Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
HOGWART: New legacyDzisiaj o 03:52 pmLadyFlower
Unlucky MeetingDzisiaj o 01:01 pmYoshina
From today you're my toyDzisiaj o 12:46 pmYoshina
incorrect loveDzisiaj o 12:26 pmYoshina
Call me maybeDzisiaj o 11:21 amEeve
Twilight tensionDzisiaj o 11:20 amEeve
Animal instincts Wczoraj o 05:17 pmMireyet
The Arena of Hell22/11/24, 07:44 amMinako88
Eclipsed by you 21/11/24, 06:03 pmKass
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
6 Posty - 26%
4 Posty - 17%
3 Posty - 13%
2 Posty - 9%
2 Posty - 9%
2 Posty - 9%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%

Go down
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty H&C {14/04/20, 12:59 pm}

First topic message reminder :

Pierwotnie opowiadanie pisane na SF

H&C           - Page 5 Ab00e77d21fffd52bb8ec8548abe56a8
H&C           - Page 5 PicsArt_10-26-07.57.19
H&C           - Page 5 48be546334a7a7c71da7dfdc2a93e8f8
Mapa świata:
Są doskonali!:


Ostatnio zmieniony przez Myszygo dnia 19/04/21, 04:58 pm, w całości zmieniany 1 raz

Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:46 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Po całkiem miło spędzonym wieczorze w towarzystwie Ezry, kiedy Orion w końcu został sam, poczuł jak cała energia ucieka z jego ciała. Czuł się tak wypompowany, że bez zdejmowania butów rzucił się na łóżko i leżał tak, gapiąc się w sufit i rozpamiętując to co się stało. Ochłonąwszy, przez chwilę patrzył w zadumie na własne dłonie, zastanawiając się, co teraz. Skoro znalazł sposób na panowanie nad mocą, mógł ruszyć dalej. Zająć się doskonaleniem techniki, do czego niestety jak podejrzewał, potrzebował mistrza miecza, nie magii wody. Ewentualnie ich obu i choć jednego miał całkiem blisko i pod ręką, tak z tym drugim mógłby być problem. Orion zwyczajnie wstydził się zapytać kogoś z pałacu czy poświęciłby mu chwilę i nauczył paru rzeczy. Louriel mógłby mu to załatwić i jak podejrzewał, zrobiłby to z przyjemnością, ale tutaj do głosu dochodziły wyrzuty sumienia białowłosego i wrażenie, że znów go wykorzystuje. Bił się ze sobą, aż w końcu stwierdził, że przynajmniej powie przyjacielowi o nowo uzyskanych umiejętnościach. A co on z tym zrobi, to już będzie jego sprawa!
- Jutro – powiedział sobie, zaciskając dłonie w pięści nad swoją głową, a wtedy drzwi do jego pokoju otwarły się gwałtownie, ukazując mu Louriela, białego i mokrego od topniejącego mu na ubraniach śniegu.
- Orion – odezwał się książę dziwnym tonem, a kiedy chłopak podparł się na przedramionach, by lepiej go widzieć, zmartwił się widząc nietęgą minę mężczyzny.
- Co jest? – zapytał, a widząc że błękitno włosy kieruje się ku jego posłaniu, mocząc przy okazji wszystko wokół, natychmiast poderwał się na nogi i złapał go za ramiona, powstrzymując od zamoczenia mu całego pokoju.
- Oriooooon, musisz mi pomóc – wyjęczał żałośnie książę, wprawiając chłopaka w jeszcze większe zdumienie i sprawiając, że zaczął się o niego martwić.
- Pomogę – zapewnił, obracając marudę tyłem do siebie by wyprowadzić go z pokoju i zaprowadzić go do książęcych komnat. Nawet jeśli Louriel pofatygował się na górę, Orion wiedział że za jakiś czas zacznie mu narzekać na niewygodę i i tak będą się musieli przenieść na dół. Dlatego białowłosy wolał, by jęczenie o pomoc i marudzenie zaczęło się od razu w pokoju mężczyzny.
Louriel nie oponował, potulny jak baranek pozwolił mu zaprowadzić się do swojego pokoju, rozpłaszczyć, a potem z przyjemnością i żałością walnął się na swoje łóżko, zostawiając stopy na podłodze, co sprawiło że przedstawiał sobie absolutnie nie arystokratyczny widok wypiętego tyłka i rozrzuconych nóg. Orion musiał się bardzo powstrzymać by nie parsknąć na ten widok śmiechem. Domyślał się, że przyjaciel ma mu do opowiedzenia sporo rzeczy, a i sam miał wrażenie, że nie rozmawiali od wieków, przez nagromadzenie tematów, które chciałby z przyjacielem omówić. Dlatego też, przeczuwając całonocną posiadówkę, wziął ze stolika szczotkę przyjaciela i zaraz usiadł na łóżku, obok żywych zwłok niebieskowłosego i szturchając go końcówką grzebienia, zmusił go do uniesienia powiek. Książę widząc przedmiot w rękach Oriona, bez słowa wgramolił się na posłanie resztą ciała i zaraz odwrócił do przyjaciela plecami, dając mu swobodny dostęp do błękitnej kaskady swoich włosów.
- Więc, w czym mogę ci pomóc? – zapytał spokojnie, rozczesując splątane włosy księcia.
Louriel milczał jakiś czas, zbierając myśli i choć na chwilę zatracając się w przyjemności bycia czesanym, by zaraz odetchnąć głęboko.
- Ori, czy myślisz, że ja… mógłbym… zakochać się w… drugim mężczyźnie? – wydusił z siebie w końcu, ciesząc się, że siedzi tyłem do przyjaciela i ten nie może dostrzec rumieńca jaki pojawił się na jego twarzy. Powiedział to głośno. Teraz już nie było odwrotu.
Słodkie zdrobnienie, którym Louriel nazywał go tylko w wyjątkowych sytuacjach zagubienia, sprawiło że chłopak na chwilę przestał rozczesywać jego aksamitne kosmyki, skupiając się całkowicie na jego słowach. A to co usłyszał, najzwyczajniej w świecie go zatkało. Louriel… gejem? Nie… on nigdy nie interesował się nikim, kto nie miał piersi, słodkiego głosu i trzepoczących niewinnie rzęs. Na chwilę zaprzestał ruchu dłonią, uruchamiając wymagający proces myślowy, a wtedy w jego głowie pojawiło się jedno imię. Finnegan.
- Dlaczego o to pytasz? – odpowiedział pytaniem, czując że nieufność do blondyna znów do niego wraca. – Czy on coś ci zrobił? Skrzywdził cię? – dopytał coraz gniewniejszym tonem, czekając tylko na jedno, ciche tak. Był gotowy wstać i iść do pałacu, by maga ognia wgnieść w podłogę, nawet jeśli miałby przy tym stracić kilka zębów.
- Nie… nic mi nie zrobił – zaprotestował cicho książę, spokojnym głosem. – A przynajmniej nic o czym myślisz – dodał zaraz, wprawiając Oriona w jeszcze większe zdumienie.
- W takim razie nie rozumiem. Co się stało? – mruknął, spoglądając ze zmarszczonymi brwiami na czubek głowy przyjaciela.
Książę przez chwilę zbierał myśli, zastanawiając się, co z dnia dzisiejszego mógł zdradzić chłopakowi, ale kiedy zaczął kombinować, co mógł zataić, sprawa komplikowała się do tego stopnia, że nie byłby w stanie powiedzieć mu, co rozszalało w jego sercu i umyśle burzę. Dlatego ostatecznie nie pominął niczego, łącznie z własnymi odczuciami, z wnioskiem o zaufaniu i sympatii, który odczuwał w kierunku Finniego. A kiedy doszedł do momentu szafy… jego ciało na powrót przypomniało sobie ten gorący moment i towarzyszące mu przy tym emocje i wzruszenia, które targały jego ciałem. A kiedy skończył i jego serce odrobinę uspokoiło się po przypominajce, odwrócił się twarzą do przyjaciela, chcąc widzieć jego reakcję.
Orion nie tego się spodziewał. Zawsze miał Louriela za pełnoprawnego hetero i to takiego, który owszem, akceptował istnienie ludzi innej orientacji na ziemi, ale nigdy nawet do głowy by mu nie przyszło by zacząć się choćby zastanawiać nad tym, czy może i on miał inne upodobania. Tymczasem w jego oczach książę jak najbardziej mógł się zaliczyć do osób o innej orientacji, nawet jeśli nie czystego homo, bo przecież spał z kobietami, to przynajmniej do osób biseksualnych.
- Nie chcę cię martwić, ale jak na moje oko… lecisz na niego i biorąc pod uwagę twoją reakcję, cholernie na niego lecisz. Nie powiem ci, czy go kochasz, bo tylko ty możesz to stwierdzić, ale jeśli chodzi o stronę czysto fizyczną, to myślę, że… - Orion na chwilę przerwał, obawiając się reakcji księcia, ale widząc wpatrzone w niego jak w wyrocznię błękitne oczy mężczyzny, musiał dokończyć. Ale słowa takie jak „numerek”, czy „chcesz go przelecieć”, nie chciały mu przejść przez gardło. Nie przy Lourielu, którego miłość zawsze była czysta i bezwarunkowa, a cielesność stanowiła jej dowód, lub przyjemny dodatek wzbogacony głębokimi uczuciami. – Myślę, że cię podnieca – dokończył, starając się ubrać myśli w jak najdelikatniejsze słowa, choć i tak widział, że i te gadem po prostu wstrząsnęły, jakby spodziewał się że białowłosy roześmieje się i wybije mu z głowy głupie pomysły.
- I co ja mam z tym zrobić? – zapytał, padając twarzą pomiędzy poduszki, z uniesionymi biodrami.
Orion przygryzł wargę, zagubiony Louriel w tej wersji zachowywał się bardzo zabawnie.
- Na początek, nie kusiłbym go w ten sposób, jeśli nie masz zamiaru pozwolić mu się zmacać po tym chudym tyłku – parsknął, za co zaraz oberwał w twarz poduszką. A kiedy osunął ją od twarzy, książę nadal zatapiał nos w miękkiej stercie, ale jego biodra i całe nogi przylegały płasko do powierzchni posłania.
- A tak na poważnie, nie masz się czym przejmować. Przecież to normalne, że jeśli widzisz kogoś kto wydaje ci się atrakcyjny, że twoje ciało reaguje w ten sposób. Na litość boską, chyba nie muszę ci tego tłumaczyć?! – przeraził się, a słysząc niezrozumiałe burczenie spod poduszkowej wieży, domyślił się, że nie, a to zdecydowanie sprawiło, że odetchnął z ulgą. – Wracając, nawet jeśli Finni to facet, to jeśli się nie mylę, jest w twoim typie. No i od początku dogryzacie sobie i urządzacie jakieś podchody i tańce godowe, na które nie da się patrzeć. A to, że go lubisz według mnie stawia was w lepszej sytuacji. Musisz się teraz tylko określić, lubisz go na tyle, żeby dopuścić go do siebie w ten sposób, czy wolisz, żebyście pozostali przyjaciółmi? Porozmawiaj z nim. Z tego co mówisz, czego byś od niego nie chciał, uszanuje twoją wolę – Orion wzruszył ramionami. Nawet jeśli bardzo chciał pomóc, mógł jedynie zapewnić przyjaciela, że takie rzeczy się zdarzają. To była sprawa między nimi, a on nie bardzo chciał się wtrącać, jeśli Louriel czuł, że Finnegan jest osobą, której mógłby powierzyć swoje uczucia. On sam nie do końca mu ufał i jeśli tylko dojrzałby cień szansy, że mag chce go po prostu wykorzystać, nie zamierzał stać z boku i patrzeć.
Po chwili intensywnego myślenia wpadł na jeszcze jeden pomysł, ale nie sądził by ten spodobał się księciu.
- Jest jeszcze jeden sposób, by się przekonać czy to wypali – zaczął ostrożnie, a kiedy jedno smocze oko łypnęło na niego spośród pościeli, wzruszył ramionami. Nie wierzył, że proponuje mu coś takiego. – Jeśli nie jesteś pewien… zawsze możecie spróbować, zobaczysz czy ci się to podoba.
- Seks na próbę? – Louriel wybałuszył na przyjaciela oczy, podnosząc się gwałtownie do siadu. To było… nie mieściło mu się w głowie. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że zaczął o tym myśleć. Finnegan patrzył na niego w taki sposób, był niemal stuprocentowo pewien, że gdyby przyszedł do niego z taką propozycją, nie odmówiłby. Ale co byłoby potem? Gdyby mu się nie spodobało, przestaliby o tym rozmawiać i zostali przyjaciółmi, o co bardzo by się postarał.
Co jednak, gdyby mu się spodobało?
Przed oczami wykwitła mu wizja uśmiechniętego Finnegana trzymającego go za rękę, ciągnącego przez pokoje ich wspólnej Akademii, ich domu, śmiali się, szczęśliwi i cieszący własnym towarzystwem. Zatrzymali się w sypialni, a tam ich usta spotkały się w pierwszych nieśmiałych pocałunkach, które zaraz zmieniły się w coś znacznie bardziej intensywnego. Louriel w swojej wyobraźni błądził dłońmi po brzuchu mężczyzny, a ten gładził go po plecach, wprawiając jego ciało w drżenie. Kiedy w swojej głowie Finni znalazł się na łóżku, a on tuż nad nim, Orion sprowadził go na ziemię, dotykając ostrożnie jego kolana. Książę wzdrygnął się zauważalnie, czując że takie myślenie było bardzo niebezpieczne.
- Wszystko w porządku? – zmartwił się chłopak, a Louriel natychmiast pokiwał gwałtownie głową, mając wrażenie, że głowa zaraz eksploduje mu z natłoku myśli i uczuć, których rój obijał mu się o czaszkę.
- Tak – odpowiedział roztargniony, szybko podnosząc się z łóżka i wyciągając płaszcz z szafy.
- Gdzie idziesz? – zdziwił się złotooki, patrząc z niepokojem na poczynania przyjaciela.
- Muszę… muszę się uspokoić – wyjaśnił, narzucając kaptur na głowę. – Idę pomedytować chwilę. Jak wrócę, będziemy dalej rozmawiać. Teraz… teraz idę – wyjaśnił nierozgarnięty, wychodząc i zostawiając Oriona ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Nie wiedział, co właśnie mu zrobił, ale zaczął się martwić. Po chwili wahania, pobiegł po swój płaszcz i wybiegł w noc, odnaleźć przyjaciela w jednym z ulubionych miejsc do medytacji.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:47 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Ezra był osobą piekielnie inteligentną. Jego oczytanie oraz chłodna kalkulacja pozwalały mu na spojrzenie z pewnym dystansem. Jak to mawiał Sileas, patrząc na drzewo rozumiał cały las. Finni również go za takiego uważał. Połączenie pewnej nieszablonowości myślenia bruneta wraz z jego kreatywnością, do tego szczypta niezdrowej chęci zaryzykowania wszystkiego ku osiągnięciu celów i wychodził z nich zgrany duet. Chyba między innymi przez to, przez lata zbliżyli się do siebie na tyle, że mogli uchodzić za rodzeństwo. Jeden drugiego czytał jak otwartą księgę, mogli porozumiewać się bez słów bo odpowiedni grymas czy spojrzenie jasno dawały wyraz targającym ich przeczuciom czy wyrażały pewne opinie. Ot, zgrany duet bliskich osób.
W chwili obecnej jednak Finnegan poznawał tą część przyjaciela która była durna jak but. Jakoś, nie miał wcześniej z nią przyjemności i po trzecim wytłumaczeniu debilowi skończonemu, że owszem, to bardzo zdrowy odruch znaleźć osobę dla której serce zrywa się w szaleńczy bieg, ba! To ogromne szczęście znaleźć swoją prawdziwą miłość która szanuje i rozumie, która odwzajemnia najdrobniejszą iskierkę uczucia. Z drugiej strony, sam zaczął się zastanawiać czy ogrom jego wewnętrznego romantyzmu był chociaż odrobinę racjonalny. On jednak wierzył, że kiedyś pozna kogoś kto go pokocham i kogo on pokocha z taką siłą jak działo się to obecnie. Owszem, u Lusia średnio miał szansę ale samo uczucie było cudowne. Szczególnie gdy go dotykał, mógł rozpieszczać i zwyczajnie te pozytywne emocje mu pokazywać.
Katorga skończyła się gdy Ezra, prawie spalony ze wstydu i w pełnej symbiozie z jedną z poduszek stwierdził, że chyba zrozumiał o co chodzi. Mimo wszystko na jego barkach spoczęła odpowiedzialność za czyjeś serce, a skoro miał ogromną ochotę tymże sercem się w pełni zaopiekować musiał dalej radzić sobie sam. Finnegan nie znał Oriona i na zmianę tego stanu rzeczy się nie zanosiło. Obydwaj traktowali się mocno chłodno i nie było nawet okazji do spędzenia czasu razem, porozmawiania. Dlatego cała praca została zrzucona na bruneta, ze swojej strony mógł mu jedynie doradzić kilka ogólników. Przede wszystkim, pilnowanie dwuznaczności o ile nie chciał zostać skrzywdzony.
W końcu, po długich godzinach rozmów i po chwili w której tematy przeszły na te nieco bardziej przyziemne, po ustaleniu drobnego rozruszania się na jutrzejszy poranek, Ezra stwierdził, że wraca do Akademii przespać się – nadal w łóżku Oriona bo tam było wygodniej - i przyjdzie do niego po wschodzie słońca. Finnegan w końcu został sam i mógł się oddać pewnej nieskrępowanej przyjemności, zaczynając od wymoczenia się w gorącej wodzie bez konieczności pilnowania pewnych zakazanych dla Louriela widoków. I nie, nie chodziło o te od pasa w dół.
Poranek przyniósł mu cudowny humor, pełnię relaksu i wreszcie zduszenie pewnych żądzy. Jak przystało na dorosłego i mało przyzwoitego faceta część wieczoru spędził sam ze swoją ręką, teraz mógł spokojnie macać Louriela bez pięknych obrazów lizania jego ciała przed oczami. Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią wstał gdy na horyzoncie pojawiła się tarcza słońca, ubrał się ciepło ale pozostawiając płaszcz na haczyku i po dokładnym pościeleniu łóżka wyszedł na plac przed pałacem gdzie już wcześniej dowiedział się, że mogą ćwiczyć. Ezra doszedł do niego dokładnie w tym samym momencie gdy zamknął za sobą drzwi i zaczął rozciągać ramiona. Pomagał zaspanemu brunetowi który wyciągając ręce nad głową dreptał na palcach, rozciągając się niczym kot. Za nim dreptał radośnie lisek którego co kilka kroków znosiło na jedną albo drugą stronę. Fenrir mieszkał z Ezrą w Akademii, rzadko go Finnegan widywał i teraz zaczynał już za swoją kluseczką tęsknić. Więc gdy tylko dorwał go w ramiona wycałował mu dokładnie pyszczek, pocierając go nosem.
- No i jak tam? Wnioski? – Zapytał pozwalając się swojemu dziecko wspinać po ramionach i ocierać o policzek, szyję czy szczękę.
- Gadali całą noc, miałem chwilę żeby pomyśleć i stwierdzam, że mamy jeszcze tydzień i chce z nim… – Westchnął gubiąc zarówno pewność jak i słowa w połowie wypowiedzi. Wystarczyło żeby blondyn spojrzał na niego mocno rozczulony.
- Dzisiaj znowu cały dzień razem? – Upewnił się na co brunet pokiwał głową. Mieli sprawę do załatwienia w wioseczce obok. Nie wdawał się w większe szczegóły niżeli wycieczka po zioła ale było po nim widać na tyle wielkie zmieszanie, że obiecał mu na koniec całej przygody opowiedzieć o przyczynach i skutkach. Choćby jako ciekawostkę urozmaicenia sobie jakiegoś kolejnego, wspólnego wieczora.
Zaraz Fenrir dostał swoje wygodne miejsce na murku gdzie z zaciekawieniem zaczął przyglądać się swojemu utęsknionemu właścicielowi, a oni dwaj rozpoczęli trening. Bardzo spokojny jak na nich i polegający w większości na cichej rozmowie i rozciąganiu, ostatecznie dopiero z fragmentami magii ku pobudzeniu krążenia mocy w organizmie.
Zeszły im jak nic trzy godziny. Przez plac ktoś co jakiś czas przechodził, witał się z nimi, oni odwzajemniali uśmiechy i wracali do ćwiczeń. Finnegan nie szarżował, Ezra chciał się tylko nieco rozbudzić więc medyk nie miał zastrzeżeń do ich wspólnej aktywności. Dopiero gdy w ich żołądkach powstały pieśni wygłodniałych wielbłądów, poszli się ogarnąć, zjeść śniadanie i jeszcze przez chwilę cieszyć pierdołami o których mogli rozmawiać tylko ze sobą. Lisek widocznie zadomowił się w pokoju Louriela, obydwaj postanowili, że wreszcie zostanie z Finnim – nie mieli przecież świadomości uczulenia Lusia – i gdy w drzwiach pojawił się jaśnie książę, Ezra ruszył z powrotem do Akademii, posyłając jednocześnie niebieskiemu ciepły uśmiech i powitanie.
- Dzień dobry. Och wyglądasz jak stratowany… – Westchnął ciężko, z rozczuleniem wymalowanym na twarzy. Gdy Louriel zrzucił z siebie płaszcz podszedł do niego i obejmując go za ramiona przytulił niespodziewanie do siebie gładząc po włosach.
- Wiem, że plotkowanie o mnie z Orionem jest fascynujące ale mogliście się położyć. Nieodpowiedzialnie, jaśnie książę. – Oświadczył zjeżdżając dłonią na jego plecy, całując go w czubek głowy. Nie miał zamiaru się kryć ze swoim wspaniałym humorem, ba! Widząc tą skwaszoną minę chciał się tym podzielić. Dodatkowo, jako jego oficjalny pluszak zaniedbał swój obowiązek przytulania go w nocy, musiał nadrobić!
- Śniadanie, herbata czy coś mocniejszego? – Zapytał odsuwając się delikatnie od niego, nadal gładząc go palcami między łopatkami. Gdy oczy koloru bezchmurnego nieba spoczęły na jego twarzy pocałował go w czoło nie pozwalając się mu za daleko odsunąć dopóki nie powie mu czy coś się nie stało albo się do niego nie uśmiechnie.
Ezra w tym czasie dotoczył się do Akademii. Również jak Finnegan miał boski humor, na wejściu spotkał grupkę dzieciaków które właśnie dostały czas wolny i wybierały się na sanki. Z wszystkimi w drzwiach przybił piątki, przywitał się i niestety, był zmuszony odmówić wspólnej zabawie oświadczając, że muszą z Orionem pomóc Mai. Poprosił ich żeby uważali na siebie i kierując się do pokoju białaska zaczął go pilnie szukać. Cóż, ani w jednej ani w drugiej sypialni go nie znalazł więc ruszył do kuchni gdzie widok go mocno rozczulił.
Zaspany Orion, z głową podpartą na jednej ręce i nożem obiadowym w drugiej najpierw próbował trafić do przepastnego, parującego kubka. Gdy ten moment wreszcie nastał zaczął mieszać leniwie zawartość co rusz ziewając. Nie miał zamiary go wystraszyć. Przynajmniej nie w pierwszym momencie. Zaraz w jego głowie powstał jednak mroczny plan i na paluszkach obchodząc go od tyłu objął go na wysokości piersi, porządnie oblizał sobie usta i przytykając je do jego szyi wydał z siebie uroczo pierdzący dźwięk który łaskotał jak jasna cholera.
- Dzień dobry zaspany tygrysie! Jaki piękny mamy dzisiaj dzień! Słońce wstało już tak dawno temu, ptaszki śpiewają, a my mamy zadanie! Z tego co kojarzę, mieliśmy już dawno w wiosce być. Ty Ty, niedobry. – Stwierdził kładąc mu głowę na ramieniu, uśmiechając się do niego niewinnie będąc gotowym zaatakować go ponownie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:48 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Po nocy spędzonej na gadaniu, na zmianę z medytacją, Louriel przespał się może z godzinę, czując że jeśli nie zamknie oczu choć na chwilę, padnie i nie wstanie. Mimo wszystko, nie żałował. Dawno nie miał okazji tak po prostu i szczerze z przyjacielem porozmawiać, dlatego cieszył się każdą chwilą i wymienioną informacją. Kiedy dowiedział się o magii Oriona, był z niego tak dumny! Oczywiście, nie obyło się bez przemądrzałej miny i „A nie mówiłem!”, co nie zmieniało faktu, że był szczerze dumny i zadowolony. Już zaczął się zastanawiać, kogo poprosić o lekcje dla ulubionego ucznia. Nie mógł zmarnować tego potencjału, skoro już się pojawił, a i miał wrażenie, że była to niewątpliwa szansa na poprawę samooceny białowłosego. Tym bardziej miał zamiar choćby dnia kolejnego załatwić mu nauczyciela. Sam opowiedział mu wszystko co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich dni, głośno wyrażając swoją opinię na temat pewnego maga ognia. Takie wyrażanie uczuć pomagało mu, choć nadal miał wrażenie, że w tym wszystkim brakuje mu jednego elementu układanki, który to rozjaśniłby mu umysł i sprawił, że już nie czułby się tak zagubiony. Nie lubił tego uczucia. Mętliku w głowie, który kazał mu robić głupie rzeczy jak zabranie się za tłumaczenie tekstu podkradzionemu starszyźnie o czwartej rano.
Około godziny dziesiątej, wiedział już wszystko, choć przecież nadal nie wiedział nic. Zwój nie wyjaśnił zbyt wiele, ale dostarczył cennych informacji, które chciał jak najszybciej omówić z Finneganem. Trochę słaby po nieprzespanej nocy, ubrał się, rezygnując z przewiewnych szat na rzecz spodni i krótkiej koszuli z nieco dłuższym tyłem, wykonanej z tego samego materiału zatrzymującego ciepło, mając zamiar po uzgodnieniu z medykiem, że Finni może, wyciągnąć go na przejażdżkę do jaskini, w której znaleźli figurkę. Wygrzebał z szafy płócienną torbę, do której zapakował kałamarz i sporo czystego papieru, pędzelki i ukryty w innych, zwój Muriela. Miał zamiar wrócić z jaskini z większą ilością informacji niż posiadał aktualnie i był bardzo zdeterminowany by osiągnąć swój cel.
Nie zdziwił się, widząc Ezrę w swoim pokoju. Zarówno on, jak i blondyn wyglądali na wyjątkowo zadowolonych, zwłaszcza Finni, który wręcz emanował pozytywną energią. Louriel miał wrażenie, że jego zmęczone oczy oślepia blask szczerego uśmiechu na jego twarzy. Książę przez chwilę miał zamiar natychmiast poprosić mężczyznę o przygotowanie się do drogi, ale stwierdził, że to chyba nie jest dobry pomysł, dopóki jego nie zbada lekarz, a Louriel nie zje śniadania. Już czuł ssanie w żołądku, które z każdą chwilą robiło się coraz bardziej nieznośne. Nie spodziewał się, że kiedy tylko zdejmie z siebie swój płaszcz, na raz zostanie otoczony muskularnymi ramionami i obdarowany zdumiewającą liczbą drobnych i niewinnych pieszczot. Jak jeszcze ciężka i ciepła dłoń mężczyzny na jego włosach nie robiła na nim aż takiego wrażenia, poza całkiem sporą dawką rozczulenia, tak palce gładzące go pomiędzy łopatkami i usta na czole sprawiły, że przez jego ciało przetoczył się dreszcz, sprawiając że nagle jego kolana stały się miękkie, i gdyby Finnegan go nie trzymał, upadłby niechybnie, dosłownie ścięty z nóg dotykiem na wrażliwym znamieniu.
- Fi- Finn… - zaczął, nieco drżącym głosem, a kiedy palce mężczyzny wcale nie zaprzestały delikatnie słodkiej tortury, musiał się mocno powstrzymać, by z jego gardła nie wydobyły się żenujące dźwięki.
Nie słyszał, co ten do niego mówił. Cały wysiłek wkładał w utrzymanie się na nogach i zatrzymanie głosu w gardle, przygryzając mocno wargi. Oddychał przy tym szybko i płytko, drżąc niekontrolowanie, aż w końcu znalazł w sobie siłę, by sięgnąć do dłoni Finnegana i ściągnąć ją z siebie, natychmiast splatając swoje palce z jego, by nie mógł znów sięgnąć w to miejsce. Na końcu języka miał prośbę, by nie dotykał jego pleców, by przestał mu to robić, przestał się nim bawić w taki sposób. Ale kiedy otworzył przymknięte nieświadomie oczy i dostrzegł nad sobą szczerą i pozbawioną niegodziwości, złośliwości czy innych złych zamiarów twarz, zgłupiał jeszcze bardziej. Nie wiedział, co się dzieje. Czemu na widok tego uśmiechu, jego serce galopowało jak wolny rumak cieszący się swobodą. Nie umiał sobie z tym poradzić. Musiał się odsunąć, ale wiedział że jeśli to zrobi, upadnie. Dlatego zrobił rzecz odwrotną, zbliżając się do blondyna na krok, tak że niewiele przestrzeni dzieliło ich ciała.
- Finnnn… - szepnął, przeciągając imię mężczyzny, by zaraz oprzeć się czołem o jego bark, chowając przed nim zagubioną twarz i ogrom emocji malujących się w błękitnych oczach. – Nawet nie masz pojęcia jak wielki zamęt wzbudzasz w moim sercu – dodał jeszcze ciszej, zamykając oczy, by pocieszając się ciepłą obecnością drugiego człowieka, choć trochę się uspokoić.
***
Orion nigdy nie mógł się nadziwić, jak wielka gaduła wychodziła z jego na ogół spokojnego i opanowanego przyjaciela, kiedy ten a) martwił się, b) nie wiedział co robić, c) kiedy się denerwował. Miał wrażenie, że poprzedniego wieczora te wszystkie stany nałożyły się, czyniąc go jeszcze większą marudą, pierdołą i paranoikiem niż zwykle. Oczywiście, nie zapomniał o Orionie i jemu również pozwolił się wygadać, słuchając uważnie i komentując w odpowiednim momencie, niemniej to monolog księcia trwał przez większość nocy. Chłopak nie miał mu za złe. Wiedział, że przyjaciel tego potrzebuje, więc siedział z nim dzielnie do rana, w końcu wyganiając go spać. Jemu samemu nie było za bardzo dane, bo kiedy tylko wybiła zwyczajowa pora wstawania, Mai obudziła go brutalnie i przypomniała o obietnicy. Niechętnie zwlekł się z łóżka, ogarnął, ubrał i zszedł na dół, do kuchni, gdzie łaskawie dostał kubek herbaty od Mai, zanim ta wyszła prowadzić swoje lekcje.
Stwierdzenie, że Orion był nieprzytomny byłoby niedopowiedzeniem. Prawie zasypiając, wziął w jedną rękę najbliższy sztuciec i zaczął nim mieszać herbatę. Obecności Ezry nie zarejestrował, dopóki ten nie objął go w klatce piersiowej i zrobił rzecz tak uroczą, że gdyby chłopak był odrobinę mniej senny, rozpłynąłby się z rozkoszy. Niestety zaspany umysł prawie nie wziął tego pod uwagę, wsłuchując się w słodkie dźwięki, które nagle pojawiły się obok jego ucha. Zamruczał z przyjemnością, słuchając tego anielskiego głosu, a kiedy przestał mówić, objął ramieniem jego głowę i przytulił się policzkiem do drugiego policzka, ocierając się o Ezrę zapamiętale.
- Jeszcze pięć minut – wymruczał, żeby zaraz obrócić się na stołku, złapać chłopaka w pasie i wciągnąć go na swoje kolana, przytulając się całym ciałem do cudownego ciepła. Obrócił się z powrotem w stronę stołu z brunetem na kolanach, więżąc go tym samym pomiędzy swoim ciałem, a meblem.
Zasnął na moment, opierając się czołem o bark Ezry, a kiedy w końcu się ocknął, spojrzał na maga ognia mile zaskoczony jego obecnością obok siebie.
- Oh, Ezra, dzień dobry – powiedział, nadal zaspany, gładząc go po plecach. – Jesteś naprawdę śliczny o poranku. A z rumieńcem to już w ogóle ci do twarzy, Śnieżynko. Powinieneś rumienić się częściej – stwierdził całkiem przytomnym tonem, chociaż jego mózg nadal jeszcze spał.
Nie przestał wychwalać ekspresji bruneta dopóki w drzwiach kuchni nie pojawił się Phil, który widząc sytuację i jeden wielki pomidor na twarzy maga ognia, malowniczo strzelił sobie dłonią po czole, przesuwając ją potem po twarzy, jakby błagał kogoś o litość.
- Ezra, walnij tego śpiącego na jawie, albo ja to zrobię – westchnął mężczyzna, a widząc że brunet nie bardzo ma jak, uwięziony w ramionach Oriona, podszedł do okna i wychylając się na zewnątrz, zabrał z parapetu kulkę śniegu, którą zaraz rozpuścił i pstryknięciem palca, uważając by żadna kropla nie spadła na gościa, z przyjemnością zafundował białowłosemu lodowaty chlust prosto w twarz.
- Mordują! – wrzasnął Orion, lecąc do tyłu, razem z Ezrą, gdzie oboje rozpłaszczyli się na podłodze, Ezra na Orionie.
Dopiero po chwili intensywnego dochodzenia do siebie, Orion w końcu zrozumiał gdzie jest i co się dzieje, choć, dlaczego obejmuje kurczowo bruneta, a Phil stoi w progu i śmieje się jak debil z ich nieszczęścia, nie rozumiał.
- Pobudka, śpiąca królewno – prychnął okularnik, zakładając ręce na piersi. – Trzeba było wczoraj iść spać, a nie latać z mistrzem jak dwa koty z zapaleniem pęcherza w te i z powrotem. Mai się denerwuje, idźcie w końcu po ten koszyk – dodał, a potem zostawił ich samych.
Orion przez chwilę bardzo starał się nie patrzeć na twarz leżącego na nim chłopaka. Miał wrażenie, że bardzo się zbłaźnił, choć nawet nie wiedział, dlaczego. Nie mógł jednak unikać wzroku Ezry w nieskończoność, a kiedy w końcu to się stało, a ich spojrzenia się spotkały, oboje zaczęli się śmiać jak opętani, nie mogąc się uspokoić dłuższą chwilę. Białowłosy nie miał pojęcia, dlaczego się śmieją, ale radosne dźwięki wydobywające się z ust maga ognia były piękne i gdyby mógł, chciałby ich słuchać wiecznie.
W końcu oboje opanowali się na tyle, by móc się podnieść i ogarnąć. Orion na szybko zjadł jakieś śniadanie, a potem, informując Mai, że w końcu idą, wyszli, kierując się w stronę leżącej niedaleko miasta mniejszej wioski, skąd jak podejrzewał białowłosy pochodził kopidół, który mógł być owym ******, którego szukała nimfa. Nie była to duża miejscowość, liczyła sobie tylko kilka domów, z czego każdy posiadał jedno piętro, spadzisty dach i umieszczoną nad drzwiami latarnię, którą paliło się w nocy, by w czasie zamieci można było trafić do własnego domu. Miejscowość, która znajdowała się tak blisko stolicy utrzymała się tylko dlatego, że żył w niej ród od pokoleń wytwarzający najlepsze miecze w kraju wody. Nawet w tym momencie z kuźni znajdującej się w najdalszym jej kącie i będącym największym budynkiem w wiosce, dochodziły odgłosy obrabiania metalu.
- Może zapytajmy tam? Przynajmniej mamy pewność, że ktoś tam jest – stwierdził chłopak, kierując się w stronę kuźni.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:48 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Traktowanie Louriela jak kota wzięła się tylko i wyłącznie przez jego reakcje, Gdyby mu przez sen nie mruczał, nad ranem się nie wciskał głębiej w jego ramiona domagając się jeszcze pięciu minut najpewniej w ogóle by zapomniał o posiadaniu przez niego łusek czy dość gwałtownych reakcji na całowanie go. Dokładnie tak samo byłoby gdyby w którymś momencie dostał, ponownie już zresztą po łapach. Tymczasem Lusio był rasowym pieszczochem któremu wszystkie te gesty w pełni się należały. Za jego dobre serce, szczerość i brak poddawania nielogicznej ocenie. Dbał o niego, pielęgnował w nim umiejętności których nigdy nie spodziewałby się, że rozwinie, był kompanem w rozmowie i gdy mieli ochotę na chwilę ciszy. Nawet nie zważając na coraz silniejsze uczucia kierowane w jego stronę z ogromną przyjemnością spełniałby te jego życzenia które zakrawały o bezpieczną fizyczność, bo mu się należało!
Niezrozumiały pomruk który miał być najpewniej jego imieniem w ogóle nie dotarł do jego uszu. Albo nie, wleciał i wyleciał. Zdawał sobie sprawę z tego, że po poprawieniu pozycji – a jakby tak go zaciągnąć do łóżka to już w ogóle! - wtuli się w niego i da sobie chwilę na kompletne nie ogarnianie rzeczywistości. Po widocznie ciężkiej nocy miał do tego pełne prawo, przynajmniej w jego jasno czerwonych oczach. Swoją drogą, przyjemność jaką ta czynność sprawiała jemu była nie do opisania. Nie chodziło tutaj o te momenty które delikatnie zakrawały o zwyczajne podniecenie, raczej te ciche pomruki pełnego zaufania. Domyślił się, że to właśnie łuski są tak wrażliwe, domyślił się, że nie specjalnie ktokolwiek może tego miejsca dotykać ale przecież mu krzywdy nie wyrządzał, więc nie widział problemów. Dopiero gdy został złapany spojrzał na niego pytająco mając nadzieję usłyszeć albo odpowiedź na swoje pytanie albo docinkę odnośnie spędzenia nocy.
Nic bardziej mylnego. Gdy spojrzał na niego przymrużonymi z przyjemności oczami zasnutymi delikatną mgiełką rozkoszy nie potrafił nie uśmiechnąć się do niego czule łapiąc przy okazji nieco mocniej zarówno jego smukłą dłoń jak i mocniej w pasie żeby mu nie poleciał do tyłu. Jawne zmniejszenie odległości było dla niego natomiast niezrozumiałe. Nie pozwalał się głaskać ale przytulać się chciał? Nie miał jak go porządnie objąć i jedyny ruch jaki wykonał to jeszcze raz pocałował go w głowę. Czuł jak kaskada przyjemnie gładkich włosów spada mu na ramię, a odwracając głowę w jego stronę wsłuchał się w pomruki próbując zrozumieć pojedyncze słowa. Takiego oświadczenia jednak się nie spodziewał.
Przekręcając pytająco głowę dotknął go nosem próbując przeanalizować usłyszane słowa. Jego nieco ograniczony w postrzeganiu pewnych rzeczy umysł nie umiał znaleźć znaczenia nie podszytego rozterkami emocjonalnymi co zaczynało poważnie go martwić. Co gorsza, nie umiał też znaleźć obszaru w którym przegiął ponownie pałę na co zmarszczył nos nadal szturchając go czubkiem.
- Wybacz Louriel ale chyba nie rozumiem? Co zrobiłem niewłaściwie? Powiedz to przestanę. – Obiecał będąc jednocześnie świadomym, że pokazał już do jakich zmian jest zdolny jeżeli na kimś mu zależało. A książę musiał wiedzieć, że na nim akurat zależy mu bardzo mocno.
Zamiast odpowiedzi otrzymał kręcenie głową, urwany temat i pozbawienie możliwości dotyku. Gadzina oświadczyła, że idzie coś zjeść, a on ma iść do medyka na badania, z prośbą o pozwolenie na jazdę konną. Czekała ich wycieczka i chociaż nie chciał początkowo zdradzić mu dokąd, nie protestował przed takimi decyzjami. Bądź co bądź nadal nie został o nic oskarżony ani potraktowany fochem więc chciał skorzystać z kolejnego dnia przy boku Louriela.
- Czuję się już perfekcyjnie! Dzisiaj rano trochę używałem magii, nic mnie już nie boli więc naprawdę, nie musi się Pan aż tak o mnie martwić. – Zapewnił medyka gdy został sam w jego gabinecie.
A później usiadł na konia i ruszyli.
Krzywiąc się niemiłosiernie złapał się za obolałe żebra. Cwał, kłus, wszystko opadało, a oni jedynie spokojnym marszem mogli poruszać się wydeptanym szlakiem. Zwierzę kołysało nim delikatnie, zmuszało do utrzymywanie specyficznie prostej pozycji, pracowania tymi właśnie mięśniami które jeszcze niedawno zostały potraktowane strzałą. Piekło, a on starał się tego w ogóle po sobie pokazywać, nie chciał wracać do pałacu i zostać sam.
- Tooo, dokąd? – Zapytał chcąc zająć myśli czymś przyjemniejszym niż uraz. Nadal jednak nie był pewien księcia, Louriel cały czas miał dość zagubioną minę, a on nie rozumiał co mu zrobił.
- Bo wiesz, jeżeli jesteśmy przyjaciółmi – a ja szczerze w to wierzę – musisz ze mną rozmawiać. Albo na temat wycieczki albo tego.... co powiedziałeś w sypialni. To jak?
***

Atak zakończony pełnym niepowodzeniem sprawił, że nabrał powietrza w policzki i szybko obmyślając próbę obudzenia go albo chociaż nastraszenia rozejrzał się po kuchni za jakimś przedmiotem czynu niecnego. Niestety, szybko został pochwycony, a jego uwaga w pełni ponownie poświęcona została Orionowi. Przytulanie się zarówno rano jak i wieczorem zaczynało im wchodzić w nawyk. Wisieli na siebie, dzióbali do siebie wzajemnie, czasem trochę podokuczali żeby tego drugiego sprowokować. Zawsze było to jednak przepełnione pełną sympatią, nie przekraczali też granic dobrego smaku więc gdy został objęty, poza tym, że serce chwilowo uderzyło mu za szybko, w ogóle się nie wystraszył dziwnych gestów. Ba! Sam się zaczął o niego ocierać śmiejąc się pod nosem.
- Nie Orion, mieliśmy iść. Kończ herbatkę, świeże powietrze dobrze Ci zrobi... – Zaczął swój wywód, chciał go nawet postraszyć jakimś treningiem z piekła rodem ale ponownie, przeciwnik całkowicie go zaskoczył.
Myślał, że Orion odwróci się i w akcie zemsty go chwyci, podniesie. Już mu tak robił gdy wchodził w gre niespodziewany gwałt łaskotkami i szczerze, właśnie tego się spodziewał. Zamiast tego został podsadzony na kolanach, szczelnie zamknięty w pułapce z mebla i umięśnionego ciała. Aż zgłupiał nie wiedząc co ten dokładnie mu robi przynajmniej do momentu aż się w niego szczelnie nie wtulił, nie zaczął gładzić po plecach. Na jego twarzy od razu wymalowało się rozczulenie, zaczął nawijać jeden kosmyk dłuższych włosów na palec jednocześnie gładząc go po ramionach. Sam nawet przymknął oczy ciesząc się nadrobieniem zaległości w dotyku opierając się o niego policzkiem. Słysząc jego spokojny oddech westchnął ciężko rozumiejąc, że z dzisiejszej wizyty w wiosce nici, że zaraz przemieszczą się do sypialni i tyle co zostanie zatrudniony w roli przytulanki. W zasadzie, zostanie pod ciepłą kołdrą na cały dzień bardzo by mu było na rękę bo mimo już prawie dwóch tygodni w kraju wody nadal nie umiał przyzwyczaić się do tutejszych mrozów.
Gdy ten się dość gwałtownie ocknął najpewniej targnięty bardzo niewygodną i chwiejną pozycją on również uchylił jedną powiekę przyglądając się zasnutym mgiełką nie do końca rozbudzonej świadomości oczom. Uśmiechnął się do niego mocno rozbawiony, wyprostował, a gdy okazało się, że nie specjalnie ma możliwość objęcia go za szyję oparł się czołem o jego czoło tak żeby czubki nosów się im stykały po czym spojrzał na niego groźnie chociaż z iskierkami rozbawienia.
- No ja nie wiem o czym Ty śnisz mój drogi ale albo się obudzisz albo sio do łóżka. Takie wyczyny w kuchni są raczej nieprzyzwoite! – Oświadczył z łobuzerskim uśmiechem oskarżając go o jawne zboczeństwo, najpewniej zacząłby się z nim po całości drażnić gdyby nie ciche skrzypnięcie drzwi na które zamarł.
Przez kilka chwil prosił w myślach żeby to był Louriel z Finneganem. Przynajmniej by im się nie oberwało inaczej jak insynuacjami co do stanu ich zażyłości. Bowiem zarówno Phil jak i Mai stanowili dla nich zagrożenie, szczególnie w ich obecnej pozycji. Dlatego też jego ramiona aż drgnęły w górę słysząc głos mężczyzny, w momencie zalał się palącym rumieńcem i próbując jakkolwiek schować swoje zażenowanie spojrzał na niego ostrożnie ponad swoim ramieniem.
- Wybacz Phil ale nie bardzo mam jak. – Oświadczył na swoją obronę unosząc ręce które ledwo zginały się mu w łokciach. Orion obejmował go w połowie wysokości ramienia i nie umiał się z tego wyswobodzić już od kilku dobrych minut.
Tak gwałtownej pobudki nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. Mu kilkukrotnie wywinięto taki numer i raczej była to forma bezwzględnej nagany niżeli żartu. Ich dowódca za czasów szkolnych – tyran jakich mało – fundował im chlusty zimnej wody w twarz gdy spali na nocnych wartach. Więcej było z tego nieszczęścia niżeli rzeczywistego rozbudzenia się i gdyby tylko mógł, powstrzymałby Phila zapewniając, że sobie z Orionem poradzi. Niestety. Tak jak się spodziewał ani to nie było przyjemne ani zabawne, a gdy jeszcze białowłosy poleciał do tyłu szczęśliwie o nic nie rozbijając sobie głowy, mu wyrwał się cichy jęk w momencie gdy nie mógł kompletnie tego zaasekurować. Padł po prostu jak długi na nieszczęsnego tygryska.
Nieznacznie się unosząc spojrzał na maga wody w drzwiach z pięknym choć mocno wymuszonym uśmiechem. - Już się zbieramy! – Oświadczył żeby nie napuścić na siebie jeszcze drogiej Mai po czym położył się ponownie na Orionie wzdychając cicho na jego małe nieszczęście za które czuł się mocno odpowiedzialny. Jakby go nie głaskał może by się to tak źle nie skończyło. Chciał go nawet przeprosić ale gdy spotkał się z rozbrajająco idiotycznym wyrazem twarzy parsknął śmiechem ponownie się na nim kładąc i się do niego przytulając.
- Rzeczywiście mogliście się na chwilę położyć. Ogarniasz już czy dalej będziesz wyznawał mi miłość i mówił o tych wszystkich brzydkich rzeczach jakie zrobisz mi w nocy? – Zapytał gdy się wreszcie opanowali, opierając się dłońmi po bokach jego głowy, bezczelnie wykorzystując fakt, że Orion najpewniej w ogóle nie pamiętał co na tej pół jawie pół śnie wygadywał. A niech ma karę za sen poza łóżkiem. Oczywiście był świadom tego jak mocno wszyscy potrzebowali rozmów. Sam świetnie się czuł po wieczorze i poranku spędzonym przy boku przyjaciela chociaż wychodziło na to, że ich problemy albo były mniejsze rangą ważności albo oni są bardziej odpowiedzialni. Na jedno wychodziło, to była czysta sympatia z jego strony poparta ogromną chęcią zobaczenia i jego rumieńców. Chociaż gorzej... jak go skusi.
Po podniesieniu się z ziemi obydwaj usiedli ponownie przy stole gdzie Ezra zrobił sobie coś ciepłego do picia i poczekał grzecznie aż Orion zje śniadanie. Inaczej nie wypuściłby go na ten mróz chociaż i sam chętny do wyjścia nie był. W Akademii było przyjemnie ciepło i najchętniej by sobie zrobił dzień słodkiego lenistwa, nie wyraził tego jednak na głos lekko obawiając się mimo wszystko Mai. Dlatego też po kilkunastu minutach przepełnionych rozmową byli już w drodze do wioski, standardowo trzymając się za łapki, on standardowo opatulony po czubek nosa.
Od razu po tym jak zaczęły przed nimi majaczyć pierwsze budynki rozmowa zeszła na ustalenie planu działania. Zdecydowanie, odnalezienie kopidoła było ich priorytetem bo jak wynikało z ich doświadczeń, on był sprawcą całego zamieszania. Dlatego też na pytanie o zajrzenie do kuźni pokiwał głową jednocześnie będąc niezmiernie ciekawym co do broni tutaj produkowanej. To było takie zboczenie zawodowe. Kilkukrotnie odwracał się on ale i Finnegan za żołnierzami straży cesarskiej, przyglądali się ich mieczom czy sztyletom i to nie dlatego żeby się przed nimi bronić a ze względu na ta różny styl i wygląd. Broń w kraju wody wyglądała na kruchą. Była smukła i bardzo jasna gdzie u nich stal miała głęboko srebrny kolor. Kusiło pomachanie takimi mieczami więc i teraz dziarsko zajrzał do otwartej wielkiej sali z żarzącymi się wielkimi piecami, wypełnionego młotami, stukotem i przyjemnie muskającym po policzkach ciepłem.
- Dzień dobry! Moglibyśmy zająć chwilę? – Zawołał głośno zwracając na nich uwagę... chodzącej szafy trzydrzwiowej! Mężczyzna o gęstym, białym wąsie, odziany w skórzaną przepaskę i masywną rękawicę podniósł na nich wzrok gdy wielki młot uderzył po raz kolejny w rozgrzaną stal. Od Ezry był wyższy prawie dwukrotnie i mimo ostrego spojrzenia zielonych oczu, gdy stanął przed nimi przyjaźnie się uśmiechnął.
- W czym mogę Panom pomóc? – Zapytał patrząc na obydwu z góry, taki ich urok, że byli mali i do kochania!
- Szukamy od wczoraj kopidoła. Na cmentarzu go nie ma i pomyśleliśmy, że ktoś może tu coś wiedzieć. – Oświadczył zadzierając głowę do góry po tym jak przekroczył przyjemną barierę ciepła i mógł zrzucić z głowy kaptur.
- Och tak, od jakiegoś czasu nie mieszka w chatce na cmentarzu chociaż nie chce nikomu wyjaśnić dlaczego. Ale rozumiecie Panowie sami, nowy jest, może jeszcze się boi? – Wyjaśnił gładząc się po gęstych wąsach. - Mieszka w tym domu na końcu uliczki. Tak, tak tym o jasnej bali pod dachem. Widziałem go jakąś godzinę temu więc powinien być u siebie. – Oświadczył bardzo spokojnie na co Ezra nie umiał się nadziwić. Ogrom zaufania jakie w tym momencie zostało im okazane był dla niego wręcz przerażający. On postawiony w takiej sytuacji wypytałby absolutnie o wszystko po czym i tak wysłał w środek pola bo by nie został przekonany. Ta kultura czasem go przytłaczała.
- Wpadł Ci w oko, co? – Zapytał na co Ezra wyrwany z zamyślenia zmieszał się, zrobił lekko czerwony od razu myśląc o tym cichym wyznaniu z wczorajszego wieczora, „bo on też Oriona lubił”. Dopiero po podniesieniu oczu, gdy już chciał zaprzeczać, i gdy zobaczył, że rozmówca patrzy na Oriona właśnie westchnął ciężko załamany swoją głupotą i sercem które od razu zaczęło szybciej bić.
- Do takiej broni trzeba odpowiedniego szkolenia, wtedy staje się wiernym kompanem. I z tego co widzę, przystosowana do Twojego wzroku. Może zainteresowany? - Zapytał Oriona widząc jak ten z uwagą ogląda ścianę z wywieszonymi, gotowymi do sprzedaży mieczami.
- Obosieczny długi miecz jednoręczny? Ma bardzo małą głownię jak na długość klingi. Musi być bardzo lekki. – Zauważył kierując swoje słowa do Oriona niżeli do sprzedawcy chociaż to właśnie rosły mężczyzna zareagował śmiechem.
- Och mamy tu speca! Tak, przez fakt damasceńskiej stali jest bardzo lekki ale i wytrzymały. Zainteresowany?
- Ależ nie, nie. Ja jestem z natury łucznikiem. – Uśmiechnął się niewinnie zaraz szturchając Oriona w ramię.
- Chodź bo nas dzisiaj Mai rozszarpie. – Zauważył dziękując za informację, jeszcze raz zerkając na broń. Zdecydowanie powinien kiedyś czymś takim pomachać. Musiał zapytać Louriela czy do ich treningów z Orionem mógłby podobną broń pożyczyć, żeby białasek zrozumiał jak wielką odpowiedzialnością ale i nieodłączną częścią stanie się dla niego broń.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:50 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Louriel potrzebował chwili, albo nawet kilku by dojść do siebie. I choć jedną dostał, tyle nie wystarczyło by uporał się z szalejącą w jego sercu i umyśle burzą. Dlatego też, nie potrafił odpowiedzieć na pytania Finnegana. Odsunął się na krok, ale jedynie otwierał i zamykał usta, nie potrafiąc się wysłowić. Brakowało mu pewności tego, co chciał mu przekazać. No i obawiał się, że jeśli Finni dowie się o jego znamieniu, o tym ile ten kawałek skóry miał wpływu na całą resztę, będzie chciał to jakoś wykorzystać. W głębi duszy wiedział, że mężczyzna taki nie był, ale wątpliwości wgryzające mu się w umysł powstrzymywały go przed tym. Pokręcił głową, odwrócił wzrok. Nie był gotowy o tym rozmawiać, nie wiedział nawet czy chce, chociaż widząc wyraz twarzy mężczyzny miał wrażenie, że powinien. W tamtym momencie jednak, czuł że nie da rady się wysłowić, a w każdym razie nie tak, jakby chciał i może z tego wyjść jeszcze większe nieporozumienie niż wcześniej. Dlatego zdecydował, że na ten moment powinien się skupić na jaskini i brakujących informacjach. Potem będzie się martwił całą resztą.
Odesławszy Finniego na badania, sam poszedł do kuchni po jakieś śniadanie i poprosić kucharki o zapakowanie mu czegoś na drogę, gdyby musieli zostać w jaskini na dłużej. Najedzony i obładowany suchym prowiantem, wrócił do sypialni gdzie niemal od razu wrzucił wszystko do swojej torby, zarzucił płaszcz na ramiona i zarządził wymarsz. Siedząc na koniu i kołysząc się powoli w rytm końskich kroków, czuł że się uspokaja. Wiatr rozwiewał mu włosy i wciskał się pod kołnierz, a drobny śnieg wyglądał prześlicznie na tle zielonego lasu. Louriel nie lubił się spieszyć i tak spokojna przejażdżka świetnie robiła na jego rozpędzoną do granic możliwości świadomość. Starał się cieszyć się nią jak najlepiej, patrząc od czasu do czasu na kompana i sprawdzając czy temu na pewno jazda konna nie czyni większej krzywdy. Dopiero kiedy Finni się odezwał, książę spojrzał na niego, starając się utrzymać stoicki wyraz twarzy. Słysząc jego słowa, mimowolnie ścisnął trzymane w dłoniach lejce. To nie byłaby łatwa rozmowa, ale Louriel wierzył, że blondyn miał prawo wiedzieć co się dzieje, zwłaszcza, że jak sam wspomniał, wierzył że mimo wszystko byli przyjaciółmi. Książę też chciał w to wierzyć. I udowodnić, że wie, czym owa relacja jest. Dlatego bardzo powoli wypuścił powietrze z płuc przez usta, zbierając myśli.
- Masz rację. Chcę być twoim przyjacielem. I powinniśmy porozmawiać – powiedział, rozglądając się szybko wokół, ale nawet jeśli znajdowali się w lesie i teoretycznie nikt nie powinien ich usłyszeć, książę nie chciał ryzykować. – Ale nie mogę ci wyjaśnić tutaj ani jednego, ani drugiego. Obiecuję, że porozmawiamy, na oba tematy – zapewnił, próbując się uśmiechnąć, co wyszło mu niekoniecznie przekonująco.
Umilkł, błagając wzrokiem Finniego by też się jak na razie nie odzywał. Nie chciał zwrócić czyjejś uwagi na ich obecność. Nie powinno ich tu być i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Skręcił w wąską ścieżkę w lesie, która wiła się kilka kilometrów, aż w końcu ich oczom ukazała się polana, na której spośród śniegu wyłaniały się ruiny starej budowli. Louriel spojrzał znacząco na Finnegana, dając mu tym samym znak, żeby się nie odzywał. Jeszcze nie teraz. Zeskoczył w śnieg, od razu klękając i szukając na przestrzeni polany jakichś pułapek, czy alarmów, które miały poinformować kogoś o obecności nieproszonych w tym miejscu gości. Wyczuł jedną czujkę po prawej stronie, po czym szybko ją dezaktywował wyrysowanym w śniegu smoczym znakiem, który zamknął całe zaklęcie w wodnej bańce, pozostawiając je nietknięte, ale zredukowane do powierzchni małej kuli.
- Teraz możemy iść – szepnął, ciągnąc konia za uzdę do wejścia zapieczętowanego przez siebie ostatnim razem. Lisi uśmieszek znów pojawił się na jego twarzy. Bardzo go cieszyło, że nikt nie próbował swoich sił w naruszaniu tego lodu. Lusiek był niemal stuprocentowo pewien, że inni stwierdzili, że skoro to jego dzieło, nikt więcej nie musiał w nie ingerować. I bardzo dobrze. Louriel nie lubił tykać się magii innych, nawet jeśli była tylko śladem. Zawsze wyczuwał, czy woda podporządkowana była komuś, czy naturze.
Kilkoma ruchami pełnymi gracji odsunął zwały lodu i śniegu, robiąc im przejście do środka jaskini, gdzie zaraz pociągnął za sobą Finniego i natychmiast po tym, jak znaleźli się w środku, przywrócił nienaganny stan ściany, zamykając ich w środku. Niewielki ogień blondyna rozświetlił zimne i ciemne wnętrze jaskini. Było w niej cicho i tylko gdzieś z oddali zdawało się słyszeć krople wody uderzające o ziemię. Louriel wzdrygnął się zauważalnie, czując płynący z wnętrza jaskini chłód. Cofnął się o krok, wpadając w klatkę piersiową maga ognia, słysząc nasilające się z każdą sekundą dźwięki, brzmiące jak szepty, które nasilały się kiedy starał się je ignorować i oddalały, gdy próbował się w nie wsłuchać.
- Przepraszam – mruknął, sięgając palcami do pulsującej nagle bólem skroni. Odgonił szepty machnięciem ręki jak natrętną muchę, odwracając się do Finnegana przodem. Skoro już tu byli mogli zacząć rozmawiać.
- Dobrze, tutaj raczej nikt nas nie podsłucha – stwierdził, przez chwilę wahając się od czego powinien zacząć, ale widząc nierozumiejącą twarz mężczyzny, stwierdził że zacznie od celu ich wizyty. Ujął maga za nadgarstek i poprowadził go w dół, do pomieszczenia, gdzie na środku już nie leżała żadna figurka, za to wszystkie widoczne na ścianach runy zdawały się lśnić delikatnym blaskiem, przez co większa ich liczba była możliwa do odcyfrowania.
Książę przeszedł na środek pomieszczenia, gdzie zaczął grzebać w torbie, by zaraz wyjąć z niej zwój z podziemi i czysty kawałek pergaminu. Rozejrzał się po wnętrzu i ścianach, a dostrzegając powtarzający się wzór na ścianach, który przypominał miejscami runy zapisane w zwoju, miał pewność, że dobrze zrobili przychodząc tu.
- Pierwsza sprawa – zaczął, spoglądając na maga ognia przelotnie, bardziej skupiając się na runach i zwoju. – Dzisiaj rano udało mi się przetłumaczyć ten zwój, ale informacje w nim zawarte zdają się nie mieć w ogóle sensu. Jakby autor wypisał przypadkowe słowa i ubrał je w takie ozdobniki, że wyglądają jak prawdziwy tekst. Pomyślałem, że coś jest nie tak, skoro ktoś zadał sobie tyle trudu by go ukryć w podziemiach i chyba miałem rację. Chciałem tu dziś przyjechać, żeby sprawdzić, czy pomiędzy smoczymi runami nie ma słów w Mowie doskonałej i tak, znajdują się pomiędzy nimi w tych pustych przestrzeniach- wyjaśnił, wskazując końcówką pędzla pozornie czystą przestrzeń, gdzie kiedy dobrze się przyjrzało, w lodzie wyryte były znaki, które nie mogły być runami. – Pismo Mowy doskonałej działa tak, że na jedno słowo zazwyczaj przypadają trzy znaki. Teraz widzę, że w zależności od tego w jakiej kolejności się je ustawi, tworzą coś zupełnie innego. Jeśli uzupełnimy tekst znakami ze ścian, może uda nam się go odczytać – wyjaśnił, wyciągając z torby jeszcze jeden pędzelek i zwój czystego pergaminu. Potem usiadł na ziemi i odkorkował kałamarz. – Musimy współpracować. Przepisać w kolejności znaki i runy, bym mógł przyjrzeć im się lepiej w pałacu – dodał, maczając końcówkę pędzelka w atramencie, by zaraz zabrać się do pracy.
Przez chwilę w jaskini panowała cisza. Louriel pozornie skupiony na przepisywaniu, toczył w myślach zażartą bitwę z własnymi myślami. Zastanawiał się, czy zdradzić Finniemu tylko część, czy całą prawdę o swoim znamieniu. Która z opcji była na dłuższą metę bardziej bezpieczna. A kiedy w końcu podjął decyzję, odnalazł blondyna wzrokiem, po czym natychmiast spuścił oczy na zwój.
- Finnegan – zaczął swobodnie, jakby wcale nie miał zamiaru powiedzieć mu czegoś, co mogło mu dać władzę absolutną nad jego percepcją. – Pytałeś mnie w pałacu co robisz nie tak, co mi nie pasuje… - zaciął się, ale dzielnie kontynuował, czując że pomimo lodowatego powietrza, pocą mu się dłonie. – Rzecz w tym, że... to co robisz, wcale mnie nie obrzydza, ani nie boli, ani nic z tych rzeczy. Ba, wręcz przeciwnie, kiedy mnie dotykasz, to ja… jest mi tak dobrze – wyznał, czując że rumieńce wkradają mu się na twarz. Nigdy wcześniej nie czuł się aż tak skrępowany tym co mówił jak w tamtym momencie. – Bo widzisz, moje znamię nie jest tylko zgrubieniem na skórze. Ja… najlżejsze muśnięcie czuję jak pełnoprawny dotyk, a im mocniej ktoś naciska na tę część moich pleców, tym więcej bodźców odbieram. I tak, jeśli dotykasz mnie tak jak robiłeś to do tej pory, to ja… ugh, czuję to aż po czubki palców u stóp – mruknął, czując się jak dorodny pomidor. Nikt nigdy nie kazał mu mówić takich rzeczy na głos i dźwięk własnego, drżącego z przejęcia głosu sprawiał, że było mu jeszcze bardziej wstyd. – Działa to też w drugą stronę i przyjemne doznanie może w jednej chwili zmienić się dla mnie w torturę. Ból jaki możesz wywołać dotykając mnie w nieodpowiedni sposób może mnie nawet sparaliżować, wywołać omdlenie czy nawet zabić jeśli będzie zbyt intensywny. Mówię ci to, bo wierzę, że zachowasz to dla siebie. Prawdę mówiąc, jesteś pierwszą osobą, której mówię o tym z własnej woli i drugą, która w ogóle o tym wie. I nie, tą drugą nie jest Orion, on nie zdaje sobie z tego sprawy. Dlatego byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś nie dotykał moich pleców. A przynajmniej nie wtedy, gdy w pobliżu znajdują się inni – dodał, drapiąc się po czole pędzelkiem, nieświadomie zostawiając sobie na nim czarną smugę atramentu. – To niebezpieczna informacja, dla mnie. Dlatego wolałbym, żeby nikt się o niej nie dowiedział, od ciebie czy ode mnie, gdybyś kiedyś choćby przez przypadek dotknął mnie w nieodpowiednim miejscu i czasie. Mogę na ciebie liczyć? Mogę wierzyć, że moje zaufanie nie obróci się przeciwko mnie? – zapytał na koniec, podnosząc głowę, by odnaleźć w jaskini pomarańczowe oczy mężczyzny i spojrzeć w nie z głębią uczuć kryjącą się w jego własnych błękitnych tęczówkach.
***
Kiedy Orion był jeszcze dzieckiem, nie raz i nie dwa, zastanawiał się jakby to było, przyjąć się na termin do kuźni. Praca wyglądała na ciężką i wymagającą, ale patrząc na opadający z uporem na rozgrzane żelazo młot w dłoniach rosłego mężczyzny, miał wrażenie, że mógłby dać sobie radę. Nie był wątły, ani niezdarny. Potrafił obchodzić się z narzędziami i ciężarem. Gorzej było, gdy przychodziło do precyzyjnego wykończenia broni. Patrząc po rozwieszonej na ścianach wystawce, podziwiał kunszt kowala, jego precyzję i zręczne palce, kiedy widział niezwykle drobne zdobienia na pochwach mieczy i rękojeściach, które wyglądały jak małe dzieła sztuki. Pozwolił Ezrze poprowadzić rozmowę, samemu niemal mdlejąc na widok cen za poszczególne miecze. Miał wrażenie, że nawet pracując dla księcia, nie był w stanie tyle zarobić. Kogo było na to stać? – zastanawiał się, a potem przed oczami stanął mu obraz ubranego w najlepsze materiały Louriela, lekką ręką kupującego sobie dla kaprysu karczmę, tylko po to by przez kolejne lata płacić jej pracownikom za pomoc głodującym. Tak, gdyby Orion powiedział, że jej potrzebuje, przyjaciel byłby w stanie kupić dla niego i całą kuźnię.
Wzdrygnął się, słysząc głośne pytanie rzucone chyba w jego kierunku, a kiedy odwrócił się, przybierając minę, jakby został przyłapany na czymś niedozwolonym, dojrzał wpatrzone w niego zielone, ciepłe oczy, błyszczące rozbawieniem.
- Ah, nie, znaczy tak… - zmieszał się, kładąc dłoń na karku zmieszanym gestem.
Nie zdziwił się, że Ezra zna się na broni lepiej od niego. On sam z jakimkolwiek orężem miał do czynienia w przeciągu ostatniego tygodnia. Nigdy wcześniej nie trzymał rękojeści czegoś innego niż nóż w dłoni, a teraz… Niemniej przyjemnie było posłuchać pewnego siebie głosu Ezry, który rozmawiał z kimś na tematy, o których miał pojęcie i to całkiem spore. Podejrzewał, że to przez fakt profesji wykonywanej przez chłopaka, aczkolwiek nie brzmiał, jakby znał się na tym tylko z przymusu. Orion był pod wrażeniem. Wiedział, że uroczy słodziak ma swoją mniej uroczą, za to bardziej morderczą stronę, ale kiedy na nią patrzył, wcale nie miał wrażenia, że mu przeszkadza. Raczej imponował mu jako mężczyźnie.
Szturchnięty pod żebra łokciem, spojrzał na Ezrę zbolałym wzorkiem, jakby zrobił mu krzywdę, tylko po to, żeby zaraz uśmiechnąć się lekko i żegnając się z kowalem, opuścić kuźnię. Podążając instrukcjami mężczyzny, odnaleźli odpowiednią chatę, z której dochodziło głośne ujadanie psa. Orion zmarszczył lekko brwi, ale pewnym krokiem wszedł na werandę i zastukał mocno do drzwi. Pies po drugiej stronie umilkł na chwilę, by zaraz zacząć ujadać bardziej zapamiętale, rzucając się na drzwi. Białowłosy spojrzał niepewnie na Ezrę, nie bardzo wiedząc, czy to był dobry pomysł. Nie bał się psów, ale ten brzmiał wyjątkowo agresywnie. Dopiero słyszalny ze środka zmęczony męski głos uspokoił zwierzaka na tyle, że był w stanie otworzyć drzwi i wyślizgnąć się na werandę, prawie przytrzaskując ciekawski nos.
- Czego? – warknął kopidół, łypiąc na nich podejrzliwie.
Orion w pierwszej chwili zmarszczył groźnie brwi, mając na końcu języka pytanie, czy wszystkich potencjalnych klientów tak traktuje, ale kiedy dojrzał jego stan, stwierdził, że ten miał całkowite prawo by być opryskliwym. Mężczyzna wyglądał jakby nie spał dobry tydzień. Miał wielkie cienie pod oczami, zapadniętą skórę na policzkach, upodabniając go do żywego trupa. Łypał na nich zza grzywki przetłuszczonych, potarganych włosów.
- Dzień dobry – przywitał się Orion, unosząc dłonie wnętrzem do góry, w geście pokoju. – Szukamy kopidoła… - zaczął, ale mężczyzna przerwał mu zdenerwowanym tonem.
- Jeśli macie jakiegoś trupa, sami go chowajcie. Nie wracam w to przeklęte miejsce dopóki kręci się tam to monstrum – oświadczył wojowniczo, rzucając im wyzywające spojrzenia, jakby chciał, żeby zaczęli się z nim kłócić.
Orion postanowił udać głupiego.
- Jakie monstrum? – zapytał uprzejmie, spokojnym tonem, wykazując oznaki nienachlanego zainteresowania.
- Pies wie! – splunął kopidół, wciskając ręce w kieszenie starego, spłowiałego płaszcza. – Pojawiło się to to dwa tygodnie temu i zaczęło nawiedzać. Ani chwili spokoju, drze się, pułapki zastawia i ogniki gasi, a jak mnie widzi, to drze się jeszcze głośniej – narzekał mężczyzna, wyglądając na coraz bardziej zdenerwowanego.
Orion zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało w całej tej historii, ale nie bardzo wiedział, co.
- Jak żyję nic mnie tak nie dokuczało. I żebym to zdążył zrobić coś źle. Tydzień wcześniej zacząłem tę robotę, ale niech mnie, że gdybym wiedział, nigdy bym się nie zgodził – marudził dalej, a w mózgu chłopaka pojawiła się kolejna kropka.
- Chwila, więc pan nie pracuje tu zbyt długo? – zauważył, na co kopidół pokiwał głową. – A wie pan, co się stało z poprzednim kopidołem? – dopytał, na co obecny cmentarny wzruszył ramionami.
- A co się miało stać? Umarło mu się. Sam go chowałem niecały miesiąc temu. Młody chłop był, szkoda takiego. Podobno ratować rusałkę poszedł przed chuliganami i już nie wrócił – pokiwał głową z politowaniem, jakby wątpił w stan psychiczny poprzedniego kopidoła, chociaż sam ukrywał się w wiosce przed „monstrum”.
Orion zadał mu jeszcze kilka pytań, a kiedy dowiedzieli się już wszystkiego co mogli, podziękowali i w sumie nie mówiąc, czego chcieli, odeszli, odprowadzani dziwnym spojrzeniem mężczyzny.
- Co o tym myślisz? – zapytał Orion Ezry, kiedy wrócili na ścieżkę prowadzącą na cmentarz wśród lasu, a chłopak obejmował potykającego się w głębokim śniegu bruneta w pasie. Nie chciał, by ten się przewrócił i utopił w jednej z głębokich zasp. Sam nie przejmował się oblepiającym jego nogi śniegiem. Był przyzwyczajony do poruszania się w takich warunkach, ale widząc jak uroczy mag ognia nie radzi sobie z otoczeniem, nie mógł na to patrzeć. W końcu zatrzymał się i wysunął się szybko do przodu, stając na chwilę przed Ezrą. Schylił się, uginając nogi w kolanach.
- Wskakuj, Śnieżynko – parsknął, spoglądając na niego przez ramię z iskierkami rozbawienia błyszczącymi mu w oczach. – W takim tempie nie zajdziemy tam i do wieczora.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:51 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Cudowna ekspresja Louriela która oczywiście znajdowała się w topce rzeczy uwielbianych w gadzie sprawiła, że na jego ustach rozciągnął się spokojny uśmiech.
- Nie denerwuj się tak. Wiesz doskonale, że ja wiele rozumiem, to też zrozumiem. – Oświadczył i zaraz po tym przeniósł oczy z jego twarzy na drogę przed sobą po czym poprawiając się w siodle przymknął oczy powoli łapiąc głębokie oddechy chłodnego powietrza. Wsłuchiwał się w las. Szum wiatru między drzewami, pękające gałęzie przez napór uciekającej zwierzyny. Im dalej wjeżdżali tym wyraźniejsze były świergoty ptaków i tylko dwa razy musiał otworzyć oczy i spod zmrużonych powiek przyglądać się otoczeniu w którym wykrył kilka niewłaściwych dźwięków.
Co do drogi którą zmierzali, szybko zrozumiał do jakiego miejsca się kierują i jak mocno mogą nagiąć cierpliwość cesarza. Gdy po raz kolejny przed jego oczami zaczął rosnąć klif z wyrzeźbionym w lodzie żurawiem zacisnął usta w wąską linię próbując opanować wzrastające w nim emocje. Te nijak nie były złe, ba! Wręcz przeciwnie. Był podekscytowany na myśl, że ponownie tu wrócili i będą mogli pobawić się w super szpiegów szukając odpowiedzi na coś co powinno być dla nich kategorią całkowicie zakazaną. Oczywiście swoją ekspresję ukrył głęboko w sobie, nie wypadało mu się szczerzyć jak głupiemu do sera szczególnie, że książę był wyraźnie poddenerwowany robieniem czegoś wbrew woli swojego ojca. Dlatego też on zachowywał się według tak dawno już wyuczonego schematu: siedział cicho, dokładnie obserwował otoczenie i nie wtrącał się w rzeczy które bezpośrednio nie wchodziły w jego kompetencje. Zamiast tego, na przykład przytrzymał konie gdy znaleźli się już bezpośrednio przed ścianą lodu i gdy Louriel spokojnie bawił się w rozbrajanie pułapek. Patrzenie na niego przy pracy niezwykle mu odpowiadało. Pełne skupienie na twarzy, bystry wzrok w którym skrzyły się iskierki szczęścia gdy z taką łatwością mógł posługiwać się swoim darem. Aż nieznacznie przekręcił głowę będąc całkowicie nim rozczulony.
Po przekroczeniu progu jaskini której wejście zamknęło się zaraz za nimi przygotował kilka smakołyków dla koni które przywiązane zostały do wielkiego sopla po czym strzelając na palcach w dłoni stworzył sporych rozmiarów płomień. Szybko rozglądając się po wnętrzu stwierdził, że im więcej światła w tej niezbyt sympatycznej grocie tym lepiej dlatego i sam ogień szybko urósł na jego życzenie. W porę jednak zdążył go sprzed siebie odsunąć gdy wpadł na niego plecami Louriel. Na jego twarzy wymalował się wyraźnie ból, a on przypominając sobie jak źle skończyła się pierwsza wizyta, wolną ręką objął go za ramiona przytulając do siebie delikatnie.
- Nic nie szkodzi, wszystko dobrze? – Zapytał z troską całując go delikatnie w skroń. Przytrzymał go przy sobie jeszcze przez chwilę i dopiero po upewnieniu się, że wszystko z nim lepiej uwolnił go ze swojego uścisku.
Całą drogę zaczęły rozświetlać im płomyki pojawiające się kilkanaście kroków przed nimi i gasnące za plecami Finnegana. Ten szedł pół kroku za Lourielem rozglądając się uważnie po prawie niewidocznych cieniach run które okalały wszystkie ściany. Im dalej jednak zapuszczali się w stronę głównej Sali modlitewnej tym te wydawały się wyraźniejsze. W końcu w plasku płomieni zaczęły się skrzyć, a on mrużąc delikatnie oczy zastanawiał się co było powodem takiej reakcji chemicznej skał. Na razie jednak wolał nie dotykać, czekał aż Louriel przedstawi mu plan jaki mieli na to miejsce.
- Och? Już Ci nie współczuję, że jesteś niewyspany. – Uśmiechnął się łobuzersko chociaż zaraz w jego oczach pojawił się nieukrywany podziw. Wiedział, że Louriel jako osoba wysoko wykształcona najpewniej nie miała problemów z tłumaczeniem ale dla niego, zwykłego śmiertelnika, był to wyczyn godzien pochwał, wielu. Podchodząc po zestaw dla siebie westchnął wiedząc, że jego ręka jeszcze doskonale wprawiona nie jest i musi się mocno skupiać żeby pismo nie było mocno rozchwiane. Mimo to nie dyskutował, chciał pomóc ile się będzie dało i najwyżej weźmie dla siebie nieco węższy fragment ściany żeby zrobić cokolwiek ale nie jakkolwiek.
Stając gdzieś z boku usiadł wygodnie na ziemi i wodząc wzrokiem po ścianie rozpalił kilka płomyków wiszących wysoko nad ich głowami. Po upewnieniu się, że cienie nie zniekształcają run, a właśnie je wyostrzają podobne udogodnienie sprawił Lourielowi po czym spokojnie zaczął przepisywać. Początkowo ręka nieco mu drżała, raz obejrzał się przez ramię sprawdzając czy gadzina na niego patrzy, a po westchnięciu z ulgą nad brakiem kontroli wystawił język w geście pełni skupienia i względną pewnością przekalkowywał wszystko na zwój. Cóż, niestety nie będzie to tak piękne jak Louriela ale nadal się starał.
Drgnął dopiero na dźwięk swojego imienia. Nawet nie zauważył kiedy w swojej pozycji na ziemi mocniej się skulił i wsiąkł w czynność na całego w efekcie czego zaczęły nieprzyjemnie mrowić go nogi. Zaraz jednak wrócił do żywych i po obejrzeniu się na niego przez ramię uniósł pytająco brew. Słysząc temat do jakiego ten dążył odwrócił się jeszcze w stronę ściany wzdychając cicho pod nosem, czując dość dużą reprymendę, po czym odwrócił się do niego przodem podpierając za plecami na rękach i prostując zastałe nogi. Niemniej, chociaż poświęcił mu pełnię uwagi, nie miał zamiaru wchodzić mu w zdanie nawet gdy po danej wypowiedzi następowała dłuższa przerwa, a jedynie obserwował ponowne, bogate emocje malujące się na jego twarzy. Co lepsze, obdarował go takimi których jeszcze nie widział i zaczynał coraz mocniej się dziwić.
Gdzieś w trakcie monologu, czując coraz bardziej rosnące zdziwienie, wstał i podchodząc bliżej Lusia usiadł naprzeciwko niego, będąc pewnym, że ten jego ruchu nawet nie zauważył. Doskonale widział jak wiele go to kosztuje, rozumiał jak poważną sprawę poruszył i jak wielkim zaufaniem w tym momencie go obdarował. Żałował jedynie, że nie będzie mógł już go tak dotykać ale jakoś przeżyje, jakoś. Na jego ustach pojawił się rozczulony, szczery i ciepły uśmiech. Gdy podniósł na niego oczy przez chwilę patrzył w nie ciesząc się z takiej bliskości, z traktowania go jak prawdziwego przyjaciela. Nie zdawał sobie za pewne sprawy z tego jak mocno właśnie biło jego serce z radości.
Podnosząc mu delikatnie głowę do góry, trzymając za brodę, naciągnął na swoje dłonie materiał czarnej bluzki po czym zaczął ścierać mu atrament z czoła.
- Dziękuję. – Zamruczał opierając się o jego już czyste czoło swoim. Przymknął przy tym oczy pocierając czubkiem nosa jego. – Dziękuję za tak duże zaufanie. Oczywiście nikomu o tym nie powiem, obiecuję. To będzie nasza maleńka tajemnica. Przestanę Cię też dotykać chociaż to będzie ta najtrudniejsza część. Nadal to niezwykła przyjemność jak rano na mnie leżysz i mruczysz. – Uśmiechnął się łobuzersko delikatnie marszcząc przy tym nos. Siadając naprzeciwko niego pocałował go jeszcze raz w czoło, a widząc, że rumieniec niespecjalnie mu schodzi objął go szczelnie zamykając w ramionach. Sam dał sobie chwilę żeby jego oczy przestały lśnić aż tak mocno szczęściem. Dał mu jeszcze całusa w głowę po czym odsunął się zaczesując mu kosmyk włosów za ucho.
- A teraz skończmy to pisanie bo jest tu cholernie strasznie. – Zaproponował rozbawiony ocierając się o niego policzkiem. Zdecydowanie trzymanie dystansu od niego będzie mu szło opornie jak nie przez pewien czas będzie całkowitą abstrakcją ale będzie się starał, musiał.
Dwa cmoknięcia w wierzch jego dłoni gdy wstawał i posyłając mu spokojny uśmiech wrócił na swoje miejsce jeszcze mocniej zmotywowany do pracy. Tą dokończyli w ciszy ale szczęśliwie, w bardzo swobodnej atmosferze. To była kolejna niezwykła przyjemność. Poza rozmowami na miliony tematów, siedzenie w całkowitym spokoju z Lourielem było dokładnie taką samą przyjemnością. Aż zaczął się zastanawiać czy będzie mógł go zaciągnąć do łóżka jak wrócą żeby jednak… jeszcze odrobinkę… pomiziać.
Po zjedzeniu suchego prowiantu i upewnieniu się, że mają dokładnie wszystko dokładnie tak jak wyglądać to powinno zaczęli wszystko pakować do torby. Kałamarz, opłukane pędzle i zwinięte pergaminy który pozostawili chwilę wcześniej do wyschnięcia. Po szczelnym opatuleniu się płaszczem i zapięciu go w szczególności pod szyją stanął koło płomienia który oczywiście kompletnie nic mu nie dawał i podskakując w miejscu zaczął się rozgrzewać.
- Ja pierwszy zaklepuję gorącą kąp… – Zamilkł otwierając szeroko oczy gdy do jego uszu dobiegły ciche odgłosy rozmowy. Biorąc Louriela za rękę postawił go w kącie przy drugim wejściu prowadzącym tunelem do zamarzniętego jeziora którym się tutaj dostali za pierwszym razem, momentalnie zgasił wszystkie płomienie i stając opartym plecami o jego pierś zaczął w ciemności szukać jakiegoś ruchu.
Głosy stawały się wyraźniejsze, dokładnie tak samo jak akcent który nie przypominał tego posiadanego przez niego czy Louriela. Niektórych słów również nie rozumiał co wskazywało na… najeźdźców! Nie wiedział czy kwestia narodu powietrza czy ziemi ale byli w dość dużym niebezpieczeństwie jak na fakt, że on miał ze sobą tylko haladie i krótki sztylet. No i niepełną sprawność fizyczną. Biorąc jego rękę i kładąc na swoim brzuchu był pewien, że ten nie wyskoczy z niczym niepewnym efektem po czym sam uspokoił oddech na tyle żeby nie wzbudzać zarówno za dużej chmury pary jak i nie zdradzić ich obecności.
W pomieszczeniu szybko pojawiły się płomienie pochodni oraz grupka osób. Po szybkim przeliczeniu przeciwników było siedmiu. Jedna osoba, wysoki szczupły mężczyzna górujący nad resztą o prawie głowę, po czubek nosa zapatulony w kolejne warstwy materiału szedł przodem odpowiadając na padające kwestie. Jedyne co udało się mu wychwycić to „atak”, „magowie ognia” i „problem”. Zmrużył oczy odsuwając płomienie tak żeby na nich ich blask nie padał po czym ostrożnie zdjął z siebie dłoń Lusia, zrobił krok do przodu i wstrzymując oddech, pochwycił wysokiego mężczyznę. Sztylet przyłożył mu bezpośrednio do szyi którą odkrył szarpnięciem materiału w dół. Zaraz też uniemożliwił mu uderzenie go jedną ręką i ciągnąc go na siebie i nieco w dół, uziemił mu nogi. Pilnował się i to mocno, a gdy po jaskini rozniósł się szczęk wyciąganej broni zmrużył oczy sprawiając, że pochodnie buchnęły wielkimi kulami.
- Spokojnie. Porozmawiajmy. – Zaproponował unosząc wolną rękę w górę którą wykonał ruch uspokajający resztę ekipy. – Nie chcemy żeby się komuś stała krzywda, prawda? – Finnegan doskonale wiedział do czego taka gadanina zmierza. Spiął się, a gdy poczuł szarpnięcie mężczyzny wcisnął mu stopę w zgięcie kolana i sprowadzając na ziemię sprawił, że po szyi zaczęła mu płynąć strużka krwi.
- Owszem, nie chcemy. Dlatego nie radzę. – Szepnął mu do ucha widząc jak Louriel również zaczął reagować, jak wodny wąż zaczyna pełzać po ziemi w stronę nóg reszty bandy, zamykając pozostałych w kokonach z lodu sięgających aż po szyję.
- No i mamy przewagę, radzę zachować spokój i szybko wytłumaczyć się kim jesteście i co tutaj robicie. – Mruknął obserwując jak spokojne płomienie na pochodniach zaczynają poddawać się kolejnym, coraz silniejszym podmuchom wiatru.
- Uspokój to albo przestaniemy być mili. Aż tak wam zależy żeby tu zginąć? – Zapytał czując jak wiatr zaczyna targać mu grzywkę. Problem, nigdy nie walczył z magią tak nienamacalną jak ta powietrza. Co gorsza, widział jak wielkie spustoszenia potrafi zrobić i chociaż magii ognia nie wyrządzała specjalnej szkody jego ciału już mogła.
- Nazywam się Noah i gdybyś raczył wziąć nieco dalej ten sztylet chętnie siądę do negocjacji. – Zapewnił wątłym tonem, skamieniały przez fakt takiej bliskości ostrza.
***

Gdy Orion spojrzał na niego z wyrzutem nie potrafił powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu na ustach. Nie wątpił, że białaska nadal wszystko boli ale to dobrze, oznaczało to ciężką pracę która niedługo zacznie przynosić ogrom pożytku i namacalne wręcz efekty, nadal był z niego niewyobrażalnie dumny. Zamrugał więc niewinnie i przenosząc jeszcze na chwilę oczy na kowala podziękował mu serdecznie obiecując, że jak tylko nieco pewniej poczują się - obydwaj – we władaniu mieczem rozważą taką perełkę jaką on oferował.
Po zakończeniu rozmowy odprowadził ich początkowo donośny, ciepły śmiech, później ponownie rozbrzmiewające w okolicy uderzenia ciężkiego młota. On szybko poprawił na sobie płaszcz, a po rzuceniu na głowę kaptura pociągnął go tak daleko na czoło, że prawie zasłaniał mu oczy. Przez chwilę zaczął psioczyć na tą fatalną pogodę, zatęsknił za słońcem chociaż już podejrzewał, że jak wrócą to jakiegoś udaru dostaną na pierwszej warcie. Takie skakanie między klimatami na pewno nie wyjdzie im na zdrowie i zapewne okażą się jedynymi od czasów poprzedniej dynastii chorymi na przeziębienie w kraju. Aż się uśmiechnął pod nosem na myśl wylegiwania się w cieniu palm, w hamaku. Chociaż oczywiście miał świadomość powrotu do tyrady ale na to już nie miał wpływu, poza tym żył tak od kilku dobrych lat i sobie radził, ten urlop powinien go tylko naładować energią na przeciwstawianie się problemom. Nie zauważył kiedy ponownie złapał Oriona za dłoń.
Będąc zgodnym ze swoją naturą i temperamentem godnym burzy piaskowej stwierdził, że wykorzystał już dobroć dla obcych. Podchodząc na ganek chaty kopidoła spojrzał w złote, ciepłe oczy Oriona i uśmiechając się do niego ciepło pozwolił teraz jemu wykazać się w konwersacji. Jak się szybko okazało, bardzo słusznie. Gdyby to on prowadził tą rozmowę w końcu by nie wytrzymał i wygarnął mu bezczelność. Tymczasem jedynie stojąc za plecami białaska obrzucał zmęczonego i przerażonego mężczyznę całkowicie pogardliwym spojrzeniem. Ostatecznie, ledwo powstrzymał się jeszcze przed prychnięciem z powodu tak znamiennego tchórzostwa, jednak jego mimika wyrażała więcej niż tysiąc słów.
Gdy w końcu ruszyli w stronę cmentarza, gdy mógł dość głośno pokazać swoje niezadowolenie brakiem kultury i tą paskudną paniką. Owszem, potwora była potężna i upierdliwa ale szedł o zakład, że jeżeli problem zostałby gdzieś zgłoszony cesarz Lothus by jakoś interweniował. W końcu starszych i mądrych osób w tym kraju nie brakowało, zdążył już zauważyć, że edukacja była na niezwykle wysokim poziomie, przecież oni w dwójkę gdzie wątpił żeby wiedzę ogromną posiadali byli w stanie coś zrobić przy odpowiedniej kreatywności, prychnął.
- Jak ja nie znoszę takich panikarzy. Trzęsą dupą zamiast znaleźć rozwiązanie problemu. Rozumiem, że nimfa jest paskudna i potężna w swoich działaniach ale bez przesady… – Mruknął ostrym tonem jednocześnie brodząc w głębokim śniegu co dodatkowo zaczynało go denerwować. Gdyby Orion go nie trzymał już kilka razy leżałby twarzą w puchu i zlizywał z siebie zamarzniętą wodę. Jak można było w takich warunkach funkcjonować?!
- Ale mnie też śnieg denerwuje! Jak można tak funkcjonować?! Jak można w tym żyć?! Nie mogliśmy iść kuźwa uklepaną ścieżką?! Musisz mnie denerwować od rana? – Zapytał rozbawiony bo autentycznie, nie potrafił się na niego poważnie zdenerwować, lepiąc śnieżkę zaraz z premedytacją rozbijając ją na ramieniu Oriona. Gdy ten jednak zamiast się na niego rzucić i zacząć z nim taplać zaproponował zostanie jego rumakiem cmoknął zadowolony.
- I to rozumiem. – Zażartował tak naprawdę nie chcąc się na niego wdrapywać. Cóż, nie mógł odmówić gdy ten zwyczajnie go na siebie wciągnął, złapał pod kolana i ruszył znacznie szybszym i pewniejszym krokiem przez las.
Obejmując go za szyję położył głowę na jego ramieniu pozwalając muskać się po policzku dłuższym kosmykom jego włosów. Jak początkowo był zażenowany tak szybko wygodnie się ustawił i przymykając delikatnie oczy zaczął się ocierać czubkiem nosa o płatek jego ucha.
- Szczerze powiedziawszy, myślę jedno. Tam nastąpiła poważna pomyłka ze strony tej nimfy i powinniśmy spróbować z nią o tym porozmawiać. Może jest nadzieja na zaprzestanie tego całego nawiedzania tylko problemem jest jej wściekłość. – Mówił cicho, prosto do jego ucha.
- Cokolwiek poprzedni kopidół jej zrobił no cóż, nie żyje, a ona wydaje się o tym nie wiedzieć. Dlatego trzeba nam planu. Zauważyłem, że to dziecko musi być jej albo dla niej ważne bo zostawiła mnie żeby ratować je, jakbyśmy go jakoś przekabacili może by z nami pogadała? Ewentualnie nie iść na cmentarz tylko znaleźć jej oczko wodne, tam powinna być spokojniejsza… – Snuł na głos kolejne plany które mimo odkrywania przeciwności miał zamiar spróbować zrealizować. Oczywiście miał nadzieję, że wybiorą coś co będzie dla nich najlepsze, najbezpieczniejsze i o największej możliwości powodzenia.
- To co myślisz? Która opcja najlepsza? Poszukanie jej źródełka? – Zapytał odchylając się delikatnie od niego żeby spojrzeć na jego profil.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:52 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Zdenerwowany Ezra, psioczący na wszystko na czym świat stoi był w oczach Oriona niezwykle wręcz uroczy. Nie żeby normalnie nie był, bo jeśli czegoś nie wolno było odmówić niskiemu magowi ognia to przede wszystkim uroku osobistego, niemniej, kiedy tak marszczył brwi i ciskał piorunami z oczu, wyglądał jak szczeniaczek, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę. Chłopak nie potrafił się powstrzymać i roześmiał się głośno, przytrzymując go w pasie, żeby się z tego wszystkiego nie przewrócił.
- Już tak nie marudź – parsknął, łapiąc bruneta wygodnie pod kolanami i ruszając dalej, znacznie szybciej i sprawniej. – To nie wina śniegu, że masz takie krótkie nóżki – zauważył, chcąc się trochę podroczyć z uroczym magiem.
Ścieżka wiła się pomiędzy drzewami, zasypana warstwą śniegu, która mimo narzekań Ezry nie była wcale w tym miejscu aż tak gruba i trudna do poruszania się. Drzewa stanowiły niejaką zaporę przed docierającymi do ziemi płatkami i choć nie była ona idealna, bo jednak jeśli padało go dużo i gęsto, zsuwały się z wyższych partii na sam dół. W lesie panował rozgardiasz dnia codziennego wspomagany trelami wróbli, nawoływaniem sikorek, przekomarzaniami wiewiórek szukających ukrytych w śniegu orzechów i odgłosami wydawanymi przez jelenie. Orion lubił przebywać wśród drzew. Od dawna ten był dla niego schronieniem lepszym od domu i choć teraz to Akademia była jego ostoją, orzeźwiający zapach świerków działał na niego kojąco. Śnieg skrzypiał pod jego butami, choć już dawno nauczył się poruszać po nim bezszelestnie. Nie chciał się zdradzać z umiejętnością, choć nie podejrzewał, by Ezra był nią bardzo zaskoczony. W końcu sam pewnie potrafił poruszać się równie bezszelestnie co i on. Nie uważał więc, by było się czym chwalić.
Bez wtrącania wysłuchał opinii Ezry, zgadzając się z nim w większej części spekulacji. Nie był pewien, co takiego mężczyzna mógł zrobić nimfie, że próbowała go odnaleźć z taką zajadłością, niemniej trzeba było coś z tym zrobić. Nie tylko ku spokoju ducha obecnego kopidoła, ale i spoczywających na cmentarzu. Orion nie mógł zostawić tych biednych dusz na pastwę gaszących ogniki nimfy i dziecka. To było niedopuszczalne.
- Jestem za odnalezieniem źródła, chociaż nie jestem co do tego przekonany. Nimfy w obecności wody są jeszcze potężniejsze, a kiedy na dodatek wchodzi w grę ich dom, to no cóż, może się to dla nas źle skończyć. Z drugiej strony, może poczuć się na tyle bezpieczna, że zechce z nami porozmawiać – powiedział, spoglądając na Ezrę ułożonego na jego ramieniu. Cały czas czuł jego ciepły oddech na małżowinie i starał się go ignorować choć było to bardzo trudne, zwłaszcza gdy na dodatek muskał płatek jego ucha nosem.
- No dobrze, spróbujmy znaleźć to źródło – postanowił w końcu, stwierdzając że woli walczyć na względnie otwartej przestrzeni niż pomiędzy nagrobkami, o które musiałby się martwić.
W myślach przywołał niezliczone godziny spędzone na włóczeniu się po różnego rodzaju lasach i zagajnikach. Kraj wody przecinała jedna wielka rzeka, która rozgałęziała się na mnóstwo mniejszych odnóg docierających w najdalsze i najdziwniejsze miejsca. Nie wszystkie zamarzały, zwłaszcza „cieplejszą” porą roku i jak podejrzewał, obecność nimfy w takim miejscu również musiała odcisnąć swoje piętno, pozwalając wodzie płynąć przez cały rok. Dlatego im głębiej zapuszczali się w las, gdzie drzewa stanowiły niemal zwartą ścianę, a gałęzie przykryte warstwą śniegu nie przepuszczały promieni słonecznych, zaczął nasłuchiwać. Szum wody w końcu przedarł się przez wszechobecną ciszę głębokiego lasu.
- Musisz zejść – szepnął Orion, zginając nogi w kolanach, by zapewnić Ezrze wygodne zejście. Nie czując ciężaru chłopaka na plecach, poczuł się jakby czegoś mu brakło, ale spróbował zignorować to uczucie, skupiając się na czekającym ich zadaniu.
Razem, trzymając się za ręce, ruszyli w kierunku płynącej wody, a kiedy doszli do strumienia, ruszyli zgodnie z jego nurtem, gdzie jak Orion się domyślał na jego końcu znajdowało się jeziorko, które mogło stanowić dom nimfy. Przybliżając się do tego miejsca, był niemal stuprocentowo pewien, że tak właśnie było. Powietrze się zmieniło i drżało od mocy, unosząc końcówki włosów Oriona. Zaraz też usłyszeli śmiech dziecka i delikatne napominanie starszej kobiety. Wyłaniając się z lasu dostrzeli jak chłopiec bawił się, zamkniętą w bańce wody rybę wyrzucając w powietrze, podczas gdy nimfa plotła coś z wodorostów.
- To co? Raz się żyje? – zapytał Orion Ezry, żeby zaraz unieść ręce w pokojowym geście i wyjść spomiędzy drzew.
- Dzień dobry – odezwał się głośno, a ryba upadła z głośnym pluskiem w wodę. – Przyszliśmy porozmawiać… - zaczął, ale nie skończył, musząc natychmiast skoczyć w bok, przed nadlatującą w ich stronę falą energii.
- WYNOCHA! – wrzasnęła nimfa, a jej włosy natychmiast uniosły się, wyglądając jak wodne węże, gotowe zaatakować w każdym momencie.
Orion nie miał czasu myśleć, kiedy ruszyła na nich w zawrotnym tempie, ciskając w nich zaklęciami, złapał Ezrę za dłoń i uciekł pomiędzy drzewa, ciągnąc maga za sobą. Uskakiwali przed galami energii, które nie raz musnęły ich niemal o włos, wbijając się z hukiem w drzewa. Chłopak nie wiedział, ile tak biegli, aż w końcu poczuł, że dłoń Ezry wyślizguje się z jego uścisku, a kiedy się odwrócił, zobaczył bruneta po uszy zakopanego w śniegu, z załzawionymi oczami i czerwonym nosem. Nie potrafił się powstrzymać. Ich sytuacja była fatalna, nadal wisiało nad nimi niebezpieczeństwo w postaci nimfy, a on nie mógł zrobić nic innego jak przystanąć i niemal zgiąć się w pół ze śmiechu. Ezra wyglądał jakby świat robił mu na złość. Nie wiedział, jak to się stało, że zaraz na jego głowie pojawiła się czapa śniegu opadła z powyższej gałęzi, ale widząc złośliwy błysk w dwukolorowych oczach, domyślił się, czyja to była sprawka. Nie powinien. Musiał raczej myśleć, o swoim i chłopaka bezpieczeństwie, a zamiast tego, na widok tej miny, nie potrafił przejść obok niej obojętnie.
- Więc taki jesteś sprytny, Śnieżynko – wymruczał niskim głosem, a kiedy Ezra podniósł się i spróbował uciekać, natychmiast rzucił się za nim w pogoń, a kiedy go dorwał, rzucił się na niego, przewracając na śnieg.
Turlali się przez jakiś czas, nie mogąc powstrzymać śmiechu, aż w końcu czerwony z wysiłku Orion zawisł nad Ezrą, przyciskając jego ramiona do ziemi. Przez chwilę uspokajał oddech, przyglądając się zmachanemu chłopakowi, równie czerwonego na policzkach, co uroczego z widocznymi w czuprynie białymi bryłkami śniegu. Bijące od adrenaliny serce Oriona na chwilę jakby zgłupiało, zgubiło rytm, żeby zaraz wznowić go, szybciej i głośniej niż chwilę wcześniej. Białowłosy nie mógł oderwać od niego oczu. Dwukolorowe tęczówki hipnotyzowały go, wymiatając z jego głowy wszystkie myśli, które tylko nie miały nic wspólnego z Ezrą. Był taki piękny. I, kiedy tak leżał pod nim, uspokajając oddech, rumiany i zdyszany, niezwykle kuszący. Orion mimowolnie przesunął ciężkim wzrokiem po jego twarzy, zatrzymując się dłużej na uchylonych, czerwonych i kuszących ustach. Miał wrażenie, że są jak egzotyczny owoc, dojrzały i gotowy do skosztowania. Kusił go, szept w jego głowie mówił mu że dzielą ich tylko nic nieznaczące centymetry, które tak łatwo pokonać. Chłopak przełknął ciężko ślinę, żeby zaraz nieświadomie zwilżyć własne wargi językiem. Spojrzał w oczy Ezry. Ale te wcale go nie powstrzymywały. Miał wrażenie, że tli się w nich podobne, jeśli nie to samo uczucie, co w jego złotych tęczówkach. Chcesz? – pytał go spojrzeniem, ale zanim zdołał zinterpretować odpowiedź Ezry, usłyszał obok siebie coś zaskakującego. Głos nimfy, która stała, oparta jedną ręką o pień drzewa i płakała, roniąc ogromne łzy.
***
Wyrzuciwszy z siebie tak wiele zawstydzających i niebezpiecznych dla siebie słów, Louriel siedział jak na szpilkach, czekając na jakąś reakcję ze strony Finnegana. Nie spodziewał się, że kiedy uniesie wzrok znad ziemi, dojrzy wpatrzone w siebie, rozczulone spojrzenie maga ognia. Natychmiast poczuł, że jego twarz płonie jaśniej niż pochodnie, ale kiedy spróbował odwrócić głowę, place mężczyzny znalazły się na jego brodzie i obróciły jego twarz w kierunku blondyna. Serce zabiło mu mocniej, kiedy Finni drugą ręką również sięgnął do jego twarzy, ale tym razem również nie spodziewał się gestu. Czując nieprzyjemne tarcie po czole, przymknął oczy, krzywiąc się lekko, a kiedy z powrotem je otworzył, twarz maga znajdowała się jeszcze bliżej niż wcześniej. Przełknął ślinę, czując się znów zagubionym i niepewnym, ale uspokoił się odrobinę, kiedy mężczyzna jedynie oparł się czołem o jego czoło.
Fala ulgi i wdzięczności zalała jego serce, kiedy usłyszał przepełnione ciepłem słowa Finnegana. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nawet jeśli ten był trochę beztroski i nieraz bezmyślny, potrafił być godny zaufania jak nikt inny. Nie wiedział, czemu na obietnicę zaprzestania dotykania go, zrobiło mu się trochę szkoda, niemniej nie zamierzał narzekać. Był bezpieczny…
- ! – niezidentyfikowany, zażenowany odgłos wydostał się spomiędzy warg Louriela, kiedy usłyszał o domniemanym mruczeniu, a opanowane policzki znów pokryły się czerwienią. On wcale nie mruczał! Coś mu się musiało wydawać!
Śmiech mężczyzny wbił mu się w uszy, a obejmujące go szczelnie ramiona sprawiły, że mimowolnie przestał się rzucać, zewnętrznie i wewnętrznie. Nic nie potrafił poradzić na to, że ten wielki, głupi blondyn potrafił z nim robić rzeczy, o które on sam nawet by siebie nie podejrzewał. Tymczasem odkrywał w nim coraz to nowe ekspresje, uczucia i zakątki umysłu, które jak do tej pory uważał, nie powinny zostać poruszone. Mimo to, kiedy Finnegan w końcu się odsunął, muskając palcami jego twarz i ucho, odgarniając mu włosy z twarzy, czuł się tak spokojny, jak już dawno się nie czuł. Po wyjaśnieniu sobie tych kilku spraw było mu lżej na duszy. Czuł, że kiedy wrócą do pałacu, znów będzie mógł się z nim przekomarzać, złośliwie uśmiechać i spać w jego ramionach nie przejmując się, nawet jeśli chcący czy nie, jego ręce znajdą się na jego ciele. Ufał mu. Lubił go. Czuł się przy nim swobodnie i był przy nim bezpieczny – ta świadomość wystarczyła, by wzburzone fale jego umysły uspokoiły się. Nie musiał już zastanawiać się nad sensem swoich uczuć, skoro Finni go rozumiał i nie miał zamiaru wykorzystać ich przeciwko niemu. Mógł się cieszyć z nowej przyjaźni i pielęgnować ją póki było mu to dane.
Wrócili do pracy, a Louriel, znów spokojny i będący stuprocentowym sobą, w skupieniu metodycznie i precyzyjnie kopiował wzory widoczne na ścianach na pergamin, próbując rozczytać pojedyncze słowa, które pojawiły się już wcześniej w tekście, ale te nadal nie miały sensu. Nie poddawał się i zanim się obejrzał, pakował zapisane przez siebie i Finnegana zwoje do torby, zbierając się do powrotu. Uśmiechnął się szeroko, słysząc zdanie opuszczające usta blondyna, żeby zaraz zmarszczyć brwi, kiedy i do jego uszu doszły odgłosy rozmowy. To nie powinno się zdarzyć. Nikt nie powinien mieć wstępu w to miejsce, a jeśli było jakieś inne wejście, podobne do tego, którym oni dostali się tu po raz pierwszy, musiał je zlokalizować i zapieczętować, zanim ktoś odnalazłby jaskinię i zrobiłby z niej użytek jakiego nie powinien. To miejsce nasiąknęło mocą i ktoś, kto potrafiłby ją zaabsorbować nie musiał należeć do osób, które wiedzą co z nią potem zrobić, a jeśli wiedziały, użyć jej do czegoś dobrego.
Dlatego Louriel pozwolił Finneganowi zaciągnąć się do kąta i przejąć nieco kontrolę nad sytuacją, chociaż nie uśmiechało mu się zmuszać ranno i nadal nie do końca ozdrowiałego mężczyznę do walki. Sam miał zamiar powalić tylu ilu się dało i kiedy mag ognia ruszył do ataku, książę nie stał z boku, natychmiast wodną macką nokautując dwójkę i więżąc ją w lodowym więzieniu. Całą resztę również w ten czy inny sposób unieruchomił, wysilając wyobraźnię i ponadprzeciętny dar.
Dopiero kiedy wiatr, który nie miał prawa poruszać jego włosami wzmógł się w jaskini, a ogień zafurkotał dziko pod wpływem silnego podmuchu, zrozumiał że mieli do czynienia z kolejnymi napastnikami z kraju powietrza. Poczuł jak wzbiera w nim wściekłość. Nie dość, że przysłali tu jedną grupę, chcącą go zabić, to zaraz jeszcze drugą. Król kraju powietrza naprawdę chciał z nimi wojny. Nie było innego wyjścia.
- Nazywam się Noah…
Louriel zmarszczył brwi, słysząc znajome imię. Przez chwilę miał dziurę w pamięci, ale kiedy tylko przypomniał sobie nieco niedbałe, ale za to pewne siebie pismo przyjaciela zza niższych gór, zdał sobie sprawę, skąd je znał.
- Zaczekaj – odezwał się głośno, wychodząc z cienia i chowając ręce w rękawach płaszcza, spojrzał podejrzliwie na twarz nieznajomego. Nie wiedział, do kogo się odezwał, czy do Finnegana, powstrzymując go od zrobienia mężczyźnie krzywdy, czy może do niego samego, jakby chciał by ten wstrzymał się z wyjaśnieniami, zanim nie będzie pewien, czy chce go słuchać.
- Pokazał w herezji swe fraszki fiołkowe i gęsie – powiedział, nie przejmując się, że brzmi najprawdopodobniej jak wariat. Jeśli dobrze rozumował, szatyn w którego skórę wbijał się sztylet Finnegana powinien znać odpowiedź.
- Ile nonsensu w poezji i ile poezji w nonsensie – usłyszał i tyle mu wystarczyło, by w jednej chwili poczuć jednocześnie wielką ulgę, jak i potworne zmęczenie.
- Finni, puść go, proszę – westchnął, czując nawracający pulsujący ból głowy. Kiedy wysoki nieznajomy upadł na ziemię, Louriel machnięciem dłoni uwolnił resztę magów powietrza, zaraz podchodząc bliżej Noah, by pomóc mu podnieść się z lodu.
Nie miał pojęcia skąd oddział rebeliantów znalazł się w kraju wody, ani dlaczego ten jak mu się wydawało, nie tak wielki kretyn kazał im się pojawić po tej stronie niższych gór. Jak podejrzewał, magowie nie przybyli tu z własnej woli, a jedyna osoba, która mogła być za to odpowiedzialna, cóż… Louriel nie miał nawet pomysłu, co dawnemu przyjacielowi mogło chodzić po głowie.
- Powiedz mi, z łaski swojej, czy Tavi oszalał? – zapytał z pozoru spokojnym tonem, uśmiechając się słodko i absolutnie nieszczerze. Żądał wyjaśnień. W tym momencie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:53 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Wiszenie na Orionie było niezwykle dziwnym ale i przyjemnym doświadczeniem łaskoczącym go w żołądek. Uśmiechnął się sam do siebie na własną głupotę. Przecież nigdy tego nie lubił: problemów związanych z własnym niskim wzrostem tymczasem białasek jak zwykle pokonywał jego już tak trwale zbudowane przekonania na rzecz ustalania całkowicie nowych granic.
- I powie Ci taka menda, że masz krótkie nóżki, to było niemiłe Orion, bardzo niemiłe. – Zaśmiał się wyraźnie rozbawiony po czym dla zgrywu i oczywiście z pełną świadomością swoich czynów, przygryzł mu płatek ucha. Czując jak przechodzi po nim silny deszcz uśmiechnął się do siebie dumnie i wisząc ponownie, bardzo wygodnie na jego ramieniu rozejrzał się z uwagą po lesie. - Moim zdaniem to wina tylko i wyłącznie śniegu. Uparło się toto na mnie żeby mi pokazać jak niezdarny jestem. Piasek jest nieco wdzięczniejszy. – Dodał od razu wyobrażając sobie jakie trudności mógłby mieć Orion w momencie jakby przyszło im pospacerować po wydmach. Ba! Bardzo chętnie by go właśnie na taki spacer zabrał, szczególnie nocą gdy po zgaszeniu pochodni niebo przecinał pas wyraźnej Drogi Mlecznej. Może nie było to tak zjawiskowe jak zorza ale delikatna purpura i róż malujące się między gwiazdami również zasługiwały na chwilę podziwu. Nie powinien mu tego życzyć. Nawet jeżeli wyobrażenie było niezwykle przyjemne, nigdy nie powinien mu życzyć znalezienia się w kraju ognia. Zamiast tego trochę mocniej się do niego przytulił policzkiem poddając się przez chwilę abstrakcyjnym wyobrażeniom, tworzeniu listy miejsc które by mu chętnie pokazał w ramach odpłaty za spacer tutaj po mieście.
- Nie jestem zwolennikiem robienia krzywdy takim stworzeniom ale zauważ, że przy swoim źródełku możemy mieć też lekką przewagę. Jeżeli mnie się uda do niego podejść i podnieść temperaturę wody może się lekko przestraszyć. Raczej nie będzie przyzwyczajona i obyta z magią ognia i może ją to zapiec. – Przyznał spokojnie, bez nadmiernego entuzjazmu czy wyrzutu. Nie chciał uciekać się do tak gwałtownej przemocy i szantażu ale jeżeli nie da im wyboru, warto było mieć plan awaryjny. Niestety, chociaż chciał mu tego jak najdłużej oszczędzić, w końcu Orion musiał dowiedzieć się o tej bardziej brutalnej stronie jego natury. Miał w sobie dość nikle pokłady empatii i cierpliwości. Był wręcz uczulony na idiotyzm szczególnie w trakcie pracy, prostej pracy, a gdy przychodziło do kar raczej nie szedł na ustępstwa starając się być chociaż odrobinę sprawiedliwy, nie zawsze wychodziło. Finnegan zawsze był dla niego buforem. Czasem zdarzyło się blondynowi trzymać go za ręce i pozwalać na pokazywanie swojego niezadowolenia tylko poprzez słowa. Życie od samego początku było dla niego brutalne i on brutalnością się odpłacał. Dlaczego więc przy białasku zachowywał się jak ciepła kluska? Cholera wie, szczególnie, że tak szczęśliwe osoby zazwyczaj przyprawiały go o mdłości. Tymczasem do Oriona mógłby się ciągle przytulać i korzystać z tego kojącego usposobienia, całkowitej przeciwności do jego charakteru. Przy nim po prostu widział, że jakakolwiek zmiana w sposobie podejścia do życia autentycznie była możliwa i może z tej wizyty w kraju wody wyciągnie coś więcej niż tylko dobre wspomnienia.
Do chwili obecnej sprowadził go dopiero jego głos. Nie zauważył kiedy się do niego całkowicie przytulił policzkiem, kiedy przestał rejestrować otoczenie zastanawiając się nad samym sobą i tym jak to będzie wyglądało gdy wróci do domu. Zamrugał niczym wyrwany ze snu i po oderwaniu się od niego zsunął się z jego pleców poprawiając mu materiał płaszcza na ramionach. Posłał mu nikły uśmiech i po zgarnięciu jego ręki w szczelny uścisk ruszył koło niego, wzdłuż szumiącej rzeki przecinającej las.
Im dalej się zapuszczali tym on mocniej czuł energię wściekłej nimfy. Zaczął się drapać po policzkach i szyi czując elektryczność w powietrzu, a gdy do jego uszu doszły dźwięki rozmowy i śmiechu przystanął otrzepując spodnie ze śniegu, poprawiając na sobie płaszcz i rękawiczki żeby było mu wygodnie używać w ostateczności magii. Jak już Orion wiedział ogień potrzebował nieco więcej ekspresji dlatego lepiej było dla nich obu żeby on miał pełen zakres ruchów i nie potknął się o naturalnie stworzone śnieżki na swoich krótkich nóżkach. Na wspomnienie tych słów ponownie obdarował go spojrzeniem spod przymrużonych powiek, cmokając przy tym cicho z niezadowolenia. Nie tłumacząc dlaczego pokazał mu język okraszony łobuzerskim uśmiechem po czym ruszył przodem w stronę ostatniego rzędu drzew.
Ostatecznie puścił Oriona przodem pozwalając mu spróbować przeprowadzić negocjacje z nimfą. Miał nadzieję, że maga wody wysłucha chętniej niż ognia który dodatkowo ostatnio zalazł jej za skórę. Jak sromotnie się pomylił. W pierwszej kolejności poleciał w nich warkot przepełniony już taką falą energii, że gałęzie nad ich głowami ugięły się niczym targane ostrym wiatrem. Musiał osłonić twarz skrzyżowanymi przedramionami zamykając przy tym jedno oko. Zaraz zmarszczył nos w niezadowolonym geście. Ech, kobiety i ich roztargnienie.
- Wiemy gdzie znajdziesz kopi... – Zawołał, nie zdążył skończyć gdy Orion pociągnął go w ostatniej chwili chroniąc przed macką wodną. Kolejną która w nich poleciała udało się mu rozbić strumieniem ognia, marne posunięcie bo szybko przed nimi pojawił się kłąb mlecznej mgły z którego zaczęły wyłaniać się kolejne pociski, trudniejsze do uniknięcia przez ograniczone pole widzenia. Musieli uciekać i spróbować podejść ją jeszcze raz. Może w końcu znudzi się jej przepędzanie ich i ich wysłucha? A Ezra potrafił być tak samo uparty co irytujący.
Białowłosy pociągnął go szybko z powrotem w las. Doceniał jego gest i doceniał troskę ale autentycznie, nie umiał uciekać gdy ktoś go ciągnął. Otworzył szeroko oczy gdy się dwa razy potknął. Jęknął cicho prosząc żeby go puścił, a gdy chciał się całkiem wyrwać koło jego ucha ponownie świsnęła bomba wodna. Schował twarz głębiej w warstwach płaszcza, odwrócił się zaraz za siebie szukając smukłej sylwetki pokrytej rybią łuską żeby zająć ją nieco odwetem w postaci płomieni, nie znalazł jej, zamiast tego ziemia zapadła się pod jego nogami.
Zdążył jęknąć gdy zapadł się po ramiona w grząskim śniegu. Próbując postępować jak z ruchomymi piaskami nie wiercił się i próbując oprzeć przedramiona o nieco pewniejszą powierzchnię i podciągnąć się do góry w ramach wsparcia usłyszał perlisty śmiech Oriona przez który zazwyczaj łaskotało go w żołądku. Podnosząc na niego oczy zmrużył je, a po przeniesieniu spojrzenia wyżej przygrzał czapę śniegu na jednej z gałęzi która przez zwiększenie swojego ciężaru zsunęła się prosto na głowę rozbawionego Oriona. Zaraz pokazał mu język nie powstrzymując się przed iskrzącym spojrzeniem przepełnionym zaczepną uszczypliwością i wracając do wygrzebywania się, tylko cudem nie stracił ani jednego buta.
- Grozisz mi, Tygrysku? – Prychnął otrzepując się ze śniegu. Obejrzał się zaraz za siebie szukając nimfy jednak las okazał się całkowicie cichy i spokojny. Idealny na to żeby zaraz rozniósł się po nim jego krzyk o tym, że on znowu próbuje go zgwałcić.
Nie chcąc popaść w niełaskę łaskotek zaczął uciekać przed Orionem w całkowicie randomowym kierunku przez las. Nie oglądał się za niego za to sukcesywnie próbował obrzucić go śniegiem uderzając o drzewa przy podgrzewając niektóre czapy śniegu żeby sypały się za jego plecami jasnymi kaskadami. W końcu jednak jego niezdarność dała o sobie znać, a on poległ w ramionach wyższego mężczyzny dusząc się już powoli ze śmiechu. Walczył jednak dalej i jak na siebie, bardzo dzielnie. Turlając się z nim próbował go przeważyć, znaleźć się na górze i przygwoździć do ziemi, jednak dokładnie tak samo jak miejsce to miało wcześniej przegrał i ostatecznie, gdy się zatrzymali oblepieni cali śniegiem, leżał na ziemi zanosząc się śmiechem.
- Głupolu! – Rzucił w niego łapiąc go za przedramiona żeby ten ostatni raz spróbować się wyrwać. Niestety, gdy tylko spojrzał w iskrzące się z podniecenia złote oczy sam poczuł przyjemną falę ciepła zalewającą jego serce. To przyspieszyło gwałtownie, żołądek się zacisnął łaskocząc falą tysięcy motylków. Przyglądał się przez chwilę z ogromną uwagą całej gamie emocji, wyłapując tą najsilniejszą – czyste pożądanie. Przesuwając ręce w górę, po jego ramionach, barkach aż na szyję, nie spuszczał wzroku z jego lekko rozchylonych ust, czerwonych policzków i mało rozsądnego spojrzenia. Sam był doskonale świadom, że miał podobną minę, tak mocno pragnął sprawdzić czy rzeczywiście się zakochał. Wystarczyłby mu ten pierwszy całus, jeżeli od niego nic nie poczuje to chyba jednak był chory, a nie ogłupiony miłością.
Wyciągnął głowę nieco wyżej. Ich usta dzieliły już milimetry, wystarczyła odrobina odwagi żeby się zetknęły. Przymknął oczy czując zarówno niezwykłe podniecenie jak i strach przed tym co robią. Nikt ich jednak nie widział, a moment był doskonały. Objął go za szyję przepuszczając przez palce dłuższe kosmyki włosów, poczuł ciepło jego ciała, prawie go dotknął gdy koło nich rozległ się głośny szloch. Zamrugał zaskoczony i gdy razem odwrócili głowę w stronę nimfy ta zaczęła zsuwać się po konarze zanosząc się płaczem.
Nawet nie miał chwili by zażenować się sytuacją do jakiej prawie doprowadzili. Podniósł się podpierając na przedramionach i rzucając pytające spojrzenie Orionowi który nad nim przysiadł. Białowłosy zaraz się zebrał z miejsca i podając mu rękę pomógł mu wstać. Zaraz też obydwaj zbliżyli się do płaczącej nimfy kucając przed skuloną sylwetką płaczącej kobiety.
- Kopidół na którego jesteś tak zła nie żyje od miesiąca. – Oświadczył bezceremonialnie na co wielkie oczy kobiety spoczęły na jego twarz, beznamiętnej i pozbawionej współczucia. No bo czego miał współczuć jak nie rozumiał zarówno jej motywacji jak i zachowania na przyłapanie ich w takiej sytuacji. Kobieta natomiast próbowała coś z siebie wydusić, jej usta jednak jedynie się otwierały i zamykały.
***

Napotykanie wroga podczas standardowych patroli czy sporów które wiecznie gdzieś na granicy miały miejsce było rzeczą dla niego mocno standardową. Spotkanie wroga w środku kraju, jeszcze tego samego który już raz czyhał na życie księcia było rzeczą całkowicie nową i tym chętniejszą do pchnięcia go do ostateczności.
Nie oszukiwał się w ogóle, że jak chodziło o chronienie rodziny królewskiej w swoim rodzimym kraju podchodził do tego sceptycznie. Nie raz i nie dwa potrafił się nieco odsunąć, dwa razy zastanowić albo zbagatelizować złe przeczycie które były w nim niezdrowo silne. Owszem, był gotów zginąć bo taki był jego obowiązek ale nigdy nie zrobiłby tego tak gwałtownie jak uczynił to z Lourielem. Zwyczajnie zdrowie przyjaciela leżało mu mocniej na wątrobie niż kogoś kto tak sukcesywnie i namiętnie pomiatał nim, służbą, Gwardią. Zdrowie to do którego przykładał ogromną wagę powinno zostać na dobrym poziomie dlatego też ani na moment nie wahał się rozpocząć działania prewencyjnie.
Gdy mag powietrza został skutecznie uwięziony w jego ramionach miał dwa wyjścia. Założyć, że jest to kolejny oddział polujący na Lusia i im szybciej wykończy ich przywódce tym lepiej dla nich – a sposobność miał, napięty kręgosłup czekał na jego silniejsze szarpnięcie żeby pęknąć – lub okazać im na tyle ogromne miłosierdzie, że stawiając przed obliczem cesarza najpewniej skazać na życie w więzieniu i pod presją (jakąkolwiek) wyjawianie kolejnych przydatnych informacji. Tak czy inaczej przydałoby się wezwać jakieś posiłki o ile wszyscy byli potrzebni i nie mogli pozostawiać po sobie trupów.
Tak naprawdę nie zdziwił się temu, że Louriel kazał mu poczekać. Jako władca miał pełne prawdo pozwolić na pertraktacje. W prawdzie, w jego mniemaniu, te powinny odbywać się w nieco bardziej kontrolowanych warunkach niż obecnie, w jaskini w której podmuchy magii wiatru mogły wbić ich w ściany, nawet połamać kości. O nie, on tego już nie będzie przerabiał... chociaż wtedy mógłby tu zostać na dłużej... nie, nie rozpraszał się tym, w pełni się skupiał i czekał na rozpoczęcie rozmowy między Noah i księciem.
Szyfr. Klasyka gatunku. Pytanie: dlaczego istniał między Lourielem a żołnierzami kraju powietrza? Z tego co się orientował królestwo to leżało niedaleko wody i chociaż kompletnie nie orientował się w ich sytuacji to również jakoś nie specjalnie słyszał o przyjaznych stosunkach. O czym między innymi udaremniony zamach świadczył. Nie dyskutował jednak. Puścił mężczyznę i przyciskając go jeszcze nogą na piersi do ziemi przyjrzał się całej jego sylwetce, w pełni uległej i poddanej co warto było zaznaczyć. Jego oczy tak naprawdę zainteresowały się czymś innym dopiero gdy Louriel mało rozsądnie uwolnił poddenerwowanych i równie skołowanych mężczyzn którzy tutaj mogli wykazać się nielogicznym impulsem. Automatycznie przysunął się bliżej Lusia, zasłaniając połowę jego ciała swoim.
- Wszystkie rączki na widoku. – Ostrzegł ostrym tonem przekładając haladie w palcach żeby delikatnie zakrwawione ostrze mieć obrócone w stronę Lusia, a to czyste w stronę przeciwników.
- Mistrzu. Nawet nie wiesz jak się ciesze widząc Cię w dobrym zdrowiu. Dobrze, że plotki o szybkiej ingerencji wojska okazały się prawdziwe. – Skłonił się delikatnie przed nim jednocześnie łapiąc się za delikatnie krwawiącą szyję. Zmrużył zaraz oczy i przenosząc spojrzenie na Finnegana, na jego sztylet i ponownie na oczy cofnął się o pół kroku.
- Aczkolwiek Gwardzisty kraju ognia przy Twoim boku się nie spodziewałem... – Przyznał cicho.
- Przypominam, że to wy jesteście tutaj szpiegami, a ja gościem. Bacz na słowa i działania. Łatwo o iskrę przy takim dostępie tlenu. – Zagroził mu otrzymując w ramach reprymendy dłoń Louriela na ramieniu. Nie ustąpił ze swojej pozycji obronnej ale nieco spasował. Sytuacja i tak była nerwowa, a książę wydawał się w pełni rozumieć co robi.
- Jak wiesz Mistrzu, częściej tak niż nie. – Odpowiedział mu na pytanie z delikatnym uśmiechem na ustach. - Chciałbym jednak rozmawiać bez uczestnictwa maga ognia. – Poprosił na co Finni spojrzał na niego z politowaniem, a Louriel od razu zaprotestował przed taką decyzją. Albo tłumaczenia albo śmierć, decyzja była dość łatwa, prawda?
- Rozumiem, wybacz. W takim razie już tłumaczę. Po tym jak książę Tavriel otrzymał informacje o planowanym zamachu na Ciebie książę, postanowił nas wysłać żebyśmy to udaremnili zanim osiągną cel, najlepiej przy granicy. Niestety, jeden z oddziałów który przeszedł przez góry zajął nam tyle czasu, że nie zdążyliśmy.... a później zwyczajnie tu utknęliśmy przez zwiększoną ilość wojska w kraju i na granicy. – Przyznał na co Finnegan uniósł pytająco brew. Rebelia kraju powietrza która znała się z Lusiem? Lusio rebeliant? Spojrzał na niego pytająco czekając na jego ruch. Sam średnio orientował się w sytuacji i rozwiązaniu tej konkretnej nieprzyjemności.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:53 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Orion nie miał pojęcia, co w tym niskim chłopaku było takiego, że ciągnęło go do niego jak ćmę do światła. Głupiał przy nim, a bliskość jego ciała sprawiała, że nie był w stanie myśleć. Jedyne czego chciał to czuć go całym sobą, przytulać, wycisnąć z jego płuc ostatki tchu i wywołać na policzkach uroczy rumieniec. A kiedy patrzył na niego w ten sposób, nie potrafił się powstrzymać. Zniżał powoli głowę, czując wsuwające mu się we włosy palce, które zachęcały go by się pospieszył. By przestał się ociągać i w końcu pozwolił im obu poznać smak swoich ust. Nie chciał się spieszyć. Nie chciał być niecierpliwy, rozkoszować się chwilą i pozwolić sobie i Ezrze na uczucia. I kiedy już niemal to się stało. Ich oddechy mieszały się ze sobą, nosy stykały delikatnie, a usta dzieliły milimetry…
Szloch, bolesne zawodzenie sprawiło, że Orion natychmiast otworzył przymknięte nieświadomie oczy i równocześnie z Ezrą spojrzał w stronę łkającej kobiety. Poczuł, że robi mu się głupio. Niemal… nie, zapomniał o nimfie. O tym, że ich goniła, że chcieli z nią porozmawiać. A teraz ona siedziała na ziemi, opierając się ramieniem o drzewo i szlochała rozdzierająco, drżąc i obejmując się ramionami. Chłopak poczuł jak coś ściska mu gardło. Widok jaki przedstawiała sobą kobieta był żałosny i niezwykle ujmujący. Orion jeszcze nigdy nie widział by zjawy płakały. Nie potrafił sobie wyobrazić co takiego musiało się wydarzyć…
Słysząc beznamiętny ton Ezry przedstawiającego kobiecie straszną, jakby nie patrzeć nowinę i widząc jej zaskoczoną reakcję, nie potrafił uwierzyć, że tak paskudne zdanie opuściło usta uroczego maga.
- Ezra! – krzyknął z reprymendą, trzepnąwszy mężczyznę z otwartej dłoni w tył głowy. Nie rozumiał, jak mógł powiedzieć coś takiego tak jakby to była informacja o wyprzedanym chlebie, straceniu ostatniego ciastka, czy rozlaniu mleka. Jakby nic się nie stało. Nie mógł wręcz uwierzyć, że ten słodki brunet wykazał się taktem i wyczuciem zwykłego młota.
- Przepraszam za niego, nie powinien mówić tego w ten sposób – natychmiast przeprosił, klękając obok kobiety i wygrzebując z kieszeni haftowaną w nieudolne płatki chusteczkę. Nimfa przez chwilę patrzyła na niego szeroko otwartymi z szoku oczami, z których nadal płynęły gęste łzy.
- Przykro mi, ale to prawda – mruknął cicho, spokojnym, niepozbawionym współczucia tonem. – Chcieliśmy się dowiedzieć, co się stało i… kopidół, który teraz pracuje na cmentarzu nie jest tym, którego szukasz.
- J- jak? – wykrztusiła, patrząc tylko na Oriona, ściskając w dłoniach biały kawałek materiału.
- Nie jestem pewien. Jedyne czego udało nam się dowiedzieć, to że stało się to miesiąc temu. Podobno… podobno poszedł ratować ciebie przed chuliganami – wyjaśnił spokojnie, zaczynając się powoli domyślać, dlaczego nimfa tak gwałtownie zareagowała na niego i Ezrę. Jeśli się nie mylił, ten widok musiał być dla niej niezwykle bolesny.
- Oh, Ed… - jęknęła, na powrót zalewając się łzami i szybko chowając twarz w dłoniach.
Orion nie był pewien, co powinien zrobić. Spojrzał szybko na Ezrę, ale widząc jego nadal beznamiętną minę, domyślił się, że nie ma co liczyć na pomoc maga ognia. Zagryzł wargę. Nie potrafił się obchodzić z kobietami, ani tym bardziej z tymi, które właśnie straciły miłość swojego życia i zanosiły się od płaczu. Z braku lepszych pomysłów, wyciągnął dłoń i spróbował poklepać nimfę po ramieniu, ale kiedy tylko jej dotknął, kobieta wzdrygnęła się, a potem niemal rzuciła na niego, przytulając się do jego piersi. Białowłosy spojrzał spanikowany na Ezrę. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić.
- Hej, spokojnie – spróbował, ostrożnie przenosząc dłoń na głowę kobiety i gładząc ją po śliskich, mokrych włosach. – Nie możesz się tak załamywać. Wiem, że to bardzo boli, ale przecież nie możesz się teraz załamać. Masz dziecko, prawda? Musisz być silna, jeśli nie dla siebie, to dla niego. On cię potrzebuje, tak jak ty potrzebowałaś… Eda – improwizował, nie wiedząc czy to co mówi ma sens, ale z każdym zdaniem miał wrażenie, że ramiona nimfy drżą odrobinę mniej. – Zginął, bo chciał cię ratować. To najlepsza śmierć dla zakochanego mężczyzny, wiem co mówię. Jestem pewien, że teraz jest tam, wśród tych niebieskich ogników i lśni jaśniej niż inni, bo jest szczęśliwy, że udało mu się ochronić to co było dla niego najważniejsze, ciebie – mówił dalej, aż w końcu kobieta podniosła na niego wzrok zaczerwienionych oczu, które mimo wszystko lśniły jakąś taką niewinną nadzieją.
- Naprawdę? – zapytała, a Orion widząc kolejną falę łez zbierającą się w kącikach jej oczu, pokiwał pewnie głową.
- Jestem tego pewien. I na pewno nie chciałby, żebyś się złościła, czy straszyła innych. Mogą się dowiedzieć o twoim istnieniu i znów spróbują do ciebie dotrzeć, żeby cię powstrzymać. Chyba nie chcesz, żeby poświęcenie twojego ukochanego poszło na marne? – zapytał nieco bardziej surowym tonem, a rusałka spuściła wzrok, jakby zawstydzona swoim zachowaniem.
- Nie – szepnęła, a potem, uściskała Oriona jeszcze raz i podniosła się z ziemi.
Białowłosy podążył jej śladem, ale kiedy postąpił krok w jej stronę, powstrzymała go ruchem dłoni.
- Przepraszam. Nie będę już więcej straszyć tych ludzi. Ale nie obiecuję, że nie przyjdę na cmentarz. Chcę zobaczyć ogień mojego męża – powiedziała, a potem nagle, rozpłynęła się we mgle, zostawiając po sobie opadającą chustkę Oriona.
Chłopak podniósł przedmiot i mimo że trochę brzydził się tego jak bardzo była mokra, schował ją do kieszeni, zapisując w pamięci by wyprać ją po powrocie do domu. Odwrócił się twarzą do Ezry, a potem przyglądał mu się chwilę w ciszy, zastanawiając się jak wielki on ból będzie czuł, kiedy przyjdzie im się rozstać. Najpierw w planach miał burę dla Ezry za brak taktu, ale kiedy na niego patrzył i miał świadomość, że nie zostało im wiele czasu, nie chciał być na niego zły. Dlatego odetchnął głęboko kilka razy, uspokajając się, a kiedy miał pewność, że nie powie mu nic niemiłego, wyciągnął do niego rękę, uśmiechając się bardzo ciepło i z pełnią krążącego mu w żyłach słodkiego uczucia do tego mężczyzny.
- Chodźmy, Ezra – powiedział, pozwalając mu wybrać, czy chce spleść z nim palce, czy nie. – Mai na nas czeka.
***
Louriel nie miał pojęcia, co tu się w zasadzie działo i denerwowało go to nawet bardziej niż samo pojawienie się rebeliantów Taviego w kraju wody. Miał wrażenie, że ostatnio w ogóle nie panuje nad sytuacją, nie ważne czy to w sprawie Finnegana, czy Oriona czy czegokolwiek innego. Miał tego dosyć. Absolutnie i serdecznie dosyć. Rozsadzający go od środka ból głowy też nie pomagał. Dlatego, kiedy dojrzał upartą minę blondyna, zmarszczył brwi, powtarzając prośbę, tym razem ostrzejszym niż zamierzał tonem. A kiedy ten stanął przed nim i zaczął grozić Noah wyciągniętymi sztyletami, musiał się mocno powstrzymać przed zauważeniem, że potrafi sam o siebie zadbać, a Finni jest ranny i powinien raczej dbać o siebie niż o niego. Niemniej kiedy usłyszał, że mag powietrza chce porozmawiać bez obecności blondyna, natychmiast pokręcił głową, domyślając się, że był to bardziej niż fatalny pomysł.
- Mag ognia zostaje – westchnął, unosząc palce do skroni. Niech ktoś wyciągnie mu z głowy te młoty i kowadła…
Słysząc powód pojawienia się Noah i tego małego oddziału w kraju wody, Louriel na chwilę zapomniał o bólu głowy. Uniósł zdumiony brwi, zastanawiając się, jak Tavi wpadł na tak głupi pomysł. Gdyby jeszcze chodziło o zatrzymanie oddziałów na terenie kraju powietrza, wtedy mógłby to nawet zrozumieć, ale gnać za granicę, gdzie mogło się to skończyć tragicznie?
- Jesteś stuprocentowo pewien, że kazał wam się zapuszczać tak daleko w nasze ziemie? – zapytał neutralnym tonem, nie sugerując niczego, ani nie oceniając, jedynie…
- Co za głupota – roześmiał się nieszczerze, zaczynając krążyć wokół Finnegana, zmuszając umysł do pracy. – To niemożliwe, żeby sami stąd teraz wyszli. Przecież ich tak nie zostawię. Tavi powinien dostać kopa w dupę od każdego po kolei za to wszystko... Nieważne, co zrobić? – mamrotał do siebie, drepcząc w kółko, gapiąc się przed siebie pustym wzrokiem nieuwydatniającym głębokich procesów myślowych jakie zachodziły w jego głowie. – Straże. Patrole. Nie da rady… Lasem? Nie na dłuższą metę. Rzeką? Sprawdzą. Pod ziemią? Potrzeba więcej magów. Złapią ich. Jak nic. A potem odeskortują. Ojciec się wścieknie. Nie chcą, żeby się wściekł. Pokój pójdzie w diabły. Wyślą ich z powrotem z deklaracją wojny… - mamrotał, aż w końcu, zatrzymał się raptownie, unosząc gwałtownie głowę, gapiąc się przez chwilę pustym wzrokiem w twarz Noah, potem na Finnegana i każdego z magów powietrza po kolei.
-Oh – wyrwało mu się, a kiedy jego wzrok odzyskiwał ostrość, jego usta rozciągnęły się w przebiegłym, lisim uśmieszku.
Powiódł jeszcze raz wzrokiem po zebranej hałastrze, tym razem jednak zachowując bystrość spojrzenia i przytomny wyraz twarzy. Domyślając się, że skoro Tavi wymienił Noah w listach, musi darzyć go zaufaniem i dzielić się władzą choćby w postaci wysokiego stanowiska przywódczego. Więc to z nim powinien się dogadywać.
- Mam pomysł jak wydobyć was z tej kabały, panowie. Ale będę potrzebował waszego zaufania i co wam wszystkim pewnie spodoba się jeszcze mniej, ciebie Finni – uśmiechnął się łobuzersko do mężczyzny, dotykając lekko zaciśniętą pięścią jego piersi na wysokości serca. – Ciebie i Ezry. Ogólnie, osób, którym ufam i które ufają mnie na tyle, by natychmiast nie znaleźć się w gabinecie mojego ojca. Obiecuję, że nie narażę wszystkich na większe niebezpieczeństwo niż jest to absolutnie konieczne, a jeśli pójdzie dobrze, żadne z nas nie znajdzie się w nim nawet przez sekundę. Chcecie posłuchać? – zapytał, prawie retorycznie, domyślając się, że magowie powietrza nie mają za bardzo wyjścia, a Finni… choćby z ciekawości.
- No dobrze. Zacznijmy od tego, że potrzebuję dnia, by wszystko przygotować. Zaufanych ludzi i… uniformów patrolu. Co one mają do rzeczy? Już wam mówię. Słyszeliście powiedzenie, że najlepiej ukrywać się na widoku? Zrobimy dokładnie to. Ja, Finni i kilka innych osób przebierzemy się za oddział patrolu na rozkazach cesarza. Was… niestety będziemy musieli was zakuć – powiedział i wcale się nie zdziwił, kiedy ze strony mężczyzn z kraju powietrza usłyszał protesty. – To tylko na chwilę i nie będę zamykał was na klucz, w każdym momencie będziecie mogli się uwolnić. Pod przykrywką złapanego oddziału waszego króla zaprowadzimy was aż na granicę, gdzie przejmie was Tavi. Jak mniemam masz jak się z nim skontaktować? – zapytał Noah, a kiedy uzyskał odpowiedź twierdzącą, uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Powiadom go jak najszybciej, by pofatygował się na granicę, coś czuję, że muszę sobie z przyjacielem porozmawiać w cztery oczy – wymruczał złowrogo, nie przejmując się spojrzeniami rzucanymi sobie przez magów powietrza.
- To jak? – zapytał, spoglądając w niebieskie oczy Noah i zaraz potem w pomarańczowe oczy Finnegana. – Zgadzacie się?
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:54 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Otrzymanie reprymendy zarówno słownej jak i fizycznej sprawiło, że uniósł nieco ramiona zakrywając nimi uszy, chowając się przed kolejnym ewentualnym ciosem, który szczęśliwie nie nadszedł. Odwrócił się jednak do niego i rozkładając bezsilnie ręce niewerbalnie zapytał go o co chodzi. Przecież taka była prawda, a jeżeli zaraz okazałoby się, że kobieta nadal jest w amoku chęci pozbawiania ich życia lub zdrowia była to również jedyna sposobność do postawienia jej przed faktem dokonanym.
Oczywiście to było tak poza głównym motywem właśnie takiego zachowywania się. Zwyczajnie był bezdusznym potworem i o śmierci mówił jak o zjedzonym przedwcześnie obiedzie. Z beznamiętnością i bez żalu. Podejrzewał, że istniałyby przypadku gdzie autentycznie by się załamał – pokazywał to idealnie przykład rannego Finnegana gdzie był kulką nieszczęścia marzącą jedynie o pozostawaniu przy boku blondyna, na warcie - jednak pozostała część populacji należała do tego rodzaju który obchodził go dokładnie tyle co zeszłoroczny śnieg w kraju powietrza. Czyli nic. Dlatego też nie rozumiał potrzeby podejmowania chociażby próby wykrzesania z siebie empatii, a gdy został za to skarcony, lekko się nawet oburzył. Nie dyskutował jednak i wstając do pionu zostawił Orionowi miejsce do popisu. Prychnął jedynie cicho gdy jego zachowanie zostało usprawiedliwione. Nie, on swojej winy nie widział i nie czuł.
Karma jednak była podstępną suk** i gdy tylko białasek okazał nieco za dużo serduszka, szybko odbiło się to na nim w postaci jeszcze mocniejszego płaczu nimfy od której już na pewno nic nie wyciągną i której do rozumu nie przemówią. Gdy złote oczy padły na jego twarz, swoim domowym zwyczajem, spojrzał na niego jak na debila jasno dając mu do zrozumienia, że ma sobie sam radzić. On zrobiłby to inaczej i może obeszłoby się bez tej całej dramaturgii, skończyło na zduszeniu tego w sobie i przyjęciu petycji z którą przybyli. Zaczął więc usypywać kupkę śniegu przed sobą i czekając na efekt końcowy ostro się zdziwił gdy kobieta poległa w ramionach Oriona, a on, z tak ogromną czułością, zaczął ją gładzić. Nie dyskutował jednak, jak chodziło o czekanie to cierpliwości miał od groma. Znalazł sobie zajęcie w obserwowaniu otoczenia.
Jedno Orionowi musiał jedna bezwarunkowo przyznać. Poziom empatii oraz mądrość płynąca z jego słów była tak ogromna, że w pewnym momencie zaczął się mu przyglądać i z uwagą go słuchać. Kolejne zdania były zwyczajnie pokrzepiające. Gdyby był w podobnej sytuacji i mógł od kogoś usłyszeć coś podobnego na pewno znalazłby w sobie siłę żeby się pozbierać. Rozumiał też tą chęć zostania w jego ramionach. Białowłosy po prostu miał w sobie jakąś magię. Ale nie taką żywiołu, a taką zwyczajnie ludzką – gorącego serca. Jego dobroć ogrzewała nawet tak nieczułe serce jak jego, a obecność sprawiała, że dzień był zwyczajnie piękniejszy. Przecież właśnie w tym się zakochiwał i jeżeli nie miał zamiaru nazywać tego tak ogromnym słowem, czuł się przy tym cudownie, jakby był dla niego najważniejszy. Widocznie nie tylko on, a ta aura była wyczuwalna dla każdego szukającego pokrzepienia.
Ostatecznie nie spodziewał się, że paktowanie w tak umiejętny sposób przyniesie im inne skutki niż te po które przybyli. Gdyby znał go dłużej, gdyby wiedział, że to gra aktorska, klasnąłby w dłonie z uznania. Szybko jednak zrozumiał, i to gdzieś w połowie jego monologu, że wszystko to co mówił było równie prawdziwe co jego chęci poprawienia nieco samopoczucia kobiety, zdeterminowane zamiarem pozbycia się problemu z jak największym ciepłem jakie mógł z siebie wykrzesać. Dlatego jedynie pokręcił z niedowierzaniem głową. Szczególnie po tym gdy sam został obdarowany uśmiechem od którego ścisnęło go w żołądku.
- Jeszcze musimy zapalić wszystkie zgaszone ogniki i przekonać kopidoła, że zagrożenie minęło. A przydałoby się uwinąć przed zmierzchem. – Przyznał unosząc głowę w stronę gęstego baldachimu ze splecionych, iglastych gałązek. Było jeszcze stosunkowo jasno więc poza lasem dzień trwał w najlepsze. Oznaczało to, że mają jeszcze trochę czasu zanim ponownie będą zmuszeni wracać w całkowitych ciemnościach. Na wyciągniętą w swoją stronę rękę tylko spojrzał i wciskając dłonie głęboko w kieszenie zacisnął usta w wąską linię. Wiedząc jaki jest nie potrafił w tym momencie przyjąć tej dobroci i chociaż wiedział, że do wieczora mocno za tym zatęskni – na tyle żeby się wepchnąć mu znowu do łóżka – tak teraz spróbował chociaż zawalczyć z głupiejącym sercem i postawić na zdrowy rozsądek. Osoba o tak szczerym sercu nie powinna nigdy spotkać na swojej drodze kogoś tak bezdusznego jak on. To krzywdzenie Oriona już nawet nie było zabawne, było nawet mocno niesmaczne i nietaktowne, niewytłumaczalne potrzebami które w nim rozbudzał. Powinien zakończyć całą tą bliskość gdy miał okazję, a nie teraz odczuwać rosnące wyrzuty sumienia.
Ruszając w kierunku cmentarza, ponownie przy brzegu rzeki gdzie śnieg wydawał się jeszcze mocniej uciążliwym niż na ścieżkach pomiędzy drzewami, szli w całkowitej ciszy, gęsiego. Początkowo on w ogóle nie próbował nawiązywać jakiejkolwiek konwersacji. Udało się, byli do przodu z jednym zadaniem które spadło całkowicie przypadkowo na ich barki i był zadowolony, że udało się im je rozwiązać. Nawet jeżeli jego zasługi w tym nie było i zdał sobie sprawę ze zwyczajnie brutalnej prawdy, nie zasługiwał nawet na przyjaźń z Orionem, gdzieżby mówić o głębszym uczuciu. Co gorsza, zakuło go dokładnie w środku serduszka. Dopiero po dłuższej chwili, czując na sobie jego wzrok, podniósł oczy z ziemi i spojrzał w złote tęczówki w których malowało się kilka silniejszych i słabszych emocji.
- Nie patrz tak na mnie. Ja właśnie taki jestem... Jakkolwiek to wcześniej nie wyglądało, empatia koło mnie nawet nie stała. Jak wiele innych zachowań i emocji. – Mruknął mrużąc oczy i chowając się po czubek nosa w warstwach materiału. Mleko się już wylało, nie miał co zaprzeczać.
***

Sytuacja, jak szybko się okazało, była prześmieszna. Książę kraju powietrza wysyłał do kraju wody swoich zaufanych ludzi po to żeby Ci chronili Louriela przed innymi magami powietrza... przecież to było... znok. W kraju powietrza trwała wojna domowa? Szybkość z jaką jego umysł zaczął łączyć fakty sprawiła, że właśnie do takiego wniosku doszedł praktycznie momentalnie. Skoro przed nim stał właśnie oddział rebelii, skoro padł szyfr no i skoro Louriel maczał w tym palce – a on był definicją rebelii pod najmniejszą choćby postacią – to niewątpliwie, u najbliższych sąsiadów cesarstwa musiało nie być kolorowo. Ledwo powstrzymał się przed tym żeby na jego ustach pozostała całkowita bezbarwność, walczył z szelmowskim grymasem który stawiał go niewątpliwie na pozycji wygranego w tym starciu. Zarówno pod względem fizycznym jak i czysto politycznym. Oni obecnie żyli w dość kruchym ale jednak pokoju, nie zapowiadało się na to żeby przestali być uzależnieni od talentów rodowych więc automatycznie był sprzymierzeńcem gdzie dość ostro patrzący na niego Noah miał nie lada orzech do zgryzienia.
- Wiemy książę, że jesteśmy w dość patowej sytuacji, a ja postanowiłem się z Tobą nie kontaktować w celu udzielenia nam pomocy dla bezpieczeństwa. Sytuacja w chwili obecnej jest mocno napięta, zamierzałem przeczekać. – Wyjaśnił spokojnie, a gdy Louriel zaczął krążyć dookoła blondyna przyglądał się z uwagą każdemu jego ruchowi. Przynajmniej do momentu aż nie natknął się na pomarańczowe tęczówki wlepione dokładnie w jego sylwetkę i nie spuszczające go z oka ani na moment. Paskudne gdy okazywało się, że zła sława Gwardzistów nie jest podszyta żadnym zabobonem, Ci ludzie rzeczywiście pozbawieni byli serca w miejsce którego wstawiono im ogromny profesjonalizm bitewny. Aż go przeszedł dreszcz każący jednocześnie założyć mu dłonie na piersi.
Finnegan w momencie w którym Lusio zaczął zastanawiać się nad pomocom rebelii wykonywał swoje obowiązki. W pełni chronił ten jakże zgrabny tyłek nawet jeżeli, chociażby w teorii, powinien opuścić gardę i zaakceptować istnienie jakiegoś porozumienia. Nic z tych rzeczy. Wypadki w emocjach się zdarzały przez co on zachowywał zarówno pełną czujność jak i gotowość. Nie był przy tym spięty, a raczej skupiony. Wyłapywał najmniejszy ruch, trzymał pod swoją władzą ogień no i przede wszystkim, pilnował gadziny żeby nie kusił losu.
Nawet w momencie gdy smukła dłoń o jasnym kolorze skóry znalazła się na jego piersi, nie oderwał wzorku od zmieszanego słowami Lusia bruneta. Tak naprawdę, dopiero czując spojrzenie na sobie odwrócił wzrok i przyjrzał się skrzącym, niebieskim tęczówką w które mógłby tak patrzeć bez końca. Unosząc powoli rękę chwycił go za dłoń zmuszając do rozluźnienia palców które swoją ręką przykrył przyciskając do swojej piersi. Po chwili pochylił się w stronę delikatnie szpiczastego ucha i ponownie patrząc na mały oddział przed sobą uśmiechnął się łobuzersko.
- Wiesz, że dla Ciebie wszystko. A jeżeli weźmiesz Oriona Ezra też pójdzie. Nie widze żadnego problemu z zaufaniem Tobie. – Zapewnił ponownie prostując sylwetkę, nie puszczając jednak jeszcze na chwilę nieco zmarzniętej dłoni.
Wysłuchując planu, będąc genialnym w swojej prostocie ale i pokazującym jak ogromne i dobre serce miał Louriel, Noah uśmiechnął się w końcu o ile ten cień wywołany podciągnięciem jednego kącika można było tak nazwać, jednocześnie kiwając głową najpierw w geście zrozumienia, później uznania.
- Oczywiście, że mam z nim kontakt. Próbuje nas stąd wyciągnąć przecież już od tygodnia. Jedną przełęcz niestety zasypała lawina, tamtędy też nie mogliśmy przejść. – Wyjaśnił uciszając swoich podwładnym spokojnym ruchem dłoni. Zaraz delikatnie się kłaniając pozwolił Lourielowi kontynuować w snuciu swojego planu, dokładnie go analizując i znajdując – niestety – wiele obszarów w których coś mogłoby się nie udać. Takim newralgicznym punktem byli zdecydowanie magowie ognia którym on osobiście, kompletnie nie ufał. Nie wtrącał się jednak, wiedział, że ich profesjonalizm może pomóc.
Na jego życzenie ponownie lekko dygnął i zapisując już w pamięci słowa krótkiego liściku miłosnego do swojego władcy miał zamiar załatwić to jeszcze dzisiaj, im szybciej tym większa szansa, że książę Zuo się nie rozmyśli.
- Wyciągniętą w naszą stronę pomocną dłoń przyjmujemy z ogromną wdzięcznością. Oczywiście my się zgadzamy i będziemy czekać na jakieś postanowienia dnia kolejnego. Liścik wyślę jeszcze dzisiaj. – Oświadczył mając zamiar już na osobności tak podbudować morale zespołu żeby wszyscy wykonywali jutro polecenia bez najmniejszej zmarszczki pojawiającej się na czole.
Sam Finnegan ponowne pytanie o zgodę zignorował. Nie widział sensu powtarzania się. Cokolwiek by Louriel od niego nie wymagał był gotów to dla niego zrobić. Choćby z wdzięczności za to, że jednak nie zostawił go na pewną śmierć czy ze względu na opiekę którą został otoczony. Zastanawiał się jedynie czy Ezra się zgodzi ale tutaj kartą przetargową był niewątpliwie Orion którego w razie co podpuści o szepnięcie brunetowi kilku czułych słówek do ucha.
- Jeżeli chcesz cokolwiek organizować musimy to zrobić w nocy. A czas goni. – Zauważył tym samym pospieszając zarówno księcia jak i rebelianta. Padły jeszcze ustalenia odnośnie pozostania w jaskini, zapewnienia, że mają co jeść i pić, po czym oni w dwójkę ruszyli do swoich odprężonych koni żeby pognać na ich grzbietach do pałacu.
Zapowiadała się bezsenna noc, dla Louriela to nic dobrego, go wyśle spać i sam wszystko ogarnie. Szczególnie te mundury. Potrzebował jednak do tego zarówno Oriona który go nienawidził jak i Ezry, którego umiejętności mogą być mocno przydatne.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:54 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Orion nie wiedział, jakiego zachowania spodziewał się po Ezrze, ale na pewno nie tego, że chłopak całkowicie i z premedytacją zignoruje jego wyciągniętą w swoim kierunku rękę. Słuchając co miał mu do powiedzenia, opuścił ją powolnie, jakby jeszcze liczył na to, że brunet zmieni zdanie, a kiedy to się nie stało, trochę bardziej niż zawiedziony, przybrał pozę podobną do maga ognia, wciskając zaciśnięte w pięści dłonie w kieszenie płaszcza. Idąc za Ezrą w stronę cmentarza, nie odezwał się, zastanawiając się, co z całą tą sytuacją było nie tak. Czy sam nie zrobił czegoś źle, ale nawet trzepnięcie bruneta po głowie wydawało mu się uzasadnione. Nie rozumiał, ale widząc napiętą postawę Ezry i bijące od niego negatywne emocje, postanowił dać mu chwilę. Orion nie lubił się narzucać, a w tym wypadku czuł jakby jego próby nawiązania konwersacji zostały odebrane właśnie w ten sposób.
A kiedy w końcu zatrzymali się w pobliżu cmentarza i Ezra na niego spojrzał, Orion nie odzywał się, czekając na jego ruch. Tego co usłyszał, nawet sobie nie wyobrażał. W jego oczach Ezra był uroczym, niewinnym i kochanym stworzeniem. Ale kiedy widział jego zachowanie, speszony wzrok, odwrócony w drugą stronę, zrozumiał, że to co do tej pory o nim wiedział i widział, było zaledwie ułamkiem tego, kim chłopak tak naprawdę był. Jedną z wielu masek, które nakładały się na jego twarz, ukrywając te najszczersze, najskrytsze i najbardziej delikatne z jego uczuć. Orion nie miał prawa go oceniać. I nie zamierzał, nawet jeśli uważał, że zachowanie bruneta było niewłaściwe.
Przez chwilę bił się z własnymi myślami i sobą, aż w końcu dał za wygraną i najzwyczajniej w świecie, podszedł do Ezry i przytulił go, otaczając jego ciało ramionami i opierając sobie brodę na czubku jego głowy.
- Przykro mi – powiedział cicho, trwając tak bez ruchu, patrząc prosto przed siebie w las za plecami maga ognia. – Że nie znalazł się nikt, kto pokazałby ci czym jest empatia. Ale to nie twoja wina, Ezra. Przepraszam, zapomniałem, że ludzie nie są jednowymiarowi – mruknął, gładząc nieśmiało plecy chłopaka. – Nie przeszkadza mi, że masz w sobie emocje, których nie pokazałeś mi wcześniej. Chcę je poznać, tak jak całego ciebie. Lubię cię, Ezra. I chcę wiedzieć o tobie wszystko, nawet jeśli sądzisz, że coś mi się może nie spodobać. Pozwolisz, że sam to ocenię? A co do empatii i innych emocji – zaczął ostrożnie, czując że rumieniec wkrada się na jego policzki. Ale nie zatrzymał się, odsuwając się od Ezry odrobinę, nie ściągając z niego swoich rąk, tylko przenosząc je wyżej, jedną wplatając w jego włosy, drugą układając na chłodnym policzku. Serce waliło mu jak młotem, a myśli uciekały ze zdenerwowania. – Wiem, że nie mamy dużo czasu, ale czy pozwolisz mi pokazać ci tak wiele z nich jak tylko zdołam? – zapytał cichym, mruczącym tonem głosu, pochylając się nad twarzą Ezry, jednocześnie odchylając delikatnie jego głowę do tyłu i gładząc uspokajająco wierzch jego policzka kciukiem.
Znaleźli się w podobnej sytuacji jak w pobliżu sadzawki nimfy, ale tym razem Orion nie zatrzymał się, pokonując dzielące ich centymetry, by z głową pełną wątpliwości i gorących uczuć, złożyć na ustach Ezry delikatny, słodki i niewinny pocałunek.
***
Niezwykłe zapewnienie o lojalności w wykonaniu Finnegana sprawiło, że Louriel na chwilę stracił wątek, zastanawiając się, czym sobie na niego zasłużył. Nie uważał, by przez ten krótki czas zrobił coś niezwykłego, co zasługiwało na tak wielkie pokłady zaufania. W przeciwieństwie do Finnegana, który przecież uratował mu życie, robił wszystko by ich znajomość nie skończyła się kłótnią i wyklinaniem siebie i swoich rodzin do siódmego pokolenia wstecz i był dla niego tak czuły jak jeszcze nigdy nikt wcześniej. I nawet jeśli wynikało to z jakiejś niezdrowej fascynacji jego osobą, Louriel od incydentu na lodowisku nie odczuł tego nawet przez moment. Albo Finni świetnie udawał, albo zwyczajnie szanował jego zdanie.
- On naprawdę jest niepoważny – mruknął książę, słysząc o nieudanych od tygodnia próbach wydostania rebeliantów z kraju wody. Louriel cieszył się, że na nich wpadli, gdyby to ciągnęło się dalej, ktoś w końcu zdałby sobie sprawę z obecności nieproszonych gości po tej stronie granicy, a to mogło skończyć się tylko w jeden, niezbyt przyjemny sposób.
Słysząc słowa wdzięczności, machnął na nie dłonią.
- Będziecie dziękować jak plan się uda, a wy będziecie bezpieczni po drugiej stronie gór – stwierdził, wzruszając ramionami. Dopóki nie widział ich pleców ginących po drugiej stronie bezpiecznej dla nich ścieżki, nie zamierzał świętować. Plan to było jedno, wykonanie i powodzenie – drugie. Nie zamierzał zakładać, że wszystko pójdzie jak z płatka. Miał zamiar wymyślić jeszcze kilka planów b, w razie gdyby plan a totalnie nie wypalił. Nie żeby Lusiek był jakimś pesymistą, wolał być po prostu przygotowany.
- Masz rację – zgodził się, słysząc poganianie Finnegana. – Muszę porozmawiać z kilkoma osobami, dam wam znać, gdyby przygotowania zajęły więcej czasu, albo w ogóle miały się nie powieść – zwrócił się jeszcze do Noah, a potem, upewniwszy się, że magom powietrza niczego nie potrzeba, ruszył z Finneganem w drogę powrotną do miasta.
Jadąc przez las, Louriel nie potrafił ukryć rozbawienia. Zachowanie blondyna odrobinę go bawiło, zwłaszcza kiedy w myślach porównał je do psa myśliwskiego, który właśnie złapał trop. Tak skupionej i spiętej Papużki jeszcze nie widział, co sprawiało, że miał ochotę odrobinę mu podokuczać.
- Finnegaaaaaaan – zaczął śpiewnym tonem, podchodząc do mężczyzny, powstrzymując się od szturchnięcia go pod żebra łokciem. – Wyglądasz jakbyś potrzebował masażu, stało się coś… stresującego? – zapytał, szczerząc zęby w złośliwym uśmiechu.
Nie mogło się obyć bez dalszych przekomarzanek w ich wykonaniu, dlatego do pałacu wchodzili roześmiani z oczami błyszczącymi od złośliwej uciechy. Louriel prawie zapomniał, że na głowie ma problem w postaci siódemki mężczyzn z kraju powietrza. Czuł się wyjątkowo dobrze jak na fakt przebywania większości dnia w tej jednej jaskini. Pomijając ból głowy, który po wyjściu z pieczary i wędrówce przez las nasilił się z irytującego pulsowania do ciągłego, męczącego uczucia, które starał się zignorować.
Śmiał się głośno z uwagi rzuconej przez Finnegana, kiedy dokładnie przed nim pojawiła się wyniosła postać białowłosej kobiety, której twarz wykrzywiona była w zdegustowanym wyrazie.
- Widzę, że się świetnie bawisz ze swoją nową zabawką, Lourielu – odezwała się nieprzyjemnym tonem, taksując blondyna od góry do dołu ostrym spojrzeniem.
- Mavelle, chciałaś czegoś? – zapytał zjadliwym tonem książę, czując że na jej widok robi mu się niedobrze. Widząc, że kobieta otwiera usta, natychmiast uniósł dłoń, powstrzymując ją przed mówieniem. – Ah, nie, zaczekaj. Nie obchodzi mnie to – dodał zaraz, patrząc na nią nie ukrywając własnego obrzydzenia.
Białowłosa poczerwieniała ze złości, ale zaraz jej usta wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu. Spojrzała prosto na Finnegana.
- Jesteś naprawdę niczego sobie. Nic dziwnego, że tak szybko zechciał owinąć sobie ciebie wokół palca. Jesteś dokładnie w jego typie. Aż dziwne, że do tej pory kobiety, z którymi się spotykał nie miały blond włosów. Ale na twoim miejscu nie przywiązywałabym się do niego za bardzo. W końcu on nie posiada ludzkich uczuć – syknęła, akcentując słowo podkreślając nie do końca człowiecze pochodzenie księcia.
Louriel zesztywniał, a potem utkwił ostry wzrok w zadowolonej z siebie kobiecie.
- Przyszłaś mnie podenerwować? – zapytał, a ostrzegawczy błysk pojawił się w jego błękitnych oczach. – Bo możemy się zacząć licytować, jak zawsze. I wygram ja. Też jak zawsze – syknął, przypominając jej, kto w tym układzie mimo wszystko jest górą.
- Jesteś nieczułym gadem, ignorującym narzeczoną – warknęła, zaciskając dłonie w pięści.
- Kochanie, ja się na nic nie zgadzałem – prychnął zdradziecko łagodnym tonem. – Umowę małżeńską zawarła z tobą cesarzowa, dlaczego jej nie pójdziesz podenerwować? – zapytał, dając jej tym samym do zrozumienia, że dalsza konwersacja nie jest mu na rękę.
- Bo to twój problem… - zaczęła, ale natychmiast jej przerwał, marszcząc brwi.
- Błąd, kocie. Nasze domniemane małżeństwo jest tylko i wyłącznie w głowie twojej i cesarzowej. Jeśli masz z tym jakiś problem, jest to twój problem. Nie wciągaj mnie w to. Mam poważniejsze sprawy na głowie niż ty i twój złamany paznokieć – zakończył gwałtownym prychnięciem, łapiąc Finnegana za nadgarstek i ciągnąc go do swojej komnaty.
W pokoju natychmiast rzucił się na łóżko, nie kłopocząc się zdejmowaniem z siebie czegokolwiek. Czuł się… tak potwornie zmęczony. Ale wiedział, że nie może sobie pozwolić na chwilę relaksu. A przynajmniej nie w tym momencie. Musiał porozmawiać z Philem i Mai, znaleźć Oriona i Ezrę, kazać Orionowi zdobyć płaszcze… No i jeszcze ten cholerny ból głowy. Czuł się jakby renifer kopnął go w skroń. I kiedy leżał tak, zakrywając oczy dłońmi, poczuł nagle jak coś… ciężkiego i puchatego wskoczyło mu na klatkę piersiową. Zmarszczył brwi, a kiedy dojrzał nad swoją twarzą urody, rudy pyszczek, natychmiast rozpłynął się z rozkoszy…
- O jaki ty jesteś śliczny… - zamruczał, gładząc łepek zwierzaczka pomiędzy uszami.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co robi. I co w zasadzie siedzi mu na piersi. Otworzył szeroko oczy i mimo wszystko nie chcąc przerazić zwierzaczka, złapał go obiema dłońmi i ściągnął z siebie, żeby zaraz poderwać się z łóżka i skoczyć do szuflady komody. Fiolka z jego lekami była uzupełniona, a stojąca obok woda pozwalała mu na zażycie leku w tym momencie, chociaż książę nie był pewien, czy skoro lisek zdążył się wytarzać w jego pościeli, czy pigułki coś mu dadzą. Już czuł efekt na skórze w postaci narastającego swędzenia. Dlatego nawet jeśli miało zadziałać na chwilę, połknął tabletkę, żałując że nie posiada jeszcze takiej na ból głowy.
- Finni – odwrócił się do mężczyzny przodem, opierając się biodrami o komodę. – Bardzo mi przykro, ale jeśli chcesz, żebym tu spał, twoje urocze zwierzątko musi trafić do Ezry. I jeśli będzie w Akademii, najlepiej żeby nie zbliżało się do części, w której ja spędzam czas – powiedział, czując że bliski kontakt ze zwierzakiem daje mu się we znaki. Musiał wyjść z pokoju, szybko, przebrać się, wykąpać i najlepiej uprać ubrania.
Nie spodziewał się, że reakcja tym razem będzie silniejsza. Poczuł jakby coś stanęło mu w gardle, a kiedy spojrzał na swoją dłoń, zobaczył że palce ma opuchnięte. Już dawno nie miał do czynienia z tym aspektem uczulenia, ale pamiętał co mówił mu medyk, dlatego starał się nie panikować, zamiast tego zrzucił z siebie płaszcz i natychmiast wybiegł z pokoju, kierując się prosto do gabinetu medyka, który na jego szczęście akurat w nim siedział. Widząc księcia, do tego z opuchniętą dłonią i załzawionymi oczami, natychmiast rozpoznał alergię Louriela i podczas gdy ten szybko usiadł na łóżku, medyk wyjął z szafki przygotowaną na takie okazje strzykawkę z lekiem.
- Udo czy pupa? – zapytał jeszcze księcia, a widząc że ten postukał palcem nogę, złapał za nożyczki i nie przejmując się tym, że właśnie niszczy drogą tkaninę rozciął nogawkę spodni mężczyzny i zaaplikował medykament. Louriel skrzywił się, ale nie próbował żadnych gwałtownych ruchów. Nie lubił zastrzyków. Tych w tyłek w szczególności i jeśli miał do wyboru inną część ciała, wybierał ją zamiast upokarzającego w jego mniemaniu obnażania pośladków.
- Już lepiej? – zapytał medyk, oglądając uważnie, czy opuchlizna z palców nie przenosi się wyżej.
- Lepiej – westchnął Louriel, przymykając oczy. Znowu mógł oddychać normalnie. – Tylko potwornie boli mnie głowa – zamarudził, stwierdzając że skorzysta z okazji i wysępi jakieś leki przeciwbólowe.
- Mogę zrobić księciu drugi zastrzyk, ale obawiam się, że w tym wypadku uda odpadają – zauważył mężczyzna, przypominając sobie niechęć księcia do igieł.
- A jakaś pigułka, albo eliksir? – zapytał z nadzieją, nie mając ochoty na kolejną igłę w swoim ciele.
- Musiałby mistrz zaczekać aż przygotuję – stwierdził lekarz, przyglądając się księciu znad szkieł okularów.
- Zaczekam – westchnął Louriel, opierając się o ścianę plecami. – Ale byłbym wdzięczny, gdyby w tym czasie służące przygotowały mi kąpiel i jakiś szlafrok ojca. Moje ubrania z pałacu raczej nie są dobrym pomysłem w tym momencie – wyjawił, ignorując ciekawe spojrzenie medyka.
- Zawołać je do pokoju obok? – zapytał jeszcze mężczyzna, a kiedy Lusiek kiwnął głową, lekarz opuścił pomieszczenie, zostawiając drzwi otwarte, w razie gdyby książę zaczął krzyczeć i sam zawołał pokojówki.
Niebieskowłosy przymknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, zobaczył czającego się w drzwiach Finnegana. Uśmiechnął się do niego krzywo, machając niemrawo ręką, z której opuchlizna jeszcze nie do końca zeszła.
- Już w porządku – powiedział, wzruszając ramionami. – Nie przejmuj się tym, nie wiedziałeś.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:54 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Wsiadając na konia i wyjeżdżając z jaskini poczuł delikatną ulgę jak chodziło o jego czujność. Mógł na chwilę odpuścić, pozwolić umysłowi złapać oddech i spojrzeć na sytuację bez alarmującego każdym ruchem filtra. Jednocześnie, nie mógł się doczekać aż będą tak daleko żeby mogli wreszcie porozmawiać na temat motywacji księcia oraz jego – widocznie – czynnego udziału w rebelii kraju powietrza. Był ciekaw co nim kierowało w podejmowaniu aż tak znaczącego ryzyka oraz – co dzióbało jego wątrobę – co łączyło go z księciem. Nie podejrzewał żeby Louriel żywił do niego cieplejsze, romantyczne uczucie. Pokazał mu już jasno, że przede wszystkim w jego życiu i mniemaniu miłosnym istniały kobiety, on był pierwszym mężczyzną który wygodnie rozsiadł się w jego serduszku i ze znaczącą miną czekał na obnażenie się przed nim. Niemniej, zazdrość znalazła jakiś nielogiczny kawałek żeby go szturchnąć.
- Masaż mówisz? To brzmi jak świetna propozycja. Bylebyś jakoś ładnie wyglądał żebym miał na co popatrzeć. – Ocucił się z własnych myśli, posyłając mu bardzo niebezpieczne spojrzenie okraszone łobuzerskim uśmiechem. Mimo że opanował swoje hormony, Louriel nadal musiał uważać co i jak mu proponował. Wątpił, że w momencie postawienia go w jasnej, jednoznacznej sytuacji w której zaczęliby ocierać się o lubieżność, nie potrafiłby mu odmówić. Przecież nadal stanowił dla niego ideał faceta jak chodziło o lokowanie uczuć i żądz. Niemniej, szybko sytuację odwrócił, nie chciał znowu dostać po głowie, a jedynie się z nim podroczyć. Poszło szybko, a oni nawet nie wiedzieli kiedy wrócili do pałacu obrzucając się coraz wymyślniejszymi docinkami bazującymi w dużym stopniu na nieco błędnych wypowiedziach poprzednika. Jak bardzo znamienne to było, jak mocno jego serce się rozszalało, z jak ogromną łatwością postanowił zrobić dla niego naprawdę wszystko jeżeli ten chciał tak koniecznie pomóc osobom które na niego polowały. Za ten wredny uśmiech i skrzące się oczy mógłby pójść w ogień. Nagroda była przecież warta – te nogi, ten tyłek! Znowu odpłynął w te strefy wyobraźni które nieco przeszkadzały mu w momencie gdy nie mieszkał sam...
W momencie wejścia w progi pałacu, kłaniając się delikatnie wszystkim mijanym osobom, w ogóle nie stracił na zapale dzióbania do Lusia, szczególnie, że nawinął się im ciekawy temat. Rzucił jakąś kąśliwą uwagą podsumowującą kilka ostatnich minut wymiany argumentów, a słysząc perlisty śmiech sam zastanowił się jeszcze raz nad tą kwestią, szukając jej pozytywnych aspektów. Nie potrafił więc jedynie uśmiechnął się łobuzersko, prawie nie zauważając pięknie i bogato odzianej kobiety która zgromiła go wzrokiem. Zareagował natychmiastowo i po zrobieniu pół kroku w tył w porównaniu do Louriela położył prawą dłoń na piersi i się skłonił. Opuścił również wzrok nie mając prawa patrzeć na cóż, kogoś blisko powiązanego z rodziną królewską, niewątpliwie szlachciankę. Ot, zwyczajny odruch w momencie gdy na horyzoncie pojawiał się ktoś możny, ktoś kto mógł go bez powodu besztać, a czego on wolał unikać. Żeby niepotrzebnie nie patrzeć pod nogi spojrzał w bok splatając ręce za plecami, wysłuchał uważnie paskudnie lodowatej konwersacji zastanawiając się, kto i jaką siłą zaciągnie Louriela przed ołtarz z tą kobietą. Bo książę widocznie tego nie chciał, a i ona nie specjalnie odnosiła się do niego jak do wybranka swojego serca. Ba! Rozmawiali jak najbardziej zacięci wrogowie, nie szanując niewątpliwie pewnych norm które powinny między kontaktami z drugą płcią mieć miejsce. Nie dziwił się jednak, przymuszanie do zawierania poprzez ślub sojuszy było standardem, w tym przypadku najpewniej było tak samo i on, jako osoba która niedługo z życiorysu księcia zniknie, nie miał na to żadnego wpływu. No, może poza próbą oddania mu jeszcze kilku cennych chwil przyjemności.
Będąc już w pokoju od razu zaczął się rozbierać. Ciężar noszenia takich warstw ciuchów był dla niego na dłuższą metę nieznośny dlatego gdy tylko miał okazję, paradował w spodniach, koszulce i bezrękawniku sięgającym do kolan. Jednocześnie, cieszył się, że nie będzie musiał Louriela zaciągać do łóżka i gad sam się tam znalazł. Dokładnie tam gdzie on miał ochotę go mieć i miziać, nakłonić do kilku chwil drzemki która sądząc po jego bladej skórze i podkrążonych oczach, dobrze by mu zrobiła. Zanim się jednak na nim położył uprzedził go Fenrir, od razu zaczepiający księcia i domagający się dowolnego rodzaju pieszczot.
- A do mnie tak słodko nie mówisz, a też jestem śliczny. – Zaśmiał się, zrzucając jednak z siebie bezrękawnik, zostając w dopasowanej koszulce na długi rękaw i wygodnych spodniach podkreślających wyćwiczone pośladki. Do tego buty w których mógł być zdecydowanie mniej niż bardziej słyszalny i już chciał podejść i położyć się obok gdy Louriel panicznie wystrzelił na drugi koniec pokoju. Spojrzał przy tym na niego poważnie zdziwiony. Kolejne spojrzenie rzucił liskowi, ten jednak siedział wygodnie na łóżku poruszając delikatnie noskiem, sam nie rozumiał co źle zrobił więc zdecydowanie ugryźć go nie mógł.
- Louriel, spokojnie. On nie jest groźny i nie zrobi Ci krzywdy. Wskoczył na Ciebie żebyś go pogłaskał... – Wyjaśnił ciepłym tonem wiedząc doskonale czego mógł spodziewać się po swoim towarzyszu. Fenrir był oswojony z ludźmi, z dziećmi, był pieszczochem no i delikatnie mówiąc zbyt upośledzony na to żeby bez powodu atakować czy zaciskać kły na ręce karmiącego w innym celu niż zabawie. Dopiero kropki pojawiające się na jego szyi sprawiły, że zamilkł i zmrużył oczy. Nie podejrzewał alergii ale silna reakcja organizmu, widział jak robią się mu czerwone białka, jak zmienia się głos i jak lekko zaczyna puchnąć. W momencie serce zaczęło mu bić w panice bo jak wiedział o istnieniu takiego zjawiska, przy tak silnym ataku nie wiedział co powinien zrobić. Nie chciał puścić Lusia samego korytarzem ale widząc jak ten wchodzi do gabinetu medyka spojrzał na rudzielca zatroskany.
- Och pluszaczku, on ma uczulenie. – Westchnął podchodząc do łóżka i biorąc liska na ręce. Oparł go o swoje ramię i całując po łepku podszedł do wieszaka gdzie znajdowała się pusta torba. Liska do niej wsadził karmiąc kawałkiem suchego mięsa i jeszcze raz go wycałowując. Rzeczywiście wolał go odnieść do Akademii, jednocześnie zrozumiał, że pilnie musi się przebrać i zmienić całą pościel pozbywając się alergenu. Chociaż mocno za swoim zwierzaczkiem tęsknił, wolał jednak nie wyganiać Louriela z własnej sypialni, narażać na utratę tak pilnie przez niego chronionego zdrowia, bo nie umiał zrozumieć problemu z jakim się mierzył. Umiał i nadal w opiekę chciał wrobić Ezrę.
Wychodząc z sypialni dorwał służące i prosząc o zmianę pościeli wyjaśnił problem w postaci małych łapek które zbyt mocno rozgościły się w królewskim łożu. Zapewnił, że sam wszystko przebierze ale musiał nieco posprzątać z wszechobecnej sierści zanim to się stanie więc potrzebne było mu kilka rzeczy. Uzbrojony już w wiadro i ścierkę przetarł dokładnie ramę łóżka, wszystkie szafki i stół gdzie najprawdopodobniej Feni urzędował. Wyciskając ją prawie do sucha zgarnął również kłębiki sierści z foteli i całego miękkiego wyposażenia pokoju. Dopiero po tym przebrał pościel z nienaganną perfekcją oraz sam wskoczył w zapasowe, identyczne rzeczy.
Po upewnieniu się, że lisek swoim zwyczajem śpi. Dzieci w Akademii zrobiły z niego maskotkę i sukcesywnie go męczyły przez ostatni tydzień, ruszył sprawdzić czy Louriel aby na pewno otrzymał pomoc na czas i nic się mu nie stało. Bardzo ostrożnie zajrzał do gabinetu lekarskiego, a widząc rozłożonego księcia odetchnął z ulgą. Wchodząc do pomieszczenia przymknął za sobą drzwi po czym zbliżył się do wpół leżącego Louriela z politowaniem wymalowanym na twarzy. Jako, że spodnie miał nieco luźniejsze w udach pociągnął je jednym ruchem w górę po czym przekraczając go, rozsiadł się mu na udach nieco klęcząc, tak żeby nie obciążać go swoją masą. Dłonie położył na jego szczęce tak żeby palcami sięgać za szpiczaste uszy i zbliżając się do niego na minimalną odległość dzielącą ich ciała zaczął delikatnie dotykać czerwonych plamek przy żuchwie i na szyi. Oczywiście, był w pełni odpowiedzialni i porządnie wymył ręce zanim tu przyszedł żeby nie wywołać nawrotu.
- Miłości mojego życia, więc mówisz, że jesteś w stanie powiedzieć mi dokładnie co Cię podnieca... – Zaczął trzymając nos przytknięty do jego, pocierając go, patrząc co rusz na jego usta od których dzieliły go milimetry, pomrukując przy tym z ogromną pewnością siebie i drapieżnym błyskiem w oku. Palcami gładził go bardzo ostrożnie nie wiedząc czy sprawia mu to ból czy już nie. Zaraz też oblizał usta będąc pewnym, że gdyby nieco dalej wyciągnął język mógłby nim przejechać po pełnych wargach księcia, wystarczyła odrobina pewności siebie i mógłby mu sporo skraść. Nie zrobił tego jedynie przygryzając swoją dolną wargę, w celu ochłonięcia chociaż odrobinę. - ... ale o alergii na sierść to już nie raczyłeś wspomnieć, nawet wiedząc od samego początku jakie mam zwierzątko? – Zapytał rozbawiony widząc wpatrzone w siebie oczy wielkości spodków i delikatnie zaczerwienione policzki. Szybko się wyprostował, odsunął od niego twarz dokładnie na długość swoich przedramion i przestał być zwyczajnie prowokujący.
- Nie rozsądnyś! – Zawyrokował zaczesując mu włosy w kucyk. Pochylił się jeszcze raz, pocałował go w policzek po czym zszedł z niego i rozmościł się obok. Nauczę Louruiel, w jego oczach przynajmniej, dostał. Mogli wrócić do spraw ważnych.
- Mam nadzieję, że nic Ci się nie stało, dobrze się czujesz? – Zapytał przyglądając się mu z ogromną uwagą. - Zabiorę misiaczka do Ezry, zostawię go w Akademii i nie będzie Ci już przeszkadzał. Poza tym, jaki masz plan? Czego potrzebujemy? – Zapytał zaciekawiony uśmiechając się do niego z pełną niewinnością. Przecież niż takiego mu nie zrobił. Chwilowo go jedynie zdominował wytykając, oczywiście w pełni niezawiniony, błąd. Jeżeli przecież chciał całusa mógł go poprosić, każdy centymetr jego skóry chętnie by obdarował wilgotnymi pocałunkami gdyby mu tylko pozwolił. Więc niech nie myśli panem w spodniach tylko wróci do problemu, jemu dając pole do popisu.
***

To nie było do końca tak, że on od początku był złym człowiekiem. Dzieciństwo spędzone pod opieką dziadków minęło mu bardzo radośnie. Dopóki nie rozumiał pewnych zachowań ludzi, dopóki mógł cieszyć się cudownie ciepłym uśmiechem babki w ciemniejsze dni i pewnością w uczeniu go nowych rzeczy dziadka, w ogóle się nie przejmował tym jak reagowało na niego otoczenie. To jakim był swoje odzwierciedlenie miało w skomplikowanym okresie nastoletnim gdzie już rozumiał tak wiele, jednocześnie tak niewiele. W chwili obecnej strachu nie czuł tylko dlatego, że zastąpił je obrzydzeniem dla innych. Nie przejmował się obelgami bo wypracował sobie tak ostrą sławę, że mało kto miał odwagę rzucić mu w twarz wyzwiskiem. Tak naprawdę ufał jedynie garstce osób z Finneganem na czele i tylko je do siebie dopuszczał. Ukojenie zamiast w ramionach miłości życia znalazł w muzyce i do pewnego momentu wydawało mu się, że żyje dokładnie w taki sposób żeby w momencie śmierci czuć jakąkolwiek satysfakcję. Zamiast tego, niewątpliwie była pustka nie osiągnięciem niczego ponad kierowany w swoją stronę strach. Szanowano go bo się go bano, bo przyjaźnił się z zastępcą dowódcy, bo był bezwzględny. Nikt nie miał odwagi się mu przeciwstawiać chociaż często słyszał plotki jakoby jego opętanie przez demona było wręcz namacalne. Głupcy wierzący w te zabobony denerwowali go jeszcze mocniej, a złość tą przekuwał w gorący język magii ognia. Nie było łatwo, przynajmniej dopóki nie poznał Oriona. Był jak promyczek słońca w jego marnych realiach, który go przytulał i nawet jeżeli polubił nieprawdziwy obraz, to w ogóle polubił. Nie bał się go, potrafił go szturchać i z nim rozmawiać. Uwielbiał go i kochał za to, a gdy teraz cała nieprawdziwa bańka prysła, czuł ogrom swojej winy i wyrzut zmarnowanej szansy.
Przynajmniej do momentu aż nie został otoczony jego ramionami. Serce zaczęło mu walić jak oszalałe, oczy delikatnie się przymknęły, a on dziękując w duchu wszelkiemu stworzeniu, przywarł do niego niczym mała koala do mamy, zaciskając dłonie na materiale płaszcza. Nos wtulił w jego szyję i potrzebując chwili dla siebie na zebranie myśli zaczął wolno oddychać.
- Nie jestem... do końca przekonany czy zasłużyłem sobie na Twoje dobre serce. Bardzo Cię lubię i nie chciałbym żebyś był mną zawiedziony. Ale dobrze, ocenisz mnie sam. – Przyznał przywierając do niego jeszcze mocniej, nie chcą żeby jeszcze przez ten krótki moment go puszczał. Niestety, nie mógł się przecież z nim siłować i spuszczając oczy gdy został odsunięty próbował się zebrać na tyle żeby zrozumieć co i dlaczego nim teraz kierowało. Dopiero czując na sobie dłoń uśmiechnął się delikatnie i podnosząc na niego wzrok zaczął przyglądać się roziskrzonym oczom. W ogóle nie krępowała go bliskość, sytuacja w jakiej się znajdowali była już dla nich naturalna, przynajmniej do momentu aż jego usta nie znalazły się znowu tak blisko, na wyciągnięcie ręki, na jeden pewny ruch którym mógłby go pocałować. Podejrzewał, że znowu coś albo ktoś im przerwie, mimo to wyciągnął do niego głowę licząc na całkowite zmycie poczucia winy przez ten jeden gest zapewniający o sympatii, bardzo wysokim jej poziomie. Na prawdę, nie spodziewał się, że wszystko się tak potoczy.
Gołębica w jego piersi momentalnie zerwała się do lotu, a on, jeszcze nigdy w życiu nie był tak czerwony jak w tym momencie. Myśli jednym strumieniem odpłynęły gdzieś w nie przeszkadzające odmęty umysłu, a kolana nagle stały się z waty. Gdyby go nie trzymał, poleciałby jak długi w śnieg topiąc się zarówno w rozkoszy jak i szoku. Jego usta były cudownie gładkie, smakował jak las którym szli, a jednocześnie był tak delikatny jakby w pełni rozumiał jego strach. Mimo to on rozchylił nieco pewniej usta, złapał nimi jego dolną wargę całując go z nieco większą pewnością. Chociaż całe jego ciało twierdziło, że oszalał, czuł jak zaciśnięte dłonie zaczynają drżeć, jak w gardle rośnie gula niepewności. Mimo to bardzo ostrożnie zaczął go pieścić, stanął na palcach żeby wygodniej sięgać, żeby po obcałowaniu dolnej wargi, przekręcić nieco głowę w bok i złapać górną. Bawił się każdym ruchem który napełniał go niezwykłą satysfakcją, z powodu rozbudzenia w kimś chęci właśnie takiego zbliżenia się do niego, z powodu tego, że tą właśnie osobą był Orion. Należała się mu nagroda, za to, że nie chciał go odepchnąć tylko uparcie zrozumieć, nadal go kochając.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:55 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Powieki Oriona, przymknięte całkowicie bezwiednie w momencie, w którym pochylił się nad Ezrą i złączył ich usta w słodkim pocałunku, uniosły się, gdy tylko poczuł odwzajemniony ze strony bruneta gest. Przyjemne doznanie rozsyłało po jego ciele elektryzujące dreszcze, unoszące drobne włoski na jego karku i rękach dęba, sprawiając że nie miał ochoty się odsuwać. Wręcz przeciwnie, chciał zbliżyć się do chłopaka jeszcze bardziej, a on sam, swoim zachowaniem jeszcze go do tego zachęcał. Miał w planach złożyć na tych słodkich, smakujących słońcem i czymś słodkim ustach delikatnego całusa i w zależności od reakcji Ezry uśmiechnąć się do niego szeroko, lub przeprosić, gdyby ten zechciał zdzielić go po głowie, jednak tego, że niewinna pieszczota za sprawą bruneta zmieni się w coś bardziej namiętnego, tego nie planował.
Nie potrafił się powstrzymać. Zachęcony do pogłębienia pocałunku, nieśmiało przesunął językiem po wargach bruneta, a gdy ten nie zareagował w gwałtowny sposób, ośmielony przechodzącym przez ciało Ezry dreszczem, wsunął go pomiędzy uchylone usta chłopaka, pieszcząc delikatnie język maga ognia. Nie był pewien, jakiej reakcji się spodziewać, ale tego że kolana bruneta ugną się pod ciężarem jego ciała się nie spodziewał i tylko przez doskonały refleks zdołał szybko przenieść jedną dłoń z jego policzka na talię, obejmując chłopaka w pasie i przytrzymał go, przyciskając do swojego ciała. Było mu tak gorąco. Ezra drżał rozkosznie w jego ramionach i odpowiadał słodko na jego starania, by uczynić tę chwilę jeszcze bardziej wyjątkową i przyjemną dla nich obu. Jedną ręką gładził jego bok, drugą, wplątaną we włosy masował skórę jego głowy, podczas gdy ustami nadal napierał na te jego, pewnie, ale łagodnie, pozostawiając mimo wszystko Ezrze możliwość odepchnięcia go, gdyby stwierdził, że jednak mu się nie podoba.
Nic takiego się nie stało i kiedy w końcu Orionowi brakło powietrza w płucach, odsunął się z głośnym dźwiękiem odrywając się od ust Ezry, tylko po to by złożyć na nich jeszcze jeden, słodki całus pełen czułości. Czuł się… zadowolony i dumny z siebie. Brunet praktycznie przelewał mu się przez ręce, bordowy na twarzy i ze stróżką śliny, ściekającą mu po brodzie, którą białowłosy troskliwie starł kciukiem, oglądając ciekawie reakcję chłopaka na przedłużający się przejaw Orionowych uczuć. Nie wiedział, czy to była jego zasługa i tak mu się podobało, czy właśnie chłopak był beznadziejny, a reakcja Ezry nie była przejawem zachwytu, a raczej czegoś wręcz przeciwnego.
- Ezra? – zapytał, nadal go nie puszczając, czując że brunetowi nadal drżą kolana, a ręce trzymające go za ramiona drżą.
Pozbawiony reakcji ze strony bruneta, Orion zmieszał się, nie bardzo mając pomysł, co teraz? Nie mógł nawet nikogo o to zapytać, jako że znajdowali się sami, na dodatek w pobliżu cmentarza, na którym mieli jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Białowłosy przygryzł niezdecydowany wargę, ale przecież nie mógł tak zostawić nieprzytomnego umysłem Ezry. Z braku lepszych pomysłów, jedną ręką otoczył jego plecy na wysokości ramion, drugą ułożył pod jego kolanami i podnosząc go na księżniczkę, ruszył na cmentarz, spoglądając co chwilę na zastygłą w uroczej ekspresji twarz bruneta. Coś pomiędzy szokiem, zadowoleniem, zażenowaniem, pragnieniem i czułością malowało się w jego oczach, sprawiając że Orion był bardziej niepewny tego co zrobił niż kiedy byli w trakcie.
I kiedy tak, sondował wzrokiem to twarz maga ognia, to ziemię przy nagrobkach, gdzieś obok usłyszał dziecięcy śmiech, którego przecież nie powinno tu być. Podniósł gwałtownie głowę, a widząc znajomą czuprynę czarnych włosów mieniących się na zielono, ruszył za nim, nie wiedząc czego dzieciak nimfy mógł od nich chcieć. Ale kiedy w końcu śmiech się urwał, a on zatrzymał się przed prostym, pozbawionym ozdobników grobem, na którym stał koszyk Mai, wypełniony po brzegi upiornym zielem i z doczepioną małą kopertą, domyślił się, na czyją mogiłę patrzył. Ognik płonął wesoło w naczyniu, targany lekkimi podmuchami wiatru.
- Zobacz, Mai nas nie zabije – parsknął beztrosko do Ezry, nie odstawiając go na ziemię, a jedynie poprawiając go sobie w ramionach, tak by mógł sięgnąć po kopertę i wyjąć z niej… dwa pierścionki, którym bliżej było do obrączek. Złote, grawerowane białą żyłą kruszcu, układały się w słowa „Na zawsze”. Orion ciekaw, dlaczego nimfa zdecydowała się im pomóc i jeszcze podarować coś tak pięknego i symbolicznego, zerknął na kartkę dołączoną do koperty.
„ Wróżę wam niesamowitą przyszłość we dwoje, której mnie nie było dane zaznać ze swoim ukochanym. Dziękuję, że postanowiliście podzielić się ze mną jego losem. Już więcej go nie zobaczę, a te obrączki muszą znajdować się na palcach zakochanych, inaczej zaśniedzieją i przestaną być piękne. Noście je, pamiętając o kruchych uczuciach i ulotności życia. Dziękuję raz jeszcze i przepraszam za wyrządzone psikusy” – przeczytał Orion na głos, zaraz też spoglądając ze wzruszeniem na piękne złoto.
- Cóż, chyba nie mogą się zmarnować, prawda? – zapytał miękko Ezry, łapiąc jedną jego dłoń w swoją, by zaraz wsunąć obrączkę na jego lewą dłoń. Zarumienił się przy tym wściekle, czując jak serce bije mu sto razy szybciej, ale nie cofnął gestu. Był w nim… zakochany. I było to cudowne uczucie, którego nigdy do tej pory nawet sobie nie wyobrażał.
***
Po wyjściu z gabinetu lekarza, Louriel pozwolił sobie na chwilę relaksu, pozwalając zaciśniętym mięśniom rozluźnić się, a krążącej mu w żyłach adrenalinie zetrzeć ślady alergii. Dopiero obecność zmartwionego, wpatrzonego w niego Finnegana zmusiła go do ponownego zaprzęgnięcia umysłu do powozu planowania, ale zanim zdążyłby zacząć temat, dostrzegł znaczenie utkwionych w nim pomarańczowych oczu. Przełknął ślinę, nagle czując że znów nie może oddychać, choć tym razem nie było to spowodowane alergią, a zdecydowanie zbyt bliską obecnością pewnego obłędnie przystojnego blondyna, który na dodatek rozsiadł mu się na udach i patrzył na niego jak na dziecko, które nabroiło i zasłużyło na karę.
Louriel po raz kolejny przy tym mężczyźnie stracił całą pewność siebie, zastąpioną zmieszaniem i wrażeniem, że powinien przynajmniej przeprosić. Jednak kiedy dłonie blondyna znalazły się na jego szyi, a twarz tak blisko, że gdyby tylko pochylił się jeszcze odrobinę, skradłby mu więcej niż jeden pocałunek. Ich oddechy, jeden tylko nieznacznie przyspieszony, drugi szybki, urwany i płytki zmieszały się ze sobą, a oczy, błękitne, pełne niepewności, zdumienia i czegoś nieco bardziej ciepłego i pomarańczowe, pewne siebie, stanowcze i czułe spotkały się, sprawiając że Louriel poczuł się tak, jakby przeskoczyła pomiędzy nimi jakaś iskra, odpalając w nim zaskakujące pokłady łagodnej niepewności podszytej rumieńcem zażenowania.
Słowa Finnegana, zarówno te o „miłości jego życia”, co wspomnienie ich rozmowy o jego znamieniu, sprawiły że książę spłonął rumieńcem, próbując odwrócić wzrok od przeszywającego go spojrzenia maga ognia. Nie potrafił się jednak do tego zmusić. Jego umysł podpowiadał mu, że mężczyzna był nieobliczalny, więc nie wiadomo, czy nie uznałby tego za pozwolenie na pokonanie tych dzielących ich centymetrów. Z kolei serce tłukło mu się w piersi podszeptując, że przecież wcale nie miałby nic przeciwko, a oczy te, choć teraz bardzo stanowcze i raczej karcące go niż zachęcające do pieszczot, są nieziemsko piękne. Książę poczuł potrzebę wytłumaczenia się. Wyjaśnienia jakoś swojego zachowania, ale nic poza „wyleciało mi z głowy” nie przychodziły mu na myśl, milczał więc uparcie, czując się jak bezbronne zwierzątko zapędzone w kozi róg. Nie wiedział, czy podobało mu się to uczucie, niemniej kiedy blondyn w końcu z niego zszedł, zostawiając na jego policzku gorące wrażenie własnych ust, odetchnął z ulgą, czując jak coś ciężkiego spada mu z piersi.
- Um… - zaczął niepewnie, czując że zaschło mu w gardle od tego małego pokazu, ale zanim zdołał się opanować, w pomieszczeniu pojawił się medyk z informacją o gotowej dla księcia kąpieli.
- Wszystko w porządku? Może jednak mistrz woli zostać tu jeszcze chwilę? Zaraz przygotuję coś na ból głowy – zaproponował zatroskany, nie wiedząc skąd na bladej skórze księcia czerwone plamy.
- Nie trzeba, wszystko jest dobrze. Proszę jeszcze tylko o te leki – mruknął cicho, zrezygnowany, żeby zaraz zaprosić blondyna do pokoju obok, do sypialni dla gości, która aktualnie stała pusta.
Kolorystyka pomieszczeniu utrzymana była w jasnych fioletach i pasującego błękitu. Środek pomieszczenia zajmowało wielkie łóżko, a w niewielkiej wnęce odgrodzonej od reszty pokoju delikatnym parawanem z papieru stała wanna, w tym momencie wypełniona po brzegi ciepłą, pachnącą ulubionymi olejkami Louriela wodą. Książę podziękował służącym prosząc je przy okazji o przyniesienie mu czegoś z Akademii, a kiedy te wyniosły się plotkując między sobą, błękitno włosy poprowadził Finnegana do łóżka i posadził go na nim, nakazując mu gestem by został w tym miejscu.
- Tam nie zaglądasz – powiedział, wskazując palcem parawan, zza którego w górę unosiła się stróżka pary. Nie obchodziło go, ze Finni w zasadzie już wszystko widział. Wtedy nie wiedział jak bardzo na niego działa, teraz kiedy zdawał sobie z tego sprawę, nie miał zamiaru kusić go bardziej, kiedy nie był pewien co się dzieje z nim i jego uczuciami. Przyjaźń mu wystarczyła, przynajmniej na razie.
- Nie zemdleję tam. Dostałem zastrzyk – wyjaśnił, krzywiąc się i mimowolnie zjeżdżając spojrzeniem na rozciętą nogawkę spodni, spod której widoczny był kawałek bladej, nieskazitelnej skóry, teraz nieco zaczerwienionej w miejscu ukłucia.
- A co do planu – zaczął swobodnie, przechodząc za zasłonę, gdzie zrzucił z siebie ubranie i natychmiast zanurzył w pachnącej sosnowymi igłami wodzie, pozwalając ciału się odprężyć. – Kiedy tylko służące przyniosą mi ubranie pójdziemy do Akademii. Gdyby to był mniejszy oddział, nasza czwórka by wystarczyła, ale ze względu na ich liczbę, muszę zwerbować nam jeszcze Phila i Mai. Jestem pewien, że się zgodzą. Po płaszcze mam zamiar wysłać Oriona, nie powinien mieć większych problemów z dostaniem się do zbrojowni i wyniesienia z niej kilku kompletów płaszczy. Chyba nie muszę ci mówić, że lepiej jeśli ty i Ezra będziecie się trzymać z daleka od tej części? – rzucił w przestrzeń, namydlając z lubością zgrabną nogę. Uwielbiał się kąpać i pachnieć lasem. Fiołkowe mydło stanowiło idealną dla niego kompozycję, która wpasowywała się w naturalny zapach jaki sobą roztaczał. – A co do jutra. Jeśli nie chcemy się wydać komuś podejrzani, powinniśmy opuszczać miasto w grupach. Najlepiej gdybym zabrał ze sobą kogoś z Akademii i na przykład ciebie. Ezra z Orionem dołączyliby do nas nieco później, tak jak Phil albo Mai. Przebierzemy się już w jaskini, przy wszystkich. Co się zaś tyczy samej przeprawy przez mój kraj… jeśli nie miałbyś nic przeciwko, chciałbym oddać „władzę” w ręce twoje albo Phila. Ja sam nie zamierzam rzucać się w oczy. Muszę się zamaskować, bo wszyscy mnie kojarzą, choćby po kolorze włosów – westchnął, unosząc w palcach błękitny kosmyk, który w takich sytuacjach stawał się naprawdę kłopotliwy. – Z kolei ty i Phil wyglądacie na starszych i najbardziej doświadczonych. Nikt by się nie zdziwił, widząc was dowodzących oddziałem, a i jak podejrzewam żołnierski żargon znasz lepiej niż którykolwiek z nas. Dokładną trasę ustalimy jutro, kiedy będę wiedział, którędy już próbowali wrócić, a którędy się nie dało – zakończył, jednocześnie stwierdzając że jego włosy są dostatecznie namydlone i spłukał je szybko wodą, żeby zaraz wyjść z naczynia, rozchlapując dookoła sporo cieczy. Osuszył się jednym ruchem dłoni, stwierdzając że nie ma czasu na schnięcie, od razu zakładając na siebie nieco za duży szlafrok ojca w kolorze burzowego nieba, wyszywane w fantazyjne wzory srebrną i złotą nicią. Opatulony nim od stóp do głów, wyszedł w końcu zza parawanu, licząc że jego ubrania już dotarły, ale kiedy zobaczył, że jeszcze chwilę musi poczekać, położył się na łóżku, patrząc na Finnegana. Przyglądając się jego skupionej minie, przypomniał sobie, że w sumie to nie powiedział mu jednej z ważniejszych rzeczy. Dlaczego w zasadzie to robi? Dlaczego pomagał rebeliantom z innego kraju.
- Nie mówiłem ci wcześniej prawda? – zapytał, przenosząc się wyżej, na poduszki, w które wtulił się zaraz policzkiem, kładąc się na boku, by móc patrzeć na blondyna. – Tavi i ja… to znaczy, książę Tavriel, syn obecnego władcy kraju powietrza, w dzieciństwie, kiedy nasze kraje jeszcze nie prowadziły ze sobą tych dziwnych potyczek, przyjaźniliśmy się. Co jakiś czas spędzaliśmy u siebie czas, a nasi dziadkowie bardzo dobrze się dogadywali. Dopiero kiedy władzę nad krajem powietrza przejął ojciec Tavi’ego wszystko się zepsuło. Nie jestem dokładnie pewien, co tam się dzieje, ale z listów Tavi’ego wynika, że jest szalony. Najpierw chciał z nami pokoju, potem stwierdził, że chce nasze ziemię i zaczął dziwną wojnę, która wojną mimo wszystko nie jest. Tavi nie zgadza się z decyzjami ojca. Nie tylko tymi o nie utrzymaniu z nami pokoju. Wszczął bunt i w tym momencie przewodzi rebelii, której ten oddział musi być częścią. A ja… cóż, powiedzmy że aktualnie wspieram go jak mogę. Ojciec nie może jawnie poprzeć idei Tavi’ego, a przynajmniej nie do czasu aż nie będzie miał tyle ludzi, by wygrać walkę z królem. Kiedy będzie czas i my mu pomożemy inaczej niż cichą aprobatą – zakończył, czując się tak sennym jak jeszcze nigdy wcześniej. Ale nie pozwalał sobie na sen. Musiał porozmawiać z Orionem i Philem. Przekonać Mai. Nie mógł spać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:55 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Głęboki rumieniec zdobiący policzki Louriela był dla niego wyśmienitą nagrodą. Książę zrozumiał swój jakże poważny błąd wynikający po prostu z braku nadarzenia się okazji, co nie oznaczało, że on nie czerpał ogromnej satysfakcji w uzmysłowieniu mu tego. Poza tym, przez tą bliskość mógł spokojnie sprawdzić czy aby na pewno z nim wszystko w porządku i dzięki temu poważny ciężar spadł mu z serca. Louriel wyglądał w prawdzie nieco bardziej jak egzotyczna jaszczurka, bo kropkowana, ale oddychał spokojnie, reagował odpowiednio i dostał za to wszystko całusa.
W momencie gdy usadowił się koło niego wygodnie i gdy w drzwiach pojawił się medyk, uśmiechnął się do niego pięknie, miał przecież z tym mężczyzną wiele wspólnego przez ostatni tydzień powrotu do zdrowia. Początkowo, widywali się nawet dwa razy dziennie gdzie lekarz sprawdzał czy nie chce mu się umierać. Trochę porozmawiali, był niezwykle sympatyczny, a przy tym posiadał tak ogromną wiedzę, że on tego umysłem nie obejmował. Niemniej, w momencie gdy zwrócił się do Louriela zmarszczył brwi przyglądając się mu z uwagą.
- Boli Cię głowa? To pewnie przez brak snu. – Oświadczył spokojnie aczkolwiek, ponownie nieco karcącym tonem. Wstał równocześnie z nim i przyglądając się jego zmęczonej sylwetce zaczął kombinować w jaki sposób ponownie zaciągnąć go do łóżka i później, jak zmusić go do zażycia regenerującej drzemki. Z doświadczenia wiedział, że taka przerwa działała cuda, nagle człowiek znajdował w sobie pokłady dodatkowej energii. Obawiał się jedynie, że tak racjonalne argumenty do tego zakutego łba nie trafią, musiał go wziąć podstępem.
Siadając na łóżku spojrzał na niego z wyrzutem.
- Po pierwsze, masz mnie za jakieś paskudnego zboczeńca, to nieprawda, jestem aniołkiem. Po drugie, skoro chciałeś mnie zaciągnąć do łóżka wystarczyło wystawić zgrabną nóżkę, sam bym przyszedł. – Uśmiechnął się pięknie, kompletnie nic sobie nie robiąc z faktu, że jego wypowiedź zawierała znaczące różnice logiczne. Poza tym nie wiedział kogo tak do końca okłamywał. Był paskudnym zboczeńcem, często niewyżytym. Fetyszystą. Ot, facetem z ogromnymi potrzebami seksualnymi których dawno nie zaspokajał inaczej niż na własną rękę. Nie byłoby problemy gdyby nie drobny mankament. Louriel z taką łatwością go podniecał, że potrzeba ta rodziła się zasadniczo co wieczór, każdego poranka, gdzieś w połowie dnia gdy się o niego ocierał... zasadniczo cały czas potrafił patrzeć na jego nogi, pośladki czy łabędzią szyję zastanawiając się jak przyjemnie by im razem było w łóżku. Oczywiście pozostawało to w sferze jego fantazji ale nadal, istniało i miało się dobrze.
Gdy Lusio powiódł wzrokiem na nogę, on również spojrzał na czerwony ślad. Spojrzał na niego przepraszająco bo obecność Fenrira była jego winą. Westchnął cicho i padając na łóżko zapewnił, że się nigdzie nie rusza i nie podgląda. Przynajmniej, do momentu aż nie zobaczył jak sprytnym urządzeniem parawan był.
Owszem, papier odgradzał od ciekawskiego wzroku innych osób, nie pozwalał na przyjrzenie się szczegółom ale nie oszukujmy się, umieszczenie koło wanny skromnego okna nie było rozsądne jak chodzi o ochronę prywatności. Smukły cień postaci Louriela szybko rzucił mu się w oczy, a on uchylając delikatnie usta z podziwu zaczął wodzić wzorkiem po tym co robił. Jak poprawia włosy, jak z ramion spadają mu ciuchy, jak w pewnym momencie staje nago i jeszcze chwilę pozwala się podziwiać zanim wchodzi do wanny. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się cholernie gorąco, musiał podnieść nieco koszulkę i się zacząć nią wachlować wzdychając cicho. Działał na niego lepiej niż niejedna kobieta, ba! Działał na niego lepiej niż cały dom uciech naraz. Mimo szczerych chęci chciał odwrócić wzrok, nic z tego. Gdy na krawędzi wanny pojawiły się skrzyżowane stopy, gdy oglądał jak namydla nogi, przytulił się do poduszki leżąc na brzuchu i gdyby tylko miał tyle siły w sobie powstrzymywałby rosnące podniecenie. Takiej siły jednak nie posiadał, rozpływał się na ten widok.
- Tak wiem, szpiegostwo. Nie chcemy kłopotów szczególnie, że nie mamy zapędów do posiadania takiej wiedzy. – Mruknął z całych sił starając się go chociaż słuchać. To był autentycznie trudne gdy on się tam tak wyginał. Czuł jak uszy zaczynają go piec, jak w spodniach robić się nieco byt ciasno, przewrócił się mocniej na brzuch żeby nikt nie zobaczył czegoś co nie było dla jego oczu, a za co mógłby zostać okrzyknięty niewyżytym. Gdy Louriel zaczął bawić się włosami schował twarz w poduszkę mamrocząc w nią, że on też tak chce, chce się mu władować do kąpieli i go obmacywać. Dopiero po chwili załamania nerwowego podniósł ponownie głowę i spojrzał ponownie na cień.
- Nie mam nic przeciwko ale muszę się mocno zdać na Ciebie, trasę którą obierzesz i zasoby jakie zdobędziesz. Gadka już będzie po mojej stronie. – Zamruczał patrząc na niego oczami zachodzącymi mgiełką żądzy. I tak już długo wytrzymywał, miał wiele okazji żeby go dotykać, teraz robiło się coraz gorzej. A gdy jeszcze Lusio się koło niego rzucił w samym szlafroku, musiał na moment schować twarz w przyjemnym puchu poduszki, złapać kilka oddechów, spróbować do cholery to powstanie opanować!
- Jesteś pełen tajemnic. – Uśmiechnął się niewinnie po długiej i nierównej przeprawie z własnym ciałem. Zaraz też podciągnął się wyżej, położył obok niego, nadal na brzuchu. Jedną rękę wciśniętą miał pod poduszkę, drugą tą bliżej niego podniósł po czym uśmiechnął się łobuzersko odchylając nieco kołnierz szlafroka.
- Podziwiam Twoją odwagę ale i rozwagę w działaniach. Chętnie Ci pomogę odesłać narwańców gdzie ich miejsce o ile przestaniesz marudzić, że jestem ranny. Już mniej niż bardziej, szybko wracam do siebie więc spokojnie. Widzę za to poważniejszy problem niż moje żebra. Wiesz, że niewyspany umysł to bardzo otępiały umysł? Nie widzi jasnych rozwiązań, dłużej łączy wątki. Dlatego, zarządzam drzemkę. – Kładąc palce na znamieniu na szyi bardzo delikatnie je potarł zaczynając go najzwyczajniej w świecie miziać. Odsunął mu włosy, cudownie miękkie w dotyku i przysuwając się nieco bliżej pozwolił się o siebie oprzeć. Pomruk który zaraz doszedł do jego uszu oznaczał w jego mniemaniu całkowity brak pretensji do jego postanowienia, a gdy jego ciało zaczęło się rozluźniać zsunął szlafrok niżej, odsłaniając mu ramiona i plecy aż po łopatki. Wtedy, nerwowo przełknął ślinę, oglądając mleczną skórę, gładząc ją palcami nie tylko w obrębie łusek ale na całej dostępnej płaszczyźnie. Znowu zaczął się ślinić, a jego myśli uciekły w niebezpieczne obszary.
Szczęśliwie, wystarczyła chwila żeby oddech gadzinki się uspokoił, stał się miarowy i jasno wskazujący na to, że zasnął. Nie przestał wtedy go gładzić, naciągnął za to na niego kołdrę, początkowo do wysokości pasa. Powoli oblizał usta, jego wcześniejsze uspokajanie się nic nie dało, fala pożądania wróciła jak bumerang. Wstając z miejsca przekroczył go ponownie nad nim zawisając. Przez chwilę przyglądał się jasnej skórze po czym pochylił się nad nim i zaczął ostrożnie go całować. Jeden pocałunek na karku, zjechał trochę niżej, między łopatkami kolejne dwa. Tam też delikatnie polizał znamię, a widząc jak ten pod nim drży zamruczał na swoje bezczelne zachowanie z dezaprobatą. Ale nie umiał się powstrzymać. Upatrując sobie jedną z największych łusek zaczął wodzić językiem dookoła jej krawędzi, obcałowywać samemu się nakręcając. Jego skóra była nie dość, że głaska i zachęcająca do dotyku to jeszcze o niezwykłym aromacie, gorąca. Bardzo delikatnie go przygryzł ocierając się o jego nogi kroczem. Dopiero na przeciągły jęk opanował się i oparł czoło o jego kręgosłup.
- Nawet ja mam swoje granice mój drogi. – Zamruczał jeszcze raz go całując w środek pleców po czym wstał i przykrył go po same ramiona. Pogładził go jeszcze po głowie, odgarnął włosy z czoła po czym musiał wyjść bo ciśnienie zaczynało dobijać do bardzo niebezpiecznej granicy po przekroczeniu której szlafroczek wylądowałby na ziemi, a smukłe ciało w jego szponach. Niemniej, ponownie musiał udać się na małe sam na sam z ręką, może nawet dwa razy. Jego cierpliwość była zdecydowanie nadwyrężana.
Zgodnie ze swoim założenie, wrócił do pokoju dopiero po półtorej godziny. Znacznie spokojniejszy po odpowiedniej serii przyjemności. Położył się koło niego na łóżku, zaraz jednak zawisł nad nim pocierając jego nos swoim.
- Dzień dobry książę. Wstajemy. – Zamruczał całując go w policzek, żuchwę. - Nasze urocze gołąbki wróciły do Akademii, a nauczyciele mają wolne. Możemy z nimi porozmawiać. – Oświadczył przygryzając mu płatek ucha zaczepnie. Dopiero gdy zauważył pewną drobną nieprawidłowość zastanowił się nad tym co robi, może nie powinien? Albo właśnie, Lusio potrzebował więcej? Bo znacząco uniesiona pościel w strategicznym miejscu była jednoznaczna aczkolwiek w efekcie powstały dwa rozwiązania.

***

Błąd logiczny, mózg należało poddać restartowi w warunkach kontrolowanych – chłodnych. Niekoniecznie teraz. Obecnie byli lizany. Pieszczony językiem, gorącymi ustami, zalewany ogromem uczucia zarówno ze strony Oriona jak i z własnego serca. Przyznał się mu do bycia potworem tymczasem on jednym ruchem udowodnił mu, że jego serce ma się wspaniale, istnieje i jest gotowe przyjąć całą miłość będącą mu do zaoferowania. Zresztą, to nie pierwsza i ostatnia rzecz na jaką Orion miał czynny wpływ. Gdyby tak miał okazję z nim przebywać dłużej, na zawsze, mógłby bez problemu się zmienić, mógłby się uspokoić i spojrzeć na ludzi nieco łaskawiej.
Może w przyszłym życiu.
Obecnie, czuł jak miękną mu kolana, jak traci panowanie nad własnym ciałem, umysłem, sercem. Był w tym momencie w całości Oriona i ten mógł z nim zrobić dokładnie to co mu się marzyło. I tak by nie postawił się, nie zaprzeczył czy nie odmówił. Czuł się przy nim bezpieczny, schowany w jego ramionach, nie narażony na szyderstwo. Gdy w końcu odsunął od niego usta złapał je jeszcze na moment, otworzył przymknięte oczy w których nie migotała absolutnie żadna myśl poza szczerą przyjemnością i ogromem pozytywnych uczuć. Przełknął niemrawo ślinę i nie mając najmniejszego zamiaru się od niego odsuwać, oparł dłonie na jego piersi, podobnie jak zaraz głowę na wysokości obojczyków. Chciał się też po części schować przed jego wzrokiem wiedząc, że nie jest w reprezentatywnym stanie, średnio mu wyszło bo wystarczył jeden ruch żeby Orion uniósł jego głowę, a on wtulił się w jego rękę.
- Mmm? – Zamruczał z delikatnym uśmiechem na ustach na zaczepkę. To był szczyt komunikacyjny w jego wydaniu w tym momencie. Jęknął cicho dopiero w momencie gdy został podniesiony i wtulając się w jego szyję przymknął jeszcze na chwilę oczy. Próbował, autentycznie próbował się ogarnąć ale potrzebował chwili żeby zrozumieć co w ogóle się stało. Gdy ten moment nadszedł, a go ponownie przeszedł dreszcz rozkoszy na wspomnienie jego gorąca na jego ustach, ponownie musiał się wtulić w jego ramię żeby nie pokazywać jak intensywnie płonie rumieńcem. Co rusz zerkał na Oriona, krzyżował się z nim wzrokiem po to by polec pod naporem ilości swoich uczuć. Rumieniec wcale nie słabnął, podobnie jak rozszalałe serce. Oblizał powoli usta wzdychając cicho, a gdy zatrzymali się nad jednym z grobów pogładził go po włosach, zaczesując kosmyk za ucho.
- Postaw, sam pójdę. – Szepnął delikatnie zachrypniętym tonem, bardziej pomrukując niżeli rzeczywiście mówiąc. Gdy jego nogi wylądowały na wydeptanej ścieżce chwilę jeszcze go trzymał za przedramię, a gdy upewnił się w tym, że nie poleci na gębę odsunął się od niego odrobinę. Chociaż tak naprawdę pchało go w jego ramiona, żeby usiąść mu na kolanach i się jeszcze poprzytulać.
- To brzmi jak nagłe zbawienie. Nie spodziewałem się. – Szepnął uśmiechając się do niego najpiękniej jak był w stanie. Wyszło samoistnie, czuł się tak cudownie po tym pocałunku. Mimo wszystko wcisnął się mu w ramiona, plecami do niego, gdy w dłoniach białowłosego znalazł się liścik. Był ciekaw co jest w nim napisane oraz do kogo był adresowany. No i nie mógł sobie odmawiać choćby sekundę dłużej kontaktu. Teraz, nagle, poza tym, że od dłuższego czasu tego potrzebował, musiał być jeszcze bliżej.
To co wiadomość zawierała sprawiło, że ponownie zrobił się czerwony jak dorodny pomidor. Nie wiedział skąd aż takie wnioski wysnute przez nimfę ale przecież oni ani nie byli razem ani – do jeszcze kilku minut wstecz – nie myślał nawet o tym. Chociaż bardziej, nie marzył. Przecież nie miało to sensu, niedługo zniknie z jego życia już na zawsze, nie zobaczą się i jedyne co pozostanie to miłe wspomnienia, o ile w ogóle wspominać będzie go chciał. Dlatego chciał zaprotestować, przynajmniej jak chodzi o jego osobę. Co do szczęścia Oriona, życzył mu znalezienia prawdziwej miłości której chciałby sprezentować właśnie tak piękną obrączkę. Nie zdążył.
W jeden tylko dzień, w zaledwie pół godziny, został postawiony w sytuacji w której nie spodziewał się nigdy w życiu znaleźć. Został pocałowany przez jednego z cudowniejszych mężczyzn jakiego kiedykolwiek poznał, a teraz na jego palcu zaczęła błyszczeć obrączka. Bez pytania o zgodę został ze schowaną głęboko w sercu obietnicą. Ponownie płonął rumieńcem, ponownie jego serce waliło jak młot w kuźni, szczególnie widząc, że po fakcie Orion zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Nie mógł więc cierpieć na zażenowanie mniej niż on! Od razu zabrał od niego obrączkę i wciskając mu drugą na palec czekał aż dusza ucieknie mu z ciała, aż umrze ze wstydu, emocji kumulujących się w jego wnętrzu, z całej tej miłości i chęci zaprzytulania go.
Z jego ust ponownie wyrwał się pomruk. Ten nie przypominał słodkiego mruczenia, nie był też przepełniony pogardą czy żalem. Po prostu był poważnie zmieszany i wciskając mu dłonie między żebra, a ramiona wtulił się ponownie w niego zaraz zaczynając memłać w materiał jego płaszcza, że jest głupolem. Z ogromną czułością i pocierając o niego nosem ale nadal, głupol.
Stając na palcach i całując go delikatnie, muskając jedynie ustami po policzku, pokręcił głową z niedowierzaniem ale obrączki ani myślał zdejmować! Zamiast tego odwrócił się od niego i ruszając w stronę wczoraj zgaszonych ogników zaczął naprawiać wszystkie szkody wyrządzone przez dziecko nimfy. O dziwo, dokładnie czuł w którym miejscu który knot powinien się palić, podchodził i z ogromną czułością pomagał duszy trafić ponownie w miejsce gdzie mogła zapłonąć żywym niebieskim płomieniem. Gdy wszystko wróciło do normy mogli wracać, a tutaj, ponownie, dało się wyczuć atmosferę spokoju i zadumy. Dokładnie tak jak powinno być. Teraz, zostało zadanie znacznie trudniejsze. Przekonać kopidoła do pełni bezpieczeństwa w tym miejscu. U samego mężczyzny wprosili się, ładnie mówiąc, na herbatę, bo mieli mu wiele do opowiedzenia i czy tego chciał czy nie, nie wyjdą póki nie zapewni, że wróci do pracy.
Po tym mogli wracać, chociaż zeszły im z dwie godziny lekką ręką, i to na samej rozmowie!
Wyciągając do niego rękę poczekał aż ten go złapie po czym ruszył spokojnym krokiem w stronę miasta i Akademii gdzie miał ochotę zrobić sobie gorącą herbatę i posiedzieć trochę w spokoju, przed kominkiem w holu i poczytać. Tak, to był idealny plan na resztę dnia. Przytulić się do Oriona i coś poczytać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:56 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Wzrok mu się rozpływał, Finnegan przed nim stanowił niemal zamazaną plamę przyjemnych dla oka kolorów. Jego głos, ciepły, miękki i głęboki zapraszał go, by przestał zwracać uwagę na rzeczywistość i dał się porwać w objęcia Morfeusza. Wytrzymał tak długo tylko żelazną siłą woli i upartością charakteru. Kiedy jednak Finni do swojego kojącego, otulającego go jak kocyk głosu dołączył palce naciskające delikatnie na jego znamię, nie potrafił się oprzeć. W jego mniemaniu, pieszczota pozbawiona była erotyzmu, tylko dlatego pozwolił Finneganowi na dotykanie się, po tym jak delikatne upomnienie opuściło jego usta w postaci zadowolonego mruczenia. Było mu tak miło, tak przyjemnie. Miał wrażenie, że wtapia się w łóżko, rozpływa na poduszkach, aż w końcu jego oddech uspokoił się, rytm serca zwolnił, a powieki przymknęły, wciągając go w sen. Bardzo przyjemny, gorący, pełen czyjś blond włosów, szorstkich dłoni sunących po jego ciele i gorącym języku pieszczącym znamię na plecach…
***
Uczucia płonące w sercu Oriona sprawiały, że jego policzki pokryły się rumieńcem, który ani myślał z nich schodzić. Gdyby przy sobie mieli kapłana, właśnie w tym momencie byliby małżeństwem. Świadomość ta sprawiała, że chłopak był szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu, a z drugiej strony zażenowany własną śmiałością. W końcu Ezra nie musiał podzielać jego chęci i niewypowiedzianej obietnicy, która błyszczała na jego palcu. Jednak zanim Orion zdołał skompromitować się jeszcze bardziej i najzwyczajniej w świecie przeprosić, zapewnić że to nic nie znaczy, Ezra złapał drugi kawałek drogiego metalu i równie rumiany co białowłosy, wsunął na jego palec obrączkę. Chłopak poczuł jak kolana się pod nim uginają z emocji, a niesamowite wzruszenie niemal rozsadza pierś. Niemal nie mógł w to uwierzyć. Nawet jeśli nie czuli tego samego, albo było za wcześnie by mogli mówić o miłości, chcieli pamiętać o sobie i w przypadku Oriona żyć z nadzieją, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym znów się zobaczą.
Niezdolny do ruchu, przyglądał się ciekawie jak Ezra zapalał pogaszone ogniki, a kiedy skończył, złapał koszyk Mai i ruszył za nim z powrotem do wioski. Trzymając go za rękę, czuł że uszy płoną mu czerwienią, ale nie zamierzał go puszczać. Nie chciał odchodzić od niego choćby na krok. Każdy centymetr przestrzeni między nimi stanowił źródło bólu. Podczas wizyty u kopidoła, nie odzywał się za dużo, za bardzo wpatrzony w mówiącego Ezrę. Słuchał jego głosu i napawał się jego brzmieniem. Cieszył za każdym razem, kiedy brunet spojrzał na niego nad stołem, a odwracając wzrok, rumienił uroczo, nie przerywając opowieści, jakby ta reakcja była jedynie odpowiedzią dla Oriona i ich rozmową prowadzoną bez słów.
Kiedy wracali do miasta, niebo pokryło się czernią i milionem gwiazd. Zorza zapłonęła nad lasem, tworząc z księżycem niesamowitą atmosferę. Orion czuł się jakby ktoś wrzucił go do krainy czarów, gdzie nagle wszystkie marzenia mogły się spełnić. Odkąd poznał Ezrę, miał wrażenie, że lepiej poznał i samego siebie. Nie miał ochoty się z nim rozstawać, nawet na moment, dlatego kiedy znaleźli się w Akademii, gdzie w pustym hallu na ścianach tańczył blask płomieni z kominka, a z jednego z pokoi dochodził go dźwięk fortepianu, Phil korzystał z okazji zakończenia lekcji i nieobecności Lusia, który znalazłby mu jakieś zajęcie i grał jeden ze znanych utworów, po tym jak już pomógł mu zdjąć płaszcz, złapał go za dłoń i przy dźwiękach muzyki usiadł z nim na jednym z foteli.
Nie był pewien, co teraz. Uszy mu płonęły, a serce rwało się do bliskości, a jednak niewinny umysł zastanawiał się, czy Ezra na pewno miał na to ochotę. Siedzieli obok siebie, stykając się całą długością uda, a Orion nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie ma odwagi zrobić czegoś więcej niż gładzić ostrożnie wierzch dłoni bruneta kciukiem. Zerkał na niego ostrożnie, uśmiechając się nieśmiało i mając ochotę znów skosztować ust Ezry. Dopiero po chwili dostrzegł, że stopa chłopaka drga do taktu, w rytm płynącej skądś muzyki. Orion przełknął ślinę. Ezra wyglądał tak ślicznie, kiedy był czymś zafascynowany, a najwyraźniej muzyka interesowała go równie mocno co zorza polarna. Kiedy muzyka ze spokojnej zmieniła się na bardziej skoczną, Ezra zaczął chyba nawet nieświadomie podrygiwać w takt, a jego stopy aż rwały się do tańca. Orion przygryzł wargę. Nie potrafił tańczyć, nigdy nie miał okazji się tego nauczyć. A jednak patrząc na zafascynowanego chłopaka, miał ochotę…
Wahał się jeszcze chwilę, a potem podniósł się z fotela i stanął przed Ezrą, wyciągając do niego rękę w jednoznacznym geście.
- Nie umiem, co prawda, tańczyć, ale nie chciałbyś zrobić mi tego zaszczytu i spróbować ze mną? – zapytał, rumieniąc się lekko, ale patrząc pewnie w dwukolorowe oczy Ezry.
Kiedy chłopak ujął jego dłoń, niemal zemdlał z wrażenia, ale zaraz postarał się opanować serce i poprowadzić maga ognia na odrobinę wolnej przestrzeni pomiędzy fotelami i kominkiem. Nie wiedział, co robić. Niepewnie objął bruneta jedną ręką w pasie, drugą splatając z nim palce. Dłonie mu się pociły ze stresu, a oczy błyszczały niepewnością, ale nie chciał się poddawać. Chciał zatańczyć z Ezrą. W końcu stwierdził, że skoro metoda na styl walki mieczem podziałała na magię, to i może w tańcu się sprawdzi? Wyobrażając sobie niewidzialnego przeciwnika, nacierającego na niego, dopasował kroki do muzyki i zaczął ostrożnie stawiać stopy, patrząc w dół, by przypadkiem nie nadepnąć słodkiego maga ognia. A kiedy w końcu podniósł na niego oczy, aż się musiał zatrzymać zachwycony tym, co zobaczył. Blask ognia tańczył na twarzy Ezry, wydobywając z jego oczu ciepłe refleksy. Podkreślał kształt ust i kości jarzmowych. Orion przełknął głośno ślinę, gapiąc się z czułym uśmiechem na wykrzywione w radosnym wyrazie wargi chłopaka. Serce zabiło mu mocniej, a usta zamrowiły, domagając się by znów przytknął je do słodkich odpowiedników Ezry. Nie chciał jednak znów robić tego chaotycznie i bez ostrzeżenia. Dlatego w pierwszej kolejności uniósł dłoń chłopaka splecioną z jego własną do ust i ucałował delikatnie jego knykcie, patrząc głęboko w piękne oczy. A kiedy dojrzał w nich niemą zgodę, pochylił się mocniej, by znów spróbować tych słodkich warg…
Główne drzwi Akademii otworzyły się, wpuszczając do środka gwałtowny podmuch lodowatego wiatru, który rozruszał płomienie, tworząc na ścianach chaotyczne cienie. Niezadowolony Orion spojrzał w bok, chcąc zobaczyć, kto im przeszkodził tym razem, ale widząc Finnegana, zwątpienie zapłonęło w jego sercu. Nie żeby robił z Ezrą coś złego. Miał po prostu świadomość tego, jak on reagował na blondyna, kiedy miał świadomość, że mógł zamierzenie czy nie, skrzywdzić Louriela. Podejrzewał, że mniej więcej takie same relacje łączą jego i bruneta. Nie chciał mu podpaść.
Jednak Finnegan nie powiedział w zasadzie nic na ich jednoznaczną pozycję. Dał im tylko znać, by nie ruszali się z Akademii, twierdząc że Louriel chciał z nimi porozmawiać, a potem zniknął w korytarzach należących do księcia, by zaraz z nich wyjść z zawiniątkiem w rękach. Orion patrzył na to wszystko z uniesionymi brwiami, nie rozumiejąc zbyt wiele z tego co się stało, ale kiedy wrócił spojrzeniem do Ezry i zobaczył, że ten rozumiał z tego tyle co i on, przestał się tym przejmować. Skoro Lusiek kazał im zostać gdzie byli, to miał zamiar zrobić. A kiedy dojrzał, że znów zostali sami, spojrzał figlarnie w oczy maga ognia.
- Tooo… na czym skończyliśmy? – zapytał niskim tonem głosu, nieco szybciej pokonując dzielącą ich odległość by z premedytacją i wielką przyjemnością pozbawić Ezrę zdolności oddychania.
***
W śnie Louriela, Finnegan zrobił mu bardzo dużo brzydkich rzeczy, wisząc nad nim i uparcie nie pozwalając mu zaznać spełnienia. Drażnił się z nim, dotykał, gładził i wyrywał z jego gardła zawstydzające dźwięki, mrucząc mu na ucho co jeszcze mógłby z nim zrobić. Książę miał dość tej zabawy. Bolało go. Jego ciało płonęło, a podrażnione znamię było wrażliwsze i przy najdrobniejszym ruchu sprawiało, że mężczyzna drżał i miał ochotę błagać o litość. Nie zarejestrował, że w zasadzie to już nie śpi. Przygryzione ucho przyjął jak część snu, a wiszącego nad nim Finnegana jak część zbereźnej fantazji.
- Weź mnie w końcu – jęknął, nie do końca rozbudzony, wyciągając przed siebie ręce, by uderzyć niezadowolony w klatkę piersiową mężczyzny nad nim.

Zdając sobie sprawę z tego, że Finni naprawdę nad nim wisiał, ból w okolicach lędźwi pochodził od wesołego namiotu w jednoznacznym miejscu, oczy księcia rozszerzyły się z przerażenia, a policzki pokryły najbardziej bordowym z bordowych rumieńców. Mężczyzna zaskoczony własną reakcją na szczeniacki sen i fakt zostania przyłapanym przez sam obiekt fantazji, odskoczył gwałtownie, przewalając się przez krawędź łóżka. Przez chwilę leżał na ziemi, uspokajając oddech i chłodnym marmurem pod palcami próbując ostudzić temperaturę własnego ciała, ale niewiele to dawało. Zwłaszcza, że nadal znajdował się w samym szlafroku, a podrażnione z jakiegoś powodu znamię mrowiło, rozsyłając dreszcze po całym jego ciele.
Nie miał złudzeń, że Finni nie dostrzegł jego… małego problemu. Miał też nieodparte wrażenie, że doskonale wiedział, co działo się w jego głowie, co doprowadziło go tego stanu. Czuł się tak zażenowany. Jak w ogóle mógł myśleć o takich rzeczach, a tym bardziej tak bardzo się nimi podniecić?! Nie wiedział jak to się stało. Był dorosłym mężczyzną, a zachowywał się jak nastolatek, który podglądał koleżanki siostry w kąpieli. Było mu wstyd za siebie. Przełknął ślinę, wyrzucając z głowy pomysł wpełźnięcia pod łóżko i zostania pod nim dopóki świat by się nie skończył. W końcu to była naturalna reakcja męskiego ciała. Nic dziwnego – przekonywał sam siebie, łapiąc się krawędzi łóżka, by zerknąć zza niej ostrożnie na Finniego.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na jego twarz, by znów schować się za łóżkiem. BARDZO NIEDOBRZE – krzyczał jego umysł, podrywając serce do szaleńczego tępa. Oddychał chwilę głęboko, starając się uspokoić. Nie mógł zostać na ziemi. Medytacja. Tego mu było trzeba, wycieszenia ciała i umysłu. Wziął jeszcze jeden oddech, a potem tak bardzo jak pozwalała mu na to kłopotliwa część ciała, podniósł się z gracją na równe nogi, zakrywając szlafroczkiem to co się dało, próbując przywdziać na twarz godny wyraz. Wystarczyło mu jednak jedno spojrzenie na twarz, którą widział w swoim śnie, by wiedzieć, że przy nim się nie uspokoi. Nie kiedy nadal pod powiekami miał drapieżny wyraz jego oczu, a jego ciało domagało się pieszczot i dotyku.
- Finnegan… - spróbował coś powiedzieć, ale kiedy i jego gardło odmówiło posłuszeństwa, sprawiając że jego głos stał się głębszy i nieco zachrypnięty, zaczął panikować. Potrzebował… ochłody!
- To my… widzimy się w Akademii – wymamrotał w panice, podchodząc do najbliższego okna, by szybko otworzyć je na oścież i nie przejmując się zdziwionym spojrzeniem maga ognia, wyskoczyć na zewnątrz.
Zsunął się po spadzistym dachu, czując jak lodowate powietrze chłodzi rozgrzane policzki, a śnieg wciska mu się pod kołnierz szlafroczka. Przytrzymując poły ubrania jedną ręką, drugą utworzył sobie ślizgawkę, którą bezpiecznie dostał się na ulicę, a tam, szybko przemknął w cień budynków, unikając ciekawskich spojrzeń uciekł do swojego domu. Nie chciał ryzykować wchodzenia do budynku głównym wejściem. Obszedł Akademię dokoła, wybierając boczną furtkę ukrytą w murze, by dostać się na tył, prosto do jego malutkiego ogrodu, gdzie delikatny szum sztucznego wodospadu koił czerwone ze wstydu uszy. Znalazłszy się w swojej ostoi, Louriel najpierw usiadł na swoim ulubionym kamieniu do medytacji, przyjmując pozę i błagając ciało by się opanowało, a gdy i to nie pomogło, sfrustrowany, rzucił się w mikroskopijne źródełko, pozwalając by lodowata woda obmyła jego skórę i zabrała ze sobą płonący mu w żyłach ogień.
Nie był pewien, ile tak leżał, uspokajając myśli i starając się przywrócić swoim zmysłom równowagę, ale kiedy to się w końcu stało, niemal trząsł się z zimna, a jego włosy pokrywał szron. Drżący i zmarznięty, ale zadowolony z siebie bo udało mu się poskromić niecne rządze, wślizgnął się do swoich komnat, gdzie natychmiast zrzucił z siebie przemoczony szlafrok, zamiast niego wciągając przez głowę gruby sweter, a na nogi ciepłe spodnie. Wysuszył włosy przy kominku, a potem szczotką doprowadził je do porządku. Spojrzał na siebie w lustrze, ale poza sinymi z zimna ustami i skostniałymi palcami nic nie wskazywało na to, że właśnie zaliczył półgodzinną kąpiel w lodowatej wodzie.
Słysząc głosy z kuchni, ruszył w jej kierunku, przywdziewając na twarz opanowany wyraz. Nie zdziwił się, kiedy zobaczył całą ferajnę, łącznie z Finneganem, Orionem i Ezrą w kuchni. Uśmiechnął się do nich lekko, a widząc przed przyjacielem parujący kubek, porwał go, od razu upijając wielki łyk gorącej herbaty.
- Hej! – zaprotestował Orion, ale widząc nietypowe ubranie, posłał mu zdumione spojrzenie.
- Wszystko w porządku? – zapytał białowłosy, marszcząc brwi zaniepokojony. – Ty nie nosisz swetrów – dodał, jakby chciał się upewnić, że to co widzą jego oczy jest prawdą.
- Od dzisiaj noszę – prychnął, opierając się biodrami o kuchenny blat. Czując na sobie wzrok Finnegana, odwrócił spojrzenie, jakby nagle zobaczył za oknem coś wyjątkowo ciekawego.
Orion zdołał zauważyć, że coś jest nie tak, ale po wyrazie twarzy przyjaciela domyślił się, że w tym momencie nie ma co liczyć na wyjaśnienia. Dlatego zamiast bezsensownych pytań, westchnął i tym razem to on ukradł kubek Ezry, by patrząc mu łobuzersko w oczy, upić z naczynia chłopaka łyk aromatycznego napoju.
- Dobra, dowiemy się w końcu o co chodzi? – zapytał Phil, wyczuwając ciężką atmosferę wiszącą w powietrzu i dosyć mając cukierkowej aury wokół Oriona i Ezry.
- No tak – mruknął z roztargnieniem książę, ale kiedy wrócił spojrzeniem do stołu, jego wzrok był czysty i pozbawiony wątpliwości. – Musicie mi z czymś pomóc… - zaczął miękkim tonem, by zaraz przedstawić im swój plan i prośbę skierowaną głównie do Phila i Mai. Orion po pierwszych zdaniach miał na twarzy wyraz mówiący, że Lusiek znów wpakował się w kłopoty i to oni muszą po nim sprzątać, ale jako pierwszy zadeklarował się, że idzie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:57 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Ich mała misja ratunkowa powiodła się w najmniejszym nawet szczególe. Dodatkowo zaliczył przecież bonus w postaci najcudowniejszego momentu jego krótkiego życia, nawet mimo faktu, że czerwienił się na samą myśl, a obrączkę cały czas pocierał kciukiem, uważał, że tak ogromne uczucie skierowane w jego stronę było wspaniałe. Najwspanialsze.
Po wyjściu do domu kopidoła który niestety bądź stety właśnie musiał zmierzyć się z tą nieco ciemniejszą (ale nie najgorszą) stroną jego charakteru, który biedny został zmanipulowany i z umiarem zbesztany jakoby wcale nie reprezentował dumnej, męskiej części społeczeństwa. Który to w końcu był tak oburzony ale i nabuzowany, że w momencie – krzycząc po Ezrze – opuścił chatę i udał się bezpośrednio na cmentarz żeby ponownie pełnić tam dyżury, sprawił, że brunet uśmiechnął się podle. Po zakończonej pracy strzelił na palcach i ruszając rozbawiony w stronę miasta, ponownie przywarł do boku Oriona. Skrzącymi oczami spojrzał na jego twarz po czym jego wzrok przeniósł się na niebo na którym tańczyła zorza. Kolejny dzień minął, kolejny dzień zakończył się zbliżając ich do powrotu do domu, do ciężkiej pracy, piasku i upałów. Oparł się policzkiem o jego biceps wzdychając ciężko. Nie specjalnie miał ochotę wracać, ponownie być traktowanym w tak paskudny sposób, ponownie się złościć na otaczający go idiotyzm. Spokojny czuł się szczęśliwszy.
W drodze zagadał go, proponując zjedzenie czegoś ciepłego i wypicie herbaty. Przynajmniej przez godzinę chciał też posiedzieć w cieple, mimo że podobały się mu widoki na zewnątrz to jednak zmarznięty nos i szczypiące policzki nie były szczytem jego marzeń. Zaproponował, że coś mu poczyta jak wyłożą się na kanapie, żeby odtajali. Później mogli pomyśleć o jakimś treningu. Uśmiechnął się do niego łobuzersko żartując, że na pewno się już za bólem stęsknił.
Przechodząc przez próg Akademii od razu zmarszczył brwi. Przystanął, pozwolił zabrać ze swoich ramion płaszcz ciepło mu dziękując, jednocześnie wychwytując miękkie dźwięki jakiegoś instrumentu. Nie bawił się w zgadywanie, a gdy został złapany za dłoń i rozsiedli się na kanapie ponownie przywarł do jego ramienia. Opierając się policzkiem o jego bark przymknął oczy, a gdy został delikatnie puszczony zaczął gładzić wnętrze jego dłoni palcami odpowiednio, pojedynczo, je przyciskając do jego skóry, wprawiając w wibracje dokładnie tak jakby bawił się strunami swojego ukochanego instrumentu. Dawno nie grał, przed wyjazdem skrzypce wylądowały w naprawie po tym jak dzieciaki nieumyślnie uszkodziły pudło rezonansowe które zaczęło pękać. Długo zbierał na naprawę, a i tak mistrzowi będzie wisiał długie godziny ciężkiej pracy. Trochę za tym tęsknił szczególnie, że muzyka zawsze go łagodziła. Dlatego też zanim się zorientował muzyka płynęła przez jego ciało, a on grzejąc się o muskularne ciało Oriona z przyjemnością się jej poddawał. Brakowało mu tylko zadomowienia się na kolanach białaska i opatulenia kocem.
Ocknął się gdy Orion wstał patrząc na niego z delikatną boleścią. Wolałby jeszcze chwilę posiedzieć i posłuchać ale skoro ten nie chciał już się do niego kleić nie miał jak go namówić. Zamiast tego przetarł nieco zmęczoną twarz, a gdy podniósł ponownie na niego oczy, poczuł jak po plecach przechodzi mu już kolejny dreszcz podniecenia tego dnia.
Przez chwilę wodził wzorkiem między wysuniętą w swoją stronę ręką, a twarzą Oriona. W momencie zalał się czerwienią jednak dłoń złapał. Tańczyć lubił. Może nie robił tego tak często i sprawnie jak Finnegan, przeważnie on dostarczał muzyki do takich uciech, jednak muzyka płynęła mu razem z krwią w żyłach.
- Z przyjemnością. – Uśmiechnął się do niego ciepło, onieśmielony ale chętny do potupania w miejscu, w ciepłych ramionach. Gdy znaleźli się na środku holu, delikatnie położył mu dłoń na ramieniu, drugą chwycił jego rękę wygodnie splatając z nim palce po czym zaczął powoli się kołysać, dostosowując się do rytmu i dając prowadzić. Gdy Orion w pełni skupił się na swoich stopach on zjechał dłonią z ramienia na jego łopatkę, przywierając do niego nieco ciaśniej, dotykając nosem jego szczęki żeby zwrócić na siebie uwagę. Wyszło mu perfekcyjnie, a gdy złote, miękkie w świetle kominka oczy spoczęły na jego twarzy, uśmiechnął się do niego pięknie wyciągając się w jego stronę żeby ich twarze znajdowały się jeszcze bliżej. Nie miał innego pomysłu na manifest swoich potrzeb jak delikatne złapanie jego ust gdy będzie się nad nim pochylał. Nadal czuł jak piecze go cała twarz przez rozlewający się rumieniec, jak serce tłucze się o żebra i jak coś silnie zaciska się na żołądku. Ale tak mocno pragnął pocałować te miękkie usta.
Gdy ucałował mu dłoń znowu poczuł, że gdyby nie był trzymany zacząłby się przelewać na podłogę tworząc mokrą plamę rozczulenia i miłości. Uśmiechnął się do niego ciepło, stanął na palcach ocierając się nosem o jego nos, dłoń wyswobodził i gładząc go po policzku zaraz wplótł palce w jego włosy, przyciągając jego głowę bliżej siebie. Żeby jeszcze raz skosztować ust które odbierały mu absolutnie wszystko; równowagę, zdrowy rozsądek czy chłód. Wyprawiał z nim w najlepsze co tylko chciał, a jednocześnie, w ogóle nie wyglądał jakby się nim bawił.
Po małej przyjemności jaką sobie zaserwował w pachnącym czystością pokoju, Finnegan postanowił znaleźć swoje małe, wiecznie wkur***ne stworzonko, swojego kochanego braciszka z innych rodziców. Dawno się z nim nie widział i poza tą rozmową o ogromnym uczuciu jakie urodziło się w jego sercu w stosunku do Oriona nie miał okazji sprawdzić jak się ma w tych niesympatycznych warunkach. Martwił się o niego, o to jak znosi ten klimat i tak długi okres jego rekonwalescencji. Nie spodziewał się jednak, że po przekroczeniu progu Akademii oberwie takim widokiem! Aż go zamurowało. Zamknął w prawdzie za sobą drzwi ale kompletnie nie kryjąc się ze zdziwieniem obserwował jak dwie pijaki odrywają się od siebie, zalewając rumieńcem na fakt przyłapania. Przynajmniej skołowani byli wszyscy w trójkę, chociaż on chyba mocniej. Jego kochany Ezra który rzadko kiedy pokazywał jakieś cieplejsze strony swojego jestestwa właśnie rozpływał się w ramionach prawie obcego faceta. Czy mógł wyjść i wrócić znowu, sprawdzając czy to prawda?
- Ym… – Otrząsnął się uśmiechając mocno rozbawiony. – Louriel chce zorganizować małą naradę. Jakbyście tak byli uprzejmi się gzić… znaczy! Być! Być w Akademii do wieczora, byłoby miło. – Uśmiechnął się niewinnie do Ezry płonącego obecnie ze wstydu, chowającego się sukcesywnie coraz mocniej w ramionach Oriona, odwracającego głowę w przeciwnym kierunku.
- Więc miziajcie się, znaczy… macajcie… chciałem powiedzieć uprawiajcie… ym, odpoczywajcie w spokoju. – Rzucił kierując się do komnat Lusia po jakieś ciuchy i żeby zostawić u Ezry Fenrira śpiącego w skórzanej torbie. Wychodząc poruszył jeszcze bardzo znacząco brwiami, posłał im obojgu całusa i życząc owocnego wieczora ruszył ponownie do Pałacu, obudzić swojego księcia z bajki.
Wchodząc do komnaty pokoju gościnnego podwinął rękawy czarnej bluzki, zaczesał włosy do tyłu i cichutko wgramolił się do łóżka. Przysiadł na nogach po czym zaczął z rozczuleniem przyglądać się śpiącej mordce gadzinki. Serce zabiło mu nieco szybciej, odgarnął mu włosy za ucho. A później? Zrobiło się nieco ciekawiej. Od razu rzucił się mu w oczy mały mankament nadmiaru testosteronu w organizmie. Uśmiechnął się łobuzersko zastanawiając się czy przypadkiem nie mógłby mu jakoś pomóc. Wtedy też Lusio się obudził. I to z jakimi efektami specjalnymi!
W pierwszym momencie poważnie się zmieszał. Było to widać po intensywnie czerwonych uszach i całkowicie nieskażonej myślą twarzy. Patrzył na niego z brakiem zrozumienia, rozbudzonymi emocjami i ochotą na złapanie jego ust w namiętnym pocałunku. Ba! Był już w drodze żeby właśnie to zrobić gdy Louriel… rzucił się z łóżka w akcie totalnej paniki. Teraz to zgłupiał totalnie bo po tak znamiennej prośbie, po pokazaniu jak ciało domaga się pieszczot, nie należało tak traktować swoje potencjalnego kochanka. Zamrugał więc zdziwiony i spoglądając w stronę krawędzi łóżka położył się na brzuchu chcąc zajrzeć co on tam w zasadzie robi. Jednocześnie, walczył z ogromem zauroczenia jakie w jednym momencie wybrało z niego pewność siebie i nakręcało stwarzanie uroczej otoczki której mógłby towarzyszyć boski seks. Wiadomo przecież, że z osobą którą się kochało smakowało najlepiej. Nie miał jednak okazji tego sprawdzić.
Gdy jego oczy spotkały się z tymi Lusia, niebieskimi i płynącymi zmieszaniem i żądzą, prychnął cicho zakrywając usta obydwiema dłońmi żeby nie buchnąć śmiechem. Zamiast tego schował twarz w fałdach pogniecionej kołdry i poruszając bezgłośnie ramionami ostro brechtał. Dopiero po chwili się opanował i unosząc nogi do góry skrzyżował je w kostkach, głowę podparł na rękach i ponownie czekał na wyłaniającą się gadzinkę. Z lubością obserwował jak ten próbował zachować kamienny wyraz twarzy, jak jest rozgrzany, rumiany, jak żąda od niego zaspokojenia. Szybko zrozumiał jaki rodzaj snu miał jaśnie mistrz i kto był głównym wytworem zbereźnych figli. Nie wątpił, że była to jego wina, sam go przecież zaczął pieścić ale tego Lusio wiedzieć już nie musiał, najpewniej nigdy się nie dowie. Dlatego słodko się do niego uśmiechnął, a słysząc głęboki głos którym to śmiało mógłby go prosić o trzecią rundę, poczuł jak kręci się mu w głowie od tych wszystkich emocji. „Wróć do łóżka, daj się pocałować. Rozpieszczę Cię, będzie Ci dobrze.” Błagał go w myślach i za żadne skarby świata nie przypuszczałby, że… Louriel zwieje oknem! Aż się podniósł obserwując jak szlafrok znika po drugiej stronie, zjeżdżając po dachu.
- Nie! Kochanie najdroższe! Wracaj! Tak się nie robi! – Zawołał po czym nagle zmarkotniał i uderzył twarzą w materac. Od niego? Tak uciec? Był aż taki straszny?! Jak mógł mu to zrobić gdy był tak namiętnie napalony?! Co było z nim nie tak?! Brak cycków aż tak go wykluczał z prób konkurowania o jego serce?! Paskudztwo… A był dobrym kochankiem… bardzo uważnym i dbającym o dobro drugiej strony…
W samej Akademii nadal miał perfidnie nijaki humor. Miło mu się patrzyło jak Ezra z Orionem dzióbią do siebie, posyłając sobie szczere uśmiechy i szepcząc na tematy które tylko między sobą rozumieli. Niemniej, w czym on był gorszy od chłopaków skoro doprowadził do tego, że Louriel od niego uciekał? Jak mocno się musiał nim gad obrzydzić, że właśnie tak postąpił? W normalnych warunkach by się zaczął z niego śmiać, nabijać z braku wprawy do zaspokajania swojego ciała, proponować swój udział ale po co? Żeby w ogóle przestał się do niego odzywać? I co jeszcze? A gdy się wreszcie pojawił… Widocznie sine usta, zmarznięty. Nie dość, że swoją własną głupotą doprowadził go do mocno krępującej sytuacji to jak jeszcze się przez niego rozchoruje bo musiał jakoś ochłonąć wyrzuty sumienia go zeżrą, a dobry humor najpewniej nie wróci.
Lusio odwracał od niego wzrok, nie mówił ani nie zwracał się do niego. Nie pozostało mu nic innego jak z marnym wyrazem zrezygnowania na twarzy podeprzeć się na ręce i przyglądać słodyczy po drugiej stronie stołu. Uśmiechnął się za to do Phila który zaczął do niego dzióbać z jasną manifestacją swojego rozgoryczenia takim ich zachowaniem. Zaraz zaczął mu szeptać do ucha, że oni tak już od pewnego czasu i zamiast być lepiej, z dnia na dzień robi się gorzej. Na ten komentarz zaśmiał się, a gdy dwukolorowe oczy spoczęły na nim z nieco innym wyrazem, pewnym wahania, uśmiechnął się do niego słodko. Lusio wreszcie zaczął mówić o problemie. Co do całej kwestii rebeliantów był pewien tego, że chce pomóc oraz, że jego pomoc okaże się nieoceniona. Ezra na ten fakt pokiwał powoli głową, dokładnie tak jakby rozmawiali w myślach i wymienili kilkanaście opinii. Później, zaczęło robić się nieco bardziej oficjalnie, zaczęli snuć kolejne strategie i skoro Louriel nie chciał na niego patrzeć, on skupił się na przedstawianiu bogatych strategii działania wymyślanych przez siebie, Ezrę czy dopieszczanych przez Phila. Musieli mieć co najmniej dwa plany działania.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:58 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
y taki nie byłem. Nie sądziłem, że mogę... oszaleć na punkcie innego mężczyzny – wyznał, a kiedy zdał sobie sprawę ze znaczenia własnych słów, zadrżał, czując jakby w pewnym sensie powiedział za dużo.
***
Budzenie się z Ezrą było nieco mniej przyjemnym procesem niż zasypianie. Podczas gdy wieczorem wąskie łóżko Oriona stanowiło idealne miejsce do wtulania się w siebie nawzajem i zasypianie w swoich ramionach, tak poranki nie należały do słodkich i uroczych. Zazwyczaj jeden z nich musiał uważać by czasem nie spaść z posłania. Tego dnia padło na Oriona, który ostatnim desperackim gestem, złapał się Ezry i z bijącym szaleńczo sercem, przycisnął do ciepłego ciała chłopaka, budząc go tym samym.
- Cześć, dobrze spałeś? – rzucił z miną niewiniątka, uśmiechając się do bruneta radośnie.
Ogarnęli się szybko, rozmawiając i żartując między sobą, a potem w podobnej atmosferze zjedli śniadanie, denerwując tym samym Phila. Mai przyglądała im się ze stoickim spokojem, częstując obojgu zrobionymi przez siebie tostami. Potem zostało im już tylko czekać na Louriela i Finnegana. Orion stwierdził, że nie obudzi mężczyznę, ale kiedy wszedł do sypialni przyjaciela i zobaczył rozrzucone po pokoju poduszki, koc zsuwający się z fotela i brak Louriela w pokoju, domyślił się w czyim towarzystwie raczy się pojawić. Martwił się. Wczorajszy wygląd i zachowanie niebieskowłosego sugerowało, że coś się między nim, a blondynem stało, a widząc jego reakcję spodziewał się, że raczej coś złego. Chciał z nim porozmawiać. Dowiedzieć się wszystkiego i upewnić, że książę nie ma kłopotów większych niż te, w które pakował jego i całą resztę. Musiał zaczekać.
Kiedy Louriel z Finneganem w końcu znaleźli się w Akademii, Orion zmarszczył lekko brwi. Miał wrażenie, że aura pomiędzy tą dwójką nieco się zmieniła i choć nie był w stanie określić jak, widząc spokojną znów twarz księcia, stwierdził że przejmować się będzie później, kiedy już przydybie gada sam na sam. Tymczasem musieli zająć się rebeliantami i na tym Orion postanowił skupić się w pierwszej kolejności.
- Tak jak ustalaliśmy, bierzemy połowę płaszczy i wyjeżdżamy, będziemy na was czekać w jaskini niedaleko wioski, Orion wiesz gdzie – odezwał się Louriel, składając zgrabnie szerokie ubrania, by były w stanie zmieścić się w jednej z dwóch, nierzucających się w oczy toreb. Chłopak zaraz podszedł do niego i pomógł z upychaniem płaszczy. Łańcuch i kajdanki nie stanowiły aż takiego problemu. Owinięte w tkaninę, by nie wydawały z siebie dźwięku spoczywały spokojnie w plecaku Phila.
Kiedy ubrania znalazły się w torbach, prowiant w koszyku Mai, a konie oporządzone dyskretnie do długiej drogi, Louriel jednym, zgrabnym susem znalazł się w siodle przykrywając połami swojego długiego płaszcza pakunki przy siodle. Spojrzał na Oriona z determinacją w spojrzeniu.
- Pół godziny. Jaskinia. Będziemy na was czekać – rzucił, a widząc że białowłosy wszystko zrozumiał, skinął dłonią na Finnegana i Mai, by wyruszyli w drogę.
Orion spoglądał na plecy i falujące na wietrze włosy księcia, a kiedy te zniknęły za wzniesieniem i zabudowaniami miasta, spojrzał na Ezrę.
- Przygotujmy się – powiedział miękko, gładząc palcami policzek mężczyzny, a słysząc obok zdegustowane mlaśnięcie Phila, przewrócił oczami i pociągnął go w stronę stajni.
Zgodnie z planem wyruszyli pół godziny później, a w godzinę po opuszczeniu miasta znajdowali się wśród rebeliantów i zaufanych ludzi Louriela. Książę bez swojego charakterystycznego płaszcza, za to w nierzucających się w oczy ubraniach straży i z zakrywającą włosy czapką na głowie wyglądał osobliwie, choć kiedy znało się go dłużej można go było bez trudu rozpoznać w tłumie. Jego pewny siebie chód, ton głosu bez wahania wypowiadający rozkazy i zapewniający że nikomu nic się nie stanie. Nie na jego warcie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 10:58 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Gdyby sam zawinił, tak całkowicie i z pełną premedytacją, z wiedzą o tej winie po obu stronach, nie czułby się na pewno tak paskudnie jak w chwili obecnej. Zamiast tego uważał, że nie do końca była to jego wina, nie chciał wywoływać tak ogromnej fali obrzydzenia nim nawet jeżeli całość jego serduszka należała do Louriela. Powinien akceptować dystans i zachowywać się tak żeby nikomu to nie przeszkadzało, a nie porywać się z czułościami i ogromną ostrożnością przy budzeniu go. I to dlaczego? Tylko po to żeby go nie przestraszyć i wywołać w nim odrobinę ciepła przez świadomość, że komuś jego dobro mocno leży na wątrobie.
Tymczasem doprowadził do małej katastrofy. Jedno spojrzenie na księcia wystarczyło żeby dostrzegł na jego ciele objawy przemarznięcia, a gdy jeszcze sukcesywnie unikał jego wzroku, sam postanowił nie pchać palca między drzwi. Spróbuje przeprosić kolejnego dnia jednocześnie licząc na to, że z pokoju w pałacu nie zostanie dzisiaj z hukiem wyrzucony. Bo o wspólnym śnie już nawet nie myślał po tej jakże spektakularnej ucieczce. Przynajmniej Lusio stał się pierwszym. Pierwszym w jego życiu który z taką paniką w oczach od niego uciekł gdy on pozostawał w ubraniu i bez niecnych zamiarów względem drugiej strony. Znaczy nie żeby bez tych dwóch warunków również coś takiego się mu zdarzyło. Taki przejaw strachu zwyczajnie zdarzył się mu po raz pierwszy w życiu. Przykre, szczególnie, że nic nie zrobił.
Po przygotowaniu bardzo skrupulatnego a mimo to, elastycznego planu działania, wypiciu litrów gorącej herbaty i wprawieniu się w szczery podziw dla Phila który prezentował sobą prawdziwie żołnierską postawę, nadszedł czas na odpoczynek. Orion z Ezrą ruszyli na piętro Akademii, podobnie jak Mai i Phil. On ubrał płaszcz, schował głowę w ciepłym kapturze i wyuczoną już drogą ruszył do pałacu – nadal mając nadzieje, że nikt go stamtąd nie wyrzuci. Z drugiej strony, miał w razie co możliwość zasiedlenia nieużywanej sypialni Ezry (tak, wypomni mu to, że się zadomowił u swojego już prawie męża nie mówiąc mu o niczym), co nie zmieniało jego paskudnego samopoczucia.
W samym pokoju pozbył się z siebie wszystkich ciuchów, wszedł do wanny z parującą wodą w której porządnie odmókł. Dopiero po tym pomyślał chociażby o zadomowieniu się w pościeli również przestając się pilnować – kładąc w samej bieliźnie. Nie chciało się mu jednak spać i po otwarciu książki którą sprawił mu Lusio w ramach sukcesywnego ćwiczenia czytania, którą czytało się bardzo przyjemnie, a jednocześnie dla jego poziomu była odpowiednio dostosowana, wsiąkł w historię.
Nie wiedział ile czasu minęło gdy drzwi do jego pokoju, bardzo niespodziewanie się otwarły. On zdążył się opatulić kołdrą, znaleźć bardzo wygodną pozycję na boku i odsunąć myśli od misji która ich jutro czekała, tymczasem książę zamiast odpoczywać, widocznie spacerował. W pierwszym momencie wystraszył się, że zostanie wywalony. Teraz, w środku nocy, gdy był już bliski oddania się przyjemności snu w miękkich poduszkach. Niemniej, nic się nie stało. Nie padły żadne ostre słowa, zniesmaczone spojrzenia pełne pogardy dla jego sylwetki. Po prostu wszedł do pokoju w kompletnej ciszy, rozebrał się i przysiadł na krawędzi łóżka. No i się zaczęło. Czy powinien wyjść? Ubrać się? Wykopie go brutalnie czy z finezją? A może na niego nawrzeszczy, że obiecywał mu coś innego? Ewentualnie standardowo, stwierdzi, że jest obrzydliwy ze swoimi ciągotami do mężczyzn. Już nawet chciał się zacząć tłumaczyć! Zamknął książkę, odłożył ją na bok i nieco się podnosząc zbierał myśli. Pozbierać ich nie zdążył gdy Louriel gwałtownymi kilkoma ruchami znalazł się w jego ramionach, wtulając się w jego nagą pierś. No zgłupiał no, do reszty!
Kładąc się prosto na plecach spojrzał w sufit, na kaskadę niebieskich włosów, w sufit, na delikatnie zadarty nos, w sufit, zaczesał włosy za ucho, znowu w sufit, spróbował znaleźć miejsce dla rąk inne niż na jego ciele, bardzo ciekawy ten sufit, taki jasny, położył ręce pod głową, było niewygodnie, spojrzał na włosy, w sufit, uparcie w sufit.
- Ale co Ty robisz? – Zapytał w końcu, nie wytrzymując kompletnie napięcia. Zaczął go palcem szturchać w dłoń żeby na pewno nie spał. – Wiem, że to Twoja sypialnia. Zaraz sobie pójdę. Wiem też, że jesteś mną obrzydzony ale ja nie miałem nic złego na myśli, nic Ci nie zrobiłem. – Zaczął w lekkiej panice się tłumaczyć. Nie musiał go traktować jak powietrza, poduszki, dawać mu jasno do zrozumienia, że jest tutaj niemile widziany. Niech tylko puści, no i da się wytłumaczyć.
- Wiem, że Cię przestraszyłem i było niekomfortowo ale nic Ci nie zrobiłem. Poza tym przecież to się dzieje sukcesywnie, nie powinieneś się przede mną wstydzić. Nawet jeżeli miałeś jakiś erotyczny sen. Co za różnica, też tak mam. Tak samo reakcje. Nie chciałem Cię przestraszyć… – No i zaczął, gdy się stresował jechał jak katarynka niewiele myśląc, po prostu mówiąc. Zamilkł dopiero gdy Louriel walnął sobie poduszką w twarz. Nie rozumiał co się właśnie stało ale podniósł się nieznacznie, później usiadł po turecku przyglądając się mu z uwagą.
Słów które zaraz padły sprawiły, że autentycznie jego policzki zajęły się rumieńcem. Przyglądał się zaciśniętym dłonią na poduszce, przyglądał się czerwonym uszom i nieco panicznej sylwetce. Czuł się jakby dostał w twarz ale zamiast karzącą ręką, puszystym naleśnikiem miłości. Jego serce oszalało, myśli odpłynęły w niebyt, a cała radość stracona wieczorem powróciła wielką falą łechcącą żołądek.
Rzucił się na niego nie zważając na poduszkę i sytuację. Złapał go porządnie w ramiona, pocałował w skroń i tuląc do siebie pozwolił wepchnąć kolano między uda, przyjąć całkowicie komfortową pozycję. Jego głowę ułożył sobie na obojczyku, ostrożnie wziął od niego poduszkę i nie powstrzymując na twarzy uśmiechu przytknął usta do jego czubka głowy.
- Szaleństwo widocznie jest zaraźliwe, a ja przepadłem w miłości do Ciebie już od pierwszego wejrzenia. To nic złego, nikomu nie powiem. – Szepnął mu do uszka nie umiejąc powstrzymać szczerego uśmiechu. – Dam Ci całusa, dobrze? – Zapytał, a otrzymując niemrawe potwierdzenie bardzo delikatnie, z ogromnym ciepłem i uwagą, pocałował go w policzek. Po tym nakrył ich kołdrą i nie przejmując się, że śpią w nogach zaczął gładzić go po ramieniu, omijając łuski.
***

Wąskie łóżko Oriona zdecydowanie nie stanowiło dobrego materiału do snu dla takiej wiercipięty jaką był Ezra. W nocy kilkukrotnie zmieniał pozycje, może jakoś specjalnie w tym łóżku nie wędrował ale wiedział już, że jeżeli zasnął na piersi białaska niekoniecznie w tym samym miejscu się budził. Zazwyczaj w ogóle, spali do siebie plecami stykając się całą ich powierzchnią, z rękami wygodnie ułożonymi pod poduszkami. A później? Któryś z nich w akcie desperacji walczył o swoje życie.
Tego ranka padło na Oriona, a gdy mocniej złapał się za jego boki on automatycznie uniósł głowę w niemym pytaniu o to co się dzieje. Szczęśliwie, otaczały go już znajome ściany i jeszcze bardziej znajome ramiona. Kij z tym, że leżał rozwalony na brzuchu i Orion musiał się lekko nagimnastykować żeby na niego wejść i nie spaść. Trudna, miłość bywała trudna w wąskim łóżku.
- Dobrze jest pojęciem zależnym od ilości. Jeszcze pięć minut. – Mruknął kładąc twarz w poduszce, robiąc mu zdecydowanie więcej miejsca obok siebie. Niestety, nie dane było mu uciąć sobie jeszcze jednej drzemki bo jego drogi prawie mąż zaczął do niego dzióbać, całując go po karku i bawiąc się mocno skręconymi włosami. No nie dawał się skupić!
Po tym jak został nijako przymuszony do wyczołgania się spod gorącej pościeli jeszcze na chwilę przywarł do Oriona, wciskając mu ręce pod koszulkę. Chwilę tak bujał w obłokach między snem, a jawą, a gdy minęła godzina zero w której albo zaczną się szykować albo mogli w ogóle nie ruszać się z pokoju, bardzo niechętnie zaczął się odświeżać i ubierać. Szczęśliwie, cały proces przebiegł szybko, a w akompaniamencie przyjemnej rozmowy i cudownego uśmiechu Oriona czas – nawet jeżeli był to poranek – mijał łaskawie. Niemniej, nie dał się mu jednak pocałować. Kładąc mu palec na ustach sam wspiął się na palce i całując go w policzek uśmiechnął się łobuzersko. Nie żeby nie było to przyjemne ale doprowadzanie się do stanu chęci przelewania przez jego ramiona i żeby tylko poświęcił mu jeszcze drobny moment uwagi było obecnie niewskazane. Poza tym, wczoraj na tym złapanym razie nie przestali i uważał, że do czasu zakończenia misji mają dość. Chociaż korciło, oj strasznie korciło sprawdzić czy znowu poczuje się jak galaretka.
Podczas śniadania próbował zagadywać zarówno Mai jak i Phila. Nie chciał żeby ktokolwiek był zniesmaczony jego szczęściem, mogło się to odbić na małej wielkiej kłótni w której to pokazałby swoje różki. To było zdecydowanie niepotrzebne i unikał jak ognia. Niemniej, każdy przeżywał moment kulminacyjny przed misją inaczej i gdy patrzyło się na jego doświadczenie sukcesywnego skakania lwu do paszczy, nie dziwił się ani napiętej atmosferze ani własnej frywolności. Wierzył w Finnegana, w ich plan i w cel jaki im przyświecał. Będzie trzymał się z tyłu i pilnował towarzystwa wraz ze swoim drogim łukiem.
Zanim wspomniany blondyn postanowił pofatygować się do Akademii on już nakarmił i pobawił się z Fenrirem oraz przygotował całą broń bez której mimo wszystko nie byliby wiarygodni. Oczywiście w przeciwieństwie do ostatniej sytuacji, obecnie nie chcieli nikomu zrobić krzywdy ale ubezpieczyć się należało.
Później w murach jego tymczasowego, a jednak jak mocno sympatycznego domu znaleźli się książę i Finnegan. Mrużąc oczy na blondyna nie odwzajemnił spokojnego i ciepłego uśmiechu jaki został mu posłany. Czuł w kościach, że łajza coś nabroiła wczoraj, nie wiedział jedynie z jakim efektem na dzisiaj. Niemniej, Louriel wyglądał znacznie lepiej niż wczoraj i po przyjrzeniu się, złapaniu w locie, niebieskim tęczówkom posłał mu spokojny uśmiech.
Później, zaczęli się pakować i ruszyli.
Finni po tym jak konie wyjechały spokojnie poza mury Akademii odwrócił się jeszcze do Ezry rzucając mu niemy obowiązek pilnowania całej swojej grupki. Brunet spojrzał na niego po prawdzie jak na skończonego debila ale wykonując jeden znamienny ruch – całując złączony palec wskazujący i środkowy, kładąc je zaraz na sercu – zrozumiał, że Ezra nic nie brał po łebkach. Będzie pilnował, będzie czujny i co najważniejsze, w odpowiednich momentach będzie reagował tak jak będzie od niego tego wymagała sytuacja. Idealnie. Na jego ustach pojawił się uśmiech.
Co do jego obecnego humoru, sprawa była skomplikowana. Mimo wczorajszego wyznania Louriela które obecnie przyprawiało go o stado motylków w żołądku i durnowaty wyszczerz, książę delikatnie starał się go omijać. Nie było to jakieś rażące, dodatkowo doskonale go rozumiał sam nie wchodząc mu na siłę w drogę. Gdy się ocierali, był to całkowity przypadek, chociaż po nim chodziły dreszcze rozkoszy. Lusio dodatkowo wydawał się wreszcie spokojniejszy co go tym bardziej cieszyło, niemniej, chyba nie specjalnie potrafił i chciał rozmawiać więcej niż w nocy o swoich uczuciach. Nie przeszkadzało mu to chociaż miał znowu ochotę go przytulić i wyprosić jeszcze jednego całusa w policzek.
Obecnie jednak nie było na to czasu. Niedługo po wyjeździe znaleźli się w jaskini gdzie na nogach i w pełnej gotowości czekali rebelianci. O dziwo, nie byli nerwowi czy nieprzychylni. Noah nawet uśmiechnął się na widok księcia, podchodząc do niego, chcąc mu przekazać wieści od swojego władcy. Tavi, jak zwykł już mawiać na niego Louriel, miał czekać na nich zaraz za granicą przy północno-wschodniej przełęczy. Ta jako jedyna nie była zasypana cóż, z prostych powodów. Stacjonował tam na stałe oddział wojska kraju wody i sobie dbali. Cóż, wpakują się prosto w paszczę lwa i jeżeli ktokolwiek nie zachowa w pełni świadomego umysłu i pełnego opanowania, mogli wszyscy zawisnąć. Zabawa zaczynała się robić coraz ciekawsza.
Gdy grupka Ezry do nich dobiła, a dwukolorowe oczy obrzuciły bruneta podejrzliwym spojrzeniem, on tylko pokręcił głową dając mu jasno do zrozumienia, że stara się im zaufać (w bardzo bezpiecznym znaczeniu tego słowa) więc podejrzliwość jest niewskazana. Po tym wyjaśnieniu wszyscy przebrali się w płaszcze, schowano aczkolwiek w bardzo widocznych miejscach broń i tworząc odpowiedni szyk do transportu więźniów wyruszono, Finni wziął jeszcze od Lusia podrobiony rozkaz oddania wojowników kraju powietrza tam gdzie było ich miejsce i byli całkowicie przygotowani.
Droga, zważywszy na to, że zakuci w kajdany rebelianci musieli iść pieszo, zajęła im cztery godziny, jak nie lepiej. Pałac cesarza Lothusa znajdował się mniej więcej w sercu kraju więc zważywszy na fakt, że oni szli w tym śniegu dwa dni, nie było biedy. Po drodze spotkali tylko dwa oddziały zwiadowcze, wymieniając uprzejmości i dość standardową śpiewkę o uprzykrzającej życie pogodzie, szczypiącym mrozie czy niespodziewanych opadach śniegu. Finni w ogóle nie czuł różnicy w manierach tutaj, a w domu, co w pewnym momencie zaczęło go zwyczajnie śmieszyć. Widocznie żołnierz żołnierzowi w pełni równy.
Schody zaczęły się gdy na niskim wzgórzu zaczęła majaczyć baszta. Przełęcz strzeżona przez ogromny oddział, swoją siedzibę miała w starym zamczysku pamiętającym chyba powstanie świata. Nie był to budynek monstrualnych wielkości, nie przyciągał też wzroku swoim pięknem. Ot, strażnica jakich zapewne wiele było w okolicy, zwyczajne miejsce które znajdowało się również na granicy z krajem ognia. Zadzierając głowę obserwował jak jeden ze strażników otacza strzelisty dach baszty, obserwując dokładnie okolicę. Flaga widniejąca na szczycie oznaczała, że po drugiej stronie znajdowało się aktywne wojsko kraju powietrza, miał nadzieję, że to właśnie pozostała część rebeliantów już na nich czekająca. Niemniej, mimo w momencie gęstniejącej atmosfery, sytuacja była opanowana, chłodna, profesjonalna.
- Stać, meldować. – Usłyszał donośny ton dochodzący z murów bujnie pnących się nad jego głową. W momencie zatrzymał konia i podnosząc głowę zasłonił oczy od nieprzyjemnie padającego słońca.
- Trzeci oddział siódmego batalionu. Rozkazy przerzucenia więźniów. – Zawołał w odpowiedzi ustalonym przez Louriela kodem. Tak, batalion oraz oddział istniały, obecnie jednak świetnie bawiły się po drugiej stronie kraju, pilnując morskiej granicy. On miał tylko nadzieję, że nikt nikogo znać nie będzie, nie będzie musiał ściemniać i się wkopywać.
- Okazać dokument. – Na ten rozkaz sięgnął pod płaszcz i wyciągając rulon rozwinął go. Podniósł zaraz rękę w górę i ponownie zakrywając oczy przed promieniami słońca starał się znaleźć sylwetkę mężczyzny.
Cóż, okazało się to mało problematyczne zważywszy na to, że na powitanie zaraz wyszła im szafa trzydrzwiowa. No facet był pół raza większy od niego! I te oczy, sam wzrok mógł zabijać wrogów.
Gdy drewniane drzwi do twierdzy z głośnym skrzypnięciem ustąpiły, delikatnie szturchnął boki konia zmuszając go do spokojnego marszu. Tym samym pociągnął za sobą łańcuch do którego przypięci byli rebelianci, bardzo spokojni tak swoją drogą.
- Witajcie, nie dostałem wcześniejszej informacji o przerzuceniu. – Oświadczył ściskając mocno dłoń blondyna gdy ten zszedł z konia. Finni uścisk oczywiście odwzajemnił, jednocześnie przyglądał się twarzy mężczyzny z jednej strony wiedząc, że jest charakterystyczny i nie powinien, z drugiej strony mając świadomość, że gdyby tego nie zrobił wpadliby w kłopoty.
- Rozkaz pojawił się niespodziewanie w nocy. Pewnie wiadomość o przerzucie przyjdzie po nas, wyjechaliśmy bladym świtem. – Oznajmił rzucając spojrzenie na wewnętrzne mury, w pełni uzbrojone.
Podziwiał ale jednocześnie, modlił się żeby wszyscy teraz wytrzymali presję.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:04 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Podróż po kraju wody przebiegała dokładnie tak, jak tego się Louriel spodziewał. Szlaki były szerokie, wojsko rozproszone pomiędzy wioskami i nadal szukające zbiegów nie zwracało większej uwagi na oddział, który prowadził mężczyzn, dla których ucieczka była jedynie marzeniem. Słuchał ciekawie wymienianych z Finneganem i Philem narzekań, będąc w niemałym podziwie dla opanowania blondyna, jego umiejętności przystosowania się do nawet najtrudniejszej sytuacji i zachowywania się jakby robił to nie od dziś. I nawet jeśli taka była prawda, bo jak książę podejrzewał, wojsko mimo wszelkich różnic, wszędzie wyglądało podobnie, to podszywanie się pod jednego z dowódców małych batalionów obcego kraju nie należało do obowiązków dnia codziennego. On sam, taktycznie pilnujący boków razem z Mai, uparcie patrzył w koński kark, zasłaniając oczy kapturem. Gdyby ktoś dostrzegł pionowe źrenice i choć jeden niebieski kosmyk włosów, byliby spaleni.
Nic się jednak nie wydarzyło i szczęśliwie przedarli się przez jedną czwartą kraju, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Baszta na granicy stanowiła trudniejszy do zgryzienia orzech. Finnegan musiał porozmawiać ze stacjonującym w tym miejscu Sir Wilhelmem i nie zdradzić niczym ich podstępu. Książę miał cichą nadzieję, że to nie rycerz tego dnia pełnił wartę, ale jak na złość osobiście pojawił się przed nimi i zaczął konwersację. Louriel udał, że sprawdza więzy każdego z więźniów, ukrywając twarz przed szlachcicem. Nie raz mieli ze sobą styczność w pałacu i błękitno włosy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mężczyzna nie żywi do niego szczególnej sympatii. Był zwolennikiem starego systemu, gdzie jedynie szlachetnie urodzeni mieli dostęp do magii i mogli się jej uczyć. Potępiał metody nauczania Louriela, a jego samego uważał za nieudacznika i zadufanego w sobie narcystycznego gnojka, któremu ktoś powinien utrzeć nosa. Tym bardziej książę wolał by nikt nie rozpoznał jego twarzy.
Na szczęście zaraz do rozmowy wtrącił się Phil i oczarowując rycerza swoją elokwencją i niewyparzonym językiem, zaczęli narzekać na brak większych dofinansowań dla wojska. Louriel nie powstrzymał się od ostentacyjnego przewrócenia oczami, nawet jeśli jedyną osobą, która mogła to zobaczyć była w kajdankach i z iskrzącym rozbawieniem spojrzeniem. Noah nie był zwyczajnym mężczyzną, a przynajmniej Louriel w to nie wierzył. Gdyby szatyn nie wyróżniał się czymś niezwykłym na tle tłumu, Tavi nigdy nie zwróciłby na niego uwagi. Musiał posiadać niezwykłe umiejętności, które zapewniły mu ciepłą i odrobinę ryzykowną posadkę u boku naczelnego rebelianta, księcia kraju powietrza.
- Powinniśmy już ruszać – usłyszał w końcu spokojny i nie dający powodów do podejrzeń głos Mai, która przypominała beztroskim mężczyznom o powierzonym im zadaniu.
- Oh, faktycznie! Zająłem wam zbyt dużo czasu panowie, zróbcie co macie zrobić i wracajcie, zanim te huragany was dopadną – prychnął, spluwając z obrzydzeniem w kierunku kraju powietrza.
Rebelianci poruszyli się niespokojnie, ale wystarczyło jedno spojrzenie Noah, by znów stali spokojnie. Louriel był pod wrażeniem zdyscyplinowania, aczkolwiek nie zamierzał nikomu mieć czegokolwiek za złe. Gdyby ktoś źle powiedział o jego ojcu, natychmiast by się zjeżył.
Sir Wilhelm jeszcze raz uścisnął rękę Finnegana, obrzucił resztę bacznym spojrzeniem, dłużej zatrzymując wzrok na białowłosym Orionie, który mocował się z jakąś sprzączką przy siodle, ledwo co zaszczycając spojrzeniem nie rzucającego się w oczy Louriela, który w oczach rycerza, chudy i cichy wyglądał raczej nawykłego pachołka od brudnej roboty. Książę nie narzekał, im mniej rzucał się w oczy, tym dla nich wszystkich było lepiej. Wymienił znaczące spojrzenie z Orionem, a potem kiedy wszyscy zaczęli się zbierać i znów znaleźli się na końskich grzbietach, ruszając na drugą stronę twierdzy, gdzie za murami znajdowała się już ziemia kraju powietrza, miał ochotę uśmiechnąć się triumfalnie.
Nie zauważył jak jeden z młodszych mężczyzn, prawdopodobnie jakiś giermek sir Wilhelma, gdy tylko wskoczyli w końskie siodła, podszedł do rycerza i wyszeptał mu do ucha kilka słów, które mogły obrócić całą sytuację przeciwko nim wszystkim.
- Chwila! – krzyknął, kiedy niemal znaleźli się za bramą i na deskach zwodzonego mostu. Louriel przeklął w myślach, mając nadzieję, że to tylko nic nie znacząca rzecz, jak zaproszenie na kolację w drodze powrotnej. Wystarczyło mu jednak jedno spojrzenie na zaciętą minę mężczyzny, by wiedzieć, że nie obejdzie się bez, w najlepszym razie, kłótni.
- Czy coś jest nie tak? – zapytał zdumionym tonem Phil, nie zdejmując z twarzy profesjonalnie uprzejmej maski.
- Tylko jedno – powiedział rosły mężczyzna, zaplatając ręce na piersi, stanąwszy dwa kroki od konwoju. – Dlaczego najbardziej niebezpieczny rebeliant kraju powietrza jest właśnie przemycany na swoją stronę przez rzekomy oddział, który był tu tydzień temu, a teraz powinien znajdować się w zupełnie innym miejscu? – zapytał, a zaraz po jego słowach zewsząd rozległ się odgłos dobywanej broni, naciąganych cięciw i gniewne pomruki.
Louriel w jednej chwili zdał sobie sprawę z tego w jak wielkim niebezpieczeństwie się znaleźli i że sir Wilhelm najzwyczajniej w świecie ich podpuszcza. Książę sprawdził bardzo skrupulatnie drogę oddziału, w który się wcielili przez ostatni miesiąc i był niemal stuprocentowo pewien, że nie było ich na granicy. Chciał ich podburzyć. Zmusić do popełnienia błędu. A widząc reakcję Phila i poruszenie wśród magów powietrza, wiedział że mu się udało. Zdradzili się. Słyszał nerwowe szepty, niemal czuł płynący od tych ludzi strach i determinację, by się uwolnić. Byli tak blisko. Wystarczyło przebić się przez rząd żołnierzy wody by znaleźć się w ojczyźnie.
Orion mimowolnie sięgnął do rękojeści swojego pożyczonego ze zbrojowni miecza, rzucając ostrzegawcze spojrzenie Ezrze. Byli w tarapatach i to sporych, co wywnioskował po wycelowanych w nich grotach strzał, ostrym wzroku i obnażonych szablach. Chłopak nie wiedział, co robić. Nie mógł walczyć z własnymi rodakami i to tylko dlatego, że kilku magów powietrza musiało się znaleźć za granicą. Zerknął na Louriela, ale książę uparcie patrzył w ziemię, ukrywając twarz tak że i on nie potrafił wyczytać w jego minie niczego. Błagał go w myślach, by coś zrobił, zanim sytuacja stanie się jeszcze bardziej napięta. Atmosferę w powietrzu można było kroić, tak była gęsta i nieprzyjemna. A to wcale nie był koniec.
- No, czy ktoś jest mi w stanie wyjaśnić, co tu się, do diabła, dzieje? – zapytał natarczywie sir Wilhelm, mając przy tym taką minę jakby właśnie znalazł skrzynię pełną złota. I w zasadzie miał trochę racji. Za złapanie rebeliantów i doprowadzenie ich do któregokolwiek z władców mógł otrzymać nagrodę. Sporą nagrodę.
- W zasadzie to… - zaczął Phil, siląc się na nonszalancki ton, ale nie skończył myśli, której nawet nie wiedział, jak powinien zakończyć, bo zaraz w słowo wszedł mu inny głos. Łagodny, jedwabisty, brzmiący tak bardzo arystokratycznie jak tylko Louriel potrafił, a potrafił naprawdę dobrze udawać szlachcica.
- Sir Wilhelmie, czy strażnicy mogliby łaskawie opuścić broń? – zapytał cichym, pewnym siebie głosem, który przedarł się przez panującą wokół atmosferę podejrzliwości i wrogiego nastawienia.
Rycerz zmarszczył brwi, jakby w pierwszym momencie nie rozpoznał tego głosu pełnego jadowitej słodyczy, ale kiedy tylko Louriel, na którym skupiła się większość spojrzeń, podniósł głowę ukazując zebranym gadzie oczy i błękitny kosmyk dyskretnie wyciągnięty z warkocza, który opadł mu na czoło, przez grono zebranych przeszedł szmer zdumienia.
- Mistrz Louriel, a cóż to sprowadza samego księcia w te nieprzyjazne doliny? Słyszałem, że cię napadnięto – zaczął konwersację, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który z przesadną gracją przerzucił nogę przez siodło i zsiadł z konia, by podejść do znacznie wyższego od siebie rycerza, patrząc na niego tak, jakby właśnie znalazł się w jednym pomieszczeniu z umysłowo upośledzonym dzieckiem.
- Owszem, dziękuję za troskę, ale jak widzisz, wszystko ze mną w porządku – odpowiedział nienaturalnie kulturalnym tonem, uśmiechając się tak bezczelnie jak tylko potrafił, choć jego wzrok pozostał twardy i zimny jak lód.
- Jak rozumiem, mistrzu, to twoja rebelia? – zapytał Wilhelm tonem sugerującym, że już nic go nie zdziwi, a obecny w towarzystwie książę był tak skandaliczny, że sama jego obecność sprawiała, że miejsce stawało się podejrzane i nie warte do odwiedzenia.
- Ależ sir, mówisz jakbym miał coś na sumieniu – zaśmiał się dźwięcznie, sugerując że stojący przed nim rycerz ma nierówno pod sufitem. – Ale dobrze, skoro mi nie ufasz, pozwól że wtajemniczę cię w plan mojego ojca, który właśnie pod jego okiem realizuję – wymruczał wręcz, mrużąc oczy i zapraszając go gestem dłoni by podszedł do skutych mężczyzn.
Orion nie miał pojęcia, co książę planuje, ale robiło się coraz bardziej niebezpieczne.
- Mówisz, że masz przed sobą najgroźniejszego z rebeliantów, ale po co miałby tu być? – zapytał retorycznie, podchodząc do Noah i wymieniając z mężczyzną porozumiewawcze spojrzenie. – Oddział, który mnie zaatakował już dawno nie istnieje. Postaraliśmy się o to. Aczkolwiek nikt z kraju powietrza nie ma o tym pojęcia, prawda? Mój ojciec, cesarz – podkreślił, uśmiechając się po królewsku i obejmując Noah za ramię, jak dobrego kumpla, wyciągnął go odrobinę przed szereg. – W swojej błyskotliwości postanowił podłożyć Huraganom fałszywy oddział rebeliantów, którzy mieli za zadanie inwigilować teren wroga i przesyłać nam informacje na ciekawiące nas tematy. Nie sądzisz, że to genialne, sir? – podpuścił go, rzucając mu spojrzenie spod rzęs.
- Zaiste, cwane – przyznał niechętnie rycerz, patrząc podejrzliwie na księcia i trzymanego szatyna.
- Otóż to. W swojej zuchwałości zaproponowałem, by jeden z naszych ludzi podszył się pod samego Noah Cartwright’a i oto i on. Nasz szpieg numer jeden – wyjaśnił uśmiechając się chytrze.
- Uderzające podobieństwo – mruknął nieprzekonany rycerz, ale w świetle wydarzeń i przy tylu świadkach nie mógł sobie pozwolić na błąd jakim była pomyłka, gdyby książę mówił jednak prawdę.
- Postaraliśmy się – odparł skromnie Louriel, domyślając się że ma mężczyznę w garści.
- W takim razie, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wam powodzenia – odezwał się Wilhelm, ale zaraz dodał, sprawdzając reakcję księcia. – Myślę, że cesarz ucieszy się z wiadomości, że jego plan działa, a szpiedzy przekroczyli granicę – rzucił, przyglądając się w skupieniu choćby najdrobniejszemu przejawowi wahania, ale nic takiego w twarzy Louriela nie zobaczył.
- Wybornie. Sir, gdybyś zechciał przekazać ojcu, że na kolację chciałbym zjeść łososia? – dodał zuchwale, wytrzymując ciężkie spojrzenie rycerza.
- Postaram się nie zapomnieć – mruknął, niemal zgrzytając zębami, co doprowadziło do poprawienia humoru Louriela jeszcze bardziej.
- Idziemy –mruknął książę do osłupiałego Oriona i całej reszty, która przyglądała mu się z daleka.
Wskoczyli na konie i bez większych problemów Przebrnęli przez zwodzony most i potem niemal kilometr wolnej przestrzeni. Dopiero gdy zakryły ich drzewa pobliskiego zagajnika, Louriel pozwolił sobie na odetchnięcie z ulgą i zgarbienie pleców pod ciężarem własnego występku.
- Jak wypadłem? – zapytał, zerkając z figlarnym błyskiem w oku na Finnegana.
Spodziewał się, że sir Wilhelm nie przepuści okazji by powiadomić Lothusa o jego przekrętach, ale dopóki byli daleko od stolicy i gniewu ojca, zamierzał cieszyć się z niemal wykonanego zadania.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:05 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Bułka z masłem.
Pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy w momencie gdy wymienili kilka informacji z dowódcą garnizonu była pozytywna. Udało im się nie wzbudzić żadnych podejrzeń, nikt nie miał zastrzeżeń do ich służby i mogli spokojnie ruszać przez granicę. Uśmiechając się spokojnie do mężczyzny uścisnął jego dłoń – samemu sobie dziękując w duchu, że nie zdradził go akcent – po czym podchodząc do konia, jednym sprawnym ruchem znalazł się w siodle. Życzył im jeszcze spokoju tego jakże słonecznego dnia i uśmiechając się figlarnie odwrócił konia w stronę granicy z krajem powietrza. Niestety, nie zdążył zmusić zwierzęcia do chociażby jednego kroku gdy cała sytuacja diametralnie się zmieniła, w jego oczach waląc z łoskotem.
W momencie gdy ponownie została zwrócona jego uwaga na postawnego mężczyznę, od razu zauważył jak diametralnie zmieniły się rysy jego twarzy. Był przecież żołnierzem, widywał pewne prawidłowości u dowódców i nie specjalnie cokolwiek się różniło w różnych częściach pięknego świata. Mieli przesrane, ostro mógłby powiedzieć i o ile nie była to zwyczajna podpucha – a tego bez znajomości danej osoby nie potrafił stwierdzić – wdepnęli i zostali zdemaskowani. Musiał gwałtownie myśleć nad rozwiązaniem w momencie gdy Phil próbował wszystko jakoś załagodzić. Nie wyglądało to jednak kolorowo. Jego wzrok wodził po wieżyczkach strażniczych błyszczących w blasku promieni jasną stalą, widział zacięty wzrok posłusznych podwładnych czekających na jedno skinienie żeby zasypać ich gradem strzał. Pierwszą salwę mógł odeprzeć, stopienie metalu jednak wymagało od niego tak ogromnych pokładów siły, że byłaby to akcja zdecydowanie jednorazowa. Później pozostawałby Ezra który albo by próbował wybić broń co poniektórym celniejszym albo również zaryzykować wytworzenie tak gorącego wiru, że po kilku minutach zaczęłoby mu się robić słabo. Słabe wyjście, dwie galaretki wypadające z siodeł.
Dlatego chciał improwizować, wyśmiać go, że plecie bzdury, a takie sprawdzanie może przejść w momencie gdy są świeżakami na pierwszej misji, bojącymi się własnych cieni i szmerów w krzakach, a nie gdy marzą o powrocie i wróceniu do słodkiego łóżka będąc już odpowiednio zaprawionymi w sytuacjach nadzwyczajnych. Spojrzał na Ezrę, dostrzegł lodowate spojrzenie przepełnione zwyczajną nijakością, widział jak spokojnie trzyma ręce na szyi konia, wiedział, że on akurat pochopnie nic nie robi. Jedyną zgrozą okazał się moment gdy podobne spojrzenie padło na Oriona, nerwowo reagującego Oriona który nabył już tyle umiejętności, żeby poczuć coś mogącego przyprawić go o ogromne kłopoty – pewność siebie.
Już miał się odezwać, spróbować zagrać na nosach całego garnizonu gdy odezwał się Louriel. A jemu? Cała krew odpłynęła z twarzy. No co ten gad paskudny, menda jedna z niewyparzoną gębą, wyprawiała?! To on go ratuje żeby wszyscy teraz tutaj zginęli? I to w najlepszym przypadku? Aż oddech utknął mu gdzieś w drodze do płuc, przyglądał się mu nie dowierzając, obserwując to co dookoła i pewnego siebie Louriela nic sobie nie robiącego z całego tego zamieszania.
W chwili obecnej pojawiła się w nim pewna sprzeczność. Z jednej strony podziwiał go za tak szybką i prawidłową reakcję na zmieniające się środowisko. No i ta pewność siebie! Takich rozkazów sam mógłby słuchać chociaż wleczenie się na miękkich kolanach musiałoby być podstawą pewnej taryfy ulgowej co do czasu wykonania powierzonego zadania. Z drugiej jednak strony właśnie wdepnęli głębiej niż się zapowiadało. Wszystko dotrze do uszu Lothusa. Cesarza przed którym tak skrupulatnie próbowali się schować. Władcy cierpliwego, opanowanego i rozsądnego ale jedynie do momentu gdy wymagał tego rozsądek. Nie wątpił, że jego gniew potrafił długimi dniami grzmieć odbijany od ścian ostrych gór i, zaczął się go poważnie obawiać. Byli gośćmi, owszem, ale zachowywali się gorzej jak szpiedzy. Stracenie ich mogło być jedynie kaprysem w tym momencie. Aż przeszły go po plecach dreszcze.
Mimo wszystko, wyjechali z garnizonu kierując się dalej na wschód, a on chyba nie do końca wierzył, że im się udało. Pochylając nieco do przodu głowę obejrzał się na oddalające się powoli mury i chyba dopiero teraz zeszło z niego ciśnienie. Podobnie zresztą jak z Noah który w momencie szczerej pewności, że nie zostanie usłyszany wybuchnął śmiechem. Tak gromkim, że idący zaraz za nim mężczyzna przystanął pchając się na swoich towarzyszy. Cóż, Finni też od razu stwierdził, że brunet musi być jakiś pomylony skoro na stres reagował w taki właśnie sposób ale nie oceniał, różnie bywało. Jego wzrok za to spoczął na Lourielu, ponownie się zmieszał, miotały nim całkowicie sprzeczne emocje na które nie umiał nic poradzić. Wyprostował się więc w siodle i kładąc dłonie na karku zaczął go masować.
- Jesteś chorym pomyleńcem. – Skwitował uśmiechając się zaraz do niego łobuzersko. - Aczkolwiek jestem w tak ogromnym podziwie, że nawet nie wiem jak go wyrazić. Co za opanowanie i pewność siebie. Taki jesteś w skórze szlachcica? Mógłby to oglądać częściej... – Drapieżny błysk w oku, zważywszy na ich wcześniejszą rozmowę, mógł źle świadczyć o kosmatości myśli które w nim rosły ale nie umiał się powstrzymać. A może... raczej nie chciał? Mniejsza.
- Boję się jednak jednej rzeczy. I to mówię z ręką na sercu, całkowicie szczerze. Co powiesz ojcu? Wiesz jak mocno się nam dostanie jak wrócimy? Obawiam się, że może nas z Ezrą w trybie natychmiastowym odesłać do domu. – Spojrzał na niego, przed siebie i ponownie na niego. Po tym jak zapanowała między nimi chwila ciszy obejrzał się za siebie, spojrzał na ewidentnie rozluźnionych rebeliantów. Nie zapowiadało się to dobrze. Kolejny problem.
Nagle wiatr się wzmógł. Podnosząc oczy do góry, do połowy wysokości drzew, zmrużył je szukając przeciwników. Nie zauważył jednak nikogo i najpewniej poprosiłby Louriela o ponowną interwencję gdyby koło ucha nie świsnęła mu strzała. Ezra z łukiem w ręku, w prostej pozycji w siodle mierzył ponownie naciągniętą na cięciwę strzałą gdzieś, kilka centymetrów zaledwie, nad jego barkiem. Z gałęzi zaraz dobiegał niezdarny jęk, próba oswobodzenia ubrania przybitego do konara iglaka. Wiatr osłabł, a on Finnegan uśmiechając się triumfalnie nawet nie dobywał miecza.
- Co teraz mój książę? Gdzie ta Twoja przyjaciółeczka? – Zapytał Louriela czując na sobie kolejne pary oczu, nikt jednak nie reagował pochopnie, Ezra powoli mierzył w kolejne gęste gałęzie. Zatrzymywał się po dostrzeżeniu najmniejszego ruchu, cienia. Był wprawnym łucznikiem i jak blondi kompletnie nie umiał sobie poradzić z odszukiwaniem po tak drobnych śladach kogokolwiek, miał od tego Ezrę. Brunet widocznie zasiał tyle grozy, że już nikt nie odważył się sięgnąć po magię w postaci straszaka.
Mogli spokojnie zatrzymać konie w miejscu gdzie szlak przechodził w szeroki gościniec i czekać na drugą stronę umowy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:05 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Louriel był tylko odrobinę dumny z siebie. Od zawsze niezmierną satysfakcję sprawiało mu ucieranie nosa tych wszystkich szlachciców i teoretycznie wyższych rangą ludzi, którzy w jego towarzystwie nagle musieli się pilnować. Nie przejmował się opinią publiczną. Dopóki robił co chciał i robił to dobrze, nie obchodziło go, że możni mieli go za pomyleńca, ani rozpieszczonego dzieciaka, którym dobrze wiedział, że odrobinę jest. Niemniej uważał, że oni wszyscy się mylili. Nawet jeśli był rozpieszczony, Lothus wychował go na dobrego człowieka. A przynajmniej miał nadzieję, że tak właśnie było.
- Nie przyzwyczajaj się – parsknął, posyłając mężczyźnie spojrzenie pełne politowania. – Nie lubię zachowywać się jak panicz, za którego ma mnie cała szlachta. No wiesz, za dużo zasad i kultury osobistej – dodał zaraz gwoli wyjaśnienia, przypominając tym samym, że mimo wszystko w jego naturze nie leżał grzeczny i wysublimowany język pełen kłamstw i obłudnych komplementów, które nawet nie stały obok dobrych intencji.
- Nie martw się tym na zapas – wzruszył ramionami na wspomnienie cesarza. Nie skończył się jeszcze napawać wygraną nad sir Wilhelmem i cieszył na spotkanie z przyjacielem, dlatego nie zawracał sobie głowy ojcem. – Sam z nim porozmawiam. Nie wyrzuci was, ani nie odeśle. Wezmę winę na siebie – dodał zaraz nonszalancko, pewny, że jeśli powie, że to był jego pomysł, Lothus zostawi całą resztę kompanii w spokoju. I w zasadzie Louriel nie powiedziałby nie prawdy. To on chciał by mu pomogli, więc jeśli ktoś miał zostać zbesztany, to tylko on.
Im dalej zagłębiali się w las, tym książę miał wrażenie, że obserwuje ich coraz więcej osób. Nie zatrzymał się jednak, wiedząc że jeszcze kawałek dzieli ich od miejsca, w którym mieli się spotkać z rebeliantami i Tavrilem. Udawał, że nie dostrzega wzmagającego się wiatru i poza trzymaniem się sztywno w siodle nie pozwolił sobie na żaden inny gest. Mieli powód, mieli ze sobą rebeliantów. Nic się nie stanie.
Kiedy usłyszał najpierw świst zwalnianej cięciwy, a potem głuchy odgłos wbijanej w drewno strzały, spojrzał natychmiast w stronę, w którą poleciało drzewce, by dostrzec przyczajonego wśród gałęzi mężczyznę. Nie pozwolił sobie na rozluźnienie, ani na zbytnią ostrożność. Dopiero kiedy wąska ścieżka zmieniła się w szerszy gościniec, zatrzymał konia, a potem rzucił Noah klucz do kajdan i obserwował bacznie okolicę.
Droga przed nimi szła jakiś czas prosto, a potem skręcała nagle, dlatego sylwetki wyłaniające się zza zakrętu dostrzegł w momencie, w którym rebelianci pokazali się na prostym odcinku. Nie miał wątpliwości, że to właśnie z nimi mają do czynienia. A to wszystko za sprawą jadącego z przodu mężczyzny o włosach koloru różowego i przeszywającym spojrzeniu oczu, z których jedno było intensywnie zielone, a drugie nieco bardziej niebieskie. Heterorchromia księcia kraju powietrza mniej się rzucała w oczy niż ta Ezry, ale nadal dało się ją dostrzec. Mężczyzna miał na twarzy lekki uśmiech, a otaczająca go aura pewności siebie mówiła, że mają przed sobą osobę pewną swoich czynów, charyzmatyczną i nieustępliwą. Louriel nie mógł się nadziwić, jak jego przyjaciel z dzieciństwa zmienił się przez te wszystkie lata, kiedy nie widzieli się nawet na moment. Listy nie oddawały ogromu zmian jakie zaszły w jego ciele.
Kiedy zeskoczyli z wierzchowców i stanęli naprzeciwko siebie, Louriel miał okazję przyjrzeć się, jak wiele go ominęło w życiu przyjaciela. Teraz był od niego wyższy o całą głowę, włosy miał długie, zaczesane w kitkę, a ubranie wyglądało delikatnie i dostojnie, zupełnie różnie od wytartych na kolanach spodni, koszul z połatanymi łokciami i co zauważył, kiedy Tavi się uśmiechnął, nie brakowało mu już jedynek w uzębieniu.
Przez chwilę mężczyźni patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu Louriel wyciągnął dłoń na powitanie i został za nią chwycony, a następnie przyciągnięty do uścisku, który po chwili odwzajemnił.
- Louriel, nic a nic się nie zmieniłeś – zauważył życzliwie Tavi, opierając dłoń na rękojeści miecza.
- Za to ciebie nigdy bym nie poznał gdyby nie ta mina nadętego buca – parsknął książę, uśmiechając się złośliwie półgębkiem.
- Widzę, że szorowanie języka mydłem i szczotką nic a nic nie dało – roześmiał się różowo włosy mężczyzna, spodziewając się, że bezczelność i niewyparzony język przyjaciela były czymś czego nie dało się w nim naprawić.
- Za to tobie szorowanie jak najbardziej, tak czystego i w ciuchach bez dziur to cię nigdy nie widziałem – przypomniał, zagryzając wargę by powstrzymać cisnący mu się na usta śmiech.
- Jako szef rebelii muszę jakoś wyglądać. Ludzie cały czas na mnie patrzą, nie mogę im się pokazać w gorszym stanie – zauważył, przyglądając się ciekawie zebranej za plecami Louriela kompanii. – Ale dość o nas, pozwól mi zgadywać – uśmiechnął się nieco drapieżnie, jeszcze raz mierząc wzrokiem przyjaciół księcia kraju wody. – Ty na pewno jesteś Phil, ty Mai, a ty to na sto procent Orion – wyliczył wskazując odpowiednie osoby dłonią. – Za to was nie poznaję. Kim jesteście? – zapytał ciekawie, przyglądając się szerokim barkom Finnegana i łukowi Ezry.
- To magowie kraju ognia, Finnegan i Ezra. To oni ocalili mnie przed nasłanymi na mnie przez twojego ojca zabójców – przedstawił ich Louriel domyślając się, że nie mają zamiaru się odzywać za bardzo.
- A teraz pomagają ci z rebeliantami? Doprawdy musieli cię bardzo polubić, Lou – zauważył uśmiechając się do księcia ciepło.
Louriel wzruszył ramionami, jakby to nie było nic takiego, chociaż na wzmiankę o „polubieniu” poczuł, że robi mu się odrobinę gorąco. Musiał się powstrzymać, by nie zerknąć na blondyna. W innym wypadku przepadłby i nie przestał na niego gapić.
- Nie wnikajmy w ich powody, Tavi. Pomówmy raczej o tym, dlaczego w ogóle twoi rebelianci znaleźli się po mojej stronie gór, narażając nas na wojnę, której tak nie chcemy – zauważył, nagle poważniejąc.
- To miało wyglądać trochę inaczej, jedne plany się zepsuły, drugie powiodły, trzecie trzeba było zmienić. W każdym razie cel był jeden – nie pozwolić ci umrzeć. I choć nie była to nasza zasługa, żyjesz – odpowiedział spokojnie, uśmiechając się miło do Louriela.
- Z łaski swojej, Tavi, przestań chrzanić - prychnął błękitno włosy, splatając ręce na piersi. – Nawet jeśli chodziło ci o moje bezpieczeństwo, ten plan był po prostu głupi. Nie możesz ryzykować wojny nawet jeśli miałbym umrzeć. Dałbyś swojemu ojcu większy prezent niż sobie możesz wyobrazić. Od dawna planuje z nami wojnę i tylko brak jakiejś żywszej reakcji ze strony mojego ojca jeszcze do niej nie dopuścił. Musisz przestać się o mnie martwić. Muszę radzić sobie sam, a jak widzisz po nienagannym stanie swojej rebelii, potrafię o siebie i innych zadbać. Musisz mi obiecać, że więcej nie zrobisz czegoś aż tak głupiego – westchnął na koniec, wyciągając w kierunku mężczyzny mały palec.
- Jeśli sytuacja nie będzie beznadziejna, a ja nie będę twoją jedyną deską ratunku, obiecuję że nie będę się wtrącał – obiecał uroczyście mężczyzna, posyłając Lourielowi uśmiech, który gad po chwili odwzajemnił.
Rozmawiali jeszcze z piętnaście minut, umawiając się na listowną korespondencję, a potem Louriel i reszta wskoczyli na siodła i pognali w stronę stolicy kraju wody. Nie zamierzali ryzykować ponownego spotkania z sir Wilhelmem, a przynajmniej Louriel nie zamierzał, dlatego musieli nadrobić trochę drogi i objechać góry.
Jadąc w ten sposób, Orion nie miał pojęcia jakim cudem nagle znalazł się obok Finnegana. Przez chwilę siedział cicho, nie wiedząc o czym w ogóle powinien zacząć rozmowę, ale zaraz zdał sobie sprawę z tego, że jest przynajmniej jeden temat, który chciałby z mężczyzną poruszyć. Ezra. Dlatego choć czuł się nieco dziwniej, zrównał z blondynem swojego konia i odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, a kiedy mu się to udało, zapytał o pierwszą rzecz jaka przyszła mu do głowy:
- Długo się znacie z Ezrą? – wypalił, zaraz zdając sobie sprawę z tego jak głupio musiało to zabrzmieć.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:06 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Wyjaśnienia składane przez Louriela sprawiły, że po jego ustach zaczął ponownie błąkać się ciepły uśmiech pełen rozczulenia. Gdy ponownie podniósł na niego oczy zmarszczył delikatnie nos w geście rozbawienia.
- No tak, zdecydowanie wygodniej je się palcami i daje ponieść czkawce. – Zaśmiał się podnosząc zaraz oczy przed siebie. Starał się baczyć na otoczenie jednak to, zdecydowanie mu nie sprzyjało. Coraz bardziej gęsta puszcza, zlewające się kolory białego śniegu i ciemnej zieleni igieł, wszystko to nakładało się na jego percepcję sprawiając, że nawet najszybsza reakcja byłaby znacząco opóźniona. W tym momencie, wolałby puścić przed siebie Ezrę jako zwiadowcę. Jednak i takiej potrzeby nie było.
Brunet nawet jako osoba zamykająca pochód uważnie obserwował swoje otoczenie. Trzymając łuk przerzucony w poprzek siodła błądził od niechcenia wzorkiem po kolejnych mijanych drzewach. Nie był nadczłowiekiem, oczywiście, ale sposób szkolenia jaki obrał tuż po wypuszczeniu ze szkoły sprawiły, że dostrzegał nieco więcej. Wiedział, że ludzie nie potrafią tak doskonale wtapiać się w tło jak zwierzęta. Wprawni myśliwi byli blisko osiągnięcia perfekcji ale zawsze gdzieś coś ich zdradzało. Mimo nieprzychylnego otoczenia, braku przyzwyczajenia do takich właśnie kolorów czy gęstwiny radził sobie. Wychwyciwszy ruch sięgnął do kołczanu na plecach i po wyciągnięciu jednej strzały szybko wypuścił ją na drzewo, przechodzącą tuż nad ramieniem blondyna. Nie żeby robił mu tak pierwszy raz, nie miał jednak czasu uśmiechnąć się do niego szelmowsko, czekał na nadchodzący ewentualny atak, czuwał.
Ciche cmoknięcie opuściło jego usta gdy poprawił płaszcz żołnierski na ramieniu. Nie żeby była to jakaś nowość ale nigdy nie lubił jak Ezra mu tak robił. Zawsze widział strzałę przebijającą jego ucho i jak kolczyki owszem, były seksi, to może niekoniecznie w jego własnym uchu. Mimo najszczerszych chęci rzucenia mu gromiącego spojrzenia przez ramię siedział cicho, czekał. Aż wreszcie rebelianci, na czele z bardzo charakterystycznym mężczyzną, zjawili się w zasięgu ich wzorku.
Poruszył się niespokojnie w siodle sprawdzając czy ma pod ręką broń. Nie żeby nie wierzył w dobre intencje starego znajomego Louriela ale ludzie się zmieniali wraz ze zmianami priorytetów. Nijak nie mógł być pewien, że owa gromadka nie będzie chciała świadków swojej pomyłki wyeliminować, nawet jeżeli był wśród nich książę którego usilnie aczkolwiek potencjalnie mieli chronić. Na jego twarzy pojawiło się zacięcie, a on obserwując najmniejszy ruch zaczął wsłuchiwać się w padające słowa. W pierwszym momencie poczuł jak wszystkie mięśnie się mu spinają. Tak gwałtowny ruch był idealnym pretekstem do przebicia kogoś sztyletem... tak, był przewrażliwiony. Szybko jednak się uspokoił gdy Louriel zaczął pyskować mężczyźnie. Wszystko było z nim dobrze, a on czuł się swobodnie, ufał wszystkim dookoła, nie było podstaw do reagowania gwałtownie, zamiast tego wsłuchiwał się w urocze historie z dzieciństwa czerpiąc natchnienie do dokuczania mu na przyszłość. Kilka tekstów zdecydowanie zapamiętał.
Po dokonaniu przedstawienia i ochrzanu na który w duszy śmiał się na całego, no i oczywiście po oddaniu Noah z żołnierzami pod opiekę swojego dowódcy, mogli ruszyć w drogę powrotną. Zawracając konia minął Ezrę który nie ruszał się jeszcze przez kilka długich sekund. Brunet czekał aż rebelia zniknie z oczu, osłaniał tyły, standard. Aż poczuł się nieswojo, dawno nie trenował, czuł się rozleniwiony i pochłonięty przez ogólną atmosferę zaufania panującą w miasteczku przy cesarskim pałacu. Powinien to zmienić bo wpadnie w bagno życia domowego bez nabrania oddechu. Przez ten fakt zamyślił się wpatrując w ścieżkę przed nimi, nie zauważył kiedy ciemna klacz Ezry go minęła równając się z Lourielem, ba! W ogóle nie zauważył, że jedzie z Orionem dopóki ten się do niego nie odezwał. Podnosząc zaskoczony wzrok spojrzał na profil białaska i unosząc pytająco brew obejrzał się w drugą stronę w celu upewnienia, że mówi do niego. Ani ton ani pytanie mu zwyczajnie nie pasowały, ciskał w niego nienawiścią od kiedy się zobaczyli więc... czy kopnął go koń po drodze?
- Czasami myślę, że od zawsze, a to tylko dziesięć lat. – Przyznał spoglądając na rozgadanego Ezrę który toczył ewidentnie ciekawą dyskusję z Lourielem. Najpewniej dorwali się do tej samej literatury i teraz smęcili o motywacjach głównych bohaterów. Już raz ich na takiej rozmowie złapał i miał na nich lekkie zniesmaczenie.
- No ale, wal prosto z mostu o co Ci chodzi. O rękę młodego prosić nie chcesz, to macie już za sobą... – Zaczął zerkając na jego dłonie, cóż obrączki nie dało się nie zauważyć i jak nie chciał wnikać kiedy im się udało wziąć ślub ani, co ważniejsze, dlaczego. - O tym przyłapaniu też nie będziemy rozmawiać, to było tylko utwierdzenie w pewnych przekonaniach. Więc, czego chcesz? – Zapytał z niebezpiecznym błyskiem w oku. Nie chciał mu, im obojgu, żałować pięknie rozwijającego się uczucia. Nawet jeżeli wiedział o uciekającym czasie, nie umiał jednak dostrzec sensu tej rozmowy. Czyżby wyciągał do niego rękę? Spłynęło na niego olśnienie każące mu akceptować jego marną egzystencję? To by było urocze chociaż chciało mu się śmiać, że musieli się przelizać żeby dotarło. Ale cóż, miłość rządziła się własnymi prawami, a on myśląc o tym nie potrafił nie spojrzeć na plecy Louriela i wyżej, na uśmiech na jego twarzy i rozwiane przez wiatr włosy.
Ezra w tym czasie wykorzystał chwilę, że wracali w zdecydowanie mniej napiętej atmosferze. Zdążył usłyszeć żeby nie martwił się cesarze, zapewnił jednak, że znaczną część winy mogą wziąć na siebie. Temat jednak szybko został ucięty, a on uśmiechając się delikatnie spojrzał na niego prosząco.
- Chciałem Cię jeszcze prosić o jeden wypad na łyżwy. Podobało mi się. Im damy coś ciepłego do picia, każemy siedzieć na brzegu i nie marudzić za głośno, a my możemy jeszcze pojeździć... – Zaproponował, uważając na to żeby nie wyjść ani na nachalnego ani nie zrobić czegoś czego Louriel by sobie nie życzył. Bo przecież mógł nie mieć po ostatnim ochoty na powtórkę.
- Poza tym, ostatnio jak wróciliśmy z Orionem Phil grał na fortepianie. Nie masz na wyposażeniu może skrzypiec? – Zapytał z czystej, absolutnie niewinnej ciekawości. Nie żeby właśnie nie kiełkowała w nim ogromna nadzieja na kilka chwil obfitujących w ukochane dźwięki, wcale. Zamiast tego przyglądał się z zaciekawieniem twarzy księcia próbując zrozumieć co mu drepcze po głowie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:06 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Powrót do pałacu przebiegał w znacznie luźniejszej atmosferze. Lodowa skorupa pokrywająca ziemię nagle znów stała się puszystą pierzynką białego puchu, a nieprzystępne i ciężkie drzewa – rozczulającym serce lekkim obrazem prawdziwej zimy. Siarczysty mróz nabrał znaczenia szczypiącego w nos ukochanego wujka, który bawił się z dziećmi by wywołać na ich twarzach uśmiech. Louriel beztrosko parł przed siebie, mając przed oczami widok na las i plecy Mai okryte płaszczem królewskiego patrolu. Miękki i znacznie cieplejszy niż na to wyglądał materiał spływał jej po łopatkach, przykrywając koński zad i omiatając wysokie cholewy żołnierskich butów. Czuł się wyśmienicie i miał wrażenie, że nic nie było w stanie zepsuć mu humoru. A kiedy tuż obok pojawił się Ezra i tak przeuroczo poprosił o jeszcze jeden wypad na łyżwy, usta księcia rozciągnęły się w radosnym uśmiechu.
- Przyjacielu, mówisz w moim języku – parsknął mężczyzna posyłając brunetowi zachęcające spojrzenie. – Jestem na tak i nawet nie będziemy się musieli ruszać z Akademii, co tamtym dwóm powinno się bardziej spodobać. Nie będą musieli odchodzić od źródła ciepła, a nawet jeśli nie będą chcieli z nami posiedzieć, będą mogli zająć się innymi, męskimi rzeczami – dodał z przekąsem, przewracając ostentacyjnie oczami jakby nie rozumiał, co mogło być fajniejszego od jazdy na łyżwach.
Nie zamierzał zmuszać Oriona i Finnegana do dołączenia do nich. Wystarczył mu ostatni raz kiedy to podstępem wywabił blondyna na środek jeziora, a potem mu groził i przerażona mina białowłosego. Nie był sadystą i nie chciał, by ostatnie co Finni zapamiętałby z wizyty w kraju wody to trzęsące się kolana, siniaki po upadkach i nienawiść do lodu. Wolał raczej poszaleć trochę z Ezrą, pośmiać się ze stojących na brzegu, a potem ukraść któremuś kubek z ciepłą zawartością. O tak, uwielbiał oglądać reakcje Oriona na jego małe kradzieże, kanapek z talerza, czy też kubków herbaty, których oczywiście nie oddawał. Miał wrażenie, że reakcja maga ognia mogła być równie zabawna, więc nie mógł przegapić okazji by ją zobaczyć.
- Skrzypce? – zastanowił się chwilę, ale nie miał pojęcia czy takowy instrument znajdował się w jego Akademii. – Musiałbyś zapytać Phila… Hej Phil, masz może skrzypce? – rzucił głośno do jadącego na samym końcu kawalkady mężczyzny.
- Mam! – odpowiedział mu zrezygnowany głos okularnika.
- Załatwione – parsknął książę, domyślając się że mężczyzna nie będzie miał problemów z pożyczeniem instrumentu. Zwłaszcza jeśli Ezra miał się okazać wirtuozem i zachwycić fanatyka dźwięków swoją grą. Louriel osobiście lubił muzykę i tańczyć, ale nigdy nie miał talentu do nut. Ze sztuk pięknych wolał literaturę i kaligrafię. Fortepian stojący w Akademii nie należał do niego, a do Phila właśnie, który zgodził się zostać nauczycielem w szkole księcia tylko pod warunkiem, że instrument przyjedzie razem z nim. Louriel nie protestował, aczkolwiek kiedy szatyn urządzał sobie koncerty w środku nocy stawał się bardzo niezadowolony.
- Jeśli tylko nie przekroczycie czasu ciszy nocnej, możecie sobie urządzać koncerty i grać, ale po dwudziestej pierwszej ma być cisza, zrozumiano? – zapytał udawanie surowym tonem, choć jego oczy się śmiały.
Sam miał zamiar usiąść w fotelu przy kominku i czytać, pisać, albo po prostu gapić się w przestrzeń i leniwie spędzić czas z przyjaciółmi. Wykonali kawał dobrej roboty odstawiając rebeliantów do ich kraju, uważał więc że należała im się chwila relaksu. Zaraz potem rozmowa Ezry i Louriela przeszła płynnie przez ulubione utwory na literaturze skończywszy, utwierdzając tym samym księcia w przekonaniu, że nawet będąc zabieganym Gwardzistą z kraju ognia dało się pracować nad sobą i mieć zainteresowania. Tym samym chłopak rozbudził jego szczerą ciekawość i zanim zdołali wyjechać z lasu, książę pochylił się lekko w stronę bruneta i przygryzając wargę, spojrzał sobie przez ramię na Oriona, który najwyraźniej próbował zakopać topór wojenny z Finnim.
- A czym… interesuje się Finnegan? – zapytał pozornie obojętnym tonem, choć jego gadzie oczy zdradzały ogrom zainteresowania i odrobinę zażenowania jaka wkradła się w umysł Louriela. Nie był pewien, czy dobrze robił pytając o cokolwiek Ezrę, ale z drugiej strony tak bardzo chciał się dowiedzieć o tym mężczyźnie więcej. Poznać go lepiej i wiedzieć, dla kogo jego serce i umysł tak bardzo wariowały.
Tylko widząc minę Finnegana na swoje pytanie, Orion zdecydował że strzelił największą głupotę swojego życia i czym prędzej powinien zakończyć temat i jakiekolwiek pogaduchy z blondynem. Miał wrażenie, że cały ten miesiąc kiedy łypał na niego z powodu Louriela albo ignorował by pokazać mu, że ma się od jego przyjaciela odczepić powiedział znacznie więcej z jego niechęci niż jakiekolwiek słowa teraz. A mimo to, nie mógł zrezygnować. Nie kiedy widział jak Louriel z Ezrą śmieją się beztrosko i plotkują o czymś zawzięcie przed nimi, jakby rozumieli się doskonale i dobrze bawili w swoim towarzystwie. Domyślał się, że w przypadku jego i Finnegana to po prostu nie wypali, ale póki była jakaś szansa na pojednanie…
Chłopak zacisnął mocniej palce na lejcach swojego konia, a potem, wziąwszy kilka głębszych oddechów, żeby się czasem nie rozmyślić, spojrzał w pewne siebie pomarańczowe oczy patrzące na niego z jakimś takim wyraźnym ostrzeżeniem. W normalnych okolicznościach, Orion wycofałby się i pozwolił mężczyźnie na spokój, ale kiedy w grę wchodziły dwie najważniejsze w chwili obecnej dla niego osoby, powtarzał sobie, że musi mieć w sobie choćby odrobinę książęcej bezczelności. W innym wypadku wszystko pójdzie na marne, a sytuacja między nim a blondynem nigdy nie zostanie rozstrzygnięta.
- Chciałem cię przeprosić – oświadczył na wydechu, jednym ciągiem składającym się na praktycznie jedno, zlewające się ze sobą słowo. – Za swoje zachowanie do tej pory, za to… łypanie na ciebie jakbyś zrobił coś złego. Wiem, że… Louriel nie jest najłatwiejszą osobą w obyciu, ale to mój najlepszy przyjaciel i martwiłem się, że chcesz zrobić mu coś złego. Nie chcę być jednak hipokrytą i patrzeć na ciebie wilkiem, podczas gdy ja i Ezra… - wzruszył ramionami jakby nie wiedział, jak dokładnie określić ich relację, ale uszy pokryły mu się rumieńcem, a kiedy spojrzał na bruneta i dojrzał jego szczery, słodki uśmiech, podobny tylko bardziej rozczulony pojawił się i na jego wargach. – Zależy mi na nim. I widzę, że Lourielowi zależy na tobie. Rozumiem, że w obu naszych przypadkach związki z naszymi przyjaciółmi to transakcja wiązana. Ty dostajesz w pakiecie mnie, a ja ciebie. Dlatego chciałbym i proponuję ci żebyśmy zaczęli wszystko od nowa. Chociaż spróbujmy się zaprzyjaźnić, dla tych dwóch bez których nasze życia nie byłyby aż tak kolorowe – zaproponował całkowicie szczerze i poważnie, wyciągając w kierunku Finnegana dłoń.
Nie miał pojęcia, czy właśnie nie wydurnił się jeszcze bardziej niż głupim pytaniem o relację blondyna i Ezry, ale nie cofnął ręki. Nawet jeśli, był szczery i chciał by Ezra i Louriel nie musieli patrzeć jak ich przyjaciele i być może drugie połówki, choćby chwilowe krzywo na siebie patrzyły. Chciał by oboje byli szczęśliwi i miał zamiar zrobić wszystko by tak się właśnie stało. Nawet jeśli oznaczało to schowanie dumy do kieszeni, co w przypadku Oriona nie było aż takie trudne.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:07 pm}

H&C           - Page 5 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
W oczach Ezry Louriel był zdecydowanie zbyt podobny do Finnegana. To było aż straszne. Potrafili się podobnie uśmiechać, nawet iskierki figlarnie odbijające się w ich tęczówkach były podobne. Było to jednocześnie straszne co... takie bliskie. Wiedział jak radzić sobie z jakimiś dzikimi zapędami blondyna, miał przez to wrażenie, że z Lusiem miał łatwiejszy start. Podejrzewał jakie tematy mogły być drażliwie, jak łechtać jego ego, jak prosić o coś na co sam miał ochotę oczywiście w taki sposób żeby nikogo nie urazić, żeby wszyscy byli zadowoleni. Z gadem po prostu bardzo swobodnie mu się rozmawiało gdy stracił ten dysonans do niego jako do władcy. Wystarczyło kilka razy dostać po głowie i oduczył się mówienia do niego per jaśnie książę. Jakie to wygodne, jakie niespotykane.
W chwili obecnej uśmiechnął się triumfalnie prostując się wygodnie w siodle. Wypad na łyżwy i to jeszcze bez konieczności wypadu brzmiał idealnie. Mogli śmiało jeździć do zmroku, a później wykorzystać blondwłosą niedojdę do zapalenia im kilku ogników. Oczami wyobraźni już widział igrającą nad ich głowami zorzę w momencie gdy oni tracili ostatnie pokłady energii na coraz pewniejsze przeskoki nad przeszkodami czy nabieranie pokaźnej prędkości – próbując tym samym nie wypaść z zakrętu. Łyżwy zdecydowanie mu się podobały, lubił prędkość, a gracja której wymagały była zdecydowanie w jego typie. Dlatego miał zamiar w przeciągu kilku najbliższych dni, może już jutro, podzióbać o stworzenie tej ślizgawki i wykorzystanie wolnego wieczora.
- Idealnie. Oni nie będą marudzić, a my nie będziemy musieli organizować całej wyprawy. A plac jest ogromny, będzie można poszaleć. – Skwitował z entuzjazmem godnym dzieciaków które pewnie dostrzegą ich wygłupy i będą próbowały dołączyć. - Męskie rzeczy w ich wykonaniu przywołują mi na myśl mordobicie. – Przyznał cicho, przez zęby, odwracając się na nich przez ramię. Nie był w stanie dosłyszeć o czym rozmawiają, wolał również nie interpretować min jakie obydwaj mieli. Jeżeli zaczną się bić będą wracali sami, trudno. Ewentualnie zeżrą ich wilki i to później oni z Luśkiem będą im dupy opatrywać, też trudno. - Nie żebym był przewrażliwiony ale nie podoba mi się, że rozmawiają. O czym rozmawiają? Mówił Ci coś Orion, że chce go jednak nadziać na pal? – Zapytał zaciekawiony, co gorsza, jego ton kompletnie nie przenikało zmartwienie, zatroskanie czy strach o nich. Skoro chcieli się zachowywać jak niewychowane dzikusy to im jeszcze podsunie takie maczugi żeby sobie nabijali równomiernie okrągłe guzy. Na tą myśl uśmiechnął się łobuzersko. To, że obydwu kochał nie znaczyło, że będzie robił za mediatora. Nie lubił takich ról, jeżeli ktoś się nie umiał dogadać, był to ich problem nie jego.
Co do tematu skrzypiec, spojrzał na niego z politowaniem uśmiechając się łobuzersko.
- Nie wiesz co w domu trzymasz? A kiedyś słyszałem jak się chwalisz, że wiesz gdzie leży każdy okruszek kurzu w Akademii. – Posłał mu niewinny uśmieszek zaraz zaczynając się śmiać. Z drugiej strony, już go świerzbiły łapki żeby dorwać w niego skrzypce i chociaż je nastroić. Zdecydowanie za długa przerwa.
- Dwudziesta druga pod Twoimi drzwiami, zrozumiałem. – Uśmiechnął się niewinnie, a widząc zmrużone gadzie oczy zamrugał niewinnie. - Tak, nie martw się. Potrafię wyciągnąć najwyższe dźwięki jakie tylko się da, też je poznasz. – Zażartował mając zamiar dorwać je w dzień i sprawdzić po pierwsze: w jakim są stanie; po drugie: jak drogie były i jak mocno nie powinien ich nawet w dłoniach trzymać. A później pogra pół godziny, nacieszy się, serduszko mu drgnie – przynajmniej raz nie przez Oriona – i będzie miał tą odrobinkę większą iskierkę szczęścia w sobie.
Mimo tych kąśliwych uwag temat popłynął szybko w książkę którą ostatnio Louriel mu polecił, a którą on czytał wieczorami, leżąc już na Orionie w łóżku. Zgodnie ze słowami księcia, spodobało mu się i to nawet bardzo. Mimo dość ciężkiego sposobu pisania, pochłonął ją w kilka godzin i teraz mogli spokojnie się na ten temat rozwodzić. Dopiero na kolejne pytanie uniósł pytająco brew i przyglądając się mu przez chwilę zamruczał w geście zastanowienia.
- Finni... interesuje się ludźmi. – Stwierdził po szybkiej analizie całokształtu charakteru przyjaciela. Widząc pytanie w gadzich oczach uśmiechnął się do niego spokojnie. - Na pewno już to zauważyłeś. Potrafi przystanąć, porozmawiać. Ludzie do niego ciągną, a on do nich. W domu robi za najbardziej rozchwytywane towarzystwo w czasie wolnym. Uwielbia siedzieć z dzieciakami, rysuje. Poza tym skądś musi czerpać inspiracje do swoich opowieści. – Przyznał zadzierając głowę w górę, obserwując jak niebo zaczyna pokrywać się coraz ciemniejszymi odcieniami niebieskiego. - Odbijam piłeczkę. Co z Orionem? – Zapytał zerkając ponownie przez ramię na chłopaków z tyłu.
Całokształt zachowania Oriona sprawił, że szybko złapał dystans. Nie miał zamiaru oberwać za niewinność, ciekawość. Sam nie zaczął tematu, nie zbliżał się do Oriona i nie denerwował go swoją obecnością. Mimo tego jak wiele działo się między nim a Lourielem, przy białasku starał się do niego nie dzióbać. Nie raz i nie dwa dał mu jasno do zrozumienia, że gardzi takim obnoszeniem się do księcia, on zrozumiał to już przy pierwszym razie. Dlatego tak mocno zaskoczył się gdy zamiast warknięcia padły... przeprosiny.
Jego jasne oczy od razu zwróciły się na profil rozmówcy. Przekręcił delikatnie głowę w bok i wsłuchując się w jego głos czekał na rozwój wydarzeń. Te, z każdym kolejnym padającym słowem sprawiały, że jego rysy łagodniały, na ustach pojawił się delikatny uśmiech, a Orion... on trafił idealnie w jego serce dając mu dość solidnego kopa motywacji. Mogli przecież jeszcze raz spróbować, prawda? Chociażby dla nich. Miał przecież rację co do nierozłączonych pakietów i jakby tak zaczęli się tolerować, byłoby im wszystkim, w czwórkę nieco raźniej.
Nadal nie komentując tego wszystkiego spojrzał na wyciągniętą w swoją stronę dłoń. Jeden z kącików jego ust powędrował jeszcze wyżej. Stracił całkowicie ten dystans, ponownie był spokojny i obdarował go szczerym uśmiechem. Szczególnie, że osobiście nie uważał go za wroga. Widział co robi z Ezrą i, że nie jest to nic nieszczerego, nie jest to żadna zabawa. Dobrze robił zarówno Luśkowi jak i jego brunetowi, tego nie mógł mu odmówić. Dlatego też mimo niepewności białaska mocno uścisnął mu dłoń.
- W pełni się z Tobą zgadzam. Przyznaję, że moje sumienie nie jest krystalicznie czyste i potrafiłem Ezrę nastawiać przeciwko Tobie. Szybko jednak dostałem nauczę bo ani Ty ani ja nie mamy złych zamiarów. Nie chcemy dla nich źle i nie oszukujmy się, korzystamy z poznania nowych osób. Po co więc mamy się my kłócić? – Zapytał puszczając jego dłoń, biorąc spokojny i głęboki oddech lodowatego powietrza.
- Przyznaję, zaskoczyłeś mnie. Pozytywnie oczywiście. – Uśmiechnął się do niego rozbawiony. Spojrzał jeszcze raz na niego, widział, że schodzi z niego powietrze ale nie dziwił się. Sam nie byłby w stanie wyciągnąć do niego ręki bo nie robił, swoim zdaniem, nic złego. Szczególnie, że wątpił żeby Orion wiedział co się dokładnie między nim, a gadzioszkiem działo. Chyba się nie pochwalił, że spierdzielił przed nim oknem. Nadal robiło się mu słabo na ten fakt ale rekompensował go sobie wspomnieniem wyznania uczuć. Wybaczał mu, tym razem. Przy kolejnym złapie go za nogę i zawlecze do łóżka.
- Ale nie oszukujmy się. Skoro oni się dogadują my też damy radę. Chociażby przy alkoholu, przynajmniej nie mdlejesz na zapach wódki. – Oznajmił przesycony pewnością tego, że jeżeli teraz obydwaj się zmotywują dadzą radę. Chociażby gdyby musieli łoić całą noc w bierki i wypić beczkę przepalającego trzewia alkoholu.
Dla utożsamienia kolorowego szczęścia.
Dla tych dwóch debili którzy konspiracyjnie zaczęli teraz szeptać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:08 pm}

H&C           - Page 5 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Orion siedział w swoim siodle jak na szpilkach, czekając na jakąś reakcję ze strony FInnegana. Nie był pewien, jak sam zareagowałby na taką propozycję, ale zależało mu na tych dwóch głupkach na tyle, by chociaż ją rozważyć. A kiedy twarz blondyna rozjaśniła się w szczerym uśmiechu, a jego dłoń uścisnęła żywo palce białowłosego, odetchnął głęboko z ulgą, zaraz odwzajemniając wyraz twarzy. Teraz mógł mieć czyste sumienie, nawet jeśli akcja „zaprzyjaźnijmy się” by nie zadziałała, przynajmniej by się starali coś z tym zrobić.
- Czy to wyzwanie? – zapytał na wspomnienie o wódce, patrząc na mężczyznę z uśmieszkiem i błyskiem rozbawienia w spojrzeniu. – Założymy się o to, kto więcej wypije zanim mu zacznie szumieć w głowie – zaproponował rozbawiony, ciekaw który z ich dwójki szybciej padłby pod wpływem procentów i jak wielkie zdegustowanie wywołałby w Lourielu, gdyby oboje nie nadawali się do niczego innego jak do zawleczenia w kierunku łóżka.
Książę z uwagą wysłuchał słów Ezry, spoglądając przez ramię na Finnegana, który właśnie z szerokim uśmiechem trzymał Oriona za rękę. Nie był pewien, co między nimi się stało, ale wyglądało to na pojednanie. Nie był zdziwiony tym, co usłyszał od niskiego maga ognia. Finni był jak ciepłe słońce, które swoimi promieniami ogrzewa serca stojących blisko niego. Sam poznawszy go nieco bliżej nie miał ochoty się odsuwać, nie dziwił się więc, że i inni poznawszy usposobienie mężczyzny chcieli się go trzymać. Ciepły uśmiech pojawił się na jego ustach, a wzrok nabrał łagodnego wyrazu jaki bardzo rzadko gościł w tych błękitnych pięknych i często po prostu zimnych oczach.
- Doskonale rozumiem co masz na myśli – szepnął miękko, patrząc jeszcze chwilę na twarz blondyna, by zaraz wrócić spojrzeniem do rozmówcy.
- Cóż, Orion… - Louriel zastanawiał się chwilę, przywołując przed oczami obraz przyjaciela, który miał o sobie tak złe zdanie, że nie potrafił dostrzec w sobie dobrych stron. – On… nie miał zbyt dużo czasu by dowiedzieć się, co go interesuje, co jest tylko jego i na czym chce się skupić. Dopiero szuka takiej rzeczy. Ale też lubi czytać, opiekować się dziećmi, sprzątać – książę wzruszył ramionami, jakby mówił, że to wszystko nadal jest tylko zalążkiem, niewykiełkowanym nasionkiem, które czeka na podlanie, albo zasadzenie czegoś zupełnie nowego, by mogło wyrosnąć na ogromne, stałe drzewo.
Reszta drogi do stolicy minęła im w przyjemnej atmosferze rozmów, poznawania siebie nawzajem i ustalaniem planów na kolejne, ostatnie dni wizyty magów ognia w kraju wody. Louriel oddalał od siebie myśl, że ledwo co dał dojść do głosu uczuciom i już musi się żegnać, zapewniając, że nie da się mężczyzną z nim nudzić. Orion z Finneganem szybko dołączyli do dyskusji i tak, zanim się obejrzeli, noc zasnuła niebo tysiącem gwiazd, a przed nimi pojawiły się jasne światła miasta. Stolica tętniła życiem i nawet gdy późna pora wisiała nad domami, ludzie spotykali się na ulicach, plotkowali, załatwiali sprawy i odpoczywali po pracy w licznych restauracjach, karczmach i miejscach, gdzie można było porozmawiać.
Louriel uśmiechał się, widząc jak spokojnie płynie życie i cieszył się na myśl, że kilku rebeliantów kraju powietrza może się takowym nadal chwalić. Uważał, że dobrze zrobili. Nie spodziewał się, że jego i reszty dobry humor w jednej chwili zmieni się w pełną nerwów, ciężką atmosferę. A to tylko za sprawą jednego mężczyzny, który gdy tylko po wejściu do Akademii podniósł się z jednego z foteli i nie pozwolił im wejść dalej.
- Jego cesarska mość wzywa mistrza Louriela i jego przyjaciół do siebie – powiedział posłaniec spokojnym, pozbawionym emocji tonem.
- Oh? A na co mu oni, sam pójdę tylko… - zaczął książę, ale mężczyzna przerwał mu, zaszczycając go chłodnym spojrzeniem.
- Jego wysokość wyraźnie zaznaczył, że mają się stawić wszyscy, od razu po powrocie – oznajmił nieubłagalnie i stał przed nimi tak długo, aż Louriel w końcu pozornie nonszalancko wzruszył ramionami i zarządził wymarsz.
Po raz pierwszy w jego całym życiu spacer do pałacu tak bardzo mu się dłużył. Domyślał się, że ojciec będzie chciał porozmawiać z nimi na temat ich rzekomej misji, ale nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Serce biło mu coraz szybciej, ale uparcie utrzymywał na twarzy spokojny uśmieszek, chcąc jakoś wesprzeć na duchu towarzyszy. Nadal miał zamiar wziąć na siebie całą winę za ich występek i nie zamierzał dopuścić do głosu kogoś poza sobą.
Niemniej kiedy tylko drzwi gabinetu Lothusa zamknęły się za nimi, a Louriel dojrzał jak bardzo pod maską opanowania mężczyzna jest wściekły, potrafił jedynie paść na kolana i przysiadłszy z szacunkiem na piętach, wbić wzrok w podłogę. Reszta natychmiast, zdumiona jego uniżonym i tak niepodobnym do niego zachowaniem, poszła w jego ślady, nie ośmielając się choćby zerknąć na cesarza. Księciu jeszcze nigdy nie udało się doprowadzić ojca do takiego stanu, kiedy jego jasne oczy stały się niemal czarne od skrywanej wściekłości.
Cesarz przez kilka minut krążył przed nimi z rękoma założonymi na piersi, milcząc, aż w końcu zatrzymał się po środku pokoju i spojrzał ostro na Louriela. Książę drgnął zauważalnie, ale nie próbował się w żaden sposób tłumaczyć, po raz pierwszy w życiu zabrakło mu języka w gębie.
- Czy ty wiesz, co zrobiłeś? – zapytał Lothus, w końcu przerywając panującą w pokoju ciszę, ale jego głos był tak cichy, lodowato spokojny, przerażający w swoim opanowaniu, że błękitno włosy chyba wolałby, byłyby zaczął na niego krzyczeć. Nie odezwał się i nie miał takiego zamiaru, domyślając się, że to nie jest dobra opcja, ale jak się zaraz okazało, milczenie było równie złym wyborem. – Nie wiesz? Więc pozwól synu, że ci wytłumaczę. Poszedłeś na granicę, przebrany za strażników, prowadząc więźniów, zrobiłeś przedstawienie przed sir Wilhelmem, wiedząc że najchętniej widziałby cię w lochu, a potem przeszedłeś przez granicę na teren kraju powietrza, narażając na śmierć siebie, swoich przyjaciół i rebeliantów, którzy z jakiegoś powodu znaleźli się po naszej stronie gór. W ogóle nie wziąłeś pod uwagę tego, że sir Wilhelm mógł chcieć cię zabić, że mógł wtrącić tych ludzi do lochu, was wysłać na stryczek za zdradę stanu, bez żadnej konsultacji ze mną, w końcu tak postępuje się ze zdrajcami, Lourielu. Morduje się ich na miejscu – oświadczył zimno, patrząc bez mrugnięcia okiem w gadzie oczy syna. – Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Dla własnego kaprysu? Dla jakiejś głupiej dumy, którą nosisz w kieszeni? Tak bardzo chcesz mi pokazać, że dasz sobie ze wszystkim radę, że ryzykujesz przyszłość własnego państwa dla chwili satysfakcji? Jesteś jak dziecko, jeśli nie powiem ci, że coś jest niebezpieczne, pójdziesz i to zrobisz – dokończył, będąc tak zdenerwowanym, że aż z tego wszystkiego usiadł na stojącej w pokoju kanapie i zaczesał opadające mu na twarz kosmyki.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, której nikt nie ośmielił się zakłócić, aż w końcu Lothus, który wyglądał na odrobinę spokojniejszego, spojrzał na każdego z obecnych zawiedzionym wzrokiem, by znów zatrzymać się na Lourielu, który nieśmiało podniósł wzrok znad swoich dłoni.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? – zapytał go łagodniej cesarz, a książę natychmiast uciekł wzrokiem w bok. Nie był pewien, co powinien powiedzieć.
- Przepraszam – zaryzykował cicho, ale jedyne co usłyszał to zmęczone westchnienie.
- Nie mnie powinieneś przepraszać, dziecko. A teraz przejdźmy do rzeczy. W końcu nie wezwałem was, żeby sobie pokrzyczeć - stwierdził, chociaż głosu nie podniósł nawet na sekundę.
Louriel poczuł, że serce zaczyna mu bić szybciej, a dłonie pocić ze stresu. Skoro nie po to ich tu wezwał, wytłumaczenie mogło być tylko jedno.
- Lourielu, skoro uparłeś się, żeby zachowywać się pięciolatek, dostaniesz karę stosowną do wieku, który sobą zaprezentowałeś – powiedział spokojnie, wygładzając dłonią materiał drogiej szaty, którą na sobie miał. – Podejdź do mnie – rozkaz był cichy, wypowiedziany konwersacyjnym tonem, ale mężczyzna nie miał złudzeń, że jego nie wykonanie spotka się z drastycznymi w skutkach konsekwencjami.
Podniósł się, czując że kolana drżą mu ze strachu. Nie miał pojęcia czego się spodziewać po wściekłym ojcu i nie chciał się o tym przekonywać. Zbliżył się ostrożnie do cesarza, a widząc utkwione w sobie stanowcze spojrzenie, przełknął głośno ślinę.
- Połóż się na moich udach – wydał kolejny rozkaz i tym razem, książę zrozumiał, co starszy mężczyzna miał na myśli. Zrobiło mu się jednocześnie zimno i gorąco ze wstydu.
- Ale, ojcze… - spróbował, ale umilkł kiedy tylko wzrok władcy nabrał stanowczego chłodu.
- Możemy z tego zrobić przedstawienie, synu, albo przyjmiesz karę i wszyscy rozejdą się do siebie – oznajmił zimno, nie robiąc jednak niczego i dając mu wybór. Po dobroci, czy siłą.
Louriel wiedział, że na dobrą sprawę, nie miał wyboru. Jedyne co mógł zrobić z tą sytuacją to zachować pozory dumy, albo dać się gonić po całym pomieszczeniu i stracić resztki szacunku swojego do siebie i przyjaciół, którzy mieli na to patrzeć. Wahał się tylko przez chwilę, a potem z twarzą czerwieniącą pod wpływem uczuć i rosnącego wstydu, wykonał polecenie, zostając w najbardziej upokarzającej pozie jaką cesarz mógł tylko wymyślić. Nawet jako dziecko, nigdy nie został przełożony przez kolano, ani nawet nie dostał jednego klapsa, choć dzieckiem był nad wyraz niegrzecznym. I to sprawiało, że jako dwudziestotrzyletni mężczyzna czuł się poniżony, a jego duma trzęsła się, wiedząc że z każdą chwilą przybliża się do strzaskania w drobny mak.
Nie musiał czekać na uderzenie, z chwilą w której spokojne i łagodne dłonie ojca zsunęły mu z tyłka spodnie, odsłaniając jasną skórę pośladków, jego duma nie istniała. Mógł jedynie pochylić głowę i pozwolić by niebieskie włosy opadły na czerwoną ze wstydu twarz, chowając ją przed wzrokiem całej reszty. Kiedy w końcu po pomieszczeniu rozszedł się suchy trzask, prawie nie poczuł szczypiącego bólu. Wystarczyła cała reszta, by miał nauczkę na całe życie, która skutecznie wybiła mu z głowy jakiekolwiek niezatwierdzone przez ojca eskapady. Niestety drugi i trzeci raz poczuł aż nazbyt wyraźnie, potrafiąc jedynie zacisnąć zęby i nie dać uciec z gardła odgłosom bólu. Chociaż tyle chciał dla siebie zrobić. A kiedy kolejne razy nie nadeszły, a znów delikatne dłonie cesarza poprawiły na nim ubranie, zakrywając zaczerwienioną skórę i pomogły mu wstać, miał ochotę zniknąć i już nigdy więcej nie pokazać się nikomu na oczy. Stanął z boku, próbując uspokoić oddech i w szybkim tempie nauczyć się sztuki znikania.
Orion tak bardzo współczuł księciu. Wiedział jakie to było uczucie, zostać odartym z własnej godności i wystawionym na pośmiewisko. Nie zamierzał się z przyjaciela nabijać i choć uważał, że kara wymierzona mu przez cesarza była zbyt surowa, wiedział, że Louriel nie zgodziłby się z nim mimo wszystko. Przez trzy lata zdążył poznać całą rodzinę księcia i panujące między nią relacje. Wiedział, że ojciec z synem mieli silną więź, a Louriel kochał go całym sercem. Lothus również kochał swoje dzieci, najbardziej na świecie i nigdy nie zrobiłby niczego, co mogłoby na dłuższą metę im zaszkodzić. Dlatego nie zamierzał się odzywać w tym temacie, a jedynie trwać milcząco u boku księcia i wspierać go w tej trudnej chwili jak tylko mógł. Jednak w tamtym momencie musiał też zadbać o siebie. Kiedy tylko kara Luśka się skończyła, cesarz podniósł się z kanapy i zasłaniając sobą rozemocjonowanego księcia, czym udowadniał, że nawet w takiej chwili miał zamiar go chronić, stanął przed nimi z na powrót surowym wyrazem twarzy.
- Co do was, myślałem że każde z was ma swój własny rozum i potrafi go używać. Orion, na tobie zawiodłem się najbardziej. Spodziewałem się po tobie więcej, skoro jesteś jedyną osobą, której mój syn jest w stanie posłuchać. Ty zgłosisz się do mnie jutro rano. Sam. Cała reszta dostanie instrukcje z samego rana. A teraz możecie odejść - oznajmił spokojnie, biorąc Louriela pod rękę i na pożegnanie, gładząc go po włosach, by choć odrobinę się uspokoił.
Reszta kompanii na czele z zażenowanym przedstawieniem Philem i zasmuconą Mai szybko skierowali się do wyjścia, ale Louriel zatrzymał ich, choć policzki nadal piekły go od rumieńców, a na tyłku czuł ciężką rękę cesarza. Kiedy spojrzeli na niego skonfundowani, książę jeszcze raz padł na kolana i przysiadając na piętach, dotknął czołem posadzki. Orion przezornie złapał Finnegana za przedramię, nie pozwalając mu podejść do gada.
- Pozwól mu – szepnął, nie spuszczając wzroku z przyjaciela.
- Przepraszam was – powiedział książę, a głos miał czysty i pewny, choć wewnątrz trząsł się z emocji i nadal marzył tylko o tym, by zniknąć. – Wybaczcie mi moją nieprzemyślaną lekkomyślność.
- Zaczynasz mnie przerażać – prychnął Phil, ale w jego głosie nie było szyderstwa.
- Napijmy się herbaty – zaproponowała łagodnie Mai, jakby nic się nie stało.
- Lusiek, nie wiedziałem, że twoim nowym hobby zostało mycie podłóg – dołożył swoje trzy grosze Orion, szczerząc zęby w uśmiechu i spoglądając znacząco na Ezrę i Finnegana. Tak to u nich wyglądało. Przyjaźnili się od długiego czasu i jeśli któryś z nich nawet zrobił coś nie tak, wystarczyło przeprosić, a reszta robiła wszystko by osoba, która zawiniła wiedziała, że między nimi nic się nie zmieniło.
Louriel w końcu podniósł się z kolan, a na jego ustach błąkał się wdzięczny uśmieszek. Było mu odrobinę lepiej, ale do pełni spokoju brakowało mu jeszcze jednego. Pożegnał się ze wszystkimi, a potem w towarzystwie Finnegana ruszył do swojej sypialni, po drodze prosząc służące o przygotowanie mu gorącej kąpieli. Podczas gdy kobiety napełniały jego wannę, on w ciszy rozczesywał swoje włosy, starając się za bardzo na niczym nie siadać, a kiedy opuściły sypialnię, nie zwracając uwagi na blondyna, zrzucił z siebie ubranie i zanurzył się w pachnącej, parującej cieszy po sam nos. Może i był nieostrożny, ale był w takim nastroju, że choćby się paliło i waliło, potrzebował ukryć się w swoim ulubionym środowisku, a nic mu tak bardzo tego nie zapewniało jak wielka wanna wypełniona niemal po brzegi pachnącą lasem i fiołkami wodą. Nawet się nie mył, po prostu siedział, podciągnąwszy nogi pod brodę i pozwalając by ciepło zmyło z niego uczucie wstydu i poniżenia.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 5 Empty Re: H&C {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach