Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Twilight tensionDzisiaj o 06:53 pmCarandian
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
1 Pisanie - 13%
1 Pisanie - 13%

Go down
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Łzy na jej policzkach {16/12/21, 05:20 pm}

First topic message reminder :

Łzy na jej policzkach - Page 2 IdG8kHq

Kulka x Middie

Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:14 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Pozostawienie Przybylskiego na pastwę Żłobińskiej mogło uchodzić za zachowanie niegodziwe, w końcu było to trochę jak pozostawienie go na pewną śmierć albo chociaż bolesne rany kłute, zadawane lodowymi ostrzami jej usposobienia.
Tak, zdecydowanie była dominatorką i paskudną służbistką, jednak wszelkie przypuszczenia dotyczące możliwego jej biednego męża zaganianego do garów, niknęły, w momencie przyjrzenia się jej dłoniom. Na żadnym z palców serdecznych nie posiadała pierścionka. Nigdy też nie zobaczyło się jej w towarzystwie mężczyzny otwarcie i publicznie. Można było więc przypuszczać, że życie prywatne trzymała gdzieś bardzo głęboko w szufladzie. Albo go nie miała, oddając się całkowicie swojej niezbyt ciekawej pracy. Niezbyt ciekawej na co dzień, teraz jednak znalazła się w oku cyklonu.
Wcale nie odebrało jej to pewności siebie. Odprowadziła Przybylskiego spojrzeniem w dół, widocznie poirytowana jego pytaniami. Krótką chwilę, bowiem na schodach Apolinary minął się z kolejną, jeszcze nie znającą swojego marnego położenia ofiarą – dziewczyną którą mężczyzna mógł kojarzyć. Przynajmniej z widzenia. Kobieta również była dziennikarką, chyba z jakiegoś konkurencyjnego pisemka, w każdym razie mógł przysiąc, że skądś ją już znał.
I usłyszeć niechcący, że ton, jakim Harpia odnosi się do kobiet jest zupełnie inny niż ten, jakim traktowała płeć przeciwną.
No cóż, może w dzieciństwie na głowę spadło jej opasłe wydanie „Wołania o prawa kobiet”. Albo miała inne powody, by być taką, jaką jest.

Wroński w tym czasie, po raz kolejny próbował dotrzeć na miejsce swojego wczorajszego pobytu, już znowu szykując w kieszeni klucz do pomieszczenia. Kilka kroków, kilka zakrętów w tej skomplikowanej jak układ krwionośny machinie teatralnych korytarzy i będzie u celu.
- Dzień dobry, Wroński – powiedział ktoś głosem takim, który tonem przypominał smagnięcie biczem.
Po nagłym przystanięciu, odwróceniu się do otwartych drzwi pomieszczenia pełnego stelaży, złożonych afiszy, narzędzi i innych bibelotów, czyniących to pomieszczenie graciarnią – Aleksander spostrzegł w nim pochylonego na krześle przełożonego. Bezpośredniego przełożonego, zarządzającego wszystkimi technicznymi w Teatrze – teatermistrza Grodzkiego. Ten popalał sobie właśnie papierosa, mało tego – przy otwartych drzwiach, widocznie gdzieś mając obowiązujące tu zasady.
- Dzień dobry panie Grodzki – odpowiedział roztargniony Wroński. Wcześniej, kiedy przybył do pracy, Grodzkiego w niej jeszcze nie było. Albo pozostawał nieuchwytny czy składał wyjaśnienia wobec tego, że odpowiadał za całe zaplecze techniczne. Nawet wczoraj, jeżeli postanowił pojawić się tam jako widz, chociaż raz zabierając żonę na wspólne wyjście, byle ta przestała mu truć.
- Serio porzygałeś się, widząc to wszystko? – spytał już jakby ubawiony. Grodzki nie był typem, który brał wszystko zbyt poważnie. Jednak jego postura i ton głosu mogły czasami wystraszyć nie na żarty.
Tym razem jednak sprawił, że Wroński jęknął niezadowolony. To oznaczało, że nie zdążył, uprzedzono go. Nie zdążył posprzątać i będzie musiał znosić upokorzenie z tym związane, czując, że teatermistrz nie pozwoli na pozostanie tej informacji tylko w gronie ich dwójki oraz posłanych tam sprzątaczek.
- Po prostu żyła, a gdy światła zgasły i znowu się zapaliły – już nie. Zmiękły mi nogi i jakoś tak…
- Ja rozumiem, widziałem to wszystko. I nawet jeżeli w teorii mnie tam nie było, dyrekcja chce pociągnąć mnie do odpowiedzialności. Wyobrażasz sobie? Zostawić was pierdoły na jeden wieczór… - zaśmiał się, chociaż te słowa wcale nie wydawały się stawiać jego sytuacji jako śmieszną. On natomiast – jawił się jako wyjątkowo mało przejęty całą sytuacją. Jakby takie rzeczy zdarzały się tu codziennie. Albo pogodził się z beznadzieją swojej sytuacji.
- Macie podejrzenia czyja to wina? Przecież sama sobie tego nie zrob-b-biła… - zająknął się Wroński, nawet nie wiedząc, że potrafi się jąkać. Był zdecydowanie zestresowany tym, co właśnie się działo. I tym, że bezczelnie wypytuje swojego przełożonego o szczegóły.
Dla Grodzkiego brzmiał jednak trochę jak zatroskany. Sprawił, że rozmówca wstał z krzesła, rzucił peta na podłogę i momentalnie zdusił go podeszwą, potem posyłając niskim kopniakiem pod jeden z rozwalonych i czekających na naprawę rekwizytów.
- Wroński, nie przejmuj się, to pewno nikt od nas, nikt ci noża za niewinność nie wbije. I nie martw się na zapas. Pewno zaraz się wyjaśni kto nieproszony wlazł tam, gdzie nie trzeba. Bo ktoś na pewno, przy tym jaki chaos panował od wejścia do męskiej garderoby. A teraz przeproszę cię, muszę nakrzyczeć na mości inspicjenta, bo coś zdecydowanie nie poszło tak, jak powinno. Jak chcesz sobie wziąć wolne, to wychodź kiedy chcesz. I tak pewnie mnie zwolnią, to chociaż dam wam pożyć… - prychnął, a potem wyminął Aleksandra bez najmniejszego problemu, opuszczając pomieszczenie i udając się w kierunku schodów, by po otrzymaniu stosownej reprymendy w postaci krzywego spojrzenia Żłobińskiej, prowadzącej wciąż rozmowę z dziennikarką, udać się nimi w dół.
Będąc w głównym Hallu, już wyczaił kręcącego się za barierką blokującą przejście mężczyznę, którego zawołał po imieniu Kazik. Zamiast jednak przejść w jego kierunku, widocznie czekał na to, aż starszy mężczyzna pokona metalową barierę, a dopiero potem wspólnie udali się w kierunku kas, by skręcić do wyjścia ewakuacyjnego w ich pobliżu. Przynajmniej tak wieściło oznaczenie umieszczone na bliskim słupie.
Jedyne co mógł usłyszeć Apolinary, znajdując się w pobliżu drzwi wyjściowych, to że Kazik był rzeczonym inspicjentem i zdecydowanie nie nadawał się do swojej roli. Tak przynajmniej twierdził Grodzki, który miał niezwykle niewzruszony ton głosu. Zdecydowanie nie taki, jakim zwykle wydawało się reprymendy.
Widocznie jednak, skoro do odpowiedzialności pociągało się najpierw pana Kazika, reżyser musiał pozostawać nieobecny dziś. Albo nie znajdował się za kulisami w momencie, gdy doszło do incydentu.
Możliwości było wiele.

Wroński, by nie budzić podejrzeń i nie skazywać się po raz kolejny na uwagę Harpii, zaszedł Przybylskiego od tyłu, po dłuższej chwili jego oczekiwania. Widocznie musiał skorzystać z jakiegoś bocznego przejścia.
- Jeszcze czegoś panu potrzeba? Czy pani rzecznik Żłobińska nie zaspokoiła pańskiej ciekawości? – zapytał takim tonem, jakby chciał nastraszyć „współpracownika”. Był jednak gotowy na każdą jego reakcję, widocznie uznając, że pomieszczenie Hallu wypełniało się ludźmi tak rozmaitymi, że może sobie pozwolić na krótką wymianę zdań. Jeżeli nie zostało się wyznaczonym do powstrzymywania większości z nich przed schodami, na których półpiętrze mogli (po odczekaniu odpowiednio długo na swoją kolej) zadać nurtujące ich pytania…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:16 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

[justify] Uniósł głowę ku górze, szeptając coś do siebie z podniecenia. Oczy młodzieńca na krótki moment spotkały się z niewysoką okularnicą, również młodziutką dziennikarką, którą pamiętał jeszcze ze studiów, rzadziej już z pracy. Zaciągnęła się do „Kuriera”, raczej po znajomości, bo do Kuriera szli jedynie Ci z mocnymi plecami, bynajmniej moralnymi. Od zawsze wiadomo, iż „Kurier” sympatyzował z lewicową władzą, korząc się przed całym politycznym pospólstwem. Byli nieobiektywni, ale poczytni, bo nie trudni w odbiorze. Z tego powodu Apolinary nie odpowiedział na zaczepny uśmiech okularnicy, odwracając się od niej swoim lepszym lewym profilem. Ostatnim co uchwyciło jego ucho był życzliwy (jeżeli słowo życzliwy, jakkolwiek może zaistnieć w jednym zdaniu z tą kobietą), trajkot Harpii, która najwidoczniej schowała szpony.
Zszedł do wyjścia, przystając w głównym holu, oparty o kolumnę. Przeglądał swoje notatki, uśmiechając się przy tym głupkowato, rad nie tyle z ciekawych informacji, a przeżycia owego spotkania. Nogi jeszcze mu się trzęsły. Pierwszy raz bał się tak jeszcze jako dziecko, gdy stojąc na Peronie Głównym oglądał nadciągający w smugach duszącej niemal pary pociąg. Harpia, parowóz, jedno i drugie wielkie i straszące małego Przybylskiego. Wracając jednak do obserwacji Apolinarego: w głowie zaczęły układać się nowe hipotezy, całkiem prawdopodobne jak nie pewne. Naprowadzając ostatnie komentarze przy cytowanych wypowiedziach Heleny, zaczął mimowolnie przechadzać się po holu. Kobieta zapewne nie chcąc wyjawić żadnych istotnych informacji dla nieobeznanego, a już na pewno niedbałego w zawodzie dziennikarza, z pewnością nie powiedziała niczego nowego. Przybylski jednak dojrzał w tych łudząco nieznaczących odpowiedziach furtkę ku szerszym rozmyślaniom, którymi musiał podzielić się z Aleksandrem. Nigdzie go jednak nie widział, więc czekał, uprawiając monotonny spacer w tę i we wtem. Nagle obrócił głowę, gdzie dobiegała go czyjaś rozmowa, a raczej monolog, którego dyktator zwracał się do nijakiego Kazika. Niewiele z ich rozmowy usłyszał, choć ośmielony nijakim zwycięstwem sprzed paru minut, miał ruszyć w ich kierunku, całkiem po szpiegowsku, by dowiedzieć się czegoś ciekawszego o inspicjencie. Wyprostował się już i zrobił parę kroków ku niemu, gdy ktoś zawył mu nad uchem. Apolinary zerwał się, podskoczył nawet, by skonfrontować się szczęście w nieszczęściu z Aleksandrem.
- Wroński, nosz…!- Syknął, oglądają się tylko za dwójką mężczyzn, którzy niestety zniknęli mu z pola widzenia. - Jeszcze raz mi tak zrobisz, a przysięgam, że Ci nos wbiję w czaszkę. Ugh…No dobrze, więc spotkanie z…Harpią, niech jej tak będzie, to bardzo trafne określenie…Mam parę ciekawych informacji. Musimy o tym pomówić nie tu, nie tu!
Rozglądał się niecierpliwie, biorąc Wrońskiego pod ramię, by szarpnąć go za kolumnę. Nie miał pojęcia czy to coś da w ich schadzce, ale wolał nie zostać podsłuchanym tak, jak on próbował podsłuchać reprymendowanie inspicjenta. Co gorsza w teatrze zaczęły pokazywać się co raz lepiej kojarzone przez Apolinarego twarze – na jego nieszczęście.
- Słuchaj, ja Ci wszystko opowiem, tylko musisz mnie wpuścić na garderoby. Muszę przejść taką samą trasę jak zwykli przechodzić sympatycy aktorów z kwiatami lub podziękowaniami. Przeprowadzony muszę być tak samo! Capisce? – Wziął głęboki oddech. - Prócz tego mam podejrzenia, iż Harpia mnie skłamała odnośnie obecności dyrektora. Nie mam powodów, by twierdzić, iż dyrektora nie ma, że nie przyjechał w nocy i gnieździ się gdzieś w swoim biurze. Mam takie przeczucie, iż morderstwo pani Krystyny nie przejęło aż tak jej przyjaciela, a może właśnie…przejęło aż za bardzo. W każdym razie, w biurze go nie ma a Żłopińska pilnuje, aby przekonać wszystkich, że jest, ale nieuchwytny. Powiedziała mi, iż podczas spektaklu był gdzieś w interesach. Późnym wieczorem! Śmiem wątpić, a ciekawy jestem, czy to samo przekaże policji. Ha! Zanim ci nieudacznicy się zajmą na poważnie tą sprawą każdy będzie miał w tym teatrze alibi. – Pogładził się po policzku w geście intensywnego zbierania myśli.
- Muszę jeszcze wypytać Cię o pracowników. Prawie podsłuchałem rozmowę jakiegoś człowieka z jakimś Kazikiem, który coś wczoraj sknocił. W dodatku mam nieodparte wrażenie, iż osoba mająca panią Krystynę na sumieniu to osoba stąd. Ktoś kto dobrze znał układ teatru, przejścia i przede wszystkim mógł wpuścić lub oprowadzić kogoś po teatrze. W tym celu chciałbym zwiedzić drogę z widowni do garderoby.
Teraz rzucał informacje naprędce, powierzchownie, lecz liczył na dłuższe spotkanie z Wrońskim wieczorem, by poskładać i opracować plan już z pewną dozą konkretów. Darują sobie jednak wypad do Filetu. Sprawa nabierała tempa i omawianie jej musiało następować w warunkach jeszcze intymniejszych, niemal izolowanych. Czuł, iż może mu zaufać na tyle, by ubiegać o tę intymność. Aleksander w końcu przestał być panem a angażował się równie mocno. Apolinary to doceniał, choć jeszcze się do tego nie przyznawał przed samym sobą.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:17 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Wroński dał się pociągnąć za kolumnę, będąc jakby marionetką Przybylskiego. Taki układ mu pasował, w końcu wierzył dzielnie w to, że mężczyzna z tak wypolerowanymi butami i tak elegancką czupryną wiedział wszystko o ukrywaniu. Poza tym - Aleksander był osobą z zasady prostą, więc i proste rzeczy do niego trafiały. Mimo wszystko wyraził jednak pewną wątpliwość niemalże od razu po usłyszeniu potoku słów Apolinarego.
Znał go od wczoraj, a już wiedział, że właśnie tego należało się spodziewać. Ponownych zawrotów głowy powodowanym niekontrolowanym natłokiem informacji, przeplatanych wtrąceniami zupełnie nic nie wnoszącymi do sprawy. Ale chyba taki był urok dziennikarzy. Tego uczyli ich na studiach...?
- Tu nie jesteśmy sami, nie wiem czy wiesz - burknął, jakby upominając mężczyznę o tym, co ten dobrze już wiedział.
Wysłuchał jednak jego słów, chociaż na te dotyczące dyrektora nieco się speszył. Czuł, że ten temat był tematem niewygodnym, bo Bóg mu świadkiem - miał też wrażenie, że dyrektora nie było tu dzisiaj. Osterwa sam był aktorem i  gdyby tu był - na pewno wypowiadałby się w swoim imieniu bez pomocy Harpii. Przynajmniej zawsze chętnie pokazywał się opinii publicznej, opowiadał o premierach, udzielał wywiadów.
Tacy jak on mieli niesamowite parcie na szkło.
Zdaniem prostego umysłu Aleksandra - nic tu nie pasowało. Cieszył się, że Apolinary czuł to samo.
- Nie uważasz, że to niebezpieczne? Myślisz, że wszystkie przejścia są zablokowane dlatego, by przeprowadzać wycieczki po całym teatrze? Z całą moją sympatią dla ciebie i twojej chęci wyjaśnienia sprawy śmierci Krysi, ale ryzykuję utratą pracy. Wiesz jakie mamy czasy, wszyscy teraz cienko przędą... - wyraził swoje wątpliwości. Potem jednak nachylił się mocniej do Przybylskiego, a raczej zmusił go, by ten nachylił się ku Aleksandrowi. Znowu ta nieznośna różnica wzrostu.
Nie wierzył, że to on upominał inteligenta...
- Możemy to zrobić, ale dopiero kiedy Żłobińska opuści ten budynek albo chociaż przestanie sterczeć w wejściu i obserwować wszystko swoim potwornym okiem. - Zgodził się warunkowo, a potem omiótł spojrzeniem towarzysza raz jeszcze, jakby kontemplując. - I chociaż wyglądasz dziś wyjątkowo przyzwoicie, to tak nikt cię tam nie wpuści. Masz się doprowadzić do stanu, w którym będziesz wyglądał jak pospólstwo. Masz wyglądać bardziej jak ja, a nie jak ty. Dobrze?
Ton miał wręcz przyjazny, widocznie nie czując się na siłach do przejmowania inicjatywy. Nie w obliczu współpracy z narwańcem, jakim był Apolinary. Czyli kimś takim, kto chciał mieć wszystko i najlepiej od razu. Był idealną pożywką dla Harpii. Pewnym siebie mężczyzną, którego z zamiłowaniem - łamała.
- Kazik. Inspicjent. On odpowiadał za to, co działo się za kulisami... - powiedział w zamyśleniu. - Na pewno wszystko widział. Albo jeżeli nie - to jego uwagę musiano odwrócić, żeby wejść na scenę niepostrzeżenie. W sumie... Za kulisy też. Chociaż teraz rozmawia z nim Grodzki, uch. Nie zdziwię się, jeżeli nie wróci już dziś do Teatru...
Zasmucił się nie na żarty. Rozmowa z inspicjentem mogłaby pomóc wyjaśnić kilka rzeczy, rozwiać wątpliwości lub posiać nowe. Ale faktycznie - Kazik wydawał się ważnym punktem w sprawie. Szkoda, że Grodzki musiał na niego krzyczeć właśnie teraz.
- Dostałem wolne od przełożonego, właśnie tego Grodzkiego, bo powiedział, że pewnie i tak go przez to zwolnią i żebym wychodził kiedy chcę, wyobrażasz to sobie? - powiedział Apolinaremu, jakby nie wiedząc co dalej ze sobą  robić.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:17 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Apolinary miał nadzieję, iż pytanie: „Nie uważasz, że to niebezpieczne?” było postawione ironicznie. Oczywiście, że wiedział, iż to niebezpieczne i właśnie to ryzyko podobało mu się najbardziej. Robili coś wbrew czemuś dla dobra sprawy. Zresztą, nikt nie był zainteresowany zwalnianiem Wrońskiego, skoro nie był nikim aż tak istotnym jak wspomniany Kazimierz. Przybylski był nawet gotów przyjąć na siebie całą winę, iż to on zmusił, bądź okłamał Aleksandra, aby ten go wprowadził za kulisy. Przecież nie z takich sztuczek znani są dziennikarze a ich odstępstwa już dawno nie dziwią. To byłoby zapewne wystarczające, zwłaszcza, iż Wroński nie uchodził za tego najbystrzejszego. Dalsza część układu wprowadziła Apolinarego w stan tak głębokiej konsternacji aż cofnął podbródek, zmarszczył czoło w sposób zniekształcający jego gładką jak dotąd twarz i zaczął wpatrywać się w Aleksandra, jakby ten doznał nieprzyjemnej dla oka deformacji  czaszki. A to przecież Przybylski w tamtym momencie wyglądał co najmniej niesmacznie. Po krótkiej chwili analizowania „genialnego” planu, otworzył usta:
- Ale że jak to sobie wyobrażasz? – Pytanie bardzo konkretne. - Co to znaczy wyglądać bardziej jak Ty albo jak pospólstwo? To co mam zrobić? Potarzać się w kurzu, włosy rozburzyć? Tak…Tak o mam zrobić?
Zatopił palce w włosy, by zacząć nimi potrząsać, niszczyć misterną koncepcję, rozklejać z brylantyny, by na sam koniec potargać niby, jakby dostał szału i z tak napuszoną grzywą spojrzał na Wrońskiego.
- Tak? I jak… Może mi przyniesiesz od tej starej kostiumowej taki kubraczek. Najlepiej przyduży. O to idzie, Wroński? Wtedy mnie wprowadzisz? Może jeszcze mi znajdź jakąś zmiotkę, żeby mógł sobie dla niepoznaki potrzymać? – Pytał ironicznie, raczej rozbawiony propozycją niż zirytowany. Włosy musiałby na nowo układać przy lustrze, ale owładnięty szałem tylu przydatnych informacji jednego dnia nie umiał się gniewać ani opanować temperamentu. Pozwolił sobie na głupstwo, skoro i tak dzień zaliczał się do tych szalonych, a jeszcze dobrze się nie zaczął.
–Nie szkodzi. Jeżeli nie wróci, to go znajdziemy. Rozprawimy w papierach robotniczych. Księgowi na pewno mają wszelkie informacje o pracownikach, oui ? Jeszcze nie wiem, jak byśmy mogli się tam przedostać, ale może przebierzemy się za biurowych.- Przewrócił oczami. - Dobrze, dobrze, ale już na poważnie. Znasz się z tym człowiekiem, to całkiem ułatwi sprawę. Pytałem się o to Harpii, ale ona powiedziała, że wchodzić można za przepustką a że każdy każdego zna, to nieproszeni są szybko uchwytywani. O moich dalszych teoriach pomówimy przy obiedzie, nie teraz, nie tutaj. Sam powiedziałeś, że nie jesteśmy sami. No widzisz Wroński, jak chcesz to potrafisz powiedzieć coś mądrego!- Klepnął go po ramieniu, następnie spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta, a Harpia kończyła pracę około południa. W tym czasie mogliby wybrać się po gazety.
- Gratuluję, to brzmi całkiem jak awans. Teraz będziemy mogli wychodzić razem kiedy chcemy. Nie będę musiał na Ciebie marnować niezbędnego czasu. Czy mógłbym temu całemu Grodzkiemu podziękować osobiście?
Apolinary wyjrzał zza kolumny i doznał nieprzyjemnego ukłucia w brzuchu, widząc jak elegancki mężczyzna o inteligentnej twarzy i jasnym płaszczu, całkiem modnym, właśnie szedł przez Hall, rozglądając się za kolejką dziennikarzy. Tamci wciąż oblegali Żłopińską, lecz Przybylski ani trochę jej nie współczuł. Wracając do nowo poznanej postaci był nim – Franciszek Skotnicki. Naturalny rywal na polu rubrykowym w „Wieczorze Warszawskim”. Zapewne przyszedł z gazety, wysłany przez redaktora naczelnego, którego traktował odwrotnie jak Apolinary, gdyż z szacunkiem i pełną pobożnością dla pracodawcy. Zapewne dlatego miał dla siebie całą stronę, a że pisał całkiem lekko i zgrabnie, mimo dosyć ospałej osobowości, ludzie czytali jego teksty a nawet w rozmowach przytaczali, choć były to zwykle persony o braku predyspozycji do samodzielnego myślenia. Przybylski musiał wyglądać jak dzikus, wysuwając potarganą czuprynę zza kolumny jak wystraszone, gotowe do obrony zwierzę. Przeklął sobie pod nosem po francusku, więc całkiem ładnie i odwrócił się do Wrońskiego całkiem już uspokojony, przybrawszy swój naturalny, zmęczony wyraz melancholika, z którym w istocie było mu nie po drodze.
- Chodźmy stąd. Poczekamy aż ta tragi-farsa Harpii się skończy. Poczytajmy jak pisali o pani Krystynie. Jakoś mi się ode chciało tu być .
Spojrzał jeszcze raz, upewniając się, iż Franciszek zniknął z jego pola widzenia, a Apolinary z Franciszka i wynurzył się zza kolumny, poprawiając jeszcze włosy, by doprowadzić je do jako takiego ładu. Dzięki ostatkom brylantyny we włosach efekt był zadawalający, choć nie idealny. Po włosach przyszedł czas na papierosa, częstując nim również Aleksandra.
- Dzisiaj jest piękny dzień na dochodzenie. Zapraszam Cię na obiad do mojego mieszkania. Tam wszystko zbierzemy do ładu i zastanowimy się dokładnie co dalej.  A teraz chodźmy po tę gazetę…
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:18 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Jak można było zareagować na podobne zachowanie? Czy właśnie tak wyglądał każdy dzień w domu wariatów?
Wroński patrzył na ekscentryczne ruchy Apolinarego, nieco z przerażeniem, nieco z rozbawieniem, bo po krótszej chwili obserwacji, wesoły uśmieszek nie schodził mu z ust. Przez krótką chwilę nawet stwierdził w głowie jakby sam do siebie, że całkiem nieźle się bawi przy tej całej zabawie w śledztwo i przy pomocy Przybylskiego.
Dobrze, może rzucił wcześniej propozycję dość głupią, ale...
- Po prostu pomyślałem, że łatwiej wytłumaczyć obecność kogoś, kto wygląda na służbę, niż kogoś, kto mógłby być jednym z aktorów, swoją drogą... - zamyślił się przyglądając Przybylskiemu Wroński. Może i był podobny do jakiegoś aktora? Tylko do jakiego? I gdzie niby miał go zobczyć?
Aleksander nie zastanawiał się dłużej, bowiem myślenie w wykonaniu ludzi jego kalibru nigdy nie kończyło się dobrze. Raczej całodobowymi migrenami w momencie, gdy mózg ten się przegrzał i efektem ubocznym osiągał to, że całemu ciału nie chciało już się dłużej nawet kiwnąć palcem.
Tak, tak przynajmniej im zmawiano. Że od myślenia są inni.
- Śmiej się, śmiej, Przybylski, ale prawda jest taka, że nie ma dobrego wyjścia. Ale to z poczekaniem na opuszczenie posterunku przez Żłopińską wydaje się najlepsze - pouczył go, skoro teraz to on miał w tym towarzystwie lepszą fryzurę. Wciąż co prawda wyglądał jak ubogi krewny, ale poczuł się zdolny do przejęcia chwilowej inicjatywy.
Aurę zadowolenia ze swojej pewności siebie, zaburzyło jednak równie nagłe i niespodziewane jak roztrzepanie włosów zachowanie Przybylskiego. Mężczyzna, który wszedł do pomieszczenia, pewnie umknąłby uwadze Aleksandra, jeżeli nie padłby ofiarą spojrzenia towarzysza. W końcu - redaktor Skotnicki był może i elegancki, ale nie był niczym, czego w tych murach już nie widzieli. Każdy kto nawet siedział tu na widowni chciał wyglądać Jakoś. Było to Jakoś przez wielkie Jot.
Byli ci, którzy przychodzili tu od święta i na nich wrażenie robił charakter tego miejsca i ubioru tłuszczy. Byli też ci, którzy przychodzili raz na tydzień i dla nich to co dla grupy wcześniejszej było atrakcją, pozostawało znajome. Byli też tacy jak Wroński, którzy byli tu codziennie po kilka godzin - na nich już nic nie robiło tu wrażenia. No, może poza okazjonalnym morderstwem na obiekcie westchnień.
- Wyglądałeś, jakbyś ducha zobaczył - oznajmił bez większych oporów. Nie naciskał jednak Apolinarego, który nagle podjął decyzję o ponownym uporządkowaniu swoich włosów z wystarczającym, ale wciąż marnym skutkiem odtworzenia pierwotnego stanu. - To raczej jednokrotna propozycja... Ale właściwie, jeżeli chciałbyś porozmawiać z Grodzkim, to jest chyba jedyna osoba, która nie owija tutaj w bawełnę.
I powiedział to zupełnie szczerze. Oznaczało to jednak, że również i jego reakcja na możliwe bycie pytanym mogła być bardzo, wręcz dobitnie szczera. Póki co jednak Grodzki i Kazik byli obydwoje spaleni - przynajmniej póki nie rozmówią się w sposób niezbyt przyjemny.
Minus Grodzkiego był taki, że wczoraj był tu na tym samym miejscu, na którym znajdował się Apolinary, a zatem nie widział więcej. Ale na pewno znał nazwiska i miał więcej posłyszanych plotek. I tak samo jak Aleksander - był człowiekiem prostym, którego większa dawka alkoholu wyzbywała jakichkolwiek oporów.
Po wyjściu i odpaleniu cudzego papierosa, Aleksander postanowił poprowadzić swojego towarzysza do najbliższego miejsca, w którym sterczał chłopak wciskający w dłonie jedną z lokalnych gazet. Póki jednak to się stało, Wroński nieco zdziwiony spojrzał na Przybylskiego, nie do końca rozumiejąc jego otwartość i gościnność.
- Bardzo chętnie. Umiesz gotować...? - dopytał, znając dobrze odpowiedź. Na pewno nie umiał. Ludzie tacy jak on mieli od tego innych ludzi. A tak przynajmniej w głowie stwierdził Wroński, sugerując się tym, że zapraszający jest przecież synem Radnego. Na pewno musiał być kimś ważnym, kto łaskawie postanowił spojrzeć na kogoś takiego jak Wroński i teraz pewnie bawił się kosztem jego naiwności. Przystanęli wspólnie w miejscu, w którym sprzedawano jakiś lichy codziennik, a Aleksander wygrzebując z kieszeni zaskórniak, by ofiarować go gazeciarzowi, dodał jeszcze ku redaktorowi: - Chodź jeszcze w trzy miejsca, zbierzemy inne gazety i dopiero je przeczytamy. Mieszkasz sam czy z rodziną?
Zapytał ewidentnie zestresowany, mówiąc nienaturalnie szybko, dopiero orientując się jakim był głupcem - no tak, w końcu pomyślał o tym czy na pewno powinien pakować się w taki układ. Bowiem, jeżeli rodzina Przybylskiego była na miejscu, Wroński na starcie ośmieszyłby się swoim wyglądem. Tak, to już nie pierwszy kompleks w jaki wpędzał go dziennikarz, ale wolałby uniknąć konfrontacji z jego starszą wersją...
Nie dopuszczał jakoś do wiadomości, że Apolinary mógłby mieć żonę. Wyglądał raczej na bawidamka niż ustatkowanego mężulka.
Wroński był gotowy na krótką rundę od gazeciarza do gazeciarza. W końcu - mógł wychodzić z pracy kiedy chciał...
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:18 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

[justify] Ruszyli w stronę pierwszego gazeciarza. Szczerbaty dzieciach, wykrzykujący coś niewyraźnie, bo sepleniąco, machał opętańczo gazetom. Taki widok był jednym z widoków rozczulających Apolinarego. Było w tych chłopcach coś świeżego, alegorycznego, iż to właśnie młodzi, muszący zarabiać chłopcy, często ze słabymi wynikami w szkołach, podawali swoją młodą dłonią, młode informacje z Polski i świata. Przybylskiemu nie raz przydarzało się wsunąć parę groszy napiwku dla zapalonych młodziaków z j e g o gazetami. Nie było to jednak ostatnie dziecko z gazetami, które dzisiaj na nich zarobi.
- Nie, nie umiem. Skąd taki pomysł. Zapewne umiałby coś przyrzadzić, ale czy byłoby smaczne? –Zagadnął nie rozumiejąc ku czemu pieje Aleksander. Wydało mu się raczej naturalnym, iż nawet jeżeli był kawalerem na gotowanie czasu nie miał. Był w końcu człowiekiem ciągle czymś zajętym, pozbawionym możliwości zaaneksowania choćby godziny sztuce kulinarnej. Zresztą takiej nauki z domu nie wyniósł, gdyż nie mógł skoro gotowała jemu i jego rodzinie poczciwa, stara gospodyni. Teraz gospodyni nie miał również, lecz była Kasieńka, która sama w domu oporządzała, z wyjątkiem sprzątania będąc uczuloną na kurz.
- Niby mieszkam sam, ale z kobietą! I proszę o mnie nie myśleć jak o mężczyźnie nieprzyzwoitym. To wyjątkowa osoba. Kamienica, w której mieszkamy należy do jej rodziny. Parter wynajmuje jakiejś starej wdowie z majątkiem po mężu, podobno przyjaciel jej ojca, a piętro należy do niej. A ja…a ja mieszkam na poddaszu, czyli jakby na strychu jej mieszkania – wyjaśnił z zakłopotaniem Apolinary. Trudno w końcu przyznać, iż syn radnego wylądował na strychu u jakiejś kobiety. Co gorsza i czym nie wypada się chwalić było to, iż wynajmował ten stryszek za cenę bardzo zaniżoną, którą miał nadrobić, a przynajmniej tak obiecywał, jak osiągnie sukces reporterski. Katarzyna jednak nie miała nawet w przyszłości, bliższej lub dalszej, zamiaru przyjmować tych pieniędzy, co wielokrotnie, lecz bezskutecznie powtarzała.
- Dzielimy się tym mieszkaniem. Bardzo to wygodne… – Przyznał po krótce, zbliżając się do kolejnego chłopca sprzedającego dzienniki, tym razem ze wspomnianym już Kurierem. Niedaleko stał chłopak z „Expressem Porannym”. Gdy zebrali już wszystkie trzy, pozwolili usiąść sobie na ławce, gdzieś w okolicach Krakowskiego Przedmieścia u wylotu ulicy Koziej. Pierwsze za co złapał Apolinary był Kurier, który choć popularny wśród inteligencji, to tej niezdrowo myślącej, bądź nie umiejącej myśleć inaczej niż o ucisku Polaka. Nie musiał szukać długo, bo już na pierwszej stronie umieszczono powabne, kuszące niemal zdjęcie Krystyny, by człowiekowi czytającemu zrobiło się przykro bardziej urody niż człowieka. Krótki artykuł zatytułowano „Śmierć na scenie” - bardzo patetycznie, choć prawdziwie. W pierwszym akapicie w kilku dosłownie zdaniach opisano całe zdarzenie, wcześniej pochwalając cudowny popis aktorki. „Pomiędzy ostatnimi słowami kwestii a gasnącymi światłami reflektora”. Jeżeli byłoby to prawdą Karol Dumicz z pewnością dostrzegłby dłoń ze sztyletem, a jak powiedział, nie widział nic, bądź był w takim szoku, iż to jego piskliwe „nie wiem” było czystą reakcją na wstrząs. Trzeba jednakowoż przyznać, iż Apolinary będąc całkiem blisko sceny również odniósł nieodparte wrażenie, iż zdarzenie to zostało zawieszone gdzieś pomiędzy dwoma momentami, tak, by specjalnie rozproszyć czujność widza i zaatakować w takim stadium, aby jego czas został trudną do zdemaskowania kontrowersją.
- Ten morderca, to mistrz psychologii tłumu…- Stwierdził głośno Apolinary. - Zna się na ludziach. Doskonale wiedział kiedy to zrobić. To nie było tylko „na pokaz”. Wydaje mi się, iż to zamierzone działanie. – Podzielił się swoimi przemyśleniami z siedzącym obok Aleksandrem. Ścisnął dopalającego się papierosa w wąskich ustach, tak mocno, iż zmiął całkowicie ustnik.
- W każdej gazecie piszą, iż do zdarzenia doszło pomiędzy punktem A a punktem B. Nie piszą inaczej. Mam hipotezę, iż dzięki temu cała uwaga ludzi, została odwrócona przez dwa bodźce – gotowość do aplauzu i gasnące światła, wpływające na poczucie percepcji. Jeżeli wybrał akurat ten moment w pewien sposób podważa nam to teorię zemsty z licznymi świadkami. Nie chodziło o widownię czy aktorów, chodziło o konkretny moment.
Pomysł nie był głupi, ale czy trafny? Za wcześnie na taką ocenę, lecz i tak pióro z niesamowitą prędkością zapisało kolejne stronnice kajeciku. Po dwunastej zostanie im zwiedzenia przejścia, o której prosił Wrońskiego. Nie byli blisko, lecz z pewnością mieli więcej pomysłów niż jakikolwiek policjant śledczy.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:18 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Skoro więc Apolinary wstydził się tego, że mieszkał z kobietą, pewnie dodatkowo bardzo dobrą, bo gotującą możliwie dla niego – co powiedzieć miał Aleksander, mieszkający z rodzicami? Każda z jego sióstr wyniosła się już do swojego męża, wiodąc szczęśliwe życie rodzinne (nawet w wieku lat szesnastu, bo tak też można), tylko on pozostawał tym rodzynkiem, wciąż karmionym przez mamusię.
To było dopiero żałosne! A przynajmniej tak czuł się przy Przybylskim, stąd nie pisnął ani słowa od siebie, na temat swojego miejsca stałego pobytu, widocznie bojąc się reakcji. Jedno ośmieszenie się przed południem zdecydowanie wystarczyło. W końcu musiał oszczędzać je jeszcze na cudowne dochodzenie, jakie przeprowadzą w czterech ścianach dziennikarza.
Po tym gdy miejsce zostało zajęte, a w dłoniach Przybylskiego zjawił się „Kurier”, Wroński odważył się spojrzeć w oczy Krystynie. Był to dosyć rozczulający widok, zważywszy na to, że uśmiechał się do ilustracji w gazecie… Przez chwilę milczał, nie czytając treści artykułu, a jedynie zanurzając się w swoich dosyć mało skomplikowanych myślach.
Znowu myślał o ostatnich chwilach kobiety. I tym, że pewnie już nigdy nie będzie tak blisko śmierci, jak wtedy, gdy czuł przedstawienie całym sobą. Gdyby pomylił się, nie zgasił światła, a zaświecił mocniej, może udałoby się złapać sprawcę? Albo sprawczynię…?
- Henryk w tej scenie praktycznie nie patrzył na żonę, był wpatrzony ślepo w tamtą brunetkę, nie zarzucaj mu od razu tego, że wszystko widział – powiedział jakby zdroworozsądkowo. – Dodatkowo wszystkie światła skierowane są na nich, by wszyscy widzieli aktorów, a nie aktorzy wszystkich.
Słowa Aleksandra wydawały się być wręcz dobitnie logiczne. Mówiąc to wciąż ściskał w dłoniach „Kuriera”, patrząc co jakiś czas w uroczy jak zwykle wizerunek von Braun. Może to wszystko było snem? Jak bardzo chciałby, by to wszystko było snem…
- Jeżeli ktoś miał co widzieć, to najprędzej byliby to ludzie z kolejnej sceny. To była scena zbiorowa, aktorów było od diabła… - powiedział jakby bez przekonania. Widocznie czuł i wiedział, że przed takimi scenami za kulisami panował niepokój i szaleństwo, a co się miało tyczyć szaleństwa… - Scena ta była wstępem do szaleństwa Żony Henryka. Artysta powiedziałby więc, że zabijając ją teraz, uratował ją przed utratą rozumu.
Nie wiedział co miał na myśli Apolinary, mówiąc o „konkretnym momencie”, jednak skoro nie wyjaśnił tego dokładnie, pozostawił Aleksandrowi pole do własnej interpretacji.
- Grodzki powiedział mi wcześniej, że tego wieczoru, kiedy wszystko się działo, od strony garderoby męskiej panował nieporządek. To jedyna luka, jaką mógł wykorzystać napastnik, ale jest umieszczona od strony za plecami Henryka, a nie Żony. Dlatego mężczyźni z zasady wchodzą od strony prawej, a kobiety od lewej.
Wyjaśnił Wroński, wierząc, że ma to jakieś znaczenie. Do tej pory mieli w tej sprawie wiele furtek, to jednak otwierało kilka nowych, mianowicie: napastnik był kimś, kto mógł niepostrzeżenie i bez zdziwienia inspicjenta przenieść się z jednej garderoby do drugiej albo wcale nie musiał się przemieszczać, już będąc kobietą.
Wroński zerknął na zegarek, a widząc na nim 11:58. Po strategicznym odjęciu dwudziestu minut, otrzymywali godzinę 11:38 i jeszcze nieco czasu na to, by zamienić kilka słów, a dopiero potem udać się z powrotem ku teatrowi.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:18 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Wciąż potrzebowali wielu zeznań, opinii i doświadczeń. Stali przed archimedesową ścieżką z wieloma, pozornie dobrymi opcjami drogi. Na tym etapie mnóstwo im umykało, mnóstwa jeszcze nie wiedzą i zdaje się, iż mogą długo nie wiedzieć. Sprawa była jednak w toku i to w natarciu wielkiej burzy myślowej. Zatopieni po szyję w niepewnościach, wciąż nie mogą wypompować wody z pokładu dochodzenia, a sytuacja staje się co raz bardziej skomplikowana. Apolinary czuł jednak w kościach, iż wspomniany tłum aktorów nie będzie zbytnio pomocy, a przynajmniej nie na tyle, jak przedstawiał Aleksander. Wierzył jednak w użyteczność takich person jak Kazimierz, który może właśnie kończy swój los, jak pracownik teatru albo Grodzki. Z opowieści wynikało, iż ten cały Grodzki miał w sobie pewną chłodną przezorność, zwykle pożądaną przy śledztwach, a że sytuacja była kuriozalna może angaż całkiem świeżej wizji, kogoś wygadanego byłby pomocny.
- Właśnie, wszyscy mają widzieć aktorów, wszyscy się na nich wpatrują, skupiają uwagę a dopiero przy zakończeniu sceny, gdy światła mają zgasnąć przychodzi moment na własną interpretację. Nie wiem, czy rozumiesz, bo to wiedza n a u k o w a, Wroński. Tak, z zakresu psychologii! Kiedy światła gasną następuje rozproszenie uwagi widowni. Ludzie przestają być w pełni zaangażowani w to, co dzieje się na scenie, szczególnie gdy zmienia się otoczenie – z jasno oświetlonej sceny, przechodzi w mrok… – Tłumaczył mu powoli, z nadzieją, iż Aleksander zrozumie przedstawiany zabieg, którym mógł, ale nie musiał, posłużyć się morderca. - To działania podświadome, rozumiesz. Morderstwo mogło zostać dopełnione, kiedy nastąpił kulminacyjny moment rozproszenia… – Westchnął, teraz zatrzymując myśli nad słowami Wrońskiego.
- Z tej racji musimy przejść trasę z jednej do drugiej garderoby. Mordercą faktycznie może być kobieta!
Apolinary delikatnie uderzył się w czoło, gardząc własną naiwność. Oczywiście, iż zarówno kobiety jak i mężczyźni mogli połakomić się na życie sukcesywnie zdobywającą sceny aktorkę. Nawet przemknęło mu przez myśl, iż gdyby mógł z chęcią skazałby Żłobińską, nawet jakby okazała się ostatecznie niewinną. A skoro według Grodzkiego, którego zdanie rekomendował Aleksander to przy garderobach męskich panował galimatias, to przy kobiecych nie mogło być odwrotnie? Mogło, ale nadal to puste dowodzenie, niewiele wnoszące i słabo poparte, iż do morderstwa nijako doszło za zgodą grupy. Ta wizja wydała mu się bardziej chorą i przyprawiającą o dreszcz niż myślał. Doznał wtedy przebłysku słów wypowiedzianych w gniewie przez kostiumową, o mieniu dość Krystyny przez część jej współpracowników. Dawała chwiejne, lecz wciąż – podstawy. Bardziej realnym wydawało się plan osób zarówno postronnych jak i osób wewnątrz.
- Ktoś mógł równie dobrze wprowadzić mordercę za kulisy. Tak jak Ty, chcesz wprowadzić mnie. To nie musiało być działanie tylko jednej osoby, ale może i dwóch, jak nie szeregu innych. Wtedy najistotniejsze z pytań byłoby: „Kto chciał zabić, a n i e kto zabił”? Przecież skoro sprawa została tak skrzętnie ugryziona, jakby sprawca rozpłynął się w powietrzu, można stwierdzić, iż to była robota profesjonalisty. Nie był to jakiś pierwszy lepszy, owładniętego żądzą zazdrości laik! Człowiek znał się na dźganiu.
I tego był Apolinary pewien. Będzie bronił tej opinii, nawet jeżeli policja lub Aleksander będą mówić inaczej. Ktoś kto nigdy nie zabijał człowieka w sposób utajniony nie mógłby dokonać tej zbrodni wśród tylu stłoczonych ludzi. Przecież słabo skonstruowane historie, niedopracowane plany podbiegnięcia do człowieka na ulicy, zabicia go i ucieczki, mimo zasłoniętej twarzy, zawsze kończyły się odkryciem po mniej jak tygodniu. Wtedy też okazywało się, iż człowiek ten nie miał najmniejszego pojęcia jak morderstwo przy setce świadków przeprowadzić inteligentnie. Ten morderca umiał, znał się na tym…
- Pomyśl, jak ten ktoś musiał dobrze posługiwać się sztyletem, by doprowadzić do śmierci dziewczyny na miejscu. Wiedział, że należy bić w płuca pod żebra, a nie w serce, głowę lub brzuch. W dodatku zrobił to w półmroku. Potrafił opanować nerwy przy publiczności i zadać jeden góra dwa śmiertelne pchnięcia. I Krystyna pada na deski, prawie nie zająknąwszy się…
Apolinary wręcz opuścił ręce wzdłuż ciało i z pewnym nabożnym zachwytem westchnął:
- Przecież to geniusz! Wroński, Ty tego nie czujesz? Profesjonalista! Nawet w wojsku nie uczą takich rzeczy. Gdzie tam w wojsku! Chyba że…był to wojskowy.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:19 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Teraz już można było być pewnym, że ludzie których nazywano inteligencją, co za tym idzie ludzie z zasięgu w którym mieścił się Przybylski jak i cała reszta dziennikarzy tego kraju (jak i całego świata), to osoby zdecydowanie ekscentryczne. Być może właśnie to sprawiało, że mogli pełnić ten fach bez wyrzutów sumienia czy poczucia swędzenia moralnego. Sprawiało też, że pisali artykuły interesujące i pozwalali sobie na stwierdzenia na tyle odważne, które przeciętny zjadacz chleba czytał przez palce, widocznie bojąc się konsekwencji nawet myślenia w ten sposób.
Fascynacja morderstwem i sposobem w jaki zostało wykonane trochę martwiła Aleksandra. Sam był przerażony wizją tego, z jak zimną krwią i finezją został dokonany mord na Krystynie. Martwiło go, że morderca mógł być kimś z załogi teatru i jeżeli dowie się, że Aleksander próbuje rozwikłać zagadkę, z finezją również wyeliminuje jego. Tak, może i był tylko marnym pyłem, ale gdy pył taki wpadnie w oko, mrugamy póki się go nie pozbędziemy.
- Zaraz możemy iść i spróbować się tam dostać. Ale zróbmy to szybko, proszę cię Przybylski – widocznie wciąż wydawał się zestresowany tym, co zaraz zrobią. Aleksander nie był chojrakiem. Owszem – często porzucał myślenie zapobiegawcze, ale emocjonalnie pozostawał raczej tchórzem niż ryzykantem. Walka wewnętrzna była więc ogromna. – Zastanawiam się tylko czy powinniśmy wejść tam wejściem głównym czy którymś z wejść bocznych. A może od razu wejść od garderoby…
Zastanowił się głośno, niechcący obrywając kolejną porcją zachwytu nad mordercą. Apolinary był szalony i nie wiedział czy powinno go to martwić, czy może cieszyć, skoro ten pozostawał chyba po jego stronie. Na wszelki wypadek postanowił jednak nie denerwować dziennikarza. Może w końcu ten inspirowany tą sztuką zabijania, którą pokazano zamiast „Nie-Boskiej Komedii”, postanowi wypróbować jakieś sztuczki na biednym Wrońskim?
- Nie byłem w wojsku, nie wiem. Ale wiem, że tam wszystko robi się na rozkaz i z zimną krwią. Moim zdaniem zabójca Krysi nie był kimś, kto autentycznie chciał jej śmierci. Był po prostu marionetką w rękach kogoś innego – wyraził opinię, już wstając, by skłonić Apolinarego do tego samego. Właściwie – to przez myśl przechodziło mu jeszcze to, że Krysia też nie była ofiarą w pełnym tego słowa znaczeniu, a jedynie ofiarą losu. Jej śmierć miała zaboleć kogoś. Ojca? Dyrektora? Osobę trzecią?
Tego nie wiedzieli. Wiedzieli jednak, że Harpia powinna już skończyć pracę, a oni mogli wrócić do jej gniazda.

Teatr faktycznie pozostawał jakby opustoszały, widocznie w wyniku zdarzenia niefortunnego. Kilka osób wciąż kręciło się w Hallu głównym, byli to jednak głównie niedobitki dziennikarzy, którzy nie zdążyli już napastować służbistki Żłobińskiej. Właściwie – zachowanie takie było podobne do tej wrednej blondynki, która znając dokładną godzinę zakończenia swojej pracy, nie zostawała tam nawet minuty dłużej.
Apolinary został przez Aleksandra poprowadzony ku wyjściu ewakuacyjnym, w pobliżu którego wcześniej zniknął Grodzki z Kazikiem. Jak się mogło okazać – za zakrętem znajdowały się też pomieszczenia techniczne i korytarz, prowadzący do zejścia w dół. Właśnie tym korytarzem, dalej powędrowali mężczyźni. Jak się okazało – korytarze Teatru Wielkiego były prawdziwą plątaniną i większość z nich wreszcie spotykała się w korytarzu prowadzącym do głównej sali.
Wbrew temu co mówiła Harpia – może ona kojarzyła każdego pracownika, jednak nie wszyscy pracownicy kojarzyli innych pracowników. Mimo wszystko, Wroński mijając kolejnych pracowników, którzy patrzyli na Apolinarego w sposób nieco podejrzliwy, czuł fale mdłości. Ku jednak zdziwieniu Aleksandra – wcale ich nie zaczepiano. Pewnie w związku z tym, że podróżował ramię w ramię z kimś, kto ewidentnie wyglądał jakby wiedział dokąd zmierza. No i był kojarzony z zapleczem technicznym Teatru.
I już miało się wydawać, że do Sali Głównej dotrą wręcz niezauważenie, gdyby nie jedna osoba, która stanęła im na drodze…
- A gdzie ty idziosz?
Niska osóbka, ewidentnie zaciągająca po rosyjsku spojrzała ku mężczyznom, zaciskając mocniej dłonie na miotle, którą trzymała. Wydawała się równie zestresowana co Wroński, w momencie bycia zaczepionym. Czyli właśnie teraz.
Wroński spojrzał na Apolinarego tylko przelotnie. Drżącą dłonią wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki legitymację pracowniczą i pokazał ją młodej kobiecie, która widocznie mało zainteresowana dokumentem odwróciła wzrok od niego po czasie kilku uderzeń serca.
- Podobno… – powiedział z początku niepewnie Wroński. – Podobno goście wczoraj uszkodzili więcej foteli niż zwykle, uciekając w popłochu. Teatermistrz Grodzki kazał mi spojrzeć i poskręcać co będzie trzeba…
Widocznie kobiety nie interesowały te nawet kłamliwe wyjaśnienia, bo skwitowała je tylko krótkim „aha”. W końcu – co ją to obchodziło? Była tylko sprzątaczką. Dodatkowo nie do końca rozumiejącą wszystkie posłyszane słowa. Spojrzała krótko na Przybylskiego, jakby nie widząc niczego dziwnego w jego obecności. Może przystojnych mężczyzn dotyczyły inne zasady? Albo kobieta nie znająca Grodzkiego osobiście, podejrzewała, że to był właśnie on?
Sala główna pozostawała otwarta, jednak wejście bezpośrednio na kulisy zamknięte na klucz. Wroński nie był włamywaczem, nie miał też na wyposażeniu kluczy do takich miejsc. Musieli więc pocieszyć się bocznym wejściem w jego okolicy. Nie mogli jednak wiedzieć czy kogoś obecnie nie było na sali…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:19 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Wraz z nadejściem godziny popołudniowej i zakończeniem służby Heleny Żłobińskiej na ten dzień, Przybylski i Wroński mogli wcielić w życie swój plan. Apolinary zgiąwszy strony z najważniejszymi dlań artykułami, upchał je w kieszeni płaszcza, natomiast pozostałą, niewiele nadającą się do czytania gazetę pozwolił sobie zasilić śmietnik.
Przeszli Kozią, aby po wyjściu w lewo ulicy, znaleźć się na przestrzennym, rozjaśnionym pełnym słońcem Placu Teatralnym, gdzie głównym wejściem przeszli do gmachu Teatru Wielkiego. Ostatki z dziennikarskiej obławy rzeczniczki jeszcze kręciły się pośród kolumn, zaczepiając co jakiś czas nieszczęśnie przechodzącego pracownika, który w całej satysfakcji rywalizacją, jaką czuł Przybylski do każdego z pisarczyków, nie umieli odpowiedzieć na żadne z ich pytań. Już widział te smętnie i niechętnie pisane zdania, iż „żaden pracownik nie widział i zdaje się nic nie wiedzieć”. W takich chwilach naprawdę wdzięczny był własnej intuicji i pewnemu urokowi, iż dał radę przekonać Aleksandra do wspólnej wyprawy po prawdę. Oczywiście, można się spierać, czy Wroński miał jakikolwiek wybór, bo trudno nie zauważyć, iż już na samym początku, został postawiony przed faktem dokonanym wspólnego dochodzenia, a później przypieczętował to kiełbasą w Filecie. Mógł przecież uciec albo dać Apolinaremu jeszcze raz po mordzie.
Szli labiryntem korytarzy, przędzonym zgrabnie kolejnymi przejściami, schodami, drzwiami i klatkami, które surowe i podobne jedne do drugich, potrafiły nawet wprowadzić w pewien trans spacerowy. Nikt tu jednak nie był na spacerze, sunąc niczym robotnice w mrowisku, by dogodzić wspólnej kolonii i nie narazić się panom w wyżej w hierarchii. Przybylski choć posiadłszy w konkursie dziedziczenia dłuższe nogi, podążał za swoim przewodnikiem, uśmiechając się do siebie triumfalnie, jakby tył głowy, przyozdobiony gęstwiną ciemnych włosów był jakąś nagrodą. Nie baczył nawet na nieprzychylne spojrzenia mijanych pracowników, skupiony całkiem na utrzymaniem tempa Wrońskiego Przystanął jednak, kiedy i ten przystanął, a wyjrzawszy znad jego ramienia dojrzał jakąś niziutką kobietę, nienaznaczoną jeszcze wiekiem. Przez myśl mu przebiegło, iż taka miotła należałaby do niego, gdyby potraktował plan Aleksandra z przebraniem poważnie. Wroński wymienił ze sprzątaczką parę zdawkowych słów, a kiedy ta spojrzała na Przybylskiego ten uśmiechnął się z pewną czułością, a może i rozbawieniem do tych wielkich nierozumnych oczu.
Chwilę po tym znów szli. Przybylski szybko wyrównał kroku z towarzyszem, by szepnąć doń:
- Dobrze, że nie trafiliśmy tym razem na Sfinksa…- parsknął, trącając go przyjacielsko łokciem, lecz nie zdążył rzec nic więcej, gdy stanęli przed pożądanymi drzwiami. Jak się okazało, zostały zamknięte na klucz, którego oni nie posiadali. Pozostało im boczne wejście, które na ten czas wystarczyć. Nie można mieć wszystkiego jednego dnia…Bez dłuższego zastanowienia Apolinary pociągnął za klamkę. Wejrzał do środka, rozglądnąwszy się konspiracyjnie. Gdy miał pewność, iż na Sali już wkrótce pozostanie tylko on i Aleksander, wszedł głębiej, uśmiechając się przez ramię do technika. Za kulisami również wydawało się nie być nikogo. Wewnątrz panowała dziwna, mroźna atmosfer. Ilość porozkładanych rekwizytów przytłaczała. Apolinary nigdy nie miał okazji zwiedzić sceny teatralnej od kuchni a jednak wszystko wydało się tu całkiem mu interesujące. Stanął gdzieś pośrodku wielkiej przestrzeni. Zadarł głowę ku górze, jakby starając się coś dojrzeć na ciemnym, słabo oświetlonym suficie, na którym można było dojrzeć ciężkie zarysy ram.
- Mówiłeś, że od lewej wchodzą mężczyźni a kobiety od prawej, oui? – Stanął od prawej strony, gdzie ciągnął korytarz, zasłonięty ciężką ozdobną kotarą, za którą znajdowały się garderoby męskie. Nadal była to przestrzeń kilkunastu metrów. Kilkunastu pełnych metrów, zapełnionych nie tylko aktorami, ale i technicznymi, rekwizytami i pełną gamą scenografii różnej wielkości i długości. Wejść i wyjść od tak było rzeczą niemal zderzającą się z cudem. Wszelkie pomysły, którymi karmił się w tamtym momencie Przybylski były niezadawalające, sprzeczne z logiką i fizycznymi możliwościami człowieka.
- Cholera, on się chyba zrzucił na linie z góry! –Warknął, podpierając się pod boki. - Jak uciekł i nikt nie zatrzymał go po akcie?
Tym razem przeszedł na lewo, stając gdzieś w okolicach symetrycznych do grającej jeszcze Krystyny. Z tej perspektywy starał się usilnie zrekonstruować bieg wydarzeń. Nakreślił w głowie postaci, moment, a nawet usłyszał nerwowe rozmowy od prawej strony…Kobiety wychodziły z garderoby…Szybki krokiem, popędzane przez koordynatorów, mężczyźni już czekali. Orkiestra podniosłą muzykę a reflektor zaczął gasnąć…
- Nie, nie…tu nic nie gra! – Żachnął się Przybylski, znów targając włosy. Był zły na samego siebie, iż zdecydował się nawet myśleć, jakby wycieczka za kulisy miała rozjaśnić sprawę znacząco. To byłoby za łatwe i to jak łatwe, a w końcu sam prosił się o wyzwanie. I teraz stanął naprzeciw wyzwania ogłupiały.
- Co o tym myślisz? - Zapytał. - Czy byłoby to możliwe, aby ktoś pokonawszy prawie dziesięć metrów przestrzeni z przeszkodami, zabił kobietę w zaledwie pół minuty i rozmył się? Wyszedł tymi drzwiami, którymi my weszliśmy? Ktoś dojrzałby go przebranego…Jeżeli w ogóle był…
Obrócił się do towarzysza, patrząc mu w oczy, szukając odpowiedzi, natchnienia w gęstej czekoladzie tęczówek Aleksandra.
- A może nam się to morderstwo uroiło. Grupowa paranoja…Chciałbyś co?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:19 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Sala główna, w której mieściła się scena główna była teraz okryta ciemnością. Skoro tak było, mogli być pewni, że nikogo nie było w środku. W końcu pomieszczenie ze sceną główną Teatru było pomieszczeniem bez okien. Przebywanie w nim dłuższy czas mogło przytłaczać, szczególnie jeżeli światło znad sceny oświetlało pokątnie sklepienie pokryte obfitą ilością żeber, zbiegających się w jednym punkcie, z którego uciekał łańcuch trzymający kryształowy żyrandol, teraz nędznie zwisający i nie zamierzający oświetlić mężczyznom drogi do celu. Dopiero po chwili, gdy Aleksander postanowił zbliżyć się do sceny, wejść na nią i po przysunięciu się do odsłoniętych teraz, ze względu na zdjęcie malowanego horyzontu, bebechów – odnalazł w całej plątaninie stelaży, lin, metalowych drążków i wszędobylskich drabin zagubiony włącznik światła elektrycznego (postęp!), który sprawił, że bardzo słabe, mleczne światło pokryło tylną część sceny, oświetlając niechcący niedomytą plamę. Pozostałość po Krystynie.
Obecnie kulisy wydawały się być pomieszczeniem ogromnym. Po obu stronach sceny znajdowały się kieszenie na rekwizyty, które obecnie zostały powynoszone gdzieś do jednego z wielu pomieszczeń, których wejście nie znajdowało się od strony sali, a korytarza. Zaraz za kieszeniami umieszczono z obydwóch stron zasłonięte kotarami korytarze, prowadzące do symetrycznie rozmieszczonych obecnie zamkniętych, wysokich i szerokich drzwi do garderoby, jak wcześniej nakreślono - od dwóch stron. Obecnie były one zamknięte, tak jak zresztą inne do niej przejścia. Co za tym szło – korytarz miedzy garderobami również pozostawał odcięty od wzroku i uwagi mężczyzn. Jak i pomieszczenia w których zwykle składowano akurat potrzebne kostiumy i charakteryzatorkę, która wyskakiwała wściekła na aktorów, którzy postanawiali rozmazać szminkę na szklance z wodą…
- Po co ja się produkuję, skoro mnie nie słuchasz… - stwierdził jakby smutno. – Mówiłem, że aktorki z lewej, aktorzy z prawej, Przybylski.
A po stwierdzeniu takim, rozejrzał się po pomieszczeniu trochę nerwowo. Przystanął w pobliżu Apolinarego, autentycznie myśląc nad zadanym przez niego pytaniem, już ignorując szaloną propozycję, jakoby to ktoś spuścił się na scenę na linie.
Co jeszcze, może na lianie jak w „Księdze Dżungli”? Nie, nie wchodziło to w grę, Wroński pokręcił więc głową z pełnym przekonaniem, zaprzeczając takiej możliwości.
- Mogło być tak, że ktoś wszedł na scenę od kulis, ale zniknął z niej już uciekając przez czwartą ścianę, a potem na korytarz…? – zastanowił się do mężczyzny. Zwiedzenie sali wydawało się niewiele wyjaśniać. Szczególnie, że wejście do garderoby pozostawało zablokowane… - Pomysł głupi, bo pewnie orkiestra by go zobaczyła… Sam nie wiem, Przybylski. Im więcej wiem, tym wydaje mi się, że bardziej błądzę.
Zaśmiał się, wyjątkowo rezolutnie jak na sytuację i warunki, w których plama krwi uśmiechała się do ich dwójki równie wesoło.
- Od kiedy cię poznałem, wszystko wydaje się paranoją. Jesteś z innego świata – wyznał, a potem urwał kontakt wzrokowy, znowu zmierzając ku włącznikowi światła, widocznie czując, że niczego się już nie dowiedzą. Przynajmniej nie tutaj i nie dziś. – Sam mogę któregoś raz spróbować się zapuścić do garderoby i może coś rzuci mi się w oczy…
Były to ostatnie słowa, a potem światło zgasło.
A po chwili obydwoje znaleźli się już za drzwiami, którymi jeszcze wczoraj Przybylski wyszedł z pomieszczenia, by w późniejszym czasie dopaść Wrońskiego. Stamtąd bezpośrednio mogli przejść korytarzem do klatki, w której na poziomie parteru mieściły się pomniejsze drzwi wyjściowe. W ten sposób łatwo mogli ulotnić się z Teatru Wielkiego, a potem przechodząc ku jezdni, stanąć na chodniku przy ul. Focha.
- Chyba już nigdy nie zobaczę mojej marynarki… – zasmucił się Wroński. Na pewno mówił o tej umazanej wymiotami, brzydkiej i powycieranej szmacie…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:20 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Zamrugał kilkakrotnie, jakby ten zabieg miał w jakikolwiek sposób wyostrzyć mu słuch.
- Wcześniej mówiłeś mi co innego, Wroński. - Próbował wybronić się z tej gafy, jedynym możliwym sposobem, żeby nie wyjść na takiego samego niedoczyściucha jak Aleksander. I tak ustawił się według wskazówek towarzysza, nadal niewiele pojmując, a co gorsze nie umiejąc nawet skomponować odpowiedniej ku temu myśli, która mogłaby posłużyć za jakiś punkt wyjściowy. Nie inaczej rozumował też Wroński, na którego pomysł, Apolinary pokręcił z rezygnacją głową. To też nie było dobre, tak jak wszystko inne.
Na wyznanie młodzieńca przewrócił oczami.
- Obrażasz mnie?- Burknął. Kątem oka spojrzał na brunatną, suchą już plamę po otwartym ciele Krystyny. Przypomniało mu się w jednej chwili jak pochylał się nadeń, widząc rozdartą suknię, poczerniałą z ilości krwi, wyciekającej tłustym strumieniem po jej żebrach, piersi i rękach. Z usta broczyła, choć nie z utonięcia padła. Nie mogła już łapać powietrza, nie było nawet sensu uciskać rany, która musiała być wielkości przynajmniej dziesięciu centymetrów. Pchnięcie było naprawdę czyste, z łatwością przecięło skórę, dalej rozrywając delikatne tkanki płuca. Uduszona była już w momencie wyciągnięcia ostrza. Ścięta z nóg na deskach leżała już martwa. Pociesznym było, iż nikt nie mógł obarczyć się za brak pomocy. Jedynym, który mógłby nieumyślnie zniweczyć mordercze plany był człowiek koordynujący światło…Gdyby Aleksandrowi podwinęła się noga, dorwano by mordercę. Czy mają go jednak winić za dobre wykonywanie swojej pracy? Obawiał się, iż mogliby.
- Zobaczymy… – Skwitował Apolinary, wychodząc z Sali przed Wrońskim. Kiedy ten zaczął mówić o marynarce, dziennikarz skrzywił się, mlasnąwszy niezadowolony, poddając po raz kolejny powagę towarzysza pod wątpliwość.
- Kupimy Ci nową, skoro tak Cię boli ten kawałek szmaty z cofką. Przecież ani modna, ani za ładna. Taka o…marynarka. Wiele jest takich. Zresztą nie pasowała Ci. Kolorem była bliższa blondynom i żeby tego było mało, to nie za przystojnym…
Wyszli z budynku Teatru już drugi raz w ciągu tych niewiele jak trzech godzin. Apolinary obrócił się, by z trudem dosięgnąć wzrokiem, skąpany w słońcu szczyt gmachu. Wyraził w myślach zdziwienie, iż dopiero teraz, w tych czasach, w tym roku i o tamtej godzinie, pierwszy raz na tak wielkiej i wygodnej do mordów przestrzeni ktoś zdecydował się pozbawić kogoś życia. Dziewczyna miała dobrą śmierć, jak na aktorkę. Na jej szczęście nie została otruta po nocy z żonatym kochankiem. To dopiero upadlająca śmierć dla młodej damy.
- Do domu stąd mam około półgodziny drogi tramwajem a godzinę pieszo…O jedzie!
Ruszyli żwawo w kierunku przystanku tramwajowego. Już będąc w środku Apolinary z zapałem zaczął rozpychać się łokciami, co jakiś czas powiedziawszy „przeprasza” dla zasady dobrego wychowania. Ostatecznie udało się dopchać do okna. Przyciągnął ku sobie Wrońskiego, by przypadkiem nie został zakleszczony pomiędzy kobietą z wielką paczką a mężczyzną, który wydawał się w życiu zażywać kąpieli tylko w dymie tytoniowym. Tramwaj ruszył. Kolejna stacja na Placu Zamkowym przy Nowym Zjeździe, dalej Mostem Kierbedzia. W tym czasie Apolinary trochę jak dziecko, przywarł czołem do szyby tramwaju, by oglądać żelazne ramy, lśniące na tle Wisły o wodzie pojaśniałej popołudniowym słońcem. Przystanek na Zygmuntowskiej był przedostatnim przed przesiadką na Targowej. Tam najnowszą linią, której ostatnia remiza znajdowała się na Krawęczyńskiej przejechali aż pod same ulice mieszkalne Pragi Północnej, w tym również szerokiej ulicy Zębkowskiej, której Nieporęcka była pierwszą, poważną odnogą.
- To tu, trzecia kamienica od prawej. –Poinformował sucho Wrońskiego, wskazując na trzeci budynek, stanu znośnego. Tylko drzwi zostały założone z dokładnością pijanego majstra, zresztą, tak jak w większości kamienic przy ulicy Zębkowskiej. Nie były to ulice budowane z myślą o klasie średnio zamożnej. Takowe na Pradze zostały postawione od Inżynierskiej na północnych-zachód planu miasta, jednakże wbrew zamiarów projektantów sprowadzali się tam ludzie różni, a nawet ci lepiej sytuowani, czego przykładem jest z pewnością pani Malinowska.
Zamek trzasnął, a Apolinary naparł na drzwi, by stanąć prawie twarzą w twarz z wdową Schlauzer. Przepuścił ją w drzwiach z przesadnie uprzejmym „dzień dobry”, które pozostało bez odpowiedzi. Stara wdowa łypnęła na Aleksandra ze swego rodzaju zniesmaczeniem, po czym wyszła, zarzuciwszy kapturek na głowę.
- Stara pruchwa…-Skomentował ją dziennikarz, kiedy oddaliła się znacząco, a oni wchodzili w chłód klatki schodowej. Ruszyli na piętro, mijając drobne okna dla lichej ozdoby przysłonięte zostały kotarkami o różnych barwach i wzorach. Na piętrze, głównymi drzwiami koloru pudrowego różu, wchodziło się do mieszkania Katarzyny Malinowskiej. I przy nich przystanęli mężczyźni. Apolinary wystukał pewną nietrudną do zapamiętania melodię. Drzwi się otworzyły a w nich stanęła smukła kobieta o okrągłej buzi, wysokich kościach policzkowych, które uchodziły za najładniejsze na całym osiedlu. W dodatku włosy, koloru pomiędzy najszlachetniejszą miedzią a brązem. Spojrzenie ciemnych węgielków było znudzone, wręcz napastujące i świdrujące, całkiem nieprzyjemne po dłuższej chwili wpatrywania, choć sama dziewczyna była naprawdę cudna.
- To amant Polciu?- Zapytała bezbarwnie, przykładając papierosa do odmalowanych warg.
- Jaki amant, Kasieńsko…Wychodzisz?
Przepchał się obok niej, ciągnąc Wrońskiego za ramię.
- Tak, wychodzę. W piekarniku masz obiad. Katarzyna… –Uścisnęła mocno dłoń Wrońskiego, zaciągając się przy tym papierosem ze świstem. Nie spuszczała z niego oka, starając się jakby promieniami X, wgłębić się w tego prostego człowieka. Najwidoczniej nie znalazłszy nic, a może znalazłszy właśnie wiele – nigdy nie wiadomo, co też tej kobiecie chodzi po głowie, wcisnęła na głowę kapelusik i wyszła, z głośnym trzaśnięciem.
- Ona tak zawsze. Nie przejmuj się. Zapraszam, witam we włościach Kasieńki i Apolinarego.
Korytarz z kwiecistą tapetą prowadził do saloniku, przestrzennego i jasnego, wypełnionego różem, zielenią oceaniczną i miętą. Pachniało damskimi perfumami, a w porze już obiadu pieczenia w sosie z czosnku i przypraw orientalnych. Na środku pomieszczenia, będącego zarówno salonem i jadalnią znajdowała się sofa, na którym wylegiwał się wielki pers –Napoleon. Meblom brakowało jednolitego stylu, mieszając współczesną geometryczność, z klasycystycznym porządkiem francuskim. Kominek natomiast miał w sobie coś z baroku, choć było to słabe naśladownictwo. Gdzie było to możliwe Kasieńka ustawiała wazony z różami, zwykle na ręcznie robionych serwetach o tęczowych barwach i wymyślnych wzorach, wynikających mniej z pomysłu, jak braku wprawy. Na ścianach wymalowano kwiaty, bądź rajskie ptaki, pędzla przyjaciela Katarzyny. Całości dopełniał żyrandol, kupiony na targu staroci w Pradze, który według opowieści sprzedającego chodził spać wraz z Habsburgami. Pomieszczenie dla nieprzyzwyczajonych całym tym kobiecym przepychem mogło doprowadzić do zawrotów głowy. Męskim pierwiastek (nie licząc obecności Apolinarego) był wielki portret oficera w mundurze francuskim, datowanym na rok 1806. Był to dziadek Malinowskiej, wtedy nazywał się jakoś inaczej, ale Apolinary nigdy nie umiał zapamiętać. Kontrast pomiędzy powagą żołnierza a przesadnością w dekoracji wnętrza była komiczna. Kasieńka zawsze z przekonaniem powtarzała, iż gdyby jej dziadkowi przeszkadzał ten róż, to by ją w nocy nawiedzał, a tak sypia spokojnie. Ona jak i on.
Po drugiej stronie korytarza, naprzeciw salonu znajdowała się łazienka, do której Apolinary wysłał Wrońskiego, żeby przed obiadem umył ręce. Łazienka była już znośniejsza w kolorystyce, choć laminowane plakaty nagich kobiet w kąpieli, również z ręki przyjaciela artysty, pozostawiały pewien moralny niesmak. Niewielkie lustro nad umywalką było w pierwszej kolejności tacką na japoński zestaw do herbaty, stąd orientalne malunki na jego powierzchni…Cały dom wypełniony był podobnymi smaczkami, a do odpowiedniej interpretacji awangardowego klimatu, należało się wyzbyć ludzkiej skłonności do, jak nazywała to Katarzyna: „pierwszorzutoctwa.”
- Czego się napijesz?- Zawołał do Aleksandra dziennikarz z kuchni. - Kawy, herbaty, wina…a może jak do obiadu, to zaproponuję Ci koniaczek?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:20 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Rzadko lądował na Pradze. Praktycznie jedyne co kojarzyło mu się z nią to Bazylika na Kawęczyńskiej, której klasyczny front porównywano do tego będącego frontem Teatru Wielkiego. Co prawda nic więcej nie łączyło tych dwóch budowli, poza charakterystycznym portykiem i frontonem, który przewijał się w tak wielu budynkach, szczególnie tych o charakterze sakralnym, że czynił je niczym nadzwyczajnym. Wroński myśląc o tym, aż przypominał sobie pocztówki od rodziny z Wilna i niemalże siostrzany budynek tamtejszej Archikatedry. Widocznie Architekci ukochali sobie te sztampowe bazyliki i pewną powtarzalność, często bojąc się nowatorskich, znacznie bardziej prostych w przekazie form, widocznie nie zauważając, że to co czerpało ze starożytności zdążyło już się ludziom znudzić.
Poniekąd kojarzył Pragę jeszcze z Nowym Portem Praskim. Ten nie był już nowy, ale Wroński znał wielu pracowników przy nim, między innymi brata męża jednej z jego sióstr. Relacja ta wydawała się pozornie skomplikowana, jednak rodzina była dla Wrońskich jakąś bardzo ważną wartością. Przynajmniej dla innych Wrońskich, nie dla Aleksandra, który po tylu latach mieszkania na ojcowiźnie, miał już szczerze po dziurki w nosie ich obecności. Dobrze, kochał matkę, jednak ojciec czasami trochę za mocno angażował się w życie dorosłego już syna, który przecież przynosił do domu nieliche jak na ich standardy pieniądze i wcale nie miał powodów do czucia się gorszym mężczyzną w ich domostwie.
Może dlatego, że ojciec bał się, że Aleksander pracując wśród artystów sam stanie się ekscentryczny. Jego obawy jednak były zupełnie bezzasadne, patrząc na to jak prosty przy Apolinarym wydawał się Wroński.
Trzecim puntem, który kojarzył chyba każdy, a który mieścił się w granicach Pragi był oczywiście Bazar Różyckiego, który zresztą znajdował się bardzo blisko, na wyciągnięcie wręcz ręki. Aleksander jednak wolał tam ręki nie wyciągać, dobrze wiedząc w jakie towarzystwo łatwo było tam wpaść. I to dosłownie wpaść, niczym ta śliwka w kompot, bo odwrotu już nie było.
Coś pewnie słyszał jeszcze o praskich fabrykach drutu czy innego kadzidła, ale wbrew temu, czego oczekiwał po nim ojciec - nigdy nie miał zamiaru zostawać pracownikiem fabryk. Po co kontynuować beznadziejny los rodziny, skoro można było porzucić go na rzecz czegoś chociaż trochę lepszego? Szczególnie, że gorąca atmosfera ruchów robotniczych paliła go nawet wtedy, kiedy nie był ich częścią...
- Dlaczego akurat tutaj, to niezbyt ciekawa okolica... - mruknął do niego Wroński, wyraźnie oczekując wyjaśnień. Nie żeby buntował się jakkolwiek dziennikarzowi, po prostu wyraził niepokój związany z bliskością rzeczonego wcześniej bazaru. Wrońskiemu kojarzył się on z wizją wybitych okien. Dobrze, że Apolinary mieszkał na poddaszu, może tam zapijaczone mordy nie potrafiły dorzucić…
Aleksander, znowu przypominając wiernego kundla, podążał za swoim towarzyszem, nawet wobec wizji, że ten mógł po prostu prowadzić go do samej jamy smoka. Możliwość taka była trochę absurdalna, zważywszy na to, że do kamienicy nie zmieściłby się w końcu żaden poważnej wielkości smok, bo zaklinowałby się w wąskim korytarzu…
Wroński skłonił głowę ku starej raszpli, którą tak nieprzychylnie skomentował Przybylski, a po kilku chwilach byli już przed drzwiami jego rzeczonego mieszkania. Rozglądający się po klatce z zaciekawieniem, spojrzał ku drzwiom dopiero w momencie gdy te się otworzyły, a ich oczom ukazała się niezwykle urocza istota, jaką była Kasieńka. Nawet jej pozornie odrzucające spojrzenie nie było w stanie sprawić, że Aleksander poczułby się mniej onieśmielony.
Dopiero pociągnięty przez Apolinaego do środka, nieco odzyskał rezon i postanowił uścisnąć dłoń Kasi, mówiąc tylko grzecznie:
- Aleksander Wroński – a za krótki moment – już pożegnał się z widokiem który dopiero przed chwilą poznał. Chwilę jeszcze wpatrywał się w zatrzaśnięte drzwi.
Nie pytał jednak Przybylskiego czy była to jego narzeczona. Po ironicznym, jak to odczytał Aleksander, stwierdzeniu o amancie, spodziewał się, że byli tylko współlokatorami. W końcu jakkolwiek by nie rozszyfrować znaczenia tego słowa – Aleksander nie pasował do żadnego znaczenia.
A wnętrze sprawiło, że gość po raz kolejny poczuł się mniej komfortowo i pewnie – w końcu barwy i kształty jakie go otaczały były dla niego praktycznie zupełnie nowe. Ilość świeżych kwiatów, do tego bukiet przeróżnych zapachów… To wszystko rozbudzało nieprzyzwyczajone do tego zmysły Wrońskiego, który po chwili durnego wpatrywania się w kota wzrokiem wyjątkowo pustym i jakby wyłączonym na chwilę, by pozwolić działać słuchowi.
Wcale nie takie głuche uszy Aleksandra usłyszały, że ma umyć ręce. Co też zrobił, wędrując jak statek widmo ku pomieszczeniu, w którym po raz kolejny mógł odczuć awangardę. Zdecydowanie nic nie było na swoim miejscu. Lustro było brzydkie, bowiem pokazywało niekochaną twarz Aleksandra, to oczywiste – ale malunki tych kobiet… Wroński w trakcie wycierania dłoni aż przystanął na moment, przyglądając się obrazkom i stwierdzając, zupełnie niezdrożnie, że kobiety dostały od Boga piękniejsze ciała niż mężczyźni. Myślał jeszcze co by było, gdyby urodził się córką, nie synem...
Jednak z durnych przemyśleń wytrącił go głos Apolinarego, widocznie znowu próbującego go upić.
- Ja piję to co ty – odpowiedział donośnie, odkładając ręczniczek do rąk na odpowiednie miejsce w sposób dość niedbały. Potem przekroczył próg toalety, ostrożnie zamykając za sobą drzwi, jakby bojąc się, że czegokolwiek tu nie dotknie, to zaraz się rozpadnie.
Powędrował z powrotem do salonu i stanął w nim po raz kolejny jakby nieco omotany jego przepychem. Patrzył teraz na obraz mundurowego, jakby mierząc się z nim spojrzeniami. Poszukiwał w nim podobieństw do gospodarza lub pani gospodarz, wielkiej nieobecnej. W pierwszym wypadku bardzo nieskutecznie…
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:20 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

[justify] Gdy Aleksander poszedł zwiedzić łazienkę w celach higienicznych, Apolinary krzątał się w kuchni. Wyciągnął, jeszcze ciepłą – na szczęście, pieczeń wołową polaną rudym, gęstym sosem o aromacie łączącym tradycyjne znajome przyprawy jak i odrobinę kasiowej fantazji. Pokroił po dwa plastry, przyrumienił ziemniaki z masłem, by nabrały nie tylko chrupkości, ale i przyjemniejszej jemu konsystencji. Do tego surówka, skromna, bo skromna, gdyż ani Apolinary, ani Kasieńka nie przepadali za zieleniną z tej racji wyłącznie sałata ze śmietaną. Wyciągnął nawet srebrną, tę ładniejszą niż codzienna, zastawę i talerze ze złotymi brzeszkami oraz kwiatowym deseniem. Wymyślił nawet kompozycję, aby domowe dzieło Kasi (i jegoż po części) wyglądało pociągająco.
- Czyli koniak! – Ucieszył się Przybylski, stawiając na stole dwa kieliszki na drobnych nóżkach. Poczęstował gościa porcją, kładąc z pełnym uświęceniem talerz na stół. Podszedł do kredensu przy stoliczku z gramofonem, z którego wyciągnął jakiś już lekko nadpity trunek, na który, po minie można było zgadywać, bardzo miał ochotę. Miodowy koniak napełnił szklankę Wrońskiego.
- Dostałem dwie butelki od brat jak wrócił z praktyk we Francji. Powąchaj, musisz się zaciągnąć…sprawdź kolor do słońca, prawda, że się cudnie mieni? Pierwszy łyk nie zachwyca, ale późnij, jak przyzwyczaisz podniebienie, wchodzi doskonale. Żeby tego było mało najlepiej go pić przy ciężkich posiłkach.
Mięso rozpłynęło się pod nożem. Apolinary patrzył raz po raz na Aleksandra, czy mu smakuje.
- Nie będziemy tutaj rozprawiać o sprawie. Nie, nie, tu się nie da myśleć, ale to pewnie już poczułeś. Kasieńka ma dosyć specyficzny gust. Kontrastuje z jej osobowością, ale w niej wiele rzeczy kontrastuje. Jak to z kobietą… –Zaśmiał się Apolinary, nakładając drobno na widelec. - Jest córką oficera. Znamy się od dawna, jeszcze za berbecia. Nasi rodzice poznali się nad morzem. Później jakoś się trafiło, że zamieszkaliśmy razem. Mamy swoje życia, nie wchodzimy sobie w drogę. Zresztą, Kasieńka bywa, że do południa śpi a po południu wychodzi i wraca późną nocą. Zadaje się z jakimiś swoimi artystami albo jeździ do narzeczonych. – Opowiadał Przybylski, jakby posiadanie narzeczonych w ilościach większych niż jeden było całkiem normalne. Kasieńka jednak nie była rozpustnicą. O nie! Biada temu kto tak pomyśli. Katarzyna po prostu miała talent do zdobywania mężczyzn, a gdy ten wyznawał jej miłość, łączyła się z nim na niewiele jak parę miesięcy, by zostawić straceńca na lodzie ze złamanym sercem. Pytana o tę surowość i samolubność w dzieleniu uczuć, zwykła wzruszać ramionami. Apolinary od zawsze podejrzewał, iż zachowanie panny Malinowskiej miało w sobie coś z zemsty, którą karmiła się, dogłębnie zraniona przez rozwód rodziców. Oczywiście do rozwodu doszło z winy ojca oficera, który podobno po Wielkiej Wojnie musiał wykarmić nową dwójkę. Przybylski nigdy nie zrozumie tego postępowania, zwłaszcza, iż dla swojego ojca zawsze pozostawała numerem jeden, czego dowodem jest mieszkanie i samochód, który podobno ma, choć nigdy nie używa.
Po obiedzie nadszedł czas na deser. Galaretkę z owocami jednak zjeść mogli już w pokoju Apolinarego. Aby przejść na poddasze musieli wyjść z mieszkania Malinowskiej, wspiąć się na górę, aby ich oczom ukazały się niewielkie drzwiczki, bardziej pokojowe niż główne. Apolinary otworzył drzwi małym kluczykiem i zaprosił do swojej pieczary Wrońskiego. Poddasze było szerokie, choć o niskim, niemal klaustrofobicznym suficie. Jedno, szerokie, rozetowe okno, naprzeciw którego ustawiono stoli z maszyną do pisania i jednym krzesłem. W pokoju Apolinarego pierwszym co świadczyło o jego zawodzie był zapach – druku i papieru, nadający niemal bibliotecznego klimatu. Dookoła walały się gazety. Niektóre luźno rzucone, niedbale bez pomysłu, a niektóre poskładane, związane lnianą nitką i podpisane. Na ścianach poprzyklejano artykuły, zdjęcia, głównie polityków lub zagranicznych gwiazd filmowych. Francuskie nagłówki, pisane różnym czcionkami lub plakaty filmowe ze skazami drukarniczymi, zdobyte dziennikarską nachalnością. Stara szafa, komoda i półka wypełniona książkami. Proza mieszała się z poezją i literaturą naukową, wielkościami, grubościami i nazwiskami. Były też książki zagraniczne, nieoddane nigdy bratu po braterskiej pożyczce. Łóżko zajmowało większa powierzchnię poddasza, lecz wyglądało i było wygodne. Podłoga skrzypiała. Światło dnia padło kurzową woalom na zaścieloną papierem przestrzeń.
Apolinary postawił deser na swoim biurku, zaczynając rozgarniać wszelkie niepotrzebne na ten moment papiery. Wyciągnął zmarniałe artykuły o morderstwie z kieszeni płaszcza, rzucając go na łóżko. Z wewnętrznej części marynarki wyjął notatnik, kładąc go wraz z piórem przy maszynie. Następnie ściągnął ją, później kołnierzyk, na początek ignorując obecność Wrońskiego, dając mu się rozejrzeć. Rozpiął dwa guziki koszuli przy szyi i westchnął.
- Najpierw musimy zsumować wszystko, czego do tej pory się dowiedzieliśmy… –Nerwowo szukał pustej kartki, a kiedy ją znalazł, otworzył zatyczkę pióra. - Najpierw było…słowo…Krystyna…ofiara… – Zapisywał.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:21 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Oczywiście gościnność Apolinarego była dla niego nieco przytłaczająca. Zaufanie jakim odważył się darzyć Wrońskiego było wręcz onieśmielające, co Aleksander przyznał sobie w głowie wiele razy, zastanawiając się nad źródłem takiego zachowania, wisząc kilka chwil nad obiadem, który oczywiście mu smakował. W przeciwieństwie do Przybylskiego i Malinowskiej – w domu Wrońskich zwykle jadało się niewiele mięsa, ze zwykłej oszczędności.
Nie była to jednak historia domu Wrońskich, a na chwilę obecną – relacji Apolinarego z Aleksandrem, która z grożenia bardzo gładko przeszła do wspólnego spożywania. Spożywania napojów wszelakich i pokarmów równie zróżnicowanych. Wroński spodziewał się w tym wszystkim, że Apolinary musiał być osobą samotną. Tak, może i mieszkał on z kobietą, może i mieli jakąś relację, jednak tak jak stwierdził on wcześniej – nie wchodzili sobie w drogę. Przybylski sam przyszedł na spektakl, a potem od razu zaufał pierwszemu poznanemu technikowi teatralnemu.
W trakcie obiadu Wroński odważył się spytać gospodarza czym zajmuje się jego brat, pochwalić gotowanie Katarzyny i zaoferował, że może pozmywać, byle tylko chociaż trochę odwdzięczyć się za przytłaczającą uprzejmość. Koniak jednak... Cóż, widocznie nie był dla niego. Chociaż nie przyznał tego głośno, miał ochotę splunąć nim przez ramię. Nie dopił więc, podsuwając mężczyźnie trochę resztki, by się nie zmarnowało, tłumacząc to „słabą głową”. Jaaaasne, paskudztwo.
Ach, to plebejskie podniebienie!
Udanie się do kwater mężczyzny przyjął z ochotą, a gdy już się tam znaleźli, właściwie zastanawiał się czy to jak wyobrażał sobie pokój Apolinarego pokryło się z tym, jak ten wyglądał w efekcie. W głowie przyznał sobie, że faktycznie – było tu od groma papierów.
Przystanąwszy w pobliżu półki z książkami i obserwując literaturę na niej zawartą, już zaczął jeść to, co teraz miał na talerzu. Wiecznie niedożywiony.
- Od czego chciałbyś zacząć? – zapytał między kęsami, jednak nie zerkając na chwilę obecną na towarzysza, a na jego zbiory, widocznie w życiu na ogół nie widząc dużej ilości książek. Obecnie wyrobił sobie normę obserwacji woluminów na dobre kilka miesięcy. Nie dotknął ich jednak, bo się bał.
- Mogę usiąść na łóżku? – zapytał Apolinarego, a jeżeli dostał zgodę, właśnie tam zajął miejsce.
Trzymając talerz na jednym kolanie, pomknął spojrzeniem po piórze trzymanym w dłoni, potem po samej dłoni i dopiero na twarz Przybylskiego, łącząc jego słowa z ruchem warg. Z których bezdźwięcznie czytać by nie umiał, ale w końcu w tym wypadku nie musiał.
- Masz gdzieś te rzeczy co wczoraj ci dyktowałem? – spytał Wroński, wyraźnie porzucając już na starcie pomysł siedzenia grzecznie na miękkim łóżku. Wstał, odłożył już wyczyszczony z jedzenia talerzyk obok tego Przybylskiego i przystanął nad nim jak kat. Wiedział, że to pewnie niekomfortowy układ, ale chciał widocznie widzieć co pisze jego partner w śledztwie.
Jak to dumnie brzmiało. I trochę śmiesznie.
- Bo ja dużo więcej nie powiem o ofierze co wczoraj... Chyba, że chcesz to wszystko bardziej klarownie... Mogę ci podyktować, żebyś już nie szukał, mogę? – powiedział nieśmiało, widocznie nie chcąc nagle sprowadzać Apolinarego do roli skryby. Za pozwoleniem oparł jedną dłoń na oparciu krzesła zajętego przez mężczyznę i wzrokiem śledził zapisywane przez niego literki. – No to Krystyna von Braun, od trzech miesięcy grała na deskach Teatru Wielkiego. Grała w spektaklu „Halka”, gdzie śpiewała w chórkach i grała rolę wieśniaczki, jednej z druhen. Potem zagrała jeszcze tylko raz w nowym spektaklu – tym razem Żonę Marię. Wcześniej przez trzy lata grała w teatrze „Ateneum”, pełniąc głównie rolę tancerki. Półsierota, ojciec Niemiec, matka podobno Polka, jednak nie żyje. Dziewczyna lubiła otaczać się ludźmi z różnych, ale raczej wyższych sfer, między innymi: panią Gałecką, żoną radnego miasta Warszawy, Ignacego Gałeckiego, Mecenasem Waryńskim – mężczyzną wykładającym bardzo chętnie pieniądze na rozwój teatru, jak i samym dyrektorem – Juliuszem Osterwą, który darzył ją ogromną sympatią.
Mężczyzna podsumował chyba dość krótko to, co wcześniej przekazywał Przybylskiemu. Starał się mówić logicznie i zrozumiale, chociaż nie nazbyt rozwlekle, pozwalając mężczyźnie wypisywać z tego co tylko chciał.
- Lubiła się bawić, szczególnie z towarzystwem muzyków, bardzo często gadała z Madeyskim, jednak nie była przesadnie lubiana. Miała jakiś konflikt z Karolem Dumiczem i ostatnio podobno każdemu działała na nerwy. Kobiety taki bywają, wiem bo mam trzy siostry, ale bywają takie dni w miesiącu, gdy są wyjątkowo uciążliwe... – parsknął, pozwalając sobie na dygresję. – Dodatkowo była marudna pod względem kostiumów, krzyczała na każdego kto palił w jej towarzystwie, w tym głównie na Kazimierza grającego Pankracego, bo ten robił to wręcz z patologiczną częstością... Nie brzmi to jak typowa rozpuszczona odrobiną sławy gwiazda sceny?
Wroński pozwalał sobie na drobną poufałość, odzywając się w taki sposób do Apolinarego, jednak wiedział, że ten też pozwalał sobie przy nim na niezwykle intensywne potoki myśli. Byłby strasznym hipokrytą, nie pozwalając na to Aleksandrowi. Szczególnie, że jego proste rozumowanie czasami mogło odkrywać przed dziennikarzem informacje tak oczywiste, że zwykle ignorowane. A może przydatne?
- Co do jej śmierci – bo w efekcie doczekała się jej, to miała miejsce 12 kwietnia roku 1932. Godzina? Koło 18:20, bo o 18:00 się wszystko zaczynało, a to jedna z pierwszych scen. Na scenie Henryk, Żona i w tle ustawiona dziewica. Potem to wiesz jak było, bo ty nawet widziałeś więcej niż ja. W momencie gaszenia świateł, kiedy one stanowią już mgłę – ktoś lub coś wbija jej ostrze prosto w płuca. Umiera na miejscu, bo rana zadana z doskonałą precyzją. Mogła jeszcze się udławić krwią na koniec. Nie wiadomo jak napastnik ją dopadł, nie wiadomo też jak potem stamtąd umknął. Wiadomo jednak co działo się po zdarzeniu. Była krótka chwila całkowitej ciemności, a potem od razu całkowita jasność i krzyki. Dla mnie jednak najdziwniejsze wydaje się to, że tu tak szybko pojawili się policjanci. Dobrze, często kręcą się po placu Teatralnym, ale wiesz sam Przybylski jak skomplikowane są korytarze Teatru Wielkiego. Szczególnie w tym chaosie wszystkich uciekających widzów. I pewnie uciekającego wśród nich napastnika. Chyba, że napastnik był jednym z członków spektaklu zza kulis… Ale gdzie tu motyw? Nikt nie zabija kobiety za gwiazdorzenie.
Znowu się zamyślił. Policjanci ci nie byli tu dla rozrywki - byli umundurowani. Dodatkowo wyjątkowo na czas. Co jeżeli byli tu wezwani w innej sprawie albo w tej sprawie, ale przez kogoś kto chciał jej zapobiec?
Spojrzał raz ostatni przez ramię Przybylskiego, a potem na jego twarz, widocznie chcąc wyczuć czy ten ma już jakieś kłębiące się w głowie teorie. Dla Aleksandra było to jedno wielkie podsumowanie osoby Krystyny.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:22 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Podczas obiadu to Apolinary mówił więcej, odpowiadając na pytania Aleksandra. Mówił o swoim bracie, iż jest jednym z trzech asesorów w Warszawie, nosząc teczkę samemu Kazimierzowi Rudnickiemu, którego młodszy Przybylski osobiście nie cierpiał, lecz nie wspomniał o tym głośno. Dariusz skończył studia w Warszawie, a dzięki kontaktom ojca mógł dostać się na aplikacje w Paryżu, skąd oczywiście przywiózł koniak. Nie rozdrabniał się o swojej relacji z bratem, która jest jednostronną relacją. Dariusz zwykle naciskał na spotkania, wyjścia i rozmowy, a nawet na wspólne wakacje z rodziną, lecz Apolinary na jakikolwiek sposób starał się od niego odsunąć. Wydawało mu się, że w ten sposób starszy brat stara się zrekompensować przykrości i pogłębiany latami przez rodziców konflikt między nimi. Jak do tej pory nieudolnie…Podziękował za Kasię i z niechęcią odniósł się do pomysłu pozmywania talerzy. Skwitował to machnięciem ręką, podkreślając, iż gość nie powinien w żadnym wypadku dotykać brudnych naczyń.
W pokoju Przybylskiego od początku praca wrzała. Wyćwiczona pisaniem dłoń, sunęła po kartce, zapełniając ją granatowym atramentem bez najmniejszego kleksa. Nie była to zasługa samego pióra, w które swego czasu Apolinary zainwestował, lecz umiejętności notowania owym piórem w sytuacjach często ciężki, co za tym szło doświadczenie w użytkowaniu. Pisał więc dalej, obszerniej, prawie słowo za słowem, wchłonięty w głos i słowa Aleksandra, który z niemal profesjonalną elokwencją wyłożył i rozłożył Krystynę. Tylko raz uniósł kącik wąskich ust ku górze na wspomnienie kobiecej natury. Potrafił sobie jednak wyobrazić, iż artystki w szczególny sposób potrafią oddziaływać na nerwy, tak jak na zmysły. Po wszystkim dmuchnął na papier, aby tusz szybciej wysechł.
- Pomówimy jeszcze o tym. Dobrze, że to podkreśliłeś. - Skomentował, dopisując te uwagi na boku, by w dalszej dyskusji znów je poruszyć. Następnie wstał, rozejrzał się po pokoju, by podejść do ściany nad łóżkiem. Zaczął zdzierać z niej inne artykuły i fotografie, by na pineskach przypiąć stronnicę z informacjami o Krystynie. Powrócił na stanowisko pisarskie i ciągnął:
–To mamy już załatwione, doskonale. Teraz miałem się z Tobą podzielić dokładnie informacjami od Żłobińskiej oraz moimi przemyśleniami na ten temat. Jestem ciekawy co Ty masz mi do powiedzenia. Nie wierzę, że to powiem, ale chyba naprawdę ta sprawa Cię pochłonęła, co więcej…nadajesz się do jej rozwiązania. – Po tych słowach uśmiechnął się, jakby zawstydzony, patrząc przez rozetę na ścianę budynku przed nimi. - Ale dobrze…To chyba ten koniak! – Dodał już chłodniejszym tonem, biorąc nową kartkę. Sięgnął po swój notatnik, gdzie spisał rozmowę z Żłobińską. Na samą myśl o tej kobiecie, przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Chciał już mieć to za sobą.
- Powiedziała, iż każda osoba w teatrze jest wyszkolona, doświadczona i miała staże również w innych teatrach. Co nie jest wcale dziwne, ale zakładając jakiś motyw zemsty, dawnym porachunków, cokolwiek, ktoś już mógł znać Krystynę z działalności w ”Ateneum”. I mogła już wtedy jej, czy jemu się nie podobać. Pewnie i takich osób jest całkiem sporo, ale trzeba mieć jakąś furtkę. – Mówił powoli, starając się nadążyć własną dłonią za myślami. Dopisywał do każdego z punktów pomysł, bądź wskazówkę wymyśloną przez siebie, jak i Wrońskiego. –Dalej, sprawa legitymacji. Czy jest ona imienna? Jeżeli tak, z pewnością angażowały się w to osoby z wewnątrz, z obsługi, jeżeli ni, równie dobrze legitymacja mogła zostać ukradziona, a później porzucona, niby rzecz zgubiona. Nie jestem jednak pewien, iż morderca miał czas i chęci na okradanie z takich legitymacji. Pewniejszym jest, iż już został wpuszczony z kimś. – Apolinary nie wyobrażał sobie, aby bezpośrednim mordercą był ktoś z teatru. Poziom z jakim wykonano cięcie, jak już wiele razy w rozmowie padło, był zbyt wysoki, by przypasowywać go nawet do zręczniejszych z aktorów. Musiał to uczynić ktoś z zabijaniem oswojony.
- Później zapytałem jak wygląda sprawa z sympatykami aktorów, czy są wpuszczani i tak, są wpuszczani a przebieg spotkań jest w pewien sposób kontrolowany i tylko na życzenie aktora. Kiedy to mówiła pomyślałem, iż…morderca, osoba, która planowała zamach, musiała cywilnie przejść korytarzami od sceny do garderoby lub od korytarza bocznego do garderoby. Nawet jeżeli miała zostać przez kogoś wpuszczona, musiała znać układ przejść i ewentualne przeszkody. –Urwał, biorąc główkę pióra pomiędzy wargi. Złapawszy się na tym, wyciągnął z biurka paczkę papierosów. Wcisnął w usta jednego, przesunął paczkę po blacie do Aleksandra, samemu zapalając. Wyciągnął się jeszcze nad burkiem, aby uchylić dwa okienka, z przyczyn wiadomych.
- W razie wypadku lub niepowodzenia to chyba normalne. Musiała wiedzieć gdzie uciekać. Co za tym idzie, Krystyna, inni aktorzy i obsługa musiała już tego człowieka widzieć. Ale skoro na deskach Teatru Wielkiego grała jedynie w Halce, to oznacza, iż w tamtym czasie planowano morderstwo. To wydaje się absurdalne, być może, ale jeżeli zbrodnie nie są absurdalne, to czym są…?- Pozwolił sobie na tę krótką filozoficzną refleksję.
- A teraz moje ulubione – dyrektor. Dyrektora nie było w Teatrze ani wtedy, ani dzisiaj i pewnie go jeszcze długo nie będzie. W tej sprawie rzeczniczka mnie okłamała, a skoro okłamała, to oznacza, że coś jest do ukrycia. Niekompetencja czy spisek? Należy zakładać, że to drugie. - Wydmuchał dym kontynuując: – Według Harpii, pan dyrektor Juliusz Osterwa, ależ ten człowiek ma historię sukcesu i pewnie po takim czasie mnóstwo łoju za uszami, dowiedziawszy się o morderstwie był w interesach. Wieczorem, całkiem późnym. Nie wiemy czy były to interesy związane ze stanowiskiem, czy też prywatne, ale załatwiał coś, choć nie zwykł tego robić podczas spektakli swojej ulubienicy. Jak to się mówi? Nasz główny podejrzany… – Zaśmiał się do siebie Apolinary. - Musimy się dowiedzieć gdzie o tej porze był Osterwa. Żłobińska pewnie sama nie wiedziała. To nie jest osoba, która powinna wiedzieć, by nikomu nie powiedziała. Cóż, jego sprawa zostanie niewyjaśniona, póki nie znajdziemy wyrwy w murze.
Zaczął rozciągać swój obolały już nadgarstek.
- Nadal chodzi mi po głowie to pragnienie, aby dorwać się do towarzystwa panny Krystyny. Jutro należy się skontaktować z inspicjentem i z Grodzkim. Muszę też wiedzieć, gdzie kolacje jada Dumicz. Zjemy razem z nim. Najwyżej zepsujemy mu wieczór. Jestem dziennikarzem…psucie ludziom humoru to moja scpecjalność!
Pochwycił w końcu galaretkę i zaczął ją pałaszować, pomiędzy papierosem, dojrzawszy, iż Wroński dawno już ją skończył. Zaczął zastanawiać się nad sylwetkami morderców. Jeżeli już wcześniej pojawiały się plany pozbycia się dziewczyny, a tu należałoby przyznać Aleksandrowi rację, iż gwiazdorzenie nie jest wystarczającym wytłumaczeniem do tak złożonego mordu, więc ...kto? I dlaczego? A co jeżeli Krystyna została jedynie narzędziem zastraszenia, ostrzeżeniem, a nie ofiarą docelową. To zagadnienie zostało już podniesione, a wśród tylu niejasności i wręcz błachości osoby Krytyny von Braun, ta hipoteza, powoli stawał się gruntem pod nową, nieznośnie logiczną teori. Oczywiście, jak w kryminałach bywa i to całkiem dobrych, nie ułatwiało to sprawy a wręcz komlikowało, gdyż ani Aleksander, ani Apolinary nie mieli dojścia do ludzi i informacji, którymi mogliby tak rozporządzać jak w przypadku aktorskiej kariery zabitej. Chyba że Przybylski sięgnąłby po pomoc innych, starszych Przybylskich...A tego chciał uniknąć. Nie wiedział wtedy, czy był wystarczająco zdeterminowany, by korzyć się przed ludźmi mu szczególnie niechętnymi, ale wiedział jedno - musiał zrobić wszystko dla swojej kariery, jeżeli nie chciał na zawsz pozostać nieudacznikiem.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:22 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Nietrudno było zauważyć, że w pomieszczeniu nie dbano o porządek. Wroński obserwował z przerażeniem niemalże rozrzucane papiery i przypinanie kartek do ścian na pineski. Może sam nie był demonem porządku, jednak w pomieszczeniach jego domu, a raczej w pomieszczaniu, które po wyprowadzce ostatniej z sióstr pozostało już pokojem tylko jego – nawet nie można było zrobić chlewu. Po pierwsze – Aleksander nie miał aż tylu rzeczy, po drugie nie miał aż takiej przestrzeni. No i nie był tak chaotyczny jak Apolinary.
Aleksander przyjął z lekkim uśmiechem pochlebstwa, jakimi poczęstował go Przybylski, widocznie nie wiedząc co na nie odpowiedzieć. Czy nadawał się? Na pewno wielu nadawało się bardziej. Powiedział więc tylko krótko:
- Bo autentycznie chcę wiedzieć co zaszło.
I było to prawdą, chociaż też z rodzaju tych naiwnych. Wielu chciało wiedzieć, świadczyły o tym nagłówki gazet i ogólna ludzka natura, która nakazywała kochać skandale i kryminał. Aleksander był różny pod jednym względem – jego ta sprawa dotknęła osobiście. Żywił uczucia do Krystyny, teraz co prawda powoli rozumiał, że nie były one najrozsądniejsze i podbudowane jedynie fizyczną fascynacją niezbyt interesującą osobowościowo osobą.
Przeszli jednak gładko do kolejnych analiz, co za tym szło – Wroński znowu nachylił się nad Przybylskim, stając trochę niechlujnie, ale wygodniej niż wcześniej. Myślał nad jego słowami, chociaż właściwie często nie wiedział co do nich dodać.
- Nie wiem… - zastanowił się głośno, widocznie dając ustami upust parze, jaka kłębiła się pod jego czarnym czerepem w skutek intensywnej burzy mózgów. – Mówiliśmy, że Krystyna była… Marudą, tak to roboczo nazwijmy. Marudziła, że w Ateneum nie mogła dostać większej roli. Czemu? Czemu, skoro grała dobrze, sam zresztą widziałeś…? Umiała śpiewać, tańczyć i grać. Coś musiało w niej być, i to musiało być coś osobistego. Może warto byłoby zwrócić się do jej dawnego teatru.
Zasugerował, a wręcz już zaproponował Apolinaremu, by ten zainteresował się teatrem na Powiślu bliżej. Wroński nie miał tam znajomości, ale jego zdaniem ktoś taki jak dziennikarz miał większą szansę znać nawet przelotnie kogoś stamtąd. I możliwe, że większość konkurencyjnych mu redaktorów jeszcze tam nie dotarło, zważywszy na ilość informacji jaką dostarczała im Żłobińska.
- Zależy, Przybylski – powiedział mężczyzna na kolejne słowa na temat legitymacji, wyciągając z paczki papierosa. Odpalił go pośpiesznie i nieco odchylił się od dziennikarza, by przypadkiem go nie podpalić czy nie zasypać popiołem. – Masz popielniczkę?
Dopiero gdy możliwie ją otrzymał, odłożył na jej brzeżek nadpalonego papierosa, a potem pokazał Przybylskiemu swoją legitymację. Było tam jego imię, nazwisko, data urodzenia, jego funkcja wpisana ręcznie, co za tym idzie technik teatralny, data wydania i data wygaśnięcia kontraktu. Pod spodem podpis dyrektora i wieńcząca go pieczęć teatru.
- Taką dostaje każdy stały pracownik, w tym aktorzy którzy grywają stale, nie tylko gościnnie. Są jeszcze wejściówki, one nie są jakby osobiste, bo to dostają zawsze charakteryzatorki, o pani od kostiumów na przykład dostaje tak samo – przejściową. Wiesz Przybylski, ta stara krzykliwa, z którą gadałeś gdy się spóźniłem.
Widocznie nie wydawał się być przejęty swoim spóźnialstwem.
- Żłobińska niekiedy chyba nie rozumie, że żyje w swoim wyidealizowanym świecie. Nie każdy przestrzega wszystkich procedur, które widzi ona. Nikt do wczoraj nie spodziewałby się pewnie, że jakiś wielbiciel postanowi kogoś zanożować, Przybylski – schował do kieszeni marynarki swoją legitymację, a potem sięgnął z powrotem po papierosa. Zaciągnął się nim i wsłuchał w kolejne słowa dziennikarza.
Postanowił odezwać się dopiero w momencie, gdy temat przeszedł na dyrektora.
- Żłobińska dotychczas była tylko zmorą pracowników, nigdy nie musiała wypowiadać się za Dyrektora, on zawsze sam chętnie wszystko komentował. Był medialny, był sławny w praktycznie całej Polsce. Jak dla mnie bardziej podejrzany nie jest on sam, a jego nieobecność – prychnął Wroński. Prawda była jednak taka – dyrektor był nieuchwytny i ze względu na swój wysoki status, i skrzętne jego ukrywanie. Otoczywszy się chmurką dymu i oddalając dłoń z papierosem od Przybylskiego, mężczyzna zerknął w jego notatki.
- Nie wiem gdzie kolacje jada Dumicz, pewnie się też nie dowiem, ale Grodzkim i Kazimierzem mogę się zająć. Mówiłeś, że skontaktujesz się z Gałeckimi, to wciąż aktualne? – przypomniał Aleksander, nadworna sekretarka dziennikarza. Aż zaśmiał się w głowie do swojej myśli, widocznie wyobrażając sobie samego siebie w typowym stroju kobiecym, również we fryzurze modnej w tym sezonie i buciku na niewysokim obcasie.
Nie dał się jednak rozproszyć aż tak, by nagle porzucić temat sprawy Krystyny. Po prostu uśmiechnął się do samego siebie, a mogło to wyglądać tak, jakby uśmiechał się do Apolinarego.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:23 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Było wiele do zrobienia, sprawdzenia, przeanalizowania, a ilość mogła przyprawić o ból głowy. Co gorsza było ich tylko dwóch i to z pewnością mniej doświadczonych od komisji śledczej w policji. A jednak o tyle co idea jest lepsza o pieniądza, tak tych dwoje miało więcej zapału niż nie jeden policjant. Musieli do wszystkiego dojść całkiem sami, pozostawieni głównie domysłom, ograniczonemu budżetowi (Apolinary mimo wszystko nie był przy kasie, choć typ szczególnie rozrzutny), a nawet ilości ludzi do rozporządzenia wziąć uciekającym czasem. Im dłużej przeciągnie się śledztwo, tym dalej będą mogli zaszyć się w swoich norach mordercy. A lista wciąż rosła, nie zapowiadając się na zmianę frontu.
Nachylił się, gdy Aleksander pokazał mu swoją legitymację.
- Teraz pytanie, co bardziej opłacało się mordercy…?- zagadnął, jakby bezwiednie, pakując całkiem spory kawałek galaretki do ust i popychając ją papierosem. Stała legitymacja była o tyle dobra, iż dawała pewne, nawet teoretyczne, zaświadczenie o „lojalności”, wobec stanowiska pracy. Jak bardzo jednak ludzie potrafią być przywiązani duszą do swoich stanowisk w teatrze? Nie każdy w końcu uchodzi za Żłobińską a już na pewno, gdy w obrót wchodzą grube ryby i grube łapówki. Z drugiej strony była przepustka tymczasowa, która byłaby całkiem wygodną, by użyć i się zniknąć, lecz nawet to nie świadczyło w pełni o anonimowości.
- Kadry muszą mieć jakąś dokumentację związaną z tym, komu wydają tymczasowe przepustki. Przecież do każdej sztuki nie zatrudniają zawsze innej osoby. Zresztą, teraz biurokracja lubi mieć nawet największe głupstwa na papieże, w razie kontroli państwowych. Musimy sprawdzić komu świeżemu, wydawano ostatnio przepustki, w dniu spektaklu.-Podsunął tę myśl Apolinary. Była wykraczająca po za ich kompetencję i możliwości, lecz w tamtym momencie, tak jak wczorajszego wieczoru wspominał Olkowi – mógłby nawet popełnić przestępstwo, byle uzyskać pomocne informacje. A skoro po swojej stronie miał całkiem sprytnego towarzysza, któremu łatwo można było wmówić co nieco liczył, iż wkrótce odwiedzi gabinet księgowości bez odgórnej zgody.
Apolinary mlasnął niezadowolony, gdy Aleksander zaczął tak wymieniać ludzi, z którymi należy tę sprawę wytłumaczyć. Z jego perspektywy brzmiało to lepiej, a gdy ktoś mu to dyktował poczuł się przytłoczony. Spojrzał kątem oka, całkiem przelotnie na zegarek, czas leciał…
- Tak, oczywiście, że aktualne. Zadzwonię jutro rano do państwa i postaram się umówić na wizytę. Zarówno z panem jak i panią… – Miał szczerą nadzieję, iż Gałeccy nie pochwalą się jego ojcu o miłej, bądź całkiem odwrotnie, wizycie jego „dziwniejszego” syna, który znów rozprawia o „dziwnościach”.
- A z Dumiczem to ja się dowiem. I nawet wiem od kogo. Myślę, że jak to artysta jada w lokalach dla artystów. Kasieńka zna ich od groma, wystarczy, że spyta i jej zaraz powiedzą kto gdzie widział jedzącego Dumicza. Nawet jej powiedzą czym się najbardziej lubi upijać i narkotyzować. -Po tych słowach odłożył pusty talerzyk z galaretką z trzaskiem na talerz Aleksandra. Zgasił ostatki papierosa a zamiast do popielniczki, niedopałek wyrzucił przez okno. Otrzepał ręce, zanotował wszystko co do tej pory sobie powiedzieli, aby rozpocząć na nowo:
- Dobrze prawisz, że musimy zwiedzić ”Ateneum”. Tam też znajdziemy jakąś miłą duszę, która miała styczność z Krystyną. Zrobimy to jutro rano. Dla odmiany, bo mi już się Teatrem Wielkim cofa, jak mam być szczery.- Cały komizm wypowiedzi polegał na tym, iż Apolinary w samym Teatrze Wielki pierwszy raz od bardzo długiego czasu był zaledwie trzy razy i to pokrótce, a Aleksander chodził tam codziennie za kawałkiem chleba. - Po za tym, musimy przejść się do jak największej ilości miejsc za nim policja zdecyduje zabrać Cię na długie i nieprzyjemne przesłuchania. Myślisz, że ktoś mógłby chcieć zeznawać przeciwko Tobie?
Przybylski wstał, schował dłonie do kieszeni, by zacząć przechadzać się po pokoju zwolna. Co jakiś czas przyglądał się co większym nagłówkom w zawieszonych artykułach. Obawiał się, iż tyle co zawiązali współpracę policja będzie chciała mu go odebrać. Był nawet gotów wymyślić jakąś historię, aby wypuszczono go z ewentualnego aresztu. W kłamaniu był całkiem niezły, a tamtego wieczoru byli razem – to kłamstwo nie było, przynajmniej od pewnego momentu. Czy jednak ta prosta, ufna postać, której niewinność Apolinary przejrzał już w pierwszej chwili, będzie potrafić przekonać do siebie, zapewne skorumpowanych śledczych? Co gorsza, ze strachu znalazłoby się też parę osób, które mogłyby zeznać przeciwko koledze po fachu, gdyby poddano im pomysł i nie byli zbyt głupi. To zaczęło bardziej skręcać mu żołądek niż samo uporządkowywanie informacji i wymyślanie kolejnych hipotez. Pocierał policzek ze zdenerwowanie, aż jasna skóra stała się niemal czerwoną.
- Obawiam się, iż tak czy inaczej będą chcieli zatrzymać Cię w areszcie dla samej głupiej zasady. Ale...jeżeli tak by się stało, to będę z Tobą utrzymywał kontakt i postaram się Ciebie wyciągnąć z tego. Nie wiem jak, ale jakoś. Ugh, byle żeby nie jutro…-Syknął. Problem był nieunikniony, to należało przyznać i stanąć przed samym sobą w prawdzie, lecz mieli także czas na wymyślenie bardziej przekonującego alibi niż nieszczęśliwi zbieg wydarzeń, a nieodpowiednią osobę pokarało nieodpowiednią rolą.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:23 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
- Tak, oczywiście. Takie rzeczy się księguje. Jako, że wydaje się ich mało, wszystko jest zanotowane, data i godzina przyjęcia i oddania, wszystko wydawane w sekretariacie. Na stażu jeszcze zanim dyrekcja wszystko podstemplowała, prawie tydzień chodziłem do pracy wcześniej, żeby odebrać przepustkę – stwierdził, raczej nie z żalem. Dostanie się do dokumentów w sekretariacie było ciężkie, szczególnie, że wszystkiemu przewodziła tam Jedyna Słuszna Służbistka. Sama myśl o tym, że w trakcie przeszukiwania sekretariatu dojdzie do konfrontacji ze Żłobińską…
Aleksandra przeszedł dreszcz. Zastanowił się w jaki sposób dostać się tam niepostrzeżenie. I chociaż nie był osobą powszechnie złą, po głowie właśnie przeszła mu myśl bardzo niegodziwa. Sprytna, bo akurat czasami zdarzało mu się być sprytnym, jednak zdecydowanie nie prawa.
Przeszło mu przez myśl, że mógł zmusić kogoś jeszcze mniej bystrego od niego do zdobycia tego, co było im potrzebne. Sumienie mówiło mu, że nie powinien tego robić. Rozsądek mówił jednak, że to jedyne rozwiązanie, które jest w stanie uchronić go przed możliwymi konsekwencjami. Konsekwencjami, które mogłyby nielicho nabrudzić mu w papierach.
- Przybylski, puszczasz wodze fantazji, ja jutro idę do pracy – zmrużył oczy. Jutro była niedziela, zatem ostatni dzień pracy Wrońskiego przed przysługującymi mu dwoma dniami wolnego. Poniedziałek i wtorek zwykle spędzał w domu albo nad rzeką. Ostatecznie odwiedzał wieczorami którąś z sióstr. Teraz jednak wyglądało na to, że kolejne dni spędzi zasypany papierami zapisanymi przez Apolinarego, a dotyczącymi sprawy Krystyny. – I obawiam się, że jeszcze długo będzie ci się nim odbijać… Co? Dlaczego mnie na przesłuchanie?
Wydał się wystraszony nie na żarty. Przecież on nic nie widział. I wiedział to Wroński, wiedział to Przybylski, a wkrótce dowie się cały świat. Jednak na kolejne pytania nieco się zmieszał. Nie był dobrym kandydatem na wroga, a na skrytego gdzieś w kącie niegroźnego obserwatora. Czy brak reakcji był również jakąś formą reakcji? Bo jeżeli tak, to właśnie na taką decydował się znaczną część życia.
- W życiu – zaparł się. Chciał pomyśleć o jednej osobie, która widząc go, mogła mieć w związku z tym jakieś wyraźniejsze, negatywne emocje. Wroński był grzecznym popychadłem, chociaż zwykł wpychać nos w nieswoje sprawy. Może więc… - Może jedna osoba, ale to nie jest nikt z obecnych wtedy na sali, nawet już nie pracuje. Tylko kiedyś jak siedzieliśmy do późna skręcając jeden większy rekwizyt, to przyłapałem stróża na piciu alkoholu w godzinach pracy. Niby nie można, ale nic z tym nie zrobiłem, poszedłem do domu… Tylko że chyba ktoś rano zauważył, że stary zasnął z otwartą butelką obok i musiał donieść. On myślał, że to ja, ale ja nigdy bym przecież, no na Boga.
Sprawa była błaha, zupełnie nie związana z tym, co działo się teraz. Wroński naprawdę nie był jednak osobą której się nienawidziło. Zwykle nawet gdy wychodził wraz z kolegami na popijawy po pracy – nie upijał się do nieprzytomności. Nie wdawał w bójki, nie wdawał w konflikty, nie szukał problemów – nawet nie podrywał cudzych kobiet. Ostatnie takie ekscesy zdarzały mu się w technikum, ale kiedy to było… Teraz był uśmiechnięty i zupełnie niegroźny.
Co czyniło go poniekąd idealnym kozłem ofiarnym.
- Nie przejmuj się, Apolinary – odezwał się do niego pełnym imieniem, jednak imieniem. Widocznie czuł, że w taki sposób mężczyzna poczuje się trochę lepiej. W końcu skoro Przybylski był gotowy wyciągać z aresztu dopiero co poznanego mężczyznę, to niechże chociaż mówi temu mężczyźnie po imieniu… - Przecież nie zrobiłem nic złego… Na pewno nawet nie pomyślą o mnie szukając winnych. Nigdy o mnie nie myślą.
Zaśmiał się, chociaż wydźwięk tych słów mógł wydawać się trochę smutny. Widać jednak nie dla Wrońskiego – jemu taki układ pasował, co chyba zresztą obecnie wyraźnie podkreślił. Zdusił peta w popielniczce i zerknął na zegarek. Wolał nie wychodzić stąd po zmroku, do którego jeszcze trochę brakowało. Praga miała dla niego nieco upiorny charakter.
- A gdyby mnie jednak wzięli, jak myślisz, co powinienem im mówić? Chcieć współpracować, trzymać buzię na kłódkę? – widać było, że mężczyzna rzadko miał kontakt z policją. - To wszystko na dziś?
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:23 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Nie tylko Apolinary myślał o podstępnym rekonesansie w papierach administracyjnych teatru. To byłby ich pierwszy nielegalny krok! Trudno było ukryć ekscytację, trząsającą nim w środku, gdy choć w minimalnym stopniu próbował poczuć to, co czuj się łamiąc prawo. Z jednej strony bardzo dziecinne, z drugiej całkiem ludzkie – nieznane a pociągające. Czasem i bywało, że największym z grzechów jakich się dopuszczał było podsłuchiwanie, w tym kłamstwa większe lub mniejsze, lecz nigdy coś wykraczającego przeciwko literze prawa. Mogłoby być to nawet poniżającym dla jego rodziny, lecz dopiero później podejmie wszelkie wątpliwości z tym związane. Jak na razie cieszył się chwilą, która uszła wraz z tematem zabrania od niego Aleksandra.
Nie wiedział właściwie, w którym momencie tak się do niego przywiązał, iż nie widział swojej podróży ku rozwikłaniu przestępstwa samotnie. Czy wytarzanie się w ludzkich wymiocinach to rodzaj nieznanego nowoczesnej myśli rytuału? Wspólna kiełbasa z piwem, czy może coś o wiele mniej symbolicznego. Polubił go, choć nie wiedział o nim zbyt wiele, prócz jakiś podstawowych, własnych domysłów na podstawie obserwacji. Należy chyba przyznać, iż to Wroński wiedział znacznie więcej o Przybylskim niż ludzie zwykle wiedzą po dwóch dniach znajomości. Nie należy go jednak winić, skoro tych wszystkich informacji dostarczał sam Apolinary. Było w tej relacji dla dziennikarza coś utęsknionego, spełnionego. Patrząc z jego punktu widzenia, bardzo samolubna relacja, gdyż Przybylski nie robił tego dla Wrońskiego, a dla samego siebie. Nawet z aresztu wyciągnąłby go wyłącznie przez strach przed…czym? No właśnie, samotnością? Nazwałby się głupstwem, gdyby przyznał, iż tak właśnie jest. Pogardziłby sobą, nie wykluczone, iż znienawidził na jakiś czas, iż uległ tak przyziemnemu, ludzkiemu pragnieniu bycia z kimś, choćby tym kimś miał być pierwszy lepszy poznany technik teatralny – Aleksander Wroński.
Słysząc swoje imię z ust młodzieńca, uniósł nań niepewnie oczy, zostawiając ten nieszczęsny policzek w spokoju. Gdy tamten skończył mówić, wciąż nie odwróciwszy od niego pistacjowego wzroku, uśmiechnął się, jakby cynicznie z przekąsem, a może to te jego wąskie wargi, by odpowiedzieć cicho:
- Ja nie zapomniałem…- Po tych słowach odwrócił wzrok, pokiwawszy głową. - Współpraca nie wchodzi w grę, o nie, to przekreśliłoby nasze starania. Zaczęliby nas sprawdzać i przypisywać sobie nasze sukcesy sobie. Już ja ich znam…Nie raz kręcili mi koło ogona. Milczenie oznacza dla nich zgodę. A jak poprosisz ich o prawnika, to Cię wyśmieją. Najlepiej, abyś mówił im prawdę. Trzymał się swojej strony wydarzeń. Oczywiście, nie będą chcieli Ci przyznać racji. Może nawet pobiją, ba! - Machnął ręką, jakby pobicie przez policję było czymś absolutnie naturalnym w tych kolejach rzeczy.
- Ale tak, skoro ja zobaczyłem, że jesteś niewinny miejmy nadzieję, że oni też to dostrzegą. I tak, to wszystko…
Spojrzał na zegarek zaraz po nim.
- Odprowadzę Cię do Śródmieścia jeśli masz ochotę. Muszę załatwić jeszcze jedną sprawę w wydawnictwie.
Zaczął zapinać koszulę, założył kołnierzyk do lustra, przesuwając stojącego mu na drodze Aleksandra i poprawił krawat, dwukrotnie ocenił obydwa swoje profile, by przeczesać włosy, dalej mierząc odbicie oceniająco. Po stwierdzeniu swojej znośności do wyjścia, ruszyli ku klatce schodowej. Na szczęście tym razem obeszło się bez gromów niemiłej sąsiadki. Przeszli główną Zębkowską, wypatrując tramwaju, lecz według rozkładu prędzej sami przeszliby ku Targowej, gdzie kursy odbywały się znacznie częściej. O tej porze ruch na ulicy był całkiem wzmożony. Ludzie wracali po późniejszych zmianach, szczególnie w stronę nie tak ekskluzywnej części Pragi. Pewnie o tej porze na Żoliborzu też jest ruch. Apolinary dawno tam nie był, jeżeli wcale mógł sięgnąć pamięcią do tych żoliborskich ulic, o których lubił słuchać historie i czytać w gazecie. Tamta część miasta była dlań egzotyczną, jeżeli można pokusić się o takowe stwierdzenie. Na placu faktycznie dorwali tramwaj, lecz widząc ilość przetaczającego się w środku cielska Apolinary zdecydował odpuścić, gotów poczekać kolejne dwadzieścia minut. W tym czasie zapalił, częstując też Aleksandra. Co prawda z tej hojności musiałby zacząć kupować więcej zapasu, lecz wolał, by jego towarzysz nie palił smoły w jego obecności.
- Opowiedz coś o swojej rodzinie…- Poprosił nagle Przybylski. - Opowiadałem Ci o mojej, to troszkę nie w porządku, tak nie wiedzieć o Tobie zbyt dużo. Robisz się niebezpiecznie tajemniczy a ja niebezpiecznie otwarty.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:23 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Niestety – policja znana była ze swojego niezbyt delikatnego podejścia do przesłuchiwanych. W końcu byli stróżami prawa i strażnikami świętego porządku. Zresztą, jak wcześniej już zostało wspomniane, Wroński miał wciąż w głowie wspomnienie spałowanego wujka Władysława. Nie chciał skończyć tak samo, a dobrze wiedział, że bez żadnych wręcz pleców i żadnych przydatnych znajomości – musiał polegać tylko i wyłącznie na swojej elokwencji, w którą z całym szacunkiem dla oszukanych kiedykolwiek przez jego osobę – szczerze wątpił. Nie był krasomówcą, dało się nawet pokusić o stwierdzenie, że nie mówił dużo o to nie proszony.
Widocznie było w nim coś ze sługi. Musiał czuć się potrzebny i to ktoś musiał mu pokazać w tym wszystkim cel. Nie był głupcem, skończył szkołę średnią, umiał czytać i pisać, był moralnie niespaczony i zwykle wstydził się zachowywać jak niewychowany cham. Mimo wszystko zwykle czuł się jakby gorszy. Skoro jednak kręcił się w teatrze wokół aktorów z napompowanym Ego i widzów, którzy zdecydowanie nie cierpieli głodu czy zimna – jak miał się czuć?
Stąd Wroński mówił o sobie mniej, mając się za osobę zupełnie nieciekawą dla ludzi z innych sfer.
Może było to głupie, może wychodził przez to na dziwaka, w każdym razie czy więc obydwoje nie byli dziwni? Jeden gadał za dużo, może nawet więcej niż chciał, a drugi za mało, zdecydowanie mniej niż chciał.
- Jak mnie pobiją, to będę miał powodzenie wśród kobiet, podobno kochają blizny – skwitował to jakby gorzko. Zdecydowanie nie uśmiechało mu się być okładanym. Nie przykładał wielkiej uwagi do swojego wizerunku, a już na pewno nie tyle co Apolinary, po chwili oglądający się z każdej strony, byle tylko nie wyjść na zewnątrz nieuczesanym, ale! Ale lubił swoją twarz taką jaką była, a żebra również w takim stanie, w jakim pozostawały.
Uparty jednak Aleksander byłby pewnie marnym źródłem informacji dla policji, która próbowałaby wyciągnąć od niego coś więcej przemocą. Prędzej posądzałby Apolinarego od poddanie się na samą myśl złamania nosa. W końcu nie byłby już taki piękny, jak teraz w lustrze…
Po tym kiedy już opuścili włości dziennikarza, Wroński wcale nie był wygadany bardziej, niż działo się to dotychczas. Widocznie dużo myślał o fakcie, przed jakim postawił go towarzysz. Bał się, że policja szukając go, pójdzie do jego domu rodzinnego i zacznie niepokoić matkę. Ojciec pewnie wybuchnie, nie daj Boże wda się w bójkę ze stróżem prawa i postawi pierworodnego w jeszcze gorszej sytuacji.
I z myśli o rodzinie, wyrwała go prośba Przybylskiego. Prośba, o opowiedzenie mu o swojej rodzinie.
Czytał w myślach?
- Moja nie jest taka ciekawa jak twoja, nie mam ojca radnego ani brata prawnika – powiedział jakby tłumacząc się, chociaż nie miał z czego. Nie wstydził się swojego pochodzenia, zwykle dobrze się z nim czuł. – Mój ojciec pracuje w fabryce mebli na Woli, moja matka jest krawcową, chociaż bardziej szwaczką. Siostry są paniami domu, wychowują dzieci. Widzisz, nie jestem tajemniczy, tylko nie mam o czym opowiadać.
Stwierdził po raz kolejny z przekąsem, a potem podziękował uprzejmie za papierosa. Ojciec kazałby brać, ale młody Wroński nie był takim zachłannym dupkiem. Po chwili jednak odważył się odezwać raz jeszcze, widocznie nie chcąc zostawiać rozmowy z tak smutnym finiszem.
- Czy twoi rodzice też marudzą ci, że jeszcze nie niańczysz własnych bachorów? Myślałem, że kiedy trzecia siostra zaszła w ciążę, wreszcie dadzą mi spokój, ale ojciec jest nieugięty i żąda wnuka z jego nazwiskiem – uzewnętrznił się, chociaż problem znowu mógł wydawać się błahy. Wroński jednak poszukiwał pomocy u Przybylskiego, widocznie licząc na zrozumienie w ich kawalerskim stanie. Szczególnie, że Aleksandrowi wcale się do ślubów nie spieszyło. Nigdy nawet nie fantazjował o ślubie z Krystyną, bo po prostu stwierdzał, że podobała mu się fizycznie. I właśnie głównie o fizyczności fantazjował.
Może był niedojrzały? A może był w jakiś sposób postępowy, nie chcąc żenić się z pierwszą lepszą chętną osobą, jak to zdarzało się jego młodszym siostrom? Co było jednak pewne - wydawał się rozbity. A Apolinary mógł tylko żałować, że postanowił go zapytać.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:24 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Na pierwszą uwagę o domniemanej ciekawości rodziny Apolinarego, ze względu na ich wysokie stanowiska, Przybylski aż chciał wtrącić krótkie „szczęściarz”, ale się powstrzymał. Wielu młodych ludzi zapewne śni o tym, by być panami a niewiele się urobić, a najlepiej się już panem urodzić. Co prawda Aleksander nie pasował do opisu takichże młodych ludzi, ale to nie oznaczało, iż Apolinary nie powinien być przy nim taktowny, choć w temacie rodziny. Nie wiedział, czy dlań to temat drażniący, a z doświadczenia wiedząc, iż dla większości tak, wolał dmuchać na zimno.
- To Ty tak twierdzisz, bo z nimi żyjesz. Dla Ciebie to tak samo normalne jak dla mnie radny i asesor a dla mnie Twoja rodzina może jest interesująca w swojej nieciekawości- Odpowiedział jakby filozoficznie, choć wielu przyjęłoby to jako pocieszający bełkot. Było w tym jednak ziarno prawdy, skoro Apolinary uważał Żoliborz za jeden z najciekawszych i dynamicznych rejonów Warszawy, tak może i zielony Mokotów z pięknymi domami, z rządkiem ślicznych jak kwiaty, błyszczących od słońca automobili był pociągający w swej urodzie dla Wrońskiego.
Następne pytanie wyrwało go nagle ze swoich przemyśleń. Zwrócił się całym ciałem do Aleksandra, patrząc na niego, jakby chcąc się upewnić, iż było to pytanie całkiem poważne. Jego rozmówca jednak minę miał bardzo poważną, a może nawet było w niej coś błagalnego. Co w takiej sytuacji miał mu powiedzieć Apolinary? Przyznać się, iż rodzice nijako modlą się, aby nie skazywał dzieciaka na karę jego ojcostwa? A może wspomnieć o tym, iż jako syn subiektywnie mniej kochany, nie jest obiektem równych zainteresowań rodziny.
- Proszę?-Zapytał głupkowato, dając sobie czas na dłuższy pomyślunek. Teraz Wroński dał mu jeszcze jedną zagadkę do rozwiązania, którego winnym i pokrzywdzonym jest on sam. Było to pytanie z rzędu tych tożsamościowych, na które z obyczajowego punktu widzenia odpowiedź była tylko jedna. Z drugiej strony Apolinary miał tę trudność, gdyż tożsamościowo wymijał się z wszelkimi obyczajami, nie mówiąc już o moralnie wyprostowanej postawie. Z tej przyczyny Przybylski odkąd stał się panem własnej, dojrzałej emocjonalnie woli, pytania tegoż, bądź bardziej podobnego sortu w sobie dusił, skrzętnie i z powodzeniem. Z tej racji pytania między innymi o dzieci były dlań jak ślepy zaułek.
- No…hmmm…cóż, tak nie powinno być, że naciska się na te sprawy. Moi rodzice raczej mają ambiwalentny stosunek, jeśli chodzi o mnie. Mój brat ma dwójkę, to im wystarcza. Powinieneś porozmawiać z rodzicami, żeby nie wymuszali, bo to samo musi przyjść. Tak mi niańka zawsze powtarzała…- Uśmiechnął się głupkowato, nie umiejąc sklecić porządnego zdania. Miotał się i było to po nim widać, bo raz ściągał brwi a raz je rozluźniał, przyprawiając na myśl jakąś maszynę.
- Jak mam być szczery, gdybym Ci zdradził powód dla którego nie mam jeszcze rodziny w wieku, gdy mój brat miał już dwuletnią córkę, to byś więcej nie chciał mnie widzieć. Ale nie myśl o tym zbyt wiele, bo i tak się nie domyślisz. - Skwitował, depcząc papierosa pod butem.
- A może to Twoja wina, że tak naciskają? Wysyłasz im jakieś sprzeczne wiadomości. Chodzisz gdzieś z pannami, a im nic nie tłumaczysz. Bawisz dzieci sióstr jak wykapany tatuś a samego mógłbyś mieć. A chciałbyś mieć w ogóle kiedyś swoje? Może za młody jesteś, żeby chcieć, bo podobno mężczyzna musi do tego dojrzeć. Mam jeszcze jedną teorię, że jesteś po prostu bardziej ambitny i pragniesz od życia czegoś więcej, tak podświadomie, przygody! - Spojrzał nań pytająco, bawiąc się chwilę temu rozdeptanym papierosem. Przesuwał go czubkiem buta raz jedną, raz w drugą stronę, strasząc spacerujące mrówki.
- O! Jakbym miał mieć dziecko, to z pewnością córkę. Nazwałbym ją Apolinarią. Mógłbym ją przebierać we wszystkie sukieneczki, jakie bym znalazł w Warszawie. Kupowałbym jej buciki ze złotymi klamerkami i perłowe kolczyki. A jakby podrosła i kawalerzy zaczęliby się schodzić za nią pod balkon, to z okna obok balkonu, na którym ona by stała, strzelałbym do nich z wiatrówki…Oczywiście z zazdrości. - Zaśmiał się, aby dodać po krótkiej pauzie.- To był absolutnie żart.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:24 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
Każdy z ich dwójki tkwił w dość podobnej sytuacji – początkowo czegoś od nich oczekiwano, później oczekiwania te porzucono, jednak nieśmiertelny niesmak pozostał. Stąd temat przyszłości pierworodnego czasami powracał na stół i psuł nerwy mężczyzny, który widocznie na głowie miał jakieś bardziej interesujące rzeczy niż możliwe swaty z koleżanką siostry czy dziewczyną z trzech domów dalej.
Nie oczekiwał od Apolinarego tak dużo zrozumienia, jak teraz otrzymał. Właściwie – jego słowa sprawiły, że spojrzenie z błagalnego zamieniło się w nieco mniej zagubione. Widział jednak jak na dłoni, że to teraz na Przybylskiego przeszedł ten niekomfortowy stan niepewności i zagubienia. Nie trzeba było być specjalistą od ludzi, żeby widzieć nerwowe tiki wykwitające na twarzy. I swoiste zająknięcia, które były typowe dla stanu, który wywoływały i w nim niekomfortowe czy zbyt odważnie postawione pytania.
- Obawiam się Przybylski, o ile moje przypuszczenia są słuszne, że jesteś tym typem, który jakkolwiek odganiany w niechęci, wciąż by wrócił. Może to jedna z rzeczy, która nas łączy. Prócz kawalerstwa, rzecz jasna – parsknął, obserwując czubki jego butów i to, jak kopie zduszonego papierosa. Nie wiedział co mogłoby sprawić, że nagle mieliby przestać się zadawać, oczywiście prócz możliwego zakończenia sprawy von Braun. Wtedy pewnie kontakt się urwie…
- Bo ja wiem. Rzadko spędzam czas z kobietami, jeżeli mam być szczery. Raczej tylko w pracy. Narzeczoną ostatnio miałem w technikum, ale nie powiodło nam się, bo wyjechała z rodziną do Wilna. Zresztą, ona chyba chciała szybkiego ślubu, a ja nie miałem grosza przy duszy, żeby pozwolić sobie nawet na jakieś wesele. Bo to wiesz – trzeba zaprosić całą rodzinę ze wszystkich stron, mi się w głowie kręci na samą myśl – pozwolił sobie na otwartość. Kochał Helenę, ale teraz była ona tylko pieśnią przeszłości. Pierwszą miłością której nie zapomni, ale którą pochował na cmentarzysku pamięci. Czasami tylko wysyłali sobie kartki na święta i urodziny, aż ona wysłała mu zdjęcie z mężem i czuł się trochę dziwnie. Więc nie kontynuował zwyczaju. – A dzieci sióstr… No niańczę je jak trzeba, często odwiedzam. Są pocieszne, ale głośne. I wymagają dużo uwagi. Od kiedy mojej średniej siostrze, Stanisławie urodziły się pierwsze bliźniaki w rodzinie i na osiedlu w sumie też – wpadam tam częściej, bo ona prawie nie sypia, a jej mąż to łajza.
Widocznie wystarczyło rzucić zapałkę, a Wroński odpalał się z rozmową, niczym sterta suchego po całym sezonie suszy drewna.
- Ja wiem, że nie szukam, Apolinary. Wydaje mi się, że wezmę to co w końcu da mi los, a nie szukam – odpowiedział, na możliwą chęć szukania po prostu przygody. Tak, pewnie tak było, pasowało to bowiem do jego aktualnego wyznania.
Na stwierdzenie o strzelaniu do adoratorów córki z wiatrówki, parsknął. Wyobrażał to sobie. Apolinary strzelający do praskich łebków niczym do kaczek. Albo jak muszkieter do rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej.
- Może to lepiej dla dzielnicy, że jeszcze nie masz córeńki, inaczej populacja znacznie by spadła – skwitował wciąż rozbawiony. – Wyobrażam sobie ją jako dziewuchę z twoją twarzą. Na pewno bym się za nią obejrzał, ale nie wiem czy z tego powodu co jej kawalerzy…
Może dlatego, że wyglądałoby to wręcz komicznie? To zostawił jednak w swoich domysłach.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:24 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Trafne spostrzeżenie na temat Przybylskiego i jego nachalności zostało skomentowane teatralnym przewróceniem oczu. Apolinary nie mógł osądzić jak zachowałby się według prawdy, jeżeli stanąłby wobec niej przed Aleksandrem, zwłaszcza, iż nie do końca jest jej pewien. Do reakcji Aleksandra jednak nie miał najmniejszych wątpliwości, tak jak do reakcji kogokolwiek innego. Może jednak lepiej, iż pozwoli mu myśleć w ten sposób, iż wróciłby.
Zainteresował go natomiast temat jego narzeczonej. Zaraz zaczął rozmyślać o tym jak mogłaby wyglądać. Czy była blondynką tam samo jak Krystyna, a nawet jak brzmiał jej głos, głównie jednak rozmyślał o jej wyglądzie. Czy Aleksander preferuje wyższe od siebie kobiety, czy jednak zbliżone wzrostem? Krystyna z pewnością była od niego wyższa, choć Wroński, przynajmniej jak tak Apolinary pozwolił sobie porównać, był od niej węższy w talii. Nie pasowaliby do siebie kompletnie, znaczy się- Krystyna z Aleksandrem a skoro i z tamtą kobietą mu nie wyszło, może i tamta nie była mu rzeczona, bądź wcale tak nie kochała.
- Dobry z Ciebie brat skoro dałeś siostrze wyjść za łajzę. Należało zainwestować w wiatrówkę, wiem co mówię.- Uśmiechnął się. Nie miał sióstr, choć Kasieńka mogłaby się jak najbardziej zaliczać, lecz o ile starszy brat może decydować i ukierunkowywać siostrę, tak Apolinary na życie Kasieńki wpływ miał niewielki, przynajmniej od czasu, gdy oboje stali się dorośli i nijako niezależni od rodzin.
- Nie ceń się tak nisko, Aleksandrze! Jeżeli sprawa pójdzie po naszej myśli, napiszę swój obszerny reportaż, a masz pewność, iż umieszczę Cię w nim, sam zobaczysz, jak damy zaczną się Tobą interesować. Będziesz mógł je zmieniać jak rękawiczki, co róż nowe i to jakiej jakości! Hm? - Uniósł brwi ku górze zachęcająco. Słowa te wypowiedział zbyt głośno, gdyż nieznajoma kobieta, stojąca nieopodal nich aż zmierzyła ich gardząco, odsuwając się od nich, prawdopodobnie oceniając ich na frustratów lub, co gorsza, zboczeńców.
- A nawet jakbyś nie chciał ich zmieniać, a nawet jakbyś nie chciał sławy, to nie powinieneś mówić w ten sposób. Żaden porządny, szanujący się dżentelmen nie powinien. W tych czasach w miłości można być dosyć swobodnym, więc z jakiej racji musiałbyś wybierać, co się napatoczy. Daj spokój! - Klepnął go, zadziwiająco mocno w plecy. W tym momencie nadjechał wyczekiwany tramwaj. I tym razem Apolinary zażarcie walczył o miejsce przy oknie, aby przywrzeć do szyby i oglądać Warszawę zza szkła. Trasa była tą samą, którą jechali na Pragę. Z przystanku Nowy Zjazd, pożegnawszy się z Aleksandrem uściśnięciem dłoni, przesiadł się do tramwaju jadącego w stronę Nowego Świata, gdzie przywitały go kolory i wzory kamienic, sylwetki i postacie, ruch wzmożony, całkiem odmiennie od tego praskiego. Ruch żywy, tętniący, głośny, lecz w tej głośności było coś wielkomiejskiego a przyjemnego, przejmującego, tym poronionym sercem polskiej stolicy – absolutnie Warszawskiego. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, była to pozorna uroda, przyozdobiona koralami ulic, wiankami parków, szatą uliczek o pomysłach i wykończeniach sobie nierównych, nie najpiękniejszych, czasem całkiem zapomnianych, upstrzonych jednak ludźmi, wciąż żywymi, już wzrastającymi z samą Warszawą. O tym właśnie myślał Apolinary, gdy pokonywał tramwajem tę samą trasę z domu do wydawnictwa, przez Krakowskie Przedmieścia a później Nowy Świat, myślał o Warszawie, z szacunkiem, dumą, jak o dziewic, Najświętszej Panience, która mimo tylu bóli, zdołał urodzić naród w swej czystości…A później wychodził na bruk, słuchał języka, patrzył na ociężałe twarze kobiet i mężczyzn, musiał o niej pisać i z pięknej świętej wyłaniał się Saturn w kamiennej koronie, pożerający własne dzieci. I z całym szacunkiem dla poświęceń, którym Warszawa została poddana, Apolinaremu ten drugi obraz znacznie bardziej odpowiadał.
Wszedł do wydawnictwa Wieczoru Warszawskiego na ulicy Chmielnej. Obszerna sala utworzona dzięki wyburzeniu wewnętrznych ścian mieszkania, zastawiona kilkoma szerokimi biurkami. Pachniało nie inaczej jak na poddaszu Apolinarego, z tą różnicą, iż w wydawnictwie można było zejść na duszności. Nie pozwalano otwierać szerzej okien jak na parę milimetrów, jako iż redaktor naczelny był człowiekiem chorowitym i łatwo marzł, choć jego tusza temu zaprzeczała. Nawet teraz, wyszedł do młodzieńca w szaliku, podciągając czerwonym nosem, wiecznie chory na zatoki. Odpowiedział mu na powitanie zdawkowym „dobry” i poprosił gestem do swojego biurka, wciśniętego w kącie Sali, zdecydowanie najszerszego i najbardziej zakurzonego, z racji, iż nie pozwalał go dotykać, nawet sprzątaczką.
- Siadaj!- Rozkazał, co Apolinary spełnił natychmiast. - Przemyślałeś to, o czym mówiłem? Tę propozycję?- Pytał z wyrzutem, nieprzyjemnie, oblizując suche wargi, niczym wąż albo głodna ropucha.
- Tak, zajmę się sprawą Krystyny von Braun i…
- Tę sprawę przekazałem Franciszkowi. Myślę, iż on ma więcej…taktu? Jest bardziej doświadczony i lepiej pisze. A to świeża sprawa, więc należy przyciągnąć do siebie czytelników.- Te słowa uderzyły Apolinarego, szczególnie pochwała umiejętności pisarskich Franciszka, które według Apolinarego były średnie, zwłaszcza, iż Skotnicki bywa, że robił głupie błędy, a Apolinary jako absolwent polonistyki mógł od razu dać do druku, pewny umiejętności pióra. Przybylski przełknął ślinę, czując suchości, a gęsta atmosfera pomieszczenia nie sprzyjała.
- Nie, nie chodzi mi o takie pisanie. Jestem ambitniejszy. Chciałbym stworzyć na ten temat coś naprawdę dużego. Wiem, że to nie byle kolejne morderstwo znanej osoby w Warszawie. Tak się mordują wszędzie, w całej Europie, ale mnie chodzi, że to…to może być przełomowe i chcę ten przełomowy tekst napisać pod pańskim kierownictwem i…pomocą finansową.
- Oczywiście, pomoc finansowa, uwielbiam tę p o m o c, to jest zawsze p o m o c, a dlaczego tegoż nie nazwiesz zwykłą k r a d z i e ż ą, panie Przybylski?! Z całym szacunkiem, ale…Daję panu dwa tygodnie i widzę tekst u siebie.- Mówił przez zęby, szybko, rzeczowo bez najmniejszej ogłady i owego chlubnego „taktu”, za który tak bardzo cenił Skotnickiego.
- Dwa tygodnie to za mało. Tłumaczę panu, że to sprawa grubsza, którą należy zbadać dogłębnie a nie bazować na zakłamanych raportach policji…
- Błagam, Przybylski, tylko nie te twoje teorie, że wszyscy ludzie we władzy są przeciwko Warszawie i wszystkie organy porządkowe są skorumpowane. Znowu nie będę się przed władzą tłumaczyć za sianie przez moją gazetę informacji społecznie szkodliwych!
- Potrzebuję przynajmniej dwóch miesięcy!- Zerwał się z miejsca Apolinary.
- Bóg cię opuścił Przybylski? Dwa tygodnie i basta!
- To miesiąc, niech mi pan da miesiąc i taki panu wystukam artykuł, jakiego pan jeszcze nie czytał. Obiecuję, tylko miesiąc! - Głos miał drżący, lecz zdeterminowany, język mu się plątał, owładnięty całkiem wściekłością, która nijak mogła przedrzeć się przez grubą skórę redaktora naczelnego, który dla spotęgowania swojej władzy nad bezradnym już wobec prób ucieczki, zająca w klatce, zapalił kopiące cygaro. Dmuchnął nim w przestrzeń pomiędzy Przybylskim a nim. Wiedział, iż młody mimo wpływowej rodziny nie zwróci się doń o interwencję, trzymał go w ryzach i za tę upartość nim gardził, tak jak każdym młodym ku złamaniu ich kręgosłupa i poczucia misji zawodowej.
- Trzy tygodnie…
- Trzy tygodnie…I pan mnie jeszcze będzie przepraszał!
- Niedoczekanie twoje, Przybylski. A jak po trzech tygodniach nie dostanę, to wszystkie twoje rzeczy z biura każę wyrzucić przez okno. Będziesz sobie je z ziemi zbierał…
Przybylski stanął za drzwiami wydawnictwa, zmierzywszy spojrzeniem Skotnickiego, który akurat pojawił się na klatce schodowej. Widząc młodszego kolegę po fachu ukłonił mu się grzecznie, unosząc kapelusz ku górze.
- Znów ci coś nagadał, panie Apolinary? Niech się pan nie przejmuje, tylko robi swoje.- Po tych słowach zniknął za drzwiami wydawnictwa, pozostawiając po sobie zapach przyjemny, korzenny zapach, perfum na bazie kory i tytoniu. Apolinary wrócił do domu na piechotę.

Następny dzień…niedziela

Ustawił się w tym samym miejscu, gdzie wczorajszego dnia spotkał spojrzeniem spóźnionego Wrońskiego. Palił również, patrząc wyzywająco w oczy kolejnych pracowników znikających za drzwiami wejścia dla personelu. Raz po raz spoglądał na zegarek, nerwowo popalając. Z widoku osoby trzeciej Przybylski przypominał w tamtym momencie niemniej zirytowanego człowieka jak bombę zegarową, którą Wroński swoim spóźnialstwem miał całkiem nieumyślnie zdetonować. A może Wroński już był w środku, tak jak poprzedniego dnia, gdy spotkali się dopiero, jak ten postanowił urządzić sobie przerwę? Ta myśl popchnęła go ku odważnej decyzji. Wszedł więc za jakimś człowiekiem, niosącym zwoje kartonów. Przeszedł parę korytarzy, znów zawrócił, znów zaryzykował intuicji, by dojść do stwierdzenia, iż właśnie zgubił się w teatrze. Kopnął z irytacją pustą doniczkę, myśląc dopiero później o możliwym osądzeniu o dewastację mienia publicznego. A to wszystko, bo nie spotkał się z Aleksandrem na czas.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 06:25 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 2 1wB2B3k
W przeciwieństwie do Apolinarego, wieczór Wrońskiego nie był tak przykry. Mało tego – młodzieniec wysiadł z tramwaju kilka przystanków wcześniej, byle tylko przejść się i przemyśleć parę spraw. Żoliborz o tej porze roku był faktycznie miejscem magicznym. Nie miał może zbyt wielu zabytkowo atrakcyjnych budynków, poniekąd wciąż się rozwijając, ale kilka nowych inwestycji było tu godnych pochwały, między innemu dzielnice oficerskie, dziennikarskie czy urzędnicze. Może i nie były w stanie sprostać reszcie świata, gdzie każde miasto chciało piąć się do góry, ale w końcu Żoliborz był jakby… Prowincjonalny. Nie było tu większych fabryk, co pozwalało zachować ulice nieco węższymi. Było tu dużo zieleni, a niska zabudowa wpasowywała się w nią w sposób uprzejmy, nierujnujący ogólnej fizjografii terenu.
Aleksander nigdy nie wątpił, że ich okolicą można było się zachwycać. Szkoda tylko, że czasami projektanci z dzielnic dla ludzi zamożnych, nie rozumieli, że niektórzy tylko z nazwy pozostawali zamożni i postanawiali przeznaczać teren na domy nieco zbyt drogie, by były łatwo dostępne dla zainteresowanych.
To jednak nie tyczyło się Wrońskich, którzy mieszkali tu już jakiś czas i w pewnym oddaleniu od obecnego Serca Dzielnicy. Domostwo Aleksandra i jego rodziców było mieszkaniem w bliźniaku. Ktoś mógłby nazwać tego typu budynek po prostu ceglakiem, stojącym w pobliżu jeszcze kilku sobie podobnych. „Osiedle” pięciu takich domków gromadziło w swoich ścianach głownie pracowników fizycznych i fabrykantów oraz ich rodziny. W tym wypadku Wrońscy nie byli więc wyjątkiem. Siostry już dawno wyniosły się jednak z tej okolicy.
Po wejściu do domu i nie zastaniu w nim nikogo prócz matki, którą napotkawszy ucałował w dłoń na powitanie, momentalnie udał się do swojego pokoju, gdzie spędził cały wieczór, nie mając nawet ochoty nic jeść. Widocznie zmęczony spacerem, jaki sam sobie zafundował i myślami, jakie kłębiły mu się w głowie. W końcu jeszcze tylko jeden, jedyny dzień, a potem wolne…

Dnia następnego, jak zresztą każdego dnia, Wroński musiał przebyć trasę po wszystkich swoich rytuałach porannych. Były to rzeczy tak typowe, że nawet niegodne wymieniania. Po prostu jak każdy ogolił twarz na zero, przeczesał gęste włosy grzebieniem do tyłu, sprawił, by nie ciągnęła się za nim chmura smrodu potu i ubrał względnie czyste ubrania, z których część miał na sobie nawet wczoraj. Potem zawrócił jeszcze do kuchni, by chwycić jeszcze jakieś śniadanie i zauważywszy, że w domu wciąż nie było ojca, wreszcie postanowił zamienić z matką kilka słów na ten temat.
Okazało się (wcale nie zauważył), że ojciec nie wrócił do domu na noc. Matka nie wiedziała gdzie był, jednak nie chciała wychodzić do telefonu póki Aleksander nie opuści domu, byle go nie martwić. Poza tym – właśnie siedziała przy stole i drżącymi rękoma wykonywała właśnie zaległe zlecenie.
Matka Aleksandra była młodsza od ojca jakieś dziesięć lat, jednak nie było w tym absolutnie nic dziwnego. Była też bardzo filigranowa, co mogło sugerować, że właśnie po niej syn odziedziczył niezbyt imponujący wzrost i szczupłą sylwetkę. Co jednak jeszcze było o niej prawdą, to fakt, że kochała swojego durnego męża i w tym momencie zwyczajnie się o niego bała. Było jednak zbyt wcześnie, by zgłaszać zaginięcie na policję, zresztą – kobieta średnio wierzyła w jej skuteczność.
Młody Wroński, spiesząc się jednak do pracy, nie mógł za wiele pomóc biednej matce teraz. Obiecał jedynie, że już z pracy postanowi zadzwonić do Stolarni w której pracował ojciec i wszystko wyjaśnić. Złapał więc jedynie kanapki na drogę, widocznie nie chcąc zwlekać ani chwili dłużej. Ucałował matkę i wyruszył na tramwaj.

Przybylski, umawiając się z Wrońskim przecież wiedział czego się spodziewać – spóźnienie było bowiem czymś, co Aleksander w wypadku ich budującej się relacji, był w stanie uczynić tradycją. Nawet nie do końca umyślnie, bowiem dnia dzisiejszego wyjątkowo nie był w humorze na złośliwości dla samej satysfakcji. Na ogół nie pasowało to do tego, co reprezentował sobą mężczyzna, ale już mniejsza o to – po chwili proszenia, dowiedziawszy się od odbierającego telefon w fabryce mebli, że ojciec jego opuścił miejsce pracy wczoraj wieczorem około godziny osiemnastej, wcale nie czuł się lepiej. Co prawda dawało to szansę na to, że ojciec po prostu zachlał gdzieś z kolegami albo postanowił zostać na noc u którejś z córek, odwiedzając ją spontanicznie. Dziś była niedziela, fabryka nie pracowała, nie mógł więc wiedzieć czy stary dziś do pracy dotarł, bo nie dotarł nikt prócz paru stróży.
Wroński wciąż myślał też o spisie osób otrzymujących wejściówki, jednak w momencie osobistego zmartwienia, nie był w stanie skupić się na tym tak mocno jakby tego chciał. Z tą myślą właśnie udał się ku wyjściu dla pracowników, gdzie i tym razem miał spotkać się z mości Przybylskim. Tak, i tym razem już był na miejscu i chciał po prostu urwać się z pracy na chwilę, by zająć się znajomym dziennikarzem.
Kiedy jednak stanął na schodkach przed drzwiami, przez które kilka chwil temu, bardzo pochopnie przeszedł Apolinary, zauważył, że mężczyzny nie było na miejscu. Było to dla Wrońskiego dziwne, w końcu spodziewał się, że gdy był trzy… No już cztery minuty spóźniony, to właśnie dziennikarz będzie czekał na niego. Miał jednak zamiar postać tutaj kilka chwil. Może tramwaj się spóźnił?

Tymczasem doniczka nie zapłakała kopnięta, jednak ktoś idący właśnie korytarzem syknął, tylko przyspieszając kroku, by móc skuteczniej przyjrzeć się całemu zdarzeniu, a dokładniej jego wynikowi. Była to sylwetka przelotnie znajoma Przybylskiemu – był to nikt inny jak teatermistrz Grodzki w towarzystwie ubawionej jeszcze kilka kroków temu sprzątaczki, którą widocznie skutecznie zagadywał, póki nie wyrósł przed nimi rozgniewany, nieznajomy mężczyzna. Którego zdecydowanie nie powinno być w tym miejscu o tym czasie, chciałoby się rzec.
- Jak pan się tu dostał? – zapytał mężczyzna dość racjonalnie, zaganiając ruchem dłoni kobietę do uprzątnięcia tego całego burdelu. Mężczyzna spojrzał przelotnie na doniczkę, ale bardziej dziewczynę przy niej uwijającą i dodał: – Pan chyba za to zapłaci. Chociaż, poczekaj pan… W sumie można uznać to za nieszczęśliwy wypadek. Ale wyjść pan musisz i tak, i to natychmiast.
Grodzki widocznie był typem człowieka, który lubił zagrać na nosie władzom Teatru. Jednak nie na tyle, by pozwalać obcym przebywać w terenie teoretycznie odgrodzonym i dostępnym tylko dla pracowników do tego upoważnionych.
Nie próbował jednak zmuszać Przybylskiego do czegokolwiek siłą – po prostu zaproponował mu pokazanie, gdzie są drzwi.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 2 Empty Re: Łzy na jej policzkach {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach