Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A cup of uncertaintyWczoraj o 10:31 pmHimiko
Twilight tensionWczoraj o 06:53 pmCarandian
A New Beginning Wczoraj o 04:23 amYulli
From today you're my toy18/09/24, 08:08 pmKurokocchin
This is my revenge18/09/24, 07:47 pmYoshina
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 30%
2 Posty - 20%
2 Posty - 20%
1 Pisanie - 10%
1 Pisanie - 10%
1 Pisanie - 10%

Go down
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Łzy na jej policzkach {16/12/21, 05:20 pm}

First topic message reminder :

Łzy na jej policzkach - Page 7 IdG8kHq

Kulka x Middie

MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:18 pm}

[center]Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655


Rakowski miał się więc okazać bardzo kontrowersyjną postacią, w tym także kłopotliwą, bo skoro człowiek miał zapędy do „trupolubstwa”, tak mogły nasunąć się kolejne dziwne powiązania jednego z drugim, nawet jeżeli nie do końca mieściły się w sferze dotychczasowych ustaleń. Niemniej Apolinaremu nie da już spokoju obraz reżysera emocjonującego się swoim dziełem tj. martwą Żoną, graną przez podobno piękną Niemkę, choć nie uważał również, iż sztuka była jedynym powodem dla którego mógł maczać w tym palce, zakładając, iż faktycznie łapy tam pchał.
- Łatwiej jest dostęp do zwłok niż urządzenie pogrzebu z całą tą papirologią. To nie są zwykli ludzie, których pech chciał, że grabarz odkopał dla świrniętego reżysera. To zwykle trupy przestępców, złodziei, morderców, chorych psychicznie, tych o których i tak nikt nie dba. Za życia i śmierci- Wytłumaczył Aleksandrowi dziennikarz. - W ten sposób również uniwersytety pozyskują zwłoki do badań. – Trudna dola tych, których Kościół nie chce chować na zwykłych cmentarzach. Nawet być może i Kazik mógłby paść ofiarą ugody pomiędzy zarządcą cmentarza dla bezbożnych a kimś zainteresowanym zimnymi ciałami.
Dalsza ożywiona dyskusja pomiędzy Katarzyna a Apolinarym faktycznie nie znalazła miejsca dla osoby Aleksandra, który starał się przemycić usilnie, lecz bez powodzenia swoje zdanie. Ostatecznie przerwali, gdy Wroński zdołał zwrócić ich uwagę. Na to pytania Katarzyna ściągnęła brwi, jakby zaskoczona, iż ktoś z teatrem związany nie zna tego terminu, a nawet nie terminu jak słowa, Apolinary natomiast pospieszył z odpowiedzią:
- To po łacinie znaczy piękno, głównie używane dla określenia poczucia piękna w sztuce, życiu- A głos miał znacznie łagodniejszy niż chwilę temu, wymieniając się zarzutami z Kasieńką.
- Mam nadzieję, że nie zginiesz- dodała oschle, nie tyle z pogardą dla jego niewiedzy, która mimo wszystko była uzasadniona, ale z chłodną kalkulacją nadchodzącego wieczoru. - Oni wszyscy mówią nie po polsku- dodała jeszcze dla wytłumaczenia tragizmu tej sytuacji, ale Przybylski tylko machnął ręką.
- Kto nie mówi to nie mówi, będę odpowiadać za niego- wydał się beztroskim dziennikarz, prostując plecy, zmęczone od nachylania się nad swoim klientem.
-Paru fraz po francusku mogłeś go nauczyć. Mówiłeś mi, że tak zrobisz.
- Ale nie zrobiłem i nie dramatyzuj, bo puder Ci się zsypie. – Upomniał ją, kończąc tę dyskusję, aby powrócić na tory Rakowskie, zdecydowanie bardziej interesujące. Musiał również zawalczyć o swoją rację, co do niekonwencjonalnych sposobów prowadzenia przesłuchania. W głębi czuł, iż Wroński jedynie gra takiego świętego, chcąc się pokazać przed Katarzyną, iż nie tylko się z nią zgadza, ale posiada również lepsze rozwiązanie, na co Przybylski tylko przewrócił teatralnie oczami, siadając na powrót pomiędzy Katarzyną a Aleksandrem, skoro ukończył swoją robotę.
- Mam w planach spotkać się z Dumiczem raz jeszcze, to wypytam o reżysera na pewno. Znają się zapewne lepie, a przynajmniej co nieco poznali na próbach. Sam go obsadził w roli, więc z pewnością wiedzą o sobie co nieco.- Dodał Apolinary, mając w głowie jeszcze jeden plan, ale nie chcąc zdradzać się przed Katarzyną, przemilczał go jak powinien.
- Ostatni raz tak dobrze musiałeś wyglądać na pierwszej komunii, Aleksandrze. Ubieraj się. Katarzyno, kiedy przyjedzie twój znajomy? – Zagadnął Przybylski, chwytając powieszony na drzwiach od sypialni wieszak z przygotowanym wcześniej kompletem garniturowym. Ostatni raz przyjrzał mu się dokładnie, oceniając na ile warto pokazać się w tym zastawieniu, ale czując na plecach wzrok Malinowskiej, nie miał odwrotu, jak zabrać się za przebieranie. W tym celu, zrzucił z siebie bezpardonowo szlafrok, pozostając w obecności damy w samej bieliźnie, za co swego czasu niańka chyba by go powiesiła, i przystąpił do zapinania koszuli.
- Już powinien być za pięć minut. – Po tych słowach wstała, by zwrócić się do Aleksandra, podbierając mu krawat z kompletu, rozłożonym na fotelu obiecując, iż zawiąże go z przyjemnością. Słysząc to Apolinary zagadnął, czy i jemu zawiąże w jakiś nietuzinkowy sposób, ale Kasieńka odmówiła szybko, wyraźnie obrażona, pozwalając sobie na tę drobną złośliwość ze sztucznym uśmiechem. Wyglądała nawet na dumną, utarłszy tak nosa przyjacielowi.
Kiedy wszyscy byli już gotowi, jak na zawołanie pod kamienicą pojawił się automobil, elegancki, obity od wewnątrz skóra koloru malagi. Za kierownicą siedział przystojny mężczyzna, wieku raczej studenckiego z misternie uczesanym wąsem. Widząc Katarzynę od razu pochwycił ją za dłoń i wycałował, natomiast Przybylskiego klepnął w plecy, śmiejąc się, jakoby kopę lat go nie widział, na co ten przywitał go zdawkowo niezadowolony, iż ktokolwiek dotyka go za nim ten zdołał się pełnemu towarzystwu zaprezentować.
- Konstanty Lebioda, w dni parzyste kierowca, a w nieparzyste kochanek- zaśmiał się, podając dłoń Aleksandrowi, aby potrząsnąć nią równie zamaszyście jak potrząsał swoim wąsem.
- A to jest…- Tutaj Katarzyna urwała, spoglądając na Aleksandra i za nim ten zdołał cokolwiek powiedzieć i tym razem Apolinary wyprzedził wszelkie ruchy języka, przypominając sobie rozmowę o nadaniu mu nowego wizerunku, a nie pomyślawszy o tym uprzednio dogłębnie, bojąc się przy tym, iż Wroński zawali, zaczął gorączkowo szukać odpowiedzi „kim on jest?”, a raczej „kim będzie?” I znalazł po drugiej stronie ulicy, patrząc na elegancką panią z pieskiem na smyczy:
- Maria Przynodze- Kundelman, mój dobry przyjaciel z Lublina, komik, znany też za granicą w Rosji. Ostatnio bywamy nierozłączni, więc chciałem mu z Kasieńką pokazać co nieco Warszawy.
Katarzyna zakryła usta dłonią nie chcąc wybuchnąć, udając zakrztuszenie, Przybylski patrzył się tempo ponad ramię kierowcy, z taką samą zajadłością jak wtedy przed domem Gałeckiej w drzwi, z miną kamienną, pewną tego co powiedział.
- Witam, pana panie Kundelman, zapraszam do maszyny!
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:19 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Całe niesnaski, nieporozumienia, niedomówienia, które to zawrzały między ścianami mieszkania, pozostały widocznie miedzy ścianami mieszkania, bo Aleksander, który pod szyją miał zawiązany szykowny krawacik, nie wspominał już nic o kłótniach czy o brakach w jego słowniku. Po prostu sterczał jako ten najniższy, drapiąc się po szczęce i oczekując wspólnie z towarzystwem na nadjechanie ich nadwornego kierowcy. A i czekać nie musieli długo, bo jak widać – ten pojawił się wręcz w mgnieniu oka.
Wrońskie oczka aż zaświeciły się na widok maszyny, jaka została im podstawiona. Wyglądała tak, jakby z jej maski można było jeść. Że gdyby rozgrzać ją w słońcu, można byłoby nawet usmażyć na jej jajko. Bo można było, prawda?
Durna myśl zawisła na kilka chwil w głowie Aleksandra, gdy to piękny i młody kierowca wycałowywał Kasieńkę tak ostentacyjnie. I chociaż oświetleniowiec mógł wyglądać obecnie na zamyślonego nad tym, co wyprawiał pan Konstanty, po prostu wciąż głowił się trochę nad ideą zbicia jajka na maskę w środku lata.
Dopiero uścisk dłoni delikwenta wyciągnął go z wiru myśli. Wroński uśmiechnął się półgębkiem, właściwie sam niepewny, jak powinien się przedstawić. I chociaż otwierał już usta, jak zwykle został uprzedzony przez tego, który zawsze „wiedział lepiej”, co było dla Aleksandra „lepsze”.
Maria Przynodze-Kundelman. No tak, zabawne. Szkoda, że z mianem tym będzie musiał się zrosnąć, a i nie mógł czy też nie powinien śmiać się z samego siebie, nawet, jeżeli został nazwany komikiem.
Prychnął jednak, próbując robić dobrą minę do złej gry, postawiony w takiej a nie innej sytuacji, w której to musiał być jakby aktorem odgrywającym rolę. Nie mógł złościć się na Przybylskiego, nie teraz. I pewnie dlatego został tak nazwany.
Przedstawienie musi trwać, tak?
- Miło poznać, JAN Maria PrzynoDZKI-Kundelman – poprawił po przyjacielu z szerokim uśmiechem. – Pan Przybylski powinien mnie chyba zastąpić, bycie komikiem płynie mu we krwi!
A mówiąc to, był gotowy wpakować się do automobilu. Chętnie pomógłby Kasieńce otwierając jej drzwi, jednak wątpił, by był potrzebny w obecności Lebiody. Ten wydawał się gorliwie poświęcony młódce.
Przez drogę, Wroński starał się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z Apolinarym, skoro ten zrobił już z niego nielichego bałwana, a potem udawał niewiniątko. [small][small][small][ukryta opcja][/small][/small][/small] Oświetleniowiec starał się też nie wychylać z tematami do rozmów, bardziej słuchając tego, co kierowca ma do powiedzenia, po zadaniu krótkiego pytania, co to za samochód, co ma pod maską i ile kosztował. Takie pytania otwierały gęby mężczyzn, którzy byli gotowi przechwalać się tym, na co zarobili ich rodzice, a co za tym szło – zapełnić ciszę, która w tym momencie mogła być wręcz niezręczna.
Dostanie się na Mokotów nie zajęło długo. Wieczorna pora i zapalone dopiero co latarnie, tlące się jeszcze marnym światłem, napełniały całe otoczenie niespotykanym w innych częściach Warszawy charakterem. Dzielnica ta wciąż rozrastała się, uznawana była za nowoczesną, wręcz luksusową. Układ ulic był tutaj niestały, wiele inwestycji wciąż istniało tylko w sferze marzeń i fantazji. Budynki były wykonane z lepszych materiałów i ze stylem, który kojarzył się bezsprzecznie z czymś, co można byłoby ujrzeć na przedmieściach nawet pięknego Paryża, budowanego w nowoczesny sposób od połowy XIX wieku.
Wielu nazywało Mokotów najpiękniejszą dzielnicą obecnej Warszawy, dopiero kilka lat temu właściwie do niej dołączoną. I nie powinno to chyba dziwić, bo nawet tkanka śródmiejska, obecna w City nie była w stanie zapewnić takiego komfortu życia, jak rozwiązania tu zastosowane. Była to dzielnica głównie mieszkalna, nie usługowa. Może dlatego żyło się tu jakby bez zmartwień.
Znaleźli się na Sielcach, części Mokotowa oddzielonej od rzeki jeszcze paroma osiedlami. Zaparkowali pod budynkiem, który był dwupoziomowy, umieszczony na rogu ulic, a na którego zaplecze, prowadziła brukowana dróżka, pozwalająca zajechać na tył budynku i pozostawić tam samochód, gdy to będzie korzystało się z uroków lokalu.
Klub Dancingowy „Katarynka”, pomimo swojsko brzmiącej nazwy, mieścił się w budowli w stylu zachodnim, dodatkowo jego szyld pozostawał wykonany stylowo, przywodząc na myśl wykaligrafowane starannie litery, a nie byle napis wydrapany w drewnie. Lampki oświetlające afisz miały czerwone szkiełko, co dawało im za razem przytulny, jak i burdelowy blask.
Wszyscy stanęli przed drzwiami, czekając w kolejce do wejścia. Widocznie nie każdy był tu mile widziany, zresztą – nie dziwne, skoro na kogokolwiek nowego, zerkano pewnie krzywo.
Drzwi do korytarza, pierwszego pomieszczenia jakie obejrzą po wejściu, były szeroko otwarte i ukazywały styl wnętrza. Dużo drewna, dużo sztukaterii, dużo tapet w ciemnych kolorach i mało światła. Przynajmniej póki co…
Ktoś przed nimi został niewpuszczony i nieco się wykłócał. Wroński wykrzywił usta w uśmiechu, przekonany słodko, że ich przecież wpuszczą. No bo w puszczą, prawda? W końcu nie po to tłukli się tu tak długo...? Nie wychodząc z roli, zapytał tylko niewinnie:
- Nam to nie grozi, prawda?
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:19 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Droga z Pragi do Mokotowa trwała dokładnie tyle, ile o samochodzie ich wiozącym mógł powiedzieć Lebioda, mianowicie dłużyło się, ale nie aż do uśnięcia. W tym czasie, gdy Aleksander, pardon - Jan mógł zaspokoić swoje zainteresowani motoryzacją, Apolinary martwił się o nie zastanie na przyjęciu Filipa albo zostanie go z kimś, kogo przy nim nie chciałby widzieć, albo to on zastanie jego z Wrońskim, którego zna na tyle dobrze, by podważyć jestestwo Przynodzkiego- Kundelmana. Nawet trudno było mu sklecić jakąś sytuację, w której oboje mogliby porozmawiać o sprawie morderstwa, w tym nie burząc relacji na tyle, aby zawalić ścieżkę tak upragnionej znajomości. To na jasny rozum, szkodziło całemu dochodzeniu, kiedy obiektywny stawał się nieobiektywnym ze względu na swoje szczenięce niemal zauroczenia mężczyzną widzianym raz i to w mało sprzyjającej zakochaniu sytuacji. Trudno było to też nazwać zakochaniem, a raczej durzeniem się.
Jazda dobiegła końca a cała czwórka wycisnęła się z automobilu przed dwupiętrowym budynkiem lokalu „Katarynka”, w którego wnętrzu ostatnim raz Apolinary być może był trzy, bądź nawet i cztery, aby nie skłamać lata temu również z Katarzyną. O kobiecych wypadach w tym miejscu nie miał zbyt dużej wiedzy, ograniczającej się raczej do prostej informacji, jakoby to towarzystwo Katarzynę nie interesuje z tej racji przestała tu uczęszczać, jakiś czas temu. Jej powrót nie powinien budzić większej sensacji niż powrót Przybylskiego, a wiedząc, iż kadra bawiących się w tym miejscu zmienia się równie często co kasieńkowi narzeczeni, liczył, iż nie będzie obławiany pytaniami: Gdzie był, z kim i gdzie pił, jak nie tu! Ochrona również mogła nie pamiętać, zwłaszcza starszych gości, ale szczęśliwie był z nimi Konstanty, który przywitał się z mężczyznami, unosząc kapelusz ku górze, a ci widząc damę uczepioną, nie z własnej woli, jego ramienia prędko otworzyli przed nimi drzwi wpuszczając na polecenie całą czwórkę. Aleksander sam uzyskał odpowiedź na zadane przy wejściu pytanie, póki są z Katarzyną wejść mogą wszędzie, a nawet jakby nie mogli, to zaraz dostaliby pozwolenie. Weszli więc do środka, już po scenerii korytarza oceniając, iż miejsce to mieściło więcej artystów niż wszelkie kolegia sztuk plastycznych w swoich murach. Miejsce zostało urządzone z rozmachem, trochę kiczowate, chcąc dogodzić każdemu a ostatecznie nikomu. Łączono wiele styli, które przesiąkały się między sobą, jakby ktoś brał się za renowację wyglądu, uprzednio nie pozbawiwszy się starego. Należało jednak podkreślić, iż ciepłe kolory, niski sufit z dorodnymi żyrandolami i wszędobylska obecność bibelotów, wystawionych dzieł sztuki na sztalugach, figurach i figurkach, pomiędzy którymi przechadzali się wychudzeni kelnerzy sprzyjał zbliżeniom. Stoliki na wąskich nóżkach, przystrojone kwiatowymi splotami i serwetami, wyszywanymi złotymi nitkami, ustawione były już od drzwi wejściowych na salę jadalną. W kątach ustawiono miękkie, skórzane leżanki, nad którymi zawieszono w ramach baldachimów kotary w kwiatowe wzory. Te miejsca były najszybciej anektowane, zwykle przez pary, bądź grupki par mogących zaznać rozmowy, znacznie intymniej niż przy stolikach, choć i te były zapełnione, zwykle przez koneserów alkoholi. Tutaj nie grała żadna muzyka, prócz tej polifonii wydawanej przez chór rozmawiających z sobą osób. To pomieszczenie czwórka przeszła obojętnie, zainteresowana innym miejscem, znajdującym się za ciężkimi drzwiami, na samym końcu jadalni. Tam wchodząc, zaraz zostali obłowieni ciekawskimi spojrzeniami. Dziesiątki par oczu, stłoczonych na jednej przestrzeni w oparach co tylko palono, gapiło się na wchodzących oceniająco, z większym lub mniejszym zainteresowaniem. Tutaj już niósł się pomiędzy towarzystwami wariacje na punkcie klasyki – od pijanego Schuberta przez zakochanego Liszta po wściekłego Mozarta, a czasem racząc całkiem nową, improwizowaną kompozycją. Niekiedy organizowano tu prawdziwe koncert ze śpiewem kobiet z głosem słodkim jak miód, ledwo oddychającym przez i tak nie modne gorsety, lecz dzisiaj, w zwykły wieczór, jedynie grali ci, którzy do klawiszy, czy też innych instrumentów dorwali się sami, w myśl zasady, kto pierwszy ten lepszy. I niosło się, melodią, pomiędzy niskimi sofami, na których z drinkami, koktajlami i papierosami siedziała cała śmietanka, wygotowana, ubita i wyciśnięta, do tego posypana zgrzytającym po zębami cukrem dobrej zabawy. Było jeszcze wcześnie, więc nikt nie zadziwiał zachowaniem, czy też jego brakiem, a wszystko to wyglądało na kulturalną acz pozbawioną sztywnych zasad etykiety zabawę z możliwością dancingu na wyszlifowanym parkiecie w samym centrum pomieszczenia.
- Renata już czeka, Kasieńko. - Poinformował Malinowską Lebioda, kierując ich do jednego ze stolików, gdzie prócz trzech mężczyzn, jednego szczupłego podlotka jeszcze z młodzieńczym trądzikiem, który palił, choć się nie zaciągał w okularach jak denka – Rajmunda Mathieu, jednego otyłego, ubranego z poprzedniej epoki, o świńskiej, choć miłej twarzy – Zbigniewa Jaworzyna, krytyka literackiego i jednego, najstarszego z mężczyzn, choć pozorującego swą młodość - Jan Żyznowskiego były trzy, z Kasieńką już cztery kobiety. Renata Radzymin, o której mowa niska, rudawa, choć niebrzydka, to zdecydowanie z urodą dla koneserów, wyskoczyła zza stolika bez butów. Koraliki zawieszone na jej szyi zabrzęczały donośnie, kiedy objęła obransoletkowanymi ramionami Katarzynę. Katarzyna natomiast odpowiedziała zdawkowym uściskiem, mówiąc, jak to cieszy się widzieć przyjaciółkę w zdrowiu i uleczonym sercem. Druga kobieta była studentka Grażyna Bacewicz, muzyczka, zapowiadająca się podobno na wielką figurkę muzyki w Warszawie, jak nie w Polsce. Przywitała się z humorem, już trochę ubawiona likierem, ale każdemu dała potrząsnąć dłonią. Ostatnią była zawstydzona, kaszląca raz po raz Marcelina Wisser, szukająca bezpiecznego miejsca, rozbieganymi oczami – malarka, podobno dobrze sprzedawana.
- Przybylski, a kto to?- Zaciekawiła się głośna w obyciu Renata, patrząc na Aleksandra małymi oczkami.
- Przyjaciel z Lublina, komik- wyjaśnił, starając się brzmieć naturalnie, przynajmniej nie dając odczuć rozmówczyni, jak bardzo zażenowany był obławianiem Wrońskiego jakimś dziwnie łaknącym spojrzeniem, którego Aleksander mógł nie skojarzyć, natomiast Przybylski znając Rydzyminównę wiedział, co oznacza.
- P r z y j a c i e l Przybylskiego, no no…A gdzie się poznaliście?
- W teatrze…
- Nigdy bym nie powiedziała, Przybylski, że ciemne...
- Kasieńko, pójdziemy po drinki? Razem? Z Al…Al, la, la, Janem? – Przerwał jej, biorąc Malinowską i Wrońskiego, teraz Przynodzkiego-Kundelmana pod ramiona. - Zaraz się dosiądziemy.
- Poproszę też!- Wyrwał się najmłodszy z towarzystwa, z zagranicznym, zdecydowanie francuskim akcentem chłopak, na co Przybylski prychnął:
- Matka cię z domu wypuściła, Rajmundzie?
- Aj, aj, bez złośliwości panie Przybylski i Mercelinie też, bo się wstydzi sama.
I poszli w stronę barku, podświetlonego żyrandolem z kolorowego szkła. Apolinary ciągnął ich tak uporczywie, póki Katarzyna kazała mu się uspokoić, dopiero przy ladzie, na której barmistrz serwował barwne specjały.
- Wybierz sobie jaki Ci się podoba…- Zwrócił się do Aleksandra, podsuwając mu kartę koktajli z figlarnymi nazwami i karykaturalnymi ilustracjami, przy każdym. - Widziałem Małą i Susi, siedzą tam, na tyłach za sceną za muzykami. Dosiądziemy się do nich, jak atmosfera się rozluźni i każdy będzie do wyciśnięcia jak gąbka. Musimy przeżyć koleżeństwa Kasieński. Przy nich możesz zachowywać się naturalnie, to dobrzy ludzie, choć na Renatę uważaj i nie bierz na poważnie co do Ciebie mówi. To żarty. Ona tylko żartuje!
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:20 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Strach było pomyśleć o tym, jak sławne persony mogły się tu znajdować, jak o wielu z nich będą opowiadać książki historyczne, pomijając takie zwyczajne wieczory, kiedy to upijali się i upalali do nieprzytomności, rozmawiając o rzeczach pozornie niewiążących, a takich, które być może zostaną umieszczone w reportażach, opowiadających o sprawie von Braun.
Zupełnym przypadkiem. Ale to po prostu najmniejszym zrządzeniem losu.
W końcu kto spodziewałby się, że Osterwa zapisze się na kartach historii jako tchórz, pożar w Teatrze Wielkim zostanie zatuszowany… Zresztą, historia sama oceni, kto zostanie wielkim wygranym, a kto tylko patologicznie nieszczęśliwym przegranym.
Obecnie Aleksander, czy raczej Jan, był jednak przekonany, że przebywają w gronie elit. Często różniących się od niego pewnie tylko tym, że stać ich było na rzyganie do pozłacanych muszli klozetowych, na mahoniowe podłogi czy na obite skórą fotele samochodów, gdy za dużo wypili, a nie na bruk albo na podłogę warszawskiego tramwaju, ale wciąż elit. W końcu stać ich było na dancingi, wyszukane drinki i przebywanie w swoim towarzystwie tak beztrosko, racząc się tym i owym, pozwalając sobie nawet na… Chodzenie na bosaka.
To zwróciło uwagę Wrońskiego w pierwszej kolejności, gdy to zbliżyli się do towarzystwa, będącego chyba „towarzystwem Krystyny”, a co za tym szło, w tej konkretnej chwili – nawet jego towarzystwem.
W tym momencie Aleksander, znaczy się Jan, wiedział już, że to nie będzie zwyczajny wieczór. Przypomniał sobie jednak, że odgrywał tu rolę i przyrzekł w duchu, że będzie musiał chyba udawać nawet niezdziwionego tym, co mu tu zaserwują. Po prostu uznać, że widziało się tu już w innej części świata, że znajomi też tak robią, że to tradycyjne zachowanie śmietanki towarzyskiej…
Wrońskiemu z jednej strony szczerze chciało się śmiać, gdy to z drugiej był szczerze onieśmielony. Zarówno nową sytuacją, jak i ciężarem nazwisk, jakimi się wymienił, a jakie ledwo zapamiętał. Na szczęście sam mówił o sobie tylko „Jan”, z czego do zapamiętania mieli tylko jego.
Chociaż tyle.
I chociaż Żyznowskiego, Aleksandrowi przyszło nawet kojarzyć, to nie dał tego po sobie poznać inaczej, jak tylko uniesieniem brwi w trakcie powitań. Nazwisko to, połączone z imieniem, sprawiło, że trybiki w głowie zazgrzytały. To ten nieżywy? Zastanowił się.
A utkwił w tym przemyśleniu na tyle, by nie zauważyć tego łaknącego spojrzenia Renaty, gdy to przyszło do ich zapoznania.
Całe szczęście, w tym wszystkim durny Wroński uznał, że Przybylski ze swoim charakterem dość trudnym, może nawet wielce nieznośnym, nieczęsto sprowadza ze sobą „przyjaciół”. Nie było w tym nic zdrożnego, nie było też nic niespodziewanego – Aleksander już nawet nie dziwił się mistycznej samotności Przybylskiego, która już dawno nie była dla niego tajemnicą, a przynajmniej tak uparcie twierdził w głowie.
Jak zwykle jednak, nie porozmawiał sobie za bardzo z towarzystwem, bo i został zgarnięty do baru.
Podobnie do Katarzyny – Wroński miał trochę krótsze nóżki i nie pokonywał drogi do kontuaru tak sprawnie jak Apolinary.
- Na trzeźwo będzie mi ciężko chyba to wszystko wytrzymać – zaśmiał się Wroński, widocznie pod ciężarem nowości, jakimi go bombardowano. Dodatkowo karta z mieszankami, nazwanymi czasami w językach obcych, tak pasujących do towarzystwa mieszanego, które tu gościło. Obok jakichś oczywistych Kogucich Ogonów w karcie zamieszczono zagraniczne Martini, będące głównie wermutem, a nie ginem, jak to nakazywała znaczna większość przepisów.
Wroński skrzywił się nad jedną z nazw.
- Jak to się czyta? – wskazał palcem na daiquiri, zwracając się do ich dwójki. Faktycznie, mogło to sprawiać problem. Aleksander powtórzył „po swojemu” tą łamiącą język nazwę pod nosem kilka razy, w kilku wersjach, jednak wciąż nie był pewny czy robi to dobrze. A nie, porzucając wszelkie dywagacje, wciąż nie był przecież pijany. – A ja nie miałem dziś wieczorem niczego nie pić?
Jak dziecko, panie Wroński, jak dziecko.
Wbrew jednak swoim poprzednim słowom, Aleksander czy też Jan, zamówił to więc, czego wymówić wcześniej nie umiał, jedynie wskazując na karcie lub licząc na to, że ktoś wspomoże jego zupełnie niezdolne do obcobrzmiących nazw usteczka.
Barmistrz, facet około czterdziestki i z okularami na nosie, przyjął zamówienie z pobłażliwym, ale i dobrotliwym uśmiechem spod wąsa i obrócił się na chwilę od zamawiających, by donieść sobie to, co było mu niezbędne do przygotowania koktajli.
W tym czasie, gdy oni opierali się o kontuar i dobierali czy już oczekiwali na odpowiednie napitki, za barem przemknął zupełnie niepasujący element, który widocznie panoszył się tam tak, jakby był u siebie w domu. Postać już znajoma – Alfred Szwed, wtargnął w przestrzeń barmańską i uchachany, z uśmiechem od ucha do ucha, jednak nie pijackim – zdecydowanie nie… Zaczął wyjmować flaszki wermutu z odpowiedniej szafki. A gdy już trzymał w rękach trzy, za szyjkę, poprosił, a raczej nakazał barmanowi:
- Zaznacz, że zabieram z zapasów.
A gdy to zrobił, wypsnął zza baru i skierował się w stronę stolika zajmowanego przez samych mężczyzn, palących papierosy i sączących coś z kieliszków.
Aleksander odprowadził faceta (który w tym wszystkim nawet na nich nie spojrzał) do stolika wzrokiem, starał się robić to ukradkiem, a dodatkowo – sprzyjał mu w tym półmrok.
Może nie powinien się dziwić obecnością Alfreda tutaj, jednak jego zachowanie za barem było niestandardowe.
- W tym lokalu każdy może tak sobie za bar wpaść i brać? – zaśmiał się Wroński do znajomych, jednak barman odpowiedział mu szybciej niż którekolwiek z nich. W końcu to zawsze oni słyszeli najwięcej, bo i ludzie bardzo chętnie im to najwięcej mówili. Alkohol, trucizna dla duszy, rozplątywał języki.
- Niestety nie, tylko właściciele – a głodki ton mężczyzny, zwieńczony uśmiechem i ustawieniem przed każdym z nich żądanego napoju, zapewnił barmanowi jakąś urzekającą aurę. Aleksander nagle poczuł, jakby mógł powiedzieć mu wszystko. I jakby chciał to zrobić.
Wlepił jednak spojrzenie w jego postać za późno, bo ten już zainteresowany był innym klientem.
A więc to tak działał ten fenomen, w którym to każdy barman jest dla mnie jak matka.
Wroński ocucił się sam, bez żadnej pomocy.
- Czemu mam na nią uważać? Wydaje się głośna, wylewna, ale sympatyczna… – wzruszył ramieniem i unosząc już dłoń ku włosom, zaniechał ruchu w połowie drogi. Nie chciał zrujnować bowiem swojej misternie układanej czupryny. – Mówisz tak, bo pokpiwa z twoich zdolności znajdowania sobie przyjaciół?
Aleksander też by pokpiwał, ale nie po to tu byli.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:21 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

W czasie, gdy Aleksander-Jan męczył się z zagranicznym nazewnictwem drinków, wspomagany przez Kasieńkę, Apolinary rzucał spojrzeniem z jednego kąt w drugi, przemykając pomiędzy głowami bardziej lub mniej kojarzonymi, zatrzymując się przy ładniej doczesanych, blond czuprynach. Nie było go jednak, co Przybylski skwitował głośnym, przeciągłym spojrzeniem. Było jeszcze później, a nóż skrzypek uaktywniał się porami wieczornymi. Tak często bywało, iż po całym dniu rzępolenia pozwalał sobie na nocne rozpustwo dopiero wtedy, kiedy wszyscy inni leżą już nieprzytomni, pochrapując w alkoholowym śnie. Liczył, iż dotrzyma do tego momentu.
A kiedy Aleksander-Jan uporał się z własnym zamówienie Przybylski wzbogacił go o Kaliszana dla energii, paniom zaproponowano na bazie wina białego i rumu, w wysokim, pięknym kieliszku drink o łagodnym smaku, natomiast dla najmłodszego z towarzystwa Apolinary zamówił pół szklaneczki wódki, wzbogaconą o jakiś sekretny, „kopiący po dupie”, jak określił go barmanowi sos, przyprawiony o dobre sypnięci pieprzem. Kasieńka nie powiedziała nic na tę złośliwość, może tylko uśmiechnęła się do Wrońskiego, z miną, jakoby sama nie wiedziała co dziennikarz planuj.
- Wiąż buta!- Syknęła nagle, trącając Przybylskiego wcale delikatnie w bok, a ten jak na zawołanie, schylił się w dół, chowając głowę pomiędzy nogami Malinowskiej, w tym momencie, kiedy barek nawiedziła niesławna postać Alfreda Szweda, śpieszącego po napitek dla swoich gości. I wiązał tego nieszczęsnego, zresztą zawiązanego na pulchną kokardkę, buta, póki otyła sylwetka nieznośnego polityka usadowiła się do nich plecami, przy stoliku na końcu sali. Apolinary powoli podniósł się, wygładzając na sobie materiał oraz prosząc Katarzynę o zrecenzowanie fryzury, czy dalej jest lśniąca i piękna, a upewniwszy się, iż nic nie stracił ze swego uroku, spojrzał w kierunku zagęszczonego od tytoniowego dymu towarzystwa. Nie poznał nikogo, prócz, jak się okazało, właściciela lokalu.
- Nie moglibyśmy się dosiąść bliżej?- Zagadnął Malinowskiej jej współlokator, ale ta pokręciła głową, odsyłając go niedbałym ruchem dłoni w stronę sali, by ten na własne oczy zobaczył, iż na ich nieszczęście była już przepełniona. Pozostało dziennikarzowi jedynie mlaśnięcie niezadowolenia, choć dostał do ręki swojego drinka w tym samym momencie, a przecież w takich chwilach trudno kręcić nosem, gdy patrzy się na kolorowe cuda w lekkim szkle. Zabrawszy już wszystkie zamówienia z lady, podziękowali barmanowi i ruszyli w stronę zostawionego chwilę temu towarzystwa.
- To już wiemy czemu się pojawił na jej pogrzebie- szepnął do Wrońskiego Apolinary, nachylając się do jego ucha, starając się tym samym nie uronić choć kropli napitku. - Znał się pewnie z Krystyną i to może nawet nieźle. Nie kojarzę jednak nikogo z jego stolika, co jest dziwne. Musimy mieć go na oku, mówiłem Ci, że z tym człowiekiem już miałem nieprzyjemność. Podejrzewany jest o machlojstwa, a jak chciałem go wypytać, co ma do powiedzenia o swoich zarzutach, posiłkując się paroma dowodami, to mi biedy narobił…Dlatego się chowałem, bo kazałby mi się wynosić i to w mniej cywilizowanych słowach.- Wyjaśnił Apolinary, stawiając specjalnie zamawianego drinka przed Rajmundem, życząc mu zdrowia. Kiedy chłopak upił, skrzywił się, przybierając wyrazu wręcz karykaturalnego i uderzył się parę razy w kolano, jakby miało to pomóc zniwelować pieczenie całej jamy ustnej.
- Panie Przybylski, co to ma znaczyć!?- Warknął, wąchając barwiony ostrym, importowanym sosem trunek.
- Alkohol, dziecko, alkohol. Nie smakuje ci?- Zakpił, odbierając od młodzika z francuskim akcentem szklankę, by samemu się uraczyć. Przytrzymał piekotę, zamrugał parę razy oczami, gdy pieprz uderzył ze wzmożoną siłą w nozdrza, wyciskając łzy. Uśmiechnął się, mlasnął obolałym językiem, by wydusić z siebie, nieswoim jednak głosem, a może i nieboszczyka na ostatnim oddechu:
- Pyszne!- Co zostało potraktowane chichotem reszty stolika. Temat jednak szybko przeskoczył na jakieś ichniejsze sprawy związane ze sztuką, teatrem, kinem, a nawet niepohamowaną w słowach krytyką polskich poetów z kręgów krakowskich, bo nawet jakby ci byli lepsi w słowie, tak Warszawiakom nie wypada ich chwalić. Ot, mały patriotyzm. Co jakiś czas tylko Renata rzucała Apolinaremu i Aleksandrowi- Janowi jakieś dyskretne oczka, uśmieszki czy inne gesty, mające w jej mniemaniu znaczyć: „Ależ śmiało nie wstydźcie się! Wszyscy wiemy jacy z was przyjaciele!”, jakby oczekiwała, iż dwójka się na siebie rzucić i Bóg wie, co będą robić. Oni natomiast omawiali dalsze szczegóły planu, którego w istocie nie było, szeptając sobie do uszu.
- Ciekawy jestem z kimś się Szwed spotyka, co to za ludzie. Gdyby udało nam się podsłuchać o czym rozmawiają. W razie czego, jakbyś widział, że wstaje od stolika, czy gdzieś idzie na tyły do ogrodu, to idź za nim. - Nakazał Przybylski, upijając mleczy wywar. - Sam nie pójdę, bo jak mnie zobaczy to kaplica. A Ty mógłbyś się wślizgnąć tu i tam. Wiesz o czym mówię. Jeszcze została nam kwestia Małej i Susi, zastanawiam się czy by jednej nie wziąć do tańca, a Ty byś wziął drugą. Poczłeptalibyśmy na parkiecie, zaprosili na drinka i się ładnie dosiedli. One lubią jak im mężczyźni schlebiają. Ja wezmę Małą, bo ją mężczyźni i tak nie interesują, to trzeba bardziej się naczarować, a Susi wskoczy Ci w ramiona jak nic, ona jest łatwa jak młoda zakonnica. - Mówiąc to oglądnął się przez ramię i w tym samym momencie zobaczył tę anielską, pięknie kreśloną twarz Filipa Madeyskiego, który witał się z wszystkimi po kolei, robiąc do każdego maślane oczy, niczym słodka idiotka. Podszedł też do stolika Małej oraz Susi, by ucałować je w policzek, lecz szczęśliwie nie dosiadł się do nich, ale ruszył dalej, do baru. Tam przystanął, zamówił klasyczną margaritę i przeszedł znów całą długość sali, aby usiąść przy stoliku muzyków obok wejścia.
- Grasza, a znasz Madeyskiego?- Zapytał, wplątując się w połowie zdania Lebiodzie. Bacewicz ściągnęła brwi, by zanurzyć koniuszek języka w swoim kawowym likierze, aby rzec:
- Wolałabym nie.
- A to czemu?- Zainteresował się Przybylski, kręcąc kółka palcem po krawędzi swojego kieliszka.
- A widzisz, on wygląda jak kłopoty. To kłopot Filip Madej „Madeyski - l'affaire”
- Bzdura, beau garçon!- Stwierdził Przybylski, odwracając się w jego stronę. Każdy wychylił szyję, by zerknąć także, jak Madej, opowiada coś żywiołowo, przy tym gestykulując namiętnie, prawie że oblewając swojego rozmówcę drinkiem.
- Apolinary, ty już masz swojego „beau garçon”. Nie nadajesz się, żeby mieć dwóch.- Wtrąciła się Renata, przewracając oczami.
- Kto tu mówi o dwóch…- Szepnął pod nosem ledwo dosłyszalnie. - Ale nic! Zbieraj się Janek, idziemy tańczyć!
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:28 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Przy stole gorzały jakieś rozmowy, nie brakowało też klasycznie – gorzały, ale co było w tym wszystkim najważniejsze, pojawienie się w towarzystwie postaci Alfreda Szweda, kładło na sprawę nieco inne światło. Obecność tego wątpliwej jakości polityka, dawnego średniej jakości aktora, a obecnie, jak widać – właściciela nieruchomości, sprawiało, że towarzystwo jakim się otaczał, również mogło maczać swoje brudne paluchy w krwi von Braun.
Było to z jednej strony fortunne, bo mogło to wypełnić kolejną brakującą płytkę w śledztwie. Mogło też jednak zapędzić ich w kozi róg, czego Wroński był świadomy i o świadomości tej dał sobie poznać, w dogodnym momencie, gdy to inni przy stoliku byli trochę bardziej pozajmowani sobą.
Trzymając cienkie szkło między palcami, Wroński zmusił Przybylskiego, by ten nachylił się ku niemu ponownie, by to mogli kręcić dalej tą korbą konspiracji.
- Co ci zrobił? – próbował jednak na początek dowiedzieć się, do czego potrafi być zdolny Szwed. To nakreśliłoby być może charakter ludzi, z jakimi się zadaje. W końcu nieopierzeni politycy często budowali relacje tylko dla korzyści, dla wpływów… A kilka butelek alkoholu, dodatkowo w obecnych czasach… To już inwestycja w relację. – W razie potrzeby, będę miał na niego oko. Jest dosyć potężny, ciężko stracić go z oczu… Ale to niesamowite, jak to właściciel jakiegoś przybytku lepszej czy gorzej jakości interesuje się śmiercią blond klientki, może byli bliżej, ja nie wiem, a żaden z prywatnych fundatorów teatru nawet palcem nie kiwnął. Znam ich twarze, na co dzień byli widywani prawie codziennie.
Już nie wspominając o dyrektorze, jednak jego temat robił się już powoli nudny.
A kiedy spojrzenie Przybylskiego umknęło ku nowemu gościowi, Wroński nieco się najeżył. Nie trzeba było chyba tłumaczyć, co to w wypadku Wrońskiego oznacza. Zmarszczył brwi i spojrzał ku Apolinaremu, a potem ku Kasieńce. Ku tej drugiej nawet pokręcił głową.
Jeżeli ona nie rozumiała nawet, jak irytujący, bo i bardzo złudny, potrafił być Madej, chociaż spędziła z nim wieczór… Pewnie nie mógł szukać tutaj żadnego wsparcia.
Dopóki nie odezwała się Grażyna. Aleksander-Jan, nie potrafił ukryć zadowolenia, jakie zaczęło mu wykwitać na twarzy, chociaż starał się je nakryć wyrazem twarzy „a nie mówiłem”, który to skierował ku Apolinaremu.
- Kto musi ci powiedzieć i ile razy, byś wreszcie uwierzył? – skwitował to niczym obrażona dziewczyna, z miną zwycięscy, a potem kiwnął głową na zaproszenie do tańca. A raczej na zaproszenie dziewcząt do tańca, jak to wcześniej omawiali.
Opróżnił szkło haustem.
Co prawda Wroński był w wydaniu nieco bardziej odświętnym, a i z mordą nieco mniej obskrobaną, niż pokazał się wcześniej, jednak Madeyski wciąż mógł zniweczyć całkowicie ich wielki plan konspiracyjny. Co prawda wierzył dzielnie, że Filip jest człowiekiem, który do poznania takich prostaków jak Aleksander się nie przyznawał, jednak opinia ta pewnie przychodziła Wrońskiemu z demonizowania tej anielskiej istoty. Na pewno niepotrzebnie.
Gdy wstali od stolika i zbliżyli się nieco do baru, będąc już w drodze do stolika Susi i Małej, wystąpiły niewielkie anomalie. I nie, Alfred Szwed siedział tyłem do sali i nie przejmował się niczym. A już na pewno nie wyganianiem Apolinarego z własnego przybytku.
Mała była na sali, stała obok barmana i odstawiała na blat dwa kieliszki po jakimś wybitnie dziewczęcym drinku, pewnie polegającym po prostu na zmieszaniu soku czy nawet syropu z wódką. Wydawała się mieć rezon i wcale nie przejawiać żadnych objawów upojenia. Trzymała między palcami natomiast lufkę papierosową, z której unosił się nieco bardziej mleczny dym.
Może dlatego wzrok jej przesuwał się tak powoli, gdy to mijali ją jacyś roześmiani goście.
Katarzyna Grabowska byłaby atrakcyjna, gdyby nie to, że jej ojcem była szycha, a ona sama nie przejawiała żadnego zainteresowania tymi, którzy zwykle się nią interesowali. Czyli po prostu mężczyznami. Ale mniejsza o to – ta mogła obecnie paść łatwą ofiarą kogokolwiek, kto planował ją zaczepić.
Gdzie jednak była Susi?
Odpowiedź na to pytanie nadeszła szybciej niż by tego chcieli – Zuzanna bowiem postanowiła „przypudrować nosek”, a ociężałe ciało jej przyjaciółki postanowiło zarzucić kotwicę w tym oto miejscu, gdzie to miała oko na ich stoliczek, na ich rzucone na kanapę płaszczyki… I tkwiła w tej swojej utopii.
Więc nie, dziewczęta nie zawsze chadzały do toalety parami.
Aleksander aka Jan wyczaił Susi zanim ta zniknęła za zakrętem, prowadzącym do toalet.
- Pora opróżnić bak – a parodyjnie zasalutowawszy, robiąc to już w ruchu, postanowił opuścić towarzystwo Przybylskiego i reszty. Widocznie każdy z nich miał to czego chciał. A Apolinary musiał już zaufać temu, że Aleksander poradzi sobie w samotności z bardzo ruchliwą dziewczyną, jaką była Susi.
Żeby dotrzeć od zakrętu, który to był jego destynacją wymarzoną (w końcu kto nie lubił zwiedzać toalet), musiał minąć jeszcze jakąś część sali. A jako, że dobranie drogi tak, by przejść bliżej stolika, który zajmował właściciel, nie wydawało się w takim układzie podejrzane – właśnie na to zdecydował się Aleksander.
Posłyszane słowa niewiele mu dały.
- A tamten, ty wiesz który…
- No Wojtek. Co w pokera przegrał pół majątku.
- Bo to rzadka choroba w tych czasach, Stefan? Każdy kto przyzwyczaił się do dobrobytu, po kryzysie znowu chce żyć jak…
Bzdury. Wroński zrozumiał, że ten spacer przedłużony tylko odrobinę, a i tak okraszony dźwiękami muzyki, co oznaczało możliwe przysłonięcie i tak nieistotnych słów… Nic mu nie dał. Zatem nie pozostało mu nic, tylko udać się za Susi do toalet.
Bez podziału na damskie i męskie. Prawda była taka, że i tak z toalet korzystały głównie dziewczęta.
Co zobaczył Wroński-Kundelman po wejściu do pomieszczenia? Na pewno nie Susi, bowiem ta mościła się już w jakiejś kabinie. Zamknęła za sobą drzwi ze stuknięciem, a obcasy jej butów zagrały na płytkach podłogowych niskiej jakości staccato.
Aleksander minął jakąś kierującą się ku wyjściu dziewczynę, o urodziwych rysach i blond czuprynie, aż się za nią obejrzał, jednak potem przyspieszył kroku, w okolicach kabiny zajmowanej przez Zuzannę. Sam również zagrał swoim obuwiem jakiś nieznany rytm i uniósł brew, zastanowiwszy się czy gdyby teraz poskakał po tych płytkach, to czy po chwili posadzka by pękła, pewnie ukazując instalacje, jakie towarzyszą toaletom zbiorowym.
Durnowate przemyślenia porzucił na rzecz zapukania do drzwi kabiny.
- Zuzanno? – powiedział dyskretnie, zdradzając się ze znajomością jej imienia.
Odpowiedziało mu jednak tylko coś, co przypominało wylewanie wody z wiadra do muszli klozetowej. A Bóg mu świadkiem, on już dobrze wiedział, co taki dźwięk oznaczał. Póki co jednak nie był w stanie zwalczyć oporu drzwi, których klamka nie działała, zapewne zablokowana przez zasuwę, stosowaną w tego typu miejscach.
- To ja, Janek, otwórz – za pewno w końcu znała jakiegoś Janka… Każdy jakiegoś znał.
Póki co jednak odpowiedział mu brak odzewu. Tylko kaszel.
I tak tkwił w tej ciszy, widocznie licząc, że kobieta otworzy drzwi. W końcu nie chciał, by ta udławiła się własną zawartością żołądka....
- Zaraz otworzę - dotarło zza drzwi, gdy to już Wroński oparł się plecami o ścianę na ich przeciwko. To napełniło Aleksandra nową nadzieją.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:28 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Zdecydowanie temat Madeja musiał zostać przez Przybylskiego odsunięty na później, choć w ramach czasowych tego wieczoru. Nie zamierzał dać mu uciec tak po prostu, na domiar złego może i z kimś innym. W niepohamowanej bowiem wyobraźni Apolinarego to on był jedynym odpowiednim dla Filipa, z którym można by było uciekać. Teraz jednak palącym interesem były dwie przyjaciółki – Mała i Susi, dla których przede wszystkim się tu pojawili, fatygując do tego Katarzynę i jej znajomych.
- Nie zgub się- upomniał go tylko Przybylski, gdy towarzysz „komik z Lublina” odmaszerował z stronę toalety wcale za potrzebą wyjawioną. Kiedy ten już rozmywał się pomiędzy tłumem, by zniknąć w korytarzu prowadzącym do ustępu, Apolinary wziął się za Małą. Kobieta stała przy barze, rozmawiając o czymś bezsensownym, pozbawionym pewnie składu, a przepełnionym chichotem, mimo braku wyraźnych oznak przedobrzenia z procentami. Raz po raz brała w wąskie usta lufkę z gęstym, otaczającym ją niczym boa dymem. Wydawał się nie przejmować żadną uwagą, żadnym spojrzeniem, które w jej stronę rzucali mijający ją mężczyźni. Miała w sobie coś w wyniosłości Kasieńki, być może był to jakiś imienny kod, w którym kobiety o ponadprzeciętnej pewności siebie, czy samoświadomości aury właśnie tak były chrzczone. Szczęśliwie, bądź nie, Apolinary miał kilkunastoletnie doświadczenie z damami o jej statusie, więc do baru podszedł śmiało, stając zdecydowanie zbyt blisko Grabowskiej. Trudno było go nie zauważyć, kiedy stanął przy niej wysoki, przystojny, a nawet obławiający ją spojrzeniem, a jednak, ta wlepiwszy oczka w bliżej nieokreślony punkt nad ramieniem barmana, kopciła papierosa z lufki nawet niezainteresowana.
- Dobry wieczór, Mała- przywitał się Przybylski, odpalając fajkę również, wyciągniętą z kieszeni po drugiej stronie marynarki, od lewej, z prawej trzymając zwykle paczkę tytoniowych.
- Dobry- odpowiedziała mu cierpko, nie pozostawiwszy sobie nawet znaku uprzedniego rozbawienia przy rozmowie z barmistrzem. - Coś za jeden?- Zagadnęła z niemałą odrazą w głosie, jakby pytała karalucha o to czy jest karaluchem.
- Apolinary…- Odpowiedział, a czując, iż chwila, która zawisła pomiędzy nimi, niczym gęsty dym, dodał[/b]- Przybylski.[/b] – A na to Mała, wyprostowała się, odrzuciła grzywkę na bok, a jej twarz wraz z tym ruchem, jakby na zawołanie złagodniała, choć jakiś podstępny węży uśmieszek nie spełzał jej z ust.
- Przybylski…Ten Przybylski? – Zapytała, lecz Apolinary odpowiedział jej wzruszeniem ramion. Nie musiał dodawać nic więcej. - Jest z tobą Malinowska? – Za nim potwierdził krótkim „tak”, zamówił dla nich dwie wódki z tonikiem i podwójną cytryną. Mała przyjęła ten upominek bez podziękowania, lecz szybko zatopiła usta w trunku, kiedy tylko zaserwowano go do jej dłoni.
- Przechodziłem i pomyślałem, że mógłbym zaprosić cię do tańca.
- Nie tańczę z takimi jak ty.- Wypowiedziała te słowa licząc na ubodzenie jego męskiej dumy, lecz skoro mówiła prawdę, a on nijako mógł odpowiedzieć jej tym samym, jak Przybylski mógłby zostać poruszony? I być może przez to, iż kolokwialne „spławienie” nie dało oczekiwanych efektów, kobieta zgodziła się zatańczyć po drinku. Nie była jednak na tyle pijana i zaćmiona narkotykami, aby nie wiedzieć, dlaczego pojawił się przy niej akurat P r z y b y l s k i. I prawdopodobnie nie byłoby to niczym niesamowity, gdyby nie to, iż człowiek o ambicji głodnego szczura, wtykającego swój gładki nos w różne szpary, nie odwiedził tego lokalu ostatnim czasu cztery lata temu, po drodze zaliczając jedna po drugą wpadki w swoich dochodzeniach a teraz wyrasta przed nią, jakby nigdy nic po morderstwie osoby, z która była blisko. Zdecydowanie wiedziała o co zaraz zapyta a trudno było opisać jej zirytowanie, kiedy wbrew jej wszystkim przypuszczeniom, podczas tańca nie rzekł do niej nic, nawet nie szepnął imienia von Braun, uśmiechając się do niej czarująco. Chciała mieć to już za sobą, powiedzieć co wie, oddelegować dziennikarzynę i odnaleźć Susi, aby donieść na to niefortunne spotkanie, ale nie mogła przez jego nieuzasadniony dlań upór w rozpoczęciu tej dyskusji. Mała, jak już wspomniał narrator nie była głupia tak jak Apolinary mógł ją przedstawiać wcześniej. Była córką Grabowskiego, prokuratora na stanowisku i z kontaktami wśród czołówki rządzącej, czy nie dawało jej to choćby wychowawczej przewagi nad jej towarzystwem, kiedy chodziło o przebiegłość? Być może, więc wykorzystując to, iż taniec się zakończył, nurtujący Przybylskiego temat jeszcze się nie rozpoczął, a ten już szedł za nią do stolika, postanowiła przeprowadzić przesłuchanie na własnych warunkach.
- Pewnie chcesz się spytać o von Braun…- Zaczęła, siadając na swoim miejscu, natomiast dziennikarz zajął wolne krzesło zaraz przy niej, podsiadając wypróżniającą się w toalecie Susi.
- Nie inaczej. Jesteście z nią blisko. Na tym etapie każdy z waszego otoczenia może być winny.
- Byłyśmy blisko…Od dłuższego czasu Krystyna zadawała się tylko z Niemieckim towarzystwem, rzadko pokazywał się w większej grupie Polaków, w tym naszym…moim i Susi. Ją pewnie też zaczepisz. - Wzruszyła ramionami, wyciągając papierosa, na co Przybylski poczęstował ją ogniem po dżentelmeńsku, wyprzedzając jej ruchy.
- Jakie to było towarzystwo. Niebezpieczne?
- Pies ich wie, może nawet niebezpieczne. Przybylski, myślisz, że mógłby być to ktoś stąd?- Zapytała, po ludzki. Apolinary powstrzymał się od udzielenia odpowiedzi, zamrugawszy jedynie szybko, jakby się przesłyszał. To on zadawał pytania jej, a tym razem próba zamiany miejscami Małej się nie powiodła.
- Co do niej czułaś…a co czujesz?
- Insynuujesz coś, wiem, że o mnie gada się różne…
- Jaki miałaś do niej stosunek przed śmiercią. Kłóciłyście się?
- Nie odpowiem na to pytanie nie muszę.
- Byłaś z Susi na pogrzebie?
- Skąd wiesz?
- Nie wiem, pytam się czy byłyście, a skoro byłyście, to znaczy, że się lubiłyście za życia?
- To skomplikowane, ona chyba by nas nie chciała na tym pogrzebie za życia, bo byłyśmy Polkami i się z polskością obnosiłyśmy, tak jak ja ze swoim preferencjami. Nagle zaczęło jej to przeszkadzać, ale przyszłyśmy, bo…tak wypada, bo obeszłoby się to echem dla mnie i Susi nieprzychylnym.
- Na pogrzebie był ktoś jeszcze z tu obecnych?
- Nie, przyszłam tylko ja, Susi i kwiaty. Nikogo innego z naszego towarzystwa nie było.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:38 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Gdy to Przybylski spędzał miło czas z panią Małą, Wroński musiał mierzyć się ze zdarzeniem, które na próbę wystawiało jego silny żołądek (a raczej jego brak) i cierpliwość. Bowiem, chociaż Susi obiecała mu, że drzwi zaraz otworzy, widocznie ich rozumowanie pojęcia „zaraz” nieco się rozmijało.
W głowie oczywiście pokpiwał sobie z kobiet i ich „zaraz”, które to objawiało się nawet w momencie, gdy siostry jego szykowały się na jakąś rodzinną imprezę, a co gorsza – wesele. Przykucnąwszy pod ścianą i obserwując buty Susi, które były jedynym, co było z tego miejsca widać w kabinie, wspominał sobie, jak ojciec bluźnił, że chętnie wymieniłby córki na synów, a syna na córkę. W końcu zawsze lepiej jest mieć trzech dorosłych mężczyzn pod bokiem, niż trzy niezdecydowane kobiety. Dobrze, nawet cztery, jeżeli policzy się także matkę. Zresztą – Wroński też nie należał do najbardziej zdecydowanych, nawet, jeżeli nie w kwestii wizerunkowej.
Wstał.
Gdy przeszedł się do lusterka, by jeszcze raz obejrzeć się w pełnej krasie, widocznie zdziwiony, że jego włosy mogą wyglądać tak dobrze – posłyszał kolejny raz ten szalony step damskich obcasów. Momentalnie oczywiście odwrócił uwagę do swojego odbicia i skupił się na tym, po co tu przyszedł. A raczej na kimś, po kogo tu przyszedł. W końcu Zuzanna, chociaż zajmowała się czymś wyraźnie nieobyczajnym, nie była przedmiotem…
Była za to blada jak ściana i to nie ze względu na makijaż, jaki na swojej twarzy zastosowała. Wyglądała po prostu mizernie. Papierem toaletowym ścierała z ust resztę szminki, nie zwracając uwagi na to, jak roztrzepana obecnie była jej fryzura.
Wroński podszedł do niej, podał jej dłoń i pozwolił usiąść na pufie, jaka została ustawiona w pobliżu luster, byle tylko ta nie postanowiła omdleć i poobijać sobie twarzy o terakotę. Ta, gdy tylko zajęła siedzące miejsce, oparła się łokciem o pobliską szafkę umywalki i złożyła na swoim ramieniu głowę.
Wroński w tym czasie na krótki moment zablokował drzwi od umywalni, skoro i tak nikt z niej nie korzystał. Gdy usłyszy dobijanie się, po prostu miejsce opuści. A przynajmniej tak sobie to wszystko zaplanował.
- Ale ja pana nie znam – wyrzekła, chociaż w jej głosie słychać było wycieńczenie. – Zatrułam się czymś chyba.
Wroński nie wątpił. Znaczy – przyczyn torsji było naprawdę wiele, bo nawet strach, jednak Aleksander przeczuwał, że tym razem chodzi właśnie o zatrucie. Ten barman, któremu tak momentalnie chciał się zwierzyć, pewnie dodał jej coś do drinka!
Aż Aleksandrowi gula podskoczyła do gardła, skoro już przekonał własny organizm, że w końcu i on mógł paść ofiarą podstępu.
- Poznaliśmy się – skłamał gładko, próbując ukryć zakłopotanie, w jakim się znalazł. Skupił się jednak głównie na kontrolowaniu swojego głosu, skoro Susi i tak nie skupiała wzroku na jego rozchwianej twarzy. – Mnie łatwo zapomnieć, ale Pani zapada w pamięć, zresztą, zobaczyłem Małą, potem panią, chciałem zagadać w innych warunkach, ale no cóż...
- Proszę zatem szybko wymazać sobie z pamięci to, co teraz pan widzi.
Nie dziwiła go ta prośba. Właściwie, sam bardzo chętnie chciałby zapomnieć pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na nim Zuzanna. Piękna kobieta, to proste, ale w tym wydaniu nie kojarzyła mu się najlepiej. Wyglądała trochę tak, jakby nie spała trzy noce i żywiła się w tym czasie tylko energią słońca i blasku księżyca.
Wroński zapiał głowie nad swoimi durnymi myślami.
- Jak sobie życzysz. Właściwie - na dworze już ciemno, nie chciałabyś odetchnąć świeżym powietrzem? - powiedział, bo sam nie chciał już czuć słodkiego swądu, który wdzierał mu się do nozdrzy i zmuszał do przybrania kwaśnej miny, tak bardzo niepasującej do całości propozycji. W końcu była to tylko możliwie najżyczliwsza oferta.
- To dobry pomysł, jak tobie było na imię...? - zapytała, unosząc wzrok na Wrońskiego.
On początkowo zmieszany przybrał tylko swój głupi uśmiech, jakby nie znał innej emocji i w ten sposób wyrzekł raz jeszcze:
- Janek - a mówiąc to, podszedł do Susi i podsunął jej łokieć, by mogła go chwycić.
Gdy ta wstała, Wroński dopiero zauważył, jak wysoka była w obcasach, które nosiła.
- Z daleka wydawałeś się wyższy.
Zabolało, ale przebolał, właściwie przyzwyczajony już do tego, że niektóre dziewczęta miały szczęście do większej ilości centymetrów na liczniku, niż posiadał Aleksander. Czy czyniło go to mniej męskim? Może trochę tak. Ale czy przeszkadzało mu to jakoś straszliwie? Zdecydowanie nie.
A ty z daleka wydawałaś się mniej niewyględna - skomentował złośliwie, oczywiście tylko w głowie Aleksander, któremu takie słowa przy kobiecie nigdy by przez gardło nie przeszły. Zresztą - Susi nie była niewyględna, a jedynie w złym stanie. Stanie, który sugerował po prostu chwilową niedyspozycję, a nie niekończące się tkwienie w nieestetyczności.
Razem jednak pokonali drzwi łazienki, idąc pod rękę. Zuzanna wciąż łapała się za żołądek, czasami nawet narzekała, że coś ją piecze, ale skoro przyznawała się głośno do tego, że czuła się nie najlepiej, będąc w tym samym czasie kobietą, Wroński był pewien, że musi czuć się bardzo słabo.
Jej powolny krok również mógł o tym świadczyć.
- Do wyjścia to w drugą stronę, Janeczku - powiedziała, bo może i była niedysponowana, jednak wciąż nie na tyle, by nie widzieć gdzie idą. Albo raczej gdzie prowadzi ich zupełnie nieobeznany z budynkiem Aleksander.
- Przepraszam, głupi ja - zaśmiał się paranoicznie, co nieco poprawiło humor Susi, która dyskretnie uśmiechnęła się pod nosem.
Trafili na “podwórko za budynkiem”. Czy raczej jego część, którą wydzielono dla samochodów. Parking otoczony był murkiem, na tyle niewysokim, by dla człowieka nie stanowił większego problemu, ale zbyt wysokim, by zawieszenie automobili mogło czuć się bezpieczne w spotkaniu z nim.
Wroński, wciąż trzymając Susi za dłoń, pozwolił jej usiąść na nim, wedle jej życzenia, właściwie. I chociaż proponował, by może usiadła na jego marynarce, dziewczyna wyraźnie zaprotestowała, twierdząc po prostu, że nie trzeba.
- Kiedyśmy się właściwie poznali? Bo może jednak faktycznie kojarzę twoją twarz - powiedziała dziewczyna, a Wrońskiemu aż się oczy zaśmiały.
- Oj, to będzie prawie rok temu.
- Ale że tutaj? - dopytywała.
- Tak, tutaj. A co w tym dziwnego? Nie jestem stąd, nie bywam tu regularnie, ale czasami zdarza mi się pojawić, gdy tylko zawitam w stolicy.
- Poznaliśmy się przez Kasię? Bo mówiłeś coś wcześniej o Małej.
- Nie, poznaliśmy się przez Krystynę.
Zapadła martwa cisza, po chwili zburzona przez gwar ulicy, gdy przejechał po niej jakiś automobil. zresztą nic dziwnego, że cisza ta nastąpiła. W końcu Krystyna zasługiwała na minutkę ciszy.
- Że von Braun? - mruknęła, wyraźnie blednąc na twarzy. A Wroński modlił się do Boga Jedynego w Trójcy utkwionego, by nie zbierało jej się znowu na wymioty.
- Tak. A skoro to była nasza wspólna znajoma, możliwie jedyna, to trochę mniej już nas łączy - powiedział smutny Aleksander, który nie musiał smutku nawet udawać.
Susi położyła dłoń na jego kolanie, gdy przysiadł się obok niej. Wroński zmieszał się, czuł, że rumieniec wędruje mu po szyi niczym armia zalewająca pole bitwy. Na szczęście było ciemno, na szczęście…
- Będzie dobrze, na pewno znajdzie się winowajca. Byliście blisko? - widocznie odpaliła swój fachowy czar, który nie pozwalał mówić dużo o sobie, a raczej wysłuchiwać tych, którzy właśnie tego chcieli.
- Tak, byliśmy - skłamał, a co za tym szło - głos mu się załamał. Ale nic z tym złego - może właśnie to nadało mu wiarygodności. - Mówi się może, kto mógł to zrobić?
Susi pokręciła głową. Chociaż kto wie, może kłamała.
Na pewno kłamała, głupia kobieta.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:39 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Nie mógł podważyć jej słów, więc pozwolił jej wierzyć, iż wierzy w to, co mu tak pewnie mówiła. Nie było na pogrzebie nikogo z im najbliższego otoczenia, choć to znaczyłoby, iż kobieta z tego towarzystwa wypiera Madeja, z którym zresztą czule się witała, gdy ten przybył do klubu. Było to jedynie przedstawienie w doskonałej obsadzie, czy skrzypek naprawdę już nie chadza z ich dwójką tak jak wcześniej przypuszczał Apolinary. Nie drążył jednak tego tematu wystarczająco, przekonany, iż będzie miał jeszcze szansę zapytać o to anielskiego blondyna, którego perlisty śmiech dźwięczał mu w uszach, mimo iż nigdy go nie słyszał. Musiał jednak wrócić do tych zimnych oczy Grabowskiej, nie dając po sobie poznać, zresztą podobnie jak rozmówczyni, że zależy mu na tych informacjach nie bardziej, jak o stanie śniegu roku ubiegłego. Był to mimo wszystko niepotrzebny precedens, Mała była nauczona ojcem, jak to bywa wśród świądu dochodzeń w toku, więc przyjmowała tę stylizowaną obojętność, jako wyraz grzeczności, wobec tak delikatnej sprawy.
- Czy został wśród was ktokolwiek, komu ostatnim miesięcy Krystyna ufała? - Zagadnął, szukając na katarzynowej twarzy, choć jednej zaskakującej zmarszczki, lecz było to jego niedoczekaniem, gdyż twarz Małej, choć wcale nie taka ładna, skamieniała, obwarowując ją fortem beznamiętności.
- Tak, ufała Osterwie. Nie dziwię się, to on ją wypromował w Warszawie jak powinno się promować artystów. Nauczył ją też wiele…Ale to żadna nowość, że ona i Juliusz byli bliżej.
- Jak blisko byli?
- Nie tak jak myślisz. Nie tak jak każdy myśli. Pewnie jego też już wypytałeś…
- Nie, nie ma go w Warszawie, zresztą, nie miałbym szansy. Dlatego pytam Ciebie, bo taką szansę mi dajesz…- Uśmiechnął się Przybylski, lecz była w tym uśmiechu jakaś dwulicowość, obłuda, a ten nawet nie próbował tego zmienić, skoro i tak Katarzyna ćwierkała mu, tym ochrypłym od tytonia i upicia głosem. - Osterwa jest podejrzany, to pewne, policja go znajdzie. Uważasz, że byłby w to zamieszany? Ty się z nim znałaś? Chyba Susi bardziej, bo się u niego próbowała dostać na staż aktorski, to wie każdy, tak myślę, czy to za dużo? Zresztą, naprawdę wierzysz, że ze sobą nie sypiali?
- Szczerze, wiesz co Przybylski?- Syknęła, odwracając się ku niemu przodem, a nachyliła się doń tak blisko, iż kolana ich zaczęły się stykać. Mała dmuchnęła tabunem dymu w Apolinarego, częstując go przy tym alkoholowym oddechem. Jej twarz naprężyła się, a umalowane modelowo usta zacisnęły tworząc pomiędzy jedną a drugą wargą, wąską, wygiętą nieelegancko linię. - Ta sytuacja z nimi jest chora. Wiem, że to nieprawda, ale ktoś kiedyś powiedział mi, bardzo bliski, że pieprzyli się jak stado królików. I nie wiem w co wierzyć, bo znam Osterwę osobiście i Krystynę też znam, ani jedno, ani drugie mi nigdy na takich nie wyglądało, nigdy! Kiedy ktoś pewnego razu nie otworzył mi oczu na to całe mentorowanie. I wiesz co, Przybylski? Koła nogi mi to lata, czy Krystyna żyje czy nie żyje...Nie była dobrą przyjaciółką…A artystką, też była beznadziejną. – Odsunęła się, znów przebierając się w swoją bezwyrazowość. Apolinary pomyślał, iż musi być pod wpływem czegoś, co miota jej uczuciami, a przy tym jej doświadczenie z używkami poddawane jest próbie trudnej rozmowy. Imponującym było jak dosadna i przekonująca była w swej trzeźwości, mimo wpływu. Należało jedynie podziękować losowi, iż trawił nań w momencie, gdy alkohol, papierosy i cokolwiek innego, czemu się poddała skumulowało się, rozwiązując jej język. W innym przypadku nie wierzyłby, iż Grabowska mogłaby powiedzieć aż tyle. Przy tym nie umiał wyjść z podziwu, jak dobrze kryła się z tym na samym początku rozmowy i podczas tańca. Teraz wiedział, iż ani grzeczność, ani delikatność nie mają nic do rzeczy. Należało przycisnąć, póki jeszcze ma ochotę mówić.
- Czemu mówisz, że jej los jest ci obojętny? Chciałaś dla niej takiego końca?
- Nie, nie, absolutnie. Ani ja, ani Susi, tylko irytują mnie kłamstwa Przybylski. Oni ciągle kłamią, ja kłamię, Susi kłamie, Osterwa z Krystyną…Naprawdę mam dość oszukiwania. Jestem szczera, robię to co lubię, mówię to co myślę, właściwie to nie…nie mówię to co myślę, ale bywa i tak, że powiem, a co! – Teraz należałoby zapewne zwrócić jej grzecznie uwagę, iż zbacza z tematu, przynajmniej częściowo, lecz Apolinary dał jej mówić, nie odmawiając uszlachetniającego wygadania się. Nie chciałby aby ktokolwiek odmawiał jemu, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji, więc słuchał jej okrężnych tłumaczeń, przytakując oraz falując dziwnie brwiami, w odpowiedzi na potoki słów. - Ja bym dla niej, Przybylski, serce oddała! Naprawdę, my byłyśmy z Krystynką i Susi papużki nierozłączki, daję słowo, ale...Jak ja mogłabym być z taką cholerną dziwką- kłamczuchą. Dziwką to trudno, Susi też lubi wskoczyć pierwszemu bogatszemu do łóżka, ale nie udaje lepszej niż jest…Ciekawe co teraz robi. Wyszła się wysikać, ale…- Machnęła ręką, kontynuując: - Kłamiemy, ale Krystyna była patologiczna już! Jej gęba to było koryto, a ja nie łykam świńskiego żarcia.
- O jakie kłamstwa chodzi? W czym was oszukiwała, powiedz…- Zachęcał Apolinary, opierając dłoń wpierw delikatnie na oparciu fotela, by obniżyć ją zaraz do ramienia Małej.
- Ona nam mówiła, że Osterwy nigdy by nie dotknęła, a później były dowody, że z Osterwą jednak była i to w sposób nieprzyzwoity, tak otwarcie…A jak wyszło, że to nieprawda, to…to było za późno.
- Wniosek z tego, że wcale kłamczuchą nie była…
- Była, bo jej wmówiono kłamstwo. I ona sama w to uwierzyła, więc odeszła! – Te słowa został wręcz wykrzyknięte, lecz Apolinary gubił się już w całej zagadkowości wyznań, zapewne wynikającej z psychicznej zawiłości, na jaką poddany został jej mózg. Mogła pleść trzy po trzy, ale w całym tym galimatiasie znajdowało się wiele istotnych informacji. Przede wszystkim, to co dziennikarz zdołał wywnioskować Krystyna wcale z Juliuszem nie przystawała, mimo, iż cała Warszawa tak twierdziła, po primo – kobiety pokłóciły się, mimo początkowych zapewnień o spokojnym rozstaniu ich trójki, trzecia sprawa była taka, iż odejście Krystyny było związane z jej domniemanym romansem z dyrektorem teatru, przynajmniej był to powód połowiczny.
- Rozumiem, wszystko rozumiem, dziękuję…Ale…Powiedz mi jeszcze, co uważasz o relacji Krystyny z Dumiczem?
- Karolem?
- Tak...Mieli ze sobą na pieńku.
- Owszem, mieli. Nie lubię go, nikt go tu nie lubi i to nie ze względu na Krystynę. Miewa podejrzanych znajomych, również w polityce. Można powiedzieć, że jest ulubieńcem zdrętwiałej polityki. Jeżeli ktoś miałby ją dorwać na scenie, to on…
- Rozumiesz, że to bardzo poważne oskarżenie.
- A rozumiesz, Przybylski, że jak zabija się młodą dziewczynę to albo z miłości, albo nienawiści? Książek nie czytasz?
- Czytam, i w wielu z nich, to właśnie pozornie najbliższy przyjaciel okazywał się wrogiem.
- W takim razie pytaj Niemców...
- A Żydów? Krystyna ich nie lubiła.
- Polaków też nie lubiła…Pod koniec życia, że tak powiem, Krystyna nie lubiła nikogo prócz Osterwy i Niemców. Nawet własnego ojca przestała szanować, ale to już dawniej. Zresztą, też bym nie szanowała swojego ojca, jeżeli poświęciłby mnie dla interesów.
- Pod jakim względem?
- Nie wiem, jestem artystką bez ojca…
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:39 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Pomimo widoczniej niechęci Susi do gadania na temat potencjalnych oprawców Krystyny, Aleksander – czy raczej sam Jan, nie miał zamiaru tematu kończyć. Chciał po prostu sprawić wrażenie, jakoby to obydwoje coś o Krystynie wiedzieli. I chociaż Wroński, jako prawdziwy wielbiciel, wiedział o niej wyraźnie dużo – w toku rozwikływania jej sprawy, przyłapywał się na tym, jak powierzchowne były jego obserwacje.
Po prawdzie nie wiedział o Krystynie nic.
- Prawie pięć miesięcy się do mnie nie odzywała, a zawsze pisała listy... – zamarudził Wroński, kłamiąc nieco złamanym głosem. - Mam wrażenie, że to ten Teatr tak na nią działał. Granie patriotycznych sztuk z nazwiskiem kojarzącym się z zaborami, jeszcze ten cholerny Dumicz, nigdy go nie lubiłem...
Miał wielką nadzieję, że rzucanie nazwiskami znajomymi ich dwójce, wykreuje wokół Aleksandra aurę. Aurę zaufania, którym mogłaby obdarzyć go Zuzanna, jeżeli tylko pociągnęłoby się ją trochę za język.
Dziewczyna przejechała palcami po czole, upewniając się chyba, że nie tkwi w gorączce, a potem mlasnęła ustami. Widocznie i u mniej nazwisko „lubianego” amanta warszawskiej sceny teatralnej wywoływało niestrawność.
- Nic mi nie mów Janeczku o panu Dumiczu, bo my tu wszyscy tego samego zdania jesteśmy. Ładna buźka, szeroka szczęka, ale w tej buźce to praktycznie same śmieci – mówiła, wyraźnie już nie przeczuwając, że Aleksander, czy raczej Jan, okaże się dziś jej (ghem) klientem – zresztą, i tak była po prostu niedysponowana. A co za tym szło – mogła przecież powiedzieć co myśli. - A i lubi sobie podobnych.
- Mało z nim przebywałem, nie wiem z kim się zadaje.
- Jesteś stąd i nie wiesz, Janeczku? – zaśmiała się durno Susi. Na co Aleksander pokiwał głową.
- Nie jestem stąd – zaznaczył.
- To by wiele wyjaśniało. No patriotów, partyjniaków, Janeczku. Z kijaszkiem między półdupkami, z ręką w cudzej kieszeni – tak się mówi chyba, a przynajmniej tak to kiedyś posłyszałam – powiedziała, a widząc, że Wronski wyciąga swoje tanie, może zdradzające go papierosy – czekała tylko, aż mężczyzna ją poczęstuje. I doczekała się, bo Wroński nie był chamem – lubił dzielić się tytoniem. - A może nie wiesz, skoro ta blond Krysia się do ciebie nie odzywała, ale ona z takimi jak on i jego towarzystwo to praktycznie w stanie wojny była.
A mówiąc to, skrzywiła się tylko nieznacznie i przyjrzała papierosowi w swoich dłoniach, który gorzkim dymem wypełnił jej płuca. Widocznie rozpoznała, że pali więcej trocin niż powinna i być może, ale tylko może – uznała Aleksandra za zbyt biednego, by dalej się nim interesować.
- Wy się przyjaźnicie, właściwie przyjaźniłyście już, dużo osób było na jej pogrzebie? – zapytał, a potem zaciągnął się dymem i wypuścił jego spora chmurę. - Sam nie zdążyłem dojechać, nim się dowiedziałem, już się odbył. Był Madeyski?
- Był, miał tupet. W sumie wszyscy tam tylko z przyzwoitości byłyśmy, to może i on tylko się chciał pokazać. – Zrzuciła papierosa na podłoże, a Alaksander przydeptał go butem.
Widocznie Zuzanna czuła się jeszcze gorzej, kopcąc i czując drażniący i tak podrażnione kwasem żołądkowym podniebienie i gardło.
- A ktoś a Ateneum? – dopytał.
- A był nawet Schiller, wiesz? Jak teraz o tym myślę, to ten pogrzeb to była jakaś parodia – pokręciła głową Susi. - Kochałam Krystynę, byłyśmy swego czasu jak siostry, ale pod koniec życia lubiła sobie popalić mosty. Nie jestem aż tak zła, umarła tragicznie, tak samo jak ty, trochę wciąż przeżywam jej stratę, ale czuję, że... Że mogła sobie trochę zasłużyć.
- Nie mów tak nawet, była dobrą dziewczyną... – próbował nie brzmieć gniewnie, a jedynie – na rozgoryczonego.
- Naprawdę? Widać, że dawno się z nią nie widziałeś – zadrwiła Susi. - Ja to myślę, że Schiller to stał za tym całym atakiem Kryśki na żydków. Nie znosiła go, to potem nie znosiła już wszystkich, ot. Jak się dowiedziała jeszcze, że to w jego sztuce gra – w sensie, Schiller napisał scenariusz i reżyserował u siebie Nie-Boską, a potem po prostu pozwalał innym go w ten sposób wystawiać – ot theatre monumental – gadała.
- Tak, coś słyszałem – wyrzekł, chociaż wcale nie słyszał.
- No od Schillera się tak łatwo nie uwolniła. Umarła na jego sztuce. Ba, w trakcie jego sztuki. A on jeszcze przybył na pogrzeb – powiedziała, a potem wyraźnie zbladła, słysząc kolejne słowa towarysza.
- Zbrodnia doskonała? – chciał brzmieć cynicznie, ale sam czuł, że mu ten ton nie pasuje.
- Nie. Nikt go raczej nie podejrzewał... – mruknęła. Szybkosć jej ruchów sugerowała, że wcale nie chce już dalej prowadzić tej dyskusji. - Dziękuję ci za towarzystwo Janku, ale chyba powinnam wrócić do sali, czuję się już lepiej.
- Z największą przyjemnością cię odprowadzę. Droga w końcu wyboista i nieprzyjazna, w śniegu, w deszczu, w błocie... – zażartował, chcąc sprawić, by atmosfera znowu stała się lekka. Nieskutecznie.
Susi tylko uśmiechnęła się blado.
- Poradzę sobie – rzekła Zuzanna. Wahania nastroju, tak bardzo typowe u kobiet. Comiesięczna klątwa, a może dziewięciomiesięczna klątwa? On nie wiedział.
Wiedział jednak, że skoro dziewczyna nie chce z nim wracać – nie powinien się wyrywać i iść zaraz za nią. Przejechał dłonią po czuprynie i widząc, że Zuzanna wchodzi na powrót do lokalu, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi – udał się za nią. Gasząc w pośpiechu papierosa w oślinionych palcach – w koncu był niedopalony, szkoda, by się zmarnował...
Zuzanna szła do stolika, przy którym znajdował się obecnie Apolinary i Mała, będąc już dla nich widoczną, ale zanim dotarła na miejsce, już złapała się za usta i ponownie postanowiła wyznaczyć sobie za cel lokalną toaletę.
Co nie umknęło uwadze Małej.
Aleksander tylko wpatrywał się w to, co działo się dalej.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:39 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Pauza jaka nastała pomiędzy nimi nie miała w sobie niczego ze złośliwości, być może była nawet obojętną dla przepłukania gardła drinkiem. Mała była już w pełni pod stanem tego, co paliła, natomiast Apolinary przyglądał się jej grymasom, próbując wyczytać z niej cokolwiek konkretnego, co krążyło po głowie kobiety. Widać, iż sama jęła myśleć o całym tragicznym zamieszaniu związanym z jej byłą przyjaciółką, więc i nie tak obojętna, jak się zaklinała, dlań była Krystyna. Niefortunnie zakończona znajomość, zapewne bez odpowiednich wyjaśnień, bez słowa, bez rozumu w pośpiechu, w którym zresztą żyły obie. Katarzyna mogła być nawet postronną ofiarą tego morderstwa, nie chcąca teraz wierzyć w nic, a na pewno nie w śmierć bliskiej jej osoby.
- To chyba nie najlepsza pora na dalszą rozmowę…Nadal podtrzymujesz, że zrobił to Dumicz?- Zagadnął dla pewności, nawet nie zakładając, iż Mała zmieni zdanie, lecz ta pokręciła głową.
- Tak sobie myślę, że każdy polował w jakiś sposób na jej życie…Czasem bywają takie osoby, które mają tendencję do sprowadzania na siebie kłopotów i nieszczęść, tak po prostu, bez własnej winy znajdują się w oku cyklonu i ponoszą największą szkodę, mimo że są niewinne. Krystyna taka była, dlatego tak szybko zdobyła sławę, uznanie, wsparcie, kochanków…- Urwała, by nawilżyć usta w kończącym się trunku. Odgarnęła kosmyk włosów jakimś nienaturalnym, wymuszonym ruchem, by skończyć, wlepiając martwo oczy w nieokreśloną przestrzeń przed sobą. - Przybylski, a jeżeli jej śmierć to jest przypadek i ona wcale nie miała zginąć? Może wcale nie miała być ofiarą, może wcale nie miała być martwa? - Dopytywała z jakąś desperacką, jękliwą nutą w głosie, na co Apolinary mógł tylko cicho prychnąć.
- Przypadkiem to kogoś może piorun strzelić, a nie nóż zadźgać. Dobrego wieczoru, Mała.- Tymi słowami zakończył przesłuchanie podnosząc się i wymijając zataczające się, uszczęśliwione sylwetki pozostałych gości. Zza ich głów dojrzał jeszcze Susi, która mimo swojego pijackiego kroku, dalej miała w sobie pewien powab, stawiając nóżkę za nóżką w ostrożnych tiptopach, za nim zerwała się na palcach w stronę łazienki. Przybylski odprowadził wzrokiem Małą, która wyrwana raptownym zachowaniem przyjaciółki doskoczyła ku niej, by wspomóc ją w cofce. Teraz wystarczyło odszukać spojrzeniem Jana- Aleksandra, co okazało się nie być trudnym. Po chwili już stał przed nim, nachylając się nad jego sylwetką w jakiejś konspiracyjnej pozycji, wkładając głęboko dłonie do kieszenie. Misterne uczesanie drgnęło, gdy dziennikarz pokręcił głową z dezaprobatą.
- Głupie to takie…- Burknął, choć wcale nie miał tego do końca na myśli. - To nie one, one na pewno nie. Infantylne podejście do sprawy morderstwa. Mała uważa, że to Dumicz, Żydzi lub jakaś postronna sprawa, której Krystyna stała się ofiarą- mamrotał. - Właściwie to niewiele mi powiedziała, pewnie nie chciała, ale do jednego miała rację. Młoda von Braun musiała mieć smykałkę do kłopotów, więc być może największa głupota, jak dajmy – miłość, mogła ją ukatrupić. Z drugiej strony, jestem dosyć przeciwny takiemu scenariuszowi. Nie była tego warta!- Machnął ręką, wyciągając kolejno papierosa dla siebie oraz dla Jana-Aleksandra.
- Masz Przynodzki-kundelman…- Prychnął, trącając go łokciem. - Mała nie uważa też, że von Braun utrzymywała romantyczne stosunki z Osterwą. Była to relacja bardziej mistrz-uczeń. Ktoś im nakłamał, że jest inaczej, uwierzyły w to, i zaczęła się miedzy nimi wojna. Wydaje mi się, że wypłynęło więcej kłamstwa i koniec przyjaźni. – Zacisnął papierosa pomiędzy wąskimi ustami, aby go zapalić, przy tym z góry, podziwiał swoje dzieło fryzjerskie. Postanowił nawet lekko popoprawiać, co zmierzwił wieczorny wiaterek, z subtelnością kochanka.
- Czekaj, czekaj…A Ty mi przypadkiem nie mówiłeś, że i Madeyski Filip nie podejrzewa Dumicza o morderstwo? Hę…Aha! - Pokiwał głową z jakąś nienaturalną mu wesołością Apolinary, a twarz jego nabrzmiała słońcem, wręcz parzyła mimo swojej bladości. - A jak to Filip był tym, co Małą przekonywał do swoich racji? Ciekawe, ciekawe, w końcu są blisko! Należy z nim porozmawiać, od zaraz. Tam siedzi!- Na to Przybylski, wskazał papierosem chichoczącą blond główkę, znikającą i znów błyszczącą za woalom przy kanapach, w kącie lokalu. - Chyba się wezmę na odwagę i z nim pomówię…Ale może najpierw rozgrzewka. Bez tego chyba nie dam rady…
Pociągnął więc za ramię swojego przyjaciela komika z Lublina, aby poprosić po dwa kieliszki wódki. Wypił bez toastu jeden, drugi, a później podebrał trzeciego, żeby mniejszemu nie zaszumiło w głowie.
- A czego dowiedziałeś się od Susi? Wyglądaliście na całkiem zgodnych, jak ją odprowadzałeś. Twój pech, że nie była zbyt trzeźwa, choć nie była zaćpana, to lepiej. - Mówił do Wrońskiego, ale gapił się na Madeyskiego, kiedy nie dojrzał przy ich stoliku Alfreda. Coś zaczął tłumaczyć jednemu z bawiących się przy stoliku gniewnie, a zaraz po tym mężczyzna Przybylskiemu nieznajomy wstał i udał się za Alfredem w stronę tylnego wyjścia. Apolinary odruchowo padł do ziemi, niby poprawiając sznurówki, a kiedy dwójka ich minęła, wykrzykując coś jeszcze do stolika szych znajomych Szwedowi, podniósł się na powrót, przygładzając strój.
- Nie masz przypadkiem ochoty się odświeżyć przyjacielu? – Zagadnął Aleksandra. - Pójdę porozmawiać z Madeyskim, a Ty podglądniesz, co Alfred knuje, hm? Wyglądał na przejętego, ciekawe czego chciał od znajomych Filipa. Był na pogrzebie, chyba nie tylko dla dobrego imienia… – Zaczął zagadywać dziennikarz, wiedząc o pokrętnej naturze tego śmiesznego, otyłego człowieka, którego wzroku tak usilnie unikał od początku przyjęcia.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:39 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Zdaniem tego głupka Wrońskiego, przepraszam – Przynodzkiego-Kundelmana, Susi nie była pijana. Prędzej coś jej zaszkodziło, a ona zamiast zadbać o to, by się nie odwodnić – dolała sobie w żołądek alkoholu. Ostatecznie dolegało jej coś jeszcze bardziej niewygodnego, ale popularnego w jej fachu. Obserwował ciążę każdej ze swoich sióstr, w wypadku niektórych – nawet dwukrotnie. I chociaż wolał nie myśleć o tym, że dziewczęta faszerują się jakimiś ziołowymi mieszankami, by płód spędzić – wiedział o tym. Nawet gdzieś z tyłu głowy, głównie mając kontakt z mężem Alicji, zielarzem i felczerem, który to pewnie wiedziałby zarówno czym wyleczyć kaca, jak i przy pomocy czego odejść we śnie w sen wieczny.
Gdy Apolinary wyrósł u jego boku, Aleksander spojrzał na niego nieco spod byka, bo i ze swoim wzrostem na niewiele więcej pozwolić sobie mógł. Nie reagował chwilowo na jego monologi, dobrze wiedząc, że przerywanie ich nie wyjdzie mu pewnie na zdrowie – w końcu Przybylski kochał mówić. I to nie przemawiać, czyli rzucać krótkimi sentencjami, które potem na przestrzeni wieków, będą wybiórczo cytowane. Po prostu lubił Wrońskiego, aka Kundelmana informacjami zagniatać.
Ważnymi czy nie – ważne że teraz było ich wiele.
- Nie była tego warta, co? – mruknął oświetleniowiec, czy raczej komik, widocznie w toku śledztwa tracąc już bojowe nastroje, gdy to chodziło o obrażanie Krystyny. Wyleczył się z niej? Niewykluczone. Albo po prostu gniew ten nie pasował do postaci w jaką się wcielał. - Widzisz, guzik mnie słuchasz, Apolinary. To nie była relacja romantyczna, od początku to mówiłem. A ty w głębokim poważaniu masz domniemania moje, komika z Lublina.
Może i drwił z dziennikarza. Wszystko na to wskazywało – ton, uśmieszek i błysk w oku, który to towarzyszył słowom wypowiadanym z ewidentną satysfakcją. Pierwszy raz miał rację – albo wszyscy, łącznie z Apolinarym wierzyli w tą samą rację.
Tak – zdecydowanie powinni się za to napić.
- Madeyski krzyczał jak dziewczę, że policjanci błąd zrobili Dumicza wypuszczając. Albo zabił, albo wszyscy myśleli, że zabił. - Właściwie – policji wystarczyłaby pewnie ta druga opcja. A może nawet wystarczyłoby, żeby ktoś ważniejszy stwierdził, że to Dumicz i cześć! Bo prawdę mówiąc – Wroński wciąż Dumicza nie skreślał. Szczególnie, że zbyt wielu lepszych kandydatów na stanowisko mordercy nie mieli.
- Sprawnie Dumicz kroił jedzenie, jak się z nim widziałeś, Apolinary? – chciałby wiedzieć. A kiedy spojrzał w kierunku, w którym to iskrzyła się anielska blond czupryna Madeja, znowu pokręcił głową. - Masz rację Apolinary, tylko podpity będziesz z nim równy. W końcu alkohol oczyszcza umysł.
Z wszelkiego śladu myśli – chciałoby się dodać. Nie wiedział czemu Apolinary tak bał się konfrontacji z Filipem, w końcu to on sam powinien go unikać, będąc trochę bardziej znaną twarzą w trochę innym wydaniu.
Gdy to tak sobie pili, a raczej – gdy Apolinary sobie pił, popijając nawet z kieliszka wyrwanego wręcz z dłoni Wrońskiego, oświetleniowiec nic sobie z tego nie robił. Właściwie – za bardzo skupiał się na otoczeniu, by nawet chcieć wprowadzić się w stan błogi. Nie znał tu nikogo poza Kasieńką, Apolinarym i w małym stopniu – Madejem.
Uśmiechnął się tylko do barmana, gdy ten z rozbawieniem obserwował zachowanie Apolinarego.
Wroński po raz kolejny poczuł, że aura Barmana nakazuje mu zdradzić mężczyźnie każdy szczegół życia. Ile wzrostu miał w trzeciej klasie podstawówki, co jadł dziś na obiad, wszystkie szczegóły w sprawie śledztwa, jaką marynarkę ze swojej szafy lubi najbardziej...
- No że Dumicz sprzyja partii, a partia sprzyja Dumiczowi. Oni wszyscy tu się chyba po prostu nie lubią, no ale i siedzą w lokalu nie powiem czyim – szeptał Aleksander, już odwracając się tyłem do kontuaru. - Podobno żydów nienawidziła przez Schillera. A i wściekła była, że w jego sztuce musiała grać. Bo to Schiller stworzył tę wersję dramatu, wyobrażasz sobie? Podobno grał jej na nerwach w Ateneum, tylko dlatego że był półniemką, a potem gdy już uciekła do innej jednostki... Zagrała wielką i ostatnią rolę w jego sztuce. Dobre to, dobre!
Nie wiedział czy ma to jakiekolwiek znaczenie, ale jeżeli Apolinary mówił mu wcześniej prawdę – Schiller też o Dumiczu coś wspominał.
- Idź waść już do tego Madeja, naciesz się jego obecnością – Wroński widocznie chciał pozbyć się już tego ciągłego wałkowania osoby skrzypka, tych dziwnych spojrzeń Przybylskiego, jego ciągłego zdziecinniałego wahania – powinien wziąć się w garść. - Do Schillera wszedłeś jak do siebie, a z byle jakim muzykiem sobie nie poradzisz?
A i Aleksandra nie trzeba było dłużej namawiać – chociaż dopiero co wyszedł z objęć chłodnego, wieczornego wiatru – chętnie skorzysta z okazji by poprzyglądać się grubej fałdzie tłuszczu, jaka nosiła imię Alfreda Szweda.
Klepnął Apolinarego w ramię, w czułym i przyjacielskim geście, widocznie zagrzewającym do roboty – gdy to zaraz sam poprawiając marynarkę na grzbiecie, udał się ku drzwiom. Oczywiście nie przechwycił ich po Szwedzie – durne by to było niemożliwie i nieprofesjonalne za razem.
Odczekał kilka sekund, co pozwoliło mu... Nie zobaczyć Alfreda od razu po otwarciu drzwi. Dopiero przesunięcie się za solidną donicę, gdzie to Aleksander aka Jan odpalił sobie papierosa, pozwolił dojrzeć coś w świetle reflektorów automobilu, stojącego na uboczu podwórza kamienicy.
Gruba sylwetka Alfreda rzucała solidny cień na powierzchnię wysokiego ogrodzenia.
Sylwetki były cztery. I chociaż Wroński mógł wysunąć się zza murku na tyle bezpiecznie, by nie znaleźć się na drodze świetlistej, oślepiającej wręcz łuny – trochę się obawiał. Szczególnie tego, że ktoś również mógł stać w ciemnościach i doglądać najwyraźniej... Transakcji. Bo chyba tak można było nazwać wymianę pudeł, które to przerzucono z wnętrza samochodu, na podjazd posesji. Jeden z towarzyszy Szweda, dość silny jak widać, zaczął łapać się tych drewnianych skrzynek i wnosić je do tylnej kamienicy.
I dwójka wielkich ochroniarzy stojących prawie dwa metry od Wrońskiego. Na szczęście wpatrzona w swojego przełożonego, a nie jego niską osobę...
To zobaczył, gdy to zaskoczony powstrzymał piśnięcie, jakie prawie wyrwało mu się z gardła.
Dalej już słuchał, tylko raz na kilka chwil wyglądając ukradkiem.
- A gdzie reszta? – wyrwał się dość głośny komentarz Szweda.
- Dostarczymy potem, nie zmieściły się w samochodzie... Poza tym, policja się tu kręci – prychnął dostawca, którego głos można było rozpoznać. Przynajmniej jeżeli miało się wątpliwą przyjemność posłyszenia rozmowy z jegomościem...
Emerytowany policjant, weteran wojny – Czeczen. Tak go nazywali. A skoro pojawił się gdzieś osobiście... Obecnie Niewielki Przedsiębiorca - czymkolwiek były te przedsiębiorstwa które posiadał. Wrońskiemu aż ugięły się nogi. Swego czasu Czeczena tropiły patrole policyjne, złożone nawet z jego dawnych znajomych. Od kilku lat jednak było o nim praktycznie cicho, gdy to widocznie zaniechano śledzenia jego dalszej działalności.
- Wiele ci zawdzięczam – powiedział Szwed, uścisnąwszy dłoń Czeczenowi.
Tamten albo nie odpowiedział, albo Wroński – który wziął już nogi za pas, po prostu tego nie usłyszał.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:40 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

[justify] Uszy choć dosłyszały, umysł nie, gdy Aleksander-Jan zganił Apolinarego, jakoby ten nie respektował jego uwag. Fakt faktem, iż właśnie Wroński wskazywał na aseksualność relacji na froncie von Braun-Osterwa, tak Apolinary nauczony intryganctwem klas inteligenckich nie mógł w pełni, bez uprzedniego, wiarygodnego źródła tych domniemań przyznać przyjacielowi rację. Teraz skłaniał się ku czystej, platonicznej sympatii tych dwojga, lecz nie da tej satysfakcji Aleksandrowi-Janowi – nie przyzna się do błędu.
- Co do Schillera Leona, czeka go jeszcze jedna wizyta, równie nieumówiona. Dumicza należy zgarnąć naprędce. Dobrze mam w pamięci, jak Schiller mówił, że Dumicz się podkochiwał w Krystynie, ale po rozmowie wiem, że to bujda. Zmyślił to, stary cwaniak, ale ostrzegałem go, iż prawda wytryśnie, jak uczciwie pokopię.- Pokiwał głową Przybylski, wracając myślami nie tyle do ucieczki przed policją, ale do zwinnej zmiany tematu, kiedy Apolinary pytał o pana von Braun. Znali się dobrze, więc może i ukrywają wspólny interes, co zgadzałoby się z dosadnie podkreślaną ścieżką wojenną, na jakiej była córka z ojcem, tak i możliwe, że wszelkim jego towarzystwem. Skoro tak, czy wizyta partii centrowej na pogrzebie dziewczyny była jedynie ukłonem ku von Braunowi? Najwidoczniej.
- Zaczyna się to składać w drobną całość. Jeszcze jest wiele niewiadomych, jak śmierć Kazika, zniknięcie Osterwy i prądy polityczne, ale tworzą nam się trzy obozy, które mają między sobą subtelne relacje- powiedział dziennikarz, wyjmując nerwowo notes zza wewnętrznej kieszeni marynarki, by krzywym, zezowatym już pismem nakreślić te myśli dla ulotnej pamięci.
- Wiesz co, Wroński…?- Syknął mu do ucha Apolinary. - Jakby Madeya jakim cudem zabito, lecę do Ciebie jak na skrzydłach i przesłuchuję…- Dokończył, by odbić się od barku łokciem, przy tym posyłając, może i zalotne oczko do Aleksandra-Jana komika z Lublina.
Każdy odszedł w swoją stronę, znów wypełniając powierzone zadanie, mając tego wieczoru prawdziwe urwanie głowy. Była może to i jedyna szans, kiedy mieli tak wielu podejrzanych na tak niewielkiej przestrzeni, w środowisku sprzyjającym rozmowie. Szansa, która w tak naturalny sposób wysuwała się przed Apolinarym, przerażała go, jak początkującego podlotka, który jeszcze z krępacją nagabywa interesujące go persony. Czuł z tym upokorzony przed samym sobą, a może nawet przed współśledczym, który istotnie zauważył, iż Madey nie powinien być bardziej problematyczny jak Schiller, a już na pewno nie sprowadzi na niego większych kłopotów, choć przyszłość może i miała dosyć odmienne plany na ten pogląd.
- S’il vous plâit...- Było pierwszym co Przybylski wyrzekł do Filipa Madeyskiego, kiedy ten wsunąwszy papierosa pomiędzy usta, szukał w kieszeni zapalniczki, a kiedy jakąś nieznajoma mu dłoń, znad jego prawego ramienia, podała mu ogień. Odpalił za nim zdecydował się spojrzeć w górę.
- Merci- odpowiedział, ciągnąc spojrzeniem za Apolinarym, gdy ten już usadawiał się przy nim z odważną manierą. - Qu’est-ce que je peux faire pour vous ?- Zagadnął.
- Vous avez entendu parler de...Filipie Madeyski ?
- Peut-être. Pourquoi ?- Pytając blondyn, pochylając się ku Apolinaremu, by usłyszeć go lepiej. Przybylskiemu zbliżył się również, nie pozostając wobec niego biernym, choć gdyby nie te drinki i trzy kieliszki wódki jeszcze chwilę temu, chybaby siedział przy nim jak kołek, choć może i nie kołek, bo kołki nie zwykły drżeć bez powodu.
- Nazywam się Apolinary Przybylski…- Wyciągnął ku niemu dłoń, a gdy skóra dotknęła skóry, wzięło go na jakieś szaleńcze zapędy, bo ledwo powstrzymał się przed ucałowaniem dłoni „prawie anioła”. - Mój…znajomy Aleksander Wroński przekazał panu wizytówkę, jak panowie się poznali w…celi?- Zagadnął, starając się wypowiedzieć wszystko odpowiednio, gładko i bez krępującej plątaniny języka.
- Ach tak, ten mały, śmieszny, tak, tak, ale kompletnie zapomniałem, przez ten nawał ważniejszych spraw- zachichotał wysoko, szczerząc się dla Apolinarego rozkosznie.
- Proszę mi wybaczyć, ale nie może się pan bardziej mylić. To affaires urgentes, Mesdames. Czy mógłbym więc pana prosić na słówko?
Patrzyli się na siebie nie puszczając dłoni w witającym geście, choć po takim czasie, intencje uścisku zapewne zmieniły swoje tory. Chichot też zelżał, a Filip starał się widocznie badać Apolinarego, bacznie mu się przyglądając. W końcu puścili się, ze strony dziennikarza niechętnie, a Madey zacmokawszy kilkakrotnie, skinął anielską główką.
- Proszę, chodźmy…
Poszli więc porozmawiać.
I żeby tę niecierpiącą zwłoki sprawę piorun strzelił, bo ani jeden, ani drugi już na przyjęcie nie wrócił.

***

Katarzynę zaczęła boleć szyja. Od ostatnich dwóch godzin, kręciła nią piekielnie, byle z dyskrecją, nie obrażając swoich zajętych rozmową znajomych, znaleźć dwójkę nieznośnych jej mężczyzn, którzy uganiali się za swoimi sprawami, kompletnie zapominając o jej istnieniu. Nie wytrzymała w końcu, przeprosiła towarzystwo, by prostym, niewzruszonym alkoholem krokiem zacząć szukać i jednego, i drugiego, a przede wszystkim drugiego – Wrońskiego, bo o tyle, co Przybylski mógł przepaść jak kamień w wodę, tak stracenia niewinności Aleksandra, by sobie nie wybaczyła.
Poszukiwanie rozpoczęła od łazienek, gdzie znajdując Małą i Susi na kolanach, rozmyte jak nigdy i sponiewierane, jak co sobotę, nawet nie miała odwagi pytać. Przywitała się z nimi skinieniem, ignorując niema błaganie o pomoc. Dalej przeszła salę jadalną, gdzie bawili się niezależni goście restauracji, lecz nawet tam jej bystrym oczom nie dali się poznać. Zostało jej zbadać ogrody oraz tylne wyjścia, a że ogrody uznała im za niepodobne, szukała na tyłach. Wyglądała na zagubioną, wychodząc przed próg. Załapała się przy tym na wymianę ostatnich uścisków Szweda z Czeczenem, choć w mroku nie umiała zidentyfikować, kim dokładnie była ponura postać w automobilu. Szczęśliwie największy z problemów znalazł się sam, wpadając na nią w płochliwej ucieczce. Katarzyna poczuła tylko jak impet zmusza ją do raptownego kroku w tył, na co niestabilny obcasik zgiął się, boleśnie kalecząc jej kostkę. Syknęła, kurczowo ścisnęła marynarkę Wrońskiego, by uwiesić się na nim, poszerzając chwyt o objęcie.
- Znalazłam Cię Oleczku…- Odetchnęła, odciągając go w korytarz dla personelu, aby uniknąć spotkania z ludźmi Alfreda twarzą w twarz. Kuśtykała przy tym, czując aż za dobrze stopę w lewym buciku. - Zostawiłeś mnie prawie samotną- szepnęłam, nie puszczając go, by lepiej przyjrzeć się jego oczom, czy aby nie ma rozszerzonych źrenic, ale miał, lecz bynajmniej z substancji pobudzających. - Oleczku, jesteś cały blady, coś się stało?[/jsutify]
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:41 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Aleksander-Jan o twarzy ocenie bardziej bliskiej twarzy manekina, niż jego zwykle w durny sposób roześmianej – wpadł w czułe objęcia Kasieńki bezwiednie. Pewnie gdyby wpadł w objęcia Schillera, Szweda czy nawet Przybylskiego w tym momencie – zachowałby się tak samo. Po prostu potrzymał się z wrażenia.
To dopiero głos znajomej mu i onieśmielającej swoją obecnością kobiety sprawił, że zamrugał nagle i oprzytomniał nieco. Wciąż gdzieś w uszach dzwoniła mu barwa głosu Czeczena. Zlewała się ze słowami Malinowskiej, gdy ta do niego mówiła.
Przez swoje roztrzepanie – początkowo nie zauważył nawet, że dziewczyna obejmuje jego niewinne ciało i że przez jego impet, jakiego nie powstydziłby się pewnie niewielkich rozmiarów taran, uszkodził to jej. Co prawda mógł pewnie zauważyć jej kuśtykanie, ale nie połączył na tę chwilę faktów wystarczająco skutecznie, by ukorzyć się przed nią. Jeszcze nie.
- Mi nie… Nie zobaczyli mnie? – wycisnął z siebie dopiero, gdy znaleźli się w pomieszczeniu dla personelu. I faktycznie – Wroński nie był pod wpływem żadnych środków psychoaktywnych, o ile oczywiście pominąć fakt wypicia drinka, kieliszka wódki i wypalenie papierosa, którego to wyrzucił chyba w tej żałosnej ucieczce z pośpiechu. – Psia krew, nie przypaliłem się papierosem?
Musiał go wypuścić. Na wszelki wypadek sprawdził kieszenie, byle nie dowiedzieć się, że z pośpiechu wrzucił podpalonego skręta w to miejsce.
- Alfred Szwed, ten wywrotowiec – cóż za nazewnictwo! – Od jak dawna ten lokal należy do niego?
Widocznie Aleksander Przynodzki-Wroński zaczynał spodziewać się najgorszego. Ręka mu zadrżała, kiedy zorientował się, że Katarzyna wcale nie poprowadziła ich z powrotem na salę, a do pomieszczeń dla służby. Jak mógł nie zauważyć tego wcześniej? Może dlatego, że jego myśli latały gdzieś między Szwedem, Czeczenem, a potencjalnym towarem jaki sobie przekazywali.
To na pewno nie była wódka albo butelki z mlekiem – Czeczen nie kojarzył się mu z tego typu towarem. Oczywiście – Aleksander uwielbiał demonizować, czego ofiarą padł nawet bogu duszę winny Madeyski (wciąż miał go na oku – a raczej miałby, bo mieć nie miał jak, słodko wciąż nieświadomy, że Apolinary ucina sobie z nim pogawędki gdzieś poza spojrzeniem oczu jego i Katarzyny), tylko "Ruskowi" akurat wątpliwość ta się należała.
- Ja… Nie chciałem tak nachalnie na ciebie wpaść – wszystko dochodziło do niego z pewnym opóźnieniem. – Dlaczego kulejesz? Nie chciałem zrobić ci krzywdy…
Nie chciał, raczej głupim było wierzyć, że Wroński komukolwiek zrobiłby krzywdę z pomyślunkiem. Zwykle to sam kończył z poobijaną gębą, rozbitą skronią czy strupami na policzkach. A na pewno nie skrzywdziłby Katarzyny, która była widocznie zewnętrznymi pokładami zdrowego rozsądku, który czasami musiał studzić gorące zapędy Apolinarego.
Ale Apolinary nie był teraz w centrum jego zainteresowań.
- Proszę, chodźmy w milsze miejsce, Katarzyno – zaproponował, w tym swoim powiewie połączonego strachu, niepewności i żalu do samego siebie, po wykonaniu zamachu na Malinowską – bez wahania chwycił jej dłoń i wsunął sobie na łokieć, chcąc widocznie poprowadzić ją pod rękę. Może i dla niepoznaki, a może po prostu chcąc zadbać o jej zgrabną nóżkę. – Bez pośpiechu, bez pośpiechu… Wręcz przeciwnie do tego jak powinniśmy wycofać się z tego wszystkiego…
Mówił raczej do siebie.
Gdy już mieli przedostać się do jednego z salonów gościnnych, Wroński zauważył wiaderko pełne zimnej wody ustawione na taborecie. W tej części budynku raczej mieściły się po prostu pomieszczenia zapełniane niepotrzebnymi meblami w momentach, gdy parkiet wymagał poszerzenia ich kosztem. Wesela, większe przyjęcia – ale nie coweekendowe fety.
Wroński zestawił z siedziska kubeł i był gotowy doprowadzić Katarzynę i pozwolić jej usiąść.
- Nie bawisz się chyba najlepiej, Katarzyno… – mruknął, zastanawiając się dalej jak może jej pomóc. Bogu by dziękował, gdyby ona też bawiła się źle – on sam bowiem od kilku chwil bawił się fatalnie. – Potrzebujesz jeszcze czegoś?
Nie wypadało, by teraz pytał o Apolinarego i jego miejsce pobytu. Był pewnie z tym łotrem Madejem. A on nie mógł go rozpoznać...
Zatem wbrew zdrowemu rozsądkowi nie zapytał, a zasiał wątpliwość:
- Myślałem, że Przybylski jest z tobą - skłamał, ale głos nieco mu zadrżał. Jakby zdradziecko.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:41 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 E5a57304a5b54b1835123eee1073de32

[small]Chcesz usłyszeć fraszkę? Malinowska, Malinowska ty...[/small]

Na pierwsze dwa pytania Wrońskiego odpowiedziała pełna konsternacji twarz Kasieńki. Wyniosła z nich tyle, iż Aleksander musiał kogoś śledzić, czy podglądać, a kogoś znaczy się Alfreda Szweda. I był w jakimś popłochu oraz szoku, skoro temat przypalenia wydał się dosyć błahym zamiennikiem prawdziwego problemu. Później tylko utwierdziła się w swojej racji, gdy słowa Oleczka wszystko potwierdziły. Śmiała nawet sądzić, iż podglądanie polityka było pomysłem Przybylskiego, który swego czasu zajmował się przekrętami podatkowymi mężczyzny.
- A ja wiem Oleczku? Może i od zawsze.- Wzruszyła ramionami, nie chcąc się kłopotać myśleniem, lecz widząc po minie Aleksandra, zdecydowała jednak cofnąć się w czasie, nawet jeżeli poszukiwania w pamięci miałyby być bezowocne. - Do użytku publicznego wpierwe jako skład rolniczy, ale przy rozbudowie Mokotowa zainwestowano w bogatszy wystrój i przekształcono go na lokal. Chyba od początku należał do jakiegoś radnego, nie wiem czy nawet nie ministra, ale zbankrutował, więc przejął to Szwed. - Opowiedziała z pauzami na pomyślunek. - Apolinary ścigał go jak jeszcze chadzałam tu z przyjaciółmi, to był dwudziesty piąty rok? – Pokiwała głową, zastanawiając się, co Alfred Szwed miałby do czynienia w sprawie Krystyny. Nie uważała, aby akurat on był osobą jakkolwiek związaną z von Braun. Być może i z jej ojcem – przedsiębiorcą, lecz nie uważała, by ktoś pokroju von Brauna zainteresował się takim machlojem jak Alfred. Podejrzewała, iż mogłoby być to jedynie zboczenie Przybylskiego, ale bez powodu przecież Aleksander-Jan, by tak nie przeżywał widoku. Chciała go o to spytać, lecz ten zmienił temat.
- Nic nie szkodzi, Oleczku…A właściwie tak, szkodzi i bardzo. Skręciłam chyba nieszczęsna kostkę. - Przyznała się, próbując poruszyć bez bólu, a jak bezskutecznie stópką w pantofelku. Kiedy mężczyzna subtelnie wsunął jej dłoń pod swój łokieć, Kasieńka pozwoliła sobie uczepić się nawet całego ramienia, ściskając go i raz po raz posyłając mu na wpół gniewne, na wpół rozbawione spojrzenia znad swoich sarnich rzęs. Pozwoliła się poprowadzić na krzesełko, grzecznie na nim usiadła, by przystąpić do oględzin kostki. Delikatnie ją po dotykała, a czując, iż to nie wystarczy, nie mając tak wprawnych dłoni, podsunęła sukienkę ciut za bardzo do góry, rozpięła pończochę od podwiązki, by ściągnąć ją zamaszystym ruchy. Kasieńka Malinowska nie czyniła tego z obnoszącym się wulgaryzmem, była w tym jakaś finezja i smak, jakby bardziej modelka, prezentująca produkt właśnie swoim urokiem. Przy tym nieobojętna była jej osoba Wrońśkiego, może nawet był tutaj ważniejszym elementem jak kostka, ale czy wobec wymianie towarów sprzed chwili, jakiej doświadczył Aleksander ma to jakieś znaczenie.
- Spuchnie…- Stwierdziła, sięgając po wiaderko z wodą. Powąchała, upewniając się, że nie ma w nim niczego jedynie wodę naśladujące, by wsunąć gładko obolałą stópkę w chłodny okład. Syknęła jeszcze, aby spojrzeć badawczo na towarzysza.
- Nie bawię się dobrze, bo przyszłam tu wyłącznie dla Was a jestem bez Was. Rozumiem, że interesują Was tylko te bzdury związana z von Braun, ale co jest właściwie celem, Oleczku?- Zagadnęła pretensjonalnie. - Rwiecie sobie kudły z głowy za czymś, co Was nie dotyczy. Naprawdę uwierzyłeś Polciowi w te jego obiecanki-cacnki sławy i bogactwa po odkryciu „mrocznego życia Warszawy”? On wyciąga te bzdury za każdym razem, kiedy pisze te swoje polityczne artykuliki. „Tego dnia Warszawa pozna prawdę”. Olciu, z całą sympatią do Ciebie, Polek ma niezdrową obsesję, wielkie ego i brakuje mu samokrytyki. Do niczego nie dojdziecie, niczego nie odkryjecie. Utkniecie w końcu w martwym punkcie a ile to pieniędzy, czasu i stresu Was kosztuje…- Ciągnęła monolog, wyjmując to wkładając nogę do wiadra. - Pytasz się czego potrzebuję…Potrzebuję mieć pewność, że nie wplączecie się w coś, co Was może zabić albo mnie, albo kogokolwiek z bliskich. Mogę wydawać się oschła i nieprzestępna, Olciu.
Katarzyna podniosła się z miejsca, aby podkuśtykać ku Aleksandrowi, zarzuciła mu ramiona na szyję, by spojrzeć czerniącymi się perełkami, głęboko we Wrońskiego. Rozchyliła delikatnie usta, chcąc coś jeszcze powiedzieć, lecz zamilkła, aby wtulić się w pierś mężczyzny. Nie na długo jednak:
- Cokolwiek widziałeś, lepiej żebyś o tym zapomniał. I abyś zapomniał o Polciu, całym tym zamieszaniu. Policja odkryje sprawcę, prawdziwego czy nie…Jakie to ma dla Ciebie znaczenie, Aleksandrze? Tylko tracisz na tym układzie z Polciem, tylko tracisz. - Zbliżyła swoje malinowe usta bliżej twarzy Aleksandra, by szepnąć mu ciepłym oddechem do ucha, muskając palcami niesforne włoski. - Nie jesteście nawet przyjaciółmi. Jaką masz pewność, że Apolinary nie jest kłamcą…Powiedz, ile go znasz? Trzy tygodnie, może i dwa? Powierzasz się złej sprawie Aleksandrze, złemu człowiekowi, odpuść. To żaden wstyd, nawet jeżeli cokolwiek sobie obiecaliście. Odpuść. Jeżeli nie dla siebie, to dla rodziny. - Tutaj postawiła dłuższą pauzę, lecz nie mogła w najmniejszym calu odpuścić dalszj częsci, choć była jedynie połowiczną prawdą. Prawdą w jej mniemaniu jednak konieczną, która miała jedynie pomóc ciężkiemu odrzuceniu, jakiego doznała od Przybylskiego na rzecz niemal całodziennych i całonocnych wypadów z nieproszonym w jej życiu gościem. To nie tak, że nie lubiła Aleksandra Wrońskiego, wręcz przeciwnie, uważała go za człowieka godnego towarzystwa ich dwojga, lecz co byłoby, gdyby Apolinary odszedł dla czegoś, czego ona nigdy nie miała nawet szansy mu dać?
- Apolinaremu grozi utrata pracy. Ostatni termin oddania pełnego artykułu o śmierci von Braun mija za niecałe dwa tygdonie. Ten człowiek jest c h o r y, myślisz, dlaczego się nim opiekuję? Dlaczego Apolinary jeszcze nie ułożył sobie życia? A to temu, bo jest oderwany od rzeczywistości. Zobaczysz jakie negatywne skutki będzie miała wasza znajomość. Zakończ ją, Olciu...błagam.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:42 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Kasieńka Chad, Aleksander Virgin
No tak, żeński potok słów, jawna manipulacja jego osobą i jeszcze pokazywanie więcej ciała niż by to było mile widziane... Wroński nawet gdyby był świadomy (bo może częściowo już był) tego, że Katarzyna wodzi go za nos, pewnie nawet nie byłby na nią zły. Tkwienie w tej emocjonalnej niewoli było dość wdzięcznym zajęciem, jeżeli wzięło się pod uwagę to, że przy okazji dostawało się odrobinę nawet sztucznej troski, ciepły oddech na karku i było się otoczony zapachem damskich, lekkich perfum.
Czy Aleksander był dominatorem? Nie, Aleksander był raczej uległą jednostką. Stąd wszelkie zamiary Katarzyny mogły osiągnąć pozytywny skutek. Aleksander pozwolił kobiecie oprzeć się o jego cielsko, chociaż jako wieczny kawaler czuł się z tym nieco dziwnie. Rozpierała go nawet duma, że ktoś taki jak Malinowska martwił się o jego los, a dodatkowo ofiarował mu trochę bliskości, na którą nie sądził by zasługiwał.
Położył dłoń na jej plecach tak niepewnie, że brak większego obeznania z kobietami bił od Aleksandra jak smród samogonu od kloszarda. Wmawiał sobie, że chce po prostu okazać jej wsparcie, jednak w czym miał ją wspomagać? W wyrzucaniu z siebie to kolejnych zdań, w których to wręcz stawiała mu żądania?
Nie, w tym radziła sobie doskonale bez niczyjej pomocy.
Widocznie po prostu chciał dotknąć Katarzyny.
Zauważył przy okazji kolejny raz, że obydwoje – i ona, i Apolinary gadali na siebie wzajemnie. Byli jak stare małżeństwo albo gorzej – rozwiedzione małżeństwo zmuszone do życia pod jednym dachem, bo żadne z nich nie było gotowe spłacić cudzej części domostwa. Z tą różnicą, że Malinowska mogła chyba wyrzucić Przybylskiego na zbity pysk kiedy tylko chciała...
Tak samo jak chciała teraz pozbyć się Wrońskiego z życia ich dwójki.
- Oczywiście, Kasiu – powiedział Wroński, porzucając już te swoje Kundelmańskie nastroje. Tu nikt ich nie widział. Tutaj chyba nie musiał udawać postaci tak bardzo podobnej właściwie do samego siebie... - Masz rację Kasiu, to niebezpieczne.
Widocznie w warunkach takich jak te Wroński porzucił już Katarzynowanie, by ustąpiło ono miejsce Kasiowaniu. Było to zrozumiałe, w końcu kobieta OBJĘŁA GO z własnej woli. Wroński aż naprężył się, by wyglądać na wyższego, jednak cudnych efektów to nie wywołało – wciąż pozostawał praktycznie niższy od kobiety.
- Będę musiał porozmawiać o tym z Przybylskim, Kasiu... – odpowiedział. Odejść bez słowa? Nie w stylu Aleksandra, na pewno. No chyba, że Malinowska powie, że to w jego stylu – wtedy mógł to rozważyć. - To... Brnie chyba za daleko. Ja nie wiem czy jestem na to gotowy. Tak, tak Kasiu. Nie jestem na to gotowy. Przybylski też nie jest na to gotowy – nie powinien drążyć dalej, jeżeli... Znaczy nie powinien drążyć w tę stronę... Od początku chyba wiedziałaś co się święci.
Nie umiał trzeźwo myśleć. Katarzyna wiedziała jak owinąć macki wokół umysłu biednego oświetleniowca. Zanim zacznie on bowiem podejmować decyzje ugruntowane logiką i strategicznym myśleniem minie jeszcze trochę czasu.
Każdy czar, nawet ten uchodzący ze smukłych palców Malinowskiej, w końcu pryskał.
- Znasz go tak dobrze, muszę ci wierzyć... Ja znam go tyle, ile może znać ktoś, z kim spędza się ostatnimi czasy każdą wolna chwilę... – wzruszył ramieniem, patrząc na twarz Katarzyny, gdy coś pękło jak mydlana bańka. Nagle Wroński coś sobie uświadomił. - Dwa tygodnie? Dlatego ten drań tak mnie poganiał!
Mówił jakby odkrył nowy pierwiastek i przylepił go do składu Waldena.
Tylko dlaczego Przybylski mu nie powiedział? Aleksander czuł się nieco oszukany, a skoro to Katarzyna oświeciła go na temat tego faktu, tylko dobrze dla niej. Coraz mocniej wkupywała się we względy technika teatrelnego...
- Ja... Nie wiem co powiedzieć. Muszę to wszystko poskładać do kupy. Powiedz lepiej... Potrzebujesz pewnie pomocy w kwestii tej nogi? Znasz tu kogoś kto zna się na składaniu ludzi do kupy? – powiedział, wciąż ją podtrzymując. - Ja znam kogoś kto może ci pomóc, nastawić jeżeli jest to zwichnięte... Ale mieszka na Muranowie. Tam na pewno nie dotrzemy bez bólu. To wszystko moja wina, chciałbym jakoś ci ulżyć.
I nie – opuszczenie Apolinarego nie miało nagle naprawić jej uszkodzonej kostki. Ale mógł to zrobić, żeby ukoić jej nerwy.
Jesteś dupa, nie mężczyzna, panie Wroński.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:43 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 E5a57304a5b54b1835123eee1073de32

Zawsze istnieje ryzyko, iż któryś zatrzyma ten pędzący powóz manipulacji, ale tak też się nie stało, Wroński ku uciesze Malinowskiej brnął dalej w jej oskarżenia, w jej słowa, prawdziwe czy nie, jej srogi pogląd i bezkompromisowość. Nawet sama Katarzyna uśmiechnęła się przy jego uchu, powstrzymując wręcz parsknięcie śmiechem. Lubiła to uczucie dominacji, kontroli, gdy ustawiała zarówno jednego, jak i drugiego jak szachista. Nie miała wobec tego najmniejszych wyrzutów sumienia, będąc święcie przekonaną, iż czyni to dla własnego dobra, które czciła jako centrum swojego życia. Nieufna, pogardliwa wobec mężczyzn, to ona była jedną rozchwianą, niestabilną żaglóweczką, pomiędzy falami nieporozumień pomiędzy nią a Przybylskim. Czy powinno się ją winić za to jaki krok podjęła, by uchronić swoje domowe, ciepłe gniazdko od nieproszonych gości? Kto wie.
- Przykro mi, Olciu, wydaje mi się, że go lubisz, ale bądź rozsądny, właśnie…Bądź mężczyzną.- Celowała jak snajperka, okiem znawcy, doświadczona w kłamliwej prezencji.
Noga nawet przestała ją boleć a dzięki zimnej wodzie nawet nie spuchnie aż tak, być może wcale nie jest to skręcenie, kto wie, skoro teraz liczyło się coś więcej. Katarzyna nawet dumała chwilkę, czy aby nie powiedzieć czegoś jeszcze, lecz warząc słowa, jakoby dała wystarczająco do myślenia Aleksandrowi, mogła zając się sobą.
- Jesteś taki miły, Olciu. Rzadko spotykam takich prostych wrażliwców, może to przez ten artystyczny nawał person, kto wie? - Uśmiechnęła się w swojej perlistej melancholii, jakim nauczała się naśladować królowe kina.
- Ulżyć mnie? Oh, dobrze wiesz Olciu, co trzeba zrobić aby ulżyć kobiecie- szepnęła, wiedząc doskonale, iż ten drobny człowiek przed nią niewiele zna się na damsko-męskich porachunkach i należy go wodzić, dla dobra sprawy, jak dziecko za rękę. W normalnych okolicznościach, Malinowska nawet by nań nie spojrzała, a że była kobietą piękną a nawet uchodziła za zamożną, z dobrego domu, to mogła przebierać, z pewnością nie w klasą podobnym Wrońskiemu. Żeby to jeszcze był wysoki, postawny i bardziej pewny siebie, ale obowiązek kobiecie nie wybiera. Całowała więc niskiego, chuderlawego i nieśmiałego młodzieńca. Gdy oderwała od niego usta, poprosiła, aby zabrał ją do domu a o Apolinarego się nie martwił, bo on sobie poradzi.
Idąc z nim pod ramię wyjaśniła znajomy cały nieszczęśliwy incydent z kostką oraz natychmiastową potrzebę powrotu do domu. Lebioda zaproponował podwózkę, ale wszyscy doskonale widzieli jak zdrowo pił, więc propozycję zaraz obrócono w żart. Kasieńka wraz z Aleksandrem musieli wrócić piechotą, lub złapać w centrum ostatnie tramwaje. Szczęśliwie dla dwojga Katarzyna mogła już chodzić całkiem naturalnie, choć wolno.
- Jak zerwiesz kontakt z Polciem trudno będzie nam się widywać. Jest bardzo zazdrosny…- Zaczęła znowu, dając sobie pewną furtkę ucieczki. Co prawda ton, choć jak na Kasieńkę przystało był sztywny, lecz dla niepoznaki całość zaakcentowała męczenniczym westchnieniem.
- Znasz się Olciu na sztuce?

***

Niedziela, godziny poranne

Apolinary tego dnia był lekki. Był puchem wśród wiatru, miotającym w nieregularnym, naturalnym piórkom, wirująco-obortowym tańcu. Do domu wrócił na krótko, by się odświeżyć, zaraz jeszcze zasiadł do napisania paru linijek zaskakująco dobrego tekstu, po czym dodaniu do ściany myśli notatek z poprzedniego wieczoru. Wybrał się nawet pieszo na Żoliborz, nie mając w nogach żadnej ciężkości, jaką na człowieka wywiera ziemska grawitacja. Podskakiwał, oglądał się na Wisłę, od czasu do czasu ocierając się ramieniem o naburmuszonych przechodniów, jakby byli niczym, bo tym, wobec radości jakiej doznał właśnie byli –niczym, wobec pięknego Filipa Madeja. Dzień zapowiadał się szczególnie słoneczny, idealny wręcz dla rozpiętego płaszcza, niechlujnie zarzuconego szalika i bezsensownych uśmiechów, puszczanych w eter dnia. Apolinary Przybylski nie czuł się równie przystojnie jak teraz od bardzo długiego czasu. Jak się człowiek zauroczy, a co gorsza coś więcej, staje się dziwaczniejszą, lecz pozytywną w tym słowa znaczeniu wersją siebie, ubogaconą o jakieś aury piękna. Tak jak panny stają się promieniami słońca, tak Apolinary, w całej swej bladości był romantyczną łuną księżycową, o rysach subtelnych a przystojnych zarazem, ustach jakby czerwieńszych i oczach iskrzących gwiezdną świetlistości.
Pamiętając drogę ku drzwiom frontowym domostwa państwa Wrońskich, zapukał do ich drzwi, poprawiwszy w oknie ostatni raz zmącone kwietniowym wiatrem włosy. Skoro dobrze kojarzył, w niedziele Aleksander odpracowywał służbę popołudniami do wieczora. Gdy drzwi otworzyła mu dobrotliwa osoba Henryki Wrońskiej, Apolinary skłonił się jej w pełnym uniżeniu.
- Dzień dobry, droga pani, czy zastałem Aleksandra w domu?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:45 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Kasieńce się udało. Że odpędzi Aleksandra od Apolinarego i zazna wreszcie tego świętego spokoju, którego widocznie tak bardzo łaknęła. Że śledztwo się skończy, że obydwoje chłopcy nie będą już nadstawiać karku dla możliwej kurki złotopiórki, że raz na zawsze mury ich domostwa zapomną o Wrońskim.
Szkoda tylko, że w tym wszystkim Katarzyna nie zatroszczyła się o to, by upilnować Przybylskiego przed pchaniem się z powrotem w ramiona sprawy von Braun. A skoro ten nie wiedział, że właścicielka jego domowej klitki postanowiła uroczymi słówkami i pocałunkami przekonywać naiwniaka Aleksandra do porzucenia go – może obecność dziennikarza przed drzwiami „rezydencji Wrońskich” nie powinna dziwić.
Henryka wydawał się nie być zapłakana – oznaczało to, że Wroński do domu wrócił. I to o godzinie dość przyzwoitej. Zabawne to pewnie było, gdy zabrał swoje ciuchy z domu Malinowskiej i wypsnął, gdy ta tylko odwróciła od niego swój Wzrok Meduzy, który to nie pozwalał mu się poruszać, jeżeli tylko doszło do zderzenia spojrzeń. Obiecał oczywiście, że odezwie się jeszcze kiedy rozmówi się z „Polciem”.
I wylazł w nocny chłód, gdzie biegł na ostatni tramwaj jadący na drugą stronę Wisły...
Aleksander był pewnie wielkim przegranym, jednak zdaniem jego, to sama Katarzyna określiła ich znajomość na skazaną na niepowodzenie. Nie był wielkim buntownikiem – trudno będzie się im widywać. Zatem po raz kolejny – trudno. Nie to nie. Wrońskiemu nawet dziwnie byłoby mijać się z Apolinarym w momencie, gdy to wcześniej by go porzucił.
Wroński chyba autentyzmie miał nierówno pod sufitem.
- Co za pech, panie Przybylski, ale niestety – Aleksander jest na targu – powiedziała mu matka, z czułością wpatrując się w płaszcz jaki nosił na grzbiecie. - Jakże pięknie skrojony, że też za naszych czasów matka tak mnie szyć nie nauczyła... Wejdźże, panie Przybylski. Mam jakieś cymesiki dla podniebienia – śliwki suszone sprzed roku i napar z mięty.
Zaprosiła do pomieszczenia kuchenno-jadalno-dziennego ruchem dłoni i odgarnąwszy jakieś wojskowe spodnie na bok, złapała je i przewiesiła przez oparcie krzesła. Igłę wbiła w wypełnioną szmatkami poduszeczkę, a szpulki nici miotnęła ku koszyczkowi. Ten wylądował na parapecie, gdy to przeszła ku niemu, by zerwać z doniczki kilka listków mięty.
Poruszała się w kuchni zwinnie, bo od młodości trenowana była w końcu też na panią domu – jak wszystkie jej podobne, średniozamożne czy nawet biedne kobiety.
Na blacie wylądowała popielnica, dwa kubki z położoną na dnie miętą i talerzyk z suszonymi śliwkami. Gospodyni poruszyła w piecu metalowym drutem i pozwoliła wodzie się zagotować.
- Proszę się nie krępować i palić, panie Przybylski – patrzyła na niego tak, jakby oczekiwała jeszcze jakichś poleceń, zanim będzie mogła usiąść. Ale i nie dano jej za bardzo, bo po chwili drzwi się otworzyły, a w drzwiach stał Aleksander, który w jednej dłoni trzymał metalowe naczynie wypełnione mlekiem, a pod drugą dwa bochny chleba. Gdzieś na nadgarstku uwiesił też kawałek słoniny i pęto kiełbasy.
Henryka podeszła do syna i odebrała od niego bochenki, byle ten mógł łatwiej przenieść mleko i mięso w zacienione miejsce.
- Apolinary... Musimy porozmawiać – nie witał się i nie było w tym tej serdeczności, jaką zwykle okraszał ich spotkania. Aleksandrowi aż przykro było zachowywać się w ten sposób. - Dobrze, że przyszedłeś.
Dobroć serca wzięła górę i z ust oświetleniowca uciekły te bardziej życzliwe głoski.
- Na osobności... – uściślił, widocznie nakłaniając Przybylskiego do wstania i udania się za znajomym na zewnątrz. Matka pewnie i tak otworzy okno i będzie wścibska. Co za tym szło – Wroński wyjął z zamka drzwi klucze i poprowadził dziennikarza do piwnicy, gdzie mogli porozmawiać swobodnie, ograniczani wyciszającym wszystko sufitem.
Pomieszczenie było urządzone jak pracownia krawiecka, chociaż raczej biedna. Niewiele wyszukanych materiałów, wysłużona już maszyna, nieco zawilgotniałe regały. Było tu jednak bardzo czysto, chociaż oświetlenie wpadające tu wąskimi okienkami nie pozwalało dostrzec niektórych zakamarków piwnicy. Dodatkowo jedne drewniane drzwi prowadziły do pomieszczenia dalej, ale nie dało się na chwilę obecną określić co znajdowało się za nimi.
- Wieczór wczorajszy był... Niefortunny. Katarzyna wszystko mi powiedziała.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:47 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

[small]poprawione[/small]


Z dopisującym humorem Apolinary zgodził się poczekać na Aleksandra, gdy wróci z targu. Komplement obaczył krótkim „dziękuję”, by rozsiąść się w ciasnej, ale własnej jadalnio-kuchnio-pokoju dziennym Wrońskich. Wodził spojrzeniem za gospodynią, wspominając kiedy ostatni raz ktoś tak ochoczo się przy nim krzątał. Spróbował śliwki, żeby nie robić przykrość nad włożoną w nie pracą, a że zwykle nie myślał nad takimi błahostkami, to w ten nieuciążliwy dzień pozwolił sobie na odrobinę altruizmu. Założył zamaszyście nogę na nogę, w tym samym czasie grzebiąc w płaszczu za zmiętą paczką papierosów, a że okazało się, iż z dnia poprzedniego nie ostał się ani jeden, musiał niestety darować sobie przypalanie czasu. Zresztą, nie było to potrzebne, gdyż nie trzeba było na młodego Wrońskiego długo czekać – nawet napar jeszcze nie zdążył w pełni nabrać smaku oraz barwy.
- Miło Cię widzieć, Aleksandrze- uśmiechnął się Przybylski, nic nie robią sobie z tego, iż sam nie został przywitany, lecz późniejszy ton jaki przybrał dlań oświetleniowiec przyćmił mu odrobinę dobry humor. Apolinary uniósł nawet brwi ze zdziwienia, sam do siebie niż do kogokolwiek innego w pomieszczeniu. Podejrzewał, iż ta ukrywana irytacja Aleksandra wynika z jego wczorajszego znknięcia, tak bez słowa, czy najmniejszej wiadomości. Katarzyna jednak nie wspominała nic, jakoby długo i uciążliwie go szukali, wręcz uważał, że wcale go nie szukano. Czy wczorajszego dnia Aleksander Wroński poczuł się wystawiony, bo Przybylski zamiast skupić się samemu na robocie, zdecydował się na miłostki ze skrzypkiem? Nawet jeżeli odpowiedź jest twierdząca, to Aleksander – szybko mu przejdzie, mimo to Apolinary posłusznie wstał z siedziska, ukłonił się Henryce, dziękując za ciepłe przyjęcie, darując jej przy tym urokliwy uśmiech na dobry początek dni, by ruszyć za (jeszcze) kolegą.
- Mam Ci tyle do gadania! Madej ładnie wyśpiewał co trzeba było!- Próbował przerwać napiętą ciszę Apolinary, lecz było to bezskuteczne. Coś znaczącego było na rzeczy, a Przybylski nawet nie mógł wymyśleć, co takiego zrobił.
- Czy stało się coś wczoraj ze Szwedem?- Zagadnął, łapiąc się ostatniej logicznej dlań możliwości, ale najwidoczniej i tym spudłował.
Nie próbował nawet rozejrzeć się po piwnicy, skupiając wzrok na przyćmionej postaci Aleksandra, który już jawnie był nie, ujmując to kolokwialnie, teges, a początek rozmowy już na pewno.
„Katarzyna wszystko mi powiedziała” – Apolinary pobladł, choć w jego przypadku bardziej posiniał. Zaczął łączyć w panice kropki, co takiego, związanego z wczorajszym wieczorem Katarzyna mogła mu powiedzieć. A co jeżeli Aleksander jął wypominać Kasieńce jego dziwne reakcje na osobę Filipa a ta zdecydowała, w jakimś alkoholowym rozluźnieniu wypaplać, iż przyjaciel ma wysublimowany gust? Trudne jest to do pojęcia co poniektórym w życiu lekkoduchom, a co dopiero takim prostym, nauczonym „pobożnym” życiem nizin ludziom jak Aleksander. Nie pierwszy raz Apolinary stawałby przed sądem moralnym, prowadzonym przez kogoś mu bliskiego, jak w radony dzień pozwolił sobie nazywać oświetleniowca.
- Aleksandrze, wytłumaczę Ci to…- Zaczął, nie dając kontynuować Wrońskiemu. - To niczego we mnie nie zmienia. I przykro mi, że tak zniknąłem nagle z Filipem, ale…To w żadnym wypadku nie przedefiniowuje mojej relacji z Tobą. Nie postrzegam Cię, w tym znaczeniu, choć uważam, iż jakbyś o siebie bardziej dbał, to znośny z Ciebie kawaler, ale nie, nie…- Kręcił głową, rozluźniając to znów naprężając nerwy twarzy jak i reszty ciała. - Nie jestem stręczycielem, tak po ludzku bywa. A ja w Boga wierzę tylko czasami, to tylko czasami jest mi z tego powodu bardzo ciężko, ale nie musisz mnie z takiej błahostki skreślać. Czy ja Ci co kiedy wstrętnego zrobiłem z tej racji? - A w oczach miał śliską szklankę.
Podparł się o drzwi, z westchnieniem jakiejś bezsilności, by spojrzeć na Aleksandra znad trzepotających rzęs, powstrzymujących perełki łez. I wtedy zrozumiał, że wcale o to nie chodzi…
- Jasna cholera…CO ONA CI POWIEDZIAŁA!?- Wrzasnął wręcz, podrywając się w swoim cholerycznym napadzie, wściekły, że tak go myśli same nakierowało absolutnie błędnie. Był w szczerej nadziei, iż nic z tego dukania Aleksander nie zrozumiał.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:48 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
[Small]Wroński może po tych wszystkich przygodach wreszcie dostanie punkt do odporności na manipulację[/small]
Na reakcję Aleksandra nie trzeba było długo czekać. I chociaż jak zwykle został pozbawiony prawa do głosu, co w przypadku obcowania z Apolinarym nawet już go nie dziwiło (wykształcił się, magister jeden - to gadał, wszyscy oni byli chyba tacy sami), tak gdyby Apolinary poczekał raptem moment, jeden moment i pozwolił Wrońskiemu chociaż zacząć zdanie, nie musiałby wcale wysypywać z siebie szczegółów dosyć poufnych.
Właściwie - oświetleniowiec nawet nie chciał tego usłyszeć. Znaczy, nie żeby nie lubił słuchać o tym, jakoby to miał potencjał na bycie atrakcyjnym, bo to nigdy uszu przecież nie bolało, inne grzeszki Przybylskiego były jednak... Zupełnie niepotrzebne?
Wielebna konsternacja zagościła na niezmąconym wcześniej żadną myślą licu Wrońskiego, a kiedy wreszcie udało mu się wyszukać lukę w potoku słów Apolinarego, zdecydował się wtrącić.
- Czekaj, czekaj, CZEKAJ! - próbował go powstrzymać, jednak jak zwykle na marne. Dopiero po chwili połapał się, że i Apolinary chyba zapędził się nieco. - Na pewno nie to... K****! - aż zaklął. Wszystko składało się w jedną całość, jednak przytłoczony intymnymi szczegółami dotyczącymi zauroczeń i stosunków z Bogiem, Aleksander też reagował dość instynktownie i nagle, szczególnie jak na niego. - APOLINARY NIE KRZYCZ BO MATKA POMYŚLI, ŻE OBDZIERAM CIĘ ZE SKÓRY! Apolinary. Spokojnie...
Postarał się podejść do niego i jednym gestem dłońmi zasugerował, by mężczyzna ochłonął. Spojrzeniem rozbieganym jak u zastraszonego zwierzątka próbował wypatrzyć też coś, co w razie nagłych, może nawet agresywnych ruchów dziennikarza mogłoby zapewnić mu chociaż trochę ochrony.
- Nie Apolinary, nie chodzi o Boga i nie chodzi o FILIPA MADEJA. Katarzyna powiedziała mi, że jesteś chory i dlatego się tobą opiekuje. Chodziło jej o... O bycie, no... innym? Że to choroba z którą nie da się żyć w pojedynkę? Ja tak nie uważam, nie żebym uważał to za coś normalnego! Znaczy... Ale też nie jest to nic aż tak złego, nie umierasz w końcu... Może jeszcze ci to minie... Bo to mija, prawda? Każdy chyba chociaż raz w życiu się zastanawiał jak to by było... Nie o to mi chodziło, psia krew, Apolinary! - widocznie nie tak wyobrażał sobie przebieg tej rozmowy. Przygotował się bardziej na to, że to wreszcie ten raz - to on będzie mówił, a Przybylski będzie słuchał. Że przedyskutują to wszystko razem i wymyślą coś, co pozwoli im wyjść z tej piwnicy zadowolonym. - Apolinary nikt cię za to nie ukamienuje... Dobrze, może inaczej. Chciałem pogadać o tym ile czasu zostało ci na napisanie artykułu. I o losach twojej przyszłej pracy czy jej braku. O tym mówiła mi Katarzyna.
Miał nadzieję, że to uspokoi Przybylskiego, ale właściwie wciąż nie wiedział jak radzić sobie z takim kłębkiem nerwów jakim był dziennikarz. Badał jego reakcje po omacku, niezmiennie gotowy do odskoczenia, gdyby nagle emocje ze słów jego rozmówcy miały porwać i jego ciało.
- I o tym co zobaczyłem na zewnątrz. O tym też chciałem porozmawiać. Chciałbym być z tobą szczery - rzucił, jak to na Wrońskiego przystało, z jakąś cholernie ckliwą nutą. - Jeżeli ci coś powiem, to obiecasz, że nie wspomnisz o tym Katarzynie?
Widocznie bał się reakcji Malinowskiej, a i nie bez powodu. Kasieńka wyraźnie, chociaż w nieco dziwaczny sposób, przyznała, że nie chce go więcej widzieć. A przynajmniej on tak zrozumiał jej żądania dotyczące odcięcia się od Apolinarego i sprawy. Bo tak - Aleksander lękał się w tym wszystkim udziału Czeczena, a Katarzyna jako zdolna manipulantka jego chwilową słabość wykorzystała... Ale teraz gdy przebywał z Apolinarym, jakoś dziwnie było mu myśleć, że musiałby pożegnać się z nim... Na amen. Nawet jeżeli był niewierzący czy w jakiś tam pokręcony sposób grzeszny.
- Co wiesz o Czeczenie?
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:50 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

[small]Bros before hoes[/small]

Wszystkie słowa przemieniły się w jawne, dotkliwe dla obydwu nieporozumienie. Aleksander nie chciał słuchać o tym, co dręczyło Apolinarego a Apolinary, w normalnych warunkach obustronnej ugody, nawet byłby o tym nie napomknął. Stało się jednak inaczej i tak Wroński musiał stać się powiernikiem w mniejszej lub większej, zależy kto pyta, tajemnicy Przybylskiego. Jeżeli oświetleniowiec nazwał niefortunnym ostatni wieczór, jak mógłby określić dzisiejszy poranek? Sytuacja mogłaby być jeszcze gorsza, a dziennikarz był w takim szoku, nadmuchany sprzecznościami, że w razie ataku drugiej strony, której gdzieś podświadomie się nie spodziewał, byłby gotów nawet ogłuszyć Wrońskiego z nadzieją, że ten ocknie się z amnezją. Rozwiązanie ryzykowne, ale taka charakterystyka zawodu.
Stał oparty o drzwi, skacząc spojrzeniem od przerażonego Aleksandra, silącego się na zachowanie spokoju do maszyny szyjącej. Myślał przy tym, czy przy obecnym stanie rzeczy poskromiłby mniejszego mężczyznę nią czy pięścią, ale nic podobnego się nie stało – nie musiało. Z tego co udało się pojąć Przybylskiemu Wroński starał się sobie przetłumaczyć przypadłość towarzysza, łącząc to z samą Katarzyną i jakąś chorobą, o której mu mówiła. Co prawda docenił trud jaki zadał sobie umysł Aleksandra, by zlepić ze sobą fakty, domysły i niepoparte teorie, ale nie umiał uwierzyć w szczerość, tego „spokoju”. Miał wyrzuty, iż teraz technik zdystansuje się od niego, nawet jeżeli nie zdecyduje się go opuścić.
- Po prostu nie odchodź, Aleksandrze…- Skwitował to ochryple. - Obiecaliśmy sobie...- I dopiero po tych słowach, rozluźnił nieświadomie zaciskaną pięść. Spojrzał na swoje dłonie, jakby właśnie pierwszy raz ujrzał cud stworzenia, poprzecinany pozostałościami po paznokciach. - Wobec Wisły…- Dodał po raz ostatni, by otrząsnąć się zaraz z tego niemałego szoku. Poznał odpowiedź na pytanie, o czym też Katarzyna mu powiedziała i aż odetchnął, choć sprawa była również drażniąca.
- A co mam Ci powiedzieć? Obiecałem, że napiszę obszerny reportaż o morderstwie Krystyny von Braun spod szyldu Wieczora Warszawskiego, ale figa. To warunek, bo inaczej stracę pracę…- Ciężko przechodziło mu to przez gardło, zwłaszcza, iż nie zaprzątał sobie tym głowy wystarczająco od ostatniego spotkania z redaktorem naczelnym. - Podobno „psuję wizerunek pisma”, a to nie tak, po prostu redaktor naczelny i jego przydupas- Skotnicki, to tchórze, tak jak cała Warszawa i trudno im zaakceptować prawdy, że polski rząd i elity spowija pijaństwo, korupcja i różne inne zboczenia!- Bronił się, jak zresztą zawsze. Nie wyglądał przy tym, jakby naprawdę czuł się załamany realną możliwością utracenia stosunkowo dobrze płatnej pracy w czasach, kiedy o tę pracę wybitnie trudno. Być może wynikało to z pewnego rozpieszczenia „panicza” Przybylskiego, który był nigdy bez grosza, zawsze syty i dobrze ubrany. Być mogło i tak, że pokładał wielkie nadzieje w Katarzynie, do której lojalności w pożyczkach, które i tak już dawno stały się datkami. Przybylski był bardziej wściekły i urażony, że właśnie jego kariera wisi nijako na włosku, tylko dlatego, że nie był sanacyjnym populistą ani komikiem wymieniającym listy z czytelnikami. Trudno było przyznać Przybylskiemu nie tyle przed sobą, co przed innymi, że zwolnienie go z gazety cieszy go bardziej, niżeli powinno, a nawet napawa pewną nadzieją, na niezmąconą niezależność. Przesadna duma jednak nie pozwala o sobie zapominać.
- To mój problem, nie Twój. Nie powinieneś robić z tego takiej afery…- Machnął ręką, licząc, że Wroński zmieni temat. Unikał trudnych, dorosłych rozmów jak dziecko.
Następna obietnica, jakiej domagał się od niego Aleksander, zaskoczyła go. Zaczął nawet nabierać podejrzeń, co do przebiegłości Katarzyny, ale czy był zaskoczony? Wcale. Nie spodziewał się, iż mogłaby przekroczyć granicę w ich znajomości, tj. angażować się bardziej jak sobie założyli, jednak słowa Wrońskiego odrobinę kłóciły się z tym założeniem. I co miał wobec tego mu powiedzieć?
- Nigdy nic nie mówię Kasieńce…- Mruknął, czekając na rozwój, zresztą zaskakujący.
- Czeczen!- Zaśmiał się, aby zaraz zaczął mielić językiem w gębie, jakby mu coś w zębie wadziło. Kalejdoskop nie człowiek. - Czeczen to legenda!- Ciągnął, odrywając się plecami od drzwi piwnicy, aby zacząć spacerować po pracowni krawieckiej. - Różnie o nim mówią, a raczej o n i c h. Czeczen nie jest jeden, to parę szych, to nie ryby, to rekiny! Ale fakt faktem, że głową jest…Czeczen. Nie wiadomo skąd przylazł i czy w ogóle przylazł, czy przypadkiem od początku w Warszawie nie był, ale wiadomo jedno – za mordę trzyma wszystko co żyje pod chodnikiem. - Pokiwał głową z niemałym uznaniem dla tego statusu. - Dorabiał się jak jeszcze Ruscy tu byli, bo ich, to mu dali się wzbogacić. Żaden z niego był przedsiębiorca, podobno zaczynał jako morderca na żądanie. Inni mówią, że z wykształcenia lekarz, a jeszcze inni, że sportowiec – niepokonany mistrz nielegalnych walk bokserskich. - Opowiadał to z zapałem, wręcz wyrzucał z siebie słowa, z jakąś niepoprawną wobec osobistości fascynacją. - Inna historia mówi, że rodzina Czeczena uciekła z zsyłki do Chin, a tam ojciec jego zajął się handlem opium, później pałeczkę przekazał młodemu, a jak czerwoni przejęli w kraju władzę, ogłosili amnestię, wrócił przez Rosję radziecką do Polski i otworzył rynek narkotykowy. – I to wszystko podobno tylko jeden człowiek. Przybylskiego nie ponosiła fantazja, tak o n i c h mówiono, kimkolwiek byli, kimkolwiek był sam Czeczen pisany przez wielkie „C”, okalany był legendami, historiami, często wręcz baśniowymi.
- Uchodzi za jedynego człowieka, który z zarzutami wartymi kary śmierci nie boi wychodzić na spacery po Warszawie.
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:51 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Aleksander był dobry w niemyśleniu, a niemyślenie było dobre w tej sytuacji.
Należało się więc cieszyć, że Wroński był raczej człowiekiem z natury dobrym i nie miał zamiaru nagle naśmiewać się z choroby Przybylskiego. Oczywiście, dobrotliwość ta była czasami karana czy wykorzystywana, ale Apolinary powinien dziękować temu przedyskutowanemu już Bogu za to, że nie trafił na jakiegoś bardziej uprzedzonego technika.
Przeszło mu przez myśl, że może być zagrożony dziwnymi uczynkami dziennikarza, jednak z drugiej strony – wcześniej nie był świadom jego dewiacji, co było chyba jeszcze gorszym. Ale tak – myślenie szkodziło, jak bardzo szkodziło.
- To też mój problem! – powiedział z przekonaniem, gdy to Apolinary postanowił się tłumaczyć w charakterystyczny sobie sposób – czyli taki, w którym to Wroński jest na pozycji niżej, gdzie ma wykonywać polecenia pana. A byli chyba bardziej wspólnikami… Prawda? – Bo jeżeli tego nie rozwiążesz, to skażesz na straty i mój czas, który na to przeznaczyłem. Nie widzisz tego?
Może i wiedział, że Kasieńka wyolbrzymiła to i owo, wiedział jednak, że miała rację w jednym – ta sprawa kosztowała ich dużo czasu, pieniędzy i nerwów. Wroński myśląc o tym i głównie o tym, postanowił wyznać jedno…
- Nie zostawię cię, chyba w jakiś dziwny sposób się… Z tobą zrosłem – zaśmiał się ponuro. – Ale nie mów Kasi – dodał wręcz męczeńskim tonem. – Myślę, że ona próbowała mnie… Zmanipulować. Mówiła, żebym porzucił sprawę, bo cię nie znam. W sumie to jeszcze bardziej nie znam jej… Chyba prawie się jej udało, wiesz? Przekonywała mnie swoim spojrzeniem, swoimi słodkimi słówkami, pijanymi pocałunkami… Odprowadziłem ją do domu, bo bolała ją kostka, a potem… Wziąłem swoje ubrania i poszedłem.
Świerszcze zagrałyby na tą opowieść, poprzedzając salwę śmiechu - gdyby to była kinowa komedia.
Jakim był bowiem idiotą, że nie wykorzystał szansy. Gdyby miał w sobie tylko trochę więcej pewności siebie… Ach, na Boga. Może to i lepiej, wtedy Katarzyna na pewno nałożyłaby mu już kajdany manipulacji, może i na dobre, bo kobiety właśnie w tan sposób kontrolują swoje ofiary najskuteczniej.
Wroński myślał, że takie problemy dotyczą tylko fircyków w jakichś balladach czy pieśniach, nigdy nie sądził, że sam mógłby paść, chociaż częściowo, ofiarą kobiety fatalnej. Ale skoro uzewnętrzniali się tutaj… Wroński poczuł się zobligowany dorzucić coś od siebie.
- Ona mówi, że ty jesteś diabelnie zazdrosny, ale to ona chyba jest zazdrosna o ciebie – oświecił go. A przynajmniej zwierzył się ze swoich przypuszczeń. – Powiedziałem, że nie będę ci już pomagał i zostawię sprawę, ale robiłem to w afekcie… W afekcie bo…
I wtem – opowieść o Czeczenie.
Ile ludzi, tyle teorii. Wroński jednak znał w jakiś sposób drobiny tego warszawskiego półświatka. Nie chciał za bardzo bawić się w Przybylskiego w tej kwestii, bo i nie wiedział czy swoimi słowami nie zaszkodzi sprawie (mówiąc za wiele może otworzyć trochę za dużo niebezpiecznych furtek, a prawda była taka, że Apolinary lubił wykorzystywać czasami te najmniej prawe - patrz na kwestie kradzieży dokumentów) i swojej rodzinie, w bardzo pokręcony sposób połączonej jakimś węzłem trzeciej kolejności ze sprawami Czeczena. Czy też jego Czeczenii jak niektórzy to żartobliwie nazywali.
- Wiele domniemań, ale dopisz do tego jedno - Czeczen ma interesy ze Szwedem – a może była to unia Szwedzko-Czeczeńska? Ale nie był to czas na żarty. – Jeżeli ma coś wspólnego ze sprawą… może lepiej nie ryzykować? Nie chcę wyjść na cykora, ale Szwed podobno wiele mu zawdzięcza…
Grad ważnych informacji. Nawet trochę zapomniał o Madeyskim i dziwnej przypadłości Apolinarego, na rzecz pamiętania sprawy Czeczena i trzesięnia się jak osika. Klasycznie zresztą, jak to dało się zauważyć nie raz, nie dwa.
Przeszło mi nawet przez myśl, że Czeczen faktycznie ma arsenał do zabijania w tak upiorny sposób… ale co niby miało go łączyć z Krystyną? - dziwne że jeszcze nie zaczął się jąkać.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:55 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655

Kwestia Kasieńki jakby do Apolinarego nie do końca dotarła, jeżeli w ogóle. Nie miał powodów oskarżać Aleksandra o kłamstwo, skoro ten nigdy nie miał nawet ciągot do nieszczerości, a jednak przedstawienie Kasieńki jako nie tyle manipulantki (to Przybylski widział aż za dobrze), co podżegaczki do krzyżowania planów jej nie dotyczących było dlań trudne. Umowę spisano przecież nawet na piśmie, co prawda bez siły notarialnej, ale z siłą przysięgi, a więc Katarzyna Malinowska życiem Apolinarego Przybylskiego, a już na pewno ludzi dookoła niego nie powinna się zajmować bardziej, niż kto ją o to poprosi. A nagle zjawia się Wroński i zaświadcza, że ta chciała na niego wpłynąć wyłącznie po to, by Apolinarego zmusić jak nie bezpośrednio, to sposobem do zakończenia śledztwa – błąd perfidny, jednakże nie zrozumiały. Coś było w tym wszystkim nie tak, być może Aleksander przedstawił to z większa wyobraźnią, niż Przybylski mógłby się po nim spodziewać, ale coś naprawdę musiało być na rzeczy, skoro nalegano na śledztwo w afekcie, bo…coś tam, bo się jej…bał?
- Nie wygłupiaj się, Aleksandrze- zaśmiał się Apolinary z zaniepokojeniem. - Masz problemy z kobietami?- Zagadnął, podejrzewając w tym może urazę nieszczególnie do Kasieńki, co być może do jej płci. Z racji jednak, iż zamieszanie było już wystarczające, Apolinary odpuścił sobie drążenia tematów płciowych, dla wygodny psychicznej towarzysza, obiecując, że wyniosą się z kamienicy Malinowskiej ze swoimi sprawami, choć nazwał to dobitnie, bo idiotyzmem.
- Musimy znaleźć inne miejsce do trzymania notatek i naradzania się, inne niż lokale pełne ludzi…- westchnął Przybylski, jawnie okazując swoją niechęć do przeprowadzki. Na miejscu Wrońskiego zlekceważył Katarzynę a może i usilniej dawałby jej do zrozumienia, że sprawa nie zostanie zamknięta inaczej jak satysfakcjonującym finiszem, czyli w pocie czoła napisanym reportażem. - Ty tego chcesz, to Ty szukasz. – Tym akcentem mogli już w pełni skupić się na najważniejszym – Czeczenie.
- Chciałbym wiedzieć czy Czeczen faktycznie ma jakiekolwiek powiązanie z tą sprawą. Szwed to machloi, ale jaki miałby interes w pozbyciu się Krystyny? - Zamyślił się, dla zabicia czasu i skupienia dotykając sprzętów i materiałów dookoła nich. - Myślisz, że ktoś taki jak von Braun nie znałby Czeczena, a tym bardziej nie zaznajomiony byłby z kontaktami Szweda? Ten człowiek był na pogrzebie jego córki, stał z jej przyjaciółkami, składał kwiaty od ich towarzystwa…- Zaczął tłumaczyć sobie coś usilnie. - Nie wierzę, że ojciec z takimi wpływami nie próbował inwigilować jej środowiska, jak to ojciec, chce wiedzieć o córce wszystko!- Wzruszył ramionami, krążąc wokół sedna. - Mimo wszystko Szwed jest niewiele mądrzejszy od świni. Nie wyobrażam sobie go w roli równego partnera Czeczena. Jeżeli już to, Czeczen robi mu jakieś wielkie łaski za drobne przysługi, jak rozprowadzanie towaru w swoich lokalach albo…- Tutaj Apolinary wsadził ręce do kieszeni, napiął się jakoś dziwnie, przewracając przy tym oczami. -…szpieguje…- Dodał to ciszej, bez szczególnego przekonania, ale było to coś dla niego wielce prawdopodobnego.
- Rozumiesz, ma swojego takiego Szweda, który donosi mu co w światku artystycznym. Co prawda z samego Alfreda artysta jak z koziej dupy trąba, ale ważne, że z nim przystają. Równie dobrze na pogrzebie mógł być dla właśnie tej persony wśród bohemy, czemu by nie, a może po to, że Krystyna była więzami krwi mocno poskręcana z centrelewem niemieckim. Cała zagadka polegała na tym, iż Czeczen, jak bywa, że się ludzie domyślają nie interesuje się polityką na tyle, na ile mu nie przeszkadza w interesach, więc sprawa jest grubsza i to już nie tyle, iż Krystyna jest sujet de discussion.
Apolinary miał w planach wypytać się Madeja o osobę Szweda w kontekście jego udziału w życiu artystów i jak zachowuje się w ich towarzystwie a po za nim, choć nie był jeszcze tak śmiały, a może jeszcze nie tak bardzo ufał, ba, kochał się w Filipie, by zdradzać się tak bezpardonowo. To mogłoby wystraszyć od niego chłopaka, a strata tak grywalnej karty byłaby dlań ciężka, choć nie zdążył się jeszcze doń przywiązać wystarczająco. Kwestia angażu Czeczena była również sprzeczna. Z jednej strony mamy niemieckiego przedsiębiorcę, który faktycznie dla inwestycji w polską, świeżo rozwijającą się gospodarkę zaprzedał duszę diabłu dla wyższych zysków, ale tym samym zaprzeczałoby to słowom Izabeli Gałeckiego, jakoby von Braun kręcił z władzami sanackimi, na rzecz monopolu kolei śląskich. Zasada w podziemi była prosta – z rządem albo bez władzy. A może właśnie ten spór był powodem zamordowania Krystyny, tylko w takim razie, kto jest winnym…Polska czy Czeczenia?
Przybylski podzielił się tymi przemyśleniami z Wrońskim, aby dodać jeszcze:
- Gdy okaże się, że to sprawka Czeczena, Alfred miał tupet tam przychodzić, więc może to rząd? Polski rząd pozbywa się młodej półniemki dla zabezpieczenia interesów kraju. Jak można łączyć nasze śląskie koleje, budowane przez polskich robotników w ręce szwabskim przestępcom!? Myślisz, że w razie opublikowania smarowidła na tych rządowych bezncwałów nie wystosowaliby takiego oświadczenia dla opinii publicznej?- A mówił to bardzo cicho, szybko z jakimś błyskiem uradowania w oczach, czując, iż prawdziwe dochodzenia rozpoczyna się dopiero teraz. Cokolwiek by nie mieli, na czymkolwiek by nie stali potrzebowali dowodów.
- To tłumaczyłoby sędziego od finansów, może na sali rozpraw nie będą się sądzić o morderstwo? Ha!!! - Klasnął w dłonie, a klaśnięcie na małej powierzchni usiadło w uszach z bolesnym łoskotem. - Zaryzykujmy, Aleksandrze. Do tej pory nawet podpalanie Teatru nam uszło, może będzie uchodzić dalej. Przecież nie jesteśmy ani po jednej, ani po drugiej stronie! Nawet jeżeli o nas wiedzą, uważają nas za jakiś popaprańców, wariatów za przeproszeniem. - Trudno było opisać pewność Apolinarego, energia, rozpierająca jego lico, aż zapomniał, na pewno zapomniał o przypadkowym jawieniu gorszących sekretów.
- Teraz naszym głównym celem, powinny być dokumenty zgubione przez Młynarczyka. Myślisz, że zostały już zniszczone, czy są przetrzymywane, niczym zakładnicy, jak karty przetargowe. To ciekawa koncepcja, prawda?
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kulka
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 07:56 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 1wB2B3k
Wroński przyglądał się Apolinaremu z konsternacją, opierając się już teraz jedną dłonią o szczyt oparcia drewnianego zydla, który to stał przy miejscu pracy matki. Miał wrażenie, że w ruchach Przybylskiego było coś niedojrzałego, wręcz dziecinnego – wszystko musiał zbadać na własnej skórze. Wszystkiego dotknąć, poczuć pod skórą...
- Uważaj, nie wymacuj tak wszystkiego, bo coś wreszcie użre ci palce – ostrzegł złośliwie, szczególnie jak na Aleksandra. Widocznie bał się, że jakiś fałszywy ruch sprawi, że drogie (jak na standardy Wrońskich) sprzęty matki pospadają i narobią dziur w parkiecie, jak i rozpadną się na części. - Możesz trzymać swoje zapiski u mnie, co to za problem. Poza tym – od kiedy ojciec pracuje od rana do nocy, a ostatnia siostra wyprowadziła się do gacha, ten dom jest jak pusta skorupa.
To rozwiązałoby problem – jeżeli Apolinary nie byłby zbyt wybredny. Matka w końcu, niczym nornica, zwykle czas spędzała pod ziemią – zresztą tutaj gdzie obecnie się znajdowali. Wroński rzecz jasna również nie był stałym domownikiem, przebywając raczej w murach teatru, ale patrząc prawdzie w szczere oczy – obecnie każdą wolną chwilę poświęcał Apolinaremu. Czasami nawet przerwa na papierosa była dedykowana właśnie jego obecności.
- Szwed może być głupi, ale sam kiedyś powiedziałeś – może być niebezpieczny. Elastyczny, podobno zmienia poglądy jak mu się podoba i jak jest wygodnie – zna Czeczena, ale i artystów i ich sponsorów. Kręcił się i w polityce. Sam wiesz kto bawi się u Szweda w lokalu. Ludzie o nazwiskach czasami takich, że ja bym pewnie ich wymówić nie umiał. Nie trzeba być mądrym, żeby być wartościowym dla takiego drania jak Czeczen. Nawet chyba lepiej jest być głupszym – zauważył Wroński. - Można byłoby zagadać do kogoś ze służby tamtego wieczoru. Może jakimś cudem zesłanym z nieba... Ktoś wiedziałby co dostarczono Szwedowi. Wiesz Apolinary, skoro sam Czeczen przyjechał dostarczyć ten... towar. To może coś istotnego? Albo to marnowanie czasu i powinniśmy skupić się na sprawie.
Nie będzie to proste – zdawał sobie z tego sprawę. Jednak wszystko zdawało się komplikować im dalej szli w tą pokręconą sprawę von Braun. Ojciec zamordowanej, jej „teatralny ojciec” Osterwa, całe to śmierdzące towarzystwo artystyczne, Czeczen i Szwed, sprawa Kazika i Młynarczyka... Dodatkowo Dumicz i Gmora. No i Schiller. Z całego towarzystwa pani Gałecka wydawała się być najprzyjaźniej nastawiona i po prostu szczera.
Czekało ich spotkanie z Izabelą. Wroński na samą myśl dostawał dreszczy. I to nie podniecenia, a raczej lęku przed kolejną porcją przytłaczającego słowotoku i pewności siebie kobietki. Zresztą – nie trzeba było daleko szukać przypomnienia jego reakcji. Na samą myśl zastygł bowiem niczym woskowa figura Aleksandra, a nie oświetleniowiec z krwi i kości.
- Polski rząd albo ktoś kto się z tym rządem trzyma. Dumicz? Pasowałby, szczególnie że Policja go wypuściła. A gdy to zrobiła, on nie uciekał z miasta a nawet kraju, chociaż na jego miejscu... Chyba nawet niewinny by uciekał. Jedyny był widoczny na scenie przed śmiercią... – tyle razy wczorajszego wieczoru usłyszał, że Dumicz trzymał z partyjniakami, że chyba uległ nawet trochę sile sugestii. Potarł porośniętą już nieco szczeciną szczękę, podrapał się po brodzie i dopiero podniósł wzrok na Apolinarego. - Ja dla świata nic nie znaczę, Przybylski – pewnie jak zaryzykuję, to zaraz się zorientuję, że do stracenia nic nawet nie pozostało.
Smutne, ale prawdziwe. Jeżeli dziennikarz miał ochotę przygotowywać akty oskarżenia polskiej partii rządzącej – Wroński powstrzymywał go nie będzie. Jego zdaniem nawet obserwowanie reakcji rzeczników byłoby jakąś rozrywką...
- Dziś Młynarczyk, jutro Gałecka, sprawdzamy nazwiska z ksiąg teatralnych... Możemy spróbować się dostać do kogoś ze środowiska von Baruna. Nie umiem po niemiecku, ale ty masz chyba dobry kontakt z Madeyskim, może zapytasz go z kim trzymał się tatuś Krysiuni, skoro ten wiedział gdzie wysyłać jego pijana córunię, by napsuć mu interesów, co? – drwił. Może z czystej zazdrości, uwarunkowanej niczym innym, jak lękiem, że zostanie wymieniony na lepszy model. W końcu Madej mógł się okazać lepszym kompanem od Wrońskiego – ma chyba większe kontakty, znał centrum ich śledztwa, nieszczęsną Kryśkę osobiście... Dodatkowo chyba, a przynajmniej zdaniem Aleksandra, wszem i wobec można było stwierdzić, że Przybylski robił maślane oczy do tego blond skrzypka.
Jak mógł byś wcześniej tak ślepy...
- Czy prokuratura zareagowałaby na list „mamy zeznania Kazika Kowala, odezwijcie się do nas”? – zaśmiał się trochę głupio. - Ryzyko, to ryzyko.
Zaplótł tym samym ramiona na piersi i ruchem głową wskazał na drzwi wyjściowe. Większość kwestii mieli już wyjaśnionych, nikt nie rzucił w nikogo krzesłem – było dobrze. Wroński spojrzał na zegarek na nadgarstku, a gdy spostrzegł się która jest godzina, westchnął tylko...
- Jeżeli chciałbyś spróbować dostać się do Młynarczyka osobiście albo chciałbyś, bym ja to zrobił – pozwól wciągnąć na tyłek bardziej wyjściowe spodnie i... Idź wypić z matką tę miętę, ja może się... Ogolę.
Świat stanął na głowie, Wroński miał bowiem przestać drapać się po gębie...

Stojąc już przy linii tramwajowej, Wroński z Przybylskim mogli obserwować zdarzenie smutne. Wykolejenie tramwaju, klasyka warszawska w oczywistym wydaniu - krzyczący coś maszynista, zdenerwowani ale i szczęśliwi z tego, że przeżyli to jakoś pasażerowie... No i policjanci, którzy drapiąc się po głowie próbują ustalić co zrobić w tym momencie, nawet jeżeli z taką sytuacja spotkali się już po raz kolejny tego miesiąca, jak nie nawet tygodnia. Aleksander wiedział, że nie mieli czasu dostać się tam piechotą. Wiedział, że budynek Ministerstwa Sprawiedliwości mieścił się w pobliżu Parku Łazienkowskiego. Za daleko od pracy, by mógł to wszystko pogodzić.
Uniósł spojrzenie na twarz Przybylskiego, jakby doszukując się na niej beznadziejnie jakiegoś rozwiązania, a i poniekąd sprawdzając czy ten nie jest poirytowany jak osa. Korzystając z chwili, kiedy to jeszcze Apolinary nie wyrzucał z siebie rzędów literek poustawianych w słowa, a potem w zdania... Rzucił:
- Mam tylko jeden rower, to się nie uda... - A wtedy kilka trybików w głowie poruszyło się, zazgrzytało i zasugerowało myśl nieco abstrakcyjną, bo drogą, ale może użyteczną w takim momencie... - Przy tym nowym parku zrobili postój taksówek...
Był nieśmiały w swoich słowach, wyciągając z tylnej kieszeni spodni portmonetkę i przekładając w niej banknociki nieco smutnym spojrzeniem omiótł postać Apolinarego tak, jak robią to skazańcy czekający na wykonanie wyroku.
- Składka? - zamrugał niczym dziewczę. Nie był gotowy stawiać, szkoda było mu trochę pieniędzy... - Nasza wspólna inwestycja... - i zaśmiał się głupio, bo Wroński inaczej niż głupio chyba nie potrafił.
MiddietheVampireHunter
Tajemniczy Gwiazdozbiór
MiddietheVampireHunter
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {16/12/21, 08:01 pm}

Łzy na jej policzkach - Page 7 40eb7c0c97fe4f6b548e04861e581655
[small]Teraz tak czytam, że ministerstwo w latach 1919-1939 było na ulicy Długiej w pałacu Raczyńskich a według mapy to znacznie bliżej niż te Łazienki to nwm teraz, które info są dobre XD Napiszę tak jak ja wiem, a później poprawie jak coś
[/small]
Postanowione więc, iż ze skromnego przybytku Wrońskich dokonają się wszelkie kontemplacje nad istotnościami sprawy. Nie było to dla Apolinarego wszystko jedno, mimo przedstawiania swojej obojętności, zdecydowanie wolał swoje gniazdko na poddaszu, który mógł oporządzać według własnego widzi mi się. Tutaj nie będzie miał pozwolenia na przewiercanie haków do sufitu, choć może i zmiana otoczenia na ten niezgłębiony przezeń Żoliborz pozwoli odświeżyć umysł do dalszej pracy.
Nie można było zignorować wpływów Szweda, a tym bardziej zaangażowania Czeczena, jednak co wobec ich interesów mogła zrobić dwójka? Jeżeli nie jest faktycznie to ważne dla powodzenia reportażu, Przybylski mógł jedynie snuć domniemania, czym mógł być „towar” i dlaczego sam szef szefów postanowił dostarczyć go w obślizgłe łapy Alfreda. Każdy miał coś za uszami jednak, każdy trzymał ściśle swoje sekrety, czy tyczące się towarów wszelkiej maści, kontraktów z rządem, polityczne gierki, społeczne skandale, miłosne intrygi, cokolwiek, kogokolwiek i jak, nie na wszystko mieli czas i głowę. Musieli ważyć bardziej niż kiedykolwiek każdy trop, ślad i nazwisko, czy aby w tym całym pędzie za konkretem nie zboczą ze ścieżki i odkryją coś, o czym w świetle morderstwa, wcale nie musieli wiedzieć, a zesłało na nich nieszczęsny wyrok. Nie można odmówić pikanterii jakie ryzyko wprowadzało do całej gamy przeżyć, które ich czekają, lecz ostrożność, o którą tak Aleksander zabiegał była podyktowana nie tyle strachem, co prawdziwym zdrowym rozsądkiem, niezranionym jeszcze bezwzględną pogonią za faktem.
- Pamiętaj, że mamy jeszcze to…- Tutaj Apolinary zanurzył dłoń po swój notes, z którym łączyła go relacja czystej, męskiej przyjaźni, by wyciągnąć z niego ciasno poskładane kartki z nazwiskami. Kartki te, które przysporzyły Apolinarego o obite biodro, Aleksandra prawie o zawał a Teatr Wielki o koszty. Musieli przefiltrować nazwiska za pozwoleniem jego ojca, jeżeli Ignacy Gałecki w swojej domowej papirologii nie będzie miał spisu mieszkańców. Nachalny perfekcjonizm starego Przybylskiego w końcu na coś konkretnego by się Apolinaremu przydał niż jedynie do trucia krwi.
- Musimy znaleźć wśród nich mordercę. Tego fizycznego mordercę, może wtedy uda nam się coś więcej wytropić. A o Madeja się nie bój, wycisnę z niego wszystko. Chyba…chyba mam szansę dostać przywilej szczerości- uśmiechnął się z dumą, bardziej do siebie, nie tracąc już sił na skrywanie swoich pociągów, co do blondyna o anielskiej buzi. Gdyby tylko takie chęci były jednostronne, a nie kolidowały ze sobą w tym pościgu za informacją.

***

Od początku ten dzień Apolinaremu nie odpowiadał. Najpierw niefortunna, jak ujął to wcześniej, sprzeczka z Aleksandrem, już z samego rana, a teraz kolejne wywrotki losu, czy też na torach psuły mu humor, choć wczorajszy finisz przyjęcia nie dawał o sobie zapomnieć w obliczu niepowodzeń. Puls podskoczył, brwi ściągnięte wściekle nadawały jego gromiącym oczom jeszcze więcej grozy. Już nawet pożyczył w głowie śmierci temu, który był za to odpowiedzialny i złomowiska temu co było za to odpowiedzialne, lecz zapewne ani jedno, ani drugie nie stanie w płomieniach. Co by nie było, czas nie brał poprawek na błędny ludzkości, tak więc dwójka musiała znaleźć alternatywną formę podwózki na ulicę Długą. I wtedy Wroński zrodził pomysł teksówek…
- T a x i…- Zaakcentował Przybylski przez zęby, mieląc nadal w myślach wszelką nienawiść do nieskoordynowanej techniki tramwajowej. - Taki bogaty jesteś, Aleksandrze? Najpierw płacz nad finansowaniem dochodzenia, teraz taksówek się zachciewa? A to niby ja jestem jak baba… – Mówiąc to wyciągał już portfel, by podliczyć złotówki – waluta tak silna, iż niesforne jeszcze poglądowo dzieciaki wyzywały się na podwórkach od „Grabskich”, wyciągając powiedzonka od niezadowolonych, opodatkowanych rodziców z cech.
- Może i dojedziemy a jak nie dojedziemy na tym co mamy, pech, że ukradniemy sobie usługę.- Stwierdził, nie robiąc sobie nic z pomysłu oszukania kierowców na pieniądze. Ile jednak takich było, którzy wsiadali i wysiadali odbierając zarobek przez własne lenistwo a gorzej i pazerność. Nie mówiąc już o kryzysie, który szczególnie boleśnie dotknął profesji kierowcy, kiedy ludzie nie mieli nań pieniędzy, traktując jako wydatek ponad potrzebę, gdy braki w budżetach przekonały ludzi do pieszych wycieczek i komunikacji publicznej. Czytał artykuł, zresztą widział na własne oczy, jako Warszawiak, iż postoje taksówek jak grzyby po deszczu, jedynie dla wypromowania, przekonania klienteli do podróżowania samochodowego, na który jeszcze wielu długo – długo stać nie będzie. Następnie pojawił się pomysł oklejania ich w stylu amerykańskim, kratką, żeby uczynić z nich coś na wzór atrakcji, ale i ten pomysł nie podniósł zainteresowania, więc gdy Wroński i Przybylski pojawili się na stacji dla taksówek, mogli poczuć się jak na jarmarku, kiedy każdy z kierowców przekrzykiwał się dla zachęty z korzystania ze swojego wozu. Przybylskiego bardzo drażniła sztuka nagabywania, dlatego dla własnego psychicznego komfortu, który przez nagłą i niechcianą uwagę zaczął skomleć w irytacji, wepchnął Wrońskiego o pierwszego lepszego mobilu, jak się okazało przeszkadzając kierowcy w przerwie śniadaniowej (jeżeli osoba na wpół bezrobotna może mieć jakiekolwiek przerwy).
- Dzień dobry, pędem do Ministeria Sprawiedliwości!- Rozkazał Apolinary, nachylając się nad ramieniem kierowcy, czy aby ten nie wyciąga ze skrytki lewego taksometru.
- Panom bardzo się śpieszy!
- Bardzo.- Przytaknął Przybylski, kontrolując przewoźnika, znając, choć z opowieści i tak, nieszczerą naturę taksówkarzy.
- To zabawne, że jak komu się śpieszy to do Ministerstwa Sprawiedliwości, hehe…- Zaśmiał się ochryple. - Wy wszyscy albo niewinni jesteście, albo winni, choć ten ostatni Kazik, co ze mną do Ministerstwa jechał to chyba był winny…Mówię panom. Tak schorowanego na łeb człowieka tom ja jeszcze nie widział. Miał sińce pod oczami jak pięści o…- Pokazywał jedną ręką, drugą przerzucał po kierownicy dając popis jazdy nieznającej przepisów i zasad, przerzucając nieszczęsne ciała podróżnych z lewa na prawo. - I krzyczał coś do mnie, jakby ja miał tam z nim zeznawać czy jakoś. Gadał do siebie, aaaa, taka ta Warszawa cała się zrobiła. Ja pamiętam jak jeszcze konno woził towary, to wtedy ludzie, lat może ze czterdzieści wiedzieli co chcą, czego chcą, a teraz, jakby ta polska wolność wszystkim na głowę się rzuciła…- Mówił tonem mędrca, choć wcale nie miał nic mądrego do powiedzenia. Tylko Apolinary tak patrzył się raz po raz nań, a raz nań, ale zza ramienia Wrońskiego, na który wpadał przy ostrzejszym zakręcie, tj. na każdym.
- Kiedy to było…?- Zapytał drżącym tonem Przybylski.
- A nie wiem, w poniedziałek…a może to środa była. Jakie półtora tygodnia temu.
- Co gadał!? Dokładnie!?- Rzucił się momentalnie do przodu Apolinary, czując jak łapie go jakaś duszność.
- Panie! Uspokój się pan, bo pana tu zaraz i kolegę wysiądę…No gadał! Gadał, że musi coś powiedzieć i mu się spieszy…Gadał coś, to dawno było. Szaleniec jaki, czy co.
- A o morderstwie…o morderstwie coś mówił?
Dojechali.
- Mówił, ale mi zapłacił podwójnie, żebym nikomu nie gadał.
Skłamał, ale Apolinary nie miał na to czasu. Opróżnił portfel, nie patrząc na tempomat, a wtedy taksówkarz z radością odrzekł, groteskowo niezgodną z tematem jego słów:
- Mówił, że gdyby wszyscy jego koledzy zeznali wcześniej, to by żadnego morderstwa nie było.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Łzy na jej policzkach - Page 7 Empty Re: Łzy na jej policzkach {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach