MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Kulka x Middie
Kulka x Middie
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gdyby tylko Przybylski zdecydował się poczekać chwilę dłużej? Gdyby tylko nie postanowił samemu przemierzyć plątaninę korytarzy dla pracowników, jakby naprawdę znał układ. Teraz pozostawiony między jednym zakrętem a drugim oraz ze zdewastowaną doniczką, podparty pod boki łypiąc na biały tynk przed sobą. W tym czasie Wroński już zdołał dotrzeć, z wynikiem czasowym znacznie lepszym niż poprzednio, a jednak tym razem nie doczekał się spotkania z Apolinarym. Z drugiej strony dzięki temu ciepłokrwistemu występkowi, dziennikarz mógł spotkać się oko w oko z mężczyzną, którego do przesłuchania polecał jego współpracownik. Trzeba jednak podkreślić, iż nie poznał Grodzkiego od razu, przyćmiony irytacją.
- Nie mogę wyjść…- Odpowiedział dziennikarz, rozglądając się dookoła, jakby kogoś lub czegoś szukał. Zatrzymał na dłużej spojrzenie przy sprzątaczce, pamiętając jak ta egzaminowała Wrońskiego z legitymacji wstępu. - Mam tutaj ważny interes. - Dodał Przybylski nie tracąc wcale na minie rozgniewanej. Ściągnął brwi, by jakby dokładniej chcąc przeanalizować sylwetkę mężczyzny przed nim, który sekundę temu okazał mu akt łaski, nie każąc płacić za doniczkę.
- Muszę porozmawiać z kimś kto tu zarządza. To pilne, w sprawie tego co ostatnio się wydarzyło. Nie jestem z policji. - Podkreślił. - Jestem niezależnym dziennikarzem.
Mierzyli się przez chwilę. Przez myśl Przybylskiemu przeszło, jakby każdy w teatrze niewiele był związany z jakąkolwiek kulturą życzliwości, a szkoda, w końcu przebywając w tak pięknym przybytku, chociaż trochę należałoby zasięgnąć pewnej dobroci względem drugiego człowieka. Najwidoczniej osoby zarządzające już z natury, nie tylko w teatrach, były groźnymi w samym spojrzeniu. A może to przez to, iż Apolinary zdecydował się grać wyniosłego, choć sprawa była dawno rozegrana – nie z Grodzkim te numery.
- No tak, to ja jestem…Grodzki- Wyprostował się bardziej mężczyzna, powiedziawszy to niebezpiecznie pewnym tonem. I wtedy trafiło Przybylskiego, w końcu to ten Grodzki, przełożony Wrońskiego, teatrmistrz, dający reprymendę jeszcze tajemniczemu Kazikowi. Apolinary nie miał zamiaru wspominać w tej sytuacji o swoim spóźnialskim towarzyszu, pamiętając jak ten troszczył się o swoją teatralną posadę, a powoływanie się na jego nazwisko w tej sytuacji, postawiłoby go w bardzo nieprzyjemnym świetle.
- W takim razie wyjdę z miłą chęcią, ale pod warunkiem, że mi pan odpowie na parę pytań.
- A to odpowiem, ale wychodź stąd. - Wzruszył ramionami już mniej przejęty. Ostatni raz smagnął spojrzeniem sprzątaczkę, która właśnie uwinęła się z doniczką i machnąwszy rękę na Apolinarego ruszył w przeciwnym kierunku do wyjścia. Idąc tak korytarzami Przybylski już chciał zacząć rozmowę, ale Grodzki najwidoczniej nie zamierzał otworzyć gęby, póki nieproszony gość nie znajdzie się po za teatrem. Dziennikarz więc umilkł, póki oboje nie wyszli na tyły, gdzie jeszcze chwilę temu niecierpliwie czekał na Wrońskiego, który jak się okazało, tym razem czekał tam na niego. Scenariusz mile się powtarzał.
- Gdzie pan był tamtego wieczoru?
- Z żoną w teatrze, tak tutaj, tak widziałem morderstwo. - Odpowiedział obojętnym tonem, zapalając papierosa. Oparł się nonszalancko o murek bramy, wsadzając jedną rękę luźno do kieszeni, a Przybylski nie mógł dojść, czy to taka maniera, czy też celowa prowokacja.
- Był pan informowany o tym jak ma przebiegać spektakl, kto z technicznych miał w tym czasie znajdować się przy garderobach a kto za sceną?- Pytał dalej Apolinary, notując odpowiedzi w kajecie.
- „Jak miał przebiegać spektakl?” Tak jak każdy inny spektakl, panie „niezależny dziennikarzu”. Wiedziałem, ale wtedy miałem dzień wolny w teatrze, to nie za bardzo mnie interesowało kto. Jak pan chce wiedzieć, to nikt z naszych. Znam tych ludzi. Nikt nie byłby do tego zdolny. - Tylko raz rzucił spojrzeniem w stronę Apolinarego, do tej pory mierząc z zainteresowaniem Wrońskiego, jakby czekając co w tej sytuacji zrobi i ile zajmie mu wejście w końcu do teatru. Z tej racji Apolinary postanowił mu przysłonić widok młodzieńca, stając na linii oczy Grodzkiego. Ten wydał się niezadowolony z tego faktu, lecz przemilczał to, może tylko przewracając oczami.
- Czy podczas spektaklu ktoś nowy miał pomagać technicznym, jakiś stażysta na przepustce tymczasowej? Nowy aktor, ktokolwiek kto wcześniej nie był ściśle związany z obsługą teatru?
- Tak, zresztą jak zawsze. Tylko przy mniejszych projektach nie sprowadzam nikogo z „zewnątrz”. Wtedy też było parę nowych albo rzadko przewijających się twarzy. Ale nie pamiętam nikogo z imienia i nazwiska. Już powiedziałem, że byłem, ale mnie nie było.
- Gdzie mogę porozmawiać z inspicjentem, który wtedy kierował spektaklem?- Zagadnął Apolinary, udając, że nie wie, iż chodzi o Kazika. Grodzki jakby się skrzywił, by odpowiedzieć gorzko:
- U niego w domu, tu go już pan nie spotkasz. Podobno gdzieś na Żoliborzu mieszka. Tam go pan sobie poszukaj, nazwisko Kowal.- Ta informacja akurat wiele dawała i została jak najszybciej zanotowana. Widząc to, Przybylski zdecydował zmienić kierunek pytań:
- Czy miał pan jakiś kontakt z Krystyną von Braun?
- O jakim kontakcie pan mówisz?-Zapytał, jakby głupawo rozbawiony. Apolinary liczył, iż przesłyszał się tylko w swoich niemądrych domysłach, co do tego żartu, więc sprostował:
- Rozmawiał pan z nią, ktoś z obsługi się na nią skarżył? Dziwnie się zachowywała i osoby bliżej z nią współpracujące coś panu wspominały?
- Podobno niezłe ziółko z niej było. Dziewczyna miała jeszcze młoda wątrobę. Ha, no i od czasu do czasu nakrzyczała na garderobiany lub makijażystki, czasem na sprzątaczkę. Zwyzywała je, no i miała kosę z Dumiczem. Ale mnie tam te artyściny to nie interesują.
- Jak wyzywała?
- A jak Szwabka może wyzywać? Muszę już iść, pan mi i tak zajął zbyt wiele czasu.- Wyminął go, pożegnawszy się podniesieniem ręki. Przechodząc obok Wrońskiego, spojrzał nań, by krzyknąć:- A Ty nie do roboty?- I zniknął za drzwiami.
- Jak Szwabka może wyzywać…- Powtórzył Apolinary, zbliżając się do Wrońskiego.- Jak Szwabka może wyzywać, to chyba tylko od Polaczków…hm? Niewiele mi ta rozmowa dała, choć wiem, że Kazimierz Kowal, inspicjent tamtego wieczoru mieszka na Żoliborzu. I już został odprawiony…- urwał, przyglądając się twarzy Aleksandra, jakby coś nań miał brudnego, lecz niepewne, czy to brud czy to pieprzyk. Zmrużył oczy. Westchnął ciężko nad spóźnialczą niedolą Aleksandra.
- Miałem Ci powiedzieć, żebyś pogadał z Grodzkim a ja tym czasem pójdę do Ateneum. Ale to załatwione. Masz mi się dowiedzieć dokładny adres Kazimierza oraz jakimś cudem dowiedzieć się dokładnie o układzie korytarzy w części dla kadr. Musimy zacząć poważnie myśleć nad wkradnięciem się do środka.
- Nie mogę wyjść…- Odpowiedział dziennikarz, rozglądając się dookoła, jakby kogoś lub czegoś szukał. Zatrzymał na dłużej spojrzenie przy sprzątaczce, pamiętając jak ta egzaminowała Wrońskiego z legitymacji wstępu. - Mam tutaj ważny interes. - Dodał Przybylski nie tracąc wcale na minie rozgniewanej. Ściągnął brwi, by jakby dokładniej chcąc przeanalizować sylwetkę mężczyzny przed nim, który sekundę temu okazał mu akt łaski, nie każąc płacić za doniczkę.
- Muszę porozmawiać z kimś kto tu zarządza. To pilne, w sprawie tego co ostatnio się wydarzyło. Nie jestem z policji. - Podkreślił. - Jestem niezależnym dziennikarzem.
Mierzyli się przez chwilę. Przez myśl Przybylskiemu przeszło, jakby każdy w teatrze niewiele był związany z jakąkolwiek kulturą życzliwości, a szkoda, w końcu przebywając w tak pięknym przybytku, chociaż trochę należałoby zasięgnąć pewnej dobroci względem drugiego człowieka. Najwidoczniej osoby zarządzające już z natury, nie tylko w teatrach, były groźnymi w samym spojrzeniu. A może to przez to, iż Apolinary zdecydował się grać wyniosłego, choć sprawa była dawno rozegrana – nie z Grodzkim te numery.
- No tak, to ja jestem…Grodzki- Wyprostował się bardziej mężczyzna, powiedziawszy to niebezpiecznie pewnym tonem. I wtedy trafiło Przybylskiego, w końcu to ten Grodzki, przełożony Wrońskiego, teatrmistrz, dający reprymendę jeszcze tajemniczemu Kazikowi. Apolinary nie miał zamiaru wspominać w tej sytuacji o swoim spóźnialskim towarzyszu, pamiętając jak ten troszczył się o swoją teatralną posadę, a powoływanie się na jego nazwisko w tej sytuacji, postawiłoby go w bardzo nieprzyjemnym świetle.
- W takim razie wyjdę z miłą chęcią, ale pod warunkiem, że mi pan odpowie na parę pytań.
- A to odpowiem, ale wychodź stąd. - Wzruszył ramionami już mniej przejęty. Ostatni raz smagnął spojrzeniem sprzątaczkę, która właśnie uwinęła się z doniczką i machnąwszy rękę na Apolinarego ruszył w przeciwnym kierunku do wyjścia. Idąc tak korytarzami Przybylski już chciał zacząć rozmowę, ale Grodzki najwidoczniej nie zamierzał otworzyć gęby, póki nieproszony gość nie znajdzie się po za teatrem. Dziennikarz więc umilkł, póki oboje nie wyszli na tyły, gdzie jeszcze chwilę temu niecierpliwie czekał na Wrońskiego, który jak się okazało, tym razem czekał tam na niego. Scenariusz mile się powtarzał.
- Gdzie pan był tamtego wieczoru?
- Z żoną w teatrze, tak tutaj, tak widziałem morderstwo. - Odpowiedział obojętnym tonem, zapalając papierosa. Oparł się nonszalancko o murek bramy, wsadzając jedną rękę luźno do kieszeni, a Przybylski nie mógł dojść, czy to taka maniera, czy też celowa prowokacja.
- Był pan informowany o tym jak ma przebiegać spektakl, kto z technicznych miał w tym czasie znajdować się przy garderobach a kto za sceną?- Pytał dalej Apolinary, notując odpowiedzi w kajecie.
- „Jak miał przebiegać spektakl?” Tak jak każdy inny spektakl, panie „niezależny dziennikarzu”. Wiedziałem, ale wtedy miałem dzień wolny w teatrze, to nie za bardzo mnie interesowało kto. Jak pan chce wiedzieć, to nikt z naszych. Znam tych ludzi. Nikt nie byłby do tego zdolny. - Tylko raz rzucił spojrzeniem w stronę Apolinarego, do tej pory mierząc z zainteresowaniem Wrońskiego, jakby czekając co w tej sytuacji zrobi i ile zajmie mu wejście w końcu do teatru. Z tej racji Apolinary postanowił mu przysłonić widok młodzieńca, stając na linii oczy Grodzkiego. Ten wydał się niezadowolony z tego faktu, lecz przemilczał to, może tylko przewracając oczami.
- Czy podczas spektaklu ktoś nowy miał pomagać technicznym, jakiś stażysta na przepustce tymczasowej? Nowy aktor, ktokolwiek kto wcześniej nie był ściśle związany z obsługą teatru?
- Tak, zresztą jak zawsze. Tylko przy mniejszych projektach nie sprowadzam nikogo z „zewnątrz”. Wtedy też było parę nowych albo rzadko przewijających się twarzy. Ale nie pamiętam nikogo z imienia i nazwiska. Już powiedziałem, że byłem, ale mnie nie było.
- Gdzie mogę porozmawiać z inspicjentem, który wtedy kierował spektaklem?- Zagadnął Apolinary, udając, że nie wie, iż chodzi o Kazika. Grodzki jakby się skrzywił, by odpowiedzieć gorzko:
- U niego w domu, tu go już pan nie spotkasz. Podobno gdzieś na Żoliborzu mieszka. Tam go pan sobie poszukaj, nazwisko Kowal.- Ta informacja akurat wiele dawała i została jak najszybciej zanotowana. Widząc to, Przybylski zdecydował zmienić kierunek pytań:
- Czy miał pan jakiś kontakt z Krystyną von Braun?
- O jakim kontakcie pan mówisz?-Zapytał, jakby głupawo rozbawiony. Apolinary liczył, iż przesłyszał się tylko w swoich niemądrych domysłach, co do tego żartu, więc sprostował:
- Rozmawiał pan z nią, ktoś z obsługi się na nią skarżył? Dziwnie się zachowywała i osoby bliżej z nią współpracujące coś panu wspominały?
- Podobno niezłe ziółko z niej było. Dziewczyna miała jeszcze młoda wątrobę. Ha, no i od czasu do czasu nakrzyczała na garderobiany lub makijażystki, czasem na sprzątaczkę. Zwyzywała je, no i miała kosę z Dumiczem. Ale mnie tam te artyściny to nie interesują.
- Jak wyzywała?
- A jak Szwabka może wyzywać? Muszę już iść, pan mi i tak zajął zbyt wiele czasu.- Wyminął go, pożegnawszy się podniesieniem ręki. Przechodząc obok Wrońskiego, spojrzał nań, by krzyknąć:- A Ty nie do roboty?- I zniknął za drzwiami.
- Jak Szwabka może wyzywać…- Powtórzył Apolinary, zbliżając się do Wrońskiego.- Jak Szwabka może wyzywać, to chyba tylko od Polaczków…hm? Niewiele mi ta rozmowa dała, choć wiem, że Kazimierz Kowal, inspicjent tamtego wieczoru mieszka na Żoliborzu. I już został odprawiony…- urwał, przyglądając się twarzy Aleksandra, jakby coś nań miał brudnego, lecz niepewne, czy to brud czy to pieprzyk. Zmrużył oczy. Westchnął ciężko nad spóźnialczą niedolą Aleksandra.
- Miałem Ci powiedzieć, żebyś pogadał z Grodzkim a ja tym czasem pójdę do Ateneum. Ale to załatwione. Masz mi się dowiedzieć dokładny adres Kazimierza oraz jakimś cudem dowiedzieć się dokładnie o układzie korytarzy w części dla kadr. Musimy zacząć poważnie myśleć nad wkradnięciem się do środka.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Technik myślał, że udławi się własnym oddechem słysząc dźwięk otwieranych za plecami drzwi, a potem widząc w nich zarówno przełożonego jak i osobę na którą tu czekał. Ciśnienie skoczyło mu dość znacznie, a twarz zbladła, jakby spodziewał się najgorszego. Aż upuścił na schodek niedopalonego papierosa i niedopałek ten momentalnie popchnął butem do kratki-wycieraczki przed drzwiami, po tym jak dwójka mężczyzn go wyminęła.
Miał ochotę uderzyć Apolinarego w twarz za to, że ten wpychał się do teatru nieproszony, tak samo jak wczoraj zagadywał kobietę od kostiumów. Bo na pewno właśnie tak było, Aleksander wierzył w bezmyślność towarzysza, który dla wyjaśnienia sprawy mógł poświęcić pewnie nawet samego Wrońskiego. Obserwował rozmowę, ganiąc się w głowie za to, że zgasił papierosa, mógłby chociaż udawać, że stoi tu bo pali… Wyciągnął więc kolejnego śmierdzącego skręta i żeby zadymić stres czy też nie stać jak idiota.
Dopiero po kilku chwilach, gdy Grodzki postanowił wrócić do drzwi i powarczeć na Wrońskiego, a potem za nimi zniknąć, technik spojrzał na Apolinarego groźnym spojrzeniem. Ten brud na jego twarzy chyba nazywał się powszechnym niezadowoleniem.
- Jak mogłeś być tak nieodpowiedzialny – zganił go bezmyślnie, widocznie kierowany frustracją, poczuciem bycia zdradzonym i niepokojem związanym z sytuacją ojca na raz. Niski i zdenerwowany mężczyzna był istotą pocieszną. – Spóźniłem się tylko chwilę, bo wcale nie mam teraz przerwy, urwałem się tylko na chwilę dla ciebie, a ty już naraziłeś się mojemu przełożonemu, Apolinary.
Dopiero potem spojrzał mężczyźnie w oczy, nie między brwi jak jeszcze w trakcie wylewania na niego żalu. Uspokoił się nieco, spodziewając się, że za takie zachowanie pewnie zostanie jeszcze mocniej skarcony i w efekcie spuścił wzrok.
- Przepraszam, nie chciałem, po prostu nie chcę niepotrzebnych kłopotów, dobrze? Masz uważać, żeby nie narobić ich też sobie – poprosił, widocznie z samej troski, a przynajmniej o tym mogła świadczyć nagła ewolucja tonu głosu Aleksandra. Nie lubił się denerwować, więc próbował za wszelką cenę zachować teraz spokój. – Załatwię sprawę Kazika, skoro mieszka na Żoliborzu to pewnie nie jest niewykonalne. Może któryś z sąsiadów go zna. Albo wcisnę komuś z pracy, że muszę mu coś oddać i może sami mi powiedzą.
Właściwie zastanawiał się co dalej. Przybylski pewnie będzie miał co robić w „Ateneum”, a przynajmniej zajmie się tym chociaż na chwilę. Co jednak z Wrońskim? Czy miał zająć się dokumentami, o które prosił wczoraj dziennikarz?
- Wszedłeś tam na chwilę i już wpadłeś na teatermistrza, kolejnym razem trafisz na Harpię, a za trzecim, o ile przeżyjesz poprzednie, na samego dyrektora. Może po prostu powiesz mi co chciałbyś jeszcze zrobić w teatrze i pozwolisz, bym ja się tym zajął? – zaproponował w taki sposób, że jak na dłoni można było zobaczyć, że jest w paskudnym nastroju. Widocznie Wroński jednak nie zawsze musiał być przyjaznym misiem do tulenia. Miewał też gorsze dni. – Zaraz muszę wracać do pracy. Dziś pracuję do 15:00, potem muszę załatwić rodzinną sprawę. Możemy wieczorem przejść się na Powązki, spróbujemy znaleźć grób matki Krystyny, pogrzeb ma być jutro.
Chodziło oczywiście o pogrzeb młodej von Braun, a nie ekshumację i ponowny pogrzeb jej matki. Co jednak było wyczuwalne - Wroński wydawał się wręcz nieugięty.
Miał ochotę uderzyć Apolinarego w twarz za to, że ten wpychał się do teatru nieproszony, tak samo jak wczoraj zagadywał kobietę od kostiumów. Bo na pewno właśnie tak było, Aleksander wierzył w bezmyślność towarzysza, który dla wyjaśnienia sprawy mógł poświęcić pewnie nawet samego Wrońskiego. Obserwował rozmowę, ganiąc się w głowie za to, że zgasił papierosa, mógłby chociaż udawać, że stoi tu bo pali… Wyciągnął więc kolejnego śmierdzącego skręta i żeby zadymić stres czy też nie stać jak idiota.
Dopiero po kilku chwilach, gdy Grodzki postanowił wrócić do drzwi i powarczeć na Wrońskiego, a potem za nimi zniknąć, technik spojrzał na Apolinarego groźnym spojrzeniem. Ten brud na jego twarzy chyba nazywał się powszechnym niezadowoleniem.
- Jak mogłeś być tak nieodpowiedzialny – zganił go bezmyślnie, widocznie kierowany frustracją, poczuciem bycia zdradzonym i niepokojem związanym z sytuacją ojca na raz. Niski i zdenerwowany mężczyzna był istotą pocieszną. – Spóźniłem się tylko chwilę, bo wcale nie mam teraz przerwy, urwałem się tylko na chwilę dla ciebie, a ty już naraziłeś się mojemu przełożonemu, Apolinary.
Dopiero potem spojrzał mężczyźnie w oczy, nie między brwi jak jeszcze w trakcie wylewania na niego żalu. Uspokoił się nieco, spodziewając się, że za takie zachowanie pewnie zostanie jeszcze mocniej skarcony i w efekcie spuścił wzrok.
- Przepraszam, nie chciałem, po prostu nie chcę niepotrzebnych kłopotów, dobrze? Masz uważać, żeby nie narobić ich też sobie – poprosił, widocznie z samej troski, a przynajmniej o tym mogła świadczyć nagła ewolucja tonu głosu Aleksandra. Nie lubił się denerwować, więc próbował za wszelką cenę zachować teraz spokój. – Załatwię sprawę Kazika, skoro mieszka na Żoliborzu to pewnie nie jest niewykonalne. Może któryś z sąsiadów go zna. Albo wcisnę komuś z pracy, że muszę mu coś oddać i może sami mi powiedzą.
Właściwie zastanawiał się co dalej. Przybylski pewnie będzie miał co robić w „Ateneum”, a przynajmniej zajmie się tym chociaż na chwilę. Co jednak z Wrońskim? Czy miał zająć się dokumentami, o które prosił wczoraj dziennikarz?
- Wszedłeś tam na chwilę i już wpadłeś na teatermistrza, kolejnym razem trafisz na Harpię, a za trzecim, o ile przeżyjesz poprzednie, na samego dyrektora. Może po prostu powiesz mi co chciałbyś jeszcze zrobić w teatrze i pozwolisz, bym ja się tym zajął? – zaproponował w taki sposób, że jak na dłoni można było zobaczyć, że jest w paskudnym nastroju. Widocznie Wroński jednak nie zawsze musiał być przyjaznym misiem do tulenia. Miewał też gorsze dni. – Zaraz muszę wracać do pracy. Dziś pracuję do 15:00, potem muszę załatwić rodzinną sprawę. Możemy wieczorem przejść się na Powązki, spróbujemy znaleźć grób matki Krystyny, pogrzeb ma być jutro.
Chodziło oczywiście o pogrzeb młodej von Braun, a nie ekshumację i ponowny pogrzeb jej matki. Co jednak było wyczuwalne - Wroński wydawał się wręcz nieugięty.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Należało przyznać, iż mimo szczerych starań Apolinarego, by wziąć rozgniewanie i ciskane przez Aleksandra słowa z kompletną powagą oraz uniżeniem wobec jego racji – nie mógł. I nie podważał ich słuszność, bynajmniej, zgadzał się, iż nie powinien sam wchodzić do teatru, czego doniczka była najlepszym dowodem, jednak to w jaki sposób Wroński się denerwował było wręcz rozbrajające. Przybylski dołożył wielu starań, aby twarz jego pozostała niewzruszoną, gdyż aż cisnął mu się na usta słodki komplement. Gdy iskry w oczach towarzysza przygasły, Apolinary poczuł się obligowany do przeprosin równie…lecz z dumy uwięzły mu w gardle:
- Oh, Ty nic nie wiesz o prawdziwych kłopotach…jeszcze. Przecież Cię nie wydałem. Nie wiedzą, że mamy ze sobą interesy. Wiem że nie mogę Cię narażać, spokojnie.- Pozwolił sobie na bezczelne wzruszenie ramionami. Wydawało mu się, iż Aleksander wstał dziś lewą nogą, zresztą nie znał go zbyt długo, więc niedziela może być akurat dniem, w którym ten pocieszny, wesoły człowiek pozwala sobie mieć muchy w nosie.
- Mówił już! W teatrze potrzebuję wkraść się do kadr i sprawdzić nazwiska osób, które w tym czasie miały przepustkę tymczasową. A tego nie zrobi tylko jedna osoba…chyba że mnie zaskoczysz, Aleksandrze. Oh, jakbyś mnie zaskoczył i zdobył te nazwiska samemu albo bez mojej ingerencji, to masz talon nie tylko na nowy strój wieczorowy, ale i nową marynarkę po tamtej straconej! - Zaśmiał się, kręcąc głową, przekonany, iż jest to misja więcej niż samobójcza. Z drugiej strony, jeżeli umiałby dobrze chłopaka zajść, kto wie? Może podniósłby rękawicę.
- Wyglądasz na sprytnego, jak to się mówi…cicha woda brzegi rwie, panie „oficjalny współpracowniku dziennikarza niezależnego”! Jesteś prawi jak Watson, znasz Watsona? Człowiek niebywale inteligentny i zaradny. Nie byle czemu chadzał z geniuszem…- Tutaj Apolinary postukał się palcem we własną skroń, przy tym uśmiechał się enigmatycznie, wręcz nużąco romantycznie, jakby patrzył na coś szczególnie mu miłego.
- Do piętnastej? To szmat czasu, załatwię przesłuchania w ”Ateneum” szybciej. Przyjdę po Ciebie o tej piętnastej i jak załatwimy tę Twoją „sprawę rodzinną”, to pójdziemy gdzie chcesz. A jutro po pogrzebie wypatrzymy jakieś ciekawe twarze, kto się pojawi. Jestem bardzo ciekaw czy będzie nasz szanowany dyrektor lub Dumicz, z czystej przyzwoitości. Jeżeli któryś z nich się nie pokaże, to będzie sygnał, że mają swoje za uszami. A teraz zmykaj do pracy, Aleksandrze, to i ja zmykam do swojej!
Chciał klepnąć go w ramię po przyjacielsku, lecz zawahał się, czując, iż ktoś mógłby ich podglądać, więc skinął mu grzecznie głową, jakby rozmawiali zupełnie sobie obcy ludzie i wyszedł przez tylną bramę, by udać się na przystanek tramwajowy. Zakręcił jednak z pierwotnie przezeń wybranej trasy, decydując się przejść Ogrodem Saskim dla przyjemności dnia. Musiał zresztą pomyśleć, jak mógłby tak wielkie śledztwo zmieścić w niewiele jak miesiąc, gdy samej policji zajęłoby to więcej. Zresztą, dlaczego wciąż porównuje się do skorumpowanego organu władzy? On był ponad nimi, ich prawdą i metodami. Musiał być jak duchu, zapewne wielu i tak go traktowali, czując, iż cokolwiek powiedzą zostanie to wypuszczone w eter, całkiem nieistotne, tak jak dziennikarze bywają za nieistotnych, a jak już to za wybitnie irytujących brani. Mówiąc do siebie nerwowo w myślach przeszedł przez Ogród nie spojrzawszy nawet na okazy przyrody, niewzruszony ich późnym, przedwiosennym pięknem. Być może dlatego, iż nie tyle narzucone przezeń tempo mu nie pozwalało, ale dlatego, iż idąc usilnie egzaminował szpice swoich butów, raz co raz odwróciwszy głowę ku luźno lezącemu kamieniowi. Wyszedłszy na ulicę Królewską podniósł głowę i aż mu się weń zakręciło. Tym razem wyprostowany i wolniejszy w kroku dogonił dopiero mający odjechać tramwaj na Placu Piłsudskiego, który z samej nazwy budził w nim nieprzyjemne, wręcz mrowiące uczucie na ciele. Tak dojechał gdzie miał [small]Nie doszłam gdzie w końcu się mieściło *clown_emoji*[/small]. Popatrzył na budynek, pochwalił pewną skromność a nawet kameralność i wszedł do środka , będąc od razu przywitanym przez słodki uśmiech portiera. Odpowiedział również i bez najmniejszego pardonu spytał o biuro dyrektora. Ależ z pewnością...Aleksander jeszcze nie wiedział czym są kłopotu, żeby to kłopotami zagadywać teatrmistrza, skoro Apolinary ma znacznie większe ambicje.
- Oh, Ty nic nie wiesz o prawdziwych kłopotach…jeszcze. Przecież Cię nie wydałem. Nie wiedzą, że mamy ze sobą interesy. Wiem że nie mogę Cię narażać, spokojnie.- Pozwolił sobie na bezczelne wzruszenie ramionami. Wydawało mu się, iż Aleksander wstał dziś lewą nogą, zresztą nie znał go zbyt długo, więc niedziela może być akurat dniem, w którym ten pocieszny, wesoły człowiek pozwala sobie mieć muchy w nosie.
- Mówił już! W teatrze potrzebuję wkraść się do kadr i sprawdzić nazwiska osób, które w tym czasie miały przepustkę tymczasową. A tego nie zrobi tylko jedna osoba…chyba że mnie zaskoczysz, Aleksandrze. Oh, jakbyś mnie zaskoczył i zdobył te nazwiska samemu albo bez mojej ingerencji, to masz talon nie tylko na nowy strój wieczorowy, ale i nową marynarkę po tamtej straconej! - Zaśmiał się, kręcąc głową, przekonany, iż jest to misja więcej niż samobójcza. Z drugiej strony, jeżeli umiałby dobrze chłopaka zajść, kto wie? Może podniósłby rękawicę.
- Wyglądasz na sprytnego, jak to się mówi…cicha woda brzegi rwie, panie „oficjalny współpracowniku dziennikarza niezależnego”! Jesteś prawi jak Watson, znasz Watsona? Człowiek niebywale inteligentny i zaradny. Nie byle czemu chadzał z geniuszem…- Tutaj Apolinary postukał się palcem we własną skroń, przy tym uśmiechał się enigmatycznie, wręcz nużąco romantycznie, jakby patrzył na coś szczególnie mu miłego.
- Do piętnastej? To szmat czasu, załatwię przesłuchania w ”Ateneum” szybciej. Przyjdę po Ciebie o tej piętnastej i jak załatwimy tę Twoją „sprawę rodzinną”, to pójdziemy gdzie chcesz. A jutro po pogrzebie wypatrzymy jakieś ciekawe twarze, kto się pojawi. Jestem bardzo ciekaw czy będzie nasz szanowany dyrektor lub Dumicz, z czystej przyzwoitości. Jeżeli któryś z nich się nie pokaże, to będzie sygnał, że mają swoje za uszami. A teraz zmykaj do pracy, Aleksandrze, to i ja zmykam do swojej!
Chciał klepnąć go w ramię po przyjacielsku, lecz zawahał się, czując, iż ktoś mógłby ich podglądać, więc skinął mu grzecznie głową, jakby rozmawiali zupełnie sobie obcy ludzie i wyszedł przez tylną bramę, by udać się na przystanek tramwajowy. Zakręcił jednak z pierwotnie przezeń wybranej trasy, decydując się przejść Ogrodem Saskim dla przyjemności dnia. Musiał zresztą pomyśleć, jak mógłby tak wielkie śledztwo zmieścić w niewiele jak miesiąc, gdy samej policji zajęłoby to więcej. Zresztą, dlaczego wciąż porównuje się do skorumpowanego organu władzy? On był ponad nimi, ich prawdą i metodami. Musiał być jak duchu, zapewne wielu i tak go traktowali, czując, iż cokolwiek powiedzą zostanie to wypuszczone w eter, całkiem nieistotne, tak jak dziennikarze bywają za nieistotnych, a jak już to za wybitnie irytujących brani. Mówiąc do siebie nerwowo w myślach przeszedł przez Ogród nie spojrzawszy nawet na okazy przyrody, niewzruszony ich późnym, przedwiosennym pięknem. Być może dlatego, iż nie tyle narzucone przezeń tempo mu nie pozwalało, ale dlatego, iż idąc usilnie egzaminował szpice swoich butów, raz co raz odwróciwszy głowę ku luźno lezącemu kamieniowi. Wyszedłszy na ulicę Królewską podniósł głowę i aż mu się weń zakręciło. Tym razem wyprostowany i wolniejszy w kroku dogonił dopiero mający odjechać tramwaj na Placu Piłsudskiego, który z samej nazwy budził w nim nieprzyjemne, wręcz mrowiące uczucie na ciele. Tak dojechał gdzie miał [small]Nie doszłam gdzie w końcu się mieściło *clown_emoji*[/small]. Popatrzył na budynek, pochwalił pewną skromność a nawet kameralność i wszedł do środka , będąc od razu przywitanym przez słodki uśmiech portiera. Odpowiedział również i bez najmniejszego pardonu spytał o biuro dyrektora. Ależ z pewnością...Aleksander jeszcze nie wiedział czym są kłopotu, żeby to kłopotami zagadywać teatrmistrza, skoro Apolinary ma znacznie większe ambicje.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wroński nie miał słów na mężczyznę, z którym właśnie przyszło mu zamienić kilka zdań. Właściwie, to przez moment myślał, że się przesłyszał. Teraz już porzucił wszelkie nadzieje o tym, że dziś znajdzie zrozumienie w osobie Apolinarego.
Jeżeli jednak niedziela była dla Aleksandra dniem pełnym much w nosie, to dziennikarz musiał w tym momencie świętować wesołe apogeum szaleństwa. To jak gładko przeszedł z tematu bycia obwinianym za całe zło dnia dzisiejszego, do zwyczajnego opowiadania o strojach wieczorowych i jakichś nieznanych nikomu Watsonach… Aleksander w takich chwilach wątpił w powodzenie sprawy dla której się tu zbierali. Wątpił jednak na krótką chwilę, potem uświadamiając sobie, że umysły szalone to te zwykle najkreatywniej myślące. Wielu dobrych aktorów i reżyserów było też niesamowitymi ekscentrykami.
- Raczej nie musisz się bać, że przy mnie zbiedniejesz, Przybylski. Bez takiego partnera jak ty raczej sobie nie poradzę – powiedział, chociaż nie do końca przekonany do swoich słów. Właściwie – pewnym było, że sam sobie nie poradzi. Ba, może nawet przypłaci za to wszystko pracą i przyniesie sobie hańbę nawet z pomocą dziennikarza. Jednak czy właśnie nie taki pakt przypieczętował wspólną kiełbasą? Taki, który zobowiązywał ich do posuwania się ku bezprawiu? – Nie wiem kim był Watson, bo ja jestem Aleksander, a nie jakiś anglik. I nie czaruj mnie tu Apolinary, bo jestem obrażony, a obrażony jestem odporny na twój czar. I masz rację – zmykaj. A jak przyjdziesz, to czekaj grzecznie na zewnątrz. Nie będę potem świecił za ciebie oczami.
Na odchodne zabrzmiał jakby był już bardziej rozbawiony niż obrażony, zresztą – pokusił się nawet na drobny uśmiech na pożegnanie. A potem zniknął za drzwiami, by wreszcie wrócić do pracy, do której tak zaganiał go Grodzki.
Grodzki, którego spotkał zaraz za klatką schodową. Widocznie czekał na niego, opierając się o ścianę po stronie, którą pierwszą widziało się po otwarciu drzwi. Wroński niemalże podskoczył, zaskoczony obecnością przełożonego w takim miejscu.
- A co to za przerwy, co, Wroński? – zapytał jakby wcale nieprzejęty niesubordynacją pracownika. W takich momentach można było zastanawiać się – jakim cudem Grodzki dotarł tak daleko. Nie był kobietą, nie był w stanie zdobyć nic fizycznymi względami – zresztą, nie był też największym przystojniakiem jakiego widział świat. Miał gadane, to prawda, jednak to nie wystarczało by ktoś uznał go za na tyle odpowiedzialnego, by mógł pełnić swoją funkcję.
Może kiedyś był inny, a teraz zardzewiał? Albo po prostu nie był w stanie być lojalny pracownikiem wobec kogoś tak nieodpowiedzialnego, jak pan Osterwa, który do wypowiedzi po śmierci ulubienicy wystawiał jakąś losową idiotkę z sekretariatu, samemu bojąc się zabrać głos i wystawiając na wiele pytań nawet samego Grodzkiego.
- Ja… Nie wiem, panie Grodzki. Mam bardzo zły dzień, nie czuję się najlepiej – wyjaśnił, chociaż widocznie teatermistrz niewiele sobie z tych wyjaśnień robił. Może po prostu spytał tak dla zasady, byle trochę zająć sobie czas.
- Jak wciąż myślisz o tej von Braun, co mi się już odbija czkawką, to przestań Wroński, bo to nerwów szkoda i młodości. Policja przyjdzie i wszystko wyjaśni, a potem każdy zapomni i będzie po staremu. Szczęście tej sytuacji polega chyba na tym, że żona już nigdy mnie nie poprosi o wyjście do teatru, he… – parsknął w sposób dość prostacki, widocznie mając ten nieznośny, wisielczy humor zapisany w genach. Może po prostu chciał podnieść na duchu Aleksandra, który wyglądał dziś tak blado i marnie. W końcu Grodzki też był człowiekiem z krwi i kości. Ludzkie męki mu nie umykały.
- O niej już nie myślę, mam na głowie znikającego ojca – odpowiedział dość enigmatycznie się tłumacząc.
- Myślałem, że to tylko problem frywolnych młódek – wystosował trafny dość żart, prowokując uśmiech na twarzy Wrońskiego. Uśmiech, który trochę zrzedł mężczyźnie po tym, gdy za jego plecami posłyszał głos bardzo przyjemny, nieznajomy jednak z rozmów, a tylko słyszany wcześniej ze sceny…
- Do widzenia, panowie – powiedział nie kto inny, jak pan Dumicz, zanim wyszedł wyjściem dla służby. Rzeczywiście – był mężczyzną przystojnym, dumą teatru, chciałoby się rzec. W końcu nie bez powodu nosił takie nazwisko, jakie nosił. Ubrany był w strój codzienny, ale jak na standardy stroju codziennego – niezwykle szykowny. Był kimś, za kim mogli obejrzeć się nawet mężczyźni.
Wroński też się za nim obejrzał, jednak decydowanie nie z powodu jego atrakcyjności, bo tą już dobrze znał, widząc faceta któryś raz z kolei (nigdy z takiego bliska). Nie wierzył jednak własnym oczom. Apolinary dopiero co poszedł w swoją stronę, a gdyby coś potoczyło się inaczej, mógłby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Wroński zaklął w myślach.
- Do widzenia – odpowiedział Aleksander, a Grodzki tylko skłonił nieco głowę. Widocznie na niego czar Dumicza nie działał tak jak na całą resztę społeczeństwa. Aleksander powrócił jednak do tematu wcześniej poruszanego: - Po prostu mojego ojca chyba wciągnęła studzienka kanalizacyjna w drodze do domu i z matką trochę się martwimy.
Widocznie dopiero teraz Grodzki zrozumiał możliwe zachowanie Wrońskiego i jego sterczenie jak ten kołek z papierosem czy dwoma. Kiwnął głową, widocznie nie chcąc wnikać w szczegóły.
- Jakbyś czegoś potrzebował, to zawsze możesz do mnie przyjść. Tylko nie nadwyrężaj mojej dobroci, bo musi starczyć też dla innych, co, Wroński? – powiedział rezolutnie, a potem udał się w swoją stronę – tą zupełnie przeciwną do strony, w którą miał udać się Aleksander, by trafić do Hallu Głównego i dalej wykonywać swoje obowiązki. Być popychadłem, chłopcem na posyłki czy jak inaczej nazwać to, czym zajmowali się technicy teatralni w momencie, gdy teatr nie funkcjonował tak, jak miał to w zwyczaju.
A przynajmniej tak miało to wyglądać do godziny zakończenia, gdy kilka minut po piętnastej mężczyzna przysiadł na niewysokim, pustym drewnianym pudle w tym samym dziedzińcu, w którym zwykle spotykał się z Apolinarym. Trzymał w dłoniach swoją legitymację pracowniczą i przyglądał się własnemu zdjęciu sprzed pięciu lat. Zmienił się nieco, ale nie tak, by nagle uznać go za innego człowieka.
Oczekując na Przybylskiego, wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i upewniając się, że nikt go nie widzi, zaczął nadpalać rzeczony dokument.
Pijany lub niespełna rozumu?
Jeżeli jednak niedziela była dla Aleksandra dniem pełnym much w nosie, to dziennikarz musiał w tym momencie świętować wesołe apogeum szaleństwa. To jak gładko przeszedł z tematu bycia obwinianym za całe zło dnia dzisiejszego, do zwyczajnego opowiadania o strojach wieczorowych i jakichś nieznanych nikomu Watsonach… Aleksander w takich chwilach wątpił w powodzenie sprawy dla której się tu zbierali. Wątpił jednak na krótką chwilę, potem uświadamiając sobie, że umysły szalone to te zwykle najkreatywniej myślące. Wielu dobrych aktorów i reżyserów było też niesamowitymi ekscentrykami.
- Raczej nie musisz się bać, że przy mnie zbiedniejesz, Przybylski. Bez takiego partnera jak ty raczej sobie nie poradzę – powiedział, chociaż nie do końca przekonany do swoich słów. Właściwie – pewnym było, że sam sobie nie poradzi. Ba, może nawet przypłaci za to wszystko pracą i przyniesie sobie hańbę nawet z pomocą dziennikarza. Jednak czy właśnie nie taki pakt przypieczętował wspólną kiełbasą? Taki, który zobowiązywał ich do posuwania się ku bezprawiu? – Nie wiem kim był Watson, bo ja jestem Aleksander, a nie jakiś anglik. I nie czaruj mnie tu Apolinary, bo jestem obrażony, a obrażony jestem odporny na twój czar. I masz rację – zmykaj. A jak przyjdziesz, to czekaj grzecznie na zewnątrz. Nie będę potem świecił za ciebie oczami.
Na odchodne zabrzmiał jakby był już bardziej rozbawiony niż obrażony, zresztą – pokusił się nawet na drobny uśmiech na pożegnanie. A potem zniknął za drzwiami, by wreszcie wrócić do pracy, do której tak zaganiał go Grodzki.
Grodzki, którego spotkał zaraz za klatką schodową. Widocznie czekał na niego, opierając się o ścianę po stronie, którą pierwszą widziało się po otwarciu drzwi. Wroński niemalże podskoczył, zaskoczony obecnością przełożonego w takim miejscu.
- A co to za przerwy, co, Wroński? – zapytał jakby wcale nieprzejęty niesubordynacją pracownika. W takich momentach można było zastanawiać się – jakim cudem Grodzki dotarł tak daleko. Nie był kobietą, nie był w stanie zdobyć nic fizycznymi względami – zresztą, nie był też największym przystojniakiem jakiego widział świat. Miał gadane, to prawda, jednak to nie wystarczało by ktoś uznał go za na tyle odpowiedzialnego, by mógł pełnić swoją funkcję.
Może kiedyś był inny, a teraz zardzewiał? Albo po prostu nie był w stanie być lojalny pracownikiem wobec kogoś tak nieodpowiedzialnego, jak pan Osterwa, który do wypowiedzi po śmierci ulubienicy wystawiał jakąś losową idiotkę z sekretariatu, samemu bojąc się zabrać głos i wystawiając na wiele pytań nawet samego Grodzkiego.
- Ja… Nie wiem, panie Grodzki. Mam bardzo zły dzień, nie czuję się najlepiej – wyjaśnił, chociaż widocznie teatermistrz niewiele sobie z tych wyjaśnień robił. Może po prostu spytał tak dla zasady, byle trochę zająć sobie czas.
- Jak wciąż myślisz o tej von Braun, co mi się już odbija czkawką, to przestań Wroński, bo to nerwów szkoda i młodości. Policja przyjdzie i wszystko wyjaśni, a potem każdy zapomni i będzie po staremu. Szczęście tej sytuacji polega chyba na tym, że żona już nigdy mnie nie poprosi o wyjście do teatru, he… – parsknął w sposób dość prostacki, widocznie mając ten nieznośny, wisielczy humor zapisany w genach. Może po prostu chciał podnieść na duchu Aleksandra, który wyglądał dziś tak blado i marnie. W końcu Grodzki też był człowiekiem z krwi i kości. Ludzkie męki mu nie umykały.
- O niej już nie myślę, mam na głowie znikającego ojca – odpowiedział dość enigmatycznie się tłumacząc.
- Myślałem, że to tylko problem frywolnych młódek – wystosował trafny dość żart, prowokując uśmiech na twarzy Wrońskiego. Uśmiech, który trochę zrzedł mężczyźnie po tym, gdy za jego plecami posłyszał głos bardzo przyjemny, nieznajomy jednak z rozmów, a tylko słyszany wcześniej ze sceny…
- Do widzenia, panowie – powiedział nie kto inny, jak pan Dumicz, zanim wyszedł wyjściem dla służby. Rzeczywiście – był mężczyzną przystojnym, dumą teatru, chciałoby się rzec. W końcu nie bez powodu nosił takie nazwisko, jakie nosił. Ubrany był w strój codzienny, ale jak na standardy stroju codziennego – niezwykle szykowny. Był kimś, za kim mogli obejrzeć się nawet mężczyźni.
Wroński też się za nim obejrzał, jednak decydowanie nie z powodu jego atrakcyjności, bo tą już dobrze znał, widząc faceta któryś raz z kolei (nigdy z takiego bliska). Nie wierzył jednak własnym oczom. Apolinary dopiero co poszedł w swoją stronę, a gdyby coś potoczyło się inaczej, mógłby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Wroński zaklął w myślach.
- Do widzenia – odpowiedział Aleksander, a Grodzki tylko skłonił nieco głowę. Widocznie na niego czar Dumicza nie działał tak jak na całą resztę społeczeństwa. Aleksander powrócił jednak do tematu wcześniej poruszanego: - Po prostu mojego ojca chyba wciągnęła studzienka kanalizacyjna w drodze do domu i z matką trochę się martwimy.
Widocznie dopiero teraz Grodzki zrozumiał możliwe zachowanie Wrońskiego i jego sterczenie jak ten kołek z papierosem czy dwoma. Kiwnął głową, widocznie nie chcąc wnikać w szczegóły.
- Jakbyś czegoś potrzebował, to zawsze możesz do mnie przyjść. Tylko nie nadwyrężaj mojej dobroci, bo musi starczyć też dla innych, co, Wroński? – powiedział rezolutnie, a potem udał się w swoją stronę – tą zupełnie przeciwną do strony, w którą miał udać się Aleksander, by trafić do Hallu Głównego i dalej wykonywać swoje obowiązki. Być popychadłem, chłopcem na posyłki czy jak inaczej nazwać to, czym zajmowali się technicy teatralni w momencie, gdy teatr nie funkcjonował tak, jak miał to w zwyczaju.
A przynajmniej tak miało to wyglądać do godziny zakończenia, gdy kilka minut po piętnastej mężczyzna przysiadł na niewysokim, pustym drewnianym pudle w tym samym dziedzińcu, w którym zwykle spotykał się z Apolinarym. Trzymał w dłoniach swoją legitymację pracowniczą i przyglądał się własnemu zdjęciu sprzed pięciu lat. Zmienił się nieco, ale nie tak, by nagle uznać go za innego człowieka.
Oczekując na Przybylskiego, wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i upewniając się, że nikt go nie widzi, zaczął nadpalać rzeczony dokument.
Pijany lub niespełna rozumu?
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Człowiek za błyszczącym kontuarem wyglądał jakby nie dosłyszał, choć bardzo by chciał. Apolinary wyglądał natomiast tak, jakby doskonale wiedział, iż człowiek przed nim dosłyszał, udając tylko głupiego. Mierzyli się przez parę dłuższych sekund.
- Z tym należy do sekretariatu dwa piętra wyżej…- odpowiedział człowiek niepewnie. Apolinary skłonił się w geście podziękowania i ruszył na schody, ciągnąc za błyszczącymi metalicznie strzałkami, podpisanymi „biuro”. Tam z łatwością, dzięki prostemu układowi korytarzy i inteligentnej numeracji pokoi odnalazł sekretariat. Cofnął jednak dłoń od klamki, dojrzawszy, iż obok sekretariatu umieszczono gabinet samego dyrektora, oznakowany bardziej niż donośnie. W takim wypadku Apolinary zapukawszy kilkakrotnie do owych drzwi i wszedł. Przed sobą ujrzał człowieka w średnim wieku, dobrze ubranego, z marynarką o pięknie dobranym kolorze do wzoru krawatu, choć jeszcze za jasnej jak na porę roku. To było pierwszym co rzuciło się Apolinaremu w oczy i tak zastygł w sposób niegrzeczny, lecz opamiętawszy się od tej beżowej mieszanki przywitał się.
- Był pan umówiony?- Zapytał Leon Schiller, składając gazetę, wyraźnie zaniepokojony nagłą, niezapowiedzianą wizytą dziennikarza.
- Oczywiście że nie! Nie zajmę panu wiele czasu…
- Ale jak to nie był pan umówiony! Maria, dlaczego wpuściłaś pana jak nie był umówiony!?- Krzyknął dyrektor, zwracając się w stronę wąskich drzwiczek bezpośrednio łączących jego gabinet z sekretariatem.
- Proszę, co!?- Odpowiedział przytłumiony, skrzeczący głos kobiecy. -Coś się panu znowu uroiło! - Dodała szybko oskarżycielsko aż Przybylski musiał zagryźć usta, aby się nie parsknąć na tę groteskową wymianę zdań.
- O czym pan chciał? Byle szybko, bo nie był pan umówiony!-mówił ze zniecierpliwieniem Schiller. Apolinary usiadł w fotelu naprzeciwko, wygodnie i zaczął:
- W sprawie pani von Braun…- Zaczął rzeczowym tonem młodzieniec, lecz za nim dano mu dokończyć Schiller zerwał się ze swojego miejsca, szybkim krokiem, niezwykle zwinnym jak na jego tuszę podszedł do drzwi swego gabinetu i otworzył je raptownie.
- Wie pan co, pan się najpierw umówi. Obiecuję, że o panu nie zapomnę! A teraz niech pan grzecznie opuści gabinet, bo pan nie był umówiony! – Nie rozumiał. Dziennikarz naprawdę chciał zrozumieć, lecz nijak umiał przetrawić tę sytuację. Spojrzał w stronę sekretariatu, przymrużył oczy i rozsiadł się jeszcze bardziej, jeżeli jakkolwiek bardziej się dało.
- To pan wie coś o tej sprawie, że się pan tak boisz? Panie dyrektorze teatru „Ateneum”, w którym Krystyna von Braun miała swój debiut?-Zagadnął z przekąsem w głosie Apolinary, zaczynając bawić się zatyczką od pióra, które wraz z notesem już zdążył wyciągnąć. - Bo widzi pan, prowadzę niezależne od policji dochodzenie a że okoliczności przeniesienia dziewczyny są dosyć niejasne i wiem ze swoich źródeł, iż panna von Braun nie była zadowolona z ról tutaj…Trudno o brak podejrzeń, rozumie pan. Po za tym, pan się znasz z dyrektorem Osterwą, to mógłby pan też powiedzieć mi coś o nim. Pan się dobrze znał z ojcem zamordowanej, prawda, że ją bez niczego pozwolono w pana teatrze umieścić...Pan coś o tym morderstwie wie?
Dyrektor „Ateneum” powrócił na skórzane siedzisko, podrapał się po głowie, aby choć trochę sprawić wrażenie myślącego, by sięgnąć po słuchawkę telefonu. Wykręcił jakiś numer, którego Apolinary nie mógł pod kątem siedzenia dojrzeć, lecz po chwili zrozumiawszy, iż dyrektor z pewnością dzwoni po policję, zerwał się z miejsca. W pierwszy odruchu chciał szarpnąć za kabel telefonu, ale to tylko pogorszyłoby jego sytuację. Przewrócił oczami, czekając aż dyrektor złoży donos o wtargnięcie i podobne, jakieś nieistniejące w praktyce zniesławienie, na szczęście nie podając jego imię czy nazwiska.
- Będą za dziesięć minut, więc pan masz pięć…- poinformował dyrektor, rozpierając się w fotelu. - Jeszcze raz o czym pan chciałby posłuchać? Czy się znałem z panem von Braun. Tak, ale panu nic do tego…
- Jeżeli pan cokolwiek zatai, a ja się o tym dowiem, to pan będziesz w trudnej sytuacji po publikacji. Widzi pan, skoro tak łatwo wtargnąć panu do gabinetu, to nie trudniej dowiedzieć się czegoś więcej z pana historii, więc niech pan mówi, śmiało…
Nie były to najprzyjemniejsze do usłyszenia słowa, lecz dyrektor był nieugięty, zmieniając temat na Juliana Osterwę, widoczniej czując, iż będzie to znacznie bezpieczniejsze:
- Osterwa podobno miał wyjechać z Warszawy…W interesach. Jak to dyrektorzy a dla niego interesy to ściąganie młodych, zdolnych aktorów do swojego teatru z całej Polski. Kontaktowałem się z pewną osobą z jego otoczenia i powiedziano mi, że wraca do Warszawy po tej tragedii. Teraz może być nawet w jakimś „Psiurku Dolnym”, więc musiałby pan naprawdę dobrze szukać lub poczekać aż wróci.
- A kiedy mógłby wrócić…? Panowie się lubili? Jakiś czas temu czytałem dosyć cyniczną recenzję pana teatru od Osterwy. Jakiś czas temu to jest…rok?- podchwycił Apolinary. Na to Schiller prychnął, kiwając na zrozumienie głową. Wyglądałby, jakby mu się coś przypomniało.
- Tak, tak, nie podobało mu się, że teatr prywatny zarabia niewiele mniej jak teatr państwowy i to z renomą. Lubił mi podbierać aktorów, tak jak Krystynę, ale nigdy nie miałem mu tego za złe, bo podbierał na jego nieszczęście tych gorszych, choć…Krysia tak, Krysia to perła była. Szkoda jej…
- Byliście ze sobą blisko?
- Nie tak blisko jak Osterwa, ale on blisko jest w sumie z każdym, bo się lubi podobać, lubi jak są mu ludzie coś dłużni, coś mu zawdzięczają i muszą mu się w różny sposób odpłacać, nawet jakby to miało być poniżające, bo dla kobiety nie ma innej drogi zapłaty jak ta poniżająca.
- Twierdzi pan, że mieli romans?
- Nie, to nie był romans, romans to jest z kochanką, a oni mieli dziwną relację. Niby jak córka z ojcem, niektórzy tak mówili, owszem, wydawali się, ale…Osterwa to przyjemniaczek. On nikogo wychowywać z dobrego serca nie będzie, ale lubi mieć, posiadać i Krystynę pewnie miał. I był z niego zazdrośnik…Nie wiem czy nie o tego Dumicza chodziło.
Apolinary poruszył się niespokojnie na fotelu, widocznie zainteresowany i to bardzo, a dyrektor widząc to uśmiechnął się do niego czymś rozbawiony.
- Słyszałem co innego, a jaka jest pana opinia na temat relacji Krystyny z wielkim aktorem Warszawy?
- Taki, że piękniś dziewczynę kochał do szaleństwa a ona wolała bogatszego starucha…Jak to każda głupia młódka. Czytał pan Freuda?
Kiedy Przybylski miał już zadać kolejne pytanie na klatce schodowej poniosło się echo policyjnych, podbitych mocno podeszw. Drzwi do gabinetu dyrektora z łoskotem się otworzyły a w nich stanęło pięciu policjantów, wpadając jeden na drugiego. Ich spojrzenia podążyły za palcem Schillera, który wskazywał uchylone drzwi do sekretariatu, przerażoną Marię, która najwidoczniej sama doznała urojenia a gdzieś w oddali już na schodach odgłosy pospiesznie ulatniającego się zbiega.
Przybylski czuł już obtarcia, goniąc swój tramwaj już z ciężkim oddechem, choć dziękując samemu sobie, iż nie opuszczał tenisowych śród z bratem. Mijał zaskoczonych ludzi z ostatnich momentach, wywołując reakcje różne, choć jemu w tamtym momencie obojętne, zwłaszcza, iż gdzieś za plecami słyszał pomiędzy świstami powietrza gwizdek policyjny. Aż w końcu wpadł do pierwszego sklepu, który spodobał mu się szyldem. Zatrzasnął drzwi, przycupnął pod oknem, wyglądając na mundurowych, którzy zapomniawszy się w gonitwie minęli cukiernię (jak po zapachu dało się odgadnąć), w której postanowił się ukryć Apolinary. Kiedy Ci przebiegli zdezorientowani, dziennikarz zaczął śmiać się do siebie, jakby usłyszał jeden z tych pamiętliwych, starych, lecz nietracących ducha komedii dowcipów, choć niejeden by powiedział, iż bliżej temu było do obłąkania niż rozbawienia. Spojrzał na sprzedawcę, młodego chłopca, raczej Żyda z wyglądu, który patrzył się na niego z głęboką konsternacją. Gdy Apolinary uspokoił nagły atak euforii, wyprostował się, podszedł do lady i poprosił dwie drożdżówki.
Wrócił pod Teatr Wielki spokojniejszy, choć dalej łapał oddech, pomiędzy gryzami drożdżówki, której z konsumpcja nie mógł poczekać do spotkania z Wrońskim. Szczęśliwym trafem ten równo o godzinie piętnastej, z czego Przybylski był bardzo dumny, czekał nań przy bramie. Apolinary zaszedł go od tyłu, po cichu, widząc jak ten rozgląda się, przygarbiony nad czymś. Przełknął jeden z kęsów, by odchrząknąć cicho, przygotowując głos do modulacji. Obniżył głos, stanął zaraz nad ramieniem niższego towarzysza by zagadnąć:
- Co Ty tam palisz panie Wroński, co!?- Po tym odsunął się szybko, by przypadkiem nie zostać ofiarą jakiegoś niespodziewanego wypadku. Śmiał się, wyciągnąwszy do Wrońskiego papierową torbę z drożdżówką.
- Patrz co mam…Nie uwierzysz…Goniła mnie policja! Ten dyrektor doniósł na mnie za niby jakieś wtargnięcie. Nonsens.
- Z tym należy do sekretariatu dwa piętra wyżej…- odpowiedział człowiek niepewnie. Apolinary skłonił się w geście podziękowania i ruszył na schody, ciągnąc za błyszczącymi metalicznie strzałkami, podpisanymi „biuro”. Tam z łatwością, dzięki prostemu układowi korytarzy i inteligentnej numeracji pokoi odnalazł sekretariat. Cofnął jednak dłoń od klamki, dojrzawszy, iż obok sekretariatu umieszczono gabinet samego dyrektora, oznakowany bardziej niż donośnie. W takim wypadku Apolinary zapukawszy kilkakrotnie do owych drzwi i wszedł. Przed sobą ujrzał człowieka w średnim wieku, dobrze ubranego, z marynarką o pięknie dobranym kolorze do wzoru krawatu, choć jeszcze za jasnej jak na porę roku. To było pierwszym co rzuciło się Apolinaremu w oczy i tak zastygł w sposób niegrzeczny, lecz opamiętawszy się od tej beżowej mieszanki przywitał się.
- Był pan umówiony?- Zapytał Leon Schiller, składając gazetę, wyraźnie zaniepokojony nagłą, niezapowiedzianą wizytą dziennikarza.
- Oczywiście że nie! Nie zajmę panu wiele czasu…
- Ale jak to nie był pan umówiony! Maria, dlaczego wpuściłaś pana jak nie był umówiony!?- Krzyknął dyrektor, zwracając się w stronę wąskich drzwiczek bezpośrednio łączących jego gabinet z sekretariatem.
- Proszę, co!?- Odpowiedział przytłumiony, skrzeczący głos kobiecy. -Coś się panu znowu uroiło! - Dodała szybko oskarżycielsko aż Przybylski musiał zagryźć usta, aby się nie parsknąć na tę groteskową wymianę zdań.
- O czym pan chciał? Byle szybko, bo nie był pan umówiony!-mówił ze zniecierpliwieniem Schiller. Apolinary usiadł w fotelu naprzeciwko, wygodnie i zaczął:
- W sprawie pani von Braun…- Zaczął rzeczowym tonem młodzieniec, lecz za nim dano mu dokończyć Schiller zerwał się ze swojego miejsca, szybkim krokiem, niezwykle zwinnym jak na jego tuszę podszedł do drzwi swego gabinetu i otworzył je raptownie.
- Wie pan co, pan się najpierw umówi. Obiecuję, że o panu nie zapomnę! A teraz niech pan grzecznie opuści gabinet, bo pan nie był umówiony! – Nie rozumiał. Dziennikarz naprawdę chciał zrozumieć, lecz nijak umiał przetrawić tę sytuację. Spojrzał w stronę sekretariatu, przymrużył oczy i rozsiadł się jeszcze bardziej, jeżeli jakkolwiek bardziej się dało.
- To pan wie coś o tej sprawie, że się pan tak boisz? Panie dyrektorze teatru „Ateneum”, w którym Krystyna von Braun miała swój debiut?-Zagadnął z przekąsem w głosie Apolinary, zaczynając bawić się zatyczką od pióra, które wraz z notesem już zdążył wyciągnąć. - Bo widzi pan, prowadzę niezależne od policji dochodzenie a że okoliczności przeniesienia dziewczyny są dosyć niejasne i wiem ze swoich źródeł, iż panna von Braun nie była zadowolona z ról tutaj…Trudno o brak podejrzeń, rozumie pan. Po za tym, pan się znasz z dyrektorem Osterwą, to mógłby pan też powiedzieć mi coś o nim. Pan się dobrze znał z ojcem zamordowanej, prawda, że ją bez niczego pozwolono w pana teatrze umieścić...Pan coś o tym morderstwie wie?
Dyrektor „Ateneum” powrócił na skórzane siedzisko, podrapał się po głowie, aby choć trochę sprawić wrażenie myślącego, by sięgnąć po słuchawkę telefonu. Wykręcił jakiś numer, którego Apolinary nie mógł pod kątem siedzenia dojrzeć, lecz po chwili zrozumiawszy, iż dyrektor z pewnością dzwoni po policję, zerwał się z miejsca. W pierwszy odruchu chciał szarpnąć za kabel telefonu, ale to tylko pogorszyłoby jego sytuację. Przewrócił oczami, czekając aż dyrektor złoży donos o wtargnięcie i podobne, jakieś nieistniejące w praktyce zniesławienie, na szczęście nie podając jego imię czy nazwiska.
- Będą za dziesięć minut, więc pan masz pięć…- poinformował dyrektor, rozpierając się w fotelu. - Jeszcze raz o czym pan chciałby posłuchać? Czy się znałem z panem von Braun. Tak, ale panu nic do tego…
- Jeżeli pan cokolwiek zatai, a ja się o tym dowiem, to pan będziesz w trudnej sytuacji po publikacji. Widzi pan, skoro tak łatwo wtargnąć panu do gabinetu, to nie trudniej dowiedzieć się czegoś więcej z pana historii, więc niech pan mówi, śmiało…
Nie były to najprzyjemniejsze do usłyszenia słowa, lecz dyrektor był nieugięty, zmieniając temat na Juliana Osterwę, widoczniej czując, iż będzie to znacznie bezpieczniejsze:
- Osterwa podobno miał wyjechać z Warszawy…W interesach. Jak to dyrektorzy a dla niego interesy to ściąganie młodych, zdolnych aktorów do swojego teatru z całej Polski. Kontaktowałem się z pewną osobą z jego otoczenia i powiedziano mi, że wraca do Warszawy po tej tragedii. Teraz może być nawet w jakimś „Psiurku Dolnym”, więc musiałby pan naprawdę dobrze szukać lub poczekać aż wróci.
- A kiedy mógłby wrócić…? Panowie się lubili? Jakiś czas temu czytałem dosyć cyniczną recenzję pana teatru od Osterwy. Jakiś czas temu to jest…rok?- podchwycił Apolinary. Na to Schiller prychnął, kiwając na zrozumienie głową. Wyglądałby, jakby mu się coś przypomniało.
- Tak, tak, nie podobało mu się, że teatr prywatny zarabia niewiele mniej jak teatr państwowy i to z renomą. Lubił mi podbierać aktorów, tak jak Krystynę, ale nigdy nie miałem mu tego za złe, bo podbierał na jego nieszczęście tych gorszych, choć…Krysia tak, Krysia to perła była. Szkoda jej…
- Byliście ze sobą blisko?
- Nie tak blisko jak Osterwa, ale on blisko jest w sumie z każdym, bo się lubi podobać, lubi jak są mu ludzie coś dłużni, coś mu zawdzięczają i muszą mu się w różny sposób odpłacać, nawet jakby to miało być poniżające, bo dla kobiety nie ma innej drogi zapłaty jak ta poniżająca.
- Twierdzi pan, że mieli romans?
- Nie, to nie był romans, romans to jest z kochanką, a oni mieli dziwną relację. Niby jak córka z ojcem, niektórzy tak mówili, owszem, wydawali się, ale…Osterwa to przyjemniaczek. On nikogo wychowywać z dobrego serca nie będzie, ale lubi mieć, posiadać i Krystynę pewnie miał. I był z niego zazdrośnik…Nie wiem czy nie o tego Dumicza chodziło.
Apolinary poruszył się niespokojnie na fotelu, widocznie zainteresowany i to bardzo, a dyrektor widząc to uśmiechnął się do niego czymś rozbawiony.
- Słyszałem co innego, a jaka jest pana opinia na temat relacji Krystyny z wielkim aktorem Warszawy?
- Taki, że piękniś dziewczynę kochał do szaleństwa a ona wolała bogatszego starucha…Jak to każda głupia młódka. Czytał pan Freuda?
Kiedy Przybylski miał już zadać kolejne pytanie na klatce schodowej poniosło się echo policyjnych, podbitych mocno podeszw. Drzwi do gabinetu dyrektora z łoskotem się otworzyły a w nich stanęło pięciu policjantów, wpadając jeden na drugiego. Ich spojrzenia podążyły za palcem Schillera, który wskazywał uchylone drzwi do sekretariatu, przerażoną Marię, która najwidoczniej sama doznała urojenia a gdzieś w oddali już na schodach odgłosy pospiesznie ulatniającego się zbiega.
Przybylski czuł już obtarcia, goniąc swój tramwaj już z ciężkim oddechem, choć dziękując samemu sobie, iż nie opuszczał tenisowych śród z bratem. Mijał zaskoczonych ludzi z ostatnich momentach, wywołując reakcje różne, choć jemu w tamtym momencie obojętne, zwłaszcza, iż gdzieś za plecami słyszał pomiędzy świstami powietrza gwizdek policyjny. Aż w końcu wpadł do pierwszego sklepu, który spodobał mu się szyldem. Zatrzasnął drzwi, przycupnął pod oknem, wyglądając na mundurowych, którzy zapomniawszy się w gonitwie minęli cukiernię (jak po zapachu dało się odgadnąć), w której postanowił się ukryć Apolinary. Kiedy Ci przebiegli zdezorientowani, dziennikarz zaczął śmiać się do siebie, jakby usłyszał jeden z tych pamiętliwych, starych, lecz nietracących ducha komedii dowcipów, choć niejeden by powiedział, iż bliżej temu było do obłąkania niż rozbawienia. Spojrzał na sprzedawcę, młodego chłopca, raczej Żyda z wyglądu, który patrzył się na niego z głęboką konsternacją. Gdy Apolinary uspokoił nagły atak euforii, wyprostował się, podszedł do lady i poprosił dwie drożdżówki.
***
Wrócił pod Teatr Wielki spokojniejszy, choć dalej łapał oddech, pomiędzy gryzami drożdżówki, której z konsumpcja nie mógł poczekać do spotkania z Wrońskim. Szczęśliwym trafem ten równo o godzinie piętnastej, z czego Przybylski był bardzo dumny, czekał nań przy bramie. Apolinary zaszedł go od tyłu, po cichu, widząc jak ten rozgląda się, przygarbiony nad czymś. Przełknął jeden z kęsów, by odchrząknąć cicho, przygotowując głos do modulacji. Obniżył głos, stanął zaraz nad ramieniem niższego towarzysza by zagadnąć:
- Co Ty tam palisz panie Wroński, co!?- Po tym odsunął się szybko, by przypadkiem nie zostać ofiarą jakiegoś niespodziewanego wypadku. Śmiał się, wyciągnąwszy do Wrońskiego papierową torbę z drożdżówką.
- Patrz co mam…Nie uwierzysz…Goniła mnie policja! Ten dyrektor doniósł na mnie za niby jakieś wtargnięcie. Nonsens.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Aleksander słodko nieświadomy tego, jak bardzo Apolinary nie stosuje się do polecenia „uważania na siebie”, patrzył jak papier bardzo powoli zajmuje się ogniem, właściwie jakby nie chciał być spalony – ba, widocznie nawet nie powinien. I chociaż co najmniej trzy razy upewnił się, że na pewno nie jest obserwowany przez nikogo, mimo wszystko udało się go zajść. W bardzo brzydki sposób, który już zresztą raz wykorzystał podstępnie na samym teraz zachodzącym.
Wroński zanim się jeszcze odwrócił i zobaczył kim ma do czynienia, pomachał dokumentem w swojej dłoni i sprawił, że ten momentalnie przestał się tlić. Jakby bał się konsekwencji swojego działania, zresztą dosyć słusznie. Poderwał się z pozycji siedzącej i dopiero potem stanął twarzą w twarz z towarzyszem, który widocznie dobrze się bawił, mimo tego, że przed momentem wiał przed policją i jeszcze postanowił nastraszyć tak wątłego i małego Aleksandra.
Wroński spojrzał na Apolinarego tak, jakby poczuł się jawnie zdradzony, a widząc wyciągniętą w jego kierunku torebkę, uniósł brwi tylko jeszcze bardziej bezradnie. Co zatem pozostało jeszcze dodać, gdy mężczyzna wyznał, że goniła go policja, bo dyrektor na niego doniósł?
- Apolinary, pamiętasz co mówiłem ci wcześniej? – przyjął opakowanie z drożdżówką, a zaglądając do środka, uśmiechnął się z wyrazem twarzy jakby mówiącym „nie trzeba było”. Poczuł się trochę jak matka, którą uparty ojciec ułaskawiał zawsze jakimś miłym, drobnym duperelem kupionym pewnie na pchlim targu. Było to jednak dobre, bo skuteczne nawet po dwudziestu paru latach. – Mówiłem, żebyś nie spowodował sobie przypadkiem problemów. Martwiłeś się, że ja trafię do aresztu, ja też wolałbym, żeby cię nie zgarnęli w tym wszystkim pierwszego. Opowiesz mi co żeś mu nagadał?
Krótkie wyjaśnienie skwitował westchnieniem, a potem poprosił mężczyznę ruchem dłoni, o to, by już zaczęli iść w kierunku frontu budynku, a potem spacerem skierować się ku Nalewki. Wroński celowo nie czekał na tramwaj, widocznie chcąc zamienić kilka słów z mości Przybylskim.
Wroński bez słowa wcisnął mężczyźnie w dłoń swoją nieco nadpaloną legitymację.
- Weź to ode mnie. Wymyśliłem to tak – uznam, że zgubiłem ją i będę codziennie musiał przychodzić do sekretariatu po wydanie przepustki tymczasowej. Patrząc na to, jak trudno teraz o dyrektora, pewnie wyrobienie nowej trochę zajmie. W ten sposób na pewno dowiem się, gdzie chowają te księgi, może nawet spojrzę co nieco…? – wyraził się Wroński, teraz już z uśmiechem. Myślał, że jego część w tym wszystkim była już nieco wyraźniejsza – w końcu wymyślił coś na własną rękę, bez prowadzenia za nią. To, że uda mu się podejrzeć jakieś nazwiska nie było niemożliwe, jednak bardzo mało prawdopodobne. Dokładne jednak położenie i miejsce składania tych ksiąg mogło okazać się kluczowe.
No i Przybylski był teraz w posiadaniu legitymacji Aleksandra, wiec w razie bardziej smutnego wieczoru, mógł sobie na nią spojrzeć i pośmiać się z młodocianej i wybitnie niemądrej twarzy towarzysza w śledztwie.
- Ojciec nie wrócił z pracy wczoraj, chociaż podobno z niej wyszedł – wyraził się do Apolinarego, widocznie chcąc wytłumaczyć mu, czym teraz się zajmą. I to coś nie miało nic wspólnego ze sprawą Krystyny, którą tak bardzo gonił czas wyznaczonych trzech tygodni. – Matka strasznie się martwi, ojciec ma już 53 lata, nie jest młodzikiem. Pewnie boi się, że gdzieś się zawinął.
Właściwie – to Aleksander się tego bał. Stary nie miał lekkiej pracy, dodatkowo nie lubił zdrowego trybu życia i kochał alkohol. Dodatkowo lubił pakować się w konflikty i chociaż zawsze mówiono, że „kiedyś się wreszcie doigrasz, Wroński”, młodszy Wroński liczył na to, że to kiedyś nie było jeszcze teraz. Aż westchnął. Był dzisiaj właśnie taki o – wzdychający. Może i on powoli umierał, tylko że w środku?
Gdy dopadli już tramwaj na Nalewki, Aleksander ostrzegł, że wcale nie pójdzie to szybko – zaplanował najpierw dotrzeć do domu, by upewnić się, że stary jednak nie wrócił do czterech ścian, a gdyby tak nie daj Boże nie było – będą musieli odwiedzić każdą z trzech sióstr. Dobrze – może dwie, do trzeciej, mieszkającej na Bródnie już się nie fatygując.
Podróż na Żoliborz była podróżą długą i niezbyt przyjemną, bowiem w typowym ścisku. Dopiero w okolicach Placu Inwalidów, tramwaj zaczynał się nieco opróżniać, pozwalając tym samym na obserwację terenu dookoła przez szybę, którą do tej pory zasłaniały ciała innych podróżnych. Świeżo stworzony park Żeromskiego, który był chyba pamiątką po dawnej nazwie mijanego Placu Wilsona, sprawiał kilka problemów podczas ostatecznych prac nad instalacją wodną doprowadzaną do kilku fontann, które jeszcze w tym roku miały być dostępne do użytku czy raczej obserwacji ludzi chętnych do przebywania na łonie natury.
Było to dobrym rozwiązaniem, szczególnie, że park Moniuszki przypominał obecnie bardziej teren leśny niż urodziwy parkowy. No i Moniuszko kojarzył mu się tylko i wyłącznie z pracą, a jak wiadomo – przesadne myślenie po pracy o pracy było chyba czymś niezdrowym.
W każdym razie – od strony parku Żeromskiego, po ulicy lały się strumienie wody, a dwójka mężczyzn, która wyraźnie próbowała wskazać w tym winnego (oczywiście każdy z nich obwiniał nie siebie, a przeciwnika), nie planowała na ten moment naprawiać awarii. Honor był ważniejszy.
I chociaż w pobliżu samego placu Wilsona, stały obecnie dość nowe, najwyżej dziesięcioletnie kamienice o gładkich jeszcze i jasnych murach – im dalej ulicą Mickiewicza przejeżdżało się ku tylnym granicom Żoliborza, można było zobaczyć, że na terenie dzielnicy jest miejsce na ludzi bardziej i mniej zamożnych. Okolica w której mieszkał Aleksander, zdecydowanie nie sprawiała wrażenia tej dla ludzi przy kasie.
- Wysiadamy – powiedział i dopiero teraz, gdy znaleźli się na skrzyżowaniu ulic Mickiewicza i Potockiej – Wroński postanowił urwać sobie kawałek drożdżówki-daru i jadł ją trochę bez przekonania, widocznie nieco zestresowany. To sprawiało, że jedzenie jakby rosło w gardle.
Potem po przejściu kilku wąskich uliczek, nie wszędzie brukowanych, bo będących także po prostu klepiskami – za zakrętem mogli zobaczyć Rymkiewicza. Osiedle ceglanych bliźniaków mogło stawiać pytanie, jakim cudem Wroński mieszkał w domu numer 12, mieszkaniu numer 3, gdy domów było dziewięć, a w każdym po dwa mieszkania.
Pytanie to było zbyt trudne, by ktokolwiek znał na nie odpowiedź. Pewnie geodeta był pijany.
- Poczekasz na zewnątrz? – zapytał Wroński, zbliżając się do furtki z numerem 12. Każdy z domów był otoczony dużą ilością zieleni – drzew młodszych czy starszych, czasem owocowych, teraz kwitnących. Okolica sprawiała wrażenie przytulnej, nieco wiejskiej, chociaż znajdowała się w granicach miasta stołecznego. Dodatkowo to, że każdy domek był identyczny, nawet pod względem pokrycia dachowego, wprowadzał w teren jakąś urzekającą konsekwencję.
Wroński spytał jednak chyba dla samego pytania - wiedział, że Przybylski spróbuje się wcisnąć do jego domu.
Wroński zanim się jeszcze odwrócił i zobaczył kim ma do czynienia, pomachał dokumentem w swojej dłoni i sprawił, że ten momentalnie przestał się tlić. Jakby bał się konsekwencji swojego działania, zresztą dosyć słusznie. Poderwał się z pozycji siedzącej i dopiero potem stanął twarzą w twarz z towarzyszem, który widocznie dobrze się bawił, mimo tego, że przed momentem wiał przed policją i jeszcze postanowił nastraszyć tak wątłego i małego Aleksandra.
Wroński spojrzał na Apolinarego tak, jakby poczuł się jawnie zdradzony, a widząc wyciągniętą w jego kierunku torebkę, uniósł brwi tylko jeszcze bardziej bezradnie. Co zatem pozostało jeszcze dodać, gdy mężczyzna wyznał, że goniła go policja, bo dyrektor na niego doniósł?
- Apolinary, pamiętasz co mówiłem ci wcześniej? – przyjął opakowanie z drożdżówką, a zaglądając do środka, uśmiechnął się z wyrazem twarzy jakby mówiącym „nie trzeba było”. Poczuł się trochę jak matka, którą uparty ojciec ułaskawiał zawsze jakimś miłym, drobnym duperelem kupionym pewnie na pchlim targu. Było to jednak dobre, bo skuteczne nawet po dwudziestu paru latach. – Mówiłem, żebyś nie spowodował sobie przypadkiem problemów. Martwiłeś się, że ja trafię do aresztu, ja też wolałbym, żeby cię nie zgarnęli w tym wszystkim pierwszego. Opowiesz mi co żeś mu nagadał?
Krótkie wyjaśnienie skwitował westchnieniem, a potem poprosił mężczyznę ruchem dłoni, o to, by już zaczęli iść w kierunku frontu budynku, a potem spacerem skierować się ku Nalewki. Wroński celowo nie czekał na tramwaj, widocznie chcąc zamienić kilka słów z mości Przybylskim.
Wroński bez słowa wcisnął mężczyźnie w dłoń swoją nieco nadpaloną legitymację.
- Weź to ode mnie. Wymyśliłem to tak – uznam, że zgubiłem ją i będę codziennie musiał przychodzić do sekretariatu po wydanie przepustki tymczasowej. Patrząc na to, jak trudno teraz o dyrektora, pewnie wyrobienie nowej trochę zajmie. W ten sposób na pewno dowiem się, gdzie chowają te księgi, może nawet spojrzę co nieco…? – wyraził się Wroński, teraz już z uśmiechem. Myślał, że jego część w tym wszystkim była już nieco wyraźniejsza – w końcu wymyślił coś na własną rękę, bez prowadzenia za nią. To, że uda mu się podejrzeć jakieś nazwiska nie było niemożliwe, jednak bardzo mało prawdopodobne. Dokładne jednak położenie i miejsce składania tych ksiąg mogło okazać się kluczowe.
No i Przybylski był teraz w posiadaniu legitymacji Aleksandra, wiec w razie bardziej smutnego wieczoru, mógł sobie na nią spojrzeć i pośmiać się z młodocianej i wybitnie niemądrej twarzy towarzysza w śledztwie.
- Ojciec nie wrócił z pracy wczoraj, chociaż podobno z niej wyszedł – wyraził się do Apolinarego, widocznie chcąc wytłumaczyć mu, czym teraz się zajmą. I to coś nie miało nic wspólnego ze sprawą Krystyny, którą tak bardzo gonił czas wyznaczonych trzech tygodni. – Matka strasznie się martwi, ojciec ma już 53 lata, nie jest młodzikiem. Pewnie boi się, że gdzieś się zawinął.
Właściwie – to Aleksander się tego bał. Stary nie miał lekkiej pracy, dodatkowo nie lubił zdrowego trybu życia i kochał alkohol. Dodatkowo lubił pakować się w konflikty i chociaż zawsze mówiono, że „kiedyś się wreszcie doigrasz, Wroński”, młodszy Wroński liczył na to, że to kiedyś nie było jeszcze teraz. Aż westchnął. Był dzisiaj właśnie taki o – wzdychający. Może i on powoli umierał, tylko że w środku?
Gdy dopadli już tramwaj na Nalewki, Aleksander ostrzegł, że wcale nie pójdzie to szybko – zaplanował najpierw dotrzeć do domu, by upewnić się, że stary jednak nie wrócił do czterech ścian, a gdyby tak nie daj Boże nie było – będą musieli odwiedzić każdą z trzech sióstr. Dobrze – może dwie, do trzeciej, mieszkającej na Bródnie już się nie fatygując.
Podróż na Żoliborz była podróżą długą i niezbyt przyjemną, bowiem w typowym ścisku. Dopiero w okolicach Placu Inwalidów, tramwaj zaczynał się nieco opróżniać, pozwalając tym samym na obserwację terenu dookoła przez szybę, którą do tej pory zasłaniały ciała innych podróżnych. Świeżo stworzony park Żeromskiego, który był chyba pamiątką po dawnej nazwie mijanego Placu Wilsona, sprawiał kilka problemów podczas ostatecznych prac nad instalacją wodną doprowadzaną do kilku fontann, które jeszcze w tym roku miały być dostępne do użytku czy raczej obserwacji ludzi chętnych do przebywania na łonie natury.
Było to dobrym rozwiązaniem, szczególnie, że park Moniuszki przypominał obecnie bardziej teren leśny niż urodziwy parkowy. No i Moniuszko kojarzył mu się tylko i wyłącznie z pracą, a jak wiadomo – przesadne myślenie po pracy o pracy było chyba czymś niezdrowym.
W każdym razie – od strony parku Żeromskiego, po ulicy lały się strumienie wody, a dwójka mężczyzn, która wyraźnie próbowała wskazać w tym winnego (oczywiście każdy z nich obwiniał nie siebie, a przeciwnika), nie planowała na ten moment naprawiać awarii. Honor był ważniejszy.
I chociaż w pobliżu samego placu Wilsona, stały obecnie dość nowe, najwyżej dziesięcioletnie kamienice o gładkich jeszcze i jasnych murach – im dalej ulicą Mickiewicza przejeżdżało się ku tylnym granicom Żoliborza, można było zobaczyć, że na terenie dzielnicy jest miejsce na ludzi bardziej i mniej zamożnych. Okolica w której mieszkał Aleksander, zdecydowanie nie sprawiała wrażenia tej dla ludzi przy kasie.
- Wysiadamy – powiedział i dopiero teraz, gdy znaleźli się na skrzyżowaniu ulic Mickiewicza i Potockiej – Wroński postanowił urwać sobie kawałek drożdżówki-daru i jadł ją trochę bez przekonania, widocznie nieco zestresowany. To sprawiało, że jedzenie jakby rosło w gardle.
Potem po przejściu kilku wąskich uliczek, nie wszędzie brukowanych, bo będących także po prostu klepiskami – za zakrętem mogli zobaczyć Rymkiewicza. Osiedle ceglanych bliźniaków mogło stawiać pytanie, jakim cudem Wroński mieszkał w domu numer 12, mieszkaniu numer 3, gdy domów było dziewięć, a w każdym po dwa mieszkania.
Pytanie to było zbyt trudne, by ktokolwiek znał na nie odpowiedź. Pewnie geodeta był pijany.
- Poczekasz na zewnątrz? – zapytał Wroński, zbliżając się do furtki z numerem 12. Każdy z domów był otoczony dużą ilością zieleni – drzew młodszych czy starszych, czasem owocowych, teraz kwitnących. Okolica sprawiała wrażenie przytulnej, nieco wiejskiej, chociaż znajdowała się w granicach miasta stołecznego. Dodatkowo to, że każdy domek był identyczny, nawet pod względem pokrycia dachowego, wprowadzał w teren jakąś urzekającą konsekwencję.
Wroński spytał jednak chyba dla samego pytania - wiedział, że Przybylski spróbuje się wcisnąć do jego domu.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Troska Aleksandra Apolinaremu wydała się bardzo zabawną, zwłaszcza, iż nie znali się zbyt długo, a Wroński mówił to w sposób nader matczyny, a już na pewno ten przebłagany przez Przybylskiego uśmiech towarzysza na widok drożdżówki miał w sobie coś dobrotliwego. Idąc ramię przy ramieniu w stronę żoliboskich dachów, zapytany o sytuację w teatrze odpowiedział po krótce, nie wgłębiając się w to, co wyjawił mu dyrektor Schiller. Cała opowieść ograniczyła się do przedstawienia cudownego pomysłu bezpośredniego wejścia do gabinetu, bez tego nieszczęsnego umówienia i próba zastraszenia go wyciekiem poufnych informacji. Jak w jego zawodzie bywa, pozwolił sobie podkoloryzować opowieść o ucieczce przed policją, jakoby była dłuższa i zasiana większa ilością niebezpieczeństw.
Dalej mówił o swoim pomyśle Wroński. Dziennikarz słuchał uważnie, rozumnie potakując na co drugie słowo, przy tym kończąc jedzenie słodkiej bułki. W końcu godzina była już późno po trzeciej, a on zwykł obiad jadać około pierwszej. Tylko można było sobie wyobrazić ściskający go głód, a już z pewnością po ucieczce. Od głodu mimo wszystko ważniejsze było przedsięwzięcie Aleksandra, dlatego otrzepawszy dłonie z lukru, pochwycił legitymację technicznego i zaczął obracać nią zainteresowany, przy tym ukruszywszy odrobinę podpalone boki.
- Podoba mi się - skomentował prosto Apolinary. To faktycznie mogłoby się udać, przynajmniej na początku, a nóż zdarzy się okazja, by Wroński podglądnął nazwiska ze spisu. Im szybciej zabiorą się do podejmowania jak najradykalniejszych środków, tym szybciej dojdą do sedna sprawy, a w końcu na rozwiązanie jej mają mniej jak trzy tygodnie, w końcu Przybylski musi wymarzony przezeń artykuł, który ma być tak obszernym, kiedyś napisać. Myślał o tym przez chwilę, tak zapatrzony w obracający się niemal mimowolnie skrawek papieru w palcach. Układał wstęp a nawet podchwycił już tytuł, gdy z wyobrażeń wyrwały go słowa Wrońskiego o jego ojcu. Spojrzał na niego krzywo, choć szybko zreflektował minę, licząc, iż chłopak jej nie widział. Nie mieli czasu na poszukiwanie dorosłego mężczyzny. A nawet jakby odszedł od jego matki i postanowił pożegnać się z rodziną, to cóż dorosłemu synowi do tego…I wtem przypomniał sobie, iż w rodzinach robotniczych takie zawiłości, intrygi i rodzinne porachunki się nie zdarzają, a jak się zdarzają, to moją wcale romantyczny motyw. Nie odpowiedział więc na jego słowa, przytaknął, nic więcej, nie chcąc, by przypadkiem z ust zamiast pocieszenie nie wypadło coś kąśliwego, zwłaszcza, iż zmęczone, pełne zatroskania westchnięcie Aleksandra miało w sobie coś przykrego.
Tym razem Apolinaremu nie udało się wywalczyć ulubionego miejsca przy oknie, co niestety pokrzyżowało jego plany, by doglądać przez brudną szybę tramwajów tych niezbadanych przezeń i pewnie nawet przez niejednego mieszkańca, ulic Żoliborza. Jak już wcześniej narrator podkreślił, Przybylski na Żoliborzu nie bywał wcale, choć chciałby znacznie częściej. To miejsce miało w sobie więcej z Warszawy niż całe Śródmieście a nawet Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat nie potrafiło definiować miasta, czy ludzi stolicy jak Żoliborz. Skrajności, znacznie dogodniejsze w podziwianiu niż te praskie, ludzie różni o interesach ciekawszych i pozornie wierniejszych Bogu intencjami niż te praskie, a nade wszystko wciąż rozwijany, choć można by rzec, iż Żoliborz pozostawiony w takiej a nie innej formie potrafił się podobać. Tak jak podobał się Apolinaremu, który obeznany nawet z Mokotowem, uważał, iż ten nijak odpowiada mu jak odpowiadał Żoliborz.
Posłusznie wytoczył się z tramwaju za Wrońskim, rozglądając się z oczami świecącymi, jakby ulice nie zostały obsiane budownictwem a gwiazdami, choć na zdrowy rozum obiekty dookoła nijak miały się do oświetlających wszechświat ciał niebieskich. Osiedle na którym mieszkał Aleksander wydał mu się przyjemnym i dosyć nowoczesnym w Polsce, lecz już znanym w ubiegłym wieku przez londyńskich architektów przestrzeni. Oglądał tak uliczkę, a postawa jego przywodziła na myśl przejętego dziełem konesera sztuki, lecz pytanie Wrońskiego zmusiło go do raptownego obrotu ku niemu.
- Z jakiej racji? Nie posprzątałeś?- Prychnął Apolinary, lecz czując, iż nie był to czas na głupawe żarty, ruszył w stronę drzwi frontowych, wyminąwszy gospodarza.
- Im szybciej rozprawimy się z Twoim ojcem, tym szybciej wrócimy do von Braun, prawda? W takim razie mi też zależy na jego odnalezieniu…-Zawahał się. - Nie mam żadnego prezentu, czy będzie to bardzo niekulturalne? Nie chcę wyjść przy Twojej matce na gbura…
Dalej mówił o swoim pomyśle Wroński. Dziennikarz słuchał uważnie, rozumnie potakując na co drugie słowo, przy tym kończąc jedzenie słodkiej bułki. W końcu godzina była już późno po trzeciej, a on zwykł obiad jadać około pierwszej. Tylko można było sobie wyobrazić ściskający go głód, a już z pewnością po ucieczce. Od głodu mimo wszystko ważniejsze było przedsięwzięcie Aleksandra, dlatego otrzepawszy dłonie z lukru, pochwycił legitymację technicznego i zaczął obracać nią zainteresowany, przy tym ukruszywszy odrobinę podpalone boki.
- Podoba mi się - skomentował prosto Apolinary. To faktycznie mogłoby się udać, przynajmniej na początku, a nóż zdarzy się okazja, by Wroński podglądnął nazwiska ze spisu. Im szybciej zabiorą się do podejmowania jak najradykalniejszych środków, tym szybciej dojdą do sedna sprawy, a w końcu na rozwiązanie jej mają mniej jak trzy tygodnie, w końcu Przybylski musi wymarzony przezeń artykuł, który ma być tak obszernym, kiedyś napisać. Myślał o tym przez chwilę, tak zapatrzony w obracający się niemal mimowolnie skrawek papieru w palcach. Układał wstęp a nawet podchwycił już tytuł, gdy z wyobrażeń wyrwały go słowa Wrońskiego o jego ojcu. Spojrzał na niego krzywo, choć szybko zreflektował minę, licząc, iż chłopak jej nie widział. Nie mieli czasu na poszukiwanie dorosłego mężczyzny. A nawet jakby odszedł od jego matki i postanowił pożegnać się z rodziną, to cóż dorosłemu synowi do tego…I wtem przypomniał sobie, iż w rodzinach robotniczych takie zawiłości, intrygi i rodzinne porachunki się nie zdarzają, a jak się zdarzają, to moją wcale romantyczny motyw. Nie odpowiedział więc na jego słowa, przytaknął, nic więcej, nie chcąc, by przypadkiem z ust zamiast pocieszenie nie wypadło coś kąśliwego, zwłaszcza, iż zmęczone, pełne zatroskania westchnięcie Aleksandra miało w sobie coś przykrego.
Tym razem Apolinaremu nie udało się wywalczyć ulubionego miejsca przy oknie, co niestety pokrzyżowało jego plany, by doglądać przez brudną szybę tramwajów tych niezbadanych przezeń i pewnie nawet przez niejednego mieszkańca, ulic Żoliborza. Jak już wcześniej narrator podkreślił, Przybylski na Żoliborzu nie bywał wcale, choć chciałby znacznie częściej. To miejsce miało w sobie więcej z Warszawy niż całe Śródmieście a nawet Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat nie potrafiło definiować miasta, czy ludzi stolicy jak Żoliborz. Skrajności, znacznie dogodniejsze w podziwianiu niż te praskie, ludzie różni o interesach ciekawszych i pozornie wierniejszych Bogu intencjami niż te praskie, a nade wszystko wciąż rozwijany, choć można by rzec, iż Żoliborz pozostawiony w takiej a nie innej formie potrafił się podobać. Tak jak podobał się Apolinaremu, który obeznany nawet z Mokotowem, uważał, iż ten nijak odpowiada mu jak odpowiadał Żoliborz.
Posłusznie wytoczył się z tramwaju za Wrońskim, rozglądając się z oczami świecącymi, jakby ulice nie zostały obsiane budownictwem a gwiazdami, choć na zdrowy rozum obiekty dookoła nijak miały się do oświetlających wszechświat ciał niebieskich. Osiedle na którym mieszkał Aleksander wydał mu się przyjemnym i dosyć nowoczesnym w Polsce, lecz już znanym w ubiegłym wieku przez londyńskich architektów przestrzeni. Oglądał tak uliczkę, a postawa jego przywodziła na myśl przejętego dziełem konesera sztuki, lecz pytanie Wrońskiego zmusiło go do raptownego obrotu ku niemu.
- Z jakiej racji? Nie posprzątałeś?- Prychnął Apolinary, lecz czując, iż nie był to czas na głupawe żarty, ruszył w stronę drzwi frontowych, wyminąwszy gospodarza.
- Im szybciej rozprawimy się z Twoim ojcem, tym szybciej wrócimy do von Braun, prawda? W takim razie mi też zależy na jego odnalezieniu…-Zawahał się. - Nie mam żadnego prezentu, czy będzie to bardzo niekulturalne? Nie chcę wyjść przy Twojej matce na gbura…
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Reakcja mężczyzny sprawiła, że Aleksander uśmiechnął się. Tak, nie poczuł się w tym momencie jakby lekceważony, właściwie podniesiony na duchu drobnym żartem. Im bliżej był bowiem domu, tym większą nadzieję miał na to, że po przekroczeniu progu zastanie tam ojca. W końcu trochę czasu minęło, a Wroński nie dzwonił z pracy do sąsiadów, by ci wołali matkę, nie chcąc robić ze zdarzenia afery na całe osiedle. W końcu – plotki jakie mogły się pojawić, na pewno uśmierciłyby ojca momentalnie. Nawet, jeżeli ten gdzieśkolwiek tam żył.
- Gdybym wiedział, to bym posprzątał – odpowiedział ironicznie Przybylskiemu. Właściwie – trochę wstydził się swojego mieszkania, zważywszy na to, do jakiego zaprosił go jeszcze wczoraj Apolinary, jednak nie myślał o tym teraz, widocznie jak najszybciej chcąc sprawdzić czy stary postanowił łaskawie wrócić do domu i nie odciągać ludzi od swoich obowiązków.
Po przejściu przez bramkę, wydeptana ścieżka rozchodziła się w dwie strony. Jedna prowadziła do mieszkania numer 1, a druga do mieszkania znaczonego jako numer 3. Perfekcyjnie.
Cztery schodki bez barierki prowadziły do obdrapanych na dole z farby drzwi, jakby kiedyś mieszkał tu jakiś pies, który chcąc wejść do domu, skakał na nie i pazurami zdzierał bejcę. Cóż – było to prawdopodobne, tak samo jak prawdopodobne było to, że w momencie największej biedy, rodzina Wrońskich postanowiła zjeść kundla, bo było to jedyne mięso jakie widzieli od miesięcy, oczywiście poza sobą wzajemnie.
Widać było, że budynek był podłożony piwnicą, a może nawet sutereną, do której wejście znajdowało się nie od domu, a od podwórka. Zapewne była to teraz zwykła graciarnia, jednak pomieszczenia tam były oświetlane naturalnym światłem słonecznym nadawały się raczej do zamieszkania, jeżeli zjawiłaby się taka potrzeba.
Wędrując jednak ku drzwiom, można było zobaczyć na nich solidną kołatkę. Aleksander jednak nie bawił się w takie pruderie we własnym domu – po prostu pociągnął klamkę i zaprosił Apolinarego do środka.
Pierwsze co ukazało się mężczyznom, to ganek z oknem od strony frontu działki. Były tam ustawione pudła o nieznanym wypełnieniu, a na nich – dwa niewyrośnięte bochenki chleba, zawinięte w przewiewną ścierkę poplamioną czymś tłustym. W kącie niewielkiego pomieszczenia stał też toporny garnek wypełniony jakąś potrawką ze wszystkiego, co wpadło w ręce gospodyni. Garnek ten był jak cały Żoliborz – tylgem pełnym rzeczy pozornie do siebie niepasujących, ale tworzących po połączeniu apetyczną całość.
- Jesteś głodny? – spytał Wroński, już chwytając za drzwi prowadzące do głównej izby, i popchnąwszy je, nie spodziewając się tego co zaraz zobaczy, język trochę ugrzązł mu w gardle.
Na dwójkę wchodzących mężczyzn odwróciły się cztery pary oczu.
Cztery wyjątkowo niskie sylwetki kobiece zwróciły się ku wchodzącym. Jedna wyraźnie starsza, najmniej podobna do Aleksandra, trzymała w dłoniach różaniec i nerwowo obracała palcami pojedyncze koraliki.
Jedna z postaci była ciężarna, dodatkowo – w zaawansowanej ciąży, stwierdzając po tym, jak wielki bąbel urósł jej pod piersią.
Wszystkie były blisko dwudziestki, no oczywiście poza matką. Wszystkie też miały identyczny kolor włosów co Aleksander, no może poza posiwiałą trochę matką. I jedna z nich, stojąca po lewej – miała też twarz praktycznie taką samą jak Aleksander.
Nie trzeba było chyba mówić, że sióstr już nie trzeba było szukać, bowiem znalazły się same. Było w tym coś i pocieszającego, i dołującego – bowiem niestety oznaczało to, że ojciec nie wrócił jeszcze do domu żadnej z nich. Ani do własnego.
- Kto to jest? – spytała ciężarna wyraźnie skonfundowana. Była raczej najmłodsza, mogła mieć raptem z osiemnaście lat. Dodatkowo spoglądała na Apolinarego bardzo podejrzliwie. Najstarsza, ta z twarzą młodego Wrońskiego, opierała się o stół, a średnia, obejmowała matkę w pasie i również mierzyła spojrzeniem tylko Przybylskiego. Matka była bliska płaczu, ale nie dlatego, że ojciec zniknął, a dlatego że…
- Boże i Maryjo, my mamy gości, a obiad niepodgrzany…
Problemy ludzi prostych.
Aleksander spojrzał ku dziennikarzowi trochę przepraszająco, a potem przeszedł kilka kroków do przodu, by ucałować w policzek każdą z sióstr po kolei. Matkę ucałował dla odmiany w czoło. Potem stanął przy blacie, przy którym zgromadziły się niewiasty i wskazując na Przybylskiego, widocznie zmieszany całą sytuacją, powiedział:
- To Apolinary Przybylski, mój… Znajomy – wyrzekł ostrożnie, jakby nie wiedząc jakiego słowa użyć w stosunku do kilka dni temu poznanego dziennikarza.
- Z teatru? Wygląda jak jakiś sławny aktor – powiedziała najstarsza, mierząc Apolinarego z krzywym uśmiechem.
- A może policjant, pomoże znaleźć ojca? – spytała ta dziewczyna, która właśnie gładziła swój okazały brzuch.
- Nie, to nie je… – chciał odpowiedzieć Wroński, jednak mu przerwano.
- Dzwoniłeś do ojca do pracy? – spytała średnia, swoim bardzo gładkim dla ucha głosem, głaszcząc matkę po ramieniu.
- Czemu nie zadzwoniliście rano? – spytała najstarsza donośnym głosem i jakby z wyrzutem.
- Dzwoniłem! Dzwoniłem do jego do pracy! – powiedział Aleksander, przerywając gwar, jaki nastał między kobietami. Widocznie nie miał już cierpliwości do bab, gdzie trzy z nich gadały, a jedna z nich chlipała.
Prawdziwy dom wariatów, aż chciało się spojrzeć na Apolinarego przepraszająco. I właśnie to zrobił Aleksander, dość dyskretnie, by nie wzbudzać irytacji trzech kwok ustawionych wokół matki.
- Powiedzieli, że ojciec wyszedł z pracy wczoraj o normalnej godzinie – przekazał wiadomość, na co kobiety trochę odetchnęły, widocznie zadowolone, że nie zdarzył mu się wypadek przy pracy.
- Kiedy ojciec wróci, dostanie trzy razy szmatą za to, że denerwuje córkę w zaawansowanej ciąży – powiedziała ta z twarzą Aleksandra, widocznie bardzo skora do gniewu.
Aleksander podrapał się bezradnie po głowie, widocznie nie wiedząc co teraz.
- Apolinary, to moje siostry – Laura – wskazał na najstarszą. – Stanisława – wskazał na tą przy matce i wskazując na ostatnią, gładzącą kwiecistą sukienkę w miejscu brzucha, dodał: - A to Alicja. Moja matka Hanryka.
Dopiero teraz, kiedy kobiety trochę przycichły, można było przyjrzeć się pomieszczeniu uważniej. Izba była oświetlona naturalnym światłem słonecznym, urządzona bardzo skromnie. Kuchenka-piecyk zasilana drewnem miała nieco osmolone drzwiczki, a całe pomieszczenie było jakby duszne, pomimo dość wysokiego sufitu. Przy stole stały tylko cztery krzesła obite urodziwym materiałem, a na blacie ułożono trzy kubki, jedną filiżankę i napoczętą butelkę wina. Gdzieś tam wlała się też paczka papierosów i zasypana popiołem popielniczka. Na podłodze wyłożonej drewnem w jodełkę, leżał mocno pozdzierany dywan w szpetne wzory.
Ściany były pomalowane na typową, wszechobecną w Warszawie żółć, a żyrandol był materiałowy, widocznie wykonany przez matkę Aleksandra, bo przypominał materiałem poszycie krzeseł.
Od niewielkiej kuchnio-jadalni odchodziły drzwi do trzech innych izb.
- Gdybym wiedział, to bym posprzątał – odpowiedział ironicznie Przybylskiemu. Właściwie – trochę wstydził się swojego mieszkania, zważywszy na to, do jakiego zaprosił go jeszcze wczoraj Apolinary, jednak nie myślał o tym teraz, widocznie jak najszybciej chcąc sprawdzić czy stary postanowił łaskawie wrócić do domu i nie odciągać ludzi od swoich obowiązków.
Po przejściu przez bramkę, wydeptana ścieżka rozchodziła się w dwie strony. Jedna prowadziła do mieszkania numer 1, a druga do mieszkania znaczonego jako numer 3. Perfekcyjnie.
Cztery schodki bez barierki prowadziły do obdrapanych na dole z farby drzwi, jakby kiedyś mieszkał tu jakiś pies, który chcąc wejść do domu, skakał na nie i pazurami zdzierał bejcę. Cóż – było to prawdopodobne, tak samo jak prawdopodobne było to, że w momencie największej biedy, rodzina Wrońskich postanowiła zjeść kundla, bo było to jedyne mięso jakie widzieli od miesięcy, oczywiście poza sobą wzajemnie.
Widać było, że budynek był podłożony piwnicą, a może nawet sutereną, do której wejście znajdowało się nie od domu, a od podwórka. Zapewne była to teraz zwykła graciarnia, jednak pomieszczenia tam były oświetlane naturalnym światłem słonecznym nadawały się raczej do zamieszkania, jeżeli zjawiłaby się taka potrzeba.
Wędrując jednak ku drzwiom, można było zobaczyć na nich solidną kołatkę. Aleksander jednak nie bawił się w takie pruderie we własnym domu – po prostu pociągnął klamkę i zaprosił Apolinarego do środka.
Pierwsze co ukazało się mężczyznom, to ganek z oknem od strony frontu działki. Były tam ustawione pudła o nieznanym wypełnieniu, a na nich – dwa niewyrośnięte bochenki chleba, zawinięte w przewiewną ścierkę poplamioną czymś tłustym. W kącie niewielkiego pomieszczenia stał też toporny garnek wypełniony jakąś potrawką ze wszystkiego, co wpadło w ręce gospodyni. Garnek ten był jak cały Żoliborz – tylgem pełnym rzeczy pozornie do siebie niepasujących, ale tworzących po połączeniu apetyczną całość.
- Jesteś głodny? – spytał Wroński, już chwytając za drzwi prowadzące do głównej izby, i popchnąwszy je, nie spodziewając się tego co zaraz zobaczy, język trochę ugrzązł mu w gardle.
Na dwójkę wchodzących mężczyzn odwróciły się cztery pary oczu.
Cztery wyjątkowo niskie sylwetki kobiece zwróciły się ku wchodzącym. Jedna wyraźnie starsza, najmniej podobna do Aleksandra, trzymała w dłoniach różaniec i nerwowo obracała palcami pojedyncze koraliki.
Jedna z postaci była ciężarna, dodatkowo – w zaawansowanej ciąży, stwierdzając po tym, jak wielki bąbel urósł jej pod piersią.
Wszystkie były blisko dwudziestki, no oczywiście poza matką. Wszystkie też miały identyczny kolor włosów co Aleksander, no może poza posiwiałą trochę matką. I jedna z nich, stojąca po lewej – miała też twarz praktycznie taką samą jak Aleksander.
Nie trzeba było chyba mówić, że sióstr już nie trzeba było szukać, bowiem znalazły się same. Było w tym coś i pocieszającego, i dołującego – bowiem niestety oznaczało to, że ojciec nie wrócił jeszcze do domu żadnej z nich. Ani do własnego.
- Kto to jest? – spytała ciężarna wyraźnie skonfundowana. Była raczej najmłodsza, mogła mieć raptem z osiemnaście lat. Dodatkowo spoglądała na Apolinarego bardzo podejrzliwie. Najstarsza, ta z twarzą młodego Wrońskiego, opierała się o stół, a średnia, obejmowała matkę w pasie i również mierzyła spojrzeniem tylko Przybylskiego. Matka była bliska płaczu, ale nie dlatego, że ojciec zniknął, a dlatego że…
- Boże i Maryjo, my mamy gości, a obiad niepodgrzany…
Problemy ludzi prostych.
Aleksander spojrzał ku dziennikarzowi trochę przepraszająco, a potem przeszedł kilka kroków do przodu, by ucałować w policzek każdą z sióstr po kolei. Matkę ucałował dla odmiany w czoło. Potem stanął przy blacie, przy którym zgromadziły się niewiasty i wskazując na Przybylskiego, widocznie zmieszany całą sytuacją, powiedział:
- To Apolinary Przybylski, mój… Znajomy – wyrzekł ostrożnie, jakby nie wiedząc jakiego słowa użyć w stosunku do kilka dni temu poznanego dziennikarza.
- Z teatru? Wygląda jak jakiś sławny aktor – powiedziała najstarsza, mierząc Apolinarego z krzywym uśmiechem.
- A może policjant, pomoże znaleźć ojca? – spytała ta dziewczyna, która właśnie gładziła swój okazały brzuch.
- Nie, to nie je… – chciał odpowiedzieć Wroński, jednak mu przerwano.
- Dzwoniłeś do ojca do pracy? – spytała średnia, swoim bardzo gładkim dla ucha głosem, głaszcząc matkę po ramieniu.
- Czemu nie zadzwoniliście rano? – spytała najstarsza donośnym głosem i jakby z wyrzutem.
- Dzwoniłem! Dzwoniłem do jego do pracy! – powiedział Aleksander, przerywając gwar, jaki nastał między kobietami. Widocznie nie miał już cierpliwości do bab, gdzie trzy z nich gadały, a jedna z nich chlipała.
Prawdziwy dom wariatów, aż chciało się spojrzeć na Apolinarego przepraszająco. I właśnie to zrobił Aleksander, dość dyskretnie, by nie wzbudzać irytacji trzech kwok ustawionych wokół matki.
- Powiedzieli, że ojciec wyszedł z pracy wczoraj o normalnej godzinie – przekazał wiadomość, na co kobiety trochę odetchnęły, widocznie zadowolone, że nie zdarzył mu się wypadek przy pracy.
- Kiedy ojciec wróci, dostanie trzy razy szmatą za to, że denerwuje córkę w zaawansowanej ciąży – powiedziała ta z twarzą Aleksandra, widocznie bardzo skora do gniewu.
Aleksander podrapał się bezradnie po głowie, widocznie nie wiedząc co teraz.
- Apolinary, to moje siostry – Laura – wskazał na najstarszą. – Stanisława – wskazał na tą przy matce i wskazując na ostatnią, gładzącą kwiecistą sukienkę w miejscu brzucha, dodał: - A to Alicja. Moja matka Hanryka.
Dopiero teraz, kiedy kobiety trochę przycichły, można było przyjrzeć się pomieszczeniu uważniej. Izba była oświetlona naturalnym światłem słonecznym, urządzona bardzo skromnie. Kuchenka-piecyk zasilana drewnem miała nieco osmolone drzwiczki, a całe pomieszczenie było jakby duszne, pomimo dość wysokiego sufitu. Przy stole stały tylko cztery krzesła obite urodziwym materiałem, a na blacie ułożono trzy kubki, jedną filiżankę i napoczętą butelkę wina. Gdzieś tam wlała się też paczka papierosów i zasypana popiołem popielniczka. Na podłodze wyłożonej drewnem w jodełkę, leżał mocno pozdzierany dywan w szpetne wzory.
Ściany były pomalowane na typową, wszechobecną w Warszawie żółć, a żyrandol był materiałowy, widocznie wykonany przez matkę Aleksandra, bo przypominał materiałem poszycie krzeseł.
Od niewielkiej kuchnio-jadalni odchodziły drzwi do trzech innych izb.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cokolwiek by nie myśleć, Apolinary gotowy był na wiele scenariuszy i wiele widoków. Pomijając możliwe reakcje rodziny na jego niezapowiedzianą wizytę do całkowitego niezainteresowania nim, jako iż sprawa zniknięcia głowy rodziny jest najbardziej trapiąca. Stojąc tak za Wrońskim przed obdartymi dołem drzwiami, nawet zebrał myśl, iż po przekroczeniu progu zostanie przywitany tragicznym obrazkiem pogrążonej w żałobie rodziny. Był jednak gotów, był również gotów wyjść po angielsku gdyby naszła potrzeba. Co do wyglądu mieszkania nie oczekiwał niczego, wiedząc, iż nie będzie z pewnością gorzej jak w niektórych studenckich klitkach, gdzie warunki przetrwania graniczą z cudem lub szczęściem i zaradnością studentów. I nie pomylił się, widząc całkiem normalne pomieszczeni, a zaraz całkiem normalny pokój pozbawiony szczególnej dekoracyjności, jeżeli w ogóle jakaś była. Zapewne można by namnożyć setki jak nie tysiące podobnych metrażem i stylem wnętrz rodzin robotniczych, które nawet mając odpowiednią sumę na urządzenie pokoi, zapewne nie wiedziałoby nawet jak.
Nie pokój jednak był najważniejszy a ludzie w nim siedzący, bo aż cztery kobiety, pogrążone do tej pory w zadumie, w jednym niemal momencie zwróciły się w ich stronę. Apolinary poczuł je aż za dobrze, świdrujące go, podejrzliwe a wręcz nastroszone, jakby stanął przed nim ten, co ojca własnoręcznie uprowadził. Wszystkie siostry Wrońskiego były młode, lecz w oczach ich dostrzegało się pełną dojrzałość, całkiem odwrotnie jak w roześmianych oczach Aleksandra, który równie odmiennie co one, nie spieszył się do podjęcia tej dojrzałości. To było szczególnie zabawne, zwłaszcza, iż młody Aleksander był najstarszy a co więcej był mężczyzną, więc Przybylski mógł nie co inaczej spojrzeć na troskę jego rodzicieli o powiększenie grona Wrońskich.
- Nie trzeba, niech się pani nie kłopoczę ja tylko na chwilkę…-Zaraz odpowiedział Apolinary, uśmiechając się przy tym jednym z tych ujmujących uśmiechów, które rozjaśniały mu i tak bladą twarz blaskiem czułości. Zaraz podchwycił spojrzenie swojego towarzysza, który widać z pewnym zakłopotaniem przyjmował reakcję kobiet na osobę dziennikarza. Aleksander uprzedził go również z przedstawieniem, na co Apolinary schylił pokornie głowę w służalczym geście, przy tym starając się chociaż wyglądem, jak nie usposobieniem ująć damy. Jak do tej pory, żadna nie uległa, więc pozostało czekać aż z tematu jego profesji, temat gładko prześlizgnął się ku sprawie zaginięcia ojca, w tym momencie słusznie najistotniejszą. Aleksander został zaraz osaczony przez salwę pytań, dalej przez wyrazy niezadowolenia z jego działań a później podniosły się głosy wszystkich naraz, a to nie było najgorsze, gdyż matka z rozstrojem nerwowym dołożyła do całej kadzi bardziej niż irytujące łkanie. W tym wszystkim Apolinary musiał wytrzymać, póki fala raptownego poruszenia, opadła, a Aleksander mógł przedstawić mu swoje siostry i matkę. Wtedy Przybylski zdecydował się zareagować, czując aż jeszcze chwila a dostałby naprawdę nieprzyjemnego cierpnięcia nóg. Podszedł do każdej kobiet, by musnąć ustami ich dłonie, choć powinien to uczynić zaraz na początku, lecz z racji niechronologicznego przebiegu rozmowy, liczył, iż zostanie mu to wybaczone.
- Pomogę znaleźć pani męża, pań ojca…Proszę się nie obawiać, wraz z Aleksandrem dołożymy wszelkich starań. Niestety policja przyjmuje zgłoszenia o zaginięciu dorosłych dopiero po dwóch dniach. Nie ma jednak co czekać, a że mam pewne doświadczenie w tego typu sprawach, Aleksander poprosił mnie o pomoc.- Opowiadał pieszczotliwym tonem, przy tym wymijając się z nachalną grzecznością. Liczył, iż chociaż tym zdobędzie sobie ich przychylność. - Niech panie się uspokoją i postarają zająć głowę czymś innym, a zamartwianie o to pozostawią nam. Zdaję sobie sprawę, iż lepiej powiedzieć niż zrobić, lecz w moim domu zawsze mawiano, że piękne kobiety nie powinny się trapić o sprawy mężczyzn, więcej jak ziarenek ryżu na pustyni. – Po tych słowach, podjął spojrzenie z damską wersją Aleksandra, czując, iż chyba tylko te znajome oczy nie wykręcą mu dziury w brzuchu, choć miał szczerą nadzieję, iż jego słowa podniosły wszystkie z dam na duchu. Odsunął się, by stanąć ramię w ramię z Aleksandrem, przy tym posyłając mu wymowne spojrzenie, iż teraz z pewnością przed nim nie ucieknie a sprawą ojca zajmie się równorzędnie jak sprawą von Braun, choć ta druga mimo wszystko była dlań ważniejsza. W końcu po odnalezieniu starego Wrońskiego nie będzie miał niczego więcej, jak wdzięczności, która nie przemawiała do niego tak patetycznie jak sława, pieniądze i zachowana posada.
Apolinary zwykł w takich sytuacjach wyciągać notes i zadawać pytania, lecz czując jak szklana atmosfera unosiła się w pokoju nie chciał szczególnie zaszkodzić pozornemu spokojowi jaki teraz zapanował, liczył, iż pierwszy krok wykona Aleksander pewniejszy słów i czynów, wobec swojej rodziny, to jasne. Zresztą, nie warto narażać opinii o sobie, jeżeli ma spędzić z Wrońskim następny miesiąc, jak nie więcej.
Nie pokój jednak był najważniejszy a ludzie w nim siedzący, bo aż cztery kobiety, pogrążone do tej pory w zadumie, w jednym niemal momencie zwróciły się w ich stronę. Apolinary poczuł je aż za dobrze, świdrujące go, podejrzliwe a wręcz nastroszone, jakby stanął przed nim ten, co ojca własnoręcznie uprowadził. Wszystkie siostry Wrońskiego były młode, lecz w oczach ich dostrzegało się pełną dojrzałość, całkiem odwrotnie jak w roześmianych oczach Aleksandra, który równie odmiennie co one, nie spieszył się do podjęcia tej dojrzałości. To było szczególnie zabawne, zwłaszcza, iż młody Aleksander był najstarszy a co więcej był mężczyzną, więc Przybylski mógł nie co inaczej spojrzeć na troskę jego rodzicieli o powiększenie grona Wrońskich.
- Nie trzeba, niech się pani nie kłopoczę ja tylko na chwilkę…-Zaraz odpowiedział Apolinary, uśmiechając się przy tym jednym z tych ujmujących uśmiechów, które rozjaśniały mu i tak bladą twarz blaskiem czułości. Zaraz podchwycił spojrzenie swojego towarzysza, który widać z pewnym zakłopotaniem przyjmował reakcję kobiet na osobę dziennikarza. Aleksander uprzedził go również z przedstawieniem, na co Apolinary schylił pokornie głowę w służalczym geście, przy tym starając się chociaż wyglądem, jak nie usposobieniem ująć damy. Jak do tej pory, żadna nie uległa, więc pozostało czekać aż z tematu jego profesji, temat gładko prześlizgnął się ku sprawie zaginięcia ojca, w tym momencie słusznie najistotniejszą. Aleksander został zaraz osaczony przez salwę pytań, dalej przez wyrazy niezadowolenia z jego działań a później podniosły się głosy wszystkich naraz, a to nie było najgorsze, gdyż matka z rozstrojem nerwowym dołożyła do całej kadzi bardziej niż irytujące łkanie. W tym wszystkim Apolinary musiał wytrzymać, póki fala raptownego poruszenia, opadła, a Aleksander mógł przedstawić mu swoje siostry i matkę. Wtedy Przybylski zdecydował się zareagować, czując aż jeszcze chwila a dostałby naprawdę nieprzyjemnego cierpnięcia nóg. Podszedł do każdej kobiet, by musnąć ustami ich dłonie, choć powinien to uczynić zaraz na początku, lecz z racji niechronologicznego przebiegu rozmowy, liczył, iż zostanie mu to wybaczone.
- Pomogę znaleźć pani męża, pań ojca…Proszę się nie obawiać, wraz z Aleksandrem dołożymy wszelkich starań. Niestety policja przyjmuje zgłoszenia o zaginięciu dorosłych dopiero po dwóch dniach. Nie ma jednak co czekać, a że mam pewne doświadczenie w tego typu sprawach, Aleksander poprosił mnie o pomoc.- Opowiadał pieszczotliwym tonem, przy tym wymijając się z nachalną grzecznością. Liczył, iż chociaż tym zdobędzie sobie ich przychylność. - Niech panie się uspokoją i postarają zająć głowę czymś innym, a zamartwianie o to pozostawią nam. Zdaję sobie sprawę, iż lepiej powiedzieć niż zrobić, lecz w moim domu zawsze mawiano, że piękne kobiety nie powinny się trapić o sprawy mężczyzn, więcej jak ziarenek ryżu na pustyni. – Po tych słowach, podjął spojrzenie z damską wersją Aleksandra, czując, iż chyba tylko te znajome oczy nie wykręcą mu dziury w brzuchu, choć miał szczerą nadzieję, iż jego słowa podniosły wszystkie z dam na duchu. Odsunął się, by stanąć ramię w ramię z Aleksandrem, przy tym posyłając mu wymowne spojrzenie, iż teraz z pewnością przed nim nie ucieknie a sprawą ojca zajmie się równorzędnie jak sprawą von Braun, choć ta druga mimo wszystko była dlań ważniejsza. W końcu po odnalezieniu starego Wrońskiego nie będzie miał niczego więcej, jak wdzięczności, która nie przemawiała do niego tak patetycznie jak sława, pieniądze i zachowana posada.
Apolinary zwykł w takich sytuacjach wyciągać notes i zadawać pytania, lecz czując jak szklana atmosfera unosiła się w pokoju nie chciał szczególnie zaszkodzić pozornemu spokojowi jaki teraz zapanował, liczył, iż pierwszy krok wykona Aleksander pewniejszy słów i czynów, wobec swojej rodziny, to jasne. Zresztą, nie warto narażać opinii o sobie, jeżeli ma spędzić z Wrońskim następny miesiąc, jak nie więcej.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
I chociaż siostry Wrońskiego nie były może typowymi idiotkami, ba, najstarsza z nich miała nawet jakąś historię z ukończeniem szkoły średniej (gdzie w Warszawie analfabetyzm wciąż był powszechny, chciało się dodać, dotykając jakieś -naście procent), jednak widząc zachowanie Apolinarego przynajmniej częściowo wydawały się oczarowane. Ta z twarzą Aleksandra chyba najbardziej. Tak chociaż wyglądało to zważywszy na to, jak poirytowana wydawała się wcześniej.
Może po prostu przyzwyczajone do mężów-prostaków doceniały każde zachowanie mieszczące się w granicach dobrego smaku. Albo Przybylski był jedyny w swoim rodzaju, po potrafił ugłaskać rozgadane grono kwok.
Pierwsza odezwała się najmłodsza, widocznie chcąc mówić za nie wszystkie:
- Dlaczego mieszasz obcych w nasze rodzinne sprawy? – spytała, jednak po chwili została zgromiona spojrzeniami pozostałej dwójki. Matka się nie liczyła, ona dopiero dochodziła do siebie po najgorszym z najgorszych faux pas, jakim było nie ugoszczenie Apolinarego tak, jak zrobiłaby to normalnie.
- Chyba dobrze, że to robi, skoro pan Przybylski chce nam pomóc! – powiedziała najstarsza, wstając z krzesła. – Siadaj panie Przybylski i proszę nie protestować, mi już tyłek zdrętwiał.
Wskazała na krzesło i odsunęła się od niego nieco, by zająć miejsce przy boku Aleksandra, w taki sposób, jakby chcąc zmusić wszystkich do porównywania ich dwójki. Nienaturalnie podobni, wręcz.
- Skąd znasz takiego mężczyznę, Alek? Poszedłeś krok wyżej i nie chlejesz już z robolami, tylko paniczami? – dogryzła mu Laura, trącając zaczepnie łokciem. Widocznie dojrzałość sióstr Aleksandra mogła być tylko pozorna. Albo to obecność Apolinarego tak na nie działała.
- Jakie masz doświadczenie w takich sprawach? Co tydzień regularnie tropisz czyichś ojców? – zapytała ciężarna Przybylskiego z nieco zalotną nutą. Widocznie zachowanie najstarszej sprowokowało, że teraz każda z nich zaczęła nieco naigrywać się z całej sytuacji.
- Dziewczyny… – starała się uspokoić matka. Nieskutecznie.
- Apolinary jest dziennikarzem – wrzucił gdzieś między kobiety Wroński, wyraźnie teraz zachowujący nienaturalny spokój. Koncentrował się na tym, by nie postanowić nagle nakrzyczeć na wszystkie kobiety z osobna za zupełne zignorowanie sprawy ojca, na rzecz zainteresowania prywatnie osobą Przybylskiego.
Do całej niedorzeczności dołączyła nawet ta średnia, pozornie najpoważniejsza.
- Ach, dziennikarzem! Na pewno masz wiele ciekawych historii do opowiedzenia – powiedziała autentycznie zainteresowana, wlepiając wiecznie smutne i jakby udręczone z natury spojrzenie w oblicze Apolinarego.
Jeżeli jednak Przybylski chciał osiągnąć tym wszystkim efekt: nie martwcie się panie sprawą, my się tym zajmiemy – osiągnął to z przeraźliwą skutecznością. Aleksander natomiast był teraz jakby śmiertelnie poważny, blady i z wyrazem twarzy rasowego, zapalonego pokerzysty.
- Z kim zostawiłyście dzieci? – zapytał podejrzliwie jedyny przedstawiciel męskiej części rodziny. Wyjątkowo świdrująco spoglądał ku tej, usadzonej ku matce, Stanisławie.
- Siedzą z ojcem, pewnie już rozniosły mieszkanie w pył – odpowiedziała najstarsza, przesuwając się ku Apolinaremu i opierając bezpardonowo dłoń na jego ramieniu. Widocznie damska wersja Aleksandra miała w tym jakąś korzyść, a tą korzyścią było wywoływanie mieszanych uczuć u brata.
Stanisława nie odpowiedziała nic więcej, tylko:
- Moje też – widocznie pytanie to skutecznie zabiło zapał chociaż w jednej z kwok.
- Laurko, idź do Rymarzowej i podzwoń do was do domów czy tam do sąsiadów, popytaj czy może ojciec już do was nie wrócił – mówił to tak, jakby ojcu często zdarzały się takie numery.
Kobieta z uśmiechem odsunęła się od dziennikarza i bez słowa ruszyła ku drzwiom, znikając za nimi z mocnym zatrzaśnięciem.
- Jeżeli nie będzie tam, bo może być jeszcze u któregoś z tych swoich przyjaciół meliniarzy – westchnął Aleksander. – Matka poda dokładne nazwiska, bo pewno je pamięta, ale czy adresy też znasz?
Zapytanie ewidentnie kierowane było do Henryki, która pokiwała głową. Zerknęła ku ciężarnej córce, widocznie nie chcąc rozstawać się z czułym i pocieszającym dotykiem Stanisławy. Potem powiedziała spokojne:
- Przynieś coś do pisania, tam w szufladzie…
- Apolinary na pewno ma coś do pisania – odpowiedział trochę wymijająco Wroński. Teraz wreszcie odważył się spojrzeć mężczyźnie w oczy i widocznie oczekiwał, że ten albo poda matce coś do pisania, albo zapisze to, co kobieta mu podyktuje.
Może po prostu przyzwyczajone do mężów-prostaków doceniały każde zachowanie mieszczące się w granicach dobrego smaku. Albo Przybylski był jedyny w swoim rodzaju, po potrafił ugłaskać rozgadane grono kwok.
Pierwsza odezwała się najmłodsza, widocznie chcąc mówić za nie wszystkie:
- Dlaczego mieszasz obcych w nasze rodzinne sprawy? – spytała, jednak po chwili została zgromiona spojrzeniami pozostałej dwójki. Matka się nie liczyła, ona dopiero dochodziła do siebie po najgorszym z najgorszych faux pas, jakim było nie ugoszczenie Apolinarego tak, jak zrobiłaby to normalnie.
- Chyba dobrze, że to robi, skoro pan Przybylski chce nam pomóc! – powiedziała najstarsza, wstając z krzesła. – Siadaj panie Przybylski i proszę nie protestować, mi już tyłek zdrętwiał.
Wskazała na krzesło i odsunęła się od niego nieco, by zająć miejsce przy boku Aleksandra, w taki sposób, jakby chcąc zmusić wszystkich do porównywania ich dwójki. Nienaturalnie podobni, wręcz.
- Skąd znasz takiego mężczyznę, Alek? Poszedłeś krok wyżej i nie chlejesz już z robolami, tylko paniczami? – dogryzła mu Laura, trącając zaczepnie łokciem. Widocznie dojrzałość sióstr Aleksandra mogła być tylko pozorna. Albo to obecność Apolinarego tak na nie działała.
- Jakie masz doświadczenie w takich sprawach? Co tydzień regularnie tropisz czyichś ojców? – zapytała ciężarna Przybylskiego z nieco zalotną nutą. Widocznie zachowanie najstarszej sprowokowało, że teraz każda z nich zaczęła nieco naigrywać się z całej sytuacji.
- Dziewczyny… – starała się uspokoić matka. Nieskutecznie.
- Apolinary jest dziennikarzem – wrzucił gdzieś między kobiety Wroński, wyraźnie teraz zachowujący nienaturalny spokój. Koncentrował się na tym, by nie postanowić nagle nakrzyczeć na wszystkie kobiety z osobna za zupełne zignorowanie sprawy ojca, na rzecz zainteresowania prywatnie osobą Przybylskiego.
Do całej niedorzeczności dołączyła nawet ta średnia, pozornie najpoważniejsza.
- Ach, dziennikarzem! Na pewno masz wiele ciekawych historii do opowiedzenia – powiedziała autentycznie zainteresowana, wlepiając wiecznie smutne i jakby udręczone z natury spojrzenie w oblicze Apolinarego.
Jeżeli jednak Przybylski chciał osiągnąć tym wszystkim efekt: nie martwcie się panie sprawą, my się tym zajmiemy – osiągnął to z przeraźliwą skutecznością. Aleksander natomiast był teraz jakby śmiertelnie poważny, blady i z wyrazem twarzy rasowego, zapalonego pokerzysty.
- Z kim zostawiłyście dzieci? – zapytał podejrzliwie jedyny przedstawiciel męskiej części rodziny. Wyjątkowo świdrująco spoglądał ku tej, usadzonej ku matce, Stanisławie.
- Siedzą z ojcem, pewnie już rozniosły mieszkanie w pył – odpowiedziała najstarsza, przesuwając się ku Apolinaremu i opierając bezpardonowo dłoń na jego ramieniu. Widocznie damska wersja Aleksandra miała w tym jakąś korzyść, a tą korzyścią było wywoływanie mieszanych uczuć u brata.
Stanisława nie odpowiedziała nic więcej, tylko:
- Moje też – widocznie pytanie to skutecznie zabiło zapał chociaż w jednej z kwok.
- Laurko, idź do Rymarzowej i podzwoń do was do domów czy tam do sąsiadów, popytaj czy może ojciec już do was nie wrócił – mówił to tak, jakby ojcu często zdarzały się takie numery.
Kobieta z uśmiechem odsunęła się od dziennikarza i bez słowa ruszyła ku drzwiom, znikając za nimi z mocnym zatrzaśnięciem.
- Jeżeli nie będzie tam, bo może być jeszcze u któregoś z tych swoich przyjaciół meliniarzy – westchnął Aleksander. – Matka poda dokładne nazwiska, bo pewno je pamięta, ale czy adresy też znasz?
Zapytanie ewidentnie kierowane było do Henryki, która pokiwała głową. Zerknęła ku ciężarnej córce, widocznie nie chcąc rozstawać się z czułym i pocieszającym dotykiem Stanisławy. Potem powiedziała spokojne:
- Przynieś coś do pisania, tam w szufladzie…
- Apolinary na pewno ma coś do pisania – odpowiedział trochę wymijająco Wroński. Teraz wreszcie odważył się spojrzeć mężczyźnie w oczy i widocznie oczekiwał, że ten albo poda matce coś do pisania, albo zapisze to, co kobieta mu podyktuje.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Szczęśliwie starania Apolinarego zostały docenione przez kobiece grono, a na ich twarzach zamiast rozważnej przezorności, pojawiła się pewna ulga. Obcy nie okazał się nikim niebezpiecznym, a nawet wyszedł na przyjemnego pochlebcę, których damy wszelkiego wykształcenia i majętności, chcąc czy nie chcąc, lubiły od zawsze. Nie inaczej właśnie było z siostrami Wrońskimi, które podchwyciły, może nie od zaraz, ale mimo wszystko bardzo szybko, łagodne obycie Przybylskiego z kobietami.
- Dziękuję, ma ‘m- zwrócił się cicho do dziewczyny, której najbliżej było do męskiego potomka. Zajął jej miejsce, wobec wskazówek, kątem oka sprawdzając samopoczucie Aleksandra, który najwidoczniej zwęszył jego pokrętność a naiwność sióstr, teraz jakby niechętny ich dobrotliwości, wobec świeżo poznanego mężczyzny. Wyglądał komicznie, choć on zawsze miał w sobie jakąś naturalną wesołość, teraz kręcąc nosem przy żartach swojego damskiego odpowiednika. Nagle uwagę Apolinarego zwróciła ciężarna z sióstr, pytając o jego doświadczenie. Na to zaśmiał się krótko, by odpowiedzieć:
- Ojców może i nie, ale tropię w swoim życiu całkiem sporo pod wpływem zawodu…- odpowiedział, posyłając jej szybkie oczko, które znacząco wychodziło po za prawa dżentelmeńskie wobec zamężnej kobiety, a jednak ten fircykowy gest miał w sobie coś absolutnie aseksualnego. Trudno nie zauważyć, iż Apolinary umiał postępować tak, aby się podobać, lecz nie obławiać się w tym w sposób prymitywny. W pełnej odpowiedzi pomógł Aleksander, tłumacząc ów „wpływ zawodu”, co pobudziło Stasię.
- Owszem, ale zostawmy moje historie na inny czas…-odpowiedział, jakby z pewną osobiście odczuwalną nadzieją na ich kolejne spotkanie. Ton ich rozmowy i gesty, a szczególnie dłoń na jego ramieniu, tak zakłócająca relację obcości, zaczynał kompletnie odbiegać od sprawy dla której wszystkich zgromadzono. Z jednej strony o to właśnie chodziło Przybylskiemu, aby kobiety dały pracować, lecz z drugiej strony nie myślał, iż pozwolił sobie na tak wiele, w tak krótkim czasie.
- Dobrze, już dobrze, koniec enfiler des perles, musimy zająć się najważniejszym, czyli panem Wrońskim, oui ?- Popatrzył się po każdej z nich, choć subtelny uśmiech nie znikał z jego twarzy. Rozkaz Aleksandra również pchnął je z powrotem na Ziemię, by przestały myślami krążyć wśród atmosfery Apolinarego. W tym czasie Laura wyszła, dając o sobie znać przez zamaszyste trzaśnięcie, jakby obrażona za to, iż brat oderwał ją od ramienia gościa.
- Mam, proszę nie wstawać…- Złapał krótko dłoń ciężarnej z sióstr, nie spojrzawszy nań nawet, co i tak zostało niedostrzegalnie skomentowane drgnięciem. Kiedy Alicja jeszcze oglądała swoją dłoń, Apolinary już był gotów do notowania. Pani Henryka drżącym głosem, raczej niepewnie podała imiona, nazwiska i pamiętane przez siebie adresy czasem nazwy ulic i lokali, w których owe „melinowe społeczeństwo” przyjaciół jej męża spędzało czas. Było tego całkiem sporo, co wewnętrznie gotowało Przybylskiego z racji, iż nie mieli tyle czasu na chadzanie do melin za niedojrzałym a dorosłym mężczyzną.
- Muszę spytać…Czy ostatnim czasu wchodziła Pani w spory z mężem?- Zagadnął już tonem zawodowym. Kobieta zamyśliła się, lecz pokręciła głową.
- Nie bardziej niż zwykle- odpowiedział jeszcze, podpierając twarz żylastą dłonią. Apolinary zastukał piórem w kajet, by podjąć znowu:
- A mąż zachowywał się dziwnie…dziwniej niż zwykle albo wydawał się coś ukrywać, był bardziej zdenerwowany czymś. Może się czegoś bał albo miał wrogów? Pani coś o tym wie? Jakieś nieuregulowane pożyczki? - Pytał dalej, widząc, iż tym razem stara Wrońska reagowała inaczej.
- Coś tam było, ale to jak każdy…- Mówiła cicho, jakby zawstydzona. - Czy pożyczał? Nie wiem, nie mówił mi o takich rzeczach, bo robiłam mu zawsze o to burdy…Oh, a jakbym mu nie robiła może by nie było kłopotu…- Jęknęła.
- Już dobrze, to nie pani wina. Nie można winić gospodyni domu, o to, że chce dobrze sprawować pieczę nad ogniskiem domowym, prawda? - Zwrócił się pewnie do kobiety, chcąc połechtać jej ego gospodyni, w końcu, dla takiej osoby jak ona jest to jak komplement, a zwłaszcza po szoku jaki doznała przez nieodgrzanie tego nieszczęsnego obiadu.
- A od Was przypadkiem ojciec nie pożyczał ostatnim czasu jakiś pieniędzy? Nie tłumaczył czegoś albo nie wspominał w rozmowie, jakkolwiek czyjegoś nazwiska szczególnie?
Apolinary nie znał pana Wrońskiego i nie myślał, czy chce albo czy jeszcze go pozna, ale miał pewne przeczucie, iż sprawa wydaje się być powiązana z pieniędzmi, jak to u ojców bywa…
- Dziękuję, ma ‘m- zwrócił się cicho do dziewczyny, której najbliżej było do męskiego potomka. Zajął jej miejsce, wobec wskazówek, kątem oka sprawdzając samopoczucie Aleksandra, który najwidoczniej zwęszył jego pokrętność a naiwność sióstr, teraz jakby niechętny ich dobrotliwości, wobec świeżo poznanego mężczyzny. Wyglądał komicznie, choć on zawsze miał w sobie jakąś naturalną wesołość, teraz kręcąc nosem przy żartach swojego damskiego odpowiednika. Nagle uwagę Apolinarego zwróciła ciężarna z sióstr, pytając o jego doświadczenie. Na to zaśmiał się krótko, by odpowiedzieć:
- Ojców może i nie, ale tropię w swoim życiu całkiem sporo pod wpływem zawodu…- odpowiedział, posyłając jej szybkie oczko, które znacząco wychodziło po za prawa dżentelmeńskie wobec zamężnej kobiety, a jednak ten fircykowy gest miał w sobie coś absolutnie aseksualnego. Trudno nie zauważyć, iż Apolinary umiał postępować tak, aby się podobać, lecz nie obławiać się w tym w sposób prymitywny. W pełnej odpowiedzi pomógł Aleksander, tłumacząc ów „wpływ zawodu”, co pobudziło Stasię.
- Owszem, ale zostawmy moje historie na inny czas…-odpowiedział, jakby z pewną osobiście odczuwalną nadzieją na ich kolejne spotkanie. Ton ich rozmowy i gesty, a szczególnie dłoń na jego ramieniu, tak zakłócająca relację obcości, zaczynał kompletnie odbiegać od sprawy dla której wszystkich zgromadzono. Z jednej strony o to właśnie chodziło Przybylskiemu, aby kobiety dały pracować, lecz z drugiej strony nie myślał, iż pozwolił sobie na tak wiele, w tak krótkim czasie.
- Dobrze, już dobrze, koniec enfiler des perles, musimy zająć się najważniejszym, czyli panem Wrońskim, oui ?- Popatrzył się po każdej z nich, choć subtelny uśmiech nie znikał z jego twarzy. Rozkaz Aleksandra również pchnął je z powrotem na Ziemię, by przestały myślami krążyć wśród atmosfery Apolinarego. W tym czasie Laura wyszła, dając o sobie znać przez zamaszyste trzaśnięcie, jakby obrażona za to, iż brat oderwał ją od ramienia gościa.
- Mam, proszę nie wstawać…- Złapał krótko dłoń ciężarnej z sióstr, nie spojrzawszy nań nawet, co i tak zostało niedostrzegalnie skomentowane drgnięciem. Kiedy Alicja jeszcze oglądała swoją dłoń, Apolinary już był gotów do notowania. Pani Henryka drżącym głosem, raczej niepewnie podała imiona, nazwiska i pamiętane przez siebie adresy czasem nazwy ulic i lokali, w których owe „melinowe społeczeństwo” przyjaciół jej męża spędzało czas. Było tego całkiem sporo, co wewnętrznie gotowało Przybylskiego z racji, iż nie mieli tyle czasu na chadzanie do melin za niedojrzałym a dorosłym mężczyzną.
- Muszę spytać…Czy ostatnim czasu wchodziła Pani w spory z mężem?- Zagadnął już tonem zawodowym. Kobieta zamyśliła się, lecz pokręciła głową.
- Nie bardziej niż zwykle- odpowiedział jeszcze, podpierając twarz żylastą dłonią. Apolinary zastukał piórem w kajet, by podjąć znowu:
- A mąż zachowywał się dziwnie…dziwniej niż zwykle albo wydawał się coś ukrywać, był bardziej zdenerwowany czymś. Może się czegoś bał albo miał wrogów? Pani coś o tym wie? Jakieś nieuregulowane pożyczki? - Pytał dalej, widząc, iż tym razem stara Wrońska reagowała inaczej.
- Coś tam było, ale to jak każdy…- Mówiła cicho, jakby zawstydzona. - Czy pożyczał? Nie wiem, nie mówił mi o takich rzeczach, bo robiłam mu zawsze o to burdy…Oh, a jakbym mu nie robiła może by nie było kłopotu…- Jęknęła.
- Już dobrze, to nie pani wina. Nie można winić gospodyni domu, o to, że chce dobrze sprawować pieczę nad ogniskiem domowym, prawda? - Zwrócił się pewnie do kobiety, chcąc połechtać jej ego gospodyni, w końcu, dla takiej osoby jak ona jest to jak komplement, a zwłaszcza po szoku jaki doznała przez nieodgrzanie tego nieszczęsnego obiadu.
- A od Was przypadkiem ojciec nie pożyczał ostatnim czasu jakiś pieniędzy? Nie tłumaczył czegoś albo nie wspominał w rozmowie, jakkolwiek czyjegoś nazwiska szczególnie?
Apolinary nie znał pana Wrońskiego i nie myślał, czy chce albo czy jeszcze go pozna, ale miał pewne przeczucie, iż sprawa wydaje się być powiązana z pieniędzmi, jak to u ojców bywa…
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Już trzy kobiety lustrowały Apolinarego bez przerwy, jakby zapominając o obecności w pokoju młodego Wrońskiego, który tylko co jakiś czas sprowadzał je na ziemię. Było w tym wiele pokrętności – zwykle było wręcz przeciwnie. To Aleksander był tym upartym matołkiem, którego głowa umieszczona była gdzieś wysoko w chmurach, chociaż pozornie wzrost mu na to nie pozwalał.
Nie poznawał w tym momencie sióstr. Mało kiedy zachowywały się tak wobec obcych mężczyzn. Może to, że Aleksander „ufał” Apolinaremu sprawiło, że tak się zachowywały? Przekonane o tym, że przecież brat nie wystawiałby ich na pożarcie przez nader uprzejmego mężczyznę… To wciąż było dość naiwne, zważywszy na to, że jak wcześniej stwierdzono – to zwykle jego trzeba było stawiać do pionu i zwykle było to zadaniem sióstr, gdy te jeszcze mieszkały wszystkie pod jednym dachem.
Wroński z niechęcią przyjął obszerną listę znajomych ojca. Sam spodziewał się może dwóch czy trzech miejsc.
- Jakim cudem ojciec miał przy tym wszystkim czas na pracę? – zapytał rozbawiony matkę, której to pytanie wcale nie poprawiło humoru. Właściwie – skutek był wręcz odwrotny niż zamierzano. Matka zassała jakby usta, już nie mówiąc nic. Zresztą – teraz już nie musiała nic mówić.
Wydawała się nie chcieć mówić o Starym żadnego złego słowa, jakby bojąc się późniejszej reakcji.
Wroński wyjął papierosa z paczki złożonej na stoliku i odpalając go zapalniczką wyciągniętą z kieszeni, obserwował, że najmłodsza z sióstr również sięgnęła po tytoń. Wyciągnął papierosa z ust w palce, i drugą ręką odpalił tego ciężarnej. Papierosy w końcu nie szkodziły zdrowiu…
- Ojciec pożyczył raz trochę od mojego męża, jak się potem okazało, na nasz prezent ślubny – roześmiała się Alicja, widocznie czyniąc z tego anegdotę. Wroński parsknął dymem i pokiwał głową. Sytuacja iście idiotyczna.
- Od nas nie pożyczał – stwierdziła Stanisława. Widocznie nikogo to nie dziwiło – kobieta trafiła w tym wszystkim najgorzej. Nawet ubrania jakie nosiła były bardzo znoszone.
- Wątpię, by chodziło o pieniądze. Chyba, że przegrał w karty pół naszego majątku czy tam domu – stwierdził Aleksander.
- Jeżeli domu, to mam nadzieję, że część należącą do sąsiadów… – zaśmiała się ciężarna, poprawiając włosy.
Matka nie komentowała słów dzieci, widocznie nie mając już do tego cierpliwości. Jak ten kołek i bez ruchu, siedziała, przesuwając wzrokiem po wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu.
- Przecież ojciec nie lubił hazardu – stwierdziła surowo Stanisława.
Wtem w chwilowej ciszy dało się posłyszeć dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i szmer wełnianego materiału pocieranego o stolarkę drzwiową. Aleksander stanął przodem do drzwi i powoli popalając patrzył w kierunku miejsca, z którego nadejść miała Laura.
Właściwie wszyscy patrzyli ku drzwiom, spodziewając się jakichś wiadomości, które mogły się za nimi kryć.
Drzwi otworzyły się, jednak pierwsze co można było w nich zobaczyć, to sylwetkę męską, wyraźnie koło pięćdziesiątki – szczupłą i wzrostu młodego Wrońskiego. Nietrudno było stwierdzić, że mieli do czynienia z głową rodziny. Alfred Wroński. Posiwiały, o twarzy może kiedyś urodziwej, jednak teraz różowej od wielogodzinnego widocznie zachlania.
Wrócił do domu. Zawsze wracał, cholernik.
Popchnięty przez próg przez gniewną Laurę, przestąpił kilka kroków niepewnie się chybocząc i opierając o ścianę. Nie powiedział nic – ani dzień dobry, ani spieprzaj.
Aleksander chciał dopaść ojca i pomóc mu iść, jednak najstarsza siostra zabroniła mu tego jasnym gestem. Postanowiła sama popchnąć go jeszcze dwa razy ku najbliższej drzwiom wejściowym izbie, a potem nakazać ojcu położyć się. I nakazała to niezwykle niemiłym tonem.
Matka w tym wszystkim jakby ozdrowiała. Nie wydawała się już być otępiała, ba, od razu poderwała się z miejsca i kierowana czystym gniewem zniknęła za drzwiami pokoju, trzaskając nimi. Widocznie nikt nie potrafił w tej rodzinie zamykać drzwi jak Bóg przykazał i ludzie.
Alicja przyglądała się wszystkiemu bez przekonania, zastygnąwszy w miejscu z wrażenia, aż odrobina popiołu z papierosa poleciała jej w dekolt. Stanisława poderwała się dopiero chwilę po matce i zniknęła w tym samym pokoju, sprawiając, że krzyki, które jeszcze chwilę temu nadchodziły zza drzwi nieco przycichły.
Aleksander schował twarz w jednej dłoni, jako, że drugą zajmował mu wciąż papieros.
- Za jakie grzechy… – mruknął.
Laura ze splecionymi na piersi ramionami przysunęła się ku Aleksandrowi i szepnąwszy mu kilka słów sprawiła, że ten momentalnie spojrzał na nią jakby z wyrzutem.
- Przepraszam, Apolinary, ale właściwie… – zaczął Aleksander. – Właściwie to dopiero w twojej obecności udało nam się znaleźć ojca. Dobra, zapomnijmy o tym. Zagrzać ci ten obiad?
Była już godzina 16:22.
Wszyscy byli jeszcze trochę skonfundowani, a Alicja wstała, musząc udać się do łazienki, by w pełni godziwy sposób wydobyć popiół z bielizny. Laura po chwili zdecydowała się jednak wrócić do pomieszczenia, w którym znajdowała się obecnie matka i Stasia.
Mężczyźni pozostawieni sami sobie mogli pomilczeć sobie do woli.
Nie poznawał w tym momencie sióstr. Mało kiedy zachowywały się tak wobec obcych mężczyzn. Może to, że Aleksander „ufał” Apolinaremu sprawiło, że tak się zachowywały? Przekonane o tym, że przecież brat nie wystawiałby ich na pożarcie przez nader uprzejmego mężczyznę… To wciąż było dość naiwne, zważywszy na to, że jak wcześniej stwierdzono – to zwykle jego trzeba było stawiać do pionu i zwykle było to zadaniem sióstr, gdy te jeszcze mieszkały wszystkie pod jednym dachem.
Wroński z niechęcią przyjął obszerną listę znajomych ojca. Sam spodziewał się może dwóch czy trzech miejsc.
- Jakim cudem ojciec miał przy tym wszystkim czas na pracę? – zapytał rozbawiony matkę, której to pytanie wcale nie poprawiło humoru. Właściwie – skutek był wręcz odwrotny niż zamierzano. Matka zassała jakby usta, już nie mówiąc nic. Zresztą – teraz już nie musiała nic mówić.
Wydawała się nie chcieć mówić o Starym żadnego złego słowa, jakby bojąc się późniejszej reakcji.
Wroński wyjął papierosa z paczki złożonej na stoliku i odpalając go zapalniczką wyciągniętą z kieszeni, obserwował, że najmłodsza z sióstr również sięgnęła po tytoń. Wyciągnął papierosa z ust w palce, i drugą ręką odpalił tego ciężarnej. Papierosy w końcu nie szkodziły zdrowiu…
- Ojciec pożyczył raz trochę od mojego męża, jak się potem okazało, na nasz prezent ślubny – roześmiała się Alicja, widocznie czyniąc z tego anegdotę. Wroński parsknął dymem i pokiwał głową. Sytuacja iście idiotyczna.
- Od nas nie pożyczał – stwierdziła Stanisława. Widocznie nikogo to nie dziwiło – kobieta trafiła w tym wszystkim najgorzej. Nawet ubrania jakie nosiła były bardzo znoszone.
- Wątpię, by chodziło o pieniądze. Chyba, że przegrał w karty pół naszego majątku czy tam domu – stwierdził Aleksander.
- Jeżeli domu, to mam nadzieję, że część należącą do sąsiadów… – zaśmiała się ciężarna, poprawiając włosy.
Matka nie komentowała słów dzieci, widocznie nie mając już do tego cierpliwości. Jak ten kołek i bez ruchu, siedziała, przesuwając wzrokiem po wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu.
- Przecież ojciec nie lubił hazardu – stwierdziła surowo Stanisława.
Wtem w chwilowej ciszy dało się posłyszeć dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i szmer wełnianego materiału pocieranego o stolarkę drzwiową. Aleksander stanął przodem do drzwi i powoli popalając patrzył w kierunku miejsca, z którego nadejść miała Laura.
Właściwie wszyscy patrzyli ku drzwiom, spodziewając się jakichś wiadomości, które mogły się za nimi kryć.
Drzwi otworzyły się, jednak pierwsze co można było w nich zobaczyć, to sylwetkę męską, wyraźnie koło pięćdziesiątki – szczupłą i wzrostu młodego Wrońskiego. Nietrudno było stwierdzić, że mieli do czynienia z głową rodziny. Alfred Wroński. Posiwiały, o twarzy może kiedyś urodziwej, jednak teraz różowej od wielogodzinnego widocznie zachlania.
Wrócił do domu. Zawsze wracał, cholernik.
Popchnięty przez próg przez gniewną Laurę, przestąpił kilka kroków niepewnie się chybocząc i opierając o ścianę. Nie powiedział nic – ani dzień dobry, ani spieprzaj.
Aleksander chciał dopaść ojca i pomóc mu iść, jednak najstarsza siostra zabroniła mu tego jasnym gestem. Postanowiła sama popchnąć go jeszcze dwa razy ku najbliższej drzwiom wejściowym izbie, a potem nakazać ojcu położyć się. I nakazała to niezwykle niemiłym tonem.
Matka w tym wszystkim jakby ozdrowiała. Nie wydawała się już być otępiała, ba, od razu poderwała się z miejsca i kierowana czystym gniewem zniknęła za drzwiami pokoju, trzaskając nimi. Widocznie nikt nie potrafił w tej rodzinie zamykać drzwi jak Bóg przykazał i ludzie.
Alicja przyglądała się wszystkiemu bez przekonania, zastygnąwszy w miejscu z wrażenia, aż odrobina popiołu z papierosa poleciała jej w dekolt. Stanisława poderwała się dopiero chwilę po matce i zniknęła w tym samym pokoju, sprawiając, że krzyki, które jeszcze chwilę temu nadchodziły zza drzwi nieco przycichły.
Aleksander schował twarz w jednej dłoni, jako, że drugą zajmował mu wciąż papieros.
- Za jakie grzechy… – mruknął.
Laura ze splecionymi na piersi ramionami przysunęła się ku Aleksandrowi i szepnąwszy mu kilka słów sprawiła, że ten momentalnie spojrzał na nią jakby z wyrzutem.
- Przepraszam, Apolinary, ale właściwie… – zaczął Aleksander. – Właściwie to dopiero w twojej obecności udało nam się znaleźć ojca. Dobra, zapomnijmy o tym. Zagrzać ci ten obiad?
Była już godzina 16:22.
Wszyscy byli jeszcze trochę skonfundowani, a Alicja wstała, musząc udać się do łazienki, by w pełni godziwy sposób wydobyć popiół z bielizny. Laura po chwili zdecydowała się jednak wrócić do pomieszczenia, w którym znajdowała się obecnie matka i Stasia.
Mężczyźni pozostawieni sami sobie mogli pomilczeć sobie do woli.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przestał już nawet zapisywać to co mówili. Po prostu słuchał już zelżywszy z tym uśmiechem, trochę już znudzony banalnością całej sprawy. Gdyby chodziło o pieniądze i sąsiedzkie utarczki, może byłoby to choć minimalnie ekscytujące a tak Przybylski się tylko irytował, iż będzie musiał pochodzić za człowiekiem mu prawie obcym po innych obcych, równie rozgarniętych ludziach. Nawet żałował tej szopki przed siostrami Wrońskimi, choć nie…dobrze się bawił. Liczył mimo wszystko na jak najszybsze rozwiązanie sprawy, a najlepiej bez znaczącego wkładu własnego. I jak się okazało, nie przeliczył się a szacował doskonale.
Wszedł…A raczej wtoczył się do środka Alfred Wroński, w całej swojej podpitej okazałości. Nie był żadnej imponującej postury, podobnie jak syn, podobnie jak i syn był człowiekiem szczupłym, lecz zdecydowanie obżartym z urody nie tyle z wieku, który na to jeszcze nie pozwalał, a z odważnego trybu życia. Ojciec Przybylskiego- Józef pił również, a hazardem nie brzydził się na pewno, lecz niewiele zapewne starszy, wyglądał młodziej i dostojniej, zresztą, czemu się dziwić. Nie miał zamiaru oceniać pana Wrońskiego przez pryzmat tego dziecinnego, mimo wszystko, zniknięcia. Zdawał sobie doskonale sprawę, iż ojcowie już tacy bywają, niestosownie przykrzy dzieciom a z czasem i żonom. Przecież Józef Przybylski nie był święty, a nawet nie wiadomo, czy matka jego nie wolałaby widywać go tak zapitego, niż wysłuchiwać plotek swoich koleżanek o jego nowych miłostkach. Dla usprawiedliwienia obu – zawsze w końcu wracali.
Apolinary nie chciał patrzeć ani słuchać, wcale się nie chciał interesować, choć widoki i krzyki same do niego docierały a on mimowolnie je chłonął. Gapił się w oparcie fotela, podparłszy podbródek na zewnętrznej stronie dłoni. Po chwili zapalił również, aby zająć czymś zesztywniałe od bezruchu ciało. Dopiero Stanisława najwidoczniej pomyślała o obecności niebyle jakiego gościa pod dachem i upomnieniu rozkrzyczanych kobiet, aby bardziej nie pogrążały złej opinii, która na podstawie całej zaistniałej sytuacji mogłaby powstać i odstraszyć człowieka jego manier. Tak mu się wydawało i wydawało się jeszcze bardziej po załamanej postawie Aleksandra (!). Na beznadziejne przeprosiny ten tylko pokręcił głową, uśmiechnąwszy się szczerym rozbawieniem. Teraz nie umiał inaczej, choć mogłoby wydać się to wyjątkowo niekulturalne. A gdy uśmiechnął się, dalej pociągnął chichot, zakrył twarz dłońmi, samemu blokując rwący się do ust śmiech. Oparł czoło o kant stołu, drżąc z rozbawienia, wciąż usilnie starając się nie ryknąć śmiechem. Uspokoił się niewiele jak po minucie, by wyprostować się raptownie, zaciągnąć papierosem i rzec z nieukrywaną ulgą w głosie:
- Cholera, Aleksandrze, ile bym dał, żeby mordercą von Braun był Twój ojciec…Kilka dni ganiania, zamartwiania się, żeby po jednym telefonie po prostu do nas przyszedł, stanął w drzwiach Teatru Wielkiego i wszystko byłoby jasne…- Pokręcił głowa, jakby niedowierzając czego właśnie został świadkiem. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, iż rodzina Wrońskich, będąc niemal podręcznikowym przykładem rodziny robotniczej, mierzy się jako jedyna ze sztuczkami ze znikającą głową rodziny na alkoholowe libacje.
- Podgrzej już, żeby Twoja mam miała z głowy. I…Nie przejmuj się tym. Znaczy, nie przejmuj się mną. Rozumiem. Ojcowie, mój też ma swoje odchyły, a w końcu jest radnym. Może nawet ma odchyły większe niż Twój ojciec, ale lepiej się z tym kryje. - Machnął ręką.
W końcu, gdy obiad został podany przez Aleksandra mogli zjeść. Było już późno, więc do stołu usiedli wszyscy. Apolinary naigrywał się w sobie, jako iż z dnia na dzień wpadli ze skrajności jedzenia we dwóch, w wielkim salonie Kasieńki, tak tego dnia wspólnie ściśnięty zajadali potrawkę w gronie całej rodziny. Co prawda po incydencie do jakiego doszło niecałe półgodziny temu niewiele mówiono, choć Apolinary pozwolił sobie pochwalić kuchnię matki Wrońskiego kilkakrotnie dla pewności, by podnieść kobietę choć trochę na duchu. Po skończonym posiłku, siostry zaczęły zbierać się do swoich domów, a jako że za oknem zaczynało się co raz szybciej ściemniać, matka zażądała, aby je odprowadzić, a szczególnie ciężarną Alicję, aby bezpiecznie wszystkie wróciły do domów. Już jeden problem ze zniknięciem szumnie musieli rozwiązywać, więc przezorna gospodyni wolała mieć tym razem pewność.
- Musimy później porozmawiać- zwrócił się Apolinary do Aleksandra bezpośrednio przy siostrach, wiedząc, iż i tak nie znają tematu, a nawet jakby się zainteresowały, brat im nie powie. - Muszę Ci coś ważnego powiedzieć. Rzuca to trochę inne światło na sprawę. Mam nową ciekawą teorię, potrzebuję Twojego komentarza, Aleksandrze…
Teraz odwrócił się do dziewcząt, nie chcąc zostawić ich samych sobie.
- Aleksander wiele mi o was opowiadał. Mówił mi, że panie są piękne!...Ale nie sądziłem, że aż tak… - dodał ciszej, jakby dodając ten komentarz jedynie dla swoich głośnych myśli. - Cieszę się, że mogłem panie poznać. Choć może będzie nam dane porozmawiać w milszych okolicznościach.
Wszedł…A raczej wtoczył się do środka Alfred Wroński, w całej swojej podpitej okazałości. Nie był żadnej imponującej postury, podobnie jak syn, podobnie jak i syn był człowiekiem szczupłym, lecz zdecydowanie obżartym z urody nie tyle z wieku, który na to jeszcze nie pozwalał, a z odważnego trybu życia. Ojciec Przybylskiego- Józef pił również, a hazardem nie brzydził się na pewno, lecz niewiele zapewne starszy, wyglądał młodziej i dostojniej, zresztą, czemu się dziwić. Nie miał zamiaru oceniać pana Wrońskiego przez pryzmat tego dziecinnego, mimo wszystko, zniknięcia. Zdawał sobie doskonale sprawę, iż ojcowie już tacy bywają, niestosownie przykrzy dzieciom a z czasem i żonom. Przecież Józef Przybylski nie był święty, a nawet nie wiadomo, czy matka jego nie wolałaby widywać go tak zapitego, niż wysłuchiwać plotek swoich koleżanek o jego nowych miłostkach. Dla usprawiedliwienia obu – zawsze w końcu wracali.
Apolinary nie chciał patrzeć ani słuchać, wcale się nie chciał interesować, choć widoki i krzyki same do niego docierały a on mimowolnie je chłonął. Gapił się w oparcie fotela, podparłszy podbródek na zewnętrznej stronie dłoni. Po chwili zapalił również, aby zająć czymś zesztywniałe od bezruchu ciało. Dopiero Stanisława najwidoczniej pomyślała o obecności niebyle jakiego gościa pod dachem i upomnieniu rozkrzyczanych kobiet, aby bardziej nie pogrążały złej opinii, która na podstawie całej zaistniałej sytuacji mogłaby powstać i odstraszyć człowieka jego manier. Tak mu się wydawało i wydawało się jeszcze bardziej po załamanej postawie Aleksandra (!). Na beznadziejne przeprosiny ten tylko pokręcił głową, uśmiechnąwszy się szczerym rozbawieniem. Teraz nie umiał inaczej, choć mogłoby wydać się to wyjątkowo niekulturalne. A gdy uśmiechnął się, dalej pociągnął chichot, zakrył twarz dłońmi, samemu blokując rwący się do ust śmiech. Oparł czoło o kant stołu, drżąc z rozbawienia, wciąż usilnie starając się nie ryknąć śmiechem. Uspokoił się niewiele jak po minucie, by wyprostować się raptownie, zaciągnąć papierosem i rzec z nieukrywaną ulgą w głosie:
- Cholera, Aleksandrze, ile bym dał, żeby mordercą von Braun był Twój ojciec…Kilka dni ganiania, zamartwiania się, żeby po jednym telefonie po prostu do nas przyszedł, stanął w drzwiach Teatru Wielkiego i wszystko byłoby jasne…- Pokręcił głowa, jakby niedowierzając czego właśnie został świadkiem. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, iż rodzina Wrońskich, będąc niemal podręcznikowym przykładem rodziny robotniczej, mierzy się jako jedyna ze sztuczkami ze znikającą głową rodziny na alkoholowe libacje.
- Podgrzej już, żeby Twoja mam miała z głowy. I…Nie przejmuj się tym. Znaczy, nie przejmuj się mną. Rozumiem. Ojcowie, mój też ma swoje odchyły, a w końcu jest radnym. Może nawet ma odchyły większe niż Twój ojciec, ale lepiej się z tym kryje. - Machnął ręką.
W końcu, gdy obiad został podany przez Aleksandra mogli zjeść. Było już późno, więc do stołu usiedli wszyscy. Apolinary naigrywał się w sobie, jako iż z dnia na dzień wpadli ze skrajności jedzenia we dwóch, w wielkim salonie Kasieńki, tak tego dnia wspólnie ściśnięty zajadali potrawkę w gronie całej rodziny. Co prawda po incydencie do jakiego doszło niecałe półgodziny temu niewiele mówiono, choć Apolinary pozwolił sobie pochwalić kuchnię matki Wrońskiego kilkakrotnie dla pewności, by podnieść kobietę choć trochę na duchu. Po skończonym posiłku, siostry zaczęły zbierać się do swoich domów, a jako że za oknem zaczynało się co raz szybciej ściemniać, matka zażądała, aby je odprowadzić, a szczególnie ciężarną Alicję, aby bezpiecznie wszystkie wróciły do domów. Już jeden problem ze zniknięciem szumnie musieli rozwiązywać, więc przezorna gospodyni wolała mieć tym razem pewność.
- Musimy później porozmawiać- zwrócił się Apolinary do Aleksandra bezpośrednio przy siostrach, wiedząc, iż i tak nie znają tematu, a nawet jakby się zainteresowały, brat im nie powie. - Muszę Ci coś ważnego powiedzieć. Rzuca to trochę inne światło na sprawę. Mam nową ciekawą teorię, potrzebuję Twojego komentarza, Aleksandrze…
Teraz odwrócił się do dziewcząt, nie chcąc zostawić ich samych sobie.
- Aleksander wiele mi o was opowiadał. Mówił mi, że panie są piękne!...Ale nie sądziłem, że aż tak… - dodał ciszej, jakby dodając ten komentarz jedynie dla swoich głośnych myśli. - Cieszę się, że mogłem panie poznać. Choć może będzie nam dane porozmawiać w milszych okolicznościach.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czy jednak na pewno Apolinary chciałby wiedzieć tak szybko, kto zabił Krystynę von Braun? Czy nie sprawiałoby to nagle, że jego artykuł życia okazałby się tylko małym artykulikiem? Wroński zachował jednak ten komentarz dla siebie, widocznie wciąż nieco oszołomiony i piekielnie zawstydzony całą sytuacją. I nagłą, pełną śmiechu reakcją Przybylskiego, która potrafiła nieco zmieszać.
Co jednak chodziło o obiad – był to typowy obiad, który miał starczyć Wrońskim na trzy dni, jednak zniknął w jeden wieczór. I nie – Henryka wcale nie przejmowała się tym, mało tego – wydawała się zadowolona, że rodzina była w komplecie. Nawet zażartowała sobie z tego między pochwałami wychodzącymi z ust Apolinarego, że chciałaby na stałe takie zastępstwo dla tego pijaka Alfreda. Rozbawiła tym dzieci, może poza Alicją, która szczerze przerażona uznała, że matka jest chyba trochę za stara dla pana Przybylskiego.
W każdym razie – kiedy już stali w piątkę przy bramce, z zamiarem skierowania się ku najbliższej linii tramwajowej, było już grubo po osiemnastej. Okolicę ogarnęła szarówka, którą tylko podsycała wszędobylskość drzew i krzewów. Powietrze stawało się już chłodniejsze, więc kobiety otuliły się grubymi swetrami. Tylko Alicja miała nieco ładniejszy, szeroki płaszczyk. Była najmłodsza, więc każdy przesadnie o nią dbał. Dodatkowo jako jedyna posiadała w domu własny telefon. To dopiero podkreślenie pozornej zamożności.
- Nie mogę się doczekać – odpowiedział Aleksander, poruszając brwiami do góry. Widocznie obecność schlanego starego w ich smutnych czterech ścianach skutecznie przywróciła mu dobry nastrój.
Siostry nie wnikały w ich interesy słownie, jednak zastrzygły uszami, widocznie licząc na to, że coś podłapią. Oczywiście do momentu, gdy nie zostały znowu zarzucone miłymi słowami. Chociaż dobrze wiedziały, że Aleksander nie powiedział pewnie o nich takich słów, łyknęły komplement jak gęsi. Aż dziwne, że taka ilość jeszcze nie zatkała im którejś z tych szczupłych szyi.
- Aleksander, zabierz kiedyś Apolinarego do nas, w końcu musimy posłuchać tych historii z jego dzienników – powiedziała Laura, autentycznie zainteresowana widocznie obecnością obcego w jej własnym domu.
- No właśnie, Aleksander, ile mogłeś ukrywać przed nami takiego faceta? – dopowiedziała Alicja z wciąż młodzieńczym zapałem.
- Odprowadzicie mnie najpierw? – dopytała Stanisława.
Stanisława mieszkała niedaleko, właściwie – odprowadzili ją jeszcze wszyscy, idąc pieszo w kierunku Bielan, gdzie zabudowa wydawała się jeszcze bardziej peryferyjna. Teraz już próżno było tu szukać wielkiego planowania – było dopiero małe planowanie. Ulice były dopiero układane, a budynki od przyszłych ulic oddalone. Dodatkowo dom, do którego zmierzała średnia siostra, był częściowo drewniany, jakby stopniowo dobudowywany.
Stanisława podziękowała skromnie, ucałowała rodzeństwo i uśmiechnęła się do Apolinarego.
Laura, która stwierdziła, że jest już dużą dziewczynką, nakazała im nie odprowadzać jej nigdzie dalej, niż do tramwaju. Jako, że mieszkała po drugiej stronie rzeki, nie chciała najwyraźniej kłopotać mężczyzn, którzy chyba mieli jakieś wspólne interesy tak długą trasą specjalnie dla niej. Stwierdziła przy tym, że chociaż Apolinary cieszy jej oko, to jeszcze moment, a nie będzie chciała patrzeć na swojego męża, a jeszcze pół wspólnego życia przed nimi.
Pobiegła więc ku prawie odjeżdżającemu tramwajowi, nie pożegnała się inaczej niż tylko pospiesznym machnięciem dłonią i pociesznym widokiem biegającej na czółenkach niewiasty.
W takim wypadku została ta, o którą głownie nakazywała dbać matka. Chociaż ten tramwaj mógł dowieść do domu też i ją, nie była w stanie biec ze względu na ten pieprzony balon. Alicja zamarudziła na to kilka razy, a potem stwierdziła, że jeszcze tylko trzy tygodnie.
Cholerne trzy tygodnie. Wszędzie one.
Alicja opowiedziała trochę o swoim mężu, potem wypytała Aleksandra o sytuację w pracy i wspomniała coś o incydencie z zabójstwem aktorki na oczach tłumu. Wroński powiedział siostrze, że jutro jest pogrzeb rzeczonej dziewczyny, że jest jej szkoda i nic więcej. Nie mógł w końcu obnażyć ani sprawy, ani co najważniejsze – uczuć do Krystyny. Uczuć, które teraz były w nim ledwo żywe.
We trójkę dotarli za granicę warszawskiego Muranowa, który swoją niezwykle gęstą zabudową i wąskimi uliczkami tak bardzo odcinał się od sąsiedniego Żoliborza. Ulica Miła była zacieniona chyba całymi dniami, bo kamienice wysokości dwóch pięter stały w zdecydowanie nieodpowiedniej odległości. Część ścian i bruk uliczny oświetlały lampy pouwieszane na ścianach przy wejściach do kolejnych klatek. Kobieta wchodząc już jedną nogą do jednej z nich, ucałowała ich obydwoje w policzki. I poprosiła, by nawet jutro ją odwiedzili. A jak nie jutro - to kiedykolwiek zanim nie będzie miała czasu na nic, bo będzie musiała bawić maleństwo.
Teraz Wroński oparł dłonie na biodrach i spoglądając na Apolinarego, wyszczerzył się idiotycznie. Widocznie chciał coś powiedzieć, jednak machnął ręką do samego siebie.
- Skoro chcesz mi coś powiedzieć, to wal pierwszy. Potem ja mam ci coś do powiedzenia – uprzedził Wroński. Nie spodziewał się absolutnie co mógł przekazać mu dziennikarz, jednak zamienił się w słuch i memłając policzek w zębach, patrzył na niego w oczekiwaniu.
Co jednak tyczyło się tego, co chciał powiedzieć Aleksander?
- Widziałem dziś Dumicza w teatrze. Nie wydawał się przejęty żałobą – stwierdził paradoksalnie. Albo dobrze się krył, albo sytuacja z Krystyną wcale go nie zabolała. Chociaż teoretycznie jako pierwszy błagał o medyków w momencie zamachu na Kryśkę. – Dziś już raczej nie pójdziemy na Powązki. I jeszcze raz - wybacz, że cię w to wszystko wciągnąłem, ale dobrze wreszcie wiedzieć, że stary leży gdzieś tam na łóżku, a nie w rowie.
Co jednak chodziło o obiad – był to typowy obiad, który miał starczyć Wrońskim na trzy dni, jednak zniknął w jeden wieczór. I nie – Henryka wcale nie przejmowała się tym, mało tego – wydawała się zadowolona, że rodzina była w komplecie. Nawet zażartowała sobie z tego między pochwałami wychodzącymi z ust Apolinarego, że chciałaby na stałe takie zastępstwo dla tego pijaka Alfreda. Rozbawiła tym dzieci, może poza Alicją, która szczerze przerażona uznała, że matka jest chyba trochę za stara dla pana Przybylskiego.
W każdym razie – kiedy już stali w piątkę przy bramce, z zamiarem skierowania się ku najbliższej linii tramwajowej, było już grubo po osiemnastej. Okolicę ogarnęła szarówka, którą tylko podsycała wszędobylskość drzew i krzewów. Powietrze stawało się już chłodniejsze, więc kobiety otuliły się grubymi swetrami. Tylko Alicja miała nieco ładniejszy, szeroki płaszczyk. Była najmłodsza, więc każdy przesadnie o nią dbał. Dodatkowo jako jedyna posiadała w domu własny telefon. To dopiero podkreślenie pozornej zamożności.
- Nie mogę się doczekać – odpowiedział Aleksander, poruszając brwiami do góry. Widocznie obecność schlanego starego w ich smutnych czterech ścianach skutecznie przywróciła mu dobry nastrój.
Siostry nie wnikały w ich interesy słownie, jednak zastrzygły uszami, widocznie licząc na to, że coś podłapią. Oczywiście do momentu, gdy nie zostały znowu zarzucone miłymi słowami. Chociaż dobrze wiedziały, że Aleksander nie powiedział pewnie o nich takich słów, łyknęły komplement jak gęsi. Aż dziwne, że taka ilość jeszcze nie zatkała im którejś z tych szczupłych szyi.
- Aleksander, zabierz kiedyś Apolinarego do nas, w końcu musimy posłuchać tych historii z jego dzienników – powiedziała Laura, autentycznie zainteresowana widocznie obecnością obcego w jej własnym domu.
- No właśnie, Aleksander, ile mogłeś ukrywać przed nami takiego faceta? – dopowiedziała Alicja z wciąż młodzieńczym zapałem.
- Odprowadzicie mnie najpierw? – dopytała Stanisława.
Stanisława mieszkała niedaleko, właściwie – odprowadzili ją jeszcze wszyscy, idąc pieszo w kierunku Bielan, gdzie zabudowa wydawała się jeszcze bardziej peryferyjna. Teraz już próżno było tu szukać wielkiego planowania – było dopiero małe planowanie. Ulice były dopiero układane, a budynki od przyszłych ulic oddalone. Dodatkowo dom, do którego zmierzała średnia siostra, był częściowo drewniany, jakby stopniowo dobudowywany.
Stanisława podziękowała skromnie, ucałowała rodzeństwo i uśmiechnęła się do Apolinarego.
Laura, która stwierdziła, że jest już dużą dziewczynką, nakazała im nie odprowadzać jej nigdzie dalej, niż do tramwaju. Jako, że mieszkała po drugiej stronie rzeki, nie chciała najwyraźniej kłopotać mężczyzn, którzy chyba mieli jakieś wspólne interesy tak długą trasą specjalnie dla niej. Stwierdziła przy tym, że chociaż Apolinary cieszy jej oko, to jeszcze moment, a nie będzie chciała patrzeć na swojego męża, a jeszcze pół wspólnego życia przed nimi.
Pobiegła więc ku prawie odjeżdżającemu tramwajowi, nie pożegnała się inaczej niż tylko pospiesznym machnięciem dłonią i pociesznym widokiem biegającej na czółenkach niewiasty.
W takim wypadku została ta, o którą głownie nakazywała dbać matka. Chociaż ten tramwaj mógł dowieść do domu też i ją, nie była w stanie biec ze względu na ten pieprzony balon. Alicja zamarudziła na to kilka razy, a potem stwierdziła, że jeszcze tylko trzy tygodnie.
Cholerne trzy tygodnie. Wszędzie one.
Alicja opowiedziała trochę o swoim mężu, potem wypytała Aleksandra o sytuację w pracy i wspomniała coś o incydencie z zabójstwem aktorki na oczach tłumu. Wroński powiedział siostrze, że jutro jest pogrzeb rzeczonej dziewczyny, że jest jej szkoda i nic więcej. Nie mógł w końcu obnażyć ani sprawy, ani co najważniejsze – uczuć do Krystyny. Uczuć, które teraz były w nim ledwo żywe.
We trójkę dotarli za granicę warszawskiego Muranowa, który swoją niezwykle gęstą zabudową i wąskimi uliczkami tak bardzo odcinał się od sąsiedniego Żoliborza. Ulica Miła była zacieniona chyba całymi dniami, bo kamienice wysokości dwóch pięter stały w zdecydowanie nieodpowiedniej odległości. Część ścian i bruk uliczny oświetlały lampy pouwieszane na ścianach przy wejściach do kolejnych klatek. Kobieta wchodząc już jedną nogą do jednej z nich, ucałowała ich obydwoje w policzki. I poprosiła, by nawet jutro ją odwiedzili. A jak nie jutro - to kiedykolwiek zanim nie będzie miała czasu na nic, bo będzie musiała bawić maleństwo.
Teraz Wroński oparł dłonie na biodrach i spoglądając na Apolinarego, wyszczerzył się idiotycznie. Widocznie chciał coś powiedzieć, jednak machnął ręką do samego siebie.
- Skoro chcesz mi coś powiedzieć, to wal pierwszy. Potem ja mam ci coś do powiedzenia – uprzedził Wroński. Nie spodziewał się absolutnie co mógł przekazać mu dziennikarz, jednak zamienił się w słuch i memłając policzek w zębach, patrzył na niego w oczekiwaniu.
Co jednak tyczyło się tego, co chciał powiedzieć Aleksander?
- Widziałem dziś Dumicza w teatrze. Nie wydawał się przejęty żałobą – stwierdził paradoksalnie. Albo dobrze się krył, albo sytuacja z Krystyną wcale go nie zabolała. Chociaż teoretycznie jako pierwszy błagał o medyków w momencie zamachu na Kryśkę. – Dziś już raczej nie pójdziemy na Powązki. I jeszcze raz - wybacz, że cię w to wszystko wciągnąłem, ale dobrze wreszcie wiedzieć, że stary leży gdzieś tam na łóżku, a nie w rowie.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie wiedział z jakiej racji poczuł ulgę, widząc znów wesołość na twarzy Aleksandra. Z jednej strony posądzał o to koniec niedzieli, lecz prawdziwym powodem była już koleżeńska sympatia do tego pociesznie prostego człowieka, z pociesznie prostej rodziny o swoich nieznanych Apolinaremu do dziś problemach. Było w nich coś zarówno kontrastującego jak symetrycznego a okoliczności ich zastawienia, czyniły z nich zaskakująco dobrany duet, co wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka nie trzymać kupy. A jednak, cała ich osoba pod dwoma postaciami, rysowała się z każdą chwilą grubszymi konturami, a tylko czekać aż zacznie się wypełniać…
Jeżeli idzie o siostry Aleksandra, to Apolinary już na długo zagościł w ich kobiecych sercach, trochę nieznośnie i na złość ich codziennościom, od której czasem warto było się oderwać, a skoro tego dnia każda z dziewcząt od rzeczywistości odrywała się co najmniej dwukrotnie, tak wystarczy im na jakiś czas. Przybylski zresztą też liczył, iż następnym razem jak Aleksander zdecyduje go zaprosić do swojego domu, nie będzie to z powodów żadnych zaginięć a z prostej chęci ugoszczenia go. Chyba polubił Wrońskich. Może wydawać się to śmiesznym, może nawet podciągać o nieposzanowanie, ale byli dlań okazem ludzi całkiem świeżych. Obcowanie z nimi miało w sobie coś bardziej rodzinnego niż jego rodzina, a przecież nadal są mu nieznajomymi, tak jak on im, a przynajmniej czysto teoretycznie. Praktycznie jedna nie mogła odwrócić od niego wzroku, druga wysuwała aluzje, jakoby niewiele robiła sobie ze swojego męża, a trzecia całowała go na pożegnanie w policzek, jak brata, choć zamienili ze sobą raptem parę zdań. I tak się rozeszło.
Ruszyli sami w stronę przystanku odpowiedniemu trasą ku Pradze Północ. W końcu mieli wolną chwilę na rozważenia, co owocnego, prócz powrotu starego Wrońskiego się wydarzyło. Zachęcony słowami Aleksandra zaczął:
- Schiller powiedział mi, że Osterwa po dowiedzeniu się o morderstwie zaraz miał wracać do Warszawy. Jeszcze nie dotarł i zastanawiam się czy w ogóle dotrze, to raz, dwa…Zapytałem go o relacje z Osterwą. Generalnie się nie lubią. Osterwa podbiera mu aktorów, ale z tego co udało mi się wywnioskować, to ten człowiek jest za mało rozgarnięty na planowanie morderstwa.- Wziął głęboki oddech, by zaraz przejść do najważniejszej rzeczy, jaką był domniemany trójkąt miłosny, pomiędzy Krystyną, Dumiczem a dyrektorem Teatru Wielkiego.
- Schiller uważa, że Dumicz kochał Krystynę i kłócili się o to, że ta woli dyrektora. Coś tam jeszcze gadał o Freudzie, ale policja nam przeszkodziła. Wysunąłem teorię, że jeden z nich musi być naprawdę świrnięty, żeby zabić kobietę, którą kocha, aby inny mężczyzna jej nie pożądał. Chore to, ale romantyczne, więc może być…- Stwierdził, choć bez przekonania. Trzeba rozważyć, iż uczucia ludzkie zwykle są pokrętne a już na pewno w miłości, więc nawet Apolinary nie wierzył, iż relacja trójki była do opisania w jednym zdaniu, jak przedstawił to Schiller. Było w tym coś niepokojąco odrealnionego, coś co musiało nasilać się już od pewnego czasu i przechodzić wiele metamorfoz, aby doprowadzić któregoś z tych mężczyzn do skraju moralności.
- Nie wydaje mi się, aby to był jednak jedyny powód. To nie tak, to dorośli ludzie a Krystyna chyba nie uchodziła za muzę wartą grzechu, prawda?- Spojrzał na Aleksandra licząc, iż odezwie się ten zdroworozsądkowy a nie beznadziejnie zakochany. Co lepsze, odezwał się a słowa jego rozlały się gęstą mgłą na wcześniejsze słowa Przybylskiego. Na wieść o tym, iż widział Dumicza i nie zamienił z nim słowa, to jedno, a drugie, to że „Nie wydawał się przejęty żałobą” zabrzmiało mylnie do przedstawionej teorii. Musiał się z tym przespać i dokładnie zapisać jeszcze raz, aby zlepić to sensem.
- Pomyślę nad tym. Jeżeli dyrektor nie pojawi się na pogrzebie, to też coś będzie znaczyć. Może współpracowali? Dumicz i Osterwa zemścili się w najokrutniejszy na dziewczynie sposób za ciąganie za nos, rozkochiwanie jak szczeniaków? Zobaczymy…- Westchnął Przybylski, zatrzymawszy się przy rozkładzie tramwajów. Sprawdził godzinę i zaczął szukać swojej linii.
- Już Ci mówiłem, w porządku. Straciliśmy trochę czasu, ale to Twój ojciec. - Wzruszył ramionami, siadając na twardej i dziwnie lepkiej ławce przystankowej. Zamyślił się na moment, przy tym na wąskie usta wpełzł dziwny, melancholijny uśmiech a oczy przy ciepłym świetle latarni nabrały jakiejś miękkości w wyrazie, niemal romantycznej:
- Jak już rozwiążemy zagadkę i wsadzimy za kratki winnych, a mój reportaż pójdzie do druku i dzięki temu zostaniemy najsłynniejszymi detektywami w Warszawie, to urządzę wielkie przyjęcie. Na cześć sprawiedliwości! W końcu, chyba nie rozejdziemy się po tym wszystkim od tak…Po działce dla każdego. Myślisz, że się rozejdziemy? Jeżeli oczywiście przeżyjemy…- I chyba dopiero wtedy, gdy reflektory tramwaju oświetliły ich jaskrawością, pomyślał jak głupio musiał to brzmieć po trzech dniach znajomości. Zerwał się z miejsca, klepnął Aleksandra po przyjacielsku w ramię, by dodać szybko drżącym od irytacji głosem:
- Zapomni, bredzę jak zakochana gówniara…Dobranoc.
Wsiadł i odjechał, pogrążony w myślach już przy sprawie von Braun, bardzo usilnie zbieranych. Nawet nie stanął przy oknie, choć tramwaj był stosunkowo pusty.
Jeżeli idzie o siostry Aleksandra, to Apolinary już na długo zagościł w ich kobiecych sercach, trochę nieznośnie i na złość ich codziennościom, od której czasem warto było się oderwać, a skoro tego dnia każda z dziewcząt od rzeczywistości odrywała się co najmniej dwukrotnie, tak wystarczy im na jakiś czas. Przybylski zresztą też liczył, iż następnym razem jak Aleksander zdecyduje go zaprosić do swojego domu, nie będzie to z powodów żadnych zaginięć a z prostej chęci ugoszczenia go. Chyba polubił Wrońskich. Może wydawać się to śmiesznym, może nawet podciągać o nieposzanowanie, ale byli dlań okazem ludzi całkiem świeżych. Obcowanie z nimi miało w sobie coś bardziej rodzinnego niż jego rodzina, a przecież nadal są mu nieznajomymi, tak jak on im, a przynajmniej czysto teoretycznie. Praktycznie jedna nie mogła odwrócić od niego wzroku, druga wysuwała aluzje, jakoby niewiele robiła sobie ze swojego męża, a trzecia całowała go na pożegnanie w policzek, jak brata, choć zamienili ze sobą raptem parę zdań. I tak się rozeszło.
Ruszyli sami w stronę przystanku odpowiedniemu trasą ku Pradze Północ. W końcu mieli wolną chwilę na rozważenia, co owocnego, prócz powrotu starego Wrońskiego się wydarzyło. Zachęcony słowami Aleksandra zaczął:
- Schiller powiedział mi, że Osterwa po dowiedzeniu się o morderstwie zaraz miał wracać do Warszawy. Jeszcze nie dotarł i zastanawiam się czy w ogóle dotrze, to raz, dwa…Zapytałem go o relacje z Osterwą. Generalnie się nie lubią. Osterwa podbiera mu aktorów, ale z tego co udało mi się wywnioskować, to ten człowiek jest za mało rozgarnięty na planowanie morderstwa.- Wziął głęboki oddech, by zaraz przejść do najważniejszej rzeczy, jaką był domniemany trójkąt miłosny, pomiędzy Krystyną, Dumiczem a dyrektorem Teatru Wielkiego.
- Schiller uważa, że Dumicz kochał Krystynę i kłócili się o to, że ta woli dyrektora. Coś tam jeszcze gadał o Freudzie, ale policja nam przeszkodziła. Wysunąłem teorię, że jeden z nich musi być naprawdę świrnięty, żeby zabić kobietę, którą kocha, aby inny mężczyzna jej nie pożądał. Chore to, ale romantyczne, więc może być…- Stwierdził, choć bez przekonania. Trzeba rozważyć, iż uczucia ludzkie zwykle są pokrętne a już na pewno w miłości, więc nawet Apolinary nie wierzył, iż relacja trójki była do opisania w jednym zdaniu, jak przedstawił to Schiller. Było w tym coś niepokojąco odrealnionego, coś co musiało nasilać się już od pewnego czasu i przechodzić wiele metamorfoz, aby doprowadzić któregoś z tych mężczyzn do skraju moralności.
- Nie wydaje mi się, aby to był jednak jedyny powód. To nie tak, to dorośli ludzie a Krystyna chyba nie uchodziła za muzę wartą grzechu, prawda?- Spojrzał na Aleksandra licząc, iż odezwie się ten zdroworozsądkowy a nie beznadziejnie zakochany. Co lepsze, odezwał się a słowa jego rozlały się gęstą mgłą na wcześniejsze słowa Przybylskiego. Na wieść o tym, iż widział Dumicza i nie zamienił z nim słowa, to jedno, a drugie, to że „Nie wydawał się przejęty żałobą” zabrzmiało mylnie do przedstawionej teorii. Musiał się z tym przespać i dokładnie zapisać jeszcze raz, aby zlepić to sensem.
- Pomyślę nad tym. Jeżeli dyrektor nie pojawi się na pogrzebie, to też coś będzie znaczyć. Może współpracowali? Dumicz i Osterwa zemścili się w najokrutniejszy na dziewczynie sposób za ciąganie za nos, rozkochiwanie jak szczeniaków? Zobaczymy…- Westchnął Przybylski, zatrzymawszy się przy rozkładzie tramwajów. Sprawdził godzinę i zaczął szukać swojej linii.
- Już Ci mówiłem, w porządku. Straciliśmy trochę czasu, ale to Twój ojciec. - Wzruszył ramionami, siadając na twardej i dziwnie lepkiej ławce przystankowej. Zamyślił się na moment, przy tym na wąskie usta wpełzł dziwny, melancholijny uśmiech a oczy przy ciepłym świetle latarni nabrały jakiejś miękkości w wyrazie, niemal romantycznej:
- Jak już rozwiążemy zagadkę i wsadzimy za kratki winnych, a mój reportaż pójdzie do druku i dzięki temu zostaniemy najsłynniejszymi detektywami w Warszawie, to urządzę wielkie przyjęcie. Na cześć sprawiedliwości! W końcu, chyba nie rozejdziemy się po tym wszystkim od tak…Po działce dla każdego. Myślisz, że się rozejdziemy? Jeżeli oczywiście przeżyjemy…- I chyba dopiero wtedy, gdy reflektory tramwaju oświetliły ich jaskrawością, pomyślał jak głupio musiał to brzmieć po trzech dniach znajomości. Zerwał się z miejsca, klepnął Aleksandra po przyjacielsku w ramię, by dodać szybko drżącym od irytacji głosem:
- Zapomni, bredzę jak zakochana gówniara…Dobranoc.
Wsiadł i odjechał, pogrążony w myślach już przy sprawie von Braun, bardzo usilnie zbieranych. Nawet nie stanął przy oknie, choć tramwaj był stosunkowo pusty.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mężczyzna mógł mieć swoje teorie na temat wszystkich słów Przybylskiego, mógł też powiedzieć, że Krystyna raczej nie była muzą, a dziewczyną budzącą w większości mieszane uczucia, ze względu na swoją buntowniczą naturę. I chociaż tak – mógł mieć swoje teorie, nie dostał zbyt wiele czasu na to, by podzielić się nimi, ze względu na to, jak dużo mówił Apolinary, a jak mało przerywającą miał naturę Aleksander.
Dodatkowo siedząc już na przystanku i czekając na tramwaj, by jakby upewnić się, że Przybylski wsiądzie do odpowiedniego i bez szwanku dotrze do domu, wysłuchał jego rozmarzonych słów o wyjaśnieniu sprawy. Najśmieszniejsze wydawało się jednak Wrońskiemu to, że Przybylski nie widział innej możliwości. Musiało się udać, o ile oczywiście przeżyją.
Aleksander nie myślał też obecnie o tym czy się rozejdą. Właściwie – nie wiedział jak długo to jeszcze potrwa oraz czy Przybylski nie zostawi go na ostatniej prostej, byle tylko zagarnąć całą sławę dla siebie. Byłoby w tym coś typowego dla ludzi takich jak dziennikarz. Dla sprawy były w stanie poświęcać malutkich.
W słowach Apolinarego było jednak coś beznadziejnego, jakby dziecinna obawa ponownego zawitania do sierocińca. I jeszcze później zmieszana reakcja. Wynikało z tego, że dziennikarz musiał jednak bardzo przywiązywać się do ludzi.
- Mi nie dasz buziaka na do widzenia? – wyrzekł żartobliwie Wroński na życzenie dobrej nocy, widocznie pijąc do tego jak potraktowała go Alicja.. Nie wyczuł tego, jak bardzo zirytowany (wyczuł po prostu lekką irytację) własnym zachowaniem był towarzysz, jednak zachowując zalążek rozsądku krzyknął jeszcze zanim drzwi tramwaju zostały zamknięte: - Jutro o 13:00, trzecia brama!
Tak też się stało. W ten deszczowy poniedziałek. Jakby zrozpaczony ojciec zamówił sobie pogodę, by nie widać było jego męskich łez płynących po policzkach.
I chociaż pogrzeb Krystyny miał mieć miejsce gdzieś bliżej bramy drugiej, tak przynajmniej wieścił nekrolog (który Wroński czytał jeszcze wczoraj, więc nie mógł aż tak szybko zapomnieć), tak jednak spotkanie się nieco dalej, by podejść do możliwego miejsca zdarzenia nieco z boku było rozsądne. W końcu – ich obecność nie była pewnie mile widziana. Dobrze, Wroński może mógł pojawić się tam, bo pracował w końcu z kobietą, która nawet nie pamiętała jego nazwiska, ale Przybylski? Jego kojarzyło kilku obecnych tu ludzi, ze Żłobińską na czele.
Póki co jednak większość z nich zgromadzona była wewnątrz pobliskiego kościoła, który w sposób niegodziwy widać było z miejsca, w którym obecnie stała dwójka mężczyzn. Pod jedną, czarną parasolką. W każdym razie – kościół był umieszczony na krańcu ulicy Powązkowskiej, dwie bramy dalej. Był haniebnie różowy i zdecydowanie nieskromny, dodatkowo jakby dobudowywany etapami, bo poszczególne jego elementy średnio pasowały do siebie geometrycznie. Tak czy inaczej, niewiele osób obecnie stało przed nim, jedynie dwóch młodych, ubranych na czarno mężczyzn, którzy widocznie byli tu tylko po to, by później pomóc nieść trumnę. Moknąc w deszczu palili papierosy.
- Mogli wybrać sobie lepszą pogodę na takie spektakle – stwierdził z ironicznym uśmiechem Wroński. Sytuacja nie była śmieszna, w końcu zaraz miało dojść do ostatecznego złożenia ciała von Braun w mogile, ale humor mimo wszystko mu dopisywał.
W dłoni trzymał pięć goździków związanych sznureczkiem przy łebkach. Widocznie Wroński miał zamiar złożyć je po wszystkim na nowej kwaterce blondynki po jej ostatnim już spektaklu.
- Czuję, że po wszystkim urządzą spore przyjęcie, żeby uczcić jej pamięć – powiedział mężczyzna i spoglądnąwszy na bramę, postanowił dać znać Przybylskiemu gestem, że może powinni udać się już za nią, w kierunku grobu, którego w końcu jeszcze nie znaleźli. To, że jednak Krystyna spoczywać miała tak blisko kościoła, bliżej też drugiej bramy, wskazywało na możliwe pochodzenie od strony matki. Zdecydowanie nie była losowym człowiekiem. Może córką jakiegoś żołnierza?
Wroński nie kopał tak głęboko w postaci von Braun.
Większość grobów była tu identyczna – tworzone według wzorów grobowce były trochę nudne, ale taki był koszt planowania konsekwencji. Jedynie osoby, którym udało się mieć przodków, którzy nawet sto lat temu jakieś pieniądze posiadali, mogli liczyć na odmianę. Bo miejsca tutaj się właśnie głównie dziedziczyło. I pieniądze te postanowili przeznaczyć na fantazyjne kapliczki czy pomniki z rzeźbą. Nowe grobowce praktycznie nie różniły się niczym, jedynie wypisanymi na nich nazwiskami.
To sprawiało, że szukanie grobu matki von Braun było trochę jak poszukiwania świętego Graala. Chociaż nie – z tych dwóch rzeczy, grób na pewno musiał gdzieś tam być.
Dodatkowo siedząc już na przystanku i czekając na tramwaj, by jakby upewnić się, że Przybylski wsiądzie do odpowiedniego i bez szwanku dotrze do domu, wysłuchał jego rozmarzonych słów o wyjaśnieniu sprawy. Najśmieszniejsze wydawało się jednak Wrońskiemu to, że Przybylski nie widział innej możliwości. Musiało się udać, o ile oczywiście przeżyją.
Aleksander nie myślał też obecnie o tym czy się rozejdą. Właściwie – nie wiedział jak długo to jeszcze potrwa oraz czy Przybylski nie zostawi go na ostatniej prostej, byle tylko zagarnąć całą sławę dla siebie. Byłoby w tym coś typowego dla ludzi takich jak dziennikarz. Dla sprawy były w stanie poświęcać malutkich.
W słowach Apolinarego było jednak coś beznadziejnego, jakby dziecinna obawa ponownego zawitania do sierocińca. I jeszcze później zmieszana reakcja. Wynikało z tego, że dziennikarz musiał jednak bardzo przywiązywać się do ludzi.
- Mi nie dasz buziaka na do widzenia? – wyrzekł żartobliwie Wroński na życzenie dobrej nocy, widocznie pijąc do tego jak potraktowała go Alicja.. Nie wyczuł tego, jak bardzo zirytowany (wyczuł po prostu lekką irytację) własnym zachowaniem był towarzysz, jednak zachowując zalążek rozsądku krzyknął jeszcze zanim drzwi tramwaju zostały zamknięte: - Jutro o 13:00, trzecia brama!
Tak też się stało. W ten deszczowy poniedziałek. Jakby zrozpaczony ojciec zamówił sobie pogodę, by nie widać było jego męskich łez płynących po policzkach.
I chociaż pogrzeb Krystyny miał mieć miejsce gdzieś bliżej bramy drugiej, tak przynajmniej wieścił nekrolog (który Wroński czytał jeszcze wczoraj, więc nie mógł aż tak szybko zapomnieć), tak jednak spotkanie się nieco dalej, by podejść do możliwego miejsca zdarzenia nieco z boku było rozsądne. W końcu – ich obecność nie była pewnie mile widziana. Dobrze, Wroński może mógł pojawić się tam, bo pracował w końcu z kobietą, która nawet nie pamiętała jego nazwiska, ale Przybylski? Jego kojarzyło kilku obecnych tu ludzi, ze Żłobińską na czele.
Póki co jednak większość z nich zgromadzona była wewnątrz pobliskiego kościoła, który w sposób niegodziwy widać było z miejsca, w którym obecnie stała dwójka mężczyzn. Pod jedną, czarną parasolką. W każdym razie – kościół był umieszczony na krańcu ulicy Powązkowskiej, dwie bramy dalej. Był haniebnie różowy i zdecydowanie nieskromny, dodatkowo jakby dobudowywany etapami, bo poszczególne jego elementy średnio pasowały do siebie geometrycznie. Tak czy inaczej, niewiele osób obecnie stało przed nim, jedynie dwóch młodych, ubranych na czarno mężczyzn, którzy widocznie byli tu tylko po to, by później pomóc nieść trumnę. Moknąc w deszczu palili papierosy.
- Mogli wybrać sobie lepszą pogodę na takie spektakle – stwierdził z ironicznym uśmiechem Wroński. Sytuacja nie była śmieszna, w końcu zaraz miało dojść do ostatecznego złożenia ciała von Braun w mogile, ale humor mimo wszystko mu dopisywał.
W dłoni trzymał pięć goździków związanych sznureczkiem przy łebkach. Widocznie Wroński miał zamiar złożyć je po wszystkim na nowej kwaterce blondynki po jej ostatnim już spektaklu.
- Czuję, że po wszystkim urządzą spore przyjęcie, żeby uczcić jej pamięć – powiedział mężczyzna i spoglądnąwszy na bramę, postanowił dać znać Przybylskiemu gestem, że może powinni udać się już za nią, w kierunku grobu, którego w końcu jeszcze nie znaleźli. To, że jednak Krystyna spoczywać miała tak blisko kościoła, bliżej też drugiej bramy, wskazywało na możliwe pochodzenie od strony matki. Zdecydowanie nie była losowym człowiekiem. Może córką jakiegoś żołnierza?
Wroński nie kopał tak głęboko w postaci von Braun.
Większość grobów była tu identyczna – tworzone według wzorów grobowce były trochę nudne, ale taki był koszt planowania konsekwencji. Jedynie osoby, którym udało się mieć przodków, którzy nawet sto lat temu jakieś pieniądze posiadali, mogli liczyć na odmianę. Bo miejsca tutaj się właśnie głównie dziedziczyło. I pieniądze te postanowili przeznaczyć na fantazyjne kapliczki czy pomniki z rzeźbą. Nowe grobowce praktycznie nie różniły się niczym, jedynie wypisanymi na nich nazwiskami.
To sprawiało, że szukanie grobu matki von Braun było trochę jak poszukiwania świętego Graala. Chociaż nie – z tych dwóch rzeczy, grób na pewno musiał gdzieś tam być.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rano jak kiedyś obiecał sobie i Wrońskiemu, wykonał telefon do pana Gałeckiego, jaki iż ich prywatnego numeru niestety nie posiadał, a wstyd mu było pytać się ojca, który zaraz zacząłby coś podejrzewać. Nie rozmawiał więc bezpośrednio z radnym a z jego sekretarką, która poinformowała ze sztuczną uprzejmością, iż pan Gałecki ma wszystkie terminy w tym i w przyszłym tygodniu zajęte i w razie dalszej chęci współpracy musiałby się umówić już w tygodniu trzecim. Na to czasu Apolinary nie miał, więc poprosił o wydanie numeru do domu państwa Gałecki a że nazwisko miał faktycznie kobiecie znajome, tak numer dostał. Zadzwonił nań zaraz po rozłączeniu z biurem pana Ignacego, lecz odpowiedziały mu długie sygnały. Było jeszcze przed południem, lecz z pewnością nie w godzinach zbyt porannych, co zaskoczyło Apolinarego i niejako zirytowało, że nikt, nawet służąca nie odebrał telefonu. Z drugiej strony liczył na to, że jak Krystyna i pani Gałecka były przyjaciółkami, to ta starsza z pewnością pojawi się na pogrzebie, a rano z żalu z nikim rozmawiać nie chciała.
Myśląc jeszcze o tym stał pod parasolem z Wrońskim (Wpierw parasol należał do rąk towarzysza Apolinarego, ale z racji szybko wylazłej niewygody, parasol przejął wyższy), w okolicach trzeciej bramy powązkowej, tak jak dnia poprzedniego zadecydował Aleksander. Msza za dziewczynę jeszcze trwała a oni znudzeni już bezczynnością, zdecydowali się na odnalezienie miejsca, w którym złożyć mieli dziewczynę, a co za tym idzie przy grobie jej matki. Nie należało to do najłatwiejszych z zadań, zwłaszcza, iż oznaczenia alejek i wypłowiałe mapy, z ręcznie dorysowywanymi punktami oraz nowymi obszarami pomocne był jedynie w teorii. Nazwisko „von Braun” wcale takie niepopularne nie było, zwłaszcza, iż niemczyzna nie przyświecała rzadkością na powązkach.
- Naprawdę…?- Burknął w odpowiedzi na czarną uwagę Wrońskiego, ale nie odniósłszy się doń bezpośrednio a bardziej do kwiatów ściskanych w dłoni mężczyzny. Przypomniało mu się szybko, że ten jednak kobietę za jej życia kochał, a to jednak wypada. Apolinary nie miał nic, bardziej związany z jej trupem niż z pamięcią o niej, mimo iż był jedną z pierwszych osób z zewnątrz, które widziały ją martwą. Nawet przeszło mu przez myśl, czy z tej racji jest jej niewiele bliższy jak Aleksander.
- Zobaczymy kto się pojawi. Nie mam zamiaru spędzić tu więcej czasu niż muszę. Słabnę na cmentarzach…- Przyznał, rozglądając się po kolejnych grobach. Musieli szukać miejsca przygotowanego, gdzie widocznie kogoś w najbliższym czasie mieli chować.
- Myślisz, że udałoby nam się dostać na stypę? Ach, pewnie nie…zaproszenie zapewne imienne, ale…Nie sądzę, aby ktoś taki jak von Braun- biznesmen, nie pomyślał o dodatkowych gościach. Gdyby tak pani Gałecka się pojawiła, to bym ją mógł zgadać…- Myślał głośno, kątem oka spoglądając na Aleksandra. Nawet jeżeli by się zgodziła, to czy zabrałaby ich dwójkę? Zapewne kobieta będzie w niemałym szoku a dzięki temu, nawet głupio wymyślone kłamstwo byłoby skuteczne. Czy warto jednak ryzykować gambitem dla zakłócenia porządku i żałoby stypy, z racji prowadzonego przez nieznanych nikomu imieniem i nazwiskiem mężczyzn, śledztwa? To byłoby bardziej niż nietaktowne, choć Apolinary byłby gotów rozegrać to odważniej, jakby miał pewność, że będzie to dlań jedyna droga porozumienia się nie tylko z osobami z kręgu Krystyna, ale i jej ojca. Sprawa była wciąż świeża a nikt z Warszawy dotąd nie uciekał (zresztą nikt też nie wrócił). Przybylskiemu brakowało czasu, ale martwić się tym będzie jeżeli koniec obecnego tygodnia nie przyniesie niczego nowego w sprawie. Nauczony nie raz – choćby dniem uprzednim, że czas w śledztwach potrafi zdziałać cuda.
W końcu odnaleźli grób matki dziewczyny. Nie był najładniejszym z nagrobków, a wręcz można rzec, iż był wręcz pospolity, lecz wyjątkowo zadbany. Widać, iż grawer i medalion były odnawiane i to całkiem niedawno. Najnowszym dodatkiem do grobu był kamienny posąg anioła, który po chwili przyglądania się z bliska, zdawał się mieć twarz samej Krystyny. Apolinary nie wiedział czy to iluzja jego oczu, chichot umysłu skupionego na obecnej sytuacji, czy ojciec naprawdę posunął się do uhonorowania córki w ten sposób.
- Co za brak smaku…Jakby mi tak rodzice zrobili, to bym ich zza grobu nękał.- Stwierdził w końcu Apolinary, dochodząc, iż posąg istotnie miał twarz Krystyny, czego najjaśniejszym dowodem był charakterystyczny nos. - Skąd niby to ludzkie przekonanie, że najbliżsi idą do nieba i po śmierci trzeba ich tak potwornie ugłaskiwać. A jak Krystyna wcale nie była taka grzeczna i święta? Wyjdzie nam z tego zabawna ironia…- Skomentował Przybylski, nie mogąc odwrócić oczu od pustych oczodołów pośmiertnego posągu von Braun. Raczej nie uznawał zasady, iż o zmarłych należy mówić wyłącznie dobrze.
- Chyba idą, chodźmy!- Syknął konspiracyjnie Apolinary, pociągnąwszy Aleksandra uliczkę dalej. stanęli po drugiej stronie alejki, odpowiednio by inne groby mogły choć trochę ich zasłonić a przy tym oni mieli wygodny wgląd na żałobników. Od strony drugiej bramy było już słychać funeralny pieśni kantora i księdza, przewodzącemu pochodowi do przygotowanego grobu.
Trochę to zajęło za nim wszyscy, pragnący pożegnać młodą von Braun ustawili się dookoła dziury z jej aniołem nadeń. A gdy to się stało, Apolinary zaczął rozciągać szyję, raz po raz, chować ją, kiedy ktoś podświadomie przyciągnięty spojrzeniem, zerknął w jego stronę.
- Nie widzę Dumicza!- Powiedział do Wrońskiego z jakimś dziwnym rozradowaniem w głosie. Zaraz dodał znowu: - Osterwy nie ma, ale jest Żłobińska, na miłość boską, ta kobieta stoi tam, jakby nie miała duszy!- Zachichotał, znów chowając czerep pod parasol. Nie minęła sekunda, jak dalej relacjonował:
- I jacyś inni aktorzy. Widziałem łysinę Schillera…I o tak! Są Gałeccy oboje, ale nie stoją razem…Znam jeszcze parę innych osób z jakiś bankietów, gdzie mnie ojciec zabierał z Dariuszem. Widzisz też coś?- Zapytał trochę kąśliwie.
Myśląc jeszcze o tym stał pod parasolem z Wrońskim (Wpierw parasol należał do rąk towarzysza Apolinarego, ale z racji szybko wylazłej niewygody, parasol przejął wyższy), w okolicach trzeciej bramy powązkowej, tak jak dnia poprzedniego zadecydował Aleksander. Msza za dziewczynę jeszcze trwała a oni znudzeni już bezczynnością, zdecydowali się na odnalezienie miejsca, w którym złożyć mieli dziewczynę, a co za tym idzie przy grobie jej matki. Nie należało to do najłatwiejszych z zadań, zwłaszcza, iż oznaczenia alejek i wypłowiałe mapy, z ręcznie dorysowywanymi punktami oraz nowymi obszarami pomocne był jedynie w teorii. Nazwisko „von Braun” wcale takie niepopularne nie było, zwłaszcza, iż niemczyzna nie przyświecała rzadkością na powązkach.
- Naprawdę…?- Burknął w odpowiedzi na czarną uwagę Wrońskiego, ale nie odniósłszy się doń bezpośrednio a bardziej do kwiatów ściskanych w dłoni mężczyzny. Przypomniało mu się szybko, że ten jednak kobietę za jej życia kochał, a to jednak wypada. Apolinary nie miał nic, bardziej związany z jej trupem niż z pamięcią o niej, mimo iż był jedną z pierwszych osób z zewnątrz, które widziały ją martwą. Nawet przeszło mu przez myśl, czy z tej racji jest jej niewiele bliższy jak Aleksander.
- Zobaczymy kto się pojawi. Nie mam zamiaru spędzić tu więcej czasu niż muszę. Słabnę na cmentarzach…- Przyznał, rozglądając się po kolejnych grobach. Musieli szukać miejsca przygotowanego, gdzie widocznie kogoś w najbliższym czasie mieli chować.
- Myślisz, że udałoby nam się dostać na stypę? Ach, pewnie nie…zaproszenie zapewne imienne, ale…Nie sądzę, aby ktoś taki jak von Braun- biznesmen, nie pomyślał o dodatkowych gościach. Gdyby tak pani Gałecka się pojawiła, to bym ją mógł zgadać…- Myślał głośno, kątem oka spoglądając na Aleksandra. Nawet jeżeli by się zgodziła, to czy zabrałaby ich dwójkę? Zapewne kobieta będzie w niemałym szoku a dzięki temu, nawet głupio wymyślone kłamstwo byłoby skuteczne. Czy warto jednak ryzykować gambitem dla zakłócenia porządku i żałoby stypy, z racji prowadzonego przez nieznanych nikomu imieniem i nazwiskiem mężczyzn, śledztwa? To byłoby bardziej niż nietaktowne, choć Apolinary byłby gotów rozegrać to odważniej, jakby miał pewność, że będzie to dlań jedyna droga porozumienia się nie tylko z osobami z kręgu Krystyna, ale i jej ojca. Sprawa była wciąż świeża a nikt z Warszawy dotąd nie uciekał (zresztą nikt też nie wrócił). Przybylskiemu brakowało czasu, ale martwić się tym będzie jeżeli koniec obecnego tygodnia nie przyniesie niczego nowego w sprawie. Nauczony nie raz – choćby dniem uprzednim, że czas w śledztwach potrafi zdziałać cuda.
W końcu odnaleźli grób matki dziewczyny. Nie był najładniejszym z nagrobków, a wręcz można rzec, iż był wręcz pospolity, lecz wyjątkowo zadbany. Widać, iż grawer i medalion były odnawiane i to całkiem niedawno. Najnowszym dodatkiem do grobu był kamienny posąg anioła, który po chwili przyglądania się z bliska, zdawał się mieć twarz samej Krystyny. Apolinary nie wiedział czy to iluzja jego oczu, chichot umysłu skupionego na obecnej sytuacji, czy ojciec naprawdę posunął się do uhonorowania córki w ten sposób.
- Co za brak smaku…Jakby mi tak rodzice zrobili, to bym ich zza grobu nękał.- Stwierdził w końcu Apolinary, dochodząc, iż posąg istotnie miał twarz Krystyny, czego najjaśniejszym dowodem był charakterystyczny nos. - Skąd niby to ludzkie przekonanie, że najbliżsi idą do nieba i po śmierci trzeba ich tak potwornie ugłaskiwać. A jak Krystyna wcale nie była taka grzeczna i święta? Wyjdzie nam z tego zabawna ironia…- Skomentował Przybylski, nie mogąc odwrócić oczu od pustych oczodołów pośmiertnego posągu von Braun. Raczej nie uznawał zasady, iż o zmarłych należy mówić wyłącznie dobrze.
- Chyba idą, chodźmy!- Syknął konspiracyjnie Apolinary, pociągnąwszy Aleksandra uliczkę dalej. stanęli po drugiej stronie alejki, odpowiednio by inne groby mogły choć trochę ich zasłonić a przy tym oni mieli wygodny wgląd na żałobników. Od strony drugiej bramy było już słychać funeralny pieśni kantora i księdza, przewodzącemu pochodowi do przygotowanego grobu.
Trochę to zajęło za nim wszyscy, pragnący pożegnać młodą von Braun ustawili się dookoła dziury z jej aniołem nadeń. A gdy to się stało, Apolinary zaczął rozciągać szyję, raz po raz, chować ją, kiedy ktoś podświadomie przyciągnięty spojrzeniem, zerknął w jego stronę.
- Nie widzę Dumicza!- Powiedział do Wrońskiego z jakimś dziwnym rozradowaniem w głosie. Zaraz dodał znowu: - Osterwy nie ma, ale jest Żłobińska, na miłość boską, ta kobieta stoi tam, jakby nie miała duszy!- Zachichotał, znów chowając czerep pod parasol. Nie minęła sekunda, jak dalej relacjonował:
- I jacyś inni aktorzy. Widziałem łysinę Schillera…I o tak! Są Gałeccy oboje, ale nie stoją razem…Znam jeszcze parę innych osób z jakiś bankietów, gdzie mnie ojciec zabierał z Dariuszem. Widzisz też coś?- Zapytał trochę kąśliwie.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
wild madeyski appears
Przyglądanie się pomnikowi z twarzą Krystyny sprawiało, że głowa Wrońskiego coraz mocniej przekrzywiała się w prawo, jakby chciał upewnić się, że nos kobiety był oddany odpowiednio w każdej jego krzywej szczegółowości. Nie słuchał przez moment Przybylskiego uważnie, patrząc ku otwartej pieczarze jakby otępiały. Postanowił zbliżyć się do niej i złożyć bukiecik u stóp pomnika anioła, a dopiero potem odezwać się ku mężczyźnie, najpierw porządkując sobie w głowie wszystkie słowa jakie usłyszał kilka chwil temu, a nie do końca pojął przez małą podzielność uwagi równie małego rozumku.
- Lubisz chyba szokować – stwierdził Wroński, wracając pod parasol do Przybylskiego i spoglądając mężczyźnie na twarz dodał: - Ten natrętny dziennikarz wśród zrozpaczonego ojca, jadowitej Żłobińskiej i pewnie Schillera, który zapamięta cię raczej do końca życia.
Widocznie nawet Aleksandrowi pomysł wydawał się szalony. Dodatkowo jak niby sam miałby tam iść, taki nieubrany? Poza tym – jego tam też znało zdecydowanie za dużo ludzi. Wroński w głowie zaczął już wymieniać ludzi, którzy na pewno pojawią się na ceremonii i później w otoczeniu grobu. Takie myślenie odciągało go od pomysłu popłakania się.
- Piękny – stwierdził rozmarzony ku Apolinaremu, jeszcze w sprawie pomnika. Później jednak został odciągnięty przez ostrzeżenie dziennikarza. A jako, że parasol mieli tylko jeden, nie chcąc zmoknąć już bardziej – kierowany choćby wolą przetrwania bez przeziębienia – musiał podążać za nim znowu jak ten pies.
I chociaż Apolinary mógł ukrywać się za parasolem, to biedny Wroński był trochę za mały, zatem stanął trochę za Przybylskim.
I tak obserwowali sobie całość zdarzenia. Najpierw pojawił się śpiew, potem sama trumna, a za nią „niewielki” orszak zainteresowanych chociaż trochę osobą Krystyny ludzi. Głównie obsługa teatru, aktorzy bardziej i mniej znani oraz jakieś osoby z żonami, widocznie ze środowiska von Brauna, bowiem zgromadzeni głównie wokół ojca, który po wpasowaniu trumny do przygotowanego otworu – sam sięgnął po szpadel, w celu zakopania trumny z córką.
Właściwie – łzy na jego różowych od płaczu policzkach wciąż było widać, mimo że pogoda sprzyjała czemu innemu. Wrońskiemu zrobiło się szczerze przykro za mężczyznę, który stracił bardzo wcześnie żonę, a teraz jeszcze bardzo uzdolnioną córkę.
- No faktycznie, Dumicza nie ma… – przyznał Aleksander, również rozglądając się czujnie wśród różnych twarzy. Nie dziwiła go nieobecność Osterwy. Zastanawiał się jednak czy dyrektor byłby w stanie dopuścić się zbrodni i potem tak skutecznie się ukrywać.
Jakaś kobieta ustawiona najbliżej pomniku łkała tak głośno, że zagłuszała nieszczęsny dźwięk przesypującej się po szpadlu ziemi. Była podstarzała, niezbyt atrakcyjna i trochę pulchniejsza. Smarkała w chusteczkę co jakiś czas. Musiała być kimś z bliskiego towarzystwa Krystyny, jednak Wroński przyznał samemu sobie, że nie kojarzył jej ani trochę. Może gosposia? Opiekunka? Obecna partnerka ojca?
- Tam – pokazał dyskretnie na czwórkę mężczyzn stojących bardzo na uboczu. Troje z nich miało krótkie, szykowne wąsiki, a czwarty włosy jasnoblond i zdecydowanie bardzo gładką skórę pod nosem. – Dyrygent Gmora, ten Żyd; blondyn to Madeyski. Dwóch innych też z orkiestry, ale ich nie znam z imienia. W sumie nawet nie pamiętam na czym grali…
Milczenie w ukryciu wyraźnie nie było ulubionym zajęciem ani Przybylskiego, ani Wrońskiego.
- Żłobińska stoi z facetem z sekretariatu, nie podejrzewaj jej o posiadanie męża – zaznaczył jeszcze, momentalnie odwracając wzrok od blondynki, byle tylko nie zamienić się w kamień przy możliwym zderzeniu spojrzeniem.
Poza tym można było zauważyć jeszcze aktorkę od roli dziewicy, Kazimierza grającego Pankracego (a raczej nie grającego, bo swojej roli przez śmierć Krystyny nie doczekał), kilkoro aktorów z „Ateneum” i kilkoro aktorów, którzy już nie grali ani w jednym, ani w drugim teatrze, zajmując się obecnie jakąś mniej artystyczną działalnością, na ten przykład teraz próbując grać na scenie politycznej Warszawy z ramienia jakichś wyjątkowo kontrowersyjnych partii. I był to taki choćby...
- Alfred o niewdzięcznym nazwisku Szwed. Chociaż ze Szwedami wspólnego nie ma nic – powiedział Aleksander. Stał on wśród trzech kobiet, które wyglądały na takie, które nie pozwalały by cokolwiek mało awangardowego wisiało na ścianach ich mieszkań po dziadkach.
Jedna z kobiet mogła wydawać się znajoma ze słyszenia i trochę widzenia Przybylskiemu, skoro jego współlokatorka uwielbiała obracać się w artystycznych kręgach. Miała chyba również na imię Katarzyna i była znana głównie z tego, że za pieniądze ojca prokuratora podbijała Szkołę Sztuk Pięknych, a potem przez tego samego ojca pół jaj majątku i dzieł gryzło przydomowy bruk, gdy tylko dowiedział się, że córka sypia innymi kobietami. Mało co nie wyrzucił też tej innej kobiety, ale to drobny szczegół.
Towarzystwo było wybitnie wręcz artystyczne. Ale nie śpiewali żałobnych pieśni, które rozpoczął klecha, byle tylko zagłuszyć dźwięki nakładanej przez mężczyzn płyty nagrobnej. Można było posłuchać jeszcze kilku słów o spokojnym spoczynku i szukaniu pocieszenia w Bogu, a potem błogosławieństwa.
Pogrzeb skończył się szybko, a kilka osób, które widocznie nie zdążyłby zrobić tego wcześniej, podeszły do ojca von Brauna by złożyć kondolencje.
- Ktoś wydaje ci się podejrzany? – zawahał się Wroński. Wszyscy obecni tutaj wydali się być zawieszeni w autentyczniej zadumie. Nikt nie wychylał się, nie rozglądał podejrzanie – po prostu powoli składali bukiety czy całe doniczki z kwiatami na świeżo zamkniętym grobie panien von Braun.
- Lubisz chyba szokować – stwierdził Wroński, wracając pod parasol do Przybylskiego i spoglądając mężczyźnie na twarz dodał: - Ten natrętny dziennikarz wśród zrozpaczonego ojca, jadowitej Żłobińskiej i pewnie Schillera, który zapamięta cię raczej do końca życia.
Widocznie nawet Aleksandrowi pomysł wydawał się szalony. Dodatkowo jak niby sam miałby tam iść, taki nieubrany? Poza tym – jego tam też znało zdecydowanie za dużo ludzi. Wroński w głowie zaczął już wymieniać ludzi, którzy na pewno pojawią się na ceremonii i później w otoczeniu grobu. Takie myślenie odciągało go od pomysłu popłakania się.
- Piękny – stwierdził rozmarzony ku Apolinaremu, jeszcze w sprawie pomnika. Później jednak został odciągnięty przez ostrzeżenie dziennikarza. A jako, że parasol mieli tylko jeden, nie chcąc zmoknąć już bardziej – kierowany choćby wolą przetrwania bez przeziębienia – musiał podążać za nim znowu jak ten pies.
I chociaż Apolinary mógł ukrywać się za parasolem, to biedny Wroński był trochę za mały, zatem stanął trochę za Przybylskim.
I tak obserwowali sobie całość zdarzenia. Najpierw pojawił się śpiew, potem sama trumna, a za nią „niewielki” orszak zainteresowanych chociaż trochę osobą Krystyny ludzi. Głównie obsługa teatru, aktorzy bardziej i mniej znani oraz jakieś osoby z żonami, widocznie ze środowiska von Brauna, bowiem zgromadzeni głównie wokół ojca, który po wpasowaniu trumny do przygotowanego otworu – sam sięgnął po szpadel, w celu zakopania trumny z córką.
Właściwie – łzy na jego różowych od płaczu policzkach wciąż było widać, mimo że pogoda sprzyjała czemu innemu. Wrońskiemu zrobiło się szczerze przykro za mężczyznę, który stracił bardzo wcześnie żonę, a teraz jeszcze bardzo uzdolnioną córkę.
- No faktycznie, Dumicza nie ma… – przyznał Aleksander, również rozglądając się czujnie wśród różnych twarzy. Nie dziwiła go nieobecność Osterwy. Zastanawiał się jednak czy dyrektor byłby w stanie dopuścić się zbrodni i potem tak skutecznie się ukrywać.
Jakaś kobieta ustawiona najbliżej pomniku łkała tak głośno, że zagłuszała nieszczęsny dźwięk przesypującej się po szpadlu ziemi. Była podstarzała, niezbyt atrakcyjna i trochę pulchniejsza. Smarkała w chusteczkę co jakiś czas. Musiała być kimś z bliskiego towarzystwa Krystyny, jednak Wroński przyznał samemu sobie, że nie kojarzył jej ani trochę. Może gosposia? Opiekunka? Obecna partnerka ojca?
- Tam – pokazał dyskretnie na czwórkę mężczyzn stojących bardzo na uboczu. Troje z nich miało krótkie, szykowne wąsiki, a czwarty włosy jasnoblond i zdecydowanie bardzo gładką skórę pod nosem. – Dyrygent Gmora, ten Żyd; blondyn to Madeyski. Dwóch innych też z orkiestry, ale ich nie znam z imienia. W sumie nawet nie pamiętam na czym grali…
Milczenie w ukryciu wyraźnie nie było ulubionym zajęciem ani Przybylskiego, ani Wrońskiego.
- Żłobińska stoi z facetem z sekretariatu, nie podejrzewaj jej o posiadanie męża – zaznaczył jeszcze, momentalnie odwracając wzrok od blondynki, byle tylko nie zamienić się w kamień przy możliwym zderzeniu spojrzeniem.
Poza tym można było zauważyć jeszcze aktorkę od roli dziewicy, Kazimierza grającego Pankracego (a raczej nie grającego, bo swojej roli przez śmierć Krystyny nie doczekał), kilkoro aktorów z „Ateneum” i kilkoro aktorów, którzy już nie grali ani w jednym, ani w drugim teatrze, zajmując się obecnie jakąś mniej artystyczną działalnością, na ten przykład teraz próbując grać na scenie politycznej Warszawy z ramienia jakichś wyjątkowo kontrowersyjnych partii. I był to taki choćby...
- Alfred o niewdzięcznym nazwisku Szwed. Chociaż ze Szwedami wspólnego nie ma nic – powiedział Aleksander. Stał on wśród trzech kobiet, które wyglądały na takie, które nie pozwalały by cokolwiek mało awangardowego wisiało na ścianach ich mieszkań po dziadkach.
Jedna z kobiet mogła wydawać się znajoma ze słyszenia i trochę widzenia Przybylskiemu, skoro jego współlokatorka uwielbiała obracać się w artystycznych kręgach. Miała chyba również na imię Katarzyna i była znana głównie z tego, że za pieniądze ojca prokuratora podbijała Szkołę Sztuk Pięknych, a potem przez tego samego ojca pół jaj majątku i dzieł gryzło przydomowy bruk, gdy tylko dowiedział się, że córka sypia innymi kobietami. Mało co nie wyrzucił też tej innej kobiety, ale to drobny szczegół.
Towarzystwo było wybitnie wręcz artystyczne. Ale nie śpiewali żałobnych pieśni, które rozpoczął klecha, byle tylko zagłuszyć dźwięki nakładanej przez mężczyzn płyty nagrobnej. Można było posłuchać jeszcze kilku słów o spokojnym spoczynku i szukaniu pocieszenia w Bogu, a potem błogosławieństwa.
Pogrzeb skończył się szybko, a kilka osób, które widocznie nie zdążyłby zrobić tego wcześniej, podeszły do ojca von Brauna by złożyć kondolencje.
- Ktoś wydaje ci się podejrzany? – zawahał się Wroński. Wszyscy obecni tutaj wydali się być zawieszeni w autentyczniej zadumie. Nikt nie wychylał się, nie rozglądał podejrzanie – po prostu powoli składali bukiety czy całe doniczki z kwiatami na świeżo zamkniętym grobie panien von Braun.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czy Przybylski i Wroński wyglądali dziwnie, zaglądając tak z alejki obok nad innymi nagrobkami? Oczywiście! Nikt jednak nie był nimi przejęty albo po prostu doskonale się z tym kryli, choć mimo wszystko należy przychylać się do tej pierwszej opinii. Nadmiernego zaangażowania nie dało się powstrzymać, skoro było tak ciekawie, zważywszy, iż Apolinary dojrzawszy co nową fryzurę, tupecik, wąsik, uśmiechał się do siebie głupio.
Dopiero sprowokowany przez Aleksandra zobaczył muzyków, ściśniętych ze sobą w kupce, jakby nigdy się nie rozstawali, gdzieś z boku, równie dyskretnie jak sami zainteresowani. Po trzech pierwszych jedynie smagnął wzrokiem, zapamiętawszy doskonale, jednak na Madeyskim, zatrzymał się, by oglądnąć go dokładniej, a nawet zaczął się w niego wgapiać, całkiem niedyskretnie. Opamiętał się, odwrócił się, by jak na człowieka z krwi i kości przystało, zgrzeszyć raz jeszcze. I nic nie mogło zmusić zastygłej, w jakiejś niewiadomej kalkulacji twarzy Apolinarego, żeby odwieść się od widoku młodego skrzypka. Nie tylko oczy uległy czystemu obliczu artysty, ale i coś w nim zadrżało, skręciło w bolesnej przyjemności w brzuchu, a na twarzy chyba poczerwieniał, co przy deszczowej aurze i jego bladości, przywodziły na myśl gorączkę.
Kiedy Wroński wspomniał o Alfredzie Szwedzie, chyba dopiero teraz opamiętał się, wziął głęboki wdech i aż nabrał ochotę wymierzenia sobie siarczystego policzka. Wracając jednak do wspomnianego Alfred - ten człowiek był aż Przybylskiemu zbyt dobrze znany. Mieli szansę rozmawiać, może nawet dwukrotnie a przeprowadzał z nim wywiad, ze względu na radykalne antysanackie poglądy. W tych czasach głośne krytykowanie władzy i utrzymanie się nie tyle przy życiu, co majątku oraz rodzinie, szczególnie szokowało, co Apolinary podkreślał w swojej rubryce o „polityce niezależnej”.
- Alfred Szwed, no tak! Pamiętam jak jeden cały rzut cofnęli z druku, bo napisałem, że jest podwójny agentem w szeregach tajnej opozycji i prowadzi działania sabotażowe…Śmieszny człowiek, ale niebezpieczny. Typowy szczur polityczny, wepcha się wszędzie dla byle ogryzka, byle żeby przetrwać- powiedział to niemal z palącym uszy jadem Apolinary. Oczy jednak szybko spełzły ku ich radości z nieprzyjemnej gęby polityka na znacznie przyjemniejsze tory - Madeyskiego. Nie był to jednak jedyny interesujący go człowiek na pogrzebie (choć coś durnego z tyłu głowy podpowiadało mu, iż chciałby aż za bardzo, by był), musiał skupić się również na krzykliwszych personach. Nie pomylił się, że jeden z dziwnie noszących się artystów, zapewne przyjaciół von Braun, kiedyś zawitał u Kasieńki na urodzinach, a może nawet i dwie osoby, lecz z powodu swojego upojenia nie tylko alkoholem, ale i jakimiś opioidami, Apolinary nie mógł dokładnie ich zidentyfikować. Gdyby tylko aparaty mieściły się po kieszeniach i nie robiły takiej sensacji…
- Parę jest…- Urwał, by skupić uwagę na jakiś nieznajomych ludziach, którzy właśnie w tej chwili już po fakcie i zaciągnięciu krypty, przybyli na pogrzeb. Jako pierwsi, złożywszy kwiaty na grobie dziewczyny, zaczęli składać ojcu kondolencje. Przez śpiew i miarowy szum deszczu, odbijający się w uszach, Przybylski nie mógł usłyszeć o czym mówią dokładnie, a najważniejsze jak mówią. Jednego był pewien, iż byli to Niemcy, w tym bardzo zamożni Niemcy, co jako dowód można wysunąć cudownie skrojone garnitury. Kobieta natomiast, stojąca nad świeżo zapieczętowanym grobem von Braun miała w sobie coś absolutnie niepolskiego, a na pewno nie miała szytej sukni, u jakiejkolwiek, choćby najlepszej polskiej krawcowej. To była robota francuska, projekt zresztą też, a sam Apolinary dałby sobie rękę uciąć, iż dama pachniała Chanel i dymem cygara a nie papierosa.
- Niemcy…- Rzucił do Aleksandra, wskazując na nich podbródkiem. - Jacyś chyba ważni, a jeden ma nawet wkręcone coś w klapę marynarki…Zresztą, patrz na nich…Tyle chyba kondolencje nie trwają. Nie wiem, nigdy nie składałem. Nie uważasz, że to dziwne, że przyjechali dopiero na koniec?
Boże chroń Przybylskiego od kolejnej teorii. Tym na szczęście nie przejął się znacząco. W końcu von Braun był Niemcem, tak jak jego córka, choć wychowana i mówiąca doskonale po polsku. Zwykli krewni, zamożni jak na ich środowisko przystało a z racji obowiązków przyjechali na krótko. Dało się to wytłumaczyć bardzo sensownie i właśnie tę rację obrał dziennikarz za najbliższa pewności.
- Ile bym dał za taki garnitur…- Westchnął Apolinary do siebie z błogim uśmiechem, a gdy do grobu podszedł Madeyski złożyć wiązankę od orkiestry, dodał bezwiednie: - Po prostu dzieło sztuki…
I tak towarzystwo się rozeszło, by automobilami wyruszyć do lokalu, gdzie miała odbyć się stypa. Oczywiście, Apolinary nie podjął swojego planu zagadywania Gałeckiej i prób przedostania się drogą podstępu na przyjęcie. Zresztą, sam Aleksander doskonale za argumentował głupotę precedensu. Teraz mogli jedynie poprzyglądać się kompozycją kwiatowym, obmokłym już, lecz tym bardziej wyrazistych w barwach. Goździki od Wrońskiego zgubiły się w liliach i różach, nawet może i zdeptane lub wgniecione w błoto, które zaczynało się podnosić między chodnikiem a grobami.
- Mówiłem że Niemcy!- Wskazał na wstęgę ze skrótem „DZ”- Deutsche Zentrumspartei- wyjaśnił. - Hmmm…Dzwoniłem do Gałeckich, jestem umówiony na spotkanie- skłamał, a może po prostu wyminął się z niedoszłą prawdą. - Spytam się Kasieńki o tych artystów, jak ich opiszę może jej się coś rozjaśni i nas wesprze. O Dumicza muszę spytać, tak…jego przede wszystkim. Aktor, taki niby przejęty jej śmiercią…Ha! No właśnie aktor…- Powtarzał, by w końcu dopaść ciągnący za nim temat. - A jak trafić do Madeyskiego? Czy orkiestra ma próby w teatrze, czy gdzie indziej, wiesz może?
Dopiero sprowokowany przez Aleksandra zobaczył muzyków, ściśniętych ze sobą w kupce, jakby nigdy się nie rozstawali, gdzieś z boku, równie dyskretnie jak sami zainteresowani. Po trzech pierwszych jedynie smagnął wzrokiem, zapamiętawszy doskonale, jednak na Madeyskim, zatrzymał się, by oglądnąć go dokładniej, a nawet zaczął się w niego wgapiać, całkiem niedyskretnie. Opamiętał się, odwrócił się, by jak na człowieka z krwi i kości przystało, zgrzeszyć raz jeszcze. I nic nie mogło zmusić zastygłej, w jakiejś niewiadomej kalkulacji twarzy Apolinarego, żeby odwieść się od widoku młodego skrzypka. Nie tylko oczy uległy czystemu obliczu artysty, ale i coś w nim zadrżało, skręciło w bolesnej przyjemności w brzuchu, a na twarzy chyba poczerwieniał, co przy deszczowej aurze i jego bladości, przywodziły na myśl gorączkę.
Kiedy Wroński wspomniał o Alfredzie Szwedzie, chyba dopiero teraz opamiętał się, wziął głęboki wdech i aż nabrał ochotę wymierzenia sobie siarczystego policzka. Wracając jednak do wspomnianego Alfred - ten człowiek był aż Przybylskiemu zbyt dobrze znany. Mieli szansę rozmawiać, może nawet dwukrotnie a przeprowadzał z nim wywiad, ze względu na radykalne antysanackie poglądy. W tych czasach głośne krytykowanie władzy i utrzymanie się nie tyle przy życiu, co majątku oraz rodzinie, szczególnie szokowało, co Apolinary podkreślał w swojej rubryce o „polityce niezależnej”.
- Alfred Szwed, no tak! Pamiętam jak jeden cały rzut cofnęli z druku, bo napisałem, że jest podwójny agentem w szeregach tajnej opozycji i prowadzi działania sabotażowe…Śmieszny człowiek, ale niebezpieczny. Typowy szczur polityczny, wepcha się wszędzie dla byle ogryzka, byle żeby przetrwać- powiedział to niemal z palącym uszy jadem Apolinary. Oczy jednak szybko spełzły ku ich radości z nieprzyjemnej gęby polityka na znacznie przyjemniejsze tory - Madeyskiego. Nie był to jednak jedyny interesujący go człowiek na pogrzebie (choć coś durnego z tyłu głowy podpowiadało mu, iż chciałby aż za bardzo, by był), musiał skupić się również na krzykliwszych personach. Nie pomylił się, że jeden z dziwnie noszących się artystów, zapewne przyjaciół von Braun, kiedyś zawitał u Kasieńki na urodzinach, a może nawet i dwie osoby, lecz z powodu swojego upojenia nie tylko alkoholem, ale i jakimiś opioidami, Apolinary nie mógł dokładnie ich zidentyfikować. Gdyby tylko aparaty mieściły się po kieszeniach i nie robiły takiej sensacji…
- Parę jest…- Urwał, by skupić uwagę na jakiś nieznajomych ludziach, którzy właśnie w tej chwili już po fakcie i zaciągnięciu krypty, przybyli na pogrzeb. Jako pierwsi, złożywszy kwiaty na grobie dziewczyny, zaczęli składać ojcu kondolencje. Przez śpiew i miarowy szum deszczu, odbijający się w uszach, Przybylski nie mógł usłyszeć o czym mówią dokładnie, a najważniejsze jak mówią. Jednego był pewien, iż byli to Niemcy, w tym bardzo zamożni Niemcy, co jako dowód można wysunąć cudownie skrojone garnitury. Kobieta natomiast, stojąca nad świeżo zapieczętowanym grobem von Braun miała w sobie coś absolutnie niepolskiego, a na pewno nie miała szytej sukni, u jakiejkolwiek, choćby najlepszej polskiej krawcowej. To była robota francuska, projekt zresztą też, a sam Apolinary dałby sobie rękę uciąć, iż dama pachniała Chanel i dymem cygara a nie papierosa.
- Niemcy…- Rzucił do Aleksandra, wskazując na nich podbródkiem. - Jacyś chyba ważni, a jeden ma nawet wkręcone coś w klapę marynarki…Zresztą, patrz na nich…Tyle chyba kondolencje nie trwają. Nie wiem, nigdy nie składałem. Nie uważasz, że to dziwne, że przyjechali dopiero na koniec?
Boże chroń Przybylskiego od kolejnej teorii. Tym na szczęście nie przejął się znacząco. W końcu von Braun był Niemcem, tak jak jego córka, choć wychowana i mówiąca doskonale po polsku. Zwykli krewni, zamożni jak na ich środowisko przystało a z racji obowiązków przyjechali na krótko. Dało się to wytłumaczyć bardzo sensownie i właśnie tę rację obrał dziennikarz za najbliższa pewności.
- Ile bym dał za taki garnitur…- Westchnął Apolinary do siebie z błogim uśmiechem, a gdy do grobu podszedł Madeyski złożyć wiązankę od orkiestry, dodał bezwiednie: - Po prostu dzieło sztuki…
I tak towarzystwo się rozeszło, by automobilami wyruszyć do lokalu, gdzie miała odbyć się stypa. Oczywiście, Apolinary nie podjął swojego planu zagadywania Gałeckiej i prób przedostania się drogą podstępu na przyjęcie. Zresztą, sam Aleksander doskonale za argumentował głupotę precedensu. Teraz mogli jedynie poprzyglądać się kompozycją kwiatowym, obmokłym już, lecz tym bardziej wyrazistych w barwach. Goździki od Wrońskiego zgubiły się w liliach i różach, nawet może i zdeptane lub wgniecione w błoto, które zaczynało się podnosić między chodnikiem a grobami.
- Mówiłem że Niemcy!- Wskazał na wstęgę ze skrótem „DZ”- Deutsche Zentrumspartei- wyjaśnił. - Hmmm…Dzwoniłem do Gałeckich, jestem umówiony na spotkanie- skłamał, a może po prostu wyminął się z niedoszłą prawdą. - Spytam się Kasieńki o tych artystów, jak ich opiszę może jej się coś rozjaśni i nas wesprze. O Dumicza muszę spytać, tak…jego przede wszystkim. Aktor, taki niby przejęty jej śmiercią…Ha! No właśnie aktor…- Powtarzał, by w końcu dopaść ciągnący za nim temat. - A jak trafić do Madeyskiego? Czy orkiestra ma próby w teatrze, czy gdzie indziej, wiesz może?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Można było mówić wiele o Wrońskim, na przykład to, że był osobą nieskorą do złych intencji, upartą poniekąd w dążeniu do celu i prawdy, często trochę bezmyślną lub prosto myślącą… Na pewno nie był spostrzegawczy, jeżeli chodzi o nawet durnym wyglądem spowodowane mocniejsze zabicie serca. Nie wiedział czemu Przybylski tak intensywnie wgapia się w blond skrzypka i czy ogółem nie gapi się w kogoś innego ustawionego zaraz obok. Dla bezpieczeństwa jednak spytał:
- Znasz któregoś z nich? – A widząc róż na policzkach Apolinarego, doszedł w głowie, że pewnie faktycznie tak było. I to może w jakiś przykry sposób. Tematu jednak nie drążył, uznając, że Apolinary i tak mówi zawsze tyle ile chciał. W końcu na resztę informacji z jego wczorajszego spotkania w „Ateneum”, Aleksander musiał poczekać aż do końca dnia. Paranoja…
Na wieść o Szwedzie, niższy spojrzał na wyższego z jawnym rozbawieniem, widocznie będąc pod wrażeniem umiejętności Apolinarego do niweczenia losów całej partii druku.
Później jednak i jego wzrok padł na fantastycznie ubranych ludzi, którzy jak się okazało – byli innymi Niemcami. Właściwie – można było się tego spodziewać. Von Braun był w końcu jednym z nich, pieniądze na utrzymanie jego i ukochanej córki płynęły głownie zza granicy, gdzie to prowadził sporo interesów. Często znikał też na tygodnie, by załatwiać jakieś sprawki za zachodnimi kresami, więc nie powinno dziwić, że w takiej sytuacji te kresy przybyły do niego.
- Nie, czemu? Może po prostu nie zdążyli? – odpowiedział kąśliwie Wroński, widocznie rozumiejąc to, że goście zza granicy mogli mieć problemy z dotarciem na czas. A co, dla jakichś kilku Niemców cała ceremonia miała być odwlekana w czasie? No bez przesady! A rozmarzony głos Apolinarego w odniesieniu do garnituru… - Mam nadzieję, że nie sprzedasz mnie za taki garnitur.
Jedyne co im pozostało to zaczekać na odejście wszystkich i gdy tak się stało faktycznie zamienić kilka słów już nad grobem bohaterki tego dnia. Teraz skąpanego w deszczu, który spływając po twarzy pomnika, mógł przywoływać na myśl same łzy.
- Co? – teraz sam spojrzał na wiązankę ze skrótem, który nic jej nie mówił. Po rozszerzeniu, Wroński mógł się tylko dalej domyślać co oznacza, bowiem jak już rzekł nie raz – daleko mu było do poligloty, rozumiał tylko trochę tego pięknego, carskiego języka, nic więcej. – Na kiedy jesteś z nimi umówiony, iść z tobą?
Dopytał, w końcu słodko nieświadomy, że spotkanie to było tylko potencjalnym, a słysząc o Madeyskim, zupełnie nieprzejęty tym, jakie emocje wywołuje on w Przybylskim, odpowiedział:
- Próby tylko w teatrze, raczej. Ale oni czasami grają gdzieś gościnnie, więc może grać wszędzie. Najłatwiej szukać tam, gdzie można się łatwo odurzyć i otoczyć takimi Krystynami – stwierdził, chociaż Bóg wiedział co miał na myśli. Może to, że już wcześniej Aleksander wspominał o zakrapianych zabawach, jakie łączyły skrzypka z aktorką. I pewnie jeszcze szerszym gronem osób lubiących podobne rozrywki. Madeyski był młody, lubił się bawić.
- Ja spróbuję dziś wydobyć informacje o miejscu pobytu Kazika – stwierdził Wroński, niezadowolony z tego, że chcąc trzymać jakiś chociaż godziwy i nieburzący strefy osobistej dystans pod parasolem, ma przemoczony cały jeden rękaw. – Dzisiaj mamy piwny poniedziałek.
Tradycja wybitnie idiotyczna, ale alkohol w towarzystwie sprawiał, że trochę łatwiej wyciągnąć z ludzi możliwie potrzebne informacje.
- Nie chcę moknąć, schowamy się gdzieś?
- Znasz któregoś z nich? – A widząc róż na policzkach Apolinarego, doszedł w głowie, że pewnie faktycznie tak było. I to może w jakiś przykry sposób. Tematu jednak nie drążył, uznając, że Apolinary i tak mówi zawsze tyle ile chciał. W końcu na resztę informacji z jego wczorajszego spotkania w „Ateneum”, Aleksander musiał poczekać aż do końca dnia. Paranoja…
Na wieść o Szwedzie, niższy spojrzał na wyższego z jawnym rozbawieniem, widocznie będąc pod wrażeniem umiejętności Apolinarego do niweczenia losów całej partii druku.
Później jednak i jego wzrok padł na fantastycznie ubranych ludzi, którzy jak się okazało – byli innymi Niemcami. Właściwie – można było się tego spodziewać. Von Braun był w końcu jednym z nich, pieniądze na utrzymanie jego i ukochanej córki płynęły głownie zza granicy, gdzie to prowadził sporo interesów. Często znikał też na tygodnie, by załatwiać jakieś sprawki za zachodnimi kresami, więc nie powinno dziwić, że w takiej sytuacji te kresy przybyły do niego.
- Nie, czemu? Może po prostu nie zdążyli? – odpowiedział kąśliwie Wroński, widocznie rozumiejąc to, że goście zza granicy mogli mieć problemy z dotarciem na czas. A co, dla jakichś kilku Niemców cała ceremonia miała być odwlekana w czasie? No bez przesady! A rozmarzony głos Apolinarego w odniesieniu do garnituru… - Mam nadzieję, że nie sprzedasz mnie za taki garnitur.
Jedyne co im pozostało to zaczekać na odejście wszystkich i gdy tak się stało faktycznie zamienić kilka słów już nad grobem bohaterki tego dnia. Teraz skąpanego w deszczu, który spływając po twarzy pomnika, mógł przywoływać na myśl same łzy.
- Co? – teraz sam spojrzał na wiązankę ze skrótem, który nic jej nie mówił. Po rozszerzeniu, Wroński mógł się tylko dalej domyślać co oznacza, bowiem jak już rzekł nie raz – daleko mu było do poligloty, rozumiał tylko trochę tego pięknego, carskiego języka, nic więcej. – Na kiedy jesteś z nimi umówiony, iść z tobą?
Dopytał, w końcu słodko nieświadomy, że spotkanie to było tylko potencjalnym, a słysząc o Madeyskim, zupełnie nieprzejęty tym, jakie emocje wywołuje on w Przybylskim, odpowiedział:
- Próby tylko w teatrze, raczej. Ale oni czasami grają gdzieś gościnnie, więc może grać wszędzie. Najłatwiej szukać tam, gdzie można się łatwo odurzyć i otoczyć takimi Krystynami – stwierdził, chociaż Bóg wiedział co miał na myśli. Może to, że już wcześniej Aleksander wspominał o zakrapianych zabawach, jakie łączyły skrzypka z aktorką. I pewnie jeszcze szerszym gronem osób lubiących podobne rozrywki. Madeyski był młody, lubił się bawić.
- Ja spróbuję dziś wydobyć informacje o miejscu pobytu Kazika – stwierdził Wroński, niezadowolony z tego, że chcąc trzymać jakiś chociaż godziwy i nieburzący strefy osobistej dystans pod parasolem, ma przemoczony cały jeden rękaw. – Dzisiaj mamy piwny poniedziałek.
Tradycja wybitnie idiotyczna, ale alkohol w towarzystwie sprawiał, że trochę łatwiej wyciągnąć z ludzi możliwie potrzebne informacje.
- Nie chcę moknąć, schowamy się gdzieś?
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Na pytanie o ten garnitur, o których chodziło i nie, Apolinary z trudem powstrzymał się przed wypowiedzeniem, czy Wroński choć trochę pokrywałby cenę takiego garnituru. Na szczęście nie miał szansy wyrzec myśli głośno, bo pochód się rozszedł a oni już dywagowali nad jej mogiłą.
- Co, co? Centrolew, partia centrowa. Nie idzie jej najgorzej zwłaszcza, iż scenę polityczną w Niemczech oblegają partie skrajnie lewicowe…nie ważne.- Machnął ręką po tym krótkim wytłumaczeniu. Następne pytanie było już znacznie bardziej kłopotliwe i nie dało się nań odpowiedzieć równie klarownie oraz krótko. Apolinary zawahał się, jakby przypominał sobie datę, by w końcu podać pierwszą, pomyślniejszą w czasie datę spotkania:
- W tę środę w godzinach poobiednich. Możemy, czemu nie, w końcu siedzimy w tym razem - przyznał, wyciągając papierosa, aby się choć trochę rozgrzać od ciągłej ulewy. Jak zawsze poczęstował Wrońskiego, słuchając tłumaczeń o orkiestrze z niemałym zainteresowaniem. Poświęcił temu więcej myśli, a niżeli planowaniu tłumaczeń, gdyby jednak wyszło na jaw, co z pewnością się stanie, iż umówiony z Gałczyńskimi nie był. Zaciągnął się, by dmuchnąć kopną salwą w deszcz. Między giętkimi smugami, zawirowała mu przystojna postać, jakby jeszcze raz stanęła właśnie w tym miejscu gdzie stoi Apolinary i kładła kwiaty, pochylając równo ściętą głowę, prezentując tym samym doń lepszy profil. Chował oczy pod długimi rzęsami niknącego dymu i znów zniknął, jak chwilę temu w bramie drugiej. Apolinary zamrugał kilkakrotnie, czując jak coś podchodzi mu do gardła, a od równie niechętnych, co pożądliwych myśli znów ocucił go Aleksander. Był mu za to wdzięczny, choć wiedział, iż było to chwilowym, jak znów zagra sobie na nosie.
- Tak, tak…Kazik, mhm, dobrze- odpowiedział na odczepne, mimo że wcale nie chciał brzmieć tak cierpko, w końcu cieszył się, że Wroński do niego mówi. - Piwny poniedziałek, bardzo śmieszne. Uważaj na siebie…- Dodał, trochę głupio, tonem jakby nie swoim. I znów się z ganił, a już chwila był przed prawdziwym uderzeniem własnej twarzy.
- Stoimy pod parasolem…- Zaczął Przybylski, lecz przyjrzawszy się dokładniej, ujrzał nieszczęśliwie zlany rękaw i aż mlasnął językiem przy tym teatralnie przewracając oczami. - Aleksandrze, przecież jest miejsce! Jak dziecko, naprawdę…No chodźmy już, chodźmy. Przecież nie gryzę…
Przyciągnął go ku sobie, by iść z nim pod ramię. Przynajmniej miał pewność, że nie zmoknie, a przecież to żadna filozofia, żeby poprosić o przesunięcie albo stanąć bliżej. Przecież Apolinary bywając samolubny aż tak podłym nie jest, a przynajmniej nie jest tak podłym, jak mu się wydaje i jak chciałby być.
Znaleźli się pod daszkiem jakiejś kawiarni, zresztą szczęśliwie, bo deszcz przybrał na sile, dudniąc teraz i pokrywając świat w szarej maziudze. Jedynym przyjemnym było to, że deszcze wiosenne zwykle zapowiadają dobrą pogodę na długo i są, w przeciwieństwie do tych jesiennych, mile odświeżające. W dodatku Warszawa w deszczu pachniała wyjątkowo i nie był to jedynie ołowiany zapach fabryczny lub drażniących samochodów a zapach miasta samego w sobie. To coś oczyszczającego, jakby roniąca deszcz chmura była wyłącznością i częścią stołecznego miasta Warszawy aż pasowała doń idealnie.
- W środę przyjdź do mnie przed obiadem. Zjemy razem i pójdziemy do Gałeckich. To raz…
Apolinary usiadł na krześle, wcześniej otrzepując go ręką, aby mieć pewność, że nie ubrudzi spodni czymś gorszym jak kurzem z ulicy.
- …A dwa, to jak będziesz pytał tego całego Kazika co i jak, to zapytaj o zachowanie Krystyny w tamtym dniu. Jak się odnosiła do innych, do niego, co mówiła. Zapytaj się też czy przed spektaklem kłóciła się z Dumiczem albo z nim rozmawiała gdzieś w cztery oczy. Przynajmniej czy gdzieś razem nie zniknęli. Interesuje mnie też, czy ktoś nie zgłaszał problemów technicznych ze sceną albo z jakimiś rekwizytami, porozstawianymi na scenie. A może sama scena lub orkiestra była naruszona. To wszystko są niuanse, ale z takich niuansów składa się wielka zbrodnia. Resztę zostawiam Tobie…Liczę, że dostarczy nam sensownych informacji.
- Co, co? Centrolew, partia centrowa. Nie idzie jej najgorzej zwłaszcza, iż scenę polityczną w Niemczech oblegają partie skrajnie lewicowe…nie ważne.- Machnął ręką po tym krótkim wytłumaczeniu. Następne pytanie było już znacznie bardziej kłopotliwe i nie dało się nań odpowiedzieć równie klarownie oraz krótko. Apolinary zawahał się, jakby przypominał sobie datę, by w końcu podać pierwszą, pomyślniejszą w czasie datę spotkania:
- W tę środę w godzinach poobiednich. Możemy, czemu nie, w końcu siedzimy w tym razem - przyznał, wyciągając papierosa, aby się choć trochę rozgrzać od ciągłej ulewy. Jak zawsze poczęstował Wrońskiego, słuchając tłumaczeń o orkiestrze z niemałym zainteresowaniem. Poświęcił temu więcej myśli, a niżeli planowaniu tłumaczeń, gdyby jednak wyszło na jaw, co z pewnością się stanie, iż umówiony z Gałczyńskimi nie był. Zaciągnął się, by dmuchnąć kopną salwą w deszcz. Między giętkimi smugami, zawirowała mu przystojna postać, jakby jeszcze raz stanęła właśnie w tym miejscu gdzie stoi Apolinary i kładła kwiaty, pochylając równo ściętą głowę, prezentując tym samym doń lepszy profil. Chował oczy pod długimi rzęsami niknącego dymu i znów zniknął, jak chwilę temu w bramie drugiej. Apolinary zamrugał kilkakrotnie, czując jak coś podchodzi mu do gardła, a od równie niechętnych, co pożądliwych myśli znów ocucił go Aleksander. Był mu za to wdzięczny, choć wiedział, iż było to chwilowym, jak znów zagra sobie na nosie.
- Tak, tak…Kazik, mhm, dobrze- odpowiedział na odczepne, mimo że wcale nie chciał brzmieć tak cierpko, w końcu cieszył się, że Wroński do niego mówi. - Piwny poniedziałek, bardzo śmieszne. Uważaj na siebie…- Dodał, trochę głupio, tonem jakby nie swoim. I znów się z ganił, a już chwila był przed prawdziwym uderzeniem własnej twarzy.
- Stoimy pod parasolem…- Zaczął Przybylski, lecz przyjrzawszy się dokładniej, ujrzał nieszczęśliwie zlany rękaw i aż mlasnął językiem przy tym teatralnie przewracając oczami. - Aleksandrze, przecież jest miejsce! Jak dziecko, naprawdę…No chodźmy już, chodźmy. Przecież nie gryzę…
Przyciągnął go ku sobie, by iść z nim pod ramię. Przynajmniej miał pewność, że nie zmoknie, a przecież to żadna filozofia, żeby poprosić o przesunięcie albo stanąć bliżej. Przecież Apolinary bywając samolubny aż tak podłym nie jest, a przynajmniej nie jest tak podłym, jak mu się wydaje i jak chciałby być.
Znaleźli się pod daszkiem jakiejś kawiarni, zresztą szczęśliwie, bo deszcz przybrał na sile, dudniąc teraz i pokrywając świat w szarej maziudze. Jedynym przyjemnym było to, że deszcze wiosenne zwykle zapowiadają dobrą pogodę na długo i są, w przeciwieństwie do tych jesiennych, mile odświeżające. W dodatku Warszawa w deszczu pachniała wyjątkowo i nie był to jedynie ołowiany zapach fabryczny lub drażniących samochodów a zapach miasta samego w sobie. To coś oczyszczającego, jakby roniąca deszcz chmura była wyłącznością i częścią stołecznego miasta Warszawy aż pasowała doń idealnie.
- W środę przyjdź do mnie przed obiadem. Zjemy razem i pójdziemy do Gałeckich. To raz…
Apolinary usiadł na krześle, wcześniej otrzepując go ręką, aby mieć pewność, że nie ubrudzi spodni czymś gorszym jak kurzem z ulicy.
- …A dwa, to jak będziesz pytał tego całego Kazika co i jak, to zapytaj o zachowanie Krystyny w tamtym dniu. Jak się odnosiła do innych, do niego, co mówiła. Zapytaj się też czy przed spektaklem kłóciła się z Dumiczem albo z nim rozmawiała gdzieś w cztery oczy. Przynajmniej czy gdzieś razem nie zniknęli. Interesuje mnie też, czy ktoś nie zgłaszał problemów technicznych ze sceną albo z jakimiś rekwizytami, porozstawianymi na scenie. A może sama scena lub orkiestra była naruszona. To wszystko są niuanse, ale z takich niuansów składa się wielka zbrodnia. Resztę zostawiam Tobie…Liczę, że dostarczy nam sensownych informacji.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Z całą pewnością coś było nie tak. Co prawda Apolinary stwierdził już wcześniej, że słabnie w obecności grobów i ukrytych pod nimi martwych ciał pożeranych przez robaki (a przynajmniej tak zrozumiał to tylko wybiórczo rozumny Aleksander), jednak zawieszanie się, odpowiadanie jakby od niechcenia, wręcz jakby przeszkadzano mu w intensywnych procesach myślowych. Tak, wszyscy myśleli wciąż o sprawie Krystyny. Tak, wszyscy od tego czasu zasypiali nieco dłużej, rozważając co właściwie się zdarzyło i czy w ogóle się tego dowiedzą.
Aleksander odmówił papierosa, jednak autentycznie zmartwił się, stwierdziwszy już idąc pod rękę z Apolinarym:
- Chyba faktycznie cmentarze źle na ciebie działają. Gdybym wiedział, poszedłbym sam - stwierdził znowu tym matczynym tonem, którego widocznie musiał nauczyć się od znacznej większości kobiecej w najbliższej rodzinie. To jednak co zaproponował było wybitnie niemądre, jako, że to tylko dzięki Przybylskiemu rozpoznano sporą ilość obecnych tu ludzi. Wroński nie znał nawet do końca wizerunku Schillera, a co dopiero mówić o rozpoznaniu niemieckich polityków. – Wziąłbym cię na piwny poniedziałek, ale tylko krępowałbyś ludzi.
I nie był to raczej przytyk – to oczywiste, że ludzie nie byliby tacy otwarci w obecności obcego i Wrońskiego, jak samego Wrońskiego. Wroński pracował w teatrze już kawał czasu, starsi pracownicy dobrze go kojarzyli.
Kiedy już przystanęli pod daszkiem kawiarenki, Aleksander również zajął miejsce siedzące. On nie bawił się jednak w przesadny pedantyzm – jeżeli wizualnie nie było ono brudne czy mokre – po prostu na tym siadał. Na ciemnych portkach i tak niewiele byłoby widać.
- Dobrze, ale musimy się streszczać. Masz szczęście, że mam na wieczór – powiedział jak władca i pan tego świata. Ten, który rozdaje karty, bo tak dyktuje jego nieśmiertelny, ośmiogodzinny dzień pracy. Spodziewał się jednak, że wieczorne zmiany będą trochę skrócane, a co za tym szło – pensje miesięczne nieco obniżane… Jednak pewnie właśnie tak Teatr radził sobie z brakiem zarobku przez czas żałoby za von Braun. – Mam się jakoś ładniej ubrać?
Zawahał się. Nie miał ładniejszych ubrań. Brzmiało to nieco patetycznie, zważywszy na to, że był synem krawcowej, jednak jak to się mówiło? Szewc bez butów chodzi. A skoro szewc chodzi bez butów, to co dopiero może powiedzieć jego syn?
- Jeszcze nie wiem gdzie mieszka Kazik, a on nie prowadzał się raczej z technicznymi. Właściwie… Ciężko stwierdzić czy w ogóle miał jakieś przyjaźnie w pracy. Dobra, podpytam – stwierdził. – Jak już uda się go namierzyć, tam też raczej pójdziemy razem. To ty tu jesteś złotousty…
Po tym stwierdzeniu Aleksander oparł policzek na dłoni, opierając łokieć na parapecie okna kawiarenki, przy którym siedział. Przyglądał się chwilę twarzy Apolinarego, widocznie coś analizując. Kilka razy zmrużył oczy, kilka razy poruszył kącikiem ust, aż wreszcie odważył się zawyrokować:
- Wyjątkowo dobrze dziś wyglądasz, chyba inaczej się uczesałeś – uczesał się tak samo, jednak Wroński chciał w ten sposób kupić sobie uwagę Przybylskiego, który dziś był i tak wyjątkowo rozkojarzony. W końcu ktoś musiał wysłuchać jego monologów: - Pomyślałem sobie właśnie, że spodziewałem się wiele więcej osób z towarzystwa Krystyny. W sensie, wiesz o czym mówię – ci ludzie których spodziewałem się tu zobaczyć, nie było ich wszystkich. Ja wiem, że jest poniedziałek i godzina nie ta, ale Teatr chociaż państwowy, to miał jakichś prywatnych mecenasów, wypadało się im pokazać, a żadnego nie rozpoznałem. To że nie było dyrektora to już wyraz zupełnego braku szacunku, Dumicz to sam wiesz. Może i ona nie grała tu długo, ale spędziła na próbach czas z większą ilością osób niż ci, co byli tutaj. A powiem więcej - nawet jak szeregowy pracownik zginie w fabryce mojego ojca, to wszyscy przychodzą, nawet jak go nie znali – skończył.
Co chciał przez to powiedzieć?
- Wydaje mi się, że jej towarzystwo było bardziej dwulicowe niż bym nawet pomyślał… – dodał jeszcze jakby zawiedziony. – To sprawia, że autentycznie nie zdziwiłbym się, gdyby za wszystkim stał ktoś naprawdę jej bliski. Ktoś, po kim by się tego nie spodziewała.
Pozwolił sobie na przypuszczenie, które jakby grało z tym, że któryś z dwóch – Osterwa lub Dumicz – dopuścili się na kobiecie czynu wyjątkowo haniebnego.
Po chwili jednak podniósł się z miejsca.
- Wiesz co? Skoro obecnie nie mamy nic do zrobienia, bo morderca pewnie właśnie śpi, gdy po kilku dniach jego sumienie wreszcie się uspokoiło, a piwny poniedziałek jest dopiero wieczorem… Możemy iść wydać trochę moich ciężko zarobionych pieniędzy. Skoro straciłem jedną marynarkę przez ciebie, pomożesz mi znaleźć jakąś nową – zaproponował Wroński. Strata czasu, jednak w poniedziałki Teatr był zamknięty na ogół. Nigdy nie wystawiano żadnych spektakli w poniedziałki. – Chyba, że wolisz wrócić do domu. Może powinieneś, nie wyglądałeś najlepiej…
Zawahał się, czujnie obserwując Przybylskiego. Przeziębienie? Mdłości? Czy tylko wszechogarniający brak woli życia…?
Aleksander odmówił papierosa, jednak autentycznie zmartwił się, stwierdziwszy już idąc pod rękę z Apolinarym:
- Chyba faktycznie cmentarze źle na ciebie działają. Gdybym wiedział, poszedłbym sam - stwierdził znowu tym matczynym tonem, którego widocznie musiał nauczyć się od znacznej większości kobiecej w najbliższej rodzinie. To jednak co zaproponował było wybitnie niemądre, jako, że to tylko dzięki Przybylskiemu rozpoznano sporą ilość obecnych tu ludzi. Wroński nie znał nawet do końca wizerunku Schillera, a co dopiero mówić o rozpoznaniu niemieckich polityków. – Wziąłbym cię na piwny poniedziałek, ale tylko krępowałbyś ludzi.
I nie był to raczej przytyk – to oczywiste, że ludzie nie byliby tacy otwarci w obecności obcego i Wrońskiego, jak samego Wrońskiego. Wroński pracował w teatrze już kawał czasu, starsi pracownicy dobrze go kojarzyli.
Kiedy już przystanęli pod daszkiem kawiarenki, Aleksander również zajął miejsce siedzące. On nie bawił się jednak w przesadny pedantyzm – jeżeli wizualnie nie było ono brudne czy mokre – po prostu na tym siadał. Na ciemnych portkach i tak niewiele byłoby widać.
- Dobrze, ale musimy się streszczać. Masz szczęście, że mam na wieczór – powiedział jak władca i pan tego świata. Ten, który rozdaje karty, bo tak dyktuje jego nieśmiertelny, ośmiogodzinny dzień pracy. Spodziewał się jednak, że wieczorne zmiany będą trochę skrócane, a co za tym szło – pensje miesięczne nieco obniżane… Jednak pewnie właśnie tak Teatr radził sobie z brakiem zarobku przez czas żałoby za von Braun. – Mam się jakoś ładniej ubrać?
Zawahał się. Nie miał ładniejszych ubrań. Brzmiało to nieco patetycznie, zważywszy na to, że był synem krawcowej, jednak jak to się mówiło? Szewc bez butów chodzi. A skoro szewc chodzi bez butów, to co dopiero może powiedzieć jego syn?
- Jeszcze nie wiem gdzie mieszka Kazik, a on nie prowadzał się raczej z technicznymi. Właściwie… Ciężko stwierdzić czy w ogóle miał jakieś przyjaźnie w pracy. Dobra, podpytam – stwierdził. – Jak już uda się go namierzyć, tam też raczej pójdziemy razem. To ty tu jesteś złotousty…
Po tym stwierdzeniu Aleksander oparł policzek na dłoni, opierając łokieć na parapecie okna kawiarenki, przy którym siedział. Przyglądał się chwilę twarzy Apolinarego, widocznie coś analizując. Kilka razy zmrużył oczy, kilka razy poruszył kącikiem ust, aż wreszcie odważył się zawyrokować:
- Wyjątkowo dobrze dziś wyglądasz, chyba inaczej się uczesałeś – uczesał się tak samo, jednak Wroński chciał w ten sposób kupić sobie uwagę Przybylskiego, który dziś był i tak wyjątkowo rozkojarzony. W końcu ktoś musiał wysłuchać jego monologów: - Pomyślałem sobie właśnie, że spodziewałem się wiele więcej osób z towarzystwa Krystyny. W sensie, wiesz o czym mówię – ci ludzie których spodziewałem się tu zobaczyć, nie było ich wszystkich. Ja wiem, że jest poniedziałek i godzina nie ta, ale Teatr chociaż państwowy, to miał jakichś prywatnych mecenasów, wypadało się im pokazać, a żadnego nie rozpoznałem. To że nie było dyrektora to już wyraz zupełnego braku szacunku, Dumicz to sam wiesz. Może i ona nie grała tu długo, ale spędziła na próbach czas z większą ilością osób niż ci, co byli tutaj. A powiem więcej - nawet jak szeregowy pracownik zginie w fabryce mojego ojca, to wszyscy przychodzą, nawet jak go nie znali – skończył.
Co chciał przez to powiedzieć?
- Wydaje mi się, że jej towarzystwo było bardziej dwulicowe niż bym nawet pomyślał… – dodał jeszcze jakby zawiedziony. – To sprawia, że autentycznie nie zdziwiłbym się, gdyby za wszystkim stał ktoś naprawdę jej bliski. Ktoś, po kim by się tego nie spodziewała.
Pozwolił sobie na przypuszczenie, które jakby grało z tym, że któryś z dwóch – Osterwa lub Dumicz – dopuścili się na kobiecie czynu wyjątkowo haniebnego.
Po chwili jednak podniósł się z miejsca.
- Wiesz co? Skoro obecnie nie mamy nic do zrobienia, bo morderca pewnie właśnie śpi, gdy po kilku dniach jego sumienie wreszcie się uspokoiło, a piwny poniedziałek jest dopiero wieczorem… Możemy iść wydać trochę moich ciężko zarobionych pieniędzy. Skoro straciłem jedną marynarkę przez ciebie, pomożesz mi znaleźć jakąś nową – zaproponował Wroński. Strata czasu, jednak w poniedziałki Teatr był zamknięty na ogół. Nigdy nie wystawiano żadnych spektakli w poniedziałki. – Chyba, że wolisz wrócić do domu. Może powinieneś, nie wyglądałeś najlepiej…
Zawahał się, czujnie obserwując Przybylskiego. Przeziębienie? Mdłości? Czy tylko wszechogarniający brak woli życia…?
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Apolinary nie miał nawet ochoty uczestniczyć w piwnym poniedziałku. I to nie tak, że wzgardzał towarzystwem Wrońskiego, po prostu nie czuł się na siłach, co zapewne Aleksander już wynalazł. I choć podejrzenia padły na cmentarną aurę oraz bogu ducha winnych nieboszczyków, to niestety wymijało się to z prawdą, choć Apolinary pragnąłby, aby tylko te koszmarne wizje stanowiły o podłym humorze…który jeszcze rano taki podły nie był. Wszystko można zwalić na jasne włosy i piękne kształty szczęki, a żeby to tylko, bo cała jego sylwetka, zakropiona talentem muzycznym, w sposób nader dosadny mówiła do młodego Przybylskiego, choć nie rzekła ani słowa. Zirytowany był własnym odeszłym już niby-szczęściem.
- Nie, ubierz się normalnie - odpowiedział na pytanie Apolinary, uświadamiając sobie, że nawet nań nie zerknął, choć z racji wychowania powinien. Znów był opadły z sił, a nawet zaczął marzyć o łóżku i odpłynięciu w sen, gdzie niewiele bolesnego może się wydarzyć a jeszcze lepiej, jakby był sen mocny oraz czarny. Zamknął więc powieki, utulony miarowymi opadam deszczu, a gdy słowa Aleksander znów zaczęły doń wyraźnie docierać, a na końcu wybuchły mu w uszach w zdaniu: „To ty tu jesteś złotousty…”, nie umiał inaczej jak pomyśleć o złotych włosach. Na to ściągnął twarz, jakby w jakimś przejmującym, dogłębnie bólu, aż nawet uroczy komplement od towarzysza nie poruszył go tak, jakby poruszył jeszcze dzień temu. Na szczęście poruszył go kolejnymi słowami, a nawet wymusił na nim drobny uśmiech.
- Masz rację…Co więcej powiem, że cała wielka inteligencka rodzina, nie mówiąc już o artystach, to naprawdę dwulicowe, kłamliwe ludki, o takich wielkich ego, że przysłaniają im wartości, które dlań podobno, ludzi wykształconych oraz dobrzy wychowanych powinny być najważniejsze. Każdy z nich jest oszustem, a nawet ja jestem oszustem…Tylko akurat nie oszukuję Ciebie dla samego oszustwa, ale oszukuję siebie…-Zamarł wyczuwając w tym nawiązanie do złapanego dzisiejszego choróbska.
- Mam na myśli to…że Ludzie pozornie wykształceni mają większe tendencje do okrucieństwa względem innych. Czują się po prostu ważni i wyjątkowi, więc potrafią poświęcić więcej dla samych siebie – z racji swojego poczucia wyższości. Jeżeli ktoś bliski Krystynie ją zabił, to faktycznie Grodzki miał rację, nie będzie to nikt z osób technicznych. To osoba z zewnątrz, z kontaktami, znajomościami i wcale nie potrzebująca wielkiego motywu.
Spojrzał na Aleksandra ospale, przewracając głowę z równą ciężkością jak niedźwiedzie w styczniu. Pomyślał, iż Wroński nie byłby zdolny nawet muchy zabić, jeżeli ktoś by mu kiedyś powiedział, że much nie należy zabijać, bo to nasi bracia mniejsi. Z pewnością był jakimś dziwnym rodzajem, o duszy lżejszej niż piórko. A nawet ta jego prostota z jaką odnosił się do życia i spraw, tak odmienna w rozumieniu dla Apolinarego, który chadzał labiryntami, mimo szosy nieopodal, skrywała zapewne jeszcze wiele przezeń samego nieodkrytych. I aż Przybylski dziwił się temu, co Wroński chciał aby „znajomy” widział do tego, co „znajomy” widział naprawdę.
- Cholera, Wroński, zdecyduj się! Dobrze czy niedobrze wyglądam!?- Warknął na niego przesadnie, z rozbawieniem a przynajmniej wymuszonym. Wstał jednak zaraz za nim, aby chwilę po tym już gonić na tramwajem, który dopadli nieszczęśliwie, bo trochę zmoczeni, na przystanku następnym. Pojechali więc linią na Ogród Saski, zgodnie z nakazami Przybylskiego. Na rozwidleniu ulicy Królewskiej przesiedli się do linii ciągnącej na Chmielną. Wszystko szło zgodnie z planem, gdyby Przybylskim w całym tegodniowym roztargnieniu nie przegapił przystanku i tak piechotę pod ramię musieli iść od Twardej. Na szczęście deszcz zelżał, kiedy wstąpili na Chmielną, więc parasol nie był potrzebny. Kręcili teraz slalomami pomiędzy kałużami i ludźmi, zresztą jak każdy oblegający Chmielną. Pora była sprzyjająco, gdyż znacząca większość populacji Warszawy zamiast zakupami zajmowała się pracą, by później, w myśl postanowienia Aleksandra wydawać. W tym wszystkim, choć początkowej ospałości, teraz nadmiernie ożywiony Apolinary, ciągle doglądał tabliczek z ulicami, raz po raz obracając się przez ramię, aby upewnić się, iż nie minął rzeczonego mu na myśl sklepu. Kiedy w końcu skrócił im drogę, wchodząc pomiędzy dwie ciasne uliczki, gdzie przejść mogła tylko jedna osoba i to na wdechu, przed oczami już stanęła im ulica Bracka. Na czele jej wzniesiono elegancki, pięknie wkomponowany w przebieg ulicy budynek, oparty na myśli architekta prywatnego a nie miastowego wynajmu. Posecesyjny z elementami artystycznymi, jedynie dla smaku i przyciągnięciu oka. N
- Dom Towarowy Braci Jabłkowskich. Bywałeś tu kiedyś? Mają ładne projekty, wzorowane na tych francuskich. Ceny różnie, zależy od modelu, ale jest wybór, więc Ci coś dobierzemy, zgoda?- Zagadnął przez ramię Wrońskiego, nie sprawdzając nawet czy wciąż za nim idzie.
Wnętrze łączyło ze sobą wiele stylów, raczej tworzone z zamysłem modernistycznym, choć jak na budynek stosunkowo nowoczesny wiele w nim było z klasyki. Odmiennie jak w większości domów mody, a już z pewnością tych droższych, architekci postawili na funkcjonalność i przestrzenność, przynajmniej optyczną. Całość została przytłoczona ilością towarów, dzielonych dosyć płynnie na sekcje, co nadawało miejscu pewnego chaosu, udzielającego się zarówno kupującym jak subiektom, którzy ze zwinnością sportowca pokonywali kolejne alejki, przemykając niezauważeni, znów się pojawiając i migocząc, podobnie do świetlików. Pogoda nie dopisywała zachwytowi nad miejscem, choć światło leniwie nużącego się zza chmur słońca, wpadało przez okiennice, rzucając kolorowe cienie na najniższe z pięter.
Bez dalszej zwłoki Apolinary pociągnął Aleksandra na drugie piętro, gdzie mieściły się sekcje mody najnowszej, w tym mody męskiej, gdzie mieli zgodnie z zachcianką młodego Wrońskiego dobrać mu marynarkę.
- Lubisz jakiś konkretny kolor lub fason? Wybrałbym Ci coś jasnego, bo dobrze kontrastujesz, ale pogoda na jasne marynarki nie tak. Widzę Cię w granacie, ale nie tym brzydkim, kobaltowym, jak to czasem chodzą prawie modni zagraniczni turyści, ale ten skromny granat, który pod światło wygląda jak ultramaryn. A jak życzysz sobie ciemniejszą, to pod żadnym pozorem czarny. W czarnym byłoby Ci brzydko, należy iść w antracyt- pouczał z zapałem, oglądając kolejne z marynarek, do tego pasując krawaty wystawowe o różnych wzorach. Można by rzec – wczuł się.
- Nie, ubierz się normalnie - odpowiedział na pytanie Apolinary, uświadamiając sobie, że nawet nań nie zerknął, choć z racji wychowania powinien. Znów był opadły z sił, a nawet zaczął marzyć o łóżku i odpłynięciu w sen, gdzie niewiele bolesnego może się wydarzyć a jeszcze lepiej, jakby był sen mocny oraz czarny. Zamknął więc powieki, utulony miarowymi opadam deszczu, a gdy słowa Aleksander znów zaczęły doń wyraźnie docierać, a na końcu wybuchły mu w uszach w zdaniu: „To ty tu jesteś złotousty…”, nie umiał inaczej jak pomyśleć o złotych włosach. Na to ściągnął twarz, jakby w jakimś przejmującym, dogłębnie bólu, aż nawet uroczy komplement od towarzysza nie poruszył go tak, jakby poruszył jeszcze dzień temu. Na szczęście poruszył go kolejnymi słowami, a nawet wymusił na nim drobny uśmiech.
- Masz rację…Co więcej powiem, że cała wielka inteligencka rodzina, nie mówiąc już o artystach, to naprawdę dwulicowe, kłamliwe ludki, o takich wielkich ego, że przysłaniają im wartości, które dlań podobno, ludzi wykształconych oraz dobrzy wychowanych powinny być najważniejsze. Każdy z nich jest oszustem, a nawet ja jestem oszustem…Tylko akurat nie oszukuję Ciebie dla samego oszustwa, ale oszukuję siebie…-Zamarł wyczuwając w tym nawiązanie do złapanego dzisiejszego choróbska.
- Mam na myśli to…że Ludzie pozornie wykształceni mają większe tendencje do okrucieństwa względem innych. Czują się po prostu ważni i wyjątkowi, więc potrafią poświęcić więcej dla samych siebie – z racji swojego poczucia wyższości. Jeżeli ktoś bliski Krystynie ją zabił, to faktycznie Grodzki miał rację, nie będzie to nikt z osób technicznych. To osoba z zewnątrz, z kontaktami, znajomościami i wcale nie potrzebująca wielkiego motywu.
Spojrzał na Aleksandra ospale, przewracając głowę z równą ciężkością jak niedźwiedzie w styczniu. Pomyślał, iż Wroński nie byłby zdolny nawet muchy zabić, jeżeli ktoś by mu kiedyś powiedział, że much nie należy zabijać, bo to nasi bracia mniejsi. Z pewnością był jakimś dziwnym rodzajem, o duszy lżejszej niż piórko. A nawet ta jego prostota z jaką odnosił się do życia i spraw, tak odmienna w rozumieniu dla Apolinarego, który chadzał labiryntami, mimo szosy nieopodal, skrywała zapewne jeszcze wiele przezeń samego nieodkrytych. I aż Przybylski dziwił się temu, co Wroński chciał aby „znajomy” widział do tego, co „znajomy” widział naprawdę.
- Cholera, Wroński, zdecyduj się! Dobrze czy niedobrze wyglądam!?- Warknął na niego przesadnie, z rozbawieniem a przynajmniej wymuszonym. Wstał jednak zaraz za nim, aby chwilę po tym już gonić na tramwajem, który dopadli nieszczęśliwie, bo trochę zmoczeni, na przystanku następnym. Pojechali więc linią na Ogród Saski, zgodnie z nakazami Przybylskiego. Na rozwidleniu ulicy Królewskiej przesiedli się do linii ciągnącej na Chmielną. Wszystko szło zgodnie z planem, gdyby Przybylskim w całym tegodniowym roztargnieniu nie przegapił przystanku i tak piechotę pod ramię musieli iść od Twardej. Na szczęście deszcz zelżał, kiedy wstąpili na Chmielną, więc parasol nie był potrzebny. Kręcili teraz slalomami pomiędzy kałużami i ludźmi, zresztą jak każdy oblegający Chmielną. Pora była sprzyjająco, gdyż znacząca większość populacji Warszawy zamiast zakupami zajmowała się pracą, by później, w myśl postanowienia Aleksandra wydawać. W tym wszystkim, choć początkowej ospałości, teraz nadmiernie ożywiony Apolinary, ciągle doglądał tabliczek z ulicami, raz po raz obracając się przez ramię, aby upewnić się, iż nie minął rzeczonego mu na myśl sklepu. Kiedy w końcu skrócił im drogę, wchodząc pomiędzy dwie ciasne uliczki, gdzie przejść mogła tylko jedna osoba i to na wdechu, przed oczami już stanęła im ulica Bracka. Na czele jej wzniesiono elegancki, pięknie wkomponowany w przebieg ulicy budynek, oparty na myśli architekta prywatnego a nie miastowego wynajmu. Posecesyjny z elementami artystycznymi, jedynie dla smaku i przyciągnięciu oka. N
- Dom Towarowy Braci Jabłkowskich. Bywałeś tu kiedyś? Mają ładne projekty, wzorowane na tych francuskich. Ceny różnie, zależy od modelu, ale jest wybór, więc Ci coś dobierzemy, zgoda?- Zagadnął przez ramię Wrońskiego, nie sprawdzając nawet czy wciąż za nim idzie.
Wnętrze łączyło ze sobą wiele stylów, raczej tworzone z zamysłem modernistycznym, choć jak na budynek stosunkowo nowoczesny wiele w nim było z klasyki. Odmiennie jak w większości domów mody, a już z pewnością tych droższych, architekci postawili na funkcjonalność i przestrzenność, przynajmniej optyczną. Całość została przytłoczona ilością towarów, dzielonych dosyć płynnie na sekcje, co nadawało miejscu pewnego chaosu, udzielającego się zarówno kupującym jak subiektom, którzy ze zwinnością sportowca pokonywali kolejne alejki, przemykając niezauważeni, znów się pojawiając i migocząc, podobnie do świetlików. Pogoda nie dopisywała zachwytowi nad miejscem, choć światło leniwie nużącego się zza chmur słońca, wpadało przez okiennice, rzucając kolorowe cienie na najniższe z pięter.
Bez dalszej zwłoki Apolinary pociągnął Aleksandra na drugie piętro, gdzie mieściły się sekcje mody najnowszej, w tym mody męskiej, gdzie mieli zgodnie z zachcianką młodego Wrońskiego dobrać mu marynarkę.
- Lubisz jakiś konkretny kolor lub fason? Wybrałbym Ci coś jasnego, bo dobrze kontrastujesz, ale pogoda na jasne marynarki nie tak. Widzę Cię w granacie, ale nie tym brzydkim, kobaltowym, jak to czasem chodzą prawie modni zagraniczni turyści, ale ten skromny granat, który pod światło wygląda jak ultramaryn. A jak życzysz sobie ciemniejszą, to pod żadnym pozorem czarny. W czarnym byłoby Ci brzydko, należy iść w antracyt- pouczał z zapałem, oglądając kolejne z marynarek, do tego pasując krawaty wystawowe o różnych wzorach. Można by rzec – wczuł się.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Więc ignorując zły emocjonalny, duchowy czy tam fizyczny (Wroński sam już nie wiedział, w końcu Apolinary niby wyglądał dobrze, za razem wyglądając słabo) stan towarzysza, Aleksander był w stanie obecnie wyruszyć z Przybylskim w podróż, której pewnie pożałuje. Pewnie gdyby ruszył z siostrami, żałowałby tego bardziej, ale już nieważne – nic nie zapowiadało póki co tego, jak tragiczny gust i fatalną decyzyjność mógł mieć prosty mężczyzna z bezmyślnym spojrzeniem.
Bo tak – może i był w stanie docenić ładny obraz, wzór dywanu czy może kobiece piękno, co jakiś czas znajdując sobie to nowy obiekt bezwstydnych westchnień, jednak nic we Wrońskim nie wskazywało na to, że potrafił się ładnie ubrać czy na ogół wiedział jak estetycznie wyglądać. Miał fryzurę jak sprzed epoki, golił się jak mu się podobało, nie nosił kapeluszy (bo gdy kiedyś miał dwa, prędzej czy później jeden mu ukradziono, a drugi zgubił gdzieś podczas dobrej zabawy na dancingu), dodatkowo ubrania miał w większości szyte przez matkę, która już dawno nie nadążała za galopującym światem. I co było w tym najgorsze – w większości przypadków nie widział w tym nic złego, chyba, że ktoś mu ubliżył.
Po krótkich przygodach z przemoczonymi i śmierdzącymi ludźmi w tramwajach, oraz po dostaniu się praktycznie od serca warszawskiego wręcz City, bo to właśnie tutaj można było obserwować stolicę od strony nieco nowoczesnej, Wroński w pewnym momencie nieco zgubił się w chaosie, jaki wywoływały sznury ludzi wędrujących przez uliczki w kierunkach tak różnych, jak różna była sama Japonia od Etiopii, i teraz musiał doganiać Przybylskiego pędzącego do przodu niczym taran.
- Tylko na zewnątrz. Ja raczej nie kupowałem ubrań, tylko matka mi szyła. Ale teraz ma już mniej siły i za dużo zleceń… – zakłopotał się. Idiotycznie też było mu powiedzieć matce, że zgubił marynarkę. Takich rzeczy się nie gubi. Chociaż… Tego samego wieczoru wrócił trochę napruty. To mogło tłumaczyć gubienie przedmiotów, a nawet bezsensowne ich z siebie zrzucanie.
Chwilę zamyśliwszy się i ślepo podążając za Apolinarym, nie zauważył nawet, że byli już wewnątrz imponującej z zewnątrz i z wewnątrz budowli. Było w niej coś świeżego, nawet przy tym całym zagraceniu jej towarami. Wroński miał wrażenie, że przy takiej ilości fatałaszków, dom towarowy mógłby ubrać całą Warszawę. Ktoś, kto był jego posiadaczem, musiał być cholernie bogatym człowiekiem.
- Co? Ultramaryn? – zapłakał niemal Wroński. Dobrze, może zapłakać w tym wypadku to słowo solidnie na wyrost, ale w każdym razie – jęknął nieco, widocznie przytłoczony zarówno powagą tego miejsca, rozmaitymi krojami, jak i standardowo – niezrozumiałym słownictwem dziennikarza. Nie miał pewności czy te szalone odcienie o których mówił, nie były znowu jakimiś popisem języków bardziej czy mniej charczących. – Wiesz co, a co powiesz na brązowy?
Wroński nie miał gustu i nie zna się na kolorach. Jego aura krzyczała to całą sobą.
W tym momencie podszedł do nich jakiś blady młodzik, ubrany pewnie w strój z tego samego miejsca, w którym pracował, jakby będąc żywym manekinem. Był wyraźnie młodszy od ich obydwu.
- Dzień dobry panom, można w jakikolwiek sposób pomóc? Mogę pokazać kilka najnowszych projektów – zaproponował uprzejmie, patrząc ku nim nienachalnie, co jeszcze tylko bardziej wystraszyło Aleksandra, który przy słowie „projekt”, spodziewał się horrendalnych cen. Właściwie – z początku spodziewał się, że pójdą do jakiegoś mniej czy bardziej utalentowanego krawca i po prostu zamówi byle co, a nie tutaj.
- Nie, dziękuję, tylko się rozglądamy… – spróbował odpędzić młodzieńca tak samo uprzejmie, jak ten wcześniej ich pytał.
Gdy chłopak po kiwnięciu głową, odsunął się kilka kroków dalej, by wypatrywać innych klientów, Wroński spojrzał na Apolinarego beznadziejnie.
- Ciekawe czy po tym wszystkim będzie mnie dalej stać na piwne poniedziałki… Chciałbym po prostu, żeby pasowała do reszty moich ubrań. Żebym nie musiał pod ten zakup dokonywać kolejnych, jak jakaś kobieta… – pokręcił głową. Sam też przyglądał się ubraniom, z każdą chwilą już trochę mniej zmieszany, widocznie się adaptując. Tak samo, jak zaadaptował się w kilka dni praktycznie zupełnie do myśli, że nigdy już nie zobaczy kobiety, na którą gapił się praktycznie cały czas od miesięcy. – Właściwie, tak teraz się zastanawiam. Pewnie dużo innych dziennikarzy też próbuje dowiedzieć się coś o tej sprawie…? Kolejnego dnia w pracy widzieliśmy przecież całe chmary.
Po raz kolejny zaczął nieco okalająco, widocznie dopiero mając zamiar przejść do sedna po tym, jak upewni się, że marynarka z materiału połyskującego w jakiś dziwny satynowy sposób, jest tak samo miła w dotyku jak się wydawała.
- Nie robicie tak czasami, że podrzucacie przeciwnikom jakieś może fałszywe ale brzmiące wiarygodnie informacje, byle nie ośmieszyć siebie, tylko możliwie ich, jeżeli nie okażą się prawdą? – spytał Wroński, faktycznie ciekawy. Było w tym coś przebiegłego, sugerującego, że on by tak nie zrobił, ale ludzie zdeterminowani by odkryć prawdę jako pierwsi – mogli rzucać takie kłody pod nogi. – Chodziło mi o to czy nie publikujecie fałszywych informacji, jakichś durnych domysłów, byle tylko śledzić reakcję publiczną. W sensie – nie weryfikujecie tak swoich domysłów?
Może było to nieprofesjonalne i godziło w poszanowanie „paradygmatu” dziennikarskiego. Wroński nie wiedział, stąd po prostu pytał.
- Za publikowanie kłamstw są w ogóle jakieś kary, prócz obcięcia pensji czy zwolnienia? W sensie trafia się za to do więzienia? – zawahał się. – Albo za jakieś szkodliwe przekonania? – za to już prędzej, właściwie – za to zawsze spotykała kara. Jeżeli nie jawna, to nieco ukryta przed oczami ludzi. Wroński wierzył poniekąd, że Polska chociaż była wolna, często odbierała wiele wolności swoim obywatelom. Nie mówił o tym jednak głośno. W końcu do buntownika było mu bardzo daleko.
Nie przestawał jednak oglądać fatałaszków, jakie wskazywał mu Przybylski.
Bo tak – może i był w stanie docenić ładny obraz, wzór dywanu czy może kobiece piękno, co jakiś czas znajdując sobie to nowy obiekt bezwstydnych westchnień, jednak nic we Wrońskim nie wskazywało na to, że potrafił się ładnie ubrać czy na ogół wiedział jak estetycznie wyglądać. Miał fryzurę jak sprzed epoki, golił się jak mu się podobało, nie nosił kapeluszy (bo gdy kiedyś miał dwa, prędzej czy później jeden mu ukradziono, a drugi zgubił gdzieś podczas dobrej zabawy na dancingu), dodatkowo ubrania miał w większości szyte przez matkę, która już dawno nie nadążała za galopującym światem. I co było w tym najgorsze – w większości przypadków nie widział w tym nic złego, chyba, że ktoś mu ubliżył.
Po krótkich przygodach z przemoczonymi i śmierdzącymi ludźmi w tramwajach, oraz po dostaniu się praktycznie od serca warszawskiego wręcz City, bo to właśnie tutaj można było obserwować stolicę od strony nieco nowoczesnej, Wroński w pewnym momencie nieco zgubił się w chaosie, jaki wywoływały sznury ludzi wędrujących przez uliczki w kierunkach tak różnych, jak różna była sama Japonia od Etiopii, i teraz musiał doganiać Przybylskiego pędzącego do przodu niczym taran.
- Tylko na zewnątrz. Ja raczej nie kupowałem ubrań, tylko matka mi szyła. Ale teraz ma już mniej siły i za dużo zleceń… – zakłopotał się. Idiotycznie też było mu powiedzieć matce, że zgubił marynarkę. Takich rzeczy się nie gubi. Chociaż… Tego samego wieczoru wrócił trochę napruty. To mogło tłumaczyć gubienie przedmiotów, a nawet bezsensowne ich z siebie zrzucanie.
Chwilę zamyśliwszy się i ślepo podążając za Apolinarym, nie zauważył nawet, że byli już wewnątrz imponującej z zewnątrz i z wewnątrz budowli. Było w niej coś świeżego, nawet przy tym całym zagraceniu jej towarami. Wroński miał wrażenie, że przy takiej ilości fatałaszków, dom towarowy mógłby ubrać całą Warszawę. Ktoś, kto był jego posiadaczem, musiał być cholernie bogatym człowiekiem.
- Co? Ultramaryn? – zapłakał niemal Wroński. Dobrze, może zapłakać w tym wypadku to słowo solidnie na wyrost, ale w każdym razie – jęknął nieco, widocznie przytłoczony zarówno powagą tego miejsca, rozmaitymi krojami, jak i standardowo – niezrozumiałym słownictwem dziennikarza. Nie miał pewności czy te szalone odcienie o których mówił, nie były znowu jakimiś popisem języków bardziej czy mniej charczących. – Wiesz co, a co powiesz na brązowy?
Wroński nie miał gustu i nie zna się na kolorach. Jego aura krzyczała to całą sobą.
W tym momencie podszedł do nich jakiś blady młodzik, ubrany pewnie w strój z tego samego miejsca, w którym pracował, jakby będąc żywym manekinem. Był wyraźnie młodszy od ich obydwu.
- Dzień dobry panom, można w jakikolwiek sposób pomóc? Mogę pokazać kilka najnowszych projektów – zaproponował uprzejmie, patrząc ku nim nienachalnie, co jeszcze tylko bardziej wystraszyło Aleksandra, który przy słowie „projekt”, spodziewał się horrendalnych cen. Właściwie – z początku spodziewał się, że pójdą do jakiegoś mniej czy bardziej utalentowanego krawca i po prostu zamówi byle co, a nie tutaj.
- Nie, dziękuję, tylko się rozglądamy… – spróbował odpędzić młodzieńca tak samo uprzejmie, jak ten wcześniej ich pytał.
Gdy chłopak po kiwnięciu głową, odsunął się kilka kroków dalej, by wypatrywać innych klientów, Wroński spojrzał na Apolinarego beznadziejnie.
- Ciekawe czy po tym wszystkim będzie mnie dalej stać na piwne poniedziałki… Chciałbym po prostu, żeby pasowała do reszty moich ubrań. Żebym nie musiał pod ten zakup dokonywać kolejnych, jak jakaś kobieta… – pokręcił głową. Sam też przyglądał się ubraniom, z każdą chwilą już trochę mniej zmieszany, widocznie się adaptując. Tak samo, jak zaadaptował się w kilka dni praktycznie zupełnie do myśli, że nigdy już nie zobaczy kobiety, na którą gapił się praktycznie cały czas od miesięcy. – Właściwie, tak teraz się zastanawiam. Pewnie dużo innych dziennikarzy też próbuje dowiedzieć się coś o tej sprawie…? Kolejnego dnia w pracy widzieliśmy przecież całe chmary.
Po raz kolejny zaczął nieco okalająco, widocznie dopiero mając zamiar przejść do sedna po tym, jak upewni się, że marynarka z materiału połyskującego w jakiś dziwny satynowy sposób, jest tak samo miła w dotyku jak się wydawała.
- Nie robicie tak czasami, że podrzucacie przeciwnikom jakieś może fałszywe ale brzmiące wiarygodnie informacje, byle nie ośmieszyć siebie, tylko możliwie ich, jeżeli nie okażą się prawdą? – spytał Wroński, faktycznie ciekawy. Było w tym coś przebiegłego, sugerującego, że on by tak nie zrobił, ale ludzie zdeterminowani by odkryć prawdę jako pierwsi – mogli rzucać takie kłody pod nogi. – Chodziło mi o to czy nie publikujecie fałszywych informacji, jakichś durnych domysłów, byle tylko śledzić reakcję publiczną. W sensie – nie weryfikujecie tak swoich domysłów?
Może było to nieprofesjonalne i godziło w poszanowanie „paradygmatu” dziennikarskiego. Wroński nie wiedział, stąd po prostu pytał.
- Za publikowanie kłamstw są w ogóle jakieś kary, prócz obcięcia pensji czy zwolnienia? W sensie trafia się za to do więzienia? – zawahał się. – Albo za jakieś szkodliwe przekonania? – za to już prędzej, właściwie – za to zawsze spotykała kara. Jeżeli nie jawna, to nieco ukryta przed oczami ludzi. Wroński wierzył poniekąd, że Polska chociaż była wolna, często odbierała wiele wolności swoim obywatelom. Nie mówił o tym jednak głośno. W końcu do buntownika było mu bardzo daleko.
Nie przestawał jednak oglądać fatałaszków, jakie wskazywał mu Przybylski.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie było filozofią domyśleć się, iż młody Wroński bestią modową nie było, bo z jakiej racji mógłby, raczej nie uczony szyku, poddany gustowi matki, która znała zapewne tylko starą szkołę szycia. Przybylski to wiedział, widział a teraz nawet mógł doświadczyć, gdy przy gamie kolorów, odcieni, fasonów i wzorów, zostało mu zaproponowane kupienie marynarki brązowej. Młody panicz, bo tak pieszczotliwie chyba należałoby Apolinarego nazwać, żachnął się, opuścił bezładnie ręce wzdłuż ciała i spojrzał na towarzysza. A spojrzenie to miało w sobie coś absolutnie szykanującego, gromiącego, a jakby temu przyglądała się Żłobińska, może pierwszy raz w życiu kogoś byłaby pochwaliła a tym kimś byłby właśnie Przybylski, natomiast spojrzenie przedmiotem pochwały. Zbliżył się do Wrońskiego, wręczając mu marynarkę koloru wina z Bordeaux.
- Panie Aleksandrze, chcesz wyglądać jak dżentelmen czy jak, za przeproszeniem gówno? Bo gówno też panie Aleksandrze bywa brązowe…- Syknął doń jadowicie aż oczy mu błysnęły groźnie. Podobnie też spojrzał na młodego subiekta, choć wgłębi wcale nie chciał. Szczęśliwie to Wroński odpowiedział grzecznie na propozycję pomocy, gdyż Apolinary nadal będąc zaaferowany kolorem brązowym, gotów był nawet ugryźć.
- Słuchaj, dobrze wyglądać nie oznacza być kobietą. Jaka dama chce źle ubranego mężczyznę? Chyba tylko źle ubrana. Nawet jak dżentelmen będzie ubrany w tańsze, ale dobrze leżące i w miarę modne fasony, to go zachce nawet arystokratka, bo to sygnał, że będzie o nią dbał, by miała się zawsze dobrze wystroić - mówił tonem prawdziwego znawcy, choć nie było w tym żadnej ironii, w końcu Apolinary zająć się sobą umiał i robił to nadzwyczaj dla jego płci pieczołowicie. Nie wiedział z czego to miał, a może z życia z Kasieńką, która o własną urodę również mało nie dbała?
- Ten krawat! Przymierz jeszcze ciemną zieleń albo nie, bo nie będziemy do siebie pasować. Zieleń się ze mną gryzie a oczy wcale nie pomagają. Proszę, brudny błękit z kolekcji wiosna/lato. Nosić możesz również do b r ą z o w y c h spodni, bo odwraca uwagę od ohydy tychże kolorów. A tu karmin z delikatnym wzorem w pionowe paski…Spójrz jak podkreśli ci oczy i optycznie wydłuży sylwetkę. Ale do tego koniecznie spodnie…- Po tym wynalazł odpowiednie w komplecie spodnie, dobierając na oko rozmiar i podał mu przy tym, zakrywając metkę, aby nie dojrzał ceny. Co prawda nie był to sklep szczególnie drogi, choć zaliczał się do tych luksusowych, lecz bardziej ze względów powierzchniowych oraz wizualnych. Tutaj ubrać mógł się każdy średniozamożny.
- Do karminu można ubrać każdy kolor i wzór. Pasuje doskonale! A jakbyś sobie szczególnie życzył ciemny, lecz użytkowy – heban. Sam noszę, na przykład dzisiaj. Ta jest inna, bo zapinana dwurzędowo, lecz nie została ściągnięta w talii, co nadaje bardziej użytkowego niż eleganckiego stylu. Genialnie wyglądałaby z płaszczem przed kostkę. Ale jak nosić heban, to tylko z jasnymi krawatami, żeby uzyskać efekt kontrastu. Kontrast w kolorach kojarzy się z zamożnością. - Gadaniu nie było końca, lecz Apolinary dzięki temu zapomniał, choć na chwile o Madeyskim, cały poświęcając się pasji zakupów oraz sztuce doboru. A że modela miał szczupłego oraz miłego, do tego pozostawiając wyzwanie pod postacią wzrostu, durzył się w tym jak zaczarowany. I jedynie nowy temat na moment odwiódł go od tychże rozważać o estetyce.
- To nie jest częste, przynajmniej w dziennikarstwie kryminalnym oraz politycznym. Takie zabiegi głównie wykorzystywane są w celach wypromowania jakiś nowych osobistości albo wznieceniu sensacji bożyszczem tłumu- zaczął, wahając się między dwoma materiałami, dotykając ich bez przekonania. - To jest karalne, oczywiście, sam wiem po sobie. Ile już razy miałem wizytę na posterunku, gdzie tłumaczyłem się z jakiś…podobno pomówień i szachrajstw…- westchnął i zastygł, jakby przypomniało mu się coś szczególnie bolesnego, lecz po chwili znów mówił dalej z pełnym przekonaniem. Wzniósł pistacjowe oczy na towarzysza.
- Muszę Ci jednak powiedzieć Aleksandrze, wszystko co kiedykolwiek wyszło spod mojego pióra jest prawdą. Nawet jak wydawałaby się głupia, niedorzeczna lub zmyślona albo przekupiona…To tylko tak, abyś wiedział, bo gdybym nie był przekonany do tego co piszę, to bym nigdy nie pisał. Zależy mi na prawdziwe - wyznał bardzo szczerze. Apolinary jako dziennikarz podjął się tematów trudnych, zwłaszcza, iż czasy w Rzeczpospolitej nie sprzyjały owej prawdziwe, której tak usilnie pożądał. Musiał wręcz tańczyć słowem, by w myśl inteligentnego czytelnika coś zostało a głupi i cenzor, co najwyżej się zaśmiał. Nie było to łatwe, bo w całym swoim trudzie zwykle wychodził na szaleńca, którego wizja polityczna miesza się z tym, czym ludzie zwykli być bombradowani- przez innych dziennikarzy lub propagandę. Zapewne gdyby nie nazwiska znane, Przybylski szybko zostałby zdegradowany do roli pisania reklam na afiszach lub recenzji sztuk niskich lotów.
- Niewielu jest takich młodych i ambitnych jak ja. Trudno nie ulec presji starej gwardii redaktorksiej. Sam czasem byłem na skraju. A ci starsi, jak Skotnicki… Mówiłem ci o Skotnickim? Może innym razem, ale tacy w średnim wieku mają rodziny na utrzymaniu i żony na upilnowaniu, nie mówiąc o dzieciach. Nie bawią się w dochodzenia, jak sępy krążą nad rzecznikami i policją. Czasem rzucą własnym pomysłem na zakończenie historii dla smaczku, żeby prosty lud miał co czytać. - Wszystko się zdarzało, to było prawda a Wroński nie wymijał się w swoich podejrzeniach z prawdą. Wszystko zależało od profesjonalizmu nie tyle danych dziennikarzy a gazety, bo jak wiadomo to ona dyktuje jakie treści i w jakiej formie będą w niej zamieszczane a czytelnicy zawsze się znajdą, skoro horoskopy mają swoją niszę, to wszystko będzie mieć. Z takiego założenia wychodził Apolinary i tak też było.
- Boisz się, że ktoś tak mógłby wrobić nas? Wątpię, jesteśmy i będziemy zawsze pierwsi. Wiemy więcej nawet od policji, która zaczęła dopiero szukać.
Na ostatnie pytanie Przybylski zawahał się i rozglądnął dookoła. Nie było przy nich wielu klientów, a subiekt trzymał się na bezpieczną dla tematu odległość, ale Apolinary nie zdecydował się na to ryzyko.
- Innym razem Ci powiem, jak to… Jest naprawdę. - dodał przepraszającym tonem. - A teraz śmigaj do przebieralni. Ja też coś dla siebie mam…
To powiedziawszy wskazał na krótką marynarkę, wykonaną w rodzaju płaszcza, zapinaną na zakładkę w okolicach talii. Kolor był co prawda jasny, lecz szaroście modne nie były wyłącznie latem. Zachęcony tym Przybylski pociągnął go w stronę, gdzie takowe garderoby się znajdowały i całkiem bezpardonowo wepchnął nieszczęsnego Aleksandra, z mocą dobranych materiałów w rękach do jednej z zasuwanych ciężką kotarą kabiny o półkolistym kształcie.
- Wyjdź do mnie proszę jak się przebierzesz - poprosił Apolinary, zaglądając na powrót do przebieralni, upewniając się, iż Wroński na pewno przed nim się zaprezentuje.
- Panie Aleksandrze, chcesz wyglądać jak dżentelmen czy jak, za przeproszeniem gówno? Bo gówno też panie Aleksandrze bywa brązowe…- Syknął doń jadowicie aż oczy mu błysnęły groźnie. Podobnie też spojrzał na młodego subiekta, choć wgłębi wcale nie chciał. Szczęśliwie to Wroński odpowiedział grzecznie na propozycję pomocy, gdyż Apolinary nadal będąc zaaferowany kolorem brązowym, gotów był nawet ugryźć.
- Słuchaj, dobrze wyglądać nie oznacza być kobietą. Jaka dama chce źle ubranego mężczyznę? Chyba tylko źle ubrana. Nawet jak dżentelmen będzie ubrany w tańsze, ale dobrze leżące i w miarę modne fasony, to go zachce nawet arystokratka, bo to sygnał, że będzie o nią dbał, by miała się zawsze dobrze wystroić - mówił tonem prawdziwego znawcy, choć nie było w tym żadnej ironii, w końcu Apolinary zająć się sobą umiał i robił to nadzwyczaj dla jego płci pieczołowicie. Nie wiedział z czego to miał, a może z życia z Kasieńką, która o własną urodę również mało nie dbała?
- Ten krawat! Przymierz jeszcze ciemną zieleń albo nie, bo nie będziemy do siebie pasować. Zieleń się ze mną gryzie a oczy wcale nie pomagają. Proszę, brudny błękit z kolekcji wiosna/lato. Nosić możesz również do b r ą z o w y c h spodni, bo odwraca uwagę od ohydy tychże kolorów. A tu karmin z delikatnym wzorem w pionowe paski…Spójrz jak podkreśli ci oczy i optycznie wydłuży sylwetkę. Ale do tego koniecznie spodnie…- Po tym wynalazł odpowiednie w komplecie spodnie, dobierając na oko rozmiar i podał mu przy tym, zakrywając metkę, aby nie dojrzał ceny. Co prawda nie był to sklep szczególnie drogi, choć zaliczał się do tych luksusowych, lecz bardziej ze względów powierzchniowych oraz wizualnych. Tutaj ubrać mógł się każdy średniozamożny.
- Do karminu można ubrać każdy kolor i wzór. Pasuje doskonale! A jakbyś sobie szczególnie życzył ciemny, lecz użytkowy – heban. Sam noszę, na przykład dzisiaj. Ta jest inna, bo zapinana dwurzędowo, lecz nie została ściągnięta w talii, co nadaje bardziej użytkowego niż eleganckiego stylu. Genialnie wyglądałaby z płaszczem przed kostkę. Ale jak nosić heban, to tylko z jasnymi krawatami, żeby uzyskać efekt kontrastu. Kontrast w kolorach kojarzy się z zamożnością. - Gadaniu nie było końca, lecz Apolinary dzięki temu zapomniał, choć na chwile o Madeyskim, cały poświęcając się pasji zakupów oraz sztuce doboru. A że modela miał szczupłego oraz miłego, do tego pozostawiając wyzwanie pod postacią wzrostu, durzył się w tym jak zaczarowany. I jedynie nowy temat na moment odwiódł go od tychże rozważać o estetyce.
- To nie jest częste, przynajmniej w dziennikarstwie kryminalnym oraz politycznym. Takie zabiegi głównie wykorzystywane są w celach wypromowania jakiś nowych osobistości albo wznieceniu sensacji bożyszczem tłumu- zaczął, wahając się między dwoma materiałami, dotykając ich bez przekonania. - To jest karalne, oczywiście, sam wiem po sobie. Ile już razy miałem wizytę na posterunku, gdzie tłumaczyłem się z jakiś…podobno pomówień i szachrajstw…- westchnął i zastygł, jakby przypomniało mu się coś szczególnie bolesnego, lecz po chwili znów mówił dalej z pełnym przekonaniem. Wzniósł pistacjowe oczy na towarzysza.
- Muszę Ci jednak powiedzieć Aleksandrze, wszystko co kiedykolwiek wyszło spod mojego pióra jest prawdą. Nawet jak wydawałaby się głupia, niedorzeczna lub zmyślona albo przekupiona…To tylko tak, abyś wiedział, bo gdybym nie był przekonany do tego co piszę, to bym nigdy nie pisał. Zależy mi na prawdziwe - wyznał bardzo szczerze. Apolinary jako dziennikarz podjął się tematów trudnych, zwłaszcza, iż czasy w Rzeczpospolitej nie sprzyjały owej prawdziwe, której tak usilnie pożądał. Musiał wręcz tańczyć słowem, by w myśl inteligentnego czytelnika coś zostało a głupi i cenzor, co najwyżej się zaśmiał. Nie było to łatwe, bo w całym swoim trudzie zwykle wychodził na szaleńca, którego wizja polityczna miesza się z tym, czym ludzie zwykli być bombradowani- przez innych dziennikarzy lub propagandę. Zapewne gdyby nie nazwiska znane, Przybylski szybko zostałby zdegradowany do roli pisania reklam na afiszach lub recenzji sztuk niskich lotów.
- Niewielu jest takich młodych i ambitnych jak ja. Trudno nie ulec presji starej gwardii redaktorksiej. Sam czasem byłem na skraju. A ci starsi, jak Skotnicki… Mówiłem ci o Skotnickim? Może innym razem, ale tacy w średnim wieku mają rodziny na utrzymaniu i żony na upilnowaniu, nie mówiąc o dzieciach. Nie bawią się w dochodzenia, jak sępy krążą nad rzecznikami i policją. Czasem rzucą własnym pomysłem na zakończenie historii dla smaczku, żeby prosty lud miał co czytać. - Wszystko się zdarzało, to było prawda a Wroński nie wymijał się w swoich podejrzeniach z prawdą. Wszystko zależało od profesjonalizmu nie tyle danych dziennikarzy a gazety, bo jak wiadomo to ona dyktuje jakie treści i w jakiej formie będą w niej zamieszczane a czytelnicy zawsze się znajdą, skoro horoskopy mają swoją niszę, to wszystko będzie mieć. Z takiego założenia wychodził Apolinary i tak też było.
- Boisz się, że ktoś tak mógłby wrobić nas? Wątpię, jesteśmy i będziemy zawsze pierwsi. Wiemy więcej nawet od policji, która zaczęła dopiero szukać.
Na ostatnie pytanie Przybylski zawahał się i rozglądnął dookoła. Nie było przy nich wielu klientów, a subiekt trzymał się na bezpieczną dla tematu odległość, ale Apolinary nie zdecydował się na to ryzyko.
- Innym razem Ci powiem, jak to… Jest naprawdę. - dodał przepraszającym tonem. - A teraz śmigaj do przebieralni. Ja też coś dla siebie mam…
To powiedziawszy wskazał na krótką marynarkę, wykonaną w rodzaju płaszcza, zapinaną na zakładkę w okolicach talii. Kolor był co prawda jasny, lecz szaroście modne nie były wyłącznie latem. Zachęcony tym Przybylski pociągnął go w stronę, gdzie takowe garderoby się znajdowały i całkiem bezpardonowo wepchnął nieszczęsnego Aleksandra, z mocą dobranych materiałów w rękach do jednej z zasuwanych ciężką kotarą kabiny o półkolistym kształcie.
- Wyjdź do mnie proszę jak się przebierzesz - poprosił Apolinary, zaglądając na powrót do przebieralni, upewniając się, iż Wroński na pewno przed nim się zaprezentuje.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach