MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Kulka x Middie
Kulka x Middie
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W czasie gdy Katarzyna podjęła próbę kokietowania Aleksandra, Apolinary mierzył się z Dariuszem na korcie. I choć to on zwykł bratu dopiekać, nie tyle techniką, którą nie mógł się pochwalić a zwrotnością i skocznością, teraz znudzony, niemal ospały biegał z jednego rogu ku drugiemu, niczym niedożywiona szkapa. Dariusz zauważył tę zmianę w zacięciu młodszego, więc po skończonym treningu postanowił go zagadać, swoim ubogim humorem:
- Ciężka noc, co? Blondynka? - Zaśmiał się, trącając Apolinarego przyjacielsko łokciem. Ten tylko spojrzał na Dariusza z zażenowaniem, ale nie chcąc robić mu przykrości, zignorowaniem owego pytania odpowiedział wymijająco:
- Była dosyć…chłodna- przyznał już w szatni, ściągając z siebie koszulę. - Noc i…”blondynka” - dodał jeszcze, wycierając oblepione potem ciało.
- Ojjj, byczku, przykro mi- Ciągnął starszy z braci Przybylskich, chcąc usilnie wzbudzić w Apolinarym jakiegoś emocje odmienne od wyjątkowo mu przykrego znudzenia. Zawsze się starał, lepiej czy gorzej, choć z czasem docierało do niego, iż próby zbliżenia się do Apolinarego były czymś na zasadzie syzyfowych prac. Żona już dawno kazała mu odpuścić, a nawet urwać kontakt, a jednak on nie potrafił wyzbyć się miłości do tego wiecznie przy nim nastroszonego młodzieńca. Czuł się wobec niego zobowiązany, spłacając wszelkie szkolne złości, jakie sobie w dziecięcych latach wyrządzali.
- Dariuszu, a…czy wiesz coś w sprawie tej aktorki, którą zamordowano w Teatrze Wielkim – Krystyna von Braun? - Zagadnął nagle dziennikarz. Nastała chwila ciszy, w której Dariusz zastanawiał się ile warto mu powiedzieć, zapewne, właśnie to szacował, znając brata na tyle dobrze, by wiedzieć, iż źle podane informacje mogą skutkować w przyszłości wieloma nieciekawymi wypadkami.
- Z jakiej okazji pytasz?- Postanowił się na wszelki wypadek dopytać.
- Byłem tam wtedy. Jestem ciekawy, czy prokuratura podjęła śledztwo. Mam znajomego w teatrze i mówił, że jeszcze policja nie bierze na przesłuchania. To trochę dziwne, zważywszy, że dziewczyna nie ma byle jakiego nazwiska. Czy ambasada w Niemczech kontaktowała się już z polskimi władzami?
Co prawda Krystyna zapewne miała obywatelstwo polskie, ale skoro na pogrzebie przyjechała delegacja z partii politycznej Niemiec, zastanawiam się, czy przypadkiem nie miała obywatelstwa podwójnego.
- Wiem jedno: sprawa ruszyła od razu. Z tego co pamiętam w sobotę rano pierwsze akta spisywano. Przy tym było jeszcze dwie inne sprawy o morderstwo, ale u nas w prokuratorze był z tą von Braun niemałe komplikacje - mówił Dariusz nieprzejętym tonem
- Jakie komplikacje?- Zainteresował się zaraz Apolinary, w końcu zwracając się ku bratu z błyskiem sensacji w oku. Dariusz stojąc tyłem nie dojrzał tego, dlatego nieprzejęty uzupełnić wypowiedź:
- Ach, podobno zniknęły jakieś dokumenty z biura. Były w nich jakieś zeznania, podobno ktoś od razu po wydarzeniu przyszedł już nie na policję, ale do samego Bekermana, który sprawę otrzymał, jako że podobno ojciec chciał wykładać niemałe na to pieniądze. Odmówiono mu przyjęcia pieniędzy, ale obiecano dać kogoś dobrego. Dali Lucjana Bekermana…
- Lucjana Bekermana…?- Powtórzył zaskoczony, widocznie nie myśląc, iż trafić mogło się komuś innemu jak Grabowskiemu. Co by nie mówić, szanowany Lucjan Bekerman miał od Grabowskiego lepszą sławę, z pewnością ten nie był uważany za marionetkę ślepo oddaną władzy, choć nie było to żadną tajemnicą, iż prokurator miał sympatie socjalistyczne. - Dobrze, dobrze, a co z tymi aktami?
- Aktami…Skradziono. Co powiedział tamten świadek, zniknęły, bo już w sobotę wieczorem ich nie było. Nie odnaleziono ich jeszcze.
- Bekerman nie napisał nowych? Mógł pamiętać, choć trochę, przecież to parę słów, istotnych dla sprawy, żaden wysiłek odtworzyć!- Obruszył się jakby Apolinary, nakładając na siebie świeży koszulkę polo.
- Ach, nie, nie, to nie Bekerman spisywał, ale jego asesor – Wacław Młynarczyk.
- To co asesor nie ma pamięci?
- Nie, nie ma zezwolenia, żeby zeznań słuchać. Nie jest od tego, więc mógł zaoferować spisywanie. Nie jest dokładnie określona nasza rola w śledztwie, dlatego możemy zająć się tylko robotą papierkową i ewentualnie dobierać sprawozdania medycyny sądowej.
- Co za idiotyzm, więc co!? Chcesz mi powiedzieć, że człowiek istotny w nie byle jakim morderstwie przyszedł, chciał złożyć zeznanie samemu prokuratorowi a asesor zaproponował mu kartkę i piórko, powiedz, że to żart!
Dariusz pokręcił głową.
- Takie są procedury. Młynarczyk zrobił tak jak mu nakazywały jego kompetencje. Nie gniewaj się tak! To nie moja wina! Ich problem, to ich sprawa! Zresztą, gorączkujesz się, jakby cię t obchodziło a przecież sprawę dostał Skotnicki. Czytałem jego artykuł, więc zajmij się swoimi sprawami, Apolinary!- Wybuchnął również, lecz mając w sobie więcej ogłady niż młodszy brat westchnął. - Oj, Apollo, lubisz tak na mnie pofuczeć. Szofer czeka, jak dojedziesz do domu, pozdrów Malinowską.
Na tym skończywszy temat, a przynajmniej temat konkretny, Apolinary wsiadł do podstawionego przez brata automobilu i zaczął myśleć nad słowami jego brata. Cieszył się, z jednej strony, iż miał kogoś, kto zawsze podpowie mu, co dzieje się na froncie przy stołkach wyżej, z drugiej jednak nie widział Bekermana w roli prokuratora sprawy morderstw. Człowiek ten, choć był już zasłużony i z pewnością doświadczony w sądownictwie, raczej podejmował sprawy przekrętów finansowych. I tak jak już Apolinary w myślach wspomniał, faktycznie Lucjan Bekerman uchodził za tego lepszego, niesprawiającego problemów prokuratora, którego dorobek szanowali nawet skazani, jednak, czy sprawa morderstwa Niemki, potrzebowała specjalisty do krętactwa bankowego? Czy sprawa morderstwa, jednego z dziesiątek innych, podobnych, potrzebowała kogoś tak dobrego w ogóle? Faktem był, iż von Braun gotów był dopłacić za szybkie rozwiązanie sprawy, tym samym odpowiadając na pytanie, czy to on będzie oskarżycielem. To potwierdzałoby tylko o specjalności morderstwa na łonie teatru. Teraz Przybylski miał pewność, iż sprawa nie z byle powodu może zostać ochrzczona mianem grubszej.
Wysiadł z samochodu pod praską kamienicą i pierwszym, co zrobił, to sprawdził, czy Aleksander już przyszedł. Było po pierwszej, a wziąwszy poprawkę na jego spóźnialstwo liczył, iż jednak będzie obecny w różowym saloniku. I faktycznie, wszystko wskazywało na to, iż w mieszkaniu było więcej osób jak Katarzyna, co poznał po filiżankach z kawą. Głosy dochodziły jednak z kuchni, co zaskoczyło Przybylskiego a zarazem zaniepokoiło. Znał sztuczki Katarzyny, a pojawiwszy się naprzeciw dwójki, został świadkiem jeden z nich. Z niemałym niesmakiem patrzył jak Wroński smakuje bulionu z łyżki, którą trzymała.
- Dobrze się bawicie beze mnie? Dzień dobry, tak po za tym. Przestań się wygłupiać Kasieńko, tylko podawaj obiad.
Pijać duszkiem schłodzoną herbatę, oglądał się na Wrońskiego, spojrzeniem karcącym, aż zdenerwowanym, choć ten widocznie spłoszony nagłym zamieszaniem, które wywołał Przybylski nawet tego nie dostrzegł. Dalej Apolinary musiał postąpić zgodnie z instrukcjami Katarzyny, które znał na pamięć, skoro cytowała je co każdą środę po jego treningu. Wymył się z ciążącego na skórze potu, myśląc już o pachnącym obiedzie, do którego dołączył jako ostatni, choć nabrał sobie najwięcej.
- Nie, to inny rodzaj „wyglądania źle”-odpowiedział na pytanie, które w zamyślenie było raczej retorycznym. - Dzisiaj nie masz na sobie mojego ulubionego garnituru, to inna sprawa.- Dodał, zajadając się flaczkami. Upomniał jeszcze Katarzynę, by nie przesadzała z przyprawami, choć w generalnym smaku, bardzo mu podpasowało. Nie mógł jednak rozpieszczać gosposi pochwałami, pamiętając jeszcze czasy, początków ich wspólnego mieszkania.
- Kto to Alicja?- Zapytała nagle Kasieńka, z jakąś przesadną zazdrością w tonie, niemal zawodem, który szybko rozbiegł się po odpowiedzi Apolinarego, iż to młodsza siostra.
- A ja…dowiedziałem się kto prowadzi śledztwo w tej sprawie. I nie jest to Grabowski a Bekerman. Po obiedzie Ci o nim opowiem. Co więcej…Podobno ktoś okradł biuro asesora Bekermana z jakiś bardzo ważnych, tajnych zeznań. Oczywiście, tumany- idioci postępują jak zapisano im w przepisach, więc ani jeden, ani drugi nie wiedzą o co chodziło w tych zeznaniach. Młynarczyk Wacław, ten asesor, wie pewnie kim był ten człowiek, więc…powinniśmy go dopaść. I najlepiej, jakby dopaść złodzieja. Tylko nie wiem czy jest sens i możliwości. Zresztą, skoro ktoś zdołał okraść gabinet prokuratora w sądzie, to pewnie nie był to pierwszy lepszy złodziejaszek. Tak jak ten morderca. Ktoś ma…genialne zaplecze ludzi od brudnej roboty.
- Ciężka noc, co? Blondynka? - Zaśmiał się, trącając Apolinarego przyjacielsko łokciem. Ten tylko spojrzał na Dariusza z zażenowaniem, ale nie chcąc robić mu przykrości, zignorowaniem owego pytania odpowiedział wymijająco:
- Była dosyć…chłodna- przyznał już w szatni, ściągając z siebie koszulę. - Noc i…”blondynka” - dodał jeszcze, wycierając oblepione potem ciało.
- Ojjj, byczku, przykro mi- Ciągnął starszy z braci Przybylskich, chcąc usilnie wzbudzić w Apolinarym jakiegoś emocje odmienne od wyjątkowo mu przykrego znudzenia. Zawsze się starał, lepiej czy gorzej, choć z czasem docierało do niego, iż próby zbliżenia się do Apolinarego były czymś na zasadzie syzyfowych prac. Żona już dawno kazała mu odpuścić, a nawet urwać kontakt, a jednak on nie potrafił wyzbyć się miłości do tego wiecznie przy nim nastroszonego młodzieńca. Czuł się wobec niego zobowiązany, spłacając wszelkie szkolne złości, jakie sobie w dziecięcych latach wyrządzali.
- Dariuszu, a…czy wiesz coś w sprawie tej aktorki, którą zamordowano w Teatrze Wielkim – Krystyna von Braun? - Zagadnął nagle dziennikarz. Nastała chwila ciszy, w której Dariusz zastanawiał się ile warto mu powiedzieć, zapewne, właśnie to szacował, znając brata na tyle dobrze, by wiedzieć, iż źle podane informacje mogą skutkować w przyszłości wieloma nieciekawymi wypadkami.
- Z jakiej okazji pytasz?- Postanowił się na wszelki wypadek dopytać.
- Byłem tam wtedy. Jestem ciekawy, czy prokuratura podjęła śledztwo. Mam znajomego w teatrze i mówił, że jeszcze policja nie bierze na przesłuchania. To trochę dziwne, zważywszy, że dziewczyna nie ma byle jakiego nazwiska. Czy ambasada w Niemczech kontaktowała się już z polskimi władzami?
Co prawda Krystyna zapewne miała obywatelstwo polskie, ale skoro na pogrzebie przyjechała delegacja z partii politycznej Niemiec, zastanawiam się, czy przypadkiem nie miała obywatelstwa podwójnego.
- Wiem jedno: sprawa ruszyła od razu. Z tego co pamiętam w sobotę rano pierwsze akta spisywano. Przy tym było jeszcze dwie inne sprawy o morderstwo, ale u nas w prokuratorze był z tą von Braun niemałe komplikacje - mówił Dariusz nieprzejętym tonem
- Jakie komplikacje?- Zainteresował się zaraz Apolinary, w końcu zwracając się ku bratu z błyskiem sensacji w oku. Dariusz stojąc tyłem nie dojrzał tego, dlatego nieprzejęty uzupełnić wypowiedź:
- Ach, podobno zniknęły jakieś dokumenty z biura. Były w nich jakieś zeznania, podobno ktoś od razu po wydarzeniu przyszedł już nie na policję, ale do samego Bekermana, który sprawę otrzymał, jako że podobno ojciec chciał wykładać niemałe na to pieniądze. Odmówiono mu przyjęcia pieniędzy, ale obiecano dać kogoś dobrego. Dali Lucjana Bekermana…
- Lucjana Bekermana…?- Powtórzył zaskoczony, widocznie nie myśląc, iż trafić mogło się komuś innemu jak Grabowskiemu. Co by nie mówić, szanowany Lucjan Bekerman miał od Grabowskiego lepszą sławę, z pewnością ten nie był uważany za marionetkę ślepo oddaną władzy, choć nie było to żadną tajemnicą, iż prokurator miał sympatie socjalistyczne. - Dobrze, dobrze, a co z tymi aktami?
- Aktami…Skradziono. Co powiedział tamten świadek, zniknęły, bo już w sobotę wieczorem ich nie było. Nie odnaleziono ich jeszcze.
- Bekerman nie napisał nowych? Mógł pamiętać, choć trochę, przecież to parę słów, istotnych dla sprawy, żaden wysiłek odtworzyć!- Obruszył się jakby Apolinary, nakładając na siebie świeży koszulkę polo.
- Ach, nie, nie, to nie Bekerman spisywał, ale jego asesor – Wacław Młynarczyk.
- To co asesor nie ma pamięci?
- Nie, nie ma zezwolenia, żeby zeznań słuchać. Nie jest od tego, więc mógł zaoferować spisywanie. Nie jest dokładnie określona nasza rola w śledztwie, dlatego możemy zająć się tylko robotą papierkową i ewentualnie dobierać sprawozdania medycyny sądowej.
- Co za idiotyzm, więc co!? Chcesz mi powiedzieć, że człowiek istotny w nie byle jakim morderstwie przyszedł, chciał złożyć zeznanie samemu prokuratorowi a asesor zaproponował mu kartkę i piórko, powiedz, że to żart!
Dariusz pokręcił głową.
- Takie są procedury. Młynarczyk zrobił tak jak mu nakazywały jego kompetencje. Nie gniewaj się tak! To nie moja wina! Ich problem, to ich sprawa! Zresztą, gorączkujesz się, jakby cię t obchodziło a przecież sprawę dostał Skotnicki. Czytałem jego artykuł, więc zajmij się swoimi sprawami, Apolinary!- Wybuchnął również, lecz mając w sobie więcej ogłady niż młodszy brat westchnął. - Oj, Apollo, lubisz tak na mnie pofuczeć. Szofer czeka, jak dojedziesz do domu, pozdrów Malinowską.
Na tym skończywszy temat, a przynajmniej temat konkretny, Apolinary wsiadł do podstawionego przez brata automobilu i zaczął myśleć nad słowami jego brata. Cieszył się, z jednej strony, iż miał kogoś, kto zawsze podpowie mu, co dzieje się na froncie przy stołkach wyżej, z drugiej jednak nie widział Bekermana w roli prokuratora sprawy morderstw. Człowiek ten, choć był już zasłużony i z pewnością doświadczony w sądownictwie, raczej podejmował sprawy przekrętów finansowych. I tak jak już Apolinary w myślach wspomniał, faktycznie Lucjan Bekerman uchodził za tego lepszego, niesprawiającego problemów prokuratora, którego dorobek szanowali nawet skazani, jednak, czy sprawa morderstwa Niemki, potrzebowała specjalisty do krętactwa bankowego? Czy sprawa morderstwa, jednego z dziesiątek innych, podobnych, potrzebowała kogoś tak dobrego w ogóle? Faktem był, iż von Braun gotów był dopłacić za szybkie rozwiązanie sprawy, tym samym odpowiadając na pytanie, czy to on będzie oskarżycielem. To potwierdzałoby tylko o specjalności morderstwa na łonie teatru. Teraz Przybylski miał pewność, iż sprawa nie z byle powodu może zostać ochrzczona mianem grubszej.
Wysiadł z samochodu pod praską kamienicą i pierwszym, co zrobił, to sprawdził, czy Aleksander już przyszedł. Było po pierwszej, a wziąwszy poprawkę na jego spóźnialstwo liczył, iż jednak będzie obecny w różowym saloniku. I faktycznie, wszystko wskazywało na to, iż w mieszkaniu było więcej osób jak Katarzyna, co poznał po filiżankach z kawą. Głosy dochodziły jednak z kuchni, co zaskoczyło Przybylskiego a zarazem zaniepokoiło. Znał sztuczki Katarzyny, a pojawiwszy się naprzeciw dwójki, został świadkiem jeden z nich. Z niemałym niesmakiem patrzył jak Wroński smakuje bulionu z łyżki, którą trzymała.
- Dobrze się bawicie beze mnie? Dzień dobry, tak po za tym. Przestań się wygłupiać Kasieńko, tylko podawaj obiad.
Pijać duszkiem schłodzoną herbatę, oglądał się na Wrońskiego, spojrzeniem karcącym, aż zdenerwowanym, choć ten widocznie spłoszony nagłym zamieszaniem, które wywołał Przybylski nawet tego nie dostrzegł. Dalej Apolinary musiał postąpić zgodnie z instrukcjami Katarzyny, które znał na pamięć, skoro cytowała je co każdą środę po jego treningu. Wymył się z ciążącego na skórze potu, myśląc już o pachnącym obiedzie, do którego dołączył jako ostatni, choć nabrał sobie najwięcej.
- Nie, to inny rodzaj „wyglądania źle”-odpowiedział na pytanie, które w zamyślenie było raczej retorycznym. - Dzisiaj nie masz na sobie mojego ulubionego garnituru, to inna sprawa.- Dodał, zajadając się flaczkami. Upomniał jeszcze Katarzynę, by nie przesadzała z przyprawami, choć w generalnym smaku, bardzo mu podpasowało. Nie mógł jednak rozpieszczać gosposi pochwałami, pamiętając jeszcze czasy, początków ich wspólnego mieszkania.
- Kto to Alicja?- Zapytała nagle Kasieńka, z jakąś przesadną zazdrością w tonie, niemal zawodem, który szybko rozbiegł się po odpowiedzi Apolinarego, iż to młodsza siostra.
- A ja…dowiedziałem się kto prowadzi śledztwo w tej sprawie. I nie jest to Grabowski a Bekerman. Po obiedzie Ci o nim opowiem. Co więcej…Podobno ktoś okradł biuro asesora Bekermana z jakiś bardzo ważnych, tajnych zeznań. Oczywiście, tumany- idioci postępują jak zapisano im w przepisach, więc ani jeden, ani drugi nie wiedzą o co chodziło w tych zeznaniach. Młynarczyk Wacław, ten asesor, wie pewnie kim był ten człowiek, więc…powinniśmy go dopaść. I najlepiej, jakby dopaść złodzieja. Tylko nie wiem czy jest sens i możliwości. Zresztą, skoro ktoś zdołał okraść gabinet prokuratora w sądzie, to pewnie nie był to pierwszy lepszy złodziejaszek. Tak jak ten morderca. Ktoś ma…genialne zaplecze ludzi od brudnej roboty.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wroński nawet nie próbował ukrywać zdziwienia, gdy usłyszał nowiny na temat prokuratora, który zajmie się sprawą Krystyny. Brwi ciemnowłosego poszybowały ku górze, a zmarszczka na czole uśmiechnęła się zarówno do Katarzyny, jak i Apolinarego. Cóż – wcześniej nastraszony prokuratorem od spraw brzeskich, Aleksander przygotował się na to, że będą musieli mierzyć się z człowiekiem skrajnie upolitycznionym. Tymczasem otrzymali do historii kogoś, kto pozornie wydawał się w żaden sposób nie być prywatnie związany ze sprawą.
Wydawał się, ale jaka była prawda?
- To jak oni, nie wiedzą co w nich było, ale już wiedzą, że były bardzo ważne i tajne? No nieźle. Oni serio nie czytają zeznań w tak głośnych sprawach? Nawet z czystej ciekawości? – dopytał mężczyzna, autentycznie zaniepokojony obecnym stanem zdrowia psychicznego prawników w Rzeczpospolitej, dojadając już sam bulion, który został na dnie miski. – Ja bym tak nie umiał.
Przyznał się z uśmiechem, spoglądając wpierw na kobietę, potem na Apolinarego. To dawało do myślenia - pewnie dlatego był tylko technicznym w teatrze, a nie asesorem prokuratora. Widocznie jednak by dojść gdzieś wyżej w hierarchii prawniczej, trzeba było być chociaż trochę zdyscyplinowanym, może nawet służbistą. Tak, na pewno to też bardziej pomagało niż przeszkadzało. Skoro jednak mieli o samej osobie Bekermana porozmawiać później, tematu prawników nie kontynuował. Skupił się za to na samej kradzieży i zeznaniach.
- Myślę, że najłatwiej byłoby po prostu pójść złożyć do niego inne „ważne” zeznania. Skoro i tak ich nie czytają, można byłoby przekazać im cokolwiek, byle tylko wymusić konfrontację z asesorem – stwierdził Wroński. Oczywiście – byłoby to obnażenie się przed światem w czasie późniejszym, jednak czy i tak prędzej czy później by do niego nie doszło? Wroński wiedział, że będzie musiał się tłumaczyć policji. I pewnie nawet nie tylko ze sprawy Krystyny, ale i Kazika, skoro byli pierwszymi naocznymi świadkami jego losu. – Poza tym – nie wiem czy czytasz gazety, a już szczególnie swoją, bo o niej mówię, ale podobno Dumicz spędził noc w areszcie, w poniedziałek. Trochę mnie to ubawiło w drodze, przyniosłem nawet gazetę, bo chciałem ci pokazać… Ale leży tam obok filiżanek. Zjedz i po drodze do Gałeckich przeczytasz sobie. – Słowa te zwieńczył odłożeniem łyżki do miski i wlepił wzrok w Katarzynę, jakby nie wiedząc co jej powiedzieć. Powinien na pewno podziękować za strawę. Samo jednak zderzenie z jej spojrzeniem sprawiało, że nieco miękły mu nogi. Te nogi, które tak paskudnie bolały. – Dziękuję Katarzyno, znakomicie gotujesz. - Albo dziś wyjątkowo ci się udało. – Pomóc ci ze sprzątaniem?
W przeciwieństwie jednak do Przybylskiego – Wroński wręcz czuł się zobowiązany chwalić gospodynię. I dlatego, że autentycznie mu smakowało, a nie dlatego, że po prostu bał się powiedzieć inaczej. Dobrze, może obie te rzeczy były prawdą, ale pierwsza była ustawiona jakby z przodu, zasłaniając tą drugą, małą i skuloną w kącie.
- I proszę, sprężajmy się, Przybylski, bo muszę jeszcze zdążyć iść do pracy. A przecież głupi zgubiłem dokumenty… – przypomniał jakby samemu sobie. Był gotowy pomóc więc Kasieńce (jako prawdziwa kura domowa, nie pracownik fizyczny), jeżeli taka byłaby potrzeba, pozwalając Przybylskiemu naszykować się do drogi, skoro ten był taki nieuczesany. A później mogliby ruszyć wreszcie już razem ku pani Gałeckiej, która chyba wciąż nie wiedziała o spotkaniu, na które była „umówiona”.
Wydawał się, ale jaka była prawda?
- To jak oni, nie wiedzą co w nich było, ale już wiedzą, że były bardzo ważne i tajne? No nieźle. Oni serio nie czytają zeznań w tak głośnych sprawach? Nawet z czystej ciekawości? – dopytał mężczyzna, autentycznie zaniepokojony obecnym stanem zdrowia psychicznego prawników w Rzeczpospolitej, dojadając już sam bulion, który został na dnie miski. – Ja bym tak nie umiał.
Przyznał się z uśmiechem, spoglądając wpierw na kobietę, potem na Apolinarego. To dawało do myślenia - pewnie dlatego był tylko technicznym w teatrze, a nie asesorem prokuratora. Widocznie jednak by dojść gdzieś wyżej w hierarchii prawniczej, trzeba było być chociaż trochę zdyscyplinowanym, może nawet służbistą. Tak, na pewno to też bardziej pomagało niż przeszkadzało. Skoro jednak mieli o samej osobie Bekermana porozmawiać później, tematu prawników nie kontynuował. Skupił się za to na samej kradzieży i zeznaniach.
- Myślę, że najłatwiej byłoby po prostu pójść złożyć do niego inne „ważne” zeznania. Skoro i tak ich nie czytają, można byłoby przekazać im cokolwiek, byle tylko wymusić konfrontację z asesorem – stwierdził Wroński. Oczywiście – byłoby to obnażenie się przed światem w czasie późniejszym, jednak czy i tak prędzej czy później by do niego nie doszło? Wroński wiedział, że będzie musiał się tłumaczyć policji. I pewnie nawet nie tylko ze sprawy Krystyny, ale i Kazika, skoro byli pierwszymi naocznymi świadkami jego losu. – Poza tym – nie wiem czy czytasz gazety, a już szczególnie swoją, bo o niej mówię, ale podobno Dumicz spędził noc w areszcie, w poniedziałek. Trochę mnie to ubawiło w drodze, przyniosłem nawet gazetę, bo chciałem ci pokazać… Ale leży tam obok filiżanek. Zjedz i po drodze do Gałeckich przeczytasz sobie. – Słowa te zwieńczył odłożeniem łyżki do miski i wlepił wzrok w Katarzynę, jakby nie wiedząc co jej powiedzieć. Powinien na pewno podziękować za strawę. Samo jednak zderzenie z jej spojrzeniem sprawiało, że nieco miękły mu nogi. Te nogi, które tak paskudnie bolały. – Dziękuję Katarzyno, znakomicie gotujesz. - Albo dziś wyjątkowo ci się udało. – Pomóc ci ze sprzątaniem?
W przeciwieństwie jednak do Przybylskiego – Wroński wręcz czuł się zobowiązany chwalić gospodynię. I dlatego, że autentycznie mu smakowało, a nie dlatego, że po prostu bał się powiedzieć inaczej. Dobrze, może obie te rzeczy były prawdą, ale pierwsza była ustawiona jakby z przodu, zasłaniając tą drugą, małą i skuloną w kącie.
- I proszę, sprężajmy się, Przybylski, bo muszę jeszcze zdążyć iść do pracy. A przecież głupi zgubiłem dokumenty… – przypomniał jakby samemu sobie. Był gotowy pomóc więc Kasieńce (jako prawdziwa kura domowa, nie pracownik fizyczny), jeżeli taka byłaby potrzeba, pozwalając Przybylskiemu naszykować się do drogi, skoro ten był taki nieuczesany. A później mogliby ruszyć wreszcie już razem ku pani Gałeckiej, która chyba wciąż nie wiedziała o spotkaniu, na które była „umówiona”.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przecież sytuacja rysowała się wręcz komediowo. Trudno było uwierzyć w podobne uchybienie, a Apolinary śmiał nawet twierdzić, iż gdyby sytuacja dotyczyła kogoś mniej doświadczonego, zostałby pozbawiony wszelkich immunitetów i wyrzucony na próg. Przecież z jakiej racji, ktoś potrafiłby dotrzeć do dokumentów w prokuraturze Sądu Najwyższego i od tak, zabrać dowody w śledztwie, które miało dostać rangę pierwszorzędności. Jak? Przybylski martwił się o składnię oraz własny pomyślunek, skoro coraz częściej zadawał sobie owe pytanie: „Jak?” .
- Nie wiem czy jest potrzeba kręcić aż tak. Mój brat ma z nim kontakt, zresztą koledzy po fachu. Spytam się go jeszcze dziś, gdzie Młynarczyka można spotkać i odwiedzimy go bez zbędnych ceregieli. Ponadto, możemy podsunąć im jakiś pomysł, skoro tak Ci zależy. Nie sądziłem, że z Ciebie taki kombinator, Aleksandrze. A sam w składzie mnie o to pytałeś- zaśmiał się Przybylski z zarzuconego przez współśledczego pomysłu. Nie był głupi, lecz balansował na linii bezpiecznego angażowania się w śledztwo prowadzone przez państwo.
Kiedy Wroński poruszył temat Dumicza, ten spojrzał nad talerza zaskoczony. Właśnie, dziś nie zdążył jeszcze przeczytać gazety a przecież zawsze to robił. Rzucił okiem, gdzie poprowadziły go słowa Aleksandra i przytaknął, na znak, iż taki układ zdarzeń mu odpowiada. Zaczął więc jeść szybciej, oglądając się jeszcze za dwójką, która poszła składać naczynia do kuchni. Burknął coś na nich głupiego pod nosem a raczej na Wrońskiego, że się daje jak młodzik, a nawet i szczenię, bo w końcu nie każde dziecko da się przekupić cukierkiem. W tym czasie Katarzyna zabawiała Aleksandra, wspólnym myciem talerzy, ustawiając się przy nim wręcz ramię w ramię, by czasem trącić ramieniem, musnąć spojrzeniem lub potrząsnąć gęstymi lokami, by mężczyzna poczuł zapach damskich perfum. Było to wręcz podręcznikowe, lecz Katarzyna wyniosła te winne nieprzemyślanym zauroczeniom flirty na inień poziom, będąc w przy tym dominatorką, a nie kusicielką. Skończyło się to wraz z ostatnim pociągnięciem szmatki po powierzchni talerza.
- Dziękuję, Olciu. Idźcie już…Olciu, uważaj na siebie, bo nieszczęścia chodzą parami.- Powiedziała jeszcze, nadziewając papierosa na lufkę. Odpaliła, zaciągnęła się i wypuściła przez różowe usta, biały kopcący dym. Wyłoniwszy się zeń jak zjawa, jeszcze zaczepiła Aleksandra, aby wsunąć mu cudzesa w kieszeń.
- Takiego jeszcze nie paliłeś…Oszczędzaj i mocno zaciągaj.- Mrugnęła do niego z kamienną twarzy, by wrócić do salonu, gdzie rozłożyła się, wręcz pozująco na kanapie, obok kota.
- Gotowy!- Zawołał z korytarza Przybylski.
Stanęli przed domem Gałeckich, tj. niewielką, lecz wciąż willą, do której prowadził kamienny chodnik, przyozdobiony różanymi krzewami. W ogrodzie ustawiono wiele figurek, nawiązujących tematyką do antyku, co w połączeniu z dosyć klasycznym, polskim dworkiem, wyglądało wręcz niepokojąco, podważając poczucie smaku właścicieli. Dla pocieszenia można rzec, iż nie była to jedyna szalona koncepcja, gdyż w tym czasie na Mokotowie, takowych dziwactw było jeszcze więcej, a szczególnie zaczerpniętych z Wielkiej Ameryki oraz francuskich bulwarów. Co niektórzy nie mogąc budować w warunkach polskich domów na salwę włoszczyzny, stawiali przy domach niewielkie dobudówki, mające choć trochę przypominać o ulubionych, europejskich krainach i o wszelkich luksusach, których w Rzeczpospolitej zażyć nie mogli. Przy każdym z domów, przynajmniej na ulicy, na której się znajdowali, stały automobile o kształtach pękatych Fiatów Junaków, 5-setek albo Chevroletów. Apolinary dopatrzył się nawet szerokiego CWS T-1 w kolorze purpury, które przypominały mu karoce na kółkach. Na Mokotowie mieszkał również człowiek, do którego należał jedyny Cadillac w całej Warszawie w pięknym, czerwony jak krew kolorze. Nie raz się za nim oglądał na ulicy, ale według opowieści należał do człowieka czarnych interesów i podziemi Warszawy, więc z tegoż powodu nigdy nie pooglądał zbyt długo.
Teraz maszerowali w stronę dwuskrzydłowych, frontowych drzwi z witrażem o motywie klasycznym, ukazującym prawdopodobnie Hestię, zgadując po płomieniu i dziwnie statycznej kobiecie w todze. Stojąc już przed drzwiami, Apolinary zapukał doń, wiedząc, iż nie było już odwrotu, a przynajmniej jemu tak się zdawało. Nie było też sensu oszukiwać Wrońskiego, iż umówionego spotkania nie było.
- Dzień dobry, Apolinary Przybylski – dziennikarz niezależny, Aleksander Wroński…hmm…tak, przyszliśmy do pani Gałeckiej.
Elegancki mężczyzna, zapewne służbujący w ich domu, oglądnął się za siebie i zadał to niemiłe Przybylskiemu pytanie.
- Panowie umówieni?
- Nie…Ale proszę powiedzieć, że to bardzo ważne. Piekielnie i opinia pani Gałeckiej jest niezbędna. Nie przychodzę z żadnej gazety…I…niech pan przekaże, że ja jestem synem Józefa Przybylskiego.
Starszy mężczyzna zniknął za drzwiami, a w oczekiwaniu na werdykt przyjęcia, Apolinary zdawał się być ślepy, gapiąc się przez witraż, byle nie napotkać spojrzenia Wrońskiego, który faktycznie mógł zostać oszukany. Te niewiele ponad dwie minuty bardzo się przez to dłużyły aż w końcu chudy kamerdyner znów otworzył im drzwi.
- Pani panów wysłucha. Tylko proszę nie nadwyrężać jej nerwów, bo ostatnio źle się czuję. Zapraszam panów, pomogę z płaszczami.
Weszli do środka, tak jak ich zaproszono i po ściągnięcu płaszczy, a Apolinary przeglądnięciu się w wielkim lustrze korytarza, by upewnić się o swojej nienagannej urodzie, mogli zostać przedstawieni pani Gałckiej. Zaprowadził doń kamerdyner, pozostając w pomieszczeniu, jakby samemu zamieniając się jedną z tych ciążących na guście figur antycznych.
- Nie wiem czy jest potrzeba kręcić aż tak. Mój brat ma z nim kontakt, zresztą koledzy po fachu. Spytam się go jeszcze dziś, gdzie Młynarczyka można spotkać i odwiedzimy go bez zbędnych ceregieli. Ponadto, możemy podsunąć im jakiś pomysł, skoro tak Ci zależy. Nie sądziłem, że z Ciebie taki kombinator, Aleksandrze. A sam w składzie mnie o to pytałeś- zaśmiał się Przybylski z zarzuconego przez współśledczego pomysłu. Nie był głupi, lecz balansował na linii bezpiecznego angażowania się w śledztwo prowadzone przez państwo.
Kiedy Wroński poruszył temat Dumicza, ten spojrzał nad talerza zaskoczony. Właśnie, dziś nie zdążył jeszcze przeczytać gazety a przecież zawsze to robił. Rzucił okiem, gdzie poprowadziły go słowa Aleksandra i przytaknął, na znak, iż taki układ zdarzeń mu odpowiada. Zaczął więc jeść szybciej, oglądając się jeszcze za dwójką, która poszła składać naczynia do kuchni. Burknął coś na nich głupiego pod nosem a raczej na Wrońskiego, że się daje jak młodzik, a nawet i szczenię, bo w końcu nie każde dziecko da się przekupić cukierkiem. W tym czasie Katarzyna zabawiała Aleksandra, wspólnym myciem talerzy, ustawiając się przy nim wręcz ramię w ramię, by czasem trącić ramieniem, musnąć spojrzeniem lub potrząsnąć gęstymi lokami, by mężczyzna poczuł zapach damskich perfum. Było to wręcz podręcznikowe, lecz Katarzyna wyniosła te winne nieprzemyślanym zauroczeniom flirty na inień poziom, będąc w przy tym dominatorką, a nie kusicielką. Skończyło się to wraz z ostatnim pociągnięciem szmatki po powierzchni talerza.
- Dziękuję, Olciu. Idźcie już…Olciu, uważaj na siebie, bo nieszczęścia chodzą parami.- Powiedziała jeszcze, nadziewając papierosa na lufkę. Odpaliła, zaciągnęła się i wypuściła przez różowe usta, biały kopcący dym. Wyłoniwszy się zeń jak zjawa, jeszcze zaczepiła Aleksandra, aby wsunąć mu cudzesa w kieszeń.
- Takiego jeszcze nie paliłeś…Oszczędzaj i mocno zaciągaj.- Mrugnęła do niego z kamienną twarzy, by wrócić do salonu, gdzie rozłożyła się, wręcz pozująco na kanapie, obok kota.
- Gotowy!- Zawołał z korytarza Przybylski.
***
Stanęli przed domem Gałeckich, tj. niewielką, lecz wciąż willą, do której prowadził kamienny chodnik, przyozdobiony różanymi krzewami. W ogrodzie ustawiono wiele figurek, nawiązujących tematyką do antyku, co w połączeniu z dosyć klasycznym, polskim dworkiem, wyglądało wręcz niepokojąco, podważając poczucie smaku właścicieli. Dla pocieszenia można rzec, iż nie była to jedyna szalona koncepcja, gdyż w tym czasie na Mokotowie, takowych dziwactw było jeszcze więcej, a szczególnie zaczerpniętych z Wielkiej Ameryki oraz francuskich bulwarów. Co niektórzy nie mogąc budować w warunkach polskich domów na salwę włoszczyzny, stawiali przy domach niewielkie dobudówki, mające choć trochę przypominać o ulubionych, europejskich krainach i o wszelkich luksusach, których w Rzeczpospolitej zażyć nie mogli. Przy każdym z domów, przynajmniej na ulicy, na której się znajdowali, stały automobile o kształtach pękatych Fiatów Junaków, 5-setek albo Chevroletów. Apolinary dopatrzył się nawet szerokiego CWS T-1 w kolorze purpury, które przypominały mu karoce na kółkach. Na Mokotowie mieszkał również człowiek, do którego należał jedyny Cadillac w całej Warszawie w pięknym, czerwony jak krew kolorze. Nie raz się za nim oglądał na ulicy, ale według opowieści należał do człowieka czarnych interesów i podziemi Warszawy, więc z tegoż powodu nigdy nie pooglądał zbyt długo.
Teraz maszerowali w stronę dwuskrzydłowych, frontowych drzwi z witrażem o motywie klasycznym, ukazującym prawdopodobnie Hestię, zgadując po płomieniu i dziwnie statycznej kobiecie w todze. Stojąc już przed drzwiami, Apolinary zapukał doń, wiedząc, iż nie było już odwrotu, a przynajmniej jemu tak się zdawało. Nie było też sensu oszukiwać Wrońskiego, iż umówionego spotkania nie było.
- Dzień dobry, Apolinary Przybylski – dziennikarz niezależny, Aleksander Wroński…hmm…tak, przyszliśmy do pani Gałeckiej.
Elegancki mężczyzna, zapewne służbujący w ich domu, oglądnął się za siebie i zadał to niemiłe Przybylskiemu pytanie.
- Panowie umówieni?
- Nie…Ale proszę powiedzieć, że to bardzo ważne. Piekielnie i opinia pani Gałeckiej jest niezbędna. Nie przychodzę z żadnej gazety…I…niech pan przekaże, że ja jestem synem Józefa Przybylskiego.
Starszy mężczyzna zniknął za drzwiami, a w oczekiwaniu na werdykt przyjęcia, Apolinary zdawał się być ślepy, gapiąc się przez witraż, byle nie napotkać spojrzenia Wrońskiego, który faktycznie mógł zostać oszukany. Te niewiele ponad dwie minuty bardzo się przez to dłużyły aż w końcu chudy kamerdyner znów otworzył im drzwi.
- Pani panów wysłucha. Tylko proszę nie nadwyrężać jej nerwów, bo ostatnio źle się czuję. Zapraszam panów, pomogę z płaszczami.
Weszli do środka, tak jak ich zaproszono i po ściągnięcu płaszczy, a Apolinary przeglądnięciu się w wielkim lustrze korytarza, by upewnić się o swojej nienagannej urodzie, mogli zostać przedstawieni pani Gałckiej. Zaprowadził doń kamerdyner, pozostając w pomieszczeniu, jakby samemu zamieniając się jedną z tych ciążących na guście figur antycznych.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cieszył się Wroński na to spotkanie z Gałecką, nawet, jeżeli oznaczało to wpadnięcie w sidła kolejnej kobiety, która działała na niego tak zgubnie. Tym razem widocznie zabójczo postępowej, wręcz zawstydzającej swoją postępowością niektórych mężczyzn, którzy do pięt nie dorastali jej w niektórych kwestiach. A kobiety mogły ją podziwiać, chociażby za to, że nie bała się wyrażać swojego zdania, robiła to głośno, często trochę nietypowo, przez co często stawała w oświetleniu dziennikarskich reflektorów, mających z jej stylu życia niemałą pożywkę.
Obecnie na tapecie gościła głównie jako ta, która potrafiła otwarcie sprzeciwić się woli męża, stawiając go w roli niekonsekwentnego w opiniach. Chociażby to, że ofiarowała ich „wspólne” pieniądze na cele tylko dla siebie szczytne, a dla męża – bezsensowne. Właśnie z takich powodów często plotkowano o tym czy Gałeccy przypadkiem nie zamierzali się rozstać. Czyje jednak wtedy pieniądze trwoniłaby żona Ignacego?
Może swoje, po tym gdyby przyznano jej te wszystkie idiotyczne figury, których urody Wroński nie rozumiał, może będąc tylko i wyłącznie głupim biedakiem, który nawet nie pomyślałby o ustawieniu czegoś podobnego w swoim ogrodzie. Dlatego gdy oczekiwali przy drzwiach – właśnie ku tym rzeźbom wędrował wzrok Aleksandra.
Jak wielkie było zaskoczenie Wrońskiego, gdy okazało się, że umówieni jednak nie byli. Chociaż przypominał o tym Apolinaremu… Spojrzał na zegarek: jakieś cztery dni temu. I dodatkowo dostał informację, że na spotkanie byli umówieni. I to właśnie dziś. I po obiedzie.
Wroński gromił profil twarzy Przybylskiego spojrzeniem, widocznie oczekując bez sensu na to, aż ten się odwróci. Przez myśl mu nawet nie przeszło się odezwać, chociaż może to pomogłoby mu odnieść pożądany tak gorliwie efekt.
Gdy zostali zaproszeni do środka, a im oczom ukazał się korytarz wejściowy, którzy niektórzy nazywali sienią. Z pomieszczenia wyprowadzić ich mogły aż cztery pary drzwi, chociaż zza jednych właśnie przyszło im przyjść, bowiem były to drzwi wejściowe.
- Kogo widzisz w lustrze? Kłamczucha? – skwitował to dopiero Aleksander, jednak szeptem. Skoro Apolinary tak kochał prawdę, słowa takie mogły działać na jego niczym płacha na byka – Wroński nie myślał jednak o możliwych konsekwencjach. Właściwie – może rozjuszony dziennikarz byłby nawet skuteczniejszy?
Aczkolwiek jakakolwiek nie byłaby reakcja – zostali poprowadzeni przez urządzony szykownie, chociaż również z klasyczną nutą, salonik, do uchylonego pomieszczenia, które było pewnie gabinetem pana radnego. Nieobecnego tutaj jednak teraz czy też większość życia, skoro będąc w domu musiałby znosić obecność takiej kobiety.
Kobiety, która rudym odcieniem włosów mogłaby wytłumaczyć wszystkie swoje uchybienia w charakterze. Była jednak farbowana, to na pewno, bo brunatne odrosty przebijały się w jej nienagannie przylizanej, wyjątkowo krótkiej fryzurce, którą dało się zauważyć pierwszą po przekroczeniu progu pomieszczenia.
- Ach, Apolinary, dzień dobry, widziałam niedawno twojego ojca – wydawała się nie być w aż tak złej formie. Przynajmniej nie sugerował tego póki co ton, co innego jej aparycja, która sugerowała lekkie roztargnienie. Na przykład przekrwione oczy i zupełny brak makijażu. Albo to, że jej usta były spierzchnięte, a dłonie roztrzęsione.
Wstała od ciężkiego biurka z misternymi rzeźbieniami zdobiącymi jego drewniane nóżki, a wymijając je, pokazała się w całej okazałości. Była kobietą wysoką i szczupłą, dość młodą, na pewno wyraźnie młodszą od męża.
Ubrana była jak to kobieta nowoczesna – w spodnie ciemne i o szerokich nogawkach i koszulę, która krojem przypominała męską, również w najpiękniejszym kolorze świata. Dodatkowo buty które nosiła też posiadały typowo wręcz męski krój, ale damski, niewielki rozmiar. A gdy podawała rękę – ściskała ją w sposób pewny, nie pozostawiający wątpliwości, że rozmawia się z osobą zdecydowaną i raczej nie wpisującą się w konwenanse kobiece.
Najpierw powitała Przybylskiego, a przesuwając się ku niższemu towarzyszowi, spojrzała na niego z góry.
- Izabela Gałecka, miło pana poznać, chociaż mam wrażenie, że mogliśmy się już zobaczyć – stwierdziła ruda, przenikającym spojrzeniem mierząc Aleksandra.
- Aleksander Wroński – odpowiedział uściskiem dłoni. – Niewykluczone, pracuję w Teatrze Wielkim.
Kobieta nieco posmutniała na tę rewelację, chociaż widocznie nie na tyle, by nagle nie chcieć wysłuchać mężczyzn przychodzących do niej na audiencję. Wskazała ruchem dłoni dwa fotele ustawione po drugiej stronie biurka i sama zajęła to ukochane miejsce „prezesa”. Właściwie cieszyła się, że ktoś przychodzi od razu do niej, nie do jej męża.
Rozglądając się po pomieszczeniu można było zauważyć, że sufit był tu wysoki, dodatkowo podwieszony pod nim żyrandol był dość nietypowy. Stanowił szklaną kulę, otoczoną jakby sylwetkami syren, które układały wokół niego wieniec żeliwnych kwiatów. Wroński nie chciał siedzieć z głową wiecznie zadartą do góry, więc i nie przyglądał mu się za długo.
Dwa toporne regały z książkami stały po dwóch stronach wysokiego okna za plecami kobiety, a blask nadchodzący właśnie zza szyby – dorabiał Gałeckiej wizerunku wysłannika z raju. Nawet, jeżeli tej daleko było do anioła.
Anioła trochę podobnego do figury, którą ustawiono w rogu pomieszczenia, twarzą do obrazu, który wisiał na jednej ze ścian – obrazu pani Gałeckiej z panem Gałeckim stojącym nad jej ramieniem i układającym na nim dłoń. Na kolanach kobiety siedział niewielki, rudy piesek. Portrecik był iście szlachecki i pewnie jedyną pozostałością po szczęśliwym małżeńskim życiu pary.
W drugim rogu stał pan od otwierania drzwi.
- Długo was niestety ugościć nie będę mogła, to i nic do picia nie zaproponuję, ALE! Panowie, nie będę owijała w bawełnę, jak wam chodzi o Krysię, bo wam wszystkim o nią ostatnio chodzi, to ja się i z nią, i z jej ojcem dobrze znałam, ba, lubiłam nawet. Nie powiem o nich złego słowa, a szczególnie nie po… Nie po tym wszystkim – stwierdziła niepewnie, a ręka, której dłoń do tej pory zabawiała się zagubioną skuwką od pióra, zadrżała. Kobieta jednak wydawała się trzymać rezon nawet w najtrudniejszych sytuacjach. – Jeżeli chodzi o cokolwiek innego, to zawsze jestem chętna. No dobrze, chyba, że chcecie po prostu wiedzieć gdzie jest ten mój mąż, ta pieprzona łazęga bez ogłady zupełnie. Na to pytanie możemy poszukać odpowiedzi razem.
A mówiąc to rzuciła skuwkę na biurko, wstała i przegoniła „Adasia”, który widocznie nie był zbytnio proszony przy takich rozmowach. Albo raczej monologu, jaki miała ochotę wygłosić Gałecka, korzystając z sytuacji, w której chociaż jeden gość znał jej męża.
- Wiesz panie Wroński, pan mojego męża nie znasz, ale Apolinary zna, na pewno potwierdzi moje słowa – powiedziała, zamykając drzwi za służącym i otrzepawszy dłonie, zbliżyła się do biurka i przysiadła na nim półdupkiem. Taka właśnie była pani Gałecka. Ekscentryczna, o ile nie szalona. Można było jednak stwierdzić, że nieco się jej to pogłębiło, szczególnie po dramacie jakim było utracenie przyjaciółki. – On jest idiotą. Po prostu idiotą. Bez pomyślunku, bez grama rozumku. Powiedział, że oszalałam i nie powinnam się widzieć z nikim, póki nie ochłonę, bo robię mu złą opinię.
Pewnie mąż miał rację, była szalona, a już na pewno robiła mu zdecydowanie złą opinię, nawet teraz. Gestykulowała przy tym wszystkim tak intensywnie, że Wroński by nie musieć tego przeżywać - wydawał się tkwić w jakimś transie. Z twarzą rasowego pokerzysty, siedząc równo na krześle i patrząc w jakiś punkt przed sobą. Niezmiennie w jeden tylko punkt.
Widocznie było to dla niego zbyt wiele.
Obecnie na tapecie gościła głównie jako ta, która potrafiła otwarcie sprzeciwić się woli męża, stawiając go w roli niekonsekwentnego w opiniach. Chociażby to, że ofiarowała ich „wspólne” pieniądze na cele tylko dla siebie szczytne, a dla męża – bezsensowne. Właśnie z takich powodów często plotkowano o tym czy Gałeccy przypadkiem nie zamierzali się rozstać. Czyje jednak wtedy pieniądze trwoniłaby żona Ignacego?
Może swoje, po tym gdyby przyznano jej te wszystkie idiotyczne figury, których urody Wroński nie rozumiał, może będąc tylko i wyłącznie głupim biedakiem, który nawet nie pomyślałby o ustawieniu czegoś podobnego w swoim ogrodzie. Dlatego gdy oczekiwali przy drzwiach – właśnie ku tym rzeźbom wędrował wzrok Aleksandra.
Jak wielkie było zaskoczenie Wrońskiego, gdy okazało się, że umówieni jednak nie byli. Chociaż przypominał o tym Apolinaremu… Spojrzał na zegarek: jakieś cztery dni temu. I dodatkowo dostał informację, że na spotkanie byli umówieni. I to właśnie dziś. I po obiedzie.
Wroński gromił profil twarzy Przybylskiego spojrzeniem, widocznie oczekując bez sensu na to, aż ten się odwróci. Przez myśl mu nawet nie przeszło się odezwać, chociaż może to pomogłoby mu odnieść pożądany tak gorliwie efekt.
Gdy zostali zaproszeni do środka, a im oczom ukazał się korytarz wejściowy, którzy niektórzy nazywali sienią. Z pomieszczenia wyprowadzić ich mogły aż cztery pary drzwi, chociaż zza jednych właśnie przyszło im przyjść, bowiem były to drzwi wejściowe.
- Kogo widzisz w lustrze? Kłamczucha? – skwitował to dopiero Aleksander, jednak szeptem. Skoro Apolinary tak kochał prawdę, słowa takie mogły działać na jego niczym płacha na byka – Wroński nie myślał jednak o możliwych konsekwencjach. Właściwie – może rozjuszony dziennikarz byłby nawet skuteczniejszy?
Aczkolwiek jakakolwiek nie byłaby reakcja – zostali poprowadzeni przez urządzony szykownie, chociaż również z klasyczną nutą, salonik, do uchylonego pomieszczenia, które było pewnie gabinetem pana radnego. Nieobecnego tutaj jednak teraz czy też większość życia, skoro będąc w domu musiałby znosić obecność takiej kobiety.
Kobiety, która rudym odcieniem włosów mogłaby wytłumaczyć wszystkie swoje uchybienia w charakterze. Była jednak farbowana, to na pewno, bo brunatne odrosty przebijały się w jej nienagannie przylizanej, wyjątkowo krótkiej fryzurce, którą dało się zauważyć pierwszą po przekroczeniu progu pomieszczenia.
- Ach, Apolinary, dzień dobry, widziałam niedawno twojego ojca – wydawała się nie być w aż tak złej formie. Przynajmniej nie sugerował tego póki co ton, co innego jej aparycja, która sugerowała lekkie roztargnienie. Na przykład przekrwione oczy i zupełny brak makijażu. Albo to, że jej usta były spierzchnięte, a dłonie roztrzęsione.
Wstała od ciężkiego biurka z misternymi rzeźbieniami zdobiącymi jego drewniane nóżki, a wymijając je, pokazała się w całej okazałości. Była kobietą wysoką i szczupłą, dość młodą, na pewno wyraźnie młodszą od męża.
Ubrana była jak to kobieta nowoczesna – w spodnie ciemne i o szerokich nogawkach i koszulę, która krojem przypominała męską, również w najpiękniejszym kolorze świata. Dodatkowo buty które nosiła też posiadały typowo wręcz męski krój, ale damski, niewielki rozmiar. A gdy podawała rękę – ściskała ją w sposób pewny, nie pozostawiający wątpliwości, że rozmawia się z osobą zdecydowaną i raczej nie wpisującą się w konwenanse kobiece.
Najpierw powitała Przybylskiego, a przesuwając się ku niższemu towarzyszowi, spojrzała na niego z góry.
- Izabela Gałecka, miło pana poznać, chociaż mam wrażenie, że mogliśmy się już zobaczyć – stwierdziła ruda, przenikającym spojrzeniem mierząc Aleksandra.
- Aleksander Wroński – odpowiedział uściskiem dłoni. – Niewykluczone, pracuję w Teatrze Wielkim.
Kobieta nieco posmutniała na tę rewelację, chociaż widocznie nie na tyle, by nagle nie chcieć wysłuchać mężczyzn przychodzących do niej na audiencję. Wskazała ruchem dłoni dwa fotele ustawione po drugiej stronie biurka i sama zajęła to ukochane miejsce „prezesa”. Właściwie cieszyła się, że ktoś przychodzi od razu do niej, nie do jej męża.
Rozglądając się po pomieszczeniu można było zauważyć, że sufit był tu wysoki, dodatkowo podwieszony pod nim żyrandol był dość nietypowy. Stanowił szklaną kulę, otoczoną jakby sylwetkami syren, które układały wokół niego wieniec żeliwnych kwiatów. Wroński nie chciał siedzieć z głową wiecznie zadartą do góry, więc i nie przyglądał mu się za długo.
Dwa toporne regały z książkami stały po dwóch stronach wysokiego okna za plecami kobiety, a blask nadchodzący właśnie zza szyby – dorabiał Gałeckiej wizerunku wysłannika z raju. Nawet, jeżeli tej daleko było do anioła.
Anioła trochę podobnego do figury, którą ustawiono w rogu pomieszczenia, twarzą do obrazu, który wisiał na jednej ze ścian – obrazu pani Gałeckiej z panem Gałeckim stojącym nad jej ramieniem i układającym na nim dłoń. Na kolanach kobiety siedział niewielki, rudy piesek. Portrecik był iście szlachecki i pewnie jedyną pozostałością po szczęśliwym małżeńskim życiu pary.
W drugim rogu stał pan od otwierania drzwi.
- Długo was niestety ugościć nie będę mogła, to i nic do picia nie zaproponuję, ALE! Panowie, nie będę owijała w bawełnę, jak wam chodzi o Krysię, bo wam wszystkim o nią ostatnio chodzi, to ja się i z nią, i z jej ojcem dobrze znałam, ba, lubiłam nawet. Nie powiem o nich złego słowa, a szczególnie nie po… Nie po tym wszystkim – stwierdziła niepewnie, a ręka, której dłoń do tej pory zabawiała się zagubioną skuwką od pióra, zadrżała. Kobieta jednak wydawała się trzymać rezon nawet w najtrudniejszych sytuacjach. – Jeżeli chodzi o cokolwiek innego, to zawsze jestem chętna. No dobrze, chyba, że chcecie po prostu wiedzieć gdzie jest ten mój mąż, ta pieprzona łazęga bez ogłady zupełnie. Na to pytanie możemy poszukać odpowiedzi razem.
A mówiąc to rzuciła skuwkę na biurko, wstała i przegoniła „Adasia”, który widocznie nie był zbytnio proszony przy takich rozmowach. Albo raczej monologu, jaki miała ochotę wygłosić Gałecka, korzystając z sytuacji, w której chociaż jeden gość znał jej męża.
- Wiesz panie Wroński, pan mojego męża nie znasz, ale Apolinary zna, na pewno potwierdzi moje słowa – powiedziała, zamykając drzwi za służącym i otrzepawszy dłonie, zbliżyła się do biurka i przysiadła na nim półdupkiem. Taka właśnie była pani Gałecka. Ekscentryczna, o ile nie szalona. Można było jednak stwierdzić, że nieco się jej to pogłębiło, szczególnie po dramacie jakim było utracenie przyjaciółki. – On jest idiotą. Po prostu idiotą. Bez pomyślunku, bez grama rozumku. Powiedział, że oszalałam i nie powinnam się widzieć z nikim, póki nie ochłonę, bo robię mu złą opinię.
Pewnie mąż miał rację, była szalona, a już na pewno robiła mu zdecydowanie złą opinię, nawet teraz. Gestykulowała przy tym wszystkim tak intensywnie, że Wroński by nie musieć tego przeżywać - wydawał się tkwić w jakimś transie. Z twarzą rasowego pokerzysty, siedząc równo na krześle i patrząc w jakiś punkt przed sobą. Niezmiennie w jeden tylko punkt.
Widocznie było to dla niego zbyt wiele.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy Aleksander przerwał mu satysfakcjonujący moment przyglądania się sobie w lustrze, Apolinary mlasnął z niezadowoleniem językiem. Słysząc jednak uwagę o byciu kłamczuchem aż naprężył się, by przedrzeźnić Wrońskiego mało naśladującym jego głos tonem. Prawdą było, iż skłamał, nawet by z tym nie polemizował, ale wszelkich krytycznych uwag nie chciał przyjmować. Najważniejsze, że się dostali, teraz wchodząc do gabinetu, gdzie czekała na nic pani Gałecka.
- Dzień dobry, ciociu. Ja ostatnim czasu nie, więc mam nadzieję, że jest w dobrej formie- odpowiedział z uśmiechem, ściskając kobiecie dłoń równie mocno, co ona. Pani Gałecka nie była po prostu kobietą, jak z podręcznikowych definicji, czy stereotypowych wyobrażeń, które słowo „kobieta” przywodzi na myśl. Była okazem postępującej rewolucji, przeobrażeń społecznych, ciężkich dla wielu do pojęcia, a w tym na pewno jej mężowi, izolującym się od podobnego wybryku. I to wcale nie chodziło o to, iż pani Gałecka zaczynała mieć w sobie więcej mężczyzny niż kobiety, jako że uroda jej i samo piękno, choć niepostępujące w wieku, nadawały jej rysu bardziej niż oryginalnego. Nietuzinkowa postać pani Gałeckiej, spełniała obrazem, postawą oraz manierą sny wielu młodych dziewcząt, które nie mogły odważyć się na równie śmiały krok w przyszłość, dlatego może obrosła tyloma plotka, opowieściami, a nawet legendami. Z pewnością zbyt dużymi dla umysłu konserwatywnego radnego. Izabela Gałecka w odpowiednich osobach budziła respekt i podziw, a przy tym stawała się bardziej Gałecka, niż mąż jej był, aż wielu mogłoby się zdawać, iż to pan przyjął nazwisko od pani.
Zasiedli naprzeciw biurka, by poddać się mowie Izabeli, która wykorzystując ten moment wolności, rozpuściła język, niestety nie w tym kierunku, co dwójka chciałaby, lecz w podobnym, gniewnym uniesieniu nawet kobiety postępowej, a może już na pewno niej, przerywać nie należało. Słuchali więc, przy tym Przybylski co jakiś czas przytakiwał głową, na znak całkowitej zgody, odnośnie pana Gałeckiego. I nie chodziło o to, że się zgadzał, czy nie, robił to dla potrzeby chwili, ugłaskania i dłuższego nie tarmoszenia jej nerwów. Po ruchach kobiety można było dojść, iż sama jest roztrzęsiona bardziej nawet Krystyną niż swoim mężu, który, jak się wydawało był tylko kozłem ofiarnym do obmawiania.
- Absolutnie ciocia nie robi! Tylko ciocia musi zmienić towarzystwo na młodsze. Wtedy ciocia zrobi furorę i może nawet zostanie mentorką!- Odpowiedział żywo Apolinary, z jakąś dziecinną wręcz niewinnością, lecz za nim ta zaczęła kolejny potok nieciekawiących ich słów, Przybylski zainicjował:
- Ale ciocia ma rację, faktycznie my w sprawie Krystyny. Jeżeli mam być szczery, chcę dojść czyja to sprawka, może nawet szybciej niż władze, jeżeli one kiedykolwiek do czegoś dojdą…No, i potrzebujemy informacji. A skoro ciocia zna pana von Brauna, to może troszkę o nim ciocia opowiedzieć. To ważne…
Pani Izabela pokiwała głową, biorąc się pod bok jedną ręką, a drugą wsuwając w kieszeń spodni. Brakowało jej tylko cygara w ustach a wyobraziwszy to sobie, Apolinary aż się uśmiechnął do tej oświetlonej słoneczną iluminacją sylwetki, jak posąg przyszłości. Chciałby to zobaczyć aż wszystkie warszawskie kobiety nosiłyby się jak mężczyźni. A już na pewno widział w tej kreacji Kasieńkę i aż poczuł, iż musi ją namówić na następnych zakupach, aby zamówiła sobie garnitur.
- Von Braun, to człowiek bardzo bogaty, ale też skromny. Zawsze hojnie kładł na potrzebujących, na miasto, na sztukę. Miał smykałkę do interesów aż niektórzy wołali na niego, że Żyd! Tak, tak…Ale wziął sobie żonę Polkę. To było drugie jego małżeństwo, bo to pierwsze okazało się kompletną klapą. Wyjechali dwoje na miesiąc miodowy do Tunisu, a wróciło tylko jedne – on. I to obrażone. Szybko się z matką Krystyny wzięli za śluby. Może i po dwóch miesiącach znajomości.
- Von Braun dużo podróżował. Był w delegacjach, w interesach. Wiadomo z kim najczęściej kręcił?- Zagadnął Apolinary, obracając pióro w palcach. Izabela przytaknęła.
- Głównie interesy z zachodem. W Polsce inwestował zagraniczny kapitał. Miał podobno kupować akcje polskich zakładów mleczarskich i cukrowych. Wszystko państwowe. Do trzydziestego szóstego ma mieć jakiś monopol na wykup odcinków kolejowych na Śląsku. A czy to istotne w sprawie?- Zagadnęła, na co Apolinary wzruszył ramionami na znak, iż w takich sprawach wszystko może być istotne. Widzą, iż pani Gałecka była niechętna w mowie o owych sprawach zawodowych finansjera, skręcił na to jego córki:
- Jak układało mu się z Krystyna?
- Różnie, jak to ojcowie i córki. Jak dziewczyna była młodsza i chodziła do szkoły, to byli najlepszymi przyjaciółmi. A jak podrosła, to coś się popsuło, przestali ze sobą rozmawiać na dłużej. Szczególnie po tym jak się w ich życie zaczął mieszać Osterwa. Jego nigdy nie było w domu, a jak przyjeżdżał, to obławiał ją w prezentach. Była rozpieszczona, marudna i leniwa. Żyła, aby grać, pić i pachnieć. Każda chciałaby mieć takie życie, taką urodę i takie problemy pięknych kobiet…- Mówiła Izabela, patrząc się w jakiś punkt ponad ich ramieniami, a oczy jej nabrały wyraźniejszej barwy, szkląc się, raczej nie od łez, a od żywych w niej wspomnieniach. Tę chwilę musiał rozwiać Przybylski.
- Dobrze, więc…dlaczego później coś się między nimi urwało? Wspominała kiedykolwiek, dlaczego po rozpoczęciu kariery aktorki, w której ojciec z tego co wiem, wspierał ją, nagle przestali utrzymywać zażyły kontakt?
- Ona i Osterwa zaczęli się lubić…bardzo. On przy niej dostał jakby drugiego życia. Pewnego razu, Krystynka wpadła tu do domu, zapłakana, ach jak ona pięknie płakała…I zapłakana mi zaczęła mówić, że ona swojego ojca nienawidzi, że najlepiej to by go zastrzeliła. Spytałam się – dlaczego? A ona po niemiecku zaczęła wyklinać, że przyjechał i jej bajzlu narobił przed wszystkimi, że jej karierę niszczy. No i że nie dostanie przez niego głównej roli. Zresztą, na Dumicza też narzekała…- Machnęła ręką.
- Sądzi ciocia, że to przez Osterwę? –Nie był do tego przekonany. Kobieta wciąż nie odpowiedziała mu na postawione przez niego pytanie. Dowiedział się jednak, iż faktycznie może Osterwa maczał palce w relacji ojca z córką, ale co z tego by miał, skoro straciłby człowieka, który Teatr mógł dzięki temu dofinansować. Czy kryła się za tym historia, w której dyrektor stawiałby prywatny interes ponad swój teatr?
- Częściowo, na pewno. Ale tylko częściowo…Ona niewiele mówiła przez ostatnie parę tygodni od…tego. Zaczęła więcej mówić po niemiecku, więcej dokazywać. Zła była i zmartwiona. Z ojcem nie chciała się kłócić, ale miała do niego ciągle jakiś żal.
- Rozumiem, a po tym jak urwała kontakt z ojcem, znalazła się pod opieką Waryńskiego, prawda?
- Prawda, co więcej wam mogę powiedzieć, to że Waryński w interesach miał z von Braunem jakieś krzyżówki. Znali się, ale czy lubili? Nie wiem. Czasem miałam wrażenie, że Waryński inwestował w Krystynę właśnie przez jej nazwisko, żeby na złość zrobić jej ojcowi.
- Dziękuję ciociu, to tyle na dziś. Nie będziemy Ci zajmować więcej czasu…- Wstał z miejsca Przybylski, aby uścisnąć dłoń kobiety w podzięce i na pożegnanie. - Bardzo nam pomogłaś. Mam nadzieję, że zostaniemy w kontakcie. Jeżeli cokolwiek Ci się przypomni ciociu, dzwonić do Malinowskiej Katarzyny.
Opuścili dom. Apolinary sprawdził godzinę, zadowolony, iż zmieścili się w mniej jak półtorej godziny.
- Odprowadzę Cię do pracy…- rzucił Przybylski, wciąż obserwując wskazówki zegarka. - Powiedz, robi się to co raz bardziej pogmatwane.
- Dzień dobry, ciociu. Ja ostatnim czasu nie, więc mam nadzieję, że jest w dobrej formie- odpowiedział z uśmiechem, ściskając kobiecie dłoń równie mocno, co ona. Pani Gałecka nie była po prostu kobietą, jak z podręcznikowych definicji, czy stereotypowych wyobrażeń, które słowo „kobieta” przywodzi na myśl. Była okazem postępującej rewolucji, przeobrażeń społecznych, ciężkich dla wielu do pojęcia, a w tym na pewno jej mężowi, izolującym się od podobnego wybryku. I to wcale nie chodziło o to, iż pani Gałecka zaczynała mieć w sobie więcej mężczyzny niż kobiety, jako że uroda jej i samo piękno, choć niepostępujące w wieku, nadawały jej rysu bardziej niż oryginalnego. Nietuzinkowa postać pani Gałeckiej, spełniała obrazem, postawą oraz manierą sny wielu młodych dziewcząt, które nie mogły odważyć się na równie śmiały krok w przyszłość, dlatego może obrosła tyloma plotka, opowieściami, a nawet legendami. Z pewnością zbyt dużymi dla umysłu konserwatywnego radnego. Izabela Gałecka w odpowiednich osobach budziła respekt i podziw, a przy tym stawała się bardziej Gałecka, niż mąż jej był, aż wielu mogłoby się zdawać, iż to pan przyjął nazwisko od pani.
Zasiedli naprzeciw biurka, by poddać się mowie Izabeli, która wykorzystując ten moment wolności, rozpuściła język, niestety nie w tym kierunku, co dwójka chciałaby, lecz w podobnym, gniewnym uniesieniu nawet kobiety postępowej, a może już na pewno niej, przerywać nie należało. Słuchali więc, przy tym Przybylski co jakiś czas przytakiwał głową, na znak całkowitej zgody, odnośnie pana Gałeckiego. I nie chodziło o to, że się zgadzał, czy nie, robił to dla potrzeby chwili, ugłaskania i dłuższego nie tarmoszenia jej nerwów. Po ruchach kobiety można było dojść, iż sama jest roztrzęsiona bardziej nawet Krystyną niż swoim mężu, który, jak się wydawało był tylko kozłem ofiarnym do obmawiania.
- Absolutnie ciocia nie robi! Tylko ciocia musi zmienić towarzystwo na młodsze. Wtedy ciocia zrobi furorę i może nawet zostanie mentorką!- Odpowiedział żywo Apolinary, z jakąś dziecinną wręcz niewinnością, lecz za nim ta zaczęła kolejny potok nieciekawiących ich słów, Przybylski zainicjował:
- Ale ciocia ma rację, faktycznie my w sprawie Krystyny. Jeżeli mam być szczery, chcę dojść czyja to sprawka, może nawet szybciej niż władze, jeżeli one kiedykolwiek do czegoś dojdą…No, i potrzebujemy informacji. A skoro ciocia zna pana von Brauna, to może troszkę o nim ciocia opowiedzieć. To ważne…
Pani Izabela pokiwała głową, biorąc się pod bok jedną ręką, a drugą wsuwając w kieszeń spodni. Brakowało jej tylko cygara w ustach a wyobraziwszy to sobie, Apolinary aż się uśmiechnął do tej oświetlonej słoneczną iluminacją sylwetki, jak posąg przyszłości. Chciałby to zobaczyć aż wszystkie warszawskie kobiety nosiłyby się jak mężczyźni. A już na pewno widział w tej kreacji Kasieńkę i aż poczuł, iż musi ją namówić na następnych zakupach, aby zamówiła sobie garnitur.
- Von Braun, to człowiek bardzo bogaty, ale też skromny. Zawsze hojnie kładł na potrzebujących, na miasto, na sztukę. Miał smykałkę do interesów aż niektórzy wołali na niego, że Żyd! Tak, tak…Ale wziął sobie żonę Polkę. To było drugie jego małżeństwo, bo to pierwsze okazało się kompletną klapą. Wyjechali dwoje na miesiąc miodowy do Tunisu, a wróciło tylko jedne – on. I to obrażone. Szybko się z matką Krystyny wzięli za śluby. Może i po dwóch miesiącach znajomości.
- Von Braun dużo podróżował. Był w delegacjach, w interesach. Wiadomo z kim najczęściej kręcił?- Zagadnął Apolinary, obracając pióro w palcach. Izabela przytaknęła.
- Głównie interesy z zachodem. W Polsce inwestował zagraniczny kapitał. Miał podobno kupować akcje polskich zakładów mleczarskich i cukrowych. Wszystko państwowe. Do trzydziestego szóstego ma mieć jakiś monopol na wykup odcinków kolejowych na Śląsku. A czy to istotne w sprawie?- Zagadnęła, na co Apolinary wzruszył ramionami na znak, iż w takich sprawach wszystko może być istotne. Widzą, iż pani Gałecka była niechętna w mowie o owych sprawach zawodowych finansjera, skręcił na to jego córki:
- Jak układało mu się z Krystyna?
- Różnie, jak to ojcowie i córki. Jak dziewczyna była młodsza i chodziła do szkoły, to byli najlepszymi przyjaciółmi. A jak podrosła, to coś się popsuło, przestali ze sobą rozmawiać na dłużej. Szczególnie po tym jak się w ich życie zaczął mieszać Osterwa. Jego nigdy nie było w domu, a jak przyjeżdżał, to obławiał ją w prezentach. Była rozpieszczona, marudna i leniwa. Żyła, aby grać, pić i pachnieć. Każda chciałaby mieć takie życie, taką urodę i takie problemy pięknych kobiet…- Mówiła Izabela, patrząc się w jakiś punkt ponad ich ramieniami, a oczy jej nabrały wyraźniejszej barwy, szkląc się, raczej nie od łez, a od żywych w niej wspomnieniach. Tę chwilę musiał rozwiać Przybylski.
- Dobrze, więc…dlaczego później coś się między nimi urwało? Wspominała kiedykolwiek, dlaczego po rozpoczęciu kariery aktorki, w której ojciec z tego co wiem, wspierał ją, nagle przestali utrzymywać zażyły kontakt?
- Ona i Osterwa zaczęli się lubić…bardzo. On przy niej dostał jakby drugiego życia. Pewnego razu, Krystynka wpadła tu do domu, zapłakana, ach jak ona pięknie płakała…I zapłakana mi zaczęła mówić, że ona swojego ojca nienawidzi, że najlepiej to by go zastrzeliła. Spytałam się – dlaczego? A ona po niemiecku zaczęła wyklinać, że przyjechał i jej bajzlu narobił przed wszystkimi, że jej karierę niszczy. No i że nie dostanie przez niego głównej roli. Zresztą, na Dumicza też narzekała…- Machnęła ręką.
- Sądzi ciocia, że to przez Osterwę? –Nie był do tego przekonany. Kobieta wciąż nie odpowiedziała mu na postawione przez niego pytanie. Dowiedział się jednak, iż faktycznie może Osterwa maczał palce w relacji ojca z córką, ale co z tego by miał, skoro straciłby człowieka, który Teatr mógł dzięki temu dofinansować. Czy kryła się za tym historia, w której dyrektor stawiałby prywatny interes ponad swój teatr?
- Częściowo, na pewno. Ale tylko częściowo…Ona niewiele mówiła przez ostatnie parę tygodni od…tego. Zaczęła więcej mówić po niemiecku, więcej dokazywać. Zła była i zmartwiona. Z ojcem nie chciała się kłócić, ale miała do niego ciągle jakiś żal.
- Rozumiem, a po tym jak urwała kontakt z ojcem, znalazła się pod opieką Waryńskiego, prawda?
- Prawda, co więcej wam mogę powiedzieć, to że Waryński w interesach miał z von Braunem jakieś krzyżówki. Znali się, ale czy lubili? Nie wiem. Czasem miałam wrażenie, że Waryński inwestował w Krystynę właśnie przez jej nazwisko, żeby na złość zrobić jej ojcowi.
- Dziękuję ciociu, to tyle na dziś. Nie będziemy Ci zajmować więcej czasu…- Wstał z miejsca Przybylski, aby uścisnąć dłoń kobiety w podzięce i na pożegnanie. - Bardzo nam pomogłaś. Mam nadzieję, że zostaniemy w kontakcie. Jeżeli cokolwiek Ci się przypomni ciociu, dzwonić do Malinowskiej Katarzyny.
Opuścili dom. Apolinary sprawdził godzinę, zadowolony, iż zmieścili się w mniej jak półtorej godziny.
- Odprowadzę Cię do pracy…- rzucił Przybylski, wciąż obserwując wskazówki zegarka. - Powiedz, robi się to co raz bardziej pogmatwane.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po opuszczeniu „skromnych”, jak „skromne” bywają świątynie w stylu rokoko, progów domu Gałeckich i odprowadzeni wzrokiem przez niejakiego Adasia, mężczyźni mogli wreszcie zmierzyć się wzrokiem.
Wszystkie informacje które przekazała im Gałecka na pewno obydwoje odnotowali w pamięci, chociaż wnioski jakie z nich wysunęli mogły być zgoła inne. Dla Wrońskiego, który obserwował Krysię od kilku już miesięcy, a teraz prześwietlał jej osobę jeszcze dokładniej, słowa Izabeli podkreśliły tylko to co wcześniej wiedział Wroński.
- Mówiłem ci, a mi nie wierzyłeś – zaczął do Przybylskiego, tylko kiwnąwszy głową na jego propozycję odprowadzenia. Właściwie – spodziewał się tego, że mężczyzna raczej nie był w stanie grzecznie usiedzieć na tyłeczku i grzać nim fotel. Poza tym – praca dziennikarza raczej nie polegała na czekaniu na informacje, a na zdobywaniu ich, ale mniejsza o to! Wroński bowiem w drodze na najbliższy przystanek tramwajowy chciał wymienić spostrzeżenia. – Mówił ja od początku – to były relacje jak ojca z córką, skoro były w stanie zepsuć relacje z prawdziwym ojcem, wiecznie nieobecnym. Znalazła sobie zastępstwo. Tak samo jak z Gałeckiej zrobiła sobie matczyna figurę.
Był wciąż na tyle naiwny, by nie wierzyć w powodzenie relacji romantycznej z różnicą wieku liczącą lat praktycznie tyle, co wiek zamordowanej kobiety. Osterwa mógł być jej ojcem. Sama myśl o tym, że mogli się obłapiać… Aleksandrowi nie mieściło się to w głowie. Ale tak, to, że on miał na to za małą głowę i sam by tak nie zrobił, nie sprawiało nagle, że takie sytuacje nie istniały.
Myślenie oświetleniowca nie było jednak głupie. I zgrywało się z tym, co wcześniej próbował przekazać mu Schiller – być może Krystyna miała jakieś fiksacje na punkcie starszych mężczyzn, chociaż wcale nie tak niewinne, jak rysował to sobie w głowie Wroński.
- Musimy ustalić dalszy plan działania – powiedział, tym samym ściągając swoje myślenie na ziemię z tych wyżyn Kaukaskich, po których wędrowały sobie beztrosko do tej pory. – Jeżeli mogę powiedzieć swoje, to bezwzględnie trzeba spróbować skontaktować się z Dumiczem. On jest jedyną osobą, która znała dobrze i Krystynę, i raczej Osterwę. I może spróbować rozjaśnić nam co działo się z Krysią i jej ojcem. No i mówiłeś, że brat pomoże ci z Młynarczykiem. Trzeba się dowiedzieć, czy to przypadkiem na sam Dumicz złożył te felerne zeznanie.
Widocznie te dwa kierunki uznał za obecnie najważniejsze, a skoro z gazet dało się wyczytać, że Dumicz został z aresztu wypuszczony jeszcze wczoraj – musiał być bardziej niż dostępny. O ile nie postanowił pójść w ślady dyrektora i zniknąć bez śladu. Byłoby to cholernie nieszczęsne, ale typowe w tym artystycznym, słodkim świecie.
- I coś mi się wydaje, że tak samo jak Waryński pomagał von Braun na złość jej ojcu, ktoś inny mógł ją zabić – tak samo na złość von Braunowi.
Mówili tonem głównie przyciszonym, teraz już przystanąwszy na przystanku. A kiedy Wroński przyglądał się rozkładowi, sugerującemu mu, że – o co za dziwy – spóźni się kilka minut na swoją zmianę, bo tramwaj dopiero co odjechał, wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów i wsadziwszy sobie jednego do ust, podsunął ją też ku Przybylskiemu, by ten poczęstował się. Wroński był gotowy odpalić i jemu, i sobie.
Mokotów nie podobał się Wrońskiemu. Wydawał się mu być mniej spójny nawet od jego okolicy. Był zielony, ale był też miejscem, w którym ludzie zamożni trochę prześcigali się w tym, kto pokaże więcej osobowości przy pomocy swoich włości. Rym był zupełnie niezamierzony [small][small]i narrator za niego przeprasza[/small][/small].
- Nie interesujesz się na co dzień losem ojca? – zapytał bezceremonialnie, widocznie przypominając sobie jego wymianę zdań z Gałecką i to, że dziennikarz pytał pozornie obcą osobę o własnego rodziciela. Rzucił to tak, jakby wcale nie oczekiwał odpowiedzi, chociaż wzrokiem pomknął ku twarzy Apolinarego. Przybylski poznał rodzinę Wrońskich – tam nawet córki przebywające już dawno w swoich gospodarstwach domowych, nadal były dobrze poinformowane o losie ukochanych rodziców. Bez znaczenia jednak czy Apolinary postanowił odpowiedzieć na to niewygodne pytanie, czy nie – Wroński zapchałby możliwą ciszę. Stanął obok Apolinarego, byle nie musieć przyciągać uwagi swoimi słowami i wyrzekł: – Można byłoby spróbować dostać się do kogoś zarówno ze środowiska von Brauna i Waryńskiego, ale to chyba poza naszym zasięgiem. Chociaż, ta "Susy", tak? Ja dziś pozałatwiam w sekretariacie, a potem do ciebie zadzwonię może, bo pewnie skończę po dwudziestej. Chyba, że nie będziesz w domu…?
Wszystkie informacje które przekazała im Gałecka na pewno obydwoje odnotowali w pamięci, chociaż wnioski jakie z nich wysunęli mogły być zgoła inne. Dla Wrońskiego, który obserwował Krysię od kilku już miesięcy, a teraz prześwietlał jej osobę jeszcze dokładniej, słowa Izabeli podkreśliły tylko to co wcześniej wiedział Wroński.
- Mówiłem ci, a mi nie wierzyłeś – zaczął do Przybylskiego, tylko kiwnąwszy głową na jego propozycję odprowadzenia. Właściwie – spodziewał się tego, że mężczyzna raczej nie był w stanie grzecznie usiedzieć na tyłeczku i grzać nim fotel. Poza tym – praca dziennikarza raczej nie polegała na czekaniu na informacje, a na zdobywaniu ich, ale mniejsza o to! Wroński bowiem w drodze na najbliższy przystanek tramwajowy chciał wymienić spostrzeżenia. – Mówił ja od początku – to były relacje jak ojca z córką, skoro były w stanie zepsuć relacje z prawdziwym ojcem, wiecznie nieobecnym. Znalazła sobie zastępstwo. Tak samo jak z Gałeckiej zrobiła sobie matczyna figurę.
Był wciąż na tyle naiwny, by nie wierzyć w powodzenie relacji romantycznej z różnicą wieku liczącą lat praktycznie tyle, co wiek zamordowanej kobiety. Osterwa mógł być jej ojcem. Sama myśl o tym, że mogli się obłapiać… Aleksandrowi nie mieściło się to w głowie. Ale tak, to, że on miał na to za małą głowę i sam by tak nie zrobił, nie sprawiało nagle, że takie sytuacje nie istniały.
Myślenie oświetleniowca nie było jednak głupie. I zgrywało się z tym, co wcześniej próbował przekazać mu Schiller – być może Krystyna miała jakieś fiksacje na punkcie starszych mężczyzn, chociaż wcale nie tak niewinne, jak rysował to sobie w głowie Wroński.
- Musimy ustalić dalszy plan działania – powiedział, tym samym ściągając swoje myślenie na ziemię z tych wyżyn Kaukaskich, po których wędrowały sobie beztrosko do tej pory. – Jeżeli mogę powiedzieć swoje, to bezwzględnie trzeba spróbować skontaktować się z Dumiczem. On jest jedyną osobą, która znała dobrze i Krystynę, i raczej Osterwę. I może spróbować rozjaśnić nam co działo się z Krysią i jej ojcem. No i mówiłeś, że brat pomoże ci z Młynarczykiem. Trzeba się dowiedzieć, czy to przypadkiem na sam Dumicz złożył te felerne zeznanie.
Widocznie te dwa kierunki uznał za obecnie najważniejsze, a skoro z gazet dało się wyczytać, że Dumicz został z aresztu wypuszczony jeszcze wczoraj – musiał być bardziej niż dostępny. O ile nie postanowił pójść w ślady dyrektora i zniknąć bez śladu. Byłoby to cholernie nieszczęsne, ale typowe w tym artystycznym, słodkim świecie.
- I coś mi się wydaje, że tak samo jak Waryński pomagał von Braun na złość jej ojcu, ktoś inny mógł ją zabić – tak samo na złość von Braunowi.
Mówili tonem głównie przyciszonym, teraz już przystanąwszy na przystanku. A kiedy Wroński przyglądał się rozkładowi, sugerującemu mu, że – o co za dziwy – spóźni się kilka minut na swoją zmianę, bo tramwaj dopiero co odjechał, wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów i wsadziwszy sobie jednego do ust, podsunął ją też ku Przybylskiemu, by ten poczęstował się. Wroński był gotowy odpalić i jemu, i sobie.
Mokotów nie podobał się Wrońskiemu. Wydawał się mu być mniej spójny nawet od jego okolicy. Był zielony, ale był też miejscem, w którym ludzie zamożni trochę prześcigali się w tym, kto pokaże więcej osobowości przy pomocy swoich włości. Rym był zupełnie niezamierzony [small][small]i narrator za niego przeprasza[/small][/small].
- Nie interesujesz się na co dzień losem ojca? – zapytał bezceremonialnie, widocznie przypominając sobie jego wymianę zdań z Gałecką i to, że dziennikarz pytał pozornie obcą osobę o własnego rodziciela. Rzucił to tak, jakby wcale nie oczekiwał odpowiedzi, chociaż wzrokiem pomknął ku twarzy Apolinarego. Przybylski poznał rodzinę Wrońskich – tam nawet córki przebywające już dawno w swoich gospodarstwach domowych, nadal były dobrze poinformowane o losie ukochanych rodziców. Bez znaczenia jednak czy Apolinary postanowił odpowiedzieć na to niewygodne pytanie, czy nie – Wroński zapchałby możliwą ciszę. Stanął obok Apolinarego, byle nie musieć przyciągać uwagi swoimi słowami i wyrzekł: – Można byłoby spróbować dostać się do kogoś zarówno ze środowiska von Brauna i Waryńskiego, ale to chyba poza naszym zasięgiem. Chociaż, ta "Susy", tak? Ja dziś pozałatwiam w sekretariacie, a potem do ciebie zadzwonię może, bo pewnie skończę po dwudziestej. Chyba, że nie będziesz w domu…?
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Apolinary uważał, iż było zbyt wcześnie na takie stwierdzenia, czy Wroński miał czy nie miał racji, co do relacji Osterwy z von Braun. Faktycznie, dwójkę łączyła silna więź, ale Przybylskiemu wciąż było trudno uwierzyć, iż jedno drugiemu nie zaglądało pod pierzynę. Nawet jeżeli Julian był dla niej bardziej, jak ojciec, którego straciła przez interesy, to czy jedno wyklucza drugie?
- To nie takie hop-siup, Aleksandrze. Pomyśl, jakbyś był facet, dobrze ułożony, przy kasie, a w dodatku całkiem popularny, kawaler i przystojny, opiekowałbyś się taką „ślicznotką” nie skorzystawszy? Może ty byś nie, choć nie wiem…Szczerze, nawet jakby Krystyna nie była w moim guście, to bym…- Urwał, czekając z Wrońskim na przyjazd tramwaju. Poczęstował się jego papierosem, choć cierpł mu od nich język. - To bym nie odpuścił. Chciałbym aby życie było takie kolorowe, ale drugi raz Ci tłumaczyć nie będę. - Na tym zakończył temat relacji aktorów, nie czując, aby było to istotniejsze, jak relacja Osterwy z jej ojcem. Może tu należy szukać odpowiedzi, w końcu, skoro obaj walczyli o względny blondynki, coś było niepokojącego na rzeczy?
- Dumicza trzeba dorwać w Brystolu. Myślę, że w najbliższym czasie powróci tam, specjalnie, żeby się wśród ludzi pokazać, że nie ma nic sobie do zarzucenia. Po areszcie, gdyby się izolował, zaczęto by spekulować, a skoro powrócił do życia, oznacza, że jest czysty. To typowy zabieg przecież. Chyba że zamierza zrobić wokół siebie szum i faktycznie zamknąć się w czterech ścianach. To my go znajdziemy. Zajmę się tym!- Obiecał, z równą pewnością siebie, jak obiecywał umówić spotkanie u Gałeckich. I o tyle co pani Izabela mogłaby ich przyjąć ze względu na nazwisko, bez szczególnych kolejek, Dumicz mógłby być twardszym zawodnikiem. Tyle jednak mówią od początku dochodzenia, iż z aktorem należy się spotkać, więc powinni to po męsku załatwić, nawet jakby mieli sobie narobić kłopotów.
- A jak on złożył, to żeby powiedział, co w nim zeznał. Z drugiej strony…Zastanawia mnie, skoro on je zeznał, dlaczego Bekerman nie nakazał znowu go wziąć na rozmowę? Przecież to dla nich żaden problem, zwłaszcza, że był w areszcie…Pewnie tam im opowiedział, to samo, co im zwinęli. – To powiedział szybko, trzymając drzwi tramwaju, zaraz przed tym jak doń wsiedli. Znaleźli się całkiem niebezpiecznie blisko ciekawskich uszu kogokolwiek, nawet nieznajomego, który mógłby wszelkie nazwiska i głupawe domysły prostych umysłów, wypuścić w eter.
- Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby prokuratura była zbyt dumna, aby przyznać się do takiego uchybienia. Przecież to śmiech na sali, ba! To jak napluć polskiej legislatywie w twarz! Na miejscu Młynarczyka i Bekermana bym się nie przyznawał. A to że my o tym wiemy, to zbieg okoliczności.
Na pytanie o ojca, zawahał się, trochę śmiejąc się pod nosem. Nie miał co o tym myśleć, nie miał tez i co o tym mówić, skoro odpowiedział enigmatycznie:
- Skoro on się nie interesuje mną na co dzień, nie mam powodów do interesowania się nim.
Wyszli na koniecznym im przystanku.Przeszli znajomą im już na pamięć, a nawet Przybylskiemu, trasą na tyły teatru, gdzie zniknąć miał Wroński, by zacząć wprowadzać w życiu jedno z poważniejszych przedsięwzięć jakie do tej pory powzięli. Oni również zamierzają coś wykraść.
- Z tym towarzystwem jest wiele opcji, ale każda zawierają element żeński. Musimy wtajemniczyć Kasieńkę. I ona tam pójdzie z nami lub jednym z nas. To nie ma znaczenia, którego będziemy lansować, bo cel mamy ten sam, a i Ty przy mnie się nauczyłeś jak trzeba zadawać pytania. Kasieńka wie kiedy, gdzie, z kim i na jakich zasadach się spotykają. Mają swój jeden lokal rozpusty, gdzie żyją swoim artystycznym życiem- wyjaśniał Przybylski, stając w bramie. - Postaram się pójść do Brystolu i sprawdzić czy będzie Dumicz. Przyjdź i tak, bo jakbym jednak go tam zastał, to Ty opowiesz Kasieńce co do tej pory wiemy i co potrzebujemy.- Już miał iść, twierdząc, iż wyjaśnili sobie wszystko. Na ostatku jednak odwrócił się do Wrońskiego, złapał go za ramiona i patrząc mu całkiem poważnie w oczy powiedział.
- I…I jakby orkiestra miała swoje próby, a na tych próbach spotkałbyś Madeyskiego, to umów się z nim na spotkanie. Albo przekaż mu, że ja bym się z nim…z namiętną chęcią…pfff…No…ja bym się z nim chciał spotkać, jako reporter niezależny, profesjonalista i najdyskretniejsza w tej branży osoba w Warszawie. Przekaż mu moją wizytówkę.- Tutaj, wyciągnął spod marynarki jeszcze jeden papierek, wcześniej w pliczku, wyszukawszy najładniejszy wizualnie, czyli ten najmniej powyginany i podał Aleksandrowi. - Miłej pracy, Aleksandrze.
- To nie takie hop-siup, Aleksandrze. Pomyśl, jakbyś był facet, dobrze ułożony, przy kasie, a w dodatku całkiem popularny, kawaler i przystojny, opiekowałbyś się taką „ślicznotką” nie skorzystawszy? Może ty byś nie, choć nie wiem…Szczerze, nawet jakby Krystyna nie była w moim guście, to bym…- Urwał, czekając z Wrońskim na przyjazd tramwaju. Poczęstował się jego papierosem, choć cierpł mu od nich język. - To bym nie odpuścił. Chciałbym aby życie było takie kolorowe, ale drugi raz Ci tłumaczyć nie będę. - Na tym zakończył temat relacji aktorów, nie czując, aby było to istotniejsze, jak relacja Osterwy z jej ojcem. Może tu należy szukać odpowiedzi, w końcu, skoro obaj walczyli o względny blondynki, coś było niepokojącego na rzeczy?
- Dumicza trzeba dorwać w Brystolu. Myślę, że w najbliższym czasie powróci tam, specjalnie, żeby się wśród ludzi pokazać, że nie ma nic sobie do zarzucenia. Po areszcie, gdyby się izolował, zaczęto by spekulować, a skoro powrócił do życia, oznacza, że jest czysty. To typowy zabieg przecież. Chyba że zamierza zrobić wokół siebie szum i faktycznie zamknąć się w czterech ścianach. To my go znajdziemy. Zajmę się tym!- Obiecał, z równą pewnością siebie, jak obiecywał umówić spotkanie u Gałeckich. I o tyle co pani Izabela mogłaby ich przyjąć ze względu na nazwisko, bez szczególnych kolejek, Dumicz mógłby być twardszym zawodnikiem. Tyle jednak mówią od początku dochodzenia, iż z aktorem należy się spotkać, więc powinni to po męsku załatwić, nawet jakby mieli sobie narobić kłopotów.
- A jak on złożył, to żeby powiedział, co w nim zeznał. Z drugiej strony…Zastanawia mnie, skoro on je zeznał, dlaczego Bekerman nie nakazał znowu go wziąć na rozmowę? Przecież to dla nich żaden problem, zwłaszcza, że był w areszcie…Pewnie tam im opowiedział, to samo, co im zwinęli. – To powiedział szybko, trzymając drzwi tramwaju, zaraz przed tym jak doń wsiedli. Znaleźli się całkiem niebezpiecznie blisko ciekawskich uszu kogokolwiek, nawet nieznajomego, który mógłby wszelkie nazwiska i głupawe domysły prostych umysłów, wypuścić w eter.
- Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby prokuratura była zbyt dumna, aby przyznać się do takiego uchybienia. Przecież to śmiech na sali, ba! To jak napluć polskiej legislatywie w twarz! Na miejscu Młynarczyka i Bekermana bym się nie przyznawał. A to że my o tym wiemy, to zbieg okoliczności.
Na pytanie o ojca, zawahał się, trochę śmiejąc się pod nosem. Nie miał co o tym myśleć, nie miał tez i co o tym mówić, skoro odpowiedział enigmatycznie:
- Skoro on się nie interesuje mną na co dzień, nie mam powodów do interesowania się nim.
Wyszli na koniecznym im przystanku.Przeszli znajomą im już na pamięć, a nawet Przybylskiemu, trasą na tyły teatru, gdzie zniknąć miał Wroński, by zacząć wprowadzać w życiu jedno z poważniejszych przedsięwzięć jakie do tej pory powzięli. Oni również zamierzają coś wykraść.
- Z tym towarzystwem jest wiele opcji, ale każda zawierają element żeński. Musimy wtajemniczyć Kasieńkę. I ona tam pójdzie z nami lub jednym z nas. To nie ma znaczenia, którego będziemy lansować, bo cel mamy ten sam, a i Ty przy mnie się nauczyłeś jak trzeba zadawać pytania. Kasieńka wie kiedy, gdzie, z kim i na jakich zasadach się spotykają. Mają swój jeden lokal rozpusty, gdzie żyją swoim artystycznym życiem- wyjaśniał Przybylski, stając w bramie. - Postaram się pójść do Brystolu i sprawdzić czy będzie Dumicz. Przyjdź i tak, bo jakbym jednak go tam zastał, to Ty opowiesz Kasieńce co do tej pory wiemy i co potrzebujemy.- Już miał iść, twierdząc, iż wyjaśnili sobie wszystko. Na ostatku jednak odwrócił się do Wrońskiego, złapał go za ramiona i patrząc mu całkiem poważnie w oczy powiedział.
- I…I jakby orkiestra miała swoje próby, a na tych próbach spotkałbyś Madeyskiego, to umów się z nim na spotkanie. Albo przekaż mu, że ja bym się z nim…z namiętną chęcią…pfff…No…ja bym się z nim chciał spotkać, jako reporter niezależny, profesjonalista i najdyskretniejsza w tej branży osoba w Warszawie. Przekaż mu moją wizytówkę.- Tutaj, wyciągnął spod marynarki jeszcze jeden papierek, wcześniej w pliczku, wyszukawszy najładniejszy wizualnie, czyli ten najmniej powyginany i podał Aleksandrowi. - Miłej pracy, Aleksandrze.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie dziwiło Wrońskiego to, że do Teatru trafiali już po omacku. Właściwie – on sam trafiał tam już od kilku lat, nie było w tym nic dziwnego. Zakładał też, że Apolinary głupcem nie był, co pokazał już kilkukrotnie podczas ich wspólnych eskapad. Jeszcze tylko kilka dni, maksymalnie tydzień, a pewnie też Przybylski doskonale poza korytarze Matki Karmicielki Aleksandra. W końcu faktycznie – powoli zabierali się do planowania najbardziej ryzykownego dotychczas zagrania w toku śledztwa.
Pomijając oczywiście to zakończone słodkim fiaskiem włamanie do chatki Kowala, nawet jeżeli to obejmowało w swoim zakresie wyłamywanie zawiasów, broń palną (nieużytą) i wskakiwanie przez okna.
I tak, Wroński wciąż nie przestawał o tym myśleć. Zganił się nawet w głowie, że o Kowalu ciężej mu było zapomnieć niż o Krystynie. Myśli zaczęły błądzić wokół tematu – czy aby na pewno darzył blondynkę takim uczuciem, jaki myślał, że darzy? Myśleć o tym przestał tak szybko, jak szybko Apolinary otworzył swoje usta i pozwolił sobie na wydobycie z nich kolejnego potoku słów.
Wroński był już spóźniony jakieś trzy minuty. Większe spóźnienie nie robiło mu już różnicy, w końcu i tak będzie musiał czekać w kolejce do sekretariatu.
- Nie chciałem ci o tym mówić, ale Katarzyna chyba poczuła się dotknięta tym, że spędzasz z nią tak mało czasu i o niczym jej nie mówisz – stwierdził na jego propozycję oświetleniowiec. Nie powinien się może w to mieszać, szczególnie, że sam uległ jak młodzik urokowi Malinowskiej (do czego w głowie obecnie mógł się już przyznać otwarcie, wychodząc jakby spod wpływu jej czarów), ale zrobił to jakby instynktownie, mówiąc ostatnimi dniami Przybylskiemu chyba o każdym szczególe swojego życia. Właściwie – żyli obecnie wspólne życie, jakby nie patrzeć.
I ledwo zdążył mu odpowiedzieć, gdy już atakowano jego przestrzeń osobistą. Wroński zamrugał, a potem żwawym ruchem strącił dłonie dziennikarza ze swoich ramion i jakby gniewnym gestem przyjął jego wizytówkę.
- Ja to mam wrażenie, że ty to go znasz i obydwoje będziecie się ze mnie naigrywać po wszystkim – mruknął chyba obrażony Aleksander i schował wizytówkę tam, gdzie zwykle chował wszystkie swoje dokumenty. – Przyjdę do ciebie wieczorem, szykuj się.
A mówiąc to tonem Pana i Władcy – zniknął za bramą, kierując się do drzwi.
Co działo się dalej nie było aż tak istotne. Wyjaśnienie swojego spóźnienia okazało się niezwykle proste, gdy połączyło się je z wątkiem zagubionych nie wiadomo gdzie dokumentów. Oczywiście – otrzymał wiązankę nieprzyjemnych słów związanych z tym, że jest gapą i być może podczas Pijanych Poniedziałków pozwolił się głupio okraść (tak, nawet Grodzki wiedział o instytucji Pijanych Poniedziałków, niegdyś sam nawet brał w nich udział). Przez chwilę Grodzki wahał się czy przypadkiem nie przymknąć oka na brak dokumentów u jednego z pracowników, jednak by zupełnie już nie oblewać ciepłym, złotym płynem obowiązków i procedur, myśl porzucił.
W taki właśnie sposób Aleksander trafił pod drzwi sekretariatu, obserwując zestresowanym spojrzeniem wychodzącą z pomieszczenia i ubraną niezwykle szykownie jak na taką jędzę, Żłobińską, ściskającą w dłoniach teczkę, którą po chwili podała umundurowanemu mężczyźnie. Policjant, to pewne.
I chociaż ani blondynka, ani funkcjonariusz nie zwracali póki co uwagi na żadnego z gości oczekujących na przyjęcie w sekretariacie – dało się posłyszeć tylko ciche pytanie mężczyzny o powrót Osterwy. Widocznie nikt nie wierzył w to, że Juliusz był na miejscu i nie powiedział nic.
Żłobińska również nie odpowiedziała nic, tylko wyminęła mężczyznę, trącając jego ramię swoim w jasnym geście i odeszła w swoją stronę, widocznie nie mając już zamiaru wracać ani do sekretariatu, ani do tematu znikającego dyrektora.
Funkcjonariusz przejrzał to, co zostało mu podane w teczce i skrzywiwszy się, przeszedł w stronę bliżej nieokreśloną. Po dwóch minutach wrócił, widocznie gubiąc się w korytarzach, a nie mogąc zaprzedać swojej męskiej dumy, byle tylko móc zapytać o drogę. Drugi jego wybór był już bardziej trafiony – udał się bowiem prosto do korytarza, który prowadził do Hallu Głównego. I tam zniknął.
Wroński ledwo się obejrzał, a drzwi sekretariatu już były uchylone po tym, jak opuścił je jeden z mężczyzn, sugerujących, że teraz wchodzi „następny”. I wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że „następnym” był właśnie intencjonalny Pan Gapa.
Wroński rozprostował sweter na ciele i pokonawszy próg pomieszczenia, nabrał powietrze w płuca by wyglądać na chociaż trochę większego. Rozejrzał się po pokoju, a widząc, że o tej porze obecny jest w nim tylko jedna osoba – nie miał zbyt wielkiego pola do popisu. Musiał podejść właśnie do jego biurka, zresztą i tak zaproszony do tego wzrokiem.
- Czego panu trzeba? – spytał, a w tym czasie Wroński zdążył już stwierdzić, że nie kojarzy go nawet z tak zwanego: widzenia. Oznaczało to, że albo był nowy, albo z nosem tak głęboko w papierach, by być praktycznie zza nich niewidocznym.
- Dzień dobry. Aleksander Wroński. Chciałbym złożyć wniosek o wyrobienie nowej legitymacji pracowniczej i odebrać przepustkę tymczasową. Teatrermistrz kazał udać się po to do was – powiedział, przystanąwszy nad biurkiem mężczyzny, którzy pogłaskawszy się po szczęce, również od blatu wstał. I pogmerawszy na półkach za jego plecami, jakby nie do końca pewny tego, gdzie znajdzie to czego szuka – wyciągnął z niej segregator pełen papierów. Usiadł przy biurku, gestem pozwalając Wrońskiemu również zająć miejsce. Chociaż Aleksander nie widząc tu żadnego krzesła czy choćby taboretu – z możliwości naturalnie nie skorzystał.
- Wie pan, ja tu jestem od księgowości, a nie od pracowników, chyba, że od ich pensji, ale proszę – tu jest wzór podania – proszę przepisać ręcznie, o ile pan umie, potem podpisać się w tym o miejscu – mówił wskazując palcem na papierze. – Jak my to rozpatrzymy, to będzie trzeba jeszcze poczekać na pieczątkę dyrektora i pan będzie sobie musiał zrobić zdjęcie, bo będzie trzeba podpiąć do dokumentu.
- Ja wiem, pracuje tu już kilka lat, po prostu chyba ją zgubiłem… – wyrzekł Wroński z fałszywym zawstydzeniem, na co rozmówca machnął dłonią.
- To ciesz się pan, że na mnie trafił, a nie na Żłobińską – pocieszył go, a potem wstał, pozwoliwszy sobie na przesunięcie siedziska w taki sposób, by Wroński mógł przysiąść i zacząć z wątpliwą estetyką zapisywać to, co mu nakazano. W tym czasie mężczyzna zbliżył się do oszklonej, niewielkiej szafeczki na klucze i łapiąc jeden ich pęczek – zaczął zastanawiać się wyraźnie, który był odpowiedni.
Obserwowany ukradkiem przez Aleksandra, który próbował wynieść z tej obserwacji coś więcej niż możliwego zeza od nienaturalnego wręcz patrzenia kątem oka.
Szafeczka z ważniejszymi dokumentami, jak mogło się przypuszczać – była drewniana, niepozorna i z szufladami tylko i wyłącznie. Każda z nich była zamykana na kluczyk, wyraźnie inny dla każdej. Było ich pięć, chociaż kluczy w pęczku zauważyć można było sześć. Chwilę zajęło to, zanim pan od księgowości połapał się w tym, którą szufladę powinien otworzyć, dodatkowo który klucz pasował do której, jednak – udało się. Najniższa szuflada wysunęła się i ukazała oczom pracownika folder wypchany wejściówkami tymczasowymi, a opasły wolumin, który wylądował po chwili naprzeciw Wrońskiego z trzaskiem, na który pracownik przeprosił, cuchnął jak każda stara książka. I sugerował, że mogą być w nim wypisane nawet całe pokolenia tymczasowych gości zza kulis.
Wroński podsunął wypełnione już pismo ku mężczyźnie i wstał z krzesła, by ten mógł na nowo je zająć. Klucze obecnie spoczywały na biurku obok dłoni pracownika, który przekartkowawszy tomiszcze, obrócił je ku Wrońskiemu i skazawszy palcem pod nazwiskiem „Szymańska”, nakazał zapisać datę, godzinę i złożyć podpis pełnym imieniem i nazwiskiem. Poza nazwiskiem Szymańskiej, wpisanej na tej stronie dwa dni pod rząd – nie zauważył nic. Reszta nazwisk ukrywała się na poprzedniej stronie. Niestety.
- I muszę tak przychodzić codziennie i załatwiać to samo? – dopytał jakby beznadziejnie oświetleniowiec, znowu sięgając po długopis, chociaż dobrze znał odpowiedź.
- Tak, mało tego – będzie to musiał pan zdać w kasie przy wychodzeniu. Tam pan też będzie musi się wpisać, proszę przypomnieć kasjerowi, bo przez jego gapiostwo to i mi, i panu by się oberwało. Jemu paradoksalnie najmniej – parsknął mężczyzna, jakby poufale, a obserwując, że mężczyzna wpisał się już w odpowiednim miejscu, poczekał, aż atrament wyschnie i podał Wrońskiemu do ręki zapisana na grubszym papierze przepustkę.
- Do widzenia jutro – odpowiedział Aleksander, widocznie nie nastawiając się na szybkie otrzymanie swojej nowej legitymacji.
Księgowy kiwnął tylko głową, na raz potwierdzająco i żegnająco. Co działo się w sekretariacie potem niestety nie było już wiadome – w końcu Wroński musiał wracać do pracy, którą dnia dzisiejszego i tak jakby zepchnął na drugi plan.
Naprawa uszkodzonych rekwizytów zajęła znaczną część czasu pracy Wrońskiego, który siedząc w jednym, obszernym pomieszczeniu tylko ze współpracownikiem Młodym Kazimierzem, wbijał w deski to kolejne gwoździe. Nie było to zajęcie zbyt porywające, jednak pozwalało przy okazji dowiedzieć się o tym, co dalej działo się w trakcie Piwnych Poniedziałków, podczas których to właśnie rozmówca był powodem nieszczęsnej bójki. Brak jakichkolwiek uszkodzeń sugerował, że mężczyzna chociaż problemy sprawiał, wychodził z nich obronną ręką. Aż dziw.
Klimat pracy przerwał im jednak wchodzący do środka żydowski dyrygent, który pokręciwszy swoim typowo żydowskim nosem – stwierdził głośno i donośnie.
- Przecież tu akustyka jest taka fatalna – stwierdził jakby urażony do kogoś, kto przemieszczał się za nim. – Słyszy pan to echo? Przecież tu nie da się ćwiczyć.
- To jedyna tak duża sala, dodatkowo nie ma okien – stwierdził podstarzały stróż Wazowski, który widocznie został oddelegowany do przedstawienia orkiestrze ich nowego lokum.
- To nie jest jedyna tak duża sala. Wiesz pan jaka jest większa? Któraś z sal teatralnych, ta jest większa! I tą masz mi pan załatwić! – zaparł się, wymachując palcem tak, jakby wymachiwał właśnie batutą. W końcu do tego nawykł…
- Dziś już panu tego nikt nie załatwi. Na ostatnią chwilę państwo dostaniecie tylko to i jak chcecie się kłócić, to nie ze mną, a z dyrekcją albo panem Grodzkim – stwierdził facet nieugięty i rzucił jeszcze tylko do Wrońskiego i Kazimierza: - Pod ścianę z tym rekwizytem i spływać. Innym razem się to dokończy, w końcu Żydek chce, Żydek musi mieć.
I chociaż takie słowa rozgniewały Gmorę, to jeszcze głośnie krzyczał na niepełny swój skład orkiestry, która widocznie na tyle się rozlazła, że w momencie gdy Kazimierz i Aleksander oddalali się od pomieszczenia, można było posłyszeć tylko:
- Albo za piętnaście minut będziecie tu wszyscy, albo każdy nieobecny wylatuje na pysk!
Stojąc już na zewnątrz i popalając papierosa, tam gdzie zwykle, po postu na schodkach – Wroński obserwował jak przy bramie, Grodzki dyskutuje z dwójką policjantów, a w bliższej odległości - jak pracownicy fizyczni krzątają się i powoli wnoszą w mury Teatru to kolejne pakunki w drewnianych pudłach. Aleksander kilka razy podtrzymał im drzwi, za co otrzymał uśmiechy lub słowne podziękowania. Po chwili jednak dało się posłyszeć zderzenie za drzwiami, wylewne przeprosiny, a potem ujrzeć nieco rozlazłą, jakby nieuczesaną postać blond muzyka, który spadł tu chyba jak z nieba.
Wroński przyglądał się Madeyskiemu, jakby chciał się upewnić, że to na pewno on, a potem widząc gładkie rysy równie gładkiej twarzy, był już niemal święcie przekonany, że ma do czynienia z tym samym skrzypkiem, o którym wspomniał mu Przybylski.
Muzyk wsadził sobie w usta papierosa, a sięgając do niego błyszczącą zapalniczką, zauważył, że jedyne co z niej wydobędzie, to iskierki, które nie do końca chciały zająć papierek ogniem. Blondyn, jak na Samego Anioła jednak przystało, nie warknął rozwścieczony. Nie miotnął też niedziałającym narzędziem, tylko westchnął zrezygnowany i spoglądając na Aleksandra, który popalał sobie w najlepsze i wpatrywał się w niego dotychczas jak w obrazek – spytał:
- Poratujesz [small][small][small](szlugiem)[/small][/small][/small] ogniem? – zapytał, widocznie nic sobie robiąc z tego, że Aleksander wydawał się być obecnie bardziej niż skonfundowany.
Oświetleniowiec wyciągnął swoją zapalniczkę i wyciągnął rękę, by opalić papierosa Madeyskiego.
- Madeyeski, tak? – dopytał Wroński, a na co blondyn kiwnął głową. Widząc przechodzącego do drzwi Grodzkiego, a za nim dwójkę mundurowych, Madeyski odsunął się od drzwi, a Wroński chwycił za klamkę, by otworzyć je teatermistrozwi i jeszcze gładko skłamać w kierunku muzyka: – Gmora pana szukał.
- Madej właściwie. Wiem, że szukał. Niech szuka dalej, o ile ten orli nos pozwala mu zobaczyć cokolwiek poza jego garbem – zaśmiał się blondyn, a widząc, że Grodzki wcale nie spieszy się do drzwi, tylko do stojących na schodach mężczyzn – mina nieco mu zrzedła.
- Wroński, widzę, że znowu robisz sobie przerwy bez uprzedzenia – wyrzekł teatermistrz z przekąsem. – Panowie chcą was zabrać do siebie, bo chcą przepytać wszystkich pracowników którzy byli tam wtedy, wiesz kiedy w sali. Załatw to po dobroci, bo nie chcę widzieć jak włażą nam na łeb. Za to ty, Madeyski, to w podskokach do nich lecisz. Żeś z pierwszego rzędu wszystko oglądał.
- Ja mam próbę, nie mogę – zaparł się skrzypek, widocznie migając się od przesłuchań nielicho.
- A ja mam to gdzieś – powiedział Grodzki, widocznie niezbyt wielkim szacunkiem darząc artyściny i ruchem dłoni jakby zaprosił do dołączenia do panów policjantów, którzy gotowi byli odeskortować pierwszych świadków na swoje słodkie kwaterki. – Aleksander Wroński i Filip Madej. I odstawiać mi ich szybko, bo będę miał luki w kadrze
I chociaż Grodzki zagroził funkcjonariuszom, ci nie wydali się zrażeni. Zapewne niezbyt poważnie podeszli do pogróżek mężczyzny, który nie miał wpływu na przebieg przesłuchań. Pewne było jednak jedne - ani Skrzypek, ani Aleksander nie zamierzali już stawiać oporu, chociaż – Madeyski wydawał się być bardziej zestresowany od Wrońskiego. Wroński zapłakał po prostu w środku nad całymi planami, jakie miał na ten wspaniały dzień.
Pomijając oczywiście to zakończone słodkim fiaskiem włamanie do chatki Kowala, nawet jeżeli to obejmowało w swoim zakresie wyłamywanie zawiasów, broń palną (nieużytą) i wskakiwanie przez okna.
I tak, Wroński wciąż nie przestawał o tym myśleć. Zganił się nawet w głowie, że o Kowalu ciężej mu było zapomnieć niż o Krystynie. Myśli zaczęły błądzić wokół tematu – czy aby na pewno darzył blondynkę takim uczuciem, jaki myślał, że darzy? Myśleć o tym przestał tak szybko, jak szybko Apolinary otworzył swoje usta i pozwolił sobie na wydobycie z nich kolejnego potoku słów.
Wroński był już spóźniony jakieś trzy minuty. Większe spóźnienie nie robiło mu już różnicy, w końcu i tak będzie musiał czekać w kolejce do sekretariatu.
- Nie chciałem ci o tym mówić, ale Katarzyna chyba poczuła się dotknięta tym, że spędzasz z nią tak mało czasu i o niczym jej nie mówisz – stwierdził na jego propozycję oświetleniowiec. Nie powinien się może w to mieszać, szczególnie, że sam uległ jak młodzik urokowi Malinowskiej (do czego w głowie obecnie mógł się już przyznać otwarcie, wychodząc jakby spod wpływu jej czarów), ale zrobił to jakby instynktownie, mówiąc ostatnimi dniami Przybylskiemu chyba o każdym szczególe swojego życia. Właściwie – żyli obecnie wspólne życie, jakby nie patrzeć.
I ledwo zdążył mu odpowiedzieć, gdy już atakowano jego przestrzeń osobistą. Wroński zamrugał, a potem żwawym ruchem strącił dłonie dziennikarza ze swoich ramion i jakby gniewnym gestem przyjął jego wizytówkę.
- Ja to mam wrażenie, że ty to go znasz i obydwoje będziecie się ze mnie naigrywać po wszystkim – mruknął chyba obrażony Aleksander i schował wizytówkę tam, gdzie zwykle chował wszystkie swoje dokumenty. – Przyjdę do ciebie wieczorem, szykuj się.
A mówiąc to tonem Pana i Władcy – zniknął za bramą, kierując się do drzwi.
Co działo się dalej nie było aż tak istotne. Wyjaśnienie swojego spóźnienia okazało się niezwykle proste, gdy połączyło się je z wątkiem zagubionych nie wiadomo gdzie dokumentów. Oczywiście – otrzymał wiązankę nieprzyjemnych słów związanych z tym, że jest gapą i być może podczas Pijanych Poniedziałków pozwolił się głupio okraść (tak, nawet Grodzki wiedział o instytucji Pijanych Poniedziałków, niegdyś sam nawet brał w nich udział). Przez chwilę Grodzki wahał się czy przypadkiem nie przymknąć oka na brak dokumentów u jednego z pracowników, jednak by zupełnie już nie oblewać ciepłym, złotym płynem obowiązków i procedur, myśl porzucił.
W taki właśnie sposób Aleksander trafił pod drzwi sekretariatu, obserwując zestresowanym spojrzeniem wychodzącą z pomieszczenia i ubraną niezwykle szykownie jak na taką jędzę, Żłobińską, ściskającą w dłoniach teczkę, którą po chwili podała umundurowanemu mężczyźnie. Policjant, to pewne.
I chociaż ani blondynka, ani funkcjonariusz nie zwracali póki co uwagi na żadnego z gości oczekujących na przyjęcie w sekretariacie – dało się posłyszeć tylko ciche pytanie mężczyzny o powrót Osterwy. Widocznie nikt nie wierzył w to, że Juliusz był na miejscu i nie powiedział nic.
Żłobińska również nie odpowiedziała nic, tylko wyminęła mężczyznę, trącając jego ramię swoim w jasnym geście i odeszła w swoją stronę, widocznie nie mając już zamiaru wracać ani do sekretariatu, ani do tematu znikającego dyrektora.
Funkcjonariusz przejrzał to, co zostało mu podane w teczce i skrzywiwszy się, przeszedł w stronę bliżej nieokreśloną. Po dwóch minutach wrócił, widocznie gubiąc się w korytarzach, a nie mogąc zaprzedać swojej męskiej dumy, byle tylko móc zapytać o drogę. Drugi jego wybór był już bardziej trafiony – udał się bowiem prosto do korytarza, który prowadził do Hallu Głównego. I tam zniknął.
Wroński ledwo się obejrzał, a drzwi sekretariatu już były uchylone po tym, jak opuścił je jeden z mężczyzn, sugerujących, że teraz wchodzi „następny”. I wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że „następnym” był właśnie intencjonalny Pan Gapa.
Wroński rozprostował sweter na ciele i pokonawszy próg pomieszczenia, nabrał powietrze w płuca by wyglądać na chociaż trochę większego. Rozejrzał się po pokoju, a widząc, że o tej porze obecny jest w nim tylko jedna osoba – nie miał zbyt wielkiego pola do popisu. Musiał podejść właśnie do jego biurka, zresztą i tak zaproszony do tego wzrokiem.
- Czego panu trzeba? – spytał, a w tym czasie Wroński zdążył już stwierdzić, że nie kojarzy go nawet z tak zwanego: widzenia. Oznaczało to, że albo był nowy, albo z nosem tak głęboko w papierach, by być praktycznie zza nich niewidocznym.
- Dzień dobry. Aleksander Wroński. Chciałbym złożyć wniosek o wyrobienie nowej legitymacji pracowniczej i odebrać przepustkę tymczasową. Teatrermistrz kazał udać się po to do was – powiedział, przystanąwszy nad biurkiem mężczyzny, którzy pogłaskawszy się po szczęce, również od blatu wstał. I pogmerawszy na półkach za jego plecami, jakby nie do końca pewny tego, gdzie znajdzie to czego szuka – wyciągnął z niej segregator pełen papierów. Usiadł przy biurku, gestem pozwalając Wrońskiemu również zająć miejsce. Chociaż Aleksander nie widząc tu żadnego krzesła czy choćby taboretu – z możliwości naturalnie nie skorzystał.
- Wie pan, ja tu jestem od księgowości, a nie od pracowników, chyba, że od ich pensji, ale proszę – tu jest wzór podania – proszę przepisać ręcznie, o ile pan umie, potem podpisać się w tym o miejscu – mówił wskazując palcem na papierze. – Jak my to rozpatrzymy, to będzie trzeba jeszcze poczekać na pieczątkę dyrektora i pan będzie sobie musiał zrobić zdjęcie, bo będzie trzeba podpiąć do dokumentu.
- Ja wiem, pracuje tu już kilka lat, po prostu chyba ją zgubiłem… – wyrzekł Wroński z fałszywym zawstydzeniem, na co rozmówca machnął dłonią.
- To ciesz się pan, że na mnie trafił, a nie na Żłobińską – pocieszył go, a potem wstał, pozwoliwszy sobie na przesunięcie siedziska w taki sposób, by Wroński mógł przysiąść i zacząć z wątpliwą estetyką zapisywać to, co mu nakazano. W tym czasie mężczyzna zbliżył się do oszklonej, niewielkiej szafeczki na klucze i łapiąc jeden ich pęczek – zaczął zastanawiać się wyraźnie, który był odpowiedni.
Obserwowany ukradkiem przez Aleksandra, który próbował wynieść z tej obserwacji coś więcej niż możliwego zeza od nienaturalnego wręcz patrzenia kątem oka.
Szafeczka z ważniejszymi dokumentami, jak mogło się przypuszczać – była drewniana, niepozorna i z szufladami tylko i wyłącznie. Każda z nich była zamykana na kluczyk, wyraźnie inny dla każdej. Było ich pięć, chociaż kluczy w pęczku zauważyć można było sześć. Chwilę zajęło to, zanim pan od księgowości połapał się w tym, którą szufladę powinien otworzyć, dodatkowo który klucz pasował do której, jednak – udało się. Najniższa szuflada wysunęła się i ukazała oczom pracownika folder wypchany wejściówkami tymczasowymi, a opasły wolumin, który wylądował po chwili naprzeciw Wrońskiego z trzaskiem, na który pracownik przeprosił, cuchnął jak każda stara książka. I sugerował, że mogą być w nim wypisane nawet całe pokolenia tymczasowych gości zza kulis.
Wroński podsunął wypełnione już pismo ku mężczyźnie i wstał z krzesła, by ten mógł na nowo je zająć. Klucze obecnie spoczywały na biurku obok dłoni pracownika, który przekartkowawszy tomiszcze, obrócił je ku Wrońskiemu i skazawszy palcem pod nazwiskiem „Szymańska”, nakazał zapisać datę, godzinę i złożyć podpis pełnym imieniem i nazwiskiem. Poza nazwiskiem Szymańskiej, wpisanej na tej stronie dwa dni pod rząd – nie zauważył nic. Reszta nazwisk ukrywała się na poprzedniej stronie. Niestety.
- I muszę tak przychodzić codziennie i załatwiać to samo? – dopytał jakby beznadziejnie oświetleniowiec, znowu sięgając po długopis, chociaż dobrze znał odpowiedź.
- Tak, mało tego – będzie to musiał pan zdać w kasie przy wychodzeniu. Tam pan też będzie musi się wpisać, proszę przypomnieć kasjerowi, bo przez jego gapiostwo to i mi, i panu by się oberwało. Jemu paradoksalnie najmniej – parsknął mężczyzna, jakby poufale, a obserwując, że mężczyzna wpisał się już w odpowiednim miejscu, poczekał, aż atrament wyschnie i podał Wrońskiemu do ręki zapisana na grubszym papierze przepustkę.
- Do widzenia jutro – odpowiedział Aleksander, widocznie nie nastawiając się na szybkie otrzymanie swojej nowej legitymacji.
Księgowy kiwnął tylko głową, na raz potwierdzająco i żegnająco. Co działo się w sekretariacie potem niestety nie było już wiadome – w końcu Wroński musiał wracać do pracy, którą dnia dzisiejszego i tak jakby zepchnął na drugi plan.
Naprawa uszkodzonych rekwizytów zajęła znaczną część czasu pracy Wrońskiego, który siedząc w jednym, obszernym pomieszczeniu tylko ze współpracownikiem Młodym Kazimierzem, wbijał w deski to kolejne gwoździe. Nie było to zajęcie zbyt porywające, jednak pozwalało przy okazji dowiedzieć się o tym, co dalej działo się w trakcie Piwnych Poniedziałków, podczas których to właśnie rozmówca był powodem nieszczęsnej bójki. Brak jakichkolwiek uszkodzeń sugerował, że mężczyzna chociaż problemy sprawiał, wychodził z nich obronną ręką. Aż dziw.
Klimat pracy przerwał im jednak wchodzący do środka żydowski dyrygent, który pokręciwszy swoim typowo żydowskim nosem – stwierdził głośno i donośnie.
- Przecież tu akustyka jest taka fatalna – stwierdził jakby urażony do kogoś, kto przemieszczał się za nim. – Słyszy pan to echo? Przecież tu nie da się ćwiczyć.
- To jedyna tak duża sala, dodatkowo nie ma okien – stwierdził podstarzały stróż Wazowski, który widocznie został oddelegowany do przedstawienia orkiestrze ich nowego lokum.
- To nie jest jedyna tak duża sala. Wiesz pan jaka jest większa? Któraś z sal teatralnych, ta jest większa! I tą masz mi pan załatwić! – zaparł się, wymachując palcem tak, jakby wymachiwał właśnie batutą. W końcu do tego nawykł…
- Dziś już panu tego nikt nie załatwi. Na ostatnią chwilę państwo dostaniecie tylko to i jak chcecie się kłócić, to nie ze mną, a z dyrekcją albo panem Grodzkim – stwierdził facet nieugięty i rzucił jeszcze tylko do Wrońskiego i Kazimierza: - Pod ścianę z tym rekwizytem i spływać. Innym razem się to dokończy, w końcu Żydek chce, Żydek musi mieć.
I chociaż takie słowa rozgniewały Gmorę, to jeszcze głośnie krzyczał na niepełny swój skład orkiestry, która widocznie na tyle się rozlazła, że w momencie gdy Kazimierz i Aleksander oddalali się od pomieszczenia, można było posłyszeć tylko:
- Albo za piętnaście minut będziecie tu wszyscy, albo każdy nieobecny wylatuje na pysk!
Stojąc już na zewnątrz i popalając papierosa, tam gdzie zwykle, po postu na schodkach – Wroński obserwował jak przy bramie, Grodzki dyskutuje z dwójką policjantów, a w bliższej odległości - jak pracownicy fizyczni krzątają się i powoli wnoszą w mury Teatru to kolejne pakunki w drewnianych pudłach. Aleksander kilka razy podtrzymał im drzwi, za co otrzymał uśmiechy lub słowne podziękowania. Po chwili jednak dało się posłyszeć zderzenie za drzwiami, wylewne przeprosiny, a potem ujrzeć nieco rozlazłą, jakby nieuczesaną postać blond muzyka, który spadł tu chyba jak z nieba.
Wroński przyglądał się Madeyskiemu, jakby chciał się upewnić, że to na pewno on, a potem widząc gładkie rysy równie gładkiej twarzy, był już niemal święcie przekonany, że ma do czynienia z tym samym skrzypkiem, o którym wspomniał mu Przybylski.
Muzyk wsadził sobie w usta papierosa, a sięgając do niego błyszczącą zapalniczką, zauważył, że jedyne co z niej wydobędzie, to iskierki, które nie do końca chciały zająć papierek ogniem. Blondyn, jak na Samego Anioła jednak przystało, nie warknął rozwścieczony. Nie miotnął też niedziałającym narzędziem, tylko westchnął zrezygnowany i spoglądając na Aleksandra, który popalał sobie w najlepsze i wpatrywał się w niego dotychczas jak w obrazek – spytał:
- Poratujesz [small][small][small](szlugiem)[/small][/small][/small] ogniem? – zapytał, widocznie nic sobie robiąc z tego, że Aleksander wydawał się być obecnie bardziej niż skonfundowany.
Oświetleniowiec wyciągnął swoją zapalniczkę i wyciągnął rękę, by opalić papierosa Madeyskiego.
- Madeyeski, tak? – dopytał Wroński, a na co blondyn kiwnął głową. Widząc przechodzącego do drzwi Grodzkiego, a za nim dwójkę mundurowych, Madeyski odsunął się od drzwi, a Wroński chwycił za klamkę, by otworzyć je teatermistrozwi i jeszcze gładko skłamać w kierunku muzyka: – Gmora pana szukał.
- Madej właściwie. Wiem, że szukał. Niech szuka dalej, o ile ten orli nos pozwala mu zobaczyć cokolwiek poza jego garbem – zaśmiał się blondyn, a widząc, że Grodzki wcale nie spieszy się do drzwi, tylko do stojących na schodach mężczyzn – mina nieco mu zrzedła.
- Wroński, widzę, że znowu robisz sobie przerwy bez uprzedzenia – wyrzekł teatermistrz z przekąsem. – Panowie chcą was zabrać do siebie, bo chcą przepytać wszystkich pracowników którzy byli tam wtedy, wiesz kiedy w sali. Załatw to po dobroci, bo nie chcę widzieć jak włażą nam na łeb. Za to ty, Madeyski, to w podskokach do nich lecisz. Żeś z pierwszego rzędu wszystko oglądał.
- Ja mam próbę, nie mogę – zaparł się skrzypek, widocznie migając się od przesłuchań nielicho.
- A ja mam to gdzieś – powiedział Grodzki, widocznie niezbyt wielkim szacunkiem darząc artyściny i ruchem dłoni jakby zaprosił do dołączenia do panów policjantów, którzy gotowi byli odeskortować pierwszych świadków na swoje słodkie kwaterki. – Aleksander Wroński i Filip Madej. I odstawiać mi ich szybko, bo będę miał luki w kadrze
I chociaż Grodzki zagroził funkcjonariuszom, ci nie wydali się zrażeni. Zapewne niezbyt poważnie podeszli do pogróżek mężczyzny, który nie miał wpływu na przebieg przesłuchań. Pewne było jednak jedne - ani Skrzypek, ani Aleksander nie zamierzali już stawiać oporu, chociaż – Madeyski wydawał się być bardziej zestresowany od Wrońskiego. Wroński zapłakał po prostu w środku nad całymi planami, jakie miał na ten wspaniały dzień.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W czasie, gdy Wroński poszedł zmagać się z biurokracją teatru, Apolinary piechotą powrócił do mieszkania. Zamknął się w swoim pokoju, znajdując chwilę wolnego czasu, by skonfrontować się na ringu dywagacji z samym sobą. Przysiadłszy do tego za biurkiem, zaczął kreślić piórem na kartce drzewko, przeradzające się w plan z kolejnymi nazwiskami, które do tej pory udało im się pojąć. Po rozrysowaniu owego planu, przypiął je, jak uprzednie notatki ze śledztwa nad łóżkiem. Usiadł na nim i wgapiał się w swoje pismo, pełne zakrętów i upiększających kreseczek. Całą szkołę mu mówiono, iż pismo ma raczej kobiece, cokolwiek to dlań znaczyło, cieszył się, iż było wystarczająco czytelne, aby rozczytywać je z pełnej odległości. Jął więc medytować nad tym intensywnie, bujając się, niczym potomkowie Jakuba przy Ścianie Płaczu. Szczególną dlań część myśli zajęła sprawa nieszczęsnego Kazika, którego sposób śmierci wydawał się nielogiczny.
W pewnym momencie zerwał się z miejsca i zaczął szukać czegoś opętańczo. Nie znalazłszy, puścił się przez klatkę schodową do parteru, gdzie mieściła się składzik. Kopał tam, wśród, skrzyń, pudeł, rupieci i starej bielizny aż zakopawszy się po samą szyję w całym życiowym dziadostwie, które za dobre na śmietnik, za stare na użytek, pozwoliło mu w końcu dotrzeć do wymarzonej skrzyni z narzędziami. Tam znalazł dokładnie to czego szukał – hak, wkrętarkę korbkową i sznur długości prawie trzech metrów. Nie był to zestaw samobójcy, a przynajmniej Apolinary nie pamiętał, by przy zaopatrywaniu się w dalekiej przeszłości w sznur, właśnie o tym myślał. Teraz jednak było niezbędne do otworzenia sceny w domku nad stawem. I po zamontowaniu rekwizytu w swoim pokoju, musiał przyznać, iż wyglądał imponująco prawdziwie, a wręcz napawało go pewnym niepokojem, który przeradzał się w depresyjne wizje, czy też jego, czy Kazika.
Próby trwała godzinę. Dłonie miał obolałe, poznaczone odciskami i otarciami a nawet na szyi pojawiły się pręgi, lecz nieszczególnie bolesne. Ciągle nie znalazł jednak odpowiedzi na to, w jaki sposób człowiek ten mógł powiesić się, zwalić na ziemię i pokaleczyć równie doszczętnie dłonie, zakładając, iż wcześniej nie miał na nich ran. Nie próbował się też wykrwawić przez pocięcie, bo jeżeli tak, musiał mieć nad wyraz naiwną fantazję. Szczęśliwie, to nie było na rzeczy, a ostatnia próba jaką podjął, nie było rzucenie się na pętlę, a zaczęcie pocierania sznura o hak. Z tego co zanotowała jego pamięć sznur był faktycznie zerwany a nie przecięty a nawet raptowne urwanie, spróchniałego, stęchłego wiązania wyglądałoby bardziej jak przełamanie stwardniałych włókien. Odpuścił jednak po piętnastu minutach, pozbawiwszy się czucia w ramionach. Ściągnął więc z haka swoje dzieło, by przyjrzeć mu się z niesatysfakcjonującym go wynikiem. Jeżeli Kazik się szarpał, musiał to robić przynajmniej przez godzinę, by sznur o grubości dwóch centymetrów w końcu pękł, w dodatku ów szarpanie musiało być szarpaniem z prawdziwego zdarzenia, jakby walczył o życie, bez postępującego tracenia go…Chyba że była tam osoba druga. Tylko kto chciałby śmierci inspicjenta, który nawet nie umiał zapanować nad chaosem podczas występu? A może to była pomyłka i wcale nie on miał zginąć…Ale co by to miało do sprawy von Braun? I puste listy…Czy z tego wychodzi, iż Kowal był spowinowacony ze sprawą morderstwa bardziej niż na początku mogłoby się wydawać? Z drugiej strony, przez barwny umysł Przybylskiego przebiegło, bardzo szybko, wręcz niezauważalnie, iż Kazimierz mógł być ofiarą poboczną całej sprawy, może nawet niezwiązany z morderstwem na scenie, a będącym wynikiem żądnego krwi towarzystwa.
Złote wskazówki ustawiły się prawie naprzeciw siebie, zgrabnie prezentując godzinę siedemnastą. I choć dnie wydłużały się, za oknem ulice zaszły szarością, nużącą się ku nocy. Apolinary z szafy wyciągnął piękny frak i wypastowane, lśniące szpicami buty, które kupił zbyt wąskie, specjalnie, aby nogawka prezentowała się przy bucie szczuplej. Na kilkugodzinnych bankietach żałował takich wyborów, lecz nauczony matką, jeżeli z cierpieć, to tylko z miłości do szyku. Po szybkiej kąpieli i przyprószeniu perfumom, podjął próbę ułożenia włosów, oblepiwszy je brylantyną, przy tym misternie układając do linii przedziałka, a przez brak czasu nie bawił się w dłuższe upiększanie. Przecież Dumicz nie czytał mu w myślach, aby czekać na niego z kolacją. Zresztą, nawet jakby czytał, tym bardziej nań by nie czekał, skoro przeżył już jedną traumę związaną z przesłuchaniem na komisariacie. I nie żeby policjanci byli niewrażliwi na jego renomę oraz urodę, ale niewrażliwi byli w generalnym obyciu, od czego po tylu latach aplauzów oraz winszowania, Karol się odzwyczaił.
Przy drzwiach napotkał Kasieńkę, która wróciła od swoich spraw. Wytłumaczył jej jak sprawa stoi, bardzo pokrótce jak zawsze, zapominając nawet o upomnieniu Wrońskiego. Ta tylko przytaknęła na zrozumienie, iż tego wieczoru ma spodziewać się gościa Aleksandra i wysłuchać go, skoro ten miał dla niej bardzo ważne, jak nerwowo przedstawił je Apolinary, wieści. Za nim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, Przybylski trzaskał głównymi drzwiami kamienicy, udając się na tramwaj, w którym musiał nieszczęśliwie podłapać i zignorować parę zaciekawionych spojrzeń, zwłaszcza kobiet, w wieku różnym.
Wysiadł niedaleko Bristolu, hotelu klasy luksusowej, o drobnym wejściu, połyskującym ciepłem przez oszklone drzwi. Przed budynkiem stał rządek automobili, których marki i modele, podobnie jak na Mokotowie, Przybylski szybko odgadnął. Drzwi zostały przed nim otworzone, a on oddawszy płaszcz, skierował się w boczne przejście bogatego, nowocześnie przyozdobionego Hallu, gdzie po schodkach przechodziło się do części restauracyjnej. Wszystko lśniło i odbijało się w geometrycznych formach inwentarzu, nachalnie wręcz prezentując rozmach wykonania oraz pracę kompozytorów wnętrz. Hotel łączył ze sobą wspomnienie ubiegłego wieku, przeplatając współczesną innowacyjność, szczególne widoczną w rozwiązaniach dekoracyjnych, meble pozostawiają raczej w ponadczasowości klasyku. Ludzie mieli również w sobie coś pomiędzy starym a nowym ładem świata. Kobiety nowoczesne mijały się zaraz z konserwatywną zamierzchłością, poddaństwem ładów i wspomnień sprzed nieszczęśliwych ostatnich dekad. Od razu było widać, kto w Warszawie przyjechał za interesem a kto za życiem a restauracja nie tylko pozwalała na dojrzenie tych różnic, ale ich eskalację. Nie było to jednak istotnym kto wypija jakie piwo i jakim szampanem częstuje damy. Najważniejszym był tajemniczy, pociągający wręcz w swej samotności Karol Dumicz, który zasiadłszy gdzieś w rogu, z dala od co głośniejszych w przeżuwaniu towarzystw, jeadł kolację.
- Dobry wieczór, czy mogę panu służyć stolikiem?- Zagadnął mężczyzna za kontuarem, spoglądając na Apolinarego znad okrągłych szkiełek.
- Dobry wieczór, bardzo proszę. Coś na brzegach sali…czy tamten stolik jest wolny?- Zagadnął Przybylski, wskazując w stronę gdzie siedział Dumicz, wciśnięty za filarem, a nawet upchany, pozbawiony nawet możliwości wyglądania na resztę pomieszczenia.
- Niestety, rezerwacja na dwudziestą, jednakże mogę panu zapropono…-
- Doskonale, nie zejdzie mi dłużej- przerwał mu z pewną, jakby naturalną wyniosłością Przybylski, bawiąc się mankietem, całkiem nieprzejęty zdziwieniem kierownika sali.
- Skoro pan tak mówi. Przed dwudziestą będę musiał pana przeprosić.
- Oczywiście, takie są zasady rezerwacji. Pozwolę zając miejsce, proszę się nie fatygować, trafię.- Po tym ruszył do wybranego przez siebie celu a kontuarowy mógł jedynie przekląć w myślach młodych, napuszonych klientów.
Apolinary zasiadł zaraz od strony Dumicza, tak iż jeden skręt szyją, pozwalał na dokładne przyjrzenie się sobie. Tak też się stało, gdy kelner poczęstował Przybylskiego kartą, Dumicz wzniósł nań oczy, koloru miodu z gryki i aż zakrztusił się przepiórką.
- W porządku panie Dumicz?- Zagadnął Apolinary, patrząc jak ten po kaszluje w chusteczkę, robiąc się czerwony na twarzy.
- Pan doktor…Przepraszam, spotkanie bardzo dziwne. Chyba mnie wszystko tego czasu prześladuje i powraca koszmarem do pamiętnego dnia. Nawet przypadkowe spotkanie.
- Niestety, panie Dumicz, spotkanie nie jest przypadkowe a doktor ze mnie żaden- odpowiedział na to chłodne powitanie z równą cierpkością Apolinary, podniósłszy się ze swojego miejsca, by usiąść naprzeciw aktora, którego twarz zaszła chwile temu purpurą, teraz stała się pobieloną wapnem ścianą. - Nazywam się Apolinary Przybylski, jestem dziennikarzem niezależnym i tak się składa, iż badam sprawę morderstwa von Braun…-
- Na litość boską, wezwę zaraz ochronę, jeżeli mi pan nie dasz dokończyć kolacji spokojnie, żeby mnie znowu gwałcić tym tematem. Jesteście wszyscy nienormalni oskarżyciele!
- Ależ niech mnie pan wysłucha. Absolutnie nie mam zamiaru psuć panu wieczoru, tym bardziej kolacji, na zdrowie panie Dumicz, ale to tylko jak pan będziesz ze mną współpracować…
- Szantażysta się znalazł! Panie dziennikarzu, mogę być niegrzeczny? Gówno mnie obchodzi pana śledztwo, bo pan mi masz dać sposób i niech pan rozpowie w swoim gnieździe szerszeni, żeby mnie dać spokój generalnie. I nie podsuwajcie mi nawet pań dziennikarek, znam wasze sztuki gnoje!
- Panie Dumicz, na scenie jak kwiatek prywatnie chwast, co?
- Pan mnie obrażasz?
- Jak pan mnie! Ja się z szerszeniami nie zadaję, nawet mi przez głowę nie przeszło. A ja wiem, że pan składał zeznania na komisariacie, bo za pierwszym razem panu nie uwierzyli a nawet poddali w wątpliwość pana lojalność, co do władz, bo pana zeznania zniknęły…
- O czym pan pleciesz?! Szantażysta, szerszeń i wariat! Ja zeznania dawałem raz. Ostatnio, co pan swoich ziomków nie czytasz? Trzymali mnie to prawda, w środę mnie wzięli a wczoraj wydali.
- Nie składał pan zeznań w sobotę?
- Nie…- Pokręcił głową mężczyzna, a widząc jak Przybylski zbladł, nabierając wyrazu niemal trupa, zamówił mu coś mocniejszego, to znaczy to samo co sam pił, więc szkocką.
W pewnym momencie zerwał się z miejsca i zaczął szukać czegoś opętańczo. Nie znalazłszy, puścił się przez klatkę schodową do parteru, gdzie mieściła się składzik. Kopał tam, wśród, skrzyń, pudeł, rupieci i starej bielizny aż zakopawszy się po samą szyję w całym życiowym dziadostwie, które za dobre na śmietnik, za stare na użytek, pozwoliło mu w końcu dotrzeć do wymarzonej skrzyni z narzędziami. Tam znalazł dokładnie to czego szukał – hak, wkrętarkę korbkową i sznur długości prawie trzech metrów. Nie był to zestaw samobójcy, a przynajmniej Apolinary nie pamiętał, by przy zaopatrywaniu się w dalekiej przeszłości w sznur, właśnie o tym myślał. Teraz jednak było niezbędne do otworzenia sceny w domku nad stawem. I po zamontowaniu rekwizytu w swoim pokoju, musiał przyznać, iż wyglądał imponująco prawdziwie, a wręcz napawało go pewnym niepokojem, który przeradzał się w depresyjne wizje, czy też jego, czy Kazika.
Próby trwała godzinę. Dłonie miał obolałe, poznaczone odciskami i otarciami a nawet na szyi pojawiły się pręgi, lecz nieszczególnie bolesne. Ciągle nie znalazł jednak odpowiedzi na to, w jaki sposób człowiek ten mógł powiesić się, zwalić na ziemię i pokaleczyć równie doszczętnie dłonie, zakładając, iż wcześniej nie miał na nich ran. Nie próbował się też wykrwawić przez pocięcie, bo jeżeli tak, musiał mieć nad wyraz naiwną fantazję. Szczęśliwie, to nie było na rzeczy, a ostatnia próba jaką podjął, nie było rzucenie się na pętlę, a zaczęcie pocierania sznura o hak. Z tego co zanotowała jego pamięć sznur był faktycznie zerwany a nie przecięty a nawet raptowne urwanie, spróchniałego, stęchłego wiązania wyglądałoby bardziej jak przełamanie stwardniałych włókien. Odpuścił jednak po piętnastu minutach, pozbawiwszy się czucia w ramionach. Ściągnął więc z haka swoje dzieło, by przyjrzeć mu się z niesatysfakcjonującym go wynikiem. Jeżeli Kazik się szarpał, musiał to robić przynajmniej przez godzinę, by sznur o grubości dwóch centymetrów w końcu pękł, w dodatku ów szarpanie musiało być szarpaniem z prawdziwego zdarzenia, jakby walczył o życie, bez postępującego tracenia go…Chyba że była tam osoba druga. Tylko kto chciałby śmierci inspicjenta, który nawet nie umiał zapanować nad chaosem podczas występu? A może to była pomyłka i wcale nie on miał zginąć…Ale co by to miało do sprawy von Braun? I puste listy…Czy z tego wychodzi, iż Kowal był spowinowacony ze sprawą morderstwa bardziej niż na początku mogłoby się wydawać? Z drugiej strony, przez barwny umysł Przybylskiego przebiegło, bardzo szybko, wręcz niezauważalnie, iż Kazimierz mógł być ofiarą poboczną całej sprawy, może nawet niezwiązany z morderstwem na scenie, a będącym wynikiem żądnego krwi towarzystwa.
Złote wskazówki ustawiły się prawie naprzeciw siebie, zgrabnie prezentując godzinę siedemnastą. I choć dnie wydłużały się, za oknem ulice zaszły szarością, nużącą się ku nocy. Apolinary z szafy wyciągnął piękny frak i wypastowane, lśniące szpicami buty, które kupił zbyt wąskie, specjalnie, aby nogawka prezentowała się przy bucie szczuplej. Na kilkugodzinnych bankietach żałował takich wyborów, lecz nauczony matką, jeżeli z cierpieć, to tylko z miłości do szyku. Po szybkiej kąpieli i przyprószeniu perfumom, podjął próbę ułożenia włosów, oblepiwszy je brylantyną, przy tym misternie układając do linii przedziałka, a przez brak czasu nie bawił się w dłuższe upiększanie. Przecież Dumicz nie czytał mu w myślach, aby czekać na niego z kolacją. Zresztą, nawet jakby czytał, tym bardziej nań by nie czekał, skoro przeżył już jedną traumę związaną z przesłuchaniem na komisariacie. I nie żeby policjanci byli niewrażliwi na jego renomę oraz urodę, ale niewrażliwi byli w generalnym obyciu, od czego po tylu latach aplauzów oraz winszowania, Karol się odzwyczaił.
Przy drzwiach napotkał Kasieńkę, która wróciła od swoich spraw. Wytłumaczył jej jak sprawa stoi, bardzo pokrótce jak zawsze, zapominając nawet o upomnieniu Wrońskiego. Ta tylko przytaknęła na zrozumienie, iż tego wieczoru ma spodziewać się gościa Aleksandra i wysłuchać go, skoro ten miał dla niej bardzo ważne, jak nerwowo przedstawił je Apolinary, wieści. Za nim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, Przybylski trzaskał głównymi drzwiami kamienicy, udając się na tramwaj, w którym musiał nieszczęśliwie podłapać i zignorować parę zaciekawionych spojrzeń, zwłaszcza kobiet, w wieku różnym.
Wysiadł niedaleko Bristolu, hotelu klasy luksusowej, o drobnym wejściu, połyskującym ciepłem przez oszklone drzwi. Przed budynkiem stał rządek automobili, których marki i modele, podobnie jak na Mokotowie, Przybylski szybko odgadnął. Drzwi zostały przed nim otworzone, a on oddawszy płaszcz, skierował się w boczne przejście bogatego, nowocześnie przyozdobionego Hallu, gdzie po schodkach przechodziło się do części restauracyjnej. Wszystko lśniło i odbijało się w geometrycznych formach inwentarzu, nachalnie wręcz prezentując rozmach wykonania oraz pracę kompozytorów wnętrz. Hotel łączył ze sobą wspomnienie ubiegłego wieku, przeplatając współczesną innowacyjność, szczególne widoczną w rozwiązaniach dekoracyjnych, meble pozostawiają raczej w ponadczasowości klasyku. Ludzie mieli również w sobie coś pomiędzy starym a nowym ładem świata. Kobiety nowoczesne mijały się zaraz z konserwatywną zamierzchłością, poddaństwem ładów i wspomnień sprzed nieszczęśliwych ostatnich dekad. Od razu było widać, kto w Warszawie przyjechał za interesem a kto za życiem a restauracja nie tylko pozwalała na dojrzenie tych różnic, ale ich eskalację. Nie było to jednak istotnym kto wypija jakie piwo i jakim szampanem częstuje damy. Najważniejszym był tajemniczy, pociągający wręcz w swej samotności Karol Dumicz, który zasiadłszy gdzieś w rogu, z dala od co głośniejszych w przeżuwaniu towarzystw, jeadł kolację.
- Dobry wieczór, czy mogę panu służyć stolikiem?- Zagadnął mężczyzna za kontuarem, spoglądając na Apolinarego znad okrągłych szkiełek.
- Dobry wieczór, bardzo proszę. Coś na brzegach sali…czy tamten stolik jest wolny?- Zagadnął Przybylski, wskazując w stronę gdzie siedział Dumicz, wciśnięty za filarem, a nawet upchany, pozbawiony nawet możliwości wyglądania na resztę pomieszczenia.
- Niestety, rezerwacja na dwudziestą, jednakże mogę panu zapropono…-
- Doskonale, nie zejdzie mi dłużej- przerwał mu z pewną, jakby naturalną wyniosłością Przybylski, bawiąc się mankietem, całkiem nieprzejęty zdziwieniem kierownika sali.
- Skoro pan tak mówi. Przed dwudziestą będę musiał pana przeprosić.
- Oczywiście, takie są zasady rezerwacji. Pozwolę zając miejsce, proszę się nie fatygować, trafię.- Po tym ruszył do wybranego przez siebie celu a kontuarowy mógł jedynie przekląć w myślach młodych, napuszonych klientów.
Apolinary zasiadł zaraz od strony Dumicza, tak iż jeden skręt szyją, pozwalał na dokładne przyjrzenie się sobie. Tak też się stało, gdy kelner poczęstował Przybylskiego kartą, Dumicz wzniósł nań oczy, koloru miodu z gryki i aż zakrztusił się przepiórką.
- W porządku panie Dumicz?- Zagadnął Apolinary, patrząc jak ten po kaszluje w chusteczkę, robiąc się czerwony na twarzy.
- Pan doktor…Przepraszam, spotkanie bardzo dziwne. Chyba mnie wszystko tego czasu prześladuje i powraca koszmarem do pamiętnego dnia. Nawet przypadkowe spotkanie.
- Niestety, panie Dumicz, spotkanie nie jest przypadkowe a doktor ze mnie żaden- odpowiedział na to chłodne powitanie z równą cierpkością Apolinary, podniósłszy się ze swojego miejsca, by usiąść naprzeciw aktora, którego twarz zaszła chwile temu purpurą, teraz stała się pobieloną wapnem ścianą. - Nazywam się Apolinary Przybylski, jestem dziennikarzem niezależnym i tak się składa, iż badam sprawę morderstwa von Braun…-
- Na litość boską, wezwę zaraz ochronę, jeżeli mi pan nie dasz dokończyć kolacji spokojnie, żeby mnie znowu gwałcić tym tematem. Jesteście wszyscy nienormalni oskarżyciele!
- Ależ niech mnie pan wysłucha. Absolutnie nie mam zamiaru psuć panu wieczoru, tym bardziej kolacji, na zdrowie panie Dumicz, ale to tylko jak pan będziesz ze mną współpracować…
- Szantażysta się znalazł! Panie dziennikarzu, mogę być niegrzeczny? Gówno mnie obchodzi pana śledztwo, bo pan mi masz dać sposób i niech pan rozpowie w swoim gnieździe szerszeni, żeby mnie dać spokój generalnie. I nie podsuwajcie mi nawet pań dziennikarek, znam wasze sztuki gnoje!
- Panie Dumicz, na scenie jak kwiatek prywatnie chwast, co?
- Pan mnie obrażasz?
- Jak pan mnie! Ja się z szerszeniami nie zadaję, nawet mi przez głowę nie przeszło. A ja wiem, że pan składał zeznania na komisariacie, bo za pierwszym razem panu nie uwierzyli a nawet poddali w wątpliwość pana lojalność, co do władz, bo pana zeznania zniknęły…
- O czym pan pleciesz?! Szantażysta, szerszeń i wariat! Ja zeznania dawałem raz. Ostatnio, co pan swoich ziomków nie czytasz? Trzymali mnie to prawda, w środę mnie wzięli a wczoraj wydali.
- Nie składał pan zeznań w sobotę?
- Nie…- Pokręcił głową mężczyzna, a widząc jak Przybylski zbladł, nabierając wyrazu niemal trupa, zamówił mu coś mocniejszego, to znaczy to samo co sam pił, więc szkocką.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Problemem Warszawy było to, że właściwie była centrum kilku jednostek w podziale policyjnym – co za tym szło, decyzja o tym gdzie postanowią zaprowadzić ich funkcjonariusze pozostawała więc na krótką chwilę niejasna – po chwili jednak łatwo było się domyślić, w jaką stronę zmierzają – Krakowskie Przedmieście lub Nowy Świat – jednak jako, że zapewne i Wroński, i Madeyski nie spodziewali się, by sprawa urosła nagle do rangi narodowej – po chwili ich przypuszczenia potwierdziły się.
Wylądowali na samym początku Krakowskiego Przedmieścia, właściwie nie tak daleko od obecnego miejsca pobytu Przybylskiego, w bliskim sąsiedztwie pałacu Staszica, który o tej porze omiatany nieśmiałymi promieniami słonecznymi, kradł całe zainteresowanie, jakim mogłaby cieszyć się komenda miasta stołecznego, gdyby stała w innym miejscu.
Aleksander i Filip nie zamienili praktycznie słowa po drodze, ponieważ każdy zapał do nawiązania kontaktu był bardzo żwawo zduszany, co mogło być tylko zapowiedzią tego, w jaki sposób będą traktowani podczas rutynowego przesłuchania. Nie byli skuci, mogli wędrować spokojnie, chociaż nie wiadomo jak zachowaliby się panowie policjanci, gdyby pojawił się jakikolwiek opór od strony kandydatów na przesłuchania. Madeyski nie wydawał się być zadowolony, właściwie – miał obecnie dość spore problemy z przejściem przez próg i gdyby nie miły gest, o jaki pokusił się jeden z funkcjonariuszy (po prostu bez litości wepchnął go do środka), pewnie wciąż stałby na zewnątrz.
Wroński nie miał problemu z wchodzeniem do środka, chociaż wcale nie chciał tam być.
Korytarz jaki zastali był dość szeroki, dodatkowo odchodziło od niego pięć par drzwi i dwa biegnące w boki korytarze o niejasnej obecnie treści. Ostatnie drzwi prowadziły chyba do klatki schodowej, prowadzącej też do tylnego podwórka całego budynku. Budynek był dwupiętrowy, chociaż posiadał też pewnie piwnicę. I chociaż również tutaj można było znaleźć kilka chwilowych cel, do sprawowania dumnego aresztu – główny areszt znajdował się kilka ulic dalej, na nowo w pobliżu Teatru Wielkiego, właściwie praktycznie z jego przeciwka.
- No i co, teraz będziemy siedzieć tu kilka godzin, zanim ktoś raczy nas łaskawie wysłuchać? – zadrwił Madeyski, wyraźnie dając upust swojej frustracji, powodując tym samym, że dwójka stojących z kubkami przed tablicą informacyjną policjantów, rozejrzała się za nim.
Funkcjonariusze odprowadzający dwójkę mężczyzn z teatru skrzywili się tylko i nakazali iść dalej, prowadząc do klatki schodowej, a później aż na najwyższe piętro kamienicy. Po drodze mijali jeszcze więcej policjantów, jakby upewniwszy się, gdzie właściwie się znajdują.
Na najwyższym piętrze było dużo chłodniej, jakby wizja bliskości przesłuchania była motorem napędowym dreszczy biegnących wzdłuż kręgosłupa. Czemu jednak przesłuchiwano świadków na najwyższym piętrze? A może chociażby dlatego, że ucieczka, której często potrafili próbować bardziej brawurowi, dużo częściej w takim wypadku kończyła się pochwyceniem gdzieś po drodze. Dodatkowo przesłuchiwani pałętali się po drodze mniejszej liczby osób.
Tutaj już pozwolono mężczyznom zasiąść na ławce bez oparcia, ustawionej przy ścianie, zaraz pod oszkloną gablotą z poprzypinanymi jakimiś komunikatami, z którymi nie dano się zapoznać.
Madeyski i Wroński siedzieli obecnie wciąż milcząco, chociaż blondyn czynił to bardziej po żeńsku, z nogą na nogę, zaciskając dłonie na krawędzi zajmowanej ławki, a Wroński rozparty, opierając łokcie na kolanach i pocierając twarz. Właściwie – na odzywanie się im za bardzo nie pozwalano, być może przypuszczając, że pozwolą oni sobie na wykonspirowanie jakiejś wspólnej wersji wydarzeń, byle tylko namieszać w śledztwie.
- Mogę zatelefonować? To ważne – zapytał Madej funkcjonariuszy. Oni spojrzeli po sobie, a potem na mężczyznę spod byka.
- Jeżeli jemu pozwolicie, to ja też chcę mieć taką możliwość – zawtórował Wroński, podnosząc się do prostej pozycji.
- Moja sprawa jest ważniejsza, jeżeli macie wybierać jednego z nas, wybierzcie mnie – powiedział do funkcjonariuszy Filip, kładąc tym samym dłoń na sercu, potwierdzając swoje szczere intencje. A przynajmniej tak to wyglądało w jego głowie.
Aleksander spojrzał na Blondyna szczerze rozbawiony.
- A skąd ty wiesz, że moja sprawa nie jest tak samo paląca jak twoja, co? – rzucił Aleksander, na co blondyn tylko wzruszył ramionami, zamrugał i ledwo zdążył otworzyć usta, by może coś dodać, aż jedne z topornych drzwi otworzyły się.
Drzwi otworzyły się, zza drzwi wyszła jakaś umundurowana kobieta, niezbyt atrakcyjna i trochę toporna, która ściskając w dłoni pliczek jakichś dokumentów, zdmuchnęła sprzed oczu włosy, za razem za długie by nie przeszkadzać w widzeniu, a za krótkie by założyć je za uszy. Udała się w swoją stronę, pozostawiając drzwi otwartymi. Policja kobieca działała w tym samym budynku, jednak zajmowała się nieco innymi sprawami niż te, w której wezwano tu dwójkę świadków.
Jej osoba spowodowała jednak, że dwójka policjantów wstała, widocznie z szacunku, po czym jeden z nich przejął po kobiecie drzwi i postanowił wejść do środka.
- Przyszła dwójka świadków w sprawie morderstwa na Teatrze Wielkim – zapowiedział, okrasiwszy jakimiś policyjnymi grzecznościami, chociaż Wroński pokręcił głową na to co słyszał. Gdyby miał wybór – nigdy by tu nie przyszedł. Dobór słów funkcjonariusza był dość niefortunny. – Co z nimi zrobić?
- Poczekać dwadzieścia minut, bo co innego – za dwadzieścia minut będzie tu komisarz Bartoszczuk, bo kończy przerwę, to ich przepyta i spisze zeznania. Jeszcze jakieś sto osób, jak nie więcej i będzie po wszystkim – zaśmiał się ktoś z głębi pokoju, a potem widocznie pozwolił swojemu podwładnemu wyjść, bo policjant wrócił do pomieszczenia.
Dopiero po dwudziestu minutach faktycznie pojawił się tu umundurowany, chociaż trzymający czapkę pod pachą, komisarz Bartoszczuk. Zatrzymał się przy swoich podwładnych, wymienili spostrzeżenia na temat dwóch cywili, obecnie już tak diabelnie znudzonych, że Wroński zaczął liczyć drewniane fragmenty parkietu, ułożonego w jodełkę, a Madej zajął się za to skubaniem skórek przy paznokciach.
- Dobra - panowie alfabetycznie proszę i przygotować dokumenty. Drugi poczeka na swoją kolej – stwierdził takim tonem, który gdyby był namacalny – pewnie przyjąłby postać machnięcia ręką. Funkcjonariusze, często na nadgodzinach, miewali lepsze i gorsze humory – ten tutaj wydawał się być odciętym od rzeczy tak przyziemnych jak humor. Wyprany z emocji przeszedł ku swojemu gabinetowi, w którym rozpalił dotychczas zgaszone światło i przechodząc przodem, pozwolił sobie zaprosić Madeyskiego do środka. Zaraz za nimi poszedł jeden z funkcjonariuszy.
Wroński nie wiedział ile zajmie to przesłuchanie, wiedział jednak, że musi zadzwonić. Wyjmując z kieszeni swoje dokumenty osobiste, zauważył, że wciąż posiada przy sobie przepustkę tymczasową i jakieś inne skrawki papieru nieco bez sensu. Wizytówka Apolinarego przypomniała mu jednak o czymś, o czym w całym amoku zapomniał, chociaż przez co był wręcz szarpany.
Aleksander zerknął na zegarek na nadgarstku i widząc, że było już trochę po osiemnastej, bliżej dziewiętnastej, zaczął przebierać nogami. Nie było szans, by wyszedł stąd przed dwudziestą. Musiał zadzwonić. I to pilnie.
- Panie, błagam, muszę zadzwonić. Moja ukochana jest w ciąży, nie może się denerwować moją nieobecnością, to zaszkodziłoby dziecku - spróbował Wroński, kłamiąc tak gładko, jak gładko kłamałby wręcz patologiczny kłamca. Pozostający w pomieszczeniu funkcjonariusz - Zajmie mi to kilka minut, ta rozmowa to nic prywatnego, możecie nawet stać mi nad karkiem i słuchać.
Poprosił, ściskając w dłoniach swoje dokumenty. A widząc, że funkcjonariusz tylko delikatnie podsunął mu otwartą dłoń, nie musiał myśleć długo.
Cholerni łapówkarze.
Banknot o wartości butelki dobrej wódki trafił w dłoń policjanta i szybko zniknął pod warstwami jego munduru. Wroński został poproszony o wstanie i poprowadzony korytarzem do klatki schodowej, gdzie po zejściu jedno piętro, został zaprowadzony w miejsce, w którym przy biurku siedział tylko czytający obecnie gazetę posterunkowy. Widocznie policjant który przyjął łapówkę od Wrońskiego był nieco wyższy stopniem, bo po nakazie opuszczenia pomieszczenia, młody policjant zrobił to posłusznie, zamykając za sobą drzwi.
- Proszę zapisać numer, ja panu wykręcę - a mówiąc to, podał Wrońskiemu marnie zatemperowany ołówek i odwrócił na drugą stronę jakiś zapisany już połowicznie skrawek papieru, by podsunąć go ku technikowi. Wroński zapisał tam numer do Katarzyny Malinowskiej.
Co miał zamiar przekazać Katarzynie? Cóż - przedstawiłby się na wstępie, oczywiście wyraził radość z tego, że ją słyszy czy chociażby to, żeby nie oczekiwała go zbyt szybko, ponieważ trafił na komisariat złożyć zeznania w sprawie von Braun, dodatkowo napomknął, by Apolinary nie martwił się, bo jest z nim Madeyski. Poprosiłby też, by zadzwoniła do Alicji, tu podał numer - który policjant oczywiście wynotował, bo jakże inaczej - byle tylko powiadomić matkę i nie zmuszać jej do przeżywania kolejnych kołatań serca.
Rozmowę zakończyłby dość szybko. W końcu był obecnie na podsłuchu.
Nie wiedział co zrobi z tym Kasieńka, będąc osobą w oczach Aleksandra nieprzewidywalną, jednak była jego jedyną szansą.
Wylądowali na samym początku Krakowskiego Przedmieścia, właściwie nie tak daleko od obecnego miejsca pobytu Przybylskiego, w bliskim sąsiedztwie pałacu Staszica, który o tej porze omiatany nieśmiałymi promieniami słonecznymi, kradł całe zainteresowanie, jakim mogłaby cieszyć się komenda miasta stołecznego, gdyby stała w innym miejscu.
Aleksander i Filip nie zamienili praktycznie słowa po drodze, ponieważ każdy zapał do nawiązania kontaktu był bardzo żwawo zduszany, co mogło być tylko zapowiedzią tego, w jaki sposób będą traktowani podczas rutynowego przesłuchania. Nie byli skuci, mogli wędrować spokojnie, chociaż nie wiadomo jak zachowaliby się panowie policjanci, gdyby pojawił się jakikolwiek opór od strony kandydatów na przesłuchania. Madeyski nie wydawał się być zadowolony, właściwie – miał obecnie dość spore problemy z przejściem przez próg i gdyby nie miły gest, o jaki pokusił się jeden z funkcjonariuszy (po prostu bez litości wepchnął go do środka), pewnie wciąż stałby na zewnątrz.
Wroński nie miał problemu z wchodzeniem do środka, chociaż wcale nie chciał tam być.
Korytarz jaki zastali był dość szeroki, dodatkowo odchodziło od niego pięć par drzwi i dwa biegnące w boki korytarze o niejasnej obecnie treści. Ostatnie drzwi prowadziły chyba do klatki schodowej, prowadzącej też do tylnego podwórka całego budynku. Budynek był dwupiętrowy, chociaż posiadał też pewnie piwnicę. I chociaż również tutaj można było znaleźć kilka chwilowych cel, do sprawowania dumnego aresztu – główny areszt znajdował się kilka ulic dalej, na nowo w pobliżu Teatru Wielkiego, właściwie praktycznie z jego przeciwka.
- No i co, teraz będziemy siedzieć tu kilka godzin, zanim ktoś raczy nas łaskawie wysłuchać? – zadrwił Madeyski, wyraźnie dając upust swojej frustracji, powodując tym samym, że dwójka stojących z kubkami przed tablicą informacyjną policjantów, rozejrzała się za nim.
Funkcjonariusze odprowadzający dwójkę mężczyzn z teatru skrzywili się tylko i nakazali iść dalej, prowadząc do klatki schodowej, a później aż na najwyższe piętro kamienicy. Po drodze mijali jeszcze więcej policjantów, jakby upewniwszy się, gdzie właściwie się znajdują.
Na najwyższym piętrze było dużo chłodniej, jakby wizja bliskości przesłuchania była motorem napędowym dreszczy biegnących wzdłuż kręgosłupa. Czemu jednak przesłuchiwano świadków na najwyższym piętrze? A może chociażby dlatego, że ucieczka, której często potrafili próbować bardziej brawurowi, dużo częściej w takim wypadku kończyła się pochwyceniem gdzieś po drodze. Dodatkowo przesłuchiwani pałętali się po drodze mniejszej liczby osób.
Tutaj już pozwolono mężczyznom zasiąść na ławce bez oparcia, ustawionej przy ścianie, zaraz pod oszkloną gablotą z poprzypinanymi jakimiś komunikatami, z którymi nie dano się zapoznać.
Madeyski i Wroński siedzieli obecnie wciąż milcząco, chociaż blondyn czynił to bardziej po żeńsku, z nogą na nogę, zaciskając dłonie na krawędzi zajmowanej ławki, a Wroński rozparty, opierając łokcie na kolanach i pocierając twarz. Właściwie – na odzywanie się im za bardzo nie pozwalano, być może przypuszczając, że pozwolą oni sobie na wykonspirowanie jakiejś wspólnej wersji wydarzeń, byle tylko namieszać w śledztwie.
- Mogę zatelefonować? To ważne – zapytał Madej funkcjonariuszy. Oni spojrzeli po sobie, a potem na mężczyznę spod byka.
- Jeżeli jemu pozwolicie, to ja też chcę mieć taką możliwość – zawtórował Wroński, podnosząc się do prostej pozycji.
- Moja sprawa jest ważniejsza, jeżeli macie wybierać jednego z nas, wybierzcie mnie – powiedział do funkcjonariuszy Filip, kładąc tym samym dłoń na sercu, potwierdzając swoje szczere intencje. A przynajmniej tak to wyglądało w jego głowie.
Aleksander spojrzał na Blondyna szczerze rozbawiony.
- A skąd ty wiesz, że moja sprawa nie jest tak samo paląca jak twoja, co? – rzucił Aleksander, na co blondyn tylko wzruszył ramionami, zamrugał i ledwo zdążył otworzyć usta, by może coś dodać, aż jedne z topornych drzwi otworzyły się.
Drzwi otworzyły się, zza drzwi wyszła jakaś umundurowana kobieta, niezbyt atrakcyjna i trochę toporna, która ściskając w dłoni pliczek jakichś dokumentów, zdmuchnęła sprzed oczu włosy, za razem za długie by nie przeszkadzać w widzeniu, a za krótkie by założyć je za uszy. Udała się w swoją stronę, pozostawiając drzwi otwartymi. Policja kobieca działała w tym samym budynku, jednak zajmowała się nieco innymi sprawami niż te, w której wezwano tu dwójkę świadków.
Jej osoba spowodowała jednak, że dwójka policjantów wstała, widocznie z szacunku, po czym jeden z nich przejął po kobiecie drzwi i postanowił wejść do środka.
- Przyszła dwójka świadków w sprawie morderstwa na Teatrze Wielkim – zapowiedział, okrasiwszy jakimiś policyjnymi grzecznościami, chociaż Wroński pokręcił głową na to co słyszał. Gdyby miał wybór – nigdy by tu nie przyszedł. Dobór słów funkcjonariusza był dość niefortunny. – Co z nimi zrobić?
- Poczekać dwadzieścia minut, bo co innego – za dwadzieścia minut będzie tu komisarz Bartoszczuk, bo kończy przerwę, to ich przepyta i spisze zeznania. Jeszcze jakieś sto osób, jak nie więcej i będzie po wszystkim – zaśmiał się ktoś z głębi pokoju, a potem widocznie pozwolił swojemu podwładnemu wyjść, bo policjant wrócił do pomieszczenia.
Dopiero po dwudziestu minutach faktycznie pojawił się tu umundurowany, chociaż trzymający czapkę pod pachą, komisarz Bartoszczuk. Zatrzymał się przy swoich podwładnych, wymienili spostrzeżenia na temat dwóch cywili, obecnie już tak diabelnie znudzonych, że Wroński zaczął liczyć drewniane fragmenty parkietu, ułożonego w jodełkę, a Madej zajął się za to skubaniem skórek przy paznokciach.
- Dobra - panowie alfabetycznie proszę i przygotować dokumenty. Drugi poczeka na swoją kolej – stwierdził takim tonem, który gdyby był namacalny – pewnie przyjąłby postać machnięcia ręką. Funkcjonariusze, często na nadgodzinach, miewali lepsze i gorsze humory – ten tutaj wydawał się być odciętym od rzeczy tak przyziemnych jak humor. Wyprany z emocji przeszedł ku swojemu gabinetowi, w którym rozpalił dotychczas zgaszone światło i przechodząc przodem, pozwolił sobie zaprosić Madeyskiego do środka. Zaraz za nimi poszedł jeden z funkcjonariuszy.
Wroński nie wiedział ile zajmie to przesłuchanie, wiedział jednak, że musi zadzwonić. Wyjmując z kieszeni swoje dokumenty osobiste, zauważył, że wciąż posiada przy sobie przepustkę tymczasową i jakieś inne skrawki papieru nieco bez sensu. Wizytówka Apolinarego przypomniała mu jednak o czymś, o czym w całym amoku zapomniał, chociaż przez co był wręcz szarpany.
Aleksander zerknął na zegarek na nadgarstku i widząc, że było już trochę po osiemnastej, bliżej dziewiętnastej, zaczął przebierać nogami. Nie było szans, by wyszedł stąd przed dwudziestą. Musiał zadzwonić. I to pilnie.
- Panie, błagam, muszę zadzwonić. Moja ukochana jest w ciąży, nie może się denerwować moją nieobecnością, to zaszkodziłoby dziecku - spróbował Wroński, kłamiąc tak gładko, jak gładko kłamałby wręcz patologiczny kłamca. Pozostający w pomieszczeniu funkcjonariusz - Zajmie mi to kilka minut, ta rozmowa to nic prywatnego, możecie nawet stać mi nad karkiem i słuchać.
Poprosił, ściskając w dłoniach swoje dokumenty. A widząc, że funkcjonariusz tylko delikatnie podsunął mu otwartą dłoń, nie musiał myśleć długo.
Cholerni łapówkarze.
Banknot o wartości butelki dobrej wódki trafił w dłoń policjanta i szybko zniknął pod warstwami jego munduru. Wroński został poproszony o wstanie i poprowadzony korytarzem do klatki schodowej, gdzie po zejściu jedno piętro, został zaprowadzony w miejsce, w którym przy biurku siedział tylko czytający obecnie gazetę posterunkowy. Widocznie policjant który przyjął łapówkę od Wrońskiego był nieco wyższy stopniem, bo po nakazie opuszczenia pomieszczenia, młody policjant zrobił to posłusznie, zamykając za sobą drzwi.
- Proszę zapisać numer, ja panu wykręcę - a mówiąc to, podał Wrońskiemu marnie zatemperowany ołówek i odwrócił na drugą stronę jakiś zapisany już połowicznie skrawek papieru, by podsunąć go ku technikowi. Wroński zapisał tam numer do Katarzyny Malinowskiej.
Co miał zamiar przekazać Katarzynie? Cóż - przedstawiłby się na wstępie, oczywiście wyraził radość z tego, że ją słyszy czy chociażby to, żeby nie oczekiwała go zbyt szybko, ponieważ trafił na komisariat złożyć zeznania w sprawie von Braun, dodatkowo napomknął, by Apolinary nie martwił się, bo jest z nim Madeyski. Poprosiłby też, by zadzwoniła do Alicji, tu podał numer - który policjant oczywiście wynotował, bo jakże inaczej - byle tylko powiadomić matkę i nie zmuszać jej do przeżywania kolejnych kołatań serca.
Rozmowę zakończyłby dość szybko. W końcu był obecnie na podsłuchu.
Nie wiedział co zrobi z tym Kasieńka, będąc osobą w oczach Aleksandra nieprzewidywalną, jednak była jego jedyną szansą.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Katarzynę przestało zadowalać bycie pośrednikiem. Nie był to pierwszy raz, gdy staje rozkrokiem pomiędzy wtajemniczeniem a niewiedzą, dając sobie mieszać w głowie. Wiedziała jednak, iż gdyby zaczęła Przybylskiego wypytywać i się nim interesować bardziej niż on nią, przestanie być tak zaufana oraz potrzebna. Cała jej pomocniczość kryła się w jej dyskretności, posłuszeństwie i obojętności wobec przedsięwzięć Apolinarego, które traktować miała jako przysługi drobne, które współlokatorzy i partnerzy w życiu powinni sobie wyświadczać. Sęk w tym, iż do tej pory Apolinary zwykle radził sobie sam, a gdy wpadał w tarapaty – ratowała tylko jego. Nigdy nie przyprowadzał obcych ludzi do ich domu, przynajmniej do salonu, bo jeżeli miał gościa, przyjmował go u siebie. Nigdy nie wymieniał się z nikim porozumiewawczo, nie mówił pół słówkami, byle ona nie zrozumiała, nie oceniła i się nie zainteresowała, ponieważ nie miał do kogo tak mówić. A tym razem pojawił się on – Aleksander Wroński. Niski, drobny, śmieszny, ale nawet niegłupi oraz niebrzydki młody człowiek, który stał się p a r t n e r e m Apolinarego w śledztwie. Katarzyna nie była już druga, będąc nieznikającym dlań cieniem, teraz spadła z pudła na trzecie, tak niezasłużone dlań miejsce. I to właśnie przestało ją zadowalać. Musiała poddać się również komuś obcemu, bo tak jej nakazuje Apolinary, a tylko wypełniając jego prośby miała choć trochę wrażenia, iż naprawdę się kochają, choć już bez uczucia, którego w prawdzie nigdy po jego stronie nie było.
Twarz jej była obojętna, ale rozumna, gdy Apolinary tłumaczył jej, iż ma czekać na Wrońskiego. Czekała więc na niego, słuchając muzyki z gramofonu, leniąc się z Napoleonem na puchatym dywanie przed kominkiem. Leżała ledwo przytomnie, bawiąc się miękkością kociej sierści, do czasu, gdy zadzwonił telefon. Podniosła się, zgasiła muzykę i ruszyła do korytarza, z którego dochodził sygnał bijącego usilnie dzwonka. Odebrała, a słysząc głos Aleksandra po drugiej stronie aż przewróciła oczami, iż zmarnowała czas na jakiekolwiek czekanie. Za nim jednak zdecydowała się skomentować odrzucenie zaproszenia bezsłowiem i odłożeniem słuchawki, ten tłumaczył dalej, jakoby był w areszcie, aby opowiedzieć o morderstwie, które sam bada. Nie dał jej dojść do słowa, oczywiście pośpieszany palącą koniecznością, której złagodzenie łapówka nijak obejmowała. I ona to absolutnie rozumiała, tak jak zrozumiała, iż musi po niego iść. Do żadnej Alicji dzwonić nie będzie, zresztą, co ją obchodzi jego rodzina, skoro angaż Katarzyny miał się ograniczyć tylko do ich dwójki, a wszelkie osoby postronne, których na oczy nie widziała, były dlań jak nieistniejące. Wracając jednak do powziętej przezeń myśl o uratowaniu Wrońskiego i Madeyskiego (notabene, zainteresowało ją dlaczego Apolinary miał się o niego martwić), musiała wpierw przygotować się do konfrontacji z policją. Po zakończeniu wszelkich poprawek makijażu, fryzury oraz nałożenie słodszych niż zwykle zapachów, wybyła z mieszkania w jesiennym futerku koloru migdałów. Paliła przy tym nerwowo, gromiąc zainteresowane nią spojrzenia. Wiedziała gdzie należało jechać, podejrzewając, iż sprawy takie jak te, szczególnie Przybylskiemu bliskie, musiały przyjmowane być na komendzie głównej na Krakowskim Przedmieściu. Znała to miejsce, a nawet układ kolejnych pięter, odbierając w końcu Apolinarego nieraz i nie dwa z sali przesłuchań, gdzie zwykle sądził się o swoje nieoczywiste zniesławienia. Tam też przebywał Aleksander i Filip, z tymże jeden z nich kończył właśnie przesłuchanie i był prowadzony do aresztu tymczasowego, gdzie miał dla pokory przetrwać noc a może dwie, póki zeznania nie zostaną zweryfikowane z prokuratorem a drugi właśnie na przesłuchanie został wywołany.
- Dobry wieczór, chciałabym pomówić z osobą odpowiedzialną za przesłuchania świadków i podejrzanych. To bardzo ważne- zagadnęła Katarzyna kobietę w mundurze, siedzącą za obszernym biurkiem w korytarzu głównym, gdzie przyjmowała wszelkie osoby pokroju właśnie Katarzyny.
- Dokumenty!- Rzuciła kobieta szczególnie nieprzyjemnym dla ucha skrzekiem. Katarzyna podała co należy, czekając cierpliwie, choć mina jej nijak na cierpliwość wskazywała. Łypała na policjantkę spod gęstych rzęs, składając uszminkowane czerwienią usta. Po weryfikacji nazwiska Malinowska, kobieta zza biurka poprosiła kogoś z zaplecza, by zaprowadził Kasieńke gdzie należy, czyli do poczekalni na piętrze wyżej, gdzie miała złożyć wniosek, odnośnie potrzeby swojej wizyty, który miał być rozpatrzony do jednego dnia, czyli w administracyjnych realiach, przynajmniej do dni siedmiu. Katarzyna jednak nie zamierzała składać żadnego wniosku a widzieć się bezpośrednio z komisarzem śledczym, którym, jak dobrze pamiętała był Bartoszczuk. O niego martwiła się najmniej, był formalnością, łatwą do pozbycia się, niczym włosek z płaszcza. Innych natomiast funkcjonariuszy mogła porównać do całych kocich kłaków, tak jak tego rosłego w barkach, oddelegowanego do załatwienia z nią sprawy.
- Proszę zaprowadzić mnie do głównego komisarza śledczego- zażądała, lecz funkcjonariusz, prowadzący ją po schodach ku górze, wydał się głuchy, więc nie obeszło się bez powtórki, wypowiedzianej bardziej jak urażonym tonem. Zatrzymywała się na schodkach, podgoniwszy jego ociężałe, wielkie kroki. Oparła się o barierkę, zastępując mu dalszej drogi.
- Nie słyszycie mnie? Jestem dla was niewidzialna czy niesłyszalna? Bardzo chciałabym, aby pan zaprowadził mnie do komisarza śledczego, abym mogła mu przekazać nieznoszące zwłoki zeznania. - Poczyniła krok, wsuwając zawinięte banknoty za guziczek munduru mężczyzny. Ten złapał ją za dłoń, odsunął od siebie, choć pieniędzy w istocie nie oddał.
- Proszę zabrać dłoń i pozwolić panią prowadzić do komisarza. Myślę, że papierami można zająć się w innym czasie. Pani godność?
- Malinowska…- Za nim zdążyła dokończyć ten złapał ją za ramiona, by w jakimś niebywałym nagle pośpiechu, ciągnąć ją ku wyższym piętrom. Co jakiś czas coś doń głośniej mówił, raczej na pokaz, o jakimś pospieszeniu się, uczynku złym lub dobrym, czy pogadaniu z komisarzem „jak to należy”, na który jakkolwiek by nie brzmiało – bardzo liczyła.
Kiedy znaleźli się w odpowiednim korytarzu, już zresztą pustym od przesłuchiwanych, Katarzyna wyzwoliła się z potrzasku wielkiego człowieka, by wparować do gabinetu, w którym odbywały się przesłuchania. Funkcjonariusz, którą miał ją odeskortować wpadł do pomieszczenia za nią, by aż szarpnąć ją za ramię.
- Proszę mnie nie dotykać!- Warknęła.
- Co tu się dzieje!? Kowalski, co to ma znaczyć!?- Zaczął z jakąś wściekłą bezradnością czy znudzeniem, jakby sytuacja ta nie była pierwszym razem. - Wyprowadźcie tę kobietę jesteśmy w trakcie ważnego przesłuchania! Kowalski wyprowadźcie tę kobietę!
- Nazywam się Katarzyna Malinowska!
- I co z tego? Wynocha!
- Córka Eugeniusza Wiktora Malinowskiego, pułkownika 9-tego dywizjonu artylerii konnej. Mam ważny interes.
- Kowalski, zostawcie panią! Może lepiej pani zaproponowalbyście herbatę! Niewychowany durniu! Przepraszam, panią, ale jestem w trakcie pracy i…
- Rozumie się, służba ponad wszystko. Poczekam aż pan komisarz skończy. Dziękuję za wyrozumiałość.
Po tych słowach, Katarzyna wyszła samodzielnie z pomieszczenia, aby zostać w największym na jakiego Kowalskiego było stać – uniżeniu, zostać zaprowadzoną do gabinetu, innego jak przesłuchalnia. Tam faktycznie została uraczona herbatą, a także ciasteczkiem a nawet wciągnięta została w miła rozmowę. Bądź co bądź, mimo zostania postawionym przed faktem córki wysokiego oficera, pieniądze nie zostały zwrócone. Szczęśliwie żadne banknoty nie zostały wyciągnięte na biurko przy rozmowie w cztery oczy z Bartoszczukiem, który pamiętając wspólny marsz z jej ojcem podczas I wojny światowej, nawet nie śmiał prosić czy choćby podjudzać hojność córki Malinowskiego. To jakby brać pieniądze od samego towarzysza broni, i choć Bartoszczuk nie miałby nic przeciwko, gdyby nazwisko byłoby inne, a raczej mniej z nim powinowacone, tym razem poczuł się wręcz zobowiązany ulec. A uległ nie tylko legendzie jej ojca, ale również urodzie jego córki. Po wszystkim osobiście zaprowadził ją do celi, gdzie zostali na niewiele jak dwie godziny umiejscowieni mężczyźni.
- Panowie…- Skinęła na dwójkę, aby zwrócić się ostatni raz do komisarza, wyciągnąwszy doń zgrabną dłoń. Ten uścisnął ją i ucałował dwukrotnie, bardzo zresztą łaknąco. - Dziękuję jeszcze raz. Nie omieszkam wspomnieć mojemu ojcu, że pan go tak dobrze wspomina. Już panu ślę pozdrowienia od ojczulka…- Tymi słowami a może jeszcze paroma westchnięciami komisarza, tak komicznie niepasującymi do oschłej maniery, zakończyli swoją przygodę ma posterunku.
- Filipie masz może ochotę wstąpić na lampkę wina? Musisz mi się jakoś odwdzięczyć, że możesz dzisiaj spać we własnym łóżku.
Twarz jej była obojętna, ale rozumna, gdy Apolinary tłumaczył jej, iż ma czekać na Wrońskiego. Czekała więc na niego, słuchając muzyki z gramofonu, leniąc się z Napoleonem na puchatym dywanie przed kominkiem. Leżała ledwo przytomnie, bawiąc się miękkością kociej sierści, do czasu, gdy zadzwonił telefon. Podniosła się, zgasiła muzykę i ruszyła do korytarza, z którego dochodził sygnał bijącego usilnie dzwonka. Odebrała, a słysząc głos Aleksandra po drugiej stronie aż przewróciła oczami, iż zmarnowała czas na jakiekolwiek czekanie. Za nim jednak zdecydowała się skomentować odrzucenie zaproszenia bezsłowiem i odłożeniem słuchawki, ten tłumaczył dalej, jakoby był w areszcie, aby opowiedzieć o morderstwie, które sam bada. Nie dał jej dojść do słowa, oczywiście pośpieszany palącą koniecznością, której złagodzenie łapówka nijak obejmowała. I ona to absolutnie rozumiała, tak jak zrozumiała, iż musi po niego iść. Do żadnej Alicji dzwonić nie będzie, zresztą, co ją obchodzi jego rodzina, skoro angaż Katarzyny miał się ograniczyć tylko do ich dwójki, a wszelkie osoby postronne, których na oczy nie widziała, były dlań jak nieistniejące. Wracając jednak do powziętej przezeń myśl o uratowaniu Wrońskiego i Madeyskiego (notabene, zainteresowało ją dlaczego Apolinary miał się o niego martwić), musiała wpierw przygotować się do konfrontacji z policją. Po zakończeniu wszelkich poprawek makijażu, fryzury oraz nałożenie słodszych niż zwykle zapachów, wybyła z mieszkania w jesiennym futerku koloru migdałów. Paliła przy tym nerwowo, gromiąc zainteresowane nią spojrzenia. Wiedziała gdzie należało jechać, podejrzewając, iż sprawy takie jak te, szczególnie Przybylskiemu bliskie, musiały przyjmowane być na komendzie głównej na Krakowskim Przedmieściu. Znała to miejsce, a nawet układ kolejnych pięter, odbierając w końcu Apolinarego nieraz i nie dwa z sali przesłuchań, gdzie zwykle sądził się o swoje nieoczywiste zniesławienia. Tam też przebywał Aleksander i Filip, z tymże jeden z nich kończył właśnie przesłuchanie i był prowadzony do aresztu tymczasowego, gdzie miał dla pokory przetrwać noc a może dwie, póki zeznania nie zostaną zweryfikowane z prokuratorem a drugi właśnie na przesłuchanie został wywołany.
- Dobry wieczór, chciałabym pomówić z osobą odpowiedzialną za przesłuchania świadków i podejrzanych. To bardzo ważne- zagadnęła Katarzyna kobietę w mundurze, siedzącą za obszernym biurkiem w korytarzu głównym, gdzie przyjmowała wszelkie osoby pokroju właśnie Katarzyny.
- Dokumenty!- Rzuciła kobieta szczególnie nieprzyjemnym dla ucha skrzekiem. Katarzyna podała co należy, czekając cierpliwie, choć mina jej nijak na cierpliwość wskazywała. Łypała na policjantkę spod gęstych rzęs, składając uszminkowane czerwienią usta. Po weryfikacji nazwiska Malinowska, kobieta zza biurka poprosiła kogoś z zaplecza, by zaprowadził Kasieńke gdzie należy, czyli do poczekalni na piętrze wyżej, gdzie miała złożyć wniosek, odnośnie potrzeby swojej wizyty, który miał być rozpatrzony do jednego dnia, czyli w administracyjnych realiach, przynajmniej do dni siedmiu. Katarzyna jednak nie zamierzała składać żadnego wniosku a widzieć się bezpośrednio z komisarzem śledczym, którym, jak dobrze pamiętała był Bartoszczuk. O niego martwiła się najmniej, był formalnością, łatwą do pozbycia się, niczym włosek z płaszcza. Innych natomiast funkcjonariuszy mogła porównać do całych kocich kłaków, tak jak tego rosłego w barkach, oddelegowanego do załatwienia z nią sprawy.
- Proszę zaprowadzić mnie do głównego komisarza śledczego- zażądała, lecz funkcjonariusz, prowadzący ją po schodach ku górze, wydał się głuchy, więc nie obeszło się bez powtórki, wypowiedzianej bardziej jak urażonym tonem. Zatrzymywała się na schodkach, podgoniwszy jego ociężałe, wielkie kroki. Oparła się o barierkę, zastępując mu dalszej drogi.
- Nie słyszycie mnie? Jestem dla was niewidzialna czy niesłyszalna? Bardzo chciałabym, aby pan zaprowadził mnie do komisarza śledczego, abym mogła mu przekazać nieznoszące zwłoki zeznania. - Poczyniła krok, wsuwając zawinięte banknoty za guziczek munduru mężczyzny. Ten złapał ją za dłoń, odsunął od siebie, choć pieniędzy w istocie nie oddał.
- Proszę zabrać dłoń i pozwolić panią prowadzić do komisarza. Myślę, że papierami można zająć się w innym czasie. Pani godność?
- Malinowska…- Za nim zdążyła dokończyć ten złapał ją za ramiona, by w jakimś niebywałym nagle pośpiechu, ciągnąć ją ku wyższym piętrom. Co jakiś czas coś doń głośniej mówił, raczej na pokaz, o jakimś pospieszeniu się, uczynku złym lub dobrym, czy pogadaniu z komisarzem „jak to należy”, na który jakkolwiek by nie brzmiało – bardzo liczyła.
Kiedy znaleźli się w odpowiednim korytarzu, już zresztą pustym od przesłuchiwanych, Katarzyna wyzwoliła się z potrzasku wielkiego człowieka, by wparować do gabinetu, w którym odbywały się przesłuchania. Funkcjonariusz, którą miał ją odeskortować wpadł do pomieszczenia za nią, by aż szarpnąć ją za ramię.
- Proszę mnie nie dotykać!- Warknęła.
- Co tu się dzieje!? Kowalski, co to ma znaczyć!?- Zaczął z jakąś wściekłą bezradnością czy znudzeniem, jakby sytuacja ta nie była pierwszym razem. - Wyprowadźcie tę kobietę jesteśmy w trakcie ważnego przesłuchania! Kowalski wyprowadźcie tę kobietę!
- Nazywam się Katarzyna Malinowska!
- I co z tego? Wynocha!
- Córka Eugeniusza Wiktora Malinowskiego, pułkownika 9-tego dywizjonu artylerii konnej. Mam ważny interes.
- Kowalski, zostawcie panią! Może lepiej pani zaproponowalbyście herbatę! Niewychowany durniu! Przepraszam, panią, ale jestem w trakcie pracy i…
- Rozumie się, służba ponad wszystko. Poczekam aż pan komisarz skończy. Dziękuję za wyrozumiałość.
Po tych słowach, Katarzyna wyszła samodzielnie z pomieszczenia, aby zostać w największym na jakiego Kowalskiego było stać – uniżeniu, zostać zaprowadzoną do gabinetu, innego jak przesłuchalnia. Tam faktycznie została uraczona herbatą, a także ciasteczkiem a nawet wciągnięta została w miła rozmowę. Bądź co bądź, mimo zostania postawionym przed faktem córki wysokiego oficera, pieniądze nie zostały zwrócone. Szczęśliwie żadne banknoty nie zostały wyciągnięte na biurko przy rozmowie w cztery oczy z Bartoszczukiem, który pamiętając wspólny marsz z jej ojcem podczas I wojny światowej, nawet nie śmiał prosić czy choćby podjudzać hojność córki Malinowskiego. To jakby brać pieniądze od samego towarzysza broni, i choć Bartoszczuk nie miałby nic przeciwko, gdyby nazwisko byłoby inne, a raczej mniej z nim powinowacone, tym razem poczuł się wręcz zobowiązany ulec. A uległ nie tylko legendzie jej ojca, ale również urodzie jego córki. Po wszystkim osobiście zaprowadził ją do celi, gdzie zostali na niewiele jak dwie godziny umiejscowieni mężczyźni.
- Panowie…- Skinęła na dwójkę, aby zwrócić się ostatni raz do komisarza, wyciągnąwszy doń zgrabną dłoń. Ten uścisnął ją i ucałował dwukrotnie, bardzo zresztą łaknąco. - Dziękuję jeszcze raz. Nie omieszkam wspomnieć mojemu ojcu, że pan go tak dobrze wspomina. Już panu ślę pozdrowienia od ojczulka…- Tymi słowami a może jeszcze paroma westchnięciami komisarza, tak komicznie niepasującymi do oschłej maniery, zakończyli swoją przygodę ma posterunku.
- Filipie masz może ochotę wstąpić na lampkę wina? Musisz mi się jakoś odwdzięczyć, że możesz dzisiaj spać we własnym łóżku.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gdy słuchawka telefonu wróciła na miejsce, a policjant wzrokiem ewidentnie zmusił Wrońskiego do wstania i wyjścia do drzwi, kartka z dwoma numerami powędrowała wraz z nimi. Widocznie na wszelki wypadek, w razie, gdyby przesłuchiwani w jakiś sposób planowali się buntować. Można zagrozić na przykład odwiedzinami w domu rodzinnym, przesłuchiwaniem biednych, schorowanych matek – bo niestety ciężarne ukochane często posiadały immunitety. Aleksander nie buntował się, osiągnął czego chciał, wykonał telefon, chociaż do końca nie wiedział, jaki osiągnie to skutek. I czy w ogóle jakakolwiek wyjdzie z ust Malinowskiej do Przybylskiego, gdy przyjdzie co do czego, skoro Apolinary podobno nic jej nie mówił. Może było to coś na zasadzie odbijania piłeczki?
Po zdecydowanie dłuższej chwili oczekiwania w poczekalni, można było ujrzeć, jak Madeyski opuszcza pomieszczenie. I to odpędzając się od dotyku funkcjonariusza, który widocznie miał wyraźny zamiar odprowadzenia go w miejsce, w którym spędzi dzisiejszą noc.
- Pan sobie to przemyśli, jak pan zmarznie trochę w areszcie – powiedział Bartoszczuk, wychodząc za blondynem na korytarz. – Może czas rozwiąże panu język, którym tak pięknie próbujesz mamić.
- Pan sobie to przemyśli czy na pewno powinniście Dumicza z aresztu wypuszczać! Powodzenia w szukaniu, kiedy już wszystko będzie jasne! Pewnie już zwiał, tchórz! – mówił Sam Anioł, widocznie zrzucając bardzo dużo winy, wręcz winę całą na urokliwego aktora. Został jednak niemalże zepchnięty po schodach, kiedy prowadzono do go aresztu.
Nie wydawał się jednak nosić żadnych śladów pobicia. Chociaż areszt stosowano również dlatego, by możliwe rany nieco się zagoiły, nieumiejętnie tuszując używanie agresji do osiągnięcia celów przez policję. Chociaż – w kontakcie z artystami, mało kto był w stanie trzymać nerwy na wodzy. Pewnie było tak, dlatego, że przesłuchujący był trochę wyższy stopniem i nie zależało mu aż tak na zeznaniach, które mogłyby stać za jego awansem. Albo jeszcze nie zależało mu, w końcu przesłuchali raptem kilka osób…
- Pan też jesteś ałtysta? Bo jeżeli tak, to chyba sam się zanożuję – stwierdził z goryczą Bartoszczuk, podchodząc do biurka, na które bez proszenia – Wroński wyrzucił swoje dokumenty osobiste. Nigdy nie brał udziału w przesłuchaniach na policji, na ogół niewiele miał kontaktu ze służbami mundurowymi. Dobrze jednak, że przesłuchiwał go mężczyzna, nie taka na ten przykład Kasieńka, bo zapewne mówiłby dużo więcej, niż powiedzieć by chciał.
A powiedzieć chciał tyle, ile autentycznie widział. A nie widział nic.
Przesłuchujący wypełnił odpowiedni druk danymi Aleksandra, a spoglądając tylko na listę nazwisk, którą mu dostarczono – odznaczył sobie nazwisko Wrońskiego i uśmiechnął się do tego co widzi.
- Oświetleniowiec. To może mnie pan oświecisz jak to było, co? – spytał niecierpliwie komisarz, decydując się na bardzo nieśmieszny żart, który wykrzywił Wrońskiemu usta.
- Od jakiego momentu mam zacząć? – zapytał, widocznie grając na czas Aleksander.
- Myślałem, że nie będę musiał się powtarzać, ale ma pan rację – bądźmy już formalni – chodzi o śmierć aktorki. Ba – morderstwo na aktorce na głównej scenie Teatru Wielkiego. Wezwano tu pana, bo był pan w trakcie całego wydarzenia na sali, dodatkowo był pan częścią obsługi, więc w przeciwieństwie do widzów – da się pana zidentyfikować. Wszystko wygląda na to, że panna von Braun była zamordowana w sposób bardzo przemyślny, ugodzona ostrzem, a nie byle zepchnięta ze schodów – każdy z was mógł maczać w tym palce. Każdy z was mógł umoczyć sobie palce w krwi Krystyny. Rozumie to pan? – pozwolił sobie na monolog Bartoszczuk, chociaż widocznie miał już dość zarówno dzisiejszej zmiany, jak i dzisiejszych przesłuchań. Zapewne przez dość krnąbrne podejście Filipa Madeja.
- Nie umoczyłem palów w krwi Krystyny von Braun – odpowiedział, w głowie przypominając sobie widok, jakim został uraczony wtedy, kiedy stał w loży dla oświetleniowca.
- Jakie relacje łączyły pana z ofiarą?
- Żadne, ona nawet nie wiedziała kim jestem – rzucił od razy wręcz Wroński, czując rozchodzące się po ciele fale ciepła.
- Ale pan wiedziałeś kim ona jest, to wystarczy – powiedział komisarz, zapisując coś marnym charakterem pisma.
- To aktorka, każdy widz wiedział kim była.
- Co wydarzyło się wtedy, między 18:00 a 18:30? Co pan wtedy robił? – zmienił temat komisarz.
- Każdy powie panu to samo. Gdy światła się rozpaliły, Krystyna już nie żyła. Ja byłem tym, który wygaszał nad nią światło, byłem na loży dla oświetleniowców.
- Ktoś może potwierdzić pana obecność tam?
- Tak, światło które kontrolowałem.
- Proszę sobie ze mną nie pogrywać, panie Wroński – sprawa jest poważna. Czyli mówi pan, że to dzięki temu, że zgasił pan światło, ktoś mógł dopaść do ofiary i przebić jej ciało, zgadza się? – nacisnął śledczy.
- Nie! Po stokroć nawet nie! – zaparł się Wroński, niczym obrażony dzieciak, widocznie urażony myślą, że to przez celową operację ze światłem, Krystynie stała się krzywda.
- Bo tak to wygląda, panie Wroński. Ktoś kto to zrobił, musiał dobrze wiedzieć, że wygasisz pan to światło i dasz mu pole do popisu, może nawet współpracowaliście? Za pieniądze człowiek zrobi wiele rzeczy, nawet dołoży swoja cegiełkę do morderstwa, co panie Wroński? – powiedział tak, jakby oczekiwał nawet żywej reakcji, bo odchylił się od biurka.
- Pan niech spyta swoich podopiecznych, jak cudownie działają na nich pieniądze! – rzucił Wroński, zaplatając ramiona na piersi.
- Współpracuj, panie Wroński. Czas to pieniądz – powiedział ponaglająco Bartoszczuk, widocznie zbierając w sobie frustrację dostarczana zarówno przez Madeyskiego, jak i teraz przez bardziej ugodowego, ale wciąż mało otwartego Wrońskiego.
- Może lepiej pytajcie ludzi, którzy stali nad jej ciałem na scenie, co? Albo swoich funkcjonariuszy, którzy jakby spadli na salę jak z księżyca?
Tak samo jak teraz na scenę przesłuchań wpadła Katarzyna, wywołując odwrócenie głowy przez Aleksandra i nagłe poderwanie się z miejsca przez Bartoszczuka. Sama obecność Malinowskiej sprawiła po wszystkim – że komisarz jak najszybciej zechciał skończyć to niefortunne i mało owocne w informacje przesłuchanie.
A jak najszybciej zmusić ludzi do gadania?
Tak, że gdy w momencie pojawienia się niedaleko cel, Katarzyna mogła zauważyć, że co prawda Filip był w stanie wręcz fantastycznym, dodatkowo włosy zdołał sobie przylizać może nawet na ślinę, w sposób dość szykowny, co jednak tyczyło się Aleksandra – ten jak zwykle oberwał za niewinność. Nikt do końca nie wiedział jak do tego doszło, oczywiście poza Wrońskim i Bartoszczukiem, że ten wyglądał jakby upadł na twarz z roweru i otarł się o bruk do krwi brodą i częścią policzka. Może nawet specjalnie uszkadzano tak świadków, byle tylko nie wyglądało na intencjonalne pobicie…
Wyprowadzeni tylnym wyjściem poza komisariat, zamieniając się zegarkami, które widocznie pomylono, odbierając im przed wpuszczeniem do aresztu, Aleksander i Filip spoglądali ku Katarzynie. Chociaż Wroński czynił to ze wstydem, a Madeyski bardziej wyzywająco.
- Och, po takich wrażeniach i takim spotkaniu to ja na pewno nie zasnę. Gdzie sobie panienka tylko wymarzy, proszę wybrać miejsce, ja stawiam, nawet nie lampki, a całe butelki – powiedział uroczym tonem blondyn, widocznie nic nie robiąc sobie z tego, że ton Katarzyny był tak oschły i że „wstąpienie” chyba nie oznacza wstąpienia w progi losowego lokalu.
- Będę twoim dłużnikiem do końca życia, Katarzyno, ale chyba nie chcę wam przeszkadzać… – powiedział Wroński, widocznie mając już po dziurki w nosie dręczącej obecności anielskiego skrzypka, szczególnie po spędzeniu z nim tego dłużącego się czasu w areszcie.
- Aleksandrze, to twoja znajoma, ty nie chcesz odwdzięczyć się jej lampką wina? – zadrwił blondyn.
- Ja może i chcę, ale po tym co się nasłuchałem, jestem święcie przekonany, że ty nie odwdzięczasz się lampkami wina – rzucił wyzywająco Wroński, chociaż widocznie hamując nieco swój ton. – A w tym już na pewno nie będę ci przeszkadzał.
- Pleciesz od rzeczy – wyrzekł obronnym, chociaż trochę bagatelizującym tonem Madeyski.
Było późno, a Wroński nie miał zamiaru spędzać z Madejem więcej czasu niż to było przewidziane. Filip wiedział już z kim miał się skontaktować, wizytówka dziennikarza była w jego posiadaniu.
- Dziękuję Katarzyno, możesz mnie prosić o co tylko chcesz, kiedy tylko chcesz – zapewnił Aleksander wręcz naiwnie, chyba dziękując jej głównie za to, że uwolniła go od obecności Filipa. A kiedy już to powiedział – był gotowy opuścić ich dwójkę. Miał nadzieję, że chociaż Apolinary lepiej poradzi sobie z muzykiem, a ten nie zrobi nic złego Malinowskiej. Co dał znać dodając jeszcze cicho: - Ale proszę - uważaj na niego.
Po zdecydowanie dłuższej chwili oczekiwania w poczekalni, można było ujrzeć, jak Madeyski opuszcza pomieszczenie. I to odpędzając się od dotyku funkcjonariusza, który widocznie miał wyraźny zamiar odprowadzenia go w miejsce, w którym spędzi dzisiejszą noc.
- Pan sobie to przemyśli, jak pan zmarznie trochę w areszcie – powiedział Bartoszczuk, wychodząc za blondynem na korytarz. – Może czas rozwiąże panu język, którym tak pięknie próbujesz mamić.
- Pan sobie to przemyśli czy na pewno powinniście Dumicza z aresztu wypuszczać! Powodzenia w szukaniu, kiedy już wszystko będzie jasne! Pewnie już zwiał, tchórz! – mówił Sam Anioł, widocznie zrzucając bardzo dużo winy, wręcz winę całą na urokliwego aktora. Został jednak niemalże zepchnięty po schodach, kiedy prowadzono do go aresztu.
Nie wydawał się jednak nosić żadnych śladów pobicia. Chociaż areszt stosowano również dlatego, by możliwe rany nieco się zagoiły, nieumiejętnie tuszując używanie agresji do osiągnięcia celów przez policję. Chociaż – w kontakcie z artystami, mało kto był w stanie trzymać nerwy na wodzy. Pewnie było tak, dlatego, że przesłuchujący był trochę wyższy stopniem i nie zależało mu aż tak na zeznaniach, które mogłyby stać za jego awansem. Albo jeszcze nie zależało mu, w końcu przesłuchali raptem kilka osób…
- Pan też jesteś ałtysta? Bo jeżeli tak, to chyba sam się zanożuję – stwierdził z goryczą Bartoszczuk, podchodząc do biurka, na które bez proszenia – Wroński wyrzucił swoje dokumenty osobiste. Nigdy nie brał udziału w przesłuchaniach na policji, na ogół niewiele miał kontaktu ze służbami mundurowymi. Dobrze jednak, że przesłuchiwał go mężczyzna, nie taka na ten przykład Kasieńka, bo zapewne mówiłby dużo więcej, niż powiedzieć by chciał.
A powiedzieć chciał tyle, ile autentycznie widział. A nie widział nic.
Przesłuchujący wypełnił odpowiedni druk danymi Aleksandra, a spoglądając tylko na listę nazwisk, którą mu dostarczono – odznaczył sobie nazwisko Wrońskiego i uśmiechnął się do tego co widzi.
- Oświetleniowiec. To może mnie pan oświecisz jak to było, co? – spytał niecierpliwie komisarz, decydując się na bardzo nieśmieszny żart, który wykrzywił Wrońskiemu usta.
- Od jakiego momentu mam zacząć? – zapytał, widocznie grając na czas Aleksander.
- Myślałem, że nie będę musiał się powtarzać, ale ma pan rację – bądźmy już formalni – chodzi o śmierć aktorki. Ba – morderstwo na aktorce na głównej scenie Teatru Wielkiego. Wezwano tu pana, bo był pan w trakcie całego wydarzenia na sali, dodatkowo był pan częścią obsługi, więc w przeciwieństwie do widzów – da się pana zidentyfikować. Wszystko wygląda na to, że panna von Braun była zamordowana w sposób bardzo przemyślny, ugodzona ostrzem, a nie byle zepchnięta ze schodów – każdy z was mógł maczać w tym palce. Każdy z was mógł umoczyć sobie palce w krwi Krystyny. Rozumie to pan? – pozwolił sobie na monolog Bartoszczuk, chociaż widocznie miał już dość zarówno dzisiejszej zmiany, jak i dzisiejszych przesłuchań. Zapewne przez dość krnąbrne podejście Filipa Madeja.
- Nie umoczyłem palów w krwi Krystyny von Braun – odpowiedział, w głowie przypominając sobie widok, jakim został uraczony wtedy, kiedy stał w loży dla oświetleniowca.
- Jakie relacje łączyły pana z ofiarą?
- Żadne, ona nawet nie wiedziała kim jestem – rzucił od razy wręcz Wroński, czując rozchodzące się po ciele fale ciepła.
- Ale pan wiedziałeś kim ona jest, to wystarczy – powiedział komisarz, zapisując coś marnym charakterem pisma.
- To aktorka, każdy widz wiedział kim była.
- Co wydarzyło się wtedy, między 18:00 a 18:30? Co pan wtedy robił? – zmienił temat komisarz.
- Każdy powie panu to samo. Gdy światła się rozpaliły, Krystyna już nie żyła. Ja byłem tym, który wygaszał nad nią światło, byłem na loży dla oświetleniowców.
- Ktoś może potwierdzić pana obecność tam?
- Tak, światło które kontrolowałem.
- Proszę sobie ze mną nie pogrywać, panie Wroński – sprawa jest poważna. Czyli mówi pan, że to dzięki temu, że zgasił pan światło, ktoś mógł dopaść do ofiary i przebić jej ciało, zgadza się? – nacisnął śledczy.
- Nie! Po stokroć nawet nie! – zaparł się Wroński, niczym obrażony dzieciak, widocznie urażony myślą, że to przez celową operację ze światłem, Krystynie stała się krzywda.
- Bo tak to wygląda, panie Wroński. Ktoś kto to zrobił, musiał dobrze wiedzieć, że wygasisz pan to światło i dasz mu pole do popisu, może nawet współpracowaliście? Za pieniądze człowiek zrobi wiele rzeczy, nawet dołoży swoja cegiełkę do morderstwa, co panie Wroński? – powiedział tak, jakby oczekiwał nawet żywej reakcji, bo odchylił się od biurka.
- Pan niech spyta swoich podopiecznych, jak cudownie działają na nich pieniądze! – rzucił Wroński, zaplatając ramiona na piersi.
- Współpracuj, panie Wroński. Czas to pieniądz – powiedział ponaglająco Bartoszczuk, widocznie zbierając w sobie frustrację dostarczana zarówno przez Madeyskiego, jak i teraz przez bardziej ugodowego, ale wciąż mało otwartego Wrońskiego.
- Może lepiej pytajcie ludzi, którzy stali nad jej ciałem na scenie, co? Albo swoich funkcjonariuszy, którzy jakby spadli na salę jak z księżyca?
Tak samo jak teraz na scenę przesłuchań wpadła Katarzyna, wywołując odwrócenie głowy przez Aleksandra i nagłe poderwanie się z miejsca przez Bartoszczuka. Sama obecność Malinowskiej sprawiła po wszystkim – że komisarz jak najszybciej zechciał skończyć to niefortunne i mało owocne w informacje przesłuchanie.
A jak najszybciej zmusić ludzi do gadania?
Tak, że gdy w momencie pojawienia się niedaleko cel, Katarzyna mogła zauważyć, że co prawda Filip był w stanie wręcz fantastycznym, dodatkowo włosy zdołał sobie przylizać może nawet na ślinę, w sposób dość szykowny, co jednak tyczyło się Aleksandra – ten jak zwykle oberwał za niewinność. Nikt do końca nie wiedział jak do tego doszło, oczywiście poza Wrońskim i Bartoszczukiem, że ten wyglądał jakby upadł na twarz z roweru i otarł się o bruk do krwi brodą i częścią policzka. Może nawet specjalnie uszkadzano tak świadków, byle tylko nie wyglądało na intencjonalne pobicie…
Wyprowadzeni tylnym wyjściem poza komisariat, zamieniając się zegarkami, które widocznie pomylono, odbierając im przed wpuszczeniem do aresztu, Aleksander i Filip spoglądali ku Katarzynie. Chociaż Wroński czynił to ze wstydem, a Madeyski bardziej wyzywająco.
- Och, po takich wrażeniach i takim spotkaniu to ja na pewno nie zasnę. Gdzie sobie panienka tylko wymarzy, proszę wybrać miejsce, ja stawiam, nawet nie lampki, a całe butelki – powiedział uroczym tonem blondyn, widocznie nic nie robiąc sobie z tego, że ton Katarzyny był tak oschły i że „wstąpienie” chyba nie oznacza wstąpienia w progi losowego lokalu.
- Będę twoim dłużnikiem do końca życia, Katarzyno, ale chyba nie chcę wam przeszkadzać… – powiedział Wroński, widocznie mając już po dziurki w nosie dręczącej obecności anielskiego skrzypka, szczególnie po spędzeniu z nim tego dłużącego się czasu w areszcie.
- Aleksandrze, to twoja znajoma, ty nie chcesz odwdzięczyć się jej lampką wina? – zadrwił blondyn.
- Ja może i chcę, ale po tym co się nasłuchałem, jestem święcie przekonany, że ty nie odwdzięczasz się lampkami wina – rzucił wyzywająco Wroński, chociaż widocznie hamując nieco swój ton. – A w tym już na pewno nie będę ci przeszkadzał.
- Pleciesz od rzeczy – wyrzekł obronnym, chociaż trochę bagatelizującym tonem Madeyski.
Było późno, a Wroński nie miał zamiaru spędzać z Madejem więcej czasu niż to było przewidziane. Filip wiedział już z kim miał się skontaktować, wizytówka dziennikarza była w jego posiadaniu.
- Dziękuję Katarzyno, możesz mnie prosić o co tylko chcesz, kiedy tylko chcesz – zapewnił Aleksander wręcz naiwnie, chyba dziękując jej głównie za to, że uwolniła go od obecności Filipa. A kiedy już to powiedział – był gotowy opuścić ich dwójkę. Miał nadzieję, że chociaż Apolinary lepiej poradzi sobie z muzykiem, a ten nie zrobi nic złego Malinowskiej. Co dał znać dodając jeszcze cicho: - Ale proszę - uważaj na niego.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ten wieczór nie należał do najmilszych. I choć Wroński ze swoimi ranami na brodzie i policzku, które zafundowała mu policja miasta stołecznego wygrywa z powodów już przedstawionych, tak Przybylski również nie miał łatwo. Dumicz nie był skory do rozmowy, a jak już coś napomknął, to niezrozumiale, jakby gadał alegoriami, byle Apolinarego zmylić czy robić co najmniej zeń wariata. Odnosił się doń jak do niesfornego, głupiego niemal, przy tym porównując go na każdym kroku do tych nieszczęsnych, w tym wypadku szerszeni. Trwało do aż do skończenia kolacji i opróżnieniu dwóch szklanek jantarowego trunku, który znikał w przełyku aktora zadziwiająco sprawnie. Przybylski nie miał jednak ochoty tracić takiej okazji, aby dać całkiem zdrowej rybie uciec z sieci. Zamawiał więc już na swój rachunek, choć bolały go kolejne prośby do kelnerów, aby podawać alkohol dalej. Zaczęli więc przelewać od szkockich jasnych, przez spróbowanie tylko jakiś Karola ulubionych w lokalu brandy, po włoskie ciemne, jak wody weneckich uliczek – porto. Przy tym właśnie Dumicz stał się bardziej wylewny, choć nijak przelewał się jak Apolinary chciałby czerpać. Aktor najwidoczniej czuł potrzebę aby się tak napić, robiąc sobie z człowieka mu na wpół obcego towarzysza. Nie zrezygnował jednak z uszczypliwości, ale też nie odmawiał kieliszków. Przybylski również przestawał nadążać, czując, iż mimo sytego obiadu nie zaprawił się, bo jakby mógł przypuszczać, że do tego dojdzie.
- Dobrze, ale…jaka ta Krystyna była?- zapytał Apolinary, mrugając szybko, aby usilnie wyostrzyć wzrok na kartce notatnika. Próbował pisaniem trafić w linie.
- Jaha Krysyna?- Zagadnął, dolewając Apolinaremu, choć ten kręcił głową nad notatnikiem.
- Von Braun!
- A jaka szwabica może być? Dumna, głupia i wyniosła. Wyżej…za przeposzeniem…wyżej sała niż dupę miała, o tak powiem. Ona cała była…Nie dało jej się znieść! Krzykliwa, taka damulka. Ja się z nią nie lubiłem, nie! Teras Wszyscy na mnie, że jak z nią konflikt, to i mord, nie. To pomówienia, co mi policja chciała wcisnąć! Jestem niewinny, słyszysz? I masz tak mówić!- Uniósł się nad stołem, aż parę osób odwróciło się w ich kierunku, czy aby dwóch już zarobionych dżentelmenów nie będzie robić burdy. W końcu nie ważne jaki człowiek, każdy chciałby od czasu do czasu popatrzeć na ludzkie zezwierzęcenia – aby się poczuć lepiej z samym sobą. I aż się skarcił Przybylski w myślach, iż narratorowi każe zbaczać z konkretnego tematu przez z swoje oprocentowane filozofie.
- Ja wierze…- Zaświadczył Apolinary nieszczerze, choć może lepiej byłoby nazwać tę nieszczerość nieświadomością. - Ale się pan z nią tłuk!
- Ja na kobiete nie podniosłem ręki, choć mnie karciło…och, karciło mnie jak jasna cholera, panie szerszeniu. Czasem się musiałem po pięści drapać, żeby ją trochu…udobruchać…
- Nie, że pan z nią miał kose, nie byliście sobie w smak!
- A tak! No nie byliśmy, nie. Ja się jej pytała, skoro ci tak wśród „polaczków” źle to Scheiße nach Deutschland! Wtedy wpadała w furię. Robiła się cała czerwona i nawet raz we mnie butem rzuciła skrzecząc: nein! Nein! Nein! Taka niby wielka nacjonalistka.
- Czyli sympatie miała nacjonalistyczne, ale do kraju wrócić nie chciał? Może nie była socjalistką?
- Czort ją tam wie! Na pewno nie była Polką, zresztą Niemkom może też nie. Jej matka podobno Polka, ale co to za Polka co się sprzedaje za sukienki Niemcowi. Ja ci szerszeń powiem – świnia. A z tej Krystyny a może Christine taka sama sprzedajna świnia…No, ale teraz nie powiem, bo jak powiem co złego, to od razu morderca!
- Mów mi więcej…Była socjalistką?
- Z takim ojcem, to chyba grzech. A nie wiem, ale do Żydów też swoje miała, bo ona Niemka! A ja wiem skąd to wszystko się brało i ty też szerszeń wiesz…Więc co ona do jasnej cholery robiła w Warszawie? I jeszcze grała na scenie narodowej, nasze narodowe dzieła wychodziły z jej ust. Wyobrażasz sobie?
Właśnie chodziło o to, iż kwestie patriotyzmu, skrajnego czy też nie, najmniej Apolinarego chodziły, a przynajmniej w rozumieniu Dumicza. Zaciekawiła go jednak sprawa, iż Krystyna była tak sprzeczna w swoich poglądach, co można było wprawdzie tłumaczyć „kameleonizmem politycznym”, jak lubił to nazywać na łamach Wieczoru Warszawskiego Przybylski. Brzmiało to tak, jakby dla jakieś sprawy wyższej niż jej własna, poświęcała swoją niemiecka dumę, by w Polsce przebywać, pracować i w pełni żyć. I choć wtedy niewiele do niego docierało, przynajmniej oczywistych skojarzeń, starał się nakreślić ową sytuację w kajecie, na tyle na ile gąbczasta od rozrzedzenia krwi, dłoń pozwalała.
- Co miała do Żydów?
- Wystarczająco, aby żydowska część pracowników teatru jej nienawidziła. Kiedy Osterwa ją u nas umieścił, jeszcze było w porządku, ale później zaczynała wybrzydzać, że ona się przez Żydówki i Żydów dotykać nie będzie pozwalać. Później nawet zaczęła robić na złość Gamorze. Podła szwabica, lubiła trenować role podczas prób orkiestry. Głównie role śpiewane, żeby Gamore podenerwować. Co gorsza, Osterwa na to pozwalał i Gamore przywoływał do porządku. Teraz ten stary pierdziel ma święty spokój. I ja myślę, panie szerszeniu, że za jej całym sztyletowaniem stoją Żydzi.
Długi wywód o antysemickich skłonnościach ofiary miały w sobie pewien poruszający wtedy sens. I aby nie rzucać tutaj tylko wygodnymi dla fabuły, a może dla własnych upodobań Opatrzności narratorskiej oskarżeniami, należy przyjrzeć się sytuacji Żydów, jaka wtedy wśród społeczności, i tu należy podkreślić stanowczo – europejskich panowała, by pokiwać, tak jak w tym czasie robił to Apolinary, głowa ze zrozumieniem. Oni wszyscy się trzymali ze sobą, w końcu musieli, czując już chmurę radykalnych dlań, bolących dogłębnie, upadlających czasów, które grzmiały w burawym cumulonimbusach nad ciemnymi głowami. Mezoskalowe obroty prądu wstępujące na radarze historii, zaczynały dlań nabierać tempa zawrotnego a wciąż byli społecznością nijako jedną z najsilniejszych, więc pozbycie dlań Niemki, czy to dla sprawiedliwości, czy ulgi nie było problemem...Zwłaszcza, iż żydowska siatka na warszawskim czarnym rynku była rozciągnięta po same jej granice. Wspomnienie tylko o miejscu nie fizycznym, pokrętnym i absolutnie balansujących na granicach szaleństwa, wywołało u Przybylskiego bolesne ściśnięcie w okolicach grdyki.
- To bardzo śmiałe stwierdzenie…- Zaczął Apolinary, patrząc w zamglone oczy Karola, równie zamglonymi oczami. - A teraz proszę powiedz…co zeznałeś na komisariacie i czy o morderstwie z kimkolwiek rozmawiałeś. Ktokolwiek pytał?
Dumicz zamyślił się swoją wykręconą od zapicia twarzą. Teraz już nie był taki przystojny, choć następnego dnia po porządnym odświeżeniu powinien zachwycać na nowo.
- Powiedziałem im wszystko, choć, może mniej niż tobie szerszeń, bo dobierałem milsze i wyszukane słówka. Zresztą, nie wiedziałem nic, choć stałem najbliżej. Dalej się zastanawiam czy jestem tak ślepy czy tak głupi, ale wszyscy ulegli. Teraz za tę bliskość zbieram szykany. A tak po za tym, to Kazik…Kazimierz Kowal pytał się mnie, czym coś widział. Zaraz po tej sprawie, jak policja odeszła. Zapłakany był, beczał mi prawie w ramię jak dziecko. Czy coś widziałem, czy coś widziałem! A jak mu powiedziałem, że nic to się na dobre rozpłakał. To ja sobie poszedłem, bo ja dorosłego człowieka przytulać nie będę!
- Później się z nim widziałeś? Następnego dnia? Wiem, że był wtedy w teatrze i go zwolnili.
- Owszem, i dobrze, że zwolnili. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Tęskno mi do łóżka.
Pożegnali się. Dumicz został w Bristolu, dając ukojenie swoim nogom, które nie chciały nawet drgnąć, kiedy ten zaproponował odprowadzenie Przybylskiego na przystanek, skoro już się sobie zwierzyli. W tej sytuacji, Apolinary podziękował, i wytoczył się sam, starając się przy tym wytaczać najmniej. Powrócił tramwajem, zasypiając po drodze. W domu Kasieńki nie było, jak wiadomo, była z Madejem na lampce wina, gdzie oboje zabawiali się rozmową. Do czegokolwiek o czym ostrzegał Kasieńkę Wroński szczęśliwie nie doszło, zresztą, nie miało jak, ale obydwoje powrócili do swoich mieszkań już późną nocą. Malinowska nie miała nawet ochoty, a tym bardziej siły, by sprawdzić, czy aby Dumicz nie zasztyletował także Przybylskiego, jak mu zarzucają już przelanie krwi von Braun. W tym wypadku do ich konfrontacji doszło dopiero rano, kiedy oboje spożywali ospale śniadanie. Przy tym Katarzyna przyzwyczajona do nocnych harców wyszła z winnej degustacji obronną ręką.
- Wczoraj zabrali Amanta i Madeyskiego na przesłuchanie i do aresztu… – Zaczęła, na co rozczochrana postać dziennikarza zaraz zesztywniała, wlepiając przekrwione oczy na kobietę. Dzwonem mu zabiło serce, skoro tak dawno nie słyszał tego całego Madeyskiego.
- I co? I co? Mówże!
- Wyciągnęłam ich. Sprawę prowadzi Bartoszczuk. Poszła po wszystkim z Filipem na wino…
- Bartoszczuk ten drań…przepraszam, powtórz, na wino z…Och, czyli ona ma imię Filip! I…i coś się stało po tym winie? Czy Aleksander przekazał mu wizytówkę? Mówiła mu o mnie!? Czemu się uśmiechasz jak chora lub głupia, mów!
- A nie powiem!- Zachichotała, tak jak chichotała tylko przy Przybylskim, bo tylko przy nim chichotać się nie wstydziła, skoro pamięta ją jako dziewczynkę.
- Kasieńka, ja cię błagam…Na kolanach…
- Mówiłam, żeby dzwonił śmiało, bo lubisz wybywać i się z tobą trudno umówić gdziekolwiek, zresztą, martw się o Amanta. Obił się chyba na posterunku…
- Cały czas gdzieś się obija!- Syknął. - Ale dobrze, złożę mu wizytę w domu. Mam nadzieję, że do pracy nie polazł jeszcze.
Po odświeżeniu, którego z pewnością wymagał, wybrał się do domu państwa Wrońskich, licząc iż tam spotka Aleksandra, skoro go Kasieńka odebrała na posterunku, korzysta z wolnego przypisanego jako odsiadka w celi.
- Dobrze, ale…jaka ta Krystyna była?- zapytał Apolinary, mrugając szybko, aby usilnie wyostrzyć wzrok na kartce notatnika. Próbował pisaniem trafić w linie.
- Jaha Krysyna?- Zagadnął, dolewając Apolinaremu, choć ten kręcił głową nad notatnikiem.
- Von Braun!
- A jaka szwabica może być? Dumna, głupia i wyniosła. Wyżej…za przeposzeniem…wyżej sała niż dupę miała, o tak powiem. Ona cała była…Nie dało jej się znieść! Krzykliwa, taka damulka. Ja się z nią nie lubiłem, nie! Teras Wszyscy na mnie, że jak z nią konflikt, to i mord, nie. To pomówienia, co mi policja chciała wcisnąć! Jestem niewinny, słyszysz? I masz tak mówić!- Uniósł się nad stołem, aż parę osób odwróciło się w ich kierunku, czy aby dwóch już zarobionych dżentelmenów nie będzie robić burdy. W końcu nie ważne jaki człowiek, każdy chciałby od czasu do czasu popatrzeć na ludzkie zezwierzęcenia – aby się poczuć lepiej z samym sobą. I aż się skarcił Przybylski w myślach, iż narratorowi każe zbaczać z konkretnego tematu przez z swoje oprocentowane filozofie.
- Ja wierze…- Zaświadczył Apolinary nieszczerze, choć może lepiej byłoby nazwać tę nieszczerość nieświadomością. - Ale się pan z nią tłuk!
- Ja na kobiete nie podniosłem ręki, choć mnie karciło…och, karciło mnie jak jasna cholera, panie szerszeniu. Czasem się musiałem po pięści drapać, żeby ją trochu…udobruchać…
- Nie, że pan z nią miał kose, nie byliście sobie w smak!
- A tak! No nie byliśmy, nie. Ja się jej pytała, skoro ci tak wśród „polaczków” źle to Scheiße nach Deutschland! Wtedy wpadała w furię. Robiła się cała czerwona i nawet raz we mnie butem rzuciła skrzecząc: nein! Nein! Nein! Taka niby wielka nacjonalistka.
- Czyli sympatie miała nacjonalistyczne, ale do kraju wrócić nie chciał? Może nie była socjalistką?
- Czort ją tam wie! Na pewno nie była Polką, zresztą Niemkom może też nie. Jej matka podobno Polka, ale co to za Polka co się sprzedaje za sukienki Niemcowi. Ja ci szerszeń powiem – świnia. A z tej Krystyny a może Christine taka sama sprzedajna świnia…No, ale teraz nie powiem, bo jak powiem co złego, to od razu morderca!
- Mów mi więcej…Była socjalistką?
- Z takim ojcem, to chyba grzech. A nie wiem, ale do Żydów też swoje miała, bo ona Niemka! A ja wiem skąd to wszystko się brało i ty też szerszeń wiesz…Więc co ona do jasnej cholery robiła w Warszawie? I jeszcze grała na scenie narodowej, nasze narodowe dzieła wychodziły z jej ust. Wyobrażasz sobie?
Właśnie chodziło o to, iż kwestie patriotyzmu, skrajnego czy też nie, najmniej Apolinarego chodziły, a przynajmniej w rozumieniu Dumicza. Zaciekawiła go jednak sprawa, iż Krystyna była tak sprzeczna w swoich poglądach, co można było wprawdzie tłumaczyć „kameleonizmem politycznym”, jak lubił to nazywać na łamach Wieczoru Warszawskiego Przybylski. Brzmiało to tak, jakby dla jakieś sprawy wyższej niż jej własna, poświęcała swoją niemiecka dumę, by w Polsce przebywać, pracować i w pełni żyć. I choć wtedy niewiele do niego docierało, przynajmniej oczywistych skojarzeń, starał się nakreślić ową sytuację w kajecie, na tyle na ile gąbczasta od rozrzedzenia krwi, dłoń pozwalała.
- Co miała do Żydów?
- Wystarczająco, aby żydowska część pracowników teatru jej nienawidziła. Kiedy Osterwa ją u nas umieścił, jeszcze było w porządku, ale później zaczynała wybrzydzać, że ona się przez Żydówki i Żydów dotykać nie będzie pozwalać. Później nawet zaczęła robić na złość Gamorze. Podła szwabica, lubiła trenować role podczas prób orkiestry. Głównie role śpiewane, żeby Gamore podenerwować. Co gorsza, Osterwa na to pozwalał i Gamore przywoływał do porządku. Teraz ten stary pierdziel ma święty spokój. I ja myślę, panie szerszeniu, że za jej całym sztyletowaniem stoją Żydzi.
Długi wywód o antysemickich skłonnościach ofiary miały w sobie pewien poruszający wtedy sens. I aby nie rzucać tutaj tylko wygodnymi dla fabuły, a może dla własnych upodobań Opatrzności narratorskiej oskarżeniami, należy przyjrzeć się sytuacji Żydów, jaka wtedy wśród społeczności, i tu należy podkreślić stanowczo – europejskich panowała, by pokiwać, tak jak w tym czasie robił to Apolinary, głowa ze zrozumieniem. Oni wszyscy się trzymali ze sobą, w końcu musieli, czując już chmurę radykalnych dlań, bolących dogłębnie, upadlających czasów, które grzmiały w burawym cumulonimbusach nad ciemnymi głowami. Mezoskalowe obroty prądu wstępujące na radarze historii, zaczynały dlań nabierać tempa zawrotnego a wciąż byli społecznością nijako jedną z najsilniejszych, więc pozbycie dlań Niemki, czy to dla sprawiedliwości, czy ulgi nie było problemem...Zwłaszcza, iż żydowska siatka na warszawskim czarnym rynku była rozciągnięta po same jej granice. Wspomnienie tylko o miejscu nie fizycznym, pokrętnym i absolutnie balansujących na granicach szaleństwa, wywołało u Przybylskiego bolesne ściśnięcie w okolicach grdyki.
- To bardzo śmiałe stwierdzenie…- Zaczął Apolinary, patrząc w zamglone oczy Karola, równie zamglonymi oczami. - A teraz proszę powiedz…co zeznałeś na komisariacie i czy o morderstwie z kimkolwiek rozmawiałeś. Ktokolwiek pytał?
Dumicz zamyślił się swoją wykręconą od zapicia twarzą. Teraz już nie był taki przystojny, choć następnego dnia po porządnym odświeżeniu powinien zachwycać na nowo.
- Powiedziałem im wszystko, choć, może mniej niż tobie szerszeń, bo dobierałem milsze i wyszukane słówka. Zresztą, nie wiedziałem nic, choć stałem najbliżej. Dalej się zastanawiam czy jestem tak ślepy czy tak głupi, ale wszyscy ulegli. Teraz za tę bliskość zbieram szykany. A tak po za tym, to Kazik…Kazimierz Kowal pytał się mnie, czym coś widział. Zaraz po tej sprawie, jak policja odeszła. Zapłakany był, beczał mi prawie w ramię jak dziecko. Czy coś widziałem, czy coś widziałem! A jak mu powiedziałem, że nic to się na dobre rozpłakał. To ja sobie poszedłem, bo ja dorosłego człowieka przytulać nie będę!
- Później się z nim widziałeś? Następnego dnia? Wiem, że był wtedy w teatrze i go zwolnili.
- Owszem, i dobrze, że zwolnili. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Tęskno mi do łóżka.
Pożegnali się. Dumicz został w Bristolu, dając ukojenie swoim nogom, które nie chciały nawet drgnąć, kiedy ten zaproponował odprowadzenie Przybylskiego na przystanek, skoro już się sobie zwierzyli. W tej sytuacji, Apolinary podziękował, i wytoczył się sam, starając się przy tym wytaczać najmniej. Powrócił tramwajem, zasypiając po drodze. W domu Kasieńki nie było, jak wiadomo, była z Madejem na lampce wina, gdzie oboje zabawiali się rozmową. Do czegokolwiek o czym ostrzegał Kasieńkę Wroński szczęśliwie nie doszło, zresztą, nie miało jak, ale obydwoje powrócili do swoich mieszkań już późną nocą. Malinowska nie miała nawet ochoty, a tym bardziej siły, by sprawdzić, czy aby Dumicz nie zasztyletował także Przybylskiego, jak mu zarzucają już przelanie krwi von Braun. W tym wypadku do ich konfrontacji doszło dopiero rano, kiedy oboje spożywali ospale śniadanie. Przy tym Katarzyna przyzwyczajona do nocnych harców wyszła z winnej degustacji obronną ręką.
- Wczoraj zabrali Amanta i Madeyskiego na przesłuchanie i do aresztu… – Zaczęła, na co rozczochrana postać dziennikarza zaraz zesztywniała, wlepiając przekrwione oczy na kobietę. Dzwonem mu zabiło serce, skoro tak dawno nie słyszał tego całego Madeyskiego.
- I co? I co? Mówże!
- Wyciągnęłam ich. Sprawę prowadzi Bartoszczuk. Poszła po wszystkim z Filipem na wino…
- Bartoszczuk ten drań…przepraszam, powtórz, na wino z…Och, czyli ona ma imię Filip! I…i coś się stało po tym winie? Czy Aleksander przekazał mu wizytówkę? Mówiła mu o mnie!? Czemu się uśmiechasz jak chora lub głupia, mów!
- A nie powiem!- Zachichotała, tak jak chichotała tylko przy Przybylskim, bo tylko przy nim chichotać się nie wstydziła, skoro pamięta ją jako dziewczynkę.
- Kasieńka, ja cię błagam…Na kolanach…
- Mówiłam, żeby dzwonił śmiało, bo lubisz wybywać i się z tobą trudno umówić gdziekolwiek, zresztą, martw się o Amanta. Obił się chyba na posterunku…
- Cały czas gdzieś się obija!- Syknął. - Ale dobrze, złożę mu wizytę w domu. Mam nadzieję, że do pracy nie polazł jeszcze.
Po odświeżeniu, którego z pewnością wymagał, wybrał się do domu państwa Wrońskich, licząc iż tam spotka Aleksandra, skoro go Kasieńka odebrała na posterunku, korzysta z wolnego przypisanego jako odsiadka w celi.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dzień był wyjątkowo ciepły, jak na czwartki, a już na pewno jak na kwiecień. Okna w mieszkaniu Wrońskich były pootwierane, by korzystając z ciepła, wypuścić trochę gromadzonego przez te długie, chłodne miesiące zaduchu. I chociaż ojciec już dawno wybył w pracy, syn na chwilę obecną nigdzie się nie wybierał – w końcu tak czy inaczej miał on na szesnastą, jak zwykle zresztą w czwartki, jakkolwiek ciepłe by nie były. Poranek spędzał na wiszeniu nad kubkiem jakiegoś ziołowego naparu, ćmiąc sobie papierosa po papierosie.
I w rzeczy samej, jeżeli Apolinary jeszcze się zastanawiał – Wroński był w domu, co dziwne i ostatnimi czasy bardziej niż niespotykane. Jakby mało wrażeń mu ostatnio było, po raz kolejny wrócił do domu wyjątkowo późno, dodatkowo obecnie wyglądając trochę jakby wycierano nim podłogę, sprowadzając do roli poplamionej i podziurawionej szmaty. Co prawda – obecnie jego twarz pokrywały już raczej strupy niż otwarte rany, to jednak matka wciąż patrzyła nieco pogardliwie znad jakiejś mniejszej robótki do domu, którą aż z wrażenia przeszyła krzywo. Zakląwszy pod nosem, zaczęła pruć to co zajęło jej kilka chwil pracy. Wreszcie zdecydowała się odezwać:
- Martwię się – stwierdziła matka, patrząc na syna, który patrzył jak głupi w parujący płyn wypełniający naczynie. Było się o co martwić, bowiem oświetleniowiec wyglądał w tej pozycji co najmniej głupio.
- Niepotrzebnie, każdego tak przesłuchują – stwierdził Aleksander nauczony doświadczeniem, widocznie przeżywszy już kolejny Pierwszy Raz w swoim życiu, tym razem z Komisarzem Bartoszczukiem.
- I tak masz szczęście, ojca to kiedyś do aresztu na noc wsadzili… – powiedziała matka, co sprawiło, że Aleksander tylko kiwnął głową, widocznie nie chcąc wchodzić w szczegóły, że i on pewnie nie wróciłby na noc, a matula nawet nic by się nie dowiedziała, skoro Katarzyna nie postanowiła zadzwonić tam, gdzie Wroński ją poprosił.
Jako jednak, że ten sielski obrazek, wychodzący spod pędzla artysty niezbyt zdolnego, przerwało pukanie do drzwi – matka zmierzyła się z synem w pojedynku na spojrzenia. A że to kobieta obecnie miała sto razy bardziej zajęte ręce, autentycznie na ten moment trudniąc się tym, co nazywała swoim zawodem – kolej padła na Aleksandra.
Mężczyzna wsadził sobie w usta niedopalonego papierosa i poprawiając koszulę na ciele, podszedł do drzwi, by otworzyć je niechętnie, jakoś nie wiedząc za bardzo, kogo powinien się spodziewać.
Widząc jednak za progiem chyba skacowanego, bo nieco niewyraźnego Apolinarego – Wroński wykrzywił twarz w swoim markowym uśmiechu.
- Dobrze cię widzieć – stwierdził na wstępie, chociaż i jeden, i drugi mieli obecnie w sobie coś, co sugerowało, że nie najlepiej ich widzieć. Wroński nie był w wydaniu wyjściowym, o ile kiedykolwiek był, za to Przybylskie ewidentnie uległ urokom Dumicza i jego ulubionych truneczków. – To do mnie!
Po tym gdy krzyknął do matki, na nowo wsadził sobie papierosa w usta i wyminąwszy Apolinarego, pozwolił sobie na to, by drzwi zamknąć i ugościć mężczyznę na podwórku, dworze czy polu. A raczej sobie z nim tam postać.
- Czy Katarzyna jest cała i zdrowa? – zapytał od razu, widocznie zadbawszy wpierw, w swoim przekonaniu, o osobę bardziej zagrożoną. W końcu przebywała z Błaznem aka Aniołem Madeyskim sam na sam. – Wczoraj zabrała nas z posterunku. Nie wiem jak ona to robi, ale wyobrażasz sobie, że ten młot komisarz nas jej oddał, jeszcze z pocałowaniem ręki…
Zagadał Wroński, wyraźnie nie hamując się już za bardzo przed Apolinarym, którego znał niecały tydzień. Właściwie – raczej obydwoje się już nie hamowali.
- Przekazałem Madejowi twoją wizytówkę, chociaż z jego podejściem do życia, wątpię by szybko zadzwonił, a może się mylę – powiedział Aleksander, prowadząc mężczyznę na tyły domu. Tam mogliby zająć miejsce na rozdygotanej, drewnianej ławeczce bez oparcia. Jak na dwójkę stolarzy (z wykształcenia) przystało – ani ojciec, ani tym bardziej młody Wroński, nie zabrali się jeszcze do zapewnienia meblowi pożądanej stabilności. Oświetleniowiec podał dziennikarzowi szluga, po tym jak wyciągnął go z ust. Apolinary wyglądał mu bowiem na takiego, który ewidentnie tego potrzebował. Widocznie nie przejmował się tym, że przekazuje coś z ust do ust.
- Mam wejściówkę tymczasową, bo mnie z nią zgarnęli. Mogę powiedzieć, że zabrano mi ją na komisariacie i zachować ją dla siebie, chociaż nie wiem czy nie dostanę za to bury od ludzi z sekretariatu – stwierdził mężczyzna. – Chociaż może udałoby się wyjść z tego obronną ręką, skoro w Teatrze i tak panuje chaos. Wiem już co i jak z wydawaniem ich, wiem gdzie znajduje się księga z podpisami wszystkich odbierających, ale trzeba uważać o jakiej godzinie i jakiego dnia się tam przychodzi, żeby nie wpaść na Żłobińską. Wiem, że druga księga, w której mogą być zapisane osoby oddające te przepustki, znajduje się w kasie.
Wroński przekazał te ważne informacje w pigułce. O wszystkim co działo się na komisariacie nie wspominał, jeżeli nie został o to poproszony.
I w rzeczy samej, jeżeli Apolinary jeszcze się zastanawiał – Wroński był w domu, co dziwne i ostatnimi czasy bardziej niż niespotykane. Jakby mało wrażeń mu ostatnio było, po raz kolejny wrócił do domu wyjątkowo późno, dodatkowo obecnie wyglądając trochę jakby wycierano nim podłogę, sprowadzając do roli poplamionej i podziurawionej szmaty. Co prawda – obecnie jego twarz pokrywały już raczej strupy niż otwarte rany, to jednak matka wciąż patrzyła nieco pogardliwie znad jakiejś mniejszej robótki do domu, którą aż z wrażenia przeszyła krzywo. Zakląwszy pod nosem, zaczęła pruć to co zajęło jej kilka chwil pracy. Wreszcie zdecydowała się odezwać:
- Martwię się – stwierdziła matka, patrząc na syna, który patrzył jak głupi w parujący płyn wypełniający naczynie. Było się o co martwić, bowiem oświetleniowiec wyglądał w tej pozycji co najmniej głupio.
- Niepotrzebnie, każdego tak przesłuchują – stwierdził Aleksander nauczony doświadczeniem, widocznie przeżywszy już kolejny Pierwszy Raz w swoim życiu, tym razem z Komisarzem Bartoszczukiem.
- I tak masz szczęście, ojca to kiedyś do aresztu na noc wsadzili… – powiedziała matka, co sprawiło, że Aleksander tylko kiwnął głową, widocznie nie chcąc wchodzić w szczegóły, że i on pewnie nie wróciłby na noc, a matula nawet nic by się nie dowiedziała, skoro Katarzyna nie postanowiła zadzwonić tam, gdzie Wroński ją poprosił.
Jako jednak, że ten sielski obrazek, wychodzący spod pędzla artysty niezbyt zdolnego, przerwało pukanie do drzwi – matka zmierzyła się z synem w pojedynku na spojrzenia. A że to kobieta obecnie miała sto razy bardziej zajęte ręce, autentycznie na ten moment trudniąc się tym, co nazywała swoim zawodem – kolej padła na Aleksandra.
Mężczyzna wsadził sobie w usta niedopalonego papierosa i poprawiając koszulę na ciele, podszedł do drzwi, by otworzyć je niechętnie, jakoś nie wiedząc za bardzo, kogo powinien się spodziewać.
Widząc jednak za progiem chyba skacowanego, bo nieco niewyraźnego Apolinarego – Wroński wykrzywił twarz w swoim markowym uśmiechu.
- Dobrze cię widzieć – stwierdził na wstępie, chociaż i jeden, i drugi mieli obecnie w sobie coś, co sugerowało, że nie najlepiej ich widzieć. Wroński nie był w wydaniu wyjściowym, o ile kiedykolwiek był, za to Przybylskie ewidentnie uległ urokom Dumicza i jego ulubionych truneczków. – To do mnie!
Po tym gdy krzyknął do matki, na nowo wsadził sobie papierosa w usta i wyminąwszy Apolinarego, pozwolił sobie na to, by drzwi zamknąć i ugościć mężczyznę na podwórku, dworze czy polu. A raczej sobie z nim tam postać.
- Czy Katarzyna jest cała i zdrowa? – zapytał od razu, widocznie zadbawszy wpierw, w swoim przekonaniu, o osobę bardziej zagrożoną. W końcu przebywała z Błaznem aka Aniołem Madeyskim sam na sam. – Wczoraj zabrała nas z posterunku. Nie wiem jak ona to robi, ale wyobrażasz sobie, że ten młot komisarz nas jej oddał, jeszcze z pocałowaniem ręki…
Zagadał Wroński, wyraźnie nie hamując się już za bardzo przed Apolinarym, którego znał niecały tydzień. Właściwie – raczej obydwoje się już nie hamowali.
- Przekazałem Madejowi twoją wizytówkę, chociaż z jego podejściem do życia, wątpię by szybko zadzwonił, a może się mylę – powiedział Aleksander, prowadząc mężczyznę na tyły domu. Tam mogliby zająć miejsce na rozdygotanej, drewnianej ławeczce bez oparcia. Jak na dwójkę stolarzy (z wykształcenia) przystało – ani ojciec, ani tym bardziej młody Wroński, nie zabrali się jeszcze do zapewnienia meblowi pożądanej stabilności. Oświetleniowiec podał dziennikarzowi szluga, po tym jak wyciągnął go z ust. Apolinary wyglądał mu bowiem na takiego, który ewidentnie tego potrzebował. Widocznie nie przejmował się tym, że przekazuje coś z ust do ust.
- Mam wejściówkę tymczasową, bo mnie z nią zgarnęli. Mogę powiedzieć, że zabrano mi ją na komisariacie i zachować ją dla siebie, chociaż nie wiem czy nie dostanę za to bury od ludzi z sekretariatu – stwierdził mężczyzna. – Chociaż może udałoby się wyjść z tego obronną ręką, skoro w Teatrze i tak panuje chaos. Wiem już co i jak z wydawaniem ich, wiem gdzie znajduje się księga z podpisami wszystkich odbierających, ale trzeba uważać o jakiej godzinie i jakiego dnia się tam przychodzi, żeby nie wpaść na Żłobińską. Wiem, że druga księga, w której mogą być zapisane osoby oddające te przepustki, znajduje się w kasie.
Wroński przekazał te ważne informacje w pigułce. O wszystkim co działo się na komisariacie nie wspominał, jeżeli nie został o to poproszony.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Stanąwszy pod drzwiami włości Wrońskich, Apolinary pocierał zmęczoną twarz, by zmusić obolałą głowę do zaprzestania pulsowania. Było to bezsensu i choć wiedział o tym, wewnętrznie łudził się, iż drążenie dłonią wciągnie kac w jakiś trans i zaniechanie uderzenia mistycznym kilofem cierpienia w delikatne wnętrze czaszki. Nic podobnego nie nadeszło przed i po otwarciu drzwi przez Aleksandra. Na powitanie coś burknął, prawdopodobnie w podobnym stylu, ale z dwukrotnie mniejszym zaangażowaniem. Dał się prowadzić na tyły posesji, jak owieczka na ścięcie. Usiadł zresztą na dupie z jakimś westchnieniem, a dla efektu można dodać, iż naszła go ochota ułożenia się na kolanach Aleksandra i ucięcia sobie drzemki, w nagrodę, iż przeżył nie tylko wczorajszy wieczór, ale i dzisiejszy poranek w tramwaju bez zwrotki.
- Jest cała i zdrowa. Co to za pytanie?- Spojrzał na niego zaskoczony, zaparłszy się o skraj chyboczącej się ławki. - Kasieńka to kocica, zawsze spada na cztery łapy. - Zaśmiał się. Tak, to była cała Katazyna w swojej okazałej, bezwględnej w obyciu osobie. - Ten „młot”, o którym mówisz, czyli Bartoszczuk maszerował w jednym szeregu z jej ojcem przez Alpy z Makaroniarzami. Podobno strzelali z jednego karabinu w bitwie w dolinie Isonzo. Temu tak puścił. Tylko właśnie, że Bartoszczuk młot to został komendantem a Malinowski pułkownikiem- wytłumaczył do czubków swoich butów Przybylski. Przyjął papierosa, choć już dopalanego i z czyichś ust. Dawno nie palił nie dość, że tak smolastego cudzesa, a trudno powiedzieć, jaka magia czai się w papierosie spomiędzy czyichś warg, iż smak ich czy lepszy, czy gorszy czuje się jakoś bardziej, z jakąś większa nadobnością delektuje się tym papierosem. A może to przez kaca? Mniejsza, Przybylskiemu smakował, aż nie oddał.
- Co oznacza, z jego podejściem do życia?- Zainteresował się zaraz Przybylski. - A właśnie! Siedziałeś z nim w areszcie, krótko a krótka, ale jednak. Jaki on jest? - Zapytał, całkiem poważnie, z błyskiem oku, jakby dojrzał w odrapanej twarzy jakieś diamenty, czy inne może piękniejsze kamienie szlachetne. Nawet skacowana twarz jakoś bardziej po ludzku wyglądała aż przyjemniej się na nią patrzyło.
- Cieszę się, że tak szybko udało się ogarnąć, co gdzie jest. W takim razie musimy podjąć decyzję, czy lepiej przy kasie, czy podstępem w sekretariacie. Może uda się jakoś odwrócić uwagę, tych co tam spisują, a Ty wyrwiesz co trzeba, bo raczej nazwisk nie zapamiętasz, z wszystkim niezbędnymi informacjami. Tak mi się wydaje, chyba że to zbyt ryzykowne…Nadal mniej ryzykowne niż pomysł jaki poddała mi rozmowa z Dumiczem.- Tymi słowami zręcznie przeszedł z jednego tematu w drugi. Co prawda pamięć o wczorajszej rozmowy była jakoś niewiele jaskrawa, raczej rozmyta, tworząc w głowie Apolinarego bardziej obraz impresjonistyczny niż naturalistyczny, choć może i dość, że nie widział zapitej twarzy aktora, pamiętając jej urodziwość w roli Henryka.
- Gadałem z Karolem Dumiczem. Dorwałem go na tej cholernej kolacji w Bristolu i zapiliśmy się. Dobre to było, a później i tak smaku nie czułem. Wziął mnie z zaskoczenia. Teraz sobie myślę, iż zrobił to specjalnie a w Bristolu go więcej nie spotkam. Zwyzywał mnie na początek i kolegów po fachu, ale mu się nie dziwię, to nieistotne zresztą…- Przedłużał tak, starając sobie poukładać, co dokładnie mu mówił, w jakiś kontekstach, aby Wrońskiemu nie przeinaczyć. Nawet notatki w kajecie nie pomagały, zwłaszcza, iż ni mógł ich rozczytać, odnajdując w tym raczej twórczość pijacką, jakieś serpentyny niż litery czy wyrazy w odczytywalnej formie.
- Według Dumicza za śmiercią von Braun mogą stać Żydzi- To było pierwszym, co zakomunikował. - Dziewczyna podobno przepadała szaleńczo za Niemcami i lubiła swoją niemieckość okazywać, szczególnie przed osobami, których nie lubiła, a Żydów nie cierpiała. Zresztą, wiesz co się dzieje za naszą zachodnią granicą – różnie. Nie chcę wchodzić w szczegóły, innym razem podrzucę Ci reportaże i zagraniczne gazety, to Ci się rozjaśni. - Machnął ręką, rzucając sam ustnik po papierosie przez ogrodzenie do sąsiada, nie przejmując się jaką opinię o takich działaniach ma Wroński. Kontynuował:
- Buntowała się nawet, że z Żydami pracować nie będzie. Truła Gmorze krew a naszemu aktorkowi wydaje się, że to dla naszych mojżeszowych przyjaciół to wystarczający pretekst, żeby dziewczynę załatwić. Nie kupuję tego, bo pewnie nie znam wielu Żydów, przynajmniej czulej po koleżeńsku. Wiadomo nie od dziś, że Żydzi swoje za uszami mają, bo jak się ma takie, to jasne, że się ma, ale…chodzi mi o to, iż są bardzo dumną społecznością, zwłaszcza Ci wykształceni.
Wyprostował się, by spojrzeć na Aleksandra. Teraz właśnie dojrzał jakie mu szkody wyrządzono. Aż się skrzywił…
- Słyszałeś chyba o tym, jak się studenci na uczelni warszawskiej po gębach tłuką o pochodzenie niektórych. Właśnie, w tym rzecz, że teraz morderstwo niemieckiej aktorki za popieranie jakiś ideologii byłoby możliwe, ale też i nie. Tylko jak ją załatwili O n i, to trzeba zstąpić pod bruk Warszawy do trzewi. Wiesz o czym mówię?
- Jest cała i zdrowa. Co to za pytanie?- Spojrzał na niego zaskoczony, zaparłszy się o skraj chyboczącej się ławki. - Kasieńka to kocica, zawsze spada na cztery łapy. - Zaśmiał się. Tak, to była cała Katazyna w swojej okazałej, bezwględnej w obyciu osobie. - Ten „młot”, o którym mówisz, czyli Bartoszczuk maszerował w jednym szeregu z jej ojcem przez Alpy z Makaroniarzami. Podobno strzelali z jednego karabinu w bitwie w dolinie Isonzo. Temu tak puścił. Tylko właśnie, że Bartoszczuk młot to został komendantem a Malinowski pułkownikiem- wytłumaczył do czubków swoich butów Przybylski. Przyjął papierosa, choć już dopalanego i z czyichś ust. Dawno nie palił nie dość, że tak smolastego cudzesa, a trudno powiedzieć, jaka magia czai się w papierosie spomiędzy czyichś warg, iż smak ich czy lepszy, czy gorszy czuje się jakoś bardziej, z jakąś większa nadobnością delektuje się tym papierosem. A może to przez kaca? Mniejsza, Przybylskiemu smakował, aż nie oddał.
- Co oznacza, z jego podejściem do życia?- Zainteresował się zaraz Przybylski. - A właśnie! Siedziałeś z nim w areszcie, krótko a krótka, ale jednak. Jaki on jest? - Zapytał, całkiem poważnie, z błyskiem oku, jakby dojrzał w odrapanej twarzy jakieś diamenty, czy inne może piękniejsze kamienie szlachetne. Nawet skacowana twarz jakoś bardziej po ludzku wyglądała aż przyjemniej się na nią patrzyło.
- Cieszę się, że tak szybko udało się ogarnąć, co gdzie jest. W takim razie musimy podjąć decyzję, czy lepiej przy kasie, czy podstępem w sekretariacie. Może uda się jakoś odwrócić uwagę, tych co tam spisują, a Ty wyrwiesz co trzeba, bo raczej nazwisk nie zapamiętasz, z wszystkim niezbędnymi informacjami. Tak mi się wydaje, chyba że to zbyt ryzykowne…Nadal mniej ryzykowne niż pomysł jaki poddała mi rozmowa z Dumiczem.- Tymi słowami zręcznie przeszedł z jednego tematu w drugi. Co prawda pamięć o wczorajszej rozmowy była jakoś niewiele jaskrawa, raczej rozmyta, tworząc w głowie Apolinarego bardziej obraz impresjonistyczny niż naturalistyczny, choć może i dość, że nie widział zapitej twarzy aktora, pamiętając jej urodziwość w roli Henryka.
- Gadałem z Karolem Dumiczem. Dorwałem go na tej cholernej kolacji w Bristolu i zapiliśmy się. Dobre to było, a później i tak smaku nie czułem. Wziął mnie z zaskoczenia. Teraz sobie myślę, iż zrobił to specjalnie a w Bristolu go więcej nie spotkam. Zwyzywał mnie na początek i kolegów po fachu, ale mu się nie dziwię, to nieistotne zresztą…- Przedłużał tak, starając sobie poukładać, co dokładnie mu mówił, w jakiś kontekstach, aby Wrońskiemu nie przeinaczyć. Nawet notatki w kajecie nie pomagały, zwłaszcza, iż ni mógł ich rozczytać, odnajdując w tym raczej twórczość pijacką, jakieś serpentyny niż litery czy wyrazy w odczytywalnej formie.
- Według Dumicza za śmiercią von Braun mogą stać Żydzi- To było pierwszym, co zakomunikował. - Dziewczyna podobno przepadała szaleńczo za Niemcami i lubiła swoją niemieckość okazywać, szczególnie przed osobami, których nie lubiła, a Żydów nie cierpiała. Zresztą, wiesz co się dzieje za naszą zachodnią granicą – różnie. Nie chcę wchodzić w szczegóły, innym razem podrzucę Ci reportaże i zagraniczne gazety, to Ci się rozjaśni. - Machnął ręką, rzucając sam ustnik po papierosie przez ogrodzenie do sąsiada, nie przejmując się jaką opinię o takich działaniach ma Wroński. Kontynuował:
- Buntowała się nawet, że z Żydami pracować nie będzie. Truła Gmorze krew a naszemu aktorkowi wydaje się, że to dla naszych mojżeszowych przyjaciół to wystarczający pretekst, żeby dziewczynę załatwić. Nie kupuję tego, bo pewnie nie znam wielu Żydów, przynajmniej czulej po koleżeńsku. Wiadomo nie od dziś, że Żydzi swoje za uszami mają, bo jak się ma takie, to jasne, że się ma, ale…chodzi mi o to, iż są bardzo dumną społecznością, zwłaszcza Ci wykształceni.
Wyprostował się, by spojrzeć na Aleksandra. Teraz właśnie dojrzał jakie mu szkody wyrządzono. Aż się skrzywił…
- Słyszałeś chyba o tym, jak się studenci na uczelni warszawskiej po gębach tłuką o pochodzenie niektórych. Właśnie, w tym rzecz, że teraz morderstwo niemieckiej aktorki za popieranie jakiś ideologii byłoby możliwe, ale też i nie. Tylko jak ją załatwili O n i, to trzeba zstąpić pod bruk Warszawy do trzewi. Wiesz o czym mówię?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Papieros zniknął w dłoniach Apolinarego już bezpowrotnie, a Wroński nawet nie protestował za bardzo przeciwko takiemu stanowi rzeczy, napaliwszy się dnia dzisiejszego jak smok tak czy inaczej. Właściwie – gdyby wiedział, że Apolinary tak bardzo lubił wcześniej polizane, dużo częściej decydowałby się na częstowanie go w taki sposób. A wystarczyło zapytać…
Aleksander z grzecznością rozumnego ucznia, wysłuchiwał splatanych przez Przybylskiego zdań, co jakiś czas kiwnąwszy głową, jeżeli tylko dziennikarz raczył spojrzeć na niego, a nie na własne buty. Kilka razy podrapał się w trakcie wysłuchiwania w okolicy niesfornej rany, która szpeciła jego oblicze. Właściwie, ostatnimi czasy faktycznie często i gęsto upadał na twarz – i to nie tylko tę gębę, która zdobiła jego czaszkę, a także tą metafizyczną, którą niektórzy raczyli nazywać po prostu – godnością.
- Przybylski, nie wiem co tak bardzo fascynuje cię w Madeyskim, ale proszę, zejdź na ziemię – powiedział wyjątkowo trzeźwo Wroński, patrząc Apolinaremu w oczy z pewnym zawodem. Tak, Wroński i Madej spędzili razem te prawie dwie godziny. I nie, zdecydowanie nie były to najlepsze godziny życia Aleksandra. Chociaż jedno Filipowi trzeba było przyznać bez bicia… - Jest chyba diabelnie bezpośredni. I straszliwie niedojrzały, na Boga, może nawet szalony – rozumiesz, że opowiadał mi o tym, że ojciec trzy razy wymieniał mu guwernantkę, póki nie wpadli na to, że tylko wymiana jej na mężczyznę załatwi sprawę.
Wciąż nie do końca było wiadomo, do czego pił Wroński i o jakich sprawach mówił, a już na pewno nie było wiadomo, jakim cudem temat zszedł na guwernantki. A przynajmniej Przybylski mógł się tylko domyślać. Dopóki oczywiście Aleksander go nie oświeci.
Zanim jeszcze postanowił to zrobić – należało pochylić się nad postacią Madeyskiego, tylko od nieco narratorskiej strony, byle wyjaśnić niektóre rzeczy – mężczyzna był wciąż młody, może w wieku Aleksandra, jednak szczenięco wręcz niedojrzały (bardziej nawet od naiwnego i niewinnego Wrońskiego). Nie był przesadnym bawidamkiem, jeżeli o to się rozchodziło – chociaż oczywiście z dość przyjemną urodą mógł zwodzić wiele panien. I właśnie do tego głównie wykorzystywał swój młodzieńczy wciąż urok – do zwodzenia, by później po prostu czerpać satysfakcję z ludzkiej naiwności. Całe swoje życie opierał na dążeniu do satysfakcji lub chociaż niewielkiej przyjemności. Był straszliwym wręcz złośliwcem, który żyjąc z samym ojcem w pokrętny sposób nauczył się chyba nienawidzić kobiet. Zwodzić i później zawodzić ze swoistą, nędzną lubością. Z Krystyną pod koniec życia podobno też nie obszedł się najlepiej, co miał po chwili wyjaśnić Wroński.
- Spytałem gdzie poznał Krystynę, to chyba nie było głupie pytanie, prawda? Mówił do Krystynie same miłe rzeczy, opowiedział o tym, że znali się już jakiś czas, przed przybyciem Krystyny do Teatru Wielkiego. Poznali się przez wspólnego nauczyciela śpiewu – Spojrzał ku Apolinaremu, upewniając się, że ten na pewno go słucha. – Na pewno nie chcesz się czegoś napić? Może chociaż wody? Wyglądasz jak w ruinie – wtrącił jeszcze, nim kontynuował opowiastkę. – Wydawał się naprawdę sympatyczny, podzielał wszystkie moje opinie. I zanim zdążył mi odpowiedzieć na pytanie, ani się obejrzałem, a już sam wyznałem mu, że zdarzało mi się do niej powzdychać. Spodziewałem się, że to też podzielał, ale niestety – wyśmiał i mnie, i Krystynę. Mnie to już pół biedy, może sobie zasłużyłem, ale podobno Krystynę któregoś razu upił i podpuścił do odwiedzenia domu jakiegoś klienta ojca, byle tylko w jego przekonaniu – pomóc jej zemścić się na von Braunie. Nie dość, że pokrzyżował kilka interesów ojcowi Krysi, to jeszcze dołożył cegiełkę do i tak nienajlepszych relacji jego z nią.
Wroński nie wywiedział się dużo więcej, chociaż w jego przekonaniu – tyle ile dowiedział się było i tak bardzo sporą ilością bzdurnych, bo bzdurnych, ale informacji. Wroński podejrzewał jednak Madeja o bycie wielką paplą, która chętnie snuje opowieści, ale możliwie też bycie wręcz patologicznym kłamcą. Nie wiedział, ile z jego słów było prawdą, a ile tylko wygodną historyjką.
- No i zapierał się dzielnie, że to na pewno Dumicz umoczył palce w krwi Krystyny – powiedział to już na sam koniec, podsumowując ich wspólne rozważania, dotyczące zarówno Filipa jak i Karola. Pozostawały im jeszcze wątki niesfornej Księgi Gości i mniejszości żydowskiej w Warszawie. Oba te tak samo ryzykowne, jak i nieciekawe.
- Ta przy kasie jest łatwiejsza do zdobycia, ale czy myślisz, że ktoś kto zabiłby kobietę, wróciłby grzecznie oddać taką przepustkę po wszystkim? – zastanowił się Wroński. – Z tego co wiem, to tylko w sekretariacie przepustkę można dostać, a w kasie dodatkowo tylko oddać. Pewnie i tak wszystko później uzupełniane jest w tej głównej księdze w sekretariacie. Z kasy na pewno łatwiej byłoby coś wykraść, ale istnieje ryzyko, że nie znajdziemy tam tego, co szukamy.
Mężczyzna wstał, ustawił się z przeciwka Przybylskiego, a spoglądając na niego już z pozycji stojącej, wsadziwszy jedną dłoń w kieszeń, drugą poklepał dziennikarza po policzku w narzucającym, ale jasnym geście ocucenia.
- Szanuj swoją skacowaną buźkę, bo skończysz jak ja – wyrzekł, podsumowując propozycję zapuszczania się do samego serca niechlubnego krwioobiegu Warszawy. – Póki nie trzeba, nie zaglądaj do Tory, dobrze? Ale gdybyś już musiał – może znam kogoś kto będzie mógł nam pomóc przedrzeć się przez… Przez ten Gnój, właściwie.
I chociaż mogło brzmieć to obrzydliwie czy uwłaczająco – każdy dobrze wiedział jakie ulice chlubiły się niechlubną bytnością. Wroński aż westchnął na samą myśl.
- Chciałbym chociaż jeden dzień nie zobaczyć nic traumatycznego ani nie zaznać uszczerbku fizycznego – wyrzekł wręcz poetycko, chociaż z przekąsem.
Aleksander z grzecznością rozumnego ucznia, wysłuchiwał splatanych przez Przybylskiego zdań, co jakiś czas kiwnąwszy głową, jeżeli tylko dziennikarz raczył spojrzeć na niego, a nie na własne buty. Kilka razy podrapał się w trakcie wysłuchiwania w okolicy niesfornej rany, która szpeciła jego oblicze. Właściwie, ostatnimi czasy faktycznie często i gęsto upadał na twarz – i to nie tylko tę gębę, która zdobiła jego czaszkę, a także tą metafizyczną, którą niektórzy raczyli nazywać po prostu – godnością.
- Przybylski, nie wiem co tak bardzo fascynuje cię w Madeyskim, ale proszę, zejdź na ziemię – powiedział wyjątkowo trzeźwo Wroński, patrząc Apolinaremu w oczy z pewnym zawodem. Tak, Wroński i Madej spędzili razem te prawie dwie godziny. I nie, zdecydowanie nie były to najlepsze godziny życia Aleksandra. Chociaż jedno Filipowi trzeba było przyznać bez bicia… - Jest chyba diabelnie bezpośredni. I straszliwie niedojrzały, na Boga, może nawet szalony – rozumiesz, że opowiadał mi o tym, że ojciec trzy razy wymieniał mu guwernantkę, póki nie wpadli na to, że tylko wymiana jej na mężczyznę załatwi sprawę.
Wciąż nie do końca było wiadomo, do czego pił Wroński i o jakich sprawach mówił, a już na pewno nie było wiadomo, jakim cudem temat zszedł na guwernantki. A przynajmniej Przybylski mógł się tylko domyślać. Dopóki oczywiście Aleksander go nie oświeci.
Zanim jeszcze postanowił to zrobić – należało pochylić się nad postacią Madeyskiego, tylko od nieco narratorskiej strony, byle wyjaśnić niektóre rzeczy – mężczyzna był wciąż młody, może w wieku Aleksandra, jednak szczenięco wręcz niedojrzały (bardziej nawet od naiwnego i niewinnego Wrońskiego). Nie był przesadnym bawidamkiem, jeżeli o to się rozchodziło – chociaż oczywiście z dość przyjemną urodą mógł zwodzić wiele panien. I właśnie do tego głównie wykorzystywał swój młodzieńczy wciąż urok – do zwodzenia, by później po prostu czerpać satysfakcję z ludzkiej naiwności. Całe swoje życie opierał na dążeniu do satysfakcji lub chociaż niewielkiej przyjemności. Był straszliwym wręcz złośliwcem, który żyjąc z samym ojcem w pokrętny sposób nauczył się chyba nienawidzić kobiet. Zwodzić i później zawodzić ze swoistą, nędzną lubością. Z Krystyną pod koniec życia podobno też nie obszedł się najlepiej, co miał po chwili wyjaśnić Wroński.
- Spytałem gdzie poznał Krystynę, to chyba nie było głupie pytanie, prawda? Mówił do Krystynie same miłe rzeczy, opowiedział o tym, że znali się już jakiś czas, przed przybyciem Krystyny do Teatru Wielkiego. Poznali się przez wspólnego nauczyciela śpiewu – Spojrzał ku Apolinaremu, upewniając się, że ten na pewno go słucha. – Na pewno nie chcesz się czegoś napić? Może chociaż wody? Wyglądasz jak w ruinie – wtrącił jeszcze, nim kontynuował opowiastkę. – Wydawał się naprawdę sympatyczny, podzielał wszystkie moje opinie. I zanim zdążył mi odpowiedzieć na pytanie, ani się obejrzałem, a już sam wyznałem mu, że zdarzało mi się do niej powzdychać. Spodziewałem się, że to też podzielał, ale niestety – wyśmiał i mnie, i Krystynę. Mnie to już pół biedy, może sobie zasłużyłem, ale podobno Krystynę któregoś razu upił i podpuścił do odwiedzenia domu jakiegoś klienta ojca, byle tylko w jego przekonaniu – pomóc jej zemścić się na von Braunie. Nie dość, że pokrzyżował kilka interesów ojcowi Krysi, to jeszcze dołożył cegiełkę do i tak nienajlepszych relacji jego z nią.
Wroński nie wywiedział się dużo więcej, chociaż w jego przekonaniu – tyle ile dowiedział się było i tak bardzo sporą ilością bzdurnych, bo bzdurnych, ale informacji. Wroński podejrzewał jednak Madeja o bycie wielką paplą, która chętnie snuje opowieści, ale możliwie też bycie wręcz patologicznym kłamcą. Nie wiedział, ile z jego słów było prawdą, a ile tylko wygodną historyjką.
- No i zapierał się dzielnie, że to na pewno Dumicz umoczył palce w krwi Krystyny – powiedział to już na sam koniec, podsumowując ich wspólne rozważania, dotyczące zarówno Filipa jak i Karola. Pozostawały im jeszcze wątki niesfornej Księgi Gości i mniejszości żydowskiej w Warszawie. Oba te tak samo ryzykowne, jak i nieciekawe.
- Ta przy kasie jest łatwiejsza do zdobycia, ale czy myślisz, że ktoś kto zabiłby kobietę, wróciłby grzecznie oddać taką przepustkę po wszystkim? – zastanowił się Wroński. – Z tego co wiem, to tylko w sekretariacie przepustkę można dostać, a w kasie dodatkowo tylko oddać. Pewnie i tak wszystko później uzupełniane jest w tej głównej księdze w sekretariacie. Z kasy na pewno łatwiej byłoby coś wykraść, ale istnieje ryzyko, że nie znajdziemy tam tego, co szukamy.
Mężczyzna wstał, ustawił się z przeciwka Przybylskiego, a spoglądając na niego już z pozycji stojącej, wsadziwszy jedną dłoń w kieszeń, drugą poklepał dziennikarza po policzku w narzucającym, ale jasnym geście ocucenia.
- Szanuj swoją skacowaną buźkę, bo skończysz jak ja – wyrzekł, podsumowując propozycję zapuszczania się do samego serca niechlubnego krwioobiegu Warszawy. – Póki nie trzeba, nie zaglądaj do Tory, dobrze? Ale gdybyś już musiał – może znam kogoś kto będzie mógł nam pomóc przedrzeć się przez… Przez ten Gnój, właściwie.
I chociaż mogło brzmieć to obrzydliwie czy uwłaczająco – każdy dobrze wiedział jakie ulice chlubiły się niechlubną bytnością. Wroński aż westchnął na samą myśl.
- Chciałbym chociaż jeden dzień nie zobaczyć nic traumatycznego ani nie zaznać uszczerbku fizycznego – wyrzekł wręcz poetycko, chociaż z przekąsem.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Upomnienie Aleksandra, aby Apolinary gdziekolwiek wśród niebios hasał, miał powrócić na ziemię, bardzo go ubodło. Faktycznie jednak, był gdzieś myślami pomiędzy aniołami, zabawnie zresztą ułomny i do nich niepodobny, choć zwykle nie musiał się niczego wstydzić. W tym rzecz, iż Madeyski, który dlań zdecydowanie wylegiwał się w całej swojej powabności na jakiejś chmurze jego myśli, jak na razie obejmowany był w niebiańskich wyobrażeniach dziennikarza, tego inaczej jak w pozaziemskości o nim myśleć nie umiał. Był zazdrosny o to, iż Kasieńka miała go na cały wieczór, a Wroński choć tylko na trzy godziny, to w porównaniu do najbardziej nim zainteresowanego znacząco za dużo. Nie poznał go osobiście – jeszcze, ale czekanie na nadejście tego poznania i słuchanie o nim z ust Aleksandra bardzo go wewnętrznie wykręcało. Problem był taki, że wszelkie krytyczne wobec Madeja uwagi przelatywały przez Apolinarego, a może on nie dość dokładnie nad nimi pomyślał, więc tyle co słyszał, tak sobie jął go wyobrażać. I jeżeli Apolinary miał choć trochę talentu malarskiego, przelawszy swojego Filipa na płótno, to chybaby przez sam obraz Madeyski mógłby zostać kanonizowany.
- Na pewno nie chcesz sobie czegoś na twarz nakleić? Może chcesz plasterek? Wyglądasz jak w ruinie…- Odpowiedział z siarczystą irytacją na stroskane słowa Aleksandra, które musiały bezczelnie wtrącić się w opowieść o Samym Aniele. Nie trudno było się domyślić, iż oznaczały- nie, Przybylski nie był zainteresowany żadną wodą, a zwłaszcza, że dalsza garść informacji poruszyła go.
- Jakiegoś klienta ojca? - Powtórzył Apolinary. - I ona tam poszła pijana, bo ją Filip podpuścił, a to wszystko, by zdenerwować ojca? Czy to aby nie za dużo? Mieszać się w czyjeś interesy, tylko dlatego, że relacja się nie układa? To naprawdę podłe, ale nie mamy dwóch obrazów, jak to było naprawdę. Może warto zapytać, co to za człowiek i dlaczego akurat ta dwójka go znała również z adresu. Za każdą nową historią von Braunowie się od siebie niebezpiecznie oddalają.- Pokręcił głową Przybylski. Jakkolwiek podejrzanie by to nie brzmiało, scenariusz, w którym to ojciec zabijał córkę nie był realny i trudno nawet Apolinaremu uwierzyć, że za cała intrygą mógł stać rodzic. Mogli być sobie dalecy a nawet wrodzy, jednak zatwardziałość, która pozwoliłaby na usunięcie swojego własnego dziecka, nie była nawet w ułamku dostrzegalna na pogrzebie. Inna sprawa, jeżeli von Braun był zimnokrwistym psychopatom, o wrodzonych umiejętnościach kamuflażu. Nawet to jednakże nie przemawiało do Przybylskiego.
- To też jest ciekawe- Podłapał dziennikarz. - Dumicz atakuje dyrygenta a Madeyski dyrygenta broni, czyli orkiestrę, zrzucając winę na Dumicza. Wiedziałem, że mnie aktor specjalnie zapija, żeby prawdy w pełni nie mówić albo żeby brzmieć wiarygodnie. Jeszcze sobie z nim porozmawiamy, bo to postać nieoczywista - zaświadczył o swoim planie Apolinary. Rozumiał, iż każdy broni własnego środowiska a skoro Filip trzymał się z Krystyną, tak bardziej będzie przeciwko jej wrogom i oczywistym, że z dyrygentem, nawet jeżeli są jedynie w relacji zawodowej. Dumicz natomiast był w sytuacji patowej, atakowany właściwie ze wszystkich stron. Zresztą, oskarżenia nie były bezpodstawne, skoro on i Krystyna pałali do siebie nieukrywaną a wręcz ocierającą się o poglądy polityczne nienawiścią. A jak wiadomo wszelkie konflikty wytoczone przez ideologie, jakie szczytne by nie były, mają w sobie umiejętność zezwierzęcania im poddanych, aż gotowi są zabijać. Przybylski jednak na tyle na ile trzeźwo potrafił myśleć i na tyle na ile znał naturę ludzką, mógł przed samym sobą usprawiedliwić Karola. W końcu mężczyzna miał wielką karierę i uważany był za jednego ze zdolniejszych aktorów Warszawy, jak nie Polski, a skoro tak, czy kalałby swoje dobre imię i ryzykował tyle dla jednej wschodzącej dopiero co gwiazdki? Artyści jednak są dziwni oraz nieprzewidywalni na tyle, by nie móc ich odczytać.
- To może weźmiemy się jutro za tę kradzież? - Zagadnął. On nie miał czasu na zwłokę, z wiadomych powodów. Nie zależało mu nawet na szczególnej ostrożności, którą musza zapewnić tylko dla zabezpieczenia posady Oświetleniowca. - Zobaczymy kto jest w sekretariacie. Ja odwrócę uwagę, nawet jakbym miał się zrzucić z okna, a Ty zabierzesz co trzeba. Nawet jakbyśmy mieli postawić się przeciwko Harpii…- Zaczął, choć po nieszczególnie szybki pomyślunku, nawrócił swoje zdanie:- No dobrze, jeżeli ktoś inny jak Harpia będzie w sekretariacie, to bierzemy się do roboty. Jeżeli tego dnia będzie miała zmianę – odpuszczamy. Nie chcę abyś miał większe nieprzyjemności.
Zadarł głowę do góry, chyba pierwszy raz z taki bliska stając się niższym od Aleksandra. Dał się poklepać po ojcowsku w twarz, choć za naruszanie tak wyostrzonej na wszelkie bodźce podczas kaca, część ciała uważał, iż Wrońskiemu należało się nowe zadrapanie do kompletu. Z kim jednak miałby wtedy prowadzić śledztwo, skoro drugiego takiego znaleźć jest nadzwyczaj trudno? Zwłaszcza takich, co znają jakiegoś kręciciela, z którym, jak to nazwał Aleksander, mogliby zaglądnąć do Tory.
- Postaram się. Zresztą sam nie mam ochoty na tę porę mieszać się do czarnego towarzystwa. To chyba jedna z niewielu dróg, która mogłaby powstrzymać mnie przed dokończeniem tej sprawy. Gdyby śledztwo przeniosło się na szerszą skalę do podziemia. Tam nawet Kasieńka by nam nie pomogła…Nikt by nam nie pomógł.
Wstał również, choć ospale z niechęcią i jakimś widocznym bólem. Wciągnął powietrze ze świstem do płuc, chcąc dotlenić głowę, w której od zmiany perspektywy, zaczęło się odrobinę kręcić. Cel był też inny, by się powstrzymać przed wyrażeniem niepochlebnej opinii o robieniu sobie przerw w śledztwie. Przybylski nie miał czasu, skoro zostało mu niewiele mniej jak dwa tygodnie. Nie byli nigdzie konkretnie, a może nawet, co byłoby najgorszym scenariuszem, nie minęli nawet startu. A jednak bez wytchnienia Wroński mógłby od niego uciec, wywiesiwszy białą flagę.
- Dobrze, więc co chcesz dzisiaj zrobić? - Zapytał Przybylski, jakby innej opcji jak spędzenie dnia razem nie widział. - Chcesz iść do parku na lody? Ładna pogoda, w końcu. Czy do kina? Tylko nie do teatru, to odpada na pewno…- Machnął ręką mając słusznie teatry po dziurki w nosie.
- Na wyścigi konne! A nie, to tylko w piątki…- Westchnął. Naturalnie Apolinary podrzuciłby pomysł przechadzki po sklepach, ale wiadomo, że po ostatnich przygodach Aleksander nie będzie zainteresowany. Zresztą, wczorajszy wieczór uszczuplił możliwości finansowe Przybylskiego, a do sklepów bez kupienia czegoś niezdolny.
- Na pewno nie chcesz sobie czegoś na twarz nakleić? Może chcesz plasterek? Wyglądasz jak w ruinie…- Odpowiedział z siarczystą irytacją na stroskane słowa Aleksandra, które musiały bezczelnie wtrącić się w opowieść o Samym Aniele. Nie trudno było się domyślić, iż oznaczały- nie, Przybylski nie był zainteresowany żadną wodą, a zwłaszcza, że dalsza garść informacji poruszyła go.
- Jakiegoś klienta ojca? - Powtórzył Apolinary. - I ona tam poszła pijana, bo ją Filip podpuścił, a to wszystko, by zdenerwować ojca? Czy to aby nie za dużo? Mieszać się w czyjeś interesy, tylko dlatego, że relacja się nie układa? To naprawdę podłe, ale nie mamy dwóch obrazów, jak to było naprawdę. Może warto zapytać, co to za człowiek i dlaczego akurat ta dwójka go znała również z adresu. Za każdą nową historią von Braunowie się od siebie niebezpiecznie oddalają.- Pokręcił głową Przybylski. Jakkolwiek podejrzanie by to nie brzmiało, scenariusz, w którym to ojciec zabijał córkę nie był realny i trudno nawet Apolinaremu uwierzyć, że za cała intrygą mógł stać rodzic. Mogli być sobie dalecy a nawet wrodzy, jednak zatwardziałość, która pozwoliłaby na usunięcie swojego własnego dziecka, nie była nawet w ułamku dostrzegalna na pogrzebie. Inna sprawa, jeżeli von Braun był zimnokrwistym psychopatom, o wrodzonych umiejętnościach kamuflażu. Nawet to jednakże nie przemawiało do Przybylskiego.
- To też jest ciekawe- Podłapał dziennikarz. - Dumicz atakuje dyrygenta a Madeyski dyrygenta broni, czyli orkiestrę, zrzucając winę na Dumicza. Wiedziałem, że mnie aktor specjalnie zapija, żeby prawdy w pełni nie mówić albo żeby brzmieć wiarygodnie. Jeszcze sobie z nim porozmawiamy, bo to postać nieoczywista - zaświadczył o swoim planie Apolinary. Rozumiał, iż każdy broni własnego środowiska a skoro Filip trzymał się z Krystyną, tak bardziej będzie przeciwko jej wrogom i oczywistym, że z dyrygentem, nawet jeżeli są jedynie w relacji zawodowej. Dumicz natomiast był w sytuacji patowej, atakowany właściwie ze wszystkich stron. Zresztą, oskarżenia nie były bezpodstawne, skoro on i Krystyna pałali do siebie nieukrywaną a wręcz ocierającą się o poglądy polityczne nienawiścią. A jak wiadomo wszelkie konflikty wytoczone przez ideologie, jakie szczytne by nie były, mają w sobie umiejętność zezwierzęcania im poddanych, aż gotowi są zabijać. Przybylski jednak na tyle na ile trzeźwo potrafił myśleć i na tyle na ile znał naturę ludzką, mógł przed samym sobą usprawiedliwić Karola. W końcu mężczyzna miał wielką karierę i uważany był za jednego ze zdolniejszych aktorów Warszawy, jak nie Polski, a skoro tak, czy kalałby swoje dobre imię i ryzykował tyle dla jednej wschodzącej dopiero co gwiazdki? Artyści jednak są dziwni oraz nieprzewidywalni na tyle, by nie móc ich odczytać.
- To może weźmiemy się jutro za tę kradzież? - Zagadnął. On nie miał czasu na zwłokę, z wiadomych powodów. Nie zależało mu nawet na szczególnej ostrożności, którą musza zapewnić tylko dla zabezpieczenia posady Oświetleniowca. - Zobaczymy kto jest w sekretariacie. Ja odwrócę uwagę, nawet jakbym miał się zrzucić z okna, a Ty zabierzesz co trzeba. Nawet jakbyśmy mieli postawić się przeciwko Harpii…- Zaczął, choć po nieszczególnie szybki pomyślunku, nawrócił swoje zdanie:- No dobrze, jeżeli ktoś inny jak Harpia będzie w sekretariacie, to bierzemy się do roboty. Jeżeli tego dnia będzie miała zmianę – odpuszczamy. Nie chcę abyś miał większe nieprzyjemności.
Zadarł głowę do góry, chyba pierwszy raz z taki bliska stając się niższym od Aleksandra. Dał się poklepać po ojcowsku w twarz, choć za naruszanie tak wyostrzonej na wszelkie bodźce podczas kaca, część ciała uważał, iż Wrońskiemu należało się nowe zadrapanie do kompletu. Z kim jednak miałby wtedy prowadzić śledztwo, skoro drugiego takiego znaleźć jest nadzwyczaj trudno? Zwłaszcza takich, co znają jakiegoś kręciciela, z którym, jak to nazwał Aleksander, mogliby zaglądnąć do Tory.
- Postaram się. Zresztą sam nie mam ochoty na tę porę mieszać się do czarnego towarzystwa. To chyba jedna z niewielu dróg, która mogłaby powstrzymać mnie przed dokończeniem tej sprawy. Gdyby śledztwo przeniosło się na szerszą skalę do podziemia. Tam nawet Kasieńka by nam nie pomogła…Nikt by nam nie pomógł.
Wstał również, choć ospale z niechęcią i jakimś widocznym bólem. Wciągnął powietrze ze świstem do płuc, chcąc dotlenić głowę, w której od zmiany perspektywy, zaczęło się odrobinę kręcić. Cel był też inny, by się powstrzymać przed wyrażeniem niepochlebnej opinii o robieniu sobie przerw w śledztwie. Przybylski nie miał czasu, skoro zostało mu niewiele mniej jak dwa tygodnie. Nie byli nigdzie konkretnie, a może nawet, co byłoby najgorszym scenariuszem, nie minęli nawet startu. A jednak bez wytchnienia Wroński mógłby od niego uciec, wywiesiwszy białą flagę.
- Dobrze, więc co chcesz dzisiaj zrobić? - Zapytał Przybylski, jakby innej opcji jak spędzenie dnia razem nie widział. - Chcesz iść do parku na lody? Ładna pogoda, w końcu. Czy do kina? Tylko nie do teatru, to odpada na pewno…- Machnął ręką mając słusznie teatry po dziurki w nosie.
- Na wyścigi konne! A nie, to tylko w piątki…- Westchnął. Naturalnie Apolinary podrzuciłby pomysł przechadzki po sklepach, ale wiadomo, że po ostatnich przygodach Aleksander nie będzie zainteresowany. Zresztą, wczorajszy wieczór uszczuplił możliwości finansowe Przybylskiego, a do sklepów bez kupienia czegoś niezdolny.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- Tak, brzmi to fatalnie, ale… Wydaje mi się, że Madeyski trochę mnie okłamał – odpowiedział Aleksander od razu, dokładając już drugą dłoń do kieszeni spodni i znowu będąc tym niższym. – W sensie – mógł przyczynić się do zepsucia im relacji albo interesów, ale na pewno nie nachodząc kogoś w domu. No może i znali się dobrze i znali się długo, ale żeby robić takie rzeczy? Artyści lubią podkoloryzować, przejaskrawić jakieś fakty. Poza tym, myślisz, że opowiadałby zupełnie obcej osobie takie dyrdymały? Raczej tylko po to, by zaistnieć.
W każdej jednak wyssanej z palca historii, mogła być kropelka prawdy. Co jednak wyszło z ust Aleksandra, brzmiało jak coś najbardziej prawdopodobnego w garnuszku tych wszystkich możliwych bzdur – blondyn mógł robić rzeczy tylko po to, by zaistnieć. To dawało nadzieję, że skrzypek autentycznie odezwie się do dziennikarza. Właśnie w tym celu, dając wreszcie jakąś satysfakcję Przybylskiemu, który widocznie łaknął towarzystwa blond istoty z chmur.
- Jeżeli istnieje jednak cień szansy, że Madeyski posiada wiedzę o kimkolwiek z towarzystwa ojca Krystyny, to jego musimy zadręczać, równolegle z panem Dumiczem.
Wroński nie rozumiał tego wcześniej wspominanego pragnienia, nie wiedział też do końca czy chciałby rozumieć. I chociaż musiał przyznać, że Filip mógł się podobać, w końcu był młody i zadbany, to jego osobowość jawiła mu się nieco szpetnie. Mniejsza jednak o większość – temat zszedł na Gmorę, czyli wątek nieco bardziej wygodny (przeciwnie do reszty jego narodu).
- Madej chyba też nie przepadał za dyrygentem – stwierdził Wroński. – Ale teraz, kiedy już jesteśmy na ty, łatwiej mi będzie rozmawiać z nim o czymkolwiek, gdybyśmy tylko się zobaczyli.
Tak przypuszczał Wroński, jednak nie wiedział czy mężczyzna nagle nie postanowi zapomnieć o ich wspólnych przygodach, jakie zaprowadziły ich do aresztu, a potem przed dobrą wolę Malinowskiej. I o ile pewnie Przybylski byłby w stanie Madeja dalej idealizować, Aleksander spodziewał się obecnie wszystkiego. Wszystko, jak na wszystko przystało, uwzględniało scenariusze i pozytywne, i mniej pozytywne.
- Rzucić się z okna, co? Na główkę, prosto na bruk – zaśmiał się Wroński, nic nie robiąc sobie z tego, jak fatalnie skacowany był towarzysz i jak bardzo takie słowa mogły go tylko jeszcze bardziej rozjuszyć. – Właściwie, może mi nie uwierzysz, ale zastanawiałem się nad tym, jak powinniśmy to zrobić. Zastanawiałem się czy nie najłatwiej byłoby to zrobić sprzątaczce, ale nie wiem czy jakiejkolwiek ufam na tyle, zresztą z wzajemnością, by mi w tym pomogła…
Myśl była niegłupia, bowiem faktycznie – sprzątaczki były w teatrze jeszcze zanim ktokolwiek z sekretariatu do niego przybył. Były też po tym, jak każdy z sekretariatu już wyszedł. Właściwie – oczywiście po wszystkim to właśnie na nie spadłaby odpowiedzialność za znikające dokumenty… Ale wizja ta była niegodna roztrząsania, bo jak zostało wspomniane – na chwilę obecną wybitnie nierealna.
Słysząc jednak, że Apolinary widocznie proponuje mu wspólne spędzenie czasu (jakby to było czymś w ostatnich dniach niecodziennym), uniósł brwi bezradnie. Spojrzał na zegarek na nadgarstku i westchnąwszy, jakby bojąc się powiedzieć, że może nie powinni spędzać ze sobą tyle czasu, by dać sobie chociaż chwile wytchnienia, stwierdził:
- Do teatru, to ja idę na szesnastą, więc też podziękuję. Nie wolałbyś po prostu usiąść gdzieś, skoro jest tak ciepło, popatrzeć na Wisłę i porozmawiać? – propozycja mogła wydawać się idiotyczna, szczególnie, że mężczyźni cały czas rozmawiali. Chociaż jednak prawie wyłącznie o sprawach związanych ze śledztwem. Wroński pozostawał wciąż słodko nieświadomy tego, że czas gonił karierę Apolinarego. Być może gdyby wiedział, podszedłby do śledztwa bardziej jak do ważnej misji, która wymagała szybkich działań. – Chyba, że dla ciebie to marnowanie czasu. Myślę, że tobie szczególnie jednak przyda się chwila bezmyślnego odpoczynku… Dobra, bo wychodzę na nudnego romantyka, w którego to kaczki rzucają kamieniami, a nie odwrotnie. Jeżeli chcesz, możemy iść do tego kina. Ale jak nie będzie miejsc obok siebie, to nie wchodzimy.
Ale na szczęście miejsca obok siebie były, właściwie – o tej porze ludzie jeszcze nie zabijali się o bilety, wciąż w większości będąc w pracy. Wroński musiał zmierzyć się ze spojrzeniami kilku nieco zrażonych jego wizerunkiem panien, którym widocznie no do końca podpasowało stanie obok tak paskudnie poobijanego mężczyzny. Sprawdzający bilety nijak jednak nie skomentował jednak wizerunku żadnego z gości, racząc po prostu gości chłodnym „miłego seansu”.
Sala była ogromna jak na kinową. Dodatkowo – dość estetyczna, nie mająca w sobie nic z cyrku, co mogły przypominać niektóre sale kinowe Warszawy. Wroński postanowił zabrać Przybylskiego w miejsce dość bliskie własnej pracy, na Nowy Świat, do dumnie brzmiącego Colosseum. Kiedyś budynek pełnił inne, właściwie bardzo różnorakie funkcje, między innymi będąc halą łyżwiarską, ale to dzieje stare, które pamiętali raczej rodzice mężczyzn, a nie oni sami.
Co jednak zapadało ludziom w pamięć to to, że po ponownym otwarciu kina, swoją ciepłą obecnością ogrzał je sam Piłsudski.
A teraz po tej samej sali przechadzał się Wroński z Przybylskim, gdzie jeden z nich wydawał się być ucieszony jak dziecko. Co z tego, że film, który przyjdzie im obejrzeć zobaczył już dwa razy – wciąż tak samo cieszył się z prostych rozrywek jakie gwarantowało kino.
Tym razem padło na „Urodę życia” z Brodziszem. Film już nie pierwszej nowości, jednak nie było to rzadkością, by w świecie, w którym nie powstawało aż tak dużo nowości, odmrażać jakieś lepsze kąski. W końcu filmy zwykle biegały od jednego kina do drugiego, nie będąc aż tak solidnie powielane, a później, gdy już nieco się znudziły – wracały do właścicieli. I widocznie Colosseum posiadało własną kopię tego oto filmu, na który Wroński tym razem się nie spóźnił. Może to dlatego, że był tu z Przybylskim?
- Lubię ten film, ale kurczę, bardzo nie lubię postaci Tatiany – powiedział Wroński, przeciskając się na swoje miejsce, przepraszając jakichś zgromadzonych już na swoich miejscach gości, oczekujących na seans. – Ty pewnie też już oglądałeś, co?
Aleksander nie miał wątpliwości, że pewnie nawet dziennikarze chadzają w takie miejsca. I to nie rzadko – w końcu ich było stać na częstsze eskapady czy randki z kobietami w takich okolicznościach przyrody.
Zajęli miejsca, póki co otoczone innymi, pustymi miejscami. Dawało to złudną nadzieję, że nikt nie będzie przeciskał się przez nich i deptał po palcach, jednak cóż… Mieli jeszcze jakieś dziesięć minut do początku, co za tym szło – ludzi mogło się jeszcze nielicho nagromadzić.
- Dobra, to film bez głosu – jeżeli nikt nie usiądzie obok – ty podkładasz pod Tatianę – zaproponował dziecinnie Wroński, który jeszcze jakiś czas temu oskarżał o niedojrzałość Madeja. – Ja pod Brodzisza. A postacie poboczne to sam nie wiem…
W każdej jednak wyssanej z palca historii, mogła być kropelka prawdy. Co jednak wyszło z ust Aleksandra, brzmiało jak coś najbardziej prawdopodobnego w garnuszku tych wszystkich możliwych bzdur – blondyn mógł robić rzeczy tylko po to, by zaistnieć. To dawało nadzieję, że skrzypek autentycznie odezwie się do dziennikarza. Właśnie w tym celu, dając wreszcie jakąś satysfakcję Przybylskiemu, który widocznie łaknął towarzystwa blond istoty z chmur.
- Jeżeli istnieje jednak cień szansy, że Madeyski posiada wiedzę o kimkolwiek z towarzystwa ojca Krystyny, to jego musimy zadręczać, równolegle z panem Dumiczem.
Wroński nie rozumiał tego wcześniej wspominanego pragnienia, nie wiedział też do końca czy chciałby rozumieć. I chociaż musiał przyznać, że Filip mógł się podobać, w końcu był młody i zadbany, to jego osobowość jawiła mu się nieco szpetnie. Mniejsza jednak o większość – temat zszedł na Gmorę, czyli wątek nieco bardziej wygodny (przeciwnie do reszty jego narodu).
- Madej chyba też nie przepadał za dyrygentem – stwierdził Wroński. – Ale teraz, kiedy już jesteśmy na ty, łatwiej mi będzie rozmawiać z nim o czymkolwiek, gdybyśmy tylko się zobaczyli.
Tak przypuszczał Wroński, jednak nie wiedział czy mężczyzna nagle nie postanowi zapomnieć o ich wspólnych przygodach, jakie zaprowadziły ich do aresztu, a potem przed dobrą wolę Malinowskiej. I o ile pewnie Przybylski byłby w stanie Madeja dalej idealizować, Aleksander spodziewał się obecnie wszystkiego. Wszystko, jak na wszystko przystało, uwzględniało scenariusze i pozytywne, i mniej pozytywne.
- Rzucić się z okna, co? Na główkę, prosto na bruk – zaśmiał się Wroński, nic nie robiąc sobie z tego, jak fatalnie skacowany był towarzysz i jak bardzo takie słowa mogły go tylko jeszcze bardziej rozjuszyć. – Właściwie, może mi nie uwierzysz, ale zastanawiałem się nad tym, jak powinniśmy to zrobić. Zastanawiałem się czy nie najłatwiej byłoby to zrobić sprzątaczce, ale nie wiem czy jakiejkolwiek ufam na tyle, zresztą z wzajemnością, by mi w tym pomogła…
Myśl była niegłupia, bowiem faktycznie – sprzątaczki były w teatrze jeszcze zanim ktokolwiek z sekretariatu do niego przybył. Były też po tym, jak każdy z sekretariatu już wyszedł. Właściwie – oczywiście po wszystkim to właśnie na nie spadłaby odpowiedzialność za znikające dokumenty… Ale wizja ta była niegodna roztrząsania, bo jak zostało wspomniane – na chwilę obecną wybitnie nierealna.
Słysząc jednak, że Apolinary widocznie proponuje mu wspólne spędzenie czasu (jakby to było czymś w ostatnich dniach niecodziennym), uniósł brwi bezradnie. Spojrzał na zegarek na nadgarstku i westchnąwszy, jakby bojąc się powiedzieć, że może nie powinni spędzać ze sobą tyle czasu, by dać sobie chociaż chwile wytchnienia, stwierdził:
- Do teatru, to ja idę na szesnastą, więc też podziękuję. Nie wolałbyś po prostu usiąść gdzieś, skoro jest tak ciepło, popatrzeć na Wisłę i porozmawiać? – propozycja mogła wydawać się idiotyczna, szczególnie, że mężczyźni cały czas rozmawiali. Chociaż jednak prawie wyłącznie o sprawach związanych ze śledztwem. Wroński pozostawał wciąż słodko nieświadomy tego, że czas gonił karierę Apolinarego. Być może gdyby wiedział, podszedłby do śledztwa bardziej jak do ważnej misji, która wymagała szybkich działań. – Chyba, że dla ciebie to marnowanie czasu. Myślę, że tobie szczególnie jednak przyda się chwila bezmyślnego odpoczynku… Dobra, bo wychodzę na nudnego romantyka, w którego to kaczki rzucają kamieniami, a nie odwrotnie. Jeżeli chcesz, możemy iść do tego kina. Ale jak nie będzie miejsc obok siebie, to nie wchodzimy.
Ale na szczęście miejsca obok siebie były, właściwie – o tej porze ludzie jeszcze nie zabijali się o bilety, wciąż w większości będąc w pracy. Wroński musiał zmierzyć się ze spojrzeniami kilku nieco zrażonych jego wizerunkiem panien, którym widocznie no do końca podpasowało stanie obok tak paskudnie poobijanego mężczyzny. Sprawdzający bilety nijak jednak nie skomentował jednak wizerunku żadnego z gości, racząc po prostu gości chłodnym „miłego seansu”.
Sala była ogromna jak na kinową. Dodatkowo – dość estetyczna, nie mająca w sobie nic z cyrku, co mogły przypominać niektóre sale kinowe Warszawy. Wroński postanowił zabrać Przybylskiego w miejsce dość bliskie własnej pracy, na Nowy Świat, do dumnie brzmiącego Colosseum. Kiedyś budynek pełnił inne, właściwie bardzo różnorakie funkcje, między innymi będąc halą łyżwiarską, ale to dzieje stare, które pamiętali raczej rodzice mężczyzn, a nie oni sami.
Co jednak zapadało ludziom w pamięć to to, że po ponownym otwarciu kina, swoją ciepłą obecnością ogrzał je sam Piłsudski.
A teraz po tej samej sali przechadzał się Wroński z Przybylskim, gdzie jeden z nich wydawał się być ucieszony jak dziecko. Co z tego, że film, który przyjdzie im obejrzeć zobaczył już dwa razy – wciąż tak samo cieszył się z prostych rozrywek jakie gwarantowało kino.
Tym razem padło na „Urodę życia” z Brodziszem. Film już nie pierwszej nowości, jednak nie było to rzadkością, by w świecie, w którym nie powstawało aż tak dużo nowości, odmrażać jakieś lepsze kąski. W końcu filmy zwykle biegały od jednego kina do drugiego, nie będąc aż tak solidnie powielane, a później, gdy już nieco się znudziły – wracały do właścicieli. I widocznie Colosseum posiadało własną kopię tego oto filmu, na który Wroński tym razem się nie spóźnił. Może to dlatego, że był tu z Przybylskim?
- Lubię ten film, ale kurczę, bardzo nie lubię postaci Tatiany – powiedział Wroński, przeciskając się na swoje miejsce, przepraszając jakichś zgromadzonych już na swoich miejscach gości, oczekujących na seans. – Ty pewnie też już oglądałeś, co?
Aleksander nie miał wątpliwości, że pewnie nawet dziennikarze chadzają w takie miejsca. I to nie rzadko – w końcu ich było stać na częstsze eskapady czy randki z kobietami w takich okolicznościach przyrody.
Zajęli miejsca, póki co otoczone innymi, pustymi miejscami. Dawało to złudną nadzieję, że nikt nie będzie przeciskał się przez nich i deptał po palcach, jednak cóż… Mieli jeszcze jakieś dziesięć minut do początku, co za tym szło – ludzi mogło się jeszcze nielicho nagromadzić.
- Dobra, to film bez głosu – jeżeli nikt nie usiądzie obok – ty podkładasz pod Tatianę – zaproponował dziecinnie Wroński, który jeszcze jakiś czas temu oskarżał o niedojrzałość Madeja. – Ja pod Brodzisza. A postacie poboczne to sam nie wiem…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Należało teraz odciągnąć myśli od tematu von Braun i całego owego galimatiasu, w którym zdołali się znaleźć. Nie było to najłatwiejsze, zwłaszcza, iż temat ostatniej rozmowy wciąż tkwił Apolinaremu w głowie, kiedy jechali na Nowy Świat do wybranego przez Wrońskiego kina. Nie irytował się jednak, iż zamiast poszukiwać kolejnych tropów idą się zabawiać, zresztą, sam to zaproponował. Liczył jednak, że ten chwilowy fajrant pozwoli na świeższe ocenienie sprawy. Przecież wypoczęta głowa lepiej pracuje, dlatego nawet cieszył się na wspólne wyjście, a przynajmniej na tyle na ile cieszyć się może skacowany człowiek, kolejny raz wsadzony do tramwaju. Podróż szczęśliwie była przyjemna, gdyż o tej porze niezatłoczona komunikacja pozwoliła na doglądanie Warszawy zza szyby bez przykrych przepychanek.
Kino wewnątrz robiło wrażenie, jako całkiem, ze śmiałością można stwierdzić- instytucja nowego medium. Czuło się w nim wręcz powiew świeżości, może nawet pewną tajemniczość oraz pociąg wręcz sensualny, który może przemieniać ludzi bezdyskusyjnie w pasjonatów. A takich z kolejnymi produkcjami nie brakowało. I choć nie można było powiedzieć, iż kino polskie robiło szczególne wrażenie, pod względami artystycznymi czy fabularnymi (bo też, zdawać sobie należy sprawę, co dla nas jest cliché, wtedy powiewało świeżością), jednakowoż było p o l s k i e, czyli wolne, choć niepozbawione zalet propagandowych, szczególnie aktywnych około lat dwudziestych do dwudziestych szóstych, gdy opiewano zwycięstwo nad Bolszewikami i zwycięstwo szóstego maja. Zresztą, teraz szli na romans, nie pozbawiony akcentu patriotycznego, bo jakby mógł się Żeromski bez tego obejść? I nie aby Przybylski miał coś przeciwko, choć liczył po cichu, że w kinie grać będą jakiś kryminał, może nawet z rodzaju tych inspirujących. Jak miał jednak dyskutować, z tymi roześmianymi oczętami Aleksandra, kiedy ten aż dygotał, odbierając swój bilet.
- Oh, a to nie ma być tak, że od początku Tatiana ma być nielubiana, byśmy szczerze kibicowali naszej osławionej polskości i wpływowi ojcowej mogiły? Tatiana be, powstańcy cacy?- Zagadnął Apolinary, nieprzejęty wchodzeniem w dalszą o tym dyskusję. Dla niego było to coś oczywistego, a nawet podręcznikowo sprawdzonego.
- Zdziwisz się, bo nie. Nie chodzę do kina a przynajmniej tak często, bo ja muszę na takie rzeczy z kimś chodzić. Sam się krępuję. A jak chodzę to tylko na zagraniczne, bo propagandy się brzydzę- Odpowiedział, by dodać zaraz ze szczerym rozbawieniem, przypominając sobie coś szczególnie dlań komicznego:
- Ostatni film jaki pamiętam, tak szczerze z ręką na sercu pamiętam, to „Witkacy” od Stanisława Witkacego. Kasieńka się z nim znajomi, więc jak robił przedpremierowy pokaz dla przyjaciół to ją zaprosił a ona mnie zabrała. Ogłuchłem chyba na tydzień, dlatego mi się wrył w pamięć. Resztę pamiętam tak samo jak życie przed urodzeniem, bo to było po przyjęciu inauguracyjnym, po którym dochodziłem do siebie przez dwa…tygodnie.
Sala kinowa do której wkroczyli była jeszcze bardziej klimatyczna jak Hall. I co prawda, nie różniła się wizualnie może sporo od nowo co otwartych teatrów, które ze starym porządkiem ozdobnym niewiele mają. Szczególnie interesująca była wielkość owego miejsca i ekran, rozmiarów masywnych, rozciągnięty i udekorowany czymś w rodzaju bramy. Pozwalało to na komfort przy mniejszej publiczności, tak jak teraz, gdyż normalnie, tj. dni wolne dla narodu, człowiek siedzi w niesamowitym wręcz ścisku, a jak jest postury Wrońskiego, to na siedząco żadne oglądanie.
- Dlaczego ja pod babę?!- Obruszył się Apolinary, dał jednak spokój, jak ojciec daje spokój niesfornemu łobuzowi. - Niech będzie…Pierwsze słyszę o takiej zabawie. Jak sam byś przyszedł, to być gadał do siebie?
Szczęśliwie czy nie, nikt nie przysiadł obok, choć faktycznie, jakaś roześmiana para zasiadła niewiele poniżej ich. Mogli oglądać więc nie tylko akcję filmu, ale i akcję gołąbków, którzy nieświadomi jeszcze pomysłu umilenia seansu przez dwójkę mężczyzn wyżej, szeptali do siebie nie wiadomo czy o filmie, czy o tym co będzie po nim.
Zaczął się.
- Chcesz Panie Piotrusiu popatrzeć sobie na mój ogródek?- Zaczął Apolinary piskliwym głosikiem, gdy na ekranie pojawiła się postać Tatiany Iwanowej, mającej pokazać głównemu bohaterowi ogród. Oczywiście, narracja mężczyzn nijak miała się do napisów po każdej scenie. - Pan jest Polaczek?- Odpowiadał podobnie jak pamiętał z lektury, tylko z przesadnym komizmem. - Fuj, dlatego tak śmierdzi koniem - dodał, gdy aktorka poruszyła ustami. Wszystko co za temat Polski i Polaków padło u Żeromskiego Apolinary jeszcze bardziej dokręcał, by nadać słowom ostrej wymowy.: - Polski język brzmi jak psu z gardła! Nie wiem jak oni mogą do siebie gadać. Tyle lat rusyfikacji poszło w pizdet- Śmiał się z własnych żartów, choć nie powinien. Zakrywał usta dłonią. Pierwsze spotkanie w ogrodzie zakończone sporem słownym, Apolinary pozwolił sobie podsumować ustami Tatiany. - Nie pie****, panie Piotruś. Dalej zaangażowany był podobnie, szczególnie przy promującej film scenie romantycznej, gdy wyznawali sobie miłość, słowa „Tylko twoja będę...” zamienił na „Dla ciebie mogę poudawać dziewicę” a fragment o przeniesieniu pieszczot z „kanapki” na łóżko został przyozdobiony słowami: „Rozbieraj mnie Pietrek i plew mój ogródek”!
Kino wewnątrz robiło wrażenie, jako całkiem, ze śmiałością można stwierdzić- instytucja nowego medium. Czuło się w nim wręcz powiew świeżości, może nawet pewną tajemniczość oraz pociąg wręcz sensualny, który może przemieniać ludzi bezdyskusyjnie w pasjonatów. A takich z kolejnymi produkcjami nie brakowało. I choć nie można było powiedzieć, iż kino polskie robiło szczególne wrażenie, pod względami artystycznymi czy fabularnymi (bo też, zdawać sobie należy sprawę, co dla nas jest cliché, wtedy powiewało świeżością), jednakowoż było p o l s k i e, czyli wolne, choć niepozbawione zalet propagandowych, szczególnie aktywnych około lat dwudziestych do dwudziestych szóstych, gdy opiewano zwycięstwo nad Bolszewikami i zwycięstwo szóstego maja. Zresztą, teraz szli na romans, nie pozbawiony akcentu patriotycznego, bo jakby mógł się Żeromski bez tego obejść? I nie aby Przybylski miał coś przeciwko, choć liczył po cichu, że w kinie grać będą jakiś kryminał, może nawet z rodzaju tych inspirujących. Jak miał jednak dyskutować, z tymi roześmianymi oczętami Aleksandra, kiedy ten aż dygotał, odbierając swój bilet.
- Oh, a to nie ma być tak, że od początku Tatiana ma być nielubiana, byśmy szczerze kibicowali naszej osławionej polskości i wpływowi ojcowej mogiły? Tatiana be, powstańcy cacy?- Zagadnął Apolinary, nieprzejęty wchodzeniem w dalszą o tym dyskusję. Dla niego było to coś oczywistego, a nawet podręcznikowo sprawdzonego.
- Zdziwisz się, bo nie. Nie chodzę do kina a przynajmniej tak często, bo ja muszę na takie rzeczy z kimś chodzić. Sam się krępuję. A jak chodzę to tylko na zagraniczne, bo propagandy się brzydzę- Odpowiedział, by dodać zaraz ze szczerym rozbawieniem, przypominając sobie coś szczególnie dlań komicznego:
- Ostatni film jaki pamiętam, tak szczerze z ręką na sercu pamiętam, to „Witkacy” od Stanisława Witkacego. Kasieńka się z nim znajomi, więc jak robił przedpremierowy pokaz dla przyjaciół to ją zaprosił a ona mnie zabrała. Ogłuchłem chyba na tydzień, dlatego mi się wrył w pamięć. Resztę pamiętam tak samo jak życie przed urodzeniem, bo to było po przyjęciu inauguracyjnym, po którym dochodziłem do siebie przez dwa…tygodnie.
Sala kinowa do której wkroczyli była jeszcze bardziej klimatyczna jak Hall. I co prawda, nie różniła się wizualnie może sporo od nowo co otwartych teatrów, które ze starym porządkiem ozdobnym niewiele mają. Szczególnie interesująca była wielkość owego miejsca i ekran, rozmiarów masywnych, rozciągnięty i udekorowany czymś w rodzaju bramy. Pozwalało to na komfort przy mniejszej publiczności, tak jak teraz, gdyż normalnie, tj. dni wolne dla narodu, człowiek siedzi w niesamowitym wręcz ścisku, a jak jest postury Wrońskiego, to na siedząco żadne oglądanie.
- Dlaczego ja pod babę?!- Obruszył się Apolinary, dał jednak spokój, jak ojciec daje spokój niesfornemu łobuzowi. - Niech będzie…Pierwsze słyszę o takiej zabawie. Jak sam byś przyszedł, to być gadał do siebie?
Szczęśliwie czy nie, nikt nie przysiadł obok, choć faktycznie, jakaś roześmiana para zasiadła niewiele poniżej ich. Mogli oglądać więc nie tylko akcję filmu, ale i akcję gołąbków, którzy nieświadomi jeszcze pomysłu umilenia seansu przez dwójkę mężczyzn wyżej, szeptali do siebie nie wiadomo czy o filmie, czy o tym co będzie po nim.
Zaczął się.
- Chcesz Panie Piotrusiu popatrzeć sobie na mój ogródek?- Zaczął Apolinary piskliwym głosikiem, gdy na ekranie pojawiła się postać Tatiany Iwanowej, mającej pokazać głównemu bohaterowi ogród. Oczywiście, narracja mężczyzn nijak miała się do napisów po każdej scenie. - Pan jest Polaczek?- Odpowiadał podobnie jak pamiętał z lektury, tylko z przesadnym komizmem. - Fuj, dlatego tak śmierdzi koniem - dodał, gdy aktorka poruszyła ustami. Wszystko co za temat Polski i Polaków padło u Żeromskiego Apolinary jeszcze bardziej dokręcał, by nadać słowom ostrej wymowy.: - Polski język brzmi jak psu z gardła! Nie wiem jak oni mogą do siebie gadać. Tyle lat rusyfikacji poszło w pizdet- Śmiał się z własnych żartów, choć nie powinien. Zakrywał usta dłonią. Pierwsze spotkanie w ogrodzie zakończone sporem słownym, Apolinary pozwolił sobie podsumować ustami Tatiany. - Nie pie****, panie Piotruś. Dalej zaangażowany był podobnie, szczególnie przy promującej film scenie romantycznej, gdy wyznawali sobie miłość, słowa „Tylko twoja będę...” zamienił na „Dla ciebie mogę poudawać dziewicę” a fragment o przeniesieniu pieszczot z „kanapki” na łóżko został przyozdobiony słowami: „Rozbieraj mnie Pietrek i plew mój ogródek”!
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
I chociaż zabawa ta od samego początku mogła się jawić nieco durnie, bo właściwie – była zupełnym rujnowaniem spokoju, jaki powinien panować na sali kinowej, w momencie wręcz świętego, wybitnie romantycznego ale i patriotycznego seansu. Brakiem poszanowania, wręcz napluciem prosto w twarz twórcy…
Nic nie było jednak w stanie powstrzymać mężczyzn w tym momencie, gdy już niemalże wkroczyli na progi startowe, przyjmowali pozycję gotowości i wyrywali się ku szaleńczemu biegowi w otchłań niepowagi, jaką po chwili mieli owiać zarówno siebie samych, jak i biedną, spodziewającą się pewnie miłych doznań parę. Wroński wątpił bowiem w to, by dwójka zakochanych wyczekiwała w kinie specjalnie na to, aż para nie do końca dojrzałych mężczyzn, postanowi zabawić się w aktorów z prawdziwego zdarzenia. Był jednak pewny, że seans ten zapamiętają. Chociaż może nie do końca wspomagany przed dialogowanie mężczyzn – ryzyko wyrzucenia było bowiem wysokie.
Nie było jednak niczym, co przeszkodziłoby Aleksandrowi.
- Właśnie dlatego ty pod babę – odpowiedział jeszcze na wstępnie czy raczej zanim wszystko się zaczęło Wroński. Oświetleniowiec już wiedział dlaczego tak powiedział, a Apolinary miał dowiedzieć się dopiero niedługo, kiedy pozna już nieco niesamowitą postać Tatiany.
A jako, że obydwoje raczej między półdupkami mieli to, jak scenariusz przewidział dialogi, Wroński modulował chociaż głos odpowiednio nisko, by dopasować się do wizerunku tego amanta kina, jakim był Brodzisz.
- A panienka chce popatrzeć sobie na polskie Wilno? – zapytał sam Brodzisz. – Tak, jestem Pan Piotr i przyszedłem panią zinfiltrować.
Wroński używał słowa dosyć trudnego i o niejasnym dla niego znaczenia, ale kojarzyło mu się z podstępnym manewrem, więc postanowił w swojej przemyślności – by postać mówiła o tym głośno już przy pierwszym spotkaniu.
A jako że sama Tatiana podrzuciła Piotrowi pomysł, by przejść płynnie z „rosyjskiego” na język rodzimy, w każdym momencie, gdy na ekranie pojawiała się gadająca gęba aktora – Wroński udawał to kolejne warknięcia czy szczeknięcia podobne psu, z czego sam ubawił się na tyle, by nie móc dokończyć tej sceny w odpowiednim charakterze.
W momentach zbliżeń bohaterów napomknął coś o tym, że żeby wpisać się w rosyjskie zwyczaje „specjalnie dla niej nie mył się od trzech tygodni”, czyniąc z filmu coś jeszcze bardziej patriotycznego, niż było do tej pory, wręcz wyśmiewający rosyjską kulturę.
Jako, że Wrońskiego jednak zaczęły już nudzić trochę te wieczne romanse i momenty w których w teorii Tatiana z Piotrem kłócą się o jakieś dyrdymały, prezentując obrazy starsze od tego świata, gdzie to kobieta sama zaczyna jakiś temat, by potem popłakać się, że go zaczęła – Wroński musiał zamienić całą scenę na opowieść o smutnym rybaku, który po stracie całej rodziny, wybrać postanowił się w samotną podróż w jedną stronę. Opowiadał ustami Brodzisza o tym, jak fale obmywały statek mężczyzny, gdy ten próbował samodzielnie obronić się przed sztormem. Wtedy właśnie traci życie.
W każdą chwilą i każdym zadanym przez Tatianę pytaniem, Piotrek wydawał się być bardziej poirytowany, że opowieść mu się przerywa (chociaż na ekranie w mimice absolutnie nie było tego widać [dlatego na tego typu wtrącenia decydował się gdy na ekranie nie było widać twarzy mężczyzny – sprytne to, bo nie zdołają mu udowodnić, że właśnie tego nie mówi, skoro jego ust nie widać było]), co za tym szło – wtrącał jakieś niewybredne, czasami wręcz prostackie tekściki, coś a’la – „z gęsią się na głowy powymieniałaś, że tak gęgasz zaryczana” czy „ostatnia szansa – jeszcze raz mi przerwiesz, a wyrzucę cię przez okno, nie ma zmiłuj”.
Scenę z tym, gdy Piotr przyznaje się do swojej polskości przed Tatianą, wolał zamienić na scenę dawania reprymendy kobiecie, za bycie rozpuszczoną jak dziadowski bicz i zwieńczyć ją wyznaniem, wyrażonym na twarzy Brodzisza z nieludzką wręcz powagą - że idzie się odlać.
Ale nie wrócił przez kolejne tygodnie.
Para płci przeciwnych, która wciąż siedziała gdzieś przed parą mężczyzn, wydawała się z każdą chwilą mniej rozbawiona zachowaniem dwójki mężczyzn, którzy widocznie rujnowali im wspólne, wspaniałe wyjście. Chłopak co jakiś czas obracał głowę, jednak emocji jego nie dało się wyczytać z tej ciemności, jaka jego twarz ogarnęła.
W momencie, gdy mężczyźni postanowili podkładać głos pod stryja i Piotra, jeden z gołąbeczków, ten który nosił spodnie – wstał z miejsca, jednak zamiast przyjść do Przybylskiego i Wrońskiego, by przeprać im twarze za niesubordynację, wyszedł drzwiami do Hallu kina.
Nic nie było jednak w stanie powstrzymać mężczyzn w tym momencie, gdy już niemalże wkroczyli na progi startowe, przyjmowali pozycję gotowości i wyrywali się ku szaleńczemu biegowi w otchłań niepowagi, jaką po chwili mieli owiać zarówno siebie samych, jak i biedną, spodziewającą się pewnie miłych doznań parę. Wroński wątpił bowiem w to, by dwójka zakochanych wyczekiwała w kinie specjalnie na to, aż para nie do końca dojrzałych mężczyzn, postanowi zabawić się w aktorów z prawdziwego zdarzenia. Był jednak pewny, że seans ten zapamiętają. Chociaż może nie do końca wspomagany przed dialogowanie mężczyzn – ryzyko wyrzucenia było bowiem wysokie.
Nie było jednak niczym, co przeszkodziłoby Aleksandrowi.
- Właśnie dlatego ty pod babę – odpowiedział jeszcze na wstępnie czy raczej zanim wszystko się zaczęło Wroński. Oświetleniowiec już wiedział dlaczego tak powiedział, a Apolinary miał dowiedzieć się dopiero niedługo, kiedy pozna już nieco niesamowitą postać Tatiany.
A jako, że obydwoje raczej między półdupkami mieli to, jak scenariusz przewidział dialogi, Wroński modulował chociaż głos odpowiednio nisko, by dopasować się do wizerunku tego amanta kina, jakim był Brodzisz.
- A panienka chce popatrzeć sobie na polskie Wilno? – zapytał sam Brodzisz. – Tak, jestem Pan Piotr i przyszedłem panią zinfiltrować.
Wroński używał słowa dosyć trudnego i o niejasnym dla niego znaczenia, ale kojarzyło mu się z podstępnym manewrem, więc postanowił w swojej przemyślności – by postać mówiła o tym głośno już przy pierwszym spotkaniu.
A jako że sama Tatiana podrzuciła Piotrowi pomysł, by przejść płynnie z „rosyjskiego” na język rodzimy, w każdym momencie, gdy na ekranie pojawiała się gadająca gęba aktora – Wroński udawał to kolejne warknięcia czy szczeknięcia podobne psu, z czego sam ubawił się na tyle, by nie móc dokończyć tej sceny w odpowiednim charakterze.
W momentach zbliżeń bohaterów napomknął coś o tym, że żeby wpisać się w rosyjskie zwyczaje „specjalnie dla niej nie mył się od trzech tygodni”, czyniąc z filmu coś jeszcze bardziej patriotycznego, niż było do tej pory, wręcz wyśmiewający rosyjską kulturę.
Jako, że Wrońskiego jednak zaczęły już nudzić trochę te wieczne romanse i momenty w których w teorii Tatiana z Piotrem kłócą się o jakieś dyrdymały, prezentując obrazy starsze od tego świata, gdzie to kobieta sama zaczyna jakiś temat, by potem popłakać się, że go zaczęła – Wroński musiał zamienić całą scenę na opowieść o smutnym rybaku, który po stracie całej rodziny, wybrać postanowił się w samotną podróż w jedną stronę. Opowiadał ustami Brodzisza o tym, jak fale obmywały statek mężczyzny, gdy ten próbował samodzielnie obronić się przed sztormem. Wtedy właśnie traci życie.
W każdą chwilą i każdym zadanym przez Tatianę pytaniem, Piotrek wydawał się być bardziej poirytowany, że opowieść mu się przerywa (chociaż na ekranie w mimice absolutnie nie było tego widać [dlatego na tego typu wtrącenia decydował się gdy na ekranie nie było widać twarzy mężczyzny – sprytne to, bo nie zdołają mu udowodnić, że właśnie tego nie mówi, skoro jego ust nie widać było]), co za tym szło – wtrącał jakieś niewybredne, czasami wręcz prostackie tekściki, coś a’la – „z gęsią się na głowy powymieniałaś, że tak gęgasz zaryczana” czy „ostatnia szansa – jeszcze raz mi przerwiesz, a wyrzucę cię przez okno, nie ma zmiłuj”.
Scenę z tym, gdy Piotr przyznaje się do swojej polskości przed Tatianą, wolał zamienić na scenę dawania reprymendy kobiecie, za bycie rozpuszczoną jak dziadowski bicz i zwieńczyć ją wyznaniem, wyrażonym na twarzy Brodzisza z nieludzką wręcz powagą - że idzie się odlać.
Ale nie wrócił przez kolejne tygodnie.
Para płci przeciwnych, która wciąż siedziała gdzieś przed parą mężczyzn, wydawała się z każdą chwilą mniej rozbawiona zachowaniem dwójki mężczyzn, którzy widocznie rujnowali im wspólne, wspaniałe wyjście. Chłopak co jakiś czas obracał głowę, jednak emocji jego nie dało się wyczytać z tej ciemności, jaka jego twarz ogarnęła.
W momencie, gdy mężczyźni postanowili podkładać głos pod stryja i Piotra, jeden z gołąbeczków, ten który nosił spodnie – wstał z miejsca, jednak zamiast przyjść do Przybylskiego i Wrońskiego, by przeprać im twarze za niesubordynację, wyszedł drzwiami do Hallu kina.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wbrew początkowym muchom w nosie Apolinaremu rola „baby”, jak pozwolił sobie nazwać córę rosyjskiego generała, zaczynała wychodzić co raz lepiej. Nie miał może zbyt wielkiego obejścia z płcią przeciwną, a tym bardziej w sprawach romantycznych, lecz jego znajomi mieli, a z ich doświadczeń i pielęgnowanych stereotypów o babskim zachowaniu narodziła się apolinarowa Tatian. Przede wszystkim chętna i głupia jak but, za przeproszeniem dla wszystkich dzielnie znoszących trud ochrony ludzkiej stopy obuwia.
Sytuacja na ekranie, jak i widowni, szczególnie od strony rozchichotanych mężczyzn-dzieci, zaczynała się zaostrzać, co raz to nowymi pomysłami na nieświadome dezelowanie randki dwojga poniżej ich. Zarówno Wroński jak i Przybylski nie mieli co chwalić się dosyć prymitywnym potraktowaniem swoich amatorskich ról lektorów, lecz nie dbali o to, póki mogli się ubawiać, jak przez parę ostatnich dni nie. Ciekawa odmiana, faktycznie stała się ciekawą odmianą, może niezbyt pożyteczną i pouczającą, ale zdecydowanie relaksującą.
- Oho…- Mruknął Przybylski, widząc jak zbulwersowany mężczyzna, postanowił jednak zareagować. Przybylski miał nawet gotową już ripostę, jakby nieznajomy miał się zwrócił bezpośrednio ku nim. Tak się jednak niestało, a dziennikarz odprowadzał, maszerującą wściekle absztyfikanta wzrokiem, gdy ten nie zniknął w drzwiach prowadzących do głównego korytarza.
- Panowie mogli się powstrzymać, wiedząc, że siedzi tu kobieta!- Usłyszeli wysoki, lecz zdecydowanie przeszywający chłodem ton kobiecy, patrzący na nich w swojej ludzkiej formie z foteli poniżej.
- Nie zauważyliśmy - palnął Przybylski, będąc pod wpływem żartu, który chwilę temu zafundował mu Aleksander postacią Piotra, więc chichotał dalej, co najwidoczniej dało sygnał „babie”, iż jest nie tylko obrażana, ale i wyśmiewana. Nie musiała jednak długo czekać na sprawiedliwość, bo czym nie była interwencja personelu sali jak nie sprawiedliwością i sądem nad nie nauczonymi kultury śmieszkami lub pajacami, zwał ich jak zwał.
- Panowie zakłócacie seans…- Zwrócił się ku nim młodzik z lampeczką, świecąc im umyślnie po oczach. - …dlatego panowie są proszeni o opuszczenie sali.
- Pan się wygłupiasz, jest dwa tysiące pięćset miejsc, a oni nie mogą się przesiąść? Psują seans, sobie i nam.- Przeszedł do ofensywno-defensywnej postawy Apolinary, przypominając sobie ile właściwie za bilet zapłacił, a co bardziej- jak mu uciekając doskonałe wręcz do sparodiowania sceny Tatiany.
- Wezwę policję. Proszę panów o polubowne opuszczenie sali kinowej ostatni raz.
- Niech państwo się przesiądą.
- Bezczelny! Może w y się przesiądziecie!- Syknęła kobieta, którą partner zaczął uspokajać, aby nie mieszała się w to zanadto, najwidoczniej chcąc się popisać przed nią czynem rycerskim, jakim było pozbycie się natarczywców.
- Państwo macie problem nie my! - Po tych słowach, Przybylski rozsiadł się jeszcze bardziej w swoim miejscu, zakładając nogi w czwórkę i zjeżdżając nisko tyłkiem na krzesełko ku chwale wspomnianej już bezczelności. Gdyby nie ta lampka bijąca po oczach, ganiałby ich jeszcze spojrzeniem kata.
- Geniu, powiedz im coś!- Zainicjowała dama. Gieniu coś chciał powiedzieć, ale opornie mu szło, najwidoczniej samemu będąc zaskoczonym walecznością o byle siedzisko, jak nie byle film. Zauważywszy tę słabość, dziennikarz nie omieszkał w biednego Gienia uderzyć, jak nie w cały rozkwitający dopiero związek:
-Trzeba było to rozwiązać samemu a nie od razu obsługa. Jak tak państwo potrzebujecie mediatora w sprawach tak błahych, zaręczam dzieci z tego nie będzie!
Dalej sprawa poszła o policję, więc po pięciu minutach Wroński i Przybylski wytargani zostali z kina, choć niekoniecznie wobec mundurowego stawiali opór. Apolinary jeszcze zdołał pofuczeć na porządkowego, że mu marynarkę gniecie i siniaki pozostawi na ramieniu, za byle głupotę, a żeby też nie wykorzystywał siły wobec płacących podatki obywateli, którzy zasłużyli się miastu, jakkolwiek obydwoje zdołali się zasłużyć. Może myślał w czasie przyszłym? Postawieni przed brutalnym wyrzuceniem, musieli wymyślić alternatywę dla nieudanego ukulturowiania się sztuką filmową. Tyle dobrze, iż uratowali wszystkich śmiertelnie znudzonych dziejami nietrafionych kochanków akcją wręcz chaplinowską. Tyle że z dźwiękiem.
- Idioci…- Skomentował szorstko Przybylski, wygładzając nieszczęście ściśnięty rękaw, na którym wyłoniły się nieestetyczne w jego mniemaniu zgięcia.
- Chodźmy na kawę!- Podjął więc Apolinary, przypominając sobie, iż dziś jeszcze żadnej nie pił. Myśl pojawiła się nagle, gdy kątem oka wyczaił drobną kawiarenkę „Euforia”. Tego im właśnie absolutnie, że brakowało!
Sytuacja na ekranie, jak i widowni, szczególnie od strony rozchichotanych mężczyzn-dzieci, zaczynała się zaostrzać, co raz to nowymi pomysłami na nieświadome dezelowanie randki dwojga poniżej ich. Zarówno Wroński jak i Przybylski nie mieli co chwalić się dosyć prymitywnym potraktowaniem swoich amatorskich ról lektorów, lecz nie dbali o to, póki mogli się ubawiać, jak przez parę ostatnich dni nie. Ciekawa odmiana, faktycznie stała się ciekawą odmianą, może niezbyt pożyteczną i pouczającą, ale zdecydowanie relaksującą.
- Oho…- Mruknął Przybylski, widząc jak zbulwersowany mężczyzna, postanowił jednak zareagować. Przybylski miał nawet gotową już ripostę, jakby nieznajomy miał się zwrócił bezpośrednio ku nim. Tak się jednak niestało, a dziennikarz odprowadzał, maszerującą wściekle absztyfikanta wzrokiem, gdy ten nie zniknął w drzwiach prowadzących do głównego korytarza.
- Panowie mogli się powstrzymać, wiedząc, że siedzi tu kobieta!- Usłyszeli wysoki, lecz zdecydowanie przeszywający chłodem ton kobiecy, patrzący na nich w swojej ludzkiej formie z foteli poniżej.
- Nie zauważyliśmy - palnął Przybylski, będąc pod wpływem żartu, który chwilę temu zafundował mu Aleksander postacią Piotra, więc chichotał dalej, co najwidoczniej dało sygnał „babie”, iż jest nie tylko obrażana, ale i wyśmiewana. Nie musiała jednak długo czekać na sprawiedliwość, bo czym nie była interwencja personelu sali jak nie sprawiedliwością i sądem nad nie nauczonymi kultury śmieszkami lub pajacami, zwał ich jak zwał.
- Panowie zakłócacie seans…- Zwrócił się ku nim młodzik z lampeczką, świecąc im umyślnie po oczach. - …dlatego panowie są proszeni o opuszczenie sali.
- Pan się wygłupiasz, jest dwa tysiące pięćset miejsc, a oni nie mogą się przesiąść? Psują seans, sobie i nam.- Przeszedł do ofensywno-defensywnej postawy Apolinary, przypominając sobie ile właściwie za bilet zapłacił, a co bardziej- jak mu uciekając doskonałe wręcz do sparodiowania sceny Tatiany.
- Wezwę policję. Proszę panów o polubowne opuszczenie sali kinowej ostatni raz.
- Niech państwo się przesiądą.
- Bezczelny! Może w y się przesiądziecie!- Syknęła kobieta, którą partner zaczął uspokajać, aby nie mieszała się w to zanadto, najwidoczniej chcąc się popisać przed nią czynem rycerskim, jakim było pozbycie się natarczywców.
- Państwo macie problem nie my! - Po tych słowach, Przybylski rozsiadł się jeszcze bardziej w swoim miejscu, zakładając nogi w czwórkę i zjeżdżając nisko tyłkiem na krzesełko ku chwale wspomnianej już bezczelności. Gdyby nie ta lampka bijąca po oczach, ganiałby ich jeszcze spojrzeniem kata.
- Geniu, powiedz im coś!- Zainicjowała dama. Gieniu coś chciał powiedzieć, ale opornie mu szło, najwidoczniej samemu będąc zaskoczonym walecznością o byle siedzisko, jak nie byle film. Zauważywszy tę słabość, dziennikarz nie omieszkał w biednego Gienia uderzyć, jak nie w cały rozkwitający dopiero związek:
-Trzeba było to rozwiązać samemu a nie od razu obsługa. Jak tak państwo potrzebujecie mediatora w sprawach tak błahych, zaręczam dzieci z tego nie będzie!
Dalej sprawa poszła o policję, więc po pięciu minutach Wroński i Przybylski wytargani zostali z kina, choć niekoniecznie wobec mundurowego stawiali opór. Apolinary jeszcze zdołał pofuczeć na porządkowego, że mu marynarkę gniecie i siniaki pozostawi na ramieniu, za byle głupotę, a żeby też nie wykorzystywał siły wobec płacących podatki obywateli, którzy zasłużyli się miastu, jakkolwiek obydwoje zdołali się zasłużyć. Może myślał w czasie przyszłym? Postawieni przed brutalnym wyrzuceniem, musieli wymyślić alternatywę dla nieudanego ukulturowiania się sztuką filmową. Tyle dobrze, iż uratowali wszystkich śmiertelnie znudzonych dziejami nietrafionych kochanków akcją wręcz chaplinowską. Tyle że z dźwiękiem.
- Idioci…- Skomentował szorstko Przybylski, wygładzając nieszczęście ściśnięty rękaw, na którym wyłoniły się nieestetyczne w jego mniemaniu zgięcia.
- Chodźmy na kawę!- Podjął więc Apolinary, przypominając sobie, iż dziś jeszcze żadnej nie pił. Myśl pojawiła się nagle, gdy kątem oka wyczaił drobną kawiarenkę „Euforia”. Tego im właśnie absolutnie, że brakowało!
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Widać wejście w konflikt z dwójką upartych w swojej głupocie mężczyzn, można było porównać do wejścia z gołymi łydkami w pole pokrzyw. Nie ważne, że zaraz się z niego wycofasz – i tak pozostawią ci na ciele swędzące place, przypominając o sobie jeszcze jakiś czas po fakcie.
- Przestańcie państwo się naprzykrzać i pozwólcie dalej rozkoszować się filmem – zawtórował Wroński, obserwując wciąż uciekające im sceny, które aż prosiły się o nadanie im głosu. Tatiana znowu coś jęczała, a Aleksander wydawał się smutny wręcz z powodu tego, że Apolinary nie pojęczy coś bez sensu razem z nią. Czuł się jednak trochę mniej zdeterminowany od towarzysza (może zresztą jak w każdej sferze życia, jak dało się dotychczas zauważyć), może dlatego, że straszenie go policją odbierało mu rezonu. Szczególnie świeżo po tym, jak policja powycierała nim podłogę, czego ślady wciąż nosił na twarzy dość niechlubnie.
W momencie gdy Przybylski na groźbę kontaktu z mundurowymi nie zareagował, Wroński nie miał już wątpliwości, że zaraz wylecą w kopach. Skoro jednak tamten podjął atak w stronę osób, które stały za ich przyszłym losem banitów… Wroński musiał dołączyć, skoro tak łatwo podążał za każdym, bardziej krzykliwym tłumem…
- A z drugiej strony chciałbyś widzieć dzieci takiej dwójki? On niby taki chrobry, ale ona… – powiedział, pozornie stawiając się po stronie mężczyzny, który był głównym powodem ich późniejszego nieszczęsnego losu.
Nie szkoda mu było pieniędzy, oj nie, szkoda mu było nastroju, momentalnie wręcz zrujnowanego przez obsługę kina, a potem już przygniecionego do podłogi tylko przez policję, niczym niedogaszonego peta. Aleksandrowi nie przeszkadzały też zagniecenia na odzieniu, jakie wywołały czułe uściski z funkcjonariuszami, bo niby dlaczego – przeszkadzało mu to, że stali na tym smutnym bruku już poza kinem.
Aleksander spojrzał na Przybylskiego zawiedzionym spojrzeniem, niczym dziecko po odebraniu mu zabawki. Co jednak różniło go od skrzywdzonego młodocianego, to fakt, że ostatecznie się nie rozbeczał, a tylko powoli uśmiechał coraz szerzej.
- Szkoda, że nie udało nam się dotrzeć do końca! – wyrzekł i brzmiał, jakby autentycznie było mu szkoda i nie żałował spędzonego w kinie czasu. Spoglądając ku kawiarence, którą wskazał Przybylski, mina nieco mu zrzedła. Pogładził się po policzku, jakby chcąc trochę dyskutować z tym pomysłem swoim nienajlepszym wizerunkiem, który przeszedł niezauważenie w ciemności kina, ale który w świetle dnia znowu trochę rzucał się w oczy. – Myślisz, że gdy skończą oglądać film, też wstąpią na kawę?
Zapytał, na pewno mając na myśli minioną już w koleżeństwie parkę, chociaż nogi już zaczęły prowadzić go do lokalu. Właściwie – nie czuł potrzeby picia kawy, wyspawszy się dobrze po raz pierwszy od kilku dni, będąc wręcz wulkanem energii, w którego dało się ją spijać, jednak nie mógł odbierać Apolinaremu tej przyjemności.
Po ominięciu dwóch stoliczków wystawionych na zewnątrz, z gracją słonia oczywiście, potrącając biodrem jedno z zajętych już krzeseł i przeprosiwszy momentalnie, Wroński poprowadził dziennikarza do środka, nie mając możliwości pozostania na zewnątrz, skoro ludzie korzystali z ładnej pogody i pozajmowali już obydwa stanowiska.
Kawiarnia, jak każdy lokal praktycznie, była urządzona w sporym ścisku, do którego mieszkańcy Warszawy już zdążyli przywyknąć zarówno w restauracjach, jak i barach, a nawet tramwajach (czy nawet w nich najbardziej). Miała przylepione ku ścianom kanapy obite powycieranym już nieco, różowawym, aksamitnym materiałem. To właśnie ten mebel był tu charakterystyczny, gdy cała reszta pomieszczenia wyróżniała się niczym, oczywiście jeżeli chodzi o umeblowanie. Po prawej od wejścia umieszczono kontuar, za którym stał obecnie zapisujący coś w notesie kawiarz. Za szklaną ladą u jego boku ustawiono kilka rodzajów ciast i ciastek, a za jego plecami, nad przykrytą kawiarskimi akcesoriami ladą, namalowano mural aż po wysoki sufit. Mural w iście malewiczowskim stylu, można powiedzieć – modernistyczny. Tylko forma, żadnej treści. A i forma ta była fatalna.
Jakieś obrzydłe figury, trochę bez ładu i składu. Kształty te uciekały na inne ściany, trochę na sklepienie, stanowiąc jakby rozbryzg farby, którą malarz chlusnął trochę na odlew.
Może jednak Wroński nie był wystarczająco artystycznie wrażliwy, by docenić to co widział. Dwa z siedmiu stolików były zajęte, po chwili Wroński zajął trzeci. Wybrał ten z kanapą, bowiem dzięki temu mógł obserwować wszystkich wchodzących, a i siedział na czymś trochę bardziej miękkim niż tylko własny tyłek.
Na blacie stał wazonik w jaskrawym kolorze oraz popielnica z kryształowego szkła. Cokolwiek zamówił Apolinary – Wroński zamówił tylko herbatę, na pohybel przebywania w instytucji „kawiarni”.
Wroński zasiadł tak, by zarzuciwszy nogę na nogę – ustawić się niekorzystną stroną ku ścianie za nimi, a przodem do Apolinarego. Czy było to wygodne? Na tę chwilę tak. Czy wyglądało dziwnie? Nie, chociaż Wroński zwykle nie siadał w ten sposób, będąc raczej ganionym za siadanie jak prostak. Chociaż tym właśnie był, poniekąd.
- Myślisz, że gdybyś napisał książkę, ludzie chętnie by ją czytali? – zadał zupełnie zwyczajnie, niezwiązane ze śledztwem pytanie. Oparł się łokciem o szczyt oparcia kanapy i wlepiwszy spojrzenie w dziennikarza, dodał jeszcze: - O czym byś napisał?
- Przestańcie państwo się naprzykrzać i pozwólcie dalej rozkoszować się filmem – zawtórował Wroński, obserwując wciąż uciekające im sceny, które aż prosiły się o nadanie im głosu. Tatiana znowu coś jęczała, a Aleksander wydawał się smutny wręcz z powodu tego, że Apolinary nie pojęczy coś bez sensu razem z nią. Czuł się jednak trochę mniej zdeterminowany od towarzysza (może zresztą jak w każdej sferze życia, jak dało się dotychczas zauważyć), może dlatego, że straszenie go policją odbierało mu rezonu. Szczególnie świeżo po tym, jak policja powycierała nim podłogę, czego ślady wciąż nosił na twarzy dość niechlubnie.
W momencie gdy Przybylski na groźbę kontaktu z mundurowymi nie zareagował, Wroński nie miał już wątpliwości, że zaraz wylecą w kopach. Skoro jednak tamten podjął atak w stronę osób, które stały za ich przyszłym losem banitów… Wroński musiał dołączyć, skoro tak łatwo podążał za każdym, bardziej krzykliwym tłumem…
- A z drugiej strony chciałbyś widzieć dzieci takiej dwójki? On niby taki chrobry, ale ona… – powiedział, pozornie stawiając się po stronie mężczyzny, który był głównym powodem ich późniejszego nieszczęsnego losu.
Nie szkoda mu było pieniędzy, oj nie, szkoda mu było nastroju, momentalnie wręcz zrujnowanego przez obsługę kina, a potem już przygniecionego do podłogi tylko przez policję, niczym niedogaszonego peta. Aleksandrowi nie przeszkadzały też zagniecenia na odzieniu, jakie wywołały czułe uściski z funkcjonariuszami, bo niby dlaczego – przeszkadzało mu to, że stali na tym smutnym bruku już poza kinem.
Aleksander spojrzał na Przybylskiego zawiedzionym spojrzeniem, niczym dziecko po odebraniu mu zabawki. Co jednak różniło go od skrzywdzonego młodocianego, to fakt, że ostatecznie się nie rozbeczał, a tylko powoli uśmiechał coraz szerzej.
- Szkoda, że nie udało nam się dotrzeć do końca! – wyrzekł i brzmiał, jakby autentycznie było mu szkoda i nie żałował spędzonego w kinie czasu. Spoglądając ku kawiarence, którą wskazał Przybylski, mina nieco mu zrzedła. Pogładził się po policzku, jakby chcąc trochę dyskutować z tym pomysłem swoim nienajlepszym wizerunkiem, który przeszedł niezauważenie w ciemności kina, ale który w świetle dnia znowu trochę rzucał się w oczy. – Myślisz, że gdy skończą oglądać film, też wstąpią na kawę?
Zapytał, na pewno mając na myśli minioną już w koleżeństwie parkę, chociaż nogi już zaczęły prowadzić go do lokalu. Właściwie – nie czuł potrzeby picia kawy, wyspawszy się dobrze po raz pierwszy od kilku dni, będąc wręcz wulkanem energii, w którego dało się ją spijać, jednak nie mógł odbierać Apolinaremu tej przyjemności.
Po ominięciu dwóch stoliczków wystawionych na zewnątrz, z gracją słonia oczywiście, potrącając biodrem jedno z zajętych już krzeseł i przeprosiwszy momentalnie, Wroński poprowadził dziennikarza do środka, nie mając możliwości pozostania na zewnątrz, skoro ludzie korzystali z ładnej pogody i pozajmowali już obydwa stanowiska.
Kawiarnia, jak każdy lokal praktycznie, była urządzona w sporym ścisku, do którego mieszkańcy Warszawy już zdążyli przywyknąć zarówno w restauracjach, jak i barach, a nawet tramwajach (czy nawet w nich najbardziej). Miała przylepione ku ścianom kanapy obite powycieranym już nieco, różowawym, aksamitnym materiałem. To właśnie ten mebel był tu charakterystyczny, gdy cała reszta pomieszczenia wyróżniała się niczym, oczywiście jeżeli chodzi o umeblowanie. Po prawej od wejścia umieszczono kontuar, za którym stał obecnie zapisujący coś w notesie kawiarz. Za szklaną ladą u jego boku ustawiono kilka rodzajów ciast i ciastek, a za jego plecami, nad przykrytą kawiarskimi akcesoriami ladą, namalowano mural aż po wysoki sufit. Mural w iście malewiczowskim stylu, można powiedzieć – modernistyczny. Tylko forma, żadnej treści. A i forma ta była fatalna.
Jakieś obrzydłe figury, trochę bez ładu i składu. Kształty te uciekały na inne ściany, trochę na sklepienie, stanowiąc jakby rozbryzg farby, którą malarz chlusnął trochę na odlew.
Może jednak Wroński nie był wystarczająco artystycznie wrażliwy, by docenić to co widział. Dwa z siedmiu stolików były zajęte, po chwili Wroński zajął trzeci. Wybrał ten z kanapą, bowiem dzięki temu mógł obserwować wszystkich wchodzących, a i siedział na czymś trochę bardziej miękkim niż tylko własny tyłek.
Na blacie stał wazonik w jaskrawym kolorze oraz popielnica z kryształowego szkła. Cokolwiek zamówił Apolinary – Wroński zamówił tylko herbatę, na pohybel przebywania w instytucji „kawiarni”.
Wroński zasiadł tak, by zarzuciwszy nogę na nogę – ustawić się niekorzystną stroną ku ścianie za nimi, a przodem do Apolinarego. Czy było to wygodne? Na tę chwilę tak. Czy wyglądało dziwnie? Nie, chociaż Wroński zwykle nie siadał w ten sposób, będąc raczej ganionym za siadanie jak prostak. Chociaż tym właśnie był, poniekąd.
- Myślisz, że gdybyś napisał książkę, ludzie chętnie by ją czytali? – zadał zupełnie zwyczajnie, niezwiązane ze śledztwem pytanie. Oparł się łokciem o szczyt oparcia kanapy i wlepiwszy spojrzenie w dziennikarza, dodał jeszcze: - O czym byś napisał?
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Żarty o dzieciach rodzonych czy nie, udanych lub raczej niezbyt dopieszczonych przez roszczeniową parkę musiały się skończyć wraz z opuszczeniem budynku kina. Faktycznie, szkoda było scen niedokończonych a kulminacyjnych i mogących stać się natchnieniem dla jeszcze to lepszych gagów, jakie spontanicznie na myśl mężczyznom przychodziły. Należało się z tym jednak pogodzić, już raczej bez tatianowych łez a po męsku, licząc, iż nikt nie powiesi ich portretów pamięciowych przy kasach z napisem, iż tym waszmościom kino serdecznie dziękuje i pozdrawia ozięble. Pocieszeniem miała stać się kawiarnia o wdzięcznej nazwie „Euforia”. Miejsce jak się okazało po przekroczeniu jego progów bardziej przyprawiał o zawrót głowy niż euforię, a w gorętsze dni może i zaduch. Teraz było stosunkowo pusto, a skoro ani jeden, ani drugi nie mieli już powodów do wygłupów, zaczęli zwykłą rozmowę, choć…
- Mówił Ci kto kiedyś, że zadajesz dziwaczne pytani?- Odpowiedział pytaniem na pytanie, łapiąc Aleksandra już drugi raz na niekonwencjonalnym sposobie poznawania drugiej osoby. Nie mógł zgadnąć, skąd wyniósł takie zapytania i wykrzesywał z siebie tyle oryginalności, której na co dzień raczej nie przejawiał. Apolinary raczej przyzwyczajony był, iż w takich chwilach, siedząc na wpół jeszcze obcą osobą, pyta się o rzeczy raczej trywialne, by teraz badać jak kijkiem. Wroński natomiast pozbawiony odruchu samozachowawczego lubił wchodzić w ludzi bez uprzedniego ich na to przygotowania- najwidoczniej. A może tylko Apolinarego próbował ugryźć z jakiejś innej strony, w końcu tyle mu już gadał o tym, jaki wyjątkowy dla niego nie jest.
- To chyba oczywiste, że kryminał…Ale z jakimś pikantnym romansem. Rozumie się, intryga i zbrodnia dla pobudzenia umysłów a miłość dla pobudzenia zmysłów. Wtedy byłbym poczytny zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet. Więcej bym zarobił!- Podniósł głowę znad karty, wybrawszy rodzaj kawy i typ, rzecz jasna klasyczną americanę. - Na początku napisałby, że historia jest oparta na faktach i osobach autentycznych, tylko ze względu na dyskrecję imiona i nazwiska zostały zmienione. Byłby skandal, każdy by dywagował – kto jest kim? A ja bym leżał na posłaniu w pieniądzach z jakimś miłym towarzystwem i zajadałbym kawior!- Zaśmiał się, chyba nawet do siebie, wyobrażając sobie tę scenę, a nawet osobę.
- Jeszcze ciągnie mnie do satyr politycznych. Jakiś dramat, komedię. Nazwałbym ją „II Rzeczpospolita” i wylałbym całą gorycz. A później bym dostał kulkę w tył łba, ale jaka by z tego była satysfakcja!- Syknął jeszcze, nachylając się ku Wrońskiemu z jakimś obłąkańczym wręcz uśmieszkiem, jakby wstydu nie miał tak otwarcie gadać o uśmierceniu go w sposób bez honorowy dla oprawcy i ofiary.
Cofnął się szybko, kiedy nadszedł kelner, by zebrać zamówienia. Po wszystkim, Apolinary odprowadził go wzrokiem, by upewnić się, iż nie dosłyszał nic z jego poprzednich słów, spoglądawszy się na nich może dziwnie. Szczęśliwie nic się takiego nie stało, więc Przybylski wrócił spojrzeniem ku Wrońskiego.
- A Ty nie chciałbyś czegoś napisać? Żyjemy w czasach, gdy pisać każdy może. A Ty masz doskonały materiał na coś w rodzaju…pamiętnika. Nie uważasz? Gdybyś tak zaczął spisywać swoje przemyślenia. Sprawa tak czy siak ujrzy światło dzienne, oczywiście, jeżeli nas nie przeżyje. To mogłoby być ciekawe, spojrzeć na sprawę nie tylko faktami, ale może i uczuciami kogoś, kto nigdy wcześniej z tym nie miał do czynienia.- Nie był to głupi pomysł, ale czy odpowiednio kierowany do kogoś takiego jak Aleksander? Sam nie wiedział i nie sądził, by choć może i topornie, a może zaskakująco nie, Wroński nie był zdolny do wykrzesania z siebie czegoś twórczego. Bywał w końcu twórczy, a niektórzy artyści, nie mówiąc już o pisarzach twórczy nawet nie bywali. Po za tym Apolinary miałby naprawdę swojego własnego Watsona, piszącym o ich sprawie a osobie Przybylskiego, choć to mogłoby być ryzykowne.
- Co myślisz o Kasieńce?- To nie było pytanie z rodzaju tych dziwnych, a może należy zacząć „dziwne” pytania dla odseparowania gatunku nazywać „wrońskimi”. - Na moje oko Cię polubiła. Nie wydajesz się zbyt doświadczony w tym teges- śmeges, więc powiem Ci tak: to nie jest kobieta do zaobrączkowania. Nie dbam o to, czy masz na nią ochotę, czy ona na Ciebie po prostu nie utrudniaj sobie nią życia.
Zamówienie zostało dostarczone. Apolinary wziął się za zasilanie organizmu kofeiną.
- I nie gniewaj się, że jestem bezpośredni. Po prostu znam Kasieńkę. Jest rozkoszna, jednakże jak się zbyt zaangażujesz to zgasi papierosa na sercu i c’est la vie- Na pocieszenie jednak ku niemu mrugnął jednym okiem, raczej rozbawiony. - Zresztą…Co u rodziny po tym jak odnalazł się ojciec? W porządku? Siostry się już nie gniewają? Widać kto w tym domu prowadził prym za dzieciaków, hm? Trójka sióstr. Śmiej się, ale zazdroszczę CI!
- Mówił Ci kto kiedyś, że zadajesz dziwaczne pytani?- Odpowiedział pytaniem na pytanie, łapiąc Aleksandra już drugi raz na niekonwencjonalnym sposobie poznawania drugiej osoby. Nie mógł zgadnąć, skąd wyniósł takie zapytania i wykrzesywał z siebie tyle oryginalności, której na co dzień raczej nie przejawiał. Apolinary raczej przyzwyczajony był, iż w takich chwilach, siedząc na wpół jeszcze obcą osobą, pyta się o rzeczy raczej trywialne, by teraz badać jak kijkiem. Wroński natomiast pozbawiony odruchu samozachowawczego lubił wchodzić w ludzi bez uprzedniego ich na to przygotowania- najwidoczniej. A może tylko Apolinarego próbował ugryźć z jakiejś innej strony, w końcu tyle mu już gadał o tym, jaki wyjątkowy dla niego nie jest.
- To chyba oczywiste, że kryminał…Ale z jakimś pikantnym romansem. Rozumie się, intryga i zbrodnia dla pobudzenia umysłów a miłość dla pobudzenia zmysłów. Wtedy byłbym poczytny zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet. Więcej bym zarobił!- Podniósł głowę znad karty, wybrawszy rodzaj kawy i typ, rzecz jasna klasyczną americanę. - Na początku napisałby, że historia jest oparta na faktach i osobach autentycznych, tylko ze względu na dyskrecję imiona i nazwiska zostały zmienione. Byłby skandal, każdy by dywagował – kto jest kim? A ja bym leżał na posłaniu w pieniądzach z jakimś miłym towarzystwem i zajadałbym kawior!- Zaśmiał się, chyba nawet do siebie, wyobrażając sobie tę scenę, a nawet osobę.
- Jeszcze ciągnie mnie do satyr politycznych. Jakiś dramat, komedię. Nazwałbym ją „II Rzeczpospolita” i wylałbym całą gorycz. A później bym dostał kulkę w tył łba, ale jaka by z tego była satysfakcja!- Syknął jeszcze, nachylając się ku Wrońskiemu z jakimś obłąkańczym wręcz uśmieszkiem, jakby wstydu nie miał tak otwarcie gadać o uśmierceniu go w sposób bez honorowy dla oprawcy i ofiary.
Cofnął się szybko, kiedy nadszedł kelner, by zebrać zamówienia. Po wszystkim, Apolinary odprowadził go wzrokiem, by upewnić się, iż nie dosłyszał nic z jego poprzednich słów, spoglądawszy się na nich może dziwnie. Szczęśliwie nic się takiego nie stało, więc Przybylski wrócił spojrzeniem ku Wrońskiego.
- A Ty nie chciałbyś czegoś napisać? Żyjemy w czasach, gdy pisać każdy może. A Ty masz doskonały materiał na coś w rodzaju…pamiętnika. Nie uważasz? Gdybyś tak zaczął spisywać swoje przemyślenia. Sprawa tak czy siak ujrzy światło dzienne, oczywiście, jeżeli nas nie przeżyje. To mogłoby być ciekawe, spojrzeć na sprawę nie tylko faktami, ale może i uczuciami kogoś, kto nigdy wcześniej z tym nie miał do czynienia.- Nie był to głupi pomysł, ale czy odpowiednio kierowany do kogoś takiego jak Aleksander? Sam nie wiedział i nie sądził, by choć może i topornie, a może zaskakująco nie, Wroński nie był zdolny do wykrzesania z siebie czegoś twórczego. Bywał w końcu twórczy, a niektórzy artyści, nie mówiąc już o pisarzach twórczy nawet nie bywali. Po za tym Apolinary miałby naprawdę swojego własnego Watsona, piszącym o ich sprawie a osobie Przybylskiego, choć to mogłoby być ryzykowne.
- Co myślisz o Kasieńce?- To nie było pytanie z rodzaju tych dziwnych, a może należy zacząć „dziwne” pytania dla odseparowania gatunku nazywać „wrońskimi”. - Na moje oko Cię polubiła. Nie wydajesz się zbyt doświadczony w tym teges- śmeges, więc powiem Ci tak: to nie jest kobieta do zaobrączkowania. Nie dbam o to, czy masz na nią ochotę, czy ona na Ciebie po prostu nie utrudniaj sobie nią życia.
Zamówienie zostało dostarczone. Apolinary wziął się za zasilanie organizmu kofeiną.
- I nie gniewaj się, że jestem bezpośredni. Po prostu znam Kasieńkę. Jest rozkoszna, jednakże jak się zbyt zaangażujesz to zgasi papierosa na sercu i c’est la vie- Na pocieszenie jednak ku niemu mrugnął jednym okiem, raczej rozbawiony. - Zresztą…Co u rodziny po tym jak odnalazł się ojciec? W porządku? Siostry się już nie gniewają? Widać kto w tym domu prowadził prym za dzieciaków, hm? Trójka sióstr. Śmiej się, ale zazdroszczę CI!
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Faktycznie, pytanie czy Wroński zadawał tak niekonwencjonalne zapytania każdemu, mogło spędzać sen z oczu tym, którzy mieli okazję być ofiarą takich zagrywek. W tej kwestii Apolinary nie musiał czuć się niechlubnym wyjątkiem, mało tego, Aleksander był raczej osobą dość bezpośrednią, szczególnie wobec mężczyzn – zadawał więc często nie tylko niestandardowe, leżące mu na sercu pytania, ale także wyrażał dość ryzykowne opinie czy otwarcie mówił o emocjach (czego pewnie nauczyły go siostry). Zresztą, tym Apolinary również swego czasu oberwał, a należy mieć na względzie, że był to dopiero początek.
- Tak – odpowiedział momentalnie Wroński. – Właściwie, to może i pytanie jest dziwaczne, ale nie zadawałbym go, gdybym nie chciał znać odpowiedzi.
Była w tym brutalna wręcz logika. Właściwie, Wroński był nawet gotowy wyjaśnić, dlaczego zadał akurat takie pytanie, jednak Przybylski, jakkolwiek nie traktowałby go za dziwne, po prostu zaczął odpowiadać. Czego Aleksander właściwie się spodziewał, ukradkiem zerkając tylko na zegarek, gdy Apolinary zaczął gadać dużo i długo, jak to go od samego początku poznał.
Uniósł brwi i aż wykrzywił wargi w ledwo ukrywanym rozbawieniu, tylko na jego dwie wizje – zajadania się kawiorem i przy tym leżenie na chmurce albo kulka w łeb.
- Nie wiem co bardziej mnie przeraża – że tak bezceremonialnie mówisz o byciu ofiarą zamachu czy że ta wizja w jakiś sposób cię cieszy – powiedział Wroński, pokręciwszy łbem, jakby nie chcąc dalej roztrząsać tematu potencjalnych strzałów, chmur dymu i krwawych papek na kształt mózgu. Na wszelki jednak wypadek, a może później tego żałując, zapytał nieostrożnie: - Dlaczego nie spróbujesz pisać czegoś podobnego do gazety?
Zapytany o wizje siebie jaki pisarza, Wroński machnął ręką. Był świadom, że zdecydowanie się do tego nie nadawał. Żeby nie trzymać Apolinarego bez odpowiedzi i nie ignorować jego słów, zarzucił tylko:
- Pomyślę – co oznaczało „nie”, jednak z intencją zamydlenia oczu. I skorzystałby z płynnego przejścia do kolejnego tematu, byle tylko opędzić się od wizji pisania czegokolwiek twórczego, gdyby nie fakt, że temat wskoczył na Katarzynę. Zatem przeszedł na jej temat, chociaż trochę mniej płynnie jakby sobie tego życzył. – To twoja przyjaciółka, nie mogę powiedzieć o niej złego słowa, bo mnie zlinczujesz.
Tak przynajmniej podejrzewał.
- Zresztą – wydaje się czarująca i trochę ciężko myśleć mi przy niej samodzielnie. A ty nie tylko jesteś bezpośredni, ale niesamowicie daleko idący, wiesz? Albo mówisz z własnego doświadczenia, skoro ja taki niedoświadczony, co? – dogryzł Wroński, widocznie nie krępując się w swojej opinii. Pomyślał swego czasu dwa razy o Katarzynie w sposób bardziej romantyczny, jednak na tym się skończyło. Może dlatego, że nie miał więcej czasu, a może dlatego, że wciąż nie pozbierał się po jednostronnym uczuciu do Krystyny.
Na stwierdzenie na temat sióstr tylko z bólem, bo z bólem, ale przytaknął ruchem głowy, uśmiechnąwszy się szeroko i podsumował temat:
- Ojciec? To matka mało z nim gada od tego czasu, siostry to na ogół mało zaglądają, ale poza tym dobrze. Za to z dziewczynami masz rację. Tobie nawet połowy swojej mocy nie pokazały, zresztą, za czasów szkolnych to dopiero były od diabła… – zaśmiał się Wroński do wspomnienia. – A gdy ojciec pracował, a ja byłem jedynym chłopem w domu, to wyobraź sobie Apolinary, jaką sobie ze mnie marionetkę robiły. I one, i matka. A ja nie potrafię im odmówić, bo za bardzo je chyba kocham.
Aleksander nie widział niczego dziwnego w tym wyznaniu. Właściwie – wyobrażał sobie, że Apolinary musiał czuć to samo do brata, chociaż byli oni chyba trochę starsi od samego oświetleniowca i może ich więź nieco już przygasła.
- Zazdrościsz sióstr na ogół czy takiej ilości rodzeństwa? Teraz to jest już za późno, ale ja też nie wzgardziłbym bratem, dobrze byłoby mieć przyjaciela pod jednym dachem, najlepiej starszego – zdradził Wroński. Raczej nigdy nie miał problemów z nawiązywaniem znajomości poza domem (zresztą nie był też osobą o trudnym charakterze, co było widać jak na dłoni), ale więź rodzinna bywała niezastąpiona. I pozostawała z człowiekiem już do śmierci. – Ale kiedy byłeś u nas w domu i moje siostry tak się tobą zachwycały, przypomniało mi się aż, kiedy zawsze musiałem odganiać je od moich przyjaciół za szkoły, bo się zapędzali. Tylko, że teraz każda z nich jest już dorosła i ma własną rodzinę.
Nie dało się ukryć, że Aleksander poniekąd żył szczęściem sióstr. Było to widać w jego mimice i słychać w jego słowach. Wrońscy posiadali silną więź rodzinną, której mogło brakować rodzinom bardziej wysmakowanym.
- Rodzice chcieli, żebyś został dziennikarzem czy sam od zawsze o tym marzyłeś? – pytanie rodem z randki w ciemno, gdy wiesz niewiele o swoim rozmówcy, a chcesz wyrwać dla siebie chociaż nieco informacji. Przynajmniej jednak to pytanie nie było pytaniem z rodu „Wrońskich”. Chociaż raz.
- Tak – odpowiedział momentalnie Wroński. – Właściwie, to może i pytanie jest dziwaczne, ale nie zadawałbym go, gdybym nie chciał znać odpowiedzi.
Była w tym brutalna wręcz logika. Właściwie, Wroński był nawet gotowy wyjaśnić, dlaczego zadał akurat takie pytanie, jednak Przybylski, jakkolwiek nie traktowałby go za dziwne, po prostu zaczął odpowiadać. Czego Aleksander właściwie się spodziewał, ukradkiem zerkając tylko na zegarek, gdy Apolinary zaczął gadać dużo i długo, jak to go od samego początku poznał.
Uniósł brwi i aż wykrzywił wargi w ledwo ukrywanym rozbawieniu, tylko na jego dwie wizje – zajadania się kawiorem i przy tym leżenie na chmurce albo kulka w łeb.
- Nie wiem co bardziej mnie przeraża – że tak bezceremonialnie mówisz o byciu ofiarą zamachu czy że ta wizja w jakiś sposób cię cieszy – powiedział Wroński, pokręciwszy łbem, jakby nie chcąc dalej roztrząsać tematu potencjalnych strzałów, chmur dymu i krwawych papek na kształt mózgu. Na wszelki jednak wypadek, a może później tego żałując, zapytał nieostrożnie: - Dlaczego nie spróbujesz pisać czegoś podobnego do gazety?
Zapytany o wizje siebie jaki pisarza, Wroński machnął ręką. Był świadom, że zdecydowanie się do tego nie nadawał. Żeby nie trzymać Apolinarego bez odpowiedzi i nie ignorować jego słów, zarzucił tylko:
- Pomyślę – co oznaczało „nie”, jednak z intencją zamydlenia oczu. I skorzystałby z płynnego przejścia do kolejnego tematu, byle tylko opędzić się od wizji pisania czegokolwiek twórczego, gdyby nie fakt, że temat wskoczył na Katarzynę. Zatem przeszedł na jej temat, chociaż trochę mniej płynnie jakby sobie tego życzył. – To twoja przyjaciółka, nie mogę powiedzieć o niej złego słowa, bo mnie zlinczujesz.
Tak przynajmniej podejrzewał.
- Zresztą – wydaje się czarująca i trochę ciężko myśleć mi przy niej samodzielnie. A ty nie tylko jesteś bezpośredni, ale niesamowicie daleko idący, wiesz? Albo mówisz z własnego doświadczenia, skoro ja taki niedoświadczony, co? – dogryzł Wroński, widocznie nie krępując się w swojej opinii. Pomyślał swego czasu dwa razy o Katarzynie w sposób bardziej romantyczny, jednak na tym się skończyło. Może dlatego, że nie miał więcej czasu, a może dlatego, że wciąż nie pozbierał się po jednostronnym uczuciu do Krystyny.
Na stwierdzenie na temat sióstr tylko z bólem, bo z bólem, ale przytaknął ruchem głowy, uśmiechnąwszy się szeroko i podsumował temat:
- Ojciec? To matka mało z nim gada od tego czasu, siostry to na ogół mało zaglądają, ale poza tym dobrze. Za to z dziewczynami masz rację. Tobie nawet połowy swojej mocy nie pokazały, zresztą, za czasów szkolnych to dopiero były od diabła… – zaśmiał się Wroński do wspomnienia. – A gdy ojciec pracował, a ja byłem jedynym chłopem w domu, to wyobraź sobie Apolinary, jaką sobie ze mnie marionetkę robiły. I one, i matka. A ja nie potrafię im odmówić, bo za bardzo je chyba kocham.
Aleksander nie widział niczego dziwnego w tym wyznaniu. Właściwie – wyobrażał sobie, że Apolinary musiał czuć to samo do brata, chociaż byli oni chyba trochę starsi od samego oświetleniowca i może ich więź nieco już przygasła.
- Zazdrościsz sióstr na ogół czy takiej ilości rodzeństwa? Teraz to jest już za późno, ale ja też nie wzgardziłbym bratem, dobrze byłoby mieć przyjaciela pod jednym dachem, najlepiej starszego – zdradził Wroński. Raczej nigdy nie miał problemów z nawiązywaniem znajomości poza domem (zresztą nie był też osobą o trudnym charakterze, co było widać jak na dłoni), ale więź rodzinna bywała niezastąpiona. I pozostawała z człowiekiem już do śmierci. – Ale kiedy byłeś u nas w domu i moje siostry tak się tobą zachwycały, przypomniało mi się aż, kiedy zawsze musiałem odganiać je od moich przyjaciół za szkoły, bo się zapędzali. Tylko, że teraz każda z nich jest już dorosła i ma własną rodzinę.
Nie dało się ukryć, że Aleksander poniekąd żył szczęściem sióstr. Było to widać w jego mimice i słychać w jego słowach. Wrońscy posiadali silną więź rodzinną, której mogło brakować rodzinom bardziej wysmakowanym.
- Rodzice chcieli, żebyś został dziennikarzem czy sam od zawsze o tym marzyłeś? – pytanie rodem z randki w ciemno, gdy wiesz niewiele o swoim rozmówcy, a chcesz wyrwać dla siebie chociaż nieco informacji. Przynajmniej jednak to pytanie nie było pytaniem z rodu „Wrońskich”. Chociaż raz.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cała kariera Apolinarego Przybylskiego jako dziennikarza miała wiele niedomówień, niepewności i nie była składna. I to wcale nie chodzi o jakąś szczególną rolę, czy popularność wśród dziennikarskiego światka, która czyniłaby go personę enigmatyczną, owianą złą sławą –wręcz przeciwnie, z Przybylskiego zwykle się śmiano. Był kontrowersyjny, czasem wręcz niepoważny w swoich artykułach, które ludzi mniej lub bardziej obeznanych w tematach obecnej sceny politycznej czy obyczajowej bawiły bardziej niż kąciki z humorkiem. Żeby naprostować pewne kwestie i z człowieka mimo wszystko wykształconego, choć posiadającego wiele odchyłów niestosownych dla nazwiska, nie robić głupca, trzeba wspomnieć, iż ludzie niedoinformowani śmiali się nie wierząc a ich błyskotliwsze odpowiedniki śmiali się, wiedząc, że i tak nikt nie uwierzy. A Przybylski był między tym, dzielnie znosząc wszystkie przytyki, wyśmiewanie oraz już poznaną w rozmowie z redaktorem głównym dyskryminację. Gdyby nagle stał się powieściopisarzem przyznałby się do swojego domniemanego bajdurzenia a tak, może świadectwem swojej niezachwianej woli dalszego kroczenia z zaparte, przekona choćby garstkę.
- Nie upadłem tak nisko, by ludziom dostarczać wyłącznie rozrywki. Chyba bym nawet nie chciał, aby ludzie się dobrze bawili przy moich tekstach. Niech się boją, oburzają, płaczą i zadziwiają do woli, bo inaczej nie będą o tym mówić. Przyjemności są ulotne, zranienia zostają na całe życie. To trochę górnolotne, prawda, ale to właśnie chcę zrobić z reportażem w sprawie von Braun- odpowiedział, co uświadomiony czytelnik mógłby potraktować jako paradoks. Była w tym jednak jakaś gorzka prawda, mając na względzie, iż Apolinary był świadom swojego statusu wśród innych dziennikarzy. Jak każdy człowiek z uczuciami, a już na pewno tak wyczulonymi na własną krzywdę oraz wszelkie rysy na dumie, chciał się odbić od oponii-pijawek, napęczniałych już boleśnie od jego krwi przy karku. To była szansa na pokazanie się z odmiennej strony, a wręcz zaistnienie i zdobycie prestiżu, którego doświadczają nieliczni.
Temat Katarzyny został zręcznie ominięty, co Apolinary skomentował teatralnym przewróceniem oczami, czując jednak, iż nie było to wystarczające, pozwolił sobie dodać:
- Wiem jaka jest, nie zdziwi mnie nic, co by wyszło z Twoich ust. Doświadczenie mam takie, iż mieszkam z nią przez osiem lat- wypowiedział to z jakimś niegroźnym, lecz niemiłym dla ucha jadem. Nie znosił, kiedy mu się coś insynuowało, zwłaszcza w temacie Malinowskiej, których relacja mogłaby dla osób trzecich być nieoczywiste, lecz chyba na dłoni widać, iż między nimi nic zajść nie mogło. Byli wybrykiem, jak ich rodzice nazywali ten damsko-męski układ, absolutni zresztą aseksualny.
- To tylko męska rada. Nie ma to żadnego związku z tym czy jestem przyjacielem Katarzyny, czy nie- napomknął między łykami dziennikarz. Nie miał na myśli niczego wychodzącego po za ramy wysokiego prawdopodobieństwa zdarzeń. Malinowska miała swoje sztuczki, jak z mężczyzny wycisnąć soki, do cna, aż nie przemieli go w swoich krwistych szponach ze skórką. Nie chciał takiej krzywdy dla poczciwego, młodego Wrońskiego, który w porównaniu ze wspominaną kobietą ma takie szanse jak ranna gazela do karmiącej młode lwicy.
- Jeżeli mówimy wyłącznie o siostrach, to i ilości. Brat i to starszy…szybko można się przejść. Siostry są bardziej nieprzewidywalne- uśmiechnął się, jakby wyobrażając sobie scenę z życia Przybylskich, gdyby Dariusza zastąpić trzema roześmianymi, eleganckimi a na dodatek inteligentnymi siostrami Przybylskimi. W takim wydaniu chybaby Apolinary umiałby mówić o rodzinie z równą czułością jak Aleksander. W słowach młodzieńca było coś absolutnie uroczego, jakby twarz jego pojaśniała, oczy nabrały bystrego błysku i cały jakiś owiany tą miłością do trzech istot Wrońskich zatopił się w lukrecji uczucia, Apolinaremu poniekąd obcemu.
- Właśnie tego zazdroszczę- powiedział, patrząc się na ten święty obrazek. - W siostrach można się zakochać a w bracie to niemożliwe. Z bratem natomiast sprawa jest o wiele łatwiejsza w drugą stronę. Z bratem można się po nienawidzić- odpowiedział, może zbyt szczerze, zbyt bezpośrednio a z tych wszystkich „zbyt”, najbardziej zbyt było słowo. Cokolwiek by o nim nie powiedział, czy nie pomyślał były to wyrzuty, strzępy jeszcze nie zeszłej, suchej już i martwej skóry, która została na zdrowym naskórku i kryje gładki odrost.
- Nasze kariery przepowiedzieli nam rodzice. Znaczy tak im się zdawało, dlatego mój straszy brat został nazwany Dariusz, żeby dobrze mu szło w karierze oficerskiej. Drugie z dzieci, czyli ja zostało opatrzone imieniem boga sztuki – Apolla, bo matce się zdawało, że wyrośnie artysta. Nawet nie wiesz jak bardzo można zawieźć rodziców wyborem innej kariery!- Machnął ręką. Teraz była to jedynie śmieszna anegdotka, ale czasy szkolne bywały katorgą. - Poszliśmy w całkiem odmiennych kierunkach. Zresztą, Dariuszowi się poszczęściło! A ja zostałem czarną owcą w rodzinie, ale odpowiada mi ten układ- przyznał, poprawiając delikatne niesforny kosmyk, który zaplątał się, gdzieś przy jego czole, oderwany od reszty błyszczących od pomady braci.
- Jak znalazłeś się w teatrze? - Zapytał.- Zawsze ciągnęło Cię do sceny, czy jedynie przypadek? Słyszałem, że obsługa teatru, to często ludzie nieszczęśliwi w karierze aktorskiej, to prawda?- Zagadnął całkiem zainteresowany. Skoro on miał mówić o swoich początkach, dlaczego nie i Wroński. Każda historia jest warta opowiedzenia.
- Myślałeś kiedyś, że zostaniesz wciągnięty w takie śledztwo? - Teraz przejął pałeczkę pytań Apolinary, choć pozbawiony podobnego talentu, jakim obdarzono Wrońskiego. - Chociaż tyle minęło i już razem widzieliśmy i słyszeliśmy nie jedno, to nadal zastanawia mnie to jak łatwo dałeś się namówić. Podoba mi się to, jak mam być szczery, ale i zaskakuje…- Urwał, by pomyśleć nad tym dłuższą chwilę. Otworzył jednak usta, by wyrzec pytanie, teraz już blisko Wrońskiego ideału:
- Wierzysz w przeznaczenie?
- Nie upadłem tak nisko, by ludziom dostarczać wyłącznie rozrywki. Chyba bym nawet nie chciał, aby ludzie się dobrze bawili przy moich tekstach. Niech się boją, oburzają, płaczą i zadziwiają do woli, bo inaczej nie będą o tym mówić. Przyjemności są ulotne, zranienia zostają na całe życie. To trochę górnolotne, prawda, ale to właśnie chcę zrobić z reportażem w sprawie von Braun- odpowiedział, co uświadomiony czytelnik mógłby potraktować jako paradoks. Była w tym jednak jakaś gorzka prawda, mając na względzie, iż Apolinary był świadom swojego statusu wśród innych dziennikarzy. Jak każdy człowiek z uczuciami, a już na pewno tak wyczulonymi na własną krzywdę oraz wszelkie rysy na dumie, chciał się odbić od oponii-pijawek, napęczniałych już boleśnie od jego krwi przy karku. To była szansa na pokazanie się z odmiennej strony, a wręcz zaistnienie i zdobycie prestiżu, którego doświadczają nieliczni.
Temat Katarzyny został zręcznie ominięty, co Apolinary skomentował teatralnym przewróceniem oczami, czując jednak, iż nie było to wystarczające, pozwolił sobie dodać:
- Wiem jaka jest, nie zdziwi mnie nic, co by wyszło z Twoich ust. Doświadczenie mam takie, iż mieszkam z nią przez osiem lat- wypowiedział to z jakimś niegroźnym, lecz niemiłym dla ucha jadem. Nie znosił, kiedy mu się coś insynuowało, zwłaszcza w temacie Malinowskiej, których relacja mogłaby dla osób trzecich być nieoczywiste, lecz chyba na dłoni widać, iż między nimi nic zajść nie mogło. Byli wybrykiem, jak ich rodzice nazywali ten damsko-męski układ, absolutni zresztą aseksualny.
- To tylko męska rada. Nie ma to żadnego związku z tym czy jestem przyjacielem Katarzyny, czy nie- napomknął między łykami dziennikarz. Nie miał na myśli niczego wychodzącego po za ramy wysokiego prawdopodobieństwa zdarzeń. Malinowska miała swoje sztuczki, jak z mężczyzny wycisnąć soki, do cna, aż nie przemieli go w swoich krwistych szponach ze skórką. Nie chciał takiej krzywdy dla poczciwego, młodego Wrońskiego, który w porównaniu ze wspominaną kobietą ma takie szanse jak ranna gazela do karmiącej młode lwicy.
- Jeżeli mówimy wyłącznie o siostrach, to i ilości. Brat i to starszy…szybko można się przejść. Siostry są bardziej nieprzewidywalne- uśmiechnął się, jakby wyobrażając sobie scenę z życia Przybylskich, gdyby Dariusza zastąpić trzema roześmianymi, eleganckimi a na dodatek inteligentnymi siostrami Przybylskimi. W takim wydaniu chybaby Apolinary umiałby mówić o rodzinie z równą czułością jak Aleksander. W słowach młodzieńca było coś absolutnie uroczego, jakby twarz jego pojaśniała, oczy nabrały bystrego błysku i cały jakiś owiany tą miłością do trzech istot Wrońskich zatopił się w lukrecji uczucia, Apolinaremu poniekąd obcemu.
- Właśnie tego zazdroszczę- powiedział, patrząc się na ten święty obrazek. - W siostrach można się zakochać a w bracie to niemożliwe. Z bratem natomiast sprawa jest o wiele łatwiejsza w drugą stronę. Z bratem można się po nienawidzić- odpowiedział, może zbyt szczerze, zbyt bezpośrednio a z tych wszystkich „zbyt”, najbardziej zbyt było słowo. Cokolwiek by o nim nie powiedział, czy nie pomyślał były to wyrzuty, strzępy jeszcze nie zeszłej, suchej już i martwej skóry, która została na zdrowym naskórku i kryje gładki odrost.
- Nasze kariery przepowiedzieli nam rodzice. Znaczy tak im się zdawało, dlatego mój straszy brat został nazwany Dariusz, żeby dobrze mu szło w karierze oficerskiej. Drugie z dzieci, czyli ja zostało opatrzone imieniem boga sztuki – Apolla, bo matce się zdawało, że wyrośnie artysta. Nawet nie wiesz jak bardzo można zawieźć rodziców wyborem innej kariery!- Machnął ręką. Teraz była to jedynie śmieszna anegdotka, ale czasy szkolne bywały katorgą. - Poszliśmy w całkiem odmiennych kierunkach. Zresztą, Dariuszowi się poszczęściło! A ja zostałem czarną owcą w rodzinie, ale odpowiada mi ten układ- przyznał, poprawiając delikatne niesforny kosmyk, który zaplątał się, gdzieś przy jego czole, oderwany od reszty błyszczących od pomady braci.
- Jak znalazłeś się w teatrze? - Zapytał.- Zawsze ciągnęło Cię do sceny, czy jedynie przypadek? Słyszałem, że obsługa teatru, to często ludzie nieszczęśliwi w karierze aktorskiej, to prawda?- Zagadnął całkiem zainteresowany. Skoro on miał mówić o swoich początkach, dlaczego nie i Wroński. Każda historia jest warta opowiedzenia.
- Myślałeś kiedyś, że zostaniesz wciągnięty w takie śledztwo? - Teraz przejął pałeczkę pytań Apolinary, choć pozbawiony podobnego talentu, jakim obdarzono Wrońskiego. - Chociaż tyle minęło i już razem widzieliśmy i słyszeliśmy nie jedno, to nadal zastanawia mnie to jak łatwo dałeś się namówić. Podoba mi się to, jak mam być szczery, ale i zaskakuje…- Urwał, by pomyśleć nad tym dłuższą chwilę. Otworzył jednak usta, by wyrzec pytanie, teraz już blisko Wrońskiego ideału:
- Wierzysz w przeznaczenie?
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach