Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Eclipsed by you Dzisiaj o 06:03 pmKass
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 18%
3 Posty - 18%
3 Posty - 18%
2 Posty - 12%
2 Posty - 12%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Łzy na jej policzkach {16/12/21, 05:20 pm}

First topic message reminder :

Łzy na jej policzkach - Page 4 IdG8kHq

Kulka x Middie

Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:33 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
W życiu każdego człowieka, zdarzały się takie momenty, że nie wierzyło się własnym uszom. Wrońskiemu zdarzało się to przynajmniej dwa razy na tydzień. Średnio, oczywiście. Średnia taka nakazywała jednak, by normy te spełniać. I kto by pomyślał, że pierwszy taki moment zdarzy się już w poniedziałek, już na początku tygodnia.
- Nie mogę czegoś założyć, bo nie będziemy do siebie pasować? – dopytał jeszcze, żeby się upewnić. Obawiał się jednak, że i tym razem się nie przesłyszał. Było to wręcz oburzające. Wroński poczuł się teraz niczym torebka czy kapelusik dla młodej arystokratki, dobierany tak, by tworzyć dobry dodatek. Było w tym zdecydowanie więcej ujmy, niż zapewne Przybylski chciał mu zadać, jednak zwykle rześka mina Aleksandra, zamieniła się teraz w szczerze niezadowoloną. Zarzucany kolejnymi przedmiotami był trochę jak obrażona, rozpuszczona dziewczyna, której objawiono prawdę o tym, że już nie jest dzieckiem i nie może nosić zwiewnych, różowych ciuszków. – Nawet, jeżeli pasuje do mnie?
Mężczyzna mrugał wiele razy, jakby wyostrzając obraz tego, co właśnie się działo. Można było z pewnością stwierdzić, że pewnie drugi raz już z Apolinarym na zakupy nie pójdzie. No, chyba, żeby poprawić mu humor w gorszym momencie. W tym wypadku bowiem zadziałało to tak skutecznie, że Aleksander zastanawiał się nad psychicznym zdrowiem towarzysza nieco poważniej niż wcześniej. Tak znaczne zmiany nastroju chyba nie świadczyły o niczym dobrym… Prawda?
Cieszył się jednak, że jego męka powoli dochodziła do kresu. Albo przynajmniej nieco zwalniała, pozwalając na nabranie oddechu. W końcu skutecznie udało mu się na moment odwrócić temat od marynarek, czyli widocznie jednego z ulubionych tematów dziennikarza.
- Też – stwierdził na pytanie o obawy, na całą resztę przemyśleń już nie reagując, jednak umieszczając je gdzieś w świątyni pamięci. – Ale bardziej chciałem wiedzieć czy sam planujesz coś takiego zrobić. Nie wiem, nie znam cię na tyle.
Powiedział szczerze. Bo tak – autentycznie wątpił, by na ten moment ktokolwiek był bliżej odkrycia prawdy niż oni, jakkolwiek jeszcze daleko nie byli. W końcu sprawa dopiero miała nabrać tempa. Przy kolejnych słowach, Wroński przeniósł wielkie oczy na dziennikarza i pokiwał głową zgodnie. W końcu nie szukał problemów. Nigdy. Te po prostu często wpadały w jego progi zupełnie nieproszone.
- Już? Myślałem, że jeszcze trochę, a poproszę obsługę o taczkę na wszystkie twoje propozycje – sarknął. Właściwie – nawet nie wiedział już do końca co niósł w swoich ramionach, zapominając po drodze propozycje mężczyzny. Widząc jednak intensywnie czerwony materiał przebijający się ze sterty, uniósł brwi jak ten emocjonalny szantażysta, który chciał wzbudzić trochę współczucia dla jego przykrej doli laleczki do przebierania.
Nim się jednak obejrzał, a już stał w przebieralni, wciąż nie mając nawet wolnych rąk. I to podglądany.
- No błagam cię, jak chcesz, to sam sobie do mnie zaglądaj, w końcu to tylko marynarki, a nie jestem modelem, nie będę paradował po sklepie poprzebierany – zamarudził bez sensu i pewnie puknąłby się w czoło, albo nawet puknąłby Przybylskiego, gdyby tylko miał wolne palce. I po chwili je uwolnił, uwieszając marynarki i całą resztę na połyskującej belce na kółkach. Widocznie przearanżowanym z nieco uszkodzonego, długiego wieszaka sklepowego, którego kółeczka już dłużej nie chciały się kręcić. Ale widocznie o pukaniu w głowę szybko zapomniał.
Słowa mężczyzny sprzed chwili sugerowały, że nie chciał mierzyć spodni. Czuł jednak, że tak jak w wypadku doboru kolorów – to nie była jego decyzja. Co za tym szło – wbrew poprzedniemu zaprzeczaniu i bronieniu się rękami i nogami – postanowił zgłosić się do Przybylskiego po recenzję po kolei – tej „czerwonej” (gdzie zamarudził, że chyba trochę za mocno rzuca się w oczy…), potem „czarnej”(którą pochwalił, bo nie rzucał się w oczy), a na końcu „ciemnoniebieskiej”, nawet dając się namówić na przymierzenie nieszczęsnych spodni do kompletu (tu też był dość zadowolony, stwierdziwszy nawet, że matka by go nie poznała). Spodnie dla odmiany były w doskonałym rozmiarze na szerokość zarówno w pasie, tyłku czy nogach, jednak trochę za długie, bo opadające na buty. Ale i to nie stanowiło problemu, jak podkreślił to dwadzieścia chociaż razy Aleksander, który stwierdzał, że na niego zawsze wszystko jest za duże.
- W której wyglądam najlepiej? – spytał, rozpinając już guzik ostatniej propozycji i spoglądając na Apolinarego. Nie mógł kupić wszystkich, zresztą – ta „czerwona” wydawała mu się zupełnie nietrafiona. Czuł się w niej co najmniej niekomfortowo. Chociaż na pewno zrobiłby furorę wśród młodych dam, które jak sroki do błyskotek, leciały do wszystkiego co barwne i przyciągające oko...
Krawatów nie mierzył, o ile nie został do tego przymuszony, w końcu zwykle nie dopinał nawet koszuli na ostatni guzik.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:33 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

To było okrutne, ale gdyby naszła taka potrzeba, chyba jednak zacząłby plątać komuś drogi, zamieniać znaki i rozsypywać pinezki pod stopami, aby nie zaszkodzić własnemu w tym interesowi. A walczył nie tylko o najlepszy reportaż kryminalny, ale również o swoje życie, a to nijako zwalnia go z prowadzenia gry z zasadami, jeżeli jakakolwiek w tym zastawieniu istniała. Byłby oczywiście osamotniony, widząc zresztą i znając Wrońskiego, iż jego w małpie interesy nie wciągnąłby inaczej jak podstępem, choć…w końcu on również na tyle go nie znał, choć swego się domyślał.
Dalej było już tylko lepiej, bo z ciężkich tematów natury moralnej na szczęście powrócili na wybieg. Tam miał się prezentować Wroński w swoich kreacjach, dobranych tak pieczołowicie, choć bez szczególnego rozmachu, co było jedyną dla Apolinarego w tych zakupach bolączką. Aleksander chciał być szary, a nawet gorzej, bo brązowy, nie godząc się, a może nie dostrzegając zalet bardziej abstrakcyjnych w jego mniemaniu barwach. Przybylski musiał to przeżyć, a nawet udało mu się bez znaczących gniewów, choć bliski był dwukrotnie wybuchu, widząc kręcenie nosem swojego modela. Oczywiście Apolinary nie rozumiał jak można nie chcieć pasować do osoby, z którą w najbliższym czasie będzie się spędzać więcej czasu niźli z własnym cieniem. A skoro cień pasuje jak ulał, to czemu oni nie mogliby do siebie pasować. Myślenie odmienne dla dziennikarza było czystym żartem z logiki.
Nie dano mu się nad tym głowić dłużej, gdyż pokaz się zaczął. Był krótki, z racji wstydliwości Aleksandra, żeby zabawić się nowym stylem. Apolinary oglądał go z jednej i z drugiej strony, czasem podchodząc, by poprawić materiał, sprawdzić długość rękawa, a także wielkość w ramionach. Kazał zapiąć, odpiąć guzik. Obrócić się, wyprostować bardziej, wciąż oceniając, wciąż myśląc z brwiami ściągniętymi aż do głębokiej szramy na czole. Po ostatniej prezentacji, opadł na fotel, który stał tam właśnie po to, aby tak bezradnie w zamyśleniu nań opaść i uśmiechnął się do Wrońskiego, jakimś dziwnym, jeszcze nie spotkanym dotąd w opowieści uśmiechem. Był to uśmiech absolutnie zachęcający, wręcz lubieżny od którego nie jedna dama mogłaby się zawstydzić, a on tak teraz patrzył na postać odpinającego marynarkę Aleksandra. Zdecydował jednak dokonać oceny:
- Nie rozumiem, czemu nie chcesz tej w paski. Wyglądałeś jak lord, ale nie będę na Tobie niczego wymuszał. Hebanowa ma swój urok, dobrze leży i jest z wygodnego materiału, ale chowasz się w niej zbytnio, a jednak nieraz warto podkreślić swoje walory!- Wstał jednak z fotela, a raczej poderwał się równie raptownie, co nań opadł, aby podejść do Aleksandra, by przyciągnąć go jeszcze do siebie. Zapiął marynarkę, która była Wrońskiemu tak śpieszna do ściągnięcia, wygładził ją i kazał patrzeć w lustro. Apolinary stał na jego ramieniem tak, iż obaj odbijali się w szkle, przywodząc na myśl dwugłową hydrę. - A w granacie…mógłbyś faire le joli cœur. Spójrz na siebie…I ten mężczyzna w lustrze ma brać byle kogo sobie za miłość? - Zaśmiał się, nawiązując jeszcze do dawnej, lecz zapamiętanej przez niego wymianie zdań. - Nie, ten dżentelmen w granacie może wszystko. Uwiedzie córkę stolarze, piekarza, górnika, ale i tancerkę, córeczkę polityka, a nawet aktorkę...A już na pewno dorwać mordercę. Czego nie mógłbyś w granacie…Sacrébleu!, Apolinary, ale masz oko…- Dodał zaraz rozbawiony. - Bierzemy, a spodnie Ci sprezentuję, zgoda? - Powiedział już ożywiony, klepiąc mężczyznę w ramię, aby wyjść z przymierzalni i dać mu się przebrać. Musiał przyznać, iż Aleksander miał prawdziwe zadatki, nawet z tym jego zabawnym uśmieszkiem oraz wzrostem. Był może i prosty, ale nie brzydki, a w ciemnych odcieniach niebieskiego szczerze przystojny. Temat znów stał się niewygodny, gdyż wszelkie wspominki o przystojności w formie jakiejkolwiek wracały pamięcią do deszczu, pogrzebu, złotych kłosów i dłoni artysty.
Zapłacili – Aleksander za marynarkę, a Apolinary marynarkę oraz spodnie. Mogli wyjść, wprost na osuszoną już z lekka ulicę Bracką, gdzie z powodu godziny zrobiło się tłocznie, choć mniej jak na Chmielnej, gdy ludzie mieszali się, tłoczyli we własnych sprawunkach, jak na wielkich ulicach handlowych bywało z głowami gdzieś w kasie lub poza nią. Warszawa dalej żyła, choć oni stracili bezpowrotnie dwie godziny. Apolinary nie czuł się tym specjalnie dotknięty, zwłaszcza, iż doszło do szczęśliwego zakupy, a dlań szczęśliwy zakup był chwilą szczególnie ozłoconą.
- Będziesz się już zbierał, prawda? W takim razie, zgoda, tylko pamiętaj o co masz Kazika pytać.- Zwrócił mu uwagę, rozglądając się za swoim przystankiem.
- Jutro…obok „Fileta”! Wszystko mi opowiesz! I przyjdź w granatowej marynarce! Do widzenia! - Krzyczał już doń z pewnej odległości.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:34 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
Być może gdyby Wroński znał Przybylskiego dużo lepiej, czułby się też dużo lepiej z jego towarzystwie w takich warunkach. Bo chociaż Aleksander do najwstydliwszych nie należał, tak do nietypowego stylu bycia Apolinarego chyba każdy musiałby się najpierw przyzwyczaić. Już chociażby to, z jaką reakcją spotkało się zwykłe rozpięcie guzika u marynarki – potrafiło to wytrącić z rezonu. I strącić do basenu bezradności, w którym oświetleniowiec pływać umiał wręcz za dobrze. Wroński jednak zareagował tylko wyzywającym uśmiechem i aż miał ochotę zapiąć się znowu, choćby i pod samą szyję, jednak nadpobudliwość towarzysza, która już wyraźnie zmusiła go do wstania, zdecydowanie nie dała mu na to czasu.
- I mówi to ten, co byle kogo wziął sobie za wśpółśledczego? – zadrwił Wroński, wyraźnie podkreślając, że branie byle kogo czasami nie musi być takie złe. Bo chyba nie był zły – był posłuszny i pomocny. A przynajmniej taki starał się być.
To, że co najmniej dwóch zwrotów w całej rozmowie Apolinarego z ich odbiciem nie zrozumiał, nie stanowiło już absolutnie żadnego zaskoczenia. Dodatkowo mimo uszu puścił te wszystkie córki stolarzy i górników, na chwilę zastanawiając się tylko z niezbyt bystrym spojrzeniem nad aktorkami, jakby oceniając jak bardzo związany wciąż był ze wspomnieniem Krystyny. Machnął jednak na to jednak ręką. Oczywiście tą jakby „metafizyczną”, ukrytą gdzieś głęboko w głowie i widzianą tylko dla niego.
A jako, że prezentów się nie odmawiało, Aleksander przyjął go uprzejmie, obiecując jednak, że na pewno się za to odwdzięczy jakimś następnym razem, o ile nie wyrzucą go z pracy za jakieś bzdurne potknięcie. I oczywiście zganił Apolinarego za to, że on sam nie pokazał się w swojej nowej kreacji.
A stojąc już przed budynkiem i patrząc w zegarek, mało co nie przeżył zawału. Nawet nie zorientował się kiedy ten cały czas im przepadł i już chciał gnoić za to Apolinaego, gdyby nie to, że ten sam zaproponował, że powinni się oni rozejść.
- No, jeszcze muszę iść do domu, żeby pokazać matce te spodnie, jak się spóźnię, to na złość się upiję i zniknę na cały dzień – przekazał w ramach myśli „nie wyrodzi sowa sokoła”, a słysząc że Przybylski jak zwykle nie określił godziny, nakazał mu: - Czekaj o 11:00! I przyjdę w granatowej sukience!
Zadrwiwszy z towarzysza, ruszył w swoją stronę. Czyli najpierw do domu, a dopiero później na wielkie świętowanie PP (piwnych poniedziałków, jednak te dwa słowa były długie i w mowie, i w piśmie) w gronie innych techników. Trochę spłukany, co czyniło go idealnym kandydatem na piwnego pasożyta. W końcu kto nie postawi młodemu, jeżeli ten zrobi smutne oczy…?

A chyba co działo się dalej nie trzeba było przybliżać w stopniu bardziej niż wyczerpujący: Wroński na miejsce spotkania przybył spóźniony. Jako, że matka nie tylko obmierzyła go do przeróbki krawieckiej, zadowolona z tego, że syn przyniósł do domu takie ładne, nowe ubrania i stwierdziwszy, że jest nie do poznania (no kto by pomyślał), ale także zmusiła do zjedzenia obiadu, zanim przyjdzie ojciec i zeżre co najlepsze, a na co nie zasługuje (widocznie matka wciąż czuła się zawiedziona niedojrzałością męża, który z biegiem lat jakby cofał się w rozwoju). A skoro przybył spóźniony, oczywiście zmuszono go do nadrobienia wszystkiego, co przez ten czas wypili współpracownicy. Czyli pół szklanki. Nie było to nic, z czym by sobie oczywiście nie poradził. Co innego jednak dwa kolejne kufle, po których wciąż pamiętał o co miał pytać, a potem trzeci, po którym już zapomniał o co pytał, po prostu bawiąc się bezmyślnie z innymi. Do czasu…
Czy jednak wydobył ze znajomych informację o miejscu pobytu Kazika? Tak, z sposób niezwykle prosty, widocznie czasami takie sposoby były najskuteczniejsze…
- Witek, a ty wiesz co tam z Kazikiem? – spytał Wroński, nachylając się do mężczyzny o wyjątkowo niewyjściowej twarzy. No i podstarzałego ponad miarę, z dłońmi pokrytymi jakby plamami starczymi czy tam wątrobowymi. Wszystko w mężczyźnie świadczyło o tym, że zanim zatrudnił się w instytucji kultury, musiał długo pracować fizycznie w fabryce czy słońcu.
- No zwolnili go, nie? Zresztą, on już chyba trochę za stary był, upilnować ich tam nie umiał, porządek kochał, a tam chaos panował – stwierdził Witek, nie patrząc nawet na młodego.
- A wiesz czy pracuje już gdzie? No może i stary, ale to od tego chyba też reżyser był, nie? Inspicjent to nic nie może bez zgody reżysera – stwierdził Wroński, wyraźnie grając tu rolę adwokata diabła.
- Nie, zaszył się tam u siebie na Żoliborzu. I sam wiesz jak to z tymi reżyserami jest. Śmialiśmy się z chłopakami, że jak się kto z nas kiedyś dogada bez wątpliwości z artystą jakim, to go ozłocić będzie trzeba – zaśmiał się facet, a siedzący obok chłopak nawet młodszy od Aleksandra, szybko podchwycił temat – (kolejny) Kazimierz, spojrzał po facetom już bardzo pijanym wzrokiem.
- Reżyser to siedział obrażony w babskiej garderobie, bo na ostatnią chwilę mu się rzeczy pozmieniały bez jego zgody, się nie zgodzili na przesunięcie orkiestry, dodatkowo coś z rekwizytami nie wyszło, jeden musieli nowy dostawić, bo stary nie wiadomo jak się uszkodził, podobno Kazik tego nie zanotował… – machnął ręką. – Za taki nieporządek, to ich oboje powinni wykopać. Tam za kotarą to ledwo żeśmy się mieścili, żeby ten zniszczony rekwizyt wynieść.
Wroński nie liczył nawet na taki potok słów. To wszystko o czym wspomniał młody, który widocznie był za kulisami w trakcie przygotowań i pierwszych scen przedstawienia, wyjaśniałoby chaos jaki panował w jedynym miejscu, przez jakie niezauważenie dałoby się wynieść uszkodzony rekwizyt – drzwi do garderoby. W tym wypadku tych męskich, jak mówił wcześniej Grodzki.
- Bo tam było grom więcej męskich postaci, a wam kazali wynosić bezwzględnie przez męską. Jakby przez damską pozwolili, to by problemu nie było, ale Kazik myślał, że was chyba widok kobiet gorszy – przerzucił oczami Witek, a Wroński oparł policzek na dłoni, jakby na chwilę uśpiony rozmową facetów miedzy sobą.
- A Kazik to nie jest z Żoliborza? Ja też jestem, a mi się wydawało, że go kiedyś widziałem – dopytał, widocznie drążąc.
- No on gdzieś za placem słonecznym, w tych starych barakach, z żoną mieszkał, ale coś ostatnio ta żona chorować zaczynała. Dziwię się, że on na kolanach nie błagał o zatrzymanie go w pracy nawet na niższe stanowisko, jak tak – stwierdził Witek. Był starszym pracownikiem, znał też innych starszych pracowników, widocznie mógł znać też bliżej Kazika. W końcu inspicjent był często pośrednikiem miedzy wolą reżysera, a posłusznymi technicznymi.
Póki co tyle informacji musiało wystarczyć, skoro techniczni nie zapuszczali się do garderoby damskiej, chociaż zwykle nie było z tym problemu, jeżeli chodziło o jakieś sprawy stricte techniczne. Dodatkowo – Kazik wydał w tej sprawie wyjątkowo nielogiczne rozkazy.
Zabawa w ramach PP trwała jeszcze jednak jakieś dwie godziny, w trakcie których Wroński już mniej przejmował się sprawą, przez swoje słodkie upojenie. Dodatkowo kilka szklanek dalej, gdy ktoś postanowił zupełnie bez powodu przyczepić się do „Młodego”, który wcześniej tak wdzięcznie wysypał z siebie informacje na temat poruszenia za kulisami, a jego piwni towarzysze nie pozwolili na takie traktowanie ich podopiecznego – wywiązała się krótka bójka. Aleksander nie był typem wojownika, więc jedynie próbując odciągnąć jednego z bardziej walecznych technicznych – oberwał kuflem, który uszczerbił mu się na czole, pozostawiając po sobie niewielkie rozcięcie i zapewne guza.
To był jasny znak, że należy zarządzić wyjście nietypowe, bo angielskie. Zatem gdy w jednym momencie był jeszcze gotowy bójkom zapobiegać, tak w drugim już od tych bójek po prostu się oddalił.

Rano zauważywszy tylko, że kochana matula zawiesiła już przerobione ubrania na uchylonych drzwiach szafy w jego pokoju i nie mogąc znieść paskudnego bólu głowy spowodowanego dawnym upojeniem czy też stanem jego czoła – stwierdził, że z łóżka wstawać mu się nie chce, jednak pora była już taka, że wypadało to robić. Ojciec wyszedł już do pracy, a matka pewnie siedziała w kuchni wykonując tam przy stole pewnie jakieś ręczne robótki.
Wroński jednak nie tracił więcej czasu, pomimo wielce ospałego stanu (aż strach pomyśleć co musieli czuć obecni na PP pracownicy, idący dziś na rano do pracy…), postanowił zmyć z siebie smród alkoholu i oceniwszy w niewielkim lusterku, że wygląda wyjątkowo paskudnie z sinym miejscem nad brwią i zarostem na zbira. I chociaż to drugie mógł po prostu zgolić, zastanowił się jak zakryć to pierwsze przed matką. Co za tym szło, nie mając wielkiego pola do popisu – włosy miał trochę zbyt roztrzepane, byle ich cień padał na niefortunne miejsce.
A około godziny 9:40 zakręcił się za placem Słonecznym, w pobliżu wspomnianych wczoraj baraków. Nie był tu nigdy wcześniej, sądząc, że nikt wartościowy nie mieszkał w takim miejscu, będącym jakby prowincją prowincji. Po przejściu ulicami i przyciągnięciu wzroku paru bab (to pewnie ten cholerny nowy komplet. Albo jego wizerunek bandyty z guzem na czole), stwierdził, że okolica była nawet dla niego wyjątkowo brzydka i odrzucająca, a ta architektura barakowa bez sensu tylko zasłaniała widok na umieszczoną gdzieś za nimi rzekę. Nawet, jeżeli jeden z tych budynków wydawał się wyjątkowo zadbany i zamiast mieścić w sobie trzy oddzielne mieszkania – był jednym dużym z jednym po prostu zamurowanym wejściem. Inspicjent nie zarabiał źle – to był chyba jedyny barak, jaki mógłby być więc jego, o ile chociaż trochę szanował siebie, swoją żonę i swoje dzieci.
Pewnie było to nieuprzejme, ale Wroński przedostał się za furtkę i podchodząc do drzwi, bezpardonowo zapukał w nie ciężką kołatką.
Na otwarcie musiał czekać tak długo, że niemalże chciał już odchodzić niepocieszony. Jednak kiedy odwrócił już wzrok za plecy i sięgał dłonią do kieszeni, czując nagłą potrzebę zapalenia, coś w zamku zaskrzypiało, a drzwi otworzyły się powoli, ukazując postać niską, bo siedzącą. Na wózku inwalidzkim jakby wyciągniętym ze szpitala wojskowego z czasów wojny. Kobieta koło sześćdziesiątki spoglądała na mężczyznę bardzo zaskoczona, jednak odważyła się powiedzieć:
- Myślałam, że to syn… Nie mogę nikogo wpuszczać, przepraszam pana – powiedziała pospiesznie, już nachylając się na wózku by zamknąć drzwi. Wroński z wielką pewnością nie pozwolił jej na to, opierając na nich dłoń.
- Nie chcę wchodzić. Szukam Kazimierza Kowala – powiedział tylko, ale zganił się w głowie za nieuprzejmość.
- Mąż jest w pracy, proszę szukać go w teatrze – odpowiedziała tak, jakby chcąc go tylko ponaglić do odejścia. Będąc niepełnosprawną ruchowo nie mogła postawić się w żaden inny, skuteczny sposób. – Albo przyjść jak już wróci. Nie mogę rozmawiać.
A potem drzwi trzasnęły, a zamek w drzwiach wręcz zadzwonił. Tak szybko kobieta go zamykała.
Ale przynajmniej wiedzieli już, gdzie mieszkał Inspicjent. Szkoda, że godzina była już po dziesiątek kilka minut i jedyne co pozostało biednemu Wrońskiemu, to modlić się, że nie spóźni się na tramwaj, a potem na przesiadkę, a potem na spotkanie… Od myślenia aż zabolał go ten nieszczęsny guz.
Co jednak szło – oczywiście pod „Filet” przybył spóźniony z dziesięć minut, chociaż sam tę porę ustalił. Przybylski pewnie już jednak nie spodziewał się, że Wroński gdziekolwiek przyjdzie na czas…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:34 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Przekroczywszy próg domu, cała radość, która owiała go szałem zakupów, wyparował zeń sykliwie. Rzucił w kąt pokoju swój nowy garnitur, choć ten napad nie trwał długo, gdyż kilka sekund po tym marynarka wisiał, prostując się na jednym z haczyków przy ścianie. Apolinary nie myślał wiele nad ochotą urządzenia sobie kąpieli i to jak najbardziej odprężającej. Co prawda przygotowania do takowej trwały znacznie dłużej niż sama kąpiel, lecz mimo wszystko zdecydował się podjąć zadania, byle oczyścić się z poniedziałkowych, koszmarnie nękających wręcz wizji.
Siedział w wannie, gapiąc się na linię piersi malowanej kobiety, całkiem jakby nieprzytomny i omdlały, podkulając pod siebie nogi. W głowie wszystko się mieszało, niewiele pozostawiając dla samej logiki i konsensu. Dopiero chłód wystygłej już wody, przywrócił mu pewną jasność i dał się nużyć w Madeyskim już bezwstydnie, bo samotnie i pozostawiony z własnym grzechem. Nie musiał również wystawiać się na pokaz próżności oraz strachowi, wolny we własnych ścianach oraz własnym fantazjom, całkiem zrelaksowany mógł świntuszyć. I mógłby tak, póki nie woda, nie własny rozum a Kasieńka nie zaskoczyła go w progu łazienki. Minę miała obojętną jak zawsze, a w ustach ściskała fifkę z papierosem, który po kopnym dymie został przez Apolinarego zrozumiany jako z pewnością nie tytoń. Bujała się na jednej nodze we framudze, Bóg sam wie ile już czasu i co podpatrzyła swoim migdałowym, wielkim okiem. Należało się do niej odezwać, obnażony już tak w bezwstydzie.
- Dobry wieczór, przyjaciółko- Początek nie zbyt zaradny, ale niewiele miał jej do powiedzenia, skoro tak już siedział z ręką w pianie.
- Dobry wieczór, przyjacielu. A cóż to? Amant? – Zapytała dosyć piskliwym jak na nią głos, hamując swoje kołysanie, by wejść do łazienki. Apolinary oparł się o skraj wanny, patrząc na kobietę jak pies patrzy na swoją panią, z jakąś absolutną ufnością oraz nadzieją. Ona natomiast przyciągnęła do siebie taborecik i usiadła przy nim. Patrzyli sobie w oczy, choć Przybylski bardzo tego nie chciał, wiedząc, czym takowe spojrzenia lubią się kończyć, a kończyły się nadzwyczaj dokładnym rysem psychologicznym Apolinarego na owe dni.
- Więc…?- Zagadnęła, a Apolinary doskonale wiedział cóż miała w głowie. Nawet nie śmiał pytać, a ona nawet nie podpuszczała jego zainteresowania. Po prostu zrozumieli się bez słów, bo po tylu latach można już rozumieć się bez słów, nawet gdy życie ich płynęło gdzieś obok siebie, a na układzie życia, stykały się jedynie w chwilach takich jak te.
- Byłem na pogrzebie Krystyny von Braun i widziałem tam parę osób, które możesz znać. Wiesz, że zajmuję się tą sprawą. Potrzebuję dotrzeć do jej towarzystwa artystycznego. Możesz mi pomóc, prawda? W takim razie słuchaj i mi powiedz kim Ci ludzie są…- Zaczął swoją opowieść, opisy, bardzo usilnie starające się odzwierciedlić tych ludzi a nawet charakter i opowiadał tak, widząc, iż na twarzy Katarzyny zamiast jasności, widział konsternację. Przerwała mu w pewnym momencie, słysząc jak głos zaczynał mu się łamać z nie wiadomo jakiej przyczyny.
- Tak, tak, znam i ty też powinieneś, aleś głupiś zapominalski. Albo pijak, albo opiumista a teraz słuchaj mnie- odparła rzeczowo, a Apolinary aż westchnął szczęśliwy z bystrości swej gospodyni, bliski ucałowania jej dłoni z wdzięczności. W tym czasie Katarzyna zaczęła opowiadać:
- Oni wszyscy zawsze trzymają się razem. To jedna grupa artystów, których wspiera jeden ośrodek. Czy są dobrzy, to kwestia sporna…Ale ja nie o tym! Ta jedna w nierównej fryzurze to Katarzyna Grabowska, wołają na nią „Mała”. Córka Witolda Grabowskiego…
- Nie może być!- Ożywił się Apolinary, poruszony nagle już bezwstydnie wstając z piany. Katarzyna podała mu ręcznik gniewie, bardziej z irytacji o przerwanie niż tę nagłą nagość.
- Nie przerywaj mi…Podobno ją ojciec przestał utrzymywać po tym jak dowiedział się, że woli panienki. Dalej nie kojarzę, może jej nowa partnerka. A trzecia to Zuzanna „Susy” Jeglikowska- Radke. Rodzic obrzydliwie bogaci. Krewni jakiejś interesy w Nowym Świecie. Ma męża Niemca w Paryżu, biednego artyścinę, który tam pewnie zdechnie z żalu i z głodu. Ona natomiast nie szanuje się wcale, a raczej owego męża. Podręcznikowa nimfomanka, ale swoje puszczalstwo lubi tłumaczyć tym, że miłość to też sztuka, a jej ciało to płótno. Nie śmiej się, tacy ludzie chodzą po świecie i są w swoich kręgach szanowania. Te dwie panie, które znam są obecnie finansowane przez jednego człowieka - Karol Waryński. Mówi ci coś?- Zaciągnęła się, by podać fifkę Pzybylskiemu. Ten już przebrany w szlafrok, zaciągnął się również, kiwając przy tym głową na potwierdzenie, ruszył do salonu.
- Tak, wspominał o nim Aleksander, że czasem odwoził Krystynę. Mówisz, iż lubiła takich pseudoartystów. Trudno mi uwierzyć, że sprowadzałaś ich do domu. Kiedy to było?- Zagadnął, nie oddawszy jej używki. Teraz znaleźli się w świetle pokoju dziennego, gdzie usiadłszy wspólnie na miękkiej sowie, mogli rozmawiać. Kasieńka nawet pozwoliła oprzeć głowę mężczyzny na swoich kolanach, natomiast kot – Napoleon, poszedł w ślady Apolinarego, również rozciągnąwszy się jak najprzyjemniej aż zaczął mruczeć radośnie.
- Wystarczająco dawno, aby już tu nie przychodzili. To specyficzni ludzi, bardzo dumni i wyniośli, przekonani o swojej pozycji nie tylko w świecie sztuki, ale w społeczeństwie generalnie. Innymi słowy, towarzystwo wzajemnej adoracji. Nie wpuszczają w swoje szeregi byle kogo. Najważniejsze to mieć nazwisko, pomysł na siebie i uzależnienie od…tego.- Zaśmiała się Katarzyna, zabierając od przyjaciela dogorywający skręt. Oboje czuli się już lekko, nie na siłach na poważne rozmowy. Zwiędnięci, rozsiedzeni w dymie i przyjemności, gapili się mdławo gdzie oczy poniosą, bez pomysłu oraz apetytu, czując swoje kończyny nie dość żywo, a jednak przyjmowali to rozleniwienie z uśmiechem.
- Powiedz…a Dumicza znasz?
- Nie- odpowiedziała już przeciągle, wydmuchując dym w twarz Apolinarego, który ją łykać tą pachnącą mgławicę i bawić się nią bez czucia, samemu już nie wiedząc czy to zabawa, czy desperackie pragnienie.
- A znasz kogoś kto mógłby go znać. Nie wierzę, że nigdy nie spotkałaś go na jakimś przyjęciu, nie rozmawiałaś z nim lub nie jadłaś kolacji, choć raz. To człowiek niemal tragicznie z tą sprawą związany. On nawet może być tym, który zapłacił komuś za zasztyletowanie Krystyny, powiedz no!
Zawahał się. Widać, iż myślenie a przynajmniej przypominanie sprawiało jej wielką trudność, choć w całym tym przeszukiwaniu, czy zmuszaniu swej głowy do ruchów całkiem wyjątkowych w jej stanie, udało się pozyskać informację.
- Swego czasu mówiono, że jada w Hotelu „Bristol”. Zawsze o tej samej porze, czyli…nie pamiętam, ale wieczorami, jakoś pomiędzy naszym obiadem, a naszą kolacją. Jakoś tak! A i nawet mi mówiono, że nigdy nie jada mięsa, ale to podobno wielkie kłamstwo i pomówienie.
- Czemu miałby nie jadać mięsa?- Zdziwił się Apolinary, pytając nadzwyczaj przejęty, jakby właśnie spadła nań prawda o tym człowieku najpodlejsza a wręcz dla uszu, czy głowy nie do wytrzymania.
- Właśnie, tak samo pomyślałam. Z jakiej racji? Chory, ale żeby aż tak chorować? Jak chorym trzeba być, żeby nie jeść mięsa. No raczej śmiertelnie!
- Śmiertelnie, trudno, taki mężczyzna, przystojny i utalentowany…Ale nawet jak wyjdzie, że morderca to go szkoda, ale będzie jeden argument więcej za tym, że mógłby z niego być waryjat.
- Tak, zdecydowanie. Dobrze mówisz. Zresztą, mordercy są przystojni. Gdybym już miała urodzić się mordercą, to zdecydowanie takim…przystojnym. Rozumie się, nie jestem mordercą, a przystojna też jestem, ale…
- Przyznaj się! To ty zabiłaś Krystynę!
Apolinary zerwał się ku wielkiemu zdziwieniu Napoleona, który musiał zeskoczyć, charknąwszy na cały galimatias jaki wywołał Przybylskiego. Przyglądał się teraz dwójce swoich właścicieli, siłujących się na fotelu i przekrzykujących, kto większym i brutalniejszym mordercom by był, gdyby takowym był, z całym kocim niesmakiem z jakim kot może przyglądać się gatunkowi niżej w hierarchii. Usiadł w końcu na swojej niewielkiej kociej dupce, by zacząć wieczorną kąpiel, raz po raz podnosząc znudzony łepek znad sztywnej nogi, by doglądnąć kto w całej przepychance wiedzie prym. Jak się okazało to Kasieńka wygrała, wykorzystując nieubranie Apolinarego, a ten przegrawszy z kobietą musiał im zrobić kanapki, gdy tylko głód ich naszedł.

Dzień następny…

Czekał pod śledziem o jedenastej, tak jak nakazał wpierw on a później Wroński. Spóźnienia stało się zadość, bo ten znów nie pojawił się, mimo proponowanej przezeń godziny a nie były to ledwo przekroczone minuty a całe ich dziesięć. Nie dość jednak, iż dziesięć minut urwano z życia Apolinarego bezpowrotnie, wydarto wręcz bez najmniejszego magicznego słowa, tak ten musiał na dodatek swej irytacji, zwątpić we wczorajsze rozważania o przystojności Aleksandra. Granatowy garnitur był i to jaki piękny, a jak dopasowany, wręcz lśniący w nowości, lecz twarz, kompletnie nie dorwana, jakby odstrzelona od innego kompletu, w beznadziejnym wręcz żarcie.
- Kupuję piękny garnitur a Wroński…A Wroński pojawia się przede mną, jak nie w obrzyganej marynarce, to w obrzyganej twarzy! Popatrz na siebie! Żesz Wroński, czy Ty mnie w każdy wtorek będziesz straszył poobijaną i zamszoną gębą, czy jednak nie? - Wybuchnął, okrzykując go, jak pijanego męża żonka, nawet z tą samą bezradną piskliwością. - Mogłeś chociaż to jakoś przypudrować. Masz trzy siostry a nie umiesz się doprowadzić do porządku? Od mateczki wziąć puder i fiu-fiu przlecieć troszkę buźkę – Gestykulował namiętnie, lecz dał już spokój awanturom. Machnął ręką, by samemu poprawić włosy, jakby chcąc pokazać Wrońskiemu, jak się nosić powinno, by spytać na reszcie:
- Mówi, czego się dowiedziałeś w Pijany Poniedziałek…Znaczy Piwny!
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:34 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
Jak reagowało się w takich momentach? Pewnie na wszelkie możliwe sposoby: kajając się niczym świadomy swojej winy i gotowy odpokutować, traktując zachowanie towarzysza odpowiednią ignorancją jemu należną albo odpłacając się zachowaniem równie bezczelnym, jakie mu teraz zafundowano. I chociaż Wroński z początku na twarzy odmalował niezrozumienie i jawny szok, myśląc, że nagła reakcja ze strony towarzysza to tylko i wyłącznie wina jego spóźnienia, a później porzucając te niewinne emocje, dochodząc do wniosku, że chyba jednak chyba chodzi o jego wizerunek wcale nie tak naganny, tylko nieco posiniaczony – skrzywił się i dołączył do krzyków:
- Ty wiesz co? W głowę się puknij, Przybylski! – zaproponował z gracją orangutana. – Chyba kochasz być w centrum uwagi, że odstawiasz tutaj takie teatrzyki! I to z takiego powodu! Po prostu jak moja matka…
Faktycznie, wymiana zdań była iście małżeńska, jednak prowadzona przez dwóch mężczyzn, z czego zły Aleksander wyglądał bardziej pociesznie niż groźnie, nawet z poharataną gębą. Gotowy był przez moment stwierdzić, że następnego wtorku w takim wypadku nie będzie, ale kierowany jednak brakiem chęci do zranienia Apolinarego w stopniu wyższym niż to konieczne – tym razem powstrzymał język za zębami.
- Chodź, usiądziemy gdzieś, bo z wrażenia i tak byś usiadł, a nie chcę robić jeszcze większej sensacji z faceta siedzącego na bruku – odpowiedział tylko kąśliwie, widocznie już nieco uspokojony. Krzyknął sobie na krzyczącego, ściągnęli już trochę uwagi tak potrzebnej do życia Apolinaremu jak żarcie i picie – mogli więc wejść do lokalu przed którym stali.
A jako, że ten był otwarty dopiero od godziny 10:00, nie uświadczyli tam wielkich tłumów. Tylko kilkoro ludzi z widoczną pasją do picia piwa, którzy zamiast do pracy ruszali tutaj. I to, jak bardzo Wroński różnił się od Przybylskiego podkreślał wybór stolika. Nie na środku, gdzie ostatnio spotkał ich upadek stołu w centrum uwagi wszystkich. Niewielki stoliczek z boku, pod ścianą z raptem trzema krzesełkami. Wroński usiadł na tym sąsiednim do Apolinarego, widocznie nie chcąc przekrzykiwać się przez stół.
- Niektóre tematy pominąłem, bo o Dumiczu za wiele technicy nie wiedzieli – starał się wybrnąć na samym początku, nie dając po sobie poznać zapominalstwa, by po chwili nie pozwalając zaczepiającemu ich kelnerowi podać piwa, prosić jedynie wodę sodową. – Ale wiem już więcej co działo się za kulisami. Więc tak – za kulisami bardzo wiele zmieniało się przed samym spektaklem. Okazało się, że orkiestra miała być przesunięta bardziej w bok, grając jakby tylko od męskiej strony sceny, jednak w ostatniej chwili się na to nie zgodzono. Co sprawiło, że reżyser zamknął się podobno w damskiej garderobie obrażony, a nad wszystkim musiał czuwać inspicjent bez jego zgody. Dodatkowo – jeden rekwizyt uległ zniszczeniu chyba mniej niż godzinę przed rozpoczęciem, bo inspicjent nie odnotował uszkodzenia, przez co trzeba było wynosić go przez garderoby. I wiesz co zrobił Kazik? Nie pozwolił wynieść przez damskie, tylko kazał przez męskie, mimo że tak był niemały tłumek, a w damskiej raptem kilka osób, bo to było głównie męskie przedstawienie. Co mogło nim kierować? – zadał pytanie w eter. Może był to brak chęci dołowania reżysera już zupełnie? A może coś mniej niewinnego?
Jednak czemu Wroński mógł podejrzewać Kazika o takie nieczyste zagrywki? To miała wyjaśnić dopiero kolejna część jego posumowania Piwnych Poniedziałków, a raczej jego wynik, zrealizowany w dniu dzisiejszym:
- Ale ja do Kazika jeszcze dziś rano poszedłem, bo chciałem chociaż się dowiedzieć gdzie dokładnie mieszka – ale nie zastałem go. Rozumiesz? Żona jego, podobno chora, jeździ na wózku jak ze szpitala polowego i otwierając mi drzwi stwierdziła, że mąż w pracy jest w teatrze i żeby przyjść do niego po pracy, bo ona nikogo nie może wpuszczać. Więc drań albo był w środku kryty przez żonkę, albo i ją oszukuje i wcale do tej pracy już nie chodzi, a wstydzi się przyznać, że został wylany. Myślę, ze trzeba tam będzie wrócić.
Opowieść mężczyzny nie zawierała jednak momentu, w którym postanowił przyjmować ciosy na twarz. Cóż – widocznie uznał to tłumaczenie za zbędne, chociaż naprawdę rzadko cierpiał na tego typu ubytki. No nic – widocznie było to wszystko czego się dowiedział. Potem oparł policzek na dłoni jakby wciąż nieco skacowany i czekał na reakcję Przybylskiego, mając tylko nadzieję, że ten nie będzie na niego krzyczał. Co jakiś czas potarł też bolesnego siniaka na biednym czole.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:35 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Uniesienie Apolinarego, zawiedzionego całą ogólną prezencją Aleksandra musiała w końcu zelżeć. Nadal miał jakiś żal, choć wcale to jego sprawą nie było jak się Wroński wyglądał, bo skoro już się tak zdarzyło być z śliwą i na dodatek nieogolony, to Przybylski nie powinien do tego nic mieć- całkiem męska sprawa. A jednak okazało się, iż przyczepić się musiał, jak mamuśka, podobnie zresztą do matczynych wybuchów.
- A myślisz, że facet, który wygląda jakby wyrżnął w bruk nie robi sensacji? - Zapewne robiłby mniejszą, całkiem będąc widokiem powszechnym w Warszawie, jednak czy ci sami delikwenci chadzali w nowych garniturach? Wątpił…
W Filecie szczęśliwie nie było wiele osób, a jak już były to mijające się z dżentelmeńską zasadą picia po dwunastej, skoro do niej jeszcze prawie godzina. Przysiedli odmiennie jak do poprzedniego razu, przy stoliczku w kącie. Propozycja może i trafiona, choć Przybylski preferował stoliki środkowe, z pewnością lepiej wycierane, bo i mniej użytkowane. Siadł, gdzie mu kazano, mimo jakiś tęsknych łypnięć w stronę środka. Po zamówieniu tegoś samego co towarzysz zamienił się w słuch, na tyle wytężały na ile mu biologia pozwoliła:
- Mam rozumieć, iż chcieli zrobić od strony męskiej sztuczny tłum, zamęt i chaos, żeby ktoś mógł tamtędy niezauważenie przejść, wykorzystawszy sytuację i dźgnąć Krystynę w kulminacji? O to Ci się rozchodzi?- Odpowiedział pytaniem na pytanie Wrońskiego. Tak, to już wcześniej było podpowiadane jako rozwiązania, a nawet wspomnienie tej orkiestry, jakoś zaczynało się to składać. Przynajmniej połowicznie, a że i logicznie, to Apolinary śmiał stwierdzić, iż od teraz ten obieg sprawy będzie głównym tropem.
- Przesunęli orkiestrę, czyli…Ale Krystyna stała od strony damskiej garderoby. Jeżeli morderca chciał ją dźgnąć musiałby jeszcze wtopić się w tłum męski i dopiero tamtędy przez orkiestrę uciekać. Chyba że, orkiestra miała być przesunięta do męskiej garderoby, by w mroku trudniej było mordercy przy ucieczce kogoś staranować, na orkiestrze. Zakładając, że uciekał tamtędy…- Zaczął tłumaczyć sobie Przybylski. - Reżysera nie rozumiem. Wydaje mi się dziwne, żeby boczyć się za jeden rekwizyty. Kazik to inspicjent, może i tak, ale żeby oddawać mu zaraz cały spektakl? Niepoważne to i dziecinne! A przy założeniu, że najważniejsi w spektaklu maczali w tym paluchy, to reżyser mógł to zrobić dla wrobienia Kazika. Miał się odsunąć po przygotowaniu wszystkiego, aby co na niego nie padła jakaś wina, skoro siedział zamknięty w garderobie. Jak się człowiek dorosły tak może obrazić! Nawet jak artysta, to z koziej dupy trąba, żeby działo zostawiać samo sobie! - Obruszył się wręcz, upijając łyk wody, przez szkło spoglądnąwszy na resztę Filety, czy ktoś się im nie przygląda, bo miał jakieś chore, nieprzyjemne wrażenie, iż za nim ten oderwał oczy od Wrońskiego, czyjeś spojrzenie czepiało się jego karku. Nie zauważył jednak nikogo, a przynajmniej ze swojej ograniczonej szklanką perspektywy.
- Nie wiesz jaki to był rekwizyt? - Zapytał jeszcze. - A do Kazika jeszcze wstąpimy. Czy tego chce czy nie. Nawet jakbyśmy kobiecie schorowanej na głowę mieli wleźć. Nie ma co litować się nad nią, jak nam chowa kogoś w sprawie- powiedział stanowczo. We wtargnięciach pewne doświadczenie ma, więc nawet jakby znów miał uciekać przed stróżami prawa, to się nie boi.
- Wczoraj wypytałem Kasieńkę o tych artystów i o Dumicza. Ta jedna to była córką Witolda Grabowskiego – Katarzyna Grabowska, co ją nazywają „Mała”. Jej ojciec…To oskarżyciel w rozprawach brzeskich…- mówił przyciszonym głosem, nachylając się do oszpeconej gęby Aleksandra, prawie opierając policzek o policzek, by nikt nawet z ruchu ust nie wyczytał o co idzie. - Mocny partyjniak, niebezpieczny człowiek z wieloma wpływami. Skoro to były bliskie koleżanki, a sprawa jest grubsza, to może dostać i ją do koordynacji, żeby wszystkich winnych kryć a niewinnych więzić. Człowiek do tego zdolny, nawet nie za gotówkę, tylko dla idei. Z drugiej strony on się z córką żarł o jej…- Tu urwał, zawahał się jakby, a jego twarzy wykrzywiła się, w jakimś teatralnym, słabo udawanym niesmaku.- …Homoseksualizm. Byli prawdopodobnie sobie zdaniami odmienni, więc może też wziąć tę sprawę, byle von Brauna ośmieszyć. Nie wiem jak i czy tak by się dało, ale różni są ludzie. Druga to ekskluzywna dziwka - Zuzanna „Susy” Jeglikowska- Radke. Bogata rodzina, a ona sama biedna, bo się źle wydała za jakiegoś nieudanego artystę Niemca. Ona nie wydaje się prawie wcale ze sprawą związana, po prostu niby koleżanki, ale…von Braun mógł mieć z jej rodziną interesy, nie takie jakby chcieli. Dziewczynę wcale nie musieli w to włączać, ale…Podobno wszystkie pobierały zasiłki od tego mecenasa sztuki – Karola Waryńskiego. - Tutaj urwał, by zwilżyć usta wodą. Podparł się teraz, całkiem nieelegancko całym cielskiem na łokciu, jakby chcąc zasłonić Aleksandra przed czyimś spojrzeniem. - Zuzanna pchała się do niego, żeby ją wypromować na aktorkę, ale ten wolał promować Krystynę…
Teraz wyprostował się i uśmiechnął zachęcająco, chcąc usłyszeć komentarz do pierwszej części opowieści, by zacząć drugą, znacznie krótszą, czyli o Dumiczu.
- Kasieńka powiedziała, że Dumicz jada w samym Hotelu „Brystol”. Jakoś w godzinach zaraz przedwieczornych. Przestał tam ostatnio chodzić…Może z tydzień przed całym morderstwem. Rzadko kiedy ktoś mu towarzyszył, bo z damami chodzi do Polonia Palace…Dalej nie wiem, bo się z Kasieńką trochę urobiliśmy i nic nie dało  się z niej wyciągnąć.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:35 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
Wszystkie przepuszczenia mężczyzny musiały być prawdą, chociaż nawet po części. Bo skoro im przeszło to przez myśl, to wprawnemu jak widać było mordercy, na pewno też wydało się to godnym chociaż rozważenia. Na pewno rozważał wszystkie opcje, w końcu przed takim wydarzeniem sprawca musiał pewnie przechodzić o wiele więcej burzy mózgów, niż Wroński z Przybylskim zdążą przeprowadzić w sumie, zanim sprawę wyjaśnią. O ile ją w ogóle wyjaśnią.
- Krystynie już w tym momencie nie trzeba było pomagać w ułożeniu się do trumny – to była scena w której na końcu upada… – powiedział jakby na wstępie, pozornie bez związku ze sprawą. – Bardziej jednak myślałem o tym co działo się w garderobie damskiej, skoro do niej wstępu nie mieli techniczni, a reżyser się w niej zamknął. Z niej szybciej można ją dopaść, teoretycznie szybciej można też uciec, jeżeli przesunie się orkiestrę… Sam nie wiem, Apolinary. Chaos pomógł jemu, ale przecież nie pomaga nam.
Uśmiechnął się Wroński tym swoim typowym, markowym wręcz uśmiechem. Jakby chciał pocieszyć towarzysza w tym natłoku informacji do przetrawienia.
- Przez myśl mi chwilę przeszło znowu, że nie musiał uciekać, bo może brał udział w kolejnej scenie, ale to trochę głupie. To na pewno nie był aktor, chociaż może nie tylko aktorzy stali nad nią wtedy… Ja niewiele pamiętam, zaraz po tym się porzygałem… – powiedział, jakby to wszystko tłumaczyło. W każdym razie – jak zawsze były to tylko i wyłącznie przypuszczenia, a akurat to przedstawione przez Wrońskiego wydawało się najmniej prawdopodobne. W końcu to byłoby jawne zaśmianie się w twarz ofierze. – Ja nie pamiętam kto był reżyserem, w sensie wszystkich nazwisk nie znam, na pogrzebie go nie widziałem, poza tym – co spektakl to inny, ale masz rację – nie widziałem jeszcze sytuacji, w której którykolwiek z reżyserów obraził się w trakcie. Zwykle po prostu jeszcze głośniej się darli…
Mężczyzna wypił połowę zawartości kubka, a potem pokiwał głową. Nie wiedział jaki to był rekwizyt, ale znając życie i podejście teatru do prędkiego załatwiania spraw, które można załatwić na ostatnią chwilę, pewnie wciąż pozostawał uszkodzony. Szczególnie, że za sprawę oddelegowania kogoś do naprawy odpowiedzialny by Grodzki. A z jego podejściem do świata…
Kolejnych słów wysłuchał ze spokojem, co jakiś czas unosząc brwi, a potem bez przerwy żałując tego, bowiem jedyne co z tego miał, to ból w miejscu siniaka. Na wspomnienie Grabowskiego i jego opis aż podrapał się po szorstkim policzku, przywołując tym samym nieprzyjemny dźwięk tarcia niesfornych igiełek. Trochę jak gałązki choinki.
- No ale co to ma do całej sprawy… – powiedział nieprzekonany Wroński, na polityce znając się tylko co większość jego pokroju – słyszał nazwiska, ile trafiło do opinii publicznej czyli tyle, ile można było przeczytać w gazetach. Czyli pewnie połowę tylko tej wygodnej prawdy. Na szczęście jeden z nich był dziennikarzem, a oni zawsze wiedzieli trochę za dużo… - Ale myślisz, że tylko za to nie broniłby swojej córki? Błagam cię, Apolinary, przecież to wciąż jego dziecko. A skoro to były przyjaciółki, to na pewno się w to wszystko wmiesza, byle bronić reputacji… Rany boskie… Jeszcze one stały z tym całym Szwedem, tak?
Wroński aż ukrył twarz w dłoniach na takie nowiny. Już sama wizja drżącej gdzieś tam na horyzoncie za plecami partii niemieckiej sprawiała, że miał zawroty głowy, a co dopiero ich własna, polska zakręcona polityka z wyjątkowo sumiastym wąsem i wkładaniem kija w szprychy rowerów politycznych przeciwników.
Aleksander nie miał już wątpliwości – sprawa na ten moment lekko go przerastała. Ale wiedział też, że z każdym kolejnym krokiem, widok będzie się już tylko bardziej wyostrzał. A przynajmniej tak nakazywał ten głupi optymizm, którym wydawał się zachłysnąć, jeżeli chodzi o dalsze etapy śledztwa.
- Możemy spróbować się z nimi skontaktować. Skoro mówisz, że „Susy” jest drogą dziwką, to na pewno nierzadko idzie ją gdzieś spotkać. Albo się mylę…? – mruknął. Wydawało mu się bowiem, że z tego całego towarzystwa, to właśnie ona będzie najbardziej uchwytna. Krystyna bowiem już nie żyła, a Waryński nie pojawił się nawet na pogrzebie dziewczyny, na którą tyle łożył. – Ona może doprowadzić do Waryńskiego, nie? Kim on w ogóle jest i skąd ma pieniądze na utrzymywanie ich tylu?
Sposób myślenia Wrońskiego był zupełnie uzasadniony – posiadanie tylu artystów pod swoją opieką jest pewnie równie kosztowne, co utrzymanie tej samej, tylko podwojonej ilości żon. Chociaż dobrze – artyści czasami się zwracali.
Informacje na temat Dumicza częściowo zignorował, jakby nie wiedząc co o nim sądzić.
- W sumie… Z nim pewnie też chciałbyś się zobaczyć, co? – dopytał, nie do końca przekonany. – Co masz na myśli mówiąc, że się urobiliście? Z Katarzyną wszystko dobrze? Co chciałbyś dziś jeszcze zrobić? Chyba faktycznie muszę się ogolić… - pozwolił myślom płynąć, a wraz z myślami wypłynęły z niego nieco bezsensowne słowa. Pogłaskał się jednak po szczęce, jakby badając, jak zdołał zapuścić się tak przez jedną noc…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:35 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Problem tej sprawy był taki, iż rozstrzał możliwości, w której sprawa może się rozwinąć jest znacznie zbyt dużo jak na ich dwóch do przetworzenia, w jak najkrótszym czasie. Muszą myśleć zarówno o zamykającym się w garderobie, tajemniczym reżyserze, jakiś zniszczonych rekwizytach i przesuwaniu orkiestry, jaki i polityce, która mogłaby być ewentualnie w to wmieszana, a z każdą nowo poznaną osobistością, zaczynało być jej niepokojąco dużo. Nawet ten Grabowski i jego córka, powiązani ze Szwedem, jakoś nie zgrywała się z niemiecką partią, która przyjechała na pogrzeb. To całkiem odmienne, a wręcz wrogie sobie kierunki. Czy sprawa może obejmować ludzi, będących zbyt blisko stołków, aby musieć interweniować w morderstwo podrzędnej aktorki?
- Nie wiem co się dzieje…- Westchnął Apolinary, realnie przejęty z jakąś gulą w gardle. - Obawiam się, że jeszcze jest za późno na wyrokowania, co do politycznych sympatii strony winnej. Wiemy jednak, iż von Braun ma sympatie centrowe, co za tym idzie całkiem inaczej jak rządzi w Niemczech, nie mówiąc już o Polsce, gdzie partie centrowe niecały rok temu zostały zniszczone…
Wyciągnął paczkę papierosów, naturalnie, nie tylko częstując siebie. Zapalił, przyciągając bliżej siebie szklaną popielniczkę. Zaczął myśleć przy papierosie, bardzo dogłębnie, czy córka pana von Braun przypadkiem nie sympatyzowała z jego wrogami, jak się zaczyna przykro okazywać, a skoro tak, to czy…
- Jestem ciekawy, czy w tej sprawie ojciec będzie oskarżonym czy oskarżycielem- rzucił bezwiednie, gapiąc się na osypujący do popielniczki popiół. - Jeżeli sprawa naprawdę trafi do Grabowskiego, śmiem przypuszczać, iż adwokaci ojca będą musieli tłumaczyć się z jego sympatii politycznych po za granicami i interesach w granicach. Dzieci nie zawsze muszą zgadzać się z rodzicami, to naturalne, ale czy nie przemawia to przeciwko sobie, w sprawach takich ja te? - Pytał, nie oczekując zresztą konkretnej odpowiedzi. W końcu oskarżenie ojca o zamordowanie własnej córki brzmi wręcz absurdalnie, ale czy w historii nie zdarzały się takie okropności? Co więcej, oskarżenie takowe będzie na tyle nierealne, że słusznie nieprawdziwe a strona oskarżająca ojca, mająca krew Krystyny na rękach, obejdzie karę, mając więcej tłumaczeń na jego winę. I jeżeli tak się stanie, będzie to oznaczać, iż ktoś z bliskiego otoczenia, a zarazem blisko sympatii sanacyjnych będzie chciało się uchronić przed prawdą zamordowana Krystyny.
- Obawiam się, iż szykuje nam się jedno wielkie pomówienie…Jeszcze nie wiemy w jakim kierunku pójdzie policja, a to też nada nam trop. Policja w końcu jest państwowa, a nawet jakby von Braun zażyczył sobie sprowadzenia kogoś z Niemiec, to w Niemczech też już powoli pozbywają się partii niewygodnych NSDAP. [small]Rozgląda się z przerażeniem[/small]
Zdusił teraz papierosa z jakąś agresją, jakby chcieć się wyżyć na niedopałku za to, za co wziął się prawie nieświadomie. Chyba dopiero teraz Apolinary zaczął uświadamiać sobie, iż zaczyna igrać z ogniem, a wnet, za nim się obejrzy, on i Wroński będą stać w samym sercu pożaru. W tej sytuacji, może dałby uciec Aleksandrowi, jeżeli uzna, iż sprawa jest dla niego i jego rodziny zbyt ryzykowna. Brat i ojciec o Przybylskiego mogą zawalczyć, a nawet uciszyć lub wywieźć, w najgorszym możliwym wypadku. Aleksander ze swoją nieważną dla otoczenia polityczno-inteligenckiego rodziną jest najłatwiejszym z celów, a może nawet stać się pierwszym z elementów zastraszenia dwójki przed kroczeniem tą ścieżką. Czy jednak Apolinary jest gotów poświęcić czyjeś szczęście, a nawet zdrowie i życie dla dowiedzenia, iż cała pomówiona Warszawa jest „Nie-Boską komedią”? Czy jest? Nie mógłby teraz odpowiedzieć, czując wręcz napływającą weń ekscytację. Nawet dłonie jego zaczęły drżeć, właśnie nie tyle ze strachu, co z rozentuzjazmowania. Złapał, tymi samymi drżącymi dłońmi dłoń Aleksandra, by ten nie tylko zobaczył, ale i poczuł emocje młodego dziennikarza.
- To nie z bojaźni…- Powiedział z rozbawieniem Przybylski, puszczając ciepłą dłoń Wrońskiego. - …To z podniecenia.- Dodał euforycznie, przy tym czyniąc jakąś minę niemal szaleńca.
- Nie wiem kim jest ten Waryński, ale dojdziemy do tego…A co do „Susy”, to znam miejsce, gdzie takie panie chadzają. I to nie jest burdel, tylko elegancki klub dancingowy na Mokotowie. Zbierają się tam zwykle młodzi paniczkowie i damulki, snobki oraz snobeczki, żeby się w tej swojej napęczniałej dumą niszy wymieszać. Pewnie tam będzie. Swego czasu z Kasieńką tam jeździliśmy na jakieś przyjęcia, urodziny, imieniny, ale jak byliśmy młodsi, czy tam głupsi- wyjaśnił Apolinary, kończąc wodę w szklance jednym haustem. Później zaśmiał się, ocierając palcem wąskie usta, kiedy ten spytał o urobienie się.
- Znasz takie coś jak…Cannapis?- Zagadnął Apolinary, mrugnąwszy do niego porozumiewawczo. Zastanawiał się, czy jest to popularnym wśród jemu podobnych, skoro dla młodych inteligentów było dość popularną rozrywką. - Kiedyś Ci pokaże…A teraz zbierajmy się i przestań drapać tę twarz, bo aż mnie zaczyna swędzić. Jak Ty tak możesz szybko zarastać? - Spytał już głośniej, rzucając zapłatę na stół w banknocie. Wyszli.
- Prowadź do tej Kazikowej. Złożymy jej wizytę jeszcze raz. Ciekawe co powie tym razme…
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:36 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
Problemem ludzi prostych nie było tylko to, że mogli paść łatwą ofiarą politycznych gierek, a głównie to, że nawet nie mieli pojęcia, jeżeli takimi ofiarami byli. Wroński nie czuł więc tego samego co Apolinary – nie czuł ani wyraźnego strachu, ani tym bardziej ekscytacji – czuł po prostu błogą nieświadomość tego, w co mogli się potencjalnie wpakować, lekką niepewność tego co będzie lub mogło być. W końcu wszystko to co opowiadał mu teraz dziennikarz było dla niego tak nieludzko obce, że aż nie mógł sobie tego w głowie rozrysować. To jednak, że dłonie Apolinarego zaczynały się powoli trzęść sprawiło, że i oświetleniowiec powoli tracił błogą nieświadomość, zastępując ją wyperswadowaną dwojakim gestem lękliwością.
Niemalże wyszarpnął dłoń, gdy Przybylski ku niej sięgnął, widocznie nie czując się z tym swobodnie.
- To może przejdź się tam z Katarzyną jak za starych, dobrych czasów? – uciął sprawnie temat polityczny, przynajmniej na chwilę, spoglądając na mężczyznę wzrokiem spłoszonego zwierzęcia, przynajmniej to mógł przypominać. – Może właśnie tego ci trzeba – trochę beztroskiej zabawy. Kiedy już wejdziesz z brudnymi, dziennikarskimi butami w progi politycznej śmietanki, możesz pewnie już nie mieć na to czasu. Ani zdrowia, bo z tego co wiem, u nas wolność obywatelska to czasami ostatnia wolność przed ostateczną wolnością duszy.
Wypowiedział się niemalże tak poetycko, jak nie on można rzec, chociaż za te słowa mógł go spotkać właśnie pokaz urzeczywistnienia ich treści. Widocznie jednak nawet dla Wrońskiego, który pochodził z rodziny robotniczej, czysto teoretycznie czy tam potencjalnie zadowolonej z takiego, a nie innego obrotu spraw w Europie – wszystko nie było tak kolorowe, jakby się wydawało. Zresztą – jak zwykle.
Skoro jednak banknot pokrył należność za obie szklanki – Wroński bezmyślnie już wyszedł, z nieszczęsnymi, nieco przekornymi słowami na ustach:
- A jakby tak zapuścić brodę? Mógłbym się po niej głaskać jak mędrzec. Tobie też bym pozwolił pogłaskać, nie byłbym samolubny…
No i poprowadził do Kazika, bo czy też mieli inne wyjście?

Żeby dotrzeć na Plac Słoneczny, jak i za Plac Słoneczny, należało jechać drogą podobną jak ta, którą jechało się do Wrońskiego, jednak wysiadając dużo wcześniej. Teraz jednak pora była nieco łaskawsza, więc i tramwaje jakby bardziej przyjazne. Nie wypchane jak w „godzinach szczytu”, pozwalające na swobodne poruszanie członkami bez specjalnego oporu, ba – nawet na stanięcie w spokoju przy oknie na tyłach tramwaju. Stamtąd można było podziwiać w pełnej krasie mijane przestrzenie miejskie, a w końcu podróże na północ zawsze wiązały się w jakiś sposób z odkrywaniem wszystkiego na nowo. Oczywiście, póki nie trafiło się do niemieckiej granicy. Wtedy już wszystko było tylko takie samo. Jak od linijki, brutalne i wrogie. W końcu Niemcy byli znani ze swojej dyscypliny w każdej sferze życia, a przynajmniej tak mówiły stereotypy, w które oczywiście każdy wierzył dzielniej niż w przeznaczenie.
Trasa ograniczyła się do jednej przesiadki, po prostu by klasycznie – dotrzeć do ulicy Nalewki. Nie była to jedyna trasa na Żoliborz, ale na pewno najszybsza.
Miejsce w którym mieli wysiąść, dokładniej Plac Inwalidów, był niegdyś najdalej wysuniętym punktem Cytedeli w kierunku północnym, czy raczej północno-zachodnim. Warszawa jednak ukochała sobie zasiedlanie miejsc o charakterze niegdyś wojskowym. Zatem co zrobiono niemalże od razu po tym, jak wizja wojny zniknęła za horyzontem, za plecami? Postanowiono i tutaj ograniczyć wpływ twierdzy, posadzić szpalery drzew i ustawić budownictwo w wyjątkowo ludzkiej formie modernistycznej, niebolącej poczucia estetyki. Wokół placu ustawiono w odpowiedniej odległości budynki o nawet półokrągłych fasadach, co zresztą nie było tak popularne, a przynajmniej nie w tej okolicy, gdzie stawiano na budowle pseudodworkowe i niskie.
Gdy więc wysiedli w tym miejscu, Wroński nakazał Przybylskiemu iść za nim, przy okazji po drodze pytając zupełnie niewinnie o to czy wszystko u Apolinarego dobrze (z zupełnie ludzkiej dobroci i ciekawości), czy coś mu się śniło, czy pamięta o spotkaniu z Gałecką i czy spytał może Kasieńki o znajomość z Madeyskim. Zupełnie niewinnie, podkreśliwszy znowu, skoro jednak wczoraj widzieli go i ten też był artystą, może innego typu, ale też goszczącym w towarzystwie Krystyny, a skoro znała „Małą” i „Susy”, to czemu nie jego?
Wroński w końcu nie wiedział co robi. Nie wiedział na co się pisał.
Mijając jednak kolejne ulice, dało się zauważyć pewne porzucenie „nowoczesności” widocznej w okolicy wcześniej widzianego placu. Ludzie nawet wyglądali inaczej, wyraźnie nigdzie się nie spieszyli, jakby gdzieś mając te pędzące po krzywych, chociaż nowych torach, z hałaśliwym łomotem tramwaje. Mieszkańcy tej części Żoliborza byli pewnie zdolni puścić trzy tramwaje, byle tylko pozażywać jeszcze trochę towarzystwa wszechobecnej zieleni.
Co zabawne – tutaj nawet umundurowany policjant właśnie rozmawiał z jakimś podstarzałym facetem jakby nigdy nic, widocznie gdzieś mając swoje zadanie pilnowania powszechnego porządku. Jednak co niby miał pilnować w takim miejscu?
Może na przykład domu Kazika, do którego ktoś zaraz wtargnie, a który był raptem kilka ulic dalej? Ale nie, bo po co, lepiej naiwnie wierzyć w dobre intencje sielskiej okolicy. Okolicy, w której dachy były ceglane, a mury białe, choć tylko jeden z baraków wyraźnie wpisywał się w wyżej określony trend. I właśnie jego bramkę popchnął Wroński, puszczając Apolinarego jak ten dżentelmen z niezbyt wyjściową twarzą.
- To tutaj, są dwie pary drzwi, ale to raczej jedno mieszkanie – powiedział, drapiąc się po brodzie i krzywiąc się nieco. – Jest jeszcze taka pora, że Kazik nawet mając na rano nie wróciłby jeszcze.
Po przejściu do drzwi domostwa Kowali po raz kolejny, nauczony doświadczeniem, czekał już dłużej. Nie wiedział czy tym razem kobieta im otworzy, w końcu nauczona doświadczeniem, że nie każdy odwiedzający ich cztery ściany to ich syn, jak to zresztą powiedziała wcześniej.
- Cierpliwie – stwierdził Wroński, spodziewając się po Przybylskim wszystkiego, tylko nie tej cierpliwości.
Zamek jednak faktycznie po chwili zadzwonił, a drzwi otworzyły się powoli, bo i kobieta musiała odpowiednio przesunąć się też od nich wraz z całą swoją maszyną na kółkach. I pożałowała tego szybko, co widać było zarówno po wyrazie jej pomarszczonej twarzy, jak i momentalnej chęci trzaśnięcia drzwiami.
Wroński szybkim gestem powstrzymał kobietę, przytrzymując drzwi, co zmusiło kobietę do odezwania się:
- Mówiłam panu – mąż jest w pracy, proszę nas nie nachodzić – a w głosie dało się wyczuć smutek i determinację. I chociaż smutek w głosie kogokolwiek, nie tylko kobiet, działał na naiwnego Wrońskiego dość zgubnie – tym razem sprawiło, że nie złamał się. Przynajmniej nie tak szybko.
- Byliśmy w teatrze. Pani mąż jest zwolniony od soboty. Albo on panią okłamał, albo pani nas – powiedział spokojnie, co sprawiło, że kobieta momentalnie sięgnęła dłonią dotychczas leżącą na jednym z kół, po opartą o szafkę od butów parasolkę, byle tylko pacnąć nią Wrońskiego po łapie podtrzymującej drzwi. Nieskutecznie, bo odepchnięta parasolka sprawiła, że kobieta nieco skręciła wózkiem, który wyraźnie nie posiadał najlepszych hamulców. Teraz jednak w korytarzyku zrobiło się trochę miejsca.
W końcu mogli już wejść do środka i nie robić scen przed wejściem. Przepchnięcie się do środka nie sprawiało już dłużej problemu, a i kobieta za bardzo nie walczyła dalej, nie czując wyraźnie mocy w swoich podstarzałych dłoniach. Nie na tyle, by opierać się dwójce zdrowych mężczyzn.
Drzwi trzasnęły, a Wroński zamykając je na klucz, potem ten klucz z nich wyjął i wziął ze sobą, wrzucając do kieszeni marynarki, byle kobiecie nic głupiego nie strzeliło do głowy. A po wyminięciu jej, przechodziło się od razu do kuchni, którą zresztą było widać za plecami Kazikowej już od wejścia. Kuchnia była klasycznie wręcz średnio-zamożna, chociaż jedynie piec ceramiczny wydawał się niezwykle urodziwy, zdobiony jakby z miłością do folkloru.
- Nie próbuj nawet wołać policji, bo twój mąż ma tyle za uszami, że tylko jemu i sobie narobisz problemów – powiedział, chwytając za rączki wózka kobiety. Chciał po prostu skręcić nim i przesunąć całość ich instalacji do kuchni. – Przejdź się, ja z nią tu postoję.
W tym momencie Kazikowa zaczęła płakać w wyraźnej bezsilności. Działało to fatalnie na Aleksandra, który taką emocjonalną manipulację znosił fatalnie. Stojąc za plecami kobiety, wydawał się walczyć z samym sobą, porzucając już dawno szeroki uśmieszek, zastępując go żywymi na twarzy wyrzutami sumienia.
Dom ten był typowym domem, w którym każdy pokój był przechodni. Od kuchni można było przejść do toalety, umieszczonej nie za drzwiami, a za zaciągniętą kotarą. W drugą stronę – przechodziło się wyraźnie do pokoju dziennego.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:36 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

W propozycji Wrońskiego było coś niepokojącego, choć jak Apolinary mógł tylko się domyślać – nieumyślnego. W końcu Aleksander nie był wróżbitą a przynajmniej na takowego nie wyglądał, jednakże miał pewne przebłyski trafnej oceny sytuacji. Wyrokował z cynizmem profesjonalnego krytyka, co należy podkreślić, bawiło i imponowało Przybylskiemu. On oczywiście tego by tak nie nazwał, raczej przytaknął bez słowa, niewiele mając do dodania, skoro wszystko powiedziano. Czy marzył mu się powrót na tamte salony? Bynajmniej, a wręcz z jakimś niemałym ostracyzmem spoglądał, nawet w pamięci do rozpieszczonego towarzystwa. Zapewne same imprezy organizowane były z mniejszym rozmachem, zważywszy na kryzys, ale towarzystwo niezmiennie irytujące.
- Po zapuszczeniu brody nie zapomnij podbić sobie drugiego oka…- Burknął tylko, rozbawiony tą dywagacją o wyglądzie Wrońskiego. Miał już nawet dodać, iż z brodą Aleksander wyglądałby jak baśniowy krasnal, lecz nie dane mu było, gdyż musieli pospieszyć się na tramwaj, więc wizja Aleksandra krasnala musiała pozostać jedynie w wyobraźni Przybylskiego. Szybko jednak wyparował, ustępując miejsca trasie na Żoliborz i dalszemu odkrywaniu tej pełnej zmiennych dzielnicy. Nie znał bardziej zróżnicowanej, skoro Pragę już znał o tyle dobrze, by przyzwyczajony doń już jej nie docenić.
Plac Inwalidów, gdzie nakazał wysiadki Wroński, nie zrobił na Przybylskim wrażenia choć bardzo chciał, by było inaczej. Stwierdził, iż nijak okolica do niego pasuje. I to nie tak, że wszystko musiało mu się podobać, czy z nim w poczuciu estetyki kolidować. Widać, iż teren wciąż był nieukończony, a przynajmniej pozostawiono miejsca do dalszej rozbudowy. Co jakiś czas puste parcele, choć drogę udekorowano już wszędobylską, pojawiającą się jakby znikąd, zielenią. Bardziej temu było do Paryża niźli Rzymu, ta skłonność warszawskich architektów do łączenia betonu i flory.
Nie był to jednak koniec podróży, która okazał się na tyle długa, by Apolinary mógł dosyć obszernie odpowiedzieć na większość z zadawanych mu przez Aleksandra pytań. I tak mówił, iż u niego wręcz doskonale, choć było to wierutnym kłamstwem, skoro był niecałe trzy tygodnie do stracenia pracy a śledztwo w tym nie pomagało. Na pytania o sen, odpowiedział, że on snów nie miewa, ale czasem lubi sobie i bez spania pomarzyć, co brzmiało niemal przesadnie romantycznie. Zaświadczył o wizycie u Gałeckich, nie mając przy tym żadnych wyrzutów, iż właściwie nie powinien tak śmiało się chwalić, sprawą do końca nie załatwioną. Nazwisko Madeyski wywołało w nim zawroty, jakieś głupie tęskności i wstyd, szczęśliwie nie unaocznione. Kasieńki o jasnowłosego anioła nie pytał, bo bał się, iż się przed nią odkryje cały i stanie bardziej przed nią goły niż wczoraj się zdarzyło, więc wolał odpowiedzieć, że go dziewczyna pewnie nie zna, bo muzyków nie lubi. Przybylski miał nadzieję, iż to słabo wymyślone tłumaczenie się uda. I akurat teraz, gdy słowa Wrońskiego smagnęły pamięć Apolinarego o nieznajomym mu jeszcze kochanku, stanęli przed tym udomowionym barakiem.
- Jakiejże cierpliwości…?!- Syknął tylko, za nim Wroński nie skonfrontował się, z waleczną, jak się okazało, lecz chorowitą panią Kazikową. Apolinary tylko rozglądał się, czy jakieś zabłąkane spojrzenie przypadkiem nie podchwyci drobnej przepychanki w drzwiach i nie postanowi wezwać policji, na szczęście nikogo nie nakrył, a gdy drzwi zamknięto na klucz, odetchnął. Od kuchni rozpoczął oględziny, a szczególnie od tego kafelkowego pieca, który nijak się miał stylem oraz urodą do ogólnego wizerunku, jak prostoty domu państwa Kowali. Później zaczął chadzać od półki do półki. Otwierał szafki, ale przez chusteczkę, którą wyszarpał z wewnętrznej części marynarki.
- Czy to mąż pani mówił, że wychodzi do pracy? Czy jest w pracy…?- Zaczął zadawać pytania, ignorując, przeciwnie do Wrońskiego szlochanie kobiety. Nawet poczuł pewną irytację, jakby sprowokowany jej milczeniem, czy spazmatycznym oddechem.
- Zadałem pani pytanie, to niech pani odpowie. Mówić pani umie!- Syknął przez zęby, a znalazłszy szufladę na listy, zaczął je bezpardonowo przeglądać. Żadne jednak nie miało jakby podejrzanych nazwisk. Większość były od rodziny, a jak już była jakaś odmienna treścią, to w pełni zaadresowana, co byłoby iście niemądre, ze strony kogokolwiek w morderstwo wmieszanego.
- Tak, mówił, że do pracy wychodzi. Coś tam gadał, że jakiś wypadek mieli, ale żebym się nie martwiła. To dobry człowiek. Trochę lubił podpić sobie, ale to jak każdy! - Zaświadczyła kobieta, pomiędzy ciężkimi wdechami, drżąc od tego płaczu. - Ja teraz chora jestem, przerzuty mam na żołądku. Słabo mi chodzić nie mogę a Kaziu pcha się w jakieś, olaboga…!- Stęknęła. - Przychodzą obcy ludzie…Bajzel robią!
- Uspokój się pani, bo nikt tu bajzlu nie robi…Czy pani mąż ostatnio zachowywał się dziwnie? Inaczej? Wychodził częściej albo wspominał o ludziach, których pani nie znała.
- A ja nie wiem! Kaziu to dobry człowiek…On by nie mógł z nikim, co złe robić. Mówił, co prawda, że ostatnio mu nie idzie i źle się czuje, że przydałoby się może coś dorywczo…Leki w tych czasach, to tak trudno o leki! Wózek mi wyprosił od kogoś, a to taki uczciwy człowiek! - I znów zeschła, poczerniała pod oczami twarz, zalazła się łzami jak grochy. Przybylski wyciągnął jeszcze jedną chusteczkę, z tej samej kieszeni, złożoną w kostkę, równą i pachnąca, by podać ją kobiecie. Ta zaraz wysmarkała się, ale niewiele to dało, bo zaraz z tego wszystkiego dostała czkawki.
- Podaj jej wody…- Rzucił Przybylski do Aleksandra, przechodząc do salonu. - I co, zatrudnił się gdzieś dodatkowo? Mieliści pieniądze na leki?
- Nie, nie zatrudnił się, ale miał coś na oku. Nie wiem co to było. Mówił, że to nie wymaga kwalifikacji. W jakim składzie, czy gdzie. Zarobek miał być od ręki, ale tak to mówił jakiś miesiąc temu, a nie wiem czy zarabiał.
- Wie pani skąd płynęła ta propozycja?- Drążył Apolinary, oglądając ściany w salonie. Podnosił przy tym obrazy, choć było ich niewiele i bardzo słabej jakości artystycznej, jakby malował ktoś z chęcią, choć bez talentu. Na jednej z komód, która jak się okazała trzymana w domu, lecz niewypełniona niczym, stały fotografie, równej jakości wywoławczej jak obrazy.
- Ja nie wiem, nie pytałam. Ufam mu, bo to dobry człowiek. On bardzo pobożny był. Pana Boga kochał! I on o mnie dbał, bardzo, starał się przynajmniej. Teraz mam przerzuty na żołądek, chodzić nie mogę…A on zarobić chciał, żeby mi leki sprawić chociaż, bo wózek to uprosił…
- Dobrze, dobrze, mówiła pani…A gdzie teraz może być, skoro go nie ma w pracy? Chadza do jakiś lokali? U jakiś znajomych może siedzi, bo się prawdy wstydzi. Rodzina? Bliższa a może dalsza?- Wrócił teraz do kuchni, gdzie najwidoczniej Kazikowa uspokoiła się, na to pytanie, a nawet jakby pojaśniała, nie wiedząc, czy to łzy czy co innego.
- Ja nie wiem panie…- Wzruszyła chudymi ramionami, a głos miała niemal milknący. - Panowie powinni iść już! Powiedziałam co wiem! Tak źle się czuję. Panowie jak wyjdą mogą zastukać mi po sąsiadkę, żeby mnie upilnować przyszła?- Znów jej się zbierało na płacz aż przyłożyła rozdygotaną dłoń do zapadniętej piersi. Przybylski jednak zignorował te prośby oraz kobiece, bezsilne westchnienia. Przyciągnął sobie stołek, żeby nań usiąść prosto przed wózkiem. Mogli się teraz mierzyć spojrzeniami na podobnym już poziomie.
- Gdzie jest pani mąż…Gdzie Kazimierz Kowal?! Zamordowano kobietę na jego zmianie. Córkę wpływowego człowieka, a on tam wtedy wszystkim zarządzał. Jest jednym z głównych podejrzanych. Możliwe, że będzie musiał odpowiadać przed policją i w sądzie zeznawać, a już na pewno trafi do aresztu. Pani mąż może być mordercą.
- Nie to nie możliwe! Kazik nigdy!- Wyrwało się z niej niemal opętańczo, i gdyby nie złapał się wózka, to by chyba upadła żałośnie na kolana przed Przybylskim.
- Możliwe…Staramy się do tego dojść. A pani nie mówiąc nam nic, skazuje go na pozostanie mordercą!- Powiedział oskarżycielsko. I po tych słownych przepychankach podziałało, bo kobieta zapisała im adres, który okazał się nie być adresem w Warszawie a pod Warszawą nad jakimiś stawami, niewiele jak trzydzieści kilometrów na północ. Mieli tam podobno jakiś domek po wujostwie, zapisany jako prezent ślubny.
Wychodząc Przybylski przeprosił panią o nietakt, którym szczególnie się odznaczył, ale nie pozwolił nawet Wrońskiemu dzwonić o sąsiadkę. Kobieta da sobie radę, skoro tyle wytrzymała z nimi.
- Jeździsz czasem na jakieś kąpieliska? Stawy jakie, na ryby i nie mówię tu o naszej sprywatyzowanej Wiśle, ale tak…nad morze kiedyś.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:37 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
Nie mógł czuć się swobodnie, nie w takich warunkach. Nie wtedy, kiedy kobieta tak żałośnie łkała, a on jedynie patrzył na czubek jej posiwiałej głowy tak beznadziejnie, że nie było pewnym kto był tu ofiarą – ten blady i posmutniały, zarośnięty Wroński czy schorowana i zapłakana żona Kazika. Której dom był właśnie obracany do góry nogami, bez większej litości. To, że został poproszony o podanie je szklanki wody dopiero sprawiło, że Aleksander zaczął na nowo myśleć logiczniej i że na ogół zaczął mrugać, do tej chwili będąc uwieszonym w jakimś własnej myśli limbo.
Podał kobiecie szklankę, wcale nie patrząc jej w oczy, bo wiedział, że gdyby to zrobił, nie byłby w stanie raczej zrezygnować z myśli pocieszenia jej nawet w najdurniejszy sposób. Patrzył tylko czy ta nie próbuje rzucić naczyniem w Przybylskiego, jednak kobieta była widocznie zbyt roztrzęsiona, by nie rozlać płynu, a co dopiero szykować się do takich zamachów…
Kiedy dziennikarz zajął miejsce naprzeciwko kobiety, Wroński bał się nawet spojrzeć na niego, nie wiedząc zupełnie, jak ten jest w stanie być tak okrutnym w momencie, bo on sam, widząc, że kobieta przekrzywiała się w spazmach, chciał ją nawet łapać za ramiona, byle ta nie upadła. Więc niemałą ulgą przyjął to, że Przybylski nie musiał jej dręczyć dłużej, niż by się tego spodziewał. Dodatkowo – kobieta magicznie sobie o czymś przypomniała.
Wroński otworzył drzwi bardzo powoli, początkowo mając problem trafieniem kluczem do zamka, a gdy wrota dopiero trzasnęły za nich drzwiami, odetchnął ulgą. Niemalże wyprysnął przed bramkę obejścia Kowalów, a potem dopiero obrócił się ku Apolinaremu, który wydawał się absolutnie niewzruszony tym, do jakiego stanu doprowadzili kobietę. Wyczuł jednak racjonalność decyzji, by nie wołać sąsiadki. Chciał odsunąć się trochę od murów budynku, a słysząc pytanie i to takie pozornie bez związku z tym, co przed chwilą się działo – trochę się zmieszał. A co za tym szło – uspokoił niespokojne dotąd spojrzenie i oparł je na dziennikarzu.
- Nie… Nigdy nawet morza nie widziałem, nas stać nie było, rodziny też nie było tam, czwórka dzieci pod dachem, a potem to raczej w góry się jeździło… – wytłumaczył się, chociaż po zastanowieniu się, dodał jeszcze: - No ojciec lubi wędkować, to i ja musiałem umieć, nawet całkiem nieźle mi szło, bo siedziałem cicho i się nie piekliłem, ryb nie płoszyłem, ale teraz to raczej się to wszystko kurzy, bo stary inne pasje sobie znalazł.
Prychnął, przypominając sobie, że chyba najnowszą i ulubioną było po prostu znikanie bez zapowiedzi. Skoro jednak już nie mieli za wiele do roboty w domu Kazika, mogli wrócić powolnym krokiem do pętli tramwajowej, widocznie nie mając tu już nic więcej do roboty.
- To co ona tam napisała to chyba starorzecza Bugu są. A ty jeździsz czasami? W sumie teraz zaczyna się pora na wędkowanie, chociaż z twoją cierpliwością, to prędzej utopisz wszystkie wędki niż cokolwiek złowisz – zadrwił mężczyzna, nagle stanąwszy przy ulicy i złapawszy Apolinarego za łokieć z szarpnięciem, by ten również przypadkiem nie wpadł pod rozpędzone auto sunące po ulicy jakby niespodziewanie. – Jak jedziesz, baranie! – krzyknął do samochodu, chociaż za całe zdarzenie można było winić tylko ich własną, chwilową nieuwagę.
Aleksander zachwycił się jednak piękną maszyną, czarną i błyszczącą nowym lakierem. Jednak szybko odwrócił od niej wzrok, zerkając ku przemykającym gdzieś na krańcu tramwajom o walorach estetycznych znacznie mniejszych. I chociaż obecnie mieli naprawdę wiele nowych, otwartych wątków, Wroński zawahał się nad czymś innym jeszcze chwilę, stojąc niedaleko przystanku.
- Jak możesz być tak… Odporny? – widocznie widok płaczącej Kowalowej wrócił do niego jak ten australijski, dziwnie powyginany kawał drewna. Aleksander wydawał się – Albo nieczuły. Chyba nie mógłbym być tobą, nie wiem czy nie czułbym się źle z samym sobą.
Ale przynajmniej był skuteczny. Słowa mężczyzny mogły być poniekąd krzywdzące, jednak znając ogólne podejście Wrońskiego czy też chociaż trochę się w nim orientując – można była stwierdzić, że nie byłby w stanie obrazić kogoś dla samej satysfakcji z tego obrażania. Albo przynajmniej jeżeli nie wchodziły w to jakieś emocje szczytowe. W każdym razie – dla Aleksandra, Apolinary był teraz coraz grubszą krechą rysowanym samolubem. I dopiero miało się okazać czy przeszkodzi im to czy pomoże w dalszych etapach śledztwa, a co dopiero znajomości.
Nie wiedział jeszcze czy Apolinary nie pozwoli sobie teraz przypadkiem na obrażenie się na niego za takie dyshonory, jednak kolejnym celem Aleksandra było możliwie – pojechanie do teatru. Skoro dziennikarz był nieskuteczny w wyciąganiu informacji na temat członków orkiestry – trzeba było załatwić to wspólnie. A nuż dowiedzą się chociaż kiedy miałby odbywać się kolejna jej próba. Ostatecznie… Spróbować od razu dostać się tam, gdzie teoretycznie mógł znajdować się inspicjent, chociaż pewnie sprawiłoby to wiele problemów, a później wyjątkowo późny powrót w ciemności. Dojechanie tam koleją pewnie było niemożliwe, a Wroński nie znał ani nikogo z własnym automobilem, ani nie posiadał tym bardziej swojego.
- Szkoda, że nie jesteśmy Krystyną, ktoś na pewno chętnie by nas podwiózł… – prychnął, skwitowawszy swoje propozycje, a potem wyciągnął z kieszeni paczkę jak zwykle marnych papierosów i poczęstowawszy Apolinarego, odpaliłby na samym początku jemu, a dopiero potem sobie. – Obawiam się jednak, że jeżeli szybko nie załatwimy sprawy Kazika, ten może nam zaraz gdzieś znowu wyprysnąć, skoro z niego taki zwinny uciekinier.
Przez myśl przeszło mu to, że może jego żona ich oszukała. Podała losowy adres, byle tylko pozbyć się natrętów z domu. Wiedział jednak, że w takim wypadku – Apolinary pewnie wróciłby tam po wszystkim i był dla niej jeszcze gorszy.
Wroński trzęsącą ręką przysunął sobie do ust papierosa i dalej już w milczeniu czekał na tramwaj w kierunku Serca Śródmieścia.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:37 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Zadał to pytanie tematycznie, jako iż czekała ich wycieczka nad wodę. Nie interesowało go tak naprawdę, czy Wroński miał przyjemność kiedykolwiek kąpać się w słonym morzu polskim, czy też niepolskim, bo przecież nie trudno było się domyślić, iż rodziny robotniczej na morskie kurorty stać nie było. A przynajmniej jak nie mogli zatrzymać się na parę dni u rodziny lub znajomych. Apolinary miał takie szczęście, aby być nie tylko nad miękkimi piaskami Bałtyku, ale i zwiedzać wybrzeża Francji, ale nie pochwalił się tym głośno, jedynie przytaknął na odbite pytanie Aleksandra.
- Oh, oczywiście, przecież to zabawa pokroju obserwacji rosnącej trawy. Może bym się skusił na łowienie, ale tylko przy dobrej książce- odpowiedział na tę ciętą uwagę, co do jego porywczości. Nie da się ukryć, iż Apolinary miewał swoje zrywy, ale czy naprawdę w oczach Wrońskiego jawił się, jako rozszalały choleryk? A nawet jeżeli to co, skoro było to prawdą. Nie głowił się nad tym długo, gdyż wszelkie myśli jak kurz spod opon, błyszczącego czernią Fiata owiał brutalnie twarzy Apolinarego, chyba milimetrem przed tragedią. Nie umiał się dobrze zebrać do tej przysłowiowej kupi, aby zawtórować oburzeniu Wrońskiego, który chwilę temu skarżył się na wybuchowość Przybylskiego. Była w tym pewna nuta ironii, choć ktoś mógłby nie na żartu pokusić się o stwierdzenie, jakoby wyjątki potwierdzają regułę.
- Aleksandrze, powiedz, czemu miałbym być czuły i delikatny dla kogoś, kto kryje potencjalnego mordercę? Gdybym każdego traktował wyrozumiale, z pobłażaniem, to zamiast odpowiedzi na pytania dostałbym szydercę w twarz! –Przewrócił oczami, urażony tą uwagą. Nie miał teraz czasu na wypominki lub strojenie min do Wrońskiego, za to, że tak przykro go ocenił.
- Zresztą, chyba wiesz, że potrafię być tyle samo chamem co dżentelmenem. A jak nie, to spytaj się swoich sióstr co o mnie sądzą.
Dalej nie było co dyskutować, więc gdy stanęli na przystanku, Apolinary sprawdził rozkład jazdy tramwajów, ciągnący najbliżej ceglanego osiedla towarzysza.
- Obawiam się tego samego…- Zdołał tylko wydukać, jeszcze czując pył i świst silnika nad uchem. Żeby to jeszcze Wroński musiał ratować mu zdrowie czy życie w takiej sytuacji!
- Daleko jest stąd do Twojego domu? Przebierzesz garnitur. Masz pewnie rower, co? A jak nie masz to Ci pożyczę. Weź jakiś prowiant, latarkę jak masz, a jak nie, to ja mam. Nie zdążymy przed zmierzchem, musimy być zabezpieczeni- Zaczął wymieniać gorączkowo, gdy dopadli przystanek. - Później pojedziemy do mnie. Też się przebiorę, bo tak tylko się ubrudzę. Wezmę ze sobą broń, gdyby przyszło nam poznać prawdziwą twarz pobożnego Kazika.
I jak zaplanował, w pędzie oraz spontanicznością, tak też zrobił, wciągając w to Aleksandra bez żadnego pytania o zgodę. Spakowani naprędce, zaskoczeni jeszcze swoją, a raczej Przybylskiego, decyzją, wyruszyli w stronę podanego im adresu, z wojskową mapą ojca Kasieńki. Apolinary wygrzebał ją, podobnie jak broń z wszystkich katarzynowych podarków, o które nigdy nie prosił, ale dostawał, aby ta nie musiała wspominać ojcowych zbrodni. Z tym również wiązało się ich uzbrojenie w dwa piękne colty M1911 z dwudziestego drugiego, lecz z po jednym i to niepełnym magazynkiem, gdyż naboje niestety dostępne były dla modeli typowo wojskowych pod ukazaniem legitymacji, której Przybylski nie miał. Z tej racji magazynek od dziesięciu lat był nieuzupełniany a co za tym szło – nieużywany, więc Przybylski nie miał nawet pewności, czy wystrzeli.
Po niecałych czterdziestu minutach znaleźli się na trasie w stronę Dąbrówki na Narew. Według obliczeń Przybylskiego, przy utrzymaniu więcej jak spacerowego tempa drogi powinni dotrzeć tam w ciągu dwóch godzin, choć sam nie miał pewności, czy zajadą od odpowiedniej strony. Apolinary utrzymał, im bliżej odnogi Bugu od Narewy, tym droższe działki i więcej pól uprawnych, z tej racji zatrzymać mieli się od niej do dziesięciu kilometrów. Słońce jeszcze było jasne, a niemo odwrotnie jak do wczorajszego, bo z chmurami sunącymi, pociągłymi, niczym pędzlem malowane. Droga jak na ten czas utrzymywała się prosto, wręcz nienagannie, choć z czasem zaczęły się kombinacje, jakie dziennikarz z racji swojego obycia z mapą, które sam sobie wmówił, narzucił. Twierdził, iż zjechawszy na drogę polną z pewnością dotrą szybciej, gdyż odbiją bezpośrednio już w dzikie tereny. Dopiero później miało się to okazać gafą, której dumnie Wrońskiemu nie oświadczył, utrzymując go w słodkiej niewiedzy, co do swojej omylności. Nie pozwalał mu również patrzeć na mapę przy postojach, odsuwając się przy tym jak dziecko, które piękne zabawki trzyma jedynie dla swych samolubnych oczu.
- Masz!- Rzucił w stronę Wrońskiego jednego colta, o twardej rączce, ciążącej na nadgarstku i błyszczącej, polerowanej lufie od noszenia w skórzanej kaburze. - Wiesz jak tego używać?- Zapytał, strugając jabłko. Akurat przyszedł czas postoju, jako że Apolinary nie czuł swoich nóg. Obawiał się, iż jeżeli zdążą powrócić do Warszawy dnia następnego, ten nie zdoła wygrać porannego pojedynku z bratem na korcie.
- To colt 1911, oficerski. Ładny prawda?- Zagadywał, przysiadłszy się bliżej Aleksandra. - Tutaj ładujesz magazynek i najlepiej celować patrząc na ten wystający icek tutaj, o!- Instruował nożykiem.
- Nie wiem co nas może spotkać od strony Kazika, czy kogokolwiek kto tam mieszka. Warto, żebyśmy mieli się czym bronić.
Po objedzeniu jabłka wstał i ogryzek ustawił na polnym kamieniu.
- Nie mamy dużo amunicji, ale strzel sobie raz na próbę.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:38 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
[small][small]A tak rzuciłam na powodzenie strzału Wrońskiego (SPOILER: nie wybuchło w ręku)[/small][/small]

Najtrudniejsze było wytłumaczenie matce czemu wróci późno albo jak sobie w głowie pomyślał – może nie wrócić wcale, skoro już Apolinary postanowił nastraszyć ich „pobożnością” Kazika, który widocznie był w stanie obserwować śmierć niewinnej aktorki. A skoro mógł obserwować śmierć Krystyny, to jak najbardziej nie zawaha się zrobić krzywdę intruzom. Matka jednak zaoferowała mężczyznom nawet pół pęta kiełbasy, jakiś chleb i kilka pomarszczonych jabłek, w końcu zeszłorocznych, bo taką niestety mieli pogodę. Zaproponowała oczywiście obiad, ponieważ nie byłaby sobą, ale później już nie mieszała się, wychodząc z założenia, że „Aleksander chociaż o tym mówi, a nie znika bez ostrzeżenia”.
Aleksander obiecał sobie po cichu, że nigdy się nie ożeni, a po spakowaniu kilku bibelotów i ubraniu się już mniej wyjściowo, chociaż w wełniany płaszcz nawet, spodziewając się chłodu nocy – dom opuścił.
A kiedy już zaliczyli lokum Apolinarego i byli na trasie, Wroński musiał przyznać, że chociaż codziennie pracował fizycznie i często przenosił ciężkie przedmioty po schodach i z powrotem – również miał trochę dosyć pedałowania. I nie dlatego, że nie czuł nóg, jak to zdarzało się towarzyszowi. Po prostu zasapał się nieco na tym rowerze dla ludzi rzadko jeżdżących, który nawet nie posiadał możliwości zmiany przełożeń. W mieście taki rower się spisywał wystarczająco dobrze, ale na trasie… Miał wrażenie, że wykonuje dwa pchnięcie pedałów na każde jedno pchnięcie dziennikarza.
I tak podróżując wśród pól i lasów – Wroński nie wiedział właściwie gdzie są, nie był nawet w stanie ochrzaniać za to Przybylskiego. Na czytaniu map znał się tylko tyle, by umieć czytać legendę, ale nie nawigować się w przestrzeni jak prawdziwy profesjonalista. Co prawda miał trochę wspólnego z harcerzami, ze względu na to, że jego narzeczona była wtedy jedną z nich. Co za tym szło - zadając się z nimi jeszcze w czasach technikum. Wychodził jednak z założenia, że oni pewnie gotowi byli polizać nawet kamień w środku lasu, jeżeli to miałoby im pomóc w odnalezieniu się na mapie. Aleksander nie był ani takim szaleńcem, ani takim patriotą. Albo jedno wynikało z drugiego, sam nie wiedział.
Ale siedząc już na postoju i klasycznie – drapiąc się po brodzie – wysłuchiwał Przybylskiego i nie złapał broni w locie, pozwalając jej upaść. Chwilowo był zajęty myśleniem o rzeczach absolutnie niepotrzebnych, absurdalnych, ale widać zabawnych, bo uśmiechał się sam do siebie co jakiś czas.
- Może i wiem – odpowiedział trochę tak, jakby był utkwiony w innym świecie. Może właściwie przez moment tak było, jednak potem mężczyzna podniósł broń leżącą do tej pory na podłożu i przyjrzał się jej uważniej. To prawda, tego typu broni w ręku nigdy nie miał, ale jeszcze za czasów szkolnych robiło się różne rzeczy, w końcu żyjąc w tym Kraju Pod Bronią.
Pozwolił Przybylskiemu wytłumaczyć mu wszystko raz jeszcze, nie dając po sobie poznać, że właściwie, to wszystko jest nie do końca potrzebne. Wroński o dziwo wiedział jak obchodzić się z pistoletem, chociaż właściwie ten nawet źle wyglądał w jego niewinnych dłoniach. Ale to nie trzymanie broni było problemem.
- Ale nie wiem czy byłbym w stanie strzelić do człowieka – powiedział, w końcu nie odebrał żadnego przeszkolenia wojskowego, nikt nie zdążył przeprać mu mózgu, a on sam naturalnie szanował ludzkie zdrowie i życie. Nie tylko swoje. – Ale powiedz, skąd ty masz oficerską broń? W sumie, jak tak patrzę… Ty to byś dobrze wyglądał w mundurze – wysoki, przystojny, tak trafnie instruuje... Porucznik Przybylski, nie, za nisko – Major. Co najmniej.
Ocenił Wroński, chociaż z ciężko ukrywanym rozbawieniem. A skoro sam major pozwolił mu strzelić, czemu miałby tego pozwolenia nie wykorzystać? Traktował to bardziej jako drobną rozrywkę w drodze, nie przykładając za dużej uwagi do tego, jaki będzie jej rezultat. W końcu pewnie i tak zostanie poniżony przez Przybylskiego przy jakimś niepowodzeniu, tak jak był obrażany nawet za nieogoloną twarz.
Wroński wstał, by zamachu na ogryzek dokonać w sposób zupełnie poważny. Załadował nabój. Cel był niewielki, co znacznie nie ułatwiało mu zadania, tak samo zresztą jak dość niewielkie dłonie. Postanowił więc klasycznie – przymknąć jedno oko, ustawić ramię w linii tego otwartego, by nie przekłamywać własnego umysłu i modlić się o to, by odrzut nie skręcił mu nadgarstka, a cała broń – nie wybuchła w dłoni. Bowiem ucięcie sobie samemu palca siekierą nie było najgłupszym sposobem na ich z stracenie. A jako, że Wroński tego typu broni w ręku nigdy nie trzymał, spodziewał się wszystkiego.
- Nie trafię – stwierdził optymistycznie jeszcze przed zdarzeniem, dając sobie jakby sygnał do wystrzału.
Gdy w powietrzu rozszedł się dźwięk typowy dla broni palnej, Wroński naturalnie przymknął też drugie oko, jakby kierowany zwyczajną ludzką wolą przetrwania i nie otworzył ich do momentu, gdy w uszach przestało mu dzwonić i był w stanie usłyszeć własne słowa.
- O psia krew. – Słowa, które wypowiedział, nie widząc ogryzka na miejscu, w którym wcześniej go zastał. Ogryzek odleciał kawałek, chociaż nie był już w tym samym stanie co go wcześniej zastano. Górna część, o którą zahaczył wystrzelony nabój, była rozkwaszona w wyniku zetknięcia z obiektem o tak wysokiej prędkości. Resztki jabłka odkoziołkowały.
Wroński zaśmiał się z siebie, właściwie nie wierząc w to, że jego krótkie jak na faceta paluchy w ogóle były w stanie wcisnąć spust.
- Bóg gra z nami w kości – skwitował swoje powodzenie, a potem uwiesiwszy pistolet na palcu, podszedł do Przybylskiego by mu go oddać. – Teraz twoja kolej, majorze. Jak amunicja się skończy, to najwyżej będę go bił kijem.
Pewnie za sto lat ktoś będzie uważał, że odnalezione tu łuski to jakieś pozostałości po nieznanym dotychczas historykom wydarzeniu, które będą roztrząsać latami. Ale po chwili na kamieniu wylądowała ustawiona szyszka sosnowa, słodko nieświadoma, że będzie powodem tych dywagacji.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:38 pm}

center]Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

[small]Nasi chłopcy mają więcej szczęścia niż rozumu.[/small][/center]

Jak ciekawym była polska droga, gdy jeszcze chwilę temu, sunęli przez ulice metropolii, teraz jakby całkiem osamotnieni wśród gąszczu flory. O tej porze wszystko jeszcze bywało na wpół zielonkawe a na wpół brunatne. Wyrośnięte do kostek pszenżyto, którym obsadzono, z racji taniości, sprowadzanych z kresów wschodnich ziaren, gładziło pamiętającą jeszcze lutowe mrozy glebę. Sadzone było w pełnych hektarach, na zmianę z pszenicą, która przypadając w zbiorach na jesień, świeciła burą łysiną, wplatając w warkocz przedwiosennego krajobrazu. Lasy jeszcze nagie, posiniałe, choć ożywione skrytą popołudniami przyrodą, przerywały widok na horyzont. Ten z upływem czasu podróży dwójki, zaczynał pęcznieć barwami cieplejszymi, bawiąc się kolorystyką obłoków i światła zachodzącego nad łanami, kapiąc się w pojedynczych stawach i mokradłach, wśród płat pastwisk, ciągnących bliżej wydeptanych ścieżek. Odznaczały się one poprzez kamienie milowe oraz umalowane miniatury iglaków. Na jednej z takowych dróżek Aleksander i Apolinary, zdecydowali zmierzyć się z coltem.
- Przecież nikt Ci nie każde nikogo zabijać. A nie wiesz jak zachowasz się w sytuacji dla życia Twojego niebezpiecznej- Odpowiedział na zmartwienie Wrońskiego, z jakimś absolutnym przekonaniem do swoich słów. Pewności dodały mu także słowa o nominacji majorskiej, jakoby miało być to realną dlań pochwała, a nie specjalnie zabawną uwagą. - Mówiłem Ci, że ojciec Kasieńki jest oficerem. Dał mi kiedyś, jako prezent. A co do majora, to mógłbym i generałem być, jakby mi nie kazali sprzątać tego bajzlu w Rzeczpospolitej…- Odpowiedział, zjadając kawałek jabłka w sposób, jakby karmiono winogronami usta patrycjusza. Później odsunął się, z boku doglądając całej egzekucji na ogryzku, który nie zrobił nic ponad swojej ogryzkowej doli. Apolinary był przekonany, że kula trąci zamiast niedojedzone jabłko kamień, aż syknie. Ukrywał też pobłażliwy uśmiechu, który chował w golfie, gotowy, aby z triumfem zaświergotać, iż to żaden wstyd nie trafić nie trenując. I trudno było opisać zaskoczenie, a może nawet gniew, który przeszył równie bezwzględnie jak nabój miękką łuskę, ciało Przybylskiego w momencie trafienia. Podszedł jeszcze, sprawdzając czy go oczy nie mylą z niemałym zdumieniem, pozbawiwszy się wszelkich głupawych podśmiechów spod nosa.
- Mam nadzieję, że Bóg nie ma jakiegoś świętego algorytmu powodzeń i niepowodzeń…- Burknął, nie wierząc, iż boże kości przypadkiem nie były lewe.
- Dobra! Dawaj! Strzelę z zamkniętymi oczami!- Okrzyknął zaraz, by odebrać broń. Sprawdził czy przeładowane, poprawił się i nie tylko zasłonił oczy dłonią jak najciaśniej, ale i odwrócił głowę. Trwało to z pewnością krócej niż następne przygotowania psychiczne, które miały coś w sobie z poszukiwania trzeciego oka, mającego wyrosnąć nagle na karku mężczyzny i poprowadzić strzał. Na czole sperlił mu się nawet pot, trącany polnym wiatrem, rozpraszając usilnie poruszane zmysły. Przed wystrzałem pomyślał jeszcze, niemal żałośnie zapłakawszy w duchu, iż nie może się zbłaźnić przed Aleksandrem. Nacisnął spust. Strzał. I triumf, uwieńczony ciśnięciem pistoletu w trawę z niemałą satysfakcją.
- HA! Jaki major tak potrafi?! Mówiłem, że generał!- krzyknął, nie widząc nigdzie szyszki, którą zmiotło od impetu. Dopiero gdy samouwielbienie zniknęło, Apolinary postanowił podnieść broń z ziemi i otrzepać z pyłu, nie zdjąwszy uśmieszku nawet na chwilę.
- Tyle, bo wystrzelamy wszystko. Jeszcze przed nami czterdzieści minut drogi a słońce zaraz schowa się za koronami. Nie dotrzemy tam przed zmrokiem, ale to może lepiej. Zawsze chciałem się włamać do czyjegoś domu pod osłoną nocy.- To były jego ostatnie słowa przed wyruszeniem w dalszą trasę.
I faktycznie, gdzieś przed Dąbrówką, gdy ziemia zaczynała pęcznieć a trawy zarastać dziko, bez latarki już się nie obeszło, a dojechawszy do wioski, którą nawet tym mianem trudno było określić, należało już zsiąść z rowerów z racji braku widoku. Dookoła zaczęły odzywać się późnowieczorne odgłosy, co jakiś czas tłumione przez ujadanie głupawego psa, denerwującego się na mrok. Chatki były stawiane w sporych od siebie odległościach, niezagrodzone i drobne, bardziej przypominały baraki lub składowiska, ale w wielu już biło światło lamp po oknach.
- Który to teraz…- Burknął do siebie, świecąc mdławym ciepłem latarki na karteczkę z adresem. Domek państwa Kowali istotnie znajdował się przy rzece, ale raczej jej drobnym rozlewie w zatoczce, w której woda raczej stała, w cieplejsze dni zapewne śmierdząc. Co dziwne, w drodze i dookoła chatki nie było zarośnięte, świadcząc o obecności na tym terenie jakiejś troskliwej duszy. W domku nie paliło się jednak żadne światło, prócz latarenki nad gankiem, nie większym jak metr na metr.
- Podejdziemy od prawej, żeby nie musieć przechodzić przez skoszony teren i stawać w świetle lampy. Wejdziemy oknem, jak będzie zamknięte, to wybijemy zawiasy- szepnął do Wrońskiego, wczuwając się już w atmosferę całego przedsięwzięcia. Rowery rzucił w busz, przeszedł przez druciany płot i ruszył ogródkiem do wskazanego przez siebie miejsca włamu. Co jakiś czas oglądał się na domek naprzeciw, gdzie przeciwnie jak u Kowali, paliło się światło a w oknach sylwetki rzucały cienie.
Okno było zamknięte, więc Apolinary wyciągnąwszy colty, uzbroił Wrońskiego w jeden a samemu pochwyciwszy za lufę, uderzył w zawiasy rączką pistoletu. Trzask odbił się od ściany, podbijając echo przez taflę w zatoce, szczęśliwie na tyle mętnej, iż nie rozbrzmiało dalej na otwartą wodę. Apolinary po tym odwrócił się do Aleksandra z przepraszającym uśmiechem, by uderzyć jeszcze raz, tym razem mocniej i skuteczniej aż nawias ustąpił. Otworzył okno, rozsunął śmierdzącą starocią zasłonkę, by wpierw poświecić do wnętrza izby.
- O cholera…- Stęknął, by w końcu wdrapać się na parapet i wejść do środka. - Co za syf…- Szeptał do siebie, oglądając niezadbaną, ledwo utrzymaną przy zdatności do życia kuchnię. Dalej mieścił się salon, robiący również za sypialnię, lecz tam światło latarki jeszcze nie docierało, zamglone niemal mleczną woalom kurzu.
- Trzymaj latarkę nisko, żeby nie było widać światła w oknie i…niczego nie dotykaj gołą ręką- upomniał surowo Wrońskiego, poprawiając lepką od potu dłoń na pistolecie. - Czyżby spał jak zabity?
Oh, gdyby Apolinary wtedy wiedział, może nawet zaśmiałby się z tej uwagi gorzko.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:38 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
Zawierzywszy w niesamowite zdolności Apolinarego, po tym gdy ten beztrosko trafił w szyszkę z zamkniętymi oczami i to jeszcze odwracając głowę, Wroński nie miał zamiaru kwestionować jego zdolności. I chociaż Generałem nazwać go nie mógł, chociażby ze względu na to, że był trochę za młody, za mało zardzewiały i za bardzo kochał prawdę. A takich stanowisk nie dostawało się za prawdę, tylko za bezwzględne posłuszeństwo.
Stojąc już przytulonym do ściany przy oknie i odbierając z jego dłoni broń, ukradkiem obserwował ruchy dziennikarza, który widocznie miał zamiar wybić zawiasy – dobrze, było to na pewno mniej destrukcyjne od wybijania okien, robiło mniej hałasu i pozostawało łatwiejsze w naprawie, jeżeli była taka potrzeba. Chociaż wątpliwym było, by to właśnie oni musieli się martwić o naprawę. Ale to już nieważne. Wroński zareagował tylko spojrzeniem spod byka na pierwszą, nieudaną próbę, która niepotrzebnie tylko narobiła hałasu, jednak potem, gdy zawiasy wreszcie ustąpiły, odetchnął z ulgą. Miał tylko nadzieję, że nikt na ten dźwięk uwagi nie zwrócił. W końcu jak już zauważyli – zdecydowanie nie byli tu sami. A raczej byli tu sami, ale jako intruzi. Włamywacze.
Ach, adrenalina szalała w żyłach Wrońskiego, gdy ten chwilowo wyłączoną latarkę wpakował sobie do ust, a potem spróbował przeskoczyć do środka przy pomocy tylko dwóch nóg i jednej ręki, bo drugą zajmowała mu broń. Nie było to proste – okno nie było duże, a on ciągnął za sobą jeszcze dodatkowo ogon płaszcza. Jednak po chwili obydwoje stali już na zatęchłych deskach kuchni. Kuchni, w której rzeczywiście panował niesamowity nieporządek.
- Może nikogo tu nie ma – przypuścił Wroński. Wątpił by ktokolwiek, a szczególnie tak kochający ład Kazik, był w stanie żyć w takich warunkach.
Aleksander wydawał się być zestresowany na zmianę z byciem przerażonym i podekscytowanym. Stanowił kłębek nieco zaprzeczających sobie wzajemnie emocji, a potem rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu, a latarkę dopiero w tym momencie zapalił, świecąc faktycznie głównie po podłodze, a już na pewno nie w stronę okna. Przemknął światłem po taborecie ustawionym przy jednej z podwieszanych na ścianie szafek z uchylonymi drzwiczkami. Podchodząc do niej, otworzył je szerzej przy pomocy samej lufy pistoletu i nie świecąc po zawartości, próbował w półmroku wydobyć jakieś szczegóły. Przy okazji niemo wskazał Apolinaremu umieszczony na kuchence garnek. Naczynie było odkryte, a wszystko co było w nim niegdyś pyszne, obecnie pozostawało pokryte przytulną, świeżą raczej kołderką pleśni i nie pachniało najpiękniej. Piec kuchni był zimny, a świece stojąca na nim, pełniąca chyba funkcję oświetlenia – wypalona do samego krańca, ociekła na płytę piecyka.
Tymczasem w szafce - poskładane ścierki albo inne materiałowe produkty codziennego użytku. Jakieś butelki, które przy spotkaniu z lufą zadzwoniły cicho, widocznie zawierały jakieś detergenty chemiczne, pewnie do czyszczenia, o którym widocznie nikt tu nie słyszał, a które bardzo by się przydało.
Na podłodze znajdował się drewniany właz do piwniczki, częściowo nakryty płachtą dywanu, o którą mało nie potknął się Wroński, przemieszczając się w tej ciemności ku przejściu do kolejnego pomieszczenia. Pragnął najpierw poświecić tam po podłodze. Pora nie była jeszcze senna, a mimo wszystko – dom wydawał się nie być miejscem pobytu żadnej żywej duszy.
No chyba, że żywa dusza latała właśnie po pomieszczeniu nad zwłokami, które ujrzeć można było, przesuwając wzrokiem już nawet od samego wejścia. Wroński początkowo przejechał światłem po ciele, omijając je, by dopiero po chwili wrócić i zadrżeć, przestąpiwszy nogami w miejscu.
Podeszwy zastukały o drewniany parkiet, gdy mężczyzna niemalże jak taran wparadował do salonu, niknąc z oczu Przybylskiemu. Pomieszczenie było wypełnione mgiełką kurzu, dodatkowo urządzone dość niedbale, widocznie pozostawione przez Kowali w takim stanie, w jakim ofiarowano im po wujkach czy tam ciotkach. Meble pamiętające dobrze cara i wciąż nieświadome tego, że ten już nie pamięta ich. Firany wyżarte przez mole, jednak ciężkie i zasłaniające całkowicie okna w pomieszczeniu, co pozwalało na zaświecenie latarką nieco wyżej. Dokładnie tam, gdzie przy suficie podwieszona była, teraz jednak zerwana, grubsza linka. Poszukując jej urwanego fragmentu, trzeba byłoby oprzeć spojrzenie dłużej na sylwetce znajomego, szukanego nawet mężczyzny. Ułożonego w taki sposób, w jaki zdecydowanie nie ułożyłby się człowiek ograniczony przez swoje ścięgna. Teraz były jakby pozrywane, a on jakby z gumy. Dodatkowo - skóra Kazika była jak płótno. Blada, półprzeźroczysta, sina. Nieznacznie tylko wytarta przy szyi.
Wroński odwrócił wzrok. Widocznie nie mógł zdzierżyć inspicjenta w takim wydaniu. Poczuł jak robi mu się gorąco, a potem oblewa go zimny pot, natychmiast wchłonięty przez tkaniny otulające jego ciało. Rozpiął trzy guziki koszuli, jakby to miało mu coś pomóc.
- Psia krew… – stwierdził, czy raczej wycedził pod nosem, bojąc się zbliżyć do tego, co pozostało z Kowala. Właściwie to nie czuł nawet w sobie siły, by obecnie przestąpić chociażby krok. Ani w przód, ani w tył. Ani w bok, uprzedzając pytania.
Nie świecił już dłużej na ciało, przemykając tylko po zawalonym porozcinanymi kopertami łóżku. Właściwie – zgasił latarkę od razu, gdy Przybylski dołączył do niego w pomieszczeniu.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:38 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Dom w istocie wydawał się wewnątrz opuszczony. W dodatku w wielkim pośpiechu i niechlujstwie. Wszystko zdawało się rozsypać przy najmniejszym dotknięciu, więc Apolinary, odmiennie jak Wroński nie zdecydował się na dotykanie i zaglądanie gdziekolwiek. Nie sądził, aby w tym całym pobojowisku znaleźli po szafkach coś interesującego, skoro cały dom miał być jedynie przykrywką dla zbiega, do którego Przybylski miał co raz więcej pytań.
Zachęcony gestem przez Aleksandra, podszedł do garnka ze strawą, a przynajmniej strawo-podobnym czymś, teraz zmieniając się co raz bardziej w istotę fungusa, niepożywnego nawet dla much. Potrawa wydawał się być w garnku nienaruszona i pozostawiona w fazie przygotowawczej, co więcej Apolinary nigdzie nie doszukał się talerza, po za kilkoma nienaruszonymi w szafce. Wydało mu się to na tyle dziwne, że zaczął podejrzewać, czy Kazik przypadkiem nie pozostawił jedzenia na pastwę pleśni, by panicznie z domku uciekać. Skoro nawet, kiedy to musiało być?
- Co jest?- Rzucił w stronę Wrońskiego, słysząc jak ten przeklina siarczyście pod nosem. Apolinary dołączył do niego w salonie, gdzie powietrze ciążyło na płucach jeszcze czymś innym, znacznie gorszym od spleśniałej potrawki i właśnie z tym gorszym mierzył się Aleksander. Gdy dziennikarz stanął ramię w ramię z zastygłym w przerażeniu towarzyszu, by dojrzeć na własne oczy martwe już i wydzielające soki ciało, aż kaszlnął, jakby czując w nosie swąd śmierci ze zdwojoną mocą.
- Co do ku***…!- Warknął niebywale zirytowany na całą tą sytuację. Teraz nie myślał o tym jak podejrzane czy tragiczne było to zjawisko, a w jak opłakanej sytuacji się znaleźli. I nie pojmował tego w sferze niedokończonej przezeń sprawy przesłuchania Kowala, ale wytłumaczenia się z okropnego znaleziska. Nieboszczykowi było wszystko jedno, a Apolinary wychodził niemal z siebie, aby obmyśleć plan, a niestety w przypływie całej furii były tylko dwa – odsłonić się lub uciekać, w tym ten drugi brzmiał najgorzej. Jeżeli zdecydują się teraz uciec, a policja w końcu odnajdzie jego ciało, po dłuższym czy krótszym czasie, mogli zostać bezpośrednio oskarżeni o…o co właściwie? O to że się zabił, o to że nie poinformowali wdowy o całym zajściu? Wiedział jedno: Kowalowa mogłaby zeznawać przeciwko nim, jeżeli wytoczy proces. Mogłaby nie mieć do tego zdrowia, ale gdy chodzi o pieniądze, ludzie bywają cudownie uzdrowieni. Miał jeszcze czas…Mieli czas, w końcu należałoby się rozglądnąć po domku za nim Apolinary podejmie decydującą może dla sprawy decyzję.
- Poświeć na ciało dwiema…- Nakazał Przybylski, oddając mu swoją latarkę, by zaraz sięgnąć ku swojemu workowi, gdzie wepchnął parę rękawiczek, co prawda skórzanych i zimowych, ale to jedyne jakie wpierw wpadły mu przy pakowaniu w dłonie. Teraz mógł egzaminować ciało.
- Nie zwymiotuj tylko, proszę- westchnął do Aleksandra Apolinary, spoglądając nań dziwnie zmęczonymi oczami, czując, iż cofka towarzysza byłaby już ponad tę sytuację i jego buzujące emocje. Gdyby teraz poszło coś nie po jego myśli, a nie szło już znacząco, przez wiele stuleci nazywano by Warszawę i okolice „polskimi Pompejami”.
Przybylski w rękawiczkach dotknął, nieznacznie, jakby zawstydzony swoją śmiałością zarazem gąbczastego i łamliwego ciała Kazika, począwszy od twarzy. Oczy miał na wpółotwarte, więc Przybylski pozwolił je sobie zamknąć, choć mimo wszystko nie powinien. Dalej doglądał okolic uszu, posiniałych już i trudnych zresztą do identyfikacji, gdyby nie fakt położenia.
- Próbowałeś się kiedyś powiesić?- Zapytał, tonem podobnym jak wtedy, gdy pytał o spędzanie wakacji nad wodą. - Mógł chyba tu leżeć dwa lub trzy dni? Sznur wydaje się mocny, tylko…Siniak jest bardzo rozległy, spójrz…- Wskazał owe miejsce. - Szarpał się? No tak…Czasem się szarpią, bo ciało jeszcze walczy…Ale…- Urwał, w tym samym momencie podniósłszy dłoń mężczyzny. Widząc nań jakby ranę ciętą po skosie na pełnej długości, pokręcił głową. Obszedł ciało, by sprawdzić drugą dłoń, na której czerniąca już rana na dłoni występowała w dwóch miejscach.
- Co to? Miał takie wcześniej?- Zapytał, podnosząc wyżej zwiędłą dłoń, by pokazać Aleksandrowi. - Dlaczego spadł? - Pytał drżącym tonem. - Przecież od tak się nie spada!
Apolinary wyprostował się, by wziąć jeden ze stołków z kuchni. Postawił go zaraz nad miejscem tragedii. Ściągnął rękawiczkę, by odebrać już gołą, lecz spoconą ze stresu dłonią latarkę od Wrońskiego. Zaczął oglądać sznur, nie bacząc, czy błysk będzie dostrzeżony w oknie. Dotknął owej urwanej końcówki, która prowadziła, jakby do haka, szybko zresztą wkręconego. Był krzywy i wciśnięty w zbyt mało wywierconą dziurę, w której jeszcze dojrzeć można było wiórki z drewna.
- Szarpał się tak, że urwał się z haka? Źle założył pętlę? To jedyne wytłumaczenie…Tylko w taki sposób no wiesz…człowiek…- Westchnął. - …się męczy.
Zszedł ze stołka, by poświecić na Aleksandra. Uśmiechnął się pokrzepiająco, lecz zaraz uśmiech zniknął, zastępując go absolutną w tej sytuacji powagą. Ruszył dalej do oglądania pomieszczenie, zostawiając Aleksandra, nie zmuszając już go do niczego, jeżeli sam nie będzie chciał. Co by nie mówić, przez piwne poniedziałki, musieli się lubić. I myślał tak o tym, póki nie podszedł do łóżka, na którym porozrywano koperty w sporych ilościach, a listy rozrzucono a może właśnie ułożono, lecz przez pomieszanie nie było to możliwe do stwierdzenia, przynajmniej na ten moment. Apolinary podniósł kopertę dłonią w rękawiczce. Była absolutnie czysta, podobnie zresztą jak…list. Czyżby Kowal miał dopiero wziąć się za pisanie ostatnich pożegnań i testamentu? Po dłuższym egzaminowaniu kopert, Apolinary mógł stwierdzić, iż zostały ponumerowane, co wdało się aż nazbyt interesujące.
- Puste listy? - Pytał sam siebie. - Aleksander, myślisz, że…możemy sobie przywłaszczyć jego korespondencję? Znaczy, prócz ponumerowanych od wewnątrz kopert kartki są puste. Chyba możemy je wziąć…Na co one policji.
To powiedziawszy, zaczął każdą po kolei składać na nowo, tak jak wsadzone były w koperty i wraz z tymi kopertami, upchał do plecaka.
- Mały szacher – macher. Przecież to nie oszustwo, prawda, Aleksandrze? To gra fair play. Kto pierwszy ten lepszy…- Zaśmiał się sam do siebie, a kiedy wszystkie listy zostały ograbione i zabezpieczone w worku podróżnym, Przybylski podszedł do Aleksandra, by przedstawić mu swoją propozycję rozwiązania tej sytuacji.
[b]- Słuchaj, chyba powinniśmy powiadomić odpowiednie służby. Pójdziemy do sąsiadów, powiemy co się stało, że jesteśmy przyjaciółmi Kazika. Kazika nie było w domu, pojechaliśmy zobaczyć czy wszystko w porządku. Weszliśmy oknem, bo nie otwierał…Zobaczyliśmy wisielca. Pewnie nie mają tu telefonu a najbliższy może być i w Warszawie. Pozwolą nam wrócić do domu. I stamtąd się zadzwoni albo od razu pójdziemy do wdowy. Nie możemy tego ukrywać. Takich rzeczy akurat nie można.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:39 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
To nie wymioty były w tym momencie problemem, bo na nie nawet mu się nie zbierało, wbrew temu, co mógł myśleć Przybylski. Kac Wrońskiego minął już, a wraz z nim odeszło to nadnaturalne wyczulenie zmysłów na wszystko co nieprzyjemne – jaskrawe światło, głośne dźwięki, swąd. Poza tym – był całkowicie wręcz sparaliżowany. Aleksander walczył teraz z samym sobą, byle tylko się nie popłakać, byle nie pokazać słabości w takim momencie. Chociaż dolne powieki drżały mu, zresztą tak samo dolna warga.
Widząc jak Apolinary zamknął pokryte trupim bielmem oczy, Wroński nieco odetchnął. „Nieco” to było jednak niewystarczające, by odezwał się obecnie w jakikolwiek sposób nieproszony. Przypominał sobie, jak jeszcze kilka dni temu minął Kazika na korytarzu Teatru Wielkiego, gdzie skłonił mu głowę, zresztą z wzajemnością. Jak jeszcze wczoraj rozmawiał o nim z ekipą Piwnych Poniedziałków. Jak dziś zarzucali jego żonie, że mógł być mordercą.
A ten teraz leżał tutaj, taki bez życia. Sprawa Krystyny zbierała bardziej krwawe żniwo, niż tylko aktorka, gdy nie minął nawet tydzień. Nawet tydzień! Wroński w głowie zamartwił się, że to może nie być jeszcze koniec tej farsy, że takich osób jak Kowal będzie więcej. Nieradzących sobie z emocjami, może z wyrzutami sumienia…?
- Ja… Ja nie wiem – powiedział, spoglądając niechętnym spojrzeniem na poranione dłonie Kazika. Nie miał takich nigdy, gdy ten go widział, jednak czy nie miał ich w przeddzień zwolnienia? – Nie zostawiłby ich otwartych. Nie zostawiłby otwartych! To musiało być świeże!
Zaparł się. W końcu był w tym chlewie, ale jednak u siebie. Stworzenie sobie prowizorycznych opatrunków nie było trudne, szczególnie, jeżeli były to cięcia, które nie wyglądały na paraliżujące ruchy palców. Poza tym – kto ranił się w wewnętrzną część dłoni kilka nawet razy? I to w obie?
Wroński aż rozejrzał się za potłuczonym szkłem, którego nie znalazł. Przynajmniej nigdzie na widoku.
- W-widzisz gdzieś pod łóżkiem ro-ro-rozbite szkło?
Tkwił tak w miejscu, a łzy napłynęły mu do oczu już na dobre. Nie był człowiekiem z kamienia, właściwie, już nie chodziło o sytuację Kowala, z którym wcale nie był tak blisko. Czuł, że grunt usuwa mu się spod nóg. Na pewno ktoś ich o to posądzi. Na pewno żona Kazika ich o to posądzi. Powie, że ich zachowanie pewnie zmusiło go do takiego czynu! Byli zgubieni. Szczerze zgubieni.
Nie łkał jednak, jedynie pociągnął nosem co jakiś czas, byle tylko spróbować zahamować pot sączący się z gałek ocznych. Można było go nazwać mięczakiem, jednak obserwacja dwóch tak tragicznych śmierci w jednym tygodniu widocznie poruszała go trochę mocniej.
Nawet nie zabronił Apolinaremu przywłaszczyć sobie czegokolwiek – mógłby nawet okradać jego samego, a pewnie nic by na to nie odpowiedział.
- Ja n-n-nie wiem, Apolinary – odpowiedział na jego propozycję, klasycznie dukając i wycierając policzek rękawem, mając nadzieję, że ten w ciemności nie zauważy jego pokazu emocjonalnego rozbicia. – Z czego o-o-on niby się rzucił? Przecież to bez-bez-bez sensu. Wszystkie te me-meble są za daleko, a, a, w, w wieszaniu się chodzi o… O… O skręcenie karku przez szar… Szarpnięcie. O…On skoczył skąąą-ądś?
Był trochę mniej zrozumiały niż zwykle, ale widocznie jego własne słowa pobudziły mięśnie do ruchu. Do przesunięcia postaci Wrońskiego bliżej Apolinarego, by nie musieć już mówić głośno. Szepcząc już się nie jąkał.
- Oni tu przylezą pewnie. Cała wieś się dowie, wszyscy się zlezą. A policja? Oni nas zgarną, Apolinary. I żonę też przesłuchają.
Wroński wydawał się przerażony. Nie chciał skończyć w więzieniu za niewinność. Odetchnął bardzo ciężko, a potem spuścił głowę i upewniwszy się, że pistolet nie jest naładowany – oddał Przybylskiemu broń i poprosił niemo o schowanie ich do worka. W końcu jeżeli chcieli rozmawiać z sąsiadami, ta na pewno nie pomogłaby w zrobieniu dobrego, pierwszego wrażenia. Bo tak – Wroński nie stawiał się temu planowi.

Gdy stali już na ganku domku, w którym wcześniej jak i teraz paliło się światło, odczekując chwilę po zapukaniu do drzwi - oświetleniowiec spoglądał tępo w kierunku domku Kazika. Światło nad gankiem wydawało się jednym punktem, który wyróżniał niewielki budyneczek z tych całych egipskich ciemności. Pozwalało zobaczyć jego krawędzie i przypomnieć sobie o przykrym widoku, jak zastali w środku. Aleksander aż poczuł wszystkie wnętrzności w jednym momencie.
Po chwili jednak drzwi się otworzyły, a zza nich wyrosła postać mężczyzny niewysokiego, bo mniej więcej wzrostu Wrońskiego, niedogolonego i nieco już łysiejącego. Spojrzał po mężczyznach pytająco.
- Dobry wieczór? – powiedział, widocznie oczekując od któregoś z nich chociaż słowa.
- Dobry wieczór, czy ma pan może telefon? – zapytał Wroński, chcąc przerwać ciszę, chociaż głos miał ochrypnięty i jakby słaby.
- No niestety panowie, tutaj nie ma cywilizacji – zaśmiał się, opierając łokciem na wewnętrznej klamce u drzwi wejściowych. Za mężczyzną można było zauważyć cień jeszcze jakiejś sylwetki, widocznie umieszczonej w progu pokoju obok i podsłuchującej. – A coście, zabłądzili?
- Nie, jesteśmy przyjaciółmi Kazimierza Kowala, tam, z domku obok – zaczął Aleksander, chociaż topornie mu to szło. – Chcieliśmy sprawdzić… Co u niego. Bo zniknął praktycznie bez słowa…
Wydawał się plątać we własnych słowach. Tak, było to beznadziejne. Tak, było to mało drapieżnie męskie, ale Aleksander miał już wszystkiego potąd. Tłumaczył się przed sobą, że wielu w jego sytuacji postąpiłoby tak samo. Że nie każdy był tytanem, a on nie popadł w histerię, wciąż mogło być gorzej.
Widocznie to jednak Apolinary musiał dokończyć rozmowę. Oczekiwanie na to, że Wroński doprowadzi ją do końca byłoby nazbyt naiwne.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:39 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Wszystkie ślady wskazywały na to, iż Kazik wcale nie chciał przerwać karku. Zrobił to nieumiejętnie, zapewne ze stresu, pośpiechu, w końcu, wiązanie pętli nie jest umiejętnością niezbędną, ale jednak każdy wie, iż faktycznie należałoby z czegoś się puścić. Chyba najgłupszym pomyłem byłoby całym ciężarem wskoczyć na sznur. Trudno było to wyobrazić Apolinaremu, jednak tylko to tłumaczyłoby zerwanie liny i rozległe ślady na szyi, zapewne po nieudolnych próbach zrobienia tego raz a porządnie. W dodatku rany na dłoniach, których źródło po takim czasie przy ogólnym widoku były trudne do zidentyfikowania przez laika a takim był Przybylski. Może to wcale nie były rany cięte, tylko rany po szarpaniu się ze sznurem, rozerwana, spalona skóra, głęboko przecięta, przy niewiarygodnie silnym pociągnięciu?
Za nim wyszli do sąsiada, Apolinary jeszcze raz pozwolił sobie dotknąć zwłok, tym razem sięgając za kołnierz koszuli do karku. Wpierw zaczął macać w tamtych okolicach, lecz przez fałdy tłuszczu nie było to najłatwiejsze z zadań. Wziął więc głowę w obydwie dłonie, a była miękka, gąbczasta i napuchnięta aż siwa skóra naciągała się przy dotyku. Zaczął głową delikatnie kręcić, aby dojść do wniosku, iż kręg z pewnością nie został przerwany, gdyż odcinek szyjny był równie sztywny jak reszta członków. Nie wyrzekł do Aleksandra nic w tej sprawie, czując, iż nie jest to najlepszy moment, zwłaszcza jak momentalnie ten jął się jąkać i jak szkliste, krwawe od napiętych żyłek miał oczy. Również nie był to czas do pocieszania, w końcu mieli robotę do wykonania i to nie lekką.
Stojąc już naprzeciwko sąsiada, Apolinary jeszcze analizował swoją decyzję. Nie widział w tamtym momencie lepszego rozwiązania i klął się na własne imię, jeżeli wróci do domu i obmyśli coś lepszego chyba sam się powiesi. Trzymał dłonie w kieszenie, nieelegancko, lecz nie chciał ujawniać jak mocno zaciśnięte w pięści były z jakiejś bezsilnej, męczącej go złości. Spojrzał na sąsiada spod byka, lecz opamiętawszy się, dokończył za Wrońskiego uprzejmiej, jak jego poza wskazywała:
- Jego żona też się bardzo martwiła, więc powiedziała nam, że tu może być. Przyjechaliśmy, jakieś czterdzieści minut temu, ale drzwi były zamknięte, wszystko zamknięte, więc weszliśmy oknem…- Tutaj Apolinary urwał, badając reakcję sąsiada. Łysiejący człowiek nie wyglądał na przejętego tą prawda, a twarz jego zatrzymała się na wyrazie na usilnej uprzejmości.
- Weszliśmy i okazało się, że…Kazik nie żyje. - Teraz dopiero sąsiad Kowala zmienił pozycję, spoglądając na mrugający punkt, obsiany robaczkami, za plecami dwóch nieznajomych.
- Jak nie żyje? Pokażcie, pójdę tam, może da się wynieść ciało…- I już wziął kurtkę, by zarzucić na ramiona, lecz Przybylski powstrzymał go.
- Powiesił się…- Dodał, nie spoglądając na Aleksandra. - Leży tam już któryś dzień…- Mówił Przybylski, starają się modulować głos na szczególnie przykry. Mężczyzna popatrzył się po dwójce, a zatrzymując spojrzeniem na Wrońskim, zaczął nad czymś myśleć.
- Czyli samobójca?- Powtórzył sąsiad, jakby nie wierząc. Apolinary przytaknął krótko. Teraz mężczyzna zaczął nad czymś dogłębnie myśleć. Obejrzał się za siebie, przeprosił ich dwójkę i zamknął drzwi. Powrócił po niecałych dwóch minutach, zostawiając postanowienie zobaczenia ciała z pobożną żoną.
- Jak samobójca, to lepiej żeby go policja zabrała a nie tak dotykać. Wiedzą panowie jak to z samobójcami. Żadne to szczęście z takimi bezbożnikami…znaczy się, jak już leży któryś dzień, to może poleżeć i noc. Nikt tam wchodzić nie będzie. Jak panowie chcą, to go zabierać, ale ja nie pomogę. Do grabarza można, mieszka za laskiem, ale…jak Warszawiak, to my tu nie chcemy, żeby się ktokolwiek zajmował…samobójcą. - Tyle go widzieli, kiedy zniknął za drzwiami, próchniejącymi górą.
- Wiedziałem. Jak wielu inteligentów w to jeszcze wierzy, to i tacy wierzą. Samobójcy przynoszą nieszczęście a już szczególnie jak się ich dotyka…- Prychnął Przybylski, kierując się w stronę, gdzie dwójka zostawiła rowery. Nie oglądał się na Wrońskiego, parę razy jeszcze spojrzawszy w niebo, dając zmęczonym już oczom odpocząć od głębokiej ciemności nocy.
- Pojedziemy do wdowy. Powiemy jej, zawiadomimy sąsiadkę, niech się nią zaopiekuje Kazikową a ta zdecyduje gdzie dzwonić i kiedy -oświadczył Przybylski równie chłodnym tonem, co wiatr śmigający w nocnej porze na otwartej przestrzeni pola.
Nie jechali, lecz prowadzili rowery, oświetlając sobie drogę latarkami. Ścieżka była zbyt nierówna, aby pojechać tak w ciemności. Brakowało im do tego wszystkiego kontuzji jednego z nich. Co prawda Apolinary raz po raz sięgał ku mapie, aby wyprowadzić ich na główny trakt, gdzie zaraz mogliby polecieć rowerami i znaleźć się pod Warszawą w półtorej godziny. Według zegarka było znacznie po godzinie pierwszej, a w obecnym tempie na nogach w domach byliby nad ranem. Ta wizja nie podobała się dziennikarzowi, jeżeli cokolwiek mu się podobało tego dnia. Może w innych warunkach, dziennych mógłby zachwycić się dziwnością śmierci Kowala, tym razem jednak wszystko zbyt mętne, rozmyte i przyćmione mrokiem nocnym, aby podjąć wszelakich koncepcji, skoro każda, podobnie jak w sprawie Krystyny, wydawała się równie dobra, co niemożliwa.
Spojrzał na Aleksandra, świecąc nań latarką. Zbliżył się ku niemu ostrożnie, by oprzeć prawą dłoń na ramieniu mężczyzny, dalej przesuwając ją zwolna, musnąwszy dłonią jego karka, na drugie ramię, tak że obejmować go całego. Z racji drobności Aleksandra, nie było to szczególnie dlań trudne.
- Już Ci lepiej? Przed domem sąsiada wyglądałeś jak w gorączce…Przykro mi, że do tego doszło. Nie mogliśmy nic zrobić. Dowiemy się o co w tym wszystkim chodzi…- Mówił czule nad uchem Wrońskiego, czując, iż jest mu winien najdrobniejsze choć słowa otuchy, skoro nie mógł mu okazać wsparcia nad zwłokami inspicjenta.
- Jeżeli nie czujesz się na siłach, wróć do domu. Sam załatwię sprawę z wdową. Dzisiaj był ciężki dzień. Wyśpisz się i wszystko będzie…lepiej.
Czując, iż zmniejsza dystans pomiędzy ich ciałami, odlepił się od Aleksandra, z raptownością, ostatni raz w przyjacielskim geście pogładziwszy jego ciemne włosy, chłodnymi, skostniałymi od późnowieczornych temperatur palcami.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:40 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
[small]…[/small]

Faktycznie, samobójstwo bywało uznawane za grzech i to nie byle jaki, podobno dla samobójców zarezerwowany specjalny krąg piekła. Wroński słyszał o tym kiedyś, nawet jeżeli tylko poznał Nie-Boską Komedię, nie znając pierwowzoru tej nazwy. Wątpił jednak, by ich sytuacja była porównywalna do wędrówek po piekle, w końcu nie było tu płomieni, ba było wręcz upiornie zimno.
Wszystko co robili wyglądało bardziej jak odważna wędrówka po krawędzi przepaści tak ciemnej, że nie wiadomo jak głęboko ta ciemność sięga. I czy przypadkiem nie wypełniona jest wodą na tyle głęboką, by potknięcie się ku niej i nagły spadek został gładko zamortyzowany.
Aleksandrowi kręciło się w głowie na samą myśl o bezwładnym spadaniu, które właśnie sobie wyobraził. Dlatego też nie zbuntował się w żaden sposób na słowa sąsiada, a tym bardziej na słowa Przybylskiego.
Właściwie – praktycznie całą drogę przez polne trasy się nie odzywał, nie chcąc nawet spoglądać na mapę, właściwie myśląc nad tym, jak całkiem przyjemny dzień z początku, dotarł do końca jako jeden z najgorszych dni jego życia. Dodatkowo czuł się przez dłuższy czas w tym uczuciu osamotnionym, w końcu Apolinary nie wydawał się pozornie aż tak przejęty. Każdy jednak radził sobie wyraźnie inaczej w kołatającymi się w głowie myślami.
Gdy jednak byli już na trasie do Warszawy, a Przybylski wreszcie postanowił się do niego odezwać (dodatkowo dosyć uprzejmie, mało tego – pocieszająco), Wroński bardzo chętnie przyjął te słowa oraz dosyć czuły gest. Nie miał problemów z przyjmowaniem uścisków, właściwie, w takim momencie były one nawet zbawienne, gdyż do oświetleniowca sto razy mocniej trafiało pocieszanie emocjonalne, niż próba racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego martwić się nie powinien.
Zastanawiał się czy może nie powinien pojechać do którejś z sióstr, byle nie siedzieć całą noc samemu. Bo tak, było mu lepiej, ale tylko trochę.
- Tylko ty wierzysz w to, że zasnę po czymś takim. A ty jak się trzymasz? – powiedział cicho, zdejmując z głowy dłoń Apolinarego i drugą dłonią poklepał ją po zewnętrznej części. Obydwaj byli niezwykle zmarznięci, co stwierdził Wroński, praktycznie nie czując ciepła uciekającego od Przybylskiego. Dłoń puścił szybko, a potem pozwolił sobie rzucić z grobowym uśmiechem: – Załóż rękawiczki, widziałem, że masz.
I można było na tym etapie stwierdzić, że drugim imieniem Aleksandra na pewno była „Mama”, skoro w takim tragicznym wręcz momencie, pomyślał o czymś podobnym.
- Pojadę z tobą, nie chcę zostawiać cię samego – stwierdził z marną pewnością, ale jednak pewnością, chociaż to raczej on nie chciał zostawać sam tak długo, jak to tylko możliwe. Zresztą – droga do jego domu rowerem, nie była wcale tak znacznie krótsza jak ta uwzględniająca przystanek w domu Kowali. A raczej domu pani Kowal, skoro jej mąż już nie miał zamiaru tam wracać…

Droga minęła im szybciej, jak to zawsze drogi powrotne, chociaż jechać musieli nieco ostrożniej, bo otoczeni ciemnością rozświetlaną tylko przez latarki przymocowane u rowerów. Nad mężczyznami mogły wisieć chmury wielorakich myśli, ale Wroński próbował na wszelki sposób odpędzić od siebie te nieprzyjemne. I choć jakiś czas temu, w podobnych sytuacjach pomagało myślenie o Krystynie, teraz i ten temat był niezwykle nieprzyjemny. Zresztą – myśl o Krystynie obecnie była motorem napędowym ciągu zdarzeń przyjemnych i nieprzyjemnych, który to ciąg kończył sam inspicjent.
Na każdym więc postoju, kiedy już się na taki decydowali, Wroński wypalał co najmniej dwa papierosy. Nie ryczał jednak, nawet nie ronił już łzy, widocznie na ten moment już chyba trochę poskładany do kupy. Na tyle poskładał do kupy, by już być w stanie zamartwiać się o to, czy Przybylskiemu czegoś nie brakuje. Zaproponował nawet z wisielczym humorem, że jeżeli wciąż jest mu zimno, to Wroński może się podpalić i służyć za żywe ognisko, w geście równie żywego poświecenia. Propozycji jednak nie ziścił – może to i lepiej.
Kiedy już jednak stali przy domu Kowalowej, był środek nocy. Światła żadnego z baraków nie paliły się już, jedynie rozstawione rzadko, a i tak świecące się co trzecia, lampy miejskie, rozświetlały im drogę. Aleksander chował szyje w kołnierzu, myśląc o tym co za moment się zdarzy, odpędzając od siebie cały względnie lepszy nastrój jaki nagromadził w drodze. Tak, w mgnieniu oka.
- Myślisz, że w takim stanie ona jest tam sama? – powątpiewał Wroński. – Mówiła coś niby o synu, wcześniej mało mnie z nim nie pomyliła, oby nie było go w środku…
Technikowi średnio uśmiechała się konfrontacja z kimkolwiek kto miałby chcieć bronić kobiety, którą wcześniej tak fatalnie potraktowali. Szczególnie, że raczej obydwoje nie byli teraz w zbyt bojowym nastroju. Wrońskiemu pewnie można byłoby obecnie zarzucić wszystko, a jedyne co oskarżenia by wywołały, to tylko połknięcie przez niego języka. I ciszę.
Sam jednak zgodził się na to by tu być, chociaż mógł oszczędzić sobie nerwów. Mimo wszystko, nie miał zamiaru się wycofywać, a na znak tego – popchnął bramkę na posesję Kowali.
Furtka pozostawała otwarta, mimo późnej pory. Okolica może nie była szczególnie nieciekawa, jednak mogło to trochę dziwić.
I tak jak się tego spodziewano – zapukanie nie wywołało żadnego efektu przez dłuższą chwilę. W tym wszystkim Wroński obawiał się, że kobieta w trakcie snu mogła ich nie posłyszeć. Osoby starsze i tak zwykle bywały głuchawe.
- Dzisiejszy obiad wciąż aktualny? – próbował pokrzepić Przybylskiego w momencie, gdy byli zmuszeni na oczekiwanie. Problem polegał na tym, że Wroński nie potrafił nawet pocieszyć sam siebie.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:40 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Powróciwszy do Warszawy Apolinary poczuł zmożenie, tak wielkie, iż ledwo czuł nogi na pedałach, poruszając nimi sennie. W ciągu tygodnia noce nie były równie huczne, głośne i malownicze jak w dni wolne, jednakże do zmęczonej, obolałej już głowy wszystko docierało z siłą kaca. Teraz było podobnie, jadąc środkiem jednej z ruchliwszych ulic, w stronę Żoliborza, dudniły mu nocne arie miasta. Cichły jednak z każdym kolejnym metrem, przebytym z wielkim bólem aż nie stanęli nad barakiem Kowali, by zaraz przekroczyć furtkę.
- Nie ważne w jakim będzie stanie. Nie możemy tego ukrywać- stwierdził, wzruszając ramionami. Przetarł oczy dłonią na rozbudzenie, co i tak na niewiele się zdało.
- A tak! Obiad! Miałem Ci przypominać. Przed pierwszą w domu. Możesz mnie nie zastać, ale Kasieńka Cię ugości. Tylko się jej nie przestrasz. Bywa oschła, ale to dobra kobieta- mówił, trochę dziwnie od rzeczy i nie pytany, ale czy był to pierwszy raz?
W końcu drzwi się otworzyły a w drzwiach na nieszczęście Wrońskiego stał mężczyzna, w kwiecie wieku, choć starszy od wizytującej go dwójki. Popatrzył się na nich spod byka, przy tym brutalnie wręcz ściągając twarz, przypominając, choć nie tyle w budowie, co w mimice postać samego Marsa. Nie było to najprzyjemniejsze spotkanie, choć nikt do tej pory nie wyrzekł ni słowa, lecz skoro atmosfera stała się ciążąca, głównie przez piorunujące spojrzenie młodego Kowala, to cóż można było rzec na swoją obronę?
- Wynoście się!- Zaczął bez najmniejszych grzecznościowych precedensów mężczyzna, lecz ani jeden, ani drugi nie mógł teraz ustąpić.
-Musimy porozmawiać, chodzi o Kazimierza Kowala- próbował spokojnie nawiązać porozumienie Przybylski, lecz za nim zdążył dopowiedzieć cokolwiek więcej, pięść syna wdowy przefrunęła mu zaraz nad nosem. Nie zamierzał go uderzyć, lecz nastraszyć, co wyszło mu, lecz tylko przez pierwsze kilka sekund, gdyż ruch ten przelał czarę, drżącą już na posklejanej nóżce niemal epileptycznie. Przybylski się wściekł jak osa, zapominając o otulającym go jeszcze chwilę temu zmęczeniu. Naprężył się i podjął próbę wparowania do domu. Starszy mężczyzna nie próżnował, łapiąc go za fraki, co zaraz uczynił i Apolinary.
- Wynocha powiedziałem!- wrzasnął mu w twarz syn, niemal opluwając.
- Stary Kowal nie żyje! Powiesił się! Jest cholernym samobójcą!- Krzyknął z wyrzutem, choć nie miał nic ku takiej formie pozbywania się jestestwa. Nie był uprzedzony a piekielnie rozsierdzony. - Tak, powiesił się! Tchórz!- Krzyknął mu w twarz. - Pojechaliśmy nad tę rzekę a w domku zastaliśmy syf i trupa! Tak właśnie! Martwy był od trzech dni! Tak się nim interesowaliście! I wynoś się! Wynoś! Żeby kolega z pracy za ojcem wam ganiał! I jeszcze nas przepędzasz, co? Taki byłeś chojrak a teraz patrz na siebie! Taki sam tchórz jak i ojciec! Mieliśmy pomóc i porozmawiać! Gonił was pies! - Sytuacja prezentowała się nad wyraz przykro a przede wszystkim, to Apolinary zdawał się być tym złym o języku niewyparzonym, twardym i wulgarnym a Kazimierza za tchórza nie miał, podobnie jak i jego nieznanego mu syna, z którym zaraz wszedł na drogę wojny. Apolinary był wykończony, trochę jak dziecko, podburzone zmęczeniem, zaczynało być marudne, aby sprawiać jak najwięcej kłopotu rodzicom. Tak teraz Przybylski sprawiał problemy obcym im ludziom, którzy musieli przeżywać tragedię. Bez żadnej ogłady, łajał ich, choć nie było to jego świadomą intencją.
- Tatuś, ale jak dlaczego?- Zawył nagle pierwszy z agresorów, teraz przybierając postawę skazańczą. Ten jęk, pełen żałości i strachu, jakby lekiem na nagłych wybuch dziennikarza. Apolinary spojrzał na Wrońskiego, westchnął głośno i opowiedział jeszcze raz, spokojnie, poczynając od wypadku w teatrze przez odwiedziny matki do włamu. I nie miał już nic do dodania, prócz przeprosin oraz pożegnania. Wszystko było bardzo nagłe, jakby mignięcie, ale i on nie zamierzał ciągnąć tematu, tak i syn Kazimierza zdawał się nie mieć już ani żalu do Apolinarego, ani ochoty na dłuższe wyjaśnienia. Pożegnał ich, zamykając za sobą drzwi słabo aż musiał dwa razy poprawić.
- Co za paskudny dzień. Niech się już skończy…- Burknął tylko, patrząc na Aleksandra przepraszająco. - Nie miałem zamiary. Sprowokował mnie!- Zaczął się bronić.
Latarnie wśród żoliborskich uliczek już nie świeciły, choć na głównych placach pojedyncze lampy, rzucały widmo światła, niewyraźnego i topiącego w mroku, niewiele dwójce dając.
[b]- Niech jutrzejszy dzień będzie milszy. Nie wiem jak będzie u Gałeckich…Mam nadzieję, że lepiej i zabawniej…
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:41 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
Zanim jeszcze drzwi domu Kazików otworzyły się, Wroński chciał ironicznie zapytać jeszcze raz kiedy ma przyjść, chcąc raczej go zastać, a nie spędzać czas z tak wyniosłą kobietą, jaką wydawała się mu na pierwszy rzut oka i przy pierwszym poznaniu Katarzyna Malinowska. Dobrze może jednak, że nie zdążył o to spytać, bo to jaki pokaz negatywnych emocji pokazał im wszystkim po chwili zarówno Apolinary, jak i domniemany synek Kowala… Aleksander wolałby nie przeżyć tego na własnej skórze. W końcu kiedy ostatnio Przybylski wziął go za fraki, jakieś półtorej godziny później jedli już kiełbaskę z jednego widelca. Istna tragedia. Aż strach pomyśleć, co było kolejne w kolejce…
- Przestań! – krzyknął za dziennikarzem, wyciągając ku niemu ręce, byle tylko próbować odciągnąć go od przeganiacza. Zaniechał jednak działania, słysząc, co ten ma im do powiedzenia. Teraz również i Wrońskiemu przed myśl przeszło uderzenie Przybylskiego w twarz, chociaż stał już tylko w miejscu.
Wroński nie wierzył w to, że te słowa zadziałały. Nie wierzył też w to, że Przybylski mógł twierdzić, że samobójcy byli po prostu tchórzami. I to jeszcze w twarz pokrzywdzonego syna. Oświetleniowiec zastanawiał się teraz co musiało wstąpić w towarzysza. Czy to zmęczenie odebrało mu rozum?
Czy ten dzień mógł być gorszy? Tak, mógłby i byłby, gdyby Apolinary miał wyjść z tego ze szwankiem.
Ale o dziwo odniósł sukces. Napastnik nie wydawał się być dłużej agresorem – przeszedł do tak pasywnej pozycji, że Wroński nie wierzył własnym oczom. Nie wierzył tym bardziej w to, jak sprawnie i pokojowo później przyszło im opuścić obejście Kowali.
Jakby nic przed chwilą się nie wydarzyło.
- Przybylski, z ręką na sercu, nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo takiego jak ty – przyznał, autentycznie kładąc jedną dłoń na sercu, chociaż jeszcze nie objawił co za tymi słowami krył. W zduszonym, mlecznym jakby blasku latarni, podtrzymując rower jedną dłonią za kierownicę, wyglądał jakby mówił to z całą szczerością na jaką mógł zdobyć się po tylu godzinach bez snu. Bez większego posiłku, bez niczego ciepłego do picia i z twarzą już wyraźnie zagojoną, chociaż jak u pirata zarośniętą. – I nie wiem czy to dobrze, czy źle – ale nikomu kogo znam takie zachowanie nie uszłoby na sucho, a tobie się udało, chociaż już nawet sam byłem nielicho zdenerwowany. Rozumiesz? Unikat jesteś. Spod szczęśliwej gwiazdy.
Nawet, jeżeli osoba którą mieli przesłuchać, okazała się martwa i pokrzyżowała im plany, to mieli to szczęście. Przeszedł z Apolinarym w kierunku uliczki Mickiewicza, tej główniejszej, którą łatwo można było wrócić zarówno w jedną stronę – do Wrońskiego, jak i w drugą – do Przybylskiego.
- To już dzisiejszy dzień, Apolinary – zwrócił uwagę, chociaż jego imię przeciągnął już trochę, jakby próbując hamować ziewniecie. I tak – był może był zmęczony, ale nie – na pewno nie uda mu się zasnąć. Albo nie od razu i nie na długo. Zastanawiał się też w tym momencie, która siostra najmniej ochrzani go za budzenie w nocy. – Nie możemy jutro… Trochę wcześniej? Ja jutro idę do pracy na szesnastą. A nawet nie wiem gdzie mieszkają Gałeccy…
Aleksander wydawał się trochę nie być sobą. Oferował w końcu umówienie się wcześniej, a nie spóźnienie. Albo uwzględnił w tym planie już swoje spóźnienie? Jednak później machnął już ręką na pożegnanie.
- Uważaj na siebie… – rzucił, wsiadając już na rower i oddalając się w kierunku osiedlowej dróżki na wprost.

Środa, trochę przed pierwszą

Dzień Wrońskiego był leniwy. W końcu jak miała zachowywać się osoba, która spała może raptem dwie godziny, dodatkowo niecałe, by jeszcze zdążyć doprowadzić się do względnego porządku, w jakim emocjonalnie zdecydowanie nie był? Na pewno leniwie, ospale, już nawet nie zwracając uwagi na podkrążone oczy. Zjadł śniadanie, ledwo zawrócił do własnego domu od Alicji (która zamiast siedzieć z nim wczorajszej nocy, zasnęła mu na ramieniu), a już z tego domu musiał wychodzić, bo spoglądając na zegarek, jak zwykle spodziewał się spóźnienia.
Przedarcie się przez Warszawę o tej porze nie stanowiło aż tak wielkiego problemu. Mało kto o tej porze do pracy jechał, mało kto z tej pracy wracał. Dopiero po przesiadce na Pragę, trochę więcej ludzi dosiadło do tramwaju, który był chyba jedynym szybkim środkiem transportu przez rzekę.
Zerkając na zegarek, dotarł do kamienicy trochę żwawszym krokiem.
Ale o dziwo spóźniony nie był – mało tego, wydawał się być nawet bardziej przed pierwszą (dwadzieścia minut), jak przed pierwszą postrzegał (czyli pewnie z dwie minuty przed). Stał przed różowymi drzwiami, widocznie chwilę wahając się czy powinien zapukać już czy jeszcze zwlekać pół minuty. Pod pachą trzymał zwinięte dwie gazety, które pewnie czytał w tramwaju, byle tylko nie zasnąć. Co rzucało się w oczy, to to, że ubrany był w sweter, raczej nie swój, bo w kolorze innym od szarości czy brązów. Uznał jednak, że skoro się ogolił i nie był roztrzepany, to Katarzyna na pewno nie będzie dla niego taka paskudna, jak to ostrzegał go jeszcze wczor… dziś Apolinary. Poza tym – był tylko małym, biednym chłopcem. Nie można być złym dla małych, biednych chłopców.
Zapukał do drzwi nienachalnie, byle tylko się nie narażać.
Zanim jeszcze drzwi się otworzyły, pośpiesznie przylizał włosy, mając nadzieję, że drzwi otworzy jednak Przybylski, a nie Malinowska. Właściwie – w tym momencie sam w głowie zakładał się ze sobą, byle nie myśleć o nogach, które do pedałowania nieprzywykłe – rwały przy każdym ruchu. Nie wspominając już o tym, jakim trudem było wdrapanie się po schodach...
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:41 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 E5a57304a5b54b1835123eee1073de32

W tym czasie, gdy Apolinary zmuszał swoje obolałe nogi do biegania za piłeczką tenisową, umysłem bardziej przy wczorajszym wieczorze niż meczu, Katarzyna starała się zdziałać coś z flakami wieprzowymi. Tak, kobieta kochała mięso wieprzowe i nań niemało odkładała, podobnie jak na wino lub wódkę, choć akurat tej było pod dostatkiem. Teraz jednak zaglądała do żeliwnego kociołka, gdzie raz po raz dosypywała to nowych ziółek, byle urozmaicić smak. Jej kuchnia była przyzwoita, szczególnie, iż starała się jadać jakościowo, a jednak miewało dość trudne w opanowaniu ciągoty do przeprawiania. Zadowolona jednakże z efektu, zapachu i koloru, który dlań jako wzrokowca było niemniej istotne, postanowiła nagrodzić swój trud papierosem. Odpaliła, przekładając go z jednego kącika w drugi, kiedy coś przerwało jej zabawę. Ruszyła w stronę drzwi, zaskoczona, iż Apolinary postanowił zapukać, lecz rzuciwszy ostatkiem chwili na zegar była już pewna, że to nie on.
Otworzyła, stając nonszalancko w progu.
- O, Amant!- Mruknęła z przeszywającym cynizmem. Katarzyna miała coś w sobie, iż głos jej choć melodyjny i zapewne piękny w śpiewie, brzmiał jak dobrze naostrzony nóż, jeżeli nie kosa. Przesunęła się w progu, by wpuścić Wrońskiego do środka. - Polcia jeszcze nie ma, zapraszam.
Poprowadziła go ku salonowi, by zaraz zniknąć za wnęka gdzie znajdowała się kuchnia. Zaplanowała uraczyć go popołudniową, aromatyczną turecką kawą, parzoną w tygielku, który jego pradziad przywiózł z Istambułu. Naczynie nosiło znamiona użytkowania, jednak kawa jak dwa pokolenia temu smakowała niebem, tak i dziś można w niej wyczuć rękę Allaha. I choć bariści z całego świata, z braku większych rozterek w swej profesji, dywagują, czy smak kawy to umiejętności, sposób przygotowani, czy sam produkt, to według mało pojętnej w kawowym świecie Katarzyny - kawa to styl życia. Kawę trzeba pochłaniać, jako rarytas swojego niezastąpionego smaku a jakąkolwiek by nie była, należy jej się przede wszystkim czas, by z tanich ziaren, wybrać smak. Dla jednego panami kawy będą dumni Włosi a dla innych, namiętni w swej baristyce Francuzi, natomiast znajdą się i tacy, między innymi młoda Malinowska, którym najwięcej kawowych doznań dostarczą Turcy, ze swymi barwnymi dżezwami. Liczyła, iż „Amantowi” również posmakuje ta egzotyka. Zakończywszy cały proces spojrzała na swoje dzieło, by po niewielkim zresztą pomyślunku, wyciągnąć z szafki butelkę spirytusu i wlać do obydwu filiżanek może i z kieliszek.
- Masz, poczujesz się po tym kopnięty. Dosłownie. Ożywiejesz trochę, bo na razie to martwiejesz- rzekła, stawiając przed nimi miedzianą tackę, z dwiema porcelanowymi filiżankami, ręcznie wymalowanymi w kwiaty i egzotyczne ptaki, których gatunki zapewne Ziemi nigdy nie widziały. Podał gościowi parujący specjał, aby samej zająć miejsce przy Wrońskim. Zamaszyście założyła nogę na nogę, eksponując przy tym szczupłą łydkę spod spódnicy. Wypuściła dymek nad ich głowami, obserwując Aleksandra znad długich rzęs.
- Powiedz, czy Apolinary Ci groził? Szantażował? Obiecywał coś głupiego? Jak nie, to po co Ty z nim chodzisz? - Zapytał, unosząc kącik ust ku górze.- Mniejsza, jak Cię kiedyś zamorduje za coś a ciało wyrzuci do Wisły, to nie będzie moja strata. - Upiła łyk kawy, smakując cierpkość na języku. - Powiedz, jak wam idzie śledztwo? Polciu mi nic a nic nie mówi. Czuję się trochę wykluczona, bo powiedziałam mu wszystko co ode mnie chciał, a on nawet mi nie zdradził ile razy ją dźgnięto w brzuch. Tę Kamilę von Brum…- Westchnęła wachlując mocno malowaną rzęsą oczy jak migdały. - Tak nagle wczoraj się zerwaliście a jak Polciu wrócił to nie dość, że późno to w takim podłym humorze, to się nawet nie przywitał. Całe szczęście usnął i spał jak suseł. Biedny nawet się nie przykrył, to go musiałem jak dziecko do snu układać. Durne to takie…Ale pewnie macie już jakiś trop. Powiedz wszystko co wiesz- Ton jej z każdym słowem brzmiał jakby ciężej. Widać było, iż Katarzyna była bardziej niż ciekawa, ona żądała wyjaśnień, co do nagłych zniknięć, śledztw bardziej zmożonych i podłych humorków współlokatora. Kasieńka może i w tym właśnie przypominała Apolinarego, i w tym jako przyjaciele wytrzymywali, że nie lubili jak ktoś w wyznaniach nie był z nimi szczery -a żeby to tylko szczery! Nie lubili jak im się nie mówi prawdy, unika i targa za nos, a doprowadzić się potrafili do stanów złości podobnych, w tym, iż Przybylski nie miał cierpliwości a Katarzyna litości.  
- Nie dziwię się, że Polciu z Tobą łazi…Uroczy jesteś. Typ domatora, raczej bezkonfliktowy, szary a przyjemny w obyciu. Stosunkowo niewiele gadasz, ale miło się Ciebie słucha. Ostatni podejrzany. Starsze gospodynie arystokratki by się o takiego kochanka zabijały. Młodsze musiałyby dojrzeć. Marzy Ci się w życiu coś więcej, ale brak perspektyw i umiejętności troszkę blokują drogę awansu, hmm? Po za tym jesteś inteligentniejsi niż dajesz pozory. Nie wiem tylko czy robisz to specjalnie czy nie zdajesz sobie z tego sprawy…Dałbyś się kiedyś namówić na wyjście we dwoje?- Pytanie było całkiem poważnie, pozbawione już jakichkolwiek cynizmów lub niemiłych nut. Malinowska wydała się zainteresowana, a nawet przybrała jakiś rodzaj spojrzenia, który z kobiety dojrzałej robił niewinną dziewczynkę, niemal zawstydzoną swoją pewnością, lecz świadomą urody oraz powabu. Kasieńka, podparła się na łokciu, gapiąc tak na Wrońskiego. Przy tym machała pantofelkiem, jak wahadełkiem, jakby odmierzając czas do udzielenia odpwiedzi.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:42 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
I stało się to, czego Wroński najbardziej się obawiał – konfrontacji z kobietą o aparycji nienagannej, a tonie jakby niebezpiecznym. Właśnie takie kobiety były najniebezpieczniejsze i widział to nawet tak mało doświadczony przez życie Aleksander, będący w tej dziedzinie uosobieniem wręcz dziecinnej naiwności. Nie te w typie wyzwolonych, upodobniające się bardziej do mężczyzn, one zwykle były bardziej przytłaczające, co niebezpieczne. Ta tutaj na pewno była świadoma swoich mocnych stron i była gotowa wykorzystać je do własnych celów.
Wrońskiemu aż zakręciło się w głowie.
- Dzień dobry, Katarzyno – przywitał się czy też pożyczył tonem do znudzenia uprzejmym. Całe szczęście, że już dłużej nie musiał stać w bezruchu, a mógł posunąć się do przodu, wpuszczony do pomieszczania. W innym wypadku pewnie zabujałby się jak trzcina na wietrze, o ile nie musiałby się nawet o coś podeprzeć.
Po raz kolejny znalazł się Wroński w tym wnętrzu, do którego nie pasował wcale. W połączeniach zieleni i różów, które pasowały bardziej małym dziewczynkom niż kobietom w swoim „okresie wegetacyjnym”, jak to można było przyporządkować pannę Malinowską. Wroński chciał przez moment zapytać o coś Kasię, ale gdy już odwrócił głowę by ku niej spojrzeć i otwierał usta by coś powiedzieć – ta zniknęła niezapowiedzianie w kuchni. Pytania więc zaniechał, chociaż może to i lepiej.
Skończył więc siedząc na kanapie i znowu patrząc się w oczy tak bardzo niepasującemu obrazowi. Miał teraz wrażenie, że po takim czasie jego obserwacji, byłby w stanie w snach odtworzyć wręcz idealnie tą twarz. I że na pewno za kilka dni, kiedy już będzie spał spokojniej, zobaczy ją w jakiejś abstrakcyjnej, niepasującej do wizerunku mężczyzny scenie.
Kiedy jednak przeniósł wzrok z twarzy na obrazie prosto na dosiadającą się Katarzynę, zauważył uderzające niemal miedzy nimi podobieństwo. Oczywiście z tą różnicą, że kobieta była wielokrotnie urodziwsza, wręcz ogłupiająco.
Wroński z bladym uśmiechem przyjął filiżankę od gospodyni i ogrzewając dłonie na powierzchni naczynia, przesunął je momentalnie do ust. I chociaż zapach mógł już zdradzać, że kawa typową kawą nie była – Aleksander pociągnął łyczek i niemalże od razu poczuł „kopa”, o którym mówiła dziewczyna. Kopniaka wywracającego rozum na lewą stronę. Połączenie ciepłej wody i wysokoprocentowego trunku sprawiło, że Wroński faktycznie rozbudził się. A jego twarz momentalnie nabrała rumieńca, który sugerował wewnętrzną walkę z tym, by chyba nie rozkaszlać się na dobre. Albo broń Boże – zwymiotować.
- Takiej jeszcze nie piłem… Wyskokowa – przyznał. Komplement to nie był, ale już jakiś komentarz. A w nim caluteńka wręcz prawda – bo ani kawa, ani „kawa z prądem”, nie była najczęstszym napojem w jego skromnych progach.
Oparł spojrzenie tępe na łydce Malinowskiej, widocznie jakby ją ogłupiony, jednak przyspieszony tym co ta poniekąd wlała mu do gardła – musiał odnieść się do jej potoku słów.
- Tak, na początku groził i szantażował – stwierdził z łatwością Aleksander. To pytanie było proste, bo znał na nie odpowiedź. Dopiero kolejne zdanie wywołało trochę zmieszania. Zdecydował się więc na jakby bezpieczną odpowiedź lekkim tonem: – A po co miałby zanieczyszczać takim złomem jak ja rzekę, Katarzyno.
Pozwolił sobie na niewinny żart, co chwilę zezując wręcz ku jej łydce i bucie, jaki miała na stopie. Czy to w taki sposób wprowadzało się ludzi w stan hipnozy? Jeżeli tak, to faktycznie była ona skuteczna… Wroński mimo pobudzenia kawą, był jakby bez sił, zaklęty bardziej miarowością bujania nóżką przez kobietę, niż jej „obnażeniem”. Wroński miał w końcu tę zaletę (albo wadę?), że dzięki dorastaniu z siostrami w większości uodpornił się już na widok damskich ciał i nie czuł się aż tak przytłaczany przez gołą łydkę, która niektórych mogłaby doprowadzić do szaleństwa. Paradoksalnie jednak – był łatwy do zmanipulowania, nawet, jeżeli był obiektem testowym długoletnich treningów tychże sióstr, szczególnie Laury i miał szansę się uodpornić.
Zatem poproszony o jakiekolwiek szczegóły w śledztwie, musiał być bardzo ostrożny. A i tak nie był na tyle ostrożny, na ile zaplanował to sobie w głowie.
- Nie idzie najlepiej – oświadczył Wroński we wielkim podsumowaniu, przekupiony jakby tonem kobiety. Obawiał się, że gdyby nie powiedział nic, zostałby wytargany za uszy, byle tylko rzec pół słowa. – Krystyna von Braun, i nie w brzuch, a w płuca, Katarzyno. I z przykrością muszę stwierdzić, że chyba Apolinary faktycznie niewiele ci o tym mówi. Albo za mało intensywnie go pytasz?
Wroński wydawał się mierzyć każde słowo jakie wypowiadał. Wiec tak – mało mówił. Zdecydowanie mało, chociaż mógłby opowiadać wiele, szczególnie o dniu wczorajszym, który kołatał się wciąż w jego łepetynce.
- Właściwie… Trop urwał się nam bezpowrotnie i zmarnowaliśmy wiele czasu, gdzie ani ja, ani Apolinary nie radzimy sobie z tym najlepiej. Osoba która mogłaby wiedzieć coś w sprawie niestety nie żyje już od jakiegoś czasu – stwierdził tak poprawnie politycznie, że aż musiał zanurzyć wargi w kawie. Nie skłamał jednak. Kazik był w stanie napsuć im nerwy nawet po śmierci. Drań. – Póki co tylko błądzimy po omacku, niewiele wiemy. Ale jedno wiem, że jeżeli dowiemy się czegoś na pewno, a nie tylko wiecznie przypuszczając, to równie na pewno i ja sam chętnie ci o tym opowiem, skoro Apolinary tak się z tym waha. Dziś jesteśmy umówieni na spotkanie z panią Gałecką, dlatego tu jestem.
Próbował pohamować zapędy kobiety tymi durnymi zapewnieniami, chociaż nie spodziewał się cudów. Mimo wszystko jednak tocząca się rozmowa musiała trochę ugłaskać ją, skoro ta zdecydowała się na takie słowa. Wroński zmieszał się wyraźnie, odbierając je jako komplementy.
- To samo o Apolinarym mówią moje siostry – stwierdził Wroński z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy, pewnie odnosząc się do „uroku”. Nie komentował reszty, patrząc na Malinowską tylko wzrokiem ofiary. Kilka razy otwierał co prawda usta, by wcisnąć się między jej zdania i by zaprzeczyć czy też się zgodzić, ale nim się zorientował, z tematu „on” przeszli na temat „my”. Wroński odpowiedział na jej niewinne oczęta nieśmiałym uśmiechem i gdy już w głowie ułożył uprzejmą odmowę, wyrzekł zupełnie sprzecznie ze swoim myśleniem: – Jeżeli miałby to być tak miło spędzony czas jak teraz, to nawet nie czekałbym do kiedyś, a pewnie ledwo do jutra…
Zaśmiał się. Chociaż nie ze swoich słów, a ze swojego marnego jestestwa, którym nie potrafił pokierować własnoręcznie. Wroński nie wiedział czym była asertywność. I w takich momentach czuł, że pętla na jego szyi się zaciska.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:43 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 E5a57304a5b54b1835123eee1073de32

Nie było po niej widać, żeby się martwiła, raczej skora do ukrywania własnych niepokoi. Miała co do tego złe przeczucia i to nie chodziło o relację tej dwójki, co stało się dlań sprawą drugorzędną, choć niemniej ją nurtującą. Zaczęła się obawiać, że któryś z nich nabije sobie guza, w najlepszym wypadku a w najgorszym – straci cały łeb. Nie miała żadnej ufności co do Apolinarego, zresztą do Aleksandra również z racji nieznajomości go dogłębnie, choć w swym kobiecym sprycie plan odnośnie Wrońskiego ułożyła i już zaczęła go realizować. Co należy podkreślić- z powodzeniem. Nie było to jednak gwarantem, iż będzie mogła odciągnąć Aleksandra od swojego przyjaciela, by ten osamotniony w sprawie poddał się, porzucając chore wizje bogactwa, uznania i osławienia „prawdy”. Katarzyna nie dbała o jego ciągoty, skoro zagrażały jego zdrowiu i życiu. A skoro miała tylko jego, tylko o niego przyszło jej dbać, nie mogła więc oddać go bez walki ani większym ideom, ani (już na pewno) innemu mężczyźnie.
Na odpowiedź na propozycję wspólnego spotkania, przestała machać nóżką, wlepiona spojrzeniem w nieśmiałość Aleksandra, delikatnie wypływającą mu na twarz. Ona również zdecydowała się na zmianę pozycji, byle dotknąć pantofelkiem buta Wrońskiego. Miał być to niewinny, lecz dwuznaczny gest, który w wielki i dosyć rubasznym skrócie świadczył, iż z pewnością jest chętna do spędzania czasu z jego osobą. Nie odpowiedziała bezpośrednio uśmiechem, chowając go za filiżanką kawy, choć nie dość skrzętnie, by dać dojrzeć rumieniec wesołości rozmówcy.
- Schlebiasz mi, Olku...Nie rozmawiamy tak długo-przyznała z powagą, jakby tłumaczyła mu oczywistość, jednak w tym jak wypowiedziała jego imię, była rysa koleżeństwa, a może wręcz bliskości, jaką dają pieszczotliwe przeinaczenia imion. - Mogę Ci mówić „Olek”, prawda? A może wolałbyś…”Olciu”…- Ostatnie dodała tym razem z pełnoprawnym uśmiechem, ukazując rządek ząbków, a policzki podniosły się na kościach czyniąc z jej buzi pewną pieszczotę dla oka. I nie trudno było się dziwić, iż Katarzyna mogła w narzeczonych przebierać jak w pończochach, a oni naiwnie ubiegali o jej względy.
- Chodź Olku do kuchni. Prawie zapomniałam o obiedzie! Skosztujesz czy Ci będzie smakować. Czasem boję się, że coś zrobię nie tak przy garach i się będzie Apolinary gniewał, że „wymyślam” przepisy, zamiast robić w sprawdzony sposób…Czasem bywa z niego prawdziwy gnojek, prawda?
Dźwignęła się z krzesła, musnąwszy dłoń Wrońskiego opuszkami palców, bezwiednie, jakby przez pomyłkę i ruszyła za ścinkę do kuchni. Tam założyła fartuszek, mocno go zawiązując, upewniwszy się, iż nigdzie jej w talii nie uwiera. Spojrzała na Wrońskiego zza ramienia, odsuwając przeszkadzające loki dłonią, by wskazać na potrawkę z flaków wieprzowych, które dusiła wraz z aromatycznymi już warzywami, na tym etapie puszczającymi soki na mięso. Pochwyciła łyżkę, by nabrać nieco z parującego garnka. Podmuchała na to ostrożnie, by ostatecznie zaproponować degustację Aleksandrowi. Jedną ręką oparła się o blacik kuchenny, krzyżując też nogi, w jakiejś zniecierpliwionej pozie.
- Próbuj…!- Trudno to było nazwać propozycją, kiedy słowa zdawały się, jeżeli nie były swego rodzaju rozkazem.
Próbowaniu szczęśliwie, bądź nie, musiał jednak przerwać Apolinary, który wpadł do kuchni z policzkami rzeżącymi się od zmęczenia. Włosy miał w nieładzie, oklapnięte trochę za brwi. Na ramieniu taszczył torbę sportową a w drugiej dłoni ściskał rakietę aż mu knykcie pobielały i należy wierzyć na słowo, pozycję miał, jakby chciał zdzielić nią któreś z nich.
- Dobrze się bawicie beze mnie?-Zapytał cierpko. - Dzień dobry, tak po za tym. Przestań się wygłupiać Kasieńko, tylko podawaj obiad. - Podszedł do okna w kuchni, aby je otworzyć i sięgnąć po skrzyneczkę stojąca na parapecie. Stamtąd wyciągnął manierkę ze schłodzoną herbatą. Nalał do kubka, opętańczo wypijając duszkiem.
Katarzyna wróciła do swoich spraw, ignorując już osobę Olcia, całkiem już skupiona na Przybylskim, polecając mu ostudzenie, jak najszybszą kąpiel i przebranie w świeżą odzież. Nakazała mu również z drapiąca ucho suchością, by spoconą bieliznę od razu wyniósł do pomieszczenia gospodarczego, by przypadkiem, w męskiej nieuwadze nie pozostawił ich pod drzwiami łazienki. Była całkiem już nań skupiona, pytając się czy czegoś mu nie trzeba z nieumyślną wręcz troską. On jednak nie chciał nic, zrobiwszy dokładnie co kobieta mu kazała. W tym czasie Katarzyna podała obiad Aleksandrowi, sobie i pozostawiła jeden pusty talerz dla Przybylskiego.
- Polciu z pewnością podał Ci mój numer telefonu. Jeżeli naprawdę masz ochotę na wspólny spacer lub kolację, lub cokolwiek przyjemnego przyjdzie Ci na myśl…Proszę, zadzwoń.- Mówiąc to spojrzała nań krótko, jakby w mignięciu.
Przybylski dołączył do nich niedługo po tym świeży choć, wciąż nieuczesany, z wilgotnymi włosami.
- Nie uwierzysz czego się dowiedziałem od Dariusza!- Wybuchnął, nakładając sobie porządną porcję. - Jak się czujesz, Aleksandrze? Spałeś, choć trochę? Nie wyglądasz najlepiej. Kasieńka dała Ci kawy ze spirytusem?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:43 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 4 1wB2B3k
W głowie mężczyzny zakołatała durnowata nieco i abstrakcyjna myśl, że Katarzyna wcale nie urokiem osobistym, idącym w parze z tą słodką buźką, zdobywała sobie narzeczonych. Wroński pomyślał, że musiała zdobywać ich sobie podstępem. To nie samą urodą wolnymi krokami zdobywała sobie jego względy, bardzo skuteczne zresztą (na pewno pomyśli o niej kiedyś nocą), tylko właśnie tymi gestami. Nawet głupim szerokim uśmiechem.
- Możesz mówić jak tylko chcesz – stwierdził, chociaż wcale nie lubił gdy mu tak mówiono. Właściwie – nie lubił zdrobniania, skoro już i tak był tak drobny, co raczej nie powinno dziwić. Raczej też nie stosował go wobec innych w chwilach odrębnych od tych, gdy chciał komuś po prostu dopiec. Albo gdy zdrobnienie było praktycznie ksywką przylegającą do człowieka, tak jak Kazik do Kazimierza.
Z przykrością stwierdził, że każdy ciąg myślowy sprowadzał się wreszcie do Kazika. Wrońskiego aż zemdliło i chociaż spodziewał się, że po dopiciu tego szalonego gatunku kawy, wcale nie poczuje się lepiej – dopił. Dla świętego spokoju duszy.
I wstał, by przejść do kuchni za Katarzyną, która widocznie miała go tu jak na smyczce.
- Gotowania podobno najlepiej się uczyć… Poznawczo. Ktoś mówił chyba, że to sztuka, a dobre dzieła, to chyba te nauczone błędami – pocieszył ją, tym razem zupełnie szczerze. Wroński nie był też zupełnie wybredny, zjadał w końcu nawet nie do końca pyszne dania matki. I chociaż robił to głównie po to, by nie sprawiać jej przykrości. – Poza tym, skoro twoim zdaniem… Dobrze, spróbuję.
Widocznie przerwano mu wpół zdania. Nie dziwił się za bardzo, nawet nie przyjął tego z dezaprobatą. Typowe było to dla kobiet, które musiały wszędzie wtrącić swoje trzy grosze. Czy nawet cały woreczek groszy, jeżeli właśnie taką miały chęć. Co za tym szło – nachylił się ku łyżce, a potem ledwo pociągnął z niej treści, by musieć obserwować nagłą zmianę scenerii.
Rekwizyt – rakieta tenisowa, był pierwszym co zauważył, potem przemykając po postaci Apolinarego, na moment nawet się wystraszył. Co sprawnie wybiło go z amoku całkowitego oddania się woli Katarzyny. Zresztą – i tak ta później straciła nim zainteresowanie, poświęcając jego wręcz całość na Przybylskiego. Obserwacje ich dwójki sprawiały, że zastanowił się czy bliżej Kasi i Polciowi było do małżeństwa, rodzeństwa czy może relacji matki z synem.
- Dzień dobry – odpowiedział tylko Wroński, nie komentując w żaden sposób tego czy bawią się dobrze czy źle. To wszystko nie było dla Aleksandra zabawą. Raczej obserwacją kolejnych macek, jakie obwijała wokół jego mózgu Malinowska. Teraz wiedział, że na pewno pomyśli o niej kiedyś nie raz, a dwa razy.
A siedząc już przy stole, przytaknął tylko Katarzynie ruchem głowy, stwierdził, że:
- Dużo pracuję, ale na pewno zadzwonię, kiedy będę trochę wolniejszy – odpowiedział już trochę dla świętego spokoju i zaczekał spokojnie aż zbiorą się przy nim wszyscy, łącznie z mężczyzną, który widocznie w tym wypadku nie robił sobie nic z wizerunku zmokłej kury.
Wroński jadł flaki na tyle ostrożnie, by nic mu z łyżki nie spadało i nie ośmieszył się jak ostatni głupiec. Ośmielił się nawet pochwalić ich smak, chociaż oszołomiony obecnie i samą osobą Malinowskiej, jak i przyspieszającym trunkiem – powiedział to jakby instynktownie.
- Skąd wiesz, że nie uwierzę? Będzie chociaż trochę lepsze od wczorajszych rewelacji? – uśmiechnął się na wybuch Przybylskiego, chociaż wciąż czuł się pod zgubnym wpływem energii Katarzyny, która jednym gestem pewnie mogłaby zmazać mu uśmiech z twarzy, gdyby tylko jej się tak zachciało.
Na pełne troski słowa, tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej. Może faktycznie – nie wyglądał najlepiej. Może faktycznie – spał ledwo. Może faktycznie… Wypił kawę ze spirytusem?
- Gorzej niż wczoraj? – dopytał wręcz złośliwie, wciąż pamiętając manifestację gniewu nad jego poobijaniem i niedogoleniem. – Trochę. Poszedłem do Alicji, bo myślałam, że ta posiedzi ze mną, chociaż pogra w karty czy coś, a ta zasnęła praktycznie od razu, gdy tylko wpuściła mnie do środka. Ledwo to wszystko ze mnie zeszło i wciąż myślę o tym, co postanowi zrobić Kowalowa. Tak się czuję.
Pytanie o kawę ze spirytusem zmusiło go do spojrzenia w oczy Katarzynie, wzrokiem iście skazańczym. Aż spirytus? To jednak, jak szybko zapchał sobie usta flakami, sugerowało nieme „tak”. Nie powiedział już nic, widocznie bardzo, tak niezwykle wręcz skupiony na jedzeniu, że nie mógł powiedzieć nic więcej.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 4 Empty Re: Łzy na jej policzkach {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach