziw do osoby Aleksandra, jednak mężczyzna myślał nad tym naprawdę długo. Na tyle długo, by przywiązać się już do tego fragmentu planu.
Wszystko działo się szybko. I niestety okupione było pewnymi stratami w sprzęcie, na które Teatr w stanie po żałobie może i nie był gotowy…
Gdy już Wroński stał przy sekretariacie, czekając na swoją kolej, obserwował metalowy śmietnik ustawiony pod ścianą. Jego pokrywa powinna być nałożona, jednak dla wygody – nie robił tego chyba nikt poza Żłobińską, o ile akurat tędy przeszła. Aleksander palił właśnie papierosa, rozmawiając z jakimś nieznajomym Przybylskiemu technikiem, może nawet trochę wyższym stopniem, skoro mógł pozwolić na palenie pod dachem bez zagrożenia opieprzeniem.
Śmietnik był ustawiony w takim miejscu, że odpadki umieszczali w nim głównie pracownicy Teatru, nie goście. Goście w końcu, nawet Ci zwiedzający, rzadko zapuszczali się do części, w której mieściły się biura i sekretariaty, bo i za bardzo nie chciano ich tam prowadzić.
Zajmując się rozładowującą nieco napięcie rozmową, która z pozoru (w oczach Przybylskiego) mogła wyglądać jak coś, co miałoby zniweczyć plan, pociągał co jakiś czas nosem, zastanawiając się czy przypadkiem podstawiony kubeł nie pachniał za mocno tym, czym wcześniej zalał umyślnie papierową jego zawartość.
Butelka po nafcie zostawiona została w damskiej toalecie, wśród środków czystości, skąd też podmienił śmietnik, pozornie „podstawiając na miejsce już opróżniony”. Zawartość jego, która była głownie papierem toaletowym, dodatkowo pokropiona łatwopalnym materiałem, w miejscu, do którego często dorzucano niedopałki papierosów… Cóż. Pomysł był chyba jasny.
Bardzo ryzykowny, ale mógł odnieść odpowiedni rezultat. Albo sprowadzić na ich wszystkich zagładę, jedno z dwóch.
Drzwi od sekretariatu otworzyły się, a jakiś młody pracownik, który również chwilę temu oddawał swoją przepustkę w tym punkcie, zagadawszy się jeszcze widocznie z przystępnym księgowym, stanął chwilę przy otwartych drzwiach, zerkając ku wnętrzu i śmiejąc się do środka pomieszczenia.
Żłobińska pewnie płakałaby na ten beztroski widok.
Natomiast Wroński z rozmówcą pośpiesznie zbliżyli się do śmietnika, by odrzucić resztki papierosa i rozejść się w swoje strony, gdy zupełnie niespodziewanie, zamiast cichego stuknięcia o metalową ściankę, mężczyźni usłyszeli dźwięk palonej, w sposób bardzo nagły i bardzo widoczny, zawartości kubła. Wroński zatrząsnął się nie na żarty, mimo, że to on był pomysłodawcą tego cyrku.
To jednak towarzysz jego głośno krzyknął, widząc te dziwy.
- K**** mać! – dało się usłyszeć. Co sprawiło, że nawet ustawiony tyłem w drzwiach sekretariatu, młody pracownik, umknął uwagą ku śmietnikowej pochodni.
- O k**** mać! – dołączył więc młodzieniec.
Techniczny, będący poniekąd powodem tego chwilowego pożaru, zdjął marynarkę i począł chaotycznie wachlować pojemnik na odpadki. W tym czasie nawet pracownik sekretariatu, pan księgowy, dorwał się do drzwi i widząc zamieszanie, razem z pracownikiem, którego przed chwilą obsługiwał – pomknęli ku kubłowi, mijając drzwi do toalet, nie bacząc na to, że zostawia otwarte drzwi do sekretariatu.
- K****! – użył popularnego tak teraz słowa, łapiąc się nagle za włosy na głowie. – Ugaś to któryś, matoły! Na co czekacie!
Wroński słysząc to, postanowił się poświęcić.
- Biegnę po kubeł z wodą! Do toalety! – zaoferował się głośno, bo wiedział, że tylko on był w stanie przybiec tam „z misją ratunkową” i nie zlęc się możliwej obecności Apolinarego w tym miejscu. Zresztą – dziennikarz powinien już w tym momencie wykorzystać zamieszanie i pomknąć ku pożądanemu pomieszczeniu…
Ogień uniósł się w tym czasie z kubła na tyle, by przypalić już nieco kotary zdobiące ściany nad nim. Gaszenie ich poprzez uderzenie tkaniną zdjętej marynarki szło jednak mozolnie.
Może czasami wybielał się trochę czy zgrywał strasznego idiotę, by nie wzbudzać podejrzeń co do jego możliwie niecnych zamiarów. Bo niecne zamiary miał rzeczywiście rzadko, ze względu na to, jak często i tak by je wszystkie porzucał, chociażby dlatego, że nie radził sobie z psychiczną presją.
Tym razem presja była wielka tak bardzo, jak jeszcze nigdy nie była. I włamywanie się do domu Kazika było nawet mniej stresujące. W końcu wtedy nie planowali wejść w posiadanie niczego, co wcześniej należałoby do inspicjenta. Po prostu sprawy potoczyły się w sposób… Nieoczekiwany.
Wroński wyjaśnił Przybylskiemu pospiesznie, że rejestr znajduje się w tej szufladzie, otwieranej tym i tym kluczem, zawieszonym w odpowiedniej szafeczce, która winna być również zamykana na kluczyk w trakcie dnia, ale nikt nie dopilnowywał tego, zamykając ją tylko wychodząc na noc.
Akcja dywersyjna miała nie być niczym prostym, ba – nikt prostoty się tu nie spodziewał. Plan, chociaż był planem bardzo otwartym, pozostawiającym elastyczność jego środkowej części, miał zacząć się od wywabienia księgowego z sekretariatu, a skończyć umieszczeniem spisu w pseudo-medycznym neseserze, który był po prostu uszkodzoną trochę torbą z namalowanym białą farbą krzyżem medycznym, a potem opuszczenie Teatru jak gdyby nigdy nic.
I udawanie zdziwionego brakiem możliwości wpisania się na listę, jeżeli akcja ta się powiedzie lub walką z czerwienią wpływającą na twarz, jeżeli celu nie osiągną.
Było jednak coś, o czym Aleksander Apolinaremu nie powiedział, i może wcześniej to tak bardzo go stresowało, nie już sam fakt popełniania przestępstwa.
W tym wszystkim miała brać udział dość żywo osoba trzecia, a nawet ich kilka. Co prawda nieświadomi zupełnie tego, że uczestniczą pokrętnie w kradzieży, jednak wciąż wplątani w nią w sposób trochę zbyt niby sprytny na Wrońskiego. Przynajmniej pozornie. I być może mogłoby to dziwić, zaskakiwać i wzbudzać podziw do osoby Aleksandra, jednak mężczyzna myślał nad tym naprawdę długo. Na tyle długo, by przywiązać się już do tego fragmentu planu.
Wszystko działo się szybko. I niestety okupione było pewnymi stratami w sprzęcie, na które Teatr w stanie po żałobie może i nie był gotowy…
Gdy już Wroński stał przy sekretariacie, czekając na swoją kolej, obserwował metalowy śmietnik ustawiony pod ścianą. Jego pokrywa powinna być nałożona, jednak dla wygody – nie robił tego chyba nikt poza Żłobińską, o ile akurat tędy przeszła. Aleksander palił właśnie papierosa, rozmawiając z jakimś nieznajomym Przybylskiemu technikiem, może nawet trochę wyższym stopniem, skoro mógł pozwolić na palenie pod dachem bez zagrożenia opieprzeniem.
Śmietnik był ustawiony w takim miejscu, że odpadki umieszczali w nim głównie pracownicy Teatru, nie goście. Goście w końcu, nawet Ci zwiedzający, rzadko zapuszczali się do części, w której mieściły się biura i sekretariaty, bo i za bardzo nie chciano ich tam prowadzić.
Zajmując się rozładowującą nieco napięcie rozmową, która z pozoru (w oczach Przybylskiego) mogła wyglądać jak coś, co miałoby zniweczyć plan, pociągał co jakiś czas nosem, zastanawiając się czy przypadkiem podstawiony kubeł nie pachniał za mocno tym, czym wcześniej zalał umyślnie papierową jego zawartość.
Butelka po nafcie zostawiona została w damskiej toalecie, wśród środków czystości, skąd też podmienił śmietnik, pozornie „podstawiając na miejsce już opróżniony”. Zawartość jego, która była głownie papierem toaletowym, dodatkowo pokropiona łatwopalnym materiałem, w miejscu, do którego często dorzucano niedopałki papierosów… Cóż. Pomysł był chyba jasny.
Bardzo ryzykowny, ale mógł odnieść odpowiedni rezultat. Albo sprowadzić na ich wszystkich zagładę, jedno z dwóch.
Drzwi od sekretariatu otworzyły się, a jakiś młody pracownik, który również chwilę temu oddawał swoją przepustkę w tym punkcie, zagadawszy się jeszcze widocznie z przystępnym księgowym, stanął chwilę przy otwartych drzwiach, zerkając ku wnętrzu i śmiejąc się do środka pomieszczenia.
Żłobińska pewnie płakałaby na ten beztroski widok.
Natomiast Wroński z rozmówcą pośpiesznie zbliżyli się do śmietnika, by odrzucić resztki papierosa i rozejść się w swoje strony, gdy zupełnie niespodziewanie, zamiast cichego stuknięcia o metalową ściankę, mężczyźni usłyszeli dźwięk palonej, w sposób bardzo nagły i bardzo widoczny, zawartości kubła. Wroński zatrząsnął się nie na żarty, mimo, że to on był pomysłodawcą tego cyrku.
To jednak towarzysz jego głośno krzyknął, widząc te dziwy.
- K**** mać! – dało się usłyszeć. Co sprawiło, że nawet ustawiony tyłem w drzwiach sekretariatu, młody pracownik, umknął uwagą ku śmietnikowej pochodni.
- O k**** mać! – dołączył więc młodzieniec.
Techniczny, będący poniekąd powodem tego chwilowego pożaru, zdjął marynarkę i począł chaotycznie wachlować pojemnik na odpadki. W tym czasie nawet pracownik sekretariatu, pan księgowy, dorwał się do drzwi i widząc zamieszanie, razem z pracownikiem, którego przed chwilą obsługiwał – pomknęli ku kubłowi, mijając drzwi do toalet, nie bacząc na to, że zostawia otwarte drzwi do sekretariatu.
- K****! – użył popularnego tak teraz słowa, łapiąc się nagle za włosy na głowie. – Ugaś to któryś, matoły! Na co czekacie!
Wroński słysząc to, postanowił się poświęcić.
- Biegnę po kubeł z wodą! Do toalety! – zaoferował się głośno, bo wiedział, że tylko on był w stanie przybiec tam „z misją ratunkową” i nie zlęc się możliwej obecności Apolinarego w tym miejscu. Zresztą – dziennikarz powinien już w tym momencie wykorzystać zamieszanie i pomknąć ku pożądanemu pomieszczeniu…
Ogień uniósł się w tym czasie z kubła na tyle, by przypalić już nieco kotary zdobiące ściany nad nim. Gaszenie ich poprzez uderzenie tkaniną zdjętej marynarki szło jednak mozolnie.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po pewnym czasie Apolinary zaczął się głęboko zastanawiać nad tym, czy kryjówka w toalecie jest wystarczająco dogodną w obecnym planie. Co prawda miał klarowny podgląd na drzwi sekretariatu, będące punktem zwrotnym całego, nieprzemyślanego ostatecznie przedsięwzięcia, jednak obawiał się, iż cokolwiek teraz zdarzyłoby się Aleksandrowi, ten nawet nie może go poinformować o zmianie taktyki. Ta uporczywa myśl, iż Wroński spóźni się, bądź nie uda mu się wykorzystać całego swojego potencjału, nie dawała nawet mrugnąć Przybylskiemu, do czasu…
Trzask poderwał Apolinarego. Kolejne łomotnięcie a ten już wystawiał z niemałym zaskoczeniem, jak nie przerażeniem istotnie, głowę przez szparę pomiędzy drzwiami a ścianą. Pierwszym co rzuciło mu się w oczy był dym, rozsiewający woalem szarówkę po piętrze. Wśród tego sylwetki trzech mężczyzn, przekrzykujących się w soczystych przekleństwach, widocznie rzucając je na wiatr a może lepiej rzec na kosz, którego wnętrze jawnie już się żarzyło. Nawet Apolinary pozwolił sobie powtórzy najmodniejsze od lat w Rzeczpospolitej powiedzenie, kiedy realność sytuacji doń nie dotarła odpowiednio szybko. Dopiero siarczyste rozkazy sekretarza nieco orzeźwiły umysł Przybylskiego. Ten przycisnął rękaw do twarzy i śmiało, raz po raz tylko patrząc dla upewnienia się o swojej niewidzialności, przeniknął w trzewia wroga do sekretariatu. Za nim tam wszedł, jeszcze gdzieś koło ramienia przebiegł obok Wroński, którego sylwetkę nie dało się pomylić z pozostałymi panikującymi. Przybylski pozwolił sobie zamknąć drzwi do gabinetu i bezzwłocznie jął przeszukiwać biurko w poszukiwaniu upragnionych kluczy do gablotki, gdzie znajdowały się księgi kadr. Z każdą chwilą i bardziej palącymi, o ironio, okrzykami zza ściany, rosła w nim irytacja niemożnością odnalezienia kluczyka. W pewnej chwili nawet przemknęło mu po rozgorączkowanej, spoconej głowie, jakoby sekretarz trzymał klucze przy sobie, lecz w tej samej chwili zdecydował się sięgnąć do skrytki pod ladą biurka, zresztą całkiem widocznej. Pęk zaszeleścił, ślizgając się w mokrych od pośpiechu dłoniach Apolinarego. Przerzucał je, zapomniawszy który miał być jaki, więc zaczął wciskać każdy po kolei do szafki, dopóty dopóki ostatni z dziesięciu z egzaminowanych okazał się tym jedynym. Gdy zamek odpuścił, Apolinary pozwolił sobie pozdrowić niebiosa gestem digitus impudicus i wyciągnął tomisko, opierając je na kolanie dla oszczędzenia sobie i innym czasu. Szczęśliwie płomienie zaczęły trawić również kotarę a może nawet coś jeszcze, skoro wrzawa nie zdawała się uciszać.
- …Ależ uroczy podpis.- Prychnął do siebie, może dla rozluźnienia stresującej sytuacji, może dla urozmaicenia samotnej misji, a może – co bardziej prawdopodobne dla samego powiedzenia czegoś o Aleksandrze, patrząc tak na rubryczkę z jego nazwiskiem. Dwie strony wcześniej były dlań mimo wszystko najbardziej interesujące, więc zapisy z ostatnich dwóch dni przed i w ów pamiętny dla Teatru dzień, zostały zabrane wraz z całą kartką i upchane w wewnętrzną kieszeń marynarki. Apolinary zrobił to wyjątkowo dokładnie jak na trzęsące się dłonie, widocznie prowadzony precyzją, do której człowieka zmusza adrenalina. Teraz nadeszło może i najgorsze, gdyż planu na wyjście z gabinetu nie miał, a ulotnienie się z niego, jakby nigdy nic, nie należało do bardziej pomysłowych. Czy jednak był to moment na przebłysk geniuszu oraz pokrętne planowanie – zdecydowanie nie. W tej sytuacji, Apolinary jeszcze chwilę temu tak ochoczo obrażający niebo, teraz wręcz z modlitwą na ustach, uchylił drzwiczki, by zobaczyć, że piętro, zaczyna nabierać rumieńców i to wręcz dosłownych, gdyż z kotar przeniosło się na dywan, już zajęty zresztą ogniem, a noszenie wody w butach czy marynarkach nie pomagało zanadto. Apolinary był tak zaaferowany odnalezieniem stronnic, iż nie zauważył jak szarość wręcz sparaliżowała powietrze. Zakrył usta i nos ciasno rękawem marynarki, by nie zachłysnąć się gorzkim, strutym powietrzem i wyszedł na korytarz…Tylko, czy należało ewakuować się tam gdzie zapewne każdy podziwia rozwój pożaru, czy szukać inną drogę ucieczki? Widział jakby ślepnąc, gdy łzy cisnęły się do oczu. Zadecydował wycofać się bezpiecznie do łazienki, która jeszcze nie została zaanektowana przez dym, tam podszedł do okna i otworzył je, nabierając głęboko oddechu. Spojrzał w dół a widząc pod sobą kontener ze śmieciami, pomyślał, iż szaleństwo powinno chodzić w parze, więc upewniwszy się, iż nikt nie zobaczy tego poniżającego czynu, co notabene dlań byłoby gorszym niż trzasnąć o coś ciężkiego głową, zrzucił się w worki. Po drodze zapragnął pomyśleć o czymś przyjemny, aby spadanie nie okazało się czynnością dlań ostateczną, lecz za nim zdołał zebrać myśli w Samym Aniele już uderzył w coś twardego. Zwinął się w sobie, jęknąwszy żałośnie, trzymając się pod bok, tam gdzie skumulował się cały impet. Wyczołgał się ze śmieci, z wielkim zresztą bólem, gdyż nadzianie się na odstającą, zepsutą listwę nie było dlań najprzyjemniejszym doznaniem, zwłaszcza, iż spadał z przynajmniej pięciu metrów. Rozejrzał się dookoła, a że był w zwyczajowym miejscu schadzek z Aleksandrem, ruszył do wnętrza teatru, licząc, iż znów nie natknie się na płomienie. Tym razem odnalazł drogę do wyjścia i zrobiwszy jedno niepotrzebne kółku, z racji nieopanowania jeszcze układu korytarzy, wyszedł przez pomieszczenie gospodarcze na hall główny. Tam tylko pozornie było spokojnie, bo po przejściu paru metrów dalej, widziano jak korytarz na piętrze administracyjnym został zamknięty i zabezpieczony przez ochronę do przyjazdu straży pożarnej.
- Chodź…- Rzucił do Aleksandra, znajdując go w tłumie gapiów i zaskakując nagłym szepnięciem na ucho. Trącił go jeszcze łokciem, dalej trzymając się za obolały bok. Wykorzystując sytuację, jak zresztą zawsze, wyszli z Teatru, w końcu Aleksander był po pracy i nie musiał doglądać otoczenia.
- Wiesz co Wroński? Masz nasraene w łbie. Tyle Ci powiem. Lecz się- wydukał, opadając na ławkę. Stęknął przy tym, jakby postarzał się o jakieś pięćdziesiąt lat i siedział tak, naprężywszy ciało chwilę, aby w końcu dodać łagodniejszym tonem:
- Mam co trzeba…Cztery strony z dnia wystawienia spektaklu i dwóch poprzednich, gdy odbywała się próba generalna, tak zgaduję, gdyż wpisanych było sporo osób - skrzywił się, gdy ruszył zbyt raptownie ręką.
- Wyskoczyłem przez okno do kontenera na śmieci, żeby nie musieć wyłaniać się z tego cholernego pożaru i robić z siebie sensacji. To był pomysł niskich lotów, uwierz. Nadziałem się na coś bokiem. Będzie po tym słuszny siniak…
Trzask poderwał Apolinarego. Kolejne łomotnięcie a ten już wystawiał z niemałym zaskoczeniem, jak nie przerażeniem istotnie, głowę przez szparę pomiędzy drzwiami a ścianą. Pierwszym co rzuciło mu się w oczy był dym, rozsiewający woalem szarówkę po piętrze. Wśród tego sylwetki trzech mężczyzn, przekrzykujących się w soczystych przekleństwach, widocznie rzucając je na wiatr a może lepiej rzec na kosz, którego wnętrze jawnie już się żarzyło. Nawet Apolinary pozwolił sobie powtórzy najmodniejsze od lat w Rzeczpospolitej powiedzenie, kiedy realność sytuacji doń nie dotarła odpowiednio szybko. Dopiero siarczyste rozkazy sekretarza nieco orzeźwiły umysł Przybylskiego. Ten przycisnął rękaw do twarzy i śmiało, raz po raz tylko patrząc dla upewnienia się o swojej niewidzialności, przeniknął w trzewia wroga do sekretariatu. Za nim tam wszedł, jeszcze gdzieś koło ramienia przebiegł obok Wroński, którego sylwetkę nie dało się pomylić z pozostałymi panikującymi. Przybylski pozwolił sobie zamknąć drzwi do gabinetu i bezzwłocznie jął przeszukiwać biurko w poszukiwaniu upragnionych kluczy do gablotki, gdzie znajdowały się księgi kadr. Z każdą chwilą i bardziej palącymi, o ironio, okrzykami zza ściany, rosła w nim irytacja niemożnością odnalezienia kluczyka. W pewnej chwili nawet przemknęło mu po rozgorączkowanej, spoconej głowie, jakoby sekretarz trzymał klucze przy sobie, lecz w tej samej chwili zdecydował się sięgnąć do skrytki pod ladą biurka, zresztą całkiem widocznej. Pęk zaszeleścił, ślizgając się w mokrych od pośpiechu dłoniach Apolinarego. Przerzucał je, zapomniawszy który miał być jaki, więc zaczął wciskać każdy po kolei do szafki, dopóty dopóki ostatni z dziesięciu z egzaminowanych okazał się tym jedynym. Gdy zamek odpuścił, Apolinary pozwolił sobie pozdrowić niebiosa gestem digitus impudicus i wyciągnął tomisko, opierając je na kolanie dla oszczędzenia sobie i innym czasu. Szczęśliwie płomienie zaczęły trawić również kotarę a może nawet coś jeszcze, skoro wrzawa nie zdawała się uciszać.
- …Ależ uroczy podpis.- Prychnął do siebie, może dla rozluźnienia stresującej sytuacji, może dla urozmaicenia samotnej misji, a może – co bardziej prawdopodobne dla samego powiedzenia czegoś o Aleksandrze, patrząc tak na rubryczkę z jego nazwiskiem. Dwie strony wcześniej były dlań mimo wszystko najbardziej interesujące, więc zapisy z ostatnich dwóch dni przed i w ów pamiętny dla Teatru dzień, zostały zabrane wraz z całą kartką i upchane w wewnętrzną kieszeń marynarki. Apolinary zrobił to wyjątkowo dokładnie jak na trzęsące się dłonie, widocznie prowadzony precyzją, do której człowieka zmusza adrenalina. Teraz nadeszło może i najgorsze, gdyż planu na wyjście z gabinetu nie miał, a ulotnienie się z niego, jakby nigdy nic, nie należało do bardziej pomysłowych. Czy jednak był to moment na przebłysk geniuszu oraz pokrętne planowanie – zdecydowanie nie. W tej sytuacji, Apolinary jeszcze chwilę temu tak ochoczo obrażający niebo, teraz wręcz z modlitwą na ustach, uchylił drzwiczki, by zobaczyć, że piętro, zaczyna nabierać rumieńców i to wręcz dosłownych, gdyż z kotar przeniosło się na dywan, już zajęty zresztą ogniem, a noszenie wody w butach czy marynarkach nie pomagało zanadto. Apolinary był tak zaaferowany odnalezieniem stronnic, iż nie zauważył jak szarość wręcz sparaliżowała powietrze. Zakrył usta i nos ciasno rękawem marynarki, by nie zachłysnąć się gorzkim, strutym powietrzem i wyszedł na korytarz…Tylko, czy należało ewakuować się tam gdzie zapewne każdy podziwia rozwój pożaru, czy szukać inną drogę ucieczki? Widział jakby ślepnąc, gdy łzy cisnęły się do oczu. Zadecydował wycofać się bezpiecznie do łazienki, która jeszcze nie została zaanektowana przez dym, tam podszedł do okna i otworzył je, nabierając głęboko oddechu. Spojrzał w dół a widząc pod sobą kontener ze śmieciami, pomyślał, iż szaleństwo powinno chodzić w parze, więc upewniwszy się, iż nikt nie zobaczy tego poniżającego czynu, co notabene dlań byłoby gorszym niż trzasnąć o coś ciężkiego głową, zrzucił się w worki. Po drodze zapragnął pomyśleć o czymś przyjemny, aby spadanie nie okazało się czynnością dlań ostateczną, lecz za nim zdołał zebrać myśli w Samym Aniele już uderzył w coś twardego. Zwinął się w sobie, jęknąwszy żałośnie, trzymając się pod bok, tam gdzie skumulował się cały impet. Wyczołgał się ze śmieci, z wielkim zresztą bólem, gdyż nadzianie się na odstającą, zepsutą listwę nie było dlań najprzyjemniejszym doznaniem, zwłaszcza, iż spadał z przynajmniej pięciu metrów. Rozejrzał się dookoła, a że był w zwyczajowym miejscu schadzek z Aleksandrem, ruszył do wnętrza teatru, licząc, iż znów nie natknie się na płomienie. Tym razem odnalazł drogę do wyjścia i zrobiwszy jedno niepotrzebne kółku, z racji nieopanowania jeszcze układu korytarzy, wyszedł przez pomieszczenie gospodarcze na hall główny. Tam tylko pozornie było spokojnie, bo po przejściu paru metrów dalej, widziano jak korytarz na piętrze administracyjnym został zamknięty i zabezpieczony przez ochronę do przyjazdu straży pożarnej.
- Chodź…- Rzucił do Aleksandra, znajdując go w tłumie gapiów i zaskakując nagłym szepnięciem na ucho. Trącił go jeszcze łokciem, dalej trzymając się za obolały bok. Wykorzystując sytuację, jak zresztą zawsze, wyszli z Teatru, w końcu Aleksander był po pracy i nie musiał doglądać otoczenia.
- Wiesz co Wroński? Masz nasraene w łbie. Tyle Ci powiem. Lecz się- wydukał, opadając na ławkę. Stęknął przy tym, jakby postarzał się o jakieś pięćdziesiąt lat i siedział tak, naprężywszy ciało chwilę, aby w końcu dodać łagodniejszym tonem:
- Mam co trzeba…Cztery strony z dnia wystawienia spektaklu i dwóch poprzednich, gdy odbywała się próba generalna, tak zgaduję, gdyż wpisanych było sporo osób - skrzywił się, gdy ruszył zbyt raptownie ręką.
- Wyskoczyłem przez okno do kontenera na śmieci, żeby nie musieć wyłaniać się z tego cholernego pożaru i robić z siebie sensacji. To był pomysł niskich lotów, uwierz. Nadziałem się na coś bokiem. Będzie po tym słuszny siniak…
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W czasie gdy Apolinary ruszył na samotną misję, Aleksander posiadał swoje własne, samotne zadanie. Zadaniem tym było okiełznanie tego, co poniekąd wymknęło się spod kontroli. Bo owszem – może i plan uwzględniał płonące śmieci, jednak w żadnym wypadku nie uwzględniał zajmujących się ogniem dywanów czy zasłon. Właściwie – biegnąc po wiadro, które miał napełnić wodą, pomyślał przez ułamek sekundy, że może przesadził. Że może dałoby się inaczej, bez większej szkody na mieniu Teatru Matki Karmicielki. Porzucił tą myśl jednak, tak samo szybko, jak zrzucił wodę do kubła. Który tak, może i przestał płonąć – jednak kotary w kontakcie z ogniem już dawno zasnuły pomieszczenie ciężkim dymem.
Wroński panikował, ba – Wroński bowiem zawsze panikował. A doświadczenie obecnej sytuacji uczyło też, że Wroński potrafił panikować nawet w trakcie niebezpiecznych sytuacji, które sam zwalił sobie na głowę. Dlatego też wsłuchując się w gwar, jaki zgromadził się wokół śmieciowej pochodni, obserwował z przerażeniem i z tego powodu – bezgłośnie.
Co innego księgowy, który na pohybel swądowi spalenizny, jaki z każdą kolejną chwilą, coraz bardziej wnikał mu we włosy i materiały odzienia – darł się na pracowników, porzucając kołderkę pozornie łagodnego usposobienia, jakie dotychczas pokazywał. Nie winił ich teraz za samo zaprószenie ognia, a raczej za nieudolne próby jego gaszenia.
Wroński jednak, jako dobry pracownik, dbający o życie i zdrowie kadry (wcale nie trzęsąc portkami nad płomieniami), zauważając, że płomienie kradną im coraz więcej tlenu i zastępują go dymem – zaproponował, by uciekać stąd, póki jeszcze nie pomdleli. Komunikat, chociaż wydukany i wyjąkany, spotkał się z dość entuzjastycznymi reakcjami. Ba – nawet pracownik, z którym to odkryli jak szybko pali się nafta, zaproponował, by z kasy zadzwonić na straż pożarną.
A kiedy już się to stało, kiedy już wiele więcej osób zgromadziło się by obserwować pełzający po suficie dym – ktoś głośno zastanawiał się czy powinni przeprowadzić ewakuację sal teatralnych.
Nie było to już jednak w interesie Wrońskiego, który nagle pociągnięty za ucho przez dziennikarza, zaczął wręcz wyrywać się jak dziecko, również ofiarując swojemu oprawcy kilka ciosów łokciem czy po prostu przedramieniem, chociaż już dłużej wyrywać się nie musiał.
- Przybylski…! – rozpoznał jego głos od razu, ale dopiero gdy szli już ramię w ramię, wychodząc z Teatru, przyjrzał się mu dokładniej. Krzywienie się i chwytanie za bok nie umknęło jego uwadze. Gdy to zbliżyli się do ławki, na której to jakieś kilka dni temu przeglądali gazety. A potem, gdy Apolinary opadł na nią tak, jakby ciężar jego był ciężarem słonia, a nie szczupłego mężczyzny – Wroński zrozumiał, że jego wcześniejsza chęć pokpiwania z jego niemrawych minek, jakoby to „miały zostać mu na zawsze”, była niestosowna.
Dlatego nawet słowa na temat tego, jak to głowa Wrońskiego jest nieciekawym miejscem, jakby trochę zignorował.
- Obawiam się, że to nieuleczalne – zawyrokował nad samym sobą Aleksander i zasiadł obok Apolinarego, a spoglądając na niego badawczo, dodał: – Ale przecież zadziałało chyba… Bo wiesz, na pewno nikt już nie zwracał uwagi na ciebie, no nie?
Aleksander poniekąd był dumny ze swojego durnego planu. Jedynie to, jak wyszedł z niego dziennikarz trochę go zdołowało. W końcu wiedział dobrze, do jakiej marudności skłonny był Przybylski w momencie, gdy to oświetleniowiec wychodził z jakiegoś zdarzenia poobijanym. Teraz, kiedy to jego samego coś bolało, będzie musiał być (w przekonaniu Aleksandra) wręcz nie do zniesienia!
- Może nie daj Boże się połamałeś! Będziesz mógł wstać? – zapytał, próbując hamować uśmieszek, jaki wykwitł mu na twarzy mimo woli, podjudzany myślą, że śmieci były dzisiejszym bohaterem dnia. I może też wyobrażeniem Przybylskiego, wygrzebującego się z kontenera. – Dobra Apolinary, będziemy musieli przejrzeć te nazwiska… Mam nadzieję, że kogokolwiek rozpoznam. A jeżeli nie, to dopytam, bez obaw, bez obaw…
A mówiąc to, powstał już z ławki i stanąwszy przed Apolinarym, a łapiąc się pod boki – uśmiechnął się szeroko.
- Przeniósł bym cię, ranny książę, ale jestem chyba na to wszystko za wątły. Musisz się zwlec, nie ma innej opcji – zadrwił wreszcie, przeciągając się i spoglądając z oddali, jak do drzwi teatru zbliżali się strażacy. Wroński miał wrażenie, że kolejne spektakle zostaną wyprowadzane za kilka chwil. Czarne chmury zbierały się nad Teatrem Wielkim po raz kolejny. Tym razem naprawdę. – Ale trochę uleciał ze mnie stres! Co prawda z tyłu głowy mam jeszcze wątpliwość czy ktoś mnie o to nie posądzi… – machnął jednak ręką, bo mógł, bo go to nie bolało. – Zasługujesz na odpoczynek. Chcesz, żebym odprowadził cię do tramwaju? Czy może przysiądziemy gdzieś i zastanowimy się nad tym co wyrwałeś, co? Możesz się na mnie oprzeć. Ale to była adrenalina, co?
Był niepoprawnie wręcz podniecony całą sytuacją.
Wroński panikował, ba – Wroński bowiem zawsze panikował. A doświadczenie obecnej sytuacji uczyło też, że Wroński potrafił panikować nawet w trakcie niebezpiecznych sytuacji, które sam zwalił sobie na głowę. Dlatego też wsłuchując się w gwar, jaki zgromadził się wokół śmieciowej pochodni, obserwował z przerażeniem i z tego powodu – bezgłośnie.
Co innego księgowy, który na pohybel swądowi spalenizny, jaki z każdą kolejną chwilą, coraz bardziej wnikał mu we włosy i materiały odzienia – darł się na pracowników, porzucając kołderkę pozornie łagodnego usposobienia, jakie dotychczas pokazywał. Nie winił ich teraz za samo zaprószenie ognia, a raczej za nieudolne próby jego gaszenia.
Wroński jednak, jako dobry pracownik, dbający o życie i zdrowie kadry (wcale nie trzęsąc portkami nad płomieniami), zauważając, że płomienie kradną im coraz więcej tlenu i zastępują go dymem – zaproponował, by uciekać stąd, póki jeszcze nie pomdleli. Komunikat, chociaż wydukany i wyjąkany, spotkał się z dość entuzjastycznymi reakcjami. Ba – nawet pracownik, z którym to odkryli jak szybko pali się nafta, zaproponował, by z kasy zadzwonić na straż pożarną.
A kiedy już się to stało, kiedy już wiele więcej osób zgromadziło się by obserwować pełzający po suficie dym – ktoś głośno zastanawiał się czy powinni przeprowadzić ewakuację sal teatralnych.
Nie było to już jednak w interesie Wrońskiego, który nagle pociągnięty za ucho przez dziennikarza, zaczął wręcz wyrywać się jak dziecko, również ofiarując swojemu oprawcy kilka ciosów łokciem czy po prostu przedramieniem, chociaż już dłużej wyrywać się nie musiał.
- Przybylski…! – rozpoznał jego głos od razu, ale dopiero gdy szli już ramię w ramię, wychodząc z Teatru, przyjrzał się mu dokładniej. Krzywienie się i chwytanie za bok nie umknęło jego uwadze. Gdy to zbliżyli się do ławki, na której to jakieś kilka dni temu przeglądali gazety. A potem, gdy Apolinary opadł na nią tak, jakby ciężar jego był ciężarem słonia, a nie szczupłego mężczyzny – Wroński zrozumiał, że jego wcześniejsza chęć pokpiwania z jego niemrawych minek, jakoby to „miały zostać mu na zawsze”, była niestosowna.
Dlatego nawet słowa na temat tego, jak to głowa Wrońskiego jest nieciekawym miejscem, jakby trochę zignorował.
- Obawiam się, że to nieuleczalne – zawyrokował nad samym sobą Aleksander i zasiadł obok Apolinarego, a spoglądając na niego badawczo, dodał: – Ale przecież zadziałało chyba… Bo wiesz, na pewno nikt już nie zwracał uwagi na ciebie, no nie?
Aleksander poniekąd był dumny ze swojego durnego planu. Jedynie to, jak wyszedł z niego dziennikarz trochę go zdołowało. W końcu wiedział dobrze, do jakiej marudności skłonny był Przybylski w momencie, gdy to oświetleniowiec wychodził z jakiegoś zdarzenia poobijanym. Teraz, kiedy to jego samego coś bolało, będzie musiał być (w przekonaniu Aleksandra) wręcz nie do zniesienia!
- Może nie daj Boże się połamałeś! Będziesz mógł wstać? – zapytał, próbując hamować uśmieszek, jaki wykwitł mu na twarzy mimo woli, podjudzany myślą, że śmieci były dzisiejszym bohaterem dnia. I może też wyobrażeniem Przybylskiego, wygrzebującego się z kontenera. – Dobra Apolinary, będziemy musieli przejrzeć te nazwiska… Mam nadzieję, że kogokolwiek rozpoznam. A jeżeli nie, to dopytam, bez obaw, bez obaw…
A mówiąc to, powstał już z ławki i stanąwszy przed Apolinarym, a łapiąc się pod boki – uśmiechnął się szeroko.
- Przeniósł bym cię, ranny książę, ale jestem chyba na to wszystko za wątły. Musisz się zwlec, nie ma innej opcji – zadrwił wreszcie, przeciągając się i spoglądając z oddali, jak do drzwi teatru zbliżali się strażacy. Wroński miał wrażenie, że kolejne spektakle zostaną wyprowadzane za kilka chwil. Czarne chmury zbierały się nad Teatrem Wielkim po raz kolejny. Tym razem naprawdę. – Ale trochę uleciał ze mnie stres! Co prawda z tyłu głowy mam jeszcze wątpliwość czy ktoś mnie o to nie posądzi… – machnął jednak ręką, bo mógł, bo go to nie bolało. – Zasługujesz na odpoczynek. Chcesz, żebym odprowadził cię do tramwaju? Czy może przysiądziemy gdzieś i zastanowimy się nad tym co wyrwałeś, co? Możesz się na mnie oprzeć. Ale to była adrenalina, co?
Był niepoprawnie wręcz podniecony całą sytuacją.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wynik przeprowadzonej misji w wykonaniu Aleksandra nie mogła zostać podważona, zwłaszcza, iż ostatecznie cel osiągnięto, ale jakim kosztem. Tlący się jeszcze płomień na korytarzu, rósł wraz z dymem, choć z dala było słychać co raz głośniej syreny wozu strażackiego, który zaczął montować się przed głównym wejściem, a grupa strażaków zaczęła uwijać się przy baniakach z wodą. Zaraz, gęsiego, wedle stanowiących przepisów, co było dosyć zabawnym widokiem, ruszyli w stronę wejścia, by dorwać się zeń do palącego się korytarza. Widok służb porządkowych zaciekawił co niektórych przechodniów, widocznie nie śpieszących się, bo zaczęli oglądać powóz ze wszystkich stron.
Apolinary za nim odpowiedział, również niezadowolony patrzył za ciągnący się wężyk ratunkowy. Dalej ściskał się pod bok, choć nijak mu to pomagało, a wręcz przeciwnie, pogłębiał ból, a nawet czynił go bardziej nieznośnym. Czuł w tym pewne jednak przyzwolenie, tym bardziej widząc jak jego osobista tragedia i heroiczny skok w śmieci był w oczach Wrońskiego umniejszany.
- Tak, oczywiście, udało się, ale co to za pomysł, aby podpalać całe piętro? Niby tak bardzo bałeś się kradzieży, ale z zapędami piromańskimi za pan brat! - Na końcu westchnął teatralni, zaczynając obmacywać się w miejscu głębokiego, siniejącego już obicia, niewidocznego zresztą spod koszuli, a słysząc słowa obłudnej troski aż nastroszył się.
- Już przestań z tym uśmieszkiem głupim, Aleksandrze! Cierpię!- jęknął, obracając się na lewy bok, aby jeszcze bardziej podkreślić, jakby nawet nie mógł opierać ciężaru ciała na naruszonej części ciała. Cierpieć było słowem nad wyraz, lecz chciał wzbudzić w towarzyszu prawdziwe poczucie sumienia. Jak się później okazało z marnym skutkiem. W tej sytuacji, Apolinary poderwał się, ze stęknięciem – bardziej zirytowania niż bólu w istocie i dźgnął palcem kilkukrotnie pierś Aleksandra, tam gdzie anatomicznie znajdowało się serce.
- Jest tu coś?!- Warknął, po czym uśmiechnął się jakoś, można rzec diabelsko, po czym zarzucił ramiona na szyi Wrońskiego, by zawisnąć na nim swoim ciężarem. Być może nie całym, ale zdecydowanie dał poczuć się na barkach Oświetleniowca. - Może jednak?- Prychnął i nie oderwawszy się od niego, ruszył z nim w stronę ogrodu Saskiego, gdzie zdecydowanie lepiej będzie im się myśleć, a przynajmniej wina za podpalenie jednego z czołowych budynków Warszawy nie będzie aż tak ciążyć.
- Masz rację, zdecydowanie adrenalina. Dobrze na Ciebie działa. Aż się cały rumiany zrobiłeś, a może to od tego żaru? - Zagadnął, przykładając mu dłoń do policzków, z nadmiernym przejęciem, całkiem odwrotnie do tonu Wrońskiego. - Masz ochotę na spędzenie popołudnia w wczesnowiosennym parku? Porozmawiamy o naszym małym zwycięstwie…- Po tych słowach, nie odrywając się od Aleksandra, wyciągnął z kieszeni marynarki cztery kartki, którymi pomachał mężczyźnie przed nosem.
- Znajdziemy go!- Zaśmiał się Apolinary, chowając kartki na powrót do marynarki, bojąc się gdzieś z tyłu głowy, iż chwila nieuwagi a los tak dotąd sprzyjający, teraz mógłby rozwiać wszelkie nadzieje, zresztą dosłownie.
O tej porze Ogród Saski był zdecydowanie nieatrakcyjny. Początek wiosny, zwykle kojarzony z jakimś, choć teoretycznym pięknym, teraz niewiele pozostawał z faktycznej naturalnej urody, będąc raczej zlepkiem świeżych, zieleniących się gałęzi, pozbawionych jednak różnorodności kwiecia, podobnie jak ziemia, nadal zastygła pod chłodem wieczorów, nocy i poranków. Place pokryte były nieśmiałą szczecinką trawy. Ten niedojrzały jeszcze, młodzieńczy widok nie odstraszał jednak przechodniów, zwłaszcza w porach poobiednich, gdy szerokie ścieżki ogrodu stawały się miejscem szczególnie adorowanym przez rodziny z rozbieganymi dziećmi a wśród tego Apolinary i Aleksander, szukali dogodnego miejsca dla przeprowadzenia wstępnego rozeznania wśród nazwisk. Owe pożądane miejsce znalazło się nad wodozbiorem, zaraz obok dzieci zaaferowanych nurkującymi kaczkami.
W tym wypadku Przybylski dał już spokój podpieraniu się na sylwetce Wrońskiego, usiadłszy z westchnieniem na chłodną ławkę.
- Zmęczyłem się!- Rzekł głośno, by sprowokować swoją dotychczasowe pomocne ramię. Po tym wyciągnął kartki na wierzch, ściskając je kurczowo dla bezpieczeństwa w dłoni. Spojrzał wyzywająco w oczy Wrońskiego, gdy podawał mu pierwszą stronę z podejrzanymi, aby sam mógł ocenić nazwiska czy typ pisma.
- Rozpoznajesz kogokolwiek? - Zagadnął, wyciągając paczkę papierosów, częstując fajką Aleksandra, jeżeli przyjął ten odpalił również jemu, a jak towarzysz miał dość dymu jak na jeden dzień, odpalił tylko sobie.
- W tę sobotę przygotuj nowy garnitur i odśwież koszulę. Wybieramy się na dancing razem z Kasieńką. Poznamy paru bliższych znajomych Krystyny.
Apolinary za nim odpowiedział, również niezadowolony patrzył za ciągnący się wężyk ratunkowy. Dalej ściskał się pod bok, choć nijak mu to pomagało, a wręcz przeciwnie, pogłębiał ból, a nawet czynił go bardziej nieznośnym. Czuł w tym pewne jednak przyzwolenie, tym bardziej widząc jak jego osobista tragedia i heroiczny skok w śmieci był w oczach Wrońskiego umniejszany.
- Tak, oczywiście, udało się, ale co to za pomysł, aby podpalać całe piętro? Niby tak bardzo bałeś się kradzieży, ale z zapędami piromańskimi za pan brat! - Na końcu westchnął teatralni, zaczynając obmacywać się w miejscu głębokiego, siniejącego już obicia, niewidocznego zresztą spod koszuli, a słysząc słowa obłudnej troski aż nastroszył się.
- Już przestań z tym uśmieszkiem głupim, Aleksandrze! Cierpię!- jęknął, obracając się na lewy bok, aby jeszcze bardziej podkreślić, jakby nawet nie mógł opierać ciężaru ciała na naruszonej części ciała. Cierpieć było słowem nad wyraz, lecz chciał wzbudzić w towarzyszu prawdziwe poczucie sumienia. Jak się później okazało z marnym skutkiem. W tej sytuacji, Apolinary poderwał się, ze stęknięciem – bardziej zirytowania niż bólu w istocie i dźgnął palcem kilkukrotnie pierś Aleksandra, tam gdzie anatomicznie znajdowało się serce.
- Jest tu coś?!- Warknął, po czym uśmiechnął się jakoś, można rzec diabelsko, po czym zarzucił ramiona na szyi Wrońskiego, by zawisnąć na nim swoim ciężarem. Być może nie całym, ale zdecydowanie dał poczuć się na barkach Oświetleniowca. - Może jednak?- Prychnął i nie oderwawszy się od niego, ruszył z nim w stronę ogrodu Saskiego, gdzie zdecydowanie lepiej będzie im się myśleć, a przynajmniej wina za podpalenie jednego z czołowych budynków Warszawy nie będzie aż tak ciążyć.
- Masz rację, zdecydowanie adrenalina. Dobrze na Ciebie działa. Aż się cały rumiany zrobiłeś, a może to od tego żaru? - Zagadnął, przykładając mu dłoń do policzków, z nadmiernym przejęciem, całkiem odwrotnie do tonu Wrońskiego. - Masz ochotę na spędzenie popołudnia w wczesnowiosennym parku? Porozmawiamy o naszym małym zwycięstwie…- Po tych słowach, nie odrywając się od Aleksandra, wyciągnął z kieszeni marynarki cztery kartki, którymi pomachał mężczyźnie przed nosem.
- Znajdziemy go!- Zaśmiał się Apolinary, chowając kartki na powrót do marynarki, bojąc się gdzieś z tyłu głowy, iż chwila nieuwagi a los tak dotąd sprzyjający, teraz mógłby rozwiać wszelkie nadzieje, zresztą dosłownie.
O tej porze Ogród Saski był zdecydowanie nieatrakcyjny. Początek wiosny, zwykle kojarzony z jakimś, choć teoretycznym pięknym, teraz niewiele pozostawał z faktycznej naturalnej urody, będąc raczej zlepkiem świeżych, zieleniących się gałęzi, pozbawionych jednak różnorodności kwiecia, podobnie jak ziemia, nadal zastygła pod chłodem wieczorów, nocy i poranków. Place pokryte były nieśmiałą szczecinką trawy. Ten niedojrzały jeszcze, młodzieńczy widok nie odstraszał jednak przechodniów, zwłaszcza w porach poobiednich, gdy szerokie ścieżki ogrodu stawały się miejscem szczególnie adorowanym przez rodziny z rozbieganymi dziećmi a wśród tego Apolinary i Aleksander, szukali dogodnego miejsca dla przeprowadzenia wstępnego rozeznania wśród nazwisk. Owe pożądane miejsce znalazło się nad wodozbiorem, zaraz obok dzieci zaaferowanych nurkującymi kaczkami.
W tym wypadku Przybylski dał już spokój podpieraniu się na sylwetce Wrońskiego, usiadłszy z westchnieniem na chłodną ławkę.
- Zmęczyłem się!- Rzekł głośno, by sprowokować swoją dotychczasowe pomocne ramię. Po tym wyciągnął kartki na wierzch, ściskając je kurczowo dla bezpieczeństwa w dłoni. Spojrzał wyzywająco w oczy Wrońskiego, gdy podawał mu pierwszą stronę z podejrzanymi, aby sam mógł ocenić nazwiska czy typ pisma.
- Rozpoznajesz kogokolwiek? - Zagadnął, wyciągając paczkę papierosów, częstując fajką Aleksandra, jeżeli przyjął ten odpalił również jemu, a jak towarzysz miał dość dymu jak na jeden dzień, odpalił tylko sobie.
- W tę sobotę przygotuj nowy garnitur i odśwież koszulę. Wybieramy się na dancing razem z Kasieńką. Poznamy paru bliższych znajomych Krystyny.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Opieranie się na niewysokiej i lekkiej postaci Wrońskiego, na pewno nie było przyjemne dla tego, który mógłby tu występować w charakterze podłokietnika. Oczywiście – może sam pozwolił na to, by się na nim podeprzeć, ale czuł gdzieś z tyłu głowy, że Apolinary trochę dramatyzował. Może nawet trochę lepiej niż większość aktorów młodego pokolenia, grających na przeróżnych warszawskich scenach.
Czy więc czuł się wykorzystany? Tak, ale właściwie działo się to mu na własne życzenie. I jeżeli wcześniej wydawał się rumiany, to po konieczności znoszenia ciężaru Przybylskiego na sobie – policzki jeszcze bardziej mu się zaogniły. Albo to po prostu faktycznie efekt nawdychania się dymu i zaraz z jakiegoś dziwacznego zatrucia zacznie wymiotować pod siebie. Bóg jeden chyba wiedział.
Wroński rzadko chadzał do parków, zwykle woląc spędzać czas nad rzeką (o ile już decydował się na chwile z naturą). Być może dlatego, że przyroda urządzona nie była dla niego tak atrakcyjna, jak naturalna, a być może po prostu nad rzekę miał dużo bliżej, zanim to jeszcze zaczęto tak skupiać się na unowocześnianiu Żoliborza, gdzie niegdyś jedyną zielenią zaplanowaną były… Sady. Tak, wiejski klimat na przedmieściach, niestety.
- Zobacz, jak nurkują! – powiedział Wroński zadowolony, widząc te popisy, które zaaferowały też dzieci, z uśmiechem. Szybko jednak stracił zainteresowanie i starł ten zadowolony grymas z twarzy, gdy to zajęli miejsce siedzące i w grę weszły bardziej dorosłe rozrywki, takie jak oglądanie kart z nazwiskami, do których nie powinni mieć dostępu, czy też palenie tytoniu. Wroński przyjął papierosa, skoro to już w nawyk weszło im dzielenie się tytoniem. Pozwolił dać sobie odpalić, a potem, gdy na wierzch już wyszły kartki, utkwił tutkę w kąciku ust, ryzykując bycie niezrozumiałym w trakcie mówienia, jednak mniej ryzykując, że żarzący się tytoń niechcący spadnie na tak ważne skrawki.
Nachylił się do nazwisk i jeżdżąc po nich palcem, zaczął wskazywać na te, które kojarzył na pewno:
- Tych osób, które wpuszczają za kulisy to wiele nie ma. W sensie – nie zmieniają się aż tak często. Szkoda, że nie możemy porównać tych osób z takimi na przykład – sprzed tygodnia – zabrzmiał najłagodniej jak mógł. Nie chciał w końcu by wyszło na to, że Apolinary nie postarał się wystarczająco. W końcu poświęcił swój bolący bok dla sprawy. – Tę babeczkę znam – to na pewno jest makijażystka. Wiem, bo Krystyna często się na nią darła – klasyka.
Wroński uśmiechnął się do wspomnienia kwaśno, jednak mina mu zrzedła, myśląc o tym, że zaraz minie równy tydzień od śmierci von Braun. Wyciągnął papierosa z ust i wydmuchnąwszy dym na papier, uderzył dłonią w kartkę, którą trzymał Apolinary.
- Nie znam większości tych nazwisk, może nawet połowy nie znam, nie będę nawet udawał. Jak masz coś do pisania, to możemy zaznaczyć te które znam. Zaznacz tu, tamtą, tych trójkę, bo to panowie od sprzedaży luster, jeden jedyny raz u nas byli… Te, Szymańskie też zaznacz, bo to siostry, one nawet za kulisami nie są… – po kilku chwilach, w których to udało się wyhaczyć większość nazwisk, które Wroński jakoś rozpoznawał (były to głównie kobiety, osoby występujące stale za sceną, czyli jacyś gościnni scenarzyści, makijażyści, właściciele kostiumów i rekwizytów pożyczanych czasami z innych miejsc), pozostało szerokie grono mężczyzn i dwie kobiety.
- Najbardziej podejrzani są ci, którzy przepustki nie oddali. Większość facetów to pewnie jacyś występujący gościnnie muzycy… Dzwonił do ciebie Madeyski? – wyskoczył z pytaniem jak ten Filip (o ironio) z konopi Wroński. Jeżeli jednak chodziło o możliwość dopytania, który z niezaznaczonych nie był członkiem orkiestry – Madej był jednym z tych, którzy mogli skutecznie pomóc. – Zastanawiam się czy Rakowski to nie przypadkiem reżyser. Musiałbym zerknąć kto został wypisany na plakatach reklamowych. Właściwie – głupi byłem, że wcześniej tego nie zrobiłem.
A mówiąc to, obejrzał się w bok, zmuszony do tego nagłym rykiem, jaki wydobyło z siebie dziecko, które to obdarło sobie właśnie łokcie i dłonie, obalając się na ścieżynce, po której przed chwilo biegło. Znajdowało się może z cztery metry od ławeczki i spowodowało, że Wroński zmarszczył brwi. Rozglądnąwszy się, gdzie są rodzice tego uroczego krzykacza, w późniejszym czasie. A widząc, że jakaś babcia z siwizną na głowie przyspiesza kroku, by dogonić tego leżącego już malucha – po chwili mógł obserwować jak staruszka krzyczy na szkraba i jego niezdarność.
Wroński zarzucił nogę na nogę, a potem usiadł trochę krzywo, kierując się w stronę Apolinarego, byle nie spoglądać za długo na ten widok. Wroński nie lubił w końcu, gdy krzyczano na dzieci. Sam nie krzyczałby na swoje, na pewno.
- Jeżeli Filip się nie odezwie, to albo dopadnę go w teatrze, albo znajdę sobie kogoś milszego w obyciu i może zapytam o te nazwiska. Chociaż nie wiem jak miałbym to zrobić subtelnie…? – westchnął, obserwując kątem oka, jak pani z dzieckiem odchodzi. – Nie ufam żydowskim nazwiskom. I nie zrozum, że jak kogoś znam, to od razu uznaję go za niewinnego. Też tak nie jest. A dancing… Mam nadzieję, że te strupy z twarzy mi poginą już do reszty. A ty musisz wykurować ten bok, Apolinary. Czujesz się już lepiej czy nie? A może gorzej?
Mama-Aleksander zamartwił się, tym razem bez cienia złośliwości.
- Chcesz iść na pogrzeb Kowala? Bo mi to byłoby chyba głupio nie iść… – zastanowił się, nieco zmieszany. Ostatnimi czasy w końcu kochali cmentarze.
Czy więc czuł się wykorzystany? Tak, ale właściwie działo się to mu na własne życzenie. I jeżeli wcześniej wydawał się rumiany, to po konieczności znoszenia ciężaru Przybylskiego na sobie – policzki jeszcze bardziej mu się zaogniły. Albo to po prostu faktycznie efekt nawdychania się dymu i zaraz z jakiegoś dziwacznego zatrucia zacznie wymiotować pod siebie. Bóg jeden chyba wiedział.
Wroński rzadko chadzał do parków, zwykle woląc spędzać czas nad rzeką (o ile już decydował się na chwile z naturą). Być może dlatego, że przyroda urządzona nie była dla niego tak atrakcyjna, jak naturalna, a być może po prostu nad rzekę miał dużo bliżej, zanim to jeszcze zaczęto tak skupiać się na unowocześnianiu Żoliborza, gdzie niegdyś jedyną zielenią zaplanowaną były… Sady. Tak, wiejski klimat na przedmieściach, niestety.
- Zobacz, jak nurkują! – powiedział Wroński zadowolony, widząc te popisy, które zaaferowały też dzieci, z uśmiechem. Szybko jednak stracił zainteresowanie i starł ten zadowolony grymas z twarzy, gdy to zajęli miejsce siedzące i w grę weszły bardziej dorosłe rozrywki, takie jak oglądanie kart z nazwiskami, do których nie powinni mieć dostępu, czy też palenie tytoniu. Wroński przyjął papierosa, skoro to już w nawyk weszło im dzielenie się tytoniem. Pozwolił dać sobie odpalić, a potem, gdy na wierzch już wyszły kartki, utkwił tutkę w kąciku ust, ryzykując bycie niezrozumiałym w trakcie mówienia, jednak mniej ryzykując, że żarzący się tytoń niechcący spadnie na tak ważne skrawki.
Nachylił się do nazwisk i jeżdżąc po nich palcem, zaczął wskazywać na te, które kojarzył na pewno:
- Tych osób, które wpuszczają za kulisy to wiele nie ma. W sensie – nie zmieniają się aż tak często. Szkoda, że nie możemy porównać tych osób z takimi na przykład – sprzed tygodnia – zabrzmiał najłagodniej jak mógł. Nie chciał w końcu by wyszło na to, że Apolinary nie postarał się wystarczająco. W końcu poświęcił swój bolący bok dla sprawy. – Tę babeczkę znam – to na pewno jest makijażystka. Wiem, bo Krystyna często się na nią darła – klasyka.
Wroński uśmiechnął się do wspomnienia kwaśno, jednak mina mu zrzedła, myśląc o tym, że zaraz minie równy tydzień od śmierci von Braun. Wyciągnął papierosa z ust i wydmuchnąwszy dym na papier, uderzył dłonią w kartkę, którą trzymał Apolinary.
- Nie znam większości tych nazwisk, może nawet połowy nie znam, nie będę nawet udawał. Jak masz coś do pisania, to możemy zaznaczyć te które znam. Zaznacz tu, tamtą, tych trójkę, bo to panowie od sprzedaży luster, jeden jedyny raz u nas byli… Te, Szymańskie też zaznacz, bo to siostry, one nawet za kulisami nie są… – po kilku chwilach, w których to udało się wyhaczyć większość nazwisk, które Wroński jakoś rozpoznawał (były to głównie kobiety, osoby występujące stale za sceną, czyli jacyś gościnni scenarzyści, makijażyści, właściciele kostiumów i rekwizytów pożyczanych czasami z innych miejsc), pozostało szerokie grono mężczyzn i dwie kobiety.
- Najbardziej podejrzani są ci, którzy przepustki nie oddali. Większość facetów to pewnie jacyś występujący gościnnie muzycy… Dzwonił do ciebie Madeyski? – wyskoczył z pytaniem jak ten Filip (o ironio) z konopi Wroński. Jeżeli jednak chodziło o możliwość dopytania, który z niezaznaczonych nie był członkiem orkiestry – Madej był jednym z tych, którzy mogli skutecznie pomóc. – Zastanawiam się czy Rakowski to nie przypadkiem reżyser. Musiałbym zerknąć kto został wypisany na plakatach reklamowych. Właściwie – głupi byłem, że wcześniej tego nie zrobiłem.
A mówiąc to, obejrzał się w bok, zmuszony do tego nagłym rykiem, jaki wydobyło z siebie dziecko, które to obdarło sobie właśnie łokcie i dłonie, obalając się na ścieżynce, po której przed chwilo biegło. Znajdowało się może z cztery metry od ławeczki i spowodowało, że Wroński zmarszczył brwi. Rozglądnąwszy się, gdzie są rodzice tego uroczego krzykacza, w późniejszym czasie. A widząc, że jakaś babcia z siwizną na głowie przyspiesza kroku, by dogonić tego leżącego już malucha – po chwili mógł obserwować jak staruszka krzyczy na szkraba i jego niezdarność.
Wroński zarzucił nogę na nogę, a potem usiadł trochę krzywo, kierując się w stronę Apolinarego, byle nie spoglądać za długo na ten widok. Wroński nie lubił w końcu, gdy krzyczano na dzieci. Sam nie krzyczałby na swoje, na pewno.
- Jeżeli Filip się nie odezwie, to albo dopadnę go w teatrze, albo znajdę sobie kogoś milszego w obyciu i może zapytam o te nazwiska. Chociaż nie wiem jak miałbym to zrobić subtelnie…? – westchnął, obserwując kątem oka, jak pani z dzieckiem odchodzi. – Nie ufam żydowskim nazwiskom. I nie zrozum, że jak kogoś znam, to od razu uznaję go za niewinnego. Też tak nie jest. A dancing… Mam nadzieję, że te strupy z twarzy mi poginą już do reszty. A ty musisz wykurować ten bok, Apolinary. Czujesz się już lepiej czy nie? A może gorzej?
Mama-Aleksander zamartwił się, tym razem bez cienia złośliwości.
- Chcesz iść na pogrzeb Kowala? Bo mi to byłoby chyba głupio nie iść… – zastanowił się, nieco zmieszany. Ostatnimi czasy w końcu kochali cmentarze.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dzieci dalej kibicowały i dokazywały kaczkom, co również zaintrygowało Aleksandra. W tym czasie Przybylski z pobłażaniem wręcz spojrzał na swojego wspólnika, doglądającego nurkujące ptaki. Zachęcony jego słowami podpatrzył co nieco, lecz nie chcąc wyjść na dziecinnego, tylko machnął ręką, choć nie mógł odmówić urokowi tych kąpieli. Kaczki jednak długo nie dekoncentrowały Wrońskiego, bo zaraz dołączył do rozmyślań, które nie zapowiadały się najowocniej. W tej sytuacji Apolinary żałował, iż nie wyrwał więcej stron, aby tak jak mówił Aleksander – porównać ich. Z drugiej strony większy deficyt oznacza większe prawdopodobieństwo odkrycia niewytłumaczalnego zniknięcia. Zdobyte kartki były wyrwane zaraz przy spięciu, więc nie dość spostrzegawczy nie prędko odkryją kradzież, co jest znacząco dla nich na rękę. Nie mogli wrócić tam już po raz drugi, a nawet Przybylski o tym by nie myślał, doświadczony, iż sprawca włamania nie powinien dwa razy wracać w to samo miejsce – uliczna zasada, przypadkiem jemu znana. Teraz musieli wykorzystać w śledztwie to, co im pozostało, a cokolwiek by nie mówić, poszlaki były znaczące.
Zakreślał pod dyktando Aleksandra, a kiedy ten zagadnął o telefon od Madeyskiego, Apolinarego aż przeszył chłodny dreszcz, bynajmniej od chwili orzeźwiającego podmuchu wiatru. Nie był też ów dreszcz orzeźwiającym, może nawet bardziej dołującym i przyprawiającym o duszności. Myśl o tym, iż polecenie jego osoby nie było zbyt jasne, a szansa wymienienia choć szybko paru słów, na temat związany ze sprawą, czy bardziej przyziemne, jak choćby pogoda, stawała się co raz mniej realna. Przejęła go nawet zazdrość, iż Aleksander, wcale widocznie i słyszalnie nie zainteresowany, a wręcz nijako niechętny więcej mógł go podziwiać, mówić doń, niż Apolinary, pod nieświadomie rzuconym zaklęciem. Słowa Wrońskiego poddające jakoby wiarygodność żydowskich nazwisk pod niepewność też obruszyły Apolinarego, nieszczególnie z samego wydźwięku, zresztą zrozumiałego, co kontekstu w jakim to stwierdzenie zostało użyte. Przybylski nie mógłby uwierzyć w antagonizm Madeya. Wiązało się to z pewnym, niedojrzałym wręcz w kreacji ideałem, traktującym postać Filipa wręcz ze szczenięcym zaufaniem.
- Naprawdę tak od Ciebie zieje uprzedzeniami do niego, jakby Ci co zrobił. Zdzwoni jeszcze, nie musisz się fatygować. A jak już to sam się do niego przejdę, może nam będzie miło. Wydaje mi się, iż szybciej bym się z nim dogadał niż Ty. Ciekawe ile wspólnych tematów mamy…- Urwał jednak, orientując się, iż akurat wspólnym tematem powinno być przede wszystkim morderstwo. - O Filipa już się nie martw, to moja broszka- rzekł jeszcze z pewną wyniosłością w głosie, zdecydowanie chcąc ukryć zakłopotanie.
- A bok już lepiej, lepiej, dziękuję. To chyba Twoje dłonie mnie uleczyły, kiedy pomagałeś mi iść. Co bym bez Ciebie zrobił?- Zażartował, usatysfakcjonowany tym, jak poważnie Wroński brzmiał. - Tobie też się powoli goi, ale spokojnie, jakby co zostało Kasieńka potrafi nawet z bliznami zrobić na bóstwo. Oddałbym Cię w kobiece ręce i szybkobyś się zagoił - dodał, uśmiechnąwszy się na krótko.
- Nie, nie sądzę aby moja obecność była konieczna. Mógłby wykorzystać ten czas na przesłuchanie kogoś, być i może, że Madeyskiego. - Wzruszył ramionami przy odpowiedzi. Nie znał Kowala i nie interesował się nim więcej jak tym jak umarł i dlaczego. To nadal pozostawało zagadką, choć było doń bliżej rozwiązania niż mogłoby się wydawać.
- Oh!- Uderzył się w czoło Apolinary, przypominając sobie czego dowiedział się od Dariusza. Miał wszystko wytłumaczyć Aleksandrowi po tym jak dokonają kradzieży, aby nie rozpraszać go niepotrzebnym gdybaniem, a teraz z całej afery pożarowej na śmierć umknęło mu coś równie istotnego. Zaciągnął się przed tym głęboko, dogorywającym papierosem.
- Rozmawiałem z moim bratem na temat kradzieży zeznań. Człowiekiem, który przyszedł tamtego wieczoru do Młynarczyka, to był…Kowal- powiedział to z grobową powagą, przyciszając konspiracyjnie głos i spoglądając na Wrońskiego niemal z trwogą, z zaciśniętymi ustami. Coś cisnęło mu się na język, ba! Już na nim było i chciało wyjść, całkiem wbrew Apolinaremu, jakby ten sam nie chciał wierzyć w to, co myśli mu podpowiadają. Nie wytrzymał jednak długo:
- Wydaje mi się, iż to był powód jego śmierci…- Rzekł, ale bardzo cicho, jakby wstydził się stawiać to jako fakt. Wcześniej tylko wydawało mu się, iż przyczyna mogła nadejść z zewnątrz, teraz jednak brzmiało to absurdalnie. Intryga napędzała się sama.
- Kazimierz Kowal został zamordowany. A może on sam wykradł te papiery, bo się rozmyślił. Nie był jednak do tego zdolny sam, zresztą, nawet nie potrafiłbym posądzić go o aż tak planowane knucie. Mnie się zdaje, że ten kto jest odpowiedzialny za posłanie von Braun do grobu, kontroluje teraz każdego powiązanego.
To mogło świadczyć również źle i dla ich dochodzenia. Skoro ktoś pilnuje swoich sekretów, być może i stara się utrzymać nie tylko w ryzach współzawionionych, ale i tok prowadzenia śledztwa, a to by znaczyło, iż o ich dwójce już może wiedzieć i ostrzyć nań zęby, jeżeli zbliżą się do gniazda nazbyt blisko.
- Komuś bardzo zależy na wyciszeniu wszystkiego, do takiego stopnia, iż gotowy jest zabić. - Wyjaskrawił ten aspekt, choć dalej przez gardło nie przeszło mu, iż ofiarom mogą paść zarówno ich dwójka, jak i ich najbliżsi. Przede wszystkim bał się, iż owe zbliżające się zagrożenie, mogłoby zniechęcić Wrońskiego do dalszych poszukiwań, a tym samym pozostawienia Apolinarego mniej jak bezbronnego.
- Wychodzi na to, iż Kowal mógł wiedzieć o całej sprawie bardzo dużo, co więcej, mógł w niej uczestniczyć lub został zastraszonym świadkiem. Czy jest koś jeszcze tak bliski całej scenie jak inspicjent? Być może i reżyser, a i dlatego tak zniknął – winny lub zastraszony. Ten jednak kto może zastraszać musi mieć władzę…Rozumiesz, nie wiemy nawet ilu siedzi w tej machinie.- Urwał, by pozbyć się dopalonej fajki. Urwał na moment, by spojrzeć na pokryte odciskami po niezamierzonych skutkiem próbach samobójczych.
- To wiele tłumaczyłoby jego śmierć. Długa, bolesna, pewnie nie mógł nawet krzyczeć z przerażenia. Myśleli, że go nie znajdą…A on wręcz im się odsłonił a na dostatek dał wrobić w samobójstwo.
Zakreślał pod dyktando Aleksandra, a kiedy ten zagadnął o telefon od Madeyskiego, Apolinarego aż przeszył chłodny dreszcz, bynajmniej od chwili orzeźwiającego podmuchu wiatru. Nie był też ów dreszcz orzeźwiającym, może nawet bardziej dołującym i przyprawiającym o duszności. Myśl o tym, iż polecenie jego osoby nie było zbyt jasne, a szansa wymienienia choć szybko paru słów, na temat związany ze sprawą, czy bardziej przyziemne, jak choćby pogoda, stawała się co raz mniej realna. Przejęła go nawet zazdrość, iż Aleksander, wcale widocznie i słyszalnie nie zainteresowany, a wręcz nijako niechętny więcej mógł go podziwiać, mówić doń, niż Apolinary, pod nieświadomie rzuconym zaklęciem. Słowa Wrońskiego poddające jakoby wiarygodność żydowskich nazwisk pod niepewność też obruszyły Apolinarego, nieszczególnie z samego wydźwięku, zresztą zrozumiałego, co kontekstu w jakim to stwierdzenie zostało użyte. Przybylski nie mógłby uwierzyć w antagonizm Madeya. Wiązało się to z pewnym, niedojrzałym wręcz w kreacji ideałem, traktującym postać Filipa wręcz ze szczenięcym zaufaniem.
- Naprawdę tak od Ciebie zieje uprzedzeniami do niego, jakby Ci co zrobił. Zdzwoni jeszcze, nie musisz się fatygować. A jak już to sam się do niego przejdę, może nam będzie miło. Wydaje mi się, iż szybciej bym się z nim dogadał niż Ty. Ciekawe ile wspólnych tematów mamy…- Urwał jednak, orientując się, iż akurat wspólnym tematem powinno być przede wszystkim morderstwo. - O Filipa już się nie martw, to moja broszka- rzekł jeszcze z pewną wyniosłością w głosie, zdecydowanie chcąc ukryć zakłopotanie.
- A bok już lepiej, lepiej, dziękuję. To chyba Twoje dłonie mnie uleczyły, kiedy pomagałeś mi iść. Co bym bez Ciebie zrobił?- Zażartował, usatysfakcjonowany tym, jak poważnie Wroński brzmiał. - Tobie też się powoli goi, ale spokojnie, jakby co zostało Kasieńka potrafi nawet z bliznami zrobić na bóstwo. Oddałbym Cię w kobiece ręce i szybkobyś się zagoił - dodał, uśmiechnąwszy się na krótko.
- Nie, nie sądzę aby moja obecność była konieczna. Mógłby wykorzystać ten czas na przesłuchanie kogoś, być i może, że Madeyskiego. - Wzruszył ramionami przy odpowiedzi. Nie znał Kowala i nie interesował się nim więcej jak tym jak umarł i dlaczego. To nadal pozostawało zagadką, choć było doń bliżej rozwiązania niż mogłoby się wydawać.
- Oh!- Uderzył się w czoło Apolinary, przypominając sobie czego dowiedział się od Dariusza. Miał wszystko wytłumaczyć Aleksandrowi po tym jak dokonają kradzieży, aby nie rozpraszać go niepotrzebnym gdybaniem, a teraz z całej afery pożarowej na śmierć umknęło mu coś równie istotnego. Zaciągnął się przed tym głęboko, dogorywającym papierosem.
- Rozmawiałem z moim bratem na temat kradzieży zeznań. Człowiekiem, który przyszedł tamtego wieczoru do Młynarczyka, to był…Kowal- powiedział to z grobową powagą, przyciszając konspiracyjnie głos i spoglądając na Wrońskiego niemal z trwogą, z zaciśniętymi ustami. Coś cisnęło mu się na język, ba! Już na nim było i chciało wyjść, całkiem wbrew Apolinaremu, jakby ten sam nie chciał wierzyć w to, co myśli mu podpowiadają. Nie wytrzymał jednak długo:
- Wydaje mi się, iż to był powód jego śmierci…- Rzekł, ale bardzo cicho, jakby wstydził się stawiać to jako fakt. Wcześniej tylko wydawało mu się, iż przyczyna mogła nadejść z zewnątrz, teraz jednak brzmiało to absurdalnie. Intryga napędzała się sama.
- Kazimierz Kowal został zamordowany. A może on sam wykradł te papiery, bo się rozmyślił. Nie był jednak do tego zdolny sam, zresztą, nawet nie potrafiłbym posądzić go o aż tak planowane knucie. Mnie się zdaje, że ten kto jest odpowiedzialny za posłanie von Braun do grobu, kontroluje teraz każdego powiązanego.
To mogło świadczyć również źle i dla ich dochodzenia. Skoro ktoś pilnuje swoich sekretów, być może i stara się utrzymać nie tylko w ryzach współzawionionych, ale i tok prowadzenia śledztwa, a to by znaczyło, iż o ich dwójce już może wiedzieć i ostrzyć nań zęby, jeżeli zbliżą się do gniazda nazbyt blisko.
- Komuś bardzo zależy na wyciszeniu wszystkiego, do takiego stopnia, iż gotowy jest zabić. - Wyjaskrawił ten aspekt, choć dalej przez gardło nie przeszło mu, iż ofiarom mogą paść zarówno ich dwójka, jak i ich najbliżsi. Przede wszystkim bał się, iż owe zbliżające się zagrożenie, mogłoby zniechęcić Wrońskiego do dalszych poszukiwań, a tym samym pozostawienia Apolinarego mniej jak bezbronnego.
- Wychodzi na to, iż Kowal mógł wiedzieć o całej sprawie bardzo dużo, co więcej, mógł w niej uczestniczyć lub został zastraszonym świadkiem. Czy jest koś jeszcze tak bliski całej scenie jak inspicjent? Być może i reżyser, a i dlatego tak zniknął – winny lub zastraszony. Ten jednak kto może zastraszać musi mieć władzę…Rozumiesz, nie wiemy nawet ilu siedzi w tej machinie.- Urwał, by pozbyć się dopalonej fajki. Urwał na moment, by spojrzeć na pokryte odciskami po niezamierzonych skutkiem próbach samobójczych.
- To wiele tłumaczyłoby jego śmierć. Długa, bolesna, pewnie nie mógł nawet krzyczeć z przerażenia. Myśleli, że go nie znajdą…A on wręcz im się odsłonił a na dostatek dał wrobić w samobójstwo.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- To dogaduj się z nim jak najlepiej, Apolinary, na zdrowie! Ja takich mężczyzn po prostu nie lubię – wydawał się wcale nie urażony słowami, jakie Apolinary skierował ku niemu w sprawie Madeyskiego. Bardziej urażało go chyba to, że Krystyna wcześniej zadawała się z kimś tak nieodpowiedzialnym i gotowym wpędzić ją w kłopoty, a nie spojrzała nawet na kogoś takiego jak Wroński.
Być może w tym wszystkim obydwoje, zarówno Wroński, jak i Przybylski – tkwili w błędzie, jakim był mit ich obiektów westchnień. I chociaż Oświetleniowiec już powoli wydobywał się z tego błędnego przeświadczenia, poznając Krystynę pośmiertnie tak wręcz niemożliwie dokładnie – tak co do pasji Apolinarego do blond głów… O niej nawet nie miał pojęcia. Miał wrażenie, że w tej sytuacji, dziennikarz grał po prostu jakiegoś adwokata diabła, a nie zauroczonego jak młodzik głupca. Pewnie gdyby Wroński wiedział – czułby się z tym bardzo dziwnie.
Poza tym – Aleksander nie był w stanie oceniać Madeyskiego chłodno i bezstronnie. Był wciąż na dziwny sposób zazdrosny. O trupa, żeby było śmiesznej. O leżącego kilka metrów pod ziemią trupa.
- Tak, tak, Apolinary. Ręce które leczą – puknął się w głowę, w oczywistym geście prześmiewczym. Uśmiechnął się też i pokręcił głową z pożałowaniem.
Właściwie, gdyby nieco bardziej zapuścił zarost, co w jego wypadku nie było trudne – Aleksander mógłby zakryć to, co tak bardzo szpecić mogło jego młodzieńczą wciąż buźkę. Byłby cholernie niemodny, ale akurat Apolinary był tu świadkiem – Wroński zwykle modny nie był.
Za to kolejne stwierdzenia, oscylujące wokół tematu Kowala, który sam niechcący (ale to może i szczęśliwie), zarzucił Oświetleniowiec… Cóż, bardziej zamienić się w słuch chyba nie dało przed tym, jak zamieniało się we wzrok. Oczy mężczyzny rosły bowiem z każdym kolejnym słowem dziennikarza do tego momentu, gdy były praktycznie wyłupiaste.
- Ale że Kowal? Kazik Kowal? Nikt się za niego nie podał? Naprawdę on, słowo harcerza? – zaczął dopytywać nerwowo, przechylając się ku Apolinaremu. Wroński nie chciał robić sensacji, nie chciał wyrzucać tych słów z siebie głośno. – Znaczy, nie ma w tym nic dziwnego, w końcu był tam wtedy… Ale wiesz, złożył zeznania, a potem…
Wrońskiemu też widocznie nie chciało przechodzić przez gardło to, co wtedy tam zobaczyli. Nie był najbardziej pobożnym człowiekiem, nie wierzył w nieszczęście wiszące nad samobójcami, wiedział jednak, że sprawa z nimi związana… Mogła napsuć im i krwi, i opinii. I zrujnować im sytuację. W końcu skoro pojawili się na miejscu zdarzenia, dodatkowo – maczali palce we własnym śledztwie…
- Nie boisz się, Apolinary? – zapytał, bo sam się nieco wystraszył. Przez moment przeszło mu przez myśl, by wszystko to rzucić nawet w diabły. Był to krótki, ale znaczący moment zawahania. Wahanie się jednak w takim momencie było bardziej niż zrozumiałe. – Chcesz to porzucić?
Wiedział, że nie powinien zadawać tego pytania. Dobra atmosfera, jaką przed chwilą cieszyli się oraz dokazywanie, poszło w zapomnienie, gdy to Aleksander usiadł jakby prościej, zaplatając palce u dłoni w koszyczek. Widocznie nie chciał, by te mu jakoś znacznie drżały.
Och, jak łatwo było Wrońskiego wpędzić w niepokój.
- Po takim czasie… Przecież nie możemy. Nie możemy tego zarzucić. Powiedz, że nie planujesz? – powiedział Wroński, a raczej wyrzucił z siebie, swoim typowym, wartkim potokiem słownym. Przy okazji wpatrywał się w Apolinarego beznadziejnie. Gdzieś w tle, w głębi tego spojrzenia, tliła się może myśl, że gdyby Przybylski mu nie powiedział – może nie czułby się teraz tak źle. – Mówisz mi wszystko czy jest coś jeszcze, co masz mi do powiedzenia? Myślisz, że my jesteśmy już wystarczająco wmieszani, by w-wiesz, móc… musieć się bać?
Aleksander oczekiwał w tym momencie szczerości. Sam wychodził obecnie z założenia, że działali raczej… Niezauważenie. A Przynajmniej sam Wroński, który nigdy nie wypytywał o nic związanego ze sprawą von Braun otwarcie. Pytał zwykle o Kazika, o innych pracowników, o sytuacje w teatrze… Ale może faktycznie się wystawili?
Przekonywanie siebie samego, do tego w jak wielkim bagnie mogli być, było zawsze najtrudniejsze.
Wyciągnąwszy z paczki śmierdzących papierosów, kolejnego – wcisnął go sobie między wargi, trzęsącymi się palcami i odpalił pospiesznie zapalniczką. Paczkę położył na udzie Apolinarego, by ten poczęstował się, jeżeli chciał. Sam nie czuł się na siłach, by go częstować.
- Nie zostawisz mnie z tym sam, jeżeli coś pójdzie nie tak? – zapytał z zawahaniem. A potem próbował, bardzo mocno próbował… Wrócić do sprawy. Tak, to wszystko na pewno nauczy go dziwacznej odwagi, ba – nawet brawury. – Myślisz, że Kowal mógł pozostawić po swoich zeznaniach cokolwiek? Nie, nie powiedział żonie. Nie wyglądała na taką… Ale skąd ktokolwiek wiedziałby, że on złożył zeznania?
Nachylił się do Apolinarego, niemalże stykając się z jego ramieniem.
- Ktoś z prokuratury mógł go sprzedać? Ale że… Od razu? – a wydychając powietrze – otulił ich obydwoje woalom dymu.
Być może w tym wszystkim obydwoje, zarówno Wroński, jak i Przybylski – tkwili w błędzie, jakim był mit ich obiektów westchnień. I chociaż Oświetleniowiec już powoli wydobywał się z tego błędnego przeświadczenia, poznając Krystynę pośmiertnie tak wręcz niemożliwie dokładnie – tak co do pasji Apolinarego do blond głów… O niej nawet nie miał pojęcia. Miał wrażenie, że w tej sytuacji, dziennikarz grał po prostu jakiegoś adwokata diabła, a nie zauroczonego jak młodzik głupca. Pewnie gdyby Wroński wiedział – czułby się z tym bardzo dziwnie.
Poza tym – Aleksander nie był w stanie oceniać Madeyskiego chłodno i bezstronnie. Był wciąż na dziwny sposób zazdrosny. O trupa, żeby było śmiesznej. O leżącego kilka metrów pod ziemią trupa.
- Tak, tak, Apolinary. Ręce które leczą – puknął się w głowę, w oczywistym geście prześmiewczym. Uśmiechnął się też i pokręcił głową z pożałowaniem.
Właściwie, gdyby nieco bardziej zapuścił zarost, co w jego wypadku nie było trudne – Aleksander mógłby zakryć to, co tak bardzo szpecić mogło jego młodzieńczą wciąż buźkę. Byłby cholernie niemodny, ale akurat Apolinary był tu świadkiem – Wroński zwykle modny nie był.
Za to kolejne stwierdzenia, oscylujące wokół tematu Kowala, który sam niechcący (ale to może i szczęśliwie), zarzucił Oświetleniowiec… Cóż, bardziej zamienić się w słuch chyba nie dało przed tym, jak zamieniało się we wzrok. Oczy mężczyzny rosły bowiem z każdym kolejnym słowem dziennikarza do tego momentu, gdy były praktycznie wyłupiaste.
- Ale że Kowal? Kazik Kowal? Nikt się za niego nie podał? Naprawdę on, słowo harcerza? – zaczął dopytywać nerwowo, przechylając się ku Apolinaremu. Wroński nie chciał robić sensacji, nie chciał wyrzucać tych słów z siebie głośno. – Znaczy, nie ma w tym nic dziwnego, w końcu był tam wtedy… Ale wiesz, złożył zeznania, a potem…
Wrońskiemu też widocznie nie chciało przechodzić przez gardło to, co wtedy tam zobaczyli. Nie był najbardziej pobożnym człowiekiem, nie wierzył w nieszczęście wiszące nad samobójcami, wiedział jednak, że sprawa z nimi związana… Mogła napsuć im i krwi, i opinii. I zrujnować im sytuację. W końcu skoro pojawili się na miejscu zdarzenia, dodatkowo – maczali palce we własnym śledztwie…
- Nie boisz się, Apolinary? – zapytał, bo sam się nieco wystraszył. Przez moment przeszło mu przez myśl, by wszystko to rzucić nawet w diabły. Był to krótki, ale znaczący moment zawahania. Wahanie się jednak w takim momencie było bardziej niż zrozumiałe. – Chcesz to porzucić?
Wiedział, że nie powinien zadawać tego pytania. Dobra atmosfera, jaką przed chwilą cieszyli się oraz dokazywanie, poszło w zapomnienie, gdy to Aleksander usiadł jakby prościej, zaplatając palce u dłoni w koszyczek. Widocznie nie chciał, by te mu jakoś znacznie drżały.
Och, jak łatwo było Wrońskiego wpędzić w niepokój.
- Po takim czasie… Przecież nie możemy. Nie możemy tego zarzucić. Powiedz, że nie planujesz? – powiedział Wroński, a raczej wyrzucił z siebie, swoim typowym, wartkim potokiem słownym. Przy okazji wpatrywał się w Apolinarego beznadziejnie. Gdzieś w tle, w głębi tego spojrzenia, tliła się może myśl, że gdyby Przybylski mu nie powiedział – może nie czułby się teraz tak źle. – Mówisz mi wszystko czy jest coś jeszcze, co masz mi do powiedzenia? Myślisz, że my jesteśmy już wystarczająco wmieszani, by w-wiesz, móc… musieć się bać?
Aleksander oczekiwał w tym momencie szczerości. Sam wychodził obecnie z założenia, że działali raczej… Niezauważenie. A Przynajmniej sam Wroński, który nigdy nie wypytywał o nic związanego ze sprawą von Braun otwarcie. Pytał zwykle o Kazika, o innych pracowników, o sytuacje w teatrze… Ale może faktycznie się wystawili?
Przekonywanie siebie samego, do tego w jak wielkim bagnie mogli być, było zawsze najtrudniejsze.
Wyciągnąwszy z paczki śmierdzących papierosów, kolejnego – wcisnął go sobie między wargi, trzęsącymi się palcami i odpalił pospiesznie zapalniczką. Paczkę położył na udzie Apolinarego, by ten poczęstował się, jeżeli chciał. Sam nie czuł się na siłach, by go częstować.
- Nie zostawisz mnie z tym sam, jeżeli coś pójdzie nie tak? – zapytał z zawahaniem. A potem próbował, bardzo mocno próbował… Wrócić do sprawy. Tak, to wszystko na pewno nauczy go dziwacznej odwagi, ba – nawet brawury. – Myślisz, że Kowal mógł pozostawić po swoich zeznaniach cokolwiek? Nie, nie powiedział żonie. Nie wyglądała na taką… Ale skąd ktokolwiek wiedziałby, że on złożył zeznania?
Nachylił się do Apolinarego, niemalże stykając się z jego ramieniem.
- Ktoś z prokuratury mógł go sprzedać? Ale że… Od razu? – a wydychając powietrze – otulił ich obydwoje woalom dymu.
- tak sobie wyobrażałam wycieczkę po kartki z nazwiskami kilka postów temu, ale zapomniałam zapostować:
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[small] Różnica jest taka, że nasi byli absolutnie trzeźwi i bez ostrych narzędzi. Boję się, że w przyszłości to się może zmienić. [/small]
Reakcja Aleksandra nie była dla Apolinarego zaskoczeniem. Być może właśnie jej oczekując wahał się, czy to dobrze mówić to ta bezpośrednio, ale jakkolwiek tematu by nie ugryźć, należało powiedzieć mu prawdę. Prawda natomiast, choć gorzka, zdecydowanie wiele mówiła o charakterze i powadze całego morderstwa, z każdym nowym dniem dokładając nici do sieci kontaktów i hipotez. Teraz nie należało mieć wątpliwości, iż morderstwa dokonał ktoś z odpowiednimi znajomościami oraz odpowiednią pojemnością portfela. Zdecydowanie szara eminencja, której zależało na wyciszeniu lub dogodnym rozwiązaniu dochodzenia, zapewne dlatego, iż rozkaz został zlecony bezpośrednio od niej – ten człowiek nie był byle kim.
- Obawiam się, że winny może wcale nie siedzieć w kręgu znajomych von Braun, to ktoś o wiele gorszy niż jakiś artyścina- rzucił Przybylski, myśląc na głos, wpierw ignorując strwożone komentarze Wrońskiego, ale gdy postawił mu, tak niepodobne doń pytanie, bo konkretne czy się boi, Apolinary drgnął. Jeżeli odpowiedziałby, iż się nie boi wyszedłby na głupca lub kłamcę, być może był jednym i drugim, ale z drugiej strony czy czuł strach? Trudno był określić, kiedy krew tak mocno biła po uszach, wrzała aż w głowie bolało. Żadna tragedia do tej pory go nie spotkały, więc nie umiał wyobrazić sobie karania go, za wgłębianie się w nieznane, co było dlań jak woda dla ryby. Czuł się ponad tym, być może nawet i niezwiązany, oddalony a rozkładający sprawę na części pierwsze z niedosięgalnej dla mordercy strefy. Naczynie strachu nie przelało się, lecz czy w ogóle jakkolwiek się zapełniło? Przybylski przekonany był o swojej bezkarności, tyle razy uchodząc przeciwnością naprzeciw i zwyciężając.
- Nie patrz się tak na mnie…- Wydusił tylko z siebie, odwracając od Aleksandra wzrok, nie chcąc patrzeć w te zaniepokojone oczęta, które wymuszały na nim odpowiedzi. Z Wrońskim sprawa rysowała się zgoła inaczej, skoro miał kochającą rodzinę, przy tym trzy siostry, które z pewnością nie chcą mieszać się w wymyślne przygody swojego brata, zwłaszcza, iż mają dzieci, ten ma co poświęcić. Apolinary nie czuł, by poświęcał cokolwiek lub kogokolwiek poświęcał mając w ostateczności tylko siebie. Gdyby sprawa faktycznie zaczęła uciekać im spod kontroli, Aleksander zdecydowanie ma więcej powodów, by wstać z ławki i odmaszerować w swoją stronę już teraz. Jeżeli zrobiłby to, dziennikarz byłby na niego wściekły, lecz nie na długo.
- Aleksandrze…- Zaczął, lecz urwał, by teraz skosztować papierosów Oświetleniowca. Po zapaleniu cierpki smak tanich fajek, pozwolił mu otrzeźwić język. Nie mógłby inaczej, kiedy ten tak błagalnym głosem wypytywał, czy aby nie zostanie osamotniony w całym tym cyrku z kryminału. Było to o tyle zabawny, iż to Apolinary przez ostatni czas, ciągle głowił się, czy Aleksander zostawi jego.
Położył mu dłoń na ramieniu, by potrząsnąć nim lekko.
- Spokojnie, nie mam zamiaru z tego rezygnować. Nigdy. Jeżeli poczujesz się zagrożony lub coś złego mogłoby się stać, zawsze możesz zwrócić się do mnie i do Kasieńki o pomoc. Jesteśmy w tym razem, w końcu współpracujemy. Nie zostawię Cię tylko dlatego, że coś nie idzie po naszej myśli. To ja Cię w to wciągnąłem, czuję się zobligowany.- Kończąc to uśmiechnął się do niego, siląc się na ciepło i zrozumienie, chcąc dodać mu choć trochę otuchy.
- A jeśli chodzi o niebezpieczeństwo, bać się należy wtedy, gdy dostajesz anonimowo zwłoki w worku pod drzwi- zażartował cierpko, chichocząc do siebie. - Nie jest to najprzyjemniejsze doświadczenie, szczególnie zapachowe. - Tyle jeśli chodzi o pocieszania, rozmowa wróciła na swój zwyczajowy tor.
- Mógł wcześniej je spisać dla siebie. Ostatnim, który rozmawiał z nim o von Braun był Młynarczyk, a przecież on nawet nie wie co było w zeznaniach. Tylko go spisał, jak na policji i dał papierek, żeby napisał wszystko co wie. Od zawsze powtarzałem, że to całe ukrywanie, chowanie się z zeznaniami wyłącznie dla uszu prokuratora prowadzącego, to jakiś absurd! - Syknął, uderzając z „pstryczka”, w spopieloną już część papierosa. - Nie wiem czy go sprzedali, czy go śledzili czy jaki diabeł…- Urwał, uświadamiając sobie, iż oni również mogą być śledzeni. Apolinary aż odwrócił się przez ramię, próbując dopatrzeć kogoś podejrzanego, lecz była to jedynie potrzeba chwili, podyktowana ostatnią rozmową. Obiecał sobie w duchu, iż teraz skłonniejszy będzie do obserwowania świata dookoła nich, być może bardziej będzie zwracał uwagę na mijane przez nich twarze lub sylwetki, płaszcze, buty, kapelusze. Nie zamierzał popadać w niezdrową dla zmysłów paranoję, nie należało jednak bagatelizować rosnącego zagrożenia.
- Musimy spotkać się z Młynarczykiem. Zna mojego brata, pracują w tym samym wydziale. Osobiście nie miałem z nim styczności, lecz Dariusz zawsze bywa, że z niego żartował, bo niby fajtłapa, ale bardzo trzyma się reguł. To wiele tłumaczy, czemu tak niewiele wiadomo o zeznaniach Kowala. Należałoby jednak wypytać go jak zachowywał się Kazik jak przyszedł zeznawać. Bał się, denerwował, a może już był w stanie pół martwych. Różnie to bywa, że go mogli zaszczuć już wcześniej, a wiedząc, że umrze, po prostu chciał wyjawić prawdę.- To byłby jeden ze smutniejszych, jak nie najtragiczniejszy ze scenariuszy, gdy człowiek wpływowy manipuluje człowiekiem zdesperowanym, z głupimi nadziejami, by później docisnąć go podeszwą do ziemi. Taki obraz człowieka.
- Zastanawia mnie jeszcze Bekerman Lucjan – prokurator, co ma prowadzić dochodzenie dla von Brauna. Już Ci wspominałem, że on w karnym nie siedzi tylko w finansowym. Czy wybrano go dlatego, bo von Braun kiedyś miał z nim przyjemność i zażyczył sobie znaną mu personę, czy dlatego, iż sprawa ma drugie dno i jednak prokurator od pieniędzy potrzebny będzie.
Wszystko wydawało się mieć swoje miejsce.
- Ciekawe jak szerokie wpływy po za światem sztuki ma Osterwa?
- Obawiam się, że winny może wcale nie siedzieć w kręgu znajomych von Braun, to ktoś o wiele gorszy niż jakiś artyścina- rzucił Przybylski, myśląc na głos, wpierw ignorując strwożone komentarze Wrońskiego, ale gdy postawił mu, tak niepodobne doń pytanie, bo konkretne czy się boi, Apolinary drgnął. Jeżeli odpowiedziałby, iż się nie boi wyszedłby na głupca lub kłamcę, być może był jednym i drugim, ale z drugiej strony czy czuł strach? Trudno był określić, kiedy krew tak mocno biła po uszach, wrzała aż w głowie bolało. Żadna tragedia do tej pory go nie spotkały, więc nie umiał wyobrazić sobie karania go, za wgłębianie się w nieznane, co było dlań jak woda dla ryby. Czuł się ponad tym, być może nawet i niezwiązany, oddalony a rozkładający sprawę na części pierwsze z niedosięgalnej dla mordercy strefy. Naczynie strachu nie przelało się, lecz czy w ogóle jakkolwiek się zapełniło? Przybylski przekonany był o swojej bezkarności, tyle razy uchodząc przeciwnością naprzeciw i zwyciężając.
- Nie patrz się tak na mnie…- Wydusił tylko z siebie, odwracając od Aleksandra wzrok, nie chcąc patrzeć w te zaniepokojone oczęta, które wymuszały na nim odpowiedzi. Z Wrońskim sprawa rysowała się zgoła inaczej, skoro miał kochającą rodzinę, przy tym trzy siostry, które z pewnością nie chcą mieszać się w wymyślne przygody swojego brata, zwłaszcza, iż mają dzieci, ten ma co poświęcić. Apolinary nie czuł, by poświęcał cokolwiek lub kogokolwiek poświęcał mając w ostateczności tylko siebie. Gdyby sprawa faktycznie zaczęła uciekać im spod kontroli, Aleksander zdecydowanie ma więcej powodów, by wstać z ławki i odmaszerować w swoją stronę już teraz. Jeżeli zrobiłby to, dziennikarz byłby na niego wściekły, lecz nie na długo.
- Aleksandrze…- Zaczął, lecz urwał, by teraz skosztować papierosów Oświetleniowca. Po zapaleniu cierpki smak tanich fajek, pozwolił mu otrzeźwić język. Nie mógłby inaczej, kiedy ten tak błagalnym głosem wypytywał, czy aby nie zostanie osamotniony w całym tym cyrku z kryminału. Było to o tyle zabawny, iż to Apolinary przez ostatni czas, ciągle głowił się, czy Aleksander zostawi jego.
Położył mu dłoń na ramieniu, by potrząsnąć nim lekko.
- Spokojnie, nie mam zamiaru z tego rezygnować. Nigdy. Jeżeli poczujesz się zagrożony lub coś złego mogłoby się stać, zawsze możesz zwrócić się do mnie i do Kasieńki o pomoc. Jesteśmy w tym razem, w końcu współpracujemy. Nie zostawię Cię tylko dlatego, że coś nie idzie po naszej myśli. To ja Cię w to wciągnąłem, czuję się zobligowany.- Kończąc to uśmiechnął się do niego, siląc się na ciepło i zrozumienie, chcąc dodać mu choć trochę otuchy.
- A jeśli chodzi o niebezpieczeństwo, bać się należy wtedy, gdy dostajesz anonimowo zwłoki w worku pod drzwi- zażartował cierpko, chichocząc do siebie. - Nie jest to najprzyjemniejsze doświadczenie, szczególnie zapachowe. - Tyle jeśli chodzi o pocieszania, rozmowa wróciła na swój zwyczajowy tor.
- Mógł wcześniej je spisać dla siebie. Ostatnim, który rozmawiał z nim o von Braun był Młynarczyk, a przecież on nawet nie wie co było w zeznaniach. Tylko go spisał, jak na policji i dał papierek, żeby napisał wszystko co wie. Od zawsze powtarzałem, że to całe ukrywanie, chowanie się z zeznaniami wyłącznie dla uszu prokuratora prowadzącego, to jakiś absurd! - Syknął, uderzając z „pstryczka”, w spopieloną już część papierosa. - Nie wiem czy go sprzedali, czy go śledzili czy jaki diabeł…- Urwał, uświadamiając sobie, iż oni również mogą być śledzeni. Apolinary aż odwrócił się przez ramię, próbując dopatrzeć kogoś podejrzanego, lecz była to jedynie potrzeba chwili, podyktowana ostatnią rozmową. Obiecał sobie w duchu, iż teraz skłonniejszy będzie do obserwowania świata dookoła nich, być może bardziej będzie zwracał uwagę na mijane przez nich twarze lub sylwetki, płaszcze, buty, kapelusze. Nie zamierzał popadać w niezdrową dla zmysłów paranoję, nie należało jednak bagatelizować rosnącego zagrożenia.
- Musimy spotkać się z Młynarczykiem. Zna mojego brata, pracują w tym samym wydziale. Osobiście nie miałem z nim styczności, lecz Dariusz zawsze bywa, że z niego żartował, bo niby fajtłapa, ale bardzo trzyma się reguł. To wiele tłumaczy, czemu tak niewiele wiadomo o zeznaniach Kowala. Należałoby jednak wypytać go jak zachowywał się Kazik jak przyszedł zeznawać. Bał się, denerwował, a może już był w stanie pół martwych. Różnie to bywa, że go mogli zaszczuć już wcześniej, a wiedząc, że umrze, po prostu chciał wyjawić prawdę.- To byłby jeden ze smutniejszych, jak nie najtragiczniejszy ze scenariuszy, gdy człowiek wpływowy manipuluje człowiekiem zdesperowanym, z głupimi nadziejami, by później docisnąć go podeszwą do ziemi. Taki obraz człowieka.
- Zastanawia mnie jeszcze Bekerman Lucjan – prokurator, co ma prowadzić dochodzenie dla von Brauna. Już Ci wspominałem, że on w karnym nie siedzi tylko w finansowym. Czy wybrano go dlatego, bo von Braun kiedyś miał z nim przyjemność i zażyczył sobie znaną mu personę, czy dlatego, iż sprawa ma drugie dno i jednak prokurator od pieniędzy potrzebny będzie.
Wszystko wydawało się mieć swoje miejsce.
- Ciekawe jak szerokie wpływy po za światem sztuki ma Osterwa?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Teraz, gdy już wpędziło się kogoś w ewidentny niepokój, ciężko było ten niepokój później ugasić. Wroński zastanawiał się przez to wszystko zbyt wiele, przerzucając w głowie wspomnienia tak, jakby czerep jego był ich antykwariatem. Tak, miał wiele do stracenia, jednak nie – nie pomyślał o tym już teraz. Właściwie, nie pomyślał o rodzinie, jeszcze nie. Pomyślał głównie o sobie, kierując się jasną filozofią, która sugerowała, by myśleć w pierwszej chwili o sobie. Przychodziła ona mu ciężko, bo w drugiej chwili zawsze oczywiście zdarzało mu się myśleć o innych, zarzucając swoistą samolubność. Tym razem umysł jednak kotłował się jeszcze w przeczuciu, że to głównie on może być zagrożony.
- A nie boisz się, że ja cię zostawię? – zastanowił się tylko, jakby czytając mu w myślach. Sam nie znał odpowiedzi na pytanie czy kiedyś go nie zostawi. Nie teraz. Jeszcze wczoraj obiecywał bowiem Apolinaremu, że gdy skończą to wszystko razem a potem wyjadą w siną dal. Śmiesznie brzmiało to wspomnienie, gdy teraz martwił się, że nie podoła. – Też możesz mnie prosić o co tylko chcesz, chociaż ja… Nie wiem czy w czymkolwiek mógłbym pomóc ci lepiej niż ty mi. Cholera, chyba bezsenność jest czymś, do czego będę musiał się powoli przyzwyczajać.
Ale skoro próbowano wrócić jakoś gładko do tematu, od którego odsunęło ich na chwilę dziwaczne przeświadczenie o tym, że w samobójstwach czasami się pomaga… Wroński milczał przez ten monolog, jaki wypluwał z siebie Apolinary, popalając sobie tylko z miną, z którą wyglądał trochę jak osoba walcząca z chęcią wymiotów. Był wyraźnie skwaszony, jednak wciąż posiadał zeszklone dziwacznie oczy. Ale nic nie zapowiadało, by miał zamiar płakać.
Odezwał się dopiero po tym, jak mężczyzna zaproponował spotkanie z Młynarczykiem.
- Skoro tek bardzo trzyma się reguł, ciężko będzie go zmusić do mówienia – wyraził wątpliwości. – Może będzie trzeba go jakoś podejść… Skoro jest „fajtłapą”, może też nie jest najbardziej bystry… Chociaż, jest też pracownikiem prokuratury, tam chyba nie pracują… Przygłupy.
Głupio trochę brzmiało słowo „przygłup” w ustach Wrońskiego, który na pewno w jakiś sposób wpisywał się w definicję tego określenia. Starał się być jednak pomocny jak mógł. A nie mógł za bardzo, jeżeli brało się pod uwagę, że dłoń, która przysuwała papierosa do ust wciąż drżała.
- Szkoda mi Kazika, wiesz Apolinary? Jego chyba najbardziej – powiedział, a chociaż chciał dorzucić, że chyba bardziej niż Krystyny, to słowa te nie przeszły mu przez gardło. Przyciszył jednak ton, by teraz dorzucić coś od siebie. – A nie wiem czemu cię to dziwi. W sensie ten cały Lucjan. Ja się na tym nie znam, ale von Braun jest przedsiębiorcą, dość istotnym, jak sugerowała Gałecka. Albo nie tyle istotnym, co autentycznie dobrze sobie radzącym, bo ma pieniądze, ma też w co inwestować. Może uznano po prostu, że za tym wszystkim rysuje się jakiś spisek, wiesz? Że ktoś wykorzystuje sytuację chaosu wokół jego córki, by na tym zarobić. Wiesz jaka jest ta burżuazja, nie ma skrupułów, wystarczy spojrzeć na fabrykantów. Żeruje się czasami na cierpieniu innych, by podkraść wpływy.
Była to jakaś teoria. Wroński nie był gotowy bronić jej własną piersią, bo była po prostu pierwszym, o przyszłoby mu do głowy, a co uzasadniałoby angaż tak dziwacznego pozornie oskarżyciela. Mogło być też po prostu tak, że sprawa morderstwa na scenie była na tyle niestandardowa, by w badaniu sprawy przydało się świeże, mało „karne” spojrzenie.
- Osterwa ma szerokie wpływy, to chyba oczywiste, za nic się dyrektorem nie zostaje – stwierdził nieśmiało, zrzucając już pod nogi niedopałek od papierosa i gdy już go przygniótł, mógł powiedzieć coś jeszcze: - Ale poza światem teatru raczej niewiele. On jest po prostu geniuszem w jednej dziedzinie, a przynajmniej tyle po nim widać. Wdowiec na pewno, może nawet dzietny, ja się tym nigdy nie interesowałem. Bo jeżeli ma jakąś rodzinę, to pewnie w Krakowie. Podobno najbardziej wzięty jest właśnie tam. Spodziewam się nawet, że to właśnie gdzieś tam zaszył się i wciąż nie zaszczycił swoją obecnością… – Przełknął głośno ślinę. – Albo też wisi gdzieś na linie, a jeszcze nikt nie wie gdzie…- Optymistyczny tak niezwykle Wroński zakończył swoje dysputy na temat Juliusza. W końcu dyrektor wciąż pozostawał jedną, wielką niewiadomą.
Wstał z ławki, by rozprostować kości, wsadził dłonie w kieszeni spodni i patrząc wciąż w zbiornik wodny, po którym to gładko poruszał się zielonogłowy kaczor.
- Musimy dostać się do kogoś z towarzystwa ojca Krysi, zaraz po tym, jak dostaniemy się do Małej i Susy. Ja jeszcze nie wiem jak, ale na pewno ktoś już wie. Może się mylę, ale jeżeli ktoś chciałby po prostu napisać o sprawie, na pewno próbowałby umieścić jakieś słowa zdruzgotanego ojca. Albo się mylę, tak. Może się mylę. Przepiszesz mi te nazwiska na jutro? – Stanął przed Apolinarym, a razem z nim stanęło postawione pytanie. – Najgorsze jest to, że ci ludzie wcale nie muszą być z Warszawy. Nie muszą tkwić w żadnych spisach stolicy, żadnych książkach adresowych…
Właściwie myśl o księgach adresowych przypomniało mu, że dostanie się do niektórych ludzi, szczególnie zamożnych, było bardzo proste, jeżeli posiadali oni telefon w domu. Książki telefoniczne nie były bowiem grube, niewiele telefonów przypadało na jedną ulicę, a na jedno nazwisko – góra jeden. Wroński nie korzystał z tego wynalazku, bo i po co miałby, ale może na tę potrzebę…
- Odprowadzić cię? – zapytał, a jeżeli Apolinary się zgodził, mogli być dalej papużkami nierozłączkami.
- A nie boisz się, że ja cię zostawię? – zastanowił się tylko, jakby czytając mu w myślach. Sam nie znał odpowiedzi na pytanie czy kiedyś go nie zostawi. Nie teraz. Jeszcze wczoraj obiecywał bowiem Apolinaremu, że gdy skończą to wszystko razem a potem wyjadą w siną dal. Śmiesznie brzmiało to wspomnienie, gdy teraz martwił się, że nie podoła. – Też możesz mnie prosić o co tylko chcesz, chociaż ja… Nie wiem czy w czymkolwiek mógłbym pomóc ci lepiej niż ty mi. Cholera, chyba bezsenność jest czymś, do czego będę musiał się powoli przyzwyczajać.
Ale skoro próbowano wrócić jakoś gładko do tematu, od którego odsunęło ich na chwilę dziwaczne przeświadczenie o tym, że w samobójstwach czasami się pomaga… Wroński milczał przez ten monolog, jaki wypluwał z siebie Apolinary, popalając sobie tylko z miną, z którą wyglądał trochę jak osoba walcząca z chęcią wymiotów. Był wyraźnie skwaszony, jednak wciąż posiadał zeszklone dziwacznie oczy. Ale nic nie zapowiadało, by miał zamiar płakać.
Odezwał się dopiero po tym, jak mężczyzna zaproponował spotkanie z Młynarczykiem.
- Skoro tek bardzo trzyma się reguł, ciężko będzie go zmusić do mówienia – wyraził wątpliwości. – Może będzie trzeba go jakoś podejść… Skoro jest „fajtłapą”, może też nie jest najbardziej bystry… Chociaż, jest też pracownikiem prokuratury, tam chyba nie pracują… Przygłupy.
Głupio trochę brzmiało słowo „przygłup” w ustach Wrońskiego, który na pewno w jakiś sposób wpisywał się w definicję tego określenia. Starał się być jednak pomocny jak mógł. A nie mógł za bardzo, jeżeli brało się pod uwagę, że dłoń, która przysuwała papierosa do ust wciąż drżała.
- Szkoda mi Kazika, wiesz Apolinary? Jego chyba najbardziej – powiedział, a chociaż chciał dorzucić, że chyba bardziej niż Krystyny, to słowa te nie przeszły mu przez gardło. Przyciszył jednak ton, by teraz dorzucić coś od siebie. – A nie wiem czemu cię to dziwi. W sensie ten cały Lucjan. Ja się na tym nie znam, ale von Braun jest przedsiębiorcą, dość istotnym, jak sugerowała Gałecka. Albo nie tyle istotnym, co autentycznie dobrze sobie radzącym, bo ma pieniądze, ma też w co inwestować. Może uznano po prostu, że za tym wszystkim rysuje się jakiś spisek, wiesz? Że ktoś wykorzystuje sytuację chaosu wokół jego córki, by na tym zarobić. Wiesz jaka jest ta burżuazja, nie ma skrupułów, wystarczy spojrzeć na fabrykantów. Żeruje się czasami na cierpieniu innych, by podkraść wpływy.
Była to jakaś teoria. Wroński nie był gotowy bronić jej własną piersią, bo była po prostu pierwszym, o przyszłoby mu do głowy, a co uzasadniałoby angaż tak dziwacznego pozornie oskarżyciela. Mogło być też po prostu tak, że sprawa morderstwa na scenie była na tyle niestandardowa, by w badaniu sprawy przydało się świeże, mało „karne” spojrzenie.
- Osterwa ma szerokie wpływy, to chyba oczywiste, za nic się dyrektorem nie zostaje – stwierdził nieśmiało, zrzucając już pod nogi niedopałek od papierosa i gdy już go przygniótł, mógł powiedzieć coś jeszcze: - Ale poza światem teatru raczej niewiele. On jest po prostu geniuszem w jednej dziedzinie, a przynajmniej tyle po nim widać. Wdowiec na pewno, może nawet dzietny, ja się tym nigdy nie interesowałem. Bo jeżeli ma jakąś rodzinę, to pewnie w Krakowie. Podobno najbardziej wzięty jest właśnie tam. Spodziewam się nawet, że to właśnie gdzieś tam zaszył się i wciąż nie zaszczycił swoją obecnością… – Przełknął głośno ślinę. – Albo też wisi gdzieś na linie, a jeszcze nikt nie wie gdzie…- Optymistyczny tak niezwykle Wroński zakończył swoje dysputy na temat Juliusza. W końcu dyrektor wciąż pozostawał jedną, wielką niewiadomą.
Wstał z ławki, by rozprostować kości, wsadził dłonie w kieszeni spodni i patrząc wciąż w zbiornik wodny, po którym to gładko poruszał się zielonogłowy kaczor.
- Musimy dostać się do kogoś z towarzystwa ojca Krysi, zaraz po tym, jak dostaniemy się do Małej i Susy. Ja jeszcze nie wiem jak, ale na pewno ktoś już wie. Może się mylę, ale jeżeli ktoś chciałby po prostu napisać o sprawie, na pewno próbowałby umieścić jakieś słowa zdruzgotanego ojca. Albo się mylę, tak. Może się mylę. Przepiszesz mi te nazwiska na jutro? – Stanął przed Apolinarym, a razem z nim stanęło postawione pytanie. – Najgorsze jest to, że ci ludzie wcale nie muszą być z Warszawy. Nie muszą tkwić w żadnych spisach stolicy, żadnych książkach adresowych…
Właściwie myśl o księgach adresowych przypomniało mu, że dostanie się do niektórych ludzi, szczególnie zamożnych, było bardzo proste, jeżeli posiadali oni telefon w domu. Książki telefoniczne nie były bowiem grube, niewiele telefonów przypadało na jedną ulicę, a na jedno nazwisko – góra jeden. Wroński nie korzystał z tego wynalazku, bo i po co miałby, ale może na tę potrzebę…
- Odprowadzić cię? – zapytał, a jeżeli Apolinary się zgodził, mogli być dalej papużkami nierozłączkami.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przewrócił oczami.
- Na miłość boską, co za ckliwe pytania…- Burknął, wzdychając tabunem dymu, zastanawiając się, czy Aleksander jakąś konkretną odpowiedź sobie wymyślił, jak dziennikarz zapatruje się na dalszą ich współpracę. - Boję się, cały czas, że mi gdzieś odlecisz, bo szukać drugiego, który wiedziałby tyle o Teatrze Wielkim, to by była syzyfowa praca. Nie każdy jest taki szalony- przyznał, czując, iż nie będzie to ani nieuprzejme, ani zbytnio chwalące, choć wyznanie, jakoby na okrągło Wroński mu zabierał myśli nie było według niego rozsądne. Na uwagę o „bezczynności”, wzruszył ramionami, powstrzymując się przed jakąś głupią uwagą o dzisiejszym podpaleniu, w końcu jeszcze przez następne dni będą o tym trąbić w pracy i w gazetach, zdąży poczuć sumienie.
Komentarz na temat pracowników prokuratury Apolinary potraktował głośnym, ostentacyjnym prychnięciem:
- Skoro Dariusz daje radę…Biorą tam ludzi głównie po znajomości, a to prawie jak z łapanki. Jedyny problem z takimi urzędasami jest to, że lubią wszystko wszystkim ze stołka donosić, że ktoś był o coś pytał, a oni odpowiedzieli tak i tak. Lubią asekurować tyłki, więc gotowi są nakłamać, byle nie podpaść. Jeżeli pójdziemy do Młynarczyka Bekerman będzie już o nas wiedział- tłumaczył, gestykulując przy tym dłonią z papierosem. - Chyba że zrobimy to niepostrzeżenie, to znaczy, nie będzie wiedział kim jesteśmy. To trochę ryzykowne, jeżeli Młynarczyk współpracuje ze sprawcami, ale z drugiej strony, skoro byłby współpracujący, czemu musieli aż wykradać zeznania? To chyba oczywiste, że nie będą mówić takim podnóżkom na prawo i lewo.
Czy tymi słowami Apolinary proponował jakiś nowy przewrót, równie deprawujący ich sumienia jak kradzież rejestru pracowników? Jeżeli tak, to zdecydowanie nieumyślnie. Nie było to jednak jedyne rozwiązania, a że te najmniej rozsądne plany przychodzą bez pomyślunku, co język pierwszy wygada, tak podsunął, by złożyć wizytę Wacławowi nawet anonimowo. Wszystko zależało od tego, o co zamierzaliby spytać Młynarczyka, bo jeżeli temat zsunąłby się na Bekermana, uczynienie tego pod nazwiskami byłoby jak strzał w kolano. Każdy w prokuraturze wiedziałby, iż ten nawiedzony brat Przybylskiego znowu próbuje chodzić nie swoimi ścieżkami. Za to Dariusz z pewnością by go ukatrupił, może nawet skończyłby jak Kazik. O wilku wspomniano:
- Jak się wpakował w monkey business z własnej woli, to co tu żałować?- Zagadnął, a w tym momencie papieros spalił się już cały, więc potraktował go butem. Apolinary nie miał żadnej styczności z tym człowiekiem, nawet nie miał szansy spojrzeć mu w oczy, więc nie umiał pochylić się wystarczająco nad jego tragedią.
- Oczywiście, to ma sens, ale wcześniej mówiliśmy o Grabowskim, skoro jego córka była na pogrzebie Krystyny. I to wydawało mi się niemal oczywiste, że dostanie to ktoś z jego kręgów, a nagle ni z gruszki, ni z pietruszki Bekerman! I jasne, może być w tym jakiś interes, i nawet może iść o pieniądze, ale od zabezpieczenia interesów nie są prokuratorzy, ale adwokaci, notariusze, bankowcy, o! A skoro chciał mieć swojego prokuratora, to albo go zna i boi się, że inny mógłby dochodzić na niekorzyść, co potwierdzałoby, że ją w tym jakieś przekręty polityczne, albo wcale o córkę mu nie chodzi.- To ostatnie stwierdzenie było bardzo krzywdzącym, szczególnie w odniesieniu do ojca, który stracił młode, utalentowane dziecko i to w jakich okolicznościach, jednak skoro Wroński sam mówi, iż finansjera z sumieniem nie chodzi pod ramię, to dlaczego von Braun nie mógłby poświęcić córki, z którą i tak nie miał najlepszych kontaktów dla sprawy dlań najważniejszej – pieniądza? To mogłoby nijako tłumaczyć zaangażowanie Bekermana, ale czy było dobre? Ważnym było, iż mieli jakiś trop.
- Ciekawy jestem, co policja ma na ten temat do powiedzenia. W końcu wydział śledczy współpracuje bardzo ściśle z prokuratorem. Czy Bartoszczuka zaskoczył dobór kierownika?- Zapytał raczej sam siebie, a przez głowę przemknęło mu kilka myśli, jedna po drugiej, szacującej na ile miałby szczęście spotkać się z komisarzem i wypytać go, w tym uzyskać odpowiedzi, choćby najmniejszej.
- Nie sądzę, by policja byłaby w to zamieszana. Nie można na nią liczyć, a jak już, to w sprawie takich afer należałoby wypłacić im i to nie mało. Policja bardziej szkodzi niż pomaga, nawet gdy jest zaangażowana w tuszowanie- stwierdził z rozbawieniem Apolinary, przenosząc spojrzenia ku górze, na Aleksandra, który już drugi raz postawił się nad nim, choć nie na długo. Przybylski również wstał, rozglądając się dookoła, poniesiony myślami z wcześniej.
- Na linie na pewno nie wisi, bo by cała Rzeczpospolita huczała. Takiego Kazika utrupić można, bo to żadna strata. Gdyby zabili Osterwę rzuciłbym tę sprawę w cholerę, bo to byłaby jakaś dziecinada. Siedzi w Krakowie i ucieka przed odpowiedzialnością. Nie zdziwiłbym się, jakby o wszystkim wiedział a scenę udostępnił osobiście dla efektu. Reżyser też zagadka. Jeżeli okaże się naprawdę potrzebny, to pojedziemy do Krakowa i go dopadniemy. Byłeś kiedyś w Krakowie?- Zagadnął, Apolinary, jak to było przy pytaniu o morze.
- Mówię Ci, w sobotni dancing dowiemy się niemało. A przynajmniej o ludziach, którzy będą istotni w dalszym przebiegu śledztwa. Spiszę i może coś poszukam. Powinniśmy złożyć wizytę pani Gałeckiej. Ma dostęp do gabinetu męża. Mój ojciec też ma spisy ludności w domu, gdyby musiał kogoś szybko sprawdzić. Powinna nam pomóc, skoro idzie o Krystynę. – Zaproponował Przybylski, idąc ramie w ramię z Wrońskim do wyjścia z ogrodów. Bok dalej dawał o sobie znać, lecz rozchodzony, kłuł, lecz bólem zdatnym do wytrzymania.
- Jeżeli nie będą istnieć w spisach stolicy, pokombinujemy, aby dorwać się do spisów ludności w Polsce…Nie sądzę, aby akurat osoby pracujące w Teatrze nie były zarejestrowane. Potrzebują się legitymować, aby pracować.
Ruszyli w kierunku Wisły, wychodząc tą samą bramą, zahaczając spojrzeniem o najwyższy punkt Teatru Wielkiego. Wieczór postępował, głównymi ulicami zaczynały rozjaśniać się latarnie.
[b]- Rozmawiałem z Kasieńką o towarzystwie von Braun. Nie jest zachwycona i zrobi to niechętnie, a to znaczy, że mają coś za uszami. Kiedyś miała narzeczonego z tych kręgów artystycznych, bywało, że z nią do nich chodziłem, ale to przed dołączeniem do nich von Braun. Tam szybko robisz się popularny im większego pajaca potrafisz siebie zrobić. Kreują się na bohemę, ale większość z nich to ćwierćinteligenci. Lubią bawić się w intrygi, więc jak dobrze uderzymy, ktoś wcale nieoczywiste może nam powiedzieć co i jak. Jak to Kasieńka powiedziała: „Wystarczy się zabawić”.
- Na miłość boską, co za ckliwe pytania…- Burknął, wzdychając tabunem dymu, zastanawiając się, czy Aleksander jakąś konkretną odpowiedź sobie wymyślił, jak dziennikarz zapatruje się na dalszą ich współpracę. - Boję się, cały czas, że mi gdzieś odlecisz, bo szukać drugiego, który wiedziałby tyle o Teatrze Wielkim, to by była syzyfowa praca. Nie każdy jest taki szalony- przyznał, czując, iż nie będzie to ani nieuprzejme, ani zbytnio chwalące, choć wyznanie, jakoby na okrągło Wroński mu zabierał myśli nie było według niego rozsądne. Na uwagę o „bezczynności”, wzruszył ramionami, powstrzymując się przed jakąś głupią uwagą o dzisiejszym podpaleniu, w końcu jeszcze przez następne dni będą o tym trąbić w pracy i w gazetach, zdąży poczuć sumienie.
Komentarz na temat pracowników prokuratury Apolinary potraktował głośnym, ostentacyjnym prychnięciem:
- Skoro Dariusz daje radę…Biorą tam ludzi głównie po znajomości, a to prawie jak z łapanki. Jedyny problem z takimi urzędasami jest to, że lubią wszystko wszystkim ze stołka donosić, że ktoś był o coś pytał, a oni odpowiedzieli tak i tak. Lubią asekurować tyłki, więc gotowi są nakłamać, byle nie podpaść. Jeżeli pójdziemy do Młynarczyka Bekerman będzie już o nas wiedział- tłumaczył, gestykulując przy tym dłonią z papierosem. - Chyba że zrobimy to niepostrzeżenie, to znaczy, nie będzie wiedział kim jesteśmy. To trochę ryzykowne, jeżeli Młynarczyk współpracuje ze sprawcami, ale z drugiej strony, skoro byłby współpracujący, czemu musieli aż wykradać zeznania? To chyba oczywiste, że nie będą mówić takim podnóżkom na prawo i lewo.
Czy tymi słowami Apolinary proponował jakiś nowy przewrót, równie deprawujący ich sumienia jak kradzież rejestru pracowników? Jeżeli tak, to zdecydowanie nieumyślnie. Nie było to jednak jedyne rozwiązania, a że te najmniej rozsądne plany przychodzą bez pomyślunku, co język pierwszy wygada, tak podsunął, by złożyć wizytę Wacławowi nawet anonimowo. Wszystko zależało od tego, o co zamierzaliby spytać Młynarczyka, bo jeżeli temat zsunąłby się na Bekermana, uczynienie tego pod nazwiskami byłoby jak strzał w kolano. Każdy w prokuraturze wiedziałby, iż ten nawiedzony brat Przybylskiego znowu próbuje chodzić nie swoimi ścieżkami. Za to Dariusz z pewnością by go ukatrupił, może nawet skończyłby jak Kazik. O wilku wspomniano:
- Jak się wpakował w monkey business z własnej woli, to co tu żałować?- Zagadnął, a w tym momencie papieros spalił się już cały, więc potraktował go butem. Apolinary nie miał żadnej styczności z tym człowiekiem, nawet nie miał szansy spojrzeć mu w oczy, więc nie umiał pochylić się wystarczająco nad jego tragedią.
- Oczywiście, to ma sens, ale wcześniej mówiliśmy o Grabowskim, skoro jego córka była na pogrzebie Krystyny. I to wydawało mi się niemal oczywiste, że dostanie to ktoś z jego kręgów, a nagle ni z gruszki, ni z pietruszki Bekerman! I jasne, może być w tym jakiś interes, i nawet może iść o pieniądze, ale od zabezpieczenia interesów nie są prokuratorzy, ale adwokaci, notariusze, bankowcy, o! A skoro chciał mieć swojego prokuratora, to albo go zna i boi się, że inny mógłby dochodzić na niekorzyść, co potwierdzałoby, że ją w tym jakieś przekręty polityczne, albo wcale o córkę mu nie chodzi.- To ostatnie stwierdzenie było bardzo krzywdzącym, szczególnie w odniesieniu do ojca, który stracił młode, utalentowane dziecko i to w jakich okolicznościach, jednak skoro Wroński sam mówi, iż finansjera z sumieniem nie chodzi pod ramię, to dlaczego von Braun nie mógłby poświęcić córki, z którą i tak nie miał najlepszych kontaktów dla sprawy dlań najważniejszej – pieniądza? To mogłoby nijako tłumaczyć zaangażowanie Bekermana, ale czy było dobre? Ważnym było, iż mieli jakiś trop.
- Ciekawy jestem, co policja ma na ten temat do powiedzenia. W końcu wydział śledczy współpracuje bardzo ściśle z prokuratorem. Czy Bartoszczuka zaskoczył dobór kierownika?- Zapytał raczej sam siebie, a przez głowę przemknęło mu kilka myśli, jedna po drugiej, szacującej na ile miałby szczęście spotkać się z komisarzem i wypytać go, w tym uzyskać odpowiedzi, choćby najmniejszej.
- Nie sądzę, by policja byłaby w to zamieszana. Nie można na nią liczyć, a jak już, to w sprawie takich afer należałoby wypłacić im i to nie mało. Policja bardziej szkodzi niż pomaga, nawet gdy jest zaangażowana w tuszowanie- stwierdził z rozbawieniem Apolinary, przenosząc spojrzenia ku górze, na Aleksandra, który już drugi raz postawił się nad nim, choć nie na długo. Przybylski również wstał, rozglądając się dookoła, poniesiony myślami z wcześniej.
- Na linie na pewno nie wisi, bo by cała Rzeczpospolita huczała. Takiego Kazika utrupić można, bo to żadna strata. Gdyby zabili Osterwę rzuciłbym tę sprawę w cholerę, bo to byłaby jakaś dziecinada. Siedzi w Krakowie i ucieka przed odpowiedzialnością. Nie zdziwiłbym się, jakby o wszystkim wiedział a scenę udostępnił osobiście dla efektu. Reżyser też zagadka. Jeżeli okaże się naprawdę potrzebny, to pojedziemy do Krakowa i go dopadniemy. Byłeś kiedyś w Krakowie?- Zagadnął, Apolinary, jak to było przy pytaniu o morze.
- Mówię Ci, w sobotni dancing dowiemy się niemało. A przynajmniej o ludziach, którzy będą istotni w dalszym przebiegu śledztwa. Spiszę i może coś poszukam. Powinniśmy złożyć wizytę pani Gałeckiej. Ma dostęp do gabinetu męża. Mój ojciec też ma spisy ludności w domu, gdyby musiał kogoś szybko sprawdzić. Powinna nam pomóc, skoro idzie o Krystynę. – Zaproponował Przybylski, idąc ramie w ramię z Wrońskim do wyjścia z ogrodów. Bok dalej dawał o sobie znać, lecz rozchodzony, kłuł, lecz bólem zdatnym do wytrzymania.
- Jeżeli nie będą istnieć w spisach stolicy, pokombinujemy, aby dorwać się do spisów ludności w Polsce…Nie sądzę, aby akurat osoby pracujące w Teatrze nie były zarejestrowane. Potrzebują się legitymować, aby pracować.
Ruszyli w kierunku Wisły, wychodząc tą samą bramą, zahaczając spojrzeniem o najwyższy punkt Teatru Wielkiego. Wieczór postępował, głównymi ulicami zaczynały rozjaśniać się latarnie.
[b]- Rozmawiałem z Kasieńką o towarzystwie von Braun. Nie jest zachwycona i zrobi to niechętnie, a to znaczy, że mają coś za uszami. Kiedyś miała narzeczonego z tych kręgów artystycznych, bywało, że z nią do nich chodziłem, ale to przed dołączeniem do nich von Braun. Tam szybko robisz się popularny im większego pajaca potrafisz siebie zrobić. Kreują się na bohemę, ale większość z nich to ćwierćinteligenci. Lubią bawić się w intrygi, więc jak dobrze uderzymy, ktoś wcale nieoczywiste może nam powiedzieć co i jak. Jak to Kasieńka powiedziała: „Wystarczy się zabawić”.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zachował już dla siebie swoje przemyślenia, jak i powtarzane z uporem maniaka stwierdzenia, jakie mówiono o wymiarze sprawiedliwości w obecnej Rzeczypospolitej. Że podporządkowany jest władzy, a ten kto nie podpasował tej Władzy, był zawieszany, wbrew zasadzie niezawisłości. Że Minister, wbrew trójpodziałowi władzy, wtrąca nos w nieswoje sprawy. Zapewne wiele z tych oskarżeń nie było bezpodstawnych, w końcu w każdej opowieści, nawet najdurniej brzmiącej, kryło się ziarnko prawdy.
Zapewne jednak historia oceni, jak bardzo pogwałcano Konstytucję.
- Przybylski, jeżeli sprawca jest kimś ważnym i wpływowym, może nawet sam wybrał sobie, kto ma go oskarżać – układał mroczne i bardzo przesadzone scenariusze Wroński, idąc już w kierunku, wyznaczonym przez Przybylskiego, co za tym szło - w stronę rzeki. – I że nazwą to kradzieżą, tylko dlatego, żeby mydlić ludziom oczy.
Król teorii spiskowych właśnie wszedł na scenę.
Machina władzy jednak chyba właśnie tak działała, a widać to było nawet w Teatrze, gdzie Kazik nie był na pewno jedynym winnym całego durnego zajścia. Ktoś widocznie zdecydował, by biedaka zlikwidować. Bo może był stary, bo może był słabszy, bo może już nie tak lubiany przez innych. Został zwolniony, gdy wobec reszty pracowników nie wyciągnięto żadnych, ale to żadnych konsekwencji. Vice-teatermistrz wciąż piastował swoje stanowisko, a reżyser pewnie jeszcze nie raz wystawi sztukę na deskach tego Teatru. O bezkarności dyrektora już nie wspominając, bo ten w całej sytuacji wyglądał niczym kapitan statku, który skacze z pokładu na szalupę jako pierwszy, jeszcze przed kobietami i dziećmi.
- No chyba przesadzasz z tym użyczaniem sceny, co? Na pewno by się do tego nie posunął… – i chociaż powiedział tu o pewności, Wroński zawahał się, co do oskarżeń kierowanych w stronę Osterwy, a potem parsknął. - W życiu nie byłem w Krakowie, a ty byłeś? – odbił piłeczkę Wroński, chociaż właściwie go to nie obchodziło. Myślał, że Apolinary jak zwykle trochę hiperbolizuje i z jakiejkolwiek wycieczki nici. W końcu Juliusz musiał wrócić kiedyś na swój posterunek, bo ukrywanie jego nieobecności wychodziło teatrowi nie najlepiej. – Tym razem może umówisz nas do tej Gałeckiej, co? A nie będziesz kłamał mi w żywe oczy?
Wroński, chociaż wciąż nie pozbierał się jeszcze do reszty, widocznie skory był to tej małej złośliwości, jaką było skomentowanie zdolności Przybylskiego do wykorzystywania łatwowierności rozmówcy. W końcu Aleksander łyknąłby prawie wszystkie kłamstwa (które brzmiały wiarygodnie, a nie te o przybyszach z innych planet) niczym gęś.
Gdy to pokonywali kolejne ulice, Wroński spoglądał czasami tylko na bok Apolinarego, upewniając się, że ten nie będzie nagle pokładał się na chodniku, skręcając się z bólu. O medycynie Aleksander wiedział tyle, że w takich wypadkach pewnie należałoby zareagować.
- Czyli mam być po prostu sobą? – obraził siebie samego Wroński, nie obraziwszy się na samego siebie. A po czym to wnioskowano? A chociażby po tym, że zaraz uśmiechnął się tylko nieco krzywo, unosząc jedną brew. Co jak co, ale w pajacowaniu mógł być akurat całkiem niezły. – Mam jednak nadzieję, że dancing to dancing tylko z tytułu, bo wielka śmietanka towarzyska bohemy artystycznej może nie docenić moich zdolności tanecznych tak jak powinna, skoro jest tylko ćwierćinteligentna...
A Apolinary, chociaż nigdy nie widział jeszcze Wrońskiego w akcji, to i pewnie nie wiedział czego mógł się spodziewać. Mógł mu jednak zawierzyć, że tańczył zwykle jeden, jedyny taniec, jakim był ten mistyczny taniec po alkoholu. A między artystami pewnie wyglądać będzie śmiesznie, ze swoim durnym uśmiechem i wybitnie małomiasteczkowym stylem.
Chociaż nie – miał przecież nowy garnitur.
Nagła zmiana zdania - na pewno skradnie wszystkim serca.
- Jak powinienem się zachowywać, właściwie? Powinienem udawać kogoś? Ukryć się za jakimś nazwiskiem? – zapytał, może głupio, chociaż nie po wrońsku, jak to niekiedy mu się zdarzało. – I co to znaczy w tym wypadku „zabawić się”? Bo zakładam, że to trochę inne rozrywki niż wpatrywanie się w płonący kosz na odpadki…
Wroński bał się, że po swoim „planie idealnym”, będącym wielką premierą zdolności nafty, straci pracę. A wtedy nie zostanie mu nic innego – fabryka, gdzie zaharuje się na śmierć, albo zostanie ulicznym grajkiem. Skoro jutro już mieli udać się na fetę, w której uczestniczył pewnie nie jeden grajek, może powinien zacząć myśleć o budowaniu sieci kontaktów…
- Wiesz na kogo trzeba uważać? Komu nie podpaść? – Było to ważne pytanie.
Zapewne jednak historia oceni, jak bardzo pogwałcano Konstytucję.
- Przybylski, jeżeli sprawca jest kimś ważnym i wpływowym, może nawet sam wybrał sobie, kto ma go oskarżać – układał mroczne i bardzo przesadzone scenariusze Wroński, idąc już w kierunku, wyznaczonym przez Przybylskiego, co za tym szło - w stronę rzeki. – I że nazwą to kradzieżą, tylko dlatego, żeby mydlić ludziom oczy.
Król teorii spiskowych właśnie wszedł na scenę.
Machina władzy jednak chyba właśnie tak działała, a widać to było nawet w Teatrze, gdzie Kazik nie był na pewno jedynym winnym całego durnego zajścia. Ktoś widocznie zdecydował, by biedaka zlikwidować. Bo może był stary, bo może był słabszy, bo może już nie tak lubiany przez innych. Został zwolniony, gdy wobec reszty pracowników nie wyciągnięto żadnych, ale to żadnych konsekwencji. Vice-teatermistrz wciąż piastował swoje stanowisko, a reżyser pewnie jeszcze nie raz wystawi sztukę na deskach tego Teatru. O bezkarności dyrektora już nie wspominając, bo ten w całej sytuacji wyglądał niczym kapitan statku, który skacze z pokładu na szalupę jako pierwszy, jeszcze przed kobietami i dziećmi.
- No chyba przesadzasz z tym użyczaniem sceny, co? Na pewno by się do tego nie posunął… – i chociaż powiedział tu o pewności, Wroński zawahał się, co do oskarżeń kierowanych w stronę Osterwy, a potem parsknął. - W życiu nie byłem w Krakowie, a ty byłeś? – odbił piłeczkę Wroński, chociaż właściwie go to nie obchodziło. Myślał, że Apolinary jak zwykle trochę hiperbolizuje i z jakiejkolwiek wycieczki nici. W końcu Juliusz musiał wrócić kiedyś na swój posterunek, bo ukrywanie jego nieobecności wychodziło teatrowi nie najlepiej. – Tym razem może umówisz nas do tej Gałeckiej, co? A nie będziesz kłamał mi w żywe oczy?
Wroński, chociaż wciąż nie pozbierał się jeszcze do reszty, widocznie skory był to tej małej złośliwości, jaką było skomentowanie zdolności Przybylskiego do wykorzystywania łatwowierności rozmówcy. W końcu Aleksander łyknąłby prawie wszystkie kłamstwa (które brzmiały wiarygodnie, a nie te o przybyszach z innych planet) niczym gęś.
Gdy to pokonywali kolejne ulice, Wroński spoglądał czasami tylko na bok Apolinarego, upewniając się, że ten nie będzie nagle pokładał się na chodniku, skręcając się z bólu. O medycynie Aleksander wiedział tyle, że w takich wypadkach pewnie należałoby zareagować.
- Czyli mam być po prostu sobą? – obraził siebie samego Wroński, nie obraziwszy się na samego siebie. A po czym to wnioskowano? A chociażby po tym, że zaraz uśmiechnął się tylko nieco krzywo, unosząc jedną brew. Co jak co, ale w pajacowaniu mógł być akurat całkiem niezły. – Mam jednak nadzieję, że dancing to dancing tylko z tytułu, bo wielka śmietanka towarzyska bohemy artystycznej może nie docenić moich zdolności tanecznych tak jak powinna, skoro jest tylko ćwierćinteligentna...
A Apolinary, chociaż nigdy nie widział jeszcze Wrońskiego w akcji, to i pewnie nie wiedział czego mógł się spodziewać. Mógł mu jednak zawierzyć, że tańczył zwykle jeden, jedyny taniec, jakim był ten mistyczny taniec po alkoholu. A między artystami pewnie wyglądać będzie śmiesznie, ze swoim durnym uśmiechem i wybitnie małomiasteczkowym stylem.
Chociaż nie – miał przecież nowy garnitur.
Nagła zmiana zdania - na pewno skradnie wszystkim serca.
- Jak powinienem się zachowywać, właściwie? Powinienem udawać kogoś? Ukryć się za jakimś nazwiskiem? – zapytał, może głupio, chociaż nie po wrońsku, jak to niekiedy mu się zdarzało. – I co to znaczy w tym wypadku „zabawić się”? Bo zakładam, że to trochę inne rozrywki niż wpatrywanie się w płonący kosz na odpadki…
Wroński bał się, że po swoim „planie idealnym”, będącym wielką premierą zdolności nafty, straci pracę. A wtedy nie zostanie mu nic innego – fabryka, gdzie zaharuje się na śmierć, albo zostanie ulicznym grajkiem. Skoro jutro już mieli udać się na fetę, w której uczestniczył pewnie nie jeden grajek, może powinien zacząć myśleć o budowaniu sieci kontaktów…
- Wiesz na kogo trzeba uważać? Komu nie podpaść? – Było to ważne pytanie.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Byli w takim punkcie dochodzenia, iż mimo poszlak a nawet jawnych sygnałów, wszystko mogło być możliwe. Tak jak możliwe jest oszustwo na kradzieży, oszustwo w wyborze kompetentnych urzędników, oszustwo na opinii publicznej, tak może być to jedynie nadmiernie wyczulony pomyślunek, potraktowany ostatnimi wydarzeniami, pod wątpliwość poddający wszystko. Była to zrozumiała postawa, ale w ten sposób każda jedna cegiełka może okazać się ślepym zaułkiem, a w dochodzeniu należałoby jednak chadzać otwartymi drogami. Apolinary mógł się przecież mylić, jednak mimo nieznacznego doświadczenia w poważnych sprawach, potrafił stwierdzić, iż zbytnie krętactwo jest trudniejsze w utrzymaniu, a nawet i manipulacja im większa, tym możliwsza to wyjawienia. Pod koniec dnia, oszukiwanie na wszystkim jest tyle ryzykowne, iż nikt o zdrowych zmysłach nie posunąłby się do takiego kroku. Pod tym względem Przybylski ufał antagoniście, iż nie jest szaleńcem.
- Musimy wybrać jakiś plan działania, przychylić się do jakiegoś pomysłu, inaczej utkniemy w miejscu. Jeżeli nasze szacowanie okaże się błędne, prędzej czy później do tego dojdziemy. Na tym etapie musimy mieć już coś, a nie nic.- Wzruszył ramionami. Sam nie miał pewności, lecz właśnie na tym polega cała sztuka kryminału – myślenie i podążanie za tą myślą. Kłębek się rozwija, nie mogą go poplątać.
- Byłem w Krakowie i bez bicia powiem, że „krakusy” z Warszawy to dumne cielaki, więc nie dziwię się, że Osterwa nie chce się wypowiadać na ten temat, skoro zszargałoby to jego opinię. Nie mówię, że uciekanie nie, ale zdecydowanie potrafi trzymać publikę w napięciu. - Nie można jednak rezygnować z pomysłu odszukania Osterwy na własną rękę. Apolinary nie był jednak pewien czy nie będzie to zbyt kosztowne przedsięwzięcie do miary możliwych do zdobycia informacji. Jeżeli ten będzie się bardzo opierać lub okaże się faktycznie nie powiązany? Ale co to za bzdura, skoro ten człowiek był tak blisko von Braunów, nawet głupia o nich opowiastka mogłaby podsunąć coś istotnego!
- Oh, Aleksandrze, a czy ja kiedyś Cię okłamałem? Ale tak naprawdę okłamałem, a nie tylko zmyliłem…- Po tym spojrzał na Wrońskiego, posyłając mu niewinny uśmiech i trzepocząc rzęsami, niczym święta grzesznica. Będzie wypierał się wszelkich niesłusznych posądzeń o niesłowność, co najwyżej zastępując je mniej pejoratywnymi określeniami, tak jak zmylenie, niedopowiedzenie, półsłówko – tak, zdecydowanie półsłówko było Przybylskiemu najbliższe sercu.
- Dobrze, dobrze, umówię i to już na pewno, żebyś miał czyste sumienie. - Obiecał jeszcze, czy prawdziwie, to się jeszcze okaże, a teraz szli mostem Staszica, gęsto oświetlonym i bijącym ciepłym odbiciem w miarowym falowaniu Wisły. Apolinary tak jak w tramwaju, tak i teraz wychylił się bliżej krawędzi mostu, wyglądając na miasto, oblepiony co raz późniejsza porą i krosowate od świateł z kamienic, ułożonych rzędem na szerokim brzegu. Lubił ten widok, zwłaszcza z tego wiecznie ruchliwego miejsca. Patrzenie na Warszawę przez pryzmat Wisły miał dlań zawsze coś szczególnego i choć nie był romantykiem, tak lubił doglądać tego kontrastu pomiędzy ciemną wodą a ziemią, zawsze gdy miał ku temu szansę. Zwolnił więc kroku, maszerując palcami po grubej barierce.
- Tak, masz być bardziej sobą niż kiedykolwiek byłeś- Odparł całkiem poważnym tonem, nie odrywając oczu od widoku, choć w myślach wyobraził sobie ten Wroński uśmieszek, ucieszony z własnej błyskotliwości kawalarza.
- Spokojnie, po paru godzinach wszyscy będą tak zalani, że wszelkie umiejętności utrzymania się na nogach będą traktowane jako talent nie byle jaki - uśmiechnął się do siebie, dalej zapatrzony w widok, trzymając się nieco za plecami Aleksandra. - Masz zamiar wystawić tam jezioro łabędzie?- Zagadnął jeszcze, teraz zerkając na swojego towarzysza.- Widzę Cię w roli cukrowej wróżki, tego na pewno nie załapią swoimi wypalonymi od alkoholu i narkotyków głowami. – Zażartował wpierw, ale po chwili dodał już poważnie, choć sam pomysł mógł z powagą mieć niewiele wspólnego. - Spokojnie, możemy zrobić z Ciebie aktora z innego miasta. Występujesz w kabarecie na scenie w…Łodzi! Byłeś kiedyś w Łodzi? Tam nic nie ma, więc na pewno nie skojarzą. No i dużo Żydów, to co lubisz najbardziej.
Kiedy doszli do końca mostu, Apolinary zatrzymał się, opierając się ciężarem o barierkę. Chyba dał się zahipnotyzować i tak postoi za nim zdecyduje się pójść do domu. Nie chciał też, aby Aleksander miał za daleko do swojego, zwłaszcza, iż już robi się ciemno, a ten miał jakąś awersję do bezpieczeństwa na Pradze, więc nie będzie nadwyrężał zdrowie psychicznego swojego kolegi.
- Nie wiem, musiałbym zobaczyć ich twarze. Będziemy z nami Kasieńka, to ona jest specka od ludzi, więc wszystko nam powie co i jak, gdzie kto z kim. Dlatego jutro przed szesnastą bądź u nas w mieszkaniu. Zobaczymy jak się prezentujesz i dostaniemy ostatnie uwagi. Zabierze nas tam znajomy Kasieńki, co mieszka w okolicy, więc nie będziemy musieli przepychać się w tramwaju.- Zaczął wyjaśniać Przybylski, opierając brodę na dłoni.
- „Zabawić się”, to znaczy zapić, pozażywać życia. Wrzucić się w ramiona hedonizmu. Oni tak żyją, mimo kryzysu, mimo wspomnień wojny. Nie obchodzi ich nic dalej jak sięga nóżka kieliszka z szampanem. Chciałbym być tak beztroski, ale nie umiem, dlatego dałem sobie spokój z zabawianiem się z Kasieńką. - Wyznał, może zbyt ckliwie, choć to wyzwalał w nim ten widok Warszawy. - Tobie też się nie spodoba a przynajmniej nie powinno. To nie jest życie dla normalnych ludzi, to życie dla naprawdę przykrych jednostek. Wydaje mi się, że Krystyna była taką przykrą jednostką. Łatwo było nią manipulować, ufała, piła, kochała się i beztroskość ją zabiło. Teraz tak sobie myślę, czy aby…jej dwubiegunowość w poglądach politycznych nie były czymś podyktowane. Czy nie chciała się przed kimś schronić albo lepiej…chciała mieć po swojej stronie ochronę z drugiej strony barykady. – Wziął głęboki oddech.
- Szukała zamiennika dla ojca w alkoholu, miłości i nacjonalizmie. Chciała się od niego odciąż. Powiedz mi jeżeli się mylę.
- Musimy wybrać jakiś plan działania, przychylić się do jakiegoś pomysłu, inaczej utkniemy w miejscu. Jeżeli nasze szacowanie okaże się błędne, prędzej czy później do tego dojdziemy. Na tym etapie musimy mieć już coś, a nie nic.- Wzruszył ramionami. Sam nie miał pewności, lecz właśnie na tym polega cała sztuka kryminału – myślenie i podążanie za tą myślą. Kłębek się rozwija, nie mogą go poplątać.
- Byłem w Krakowie i bez bicia powiem, że „krakusy” z Warszawy to dumne cielaki, więc nie dziwię się, że Osterwa nie chce się wypowiadać na ten temat, skoro zszargałoby to jego opinię. Nie mówię, że uciekanie nie, ale zdecydowanie potrafi trzymać publikę w napięciu. - Nie można jednak rezygnować z pomysłu odszukania Osterwy na własną rękę. Apolinary nie był jednak pewien czy nie będzie to zbyt kosztowne przedsięwzięcie do miary możliwych do zdobycia informacji. Jeżeli ten będzie się bardzo opierać lub okaże się faktycznie nie powiązany? Ale co to za bzdura, skoro ten człowiek był tak blisko von Braunów, nawet głupia o nich opowiastka mogłaby podsunąć coś istotnego!
- Oh, Aleksandrze, a czy ja kiedyś Cię okłamałem? Ale tak naprawdę okłamałem, a nie tylko zmyliłem…- Po tym spojrzał na Wrońskiego, posyłając mu niewinny uśmiech i trzepocząc rzęsami, niczym święta grzesznica. Będzie wypierał się wszelkich niesłusznych posądzeń o niesłowność, co najwyżej zastępując je mniej pejoratywnymi określeniami, tak jak zmylenie, niedopowiedzenie, półsłówko – tak, zdecydowanie półsłówko było Przybylskiemu najbliższe sercu.
- Dobrze, dobrze, umówię i to już na pewno, żebyś miał czyste sumienie. - Obiecał jeszcze, czy prawdziwie, to się jeszcze okaże, a teraz szli mostem Staszica, gęsto oświetlonym i bijącym ciepłym odbiciem w miarowym falowaniu Wisły. Apolinary tak jak w tramwaju, tak i teraz wychylił się bliżej krawędzi mostu, wyglądając na miasto, oblepiony co raz późniejsza porą i krosowate od świateł z kamienic, ułożonych rzędem na szerokim brzegu. Lubił ten widok, zwłaszcza z tego wiecznie ruchliwego miejsca. Patrzenie na Warszawę przez pryzmat Wisły miał dlań zawsze coś szczególnego i choć nie był romantykiem, tak lubił doglądać tego kontrastu pomiędzy ciemną wodą a ziemią, zawsze gdy miał ku temu szansę. Zwolnił więc kroku, maszerując palcami po grubej barierce.
- Tak, masz być bardziej sobą niż kiedykolwiek byłeś- Odparł całkiem poważnym tonem, nie odrywając oczu od widoku, choć w myślach wyobraził sobie ten Wroński uśmieszek, ucieszony z własnej błyskotliwości kawalarza.
- Spokojnie, po paru godzinach wszyscy będą tak zalani, że wszelkie umiejętności utrzymania się na nogach będą traktowane jako talent nie byle jaki - uśmiechnął się do siebie, dalej zapatrzony w widok, trzymając się nieco za plecami Aleksandra. - Masz zamiar wystawić tam jezioro łabędzie?- Zagadnął jeszcze, teraz zerkając na swojego towarzysza.- Widzę Cię w roli cukrowej wróżki, tego na pewno nie załapią swoimi wypalonymi od alkoholu i narkotyków głowami. – Zażartował wpierw, ale po chwili dodał już poważnie, choć sam pomysł mógł z powagą mieć niewiele wspólnego. - Spokojnie, możemy zrobić z Ciebie aktora z innego miasta. Występujesz w kabarecie na scenie w…Łodzi! Byłeś kiedyś w Łodzi? Tam nic nie ma, więc na pewno nie skojarzą. No i dużo Żydów, to co lubisz najbardziej.
Kiedy doszli do końca mostu, Apolinary zatrzymał się, opierając się ciężarem o barierkę. Chyba dał się zahipnotyzować i tak postoi za nim zdecyduje się pójść do domu. Nie chciał też, aby Aleksander miał za daleko do swojego, zwłaszcza, iż już robi się ciemno, a ten miał jakąś awersję do bezpieczeństwa na Pradze, więc nie będzie nadwyrężał zdrowie psychicznego swojego kolegi.
- Nie wiem, musiałbym zobaczyć ich twarze. Będziemy z nami Kasieńka, to ona jest specka od ludzi, więc wszystko nam powie co i jak, gdzie kto z kim. Dlatego jutro przed szesnastą bądź u nas w mieszkaniu. Zobaczymy jak się prezentujesz i dostaniemy ostatnie uwagi. Zabierze nas tam znajomy Kasieńki, co mieszka w okolicy, więc nie będziemy musieli przepychać się w tramwaju.- Zaczął wyjaśniać Przybylski, opierając brodę na dłoni.
- „Zabawić się”, to znaczy zapić, pozażywać życia. Wrzucić się w ramiona hedonizmu. Oni tak żyją, mimo kryzysu, mimo wspomnień wojny. Nie obchodzi ich nic dalej jak sięga nóżka kieliszka z szampanem. Chciałbym być tak beztroski, ale nie umiem, dlatego dałem sobie spokój z zabawianiem się z Kasieńką. - Wyznał, może zbyt ckliwie, choć to wyzwalał w nim ten widok Warszawy. - Tobie też się nie spodoba a przynajmniej nie powinno. To nie jest życie dla normalnych ludzi, to życie dla naprawdę przykrych jednostek. Wydaje mi się, że Krystyna była taką przykrą jednostką. Łatwo było nią manipulować, ufała, piła, kochała się i beztroskość ją zabiło. Teraz tak sobie myślę, czy aby…jej dwubiegunowość w poglądach politycznych nie były czymś podyktowane. Czy nie chciała się przed kimś schronić albo lepiej…chciała mieć po swojej stronie ochronę z drugiej strony barykady. – Wziął głęboki oddech.
- Szukała zamiennika dla ojca w alkoholu, miłości i nacjonalizmie. Chciała się od niego odciąż. Powiedz mi jeżeli się mylę.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dla Wrońskiego to wszystko było zbyt wielkie, by pojąć to jedną głową. A niestety, miał tylko jedną i to niezbyt nawykłą do myślenia w kategoriach innych od „jestem gotowy wykonać każde wasze polecenie”. I chociaż powoli się uczył, to nie on był tu odpowiednim przewodniczącym śledztwa. Uważał nawet, że to Apolinary powinien nim być, ale cały układ partnerski też nie był zły. W końcu jako partnerzy zwykle po prostu się dopełniali.
- Tak jak mówiłeś – ludzie z tych list muszą gdzieś być. Nie można być niezarejestrowanym i uczciwie pracować dla państwowej jednostki – uważał, że jeżeli sprawdzą to, będą wiedzieli już coś na pewno. – A mimo chaosu, nie da się wejść za kulisy bez przepustki, po prostu się nie da, bo są po prostu sprawdzane przy wejściu za scenę. Jedna z tych osób na pewno była zabójcą, musimy jednak wiedzieć która. Nie pomyślałem o tym wcześniej, właściwie mógłbym spytać chłopaków odpowiedzialnych za to wtedy, by powiedzieli, kto nowy pojawił się za kulisami, ale to też nie jest takie pewne. Żaden techniczny nie jest geniuszem, nie zapamięta wszystkich, ale może kogoś zapamięta szczególnie…
Zastanowił się, jednak machnął ręką. Mógł ich spytać, w końcu to nie zaszkodzi, jednak musiał zrobić to subtelnie, nie tak, jak zrobią to pewnie na policji. A zdolność ta nie była konikiem Wrońskiego, zresztą przez tyle już rzędów jego wypowiedzi, łatwo można było się tego domyślić.
- Może to ja powinienem samodzielnie odwiedzić asesora prokuratora? Z całą sympatią Apolinary, ale twoja obecność i niewygodne pytania mogłyby pogrążyć szybko twojego brata, chyba że właśnie tego chcesz… – Śledztwo było jak hipoteza statystyczna – Wroński nie wiedział nawet na czym dokładnie to polegało, jednak narrator mógł wypełnić luki w jego wiedzy. Chodziło tu o to, by przy teście wybrać sobie jedną hipotezę, jedną z dwóch o charakterze raczej zero jedynkowym – w której to na przykład założymy, że Młynarczyk jest niewinnym „kradzieży”. Że nie współpracował z siłami ciemności. Jest to niewykluczone, pan asesor mógł bowiem być wyjątkowo prawy, skoro temu prawu służy, jednak jeżeli założy się tak – należy szukać dowodów na to, że jest inaczej. – Ustalimy razem o co mam go pytać, gdzie go spotkać, co mówić… Nie wiem jak się na to zapatrujesz, ale nie warto chyba poświęcać kogoś więcej niż siebie dla sprawy.
Czułby się na pewno dziwnie, mając świadomość, że pewnie ciężko wypracowany zawód brata Apolinarego zostanie podkopany przez ich dziecinne zabawy. Nawet, jeżeli Przybylski nie był tak samo rodzinny jak on.
- A co do Osterwy – nie wiem, może się mylę, ale nawet jeżeli nie my do niego trafimy, to krakowskie media na pewno już się na niego czają – uśmiechnął się trochę głupio Wroński, który wyznawał widocznie wielką filozofię czekania na gotowe.
I chociaż czuł, że powoli będzie musiał zawracać – postanowił przejść jeszcze trochę kroków mostem, byle wymienić się wszystkimi spostrzeżeniami, które to wysypywali z siebie bez końca, jakby po długiej rozłące. A nie widzieli się raptem kilka sekund, kiedy to odwracali od siebie wzrok.
- Ja jestem zupełnie trzeźwy, a nie wyłapałem. – Wroński obsługując jakikolwiek balet, nawet jeżeli oświetlał kilka już razy ten sam spektakl, wciąż czasami nie rozumiał fabuły. Być może po prostu mało go to interesowało, a być może nie była to rozrywka dla każdego. I chociaż widział, że Apolinary nawet na niego nie patrzy, a komentarz o Żydach, tylko przewalił oczami. – Nie demonizuj mnie, co? A w kabarecie… Chętnie! Nosiłbym kuse stroje i pióropusze...
Widocznie nie umiał podejść do propozycji poważnie. Przystanął jednak w miejscu, w którym to jego towarzysz postanowił do reszty zanurzyć się w podziwianiu Wisły. Wroński też lubił ją obserwować, więc stanął obok i zawiesił się na moment, zaplatając ramiona na piersi.
- Ja nie chciałbym być taki beztroski – wyznał Wroński momentalnie i była to prawda. Zdecydowanie nie uchodził za lwa salonowego, bo i nie wyglądał… No i chyba nawykł już do pracy, a nie kwitnięcia za pieniądze rodziców, których na utrzymanie niepracującego syna i tak nie byłoby stać. – Krystyna była jeszcze młoda. Młodsza od ciebie, młodsza ode mnie. Nie była podobna do żadnej kobiety, którą bliżej znam, jednak wiem, że każde dziecko potrzebuje czasami osoby, która wskaże mu co ma robić, bo inaczej może się zgubić.
I Wroński oparł się łokciami o barierkę mostu, a potem ziewnął tylko, zasłaniając usta dłonią. A wiedząc, że czynność ta jest zaraźliwa, już ukradkiem, tylko kącikiem oka, spojrzał na Apolinarego, by wyhaczyć jak ten poddaje się jego manipulacji. Albo jak wielką siła woli się broni.
- Mogła chcieć się komuś przypodobać, mogła po prostu szukać swojej drogi, mogła chcieć zagrać na nosie ojcu, pokazując, jaka to potrafi być niezależna… A być może jej ojciec też nie był święty, jak się wydaje, a i bez matki na pewno nie było jej lekko. Ciężko jest żyć bez wzorców, a skoro towarzystwo o którym mówisz jest tak podgniłe, to może ono samo ją zniszczyło.
Po raz kolejny – rozważania. By jednak nie gdybać cały czas, by nie zatruwać sobie mętnej już i tak wody kolejnymi wątpliwościami, Wroński chciał wyłożyć coś na pewno, a przynajmniej przedstawić to, jak zrozumiał ich plany działania:
- Jutro ja idę do pracy, spróbuję popytać o tych ludzi, ty możesz spróbować umówić nas z Gałecką. Po pracy idziemy na dancing, tam co będzie – się okaże. Kolejnego dnia znowu idę do pracy, ale może bogatszy o doświadczenia z fety, a potem zastanowimy się, jak w dobry sposób dostać się do Młynarczyka. W poniedziałek jestem już cały wolny, mogę nie iść na piwne poniedziałki, ale właściwie może powinienem, skoro tak bardzo rozwiązują one języki, a jeżeli uda Ci się umówić tak szybko z panią Gałecką, to będę mógł ci towarzyszyć. Ale czekaj, jutro… Jutro nie wyrobię się, by pojechać do domu i jeszcze z domu do was na szesnastą, musiałbym mieć na sobie garnitur cały dzień, a to głupi pomysł. Przepocę albo najgorzej – poplamię. Wziąć wolne… nie. O, chyba że pozwolicie mi się u siebie umyć i przebrać…
A jako, że spodziewał się zgody – założył już tę metafizyczną czapkę błazna i odbił się od barierki.
- Podprowadzić pana dalej czy trafi pan już sam? – zapytał z uprzejmością pazia, a jeżeli Przybylski nie miał już mu nic do dodania, Wroński mógł zawinąć się i zawrócić mostem, nieco żwawszym krokiem niż tu przybyli.
- Tak jak mówiłeś – ludzie z tych list muszą gdzieś być. Nie można być niezarejestrowanym i uczciwie pracować dla państwowej jednostki – uważał, że jeżeli sprawdzą to, będą wiedzieli już coś na pewno. – A mimo chaosu, nie da się wejść za kulisy bez przepustki, po prostu się nie da, bo są po prostu sprawdzane przy wejściu za scenę. Jedna z tych osób na pewno była zabójcą, musimy jednak wiedzieć która. Nie pomyślałem o tym wcześniej, właściwie mógłbym spytać chłopaków odpowiedzialnych za to wtedy, by powiedzieli, kto nowy pojawił się za kulisami, ale to też nie jest takie pewne. Żaden techniczny nie jest geniuszem, nie zapamięta wszystkich, ale może kogoś zapamięta szczególnie…
Zastanowił się, jednak machnął ręką. Mógł ich spytać, w końcu to nie zaszkodzi, jednak musiał zrobić to subtelnie, nie tak, jak zrobią to pewnie na policji. A zdolność ta nie była konikiem Wrońskiego, zresztą przez tyle już rzędów jego wypowiedzi, łatwo można było się tego domyślić.
- Może to ja powinienem samodzielnie odwiedzić asesora prokuratora? Z całą sympatią Apolinary, ale twoja obecność i niewygodne pytania mogłyby pogrążyć szybko twojego brata, chyba że właśnie tego chcesz… – Śledztwo było jak hipoteza statystyczna – Wroński nie wiedział nawet na czym dokładnie to polegało, jednak narrator mógł wypełnić luki w jego wiedzy. Chodziło tu o to, by przy teście wybrać sobie jedną hipotezę, jedną z dwóch o charakterze raczej zero jedynkowym – w której to na przykład założymy, że Młynarczyk jest niewinnym „kradzieży”. Że nie współpracował z siłami ciemności. Jest to niewykluczone, pan asesor mógł bowiem być wyjątkowo prawy, skoro temu prawu służy, jednak jeżeli założy się tak – należy szukać dowodów na to, że jest inaczej. – Ustalimy razem o co mam go pytać, gdzie go spotkać, co mówić… Nie wiem jak się na to zapatrujesz, ale nie warto chyba poświęcać kogoś więcej niż siebie dla sprawy.
Czułby się na pewno dziwnie, mając świadomość, że pewnie ciężko wypracowany zawód brata Apolinarego zostanie podkopany przez ich dziecinne zabawy. Nawet, jeżeli Przybylski nie był tak samo rodzinny jak on.
- A co do Osterwy – nie wiem, może się mylę, ale nawet jeżeli nie my do niego trafimy, to krakowskie media na pewno już się na niego czają – uśmiechnął się trochę głupio Wroński, który wyznawał widocznie wielką filozofię czekania na gotowe.
I chociaż czuł, że powoli będzie musiał zawracać – postanowił przejść jeszcze trochę kroków mostem, byle wymienić się wszystkimi spostrzeżeniami, które to wysypywali z siebie bez końca, jakby po długiej rozłące. A nie widzieli się raptem kilka sekund, kiedy to odwracali od siebie wzrok.
- Ja jestem zupełnie trzeźwy, a nie wyłapałem. – Wroński obsługując jakikolwiek balet, nawet jeżeli oświetlał kilka już razy ten sam spektakl, wciąż czasami nie rozumiał fabuły. Być może po prostu mało go to interesowało, a być może nie była to rozrywka dla każdego. I chociaż widział, że Apolinary nawet na niego nie patrzy, a komentarz o Żydach, tylko przewalił oczami. – Nie demonizuj mnie, co? A w kabarecie… Chętnie! Nosiłbym kuse stroje i pióropusze...
Widocznie nie umiał podejść do propozycji poważnie. Przystanął jednak w miejscu, w którym to jego towarzysz postanowił do reszty zanurzyć się w podziwianiu Wisły. Wroński też lubił ją obserwować, więc stanął obok i zawiesił się na moment, zaplatając ramiona na piersi.
- Ja nie chciałbym być taki beztroski – wyznał Wroński momentalnie i była to prawda. Zdecydowanie nie uchodził za lwa salonowego, bo i nie wyglądał… No i chyba nawykł już do pracy, a nie kwitnięcia za pieniądze rodziców, których na utrzymanie niepracującego syna i tak nie byłoby stać. – Krystyna była jeszcze młoda. Młodsza od ciebie, młodsza ode mnie. Nie była podobna do żadnej kobiety, którą bliżej znam, jednak wiem, że każde dziecko potrzebuje czasami osoby, która wskaże mu co ma robić, bo inaczej może się zgubić.
I Wroński oparł się łokciami o barierkę mostu, a potem ziewnął tylko, zasłaniając usta dłonią. A wiedząc, że czynność ta jest zaraźliwa, już ukradkiem, tylko kącikiem oka, spojrzał na Apolinarego, by wyhaczyć jak ten poddaje się jego manipulacji. Albo jak wielką siła woli się broni.
- Mogła chcieć się komuś przypodobać, mogła po prostu szukać swojej drogi, mogła chcieć zagrać na nosie ojcu, pokazując, jaka to potrafi być niezależna… A być może jej ojciec też nie był święty, jak się wydaje, a i bez matki na pewno nie było jej lekko. Ciężko jest żyć bez wzorców, a skoro towarzystwo o którym mówisz jest tak podgniłe, to może ono samo ją zniszczyło.
Po raz kolejny – rozważania. By jednak nie gdybać cały czas, by nie zatruwać sobie mętnej już i tak wody kolejnymi wątpliwościami, Wroński chciał wyłożyć coś na pewno, a przynajmniej przedstawić to, jak zrozumiał ich plany działania:
- Jutro ja idę do pracy, spróbuję popytać o tych ludzi, ty możesz spróbować umówić nas z Gałecką. Po pracy idziemy na dancing, tam co będzie – się okaże. Kolejnego dnia znowu idę do pracy, ale może bogatszy o doświadczenia z fety, a potem zastanowimy się, jak w dobry sposób dostać się do Młynarczyka. W poniedziałek jestem już cały wolny, mogę nie iść na piwne poniedziałki, ale właściwie może powinienem, skoro tak bardzo rozwiązują one języki, a jeżeli uda Ci się umówić tak szybko z panią Gałecką, to będę mógł ci towarzyszyć. Ale czekaj, jutro… Jutro nie wyrobię się, by pojechać do domu i jeszcze z domu do was na szesnastą, musiałbym mieć na sobie garnitur cały dzień, a to głupi pomysł. Przepocę albo najgorzej – poplamię. Wziąć wolne… nie. O, chyba że pozwolicie mi się u siebie umyć i przebrać…
A jako, że spodziewał się zgody – założył już tę metafizyczną czapkę błazna i odbił się od barierki.
- Podprowadzić pana dalej czy trafi pan już sam? – zapytał z uprzejmością pazia, a jeżeli Przybylski nie miał już mu nic do dodania, Wroński mógł zawinąć się i zawrócić mostem, nieco żwawszym krokiem niż tu przybyli.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czy Apolinary był gotów pozostawić tak istotną część śledztwa w osamotnionych rękach Aleksandra? Nie chciał podważać jego kompetencji, w końcu sam ich nie miał, mimo doświadczenia, jednak obawiał się, czy nie jest to zbyt ufne, wobec Oświetleniowca. Innymi słowy Przybylski uważał, iż robiłby to lepiej, a na pewno byłby w tym i śmielszy, i wiedział jakie pytania zadawać, gdyby coś go szczególnie zainteresowało. Co prawda dzisiejszy incydent mógł zaświadczyć o pełnym oddaniu sprawie Wrońskiego, jednak zrobienie czegoś ryzykownego, a spisanie zeznań człowieka, który być może sprowadzić na ich dwójkę poważne niebezpieczeństwo ustępowały sobie w randze. Teraz nie chciał na to odpowiadać, czując, że mógłby być niedelikatny, a przecież skoro już nijako oświadczyli sobie, iż jeden drugiego nie opuści (aż do śmierci), to wolał nie ryzykować nawet najmniejszą waśnią.
- Pomyślę…- Stwierdził tylko, nie chcąc się w obecnej sytuacji, jak narrator wspomniał, zanadto rozpływać. Przy tym zabrzmiał jak kierownik, zbywający pracownika proszącego o podwyżkę, co w głowie go rozbawiło. Argument z bratem wydawał się przeważać, choć głosy z tyłu czerepu, podpowiadały coś zgoła innego, zdecydowanie na niekorzyść Dariusza. Nie była to jednak droga, którą chciał rozwiązywać już zresztą rozwiązane.
- Sugerujesz, że mam zapytać jakiegoś „kolegę po fachu” z Krakowa, o to, by wyśledził nam Osterwę. Jeżeli tak, to znam jednego, ale ten człowiek nie robi nic za darmo, a nawet nie za pieniądze.- Tylko za usługi i informacje, z czego Przybylski już od dawna nie da się obrobić na własne życzenie.
- Mamy co robić w Warszawie. Nad Osterwą jeszcze się zastanowimy, co nie znaczy, że z niego rezygnuję. Marzy mi się, aby był wisienką na torcie naszego dochodzenia- parsknął, bo tylko marzenia szły zgodnie z planem, choć nawet i te bywało, że ulegały brutalnej rzeczywistości. Szczęśliwie dalej było tylko zabawnie:
- No proszę, czego się dowiaduję o Aleksandrze Wrońskim, lubi pióropusze i kuse stroje. Zrobiłbyś furorę grając jakąś madame, uwierz. O Twoje względny starałby się każdy łódzki dżentelmen!- A skoro tak Wrońskiemu odpowiadało aktorstwo w kabarecie, nie będzie grzechem wmówić wszystkim, iż tym właśnie jest – kabareciarzem. Żart ma, a nawet jakby go nie miał, bywało, iż najzabawniejsi w przemyśle komicy po za sceną dawali raczej marne popisy. Wymyślą jeszcze imię i nazwisko, a argumentem za jego dotychczasową anonimowością będzie pseudonim artystyczny. Apolinaremu wydawało się, iż to nad wyraz, skoro chwilę temu jeszcze sam negował zbytnie krętactwo, ale akurat od zachlanej młodzieży nie mógł oczekiwać zbytniej błyskotliwości. Póki Aleksander będzie nadążać z tempem tańca i picia, nikt nawet nie zainteresuje się jego prawdziwą osobą.
Przybylski przyglądał się towarzyszowi kątem oka, wtedy, gdy ten nie doglądał jego, choć zdecydowanie zdradził się ziewnięciem. Oboje potrzebowali odpoczynku po szkaradnie wyczerpującym i pełnym emocji dniu. Wydawać by się mogło, odkąd zaczęli chadzać we dwoje każdy dzień jest takim. Jutrzejszy nie będzie inny a może właśnie najżywszym ze wszystkim, mimo to trudno powiedzieć, czy jest coś bardziej ożywiającego, jak bezpośrednie obcowanie ze śmiercią.
- Spokojnie, możesz się umyć i przebrać u nas. Myślisz, że wziąłbym Cię do towarzystwa w takim stanie? Szanujmy się. Musimy sobie powiedzieć co można a czego nie można tam robić. Kasieńka się o Ciebie martwi i nie chce, żeby coś Ci się stało przez moje niedopatrzenie. Jesteś dorosły, ale o dorosłych też trzeba się od czasu do czasu zatroszczyć. - To powiedziawszy, odwrócił się do Aleksandra całym ciałem, niechętnie odciągając stęskniony wzrok od wieczornej, prawie już nocnej panoramy Warszawy. Zdecydowanie było w niej coś hipnotyzującego, wręcz ocierającego się o magię.
- Merci Monsieur, ale zostanę jeszcze podoglądać stolicy przed jutrzejszym [/i]soirée chaude[/i] - Podłapał zabawę, modelując głos z przesadną uprzejmością, by zaraz dodać już normalnym tonem: - Bezpiecznej drogi, Aleksandrze.
Gdy się pożegnali, Apolinary powrócił do miarowego kołysania Wisły, szepczącej falami o kolumny mostu i do rzędów migoczących światłem z okiennic kamienic. Utkwił tak na dwie godziny, aż w końcu zorientował się o nastaniu nocy i skierował się na Pragę.
sobota, ok. 16.00
Sobotni poranek rozpoczął się od próby napisania przynajmniej pierwszego akapitu reportażu. Dziennikarz nie był z siebie dumny, lecz uznał to za pewien szkic, który będzie dopieszczał jeszcze w przyszłości. Przez cztery godziny udało mu się wystukać sześć kartek, w tym jedną zdecydował się podrzeć, nie wspominając o wielu wcześniejszych, gdzie nieprzemyślane zdania kosztowały go, całą rolkę papieru. Nie mogąc zdradzić nic ponad to, co do tej pory ustalił, znacząco rozwodził się nad okolicznościami morderstwa i samym sobą, dlaczego zdecydował się podjąć tej a nie innej sprawy i w takiej formie ją opowiedzieć. Była to najtrudniejsza część, zdecydowanie przepełniona odnośnikami, metaforami i przypisami na pół strony, byle w dopuszczalnym do rozumu stopniu ominąć panującą cenzurę.
Po podjętych próbach napisania czegokolwiek, a przynajmniej rozgrzania palców do poważniejszych tekstów, Apolinary mimo początkowych niechęci zadzwonił do Gałeckiej i poprosił o jeszcze jedną audiencję. Kobieta zgodziła się, jak można przypuszczać ochoczo, choć głos miała zmęczony. Nie dziwota, skoro ostatnim czasy każdy nawiedzał ją w sprawie Krystyny tak namiętnie, iż sama Krystyna zaczęła prześladować awangardzistkę. To oczywiście zostaje pomiędzy narratorem a Gałecką. Reasumując, spotkanie wedle życzenia Wrońskiego zostało umówione na dzień następny, głównie dzięki namową Przybylskiego, iż niedziela to nie taki dzień święty, a postępową kobietę nie trzeba było długo przekonywać.
Do obiadu kłócił się z Kasieńką o garnitur, by w końcu ulec a spomiędzy koniaku, popielu i błękitu, wybrać kolor antracytu z wiśniową kamizelką. Nawet ufając dozgonnie Katarzynie, wciąż trudno było mu uwierzyć, iż owe kolory nie będą gryźć się z jego oczami. Mało nie popadł w obłędy, gdy Katarzyna nazwała go „nieodważnym” lub, co gorsza „staroświeckim”. Wobec tego musiał kobiecie pokazać swoje, i choć posłuchawszy się jej głosu, tak miał zamiar się ubrać, ubolewając nadal, iż spotkanie nie są organizowane dla fraków. A od obiadu nastała godzina około czwartej, więc blisko odwiedzin Wrońskiego, wyznaczając moment, w którym dwójka rozpoczęła uwijać się przy sobie, byle prześcignąć jedno drugiego w wyglądzie. Trudno porównywać urodę kobiety do mężczyzny, lecz zdecydowanie każde z nich chciało wyglądać na swoje warunki jak najlepiej, dopieszczając swoją skórę kąpielami, perfumami a nawet próbami użycia olejków eterycznych. Katarzyna w pędzie wyrzuciła na ziemię wszystkie swoje kosmetyki i w puchatym dywanie, dobierała szminkę, raz po raz przyglądając się w lusterku o niechlujnie sklejonej rączce. W tym czasie Apolinary muskał swoje włosy grzebieniem, brylantyną i wodą na zmianę, byle uzyskać efekt fal, oglądanych w katalogach modowych, co udawało się wyłącznie dzięki nieustępliwości i nijakiemu doświadczeniu robienia czegoś, do czego nie ma się ani warunków, ani narzędzi. Po fryzurze sam dosiadł się do Malinowskiej na dywanie i zaczął szacować jakie powodzenie będzie miało u niego pociągnięcie oka kredką węglową, ale Katarzyna doradziła mu wyłączenie zalotkę i natarcie rzęs barwioną wazeliną. I już byli bliscy podjęcia zabiegu, kiedy ruch na korytarzu, ugasił ich zaaferowanie. Przybylski wstał, okrywając się mocniej szlafrokiem i poszedł otworzyć Wrońskiemu.
- Dzień dobry, Aleksandrze. Chodź- Zaprosił go gestem do salonu, gdzie Katarzyna już nie na dywanie a ze skrzyneczką biżuterii na sofie, ucieszonymi oczami, błądziła to od pereł, to do gościa. Natrafiwszy przypadkowo spojrzeniem na Apolinarego, który już od dłuższej chwili starał się zasygnalizować jej, by pomogła Wrońskiemu rozprawić się z łazienką, zerwała się, aby zaraz wrócić ze świeżym ręcznikiem i szlafrokiem. W tym czasie Przybylski odebrał od mężczyzny garnitur i ostrożnie rozłożył go na fotelu, uważając by nie pogiąć tak pięknej kreacji.
- Proszę.- Wręczyła fanty Kasieńka, prowadząc do zaznajomionego z nim pomieszczenia, pełnego kobiecej nagości i nie tylko. - Ten zapach lubi Apolinary- Poinstruowała go, wskazując na jedną z buteleczek z zapachowym olejkiem. - Kwiatowy, ale na bazie cytrusów, więc dodaje nieco męskiego smaczku. natomiast umyj włosy tym, to Polek Cię nafryzuruje, zgoda Olciu?
- Pomyślę…- Stwierdził tylko, nie chcąc się w obecnej sytuacji, jak narrator wspomniał, zanadto rozpływać. Przy tym zabrzmiał jak kierownik, zbywający pracownika proszącego o podwyżkę, co w głowie go rozbawiło. Argument z bratem wydawał się przeważać, choć głosy z tyłu czerepu, podpowiadały coś zgoła innego, zdecydowanie na niekorzyść Dariusza. Nie była to jednak droga, którą chciał rozwiązywać już zresztą rozwiązane.
- Sugerujesz, że mam zapytać jakiegoś „kolegę po fachu” z Krakowa, o to, by wyśledził nam Osterwę. Jeżeli tak, to znam jednego, ale ten człowiek nie robi nic za darmo, a nawet nie za pieniądze.- Tylko za usługi i informacje, z czego Przybylski już od dawna nie da się obrobić na własne życzenie.
- Mamy co robić w Warszawie. Nad Osterwą jeszcze się zastanowimy, co nie znaczy, że z niego rezygnuję. Marzy mi się, aby był wisienką na torcie naszego dochodzenia- parsknął, bo tylko marzenia szły zgodnie z planem, choć nawet i te bywało, że ulegały brutalnej rzeczywistości. Szczęśliwie dalej było tylko zabawnie:
- No proszę, czego się dowiaduję o Aleksandrze Wrońskim, lubi pióropusze i kuse stroje. Zrobiłbyś furorę grając jakąś madame, uwierz. O Twoje względny starałby się każdy łódzki dżentelmen!- A skoro tak Wrońskiemu odpowiadało aktorstwo w kabarecie, nie będzie grzechem wmówić wszystkim, iż tym właśnie jest – kabareciarzem. Żart ma, a nawet jakby go nie miał, bywało, iż najzabawniejsi w przemyśle komicy po za sceną dawali raczej marne popisy. Wymyślą jeszcze imię i nazwisko, a argumentem za jego dotychczasową anonimowością będzie pseudonim artystyczny. Apolinaremu wydawało się, iż to nad wyraz, skoro chwilę temu jeszcze sam negował zbytnie krętactwo, ale akurat od zachlanej młodzieży nie mógł oczekiwać zbytniej błyskotliwości. Póki Aleksander będzie nadążać z tempem tańca i picia, nikt nawet nie zainteresuje się jego prawdziwą osobą.
Przybylski przyglądał się towarzyszowi kątem oka, wtedy, gdy ten nie doglądał jego, choć zdecydowanie zdradził się ziewnięciem. Oboje potrzebowali odpoczynku po szkaradnie wyczerpującym i pełnym emocji dniu. Wydawać by się mogło, odkąd zaczęli chadzać we dwoje każdy dzień jest takim. Jutrzejszy nie będzie inny a może właśnie najżywszym ze wszystkim, mimo to trudno powiedzieć, czy jest coś bardziej ożywiającego, jak bezpośrednie obcowanie ze śmiercią.
- Spokojnie, możesz się umyć i przebrać u nas. Myślisz, że wziąłbym Cię do towarzystwa w takim stanie? Szanujmy się. Musimy sobie powiedzieć co można a czego nie można tam robić. Kasieńka się o Ciebie martwi i nie chce, żeby coś Ci się stało przez moje niedopatrzenie. Jesteś dorosły, ale o dorosłych też trzeba się od czasu do czasu zatroszczyć. - To powiedziawszy, odwrócił się do Aleksandra całym ciałem, niechętnie odciągając stęskniony wzrok od wieczornej, prawie już nocnej panoramy Warszawy. Zdecydowanie było w niej coś hipnotyzującego, wręcz ocierającego się o magię.
- Merci Monsieur, ale zostanę jeszcze podoglądać stolicy przed jutrzejszym [/i]soirée chaude[/i] - Podłapał zabawę, modelując głos z przesadną uprzejmością, by zaraz dodać już normalnym tonem: - Bezpiecznej drogi, Aleksandrze.
Gdy się pożegnali, Apolinary powrócił do miarowego kołysania Wisły, szepczącej falami o kolumny mostu i do rzędów migoczących światłem z okiennic kamienic. Utkwił tak na dwie godziny, aż w końcu zorientował się o nastaniu nocy i skierował się na Pragę.
sobota, ok. 16.00
Sobotni poranek rozpoczął się od próby napisania przynajmniej pierwszego akapitu reportażu. Dziennikarz nie był z siebie dumny, lecz uznał to za pewien szkic, który będzie dopieszczał jeszcze w przyszłości. Przez cztery godziny udało mu się wystukać sześć kartek, w tym jedną zdecydował się podrzeć, nie wspominając o wielu wcześniejszych, gdzie nieprzemyślane zdania kosztowały go, całą rolkę papieru. Nie mogąc zdradzić nic ponad to, co do tej pory ustalił, znacząco rozwodził się nad okolicznościami morderstwa i samym sobą, dlaczego zdecydował się podjąć tej a nie innej sprawy i w takiej formie ją opowiedzieć. Była to najtrudniejsza część, zdecydowanie przepełniona odnośnikami, metaforami i przypisami na pół strony, byle w dopuszczalnym do rozumu stopniu ominąć panującą cenzurę.
Po podjętych próbach napisania czegokolwiek, a przynajmniej rozgrzania palców do poważniejszych tekstów, Apolinary mimo początkowych niechęci zadzwonił do Gałeckiej i poprosił o jeszcze jedną audiencję. Kobieta zgodziła się, jak można przypuszczać ochoczo, choć głos miała zmęczony. Nie dziwota, skoro ostatnim czasy każdy nawiedzał ją w sprawie Krystyny tak namiętnie, iż sama Krystyna zaczęła prześladować awangardzistkę. To oczywiście zostaje pomiędzy narratorem a Gałecką. Reasumując, spotkanie wedle życzenia Wrońskiego zostało umówione na dzień następny, głównie dzięki namową Przybylskiego, iż niedziela to nie taki dzień święty, a postępową kobietę nie trzeba było długo przekonywać.
Do obiadu kłócił się z Kasieńką o garnitur, by w końcu ulec a spomiędzy koniaku, popielu i błękitu, wybrać kolor antracytu z wiśniową kamizelką. Nawet ufając dozgonnie Katarzynie, wciąż trudno było mu uwierzyć, iż owe kolory nie będą gryźć się z jego oczami. Mało nie popadł w obłędy, gdy Katarzyna nazwała go „nieodważnym” lub, co gorsza „staroświeckim”. Wobec tego musiał kobiecie pokazać swoje, i choć posłuchawszy się jej głosu, tak miał zamiar się ubrać, ubolewając nadal, iż spotkanie nie są organizowane dla fraków. A od obiadu nastała godzina około czwartej, więc blisko odwiedzin Wrońskiego, wyznaczając moment, w którym dwójka rozpoczęła uwijać się przy sobie, byle prześcignąć jedno drugiego w wyglądzie. Trudno porównywać urodę kobiety do mężczyzny, lecz zdecydowanie każde z nich chciało wyglądać na swoje warunki jak najlepiej, dopieszczając swoją skórę kąpielami, perfumami a nawet próbami użycia olejków eterycznych. Katarzyna w pędzie wyrzuciła na ziemię wszystkie swoje kosmetyki i w puchatym dywanie, dobierała szminkę, raz po raz przyglądając się w lusterku o niechlujnie sklejonej rączce. W tym czasie Apolinary muskał swoje włosy grzebieniem, brylantyną i wodą na zmianę, byle uzyskać efekt fal, oglądanych w katalogach modowych, co udawało się wyłącznie dzięki nieustępliwości i nijakiemu doświadczeniu robienia czegoś, do czego nie ma się ani warunków, ani narzędzi. Po fryzurze sam dosiadł się do Malinowskiej na dywanie i zaczął szacować jakie powodzenie będzie miało u niego pociągnięcie oka kredką węglową, ale Katarzyna doradziła mu wyłączenie zalotkę i natarcie rzęs barwioną wazeliną. I już byli bliscy podjęcia zabiegu, kiedy ruch na korytarzu, ugasił ich zaaferowanie. Przybylski wstał, okrywając się mocniej szlafrokiem i poszedł otworzyć Wrońskiemu.
- Dzień dobry, Aleksandrze. Chodź- Zaprosił go gestem do salonu, gdzie Katarzyna już nie na dywanie a ze skrzyneczką biżuterii na sofie, ucieszonymi oczami, błądziła to od pereł, to do gościa. Natrafiwszy przypadkowo spojrzeniem na Apolinarego, który już od dłuższej chwili starał się zasygnalizować jej, by pomogła Wrońskiemu rozprawić się z łazienką, zerwała się, aby zaraz wrócić ze świeżym ręcznikiem i szlafrokiem. W tym czasie Przybylski odebrał od mężczyzny garnitur i ostrożnie rozłożył go na fotelu, uważając by nie pogiąć tak pięknej kreacji.
- Proszę.- Wręczyła fanty Kasieńka, prowadząc do zaznajomionego z nim pomieszczenia, pełnego kobiecej nagości i nie tylko. - Ten zapach lubi Apolinary- Poinstruowała go, wskazując na jedną z buteleczek z zapachowym olejkiem. - Kwiatowy, ale na bazie cytrusów, więc dodaje nieco męskiego smaczku. natomiast umyj włosy tym, to Polek Cię nafryzuruje, zgoda Olciu?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Bywają takie poranki, kiedy wstać jest nad wyraz ciężko.
Ten oto poranek należał do takich, bo kiedy budzik zadzwonił, miał może za sobą jakieś marne pięć godzin snu. Nie był to wynik wielce tragiczny, jednak zważywszy na to, o której położył się dnia wczorajszego, a oznaczało to – prawie od razu po powrocie…
Wroński martwił się obecną sytuacją, sam siebie ganił za podpalanie tego durnego śmietnika, no na ogół, jak to zawsze wieczorami – walczył z często durnymi przemyśleniami nad chwilami durnych występów, jakie prezentował przed światem i przed innymi aktorami, na tym słodkim świecie goszczącymi.
I nie dość, że obudził się z myślą, jako by tego wszystkiego w diabły może nie rzucić, swój udział w śledztwie jakoś odciąć, jak odcinało się skołtunione już za bardzo pasma włosów, może nawet zignorować pracę i przeleżeć w tym łóżku cały dzień, jednak potem uderzyła go ta oczywista świadomość, że był kryzys. Że zarabiać trzeba było i cieszyć się, że jeszcze ma się miejsce pracy i pełny talerz, a i nawet możliwość wyjścia sobie z chłopakami na piwo albo raz na jakiś czas – poczynić poważniejszy wydatek na konsumpcję. Świadomy też niestety był, że Apolinary dobrze wiedział gdzie Wroński mieszkał, dodatkowo – umiał tam trafić nawet samodzielnie. A co za tym szło – wymiganie się od dalszego wspólnego śledztwa nie było tak proste, jakby chciał tego Aleksander, któremu obecnie sprawiało problem nawet podniesienie tyłka spod pierzyny.
Wbrew jednak niechęciom wszelakim i aurze niewesołej, jaka rozciągała się za oknem, w ten kwietniowy poranek, Aleksander nie był po raz pierwszy w sytuacji wielkiej niechęci do wczesnego wstawania. Zdążył przyzwyczaić się już do robienia sobie wbrew, więc całą drogę do pracy nie stękał już nad losem, który dotykał nie tylko jego w końcu, a znaczną część społeczeństwa.
Stęknął znowu wtedy, kiedy dotarł już do Teatru i nawet jeżeli chciałby myśleć dalej o postępie dochodzenia w tym miejscu – nie miał na to głowy, gdy to od razu po odłożeniu zawieszonego na metalowym wieszaku garnituru i koszuli, został posłany do sprzątania tego syfu, jaki został po wczorajszym pożarze w części administracyjnej.
Pocieszał go jednak fakt, że pewnie gdyby sądzili, że on sam jest winny temu zdarzeniu, od razu posłaliby go do domu z kwitkiem… Sprzątanie popiołu jednak dawało nadzieję na to, że wszystko uznane zostało za nieszczęśliwy wypadek.
Szkoda, że sytuacja nakazała zwolnić kilka osób, byle tylko pokryć straty kosztem ich możliwej pensji. I przeczucie, jakoby to sprzątanie miało uratować go przed zagładą było… Zgubne. Bo minęło raptem kilka chwil, a już zaraz zbierał słowny łomot od teatermistrza, który dostał pewnie nakaz, by dojść do tego, kto odpowiadał za całe zamieszanie, które…
- … odbiło się bardzo negatywnie na wizerunku Teatru. – Widocznie pan Grodzki nie chciał już nawet strzępić języka. A Aleksander już dłużej tego słuchać, dlatego przyglądał się czubkom swoich wypastowanych butów.
Ku jego jednak zaskoczeniu, mężczyzna, który był starszym technikiem, o stopień wyżej w karierze niż Wroński i który to padł dzień wcześniej ofiarą tego naftowego podstępu… Zaczął bronić Aleksandra. A raczej bronić ich dwójkę, jakoby to oni sobie tylko nie palili, a później po prostu – wrzucili peta do śmietnika. I chociaż może Grodzki zawierzyłby takim słowom, po prostu później zwaliwszy winę na sprzątaczkę, której utrata nawet by go nie zabolała, tak tutaj uniósł brew na wiadomość, że mężczyznom zdarzyło się palić pod dachem.
Aż parsknął nad głupotą tych wyjaśnień. I obserwował, jak Wroński gromi spojrzeniem mężczyznę, który to spisał ich na wieczne potępienie, a może nawet gorzej, bo na…
- Wiecie panowie? Nie zwolnimy was, mam lepszy pomysł. Ty, Kasiak – jesteś zbyt wielkim po prostu debilem, by piastować wyższe stanowisko niż równie wielki matoł Wroński. Degraduję cię, a waszej dwójce – potrącam z pensji! – A pewnie gdyby miał w ręku młotek, wyrok zaraz przypieczętowałby uderzeniem nim w stolik.
Wroński wykrzywił się, chyba nawet bardziej niż ten, który właśnie stracił nie dość, że dodatek za bycie starszym technikiem, tak jeszcze jakąś część normalnej pensji.
- Ile? – zadał pytanie Aleksander, bo widocznie dręczyło go to.
- Hm… 20 procent, żeby was nie podkusiło więcej palić śmietników, wykładzin i kotar, Wroński
- No chyba pan poszalał, za tyle? To śmiech na sali. Możemy iść pracować gdzie indziej! – oburzył się mężczyzna, który to jeszcze chwilę temu bronił ich „niewinności”.
- To będzie musiał być pan gotowy na to, jakie gówno zostawię panu w papierach, jeżeli tak spieszno panu do zmiany pracy, to proszę zjeżdżać. Tylko potem nie łkać, że zły Teatr nie szanuje pracowników – parsknął Grodzki trochę tak, jakby strącał słowami natrętną muchę z ramienia.
- Mów pan o sobie, panie Kasiak, mi zależy na tej pracy – żachnął się Wroński, pokazując jakiekolwiek jaja po raz pierwszy od zaistnienia w opowieści. Nie były one wielkie, ale chociaż istniały. – Proszę, panie Grodzki. To naprawdę nie była nasza wina, że śmietnik buchnął ogniem. Tak, paliliśmy, tak – powinniśmy wyjść na zewnątrz… Ale w śmietniku nie spodziewaliśmy się przecież niczego… Tak płonnego. Może 10 procent?
- Dobra Wroński, 10 procent i sprzedane, ale ty Kasiak, to lepiej uważaj, bo mam cię na oku. Zresztą, ciebie Wroński i twoje przerwy na papierosa zawsze gdy odwrócę wzrok też, nie myśl że nie. A teraz won do pracy i cieszcie się, że ją macie, chłopcy.
A dla świętego spokoju zwolniono jedną sprzątaczkę pochodzenia rosyjskiego.
Co szło za nieprzyjemną rozmową z przełożonym – Aleksander nie pojawił się u Malinowskiej na włościach cały w skowronkach. Właściwie – dziwnie się nawet czuł po tym wszystkim. Może i liczył się z konsekwencjami, jakie mogły go za to spotkać. Może jednak liczył, że był dzieckiem szczęścia?
Po otwarciu drzwi przez Apolinarego, przyjrzał się jego przebranej w śmieszny sposób sylwetce i wyminął go w drzwiach, nie siląc się na większe powitanie, niż tylko uśmiech i spojrzenie w oczy. Właściwie to chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jak zwykle – został onieśmielony aurą Kasieńki, która to w tak uroczej pozie przeglądała swoją biżuterię. Wroński czuł się przy niej taki niedoczesany, niedomyty… Właściwie, przy Apolinarym czuł się dosłownie tak samo, z tą różnicą, że do jego aury już chyba zdążył się przyzwyczaić przez ich naturalną już nierozłączność.
- Obcięli mi pensję przez podpalenie śmietnika – obnażył się z tym, co leżało mu na sercu jeszcze, zanim to został odesłany do łazienki. No musiał to powiedzieć Apolinaremu, a jako, że Katarzyna też tu była, ta oberwała po prostu rykoszetem. I cóż – mogła się z niego śmiać. Pewnie nawet na to zasłużył.
A potem dał się prowadzić przez Malinowską do pokoju, w którym to obrazy dziwacznie się już do niego uśmiechały. I szykował się już na spotkanie z tymi obrazami, słodko świadomy, że na pewno nie zniknęły ze ściany przez ten krótki czas.
I oczywiście się nie pomylił. Cieszył się nawet, że nie będzie mył się w obcym domu w pojedynkę…
Stosując się do poleceń Kasieńki, jakby ta była najwyższym politykiem w kraju, a nie po prostu czarującym człowiekiem, Wroński opuścił pomieszczenie po kilku chwilach z… Turbanem z ręcznika na głowie. Przynajmniej w takiej kreacji jednak nie wydawał się być tak niewysoki, jak prezentował się zwykle. No i był czysty na błysk.
- Dziękuję – widocznie podziękował za możliwość umycia się która dobrze mu zrobiła, bo wydawał się chociaż trochę mniej zblazowany, niż wtedy, kiedy wszedł do mieszkania. – Muszę się bardzo spieszyć czy mamy jeszcze czas?
Wroński przeszedł przez pomieszczenie, właściwie niepewny czy powinien już zacząć się ubierać. Zapinając zegarek na nadgarstku, spoglądał już na godzinę, jaką wskazywał. Raptem trochę po 16:00, może dziesięć minut, co oznaczało, że Wroński spóźniał się pewnie zawsze tylko z własnej nieprzymuszonej woli, a nie faktu, że wykonywał jakieś czynności powolnie.
- Apolinary powiedział, że znasz się na ludziach, Katarzyno, więc może powiesz takiemu łamadze jak ja, komu nie pchać się pod obcas? – zadrwił z siebie Wroński, widocznie nie mając dziś najlepszego nastroju. Może to ten dzień, może to ten śmietnik, może to ta uciekająca przez palce p e n s j a. – Nie chcę wam narobić wstydu, znaczy nie żebym kiedykolwiek robił to specjalnie…
Ten oto poranek należał do takich, bo kiedy budzik zadzwonił, miał może za sobą jakieś marne pięć godzin snu. Nie był to wynik wielce tragiczny, jednak zważywszy na to, o której położył się dnia wczorajszego, a oznaczało to – prawie od razu po powrocie…
Wroński martwił się obecną sytuacją, sam siebie ganił za podpalanie tego durnego śmietnika, no na ogół, jak to zawsze wieczorami – walczył z często durnymi przemyśleniami nad chwilami durnych występów, jakie prezentował przed światem i przed innymi aktorami, na tym słodkim świecie goszczącymi.
I nie dość, że obudził się z myślą, jako by tego wszystkiego w diabły może nie rzucić, swój udział w śledztwie jakoś odciąć, jak odcinało się skołtunione już za bardzo pasma włosów, może nawet zignorować pracę i przeleżeć w tym łóżku cały dzień, jednak potem uderzyła go ta oczywista świadomość, że był kryzys. Że zarabiać trzeba było i cieszyć się, że jeszcze ma się miejsce pracy i pełny talerz, a i nawet możliwość wyjścia sobie z chłopakami na piwo albo raz na jakiś czas – poczynić poważniejszy wydatek na konsumpcję. Świadomy też niestety był, że Apolinary dobrze wiedział gdzie Wroński mieszkał, dodatkowo – umiał tam trafić nawet samodzielnie. A co za tym szło – wymiganie się od dalszego wspólnego śledztwa nie było tak proste, jakby chciał tego Aleksander, któremu obecnie sprawiało problem nawet podniesienie tyłka spod pierzyny.
Wbrew jednak niechęciom wszelakim i aurze niewesołej, jaka rozciągała się za oknem, w ten kwietniowy poranek, Aleksander nie był po raz pierwszy w sytuacji wielkiej niechęci do wczesnego wstawania. Zdążył przyzwyczaić się już do robienia sobie wbrew, więc całą drogę do pracy nie stękał już nad losem, który dotykał nie tylko jego w końcu, a znaczną część społeczeństwa.
Stęknął znowu wtedy, kiedy dotarł już do Teatru i nawet jeżeli chciałby myśleć dalej o postępie dochodzenia w tym miejscu – nie miał na to głowy, gdy to od razu po odłożeniu zawieszonego na metalowym wieszaku garnituru i koszuli, został posłany do sprzątania tego syfu, jaki został po wczorajszym pożarze w części administracyjnej.
Pocieszał go jednak fakt, że pewnie gdyby sądzili, że on sam jest winny temu zdarzeniu, od razu posłaliby go do domu z kwitkiem… Sprzątanie popiołu jednak dawało nadzieję na to, że wszystko uznane zostało za nieszczęśliwy wypadek.
Szkoda, że sytuacja nakazała zwolnić kilka osób, byle tylko pokryć straty kosztem ich możliwej pensji. I przeczucie, jakoby to sprzątanie miało uratować go przed zagładą było… Zgubne. Bo minęło raptem kilka chwil, a już zaraz zbierał słowny łomot od teatermistrza, który dostał pewnie nakaz, by dojść do tego, kto odpowiadał za całe zamieszanie, które…
- … odbiło się bardzo negatywnie na wizerunku Teatru. – Widocznie pan Grodzki nie chciał już nawet strzępić języka. A Aleksander już dłużej tego słuchać, dlatego przyglądał się czubkom swoich wypastowanych butów.
Ku jego jednak zaskoczeniu, mężczyzna, który był starszym technikiem, o stopień wyżej w karierze niż Wroński i który to padł dzień wcześniej ofiarą tego naftowego podstępu… Zaczął bronić Aleksandra. A raczej bronić ich dwójkę, jakoby to oni sobie tylko nie palili, a później po prostu – wrzucili peta do śmietnika. I chociaż może Grodzki zawierzyłby takim słowom, po prostu później zwaliwszy winę na sprzątaczkę, której utrata nawet by go nie zabolała, tak tutaj uniósł brew na wiadomość, że mężczyznom zdarzyło się palić pod dachem.
Aż parsknął nad głupotą tych wyjaśnień. I obserwował, jak Wroński gromi spojrzeniem mężczyznę, który to spisał ich na wieczne potępienie, a może nawet gorzej, bo na…
- Wiecie panowie? Nie zwolnimy was, mam lepszy pomysł. Ty, Kasiak – jesteś zbyt wielkim po prostu debilem, by piastować wyższe stanowisko niż równie wielki matoł Wroński. Degraduję cię, a waszej dwójce – potrącam z pensji! – A pewnie gdyby miał w ręku młotek, wyrok zaraz przypieczętowałby uderzeniem nim w stolik.
Wroński wykrzywił się, chyba nawet bardziej niż ten, który właśnie stracił nie dość, że dodatek za bycie starszym technikiem, tak jeszcze jakąś część normalnej pensji.
- Ile? – zadał pytanie Aleksander, bo widocznie dręczyło go to.
- Hm… 20 procent, żeby was nie podkusiło więcej palić śmietników, wykładzin i kotar, Wroński
- No chyba pan poszalał, za tyle? To śmiech na sali. Możemy iść pracować gdzie indziej! – oburzył się mężczyzna, który to jeszcze chwilę temu bronił ich „niewinności”.
- To będzie musiał być pan gotowy na to, jakie gówno zostawię panu w papierach, jeżeli tak spieszno panu do zmiany pracy, to proszę zjeżdżać. Tylko potem nie łkać, że zły Teatr nie szanuje pracowników – parsknął Grodzki trochę tak, jakby strącał słowami natrętną muchę z ramienia.
- Mów pan o sobie, panie Kasiak, mi zależy na tej pracy – żachnął się Wroński, pokazując jakiekolwiek jaja po raz pierwszy od zaistnienia w opowieści. Nie były one wielkie, ale chociaż istniały. – Proszę, panie Grodzki. To naprawdę nie była nasza wina, że śmietnik buchnął ogniem. Tak, paliliśmy, tak – powinniśmy wyjść na zewnątrz… Ale w śmietniku nie spodziewaliśmy się przecież niczego… Tak płonnego. Może 10 procent?
- Dobra Wroński, 10 procent i sprzedane, ale ty Kasiak, to lepiej uważaj, bo mam cię na oku. Zresztą, ciebie Wroński i twoje przerwy na papierosa zawsze gdy odwrócę wzrok też, nie myśl że nie. A teraz won do pracy i cieszcie się, że ją macie, chłopcy.
A dla świętego spokoju zwolniono jedną sprzątaczkę pochodzenia rosyjskiego.
Co szło za nieprzyjemną rozmową z przełożonym – Aleksander nie pojawił się u Malinowskiej na włościach cały w skowronkach. Właściwie – dziwnie się nawet czuł po tym wszystkim. Może i liczył się z konsekwencjami, jakie mogły go za to spotkać. Może jednak liczył, że był dzieckiem szczęścia?
Po otwarciu drzwi przez Apolinarego, przyjrzał się jego przebranej w śmieszny sposób sylwetce i wyminął go w drzwiach, nie siląc się na większe powitanie, niż tylko uśmiech i spojrzenie w oczy. Właściwie to chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jak zwykle – został onieśmielony aurą Kasieńki, która to w tak uroczej pozie przeglądała swoją biżuterię. Wroński czuł się przy niej taki niedoczesany, niedomyty… Właściwie, przy Apolinarym czuł się dosłownie tak samo, z tą różnicą, że do jego aury już chyba zdążył się przyzwyczaić przez ich naturalną już nierozłączność.
- Obcięli mi pensję przez podpalenie śmietnika – obnażył się z tym, co leżało mu na sercu jeszcze, zanim to został odesłany do łazienki. No musiał to powiedzieć Apolinaremu, a jako, że Katarzyna też tu była, ta oberwała po prostu rykoszetem. I cóż – mogła się z niego śmiać. Pewnie nawet na to zasłużył.
A potem dał się prowadzić przez Malinowską do pokoju, w którym to obrazy dziwacznie się już do niego uśmiechały. I szykował się już na spotkanie z tymi obrazami, słodko świadomy, że na pewno nie zniknęły ze ściany przez ten krótki czas.
I oczywiście się nie pomylił. Cieszył się nawet, że nie będzie mył się w obcym domu w pojedynkę…
Stosując się do poleceń Kasieńki, jakby ta była najwyższym politykiem w kraju, a nie po prostu czarującym człowiekiem, Wroński opuścił pomieszczenie po kilku chwilach z… Turbanem z ręcznika na głowie. Przynajmniej w takiej kreacji jednak nie wydawał się być tak niewysoki, jak prezentował się zwykle. No i był czysty na błysk.
- Dziękuję – widocznie podziękował za możliwość umycia się która dobrze mu zrobiła, bo wydawał się chociaż trochę mniej zblazowany, niż wtedy, kiedy wszedł do mieszkania. – Muszę się bardzo spieszyć czy mamy jeszcze czas?
Wroński przeszedł przez pomieszczenie, właściwie niepewny czy powinien już zacząć się ubierać. Zapinając zegarek na nadgarstku, spoglądał już na godzinę, jaką wskazywał. Raptem trochę po 16:00, może dziesięć minut, co oznaczało, że Wroński spóźniał się pewnie zawsze tylko z własnej nieprzymuszonej woli, a nie faktu, że wykonywał jakieś czynności powolnie.
- Apolinary powiedział, że znasz się na ludziach, Katarzyno, więc może powiesz takiemu łamadze jak ja, komu nie pchać się pod obcas? – zadrwił z siebie Wroński, widocznie nie mając dziś najlepszego nastroju. Może to ten dzień, może to ten śmietnik, może to ta uciekająca przez palce p e n s j a. – Nie chcę wam narobić wstydu, znaczy nie żebym kiedykolwiek robił to specjalnie…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[center]
Wyznanie Aleksandra za nim ten zniknął wraz z Katarzyną za drzwiami łazienki, nie zrobiło wielkiego wrażenia na Apolinarym. Nie aby się tego spodziewał, raczej nie myślał już nad tym bardziej jak do końca dnia uprzedniego. Nie czuł też aby to jego dotyczyło bezpośrednio, skoro wybryk z podpaleniem było wynikiem pracy umysłu Wrońskiego. On już swoją zapłatę za występek odebrał w postaci obrzydliwego, rozległego siniaka na żebrach i uważał, iż zdecydowanie ból był miarodajny, co do stracenia paru groszaków, a żeby nawet i złotych. Innego zdania była Katarzyna, która zostawiwszy Wrońskiego w kąpieli, weszła do salonu w pozycji zdecydowanej bojowniczki. Skrzyżowała ramiona na piersi, oparła się o kant kominka, wlepiając z niezadowoleniem swoje natarczywe, peszące spojrzenie. Jej usta natomiast wydęły się z zawodu, bo tylko w bardzo głębokim rozczarowaniu kręciła takie dziubki. W takiej sytuacji Przybylskiemu pozostawało stać jak słup soli, prawie na baczność i starać się, a to już na pewno, nie spotkać z tymi wielkimi, dzikimi oczami.
- Od początku wiedziałam, że to wy! Jak tylko zobaczyłam notkę w prasie. Namówiłeś go do tego?- Zapytała rzeczowo, odbijając się od kominka biodrem i zwolna zaczynając zbliżać się do drżącej postaci współlokatora.
- Nie, no przecież sam chciał!- Starał się wybronić, mówiąc poniekąd prawdę, poniekąd jak to on, starał się wybielić jak niesforne, niedochowane dobrze dziecko. - To nie moja wina. Zabrali mu trochę z pensji, no i co? To nie ja, to…zrządzenie losu, że my chcieliśmy wykraść te doku…- Urwał, zakrywając z jękiem usta dłonią. Ćwierkotał jej niczym słowik w ogrodzie cesarza, a ona słuchała, śmiejąc się z niemałą szyderą od ucha do ucha, świadoma swojej mocy, darowanej chyba od samego diabła, bo tak bezwzględnej wobec mężczyzn, nawet tych podobno niepodatnych.
- Apolinary! - Syknęła przez zęby, dobitnie a Przybylski chciał się zakopać w szlafroku, byle jak najgłębiej we wzór lilii, z dala od tych gromów. Kasieńka kontynuowała, nie podnosząc głosu, ale z taką dykcją starej guwernantki aż chciałoby się powiedzieć, iż scena w salonie grana była w teatrze.
- Nie obchodzi mnie co robicie, póki nie łamiecie prawa, a to jest cholerne przestępstwo. Chcesz iść do więzienia? Apolinary nie uśmiechaj się tak, tylko patrz mi w oczy! - Pochwyciła jego podbródek i skierowała ku sobie. - Zaczynasz znowu przekraczać granicę. Nie mam zamiaru mieć tu nalotów twojego ojca, dyscyplinującego cię na całą Pragę. Wciągasz w to Olka, przez ciebie ryzykuje. A ty jakby nigdy nic mówisz, że to zrządzenie losu…Zrządzenie losu to będzie jak was nie dorwą. A jak mnie zabraknie? Apolinary, ja nie będę zawsze.
- Przestań…- Rzucił tylko, gapiąc się ponad jej ramię, gdzie Napoleon lizał się między prawą a lewą łapą tylną. I nawet w tej pozycji kot miał więcej gracji niż Przybylski starający się nie upuścić swojej dumy przed pantofelkami Malinowskiej do przydeptania. - Dla mnie będziesz zawsze…- Zakończył ckliwe, na co odpowiedziało mu prychnięcie i niechętne kręcenie głową.
- Zawiodłeś mnie, Apolinary. – Zakończyła, akurat w momencie, gdy Wroński wyłonił się z łazienki, parującej jeszcze trochę, i osłaniającej ten twór świeżości. Przybylski nie chcąc myśleć o przykrej konfrontacji, uśmiechnął się na ten widok, choć raczej usilnie, jakby jeden uśmiech miał zmienić całą atmosferę, jaka napięła się między dwójką.
- Sułtanie…- Zaprosił Aleksandra na pikowaną kanapę gestem, skłoniwszy się przy tym delikatnie, lecz z sztucznym uniżeniem a nade wszystko z gracją prawdziwego paszy. - Napijesz się czegoś? Daj mu chłodzonej herbaty!- Zawyrokował i tak za niego, czyniąc pytanie jedynie grzecznościowym. - Mamy czas, do osiemnastej to mnóstwo.- Odpowiedział Przybylski, biorąc z ziemi lusterko i pomadę do rzęs, aby przysiąść wygodnie przy Wrońskim i móc się sobie przyglądać. Zdecydowanie państwo Przybylscy powinni nazwać młodszego syna Narcyz, aby poczuć się bardziej spełnionym w jego powołaniu, bo o tyle, co artysta z niego żaden, to kochaś własnego odbicia wyborowy.
Gdy Katarzyna podała każdemu napój, dosiadła się do Apolinarego, by nałożyć mu rzeczony tusz na rzęsy. W tym celu wzięła twardą szczoteczkę i jęła rozprowadzać ostrożnie smolistą wazelinę, póki rzęsy nie zesztywniały, w tam czasie odpowiedziała na pytanie Aleksandra:
- Widzisz Oluś, lepiej trzymać się z dala od tych, co na Ciebie patrzą. Jak obserwują Cię od wejścia, to lepiej z nimi nie zaczynać, bo potrafią człowiekowi narobić przykrości. Zwykle siedzą w lożach szyderców, rządkiem, w najlepszych kątach sali i chichoczą. Susy, Mała, to właśnie takie niezabawne towarzystwo, ale one są niezbędne.- Nie mogła rzucać ślepo nazwiskami, bo nawet jakby powiedziała, to zgadywała się, iż Wroński mógłby nie zapamiętać, lub nigdy się z nimi nie spotkać a to niepotrzebnie zapychałoby mu głowę. - A przede wszystkim uważaj na tych najzabawniejszych. Nie bierz od nich nic, nie daj się namówić na żadne kosztowanie czegokolwiek. Jak Ci będą wciskać drinki w dłonie nie pij.
- To bardzo ważne, żeby nikt Ci niczego nie dosypał do napoju- Zawtórował Przybylski, samemu uległszy kiedyś wpływowi przyjęcia niezapowiedzianej dawki narkotyku w koktajlu. Co prawda wbrew oczekiwaniu nie zrobił z siebie klauna, czy narwańca, a wręcz, odwrotnie do jego temperamentu z wielką chęcią uciął sobie drzemkę nie zamknąwszy oczu w ogóle, co było dla towarzystwa największa atrakcją. - Chyba że to ja i Kasieńka damy Ci spróbować!- Zaśmiał się, na co kobieta przewróciła oczy, dając mu dyskretny znak, iż jeszcze jej nie przeszło.
- Jest taki jeden, z którym lepiej się nie skonfrontować- Zauważył jednak Przybylski, patrzą na przyjaciółkę spod zmrużonych powiek, aby tusz bez komplikacji zasechł na rzęsach. Uwaga ta została podtrzymana przez kobietę milczeniem, póki nie wytłumaczyła:
- Nikt nie wie jak ma na nazwisko, ale imię to Włodzimierz. Wszyscy mu jednak mówią „Śliwa”. Bokser z zawodu, to powinno wiele mówić, czemu akurat tak wołają. Nie grzeszy rozumem, urodą też nie, choć nie dziwi mnie jego popularność wśród kobiet. Czasem lubią pomarzyć o takim prymitywnym wyglądzie.
- Prymitywie, Kasieńko. Co by nie było, gość nie ma poczucia humoru i sprzedaje złamane nosy za półdarmo. Chodzi pijany jak austriacki księżuniu i wciera w siebie tyle kokainy ile serce uniesie. Jego zdecydowanie powinniśmy unikać.- Zakończył, przyglądając się sobie w lusterku, by potrzepać przed nim pistacjowym spojrzeniem, podkreślonym dzięki umiejętnością makijażowym Malinowskiej. Uznając, iż się sobie podoba, zwrócił się do Aleksandra, by odwinąć turban z jego głowy, co by go nie cisnął za bardzo, teraz mogąc w pełni skonfrontować się ze świeżymi, nieuczesanymi włosami towarzysza. Zaczął je bez uprzedniej zgody dotykać, szacować i oglądać ze wszystkich stron, okiem już nie tylko umalowanym, ale i oceniającym.
- Co to ma być? Będziemy ciąć. Kasieńko podaj nożyczki.- Zwrócił się do kobiety Apolinary, a ton jego był tak poważny, iż niemal śmiertelny, natomiast ścięcie było już czynem do wykonania przypieczętowanym. Katarzyna wyszła z salonu do łazienki, by wrócić z niej z wielkimi, zdecydowanie nie higienicznymi nożyczkami, a raczej nożycami nadającymi się bardziej do cięcia materiału, czy robótek ręcznych niż przycinania włosów. Podała go z niemałym uświęceniem Przybylskiemu, a ten jeszcze chwilę mierzył się spojrzeniem z Wrońskim, by roześmiać się, a za nim zaczęła chichotać Kasieńka.
- Może jednak bez cięcia się obejdzie. Co powiesz na klasykę, ale tutaj, podniesiemy na pomadzie, aby dodać włosom odrobinę objętości? A grzywkę zakończymy loczkiem do środka.
- Polciu, a może spytałbyś się Olcia, jak chciałby?- Zagadnęła Katarzyna, posyłając oczko obmacywanemu przez Przybylskiego Oświetleniowca. Na ten akt łaski Apolinary mlasnął niezadowolony językiem, czując w kościach, iż poczucie stylu Wrońskiego odmówi mu przyjemności w układaniu włosów. W napadzie desperacji, w walce o swoje prawa do ufryzowania stwierdził:
- Aleksander się nie zna i będzie chciał żebym go ulizał. Trochę nowoczesności, świeżości, zrobimy go na Adonisa! Przyznaj Kasieńko, że Aleksandrowi trzeba troszku pomóc w przystojności.
- Olciu jest przystojny, prawda. - Przytaknęła, nie spuszczając błyszczących migdałów z Wrońskich oczu.
I kiedy Apolinary zabrał się do pracy nad fryzurą, jaką by sobie towarzysz nie wywalczył swoim monopolem na własne owłosienie, dziennikarz powrócił na temat sprawy:
- Do Gałeckiej idziemy jutro. Poinformowałem ją, aby udostępniła nam gabinet gospodarza. Obiecała Gałeckiego z domu na ten czas wygonić i pomoże nam w poszukiwaniach. Będziemy mieli szansę zapytać o towarzystwo jej przyjaciółki, skoro dzisiaj dowiemy się tego i owego, być może Gałecka wyda opinię o relacji Krystyny z innymi. - Co do dzisiejszego wieczoru miał jeszcze inne plany, lecz co do Madeyskiego nie miał pewności, czy pojawi się dzisiejszego wieczoru. Pytał już o to Katarzyny, ale ona rozkładała bezradnie ręce. Madej wciąż nie dzwonił, więc dziennikarz zdecydował sam go złapać, w sytuacji równie sprzyjającej zwierzeniom jak kolacja z Dumiczem, której notabene wynik po paru dniach rozmyślania nie usatysfakcjonował w pełni.
- Miałbyś coś przeciwko, gdybym musiał oderwać się od towarzystwa i zostałbyś sam na sam z Katarzyną? - Zagadnął Przybylski swojego klienta domowego salonu fryzjerskiego.
- Od początku wiedziałam, że to wy! Jak tylko zobaczyłam notkę w prasie. Namówiłeś go do tego?- Zapytała rzeczowo, odbijając się od kominka biodrem i zwolna zaczynając zbliżać się do drżącej postaci współlokatora.
- Nie, no przecież sam chciał!- Starał się wybronić, mówiąc poniekąd prawdę, poniekąd jak to on, starał się wybielić jak niesforne, niedochowane dobrze dziecko. - To nie moja wina. Zabrali mu trochę z pensji, no i co? To nie ja, to…zrządzenie losu, że my chcieliśmy wykraść te doku…- Urwał, zakrywając z jękiem usta dłonią. Ćwierkotał jej niczym słowik w ogrodzie cesarza, a ona słuchała, śmiejąc się z niemałą szyderą od ucha do ucha, świadoma swojej mocy, darowanej chyba od samego diabła, bo tak bezwzględnej wobec mężczyzn, nawet tych podobno niepodatnych.
- Apolinary! - Syknęła przez zęby, dobitnie a Przybylski chciał się zakopać w szlafroku, byle jak najgłębiej we wzór lilii, z dala od tych gromów. Kasieńka kontynuowała, nie podnosząc głosu, ale z taką dykcją starej guwernantki aż chciałoby się powiedzieć, iż scena w salonie grana była w teatrze.
- Nie obchodzi mnie co robicie, póki nie łamiecie prawa, a to jest cholerne przestępstwo. Chcesz iść do więzienia? Apolinary nie uśmiechaj się tak, tylko patrz mi w oczy! - Pochwyciła jego podbródek i skierowała ku sobie. - Zaczynasz znowu przekraczać granicę. Nie mam zamiaru mieć tu nalotów twojego ojca, dyscyplinującego cię na całą Pragę. Wciągasz w to Olka, przez ciebie ryzykuje. A ty jakby nigdy nic mówisz, że to zrządzenie losu…Zrządzenie losu to będzie jak was nie dorwą. A jak mnie zabraknie? Apolinary, ja nie będę zawsze.
- Przestań…- Rzucił tylko, gapiąc się ponad jej ramię, gdzie Napoleon lizał się między prawą a lewą łapą tylną. I nawet w tej pozycji kot miał więcej gracji niż Przybylski starający się nie upuścić swojej dumy przed pantofelkami Malinowskiej do przydeptania. - Dla mnie będziesz zawsze…- Zakończył ckliwe, na co odpowiedziało mu prychnięcie i niechętne kręcenie głową.
- Zawiodłeś mnie, Apolinary. – Zakończyła, akurat w momencie, gdy Wroński wyłonił się z łazienki, parującej jeszcze trochę, i osłaniającej ten twór świeżości. Przybylski nie chcąc myśleć o przykrej konfrontacji, uśmiechnął się na ten widok, choć raczej usilnie, jakby jeden uśmiech miał zmienić całą atmosferę, jaka napięła się między dwójką.
- Sułtanie…- Zaprosił Aleksandra na pikowaną kanapę gestem, skłoniwszy się przy tym delikatnie, lecz z sztucznym uniżeniem a nade wszystko z gracją prawdziwego paszy. - Napijesz się czegoś? Daj mu chłodzonej herbaty!- Zawyrokował i tak za niego, czyniąc pytanie jedynie grzecznościowym. - Mamy czas, do osiemnastej to mnóstwo.- Odpowiedział Przybylski, biorąc z ziemi lusterko i pomadę do rzęs, aby przysiąść wygodnie przy Wrońskim i móc się sobie przyglądać. Zdecydowanie państwo Przybylscy powinni nazwać młodszego syna Narcyz, aby poczuć się bardziej spełnionym w jego powołaniu, bo o tyle, co artysta z niego żaden, to kochaś własnego odbicia wyborowy.
Gdy Katarzyna podała każdemu napój, dosiadła się do Apolinarego, by nałożyć mu rzeczony tusz na rzęsy. W tym celu wzięła twardą szczoteczkę i jęła rozprowadzać ostrożnie smolistą wazelinę, póki rzęsy nie zesztywniały, w tam czasie odpowiedziała na pytanie Aleksandra:
- Widzisz Oluś, lepiej trzymać się z dala od tych, co na Ciebie patrzą. Jak obserwują Cię od wejścia, to lepiej z nimi nie zaczynać, bo potrafią człowiekowi narobić przykrości. Zwykle siedzą w lożach szyderców, rządkiem, w najlepszych kątach sali i chichoczą. Susy, Mała, to właśnie takie niezabawne towarzystwo, ale one są niezbędne.- Nie mogła rzucać ślepo nazwiskami, bo nawet jakby powiedziała, to zgadywała się, iż Wroński mógłby nie zapamiętać, lub nigdy się z nimi nie spotkać a to niepotrzebnie zapychałoby mu głowę. - A przede wszystkim uważaj na tych najzabawniejszych. Nie bierz od nich nic, nie daj się namówić na żadne kosztowanie czegokolwiek. Jak Ci będą wciskać drinki w dłonie nie pij.
- To bardzo ważne, żeby nikt Ci niczego nie dosypał do napoju- Zawtórował Przybylski, samemu uległszy kiedyś wpływowi przyjęcia niezapowiedzianej dawki narkotyku w koktajlu. Co prawda wbrew oczekiwaniu nie zrobił z siebie klauna, czy narwańca, a wręcz, odwrotnie do jego temperamentu z wielką chęcią uciął sobie drzemkę nie zamknąwszy oczu w ogóle, co było dla towarzystwa największa atrakcją. - Chyba że to ja i Kasieńka damy Ci spróbować!- Zaśmiał się, na co kobieta przewróciła oczy, dając mu dyskretny znak, iż jeszcze jej nie przeszło.
- Jest taki jeden, z którym lepiej się nie skonfrontować- Zauważył jednak Przybylski, patrzą na przyjaciółkę spod zmrużonych powiek, aby tusz bez komplikacji zasechł na rzęsach. Uwaga ta została podtrzymana przez kobietę milczeniem, póki nie wytłumaczyła:
- Nikt nie wie jak ma na nazwisko, ale imię to Włodzimierz. Wszyscy mu jednak mówią „Śliwa”. Bokser z zawodu, to powinno wiele mówić, czemu akurat tak wołają. Nie grzeszy rozumem, urodą też nie, choć nie dziwi mnie jego popularność wśród kobiet. Czasem lubią pomarzyć o takim prymitywnym wyglądzie.
- Prymitywie, Kasieńko. Co by nie było, gość nie ma poczucia humoru i sprzedaje złamane nosy za półdarmo. Chodzi pijany jak austriacki księżuniu i wciera w siebie tyle kokainy ile serce uniesie. Jego zdecydowanie powinniśmy unikać.- Zakończył, przyglądając się sobie w lusterku, by potrzepać przed nim pistacjowym spojrzeniem, podkreślonym dzięki umiejętnością makijażowym Malinowskiej. Uznając, iż się sobie podoba, zwrócił się do Aleksandra, by odwinąć turban z jego głowy, co by go nie cisnął za bardzo, teraz mogąc w pełni skonfrontować się ze świeżymi, nieuczesanymi włosami towarzysza. Zaczął je bez uprzedniej zgody dotykać, szacować i oglądać ze wszystkich stron, okiem już nie tylko umalowanym, ale i oceniającym.
- Co to ma być? Będziemy ciąć. Kasieńko podaj nożyczki.- Zwrócił się do kobiety Apolinary, a ton jego był tak poważny, iż niemal śmiertelny, natomiast ścięcie było już czynem do wykonania przypieczętowanym. Katarzyna wyszła z salonu do łazienki, by wrócić z niej z wielkimi, zdecydowanie nie higienicznymi nożyczkami, a raczej nożycami nadającymi się bardziej do cięcia materiału, czy robótek ręcznych niż przycinania włosów. Podała go z niemałym uświęceniem Przybylskiemu, a ten jeszcze chwilę mierzył się spojrzeniem z Wrońskim, by roześmiać się, a za nim zaczęła chichotać Kasieńka.
- Może jednak bez cięcia się obejdzie. Co powiesz na klasykę, ale tutaj, podniesiemy na pomadzie, aby dodać włosom odrobinę objętości? A grzywkę zakończymy loczkiem do środka.
- Polciu, a może spytałbyś się Olcia, jak chciałby?- Zagadnęła Katarzyna, posyłając oczko obmacywanemu przez Przybylskiego Oświetleniowca. Na ten akt łaski Apolinary mlasnął niezadowolony językiem, czując w kościach, iż poczucie stylu Wrońskiego odmówi mu przyjemności w układaniu włosów. W napadzie desperacji, w walce o swoje prawa do ufryzowania stwierdził:
- Aleksander się nie zna i będzie chciał żebym go ulizał. Trochę nowoczesności, świeżości, zrobimy go na Adonisa! Przyznaj Kasieńko, że Aleksandrowi trzeba troszku pomóc w przystojności.
- Olciu jest przystojny, prawda. - Przytaknęła, nie spuszczając błyszczących migdałów z Wrońskich oczu.
I kiedy Apolinary zabrał się do pracy nad fryzurą, jaką by sobie towarzysz nie wywalczył swoim monopolem na własne owłosienie, dziennikarz powrócił na temat sprawy:
- Do Gałeckiej idziemy jutro. Poinformowałem ją, aby udostępniła nam gabinet gospodarza. Obiecała Gałeckiego z domu na ten czas wygonić i pomoże nam w poszukiwaniach. Będziemy mieli szansę zapytać o towarzystwo jej przyjaciółki, skoro dzisiaj dowiemy się tego i owego, być może Gałecka wyda opinię o relacji Krystyny z innymi. - Co do dzisiejszego wieczoru miał jeszcze inne plany, lecz co do Madeyskiego nie miał pewności, czy pojawi się dzisiejszego wieczoru. Pytał już o to Katarzyny, ale ona rozkładała bezradnie ręce. Madej wciąż nie dzwonił, więc dziennikarz zdecydował sam go złapać, w sytuacji równie sprzyjającej zwierzeniom jak kolacja z Dumiczem, której notabene wynik po paru dniach rozmyślania nie usatysfakcjonował w pełni.
- Miałbyś coś przeciwko, gdybym musiał oderwać się od towarzystwa i zostałbyś sam na sam z Katarzyną? - Zagadnął Przybylski swojego klienta domowego salonu fryzjerskiego.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Słodko nieświadomy wymiany zdań, jaką wzniecił między gospodarzową a gospodarzem, nawet nie reagował na ich możliwe poróżnienie, które nie było tak jaskrawo widoczne dla kogoś tak emocjonalnie niedojrzałego jak Aleksander. Chociaż – może po prostu Apolinary i Katarzyna dobrze się kryli.
Bez zawahania więc, bo i czemu miałby się wahać, zasiadł na kanapie, również poświęciwszy nieco swojej cennej uwagi kotu. Po zderzeniu spojrzeniem ze zwierzakiem, Wroński jednak poczuł się jakby speszony i ofiarował już całość „atencji” ludzkim towarzyszom. I klasycznie, tak jak niegdyś już się stało, obecność Kasieńki nieco onieśmieliła Wrońskiego. Nie do tego jednak stopnia, jak pierwotnie, bo i nieco przywykł do jej czarownej aury, ale coś sprawiało, że utrzymanie z nią dłuższego kontaktu wzrokowego było niemożliwe.
Co innego z Apolinarym, którego niedługo pewnie będzie spotykał nawet w snach, skoro spędzają te piękne kwietniowe wieczory zawsze razem. Byli trochę jak bliźniacy syjamscy, chociaż absolutnie niepodobni, to zrośnięci głowami, w których to zalęgła się wspólna myśl.
- Dziękuję, że dajesz mi wybór… – stwierdził z przekąsem na pytanie, na które nie miał nawet najmniejszej szansy odpowiedzieć, bo wciśnięcie słów między nie, a odpowiedź Przybylskiego to jak pchanie palców w zawiasy. – Ale z ciebie damulka, no no, ja pieeee…
Ale zanim zdążył skrytykować Apolinarego, obok pojawiła się Katarzyna. Skrytykować, swoją drogą, mężczyznę, który przyglądał się swojemu obliczu z takim zamiłowaniem, mało tego, mając zamiar chyba poprawić swój wygląd przy pomocy jakichś iście damskich upiększaczy, tak popularnych w makijażu scenicznym u panów, jednak tak rzadkich w codziennym zastosowaniu. Czy było to dla Wrońskiego jednak wielce zadziwiające? Nie, ponieważ ruszyć mieli chyba w towarzystwo, które takie dziwactwa możliwie uwielbia.
Dlatego nawet nie pytał o sens tej całej błazenady, jaka malowała się na jego oczach. A raczej na oczach czy tam rzęsach Przybylskiego, przy pomocy rąk Malinowskiej.
Starał się chłonąć wszystkie słowa kobiety niczym gąbka, chociaż wciąż pozostawał zawilgły. Wiedział, że nie poradzi sobie bez pomocy ich dwójki. I wiedział, że każda rada może oszczędzić mu sytuacji przykrych, w których to ośmieszyłby się lub wydał swoje niecne zamiary. Byłoby to bardzo niefortunne, ale co tu kryć – w stylu Wrońskiego.
- W jaki sposób zatem powinniśmy się zbliżyć do „Małej” i „Susi”? Poczekać na odpowiedni moment? Przekonać pieniędzmi których nie mam? Obiecać przysługę? Zmusić do gadania lufą pistoletu… Którego też nie mam? Nie jestem demonem podstępu – ku temu nikt nie miał wątpliwości. – A nie chciałbym zrujnować wszystkiego bo coś palnę, jak bezmyślny dzieciak.
Pewnie przy Apolinarym jedynie, nie myślałby o tym, że ma szansę się ośmieszyć. Ośmieszał się przed nim codziennie, robiąc rzeczy nielogiczne i głupie. Przed Malinowską mógł jednak się nieco jeszcze wybielać, o ile Przybylski nie nagadał jej jakichś oczerniających Aleksandra słówek.
- Zatem co ten prymityw robi w towarzystwie tak „elitarnym”? – zastanowił się na głos do ich dwójki. – Lubią go, bo lubią być bici? Może przynosi im narkotyki? – machnął ręką, bo właściwie czy było to istotne? Istotne było, że Śliwę należało bezwzględnie omijać, by nie skończyć znowu z obitą twarzą (co nie było mocną stroną Wrońskiego ostatnimi czasy). Gdy jednak ściągnięto mu z łba turban, a co za tym szło – poczuł się obnażony, zerknął to na Przybylskiego z urazą, to na Katarzynę – jakby błagalnie. Szczególnie na wydany po chwili wyrok, który zmusił Wrońskiego do wykonania zdziwionej zmarszczki na czole.
- Palców sobie nie poucinaj przypadkiem, Apolinary! – oburzył się jak dziecko, zdejmując jego dłonie z własnych, przydługich włosów. Chociaż właściwie, na pewno wolał by to Przybylski przyciął go modnie, niż matka na grzybka. Bo nie – sam sobie nie był w stanie włosów obciąć.
Wybuch śmiechu wcale nie uratował sytuacji, bo Wroński zmarszczył po prostu brwi po tym i latał spojrzeniem pomiędzy ich dwójką. Spojrzenie jednak przyjęło wyraz nagle widocznie uradowanego, gdy to Malinowska wstawiła się za nim, broniąc jego opinii. – Daj spokój, Katarzyno, przecież wiesz czyja opinia jest ważniejsza, bo na pewno nie tego, na czyjej głowie te włosy rosną – a po tych słowach od razu zgromił Przybylskiego wzrokiem podobnym do tego, jakiego nie widział (bo nie patrzył) pod drzwiami willi Gałeckich. Po raz kolejny w tym emocjonalnym rollercoasterze, oświadczenie Katarzyny, jakoby to Wroński był PRZYSTOJNY, nieco go kupiło. A raczej kupiło zgodę, by dać Apolinaremu szansę się wykazać. Stąd Aleksander uśmiechnął się trochę głupio, zderzywszy się spojrzeniem z Malinowską i powstrzymując maślane spojrzenie, dodał pospiesznie ku dziennikarzowi: – Zrób jak uważasz. Bylebyś mnie na żigolaka nie stylizował, bo dziś mam urlop.
A zadrwiwszy trochę z samego siebie nawet, pozwolił dalej grzebać w swoich kudłach, wbrew swoim początkowym oporom.
I chociaż początkowe fazy znajomości z Przybylskim malowały się raczej w barwach uniżenia Aleksandra, ten obecnie widocznie lubił czasami przywołać spóźniony okres buntu do swojej pamięci. Dla samej zasady.
Informacje na temat wizyty u Gałeckich przyjął tylko kiwnięciem głowy, a oświadczenie, jakoby to miał spędzić jakąś część wieczoru tylko z Katarzyną, uśmiechnął się nieśmiało.
- Oczywiście, nie mam nic przeciwko – i jego wzrok mógł sugerować, że jedyne co mogło mieć coś przeciwko, to jego dziwaczna i niczym niewyjaśniona nieśmiałość. Albo wyjaśniona czymś, co pozostawało niewyjaśnione. Błędna spirala. – Katarzyno, kojarzysz czy reżyser Rakowski też mógłby tam bywać? Podobno niezły z niego mazgaj, na tyle, że lubi zamykać się w pomieszczeniach, w których nawet go nie powinno być, jeżeli ktoś zrani jego uczucia.
Wroński podejrzewał, że Rakowski mógł być tym najgorszym typem mężczyzny, który posiadał w sobie więcej żeńskich cech niż niejedna sufrażystka. Pociągnięty za włosy, wydał z siebie syknięcie i przekrzywił głowę nieco ku Apolinaremu i jego otoczonym pięknymi rzęsami oczom.
- Dobry z ciebie fryzjer – skomentował dziwnym, złamanym głosem.
Bez zawahania więc, bo i czemu miałby się wahać, zasiadł na kanapie, również poświęciwszy nieco swojej cennej uwagi kotu. Po zderzeniu spojrzeniem ze zwierzakiem, Wroński jednak poczuł się jakby speszony i ofiarował już całość „atencji” ludzkim towarzyszom. I klasycznie, tak jak niegdyś już się stało, obecność Kasieńki nieco onieśmieliła Wrońskiego. Nie do tego jednak stopnia, jak pierwotnie, bo i nieco przywykł do jej czarownej aury, ale coś sprawiało, że utrzymanie z nią dłuższego kontaktu wzrokowego było niemożliwe.
Co innego z Apolinarym, którego niedługo pewnie będzie spotykał nawet w snach, skoro spędzają te piękne kwietniowe wieczory zawsze razem. Byli trochę jak bliźniacy syjamscy, chociaż absolutnie niepodobni, to zrośnięci głowami, w których to zalęgła się wspólna myśl.
- Dziękuję, że dajesz mi wybór… – stwierdził z przekąsem na pytanie, na które nie miał nawet najmniejszej szansy odpowiedzieć, bo wciśnięcie słów między nie, a odpowiedź Przybylskiego to jak pchanie palców w zawiasy. – Ale z ciebie damulka, no no, ja pieeee…
Ale zanim zdążył skrytykować Apolinarego, obok pojawiła się Katarzyna. Skrytykować, swoją drogą, mężczyznę, który przyglądał się swojemu obliczu z takim zamiłowaniem, mało tego, mając zamiar chyba poprawić swój wygląd przy pomocy jakichś iście damskich upiększaczy, tak popularnych w makijażu scenicznym u panów, jednak tak rzadkich w codziennym zastosowaniu. Czy było to dla Wrońskiego jednak wielce zadziwiające? Nie, ponieważ ruszyć mieli chyba w towarzystwo, które takie dziwactwa możliwie uwielbia.
Dlatego nawet nie pytał o sens tej całej błazenady, jaka malowała się na jego oczach. A raczej na oczach czy tam rzęsach Przybylskiego, przy pomocy rąk Malinowskiej.
Starał się chłonąć wszystkie słowa kobiety niczym gąbka, chociaż wciąż pozostawał zawilgły. Wiedział, że nie poradzi sobie bez pomocy ich dwójki. I wiedział, że każda rada może oszczędzić mu sytuacji przykrych, w których to ośmieszyłby się lub wydał swoje niecne zamiary. Byłoby to bardzo niefortunne, ale co tu kryć – w stylu Wrońskiego.
- W jaki sposób zatem powinniśmy się zbliżyć do „Małej” i „Susi”? Poczekać na odpowiedni moment? Przekonać pieniędzmi których nie mam? Obiecać przysługę? Zmusić do gadania lufą pistoletu… Którego też nie mam? Nie jestem demonem podstępu – ku temu nikt nie miał wątpliwości. – A nie chciałbym zrujnować wszystkiego bo coś palnę, jak bezmyślny dzieciak.
Pewnie przy Apolinarym jedynie, nie myślałby o tym, że ma szansę się ośmieszyć. Ośmieszał się przed nim codziennie, robiąc rzeczy nielogiczne i głupie. Przed Malinowską mógł jednak się nieco jeszcze wybielać, o ile Przybylski nie nagadał jej jakichś oczerniających Aleksandra słówek.
- Zatem co ten prymityw robi w towarzystwie tak „elitarnym”? – zastanowił się na głos do ich dwójki. – Lubią go, bo lubią być bici? Może przynosi im narkotyki? – machnął ręką, bo właściwie czy było to istotne? Istotne było, że Śliwę należało bezwzględnie omijać, by nie skończyć znowu z obitą twarzą (co nie było mocną stroną Wrońskiego ostatnimi czasy). Gdy jednak ściągnięto mu z łba turban, a co za tym szło – poczuł się obnażony, zerknął to na Przybylskiego z urazą, to na Katarzynę – jakby błagalnie. Szczególnie na wydany po chwili wyrok, który zmusił Wrońskiego do wykonania zdziwionej zmarszczki na czole.
- Palców sobie nie poucinaj przypadkiem, Apolinary! – oburzył się jak dziecko, zdejmując jego dłonie z własnych, przydługich włosów. Chociaż właściwie, na pewno wolał by to Przybylski przyciął go modnie, niż matka na grzybka. Bo nie – sam sobie nie był w stanie włosów obciąć.
Wybuch śmiechu wcale nie uratował sytuacji, bo Wroński zmarszczył po prostu brwi po tym i latał spojrzeniem pomiędzy ich dwójką. Spojrzenie jednak przyjęło wyraz nagle widocznie uradowanego, gdy to Malinowska wstawiła się za nim, broniąc jego opinii. – Daj spokój, Katarzyno, przecież wiesz czyja opinia jest ważniejsza, bo na pewno nie tego, na czyjej głowie te włosy rosną – a po tych słowach od razu zgromił Przybylskiego wzrokiem podobnym do tego, jakiego nie widział (bo nie patrzył) pod drzwiami willi Gałeckich. Po raz kolejny w tym emocjonalnym rollercoasterze, oświadczenie Katarzyny, jakoby to Wroński był PRZYSTOJNY, nieco go kupiło. A raczej kupiło zgodę, by dać Apolinaremu szansę się wykazać. Stąd Aleksander uśmiechnął się trochę głupio, zderzywszy się spojrzeniem z Malinowską i powstrzymując maślane spojrzenie, dodał pospiesznie ku dziennikarzowi: – Zrób jak uważasz. Bylebyś mnie na żigolaka nie stylizował, bo dziś mam urlop.
A zadrwiwszy trochę z samego siebie nawet, pozwolił dalej grzebać w swoich kudłach, wbrew swoim początkowym oporom.
I chociaż początkowe fazy znajomości z Przybylskim malowały się raczej w barwach uniżenia Aleksandra, ten obecnie widocznie lubił czasami przywołać spóźniony okres buntu do swojej pamięci. Dla samej zasady.
Informacje na temat wizyty u Gałeckich przyjął tylko kiwnięciem głowy, a oświadczenie, jakoby to miał spędzić jakąś część wieczoru tylko z Katarzyną, uśmiechnął się nieśmiało.
- Oczywiście, nie mam nic przeciwko – i jego wzrok mógł sugerować, że jedyne co mogło mieć coś przeciwko, to jego dziwaczna i niczym niewyjaśniona nieśmiałość. Albo wyjaśniona czymś, co pozostawało niewyjaśnione. Błędna spirala. – Katarzyno, kojarzysz czy reżyser Rakowski też mógłby tam bywać? Podobno niezły z niego mazgaj, na tyle, że lubi zamykać się w pomieszczeniach, w których nawet go nie powinno być, jeżeli ktoś zrani jego uczucia.
Wroński podejrzewał, że Rakowski mógł być tym najgorszym typem mężczyzny, który posiadał w sobie więcej żeńskich cech niż niejedna sufrażystka. Pociągnięty za włosy, wydał z siebie syknięcie i przekrzywił głowę nieco ku Apolinaremu i jego otoczonym pięknymi rzęsami oczom.
- Dobry z ciebie fryzjer – skomentował dziwnym, złamanym głosem.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dostawszy zielone światło od Aleksandra na uczynienie z niego lepszego człowieka, Apolinary przystąpił do dzieła z niemałym zapałem, a nawet jakąś przesadną dokładnością. Śmigał pomiędzy przedziałkami, szacował, poprawiał, dorabiał i smolił brylantyną z olejkiem na zmianę, pucując co bardziej niesforne kłaczki, póki nie przybrały formy w zamyśle Przybylskiego. Nie był w tym najmniejszej litości, a kiedy coś nie chciało po dobroci musiało oddać siłą, więc zdecydowanie czesanie było odczuwalne. A na uwagę, przyjętą jako akt ironizowania starań dziennikarza, ten odpowiedział chłodno:
- Dziwisz się? Robię to za darmo…Po wszystkim nie zapomnij powiedzieć „dziękuję” i to z uśmiechem. A temu wszystkiemu, przyglądająca się Katarzyna z zewnątrz zdecydowanie się cieszyła, sącząc swoją herbatę ze szklanki, doglądawszy wygłupów dwójki, a z drugiej strony zdecydowanie wolałaby przerwać te przesadne „czułości”, tak sobie dogryzki nazywając.
- Wracając do Małej i Susi, wystarczy je czymś zainteresować. One lubią, na przykład temu Śliwie pokazać, jak całe ich towarzystwo, jaki z niego idiota. On tego nie rozumie, bo inteligencja ma swoje chwyty, żeby człowieka po prostu ośmieszyć przed wszystkimi. Lubią dominować, więc trzeba choć trochę udawać, że mają ku temu szansę- zaczęła tłumaczyć Katarzyna, odganiając od siebie Napoleona, który po kąpieli, zdecydował się wytrzeć w kobiece rajstopki. Kocur syknął, ugodzony w jego dumę nie mniejszą, jak bujność futra, zaczynając szukać pocieszenia u Wrońskiego. W tym celu wskoczył na kanapę, przystępując do pertraktacji ugodowych, z prawie nowym domownikiem.
- Lubi Cię!- Parsknęła Katarzyna, przerywając na krótko swój monolog, do którego jednak szybko powróciła, doglądając swojego pupila, pchającego się w ramiona obcego mężczyzny. - Nie trudno jest się do nich dosiąść, trudniej utrzymać ich zainteresowanie, a jak go stracą, to dosadnie dadzą o tym znać. - zakończyła temat kobiet, aby odpowiedzieć na pytanie Wrońskiego odnośnie reżysera Rakowskiego. Nie zdradziła zbyt wiele samym wyrazem twarzy, ale spojrzała na Apolinarego jakoś niechętnie, być może z większym karceniem niż Aleksandrowi się udawało, lecz nie dosięgnąwszy swoim wzrokiem wzroku Przybylskiego, odpuściła. Zdecydowanie nie podobało jej się to w jakim kierunku sprawa zaczynała wędrować. Mogłaby odciąć im nawet dopływ informacji, bo na zdrowy rozum, gdyby nie ona, dwójka zbłaźniłaby się całkiem, starając się dostać tam, gdzie ona ma pozwolenie wchodzić nawet bez zaproszenia, a tak uległszy daje im pretekst i dowodów do dalszego wgłębiania się w coś, czego zdecydowanie powinni unikać jak ognia, zwłaszcza w czasach im nadeszłych. Był to ten jeden rodzaj bitew, którymi nie umiała dowodzić, tracąc nie tylko oddziały główne rozsądku, ale i wszelkie rezerwy. Ulegała Apolinaremu, wiedząc, iż dlań sensacja i spisek jest jak hostia dla duszy, a jednak przyjmowanie jej w formie w jakiej czynił to przyjaciel było zdecydowanym świętokradztwem. Gdyby tylko umieli porzucić obietnicę o życiu ze sobą, ale bez siebie, pewnie potrafiłaby być bardziej stanowcza, emocjonalna i przejąć się na tyle, by bronić go przed samym sobą, lecz skoro kiedyś przyjęli, iż układ ten będzie złem nie tyle mniejszym, co do zniesienia, Malinowska nie mogła zrobić nic ponad wypełnianiem jego woli.
- Znam, nie osobiście, ale jak to bywa przez słowa innych, przez oczy, na jakiś wystawach lub pokazach i nigdy nie wydawał się człowiekiem tchórzliwym. Powiedziałabym wręcz, że…lubił gdy krytykowano jego dzieła. Pamiętam, gdy wystawił we Lwowie Hamleta i wykorzystał w scenografii prawdziwe trupy. Ludzie wychodzili przerażeni, zniesmaczeni, oburzeni. Mnie się podobało, ale obsmarowali go w gazetach jak nigdy…- Urwała, czekając na reakcję.
- Wykorzystywał w scenografii trupy…- Zaśmiał się Apolinary, rozgrzewając zapalniczką metalowy wałeczek, by wymodelować ten wyśniony przez niego loczek. - Nie byłby chyba aż tak głupi, aby pozwolić sobie zabijać aktorów na scenie. Pomysłodawca czegoś takiego nie chowa się po garderobach, ale ogląda z przyjemnością.
- Nie wytrzymał presji momentu, w którym „dla sztuki” zabija kobietę?- Zagadnęła Kasieńka, ale Apolinary zbył potrząśnięciem głową. Nachylił się ku Aleksandrowi z rozgrzanym wałkiem a gdy sparzył go w ucho, jeszcze obwinił nieszczęśnika, jakby miał się wiercić.
- Nie wydaje mi się, aby to był motyw morderstwa. To, mimo wszystko, zbyt płytkie. Użycie ciał, którym już wszystko jedno gdzie i jak leżą, a pozbawienie młodej kobiety życia…
- Ale pomyśl, dlaczego nie miała być to jakaś szansa a przy okazji spisku mógł zadowolić tym swoje chore poczucie artyzmu. Wielu było takich, którzy nie widzieli większej krzywdy jak niezaspokojenie swoich rządz p u l c h i r u d o! – Uniosła się bardziej niż jej zależało, szukając u Wrońskiego poparcia rozbieganymi oczkami.
- Spytalibyśmy go o jego pulchirudo, ale zwiał jak Osterwa. To nie są byle jacy zawodnicy, nie tak łatwo będzie ich złapać i wydusić prawdę a skoro Rakowski, to taki awangardysta, to nawet struje krew aż miło. Póki będzie czuł się bezpieczny w swojej kryjówce i po za nią, to nic nie wskóramy.
- Myślisz, że o tak powie, że zamordował kobietę, bo tak?
- Nie, absolutnie, ale zmuszony przecież mógłby się pochwalić. Musimy go wywabić i przycisnąć, nawet zagrozić…
- Polciu...nie podoba mi się to w jaką stronę zmierza to dochodzenie i do czego się ubiegacie dla osiągnięcia celów…
- To nie twoja sprawa Katarzyno!- Warknął raptownie Apolinary, prostując się i strosząc, strasząc przy tym kota, który chcąc uniknąć burdy, wybiegł do sypialni. - To ważniejsze niż Twoje widzi mi się! Człowiek może być zamieszany w morderstwo, a my mamy prosić go grzecznie o wyjawienie prawdy. Nawet…Nawet Aleksander mówił, że to dobry pomysł, jakbyśmy go porwali i z workiem na głowie przesłuchali.
- Olciu, to prawda, czy on zmyśla?
Szczęśliwie chociaż fryzura była już gotowa.
- Dziwisz się? Robię to za darmo…Po wszystkim nie zapomnij powiedzieć „dziękuję” i to z uśmiechem. A temu wszystkiemu, przyglądająca się Katarzyna z zewnątrz zdecydowanie się cieszyła, sącząc swoją herbatę ze szklanki, doglądawszy wygłupów dwójki, a z drugiej strony zdecydowanie wolałaby przerwać te przesadne „czułości”, tak sobie dogryzki nazywając.
- Wracając do Małej i Susi, wystarczy je czymś zainteresować. One lubią, na przykład temu Śliwie pokazać, jak całe ich towarzystwo, jaki z niego idiota. On tego nie rozumie, bo inteligencja ma swoje chwyty, żeby człowieka po prostu ośmieszyć przed wszystkimi. Lubią dominować, więc trzeba choć trochę udawać, że mają ku temu szansę- zaczęła tłumaczyć Katarzyna, odganiając od siebie Napoleona, który po kąpieli, zdecydował się wytrzeć w kobiece rajstopki. Kocur syknął, ugodzony w jego dumę nie mniejszą, jak bujność futra, zaczynając szukać pocieszenia u Wrońskiego. W tym celu wskoczył na kanapę, przystępując do pertraktacji ugodowych, z prawie nowym domownikiem.
- Lubi Cię!- Parsknęła Katarzyna, przerywając na krótko swój monolog, do którego jednak szybko powróciła, doglądając swojego pupila, pchającego się w ramiona obcego mężczyzny. - Nie trudno jest się do nich dosiąść, trudniej utrzymać ich zainteresowanie, a jak go stracą, to dosadnie dadzą o tym znać. - zakończyła temat kobiet, aby odpowiedzieć na pytanie Wrońskiego odnośnie reżysera Rakowskiego. Nie zdradziła zbyt wiele samym wyrazem twarzy, ale spojrzała na Apolinarego jakoś niechętnie, być może z większym karceniem niż Aleksandrowi się udawało, lecz nie dosięgnąwszy swoim wzrokiem wzroku Przybylskiego, odpuściła. Zdecydowanie nie podobało jej się to w jakim kierunku sprawa zaczynała wędrować. Mogłaby odciąć im nawet dopływ informacji, bo na zdrowy rozum, gdyby nie ona, dwójka zbłaźniłaby się całkiem, starając się dostać tam, gdzie ona ma pozwolenie wchodzić nawet bez zaproszenia, a tak uległszy daje im pretekst i dowodów do dalszego wgłębiania się w coś, czego zdecydowanie powinni unikać jak ognia, zwłaszcza w czasach im nadeszłych. Był to ten jeden rodzaj bitew, którymi nie umiała dowodzić, tracąc nie tylko oddziały główne rozsądku, ale i wszelkie rezerwy. Ulegała Apolinaremu, wiedząc, iż dlań sensacja i spisek jest jak hostia dla duszy, a jednak przyjmowanie jej w formie w jakiej czynił to przyjaciel było zdecydowanym świętokradztwem. Gdyby tylko umieli porzucić obietnicę o życiu ze sobą, ale bez siebie, pewnie potrafiłaby być bardziej stanowcza, emocjonalna i przejąć się na tyle, by bronić go przed samym sobą, lecz skoro kiedyś przyjęli, iż układ ten będzie złem nie tyle mniejszym, co do zniesienia, Malinowska nie mogła zrobić nic ponad wypełnianiem jego woli.
- Znam, nie osobiście, ale jak to bywa przez słowa innych, przez oczy, na jakiś wystawach lub pokazach i nigdy nie wydawał się człowiekiem tchórzliwym. Powiedziałabym wręcz, że…lubił gdy krytykowano jego dzieła. Pamiętam, gdy wystawił we Lwowie Hamleta i wykorzystał w scenografii prawdziwe trupy. Ludzie wychodzili przerażeni, zniesmaczeni, oburzeni. Mnie się podobało, ale obsmarowali go w gazetach jak nigdy…- Urwała, czekając na reakcję.
- Wykorzystywał w scenografii trupy…- Zaśmiał się Apolinary, rozgrzewając zapalniczką metalowy wałeczek, by wymodelować ten wyśniony przez niego loczek. - Nie byłby chyba aż tak głupi, aby pozwolić sobie zabijać aktorów na scenie. Pomysłodawca czegoś takiego nie chowa się po garderobach, ale ogląda z przyjemnością.
- Nie wytrzymał presji momentu, w którym „dla sztuki” zabija kobietę?- Zagadnęła Kasieńka, ale Apolinary zbył potrząśnięciem głową. Nachylił się ku Aleksandrowi z rozgrzanym wałkiem a gdy sparzył go w ucho, jeszcze obwinił nieszczęśnika, jakby miał się wiercić.
- Nie wydaje mi się, aby to był motyw morderstwa. To, mimo wszystko, zbyt płytkie. Użycie ciał, którym już wszystko jedno gdzie i jak leżą, a pozbawienie młodej kobiety życia…
- Ale pomyśl, dlaczego nie miała być to jakaś szansa a przy okazji spisku mógł zadowolić tym swoje chore poczucie artyzmu. Wielu było takich, którzy nie widzieli większej krzywdy jak niezaspokojenie swoich rządz p u l c h i r u d o! – Uniosła się bardziej niż jej zależało, szukając u Wrońskiego poparcia rozbieganymi oczkami.
- Spytalibyśmy go o jego pulchirudo, ale zwiał jak Osterwa. To nie są byle jacy zawodnicy, nie tak łatwo będzie ich złapać i wydusić prawdę a skoro Rakowski, to taki awangardysta, to nawet struje krew aż miło. Póki będzie czuł się bezpieczny w swojej kryjówce i po za nią, to nic nie wskóramy.
- Myślisz, że o tak powie, że zamordował kobietę, bo tak?
- Nie, absolutnie, ale zmuszony przecież mógłby się pochwalić. Musimy go wywabić i przycisnąć, nawet zagrozić…
- Polciu...nie podoba mi się to w jaką stronę zmierza to dochodzenie i do czego się ubiegacie dla osiągnięcia celów…
- To nie twoja sprawa Katarzyno!- Warknął raptownie Apolinary, prostując się i strosząc, strasząc przy tym kota, który chcąc uniknąć burdy, wybiegł do sypialni. - To ważniejsze niż Twoje widzi mi się! Człowiek może być zamieszany w morderstwo, a my mamy prosić go grzecznie o wyjawienie prawdy. Nawet…Nawet Aleksander mówił, że to dobry pomysł, jakbyśmy go porwali i z workiem na głowie przesłuchali.
- Olciu, to prawda, czy on zmyśla?
Szczęśliwie chociaż fryzura była już gotowa.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
uwaga, widzę główkę strony 7, proszę przeć
Apolinary nie robił tego za darmo. Robił to za uśmiech, tak jak sam powiedział. Czy nawet tysiące uroczych uśmiechów, jakie sypał w oczy Wroński, który zrośnięty był z tym pozytywnym grymasem. A czego nie robiło się dla słodkich uśmiechów dzieci? A w końcu dzieckiem swoich rodziców pozostawało się do końca życia, już nie wspominając o wiecznie żywym wewnętrznym dziecku.
Wroński przyjął z zadowoleniem zainteresowanie kota, który widocznie miał zamiar go dokładnie obwąchać i poszukać w jego ramionach… Nie wiedział czego. Z kotami bowiem nie można było być pewnym niczego. Oświetleniowiec, jako osoba w typie psiarza, szczególnie oczekiwał nieoczekiwanego. Czy kot miał zamiar na niego nasiusiać? Miał zamiar na niego nafuczeć? Miał zamiar sprawić, że Aleksander do końca świata nie będzie mógł wstać, bowiem ten zacznie okupację jego kolan skuteczniej, niż carska Rosja ziemie polskie?
- Już przejmuje władzę nad moją duszą – demonizował Wroński, kładąc ostrożnie dłoń na miękkim futrze zwierzaka. Czy teraz Napoleon był jego panem i władcą? Zapewne tak, zapewne na krótki moment, gdy to kocur się nim znudzi i poszuka nowej ofiary.
Wroński oczekiwał tylko, bardzo pesymistycznie, czy to zwierzę nie postanowi przeciągać się na jego udzie i przebić się szponami może nawet przez szlafrok. Na szczęście pomylił się w swoim prognozowaniu i przycisnął delikatnie do siebie kota, który władował mu się łapkami na przedramię i pozwolił na lekkie uniesienie ku górze. Gdy Napoleon ziewnął i pokazał światu komplet swoich zdrowych i ostrych zębów, Wroński przystąpił do głaskania jego grzbietu, tylko przekrzywiając głowę wedle woli i rozkazów Apolinarego.
Na wiadomość, jakoby to w jakimkolwiek spektaklu, jako rekwizytu scenicznego użyto trupa… Cóż. Dłoń zatrzymała się wśród miękkiego futra, co wzbudziło zdziwienie zwierzaka. A i zresztą – jego obecny sługa też nie wiedział jak na to zareagować. Wroński popatrzył po gospodarzach.
- To jest… Legalne? Dostęp do zwłok jest tak prosty? – Nie podobało się to oświetleniowcowi ani trochę. Wypożyczenie zwłok z kostnicy to w końcu nic codziennego, nic prostego, nic obyczajnego. Nie mieściło mu się w głowie, by coś takiego uchodziło. Uśmiechnął się jednak na pewną durną myśl. – Podobało ci się to Katarzyno? Pewnie dlatego, że nigdy nie musiałaś wnosić rekwizytów na scenę.
Skwitował to może dość gorzko, może z dość upiornie czarnym humorem, ale wcale nie podobało mu się to, że ktoś był w stanie umieścić na scenie trupy i nie spotkać się z żadnymi konsekwencjami prawnymi. Bo nie spotkał się, prawda? A Katarzyna ich nie okłamywała, by tylko spróbować odpędzić ich od śledztwa, które widocznie się jej nie podobało?
Dalej już tylko syknął na przypalone ucho i przyjął naganę praktycznie bez słowa, jedynie z krótkim „jasne”, na to, jakoby to wszystko było jego winą. Miał niewielką nadzieję, że jakiś durny bąbel nie oszpeci mu teraz oblicza.
A potem zganił się na tej myśli. Od kiedy bowiem zależało mu na tym jak wygląda?
Chciał już sięgać po lusterko, by ujrzeć swoją głupią twarz w dziwnym wydaniu…
Gdy nagle Apolinary i Katarzyna zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami. Robili to w sposób typowy dla par w stylu włoskim, którzy niemalże wchodzili sobie w zdanie, wymieniając się nimi za razem. Wroński może raz czy dwa otworzył już usta, by może coś dodać, ale niestety marnował każdą szansę, za długo cedząc w głowie słowa, byle tylko nie zostać ofiarą kolejnej partii uniesionych głosów.
- Co to znaczy do cholery pulchirudo? – wcisnął się wreszcie, gdy to oczekiwano od niego odpowiedzi. Nie wiedział nawet czy wypowiedział to słowo poprawnie.
Już dawno odszedł od niego kot, możliwy przyjazny pyszczek. A teraz musiał wybierać – czy stanie po stronie Przybylskiego, który pieprzył od rzeczy, mówiąc o czymś, czego Aleksander nie pamiętał czy Kasieńki – która była po prostu głosem rozsądku. Wroński wiedział, jak demoniczne potrafią być kobiety, jeżeli coś idzie nie po ich myśli. Wiedział też jednak, że to z Apolinarym będzie dalej współpracował i jego humorki znosił. Wybór więc wydał się... Połowiczny. W końcu w naturze wrońskiej leżało, by w momencie, gdy mógł przypodobać się jednej osobie z dwóch, stracić w oczach każdej z nich.
A przynajmniej tak przeczuwał.
- Apolinary, Katarzyna ma trochę racji. Już raz przekroczyliśmy granicę bezprawia, a wolność to nie jest byle jaka rzecz – zasugerował. Właściwie – nie chciał trafiać za kratki z powodu zbyt ekspansywnych poszukiwań tego, który miał skończyć właśnie w ten sposób. – Nie przypominam sobie bym coś takiego mówił, nie wkładaj mi w usta nieswoich słów.
Parsknął. Jak w ogóle absurdalna i szczegółowa był ta wizja. Widocznie Apolinaremu musiała przyjść do głowy już jakiś czas temu. Spojrzał potem na Katarzynę, by odnaleźć w jej spojrzeniu może potwierdzenie, że mu wierzy.
Wroński na ten moment nie umiał przyznać się przed samym sobą, że podejście takie… Nie było złe. Póki reżyser nie znał ich głosu, mogli przesłuchać go tak dość komfortowo. Wolał jednak, by Katarzyna nie słuchała tych rozważań, już i tak solidnie zdenerwowana tym, co wygadywał bez ładu i składu Przybylski.
Chciał jakoś załagodzić temat.
- Moim zdaniem powinniśmy coś na niego poszukać, jeżeli będzie trzeba. O ile oczywiście będzie to się mieściło w sferze naszych możliwości. Skoro ma tak kontrowersyjne pomysły sceniczne, może też budzić kontrowersje w innych kwestiach. Sam nie wiem, może bredzę. Ale zastraszenie nie w cztery oczy powinno być chyba... Pierwszą myślą? I na pewno nie zabił jej dla sztuki. To znaczy na pewno nie specjalnie. Ten zabieg z wygaszaniem światła miał tylko zmylić widza, że Żony już nie zobaczymy, ale ona miała dalsze sceny, w których żyła. – Po co ja o to pytałem, psia krew… dokończył w głowie i poklepał się nerwowo po kolanie. – Dziękuję za nową fryzurę. Jestem teraz wystarczająco urodziwy, bym nie przyniósł wstydu? Czy moje własne zdanie już mnie skreśliło?
Mężczyzna w szlafroku i ułożonej pieczołowicie fryzurze, wyglądał jak panna młoda przed ślubem. Trochę gotowa, trochę w rozsypce.
Wroński przyjął z zadowoleniem zainteresowanie kota, który widocznie miał zamiar go dokładnie obwąchać i poszukać w jego ramionach… Nie wiedział czego. Z kotami bowiem nie można było być pewnym niczego. Oświetleniowiec, jako osoba w typie psiarza, szczególnie oczekiwał nieoczekiwanego. Czy kot miał zamiar na niego nasiusiać? Miał zamiar na niego nafuczeć? Miał zamiar sprawić, że Aleksander do końca świata nie będzie mógł wstać, bowiem ten zacznie okupację jego kolan skuteczniej, niż carska Rosja ziemie polskie?
- Już przejmuje władzę nad moją duszą – demonizował Wroński, kładąc ostrożnie dłoń na miękkim futrze zwierzaka. Czy teraz Napoleon był jego panem i władcą? Zapewne tak, zapewne na krótki moment, gdy to kocur się nim znudzi i poszuka nowej ofiary.
Wroński oczekiwał tylko, bardzo pesymistycznie, czy to zwierzę nie postanowi przeciągać się na jego udzie i przebić się szponami może nawet przez szlafrok. Na szczęście pomylił się w swoim prognozowaniu i przycisnął delikatnie do siebie kota, który władował mu się łapkami na przedramię i pozwolił na lekkie uniesienie ku górze. Gdy Napoleon ziewnął i pokazał światu komplet swoich zdrowych i ostrych zębów, Wroński przystąpił do głaskania jego grzbietu, tylko przekrzywiając głowę wedle woli i rozkazów Apolinarego.
Na wiadomość, jakoby to w jakimkolwiek spektaklu, jako rekwizytu scenicznego użyto trupa… Cóż. Dłoń zatrzymała się wśród miękkiego futra, co wzbudziło zdziwienie zwierzaka. A i zresztą – jego obecny sługa też nie wiedział jak na to zareagować. Wroński popatrzył po gospodarzach.
- To jest… Legalne? Dostęp do zwłok jest tak prosty? – Nie podobało się to oświetleniowcowi ani trochę. Wypożyczenie zwłok z kostnicy to w końcu nic codziennego, nic prostego, nic obyczajnego. Nie mieściło mu się w głowie, by coś takiego uchodziło. Uśmiechnął się jednak na pewną durną myśl. – Podobało ci się to Katarzyno? Pewnie dlatego, że nigdy nie musiałaś wnosić rekwizytów na scenę.
Skwitował to może dość gorzko, może z dość upiornie czarnym humorem, ale wcale nie podobało mu się to, że ktoś był w stanie umieścić na scenie trupy i nie spotkać się z żadnymi konsekwencjami prawnymi. Bo nie spotkał się, prawda? A Katarzyna ich nie okłamywała, by tylko spróbować odpędzić ich od śledztwa, które widocznie się jej nie podobało?
Dalej już tylko syknął na przypalone ucho i przyjął naganę praktycznie bez słowa, jedynie z krótkim „jasne”, na to, jakoby to wszystko było jego winą. Miał niewielką nadzieję, że jakiś durny bąbel nie oszpeci mu teraz oblicza.
A potem zganił się na tej myśli. Od kiedy bowiem zależało mu na tym jak wygląda?
Chciał już sięgać po lusterko, by ujrzeć swoją głupią twarz w dziwnym wydaniu…
Gdy nagle Apolinary i Katarzyna zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami. Robili to w sposób typowy dla par w stylu włoskim, którzy niemalże wchodzili sobie w zdanie, wymieniając się nimi za razem. Wroński może raz czy dwa otworzył już usta, by może coś dodać, ale niestety marnował każdą szansę, za długo cedząc w głowie słowa, byle tylko nie zostać ofiarą kolejnej partii uniesionych głosów.
- Co to znaczy do cholery pulchirudo? – wcisnął się wreszcie, gdy to oczekiwano od niego odpowiedzi. Nie wiedział nawet czy wypowiedział to słowo poprawnie.
Już dawno odszedł od niego kot, możliwy przyjazny pyszczek. A teraz musiał wybierać – czy stanie po stronie Przybylskiego, który pieprzył od rzeczy, mówiąc o czymś, czego Aleksander nie pamiętał czy Kasieńki – która była po prostu głosem rozsądku. Wroński wiedział, jak demoniczne potrafią być kobiety, jeżeli coś idzie nie po ich myśli. Wiedział też jednak, że to z Apolinarym będzie dalej współpracował i jego humorki znosił. Wybór więc wydał się... Połowiczny. W końcu w naturze wrońskiej leżało, by w momencie, gdy mógł przypodobać się jednej osobie z dwóch, stracić w oczach każdej z nich.
A przynajmniej tak przeczuwał.
- Apolinary, Katarzyna ma trochę racji. Już raz przekroczyliśmy granicę bezprawia, a wolność to nie jest byle jaka rzecz – zasugerował. Właściwie – nie chciał trafiać za kratki z powodu zbyt ekspansywnych poszukiwań tego, który miał skończyć właśnie w ten sposób. – Nie przypominam sobie bym coś takiego mówił, nie wkładaj mi w usta nieswoich słów.
Parsknął. Jak w ogóle absurdalna i szczegółowa był ta wizja. Widocznie Apolinaremu musiała przyjść do głowy już jakiś czas temu. Spojrzał potem na Katarzynę, by odnaleźć w jej spojrzeniu może potwierdzenie, że mu wierzy.
Wroński na ten moment nie umiał przyznać się przed samym sobą, że podejście takie… Nie było złe. Póki reżyser nie znał ich głosu, mogli przesłuchać go tak dość komfortowo. Wolał jednak, by Katarzyna nie słuchała tych rozważań, już i tak solidnie zdenerwowana tym, co wygadywał bez ładu i składu Przybylski.
Chciał jakoś załagodzić temat.
- Moim zdaniem powinniśmy coś na niego poszukać, jeżeli będzie trzeba. O ile oczywiście będzie to się mieściło w sferze naszych możliwości. Skoro ma tak kontrowersyjne pomysły sceniczne, może też budzić kontrowersje w innych kwestiach. Sam nie wiem, może bredzę. Ale zastraszenie nie w cztery oczy powinno być chyba... Pierwszą myślą? I na pewno nie zabił jej dla sztuki. To znaczy na pewno nie specjalnie. Ten zabieg z wygaszaniem światła miał tylko zmylić widza, że Żony już nie zobaczymy, ale ona miała dalsze sceny, w których żyła. – Po co ja o to pytałem, psia krew… dokończył w głowie i poklepał się nerwowo po kolanie. – Dziękuję za nową fryzurę. Jestem teraz wystarczająco urodziwy, bym nie przyniósł wstydu? Czy moje własne zdanie już mnie skreśliło?
Mężczyzna w szlafroku i ułożonej pieczołowicie fryzurze, wyglądał jak panna młoda przed ślubem. Trochę gotowa, trochę w rozsypce.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach