Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel nie znał takich słów jak „nie jestem głodny”. On sam w swoim zadziwiającym ciele posiadał dwa żołądki, a przynajmniej metaforyczne. Jeden na normalne jedzenie, drugi na wszelkiego rodzaju desery, owoce i placki ziemniaczane. Już w dzieciństwie, kiedy jego wzrost wahał się pomiędzy krzesłem, a stołem, potrafił wcisnąć w siebie niewyobrażalne ilości jedzenia, nie tyjąc przy tym ani odrobinę. Blaire nienawidziła tej cechy swojego brata, ale widząc ile radości sprawia mu pałaszowanie, przestała na to zwracać uwagę. Bo i sam jedzący Louriel był widowiskiem. Odebrawszy odpowiednie przeszkolenie w zakresie spożywania posiłków w zacnym towarzystwie i potrafiący się popisać znajomością każdej z piętnastu łyżek i do czego ona jest, kiedy przy sobie nie miał nikogo, kto mógłby stwierdzić, że zachowuje się niekulturalnie, najzwyczajniej w świecie zapominał o całej etykiecie. Zadowolony z siebie i z przekąski, podjadał palcami, żeby potem wylizać je skrupulatnie ze smacznych drobin. Nic nie mogło się zmarnować.
Kiedy Finnegan odmówił poczęstunku, poczuł się głęboko oburzony i obruszony. On go przyprowadził na najlepsze papu na świecie, a ten kręcił nosem. Nie zamierzał tego tak zostawić i gapił się w czerwonawe oczy mężczyzny dopóki ten nie skoncentrował się na nim tak bardzo, że przestał zwracać uwagę na wszystko wokół, włącznie z jego rękoma, które chwyciły widelec i wpakowały mu kawałek placka w usta. Dopiero kiedy gość raczył zacząć spożywać, zadowolony wrócił do swojej porcji, ciesząc się chrupiącym wierzchem i puszystym środkiem, ostrym smakiem przypraw, który zaraz łagodziła śmietana. Przyglądał się przy tym przygotowaniom, ciekaw, który z tańców pójdzie na pierwszy ogień, a było ich w ludowej kulturze kraju wody kilka. Louriel osobiście nic do nich nie miał, oczywiście jeśli tylko sam nie musiał ich tańczyć. Większość z nich zakładała, że wybrani partnerzy zmienią się w trakcie piosenki kilka razy, a on nie miał ochoty trafić na kogoś, kto miał dwie lewe stopy, albo był jak drewno. Bardziej lubił tańce klasyczne, gdzie oboje partnerów mogło pokazać swoje umiejętności i wcale nie musieli do siebie przyzwyczajać kilku osób. Miał zamiar popatrzeć i pośmiać się z tych, którzy raczej tańca w krwi nie mieli, ale kiedy okazało się, że pewien blondyn miał co do niego inne plany, miał ochotę cofnąć się, albo wyrazić sceptyczne nastawienie.
Nie zdążył. Zanim zdołał zrozumieć co się dzieje, już stał pośród par, a wyszczerzony od ucha do ucha Finnegan patrzył na niego jak podekscytowany szczeniak, który dostał nową zabawkę. Ten raz to chyba mi nie zaszkodzi – zawyrokował ostatecznie, starając się nie westchnąć ostentacyjnie. Stał po wewnętrznej stronie kręgu, ale w tych stronach kraju nic to tak naprawdę nie oznaczało. W tym tańcu nie liczyło się, gdzie stała kobieta, gdzie mężczyzna. Pary jednopłciowe, mieszane, przeplatały się tworząc kolorowe kółko ludzi gotowych do zabawy. Louriel niemal czuł ich ekscytację, wzrok tych, którzy nie brali udziału w zabawie na swoich plecach. Nie przepadał za znajdowaniem się w centrum uwagi, choć kiedy już sytuacja jakoś zmuszała go by się w niej znalazł, wiedział jak powinien się zachowywać, co powiedzieć, a czego nie, czuł się w niej dosyć swobodnie, choć wolał raczej stać z boku i wkraczać, kiedy sytuacja tego wymagała. Teraz było inaczej i tylko zaciśnięta na jego dłoni dłoń maga ognia powstrzymywała go od wycofania się. To, no i błyszczące radochą oczy blondyna, których jeszcze u niego nie widział i miał jakieś dziwne wrażenie, że jeśli ten blask zgaśnie przez jego głupi upór, będzie czuł się z tym co najmniej dziwnie. Wolał zostać i pozwolić narwanemu koledze odrobinę zaszaleć… Poza tym i tak czekał na jedzenie, więc co mu szkodzi…
Niemal przegapił moment, w którym powinien ruszyć się do przodu. Jedynie skoczny wstęp, który wykonała grupka grajków uchronił go przed kompromitacją taneczną przed oczami krajan. Potem już się nie rozkojarzał, starając się jak najprecyzyjniej wykonywać ruchy, ale kiedy tylko jego dłoń wyślizgnęła się z tej Finnegana, a zastąpiła ją dłoń jakiejś pulchnej dziewczyny, zdał sobie sprawę z tego, że to niemal niemożliwe. Każda z osób rytm czuła inaczej, kroki mylili przynajmniej osiem razy, zanim każdy w końcu zajarzył o co chodzi. Przez moment książę nie miał pojęcia, po co to wszystko robią, skoro wygląda to tak nieskoordynowanie i chaotycznie. Bez gracji i polotu, raczej jak bezwładna kończyna, którą ktoś rozhuśtał. Odszukał wzrokiem Finnegana, chcąc zobaczyć czy i on czuje się tak bardzo nie na miejscu, ale kiedy zobaczył jego roześmianą twarz, usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu, zmierzwione włosy, potknął się o własną stopę i pomylił kroki. Roześmiany nastolatek, który trzymał go za dłoń jedynie skwitował to szerokim uśmiechem. Louriel nie był pewien, co tu się działo? Jeszcze raz spojrzał na blondwłosego towarzysza spaceru i po krótkiej chwili zdał sobie sprawę z tego, że to nie ludzie dopasowywali się do niego, a on do nich. Jeśli ktoś nie nadążał, zwalniał, jeśli robił coś źle, poprawiał, cały czas przy tym żartując i śmiejąc się, co i u drugiej osoby wywoływało uśmiech.
- Jak ty to robisz? – zapytał go, kiedy ich dłonie znów znalazły się w swoich. – Jak udaje ci się z nimi wszystkimi tak po prostu dogadać? – sprecyzował, patrząc na niego z lekko zmarszczonymi brwiami. Jemu nigdy to nie wychodziło, nawet jeśli się starał. Wiedział, że jego charakter pozostawia wiele do życzenia, ale jednak dla obcych starał się być miły i inny niż dla reszty, a jednak rozmowy kompletnie mu nie wychodziły. Dopiero kiedy spotykał się z kimś któryś raz z kolei miał wrażenie, że odrobinę lepiej wychodzi mu to całe konwersowanie, ale większość ludzi była już do niego tak zrażona, że nie miała ochoty z nim rozmawiać, a on też zazwyczaj nie był na tyle zainteresowany by jakoś tę niechęć złagodzić. Czy robił coś nie tak? A jeśli tak, to co?
***
Orion wcale się nie zdziwił, kiedy jego odpowiedź została skwitowana mądrymi słowami, których jak mu się wydawało, ogólny sens zrozumiał. Sam nie był jakoś do końca oczytany, choć Louriel dołożył wszelkich starań, by miłość do nauki i poznania w nim zaszczepić, co może nie do końca mu się udało, choć czytanie stało się jedną z jego ulubionych rozrywek. Dopiero kiedy Ezra wyślizgnął się z jego ramion, przestał się zastanawiać, koncentrując na uroczym obrazku jaki przed sobą miał. Zarumienionego Ezrę, patrzącego mu w oczy z całą gamą emocji wypisaną w dwukolorowych oczach. Na pytanie o swój wiek, wzruszył lekko ramionami, jego sylwetka, mentalność i podejście do życia nieco różniło się od tego co większość rówieśników miała w głowach. Przez same lata znajomości z Lourielem czuł się tak, jakby postarzał się mentalnie o kilkanaście lat, bo sam książę zachowywał się czasem gorzej od nastolatka.
- Dwadzieścia – odpowiedział zgodnie z prawdą, nie czując powodów, by musiał kłamać. Ezra wcale nie wyglądał jakby miał więcej od niego, więc i o to go nie podejrzewał. Zakładał raczej, że uroczy chłopak jest odrobinę młodszy, ewentualnie w tym samym wieku, na pewno nie katastrofalnie więcej. Nie wyglądał na staruszka, a i nie podejrzewał, by miał w sobie jakieś gadzie geny jak pewien osobnik, które mogły jakoś wiecznie młody wygląd tłumaczyć.
W końcu jednak musieli zejść z wieży. Zrobiło się bardzo zimno, a i podejrzewał, że Ezra wolałby jednak zobaczyć coś z nieco bliższej odległości niż kilka metrów. Zeszli na dół, nie rozmawiając ze sobą, a kiedy już znaleźli się na bruku ulicy, Orion znów zapytał go o pozwolenie, by zaraz spleść ze sobą ich palce, kiedy pociągnął go w tłum. Zamierzał wrócić na targ i zabrać chłopaka do ogrodu, ale wystarczyło, że gdzieś pomiędzy ludźmi mignęła mu grzywa niebieskich włosów, by niemal natychmiast zmienił nieco plany. Nie miał ochoty spotkać Louriela i słuchać jego narzekania ile tu ludzi i dlaczego zniknął, skoro wie jak bardzo on sam nie lubi w takie dnie wychodzić poza próg swojej akademii. Zamiast tego, chłopak poprowadził szatyna boczną uliczką, aż ich oczom ukazała się zgraja dzieciaków, stojąca nad workami wypchanymi słomą i ciągnęła losy.
- Orion przyszedł! – krzyknął któryś z chłopców o ciemnych włosach i z ręką w temblaku.
Zaraz rozwrzeszczana zgraja znalazła się tuż obok i zaczęła przekrzykiwać, pytając czemu białowłosy nie zjawił się wcześniej i kim jest przybyły z nim chłopak.
- Już, spokojnie – parsknął, kiedy kilkoro urwisów uwiesiło się go i prawie przewróciło na ziemię. – Nie było mnie, bo nasz mistrz mnie potrzebował, a to jest Ezra, pobawi się dzisiaj z nami – wyjaśnił, przedstawiając dzieciom maga ognia.
Zaraz posypały się zapewnienia, że miło go poznać, pytania o to, co to są te kropki na jego twarzy, czemu nie przyszedł wcześniej i czemu tak śmiesznie się nazywa. Najstarsze z dzieci miało może piętnaście lat, cała reszta miała po trzynaście i mniej, najmłodsze miało sześć i cały czas trzymało się najstarszej dziewczynki za rękę. Duża część była uczniami akademii Louriela, dlatego znały Oriona i nie uważały go za kogoś gorszego sortu. A nawet jeśli komuś zdarzyło się rzucić w jego stronę nietolerancyjną uwagą, pierwszą lekcją jaką dostawał od Louriela była nauka szacunku do drugiego człowieka. Książę nie tolerował agresji, ani przejawów młodocianego terroru, psychicznego czy fizycznego i poza nauką magii wody, starał się zaszczepiać w młodych ludziach jakieś podstawowe wartości, których z jakiegoś powodu nie wyniosły z domu. Orion podziwiał tę część przyjaciela. Co do tej jednej rzeczy od zawsze tkwiło w nim niezachwiane przekonanie o równości myślących istot. Białowłosy nie wiedział, czy miało w tym udział pochodzenie księcia, czy wychowanie cesarza, niemniej cokolwiek by to nie było, sprawiło że Louriel był jedną z najlepszych osób, jakie chłopak spotkał w swoim życiu.
- No dobra, myślicie że lepiej wyjaśnić nowemu koledze na czym polega nasza zabawa, czy lepiej mu pokazać? – zapytał Orion, kiedy dzieciarnia odrobinę się uspokoiła.
- Pokazać! Pokaż mu! – padło jednogłośnie.
Uśmiechnięty białowłosy spojrzał na Ezrę przez ramię, uśmiechając się w taki sposób, jakby mówił „przegłosowali mnie”. Nie puszczając dłoni chłopaka zabrał ze stosu jeden z worków, a potem podszedł z nim do łagodnego stoku, który kiedyś, dawno temu musiał być korytem jakiejś rzeki. Płaska powierzchnia zbocza była gładka, pokryta ubitym śniegiem, idealnym do zjeżdżania po nim na sam dół. Zajął miejsce z przodu sporego worka, poklepując zachęcająco miejsce za sobą, a kiedy Ezra usiadł tuż za nim, złapał go za dłoń i umieścił ją sobie na podołku, żeby zaraz to samo zrobić z drugą.
- Okej, mam tylko jedno do powiedzenia zanim… - zaczął, spoglądając sobie przez ramię, ale zaraz przypomniał sobie, że to miało być doświadczenie przez praktykę, nie wykład. – No w każdym razie nie bój się i trzymaj się mocno – rzucił wesoło, a potem nie czekając na reakcję chłopaka, odepchnął się stopami od ziemi i pochylając do przodu, rozpoczął szybki zjazd.
Kiedy Finnegan odmówił poczęstunku, poczuł się głęboko oburzony i obruszony. On go przyprowadził na najlepsze papu na świecie, a ten kręcił nosem. Nie zamierzał tego tak zostawić i gapił się w czerwonawe oczy mężczyzny dopóki ten nie skoncentrował się na nim tak bardzo, że przestał zwracać uwagę na wszystko wokół, włącznie z jego rękoma, które chwyciły widelec i wpakowały mu kawałek placka w usta. Dopiero kiedy gość raczył zacząć spożywać, zadowolony wrócił do swojej porcji, ciesząc się chrupiącym wierzchem i puszystym środkiem, ostrym smakiem przypraw, który zaraz łagodziła śmietana. Przyglądał się przy tym przygotowaniom, ciekaw, który z tańców pójdzie na pierwszy ogień, a było ich w ludowej kulturze kraju wody kilka. Louriel osobiście nic do nich nie miał, oczywiście jeśli tylko sam nie musiał ich tańczyć. Większość z nich zakładała, że wybrani partnerzy zmienią się w trakcie piosenki kilka razy, a on nie miał ochoty trafić na kogoś, kto miał dwie lewe stopy, albo był jak drewno. Bardziej lubił tańce klasyczne, gdzie oboje partnerów mogło pokazać swoje umiejętności i wcale nie musieli do siebie przyzwyczajać kilku osób. Miał zamiar popatrzeć i pośmiać się z tych, którzy raczej tańca w krwi nie mieli, ale kiedy okazało się, że pewien blondyn miał co do niego inne plany, miał ochotę cofnąć się, albo wyrazić sceptyczne nastawienie.
Nie zdążył. Zanim zdołał zrozumieć co się dzieje, już stał pośród par, a wyszczerzony od ucha do ucha Finnegan patrzył na niego jak podekscytowany szczeniak, który dostał nową zabawkę. Ten raz to chyba mi nie zaszkodzi – zawyrokował ostatecznie, starając się nie westchnąć ostentacyjnie. Stał po wewnętrznej stronie kręgu, ale w tych stronach kraju nic to tak naprawdę nie oznaczało. W tym tańcu nie liczyło się, gdzie stała kobieta, gdzie mężczyzna. Pary jednopłciowe, mieszane, przeplatały się tworząc kolorowe kółko ludzi gotowych do zabawy. Louriel niemal czuł ich ekscytację, wzrok tych, którzy nie brali udziału w zabawie na swoich plecach. Nie przepadał za znajdowaniem się w centrum uwagi, choć kiedy już sytuacja jakoś zmuszała go by się w niej znalazł, wiedział jak powinien się zachowywać, co powiedzieć, a czego nie, czuł się w niej dosyć swobodnie, choć wolał raczej stać z boku i wkraczać, kiedy sytuacja tego wymagała. Teraz było inaczej i tylko zaciśnięta na jego dłoni dłoń maga ognia powstrzymywała go od wycofania się. To, no i błyszczące radochą oczy blondyna, których jeszcze u niego nie widział i miał jakieś dziwne wrażenie, że jeśli ten blask zgaśnie przez jego głupi upór, będzie czuł się z tym co najmniej dziwnie. Wolał zostać i pozwolić narwanemu koledze odrobinę zaszaleć… Poza tym i tak czekał na jedzenie, więc co mu szkodzi…
Niemal przegapił moment, w którym powinien ruszyć się do przodu. Jedynie skoczny wstęp, który wykonała grupka grajków uchronił go przed kompromitacją taneczną przed oczami krajan. Potem już się nie rozkojarzał, starając się jak najprecyzyjniej wykonywać ruchy, ale kiedy tylko jego dłoń wyślizgnęła się z tej Finnegana, a zastąpiła ją dłoń jakiejś pulchnej dziewczyny, zdał sobie sprawę z tego, że to niemal niemożliwe. Każda z osób rytm czuła inaczej, kroki mylili przynajmniej osiem razy, zanim każdy w końcu zajarzył o co chodzi. Przez moment książę nie miał pojęcia, po co to wszystko robią, skoro wygląda to tak nieskoordynowanie i chaotycznie. Bez gracji i polotu, raczej jak bezwładna kończyna, którą ktoś rozhuśtał. Odszukał wzrokiem Finnegana, chcąc zobaczyć czy i on czuje się tak bardzo nie na miejscu, ale kiedy zobaczył jego roześmianą twarz, usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu, zmierzwione włosy, potknął się o własną stopę i pomylił kroki. Roześmiany nastolatek, który trzymał go za dłoń jedynie skwitował to szerokim uśmiechem. Louriel nie był pewien, co tu się działo? Jeszcze raz spojrzał na blondwłosego towarzysza spaceru i po krótkiej chwili zdał sobie sprawę z tego, że to nie ludzie dopasowywali się do niego, a on do nich. Jeśli ktoś nie nadążał, zwalniał, jeśli robił coś źle, poprawiał, cały czas przy tym żartując i śmiejąc się, co i u drugiej osoby wywoływało uśmiech.
- Jak ty to robisz? – zapytał go, kiedy ich dłonie znów znalazły się w swoich. – Jak udaje ci się z nimi wszystkimi tak po prostu dogadać? – sprecyzował, patrząc na niego z lekko zmarszczonymi brwiami. Jemu nigdy to nie wychodziło, nawet jeśli się starał. Wiedział, że jego charakter pozostawia wiele do życzenia, ale jednak dla obcych starał się być miły i inny niż dla reszty, a jednak rozmowy kompletnie mu nie wychodziły. Dopiero kiedy spotykał się z kimś któryś raz z kolei miał wrażenie, że odrobinę lepiej wychodzi mu to całe konwersowanie, ale większość ludzi była już do niego tak zrażona, że nie miała ochoty z nim rozmawiać, a on też zazwyczaj nie był na tyle zainteresowany by jakoś tę niechęć złagodzić. Czy robił coś nie tak? A jeśli tak, to co?
***
Orion wcale się nie zdziwił, kiedy jego odpowiedź została skwitowana mądrymi słowami, których jak mu się wydawało, ogólny sens zrozumiał. Sam nie był jakoś do końca oczytany, choć Louriel dołożył wszelkich starań, by miłość do nauki i poznania w nim zaszczepić, co może nie do końca mu się udało, choć czytanie stało się jedną z jego ulubionych rozrywek. Dopiero kiedy Ezra wyślizgnął się z jego ramion, przestał się zastanawiać, koncentrując na uroczym obrazku jaki przed sobą miał. Zarumienionego Ezrę, patrzącego mu w oczy z całą gamą emocji wypisaną w dwukolorowych oczach. Na pytanie o swój wiek, wzruszył lekko ramionami, jego sylwetka, mentalność i podejście do życia nieco różniło się od tego co większość rówieśników miała w głowach. Przez same lata znajomości z Lourielem czuł się tak, jakby postarzał się mentalnie o kilkanaście lat, bo sam książę zachowywał się czasem gorzej od nastolatka.
- Dwadzieścia – odpowiedział zgodnie z prawdą, nie czując powodów, by musiał kłamać. Ezra wcale nie wyglądał jakby miał więcej od niego, więc i o to go nie podejrzewał. Zakładał raczej, że uroczy chłopak jest odrobinę młodszy, ewentualnie w tym samym wieku, na pewno nie katastrofalnie więcej. Nie wyglądał na staruszka, a i nie podejrzewał, by miał w sobie jakieś gadzie geny jak pewien osobnik, które mogły jakoś wiecznie młody wygląd tłumaczyć.
W końcu jednak musieli zejść z wieży. Zrobiło się bardzo zimno, a i podejrzewał, że Ezra wolałby jednak zobaczyć coś z nieco bliższej odległości niż kilka metrów. Zeszli na dół, nie rozmawiając ze sobą, a kiedy już znaleźli się na bruku ulicy, Orion znów zapytał go o pozwolenie, by zaraz spleść ze sobą ich palce, kiedy pociągnął go w tłum. Zamierzał wrócić na targ i zabrać chłopaka do ogrodu, ale wystarczyło, że gdzieś pomiędzy ludźmi mignęła mu grzywa niebieskich włosów, by niemal natychmiast zmienił nieco plany. Nie miał ochoty spotkać Louriela i słuchać jego narzekania ile tu ludzi i dlaczego zniknął, skoro wie jak bardzo on sam nie lubi w takie dnie wychodzić poza próg swojej akademii. Zamiast tego, chłopak poprowadził szatyna boczną uliczką, aż ich oczom ukazała się zgraja dzieciaków, stojąca nad workami wypchanymi słomą i ciągnęła losy.
- Orion przyszedł! – krzyknął któryś z chłopców o ciemnych włosach i z ręką w temblaku.
Zaraz rozwrzeszczana zgraja znalazła się tuż obok i zaczęła przekrzykiwać, pytając czemu białowłosy nie zjawił się wcześniej i kim jest przybyły z nim chłopak.
- Już, spokojnie – parsknął, kiedy kilkoro urwisów uwiesiło się go i prawie przewróciło na ziemię. – Nie było mnie, bo nasz mistrz mnie potrzebował, a to jest Ezra, pobawi się dzisiaj z nami – wyjaśnił, przedstawiając dzieciom maga ognia.
Zaraz posypały się zapewnienia, że miło go poznać, pytania o to, co to są te kropki na jego twarzy, czemu nie przyszedł wcześniej i czemu tak śmiesznie się nazywa. Najstarsze z dzieci miało może piętnaście lat, cała reszta miała po trzynaście i mniej, najmłodsze miało sześć i cały czas trzymało się najstarszej dziewczynki za rękę. Duża część była uczniami akademii Louriela, dlatego znały Oriona i nie uważały go za kogoś gorszego sortu. A nawet jeśli komuś zdarzyło się rzucić w jego stronę nietolerancyjną uwagą, pierwszą lekcją jaką dostawał od Louriela była nauka szacunku do drugiego człowieka. Książę nie tolerował agresji, ani przejawów młodocianego terroru, psychicznego czy fizycznego i poza nauką magii wody, starał się zaszczepiać w młodych ludziach jakieś podstawowe wartości, których z jakiegoś powodu nie wyniosły z domu. Orion podziwiał tę część przyjaciela. Co do tej jednej rzeczy od zawsze tkwiło w nim niezachwiane przekonanie o równości myślących istot. Białowłosy nie wiedział, czy miało w tym udział pochodzenie księcia, czy wychowanie cesarza, niemniej cokolwiek by to nie było, sprawiło że Louriel był jedną z najlepszych osób, jakie chłopak spotkał w swoim życiu.
- No dobra, myślicie że lepiej wyjaśnić nowemu koledze na czym polega nasza zabawa, czy lepiej mu pokazać? – zapytał Orion, kiedy dzieciarnia odrobinę się uspokoiła.
- Pokazać! Pokaż mu! – padło jednogłośnie.
Uśmiechnięty białowłosy spojrzał na Ezrę przez ramię, uśmiechając się w taki sposób, jakby mówił „przegłosowali mnie”. Nie puszczając dłoni chłopaka zabrał ze stosu jeden z worków, a potem podszedł z nim do łagodnego stoku, który kiedyś, dawno temu musiał być korytem jakiejś rzeki. Płaska powierzchnia zbocza była gładka, pokryta ubitym śniegiem, idealnym do zjeżdżania po nim na sam dół. Zajął miejsce z przodu sporego worka, poklepując zachęcająco miejsce za sobą, a kiedy Ezra usiadł tuż za nim, złapał go za dłoń i umieścił ją sobie na podołku, żeby zaraz to samo zrobić z drugą.
- Okej, mam tylko jedno do powiedzenia zanim… - zaczął, spoglądając sobie przez ramię, ale zaraz przypomniał sobie, że to miało być doświadczenie przez praktykę, nie wykład. – No w każdym razie nie bój się i trzymaj się mocno – rzucił wesoło, a potem nie czekając na reakcję chłopaka, odepchnął się stopami od ziemi i pochylając do przodu, rozpoczął szybki zjazd.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel jako osoba całkowicie niereformowalna budziła w nim dokładnie te uczucia które w domu były karygodne, chowane przed światłem dziennym, delikatnie ujawniane jedynie przy najbliższych bo i tak mógłby określić swoją wielką, pałacową rodzinę służby. Teraz jednak, będąc oddalonym od surowego wzroku władcy, przedzielonym wielkim murem pasma górskiego przed jego karzącą ręką kompletnie nie krępował się dobrze bawić. Bo i co miałby robić ze sobą w momencie gdy padł tak znamienny rozkaz ze strony cesarza, któremu obecnie służyli? Siedzieć i zamartwiać się? Poza tym książę sam dopominał się jego towarzystwa, nie miał zamiaru go zawodzić.
Wysłuchanie dokładnych instrukcji oraz przyswojenie ich poszło mu z ogromną łatwością. Podobnie zresztą gdy jeszcze prowadzony przez Louriela wykonał pierwszy raz całą kombinację. Aż się zaśmiał krótko gdy wypadło na przemieszczenie się do kolejnej osoby. Tak prosta zabawa, jednocześnie przynosząca tak wiele radości. Nie umiał się przestać z tego wszystkiego uśmiechać! Szczególnie gdy jego obecność została przyjęta z dodatkową, ogromną dozą zainteresowania.
Wychodząc z pałacu nie przejmował się czymś takim jak swój ubiór. W końcu noszenie herbu królewskiego na plecach było codziennością, podobnie jak otulająca go czerń podkreślona kolorowymi wstawkami. W jego osobistym mniemaniu – chociaż Ezra uważał go za wariata – nie potrzebował ubierać na siebie jeszcze ciepłego płaszcza, wystarczyły wszystkie rzeczy które miał ze sobą i szalik żeby go nie zawiało. W taki sposób rzeczywiście przypominał Papużkę kręcącą się wśród odzianych w pastelowe, jasne kolory mieszkańców.
Jego odzienie dodatkowo wzbudzało ogromne zainteresowanie, co oczywiście odbijało się na szybkich rozmówkach z osobami które akurat miały na to ochotę. W taki też sposób bardzo pozytywnie zaskoczył się otwartością i zwyczajną ciekawością pozbawioną dodatkowo nienawiścią, dystansu spowodowanym jego pochodzeniem. Pytania zazwyczaj padały podobne od każdej osoby, „czy był magiem ognia”, „czy zwyczajnie się mu to podobało i nie było mu za zimno”. Oczywiście przy takich pytaniach z przyjemnością trzymały się go żarty, zapewniał, że wszystko jest w porządku, a kraj wody jest nadzwyczaj piękny. Każdą osobę która postanawiała zamienić z nim zdanie obdarowywał uśmiechem, pozytywną energią która przepełniała go za każdym jednym razem gdy ktoś poświęcał mu swój – nieraz – cenny czas.
Ostatecznie przeszedł pełną turę po to by swoją małą przygodę z tańcem zakończyć w uścisku nieco smuklejszej ale nadal silnej dłoni księcia. I jego obdarował szczerym uśmiechem, a gdy muzyka wreszcie dobiegła końca, a na placu rozległy się gromkie oklaski sam z równą przyjemnością się oddał tej atmosferze. Jego oczy zwróciły się na gadzie spojrzenie Louriela dopiero gdy ten zadał mu pytanie, takie którego początkowo kompletnie nie zrozumiał.
Unosząc pytająco jedną brew przyjrzał się mu, rzucił spojrzenie na otoczenie po czym wrócił na jego twarz. Przez chwilę analizował wszystko co zrobił, a co mogłoby się wydawać nienormalne, nic jednak nie odkrył więc wysłuchał sprostowania na które… wzruszył ramionami.
- Nie wiem co mam Ci na to odpowiedzieć. Po prostu uwielbiam rozmawiać z ludźmi i jest to dla mnie naturalne. – Przyznał całkowicie szczerze zaczynając się nad tym wszystkim głębiej zastanawiać. W prawdzie jedne słowa które kiedyś wypowiedziała do niego poprzednia kucharka, która zmarła po pierwszym roku jego służby, brzmiały mu w uszach ale wolał akurat tego nie poruszać, nie z Lourielem. Jeszcze zacząłby się nim interesować i zamiast przyjemnie i marudnie, zrobiłoby się ciężko i niekomfortowo. W końcu tak wiele prawdy było w tym, że był osobą której nikt nie kochał, a która jednocześnie miała tyle miłości w sobie, że obdarowywała wszystkich którzy tego potrzebowali.
Mimo że chwilowo jego uśmiech stał się smutny, a jego myśli pogrążyły się w tych przykrych wspomnieniach delikatnie przypominając mu jak wiele prawdy w tym było zaraz jego oczy spotkały się z tymi należącymi do staruszki która za zadanie miała ich nakarmić. Widząc jak ta unosi rękę, zapraszając ich na resztę porcji zamówionych przez jaszczura pokiwał twierdząco głową po czym przeniósł spojrzenie na Louriela.
- Reszta placków jest już gotowa. – Zauważył zwracając jego uwagę w tą samą stronę w którą i on patrzył po czym oferując swoje ramię ruszył na podbój reszty porcji. Jak w przypadku księcia nie miał zielonego pojęcia gdzie on mieści takie ilości jedzenia tak osobiście potrafił wciągnąć wiele i było to logicznym. Jego ciało potrzebowało energii do funkcjonowania, a jako osoba postawna miał też nieco inne zapotrzebowanie na nią. No i do tego wszystkiego dochodziła jeszcze jego profesja. Najczęściej kończyło się to tak, że przeżuwał coś przez cały czas. A to daktyle, a to porwał jakiś wypiek z kuchni dostając jednocześnie drewnianą łyżką po głowie, za innym razem zjadał dwie porcje obiadowe po to by jeszcze na kolację dojeść po Ezrze. Jego apetyt był legendarny, a gdy teraz egzystował w tym zimnie… zjadłby konia z kopytami.
- Skoro już potańczyliśmy, co jaśnie maruda chce robić? Gdzieś mi wpadło w uszy, że masz Akademię. Może mi pokażesz? – Zapytał mocno zainteresowany chcąc sprawdzić gada w jego naturalnych warunkach. Chociaż nie miał zamiaru doprowadzać się do stanu z dnia poprzedniego! Nadal czuł braki w energii potrzebnej do magii ognia i nie było takiej możliwości żeby je sobie jeszcze bardziej uszczuplał.
- Przy okazji mam całą masę pytań, mogę Cię zanudzić. – Uśmiechnął się do niego czarująco będąc w każdej chwili gotowym wylać wszystkie swoje wątpliwości.
***
Jaki on był młody…
To była pierwsza myśl jaka pojawiła się w jego głowie i dodatkowo zagnieździła tam na stałe. Aż się delikatnie skrzywił zaczynając nieco intensywniej przyglądać jego twarzy. Różnica nie była ogromna, pięć lat w ich przypadku nie było przepaścią ale to wydawało się wręcz niemożliwe żeby tak odpowiedzialna, spokojna osoba była właśnie w wieku w którym popełniało się tylko błędy, nie uczyło na nich i żałowało większości swoich decyzji. Nie mówił i nie myślał w lekkomyślny sposób, szczerze mówiąc spodziewał się, że będzie bliżej jego wieku, może starszy. Wyglądał też na dojrzalszego więc ta informacja była jak kubeł zimnej wody. Aż się zmieszał zastanawiając przy okazji ile lat mógł mieć Louriel. Bo skoro był mistrzem… mogło to oznaczać zbliżanie się do pięknego wieku trzydziestu pięciu lat plus.
Pokręcił głową żeby przestał się tym dręczyć. Wiek Louriela był tylko i wyłącznie bolączką Finnegana, a co do Oriona… mógł śmiało podziwiać go za taką dojrzałość emocjonalną którą najprawdopodobniej równoważyła ciekawość i chęć poznania otoczenia. Przynajmniej miał cichą nadzieję, że ich przepychanki w śniegu czy wczorajsze dzióbanie nie było jedynie incydentem.
Po uważnym zejściu z wieży, nie chciał żeby spadli i się połamali, a jednocześnie cieszył się widokami malującymi się za mijanymi oknami, samym wnętrzem budowli, uśmiechnął się do niego jeszcze raz, czując jak zimny wiatr odpuszcza mu nieco kręcąc się między budynkami. Poprawił kaptur w którym nadal smacznie spał Fenrir, gdy nim poruszył szczeniak fuknął na niego obrażony, pokręcił się nieco i ponownie zwinął w szczęśliwy pączek spokoju. Będąc już na dole samemu chwycił za dłoń Oriona wyciągniętą w swoją stronę. Poruszanie się w taki sposób było dla niego zwyczajnie bezpieczniejsze, mógł cieszyć oczy okolicą nie musząc uważać czy nie idzie prosto w jakąś ścianę czy przechodnia.
Dochodząc do zbiorowiska ludzi ewidentnie coś oglądających zwolnił kroku mrużąc delikatnie oczy. Gdzieś między ramionami dwójki oglądających mignęła mu najpierw doskonale znana blond czupryna, później i niebieskie długie włosy zmierzwione panującą pogodą. Od razu się skrzywił i w identycznym momencie co jego przewodnik zmienił tor ich marszu. Aż spojrzał na niego rozbawiony zaraz zaczynając się śmiać. Myślenie dokładnie o tym samym, a w tym przypadku o niechęci do spotkania swoich prywatnych debili, zaczynała wkradać się na niebezpiecznie podobny poziom. Niedługo zaczną kończyć za siebie zdania i w ogóle będą jak stare dobre małżeństwo wychowujące dwójkę niewdzięcznych bachorów. Dziwnym trafem wizja ta nie była ani trochę błędna, urocza i trafiona w punkt, dziwnie rozgrzewająca serce.
Wchodząc na wielką otwartą przestrzeń omiótł spojrzeniem wszystko, w szczególności skupiając się na grupce dzieci które praktycznie w momencie rzuciły się na białowłosego. Prychnął rozbawiony robiąc krok do boku żeby czasem nie zostać przyczyną niekomfortowej sytuacji po czym uśmiechnął się do Oriona czarująco. Nie miał zamiaru wybawiać go z opresji bo widocznie zasłużył sobie na taką dawkę miłości po olaniu całego zgromadzenia. Z drugiej strony sam sobie nie oszczędził kółeczka zainteresowania bo gdy tylko został przedstawiony wszystkie oczy zwróciły się na niego. Aż się zmieszał próbując nadążyć nad odpowiadaniem na lejące się strumieniem pytania. Z doświadczenia wiedział, że pozostawianie niezaspokojonej dziecięcej ciekawości kończyło się uruchomieniem ich wyobraźni, a tej skutki były czasem tragiczne. Dlatego szybko rzucał wyjaśnienia chociaż te – jak chociażby w przypadku piegów – najpewniej nie były zrozumiałe.
Dopiero po tym jak Orion znowu przyciągnął całą uwagę odetchnął przewracając jednocześnie oczami. Zdecydowanie za dużo dzieci jak na jeden zamach, jak na jednego go, biednego.
Na kolejną kwestię zmarszczył brwi chcąc zaprotestować. Tak jakby miał zamiar dyskutować został ponownie porwany przez Oriona, bez możliwości protestu na co parsknął niczym koń.
- To brzmi jak bardzo zły pomysł. – Oświadczył zerkając koło ramienia białowłosego, dokładnie w stronę delikatnego stoku gdzie się kierowali. Jedno spojrzenie na worek i zrozumiał do czego to dąży. I jak bez wątpliwości pozostawał aspekt rozrywkowy tak miał dziwne wrażenie, że znowu wyląduje w dziwnej sytuacji, leżąc na swoim drogim przewodniku.
- Czy mógłbym jeszcze zaprotestować? – Zapytał po tym jak został usadzony za mężczyzną, po tym jak zerknął mu przez ramię w stronę miejsca docelowego. Widząc rzucone mu spojrzenie i kolejne słowa westchnął. – Tak właśnie myślałem… – Zaczął po czym chciał go jeszcze zatrzymać, załatwić jeszcze jedną rzecz. Nie dane mu było i poza tym, że jemu wyrwał się krótki krzyk zmieszany z wybuchem śmiechu i ściślejsze przywarcie do pleców Oriona gdy tylko z pędem ruszyli, miał wrażenie, że Fenrir również się przebudził i gdyby tylko mógł, darłby się w niebogłosy.
Zatrzymanie się jak przystało na rozwiązanie taktyki dziecięcej odbywało się w usypanej wielkiej zaspie. Wbili się w miękki śnieg niczym taran, a on zaczynając Oriona obejmować już nawet nogami w pewnym momencie nie umiał powstrzymać śmiechu, zaczął się nawet zapowietrzać!
- Ja chce jeszcze raz! – Padł do tyłu na co mały rudzielec wyleciał z kaptura jak oparzony i wyrywając się swojej najdroższej mamie pognał przed siebie z piskiem, zwracając oczywiście uwagę wszystkich dzieciaków które znalazły się niedaleko nich, nieco łagodniej wyhamowane.
- Ale może… oszczędzimy Fenrirowi? – Zapytał przerzucając nogi za głowę i na czworaka próbując złapać za smycz. Niestety, wyrżnął w śnieg zanim go dosięgnął na co lisek – mimo zbierających się na futrze jego łapek kuleczek śniegu – dalej uskuteczniał ucieczkę.
- Łapać śpiocha! – Zawołał w stronę nieco skonfundowanych dzieciaków, czując jak w momencie próby podniesienia się rozjeżdżają się mu ręce. Jego pierwsze spotkanie trzeciego stopnia z tak wyślizganym śniegiem, że był to już lód widocznie na stałe go powstrzymywało przed dalszą wędrówką, a jego dziecko należało złapać.
- Nic wam nie zrobi, tylko niech ktoś chwyci za smycz. – Poprosił kładąc splecione ręce pod brodą, nie widząc dalszego sensu w walce z naturą. Jednocześnie swoimi słowami właśnie sprowadził wielką grupkę ogólnego zainteresowania na obruszonego zwierzaka który gdy tylko zaczęto go głaskać zaczął zachowywać się jak niedopieszczony kocur.
Wysłuchanie dokładnych instrukcji oraz przyswojenie ich poszło mu z ogromną łatwością. Podobnie zresztą gdy jeszcze prowadzony przez Louriela wykonał pierwszy raz całą kombinację. Aż się zaśmiał krótko gdy wypadło na przemieszczenie się do kolejnej osoby. Tak prosta zabawa, jednocześnie przynosząca tak wiele radości. Nie umiał się przestać z tego wszystkiego uśmiechać! Szczególnie gdy jego obecność została przyjęta z dodatkową, ogromną dozą zainteresowania.
Wychodząc z pałacu nie przejmował się czymś takim jak swój ubiór. W końcu noszenie herbu królewskiego na plecach było codziennością, podobnie jak otulająca go czerń podkreślona kolorowymi wstawkami. W jego osobistym mniemaniu – chociaż Ezra uważał go za wariata – nie potrzebował ubierać na siebie jeszcze ciepłego płaszcza, wystarczyły wszystkie rzeczy które miał ze sobą i szalik żeby go nie zawiało. W taki sposób rzeczywiście przypominał Papużkę kręcącą się wśród odzianych w pastelowe, jasne kolory mieszkańców.
Jego odzienie dodatkowo wzbudzało ogromne zainteresowanie, co oczywiście odbijało się na szybkich rozmówkach z osobami które akurat miały na to ochotę. W taki też sposób bardzo pozytywnie zaskoczył się otwartością i zwyczajną ciekawością pozbawioną dodatkowo nienawiścią, dystansu spowodowanym jego pochodzeniem. Pytania zazwyczaj padały podobne od każdej osoby, „czy był magiem ognia”, „czy zwyczajnie się mu to podobało i nie było mu za zimno”. Oczywiście przy takich pytaniach z przyjemnością trzymały się go żarty, zapewniał, że wszystko jest w porządku, a kraj wody jest nadzwyczaj piękny. Każdą osobę która postanawiała zamienić z nim zdanie obdarowywał uśmiechem, pozytywną energią która przepełniała go za każdym jednym razem gdy ktoś poświęcał mu swój – nieraz – cenny czas.
Ostatecznie przeszedł pełną turę po to by swoją małą przygodę z tańcem zakończyć w uścisku nieco smuklejszej ale nadal silnej dłoni księcia. I jego obdarował szczerym uśmiechem, a gdy muzyka wreszcie dobiegła końca, a na placu rozległy się gromkie oklaski sam z równą przyjemnością się oddał tej atmosferze. Jego oczy zwróciły się na gadzie spojrzenie Louriela dopiero gdy ten zadał mu pytanie, takie którego początkowo kompletnie nie zrozumiał.
Unosząc pytająco jedną brew przyjrzał się mu, rzucił spojrzenie na otoczenie po czym wrócił na jego twarz. Przez chwilę analizował wszystko co zrobił, a co mogłoby się wydawać nienormalne, nic jednak nie odkrył więc wysłuchał sprostowania na które… wzruszył ramionami.
- Nie wiem co mam Ci na to odpowiedzieć. Po prostu uwielbiam rozmawiać z ludźmi i jest to dla mnie naturalne. – Przyznał całkowicie szczerze zaczynając się nad tym wszystkim głębiej zastanawiać. W prawdzie jedne słowa które kiedyś wypowiedziała do niego poprzednia kucharka, która zmarła po pierwszym roku jego służby, brzmiały mu w uszach ale wolał akurat tego nie poruszać, nie z Lourielem. Jeszcze zacząłby się nim interesować i zamiast przyjemnie i marudnie, zrobiłoby się ciężko i niekomfortowo. W końcu tak wiele prawdy było w tym, że był osobą której nikt nie kochał, a która jednocześnie miała tyle miłości w sobie, że obdarowywała wszystkich którzy tego potrzebowali.
Mimo że chwilowo jego uśmiech stał się smutny, a jego myśli pogrążyły się w tych przykrych wspomnieniach delikatnie przypominając mu jak wiele prawdy w tym było zaraz jego oczy spotkały się z tymi należącymi do staruszki która za zadanie miała ich nakarmić. Widząc jak ta unosi rękę, zapraszając ich na resztę porcji zamówionych przez jaszczura pokiwał twierdząco głową po czym przeniósł spojrzenie na Louriela.
- Reszta placków jest już gotowa. – Zauważył zwracając jego uwagę w tą samą stronę w którą i on patrzył po czym oferując swoje ramię ruszył na podbój reszty porcji. Jak w przypadku księcia nie miał zielonego pojęcia gdzie on mieści takie ilości jedzenia tak osobiście potrafił wciągnąć wiele i było to logicznym. Jego ciało potrzebowało energii do funkcjonowania, a jako osoba postawna miał też nieco inne zapotrzebowanie na nią. No i do tego wszystkiego dochodziła jeszcze jego profesja. Najczęściej kończyło się to tak, że przeżuwał coś przez cały czas. A to daktyle, a to porwał jakiś wypiek z kuchni dostając jednocześnie drewnianą łyżką po głowie, za innym razem zjadał dwie porcje obiadowe po to by jeszcze na kolację dojeść po Ezrze. Jego apetyt był legendarny, a gdy teraz egzystował w tym zimnie… zjadłby konia z kopytami.
- Skoro już potańczyliśmy, co jaśnie maruda chce robić? Gdzieś mi wpadło w uszy, że masz Akademię. Może mi pokażesz? – Zapytał mocno zainteresowany chcąc sprawdzić gada w jego naturalnych warunkach. Chociaż nie miał zamiaru doprowadzać się do stanu z dnia poprzedniego! Nadal czuł braki w energii potrzebnej do magii ognia i nie było takiej możliwości żeby je sobie jeszcze bardziej uszczuplał.
- Przy okazji mam całą masę pytań, mogę Cię zanudzić. – Uśmiechnął się do niego czarująco będąc w każdej chwili gotowym wylać wszystkie swoje wątpliwości.
***
Jaki on był młody…
To była pierwsza myśl jaka pojawiła się w jego głowie i dodatkowo zagnieździła tam na stałe. Aż się delikatnie skrzywił zaczynając nieco intensywniej przyglądać jego twarzy. Różnica nie była ogromna, pięć lat w ich przypadku nie było przepaścią ale to wydawało się wręcz niemożliwe żeby tak odpowiedzialna, spokojna osoba była właśnie w wieku w którym popełniało się tylko błędy, nie uczyło na nich i żałowało większości swoich decyzji. Nie mówił i nie myślał w lekkomyślny sposób, szczerze mówiąc spodziewał się, że będzie bliżej jego wieku, może starszy. Wyglądał też na dojrzalszego więc ta informacja była jak kubeł zimnej wody. Aż się zmieszał zastanawiając przy okazji ile lat mógł mieć Louriel. Bo skoro był mistrzem… mogło to oznaczać zbliżanie się do pięknego wieku trzydziestu pięciu lat plus.
Pokręcił głową żeby przestał się tym dręczyć. Wiek Louriela był tylko i wyłącznie bolączką Finnegana, a co do Oriona… mógł śmiało podziwiać go za taką dojrzałość emocjonalną którą najprawdopodobniej równoważyła ciekawość i chęć poznania otoczenia. Przynajmniej miał cichą nadzieję, że ich przepychanki w śniegu czy wczorajsze dzióbanie nie było jedynie incydentem.
Po uważnym zejściu z wieży, nie chciał żeby spadli i się połamali, a jednocześnie cieszył się widokami malującymi się za mijanymi oknami, samym wnętrzem budowli, uśmiechnął się do niego jeszcze raz, czując jak zimny wiatr odpuszcza mu nieco kręcąc się między budynkami. Poprawił kaptur w którym nadal smacznie spał Fenrir, gdy nim poruszył szczeniak fuknął na niego obrażony, pokręcił się nieco i ponownie zwinął w szczęśliwy pączek spokoju. Będąc już na dole samemu chwycił za dłoń Oriona wyciągniętą w swoją stronę. Poruszanie się w taki sposób było dla niego zwyczajnie bezpieczniejsze, mógł cieszyć oczy okolicą nie musząc uważać czy nie idzie prosto w jakąś ścianę czy przechodnia.
Dochodząc do zbiorowiska ludzi ewidentnie coś oglądających zwolnił kroku mrużąc delikatnie oczy. Gdzieś między ramionami dwójki oglądających mignęła mu najpierw doskonale znana blond czupryna, później i niebieskie długie włosy zmierzwione panującą pogodą. Od razu się skrzywił i w identycznym momencie co jego przewodnik zmienił tor ich marszu. Aż spojrzał na niego rozbawiony zaraz zaczynając się śmiać. Myślenie dokładnie o tym samym, a w tym przypadku o niechęci do spotkania swoich prywatnych debili, zaczynała wkradać się na niebezpiecznie podobny poziom. Niedługo zaczną kończyć za siebie zdania i w ogóle będą jak stare dobre małżeństwo wychowujące dwójkę niewdzięcznych bachorów. Dziwnym trafem wizja ta nie była ani trochę błędna, urocza i trafiona w punkt, dziwnie rozgrzewająca serce.
Wchodząc na wielką otwartą przestrzeń omiótł spojrzeniem wszystko, w szczególności skupiając się na grupce dzieci które praktycznie w momencie rzuciły się na białowłosego. Prychnął rozbawiony robiąc krok do boku żeby czasem nie zostać przyczyną niekomfortowej sytuacji po czym uśmiechnął się do Oriona czarująco. Nie miał zamiaru wybawiać go z opresji bo widocznie zasłużył sobie na taką dawkę miłości po olaniu całego zgromadzenia. Z drugiej strony sam sobie nie oszczędził kółeczka zainteresowania bo gdy tylko został przedstawiony wszystkie oczy zwróciły się na niego. Aż się zmieszał próbując nadążyć nad odpowiadaniem na lejące się strumieniem pytania. Z doświadczenia wiedział, że pozostawianie niezaspokojonej dziecięcej ciekawości kończyło się uruchomieniem ich wyobraźni, a tej skutki były czasem tragiczne. Dlatego szybko rzucał wyjaśnienia chociaż te – jak chociażby w przypadku piegów – najpewniej nie były zrozumiałe.
Dopiero po tym jak Orion znowu przyciągnął całą uwagę odetchnął przewracając jednocześnie oczami. Zdecydowanie za dużo dzieci jak na jeden zamach, jak na jednego go, biednego.
Na kolejną kwestię zmarszczył brwi chcąc zaprotestować. Tak jakby miał zamiar dyskutować został ponownie porwany przez Oriona, bez możliwości protestu na co parsknął niczym koń.
- To brzmi jak bardzo zły pomysł. – Oświadczył zerkając koło ramienia białowłosego, dokładnie w stronę delikatnego stoku gdzie się kierowali. Jedno spojrzenie na worek i zrozumiał do czego to dąży. I jak bez wątpliwości pozostawał aspekt rozrywkowy tak miał dziwne wrażenie, że znowu wyląduje w dziwnej sytuacji, leżąc na swoim drogim przewodniku.
- Czy mógłbym jeszcze zaprotestować? – Zapytał po tym jak został usadzony za mężczyzną, po tym jak zerknął mu przez ramię w stronę miejsca docelowego. Widząc rzucone mu spojrzenie i kolejne słowa westchnął. – Tak właśnie myślałem… – Zaczął po czym chciał go jeszcze zatrzymać, załatwić jeszcze jedną rzecz. Nie dane mu było i poza tym, że jemu wyrwał się krótki krzyk zmieszany z wybuchem śmiechu i ściślejsze przywarcie do pleców Oriona gdy tylko z pędem ruszyli, miał wrażenie, że Fenrir również się przebudził i gdyby tylko mógł, darłby się w niebogłosy.
Zatrzymanie się jak przystało na rozwiązanie taktyki dziecięcej odbywało się w usypanej wielkiej zaspie. Wbili się w miękki śnieg niczym taran, a on zaczynając Oriona obejmować już nawet nogami w pewnym momencie nie umiał powstrzymać śmiechu, zaczął się nawet zapowietrzać!
- Ja chce jeszcze raz! – Padł do tyłu na co mały rudzielec wyleciał z kaptura jak oparzony i wyrywając się swojej najdroższej mamie pognał przed siebie z piskiem, zwracając oczywiście uwagę wszystkich dzieciaków które znalazły się niedaleko nich, nieco łagodniej wyhamowane.
- Ale może… oszczędzimy Fenrirowi? – Zapytał przerzucając nogi za głowę i na czworaka próbując złapać za smycz. Niestety, wyrżnął w śnieg zanim go dosięgnął na co lisek – mimo zbierających się na futrze jego łapek kuleczek śniegu – dalej uskuteczniał ucieczkę.
- Łapać śpiocha! – Zawołał w stronę nieco skonfundowanych dzieciaków, czując jak w momencie próby podniesienia się rozjeżdżają się mu ręce. Jego pierwsze spotkanie trzeciego stopnia z tak wyślizganym śniegiem, że był to już lód widocznie na stałe go powstrzymywało przed dalszą wędrówką, a jego dziecko należało złapać.
- Nic wam nie zrobi, tylko niech ktoś chwyci za smycz. – Poprosił kładąc splecione ręce pod brodą, nie widząc dalszego sensu w walce z naturą. Jednocześnie swoimi słowami właśnie sprowadził wielką grupkę ogólnego zainteresowania na obruszonego zwierzaka który gdy tylko zaczęto go głaskać zaczął zachowywać się jak niedopieszczony kocur.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pierwszym co poczuł Orion, gdy twardy grunt uciekł mu spod stóp, był wiatr porywający nieco przydługie, białe włosy do góry i obejmujące go ciasno w pasie ręce Ezry. Potem był wybuch śmiechu, który rozbrzmiał mu w uszach jak najwspanialsza orkiestra, wprawiając jego ciało w stan przyjemnego zadowolenia, pomieszanego z łaskotaniem w żołądku. Ezra tak pięknie się śmiał. Znów nie potrafił mu się oprzeć i zaraz do niego dołączył, czując że mięśnie brzucha zaczynają go boleć od tego wybuchu radości i coraz mocniej ściskających go kończyn maga ognia. Nawet nie wiedział, kiedy i jak udało mu się opleść go jeszcze nogami, żeby na pewno mieć pewność, że nie spadnie. Orion był zachwycony. Ezrą i zabawą, ale bardziej ciemnowłosym magiem. Wbicie się z pełnym impetem w zaspę śniegu, bynajmniej nie zepsuło mu zabawy. Wręcz przeciwnie, czując wokół siebie miękki puch, a za sobą podekscytowanego, trzęsącego się ze śmiechu chłopaka sprawiło, że radosny uśmiech pojawił się na jego wargach i nie zszedł z nich, nawet kiedy mag się odsunął.
Kiedy Orion zdołał wydostać się z zaspy, niemal natychmiast zgiął się w pół ze śmiechu. Próbujący dopaść liska Ezra, który natychmiast znalazł się z nosem na lodzie był jednocześnie najśmieszniejszym i najbardziej uroczym obrazkiem jaki białowłosy miał okazję oglądać w swoim życiu. Na dodatek hamulec w postaci zaspy, zostawił na nim warstwę białego puchu, który osiadł na wszystkim co się dało, kolejny raz czyniąc z chłopaka żywego, przeuroczego bałwanka. Orion miał wrażenie, że mógłby usiąść na tym lodzie, skrzyżować nogi i spędzić popołudnie tylko gapiąc się na słodkiego bruneta. No i ewentualnie mógłby z nim porozmawiać, dowiedzieć się o nim czegoś ciekawego, oglądać jego reakcje na pytania i miny przy odpowiedziach. W jego głowie ta myśl była niezwykle kusząca, niestety dzieci miały na ten temat inne zdanie.
- Orion! Ścigamy się! – oświadczył jeden z chłopców, łapiąc za swój worek i wciągając go na górę.
- Masz ochotę pokazać chłystkom jak się zjeżdża? – rzucił szybko rozbawiony do Ezry, bez problemu utrzymując równowagę na wyślizganym śniegu, który w miejscu upadku maga ognia był już praktycznie lodem. Podszedł do niego i podał mu rękę, ale widząc że chłopak niekoniecznie jest w stanie utrzymać się na własnych nogach, złapał go pod pachy i uniósł bez problemu, na chwilę zatrzymując się w miejscu by spojrzeć Ezrze w oczy na tym samym poziomie.
Uśmiech rozczulenia cisnął mu się na usta.
- Ah – westchnął, sunąc rozbawionym wzorkiem po czerwonych policzkach chłopaka. – Jesteś naprawdę rozkoszny, Śnieżynko – mruknął ciszej, posyłając mu iskrzące od uczuć spojrzenie. Ciemne włosy, słodkie piegi i te piękne, dwukolorowe oczy. Orion nie potrafił oderwać od nich wzroku i tylko gapił się w nie, czując się tak, jakby coś ciągnęło go w stronę ciemnych źrenic. Przełknął ślinę, czując powrót motyli w brzuchu, odstawiając chłopaka na ziemię. Zrobił to powoli, nie spuszczając z niego wzroku, mając wrażenie, że jeśli tylko mrugnie, Ezra zniknie jak roztopione na jego gorących policzkach płatki drobnego śniegu, który nagle zaczął padać.
Przez chwilę nie był w stanie się poruszyć. Czuł tylko dziwną suchość w ustach, którą próbował ratować, przełykając ślinę, ale to wcale nie pomagało. Ezra był zbyt… Nie wiedział jak to opisać. Wiedział, że odpowiednie sformułowania tłuką mu się o czaszkę, ale myśli zagłuszało serce, które nagle postanowiło przyspieszyć swojego biegu i uderzać głośno o żebra, wprawiając go w zakłopotanie.
- Emmm… - zaczął niezręcznie, nie bardzo wiedząc, co jeszcze powinien powiedzieć, chociaż domyślał się, że jego zamroczony umysł nie jest w stanie wyartykułować bardziej złożonego zdania.
Sytuację uratowała wielka śnieżka, która pojawiła się z nikąd i trafiła Oriona w sam środek potylicy. Chłopak poczuł się, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. Oprzytomniały, spojrzał za siebie, żeby dojrzeć podskakującą na górce grupkę dzieci, uzbrojoną po zęby w kulki śniegowe.
- Orioooooooon! No chodźcieeeee! – wrzasnęły dzieci, machając do nich rękoma, a kiedy chłopak zwlekał odrobinę zbyt długo, deszcz śniegowych kul spadł mu na głowę.
- O wy mali! – parsknął białowłosy, nie zamierzając poddawać się tym małym srajtkom. Ustalił jeszcze, czy małe zwierzątko Ezry jest bezpiecznie ukryte w ramionach najstarszej dziewczynki i chłopca ze złamaną ręką, a potem rzucając magowi ognia znaczące spojrzenie, schylił się, by zaraz zacząć formować śnieżną amunicję.
***
Louriel nie rozumiał. Nie wiedział jaki sens miały w sobie słowa Finnegana, on go nie widział. Jak dla niego nic nie przychodziło „od tak”, a tym bardziej nie kontakty z ludźmi, które były zawiłe, wymagały skomplikowanych rytuałów i w jego przypadku, całkowitej kontroli nad tym co mówi, czy robi. Nie wiedział, jak ktoś był w stanie robić to wszystko tak naturalnie, jakby ludzka natura była prosta jak konstrukcja cepa, a rozmowy gładkie jak kamienie w rzece. Coraz bardziej miał wrażenie, że to po prostu z nim jest coś nie tak. Nie żeby się tym przejmował jakoś za bardzo, Orion od początku powtarzał mu, że powinien się zmienić, tyle że on… wcale nie chciał. Uważał, że to nie jego wina. Nie było to też winą całej reszty. Tak po prostu było i choć nie rozumiał towarzyskich i społecznych osób, nie zamierzał obarczać kogoś winą za swoje niemal pustelnicze życie. Czasem tylko nieumiejętność zatrzymania przy sobie kogoś na dłużej stawała się kłopotliwa.
Pochłonięty własnymi myślami, nie zauważył smutnej mgiełki, która zasnuła oczy Finnegana. Oprzytomniał dopiero na wspomnienie o jedzeniu. Uśmiech pojawił się na jego twarzy i był to zdecydowanie szczery wyraz. A kiedy mag ognia tym razem nie zaczął wymigiwać się od przyjęcia porcji dla siebie, Louriel był nawet bardziej zadowolony. Najedli się i kiedy mężczyzna zapłacił, wciskając kobiecie zbyt wysoki napiwek, czuł że dobry humor znowu do niego wraca.
- Po pierwsze to mam imię i nie jest to „jaśnie maruda” – prychnął, natychmiast tracąc uśmiech na twarzy, zastąpiony zirytowany wyrazem. – A po drugie, to owszem, mam i nie wiem, czy chcę w niej kogoś, kto nawet imienia założyciela nie potrafi zapamiętać - dodał złośliwie, zerkając na blondyna kątem oka.
Niby tak powiedział, ale duma z własnego osiągnięcia i zmęczenie wciąż otaczającym ich tłumem sprawiło, że książę mimo wszystko ruszył w tamtą stronę, udając że to wcale nie był zamierzony cel. Budynek nie wyróżniał się ze ściany podobnych, wysokich, smukłych budowli, więc wyszło nawet naturalnie. Dwornym gestem otworzył jedne skrzydło podwójnych drzwi, przepuszczając Finnegana przodem. W środku było znacznie cieplej niż na zewnątrz, w kominku płonął ogień, rozsyłając po całym hallu i korytarzach ciepło. Louriel poczuł, że robi mu się gorąco i zaraz rozdział się z płaszcza, rzucając go na jeden z foteli stojących w biblioteko-hallu.
- Rozgość się – parsknął złośliwie do blondyna, nadal obrażony za nazwanie go marudą. On wcale nie marudził! A przynajmniej nie aż tak. Chyba…
Nie zdążył zaproponować gościowi czegoś do picia, kiedy na piętrze wyżej rozległy się głośne śmiechy i tupot stóp, w zbyt szybkim jak na gusta Louriela tempie.
- A mówiłem gówniarzom, że mają nie biegać – mruknął do siebie, marszcząc brwi, ale w jego głosie więcej było troski niż faktycznej złości. Nie potrafił na swoich małych podopiecznych się gniewać. A przynajmniej nie tak naprawdę.
Postanowił zrobić im niespodziankę i podszedł do schodów, czekając aż łamiące zasady dzieciaki pojawią się na ich szczycie. Kiedy tylko urwisy zobaczyły swojego mistrza, natychmiast zatrzymały się w połowie schodów i tylko jeden z nich, najbardziej rozwrzeszczany, stracił równowagę i runąłby na stopnie, gdyby nie szyba reakcja Louriela. Mężczyzna jednym susem znalazł się kilka stopni wyżej i zdołał złapać dzieciaka w pół.
- Dzień dobry, mistrzu – odezwał się cichy, zawstydzony chórek, kiedy już dzieci znalazły się na samym dole schodów, ustawione w dwuszeregu przed błękitnowłosym mężczyzną, który zaplótł ręce na piersi i ani myślał przestać świdrować ich wzrokiem.
- Co ja mówiłem o bieganiu? – zapytał zamiast zwyczajnego powitania, patrząc na każde dziecko z osobna.
Wymowna cisza przeciągała się, ciążąc w powietrzu i gęstniejąc aż można ją było kroić. W końcu chłopiec, który się przewrócił pęknął, a do jego oczu napłynęły łzy. Louriel nigdy nie lubił, kiedy to się działo, ale wiedział, że w ten sposób jest w stanie jak najskuteczniej zapanować nad tymi dzieciakami i pomóc im wyrosnąć z głupich, niebezpiecznych zachowań. A skoro dzieci już poczuły jego zawód, nie mógł dłużej utrzymać surowej postawy. Nie potrafił. Podszedł do chłopca i kucając przy nim, by zniżyć się do poziomu jego twarzy, przywdział na twarz łagodny uśmiech.
- No już, już dobrze, nie gniewam się, tylko bardzo mi przykro, że mnie nie słuchacie, a potem możecie zrobić sobie krzywdę. Wasi rodzice chcieli żebym was czegoś nauczył, nie połamał, prawda?- zapytał, na co kilkoro pokiwało nieśmiało głowami.
- Przepraszam, już nie będę – zapewnił chłopiec, pocierając oczy piąstkami.
- Wierzę, a teraz uśmiech poproszę i zmykać na lekcje – zażądał, ale zamiast wyrazów twarzy został obdarowany grupowym przytulasem i nieśmiałym śmiechem.
- Niemożliwi – prychnął, uśmiechając się, kiedy po tym dzieci natychmiast biegiem ruszyły w kierunku jednej z klas.
- A ty tu zostajesz, czy chcesz zobaczyć resztę? – rzucił Louriel do Finnegana z błyszczącymi rozczuleniem oczami, patrząc na niego z mentorskim wyrazem twarzy, który jeszcze nie zdążył się zmienić.
Poprowadził go na górę, skąd z galeryjki był widok na cały dolny hall, pokazał mu zbiór swoich książek, a miał ich całe mnóstwo, a potem oprowadził po salach, gdzie dwoje zatrudnionych przez niego nauczycieli prowadziło zajęcia. Jednym z nich była bardzo miła i spokojna kobieta imieniem Mai. Była piękną, młodą kobietą o ciemnoszarych włosach i oczach koloru nocnego nieba. Odrobinę niższa od Louriela, o nieco pełniejszych kształtach, które dodawały jej tylko uroku i przyjemnym głosie, spojrzała tylko na księcia, kiedy ten wsadził głowę do sali, Finneganowi pokazując gestem by zrobił to samo. Prowadziła zajęcia z dziećmi, które dopiero zaczynały panować nad wodą, dlatego Louriel szybko zarządził odwrót, domyślając się, że stresuje nowych uczniów, a nie o to przecież chodziło.
Drugi nauczyciel był postawnym mężczyzną z bródką i okularami w prostokątnej oprawce. Pił kawę w malutkiej kuchni, z której korzystali Louriel i mieszkający w Akademii pracownicy. Posiłki dla uczniów zapewniała najlepsza knajpa w mieście mieszcząca się tuż obok.
- Gdzie jest Orion? – zapytał Phila, dostrzegając wcześniej, że chłopaka nie ma tam, gdzie go zostawił.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- A licho wie, on zawsze się gdzieś szlaja – prychnął, ale było to prychnięcie raczej przyjacielskie niż gniewne. – A kim on jest? – zapytał, wskazując brodą Finnegana.
- Mag ognia przysłany nam przez króla Magnusa, Phil, poznaj Finnegana, Papużko, to jest Phil – przedstawił ich sobie, nie darując sobie złośliwego uśmieszku w kierunku blondyna.
- Miło mi poznać – rzucił mag wody, przewracając oczami na przedstawienie Louriela. – A tym gadem się nie przejmuj, jak się poznaliśmy nazywał mnie Kozą dopóki nie przyciąłem brody – parsknął, gładząc zarost dłonią.
- Bo wyglądałeś jak Koza, a on jak Papużka, proste – skwitował książę, rozlewając przygotowaną wcześniej przez kogoś, jak podejrzewał mag, przez Mai herbatę do dwóch kubków. Podał jeden Finneganowi, na chwilę zatrzymując na naczyniu palce.
- Tylko tym razem ją wypij, to się robi z herbatą w tym kraju – zaznaczył, puszczając ceramikę, muskając przy okazji palce blondyna swoimi.
Przez chwilę rozmawiali jeszcze z nauczycielem, a potem Louriel zaprosił Finnegana do swoich pokoi, gdzie wyraźniej niż w innych pomieszczeniach znać było w nich obecność księcia. Wiszące na ścianach gobeliny przeważnie były biało-niebieskie i przedstawiały górzyste obrazy. Na jednym z nich widniał rodowy herb Louriela. Poza ogromnym łóżkiem w pokoju znajdowały się jeszcze cztery wygodne fotele, stojące przy kominku, oraz stolik, na którym leżała szczotka. Książę lubił porządek, dlatego na widoku nie poniewierały się ubrania, ani inne rzeczy. Wszystko miało swoje miejsce i na nim było. Kuferek z rzadką biżuterią, którą czasem Louriel nosił, jego ukochany płaszcz wiszący na honorowym miejscu, czy pędzelki do kaligrafii, którą zajmował się hobbystycznie.
- Więc, o co chciałbyś mnie zapytać? – odezwał się, kiedy już usiadł w jednym z foteli i spojrzał rozleniwionym wzorkiem na Finnegana.
- Przy czym pozwolisz, że i ja, jako dobry gospodarz zapytam najpierw o to, jak ci się tutaj podoba? Mnie nie musisz bajerować, że jest super i te pe – zapewnił, upijając zaraz łyk aromatycznego naparu.
Kiedy Orion zdołał wydostać się z zaspy, niemal natychmiast zgiął się w pół ze śmiechu. Próbujący dopaść liska Ezra, który natychmiast znalazł się z nosem na lodzie był jednocześnie najśmieszniejszym i najbardziej uroczym obrazkiem jaki białowłosy miał okazję oglądać w swoim życiu. Na dodatek hamulec w postaci zaspy, zostawił na nim warstwę białego puchu, który osiadł na wszystkim co się dało, kolejny raz czyniąc z chłopaka żywego, przeuroczego bałwanka. Orion miał wrażenie, że mógłby usiąść na tym lodzie, skrzyżować nogi i spędzić popołudnie tylko gapiąc się na słodkiego bruneta. No i ewentualnie mógłby z nim porozmawiać, dowiedzieć się o nim czegoś ciekawego, oglądać jego reakcje na pytania i miny przy odpowiedziach. W jego głowie ta myśl była niezwykle kusząca, niestety dzieci miały na ten temat inne zdanie.
- Orion! Ścigamy się! – oświadczył jeden z chłopców, łapiąc za swój worek i wciągając go na górę.
- Masz ochotę pokazać chłystkom jak się zjeżdża? – rzucił szybko rozbawiony do Ezry, bez problemu utrzymując równowagę na wyślizganym śniegu, który w miejscu upadku maga ognia był już praktycznie lodem. Podszedł do niego i podał mu rękę, ale widząc że chłopak niekoniecznie jest w stanie utrzymać się na własnych nogach, złapał go pod pachy i uniósł bez problemu, na chwilę zatrzymując się w miejscu by spojrzeć Ezrze w oczy na tym samym poziomie.
Uśmiech rozczulenia cisnął mu się na usta.
- Ah – westchnął, sunąc rozbawionym wzorkiem po czerwonych policzkach chłopaka. – Jesteś naprawdę rozkoszny, Śnieżynko – mruknął ciszej, posyłając mu iskrzące od uczuć spojrzenie. Ciemne włosy, słodkie piegi i te piękne, dwukolorowe oczy. Orion nie potrafił oderwać od nich wzroku i tylko gapił się w nie, czując się tak, jakby coś ciągnęło go w stronę ciemnych źrenic. Przełknął ślinę, czując powrót motyli w brzuchu, odstawiając chłopaka na ziemię. Zrobił to powoli, nie spuszczając z niego wzroku, mając wrażenie, że jeśli tylko mrugnie, Ezra zniknie jak roztopione na jego gorących policzkach płatki drobnego śniegu, który nagle zaczął padać.
Przez chwilę nie był w stanie się poruszyć. Czuł tylko dziwną suchość w ustach, którą próbował ratować, przełykając ślinę, ale to wcale nie pomagało. Ezra był zbyt… Nie wiedział jak to opisać. Wiedział, że odpowiednie sformułowania tłuką mu się o czaszkę, ale myśli zagłuszało serce, które nagle postanowiło przyspieszyć swojego biegu i uderzać głośno o żebra, wprawiając go w zakłopotanie.
- Emmm… - zaczął niezręcznie, nie bardzo wiedząc, co jeszcze powinien powiedzieć, chociaż domyślał się, że jego zamroczony umysł nie jest w stanie wyartykułować bardziej złożonego zdania.
Sytuację uratowała wielka śnieżka, która pojawiła się z nikąd i trafiła Oriona w sam środek potylicy. Chłopak poczuł się, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. Oprzytomniały, spojrzał za siebie, żeby dojrzeć podskakującą na górce grupkę dzieci, uzbrojoną po zęby w kulki śniegowe.
- Orioooooooon! No chodźcieeeee! – wrzasnęły dzieci, machając do nich rękoma, a kiedy chłopak zwlekał odrobinę zbyt długo, deszcz śniegowych kul spadł mu na głowę.
- O wy mali! – parsknął białowłosy, nie zamierzając poddawać się tym małym srajtkom. Ustalił jeszcze, czy małe zwierzątko Ezry jest bezpiecznie ukryte w ramionach najstarszej dziewczynki i chłopca ze złamaną ręką, a potem rzucając magowi ognia znaczące spojrzenie, schylił się, by zaraz zacząć formować śnieżną amunicję.
***
Louriel nie rozumiał. Nie wiedział jaki sens miały w sobie słowa Finnegana, on go nie widział. Jak dla niego nic nie przychodziło „od tak”, a tym bardziej nie kontakty z ludźmi, które były zawiłe, wymagały skomplikowanych rytuałów i w jego przypadku, całkowitej kontroli nad tym co mówi, czy robi. Nie wiedział, jak ktoś był w stanie robić to wszystko tak naturalnie, jakby ludzka natura była prosta jak konstrukcja cepa, a rozmowy gładkie jak kamienie w rzece. Coraz bardziej miał wrażenie, że to po prostu z nim jest coś nie tak. Nie żeby się tym przejmował jakoś za bardzo, Orion od początku powtarzał mu, że powinien się zmienić, tyle że on… wcale nie chciał. Uważał, że to nie jego wina. Nie było to też winą całej reszty. Tak po prostu było i choć nie rozumiał towarzyskich i społecznych osób, nie zamierzał obarczać kogoś winą za swoje niemal pustelnicze życie. Czasem tylko nieumiejętność zatrzymania przy sobie kogoś na dłużej stawała się kłopotliwa.
Pochłonięty własnymi myślami, nie zauważył smutnej mgiełki, która zasnuła oczy Finnegana. Oprzytomniał dopiero na wspomnienie o jedzeniu. Uśmiech pojawił się na jego twarzy i był to zdecydowanie szczery wyraz. A kiedy mag ognia tym razem nie zaczął wymigiwać się od przyjęcia porcji dla siebie, Louriel był nawet bardziej zadowolony. Najedli się i kiedy mężczyzna zapłacił, wciskając kobiecie zbyt wysoki napiwek, czuł że dobry humor znowu do niego wraca.
- Po pierwsze to mam imię i nie jest to „jaśnie maruda” – prychnął, natychmiast tracąc uśmiech na twarzy, zastąpiony zirytowany wyrazem. – A po drugie, to owszem, mam i nie wiem, czy chcę w niej kogoś, kto nawet imienia założyciela nie potrafi zapamiętać - dodał złośliwie, zerkając na blondyna kątem oka.
Niby tak powiedział, ale duma z własnego osiągnięcia i zmęczenie wciąż otaczającym ich tłumem sprawiło, że książę mimo wszystko ruszył w tamtą stronę, udając że to wcale nie był zamierzony cel. Budynek nie wyróżniał się ze ściany podobnych, wysokich, smukłych budowli, więc wyszło nawet naturalnie. Dwornym gestem otworzył jedne skrzydło podwójnych drzwi, przepuszczając Finnegana przodem. W środku było znacznie cieplej niż na zewnątrz, w kominku płonął ogień, rozsyłając po całym hallu i korytarzach ciepło. Louriel poczuł, że robi mu się gorąco i zaraz rozdział się z płaszcza, rzucając go na jeden z foteli stojących w biblioteko-hallu.
- Rozgość się – parsknął złośliwie do blondyna, nadal obrażony za nazwanie go marudą. On wcale nie marudził! A przynajmniej nie aż tak. Chyba…
Nie zdążył zaproponować gościowi czegoś do picia, kiedy na piętrze wyżej rozległy się głośne śmiechy i tupot stóp, w zbyt szybkim jak na gusta Louriela tempie.
- A mówiłem gówniarzom, że mają nie biegać – mruknął do siebie, marszcząc brwi, ale w jego głosie więcej było troski niż faktycznej złości. Nie potrafił na swoich małych podopiecznych się gniewać. A przynajmniej nie tak naprawdę.
Postanowił zrobić im niespodziankę i podszedł do schodów, czekając aż łamiące zasady dzieciaki pojawią się na ich szczycie. Kiedy tylko urwisy zobaczyły swojego mistrza, natychmiast zatrzymały się w połowie schodów i tylko jeden z nich, najbardziej rozwrzeszczany, stracił równowagę i runąłby na stopnie, gdyby nie szyba reakcja Louriela. Mężczyzna jednym susem znalazł się kilka stopni wyżej i zdołał złapać dzieciaka w pół.
- Dzień dobry, mistrzu – odezwał się cichy, zawstydzony chórek, kiedy już dzieci znalazły się na samym dole schodów, ustawione w dwuszeregu przed błękitnowłosym mężczyzną, który zaplótł ręce na piersi i ani myślał przestać świdrować ich wzrokiem.
- Co ja mówiłem o bieganiu? – zapytał zamiast zwyczajnego powitania, patrząc na każde dziecko z osobna.
Wymowna cisza przeciągała się, ciążąc w powietrzu i gęstniejąc aż można ją było kroić. W końcu chłopiec, który się przewrócił pęknął, a do jego oczu napłynęły łzy. Louriel nigdy nie lubił, kiedy to się działo, ale wiedział, że w ten sposób jest w stanie jak najskuteczniej zapanować nad tymi dzieciakami i pomóc im wyrosnąć z głupich, niebezpiecznych zachowań. A skoro dzieci już poczuły jego zawód, nie mógł dłużej utrzymać surowej postawy. Nie potrafił. Podszedł do chłopca i kucając przy nim, by zniżyć się do poziomu jego twarzy, przywdział na twarz łagodny uśmiech.
- No już, już dobrze, nie gniewam się, tylko bardzo mi przykro, że mnie nie słuchacie, a potem możecie zrobić sobie krzywdę. Wasi rodzice chcieli żebym was czegoś nauczył, nie połamał, prawda?- zapytał, na co kilkoro pokiwało nieśmiało głowami.
- Przepraszam, już nie będę – zapewnił chłopiec, pocierając oczy piąstkami.
- Wierzę, a teraz uśmiech poproszę i zmykać na lekcje – zażądał, ale zamiast wyrazów twarzy został obdarowany grupowym przytulasem i nieśmiałym śmiechem.
- Niemożliwi – prychnął, uśmiechając się, kiedy po tym dzieci natychmiast biegiem ruszyły w kierunku jednej z klas.
- A ty tu zostajesz, czy chcesz zobaczyć resztę? – rzucił Louriel do Finnegana z błyszczącymi rozczuleniem oczami, patrząc na niego z mentorskim wyrazem twarzy, który jeszcze nie zdążył się zmienić.
Poprowadził go na górę, skąd z galeryjki był widok na cały dolny hall, pokazał mu zbiór swoich książek, a miał ich całe mnóstwo, a potem oprowadził po salach, gdzie dwoje zatrudnionych przez niego nauczycieli prowadziło zajęcia. Jednym z nich była bardzo miła i spokojna kobieta imieniem Mai. Była piękną, młodą kobietą o ciemnoszarych włosach i oczach koloru nocnego nieba. Odrobinę niższa od Louriela, o nieco pełniejszych kształtach, które dodawały jej tylko uroku i przyjemnym głosie, spojrzała tylko na księcia, kiedy ten wsadził głowę do sali, Finneganowi pokazując gestem by zrobił to samo. Prowadziła zajęcia z dziećmi, które dopiero zaczynały panować nad wodą, dlatego Louriel szybko zarządził odwrót, domyślając się, że stresuje nowych uczniów, a nie o to przecież chodziło.
Drugi nauczyciel był postawnym mężczyzną z bródką i okularami w prostokątnej oprawce. Pił kawę w malutkiej kuchni, z której korzystali Louriel i mieszkający w Akademii pracownicy. Posiłki dla uczniów zapewniała najlepsza knajpa w mieście mieszcząca się tuż obok.
- Gdzie jest Orion? – zapytał Phila, dostrzegając wcześniej, że chłopaka nie ma tam, gdzie go zostawił.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- A licho wie, on zawsze się gdzieś szlaja – prychnął, ale było to prychnięcie raczej przyjacielskie niż gniewne. – A kim on jest? – zapytał, wskazując brodą Finnegana.
- Mag ognia przysłany nam przez króla Magnusa, Phil, poznaj Finnegana, Papużko, to jest Phil – przedstawił ich sobie, nie darując sobie złośliwego uśmieszku w kierunku blondyna.
- Miło mi poznać – rzucił mag wody, przewracając oczami na przedstawienie Louriela. – A tym gadem się nie przejmuj, jak się poznaliśmy nazywał mnie Kozą dopóki nie przyciąłem brody – parsknął, gładząc zarost dłonią.
- Bo wyglądałeś jak Koza, a on jak Papużka, proste – skwitował książę, rozlewając przygotowaną wcześniej przez kogoś, jak podejrzewał mag, przez Mai herbatę do dwóch kubków. Podał jeden Finneganowi, na chwilę zatrzymując na naczyniu palce.
- Tylko tym razem ją wypij, to się robi z herbatą w tym kraju – zaznaczył, puszczając ceramikę, muskając przy okazji palce blondyna swoimi.
Przez chwilę rozmawiali jeszcze z nauczycielem, a potem Louriel zaprosił Finnegana do swoich pokoi, gdzie wyraźniej niż w innych pomieszczeniach znać było w nich obecność księcia. Wiszące na ścianach gobeliny przeważnie były biało-niebieskie i przedstawiały górzyste obrazy. Na jednym z nich widniał rodowy herb Louriela. Poza ogromnym łóżkiem w pokoju znajdowały się jeszcze cztery wygodne fotele, stojące przy kominku, oraz stolik, na którym leżała szczotka. Książę lubił porządek, dlatego na widoku nie poniewierały się ubrania, ani inne rzeczy. Wszystko miało swoje miejsce i na nim było. Kuferek z rzadką biżuterią, którą czasem Louriel nosił, jego ukochany płaszcz wiszący na honorowym miejscu, czy pędzelki do kaligrafii, którą zajmował się hobbystycznie.
- Więc, o co chciałbyś mnie zapytać? – odezwał się, kiedy już usiadł w jednym z foteli i spojrzał rozleniwionym wzorkiem na Finnegana.
- Przy czym pozwolisz, że i ja, jako dobry gospodarz zapytam najpierw o to, jak ci się tutaj podoba? Mnie nie musisz bajerować, że jest super i te pe – zapewnił, upijając zaraz łyk aromatycznego naparu.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Śmiech dobiegający go zza pleców wcale nie pomagał mu w zrozumieniu dość interesującej ale i nowej sytuacji w jakiej się znalazł. Pomijając fakt lekko zataczającego się, rudego uciekiniera, on sam leżał w pułapce której ani nie rozumiał ani nie umiał jeszcze pokonać. Co gorsza, Orion działał na niego jak najcudowniejszy lek na świecie. Nie chodził przy nim spięty, nie obserwował bacznie otoczenia i nie czuwał nad własnym bezpieczeństwem. Taki stan potrafił w większej mierze – i jak dotąd się mu wydawało – wywoływać tylko Finnegan, a teraz? Nieznajomemu przychodziło to z tak ogromną łatwością jakby znali się już latami, a delikatny dotyk a policzkach był wszystkim czego potrzebował. To było powodem jego rozpłaszczenia się na ziemi i nie zrywania od razu do pionu żeby wszystko mieć pod kontrolą, ba! Nawet podniósł skrzyżowane w kostkach nogi machając nimi w powietrzu. Przy okazji błądził palcami po śliskim lodzie próbując zbadać jego strukturę, rozwiązać swoją małą konsternację. Odwracając się za siebie posłał mu szczery uśmiech po czym pokręcił głową.
- No i co się śmiejesz? Moje dziecko ucieka, a ja nawet ustać nie umiem… – Rzucił nawet nie próbując udawać oburzenia. Nie wychodziło mu to i tak, zabawa była kusząca, sytuacja była cudownie jasna i na tyle ciepła, że zajmie bardzo ważne miejsce w jego wspomnieniach. Tak samo jak zaróżowione policzki Oriona proszące żeby się im bliżej przyjrzeć, może nawet pogłaskać.
Wyciągając zaraz do niego ręce, niczym małe dziecko zaczął domagać się pomocy. Niestety albo i stety, bez pomocy Oriona się nie obędzie, a gdy i zwyczajne podanie ręki okazało się niewystarczające znowu zaczął się śmiać. Z sytuacji, z pomocy, z widowni jaką mieli, z zachwytu który doszedł do jego uszu gdy najstarsza dziewczynka dorwała w swoje ręce Fenrira, a ten zaczął się łasić niczym kanapowy kot. Zaraz kładąc dłonie na bicepsach swojego rycerza spojrzał w dół obserwując jak przy każdej kolejnej próbie nogi nadal mu uciekają spod jakiejkolwiek kontroli. W końcu jednak stanął! Z kolanami wciśniętymi do środka i piętami wypchniętymi na zewnątrz.
- Co tu się kurde dzieje? – Zapytał podnosząc oczy na swojego wybawiciela. Idealnie w momencie żeby obserwować chwilową wyprowadzkę jego mózgu który trzasnął drzwiami ze zdegustowaną miną. Jego oczy delikatnie się rozszerzyły i po raz kolejny już w swoim krótkim życiu przy boku Oriona poczuł jak robi się mu gorąco, a rumieńce wykwitają na policzkach przez wzrok jakim został obdarowany. Do końca nie wiedział czy powinien się zacząć wstydzić za oczy którymi go natura obdarzyła czy może odwrócić się na pięcie i zwiać. Czy może była to wina tej nieszczęsnej malarii, a jeżeli tak to musiał wziąć przecież za to odpowiedzialność? Panika rozruszała jego serce, a może jednak to przyjemność z powodu zainteresowania jego osobą? Na razie jednak stał i się mu przyglądał do momentu aż na kolejne słowa nadmuchał policzki w geście obrazy.
- Rozkoszny to mało męskie określenie. Szczególnie dla faceta pięć lat od Ciebie starszego. – Zauważył z szerokim, rozbawionym uśmiechem bo i grunt w miarę zaczął łapać i oczy od niego ponownie odwrócił nie narażając się na gwałtowne reakcje swojego serca prowadzące do osłupienia, które dla odmiany to białasek zaliczył. Był cudowny gdy tak na niego patrzył chociaż mu też rozum odejmowało przez to.
Gdy został puszczony jeszcze przez chwilę trzymał zaciśnięte dłonie na przedramionach Oriona, dopiero będąc pewnym swojej postawy uśmiechnął się szeroko, podniósł na niego oczy i zauważył kilka chwil za późno nadlatujący pocisk. Zduszone parsknięcie wyrwało się mu z ust, uniósł ręce w obronnym geście i wychylił się żeby spojrzeć na szykujące się do wojny dzieciaki.
- Och, chyba podpadliśmy. – Zauważył rzucając mu znaczące spojrzenie, przepełnione chęcią podjęcia tego wyzwania.
Zaraz zeszli z lodu i zaczęli przygotowywać śnieżki. Orion miał przewagę magii, a jako że było ich mniej i to znacząco pomagali sobie w tworzeniu amunicji. Rzucanie odbywało się już jednak w sposób standardowy i w tym momencie to Ezra mógł się pochwalić. Jako łucznik wyborowy miał celność dobijającą prawie do perfekcyjnej. Nie robił oczywiście dzieciakom przykrości. Częstokroć pudłował ale nadal miejsce upadku kulki było precyzyjnie wyznaczone i zaplanowane. On ponownie nie umiał się przestać śmiać, a gdy padła propozycja rozegrania jednak zawodów w szybkich zjazdach z górki, pierwszy był na jej szczycie. Od tego wszystkiego nawet się rozgrzał i zaczął świecić herbem królewskim i swoim cudownie ciemnym strojem po zrzuceniu płaszcza, wywołującym kolejną falę pytań od dzieciaków. Na szczęście nie musiał na nie odpowiadać, wielki zły Orion pogonił je do zabawy strasząc tworzeniem armii żywych bałwanków. Tym samym dał mu idealną okazję do jeszcze większej ilości poprzytulania się, do szerokich pleców, objęcia wyrzeźbionego torsu, poczucia przyjemnego zapachu świeżego powietrza i mrozu zabłąkanego w warstwy jego ubrania.
Głupiał. Do reszty głupiał przy okazji bawiąc się wyśmienicie, pierwszy raz od naprawdę dawna.
***
Po zjedzeniu kolejnej porcji świeżych placków, tym razem się nie kłócił chociaż nadal ciężko przechodziły mu przez gardło, a gdzieś na dnie serca osiadło postanowienie, że gdy tylko będzie miał okazję odwdzięczy się, zaproponował spacer do Akademii. Jako słuchacz bardzo uważny, również jako dobry obserwator, widział, że Louriel w pałacu przebywać nie lubi, sam mu powiedział, że tam nie mieszka więc musiał gdzieś mieć swój własny kąt, miejsce które nazywał domem. Dodatkowo jako stworzenie niezwykle ciekawskie, skoro istniała możliwość zwiedzenia tego Lusiowego przybytku z ogromną chęcią wyszedł ze swoją propozycją. Szybko jednak się zdziwił, a marszcząc brwi spojrzał na niego pytająco.
- Nie rozumiem? Wcześniej nie było żadnego miejsca w którym można by się uczyć waszej magii? Przecież ona istnieje od początków świata, mistrzów było wielu… – Zapytał mocno zaciekawiony perypetiami z jakimi musiała się mierzyć magia wody. U nich akademie istniały przeważnie przy wojsku. Było to zabezpieczenie dla bardzo agresywnej polityki państwa ognia. Wyszkoleni żołnierze, magowie ognia znający wagę i cenę rozkazu oraz jego nie dopełnienia byli idealnymi marionetkami często mało rozważnych czy moralnych posunięć władców. Szczególnie tych wywodzących się z obecnie panującej dynastii.
Pozostawiając w odmętach niebytu swoje własne doświadczenia w pełni skupił się na wiedzy, którą miał nadzieję Louriel się z nim podzieli. Słuchaczem bowiem był idealnym. Uwielbiał dowiadywać się nowych rzeczy i mógł poświęcić na takie czynności nawet kilka godzin dziennie o ile nie był wykończony fizycznie. Jego umysł posiadający do dyspozycji ogromną wyobraźnię i kreatywność chłonął jak gąbka, a jeżeli ktoś jeszcze nie daj boże mówił ciekawie, przepadał. Podobnie było z książkami. Chociaż sam czytać nie potrafił – przez różne perypetie losu – tak od czasu do czasu Ezra poświęcał wieczór żeby na głos wertować legendy, powieści czy podania napędzając tym samym jego pomysły na opowieści dla dzieciaków którymi raczył młode pokolenie kilka razy w tygodniu. Każde natchnienie więc było na wagę złota, podobnie jak doświadczenie. W swoim krótkim życiu zrozumiał już, że nigdy nie wiadomo kiedy znajomość czegoś może się mu przydać.
Przechodząc jako pierwszy przez drzwi od razu rozejrzał się po całkowicie pustym holu. Początkowo było to targnięte pewnymi procedurami wpojonymi już w krew, później jednak otworzył delikatnie usta wodząc wzrokiem po tak licznych grzbietach księgozbioru.
- Ale ilości… – Mruknął bardziej do siebie niż do niego. Owszem, w pałacu widywał pokaźną kolekcję królewską ale jakoś… nie robiła aż takiego wrażenia skrupulatnie ukryta przed ciekawskim wzrokiem w obrębie co ciekawszych czy bardziej kontrowersyjnych tytułów. Słysząc słowa o rozgoszczeniu się zdjął z siebie długi bezrękawnik który jednym ruchem złożył na pół. Przerzucił go przez przedramię po czym podwinął do łokci rękawy grubej koszulki. Podchodząc do kominka i nadal wodząc oczami po książkach, ich kolorze i zdobieniach, wyciągnął z ogniska jeden płomyk który szybko rozsmarował niczym mydło w dłoniach. Tymi przetarł ramiona i położył je po tym na policzkach ogrzewając się na tyle znacząco, że jego twarz zaczął zdobić delikatny rumieniec wywołany ciepłem.
Już chciał zadać kolejne pytanie gdy do jego uszu doszły mocno znajome piski podlotków. Uśmiechnął się szeroko przenosząc spojrzenie na schody, czekał cierpliwie aż masa energii wszelkiej wyłoni się zza rogi, a później? Z ogromnym zaciekawieniem obserwował reakcję Louriela. Początkowo ta mu się nie spodobała. Surowy ton i ostry grymas zdobiący jego twarz nie zapowiadał niczego dobrego dla dzieci. Wiedział, że nie mógł się wtrącić ale szkoda było mu kary dla zwyczajnych zachowań dzieci. One z natury były niecierpliwe, wszędzie chciały być pierwsze i jak najszybciej. Takie zachowania odzwierciedlały się w ich tempie przemieszczania się – wszędzie biegiem – i było to najnormalniejsze w świecie.
Dopiero na jego kolejne gesty poczuł ponownie łaskotanie w żołądku i piersi, tak silne, że aż kłujące. Wreszcie! Ktoś kto nie tylko byłby w stanie zrozumieć jego potężną chęć obdarowywania miłością bezwarunkową wszystkich dzieci świata to jeszcze podzielał platoniczną miłość prawie rodzicielską, chęć protekcji i nauczenia czegokolwiek. Pod tym względem, w jego oczach, książę stał się właśnie ideałem.
- Gdyby tacy nie byli, kompletnie by Cię nie interesowali. Nudni dorośli, nieszczerzy, manipulanci, o idiotycznych wartościach… – Zaczął podchodząc do niego jednak temat szybko urwał. Przecież go rozumiał! I to całym sercem. Sam marzył żeby kiedyś własnego potomka się dorobić i chociaż podejrzewał, że przeprawy miałby identyczne jak obecnie z własną siostrą tak taki mały skarb mógłby śmiało zawładnąć jego duszą, robiąc z nim to na co miał ochotę. Przez chwilę z przyjemnością błądził po grymasie jaki jeszcze gościł na twarzy przewodnika, prychnął pod nosem rozkochany w takim właśnie widoku. Mógłby go takiego oglądać codziennie i by się nie nudził. Na jego pytanie pokiwał głową proponując mu gestem dłoni żeby prowadził. Tak będzie im wygodniej.
Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, Louriel o wszystkim opowiadał z zaraźliwą wręcz pasją. Słuchanie go było czystą przyjemnością, a on ani razu nie odważył się mu przerwać, ba! Nawet nie zadawał pytań, po prostu słuchał. Gdy coś było mu pokazywane zatrzymywał na tym wzrok, pomieszczenia były przyjemne, w całym budynku panowała domowa atmosfera którą mógł się cieszyć i bez krępacji to robił. Mimo to jego postawa, cały czas wojskowa, stonowana, nie pozwalała czuć się mistrzowi jakkolwiek wzgardzonym. Trzymał dystans zarówno słowny jak i fizyczny, w końcu nie widział porodu żeby akurat teraz się z nim jakkolwiek droczyć.
Wchodząc do kuchni od razu spojrzał na nieznajomego mężczyznę który nie specjalnie przejął się obecnością Louriela w pomieszczeniu. Kolejna rzecz której nie umiał pojąć – relacje panujące między służbą a panami, pracownikami a pracodawcami. U nich nie byłoby takiej możliwości, żeby spokojnie kontynuować swoje zajęcie. Nie wspominając o bezwzględnym zakazie spożywania czegokolwiek w towarzystwie wszystkich szlachetnie urodzonych. Po przedstawieniu go schylił głowę delikatnie dygając. Wolał zakładać, że wszyscy są wyżsi stanem urodzenia, obrażenie kogokolwiek mogłoby być problematyczne… szczególnie, że pierwszego dnia zaczął z wysoka traktując księcia jak równego sobie. Już dawno jego głowa powinna straszyć z pala.
- Cała przyjemność po mojej stronie. I zapewniam, nie przejmuję się. – Uśmiechnął się szelmowsko przenosząc spojrzenie na Louriela. – Bo na dobrą sprawę, widziałeś Ty kiedykolwiek papugę na żywo? Wiesz jakie to paskudnie wredne stworzenia? Złodziejaszki? Nie mam z nimi nic wspólnego. – Zapytał zaciekawiony chociaż odpowiedź znał. Żadna papuga nie przetrwałaby na wolności w kraju wody, przynajmniej w tej części w której obecnie byli, brak doświadczeń z tymi paskudami był wręcz oczywisty.
Po raz drugi już dzisiaj dostając do ręki filiżankę z herbatą ponownie spojrzał na jej zawartość i w oczy księcia. Uśmiechnął się półgębkiem kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Tak podejrzewam… dziękuję. – Westchnął wreszcie ściągając rękę, tą bez płaszcza, zza pleców ciesząc się zarówno ciepłem napoju jak i gładkiej dłoni Louriela. Jego dotyk był przyjemnością której nie umiał sobie odmawiać i z każdym kolejnym razem chciał coraz więcej. Teraz też się nie powstrzymał i złapał na chwilę jego palec swoim.
Swoim standardem kolejne kilka minut spędził na przyjemnej rozmowie do której Phil został nijako przez Louriela wciągnięty. Z uwagą wysłuchał jego krótkiej historii która doprowadziła go do zawodu nauczyciela oraz tych kilku luźnych wniosków dotyczących samej Akademii. Później podziękował z uśmiechem za tą poświęconą chwilę i ruszył dalej zwiedzać za panem domostwa. I tak, nawet dał radę wypić napój, odmawiając jednak dolewki.
Wreszcie znajdując się w pokoju który był całkowicie prywatnym księcia nie mógł powstrzymać się przed dokładnym obejrzeniem… absolutnie wszystkiego! Wreszcie poświęcił odrobinę więcej czasu herbowi cesarskiemu, przyjrzał się też widokowi z okna, starannie wykonanym meblom. Wszędzie panował porządek, a on wręcz nie wiedział jak się zacząć poruszać żeby na pewno niczego nie trącić. Stając przy jednym z okien wyjrzał na ruchliwą ulicę i przez chwilę, dopóki Louriel się nie odezwał, wpatrywał się w przemieszczający się tłum.
- Z każdą chwilą mam więcej pytań niż odpowiedzi. Jest tu za bardzo… inaczej. – Zaśmiał się przenosząc na niego spojrzenie. Na kolejne jego słowa pokręcił przecząco głową.
- Nie wiesz, że kłamstwa są ciężkie? Trzeba je pamiętać, co do jednego. Prawda jest wygodniejsza, a mnie się tu naprawdę podoba. W prawdzie zimno jak cholera ale ten spokój… mógłbym się przyzwyczaić. – Zapewnił ze spokojnym uśmiechem, jeszcze na chwilę przenosząc spojrzenie za okno. Po tym poskładał płaszcz, jeszcze raz na pół, odłożył go na szafkę i podchodząc do Louriela spojrzał na niego mocno krytycznym wzorkiem.
- Wyglądasz jakbyś miał zapraszać całą rodzinę papug do zamieszkania na swojej głowie. – Przyznał szczerze po czym sięgnął po szczotkę.
- Skoro o nie dbasz, a wyglądają na zadbane, w takie dni jak dzisiaj gdy wieje powinieneś je spinać. I wygodniej i ładniej. – Zauważył przy okazji podnosząc szczotkę i przybierając znaczący grymas na twarzy. Chętnie doprowadzi go do porządku jeżeli tylko się mu da.
- Ja Ci zaplotę warkocz, a Ty mi opowiesz cokolwiek o waszej kulturze. Bo się gubię. – Zaproponował łapiąc jeden z kosmyków, aż się zdziwił na miękkość długiego pasma. Aż chciało się zatopić w nich ręce, pobawić się w czesanie.
- No i co się śmiejesz? Moje dziecko ucieka, a ja nawet ustać nie umiem… – Rzucił nawet nie próbując udawać oburzenia. Nie wychodziło mu to i tak, zabawa była kusząca, sytuacja była cudownie jasna i na tyle ciepła, że zajmie bardzo ważne miejsce w jego wspomnieniach. Tak samo jak zaróżowione policzki Oriona proszące żeby się im bliżej przyjrzeć, może nawet pogłaskać.
Wyciągając zaraz do niego ręce, niczym małe dziecko zaczął domagać się pomocy. Niestety albo i stety, bez pomocy Oriona się nie obędzie, a gdy i zwyczajne podanie ręki okazało się niewystarczające znowu zaczął się śmiać. Z sytuacji, z pomocy, z widowni jaką mieli, z zachwytu który doszedł do jego uszu gdy najstarsza dziewczynka dorwała w swoje ręce Fenrira, a ten zaczął się łasić niczym kanapowy kot. Zaraz kładąc dłonie na bicepsach swojego rycerza spojrzał w dół obserwując jak przy każdej kolejnej próbie nogi nadal mu uciekają spod jakiejkolwiek kontroli. W końcu jednak stanął! Z kolanami wciśniętymi do środka i piętami wypchniętymi na zewnątrz.
- Co tu się kurde dzieje? – Zapytał podnosząc oczy na swojego wybawiciela. Idealnie w momencie żeby obserwować chwilową wyprowadzkę jego mózgu który trzasnął drzwiami ze zdegustowaną miną. Jego oczy delikatnie się rozszerzyły i po raz kolejny już w swoim krótkim życiu przy boku Oriona poczuł jak robi się mu gorąco, a rumieńce wykwitają na policzkach przez wzrok jakim został obdarowany. Do końca nie wiedział czy powinien się zacząć wstydzić za oczy którymi go natura obdarzyła czy może odwrócić się na pięcie i zwiać. Czy może była to wina tej nieszczęsnej malarii, a jeżeli tak to musiał wziąć przecież za to odpowiedzialność? Panika rozruszała jego serce, a może jednak to przyjemność z powodu zainteresowania jego osobą? Na razie jednak stał i się mu przyglądał do momentu aż na kolejne słowa nadmuchał policzki w geście obrazy.
- Rozkoszny to mało męskie określenie. Szczególnie dla faceta pięć lat od Ciebie starszego. – Zauważył z szerokim, rozbawionym uśmiechem bo i grunt w miarę zaczął łapać i oczy od niego ponownie odwrócił nie narażając się na gwałtowne reakcje swojego serca prowadzące do osłupienia, które dla odmiany to białasek zaliczył. Był cudowny gdy tak na niego patrzył chociaż mu też rozum odejmowało przez to.
Gdy został puszczony jeszcze przez chwilę trzymał zaciśnięte dłonie na przedramionach Oriona, dopiero będąc pewnym swojej postawy uśmiechnął się szeroko, podniósł na niego oczy i zauważył kilka chwil za późno nadlatujący pocisk. Zduszone parsknięcie wyrwało się mu z ust, uniósł ręce w obronnym geście i wychylił się żeby spojrzeć na szykujące się do wojny dzieciaki.
- Och, chyba podpadliśmy. – Zauważył rzucając mu znaczące spojrzenie, przepełnione chęcią podjęcia tego wyzwania.
Zaraz zeszli z lodu i zaczęli przygotowywać śnieżki. Orion miał przewagę magii, a jako że było ich mniej i to znacząco pomagali sobie w tworzeniu amunicji. Rzucanie odbywało się już jednak w sposób standardowy i w tym momencie to Ezra mógł się pochwalić. Jako łucznik wyborowy miał celność dobijającą prawie do perfekcyjnej. Nie robił oczywiście dzieciakom przykrości. Częstokroć pudłował ale nadal miejsce upadku kulki było precyzyjnie wyznaczone i zaplanowane. On ponownie nie umiał się przestać śmiać, a gdy padła propozycja rozegrania jednak zawodów w szybkich zjazdach z górki, pierwszy był na jej szczycie. Od tego wszystkiego nawet się rozgrzał i zaczął świecić herbem królewskim i swoim cudownie ciemnym strojem po zrzuceniu płaszcza, wywołującym kolejną falę pytań od dzieciaków. Na szczęście nie musiał na nie odpowiadać, wielki zły Orion pogonił je do zabawy strasząc tworzeniem armii żywych bałwanków. Tym samym dał mu idealną okazję do jeszcze większej ilości poprzytulania się, do szerokich pleców, objęcia wyrzeźbionego torsu, poczucia przyjemnego zapachu świeżego powietrza i mrozu zabłąkanego w warstwy jego ubrania.
Głupiał. Do reszty głupiał przy okazji bawiąc się wyśmienicie, pierwszy raz od naprawdę dawna.
***
Po zjedzeniu kolejnej porcji świeżych placków, tym razem się nie kłócił chociaż nadal ciężko przechodziły mu przez gardło, a gdzieś na dnie serca osiadło postanowienie, że gdy tylko będzie miał okazję odwdzięczy się, zaproponował spacer do Akademii. Jako słuchacz bardzo uważny, również jako dobry obserwator, widział, że Louriel w pałacu przebywać nie lubi, sam mu powiedział, że tam nie mieszka więc musiał gdzieś mieć swój własny kąt, miejsce które nazywał domem. Dodatkowo jako stworzenie niezwykle ciekawskie, skoro istniała możliwość zwiedzenia tego Lusiowego przybytku z ogromną chęcią wyszedł ze swoją propozycją. Szybko jednak się zdziwił, a marszcząc brwi spojrzał na niego pytająco.
- Nie rozumiem? Wcześniej nie było żadnego miejsca w którym można by się uczyć waszej magii? Przecież ona istnieje od początków świata, mistrzów było wielu… – Zapytał mocno zaciekawiony perypetiami z jakimi musiała się mierzyć magia wody. U nich akademie istniały przeważnie przy wojsku. Było to zabezpieczenie dla bardzo agresywnej polityki państwa ognia. Wyszkoleni żołnierze, magowie ognia znający wagę i cenę rozkazu oraz jego nie dopełnienia byli idealnymi marionetkami często mało rozważnych czy moralnych posunięć władców. Szczególnie tych wywodzących się z obecnie panującej dynastii.
Pozostawiając w odmętach niebytu swoje własne doświadczenia w pełni skupił się na wiedzy, którą miał nadzieję Louriel się z nim podzieli. Słuchaczem bowiem był idealnym. Uwielbiał dowiadywać się nowych rzeczy i mógł poświęcić na takie czynności nawet kilka godzin dziennie o ile nie był wykończony fizycznie. Jego umysł posiadający do dyspozycji ogromną wyobraźnię i kreatywność chłonął jak gąbka, a jeżeli ktoś jeszcze nie daj boże mówił ciekawie, przepadał. Podobnie było z książkami. Chociaż sam czytać nie potrafił – przez różne perypetie losu – tak od czasu do czasu Ezra poświęcał wieczór żeby na głos wertować legendy, powieści czy podania napędzając tym samym jego pomysły na opowieści dla dzieciaków którymi raczył młode pokolenie kilka razy w tygodniu. Każde natchnienie więc było na wagę złota, podobnie jak doświadczenie. W swoim krótkim życiu zrozumiał już, że nigdy nie wiadomo kiedy znajomość czegoś może się mu przydać.
Przechodząc jako pierwszy przez drzwi od razu rozejrzał się po całkowicie pustym holu. Początkowo było to targnięte pewnymi procedurami wpojonymi już w krew, później jednak otworzył delikatnie usta wodząc wzrokiem po tak licznych grzbietach księgozbioru.
- Ale ilości… – Mruknął bardziej do siebie niż do niego. Owszem, w pałacu widywał pokaźną kolekcję królewską ale jakoś… nie robiła aż takiego wrażenia skrupulatnie ukryta przed ciekawskim wzrokiem w obrębie co ciekawszych czy bardziej kontrowersyjnych tytułów. Słysząc słowa o rozgoszczeniu się zdjął z siebie długi bezrękawnik który jednym ruchem złożył na pół. Przerzucił go przez przedramię po czym podwinął do łokci rękawy grubej koszulki. Podchodząc do kominka i nadal wodząc oczami po książkach, ich kolorze i zdobieniach, wyciągnął z ogniska jeden płomyk który szybko rozsmarował niczym mydło w dłoniach. Tymi przetarł ramiona i położył je po tym na policzkach ogrzewając się na tyle znacząco, że jego twarz zaczął zdobić delikatny rumieniec wywołany ciepłem.
Już chciał zadać kolejne pytanie gdy do jego uszu doszły mocno znajome piski podlotków. Uśmiechnął się szeroko przenosząc spojrzenie na schody, czekał cierpliwie aż masa energii wszelkiej wyłoni się zza rogi, a później? Z ogromnym zaciekawieniem obserwował reakcję Louriela. Początkowo ta mu się nie spodobała. Surowy ton i ostry grymas zdobiący jego twarz nie zapowiadał niczego dobrego dla dzieci. Wiedział, że nie mógł się wtrącić ale szkoda było mu kary dla zwyczajnych zachowań dzieci. One z natury były niecierpliwe, wszędzie chciały być pierwsze i jak najszybciej. Takie zachowania odzwierciedlały się w ich tempie przemieszczania się – wszędzie biegiem – i było to najnormalniejsze w świecie.
Dopiero na jego kolejne gesty poczuł ponownie łaskotanie w żołądku i piersi, tak silne, że aż kłujące. Wreszcie! Ktoś kto nie tylko byłby w stanie zrozumieć jego potężną chęć obdarowywania miłością bezwarunkową wszystkich dzieci świata to jeszcze podzielał platoniczną miłość prawie rodzicielską, chęć protekcji i nauczenia czegokolwiek. Pod tym względem, w jego oczach, książę stał się właśnie ideałem.
- Gdyby tacy nie byli, kompletnie by Cię nie interesowali. Nudni dorośli, nieszczerzy, manipulanci, o idiotycznych wartościach… – Zaczął podchodząc do niego jednak temat szybko urwał. Przecież go rozumiał! I to całym sercem. Sam marzył żeby kiedyś własnego potomka się dorobić i chociaż podejrzewał, że przeprawy miałby identyczne jak obecnie z własną siostrą tak taki mały skarb mógłby śmiało zawładnąć jego duszą, robiąc z nim to na co miał ochotę. Przez chwilę z przyjemnością błądził po grymasie jaki jeszcze gościł na twarzy przewodnika, prychnął pod nosem rozkochany w takim właśnie widoku. Mógłby go takiego oglądać codziennie i by się nie nudził. Na jego pytanie pokiwał głową proponując mu gestem dłoni żeby prowadził. Tak będzie im wygodniej.
Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, Louriel o wszystkim opowiadał z zaraźliwą wręcz pasją. Słuchanie go było czystą przyjemnością, a on ani razu nie odważył się mu przerwać, ba! Nawet nie zadawał pytań, po prostu słuchał. Gdy coś było mu pokazywane zatrzymywał na tym wzrok, pomieszczenia były przyjemne, w całym budynku panowała domowa atmosfera którą mógł się cieszyć i bez krępacji to robił. Mimo to jego postawa, cały czas wojskowa, stonowana, nie pozwalała czuć się mistrzowi jakkolwiek wzgardzonym. Trzymał dystans zarówno słowny jak i fizyczny, w końcu nie widział porodu żeby akurat teraz się z nim jakkolwiek droczyć.
Wchodząc do kuchni od razu spojrzał na nieznajomego mężczyznę który nie specjalnie przejął się obecnością Louriela w pomieszczeniu. Kolejna rzecz której nie umiał pojąć – relacje panujące między służbą a panami, pracownikami a pracodawcami. U nich nie byłoby takiej możliwości, żeby spokojnie kontynuować swoje zajęcie. Nie wspominając o bezwzględnym zakazie spożywania czegokolwiek w towarzystwie wszystkich szlachetnie urodzonych. Po przedstawieniu go schylił głowę delikatnie dygając. Wolał zakładać, że wszyscy są wyżsi stanem urodzenia, obrażenie kogokolwiek mogłoby być problematyczne… szczególnie, że pierwszego dnia zaczął z wysoka traktując księcia jak równego sobie. Już dawno jego głowa powinna straszyć z pala.
- Cała przyjemność po mojej stronie. I zapewniam, nie przejmuję się. – Uśmiechnął się szelmowsko przenosząc spojrzenie na Louriela. – Bo na dobrą sprawę, widziałeś Ty kiedykolwiek papugę na żywo? Wiesz jakie to paskudnie wredne stworzenia? Złodziejaszki? Nie mam z nimi nic wspólnego. – Zapytał zaciekawiony chociaż odpowiedź znał. Żadna papuga nie przetrwałaby na wolności w kraju wody, przynajmniej w tej części w której obecnie byli, brak doświadczeń z tymi paskudami był wręcz oczywisty.
Po raz drugi już dzisiaj dostając do ręki filiżankę z herbatą ponownie spojrzał na jej zawartość i w oczy księcia. Uśmiechnął się półgębkiem kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Tak podejrzewam… dziękuję. – Westchnął wreszcie ściągając rękę, tą bez płaszcza, zza pleców ciesząc się zarówno ciepłem napoju jak i gładkiej dłoni Louriela. Jego dotyk był przyjemnością której nie umiał sobie odmawiać i z każdym kolejnym razem chciał coraz więcej. Teraz też się nie powstrzymał i złapał na chwilę jego palec swoim.
Swoim standardem kolejne kilka minut spędził na przyjemnej rozmowie do której Phil został nijako przez Louriela wciągnięty. Z uwagą wysłuchał jego krótkiej historii która doprowadziła go do zawodu nauczyciela oraz tych kilku luźnych wniosków dotyczących samej Akademii. Później podziękował z uśmiechem za tą poświęconą chwilę i ruszył dalej zwiedzać za panem domostwa. I tak, nawet dał radę wypić napój, odmawiając jednak dolewki.
Wreszcie znajdując się w pokoju który był całkowicie prywatnym księcia nie mógł powstrzymać się przed dokładnym obejrzeniem… absolutnie wszystkiego! Wreszcie poświęcił odrobinę więcej czasu herbowi cesarskiemu, przyjrzał się też widokowi z okna, starannie wykonanym meblom. Wszędzie panował porządek, a on wręcz nie wiedział jak się zacząć poruszać żeby na pewno niczego nie trącić. Stając przy jednym z okien wyjrzał na ruchliwą ulicę i przez chwilę, dopóki Louriel się nie odezwał, wpatrywał się w przemieszczający się tłum.
- Z każdą chwilą mam więcej pytań niż odpowiedzi. Jest tu za bardzo… inaczej. – Zaśmiał się przenosząc na niego spojrzenie. Na kolejne jego słowa pokręcił przecząco głową.
- Nie wiesz, że kłamstwa są ciężkie? Trzeba je pamiętać, co do jednego. Prawda jest wygodniejsza, a mnie się tu naprawdę podoba. W prawdzie zimno jak cholera ale ten spokój… mógłbym się przyzwyczaić. – Zapewnił ze spokojnym uśmiechem, jeszcze na chwilę przenosząc spojrzenie za okno. Po tym poskładał płaszcz, jeszcze raz na pół, odłożył go na szafkę i podchodząc do Louriela spojrzał na niego mocno krytycznym wzorkiem.
- Wyglądasz jakbyś miał zapraszać całą rodzinę papug do zamieszkania na swojej głowie. – Przyznał szczerze po czym sięgnął po szczotkę.
- Skoro o nie dbasz, a wyglądają na zadbane, w takie dni jak dzisiaj gdy wieje powinieneś je spinać. I wygodniej i ładniej. – Zauważył przy okazji podnosząc szczotkę i przybierając znaczący grymas na twarzy. Chętnie doprowadzi go do porządku jeżeli tylko się mu da.
- Ja Ci zaplotę warkocz, a Ty mi opowiesz cokolwiek o waszej kulturze. Bo się gubię. – Zaproponował łapiąc jeden z kosmyków, aż się zdziwił na miękkość długiego pasma. Aż chciało się zatopić w nich ręce, pobawić się w czesanie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion nie pamiętał kiedy ostatni raz bawił się tak dobrze. Oczywiście, dzieci od zawsze były jego dobrymi kompanami, ale zawsze miał wrażenie, że jednak nie powinien aż tak pakować się ze swoją obecnością w ich codzienność. Martwił się, że jest na to już za stary, choć ani Louriel, ani nikt z Akademii nie mówił nic złego na ten temat. Dzieci go lubiły, nauczyciele i reszta obecna w murach szkoły też się do niego przyzwyczaiła i tylko cesarzowa i nieliczni sąsiedzi wydawali się mieć coś przeciwko samej obecności Oriona w tym miejscu. Próbował sobie wmawiać, że to przecież go nie obchodzi, skoro chroni go sam Louriel, ale wiedział że to kłamstwo. Przejmował się i bał, że kiedy rodzice tych dzieciaków dowiedzą się o jego istnieniu, przyjaciel straci poważanie, a jego uczelnia straci wszystkich uczniów. Jednak w momencie, w którym obserwował Ezrę, który jak gdyby nigdy nic, jakby sam był dzieckiem, bawił się na całego, skrywany w nim strach i odrobina wstydu zniknęły. Bo nie był jedynym dorosłym, który w towarzystwie tych małych urwisów sam na chwilę stawał się jednym z nich, zapominając o obowiązkach, przykrościach i konsekwencjach. Chciał zapamiętać ten moment, minę maga ognia, kiedy z błyszczącymi oczami i radosnym śmiechem na ustach obrywał kolejnymi kulkami śniegu, posyłając swoje w kierunku dzieci. W oczach białowłosego ta scena była zwyczajnie piękna, podkreślona drobinkami śniegu i parą ulatującą z ust razem z głośnym śmiechem. Uśmiechnął się. Na pewno nie zapomni tego dnia.
Kiedy słońce znalazło się po środku nieba, a żołądek Oriona zaczął domagać się jedzenia, zdał sobie sprawę jak dużo czasu zajęła im zabawa. Bitwa na śnieżki, a potem zawody w zjeżdżalnię, które oczywiście wygrali, przy wtórze śmiechów i udawanie niezadowolonych twarzy dzieci, skończyły się, głośnymi okrzykami.
- Jesteśmy głodni!
- Która godzina?
- Czy nie przegapiliśmy obiadu?
- Chcemy jeść!
Orion ze śmiechem przyjął poklepywanie się po pustych brzuchach i głośne zastanawianie się, czy czasem pora jedzenia już dawno nie minęła. Zarządził powrót to Akademii, uśmiechając się do Ezry.
- Chyba nie zdążę ci dzisiaj pokazać już nic więcej – zauważył nieco zmieszany, kiedy rozwrzeszczana zgraja dzieciaków biegła przed nimi, odgrywając jakąś skomplikowaną scenę, której ani trochę nie rozumiał. – Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś? – zapytał, choć po minie Ezry podejrzewał, że ten był zadowolony. Jego oczy błyszczały, a usta ułożone w uśmiechu rozświetlały całą twarz. Nawet czerwone od mrozu policzki i nos maga mówiły mu, że to było dobre przedpołudnie. Sam czuł się wyśmienicie, choć od ściskających go rąk bruneta odrobinę bolały go żebra, ale nic nie mówił na ten temat. W jego mniemaniu zachowanie chłopaka było po prostu przeurocze, a on sam nie narzekał, czując przytulającą się do niego ciepłą klatkę piersiową słodkiego maga. Kiedy jednak jego myśli wróciły na te tory, przypomniało mu się coś jeszcze.
- Hej, a ty… naprawdę masz dwadzieścia pięć lat? – zapytał, zatrzymując się na chwilę przed podwójnymi drzwiami budynku Akademii.
Nie bardzo wiedział, jak powinien się ustosunkować do tej wiedzy. Ezra był… starszy od niego? Patrząc na jego twarz i całą sylwetkę nie mógł w to uwierzyć. Był taki uroczy, to było niemożliwe, żeby między nimi było pięć lat różnicy. A z drugiej strony, dlaczego miałby kłamać? Orion nie widział w tym sensu, więc zakładał, że naprawdę tak było. A to znaczyło, że jest starszy nawet od Louriela. Czuł się z tym dziwnie, choć jego serce nadal na widok jego uśmiechu podskakiwało mu w piersi, ani myśląc się opanować. Czy powinien przestać rozmawiać z nim jak równy z równym i zacząć zwracać się do niego formalnie? Nie wierzył, że o to właśnie mu chodziło, ale jeśli tak, to nawet jeśli byłoby mu dziwnie, dostosowałby się.
***
Oprowadzanie po budynku Akademii od zawsze było jednym z ulubionych zajęć Louriela, dlatego nie szczędził go sobie, kiedy tylko nadarzała się do tego okazja. Kochał to co robił. Jego misja nauczyciela była wypełniana w stu procentach z ogromnym zaangażowaniem. Sam nawet jeśli już był mistrzem, nie marnował czasu, co i rusz uczył się czegoś nowego, podchwytując pomysły jego uczniów i zachęcając ich do własnych eksperymentów. Nigdy nie próbował podcinać młodym ludziom skrzydeł. Uczył ich podstaw, bo tego głównie od niego oczekiwano, ale jeśli ktoś chciał zostać po więcej, nigdy tego nie zabraniał. Nie tylko dzieci pojawiały się w murach jego przybytku, ale i dorośli, choć mogło się wydawać, że ci powinni wiedzieć już wszystko. Louriel nigdy nikogo nie wygonił. Tak poznał Phila, który zasłyszawszy od kogoś o Akademii magii wody pojawił się któregoś dnia na jej progu i poprosił Louriela o kilka lekcji. Mężczyzna miał talent i własne pomysły, ale zbyt mało w nim było równowagi i balansu, który był niezbędny do uprawiania magii wody. Książę nauczył go jak zachować spokój, a kiedy już mu się to udało, niemal natychmiast zaproponował mu posadę. Phil był bystry, poważny i rozważny, wyglądał na surowego, ale kontakt z młodzieżą łapał w lot. Nawet szybciej od Louriela, który przy pierwszym spotkaniu przeważnie onieśmielał zarówno dzieci jaki i rodziców. Najpierw się opierał, ale kiedy spróbował, został na dłużej. Louriel był z niego dumny, w niespełna dwa lata zrobił więcej postępów niż inni i jeszcze był w stanie przekazać swoją wiedzę innym.
Podczas oprowadzania Finnegana po budynku, Louriel nie spuszczał go z oczu. Był zdziwiony, jak wiele uwagi poświęcił jego słowom i całemu otoczeniu. Czuł się mile połechtany po ego, chociaż nie mógł pozbyć się wrażenia, że blondyn ani na moment nie przestał być… formalny. Jakby zaraz zza rogu miał wyskoczyć sam cesarz, a nie zgraja dzieciaków. Był ciekawy, dlaczego nie pozwalał sobie nawet na moment rozluźnienia. Czy to przez obecność w obcym kraju, gdzie teoretycznie każdy mógł okazać się wrogiem? Mężczyzna miał wrażenie, że to nie o to tu chodziło, ale jego umysł nie był w stanie stwierdzić, co kierowało magiem ognia. Dopiero, gdy usiadł w fotelu, a Finnegan zwrócił uwagę jak bardzo ich kraje się różniły, zdał sobie sprawę, że w grę wchodziły różnice kulturowe, które najwidoczniej były większe niż się Lourielowi na początku wydawało.
Odpowiedź na jego pytanie o wrażenia, bardzo mu się spodobała. Lubił ludzi szczerych i bezpośrednich, nie próbujących mydlić oczu rozmówcy słodkimi słówkami. Uśmiechnął się lekko, przyglądając się jak zbliżył się do niego, omijając przy okazji wszystko, co teoretycznie nadawało się do stłuczenia. Taka troska w oczach księcia była urokliwa, choć znów niezrozumiała. Cennych rzeczy nie trzymało się na widoku, a przynajmniej on tego nie robił, pomijając książki. Tymi nie potrafił nie dzielić się z innymi, choć wiedział, że nie wszyscy mają w sobie tyle ogłady i uwielbienia do papieru co on i najzwyczajniej w świecie mogli je zniszczyć. Akceptował to, tak długo jak ludzie proszący go o egzemplarze chcieli je otworzyć i przeczytać co w sobie skrywały.
- A czyja to niby wina – prychnął na komentarz o swoich włosach, patrząc mu znacząco w oczy. Zdawał sobie sprawę, że jego błękitne, dostojne fale zmieniły się w zwykłą strzechę, ale nie chciał się z nimi użerać w obecności maga. Jeszcze wyszłoby na jaw, że z zabiegów kosmetycznych potrafił jedynie je umyć, odżywić i rozczesać. Niby więcej nie było mu potrzeba, bo same włosy miał po prostu zdrowe i miękkie, aczkolwiek zgadzał się, że czasem dobrze było je upiąć. Sam tego nie robił, bo jego perfekcjonizm nie potrafił odpuścić dopóki wszystkie pasma nie znajdowały się w idealnym położeniu, czego niestety sam nie potrafił zrobić. Dlatego nawet w dni jak ten, zostawiał je rozpuszczone.
Jednak kiedy tylko padła propozycja ze strony Finnegana, Louriel drgnął, przygryzając wargę niezdecydowany. Uwielbiał kiedy ktoś go czesał, uspokajało go to i sprawiało bardzo dużo przyjemności, której nie czuł, kiedy to on trzymał szczotkę. Taki układ wydawał mu się nawet rozsądny. Gość zajmie się jego fryzurą, a on będzie mówił. Nie potrafił się oprzeć. Nie kiedy Finnegan wsunął dłoń w jego włosy, łapiąc za błękitne pasemka.
- Niech będzie… - zgodził się cicho, siadając na fotelu bokiem, by dać mu do siebie nieograniczony dostęp.
Pierwsze przeczesanie nie było zbyt przyjemne, jako że włosy były splątane, a w jednym miejscu zrobił się kołtun, ale i z tym Finnegan poradził sobie zaskakująco dobrze, nie ciągnąc go zbyt mocno. Louriel był zdziwiony tym jak delikatnie potrafił się obejść z czymś tak potarganym. Potem nastąpiła ta fajniejsza część, która sprawiała, że książę bezwiednie przymknął oczy, a zadowolony pomruk opuścił jego usta. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że miał mówić o swoim kraju i szybko zreflektował się, zaczynając od skróconej wersji historii.
- Pewnie już zdążyłeś zauważyć, że herb mojego rodu przedstawia dwa żurawie w locie. Każdy z klanów, który sprawuje władzę ma swój, nadawany po koronacji. Herb nie zmienia się dopóki jedna rodzina sprawuje władzę, nie ważne, czy to cesarzowa, czy cesarz zostają na tronie. Kilkadziesiąt lat temu, krajem wody władał klan białego tygrysa. Wiesz, wtedy to wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż teraz. Dziwiłeś się, że to ja założyłem moją Akademię. Kiedyś nie było takich przybytków. Klan tygrysa nie dopuszczał do magii nikogo, kto nie pochodził z rodu królewskiego. Jeśli ktoś próbował uczyć się na własną rękę, był zabijany na oczach ludzi, ku przestrodze. Na pewno i w innych krajach słyszano o WenJunie – Krwawym Tygrysie. To on za swojego panowania skazał na śmierć ponad trzysta osób za jak to on określał „nielegalne uprawianie magii”. Dopiero mój pradziadek, Kohlen zebrał pod sobą kilku szlachciców i razem z nimi i mieszkańcami kraju przypuścił szturm na ówczesny pałac, by obalić rządy Tygrysa. Podobno walka między nimi była tak zażarta, że trwała dwa dni i noce, aż w końcu mój przodek, który był młodszy, zwyciężył, pozbawiając okrutnego cesarza głowy. Szlachta jednogłośnie oznajmiła wtedy, że jeśli ktoś ma zostać nowym władcą to tylko Kohlen. Pradziadek się zgodził, ale niemal od razu powołał Starszyznę, która miała mu doradzać w najważniejszych decyzjach. Przeniesiono wtedy stolicę znad morza tutaj, wybudowano pałac i w miejscu wioski założono miasto. Wszystko zaczęło zmieniać się na lepsze, ale nie było wtedy zbyt wielu ludzi, którzy potrafili władać magią. Wszyscy, którzy mieli jakieś większe pojęcie na ten temat zginęli w walce o życie tyrana. Pradziadek starał się znaleźć wśród prostego ludu kogoś o większych zdolnościach, ale nie doczekał się, bo wkrótce umarł, a jego miejsce na tronie cesarskim zajął jego syn… - Louriel przerwał na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i miał zamiar mówić dalej, ale przyjemne ruchy szczotki się skończyły, a on zobaczył, że Finnegan chciał odłożyć przedmiot na stół. Nie chciał jeszcze przerywać, dlatego sięgnął do jego nadgarstka i przytrzymał go delikatnie, spoglądając na niego pełnym spokoju i rozleniwienia spojrzeniem spod rzęs. – Jeszcze trochę – poprosił cicho, wracając dłonią Finnegana do swojej głowy. Nie zaczął mówić, dopóki blondyn znów nie zaczął rozpieszczać go pociągnięciami szczotką.
- Nie będę cię zanudzał tym co się działo potem, w każdym razie, kiedy mój ojciec został cesarzem, magii wody można się było nauczyć tylko domowymi sposobami, a jeśli ktoś wiedział nieco więcej, żądał za naukę mnóstwo pieniędzy, więc i niewielu było na nią stać. A ja… cóż. W naszej rodzinie od zawsze wpajano młodszym pokoleniom, że jako szlachta powinniśmy pomagać ludziom, chronić słabszych i troszczyć się o tych, którzy nie mają możliwości wyjścia na prostą. Mój ojciec zawsze powtarzał, że szacunek jest jedynym, czego możemy oczekiwać od poddanych, ale jeśli chcemy go mieć, powinniśmy na niego zapracować. On sam zrobił bardzo dużo dla ludzi, tak bardzo go podziwiam. Zakazał kary śmierci, utworzył sąd składający się z członków Starszyzny, by każdy mógł zostać sprawiedliwie osądzony i zniósł przymus wstąpienia do wojska jeśli sytuacja na to nie pozwalała. Kiedy miałem piętnaście lat, pojechałem z ojcem do wioski nad jeziorem. Zobaczyłem tam chłopaka, który pracował przy odśnieżaniu chat. Nie bardzo sobie radził, a ja nie potrafiłem zrozumieć dlaczego nie pomagał sobie magią wody. Ja sam miałem zapewnionego jednego z tych drogich nauczycieli, nawet nie zdając sobie z tego sprawy a i od zawsze miałem talent do wspomagania się wodą, nawet jeśli nie potrafiłem jej kontrolować tak jak teraz. W każdym razie, kiedy chłopak poślizgnął się i spadł z dachu, przez przypadek użył swojego daru. Wtedy zrozumiałem, że nie wszyscy mieli takie możliwości jak ja, a po rozmowie z ojcem tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu. Postanowiłem wtedy, że stworzę miejsce, gdzie nawet ci, którzy nie mają pieniędzy będą mogli nauczyć się korzystać ze swojego daru. I w końcu, trzy lata temu mi się to udało – Louriel uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Kiedy tylko oficjalnie nadano mi tytuł mistrza, pierwszego od wielu lat, natychmiast zabrałem się za przygotowania. Zajęły mi rok, ale wiem, że było warto. Jest tu coraz więcej dzieci, ale nie tylko ich. Mogę im pokazać, nauczyć jak piękna jest magia i wpajać mi to, czego od zawsze uczył mnie ojciec. Chcę żeby te dzieci nie czuły się wyróżnione, czy też raczej, by nie czuły się pomimo wyróżnienia lepsze od innych. Nie wszyscy posiadają dar, ale w każdej piersi bije dokładnie takie samo serce. Pytałeś o naszą kulturę… Myślę, że mogę ją opisać jednym zdaniem. Wszyscy jesteśmy równi. Ni mniej, ni więcej. Tytuły nie czynią z nas lepszych, mówią tylko o tym, że jesteśmy w stanie poświęcić więcej dla wspólnego dobra. Nie ważne, czy chodzi o czas jak w moim przypadku, czy o życie, które dają od siebie rycerze. Szacunek należy się każdemu, kto to rozumie i żyje z szacunkiem do siebie i innych – zakończył, czując że wyschło mu gardło. Dawno się tak nie rozgadywał. Zazwyczaj historii nauczał Phil, bo lubił dużo mówić, on raczej zajmował się praktyką i szczegółami w podstawach, które umykały Mai, poza tym jego poczucie spokoju i równowagi było wręcz legendarne, więc i tym się zajmował, kiedy reszta traciła cierpliwość.
- Teraz ty mi opowiedz – poprosił, czując się jak roztopione masełko. – Jak różne są nasze kraje? – zapytał, rozkoszując się dotykiem na swoich włosach. Delikatnym muskaniem skóry, powolnymi pociągnięciami szczotki i ciężarem włosów, które opadały mu na plecy.
Kiedy słońce znalazło się po środku nieba, a żołądek Oriona zaczął domagać się jedzenia, zdał sobie sprawę jak dużo czasu zajęła im zabawa. Bitwa na śnieżki, a potem zawody w zjeżdżalnię, które oczywiście wygrali, przy wtórze śmiechów i udawanie niezadowolonych twarzy dzieci, skończyły się, głośnymi okrzykami.
- Jesteśmy głodni!
- Która godzina?
- Czy nie przegapiliśmy obiadu?
- Chcemy jeść!
Orion ze śmiechem przyjął poklepywanie się po pustych brzuchach i głośne zastanawianie się, czy czasem pora jedzenia już dawno nie minęła. Zarządził powrót to Akademii, uśmiechając się do Ezry.
- Chyba nie zdążę ci dzisiaj pokazać już nic więcej – zauważył nieco zmieszany, kiedy rozwrzeszczana zgraja dzieciaków biegła przed nimi, odgrywając jakąś skomplikowaną scenę, której ani trochę nie rozumiał. – Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś? – zapytał, choć po minie Ezry podejrzewał, że ten był zadowolony. Jego oczy błyszczały, a usta ułożone w uśmiechu rozświetlały całą twarz. Nawet czerwone od mrozu policzki i nos maga mówiły mu, że to było dobre przedpołudnie. Sam czuł się wyśmienicie, choć od ściskających go rąk bruneta odrobinę bolały go żebra, ale nic nie mówił na ten temat. W jego mniemaniu zachowanie chłopaka było po prostu przeurocze, a on sam nie narzekał, czując przytulającą się do niego ciepłą klatkę piersiową słodkiego maga. Kiedy jednak jego myśli wróciły na te tory, przypomniało mu się coś jeszcze.
- Hej, a ty… naprawdę masz dwadzieścia pięć lat? – zapytał, zatrzymując się na chwilę przed podwójnymi drzwiami budynku Akademii.
Nie bardzo wiedział, jak powinien się ustosunkować do tej wiedzy. Ezra był… starszy od niego? Patrząc na jego twarz i całą sylwetkę nie mógł w to uwierzyć. Był taki uroczy, to było niemożliwe, żeby między nimi było pięć lat różnicy. A z drugiej strony, dlaczego miałby kłamać? Orion nie widział w tym sensu, więc zakładał, że naprawdę tak było. A to znaczyło, że jest starszy nawet od Louriela. Czuł się z tym dziwnie, choć jego serce nadal na widok jego uśmiechu podskakiwało mu w piersi, ani myśląc się opanować. Czy powinien przestać rozmawiać z nim jak równy z równym i zacząć zwracać się do niego formalnie? Nie wierzył, że o to właśnie mu chodziło, ale jeśli tak, to nawet jeśli byłoby mu dziwnie, dostosowałby się.
***
Oprowadzanie po budynku Akademii od zawsze było jednym z ulubionych zajęć Louriela, dlatego nie szczędził go sobie, kiedy tylko nadarzała się do tego okazja. Kochał to co robił. Jego misja nauczyciela była wypełniana w stu procentach z ogromnym zaangażowaniem. Sam nawet jeśli już był mistrzem, nie marnował czasu, co i rusz uczył się czegoś nowego, podchwytując pomysły jego uczniów i zachęcając ich do własnych eksperymentów. Nigdy nie próbował podcinać młodym ludziom skrzydeł. Uczył ich podstaw, bo tego głównie od niego oczekiwano, ale jeśli ktoś chciał zostać po więcej, nigdy tego nie zabraniał. Nie tylko dzieci pojawiały się w murach jego przybytku, ale i dorośli, choć mogło się wydawać, że ci powinni wiedzieć już wszystko. Louriel nigdy nikogo nie wygonił. Tak poznał Phila, który zasłyszawszy od kogoś o Akademii magii wody pojawił się któregoś dnia na jej progu i poprosił Louriela o kilka lekcji. Mężczyzna miał talent i własne pomysły, ale zbyt mało w nim było równowagi i balansu, który był niezbędny do uprawiania magii wody. Książę nauczył go jak zachować spokój, a kiedy już mu się to udało, niemal natychmiast zaproponował mu posadę. Phil był bystry, poważny i rozważny, wyglądał na surowego, ale kontakt z młodzieżą łapał w lot. Nawet szybciej od Louriela, który przy pierwszym spotkaniu przeważnie onieśmielał zarówno dzieci jaki i rodziców. Najpierw się opierał, ale kiedy spróbował, został na dłużej. Louriel był z niego dumny, w niespełna dwa lata zrobił więcej postępów niż inni i jeszcze był w stanie przekazać swoją wiedzę innym.
Podczas oprowadzania Finnegana po budynku, Louriel nie spuszczał go z oczu. Był zdziwiony, jak wiele uwagi poświęcił jego słowom i całemu otoczeniu. Czuł się mile połechtany po ego, chociaż nie mógł pozbyć się wrażenia, że blondyn ani na moment nie przestał być… formalny. Jakby zaraz zza rogu miał wyskoczyć sam cesarz, a nie zgraja dzieciaków. Był ciekawy, dlaczego nie pozwalał sobie nawet na moment rozluźnienia. Czy to przez obecność w obcym kraju, gdzie teoretycznie każdy mógł okazać się wrogiem? Mężczyzna miał wrażenie, że to nie o to tu chodziło, ale jego umysł nie był w stanie stwierdzić, co kierowało magiem ognia. Dopiero, gdy usiadł w fotelu, a Finnegan zwrócił uwagę jak bardzo ich kraje się różniły, zdał sobie sprawę, że w grę wchodziły różnice kulturowe, które najwidoczniej były większe niż się Lourielowi na początku wydawało.
Odpowiedź na jego pytanie o wrażenia, bardzo mu się spodobała. Lubił ludzi szczerych i bezpośrednich, nie próbujących mydlić oczu rozmówcy słodkimi słówkami. Uśmiechnął się lekko, przyglądając się jak zbliżył się do niego, omijając przy okazji wszystko, co teoretycznie nadawało się do stłuczenia. Taka troska w oczach księcia była urokliwa, choć znów niezrozumiała. Cennych rzeczy nie trzymało się na widoku, a przynajmniej on tego nie robił, pomijając książki. Tymi nie potrafił nie dzielić się z innymi, choć wiedział, że nie wszyscy mają w sobie tyle ogłady i uwielbienia do papieru co on i najzwyczajniej w świecie mogli je zniszczyć. Akceptował to, tak długo jak ludzie proszący go o egzemplarze chcieli je otworzyć i przeczytać co w sobie skrywały.
- A czyja to niby wina – prychnął na komentarz o swoich włosach, patrząc mu znacząco w oczy. Zdawał sobie sprawę, że jego błękitne, dostojne fale zmieniły się w zwykłą strzechę, ale nie chciał się z nimi użerać w obecności maga. Jeszcze wyszłoby na jaw, że z zabiegów kosmetycznych potrafił jedynie je umyć, odżywić i rozczesać. Niby więcej nie było mu potrzeba, bo same włosy miał po prostu zdrowe i miękkie, aczkolwiek zgadzał się, że czasem dobrze było je upiąć. Sam tego nie robił, bo jego perfekcjonizm nie potrafił odpuścić dopóki wszystkie pasma nie znajdowały się w idealnym położeniu, czego niestety sam nie potrafił zrobić. Dlatego nawet w dni jak ten, zostawiał je rozpuszczone.
Jednak kiedy tylko padła propozycja ze strony Finnegana, Louriel drgnął, przygryzając wargę niezdecydowany. Uwielbiał kiedy ktoś go czesał, uspokajało go to i sprawiało bardzo dużo przyjemności, której nie czuł, kiedy to on trzymał szczotkę. Taki układ wydawał mu się nawet rozsądny. Gość zajmie się jego fryzurą, a on będzie mówił. Nie potrafił się oprzeć. Nie kiedy Finnegan wsunął dłoń w jego włosy, łapiąc za błękitne pasemka.
- Niech będzie… - zgodził się cicho, siadając na fotelu bokiem, by dać mu do siebie nieograniczony dostęp.
Pierwsze przeczesanie nie było zbyt przyjemne, jako że włosy były splątane, a w jednym miejscu zrobił się kołtun, ale i z tym Finnegan poradził sobie zaskakująco dobrze, nie ciągnąc go zbyt mocno. Louriel był zdziwiony tym jak delikatnie potrafił się obejść z czymś tak potarganym. Potem nastąpiła ta fajniejsza część, która sprawiała, że książę bezwiednie przymknął oczy, a zadowolony pomruk opuścił jego usta. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że miał mówić o swoim kraju i szybko zreflektował się, zaczynając od skróconej wersji historii.
- Pewnie już zdążyłeś zauważyć, że herb mojego rodu przedstawia dwa żurawie w locie. Każdy z klanów, który sprawuje władzę ma swój, nadawany po koronacji. Herb nie zmienia się dopóki jedna rodzina sprawuje władzę, nie ważne, czy to cesarzowa, czy cesarz zostają na tronie. Kilkadziesiąt lat temu, krajem wody władał klan białego tygrysa. Wiesz, wtedy to wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż teraz. Dziwiłeś się, że to ja założyłem moją Akademię. Kiedyś nie było takich przybytków. Klan tygrysa nie dopuszczał do magii nikogo, kto nie pochodził z rodu królewskiego. Jeśli ktoś próbował uczyć się na własną rękę, był zabijany na oczach ludzi, ku przestrodze. Na pewno i w innych krajach słyszano o WenJunie – Krwawym Tygrysie. To on za swojego panowania skazał na śmierć ponad trzysta osób za jak to on określał „nielegalne uprawianie magii”. Dopiero mój pradziadek, Kohlen zebrał pod sobą kilku szlachciców i razem z nimi i mieszkańcami kraju przypuścił szturm na ówczesny pałac, by obalić rządy Tygrysa. Podobno walka między nimi była tak zażarta, że trwała dwa dni i noce, aż w końcu mój przodek, który był młodszy, zwyciężył, pozbawiając okrutnego cesarza głowy. Szlachta jednogłośnie oznajmiła wtedy, że jeśli ktoś ma zostać nowym władcą to tylko Kohlen. Pradziadek się zgodził, ale niemal od razu powołał Starszyznę, która miała mu doradzać w najważniejszych decyzjach. Przeniesiono wtedy stolicę znad morza tutaj, wybudowano pałac i w miejscu wioski założono miasto. Wszystko zaczęło zmieniać się na lepsze, ale nie było wtedy zbyt wielu ludzi, którzy potrafili władać magią. Wszyscy, którzy mieli jakieś większe pojęcie na ten temat zginęli w walce o życie tyrana. Pradziadek starał się znaleźć wśród prostego ludu kogoś o większych zdolnościach, ale nie doczekał się, bo wkrótce umarł, a jego miejsce na tronie cesarskim zajął jego syn… - Louriel przerwał na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i miał zamiar mówić dalej, ale przyjemne ruchy szczotki się skończyły, a on zobaczył, że Finnegan chciał odłożyć przedmiot na stół. Nie chciał jeszcze przerywać, dlatego sięgnął do jego nadgarstka i przytrzymał go delikatnie, spoglądając na niego pełnym spokoju i rozleniwienia spojrzeniem spod rzęs. – Jeszcze trochę – poprosił cicho, wracając dłonią Finnegana do swojej głowy. Nie zaczął mówić, dopóki blondyn znów nie zaczął rozpieszczać go pociągnięciami szczotką.
- Nie będę cię zanudzał tym co się działo potem, w każdym razie, kiedy mój ojciec został cesarzem, magii wody można się było nauczyć tylko domowymi sposobami, a jeśli ktoś wiedział nieco więcej, żądał za naukę mnóstwo pieniędzy, więc i niewielu było na nią stać. A ja… cóż. W naszej rodzinie od zawsze wpajano młodszym pokoleniom, że jako szlachta powinniśmy pomagać ludziom, chronić słabszych i troszczyć się o tych, którzy nie mają możliwości wyjścia na prostą. Mój ojciec zawsze powtarzał, że szacunek jest jedynym, czego możemy oczekiwać od poddanych, ale jeśli chcemy go mieć, powinniśmy na niego zapracować. On sam zrobił bardzo dużo dla ludzi, tak bardzo go podziwiam. Zakazał kary śmierci, utworzył sąd składający się z członków Starszyzny, by każdy mógł zostać sprawiedliwie osądzony i zniósł przymus wstąpienia do wojska jeśli sytuacja na to nie pozwalała. Kiedy miałem piętnaście lat, pojechałem z ojcem do wioski nad jeziorem. Zobaczyłem tam chłopaka, który pracował przy odśnieżaniu chat. Nie bardzo sobie radził, a ja nie potrafiłem zrozumieć dlaczego nie pomagał sobie magią wody. Ja sam miałem zapewnionego jednego z tych drogich nauczycieli, nawet nie zdając sobie z tego sprawy a i od zawsze miałem talent do wspomagania się wodą, nawet jeśli nie potrafiłem jej kontrolować tak jak teraz. W każdym razie, kiedy chłopak poślizgnął się i spadł z dachu, przez przypadek użył swojego daru. Wtedy zrozumiałem, że nie wszyscy mieli takie możliwości jak ja, a po rozmowie z ojcem tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu. Postanowiłem wtedy, że stworzę miejsce, gdzie nawet ci, którzy nie mają pieniędzy będą mogli nauczyć się korzystać ze swojego daru. I w końcu, trzy lata temu mi się to udało – Louriel uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Kiedy tylko oficjalnie nadano mi tytuł mistrza, pierwszego od wielu lat, natychmiast zabrałem się za przygotowania. Zajęły mi rok, ale wiem, że było warto. Jest tu coraz więcej dzieci, ale nie tylko ich. Mogę im pokazać, nauczyć jak piękna jest magia i wpajać mi to, czego od zawsze uczył mnie ojciec. Chcę żeby te dzieci nie czuły się wyróżnione, czy też raczej, by nie czuły się pomimo wyróżnienia lepsze od innych. Nie wszyscy posiadają dar, ale w każdej piersi bije dokładnie takie samo serce. Pytałeś o naszą kulturę… Myślę, że mogę ją opisać jednym zdaniem. Wszyscy jesteśmy równi. Ni mniej, ni więcej. Tytuły nie czynią z nas lepszych, mówią tylko o tym, że jesteśmy w stanie poświęcić więcej dla wspólnego dobra. Nie ważne, czy chodzi o czas jak w moim przypadku, czy o życie, które dają od siebie rycerze. Szacunek należy się każdemu, kto to rozumie i żyje z szacunkiem do siebie i innych – zakończył, czując że wyschło mu gardło. Dawno się tak nie rozgadywał. Zazwyczaj historii nauczał Phil, bo lubił dużo mówić, on raczej zajmował się praktyką i szczegółami w podstawach, które umykały Mai, poza tym jego poczucie spokoju i równowagi było wręcz legendarne, więc i tym się zajmował, kiedy reszta traciła cierpliwość.
- Teraz ty mi opowiedz – poprosił, czując się jak roztopione masełko. – Jak różne są nasze kraje? – zapytał, rozkoszując się dotykiem na swoich włosach. Delikatnym muskaniem skóry, powolnymi pociągnięciami szczotki i ciężarem włosów, które opadały mu na plecy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Trzeba było przyznać, że ogrom możliwości jakie śnieg dawał dzieciakom był godzien podziwu. Zasadniczo, pal licho dzieciaki – one radziły sobie zawsze, nawet w Spartańskich warunkach kraju ognia – ogrom możliwości jakie on otrzymał w momencie gdy skuszony dobrą zabawą dał się ponieść nieodwołalnie dnia dzisiejszego przykleił mu uśmiech do twarzy. Zarówno miękkie śnieżki rozbijające się o jego ciało jak i wiatr targające mu gęsto zwinięte loczki był dokładnie tym co mógłby zakwalifikować jako zajęcie idealne na dzień wolny. Brzuch bolał go od śmiechu, przyjemna obecność Oriona przy swoim boku sprawiała, że aż kipiał z pewności siebie i kilkukrotnie połasił się o wrzucenie co odważniejszych gagadków prosto w zaspę czy noszenie słodkiej bruneteczki o ogromnych oczach na plecach gdy uznała, że jest to potrzebne jej do szczęścia. Poczuł się dokładnie jak w domu gdy w wolnych chwilach robili z Finneganem za najlepszych wujków świata. Zwyczajnie odpoczywał i był niezwykle wdzięczny za to, że te kilka chwil białowłosy mu podarował.
Gdy wśród ich małego gangu podniósł się chór domagający się jedzenia, odstawił na ziemię swoją małą ulubienicę która zalewała go potokiem pytań od dobrych pół godziny po czym zabrał od zafascynowanej dwójki Fenrira. Lisek dorobił się palemki na czubku głowy, kokardek na uszach i zaplecionego ogona. Wyglądał uroczo ale widać było po nim, że jest zmęczony tak ogromną uwagą w którą go wrzucono. Szybko więc i z wdzięcznością przyjął ramiona swojej piegowatej mamy, a pomrukując cicho równie szybko ułożył się do drzemki.
Rzucając na siebie płaszcz – nagle czuł, że jest cały mokry i wyziębiony – wsadził rudzielca do kaptura po czym posłał Orionowi szeroki uśmiech. Idąc przy jego boku miał zamiar odprowadzić dzieciaki w miejsce docelowe ich biegu, a później samemu wrócić do pałacu i poszukać Finniego. Nie żeby się o blondyna martwił ale poza poranną oprawą nie widział go i miał złe przeczucia. Przecież blondyn żył dla pakowania się w kłopoty, nie mógł więc grzecznie gdzieś siedzieć i drzemać, a przynajmniej nie według jego chorego złego przeczucia. Unosząc zaraz głowę w stronę Oriona machną ręką.
- Nawet nie próbuj się tym przejmować. Było cudownie. – Zapewnił krzyżując ręce na piersi tak żeby zziębnięte dłonie wcisnąć jak najmocniej pod pachy. – Chociaż nadal to nie mój klimat, jestem przemoczony. – Wyznał szczerze chociaż ani na moment na jego twarzy nie pojawiło się cokolwiek co mogłoby przypominać wyrzut. Był niezwykle zadowolony z takiego obrotu spraw, z poznania dzieciaków i z możliwości aktywnego wypoczynku. Trzeba było przyznać, że miło odetchnął ale to spotykało go sukcesywnie od kiedy przekroczyli progi pałacu cesarskiego. Nikt ich nie poganiał i nie zmuszał do nadwyrężania sił, miła odmiana.
Podnosząc na niego spojrzenie uśmiechnął się do niego łobuzersko, wzruszył ramionami obojętnie.
- Wiem, Finni bardziej wygląda na nasz wiek ale tak, naprawdę mam dwadzieścia pięć lat. Jak będziesz marudził albo podpadniesz będę Cię nazywał gówniarzem i karał machaniem palcem. – Zaśmiał się bo sytuacja byłaby mocno dziwna. On, niziutki i z buzią mogącą śmiało należeć do nastolatka rzucający się do postawnego mężczyzny, nie chciałby tego przeżywać szczególnie, że Orion z ogromną łatwością mógłby mu pokazać gdzie jest jego miejsce, a to… byłoby najpewniej pod nim.
Stając przed wielkimi drzwiami powiódł spojrzeniem po fasadzie budynku, później zatrzymał się na kilku oknach i wrócił do punktu wyjściowego. Unosząc pytająco brew zerknął przez jedno otwarte skrzydło do środka. Dzieci jak to dzieci, miały ogony do zamykania za sobą więc miał chwilę żeby podpatrzeć co się w środku znajduje. Pierwsze co w oczy rzucił mu się figlarnie tańczący płomień w kominku. Po raz pierwszy dzisiaj przeszedł go lodowaty dreszcz, wtulił się mocniej w kołnierz płaszcza. Kolejny widok jednak przykuł jego uwagę na tyle mocno, że odwlekał moment ruszenia w swoją stronę. Książki. Tysiące pozycji równo ułożonych na półkach, prezentujące swoje zadbane grzbiety między innymi jego oczom. Zamrugał zdziwiony po czym ponownie spojrzał na fasadę budynku.
- Co to za miejsce? – Zapytał zaciekawiony przenosząc oczy w złote tęczówki towarzysza.
***
Rozgrzewająca herbata i ciepło w pomieszczeniu szybko zaczęły działać na jego organizm. Rozgrzał się, nabrał ponownie ochoty do chłonięcia swojego otoczenia z typową dla siebie energią, a Louriel tylko mu to ułatwiał. Pieczołowitość z jaką podchodził do oprowadzenia go i pochwalenia się swoim dzieckiem była godna podziwu. Podobnie jak nauczycielskie podejście z łatwością potrafiące „ucznia” zaciekawić. Nie mówił monotonnie i tak jakby cała sprawa go nudziła. Wręcz przeciwnie, sam dobrze bawił się błądząc razem z nim po kolejnych korytarzach, rzucając anegdotkami dotyczącymi jakiś drobnych szczegółów zdobiących wnętrze czy pokaźnych przestrzeni w których działy się godne zapamiętania rzeczy. Śmiał się, reagował na wszystko co było mu mówione żeby tylko sprawić jemu podobną przyjemność co sobie.
Wszystkie te zachowania doprowadziły go wreszcie do pokojów Louriela, a tam? Poczuł jeszcze większy przymus uważania na to gdzie stoi i co robi. Nawet jeżeli nie było opcji żeby ktoś niepowołany ich złapał przy czymś co mogłoby zostać równie zinterpretowane to nadal, mógł księcia zwyczajnie czymś urazić. Z drugiej strony nadal nie potrafił tak do końca zachowywać się przy nim tak jak wypadało. Jego gadzie oczyska cały czas go śledziły i nie czuł w tym naporu wyższości, szarmancki uśmiech goszczący na jego ustach szturchał jego poczucie humoru, chęci do drażnienia się z kimś kto już zdążył zaznaczyć jak mocno jest do niego podobny w kwestii temperamentu. Louriel był tak przyjemnie inny, że chciałby z nim spędzać każdą chwilę aż do swojego wyjazdu. Ładował go energią której czasem zwyczajnie mu brakowało, taką do radzenia sobie z codziennością.
- No nie moja. Ja ich dzisiaj nie dotykałem. – Uśmiechnął się do niego czarująco chociaż w głosie było słychać obruszenie się. Pretensje mógł mieć tylko do siebie, ewentualnie do swojego ojca któremu pozwolił się starmosić. – To, że nie umiesz sobie zapleść warkocza nie jest absolutnie moją winą. – Przyznał szczerząc się do niego jak głupi do sera, a gdy otrzymał pozwolenie zajęcia się jego włosami zakręcił szczotką w palcach po czym spojrzał krytycznie na to co na głowie Louriela się znajdowało.
Dość pokaźny orzech do zgryzienia w postaci kołtunów zabrał mu ogrom czasu. Nie chciał go ciągnąć bo wiedział jak osoba czesana na to reagowała. Jego siostra miała tendencję gryźć go gdy za mocno ją szarpał i nie, nie chciał testować zębów gadziocha. Dlatego był bardzo delikatny, a dzieląc uwagę również na to o czym ten zaczął opowiadać mocno zainteresował się historią kraju. Nawet nie zwrócił uwagi kiedy to włosy rozczesał i zaczął jedynie kolejnymi ruchami dodawać im blasku i miękkości, samemu wpadając w pewien trans przyjemności.
Perypetie okazały się państwa łączyć, a nie dzielić. Widocznie każdy kraj przeżywał swoje rozkwity i upadki, a woda właśnie podnosiła się z kolan by z wypiętą piersią patrząc w przyszłość. U nich natomiast było całkowicie na odwrót. Panujący władcy próbowali tyranią zdobyć dobro umilające ich życie doczesne w krótkookresowym terminie. Nie przejmowali się długofalowymi problemami, tym co mogło się dziać przy nieoczekiwanych zmianach pór roku czy klimatu jak obecnie. Naród był po to by pracować na rodzinę królewską i nawet jeżeli wypluwano płuca, a żołądki skręcały się z głodu, nie był to temat godzien zainteresowania się.
Wyrywając się po części z własnych rozważań, po części z ogromnych pokładów wyobraźni którą Louriel swym jaśnie butem kopnął zmuszając do podsuwania mu przed oczy kolejnych spektakularnych obrazów, drgnął gdy został złapany za rękę, a oczy koloru pogodnego nieba spoczęły ponownie na jego twarzy. Unosząc jedną brew w pytającym geście zaraz zaśmiał się, jednak bez głośniejszego chichotu. Jego ramiona drgnęły, a kręcąc z niedowierzaniem głową pogładził go wierzchem dłoni po policzku po czym wrócił do swojego zajęcia.
Wartości jakimi kierowała się rodzina cesarska, w tym przede wszystkim Louriel, rzuciły mu odpowiednio jasne światło na to dlaczego tak dobrze się przy nim czuł. Jaszczur uważał, że są równi sobie, ha, jak mocno się mylił. Owszem, tymi tylko słowami sprawił, że jego serce znowu zaczęło wariować, a on nie umiał powstrzymać delikatnego uśmiechu kwitnącego na jego ustach. Szczęśliwie ten na niego nie patrzył, nie mógł zobaczyć mieszaniny uczuć przelewającej się przez jego oczy.
Dopiero po kolejnych kilku chwilach zajął się zaplataniem warkocza. Nie chciał go ulizać, uznał, że taka fryzura nie pasowałaby do jego twarzy. Włosy więc przy dobieraniu zaplatał do zewnątrz żeby nieco „napompować” je w objętość. Przy tym bardzo uważał co robi, żeby nic mu nie wyszło nawet przy intensywniejszych ruchach głowy. Żeby było perfekcyjnie.
- Ym… – Zaczął gdy nadszedł ten cięższy moment, jego chwila na opowieść. Zmarszczył nieco brwi wertując w głowie kwestie które mógł poruszyć. Nie żeby mu nie ufał ale coraz mocniej rozumiał to jaki Louriel był. Usłyszenie, że on żył w świecie przepełnionym niewolnictwem, brakiem sprawiedliwości i szacunku, takim gdzie służba musiała się kajać i walczyć o przetrwanie ucząc się pewnych intuicyjnych zachowań, sprawiłoby mu jedynie przykrość. Jednocześnie sam odnotował jak daleko się książę posunął. Nie powinien nigdy dowiedzieć się jak nikłe są siły kraju wody pod względem magii, stanowiło to bardzo górujący argument taktyczny… nikt się o tym od niego nie dowie.
- O historii Ci nie opowiem bo nie za bardzo się orientuję. Wiem jedynie, że obecnie panująca dynastia jest dopiero trzecim pokoleniem więc jest dokładnie w tym samym wieku co tutaj. Co do samych różnic… – Zamilkł rozważając pewne za i przeciw. – Uwierz mi, nie chcesz słuchać o tym jak to wygląda. Jest to odbicie w krzywym zwierciadle. Sam rozumiesz, posiadając pełnoprawne niewolnictwo nie można mówić o czymś takim jak równość którą się kierujesz. – Koniec warkocza dokładnie oplótł czarną tasiemką żeby włosy się nie rozplątywały. Były zdrowe więc prawie od razu by puściły. Zaczął poprawiać pojedyncze pasma, niektóre bardziej wciągać, niektóre chować.
- Co do samej magii ognia, większość szkół powiązanych jest bezpośrednio z wojskiem. Żołnierze wykazujący predyspozycje magiczne kierowani są na dodatkowe, roczne szkolenie w czasie którego poznaje się podstawy władania ogniem. Zauważyłem, że u was chodzi o równowagę wewnętrzną? Cóż, u nas im więcej bólu nosisz w sercu tym jesteś lepszym magiem ognia. Ten żywioł wymaga silnych emocji, a jak wiadomo rozżalenie, złość czy gorycz są jedne z najlepszych. Poza wojskiem nie słyszałem o możliwości powszechnego uczenia się. Taka mała przyjemność którą sprawiamy naszemu władcy, większość utalentowanych chcących się kształcić musi się zaciągnąć. – Chcąc sprawić mu tą przyjemność, wymiany informacja za informację. Przynajmniej wiedział czego mogli się spodziewać, a liczne oddziały w większości potrafiące władać ogniem były poważnym zagrożeniem skoro u nich magów wody był deficyt.
- Poza tym, wojsko gwarantuje pewien stan życia. Dostaje się regularne trzy posiłki dziennie, ma się dach nad głową. Wiele osób, szczególnie z rodzin nie parających się rolnictwem, żeby uchronić się przed śmiercią na ulicy idzie, żeby zginąć w imię chorych fantazji władcy. – Skrzywił się sięgając wstecz, do własnych doświadczeń i tego co musiał przeżyć.
- Na samym szczycie tego łańcuszka jestem ja. Gwardzista. Ni to niewolnik, ni służący. Istnieję po to by oddać życie za władcę. Obowiązuje mnie opasły kodeks zachowania, zakazów i nakazów który chyba zostawiłem w domu bo nie powinienem Cię tak traktować jak to robię. Nie można mi na rodzinę królewską spojrzeć, gdzieżby rozmawiać. Spełniam zachcianki, nadzoruje pałac. Jest nas ośmiu i czasem mam ochotę tym rzucić. Tylko mały haczyk. Za dezercję czeka mnie bardzo bolesna kara śmierci. – Najgorsze było to, że mówił tak jakby rozmowa dotyczyła robienia śniadania. „Życzysz sobie jajka na miękko czy twardo? Jak źle wybierzesz to mnie obiorą ze skóry i rozerwą końmi.”
- Jeżeli nie będziesz musiał, a przyjdzie potrzeba, nie jedź tam.
Gdy wśród ich małego gangu podniósł się chór domagający się jedzenia, odstawił na ziemię swoją małą ulubienicę która zalewała go potokiem pytań od dobrych pół godziny po czym zabrał od zafascynowanej dwójki Fenrira. Lisek dorobił się palemki na czubku głowy, kokardek na uszach i zaplecionego ogona. Wyglądał uroczo ale widać było po nim, że jest zmęczony tak ogromną uwagą w którą go wrzucono. Szybko więc i z wdzięcznością przyjął ramiona swojej piegowatej mamy, a pomrukując cicho równie szybko ułożył się do drzemki.
Rzucając na siebie płaszcz – nagle czuł, że jest cały mokry i wyziębiony – wsadził rudzielca do kaptura po czym posłał Orionowi szeroki uśmiech. Idąc przy jego boku miał zamiar odprowadzić dzieciaki w miejsce docelowe ich biegu, a później samemu wrócić do pałacu i poszukać Finniego. Nie żeby się o blondyna martwił ale poza poranną oprawą nie widział go i miał złe przeczucia. Przecież blondyn żył dla pakowania się w kłopoty, nie mógł więc grzecznie gdzieś siedzieć i drzemać, a przynajmniej nie według jego chorego złego przeczucia. Unosząc zaraz głowę w stronę Oriona machną ręką.
- Nawet nie próbuj się tym przejmować. Było cudownie. – Zapewnił krzyżując ręce na piersi tak żeby zziębnięte dłonie wcisnąć jak najmocniej pod pachy. – Chociaż nadal to nie mój klimat, jestem przemoczony. – Wyznał szczerze chociaż ani na moment na jego twarzy nie pojawiło się cokolwiek co mogłoby przypominać wyrzut. Był niezwykle zadowolony z takiego obrotu spraw, z poznania dzieciaków i z możliwości aktywnego wypoczynku. Trzeba było przyznać, że miło odetchnął ale to spotykało go sukcesywnie od kiedy przekroczyli progi pałacu cesarskiego. Nikt ich nie poganiał i nie zmuszał do nadwyrężania sił, miła odmiana.
Podnosząc na niego spojrzenie uśmiechnął się do niego łobuzersko, wzruszył ramionami obojętnie.
- Wiem, Finni bardziej wygląda na nasz wiek ale tak, naprawdę mam dwadzieścia pięć lat. Jak będziesz marudził albo podpadniesz będę Cię nazywał gówniarzem i karał machaniem palcem. – Zaśmiał się bo sytuacja byłaby mocno dziwna. On, niziutki i z buzią mogącą śmiało należeć do nastolatka rzucający się do postawnego mężczyzny, nie chciałby tego przeżywać szczególnie, że Orion z ogromną łatwością mógłby mu pokazać gdzie jest jego miejsce, a to… byłoby najpewniej pod nim.
Stając przed wielkimi drzwiami powiódł spojrzeniem po fasadzie budynku, później zatrzymał się na kilku oknach i wrócił do punktu wyjściowego. Unosząc pytająco brew zerknął przez jedno otwarte skrzydło do środka. Dzieci jak to dzieci, miały ogony do zamykania za sobą więc miał chwilę żeby podpatrzeć co się w środku znajduje. Pierwsze co w oczy rzucił mu się figlarnie tańczący płomień w kominku. Po raz pierwszy dzisiaj przeszedł go lodowaty dreszcz, wtulił się mocniej w kołnierz płaszcza. Kolejny widok jednak przykuł jego uwagę na tyle mocno, że odwlekał moment ruszenia w swoją stronę. Książki. Tysiące pozycji równo ułożonych na półkach, prezentujące swoje zadbane grzbiety między innymi jego oczom. Zamrugał zdziwiony po czym ponownie spojrzał na fasadę budynku.
- Co to za miejsce? – Zapytał zaciekawiony przenosząc oczy w złote tęczówki towarzysza.
***
Rozgrzewająca herbata i ciepło w pomieszczeniu szybko zaczęły działać na jego organizm. Rozgrzał się, nabrał ponownie ochoty do chłonięcia swojego otoczenia z typową dla siebie energią, a Louriel tylko mu to ułatwiał. Pieczołowitość z jaką podchodził do oprowadzenia go i pochwalenia się swoim dzieckiem była godna podziwu. Podobnie jak nauczycielskie podejście z łatwością potrafiące „ucznia” zaciekawić. Nie mówił monotonnie i tak jakby cała sprawa go nudziła. Wręcz przeciwnie, sam dobrze bawił się błądząc razem z nim po kolejnych korytarzach, rzucając anegdotkami dotyczącymi jakiś drobnych szczegółów zdobiących wnętrze czy pokaźnych przestrzeni w których działy się godne zapamiętania rzeczy. Śmiał się, reagował na wszystko co było mu mówione żeby tylko sprawić jemu podobną przyjemność co sobie.
Wszystkie te zachowania doprowadziły go wreszcie do pokojów Louriela, a tam? Poczuł jeszcze większy przymus uważania na to gdzie stoi i co robi. Nawet jeżeli nie było opcji żeby ktoś niepowołany ich złapał przy czymś co mogłoby zostać równie zinterpretowane to nadal, mógł księcia zwyczajnie czymś urazić. Z drugiej strony nadal nie potrafił tak do końca zachowywać się przy nim tak jak wypadało. Jego gadzie oczyska cały czas go śledziły i nie czuł w tym naporu wyższości, szarmancki uśmiech goszczący na jego ustach szturchał jego poczucie humoru, chęci do drażnienia się z kimś kto już zdążył zaznaczyć jak mocno jest do niego podobny w kwestii temperamentu. Louriel był tak przyjemnie inny, że chciałby z nim spędzać każdą chwilę aż do swojego wyjazdu. Ładował go energią której czasem zwyczajnie mu brakowało, taką do radzenia sobie z codziennością.
- No nie moja. Ja ich dzisiaj nie dotykałem. – Uśmiechnął się do niego czarująco chociaż w głosie było słychać obruszenie się. Pretensje mógł mieć tylko do siebie, ewentualnie do swojego ojca któremu pozwolił się starmosić. – To, że nie umiesz sobie zapleść warkocza nie jest absolutnie moją winą. – Przyznał szczerząc się do niego jak głupi do sera, a gdy otrzymał pozwolenie zajęcia się jego włosami zakręcił szczotką w palcach po czym spojrzał krytycznie na to co na głowie Louriela się znajdowało.
Dość pokaźny orzech do zgryzienia w postaci kołtunów zabrał mu ogrom czasu. Nie chciał go ciągnąć bo wiedział jak osoba czesana na to reagowała. Jego siostra miała tendencję gryźć go gdy za mocno ją szarpał i nie, nie chciał testować zębów gadziocha. Dlatego był bardzo delikatny, a dzieląc uwagę również na to o czym ten zaczął opowiadać mocno zainteresował się historią kraju. Nawet nie zwrócił uwagi kiedy to włosy rozczesał i zaczął jedynie kolejnymi ruchami dodawać im blasku i miękkości, samemu wpadając w pewien trans przyjemności.
Perypetie okazały się państwa łączyć, a nie dzielić. Widocznie każdy kraj przeżywał swoje rozkwity i upadki, a woda właśnie podnosiła się z kolan by z wypiętą piersią patrząc w przyszłość. U nich natomiast było całkowicie na odwrót. Panujący władcy próbowali tyranią zdobyć dobro umilające ich życie doczesne w krótkookresowym terminie. Nie przejmowali się długofalowymi problemami, tym co mogło się dziać przy nieoczekiwanych zmianach pór roku czy klimatu jak obecnie. Naród był po to by pracować na rodzinę królewską i nawet jeżeli wypluwano płuca, a żołądki skręcały się z głodu, nie był to temat godzien zainteresowania się.
Wyrywając się po części z własnych rozważań, po części z ogromnych pokładów wyobraźni którą Louriel swym jaśnie butem kopnął zmuszając do podsuwania mu przed oczy kolejnych spektakularnych obrazów, drgnął gdy został złapany za rękę, a oczy koloru pogodnego nieba spoczęły ponownie na jego twarzy. Unosząc jedną brew w pytającym geście zaraz zaśmiał się, jednak bez głośniejszego chichotu. Jego ramiona drgnęły, a kręcąc z niedowierzaniem głową pogładził go wierzchem dłoni po policzku po czym wrócił do swojego zajęcia.
Wartości jakimi kierowała się rodzina cesarska, w tym przede wszystkim Louriel, rzuciły mu odpowiednio jasne światło na to dlaczego tak dobrze się przy nim czuł. Jaszczur uważał, że są równi sobie, ha, jak mocno się mylił. Owszem, tymi tylko słowami sprawił, że jego serce znowu zaczęło wariować, a on nie umiał powstrzymać delikatnego uśmiechu kwitnącego na jego ustach. Szczęśliwie ten na niego nie patrzył, nie mógł zobaczyć mieszaniny uczuć przelewającej się przez jego oczy.
Dopiero po kolejnych kilku chwilach zajął się zaplataniem warkocza. Nie chciał go ulizać, uznał, że taka fryzura nie pasowałaby do jego twarzy. Włosy więc przy dobieraniu zaplatał do zewnątrz żeby nieco „napompować” je w objętość. Przy tym bardzo uważał co robi, żeby nic mu nie wyszło nawet przy intensywniejszych ruchach głowy. Żeby było perfekcyjnie.
- Ym… – Zaczął gdy nadszedł ten cięższy moment, jego chwila na opowieść. Zmarszczył nieco brwi wertując w głowie kwestie które mógł poruszyć. Nie żeby mu nie ufał ale coraz mocniej rozumiał to jaki Louriel był. Usłyszenie, że on żył w świecie przepełnionym niewolnictwem, brakiem sprawiedliwości i szacunku, takim gdzie służba musiała się kajać i walczyć o przetrwanie ucząc się pewnych intuicyjnych zachowań, sprawiłoby mu jedynie przykrość. Jednocześnie sam odnotował jak daleko się książę posunął. Nie powinien nigdy dowiedzieć się jak nikłe są siły kraju wody pod względem magii, stanowiło to bardzo górujący argument taktyczny… nikt się o tym od niego nie dowie.
- O historii Ci nie opowiem bo nie za bardzo się orientuję. Wiem jedynie, że obecnie panująca dynastia jest dopiero trzecim pokoleniem więc jest dokładnie w tym samym wieku co tutaj. Co do samych różnic… – Zamilkł rozważając pewne za i przeciw. – Uwierz mi, nie chcesz słuchać o tym jak to wygląda. Jest to odbicie w krzywym zwierciadle. Sam rozumiesz, posiadając pełnoprawne niewolnictwo nie można mówić o czymś takim jak równość którą się kierujesz. – Koniec warkocza dokładnie oplótł czarną tasiemką żeby włosy się nie rozplątywały. Były zdrowe więc prawie od razu by puściły. Zaczął poprawiać pojedyncze pasma, niektóre bardziej wciągać, niektóre chować.
- Co do samej magii ognia, większość szkół powiązanych jest bezpośrednio z wojskiem. Żołnierze wykazujący predyspozycje magiczne kierowani są na dodatkowe, roczne szkolenie w czasie którego poznaje się podstawy władania ogniem. Zauważyłem, że u was chodzi o równowagę wewnętrzną? Cóż, u nas im więcej bólu nosisz w sercu tym jesteś lepszym magiem ognia. Ten żywioł wymaga silnych emocji, a jak wiadomo rozżalenie, złość czy gorycz są jedne z najlepszych. Poza wojskiem nie słyszałem o możliwości powszechnego uczenia się. Taka mała przyjemność którą sprawiamy naszemu władcy, większość utalentowanych chcących się kształcić musi się zaciągnąć. – Chcąc sprawić mu tą przyjemność, wymiany informacja za informację. Przynajmniej wiedział czego mogli się spodziewać, a liczne oddziały w większości potrafiące władać ogniem były poważnym zagrożeniem skoro u nich magów wody był deficyt.
- Poza tym, wojsko gwarantuje pewien stan życia. Dostaje się regularne trzy posiłki dziennie, ma się dach nad głową. Wiele osób, szczególnie z rodzin nie parających się rolnictwem, żeby uchronić się przed śmiercią na ulicy idzie, żeby zginąć w imię chorych fantazji władcy. – Skrzywił się sięgając wstecz, do własnych doświadczeń i tego co musiał przeżyć.
- Na samym szczycie tego łańcuszka jestem ja. Gwardzista. Ni to niewolnik, ni służący. Istnieję po to by oddać życie za władcę. Obowiązuje mnie opasły kodeks zachowania, zakazów i nakazów który chyba zostawiłem w domu bo nie powinienem Cię tak traktować jak to robię. Nie można mi na rodzinę królewską spojrzeć, gdzieżby rozmawiać. Spełniam zachcianki, nadzoruje pałac. Jest nas ośmiu i czasem mam ochotę tym rzucić. Tylko mały haczyk. Za dezercję czeka mnie bardzo bolesna kara śmierci. – Najgorsze było to, że mówił tak jakby rozmowa dotyczyła robienia śniadania. „Życzysz sobie jajka na miękko czy twardo? Jak źle wybierzesz to mnie obiorą ze skóry i rozerwą końmi.”
- Jeżeli nie będziesz musiał, a przyjdzie potrzeba, nie jedź tam.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel nie był pewien ile cichych chwil minęło, zanim w końcu Finnegan zdołał coś z siebie wyrzucić. Ale to co mówił wcale nie było miłe, ani przyjemne. Książę poczuł się jakby dostał nagle obuchem w twarz, a jego ciało spięło się jak przyczajony do skoku tygrys. Nie miał pojęcia, że w kraju za górą dzieją się takie rzeczy. Nie był naiwną panienką, wiedział że nie wszędzie dzieje się tak dobrze jak tu. Sama historia Oriona, którą przecież znał z pierwszej ręki utwierdzała go w przekonaniu, że nawet w kraju wody mogło dziać się źle. Jednak obraz kraju, który przedstawił mu Finnegan nie mieścił mu się w głowie. Wychowany w przeświadczeniu o ważności każdego pojedynczego ludzkiego życia nie był w stanie sobie wyobrazić jak ktoś mógł drugiego człowieka zmusić do całkowitej uległości. Obrzydliwej, służalczej i robiących z ludzi marionetki błagające o chwilę wytchnienia.
Nie przerywał, kiedy mówił dalej, ani kiedy jego głos stał się suchy jak papier ścierny, sprawiając że Louriel miał ochotę zasłonić sobie uszy. Nie potrafił. Zdania klepane jak wyuczona formułka nadal wbijały mu się w umysł, rozbrzmiewając zwielokrotnionym echem w jego czaszce, jakby nagle jego mózg się skurczył, pozostawiając jego głowę pustą i przestronną jak jaskinię. Kiwnął bezwiednie głową na pytanie o magię wody. Owszem, to równowaga była kluczem do sukcesu. Medytacje i wewnętrzny spokój. Poznanie samego siebie i świadomość własnej osoby. Przypomniał mu się wczorajszy pojedynek z blondynem. Skoro do magii ognia potrzeba było bólu i negatywnych emocji, to ile on ich w sobie miał, skoro dorównywał mu siłą? Louriel nie potrafił sobie wyobrazić jak wiele złego przytrafiło się temu na pozór wesołemu mężczyźnie. Ile cierpienia nosił w swoim sercu by stać się tak potężnym? Czy jego ciało mogło tyle wytrzymać? Kiedy w końcu zda sobie sprawę, że to za dużo i rozsypie się na miliony kawałków? Wiedział, że nie dlatego mu o tym mówił, że nie chciał wywołać w nim litości, ale Louriel nie potrafił zatrzymać fali żalu, która go ogarnęła. Miał ochotę go przytulić, tego biednego, cierpiącego mężczyznę. Nie drgnął jednak, pozwalając mu zająć się swoimi włosami i mówić dalej. Sam go o to poprosił, więc wytrzyma, nawet jeśli jego serce miało napełnić się bezgranicznym smutkiem.
Drgnął dopiero, gdy usłyszał o potędze kraju ognia. Niemal każdy żołnierz potrafił tam używać magii. Louriel zdał sobie sprawę jak bardzo nieostrożny się stał, mówiąc blondynowi o sytuacji kraju wody, gdzie mistrz był praktycznie jeden, a reszta, która miała jakieś predyspozycje nadal potrafiła niewiele. Gdyby doszło do wojny… nie mieliby żadnych szans. Zaraz jednak jego mózg podsunął mu myśl, dlaczego Finnegan podzielił się z nim tym samym? Czy to miało być ostrzeżenie, że gdyby chcieli nagle szturmem przejąć pałac ognia, połamaliby sobie zęby, czy raczej informacja dla niego, by nie rozpowiadał tak lekką ręką ważnych rzeczy. Nie wiedział, co to było, ale zamierzał wziąć sobie lekcję do serca i nie tracić już więcej czujności. Blondyn mógł być szpiegiem, ale Louriel chciał wierzyć, że tak nie jest.
Kolejna część opowieści uzmysłowiła mu, jak wielka przepaść znajduje się pomiędzy kulturami ich krajów. W kraju wody służący dobrowolnie zgłaszali się do pracy, za którą otrzymywali pieniądze, nie mieli zakazów, a cesarz i większość szlachty traktowała swoją służbę dobrze, bo zdawała sobie sprawę, że jeśli coś się ludziom nie spodoba, najzwyczajniej w świecie odejdą, by pracować gdzie indziej. Louriel kolejny raz nie potrafił sobie wyobrazić, jak to musiało wyglądać, gdy nie można było nawet podnieść głowy w obecności króla.
Cała opowieść Finnegana sprawiła jedno. W sercu Louriela pojawiło się czarne ziarenko nienawiści, o której zdawał sobie sprawę, że nie powinno się w nim znajdować. Nie jeśli chciał nadal pozostać sobą. Ale mając w głowie słowa mężczyzny, jego beznamiętny ton głosu, który nadal wibrował mu w uszach, nie potrafił się uspokoić. Zaciśnięte niemal do białości dłonie nie pomagały, przygryziona warga też nie. Wiedział, że nie o to chodziło magowi ognia. Nie chciał w nim wyzwalać żalu, litości, ani innych uczuć, które zmuszałyby go do traktowania go inaczej niż do tej pory. Nie chciał tego. Nie chciał psuć zalążka relacji, która między nimi powstała. Nie dlatego, że mu współczuł, ale przez te dwa dni po raz pierwszy poczuł się jakby ktoś miał go zaakceptować ze wszystkimi wadami jego charakteru. Czuł się przy nim dobrze i również chciał, by Finnegan w jego obecności miał kodeks w nosie i choć raz robił to, co mu się żywnie podobało. Nawet jeśli miał go denerwować, obrażać, czy zwyczajnie doprowadzać do śmiechu. Louriel potrzebował takiej osoby równie mocno, a przy nim nie musiał się z niczym hamować. I nie chciał tego stracić.
Głośny dźwięk uderzenia rozległ się w ciszy pokoju. Książę wziął głęboki oddech, a potem odsunął od policzków dłonie, które pozostawiły na nich czerwone ślady.
- Aaah i wszystko stało się jasne – powiedział siląc się na naturalny ton głosu, obracając się twarzą do Finnegana, przywołując na twarz lekko złośliwy uśmiech, który ukryć miał kłębiące się w nim uczucia. Nie będzie litości. Nie będzie żalu. Ale zostanie przyjaciel, przy którym nie będzie musiał niczego udawać. – Już rozumiem, czemu czasem zachowujesz się jakby cię koń nadepnął, a ktoś siłą wepchnął w twój tyłeczek jakiś bardzo niewygodny przedmiot. Zdradzić ci pewien sekret, Papużko? – zapytał, wspierając się na oparciu fotela, by sięgnąć ustami do jego ucha.
- Jestem bękartem – szepnął, by zaraz zachichotać i odsunąć, by zobaczyć wyraz jego twarzy. Nie wierzył, by w kraju ognia dzieci z nieprawego łoża miały cokolwiek do powiedzenia w jakiejkolwiek sprawie. – I choć damy bardzo ubolewają z tego powodu i nie chcą mi wierzyć, nie mam żadnych realnych szans na zostanie cesarzem. Nigdy nie miałem, nie mam i nie będę brany pod uwagę przy sukcesji tronu. Więc z łaski swojej – prychnął, machnąwszy dłonią, jakby odganiał natrętną muchę – daruj sobie ten królewski chłam. Zachowaj go dla kogoś, kogo to obchodzi – zakończył, wyciągając rękę, by poklepać go po policzku, zaraz jednak zdał sobie sprawę, że to nie mógł być najlepszy gest, dlatego zmienił go w połowie na przyjacielskie szturchnięcie.
***
Orion nie bardzo wiedział, co mógłby powiedzieć na niezwykłą groźbę rzuconą mu przez Ezrę. Przez chwilę walczyło z nim rozbawienie i szacunek do starszych, ale urocza minka… mężczyzny, bo już nie mógł nazywać go chłopakiem, skoro ten był pełnoprawnie dorosłym, wycisnęła z jego ust chichot. Szczerze mówiąc miał ochotę zobaczyć zagniewanego Ezrę, który próbuje go zbesztać. To musiał być… ciekawy widok.
- To? –zdziwił się, spoglądając na otwarte drzwi jakby nie wiedział o co mu chodzi. Dopiero później zdał sobie sprawę z tego, że Ezra jeszcze nie miał okazji znaleźć się w tym miejscu. – Ah, wybacz, to jest przesławna duma Louriela, Akademia magii wody – powiedział dwornym tonem, gestem zapraszając go do środka.
Kiedy przestąpili próg, akurat rozległ się dźwięk dzwonu ogłaszającego porę obiadową i zaraz z klas i innych pomieszczeń wysypali się głodni uczniowie, biegnąc przez hall do sali jadalnej znajdującej się za biblioteczną częścią.
- Mamy farta – parsknął Orion, szczerząc zęby w uśmiechu.
Zaraz jednak zmienił zdanie, kiedy w z korytarza prowadzącego do pokoi Louriela wychynął sam książę w towarzystwie Finnegana, a kiedy dostrzegł przyjaciela z Ezrą u boku, gadzie oczy zmrużyły się złośliwie, a usta rozciągnęły w tak dobrze mu znanym uśmieszku.
- No proszę, więc to tak trenujesz, O-r-i-o-n – rzucił błękiitnowłosy złośliwie, akcentując mocno imię przyjaciela.
Białowłosy nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Czuł, że robi mu się gorąco ze wstydu i zażenowania, że Louriel przyłapał go na porzucaniu obowiązków na rzecz przechadzki z Ezrą. Z drugiej strony wcale nie był inny, skoro poszedł się spotkać z Finneganem, ale miał wrażenie, że nie powinien o tym wspominać. Na szczęście zaraz w księciu odezwał się dobry gospodarz i ignorując Oriona zwrócił się w kierunku Ezry.
- Skoro już tu jesteście, zjedzcie z nami obiad – zaproponował, uśmiechając się zupełnie inaczej. Białowłosy zdecydowanie bardziej lubił ten spokojny uśmiech, który nie zwiastował Armagedonu od złośliwego wyrazu, który częściej gościł na twarzy przyjaciela. Uspokojony, posłał Ezrze zachęcający wyraz twarzy, mrugając do niego jednym okiem.
Louriel poprowadził ich szerokim korytarzem, którego ściany przykrywały kolejne regały w całości zapełnione ciężkimi woluminami i tylko w miejscach gdzie na dziedziniec po środku wychodziły okna wpadało odrobinę światła. Znaleźli się przed kolejnymi podwójnymi drzwiami, zza których dobiegały głośne rozmowy, śmiechy i zwyczajowe odgłosy związane z dużą ilością osób w jednym miejscu. Orion pofatygował się, żeby je otworzyć, a wtedy ich oczom ukazało się bardzo długie i wysokie pomieszczenie, które prawie całe zajmował jeden wielki stół, który dzieciaki nakrywały obrusami i układały na nich zastawę stołową pod czujnym okiem Mai i Phila. Kiedy dzieci zobaczyły, że w środku pojawił się Louriel, na chwilę zostawiły swoje zajęcia, by zgodnym chórem krzyknąć:
- Dzień dobry, mistrzu!
Louriel uśmiechnął się w specjalny sposób zarezerwowany tylko dla dzieci i poprowadził swoich gości na sam szczyt stołu, gdzie jak zwykle dwójka urwisów próbowała usiąść, kiedy nie patrzył.
- Zmykać, to miejsce dla dorosłych – parsknął książę, a niezadowolone dzieci przesiadły się w inne miejsce.
Na honorowym miejscu wcale nie znajdowało się krzesło, tylko wielka waza wypełniona po brzegi zupą rybną. Louriel siedział na pierwszym miejscu po prawej stronie, gdzie zaraz obok siebie poprosił Finnegana. Po drugiej stronie stołu siedziała Mai i Phil, a dopiero za nimi Orion. Ezrę Louriel poprosił obok blondyna, naprzeciwko Oriona. Kiedy wszyscy mieli już miejsce, Louriel z Philem wstali, by rozlać zupę do wszystkich talerzy i rozłożyć na całym stole półmiski z drugim daniem, na które składała się pieczeń z chudego mięsa, kluski z ziemniaków, sosy i sałatki, które dzieci nakładały sobie niechętnie pod surowym wzrokiem księcia. Dopiero kiedy na talerzach wszystkich znalazły się porcje, Louriel z drugim nauczycielem wrócili na szczyt stołu, gdzie Orion jak zawsze i im rozdzielił jedzenia, by nie musieli jeszcze na nich czekać. Kiedy w końcu mężczyźni usiedli, rozległo się zbiorowe „Smacznego” i wszyscy zaczęli pałaszować.
Nie przerywał, kiedy mówił dalej, ani kiedy jego głos stał się suchy jak papier ścierny, sprawiając że Louriel miał ochotę zasłonić sobie uszy. Nie potrafił. Zdania klepane jak wyuczona formułka nadal wbijały mu się w umysł, rozbrzmiewając zwielokrotnionym echem w jego czaszce, jakby nagle jego mózg się skurczył, pozostawiając jego głowę pustą i przestronną jak jaskinię. Kiwnął bezwiednie głową na pytanie o magię wody. Owszem, to równowaga była kluczem do sukcesu. Medytacje i wewnętrzny spokój. Poznanie samego siebie i świadomość własnej osoby. Przypomniał mu się wczorajszy pojedynek z blondynem. Skoro do magii ognia potrzeba było bólu i negatywnych emocji, to ile on ich w sobie miał, skoro dorównywał mu siłą? Louriel nie potrafił sobie wyobrazić jak wiele złego przytrafiło się temu na pozór wesołemu mężczyźnie. Ile cierpienia nosił w swoim sercu by stać się tak potężnym? Czy jego ciało mogło tyle wytrzymać? Kiedy w końcu zda sobie sprawę, że to za dużo i rozsypie się na miliony kawałków? Wiedział, że nie dlatego mu o tym mówił, że nie chciał wywołać w nim litości, ale Louriel nie potrafił zatrzymać fali żalu, która go ogarnęła. Miał ochotę go przytulić, tego biednego, cierpiącego mężczyznę. Nie drgnął jednak, pozwalając mu zająć się swoimi włosami i mówić dalej. Sam go o to poprosił, więc wytrzyma, nawet jeśli jego serce miało napełnić się bezgranicznym smutkiem.
Drgnął dopiero, gdy usłyszał o potędze kraju ognia. Niemal każdy żołnierz potrafił tam używać magii. Louriel zdał sobie sprawę jak bardzo nieostrożny się stał, mówiąc blondynowi o sytuacji kraju wody, gdzie mistrz był praktycznie jeden, a reszta, która miała jakieś predyspozycje nadal potrafiła niewiele. Gdyby doszło do wojny… nie mieliby żadnych szans. Zaraz jednak jego mózg podsunął mu myśl, dlaczego Finnegan podzielił się z nim tym samym? Czy to miało być ostrzeżenie, że gdyby chcieli nagle szturmem przejąć pałac ognia, połamaliby sobie zęby, czy raczej informacja dla niego, by nie rozpowiadał tak lekką ręką ważnych rzeczy. Nie wiedział, co to było, ale zamierzał wziąć sobie lekcję do serca i nie tracić już więcej czujności. Blondyn mógł być szpiegiem, ale Louriel chciał wierzyć, że tak nie jest.
Kolejna część opowieści uzmysłowiła mu, jak wielka przepaść znajduje się pomiędzy kulturami ich krajów. W kraju wody służący dobrowolnie zgłaszali się do pracy, za którą otrzymywali pieniądze, nie mieli zakazów, a cesarz i większość szlachty traktowała swoją służbę dobrze, bo zdawała sobie sprawę, że jeśli coś się ludziom nie spodoba, najzwyczajniej w świecie odejdą, by pracować gdzie indziej. Louriel kolejny raz nie potrafił sobie wyobrazić, jak to musiało wyglądać, gdy nie można było nawet podnieść głowy w obecności króla.
Cała opowieść Finnegana sprawiła jedno. W sercu Louriela pojawiło się czarne ziarenko nienawiści, o której zdawał sobie sprawę, że nie powinno się w nim znajdować. Nie jeśli chciał nadal pozostać sobą. Ale mając w głowie słowa mężczyzny, jego beznamiętny ton głosu, który nadal wibrował mu w uszach, nie potrafił się uspokoić. Zaciśnięte niemal do białości dłonie nie pomagały, przygryziona warga też nie. Wiedział, że nie o to chodziło magowi ognia. Nie chciał w nim wyzwalać żalu, litości, ani innych uczuć, które zmuszałyby go do traktowania go inaczej niż do tej pory. Nie chciał tego. Nie chciał psuć zalążka relacji, która między nimi powstała. Nie dlatego, że mu współczuł, ale przez te dwa dni po raz pierwszy poczuł się jakby ktoś miał go zaakceptować ze wszystkimi wadami jego charakteru. Czuł się przy nim dobrze i również chciał, by Finnegan w jego obecności miał kodeks w nosie i choć raz robił to, co mu się żywnie podobało. Nawet jeśli miał go denerwować, obrażać, czy zwyczajnie doprowadzać do śmiechu. Louriel potrzebował takiej osoby równie mocno, a przy nim nie musiał się z niczym hamować. I nie chciał tego stracić.
Głośny dźwięk uderzenia rozległ się w ciszy pokoju. Książę wziął głęboki oddech, a potem odsunął od policzków dłonie, które pozostawiły na nich czerwone ślady.
- Aaah i wszystko stało się jasne – powiedział siląc się na naturalny ton głosu, obracając się twarzą do Finnegana, przywołując na twarz lekko złośliwy uśmiech, który ukryć miał kłębiące się w nim uczucia. Nie będzie litości. Nie będzie żalu. Ale zostanie przyjaciel, przy którym nie będzie musiał niczego udawać. – Już rozumiem, czemu czasem zachowujesz się jakby cię koń nadepnął, a ktoś siłą wepchnął w twój tyłeczek jakiś bardzo niewygodny przedmiot. Zdradzić ci pewien sekret, Papużko? – zapytał, wspierając się na oparciu fotela, by sięgnąć ustami do jego ucha.
- Jestem bękartem – szepnął, by zaraz zachichotać i odsunąć, by zobaczyć wyraz jego twarzy. Nie wierzył, by w kraju ognia dzieci z nieprawego łoża miały cokolwiek do powiedzenia w jakiejkolwiek sprawie. – I choć damy bardzo ubolewają z tego powodu i nie chcą mi wierzyć, nie mam żadnych realnych szans na zostanie cesarzem. Nigdy nie miałem, nie mam i nie będę brany pod uwagę przy sukcesji tronu. Więc z łaski swojej – prychnął, machnąwszy dłonią, jakby odganiał natrętną muchę – daruj sobie ten królewski chłam. Zachowaj go dla kogoś, kogo to obchodzi – zakończył, wyciągając rękę, by poklepać go po policzku, zaraz jednak zdał sobie sprawę, że to nie mógł być najlepszy gest, dlatego zmienił go w połowie na przyjacielskie szturchnięcie.
***
Orion nie bardzo wiedział, co mógłby powiedzieć na niezwykłą groźbę rzuconą mu przez Ezrę. Przez chwilę walczyło z nim rozbawienie i szacunek do starszych, ale urocza minka… mężczyzny, bo już nie mógł nazywać go chłopakiem, skoro ten był pełnoprawnie dorosłym, wycisnęła z jego ust chichot. Szczerze mówiąc miał ochotę zobaczyć zagniewanego Ezrę, który próbuje go zbesztać. To musiał być… ciekawy widok.
- To? –zdziwił się, spoglądając na otwarte drzwi jakby nie wiedział o co mu chodzi. Dopiero później zdał sobie sprawę z tego, że Ezra jeszcze nie miał okazji znaleźć się w tym miejscu. – Ah, wybacz, to jest przesławna duma Louriela, Akademia magii wody – powiedział dwornym tonem, gestem zapraszając go do środka.
Kiedy przestąpili próg, akurat rozległ się dźwięk dzwonu ogłaszającego porę obiadową i zaraz z klas i innych pomieszczeń wysypali się głodni uczniowie, biegnąc przez hall do sali jadalnej znajdującej się za biblioteczną częścią.
- Mamy farta – parsknął Orion, szczerząc zęby w uśmiechu.
Zaraz jednak zmienił zdanie, kiedy w z korytarza prowadzącego do pokoi Louriela wychynął sam książę w towarzystwie Finnegana, a kiedy dostrzegł przyjaciela z Ezrą u boku, gadzie oczy zmrużyły się złośliwie, a usta rozciągnęły w tak dobrze mu znanym uśmieszku.
- No proszę, więc to tak trenujesz, O-r-i-o-n – rzucił błękiitnowłosy złośliwie, akcentując mocno imię przyjaciela.
Białowłosy nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Czuł, że robi mu się gorąco ze wstydu i zażenowania, że Louriel przyłapał go na porzucaniu obowiązków na rzecz przechadzki z Ezrą. Z drugiej strony wcale nie był inny, skoro poszedł się spotkać z Finneganem, ale miał wrażenie, że nie powinien o tym wspominać. Na szczęście zaraz w księciu odezwał się dobry gospodarz i ignorując Oriona zwrócił się w kierunku Ezry.
- Skoro już tu jesteście, zjedzcie z nami obiad – zaproponował, uśmiechając się zupełnie inaczej. Białowłosy zdecydowanie bardziej lubił ten spokojny uśmiech, który nie zwiastował Armagedonu od złośliwego wyrazu, który częściej gościł na twarzy przyjaciela. Uspokojony, posłał Ezrze zachęcający wyraz twarzy, mrugając do niego jednym okiem.
Louriel poprowadził ich szerokim korytarzem, którego ściany przykrywały kolejne regały w całości zapełnione ciężkimi woluminami i tylko w miejscach gdzie na dziedziniec po środku wychodziły okna wpadało odrobinę światła. Znaleźli się przed kolejnymi podwójnymi drzwiami, zza których dobiegały głośne rozmowy, śmiechy i zwyczajowe odgłosy związane z dużą ilością osób w jednym miejscu. Orion pofatygował się, żeby je otworzyć, a wtedy ich oczom ukazało się bardzo długie i wysokie pomieszczenie, które prawie całe zajmował jeden wielki stół, który dzieciaki nakrywały obrusami i układały na nich zastawę stołową pod czujnym okiem Mai i Phila. Kiedy dzieci zobaczyły, że w środku pojawił się Louriel, na chwilę zostawiły swoje zajęcia, by zgodnym chórem krzyknąć:
- Dzień dobry, mistrzu!
Louriel uśmiechnął się w specjalny sposób zarezerwowany tylko dla dzieci i poprowadził swoich gości na sam szczyt stołu, gdzie jak zwykle dwójka urwisów próbowała usiąść, kiedy nie patrzył.
- Zmykać, to miejsce dla dorosłych – parsknął książę, a niezadowolone dzieci przesiadły się w inne miejsce.
Na honorowym miejscu wcale nie znajdowało się krzesło, tylko wielka waza wypełniona po brzegi zupą rybną. Louriel siedział na pierwszym miejscu po prawej stronie, gdzie zaraz obok siebie poprosił Finnegana. Po drugiej stronie stołu siedziała Mai i Phil, a dopiero za nimi Orion. Ezrę Louriel poprosił obok blondyna, naprzeciwko Oriona. Kiedy wszyscy mieli już miejsce, Louriel z Philem wstali, by rozlać zupę do wszystkich talerzy i rozłożyć na całym stole półmiski z drugim daniem, na które składała się pieczeń z chudego mięsa, kluski z ziemniaków, sosy i sałatki, które dzieci nakładały sobie niechętnie pod surowym wzrokiem księcia. Dopiero kiedy na talerzach wszystkich znalazły się porcje, Louriel z drugim nauczycielem wrócili na szczyt stołu, gdzie Orion jak zawsze i im rozdzielił jedzenia, by nie musieli jeszcze na nich czekać. Kiedy w końcu mężczyźni usiedli, rozległo się zbiorowe „Smacznego” i wszyscy zaczęli pałaszować.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Informacyjne przekazywanie wiedzy po uzyskaniu takich, a nie innych wiadomości nie przyniosło mu ani odrobinę przyjemności. Zasadniczo, gdyby tylko mógł cofnąłby chęć zapoznania się bliżej z kulturą, skoro mogło to doprowadzić do poważnego ochłodzenia ich relacji albo co gorsza, skierowania w jego stronę ogromnych pokładów wywołanych łaską, żalem. Nie taki miał cel opowiadając o warunkach w jakich przyszło mu żyć. Chciał tylko pokazać kontrast, a to, że brutalna prawda mówiła o nędznym żywocie po drugiej stronie góry… w dwójkę nie mogli nic na to poradzić. Jedyną możliwością było sprawienie żeby chociaż jeden dzień tutaj był pełen przygód, odrobiny radości. Jak na razie Louriel się z tego całkowicie wywiązywał zaczynając mu przy okazji chociaż w kwestiach podstawowych ufać. Cieszyło go to, nie chciał tego psuć.
W momencie gdy warkocz schludnie zapleciony z niebieskich włosów zaczął go w pełni satysfakcjonować, poprawił go tak żeby prezentował się wręcz idealnie, po pomieszczeniu rozniósł się echem łoskot uderzenia. Znał ten dźwięk doskonale, podobny słyszało się w momencie wymierzenia komuś siarczystego policzka i szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się usłyszeć tego teraz. Aż się wzdrygnął gwałtownie prostując sylwetkę i otwierając nieco szerzej oczy.
Z uwagą patrzył na szczupłe dłonie które odrywają się od pięknie wyrzeźbionych przez kości policzków pozostawiając na nich czerwone ślady. Mocno się skrzywił uznając pełnię winy za taki odruch w swojej osobie. Już chciał się odezwać, najmocniej go przeprosić zarówno za swój ton jak i fakt, że w ogóle podniósł ten temat gdy gadzinka się zerwała ze swojego miejsca i zaczęła do niego mówić.
Początkowo uważnie, z ogromną szybkością śledził całość jego mimiki, emocje kłębiące się w jego oczach i wykrzywione w złośliwym uśmiechu usta. Kilkukrotnie powtórzył tą kolejność gdy w końcu głośno i z ogromnym trudem przełknął ślinę. Robiąc pół kroczku do tyłu oblizał w nerwowym geście wargi. Nadal wodził wzorkiem po trzech ważnych punktach na gładkiej twarzy księcia gdy w końcu zaczął wyłapywać sens jego słów. Brwi mu drgnęły marszcząc się w geście całkowitego nie zrozumienia, a gdy jeszcze tak bezczelnie się zbliżył; po całym jego ciele przebiegł niebezpiecznie lodowaty dreszcz. Ponownie przełknął ślinę, skupił się na przyswajaniu informacji.
Na wieść o małym sekrecie jego oczy ponownie się rozszerzyły, tym razem jednak szybko się zwęziły. Szukał w jego spojrzeniu podpuchy. Próby oderwania się od problemu kłamstwem. Nic takiego jednak nie dojrzał, ba! Louriel ze skutecznością stuprocentową sprawił, że z niego zeszło całe powietrze nagromadzone przez niepewność, bolączkę dnia codziennego i przez ciężką rozmowę którą właśnie ze sobą odbyli.
Na jego usta wrócił uśmiech, a on wypuszczając z ulgą powietrze pokręcił głową w geście niedowierzania.
- Masz rację, upychanie różnych rzeczy w dupie nie jest ani komfortowe ani specjalnie potrzebne skoro nasze kultury się tak różnią. – Mruknął ściągając jego dłoń z policzka, zamykając ją na chwilę w szczelnym uścisku obu swoich rąk. – Nadal wybacz jeżeli będę miał takie odruchy. Nie znam innego podejścia ale wtedy, nie bij mnie bo Cię wepchnę w zaspę. – Posłał mu najszczerszy i najbardziej czarujący uśmiech na jaki było go stać. W końcu też puścił jego dłoń którą przez chwilę masował kciukiem, a gdy zaproponowano mu obiad, nie umiał odmówić jak na wiecznego głodomora przystało.
Po przekroczeniu progu Akademii od razu poczuł uderzające w policzki, szczypiące ciepło pozwalające mu wreszcie złapać oddech po przebywaniu tyle na mrozie. Jednocześnie z zaciekawieniem zaczął wodzić spojrzeniem po półkach, uroczym kominku sprawiającym, że hol wydawał się taki domowy. Oczywiście do momentu aż wszędzie nie zaroiło się od dzieciaków w różnym wieku. Uśmiechnął się rozbawiony ściągając z siebie ostrożnie płaszcz. Śpiącego w najlepsze liska wziął na przedramię, ten bez problemu przyjął zmianę pozycji. Gdy Orion się odezwał od razu na niego spojrzał pytająco.
- Bo zostaniemy porwani przez tłum dzieciaków? – Zapytał nie rozumiejąc czego owy fuks miał dotyczyć. Nie zdążył zyskać odpowiedzi.
U szczytu schodów po chwili pojawiły się dwie znajome sylwetki. Różowawe oczy szybko się na nim zatrzymały, a on posyłając blondynowi pytające spojrzenie uniósł od razu brew. Domniemywał, że coś przeskrobał jednak spokojny uśmiech i widoczne opanowanie emocji które nie świeciły się figlarnymi iskierkami w tęczówkach nieco go zaskoczyły. Przekręcił delikatnie głowę w bok na co otrzymał obojętne wzruszenie ramionami.
- Moje dziecko! – Zawołał zauważając liska na co rudzielec od razu nastroszył uszy, otworzył ślepia i zaczął się wyrywać. Ezra oczywiście odstawił go na ziemię na co ten od razu – chociaż nieco koślawo – pognał w stronę swojego właściciela.
Biorąc zwierzaka w ramiona przytulił go do siebie po czym obsypał jego pyszczek krótkimi całusami. Z gardła zwierzaka zaczęły od razu wydobywać się ciche pomruki, od razu też zaczął się łasić.
- Cały jesteś mokry! I w ogóle jakby coś Cię przeżuło i wypluło! Co ta zła mama Ci zrobiła? – Mówił do niego zmiękczonym, pieszczotliwym tonem ocierając się nosem o jego policzek.
- Pfff, wziąłem leniucha na spacer! Powinieneś być mi wdzięczny. – Prychnął na niego jednocześnie obserwując jak stworzonko mości się między warstwami materiału swojego blond taty, wystawiając jedynie zadowolony łepek na światło dzienne. Położył uszy po sobie w geście całkowitego rozluźnienia, a gdy jeszcze Finni zaczął go drapać między uszami, był już całkowicie rozanielony!
Cały porządek posiłku – którego oczywiście nie mogli sobie w tak wybornym gronie odmówić – również obu mocno zaskoczyła. Tym razem nie był to szok podobny do tych wcześniejszych. U nich również wrzawa przy stole, a raczej w kuchni, była czymś normalnym. Temperamentna kucharka która uwielbiała ich bić drewnianą łyżką po łapach gdy sięgali po słodycze była jednocześnie niczym dobra babcia. Nigdy ich głodnych nie wypuściła, zawsze dopytywała jak się mają, szybko przechodzili do żartów i ploteczek z pałacu. Było uroczo, podobnie jak teraz.
Finni zupę zjadł całą sam, w porcji mięsa pomógł mu wygłodniały lisek. Fenrir wykończony zarówno przez mróz jak i dzieciaki zjadł prawie więcej niż sam ważył na co blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem. Ponownie zaczął z przyjacielem dyskusję, tym razem zarzucając to właśnie jemu brak odpowiedzialności dotyczącej zwierzaczka. Oczywiście jego usta ciągle rozświetlał uśmiech, kilkukrotnie też zdarzyło się mu „przypadkiem” musnąć siedzącego obok siebie Louriela ale nieco potrzebował tej bliskości, no i mógł mu posyłać rozbawione uśmieszki.
Wszystko co przyjemne jednak w końcu musiało dobiec końca. Nawet jeżeli posiłek jak i rozmowy przeciągali jeszcze kilkanaście długich chwil po zjedzeniu, uraczyli się ponownie herbatą, w końcu on i Ezra musieli wrócić do pałacu, spakować się żeby móc ze świadomością pełnego przygotowania wyruszyć do ostatniego miejsca potrzebującego ich pomocy. Dwójkę swoich słodkich towarzyszy zapewnili, że trafią sami i ponownie spotkają się z nimi gdy wybije godzina wyjazdu. Nie potrzebowali być odprowadzani dzięki cudownej pamięci topograficznej Ezry, a i samą Akademię opuszczali z szerokim uśmiechami szybko pogrążając się w rozmowie, wymianie doświadczeń z dnia dzisiejszego.
***
Finnegan w pełnym mundurze i z ciepłym płaszczem, rozpiętym ale rzuconym na ramiona przygotowywał swojego wiernego wierzchowca do podróży. Zwinął dla konia jabłko którym szybko go nakarmił, a rozczesując grzywę palcami poklepał go po szyi. Przy szerokim pasie jaki miał na sobie przywieszone miał dwie pochwy z bronią białą, przy siodle wisiał długi miecz. Zabierali ze sobą wszystko co mieli bo na noc nie wrócą, a wypadki się zdarzały.
Ezra podobnie, oporządzał konia, zakładał siodło i przyczepiał łuki. Jego wyposażenie jednak znacząco się różniło. Na plecach miał wypełniony związanymi strzałami kołczan, przez ramię przewieszony idealnie wyprofilowany łuk z jasnego drewna. Obydwaj posiadali lekkie sztylety o dwóch ostrzach, przeciwlegle do siebie zakrzywionych, o jednej rękojeści, obosieczne. Haladie były ich ulubioną bronią. Ze względu na szybkość i posiadane możliwości gdy miało się je w dłoniach. Dostosowane do nich, Ezra miał nieco mniejsze klingi, nigdy się z nimi nie rozstawali, teraz było podobnie. Nie oznaczało to, że podejrzewali rozlew krwi. Sileas od początku mówił im, że to nie jest akcja militarna. Jadą pomóc, jadą uchronić niczemu nie winnych cywili przed żywiołem nad którym doskonale panują. Były to jedynie środki ostrożności więc z niektórymi tymi środkami zwyczajnie się nie obnosili.
Gdy w jasne oczy blondyna wpadła wreszcie znajoma sylwetka wychylił się zza konia, spojrzał w niebo po czym w gadzie oczy Louriela. Uśmiechnął się do niego szeroko na powitanie, przynajmniej tym razem się nie spóźnił i miał zamiar mu pogratulować! Nie podszedł jednak widząc obecność w bliskiej odległości reszty rodziny królewskiej. I jak rozumiał, że Lou wymagał od niego nadprzeciętnego zachowania w postaci własnej osobowości, nadal wolał trzymać się pewnych norm w stosunku do cesarza. Dodatkowo nadal miał zamiar ryzykować własnym zdrowiem dla księcia ale tego jaszczur już wiedzieć nie musiał. Zamiast tego on zaraz znalazł się w siodle i poprawiając moszczącego się nadal blisko jego serduszka liska spojrzał na swojego dowódcę.
Minęła chwila dla przyszykowania się magów wody po czym cały konwój ponownie wyruszył wśród białych łanów równin.
W momencie gdy warkocz schludnie zapleciony z niebieskich włosów zaczął go w pełni satysfakcjonować, poprawił go tak żeby prezentował się wręcz idealnie, po pomieszczeniu rozniósł się echem łoskot uderzenia. Znał ten dźwięk doskonale, podobny słyszało się w momencie wymierzenia komuś siarczystego policzka i szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się usłyszeć tego teraz. Aż się wzdrygnął gwałtownie prostując sylwetkę i otwierając nieco szerzej oczy.
Z uwagą patrzył na szczupłe dłonie które odrywają się od pięknie wyrzeźbionych przez kości policzków pozostawiając na nich czerwone ślady. Mocno się skrzywił uznając pełnię winy za taki odruch w swojej osobie. Już chciał się odezwać, najmocniej go przeprosić zarówno za swój ton jak i fakt, że w ogóle podniósł ten temat gdy gadzinka się zerwała ze swojego miejsca i zaczęła do niego mówić.
Początkowo uważnie, z ogromną szybkością śledził całość jego mimiki, emocje kłębiące się w jego oczach i wykrzywione w złośliwym uśmiechu usta. Kilkukrotnie powtórzył tą kolejność gdy w końcu głośno i z ogromnym trudem przełknął ślinę. Robiąc pół kroczku do tyłu oblizał w nerwowym geście wargi. Nadal wodził wzorkiem po trzech ważnych punktach na gładkiej twarzy księcia gdy w końcu zaczął wyłapywać sens jego słów. Brwi mu drgnęły marszcząc się w geście całkowitego nie zrozumienia, a gdy jeszcze tak bezczelnie się zbliżył; po całym jego ciele przebiegł niebezpiecznie lodowaty dreszcz. Ponownie przełknął ślinę, skupił się na przyswajaniu informacji.
Na wieść o małym sekrecie jego oczy ponownie się rozszerzyły, tym razem jednak szybko się zwęziły. Szukał w jego spojrzeniu podpuchy. Próby oderwania się od problemu kłamstwem. Nic takiego jednak nie dojrzał, ba! Louriel ze skutecznością stuprocentową sprawił, że z niego zeszło całe powietrze nagromadzone przez niepewność, bolączkę dnia codziennego i przez ciężką rozmowę którą właśnie ze sobą odbyli.
Na jego usta wrócił uśmiech, a on wypuszczając z ulgą powietrze pokręcił głową w geście niedowierzania.
- Masz rację, upychanie różnych rzeczy w dupie nie jest ani komfortowe ani specjalnie potrzebne skoro nasze kultury się tak różnią. – Mruknął ściągając jego dłoń z policzka, zamykając ją na chwilę w szczelnym uścisku obu swoich rąk. – Nadal wybacz jeżeli będę miał takie odruchy. Nie znam innego podejścia ale wtedy, nie bij mnie bo Cię wepchnę w zaspę. – Posłał mu najszczerszy i najbardziej czarujący uśmiech na jaki było go stać. W końcu też puścił jego dłoń którą przez chwilę masował kciukiem, a gdy zaproponowano mu obiad, nie umiał odmówić jak na wiecznego głodomora przystało.
Po przekroczeniu progu Akademii od razu poczuł uderzające w policzki, szczypiące ciepło pozwalające mu wreszcie złapać oddech po przebywaniu tyle na mrozie. Jednocześnie z zaciekawieniem zaczął wodzić spojrzeniem po półkach, uroczym kominku sprawiającym, że hol wydawał się taki domowy. Oczywiście do momentu aż wszędzie nie zaroiło się od dzieciaków w różnym wieku. Uśmiechnął się rozbawiony ściągając z siebie ostrożnie płaszcz. Śpiącego w najlepsze liska wziął na przedramię, ten bez problemu przyjął zmianę pozycji. Gdy Orion się odezwał od razu na niego spojrzał pytająco.
- Bo zostaniemy porwani przez tłum dzieciaków? – Zapytał nie rozumiejąc czego owy fuks miał dotyczyć. Nie zdążył zyskać odpowiedzi.
U szczytu schodów po chwili pojawiły się dwie znajome sylwetki. Różowawe oczy szybko się na nim zatrzymały, a on posyłając blondynowi pytające spojrzenie uniósł od razu brew. Domniemywał, że coś przeskrobał jednak spokojny uśmiech i widoczne opanowanie emocji które nie świeciły się figlarnymi iskierkami w tęczówkach nieco go zaskoczyły. Przekręcił delikatnie głowę w bok na co otrzymał obojętne wzruszenie ramionami.
- Moje dziecko! – Zawołał zauważając liska na co rudzielec od razu nastroszył uszy, otworzył ślepia i zaczął się wyrywać. Ezra oczywiście odstawił go na ziemię na co ten od razu – chociaż nieco koślawo – pognał w stronę swojego właściciela.
Biorąc zwierzaka w ramiona przytulił go do siebie po czym obsypał jego pyszczek krótkimi całusami. Z gardła zwierzaka zaczęły od razu wydobywać się ciche pomruki, od razu też zaczął się łasić.
- Cały jesteś mokry! I w ogóle jakby coś Cię przeżuło i wypluło! Co ta zła mama Ci zrobiła? – Mówił do niego zmiękczonym, pieszczotliwym tonem ocierając się nosem o jego policzek.
- Pfff, wziąłem leniucha na spacer! Powinieneś być mi wdzięczny. – Prychnął na niego jednocześnie obserwując jak stworzonko mości się między warstwami materiału swojego blond taty, wystawiając jedynie zadowolony łepek na światło dzienne. Położył uszy po sobie w geście całkowitego rozluźnienia, a gdy jeszcze Finni zaczął go drapać między uszami, był już całkowicie rozanielony!
Cały porządek posiłku – którego oczywiście nie mogli sobie w tak wybornym gronie odmówić – również obu mocno zaskoczyła. Tym razem nie był to szok podobny do tych wcześniejszych. U nich również wrzawa przy stole, a raczej w kuchni, była czymś normalnym. Temperamentna kucharka która uwielbiała ich bić drewnianą łyżką po łapach gdy sięgali po słodycze była jednocześnie niczym dobra babcia. Nigdy ich głodnych nie wypuściła, zawsze dopytywała jak się mają, szybko przechodzili do żartów i ploteczek z pałacu. Było uroczo, podobnie jak teraz.
Finni zupę zjadł całą sam, w porcji mięsa pomógł mu wygłodniały lisek. Fenrir wykończony zarówno przez mróz jak i dzieciaki zjadł prawie więcej niż sam ważył na co blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem. Ponownie zaczął z przyjacielem dyskusję, tym razem zarzucając to właśnie jemu brak odpowiedzialności dotyczącej zwierzaczka. Oczywiście jego usta ciągle rozświetlał uśmiech, kilkukrotnie też zdarzyło się mu „przypadkiem” musnąć siedzącego obok siebie Louriela ale nieco potrzebował tej bliskości, no i mógł mu posyłać rozbawione uśmieszki.
Wszystko co przyjemne jednak w końcu musiało dobiec końca. Nawet jeżeli posiłek jak i rozmowy przeciągali jeszcze kilkanaście długich chwil po zjedzeniu, uraczyli się ponownie herbatą, w końcu on i Ezra musieli wrócić do pałacu, spakować się żeby móc ze świadomością pełnego przygotowania wyruszyć do ostatniego miejsca potrzebującego ich pomocy. Dwójkę swoich słodkich towarzyszy zapewnili, że trafią sami i ponownie spotkają się z nimi gdy wybije godzina wyjazdu. Nie potrzebowali być odprowadzani dzięki cudownej pamięci topograficznej Ezry, a i samą Akademię opuszczali z szerokim uśmiechami szybko pogrążając się w rozmowie, wymianie doświadczeń z dnia dzisiejszego.
***
Finnegan w pełnym mundurze i z ciepłym płaszczem, rozpiętym ale rzuconym na ramiona przygotowywał swojego wiernego wierzchowca do podróży. Zwinął dla konia jabłko którym szybko go nakarmił, a rozczesując grzywę palcami poklepał go po szyi. Przy szerokim pasie jaki miał na sobie przywieszone miał dwie pochwy z bronią białą, przy siodle wisiał długi miecz. Zabierali ze sobą wszystko co mieli bo na noc nie wrócą, a wypadki się zdarzały.
Ezra podobnie, oporządzał konia, zakładał siodło i przyczepiał łuki. Jego wyposażenie jednak znacząco się różniło. Na plecach miał wypełniony związanymi strzałami kołczan, przez ramię przewieszony idealnie wyprofilowany łuk z jasnego drewna. Obydwaj posiadali lekkie sztylety o dwóch ostrzach, przeciwlegle do siebie zakrzywionych, o jednej rękojeści, obosieczne. Haladie były ich ulubioną bronią. Ze względu na szybkość i posiadane możliwości gdy miało się je w dłoniach. Dostosowane do nich, Ezra miał nieco mniejsze klingi, nigdy się z nimi nie rozstawali, teraz było podobnie. Nie oznaczało to, że podejrzewali rozlew krwi. Sileas od początku mówił im, że to nie jest akcja militarna. Jadą pomóc, jadą uchronić niczemu nie winnych cywili przed żywiołem nad którym doskonale panują. Były to jedynie środki ostrożności więc z niektórymi tymi środkami zwyczajnie się nie obnosili.
Gdy w jasne oczy blondyna wpadła wreszcie znajoma sylwetka wychylił się zza konia, spojrzał w niebo po czym w gadzie oczy Louriela. Uśmiechnął się do niego szeroko na powitanie, przynajmniej tym razem się nie spóźnił i miał zamiar mu pogratulować! Nie podszedł jednak widząc obecność w bliskiej odległości reszty rodziny królewskiej. I jak rozumiał, że Lou wymagał od niego nadprzeciętnego zachowania w postaci własnej osobowości, nadal wolał trzymać się pewnych norm w stosunku do cesarza. Dodatkowo nadal miał zamiar ryzykować własnym zdrowiem dla księcia ale tego jaszczur już wiedzieć nie musiał. Zamiast tego on zaraz znalazł się w siodle i poprawiając moszczącego się nadal blisko jego serduszka liska spojrzał na swojego dowódcę.
Minęła chwila dla przyszykowania się magów wody po czym cały konwój ponownie wyruszył wśród białych łanów równin.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Obiad minął im w ciepłej, niezbyt nerwowej atmosferze pełnej uśmiechów, dogryzania sobie nawzajem i subtelnych muśnięć ramion, kiedy któryś chciał po coś sięgnąć. Louriel przez chwilę zapomniał o tym, co powiedział mu Finnegan i po prostu cieszył się czasem spędzonym w przyjemnym towarzystwie. Phil również przyłączył się do ogólnej rozmowy, bawiąc wszystkich swoim ciętym czarnym humorem, który nie pasował Orionowi, co doprowadzało do całkiem zabawnych spięć. Jednak kiedy posiłek dobiegł końca, a Louriel został sam z przyjacielem, wszystkie złe emocje do niego wróciły, sprawiając że mężczyzna dreptał po pokoju nerwowo, starając poukładać sobie to wszystko w głowie.
- Coś cię trapi – zauważył Orion, składając w idealną kostkę ubrania księcia, jako że mężczyzna był zbyt zajęty dreptaniem w kółko, by zabrać się za przygotowania do podróży.
Louriel nie był pewien, czy powinien, czy nie powinien mówić białowłosemu o jego rozmowie z Finneganem, ale kiedy zrobił kolejne kółko, poczuł że nie może tego dłużej trzymać w sobie. Opowiedział mu o wszystkim, kończąc na stwierdzeniu, że nie może się uspokoić. Teraz, kiedy nie było przy nim magów ognia i nie musiał udawać, że go to nie ruszyło, miał wrażenie, że jego serce nie wytrzyma tak jawnej niesprawiedliwości. Musiał jakoś ukoić swoje nerwy przed wyjazdem, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Orion nie mógł patrzeć na mężczyznę w takim stanie. Widział go takiego tylko raz, kiedy przyznał, że pieniądze, które ten płacił mu za oficjalną służbę trafiały w łapska jego ojca – alkoholika. Nie wróżyło to niczego dobrego i chłopak wiedział, że jeżeli jakoś nie pomoże mu dojść do porządku z własnymi myślami, Louriel gotów będzie samemu wyruszyć do kraju ognia by nagadać królowi. Jego wzrok spoczął na stojącym na stole dzbanie z wodą. Ryzykowne, ale mogło zadziałać. Niepostrzeżenie sprawił, że ciecz znajdująca się w naczyniu uniosła się i przez chwilę krążyła nad głową księcia, by w końcu zalać go lodowatym strumieniem.
- Co ty robisz?! – wściekł się książę, przyglądając się swoim przemoczonym ubraniom.
Białowłosy wzruszył ramionami, uśmiechając się do przyjaciela prowokująco.
- A tak sobie pomyślałem, że przydałby ci się mały sparing – parsknął, zmuszając krople rozproszone po sylwetce księcia do posłuszeństwa, by zaraz znów strzelić przyjacielowi w twarz wodną macką. Cofał się przy tym, aż w końcu trafił na drzwi, które niemal bezpośrednio prowadziły na dziedziniec. Louriel podminowany podążył za nim, domyślając się co Orion miał w swoich planach i nie podobało mu się, że podłożył mu się jako chłopiec do bicia. Z drugiej strony nie chciał się wyżywać na magach ognia, więc szedł za nim, bezwiednie zaciskając pięści. Kiedy wyszli na dwór, niemal natychmiast książę zobaczył lecące w jego kierunku śnieżne kule. Dwie ominął, reszta trafiła go w różne części ciała, co stanowiło niezbity dowód na to, że było z nim po prostu źle.
- Orion, nie chcę ci zrobić krzywdy – westchnął, kiedy kolejna śnieżka otarła się o jego łokieć.
- Bitwa na śnieżki z tego co wiem jeszcze nikomu nie zaszkodziła – zauważył, podrzucając w dłoni kulkę.
- To się źle skończy – mruknął nieprzekonany książę, ale Orion użył ostatecznego ciosu i trafił go śniegiem w twarz.
- Sam. Tego. Chciałeś – warknął Louriel, ścierając puch z oczu.
Potem sam sięgnął po śnieg i zaczął się Armagedon.
***
Kiedy w końcu znaleźli się w pałacu, Louriel czuł się zdecydowanie lepiej, chociaż widząc lekko utykającego Oriona i domyślając się, że zostawił na jego ciele siniaki, czuł wyrzuty sumienia, chociaż przyjaciel kazał mu się tym nie przejmować. Jego ukochany płaszcz ze śnieżnymi wzorami przykrywał jego ramiona i ukrywał smukłe dłonie przed wzrokiem innych. Warkocz, który zaplótł mu Finnegan rozpadł się podczas bitwy na śnieżki i później na magię z Orionem, ale zręczne palce białowłosego na powrót ujarzmiły jego fryzurę, tworząc identycznego warkocza. Louriel wolał, by Finnegan nie dowiedział się o jego małym załamaniu nerwowym. Zauważył go, stojącego przy koniach i nawet był w stanie odwzajemnić szeroki uśmiech, który tamten mu posłał. Widząc szczęśliwy wyraz twarzy blondyna, postanowił, że przestanie się martwić o rzeczy, na które nie miał wpływu. Będzie się starał, by mężczyźni z kraju ognia jak najlepiej zapamiętali wizytę w kraju wody, a na pewno nie uda mu się to, kiedy będzie się boczył i wyzywał ich drogiego króla.
Widząc czekającego z boku na niego cesarza i Blaire, podszedł do nich, uśmiechając się szeroko do ojca i siostry.
- Nie pakuj się w kłopoty – poprosił go z westchnieniem cesarz, z braku możliwości potargania niebieskich kosmyków mężczyzny, gładząc go po nich w troskliwym geście.
- Nie mogę niczego obiecać – parsknął książę, za co zaraz oberwał pstryczka w czoło.
Rozmawiali jeszcze chwilę, podczas gdy Orion, puszczając oczko do Ezry wyprowadził ze stajni szarą klacz Louriela i oporządził ją, podczas gdy książę żegnał się z rodziną. Białowłosy nie miał czasu o tym myśleć, zbyt zajęty Ezrą i potem złym humorem przyjaciela, ale kiedy znalazł chwilę spokoju, przypomniał sobie, gdzie mają się znaleźć. Nie podobała mu się ta świadomość. Jezioro nie było duże, leżały nad nim tylko dwie wioski i jedno większe miasto. W jednej z mniejszych miejscowości się wychował. I miał nadzieję już nigdy więcej się w niej nie znaleźć. Mimo wszystko jednak, kiedy tylko Louriel wskoczył zgrabnie w swoje siodło, on również to uczynił, a potem pospieszył konia, by dogonił oddalających się jeźdźców.
***
Dwie godziny później, bo tyle trwała podróż ze stolicy do jednej z wiosek nad jeziorem, Louriel nie potrafił ukryć rosnącego w nim podekscytowania. Zawsze lubił to miejsce. Kojarzyło mu się z potajemnymi wycieczkami z ojcem i Blaire i ciepłymi wieczorami spędzonymi przy kominku i z kubkiem grzańca w dłoniach. Kiedy zatrzymali się przed wysokim domem, o ścianach zbudowanych z bali pomalowanych na czarno, zeskoczył na ziemię jako pierwszy. Zaraz też pojawił się przed nim właściciel, kłaniając się w pas przed gośćmi. Louriel poprosił go, by znalazł dla nich w miarę przestronne pomieszczenie, żeby wszyscy się w nim zmieścili. Nie miał zamiaru sprawiać właścicielowi problemu i kazać mu szukać osobnego pokoju dla siebie. W tych stronach gospody zazwyczaj posiadały wieloosobowe izby w połowie wyłożone miękkimi matami, na których można było spać i gdzie druga połowa pokoju stanowiła jadalnie z wielkim kominkiem, który ogrzewał pomieszczenie.
- Rozgośćcie się – Louriel zaprosił magów ognia gestem do środka, pokazując im szeroki pokój. Stół był już zastawiony lekkim podwieczorkiem, na który składały się babeczki i sałatka z ryb. Pod jedną ze ścian leżał stos koców i kołder, którymi zmarznięci przyjezdni mogli się okryć w nocy.
Sam nie miał w planach zostawać w budynku, a przynajmniej nie kiedy na dworze było jeszcze dosyć jasno, a on wcisnął w swój bagaż ostrza łyżew.
- Psst, idziecie z nami? – zapytał konspiracyjnie Ezry i Finnegana, wciskając pomiędzy magów ognia głowę. Wcale się nie zdziwił, kiedy ci zgodzili się bez chwili zawahania.
Orion nie był zbytnio chętny do zabawy, ale domyślał się, że puszczenie Louriela samopas nad jezioro nie skończy się dobrze. Miał zamiar tylko usiąść gdzieś na brzegu i patrzeć. Minęli rząd czarnych domków pozdrawiając mieszkańców, aż w końcu znaleźli się nad brzegiem jeziora, gdzie właśnie jedna ze starszych kobiet przeganiała stadko dzieci. Louriel uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał małe dzieci, ale kiedy jeździł na łyżwach wolał mieć lód dla siebie.
- Jeździliście kiedyś na łyżwach? - zapytał zaczepnie magów ognia, domyślając się, że ci nawet nie wiedzieli, czym w zasadzie łyżwy są. Rozdał mężczyzną po dwie płozy, a potem pokazał im jak mają przytwierdzić je do butów, samemu robiąc to tak szybko jak mógł. Nie mógł się doczekać, kiedy w końcu będzie mógł powirować na lodowej powierzchni.
Kiedy w końcu byli gotowi, a Orion wyzywany od tchórzy niechętnie przytwierdzał ostrza do swoich butów, Louriel machnięciem dłoni wygładził powierzchnię lodu, by zaraz na nią wskoczyć i sprawdzić, czy jest wystarczająco śliska jak na jego gust. Po kilku poprawkach, śmigał po całym oblodzonym kawałku, splatając ręce za plecami.
- To co Papużki, chcecie się poczuć jak pingwinki? – zapytał zadziornie, zatrzymując się w miejscu gdzie Finnegan z Ezrą trzęśli się na swoich ostrzach. Orion nadal mocował się ze swoimi łyżwami, bardziej udając że nie daje rady ich przywiązać niż z faktycznego problemu. Louriel czuł się jak ryba w wodzie. Jego poczucie równowagi było idealne, a fakt, że musiał się skupić na swoich stopach przywracał mu spokój umysłu. Łyżwy to było zdecydowanie to, czego teraz potrzebował.
- Coś cię trapi – zauważył Orion, składając w idealną kostkę ubrania księcia, jako że mężczyzna był zbyt zajęty dreptaniem w kółko, by zabrać się za przygotowania do podróży.
Louriel nie był pewien, czy powinien, czy nie powinien mówić białowłosemu o jego rozmowie z Finneganem, ale kiedy zrobił kolejne kółko, poczuł że nie może tego dłużej trzymać w sobie. Opowiedział mu o wszystkim, kończąc na stwierdzeniu, że nie może się uspokoić. Teraz, kiedy nie było przy nim magów ognia i nie musiał udawać, że go to nie ruszyło, miał wrażenie, że jego serce nie wytrzyma tak jawnej niesprawiedliwości. Musiał jakoś ukoić swoje nerwy przed wyjazdem, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Orion nie mógł patrzeć na mężczyznę w takim stanie. Widział go takiego tylko raz, kiedy przyznał, że pieniądze, które ten płacił mu za oficjalną służbę trafiały w łapska jego ojca – alkoholika. Nie wróżyło to niczego dobrego i chłopak wiedział, że jeżeli jakoś nie pomoże mu dojść do porządku z własnymi myślami, Louriel gotów będzie samemu wyruszyć do kraju ognia by nagadać królowi. Jego wzrok spoczął na stojącym na stole dzbanie z wodą. Ryzykowne, ale mogło zadziałać. Niepostrzeżenie sprawił, że ciecz znajdująca się w naczyniu uniosła się i przez chwilę krążyła nad głową księcia, by w końcu zalać go lodowatym strumieniem.
- Co ty robisz?! – wściekł się książę, przyglądając się swoim przemoczonym ubraniom.
Białowłosy wzruszył ramionami, uśmiechając się do przyjaciela prowokująco.
- A tak sobie pomyślałem, że przydałby ci się mały sparing – parsknął, zmuszając krople rozproszone po sylwetce księcia do posłuszeństwa, by zaraz znów strzelić przyjacielowi w twarz wodną macką. Cofał się przy tym, aż w końcu trafił na drzwi, które niemal bezpośrednio prowadziły na dziedziniec. Louriel podminowany podążył za nim, domyślając się co Orion miał w swoich planach i nie podobało mu się, że podłożył mu się jako chłopiec do bicia. Z drugiej strony nie chciał się wyżywać na magach ognia, więc szedł za nim, bezwiednie zaciskając pięści. Kiedy wyszli na dwór, niemal natychmiast książę zobaczył lecące w jego kierunku śnieżne kule. Dwie ominął, reszta trafiła go w różne części ciała, co stanowiło niezbity dowód na to, że było z nim po prostu źle.
- Orion, nie chcę ci zrobić krzywdy – westchnął, kiedy kolejna śnieżka otarła się o jego łokieć.
- Bitwa na śnieżki z tego co wiem jeszcze nikomu nie zaszkodziła – zauważył, podrzucając w dłoni kulkę.
- To się źle skończy – mruknął nieprzekonany książę, ale Orion użył ostatecznego ciosu i trafił go śniegiem w twarz.
- Sam. Tego. Chciałeś – warknął Louriel, ścierając puch z oczu.
Potem sam sięgnął po śnieg i zaczął się Armagedon.
***
Kiedy w końcu znaleźli się w pałacu, Louriel czuł się zdecydowanie lepiej, chociaż widząc lekko utykającego Oriona i domyślając się, że zostawił na jego ciele siniaki, czuł wyrzuty sumienia, chociaż przyjaciel kazał mu się tym nie przejmować. Jego ukochany płaszcz ze śnieżnymi wzorami przykrywał jego ramiona i ukrywał smukłe dłonie przed wzrokiem innych. Warkocz, który zaplótł mu Finnegan rozpadł się podczas bitwy na śnieżki i później na magię z Orionem, ale zręczne palce białowłosego na powrót ujarzmiły jego fryzurę, tworząc identycznego warkocza. Louriel wolał, by Finnegan nie dowiedział się o jego małym załamaniu nerwowym. Zauważył go, stojącego przy koniach i nawet był w stanie odwzajemnić szeroki uśmiech, który tamten mu posłał. Widząc szczęśliwy wyraz twarzy blondyna, postanowił, że przestanie się martwić o rzeczy, na które nie miał wpływu. Będzie się starał, by mężczyźni z kraju ognia jak najlepiej zapamiętali wizytę w kraju wody, a na pewno nie uda mu się to, kiedy będzie się boczył i wyzywał ich drogiego króla.
Widząc czekającego z boku na niego cesarza i Blaire, podszedł do nich, uśmiechając się szeroko do ojca i siostry.
- Nie pakuj się w kłopoty – poprosił go z westchnieniem cesarz, z braku możliwości potargania niebieskich kosmyków mężczyzny, gładząc go po nich w troskliwym geście.
- Nie mogę niczego obiecać – parsknął książę, za co zaraz oberwał pstryczka w czoło.
Rozmawiali jeszcze chwilę, podczas gdy Orion, puszczając oczko do Ezry wyprowadził ze stajni szarą klacz Louriela i oporządził ją, podczas gdy książę żegnał się z rodziną. Białowłosy nie miał czasu o tym myśleć, zbyt zajęty Ezrą i potem złym humorem przyjaciela, ale kiedy znalazł chwilę spokoju, przypomniał sobie, gdzie mają się znaleźć. Nie podobała mu się ta świadomość. Jezioro nie było duże, leżały nad nim tylko dwie wioski i jedno większe miasto. W jednej z mniejszych miejscowości się wychował. I miał nadzieję już nigdy więcej się w niej nie znaleźć. Mimo wszystko jednak, kiedy tylko Louriel wskoczył zgrabnie w swoje siodło, on również to uczynił, a potem pospieszył konia, by dogonił oddalających się jeźdźców.
***
Dwie godziny później, bo tyle trwała podróż ze stolicy do jednej z wiosek nad jeziorem, Louriel nie potrafił ukryć rosnącego w nim podekscytowania. Zawsze lubił to miejsce. Kojarzyło mu się z potajemnymi wycieczkami z ojcem i Blaire i ciepłymi wieczorami spędzonymi przy kominku i z kubkiem grzańca w dłoniach. Kiedy zatrzymali się przed wysokim domem, o ścianach zbudowanych z bali pomalowanych na czarno, zeskoczył na ziemię jako pierwszy. Zaraz też pojawił się przed nim właściciel, kłaniając się w pas przed gośćmi. Louriel poprosił go, by znalazł dla nich w miarę przestronne pomieszczenie, żeby wszyscy się w nim zmieścili. Nie miał zamiaru sprawiać właścicielowi problemu i kazać mu szukać osobnego pokoju dla siebie. W tych stronach gospody zazwyczaj posiadały wieloosobowe izby w połowie wyłożone miękkimi matami, na których można było spać i gdzie druga połowa pokoju stanowiła jadalnie z wielkim kominkiem, który ogrzewał pomieszczenie.
- Rozgośćcie się – Louriel zaprosił magów ognia gestem do środka, pokazując im szeroki pokój. Stół był już zastawiony lekkim podwieczorkiem, na który składały się babeczki i sałatka z ryb. Pod jedną ze ścian leżał stos koców i kołder, którymi zmarznięci przyjezdni mogli się okryć w nocy.
Sam nie miał w planach zostawać w budynku, a przynajmniej nie kiedy na dworze było jeszcze dosyć jasno, a on wcisnął w swój bagaż ostrza łyżew.
- Psst, idziecie z nami? – zapytał konspiracyjnie Ezry i Finnegana, wciskając pomiędzy magów ognia głowę. Wcale się nie zdziwił, kiedy ci zgodzili się bez chwili zawahania.
Orion nie był zbytnio chętny do zabawy, ale domyślał się, że puszczenie Louriela samopas nad jezioro nie skończy się dobrze. Miał zamiar tylko usiąść gdzieś na brzegu i patrzeć. Minęli rząd czarnych domków pozdrawiając mieszkańców, aż w końcu znaleźli się nad brzegiem jeziora, gdzie właśnie jedna ze starszych kobiet przeganiała stadko dzieci. Louriel uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał małe dzieci, ale kiedy jeździł na łyżwach wolał mieć lód dla siebie.
- Jeździliście kiedyś na łyżwach? - zapytał zaczepnie magów ognia, domyślając się, że ci nawet nie wiedzieli, czym w zasadzie łyżwy są. Rozdał mężczyzną po dwie płozy, a potem pokazał im jak mają przytwierdzić je do butów, samemu robiąc to tak szybko jak mógł. Nie mógł się doczekać, kiedy w końcu będzie mógł powirować na lodowej powierzchni.
Kiedy w końcu byli gotowi, a Orion wyzywany od tchórzy niechętnie przytwierdzał ostrza do swoich butów, Louriel machnięciem dłoni wygładził powierzchnię lodu, by zaraz na nią wskoczyć i sprawdzić, czy jest wystarczająco śliska jak na jego gust. Po kilku poprawkach, śmigał po całym oblodzonym kawałku, splatając ręce za plecami.
- To co Papużki, chcecie się poczuć jak pingwinki? – zapytał zadziornie, zatrzymując się w miejscu gdzie Finnegan z Ezrą trzęśli się na swoich ostrzach. Orion nadal mocował się ze swoimi łyżwami, bardziej udając że nie daje rady ich przywiązać niż z faktycznego problemu. Louriel czuł się jak ryba w wodzie. Jego poczucie równowagi było idealne, a fakt, że musiał się skupić na swoich stopach przywracał mu spokój umysłu. Łyżwy to było zdecydowanie to, czego teraz potrzebował.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przyjemna droga w momencie gdy żaden z wielkiej czwórki nie boczył się minęła im w zastraszającym wręcz tempie. Jechali parami, on z Lourielem, przed nimi Ezra z Orionem którzy prawie cały czas byli zagadani albo do nich odwróceni. Obrazek przyjemny szczególnie gdy blondyn wychwycił niecodzienny, ciepły uśmiech skierowany do białowłosego, gdy Ezra potrafił się wręcz domagać szturchaniny czy dogryzania sobie z powodu chociażby wieku. W prawdzie był mocno nie w temacie tego dlaczego Orion został okrzyknięty „dzieciakiem” ewentualnie per „gówniarzem” ale nie miał zamiaru się wykłócać dopóki było to po prostu pieszczotliwe. Ewentualnie sam będzie do niego tak wołał sugerując się rówieśniczym wiekiem z Ezrą, gdy białasek mu podpadnie.
Sam jednocześnie, w bardzo delikatny sposób, martwił się o Louriela w kontekście ich wcześniejszej rozmowy. Z tego też powodu gdy tylko z nim rozmawia nie spuszczał go z oczu. Wodził dokładnie po jego twarzy, ustach czy delikatnie marszczącym się nosie. Na jego gust nie wyglądał na jakkolwiek rozbitego pozyskanymi informacjami jednak postanowił sobie jeszcze jutro wybadać grunt, ewentualnie jeszcze raz z nim porozmawiać żeby z nim to wyjaśnić. Nie chciał mu przecież sprawiać dyskomfortu swoją osobą. Dlatego miał zamiar się nieco zatroszczyć, ewentualnie nasłać na niego słodkie oczka Fenrira.
Po dojechaniu na miejsce nie przywitał ich podobny widok jak wcześniej. Wioska spokojnie szykowała się do nocnego odpoczynku. Nigdzie nie pałętały się zwały lawy czy para spowodowana brutalnym kontaktem ze śniegiem. Zasadniczo, gdyby nie ufność dotycząca rozkazów cesarskich można by się zastanowić czy w ogóle problem gdziekolwiek istniał. Podobne wątpliwości jednak musiały rzucać się w głowie komandora. Sileas rozmawiając z głównodowodzącym magów wody zaczął wypytywać go gdzie leżał problem. Informacja o problemach „skrytych pod śniegiem” nie były zbytnio sympatyczne, powodowało to rozciągnięcie naprawy w czasie przez trudny dostęp do żył magmy. Na chwilę obecną rozkazy padły więc zdawkowe. Przebadać teren, przygotować się do spędzenia w wiosce nocy i ustalić strategię działania. Od rana przystąpią od razu do eliminowania zagrożenia żeby nie marnowali już czasu ale… do tego nie byli konieczni wszyscy.
Finnegan stojąc na uboczu udawał, że go wcale tam nie ma. Ezra przy jego boku miał nieco łatwiej, w ogóle chował się za koniem i zdejmując z niego najpierw juki, później siodło, miał zamiar dać swojemu wierzchowcowi odpocząć. Jego jasne oczy wodziły po sylwetce swojego dowódcy z którym miał już przyjemność kilka dobrych lat współpracować nieco bliżej, jako zastępca, jednocześnie znając go od początków swojej kariery. Wiedział kiedy ten będzie chciał zrobić coś samemu, wiedział również kiedy wolał oddelegować pewne uprawnienia. Na jego szczęście, tym razem wchodziła w grę opcja pierwsza. Aż na jego ustach rozciągnął się uśmiech, ze szczęścia, że nie będzie dalej musiał ganiać po mrozie tylko sobie gdzieś siądzie i będzie mógł miziać Louriela, sprawdzając jak ten się trzyma.
Pewne siebie spojrzenie Sileasa spoczęło w końcu na nim i na Ezrze. Poczuł jak po plecach przechodzi go dreszcz. Co jeżeli źle odczytał intencje. Na razie cierpliwie czekał, a gdy oczy jego dowódcy przeniosły się na Louriela i ponownie na nich, on kiwnął raz głową.
Dostali rozkaz, zostali oddelegowani do pilnowania gadziego tyłeczka! Nie mogło być lepiej, a gdy komandor w towarzystwie magów wody ruszył w przeciwnym do nich kierunku w ogóle jego mięśnie się rozluźniły. Chciał nawet ruszył w stronę księcia gdy ten, nagle wyrósł tuż przed nim, z niebezpiecznym uśmiechem na ustach.
- Pssyt, głupio pytasz. – Rzucił równie konspiracyjnym tonem, odwzajemniając szeroki uśmiech. Jedyne co pozostawił w obrębie Sali która miała zostać na co najmniej jedną noc ich domem to lisek. Fenrir nadal był wymęczony, nadal więc potrzebował odpoczynku, a pozostawiony przed kominkiem jedynie się wyciągnął i ogrzewając poszedł spać dalej. Finni jeszcze wycałował mu pyszczek i każąc mu być grzecznym zostawił też w bezpiecznym miejscu broń która była nieporęczna. Ciężki miecz i jeden ze sztyletów haladie. Drugi wolał mieć przy sobie, ot, jakby ich coś niemiłego spotkało. Dopiero po tym jak i Ezra zostawił niepotrzebne, swoje rzeczy, zainteresował się tym co Louriel miał w zanadrzu.
Stając przed ogromem zamarzniętego jeziora twarz blondyna wykrzywiła się w zdegustowaniu. On i woda w postaci innej niż kąpiel nie byli dobrym połączeniem co Lou miał już zaszczyt poczuć. Finnegan tonął jak kamień i nie specjalnie palił się do przebywania przy większych zbiornikach wodnych. Na razie jednak nie dyskutował, mogło przecież chodzić o wielkie połacia śnieżnych łąk za ich plecami.
- Och tak gadzinko. Łyżwy, świetna sprawa. Na pus-ty-ni robimy to ciągle. – Rzucił tak teatralnie sarkastycznym tonem, że nie dało się już bardziej. Zaraz przewrócił oczami, a gdy w jego dłoniach znalazły się dwa grube noże uniósł obie brwi w pytającym geście.
Dalej, robiło się tylko coraz ciekawiej.
Siedząc na ubitym śniegu, z ostrymi nożami przywiązanymi do butów, Finni podpierał się rękami za plecami. Nogi wyciągnięte miał daleko przed siebie i co rusz poruszał stopami tak żeby stal wydawała przyjemny dźwięk obijania. Patrzył przy tym uważnie na uroczą gadzinę chociaż jego mina wyrażała jawne niedowierzanie.
- Dobrze, podsumuję. – Zaczął podciągając nogi do siebie. – Czyli twierdzisz, że wejście na zamarznięte jezioro z nożami przywiązanymi do nóg to będzie wyborna zabawa? – Zapytał takim tonem jakby powtarzał najbardziej debilne słowa skończonego idioty. Zaraz cmoknął niezadowolony bo jaszczur pokiwał głową twierdząco. Już chciał się go zapytać czy wszyscy w domu są zdrowi i czy aby na pewno wszystko w głowie ma na miejscu gdy do jego uszu doszło „kaszlnięcie”.
- Tchórz. – Kaszlnął zaraz odchrząkując. Gdy blondyn zwrócił na niego oczy, a te mogły w tym momencie zabijać, poklepał się po gardle kręcąc przecząco głową.
- Coś mnie łaskocze. To chyba wina tych Twoich trzęsących się kolan. – Rzucił rozbawiony, a gdy blondyn wstał, zrzucił z siebie płaszcz – Ezra był już bez niego – i zaczął podciągać rękawy, brunecik wpadł na lód w celu ucieczki. Nie było to mądre rozwiązanie. Jedna noga mu uciekła, musiał wypiąć tyłek i wyciągnąć mocno ręce do przodu żeby się nie przewrócić. Jego kolana znowu się spotkały, wypiął pięty do zewnątrz ale stał! Wypuszczając powietrze z płuc wyprostował plecy po czym spojrzał na blondyna który zatrzymał się przed taflą lodu. Ezra nadal mu dokuczał, zaraz zaczął wydawać dźwięki gdakania kurczaka na co nawet stąd zobaczył pulsującą żyłkę na czole swojego przyjaciela.
Przyglądając się po chwili temu co robi Louriel z delikatnie rozchylonymi ustami próbował załapać schemat. Łyżwy wyglądały rzeczywiście jak dobra zabawa o ile udawało się utrzymać równowagę na nagle zbyt cienkich ostrzach. Ezra jednak miał lekką przewagę. Naturalny talent do łapania takich rzeczy jak sport praktycznie w locie. Jego budowa która uniemożliwiała mu długą walkę w bezpośrednim zwarciu zmusiła go do pewnego odstąpienia od normy. Razem z Finneganem skupiali się na ćwiczeniach budujących równowagę ale i giętkość ciała. W ten sposób Ezra był kimś w rodzaju skrytobójcy. W bitwie spadała mu skuteczność ale gdy w grę wchodziło zakradanie się, ściąganie kogoś z dystansu czy lawirowanie po wąskich dachach budynków – czuł się jak ryba w wodzie. Dlatego teraz próbował wychwycić co robi Louriel żeby w ogóle zacząć się poruszać i jak on powinien to na siebie przenieść.
Przynajmniej do momentu aż gadzie oczy nie wylądowały na nim, a on wręcz odruchowo opuścił wzrok, odwrócił głowę.
Sam jednocześnie, w bardzo delikatny sposób, martwił się o Louriela w kontekście ich wcześniejszej rozmowy. Z tego też powodu gdy tylko z nim rozmawia nie spuszczał go z oczu. Wodził dokładnie po jego twarzy, ustach czy delikatnie marszczącym się nosie. Na jego gust nie wyglądał na jakkolwiek rozbitego pozyskanymi informacjami jednak postanowił sobie jeszcze jutro wybadać grunt, ewentualnie jeszcze raz z nim porozmawiać żeby z nim to wyjaśnić. Nie chciał mu przecież sprawiać dyskomfortu swoją osobą. Dlatego miał zamiar się nieco zatroszczyć, ewentualnie nasłać na niego słodkie oczka Fenrira.
Po dojechaniu na miejsce nie przywitał ich podobny widok jak wcześniej. Wioska spokojnie szykowała się do nocnego odpoczynku. Nigdzie nie pałętały się zwały lawy czy para spowodowana brutalnym kontaktem ze śniegiem. Zasadniczo, gdyby nie ufność dotycząca rozkazów cesarskich można by się zastanowić czy w ogóle problem gdziekolwiek istniał. Podobne wątpliwości jednak musiały rzucać się w głowie komandora. Sileas rozmawiając z głównodowodzącym magów wody zaczął wypytywać go gdzie leżał problem. Informacja o problemach „skrytych pod śniegiem” nie były zbytnio sympatyczne, powodowało to rozciągnięcie naprawy w czasie przez trudny dostęp do żył magmy. Na chwilę obecną rozkazy padły więc zdawkowe. Przebadać teren, przygotować się do spędzenia w wiosce nocy i ustalić strategię działania. Od rana przystąpią od razu do eliminowania zagrożenia żeby nie marnowali już czasu ale… do tego nie byli konieczni wszyscy.
Finnegan stojąc na uboczu udawał, że go wcale tam nie ma. Ezra przy jego boku miał nieco łatwiej, w ogóle chował się za koniem i zdejmując z niego najpierw juki, później siodło, miał zamiar dać swojemu wierzchowcowi odpocząć. Jego jasne oczy wodziły po sylwetce swojego dowódcy z którym miał już przyjemność kilka dobrych lat współpracować nieco bliżej, jako zastępca, jednocześnie znając go od początków swojej kariery. Wiedział kiedy ten będzie chciał zrobić coś samemu, wiedział również kiedy wolał oddelegować pewne uprawnienia. Na jego szczęście, tym razem wchodziła w grę opcja pierwsza. Aż na jego ustach rozciągnął się uśmiech, ze szczęścia, że nie będzie dalej musiał ganiać po mrozie tylko sobie gdzieś siądzie i będzie mógł miziać Louriela, sprawdzając jak ten się trzyma.
Pewne siebie spojrzenie Sileasa spoczęło w końcu na nim i na Ezrze. Poczuł jak po plecach przechodzi go dreszcz. Co jeżeli źle odczytał intencje. Na razie cierpliwie czekał, a gdy oczy jego dowódcy przeniosły się na Louriela i ponownie na nich, on kiwnął raz głową.
Dostali rozkaz, zostali oddelegowani do pilnowania gadziego tyłeczka! Nie mogło być lepiej, a gdy komandor w towarzystwie magów wody ruszył w przeciwnym do nich kierunku w ogóle jego mięśnie się rozluźniły. Chciał nawet ruszył w stronę księcia gdy ten, nagle wyrósł tuż przed nim, z niebezpiecznym uśmiechem na ustach.
- Pssyt, głupio pytasz. – Rzucił równie konspiracyjnym tonem, odwzajemniając szeroki uśmiech. Jedyne co pozostawił w obrębie Sali która miała zostać na co najmniej jedną noc ich domem to lisek. Fenrir nadal był wymęczony, nadal więc potrzebował odpoczynku, a pozostawiony przed kominkiem jedynie się wyciągnął i ogrzewając poszedł spać dalej. Finni jeszcze wycałował mu pyszczek i każąc mu być grzecznym zostawił też w bezpiecznym miejscu broń która była nieporęczna. Ciężki miecz i jeden ze sztyletów haladie. Drugi wolał mieć przy sobie, ot, jakby ich coś niemiłego spotkało. Dopiero po tym jak i Ezra zostawił niepotrzebne, swoje rzeczy, zainteresował się tym co Louriel miał w zanadrzu.
Stając przed ogromem zamarzniętego jeziora twarz blondyna wykrzywiła się w zdegustowaniu. On i woda w postaci innej niż kąpiel nie byli dobrym połączeniem co Lou miał już zaszczyt poczuć. Finnegan tonął jak kamień i nie specjalnie palił się do przebywania przy większych zbiornikach wodnych. Na razie jednak nie dyskutował, mogło przecież chodzić o wielkie połacia śnieżnych łąk za ich plecami.
- Och tak gadzinko. Łyżwy, świetna sprawa. Na pus-ty-ni robimy to ciągle. – Rzucił tak teatralnie sarkastycznym tonem, że nie dało się już bardziej. Zaraz przewrócił oczami, a gdy w jego dłoniach znalazły się dwa grube noże uniósł obie brwi w pytającym geście.
Dalej, robiło się tylko coraz ciekawiej.
Siedząc na ubitym śniegu, z ostrymi nożami przywiązanymi do butów, Finni podpierał się rękami za plecami. Nogi wyciągnięte miał daleko przed siebie i co rusz poruszał stopami tak żeby stal wydawała przyjemny dźwięk obijania. Patrzył przy tym uważnie na uroczą gadzinę chociaż jego mina wyrażała jawne niedowierzanie.
- Dobrze, podsumuję. – Zaczął podciągając nogi do siebie. – Czyli twierdzisz, że wejście na zamarznięte jezioro z nożami przywiązanymi do nóg to będzie wyborna zabawa? – Zapytał takim tonem jakby powtarzał najbardziej debilne słowa skończonego idioty. Zaraz cmoknął niezadowolony bo jaszczur pokiwał głową twierdząco. Już chciał się go zapytać czy wszyscy w domu są zdrowi i czy aby na pewno wszystko w głowie ma na miejscu gdy do jego uszu doszło „kaszlnięcie”.
- Tchórz. – Kaszlnął zaraz odchrząkując. Gdy blondyn zwrócił na niego oczy, a te mogły w tym momencie zabijać, poklepał się po gardle kręcąc przecząco głową.
- Coś mnie łaskocze. To chyba wina tych Twoich trzęsących się kolan. – Rzucił rozbawiony, a gdy blondyn wstał, zrzucił z siebie płaszcz – Ezra był już bez niego – i zaczął podciągać rękawy, brunecik wpadł na lód w celu ucieczki. Nie było to mądre rozwiązanie. Jedna noga mu uciekła, musiał wypiąć tyłek i wyciągnąć mocno ręce do przodu żeby się nie przewrócić. Jego kolana znowu się spotkały, wypiął pięty do zewnątrz ale stał! Wypuszczając powietrze z płuc wyprostował plecy po czym spojrzał na blondyna który zatrzymał się przed taflą lodu. Ezra nadal mu dokuczał, zaraz zaczął wydawać dźwięki gdakania kurczaka na co nawet stąd zobaczył pulsującą żyłkę na czole swojego przyjaciela.
Przyglądając się po chwili temu co robi Louriel z delikatnie rozchylonymi ustami próbował załapać schemat. Łyżwy wyglądały rzeczywiście jak dobra zabawa o ile udawało się utrzymać równowagę na nagle zbyt cienkich ostrzach. Ezra jednak miał lekką przewagę. Naturalny talent do łapania takich rzeczy jak sport praktycznie w locie. Jego budowa która uniemożliwiała mu długą walkę w bezpośrednim zwarciu zmusiła go do pewnego odstąpienia od normy. Razem z Finneganem skupiali się na ćwiczeniach budujących równowagę ale i giętkość ciała. W ten sposób Ezra był kimś w rodzaju skrytobójcy. W bitwie spadała mu skuteczność ale gdy w grę wchodziło zakradanie się, ściąganie kogoś z dystansu czy lawirowanie po wąskich dachach budynków – czuł się jak ryba w wodzie. Dlatego teraz próbował wychwycić co robi Louriel żeby w ogóle zacząć się poruszać i jak on powinien to na siebie przenieść.
Przynajmniej do momentu aż gadzie oczy nie wylądowały na nim, a on wręcz odruchowo opuścił wzrok, odwrócił głowę.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Widząc miny magów ognia, Louriel nie potrafił powstrzymać myśli, że łyżwy w takim towarzystwie na pewno będą wyborną zabawą. Dla niego oczywiście, bo co do całej reszty nie miał pewności, ale oglądanie jak na przykład taki Finnegan pada na tyłek musiało być cudownym widowiskiem. Przyglądał się niezdarnym próbom przytwierdzenia łyżew do butów, nie mogąc powstrzymać uśmieszku cisnącego mu się na usta. Najbardziej pewnie z pozostałej na brzegu jeziora trójki wyglądał Ezra, co odrobinę go zaskoczyło, ale w pozytywnym sensie. Przynajmniej jedna osoba miała się jak on dobrze bawić. A przynajmniej tak podejrzewał.
- Ja nie twierdzę, że tak jest, ja to wiem – odpowiedział na zadane komicznym tonem głosu pytanie blondyna, nie przejmując się wcale, że brzmiało jakby pytał wariata o liczbę szepczących mu w głowie głosów.
Słysząc „dyskretne” kaszlnięcie bruneta, zagryzł wargę, powstrzymując się od jawnego parsknięcia śmiechem. Nie mógł uwierzyć, że tacy silni, męscy mężczyźni jak Finnegan czy Orion bali się obić sobie kolana o taflę lodu. Kiedy brunet zaczął gdakać, Louriel nie powstrzymał już śmiechu, posyłając Orionowi wyzywające spojrzenie. Wcale się nie zdziwił, że białowłosy nagle zobaczył coś ciekawego na ziemi i ani myślał na niego patrzeć. Chłopak nigdy nie przepadał za ulubioną rozrywką księcia. Kiedy raz zmusił go by wszedł z nim na lód, praktycznie cały czas białowłosy spędził na kolanach, nie mogąc się podnieść. Kolejny raz parsknął kiedy dojrzał przepiękną pozę Ezry na lodzie. Ten etap nauki jazdy zawsze miło wspominał, oczywiście nie swojej, a na przykład Blaire, która wykręcona w różnych dziwacznych pozach próbowała przejechać choćby metr do przodu.
Pokręcił się jeszcze chwilę przy brzegu, próbując jakoś złapać kontakt wzrokowy z Orionem, ale widząc że nie ma szans, stwierdził że zajmie się czymś pożyteczniejszym, mianowicie ustawieniem Ezry do pionu. Gadzie i heterochromiczne oczy spotkały się na chwilę, żeby zaraz potem opaść do stóp księcia. Louriel zmarszczył brwi niezadowolony, żeby zaraz przypomnieć sobie o kodeksie. Trochę drażniło go, że i Ezrę musi nauczyć, że żadne reguły go nie obchodzą, ale zaraz stwierdził, że nie może być zbyt surowy. Oni tak żyli. To jego zachowanie nie było dla nich normalne. Wziął jeden oczyszczający oddech, a potem przywdziewając na twarz zwyczajny lisi grymas, pomknął w kierunku bruneta, idealnie na niego wpadając.
- Uuuuups – rzucił, łapiąc chwiejącego się chłopaka za przedramiona, by ten się nie przewrócił. – Coś ci bródka w dół poleciała, niedopuszczalne na lodzie, jeszcze na mnie wpadniesz – pouczył go teatralnie oburzony, żeby zaraz złapać jego twarz w swoje dłonie i podnieść, by wgapić się w jego oczy.
Patrzył na niego chwilę, dopóki Ezra nie spróbował mu się wyrwać. Uśmiechnął się uspokajająco, natychmiast przenosząc ręce z głowy bruneta na jego ręce, nie potrafiąc powstrzymać myśli, że stojący przed nim mag ognia jest niebywale wręcz uroczy.
- Nie spinaj się tak – parsknął, mrugając do niego filuternie. – Możesz na mnie patrzeć, ba wręcz wolałbym żebyś jednak podniósł głowę, będzie mi łatwiej cię nauczyć - dodał zaraz, posyłając mu jeden ze swoich rzadkich, ciepłych uśmiechów. Ezra przypominał mu trochę swoim zachowaniem dzieci z Akademii. Niepewne, peszące się przy nim i próbujące nie zwracać na siebie uwagi. Nie potrafił przy nim nie przejść chociaż częściowo na swój mentorski ton, który automatycznie włączał się u niego kiedy pojawiał się na którejś sali lekcyjnej.
- Wyprostuj się – polecił mu łagodnie, odsuwając się na wyciągnięcie ramion, zostawiając swoje dłonie w dłoniach Ezry, gotowy przytrzymać go, gdyby ten się zachwiał. – Jazda na łyżwach to trochę jak szuranie stopami o podłogę. Nie próbuj na siłę robić kroków, raczej próbuj rysować nimi literę V na ziemi. Pokażę ci – zaoferował zaraz, puszczając go na chwilę, upewniwszy się, że nie padnie od razu na lód. Powoli, starannie przejechał kilka metrów do przodu, a potem wrócił, dając Ezrze możliwość wyciągnięcia własnych wniosków. Zaraz potem nakazał mu samemu spróbować ruszyć do przodu, znajdując się tuż obok, gdyby chłopak potrzebował asekuracji, ale od razu zauważył, że nie potrzeba było niskiemu mężczyźnie wiele czasu i wskazówek by załapał o co w tym chodzi.
- Dobrze, ale nadal nieco za bardzo się wypinasz – ocenił książę, łapiąc jedną dłoń maga, by przejechać z nim kilka kółek wokół lodowiska. – No chyba, że chcesz zwrócić czyjąś uwagę, wtedy zwracam honor – parsknął, spoglądając znacząco w kierunku brzegu gdzie Orion nadal siedział na śniegu i ani myślał się podnieść z „nożami” na stopach.
Białowłosy z ponurą miną przyglądał się nauce jazdy na łyżwach, wiedząc że i jego nie ominie ten etap, który najchętniej by pominął, tak jak całą tą zabawę. Jego zdeformowana stopa jak i charakter nie pomagały mu w zachowaniu równowagi, czego był niezwykle wręcz świadom. Nie chciał się kompromitować, nie na oczach magów ognia, nie na oczach Ezry. A kiedy zobaczył, że ten uroczy brunet załapał podstawy nie dłużej niż w piętnaście minut, w ogóle poczuł się jak niezgrabna foka na lądzie. Jego koordynacja ruchowa nie była kiepska, gorzej było z poczuciem równowagi, które leżało u niego i kwiczało o litość. Humor poprawiała mu jedynie świadomość, że nie był jedyną niezdarą na brzegu. Finnegan również nie wyglądał zbyt pewnie, chwiejąc się na nogach jakby nagle zatrzęsła się pod nim ziemia. Orion wiedział, że ich pora jeszcze przyjdzie. Dopóki Louriel zajął się Ezrą, zostawił ich w spokoju, ale to nie mogło trwać zbyt długo. Nie przy tempie postępów chłopaka. I nawet jeśli Orion uważał, że jego wypięta pupa jest bardzo atrakcyjnym elementem krajobrazu, pod czujnym okiem księcia wkrótce i ten aspekt zniknął, zastąpiony prawidłową postawą. Białowłosy przeniósł wzrok na przyjaciela. Wyglądał jakby podobała mu się możliwość nauczenia magów ognia czegoś nowego. Oczy błyszczały mu radochą, usta ułożone w szczęśliwym uśmiechu pozbawione były tej złośliwej nuty, którą zazwyczaj w sobie miał. Jego długi płaszcz łopotał za nim, kiedy mknęli z Ezrą po tafli, a niebieskie włosy zebrane w warkocza obijały mu się o plecy. Przynajmniej tyle dobrego – pomyślał z ulgą chłopak, domyślając się, że zabawa wyparła z głowy księcia nieprzyjemną rozmowę z Finneganem i niewygodne fakty, które tak wstrząsnęły dobrym sercem Louriela.
Delikatny uśmiech zaczął formować się na ustach Oriona, kiedy nagle dwaj jeźdźcy zatrzymali się w pobliżu brzegu. Louriel zaczął węszyć głośno w powietrzu, krzywiąc się niemiłosiernie, jakby poczuł nieprzyjemny zapach.
- Czujesz to, Ezra? – zwrócił się do niższego chłopaka, teatralnie zakrywając połowę twarzy szerokim rękawem ukrywającym dłoń mężczyzny. – To chyba… tak, jestem w stu procentach pewien, to zapach cykora – rzucił złośliwie, spoglądając wyzywająco na Oriona i Finnegana.
W normalnych okolicznościach przyrody białowłosy miałby gdzieś nawet najbardziej złośliwe odzywki przyjaciela. Był przyzwyczajony do jego ciętego języka i niemiłych komentarzy. Jednak kiedy do gry dołączyły piękne, dwukolorowe oczy, które patrzyły na niego w podobny sposób, poczuł że jego męska duma jest doszczętnie deptana.
- Oni nie odpuszczą, co? – rzucił do Finnegana, czując w nim jedynego sojusznika w tym ponurym czasie.
Spróbował się podnieść, a potem dojść na lód, ale wystarczyło, że jedną stopą znalazł się na lodowej tafli, a rozjechał się zupełnie, niemal natychmiast lecąc na twarz.
- Mała pokraka w grze – parsknął Louriel, zostawiając na chwilę Ezrę, by pomóc białowłosemu się podnieść.
- Duża pokrako, nie wstydź się, pozbieramy twoje zęby do pudełka – zapewnił z olśniewającym uśmiechem, oddając Oriona pod opiekę bruneta, by samemu zrobić kilka zgrabnych kółek wokół lodowiska, nie szczędząc sobie przy tym radości rozpędzenia się i kilku piruetów. Jednocześnie stwierdził, że szeroki płaszcz przeszkadza mu w swobodzie i zdjął go, zostawiając na jednej z zasp przy brzegu. Jego strój pod spodem nie przypominał tego noszonego na co dzień. Domyślając się, że czeka ich sporo pracy i długa podróż, książę zrezygnował z sukienko podobnych szat na rzecz białych, obcisłych spodni podszytych miękkim futerkiem, oraz wyglądającej na lekką koszulę, spiętą w nadgarstkach i wyszywaną niebieską nicią we wzory przypominające chmury na niebie. Zniknęła objętość dodawana przez szerokie rękawy i omiatający kostki płaszcz, zostawiając smukłego, przystojnego mężczyznę o zgrabnych kocich ruchach, pewnego siebie i swoich umiejętności. Jeszcze raz spróbował kilku wymyślnych piruetów, czując że od razu poprawiła się ich jakość, ale kiedy dostrzegł, że jego uczniowie nie czynią postępów, natychmiast znalazł się obok, kręcąc głową z politowaniem.
- Ja nie twierdzę, że tak jest, ja to wiem – odpowiedział na zadane komicznym tonem głosu pytanie blondyna, nie przejmując się wcale, że brzmiało jakby pytał wariata o liczbę szepczących mu w głowie głosów.
Słysząc „dyskretne” kaszlnięcie bruneta, zagryzł wargę, powstrzymując się od jawnego parsknięcia śmiechem. Nie mógł uwierzyć, że tacy silni, męscy mężczyźni jak Finnegan czy Orion bali się obić sobie kolana o taflę lodu. Kiedy brunet zaczął gdakać, Louriel nie powstrzymał już śmiechu, posyłając Orionowi wyzywające spojrzenie. Wcale się nie zdziwił, że białowłosy nagle zobaczył coś ciekawego na ziemi i ani myślał na niego patrzeć. Chłopak nigdy nie przepadał za ulubioną rozrywką księcia. Kiedy raz zmusił go by wszedł z nim na lód, praktycznie cały czas białowłosy spędził na kolanach, nie mogąc się podnieść. Kolejny raz parsknął kiedy dojrzał przepiękną pozę Ezry na lodzie. Ten etap nauki jazdy zawsze miło wspominał, oczywiście nie swojej, a na przykład Blaire, która wykręcona w różnych dziwacznych pozach próbowała przejechać choćby metr do przodu.
Pokręcił się jeszcze chwilę przy brzegu, próbując jakoś złapać kontakt wzrokowy z Orionem, ale widząc że nie ma szans, stwierdził że zajmie się czymś pożyteczniejszym, mianowicie ustawieniem Ezry do pionu. Gadzie i heterochromiczne oczy spotkały się na chwilę, żeby zaraz potem opaść do stóp księcia. Louriel zmarszczył brwi niezadowolony, żeby zaraz przypomnieć sobie o kodeksie. Trochę drażniło go, że i Ezrę musi nauczyć, że żadne reguły go nie obchodzą, ale zaraz stwierdził, że nie może być zbyt surowy. Oni tak żyli. To jego zachowanie nie było dla nich normalne. Wziął jeden oczyszczający oddech, a potem przywdziewając na twarz zwyczajny lisi grymas, pomknął w kierunku bruneta, idealnie na niego wpadając.
- Uuuuups – rzucił, łapiąc chwiejącego się chłopaka za przedramiona, by ten się nie przewrócił. – Coś ci bródka w dół poleciała, niedopuszczalne na lodzie, jeszcze na mnie wpadniesz – pouczył go teatralnie oburzony, żeby zaraz złapać jego twarz w swoje dłonie i podnieść, by wgapić się w jego oczy.
Patrzył na niego chwilę, dopóki Ezra nie spróbował mu się wyrwać. Uśmiechnął się uspokajająco, natychmiast przenosząc ręce z głowy bruneta na jego ręce, nie potrafiąc powstrzymać myśli, że stojący przed nim mag ognia jest niebywale wręcz uroczy.
- Nie spinaj się tak – parsknął, mrugając do niego filuternie. – Możesz na mnie patrzeć, ba wręcz wolałbym żebyś jednak podniósł głowę, będzie mi łatwiej cię nauczyć - dodał zaraz, posyłając mu jeden ze swoich rzadkich, ciepłych uśmiechów. Ezra przypominał mu trochę swoim zachowaniem dzieci z Akademii. Niepewne, peszące się przy nim i próbujące nie zwracać na siebie uwagi. Nie potrafił przy nim nie przejść chociaż częściowo na swój mentorski ton, który automatycznie włączał się u niego kiedy pojawiał się na którejś sali lekcyjnej.
- Wyprostuj się – polecił mu łagodnie, odsuwając się na wyciągnięcie ramion, zostawiając swoje dłonie w dłoniach Ezry, gotowy przytrzymać go, gdyby ten się zachwiał. – Jazda na łyżwach to trochę jak szuranie stopami o podłogę. Nie próbuj na siłę robić kroków, raczej próbuj rysować nimi literę V na ziemi. Pokażę ci – zaoferował zaraz, puszczając go na chwilę, upewniwszy się, że nie padnie od razu na lód. Powoli, starannie przejechał kilka metrów do przodu, a potem wrócił, dając Ezrze możliwość wyciągnięcia własnych wniosków. Zaraz potem nakazał mu samemu spróbować ruszyć do przodu, znajdując się tuż obok, gdyby chłopak potrzebował asekuracji, ale od razu zauważył, że nie potrzeba było niskiemu mężczyźnie wiele czasu i wskazówek by załapał o co w tym chodzi.
- Dobrze, ale nadal nieco za bardzo się wypinasz – ocenił książę, łapiąc jedną dłoń maga, by przejechać z nim kilka kółek wokół lodowiska. – No chyba, że chcesz zwrócić czyjąś uwagę, wtedy zwracam honor – parsknął, spoglądając znacząco w kierunku brzegu gdzie Orion nadal siedział na śniegu i ani myślał się podnieść z „nożami” na stopach.
Białowłosy z ponurą miną przyglądał się nauce jazdy na łyżwach, wiedząc że i jego nie ominie ten etap, który najchętniej by pominął, tak jak całą tą zabawę. Jego zdeformowana stopa jak i charakter nie pomagały mu w zachowaniu równowagi, czego był niezwykle wręcz świadom. Nie chciał się kompromitować, nie na oczach magów ognia, nie na oczach Ezry. A kiedy zobaczył, że ten uroczy brunet załapał podstawy nie dłużej niż w piętnaście minut, w ogóle poczuł się jak niezgrabna foka na lądzie. Jego koordynacja ruchowa nie była kiepska, gorzej było z poczuciem równowagi, które leżało u niego i kwiczało o litość. Humor poprawiała mu jedynie świadomość, że nie był jedyną niezdarą na brzegu. Finnegan również nie wyglądał zbyt pewnie, chwiejąc się na nogach jakby nagle zatrzęsła się pod nim ziemia. Orion wiedział, że ich pora jeszcze przyjdzie. Dopóki Louriel zajął się Ezrą, zostawił ich w spokoju, ale to nie mogło trwać zbyt długo. Nie przy tempie postępów chłopaka. I nawet jeśli Orion uważał, że jego wypięta pupa jest bardzo atrakcyjnym elementem krajobrazu, pod czujnym okiem księcia wkrótce i ten aspekt zniknął, zastąpiony prawidłową postawą. Białowłosy przeniósł wzrok na przyjaciela. Wyglądał jakby podobała mu się możliwość nauczenia magów ognia czegoś nowego. Oczy błyszczały mu radochą, usta ułożone w szczęśliwym uśmiechu pozbawione były tej złośliwej nuty, którą zazwyczaj w sobie miał. Jego długi płaszcz łopotał za nim, kiedy mknęli z Ezrą po tafli, a niebieskie włosy zebrane w warkocza obijały mu się o plecy. Przynajmniej tyle dobrego – pomyślał z ulgą chłopak, domyślając się, że zabawa wyparła z głowy księcia nieprzyjemną rozmowę z Finneganem i niewygodne fakty, które tak wstrząsnęły dobrym sercem Louriela.
Delikatny uśmiech zaczął formować się na ustach Oriona, kiedy nagle dwaj jeźdźcy zatrzymali się w pobliżu brzegu. Louriel zaczął węszyć głośno w powietrzu, krzywiąc się niemiłosiernie, jakby poczuł nieprzyjemny zapach.
- Czujesz to, Ezra? – zwrócił się do niższego chłopaka, teatralnie zakrywając połowę twarzy szerokim rękawem ukrywającym dłoń mężczyzny. – To chyba… tak, jestem w stu procentach pewien, to zapach cykora – rzucił złośliwie, spoglądając wyzywająco na Oriona i Finnegana.
W normalnych okolicznościach przyrody białowłosy miałby gdzieś nawet najbardziej złośliwe odzywki przyjaciela. Był przyzwyczajony do jego ciętego języka i niemiłych komentarzy. Jednak kiedy do gry dołączyły piękne, dwukolorowe oczy, które patrzyły na niego w podobny sposób, poczuł że jego męska duma jest doszczętnie deptana.
- Oni nie odpuszczą, co? – rzucił do Finnegana, czując w nim jedynego sojusznika w tym ponurym czasie.
Spróbował się podnieść, a potem dojść na lód, ale wystarczyło, że jedną stopą znalazł się na lodowej tafli, a rozjechał się zupełnie, niemal natychmiast lecąc na twarz.
- Mała pokraka w grze – parsknął Louriel, zostawiając na chwilę Ezrę, by pomóc białowłosemu się podnieść.
- Duża pokrako, nie wstydź się, pozbieramy twoje zęby do pudełka – zapewnił z olśniewającym uśmiechem, oddając Oriona pod opiekę bruneta, by samemu zrobić kilka zgrabnych kółek wokół lodowiska, nie szczędząc sobie przy tym radości rozpędzenia się i kilku piruetów. Jednocześnie stwierdził, że szeroki płaszcz przeszkadza mu w swobodzie i zdjął go, zostawiając na jednej z zasp przy brzegu. Jego strój pod spodem nie przypominał tego noszonego na co dzień. Domyślając się, że czeka ich sporo pracy i długa podróż, książę zrezygnował z sukienko podobnych szat na rzecz białych, obcisłych spodni podszytych miękkim futerkiem, oraz wyglądającej na lekką koszulę, spiętą w nadgarstkach i wyszywaną niebieską nicią we wzory przypominające chmury na niebie. Zniknęła objętość dodawana przez szerokie rękawy i omiatający kostki płaszcz, zostawiając smukłego, przystojnego mężczyznę o zgrabnych kocich ruchach, pewnego siebie i swoich umiejętności. Jeszcze raz spróbował kilku wymyślnych piruetów, czując że od razu poprawiła się ich jakość, ale kiedy dostrzegł, że jego uczniowie nie czynią postępów, natychmiast znalazł się obok, kręcąc głową z politowaniem.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Śledzenie wzrokiem Louriela podczas wykręcania przez niego kolejnych piruetów zaczęło napawać Ezrę pozytywną energią której nie mógł doczekać się spożytkować. Sporty maści wszelkiej były tak cudownym antydepresantem, pozwalały zrzucić z siebie stres i – przynajmniej w jego i Finnegana przypadku – zacisnąć więzi, że w każdej wolnej chwili lubił się im oddawać. Podobnie było teraz. Bo czym wspanialszym mógłby zwieńczyć dzień wolny jak nie właśnie poznaniem nowego sportu? Nie wyobrażał sobie nic lepszego chociaż jeszcze nie do końca łapał zasady poruszania się.
Lód pod jego stopami, konkretnie pod ostrzem noży, wydawał się dwukrotnie bardziej śliski niż gdyby stał w butach, nadal kolana uparcie nie dawały się wypchnąć do zewnątrz, a palce stóp niczym magnesy przyciągały się do siebie. Ogólnie wyglądał jak pokraka, jeszcze z szeroko rozstawionymi rękami na boki żeby nie polecieć do tyłu ani do przodu. Zdawało się jednak, że było to nieuniknione, a do nabrania mocy sprawczej wystarczył lekki podmuch wiatru.
Albo jeden książe który w niego wjechał!
Żałosny jęk wydał się z jego ust w momencie gdy Louriel na niego wpadł. Przechylając się mocno do tyłu poczuł jak czubki płoz natrafiają na przeszkodę w postaci podstawionej w ramach bariery stopy gadziny. Szczupłe dłonie złapały go za przedramiona i tylko dlatego nie zaliczył spotkania trzeciego stopnia z gładką powierzchnią lodowej tafli jeziora. W tej wygiętej pozycji stał kilka dłużących się sekund zanim postanowił wypuścić powietrze i podnieść wzrok na swojego oprawco-wybawiciela. Jego słowa sprawiły, że nieco zgłupiał, zamrugał szybko i starał się znaleźć wsparcie, najlepiej jakby było w postaci blondyna. Niestety, Finnegan nadal siedział gdzieś na brzegu, a on nie ogarniał co się dzieje. Wzdrygnął się dopiero jak został chwycony za policzki.
Dzięki pomocnej dłoni Louriela ponownie złapał równowagę, Abstrahując od kiepskiej pozycji, złapał delikatnie gładkie dłonie smoka i ściągnął je ze swojej twarzy. Uśmiechnął się przy tym do niego nikle.
- Przepraszam książę, ale bardzo nie lubię jak się mnie w nieuzasadnionych sytuacjach dotyka. Tym bardziej po twarzy. – Wyjaśnił nie mając do niego pretensji za ten pierwszy raz. Teraz gdy się dowiedział, będzie mógł egzekwować stosowanie się do tej jego małej zasady w przyszłości. Z drugiej strony, sytuacja była jak najbardziej uzasadniona dlatego dłoni nie puścił. Czuł się znacznie pewniej gdy ktoś tak dobrze jeżdżący stał i go asekurował. A gdy zaczął dostawać kolejne wskazówki szybko znalazł się w siódmym niebie!
- Wybacz, nie jestem z natury tak bezczelny jak Finnegan. Dwóch takich debili jedna straż by nie wytrzymała. – Uśmiechnął się do niego łobuzersko, a gdy powoli, małymi kroczkami rozpoczęło się tłumaczenie, nie umiał wyjść z podziwu. Cierpliwość i kilkukrotne powtarzanie tych samych kwestii powinny być legendą którą sylwetka księcia powinna być spowita. Ani razu się na niego nie zdenerwował i nawet jeżeli nie było takiego powodu, nawet krzywo nie spojrzał. Cudowny! Powolutku zaczynał rozumiem dlaczego Finni od razu się nim zainteresował, powoli zaczynał nawet kibicować żeby coś im razem wyszło, żeby chociaż zostali przyjaciółmi. Tak niesamowitej persony nie spotyka się co dynastię!
Na kwestię wypinania się, uniósł pytająco na niego spojrzenie. Od kilku chwil miał wystawiony język, zawinięty na górną wargę w geście całkowitego skupienia. Zaczynał bowiem już przechodzić od tuptania do coraz płynniejszych ruchów, ba! Zaczynał łapać o co chodzi i pragnął złapać nieco większą prędkość. Dopiero po chwili, gdy przemielił otrzymaną informację, dość poważnie się zmieszał i przeniósł spojrzenie w stronę brzegu. Od razu poczuł spojrzenie Oriona na sobie przez co jeszcze mocniej skołowany spojrzał ponownie na Louriela.
- Nie wmawiaj mi dziecka w brzuch. Nasz dzisiejszy spacer był całkowitym przypadkiem. Wpadliśmy na siebie na targu... – Zaczął się tłumaczyć, tym samym najpewniej tylko pogarszając swoją i tak marną sytuację. Przecież sam zdążył już zauważyć w jaki sposób Orion na niego działa i nie żeby jakkolwiek mu to przeszkadzało! Było to bardzo miłe uczucie od pierwszych chwil złapać z kimś taką więź. Ale znając parszywy charakter Finnegana, widząc podobną łajzowatość u Lou, czuł, że będą mieli problemy.
Rozłożony na płaszczu który zrzucił z ramion, z jedną nogą kostką opartą na kolanie i ze splecionymi rękami o podciągniętą do góry głowę obserwował jak Ezra z Lourielem próbują poskromić lód. Nie żeby unikał dobrej zabawy ale bardzo dobrze było mu tu gdzie był obecnie. Nadal nie przemawiała do niego wycieczka na środek zamarzniętego jeziora w którym mógłby się śmiało utopić. Nie ważne jak mocno by go Lou prosił, nadal będzie miał poważne obawy na dnie serca.
Co do jego serca właśnie, to drgnęło niespokojnie. W prawdzie odległość nie pozwalała mu racjonalnie ocenić sytuacji, również nie mógł dosłyszeć cichej rozmowy której niewyraźne szepty niósł wiatr ale poczuł to, boleśnie. Zazdrość. Aż się uniósł do siadu, składając ręce na kostce jednej nogi. Zmrużył oczy, a patrząc na to jak gdzieś tam w oddali Louriel obmacuje Ezrę poważnie został zmotywowany do rozdzielenia ich. Owszem, przyjacielowi ufał ale jeżeli ten wygryzie go z powolnie zdobywanego serduszka gadziny… aż go lodowate ciarki przeszły.
- Znam go dopiero kilka dni i już wiem, że nie ma szans na łaskę. Ty powinieneś być tym bardziej tego pewien. – Posłał mu nerwowy uśmiech nadal czując to wiercenie w żołądku. – Cóż! Im szybciej poleje się krew tym szybciej wrócimy się obijać, a później ukradniemy Ezrze czekoladę i niech nam obite dupy rosną. – Oświadczył wstając, chciał zakopać topór wojenny o ile przeżyje. Już na śniegu miał problem z ustaniem, co dopiero gdy wejdzie na lód? Aż przełknął nerwowo ślinę no ale musiał, po prostu musiał przypomnieć Lourielowi kto na niego leciał jak ćma do światła.
Z każdym kolejnym odepchnięciem szło mu lepiej. Ostatecznie po kilkunastu minutach intensywnego instruktażu złapał pełnię podstaw. Trzymał się pewnie, jeszcze lekko nie umiał hamować ale skoro umiał skręcać to po co mu to było? Teraz, oficjalnie, mógł zacząć szaleć, a jeżeli zostaną tu chociaż jeszcze z pół godziny całkiem zacznie Lourielowi dotrzymywać kroku.
- Aż się oddychać nie da, tak zalatuje! - Zatrzymując się koło księcia z uwagą obserwował jego poczynania, a gdy ten tak bezwzględnie panów na brzegu podsumował, złożył ręce tak żeby stworzyć „skrzydełka” i znowu zaczął gdakać. Na Finnegana to działało jak płachta na byka.
Nagle przestał się liczyć seksowny, opięty tyłek mknący po jeziorze, sprawiający masę przyjemności dając się tylko podziwiać, a gdzie tam wyobrażenie żeby taki złapać. Nagle cała zazdrość umknęła niczym mgliste wspomnienie. Prowokowali go! Jego! Przyklejali łatkę cykora, mu?! To było wbrew naturze. Dlatego na jego czole powstały dwie równe zmarszczy, oczy gniewnie się zmrużyły, a on z całą pewnością jaką posiadał wszedł na lód.
Tutaj popełnił błąd.
Siłą perswazji zaczął sunąć po lodzie. Bez kontroli, w durnej pozycji z rękami wysuniętymi do przodu, wypiętym tyłkiem i rosnącym strachem w oczach. Oczami wyobraźni widział pękający pod nim lód, czuł na plecach lodowatą toń jeziora. Aż mu się zrobiło niedobrze.
- Łap mnie. – Jęknął panicznie, na szczęście na horyzoncie pojawiło się światełko nadziei. Otwarte i czekające na niego ramiona Louriela w które wystarczyło tylko wycelować, a później się w nich zatopić. Nadzieja na to, że jednak wyjdzie z opresji cało i z twarzą.
Ogrom bezpieczeństwa jakie poczuł gdy smukłe dłonie zacisnęły się najpierw na jego przedramionach, a gdy zbliżył się jeszcze odrobinę, na jego biodrach uspokoił jego kołaczące od kilku chwil w piersi serce. Uśmiechnął się do niego czarująco gdy został wyhamowany i gdy cała uwaga gadzinki ponownie skierowała się na niego.
- Oby zaoferowane pudełko było ładne. Moje zęby mogą okazać się cenne. – Zauważył przysuwając się do niego twarzą. Rozbudzenie konsternacji było tym czego obecnie potrzebował. Musiał delikatnie go połechtać, zdeprawować nieco Ezrę który od razu podjechał do Oriona. Właśnie, słodziak był zainteresowany białaskiem i trzeba było to podkreślić. Korzystając więc z bliskości objął go za biodra, splótł palce na jego krzyżu zamykając w szczelnym uścisku, po czym bez zbędnych krępacji zaczął ocierać swój nos o jego. Przy tym pomrukiwał coś o byciu wybawcą ale i oprawcą bo zmusza go do obijania i tak już obitych pośladków. Zrzucił na niego odpowiedzialność późniejszego doprowadzenia ich do stanu względnej używalności. Nie przestawał się ocierać i już prawie był w stanie go pocałować gdy ziemia zniknęła.
Jakim prawem lód uciekł mu spod stóp? Choroba wie. Ważne, że w momencie poczuł jak leci, do tyłu, na swoje cenne pośladki! W dodatku cały czas Louriela trzymał i nie miał szans zareagować. Musiał go pociągnąć za sobą. Przy samym upadku jednak zareagował poprawnie. Zamknął księcia w ramionach, spiął plecy amortyzując upadek na wyprostowanych łopatkach i tricepsie, nie pozwolił uderzyć głową. Przynajmniej nie w momencie samego uderzenia bo leżąc już na plecach położył głowę i wybuchnął śmiechem.
- Jak zacznę się czołgać do brzegu to dojdę na śniadanie? – Zapytał podnosząc ponownie głowę, żeby sprawdzić czy Louriel jest cały.
Po tym jak idealnie sprowokował Finnegana, a ten od razu pomknął do gadzinki w której się mocno podkochiwał, on sam nie miał zamiaru im przeszkadzać. Jeszcze się na coś narazi i będzie problem. Orion wydawał się dużo lepszym towarzystwem! Przyjemniejszym. Podjeżdżając do niego wyciągnął do niego ręce, uśmiechnął się do niego ciepło.
- Wychodzi na to, że wreszcie to ja będę pomocny i użyteczny. Ale, czy mieszkając w takim miejscu nie powinieneś potrafić? Czy zwyczajnie nie lubisz? – Zapytał zaciekawiony, interesując się w bardzo neutralny sposób co się w łyżwach Orionowi nie podobało. Jednocześnie gdy ciepłe dłonie złapały te jego, lekko zmarznięte, poczuł przyjemną falę gorąca przebiegającą po plecach, moszczącą się na policzkach. Zaczął z uwagą wpatrywać się w jego złote oczy, wolno ciągnąc go za sobą, kontrolując jego pozycję. Ostatecznie zatrzymał się i pokręcił głową przecząco.
- Oj równowaga to pojęcie abstrakcyjne, co? Znam na to świetne ćwiczenia. – Uśmiechnął się dumny, oferując jednocześnie swoją pomoc w tej materii. Jeżeli tylko Orion by chciał…
Lód pod jego stopami, konkretnie pod ostrzem noży, wydawał się dwukrotnie bardziej śliski niż gdyby stał w butach, nadal kolana uparcie nie dawały się wypchnąć do zewnątrz, a palce stóp niczym magnesy przyciągały się do siebie. Ogólnie wyglądał jak pokraka, jeszcze z szeroko rozstawionymi rękami na boki żeby nie polecieć do tyłu ani do przodu. Zdawało się jednak, że było to nieuniknione, a do nabrania mocy sprawczej wystarczył lekki podmuch wiatru.
Albo jeden książe który w niego wjechał!
Żałosny jęk wydał się z jego ust w momencie gdy Louriel na niego wpadł. Przechylając się mocno do tyłu poczuł jak czubki płoz natrafiają na przeszkodę w postaci podstawionej w ramach bariery stopy gadziny. Szczupłe dłonie złapały go za przedramiona i tylko dlatego nie zaliczył spotkania trzeciego stopnia z gładką powierzchnią lodowej tafli jeziora. W tej wygiętej pozycji stał kilka dłużących się sekund zanim postanowił wypuścić powietrze i podnieść wzrok na swojego oprawco-wybawiciela. Jego słowa sprawiły, że nieco zgłupiał, zamrugał szybko i starał się znaleźć wsparcie, najlepiej jakby było w postaci blondyna. Niestety, Finnegan nadal siedział gdzieś na brzegu, a on nie ogarniał co się dzieje. Wzdrygnął się dopiero jak został chwycony za policzki.
Dzięki pomocnej dłoni Louriela ponownie złapał równowagę, Abstrahując od kiepskiej pozycji, złapał delikatnie gładkie dłonie smoka i ściągnął je ze swojej twarzy. Uśmiechnął się przy tym do niego nikle.
- Przepraszam książę, ale bardzo nie lubię jak się mnie w nieuzasadnionych sytuacjach dotyka. Tym bardziej po twarzy. – Wyjaśnił nie mając do niego pretensji za ten pierwszy raz. Teraz gdy się dowiedział, będzie mógł egzekwować stosowanie się do tej jego małej zasady w przyszłości. Z drugiej strony, sytuacja była jak najbardziej uzasadniona dlatego dłoni nie puścił. Czuł się znacznie pewniej gdy ktoś tak dobrze jeżdżący stał i go asekurował. A gdy zaczął dostawać kolejne wskazówki szybko znalazł się w siódmym niebie!
- Wybacz, nie jestem z natury tak bezczelny jak Finnegan. Dwóch takich debili jedna straż by nie wytrzymała. – Uśmiechnął się do niego łobuzersko, a gdy powoli, małymi kroczkami rozpoczęło się tłumaczenie, nie umiał wyjść z podziwu. Cierpliwość i kilkukrotne powtarzanie tych samych kwestii powinny być legendą którą sylwetka księcia powinna być spowita. Ani razu się na niego nie zdenerwował i nawet jeżeli nie było takiego powodu, nawet krzywo nie spojrzał. Cudowny! Powolutku zaczynał rozumiem dlaczego Finni od razu się nim zainteresował, powoli zaczynał nawet kibicować żeby coś im razem wyszło, żeby chociaż zostali przyjaciółmi. Tak niesamowitej persony nie spotyka się co dynastię!
Na kwestię wypinania się, uniósł pytająco na niego spojrzenie. Od kilku chwil miał wystawiony język, zawinięty na górną wargę w geście całkowitego skupienia. Zaczynał bowiem już przechodzić od tuptania do coraz płynniejszych ruchów, ba! Zaczynał łapać o co chodzi i pragnął złapać nieco większą prędkość. Dopiero po chwili, gdy przemielił otrzymaną informację, dość poważnie się zmieszał i przeniósł spojrzenie w stronę brzegu. Od razu poczuł spojrzenie Oriona na sobie przez co jeszcze mocniej skołowany spojrzał ponownie na Louriela.
- Nie wmawiaj mi dziecka w brzuch. Nasz dzisiejszy spacer był całkowitym przypadkiem. Wpadliśmy na siebie na targu... – Zaczął się tłumaczyć, tym samym najpewniej tylko pogarszając swoją i tak marną sytuację. Przecież sam zdążył już zauważyć w jaki sposób Orion na niego działa i nie żeby jakkolwiek mu to przeszkadzało! Było to bardzo miłe uczucie od pierwszych chwil złapać z kimś taką więź. Ale znając parszywy charakter Finnegana, widząc podobną łajzowatość u Lou, czuł, że będą mieli problemy.
Rozłożony na płaszczu który zrzucił z ramion, z jedną nogą kostką opartą na kolanie i ze splecionymi rękami o podciągniętą do góry głowę obserwował jak Ezra z Lourielem próbują poskromić lód. Nie żeby unikał dobrej zabawy ale bardzo dobrze było mu tu gdzie był obecnie. Nadal nie przemawiała do niego wycieczka na środek zamarzniętego jeziora w którym mógłby się śmiało utopić. Nie ważne jak mocno by go Lou prosił, nadal będzie miał poważne obawy na dnie serca.
Co do jego serca właśnie, to drgnęło niespokojnie. W prawdzie odległość nie pozwalała mu racjonalnie ocenić sytuacji, również nie mógł dosłyszeć cichej rozmowy której niewyraźne szepty niósł wiatr ale poczuł to, boleśnie. Zazdrość. Aż się uniósł do siadu, składając ręce na kostce jednej nogi. Zmrużył oczy, a patrząc na to jak gdzieś tam w oddali Louriel obmacuje Ezrę poważnie został zmotywowany do rozdzielenia ich. Owszem, przyjacielowi ufał ale jeżeli ten wygryzie go z powolnie zdobywanego serduszka gadziny… aż go lodowate ciarki przeszły.
- Znam go dopiero kilka dni i już wiem, że nie ma szans na łaskę. Ty powinieneś być tym bardziej tego pewien. – Posłał mu nerwowy uśmiech nadal czując to wiercenie w żołądku. – Cóż! Im szybciej poleje się krew tym szybciej wrócimy się obijać, a później ukradniemy Ezrze czekoladę i niech nam obite dupy rosną. – Oświadczył wstając, chciał zakopać topór wojenny o ile przeżyje. Już na śniegu miał problem z ustaniem, co dopiero gdy wejdzie na lód? Aż przełknął nerwowo ślinę no ale musiał, po prostu musiał przypomnieć Lourielowi kto na niego leciał jak ćma do światła.
Z każdym kolejnym odepchnięciem szło mu lepiej. Ostatecznie po kilkunastu minutach intensywnego instruktażu złapał pełnię podstaw. Trzymał się pewnie, jeszcze lekko nie umiał hamować ale skoro umiał skręcać to po co mu to było? Teraz, oficjalnie, mógł zacząć szaleć, a jeżeli zostaną tu chociaż jeszcze z pół godziny całkiem zacznie Lourielowi dotrzymywać kroku.
- Aż się oddychać nie da, tak zalatuje! - Zatrzymując się koło księcia z uwagą obserwował jego poczynania, a gdy ten tak bezwzględnie panów na brzegu podsumował, złożył ręce tak żeby stworzyć „skrzydełka” i znowu zaczął gdakać. Na Finnegana to działało jak płachta na byka.
Nagle przestał się liczyć seksowny, opięty tyłek mknący po jeziorze, sprawiający masę przyjemności dając się tylko podziwiać, a gdzie tam wyobrażenie żeby taki złapać. Nagle cała zazdrość umknęła niczym mgliste wspomnienie. Prowokowali go! Jego! Przyklejali łatkę cykora, mu?! To było wbrew naturze. Dlatego na jego czole powstały dwie równe zmarszczy, oczy gniewnie się zmrużyły, a on z całą pewnością jaką posiadał wszedł na lód.
Tutaj popełnił błąd.
Siłą perswazji zaczął sunąć po lodzie. Bez kontroli, w durnej pozycji z rękami wysuniętymi do przodu, wypiętym tyłkiem i rosnącym strachem w oczach. Oczami wyobraźni widział pękający pod nim lód, czuł na plecach lodowatą toń jeziora. Aż mu się zrobiło niedobrze.
- Łap mnie. – Jęknął panicznie, na szczęście na horyzoncie pojawiło się światełko nadziei. Otwarte i czekające na niego ramiona Louriela w które wystarczyło tylko wycelować, a później się w nich zatopić. Nadzieja na to, że jednak wyjdzie z opresji cało i z twarzą.
Ogrom bezpieczeństwa jakie poczuł gdy smukłe dłonie zacisnęły się najpierw na jego przedramionach, a gdy zbliżył się jeszcze odrobinę, na jego biodrach uspokoił jego kołaczące od kilku chwil w piersi serce. Uśmiechnął się do niego czarująco gdy został wyhamowany i gdy cała uwaga gadzinki ponownie skierowała się na niego.
- Oby zaoferowane pudełko było ładne. Moje zęby mogą okazać się cenne. – Zauważył przysuwając się do niego twarzą. Rozbudzenie konsternacji było tym czego obecnie potrzebował. Musiał delikatnie go połechtać, zdeprawować nieco Ezrę który od razu podjechał do Oriona. Właśnie, słodziak był zainteresowany białaskiem i trzeba było to podkreślić. Korzystając więc z bliskości objął go za biodra, splótł palce na jego krzyżu zamykając w szczelnym uścisku, po czym bez zbędnych krępacji zaczął ocierać swój nos o jego. Przy tym pomrukiwał coś o byciu wybawcą ale i oprawcą bo zmusza go do obijania i tak już obitych pośladków. Zrzucił na niego odpowiedzialność późniejszego doprowadzenia ich do stanu względnej używalności. Nie przestawał się ocierać i już prawie był w stanie go pocałować gdy ziemia zniknęła.
Jakim prawem lód uciekł mu spod stóp? Choroba wie. Ważne, że w momencie poczuł jak leci, do tyłu, na swoje cenne pośladki! W dodatku cały czas Louriela trzymał i nie miał szans zareagować. Musiał go pociągnąć za sobą. Przy samym upadku jednak zareagował poprawnie. Zamknął księcia w ramionach, spiął plecy amortyzując upadek na wyprostowanych łopatkach i tricepsie, nie pozwolił uderzyć głową. Przynajmniej nie w momencie samego uderzenia bo leżąc już na plecach położył głowę i wybuchnął śmiechem.
- Jak zacznę się czołgać do brzegu to dojdę na śniadanie? – Zapytał podnosząc ponownie głowę, żeby sprawdzić czy Louriel jest cały.
Po tym jak idealnie sprowokował Finnegana, a ten od razu pomknął do gadzinki w której się mocno podkochiwał, on sam nie miał zamiaru im przeszkadzać. Jeszcze się na coś narazi i będzie problem. Orion wydawał się dużo lepszym towarzystwem! Przyjemniejszym. Podjeżdżając do niego wyciągnął do niego ręce, uśmiechnął się do niego ciepło.
- Wychodzi na to, że wreszcie to ja będę pomocny i użyteczny. Ale, czy mieszkając w takim miejscu nie powinieneś potrafić? Czy zwyczajnie nie lubisz? – Zapytał zaciekawiony, interesując się w bardzo neutralny sposób co się w łyżwach Orionowi nie podobało. Jednocześnie gdy ciepłe dłonie złapały te jego, lekko zmarznięte, poczuł przyjemną falę gorąca przebiegającą po plecach, moszczącą się na policzkach. Zaczął z uwagą wpatrywać się w jego złote oczy, wolno ciągnąc go za sobą, kontrolując jego pozycję. Ostatecznie zatrzymał się i pokręcił głową przecząco.
- Oj równowaga to pojęcie abstrakcyjne, co? Znam na to świetne ćwiczenia. – Uśmiechnął się dumny, oferując jednocześnie swoją pomoc w tej materii. Jeżeli tylko Orion by chciał…
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel czuł się niezwykle dumny z siebie i Ezry, kiedy dwie pokraki w końcu zdołały przezwyciężyć niechęć i znaleźć się na lodzie. Co do Oriona, mężczyzna odrobinę martwił się, bo wiedział, co było nie tak z nim i łyżwami, ale miał nadzieję, że może chociaż obecność słodkiego maga ognia pomoże mu się przełamać. Równowaga była kluczowym kryterium dla magów wody, a chłopak nadal nie potrafił dojść do ładu ze sobą samym w stopniu wystarczającym do bardziej zaawansowanych ruchów i manewrów niż wodna macka, czy bańka. Jego umysł był chwiejny jak jego kolana, kiedy zdenerwowany przytrzymywał się kurczowo ramienia przyjaciela. Może gdyby jego umiejętności w strefie fizycznej odrobinę się poprawiły, potrafiłby zapanować i nad myślami, które pełne były niepewności, bez poczucia własnej wartości i z przekonaniem, że nie powinno go tu być.
- Uspokój się, oddychaj, dasz sobie radę – przekonywał go cicho Louriel, kiedy podjechał z nim bliżej Ezry, żeby móc go z nim zostawić i samemu pomóc gramolącemu się po lodzie Finneganowi.
Słysząc przerażony głos blondyna, od razu na niego spojrzał, a rozbawiony uśmiech uniósł kąciki jego ust. On naprawdę nie wiedział, dlaczego oni wszyscy mieli tendencję do wypinania tyłka. No chyba, że prosili się o kopa, wtedy Louriel mógł to zrozumieć. W każdym razie, widząc przekomiczną pozę mężczyzny i widząc przerażenie w jego oczach, kiedy niekontrolowanie sunął do przodu, zatrzymał się i upewniając się, że może na chwilę zostawić Oriona pod opieką bruneta, puścił go powoli, żeby zaraz odjechać w kierunku Finnegana. Wyhamował jakiś metr od niego, wyciągając przed siebie ręce, żeby blondyn mógł go za nie złapać.
Kiedy napięte mięśnie przedramion znalazły się pod jego palcami, parsknął cicho, czując że to wszystko jest zbyt zabawne. Takie duże dzieci. Zmarszczył odrobinę brwi, kiedy Finni nie zatrzymał się tam gdzie miał, tylko przysunął się jeszcze bliżej, zmuszając Louriela by ten przeniósł swoje dłonie na jego biodra, jeśli chciał ich obu utrzymać w pionie. Nie spodziewał się przy tym, że na raz zostanie otoczony ramionami blondyna, które zaraz znalazły się tuż nad jego pośladkami, a twarz Papużki zdecydowanie zbyt blisko niż wymagała tego sytuacja. Spiął się, kolejny raz czując się jakby został przyparty do muru przez jakieś dziwne wyobrażenie Finnegana na jego temat. Kiedy ten zaczął jeszcze miziać go nosem po nosie, Louriel poczuł że jego serce przyspiesza, a płuca nie chcą oddać powietrza, które w siebie wciągnęły. Ale tym razem nie było to zbyt przyjemne uczucie. Do tego w iskrzących, jasnych oczach mężczyzny dostrzegł coś, co bardziej go przerażało niż łechtało po dumie. Podobał mu się, tyle zdążył zauważyć, ale nie wiedział, że to zwykłe podziwianie jego aparycji mogło zajść aż tak daleko. On sam nawet jeśli w jakiś sposób wodził wzrokiem po sylwetce maga i komplementował ją jako coś pięknego, nigdy nie spojrzałby na niego jak na zwykłe mięso. Obiekt czysto seksualnych pragnień, które można było zaspokoić i odejść.
Poczuł, że dłużej tego nie zniesie. Zdążył polubić Finnegana i nie chciał, by ich relacja skończyła się w ten sposób. Z drugiej strony domyślał się, że sam sobie mógł być winien, pozwalając blondynowi na w zasadzie wszystko. Był jak pies spuszczony ze smyczy, który w końcu mógł zaznać odrobiny wolności i chciał się wyszaleć jak tylko mógł. Louriel nieświadomie mu na to pozwolił, a przynajmniej w swoim towarzystwie, co najwidoczniej nie było zbyt dobre. Spróbował się szarpnąć do tyłu, ale kiedy tylko to się stało, poczucie równowagi Finnegana, czy też raczej jego brak, sprawiły że mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie i ciągnąc księcia za sobą, runął jak długi na lód. Upadek w jego wypadku zamortyzowała szeroka klatka piersiowa, na którą upadł, czując że nogi rozjeżdżają mu się na boki w niewygodnej pozycji. Przez chwilę uspokajał oddech i umysł, a kiedy usłyszał głos maga ognia, zdał sobie sprawę z tego, że leży na nim z rozkraczonymi nogami i rękoma po obu bokach jego głowy. Natychmiast zerwał się do siadu i odskoczył od niego, ślizgając się tyłkiem po lodzie.
- Ty… - zaczął, ale widząc minę mężczyzny domyślił się, że w ten sposób nic nie zdziała. Pogada sobie, potłumaczy, a Finni wpuści jego słowa jednym, a wypuści drugim uchem i nadal będzie na niego patrzył w ten sposób.
Na spokojnie – powiedział sobie, przywdziewając na twarz opanowany wyraz. Siłą nic by nie zdziałał, na niego trzeba było sposobu. Podniósł się z tafli, uśmiechając się na swój zwyczajny złośliwy sposób, jakby wcale nie knuł czegoś więcej niż do tej pory, a potem, sprawdzając czy Orion i Ezra bawią się grzecznie w swoim towarzystwie, zbliżył się do Finnegana z wyciągniętą dłonią.
- To chyba nie był zbyt dobry początek – parsknął ze zrozumieniem, łapiąc przedramię Finnegana, by móc go podnieść, a potem pomóc ustabilizować jego pozycję. – Zróbmy tak – zaproponował, hipnotyzując swoją ofiarę oczami. – Złapię cię za ręce i razem sobie pojeździmy dopóki nie załapiesz, ok? – zapytał zwodniczo uprzejmym tonem, łapiąc drugą ręką za drugie przedramię mężczyzny, tak że ten cały czas miał pogląd na jego twarz i kuszący uśmieszek.
- Nie szarżuj, powolutku – zachęcał go słodkim głosem, sunąc tyłem i instruując słownie jak powinien poruszać nogami. – Tak, prawa, lewa, prawa, lewa, na skos, rysuj V, o tak – chwalił go, uśmiechając się ślicznie i prowokując spojrzeniem by Finnegan nie spuszczał z niego wzroku. Powoli, tak by blondyn wcale się nie zorientował, że zboczyli z kursu znajdującego się tuż przy brzegu jeziora, zaczęli sunąć w sam jego środek, gdzie lód był cienki, bo nieutworzony pomocniczą magią księcia.
- No, tu będzie dobrze – ocenił ostatecznie, przenosząc wzrok z pomarańczowych tęczówek Finniego na odległy brzeg, żeby zaraz powoli wysunąć swoje dłonie z jego, a potem, kiedy już się uwolnił całkowicie, odjechać na pięć metrów w tył, zostawiając Finnegana samego po środku lodowej tafli. Zaczął wokół niego krążyć uskuteczniając jazdę tyłem, ze splecionymi za plecami dłońmi.
- Papużko – zaczął łagodnie, przeplatając nogami po lodzie, by jakoś dać upust zdenerwowaniu. – Ja wiem, że pozwoliłem ci zachowywać się przy mnie swobodnie, ale na wszystko co ma łuski, nie sądzisz że trochę się zagalopowałeś? Znamy się trzy dni, Finnegan – powiedział, imię mężczyzny wypowiadając znacznie ostrzejszym tonem. - Zaczynam cię lubić, więc z łaski swojej opanuj hormony jeśli nie chcesz żeby to się zmieniło – poprosił, zatrzymując się przed blondynem by spojrzeć mu z powagą w oczy. Odruchowo uniósł ręce by schować dłonie w rękawach płaszcza, ale zaraz przypomniał sobie, że go zdjął i opuścił je niezdarnie.
- Zrozumiałeś mnie, czy mam cię tu zostawić, byś przemyślał swoje zachowanie? – zapytał, uśmiechając się olśniewającym, bezlitosnym uśmiechem. – Będziesz grzeczny?
Orion nie lubił łyżew. Od pierwszego razu kiedy Louriel zmusił go, by je założył, uważał je za swojego największego wroga. Wcale nie czuł się pewnie, kiedy książę go zostawił i odjechał, by zaraz zacząć się miziać z Finneganem. Odwrócił wzrok, czując niesmak. Louriel był nieobliczalny i bezwstydny, ale sądził że chociaż w sferze uczuciowej był ostrożniejszy. Nigdy nie widział, by flirtował z kimś, kim nie byłby bardziej zainteresowany, ani by pozwalał komuś na taką bliskość, jeśli nie wiedział, że odwzajemnia uczucia tej osoby. Nie był pewien, czy to przyjaciel przez swoje niepowodzenia w związkach przerzucił się na przygody, czy to raczej Finnegan narzucał mu się ze swoją obecnością. Nie był w stanie tego stwierdzić. Stali za daleko, a jego myśli rozpraszały trzęsące się kolana i delikatna obecność Ezry tuż obok.
Kiedy zbliżył się jeszcze bardziej i wyciągnął do niego ręce, Orion zawahał się, ale z wdzięcznością przyjął zaciskające się na jego palcach chłodne dłonie Ezry, które w jakiś magiczny sposób podniosły go na duchu. Nawet jeśli wcześniej brunet się śmiał i wykazywał takt podobny do młota pneumatycznego Louriela, teraz w jego oczach nie było ani grama kpiny. Nawet jego pytania nie zabrzmiały jakby dyktowały mu je wścibstwo i chęć pośmiania się z jego niezdarności. Orion czuł się przy nim tak, jakby mógł mu powiedzieć o tym, co się z nim dzieje, a brunet tak po prostu by go zrozumiał.
- To nie tak, że tego nie lubię – mruknął, mimo wszystko nie czując się dobrze z tym, że przyznawał się do swojej, jakby nie patrzeć, słabości. – Po prostu nigdy nie miałem czasu się nauczyć, a teraz… moje nogi… - mówił coraz ciszej, prawie tak, jakby przypomnienie Ezrze o jego stopach sprawi, że chłopak natychmiast go puści, jakby miał do czynienia z kaleką, który mógł go zarazić swoją ułomnością. Spotykał się już z takimi reakcjami i nie chciał zobaczyć grymasu na tej uroczej twarzy, która miała w sobie tyle słodyczy i empatii.
Dał się pociągnąć, ale to było tyle, jeśli chodziło o jego próby samodzielnego poruszania nogami. Nie potrafił. Chwiał się na wszystkie strony jak delikatne gałęzie wierzb na wietrze. Kiedy w końcu Ezra się zatrzymał, czuł że jest spocony, a serce wali mu o żebra jak młot. Mag ognia miał rację, równowaga to było dla niego pojęcie abstrakcyjne. Nie wiedział, jak Louriel to robił, jak potrafił żyć sam ze sobą, podczas gdy jemu było tak trudno uwierzyć, że to co robił było najzwyczajniej w świecie w porządku. Czuł się winny. Martwił się. A teraz kiedy jego rodzinna wioska była tak blisko, prawie nie potrafił wybaczyć sobie tego, że jeszcze nie poszedł sprawdzić, co z jego rodziną. Nawet nie wiedział, czy jego matka jeszcze żyje. Czy może ojciec wrócił i znów terroryzuje ją, jego siostry i całą wieś. Powinien być przy nich, a nie bawić się w jakieś łyżwy.
- Zaprowadź mnie na brzeg, proszę – wykrztusił z siebie, patrząc w oczy bruneta udręczonymi oczami i ściskając jego palce mocniej niż wydawało mu się, że powinien. Nie usłyszał propozycji. Krew szumiała mu głośno w uszach.
- Błagam, chcę to z siebie zdjąć – wysapał, nie wiedząc nawet czy mówi o płozach, czy o ciężarze winy, który czuł na ramionach.
- Uspokój się, oddychaj, dasz sobie radę – przekonywał go cicho Louriel, kiedy podjechał z nim bliżej Ezry, żeby móc go z nim zostawić i samemu pomóc gramolącemu się po lodzie Finneganowi.
Słysząc przerażony głos blondyna, od razu na niego spojrzał, a rozbawiony uśmiech uniósł kąciki jego ust. On naprawdę nie wiedział, dlaczego oni wszyscy mieli tendencję do wypinania tyłka. No chyba, że prosili się o kopa, wtedy Louriel mógł to zrozumieć. W każdym razie, widząc przekomiczną pozę mężczyzny i widząc przerażenie w jego oczach, kiedy niekontrolowanie sunął do przodu, zatrzymał się i upewniając się, że może na chwilę zostawić Oriona pod opieką bruneta, puścił go powoli, żeby zaraz odjechać w kierunku Finnegana. Wyhamował jakiś metr od niego, wyciągając przed siebie ręce, żeby blondyn mógł go za nie złapać.
Kiedy napięte mięśnie przedramion znalazły się pod jego palcami, parsknął cicho, czując że to wszystko jest zbyt zabawne. Takie duże dzieci. Zmarszczył odrobinę brwi, kiedy Finni nie zatrzymał się tam gdzie miał, tylko przysunął się jeszcze bliżej, zmuszając Louriela by ten przeniósł swoje dłonie na jego biodra, jeśli chciał ich obu utrzymać w pionie. Nie spodziewał się przy tym, że na raz zostanie otoczony ramionami blondyna, które zaraz znalazły się tuż nad jego pośladkami, a twarz Papużki zdecydowanie zbyt blisko niż wymagała tego sytuacja. Spiął się, kolejny raz czując się jakby został przyparty do muru przez jakieś dziwne wyobrażenie Finnegana na jego temat. Kiedy ten zaczął jeszcze miziać go nosem po nosie, Louriel poczuł że jego serce przyspiesza, a płuca nie chcą oddać powietrza, które w siebie wciągnęły. Ale tym razem nie było to zbyt przyjemne uczucie. Do tego w iskrzących, jasnych oczach mężczyzny dostrzegł coś, co bardziej go przerażało niż łechtało po dumie. Podobał mu się, tyle zdążył zauważyć, ale nie wiedział, że to zwykłe podziwianie jego aparycji mogło zajść aż tak daleko. On sam nawet jeśli w jakiś sposób wodził wzrokiem po sylwetce maga i komplementował ją jako coś pięknego, nigdy nie spojrzałby na niego jak na zwykłe mięso. Obiekt czysto seksualnych pragnień, które można było zaspokoić i odejść.
Poczuł, że dłużej tego nie zniesie. Zdążył polubić Finnegana i nie chciał, by ich relacja skończyła się w ten sposób. Z drugiej strony domyślał się, że sam sobie mógł być winien, pozwalając blondynowi na w zasadzie wszystko. Był jak pies spuszczony ze smyczy, który w końcu mógł zaznać odrobiny wolności i chciał się wyszaleć jak tylko mógł. Louriel nieświadomie mu na to pozwolił, a przynajmniej w swoim towarzystwie, co najwidoczniej nie było zbyt dobre. Spróbował się szarpnąć do tyłu, ale kiedy tylko to się stało, poczucie równowagi Finnegana, czy też raczej jego brak, sprawiły że mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie i ciągnąc księcia za sobą, runął jak długi na lód. Upadek w jego wypadku zamortyzowała szeroka klatka piersiowa, na którą upadł, czując że nogi rozjeżdżają mu się na boki w niewygodnej pozycji. Przez chwilę uspokajał oddech i umysł, a kiedy usłyszał głos maga ognia, zdał sobie sprawę z tego, że leży na nim z rozkraczonymi nogami i rękoma po obu bokach jego głowy. Natychmiast zerwał się do siadu i odskoczył od niego, ślizgając się tyłkiem po lodzie.
- Ty… - zaczął, ale widząc minę mężczyzny domyślił się, że w ten sposób nic nie zdziała. Pogada sobie, potłumaczy, a Finni wpuści jego słowa jednym, a wypuści drugim uchem i nadal będzie na niego patrzył w ten sposób.
Na spokojnie – powiedział sobie, przywdziewając na twarz opanowany wyraz. Siłą nic by nie zdziałał, na niego trzeba było sposobu. Podniósł się z tafli, uśmiechając się na swój zwyczajny złośliwy sposób, jakby wcale nie knuł czegoś więcej niż do tej pory, a potem, sprawdzając czy Orion i Ezra bawią się grzecznie w swoim towarzystwie, zbliżył się do Finnegana z wyciągniętą dłonią.
- To chyba nie był zbyt dobry początek – parsknął ze zrozumieniem, łapiąc przedramię Finnegana, by móc go podnieść, a potem pomóc ustabilizować jego pozycję. – Zróbmy tak – zaproponował, hipnotyzując swoją ofiarę oczami. – Złapię cię za ręce i razem sobie pojeździmy dopóki nie załapiesz, ok? – zapytał zwodniczo uprzejmym tonem, łapiąc drugą ręką za drugie przedramię mężczyzny, tak że ten cały czas miał pogląd na jego twarz i kuszący uśmieszek.
- Nie szarżuj, powolutku – zachęcał go słodkim głosem, sunąc tyłem i instruując słownie jak powinien poruszać nogami. – Tak, prawa, lewa, prawa, lewa, na skos, rysuj V, o tak – chwalił go, uśmiechając się ślicznie i prowokując spojrzeniem by Finnegan nie spuszczał z niego wzroku. Powoli, tak by blondyn wcale się nie zorientował, że zboczyli z kursu znajdującego się tuż przy brzegu jeziora, zaczęli sunąć w sam jego środek, gdzie lód był cienki, bo nieutworzony pomocniczą magią księcia.
- No, tu będzie dobrze – ocenił ostatecznie, przenosząc wzrok z pomarańczowych tęczówek Finniego na odległy brzeg, żeby zaraz powoli wysunąć swoje dłonie z jego, a potem, kiedy już się uwolnił całkowicie, odjechać na pięć metrów w tył, zostawiając Finnegana samego po środku lodowej tafli. Zaczął wokół niego krążyć uskuteczniając jazdę tyłem, ze splecionymi za plecami dłońmi.
- Papużko – zaczął łagodnie, przeplatając nogami po lodzie, by jakoś dać upust zdenerwowaniu. – Ja wiem, że pozwoliłem ci zachowywać się przy mnie swobodnie, ale na wszystko co ma łuski, nie sądzisz że trochę się zagalopowałeś? Znamy się trzy dni, Finnegan – powiedział, imię mężczyzny wypowiadając znacznie ostrzejszym tonem. - Zaczynam cię lubić, więc z łaski swojej opanuj hormony jeśli nie chcesz żeby to się zmieniło – poprosił, zatrzymując się przed blondynem by spojrzeć mu z powagą w oczy. Odruchowo uniósł ręce by schować dłonie w rękawach płaszcza, ale zaraz przypomniał sobie, że go zdjął i opuścił je niezdarnie.
- Zrozumiałeś mnie, czy mam cię tu zostawić, byś przemyślał swoje zachowanie? – zapytał, uśmiechając się olśniewającym, bezlitosnym uśmiechem. – Będziesz grzeczny?
Orion nie lubił łyżew. Od pierwszego razu kiedy Louriel zmusił go, by je założył, uważał je za swojego największego wroga. Wcale nie czuł się pewnie, kiedy książę go zostawił i odjechał, by zaraz zacząć się miziać z Finneganem. Odwrócił wzrok, czując niesmak. Louriel był nieobliczalny i bezwstydny, ale sądził że chociaż w sferze uczuciowej był ostrożniejszy. Nigdy nie widział, by flirtował z kimś, kim nie byłby bardziej zainteresowany, ani by pozwalał komuś na taką bliskość, jeśli nie wiedział, że odwzajemnia uczucia tej osoby. Nie był pewien, czy to przyjaciel przez swoje niepowodzenia w związkach przerzucił się na przygody, czy to raczej Finnegan narzucał mu się ze swoją obecnością. Nie był w stanie tego stwierdzić. Stali za daleko, a jego myśli rozpraszały trzęsące się kolana i delikatna obecność Ezry tuż obok.
Kiedy zbliżył się jeszcze bardziej i wyciągnął do niego ręce, Orion zawahał się, ale z wdzięcznością przyjął zaciskające się na jego palcach chłodne dłonie Ezry, które w jakiś magiczny sposób podniosły go na duchu. Nawet jeśli wcześniej brunet się śmiał i wykazywał takt podobny do młota pneumatycznego Louriela, teraz w jego oczach nie było ani grama kpiny. Nawet jego pytania nie zabrzmiały jakby dyktowały mu je wścibstwo i chęć pośmiania się z jego niezdarności. Orion czuł się przy nim tak, jakby mógł mu powiedzieć o tym, co się z nim dzieje, a brunet tak po prostu by go zrozumiał.
- To nie tak, że tego nie lubię – mruknął, mimo wszystko nie czując się dobrze z tym, że przyznawał się do swojej, jakby nie patrzeć, słabości. – Po prostu nigdy nie miałem czasu się nauczyć, a teraz… moje nogi… - mówił coraz ciszej, prawie tak, jakby przypomnienie Ezrze o jego stopach sprawi, że chłopak natychmiast go puści, jakby miał do czynienia z kaleką, który mógł go zarazić swoją ułomnością. Spotykał się już z takimi reakcjami i nie chciał zobaczyć grymasu na tej uroczej twarzy, która miała w sobie tyle słodyczy i empatii.
Dał się pociągnąć, ale to było tyle, jeśli chodziło o jego próby samodzielnego poruszania nogami. Nie potrafił. Chwiał się na wszystkie strony jak delikatne gałęzie wierzb na wietrze. Kiedy w końcu Ezra się zatrzymał, czuł że jest spocony, a serce wali mu o żebra jak młot. Mag ognia miał rację, równowaga to było dla niego pojęcie abstrakcyjne. Nie wiedział, jak Louriel to robił, jak potrafił żyć sam ze sobą, podczas gdy jemu było tak trudno uwierzyć, że to co robił było najzwyczajniej w świecie w porządku. Czuł się winny. Martwił się. A teraz kiedy jego rodzinna wioska była tak blisko, prawie nie potrafił wybaczyć sobie tego, że jeszcze nie poszedł sprawdzić, co z jego rodziną. Nawet nie wiedział, czy jego matka jeszcze żyje. Czy może ojciec wrócił i znów terroryzuje ją, jego siostry i całą wieś. Powinien być przy nich, a nie bawić się w jakieś łyżwy.
- Zaprowadź mnie na brzeg, proszę – wykrztusił z siebie, patrząc w oczy bruneta udręczonymi oczami i ściskając jego palce mocniej niż wydawało mu się, że powinien. Nie usłyszał propozycji. Krew szumiała mu głośno w uszach.
- Błagam, chcę to z siebie zdjąć – wysapał, nie wiedząc nawet czy mówi o płozach, czy o ciężarze winy, który czuł na ramionach.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zaufanie Lourielowi przychodziło mu wręcz z naturalną łatwością. W ogóle nie podejrzewał jego gadziego usposobienia o wykręcenie numeru akurat jemu. Jakim prawem uznawał się za kogoś wyjątkowego? Przez swoje durne wyobrażenia które powinny zostać zniszczone już przy samym początku, a o które jaszczur dbał umacniając go w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Pytanie brzmiało jedynie o sposób interpretacji tego czegoś właśnie.
Uśmiechając się do niego ciepło wyciągnął do niego ręce, gdy już ponownie stał prosto na lodzie. Na chwilę obecną postanowił dać się ciągnąć powolutku przyglądając się o co w tej męczarni chodzi. Fakt umiejscowienia łyżew pod tą łatką pozostawał bezwzględny, nadal się mu trzęsły kolana i miotało nim jak chorągiewką na wietrze. Tylko szczupłe, delikatne a przy tym silne dłonie utrzymywały go w miarę w jednakowej pozycji i przy względnej równowadze.
- I jak rozumiem, to jedna z Twoich ulubionych rozrywek? – Zagaił zerkając to na swoje nogi sunące powoli według instrukcji gadzinki, to na jego oczy i przyjemny uśmiech rozciągnięty na ustach. Jeżeli za każdym razem po odrobinie bliskością miał go obdarowywać właśnie takim grymasem był gotów wisieć na nim jak domagająca się pieszczot koala, jak Fenrir po całym dniu męczenia przez Ezrę!
Tym mocniej nie spodziewał się, że w pewnym momencie dłonie wyślizgną się mu z uścisku, a on po prostu zostanie pozostawiony na pastwę losu. Nagle oczy się mu rozszerzyły, a po obejrzeniu się przez ramię i zanotowaniu gigantycznej odległości od bezpiecznego brzegu poczuł autentyczny strach gromadzący się w jego trzewiach. Rzadko czego się obawiał. Jako żołnierz nawet śmierć była mu kompanem. Ale przez swoje pochodzenie, brak przyzwyczajenia do obecności głębokiej wody, oczami wyobraźni już widział jak tonie. I wizja ta wcale przyjemna nie była.
A później doszedł go ten ostry ton.
Nie wiedział czy powinien patrzeć pod nogi czy na Louriela. Przynajmniej nie w pierwszym momencie. Gdy jednak okazało się, że pozostawiony sam sobie potrafi już stać w mniej niż bardziej pokracznej pozycji splótł ręce za plecami i wodził wzrokiem za smukłą sylwetką. Trochę jakby otaczał go drapieżnik który czeka tylko żeby się dobrać do miękkiej tkanki gardła. Mrużąc oczy zacisnął usta, a wysłuchując wszystkich pretensji poczuł się jakby ktoś wylał mu kubeł zimnej wody, i to zdecydowanie na tą mniejszą główkę.
Oficjalnie, pierwszy raz w życiu zrobiło się mu autentycznie wstyd. To nie tak, że takie traktowanie było dla niego nowością. Żyjąc w społeczeństwie które utrzymywało wciąż tlące się przekonanie, że gwardzista jest nie wart żadnej uwagi – może stracić życie już kolejnego dnia i inwestowanie w jakiekolwiek uczucia było po prostu marnowaniem czasu – sam zaczął w to wierzyć tak mocno, że wszelcy partnerzy byli jednonocnymi przygodami od których wymagał tylko fizyczności. Teraz sytuacja jednak był inna, znacznie bardziej skomplikowana. W przeszłości już miał do czynienia z zakochiwaniem się. Nie była to dla niego nowość jak chodzi o uczucie, postępowanie jednak zazwyczaj było podobne. Starał się nieco zbliżyć, a po odtrąceniu dawał sobie spokój, żył tak jak był nauczony. Tym razem do odrzucenia nie doszło i co on z siebie wykrzesał? Potraktowanie go jak kawałka mięsa którym można się zabawić w łóżku, a później należy omijać na ulicy żeby nie tworzyć złudzeń. Dokładnie tych samych którymi on żył.
Wstyd szybko zmieszał się z zażenowaniem nad własną głupotą. Krzyżując ręce na piersi uniósł jedną rękę masując sobie nasadę nosa. Przymknął przy tym oczy i wziął głęboki oddech lodowatego powietrza. Aż go przeszły ciarki po plecach.
- Masz rację, potraktowałem Cię jak zabawkę. Przepraszam. – Przyznał podnosząc wreszcie oczy, przyglądając się jego gadzim tęczówką z wyraźną skruchą. – Nie miałem… aż tak złych intencji. Wybacz proszę. Ogarnę hormony i siebie. – Uśmiechnął się do niego nikle chociaż nadal, autentycznie, było mu cholernie głupio. Zarówno za to co poczuł i przez co został pchnięty do wyjęcia sobie mózgu jak i ostatecznie za pozbycie się mózgu i skierowania całego pomyślunku tam gdzie raczej się znaleźć nie powinien.
- Na pewno się poprawię. Masz moje słowo. – Jeszcze raz rzucił spojrzenie w stronę brzegu. Ten wydawał się majaczyć jeszcze dalej niż przedtem. Dlatego zaraz wyciągnął do niego ręce żeby chociaż trochę pomógł mu się zacząć czołgać, nie zostawiał go aż tak daleko. Jedocześnie opuścił z niego oczy. W życiu się nie czuł tak głupio i uczucie to pewnie jeszcze przez dłuższą chwilę go nie opuści.
Nauka przez Louriela przyniosła szybkie efekty. Z każdym kolejnym ruchem czuł się coraz pewniej i chociaż niekoniecznie pewność ta przekładała się na odpowiedzialność za nie obity tyłek Oriona tak mimo wszystko, chętnie przed nim stanął i zaoferował się z pomocą. Ufał, że to nie jest pierwszy raz białaska, a niepewność szybko minie.
Po przejechaniu niespełna metra jego przekonanie odeszło jednak w niepamięć. Orion w ogóle się nie bawił, chociaż wcześniej wyglądał jakby był tu za karę tak teraz w jego oczach, głosie czy ruchach kryło się wyraźne zdenerwowanie. Zmrużył delikatnie oczy gdy to zauważył, przez to nawet nie próbował się zapuszczać dalej niż kawałek od brzegu, a do tego starał się go chociaż nieco zabawić rozmową. To też mu nie wyszło, gdy Orion zaczął mówić czuł się jakby sprowokował go do jakiejś poważnej nieprzyjemności, trudnego przyznania się przed nim do słabości która przecież nie była czymś nagannym – ot, zwyczajna cecha ludzka. Zrobiło się mu przykro, nie chciał go widzieć takiego męczącego się w momencie gdy miała to być rozrywka, korzystanie z chwili wolnego.
Błaganie za to ubodło go prosto w serce. Aż poczuł jak mu się gardło zaciska. Od razu, bez zbędnej dyskusji skierował się w stronę brzegu który na szczęście nie był wcale tak daleko. Kilka odepchnięć, uważał na to żeby się za bardzo nie rozpędzać, i już stał na ubitym śniegu. Nie puścił go jednak, nie zrobił tego też gdy Orion z ulgą stanął na bezpiecznej przestrzeni pozbawionej ślizgawki. Zamiast tego zaczął gryźć wnętrze policzka przesuwając przy tym ręce nieco wyżej, na jego przedramiona. Korzystając z wyrzeźbionych na przodzie płozy ząbków stanął na nich dodając sobie nieco wzrostu, potężne metr sześćdziesiąt nadal było uciążliwością jego życia, szczególnie jak Finnegan robił sobie z niego podpórkę pod łokieć. Teraz jednak dał radę sięgnąć brodą do ramienia Oriona, przytulając do delikatnie. Przesunął przy tym ręce na jego ramiona, później ostrożnie objął go w połowie klatki piersiowej delikatnie gładząc po plecach.
Nie narzucał się mu ze swoją obecnością za długo. Zaraz się odsunął i uśmiechając się do niego nieśmiało rzucił spojrzenie na ich poukładane płaszcze. Zamknął jedno oko poważnie rozważając coś w głowie po czym puścił go i zaczął przeszukiwać kieszenie. Szybko znalazł to co chciał. Zawiniątko z liścia bananowca, już nieco sfatygowane, wrócił do Oriona po czym podsunął mu pod nos tabliczkę o ciemno brązowym kolorze, usianą pomarańczowymi drobinkami.
- Zawsze, na wszystko pomaga. Poczęstuj się. – Zaproponował, a widząc niepewność pokręcił głową, sam ułamał kawałek który oparł o jego usta.
- To tylko czekolada. – Zapewnił ze szczerym uśmiechem.
Gdy na niebie zaczęła poza wieczorną szarością dominować już nieprzerwana ciemność na lodzie został tylko on z Lourielem. Dwie kaleki którym kompletnie jeżdżenie nie podchodziło siedziały grzecznie na brzegu i czekały aż oni się wyszaleją. A trzeba przyznać, było na czym. Louriel jeździł znacznie lepiej niż Ezra podejrzewał, ba! Miał w sobie ten mały element każący czasem podjąć ryzyko, cieszyć się buzującą adrenaliną. Z tego też powodu jezioro szybko zamieniło się w usiany lodowymi wzniesieniami skate park. Dookoła paliły się ogniki wielkości bruneta które z łaski swojej utrzymywał Finnegan, żeby widzieli co robią. W taki sposób mogli zostać na lodzie do zapadnięcia całkowitego zmroku i dopiero gdy pierwsze gwiazdy zaczęły tracić się w wyraźnie malujących się konstelacjach, postanowili się zebrać do karczmy.
Kierując się w stronę brzegu, jadąc tyłem, przez większość czasu skupiał się na tym dokąd jedzie. Dopiero po chwili spojrzał na gadzinke, przygryzł wargę zwalniając nieco tempa.
- Ym… – Zwrócił na siebie jego uwagę jednocześnie zastanawiając się nad doborem słów. – Wydaje mi się ale chyba… Orion nie jest w formie. Nie chciałbyś… na przykład z nim porozmawiać? – Zapytał bardzo ostrożnie. Nie chciał wciskać nosa w ich relację ale widział zdenerwowanie białowłosego. Jeżeli jakkolwiek rozmowa z przyjacielem by miała mu pomóc chciał dać Lourielowi do zrozumienia, że mógłby właśnie takową spróbować przeprowadzić. Sam miał zamiar dorwać blondyneczkę. W momencie gdy Finni został odstawiony na stały ląd widział czerwone końcówki jego uszu, a to wróżyło ze strony bruneta opierd**. I to ostry. Bo kto jak nie on miał nim trząść i wypominać mu popełnione błędy? No nikt inny jak najlepszy przyjaciel.
Po kolejnych kilku minutach byli już w drodze do ich miejsca noclegowego. Oczywiście Finni oberwał dodatkowo jeszcze od Ezry za traktowanie ich gospodarza jak mięsa które można wykorzystać w łóżku. Nie omieszkał mu wypomnieć jego głupoty i braku wyczucia, podkreślić, że w taki sposób zostanie sam do końca życia bo i on kiedyś do niego straci cierpliwość. Przy tej rozmowie wyszło szydło z worka. Ezra był bowiem cholerykiem i tak szybko jak dało się go wyprowadzić z równowagi tak szybko do niej wracał jednak nadal, gotowało się w nim na takie poczynania blondyna.
Ogarnął się tak naprawdę dopiero gdy nad głową zaczął obserwować pokaz światłe, a gdy na horyzoncie zamajaczył potężny budynek mający stanowić ich bazę wypadową. Nie odzywali się już do siebie, oczy wlepione mieli w zorzę na niebie. Wszystko wróciło do swojej względnie spokojnej normy.
Uśmiechając się do niego ciepło wyciągnął do niego ręce, gdy już ponownie stał prosto na lodzie. Na chwilę obecną postanowił dać się ciągnąć powolutku przyglądając się o co w tej męczarni chodzi. Fakt umiejscowienia łyżew pod tą łatką pozostawał bezwzględny, nadal się mu trzęsły kolana i miotało nim jak chorągiewką na wietrze. Tylko szczupłe, delikatne a przy tym silne dłonie utrzymywały go w miarę w jednakowej pozycji i przy względnej równowadze.
- I jak rozumiem, to jedna z Twoich ulubionych rozrywek? – Zagaił zerkając to na swoje nogi sunące powoli według instrukcji gadzinki, to na jego oczy i przyjemny uśmiech rozciągnięty na ustach. Jeżeli za każdym razem po odrobinie bliskością miał go obdarowywać właśnie takim grymasem był gotów wisieć na nim jak domagająca się pieszczot koala, jak Fenrir po całym dniu męczenia przez Ezrę!
Tym mocniej nie spodziewał się, że w pewnym momencie dłonie wyślizgną się mu z uścisku, a on po prostu zostanie pozostawiony na pastwę losu. Nagle oczy się mu rozszerzyły, a po obejrzeniu się przez ramię i zanotowaniu gigantycznej odległości od bezpiecznego brzegu poczuł autentyczny strach gromadzący się w jego trzewiach. Rzadko czego się obawiał. Jako żołnierz nawet śmierć była mu kompanem. Ale przez swoje pochodzenie, brak przyzwyczajenia do obecności głębokiej wody, oczami wyobraźni już widział jak tonie. I wizja ta wcale przyjemna nie była.
A później doszedł go ten ostry ton.
Nie wiedział czy powinien patrzeć pod nogi czy na Louriela. Przynajmniej nie w pierwszym momencie. Gdy jednak okazało się, że pozostawiony sam sobie potrafi już stać w mniej niż bardziej pokracznej pozycji splótł ręce za plecami i wodził wzrokiem za smukłą sylwetką. Trochę jakby otaczał go drapieżnik który czeka tylko żeby się dobrać do miękkiej tkanki gardła. Mrużąc oczy zacisnął usta, a wysłuchując wszystkich pretensji poczuł się jakby ktoś wylał mu kubeł zimnej wody, i to zdecydowanie na tą mniejszą główkę.
Oficjalnie, pierwszy raz w życiu zrobiło się mu autentycznie wstyd. To nie tak, że takie traktowanie było dla niego nowością. Żyjąc w społeczeństwie które utrzymywało wciąż tlące się przekonanie, że gwardzista jest nie wart żadnej uwagi – może stracić życie już kolejnego dnia i inwestowanie w jakiekolwiek uczucia było po prostu marnowaniem czasu – sam zaczął w to wierzyć tak mocno, że wszelcy partnerzy byli jednonocnymi przygodami od których wymagał tylko fizyczności. Teraz sytuacja jednak był inna, znacznie bardziej skomplikowana. W przeszłości już miał do czynienia z zakochiwaniem się. Nie była to dla niego nowość jak chodzi o uczucie, postępowanie jednak zazwyczaj było podobne. Starał się nieco zbliżyć, a po odtrąceniu dawał sobie spokój, żył tak jak był nauczony. Tym razem do odrzucenia nie doszło i co on z siebie wykrzesał? Potraktowanie go jak kawałka mięsa którym można się zabawić w łóżku, a później należy omijać na ulicy żeby nie tworzyć złudzeń. Dokładnie tych samych którymi on żył.
Wstyd szybko zmieszał się z zażenowaniem nad własną głupotą. Krzyżując ręce na piersi uniósł jedną rękę masując sobie nasadę nosa. Przymknął przy tym oczy i wziął głęboki oddech lodowatego powietrza. Aż go przeszły ciarki po plecach.
- Masz rację, potraktowałem Cię jak zabawkę. Przepraszam. – Przyznał podnosząc wreszcie oczy, przyglądając się jego gadzim tęczówką z wyraźną skruchą. – Nie miałem… aż tak złych intencji. Wybacz proszę. Ogarnę hormony i siebie. – Uśmiechnął się do niego nikle chociaż nadal, autentycznie, było mu cholernie głupio. Zarówno za to co poczuł i przez co został pchnięty do wyjęcia sobie mózgu jak i ostatecznie za pozbycie się mózgu i skierowania całego pomyślunku tam gdzie raczej się znaleźć nie powinien.
- Na pewno się poprawię. Masz moje słowo. – Jeszcze raz rzucił spojrzenie w stronę brzegu. Ten wydawał się majaczyć jeszcze dalej niż przedtem. Dlatego zaraz wyciągnął do niego ręce żeby chociaż trochę pomógł mu się zacząć czołgać, nie zostawiał go aż tak daleko. Jedocześnie opuścił z niego oczy. W życiu się nie czuł tak głupio i uczucie to pewnie jeszcze przez dłuższą chwilę go nie opuści.
Nauka przez Louriela przyniosła szybkie efekty. Z każdym kolejnym ruchem czuł się coraz pewniej i chociaż niekoniecznie pewność ta przekładała się na odpowiedzialność za nie obity tyłek Oriona tak mimo wszystko, chętnie przed nim stanął i zaoferował się z pomocą. Ufał, że to nie jest pierwszy raz białaska, a niepewność szybko minie.
Po przejechaniu niespełna metra jego przekonanie odeszło jednak w niepamięć. Orion w ogóle się nie bawił, chociaż wcześniej wyglądał jakby był tu za karę tak teraz w jego oczach, głosie czy ruchach kryło się wyraźne zdenerwowanie. Zmrużył delikatnie oczy gdy to zauważył, przez to nawet nie próbował się zapuszczać dalej niż kawałek od brzegu, a do tego starał się go chociaż nieco zabawić rozmową. To też mu nie wyszło, gdy Orion zaczął mówić czuł się jakby sprowokował go do jakiejś poważnej nieprzyjemności, trudnego przyznania się przed nim do słabości która przecież nie była czymś nagannym – ot, zwyczajna cecha ludzka. Zrobiło się mu przykro, nie chciał go widzieć takiego męczącego się w momencie gdy miała to być rozrywka, korzystanie z chwili wolnego.
Błaganie za to ubodło go prosto w serce. Aż poczuł jak mu się gardło zaciska. Od razu, bez zbędnej dyskusji skierował się w stronę brzegu który na szczęście nie był wcale tak daleko. Kilka odepchnięć, uważał na to żeby się za bardzo nie rozpędzać, i już stał na ubitym śniegu. Nie puścił go jednak, nie zrobił tego też gdy Orion z ulgą stanął na bezpiecznej przestrzeni pozbawionej ślizgawki. Zamiast tego zaczął gryźć wnętrze policzka przesuwając przy tym ręce nieco wyżej, na jego przedramiona. Korzystając z wyrzeźbionych na przodzie płozy ząbków stanął na nich dodając sobie nieco wzrostu, potężne metr sześćdziesiąt nadal było uciążliwością jego życia, szczególnie jak Finnegan robił sobie z niego podpórkę pod łokieć. Teraz jednak dał radę sięgnąć brodą do ramienia Oriona, przytulając do delikatnie. Przesunął przy tym ręce na jego ramiona, później ostrożnie objął go w połowie klatki piersiowej delikatnie gładząc po plecach.
Nie narzucał się mu ze swoją obecnością za długo. Zaraz się odsunął i uśmiechając się do niego nieśmiało rzucił spojrzenie na ich poukładane płaszcze. Zamknął jedno oko poważnie rozważając coś w głowie po czym puścił go i zaczął przeszukiwać kieszenie. Szybko znalazł to co chciał. Zawiniątko z liścia bananowca, już nieco sfatygowane, wrócił do Oriona po czym podsunął mu pod nos tabliczkę o ciemno brązowym kolorze, usianą pomarańczowymi drobinkami.
- Zawsze, na wszystko pomaga. Poczęstuj się. – Zaproponował, a widząc niepewność pokręcił głową, sam ułamał kawałek który oparł o jego usta.
- To tylko czekolada. – Zapewnił ze szczerym uśmiechem.
Gdy na niebie zaczęła poza wieczorną szarością dominować już nieprzerwana ciemność na lodzie został tylko on z Lourielem. Dwie kaleki którym kompletnie jeżdżenie nie podchodziło siedziały grzecznie na brzegu i czekały aż oni się wyszaleją. A trzeba przyznać, było na czym. Louriel jeździł znacznie lepiej niż Ezra podejrzewał, ba! Miał w sobie ten mały element każący czasem podjąć ryzyko, cieszyć się buzującą adrenaliną. Z tego też powodu jezioro szybko zamieniło się w usiany lodowymi wzniesieniami skate park. Dookoła paliły się ogniki wielkości bruneta które z łaski swojej utrzymywał Finnegan, żeby widzieli co robią. W taki sposób mogli zostać na lodzie do zapadnięcia całkowitego zmroku i dopiero gdy pierwsze gwiazdy zaczęły tracić się w wyraźnie malujących się konstelacjach, postanowili się zebrać do karczmy.
Kierując się w stronę brzegu, jadąc tyłem, przez większość czasu skupiał się na tym dokąd jedzie. Dopiero po chwili spojrzał na gadzinke, przygryzł wargę zwalniając nieco tempa.
- Ym… – Zwrócił na siebie jego uwagę jednocześnie zastanawiając się nad doborem słów. – Wydaje mi się ale chyba… Orion nie jest w formie. Nie chciałbyś… na przykład z nim porozmawiać? – Zapytał bardzo ostrożnie. Nie chciał wciskać nosa w ich relację ale widział zdenerwowanie białowłosego. Jeżeli jakkolwiek rozmowa z przyjacielem by miała mu pomóc chciał dać Lourielowi do zrozumienia, że mógłby właśnie takową spróbować przeprowadzić. Sam miał zamiar dorwać blondyneczkę. W momencie gdy Finni został odstawiony na stały ląd widział czerwone końcówki jego uszu, a to wróżyło ze strony bruneta opierd**. I to ostry. Bo kto jak nie on miał nim trząść i wypominać mu popełnione błędy? No nikt inny jak najlepszy przyjaciel.
Po kolejnych kilku minutach byli już w drodze do ich miejsca noclegowego. Oczywiście Finni oberwał dodatkowo jeszcze od Ezry za traktowanie ich gospodarza jak mięsa które można wykorzystać w łóżku. Nie omieszkał mu wypomnieć jego głupoty i braku wyczucia, podkreślić, że w taki sposób zostanie sam do końca życia bo i on kiedyś do niego straci cierpliwość. Przy tej rozmowie wyszło szydło z worka. Ezra był bowiem cholerykiem i tak szybko jak dało się go wyprowadzić z równowagi tak szybko do niej wracał jednak nadal, gotowało się w nim na takie poczynania blondyna.
Ogarnął się tak naprawdę dopiero gdy nad głową zaczął obserwować pokaz światłe, a gdy na horyzoncie zamajaczył potężny budynek mający stanowić ich bazę wypadową. Nie odzywali się już do siebie, oczy wlepione mieli w zorzę na niebie. Wszystko wróciło do swojej względnie spokojnej normy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel nie był typem, który lekką ręką rozdawał nauczki na przyszłość. Jednak w momencie, w którym ktoś ewidentnie jej potrzebował, uciszał wyrzuty sumienia i konsekwentnie dążył do obranego celu, mając nadzieję, że jego działania nie spotkają się z litą ścianą, ewentualnie reakcją, z którą nie potrafiłby sobie poradzić. Widoczne na twarzy Finnegana przerażenie przetrwał, choć żołądek ścisnęło mu poczucie winy. Nie lubił przemocą wbijać w krnąbrne umysły odrobiny pomyślunku, ale już dawno nauczył się, że był to sposób, który działał najlepiej. Zwłaszcza na osoby takie jak mag ognia, które były jak psy myśliwskie, jeśli raz wbiły w coś szczęki, nie puszczały tak łatwo. Finnegan był bystry, inteligentny, uparty i bezpośredni, miał poczucie humoru i temperament, który dorównywał jemu samemu. Poza tym był delikatny i taktowny kiedy było trzeba, miał w sobie bardzo dużo ciepła, które mogło stopić lód. Książę niewiele o nim wiedział ponad to, co już zdążył zauważyć, ale chciał zobaczyć w nim znacznie więcej. I nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby oboje zaprzepaścili tą możliwość, bo dał się potraktować jak dziewkę spotkaną w wiosce, która akurat była wolna, a gość był bardzo przystojny i trochę ją interesował.
Na szczęście kiedy szok na twarzy mężczyzny ustąpił, zastąpiła go duża dawka zmieszania, jakby właśnie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił i nie był z siebie zadowolony. Louriel wewnętrznie odetchnął z ulgą, na twarzy pozostawiając ostry wyraz, który miał dać Papużce do myślenia. A kiedy ten jeszcze go przeprosił, mając wyraz twarzy jakby naprawdę zrozumiał swój błąd, na twarzy księcia pojawił się delikatny uśmiech.
- Przeprosiny przyjęte – westchnął, zbliżając się, by bez wahania uchwycić mocno dłonie blondyna. Nie zamierzał zostawiać go w tym miejscu i patrzeć jak się męczy. Nie był taki. – A na przyszłość, pozwól by osoba, którą chcesz poderwać sama zechciała znaleźć się w tych silnych ramionkach, mniej wtedy wrzasku, pretensji i śladów na twarzy – zachichotał, posyłając Finneganowi pobłażliwe spojrzenie, jakby tłumaczył coś tak oczywistego, że nie warto było nawet strzępić sobie języka.
Białowłosy miał wrażenie, że się ośmieszył. Że na oczach tego przeuroczego mężczyzny wyszedł na największego słabeusza na całym świecie. I nie czuł się zbyt dobrze z tą świadomością. Nie potrafił spojrzeć brunetowi w oczy, nawet wtedy gdy ten bez protestów zaprowadził go na brzeg, za co był mu ogromnie wdzięczny. Już kiedy stanął pewniej na twardym gruncie, poczuł się lepiej, ale wcale nie spodziewał się, że Ezra wcale się od niego nie odsunie. Wręcz przeciwnie. Kiedy sunął dłońmi po jego ramionach, Orion czuł biegnące po jego skórze drobne dreszcze, które nie miały nic wspólnego z chłodem. Wręcz miał wrażenie, że nagle powietrze wokół niego zrobiło się znacznie cieplejsze, tak jak jego policzki, gdy mag wspiął się na palce i uściskał go ostrożnie, jakby był jajkiem, a on próbował powstrzymać popękaną skorupkę od rozlecenia się w drobny mak.
Kiedy się odsunął, Orion miał ochotę przygarnąć go z powrotem i ukryć twarz w jego kędzierzawych włosach, ale był tak zmieszany, że przegapił moment, a potem Ezra odszedł, by przynieść mu coś ze swojego płaszcza. Spojrzał podejrzliwie na brązową kostkę, którą pokazywał mu chłopak, ale wystarczyło by zapach słodyczy dotarł do jego nozdrzy, a końcówka czekoladki znalazła w jego ustach, by przestał się opierać. Ten smak… był nieporównywalny do niczego, co wcześniej jadł. Słodki i gorzki jednocześnie, podkreślony nutą cytrusów, do tego dosłownie rozpływał się w ustach. Nigdy by nie pomyślał, że słodycze mogą poprawić mu humor, że to działało tylko na Louriela, który zawsze domagał się ciasteczek, albo owoców. Jednak kiedy Ezra zostawił go ze słodyczą na języku i delikatnym ciepłem, które rozlało się w jego klatce piersiowej, naprawdę poczuł się lepiej.
- Dziękuję, Ezra – szepnął, pokuszając się nawet o słaby uśmiech, kiedy zaraz dojrzał, że Louriel z drugim jeńcem wojennym przybił do brzegu. Od razu dostrzegł, że przyjaciel miał nieco niecodzienną minę, ale dostrzegając jeszcze dziwniejszą minę Finnegana, domyślił się, że ich wycieczka na środek jeziora miała być jakimś wyrównaniem rachunków. Posłał księciu pytające spojrzenie, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie znaczące spojrzenie na Finnegana. Wzruszył ramionami. Powie mu później, o ile oczywiście nie zapomni.
- No to co, Ezra, chcesz się w końcu trochę zabawić? – zapytał zaraz Louriel, znajdując się bliżej, żeby nie czekając na odpowiedź, rozpędzić się do dużej prędkości i zacząć wyczyniać z lodem cuda swoją magią, a potem swoimi nogami, które jakimś cudem nadążały za nim i jego szalonymi pomysłami.
- Nie daj mu się prześcignąć – parsknął jeszcze Orion do Ezry, uśmiechając się z wdzięcznością.
Spodziewał się, że chłopak jedynie kiwnie mu głową i odjedzie, ale on jeszcze na chwilę znalazł się przy nim i, zanim Orion zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje, jego białe włosy zostały przeczesane, a złote oczy pozbawione firanki z pojedynczych kosmyków. Patrzył chwilę z bliska w dwukolorowe oczy bruneta, czując że nie tylko jego serce nagle się rozgrzało, przyspieszając swojego biegu, ale i całe ciało, łącznie z policzkami i muśniętym delikatnie przez palce Ezry czołem. Kiedy brunet w końcu się oddalił, podejrzanie szybko, upadł tyłkiem na śnieg, przełykając ciężko ślinę. Troska w tych pięknych oczach nie mogła być udawana, a nawet jeśli była, Orion miał cichutką nadzieję, że nikt nie rozwieje tej wątpliwości zbyt szybko.
Kiedy w końcu Louriel zdecydował, że ma dosyć, czuł się jak nowo narodzony. Jazda na łyżwach, odrobina adrenaliny i szczypiący go w skórę mróz były zdecydowanie tym, czego potrzebował po trudnej rozmowie z Finneganem i późniejszym wydarzeniem znów związanym z blondynem. Rozkoszując się chwilą, w której powolnie zmierzał do brzegu, przyglądał się konstelacjom widocznym na niebie. A przynajmniej do momentu, w którym usłyszał cichy głosik towarzyszącego mu cały dzień Ezry. Spojrzał na niego pytająco, a słysząc jego zmartwiony głos, jego wzrok skierował się na brzeg, gdzie Orion siedział razem z Finneganem. Westchnienie opuściło usta księcia.
- Więc i ty to zauważyłeś… - mruknął cicho, na chwilę pozwalając by zmartwienie o przyjaciela odbiło się na jego twarzy. – Domyślałem się, że ta wycieczka nie będzie dla niego łatwa. Nie martw się, Orion w końcu będzie musiał się uporać ze sobą i swoją przeszłością, a ja będę obok, by go wspierać. Nie ze mną potrzebuje teraz rozmowy, ale sam musi do tego dorosnąć i poprosić mnie o pozwolenie, a ja oczywiście go puszczę – powiedział cicho, domyślając się, że dla Ezry brzmi jakby mówił zagadkami. Ale to nie była jego rzecz, zdradzać tajemnice, które nie należały do niego. Jeśli Orion będzie chciał się z uroczym magiem podzielić swoją historią, zrobi to w odpowiednim czasie.
- Dupska wam nie odmarzły? – zapytał wesoło, kiedy już znaleźli się na brzegu, a przyjaciel podawał mu jego płaszcz, który natychmiast zarzucił na zmarznięte ramiona.
- Wolę to od obitych kolan – mruknął mu w odpowiedzi białowłosy, szybko odwracając się, by ruszyć w drogę powrotną do karczmy.
Zanim do niego weszli, książę zatrzymał na chwilę Oriona, by gdy ten się do niego zbliżył, bez uprzedzenia zamknąć go w szczelnym uścisku swoich ramion.
- Lusiek?! – zdziwił się chłopak, ale nie odsunął się, zaraz odwzajemniając gest.
- Głupku, wiesz że jeśli chcesz, nie będę zatrzymywał cię siłą – powiedział łagodnie książę, wiedząc że ten domyśli się o co mu chodzi.
- Wiem – westchnął Orion, prawie chowając się w rękawie mężczyzny. – Jutro – dodał prawie tak cicho, że Louriel nie był pewien, czy go usłyszał, ale pokiwał głową, dumny z przyjaciela.
- Jutro – zgodził się, a potem pozwolił mu zostać przy sobie tak długo jak ten potrzebował.
W budynku znaleźli się kilka chwil później, gdzie niemal od razu zostali przywitani gorącym, suchym powietrzem przesiąkniętym zapachem żywicy i czegoś smacznego gotującego się nad paleniskiem w głównej izbie na parterze budynku, gdzie zazwyczaj siedziało większość gości, gdzie podawano posiłki i napitek, a wędrowny bard zabawiał gości grą na flecie. Louriel i Orion dostali zaproszenie do jednego ze stolików, gdzie podano im obfitą kolację, którą książę wymęczony pochłonął w jednym momencie i zaraz poprosił o dokładkę. Orion skubał w swojej misce nieprzekonany, ale zapytany o wrażenia smakowe natychmiast pochwalił kucharza. Zaraz potem ruszyli razem na górę, gdzie Lusiek od razu złapał za jeden z koców i nie zwracając uwagi na innych uszykował sobie coś w rodzaju gniazda w rogu pomieszczenia, odgradzając się od innych drugim kocem, który przyniósł dla Oriona.
- Oho, książę idzie spać – parsknął białowłosy, widząc burito z Luśka i koca w rogu. Nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu. Ten mężczyzna był po prostu niemożliwy.
- Dobranoc – rzucił jeszcze do wszystkich i zajął miejsce obok przyjaciela, zachowując stosowną odległość. Czyli taką, w której był pewien, że go przypadkiem nie dotknie w środku nocy, co skończyło by się Armagedonem. Nie potrzebował dużo czasu, by zasnąć.
W środku nocy obudziło go za to coś niezwykłego. Poczuł przy sobie czyjeś ciepłe ciałko, które nieświadomie wciskało mu zamarznięte łapki pod koszulkę. Orion, nie do końca rozbudzony, sięgnął po to drżące z zimna zwierzątko i przyciągnął do siebie, oplatając je w pasie i przytulając do swojej ciepłej klatki piersiowej. Nawet opatulił go połową swojego koca i dopiero kiedy zanurzył nos w pachnących, kędzierzawych włosach jego umysł znów oddalił się do krainy snów.
Na szczęście kiedy szok na twarzy mężczyzny ustąpił, zastąpiła go duża dawka zmieszania, jakby właśnie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił i nie był z siebie zadowolony. Louriel wewnętrznie odetchnął z ulgą, na twarzy pozostawiając ostry wyraz, który miał dać Papużce do myślenia. A kiedy ten jeszcze go przeprosił, mając wyraz twarzy jakby naprawdę zrozumiał swój błąd, na twarzy księcia pojawił się delikatny uśmiech.
- Przeprosiny przyjęte – westchnął, zbliżając się, by bez wahania uchwycić mocno dłonie blondyna. Nie zamierzał zostawiać go w tym miejscu i patrzeć jak się męczy. Nie był taki. – A na przyszłość, pozwól by osoba, którą chcesz poderwać sama zechciała znaleźć się w tych silnych ramionkach, mniej wtedy wrzasku, pretensji i śladów na twarzy – zachichotał, posyłając Finneganowi pobłażliwe spojrzenie, jakby tłumaczył coś tak oczywistego, że nie warto było nawet strzępić sobie języka.
Białowłosy miał wrażenie, że się ośmieszył. Że na oczach tego przeuroczego mężczyzny wyszedł na największego słabeusza na całym świecie. I nie czuł się zbyt dobrze z tą świadomością. Nie potrafił spojrzeć brunetowi w oczy, nawet wtedy gdy ten bez protestów zaprowadził go na brzeg, za co był mu ogromnie wdzięczny. Już kiedy stanął pewniej na twardym gruncie, poczuł się lepiej, ale wcale nie spodziewał się, że Ezra wcale się od niego nie odsunie. Wręcz przeciwnie. Kiedy sunął dłońmi po jego ramionach, Orion czuł biegnące po jego skórze drobne dreszcze, które nie miały nic wspólnego z chłodem. Wręcz miał wrażenie, że nagle powietrze wokół niego zrobiło się znacznie cieplejsze, tak jak jego policzki, gdy mag wspiął się na palce i uściskał go ostrożnie, jakby był jajkiem, a on próbował powstrzymać popękaną skorupkę od rozlecenia się w drobny mak.
Kiedy się odsunął, Orion miał ochotę przygarnąć go z powrotem i ukryć twarz w jego kędzierzawych włosach, ale był tak zmieszany, że przegapił moment, a potem Ezra odszedł, by przynieść mu coś ze swojego płaszcza. Spojrzał podejrzliwie na brązową kostkę, którą pokazywał mu chłopak, ale wystarczyło by zapach słodyczy dotarł do jego nozdrzy, a końcówka czekoladki znalazła w jego ustach, by przestał się opierać. Ten smak… był nieporównywalny do niczego, co wcześniej jadł. Słodki i gorzki jednocześnie, podkreślony nutą cytrusów, do tego dosłownie rozpływał się w ustach. Nigdy by nie pomyślał, że słodycze mogą poprawić mu humor, że to działało tylko na Louriela, który zawsze domagał się ciasteczek, albo owoców. Jednak kiedy Ezra zostawił go ze słodyczą na języku i delikatnym ciepłem, które rozlało się w jego klatce piersiowej, naprawdę poczuł się lepiej.
- Dziękuję, Ezra – szepnął, pokuszając się nawet o słaby uśmiech, kiedy zaraz dojrzał, że Louriel z drugim jeńcem wojennym przybił do brzegu. Od razu dostrzegł, że przyjaciel miał nieco niecodzienną minę, ale dostrzegając jeszcze dziwniejszą minę Finnegana, domyślił się, że ich wycieczka na środek jeziora miała być jakimś wyrównaniem rachunków. Posłał księciu pytające spojrzenie, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie znaczące spojrzenie na Finnegana. Wzruszył ramionami. Powie mu później, o ile oczywiście nie zapomni.
- No to co, Ezra, chcesz się w końcu trochę zabawić? – zapytał zaraz Louriel, znajdując się bliżej, żeby nie czekając na odpowiedź, rozpędzić się do dużej prędkości i zacząć wyczyniać z lodem cuda swoją magią, a potem swoimi nogami, które jakimś cudem nadążały za nim i jego szalonymi pomysłami.
- Nie daj mu się prześcignąć – parsknął jeszcze Orion do Ezry, uśmiechając się z wdzięcznością.
Spodziewał się, że chłopak jedynie kiwnie mu głową i odjedzie, ale on jeszcze na chwilę znalazł się przy nim i, zanim Orion zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje, jego białe włosy zostały przeczesane, a złote oczy pozbawione firanki z pojedynczych kosmyków. Patrzył chwilę z bliska w dwukolorowe oczy bruneta, czując że nie tylko jego serce nagle się rozgrzało, przyspieszając swojego biegu, ale i całe ciało, łącznie z policzkami i muśniętym delikatnie przez palce Ezry czołem. Kiedy brunet w końcu się oddalił, podejrzanie szybko, upadł tyłkiem na śnieg, przełykając ciężko ślinę. Troska w tych pięknych oczach nie mogła być udawana, a nawet jeśli była, Orion miał cichutką nadzieję, że nikt nie rozwieje tej wątpliwości zbyt szybko.
Kiedy w końcu Louriel zdecydował, że ma dosyć, czuł się jak nowo narodzony. Jazda na łyżwach, odrobina adrenaliny i szczypiący go w skórę mróz były zdecydowanie tym, czego potrzebował po trudnej rozmowie z Finneganem i późniejszym wydarzeniem znów związanym z blondynem. Rozkoszując się chwilą, w której powolnie zmierzał do brzegu, przyglądał się konstelacjom widocznym na niebie. A przynajmniej do momentu, w którym usłyszał cichy głosik towarzyszącego mu cały dzień Ezry. Spojrzał na niego pytająco, a słysząc jego zmartwiony głos, jego wzrok skierował się na brzeg, gdzie Orion siedział razem z Finneganem. Westchnienie opuściło usta księcia.
- Więc i ty to zauważyłeś… - mruknął cicho, na chwilę pozwalając by zmartwienie o przyjaciela odbiło się na jego twarzy. – Domyślałem się, że ta wycieczka nie będzie dla niego łatwa. Nie martw się, Orion w końcu będzie musiał się uporać ze sobą i swoją przeszłością, a ja będę obok, by go wspierać. Nie ze mną potrzebuje teraz rozmowy, ale sam musi do tego dorosnąć i poprosić mnie o pozwolenie, a ja oczywiście go puszczę – powiedział cicho, domyślając się, że dla Ezry brzmi jakby mówił zagadkami. Ale to nie była jego rzecz, zdradzać tajemnice, które nie należały do niego. Jeśli Orion będzie chciał się z uroczym magiem podzielić swoją historią, zrobi to w odpowiednim czasie.
- Dupska wam nie odmarzły? – zapytał wesoło, kiedy już znaleźli się na brzegu, a przyjaciel podawał mu jego płaszcz, który natychmiast zarzucił na zmarznięte ramiona.
- Wolę to od obitych kolan – mruknął mu w odpowiedzi białowłosy, szybko odwracając się, by ruszyć w drogę powrotną do karczmy.
Zanim do niego weszli, książę zatrzymał na chwilę Oriona, by gdy ten się do niego zbliżył, bez uprzedzenia zamknąć go w szczelnym uścisku swoich ramion.
- Lusiek?! – zdziwił się chłopak, ale nie odsunął się, zaraz odwzajemniając gest.
- Głupku, wiesz że jeśli chcesz, nie będę zatrzymywał cię siłą – powiedział łagodnie książę, wiedząc że ten domyśli się o co mu chodzi.
- Wiem – westchnął Orion, prawie chowając się w rękawie mężczyzny. – Jutro – dodał prawie tak cicho, że Louriel nie był pewien, czy go usłyszał, ale pokiwał głową, dumny z przyjaciela.
- Jutro – zgodził się, a potem pozwolił mu zostać przy sobie tak długo jak ten potrzebował.
W budynku znaleźli się kilka chwil później, gdzie niemal od razu zostali przywitani gorącym, suchym powietrzem przesiąkniętym zapachem żywicy i czegoś smacznego gotującego się nad paleniskiem w głównej izbie na parterze budynku, gdzie zazwyczaj siedziało większość gości, gdzie podawano posiłki i napitek, a wędrowny bard zabawiał gości grą na flecie. Louriel i Orion dostali zaproszenie do jednego ze stolików, gdzie podano im obfitą kolację, którą książę wymęczony pochłonął w jednym momencie i zaraz poprosił o dokładkę. Orion skubał w swojej misce nieprzekonany, ale zapytany o wrażenia smakowe natychmiast pochwalił kucharza. Zaraz potem ruszyli razem na górę, gdzie Lusiek od razu złapał za jeden z koców i nie zwracając uwagi na innych uszykował sobie coś w rodzaju gniazda w rogu pomieszczenia, odgradzając się od innych drugim kocem, który przyniósł dla Oriona.
- Oho, książę idzie spać – parsknął białowłosy, widząc burito z Luśka i koca w rogu. Nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu. Ten mężczyzna był po prostu niemożliwy.
- Dobranoc – rzucił jeszcze do wszystkich i zajął miejsce obok przyjaciela, zachowując stosowną odległość. Czyli taką, w której był pewien, że go przypadkiem nie dotknie w środku nocy, co skończyło by się Armagedonem. Nie potrzebował dużo czasu, by zasnąć.
W środku nocy obudziło go za to coś niezwykłego. Poczuł przy sobie czyjeś ciepłe ciałko, które nieświadomie wciskało mu zamarznięte łapki pod koszulkę. Orion, nie do końca rozbudzony, sięgnął po to drżące z zimna zwierzątko i przyciągnął do siebie, oplatając je w pasie i przytulając do swojej ciepłej klatki piersiowej. Nawet opatulił go połową swojego koca i dopiero kiedy zanurzył nos w pachnących, kędzierzawych włosach jego umysł znów oddalił się do krainy snów.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kwestia debilizmu, rosnącego albo malejącego w zależności od warunków, była czymś o co na dobrą sprawę najczęściej się kłócili. Ogólnie, byli jak zgodne małżeństwo. Znali się przecież już kupę czasu, każdy dzień spędzali praktycznie w całości razem i naturalne było, że zdarzało się im spiąć. Zazwyczaj rozchodziło się to po kościach, zazwyczaj wyjaśniali sobie pretensje jeszcze przed zachodem słońca ale po prostu istniały pewne kwestie na które w Ezrze się gotowało. Jedną z nich było podejście Finnegana do osób które w jakiś sposób wpadły mu w oko. W domu na ten temat rzadko dyskutował bo rzadko kiedy go przyłapywał na gorącym uczynku. Teraz jednak, od kiedy tutaj przyjechali, widział jak mocno ślini się do Louriela i chociaż jeszcze go takiego nie widział, nigdy nie zauważył żeby w kimś się aż do takiego stopnia zadurzył, denerwował się. Jak się okazało, słusznie.
Czasem miał wrażenie, że jako sierota, Finni nie rozumiał pewnych norm społecznych, zasad etycznych które on przecież mu wpajał. Tak, mimo tego samego wieku, Ezra często robił za tego „starszego brata”. Jako osoba wykształcona na tyle żeby czytać i pisać, i co ważniejsze, wiedzy żądna, często coś wertował. Książki mimo ogólnej cenzury nadal przekazywał wartości o ile potrafiło się je między kolejnymi stronami znaleźć, a blondyn mimo wszystko, do takiego szukania się nadawał. Szkoda, że czasem jednym uchem wpadło drugim wypadło.
Tym razem nie krzyczał dla niego z dwóch powodów. Po pierwsze, Louriel przećwiczył go do takiego stopnia, że od naprawdę dawna będzie musiał się porozciągać przed snem i rano żeby nie złapać zakwasów. Po drugie, dbał o swoich gospodarzy. Nie chciał żeby którykolwiek z panów słyszał jak po nim krzyczy, a słowo dawał, warknąć potrafił ostro. Dlatego obeszło się bez unoszenia głosu co niestety, odbiło się w jadzie jego słownictwa. Zaskoczeniem jednak była postawa Finnegana. W momencie kłótni blondyn wykazywał dwie pozycje: albo dawał się besztać nic nie komentując albo jak równy z równym się z nim żarł. Teraz? Przytaknął mu, wyraził skruchę i obiecał, że sobie wszystko, a w szczególności swoje podejście do Louriela, przemyśli. Ezra zgłupiał. Widział w nim wstyd, zwyczajne zażenowanie swoją postawą. Unikał spojrzenia mu w oczy ale w całkiem inny sposób niż robił to do tej pory. Bez poczucia niższości. Tylko dlatego Ezra się uspokoił, tylko dlatego zaczął z nim spokojnie rozmawiać nakierowując go na prawidłowe rozwiązania.
W efekcie do gospody weszli jako pierwsi, nie oglądając się na swoich towarzyszy.
Ciepło które od razu owinęło się dookoła ich zmarzniętych ciał po raz kolejny nie było ani odrobinę zbawienne. Szczypało, paliło w skórę która przywykła już do szczypiącego mrozu. Po szybkim rozeznaniu się w sytuacji z jedzeniem i tym gdzie siedzieli ich kompani, zostali przywołani gestem dłoni przez swojego komandora. Wszyscy magowie siedzieli przy jednym, długim stole i chociaż gdzieś w jego końcach toczyły się luźne rozmowy, głównodowodzący z obu stron nadal dywagowali nad problemem z którym borykała się wioska. Dlatego też do stołu został poproszony Finnegan – obecnie najsilniejszy mag jakim dysponowano.
Gdy rozmowa przy stole przeszła w kwestie typowo taktyczne, Ezra po cicho się ulotnił. Był zmęczony ale miał pełny brzuszek. Teraz marzył tylko o tym żeby się wykąpać i pójść spać. W błogi odpoczynek na który swoim zdaniem zasłużył dostarczając księciu rozrywki. Dodatkowo wielu gwardzistów szykowało się już do dokładnie tego samo więc i sala w której mieli spać powoli się zapełniała.
Po zakończeniu obrad i opuszczeniu stołu, Finnegan czuł się jakby stratowało go stado koni. Taktyka na kolejny dzień będzie wymagała od niego ogromnego skupienia, a on obecnie nie był przekonany czy jego myśli nie będą krążyły gdzieś gdzie nie powinny. Źródło problematycznej magmy znajdowały się pod ziemią, było to jednak na tyle płytko, że przeszkadzało w naturalnej równowadze środowiskowej. Topiło wieczną zmarzlinę, budziło gejzery, roztapiało jezioro. Ogólnie było to problematyczne zarówno dla mieszkańców jak i dla nich jako magów. Nie mogli przecież kopać i szukać. Trzeba było to załatwić poprzez pewne rozkazywanie żywiołowi, a to było procesem mozolnym. Dlatego też i blondyn ruszył spać w miejsce pogrążone w półmroku, gdzie jedyne światło stanowił leniwie palący się kominek, a gdzie większość już smacznie spała.
Swoje miejsce miał przygotowane – oczywiście w odpowiedniej odległości – między Ezrą, a Orionem. Na tym miejscu dostrzegł śpiące zawiniątko co oznaczało, że Fenrir będzie mu towarzyszył w nocy. Z czego oczywiście się cieszył jako z posiadania darmowej przytulanki. Sama noc okazała się jednak być… nieprzychylna wszystkim obcokrajowcom. Gdzieś po pierwszym uśnięciu przebudził się z powodu delikatnych szmerów w pomieszczeniu i zwyczajnych ciarek które przechodziły jego ciało. Podnosząc głowę dostrzegł jak jego koledzy zbijają się w pary żeby ogrzewać się dwoma kocami i dodatkowo, swoimi ciałami. On skrzywił się na to, nie potrzebował dotyku, wstał więc i przenosząc się pod kominek położył się do niego twarzą. Zanim zasnął przytulił do siebie swoje dziecko po czym wsadził dłoń w ogień wyciągając z niego jeden z płomyków. Ten po chwili zaczął przekładać sobie w palcach czekając aż jego ciało nieco się ogrzeje, a uporczywe myśli dadzą mu spokój.
Też przecież lubił Louriela i nie zależało mu na tym żeby znajomość tą niszczyć. Mógł przecież z łatwością powstrzymać się od pociągu fizycznego ale tak… było prościej. Wykorzystać chwilę, zaczerpnąć przyjemności i zapomnieć. Nigdy więcej do tego nie wracać. Z drugiej strony, czuł paskudny wstręt do siebie jakby gada tak potraktował. Czuł jak przy takich tylko rozważaniach coś zaciska się mu na żołądku. Aż zgniótł płomyk w dłoni. Nie mógł tak zrobić i pal licho jakieś normy czy zasady, zwyczajnie nie umiał sobie takiej sytuacji wyobrazić w zgodzie z własnym sumieniem i uczuciami.
Szybko więc postanowił o zmianie, chciał zacząć to jak najszybciej realizować. Najlepiej, już od kolejnego dnia.
Ezra również odczuwał poważną różnicę w temperaturze. Mimo że wcześniej jakoś to nie dawało popalić, mimo że paliło się w kominku, trząsł się jak obmacana galaretka. Aż się z tego wszystkiego obudził! Podnosząc w połowie opadnięte oczy, podpierając się na przedramieniu, nawet nie kwapił się o potrząśnięcie głową. Kilka ciasno zwiniętych loków wisiało mu przed oczami i tam miał zamiar je pozostawić podczas namierzania swojego celu. A cel ten miał blond włosy i powinien spać koło niego.
Wcześniej wydawało się mu, że Finni spał nieco bliżej ale machnął na to ręką. Jasne włosy odbijające się w świetle płomieni kolorem pasowały, podobnie jak sylwetka odwrócona do niego tyłem. Zakrywając się kocem ruszył na czworaka w stronę posłania w oddali, szybko nakrył i – jak przypuszczał – Finniego w połowie swoim kocem, samemu wchodząc w połowie pod ten jego. Poczuł jak po jego ciele znowu przechodzi paskudnie lodowaty dreszcz tym razem spowodowany przyjemnym ciepłem które go okryło. Od razu też przywarł do jego pleców ocierając się nosem pomiędzy łopatkami.
- Zimno. – Zamruczał cicho w jego koszulkę szybko otrzymując satysfakcjonujący go efekt. Silne ramiona oplotły go, przyciągnęły do siebie. Z jego ust wydostał się kolejny pomruk, tym razem przypominający zadowolonego kociaka, wtulił się w ciepłą skórę, zatopił się w przyjemności związanej z powrotem do snu. Bo i w objęcia Morfeusza wrócił z zastraszającą prędkością, a sny miał przyjemnie przesiąknięte zapachem mrozu i świeżego powietrza.
Rano, pierwsze promienie wschodzącego słońca mieszały się z cicho wstającymi gwardzistami. Wszyscy, jak w zegarku, zaczęli się podnosić gdy tarcza nieśmiało zaczęła wyłaniać się zza horyzontu. Przy tym, dbając o swoich kompanów, zbierali jedynie rzeczy i kierowali się do izby na dół, gdzie mogli zająć się przygotowaniem do wyprawy ale i śniadaniem. Podobnie było w przypadku Finnegana który spał… no fatalnie. Męczyły go wyrzuty sumienia których nie umiał nawet częściowo zagłuszyć. Dlatego w fatalnym humorze przerzucił swoje rzeczy przez ramię i z liskiem przytulonym do piersi ruszył na dół, jeszcze raz omówić strategię na cały dzisiejszy dzień. Jedyne co zanotował to brak Ezry który raczej musiał być z łóżka siłą wyciągany. Zatrzymując się nad jego matą zmarszczył brwi, a odnajdując kędzierzawą czuprynę w ramionach Oriona pokręcił głową z niedowierzaniem. Chyba nie tylko on potrzebował poważnej rozmowy.
Ezra za to spał wybornie. Pogrążony w cieple i silnym uścisku rozpływał się z zadowolenia, efektywności odpoczynku i co najważniejsze spokoju myśli. Nie męczył go żaden nieprzyjemny sen czy rzeczy na które nie miał wpływu. Po prostu był przytulanką Oriona i się z tego cieszył. Przynajmniej do momentu aż nie zdał sobie sprawy z tego, że coś mu nie pasuje.
Zaczął się nieco wiercić, wbijał stopy między tego Oriona żeby było mu cieplej i wtedy poczuł różnicę. Pierwszą z wielu. Nie otworzył jednak nadal oczu. Korzystając z tego, że miał rękę wepchniętą pod koszulkę na plecach zaczął wodzić wężykiem palcami po skórze, gładkiej skórze nie pokrytej wielką blizną po oparzeniu. Zmarszczył brwi rozważając obudzenie się jednak pozostała jeszcze jedna kwestia. Wyjmując rękę spod koszulki przebiegł dłonią po bicepsie i później po wyrzeźbionym brzuchu.
Nie chodziło o to, że oni często spali razem. Zwyczajnie, zdarzało się bo noce na pustyni też do ciepłych nie należały, a jeżeli byli na jakiś misjach woleli nie marznąć. Oznaczało to, że ciało Finnegana znał, a to do którego się tulił w niczym go nie przypominało. Ostatecznie owszem, oczy podniósł chociaż w obecnej pozycji miał mało co do sprawdzenia. Musiał się nieco nagimnastykować żeby się wyswobodzić chociaż trochę, a to co ujrzał przez luźno wiszące kosmyki na oczach, kompletnie do niego nie docierało.
Spokojna twarz śpiącego Oriona była pierwszym widokiem tego dnia. Cmokając cicho oblizał usta, rozejrzał się po prawie pustym już pomieszczeniu i wrócił na Oriona który przez jego wiercenie się, wybudził się. Natrafił więc na złote tęczówki i gdy już jego umysł zaczął przysłowiowo łączyć kropki, silna dłoń z jego pasa podniosła się i pogładziła go po włosach, odgarniając część loków z jego oczu. Tyle wystarczyło żeby ponownie poczuł ciążące powieki, żeby wrócił do swojej poprzedniej pozycji wciskając mu nos w szyję, a kolano między uda. Skoro nikt go nie wołał mógł poleżeć jeszcze pięć minut.
Czasem miał wrażenie, że jako sierota, Finni nie rozumiał pewnych norm społecznych, zasad etycznych które on przecież mu wpajał. Tak, mimo tego samego wieku, Ezra często robił za tego „starszego brata”. Jako osoba wykształcona na tyle żeby czytać i pisać, i co ważniejsze, wiedzy żądna, często coś wertował. Książki mimo ogólnej cenzury nadal przekazywał wartości o ile potrafiło się je między kolejnymi stronami znaleźć, a blondyn mimo wszystko, do takiego szukania się nadawał. Szkoda, że czasem jednym uchem wpadło drugim wypadło.
Tym razem nie krzyczał dla niego z dwóch powodów. Po pierwsze, Louriel przećwiczył go do takiego stopnia, że od naprawdę dawna będzie musiał się porozciągać przed snem i rano żeby nie złapać zakwasów. Po drugie, dbał o swoich gospodarzy. Nie chciał żeby którykolwiek z panów słyszał jak po nim krzyczy, a słowo dawał, warknąć potrafił ostro. Dlatego obeszło się bez unoszenia głosu co niestety, odbiło się w jadzie jego słownictwa. Zaskoczeniem jednak była postawa Finnegana. W momencie kłótni blondyn wykazywał dwie pozycje: albo dawał się besztać nic nie komentując albo jak równy z równym się z nim żarł. Teraz? Przytaknął mu, wyraził skruchę i obiecał, że sobie wszystko, a w szczególności swoje podejście do Louriela, przemyśli. Ezra zgłupiał. Widział w nim wstyd, zwyczajne zażenowanie swoją postawą. Unikał spojrzenia mu w oczy ale w całkiem inny sposób niż robił to do tej pory. Bez poczucia niższości. Tylko dlatego Ezra się uspokoił, tylko dlatego zaczął z nim spokojnie rozmawiać nakierowując go na prawidłowe rozwiązania.
W efekcie do gospody weszli jako pierwsi, nie oglądając się na swoich towarzyszy.
Ciepło które od razu owinęło się dookoła ich zmarzniętych ciał po raz kolejny nie było ani odrobinę zbawienne. Szczypało, paliło w skórę która przywykła już do szczypiącego mrozu. Po szybkim rozeznaniu się w sytuacji z jedzeniem i tym gdzie siedzieli ich kompani, zostali przywołani gestem dłoni przez swojego komandora. Wszyscy magowie siedzieli przy jednym, długim stole i chociaż gdzieś w jego końcach toczyły się luźne rozmowy, głównodowodzący z obu stron nadal dywagowali nad problemem z którym borykała się wioska. Dlatego też do stołu został poproszony Finnegan – obecnie najsilniejszy mag jakim dysponowano.
Gdy rozmowa przy stole przeszła w kwestie typowo taktyczne, Ezra po cicho się ulotnił. Był zmęczony ale miał pełny brzuszek. Teraz marzył tylko o tym żeby się wykąpać i pójść spać. W błogi odpoczynek na który swoim zdaniem zasłużył dostarczając księciu rozrywki. Dodatkowo wielu gwardzistów szykowało się już do dokładnie tego samo więc i sala w której mieli spać powoli się zapełniała.
Po zakończeniu obrad i opuszczeniu stołu, Finnegan czuł się jakby stratowało go stado koni. Taktyka na kolejny dzień będzie wymagała od niego ogromnego skupienia, a on obecnie nie był przekonany czy jego myśli nie będą krążyły gdzieś gdzie nie powinny. Źródło problematycznej magmy znajdowały się pod ziemią, było to jednak na tyle płytko, że przeszkadzało w naturalnej równowadze środowiskowej. Topiło wieczną zmarzlinę, budziło gejzery, roztapiało jezioro. Ogólnie było to problematyczne zarówno dla mieszkańców jak i dla nich jako magów. Nie mogli przecież kopać i szukać. Trzeba było to załatwić poprzez pewne rozkazywanie żywiołowi, a to było procesem mozolnym. Dlatego też i blondyn ruszył spać w miejsce pogrążone w półmroku, gdzie jedyne światło stanowił leniwie palący się kominek, a gdzie większość już smacznie spała.
Swoje miejsce miał przygotowane – oczywiście w odpowiedniej odległości – między Ezrą, a Orionem. Na tym miejscu dostrzegł śpiące zawiniątko co oznaczało, że Fenrir będzie mu towarzyszył w nocy. Z czego oczywiście się cieszył jako z posiadania darmowej przytulanki. Sama noc okazała się jednak być… nieprzychylna wszystkim obcokrajowcom. Gdzieś po pierwszym uśnięciu przebudził się z powodu delikatnych szmerów w pomieszczeniu i zwyczajnych ciarek które przechodziły jego ciało. Podnosząc głowę dostrzegł jak jego koledzy zbijają się w pary żeby ogrzewać się dwoma kocami i dodatkowo, swoimi ciałami. On skrzywił się na to, nie potrzebował dotyku, wstał więc i przenosząc się pod kominek położył się do niego twarzą. Zanim zasnął przytulił do siebie swoje dziecko po czym wsadził dłoń w ogień wyciągając z niego jeden z płomyków. Ten po chwili zaczął przekładać sobie w palcach czekając aż jego ciało nieco się ogrzeje, a uporczywe myśli dadzą mu spokój.
Też przecież lubił Louriela i nie zależało mu na tym żeby znajomość tą niszczyć. Mógł przecież z łatwością powstrzymać się od pociągu fizycznego ale tak… było prościej. Wykorzystać chwilę, zaczerpnąć przyjemności i zapomnieć. Nigdy więcej do tego nie wracać. Z drugiej strony, czuł paskudny wstręt do siebie jakby gada tak potraktował. Czuł jak przy takich tylko rozważaniach coś zaciska się mu na żołądku. Aż zgniótł płomyk w dłoni. Nie mógł tak zrobić i pal licho jakieś normy czy zasady, zwyczajnie nie umiał sobie takiej sytuacji wyobrazić w zgodzie z własnym sumieniem i uczuciami.
Szybko więc postanowił o zmianie, chciał zacząć to jak najszybciej realizować. Najlepiej, już od kolejnego dnia.
Ezra również odczuwał poważną różnicę w temperaturze. Mimo że wcześniej jakoś to nie dawało popalić, mimo że paliło się w kominku, trząsł się jak obmacana galaretka. Aż się z tego wszystkiego obudził! Podnosząc w połowie opadnięte oczy, podpierając się na przedramieniu, nawet nie kwapił się o potrząśnięcie głową. Kilka ciasno zwiniętych loków wisiało mu przed oczami i tam miał zamiar je pozostawić podczas namierzania swojego celu. A cel ten miał blond włosy i powinien spać koło niego.
Wcześniej wydawało się mu, że Finni spał nieco bliżej ale machnął na to ręką. Jasne włosy odbijające się w świetle płomieni kolorem pasowały, podobnie jak sylwetka odwrócona do niego tyłem. Zakrywając się kocem ruszył na czworaka w stronę posłania w oddali, szybko nakrył i – jak przypuszczał – Finniego w połowie swoim kocem, samemu wchodząc w połowie pod ten jego. Poczuł jak po jego ciele znowu przechodzi paskudnie lodowaty dreszcz tym razem spowodowany przyjemnym ciepłem które go okryło. Od razu też przywarł do jego pleców ocierając się nosem pomiędzy łopatkami.
- Zimno. – Zamruczał cicho w jego koszulkę szybko otrzymując satysfakcjonujący go efekt. Silne ramiona oplotły go, przyciągnęły do siebie. Z jego ust wydostał się kolejny pomruk, tym razem przypominający zadowolonego kociaka, wtulił się w ciepłą skórę, zatopił się w przyjemności związanej z powrotem do snu. Bo i w objęcia Morfeusza wrócił z zastraszającą prędkością, a sny miał przyjemnie przesiąknięte zapachem mrozu i świeżego powietrza.
Rano, pierwsze promienie wschodzącego słońca mieszały się z cicho wstającymi gwardzistami. Wszyscy, jak w zegarku, zaczęli się podnosić gdy tarcza nieśmiało zaczęła wyłaniać się zza horyzontu. Przy tym, dbając o swoich kompanów, zbierali jedynie rzeczy i kierowali się do izby na dół, gdzie mogli zająć się przygotowaniem do wyprawy ale i śniadaniem. Podobnie było w przypadku Finnegana który spał… no fatalnie. Męczyły go wyrzuty sumienia których nie umiał nawet częściowo zagłuszyć. Dlatego w fatalnym humorze przerzucił swoje rzeczy przez ramię i z liskiem przytulonym do piersi ruszył na dół, jeszcze raz omówić strategię na cały dzisiejszy dzień. Jedyne co zanotował to brak Ezry który raczej musiał być z łóżka siłą wyciągany. Zatrzymując się nad jego matą zmarszczył brwi, a odnajdując kędzierzawą czuprynę w ramionach Oriona pokręcił głową z niedowierzaniem. Chyba nie tylko on potrzebował poważnej rozmowy.
Ezra za to spał wybornie. Pogrążony w cieple i silnym uścisku rozpływał się z zadowolenia, efektywności odpoczynku i co najważniejsze spokoju myśli. Nie męczył go żaden nieprzyjemny sen czy rzeczy na które nie miał wpływu. Po prostu był przytulanką Oriona i się z tego cieszył. Przynajmniej do momentu aż nie zdał sobie sprawy z tego, że coś mu nie pasuje.
Zaczął się nieco wiercić, wbijał stopy między tego Oriona żeby było mu cieplej i wtedy poczuł różnicę. Pierwszą z wielu. Nie otworzył jednak nadal oczu. Korzystając z tego, że miał rękę wepchniętą pod koszulkę na plecach zaczął wodzić wężykiem palcami po skórze, gładkiej skórze nie pokrytej wielką blizną po oparzeniu. Zmarszczył brwi rozważając obudzenie się jednak pozostała jeszcze jedna kwestia. Wyjmując rękę spod koszulki przebiegł dłonią po bicepsie i później po wyrzeźbionym brzuchu.
Nie chodziło o to, że oni często spali razem. Zwyczajnie, zdarzało się bo noce na pustyni też do ciepłych nie należały, a jeżeli byli na jakiś misjach woleli nie marznąć. Oznaczało to, że ciało Finnegana znał, a to do którego się tulił w niczym go nie przypominało. Ostatecznie owszem, oczy podniósł chociaż w obecnej pozycji miał mało co do sprawdzenia. Musiał się nieco nagimnastykować żeby się wyswobodzić chociaż trochę, a to co ujrzał przez luźno wiszące kosmyki na oczach, kompletnie do niego nie docierało.
Spokojna twarz śpiącego Oriona była pierwszym widokiem tego dnia. Cmokając cicho oblizał usta, rozejrzał się po prawie pustym już pomieszczeniu i wrócił na Oriona który przez jego wiercenie się, wybudził się. Natrafił więc na złote tęczówki i gdy już jego umysł zaczął przysłowiowo łączyć kropki, silna dłoń z jego pasa podniosła się i pogładziła go po włosach, odgarniając część loków z jego oczu. Tyle wystarczyło żeby ponownie poczuł ciążące powieki, żeby wrócił do swojej poprzedniej pozycji wciskając mu nos w szyję, a kolano między uda. Skoro nikt go nie wołał mógł poleżeć jeszcze pięć minut.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion nie pamiętał, kiedy ostatni raz spało mu się tak dobrze. Oczywiście jego łóżko w Akademii było wygodniejsze od mat karczmy, a kołdry puchowe i lekkie jak piórko, znacznie lżejsze od koców, za to dające więcej ciepła. Ale z jakiegoś powodu, to na tych niewygodnych matach, tuląc do siebie czyjeś ciepłe ciałko, które wpasowało się w niego idealnie, jakby byli stworzeni do tego, by spać w swoich objęciach, spał jak małe dziecko. Nie śniło mu się nic konkretnego. Jego myśli pełne były marzeń sennych, nieuchwytnych i ulotnych niczym mgiełki babiego lata, ale przyjemne, niosące ze sobą wspomnienie delikatnego śmiechu i rzadkich chwil radości. Nie chciał się budzić. Wracać do rzeczywistości, która wcale tak przyjemna nie była.
Kiedy Ezra w jego ramionach zaczął się wiercić, chłopak odruchowo mocniej przytulił go do swojej piersi, wtulając nos w baranią czuprynę na jego głowie. Czuł jak czyjeś palce wodzą po jego plecach wywołując przyjemne dreszcze biegnące mu wzdłuż kręgosłupa. Zamroczony umysł podpowiadał mu, że to nie mógł być Louriel, bo ten nigdy, nawet gdyby miał zamarznąć, nie przytuliłby się do niego w środku nocy. Nie miał pojęcia, kto to mógł być, ale skoro sprawiał mu tą drobną przyjemność i głaskał jego skórę, to czemu miałby się tym przejmować? Dopiero kiedy ręce gościa znalazły się na jego brzuchu, otworzył leniwie jedno oko, by dojrzeć zaspane oblicze Ezry. Mag ognia nie wyglądał jakby się obudził, choć miał otwarte oczy i nawet patrzył w te złote, jakby wszystko było w porządku. Orion natomiast rozbudził się momentalnie, chłonąc widok, który pokazywały mu oczy.
Ezra był niezwykle uroczy o tej porze dnia. Z policzkami opuchniętymi od snu, kawałkiem materiału, który odcisnął mu się na prawej stronie twarzy i nieprzytomnymi oczami, które przysłaniały kręcone loki. Orion nic nie mógł na to poradzić, że jego usta mimowolnie ułożyły się w rozczulonym uśmiechu, a jego serce podskoczyło w jego piersi, żeby zaraz zalać się uczuciem całkowitego przesłodzenia. Nie mógł się powstrzymać, sięgnął dłonią do tych niesfornych kosmyków i odgarnął je Ezrze z twarzy, wplatając je razem ze swoją dłonią w czuprynę na czubku głowy. Oplatały jego palce jak pierścionki, pozostawiając po sobie miłe wrażenie. Białowłosy nie spodziewał się, że jego gest sprawi, że twarz niższego chłopaka rozluźni się, jakby oznajmił mu, że może jeszcze chwilę pospać, by zaraz znów znaleźć się bliżej. Czując nos wciskający mu się w zagłębienie szyi i jedno kolano śmiało wpychające się między jego nogi, przełknął głośno ślinę. Nie chciał mieć takich myśli, ale mimowolnie w jego głowie pojawiła się chęć przekręcenia Ezry na plecy i sprawdzenia jak bardzo uroczą minkę mógłby zrobić, gdyby zorientował się, jak blisko siebie się znaleźli. Nie zrobił tego jednak, domyślając się, że to tylko przestraszyłoby nie do końca rozbudzonego chłopaka. Zamiast tego pogładził go jeszcze po włosach, pozwalając mu na jeszcze pięć minut błogosławionego snu.
Zerknął za okno, oglądając przesuwający się po chmurach spektakl zmiennych barw. Od ciemnego fioletu po czysty pomarańcz, gdy kula słońca wspinała się leniwie po niebie. Domyślał się, że była chwila po godzinie piątej rano. On sam nie wstawał zazwyczaj tak wcześnie, ale potrafił jeśli było trzeba. Życie w Akademii zaczynało się od siódmej rano. To wtedy on sam wychodził ze swojego pokoju z dzwonkiem, by oznajmić dzieciakom porę pobudki. Potem zaczynała się toaleta, gdzie o jedną łazienkę na piętro, w której mieściło się kilka pryszniców i umywalek trzeba było się bić z grupką starszych dzieci. Ci, którzy potrafili już w jakimś stopniu panować nad wodą, najczęściej dawali sobie spokój z czekaniem i najzwyczajniej w świecie kąpali się po środku łazienki, czasem oferując pomoc tym, którzy mieli zajęcia wcześniej, nie odrobili pracy domowej, czy zwyczajnie się lubili. Orion też zazwyczaj tak robił. Musiał obudzić Louriela o wpół do ósmej, jeśli sam się nie podniósł i pomóc Philowi w dostarczeniu śniadania z knajpy obok. Śniadanie zaczynało się równo o ósmej godzinie, a potem w zależności od grafiku, połowa dzieci miała zajęcia, druga połowa „czas wolny”. Orion nie brał już udziału w lekcjach, chyba że jako worek treningowy. Zazwyczaj sprzątał po śniadaniu, potem ogarniał bałagan, którego narobił Louriel w swoim pokoju i trenował co się dało dopóki nie był potrzebny. Poza tym załatwiał różne sprawy dla księcia, szukał dla niego cennych książek na targu, bawił się z dziećmi w chwilach wolnego i samemu starał się pozyskiwać jakąś wiedzę, którą później weryfikował z Lourielem, który chętnie zagłębiał się z nim w zawiłe meandry matematyki. Orion lubił się uczyć. Pisać i czytać nauczył się dopiero pod okiem mistrza, ale od tamtej pory pozyskiwanie wiedzy traktował niejako jak rozrywkę.
Wyrwał się z zamyślenia w momencie, w którym urocza sikorka usiadła na parapecie okna i zaśpiewała dla niego głośno, jakby przypominała, że już jest rano. Powstrzymał westchnienie cisnące mu się na usta. Było mu wygodnie, a ciało Ezry stanowiło doskonały grzejnik. Niechętnie, podniósł rękę, by położyć ją na ramieniu mężczyzny i potrząsnąć nim delikatnie.
- Ezraaaaa… wstajemy – szepnął, przeciągając sylaby w bardziej obiecującym nagrodę za posłuszeństwo tonem niż zamierzał, ale wcale się nie poprawił. Jego głos był odrobinę zachrypnięty przez noc, odbijając się w postaci głębszych tonów.
Louriel nie spał najlepiej tej nocy. Przyzwyczajony do swojego wygodnego, miękkiego łóżka, długo nie mógł znaleźć odpowiedniej pozycji na matach, które do miękkich nie należały, a potem cały czas miał wrażenie, że wcale nie śpi. Jego umysł był czujny i nie pozwalał sobie na odpoczynek. Dopiero w środku nocy, kiedy szmery i inne szelesty ucichły, zdołał usnąć tak naprawdę. Zawinięty w swój koc, nie śnił o niczym szczególnym, odpoczywając po dniu szaleństw i silnych emocji. Potrzebował tego, przynajmniej sześciu godzin ciągłego, zdrowego snu. Niestety nie dane mu było ich zaznać. Louriel nie odgradzał się od innych ścianą z Oriona przypadkiem. Zawsze miał lekki sen i wystarczyło by ktoś go po prostu dotknął, a on już nie spał, na dodatek wybijał się z rytmu dobowego do tego stopnia, że nie był w stanie zasnąć.
A potem ktoś w niego wpadł, natychmiast sprawiając że zerwał się do siadu, wodząc po otoczeniu czujnym wzrokiem, gotowy zmienić w bryłę lodu każdego, kto zagrażałby jego życiu. Zmarszczył groźnie brwi, nie widząc wokół siebie nikogo takiego, a kiedy dojrzał, że to Orion i Ezra bezpodstawnie naruszyli jego świętą przestrzeń osobistą, jego twarz przybrała wyraz wściekłości pomieszanej ze zmęczeniem i niezadowoleniem. Nie odezwał się ani słowem. Jedynie siedział i gapił się na dwóch winowajców ze ściągniętą twarzą i wąską kreską, w którą zamieniły się jego usta.
- Ezra, lepiej stąd chodźmy – mruknął Orion, domyślając się, że dopóki książę nie wykazał chęci nakrzyczenia na nich, mają szansę w ogóle sobie tego oszczędzić. Szybko podniósł się z ziemi i łapiąc bruneta za nadgarstek, wyciągnął go na korytarz a potem na śniadanie.
Louriel gapił się w przestrzeń, czując jak jego humor i zrelaksowanie dniem poprzednim spada do zera absolutnego. Przetarł twarz dłonią, a potem padł na koce, wiedząc że to całkowicie bezsensowne, bo i tak nie zaśnie, a tylko bardziej się zdenerwuje. Po chwili gapienia się w belkowany sufit podniósł się i zabrał swoje rzeczy do wspólnej łazienki mieszczącej się na samym końcu korytarza. Woda była lodowata, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, przy tak złym humorze lubił się poddać rozpaczy i zalać ciało i umysł chłodem przenikającym do szpiku kostnego. Mokry i prawie bez ubrań wrócił do sypialni, gdzie wysuszył się jednym ruchem dłoni, zalewając z satysfakcją palenisko, gdzie do tej pory żarzyło się jeszcze kilka węgielków. Potem ubrał się szybko w swoje spodnie i koszulę, narzucając na ramiona płaszcz, po to by natychmiast ukryć dłonie w jego szerokich rękawach. Nie poukładał po sobie koców. Kiedy był zły, jego pedantyzm odchodził w dal.
Kiedy znalazł się w głównej sali, usiadł obok sir Lorhena, unikając spoglądania na kogokolwiek innego i niemrawo zajął się jedzeniem swojej porcji owsianki. Rycerz widząc stan księcia, domyślił się, że nie ma co liczyć na pomysłowość maga, ani jakąś jego inwencję. Jeśli się go o coś poprosi, zrobi to, ale sam z inicjatywą nie wyjdzie. Po śniadaniu magowie zebrali się pod gospodą, a potem podążyli w za zabudowania do miejsca, gdzie spod śniegu w niebo uchodziła struga białego dymu, a stopniały w tym miejscu lód niemal się gotował, rozprzestrzeniając się na znaczny obszar. Louriel zmarszczył brwi. Nawet jeśli jego myśli zasnuła apatia, jeśli ktoś spróbowałby stanąć na tej cienkiej i wrzącej pod spodem masie…
- Czekajcie – mruknął posępnie, przyklękając na jednym kolanie, by zaraz zanurzyć dłoń w śniegu. Warstewka była znacznie cieńsza niż na to wyglądała, pełna była pęknięć i zdradzieckich szczelin. – Nie wiem co się z wami stanie, magowie ognia jeśli wpadniecie we wrzątek, ale jestem niemal stuprocentowo pewien, że jeśli tylko któryś z nas stanie bliżej tej dymiącej dziury to się ugotuje żywcem – powiedział ponuro, podnosząc się z kolan i otrzepując dłonie z pozostałości śniegu.
Kiedy Ezra w jego ramionach zaczął się wiercić, chłopak odruchowo mocniej przytulił go do swojej piersi, wtulając nos w baranią czuprynę na jego głowie. Czuł jak czyjeś palce wodzą po jego plecach wywołując przyjemne dreszcze biegnące mu wzdłuż kręgosłupa. Zamroczony umysł podpowiadał mu, że to nie mógł być Louriel, bo ten nigdy, nawet gdyby miał zamarznąć, nie przytuliłby się do niego w środku nocy. Nie miał pojęcia, kto to mógł być, ale skoro sprawiał mu tą drobną przyjemność i głaskał jego skórę, to czemu miałby się tym przejmować? Dopiero kiedy ręce gościa znalazły się na jego brzuchu, otworzył leniwie jedno oko, by dojrzeć zaspane oblicze Ezry. Mag ognia nie wyglądał jakby się obudził, choć miał otwarte oczy i nawet patrzył w te złote, jakby wszystko było w porządku. Orion natomiast rozbudził się momentalnie, chłonąc widok, który pokazywały mu oczy.
Ezra był niezwykle uroczy o tej porze dnia. Z policzkami opuchniętymi od snu, kawałkiem materiału, który odcisnął mu się na prawej stronie twarzy i nieprzytomnymi oczami, które przysłaniały kręcone loki. Orion nic nie mógł na to poradzić, że jego usta mimowolnie ułożyły się w rozczulonym uśmiechu, a jego serce podskoczyło w jego piersi, żeby zaraz zalać się uczuciem całkowitego przesłodzenia. Nie mógł się powstrzymać, sięgnął dłonią do tych niesfornych kosmyków i odgarnął je Ezrze z twarzy, wplatając je razem ze swoją dłonią w czuprynę na czubku głowy. Oplatały jego palce jak pierścionki, pozostawiając po sobie miłe wrażenie. Białowłosy nie spodziewał się, że jego gest sprawi, że twarz niższego chłopaka rozluźni się, jakby oznajmił mu, że może jeszcze chwilę pospać, by zaraz znów znaleźć się bliżej. Czując nos wciskający mu się w zagłębienie szyi i jedno kolano śmiało wpychające się między jego nogi, przełknął głośno ślinę. Nie chciał mieć takich myśli, ale mimowolnie w jego głowie pojawiła się chęć przekręcenia Ezry na plecy i sprawdzenia jak bardzo uroczą minkę mógłby zrobić, gdyby zorientował się, jak blisko siebie się znaleźli. Nie zrobił tego jednak, domyślając się, że to tylko przestraszyłoby nie do końca rozbudzonego chłopaka. Zamiast tego pogładził go jeszcze po włosach, pozwalając mu na jeszcze pięć minut błogosławionego snu.
Zerknął za okno, oglądając przesuwający się po chmurach spektakl zmiennych barw. Od ciemnego fioletu po czysty pomarańcz, gdy kula słońca wspinała się leniwie po niebie. Domyślał się, że była chwila po godzinie piątej rano. On sam nie wstawał zazwyczaj tak wcześnie, ale potrafił jeśli było trzeba. Życie w Akademii zaczynało się od siódmej rano. To wtedy on sam wychodził ze swojego pokoju z dzwonkiem, by oznajmić dzieciakom porę pobudki. Potem zaczynała się toaleta, gdzie o jedną łazienkę na piętro, w której mieściło się kilka pryszniców i umywalek trzeba było się bić z grupką starszych dzieci. Ci, którzy potrafili już w jakimś stopniu panować nad wodą, najczęściej dawali sobie spokój z czekaniem i najzwyczajniej w świecie kąpali się po środku łazienki, czasem oferując pomoc tym, którzy mieli zajęcia wcześniej, nie odrobili pracy domowej, czy zwyczajnie się lubili. Orion też zazwyczaj tak robił. Musiał obudzić Louriela o wpół do ósmej, jeśli sam się nie podniósł i pomóc Philowi w dostarczeniu śniadania z knajpy obok. Śniadanie zaczynało się równo o ósmej godzinie, a potem w zależności od grafiku, połowa dzieci miała zajęcia, druga połowa „czas wolny”. Orion nie brał już udziału w lekcjach, chyba że jako worek treningowy. Zazwyczaj sprzątał po śniadaniu, potem ogarniał bałagan, którego narobił Louriel w swoim pokoju i trenował co się dało dopóki nie był potrzebny. Poza tym załatwiał różne sprawy dla księcia, szukał dla niego cennych książek na targu, bawił się z dziećmi w chwilach wolnego i samemu starał się pozyskiwać jakąś wiedzę, którą później weryfikował z Lourielem, który chętnie zagłębiał się z nim w zawiłe meandry matematyki. Orion lubił się uczyć. Pisać i czytać nauczył się dopiero pod okiem mistrza, ale od tamtej pory pozyskiwanie wiedzy traktował niejako jak rozrywkę.
Wyrwał się z zamyślenia w momencie, w którym urocza sikorka usiadła na parapecie okna i zaśpiewała dla niego głośno, jakby przypominała, że już jest rano. Powstrzymał westchnienie cisnące mu się na usta. Było mu wygodnie, a ciało Ezry stanowiło doskonały grzejnik. Niechętnie, podniósł rękę, by położyć ją na ramieniu mężczyzny i potrząsnąć nim delikatnie.
- Ezraaaaa… wstajemy – szepnął, przeciągając sylaby w bardziej obiecującym nagrodę za posłuszeństwo tonem niż zamierzał, ale wcale się nie poprawił. Jego głos był odrobinę zachrypnięty przez noc, odbijając się w postaci głębszych tonów.
Louriel nie spał najlepiej tej nocy. Przyzwyczajony do swojego wygodnego, miękkiego łóżka, długo nie mógł znaleźć odpowiedniej pozycji na matach, które do miękkich nie należały, a potem cały czas miał wrażenie, że wcale nie śpi. Jego umysł był czujny i nie pozwalał sobie na odpoczynek. Dopiero w środku nocy, kiedy szmery i inne szelesty ucichły, zdołał usnąć tak naprawdę. Zawinięty w swój koc, nie śnił o niczym szczególnym, odpoczywając po dniu szaleństw i silnych emocji. Potrzebował tego, przynajmniej sześciu godzin ciągłego, zdrowego snu. Niestety nie dane mu było ich zaznać. Louriel nie odgradzał się od innych ścianą z Oriona przypadkiem. Zawsze miał lekki sen i wystarczyło by ktoś go po prostu dotknął, a on już nie spał, na dodatek wybijał się z rytmu dobowego do tego stopnia, że nie był w stanie zasnąć.
A potem ktoś w niego wpadł, natychmiast sprawiając że zerwał się do siadu, wodząc po otoczeniu czujnym wzrokiem, gotowy zmienić w bryłę lodu każdego, kto zagrażałby jego życiu. Zmarszczył groźnie brwi, nie widząc wokół siebie nikogo takiego, a kiedy dojrzał, że to Orion i Ezra bezpodstawnie naruszyli jego świętą przestrzeń osobistą, jego twarz przybrała wyraz wściekłości pomieszanej ze zmęczeniem i niezadowoleniem. Nie odezwał się ani słowem. Jedynie siedział i gapił się na dwóch winowajców ze ściągniętą twarzą i wąską kreską, w którą zamieniły się jego usta.
- Ezra, lepiej stąd chodźmy – mruknął Orion, domyślając się, że dopóki książę nie wykazał chęci nakrzyczenia na nich, mają szansę w ogóle sobie tego oszczędzić. Szybko podniósł się z ziemi i łapiąc bruneta za nadgarstek, wyciągnął go na korytarz a potem na śniadanie.
Louriel gapił się w przestrzeń, czując jak jego humor i zrelaksowanie dniem poprzednim spada do zera absolutnego. Przetarł twarz dłonią, a potem padł na koce, wiedząc że to całkowicie bezsensowne, bo i tak nie zaśnie, a tylko bardziej się zdenerwuje. Po chwili gapienia się w belkowany sufit podniósł się i zabrał swoje rzeczy do wspólnej łazienki mieszczącej się na samym końcu korytarza. Woda była lodowata, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, przy tak złym humorze lubił się poddać rozpaczy i zalać ciało i umysł chłodem przenikającym do szpiku kostnego. Mokry i prawie bez ubrań wrócił do sypialni, gdzie wysuszył się jednym ruchem dłoni, zalewając z satysfakcją palenisko, gdzie do tej pory żarzyło się jeszcze kilka węgielków. Potem ubrał się szybko w swoje spodnie i koszulę, narzucając na ramiona płaszcz, po to by natychmiast ukryć dłonie w jego szerokich rękawach. Nie poukładał po sobie koców. Kiedy był zły, jego pedantyzm odchodził w dal.
Kiedy znalazł się w głównej sali, usiadł obok sir Lorhena, unikając spoglądania na kogokolwiek innego i niemrawo zajął się jedzeniem swojej porcji owsianki. Rycerz widząc stan księcia, domyślił się, że nie ma co liczyć na pomysłowość maga, ani jakąś jego inwencję. Jeśli się go o coś poprosi, zrobi to, ale sam z inicjatywą nie wyjdzie. Po śniadaniu magowie zebrali się pod gospodą, a potem podążyli w za zabudowania do miejsca, gdzie spod śniegu w niebo uchodziła struga białego dymu, a stopniały w tym miejscu lód niemal się gotował, rozprzestrzeniając się na znaczny obszar. Louriel zmarszczył brwi. Nawet jeśli jego myśli zasnuła apatia, jeśli ktoś spróbowałby stanąć na tej cienkiej i wrzącej pod spodem masie…
- Czekajcie – mruknął posępnie, przyklękając na jednym kolanie, by zaraz zanurzyć dłoń w śniegu. Warstewka była znacznie cieńsza niż na to wyglądała, pełna była pęknięć i zdradzieckich szczelin. – Nie wiem co się z wami stanie, magowie ognia jeśli wpadniecie we wrzątek, ale jestem niemal stuprocentowo pewien, że jeśli tylko któryś z nas stanie bliżej tej dymiącej dziury to się ugotuje żywcem – powiedział ponuro, podnosząc się z kolan i otrzepując dłonie z pozostałości śniegu.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kraj wody od samego początku sprawił mu trudności w kwestii zaaklimatyzowania się. W pałacu jednak poczyniono na tyle duże starania, że różnica – diametralna! – temperatur ni była aż tak widoczna jak tutaj. W szeregach Gwardii Królewskiej panowała bowiem jednomyślność. Wszyscy marzli i to do takiego stopnia, że sen okazał się być uciążliwością dlatego w środku nocy poczyniono pewne manewry mające na celu zgromadzenie pod jak największą warstwą kocy jak największej ilości ciepła – spano zwyczajnie parami.
Najprawdopodobniej gdyby Finnegan nie wypiął się na świat i nie postanowił przenieść pod kominek. Gdyby tylko postąpił jak na przyjaciela przystało, Ezra wtulałby się właśnie w jego plecy i chociaż nie byłby tak rozpieszczony jak obecnie nadal by jednak spał. Niestety, pokrętny los chciał dać Ezrze delikatnie zbyt długi tryb wybudzania się. Zanim jego umysł zaczynał pracować na jakichkolwiek obrotach czasami mijało a i z dziesięć minut. W tym czasie potrafił siedzieć na łóżku, sukcesywnie przecierać oczy i patrzeć w ścianę jakby miał zamiar znaleźć na niej odpowiedzi dotyczące swojej egzystencji. Tym razem było podobnie i tylko dlatego pomylił Oriona z Finnim. Wybór mimo to okazał się trafiony.
Silne ramiona otulające go z każdej strony dawały poczucie zarówno bezpieczeństwa jak i pełnego błogości spokoju. Taka bliskość, bo poza plecami nie bardzo była jakaś część ciała którą do białaska nie przywarł, skutkowała natychmiastowym ogrzaniem go i sprowadzeniem do przyjemnej krainy snów. Przynajmniej dopóki się pierwszy raz nie obudził. Tutaj również jego chwilowy gospodarz z przymusu postanowił go trochę rozpieścić i gdy wplótł dłoń w jego włosy momentalnie dał mu przyzwolenie na jeszcze chwilowe cieszenie się rankiem. W swoim objęciach i gdzie otrzymywał naprawdę pokaźną dawkę miłości.
Ezra nigdy by siebie nie podejrzewał o bycie pieszczochem. Tymczasem odrobina zabawy lokami, drapanie gdzieś pomiędzy żyjącymi swoim własnym życiem kosmykami, sprawiało, że miał ochotę mruczeć albo błagać żeby nie przestawał. Niestety, przestał.
W momencie jego usta zacisnęły się w wąską linię, poczuł jak jego ciało przechodzi dreszcz, ochota przeciągnięcia się. Mimo to nie oderwał się od gorącego ciała, nawet gdy był delikatnie szturchany. Zamiast tego złapał za dłoń i ściągając ją z ramienia położył znowu na swojej głowie, potarł nosem mu szyję i jeszcze na chwilę ułożył się wygodnie na jego obojczykach. Zaczął cichy protest przeciwko wynoszeniu się z łóżka o takiej porze… albo najlepiej w ogóle dzisiaj! Było za przyjemnie. On sam całe przedramię ułożył na kręgosłupie Oriona i zawijając jeden z dłuższych kosmyków jego włosów na palec, gdy tą czynnością się znudził, zaczął go delikatnie smyrać po szyi. Byleby nie kazał się mu ruszać przez te cudowne dziesięć minut w których jego mózg pozostawał jeszcze daleko poza swoją logiczną formą.
A później logika wróciła.
W momencie zrozumiał, że coś było nie tak. Dotarły do niego bodźce z wcześniej, niepasujące elementy które nagle zaczęły zlewać się w jasny obraz pewnego złotookiego mężczyzny. Aż otworzył szeroko oczy nie dowierzając w to co mógłby w nocy zrobić. Pomylił się? Tylko jak. Unosząc wzrok początkowo był za blisko żeby cokolwiek zobaczyć, wystarczyło się jednak delikatnie wychylić żeby ten na niego spojrzał i się spokojnie uśmiechnął. A jego? Od razu zalała tak intensywna fala rumieńców, że zaczął działać intuicyjnie.
Gwałtownie się odsuwając próbował złapać odległość która nie wskazywałaby na jakiekolwiek jego chęci zrobienia czegoś złego. Bo przecież, równie dobrze Orion mógłby go właśnie tak odebrać, że chciał się do niego dobrać. Przecież mu zwyczajnie było zimno ale żadne tłumaczenie nie umiało przejść przez jego gardło. Zamiast tego patrzył na niego oczami okrągłymi jak spodki, przyglądając się rozchylonej koszuli ukazującej wyrzeźbioną pierś czy rozbawieniu na twarzy. Taki grymas gościł na jego twarzy, przynajmniej do momentu aż Ezra nie trafił plecami na kolejną przeszkodę.
Serce podskoczyło mu ze strachu. Nie był to jednak strach spowodowany obudzeniem księcia – przynajmniej nie początkowo – a zwyczajny wywołany niespodziewanym pojawieniem się kolejnej przeszkody. Od razu obejrzał się przez ramię, a natrafiając na kipiącą wściekłością twarz mistrza, przełknął z trudem ślinę czując jednocześnie jak jego policzki robią się jeszcze mocniej czerwone – o ile było to w ogóle możliwe. Tylko przez fakt silnej ręki łapiącej go za dłoń i ciągnącej do wyjścia nie zaczął się jąkająco tłumaczyć i przepraszać. I tak nic by to nie dało. Zamiast tego w biegu porwał jeszcze część swoich ciuchów i rzucając spojrzenie na oddaloną, swoją własną matę, zaczął się zastanawiać co on w nocy musiał narobić.
Finnegan przy śniadaniu, siedział przy boku Sileasa z którym cicho rozmawiał na temat przeszkody z jaką przyjdzie się mu mierzyć. Obraz sytuacji nie był zachęcający. Żyła magmy znajdowała się gdzieś głęboko pod kolejnymi warstwami lodu, wody i ziemi. Nie wiedział jakby się miał co tego dostać, a jedyną możliwość zaczepienia się stanowił Louriel właśnie. Mieli zamiar, obydwaj, dorwać go żeby z nimi porozmawiał jak tylko wstanie jednak po zobaczeniu zmęczonego oblicza władcy, na ustach obu mężczyzn wykwitły rozbawione uśmiechy. Tak, wojskowe życie nie było dla wszystkich, widocznie w tym dla księcia również. Dlatego też chwilowo odwlekli ciąganie go myślami po tematach na które mógłby jeszcze o tej godzinie nie być gotów, sami zajęli się jedzeniem.
W momencie opuszczenia gospody książę jednak zwrócił się do komandora który to odrywając się od Finnegana od razu na niego spojrzał. Jak przystało na dowódcę wyrozumiałego, uśmiechnął się do niego ciepło żałując, że nieszczęsny Louriel musiał zasmakować ich codzienności ale w chwili obecnej, nic już na to nie mógł poradzić. Zamiast tego zaciekawiła go inicjatywa z jaką niebieski wyszedł przez co jego oczy zaraz podniosły się na podejrzanie cichego od rana Ezrę.
- Jeżeli tylko podejrzewasz książę, że jest możliwość jakiś problemów oczywiście rozumiem. Niech sprawdzą czy wszystko jest dobrze skoro tu jesteśmy. W tym momencie będę przede wszystkim potrzebował Crowla tak więc Ezra może pójść z Orionem. – Zapewnił kłaniając się delikatnie na co brunet pytająco spojrzał na wszystkich po kolei po to, by ostatecznie zawiesić spojrzenie na Orionie. Niestety, nie było to takie łatwe, od razu poczuł uderzającą w policzki falę ciepła i spojrzenie musiał odwrócić.
Gdy reszta oddziału zaczęła się oddalać ponownie podjął próbę spojrzenia na białowłosego, dowiedzenia się po co zasadniczo zostali oddelegowani. Widział przecież jego nietęgą minę i podejrzewał, że z problematyczną magmą niekoniecznie ma to coś wspólnego. Nie zapytał jednak przez większość drogi, a drepcząc koło niego przeniósł spojrzenie na drugi brzeg jeziora gdzie powoli ze śniegu wyłaniały się domostwa z bali. Dokładnie taka sama wioska, stanowiąca odbicie tej w której byli. Z całą taflą jeziora było to zagranie magiczne, aż uśmiech sam pchał się mu na usta gdy zaczął dostrzegać coraz więcej szczegółów, a ostatecznie i sylwetki mieszkańców. Mimo to, martwił się o towarzysza i to po co tak naprawdę tam szli. Nie czuł się przy tym na miejscu.
- Wszystko w porządku? Od wczoraj... wydajesz się nie mieć humoru... - Zapytał w końcu nie wytrzymując. Starał się przy tym użyć jak najbardziej odpowiednich słów przez co robił kilka dłuższych przerw na rozważenie za i przeciw. Ostatecznie podniósł też na niego oczy zastanawiając się czy jakkolwiek może mu w chwili obecnej pomóc.
Stając kawałek za Lorurielem, Finnegan wychylił się przyglądając temu co książę robi. Od razu na jego słowa się skrzywił, a podnosząc oczy na nieco odleglejszy punkt podrapał czubek nosa zastanawiając się, jak daleko jego władza nad ogniem sięga. Na pewno nie była to tak ogromna odległość jaka dzieliła go od gejzerów i tu rodził się problem.
- Zaskoczę Cię, ale dokładnie to samo co z magami wody. Podejrzewam jednak, że my bylibyśmy nieco bardziej żylastą zupą. – Uśmiechając się do niego nikle próbował sam odzyskać dobry humor ale i nieco naprostować tą smutną podkuwkę na twarzy władcy. Stanął więc u jego boku i posyłając spokojny uśmiech zaraz zawiesił znowu wzrok gdzieś na horyzoncie.
- Będziesz musiał mi w tym pomóc i to konkretnie. Muszę podejść, najlepiej prawie pod te gejzery, a przy tym nie chcemy jeść zupy al’a Crowl na obiad. Masz jakieś pomysły czy dzisiaj jesteś obrażony i niewyspany? – Zapytał jednak z wyraźniejszą troską niż kpiną. Rozumiał go i to doskonale. Sam musiał etap przyzwyczajenia się do tak wczesnego wstawania przeżyć co nie było wcale takim prostym zadaniem znając jego naturę śpiocha. Nadal gdy miał taką możliwość lubił się nieco dłużej w łóżku poobijać, służba jednak nie drużba.
- Podejmij ze mną szybko dialog to pójdziesz spać dalej, a ja Cię jeszcze poczęstuję czekoladą. Damy radę jakoś przejść jakbyś utwardzał dany tylko obszar na którym byśmy akurat stali? Bo nie sądzę żeby odgarnięcie całej tej wody, do litego dna, było łatwiejsze? My dużo ciepła możemy z tej wody jednorazowo zabrać ale równie dobrze możesz mnie posłać biegiem. Jak Ci wygodniej?
Najprawdopodobniej gdyby Finnegan nie wypiął się na świat i nie postanowił przenieść pod kominek. Gdyby tylko postąpił jak na przyjaciela przystało, Ezra wtulałby się właśnie w jego plecy i chociaż nie byłby tak rozpieszczony jak obecnie nadal by jednak spał. Niestety, pokrętny los chciał dać Ezrze delikatnie zbyt długi tryb wybudzania się. Zanim jego umysł zaczynał pracować na jakichkolwiek obrotach czasami mijało a i z dziesięć minut. W tym czasie potrafił siedzieć na łóżku, sukcesywnie przecierać oczy i patrzeć w ścianę jakby miał zamiar znaleźć na niej odpowiedzi dotyczące swojej egzystencji. Tym razem było podobnie i tylko dlatego pomylił Oriona z Finnim. Wybór mimo to okazał się trafiony.
Silne ramiona otulające go z każdej strony dawały poczucie zarówno bezpieczeństwa jak i pełnego błogości spokoju. Taka bliskość, bo poza plecami nie bardzo była jakaś część ciała którą do białaska nie przywarł, skutkowała natychmiastowym ogrzaniem go i sprowadzeniem do przyjemnej krainy snów. Przynajmniej dopóki się pierwszy raz nie obudził. Tutaj również jego chwilowy gospodarz z przymusu postanowił go trochę rozpieścić i gdy wplótł dłoń w jego włosy momentalnie dał mu przyzwolenie na jeszcze chwilowe cieszenie się rankiem. W swoim objęciach i gdzie otrzymywał naprawdę pokaźną dawkę miłości.
Ezra nigdy by siebie nie podejrzewał o bycie pieszczochem. Tymczasem odrobina zabawy lokami, drapanie gdzieś pomiędzy żyjącymi swoim własnym życiem kosmykami, sprawiało, że miał ochotę mruczeć albo błagać żeby nie przestawał. Niestety, przestał.
W momencie jego usta zacisnęły się w wąską linię, poczuł jak jego ciało przechodzi dreszcz, ochota przeciągnięcia się. Mimo to nie oderwał się od gorącego ciała, nawet gdy był delikatnie szturchany. Zamiast tego złapał za dłoń i ściągając ją z ramienia położył znowu na swojej głowie, potarł nosem mu szyję i jeszcze na chwilę ułożył się wygodnie na jego obojczykach. Zaczął cichy protest przeciwko wynoszeniu się z łóżka o takiej porze… albo najlepiej w ogóle dzisiaj! Było za przyjemnie. On sam całe przedramię ułożył na kręgosłupie Oriona i zawijając jeden z dłuższych kosmyków jego włosów na palec, gdy tą czynnością się znudził, zaczął go delikatnie smyrać po szyi. Byleby nie kazał się mu ruszać przez te cudowne dziesięć minut w których jego mózg pozostawał jeszcze daleko poza swoją logiczną formą.
A później logika wróciła.
W momencie zrozumiał, że coś było nie tak. Dotarły do niego bodźce z wcześniej, niepasujące elementy które nagle zaczęły zlewać się w jasny obraz pewnego złotookiego mężczyzny. Aż otworzył szeroko oczy nie dowierzając w to co mógłby w nocy zrobić. Pomylił się? Tylko jak. Unosząc wzrok początkowo był za blisko żeby cokolwiek zobaczyć, wystarczyło się jednak delikatnie wychylić żeby ten na niego spojrzał i się spokojnie uśmiechnął. A jego? Od razu zalała tak intensywna fala rumieńców, że zaczął działać intuicyjnie.
Gwałtownie się odsuwając próbował złapać odległość która nie wskazywałaby na jakiekolwiek jego chęci zrobienia czegoś złego. Bo przecież, równie dobrze Orion mógłby go właśnie tak odebrać, że chciał się do niego dobrać. Przecież mu zwyczajnie było zimno ale żadne tłumaczenie nie umiało przejść przez jego gardło. Zamiast tego patrzył na niego oczami okrągłymi jak spodki, przyglądając się rozchylonej koszuli ukazującej wyrzeźbioną pierś czy rozbawieniu na twarzy. Taki grymas gościł na jego twarzy, przynajmniej do momentu aż Ezra nie trafił plecami na kolejną przeszkodę.
Serce podskoczyło mu ze strachu. Nie był to jednak strach spowodowany obudzeniem księcia – przynajmniej nie początkowo – a zwyczajny wywołany niespodziewanym pojawieniem się kolejnej przeszkody. Od razu obejrzał się przez ramię, a natrafiając na kipiącą wściekłością twarz mistrza, przełknął z trudem ślinę czując jednocześnie jak jego policzki robią się jeszcze mocniej czerwone – o ile było to w ogóle możliwe. Tylko przez fakt silnej ręki łapiącej go za dłoń i ciągnącej do wyjścia nie zaczął się jąkająco tłumaczyć i przepraszać. I tak nic by to nie dało. Zamiast tego w biegu porwał jeszcze część swoich ciuchów i rzucając spojrzenie na oddaloną, swoją własną matę, zaczął się zastanawiać co on w nocy musiał narobić.
Finnegan przy śniadaniu, siedział przy boku Sileasa z którym cicho rozmawiał na temat przeszkody z jaką przyjdzie się mu mierzyć. Obraz sytuacji nie był zachęcający. Żyła magmy znajdowała się gdzieś głęboko pod kolejnymi warstwami lodu, wody i ziemi. Nie wiedział jakby się miał co tego dostać, a jedyną możliwość zaczepienia się stanowił Louriel właśnie. Mieli zamiar, obydwaj, dorwać go żeby z nimi porozmawiał jak tylko wstanie jednak po zobaczeniu zmęczonego oblicza władcy, na ustach obu mężczyzn wykwitły rozbawione uśmiechy. Tak, wojskowe życie nie było dla wszystkich, widocznie w tym dla księcia również. Dlatego też chwilowo odwlekli ciąganie go myślami po tematach na które mógłby jeszcze o tej godzinie nie być gotów, sami zajęli się jedzeniem.
W momencie opuszczenia gospody książę jednak zwrócił się do komandora który to odrywając się od Finnegana od razu na niego spojrzał. Jak przystało na dowódcę wyrozumiałego, uśmiechnął się do niego ciepło żałując, że nieszczęsny Louriel musiał zasmakować ich codzienności ale w chwili obecnej, nic już na to nie mógł poradzić. Zamiast tego zaciekawiła go inicjatywa z jaką niebieski wyszedł przez co jego oczy zaraz podniosły się na podejrzanie cichego od rana Ezrę.
- Jeżeli tylko podejrzewasz książę, że jest możliwość jakiś problemów oczywiście rozumiem. Niech sprawdzą czy wszystko jest dobrze skoro tu jesteśmy. W tym momencie będę przede wszystkim potrzebował Crowla tak więc Ezra może pójść z Orionem. – Zapewnił kłaniając się delikatnie na co brunet pytająco spojrzał na wszystkich po kolei po to, by ostatecznie zawiesić spojrzenie na Orionie. Niestety, nie było to takie łatwe, od razu poczuł uderzającą w policzki falę ciepła i spojrzenie musiał odwrócić.
Gdy reszta oddziału zaczęła się oddalać ponownie podjął próbę spojrzenia na białowłosego, dowiedzenia się po co zasadniczo zostali oddelegowani. Widział przecież jego nietęgą minę i podejrzewał, że z problematyczną magmą niekoniecznie ma to coś wspólnego. Nie zapytał jednak przez większość drogi, a drepcząc koło niego przeniósł spojrzenie na drugi brzeg jeziora gdzie powoli ze śniegu wyłaniały się domostwa z bali. Dokładnie taka sama wioska, stanowiąca odbicie tej w której byli. Z całą taflą jeziora było to zagranie magiczne, aż uśmiech sam pchał się mu na usta gdy zaczął dostrzegać coraz więcej szczegółów, a ostatecznie i sylwetki mieszkańców. Mimo to, martwił się o towarzysza i to po co tak naprawdę tam szli. Nie czuł się przy tym na miejscu.
- Wszystko w porządku? Od wczoraj... wydajesz się nie mieć humoru... - Zapytał w końcu nie wytrzymując. Starał się przy tym użyć jak najbardziej odpowiednich słów przez co robił kilka dłuższych przerw na rozważenie za i przeciw. Ostatecznie podniósł też na niego oczy zastanawiając się czy jakkolwiek może mu w chwili obecnej pomóc.
Stając kawałek za Lorurielem, Finnegan wychylił się przyglądając temu co książę robi. Od razu na jego słowa się skrzywił, a podnosząc oczy na nieco odleglejszy punkt podrapał czubek nosa zastanawiając się, jak daleko jego władza nad ogniem sięga. Na pewno nie była to tak ogromna odległość jaka dzieliła go od gejzerów i tu rodził się problem.
- Zaskoczę Cię, ale dokładnie to samo co z magami wody. Podejrzewam jednak, że my bylibyśmy nieco bardziej żylastą zupą. – Uśmiechając się do niego nikle próbował sam odzyskać dobry humor ale i nieco naprostować tą smutną podkuwkę na twarzy władcy. Stanął więc u jego boku i posyłając spokojny uśmiech zaraz zawiesił znowu wzrok gdzieś na horyzoncie.
- Będziesz musiał mi w tym pomóc i to konkretnie. Muszę podejść, najlepiej prawie pod te gejzery, a przy tym nie chcemy jeść zupy al’a Crowl na obiad. Masz jakieś pomysły czy dzisiaj jesteś obrażony i niewyspany? – Zapytał jednak z wyraźniejszą troską niż kpiną. Rozumiał go i to doskonale. Sam musiał etap przyzwyczajenia się do tak wczesnego wstawania przeżyć co nie było wcale takim prostym zadaniem znając jego naturę śpiocha. Nadal gdy miał taką możliwość lubił się nieco dłużej w łóżku poobijać, służba jednak nie drużba.
- Podejmij ze mną szybko dialog to pójdziesz spać dalej, a ja Cię jeszcze poczęstuję czekoladą. Damy radę jakoś przejść jakbyś utwardzał dany tylko obszar na którym byśmy akurat stali? Bo nie sądzę żeby odgarnięcie całej tej wody, do litego dna, było łatwiejsze? My dużo ciepła możemy z tej wody jednorazowo zabrać ale równie dobrze możesz mnie posłać biegiem. Jak Ci wygodniej?
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jaskrawe światło poranka odbijało się od śniegu, rażąc oczy magów. Siarczysty mróz szczypał w nosy i zmuszał ludzi do wciskania się głębiej w ciepłe kołnierze płaszczy. Niezadowolony z pobudki Louriel wlókł się ze smętną miną, wyglądając jakby jego myśli zostały w gospodzie i miały do niego nie wrócić, dopóki znów się tam nie znajdzie. W rzeczywistości jednak jego mózg pracował na zwiększonych obrotach, pobudzony do pracy rześkim powiewem i świadomością czającego się w pobliżu niebezpieczeństwa. Przy okazji zastanawiał się, jak umożliwić Orionowi wycieczkę do jego wioski bez wzbudzania podejrzeń i co zrobić, żeby ten mały mag ognia mógł z nim pójść. Louriel nie mógł nie zauważyć, że ten niski chłopak działał na niego jak plaster kojący, wywołując na jego twarzy osobliwy wyraz, którego u niego jeszcze nie widział. No i martwił się, że jeśli puści go tam samego, a on zobaczy coś, co mu się nie spodoba, może zrobić coś głupiego. Dlatego zanim znaleźli się przy gejzerach, podszedł niespiesznie do sir Lorhena i dowódcy magów ognia z tą samą, beznamiętną miną.
- Panowie, po drugiej stronie jeziora jest wioska. Chyba nikt nie sprawdził, czy tam również nie mają jakiegoś problemu z lawą. Proponuję by mój drogi uczeń wyruszył tam w towarzystwie któregoś z magów ognia i to zbadał – zaproponował, nie spoglądając na nikogo zbyt nachalnie, jakby to była zwykła luźna sugestia. Dojrzał zaskoczony wzrok Oriona rzucony mu przez ramię, ale go zignorował, skupiając się na dwóch starszych mężczyznach.
Prawie nie udało mu się powstrzymać wyrazu triumfu, kiedy zarówno sir Lorhen, który domyślił, że wcale nie chodzi o lawę, jak i drugi mag zgodzili się z jego propozycją. Orion z Ezrą wyruszyli na drugą stronę jeziora, a oni do gejzerów.
Kiedy już sprawdził stabilność lodu, której praktycznie nie było, a Finnegan zapewnił go, że magowie ognia wcale aż tak nie różnią się on nich, nie zdobył się nawet na cień uśmiechu. To był fatalny pomysł, rzucać w niego żartami, kiedy miał tak paskudny humor, ale skąd blondyn miał o tym wiedzieć?
- Obrażony i niewyspany – prychnął, natychmiast wciskając dłonie głębiej w rękawy płaszcza obrażonym gestem. Obrócił nawet głowę w drugą stronę, patrząc na połać zdradzieckiej bieli, którą przed sobą miał.
Mimowolnie jego umysł zaczął analizować wszystkie możliwe sposoby dostania się w pobliże otworu, bo jak podejrzewał w tym momencie to on był najszybszą drogą do dostania się w złoże lawy. Niestety ogrom zniszczeń jakie poczyniła płynna magma pod powierzchnią nie dałby się naprawić jednym prostym machnięciem dłonią. Louriel musiał się wysilić i jeszcze potrzebował pomocy tych trzech magów wody, którzy razem z nimi zostali wysłani na misję. Jeszcze raz uklęknął w miejscu, w którym zaczynał się problem i tym razem obie dłonie wsadził głęboko pod lód, zanurzając się w nim aż po łokcie. Przymknął oczy, próbując skupić się na pęknięciach, dotrzeć do dna wrzącej masy i określić jak duży obszar zagrażał ich życiu.
- Puszczenie Finnegana biegiem nic nie da – powiedział markotnie, porządkując w myślach informacje, których dostarczyły mu palce. – Temperatura pod ziemią jest zbyt wysoka bym bez problemu dał radę utrzymać jego i siebie na powierzchni. Im bliżej wylotu tym jest gorzej, nie rozumiem, dlaczego ten śnieg się jeszcze trzyma. Powinien już dawno się stopić. Nie chcemy zupy z Crowl’a, ani pieczeni z Zuo – prychnął, prawie kładąc się na ziemi, by zatopić ręce w śniegu aż po pachy. – Ten dół jest zbyt głęboki, nie potrafię wyczuć jego dna, ale wydaje mi się, że źródło lawy wybija gdzieś spod spodu, nie ma do niego żadnego dopływu z boków. Pół kilometra w każdą stronę, taki ma zasięg. Na razie się nie rozlewa bardziej, ale to tylko kwestia czasu. Musimy pozbyć się tego źródła do wieczora, w przeciwnym razie będziemy mieć większy problem – stwierdził beznamiętnie, w końcu podnosząc się najpierw do siadu, a potem całkowicie, żeby zaraz zmarszczyć brwi i zacząć chodzić w kółko, mamrocząc coś do siebie pod nosem. Próbował zrozumieć, jakim cudem ten lód nie topniał i jak pozbyć się tej gotującej się wody, która w tym momencie była największym zagrożeniem. Najprościej byłoby spróbować unieść ten ogrom wrzątku i wyrzucić go w powietrze, by zmienił się w śnieg, ale było go za dużo, a i panowanie nad czymś tak gorącym nie było proste. W końcu jego wzrok zaczął się ślizgać po lodowej tafli, aż trafił na biały obłoczek pary, która sączyła się spod ziemi jak spod pokrywki na zupę.
Louriel zatrzymał się w miejscu.
- Pokrywka z zupy – wyrwało mu się, kiedy trybiki w mózgu zaskoczyły, tworząc w jego głowie klarowny plan.
- Sir! – zwrócił się do obu dowódców. Na chwilę opadło z niego niezadowolenie zastąpione wlewającą mu się w żyły adrenaliną. – Musimy odparować ten wrzątek. Wierzchnia warstwa lodu topi się pod wpływem temperatury, jednocześnie nie dając ujścia dla pary, dlatego cały czas się gotuje, roznosząc się na coraz szerszy obszar. Jeśli spróbujemy odsłonić kipiel i odgrodzić jakoś twardy i nienaruszony jeszcze lód od tego kotła, a wasi ludzie, sir – zwrócił się do Sileasa – podniosą jeszcze jego temperaturę, woda powinna się wygotować, zostawiając wam wolny dostęp do lawy pod spodem – wyjaśnił, spoglądając z powagą na twarze starszych mężczyzn.
W pierwszej chwili, Orion czuł podekscytowanie na myśl, że znów zobaczy znajome kąty i twarzy. Kiedy ruszyli w drogę za pozwoleniem dowódców i z błogosławieństwem Louriela, miał ochotę pobiec, by znaleźć się tam jak najszybciej. Jednak kiedy znaleźli się w połowie drogi, Orion poczuł, że jeszcze nie jest gotowy. Minęły trzy lata. Wszystko mogło się zmienić, a on przez ten czas nawet nie zainteresował się, czy w domu wszystko w końcu jest w porządku. Czuł coraz większe wyrzuty sumienia i przerażenie. Kiedy domy zaczęły się pojawiać, szedł coraz wolniej, powłócząc nogami w śniegu. Bał się. Tak cholernie się bał spojrzeć w twarz matce, której nienawidził od kiedy był w stanie nazwać to kryjące się w jego piersi uczucie. Bał się reakcji sióstr. Bał się tego, co się z nimi stało. Czy żyło im się dobrze? A może tak samo jak jemu przez te wszystkie lata? Zacisnął dłonie w pięści, czując że to wcale nic nie daje. Denerwował się.
Kiedy usłyszał obok siebie głos Ezry, wzdrygnął się zauważalnie, spoglądając na towarzysza roztargnionym spojrzeniem. Prawie zapomniał, że chłopak szedł tuż obok. Zagryzł wargę. Nie wiedział, czy chce mu mówić, ale skoro wysłali go razem z nim… miał prawo wiedzieć. Odetchnął głęboko, domyślając się, że jeśli tylko spróbuje mówić, głos mu zadrży.
- W tej wiosce wcale nie ma lawy – odezwał się w końcu, wciskając dłonie w kieszenie swojego białego płaszcza. – To miejsce… ja… urodziłem się tutaj – wyznał, spoglądając na coraz bardziej wyraźne domy i biegające po ulicy dzieciaki. – Louriel mnie uratował. Zabrał z tego przeklętego miejsca i dał przyszłość, a ja od tamtego czasu nie pojawiłem się tu ani razu. Minęły trzy lata, Ezra. Nawet nie wiem, czy moja matka, która chciała mnie sprzedać, żyje. Czy ojciec, którego Lusiek przegonił z tego miejsca, czy on tu nie wrócił by wyżywać się na moich siostrach. No i czy one… nie wiem co się z nimi stało – wymamrotał, czując jak z każdym słowem gardło ściskało mu się coraz bardziej, a oczy szczypią, co nie miało nic wspólnego z mrozem.
Umilkł, kiedy znaleźli się przy pierwszych zabudowaniach, z którymi wiązało się tyle wspomnień. I wcale nie były to dobre wspomnienia. Tu przerzucał węgiel. Tam rąbał drewno do utraty tchu. Tam złamał nogę. Tu ojciec złapał go za kark i pobił do nieprzytomności. Tam matka zemdlała na oczach całej wioski, by to Orion wyszedł na niewdzięczne dziecko. Białowłosy czuł, że ciężko mu oddychać, a przed oczami latają czarne mroczki. Śniadanie podeszło mu do gardła. Ale nie potrafił się zatrzymać, nie kiedy już znalazł się na powrót w tym miejscu, a jego dom znajdował się tak blisko. Musiał wiedzieć. Musiał zobaczyć Lunę i Atrię. Upewnić się, że nic im nie jest.
- Jeszcze dwa kroki – przekonywał samego siebie, nieświadomie łapiąc się ramienia Ezry, które stanowiło dla niego jedyny punkt podparcia. Gdyby się go nie trzymał, upadłby i czołgał w stronę swojego domu.
Serce biło mu szaleńczym rytmem, a zęby obijały się o siebie ze strachu. W końcu skręcili w boczną uliczkę, gdzie domy nie były już tak porządne, niskie i zaniedbane, po podwórkach walały się śmieci, a brudne dzieci nie miały sił się bawić. Orion szedł, napędzany strachem i poczuciem winy. Odliczał chałupy. Dwie. Jedna i…
- Co? – przystanął na drodze, gapiąc się z niedowierzaniem w przestrzeń pomiędzy domami.
Kolana się pod nim ugięły, a dłoń zsunęła z ramienia Ezry w ślad za całym ciałem. Miejsce, w którym kiedyś stał jego dom, jego największy koszmar i siedziba wszelkiego co złe, było puste. Nie było tu żadnej chaty.
- Panowie, po drugiej stronie jeziora jest wioska. Chyba nikt nie sprawdził, czy tam również nie mają jakiegoś problemu z lawą. Proponuję by mój drogi uczeń wyruszył tam w towarzystwie któregoś z magów ognia i to zbadał – zaproponował, nie spoglądając na nikogo zbyt nachalnie, jakby to była zwykła luźna sugestia. Dojrzał zaskoczony wzrok Oriona rzucony mu przez ramię, ale go zignorował, skupiając się na dwóch starszych mężczyznach.
Prawie nie udało mu się powstrzymać wyrazu triumfu, kiedy zarówno sir Lorhen, który domyślił, że wcale nie chodzi o lawę, jak i drugi mag zgodzili się z jego propozycją. Orion z Ezrą wyruszyli na drugą stronę jeziora, a oni do gejzerów.
Kiedy już sprawdził stabilność lodu, której praktycznie nie było, a Finnegan zapewnił go, że magowie ognia wcale aż tak nie różnią się on nich, nie zdobył się nawet na cień uśmiechu. To był fatalny pomysł, rzucać w niego żartami, kiedy miał tak paskudny humor, ale skąd blondyn miał o tym wiedzieć?
- Obrażony i niewyspany – prychnął, natychmiast wciskając dłonie głębiej w rękawy płaszcza obrażonym gestem. Obrócił nawet głowę w drugą stronę, patrząc na połać zdradzieckiej bieli, którą przed sobą miał.
Mimowolnie jego umysł zaczął analizować wszystkie możliwe sposoby dostania się w pobliże otworu, bo jak podejrzewał w tym momencie to on był najszybszą drogą do dostania się w złoże lawy. Niestety ogrom zniszczeń jakie poczyniła płynna magma pod powierzchnią nie dałby się naprawić jednym prostym machnięciem dłonią. Louriel musiał się wysilić i jeszcze potrzebował pomocy tych trzech magów wody, którzy razem z nimi zostali wysłani na misję. Jeszcze raz uklęknął w miejscu, w którym zaczynał się problem i tym razem obie dłonie wsadził głęboko pod lód, zanurzając się w nim aż po łokcie. Przymknął oczy, próbując skupić się na pęknięciach, dotrzeć do dna wrzącej masy i określić jak duży obszar zagrażał ich życiu.
- Puszczenie Finnegana biegiem nic nie da – powiedział markotnie, porządkując w myślach informacje, których dostarczyły mu palce. – Temperatura pod ziemią jest zbyt wysoka bym bez problemu dał radę utrzymać jego i siebie na powierzchni. Im bliżej wylotu tym jest gorzej, nie rozumiem, dlaczego ten śnieg się jeszcze trzyma. Powinien już dawno się stopić. Nie chcemy zupy z Crowl’a, ani pieczeni z Zuo – prychnął, prawie kładąc się na ziemi, by zatopić ręce w śniegu aż po pachy. – Ten dół jest zbyt głęboki, nie potrafię wyczuć jego dna, ale wydaje mi się, że źródło lawy wybija gdzieś spod spodu, nie ma do niego żadnego dopływu z boków. Pół kilometra w każdą stronę, taki ma zasięg. Na razie się nie rozlewa bardziej, ale to tylko kwestia czasu. Musimy pozbyć się tego źródła do wieczora, w przeciwnym razie będziemy mieć większy problem – stwierdził beznamiętnie, w końcu podnosząc się najpierw do siadu, a potem całkowicie, żeby zaraz zmarszczyć brwi i zacząć chodzić w kółko, mamrocząc coś do siebie pod nosem. Próbował zrozumieć, jakim cudem ten lód nie topniał i jak pozbyć się tej gotującej się wody, która w tym momencie była największym zagrożeniem. Najprościej byłoby spróbować unieść ten ogrom wrzątku i wyrzucić go w powietrze, by zmienił się w śnieg, ale było go za dużo, a i panowanie nad czymś tak gorącym nie było proste. W końcu jego wzrok zaczął się ślizgać po lodowej tafli, aż trafił na biały obłoczek pary, która sączyła się spod ziemi jak spod pokrywki na zupę.
Louriel zatrzymał się w miejscu.
- Pokrywka z zupy – wyrwało mu się, kiedy trybiki w mózgu zaskoczyły, tworząc w jego głowie klarowny plan.
- Sir! – zwrócił się do obu dowódców. Na chwilę opadło z niego niezadowolenie zastąpione wlewającą mu się w żyły adrenaliną. – Musimy odparować ten wrzątek. Wierzchnia warstwa lodu topi się pod wpływem temperatury, jednocześnie nie dając ujścia dla pary, dlatego cały czas się gotuje, roznosząc się na coraz szerszy obszar. Jeśli spróbujemy odsłonić kipiel i odgrodzić jakoś twardy i nienaruszony jeszcze lód od tego kotła, a wasi ludzie, sir – zwrócił się do Sileasa – podniosą jeszcze jego temperaturę, woda powinna się wygotować, zostawiając wam wolny dostęp do lawy pod spodem – wyjaśnił, spoglądając z powagą na twarze starszych mężczyzn.
W pierwszej chwili, Orion czuł podekscytowanie na myśl, że znów zobaczy znajome kąty i twarzy. Kiedy ruszyli w drogę za pozwoleniem dowódców i z błogosławieństwem Louriela, miał ochotę pobiec, by znaleźć się tam jak najszybciej. Jednak kiedy znaleźli się w połowie drogi, Orion poczuł, że jeszcze nie jest gotowy. Minęły trzy lata. Wszystko mogło się zmienić, a on przez ten czas nawet nie zainteresował się, czy w domu wszystko w końcu jest w porządku. Czuł coraz większe wyrzuty sumienia i przerażenie. Kiedy domy zaczęły się pojawiać, szedł coraz wolniej, powłócząc nogami w śniegu. Bał się. Tak cholernie się bał spojrzeć w twarz matce, której nienawidził od kiedy był w stanie nazwać to kryjące się w jego piersi uczucie. Bał się reakcji sióstr. Bał się tego, co się z nimi stało. Czy żyło im się dobrze? A może tak samo jak jemu przez te wszystkie lata? Zacisnął dłonie w pięści, czując że to wcale nic nie daje. Denerwował się.
Kiedy usłyszał obok siebie głos Ezry, wzdrygnął się zauważalnie, spoglądając na towarzysza roztargnionym spojrzeniem. Prawie zapomniał, że chłopak szedł tuż obok. Zagryzł wargę. Nie wiedział, czy chce mu mówić, ale skoro wysłali go razem z nim… miał prawo wiedzieć. Odetchnął głęboko, domyślając się, że jeśli tylko spróbuje mówić, głos mu zadrży.
- W tej wiosce wcale nie ma lawy – odezwał się w końcu, wciskając dłonie w kieszenie swojego białego płaszcza. – To miejsce… ja… urodziłem się tutaj – wyznał, spoglądając na coraz bardziej wyraźne domy i biegające po ulicy dzieciaki. – Louriel mnie uratował. Zabrał z tego przeklętego miejsca i dał przyszłość, a ja od tamtego czasu nie pojawiłem się tu ani razu. Minęły trzy lata, Ezra. Nawet nie wiem, czy moja matka, która chciała mnie sprzedać, żyje. Czy ojciec, którego Lusiek przegonił z tego miejsca, czy on tu nie wrócił by wyżywać się na moich siostrach. No i czy one… nie wiem co się z nimi stało – wymamrotał, czując jak z każdym słowem gardło ściskało mu się coraz bardziej, a oczy szczypią, co nie miało nic wspólnego z mrozem.
Umilkł, kiedy znaleźli się przy pierwszych zabudowaniach, z którymi wiązało się tyle wspomnień. I wcale nie były to dobre wspomnienia. Tu przerzucał węgiel. Tam rąbał drewno do utraty tchu. Tam złamał nogę. Tu ojciec złapał go za kark i pobił do nieprzytomności. Tam matka zemdlała na oczach całej wioski, by to Orion wyszedł na niewdzięczne dziecko. Białowłosy czuł, że ciężko mu oddychać, a przed oczami latają czarne mroczki. Śniadanie podeszło mu do gardła. Ale nie potrafił się zatrzymać, nie kiedy już znalazł się na powrót w tym miejscu, a jego dom znajdował się tak blisko. Musiał wiedzieć. Musiał zobaczyć Lunę i Atrię. Upewnić się, że nic im nie jest.
- Jeszcze dwa kroki – przekonywał samego siebie, nieświadomie łapiąc się ramienia Ezry, które stanowiło dla niego jedyny punkt podparcia. Gdyby się go nie trzymał, upadłby i czołgał w stronę swojego domu.
Serce biło mu szaleńczym rytmem, a zęby obijały się o siebie ze strachu. W końcu skręcili w boczną uliczkę, gdzie domy nie były już tak porządne, niskie i zaniedbane, po podwórkach walały się śmieci, a brudne dzieci nie miały sił się bawić. Orion szedł, napędzany strachem i poczuciem winy. Odliczał chałupy. Dwie. Jedna i…
- Co? – przystanął na drodze, gapiąc się z niedowierzaniem w przestrzeń pomiędzy domami.
Kolana się pod nim ugięły, a dłoń zsunęła z ramienia Ezry w ślad za całym ciałem. Miejsce, w którym kiedyś stał jego dom, jego największy koszmar i siedziba wszelkiego co złe, było puste. Nie było tu żadnej chaty.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Marudzący Louriel był po pierwsze nowością, po drugie uroczy. Wiedział, że po ich wczorajszej rozmowie nie może, zwyczajnie nie wypada mu już, uważać go za mięso do łóżka jeżeli dalej chciał żyć w zgodzie ze swoim sumieniem. Nie oznaczało to jednak, że wyrzeknie się swojego charakteru który książę podkreślił, że lubi. Miał zamiar więc delikatnie, jednym jedynie palcem, dzióbać do niego i sprawdzać czy w jakiś sposób jednak nie poprawi mu humoru, nie wywoła na jego ustach uśmiechu który z powodu naburmuszenia będzie usilnie próbował ukryć. No i bliskość. Tego też nie miał zamiaru się wyrzekać skoro pozwolono mu stać przy jego boku, dzielić wspólną przestrzeń, rześkie powietrze. Dodatkowo wykazał chęci rozwiązania wspólnie problemu, z tego też miał zamiar skorzystać bo zauważył już jak wielką wiedzę gadzinka posiadała. Podziwiał go chociaż sam chciał też zabłysnąć.
Gdy odwrócił od niego głowę wychylił się nieco żeby nadal, chociażby na profil jego twarzy spoglądać. Uśmiechnął się rozczulony, a podnosząc rękę dotknął palcem wskazującym jego policzka. Oczywiście palec zaraz zabrał ale przyjemnie wgniótł mu kilkukrotnie skórę jednocześnie zwracając na siebie jego uwagę.
- Szkoda dnia na bycie obrażonym. A na niewyspanie… postawię Ci piwo wieczorem, będzie Ci się lepiej spało. – Uśmiechnął się do niego czarująco zaraz rozpoczynając z nim i z dowódcami obu oddziałów debatę na temat śniegu mrozu i ogólnie pojętego chaosu który się przed nimi rozgrywał.
W momencie w którym Louriel zaczął grzebać nie wiadomo gdzie tymi swoimi cudnymi rączkami, Finnegan również usiadł na ziemi i położył dłonie na lodzie. Przymknął przy tym oczy i chociaż czuł gdzieś z głębin bijące ciepło kompletnie nie umiał „dopłynąć” myślami do żyły magmy. Nie mówiąc już o jej zdalnym zasklepieniu i przywróceniu naturalnej równowagi. Nie ważne jak się starał, musiał wymyślić inny sposób na dotarcie tam.
- To brzmi jak dobry obiad. – Przyznał gdy Louriel zakończył część swojej przemowy. On nadal uparcie siedział na ziemi, marz w tyłek i szukał jakiegoś dojścia. Szybko jednak sam zrozumiał, że podejście po lodzie, tak kruchym którego obecna egzystencja mogła być wyjaśniona jedynie skomplikowanym –acz logiczny – prawem fizyki nie była w ogóle możliwa. I jeżeli nie ugryzą tego odpowiednio szybko, w odpowiednio nieszablonowy sposób, zrodzi się poważny problem.
Po tym jak Louriel wstał, a on nadal brodził rękami w śniegu czując już mniej niż więcej, między Sileasem, a sir Lorhenem wywiązała się szybka dyskusja dotycząca obejścia w jakiś sposób przeszkody na którą natrafili. Obejście to wymagało zmobilizowania, poza najsilniejszymi tutaj magami, również wszystkich pozostałych, utalentowanych. Początkowo jednak zaczęli kombinować nieco za około, poprzez odsunięcie wody tak żeby zrobić odstęp do żyły. Z jednej strony pomysł był dobry, z drugiej hektolitry wody zgromadzonej w jeziorze sprawiały, że był niewykonalny.
Ponownie cisza zapanowała gdy książę przemówił. Blondyn odchylił się do tyłu żeby na niego patrzeć, wodził za nim wzorkiem próbując złapać to o czym ten myślał.
- Wielki kocioł z zupą. – Rzucił z delikatnie otwartymi ustami i iskierkami błądzącymi w tęczówkach. Sileas natomiast z odpowiednią dla siebie dozą ostrożności pozwolił sobie na podziw dla tak szybkiego rozwiązania na które naburmuszony książe wpadł samodzielnie. Pokiwał głową zerkając zarówno w stronę małego gejzeru jak i samej, chwiejnej tafli.
- Będzie to od nas wymagało współpracę ale plan wygląda na solidne rozwiązanie problemu. Spróbujmy. – Stwierdził kierując oczy na głównodowodzącego magami wody, uśmiechając się przy tym kącikiem ust. Jedno dodatkowe spojrzenie w stronę Finnegana sprawiło, że ten się zerwał na nogi, otrzepał tyłek i zaczął rozciągać ręce żeby było mu wygodniej używać magii. Skoro chcieli tak zrobić, sam nie miał zamiaru protestować. Plan wyglądał prosto acz genialnie. Tylko tyle, że czasochłonnie, a bez dodatkowego źródła energii – przynajmniej magów ognia – mógł wykończyć. Niemniej jednak byli wyszkoleni, zaraz przystąpiono do przygotowań.
***
Prośba Louriela wydawała się mu nieco podejrzana. Zdążył już zauważyć dość niezawodną organizację państwa wody i wątpił żeby przy ustalaniu chwili w której oni zostali wezwani z prośbą o pomoc, nie znaleziono wszystkich punktów zapalnych do których musieli się udać. Szybko więc zaczął podejrzewać coś mniej związanego z całą otoczką wojskowości i magii, Orion również mu to podpowiadał ciesząc się jak dziecko na wielkiego lizaka. Aż zmrużył oczy zastanawiając się co tak ekscytującego było w wiosce po drugiej stronie jeziora. Nie zapytał go jednak nie chcąc przeszkadzać mu w euforii. Dodatkowo mając w pamięci bliskość w nocy, czując nadal ramiona oplatające jego ciało, było mu delikatnie wstyd za samego siebie ale i przyjemne ciepło na sercu gdy tylko wracał myślami do poranka. Aż westchnął cicho pod nosem.
W końcu jednak nie mógł się powstrzymać. Zmiana jaka zaszła w Orionie była diametralna. Stracił cały dobry humor na rzecz bladego strachu malującego jego obliczę. Aż mu się serce krajało na fakt cierpienia tak młodej osoby. Nie żeby on był starszy ale czy w wieku dwudziestu lat należało mówić o posiadaniu ciężkich, traumatycznych wydarzeń? Na pewno się nie powinno chociaż z własnego doświadczenia wiedział, że życie nie oszczędzało. Westchnął cicho, a widząc jak białowłosy się wzdryga na jego głos odwrócił spojrzenie wodząc nim po białych połaciach zasypanych łąk i częściowo tafli jeziora.
Słuchał go, dokładnie go słuchał wyłapując każde drgnięcie jego głosu. Gdy się przed nim otworzył przeniósł na niego wzrok jednocześnie zakładając maskę na twarz, chowając wszystkie emocje do środka jednak nie będą przy tym lodowatym. Nie chciał pokazywać mu czegoś tak paskudnego jak współczucie. Uważał również, że jako osobie całkowicie obcej nie wypadało mu go pocieszać. O ocenie nie wspominając. Nie miał tego w zwyczaju bo szufladkowanie ludzi pod względem przeszłości, a nie ich obecnych dokonań było rzeczą wyrachowaną i w jego oczach, obrzydliwą. Mimo to, nie wiedział co mógłby mu na to wszystko powiedzieć. Sam nie miał łatwiejszego życia jednak wolał się do tego nie przyznawać. Wiedział z jakimi konsekwencjami się to wiązało i zarówno Oriona nie chciał dobijać jak i nie chciał zaprzepaszczać szans na jeszcze odrobinę sympatii z jego strony.
- Bardzo dobrze potrafię Cię zrozumieć. Niemniej nie powinieneś się obwiniać. Dostałeś pomocną dłoń z której skorzystałeś, odrzucenie jej mogłoby mieć katastrofalne skutki. – Mruknął cicho, opuszczając spojrzenie.
Gdy weszli do miasta pozwolił Orionowi iść przodem. W prawdzie w porównaniu z dotychczasowym marszem wycofał się jedynie o krok do tyłu ale uznał, że nie powinien się mieszać w cokolwiek co się tutaj stanie. Nie rozumiał co Louriel miał na myśli wysyłając go tutaj razem z złotookim ale zanim oceni, postanowił zorientować się w sytuacji.
Tak było przynajmniej do momentu gdy ten na niego ciężko nie oparł. Od razu podniósł ręce i przytrzymując go zarówno w pasie jak i za pierś – żeby nie poleciał ani do przodu ani do tyłu – pogładził go ostrożnie po piersi chcąc uspokoić kołaczące pod jego dłonią serce.
- Spokojnie, jestem przy Tobie w razie wszystkich problemów. – Zapewnił wtulając się w jego bok żeby nie cierpieć z powodu swojego niskiego wzrostu. No i jakkolwiek dać mu wsparcie.
Widoku który zastali jednak się nie spodziewał.
Wędrówka i tak była mozolna. Orion wydawał się mu przelewać w ramionach. Chciał zawrócić, uspokoić go i porozmawiać z nim. Przygotować go psychicznie na to co mógł tu zastać. Nawet w najszczerszych chęciach nie dałby rady nic zrobić z obrazem pustki jaki zastali. Nie umiał również go przytrzymać. Pozwolił mu paść na kolana samemu otwierając delikatnie usta. Zmarszczył jednak brwi, a po pogładzeniu go po policzku wierzchem dłoni wystąpił przed niego częściowo zasłaniając mu widok. Spotkał się raz w życiu z jednym zaskakującym stworzeniem i miał świadomość, że różne rzeczy się potrafiły dziać w sposób niewytłumaczalny. Dlatego pstrykając oburącz palcami zapalił dookoła siebie dwa ogniki w ramach straży, samemu zbliżył się do pustki i wyciągając ręce przed siebie sprawdził czy aby na pewno nic nie płata figli tylko ich oczom.
Niestety, rzeczywiście było pusto, a on przestawał rozumieć.
Gdy odwrócił od niego głowę wychylił się nieco żeby nadal, chociażby na profil jego twarzy spoglądać. Uśmiechnął się rozczulony, a podnosząc rękę dotknął palcem wskazującym jego policzka. Oczywiście palec zaraz zabrał ale przyjemnie wgniótł mu kilkukrotnie skórę jednocześnie zwracając na siebie jego uwagę.
- Szkoda dnia na bycie obrażonym. A na niewyspanie… postawię Ci piwo wieczorem, będzie Ci się lepiej spało. – Uśmiechnął się do niego czarująco zaraz rozpoczynając z nim i z dowódcami obu oddziałów debatę na temat śniegu mrozu i ogólnie pojętego chaosu który się przed nimi rozgrywał.
W momencie w którym Louriel zaczął grzebać nie wiadomo gdzie tymi swoimi cudnymi rączkami, Finnegan również usiadł na ziemi i położył dłonie na lodzie. Przymknął przy tym oczy i chociaż czuł gdzieś z głębin bijące ciepło kompletnie nie umiał „dopłynąć” myślami do żyły magmy. Nie mówiąc już o jej zdalnym zasklepieniu i przywróceniu naturalnej równowagi. Nie ważne jak się starał, musiał wymyślić inny sposób na dotarcie tam.
- To brzmi jak dobry obiad. – Przyznał gdy Louriel zakończył część swojej przemowy. On nadal uparcie siedział na ziemi, marz w tyłek i szukał jakiegoś dojścia. Szybko jednak sam zrozumiał, że podejście po lodzie, tak kruchym którego obecna egzystencja mogła być wyjaśniona jedynie skomplikowanym –acz logiczny – prawem fizyki nie była w ogóle możliwa. I jeżeli nie ugryzą tego odpowiednio szybko, w odpowiednio nieszablonowy sposób, zrodzi się poważny problem.
Po tym jak Louriel wstał, a on nadal brodził rękami w śniegu czując już mniej niż więcej, między Sileasem, a sir Lorhenem wywiązała się szybka dyskusja dotycząca obejścia w jakiś sposób przeszkody na którą natrafili. Obejście to wymagało zmobilizowania, poza najsilniejszymi tutaj magami, również wszystkich pozostałych, utalentowanych. Początkowo jednak zaczęli kombinować nieco za około, poprzez odsunięcie wody tak żeby zrobić odstęp do żyły. Z jednej strony pomysł był dobry, z drugiej hektolitry wody zgromadzonej w jeziorze sprawiały, że był niewykonalny.
Ponownie cisza zapanowała gdy książę przemówił. Blondyn odchylił się do tyłu żeby na niego patrzeć, wodził za nim wzorkiem próbując złapać to o czym ten myślał.
- Wielki kocioł z zupą. – Rzucił z delikatnie otwartymi ustami i iskierkami błądzącymi w tęczówkach. Sileas natomiast z odpowiednią dla siebie dozą ostrożności pozwolił sobie na podziw dla tak szybkiego rozwiązania na które naburmuszony książe wpadł samodzielnie. Pokiwał głową zerkając zarówno w stronę małego gejzeru jak i samej, chwiejnej tafli.
- Będzie to od nas wymagało współpracę ale plan wygląda na solidne rozwiązanie problemu. Spróbujmy. – Stwierdził kierując oczy na głównodowodzącego magami wody, uśmiechając się przy tym kącikiem ust. Jedno dodatkowe spojrzenie w stronę Finnegana sprawiło, że ten się zerwał na nogi, otrzepał tyłek i zaczął rozciągać ręce żeby było mu wygodniej używać magii. Skoro chcieli tak zrobić, sam nie miał zamiaru protestować. Plan wyglądał prosto acz genialnie. Tylko tyle, że czasochłonnie, a bez dodatkowego źródła energii – przynajmniej magów ognia – mógł wykończyć. Niemniej jednak byli wyszkoleni, zaraz przystąpiono do przygotowań.
***
Prośba Louriela wydawała się mu nieco podejrzana. Zdążył już zauważyć dość niezawodną organizację państwa wody i wątpił żeby przy ustalaniu chwili w której oni zostali wezwani z prośbą o pomoc, nie znaleziono wszystkich punktów zapalnych do których musieli się udać. Szybko więc zaczął podejrzewać coś mniej związanego z całą otoczką wojskowości i magii, Orion również mu to podpowiadał ciesząc się jak dziecko na wielkiego lizaka. Aż zmrużył oczy zastanawiając się co tak ekscytującego było w wiosce po drugiej stronie jeziora. Nie zapytał go jednak nie chcąc przeszkadzać mu w euforii. Dodatkowo mając w pamięci bliskość w nocy, czując nadal ramiona oplatające jego ciało, było mu delikatnie wstyd za samego siebie ale i przyjemne ciepło na sercu gdy tylko wracał myślami do poranka. Aż westchnął cicho pod nosem.
W końcu jednak nie mógł się powstrzymać. Zmiana jaka zaszła w Orionie była diametralna. Stracił cały dobry humor na rzecz bladego strachu malującego jego obliczę. Aż mu się serce krajało na fakt cierpienia tak młodej osoby. Nie żeby on był starszy ale czy w wieku dwudziestu lat należało mówić o posiadaniu ciężkich, traumatycznych wydarzeń? Na pewno się nie powinno chociaż z własnego doświadczenia wiedział, że życie nie oszczędzało. Westchnął cicho, a widząc jak białowłosy się wzdryga na jego głos odwrócił spojrzenie wodząc nim po białych połaciach zasypanych łąk i częściowo tafli jeziora.
Słuchał go, dokładnie go słuchał wyłapując każde drgnięcie jego głosu. Gdy się przed nim otworzył przeniósł na niego wzrok jednocześnie zakładając maskę na twarz, chowając wszystkie emocje do środka jednak nie będą przy tym lodowatym. Nie chciał pokazywać mu czegoś tak paskudnego jak współczucie. Uważał również, że jako osobie całkowicie obcej nie wypadało mu go pocieszać. O ocenie nie wspominając. Nie miał tego w zwyczaju bo szufladkowanie ludzi pod względem przeszłości, a nie ich obecnych dokonań było rzeczą wyrachowaną i w jego oczach, obrzydliwą. Mimo to, nie wiedział co mógłby mu na to wszystko powiedzieć. Sam nie miał łatwiejszego życia jednak wolał się do tego nie przyznawać. Wiedział z jakimi konsekwencjami się to wiązało i zarówno Oriona nie chciał dobijać jak i nie chciał zaprzepaszczać szans na jeszcze odrobinę sympatii z jego strony.
- Bardzo dobrze potrafię Cię zrozumieć. Niemniej nie powinieneś się obwiniać. Dostałeś pomocną dłoń z której skorzystałeś, odrzucenie jej mogłoby mieć katastrofalne skutki. – Mruknął cicho, opuszczając spojrzenie.
Gdy weszli do miasta pozwolił Orionowi iść przodem. W prawdzie w porównaniu z dotychczasowym marszem wycofał się jedynie o krok do tyłu ale uznał, że nie powinien się mieszać w cokolwiek co się tutaj stanie. Nie rozumiał co Louriel miał na myśli wysyłając go tutaj razem z złotookim ale zanim oceni, postanowił zorientować się w sytuacji.
Tak było przynajmniej do momentu gdy ten na niego ciężko nie oparł. Od razu podniósł ręce i przytrzymując go zarówno w pasie jak i za pierś – żeby nie poleciał ani do przodu ani do tyłu – pogładził go ostrożnie po piersi chcąc uspokoić kołaczące pod jego dłonią serce.
- Spokojnie, jestem przy Tobie w razie wszystkich problemów. – Zapewnił wtulając się w jego bok żeby nie cierpieć z powodu swojego niskiego wzrostu. No i jakkolwiek dać mu wsparcie.
Widoku który zastali jednak się nie spodziewał.
Wędrówka i tak była mozolna. Orion wydawał się mu przelewać w ramionach. Chciał zawrócić, uspokoić go i porozmawiać z nim. Przygotować go psychicznie na to co mógł tu zastać. Nawet w najszczerszych chęciach nie dałby rady nic zrobić z obrazem pustki jaki zastali. Nie umiał również go przytrzymać. Pozwolił mu paść na kolana samemu otwierając delikatnie usta. Zmarszczył jednak brwi, a po pogładzeniu go po policzku wierzchem dłoni wystąpił przed niego częściowo zasłaniając mu widok. Spotkał się raz w życiu z jednym zaskakującym stworzeniem i miał świadomość, że różne rzeczy się potrafiły dziać w sposób niewytłumaczalny. Dlatego pstrykając oburącz palcami zapalił dookoła siebie dwa ogniki w ramach straży, samemu zbliżył się do pustki i wyciągając ręce przed siebie sprawdził czy aby na pewno nic nie płata figli tylko ich oczom.
Niestety, rzeczywiście było pusto, a on przestawał rozumieć.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
We wspomnieniach Oriona miejsce to było zawsze zimne, przepełnione nienawiścią i smrodem alkoholu. Niska chata z czarnych bali i dachem pokrytym gontem nie zachęcała do wejścia do środka. Dach był zapadnięty i w kilku miejscach dziurawy. Do środka od zawsze dostawała się woda, śnieg i wiatr, czyniąc wnętrze jeszcze mniej przyjaznym. W środku też wcale nie było przytulnie, po kuchni walały się puste butelki, palenisko wiecznie brudne nie nadawało się do gotowania normalnych posiłków. Dalej znajdowało się pomieszczenie, gdzie chora kobieta cały czas leżała w łóżku, potrafiąc tylko wrzeszczeć, żądać i nazywać go nieudacznikiem. On i jego dwie siostry spali na jednym, rozlatującym się posłaniu skleconym z desek, za materac mając worki wypełnione sianem. Nie pamiętał, by poza bólem i rozczarowaniem czuł w związku z tym miejscem cokolwiek innego. A mimo to, kiedy zobaczył, że niczego tu nie było, poczuł się jakby nagle ktoś wyrwał z jego ciała wielki kawał i kazał się z nim rozstać. Gdzie była Luna? Co się stało z Atrią?
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego wszystko rozmyło mu się przed oczami, a pół pola widzenia zasłania jakiś ciemny kształt, dopóki nie zrozumiał, że łzy zebrały mu się w kącikach oczu, a ten, który zasłaniał mu widok to Ezra. Kiedy chłopak odwrócił się w kierunku pustki i chciał podjeść bliżej, Orion rzucił się w przód i objął go w pasie, przytulając czoło do jego pleców. Miał wrażenie, jakby samo przekroczenie niewidzialnej linii oddzielającej posesję od drogi miało sprawić, że Ezra zniknie jak ten przeklęty dom. Czuł, że drży na całym ciele, ale słone krople zebrane w oczach uparcie zostają na swoim miejscu. Nie pozwolił sobie na płacz. Nie zasługiwał na niego. Powinien tu być. Zostać z siostrami i rodzicami, nawet jeśli to życie było tak cholernie trudne. Chciał poczuć złość na Louriela, za to że go zabrał, że nie mógł spędzić ostatnich chwil z rodziną, ale nie potrafił. Książę go uratował, zrobił dla niego więcej niż ktokolwiek inny i jeszcze nazywał go swoim najlepszym przyjacielem, choć na to tym bardziej nie zasłużył. Czemu to był on? Czemu nie Luna? Czemu nie Atria?
- Kto ostatni ten zgniły renifer! – usłyszał gdzieś z końca uliczki, a zaraz po tym tupot wielu stóp, beztroski śmiech dzieci i pokrzykiwania na ociągających się. Miał ochotę podnieść się i zapytać, co się stało z tym miejscem. Gdzie się podziali jego mieszkańcy, ale jedyne co był w stanie zrobić to przytulić się mocniej do ciała maga ognia, chowając twarz w jego ciepłym płaszczu.
- Zaczekajcie na mnie! – nad śmiech dzieci przebił się inny, pojedynczy głos. Dziewczęcy, błagalny i zdyszany. Tak bardzo znajomy. Dźwięczny i śliczny, przywodzący na myśl skowronka. Orion nie wierzył własnym uszom, to nie mogła być… uszy płatały mu figla. To było pewne.
Kiedy usłyszał za sobą łupnięcie, jakby ktoś się przewrócił, a potem żałosne „Auauaua”, nie potrafił się powstrzymać. Odwrócił głowę, unosząc powieki. A to, co zobaczył, sprawiło, że w jego oczach natychmiast znów pojawiła się łzawa warstwa. Na ścieżce, kilka metrów od niego siedziała dziewczynka w zielonej sukience i jasnym płaszczyku, którego kaptur krzywo leżał na jednym ramionku. Bialutkie włosy muskały materiał płaszcza, a prosta grzywka przykrywała jasnoniebieskie oczy. Chłopak nie wierzył w to co pokazywały mu oczy.
- Uszczypnij mnie – mruknął niedowierzającym tonem, a kiedy poczuł na ramieniu uczynne spełnienie prośby, głośno przeklął, zwracając na siebie uwagę dziewczynki. Złote i niebieskie oczy spotkały się na moment. W pierwszej chwili, oboje zamarli jakby zapomnieli czym jest ruch, żeby zaraz potem znaleźć się w swoich objęciach. Orion tulił małe ciałko do piersi, gładząc gładkie, krótkie włosy siostry, a ona schowała głowę w jego ramieniu, obejmując drobnymi rączkami jego szyję.
- Atria – westchnął białowłosy, wdychając zapach świeżego powietrza i szamponu.
- Orion – odpowiedziała jakby na potwierdzenie, że to naprawdę się dzieje.
Tulili się do siebie jeszcze przez chwilę, aż w końcu dziewczynka stwierdziła, że ma dosyć czułości i odsunęła się na długość Orionowego ramienia. Stanęła prosto, przyglądając się krytycznie jego twarzy i sylwetce.
- Braciszku, zestarzałeś się – zawyrokowała ostatecznie, opierając dłonie na biodrach w bardzo podobnym do starszej siostry geście.
- Tobie też się urosło, krasnalu – zauważył, podnosząc się, ale zaraz złapał dziewczynkę i poniósł ją bez najmniejszego problemu. – Co tu się w ogóle stało? – zapytał, spoglądając na pusty plac po ich dawnym domu.
- Było duże bum, a potem dach spadł nam na głowy, ale nikomu nic się nie stało, tylko Lunę bardzo bolała noga i nie mogła chodzić przez tydzień. Myślała, że pani u której pracuje się bardzo zezłości, ale wiesz, ta pani jest bardzo miła i dała jej wolne. Mogła siedzieć ze mną i panią Mery aż tydzień. A potem przyszedł miły pan z niebieskimi włosami i powiedział, że braciszek zarobił tyle pieniążków, że już nie musimy mieszkać u tego grubego pana co go siostrzyczka nazywa sołtysem – paplała wesoło dziewczynka, a Orion coraz bardziej czuł się tak jakby był Alicją i wpadł do króliczej nory. Zrozumiał tylko tyle, że dach w końcu nie wytrzymał ilości dziur i najzwyczajniej w świecie się zapadał. Dalszej części nie zrozumiał wcale, no może poza tym, że w którymś momencie pojawił się w niej Louriel. Nie kojarzył innego osobnika o niebieskich włosach. Spojrzał zagubionym wzrokiem na Ezrę, czując się lepiej ze świadomością, że jest z nim ktoś, kto rozumie nawet odrobinę mniej.
- Chwila, to gdzie teraz mieszkacie? – zapytał w końcu, a Atria natychmiast wyrwała mu się i pobiegła do wylotu uliczki, gdzie zatrzymała się i patrzyła na niego z oczekiwaniem.
Nie mając innego wyboru, Orion ruszył za siostrą, jeszcze raz łapiąc się ramienia szatyna, tłumacząc się zaraz, że to w razie gdyby znowu miał upaść. Z jakiegoś powodu poczuł zażenowanie na myśl, że nie było w tym ani krztyny prawdy. Po prostu… chciał go dotknąć. Wiedzieć, że jest tuż obok. Podążając za podskakującą czuprynką dziewczynki znaleźli się po drugiej stronie wioski, gdzie domy wyglądały na nowe i ani trochę nie przypominały tych biednych chat. Orion kolejny raz poczuł się jakby wrzucili go do króliczej nory i kazali przejść z niecodzienną rzeczywistością do porządku dziennego. A kiedy zatrzymali się przy ostatnim z domków, gdzie na werandzie siedziały dwie kobiety, jedna młodsza, druga starsza, znów poczuł jakby jego kolana odmówiły mu posłuszeństwa. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że kobieta obok Luny nie jest jego matką.
- Luna, Mery! Orion wrócił! – krzyknęła Atria wesoło, wbiegając na werandę i natychmiast sadowiąc się starszej z kobiet na kolanach.
- Mówiłam ci, żebyś nie opowiadała niestworzonych historii – prychnęła białowłosa dziewczyna, nie podnosząc błękitnych oczu znad wyszywanego w materiale kwiatu.
- Ale to prawda! – oburzyła się dwunastolatka, wychylając się, by złapać brodę siostry i przekręcić jej głowę w stronę drogi, na której jak wryty stał ich brat, nadal nie wierząc w to, że jego dwie cudowne siostrzyczki żyją i mają się zadziwiająco dobrze.
- Orion? – igła wypadła dziewczynie z dłoni i upadła na deski z cichym brzękiem.
- Cz-cześć – mruknął chłopak niewyraźnie, przyglądając się jak Luna powoli podnosi się ze swojego miejsca, jak krok po kroku schodzi po schodach, by ostatecznie zatrzymać się tuż przed nim. Przerastała go. O kilka centymetrów, ale było to zauważalne.
- Trzy lata – jęknęła dziewczyna, unosząc rękę, jakby chciała go uderzyć, a on wcale by się nie odsunął. Zasłużył, na każde słowa pretensji z jej ust. Ale ona powstrzymała się i zamiast tego, przytuliła go, a on zaraz odwzajemnił gest, czując niewysłowiony spokój, którego szukał od tak wielu lat.
- Przepraszam. Nie byłem w stanie tu wrócić – powiedział, gładząc białe włosy siostry. Tak podobne i zarazem różne od jego. – Jak to się stało? – zapytał, wskazując brodą na nowy dom i starszą kobietę, która zdawała się nie zwracać uwagi na nic innego niż materiał w jej dłoniach, którym się zajmowała.
- Nic nie wiesz? – zdziwiła się, ale kiedy tylko jej oczy spoczęły na magu ognia, zmieszała się, jakby powiedziała coś niestosownego. – A kim jest twój kolega? –zapytała, niemal od razu zapraszając Ezrę do środka, do kuchni, gdzie zaraz postawiła przed nim koszyk z ciasteczkami i zaproponowała mu herbaty.
Orion rozglądał się ciekawie po wnętrzu. Pomieszczenie w niczym nie przypominało kuchni ich starego domu. Ta była przytulna, meble i palenisko były czyste, a jedyna butelka jaka stała na stole, służyła za wazon dla jodłowych gałązek, które roztaczały świeżą woń lasu. Dziewczyna zakręciła się po kuchni i zaraz brunet i białowłosy trzymali w dłoniach gorące kubki wypełnione aromatycznym napojem.
- A teraz mów. Co ci zajęło te trzy lata? – powiedziała Luna, siadając naprzeciwko Oriona i Ezry ze swoim kubkiem.
- Najpierw ty – Orion pokręcił głową. – Jak to się stało? Gdzie jest…? – nie dokończył, nie musiał. Ona doskonale wiedziała o co pytał.
- Nie żyje – odpowiedziała natychmiast, bez cienia żalu w głosie. – Umarła pięć miesięcy po tym, jak mistrz cię zabrał. Jeśli chodzi o ojca, próbował raz wrócić, ale ludzie, którym książę kazał nas pilnować go przegonili, nie pokazał się tu od tamtego czasu. Rok po twoim odejściu dach nie wytrzymał, zawalił się w środku dnia, miałyśmy szczęście, Atria była na zewnątrz, a ja tylko skręciłam kostkę uciekając. Mieszkałyśmy przez jakiś czas u sołtysa, aż któregoś dnia pojawił się mistrz Louriel i powiedział, że na służbie zarabiasz tyle pieniędzy, że możemy zbudować sobie nowy dom. Trwało to kolejne pół roku, ale w końcu mogłyśmy tu zamieszkać – zakończyła, a Orion wcale się nie zdziwił, że jej historia była krótka, pozbawiona ozdobników i szerokich opisów. Zawsze taka była, nie lubiła strzępić sobie języka i tracić czasu na pogaduszki.
- A ta kobieta? – zapytał chłopak ciszej, wskazując brodą w kierunku werandy skąd dobiegało ciche nucenie jakiejś dziwnej pieśni, która sprawiała, że włoski na karku Oriona stawały dęba.
- To Emmeryn – Luna wzruszyła ramionami, ale jej oczy nagle nabrały łagodności, a głos stał się o wiele bardziej miękki. – Zajęła się nami kiedy odszedłeś, a kiedy zdałam sobie sprawę, że to ona bardziej potrzebuje naszej pomocy, zamieszkała z nami – wyjaśniła, przenosząc spojrzenie z brata na swoje palce. Orion nie potrafił powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta. Cieszyło go, że pomimo dzieciństwa jakie zaserwowało im życie, jego kochane siostrzyczki nadal miały w sobie tyle dobroci i empatii, by bezinteresownie komuś pomóc.
- Teraz twoja kolej – odbiła piłeczkę w jego stronę – co przytrafiło się tobie? – zapytała, znów wpatrując się w niego przeszywającym spojrzeniem.
- Głównie uczyłem się magii i znosiłem tego niebieskowłosego gada – Orion wzruszył ramionami, czując mimo wszystko, że jest mu wstyd za siebie. One żyły tu, martwiąc się o jutro, a on siedział na laurach w Akademii księcia i zbijał bąki. Co był z niego za brat?
- Rozumiem, a ty? Dowiem się w końcu kogo mój cnotliwy braciszek przyprowadził ze sobą po trzech latach nieobecności? – zapytała, zwracając swój wzrok na Ezrę.
***
Louriel nie widział w swoim planie niczego niezwykłego. Ot, wpadł na rozwiązanie problemu szybciej od innych, ale był niemal stuprocentowo pewien, że doświadczony Lorhen prędzej czy później albo pomyślałby o tym samym, albo wymyślił coś innego, równie błyskotliwego. W końcu Louriel tytuł mistrza posiadał od jakichś pięciu lat, a nawet jeśli był po prostu szczylem, którego geny pozwalały na szybkie nauczenie się magii. Rycerze radzili sobie i bez niego. Mężczyzna był mądry, doświadczony i nie bezpodstawnie przewodził wszelkim misjom, które wymagały pomyślunku. Dlatego książę nie zamierzał się wtrącać, a przynajmniej nie jakoś szczególnie, do jego rozwiązania problemu. On podrzucił pomysł, stroną techniczną i rozkazami miał zająć się ktoś inny wysokiej rangi.
- No dobra, bierzemy się do roboty! – zawyrokował mężczyzna, spoglądając ponad ramieniem błękitnowłosego na pozostałych magów wody, którzy raczej nie wyglądali na zbyt pewnych. – My się zajmiemy wodą, wy pozbędziecie się lawy – umówił się z Sileasem, żeby zaraz wrócić spojrzeniem do swoich podwładnych.
- Mistrzu, mógłbyś dokładnie określić i wyznaczyć niebezpieczny obszar? – zwrócił się do Louriela, a mężczyzna natychmiast kiwnął z wdziękiem głową, znów znajdując się na kolanach i z rękoma w śniegu. Tym razem jednak, jego oczy wodziły czujnie po powierzchni lodu, a tam gdzie padał jego wzrok, w śniegu pojawiała się wąska, ale wyraźna linia tworząca nierówne koło, wyznaczające strefę zagrożenia.
- Świetnie – mruknął Lorhen, zaraz później wskazując kolejno magów palcem i wskazując im gdzie mają zająć pozycję. Louriel został w miejscu gdzie nadal trzymał dłonie pod śniegiem, marszcząc odrobinę brwi.
- Jeśli mogę się wtrącić – odezwał się cicho i nadal tak obrażonym tonem, jakby ktoś co najmniej ukradł mu konia a podstawił osła. – Nie żebym nie wierzył w umiejętności naszych magów, ale jeśli zbliżą się do siebie o krok, ściana w tamtej części będzie mocniejsza, a ja bez problemu poradzę sobie z większym kawałkiem – powiedział obojętnie, patrząc na rozciągających się magów ognia.
Lorhen zastanowił się chwilę, przyglądając się z namysłem profilowi księcia, a potem pokręcił głową z powagą na twarzy.
- Nie będziemy pokazywać magom ognia, że nasi ludzie nie potrafią sobie poradzić z czymś takim. A jeśli będziesz czuł, że nie dają sobie rady, możesz im pomóc – zauważył, unosząc jedną brew jakby mówił „czyż nie?”.
Gdyby Louriel nie miał złego humoru, natychmiast uśmiechnąłby się kpiąco na zaczepkę rycerza. Starzy mężczyzna znał księcia od dzieciaka i doskonale wiedział ile dumy i uporu kryło się za tym gładkim obliczem i gadzim spojrzeniem niezwykłych oczu. Nie raz sam go podpuszczał, byle tylko książę przekonany o tym, że robi dokładnie to, co chce, spełnił oczekiwania ludu, czy cesarza Lothusa, który święcie wierzył, że jego dziecko potrafi się zachować przynajmniej przy ludziach. Wojskowy nie miał serca mówić mu, że owszem, potrafi, ale tylko dlatego, że za każdym razem, albo on albo Orion deptali mu odcisk i zakładali się, ile wytrzyma bez wrednych odzywek, mlaskania przy jedzeniu i używania odpowiednich sztućców. O dziwo metoda się sprawdzała i to od kilku lat, a książę nadal myślał, że to on we wszystkich tych sytuacjach był górą.
- Wszyscy gotowi i na swoich miejscach? –zapytał po jakimś czasie Lorhen, zajmując bezpieczne miejsce za plecami Louriela. Sam nie miał w sobie ani krztyny magicznych umiejętności, co wcale nie czyniło z niego gorszego wojownika. Władać bronią białą potrafił jak mało kto, a jego umiejętność strategii nie raz ratowała kraj wody od napadów kraju wiatru.
Kiedy wszyscy potwierdzili obecność i zaangażowanie w sprawę, Louriel natychmiast sprawił, że przypadły mu w udziale kawałek lodu stał się grubą, zbitą warstwą, żeby zaraz objąć umysłem pokrywającą kipiel warstewkę. W pierwszej chwili chciał ją po prostu oderwać od reszty i odsunąć, ale po przemyśleniu sprawy, stwierdził, że bezpieczniej będzie po prostu zmienić jej stan skupienia. Gdyby uniósł lód, wrząca pod spodem woda mogłaby kogoś ochlapać. Przy obecnym rozwiązaniu również istniała taka możliwość, ale książę wierzył, że szybciej nad tym zapanuje. Jeszcze raz upewnił się, że reszta jego kompanów klęczy z rękoma zanurzonymi po dłonie w śniegu i koncentruje się na tworzeniu grubej ściany, a potem, powoli, nie chcąc by stało się to zbyt gwałtownie, rozpuścił lód tworzący pokrywę, zaczynając od ujścia pary, aż do połowy wyznaczonego przez siebie obszaru.
- Jeśli to za mało, dajcie znać! – krzyknął, mrużąc oczy, kiedy biała para z wąskiej stróżki zmieniła się w wysoki i grupy słup, jakby to wcale nie woda, a płonący las znajdował się pod ziemią.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego wszystko rozmyło mu się przed oczami, a pół pola widzenia zasłania jakiś ciemny kształt, dopóki nie zrozumiał, że łzy zebrały mu się w kącikach oczu, a ten, który zasłaniał mu widok to Ezra. Kiedy chłopak odwrócił się w kierunku pustki i chciał podjeść bliżej, Orion rzucił się w przód i objął go w pasie, przytulając czoło do jego pleców. Miał wrażenie, jakby samo przekroczenie niewidzialnej linii oddzielającej posesję od drogi miało sprawić, że Ezra zniknie jak ten przeklęty dom. Czuł, że drży na całym ciele, ale słone krople zebrane w oczach uparcie zostają na swoim miejscu. Nie pozwolił sobie na płacz. Nie zasługiwał na niego. Powinien tu być. Zostać z siostrami i rodzicami, nawet jeśli to życie było tak cholernie trudne. Chciał poczuć złość na Louriela, za to że go zabrał, że nie mógł spędzić ostatnich chwil z rodziną, ale nie potrafił. Książę go uratował, zrobił dla niego więcej niż ktokolwiek inny i jeszcze nazywał go swoim najlepszym przyjacielem, choć na to tym bardziej nie zasłużył. Czemu to był on? Czemu nie Luna? Czemu nie Atria?
- Kto ostatni ten zgniły renifer! – usłyszał gdzieś z końca uliczki, a zaraz po tym tupot wielu stóp, beztroski śmiech dzieci i pokrzykiwania na ociągających się. Miał ochotę podnieść się i zapytać, co się stało z tym miejscem. Gdzie się podziali jego mieszkańcy, ale jedyne co był w stanie zrobić to przytulić się mocniej do ciała maga ognia, chowając twarz w jego ciepłym płaszczu.
- Zaczekajcie na mnie! – nad śmiech dzieci przebił się inny, pojedynczy głos. Dziewczęcy, błagalny i zdyszany. Tak bardzo znajomy. Dźwięczny i śliczny, przywodzący na myśl skowronka. Orion nie wierzył własnym uszom, to nie mogła być… uszy płatały mu figla. To było pewne.
Kiedy usłyszał za sobą łupnięcie, jakby ktoś się przewrócił, a potem żałosne „Auauaua”, nie potrafił się powstrzymać. Odwrócił głowę, unosząc powieki. A to, co zobaczył, sprawiło, że w jego oczach natychmiast znów pojawiła się łzawa warstwa. Na ścieżce, kilka metrów od niego siedziała dziewczynka w zielonej sukience i jasnym płaszczyku, którego kaptur krzywo leżał na jednym ramionku. Bialutkie włosy muskały materiał płaszcza, a prosta grzywka przykrywała jasnoniebieskie oczy. Chłopak nie wierzył w to co pokazywały mu oczy.
- Uszczypnij mnie – mruknął niedowierzającym tonem, a kiedy poczuł na ramieniu uczynne spełnienie prośby, głośno przeklął, zwracając na siebie uwagę dziewczynki. Złote i niebieskie oczy spotkały się na moment. W pierwszej chwili, oboje zamarli jakby zapomnieli czym jest ruch, żeby zaraz potem znaleźć się w swoich objęciach. Orion tulił małe ciałko do piersi, gładząc gładkie, krótkie włosy siostry, a ona schowała głowę w jego ramieniu, obejmując drobnymi rączkami jego szyję.
- Atria – westchnął białowłosy, wdychając zapach świeżego powietrza i szamponu.
- Orion – odpowiedziała jakby na potwierdzenie, że to naprawdę się dzieje.
Tulili się do siebie jeszcze przez chwilę, aż w końcu dziewczynka stwierdziła, że ma dosyć czułości i odsunęła się na długość Orionowego ramienia. Stanęła prosto, przyglądając się krytycznie jego twarzy i sylwetce.
- Braciszku, zestarzałeś się – zawyrokowała ostatecznie, opierając dłonie na biodrach w bardzo podobnym do starszej siostry geście.
- Tobie też się urosło, krasnalu – zauważył, podnosząc się, ale zaraz złapał dziewczynkę i poniósł ją bez najmniejszego problemu. – Co tu się w ogóle stało? – zapytał, spoglądając na pusty plac po ich dawnym domu.
- Było duże bum, a potem dach spadł nam na głowy, ale nikomu nic się nie stało, tylko Lunę bardzo bolała noga i nie mogła chodzić przez tydzień. Myślała, że pani u której pracuje się bardzo zezłości, ale wiesz, ta pani jest bardzo miła i dała jej wolne. Mogła siedzieć ze mną i panią Mery aż tydzień. A potem przyszedł miły pan z niebieskimi włosami i powiedział, że braciszek zarobił tyle pieniążków, że już nie musimy mieszkać u tego grubego pana co go siostrzyczka nazywa sołtysem – paplała wesoło dziewczynka, a Orion coraz bardziej czuł się tak jakby był Alicją i wpadł do króliczej nory. Zrozumiał tylko tyle, że dach w końcu nie wytrzymał ilości dziur i najzwyczajniej w świecie się zapadał. Dalszej części nie zrozumiał wcale, no może poza tym, że w którymś momencie pojawił się w niej Louriel. Nie kojarzył innego osobnika o niebieskich włosach. Spojrzał zagubionym wzrokiem na Ezrę, czując się lepiej ze świadomością, że jest z nim ktoś, kto rozumie nawet odrobinę mniej.
- Chwila, to gdzie teraz mieszkacie? – zapytał w końcu, a Atria natychmiast wyrwała mu się i pobiegła do wylotu uliczki, gdzie zatrzymała się i patrzyła na niego z oczekiwaniem.
Nie mając innego wyboru, Orion ruszył za siostrą, jeszcze raz łapiąc się ramienia szatyna, tłumacząc się zaraz, że to w razie gdyby znowu miał upaść. Z jakiegoś powodu poczuł zażenowanie na myśl, że nie było w tym ani krztyny prawdy. Po prostu… chciał go dotknąć. Wiedzieć, że jest tuż obok. Podążając za podskakującą czuprynką dziewczynki znaleźli się po drugiej stronie wioski, gdzie domy wyglądały na nowe i ani trochę nie przypominały tych biednych chat. Orion kolejny raz poczuł się jakby wrzucili go do króliczej nory i kazali przejść z niecodzienną rzeczywistością do porządku dziennego. A kiedy zatrzymali się przy ostatnim z domków, gdzie na werandzie siedziały dwie kobiety, jedna młodsza, druga starsza, znów poczuł jakby jego kolana odmówiły mu posłuszeństwa. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że kobieta obok Luny nie jest jego matką.
- Luna, Mery! Orion wrócił! – krzyknęła Atria wesoło, wbiegając na werandę i natychmiast sadowiąc się starszej z kobiet na kolanach.
- Mówiłam ci, żebyś nie opowiadała niestworzonych historii – prychnęła białowłosa dziewczyna, nie podnosząc błękitnych oczu znad wyszywanego w materiale kwiatu.
- Ale to prawda! – oburzyła się dwunastolatka, wychylając się, by złapać brodę siostry i przekręcić jej głowę w stronę drogi, na której jak wryty stał ich brat, nadal nie wierząc w to, że jego dwie cudowne siostrzyczki żyją i mają się zadziwiająco dobrze.
- Orion? – igła wypadła dziewczynie z dłoni i upadła na deski z cichym brzękiem.
- Cz-cześć – mruknął chłopak niewyraźnie, przyglądając się jak Luna powoli podnosi się ze swojego miejsca, jak krok po kroku schodzi po schodach, by ostatecznie zatrzymać się tuż przed nim. Przerastała go. O kilka centymetrów, ale było to zauważalne.
- Trzy lata – jęknęła dziewczyna, unosząc rękę, jakby chciała go uderzyć, a on wcale by się nie odsunął. Zasłużył, na każde słowa pretensji z jej ust. Ale ona powstrzymała się i zamiast tego, przytuliła go, a on zaraz odwzajemnił gest, czując niewysłowiony spokój, którego szukał od tak wielu lat.
- Przepraszam. Nie byłem w stanie tu wrócić – powiedział, gładząc białe włosy siostry. Tak podobne i zarazem różne od jego. – Jak to się stało? – zapytał, wskazując brodą na nowy dom i starszą kobietę, która zdawała się nie zwracać uwagi na nic innego niż materiał w jej dłoniach, którym się zajmowała.
- Nic nie wiesz? – zdziwiła się, ale kiedy tylko jej oczy spoczęły na magu ognia, zmieszała się, jakby powiedziała coś niestosownego. – A kim jest twój kolega? –zapytała, niemal od razu zapraszając Ezrę do środka, do kuchni, gdzie zaraz postawiła przed nim koszyk z ciasteczkami i zaproponowała mu herbaty.
Orion rozglądał się ciekawie po wnętrzu. Pomieszczenie w niczym nie przypominało kuchni ich starego domu. Ta była przytulna, meble i palenisko były czyste, a jedyna butelka jaka stała na stole, służyła za wazon dla jodłowych gałązek, które roztaczały świeżą woń lasu. Dziewczyna zakręciła się po kuchni i zaraz brunet i białowłosy trzymali w dłoniach gorące kubki wypełnione aromatycznym napojem.
- A teraz mów. Co ci zajęło te trzy lata? – powiedziała Luna, siadając naprzeciwko Oriona i Ezry ze swoim kubkiem.
- Najpierw ty – Orion pokręcił głową. – Jak to się stało? Gdzie jest…? – nie dokończył, nie musiał. Ona doskonale wiedziała o co pytał.
- Nie żyje – odpowiedziała natychmiast, bez cienia żalu w głosie. – Umarła pięć miesięcy po tym, jak mistrz cię zabrał. Jeśli chodzi o ojca, próbował raz wrócić, ale ludzie, którym książę kazał nas pilnować go przegonili, nie pokazał się tu od tamtego czasu. Rok po twoim odejściu dach nie wytrzymał, zawalił się w środku dnia, miałyśmy szczęście, Atria była na zewnątrz, a ja tylko skręciłam kostkę uciekając. Mieszkałyśmy przez jakiś czas u sołtysa, aż któregoś dnia pojawił się mistrz Louriel i powiedział, że na służbie zarabiasz tyle pieniędzy, że możemy zbudować sobie nowy dom. Trwało to kolejne pół roku, ale w końcu mogłyśmy tu zamieszkać – zakończyła, a Orion wcale się nie zdziwił, że jej historia była krótka, pozbawiona ozdobników i szerokich opisów. Zawsze taka była, nie lubiła strzępić sobie języka i tracić czasu na pogaduszki.
- A ta kobieta? – zapytał chłopak ciszej, wskazując brodą w kierunku werandy skąd dobiegało ciche nucenie jakiejś dziwnej pieśni, która sprawiała, że włoski na karku Oriona stawały dęba.
- To Emmeryn – Luna wzruszyła ramionami, ale jej oczy nagle nabrały łagodności, a głos stał się o wiele bardziej miękki. – Zajęła się nami kiedy odszedłeś, a kiedy zdałam sobie sprawę, że to ona bardziej potrzebuje naszej pomocy, zamieszkała z nami – wyjaśniła, przenosząc spojrzenie z brata na swoje palce. Orion nie potrafił powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta. Cieszyło go, że pomimo dzieciństwa jakie zaserwowało im życie, jego kochane siostrzyczki nadal miały w sobie tyle dobroci i empatii, by bezinteresownie komuś pomóc.
- Teraz twoja kolej – odbiła piłeczkę w jego stronę – co przytrafiło się tobie? – zapytała, znów wpatrując się w niego przeszywającym spojrzeniem.
- Głównie uczyłem się magii i znosiłem tego niebieskowłosego gada – Orion wzruszył ramionami, czując mimo wszystko, że jest mu wstyd za siebie. One żyły tu, martwiąc się o jutro, a on siedział na laurach w Akademii księcia i zbijał bąki. Co był z niego za brat?
- Rozumiem, a ty? Dowiem się w końcu kogo mój cnotliwy braciszek przyprowadził ze sobą po trzech latach nieobecności? – zapytała, zwracając swój wzrok na Ezrę.
***
Louriel nie widział w swoim planie niczego niezwykłego. Ot, wpadł na rozwiązanie problemu szybciej od innych, ale był niemal stuprocentowo pewien, że doświadczony Lorhen prędzej czy później albo pomyślałby o tym samym, albo wymyślił coś innego, równie błyskotliwego. W końcu Louriel tytuł mistrza posiadał od jakichś pięciu lat, a nawet jeśli był po prostu szczylem, którego geny pozwalały na szybkie nauczenie się magii. Rycerze radzili sobie i bez niego. Mężczyzna był mądry, doświadczony i nie bezpodstawnie przewodził wszelkim misjom, które wymagały pomyślunku. Dlatego książę nie zamierzał się wtrącać, a przynajmniej nie jakoś szczególnie, do jego rozwiązania problemu. On podrzucił pomysł, stroną techniczną i rozkazami miał zająć się ktoś inny wysokiej rangi.
- No dobra, bierzemy się do roboty! – zawyrokował mężczyzna, spoglądając ponad ramieniem błękitnowłosego na pozostałych magów wody, którzy raczej nie wyglądali na zbyt pewnych. – My się zajmiemy wodą, wy pozbędziecie się lawy – umówił się z Sileasem, żeby zaraz wrócić spojrzeniem do swoich podwładnych.
- Mistrzu, mógłbyś dokładnie określić i wyznaczyć niebezpieczny obszar? – zwrócił się do Louriela, a mężczyzna natychmiast kiwnął z wdziękiem głową, znów znajdując się na kolanach i z rękoma w śniegu. Tym razem jednak, jego oczy wodziły czujnie po powierzchni lodu, a tam gdzie padał jego wzrok, w śniegu pojawiała się wąska, ale wyraźna linia tworząca nierówne koło, wyznaczające strefę zagrożenia.
- Świetnie – mruknął Lorhen, zaraz później wskazując kolejno magów palcem i wskazując im gdzie mają zająć pozycję. Louriel został w miejscu gdzie nadal trzymał dłonie pod śniegiem, marszcząc odrobinę brwi.
- Jeśli mogę się wtrącić – odezwał się cicho i nadal tak obrażonym tonem, jakby ktoś co najmniej ukradł mu konia a podstawił osła. – Nie żebym nie wierzył w umiejętności naszych magów, ale jeśli zbliżą się do siebie o krok, ściana w tamtej części będzie mocniejsza, a ja bez problemu poradzę sobie z większym kawałkiem – powiedział obojętnie, patrząc na rozciągających się magów ognia.
Lorhen zastanowił się chwilę, przyglądając się z namysłem profilowi księcia, a potem pokręcił głową z powagą na twarzy.
- Nie będziemy pokazywać magom ognia, że nasi ludzie nie potrafią sobie poradzić z czymś takim. A jeśli będziesz czuł, że nie dają sobie rady, możesz im pomóc – zauważył, unosząc jedną brew jakby mówił „czyż nie?”.
Gdyby Louriel nie miał złego humoru, natychmiast uśmiechnąłby się kpiąco na zaczepkę rycerza. Starzy mężczyzna znał księcia od dzieciaka i doskonale wiedział ile dumy i uporu kryło się za tym gładkim obliczem i gadzim spojrzeniem niezwykłych oczu. Nie raz sam go podpuszczał, byle tylko książę przekonany o tym, że robi dokładnie to, co chce, spełnił oczekiwania ludu, czy cesarza Lothusa, który święcie wierzył, że jego dziecko potrafi się zachować przynajmniej przy ludziach. Wojskowy nie miał serca mówić mu, że owszem, potrafi, ale tylko dlatego, że za każdym razem, albo on albo Orion deptali mu odcisk i zakładali się, ile wytrzyma bez wrednych odzywek, mlaskania przy jedzeniu i używania odpowiednich sztućców. O dziwo metoda się sprawdzała i to od kilku lat, a książę nadal myślał, że to on we wszystkich tych sytuacjach był górą.
- Wszyscy gotowi i na swoich miejscach? –zapytał po jakimś czasie Lorhen, zajmując bezpieczne miejsce za plecami Louriela. Sam nie miał w sobie ani krztyny magicznych umiejętności, co wcale nie czyniło z niego gorszego wojownika. Władać bronią białą potrafił jak mało kto, a jego umiejętność strategii nie raz ratowała kraj wody od napadów kraju wiatru.
Kiedy wszyscy potwierdzili obecność i zaangażowanie w sprawę, Louriel natychmiast sprawił, że przypadły mu w udziale kawałek lodu stał się grubą, zbitą warstwą, żeby zaraz objąć umysłem pokrywającą kipiel warstewkę. W pierwszej chwili chciał ją po prostu oderwać od reszty i odsunąć, ale po przemyśleniu sprawy, stwierdził, że bezpieczniej będzie po prostu zmienić jej stan skupienia. Gdyby uniósł lód, wrząca pod spodem woda mogłaby kogoś ochlapać. Przy obecnym rozwiązaniu również istniała taka możliwość, ale książę wierzył, że szybciej nad tym zapanuje. Jeszcze raz upewnił się, że reszta jego kompanów klęczy z rękoma zanurzonymi po dłonie w śniegu i koncentruje się na tworzeniu grubej ściany, a potem, powoli, nie chcąc by stało się to zbyt gwałtownie, rozpuścił lód tworzący pokrywę, zaczynając od ujścia pary, aż do połowy wyznaczonego przez siebie obszaru.
- Jeśli to za mało, dajcie znać! – krzyknął, mrużąc oczy, kiedy biała para z wąskiej stróżki zmieniła się w wysoki i grupy słup, jakby to wcale nie woda, a płonący las znajdował się pod ziemią.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nauczony doświadczeniem wolał sprawdzić czy brak domostwa które według słów Oriona powinno się znajdować tuż przed nimi jest aby na pewno faktem. Oczywiście zachowywał przy tym wszystkie środki ostrożności, był uzbrojony i w razie ataku do dyspozycji miał krótki sztylet schowany przy pasie płaszcza, nóż przy kostce i drugi, przy nadgarstku. Dodatkowo osłaniał się magią której specjalnie podniósł temperaturę do poziomu: oparzenia znaczne.
Nie udało się mu jednak dosięgnąć celu.
W pierwszym momencie, zostając pochwyconym, poczuł automatyczny odruch mający pomóc się wyswobodzić. Chyba jedynie opatrznością boską Orion nie skończył rozwalony na śniegu z ostrzem przystawionym do szyi. Na przyszłość będzie musiał go powiadomić czym takie zachowanie może się skończyć, zwyczajnie go uczulić. Tym razem jednak ktoś nad nimi czuwał i jedynym efektem ubocznym był wstrzymany oddech który po dłużących się sekundach z trudem opuścił jego płuca. Przewrócił oczami, rozumiał jego ból ale prawie zrobił mu krzywdę. Niemniej, od razu zaczął się rehabilitować. Złapał za obie dłonie, splótł z jego palcami swoje i nieco ciaśniej sam siebie objął. Zaczął go gładzić po skórze kciukiem, a odwracając głowę przez ramię spojrzał na niego zatroskany.
- Już dobrze, zaraz się zorientujemy co tu się stało. – Zaczął ciepłym tonem, nie przestając go głaskać, nie puszczając jego dłoni. Wiedział, że jego słowa odbiją się jak groch o ścianę ale chciał jakkolwiek swoją obecność zaznaczyć, pokazać swoje zrozumienie i wsparcie. Chociaż do zamroczonego tragedią umysłu mogło w ogóle to nie docierać.
Ze swoich myśli, rozważania co tutaj mogło się stać i gdzie mogła obecnie przebywać rodzina Oriona, wyrwał go jego głos. Lekko zachrypnięty, z dziwną prośbą. Oczywiście uszczypnął go bo dlaczego nie? Ba! Zrobił to z przyjemnością bo ból fizyczny często był najlepszym lekarstwem na zapadanie się w roztrzęsieniu. Zwracał zdrowy rozsądek, pozwalał się skupić na celu. A ten teraz mieli jasny, znaleźć rozwiązanie zagadki i albo spokojnie oddać się tragedii i uhonorować życie bliskich białego albo odnaleźć gdzieś żyjące osoby którym mogło się całkiem dobrze wieść.
Nie odzywał się na razie. Pozwolił Orionowi działać chociaż dorwanie jakiejś dziewczynki w ramiona było dość zaskakujące. Przynajmniej dopóki nie zauważył uderzającego podobieństwa z jego przewodnikiem. Nie do opisania była ulga jaką poczuł. Nigdy nie czuł się dobrze w pocieszaniu innych. Szczególnie mogło mu nie iść gdy Orion z łatwością wyłączał mu myślenie, kołował go jeszcze mocniej niż taka sytuacja, mogłoby się to kiepsko skończyć. Na szczęście, widocznie nie będzie musiał, a cała historia jednak przyjmie szczęśliwy obrót.
Nie pchał się w towarzystwo do którego należeć nie powinien. Owszem, ruszył w ślad za Orionem ale na dobrą sprawę tylko dlatego, że nie chciał tłumaczyć nikomu na miejscu czemu wrócił sam. Louriel by go zrozumiał, Sileas miał do niego pretensje, że zostawił powierzonego mu w opiekę mężczyznę na pastwę zrządzeń losu. Nie było sensu się narażać, dlatego grzecznie dreptał gdzieś z tyłu i z uwagą się rozglądał.
W tym przypadku jednak, nie kierował nim zachwyt. Od kiedy przekroczyli granicę wioski czuł lodowate dreszcze na plecach, czyjś czujny wzrok śledzący każdy jego ruch. Groza i fatalne w skutkach przeczucia, złe przeczucia, ciążyły mu na barkach jakby za rogiem miała na nich czyhać śmierć. Na razie dzielnie uczucie to ignorował, pozostawał jednak czujny, rozglądał się ni to z podziwem ni dla zapamiętania otoczenia, znalezienia newralgicznych punktów. Zastanawiał się dlaczego coś tak pesymistycznego jak przewidywanie ataku chodzi mu po wnętrznościach jednak szybko przestał mieć czas nad tym dywagować. Doszli do domu małej siostrzyczki Oriona.
Ponownie zatrzymał się na tyle daleko żeby nie przeszkadzać. Zaczął wodzić wzorkiem po domku, małym ganku, po starszej osobie i dziewczynie ponownie uderzająco do Oriona podobnej. Zmrużył delikatnie oczy widząc, że bierze zamach. Nie chciał się w to wtrącać, a takie traktowanie u nich w domu było na porządku dziennym, a jednak… nigdy się do tego nie przyzwyczai. Przeczyło to jego naturze nawet jeżeli był cholerykiem i unoszenie głosu było u niego normą. Szczęśliwie, nie usłyszał przykrego dźwięku, a rodzeństwo zaczęło się ściskać szeptając do siebie kilka słów wyjaśnień. Ponownie poczuł ulgę, przyglądał się uroczemu obrazkowi który wywołał na jego ustach delikatny uśmiech, przynajmniej do momentu aż oczy kobiety nie spoczęły na nim, a on poczuł się jak nieproszony słuchacz który przeszkadzał w rodzinnym szczęściu. Jego rysy twarzy od razu zastygły w bez wyrazie i chociaż nie odrywał od niej oczu zrobił jeszcze pół kroku do tyłu dając jasno do zrozumienia, że poczeka gdzieś w okolicy i nie będzie się mieszał.
Musiała nie zrozumieć jego intencji.
Z zaproszenia skorzystał bo tego wymagała od niego kultura. Miał owszem inne pojęcie swojego miejsca ale już zdążył przegadać z Finneganem, że tutaj jest inaczej i musza to chociaż częściowo zaakceptować, nawet jeżeli nie pojmowali. Dlatego po dostaniu herbaty w pełni się nią zainteresował zwyczajnie bawiąc się magią. Podgrzewał napój za każdym razem gdy ten stracił chociaż pół stopnia. Słuchał rozmowy ale nijak w niej nie uczestniczył. Przynajmniej do momentu aż nie zwrócono na niego uwagi. Nie chcianej przez niego uwagi warto podkreślić.
Podnosząc oczy spojrzał ponownie na chłodną twarz ich gospodyni, przez chwilę szukał w niej jakiś emocji, wyjaśnienia swojego zainteresowania nawet w najbardziej negatywny sposób. Nic nie znalazł ale nie zdziwiło go to specjalnie, wyglądała w jego oczach jak kawał lodu niemożliwy do skruszenia. Dlatego w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć szczerze. Był tylko epizodem który przy boku Oriona znalazł się przypadkowo, a który zniknie dokładnie tak szybko jak się pojawił. Już niedługo pozostanie mglistym wspomnieniem ostatecznie zostając martwym wspomnieniem sprzed lat. Powstrzymał się jednak nie chcąc zabrzmieć ostro, poza tym go samego ta wizja nie specjalnie cieszyła. Zdążył zasmakować w fascynującym towarzystwie Oriona z którym mógłby spokojnie spędzić jeszcze długie miesiące i się nie nudzić. Były to jednak mrzonki, niemożliwe do spełnienia marzenie.
- Gwardzistą armii królewskiej kraju ognia. Jesteśmy tutaj od kilku dni żeby pomóc zniwelować efekty wybuchu wulkanu. Nie musisz więc go o nic obwiniać. Jestem tutaj dzisiaj całkowitym przypadkiem. – Przyznał szczerze bo taka była w jego oczach prawda. Był tutaj bo splot wydarzeń z ostatnich kilku dni nakłonił Louriela do podjęcia dzisiaj takiej, a nie innej decyzji.
***
Chwilowa narada z dowódcą pozwoliła ostatecznie odnaleźć mu miejsce w szeregu. Jako bądź co bądź potężny mag ognia miał już propozycje prowadzenia swojego własnego oddziału, zastąpienie Sileasa w ciężkim orzechu jakim było wydawanie rozkazów. Odmawiał kilkukrotnie, za każdym razem znajdując jakąś cudowną wymówkę, teraz było podobnie. W swoim własnym mniemaniu nie miał dość charyzmy żeby kierować ludźmi i dopóki stary komandor siedział sobie wygodnie na niewygodnym stanowisku nie miał zamiaru go szturchać.
Po otrzymaniu rozkazu objęcia swoją mocą jak najszerszego obszaru, znalezienie punktu w którym ciepło będzie najefektywniej rozchodziło się po zgromadzonej wodzie, Finnegan pokiwał głową po czym pozwolił rozstawić resztę magów tak żeby w jednym miejscu kondensować moc którą posiadali. Gdzieś po drodze udało się mu zrzucić płaszcz i jeszcze raz zerknąć w stronę nadąsanego Louriela. Poczuł ogromną potrzebę dotknięcia go, z którą nijak nie walczył, ba! Podszedł do niego i znajdując odpowiednie dla siebie miejsce wcisnął mu palec wskazujący w policzek. Posłał mu przy tym czarujący uśmiech po czym stanął zaraz przy krawędzi obszaru zagrożonego i zaczął dreptać to w jedną to w drugą stronę. Myślał, intensywnie myślał jak wszystko rozegrać aż postanowił wykorzystać podarowane ciepło przez pękniętą żyłę. Tak było najprościej.
Ostatecznie cały proces się rozpoczął i był… o wiele bardziej męczącym niż by mogli zakładać. Pięciu magów ognia przez dłuższą chwilę nie potrafiło skumulować mocy do środka wody. Później przez kilka chwil marnowali potencjał na znalezienie miejsca nie znajdującego się obok powstającej dookoła punktu zapalnego ściany lodu. Ta okazała się być buforem na całą moc, ssącą jak gąbka. W końcu jednak udało się, woda zaczęła się coraz mocniej gotować i tylko Finnegan stojąc przy samej krawędzi kontrolował ten proces dzięki przekazywaniu mu mocy, czerpaniu z żyły pod wodą i nadprogramowej odwadze która go nie cofała do tyłu. Prawda była taka, że ufał Lourielowi, że jakby co gębie go łapał. Nie był chętny na zupkę na jego kościach to na logikę, powinien o niego dbać.
No tak im szło, jak krew z nosa.
Zanim ściana lodu powstała, na razie cienką ale nieprzerwaną warstwą, jeszcze spora ilość lodowatej wody wlała się do ich „kociołka”. Wymagało to więc częstej interwencji ze strony magów ognia którzy nagle odkryli problem współgrania z magami wody. To był kolejny problem, zanim się dopasowali też zmarnowali kilka cennych minut. Nie zauważono nawet kiedy słońce przeszło przez nieboskłon i zaczęło chylić się ku zachodowi. A oni nawet w połowie drogi nie byli!
Owszem, woda ustąpiła i powstał piękny krater sięgający do dna jeziora. Warstwa lodu dookoła była trwała co nie zmieniało faktu, że wydzielane ciepło buchnęło w niebo, a rozlewająca się nagle po suchym dnie lawa zaczęła stanowić jeszcze większe zagrożenie niż w momencie przykrycia lodem. W tym momencie Finnegan oparł dłonie na kolanach i patrząc przymrużonymi oczami na pęknięcie w ziemi próbował uspokoić oddech. Jego ciało pokryła gęsia skórka, nos zrobił się czerwony przez szczypiący mróz, podobnie dłonie które zaczęły kostnieć.
- Dzień nam się kończy… – Zwrócił na siebie uwagę chyba wszystkich, w tym blondyna. Crowl od razu się wyprostował, zaczął rozciągać ręce.
- Lou, czy to tak wytrzyma w nocy? W sensie, ja zabiorę to ciepło z góry i załatam wyciek ale będziemy musieli jutro rano tu wrócić… – Zapytał odwracając się do smoczątka, patrząc na niego z nadzieją w oczach. Nie chciał się skarżyć ale był przemarznięty, głodny i ogólnie zdeptany przez stado wielbłądów, podobnie zresztą jak wszyscy. Niewiele mógł zrobić w takim stanie wiedząc, że zadanie wymagało pełnej precyzji. Od razu się jednak zabrał do wygaszania lawy. Idealny półśrodek na uzupełnienie energii zużytej na gotowanie wody ale nadal, przydałby się obiad, syty. Bo przecież nie on sam zaczął czerpać, lawa zniknęła w tempie zastraszającym gdy cała ich piątka podłączyła się pod ciepło.
A na niebie powoli zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.
Nie udało się mu jednak dosięgnąć celu.
W pierwszym momencie, zostając pochwyconym, poczuł automatyczny odruch mający pomóc się wyswobodzić. Chyba jedynie opatrznością boską Orion nie skończył rozwalony na śniegu z ostrzem przystawionym do szyi. Na przyszłość będzie musiał go powiadomić czym takie zachowanie może się skończyć, zwyczajnie go uczulić. Tym razem jednak ktoś nad nimi czuwał i jedynym efektem ubocznym był wstrzymany oddech który po dłużących się sekundach z trudem opuścił jego płuca. Przewrócił oczami, rozumiał jego ból ale prawie zrobił mu krzywdę. Niemniej, od razu zaczął się rehabilitować. Złapał za obie dłonie, splótł z jego palcami swoje i nieco ciaśniej sam siebie objął. Zaczął go gładzić po skórze kciukiem, a odwracając głowę przez ramię spojrzał na niego zatroskany.
- Już dobrze, zaraz się zorientujemy co tu się stało. – Zaczął ciepłym tonem, nie przestając go głaskać, nie puszczając jego dłoni. Wiedział, że jego słowa odbiją się jak groch o ścianę ale chciał jakkolwiek swoją obecność zaznaczyć, pokazać swoje zrozumienie i wsparcie. Chociaż do zamroczonego tragedią umysłu mogło w ogóle to nie docierać.
Ze swoich myśli, rozważania co tutaj mogło się stać i gdzie mogła obecnie przebywać rodzina Oriona, wyrwał go jego głos. Lekko zachrypnięty, z dziwną prośbą. Oczywiście uszczypnął go bo dlaczego nie? Ba! Zrobił to z przyjemnością bo ból fizyczny często był najlepszym lekarstwem na zapadanie się w roztrzęsieniu. Zwracał zdrowy rozsądek, pozwalał się skupić na celu. A ten teraz mieli jasny, znaleźć rozwiązanie zagadki i albo spokojnie oddać się tragedii i uhonorować życie bliskich białego albo odnaleźć gdzieś żyjące osoby którym mogło się całkiem dobrze wieść.
Nie odzywał się na razie. Pozwolił Orionowi działać chociaż dorwanie jakiejś dziewczynki w ramiona było dość zaskakujące. Przynajmniej dopóki nie zauważył uderzającego podobieństwa z jego przewodnikiem. Nie do opisania była ulga jaką poczuł. Nigdy nie czuł się dobrze w pocieszaniu innych. Szczególnie mogło mu nie iść gdy Orion z łatwością wyłączał mu myślenie, kołował go jeszcze mocniej niż taka sytuacja, mogłoby się to kiepsko skończyć. Na szczęście, widocznie nie będzie musiał, a cała historia jednak przyjmie szczęśliwy obrót.
Nie pchał się w towarzystwo do którego należeć nie powinien. Owszem, ruszył w ślad za Orionem ale na dobrą sprawę tylko dlatego, że nie chciał tłumaczyć nikomu na miejscu czemu wrócił sam. Louriel by go zrozumiał, Sileas miał do niego pretensje, że zostawił powierzonego mu w opiekę mężczyznę na pastwę zrządzeń losu. Nie było sensu się narażać, dlatego grzecznie dreptał gdzieś z tyłu i z uwagą się rozglądał.
W tym przypadku jednak, nie kierował nim zachwyt. Od kiedy przekroczyli granicę wioski czuł lodowate dreszcze na plecach, czyjś czujny wzrok śledzący każdy jego ruch. Groza i fatalne w skutkach przeczucia, złe przeczucia, ciążyły mu na barkach jakby za rogiem miała na nich czyhać śmierć. Na razie dzielnie uczucie to ignorował, pozostawał jednak czujny, rozglądał się ni to z podziwem ni dla zapamiętania otoczenia, znalezienia newralgicznych punktów. Zastanawiał się dlaczego coś tak pesymistycznego jak przewidywanie ataku chodzi mu po wnętrznościach jednak szybko przestał mieć czas nad tym dywagować. Doszli do domu małej siostrzyczki Oriona.
Ponownie zatrzymał się na tyle daleko żeby nie przeszkadzać. Zaczął wodzić wzorkiem po domku, małym ganku, po starszej osobie i dziewczynie ponownie uderzająco do Oriona podobnej. Zmrużył delikatnie oczy widząc, że bierze zamach. Nie chciał się w to wtrącać, a takie traktowanie u nich w domu było na porządku dziennym, a jednak… nigdy się do tego nie przyzwyczai. Przeczyło to jego naturze nawet jeżeli był cholerykiem i unoszenie głosu było u niego normą. Szczęśliwie, nie usłyszał przykrego dźwięku, a rodzeństwo zaczęło się ściskać szeptając do siebie kilka słów wyjaśnień. Ponownie poczuł ulgę, przyglądał się uroczemu obrazkowi który wywołał na jego ustach delikatny uśmiech, przynajmniej do momentu aż oczy kobiety nie spoczęły na nim, a on poczuł się jak nieproszony słuchacz który przeszkadzał w rodzinnym szczęściu. Jego rysy twarzy od razu zastygły w bez wyrazie i chociaż nie odrywał od niej oczu zrobił jeszcze pół kroku do tyłu dając jasno do zrozumienia, że poczeka gdzieś w okolicy i nie będzie się mieszał.
Musiała nie zrozumieć jego intencji.
Z zaproszenia skorzystał bo tego wymagała od niego kultura. Miał owszem inne pojęcie swojego miejsca ale już zdążył przegadać z Finneganem, że tutaj jest inaczej i musza to chociaż częściowo zaakceptować, nawet jeżeli nie pojmowali. Dlatego po dostaniu herbaty w pełni się nią zainteresował zwyczajnie bawiąc się magią. Podgrzewał napój za każdym razem gdy ten stracił chociaż pół stopnia. Słuchał rozmowy ale nijak w niej nie uczestniczył. Przynajmniej do momentu aż nie zwrócono na niego uwagi. Nie chcianej przez niego uwagi warto podkreślić.
Podnosząc oczy spojrzał ponownie na chłodną twarz ich gospodyni, przez chwilę szukał w niej jakiś emocji, wyjaśnienia swojego zainteresowania nawet w najbardziej negatywny sposób. Nic nie znalazł ale nie zdziwiło go to specjalnie, wyglądała w jego oczach jak kawał lodu niemożliwy do skruszenia. Dlatego w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć szczerze. Był tylko epizodem który przy boku Oriona znalazł się przypadkowo, a który zniknie dokładnie tak szybko jak się pojawił. Już niedługo pozostanie mglistym wspomnieniem ostatecznie zostając martwym wspomnieniem sprzed lat. Powstrzymał się jednak nie chcąc zabrzmieć ostro, poza tym go samego ta wizja nie specjalnie cieszyła. Zdążył zasmakować w fascynującym towarzystwie Oriona z którym mógłby spokojnie spędzić jeszcze długie miesiące i się nie nudzić. Były to jednak mrzonki, niemożliwe do spełnienia marzenie.
- Gwardzistą armii królewskiej kraju ognia. Jesteśmy tutaj od kilku dni żeby pomóc zniwelować efekty wybuchu wulkanu. Nie musisz więc go o nic obwiniać. Jestem tutaj dzisiaj całkowitym przypadkiem. – Przyznał szczerze bo taka była w jego oczach prawda. Był tutaj bo splot wydarzeń z ostatnich kilku dni nakłonił Louriela do podjęcia dzisiaj takiej, a nie innej decyzji.
***
Chwilowa narada z dowódcą pozwoliła ostatecznie odnaleźć mu miejsce w szeregu. Jako bądź co bądź potężny mag ognia miał już propozycje prowadzenia swojego własnego oddziału, zastąpienie Sileasa w ciężkim orzechu jakim było wydawanie rozkazów. Odmawiał kilkukrotnie, za każdym razem znajdując jakąś cudowną wymówkę, teraz było podobnie. W swoim własnym mniemaniu nie miał dość charyzmy żeby kierować ludźmi i dopóki stary komandor siedział sobie wygodnie na niewygodnym stanowisku nie miał zamiaru go szturchać.
Po otrzymaniu rozkazu objęcia swoją mocą jak najszerszego obszaru, znalezienie punktu w którym ciepło będzie najefektywniej rozchodziło się po zgromadzonej wodzie, Finnegan pokiwał głową po czym pozwolił rozstawić resztę magów tak żeby w jednym miejscu kondensować moc którą posiadali. Gdzieś po drodze udało się mu zrzucić płaszcz i jeszcze raz zerknąć w stronę nadąsanego Louriela. Poczuł ogromną potrzebę dotknięcia go, z którą nijak nie walczył, ba! Podszedł do niego i znajdując odpowiednie dla siebie miejsce wcisnął mu palec wskazujący w policzek. Posłał mu przy tym czarujący uśmiech po czym stanął zaraz przy krawędzi obszaru zagrożonego i zaczął dreptać to w jedną to w drugą stronę. Myślał, intensywnie myślał jak wszystko rozegrać aż postanowił wykorzystać podarowane ciepło przez pękniętą żyłę. Tak było najprościej.
Ostatecznie cały proces się rozpoczął i był… o wiele bardziej męczącym niż by mogli zakładać. Pięciu magów ognia przez dłuższą chwilę nie potrafiło skumulować mocy do środka wody. Później przez kilka chwil marnowali potencjał na znalezienie miejsca nie znajdującego się obok powstającej dookoła punktu zapalnego ściany lodu. Ta okazała się być buforem na całą moc, ssącą jak gąbka. W końcu jednak udało się, woda zaczęła się coraz mocniej gotować i tylko Finnegan stojąc przy samej krawędzi kontrolował ten proces dzięki przekazywaniu mu mocy, czerpaniu z żyły pod wodą i nadprogramowej odwadze która go nie cofała do tyłu. Prawda była taka, że ufał Lourielowi, że jakby co gębie go łapał. Nie był chętny na zupkę na jego kościach to na logikę, powinien o niego dbać.
No tak im szło, jak krew z nosa.
Zanim ściana lodu powstała, na razie cienką ale nieprzerwaną warstwą, jeszcze spora ilość lodowatej wody wlała się do ich „kociołka”. Wymagało to więc częstej interwencji ze strony magów ognia którzy nagle odkryli problem współgrania z magami wody. To był kolejny problem, zanim się dopasowali też zmarnowali kilka cennych minut. Nie zauważono nawet kiedy słońce przeszło przez nieboskłon i zaczęło chylić się ku zachodowi. A oni nawet w połowie drogi nie byli!
Owszem, woda ustąpiła i powstał piękny krater sięgający do dna jeziora. Warstwa lodu dookoła była trwała co nie zmieniało faktu, że wydzielane ciepło buchnęło w niebo, a rozlewająca się nagle po suchym dnie lawa zaczęła stanowić jeszcze większe zagrożenie niż w momencie przykrycia lodem. W tym momencie Finnegan oparł dłonie na kolanach i patrząc przymrużonymi oczami na pęknięcie w ziemi próbował uspokoić oddech. Jego ciało pokryła gęsia skórka, nos zrobił się czerwony przez szczypiący mróz, podobnie dłonie które zaczęły kostnieć.
- Dzień nam się kończy… – Zwrócił na siebie uwagę chyba wszystkich, w tym blondyna. Crowl od razu się wyprostował, zaczął rozciągać ręce.
- Lou, czy to tak wytrzyma w nocy? W sensie, ja zabiorę to ciepło z góry i załatam wyciek ale będziemy musieli jutro rano tu wrócić… – Zapytał odwracając się do smoczątka, patrząc na niego z nadzieją w oczach. Nie chciał się skarżyć ale był przemarznięty, głodny i ogólnie zdeptany przez stado wielbłądów, podobnie zresztą jak wszyscy. Niewiele mógł zrobić w takim stanie wiedząc, że zadanie wymagało pełnej precyzji. Od razu się jednak zabrał do wygaszania lawy. Idealny półśrodek na uzupełnienie energii zużytej na gotowanie wody ale nadal, przydałby się obiad, syty. Bo przecież nie on sam zaczął czerpać, lawa zniknęła w tempie zastraszającym gdy cała ich piątka podłączyła się pod ciepło.
A na niebie powoli zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Luna nie wyglądała jakby była usatysfakcjonowana odpowiedzią Ezry. A przynajmniej nie w oczach Oriona, który przecież znacznie lepiej znał beznamiętną twarz siostry i potrafił odczytać jej nastrój po jednym prawie niewidocznym drgnięciu dolnej wargi, czy uniesieniu brwi. Spojrzała na niego, bardziej jakby pytała go, co tak naprawdę było między nim, a Ezrą, ale Orion potrafił tylko wzruszyć ramionami, co z jakiegoś powodu bardziej go zabolało niż gdyby otwarcie przyznał, że nic między nimi nie ma. Jakby liczył na to, że mag ognia zaprotestuje, chociaż sam uświadomił mu dobitnie, że nawet jeśli czuł się wyjątkowo dobrze w jego towarzystwie, a słodkie policzki chłopaka robią się rumiane na jego śmielsze gesty, czy słowa, to nadal są dla siebie tylko nieznajomymi. On był gwardzistą, którego król ognia łaskawie przysłał na pomoc, a Orion tylko sługą Louriela, który z kaprysu zabierał go wszędzie ze sobą. Gdyby nie to, zapewne nigdy nawet by na siebie nie wpadli. Białowłosy poczuł ukłucie przygnębienia, jak niewiele mogło się stać, żeby nigdy nawet nie zerknął na tę słodką twarz, uroczą ekspresję i niezwykle ciepłą osobowość, która rozgrzewała jego wnętrze lepiej od ciepłej herbaty.
Nie odezwał się jednak, dopijając resztę herbaty. Rozmawiali jeszcze chwilę o tym, co się przydarzyło w ich życiach pozbawionych swojego towarzystwa, a potem Luna stwierdzając, że skoro w końcu ma dwóch mężczyzn w domu, wykorzysta ich niecnie do brudnej roboty, zagoniła ich do pomocy. Kiedy kazała im narąbać drewna i to tyle, żeby wystarczyło na całą zimę, białowłosy od razu złapał za siekierę, żeby zaraz spojrzeć nieco zażenowany na Ezrę.
- Wiesz, nie musisz mi pomagać – powiedział zmieszany, sprawdzając palcem, czy ostrze siekiery jest odpowiednio ostre, a kiedy stwierdził, że tak, natychmiast zabrał się do pracy.
Zdziwił się, kiedy Ezra spojrzał na niego, a potem jak gdyby nigdy nic nie powiedział, zabrał się za pomoc. Orion poczuł, że robi mu się jednocześnie jeszcze bardziej głupio i… bardzo miło. Jeszcze nigdy nikt z własnej woli nie zaczął mu pomagać. Nie przy ciężkiej pracy fizycznej, do której on sam przywykł już dawno. Ta też nie robiła na nim żadnego wrażenia. Co roku, kiedy zbliżała się pora zamieci i intensywnych opadów śniegu chodził od domu do domu i za pieniądze oferował pomoc sąsiadom przy uzupełnianiu zapasów drewna na ten trudny czas. Niemal poczuł się znajomo, kiedy ciężkie narzędzie znalazło się w jego dłoniach, a on metodycznie rozpoławiał szczapy drewna, żeby zaraz Ezra mógł je pozbierać i ułożyć odpowiednio w przeznaczonym do tego miejscu. Nie obyło się bez żartów i rzucania w siebie wiórami, ale kiedy Orion widział szczęśliwy uśmiech Ezry, za każdym razem jego serce wykonywało dzikie salto w klatce piersiowej, a mózg na chwilę zawieszał się na myśli, że Ezra jest najbardziej uroczą i piękną osobą jaką do tej pory miał okazję oglądać, a jego uśmiech rozjaśniał mrok wspomnień i odczuć do pracy, z którą wiązało się tyle negatywnych emocji i upokorzeń. Chłopak był jak ciepłe ognisko, które ktoś rozpalił w jego ciele. Rozgrzewał jego serce, rozpraszał mrok myśli i rozpalał uśmiech na jego twarzy.
Kiedy skończyli z drewnem, Luna poczęstowała ich ciepłym obiadem, a kiedy zjedli, w towarzystwie paplającej wesoło Atrii i dziwnie milczącej Emmeryn, starsza dziewczyna wykorzystała ich jeszcze do skręcenia paru mebli, przeniesienia łóżek i zamontowania w łazience wielkiej wanny. Orion widząc ją nie dowierzał własnym oczom.
- Skąd miałaś na to pieniądze? – zapytał, kiedy oparł się o naczynie zmęczony wnoszeniem jej po schodach z Ezrą.
- Z twojej i swojej wypłaty – przyznała dziewczyna, wzruszając ramionami. W oczach Oriona wyglądała na bardzo zadowoloną. – Skoro już nie gryziemy stołu z głodu to mogłam zadbać i o inne podstawowe potrzeby – powiedziała gwoli wyjaśnienia, a białowłosy zaczął się zastanawiać, ile w takim razie zarabiał u księcia. Nigdy jakoś szczególnie się tym nie interesował. Prosił tylko przyjaciela by połowę jego zarobku wysyłał siostrom. A skoro one dostawały tyle samo co on…
- Jak bardzo ten gad jest bogaty – wymamrotał, blednąc na policzkach. Miał ochotę zatłuc Louriela, przytulić Louriela, zabić go, wskrzesić, a potem poprosić go by przestał się wygłupiać. Nie był wart aż tyle. A przynajmniej tak myślał.
Kiedy w końcu ruszyli z Ezrą w drogę powrotną, było już ciemno, a na niebie pojawiły się miliony świecących punkcików. Chłopak miał głowę pełną myśli i choć wydawało by się, że powinien panować w nim chaos, jeszcze nigdy wcześniej nie czuł takiego spokoju. Bo jego siostry żyły i to w końcu żyły na poziome, którego od zawsze dla nich chciał. Bez upitego wiecznie ojca, bez chorej matki żądającej cudu. Czuł, że mu lekko. Na duszy i sercu.
- Ezra, dziękuję – powiedział cicho, kiedy wspinali się na wzgórze, skąd widoczne były obie wioski i płonące w chatach światła. Orionowi od zawsze ten widok kojarzył się z domem, gdzie czekał na niego tylko chłód i głód, ból i wrzask, ale teraz, kiedy bezwiednie złapał dłoń Ezry, mając wrażenie, że ten potknął się o nierówny fragment lodu, czuł że widok ten wcale nie jest zły, napełniał go czułością i czymś, czego od zawsze starał się unikać. Nadzieja była matką głupich, ale skoro sprawiała, że czuł się tak dobrze, to mógł być i nawet głupcem.
***
Louriel nie był pewien, że praca w grupie będzie aż tak… trudna. Tyknięty bez pozwolenia w policzek przez kilka chwil nie potrafił się skupić, a to nie sprzyjało pracy, która wymagała maksimum uwagi i ostrożności. Zanim magowie chociaż mniej więcej zrozumieli co każdy z nich robił i jaka była ich rola w zadaniu, książę kilka razy musiał sięgać w głąb nie swojego lodu, by nie dopuścić, by ktoś znalazł się w tej gorącej kąpieli. Najbardziej musiał uważać na Finnegana, który znajdował się najbliżej, ale to wcale nie było najtrudniejsze. Najgorszą częścią było utwardzenie lodu do tego stopnia, żeby nawet wysoka temperatura nie zmieniała jego stanu skupienia, a jeśli już tak się stało, by jak najszybciej wrócił do stałej formy. Mężczyzna wkładał wszystkie pokłady energii byle tylko utrzymać wodę poza obrębem wyznaczonego kręgu, a kiedy w końcu to się udało i tylko lawa pozostała na dnie, czuł się jak balonik, z którego uszło powietrze. Był głodny i zmęczony, a od trzymania rąk pod śniegiem przez tak wiele godzin i on odczuł tego skutki na przemarzniętych i suchych dłoniach. Potrzebował gorącej kąpieli i obiadu. Wielkiej miski gęstej potrawki z królików, świeżego chleba i deseru w postaci kawałka ciasta. Na samą myśl jego brzuch wydał z siebie żałosny dźwięk, brzmiący podobnie do warczenia niedźwiedzia.
Na pytanie zadane głosem Finnegana, podniósł wzrok ze swoich zgrabiałych dłoni na mężczyznę i całą resztą, czekającą na jego słowa jak na zbawienie od dalszej tortury aż do dnia następnego. Podniósł się, czując że i nogi mu ścierpły od niewygodnej pozycji, co sprawiło że skrzywił się jeszcze bardziej. Zerknął w dół, w momencie w którym magowie ognia zaczęli w jakiś sposób zmieniać płynne gorąco w zimną skorupę. Louriel rozejrzał się po otoczeniu i stwierdził, że nie ma wyjścia.
- Na moje oko, wytrzyma. Jeśli dacie radę zablokować wylew lawy na kilka godzin, zdążymy zjeść i się przespać – powiedział, nie potrafiąc ukryć ulgi w swoim głosie. Był zmęczony. Wypompowany z sił i cholernie zmarznięty. Nawet jeśli mu to nie przeszkadzało, wiedział że nie może doprowadzać swojego ciała do stanu prawie że zamrożenia.
Poczekał aż magowie ognia utwardzą powierzchnię dołu do twardej skorupy z zastygłej magmy, a potem, nie czekając na niczyją reakcję, najzwyczajniej w świecie wskoczył do niego, znajdując się w ponad dwumetrowym kraterze.
- Mistrzu, co ty wyprawiasz?! – krzyknął za nim Lorhen, ale Louriel jedynie machnął na niego ręką, zirytowanym gestem.
Uformował w swojej dłoni długi lodowy patyk, a potem zaczął nim kreślić w lodzie skomplikowany wzór, który po chwili, kiedy Louriel dorysował ostatnią kreskę, zalśnił niebieskim blaskiem, a potem zniknął z powierzchni lodu. Książę zadowolony z siebie swój lodowy patyk zmienił w schodki, którymi wygodnie wspiął się na górę, a potem z tym samym beznamiętno-zirytowanym wyrazem twarzy spojrzał po gapiących się na niego mężczyznach.
- No co? Teraz możemy wracać – powiedział, żeby zaraz zwyczajowym gestem schować dłonie w rękawach i zadowolony z siebie, choć jego mina się nie zmieniła, ruszyć w drogę powrotną.
Nie zatrzymał się, ani nie wyjaśnił co zrobił, nawet kiedy Lorhen go dogonił i o to zapytał. Książę stwierdził wtedy, że najpierw niech dadzą mu jeść, to może zacznie mówić. Rycerz dał sobie spokój. Wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu, więc nie zamierzał jej kontynuować, a pozwolić by sprawa przycichła, aż kiszki maga przestaną grać marsza na cześć kotleta i makaronu. Kiedy przekroczyli próg gospody, Louriel natychmiast poczuł ukłucie bólu na zmarzniętym ciele, do którego nagle dotarło ciepło. Miał zamiar ruszyć na górę i okupować łazienkę dopóki nikt nie zainteresuje się nagrzaną przez właściciela gospody wodą, ale wtedy sam mężczyzna podszedł do niego i stojących obok Lorhena i Sileasa.
- Mości panowie, mieszkańcy wioski w podzięce za zajęcie się sprawą tej paskudnej lawy przynieśli dla państwa podarunek w postaci kilku… beczek z winem. Mają panowie za sobą długi dzień, gościnność nakazuje więc nam, prostym ludziom ugościć was dzisiaj w naszych skromnych progach. Zapraszamy na poczęstunek i do zabawy – powiedział, wskazując ręką salę, gdzie stoliki ustawiono w jeden, długi stół zastawiony wszelakim jadłem, które pachniało nieziemsko i zachęcało wygłodniałych magów do zostania na dole. Poza tym, widząc ich grajkowie rozpoczęli wesołą i skoczną pieśń wygrywaną na flecie i harmonii, a służące natychmiast zaczęły napełniać kufle aromatycznym, grzanym winem, które wypełniło pomieszczenie ciepłym, korzennym zapachem pomieszanym z wonią winogron i słońca.
- Nie wypada odmawiać – zauważył Lorhen do Sileasa, uśmiechając się wesoło pod wąsem, a potem otaczając szyję wojownika ramieniem i ciągnąc go do stołu. Reszta magów wody śmiało zachęciła magów ognia do dołączenia.
Louriel poczekał, aż wszyscy zajmą swoje miejsce, a potem, powstrzymując się, złapał przechodzącego obok właściciela i poprosił go o odłożenie dla siebie porcji. Dużej porcji, zanim nie wróci, po czym udał się na górę, by zdobyć ze swoich rzeczy piżamę. Domyślał się, że nie powinien pić, przy jego słabej głowie i ogólnym samopoczuciu, ale miał ochotę poczuć na języku słodki smak wina, które rozgrzałoby go od środka jak dobra zupa. Ale jeśli chciał się napić przy ludziach, musiał poczynić drobne przygotowania. Odnalazł swój bagaż w pokoju, a potem z piżamą pod pachą podreptał do łazienki. Kiedy zobaczył, że cała balia napełniona jest ciepłą i gotową do kąpieli wodą, zadrżał z przeszywającego go zimna i radości. Nie miał czasu na wylegiwanie się, a i nie do tego służyła balia, więc szybko rozebrał się i posługując się swoją mocą, urządził sobie gorący prysznic, który rozluźnił spięte mięśnie i pozbawiał ich nieznośnego drżenia.
Nie miał pojęcia, ile tak stał pod strumieniem ciepłej wody, ale kiedy w końcu się skończyła, był odrobinę bardziej zadowolony z życia niż o poranku. Wytarł się i ubrał, pozostawiając błękitne włosy w mokrym stanie. Miał taki kaprys. Chciał tam zejść w piżamie, z mokrymi włosami i napić się wina. Zgarnął jeszcze koc z sypialni, którym się otulił i tak pojawił się na dole, gdzie zaraz zajął miejsce, a karczmarz podał mu jego miskę wypełnioną pysznościami, którą zaraz opróżnił i nałożył sobie drugą porcję. Zwolnił dopiero wtedy, kiedy w jego dłoniach znalazł się ciepły kufel wypełniony przyjemnie pachnącym winem. Spory kufel. Louriel przełknął głośno ślinę, domyślając się, że jego stan po wypiciu tego nie będzie zbyt godny majestatu, ale kiedy tylko dojrzał przez stół utkwiony w nim wzrok oczu o niezwykle ciepłym, pomarańczowym odcieniu, przypomniał sobie, że nigdy go to nie obchodziło. Upił łyk, od razu czując że to wino ma w sobie zdecydowanie więcej alkoholu niż grzaniec z targu. Przełknął, ale niemal natychmiast odstawił naczynie, udając że chce wrócić do jedzenia swojej potrawki. Kończąc jeść, zdał sobie sprawę z braku pewnej białej czupryny wśród ciemnych i jasnych włosów magów ognia i wody.
- Gdzie Orion? – zdziwił się w przestrzeń, nie zdając sobie sprawy z tego, że wino zdążyło zabarwić jego policzki na żywy kolor.
Nie odezwał się jednak, dopijając resztę herbaty. Rozmawiali jeszcze chwilę o tym, co się przydarzyło w ich życiach pozbawionych swojego towarzystwa, a potem Luna stwierdzając, że skoro w końcu ma dwóch mężczyzn w domu, wykorzysta ich niecnie do brudnej roboty, zagoniła ich do pomocy. Kiedy kazała im narąbać drewna i to tyle, żeby wystarczyło na całą zimę, białowłosy od razu złapał za siekierę, żeby zaraz spojrzeć nieco zażenowany na Ezrę.
- Wiesz, nie musisz mi pomagać – powiedział zmieszany, sprawdzając palcem, czy ostrze siekiery jest odpowiednio ostre, a kiedy stwierdził, że tak, natychmiast zabrał się do pracy.
Zdziwił się, kiedy Ezra spojrzał na niego, a potem jak gdyby nigdy nic nie powiedział, zabrał się za pomoc. Orion poczuł, że robi mu się jednocześnie jeszcze bardziej głupio i… bardzo miło. Jeszcze nigdy nikt z własnej woli nie zaczął mu pomagać. Nie przy ciężkiej pracy fizycznej, do której on sam przywykł już dawno. Ta też nie robiła na nim żadnego wrażenia. Co roku, kiedy zbliżała się pora zamieci i intensywnych opadów śniegu chodził od domu do domu i za pieniądze oferował pomoc sąsiadom przy uzupełnianiu zapasów drewna na ten trudny czas. Niemal poczuł się znajomo, kiedy ciężkie narzędzie znalazło się w jego dłoniach, a on metodycznie rozpoławiał szczapy drewna, żeby zaraz Ezra mógł je pozbierać i ułożyć odpowiednio w przeznaczonym do tego miejscu. Nie obyło się bez żartów i rzucania w siebie wiórami, ale kiedy Orion widział szczęśliwy uśmiech Ezry, za każdym razem jego serce wykonywało dzikie salto w klatce piersiowej, a mózg na chwilę zawieszał się na myśli, że Ezra jest najbardziej uroczą i piękną osobą jaką do tej pory miał okazję oglądać, a jego uśmiech rozjaśniał mrok wspomnień i odczuć do pracy, z którą wiązało się tyle negatywnych emocji i upokorzeń. Chłopak był jak ciepłe ognisko, które ktoś rozpalił w jego ciele. Rozgrzewał jego serce, rozpraszał mrok myśli i rozpalał uśmiech na jego twarzy.
Kiedy skończyli z drewnem, Luna poczęstowała ich ciepłym obiadem, a kiedy zjedli, w towarzystwie paplającej wesoło Atrii i dziwnie milczącej Emmeryn, starsza dziewczyna wykorzystała ich jeszcze do skręcenia paru mebli, przeniesienia łóżek i zamontowania w łazience wielkiej wanny. Orion widząc ją nie dowierzał własnym oczom.
- Skąd miałaś na to pieniądze? – zapytał, kiedy oparł się o naczynie zmęczony wnoszeniem jej po schodach z Ezrą.
- Z twojej i swojej wypłaty – przyznała dziewczyna, wzruszając ramionami. W oczach Oriona wyglądała na bardzo zadowoloną. – Skoro już nie gryziemy stołu z głodu to mogłam zadbać i o inne podstawowe potrzeby – powiedziała gwoli wyjaśnienia, a białowłosy zaczął się zastanawiać, ile w takim razie zarabiał u księcia. Nigdy jakoś szczególnie się tym nie interesował. Prosił tylko przyjaciela by połowę jego zarobku wysyłał siostrom. A skoro one dostawały tyle samo co on…
- Jak bardzo ten gad jest bogaty – wymamrotał, blednąc na policzkach. Miał ochotę zatłuc Louriela, przytulić Louriela, zabić go, wskrzesić, a potem poprosić go by przestał się wygłupiać. Nie był wart aż tyle. A przynajmniej tak myślał.
Kiedy w końcu ruszyli z Ezrą w drogę powrotną, było już ciemno, a na niebie pojawiły się miliony świecących punkcików. Chłopak miał głowę pełną myśli i choć wydawało by się, że powinien panować w nim chaos, jeszcze nigdy wcześniej nie czuł takiego spokoju. Bo jego siostry żyły i to w końcu żyły na poziome, którego od zawsze dla nich chciał. Bez upitego wiecznie ojca, bez chorej matki żądającej cudu. Czuł, że mu lekko. Na duszy i sercu.
- Ezra, dziękuję – powiedział cicho, kiedy wspinali się na wzgórze, skąd widoczne były obie wioski i płonące w chatach światła. Orionowi od zawsze ten widok kojarzył się z domem, gdzie czekał na niego tylko chłód i głód, ból i wrzask, ale teraz, kiedy bezwiednie złapał dłoń Ezry, mając wrażenie, że ten potknął się o nierówny fragment lodu, czuł że widok ten wcale nie jest zły, napełniał go czułością i czymś, czego od zawsze starał się unikać. Nadzieja była matką głupich, ale skoro sprawiała, że czuł się tak dobrze, to mógł być i nawet głupcem.
***
Louriel nie był pewien, że praca w grupie będzie aż tak… trudna. Tyknięty bez pozwolenia w policzek przez kilka chwil nie potrafił się skupić, a to nie sprzyjało pracy, która wymagała maksimum uwagi i ostrożności. Zanim magowie chociaż mniej więcej zrozumieli co każdy z nich robił i jaka była ich rola w zadaniu, książę kilka razy musiał sięgać w głąb nie swojego lodu, by nie dopuścić, by ktoś znalazł się w tej gorącej kąpieli. Najbardziej musiał uważać na Finnegana, który znajdował się najbliżej, ale to wcale nie było najtrudniejsze. Najgorszą częścią było utwardzenie lodu do tego stopnia, żeby nawet wysoka temperatura nie zmieniała jego stanu skupienia, a jeśli już tak się stało, by jak najszybciej wrócił do stałej formy. Mężczyzna wkładał wszystkie pokłady energii byle tylko utrzymać wodę poza obrębem wyznaczonego kręgu, a kiedy w końcu to się udało i tylko lawa pozostała na dnie, czuł się jak balonik, z którego uszło powietrze. Był głodny i zmęczony, a od trzymania rąk pod śniegiem przez tak wiele godzin i on odczuł tego skutki na przemarzniętych i suchych dłoniach. Potrzebował gorącej kąpieli i obiadu. Wielkiej miski gęstej potrawki z królików, świeżego chleba i deseru w postaci kawałka ciasta. Na samą myśl jego brzuch wydał z siebie żałosny dźwięk, brzmiący podobnie do warczenia niedźwiedzia.
Na pytanie zadane głosem Finnegana, podniósł wzrok ze swoich zgrabiałych dłoni na mężczyznę i całą resztą, czekającą na jego słowa jak na zbawienie od dalszej tortury aż do dnia następnego. Podniósł się, czując że i nogi mu ścierpły od niewygodnej pozycji, co sprawiło że skrzywił się jeszcze bardziej. Zerknął w dół, w momencie w którym magowie ognia zaczęli w jakiś sposób zmieniać płynne gorąco w zimną skorupę. Louriel rozejrzał się po otoczeniu i stwierdził, że nie ma wyjścia.
- Na moje oko, wytrzyma. Jeśli dacie radę zablokować wylew lawy na kilka godzin, zdążymy zjeść i się przespać – powiedział, nie potrafiąc ukryć ulgi w swoim głosie. Był zmęczony. Wypompowany z sił i cholernie zmarznięty. Nawet jeśli mu to nie przeszkadzało, wiedział że nie może doprowadzać swojego ciała do stanu prawie że zamrożenia.
Poczekał aż magowie ognia utwardzą powierzchnię dołu do twardej skorupy z zastygłej magmy, a potem, nie czekając na niczyją reakcję, najzwyczajniej w świecie wskoczył do niego, znajdując się w ponad dwumetrowym kraterze.
- Mistrzu, co ty wyprawiasz?! – krzyknął za nim Lorhen, ale Louriel jedynie machnął na niego ręką, zirytowanym gestem.
Uformował w swojej dłoni długi lodowy patyk, a potem zaczął nim kreślić w lodzie skomplikowany wzór, który po chwili, kiedy Louriel dorysował ostatnią kreskę, zalśnił niebieskim blaskiem, a potem zniknął z powierzchni lodu. Książę zadowolony z siebie swój lodowy patyk zmienił w schodki, którymi wygodnie wspiął się na górę, a potem z tym samym beznamiętno-zirytowanym wyrazem twarzy spojrzał po gapiących się na niego mężczyznach.
- No co? Teraz możemy wracać – powiedział, żeby zaraz zwyczajowym gestem schować dłonie w rękawach i zadowolony z siebie, choć jego mina się nie zmieniła, ruszyć w drogę powrotną.
Nie zatrzymał się, ani nie wyjaśnił co zrobił, nawet kiedy Lorhen go dogonił i o to zapytał. Książę stwierdził wtedy, że najpierw niech dadzą mu jeść, to może zacznie mówić. Rycerz dał sobie spokój. Wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu, więc nie zamierzał jej kontynuować, a pozwolić by sprawa przycichła, aż kiszki maga przestaną grać marsza na cześć kotleta i makaronu. Kiedy przekroczyli próg gospody, Louriel natychmiast poczuł ukłucie bólu na zmarzniętym ciele, do którego nagle dotarło ciepło. Miał zamiar ruszyć na górę i okupować łazienkę dopóki nikt nie zainteresuje się nagrzaną przez właściciela gospody wodą, ale wtedy sam mężczyzna podszedł do niego i stojących obok Lorhena i Sileasa.
- Mości panowie, mieszkańcy wioski w podzięce za zajęcie się sprawą tej paskudnej lawy przynieśli dla państwa podarunek w postaci kilku… beczek z winem. Mają panowie za sobą długi dzień, gościnność nakazuje więc nam, prostym ludziom ugościć was dzisiaj w naszych skromnych progach. Zapraszamy na poczęstunek i do zabawy – powiedział, wskazując ręką salę, gdzie stoliki ustawiono w jeden, długi stół zastawiony wszelakim jadłem, które pachniało nieziemsko i zachęcało wygłodniałych magów do zostania na dole. Poza tym, widząc ich grajkowie rozpoczęli wesołą i skoczną pieśń wygrywaną na flecie i harmonii, a służące natychmiast zaczęły napełniać kufle aromatycznym, grzanym winem, które wypełniło pomieszczenie ciepłym, korzennym zapachem pomieszanym z wonią winogron i słońca.
- Nie wypada odmawiać – zauważył Lorhen do Sileasa, uśmiechając się wesoło pod wąsem, a potem otaczając szyję wojownika ramieniem i ciągnąc go do stołu. Reszta magów wody śmiało zachęciła magów ognia do dołączenia.
Louriel poczekał, aż wszyscy zajmą swoje miejsce, a potem, powstrzymując się, złapał przechodzącego obok właściciela i poprosił go o odłożenie dla siebie porcji. Dużej porcji, zanim nie wróci, po czym udał się na górę, by zdobyć ze swoich rzeczy piżamę. Domyślał się, że nie powinien pić, przy jego słabej głowie i ogólnym samopoczuciu, ale miał ochotę poczuć na języku słodki smak wina, które rozgrzałoby go od środka jak dobra zupa. Ale jeśli chciał się napić przy ludziach, musiał poczynić drobne przygotowania. Odnalazł swój bagaż w pokoju, a potem z piżamą pod pachą podreptał do łazienki. Kiedy zobaczył, że cała balia napełniona jest ciepłą i gotową do kąpieli wodą, zadrżał z przeszywającego go zimna i radości. Nie miał czasu na wylegiwanie się, a i nie do tego służyła balia, więc szybko rozebrał się i posługując się swoją mocą, urządził sobie gorący prysznic, który rozluźnił spięte mięśnie i pozbawiał ich nieznośnego drżenia.
Nie miał pojęcia, ile tak stał pod strumieniem ciepłej wody, ale kiedy w końcu się skończyła, był odrobinę bardziej zadowolony z życia niż o poranku. Wytarł się i ubrał, pozostawiając błękitne włosy w mokrym stanie. Miał taki kaprys. Chciał tam zejść w piżamie, z mokrymi włosami i napić się wina. Zgarnął jeszcze koc z sypialni, którym się otulił i tak pojawił się na dole, gdzie zaraz zajął miejsce, a karczmarz podał mu jego miskę wypełnioną pysznościami, którą zaraz opróżnił i nałożył sobie drugą porcję. Zwolnił dopiero wtedy, kiedy w jego dłoniach znalazł się ciepły kufel wypełniony przyjemnie pachnącym winem. Spory kufel. Louriel przełknął głośno ślinę, domyślając się, że jego stan po wypiciu tego nie będzie zbyt godny majestatu, ale kiedy tylko dojrzał przez stół utkwiony w nim wzrok oczu o niezwykle ciepłym, pomarańczowym odcieniu, przypomniał sobie, że nigdy go to nie obchodziło. Upił łyk, od razu czując że to wino ma w sobie zdecydowanie więcej alkoholu niż grzaniec z targu. Przełknął, ale niemal natychmiast odstawił naczynie, udając że chce wrócić do jedzenia swojej potrawki. Kończąc jeść, zdał sobie sprawę z braku pewnej białej czupryny wśród ciemnych i jasnych włosów magów ognia i wody.
- Gdzie Orion? – zdziwił się w przestrzeń, nie zdając sobie sprawy z tego, że wino zdążyło zabarwić jego policzki na żywy kolor.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Brak satysfakcji z jego odpowiedzi był wręcz namacalny. Siostra Oriona przypominała te legendarne, przerysowane sylwetki osób z kraju wody – lodowate w obyciu, nie posiadające uczuć innych niż chłodna kalkulacja. Nie spodobała się mu ale przecież nie miał nic do gadania, był tu tylko gościem i sam wedle własnych słów miał niedługo stąd zniknąć. Przykre, prawdziwe.
Nie zaskoczyła go specjalnie tym, że w momencie gdy w jej progach zaczęło gościć dwóch facetów od razu znalazła się masa prac których kobiety z natury nie wykonywały. To akurat go rozbawiło, a gdy lista zaczęła rosnąć w oczach pokręcił z niedowierzaniem głową. Wreszcie poczuł się jak w domu! Niekończące się obowiązki, sprawy do nadzorowania, problemy wynikające z kombinatorstwa i ludzkiej chciwości. Och tak, był znany z tego, że z nim się nie dało cackać. Mały ale z szacunkiem i postrachem sięgającym legendy miejskiej. Gwardia dzięki niemu zyskiwała na złej sławie, a gdy dodać do tego wierzenia w demoniczne usposobienie związane z jego oczami – mamy mieszankę wybuchową. Mimo to nie czuł się wreszcie napiętnowany, a przy Finnim nawet mógł się rozwijać. Teraz również nie miał zamiaru siedzieć. Przecież nie był tu dla przyjemności, a z powodów zawodowych. W jego obowiązkach należała pomoc! Dlatego po zrzuceniu z siebie płaszcza ruszył za dom gdzie leżała sterta drewna.
- Mhm, podejrzewam. – Przyznał na jego słowa zakładając przy tym ręce na piersi. Patrzył na niego z wyczekiwaniem, a gdy posypały się pierwsze, mniejsze kawałki zaczął je zbierać i ustawiać pod małą wiatą przylegającą do chaty. Miał przy tym chwilę możliwości pooglądania Oriona przy pracy i dziwnym trafem, przyglądał się jak zahipnotyzowany kolejnym pewnym ruchom przy których używał tak znaczącej siły. Widział go nago i spodziewał się, że te mięśnie wiele potrafią ale zasadniczo, mógłby sobie rzeczywiście przysiąść i przez chwilę przyglądać się jak na jego policzkach pojawiają się rumieńce, a bicepsy pracują pod warstwą materiału, magia.
Opamiętał się gdy dostał pierwszą garścią wiórek, a uśmiechając się od razu łobuzersko wrócił do pracy czekając tylko na okazję żeby się odgryźć. Przez ten fakt kilka minut zeszło im na przepychanki, siłowanie się i ostatecznie, tarzanie w śniegu. Oczywiście jak przystało na dojrzałych i odpowiedzialnych mężczyzn.
Później poszło już z górki. Kolejne obowiązki przeplatane śmiechem, żartami i rozmową na tematy które były klasyczne dla poznających się osób. Co lubią, czego nie, co przeszli i jak głupie sytuacje mieli już za sobą. Opowieści o światach w których żyli i tym jak wiele było tam fascynujących miejsc i rzeczy. Wyobraźnia pracowała na całego, podobnie było z rosnącym cudownym humorem i poczuciem bliskości. Ostatecznie nawet zmęczenie nie dawało znacząco o sobie znać, zamiast tego odkrył w sobie pokłady cierpliwości o które sam siebie nie podejrzewał. Ale czego innego mógłby się spodziewać gdy w momentach krytycznych był dotykany, głaskany albo zagadywany przez przystojniaka?
Ostatecznie nawet podziękował za gościnę i atrakcje. Obdarował Lunę uśmiechem, Atrię rozczochrał i po ubraniu się ruszyli w drogę powrotną do wioski po drugiej stronie jeziora. Dopiero teraz tak naprawdę między nimi zapanowała cisza ale w żaden sposób nie była ciążąca. Obydwaj dali sobie chwilę na przemyślenie tego co się wydarzyło, a dodatkowo było to zwyczajnie kojące. Ezra w tym czasie z uwagą przyglądał się zielonkawym światłom które ponownie zaczęły przetaczać się nad jego głową. Nadal nie rozumiał co to jest ale miło się temu przyglądało, szczególnie gdy dookoła panowała ta błogość. Zadrżał gdy Orion złapał go za rękę ale nie odtrącił go. Zamiast tego przewrócił oczami w teatralnym geście zaciskając mocniej palce.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Pogładził go kciukiem po wierzchu dłoni zaraz odrywając jego myśli znowu do czegoś innego, mianowicie zorzy która im przyświecała. Chciał się jeszcze o niej czegoś dowiedzieć zanim dojdą do coraz wyraźniejszej gospody.
***
Gwarancja jaką otrzymał od Louriela wystarczyła żeby mógł skupić się na innych, bardziej pierwotnych potrzebach jakich domagał się jego organizm. W prawdzie jeszcze przez chwilę jego serce zabiło jak oszalałe, mianowicie w momencie gdy Louriel zeskoczył do dołu, ale zanim w ogóle pomyślał o ochrzanieniu go i podkreśleniu jak mocno było to niebezpieczne, mistrz magii wody wykonał coś całkowicie dla niego niezrozumiałego. Aż połechtał jego ciekawość, aż oczy mu zaczęły błyszczeć na te tajniki magiczne. Na razie jednak nie pytał, pozbierał swoje rzeczy i niczym skazaniec idący na szafot ruszył powłócząc nogami w stronę gospody. Jednocześnie próbował zapaść się w ciepłych warstwach materiału co kompletnie nic mu nie dawało. Drżał z zimna, był przemarznięty i lepiący się od potu. Chciał wziąć gorącą kąpiel, a później pochłonąć konia z kopytami po to by ostatecznie paść na swoją matę przed kominkiem i zasnąć.
Pocieszał się myślą, że absolutnie wszyscy tak samo wyglądali. Nawet Louriel był wykończony co było widać w jego sylwetce. Ta oczywiście, i to już chyba swoim zwyczajem, przyciągnęła jego pełną uwagę i z przyjemnością ją obserwował. Przynajmniej tyle mógł zrobić w chwili gdy w jego mniemaniu zadanie nie było ukończone co wywierało na nim nieprzyjemną presję, a przykładowo jego drogiego przyjaciela nadal nie było widać na horyzoncie. Zaczynał się lekko o niego martwić bo tak samo jak Orion kompletnie nie ufał jemu tak i on darzył go mocno ograniczonym zaufaniem. Szczególnie gdy wreszcie zaczęło do niego docierać jak znaczący wpływ miał na Ezrę.
W samej gospodzie wyminął sprytnie mocno skołowanego Sileasa który nie umiał się ruszyć z powodu silnego ramienia sir Lorhena. Ostatecznie stary komandor pokręcił z niedowierzaniem głową i uśmiechając się szeroko potwierdził słowa dowodzącego magami wody. Nie wypadało odmówić i zmarnować jedzenia, nie wypadało też nie przyjąć dobrych chęci mieszkańców chociaż odrobina zupy w zupełności by im wszystkim wystarczyła. On sam jednak rozumiał pewne znaczące różnice których nie pierwszy raz już doświadczał, wiedział, że tutaj nie było powodów dla rozpowszechniania złej słaby Gwardzistów, a więc mogli się nieco zabawić po trudnym dniu. Wszystkim się należało i widocznie nikt z nich nie miał nic do gadania. Musiał przecież przyznać, że przez te kilka dni wytworzyły się między nimi zalążki dobrej znajomości, rokującej pozytywnie na przyszłość i nie chciał pozbawiać nikogo możliwości dalszego korzystania z doświadczeń kogoś tak innego, fascynującego.
- Nie spodziewałem się ale masz rację, przyda nam się złapanie oddechu i uzupełnienie energii. Wszyscy się świetnie dzisiaj spisali. – Oświadczył zacierając ręce na pyszne, parujące porcje mięsa na półmisku.
Finnegan w tym czasie wszedł na górę zrzucając z siebie płaszcz oraz swój kolorowy bezrękawnik. Wziął zamiast tego czyste ubrania i ręcznik po czym podreptał do łazienki gdzie miał zamiar się wyleżeć, ogrzać i pomyśleć co chciałby zjeść. Był tym wszystkim tak zamyślony, że nie przejął się czymś takim jak pukanie, a gdy po wejściu przed oczami stanęła mu ponownie cudowna sylwetka Louriela, zaklął pod nosem. Obliczając spokojnie do trzech wycofał się nie mogąc powstrzymać przed obejrzeniem ponownie już jego nagiego ciała, cudownie zgranych nóg, znamion po łuskach na plecach po których znowu chętnie przejechałby palcem. Stając za drzwiami pomasował nasadę nosa ponownie się nad sobą załamując. Obiecał mu ogarnięcie hormonów tymczasem co robił? Podglądał go w kąpieli. Mimo to, grał głupa! Gdy Louriel wyszedł posłał mu spokojny uśmiech samemu zamykając się w zaparowanym pomieszczeniu. To trzeba przyznać w kraju wody kochał. Możliwości jakie dawała mu wszechobecna woda którą wystarczyło podgrzać. Gdyby tylko chciał jego wewnętrzny czyścioch mógłby się zaspokajać nawet dwa razy dziennie! Nie stanowiło to przecież tak mozolnego procesu jak w domu gdzie wodę należało szanować i rzadko kto poza pałacem miał ten przywilej szybkiego prysznica codziennie. Dlatego też siedział pod prawie gotującą się wodą kilkanaście długich minut.
Wychodząc w świeżych ciuchach, z mokrym i zaczesanymi do tyłu włosami wreszcie poczuł pierwszą tego wieczora ulgę. Teraz należało się najeść i odespać. Przy stole na dole usiadł oczywiście przy boku swojego jaszczura. Nakładając sobie dość obfitą porcje zaczął spokojnie zajadać, przynajmniej do momentu gdy jego uwaga znowu nie została skierowana na jego drogiego przyjaciela.
Już chciał mu odpowiedzieć gdy drzwi do gospody się ponownie otworzyły, a dwa bałwany naczelne przekroczyły próg. Ezra od razu nadział się na jego wzrok i też od razu puścił dłoń Oriona zalewając się przy tym rumieńcem. Tyle dobrze, że jego policzki i tak były czerwone z zimna i nie było tego tak widać. Zaraz też pociągnął go do stołu, bliżej towarzystwa, bliżej gorącego wina którego woń od razu rzuciła się mu w nos, miał ochotę się rozgrzać i jeszcze kilka chwil porozmawiać z Orionem.
- Proszę bardzo, wywołałeś wilka z lasu. A tak swoją drogą… - Przysunął się do Loriela bliżej, z błyszczącymi oczami, popijając wino. - Nie chcesz mi może zdradzić co zrobiłeś tam na dole? Masz szczęście, że Cię nie ochrzaniłem, to ja jestem ten nieodpowiedzialny ryzykant, mój słodki, nie Ty. Niestety, byłem w takim szoku, że nie wiedziałem jak Cię okrzyczeć. - Zażartował obdarowując go ponownie pełnią uwagi i fascynacji. Nie chciał żeby Lusio dalej był ponury, szczególnie gdy teraz mieli znowu okazję porozmawiać, na nieco luźniejsze tematy.
Nie zaskoczyła go specjalnie tym, że w momencie gdy w jej progach zaczęło gościć dwóch facetów od razu znalazła się masa prac których kobiety z natury nie wykonywały. To akurat go rozbawiło, a gdy lista zaczęła rosnąć w oczach pokręcił z niedowierzaniem głową. Wreszcie poczuł się jak w domu! Niekończące się obowiązki, sprawy do nadzorowania, problemy wynikające z kombinatorstwa i ludzkiej chciwości. Och tak, był znany z tego, że z nim się nie dało cackać. Mały ale z szacunkiem i postrachem sięgającym legendy miejskiej. Gwardia dzięki niemu zyskiwała na złej sławie, a gdy dodać do tego wierzenia w demoniczne usposobienie związane z jego oczami – mamy mieszankę wybuchową. Mimo to nie czuł się wreszcie napiętnowany, a przy Finnim nawet mógł się rozwijać. Teraz również nie miał zamiaru siedzieć. Przecież nie był tu dla przyjemności, a z powodów zawodowych. W jego obowiązkach należała pomoc! Dlatego po zrzuceniu z siebie płaszcza ruszył za dom gdzie leżała sterta drewna.
- Mhm, podejrzewam. – Przyznał na jego słowa zakładając przy tym ręce na piersi. Patrzył na niego z wyczekiwaniem, a gdy posypały się pierwsze, mniejsze kawałki zaczął je zbierać i ustawiać pod małą wiatą przylegającą do chaty. Miał przy tym chwilę możliwości pooglądania Oriona przy pracy i dziwnym trafem, przyglądał się jak zahipnotyzowany kolejnym pewnym ruchom przy których używał tak znaczącej siły. Widział go nago i spodziewał się, że te mięśnie wiele potrafią ale zasadniczo, mógłby sobie rzeczywiście przysiąść i przez chwilę przyglądać się jak na jego policzkach pojawiają się rumieńce, a bicepsy pracują pod warstwą materiału, magia.
Opamiętał się gdy dostał pierwszą garścią wiórek, a uśmiechając się od razu łobuzersko wrócił do pracy czekając tylko na okazję żeby się odgryźć. Przez ten fakt kilka minut zeszło im na przepychanki, siłowanie się i ostatecznie, tarzanie w śniegu. Oczywiście jak przystało na dojrzałych i odpowiedzialnych mężczyzn.
Później poszło już z górki. Kolejne obowiązki przeplatane śmiechem, żartami i rozmową na tematy które były klasyczne dla poznających się osób. Co lubią, czego nie, co przeszli i jak głupie sytuacje mieli już za sobą. Opowieści o światach w których żyli i tym jak wiele było tam fascynujących miejsc i rzeczy. Wyobraźnia pracowała na całego, podobnie było z rosnącym cudownym humorem i poczuciem bliskości. Ostatecznie nawet zmęczenie nie dawało znacząco o sobie znać, zamiast tego odkrył w sobie pokłady cierpliwości o które sam siebie nie podejrzewał. Ale czego innego mógłby się spodziewać gdy w momentach krytycznych był dotykany, głaskany albo zagadywany przez przystojniaka?
Ostatecznie nawet podziękował za gościnę i atrakcje. Obdarował Lunę uśmiechem, Atrię rozczochrał i po ubraniu się ruszyli w drogę powrotną do wioski po drugiej stronie jeziora. Dopiero teraz tak naprawdę między nimi zapanowała cisza ale w żaden sposób nie była ciążąca. Obydwaj dali sobie chwilę na przemyślenie tego co się wydarzyło, a dodatkowo było to zwyczajnie kojące. Ezra w tym czasie z uwagą przyglądał się zielonkawym światłom które ponownie zaczęły przetaczać się nad jego głową. Nadal nie rozumiał co to jest ale miło się temu przyglądało, szczególnie gdy dookoła panowała ta błogość. Zadrżał gdy Orion złapał go za rękę ale nie odtrącił go. Zamiast tego przewrócił oczami w teatralnym geście zaciskając mocniej palce.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Pogładził go kciukiem po wierzchu dłoni zaraz odrywając jego myśli znowu do czegoś innego, mianowicie zorzy która im przyświecała. Chciał się jeszcze o niej czegoś dowiedzieć zanim dojdą do coraz wyraźniejszej gospody.
***
Gwarancja jaką otrzymał od Louriela wystarczyła żeby mógł skupić się na innych, bardziej pierwotnych potrzebach jakich domagał się jego organizm. W prawdzie jeszcze przez chwilę jego serce zabiło jak oszalałe, mianowicie w momencie gdy Louriel zeskoczył do dołu, ale zanim w ogóle pomyślał o ochrzanieniu go i podkreśleniu jak mocno było to niebezpieczne, mistrz magii wody wykonał coś całkowicie dla niego niezrozumiałego. Aż połechtał jego ciekawość, aż oczy mu zaczęły błyszczeć na te tajniki magiczne. Na razie jednak nie pytał, pozbierał swoje rzeczy i niczym skazaniec idący na szafot ruszył powłócząc nogami w stronę gospody. Jednocześnie próbował zapaść się w ciepłych warstwach materiału co kompletnie nic mu nie dawało. Drżał z zimna, był przemarznięty i lepiący się od potu. Chciał wziąć gorącą kąpiel, a później pochłonąć konia z kopytami po to by ostatecznie paść na swoją matę przed kominkiem i zasnąć.
Pocieszał się myślą, że absolutnie wszyscy tak samo wyglądali. Nawet Louriel był wykończony co było widać w jego sylwetce. Ta oczywiście, i to już chyba swoim zwyczajem, przyciągnęła jego pełną uwagę i z przyjemnością ją obserwował. Przynajmniej tyle mógł zrobić w chwili gdy w jego mniemaniu zadanie nie było ukończone co wywierało na nim nieprzyjemną presję, a przykładowo jego drogiego przyjaciela nadal nie było widać na horyzoncie. Zaczynał się lekko o niego martwić bo tak samo jak Orion kompletnie nie ufał jemu tak i on darzył go mocno ograniczonym zaufaniem. Szczególnie gdy wreszcie zaczęło do niego docierać jak znaczący wpływ miał na Ezrę.
W samej gospodzie wyminął sprytnie mocno skołowanego Sileasa który nie umiał się ruszyć z powodu silnego ramienia sir Lorhena. Ostatecznie stary komandor pokręcił z niedowierzaniem głową i uśmiechając się szeroko potwierdził słowa dowodzącego magami wody. Nie wypadało odmówić i zmarnować jedzenia, nie wypadało też nie przyjąć dobrych chęci mieszkańców chociaż odrobina zupy w zupełności by im wszystkim wystarczyła. On sam jednak rozumiał pewne znaczące różnice których nie pierwszy raz już doświadczał, wiedział, że tutaj nie było powodów dla rozpowszechniania złej słaby Gwardzistów, a więc mogli się nieco zabawić po trudnym dniu. Wszystkim się należało i widocznie nikt z nich nie miał nic do gadania. Musiał przecież przyznać, że przez te kilka dni wytworzyły się między nimi zalążki dobrej znajomości, rokującej pozytywnie na przyszłość i nie chciał pozbawiać nikogo możliwości dalszego korzystania z doświadczeń kogoś tak innego, fascynującego.
- Nie spodziewałem się ale masz rację, przyda nam się złapanie oddechu i uzupełnienie energii. Wszyscy się świetnie dzisiaj spisali. – Oświadczył zacierając ręce na pyszne, parujące porcje mięsa na półmisku.
Finnegan w tym czasie wszedł na górę zrzucając z siebie płaszcz oraz swój kolorowy bezrękawnik. Wziął zamiast tego czyste ubrania i ręcznik po czym podreptał do łazienki gdzie miał zamiar się wyleżeć, ogrzać i pomyśleć co chciałby zjeść. Był tym wszystkim tak zamyślony, że nie przejął się czymś takim jak pukanie, a gdy po wejściu przed oczami stanęła mu ponownie cudowna sylwetka Louriela, zaklął pod nosem. Obliczając spokojnie do trzech wycofał się nie mogąc powstrzymać przed obejrzeniem ponownie już jego nagiego ciała, cudownie zgranych nóg, znamion po łuskach na plecach po których znowu chętnie przejechałby palcem. Stając za drzwiami pomasował nasadę nosa ponownie się nad sobą załamując. Obiecał mu ogarnięcie hormonów tymczasem co robił? Podglądał go w kąpieli. Mimo to, grał głupa! Gdy Louriel wyszedł posłał mu spokojny uśmiech samemu zamykając się w zaparowanym pomieszczeniu. To trzeba przyznać w kraju wody kochał. Możliwości jakie dawała mu wszechobecna woda którą wystarczyło podgrzać. Gdyby tylko chciał jego wewnętrzny czyścioch mógłby się zaspokajać nawet dwa razy dziennie! Nie stanowiło to przecież tak mozolnego procesu jak w domu gdzie wodę należało szanować i rzadko kto poza pałacem miał ten przywilej szybkiego prysznica codziennie. Dlatego też siedział pod prawie gotującą się wodą kilkanaście długich minut.
Wychodząc w świeżych ciuchach, z mokrym i zaczesanymi do tyłu włosami wreszcie poczuł pierwszą tego wieczora ulgę. Teraz należało się najeść i odespać. Przy stole na dole usiadł oczywiście przy boku swojego jaszczura. Nakładając sobie dość obfitą porcje zaczął spokojnie zajadać, przynajmniej do momentu gdy jego uwaga znowu nie została skierowana na jego drogiego przyjaciela.
Już chciał mu odpowiedzieć gdy drzwi do gospody się ponownie otworzyły, a dwa bałwany naczelne przekroczyły próg. Ezra od razu nadział się na jego wzrok i też od razu puścił dłoń Oriona zalewając się przy tym rumieńcem. Tyle dobrze, że jego policzki i tak były czerwone z zimna i nie było tego tak widać. Zaraz też pociągnął go do stołu, bliżej towarzystwa, bliżej gorącego wina którego woń od razu rzuciła się mu w nos, miał ochotę się rozgrzać i jeszcze kilka chwil porozmawiać z Orionem.
- Proszę bardzo, wywołałeś wilka z lasu. A tak swoją drogą… - Przysunął się do Loriela bliżej, z błyszczącymi oczami, popijając wino. - Nie chcesz mi może zdradzić co zrobiłeś tam na dole? Masz szczęście, że Cię nie ochrzaniłem, to ja jestem ten nieodpowiedzialny ryzykant, mój słodki, nie Ty. Niestety, byłem w takim szoku, że nie wiedziałem jak Cię okrzyczeć. - Zażartował obdarowując go ponownie pełnią uwagi i fascynacji. Nie chciał żeby Lusio dalej był ponury, szczególnie gdy teraz mieli znowu okazję porozmawiać, na nieco luźniejsze tematy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czując delikatnie zaciskające się na jego własnych palce, Orion poczuł napływ wzruszenia. Ezra był taki dobry dla niego, ale wcale nie w sztuczny sposób, ale tak jakby naprawdę go rozumiał. Białowłosy chciał dowiedzieć się o nim więcej, w końcu chodziło po świecie już dwadzieścia pięć lat i to, co mu się przytrafiło stanowiło lata opowieści, nie tylko kilka anegdotek, które opowiedzieli sobie przy pracy. Kiedy chłopak dostrzegł, że wzrok niższego przenosi się na płonącą nad ich głowami zorzę, uśmiech uniósł kąciki jego ust. Nawet nie pamiętał, kiedy po raz pierwszy dostrzegł to zjawisko, ale do dzisiaj pamiętał krótką historię, którą za dzieciaka usłyszał od pewnej miłej staruszki, która litowała się nad losem biednego dziecka i częstowała go nie raz obiadem i swoim głosem.
- Piękne, prawda? – szepnął, przystając na szczycie wzgórza. Mróz zamieniał jego głos w obłok pary i niósł do góry. – To światła wędrują po ziemi. Ludzie mówią, że kiedy się umiera, nasze dusze wracają do wielkiego strumienia życia i kiedy słońce zachodzi za horyzontem, a świat spowija się w mroku, dusze te zmartwione bliskimi, którzy nie siedzą w bezpiecznym miejscu, schodzą na ziemię, by wskazywać drogę. Słyszałem kiedyś historię o pewnej parze. Kobieta zmartwiona o stan swojego męża, który leżał z gorączką, wybrała się do lasu po zioła dla niego. Podobno nie wracała przez dwa dni i noce, a mężczyzna, który w tym czasie zdążył zauważyć brak ukochanej, wiedząc że nie jest w stanie iść prosić o pomoc, ani samemu wyruszyć na poszukiwania – zabił się, by jego dusza mogła trafić w zaświaty. Tamtej nocy nad lasem zapłonęła przepiękna zorza, jaśniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Kobieta wyszła w końcu z lasu, a kiedy znalazła w domu martwe ciało męża, zrozumiała, że to on wyprowadził ją z lasu. Nie wiem, czy to prawda, ta historia i sam fakt istnienia tych świateł, Louriel pewnie zaraz wyskoczyłby nam z jakąś naukową definicją, ale osobiście uważam, że… że to bardzo romantyczne – przyznał cicho, odwracając głowę, by ukryć zażenowany wyraz twarzy. Samo słowo „romantyczne” przy Ezrze sprawiało, że jego serce nagle zerwało się do szaleńczego biegu. Fakt, że nadal trzymał go za rękę wcale nie pomagał, ale nie puścił go mimo to, czując że ciepło płynące od palców mężczyzny rozgrzewa nie tylko jego policzki.
Nie spodziewał się, że kiedy dojdą do gospody, jego oczy dojrzą niecodzienny, choć wcale przecież niezaskakujący widok. Biesiada, bo inaczej tego nazwać nie było można, na dobre zagościła przy stole i nawet Louriel trzymał w swoich dłoniach kufel. Chłopak nie zarejestrował, kiedy Ezra puścił jego dłoń, dopiero po chwili poczuł, że jego ręka jest pusta, a on sam ciągnie go na miejsce naprzeciwko ich głupich przyjaciół. Orion pozwolił posadzić się na krześle, a kiedy i on dostał w swoje ręce ciepłe naczynie, humor od razu mu się poprawił. Zerknął na nadal obrażonego księcia, a widząc cienie zmęczenia pełzające po twarzy maga, zaczął się zastanawiać, co w zasadzie przegapili. Rozejrzał się po stole, szukając czegoś do jedzenia, ale wcale się nie zdziwił, że niewiele poza ochłapami i ciastem zostało.
- Przynieść ci coś? – zapytał Ezry, pochylając się do jego ucha, nie chcąc musieć przekrzykiwać panującego w pomieszczeniu rozgardiaszu wywołanego śmiechem i głośnymi, podchmielonymi rozmowami.
Uzyskawszy odpowiedź, podniósł się z ławy i ruszył do kuchni, by zaraz wrócić z niej z dwoma pełnymi pysznego jedzenia miskami.
- Smacznego – uśmiechnął się do chłopaka, podając mu drewnianą łyżkę i zaraz sam zabrał się za jedzenie, podsłuchując bezczelnie rozmowę Louriela z Finneganem. A jak się zaraz okazało, było czego słuchać.
Louriel z początku ucieszył się, kiedy dostrzegł wywołaną białą czuprynę, którą bardzo miał ochotę potargać, żeby zaraz zmrużyć oczy na kolejne słowa wypowiedziane przez blondyna. Spojrzał na niego pełnym politowania wzrokiem, żeby utkwić swoje gadzie tęczówki w pomarańczowych odpowiednikach.
- Mój słodki, gdybyś zaczął na mnie krzyczeć, twoja przystojna dupa wróciłaby w to miejsce w podskokach – rzucił marudnym tonem, upijając jeszcze jeden, malutki łyczek ze swojego kufla. – Co zrobiłem? – odpowiedział pytaniem na pytanie, rozkapryszonym tonem, żeby zaraz rzucić obrażone – Nie powiem!
Zadowolony z siebie, wcale się nie spodziewał, że zaraz jego policzek znów zostanie zaatakowany palcem Finnegana. Alkohol, który od zawsze miał na niego silny i nieco niecodzienny wpływ, zdążył rozejść się po jego krwioobiegu, sprawiając że zakończenia nerwowe w jego skórze stawały się bardzo wrażliwe, a każde, nawet najdrobniejsze muśnięcie odczuwał jak silny gest. Jeśli ktoś o tym wiedział i potrafił zachować ostrożność, nie czynił mu wtedy krzywdy, jednak kiedy ktoś nie zdawał sobie sprawy z przypadłości księcia, którą wolał mimo wszystko zachować w tajemnicy, najzwyczajniej w świecie sprawiał mu ból. Palec maga ognia nie zdążył go zranić. Zaalarmowany ruchem, błyskawicznie obrócił twarz w kierunku dłoni blondyna i najzwyczajniej w świecie ugryzł go, uważając by nie włożyć w zacisk szczęk zbyt dużo siły. Jego zęby były ostre, ostrzejsze od normalnego człowieka, dlatego bardzo się postarał, żeby Finni na sto procent poczuł, że to mogło skończyć się rozlewem krwi, ale go nie wywołać. A kiedy mag zabrał dłoń, uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia, ukazując wszystkim rządek bielutkich, kształtnych ząbków, po których zaraz przesunął językiem jeszcze bardziej zadowolony z siebie.
- Groziłeś, że mnie poliżesz, ale to ja ciebie pierwszy ugryzłem – zauważył złośliwie, przypominając sobie ich małą bitwę, którą w tamtym momencie wygrał zdecydowanie Finnegan, ale tym razem to po stronie Louriela znajdowała się szala zwycięstwa.
- Fu, Lusiek… Finnegan, nie żeby coś, ale ja bym na twoim miejscu się odkaził, jeszcze się od niego jakąś wścieklizną zarazisz – parsknął Orion, za co zaraz zarobił po głowie kawałkiem chleba, który zaraz złapał i najzwyczajniej w świecie zjadł.
Książę znów obrażony, przewrócił jedynie oczami, upił znów łyk swojego wina i wrócił spojrzeniem do siedzącego obok maga. Przyglądał mu się chwilę w skupieniu, wodząc wzrokiem po jego przystojnej twarzy, blond włosom, które zaczesane do tyłu nie zakrywały ani kawałka ładnego czoła, prostemu nosowi, łukom jarzmowym, które tworzyły atrakcyjne policzki, aż zatrzymał się na kształtnych wargach, które jak zaraz podsunął mu usłużnie mózg były bardzo miękkie. Przypomniał sobie uczucie kiedy sunęły po jego policzku i kiedy jego własne zetknęły się z nimi by wykonać usta-usta w tamtej ciemnej jaskini. Kiedy wizja w jego głowie nie przypominała już ratowania życia, a bliżej jej było do pierwszego etapu jego tworzenia, potrząsnął mocno głową, chcąc się jej pozbyć. To alkohol – powiedział sobie, wychylając jeszcze jeden, nieco większy łyk – TYLKO alkohol.
- Więc chciałbyś wiedzieć, co to było to coś co narysowałem na lodzie – zaczął przemądrzałym tonem, nie mając pojęcia dlaczego nagle twarz Oriona przybrała najbardziej denerwujący wyraz wielkiego zacieszu. – Więc chciałbym cię poinformować, że to była jedna ze smoczych run, których nauczyła mnie matka, żebym mógł się nimi posługiwać – oznajmił wielce elokwentnie, zadzierając nosa. – Nazywa się Echo i narysowana na czymś innym niż papier ostrzega o niebezpieczeństwie. Jeśli lód w nocy zacznie się topić, albo kruszyć, poczuję to i będziemy mogli zainterweniować w odpowiednim momencie – wyjaśnił pewny siebie, ale zaraz zrobił taką minę jakby oczekiwał pochwały.
Orion siedzący po drugiej stronie stołu i nawet odrobinę nie czujący skutków picia, chociaż sam wychylił do jedzenia prawie cały kufel, nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem. Louriel miał tak bardzo słabą głowę i było to po nim tak widoczne, że nawet nie musiał długo się zastanawiać, dlaczego mówił w taki sposób i dlaczego jego oczy zasnuły się mgiełką, a jego twarz pokryła czerwienią wysoko na policzkach, tuż pod oczami. Pijany książę był zabawnym rozmówcą, dopóki ktoś nie próbował go dotykać, o czym Orion przekonał się na własnej skórze. Ale teraz, ugryziony Finnegan raczej nie zamierzał więcej próbować, więc mógł zająć się czymś przyjemniejszym niż pilnowanie tej dwójki. Odnalazł na stole ostatni kawałek ciasta i choć chwilę zajęło mu pobicie się o niego z siedzącym obok mężczyzną z kraju ognia, w końcu miał słodkość dla siebie. Skrupulatnie nabrał na widelec kawałeczek babkowego ciasta z owocami i wsadził go sobie w usta. Słodycz ciasta i lekka kwasowość śliwek rozlała się po jego języku, a on z uwielbieniem wypisanym na twarzy zabrał się do kolejnego kęsa, ale zanim ten trafił do jego ust, chłopak spojrzał na siedzącego obok Ezrę. Skuszony do niecnego czynu jakimś podszeptem diabła, wysunął dłoń z widelcem w jego kierunku, uśmiechając się niewinnie.
- Chcesz spróbować? – zapytał, posyłając mu zachęcające spojrzenie.
- Piękne, prawda? – szepnął, przystając na szczycie wzgórza. Mróz zamieniał jego głos w obłok pary i niósł do góry. – To światła wędrują po ziemi. Ludzie mówią, że kiedy się umiera, nasze dusze wracają do wielkiego strumienia życia i kiedy słońce zachodzi za horyzontem, a świat spowija się w mroku, dusze te zmartwione bliskimi, którzy nie siedzą w bezpiecznym miejscu, schodzą na ziemię, by wskazywać drogę. Słyszałem kiedyś historię o pewnej parze. Kobieta zmartwiona o stan swojego męża, który leżał z gorączką, wybrała się do lasu po zioła dla niego. Podobno nie wracała przez dwa dni i noce, a mężczyzna, który w tym czasie zdążył zauważyć brak ukochanej, wiedząc że nie jest w stanie iść prosić o pomoc, ani samemu wyruszyć na poszukiwania – zabił się, by jego dusza mogła trafić w zaświaty. Tamtej nocy nad lasem zapłonęła przepiękna zorza, jaśniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Kobieta wyszła w końcu z lasu, a kiedy znalazła w domu martwe ciało męża, zrozumiała, że to on wyprowadził ją z lasu. Nie wiem, czy to prawda, ta historia i sam fakt istnienia tych świateł, Louriel pewnie zaraz wyskoczyłby nam z jakąś naukową definicją, ale osobiście uważam, że… że to bardzo romantyczne – przyznał cicho, odwracając głowę, by ukryć zażenowany wyraz twarzy. Samo słowo „romantyczne” przy Ezrze sprawiało, że jego serce nagle zerwało się do szaleńczego biegu. Fakt, że nadal trzymał go za rękę wcale nie pomagał, ale nie puścił go mimo to, czując że ciepło płynące od palców mężczyzny rozgrzewa nie tylko jego policzki.
Nie spodziewał się, że kiedy dojdą do gospody, jego oczy dojrzą niecodzienny, choć wcale przecież niezaskakujący widok. Biesiada, bo inaczej tego nazwać nie było można, na dobre zagościła przy stole i nawet Louriel trzymał w swoich dłoniach kufel. Chłopak nie zarejestrował, kiedy Ezra puścił jego dłoń, dopiero po chwili poczuł, że jego ręka jest pusta, a on sam ciągnie go na miejsce naprzeciwko ich głupich przyjaciół. Orion pozwolił posadzić się na krześle, a kiedy i on dostał w swoje ręce ciepłe naczynie, humor od razu mu się poprawił. Zerknął na nadal obrażonego księcia, a widząc cienie zmęczenia pełzające po twarzy maga, zaczął się zastanawiać, co w zasadzie przegapili. Rozejrzał się po stole, szukając czegoś do jedzenia, ale wcale się nie zdziwił, że niewiele poza ochłapami i ciastem zostało.
- Przynieść ci coś? – zapytał Ezry, pochylając się do jego ucha, nie chcąc musieć przekrzykiwać panującego w pomieszczeniu rozgardiaszu wywołanego śmiechem i głośnymi, podchmielonymi rozmowami.
Uzyskawszy odpowiedź, podniósł się z ławy i ruszył do kuchni, by zaraz wrócić z niej z dwoma pełnymi pysznego jedzenia miskami.
- Smacznego – uśmiechnął się do chłopaka, podając mu drewnianą łyżkę i zaraz sam zabrał się za jedzenie, podsłuchując bezczelnie rozmowę Louriela z Finneganem. A jak się zaraz okazało, było czego słuchać.
Louriel z początku ucieszył się, kiedy dostrzegł wywołaną białą czuprynę, którą bardzo miał ochotę potargać, żeby zaraz zmrużyć oczy na kolejne słowa wypowiedziane przez blondyna. Spojrzał na niego pełnym politowania wzrokiem, żeby utkwić swoje gadzie tęczówki w pomarańczowych odpowiednikach.
- Mój słodki, gdybyś zaczął na mnie krzyczeć, twoja przystojna dupa wróciłaby w to miejsce w podskokach – rzucił marudnym tonem, upijając jeszcze jeden, malutki łyczek ze swojego kufla. – Co zrobiłem? – odpowiedział pytaniem na pytanie, rozkapryszonym tonem, żeby zaraz rzucić obrażone – Nie powiem!
Zadowolony z siebie, wcale się nie spodziewał, że zaraz jego policzek znów zostanie zaatakowany palcem Finnegana. Alkohol, który od zawsze miał na niego silny i nieco niecodzienny wpływ, zdążył rozejść się po jego krwioobiegu, sprawiając że zakończenia nerwowe w jego skórze stawały się bardzo wrażliwe, a każde, nawet najdrobniejsze muśnięcie odczuwał jak silny gest. Jeśli ktoś o tym wiedział i potrafił zachować ostrożność, nie czynił mu wtedy krzywdy, jednak kiedy ktoś nie zdawał sobie sprawy z przypadłości księcia, którą wolał mimo wszystko zachować w tajemnicy, najzwyczajniej w świecie sprawiał mu ból. Palec maga ognia nie zdążył go zranić. Zaalarmowany ruchem, błyskawicznie obrócił twarz w kierunku dłoni blondyna i najzwyczajniej w świecie ugryzł go, uważając by nie włożyć w zacisk szczęk zbyt dużo siły. Jego zęby były ostre, ostrzejsze od normalnego człowieka, dlatego bardzo się postarał, żeby Finni na sto procent poczuł, że to mogło skończyć się rozlewem krwi, ale go nie wywołać. A kiedy mag zabrał dłoń, uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia, ukazując wszystkim rządek bielutkich, kształtnych ząbków, po których zaraz przesunął językiem jeszcze bardziej zadowolony z siebie.
- Groziłeś, że mnie poliżesz, ale to ja ciebie pierwszy ugryzłem – zauważył złośliwie, przypominając sobie ich małą bitwę, którą w tamtym momencie wygrał zdecydowanie Finnegan, ale tym razem to po stronie Louriela znajdowała się szala zwycięstwa.
- Fu, Lusiek… Finnegan, nie żeby coś, ale ja bym na twoim miejscu się odkaził, jeszcze się od niego jakąś wścieklizną zarazisz – parsknął Orion, za co zaraz zarobił po głowie kawałkiem chleba, który zaraz złapał i najzwyczajniej w świecie zjadł.
Książę znów obrażony, przewrócił jedynie oczami, upił znów łyk swojego wina i wrócił spojrzeniem do siedzącego obok maga. Przyglądał mu się chwilę w skupieniu, wodząc wzrokiem po jego przystojnej twarzy, blond włosom, które zaczesane do tyłu nie zakrywały ani kawałka ładnego czoła, prostemu nosowi, łukom jarzmowym, które tworzyły atrakcyjne policzki, aż zatrzymał się na kształtnych wargach, które jak zaraz podsunął mu usłużnie mózg były bardzo miękkie. Przypomniał sobie uczucie kiedy sunęły po jego policzku i kiedy jego własne zetknęły się z nimi by wykonać usta-usta w tamtej ciemnej jaskini. Kiedy wizja w jego głowie nie przypominała już ratowania życia, a bliżej jej było do pierwszego etapu jego tworzenia, potrząsnął mocno głową, chcąc się jej pozbyć. To alkohol – powiedział sobie, wychylając jeszcze jeden, nieco większy łyk – TYLKO alkohol.
- Więc chciałbyś wiedzieć, co to było to coś co narysowałem na lodzie – zaczął przemądrzałym tonem, nie mając pojęcia dlaczego nagle twarz Oriona przybrała najbardziej denerwujący wyraz wielkiego zacieszu. – Więc chciałbym cię poinformować, że to była jedna ze smoczych run, których nauczyła mnie matka, żebym mógł się nimi posługiwać – oznajmił wielce elokwentnie, zadzierając nosa. – Nazywa się Echo i narysowana na czymś innym niż papier ostrzega o niebezpieczeństwie. Jeśli lód w nocy zacznie się topić, albo kruszyć, poczuję to i będziemy mogli zainterweniować w odpowiednim momencie – wyjaśnił pewny siebie, ale zaraz zrobił taką minę jakby oczekiwał pochwały.
Orion siedzący po drugiej stronie stołu i nawet odrobinę nie czujący skutków picia, chociaż sam wychylił do jedzenia prawie cały kufel, nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem. Louriel miał tak bardzo słabą głowę i było to po nim tak widoczne, że nawet nie musiał długo się zastanawiać, dlaczego mówił w taki sposób i dlaczego jego oczy zasnuły się mgiełką, a jego twarz pokryła czerwienią wysoko na policzkach, tuż pod oczami. Pijany książę był zabawnym rozmówcą, dopóki ktoś nie próbował go dotykać, o czym Orion przekonał się na własnej skórze. Ale teraz, ugryziony Finnegan raczej nie zamierzał więcej próbować, więc mógł zająć się czymś przyjemniejszym niż pilnowanie tej dwójki. Odnalazł na stole ostatni kawałek ciasta i choć chwilę zajęło mu pobicie się o niego z siedzącym obok mężczyzną z kraju ognia, w końcu miał słodkość dla siebie. Skrupulatnie nabrał na widelec kawałeczek babkowego ciasta z owocami i wsadził go sobie w usta. Słodycz ciasta i lekka kwasowość śliwek rozlała się po jego języku, a on z uwielbieniem wypisanym na twarzy zabrał się do kolejnego kęsa, ale zanim ten trafił do jego ust, chłopak spojrzał na siedzącego obok Ezrę. Skuszony do niecnego czynu jakimś podszeptem diabła, wysunął dłoń z widelcem w jego kierunku, uśmiechając się niewinnie.
- Chcesz spróbować? – zapytał, posyłając mu zachęcające spojrzenie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach