Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Eclipsed by you Wczoraj o 06:03 pmKass
From today you're my toy20/11/24, 08:33 pmKurokocchin
This is my revenge20/11/24, 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.20/11/24, 04:34 pmSempiterna
Show me the ugly world (kontynuacja)20/11/24, 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 18%
3 Posty - 18%
3 Posty - 18%
2 Posty - 12%
2 Posty - 12%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty H&C {14/04/20, 12:59 pm}

First topic message reminder :

Pierwotnie opowiadanie pisane na SF

H&C           - Page 6 Ab00e77d21fffd52bb8ec8548abe56a8
H&C           - Page 6 PicsArt_10-26-07.57.19
H&C           - Page 6 48be546334a7a7c71da7dfdc2a93e8f8
Mapa świata:
Są doskonali!:


Ostatnio zmieniony przez Myszygo dnia 19/04/21, 04:58 pm, w całości zmieniany 1 raz

Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:08 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Zasadniczo, nie spodziewałby się, że droga w towarzystwie białaska może minąć w tak przyjemnej atmosferze. Poza tym, że Orion nie był jednej gliny jak on z Luśkiem, dało się z nim dogadać i porozmawiać. Szczególnie jak w gre dodatkowo wchodziła licytacja dotycząca ilości alkoholu możliwego do przyswojenia przez organizm. Gdy okazało się, że żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić zaczęli kombinować, ba! Zaczął się obawiać, że dzisiejszy wieczór nie skończy się na niewinnym mizianiu gadziny, a wypiciu pałacowych zapasów alkoholu tylko po to żeby sobie i temu drugiemu coś udowodnić. Z drugiej strony, zastanawiał się czy samymi oparami dwójkę nie obdarzoną talentem do spożywania szlachetnych trunków mogliby powalić? Byłoby to mocno zabawne.
Dobry humor towarzyszył im do ostatniej chwili. Gdzieś przed samym miastem ich szlachetna czwórka połączyła się w jedną drużynę snującą plany na wieczór. Wypadało coś przekąsić, wykąpać się i mogli jeszcze kilka chwil wszyscy razem posiedzieć. Finni uśmiechnął się rozbawiony do Phila gdy ten oświadczył, że nie skorzysta z propozycji wspólnego wieczoru zagrożonego nadmiernymi ilościami miziania ze strony jednego małego prawie małżeństwa. Łatwo sprawił, że Ezra zakopał się w materiale płaszcza po czubek nosa, ciskając piorunami w swojego drogiego przyjaciela. A przecież on tego nijak nie komentował! Nawet nie miał okazji powiedzieć Luśkowi na czym ich złapał więc w ogóle, ich tajemnica była prawie nie zagrożona. Przynajmniej do momentu aż mu nie podpadną i nie pochwali się gadzince jak dzielnie gorszą dzieci całując się na środku holu.
A później wszystko legło w gruzach.
Atmosfera między nimi zaczęła gęstnieć w tempie ekspresowym. W prawdzie owszem, Louriel zapowiedział, że wyjaśni sprawę cesarzowi ale sądząc po spojrzeniach jakie były w ich kierunku rzucane, nie wyglądało to najpewniej. Z każdym krokiem robił się mniej spokojny, czuł jak serce przyspiesza gwałtownie po to by zwolnić do maksymalnie możliwego tempa. Przygryzł wnętrze policzka po czym wymienił kilka porozumiewawczych spojrzeń z Ezrą. Ochrzan od władcy? Żadna nowość. Tyle co nie poniosą kar cielesnych ale nigdy, przenigdy, nie stanowiło to przyjemnej rozrywki. Sprowadzanie ich do poziomu robaczków które łatwo zdeptać, wytykanie bezużyteczności w momencie gdy powinni stanowić wzór. Pierdzielenie ale… przy Magnusie wiedzieli czego się spodziewać, Lothus natomiast stanowił zagadkę. Zarówno ze swoim podejściem jak i wymierzeniem im kar. Zasadniczo, nastawili się na najgorsze i ruszenie w drogę z samego rana.
Wchodząc do gabinetu z założenia, odsunęli się nieco na bok i siadając na zgiętych kolanach położyli dłonie na udach i pochylili nisko głowy. Gest ten był jednak tak automatyczny, że ewentualną pochwałę można by rzucić pod adresem synchronizacji ruchów. Później, zgodnie ze swoim wychowaniem, nie mieli zamiaru ani podnosić oczu ani się odzywać.
Kara… wystosowana na Lourielu… Od samego początku, gdy tylko Lothus zaczął mówić, w jego żołądku robiło się coraz mniej miejsca, a na gardle zaczęła zaciskać się niewidzialna dłoń. Nigdy nie znosił takich sytuacji dobrze toteż w domu nauczył się ich unikać. Teraz jednak musiał przyjąć całość pretensji, wykazać chociażby odrobinę skruchy, a później omijać cesarza tak szerokim łukiem jak tylko się dało. Stosunkowo inaczej do sprawy podchodził Ezra. Przybierając na twarzy całkowitą obojętność czekał jedynie na karę. Poza tym już nie raz i nie dwa mówił, że dopóki jego czyny są zgodne z jego dziurawym sumieniem, nie miał kompletnie zamiaru się czymkolwiek przejmować. Cóż, taki był, jemu było łatwiej, a blondi będzie to jeszcze długo przeżywał, długo rozważał i w końcu, będzie musiał jeszcze raz o tym porozmawiać.
Niemniej, wstyd który czuł w momencie gdy Louriel został tak potraktowany rozlał się poważnym rumieńcem na jego twarzy. Był jednak na siebie zły. Że wszystko się tak potoczyło, może mógł tego jakoś uniknąć? Jakby poprowadził inaczej rozmowę, połechtał inaczej ego dowódcy? Jakby inaczej przygotowali rebeliantów do transportu? Obrali inną strategię. Bezsensowne dumanie ale przynajmniej przez nie, nie musiał rozwodzić się nad jakimikolwiek, mocno niewłaściwymi, formami próby przeprosin za nadwyrężenie gościnności.
Ezra w czasie całego, brutalnie dosadnego acz tak nienaturalnie spokojnego wywodu cesarza, zerkał co rusz na Oriona. Słowa władcy trafiały dokładnie w te punkty których u siebie by nie podejrzewał. Zawsze, swojego miłościwie panującego króla, miał za kompletnego debila od którego lepiej rządziłaby żaba. Lothus jednak wykazywał się taką wiedzą, opanowaniem i inteligencją, że poczuł się jakby nim z premedytacją i bez problemu trząsł. Nie pokazywał jednak tego po sobie, a gdy Lusiek dostał karę, opuścił mocniej głowę żeby w ogóle nie musieć na to patrzeć. W jego oczach, paskudna nauczka. Aż bał się co mogło ich czekać. Nagle zrozumiał, że wywalenie zza granicę byłoby tym łaskawszym scenariuszem.
W końcu jednak, w całkowitej ciszy, wszyscy opuścili komnaty cesarskie, kierując się w stronę wyjścia. Czwórka z nich nadal musiała dostać się do Akademii, a Finnegan uważał, że lodowate powietrze dobrze by mu zrobiło. W czasie wędrówki, idąc przy Ezrze, przyglądał się brunetowi który kilkukrotnie podniósł na niego oczy. Nie padło między nimi żadne słowo ale i tak wiedzieli, że trzeba będzie jeszcze sprawę omówić. Najlepiej na świeżo. Gdyby tylko Louriel nie odwalił tej szopki.
Wszyscy wydawali się przyjąć jego zachowanie jakby było czymś normalnym. On natomiast, gdyby Orion go nie złapał, albo by mu kazał się nie wygłupiać albo go ominął nie zwracając na niego swojej uwagi. To nie przystało. Ani przepraszać w taki właśnie sposób za coś co zostało zwyczajnie przegłosowane, za coś na co wszyscy się zgodzili, ani tak nisko upadać księciu. W jego skromnym mniemaniu przegiął i chociaż nie miał zamiaru być na niego zły, odwrócił oczy przyglądając się wyraźnie zmieszanemu na twarzy przyjacielowi. I jeszcze te komentarze. Aż zacisnął mocniej szczękę szukając jakiejś opoki w swojej głowie, niestety, gad skutecznie wyprowadził go z równowagi.
Odprowadzając ich do wyjścia objął Ezrę za ramiona i wieszając się na nim położyło głowę na swojej dłoni która wygodnie leżała na ramieniu bruneta.
- Nie odpowiada mi jego zachowanie. – Szepnął odwracając głowę bokiem, kładąc na dłoni policzek i przyglądając się pulsującej z wolna żyłce na czole Ezry. Nie musiał długo czekać aż spoczęły na nim oczy o ostrym, pełnym politowania spojrzeniu.
- Nie rozumiesz ile i co mu to dało więc po co się irytujesz? Jesteś dorosły, rozmawiaj z nim, a nie się mi żalisz. Do mnie też sens nie dociera. – Strzelił go w czoło sprawiając jednocześnie, że został mocniej przytulony. Prychnął cicho udając, że jest duszony po czym spoglądając na niego nieco łagodniej uśmiechnął się lekko.
- Porozmawiamy jutro. Idź spać. Bo jak dostaniemy karę to się nie pozbieramy. – Przyznał szeptem do jego ucha na co Finnegan jeszcze raz oparł czoło o jego ramię wzdychając ciężko. Później puścił go, pozwolił mu wrócić do Akademii, gdzie całą drogę, pełnię swojej uwagi poświęcił Orionowi i szukaniu na jego twarzy jakiś oznak negatywnych emocji.
Gdy znaleźli się w sypialni władował się mu na kolana okrakiem i obejmując go za szyje przekręcił głowę w bok, w pytającym geście. Jeszcze chwilę wodził wzorkiem po złotych tęczówkach po czym cmokając cicho przytknął czoło do czoła Oriona.
- Jak mocno nam się dostanie? Czego możemy się spodziewać? – Zapytał szeptem, bardzo ostrożnie dobierając słowa. Chciał, musiał dla własnego spokoju, zorientować się w sytuacji. Jednocześnie nie chciał go urazić czy – nie daj boże – zdenerwować. Zaczął więc gładzić go po włosach, zahaczając palcami o jego kark. Musiał jakoś wybadać jaki humor ma Orion i na ile może sobie pozwolić, na chwilę obecną nie znał na to innego sposobu jak próba bliskości i rozmowy.
Pozostając w murach pałacu, drepcząc za Lourielem do ich sypialni, zastanawiał się nad krótkim oskarżeniem ze strony przyjaciela. Owszem, nie rozumiał ani motywacji takiego zachowania ani tym bardziej efektów jakie dla księcia to oznaczało. Nie mógł go jednak spytać. Sztywna sylwetka poruszająca się przed nim bez krzty standardowej gracji i nonszalancji dawała mu jasny komunikat: „zostaw mnie”. Problem w tym, że niekoniecznie miał go jak zostawić chyba, że dzisiejszą noc spędzi w fotelu. Zrobienie bowiem granicy z poduszek pstro by dało, czując świeży zapach jego ciała, ciepło i delikatną skórę pod palcami, nie powstrzymałby się od objęcia go, gładzenia i wycałowania. Szczególnie gdy tak widocznie, w jego oczach, wymagał bliskości.
Niemniej, od pewnego czasu nic się nie zmieniało. Nie patrzył na niego, nie przywiązywał do jego obecności żadnej uwagi i w momencie gdy znaleźli się w sypialni, postąpił dokładnie tak samo. Traktował go jak azot w powietrzu. Jest ale nikomu do szczęścia nie potrzebny. Zaczynało go to poważnie gryźć i czy gad tego chciał czy nie, zmusi go do rozmowy jak tylko sam się wykąpie. Bo tej przyjemności, dopóki był w kraju wody, nie miał zamiaru sobie żałować.
Minęło pół godziny. Zdążył przejść się po całym pomieszczeniu wzdłuż i wszerz. Pozbyć nadprogramowych ciuchów, posiedzieć na łóżku, fotelu. Przejrzeć notatki które dzień wcześniej zrobili w jaskini, schować je, poprawić narzutę na łóżku na której pojawiło się kilka zmarszczek. W końcu się zirytował! Zrzucił z siebie koszulkę i spodnie, zostając w samej bieliźnie podszedł do kominka i z jego wnętrza wyciągnął spory płomień. Po cichu, na bosaka, poszedł zza parawan gdzie gadzioch się topił i mocno krytycznym wzorkiem obejrzał te jego części ciała które łaskawie wystawały ponad taflę. A wiele tego nie było.
W pierwszej kolejności przyłożył dłoń do wody i oddając jej ciepło z płomienia sprawił, że ciecz znowu zaczęła przyjemnie parować. Później, zero krępacji – a co to? Można to kupić? Zrzucił z siebie bieliznę i spychając lekko Luśka na środek wanny nogą wszedł mu za plecy, zamykając go między swoimi nogami. Po zanurzeniu się do połowy piersi oparł ręce na krawędzi i odchylając głowę do tyłu przymknął oczy.
- Nawet na mnie nie łyp. Siedzisz tu już pół godziny, w zimnej wodzie. Też chce. Poza tym nie pozwolę Ci się rozchorować. Wystarczyło, że wczoraj chodziłeś siny jak śliwka. – Oświadczył sucho nawet go nie dotykając. Po prostu cieszył się z zapachu i ciepła kąpieli. Jeżeli go swoim zachowaniem przepłoszy, przynajmniej będzie mógł się umyć i pomyśleć o pójściu spać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:09 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Ciepła woda, w ogóle bliskość jego żywiołu od zawsze stanowiła dla Louriela najlepsze lekarstwo na smutki, zły humor i niemożliwość dojścia do ładu ze swoim umysłem. Jako człowiek o gwałtownym temperamencie, ego wielkim jak stąd do nie widać i dumie, która nie wiadomo jakim cudem mieściła się w tak szczupłym ciele, potrzebował od czasu do czasu całkowitego wyciszenia. Wymagało to jego zdrowie psychiczne, pewność siebie i moc, która nieprzeciętnie rozwinięta potrzebowała spokojnego umysłu przypominającego taflę jeziora, nie rwący potok, czy tsunami. Dlatego też książę nie przejmował się upływem czasu, pozwalając by otulające go ciepło i przelewające mu się między palcami stróżki cieczy zabrały to co negatywne, zostawiając go spokojnego i pełnego zrozumienia. To nie było tak, że nie wiedział, dlaczego do tego wszystkiego doszło i miał mieć jakiś żal do ojca. Doprowadził go do ostateczności. Znał przecież sam siebie, wiedział że zwykła rozmowa nie wystarczy. Dostał nauczkę, na którą uważał że całkowicie sobie zasłużył. Nie zamierzał udawać, że tak nie jest. Teraz martwił się jedynie o resztę, choć jak podejrzewał ich kara miała być znacznie łagodniejsza. Lothus nie był okrutnikiem. I rozumiał znacznie więcej niż się komukolwiek wydawało.
Louriel siedział tak sobie i dumał, pozwalając myślą rozlać się w spokojne jezioro, kiedy poczuł jak nagle temperatura wody podnosi się do znów przyjemnie gorącej. Rozkleił ciężkie powieki, a widząc nad sobą Finnegana, na końcu języka miał pytanie, co on tu w zasadzie robił. Dopiero kiedy został przesunięty stopą do przodu, a zaraz potem zamknięty między nogami mężczyzny, domyślił się, że od kiedy zanurzył się po czubek nosa w cieczy, minęło znacznie więcej niż pięć minut. Do tego słowa blondyna, brzmiące ostro, szurające po jego kruchym spokoju i zostawiające rysy na ledwo co odbudowanej pewności siebie, sprawiły że Louriel poczuł… rozbawienie. To wszystko było absurdalne. Głupie. A on widząc złość blondyna, jego niechęć do tego by przebywać tuż obok, miał ochotę zrobić coś wręcz odwrotnego. By odwrócić jego uwagę od tego co się z nim działo, choć do tego nigdy by się nie przyznał.
- Nie pytam, czy dociera do ciebie znaczenie słów „chcę być sam”, bo podejrzewam, że zamykając się z tobą w jednej sypialni pozbawiłem się tego przywileju – parsknął, mocno rozbawiony, rozsiadając się wygodnie i powolnie opierając plecami o klatkę piersiową Finnegana.
Przymknął oczy, rozkoszując się ciepłem, a kiedy dostrzegł zaciśnięte na krawędzi wanny ręce mężczyzny, tak mocno że zbielały mu knykcie, odchylił głowę do tyłu, opierając się potylicą o ramię blondyna, by móc patrzeć na jego profil.
- Jesteś na mnie zły – zauważył raczej niż zapytał, a jego głos choć nie pozbawiony nutki rozbawienia był po prostu spokojny. – Dlaczego? Bo siedziałem tu nie wiadomo ile, a ty chcesz iść spać? – podsunął usłużnie, ale widząc minę mężczyzny domyślił się, że wcale nie chodziło mu o zajmowanie wanny.
Westchnął, a potem zjechał odrobinę niżej, układając się wygodniej. Znów przymknął oczy, ale tym razem by ukryć za powiekami ogrom emocji, które wywoływały w nim przypomnienie o tym co się stało.
- Tak jest dobrze, Finnegan – szepnął, pozwalając napiętym mięśniom się rozluźnić, a umysłowi odpłynąć, czyniąc go tak bardzo spokojnym. – A jeśli martwisz się tym, co mógł dla was wymyślić ojciec, nie musisz się bać. Jesteście gośćmi, nie potraktuje was surowo. A ja dostałem to na co zasłużyłem, miał rację, we wszystkim, więc proszę, nie miej o nim złego zdania – wyszeptał, nie chcąc mącić wszystkiego swoim głosem. Było dobrze. Tyle mu wystarczyło.
Wracając do Akademii, Orion był znacznie spokojniejszy niż kiedy szli do pałacu. Wiedział, że Louriel sobie poradzi, przełknie jakoś gorycz i dumę, a kiedy wyliże się w spokoju i samotności, wyjdzie ze swojej jaskini tak samo bezczelny i pewny siebie, ale bogatszy o jedno doświadczenie i nieco mądrzejszy niż wczoraj. Lothus też to wiedział, musiał w końcu go wychował, dlatego Orion nie martwił się za bardzo. Co do siebie… czuł że zawiódł cesarza i to bardziej wywoływało u niego poczucie wstydu niż świadomość, że i on dostanie nauczkę. Poza tym miał wrażenie, że zawiódł i samego Louriela. To była prawda, że jako jedyny potrafił choć minimalnie dotrzeć do upartego umysłu księcia i choćby podstępem wybić mu z głowy głupoty. Co się stało tym razem? Nie miał pojęcia. Nie przemyślał tego co robią. Nie zważał na konsekwencje, zbyt zafascynowany powierzoną im misją i pewnością błękitnowłosego. Co mogło pójść nie tak? Władca dobitnie mu uświadomił, na jak wielkie niebezpieczeństwo się narazili. I dlaczego zasługiwali na ukaranie.
W Akademii pożegnał się z Philem i Mai, życząc im dobrej nocy, a potem w towarzystwie Ezry znalazł się zaraz w swoim pokoju. Pozwolił chłopakowi posadzić się na łóżku i wleźć sobie na kolana, zaraz też otaczając go rękoma luźno w pasie. Patrzył w zaniepokojone, różnokolorowe tęczówki i jedyne na co miał ochotę to zetrzeć z nich ten niepewny wyraz. Słysząc pytanie z ust bruneta, pozwolił sobie na ciche westchnienie, a potem uniósł dłonie i położył je na policzkach chłopaka, wsuwając opuszki palców w jego włosy. Pogładził łagodnie kciukami jego łuki jarzmowe, chcąc go w jakiś sposób odrobinę uspokoić.
- Nie bój się, Ezra. Cesarz nie zrobi wam nic złego. On nie krzywdzi ludzi – zapewnił ciepło, muskając nosem nos maga ognia. – Louriela potraktował ostrzej, bo jest jego synem i ma wobec niego większe oczekiwania. My, a zwłaszcza wy, znaleźliście się tam tylko przez wzgląd na sympatię do niego, nie znacie go tak dobrze jak my, ani stosunków między krajem wody i powietrza. Nie mogliście wiedzieć, na co tak do końca się piszecie. Myślę, że to dlatego jego wysokość się tak wściekł. Gdyby coś wam się stało, stanęlibyśmy na pograniczu wojny z dwoma państwami – wyjaśnił, wypowiadając na głos własne przemyślenia na ten temat. Lothus rzadko kiedy się wściekał, a nawet jeśli, jego gniew był ukierunkowany w dobrym kierunku. Nie robił niczego pochopnie, nie oceniał na podstawie poszlak, a solidnych faktów. Dlatego był tak dobrym władcą, który cieszył się szacunkiem poddanych.
- Widziałem, że Finnegan był wstrząśnięty przeprosinami Lusia. A ty? Jak się z tym czujesz? – zapytał, nie przestając nawet na moment gładzić go i przytulać do siebie. Chciał mu pokazać, że cokolwiek się nie stało, on tu jest i zrobi wszystko, żeby Ezra czuł się dobrze.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:10 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Gdyby tak mógł stanąć obok i zastanowić się nad sobą, wyśmiałby się i to zdrowo. On, siedzący nago w wannie z pociągającym go mężczyzną, na pewno nie zachowywałby się tak niewinnie jak chwili obecnej. Miłość podobno uskrzydlała. W jego przypadku, odnosiło się to chyba do rozsądku który nagle wykiełkował i rozkwitł. Tak mocno zależało mu na jakiejkolwiek akceptacji ze strony Louriela, że przeczył temu jaki być potrafił, ba! Jaki do tej pory po prostu był. Nie dotykał go, nie ciągnął na siebie, nie sugerował mu nic niewłaściwego, to było chore. Mimo krystalicznie czystej wody, piekącej ochoty spojrzenia i dotknięcia na gładkie, zgrabne nogi, siedział spokojnie z zamkniętymi oczami. Naprawdę, sam siebie zaskakiwał.
Z biegiem wydarzeń jednak się nie kłócił. Nie chciał myśleć jak wyglądałby jego dalszy powrót do zdrowia – trzeba podkreślić bowiem, że nadal pił ziółka, musiał smarować żebra maścią i odpowiednio się odżywiać szczędząc sobie wysiłku fizycznego – gdyby Louriel się od niego odwrócił, patrzył na niego z obrzydzeniem i nie chciał nawet rozmawiać. Była to zdecydowanie zbyt wygórowana cena, a gdyby dołączyć do tego wyznanie jakie padło pod jego adresem. Odciąłby sobie coś, najpewniej najcenniejszą męskość. Mimo wszystko jednak, czuł się źle. W chwili obecnej czuł przeogromną potrzebę porozmawiania z nim i chyba tylko dlatego wepchnął się mu do wanny. Bo to nie mogło być tak, nikt nie miał takiej psychiki, żeby spłynęło to po nim jak po kaczce. Niekoniecznie miał na myśli kształt sytuacji, a efekty jakie miała spowodować. Poza tym, że go zirytował, po prostu się o niego ogromnie martwił.
Gdy smukłe plecy, gładka i delikatnie chłodna skóra przywarła do jego piersi zadrżał mimowolnie. Serca zaczęło mu walić jak młot, a on starając się zachować na twarzy spokój, poczuł jak uszy stają mu w płomieniach. Starając ochłonąć, zająć czymś innym myśli, powtarzał sobie jak mantrę w głowie „nie jestem podniecony”, zacisnął mocniej dłonie na krawędzi wanny. Ale menda zaczęła się wiercić.
Otworzył oczy i spojrzał w piękne, niebieskie tęczówki tak bystrze przyglądające się jego twarzy. Musiał odwrócić głowę w bok, wziąć pełen spokoju oddech i dopiero wrócił na jego twarz, unosząc pytająco jedną brew, nie przerywał mu jednak z uwagą obserwując emocje jakie się po nim przelewały, wsłuchując się w przekaz jaki dla niego miał. Szkoda, że przy tym był tak blisko, ucierał się, wręcz prosił o to żeby go przytulić i porozpieszczać.
- Nie jestem na Ciebie zły. – Westchnął w końcu, gdy ten przestał gadać. Rozluźnił nieco uścisk dłoni, podciągnął jedno kolano wyżej. – Jestem zirytowany Twoim zachowaniem. – Wyrzucił wreszcie przyglądając się ponownie błyszczącym oczom.
Mimowolnie jego wzrok uciekł na delikatnie rozchylone usta, będące tak blisko, w pełni jego zasięgu.
Przełknął nerwowo ślinę.
To był głupi pomysł.
- Nie jestem również zdegustowany zachowaniem cesarza. Wyobraź sobie, że wiem coś o rządzeniu, wiem również o przymusie stosowania pewnych represji dla poddanych, dla przykładu, nauczyki. I tak było lepiej niż podejrzewałem, chociaż dosadniej niż wynika z moich doświadczeń. – Zapewnił, woląc nie wspominać mu o stosowaniu od chwili obecnej uników cesarza. Nie żeby wpadał na niego wybitnie często, zazwyczaj mijali się gdzieś na korytarzach, zawsze patrzył na niego życzliwie, a on starał się jak najszybciej schodzić mu z oczu. Tym razem miało być inaczej, najlepiej było się na te piękne, jasne oczy nie pokazywać.
- Raczej, chodzi mi o Twoje zachowanie w stosunku do nas. Bo mimo wszystko Twoje słowa odebrałem personalnie. – Zaczął, ponownie biorąc kojący oddech, łechcący go zapachem lasu i fiołków. – Abstrahując od pozycji, nigdy więcej się tak do mnie nie waż prezentować, Twoje słowa były bezsensowne. Nie kazałeś nam przecież tego robić, a poprosiłeś. Każdy z nas rozum ma, podjął samodzielnie decyzję, po co więc była ta szopka? Przed ojcem mogłeś się kajać to nawet wskazane, przed nami tylko jeżeli cokolwiek by się stało ale zauważ, rozeszło się po kościach. Więc po co? – Zapytał wyrzucając z siebie coś co leżało mu na sercu. Nie wiedział w prawdzie jak zareaguje ale Ezra w tym miał racje, byli dorośli, jeżeli chcieli się dogadać, musieli rozmawiać.
Przez chwilę się wiercił, poprawił pozycję po czym ponownie na niego spojrzał mrużąc oczy. Puścił krawędź wanny, wsadził dłonie do wody po czym sunąć po jego dłoniach w górę objął go za ramiona przytulając do siebie. Policzek – drapiący przez fakt lenistwa i nie golenia się od dwóch dni – przytknął do tego jego po czym zamknął oczy.
- Porozmawiasz ze mną o tym… dlaczego siedzisz od pół godziny w zimnej wodzie? – Zapytał ostrożnie.
W pierwszym momencie odetchnął z ulgą. Nie został zrzucony z kolan więc z Orionem raczej wszystko było w normie. Był świadom jego potrzeby bliskości, był świadom tego, że było już późno on zwyczajnie w świecie zaczynał marznąć i potrzebował umięśnionego, seksownego ciała które by go ogrzewało. Było więc cudownie i mogli rozmawiać.
Początkowo wtulił policzek w dłoń która obdarowała go czułością. Uśmiechnął się spokojnie i na kilka chwil przymykając oczy rozkoszował się bliskością. Ba! Jeszcze się przysunął żeby dzieliła ich jak najmniejsza odległość, zaczął pocierać jego nos swoim i korzystał z coraz mocniej odczuwalnego spokoju. Przynajmniej do momentu aż nie padła pierwsza kwestia na którą parsknął z politowaniem.
- Tygrysie, ja się nie boję. Nie boję się władców, ich gniewu i kar. Poznałem się już z nim i wiem jak z nim postępować chociaż cesarz stanowi dla mnie zagadkę. Nie spotkałem jeszcze tak mądrego władcy ale! Nawet jeżeli by nas publicznie miał wychłostać, dam radę. – Zapewnił uśmiechając się szelmowsko, odwracając głowę bokiem prosząc się o całusa w policzek. Później jednak spoważniał i skoro wyszedł taki temat, chciał skorzystać z możliwości porozmawiania z nim o tym. Bo pewne rzeczy owszem rozumiał, inne akceptował, jeszcze inne sobie odpuszczał.
- Wiesz, pokładam pewną wiarę w Finneganie. Czasem na przerost, czasem słusznie. Myślę, że do takiej ostateczności by nie dopuścił. Umie rozmawiać, pertraktować, być dyplomatyczny. – Przyznał woląc nie dodawać, że w innych wypadkach on miał zawsze przy sobie łuk i celne oko. Cmoknął go za to w policzek.
- Rozumiem też Lothusa. Ogrom odpowiedzialności jaki nosi nie jednego przerasta. Podobnie z decyzjami których efekt może zobaczyć dopiero w długim horyzoncie czasowym. Za to Ty zrozum nas. Mamy swoje lata, doświadczenie i rozumy. Nie poszliśmy w ciemno, nie zgodziłem się pod przymusem, przemyślałem to. Wiedziałem co się może stać. – Pocałował go w drugi policzek. – Dlatego byłem uzbrojony po zęby. – Zaśmiał się zerkając na jego usta, z delikatnym wahaniem i niepewnością całując go, szybko i ostrożnie. Na kolejne pytanie jednak się wyprostował przewracając znacząco oczami.
- W związku z tym co już powiedziałem, uważam, że to była niepotrzebna szopka. Za co nas przepraszał? No i po co? Żebyście wy zaczęli żartować? Niesmacznie szczególnie, że to przeważnie my tkwimy w takich uniżonych pozycjach przed władcami, nie na odwrót. – Wsadzając mu dłonie między żebra, a ramiona mocno go przytulił po czym przeważył i uważając żeby się nie uderzył w głowę, położył się wygodnie na jego obojczyku.
- Aczkolwiek mocno zastanawia mnie, co będzie naszą karą. Jakby co nie zostawiaj moich zwłok na środku drogi. – Zaśmiał się czując zdegustowane dzióbnięcie w żebra. Za karę przyssał się mu do skóry zaraz pod obojczykiem chcąc zrobić konkretną malinkę. Przynajmniej przed tym jak Orion się zorientuje i znowu go zgwałci łaskotkami.
Kolejny dzień rozpoczął się raczej standardowo. Po rozmowie z Lusiem i po tym jak ich mała przeprawa wspólnie w wannie zamieniła się w przekształcanie gada w galaretkę za pomocą gąbki na plecach, poszli spać. Standardowo obok siebie, chociaż gdzieś w środku nocy raczej na sobie, przytuleni i gładzący się po włosach. Cudowny i spokojny odpoczynek. Rano zjedli śniadanie, porozmawiali jeszcze chwilę o pierdołach i tym, że on pod żadnym pozorem ma nie zapuszczać brody godnej mędrca z gór. Poprzekomarzał się z nim, nawet go dorwał z łaskotkami, gdy nadeszły instrukcje od cesarza.
- Trening z dziećmi? Pfff… co w tym strasznego? – Zapytał aczkolwiek widząc blednącą cerę smoczyska uniósł pytająco brwi, nie rozumiejąc absolutnie nic.
- Jaszczureczko, to tylko dzieci. Ja je uwielbiam, one mnie. Będę miał jeszcze Ezrę którego znają. Żadne wyzwanie. – Wyszeptał mu do ucha całując go w policzek. Zaraz też wstał i dojadając świeżą pajdkę chleba z masłem i twarożkiem zaczął ubierać czarne ciuchy, bezrękawnik z herbem i wygodne buty.
Kompletnie nie wyczuwał nadchodzącej tragedii.
Dla Ezry natomiast sen był coraz trudniejszy. Poprzedniego dnia zabronił Orionowi pieszczot. Żadnego trzymania za rękę, przytulania się czy jakichkolwiek rodzajów wiszenia na sobie wzajemnie. O całowaniu nie wspominając chociaż to… to jeszcze go przerastało. Wieczorem jednak, nie dało się już tego powstrzymać. Gorące pocałunki robiły się coraz odważniejsze, dłonie wkradały się samoistnie pod ubranie, a hormony buzowały. Tracił zdrowy rozsądek, spokój serca i umysłu. Zaczynał myśleć nie tym organem którym powinien. Jak zaczęli tylko przez rosnący w nim strach przestali. Było źle, a wyszło mocno niezręcznie. Ale i to zostało mu wybaczone. Szczelnie zamknięty w jego ramionach i koloru dorodnego pomidora, zasapany i podniecony poszedł spać po to by standardowo obudzić się na śniadanie.
Po nim Orion musiał udać się do cesarza. Został wyprzytulany i zapewniony, że cokolwiek by się stało da radę, jemu natomiast nie zostało nic innego jak czekać na Finnegana i dzieciaki. Zadanie które otrzymał nie specjalnie wydawało się mu… wykonalne. Tak, miał przyjemność oglądać treningi dzieciaków które o magii wody wiedziały tyle, że jest. Widział jak wiele wysiłku w uczenie muszą włożyć nauczyciele, jak wiele uwagi i refleksu to od nich wymagało, a oni? Mieli do dyspozycji płomienie i zerową wiedzę do przekazania tak młodym uczniom. No i masę czasu do zachodu słońca. Podejrzewał, nie wywiną się z tego cało…
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:10 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Słysząc odpowiedź Finnegana, Louriel uniósł brwi w zdumieniu, nie bardzo rozumiejąc, co w jego zachowaniu mu się nie podobało. Oczywiście poza ewentualnym ignorowaniem go i zaszyciem się w kąpieli przez dłuższy czas. Nie podejrzewał, by nagle jego bezczelny język zaczął mu przeszkadzać, więc to nie mogło być to. Zachowanie? Co on zrobił? Nic sensownego nie przychodziło mu na myśl, czekał więc na jakieś wyjaśnienia. Ale słysząc powód zirytowania mężczyzny, zmarszczył lekko brwi. Nie uważał by zrobił coś, co mogło kogokolwiek zdenerwować, tym bardziej nie aż tak bardzo.
- Dlaczego przeszkadza ci, że was przeprosiłem? – zapytał, spoglądając na niego pytająco. Czy chodziło o jego motyw. Tego Finnegan nie zrozumiał? – Wiem, że poszliście ze mną z własnej woli, ale to też jest powód by prosić was o wybaczenie. Wierzyliście we mnie i w ten plan, który jak się okazało, miał tak wiele dziur. Owszem, pomogliście mi, ale ostatecznie to do mnie należała decyzja, co z nim zrobimy. O to w tym wszystkim chodzi, Finni. Nie chcę żebyś zrozumiał mnie źle, bo nie mam nic złego na myśli. Bo widzisz, jak bardzo bym się swojego tytułu nie wyrzekał i go unikał, jestem księciem. Sam powtarzasz, a przynajmniej powtarzałeś, jak bardzo różnię się od was statusem społecznym. Ludzie na mnie polegają. Patrzą na to co robię i słuchają mnie. Poszliście ze mną z własnej woli, to prawda, ale co by się mogło stać, gdybym nie miał pod ręką przyjaciół, a oddział, który został zmuszony do podróży ze mną rozkazem? Pod jakimś względem jestem i będę autorytetem, wy też go widzicie i uznajecie, nie wmówisz mi, że nie, panie gwardzisto. Zapomniałem o tym, a może po prostu nie chciałem pamiętać? Słowa i prośbę jakiegoś innego strażnika zamietlibyście pod dywan, a nawet jeśli nie, zastanowilibyście się cztery razy zanim w ogóle zgodzilibyście się wziąć w tym wszystkim udział. Ale ze mną jest inaczej, prawda? Ufacie mi, wiecie że mam więcej możliwości, że jeśli coś by się stało, znalazłbym rozwiązanie… A przynajmniej teoretycznie. Dlatego musiałem was przeprosić, Papużko. Za swoją odpowiedzialność, czy też w tym przypadku jej brak – zakończył łagodnie, mając nadzieję, że ubrał swoje myśli w odpowiednie słowa. Że nie powiedział czegoś, co mogło zabrzmieć jak przechwałki, wywyższanie się, czy zwykłe puszenie. Nigdy nie chciał tego wszystkiego, ale to nie oznaczało, że nagle zniknęło i zostawiło go wolnym, bez zobowiązań.
Kiedy Finni za nim, zaczął się wiercić, Louriel po raz pierwszy uświadomił sobie, w jakiej sytuacji się znaleźli. Nadzy, w jednej wannie, rozmawiając jakby między nimi spokojnie i bezpiecznie spoczywał stolik. Realizacja uderzyła go w twarz, podrywając jego serce do szybszego biegu, ale kiedy nic takiego co mogłoby mu pokazać, że blondyn miał zamiar w jakiś sposób ich położenie wykorzystać, uspokoił się. On taki nie jest – powiedział sobie i wiedział, że miał rację. Odprężył się i pozwolił sobie na dalszy relaks, tym razem podszyty świadomością, że obok niego jest to piękne ciało i słodki umysł, które bez jego pozwolenia, nie zamierzają go wykorzystać. Spojrzał na profil mężczyzny, a im dłużej mu się przyglądał, tym bardziej rozumiał jak wielkie ciacho się nim zainteresowało. Ale im dłużej mu się przyglądał, tym więcej niedoskonałości w nim dostrzegał, guzek zrośniętej kości nosowej w miejscu, w którym musiał być kiedyś złamany, kilka mniejszych blizn, bardziej przypominających zadrapania, pęknięcie na wardze, czy ciemniejszą plamkę koloru na tęczówce. Czuł się… zafascynowany ich odkryciem. Tak jakby ten idealny mężczyzna nabrał nieco realniejszego wyrazu i co nie zdziwiło go, ale nadal było nowym uczuciem, nie przeszkadzało mu to. Raczej sprawiało, że tym bardziej chciał dowiedzieć się o nim więcej. Poznać historię każdej szramy i usłyszeć kryjące się za nimi zdarzenia. Czy były zabawne? Czy smutne? A może o niektórych sam Finni nawet nie pamiętał? Miał przemożną chęć unieść dłoń i dotknąć jego szorstkiego, nieogolonego policzka, ale zanim to zrobił, blondyn pierwszy wykonał ruch.
Louriel nie spodziewał się, że zostanie objęty i przytulony przez te silne ramiona, na których odpoczywał. Poczuł się odrobinę nieswojo, ale kiedy usłyszał zmartwiony głos maga ognia, rozczulenie zalało jego wnętrze słodkim ciepłem, kumulującym się gdzieś pod sercem. Nie lubił mówić o sobie, ani o swoich uczuciach, ale z jakiegoś powodu kiedy był tak łagodnie obejmowany z wielką troską, jakby był najcenniejszym klejnotem na świecie, poczuł że może mu powiedzieć o wszystkim i nie będzie to nic złego. Nikt miał się nie dowiedzieć o jego mniej pewnej siebie, za to bardziej chaotycznej, niepewnej i rozemocjonowanej stronie, nawet jeśli pokazałby ją temu mężczyźnie. W końcu wiedział o nim tak dużo i nadal był tuż obok. Serce znów zabiło mu mocniej, ale z innego, cieplejszego i uzależniającego uczucia.
Ciepłe westchnienie opuściło jego usta, a on wiedziony jakimś impulsem, przylgnął mocniej do Finnegana, obejmując rękoma jego przedramię i przytulając się policzkiem do drapiącego odpowiednika.
- Woda mnie uspokaja. Nie ukrywam, że tego potrzebowałem. Po prostu, nie lubię pokazywać, że coś jest nie tak. Dawać innym choćby zalążek myśli, że coś jest w stanie mnie ruszyć, czy zranić. Wolę sobie posiedzieć w wannie i się wyciszyć. To trochę zabawne, nie uważasz? Taki stary chłop jak ja, a uspokaja go pluskanie się w kąpieli – zachichotał pod nosem, przymykając oczy. Tak było dobrze, naprawdę dobrze.
***
Słuchając wywodu Ezry, z jednej strony rozumiał go i uczucia wywołane postawą księcia, a z drugiej bardzo dobrze znał przyjaciela i wiedział, dlaczego ten postąpił tak, a nie inaczej. Nie był pewien, czy powinien o tym rozmawiać. Bądź co bądź, to była ta część, której Louriel nie pokazywał każdemu i choć Ezra nie był każdym, ostatecznie Orion zdecydował, że to nie jest coś o czym on powinien zdecydować, czy chłopak powinien się o tym dowiedzieć. Orion westchnął cicho, a potem nie przerywając szturchania nosem nosa bruneta, uśmiechnął się lekko.
- Pragnę ci przypomnieć, że Lusiek nie jest władcą jakiego znasz, a skoro czuł, że chce nas przeprosić, to trzeba mu było po prostu na to pozwolić. Uwierz mi, on nie robi takich rzeczy jeśli nie jest pewien, że absolutnie powinien. Jego duma jest tak wielka, że nie mam pojęcia jakim cudem głowa już dawno mu od niej nie wybuchła, więc tym bardziej ani ja, ani Phil czy Mai nie widzieliśmy sensu w rozdmuchiwaniu sprawy i zapewnienia, że nie musi nas przepraszać. Nazwałeś to szopką, ale dla niego to mógł być jedyny sposób, żeby sobie wybaczyć. Wbrew pozorom i temu co o sobie mówi, ma ogromne poczucie odpowiedzialności i jestem pewien, że kiedy dotarło do niego jak wielkie niebezpieczeństwo nam zaproponował, odrobinę znienawidził siebie. Lusiek jest wyjątkowy, wiesz? Nie tylko pod względem pochodzenia – powiedział, a w jego głosie przez chwilę odbijał się cały podziw i szacunek jaki czuł do przyjaciela. Wcale nie uważał, że przesadza, w końcu gad zdążył mu już nie raz udowodnić, że jak wielka by nie była jego duma i ego, tak samo ogromne i dobre miał serce.
- Cokolwiek by to nie było, przekonasz się o tym jutro – zauważył rozbawiony, gotowy na przepychanki, byle tylko odwrócić uwagę słodkiego maga od Louriela i kary, która miała czekać ich jutro.
Nie spodziewał się, że ich niewinne i urocze łaskotki skończą się pod koszulką Ezry w całkiem innym celu niż podrażnienie wrażliwych na gilgotanie miejsc, a śmiech z ust maga w cięższe dźwięki, które wywoływały na jego policzkach rumieniec zażenowania i podniecenia. Całował go, długo i namiętnie, obserwując uważnie każdy nawet najdrobniejszy wyraz na jego twarzy, a kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że zaszli za daleko, natychmiast przestał, zapewniając chłopaka, że to nic takiego. Nie miał zamiaru poddawać się męskim instynktom podczas gdy osoba, na której mu tak zależało miała umierać ze strachu. Wolał poczekać, o czym od razu mu powiedział, na zapewnienie, obdarowując bruneta całusem w czoło. Potem, kiedy już leżeli w piżamach na wąskim łóżku, Orion przytulał go do siebie tak samo, życząc mu dobrej nocy.
***
Następnego poranka Orion nie był już tak spokojny, a kiedy zrozumiał, na czym polegać miała jego kara, zacisnął zęby i zabierając ze stajni ulubionego konia, pognał przed siebie, nie oglądając się w tył.
Louriel znów obudził się wtulony w Finnegana, czując że po wczorajszej kąpieli, rozmowie i późniejszym szorowaniu jego pleców przez pewnego blondyna, łuski wciąż miał wrażliwe i czułe, rozsyłające delikatne mrowienie po jego skórze. Ale nie narzekał, czuł się… zaskakująco pogodzony z losem i ze sobą, a kiedy po śniadaniu magowie ognia dostali swój przydział kary, choć ani trochę sobie tego nie wyobrażał, starał się znaleźć jakieś plusy. Wierzył, że Finnegan lubił dzieci, może nawet kochał, ale nie kiedy trzeba je było nauczyć, którą kończyną tka się wodę. No i w tym roku miał wrażenie, że trafiła mu się grupa bardzo niecierpliwych pierwszoroczniaków.
- Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wam powodzenia – mruknął niemrawo, prowadząc dwójkę magów ognia korytarzami Akademii do sali ćwiczeń, tej największej, gdzie zazwyczaj prowadził zajęcia dla tych, którzy jeszcze nie oswoili się ze swoją magią.
Sam książę dostał polecenie, by cały czas być przy tej katastrofie i nie dopuścić do tego, by komuś stała się krzywda. Ale tylko w przypadku realnego zagrożenia życia. Lusiek wiedział, co to oznaczało. Finni i Ezra musieli sobie poradzić nie dość, że z chmarą dzieciaków, to jeszcze z wodnymi mackami, nad którymi nie do końca panowały. Czy też wcale nie panowały. Przezornie książę jednym ruchem dłoni stworzył sobie w rogu ścianę odgradzającą go od reszty sali i po przyniesieniu sobie stolika, zaczął w końcu tłumaczyć runy odnalezione w tajemniczej jaskini. Skoro jedni mieli dostać nauczkę, a drudzy siedzieć i na to patrzeć, stwierdził że może przynajmniej w tym czasie zrobić coś pożytecznego.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:11 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Louriel. Poza awansowaniem na najważniejszą osobę jaką w swoim życiu spotkał, przywdziewając zaszczytny tytuł tego który ukradł mu serce i schował przed jego wzrokiem, powoli nabierał w jego oczach całkowicie innego kształtu. Razem z Ezrą mieli pewien dystans do władców. Ich decyzjami częściej kierowała chęć ochrony własnej skóry, strach niżeli szacunek który teraz tak gwałtownie kiełkował w jego sercu. Louriel stawał się prawdziwym autorytetem. Władcą którego można by podziwiać i któremu mógłby być oddany. Którego by słuchał i nie wątpił w podejmowane decyzje wiedząc, że kierowane są rozsądkiem, a nie roztargnieniem. Tak więc, poza ogólnym rozczuleniem jego słodyczą, pięknem zaczął jeszcze widzieć w nim rozsądny ideał.
Słońce wiszące coraz wyżej nad horyzontem rzucało coraz krótsze cienie na wielki plac ćwiczebny na którym stali oni dwaj i jakiś tuzin dzieciaków. Młodzież standardowo, ledwo stała w miejscu, chcieli szaleć, bawić się i męczyć! Roznosiła ich ekscytacja oraz ciekawość, dlaczego ich standardowi nauczyciele zostali zamienieni na znanego im już Ezrę i tylko widywanego przez nich Finnegana. Pierwsze kilkanaście minut więc odpowiadali na pytania i po krótce wyjaśnili jaki mieli na nich plan. Ten, całkowicie nieskładny, opierał się w większej mierze na unikaniu poturbowania się oraz na próbach rozładowania niezmierzonych pokładów energii jaką dzieciaki dysponowały.
Początkowy, cudowny humor Finnegana, połączony ze spokojem i zapewnieniem, że jakoś to będzie, legł w gruzach, w momencie gdy przyszedł i już nad głową śmignęła mu wodna macka. Spojrzał na swojego przyjaciela który miał minę godną pożałowania i zaczął ponownie rozważać sytuację. Jedno spojrzenie na zatroskanego Louriela i zrozumiał w jak ostrej dupie się znaleźli. Dzieciaki miały stanowić karę ostateczną, wykończą ich, przeżują, a ich resztki bez smaku zostaną wyplute na bruk. Kiepska opcja na wieczór, kiepska perspektywa zważywszy na jego stan, jedyne co było dobre to wesoło strzelające pochodnie na słupach krużganka stanowiące źródło energii dla nich podczas nierównej walki.
Po krótkiej konsultacji z Ezrą która trwała dokładnie tyle ile zainteresowanie dzieciaków grą w berka, doszli do wniosku, że spróbują zrobić tor przeszkód z dostępnych zasobów co powinno dać im ochronę przed ewentualnymi wytworami magii oraz rozrywkę dzieciakom. Podeszli do tego również nieco zawodowo. Żeby dzieciaki nie nudziły się w dość długim ogonku postanowili podzielić je na trzy czteroosobowe grupy, podsycić płomień rywalizacji i jednocześnie – jak najszybciej je zmęczyć.
Jednocześnie, w ogóle nie doceniali pokładów siły w zahartowanych przez zimno duszyczkach podopiecznych Louriela.
To nie do końca tak, że rozpętało się piekło. Po prostu tumany pary co i rusz przysłaniały tor przeszkód i cieszyły piszczącą zgraję gdy magowie ognia ratowali się przed oberwaniem. Dzieciaki bardzo szybko zrozumiały, że panowie mieli do wyboru dwie opcje: albo odbijali atak swoim żywiołem powodując gwałtowną reakcję parującej cieczy albo obrywali mackami wodnymi, bąbelkami i innymi tworami. Co odważniejsi więc zaczęli do nich dzióbać okazując długo nie odbijający się reakcją brak pokory.
Początkowo udało się im uniknąć. To poleciała niekształtna macka, to zdecydowanie pewniejszy w swoim kształcie bąbelek. Później jednak zaczęła się istna bezczelność która wywołała na twarzy Ezry pulsującą żyłkę.
- No przestań, to dzieci. – Rzucił zaczesując mokre włosy do tyłu.
- Nie, to banda gówniarzy których trzeba nauczyć szacunku. – Syknął już nawet nie próbując czegokolwiek zrobić z mokrymi lokami. Spiął je jedynie w wysoki kok po czym stając przed torem przeszkód wykonał bardzo spokojne ruchy dłońmi, zszedł nisko na nogach po czym pozwolił ognistym mackom sunąć nisko po podłożu gwałtownie wywołując ciszę wśród dzieciaków. Podnosząc się na prostych nogach nadal miał opuszczoną głowę, ściągnięte palce dłoni. Ogień zaczął wdrapywać się na przeszkody, nie palił ich ale otaczał. Podobnie było z dzieciakami które zamknięte były w kręgach leniwie kołyszących się języków.
- Po pierwsze, nie jesteśmy żadnymi waszymi kolegami których można tak traktować. Jesteśmy dorosłymi którzy są za was teraz odpowiedzialni. Po drugie, macie tutaj poznać szacunek, niezależnie od tego z kim macie styczność. Dlatego teraz ma być spokój, jasne? – Zapytał na co Finni stał z założonymi rękami i ostrym powątpiewaniem na twarzy. Ezra robił się straszny jak tylko Orion od niego odchodził. Gdzie był białasek jak trzeba było go znowu skluszczyć? Jedno tupnięcie blondyna wystarczyło jednak żeby po ogniu nie było śladu. Unosząc jedną brew wysoko cmoknął na bruneta na co on w ogóle nie pozbywał się przepełnionego goryczą wyrazu twarzy.
- Jak tylko wróci, rzucę Cię Orionowi na pożarcie. – Mruknął mijając go, wywołując w jego oczach jeszcze mocniejsze zdegustowanie.
- Jeszcze jedno słowo i napuszczę na Ciebie Jaszczura. – Syknął na niego nie mając w sobie już krzty cierpliwości, za to coraz mocniej obolałe mięśnie.
Wtedy należało zacząć od początku. Lekko zastraszone dzieciaki nie chciały tak chętnie znowu współpracować, trzeba było je na swoją stronę przekabacić i pokazać, że nauka z nimi wcale nie jest koszmarem większości społeczeństwa. A to ponownie zajęło im czas, wyobraźnię i coraz to nowe metody nauczania. Ostatecznie musieli opowiedzieć bajkę, Ezra musiał się rozchmurzyć i spokojnie zaczęli z każdym kolejno ćwiczyć jeden tylko rodzaj wodnego tworu, przeplatane gmeraniem o szacunku i zapewnieniami o ich przyjaźni. Było spokojniej, znacznie boleśniej niż wcześniej, a brunet za swoją wredność otrzymał pamiątkę w postaci śliwy pod okiem.
Ale!
Wyszło im całkiem nieźle, nawet mimo słaniania się na nogach. Przynajmniej, nie mieli jak uciec w momencie gdy w połowie dnia, na placu pojawił się sam cesarz. Ezra w tym czasie leżał w zaspie zasypywany przez trójkę dzieciaków, które – mocno o dziwo – mimo jego charakteru nie odstępowały go na krok od tego jego małego wybuchu. Finni w tym czasie klęczał przy dwóch dziewczynkach które nie radziły sobie z poprawną postawą. Trzymał je, pozwalał się o siebie opierać i kombinował na miliony sposobów żeby zaczęły stać samodzielnie w dość nienaturalnej jak na początki pozycji.
Ezra miał zdecydowanie łatwiej, mimo ogromnego szacunku jakim zaczął darzyć cesarza miał się gdzie schować. Trochę więcej śniegu, zasłonięcie przez dzieciaki i zniknął. Finnegan natomiast czuł palące spojrzenie jasnych oczu na sobie i nic nie mógł z tym zrobić poza kontynuowaniem swojego zajęcia. Przynajmniej siedział, wystarczyło trochę opuścić głowę i udawać brak znaczącej egzystencji. Lothus też im ułatwił. Podszedł od razu do Louriela i ich nie zaczepiał. Plan omijania go szerokim łukiem nadal był w realizacji.
Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, a na placu zapanował ponownie spokój – niekoniecznie porządek – panowie leżeli na środku, głowami zwróceni do siebie i wygodnie ułożeni na swoich ramionach. Ezra miał pozycję na rozmemłanego placka, Finni skrzyżowane nogi w kostkach i splecione dłonie na brzuchu.
- Świetne miejsce do spania.
- Czy może być tu wreszcie trochę cieplej?
- Tak mięciutko i w ogóle.
- Dupa mi odmarza.
- I ten świeży przepływ powietrza!
- Weź mnie do łóżka…
Poduszka spod głowy blondyna uciekła sprawiając, że prawie uderzył o twardą powierzchnie. Zdziwił się bo wątpił żeby Ezra miał siłę od tak sobie pójść dlatego od razu przechylił głowę żeby zrozumieć co się dzieje. No tak, oczywiście. Jak się było takim małym i poręcznym to można było dawać się nosić. Orion nie widział w tym żadnego problemu i po prostu bruneta mu zabrał.
- Roszczę sobie prawa do tej poduszki. – Oświadczył do białaska z wyrzutem ale widząc jego nietęgą minę postanowił nie dzióbać. Spojrzał na niego za to pytająco, podobnie jak na stopę która zaczęła go popychać, kopiąc w miednicę.
- A Ty co chcesz tą girą? Połaskotać Cię? – Zapytał mocno rozbawionego księcia którego zgromił wzrokiem. On się nigdzie nie ruszał. Nie miał jak. Jego zakwasy miały zakwasy które hodowały właśnie zakwasy. On spał na zewnątrz.
- Zanieś mnie. – Nakazał wydymając usta w dzióbek.
Nie, toczenie go po Akademii w stronę sypialni Mistrza nie było szczytem jego marzeń. A nadwyrężanie przepony w salwach śmiechu jedynie dopełniło gamy bólu jaka otaczała jego ciało. No ale Lusio okazał miłosierdzie, wsadził go do wanny z ciepłą wodą i pozwolił tam umrzeć. To był miły akcent, w szczególności jak po kilku minutach jego seksi chudy tyłek wepchnął się do towarzystwa, przytulił i tym razem zaczął rozpieszczać zamiast rozpieszczanym być. Długie palce pieszczące jego ciało po tak długim dniu to było dokładnie to czego potrzebował i nie ważne o jak wielki podtekst sytuacja się prosiła, zaczynał mu powoli drzemać, wtulając się i pomrukując za każdym razem gdy dotykał jego ramion, karku czy łopatek.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:11 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Od kiedy tylko Finnegan i Ezra zostali sami na placu boju zwanym klasą, Louriel wiedział że z tego nic dobrego nie wyjdzie. I jak jeszcze początki nauki, gdzie dzieciaki zaspokajały ciekawość, a magowie ognia odpowiadali na pytania, był w porządku, kiedy doszło do bardziej praktycznej części, książę musiał się powstrzymać, żeby nie spaść ze stołka ze śmiechu, nie pójść tam i wszystkiego ogarnąć, ewentualnie strzelić się z otwartej dłoni w czoło. Katastrofa. Nic nie mógł zrobić, więc jedynie przyglądał się temu z oddali w przerwach na tłumaczenie kolejnych run. Obserwacje jednak nie były daremne, nawet jeśli więcej czasu poświęcał pergaminom. Od razu rzuciło mu się w oczy, że z tej dwójki Ezra jest bardziej niecierpliwy, irytuje się na dzieci i ich głupie wybryki. Finnegan był spokojniejszy, łatwiej odnajdywał wspólny język z młodymi podopiecznymi księcia i gdyby ten miał wybrać dodatkowego opiekuna, zdecydowanie widziałby w tej roli Finnegana.
Nie spodobało mu się, kiedy w którymś momencie przez obłoki pary zasnuwające pomieszczenie dotarł do niego obraz płomieni, które otaczały jego dzieci. Natychmiast zerwał się ze swojego miejsca, gotów walczyć o bezpieczeństwo swoich uczniów i tylko interwencja blondyna powstrzymała go od natarczywego żądania, by Ezra odsunął się od dzieci i nie ważył do nich zbliżać. Od tamtego momentu pilnie obserwował poczynania obu magów ognia, mniej skupiając się na swoim zadaniu, choć i tak szło mu znacznie sprawniej niż komukolwiek innemu. Louriel lubił smocze runy. Potrafił je czytać, wystarczyło odnaleźć tłumaczenie w słownikach i dopasować wyrazy w miejsca, gdzie jak mu się zdawało powinny być.
Przerwał pracę jedynie na chwilę, w momencie, w którym sam Lothus pojawił się w pomieszczeniu. Księcia wcale nie dziwiła jego obecność w tym miejscu. Inni mogli myśleć, że przyszedł sprawdzić, czy jego rozkazy były wykonywane tak jak tego żądał, ale książę wiedział, że tak naprawdę to cesarz martwił się, czy na pewno podjął słuszną decyzję i przyszedł sprawdzić, jak mężczyźni radzą sobie z powierzonym im zadaniem. Przyglądając się polu bitwy, podszedł do Louriela i zatrzymał tuż za nim, na chwilę kładąc mu dłoń na głowie i gładząc błękitne włosy syna.
- W porządku? – zapytał spokojnie, nie zaprzestając delikatnie przeczesywać kosmyków księcia palcami.
- Mhm – mruknął gad, tłumiąc westchnienie cisnące mu się na usta. Lubił kiedy mężczyzna okazywał mu w ten sposób czułość i troskę. Przypominał mu tym samym czasy dzieciństwa, kiedy Louriel wdrapywał się na kolana cesarza i domagał się uwagi, a on głaskał go i głaskał, aż zmęczony rozrabianiem dzieciak usypiał mu na ramieniu.
- Pracujesz? – zagadnął go, przyglądając się wyrysowanym na kartkach runom.
- Tłumaczę runy ochronne –odpowiedział, w zasadzie nie kłamiąc. Większość znaków użytych do zapieczętowania czegoś w jaskini była ochronna i pieczętująca z tego co zdążył zauważyć. Te nie sprawiały, że czuł się jakby miał pochłonąć go mrok, spodziewał się więc że zostały wyrysowane przez ludzi albo, co było bardziej prawdopodobne, przez smoki.
Louriel porozmawiał jeszcze chwilę z ojcem, w całkiem swobodnej atmosferze, a kiedy cesarz odszedł i książę znów został sam, oparł brodę na ręce i zapatrzył się na Finnegana. Podobało mu się to co widział. Jego zachowanie w stosunku do dzieci, próbę dogadania się i wielki zapał na młodych twarzach, kiedy opowiadał im bajkę. Ezry się trochę bali i to też było widać, zwłaszcza z boku, choć co bardzo go zaskoczyło, trzech największych rozrabiaków nie odstępowało go na krok. Finni zaskakiwał go coraz bardziej i z każdą chwilą utwierdzał go w przekonaniu, że jest cudownym mężczyzną i stracenie dla niego głowy nie było takie złe.
Kiedy za oknami zrobiło się ciemno, a czas treningu dobiegał końca, w drzwiach sali pojawił się Orion, od stóp do głów zasypany śniegiem z zaczerwienionymi policzkami i nosem, oraz niezbyt tęgą miną. Louriel machnął na niego ręką, a kiedy przyjaciel się zbliżył, jednym ruchem zdjął z niego cały śnieg.
- Co robiłeś? – zapytał książę próbując powstrzymać wypływający mu na twarz wyraz współczucia.
Orion zacisnął mocno szczękę i dłonie, wbijając sobie paznokcie w skórę, ale nie chciał martwić przyjaciela bardziej, dlatego wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze nosem, próbując się uspokoić.
- Miałem przez godzinę żebrać na ulicach Inverna - powiedział, na co Louriel gwałtownie wciągnął powietrze nosem. Lothus naprawdę dobrze znał ich obu, z czego zdał sobie sprawę zbyt późno. Doskonale wiedział, w którym miejscu nacisnąć, by zabolało ich w dumę najbardziej.
- Chcesz o tym pogadać? – zapytał, domyślając się jaka będzie odpowiedź, ale musiał w ten sposób pokazać, że jeśli tak, to on tu był, do jego dyspozycji i zawsze by go wysłuchał.
- Nie, ale dzięki – odpowiedział, posyłając mu niemrawy uśmiech, który Louriel odwzajemnił. Domyślał się, dlaczego chłopaka nie było cały dzień, chociaż podróż w dwie strony i samo zadanie zajęłoby nie więcej niż cztery-pięć godzin.
- To co, zbieramy zwłoki? – zapytał, wskazując podbródkiem dwójkę rozwalonych na podłodze magów ognia i biegającą wokół nich zgraję dzieciaków.
Orion kiwnął głową, a Louriel jednym głośnym klaśnięciem zwrócił na siebie uwagę dzieci, które natychmiast, przyzwyczajone już do księcia, ustawiły się w dwuszeregu.
- Czego się dzisiaj nauczyliście? – zapytał mężczyzna, chowając ręce do rękawów płaszcza.
- Że magowie ognia są zabawni! – odpowiedział natychmiast jakiś chłopiec, co zaraz cała kompania potwierdziła głośnym śmiechem. Błękitnowłosy spojrzał na dwa nieszczęścia i nie mógł nie przyznać swoim uczniom racji.
- A czegoś poza tym? – dopytywał cierpliwie, utrzymując z dziećmi kontakt wzrokowy.
- Umiem się ustawić!
- A mnie wyszła bańka!
- Trzasnąłem pana Ezrę macką w pupę!
- A ja zmarzłam!
Książę uśmiechnął się, słysząc przekrzykujące się głosy. Uciszył podopiecznych, a potem kazał im zmykać na kolację. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Orion bez słowa podszedł do zmęczonego Ezry i wewnętrznie umierając z zasłodzenia, złapał go pod kolanami, drugą ręką otaczając jego plecy i podniósł go, uśmiechając się do niego lekko. Miał zamiar uprowadzić Śnieżynkę na górę i zalać go falą czułości i przytulać go, aż nie zaśnie, ale powstrzymała go dłoń Louriela.
- Chwilka, muszę tylko powiedzieć coś Ezrze – powiedział tonem tak spokojnym, że Orion nie domyślił się wcale, że uroczy mag ognia zaraz zostanie pochwycony za ramię i nieco bardziej niż było to konieczne uciśnięty palcami.
- Domyślam się, że nie było to dla was łatwe przeżycie, ale jeszcze raz zagroź moim dzieciom płomieniami, a będziesz miał ze mną do czynienia, czy to jasne? – zapytał przesłodzonym tonem, ukazując zęby w uśmiechu, choć jego oczy jeszcze nigdy wcześniej bardziej nie przypominały bezwzględnego gada. Nikt nie miał prawa straszyć jego uczniów. Nikt.
- A teraz życzę wam dobrej nocy – dodał zaraz, uśmiechając się w nieco lisi sposób, żeby podejść do Finnegana i zacząć go trącać stopą, jakby sprawdzał czy to truchło jeszcze dycha.
- Masz na to siły? Bo jakoś mi się nie wydaje – parsknął, nic sobie nie robiąc z gróźb blondyna.
Słysząc absurdalną prośbę, roześmiał się tylko bardziej.
- Chcesz, żeby mi kręgosłup pękł? Nie dziękuję, a teraz się podnoś – rozkazał rozbawiony, wyciągając do mężczyzny dłoń, by pomóc mu wstać.
Droga do jego sypialni nie należała do najłatwiejszych, zwłaszcza że cały czas dogryzali sobie nawzajem i śmiali jak nienormalni z każdym potknięciem Finnegana. Niemniej, kiedy już znaleźli się w pokoju księcia, Louriel widząc jak bardzo przeżuty i wypluty jest blondyn, stwierdził że jak najbardziej zasłużył na ulgowe traktowanie. Dlatego też, podczas gdy blondyn wylegiwał się na łóżku, książę samodzielnie nagrzał wody na kąpiel i napełnił nią całą, podobnie jak w pałacu wielką wannę. Potem pomógł Finniemu się rozebrać i doczłapać do naczynia. Zauważył przy tym rzecz, o której wcześniej nie miał pojęcia, a która to napełniła go jakimś niezidentyfikowanym niepokojem. Plecy Finnegana przecinała ogromna blizna, wyglądająca jak po oparzeniu. Zaczął się zastanawiać, jak to w ogóle było możliwe, by ktoś tak mocno związany z tym żywiołem mógł zostać tak dotkliwie przez niego zranionym. Miał ochotę o to zapytać, ale bał się, że mógłby poruszyć drażliwy temat. Dlatego, choć bardzo go korciło, a ciekawość zżerała, zajął się dopieszczaniem wymęczonego Finniego.
Najpierw umył mu włosy swoim szamponem, wplatając palce pomiędzy blond kosmyki i masując skórę jego głowy, co wywołało zabawne zadowolone pomruki, które sprawiły mu bardzo dużo satysfakcji. A kiedy już stwierdził, że jego czupryna jest dostatecznie mokra i czysta, samemu się rozebrał i tak jak Finnegan dnia poprzedniego, wrył mu się w kąpiel, siadając mu za plecami. Używając gąbki i pachnącego lasem mydła wyszorował ciało maga ognia, nie powstrzymując się od muskania go palcami, badania kształtu jego mięśni, czy sprawdzenia jak twardy jest sześciopak na brzuchu blondyna. A kiedy Finni zaczął przysypiać mu w ramionach, co skutecznie Luśka rozczuliło, pomógł mu wstać, a potem wytarł go troskliwie, omijając mimo wszystko newralgiczne miejsce, które osuszył ruchem dłoni i swoją mocą. Potem posadził go na łóżku, pomógł się ubrać i zarzuciwszy mu ręcznik na głowę, zabrał się za łagodne pozbawienie jego włosów wilgoci.
- Gotowe – oznajmił zadowolony z siebie, kiedy stwierdził że blond czupryna mężczyzny ma się całkiem dobrze. Sam szybko ubrał się w swoje rzeczy i wrócił na łóżko, gdzie został sprowadzony do roli poduszki. Ale nie narzekał, kiedy czuł ciężar głowy Finnegana na swojej piersi, a pod palcami fakturę miodowych włosów, jego serce było jednocześnie podekscytowane i szalone ze względu na bliskość tego atrakcyjnego ciała, a z drugiej niesamowicie spokojne, bo miał go tuż przy sobie. Nie wiedział, czy to było normalne i czy mógł w ogóle czuć te dwie rzeczy na raz, ale tak właśnie było. I kiedy tak gładził spokojnie Finniego po głowie, stwierdził że dłużej nie wytrzyma.
- Hej, Finnegan… - zaczął ostrożnie, nie wiedząc czy właśnie nie stąpa po polu minowym. – Czy mogę zapytać… skąd masz te blizny? Tą na twarzy, na ramieniu i tę…. na plecach? – zapytał cicho, modląc się tylko o to, by nie poruszył przypadkiem jakieś tematu tabu.
***
Orion bez słowa zabrał przemęczonego Ezrę do swojej sypialni, gdzie natychmiast położył go na łóżku, a potem zniknął, by pojawić się z porcją kolacji dla nich obu. Domyślał się, że jego mina może nie być zbyt zachęcająca do rozmowy i z jednej strony tak właśnie było, a z drugiej nie chciał w żaden sposób martwić bruneta, dlatego postarał się jakoś opanować wyraz twarzy.
- Widzę, że dzieci dały wam niezły wycisk – zachichotał, podsuwając mężczyźnie pod nos miskę z gorącą zupą. – Mam nadzieję, że to nie boli za bardzo? – dodał, przesuwając ostrożnie jednym palcem pod sinym i lekko opuchniętym okiem chłopaka.
Domyślał się, że gdzieś w ich rozmowie padnie pytanie na temat jego kary, ale zbył je, stwierdzając że to już nieistotne. Zamiast tego, kiedy tylko Ezra skończył jeść, a on mógł zabrać od niego miskę, usiadł mu za plecami i przytulił się do niego mocno, zamykając go szczelnie w swoich ramionach.
- Bardzo się cieszę, że tu jesteś, Ezra – szepnął, opierając czoło o potylicę bruneta i trwał tak przez chwilę, napawając się bliskością drugiego ciała. Wiedział, że może go martwić takim zachowaniem i że najprawdopodobniej jest wobec niego nie fair, ale nie chciał do tego wracać. Nie chciał, by Ezra dowiedział się, do czego zmusił go cesarz, nawet jeśli to była tylko godzina. Godzina, która dłużyła mu się bardziej niż dwadzieścia lat życia. Wolał to przemilczeć i zapomnieć o całej sprawie. W końcu nikt znajomy poza Lourielem i Lothusem mieli o tym nie wiedzieć, a i nie spodziewał się, by jeśli kiedyś jeszcze trafił do Inverna, nikt nie rozpozna sługi mistrza, pewnego siebie, czystego młodzieńca, do obdartusa z ulicy. A przynajmniej tak sobie wmawiał, domyślając się gdzieś zakątkami umysłu, że to może nie być tak do końca prawda.
W tamtym momencie jednak chciał o tym zapomnieć. A żeby zapomnieć, oczywistym jest, że najlepiej jest zająć myśli czymś innym. Pod ręką miał Ezrę. Słodkiego, kochanego Ezrę, na którym przecież tak bardzo mu zależało i u którego wyraz udręki na twarzy stanowił niemal fizyczny ból. Przez chwilę zastanawiał się, jak mógłby mu ulżyć, aż w końcu jego wzrok padł na książkę, którą ostatnio przeczytał.
- Mam pomysł – oznajmił zachęcającym tonem, prostując się, ale nie odchodząc. – Zrobię ci masaż, co? Może przestanie tak boleć – zaproponował, uśmiechając się do bruneta pokrzepiająco.
Kiedy dostał zielone światło, kazał Ezrze rozsiąść się wygodnie, samemu przyjmując wygodną pozycję za plecami maga. Najpierw spróbował pomasować go przez ubranie, ale niemal natychmiast stwierdził, że to naprawdę przeszkadza i z lekko czerwonymi uszami, choć wcale nie miał nic złego na myśli, poprosił bruneta o zdjęcie warstw materiału. Tylko dotykając opuszkami palców z pozoru gładkiej skóry, poznaczonej piegami i znacznie ciemniejszej od tej jego, poczuł że tak jest lepiej.
- O co chodziło Luśkowi? Dlaczego na ciebie naskoczył? – zapytał, zaczynając od delikatnego ugniatania ramion Ezry. A kiedy widział, że na pewno nie robi mu krzywdy, włożył w palce nieco więcej siły, rozluźniając spięte mięśnie.
Słuchał odpowiedzi z uwagą, kiwając głową ze zrozumieniem. Dzieci w większości poza Lourielem, Philem i Mai nie chciały nikogo słuchać, a zwłaszcza te młodsze. Ze starszymi już szło się szybciej dogadać, choć też zdarzały się pojedyncze ewenementy, z którymi nawet naczelny gad miał problem. Dowiedziawszy się o metodach nawiązania kontaktu i próbie uspokojenia tych nieznośnych bachorów, roześmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Mówił ci już ktoś, że nie nadajesz się na nauczyciela? – zapytał, marszcząc nos z rozbawieniem, zjeżdżając dłońmi niżej, na łopatki Ezry, które potraktował z taką samą delikatnością co i stanowczością, uważając na każde najdrobniejsze drgnięcie chłopaka. – A przynajmniej nie na nauczyciela podstaw, bo do sparingów to nadajesz się idealnie – dodał zaraz, przypominając sobie swoje „lekcje” z brunetem, gdzie dostał od niskiego słodziaka niezły wycisk.
- A co do Luśka, nie złość się na niego. On kocha te dzieci jak swoje własne i nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby coś im się stało. Na pewno nie wierzy, że byłbyś w stanie zrobić im krzywdę, ale no cóż, chyba… woli dmuchać na zimne? – dokończył niemrawo, nie będąc pewien, czy to co powiedział miało w ogóle sens, dlatego też zaraz zmienił temat na jakiś inny, nie przestając uskuteczniać amatorskiego masażu.
Rozmawiali tak jeszcze przez jakiś czas, a Orion nadal nie zdejmował swoich dłoni z pleców Ezry, chociaż nie czuł już pod palcami spiętych mięśni. Po prostu podobało mu się. To że mógł go dotknąć i sprawić mu jakąś przyjemność. Zanim się zorientował, jego dotyk się zmienił. Ze stanowczego, pewnego nacisku na odpowiednie partie mięśni, stał się delikatną pieszczotą, kreślącą na plecach chłopaka okręgi. Kiedy zdał sobie sprawę z tego co robi i że brunet wcale nie protestuje, białowłosy przełknął ciężko ślinę, czując że krew zaczyna mu szybciej krążyć w żyłach.
Wahał się tylko przez chwilę, a potem przesunął palcami przez plecy, na ramiona, a z nich zjechał w dół, na jego klatkę piersiową i dalej na wyraźne mięśnie brzucha. Przylgnął klatką piersiową do pleców Ezry, a kiedy nozdrza wypełnił mu zapach kędzierzawych włosów, nie potrafił się powstrzymać. Pochylił się jeszcze bardziej i złożył pojedynczego całusa na jego skórze, tuż pod uchem, by stamtąd zaznaczyć lekko wilgotną ścieżkę przez szyję bruneta, a potem ramię. Słysząc ciche dźwięki z ust maga ognia, poczuł jak krew odpływa mu z głowy w całkiem inne miejsce, ale natychmiast nakazał sobie spokój. Pamiętał co się wydarzyło poprzedniego wieczora i swoje zapewnienia, że jeśli chłopak tego nie chce, to na niego zaczeka. Zwolnił więc, znacząc ścieżki pomiędzy piegami na jego klatce piersiowej, aż w końcu palcem zahaczył o jeden z sutków.
Odgłos ciężkiego oddechu Ezry zmieszał się z tym Oriona i jego głośno bijącym sercem. Czuł się… nabuzowany energią i przepełniony słodkimi uczuciami do tego niewinnego mężczyzny. Chciał go rozpieszczać i sprawić by ten trudny dzień stał się odrobinę lepszy. I choć początkowo nie miał takich intencji, kiedy już raz pojawiły się w jego głowie, nie mógł się ich pozbyć. Sam Ezra też mu niczego nie ułatwiał, reagując tak rozkosznie na jego dotyk i motyle pocałunki składane na karku. A kiedy pochylił się nad nim mocniej, gotowy oprzeć się brodą o jego ramię i przeprosić za swoje zachowanie, dostrzegł coś, co natychmiast wybiło mu ten pomysł z głowy. Zamiast tego, przysunął usta do ucha chłopaka, tak że niemal dotykał wargami jego małżowiny.
- Ezra, chyba masz mały problem – wyszeptał mu do ucha łagodnie, lekko zachrypniętym z emocji głosem.
Nie mógł nic na to poradzić, ale nie chciał się odsuwać. Chciał mu ulżyć i sprawić przyjemność. Dlatego nie czekając aż Ezra zacznie krzyczeć i uciekać, choć gdyby tylko zobaczył choćby cień negatywnej reakcji, natychmiast by przestał, przesunął dłońmi po ciele maga ognia, wzbudzając w nim dreszcze, aż dotarł do linii jego bioder i spodni i tam się zatrzymał. Położył mu kciuki na pasku, palcami gładząc go uspokajająco i jakby zapewniał go, że to jest jego wybór, a on jaki by nie był, miał go zaakceptować.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:12 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Trzeba było pozostawić Lothusowi jedno. Jego niebywale finezyjne metody torturowania swoich gości powinny legendom zapisać się na kartach historii.
To co właśnie przeżywał Finnegan ze swoim ciałem i umysłem przekraczało jego umiejętności poznawcze. Całe życie myślał, że szkolenie przyprawiło go o każdego rodzaju ból, przyzwyczajając go do wyzwań w „świecie dorosłych”. Widocznie nie obejmowało to przepastnego umysłu władcy wody, który wykazywał się idealnym doborem posiadanych środków do sytuacji. Innymi słowy: dzieciaki go przeżuły i wypluły z niesmakiem. Groźba Ezry o tym żeby jakkolwiek się uspokoiły również niewiele dała. Owszem, wyglądało to jakby zaczęły traktować ich z szacunkiem jednak brak panowania nad mocą sprawiał, że sukcesywnie potrafiły coś wybaranić. Takim sposobem brunet skończył ze śliwą pod okiem, a on z hordą zakwasów. Ale nauczę dostali, cesarza mieli zamiar omijać, a jeżeli przyjdzie im jeszcze z powodu Louriela się narazić – spierdzielą gdzieś do iglo żeby ręka boska ich nie dosięgnęła.
Ostatecznie jednak przed zachodem słońca katorga się zakończyła. Mogli wreszcie poleżeć, odetchnąć i zastanowić się czy była gdzieś jakaś część ciała która nie płonęła z bólu. Niestety, nawet żołądki przyrastające do kręgosłupów nieprzyjemnie mrowiły dając jasno do zrozumienia, że chociaż kolację zjeść by się przydało. Co gorsza, mała zgraja nijak nie wykazywała chociażby lekkiego zmęczenia. Gdy zakończyła się oficjalna część zaczęły się bawić, po sali roznosiły się piskio i śmiechy. Blondyn osobiście nie rozumiał skąd oni mają tyle energii ale chciałby trochę pożyczyć.
A później, tylko na jedne klaśnięcie Louriela, zapanował spokój.
Przymknął oczy wygodniej opierając się na ramieniu Ezry i słuchał. Pierwszy komentarz dzieciaków sprawił, że zaczął sam chichrać się pod nosem. Tak, gwardziści w roli opiekunek zdecydowanie byli śmieszni. Takie zadanie wymagało od nich delikatności której wyzbyli się już lata temu. Oczywiście, całość była bardzo wartościowym doświadczeniem ale wolałby już nigdy nie doznawać powtórki. Dalej było tylko lepiej. Dzieciaki wymieniały ciekawe aspekty nauczania przez nich dwóch i ostatecznie, nawet Ezra zaczął się śmiać.
Gdy pojawił się jego biały rycerz w postaci stojącego nad nim Oriona spojrzał na niego przekrzywiając głowę delikatnie w bok. Złote oczy pozbawione blasku i nieco wymuszony uśmiech. Podejrzewał, że on również miał ciężki dzień i chociaż miał zamiar go później dorwać i spróbować z nim porozmawiać na razie nie wykazywał takich chęci. Gdy został podniesiony objął go za szyję i pocałował w policzek kładąc mu głowę na ramieniu. Na pytanie o jedzenie zamruczał wdzięcznie co zmieszało się z oburzonym pomrukiem gdy został postawiony i odciągnięty od Oriona.
Uścisk na ramieniu sprawił, że spojrzał na księcia spokojnie, wyzbywając się wszystkich nadprogramowych emocji. Wyszło na wierzch przede wszystkim jego zmęczenie, a on uśmiechając się lekko złapał go za dłoń i ostrożnie z siebie ściągnął.
- Zapewniam Cię, że to był pierwszy i ostatni raz kiedy robiłem za nauczyciela dla tak małych dzieci. Ani się do tego nie nadaje ani to nie było przyjemne. Zostanę przy zabawie z nimi, to zdecydowanie przyjemniejsze i bezpieczniejsze. – Zapewnił opuszczając dłoń razem z tą za którą go trzymał. Wolną położył zaraz na piersi po czym skłonił się przed nim delikatnie. Po tym odwrócił się i wrócił z powrotem do Oriona, wyciągnął do niego ręce i zawisł na nim pocierając nosem materiał jego ubrania nie protestują przed ponownym wzięciem go na ręce. Nadal wszystko go bolało, przemarzł i przemókł. Potrzebował się przebrać i posiedzieć pod kołdrą w jego ramionach. Dopiero później zacznie marudzić.
Finni uśmiechnął się szeroko do Lusia gdy ten zaczął go trącać stopą i próbować w ten sposób zmotywować do wstania. Zdecydowanie, nie wychodziło mu to, wolałby żeby go trochę pomiział, posmyrał. Ciemiężca! W końcu jednak wstał, uwiesił się na nim i każąc wlec się do najbliższego łóżka chichrał się z nim na temat potężnej nauki wyciągniętej przez dzieciaki. Mimo wszystko uznał, że na nauczyciela się nie nadaje i wolałby pozostać w swojej profesji, tak jeżeli Lusio nie miał nic przeciwko. W końcu, szczęśliwie, padł na łóżko i przytulając się do poduszki zmrużył delikatnie oczy obserwując jak gadzina zaczyna się krzątać. Początkowo nie wiedział po co, dopiero później spojrzał na sukcesywnie napełniającą się wannę z ciepłą wodą uznając, że kąpiel nie byłaby głupim pomysłem i znowu mu się do niej wpakuje. Mocno więc się zdziwił w momencie gdy to nie Louriel zaczął się rozbierać, a dobrał się do niego.
- Och nie musisz być taki niecierpliwy, sam też potrafię. – Oświadczył z łobuzerskim uśmiechem za co dostał kuksańca. Nie powinien w takim stanie myśleć o brzydkich rzeczach i jasno zostało mu to przypomniane. Uśmiechnął się do niego niewinnie, a po wyłożeniu się w wannie, zjechał w niej tak nisko żeby woda zakryła mu ramiona. Zamruczał zadowolony zamykając oczy, takie traktowanie zdecydowanie przewyższyło jego oczekiwania, chciał owszem poprosić go o trochę przyjemności przed snem ale to już w łóżku. Zamiast tego, zmieszał się i chociaż przyjemnie, został mocno zaskoczony.
Nigdy nie był i nie powinien być traktowany w taki sposób. Podniósł na niego wzrok, a gdy zobaczył to zacięcie, nieznoszące sprzeciwu, nic się nie odezwał grzecznie siedząc i starając się nie poddać senności. Nie szło mu kompletnie, szczególnie, że nieznana dotąd pieszczota była nie do odparcia. Kilka razy zamruczał do niego, że nie musi, że to nazbyt dużo. Chyba tym samym doigrał się, że smukłe ciało zaraz znalazło się za nim dopieszczając już nie tylko włosy.
Zaczął się rozpływać, mokra plama rozkoszy i pomruków. Wtulił się w niego bez zbędnych oporów opierając nos o jego szyję. Delikatnie musnął go ustami uśmiechając się przy tym całkowicie rozczulony. Jakby trafił do nieba gdzie komuś po prostu chciało się też o niego zadbać. Nie chciał wychodzić, przeciągnął ten moment do ostatniej chwili trzymając go za dłonie i je gładząc, nie chciał żeby się to skończyło i – co fantastyczne – Louriel ponownie go zaskoczył gdy opuścili już wannę. Gdy wycierał mu włosy pozwalając po prostu siedzieć w samej bieliźnie na łóżku, walczył ze sobą żeby nie zamknąć oczu. Takie gładzenie bardzo mu odpowiadało, tej jego bardziej skrytej stronie która czasem potrzebowała bliskości. Zresztą, jak każdy normalny człowiek potrzebował tej drugiej połówki która coś mu da, a nie tylko będzie od niego brała. Louriel właśnie skutecznie to robił i najchętniej wycałowałby mu za to dłonie.
- Szkoda. – Skwitował z maślanym uśmiechem ciągnąc go zaraz na siebie na łóżko. Wygodnie go położył, ustawił się dokładnie obok i dla odmiany, kładąc mu głowę na piersi, przytulił się zamykając oczy. Zamlaskał jeszcze zadowolony, pomiział go nosem po obojczyku i chwytając go za dłoń powoli zaczął odpływać. Louriel proces ten zaczął tylko przyspieszać gdy go głaskał, jednocześnie napawając pewnymi myślami... Czy on mógł nie wyjeżdżać? Rola pieszczocha księcia na pewno nie była jeszcze obsadzona i on bardzo chętnie by taką funkcję przyjął. W dzień groziłby jego wrogom oskórowaniem, a w nocy kładł się obok i pozwalał się rozpieszczać, również i jego rozpieszczając. Praca idealna.
Gdy się odezwał zamruczał cicho skupiając się w pełni na jego głosie. Zakładał, że dzień dobroci nie będzie trwał wiecznie i będzie musiał z niego zejść ale póki nie zostanie o to poproszony nie ruszał się. Mimo to uchylił jedno oko i wpatrując się za okno za którym błyszczała zorza zbierał siły do ewentualnego manewru przeturlania się. Pytanie jednak go zaskoczyło.
Unosząc brew podniósł głowę i z dość niemrawą miną – jakby dopiero co się rozbudził – przyjrzał się jego twarzy. Zaraz jednak niemrawo się uśmiechnął i wrócił do swojej komfortowej pozycji.
- Hym... kiedyś do pałacu włamał się złodziej skuszony informacją o wyjeździe rodziny królewskiej. My z Ezrą jednak mieliśmy wartę. Przyłapany na gorącym uczynku zaczął próbować się bronić krótkim sztyletem. Facet był jak góra. Ode mnie wyższy o półtorej głowy. Jak zaczął machać bronią na ślepo w całkowitej panice, przejechał mi końcówką noża po twarzy. – Gładził go nadal palcami po dłoni czując jak się spiął. Niepotrzebnie. Pamiętał wszystkie swoje blizny chociaż nabycie niektórych wcale nie było spektakularne, chwalebne i godne pochwalenia się – jak chociażby te na ręce jak władowali się w pole pełne kaktusów. Chętnie mu opowie szczególnie, że po tych dwóch tygodniach wspólnie, Louriel zasługiwał na szczerość i informacje o jego przeszłości. Nieważne czy dla niego było to bolesne. Miłości życia nie warto okłamywać.
- Poza standardowymi wartami gwardziści wysyłani są na misje. Wszystkie zagrożenia padające cieniem na rodzinę królewską leżą w naszych obowiązkach. Takim sposobem władowaliśmy się w kryjówkę obszernej zorganizowanej bandy rabunkowej. Jeden facet zahaczył mnie kotwiczką gdy próbowaliśmy się wycofać. No i mi zostało. – Wyjaśnił przy okazji opowiadając mu o patowej sytuacji wiszenia na przeciętej linie nad bardzo głębokim kanionem prowadzącym do podziemnych żył wodnych. Przed wyjaśnieniem powstania ostatniej blizny jednak zamilkł. Dalej gładził go po ręce, był już jednak w pełni przytomny i przeszło mu ogólne zmęczenie. Podnosząc tułów do góry oparł głowę na ręce której łokieć wylądował w pościeli. Przyglądał się mu przez chwilę po czym uśmiechnął się delikatnie.
- Ostatnią mam od dwunastego roku życia. W pożarze zginęli moi rodzice, chroniłem młodszą siostrę i poparzyłem sobie całe plecy. Nie umiałem wtedy tego kontrolować, nie wiedziałem, że posiadam dar do magii. – Wzruszył ramionami pogodzony już całkowicie z faktem posiadania takiego piętna i tym jak się na nie reagowano. Nie trzeba było być specjalnie spostrzegawczym żeby wiedzieć, że blizna apetycznie nie wygląda i lepiej było mieć ją ciągle zasłoniętą niż narażać się na nieprzyjemne komentarze czy wspomnienia.
- Czasem zapominam, że ją mam, wybacz. Już się ubiorę. Zakryję. – Pocałował go w policzek podnosząc się. Szybko został jednak objęty i sprowadzony do poprzedniej pozycji, no, może nieco bardziej wyłożył się na Lourielu. Spojrzał na niego pytająco po czym uśmiechnął się rozbawiony. Znowu już tego wieczora go zaskoczył, mimo jego słów nie twierdził, że jest to paskudne i nie przestawał go dotykać każąc na sobie leżeć. Co więcej, zaczął go pytać o kolejne blizny tym samym poznając jego bogatą przeszłość.
Co najdziwniejsze, kompletnie mu to nie przeszkadzało. Cieszył się, że czegoś się o nim dowiadując nie krzywi się, nie ocenia, nie komentuje. Po prostu akceptował przez co mimo barwnych wspomnień nie zawsze pozostających tylko pozytywnym przebłyskiem minionych wydarzeń, chętnie się z nim dzielił kolejnymi opowieściami.

***

Pokój. Zbawienny pokój Oriona w którym mógł zdjąć z siebie przemoczone rzeczy, przebrać się w coś wygodnego i władować do łóżka po szybkiej kąpieli. Bosko! Szczególnie, że postać pachniała mrozem, pachniała Orionem właśnie. Nic tylko się opatulić i sobie spokojnie umierać łapiąc oddech. Gdy jeszcze dostał kolację, był w niebie.
- Wycisk? Te małe potwory prawie mnie zabiły. – Mruknął dopijając zupę, oblizując zaraz usta z przyjemnie gęstej cieczy. Pochylił się po tym nad jego uchem muskając je nosem. - Mam takiego siniaka na tyłku, że jutro nie usiądę. – Oświadczył poważnie, uśmiechając się zaraz do niego szeroki. Grymas ten przeszedł w błogie rozczulenie gdy ciepła dłoń znalazła się na jego policzku, a on spokojnie mógł się w nią wtulić.
- Nie, bywało gorzej. – Zapewnił łapiąc go za dłoń i gładząc po wierzchu. - A Ty? Jak tam? Nie wyglądasz za ciekawie... – Stwierdził po czym, jakkolwiek by go to nie uwierało, nie naciskał gdy został zbyty. Przecież i tak po nim widział, że jest ciężko. Widział jak się zachowuje, jak dopomina się dotyku który był całkowicie niewinny i miał na celu tylko wsparcie. Chciał mu je dać, jak najwięcej, w chwili obecnej jednak nie wiedział jak.
Gdy usiadł mu za plecami spojrzał na niego przez ramię po czym przeniósł wzrok za okno. Czekał chwilę na jego ruchy, a gdy z wyraźną ciężkością się o niego oparł, westchnął ciężko łapiąc go za dłonie. Cofnął się nieco tyłkiem wtulił mocniej plecami w jego pierś i przesuwając głowę tak żeby zaczęli dotykać się policzkami przyglądał się ogólnie zmąconemu spokojowi na jego twarzy. Trzymając jedną dłoń na splecionych rękach Oriona, drugą uniósł gładząc go delikatnie po policzku. Pocałował go w kącik ust i uśmiechając się delikatnie mocniej się wtulił.
- Ten dzień już się kończy, spokojnie Tygrysie. – Uśmiechnął się do niego pocieszająco samemu przymykając oczy. Nadal czuł każdy mięsień na ciele ale nie miał zamiaru go tym martwić. Wolał zagonić go w piżamę i zakopać się razem pod kołdrą, poczytać jakąś dobrą książkę na głos miziając go po policzku i szyi. Ot, obydwu im się należała chwila całkowitego relaksu.
- Też mam całkiem niezły. – Stwierdził nie przestając go pieścić, czekał jednak spokojnie na jego propozycje. Może będzie się pokrywała i nie ukradnie mu tej przyjemności wyjścia z inicjatywą. Gdy jednak usłyszał o co chodzi uniósł pytająco brew, nie widział jednak przeszkód żeby nie spróbować. Przecież była ogromna szansa, że jeżeli cokolwiek zacznie mu robić właśnie Orion, jemu się po prostu spodoba. Dlatego siadł prosto i czekał na jakieś instrukcje. Gdy te dotyczyły pozbycia się ubrania bez krępacji, ba! Bez pomyślenia o czymkolwiek nieodpowiednim, rozebrał się z koszulki. W domu wiecznie latał topless bo lubił być równomiernie opalony i nie brudzić ubrań. Tutaj ograniczało go zimno ale gdyby temperatura była inna, pewnie też zaszczycałby wszystkich swoimi obsypanymi piegami plecami. Teraz jednak, cieszył się z gorących dłoni Oriona.
- Nie naskoczył. Upomniał, a to różnica. Troszkę straciłem cierpliwość gdzieś na początku, wiesz. Rozumiem go i nie umiem usprawiedliwić siebie. – Oświadczył tonem przypominającym pomruki niżeli konkretne słowa. Nawet jeżeli początkowo miało to mieć najpewniej inny wydźwięk, ostatecznie była to słodka pieszczota.
- Ja się nie nadaje do wielu rzeczy. Nie mam cierpliwości i jestem mocno przewrażliwiony na punkcie ogólnego debilizmu. – Pochylił się delikatnie do przodu czując jak po jego ciele przebiega gwałtowny dreszcz wywołujący gęsią skórkę. Uśmiechnął się szeroko na tą reakcję, było mu niezwykle przyjemnie i nijak nie było to wywołane zimnem. Wesoło strzelający ogień w kominku skutecznie – ale nie jedynie – rozgrzewał jego ciało.
- Nijak się na niego nie złoszczę. Wiem jaki jestem i wiem co zrobiłem źle. Dziwne, że nie oberwałem mocniej. – Oświadczył czując jak przechodzi powoli w stan galaretki, rozpływa się pod jego dotykiem, a jego odpowiedzi przechodzą tylko w pomruki potakiwania i zaprzeczeń.
Nie zorientował się nawet w którym momencie niewinna pieszczota zaczęła rozpalać jego skórę. Dreszcze były częstsze, rumieńce wkradły się na jego policzki nie miały jednak nic wspólnego ze wstydem, a pomruki stały się już sprawą regularną. Gdy na jego szyi spoczął pierwszy pocałunek uciekło mu westchnienie, naprężył się żeby się do niego zbliżyć, żeby jak najmocniej przylegać do jego ciała i otrzymać chociaż jeszcze jeden pocałunek. Gdy zaczęła obsypywać go falami pieszczota podniósł rękę wplatając palce w jego włosy, żeby przytrzymać przy sobie jego usta. Drżał, oddech stracił na regularności i coraz mocniej odczuwał tak regularnie pobudzane napięcie seksualne – coś co w jego mniemaniu zdechło zanim się zdefiniowało. Ostatecznie, gdy przez całkowity przypadek coraz intensywniej błądził po jego piersi, odchylił głowę do tyłu pozwalając sobie na cichy jęk. Mięśnie się mu spięły, wiedział, że powoli przestawał mieć kontrolę nad sytuacją, i co całkowicie odwrotne od poprzedniego wieczora, w ogóle mu to nie przeszkadzało. Zasadniczo, robiło się na tyle niebezpiecznie, że mógłby go poprosić o odrobinę odwagi, nakierowania i pchnięcia w nieznane doświadczenia. Sposobność i sytuacja były jak najbardziej odpowiednie czego nie omieszkał mu wypomnieć.
Uchylił powieki, przygryzł wnętrze policzka jednak dalej, sukcesywnie pieszczoty, sprawiały, że tracił rozum. Zamruczał, pogładził go jeszcze raz po włosach po czym westchnął ciężko.
- To... Twoja odpowiedzialność. – Sapnął łapiąc jego usta w szybkim pocałunku, podciągając się wyżej, jednym ruchem sprawiając, że za sprawą zahaczonych palców o spodnie te lekko się z niego zsunęły. Wolał się jednak nie zastanawiać, nie myśleć o tym co robić próbuje tylko rzeczywiście to robić. Odwrócił się do niego, pchnął go delikatnie żeby się położył po czym zaczął go całować po szyi podciągając koszulkę do góry żeby po chwili ją z niego zdjąć.
Cudownie umięśnione ciało rozciągające się pod nim i gorąca atmosfera. Nie potrzebował nic więcej żeby pozbyć się całego wstydu i reszty ubrań.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:12 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Opiekowanie się innymi, opiekowanie Finneganem było bardzo przyjemne i satysfakcjonujące. Widząc rozluźnioną twarz mężczyzny, Louriel czuł swego rodzaju ulgę i radość na myśl, że to dzięki niemu mógł się odrobinę rozluźnić i poczuć, że komuś na nim zależy. Miał ochotę go rozpieszczać i częściej widzieć ten wyraz twarzy. Taki spokojny, nieco zaspany, który sprawiał że Finni wyglądał niewinnie i bezbronnie, jakby w końcu zdjął z siebie maskę odważnego gwardzisty gotowego skoczyć w ogień za innych. To też była strona jego charakteru i choć książę nie do końca ją popierał, wiedział że jest częścią blondyna i czy tego chciał czy nie, nic nie mógł na nią poradzić. Jedyne co mógł z nią zrobić to pokochać jak całą resztę tego niezwykłego człowieka, który tak mocno zawrócił mu w głowie, że sam siebie przestał poznawać.
Historii z życia Finnegana słuchał z uwagą, coraz bardziej podziwiając jego waleczność i odwagę, choć nie powstrzymywał śmiechu, kiedy dostał w prezencie dowód niezwykłej głupoty. Słuchając przygód nieco mu zazdrościł, żeby zaraz zdawać sobie sprawę, że to nie było życie dla niego. On potrzebował wygody i stałości, nie rzucania się po całym kraju, zastanawiając się, gdzie będzie dnia kolejnego. A kiedy przyszła kolej na opowieść o największej z blizn, Louriel myślał, że już jej nie dostanie. I wcale nie miałby mu tego za złe, w końcu wcale nie musiał o tym wiedzieć. Po prostu, chciał go poznać, wiedzieć co się stało w jego życiu i dlaczego. Ale kiedy usłyszał odpowiedź, patrząc w pomarańczowe oczy, które na chwilę zasnuła mgła wspomnień i smutku, miał ochotę go przeprosić za swoje wścibstwo. Nie wiedział, bo skąd miał wiedzieć, ale słysząc o tak wielkiej i bolesnej stracie, miał ochotę tak po prostu bardzo mocno go przytulić.
- Do reszty zgłupiałeś od tego zmęczenia – westchnął, ciągnąc maga na siebie i na powrót wplatając palce w jego włosy. Nie obchodziło go, że jego plecy nie wyglądały idealnie, nadal były jego częścią i sprawiały, że był tym, kim był. Wspaniałym mężczyzną, który był w stanie poświęcić własne zdrowie dla życia kogoś z rodziny. Louriel był ciekaw, jaka była jego siostra. Czy była podobna do Blaire? Ile mogła mieć lat?
Kiedy blondyn znowu się rozluźnił, opowiedział mu więcej historii ze swojego życia, a Louriel słuchał ich z uwagą i zapartym tchem, chłonąc wszystko jak gąbka. Był zafascynowany, a sposób w jaki Finni opowiadał sprawiał, że chciał słuchać go więcej. Sam jego głos, głęboki, spokojny i senny, sprawiał, że Louriel w końcu poczuł jak powieki mu ciążą. Sam nawet nie wiedział, w którym momencie opowieści zasnął z jedną ręką oplatającą plecy maga ognia, a drugą wplecioną w jego włosy.
***
Kolejne kilka dni minęło w kraju wody bardzo spokojnie i szczęśliwie, pod znakiem zabawy i wspólnym spędzaniem czasu. Louriel wyczarował na placu lodowisko, gdzie pół jednego dnia spędzili z Ezrą, szalejąc na lodzie aż ich zmarznięte ciała zaprotestowały i zapragnęły znaleźć się w ciepłym wnętrzu Akademii i czyjś ciepłych ramionach, które skutecznie rozgrzewały ich lepiej od koca i gorącej herbaty. Ezra dostał skrzypce, Orion został zmuszony do nauki tańca, a roześmiani Louriel z Finnim robili z nim co chcieli. Gdzieś w międzyczasie, kiedy znów zwiedzali okolicę dołączyła do nich Blaire, która bardzo polubiła blondyna i spragniona jego towarzystwa, cały dzień podkradała go bratu, szczerząc zęby i pokazując mu język. Poza tym, dużo ze sobą rozmawiali, spędzali wieczory w łóżku, przytulając się i rozmawiając o wszystkim i o niczym, aż sen nie przerywał tych cennych chwil.
Ani się obejrzeli, czas który im pozostał minął bezpowrotnie, objawiając się w postaci poranka, który jakby wyczuwając przygnębiony humor księcia kraju wody, powitał ich ulewą za oknem. Louriel leżał w łóżku, wtulony w jeszcze śpiącego Finnegana, patrząc z roztargnieniem na lejące się po szybie strugi wody. Z każdą chwilą w jego sercu wzbierało ciężkie uczucie, które sprawiało, że było mu trudno się poruszyć, a co dopiero spróbować obudzić blondyna. Dlatego nie zrobił tego i czekał jedynie aż mężczyzna obudzi się sam, spojrzy na niego leniwie pięknymi oczami, a potem ziewnie szeroko, wywołując na twarzy gada mimowolny uśmiech.
- Widzę, że dobrze ci się spało – odezwał się miękkim tonem głosu, odgarniając palcami blond kosmyki z jego czoła. – Ale musisz już wstać – zauważył tym samym tonem, choć jego oczy pociemniały od skrywanego smutku. Nie chciał się z nim żegnać. Czy Finnegan nie mógł tu zostać? Z nim, na zawsze? Wiedział, że nie. Że to nawet nie było złudne marzenie, bo te miały choćby minimalną szansę się spełnić. W ich wypadku nie było nawet małej nadziei na to, by coś takiego uszło im na sucho. Ze strony obu władców.
Dlatego też, Louriel przywdziewając na twarz wystudiowaną maskę spokoju i opanowania, w końcu podniósł się z łóżka, a potem ubrał i zabrał za zbieranie po pokoju ostatnich drobnych przedmiotów, które należały do Finnegana, a które to musiały z nim wrócić do kraju ognia. Przez chwilę trzymał w palcach ostatnią z jego koszulek, niezdecydowany, ale ostatecznie i ją położył obok uszykowanych wcześniej tobołków, odwracając wzrok. Nie chciał. Tak bardzo nie chciał się z nim rozstać. Finnegan nadal był w jego pokoju, ale on już czuł się tak, jakby został sam. Żelazna obręcz żalu ściskała jego żebra i wzbierała w gardle ciężkim do przełknięcia uczuciem.
Kiedy na zewnątrz rozbrzmiał dźwięk dzwonu, wybijając godzinę siódmą rano, Louriel w końcu spojrzał na blondyna, chcąc utrwalić w pamięci widok jego twarzy, jego sylwetki w tym miejscu i aurę, która go otaczała i rozpraszała cienie zalegające kąty pokoju radosnym światłem, które ten w sobie miał.
- Już czas – oświadczył głosem tak smutnym i przepełnionym żalem, że zarumienił się lekko na jego brzmienie, natychmiast odwracając się do niego plecami i kierując w stronę drzwi.
***
- Mam nadzieję, że teraz nie znajdziesz sobie nowego naiwnego młodzika, który będzie chciał cię dotykać – oświadczył Orion poważnie, choć w jego oczach błyszczało rozbawienie pomieszane z negatywnymi uczuciami, które kryły się w ciemniejszych plamkach złotych tęczówek.
Stali w hallu, czekając na Finnegana i Louriela, by razem odprowadzić magów ognia do bramy i pożegnać ich razem z cesarzem. Orion przez cały czas trzymał Ezrę za rękę i ani myślał go puścić. Musiał jakoś zapamiętać ten silny, pewny i ufny uścisk drugiej dłoni. Widok wpatrzonych w niego dwukolorowych, pięknych oczu i smak różanych ust, których kosztował raz po raz, skradając mu całusy kiedy był pewien, że w pobliżu nie ma dzieci. Aż w końcu stwierdził, że nie obchodzi go, czy ich zobaczą. Czy Phil zwymiotuje na ich widok, a Mai wyda z siebie głośniejszy od szeptu odgłos. Na raz wypuścił jego palce ze swoich, tylko po to, by objąć go jedną ręką w pasie, a drugą wpleść w kędzierzawe włosy i przyciągnąć go do namiętnego pocałunku, który podszyty był desperacją i ogromem smutku, który jeszcze do białowłosego nie docierał.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:13 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Życie. Rozsmakowało ich obu w uczuciach i warunkach których nigdy nie powinni doświadczyć. Dla własnego dobra psychicznego. Okrutne życie, postawiło na ich drodze dwójkę cudownych osób, o wspaniałych charakterach i tak ogromnych doświadczeniach, że chciało się je chłonąć. Życie. Paskudne stworzenie które od dwóch dni wisiało nad ich karkami gilotyną. Przyszło ponaglenie do zwrotu dwójki wybitnych gwardzistów, kraj ognia nie zapomniał o swoich obywatelach, Magnus nie pozwalał im skubnąć jeszcze jednego dnia przepełnionego wolnością, ciepłem i zwyczajnym szczęściem na które sobie zapracowali.
Kilka ostatnich dni, podobnie zresztą jak cała ta rekonwalescencja, upłynęły pod znakiem błogości, zabawy i przepychanek. Finnegan jako osoba kochająca na naprawdę wiele sposobów i w wielu okolicznościach, oddał całe serce małej Blaire, które stwierdziła, że to niesprawiedliwe żeby tylko Louriel mógł z nim spędzać czas. Tym samym zyskał ciekawego kompana do rozmów o których by jej nie podejrzewał. Obraz niewinnej dziewczynki uwieszonej na jego ramieniu i trzepoczącej rzęsami na wieść o słodyczach? A gdzieżby! Mały zboczeniec o wyrafinowanym guście, własnym silnym zdaniu i niepodważalnych fundamentach które w jego oczach sytuowały ją w pozycji przyszłego władcy idealnego. Widocznie, cała ich rodzina taka była, a on coraz mocniej się w nich wszystkich zakochiwał. W Lourielu będącym miłością jego życia, w Lothusie który ani razu nie spojrzał na niego w karcący sposób i w małej Blaire usilnie szukającej męskiego towarzysza rozmów mało grzecznych/kulturalnych.
Podobnym uczuciem, szybko, zaczął darzyć również Oriona. Po wywieszeniu przez białaska białej flagi rozejmu, próbowali zaczynali patrzeć na siebie bez ciskania gromami, z łaskawością godną zalążka przyjaźni. Ta, jak powszechnie wiadomo, najlepiej rozwijała się przy alkoholu czego się trzymali. Jednego pięknego razu kiedy to dwójka szaleńców oznajmiła, że ponownie idą na łyżwy, Orion przyniósł wódkę i bierki. No idealnie żeby się wściec albo pośmiać. Szczęśliwie, wyszło takie pomieszanie z poplątaniem, że nie dość, że znalazł idealnego kompana do spożywania ilości większych niż jeden śmiertelny kieliszek, to dodatkowo naprawdę miło bawili się we własnym towarzystwie. Jak szybko się okazało – chociażby przy wodzeniu wzorkiem za kształtnymi pośladkami – mieli ze sobą więcej wspólnego niż zakładali i zaczynało się to klarować.
Przyjemne dni o długich wieczorach spędzanych przy kominku również wypełnione były beztroską. Spędzali je najczęściej wszyscy razem, przy spokojnych dźwiękach skrzypiec które dorwał w swoje łapki Ezra – po tym jak z Philem dyskutował przez dobre pół godziny na temat pochodzenia znakomitego drewna i wprawnego rzemieślnika który cudo to stworzył. On tam nie oceniał, on lubił słuchać. A widząc minę Oriona gdy po raz pierwszy brunet zaczął gładzić smyczkiem struny, nie on jedyny. Dodatkowo, skończyło się na lekcjach tańca. Takiego który mógłby być wykorzystany na dworze króla ognia… no, może trochę poza dworem gdzie i służba łapiąc oddech po całym dniu lubiła chwilę poszaleć. Skoczne ruchy Louriel złapał w lot pozwalając się mu trzymać w ramionach, białasek natomiast cierpiał niemiłosiernie obydwoje ich depcząc i klnąc na paskudny los.
Ostatnią rzeczą jaką musieli załatwić w domowych murach pałacowych byłą kwestia smoczych run. Siedzieli nad tym dwa dni, nie znaleźli absolutnie nic znaczącego poza odsyłaniem ich do tekstów które nie istniały, każąc im szukać trzech innych jaskini w których fragmenty układanki miały stworzyć całość. Ciężko było jednak rozszyfrować na starych rycinach położenie owych jaskiń, a i wszechobecne groźby, klątwy i przekleństwa specjalnie do wyprawy nie napawały. Szczególnie, że już w tej tutaj, w kraju wody, Lusio nie czuł się najlepiej. Nie chciał swojego nadwornego, miziającego księcia narażać. Był zbyt cenny.
Dzień w którym mieli wyjechać nadszedł zbyt szybko. Wieczorem dało się wyczuć ciążącą im na sercach atmosferę rozstania. Nie umiał nic na to poradzić bo nawet jeżeli by chciał zostać, jego szczęście nigdy nie powinni zostać postawione ponad dobrem i bezpieczeństwem obu krain. Musiał po prostu przełknąć fakt, że poznał swoją miłość życia, z którą spędził najcudowniejszy okres wpisujący się ciepłem w kanon jego doświadczeń oraz, że tej miłości już nigdy nie spotka. I tak się cieszył. Nie każdy miał tyle szczęścia, nie każdy miał jakiekolwiek, a on bogatszy o tyle dobra, spokoju i przyjaźni, mógł wrócić naładowany nieco pozytywniejszą energią niż zazwyczaj.
Obudził się standardowo, o podobnej jak zwykle godzinie, w podobnej pozycji, z niepodobnie rozbudzonym gadem w ramionach. Przekręcając głowę na poduszce spojrzał na niego pytająco. Widział jak mocno oczy mu przygasły i jak niespokojny był. Wplatając mu rękę we włosy pociągnął go jeszcze chwilę na siebie, gładząc pomiędzy łopatkami i bawiąc się pojedynczym kosmykiem.
- Mnie się z Tobą zawsze cudownie śpi. – Zapewnił całując go w czubek głowy, zaczesując mu dłonie włosy za ucho. – Tak tak, już wstaję. – Zapewnił zamykając go szczelnie w ramionach i ani myśląc o zmianie tej pozycji. Musiał go chociaż trochę pocieszyć, wiedział, że bardzo szybko o nim zapomni i wróci do swojego standardowego życia. Tylko moment pożegnania będzie trudny, później czas załagodzi całą tą znajomość pozostawiając mu tylko te dobre obrazy w głowie.
Spakowanie się nie zajęło mu długo bo i wielu rzeczy nie miał. Poza tym, większość miał na siebie kierowany myślą o dwóch dniach w siodle przez zamarznięte połacie kraju wody. Paskudna myśl szczególnie, że w pokoju nadal wesoło strzelał ogień w kominku. Po sprawdzeniu torby i zapamiętaniu żeby nie zostawić liska pod niewprawną opieką Oriona przerzucił sobie torbę przez ramię, poprawił broń przy pasie i ruszył w kierunku drzwi. Najpewniej by zrobił to wszystko najmniej boleśnie, szybko, gdyby nie ton Louriela. Wzdychając cicho położył jeszcze na chwilę rzeczy na ziemi i łapiąc go za dłoń zmusił go najpierw do odwrócenia się, później do przytulenia go. Sam objął go za ramiona i gładząc po głowie pocałował go lekko w skroń.
- Korzystając z ostatniej okazji, chciałem Ci podziękować. Za całą miłość i przyjaźń którą mi dałeś, za to, że pozwoliłeś się kochać i z taką łatwością skradłeś mi serce. Louriel, na zawsze zostaniesz miłością mojego życia i już zawsze będę o Tobie myślał. Mimo to życzę Ci żebyś Ty zapomniał o mnie szybko. Nie ma sensu użalać się nad czymś na co nie mamy wpływu. Dałeś mi tak wiele, pokazałeś jakie to wspaniałe mieć takiego przyjaciela i tylko te momenty się liczą. Ja obiecuje, że będę o Tobie myślał co wieczór, poza tym wcale tak daleko nie będę, to kawałek za tym pagórkiem. – Oświadczył spokojnie chociaż właśnie jego serce pękało na tysiące drobnych kawałków. Znalazł pierwszą osobę która go pokochała i właśnie ją tracił. Znowu zostanie całkowicie sam, z koniecznością radzenia sobie na własną rękę. A przecież to oferowane wsparcie było takie cudowne, rozumiał dlaczego ludzie za tą odrobinę szczęścia potrafili robić największe głupoty. Głupoty na które on teraz również się targnął. Odsuwając się od niego na kilka centymetrów podniósł jego głowę w swoim kierunku. Widział szklące się oczy pozbawione radości, bolało jak najgorsza tortura ale nie mógł go już rozweselić. Zamiast tego pochylił się nad nim zamykając mu drżące usta w pocałunku. Pewnym, przepełnionym ciepłem i całą miłością jaką go darzył. By w końcu tą najważniejszą na świecie osobą i zasługiwał na ten moment pieszczoty, rozbudowanej i czułej.
Nie chciał naruszać jego intymności, wywoływać w nim reakcji ciała których tak mocno się wstydził. Pieścił go wargami i mocno do siebie przytulał nie chcąc żeby go odepchnął. To była ta ostatnia chwila dla nich i musiał ją wykorzystać chociaż czuł jak mu biedak wiotczeje. Musiał chwycić go też w pasie, pociągnąć mocno na siebie żeby się nie rozpuścił ale rozumiał go, sam czuł jak chmara motyli wzbija się w jego żołądku, a serce tak szybko bije jakby rzeczywiście miało przy boku księcia zostać.
Jeszcze te kilka minut dla nich. Jeszcze jeden pocałunek i pójdzie.

***

Spojrzał na niego jak na skończonego debila zakładając ręce na piersi. Rozmawiali już o tym. Aseksualny i aromantyczny, a łajza teraz mu wmawiała, że sobie kogoś znajdzie? Gdzie niby?! Wśród tej bandy debili którzy podnosili mu codziennie ciśnienie? Śmiał wątpić.
- Weź się puknij czasem zanim coś powiesz. – Poprosił podnosząc dłoń i poprawiając sobie na palcu obrączkę. Był jego, tylko jego, na zawsze jego. I chociaż już nigdy się nie zobaczą, a on najchętniej by jeszcze teraz upewnił się, że Orion znajdzie sobie kogoś kto odda mu całe serce, pokocha go dokładnie tak jak ten na to zasługiwał, nic zrobić nie mógł.
- Wiem, że spadłeś dzisiaj z łóżka ale nie wiedziałem, że tak mocno się uderzyłeś. – Westchnął opierając się o jego bok, obejmując go w pasie obydwiema rękami, gładząc go lekko po biodrach, po całym boku ciała. Wszystkie pocałunki spływające na niego falami przyjmował, ba! Nawet wychciewał. Stał na palcach i ignorując niespokojnie poruszającego się liska w torbie na jego ramieniu delikatnie pieścił mu usta, gładził palcami po dłoni.
Pożegnanie i ten wyjazd były zdecydowanie zbyt okrutne. Najchętniej by z nim został, pieścił go i kochał. Pomagał mu stawić czoła tak wielu przeciwnościom losu. Tu było jego miejsce, a nie tam, gdzie nie umiał znaleźć ani jednej cieszącej go rzeczy. Zacisnął szczękę czując jak w oczach zbierają się mu łzy zmieszanego z żalem rozgoryczenia. Zacisnął mocniej dłonie, a gdy w tak gwałtowny sposób został pocałowany, szybko odwzajemnił pieszczotę mając bolesną świadomość tego, że to ostatni raz. Obejmując go za szyję, gładząc po włosach oderwał się od niego pocierając nosem o jego nos.
- A teraz mi obiecaj, że będziesz grzeczny, będziesz ćwiczył i sobie znajdziesz kogoś kto Cię pokocha. I nie przyjmuję żadnego ale. Pamiętaj, mnie jest tak ciężko zabić jak karalucha. Będę tam za tą cholerną górą i będę Cię pilnował. – Mruknął podnosząc na niego oczy przepełnione zacięciem, ogołocone z blasku który w nim powodował. Oparł się o niego czołem, przytknął nos do tego jego i zamknął na chwilę oczy.
- Jesteś zbyt cudowny żeby się z nikim tym nie dzielić.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:13 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Nie chciał tego dłużej ciągnąć. Pomyślał, że kiedy tylko wyjdzie z tego pokoju, a Finni odjedzie jak najszybciej ich rozstanie będzie szybkie i jak najmniej bolesne, niczym zerwanie plastra. Chciał tego, jednocześnie marząc o chwili dłużej z tym cudownym mężczyzną. Dlatego kiedy ten złapał go za nadgarstek i obrócił w swoją stronę, nie zaprotestował, czując że to było to, czego tak bardzo potrzebował. Przytulenia i chwili w jego ramionach. Przemowy podrywającej jego serce do szybszego biegu się nie spodziewał. Ani, że cała ta przygoda znaczyła dla blondyna tak wiele. Czuł jak łzy wzruszenia napływają mu do oczu, ale nie pozwolił im popłynąć, zamiast tego spróbował się ten ostatni raz dla niego uśmiechnąć.
- Mówisz to tak, jakby to był rzut beretem – mruknął, starając się brzmieć na rozbawionego, ale głos mu się załamał. To było daleko. Bardzo daleko na standardy ich świata. Podróż bywała niebezpieczna i trwała więcej niż pół dnia. To nie było możliwe, by jeszcze kiedyś mieli okazję się spotkać.
Louriel prawie nie poczuł palców Finnegana zaciśniętych na jego brodzie, odrętwiały z zalewających jego serce negatywnych uczuć. Ale kiedy tylko pomarańczowe oczy spoczęły na jego niebieskich odpowiednikach, od razu zrozumiał jego intencje i choć miał wątpliwości, czy to był aby na pewno dobry pomysł, pozwolił mu pochylić się i złożyć na jego ustach łagodny, przepełniony uczuciami pocałunek. Książę nie wiedział, że w ten sposób można było tyle powiedzieć bez użycia słów. A jednak, kiedy blondyn go całował, czuł to wszystko co chciał mu w ten sposób przekazać. Jesteś wyjątkowy. Nie smuć się. Kocham cię. Żyj. Pod wpływem tego wszystkiego zakręciło mu się w głowie, a kolana nagle przestały spełniać swoją funkcję. Poczuł jak uginają się pod jego ciężarem i tylko oplatająca go w pasie ręka Finnegana nie pozwala mu upaść. Sam po chwili szoku i zwątpienia, pozwolił sobie przylgnąć mocniej do ciała mężczyzny. Odpowiedzieć na strumień uczuć swoimi, angażując się w pieszczotę z nie mniejszą desperacją. Zarzucił mu ręce na szyję, palce wplatając w blond kosmyki i przyciągając jego głowę bardziej. Nie chciał go puszczać. Nie chciał się odsuwać. Miał świadomość, że kiedy tylko oderwą się od siebie, Finni zniknie na dobre z jego życia i już do niego nie wróci.
***
Orion nie potrafiłby powtórzyć słów wypowiedzianych do niego przez Ezrę. Był zbyt skupiony na tym, by zapamiętać każdy z pojedynczych piegów na jego twarzy, ile miał rzęs i jak piękne były jego oczy. Chciał utrwalić jego obraz w pamięci, by mieć pewność, że nigdy o nim nie zapomni. Że w jego wspomnieniach twarz bruneta nie stanie się nagle kolorową plamą, a on nie będzie w stanie przypomnieć sobie kształtu jego nosa i tego jak bardzo odstające miał uszy.
- Jedyną osobą, z którą chcę się sobą dzielić jesteś ty, Ezra – odpowiedział, zaciskając mocniej palce na jego dłoniach. – Nikt inny. Należę do ciebie i nikt nie będzie w stanie mi ciebie zastąpić, Śnieżynko – wyszeptał pewny swego. Nie było drugiej takiej osoby. Tak słodkiej i jednocześnie silnej, nieśmiałej i pewnej siebie. Ezra był wszystkim. Jego wszystkim.
A potem musieli oderwać się od siebie, widząc Louriela z przepełnionym bólem i żalem obliczem, które ukrywał przed idącym za nim Finneganem. Orion wiedział, że książę źle znosił rozstania, ale takiego go jeszcze nie widział. I choć sam cierpiał równie mocno, nie chciał by Ezra zapamiętał jego ponurą twarz. Dołączyli do nich i ruszyli wolno w kierunku pałacu, gdzie na dziedzińcu już czekały na nich osiodłane konie i komitet pożegnalny w postaci Lotusa, Blaire i Lorhena. Rycerz uścisnął mocno dłonie gwardzistów, Lothus pokłonił się głęboko, dziękując za przybycie, za wszystko co ci zrobili dla kraju ognia i Finneganowi za ocalenie życia Louriela. Księżniczka rzuciła się na szyję Finnegana i długo przytulała go, wymuszając na nim pustą obietnicę, że jeszcze ją kiedyś odwiedzi. A kiedy reszta stała z boku, Louriel jeszcze na chwilę podszedł do Finnegana i zachowując pozory, uścisnął mu mocno dłoń, przytrzymując ją zdecydowanie dłużej niż wypadało.
- Cieszę się, że cię poznałem, Finnegan – powiedział cicho i na raz w jego oczach zapłonęła typowa dla niego determinacja podszyta oślim uporem. – Ale nie mam zamiaru o tobie zapomnieć, Papużko. Więc ty o mnie też nie zapomnij – dokończył, a potem odsunął się, powolnie wyplątując palce z jego dłoni.
Chwilę potem, Finnegan i Ezra wskoczyli w siodła i odprowadzani wzrokiem zniknęli z ich pola widzenia. Lothus, Blaire i Lorhen odeszli, zostawiając Louriela i Oriona samych, wpatrzonych w horyzont.
- Lusiek… chodźmy – odezwał się cicho Orion po kilku godzinach, czując że przemarzł, a kiedy spojrzał na księcia, dojrzał że na końcówkach jego rzęs lśni szron.
Błękitnowłosy nie odpowiedział, ale kiedy Orion złapał go pod ramię, potulnie dał się zaprowadzić do Akademii. Posadzić na łóżku, przebrać, rozczesać sobie włosy, z czego nie czuł żadnej przyjemności. Położył się, a Orion przykrył go po szyję kołdrą. Dopiero kiedy białowłosy wyszedł, Louriel zatopił nos w poduszce, a kiedy do jego nozdrzy dotarł zapach słońca i egzotycznych owoców, zaciągnął się nim głęboko, pozwalając w końcu łzom popłynąć.
***
Kolejny miesiąc Louriel pamiętał jak przez mgłę, pełen tęsknoty i pustki. Pozornego spokoju, który zakrawał pod apatię. Książę praktycznie nie spał, nie mogąc znaleźć sobie miejsca na zbyt wielkim i zimnym łóżku. Nie jadł, bo nic nie miało dla niego smaku i jedynie siłą wpychał w siebie przynoszone mu przez Oriona jedzenie. Nie studiował, bo nie widział sensu. Jedyne czemu oddawał się namiętnie to medytacja przy strumieniu, tak długo aż w końcu się rozchorował i spędził tydzień w łóżku z gorączką, która nie chciała zejść. Nie robił… nic.
Orion wręcz przeciwnie. Żeby zapomnieć, żeby nie myśleć, zatracił się w treningach i ćwiczył do upadłego walkę mieczem pod czujnym okiem mistrza z pałacu, którego załatwił mu książę. W miesiąc poczynił takie postępy, że stał się bliski dołączenia do oficjalnej straży pałacu. Jego magia wody też się poprawiła. Kiedy odpoczywał od miecza, ćwiczył magię i choć ta nadal nie była idealna, stał się nieco bardziej jej pewien. Treningi poczyniły w nim dodatkową zmianę. Wcześniej niepewny siebie chłopak stał się twardym, niewahającym się mężczyzną. Opieka nad smutnym księciem wyrobiła w nim stanowczość, której często musiał używać, by przekonać Louriela do zjedzenia czegoś więcej niż winogron.
Lothus martwił się o syna. Przeżył jego trzy rozstania, ale nigdy nie widział go w takim stanie. Domyślał się, że podczas wizyty krajan ognia Louriel odkrył w sobie uczucia do blondyna, ale nie spodziewał się, że będą one aż tak silne. Tym bardziej, kiedy nadszedł list z kraju ognia o pomoc, zdecydował się o nim nie wspominać i w tajemnicy wyprawić magów w daleką drogę. Gdyby Louriel zobaczył się z Finneganem, a potem znowu musiał się z nim rozstać, obawiał się, że byłoby jeszcze gorzej. Dlatego miał zamiar zachować wszystko w sekrecie…
Wszystko szło dobrze, do wyprawy pozostały dwa dni, magowie wody ściągnięci z krańców kraju wody zjeżdżali się do stolicy, by w towarzystwie kilku rycerzy wyruszyć w podróż. Lothus porządkował papiery w swoim biurze, pewien że nic złego się nie stanie, kiedy usłyszał za drzwiami jakiś raban, który zaraz znalazł się w jego gabinecie w postaci rozczochranego Louriela. Miał ubrania w nieładzie, jakby szarpał się z którymś ze strażników, a na policzkach wykwitły mu plamy wściekłości.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?! – zapytał wzburzony, przystając przed biurkiem ojca i patrząc na niego gniewnie.
Lothus domyślił się, jaka informacja dotarła niepowołanie do uszu syna, ale udawał stoicki spokój i uprzejme zainteresowanie. Nie chciał, by książę wpakował się w tę sprawę.
- O wielu rzeczach ci nie mówię, synu. O którą konkretnie ci chodzi? – zapytał spokojnie, układając w równy stosik plik papierów.
- Nie udawaj greka, wiesz o co mi chodzi. Czemu mi nie powiedziałeś, że kraj ognia potrzebuje magów wody?! – zapytał, odrobinę spokojniej, choć nadal na widok opanowanej twarzy cesarza żyłka na skroni pulsowała mu niebezpiecznie.
- Nie widziałem potrzeby. A teraz się uspokój i… - zaczął, ale przerwał mu książę, uderzając otwartymi rękoma w biurko.
- Jestem mistrzem magii wody do cholery! Poza tym doskonale wiesz, że zrobiłbym wszystko, żeby tam pojechać – powiedział na wydechu, łypiąc na ojca złowrogo.
Lothus westchnął ciężko, a widząc że za plecami syna i otwartymi do gabinetu drzwiami zbiera się grono ciekawskich, potarł skronie zmęczonym gestem.
- Zamknij drzwi, dziecko i usiądź. Nie będziemy tak rozmawiać – spokój w głosie mężczyzny i cichy rozkaz sprawiły, że Louriel niechętnie posłuchał i obrzucając służbę niechętnym spojrzeniem, zamknął im drzwi przed nosem, a potem rzucił się ciężko na kanapę i podrygując nerwowo stopą, spojrzał na Lothusa.
- Domyśliłem się, że gdybyś się dowiedział, byłbyś pierwszy do wymarszu. Dlatego ci nie powiedziałem – odezwał się cesarz po chwili ciszy, patrząc uważnie na twarz Louriela.
- Nie rozumiem – oświadczył książę buntowniczo, marszcząc brwi.
- W takim razie spójrz w lustro. Widziałeś się od tamtego czasu? – zapytał łagodnie, a kiedy mężczyzna jedynie pokręcił głową, Lothus podniósł się i podszedł do błękitnowłosego by ująć go za nadgarstek i pociągnąć za sobą do rogu pokoju gdzie stało kryształowe zwierciadło.
- Schudłeś tak bardzo, że nawet twój płaszcz wygląda na tobie jak wór. Mogę ci policzyć wszystkie żebra – zauważył, łapiąc za ubranie syna i odsłaniając bardziej niż płaski brzuch i chudą klatkę piersiową. – Nic nie jesz, nic nie robisz, nawet pyskować przestałeś. Wiem, że za nim tęsknisz – powiedział delikatnie, pozwalając materiałowi opaść. – Ale jak tak dalej pójdzie, znikniesz. Myślisz, że jeśli teraz go zobaczysz, a potem znów będziesz musiał się z nim rozstać, że wszystko będzie dobrze? – zapytał, nie zwracając uwagi na zdumione spojrzenie księcia.
- Skąd ty… - zaczął zmieszany odkryciem jego uczuć. Lothus uśmiechnął się lekko.
- Jesteś moim dzieckiem. Jak mógłbym nie zauważyć, że się zakochałeś – westchnął cicho, kładąc dłoń na głowie gada i gładząc go po aksamitnych włosach.
- Więc tym bardziej powinieneś pozwolić mi jechać – wyburczał, naburmuszony książę, odwracając wzrok.
- Dlatego nie mogę pozwolić ci jechać – naprostował, mając nadzieję, że w końcu przemówił do tego upartego rozumu. Ale kiedy Louriel podniósł na niego wzrok, pełen determinacji i uporu, domyślił się, że ta dyskusja była z góry skazana na porażkę.
- Ja naprawdę MUSZĘ go zobaczyć, ojcze. Ja… wezmę się za siebie. Naprawdę. Jak tylko wrócę. Tylko pozwól mi spędzić z nim jeszcze trochę czasu – poprosił, łapiąc cesarza za dłoń, by zaraz unieść ją do ust i ucałować w geście wielkiego błagania.
Lothus spojrzał na niego zaskoczony. Całowanie dłoni było znakiem wielkiego uniżenia, błagania, ostatecznej prośby, po którą nie sięgało się bez konkretnego powodu.
- Louriel… - zaczął, ale książę nie dał mu dokończyć, jeszcze raz muskając wargami wierzch dłoni cesarza, patrząc mu z desperacją w oczy.
- Pojadę. Z twoim pozwoleniem, czy bez. Wiesz, że to zrobię. I nawet kara mnie nie powstrzyma. Nic mnie nie powstrzyma. Pojadę tam tak czy inaczej. Więc możesz mnie tam puścić na swoich warunkach, albo nie puścić, a wtedy pojadę na swoich. Bez ochrony. Bez niczego. I nawet nie będziesz o tym wiedział – zastrzegł, domyślając się że wchodzi na bardzo grząski grunt, ale musiał spróbować wszystkiego. Nie chciał mu tego robić. Wyjeżdżać i martwić go. Robić coś wbrew jego woli. Ale zrobiłby to. Byle tylko móc choć na chwilę znaleźć się w ramionach Finnegana.
Lothus westchnął, a potem zbliżył się jeszcze bardziej, by wziąć syna w ramiona. Nie chciał by ten cierpiał i kiedy widział go w takim stanie, serce mu pękało. A gdyby po powrocie z kraju ognia jeszcze mu się pogorszyło? Nie wierzył w zapewnienia Louriela. Wiedział co złamane serce potrafiło z nim zrobić, choć ostatecznie zawsze podnosił się z kolan. Ale tym razem było inaczej i Lothus bał się, że w końcu straci go bezpowrotnie. A z drugiej strony, nigdy go jeszcze tak nie błagał. Nawet kiedy jego Allie zniknęła, nie próbował jej szukać. Jeśli to była prawdziwa i najszczersza miłość jego życia, gdyby mu nie pozwolił, zrobiłby mu jeszcze większą krzywdę.
- Aż tak bardzo chcesz jechać? – zapytał zrezygnowany, a widząc spojrzenie gadzich oczu nawet nie musiał mu odpowiadać słowami.
- No dobrze… - zaczął, ale nawet nie skończył, kiedy Louriel zgniótł go w uścisku w dzikim przypływie radości. Tak szczęśliwego nie widział go od kiedy magowie ognia wyjechali. Pokręcił głową z niedowierzaniem. – No już, wystarczy – westchnął rozbawiony, kładąc znów dłoń na głowie syna, by go uspokoić. – Pozwalam, ale pod kilkoma warunkami – zastrzegł, zmuszając księcia by ten znów skupił się na jego słowach. – Nie pakujesz się w kłopoty. Orion z tobą pojedzie i będzie cię pilnował. Jedziesz tam, jako mistrz magii wody, pomóc, nie uganiać się za gwardzistą, rozumiesz? Sir Lorhen będzie dowodził wyprawą, masz się go słuchać, czy to jasne? – zapytał, a Louriel natychmiast pokiwał żywo głową.
- No dobrze. Więc idź, spakuj się. I przyślij do mnie Oriona zanim wyjedziecie – zdążył dodać, zanim znów energiczna i szczęśliwa jak nigdy postać księcia wypadła z gabinetu, a potem z pałacu.
Jak na skrzydłach Louriel pobiegł do Akademii, gdzie Orion z mistrzem miecza ćwiczył na placu uniki i sztychy. Książę wiedział, że przyjaciel uczył się unikatowego, królewskiego stylu walki klanu Żurawia i był z niego dumny, wiedząc że idzie mu bardzo dobrze, choć sam za grosz się na tym nie znał. Kiedy wypadł na plac, skupiony na walce Orion nie zwrócił na niego uwagi, odbijając cios i turlając się w tył, by uniknąć drugiego, bardziej zdradzieckiego ruchu z pozoru mniej groźnego sztyletu.
- ORION! – krzyknął Louriel, a chłopak natychmiast jednym ruchem zablokował spadający mu na głowę cios i spojrzał w bok, na podekscytowanego księcia. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co się stało. Już dawno nie widział go tak żywego i przejętego.
Podniósł się z kolan, skłonił przed starszym mężczyzną i podbiegł do przyjaciela, ocierając pot z czoła.
- Co jest? – zapytał, podejrzliwie spoglądając po chudej sylwetce księcia.
- Szykuj się. Jedziemy do kraju ognia!
***
Dwa gorączkowe dni później, kiedy w końcu wszystko zostało przygotowane, konie oporządzone, lekkie ubrania spakowane, a Louriel z trzy razy usłyszał że ma się nie wychylać i nie szukać kłopotów, nadszedł dzień wyjazdu. Orion był tak zajęty pakowaniem księcia, pilnowaniem, by wszystko pod ich nieobecność nie spłonęło w Akademii, Phil również został przydzielony do misji, że dopiero w dzień wyjazdu miał chwilę by zajrzeć do czekającego na niego Lothusa.
- Wasza wysokość – skłonił się przed nim, przepraszając zaraz za brak czasu, ale cesarz jedynie uśmiechnął się uspokajająco.
- Nic się nie stało. Chciałbym jednak coś ci dać i o coś prosić – powiedział spokojnie, prowadząc chłopaka w głąb pałacu, do komnat, w których nikt spoza rodziny królewskiej nie miał wstępu. Orion zmieszał się, nie będąc pewnym, dlaczego ma doznać takiego zaszczytu i je zobaczyć, ale nic nie mówił, idąc jedynie za władcą.
Idąc dalej korytarzami, Lothus nie odezwał się więcej, a Orion nie miał śmiałości zapytać go, gdzie go prowadzi. Dopiero kiedy cesarz otworzył jedne z drzwi i sam zapalił stojącą na stole świecę, by zaraz wrzucić płonącą do wielkiej misy, która zapłonęła, rozświetlając wnętrze pomieszczenia i wydobywając blask z wiszących na ścianach ozdobnych kling pięknych mieczy. Orion otworzył usta ze zdumienia i podziwu, przyglądając się każdej sztuce broni z podziwem i niemal nabożną czcią. O niektórych ostrzach czytał jedynie w legendach i nie miał pojęcia, że te istnieją naprawdę.
- Emm… Wasza wysokość? – zaczął, a kiedy jasne oczy spoczęły na nim, zaciął się, rumieniąc po cebulki włosów. – To wszystko jest piękne i jestem naprawdę zaszczycony, ale… co ja tu robię? – zapytał, wyłamując palce.
Lothus podszedł nieco bliżej, a potem stanął mu za plecami i położył dłonie na ramionach chłopaka.
- Jak już mówiłem, mam dla ciebie prezent i prośbę. Chciałbym, żebyś wybrał z tych mieczy jeden, który weźmiesz ze sobą. Chcę cię prosić, byś tym ostrzem i swoją przyjaźnią ochraniał Louriela. Oboje wiemy, że nie brakuje mu głupoty i lekkomyślności, a w kraju ognia tylko czekają na tak niesforne dziecko. Nie daj mu się zranić. Nie pozwól by ktoś go skrzywdził. Trwaj u jego boku i chroń go, dobrze? – poprosił, spoglądając przed siebie.
Orion po raz pierwszy poczuł, że słowa skierowane do niego nie kryją za sobą uprzejmego rozkazu, a najszczerszą prośbę. On mu nie mówił co ma zrobić. Chciał tylko by był przy nim z własnej woli i przyjaźnił się z nim tak jak do tej pory. Poczuł się niesamowicie doceniony i zaszczycony.
- Zrobię wszystko, byle tylko Lourielowi nie stała się krzywda – oznajmił uroczyście, na co cesarz pokiwał jedynie głową z wdzięcznością, a potem popchnął go lekko w stronę wystawki.
- Wybierz któryś. Od dzisiaj będzie twój – powiedział spokojnie, wycofując się lekko, zostawiając mu czas do namysłu.
Białowłosy podszedł bliżej, onieśmielony tak legendarnymi ostrzami. Na te nie spojrzał. Wiedział, że bałby się nimi walczyć, żeby ich nie uszkodzić. Nie mógł wziąć jednego z tych znanych ostrzy. Czuł zbyt wielki szacunek by ich używać własnymi dłońmi. Przyglądał się chwilę całej reszcie, aż w końcu w oczy rzuciła mu się najmniej zdobiona, jasna klinga o lekko wygiętym jednostronnym ostrzu i białej, prostej rękojeści z ciemnym zdobieniem. Pochwa tego miecza była biała ze złotymi okuciami, ozdobiona trzema koralikami. Orion poczuł, że zaschło mu w gardle. Sięgnął po miecz i uniósł go, na próbę wykonując kilka sztychów. Leżała mu w dłoni idealnie, jakby była zrobiona dla niego. Była lekka, cienka jak papier, ale kiedy przesunął palcem po ostrzu, zostawiła po sobie rysę, która natychmiast nabiegła krwią. Chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego, że cesarz stoi za nim, dopóki ten się nie odezwał.
- Skrzydło wolności – powiedział, przyglądając się z uśmiechem jak Orion wzdryga się na dźwięk jego głosu, którego nie spodziewał się tak blisko. – To bardzo dobry miecz, wykuty dla mojego brata przez pewnego smoka z gór. Niestety nie dane mu było go dzierżyć. Mam nadzieję, że dobrze ci posłuży –dodał, przyglądając się jak ostrze znika w pochwie, a potem pomógł chłopakowi przytoczyć go do pasa.
- Nie rozstawaj się z nim – przykazał mu jeszcze, a potem ruszył z nim z powrotem korytarzami, by znaleźć się na dziedzińcu, gdzie prawie gotowa do drogi kompania sprawdzała, czy wszystko jest gotowe.
Podekscytowany Louriel siedział już w siodle, ale zsiadł, dostrzegłszy ojca i zbliżającą się Blaire. Pożegnał się, dziękując jeszcze cesarzowi, a potem komentując miecz Oriona uniesieniem brwi, wskoczył na koński grzbiet i po rozkazie wymarszu ruszył, nie oglądając się za siebie, przekonany, że jeszcze trochę, jeszcze kilka dni i znów go zobaczy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:14 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Spotkanie z balladą czyli krótka rozprawka o tym jak po powrocie do domu brutalnie zostali znokautowani przez rzeczywistość.
Droga minęła im przede wszystkim w milczeniu. Chyba obydwaj musieli spokojnie przetrawić fakt powrotu do swojego domu. Domu rządzącego się całkowicie innymi prawami, kładącego na ich barkach tak brutalne obowiązki i wymagającego od nich całkowitego braku emocji. Te przeszkadzały, sprawiały, że ryzykowano utratę czujności, ufano ludziom i sytuacji. Niestety, na ogromnej pustyni rządziło prawo dżungli; zabij albo zostaniesz zabity. Zero litości, Twój brat mógł Cię zdradzić, wąż mógł czaić się tam gdzie chciało się odpocząć. Bliskość zabijała, a w przypadku ich profesji, należało ją bezwzględnie odrzucić dla dobra na rzecz kraju. Żałosne, szczególnie po tym co mieli okazję doświadczać.
Kraj wody wyglądał całkowicie inaczej. Służono z przyjemnością, oddawano się z większym zamiłowaniem, panowało poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Tak jak mówił im Sileas, zachłysnęli się tym, a to ciągnęło ich w dół od momentu przekroczenia przełęczy.
Po krótkim postoju na przebranie się, nawodnienie i ogarnięcie ruszyli w ciężką przeprawę przez jednostajne wydmy. Pustynia, przynajmniej ta jej część granicząca z górami, była bardzo nieprzychylna dla osób nieznających jej tajemnic i sposobu poruszania się po niej. Wielu straciło tutaj życie, a oni? Odczuli gwałtowną zmianę klimatu.
Nigdy wcześniej nie było tak źle jak tego pierwszego dnia. Nigdy wcześniej nie topnieli jak śnieg wystawiony na ostre słońce. Lało się z nich, gwałtownie zaczęli się odwadniać i musieli robić dłuższe przerwy, w tym nadjechać drogi do aż dwóch bijących źródeł życiodajnej wody w środku niczego. Ostatecznie jednak dotarli i od razu postawiono ich przed obliczem władcy.
Tutaj nie wchodziło w grę pobłażanie. Byli robakami i mieli się w ten sposób zachowywać. Słuchali, nie mieli prawa odpowiadać nawet mimo zadawania pytań na które Magnus z lubością sam odpowiadał. Klęczeli przed nim z opuszczonymi głowami i czekali. On uznał bowiem, że powinni złożyć pełen raport z przeprowadzonych przeszpiegów. Ha, Finni ledwo powstrzymał się przed prychnięciem. Nigdy w życiu nic mu nie powie, nie wyjawi żadnego sekretu który złożył na jego dłoniach Louriel. Jego ukochany Lusio który wierzył w jego szlachetne serce gdy rozmawiali. Nie zawiedzie go, nawet jeżeli nie będzie mógł się przed nim tym pochwalić. Nigdy.
Powrót do obowiązków okazał się zbawiennym przy wątpliwie przyjemnych spotkaniach władcą.
Pracy jak zwykle, była masa. Walcząca z pożarami o tej porze roku północ wzywała co i rusz najlepszych magów ognia. Należało umocnić warty na granicy z krajem Ziemi gdy nadszedł gorący okres gigantycznej wymiany handlowej. Stosunki z tym krajem chociaż kruche, trwały przez wzajemną zależność. Ogrom stosunków oraz zasobów jakie między sobą wymieniano sprawiał, że dwa kraje funkcjonowały na wysokim poziomie. Przynajmniej w ojczyźnie blondyna przestała panować bieda i głód, przynajmniej ludzie samodzielnie potrafili odbijać się od dna.
Nic jednak nie zwiastowało nadciągającej katastrofy.
Pałac królewskiej rodziny górował nad osadzonym u podnóża pagórka miastem. Całość wielkiego kompleksu zależności, całość społeczności mieszkającej w tej nieprzychylnej części, serce bijącego bogato handlu i upraw, biło właśnie tutaj. Nad leniwie meandrującą rzeką zasilającą swoimi bogactwami pola, pozwalająca na dostatnie życie pełne przyjemności pod postacią krystalicznie czystego płynu którego nie trzeba było szukać. Nie było to zjawisko częste, a w tym konkretnym przypadku uznane za błogosławieństwa Smoka Ognia który widząc jak ludzie usychają z pragnienia wydrążył podziemne korytarze, wraz ze swoim bratem zapełniając je chłodnym trunkiem. Dzięki temu ludzie zdolni byli osiedlić się w jednym miejscu tym samym wychwalając gada którego imię nosiła stolica. W krótkim czasie bowiem na żyłach wodnych wybudowano pałac z gigantycznymi ogrodami, a kolejne dynastie lubowały się w stałości mocno fortyfikowanego i idealnie chronionego miejsca do którego drogę znali nieliczni. Przebiegał tutaj szlak handlowy, całe życie toczyło się właśnie tutaj. Niekoniecznie było ono spokojne bo kraj ognia wydawał się składać z parszywych osób, jednak od tego była Gwardia. Od tego i ogólnej pomocy.
Pewnego pięknego dnia, gdy Finni przestał już liczyć ile dni nie widział pięknych oczu Louriela, a jedynie kładł się wieczorem w hamaku i patrząc w rozgwieżdżone niebo wspominał jego uśmiech, nadeszła bardzo spokojna wiadomość o podnoszącym się poziomie wody w studniach. Na każdym mniejszym placu w obrębie całego labiryntu ulic i uliczek mieściła się okrągła, skromna studia z której można było czerpać wodę. Bardzo dbano o jej zasoby toteż nikt nigdy nie ośmielił się pogwałcić jej czystości. Trupy wyrzucano częściej na ulicę niżeli do studni właśnie przez co nigdy nie panowała żadna choroba wywołała nieczystą cieczą. Nie wzbudziło więc to szczególnego zainteresowania, ot, mieli więcej wody!
Problem pojawił się gdy poziom ten zaczął dobijać do krawędzi kamiennego kręgu. W dolnych partiach miasta, tych w kierunku źródła rzeki, bliżej pól, zaobserwowano wręcz wylewające się porcje cieczy. Rano mieszkańcy znajdowali na swojej drodze błotne breje, wtedy zaalarmowano pałac. Finnegan wraz z Ezrą i dwójką innych Gwardzistów którzy stanowili razem jeden oddział oddelegowani zostali do zidentyfikowania problemu oraz do rozwiązania go. Dokładnie tak jakby kuźwa umieli wróżyć z fal na zmąconej powierzchni gładkiej tafli. Przecież chodzenie z patykiem o rozdwojonych końcach nie działało! Jak mieli cokolwiek zrobić? No ale to cały Magnus, nie myśli nad rozkazami, chciał efektów.
Po kilku kolejnych dniach Finni doświadczył rzeczy która powinna być całkowitą abstrakcją, nigdy nie powinna się zdarzyć, a jednak! Stał po kostki w wodzie sukcesywnie zalewającej pierwsze domostwa. Mieli… powódź! Przez pięć minut stał koło bruneta, patrząc na samoistnie opróżniającą się studnię, jak na najbardziej nawiedzoną rzecz jaką kiedykolwiek widzieli. Później jednak zaczęto działać.
Worki z piaskiem którego szczęśliwie im nie brakowało, kanały odpływowe kierujące wodę do rzeki, ciężka praca ich mięśni i umysłów żeby przekserować żywioł gdzie indzie. Nie… dało się. Woda zachowywała się jak… niesforne zwierzątko! Nie chciała się dawać odgarniać, zakradała się do domów najmniejszymi szczelinami po to by później nie pozwalać się wyganiać. Doszło do tego, że Ezra stwierdził, że albo właśnie dostał udaru albo woda przeczy zasadom fizyki. Nie chciała spływać przez wykopane kanały, stała w miejscu jakby usilnie pnąc się w stronę pałacu.
Zaczęto panikować.
Wszystkie raporty docierały najdalej do Sileasa. Mężczyzna był jedną z nielicznych osób które miały nikłe prawo do odzywania się do władcy ergo jego pozycja na dworze była niezwykle wysoka. Niemniej, nie tracił na zaufaniu swoich pracowników. Rozmawiał, zawsze darzył szacunkiem i słuchał. Jednak to co oni w dwójkę mu mówili nie trafiało.
- Wykopaliśmy rowy prowadzące na pola. Ta woda nie chce płynąć!
- Jej poziom gwałtownie rośnie, wybijają kolejne studnie. Jak tak dalej pójdzie za tydzień sięgnie pałacu.
- Nie chcieliśmy tego mówić ale po dzisiejszej dyskusji…
- …pilnie potrzebujemy magów wody. – Dokończył za nich i zamiast swoim zwyczajem pójść w głęboką zadumę wziął papier, gęsie pióro po czym maczając je w kałamarzu stojącym na biurku zaczął pisać. Owszem, będzie musiał przeciągnąć to przez Magnusa ale wątpił żeby ten cholerny materialista mu odmówił. Musieli ściągnąć magów bo naprawdę, na środku pustyni się utopią. Szczególnie, że mieli już pierwsze ofiary śmiertelne. Jak mocno się zaskoczył gdy w pierwszym momencie, dekretem oznajmiono, że Gwardia ma sobie radzić sama. Prośba o zaproszenie gości zza gór wymagała od niego znacznie większego poświęcenia się i podstępu niż zakładał.
Ostatecznie jednak, przy udziale jedynie Magnusa i Sileasa, list został wysłany.
Opisując sytuację cesarzowi Lothusowi nie skąpiono mu szczegółów. Dokładnie wyjaśniono jakich pomysłów się podjęto, a te naprawdę były różne: od kopania dołów, rowów, lejów do grodzenia „przejścia” wody, próby skierowania jej gdzieś indziej. Nie posiadali jednak tej perswazji którą wykazywali się magowie wody, nie potrafili własną wolą wpłynąć na ciecz. Owszem, próbowali sztuczki na garnek z pokrywką, wygotowania nadprogramowej ilości ale jedna noc, sytuacja wracała do poprzedniego stanu rzeczy. Nawet cała gwardia nie była w stanie osuszyć terenu, ba! Nawet Finnegan który przeszedł kolejny etap zbliżający go do tytułu mistrza nie potrafił nic poradzić. Kompletna klapa, staw, a nie dolne partie miasta!
Nie pozostawało im nic poza leczeniem skutków, pomocą w przesiedleniach, ratowaniu części dobytku w oczekiwaniu na przypływ przebłysków geniuszu.
Sileas dnia w którym to dokładnie wybił miesiąc od ich powrotu, ruszył w stronę wąskiego gardła górskiego gdzie miał wraz z dwójką strażników przechwycić magów wody. Nikt nie był tego świadom, wmówiono gwardzistom, że to misja, kolejna z wielu w karierze dowódcy, Ezra z Finneganem jego wyjazd przyjęli z ogólnym oburzeniem. Był potrzebny tutaj, na miejscu, nie gdzieś w świecie przez co cała odpowiedzialność spadała na barki blondyna. Do powrotu nieobecnego, czerwonooki zarządził jednak trzymanie poziomu lecznictwa, nie miał na razie czego się złapać żeby cokolwiek zmienić. Tego dnia było podobnie.
Sileasa nie było już trzeci dzień. Finni stojąc po pół uda w wodzie zaglądał do studni z której to sukcesywnie wylewała się woda. Krystaliczna ciecz pozwalała zajrzeć głęboko w czerń rury gdzie on, liczył na znalezienie odpowiedzi na pytanie: co teraz. Cmoknął cicho nie mając jednak zielonego pojęcia. Poprawił na sobie spodnie, sprawdził czy miecz dobrze się trzyma i czy jasno fioletowa narzuta z lekkiego materiału nadal wisi tam gdzie ją zostawił. Później podniósł oczy w górę. Słońce zbliżało się do punktu w którym dla własnego bezpieczeństwa należało uciec w cień. Musieli przerwać prace wykopaliskowe, nadal liczono, że kanały odpływowe cokolwiek dadzą, dlatego Ezra od rana zasuwał z łopatą. On miał już tego dosyć, nie dawało to żadnego efektu.
- Finnegan! Finni! – Usłyszał głosy młodzików których dwie godziny temu wysłał na patrol w dół miasta, do miejsc gdzie woda sięgała już do pół piersi.
- Już myślałem, że się utopiliście, debile. Czego was tyle nie było? – Zapytał kładąc ręce na biodrach.
- Znaleźliśmy sposób! – Oświadczył dumnie młodszy z chłopaków szkolących się na gwardzistę. Dumny jak paw pałacowy stanął przy murze z worków z piaskiem.
- Po prostu zatkaliśmy studnię. Przybiliśmy deski, dociążyliśmy kamieniem i wuala! Przestało uciekać. – Rzucił na co w pierwszym momencie Finni autentycznie myślał, że żartuje.
- Idioci! No zasrane gówniarze! – Usłyszał za sobą zarówno chlupot energicznych kroków Ezry jak i jego wściekły głos. – No pomyślcie dlaczego my tego nie robiliśmy, no dawać, zaskoczcie mnie. – Syknął lodowato, głosem tak mocno gnojącym ofiarę, że on osobiście nie umiał go słuchać. Od kiedy wrócili, od kiedy Ezra zabronił mu nawet wspominać imię Oriona, stał się jeszcze bardziej wybuchowy niż miało to miejsce wcześniej. Strach było się bać, szczęśliwie, on miał jeszcze resztki władzy nad nim.
Ezra w tym czasie rzucił łopatę za wysoki na dwa metry wał przeciwpowodziowy i podchodząc do niższego chłopaczka patrzył ze wściekłością w jego oczy. Te rozszerzyły się ze strachu, od razu też zaczął się jąkać. Odpowiedzi na jego pytanie oczywiście nie znał.
- Podpowiem wam: ciśnienie. – Syknął marszcząc groźnie nos na co Finnegan westchnął.
- Idźcie to zdejmijcie. Jak nagromadzi się ciśnienie w wąskich kanałach przez które przepływa woda wywali nam w którymś miejscu słup wody. Ani to nie będzie bezpieczne ani przyjemne. – Powiedział spokojnie na co tamci dwaj od razu pokiwali głowami i uciekli. Ezra natomiast przetarł twarz w geście zmęczenia.
- Z kim ja muszę pracować. Dlaczego ja muszę z nimi pracować. – Zapytał sam siebie pocierając zaraz naszyjnik. Obrączki od Oriona nie nosił na palcu. Po pierwsze, bał się, że ją zgubi, po drugie wywołała na jego palcu odciski gdy za długo przebywał w pozycji bojowej, gdy ponownie zaczął używać broni. Dlatego idąc za głosem rozsądku zwanym ich ukochaną kucharką zaczepił obrączkę na rzemyku, z dwóch stron, po czym założył ją sobie na szyję na tyle ciasno żeby nie odstawała mu od skóry jednak na tyle swobodnie żeby go nie podduszała. W takich chwilach jak ta, pełnych zwątpienia w posiadanie mózgów rekrutów, pocierał ją palcami co Finni uważał za równie urocze co przykre. Obydwaj nie mogli zapomnieć o swoich drogich przyjaciołach i było to po nich widać, mocno. On częściej chodził zamyślony, nie potrafił wyzbyć się chwil przyjemności wieczorem gdy to namiętnie wspominał gada, jego uśmiech, oczy czy cięty język. Ezra natomiast był nie do wytrzymania pokazując wszystkim – a najmniej sobie – że nic co stało się w kraju wody go nie rusza, a on jest dokładnie tym samym chu**m którym był wcześniej. Niestety, nie był i w nocy, gdy obydwaj nie potrafili zasnąć, było to widać. Podczas długich rozmów przepełnionych nostalgicznymi wspomnieniami.
- Bezmózgi naród to naród łatwy do kontro… – Zaczął rozbawiony jednak nie dokończył, czując delikatne wibracje pod nogami. Unosząc brwi spojrzał za ramię, do wnętrza studni na kancie której przysiadł po czym widząc nadciągającą, bulgoczącą masę, nie mógł już zareagować. Zgodnie z ich podejrzeniami, gigantyczne ciśnienie spowodowane zatkaniem chociażby jednej luki sprawiło, że strumień wody wystrzelił w górę zalewając go swoją siłą. Stał najbliżej, oberwał natychmiastowo, nie umiał cholera jasna pływać.
Łapiąc bezużyteczny oddech jedynie się zachłysnął. Próbował stanąć na nogi ale siła jaka sprowadzała go na dno płytkiego zbiornika współgrała z zalewającą go paniką. Nie mógł nic zrobić przez dłużącą się chwilę aż… całe zjawisko ustało. Silna ręka złapała go za ramię, pociągnęła w stronę powierzchni, a po tym jak złapał łapczywie oddech i zaczął kaszleć wypluwając z płuc wodę, złapał swojego wybawcę próbując wstać.
Jak wielkie było jego zaskoczenie gdy spojrzał w iskrzące ognikami rozbawienia znajome oczy, dostrzegł łobuzerski uśmiech starszego od niego mężczyzny, nikogo innego jak drogiego nauczyciela magii wody z Akademii Louriela.
- Phil? – Zdziwił się obserwując jak tryskający w górę gejzer odwrócony jest w przeciwną niż wcześniej stronę tylko za sprawą jednego ruchu ręki znajomego. Po bezcelowym wgapianiu się w niego przez kilka chwil, z miną nieskażoną myślą, jego wzrok szybko zaczął szukać innych oznak tego, że nie zwariował i że to mu się nie śniło. Próbował znaleźć Ezrę ale brunet mu gdzieś zniknął – pognał do dzieciaków które najpewniej też zaczną się topić gdy ciśnienie pod ziemią samodzielnie będzie próbowało się wyrównać. On dalej wodził wzorkiem. Nie musiał długo szukać gdy znalazł to o czym marzył. Burzę niebieskich włosów przewieszonych przez ramię Sileasa. Nadal nie rozumiał.
Sileas odebrał magów wody zgodnie z przedstawionym przez cesarza terminem. Jak wielkie szczęście rozlało się po jego twarzy gdy zobaczył Lorhana – z tym serdecznie się uściskał – Louriela i Oriona. Przed księciem delikatnie się skłonił po czym wymienił z nimi kilka luźnych zdań w momencie gdy Ci zaczęli się przebierać. Szybko jednak rozmowa zeszła na całość sytuacji jaką mieli zastać w stolicy, z podkreśleniem braku zrozumienia dla zjawiska. Komandor podkreślił, że byli dla nich ostatnią deską ratunku, że w innym przypadku by ich nie prosił o pomoc, jednocześnie podkreślił, że zadba o ich komfort w trakcie całego pobytu, że ugości ich jak przystało na najważniejszych przybyszy, jak przystało dobremu gospodarzowi.
Skąd miał wiedzieć, że gad mu się na dzień dobry przekręci?
Widząc jak pionowy słup wody wystrzelił nad dachy domów, nieco nerwowym tonem zaproponował odwleczenie audiencji przed królem i udanie się bezpośrednio do miasta. Wszyscy mu przytaknęli więc on szybko korygując tor jazdy niedługo po tej decyzji wjechał między niskie sześciany szablonowo pobudowane obok siebie. Domki mimo pomalowania na różne kolory budowane były z wypalanych, glinianych cegieł. Forma zawsze była taka sama i jedynie ilość kondygnacji czy pokoi wskazywał na majętność. Szybko wjechali w te dzielnice które odczuwały powódź. Szybko konie zaczęły brodzić w płytkiej, mulistej wodzie. W końcu on zeskoczył z wierzchowca i wskazując na fortyfikacje w dole alejki wyjaśnił sprawę.
- Nie jestem pewien co zrobili ale wody jak wyjeżdżałem było do kolan. Podnosi się sukcesywnie, codziennie. Co zrobicie to wasza sprawa, wspieram was w każdej decyzji i każdego rozkazu będziemy słuchać, nam skończyły się już pomysły i znane sposoby. – Oświadczył z pełnym zaufaniem zarówno dla rycerza cesarskiego jak i mistrza magii. Nie spodziewał się, że Louriel jak tylko jego nogi postaną na ziemi, padnie jak długi jedynie wyszeptując, że mu słabo.
Złapał go zanim ten upadł. Zamrugał gwałtownie, a widząc bladą skórę podniósł głowę w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca.
- Zajmę się nim. Proszę, niespiesznie. Zróbcie trzy drobne łyki, idźcie na dół. Zanim wejdziecie do wody jeszcze trzy łyki wody z manierki. Zaraz będzie apogeum ciepła, schowajcie się w cieniu gdy Gwardziści was o to poproszą. Ja się nim zajmę. – Oświadczył biorąc księcia na ręce i kierując się w stronę domostwa robiącego do tej pory za mały sklepik z warzywami, obecnie z powodów wiadomych całkowicie opuszczonego.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:15 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Początki podróży minęły im szybko i przyjemnie, kiedy mijali po drodze zaśnieżone połacie ziemi i zielono-białe lasy iglaste, wśród których wesoło szemrała rzeka. Przełęcz łączącą kraj wody i ognia minęli dwa dni po wyruszeniu, natychmiast odczuwając zmianę temperatury, która bliżej granicy sukcesywnie się podnosiła. A kiedy góry zostawili za sobą, magowie wody na własnej skórze odczuli skutki przebywania w pełnym słońcu. Louriel czuł jakby się gotował. Dosłownie. Było mu przeraźliwie gorąco, a gruczoły potowe nie nadążały z produkcją potu, który niemal natychmiast wysychał na jego skórze. Czuł się… przeraźliwie suchy i mokry jednocześnie. Słońce parzyło, grzejąc go niemiłosiernie w kark, kiedy za namową Oriona dał związać sobie włosy w wysokiego koka. Było lepiej, przez pierwsze pięć minut. Potem zaczął narzekać na ból w karku spowodowanym sparzeniem słonecznym. W ogóle czuł jakby jego skóra stała się niezwykle sucha i wrażliwa, do tego niemal natychmiast opalił się na czerwono.
Orion nieco lepiej znosił gorący klimat. Po przebraniu się w znacznie cieńsze ubrania niż ich ciepłe płaszcze przestał się nawet aż tak pocić, choć pierwszy dzień za granicą nie należał do najłatwiejszych. Cała kompania odczuła dotkliwe skutki palącego słońca i kiedy w końcu nadszedł chłodniejszy wieczór, Louriel niemal całą noc przeleżał na zamrożonej przez siebie kałuży, czym zaserwował sobie jedynie pogorszenie samopoczucia na dzień kolejny.
Im głębiej wjeżdżali w piaski pustyni, tym mniej przyjazna w mniemaniu księcia stawała się okolica. Gdzie nie sięgnąć okiem, nie było widać ani drobiny zieleni. Wszędzie tylko piasek, piasek i więcej piasku, aż od tego wszystkiego rozbolała go głowa. W ogóle czuł się tak jakby ktoś mu tego suchego piasku wsypał do głowy i zaszył, pozostawiając ją ciężką i nieporęczną, jednocześnie pełną i pustą. Czuł się… źle. Bardzo źle. Ale nie byłby sobą, gdyby uparcie nie parł do przodu, ignorując objawy odwodnienia, byle tylko dotrzeć tam gdzie miał się znaleźć Finnegan. Poza tym, nawet nie wiedział, że właśnie pozbawiał swój organizm płynów. Nigdy wcześniej nie miał tego problemu, więc i nie miał pojęcia, jak poważne może to być zaburzenie.
Orion domyślał się, że z księciem jest coś nie tak, ale nie był w stanie stwierdzić co, kiedy ten uparcie twierdził, że wszystko jest w porządku. Jadł, pił i spał, białowłosy kilka razy przyłapał go na głupkowatym uśmiechaniu się do siebie, podczas gdy jego oczy zasnuwała mgiełka tęsknoty, domyślał się, o kim wtedy myślał. Nie wiedział, co powinien z tym zrobić, ale nawet interwencja Phila nie poskutkowała i kiedy w końcu Sileas pojawił się na horyzoncie z kilkoma magami ognia, nie było już odwrotu.
Louriel z Orionem przywitali się z mężczyzną życzliwie, sir Lorhen ucieszył się, jakby zobaczył starego druha i wymienił z nim serdeczny uścisk dłoni. Kiedy znaleźli się w znajomym towarzystwie ludzi przyzwyczajonych do życia na pustyni, podróż stała się odrobinę znośniejsza. Książę z uwagą słuchał rozmów między nim i Lorhenem, starając się wyłapać z nich coś o Finnim, ale poza tym, że w stolicy mają powódź, a blondyn na czas jego nieobecności przejął dowodzenie, niczego się nie dowiedział. Im bliżej miasta byli, a słońce wyżej stało na niebie, Louriel czuł się coraz gorzej i coraz bardziej pragnął znaleźć się w jakimś cieniu. Było mu gorąco, ale jednocześnie trzęsło go z zimna, a w płucach brakowało powietrza.
- Lusiek… dobrze się czujesz? – zapytał go cicho Orion, kiedy po dojrzeniu w oddali słupów wody zdecydowano się na odwleczenie w czasie dotarcie do pałacu.
- Tak… to… to nic – wysapał, zaciskając mocniej palce na lejcach, by zaraz je rozluźnić i sięgnąć po manierkę z wodą. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ta jest pusta. Orion podał mu swoją, w której znajdowało się jeszcze kilka życiodajnych łyków, martwiąc się o przyjaciela coraz bardziej.
Kiedy znaleźli się pomiędzy domkami, nie mieli ani czasu, ani sposobności przyjrzeć się im bliżej, choć kątem oka zdołali dostrzec, że okolica pomimo upału i ogólnego zmęczenia wydaje się być niezwykle urokliwa. Z każdym metrem Louriel czuł się coraz bardziej podekscytowany i przerażony. Jednocześnie bał się jak niczego innego spotkania z Finneganem, a z drugiej strony pragnął go tak bardzo, że jedynie siłą woli powstrzymywał się przed pognaniem konia na łeb na szyję przed siebie, byle tylko znów go zobaczyć. Przekonać się, że jest cały i zdrowy, że ma się dobrze.
Tego co zobaczył, nie spodziewał się w najśmielszych marzeniach, czy w tym wypadku, w koszmarach. Finnegana porywanego przez wielki słup wody, który wypchnął go na głębinę, sprawiając że woda przykryła go całego, grożąc utopieniem. Louriel natychmiast chciał rzucić mu się na ratunek, ale kiedy tylko oderwał stopy od strzemion i stanął na ziemi, poczuł jak kolana uginają mu się pod ciężarem ciała, a krążące przed oczami mroczki, zlewają w jedną, czarną plamę.
- Słabo mi – jęknął głosem cichszym od szeptu, a potem zemdlał, osuwając się na ziemię.
Orion nie zdążył nawet zsiąść z końskiego grzbietu, kiedy narwany i tak dobrze czujący się Lusiek najzwyczajniej w świecie odpłynął, natychmiast wzbudzając czujność wszystkich. Jedynie Phil bardziej zainteresował się tonącym właśnie powodzie, dla którego książę w ogóle pofatygował się za granicę. Wziąwszy zalecane trzy łyki, przeskoczył wał, a potem ruchem dłoni skierował morderczy strumień w drugą stronę, wyciągając rękę przed siebie, by dorwać gwardzistę za kołnierz i pociągnąć mocno w swoją stronę, by jego blond czupryna znalazła się ponad poziomem wody.
- Śpiąca królewna – parsknął mężczyzna na głupie pytanie blondyna, ale uśmiechnął się zaraz, pomagając mu zachować równowagę i wyczłapać się z wody, żeby zaraz uścisnąć mu mocno rękę.
- Miss mokrego podkoszulka, ktoś gnał jak na skrzydłach, żeby cię zobaczyć, ale trochę mu się zemdlało – parsknął, przewracając oczami. Wcale się nie zdziwił, że zaraz został sam z nadal strzelającą w górę wodą i jakimiś młodymi magami ognia, którzy patrzyli na niego z obawą i zaciekawieniem.
Kiedy tylko bezwładne ciało Louriela znalazło się w ramionach Sileasa, a sir Lorhen przesunął sobie dłonią po twarzy w geście załamania, natychmiast oddelegował magów wody do pozbycia się problemu nadprogramowego ciśnienia, samemu w towarzystwie Oriona podążając za magiem ognia. Gdyby coś tej upartej gadzinie się stało, Lothus urwałby im obu głowy. Przyglądali się oboje w milczeniu jak mężczyzna niesie go za drewnianą ladę i kładzie ostrożnie na worku z sianem robiącym za prowizoryczne siedzenie dla sklepikarzy. Orion nie mógł powstrzymać myśli, że gdyby tylko Louriel był przytomny, natychmiast zemdlałby jeszcze raz.
- Co z nim? – zapytał zestresowany rycerz, ani odrobinę nie znający się na medycynie. A kiedy po wysłuchaniu relacji Oriona z potencjalnych objawów księcia, stwierdził że to niemal podręcznikowy przykład odwodnienia, brwi mężczyzny podjechały do góry.
- Przecież pił – zdziwił się Orion, chociaż nie trzeba mu było długo tłumaczyć, że owszem, ale zdecydowanie szybciej tracił niż uzupełniał płyny w organizmie, co doprowadziło go do takiego stanu.
Kiedy w domu znalazł się jeszcze Finnegan, Lorhen natychmiast stwierdził, że jest ich za dużo w jednym miejscu i nie ma czym oddychać, a kiedy Sileas bez żalu oddał księcia pod opiekę Finniego, oboje wynieśli się nadzorować pracę przy powodzi. Orion został sam z Finneganem i omdlałym Luśkiem.
- Cześć – powiedział białowłosy, uśmiechając się jakby trochę przepraszająco do blondyna. Wiedział, że ten nie chciał, by książę pojawił się w kraju ognia. Nawet jeśli miało to oznaczać, że nigdy więcej go nie zobaczy. – Możesz mieć do niego pretensje później? – zapytał po wymianie przytulasa i uścisku dłoni. – Naprawdę się cieszył, że może cię znów zobaczyć – dodał, spoglądając na bladą twarz księcia. Ale teraz, kiedy Finni z nim był, wierzył że nic mu nie będzie.
- Mogę cię z nim zostawić? Też chcę się z kimś przywitać – powiedział, pocierając czule obrączkę na swoim palcu. Nie zdejmował jej. Przez cały czas miał ją na palcu i kiedy nie mógł sobie przypomnieć, ile dokładnie piegów na nosie miał Ezra, spoglądał na pierścionek i od razu wszystko mu się przypominało, łącznie z jego cudownym uśmiechem, spojrzeniem spod rzęs i czerwonymi policzkami.
Kiedy tylko Finni stwierdził, że owszem, zajmie się nieprzytomnym księciem, Orion podziękował mu lekkim ukłonem, a potem dopytał, gdzie może znaleźć Ezrę i podążając za instrukcjami ruszył w kierunku ostatniego słupa wody, do którego nie zdążył dotrzeć żaden z magów wody. Stojąc na wale przeciwpowodziowym, zagryzł wargę, powstrzymując wybuch śmiechu. W dole pieklił się Ezra, wrzeszcząc na dwójkę nastolatków, którzy w panice próbowali zrobić… coś. Orion nie miał pojęcia czym owo coś miało być, ale najwidoczniej podniesiony ton głosu bruneta ani trochę nie pomagał. Widząc go, takiego mokrego, pełnego wigoru i energii, choć niekoniecznie pozytywnej, białowłosy poczuł jak spokój i cudowne uczucie zalewa mu serce. Ezra tu był. Żył. I miał się dobrze. Cały czas martwił się, że zareaguje jak Lusio, który prawie umierał z tęsknoty, ale widząc go takiego żywego, uspokoił się i ucieszył. Kochał go tak bardzo. I nie chciałby wiedzieć, że z jego powodu się zagładza.
Tymczasem poziom wody się podnosił, spanikowani magowie ognia szaleli pod groźnym i klnącym na czym świat stoi Ezrą, a Orion stwierdził, że nawet jeśli nie był w stanie tego opanować tak do końca, przydałoby się pomóc. Dlatego też oparł się jedną nogą o wał, łokieć na nodze a brodę na dłoni i uśmiechnął się szeroko.
- Hej chłopcy, może wam pomóc?! – krzyknął rozbawiony, patrząc jak Ezra najpierw sztywnieje, a potem spogląda w górę, na niego. Oh jak tęsknił. Jak bardzo brakowało mu tych ślicznych oczu, które patrzyły tylko na niego. Miał ochotę się popisać. Pokazać mu, że ten miesiąc nie poszedł na marne, a on stał się jeszcze lepszą wersją siebie. Tylko dzięki niemu.
Dlatego też, nie czekał aż w to miejsce zbiegnie się na przykład taki Phil, który zepsułby mu chwilę chwały. Przeskoczył wał, robiąc fikołka w powietrzu, a lądując sięgnął po swoją moc, którą traktowaną jak miecz, przeciął strumień wody, który rozlał się na wszystkie strony, a potem sięgnął w głąb studni, próbując uspokoić szalejącą kipiel. Wiedział, że udało mu się tylko dlatego, że wcześniej Phil i reszta uspokoili inne studnie, ale widząc podziw w oczach młodzików poczuł, że liczył się tylko efekt. Nie obchodziło go w zasadzie zdanie młokosów. Chciał tylko żeby Ezra na niego patrzył. A kiedy upewnił się, że tak jest, samemu patrząc w te piękne, zdziwione dwukolorowe tęczówki, zaczesał mokre włosy palcami do tyłu, posyłając mu szeroki uśmiech. Miał wielką ochotę go przytulić, porwać w ramiona, unieść i już więcej nie puścić. Powstrzymała go jedynie myśl, że mógł nie chcieć żeby wszyscy wiedzieli, że tak bardzo go kochał.
Poczekał więc aż któryś z magów krzyknął im, że się uspokoiło i wtedy podszedł bliżej Ezry, by delikatnie złapać go za przedramię.
- Wybaczcie, ale muszę porwać tę słodką Śnieżynkę ze sobą, idźcie do sir Sileasa, jestem pewien, że nie pozwoli wam się nudzić – powiedział, nie mogąc się powstrzymać, a potem naprawdę porwał Ezrę, ciągnąc go za sobą gdzieś, gdzie nie było ludzi. A tam już się nie powstrzymywał. Porwał chłopaka z ziemi, przytulając do siebie z całej siły, szepcząc jego imię i zanurzając nos w pachnące słońcem i Ezrą kędzierzawe włosy.
- Nie mogłem się doczekać, aż znowu cię zobaczę – powiedział, kiedy w końcu odstawił go na ziemię i musnął palcami jego policzek, przesuwając po nim aż trafił na kącik ust. Zwilżył wargi językiem.
- Wiesz o czym marzyłem cały miesiąc? – zapytał niskim tonem głosu, przysuwając się do chłopaka, zmuszając go tym samym do tego by się cofnął, a potem jeszcze kroczek i jeszcze jeden, aż oparł się plecami o ścianę jakiegoś budynku.
- Kiedy cię nie było… - zaczął, opierając ręce po obu bokach głowy Ezry, pochylając się nad nim powoli, aż znalazł się na linii jego wzroku. – Myślałem tylko o jednym… – kontynuował sugestywnym tonem, pochylając się nad nim jeszcze bardziej, kiedy gdy ich nosy niemal się zetknęły, brunet instynktownie przymknął oczy, sprawiając że Orion uśmiechnął się do siebie. A potem znieruchomiał, centymetr od jego warg, czekając cierpliwie aż w końcu Ezra na niego spojrzy. A wtedy zamiast przepełnionego głodem i pożądaniem spojrzenia dostrzegł miękki wzrok pełen ciepłych uczuć i wzruszenia. Orion w końcu pokonał dzielącą ich odległość, ale zamiast w usta, pocałował go w czubek nosa.
- Myślałem tylko o tym jak bardzo mi ciebie brakuje, Ezra – dokończył, układając usta w nieśmiały uśmiech pełen uwielbienia. I kiedy w końcu go pocałował, zrobił to ostrożnie, delikatnie muskając jego wargi swoimi.
***
W pierwszej chwili Louriel miał wrażenie, że jak nic trafił do jakiegoś dziwnego nieba, gdzie świat stawał na głowie i troił mu w oczach. Bo dokładnie tyle widział nad sobą czyjś głów. Trzy ruszające się, na chwilę znikające, schodzące się ze sobą i rozchodzące głowy. Nie potrafił rozpoznać ich właściciela, nawet kiedy w końcu zdał sobie sprawę z tego, że to nie niebo, tylko po prostu kręci mu się w głowie. Ale kiedy ten ktoś położył mu na głowie chłodny kompres jęknął z ulgą, czując że tego mu brakowało. Chłodu. Wody. Finniego…
Finniego?
- Finni? – szepnął słabo, próbując skupić wzrok, a kiedy w końcu mu się to udało i z oparów omdlenia wyłoniła się przystojna twarz okolona czupryną blond włosów, na ustach Louriela wykwitł najpiękniejszy i najszczęśliwszy uśmiech na świecie.
- Finni – powtórzył odrobinę głośniej, wyciągając dłoń do góry, by dotknąć przedramienia, które zmieniało mu kompres. Poczuł pod palcami gorącą skórę, a pod nią znajome mięśnie.
- Finni – powiedział jeszcze raz, jakby upewniał się, że to na pewno on, sunąc palcami do góry. Sapnął niezadowolony, kiedy nie sięgnął policzka mężczyzny i musiał unieść się odrobinę, by móc to zrobić.
Musnął jedynie twarz Finnegana, musząc zaraz opaść na niewygodny i uwierający go w plecy worek. W głowie mu się zakręciło, a przed oczami pojawiło więcej czarnych plam. Zacisnął mocno powieki, krzywiąc się niemiłosiernie.
- Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że mieszkasz w piekarniku? – zapytał marudnym tonem. – I śpisz w jakichś barbarzyńskich warunkach. Dlaczego to jest takie niewygodne? – marudził dalej, otwierając na próbę jedno oko, a kiedy zobaczył tylko jednego Finnegana, odważył się otworzyć drugie.
- Dobrze cię widzieć – powiedział jeszcze miękkim głosem, podkreślonym spojrzeniem zza na wpół przymkniętych powiek.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:15 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Kto by przypuszczał, że przez ostatnie kilka dni najbardziej pożądaną umiejętnością będzie pływanie. Na pustyni. Cholera jasna. Wielki słup wody przygniatający go do ziemi nie był specjalnie przyjemną atrakcją, nie był również doświadczeniem z którym powinien sobie umieć poradzić. No bo i jak? Lejąca się z góry woda była fenomenem prysznica, nie przepełnionej studni. Dlatego więc, tak ochoczo przyjął silną rękę wyciągającą go spod powierzchni życiodajnego pływu obecnie odbierającego kolejne tchnienia mieszkańców stolicy. Zaczerpnął łapczywie powietrza, wypluł strumyczek nadprogramowego płynu z ust po czym samodzielnie stanął na równych nogach w grząskim gruncie. No i zgłupiał.
Phil. Przecież jego obecność tutaj nie mogła być prawdą. Dostali rozkaz radzenia sobie sami, dumny Magnus nie chciał pomocy z kraju wody, musieli coś wymyśleć przed momentem zanim woda sięgnie pałacu, a ich głowy pożegnają się z szyją i resztą ich ciał. Mimo to jego serce zaczęło walić jak oszalałe. Jeżeli był tu on, może Louriel również.. nie! Przecież mu zabronił, błagał go żeby tu nie przyjeżdżał. Nie mogło go tu być dlatego po wzięciu jeszcze jednego, głębokiego oddechu, porzucił złudne marzenie spojrzenia w przepiękne, błękitne oczy. Zamiast tego serdecznie przywitał się z magiem wody.
- Śpiąca królewno, mam u Ciebie dług wdzięczności. – Oświadczył rozbawiony przenosząc wzrok na słup wody, zaczesując włosy do tyłu żeby mu mokra grzywka przestała przeszkadzać. Dopiero na kolejne jego słowa zmieszał się do tego stopnia, że zgubił się we własnych uczuciach. Serce podskoczyło i zrobiło obrót, skakało wykrzykując imię gada, a jednocześnie jego umysł zaczął go wyklinać. No przecież go prosił! Przecież mu się tutaj może coś stać, a pierwszy efekt już osiągnął. Jest dla niego za gorąco…
- Cholerny gad… – Mruknął pod nosem ruszając w stronę wału, witając się z uśmiechem ze wszystkimi magami których chociaż kojarzył. Nie było to trudne po tym jak tyle czasu tam spędzili. Przeskoczył przez mur, podciągnął mokre i spadające z niego spodnie po czym ruszył biegiem w stronę pozostawionych koni, Sileasa i sir Lorhena.
Sileas po złapaniu Louriela zanim ten padł na ziemię pokręcił głową zrezygnowany. Wziął młodzika od razu na ręce i niosąc w cień spojrzał w stronę jeziorka, ratującego sytuację Phila i Finnegana który już biegł w ich stronę. Jego oczy na chwilę zatrzymały się na bladej twarzy Louriela. Poważnie zastanowił się co musiało dziać się w kraju wody podczas tej małej rehabilitacji, że ewidentnie ich dwójka czekała na wzięcie spokojnego oddechu w swoim towarzystwie. Na jego ustach rozciągnął się rozbawiony uśmiech. Tak, sam kiedyś przepadł w kanionie bezkresnej miłości której owocem w chwili obecnej było dziecko, a która codziennie dawała mu ogromne siły. Rozumiał ich chociaż nie pochwalał wiedząc jaki ból może to sprawić.
- Gdy tylko uda się wam opanować sytuację weźmiemy go do pałacu. Nadworny Medyk powinien sobie poradzić z jego odwodnieniem ale biorąc pod uwagę nasze narodowe przyzwyczajenia, obawiam się, że przynajmniej do jutra będzie leżał w łóżku. – Wyjaśnił spokojnie odwracając się na Finnegana który stanął w drzwiach chatki.
Pomarańczowe oczy wodziły po wszystkich zebranych po to by zatrzymać się na gadzinie. Poczuł jak ściska go w gardle, wyglądał tragicznie! Blady jak ściana, z podkrążonymi oczami. Co on ze sobą zrobił?! No przecież jak mu walnie kazanie to się w skorupce wstydu i rozżalenia zamknie. Niech no tylko oprzytomnieje… Sileas odchrząknął, a po nim przeszedł dreszcz. Skłonił się delikatnie przed starszym wojskowym uśmiechając się do niego delikatnie.
- Jak się obudzi weź go do pałacu. Odwlecz w czasie audiencję z powodu złego samopoczucia naszych drogich gości, przynajmniej do wieczora. I wezwij mu Medyka. – Rzucił kolejne rozkazy kierując się do epicentrum całego zamieszania żeby tam trochę pomóc. Nie wątpił, że pozostawiając tą trójkę razem nic się nie stanie. Finnegan wiedział co się dzieje z ludźmi za długo przebywającymi na słońcu i umiał sobie z efektami tego poradzić.
Blondyn ponownie lekko się skłonił puszczając ich w drzwiach po czym jego pełna uwaga skupiła się na dwójce magów wody. Posłał Orionowi szczery uśmiech i od razu łapiąc go w ramiona mocno go przytulił.
- Jak cudownie Cię widzieć. – Oświadczył przyglądając się jego twarzy, kolejno posturze i ostatecznie broni przy pasie. – Zmieniłeś się. – Mruknął zaskoczony mrużąc oczy i posyłając mu łobuzerski uśmiech. Jego oczy zaraz spoczęły na Lourielu. Westchnął ciężko na jego słowa przyglądając się jeszcze chwilę złotym tęczówką to bladej skórze na policzkach księcia.
- Wygląda jakby go coś przeżuło i stwierdziło, że jest zbyt łykowaty. Zapewniam, że będę miał pretensje ale jak już dojdzie do siebie. – Zapowiedział całkowicie szczerze po czym jego wzrok padł na obrączce na palcu białaska. Uśmiechnął się do niego kwaśno i zatrzymując go jeszcze na chwilę pochylił się nad nim.
- Słuchaj… mógłbyś nim tam dość konkretnie potrząsnąć? Mam go ostatnio serdecznie dość, jest nie do wytrzymania, piekli się nie wiadomo o co. On już nawet nie mówi, tylko warczy, należy się mu nauczka. – Zaraz wytłumaczył mu gdzie ma skręcić żeby dojść do drugiej studni, ergo drugiego baseniku w którym to taplać powinien się brunet. Sam spojrzał ponownie na Louriela i odwiązując od pasa pełną wody manierkę zaczął szukać w sklepiku jakiejś miseczki i kawałka materiału żeby robić mu chłodne okłady. Szkoda było żeby tak cudowny mózg się ugotował, serio. Przecież jeszcze musiał go ochrzanić.
Błyskotliwy pomysł młodzików sprawił, że w nim się gotowało. Musiał ich uratować spod strumienia wody, wyciągnął ich pod wał przeciwpowodziowy i przez chwilę mordował ich oczami. Dobroć ta nie trwała długo bo obydwaj jakoś nie szczególnie rozumieli jaki błąd popełnili toteż musiał dosadnie wyjaśnić im pewne prawa rządzące fizyką na świecie oraz wskazać dokładnie palcem idiotyzm jakim się wykazali. Postawił na metodę klasycznej bury, ochrzanu jakiego ta dwójka jeszcze nie doświadczyła nie mając z nim żadnej większej styczności. Cóż, zawsze musiał być ten pierwszy raz, a gdy on wyznawał zasadę, że każdy Gwardzista mózgu używać powinien często i gęsto, z przyjemnością im tą zasadę uzmysłowił.
Dzieciaki, przemoczone do suchej nitki, stały przed nim ze spuszczonymi głowami chociaż widział doskonale po ich postawach, że skruchy nie poczują. To tylko mocniej go zirytowało i już chciał napomknąć o szacunku do swoich bezpośrednich przełożonych gdy za jego plecami zadźwięczał czyjś głos.
Momentalnie go sparaliżowało. Po jego ciele przeszedł elektryzujący dreszcz sprawiający, że się wyprostował, podniósł ramiona jakby to na niego spadła nie wiadomo jaka bura i ostrożnie odwracając się przez ramię spojrzał na siedzącego w najlepsze… Oriona. Cała krew odpłynęła mu z głowy bo żadnym racjonalnym argumentem nie umiał sobie wyjaśnić jego obecności tutaj. Fatamorgana, jedynie, ale przecież wszystko było z nim dobrze, a warunki nie były sprzyjające. Co się działo?
Przyglądając się jego ruchom powoli otwierał usta w całkowitym podziwie ale i braku ogarnięcia sytuacji. Wodził wzorkiem za jego cudowną sylwetką w której tak wiele się zmieniło. Nie potrafił tylko tych zmian nazwać, widział je jedna. Gdy rzucił mu spojrzenie i uśmiech, zrobiło się mu miękko w kolanach ale dzielnie stał i pożerał go wzorkiem. Jego dwóch kompanów reagowało z goła inaczej. Ciche westchnienia zachwytu nad magią wody wymykały się spomiędzy szeptów, a on nawet nie miał ochoty ich ganić. Sam przecież za pierwszym razem zareagował podobnie. Gdy do niego podszedł i go dotknął wyrwał się mu głośny, krótki wdech. Spojrzał na jego dłoń i ponownie w jego oczy, dalej robiło się mu gorąco, miękko, galareciał! Do tego oczy jak spodki, nie wierzył, że Orion nad nim właśnie stoi.
Na młodzików machnął jedynie ręką odsyłając ich do Sileasa. Sam dał się pociągnąć gorączkowo myśląc co powinien powiedzieć. Bo coś powiedzieć zdecydowanie powinien. Uważał jednak, że zwyczajne „cześć” to za mało jak na miesiąc rozłąki. Jak na taką niesamowitą niespodziankę jaką mu sprawił. Jego mózg jednak ewidentnie się wyprowadził pozostawiając mu do dyspozycji coraz mocniej walące serce, gorące rumieńce zalewające jego policzki i miękkie kolana. Sytuacja patowa. A później zrobiło się nagle łatwo.
Wzięty na ręce objął go mocno nogami w pasie, rzucił ręce na szyję i wtulając się w niego zaczął się powoli ocierać policzkiem. Później pogładził go nosem po uchu, pocałował delikatnie w linię szczęki gładząc przy okazji po włosach i karku.
- Mój Tygrysek. – Zamruczał niechętnie pozwalając się postawić. Bardzo niechętnie! Zostałby w tych ramionach choćby na chwilę dłużej dlatego już stojąc chciał zrobić krok do przodu, przytulić go mocno i pocałować obojczyk. Ponownie jednak został wytrącony z pantałyku gdy z cudowną drapieżnością spoczęły na nim złote tęczówki, a usta wygięły się w pożądliwym uśmieszku. Ponownie zrobiło się mu gorąco, zimno, słabo, miękko, zapomniał języka w gębie. Nie padł jak długi tylko przez ścianę za plecami do której przywarł, opierając o nią i dłonie. Nadal wielkimi oczami błyszczącymi z emocji przyglądał się jego twarzy, nadal czuł, że zachowuje się jak niestężała galaretka ale nic nie umiał na to poradzić. Jego ciało i umysł nagle zechciały się w nim zatopić. Tak jak robili to wcześniej, tak jak było cały czas gdy byli ze sobą. Po prostu by się na niego wdrapał i całował go po szyi, policzku i ustach.
Okazja na pocałunek nadarzyła się szybko, a on wyciągając do niego głowę przymknął oczy. Czekał grzecznie na jego gorące wargi których mu… poskąpił! Uchylił jedną powiekę, spojrzał na niego niebieskim okiem, a gdy mokry całus spoczął na jego nosie wygiął wargi w podkówkę. Z jego gardła wyrwał się niezadowolony pomruk, wyciągnął do niego ręce kładąc je na biodrach białaska i podciągając się na palce pocałował go w policzek.
- Mały potworek. Ja chce już, nie każ mi czekać. – Zamruczał nadal niezadowolony, przynajmniej niezadowolenie to trwało do chwili pocałunku. Na to czekał, na to jego ciało zadrżało i w tym tez momencie przywarł do niego, obejmując go za szyję i beztrosko odwzajemniając pieszczotę.
Tylko chwilkę się całowali. Krótki moment całkowitego zapomnienia który sprawił, że jego umysł rozgonił burzę panującą tam od powrotu, że jego serce złapało spokojny rytm, a uroczy uśmiech wkradł się mu na usta. Chwila ukojenia, silne ramiona i w końcu do niego przywarł mogąc odetchnąć z wyraźną ulgą. Gdy przestał pieścić mu usta przytulił się do niego spokojnie kładąc policzek na jego obojczyku. Przymknął oczy trzymając go objętego za tors.
- Chyba nie rozumiem. – Stwierdził nagle, marszcząc mocno brwi. Zadarł głowę kładąc mu brodę na piersi i przyglądał się mu przez chwilę badawczo. – Król odmówił nam możliwości wezwania pomocy. Co tu robisz Tygrysie? – Zapytał zaczesując mu niesforny kosmyk za ucho, gładząc po policzku i muskając jego usta palcami. – I czy… Louriel też tu jest?
***

Po znalezieniu miski którą napełnił wodą – ha, tej szczęśliwie im ostatnio nie brakowało – wyciągnął z małej kieszonki przy szerokim pasie kawałek materiału który od razu zwilżył. Wycisnął go z nadmiaru wody i siadając przy Lourielu zaczesał mu delikatnie włosy do tyłu. Gdy odsłonił jasne czoło przyjrzał się błękitnemu znamieniu w które delikatnie go pocałował. Dopiero po tym położył mu okład który trzymał kilka chwil, zmienił na drugą stronę i ponownie wsadził do miski. Czynność tą spokojnie powtarzał, drugi kawałek materiału położył mu na szyi rozpinając mu ubranie tak żeby połowa piersi była odsłonięta. Wtedy też zauważył znacząco widoczne żebra. Ponownie zmarszczył brwi. Owszem, Lusio był szczupły, jego sylwetka napawała go zawsze przyjemnością ale teraz to poważna przesada! Zadrżały mu dłonie gdy wyciskał po raz kolejny materiał. Orion go prosił, nie naskoczy na niego od razu ale wyrazi bardzo burzliwie swoje zdanie. Do jakiego on się stanu doprowadził?! Kazał mu zapomnieć! Jakby w ogóle nie istniał! Kazał też mu nie przyjeżdżać… widocznie wszystkie jego prośby zostały zignorowane. Paskudna jaszczurka! Wredna łajza która nikogo nie słucha! Przecież on to robił dla jego dobra! A teraz… wygląda jakby się głodził. Zacisnęło się mu gardło, do oczu napłynęły łzy. Musiał wziąć głębszy oddech, skupić się na tym co robił. Przynajmniej do momentu aż ten się zaczął się ruszać.
Patrząc na niego zmartwiony przestał go dotykać. Patrzył w zasnute mgiełką niebieskie oczy które kiedyś patrzyły na niego z takim ożywieniem. Jeszcze raz przyjrzał się cieniom pod oczami i zbyt ostrym kościom policzkowym. Nie wiedział czy mocniej raziło go to w oczy czy sprawiało, że miał ochotę się jednak utopić. Przez niego doprowadził się do takiego stanu. Przez jego chorą fascynację. Mógł wtedy się do niego nie zbliżać albo lepiej! Umrzeć przeszyty tą strzałą. Louriel by żył jak do tej pory. Szczęśliwy i beztroski. Wszystko jego wina. Gdy jeszcze w ten cudowny sposób się do niego uśmiechnął… jeszcze raz łzy napłynęły mu do oczu, a z gardła nie umiał wydostać się żaden dźwięk. Przynajmniej do momentu aż nie zaczął marudzić.
Parsknął cicho pocierając oczy, ścierając łzy gromadzące się w kącikach. Pociągnął nosem, wypuścił powietrze ustami i pochylając się nad nim wziął go w ramiona przytulając do siebie i gładząc po głowie.
- Cholera mnie z Tobą kiedyś trafi, Ty uparty gadzie. – Mruknął mu do ucha całując go ostrożnie w policzek, kilkanaście raz. Dopiero gdy jęknął, że jest mu ciepło położył go ponownie na worku, wziął jego dłoń i ją też obsypał drobnymi pocałunkami. Przytulając się do jego ręki zaczął go gładzić po policzku, przyglądał się od razu bardziej rozpromienionemu obliczu, znowu poczuł łzy w oczach, tym razem wywołane tylko i wyłącznie szczęściem z zobaczenia go. Jednej kropli pozwolił uciec. Pozwolił również żeby szczupłe palce ją złapały i starły. Pokręcił zaraz głową zdegustowany.
- Jak ja za Tobą tęskniłem… – Zamruczał wtulając się znowu w jego dłoń. Dopiero po dłuższej chwili odłożył jego dłoń i pomagając się mu napić kazał mu wypić całą manierkę, bardzo drobnymi łykami.
- Barbarzyńskie warunki? Och książę, w pokoju dostaniesz kawałek podłogi, suchy chleb i wodę. – Zażartował. – A poważnie, zaraz zabiorę Cię do pałacu, obejrzy Cię medyk, dostaniesz kilka paskudnych mieszanek na podniesienie ogólnego samopoczucia. A później? Walnę Ci takie kazanie, że będzie Ci jeszcze bardziej wstyd niż po tej akcji z powietrzem. – Wyszeptał mu do ucha marszcząc mocno nos. Cmoknął go znowu w policzek po czym, gdy trochę Lusio doszedł do siebie, wziął go na ręce. Wcześniej owinął jego szyję i głowę lekką, białą chustą. Sam rzucił na ramiona lekki płaszcz w odcieniu jasnego fioletu, tak przygotowany wsadził go na konia, usiadł za nim i ruszył do górującej budowli i potężnych kolumnach.
Gdy przejechali przez wielką bramę powitał ich błogi cień licznej zieleni. Całość pałacu otoczona była ogrodami, gigantycznymi ogrodami których mieszkańcy – zarówno zwierzęta jak i ludzie – cieszyli się ochroną przed lejącymi się upałami. Zsiadając z konia nadal nie pozwolił mu postawić nogi na ziemi, wziął go w ramiona i zamieniając dwa zdania z innym strażnikiem, ubranym jednak inaczej niż on sam więc nie będącym zdecydowanie z gwardii, prosząc o przysłanie medyka oraz powiadomienie władcy, że magowie wody zostali w mieście żeby opanować ciężką sytuację. Kolejna osoba na jego drodze, młoda kobieta ubrana w lekki, biały materiał, poinstruowała go gdzie będą komnaty gości, oczywiście otrzymali te najbardziej bogate.
Wnętrze pałacu było zdecydowanie chłodniejsze. Całość zbudowana z piaskowca o różnych odcieniach brązu, podłoga wyłożona marmurami, ściany pokryte mozaikami przedstawiającymi najwspanialsze bitwy i najważniejsze wydarzenia kraju. Liczne kolumny za którymi krążyła służba.
Popychając jedno ze skrzydeł drzwi wszedł do tymczasowej sypialni Lusia. Ta podobnie jak reszta, w piaskowym odcieniu pomarańczu miała kilka małych okienek wychodzących na ogrody oraz przepastny taras obecnie zamknięty drewnianymi drzwiami pomalowanymi na burgund. W okienkach wisiały czerwone i purpurowe zasłony z lekkiego materiału. Głównym punktem pokoju było łóżko. Wielkie, obłożone poduszkami, z baldachimem i moskitierą. Koło niego stał mały stolik. Zamiast klasycznych foteli w miejscu służącym do odpoczynku stały wielkie pufy w których się zapadało, obłożone były większymi poduszkami niż te na łóżku. Tam też był mały stoliczek kawowy na którym stał wielki półmisek owoców, dzban wody i wysokie szklanki.
Ostrożnie kładąc go w miękkiej, satynowej pościeli uśmiechnął się do niego słodko gdy rozbiegane, gadzie oczy wodziły po otoczeniu. Cmoknął go jeszcze w nos nim drzwi ponownie się otworzyły, a w nich zamiast starego, zrzędliwego medyka stanęła młoda kobieta o czarnych włosach, z przewieszoną skórzaną torbą przez ramię, odziana w klasyczny, lekki strój.
- Cześć Finni. – Mruknęła szybkim krokiem podchodząc do łóżka. Przed Lusiem skłoniła się głęboko po czym położyła torbę na stoliku obok łóżka.
- Poza ogólnym fatalnym stanem, odwodnił się. Widziałem, że spalił sobie szyję i przydałyby im się normalne ciuchy. – Wyjaśnił nadziewając się zaraz na ostry wzrok kobiety. – Ciii, Ann. To mój przyjaciel. Co przygotować? – Zapytał nadal widząc ostre spojrzenie na jego jawny brak szacunku do gościa.
- I do Joel żeby przygotowała mu obiad i sałatkę owocową. To samo muszą dostać wszyscy nasi goście i koniecznie muszą trzymać bogatą w warzywa i owoce dietę. Ona wie, już z nią rozmawiałam. Co do ciuchów, czekają w pralni. – Oświadczyła na co on kiwnął głową i posyłając Lusiowi spokojny uśmiech obiecał, że zaraz do niego wróci. Wyszedł chcąc jak najszybciej przynieść mu co było potrzebne.
- Jaśnie Panie, jesteś wycieńczony. Zalecam odpoczynek przez dwa dni, pięć posiłków dziennie i trzy litry wody. Na oparzenia przygotuję maść i przepraszam za jego bezczelność. Porozmawiam z nim. – Oświadczyła nie podnosząc na niego oczu, pokazując w pełni uległą postawę. Zaraz też schowała wszystkie przyniesione rzeczy, poza dwoma glinianymi słoiczkami. Wyjaśniła mu jak ma używać poszczególnej maści po czym jeszcze raz głęboko się skłoniła i wyszła.
W tym czasie wrócił do niego blondi. Wyposażony w pakunek ciuchów i pełną tacę. Sam wodząc oczami po jedzeniu oblizał się czując, że zaczyna być głodny i chętnie poszedłby zjeść obiad. Szczególnie mocno skręcało go na widok chałwy którą Lusio dostał. Ogólnie, Joel miała zamiar mocno rozpieścić i podtuczyć gości, było to widać po ilości chudej jagnięciny, misce parujących warzyw i ogromnej ilości skrojonych w dużą kostkę owoców. Zdecydowanie, był głodny.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:16 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Louriel nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele razy w puste noce przywoływał do siebie wspomnienie głosu Finnegana, mówiącego mu, że ma iść spać, byle tylko być w stanie zasnąć, dopóki nie usłyszał go znów na żywo. Głębokiego, przyjemnego choć nieco zachrypniętego od targających nim uczuć. Książę mógłby go tylko słuchać by natychmiast zapaść w głęboki sen, z którego obudzić mógłby go tylko i wyłącznie jego dotyk. Był taki zmęczony. Pogodą, swoim samopoczuciem, samotnością i pustką, że kiedy w końcu spotkał tego, który jako jedyny był w stanie zapełnić tę lukę w jego sercu, miał wrażenie, że wystarczyła chwila nieuwagi, by znów odpłynął. I choć tym razem miał to być po prostu zwykły sen, nie chciał, bo wtedy straciłby blondyna z oczu.
Przytulony, poczuł że i jemu łzy napływają do oczu, ale nie pozwolił im opuścić oczodołów, stwierdzając że już zbyt dużo tego dnia uszczknęło mu z jego dumy. Zamiast tego przymknął powieki, napawając się bliskością muskularnych ramion, zapachu słońca i egzotycznych nut, których tak bardzo mu brakowało po tym jak poduszka, na której blondyn spał w końcu trafiła do prania, a on został bez tej odrobiny swojego słońca. Nie wytrzymał jednak zbyt długo. Po pięciu minutach było mu znów tak gorąco, że jedynie siłą woli powstrzymał swój rozproszony umysł od odlecenia w siną dal i poprosił, by Finni się odsunął. Było zbyt ciepło. Na szczęście mag ognia znalazł sposób, by móc go przytulać choćby mniejszą powierzchnią ciała i choć nie było idealnie, sprawdzało się. Widząc słoną kroplę uciekającą mu z kącika oczu, starł ją czule, uśmiechając się z rozczuleniem. Nie powiedział nic tylko dlatego, że sam miał gdzieś z tyłu głowy przeświadczenie, że to niegodne mężczyzny.
- Nie bardziej niż ja – odmruknął na wyznanie o tęsknocie, będąc mimo wszystko tak bardzo szczęśliwym. Finni tu był. Nie zapomniał o nim. I jeszcze tęsknił za jego towarzystwem. Ta świadomość była jak cudowne lekarstwo na jego popękaną ze smutku duszę. Był tu z nim. I nie zamierzał go opuszczać.
Potem pił wodę, słuchając już nieco mniej podniosłego tonu głosu mężczyzny, czując się jakby właśnie cały świat wrócił na swoje miejsce. Nawet jeśli oznaczało to, że miał dostać ochrzan stulecia z przytupem i melodyjką. I choć czuł jak uszy szczypią go ze wstydu, a policzki pokrywa rumieniec, nic nie powiedział. W końcu sam doskonale wiedział, że zasługiwał na wszystko co tylko mógłby mu powiedzieć Finnegan i Lothus. I wstydził się tego co ze sobą zrobił. W końcu to było takie głupie. I nie w jego stylu, jak uważał. Jedynie na wspomnienie o paskudnych mieszankach, skrzywił się niemiłosiernie i bardzo w swoim stylu, przywdziewając na chwilę na twarz wyraz rozpieszczonego dzieciaka, który czegoś innego niż słodycze jeść nie będzie a brokuły to sobie Finni może w tyłeczek wsadzić.
Na wszystkie zabiegi ochronne w postaci białej płachty na głowę i wzięcie go na ręce pozwolił, choć dosyć niechętnie. Nie czuł potrzeby traktowania go jak jajka, choć nadal jego stan pozostawiał wiele do życzenia. Ale widząc minę blondyna pozwalał grzecznie wziąć się w ramiona, korzystając z okazji by choć na chwilę, zanim temperatura na zewnątrz i ciała mężczyzny nie zmuszała go do natychmiastowego odwrotu , przytulić się do jego szerokiej klatki piersiowej i wdychać jego zapach, wzbogacony nutką wilgoci, która nie zdążyła jeszcze całkowicie na nim wyschnąć. Podróży do pałacu prawie nie pamiętał, zbyt skupiony na tym by wstrząsy wywołane jazdą na końskim grzbiecie nie wywołały odruchów wymiotnych. Nie wiedział, dlaczego czuł się tak paskudnie, ale nie zamierzał dać organizmowi i samopoczuciu ze sobą wygrać. Nie kiedy Finni był obok, martwił się i miał zamiar zrugać go od góry do dołu. Louriel wolał nie dokładać mu powodów.
- Sam mogę przecież iść – mruknął niezadowolony, kiedy otoczyły ich mury pałacu, a on znów został osobistą księżniczką w tarapatach blondwłosego rycerza.
Kiedy znaleźli się w cieniu, który był wyraźnie chłodniejszy od palących promieni, Lusiek poczuł się odrobinę lepiej, aż był w stanie wodzić wzrokiem po wnętrzu i podziwiać niezwykłą barwę ścian. Jeszcze nie widział takiego materiału. Wyglądał jak zastygły piasek i książę miał ochotę sprawdzić, czy w dotyku byłby tak szorstki jak mu się wydawało. Podejrzewał jednak, że Finni nie przewidział w swojej wersji wycieczki chwili na pomacanie ścian, dlatego jedynie wodził po niej wzrokiem obiecując sobie sumiennie, że sprawdzi to przy najbliższej okazji. Pokój w którym się zaraz znaleźli, sprawił że Louriel zdecydowanie bardziej polubił kraj ognia. Łóżko i cała reszta mebli wyglądała na niezwykle wygodną, a kiedy jego przewrażliwione plecy zostały ułożone ostrożnie na pościeli, cichy jęk rozkoszy wyrwał mu się spomiędzy warg. Myślał, że miał wygodne łóżko. Po leżeniu na tym puchatym, pierzastym i pluszowym niebie wiedział, że do tej pory nie miał bladego pojęcia o tym, co to komfort.
- Nie ma to tamto, to łóżko wraca ze mną do domu – westchnął rozleniwiony i nadal nieco zamroczony omdleniem.
Kiedy w drzwiach pojawiła się jakaś kobieta, zmarszczył mocno brwi, próbując wysilić mózg i odnaleźć to, co tak bardzo mu w jej postawie i zachowaniu przeszkadzało. Był jednak zbyt słaby, a jego umysł przestał łączyć wątki i jedynie mógł się na nią gapić, podczas gdy ta rozmawiała z Finnim, a potem zaczęła wyjaśniać mu coś o jakichś słoiczkach. Nie miał pojęcia o co jej chodziło. Zwłaszcza kiedy szerokie plecy Finnegana zniknęły za drzwiami, a razem z nimi spokój księcia. Gdzie on poszedł? Chciał o to zapytać i nawet spojrzał na kobietę, ale widząc jedynie jej oczy utkwione w ziemi, stracił wątek. Nie był pewien, co się w zasadzie z nim działo i jedyne co zrozumiał to to, że miał pić. Dużo pić. Wolno. A potem dostał szklankę chłodnego płynu i przypilnowany wychylił ją, żeby zaraz zostać na moment samemu.
Nie trwało to długo. Finni wszedł do pokoju niemal zaraz po tym jak drzwi za kobietą się zamknęły, a razem z nim po pokoju rozeszła się przyjemna woń czegoś pysznego. Dopiero w tamtym momencie Louriel poczuł jak bardzo jest głodny. W brzuchu mu zaburczało. Niestety to co zostało mu postawione na podołku razem z tacą, ani trochę nie wyglądało jak coś, do czego wiedziałby jak się zabrać, ani jak coś, co jadł do tej pory. Zmarszczył lekko nos, a potem spoglądając na patrzącego na niego wyczekująco Finniego, sięgnął po sztućce, by zaryzykować spróbowania czegoś co wyglądało najbardziej znanie. Mięso w końcu zawsze wygląda podobnie. Miał rację, jagnięcina była przepyszna, rozpływała się w ustach i na języku, pozostawiając po sobie przyjemny posmak idealnie dobranych przypraw.
-Na moje łuski, to jest takie dobre – westchnął błogo, natychmiast pakując sobie do ust drugi kawałek.
Zaraz potem stwierdził, że skoro już wie, że to takie pyszne, trzeba sprawdzić resztę postawionych przed nim potraw. Warzywa były cudowne, nie rozgotowane, doprawione i pyszne. Do ostatniej miski zabierał się z największym dystansem. Kolorowe kwadraciki co prawda pachniały nęcąco, ale kto wiedział, co w nich mogło siedzieć. Nadział na widelec jeden z czerwonych sześcianów, a potem podniósł go do twarzy, żeby najpierw powąchać. Przyjemna woń połaskotała go w nozdrza, a kiedy łaskawie zawyrokował, że ujdzie, polizał na próbę niemal od razu rozpływając się pod słodkim, orzeźwiającym doznaniem kubków smakowych.
- Co to jest? – zapytał, kiedy już czerwona kostka zniknęła w jego przełyku, pozostawiając po sobie uczucie przyjemnego ochłodzenia, które natychmiast go otrzeźwiło i sprawiło, że odzyskał apetyt.
Próbował tak wszystkiego po kolei, najpierw wąchając, potem liżąc i na koniec gryząc, aż dotarł do czegoś, co nie wyglądało zbyt ciekawie.
- A to co? – wypytywał, wąchając szarawą kostkę. Polizał to, ale poza słodyczą nie poczuł nic, więc na próbę ugryzł, żeby natychmiast zacząć się krztusić. – CO to jest? – zapytał jeszcze raz, z odrazą spoglądając na niewinny batonik. – Smakuje jak kurz z cukrem – zawyrokował, natychmiast maskując mdły posmak orzeźwiającym melonem, soczystą gruszką i resztą warzyw na parze.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że pożarł wszystko w przeciągu nie więcej niż piętnastu minut i w sumie to tych owocków mógłby zjeść jeszcze trochę. Oblizał się zadowolony i ani nie myślał protestować, kiedy dostał kolejną szklankę wody. Wypił ją powolnie, przyglądając się zdegustowany jak Finni pożera kurzowy batonik, nie rozumiejąc jak może. Było mu tak dobrze. Odrobinę bardziej nawodniony, najedzony i wyłożony wygodnie na niebie z poduszek z Finneganem tuż obok. Mógł się przyzwyczaić i nie miałby nic przeciwko, gdyby zawsze tak miał. Oczywiście zakładając, że za oknem szalałaby śnieżyca, a wyjście na dwór nie powodowało udaru słonecznego i przegrzania. Było mu tak dobrze, że kiedy Finni odebrał od niego tacę i odwrócił się by odstawić szklankę na stolik, w jednej sekundzie powieki Louriela stały się ciężkie, a on zbyt słaby by z tym walczyć. Uśmiechając się do siebie, kiedy widział szerokie plecy Finniego i myśląc o tym, że chociaż przez chwilę przy nim będzie – zasnął, spokojnie i ciężko, mając w myślach tylko blondyna i szczęście ze spotkania.
***
Zniecierpliwiony pocałunków i bliskości Ezra nie musiał długo czekać. Ani długo namawiać Oriona na zmianę spokojnego całusa na jeden z namiętnych pocałunków, który odbierał oddech i przyspieszał bicie serca. I choć trwał jedynie moment, Orion poczuł że to było właśnie to, czego tak desperacko pragnął. Ezry, jego ust i obecności. A kiedy ten przytulił się do niego tak uroczo, zamierzał tak długo ignorować upał i ściekający mu po karku pot, aż niższy chłopak nie miałby dość.
Na dość gwałtowną oznakę zdziwienia, spojrzał na niego, a widząc tak uroczą pozycję chłopaka, słodkie nierozumienie w jego oczach, znów poczuł że umiera z przesłodzenia. Ta urocza kulka była tak kochana. Jak miałby znaleźć sobie kogoś innego, skoro tak cudowne stworzenie jak Ezra było tylko jedno?
- Najwidoczniej zmienił zdanie – chłopak wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia o tym, co działo się po tej stronie granicy. Wiedział jedynie, że Louriel jakimś niecnym podstępem zmusił Lothusa do puszczenia ich w świat z grupką magów wody do pomocy przy powodzi.
- A co ty się tak Luśkiem interesujesz? – zapytał zaczepnie, trącając jego nos swoim. – Stęskniłeś się? – dopytał , uśmiechając się lekko.
Zaraz jednak spoważniał, przypominając sobie omdlałą sylwetkę przyjaciela. Musieli wracać.
- Louriel jest ze mną – przyznał, kiwając głową, żeby zaraz naprostować sytuację. – Chociaż raczej powinienem powiedzieć, że to ja jestem z nim. Nie wiem, co powiedział cesarzowi, że ten zgodził się nas tu puścić, niemniej, jesteśmy – powiedział uśmiechając się szelmowsko. – A teraz chodź, bo to uparte dziadostwo zemdlało, a blondi próbuje je zmartwychwstać – westchnął, odsuwając się niechętnie, by zaraz spleść ze sobą ich palce i pociągnąć go w stronę skąd dochodziły głośne rozmowy i coś co brzmiało jak na szybko zaplanowana strategia.
- Co się dzieje? – zapytał Orion Phila kiedy znaleźli się bliżej.
- Nasz kasanowa i księżniczka łabędzi odjechali w stronę zachodzącego słońca, cześć Ezra, dobrze cię widzieć, a my właśnie próbujemy ustalić co zrobić na ten moment, żeby jutro pałacu nie zalało i żeby zdążyć jeszcze odpocząć po podróży – wyjaśnił mu, przy okazji witając się z niskim magiem ognia, przyrzekając sobie, że jeśli wpadnie gdzieś na tę dwójkę, jak będzie próbowała uskuteczniać usta-usta na oddychających osobnikach, odda wszystkie instrumenty dla dzieci z sierocińców.
- Panowie, spokój – westchnął Lorhen, uciszając rozmowy i zażartą dyskusję pomiędzy dwójką magów. – Ja też jestem zmęczony i najchętniej poszedłbym spać, dlatego skupcie się na chwilę i zaraz nas tu nie będzie. Starajcie się cofnąć tę wodę do rzeki, a potem tak jak ustaliliśmy z Nightreyem – wskazał Phila, który z kamienną twarzą przysłuchiwał się całej wymianie zdań – zamrozicie tyle ile się da, żeby wytrzymało do rana. Może jutro mistrz Louriel będzie w stanie nam pomóc, więc zróbmy mu tę przyjemność i nie dajmy temu miastu utonąć do tego czasu – dokończył, posyłając znaczące i ostre spojrzenie magom spoza Akademii Louriela, którzy uważali, że są lepszymi specjalistami od księcia i mieli zamiar udowodnić młodemu mistrzowi, że nie nadaje się do tego tytułu w przeciwieństwie do nich.
- Pomóc? – zapytał Orion, a Lorhen spojrzał na niego takim wzrokiem, że chłopak niemal od razu puścił dłoń Ezry i zgodnie ze wskazówkami Phila odnalazł swoje miejsce w szeregu.
Magowie wody ustawili się w szeregu przy nie dokończonym rowie, do którego woda nie chciała spłynąć z Philem w miejscu, gdzie cieczy było najwięcej i zaczęli mocą przepychać wodę w kierunku rzeki, płynnymi ruchami dłoni i stóp, które bardziej przypominały taniec niż magię. Aż w końcu woda sama jakby poddała się swoim próbom przejęcia stolicy kraju ognia i spłynęła przygotowaną rynną. I kiedy w końcu poziom wody opadł do nie zagrażającego życiu i miastu poziomu, starsi w grupie wykonali jeszcze jeden skomplikowany krok w tył, który płynnie przeszedł w skok do przodu z widowiskowym nieco opadnięciem na kolana, by zaraz uderzyć dłońmi w podłoże, które natychmiast pokryło się warstwą grubego lodu, który miał za zadanie zatrzymać wodę przed unoszeniem się.
- Coś w niej jest… niepokojącego – mruknął cicho Phil, kiedy już podniósł się z klęczek i otrzepał dłonie z drobinek lodu, który uwolniony spod jego mocy natychmiast się roztopił. Podtrzymywana magicznie skorupa nie topiła się, choć widać było, że jest tylko tymczasowym rozwiązaniem.
- To co? Możemy w końcu zejść z tego słońca? – zapytał któryś z magów wody wymęczonym tonem.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:16 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Joel, nadworna szefowa kuchni, piękna brunetka o niezwykle silnym temperamencie z północy kraju, rzeczywiście przygotowana była na przyjęcie gości z południa. Kuchnia wypełniona personelem i cudownymi aromatami, głośne rozmowy i śmiechy, domysły snute przez młodsze z panien o cudownych magach wody którzy mieli mieć skórę jasną jak śnieg, oczy koloru oceanu i jasne włosy. Ślinotok na skalę masową, a on? Dorwał się do kotła z zupą i siorbiąc już drugą chochelkę potakiwał jednej kobiecie która to najbardziej owocnie snuła swoje seksualne fantazje. Parsknął – co wielka szkoda dla cudownego wywaru – dopiero gdy stwierdziła, że ich przyrodzenia mają być znacząco większe od „ich mężczyzn” i w tym momencie zaczął kręcić nosem.
- Chyba nas nie doceniasz. – Przyznał ze skwaszoną miną na co ona prychnęła.
- Nie zaglądam Gwardzistom w spodnie.
- Ale magom wody masz zamiar?! – Zauważył od razu na co ona zrobiła się czerwona jak dorodny pomidor właśnie przez Joel obierany.
- Finni, kochanie. Jak się nie odstosunkujesz od tej zupy to Cię zdzielę wałkiem po łapach. – Zaświergotała tonem wcale nie przynależącym do paskudnej groźby jaką w niego rzucono. Od razu uniósł ręce w obronnym geście odkładając chochlę.
- Jak zaniesiesz jedzenie przyjdź na obiad. – Poprosiła krojąc pomidora do sałatki jaką przygotowywała dla pozostałych gdy się zjawią. Chciała im jak najbardziej urozmaicić dietę, zgodnie z przykazaniem medyczki w warzywa i owoce. Nie oznaczało to, że jedzenie miało być nijakie i pozbawione wartości odżywczych. Delikatnie pikantne sosy, urozmaicone ziołami, miętą. Wszystko miał ich naładować siłą i chęciami do egzystencji w ich upałach.
Wracając do Louriela obserwował zastawioną tacę z powątpiewaniem. Miał okazję go przytulić, później go niósł do łóżka i czuł jak mocno stracił na wadze. Podejrzewał więc, że z jedzenia nici, pokłóci się z nim trochę i rzuci jedynie, że nie jest głodny. W prawdzie on chętnie by dojadł ale gdy widział go w takim stanie, żołądek podchodził mu do gardła i nie chciał wrócić na swoje miejsce. Choćby miał w niego wmusić kawałkami część posiłku, zrobi to! I to właśnie sobie postanowił gdy mijał jeszcze An ciskającą w niego lodowatym spojrzeniem. Przewrócił oczami i zamykając stopą skrzydło drzwi posłał mu spokojny uśmiech. Tacę postawił mu zaraz na kolanach po czym zaczesując mu kosmyk włosów za ucho przysiadł na krawędzi łóżka.
Powoli, z wahaniem, rozważał jak namówić go na spróbowanie chociaż. Przyglądał się jego pięknym oczom, bladym policzkom, już nabierał powietrza w płuca gdy Lusio sam zaczął kosztować. Jak wielki ciężar, z hukiem, spadł mu z serca. Posłał mu piękny uśmiech i podwijając jedną nogę pod siebie zaśmiał się cicho.
- Joel zapowiedziała, że Cię utuczy, was wszystkich. Wierzę jej na słowo. – Oświadczył ze szczerą radością obserwując jak zajada aż się mu uszy trzęsą. Był rozkoszny! Nie umiał się przestać uśmiechać, cicho podśmiewać pod nosem, że z ciekawością dziecka zabiera się za kolejne smaki. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to dla niego całkowita nowość. On, zajadający się owocami na co dzień, Lusio poza winogronami, jabłkami i może gruszką pewnie mało co miał w ustach. Od razu błysnęły mu oczy i zbliżając się do niego zajrzał do miski.
- To? Arbus. Uwielbiam! Taki wielki owoc. – Wyjaśnił mówiąc mu kolejno wszystkie nazwy kosteczek które brał. Raz, no może dwa razy, ukradł mu jedną z widelczyka uśmiechając się niewinnie. Też uwielbiał owoce, bez daktyli nie wyobrażał sobie przeżyć dnia toteż chętnie się dzielił z nim smakami.
Na kolejne pytanie, dotyczące tym razem chałwy, oblizał się przełykając nadmiar śliny. Niektórzy nie lubili, on osobiście kochał i mógł jeść do momentu przesłodzenia. Na jego komentarz jednak parsknął. Ponownie zaczesując mu kosmyk za ucho.
- Nazywa się chałwa. Zmielone ziarna sezamu. – Zaśmiał się oblizując się, a gdy Louriel bez zawahania oddał mu słodycz, spałaszował ze smakiem oblizując dokładnie palce. Pozwalając mu dojeść do końca, z czego tak mocno się ucieszył, że ledwo powstrzymał się przed podskoczeniem. Najpewniej nadrobił kalorycznie ostatni tydzień, zaraz mu padnie każąc się głaskać ale liczyło się jego dobre samopoczucie. Wycałowałby go i w ogóle byłby przeszczęśliwy.
Mówiąc o kolejnych owocach i tym co chciałby z nim zrobić gdy tylko temperatura zacznie spadać – obiecał mu przecież pokazać papugę – odwrócił się odkładając puste naczynia i tacę na stoli. Gdy spojrzał na niego po raz kolejny uniósł wysoko brwi po to by na jego twarzy rozlało się rozczulenie. Kręcąc głową zamruczał cicho pod nosem, że kiedyś dostanie cholery przez tego upartego gada po czym przykrył go delikatnym materiałem w celu klasycznego komfortu przy śnie. Przysiadając ponownie na łóżku wziął go za rękę i zaczął gładzić po policzkach. Pocałował go raz, w czoło, później drugi raz w nos. Uśmiechnął się pocierając końcówką nosa o tą jego.
- Śpij skarbie, miałeś męczący dzień. – Zamruczał jeszcze raz gładząc go po policzkach, jeszcze raz całując w czubek nosa i zaczesując mu wygodnie włosy do tyłu. Później zasłonił wszystkie okna purpurowymi kotarami, poprawił moskitierę żeby nic nie przeszkadzało mu w odpoczynku po czym wyszedł z pomieszczenia zamykając cicho drzwi.
***

Wtulanie się w te cudowne barki, umięśnione ramiona obejmujące jego plecy. Zapach mrozu otaczający jego sylwetkę i ta pewność siebie która biła z niego na kilometr. Co się stało? Aż tak za nim tęsknił, że teraz jedno spojrzenie wystarczało żeby chodził na nogach jak z waty. Owszem, był niezwykle przystojny ale wydawało mu się, że do tego, jak i smaku jego ust przywykł. Nic z tego, zarówno jego pocałunek – tak przyjemnie elektryzujący i odbierający mu oddech – jak i spojrzenie sprawiały, że mózg mu odpływał w cudowne odmęty wspomnień. Wspólnego spania, gładzenia, wspólnych posiłków i spędzania wolnego czasu który nie zawsze tak do końca wolny był. Tęsknił za nim, tak mocno, że zaczął zatracać się w złości na cały świat. Aż mu się głupio zrobiło, że całą frustrację tak bezsensownie wyładowywał na swoim otoczeniu. Przecież tam, za górą, był mężczyzna który go pokochał, nawet jak się złościł. Powinien żyć tą myślą tymczasem nie potrafił w ogóle sobie z tym radzić.
Potarł nosem o materiał jego koszulki po to by ponownie oprzeć o nią policzek. Na wspomnienie o Lourielu zaśmiał się cicho.
- Oczywiście, że się stęskniłem! Przywitam się zaraz po tym jak Cię wycałuję. – Obiecał spokojnie, posyłając mu pełne skrzących się iskierek spojrzenie. Dopiero na wspomnienie zasłabnięcia księcia przejął się, marszcząc lekko brwi.
- A Ty? Jak się czujesz? Wszystko dobrze? – Zapytał od razu gładząc go po ramionach, barkach i szyi. – Boję się pomyśleć jak ta reanimacja przebiega. Minął w końcu aż miesiąc. – Westchnął wtulając się w jego rękę gdy mocno złapał go za dłoń. Pogładził go jeszcze raz po piersi po czym rozejrzał się za stanem baseniku z którego uciekli, za swoimi podopiecznymi i ostatecznie, po zgromadzonych wyżej.
- Phil. Cudownie Cię widzieć! I dobrze wiedzieć, że reanimacja się powiodła. – Uśmiechnął się szeroko zaraz kłaniając się lekko przed sir Lorhenem. Po tym jego wzrok padł na niebo. Zakrywając oczy przed blaskiem słońca wymienił spojrzenie z Sileasem po czym kiwnął głową puszczając – bardzo niechętnie – rękę Oriona i ruszając w przeciwną stronę. Musiał sam dostać się do pałacu żeby przygotować wszystko co będzie potrzebne gościom. Wolał mieć sam wszystko na oku żeby zostało dopięte na ostatni guzik, a król niepotrzebnie na razie się nie interesował. Karafki z wodą, jedzenie czekające w pokojach i chłodne prysznice. Nowe ciuchy, wygodne łóżka i dużo cienia. Musieli wypocząć. Sam wiedział to po sobie, że taka podróż wykańczała nawet najsilniejszego charakternie człowieka.
Gdy woda została cofnięta, a wymagało to zdecydowanie więcej perswazji niżeli by się mógł spodziewać, na twarzy starego komandora pojawił się krzywy wyraz.
- Dlatego uparłem się żeby was wezwać. Jak widzicie, przekopaliśmy całe ulice, uregulowaliśmy je żeby woda spływała bezpośrednio do koryta rzeki, a ona? Stoi w miejscu i pnie się w górę. Jakby przeczyła fizyce. Mam nadzieję, że mistrz Louriel jutro będzie się lepiej czuł, obawiam się, że on jako nieliczny będzie mógł odpowiedzieć na moje pytanie: co tutaj właściwie się dzieje. – Przyznał zapraszając ich zaraz do pałacu.
W drodze uprzedził ich, że zostaną powitani na oficjalnej uczcie, a nie teraz. Powiadomił, że kuchnia zadba o ich energię, a prysznice w pokojach oraz przygotowane ciuchy o komfort ich wypoczynku. Większość z nich dostała swoje pokoje. Pałac był gigantyczny, mogli sobie na to pozwolić. Przy samym wejściu zostali odprowadzeni, ich konie zabrane żeby odpoczęły.
Ezra rzucał chłodne spojrzenia wszystkim młodzikom którzy jakkolwiek kręcili nosem na nowe jakim magowie wody byli. Przewrócił oczami, otworzył drzwi przed Orionem i ładując się za nim do pokoju utrzymanym w odcieniach zieleni i błękitu, dopadł od razu do wody.
- Jedzenie czeka, ubrania też, a łazienka jest tam. Wykąp się, zjemy i porozmawiamy, dobrze? – Zapytał ze skrzącymi się oczami. Jednocześnie musiał, no musiał niestety, powiadomić go o zasadach jakie tu panowały. Że będą musieli uważać, że on jest bardzo niski stanem społecznym i będzie musiał się kajać. Że dostanie karę jeżeli chociażby na niego spojrzy dlatego musieli być bardzo dyskretni. Nawet jeżeli marzył o siedzeniu mu na kolanach i całowaniu po policzkach i pełnych ustach. Na wszystko jednak znajdą czas, nie spieszył się. Sam, bardzo chętnie odetchnie w momencie najgorszego upału, pozwolił sobie nalać wody i dzióbnąć trochę owoców z miski.
Gdy już obydwaj znaleźli się na łóżku gładząc po dłoniach, dotykał go po policzkach i uśmiechał się słodko rozpoczynając rozmowę. Mieli wiele do nadrobienia i szczerze, nie w smak było mu pukanie do drzwi. Nie zdążył nawet się ruszyć gdy za drzwiami znalazł się Finnegan z arbuzem pod pachą.
- Czyli znalazłeś to czego szukałeś? Cieszę się. – Uśmiechnął się do Oriona słodko, położył owoc na stole i wyjmując krótki sztylet z pochwy przy pasie przepołowił go z cichym chrupnięciem. Oblizał się krojąc stożki dla nich wszystkich.
- Chciałbym z Tobą porozmawiać. Twoja pluskwa może zostać ale to pilne. – Przyznał przekładając gotowe kawałki na talerzy i wędrując na łóżko. Usiadł naprzeciwko nich wyganiając Ezrę który usiadł Orionowi między nogami i się opatulił jego ramionami. Wziął jeden soczysty kawałek i oblizując go ugryzł spory kęs.
- Co nawyrabiał Lusio przez ten miesiąc. Sama skóra i kości. Aż strach go nieść. – Przyznał szorstkim tonem, przepełnionym zmartwieniem ale i wiszącą nad gadem groźbą.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:17 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Droga do pałacu minęła w zmęczonym milczeniu, przerywanym jedynie cykaniem świerszczy i odległym śpiewem ptaków. Zmęczeni magowie wody leniwie przesuwali wzrokiem po nieznanym otoczeniu, napawając się ilością barw, jakie skrywały w sobie zakamarki miasta ognia. Nie byli przyzwyczajeni do takiego bogactwa kolorów, ale nie mogli powiedzieć, by widok im się nie podobał. Orion rozglądał się ciekawie, chłonąc całym sobą widoki. I choć ulica była pusta przez nadal realne zagrożenie, potrafił sobie wyobrazić jak to miejsce stawało się zatłoczone i pełne życia. Takie sielskie. Żałował, że Ezra pojechał wcześniej i nie mógł podzielić się z nim uwagami na temat przyjemnego obrazu jaki przedstawiał sobą jego ciepły świat, ale stwierdził, że może to i dobrze. Będzie miał okazję dłużej z nim rozmawiać, kiedy w końcu znów będą razem.
Pałac kraju ognia zrobił na nim nie mniejsze wrażenie niż ten wody, kiedy pojawił się w nim po raz pierwszy. Z każdego kąta biło bogactwo i piękno, podkreślone zieloną i niezwykle bujną, egzotyczną roślinnością, która roztaczała wokół siebie upajający zapach. Czując go, Orion zrozumiał, czym Ezra zawsze tak pięknie pachniał. Nie mógł się doczekać, aż znowu zostaną sami, ani żeby ten pokazał mu kawałek swojej codzienności. Mieli tyle czasu ile zajęłoby ujarzmienie wody, a dopóki Lusiek był niedysponowany, nie musiał się martwić, że nagle zostanie go za mało. Oczywiście, nie chciał by przyjaciel czuł się źle, ale w gruncie rzeczy był mu odrobinę wdzięczny za ten dzień, czy dwa dłużej w towarzystwie uroczego bruneta.
Odnalazłszy go, uśmiechnął się lekko i obiecując sir Lorhenowi, że poszuka Louriela i upewni się, że nic mu nie jest, pozwolił Ezrze zaprowadzić się do jego tymczasowej sypialni. Miał przy okazji dobre miejsce do obserwowania, jak groźny brunet terroryzuje jakieś niewinne i ciekawskie nastolatki. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Mały agresor. Po co mu była ta cała złość? Ale nic nie powiedział, a przynajmniej nie dopóki nie znaleźli się za drzwiami przygotowanego dla niego pokoju. Sypialnia była przestronna, z wielkim łóżkiem i wyglądającymi na wygodne poduchami, na których można było odpocząć. Niemal natychmiast podszedł do drzwi wielkiego tarasu i zajrzał za nie, wpuszczając do pokoju gorący podmuch powietrza, który poruszył firankami. Pokój mu się podobał. Uważał nawet, że był nieco bardziej luksusowy niż sobie na to zasługiwał, ale kiedy widział jak ochoczo Ezra pokazuje mu co gdzie i jak, postanowił że chociaż ten jeden raz może sobie być traktowany jak na przykład taki tam książę.
Odnalazł „prysznic” dziwiąc się nieznanej technologii, która nie uwzględniała w swoim działaniu sił nadprzyrodzonych w postaci magii wody, ale sieć rur i kurków, których nie do końca rozumiał. Ale kiedy tylko na głowę spadła mu chłodna woda, zmywając z niego pot i trudy podróży, nie zmuszając go do skupienia, tylko całkowitego odprężenia, stwierdził, że dałby radę się przyzwyczaić. Ubrania nie były takie jakich się spodziewał. Nie tak szerokie jak szaty krajan ognia, przewiewne i lekkie, jakby nie miał na sobie niczego. No i pozbawiono go koszulki, zamiast tego dając mu do ubrania coś szato podobnego, co odsłaniało umięśniony brzuch i podkreślało szczupłe biodra. Jak na gust Oriona było to trochę zbyt krzykliwe, łącznie z jaskrawym kolorem, ale ostatecznie i tak nie miał nic lepszego do ubrania no i jak się domyślał, Ezra mógł chcieć go takim zobaczyć. Nie kazał mu na siebie czekać zbyt długo i nie przejmując się wilgotnymi włosami, czysty, pachnący i przebrany pojawił się przed chłopakiem, uśmiechając się do niego szelmowsko.
- To jak, teraz mogę robić za człowieka pustyni? – zapytał, okręcając się na pięcie, by pokazać się magowi z każdej strony. Podejrzewał, że daleko mu było do mieszkańców kraju, ale prezentował się nieźle. Miał przede wszystkim zbyt jasną skórę, która nie nawykła do słońca, opalała się na czerwono, a potem schodziła mu z ramion. Białe włosy też nie nadawały się do takiego klimatu, choć szczerze nie miał pojęcia jak Ezra ze swoimi czarnymi kudłami był w stanie wytrzymać to gorąco.
Usiedli do jedzenia i nie spiesząc się rozmawiali podczas posiłku, opowiadając co się wydarzyło podczas rozłąki. Orion głodny i zmęczony, natychmiast pochłonął wszystko, nie zastanawiając się w zasadzie nad tym, co je. Wszystko było pyszne i soczyste, sprawiając że miał ochotę na więcej, ewentualnie na chwilę poobiedniej drzemki. Nie pozwolił sobie na nią jednak, stwierdzając że będzie miał czas na spanie, teraz był z Ezrą i powinien dobrze wykorzystać ten czas. Pociągnął go na łóżko i przytulił, gładząc go spokojnie po rękach, podczas gdy buzie nadal im się nie zamykały w natłoku myśli, które chcieli ze sobą wymienić. Orion starał się też zrozumieć panujące w tym miejscu zwyczaje i przystosować się psychicznie na świadomość, że Ezra nie będzie mógł z nim zwyczajnie porozmawiać w miejscu publicznym, chociaż statusem tak naprawdę niewiele się różnili. Białowłosy wręcz miał wrażenie, że jako syn alkoholika stał w hierarchii nawet niżej od Ezry. Ale nie powiedział tego na głos, nie chcąc się w żaden sposób licytować. Wiedział, że mężczyzna nic nie dało się na to poradzić i jedyne co mógł z tym zrobić to dostosować się i nie dać nikomu pretekstu do skrzywdzenia go.
Gdzieś w połowie opowieści o tym, jak to kraj ognia został niemal utopiony w środku pustyni, a Gwardia nie wiedziała co z tym zrobić, od strony drzwi rozległo się głośne pukanie. Orion zmarszczył lekko brwi, niezadowolony, bo właśnie miał się dowiedzieć, czemu Ezra tak bardzo się złościł na nastolatków z wcześniejszej sytuacji, ale nie zdążył. Nawet nie powiedział „proszę”, kiedy do pokoju wparował im Finni z czymś wielkim, pękatym i zielonym pod pachą. Chłopak ciekawie przyglądał się poczynaniom blondyna, uśmiechając się do niego lekko. Od kiedy wywiesili z Finnim białe flagi, ich relacja uległa poprawie i Orion nie miał zamiaru pozwolić by ten miesiąc przerwy sprawił, że wrócą do punktu wyjścia. Louriel by tego nie chciał, Ezra jak podejrzewał też nie.
Słysząc poważny ton blondyna, Orion natychmiast zmartwił się o księcia, ale zaraz Finni uspokoił go, mówiąc że ten spał jak zabity. Chłopak pokiwał głową, odpoczynek mu się należał i był bardzo potrzebny, dlatego cieszył się że książę bez protestów pozwolił się nakarmić, napoić i utulić do snu. Przez ten miesiąc tak wiele się w nim zmieniło, ale najwidoczniej obecność Finnegana działała na niego jak kojący balsam, który działał od ręki. Cieszył się. Nie chciał go takim widzieć, zwłaszcza że wiedział, że on sam nie jest w stanie nic na stan księcia nic poradzić.
- Nie zamierzam się go pozbywać – parsknął, nieco zaniepokojony, przytulając Ezrę mocniej, by po chwili przyjąć od mężczyzny kawałek owocu i wgryźć się w niego, przyglądając się jak ten siada wygodnie po drugiej stronie łóżka.
Spodziewał się, że Finni zauważy znaczącą zmianę w jego wyglądzie. W końcu wcześniej wyglądał zdrowo i normalnie, teraz jak chuda szkapa, której właściciel zapomniał nasypać owsa. Westchnął, słysząc w głosie blondyna stalową nutę stanowczości. Zaraz jednak stwierdził, że może właśnie tego było mu trzeba, porządnego opieprzu, który wcisnąłby go w ziemię wstydem i wyrzutami sumienia. Niemniej, nie miał zamiaru zatajać przed Finnim tego, co o nim wiedział. Nauczył się już, że pozostawiony sam sobie Louriel wykazywał przejawy niekontrolowanej autodestrukcji, zwłaszcza gdy targały nim tak silne emocje jak tęsknota. No i Finni był w tym momencie jedyną osobą, która mogła znacząco na niego wpłynąć. A to miało być dla niego dobre.
- Spodziewałem się, że prędzej czy później z tym do mnie przyjdziesz – stwierdził, uśmiechając się smutno. – Louriel sam z siebie nic by ci nie powiedział, tylko stwierdził, że to stres. I cóż, może i po części miałby rację, ale oboje wiemy, że w rzeczywistości to zupełnie co innego – powiedział, opierając się Ezrze brodą o ramię i przytulając go odrobinę mocniej.
- Zanim ci odpowiem, chcę żebyś wiedział, że Louriel… on nie jest zwyczajny. Wychował go wspaniały mężczyzna, o czym, jak wierzę zdążyłeś się już przekonać… jednak matka Lusia to co innego. Nie będę wchodził w szczegóły, bo to nie moja rzecz, mówić ci o tym, niemniej musisz pamiętać, że podczas gdy z jednej strony był otoczony ogromną miłością, z drugiej… cóż, nie wiem czy w tej istocie zostało jeszcze odrobinę uczuć. W każdym razie, będąc otoczony tak odmiennymi ludźmi, Lusiek stał się bardzo ostrożny w lokowaniu swoich uczuć. On nie zakochuje się łatwo. Ani nie zapomina. Ten stan – westchnął, machnąwszy ręką gdzieś w stronę, z której spodziewał się, że będzie sypialnia Lusia – to nie jest twoja wina, ani jego. On tego nie kontroluje. Taki po prostu jest, źle znosi rozstania. Zwłaszcza z osobami, na których tak bardzo mu zależy. Tego nie widać aż tak, ale on naprawdę mocno się do ciebie przywiązał, Finnegan. Kiedy wyjechaliście, przez dwa tygodnie udawało mu się przekonywać nas, że wszystko z nim w porządku. A potem zauważyłem, że nie je, nie śpi. Raz nawet przyszedł poprosić mnie, czy mógłbym do niego zejść i spróbować z nim spać. Tak bardzo za tobą tęsknił, że szukał czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc jakoś załatać tę pustkę. A potem dowiedział się, że wasz król potrzebuje pomocy. Gdybyś go wtedy zobaczył… tak podekscytowanego to go nigdy nie widziałem. Natychmiast zaczął się pakować i przygotowywać do drogi. Tak bardzo chciał cię zobaczyć… Wiesz, że jest uparty jak osioł, nawet gdyby ktoś próbował go powstrzymać, on i tak by tu przyjechał. Twoja obecność mu pomoże, na pewno. Co będzie potem? Obiecał cesarzowi, że jak wróci to weźmie się za siebie. I ja mu wierzę. Choćby sama ta jego duma nie pozwoli mu złamać obietnicy. Ale teraz musi wydobrzeć, a nie będzie na niego lepszego lekarstwa niż ty – zakończył cicho, patrząc w pomarańczowe oczy. Nie wiedział, czy nie powiedział mu za dużo, ale miał to gdzieś. Louriel potrzebował pomocy, nawet jeśli miałaby ona opierać się na towarzystwie blondyna. Miał cały miesiąc, by przekonać się, że stęskniony książę nie myśli racjonalnie i nie będzie o siebie dbał. Ale on nie zamierzał mu na to pozwolić i choć niewiele mógł zrobić, miał zamiar nawet wpędzić go w zakłopotanie, byle ten durny, niebieski łeb wreszcie zrozumiał, że nie jest na tym świecie sam, a takie samolubne zachowanie tylko martwiło i krzywdziło innych.
- No… wygadałem się. A kiedy tylko odpocznie, możesz mu nawrzucać – uśmiechnął się nieco szerzej, pozwalając sobie na odprężenie. Wiedział, że Finni miał większe prawdopodobieństwo wpłynięcia na niego. W końcu, był w nim szaleńczo zakochany. A szaleńczo zakochany Lusiek zrobiłby wszystko, byle osoba kochana była zadowolona.
Orion wgryzł się w arbuza z głośnym chrupnięciem. Gad jeden, zasłużył na wszystko, co tylko Finnegan miał mu do powiedzenia.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:17 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Zamknięte drzwi, całkowity spokój i wizja wspólnego popołudnia nie wymagającego od niego pilnowania każdego swojego spojrzenia którym najchętniej ślizgałby się cały czas albo po jego twarzy albo ciele była kusząca. Zasadniczo, przyjemne mrowienie rozlało się w jego żołądku, zmieszane w prawdzie ze stresem i delikatnym wahaniem w kwestii tego czy powinien się zachowywać jakby ten miesiąc nie istniał czy może jakiekolwiek granice w stosunku do niego trzymać. Nie umiał na chwilę obecną odpowiedzieć sobie na żadne pytanie kłębiące się w jego głowie więc postawił na szybki instruktaż. Pokazał mu gdzie przygotował dla niego rzeczy, gdzie znajdzie łazienkę i wodę jeżeli słońce jednak go zdążyło zmęczyć. Sam od tego biegania czuł pragnienie więc się zwyczajnie poczęstował. I tak to na jego głowie będzie ewentualne uzupełnianie zapasów dlatego mógł sam na siebie psioczyć, że wypił.
Po uzupełnieniu płynów wyszedł jeszcze na chwilę po obiad dla samego siebie. Porcja warzyw, znacząco większa porcja mięsa, do tego zupa którą uwielbiał nawet gdy parzyła w język. Wysoko kaloryczne jedzenie które stanowiło podstawę ich egzystencji, dzięki któremu funkcjonowali na tak wysokim poziomie sprawności fizycznej i którym nadrabiali nie raz i nie dwa zarwane nocki. Postawił wszystko na stoliku i czekając na Oriona postanowił, że skoro wreszcie ma okazję, ponownie, z nim zjeść to zaczeka.
Nie musiał go wołać. Białasek zaraz pojawił się ponownie w pokoju wywołując na jego ustach szczery uśmiech okraszony delikatnym rumieńcem. Prezentował się wyśmienicie! Jak Gwardzista! Umięśniony, uroczy i te kolory, zdecydowanie mu pasowały! Powolutku, ponownie się rozpływał, szczególnie gdy tak jawnie przedstawiał się jemu i specjalnie dla niego. Pozwalając sobie na pochłonięcie go wzrokiem podparł głowę na rękach i przez chwilę pozwolił sobie na całkowicie rozmarzony uśmiech. Mógłby się do takiego wyglądu przyzwyczaić, niesamowicie cieszył oko, szczególnie w połączeniu z mleczną skórą którą silnie będzie trzeba chronić. No ale nadal!
- Rozkosz. – Wyrwało się mu gdzie zaraz siadł prosto lekko zawstydzony.
- Poza tym, że Twoja blada skóra odbija słońce, nikt nie pozna żeś nie stąd. – Zaśmiał się przeświadczony, że Orion robiłby za punkt orientacyjny na pustyni jakby tak odpowiednio się o niego promienie oparły.
Żeby jednak odwrócić jego uwagę od tej małej gafy zaproponował, że usiądą i zjedzą już rozpoczynając rozmowę pilną i niecierpiącą zwłoki. O tym jak im się przez ten miesiąc wiodło, do czego doszło ostatnimi czasy przed powodzią oraz czy jakieś drastyczne zmiany zaszły w ich życiu po tej niespodziewanie przedłużonej wizycie w kraju wody. Oczywiście fakt tęsknoty był niezaprzeczalny, nie musieli nawet tego sobie mówić bo obydwojga oczy lśniły radością, że mogą się wpatrywać wreszcie w jasne tęczówki partnera. Wyraz najszczerszego rozanielenia czuł w każdym muśnięciu palców czy każdym uśmiechu Oriona. Rozpływał się i już postanowił sobie, że dopóki głowa samoistnie nie będzie mu leciała w dół, będzie z nim siedział.
Gdy przenieśli się do łóżka zdążyli wyjaśnić sobie już najważniejsze kwestie, szybko przeszli do tych bardziej ogólnych, a mających w ich rozumieniu ułatwić im życie. Orion opowiadał o tym co słychać było u poszczególnych osób, w tym Louriela, on tłumaczył mu szablon zachowań jakimi będzie się kierował przy kontaktach z nim. Płynnie przeszli do pytania o jego nerwowość za którą od razu zrobiło się mu wstyd. Zwlekał z odpowiedzią, a zasadniczo całkowicie od niej wybawiony – przynajmniej na chwilę – został przez Finnegana.
Blondyn wchodząc do pokoju jak do siebie założył, że panowie jeszcze nie zdążyli się do siebie dobrać. Miał nadzieję, że postawili na powolne pieszczoty i nie zobaczy żadnej gołej dupy. Szczęśliwie, nie zawiódł się i szybko mógł przystąpić do wybebeszania arbuza pojednania. Jednocześnie, na samym początku, jego myśli błądziły dookoła gada śpiącego zaledwie jedną sypialnię dalej. Chudy jak szkapa, wymęczony o poszarzałej cerze i podkrążonych oczach. Pochłonął jedzenie jakby nie jadł od tygodnia, padł jak mucha jakby snu nie zaznał od dobrych kilku dni. Martwił się o niego bo stan fizyczny wręcz krzyczał do niego, że z jego psychiką jest źle. Dlatego tu przyszedł, dlatego chciał zasięgnąć języka u źródła. Podejrzewał, że Orion wie doskonale o wszystkim co się działo, podejrzewał, że był czynnym świadkiem całej apatii jaka musiała jeszcze jakiś czas temu emanować z niego gigantycznymi falami. Był też jego odpowiedzią na pytanie: co zrobić.
Ich stosunki od wyjazdu były poprawne, ba! Mógłby powiedzieć, że dobre. Skoro razem pili nawiązali nić porozumienia. Gra w bierki wyzwoliła w nich szczerość zamiast agresji, byli dobrymi znajomymi najpewniej ku radości swoich miłostek. Tego się trzymał, dlatego tutaj był. Usiadł wygodnie, zaczął pałaszować arbuza który robił obecnie za połowę jego obiadu – druga czekała w kuchni aż znajdzie chwilę czasu i chęci żeby cokolwiek przełknąć. Przez krótki moment, w całkowitej ciszy przyglądał się złotym tęczówką, temu jak Ezra zadowolony się ociera o niego nosem i wtula całą powierzchnią pleców. Sam czuł to samo, sam najchętniej wszedłby Lusiowi do łóżka i zgarniając go w ramiona, wycałował. Dodatkowo, miał okazję już przyglądać się jak jego drogi przyjaciel głupieje z miłości, nie rózga ich za to jak Phil, teraz też nic nie mówił na ich zachowanie.
Kwestia stanu zdrowia gada oraz ochrzanu który on sobie już układał w głowie pozostawały bezsprzeczne. Lusio miał się dobrze, odpoczywał. Został zbadany, podano mu dokładnie instrukcje postępowania, opierdziel za to już się pisał, najpewniej wymierzony zostanie wieczorem wraz z podkreśleniem, że nie tego od niego oczekiwał w momencie gdy dziękował mu za całe okazane dobro. Ten temat zamknęli, ponownie zamilkł i słuchając go kiwał głową ze zrozumieniem.
Louriel i ta jego duma. Przy nim autentycznie mógłby ją czasem schować. Łajza, menda, gad cholerny. Na pierwsze słowa uśmiechnął się delikatnie rozbawiony, tak, wiedział, że chodzi o tęsknotę. Sam to przeżywał chociaż nie było to aż tak widoczne.
Ukłucie w sercu jakie wywołały słowa Oriona było niespodziewane. Tak wielka wina leżała w jego zachowaniu, że autentycznie, czuł wstyd i zmieszanie. Gdyby wiedział wcześniej, że uda się mu w zaledwie półtorej tygodnia go w sobie rozkochać, trzymałby się od niego z daleka, nie próbował z nim nawiązywać absolutnie żadnego kontaktu i cichutko wzdychał narażając tylko swoje serce na uszczerbek. On by to wytrzymał, nie stanowiło to dla niego żadnej nowości, że ktoś był całkowicie poza zasięgiem. Aż mu się wyrwało przekleństwo przez które musiał wziąć głęboki oddech, przeprosić.
- Czyli ogólnie fatalnym pomysłem byłoby sprawienie żeby zaczął mnie nienawidzić? Lepiej z nim siedzieć, karmić i podreperować jego ogólny stan? – Zapytał spokojnie, nie przejmując się krzywym grymasem który od razu wypłynął na twarzy Ezry. Rozmawiał teraz z Orionem i tylko jego reakcja go interesowała, a ten spokojnie pokręcił przecząco głową. Zapewnił go, że złamanie mu w taki sposób serca by nie przyniosło niczego dobrego, szczególnie w jego obecnym stanie, szybko więc z tej myśli zrezygnował jednocześnie samemu się uspokajając. Mógł go dalej przytulać i gładzić po głowie.
- Zapewniam Cię, że on jeszcze takiego ochrzanu jaki ode mnie dostanie nie widział. Niemniej, masz rację. Zjadł przy mnie cały obiad, wypił prawie całą karafkę wody i poszedł spać. Jestem w stanie przymusić go do powrotu do poprzedniej kondycji fizycznej i z premedytacją to wykorzystam. – Uśmiechnął się łobuzersko widząc w tym wszystkim szansę żeby po obiedzie poleżeć w wygodnym łóżku i pogłaskać go po policzku. Idealny prolog do poważnego tonu i karcących słów.
- Tymczasem zostawię was samych. Zjem obiad i pójdę jeszcze z nim posiedzieć. Gdy wszystkie gwiazdy pojawią się na niebie rozpocznie się audiencja przed Magnusem i wielka uczta. Ezra Cię na nią przygotuje psychicznie, a później zapraszam na ognisku nad którym my będziemy piec gęsi. Będzie zdecydowanie ciekawiej niż na tej alkoholowej orgii. – Przyznał wstając, porywając nieskrojone pół arbuza, zaraz po tym oświadczając, że on to przytachał i ma pełne prawo do połowy majątku owego arbuza. Uśmiechnął się przy tym do nich ciepło, a zanim wyszedł, posłał mocno sugestywne spojrzenie Orionowi.
- Pamiętaj o co Cię prosiłem! – Rzucił jeszcze opuszczając pokój. Zostawiając ich znowu samych, bruneta z konsternacją na twarzy.
- Prosił? Wyście się już widzieli dzisiaj? – Zapytał wreszcie łapiąc, że Finni jakoś nadzwyczajnie ciepło się z Orionem nie witał, dopiero teraz połączył kropki, że musieli już na siebie wpaść i się wyściskać. Przynajmniej, miał nadzieję, że nie ograniczało się to do tak zdawkowego „cześć” z daleka. Podnosząc na niego oczy i całując w policzek przyjrzał się uważnie jego reakcji. Był ciekaw o co chodziło.
Finnegan natomiast zszedł do kuchni gdzie spędził lekką ręką godzinę. Pomógł kroić sałatkę owocową która miała być podstawą przekąsek dla gości, sam wyjadł pokaźną miskę jednocześnie zagadując Joel. Cały czas wydawało mu się, że kobieta nie widzi jego wypchanych policzków. Ona nie zmieniała tego przeświadczenia, on dokładnie się nie przyglądał i żyli we względnym spokoju. Po tym, wyposażony w kolejną porcję owoców, ruszył do sypialni gadziocha. Pogrążona w półmroku z powodu zieleni za oknami i zasłoniętych kotar, lekko odbijała echo spokojnego oddechu Louriela. Stawiając cicho miskę na stoliku obok łóżka poszedł uzupełnić karafkę po czym bardzo ostrożnie władował się mu do łóżka. Opierając się na dłoni której łokieć utonął w warstwach materiału zaczął gładzić go po włosach. Jego dłoń szybko jednak uciekła na szyję z której odgarnął niesforne kosmyki, później na policzek po którym go spokojnie pogładził. Ostatecznie, ponownie, pocałował go w znamię na czole ocierając się czubkiem nosa o ten jego. Nie musiał długo czekać aż ten się przewrócił na drugi bok i przywarł do jego piersi. Dalej go głaskał wygodnie się kładąc. Przymknął oczy czując, że popołudniowa, standardowa drzemka samoistnie go dopada. Nie umiał sobie odmówić, szczególnie w jego towarzystwie i przez niego przytulany.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:18 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3

Kiedy Finnegan dowiedział się tego, czego dowiedzieć się powinien, Orion poczuł się znacznie spokojniejszy o przyjaciela. Teraz kiedy blondyn był obok i miał zamiar porządnie się za niego zabrać, mógł w spokoju stać z boku i cieszyć się jego szczęściem, samemu korzystając z chwili i spędzić czas z Ezrą, za którym przecież też tak bardzo się stęsknił. Miał zamiar dotrzymać słowa danego Lothusowi i nie opuszczać na dłuższą metę boku Lusia, ale w jego umyśle nie oznaczało to, że miałby siedzieć z nim dzień i noc, nie spuszczając go z oka. Louriel był dorosły, miał swój rozum i potrzeby, których nie mógł zaspokoić przy nim, a Orion nigdy nie lubił wciskać się na siłę w jego prywatność. Teraz też nie zamierzał tego robić. Przyjaźnili się, nie zamierzał go zostawiać, ale nie znaczyło to, że nagle wejdzie mu na głowę. Od tego… był ktoś inny. Ktoś, kto już dawno na niej był i to z własnej, nieprzymuszonej woli księcia.
Słysząc pytanie Finnegana, potrząsnął głową poważnie.
- To jest fatalny pomysł. Kiedyś może i by wypalił, ale teraz jest tak bardzo rozbity i szczęśliwy, że znów cię widzi, gdybyś złamał mu serce mógłby tego nie wytrzymać – powiedział zmartwiony, wiedząc że ma rację. No i nie chciał kolejny raz oglądać jak serce maga zostaje rozbite na tysiąc kawałków, tak wcześnie po tym jak zostało poskładane. Został opuszczony tak wiele razy, przez tyle ważnych dla niego osób, Orion martwił się, że jednego więcej rozstania mógłby nie przeżyć. Już było z nim źle, chłopak nie chciał sobie choćby wyobrażać, co mogłoby się stać, gdyby nagle Finni stał się dla niego nieprzyjemny.
Kiedy rozmowa zeszła na rychłą audiencje u króla, Orion skrzywił się nieznacznie, starając się nie pokazać po sobie jak bardzo nie lubił tego typu imprez. Posiadówka przy ognisku z gwardzistami brzmiała zdecydowanie lepiej od jakiegokolwiek spotkania z monarchami. Chłopak nie przepadał za szlachtą, nawet tą z kraju wody. Zawsze czuł się przy tych wszystkich możnowładcach jak mrówka, która nie ma prawa żyć. I choć teraz przez znajomość z Lusiem i szkolenie w walce mieczem, które skutecznie zbliżało go do podniesienia własnego statusu społecznego jego sposób myślenia się zmienił, nadal nie było to do końca komfortowe. Wiedział, że książę też nie przepadał za takimi spędami ludzi. Czasem nawet zachowywał się jakby miał na nie alergię, a i jego zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Białowłosy westchnął w duchu na myśl, że znów będzie musiał wjechać mu na ambicję, żeby się zachowywał jak przystało na kulturalnego człowieka.
Zanim Finni wyszedł, złapał jeszcze spojrzenie Oriona i przypomniał mu o ich małym układzie. Przez chwilę Orion zachodził w głowę, o co mu chodziło, ale kiedy tylko przypomniał sobie o czym wcześniej rozmawiali, pokiwał do niego głową, uśmiechając się złośliwie. Najwyraźniej nie tylko Louriel zasługiwał na opieprz stulecia, a kiedy jeszcze przed oczami stanęło mu agresywne zachowanie Śnieżynki, tym bardziej nie mógł pozwolić by to wszystko przeszło obok niego obojętnie.
Poczekał jedynie aż drzwi za blondynem się zamkną, a on i Ezra znów zostaną sami. Słysząc niepewne pytania chłopaka, uśmiechnął się jedynie chytrze i cieszą się, że znajdują się na łóżku, jednym ruchem objął go w pasie i przewrócił na plecy, wciskając się pomiędzy jego nogi i zawisając nad nim, łagodnie i lekko opierając się ciałem o to jego, sprawiając że oddech mu przyspieszył, a źrenice rozszerzyły.
- Ezra… - zaczął, patrząc na niego pociemniałymi oczami, kontrolując uważnie każdy swój ruch i gest, nie pozwalając myślą odpłynąć w niebezpieczne rejony. – Usłyszałem dzisiaj o tobie coś bardzo ciekawego – powiedział, pochylając się nad nim mocno i sunąc nosem po jego policzku od ucha do kącika ust i z powrotem. Naparł na jego ciało, opierając się bez siły kroczem o jego podbrzusze.
Nie robił nic szczególnego. Tylko na nim leżał, pożerając Ezrę wzrokiem i przyspieszając mu oddech. Nie chciał go przestraszyć. Nie chciał denerwować. Wiedział, że minął miesiąc i nawet jeśli nieświadomie, pewne rzeczy mogły się między nimi zmienić. Nie zamierzał zrobić mu absolutnie niczego. Chciał jedynie… potrząsnąć nim jak poprosił go o to Finni.
- Wiesz, czego się dowiedziałem? – podpytał, składając lekkiego jak piórko całusa na skroni Ezry, a potem przesunął ustami po jego twarzy, łagodne muśnięcia pozostawiając na jego powiekach i czubku nosa.
A potem, kiedy tylko zobaczył, że chłopak otwiera usta by coś mu odpowiedzieć, natychmiast zaatakował jego usta namiętnym pocałunkiem, ocierając się o niego lekko. Raczej poczuł niż usłyszał jęk i to satysfakcjonowało go bardziej niż cokolwiek innego. Jeszcze mocniej przyłożył się do pocałunku, wprawiając ciało maga ognia w drżenie, samemu czując je aż do kości. Jedynie świadomość, że niczego nie może zrobić i samokontrola powstrzymywały naturalne reakcje organizmu, czego nie mógł powiedzieć o Ezrze. Ale zanim ten mógłby w pełni się rozochocić, Orion nagle się odsunął z głośnym dźwiękiem, a potem zszedł z niego, zostawiając go rozmemłanego i z błyszczącymi oczami na łóżku.
- Dowiedziałem się, moja słodka Śnieżynko, że nie tylko Louriel przez ten miesiąc sobie nagrabił – oświadczył całkiem spokojnym, za to nieco ostrym tonem, splatając ręce na piersi i opierając się jednym ramieniem o kolumienkę łóżka. – Możesz mi powiedzieć, dlaczego zamiast z kimś, choćby z Finnim, porozmawiać wolałeś wyżywać się na wszystkich wokół i irytować się na bogu ducha winnych ludzi? – zapytał poważnie, utkwiwszy stalowe spojrzenie złotych oczu w dwukolorowych tęczówkach.
***
Louriel obudził się, czując jak chłodne powietrze dostające się przez otwarte okienko muska odkrytą skórę i wciska się w płuca, pozwalając mu w końcu oddychać. Było mu tak wygodnie i przyjemnie. Na plecach czuł chłód wieczornej bryzy, a z przodu ciepło czyjegoś ciała. Na samą myśl o tym, czyje to było ciało, czuł jak mimowolny uśmiech wkrada się na jego usta. Jednocześnie nie chciał jeszcze otwierać oczu, a z drugiej strony chciał na niego popatrzeć. Na śpiącego jeszcze blondyna. Na to jak oddycha spokojnie tuląc go do siebie i porusza szybko oczami pod powiekami, podążając wzrokiem za czymś w snach.
Jak bardzo się zdziwił, kiedy po otworzeniu oczu natknął się na wpatrzone w niego pomarańczowe tęczówki i łagodny uśmiech. Lekki rumieniec wkradł mu się na policzki, kiedy na twarzy uformował się nieco głupawy, zakochany uśmieszek, a w głowie jedna myśl. Piękny. W jego mniemaniu, nie było na świecie cudowniejszego człowieka od Finnegana. Nawet jego lekko krzywy od złamania nos miał w sobie coś uroczego, co dodawało mu tylko atrakcyjności.
- Cześć – powiedział spokojnym tonem, przytulając się do niego mocniej, przesuwając dłońmi po plecach mężczyzny.
- Długo spałem? – zapytał ciekawsko, domyślając się, że po tej części gór nawet słońce zachodziło inaczej, choć z fizycznego i geograficznego punktu widzenia nie miało to najmniejszego sensu. W kraju wody słońce wstawało i zachodziło szybko, czyniąc dnie krótkimi, za to noce długie i ciemne. Nie był pewien, jak to przekładało się na rzeczywistość kraju ognia, ale miał zamiar się tego dowiedzieć. W końcu padł około południa, a teraz słońce zachodziło, wpuszczając do pomieszczenia długie promienie zachodzącego słońca, które przedarły się przez szczeliny w nie dociągniętej zasłonce. Poza tym, znów burczało mu w brzuchu, choć już nie tak natarczywie jak w normalnych okolicznościach przyrody. Przy Finnim zdecydowanie nie mógł narzekać na brak apetytu.
Na razie jednak w pełni korzystał z cudownej obecności mężczyzny i wtulał się w jego tors, muskając nosem jego obojczyki i wciągając głęboko zapach słońca, który tak bardzo mu się podobał. Nigdy nie wiedział, że słońce może mieć jakiś zapach, ale tak właśnie się czuł, kiedy wdychał woń ciemniejszej od opalenizny skóry blondyna. Jakby jeden zagubiony promyk szczęścia zagubił się w drodze na ziemię i pojawił przed nim w postaci człowieka, który rozjaśniał jego życie i wypędzał z zakamarków umysłu głębokie cienie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:18 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Pomysł Finnegana ze złamaniem gadziego serca niespodziewanie go ubódł. Wiedział doskonale, że dla dobra Louriela – o ile takowe by istniało – poświęciłby własne uczucia żeby w jego oczach zostać najgorszą szują na świecie. Jeżeli tylko miałoby go to wyleczyć sam zostawiłby w spokoju osobę której całe swoje serce oddał, kompletnie się z tym wyborem nie kłócąc. Dlaczego więc poczuł się źle? Od razu wyobraził sobie jakby to on miał znaleźć się na takim miejscu. Osoby która musi do siebie zrazić. Oczami wyobraźni widział jak złote tęczówki Oriona zaczynają na niego patrzeć z pogardą przez co tylko mocniej się w niego wtulił, pocałował go w policzek po drugi gładząc dłonią żeby jemu podobna myśl do głowy nie przyszła. Umarłby. Zapadłby się w sobie nie mając już żadnego powodu do tego żeby próbować być lepszym. Co gorsza, Finni wcale nie byłby w lepszej sytuacji. Od zawsze powtarzał, że nie ma na świecie osoby którą z ręką na sercu mógłby określić jako kochającą go. Owszem, ich relacja była specyficzna, skoczyłby za nim w nieznane ale nigdy nie przeszłoby mu przez gardło, że go kochał. Cenił, podziwiał, uwielbiał i miał w nim wsparcie. To im wystarczało. Poza tym blondyn jako sierota miał poskąpionej rodzicielskiej miłości, siostra go nienawidziła. Miał ciężkie życie ze swoim zbyt dobrym sercem do pomocy. Dlatego w momencie gdy okazało się, że Lusio w ogóle go nie gani za okazywanie mu uczucia potrafił wręcz pchać go w jego towarzystwo żeby choć trochę odetchnął od bycia wykorzystywanym i sam zaczerpnął.
Cieszył się, że Orion wybił mu to z głowy. Gdy blondyn wychodził widział w jego oczach zmartwienie ale ogólnym stanem gada, a nie koniecznością zaprzestania zadawania się z nim. Odetchnął z ulgą zaczesując zabłąkany kosmyk za ucho po czym mocno zdziwiony spojrzał na białaska za plecami. Nie podobały mu się dzikie układy tej dwójki, szczególnie gdy on zielonego pojęcia nie miał chociażby o tematyce której dotyczyły. Zmrużył więc delikatnie oczy czekając na odpowiedź, niestety. Sprowadzenia do parteru się nie spodziewał. Podobnie jak zajęcia przez Oriona tak agresywnej postawy jednocześnie sprowadzającej go do roli bezbronnej ofiary. No i znowu! Mógł z nim zrobić co mu się żywnie zamarzy! A rozpoczynał jak zwykle od wytrącenia jego spokojnego oddechu i sprawienia żeby zamiast mówić, mruczał rozkosznie. Czuł się trochę jak kot. Właśnie się o niego ocierał, położył mu ręce na karku bawiąc się włosami, zachęcając do pieszczenia siebie oraz dania się pieścić. Przecież się nie spodziewał tego co zaraz mu powie!
Gdy go pocałował cały pokój zawirował mu w oczach. Głośny pomruk wyrwał się mu z gardła, wtulił się w niego obejmując go jedną nogą w pasie, ręce mocno zaciskając na jego ramionach. Żeby tylko się nie odsunął, żeby go tak całował jeszcze przez kilka długich chwil. Sam oczywiście nie pozostawał w tyle. Jak w kwestiach seksu był zacofany, tysiąc lat za dinozaurami, tak całować go nauczył. Obydwaj nauczyli pieścić się wzajemnie ustami i mimo tak długiej przerwy, kompletnie tego nie zapomniał. Tak samo jak ciepła jego warg czy ich smaku. Słodki. Jego Tygrys pachnący mrozem. Dopiero gdy się o niego otarł, sprawiając, że krew zaczęła krążyć jeszcze szybciej, myśli odpłynęły daleko, a serce obijało się o żebra. Jęknął nieco bardziej sugestywnie, oddając to co robił w namiętności pocałunku. Albo powinien przestać i to w tej chwili albo znowu zabrną bardzo daleko i będzie musiał go znowu ogarniać gdy się na niego rzuci.
No i zrobił to. Wziął i go zostawił! Aż otworzył oczy i chociaż wpatrywał się w baldachim zamrugał zdziwiony nie rozumiejąc co się stało. Wyjaśnienie szybko na niego spadło, a krew krążąca w znacznej ilości poniżej pasa, ogromną falą rzuciła się mu na twarz malując go na pomidorową czerwień po czubki uszu. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, oblizał się czując jeszcze jego dotyk oraz przyjemne mrowienie w żołądkach. Niewiele myśląc zaraz wstał. Podszedł do niego i obejmując go na wysokości piersi wtulił się twarzą w jego szyję. Byleby tylko się schować, byleby nie musieć patrzeć w te zawiedzone nim oczy.
A później zaczął memłać nieskładnie i niewyraźnie w jego skórę. Że to nie tak, że on taki jest, że on nie chciał ale nie widział problemu, że jest po prostu z natury wredny, że to nie tylko jego wina. Szukał jakiegokolwiek wytłumaczenia dla swojego zachowania które zwyczajnie nie istniało. Nie umiał się usprawiedliwić więc zamilkł, tylko mocniej zacisnął ręce żeby go w tym momencie nie odtrącił. Jak go wywali za drzwi to autentycznie nie wiedział co zrobi.
***

Po pierwsze, te łóżka były fantastycznie wygodne. Pachnąca świeżością pościel która wcale nie grzała w taki sposób jak ta którą miał okazję okrywać się w kraju wody. Materac był autentyczną definicją komfortu i te poduszki. Dało się powkładać pod nie ręce, nie naruszało się krwioobiegu gdy ktoś chciał spać obok. Oczywiście taki wynalazek miał swoje podstawy w haremie króla który lubił wygodne zabawy ale tego nikt nie brał pod uwagę. Czerpało się gdy była okazja poleżeć, a tych raczej wiele się nie zdarzało.
Po drugie, cudowny zapach którym oddychał od dobrej godziny. Fiołki, las. Szumiało mu w uszach wiatrem biegającym wysoko w iglastych czubkach, przed oczami pojawiły się obrazy spacerów w towarzystwie rodzeństwa Zuo. Kochał ich oboje, ich towarzystwo. Dopiero po chwili zrobiło się nieco mniej grzecznie gdy przypomniał sobie wspólne kąpiele, jak go gładził po włosach. Aż go mocniej do siebie przytulił podczas drzemki. Krótkiej ale niezwykle owocnej.
Spał może z dwadzieścia minut. Obudził się sam i od razu jego oczy spoczęły na niebieskiej czuprynie, na delikatnie zaróżowionych policzkach opierających się o jego pierś. Uśmiechając się wziął głębszy oddech po czym kilkukrotnie pocałował go w czubek głowy. Szybko też zawinął sobie jeden z kosmyków dookoła palca i bawiąc się nim zaczął czerpać z przyjemności leniwego, późnego popołudnia.
Gdy powoli ułożył sobie w głowie to o czym chciał z nim porozmawiać poczuł jak gad zaczyna się ruszać, przeciągać i wiercić. Uśmiechnął się mocno rozbawiony rozluźniając nieco uścisk. Zaraz spotkał się z oczami koloru bezchmurnego nieba i nie mógł powstrzymać się żeby go nie szturchnąć nosem.
- No cześć śpiochu. Troszkę. Słońce zachodzi, robi się chłodniej. – Wyjaśnił zerkając zza okno, zaraz jednak wracając do wygodnej pozycji. Zaczął go gładzić po włosach, przymknął jeszcze na chwilę oczy dopytując się go jak się czuje. Był ciekaw, ba! Musiał koniecznie wiedzieć czy odpoczął, czy dobrze mu na brzuszku i czy oparzenie skóry piecze. W prawdzie posmarował go wcześniej ale najpewniej trochę jeszcze pocierpi. Później upewnił się, że ogólnie Lusio czuje się lepiej po czym spojrzał na niego nijakim wzorkiem puszczanym spod lekko przymrużonych oczu.
- Przyniosę Ci coś do jedzenia. Miskę owoców? – Zaproponował wstając z miejsca, rzucając na ramiona luźną narzutę zasłaniającą jego plecy, większość blizn. Zanim jednak wyszedł przyglądał się jak Lusio siada w bardziej prostej pozycji, obsypuje się poduszkami i do niego szczerzy. Jak mocno ten uśmiech mu się podobał, aż nie miał serca po nim warczeć. No ale musiał! Głąb jeden.
- Zanim sobie pójdę i zostawię Cię na jakieś piętnaście minut chcę żebyś coś wiedział. – Zaczął jeszcze raz przebiegając po myślach. – Bardzo mocno się zawiodłem na Twoim zachowaniu. Ptaszki mi wyśpiewały co wyprawiałeś w domu, ja widzę tego niechlubne efekty i nie mogę przejść koło tego obojętnie. Kochanie, co chciałeś zrobić? Zagłodzić się na śmierć? Rozumiem problemy ze snem ale snucie się jak duch po Akademii? Straciłeś przeze mnie całą radość życia i jak biorę za to odpowiedzialność tak, nie zgadzam się na to. Przecież wiesz dobrze co mi się w Tobie tak mocno podoba, wiesz, że nigdy nie powinieneś tego tracić, tymczasem sobie odpuściłeś. Zawiodłeś mnie i wszystkie osoby które tak mocno Cię kochają jednocześnie je tak mocno martwiąc. Miałeś być szczęśliwszy, a nie się pogrążać. Miałeś coś wyciągnąć, chociażby chwilę radości, z tej naszej małej przygody, a nie przeżywać depresję. Przecież ja tu cały czas jestem. Daleko ale kocham tylko Ciebie. Dlaczego o tym nie myślałeś?
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:19 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
To było takie cudowne, budzić się w ramionach Finnegana i przytulać się do jego szerokiej piersi, gładzić jego plecy i wdychać zapach jego ciała. Było mu tak przyjemnie. Czuł jakby cały miesiąc bez niego zniknął, wcale go nie było a on od zawsze i na zawsze był przy nim. Tak bardzo go do niego ciągnęło. Ten uśmiech, spojrzenie pełne ciepłych, autentycznych uczuć i charakter, który tak bardzo różny od niego pozwalał mu poznawać perspektywy z zupełnie innej strony. Louriel lubił słuchać, wiedzieć i rozumieć. Finni to wszystko mu ofiarował, zmuszając go też nieco do zejścia na ziemię z jego chmur, ale jak się okazywało, twardy grunt wcale nie był nieprzyjemnym miejscem. Nie kiedy miał go obok.
Zamruczał cicho z przyjemnością przymykając na powrót oczy, kiedy ciepła, spracowana dłoń mężczyzny spoczęła na jego głowie i zaczęła delikatnie go po niej głaskać. Louriel tak bardzo to lubił. Czuł się wtedy rozpieszczany, kochany i tak bardzo szczęśliwy. Zapytany o samopoczucie odpowiedział zgodnie z prawdą, że czuje się znacznie lepiej. Przestało mu się kręcić w głowie, a drzemka pozwoliła mu odzyskać siły i odgoniła ból głowy. Trochę chciało mu się pić i znów był głodny, ale to nie było nic takiego. Coś co dało się szybko naprawić szklanką wody i kolacją. Usłyszawszy o misce owoców, pokiwał ochoczo głową, jeszcze na chwilę przytulając się do Finniego zanim ten podniósł się z łóżka. Louriel miał ochotę się odświeżyć. Czuł się zapocony i brudny, ale z jakiegoś powodu głupio mu było pytać, gdzie mógłby się umyć. Ale skoro Finni wychodził, to chyba znaczyło, że mógł trochę pomyszkować i znaleźć jakąś wannę, albo coś. Obmyć chociaż twarz…
Podniósł się do siadu, a przesuwając wzrokiem po kolorowym ubraniu Finniego, na myśl przychodziło mu tylko jedno określenie. Uśmiechnął się szeroko i głupkowato na własne porównania, ale taka była prawda. Mężczyzna wyglądał jak rajski ptak z płaszczem zamiast skrzydeł. Miał zamiar go komplementować, kiedy do jego uszu dotarł dziwny ton głosu blondyna, od którego natychmiast dreszcz przeszedł mu po plecach, a kiedy podniósł na niego wzrok, poczuł że to był bardzo zły pomysł.
Słuchając wywodu Finnegana, poczuł jak w twarz uderza mu niesamowite gorąco wstydu. Słysząc karcący głos, pochylił odrobinę głowę, czując jak wstyd i zażenowanie własnym zachowaniem przenika go aż do szpiku kości. To nie było tak, że on to robił specjalnie, ale tak się właśnie czuł, jakby z premedytacją zranił tyle osób i to w tak głupi sposób. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Skubał w palcach rąbek poduszki, wgapiając się w nią smętnie, czując jak z każdym słowem Finniego robi mu się coraz bardziej głupio. Wiedział, że wyglądał jak siedem nieszczęść. Że to co ze sobą zrobił… nie było fair. Na dodatek blondyn mówił do niego w taki sposób. Tak łagodnie i jednocześnie karcąco. Inaczej niż Lothus, ale tak samo trącając jego serce wyrzutami sumienia. Przygryzł wargę, czując się jak… to już nawet nie był poziom dziecka. Czuł że go zawiódł i nie mógł wyrzucić z głowy wrażenia, że powinien coś zrobić.
Gapił się w poduszki, czując jak jego twarz płonie z zażenowania, przegapiając moment, w którym Finni wyszedł z pokoju, zostawiając go samego. Książę natychmiast zerwał się z łóżka, zaczynając krążyć po pokoju. Było mu tak…źle. Ale w inny sposób niż do tej pory. Tak przykro. Nie chciał, żeby blondyn myślał, że to była jego wina. I że to przez niego, zrobił się taki… W głowie odtwarzał całą przemowę maga ognia, a kiedy dotarło do niego znaczenie słów takich jak „kochanie, kocham tylko ciebie”, ukrył twarz w dłoniach, czując jak serce wali mu w piersi szaleńczo, a w głowie znów się kręci. Myślał, że to nie było tak naprawdę. Że Finnegan tylko się nim zauroczył, a po tak długiej przerwie mu przejdzie. Ale nie wyglądał jakby mu przeszło. A on… on nie wiedział. W głowie uformował to zawstydzające wyznanie, wyobrażając sobie że mu je wyznaje, przez co natychmiast znów spłonął rumieńcem. Czuł… motyle w brzuchu. Przypominał sobie wszystkie chwile z nim i drżał na wspomnienie dotyku silnych dłoni na swoim ciele. Cały miesiąc odsuwał od siebie uparcie te wspomnienia, nie chcąc by nim zawładnęły, ale teraz, przez te kilka słów wróciły do niego jak bumerang, wbijając mu się klinem w umysł i nie pozwalały o sobie zapomnieć.
- Oh, Finni – jęknął do siebie, wznawiając nerwowy marsz, miętoląc w palcach materiał ubrania.
Czuł się tak… szczęśliwie zagubiony. Chciał i się bał jednocześnie. Wątpliwości kłóciły się w nim z pewnością, na zmianę dochodząc do głosu i wprawiając jego zagubione serce w palpitacje. A kiedy blondyn pojawił się w drzwiach z kamiennym wyrazem twarzy i tacą pełną pyszności, Louriel odwrócił natychmiast głowę w drugą stronę, mając wrażenie, że wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy, by wiedzieć co się z nim działo. A działo się…
Finni odstawił tacę na stół, a on spojrzał na niego spłoszony, przesuwając wzrokiem po muskularnej sylwetce, złotych włosach i kusząco przystojnym profilu. Od kiedy tak bardzo mu się podobał? Chyba od samego początku, choć te nieco inne, cieplejsze uczucia pojawiły się z czasem, zostawiając go bezradnym z samym sobą. Teraz też nie wiedział, chociaż miał wrażenie, że owszem, wie. I powinien coś z tym zrobić. Przez głowę przeleciało mu tysiąc myśli na raz. Patrzył przed siebie z osobliwą miną pewności siebie i błyszczącym w oczach przerażeniem. Co on chciał w ogóle zrobić?
A potem spojrzenie jego i Finnegana się spotkały. Poczuł dreszcz biegnący mu po plecach. Nikt tak na niego nie patrzył. Ani on nie patrzył na nikogo tak jak na blondyna. To było tak znajome i jednocześnie inne. Czy na pewno było tym samym? Nie wiedział. Miał ochotę… ba wręcz czuł wewnętrzny przymus dowiedzenia się tego. Teraz. Zaraz. W tym momencie. Zanim pomyślał o tym co robi, jego nogi niosły go same w kierunku Finniego. Czuł się tak jakby mózg mu się wyłączył, za to włączyło się serce walące o jego żebra tak głośno, że miał wrażenie jakby i mag ognia mógł je usłyszeć. Kolana mu drżały. Dłonie szukały zajęcia, a w żołądku coś łaskotało, sprawiając że czuł gorąco na twarzy.
- Nie myślałem, przepraszam. Ja chyba… bałem się myśleć – wyznał cichutko, stając przed nim niepewnie, bez swoich szerokich rękawów nie mając co zrobić z rękoma, aż w końcu splótł je za plecami, czując jak bardzo spociły mu się z nerwów. – Ale teraz… chcę… - powiedział nieco pewniej, w jednym momencie pokonując dzielącą ich odległość i pochylając się do przodu, odnalazł ustami usta Finnegana i pocałować je miękko, czując jak oddech spłyca mu się gwałtownie, a serce wykonuje dzikie salto w piersi. Oh, to na pewno było to. Gdyby nie… nigdy by tak nie reagował. Nie czułby się tak źle z tym, że go zawiódł i nie chciałby jakoś mu pokazać, że jest mu przykro i że się poprawi. Dla niego. Było tylko jedno wytłumaczenie.
Odsunął się, przygryzając wargę i czując się jak kolana pod nim miękną. Spojrzenie blondyna paliło go bardziej niż słońce. Nie mógł go wytrzymać, mając wrażenie że się wygłupił. Że go obraził, albo sam nie wiedział co. Zadrżał, a potem… zwiał, pakując się na łóżko i zakopując całego pod stertą poduszek. Co on robił? Był dorosłym mężczyzną, a zachowywał się jak zakochana nastolatka przyłapana na buziakach z ryciną ulubionego bohatera z książki. Ścisnął jedną poduszkę przytulając się do niej mocno.
- Głupia malaria – rzucił głośno, przypominając sobie słowa Oriona. Słowo na m. Jeszcze nigdy nie czuł się z nim tak niepewnie.
***
Trudno mu było tak po prostu go zostawić w stanie rozchwiania, kiedy jedyne czego chciał to całować go więcej, przytulać i słuchać tych uroczych pomruków. Nie mógł jednak zignorować tego co usłyszał. Wiedział, że Ezra jest inny od niego, dużo bardziej… wredny niż złośliwy, co nie zmieniało faktu, że nie zamierzał choćby spróbować czegoś z tym zrobić. Nawet jeśli pierwszy szok wymalowany na piegowatej twarzy szybko zmienił się w przerażenie. Kiedy do niego podszedł, nie odtrącił go, ale też nie objął, czekając na jakieś słowa wyjaśnienia. Dopiero kiedy Ezra zaczął mamrać coś pod nosem niezrozumiale, domyślił się, że w jego mniemaniu wcale nie zrobił nic złego. Tak jak wtedy z nimfą. Poczekał jeszcze chwilę, nie robiąc nic, aż w końcu zlitował się i westchnąwszy, delikatnie położył ręce na ramionach chłopaka, tylko po to, by zaraz jedną dłonią zjechać na jego brodę i ująwszy ją łagodnie podnieść, zmuszając go by na niego spojrzał. Tym razem jednak złote oczy nie błyszczały ostro, tylko delikatną dezaprobatą.
- Nie możesz się tak denerwować, skarbie – powiedział spokojnie, pochylając się by oprzeć czoło o czoło Ezry, odgarniając mu najpierw czule opadające na twarz kręcone pukle. – Wiem, że niektórzy ludzie robią nieprzemyślane rzeczy, ale nie robią ich specjalnie, żeby cię zirytować. Nie możesz na wszystkich krzyczeć, to wcale nie pomaga. Nikomu. Ani innym, bo ich denerwujesz i robią większe głupoty, ani tobie, bo irytujesz się jeszcze bardziej. Błędne koło. Jak tak dalej pójdzie to zrazisz do siebie wszystkich, Śnieżynko. I nie mów mi, że nikogo nie potrzebujesz – dodał zaraz, patrząc mu z pobłażaniem w oczy. – Nie każę ci być dla wszystkich miłym… tak od razu – parsknął, widząc minę chłopaka. – Ale popracujemy nad tym, dobrze? Zaczniemy od czegoś bardzo prostego – mówił konwersacyjnym tonem, sunąc rękoma po jego plecach, zatrzymując się co jakiś czas na krzyżu, tuż nad pośladkami bruneta. – Pójdziemy na tą imprezę dla Gwardzistów i wszystkich przeprosisz. Pojedynczo albo grupowo, to już twój wybór – wyszczerzył się do niego, chociaż w złotych oczach błyszczała stanowczość. Zaraz też przesunął palec na usta maga ognia, gładząc delikatnie jego górną wargę. – Będzie fajnie, zobaczysz. A potem dostaniesz buziaka i co tylko będziesz chciał – obiecał, posyłając mu powłóczyste spojrzenie spod rzęs, pochylając się bardziej, by cmoknąć go nie zabierając jednak palca z jego ust, więc jedyne co pocałował to własny paznokieć.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:19 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Reakcja Louriela była dokładnie taka jakiej się spodziewał. Albo zasadniczo, jakiej wywołania chciał. Wstyd i zażenowanie swoim dziecinnym zachowaniem, narażaniem swojego cennego zdrowia, zaniedbywaniem relacji społecznych. Najpewniej zawiódł takim postępowaniem ojca, na pewno Oriona, obecnie również i jego. Musiał ponieść tego konsekwencje, a już dawno przekonał się, że czymś co nim trzęsło najmocniej było przydeptanie dumy i wywołanie w nim poczucia zawiedzenia.
Niemniej, nie był brutalny. Jego ton spokojny, zrównoważenie chłodny aczkolwiek bez przesady. Oczy miał jednak ciepłe, martwił się o niego, o jego kondycję która została nadwątlona. Przecież tutaj nie przyjechał na wakacje, potrzebowali jego pomocy, a magia niestety wyczerpywała. Będzie musiał zwrócić na niego większą uwagę, będzie musiał zachowywać się tak jakby poza jego strażnikiem stanowił też mentalne wsparcie jednocześnie próbując nie podpaść szlachcie i możnym. Nie chciał problemów dlatego, że był po uszy zakochany w miłości swojego życia. Musiał i jemu i sobie ułatwiać egzystencję.
Wychodząc z pokoju, zamykając za sobą drzwi, przetarł zmęczonym gestem twarz. Opierając się na chwilę o zamknięte skrzydło uparcie patrzył w wygładzone posadzki po czym biorąc głęboki oddech ruszył do kuchni. Po drodze nie minął nikogo. Upały które dopiero co skończyły się na zewnątrz wszystkich skutecznie wywabiły ze swoich pokoi do ogrodów albo właśnie na przygotowywany bankiet powitalny. Szlachta przede wszystkim mieszkająca w mieście, tej części okalającej pałac, musiała się zjechać odpowiednio wcześniej strojąc. Ogólnie, syf, brud, smród i mogiła. Nienawidził takich imprez w czasie których musiał znaleźć w miarę bezpieczny punkt obserwacyjny i przyglądać się czym ktoś czasem nie pała większą niż on chęcią zasztyletowania króla. Tym razem miało jednak być inaczej. Został oddelegowany do gości, miał zamiar zorientować się którzy magowie chętni są na dziwne spotkanie z ich kulturą, a którzy wolą na świeżym powietrzu prowadzić miłe rozmowy. Nie każdy chciał się zniżać do poziomu „imprezy dla służby” toteż wywiad środowiskowy był potrzebny. Do tego jednak chciał zagonić Sileasa.
Na swojego dowódcę wpadł w kuchni właśnie. Siedział spokojnie za dużym blatem na którym stały miski wypełnione nadzieniem do suchych naleśników z mąki kukurydzianej. Rozmawiał z Joel która nakładała gotowe przekąski na tacę oraz kołysał pięcioletniego syna na kolanach sprawiając, że ten co rusz wybuchał śmiechem. Na widok tak szczęśliwej rodziny na jego ustach od razu wymalował się szczery uśmiech.
- Mogę jeszcze owoców? Gad chyba w nich zasmakował. – Poprosił biorąc talerz i nakładając sobie zimnej już zupy. Wreszcie miał okazję zjeść coś konkretnego od rana, chwila ochłonięcia po tych słowach skierowanych do księcia również się mu przyda, korzystał więc.
- I bardzo dobrze. Już Ci szykuję.
- Jak w ogóle Mistrz się czuje?
- Już dobrze. Wezmę go na spacer, a później odstawię na ucztę. Rozmawiałem też z Orionem i zaproponowałem, że jak nie spodoba im się… forma tego wszystkiego, żeby przyszli do nas. Myślicie, nie będzie miał nikt nic przeciwko? – Zapytał na co Sileas uśmiechnął się rozbawiony.
- O tym samym rozmawiałem już dzisiaj z Lorhenem. Na pewno ich do siebie porwiemy, niech się w miłym gronie napiją. – Oświadczył zaraz zapewniając, że zorientuje się kto tak naprawdę miał ochotę na spędzanie z nimi czasu.
Po tym jak Finni coś przekąsił i wziął jedzenie dla Louriela wrócił do jego komnaty. Zanim przekroczył drzwi wziął jeszcze głęboki oddech. Po przemyśleniach gad mógł uznać, że zbezcześcił go w jakiś sposób takim ochrzanem i być złym. Musiał być przygotowany na ewentualną próbę ugłaskania go. Dlatego też początkowo nie narażał się, nie łapał z nim kontaktu wzrokowego. Odstawił tacę i dopiero gdy nie miał się już na czym skupić w ramach wymówki spojrzał w gadzie oczy. Ciepłe, rozanielone i będące tak blisko. Aż się wyprostował zmieszany splatając wygodnie ręce za plecami.
Dopiero po chwili jego twarz jak i spojrzenie złagodniały. Patrzył na niego jak na najwspanialszą osobę świata. Zrozumiał jego punkt widzenia, uznał, że wszystkie argumenty miały podstawę i przyjął wszystkie słowa do serca. Poczuł jak robi się mu zbyt ciepło. Znowu jego bliskość zaczynała działać na tą jego część której powinien się wstydzić. Serce radośnie biło w piersi, uszy zaczynały lekko się czerwienić, a on znowu odpływał myślami do ich pocałunku, do pieszczenia go i chęci bliskości jakiej nikt nigdy wcześniej mu nie dawał. Nigdy w końcu nie czuł się tak radośnie drocząc się z kimś w łóżku, nigdy dotąd nie dawało mu to tyle satysfakcji.
Zaraz, nieco przerysowując swoją dumę, chciał się odezwać. Pogratulować mu niezawodnego rozsądku oraz zapewnić, że może do niego mówić „mistrzu, panie i władco” ewentualnie „o najwspanialszy”. Nie zdążył chociażby wypuścić powietrza gdy męskie usta spotkały się z tymi jego, a mu przed oczami świat zawirował.
Został pocałowany. Bez namowy, wymuszania, bez odpowiedniej sytuacji. Po prostu go pocałował przepraszając za swoje zachowanie, a mu krew z mózgu odpłynęła. Do tej pory myślał, że serce już szybciej bić nie może. Cóż, mylił się. Zmiękły mu przy tym kolana chociaż na jego twarzy widniał ewidentny szok. Nie spodziewał się. Nawet nie zareagował gdy ten się odsunął i uciekł. Ha, chwała mu, że nie oknem bo tym razem by łapał za nogę i wlókł do łoża rozpusty. Słysząc kwestię o malarii zaśmiał się cicho wreszcie ocucony. Podniósł rękę której palcami delikatnie przebiegł po ustach. Mrowiły, przecudowne uczucie. Mógłby dostać jeszcze jednego ale obawiał się, że w tym momencie zostałaby z niego mokra plama rozanielenia. Podchodząc do łóżka złapał go za nogi i ciągnąc go w swoją stronę zawisł nad nim gdzieś na wysokości bioder. Pocałował go w głowę po czym położył się bezczelnie na nim próbując dodać mu otuchy, nie rozpamiętywać najcudowniejszego całusa jakiego w życiu dostał.
- Chodź moja mała malario, ubieraj się i wyjdziemy się przewietrzyć. Spacer dobrze Ci zrobi. – Oświadczył zaczynając się śmiać na jęki i stęki, że go zgniecie zaraz. Cmoknął go jeszcze w ucho po czym przetoczył się na bok.
- Pokazać Ci jak działa łazienka? – Zapytał, a obserwując ponętne pośladki oddalające się w odpowiednim kierunku westchnął cicho kręcąc z niedowierzaniem głową. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie zakochał. Jeszcze nigdy w życiu tak nie utonął jak w tych gadzich oczach i złośliwym uśmieszku. Cudowne uczucie. Przerażało go.
***

Podejrzewał, że Orion go nie przytuli ale cieszył się, że go nie odtrącił. Istniała teraz nadzieja, że jeżeli zacznie się kajać i go całować to wcale nie skończy się tragedią. Nikła ale zawsze! Dlatego po zakończeniu tyrady na temat swojego stanu niewinności potarł jeszcze raz jego obojczyk nosem. Pocałował go lekko zasysając skórę. Nadal była nadzieja na przyjemny wieczór, przygoda z seksem. Cały światopogląd rozpadł się jednak w momencie gdy wymówił na nim spojrzenie na niego. Niechętnie podniósł oczy, niechętnie zahaczył je o jasne tęczówki. Te przynajmniej nie patrzyły na niego ze złością więc był kroczek bliżej do uproszenia go. A później zaczął do niego mówić. Brzydkie rzeczy sprawiające, że czuł się mały, coraz mniejszy, taki malutki. Znowu chciał się ukryć w jego ramionach, nie miał kompletnie pomysłu jak mu to wyjaśnić poza klasycznym „taki jestem”. To nie tak, że cała ta złość w czymś mu pomagała. Po prostu nie umiał jej na nic spożytkować. Nie umiał jej skierować w inną stronę niżeli na zidiociałych rekrutów. Jęknął więc żałośnie przymykając oczy. Nie chciał na niego patrzeć.
- Ja nie umiem inaczej. – Jęknął w końcu. Nie wiedział dlaczego ale teraz poczuł się całkowicie bezsilny. On, osoba radząca sobie zawsze i ze wszystkim, nie umiał porozmawiać z własnym mężem o swoim fatalnym zachowaniu bez tych wybuchów emocji które właśnie się rozgrywały w jego wnętrzu.
Później natomiast, autentycznie się przeraził. Przeprosiny. To nie przechodziło przez jego gardło! On nie miał takiego słowa w słowniku! Nic z tego. Aż się od niego odsunął jednak trzymany, nie wskórał nic poza odległość ugiętych w łokciu ramion. Spojrzał na niego oskarżycielsko. Kara była niezwykle brutalna i krępująca. Widząc jednak to zacięcie. Wiedział, że z nim nie wygra i albo ustąpi na jego warunki albo może się pożegnać z zapraszaniem do łóżka i gładzeniem po głowie.
- Dobrze, niech będzie. – Wymamrotał przez zaciśnięte zęby co nie znaczyło, że właśnie nie walczył ze sobą w środku. Nie wyobrażał sobie czegoś takiego. Nie było opcji żeby wszystkich przeprosił za swoje zachowanie! I nie ważne jakiego całusa by później dostał. Spłonie ze wstydu, rozgoryczenia i utraty powszechnie znanego strachu. Schowa się w swojej skorupce rozpaczy i się spije. A później się na niego obrazi i chociaż będzie na nim wisiał, dumnie będzie fukał, że ma się do niego nie odzywać i tylko go miziać. Aaaaa, on nie chciał! Niech go nie zmusza!!! Ucieknie od niego i się schowa!!
Ostatecznie jednak wyrwał się z trzymanych go ramion i krzyżując ręce na piersi ruszył krążyć po pokoju. Musiał szybko wymyślić plan taktycznego unikania Oriona żeby ten go nie zaciągnął na środek i nie kazał mu z siebie wydusić czegoś tak uwłaczającego. Jednocześnie nie chciał się już dać przytulić i miałczał gdy go łapał.
Przynajmniej dopóki nie zaczął go gładzić po twarzy. To było jednak zbyt kuszące.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:20 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Zrobił to! Pocałował Finniego! I co więcej, czuł się z tym faktem niezwykle dobrze nawet jeśli to miało być „tylko w ramach eksperymentu” i potwierdzenia jednej z wielu hipotez. Trzymał się kurczowo poduszki, analizując reakcję własnego ciała i umysłu. Serce biło mu szybko, a krew żwawiej krążyła w żyłach. Przyspieszony oddech uspokajał się powoli, a wrażliwe usta nadal czuły przy sobie drugie wargi. Zaskoczone i bardzo słodkie. Aż ścisnął mocniej plusz pod palcami, czując się… tak bardzo radośnie. Jak podlotek, do którego ładna dziewczyna puściła oczko. Był sobą odrobinę zażenowany, ale zrzucił to na karb malarii. Skoro Orion mógł się nią wykręcać, to czemu nie on?
Dziwny dźwięk wyrwał mu się z gardła, kiedy jego nogi zostały pochwycone, a on sam wyciągnięty spod sterty poduszek siłą, bezwiednie wypuszczając swoją pluszową tarczę z rąk. Napotkawszy rozbawione i pełne iskierek szczęścia pomarańczowe oczy, poczuł że na usta wypływa mu nieśmiały uśmieszek zadowolenia. Finni wyglądał tak cudownie, kiedy był zadowolony, tak seksownie i młodo, jakby radosny wyraz twarzy odejmował mu lat. Louriel był… szczęśliwy i mógłby tak zostać… A przynajmniej tak myślał dopóki ciężkie ciało nie uwaliło się na nim całym ciężarem, wciskając go w poduszki i materac. Sapnął niezadowolony, czując że powietrze ucieka mu z płuc.
- Ciężki jesteś, zrobisz ze mnie naleśnik zaraz – wyjęczał, wiercąc się pod nim i bezskutecznie próbując odepchnąć go od siebie, napierając na jego klatkę piersiową dłońmi. Nic z tego! Bezczelny jeszcze się zaczął śmiać! I to wcale nie tak, że Louriel słysząc ten cudowny dźwięk i czując jak jego ciało podryguje od chichotu, miał ochotę sam się roześmiać. Zachował poważną minę, przewracając oczami, kiedy mężczyzna złożył na jego uchu całusa, a potem w końcu uwolnił go spod siebie, sprawiając że mógł wziąć normalny oddech.
- Pogniotłeś mnie – zauważył marudnie, zaraz jednak rozpogadzając się kiedy Finni przypomniał mu o spacerze. Teraz, kiedy było chłodniej, miał ochotę zobaczyć kawałek tej zieleni, którą wcześniej zauważył przez okienko, a której nie zdążył się przyjrzeć.
- Nie trzeba, umiem się umyć – odpowiedział godnie, podnosząc się i kierując się w kierunku łazienki. Drepcząc wcześniej ze zdenerwowaniem spojrzał za małe drzwi, gdzie jak domyślał się, znajdowała się łazienka.
Jednak nie wszystko było tak jasne jak to. Nie było tu wanny, tylko jakieś kurki, z którymi nie wiedział co zrobić i coś wyglądającego na sito połączone rurami z resztą i znikające w ścianie. Louriel zamrugał oczami jak sowa, przyglądając się temu w zdumieniu, ale nie potrafił zrozumieć jak i dlaczego. A kiedy pokręcił jednym na próbę, sparzył się niemal wrzątkiem, odskakując z sykiem na drugą stronę pokoiku. Spróbował zaraz z drugim, ale wcale nie było lepiej. Tym razem z sita pociekła na niego lodowata woda od której zadrżał niekontrolowanie, żeby zaraz domyślić się, że w aktualnych warunkach pogodowych lepiej było się jednak myć w czymś co nie spowoduje u niego hipotermii. W końcu zrezygnowany wychylił głowę z pomieszczenia i spojrzał na blondyna.
- Finnnnnni… - przeciągnął, czując że to nieco poniżej jego godności, ale i tak uważał że lepiej było zapytać niż coś zepsuć. – Pomóż – poprosił burkliwie, chowając się zaraz znowu za drzwiami.
Rozbawiony Finnegan pojawił się zaraz w środku, zajmując niemal połowę pomieszczenia, ale kiedy tylko wyjaśnił mu, jak w zasadzie działa prysznic, Loruiel był zachwycony. I nie musiał wcale używać czarów by się umyć w ten przyjemny sposób. Blondyn pokazał mu gdzie ma ręczniki, gdzie zostawić ubrania i podał mu zawiniątko czystych i pachnących szat, które miały zapewnić mu odpowiedni przewiew i komfort przy upale. A potem stanął przy drzwiach i patrzył na niego tak długo aż książę poczuł zakłopotanie.
- A sio! – parsknął na niego, mając w głowie tylko jedno słowo – niemożliwy. Niby już się przy nim kąpał i rozbierał i w ogóle zazwyczaj nie miał problemów z nagością, ale kiedy pomyślał o tym jak w tym momencie wyglądał, od razu odechciewało mu się pokazywanie komukolwiek w takim stanie. Zwłaszcza Finniemu, który przecież uważał, że to była jego wina. Był niemal stuprocentowo pewien, że gdyby go tak teraz zobaczył, to uroiłby sobie w głowie jeszcze większe poczucie winy, a przecież wcale tego nie chciał.
W końcu udało mu się pozbyć blondyna z łazienki i wziąć oszczędny na czasie prysznic, który zmył z niego resztki snu i podróży, zostawiając go czystego jak łza, pachnącego świeżością i bardziej żywego niż przez ostatni miesiąc. Ubrania kraju ognia były… inne. Bardzo lekkie i ani trochę nie krępujące ruchów. Czuł się tak, jakby ich nie miał, co trochę go stresowało i kazało mu przed wyjściem do Finniego sprawdzić dwa razy, czy na pewno ma je na sobie. Przylegającą do ciała bluzkę z długimi, wąskimi rękawami, jasne spodnie o wąskim kroju, podkreślające szczupłe i zgrabne nogi księcia, a do tego narzutkę sięgającą kolan spinaną w biodrach szerokim pasem, który nie bardzo wiedział jak przymocować by nie zsuwał mu się z tyłka. Po chwili mocowania się z nim i próbą domyślenia się, co powinien z nim zrobić, zirytował się do tego stopnia, że odłożył kawałek materiału obok swoich ubrań i z luźną narzutą wyszedł z pomieszczenia, próbując spiąć włosy w kucyk.
- Nic nie mów – rzucił podminowany do Finneagana, kończąc zbierać niebieską kaskadę w nieco bardziej ujarzmiony koński ogon.
Humor poprawił mu się dopiero na widok miski owoców, którą mężczyzna przyniósł ze sobą z kuchni. Od razu porwał w palce kostkę arbuza i wpakował ją do ust, oblizując palce z soku i uśmiechając się błogo. Kiedy Finni zbliżył się do niego, wcisnął mu mandarynkę, niezbyt zadowolony z tego jak kwaskowata się okazała, chociaż odświeżające właściwości soku zachowała. Louriel pochłonął przekąskę, dzieląc się nią z Finneganem, zostawiając mu te kawałki które nie przypadły mu do gustu, jak grejpfruta, czy granat. Resztę pochłonął bez oporów i wydziwiania, czując że mógłby się przyzwyczaić do takiego jedzenia. Uwielbiał owoce i od zawsze ubolewał, że w kraju wody mieli tak mały do nich dostęp. Jedyne co udawało się wyhodować w cieplejszych rejonach ojczyzny przy granicy to były jabłka i jakieś mało wymagające warzywa jak marchewki. Winogrona sprowadzano zza granicy, ale były drogie i cesarz zgodził się jedynie na nie i to tylko dla spełnienia zachcianki syna.
Kiedy naczynie było puste, Louriel powstrzymał się od wytarcia resztek soku w spodnie, za to oblizał je skrupulatnie, a potem pod rozbawionym spojrzeniem maga ognia poszedł je umyć. A kiedy wrócił, Finni poprowadził go najpierw na szeroki taras, na którym stały meble wyplecione z wikliny, a potem małymi schodkami w dół, do ogrodu. Książę chłonął całym sobą widok i zapach, który wypełnił mu płuca niemal natychmiast po przekroczeniu progu. To było cudowne. Chłodniejsze powietrze wieczoru przesycone było zapachem słońca i ciężką, przyjemną wonią kwiatów. Zakręciło mu się w głowie, ale utrzymał się na nogach siłą woli, chcąc sprawdzić, jakie rośliny wydzielały tak cudowny zapach.
Zeszli po schodkach na ścieżkę wyłożoną płaskimi kamieniami, która wiła się pomiędzy roślinnością, zakręcają i prowadząc w coraz to nowsze zakamarki ogrodu, gdzie przy maleńkich sadzawkach stały ławeczki, na których można było odpocząć. Wszędzie było tak niesamowicie kolorowo. Na zieleni i brązach drzew i krzewów rozkwitały wielkie, różnokolorowe kwiaty o żółtych słupkach po środku. Louriel gapił się na to wszystko z błyszczącymi oczami, idąc wolno by na pewno zatrzymać się wzrokiem na wszystkim. A kiedy już nasycił wzrok, dopuścił do głosu inne zmysły. Było przyjemnie chłodno, nad głowami błyszczały im ostatnie promienie słońca, w nozdrzach czuł zapach ziemi i roślin a zewsząd słychać było trel ptaków. Brakowało mu tylko jednego. Zerknął na Finniego spod rzęs, a potem szybko rozglądając się czy są sami, sięgnął po jego dłoń, by spleść ze sobą ich palce. O tak, teraz już niczego mu nie brakowało.
Pozwalał się prowadzić, patrząc na to wszystko z zachwytem, spoglądając co jakiś czas na towarzyszącego mu maga ognia. On też zaliczał się do przyjemniejszych widoków krajobrazu. Nawet bardzo przyjemnych. Louriel zagryzł wargę. Jego eksperyment się powiódł i teraz już wiedział skąd to łaskotanie w żołądku i niemal nabożne uwielbienie do tego mężczyzny, ale tak jak za każdym razem w jego przypadku, kiedy w końcu uporał się z niewiadomą, potrafił być po prostu sobą i nie zachowywać się jak zagubiony szczeniak.
- Czy na tej całej audiencji będzie dużo osób? –zagadał go, kiedy powolnie oddawali się leniwej chwili spokoju w swoim towarzystwie. Książę nie lubił tłumów, a na taki się właśnie zapowiadało, co nie napawało go zbytnim entuzjazmem.
- No i chciałem cię zapytać… Bo podejrzewam, że nikt nie ma tu pojęcia o tym kim jestem… - zaczął spokojnie, marszcząc lekko brwi w skupieniu. – Myślisz, że to dobry pomysł żeby tak zostało? Bo wiesz, nie chcę żadnych przywilejów ani niczego takiego no i mam wrażenie, że to mogłoby być… bezpieczniejsze – powiedział cicho, nadal pamiętając sytuację z kraju wody, gdzie Finni nadstawił za niego swoje życie, bo kraj powietrza wiedział kim jest i dlaczego. Jego pozycja nic nie znaczyła, a przynajmniej nie tytuł księcia, bo już ten mistrza magii wody owszem, ale ludzie spoza kraju o tym nie wiedzieli. Mogli chcieć znów coś mu zrobić, a wtedy gdyby Finnegan spróbował go ratować i nic by z niego nie ostało… Drugi raz by tego nie przeżył.
Zaraz jednak jego uwaga została skutecznie rozproszona przez malutkiego owada, który z pięknymi czarno – żółtymi skrzydłami przeleciał mu tuż przed twarzą. Owady, a już zwłaszcza motyle w kraju wody były czystą abstrakcją, dlatego widząc takiego, Lusiek natychmiast się nim zainteresował.
- A co to jest? – zapytał, puszczając dłoń blondyna i podchodząc do kwiatu, na którym owad właśnie usiadł i rozkładał i składał skrzydła, jakby chciał go odstraszyć. Louriel uznał, że to przeurocze i spróbował dotknąć motyla, ale kiedy tylko jego palec znalazł się blisko, zerwał się do lotu, transportując się szybko na inny krzew. Książę spojrzał na niego rozczarowany, ale i tak się cieszył, że miał okazję go podziwiać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:20 pm}

H&C           - Page 6 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Plan był banalnie prosty! Prysznic, przekąska i spacer. Jego skomplikowanie jednak odbijało się na poszczególnych etapach które mogły przynieść mu pewne problemy. Po pierwsze, łazienka. Przecież mieszkał w kraju wody przez prawie miesiąc, wiedział jak to u nich wyglądało jednak tutaj, warunki były zupełnie inne. Nie mogli sobie pozwalać na marnowanie takich ilości wody, nawet rodzinę królewską ograniczały pewne nakazy szanowania tego cennego surowca, toteż sama łazienka skonstruowana była w nieco inny sposób. Lusio jednak sam postanowił sobie poradzić kierując swoje zgrabne pośladki prawie w stronę zachodzącego słońca. Przynajmniej sprawił mu tą radość, że mógł go bezczelnie zwejrzeć, rozebrać wzrokiem i w myślach zrobić z nim kilka brzydkich rzeczy polegających głównie na gryzieniu tych pysznie wypieczonych bułeczek. Nie zdążył się jednak rozmarzyć gdy słodka, niebieska główna wyłoniła się ponownie wzywając pomocy.
Uśmiechnął się do niego uroczo po czym wszedł do pomieszczenia ustawiając optymalną temperaturę wody. Raczej cieplejszą jednak nie zimną. Chciał go odświeżyć i nie narażać na pocenie się od razu po przekroczeniu progu tarasu. Niemniej, liczył na jakiś słodki widok, jakieś nagie ramię, zgrabną nóżkę. Tymczasem został wywalony na co wyginął usta w podkówkę, nie umiejąc się jednak pozbyć błysku zboczenia z oczu co próbował ukryć rozżalonym, szybkim mruganiem. Ostatecznie i tak wyszedł.
Wracając do problemów. Drugi z nich dotyczył ubrania się. Dopiero po wróceniu na łóżko i zaścieleniu go, estetycznym ułożeniu sterty poduszek, zdał sobie z tego sprawę. Ich strój był lekki jednak chronił przed pewnymi czynnikami. Mianowicie i przede wszystkim przed słońcem. Długie rękawy, dodatkowa warstwa materiału na ramionach, wysokie kołnierze. Po drugie, otarcia spowodowane nieuchronnym poceniem się ciała. Materiał miał wciskać się w miejsca newralgiczne chroniąc, krój więc do takiego zadania był dostosowany. Niemniej, bez odpowiednich umiejętności trudno było to wszystko założyć za pierwszym razem. Mimo wszystko Lusio świetnie sobie poradził, a gdy wyszedł z łazienki, sukcesywnie zaabsorbował całość jego uwagi. Aż przeżuwać przestał! Powoli prześlizgnął się po nim wzrokiem. Zgrabne nogi, podkreślone biodra i tyłek, ładnie przylegający materiał do brzucha i piersi. Dopiero po dłuższej chwili przełknął, na jego słowa podnosząc ręce w obronnym geście. Wyglądał bajecznie. Jego smukła sylwetka nadawała się do tego typu ubrań, odbierał mu zdrowy rozsądek! Sama rozkosz.
Wstając obszedł go, nadal pożerając wzorkiem. Stanął za nim, poprawił mu kołnierzyk po czym ładnie złapał mu włosy zawijają ostatecznie w kok. Wypuścił mu dwa luźne kosmyki które zaczesał za ucho po czym powoli przejechał dłońmi od jego bioder do połowy torsu.
- Bajecznie wyglądasz. Mógłbym się do tego przyzwyczaić. – Zamruczał mu do ucha łapiąc go za jedną dłoń, zmuszając do półobrotu jak w tańcu. Posłał mu przy tym piękny uśmiech po czym poprowadził go do ogrodu.
Tutaj wisiał nad nim trzeci problem. Zawsze mogli na kogoś wpaść. Takie nieoczekiwane spotkanie szybko zepsułoby luźną atmosferę między nimi, może lekko zmierzającą w stronę urokliwego romantyzmu. Czemu oczywiście się nie dziwił. Pomarańczowe promienie słońca przebijały się przez ciemne liście wszystko otaczając miękką aurą. Długie cienie rzucane na ziemię słały ciemny dywan pod ich stopami, a leniwa natura szykowała się powoli do snu. Kwiaty zamykały kielichy, ptaki zmierzały do swoich gniazd świergocząc na całe sąsiedztwo o swoim przybyciu.
Dopisywało im szczęście. Wszyscy szykowali się na ucztę i na moment poznania gości zza gór. Nikt nie potrzebnie się nie pałętał po ogrodach przez co mógł iść u jego boku, patrzeć w jego cudownie miękkie oczy i się uśmiechać. Co więcej! Gdy został złapany za dłoń po plecach przeszedł mu elektryzujący dreszcz. Mimo że już tak chodzili teraz warunki były nieco inne, sięgnął drugą ręką do jego policzka, przyciągnął jego głowę do siebie i lekko go pocałował w kość policzkową. Zaraz zaczął odpowiadać na piętrzące się pytania, prowadząc go coraz głębiej w gąszcz. Zerwał przy tym jeden z kwiatów i po wpleceniu mu we włosy kontynuował spacer. Skrzywił się tak naprawdę dopiero na pytanie o audiencję. Powoli zacmokał po czym wygodnie go objął.
- Przygotuj się kochanie na totalną masakrę, dobrze? – Zaproponował drapiąc się po czubku nosa w geście zdenerwowania. – Będzie cała masa ludzi, pełna sala. Uczta, wino, ogromna ilość wina. Jak król już swoje wypije zaczną się nieco mniej… moralne sceny. Ma harem, korzysta z niego. – Mówił cicho, prosto do jego ucha chociaż nie sprawiało mu to krzty przyjemności. Nastawiał go na najgorsze. Wszędobylski alkohol i seks. Dlatego miał zamiar go stamtąd zabrać ale przynajmniej godzinę, dwie, będzie musiał się przemęczyć. Zaraz spojrzał na niego przepraszająco.
- Cały czas tam będę, jeżeli źle się poczujesz mów. – Poprosił oblizując usta w kolejnym, geście całkowitego zdenerwowania. Nad drugą kwestią przez chwilę się zastanowił po czym pokiwał twierdząco głową.
- Będziecie wszyscy traktowani na równi, jak wysokiej rangi goście. Nie widzę potrzeby żeby ktokolwiek widział. Jeszcze Andrea Cię sobie upatrzy… – Aż go dreszcz przeszedł. Na jego pytające spojrzenie zaśmiał się zniesmaczony. – Księżniczka. Niereformowalna. – Stwierdził całując go ponownie w policzek. – A będąc zazdrosnym robię się paskudny. – Oświadczył ostrzegawczo gładząc go po cały czas trzymanej ręce. Mówił dalej, o rodzinie królewskiej i tym czego mógł się po kim spodziewać gdy uwaga Lusia została rozmyta jak ta dziecięca. Wystarczył jeden motyl żeby ruszył za nim z lekko uchylonymi ustami, a on, uśmiechnął się rozczulony takim zachowaniem. Skrzyżował ręce na piersi i obserwował jego nikłe starania podejścia do owada. Zaśmiał się cicho widząc jak motyl odlatuje, ponownie pokręcił głową.
- Motyl, kochanie. Pokażę Ci ich więcej. – Zaproponował zerkając zaraz w stronę słońca żeby sprawdzić czy żyjątka będą jeszcze latały. Jeżeli się pospieszą powinni trafić na ostatnią ucztę owadów przed zachodem słońca.
Plany pokrzyżował chrapliwy skrzek który rozniósł się nad jego głową. Aż uniósł ramiona chowając się w nich. Spojrzał w górę, a widzę wyczekująco wpatrzone w niego żółte oczy westchnął ciężko.
- No cześć mendo. Chodź, przywitasz się z naszym gościem. – Oświadczył wyjmując z małego woreczka przy pasie daktyla. Ptak momentalnie zareagował i sfruwając niżej przysiadł najpierw na gałęzi, później trzepnął go skrzydłem w głowę lądując na ramieniu. Po otrzymaniu owocu złapał go nogą po czym powoli zaczął przeżuwać.
- Lusio, to jest Joe. Mendo, to jest Gadzinka. – Oświadczył na co papuga zaskrzeczała „Gadzinka, Gadzinka”, po czym wróciła do przeżuwania daktyla. Po chwili rozbawienia spojrzał na niego jednak zmartwiony.
- Czy na pierza też masz uczulenie? Fenrira do Ciebie oczywiście nie dopuszczę chociaż pewnie też się stęsknił ale on… jest nieprzewidywalny. – Przyznał robiąc pół kroku do tyłu, żeby go nie narażać. Nie wiedział czy ma ze sobą leki.
***

Uczta. Wystawna, tłoczna i zdecydowanie ponad stan prezentowany przez kulturę osobistą władcy. W jednej Sali z suto zastawionymi stołami tłoczyła się śmietanka towarzyska stolicy. Możni, szlachcice, posiadacze większych skrawków ziem, wszyscy chcieli zobaczyć egzotycznych gości, przywitać ich i pokazać jak się bawią, jak bardzo są wykwintni, a ich kultura bogata.
Finnegan przeprosił Lusia już jakiś czas temu. Wycałował mu dłonie, odprowadził do Oriona po czym wraz z Ezrą poszli na salę. Brunet poszedł nieco wyżej, na balkony, on umiejscowił się za stojącymi na podwyższeniu, masywnymi tronami królewskimi po czym zrezygnowany zaczął wodzić wzrokiem po Sali. Goście mieli zostać przyprowadzeniu gdy już wszyscy będą na nich gotowi. Najpierw bezpośrednia audiencja, później zaproszenie na ucztę i luźne spędzanie czasu wśród chętnie obmacujących kobiet i litrów czerwonego alkoholu. On osobiście jednak, już czuł zapach grillowanego mięsa, smak piwa. Chciał stąd wyjść i zająć się sobą. Niedługo kończyła się jego zmiana, niedługo przejmie ich nocna warta i to oni będą się użerać z zarzyganymi facetami. Współczuł im, szczerze współczuł jednak jako ulubieniec księżniczki często on musiał to znosić. Gdy miał na wyciągnięcie ręki swoją miłość życia, miał w głębokim poważaniu altruizm i branie problemów na siebie. Chciał potańczyć z Louriele, napić się z Orionem i porządnie najeść.
W końcu też cała wyprawa z Kraju Wody znalazła się za wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami pokrytymi złotem. Magnus, już w odpowiednio wstawionym stanie, uśmiechnął się szeroko wodząc wzrokiem po jasnej skórze nieznajomych, jasnych oczach i włosach. Fascynowali go czego jawny obraz prezentował całą swoją sylwetką.
- Drodzy goście! Witajcie w mych skromnych progach. Mam nadzieję, że upał was nie zmógł. – Podnosząc się, zaczął teatralnie powodując zapadnięcie gwałtownej ciszy na sali. Finngan ledwo powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Zaraz jednak złapał kontakt wzrokowy z Orionem, kolejno z Lorhenem. Posłał im nikłe uśmiechy po czym szybko zorientował się czy ktoś zwraca na niego uwagę. Szczęśliwie, wszyscy obcy stanowili wystarczającą atrakcję. Dlatego mógł podpowiadać. W momencie gdy król umilkł lekko się skłonił dając im znak, że to właśnie ten moment na powitanie go. Jak wielką ulgę odczuł gdy Lusio nie protestował. Zaczynał kochać nową, stanowczą stronę Oriona przez którą Ezra chodził cicho i zarumieniony, a Lusio jak w zegarku. Złoto, a nie przyjaciel!
- Z waszego powodu i za wasze zdrowie ta uczta. Bawcie się proszę do białego rana. – Oświadczył unosząc kielich z winem, zaraz rozniósł się wtórujący mu okrzyk powitalny spasionych szlachciców. A Finni tylko odliczał w głowie do końca zmiany.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:21 pm}

H&C           - Page 6 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Louriel nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak… lekko i cudownie. Finnegan traktował go tak dobrze i miło, nie szczędząc mu czułości, na które stęskniony książę był łasy jak mało kiedy, samemu nie powstrzymując się od muskaniem palcami blond włosów, gładzenia jego dłoni, czy wgapiania się w niego, kiedy tylko miał wrażenie, że Finni tego nie widzi. Był taki szczęśliwy, a ogrody kraju ognia pełne niespodzianek, jak papuga, która natychmiast przypadła mu go gustu. Na obawy blondyna przewrócił oczami, podchodząc bliżej i nie dając mu się odsunąć. Był uczulony na sierść, nie na pióra, o czym dobitnie go przekonał, zachęcając ptaka by usiadł mu na ręce. Nic się nie stało, więc i Finni się uspokoił, oprowadzając go dalej i próbując przygotować go na to, co miało nadejść. A potem odprowadził go do sypialni Oriona, która mieściła się zaraz obok i zabierając Ezrę z pandziego uścisku białowłosego, zostawił ich samych.
-Jak się czujesz? – zapytał Orion, kiedy drzwi za gwardzistami się zamknęły, patrząc uważnie po nieco mniej zmarnowanej twarzy przyjaciela.
- Lepiej – odpowiedział książę, ładując się z westchnieniem ulgi na łóżko Oriona, zakopując w poduszkach. Oh tak, zdecydowanie bardziej podobała mu się wizja zostania w tym miejscu niż głośna uczta z rozpustną szlachtą kraju ognia. – Aczkolwiek na samą myśl o tej uczcie robi mi się niedobrze – mruknął niezadowolony, sprawiając że młodszy chłopak przewrócił oczami, kręcąc głową z politowaniem. Naprawdę, Louriel był jedynym szlachcicem jakiego znał, który migał się od przyjęć i wolał tak jak teraz lenić się we własnym towarzystwie niż plotkować z podobnymi do siebie.
- Mur nie do przeskoczenia, leniwcu – parsknął chłopak, odkładając na szafkę odpięty od pasa miecz, już usłyszał od Ezry, że nie może go ze sobą zabrać. – I mogę się założyć, że oni wszyscy będą się prezentować lepiej od ciebie – powiedział pewny siebie, spoglądając na księcia wyzywająco.
Louriel aż się wyprostował, czując się głęboko urażony.
- Twierdzisz, że banda tłustych darmozjadów jest ode mnie szlachetniejsza i lepiej wychowana?! – aż się zapowietrzył, czując wjazd na ambicję.
Orion wzruszył niewinnie ramionami, wiedząc doskonale, że przyjaciel połknął haczyk i choćby po to, żeby mu udowodnić jak bardzo się myli, będzie się zachowywał jak na księcia przystało. A może nawet bardziej. Białowłosy uśmiechnął się do siebie w duchu. Lourielem tak łatwo dało się manipulować jeśli wiedziało się jak. A on, po trzech latach spędzonych niemal nierozłącznie, zdążył zauważyć, że nic tak nie motywowało księcia do działania jak delikatne dźgnięcie szpilą niedowiarka w jego różnego rodzaju umiejętności. Wysławiania się, kultury, poziomu magii, inteligencji i innych akurat potrzebnych przymiotów mężczyzny. Lusiek był zdolny, ale leniwy i najchętniej niczego nie robiłby na pokaz, byle mieć święty spokój. Na szczęście jego duma była bardzo użyteczna w takich wypadkach, a Orion nauczył się ją umiejętnie podjudzać, by wyluzowana osobowość błękitnowłosego nie wpędziła ich w kłopoty, czy wstyd.
Wkrótce potem ktoś zapukał do drzwi i zaprosił ich by dołączyli do reszty magów wody i dołączyli do audiencji u króla. Naburmuszony przytykiem Oriona Louriel snuł się w kierunku sali z przymrużonymi powiekami sprawiając, że Lorhen denerwował się jak książę ostatecznie zaprezentuje siebie i kraj wody przed innym władcą, ale nie musiał się niczym martwić. Kiedy tylko stanęli przed szerokimi, złotymi drzwiami, gad wyprostował się jak struna, przywdziewając na twarz najbardziej godny i majestatyczny wyraz twarzy, który natychmiast wprawił resztę magów wody w dostojny nastrój i im każąc się wyprostować i zachowywać jak należy. Phil pokręcił głową z pobłażaniem, patrząc z uśmieszkiem na zadowolonego z siebie Oriona. On naprawdę był prosty w obsłudze.
Do sali balowej weszli przy akompaniamencie szeptów i pokazywania sobie magów wody palcami. Jasna karnacja i w większości włosy przyciągały uwagę. Dostojny krok, spokój bijący od magów, którzy całkowicie skupili się na wyglądaniu dostojnie i sam Louriel, który odznaczał się i na tle innych bijącą od niego aurą dostojeństwa i powagi. Nawet w szatach kraju ognia zdawał się płynąć po posadzkach, stawiając pewne siebie, równe i niezbyt duże kroki, trzymając się tuż obok sir Lorhena, na miejscu jego prawej ręki. Nie zamierzał się wychylać, jakoś wizja dyszącej mu w kark i wymagającej od niego uwagi księżniczki nieszczególnie go pociągała. Wolał zająć czas Finniemu, którego odnalazł gdzieś przy tronach i posłał mu spokojny uśmiech okraszony płynnym spojrzeniem pełnym powagi, choć gdzieś z tyłu tliła się w nim ta buntownicza iskierka, która nigdy nie znikała.
Pochód zatrzymał się przed królem, który jak zaraz z niesmakiem zauważył książę, do trzeźwych nie należał. Nie dał jednak po sobie poznać, by coś było nie tak, bystrym wzrokiem lustrując całkiem przystojną sylwetkę władcy, powstrzymując wyraz pogardy wypływający mu na usta. Przepaść pomiędzy nim a Lothusem była tak wielka, że gdyby ktoś go zapytał o opisanie tych różnic nie wystarczyłoby dnia, by je wszystkie wymienić. Najbardziej rzucająca się w oczy była aura otaczająca mężczyznę. Podczas gdy cesarz kraju wody wręcz emitował łagodną charyzmą, inteligencją i rozsądkiem, chwiejący się z powodu procentów w żyłach król kraju ognia wyglądał żałośnie, taki pewny siebie i egocentryczny, skupiony wyłącznie na sobie. Louriel niemal od razu poczuł wstręt na myśl, że musiał temu człowiekowi okazać szacunek, którego nie czuł w choćby najmniejszym stopniu. A jednak kiedy przyszła i na to kolej, niechętnie i z taką gracją na jaką było go stać, pokłonił się, zaciskając mocno szczęki, by nie zrobić czegoś głupiego. Ktoś taki… teraz nie dziwił się, że Finni miał o władcach i szlachcie zdanie jakie miał. Nie dało się żywić szacunku do kogoś takiego…
Kiedy odnaleźli swoje miejsce przy stole, król wzniósł toast, a zaraz po nim zaczął się szał uczty, podano dania i wino. Mnóstwo wina. Louriel skrzywił się z niesmakiem, siadając prosto jak struna na swoi miejscu, przyjmując postawę godną księcia. Zabrał się za jedzenie, choć wcale nie czuł głodu, prezentując sobą nienaganne maniery kogoś, kto z kulturą miał do czynienia na co dzień, a i nie stronił od doskonalenia sztuki pięknego jedzenia. W tamtym momencie nawet nie chodziło mu o przytyk ze strony Oriona. Czuł, że musi za wszelką cenę pokazać magom wody i ognia, jak powinien wyglądać prawdziwy majestat. A kiedy czuł na sobie zachwycone, pełne uznania spojrzenia, wiedział że mu się to udawało.
Gdzieś w połowie obiadu, kiedy Louriel zaczynał być zmęczony narzuconą sobie sztywną ramą i rozgrywającymi się tuż obok rozmowami, do siedzącego obok sir Lorhena podszedł jeden ze służących mówiąc że król chce porozmawiać z osobą odpowiedzialną za pomoc. Rycerz rzucił szybkie spojrzenie na księcia, a widząc zawahanie i buńczuczny błysk w oczach gada, domyślił się, że czeka go niebezpieczny czas. Książę nie bardzo miał ochotę rozmawiać z naprutym jak szpadel królem, ale duma i odrobina złośliwości kazały mu podejść do niego i z bliska pokazać poddanym jak powinien zachowywać się władca.
Nie zrobił tego tylko dlatego, że poczuł pod stołem mocne kopnięcie w kostkę, a na sobie zdecydowane spojrzenie starszego dowódcy. Prychnął, ale został na miejscu, stwierdzając że może nie będzie nikomu sprawiał problemów… A przynajmniej nie pierwszej nocy. Kiedy rycerz kraju wody rozmawiał z władcą, obiad dobiegł końca, sprawiając że szlachta poderwała się ze swoich miejsc i zaczęła krążyć wokół, trzymając w dłoniach kieliszki i urządzając sobie rozmowy po całej sali. Widząc kilka zainteresowanych nim spojrzeń domyślił się, że nie wypadało nie dołączyć do przynajmniej jednej konwersacji.
- Czy ja też muszę? – jęknął cierpiętniczo w stronę Oriona, który również niechętnie podniósł się ze swojego miejsca i ruszył za księciem w tłum, pilnując jego pleców.
Przeciskali się pomiędzy grupkami, zaczepiani to tu to tam przez zainteresowanych nimi szlachciców i młode damy, które wdzięczyły się do obu magów wody, kusząc podkreślanymi ubiorem kształtami ciała i głębokimi dekoltami. Louriel czuł się coraz bardziej zmęczony i coraz częściej wracał wzrokiem do stojącego za tronem Finnegana, marząc jedynie o tym, by wyciągnąć go na zewnątrz i resztę wieczoru spędzić z nim, najlepiej sam na sam, gdzieś gdzie mógłby się do niego przytulić i zasnąć. Zamiast tego dostał jednak kolejny toast, a kiedy spojrzał na podwyższenie, zobaczył schodzącego w tłum Lorhena. A potem… zaczęło się.
Louriel nie wiedział, co się wydarzyło. W jednym momencie cała sala piła wino ze swoich kieliszków, żeby w następnej zacząć się… bezwstydnie i ordynarnie obmacywać. Książę dojrzał jak czasem nie do końca chętne panny lądują w ramionach upasionych lordów i pozwalają im pakować łapska pod spódnice. Poczuł, że robi mu się gorąco, ale nie z podekscytowania, a wściekłości i rosnącego poczucia zażenowania. A kiedy nad tym wszystkim zobaczył, że król sam bardzo chętnie korzysta z wdzięków jednej z panien otaczających go uległym i posłusznym wianuszkiem, poczuł jak kolacja podchodzi mu do gardła. Zakrył usta dłonią, drugą łapiąc się ramienia Oriona, który zdegustowany, ale odporny na takie widoki, zmartwiony rozglądał się w tym rozochoconym tłumie za Ezrą. Chłopak czując dotyk lodowatych z nerwów palców Lusia na swojej ręce, natychmiast spojrzał na niego czujnie, a widząc lekko pozieleniałą twarz księcia, stanowczo złapał go za nadgarstek i pociągnął go w stronę wyjścia, unikając jak się dało napalonych staruchów, którzy widząc młode, egzotyczne twarze starali się przecisnąć w ich stronę. Wolał, żeby książę nie zobaczył wyrazu ich twarzy. Wiedział, że dla niego seks nie był jedynie rozładowaniem napięcia i zaspokojeniem potrzeb, a takie uprzedmiotawianie uczuć i intymności godziło go we wszystko w co wierzył na temat miłości. Musiał go stąd wyciągnąć, natychmiast.
Niedaleko wyjścia wpadli na Ezrę. Orion widząc bruneta całego, z ubraniem w nieładzie i z raczej obojętnawą miną, odetchnął z ulgą, łapiąc go za drugi nadgarstek i ciągnąc tę dwójkę na zewnątrz. A kiedy znaleźli się na dworze, białowłosy odnalazł najbliższą ławkę, na której mógł posadzić Lusia i zaraz kucnął przed nim, łapiąc jego dłonie w swoje.
- Już dobrze, oddychaj, wdech i wydech – instruował go spokojnie, gładząc delikatnie ręce przyjaciela.
- Będziesz wymiotował? – zapytał, widząc że koloryt twarzy gada niekoniecznie chce się poprawić pomimo orzeźwiającego powietrza.
Louriel najpierw pokręcił głową na nie, potem na tak i znowu na nie. Było mu niedobrze, a w żołądku czuł lodowaty kamień, który ciągnął jego wnętrzności w dół. Niby Finni przygotowywał go na takie ekscesy i książę był niemal pewien, że jakoś da radę. Tymczasem rzeczywistość okazała się być jeszcze gorsza niż zakładał. Wyuzdane, wymuszone pozy, obrzydliwe twarze nie mające pojęcia choćby o tym kim jest ta druga osoba, nie znające imion. Te wszystkie kobiety pozbawione poczucia własnej wartości, wystawione dla obleśnych samców, mogąc jedynie pokiwać głową i oddać się bo tak trzeba. Wiedział, że nic z tym nie może zrobić, że nie wolno mu się wtrącać ani czegokolwiek proponować i to składało się na kolejny czynnik wprawiający go w drżenie.
Orion patrzył bezradnie na przyjaciela, to na stojącego z boku Ezrę, nie wiedząc co robić. Wiedział, że Lusiek jest wrażliwy na takie rzeczy, ale nie zmieniało to faktu, że nie potrafił go uspokoić. Jedyne co przychodziło mu do głowy to zapewnienie mu komfortu i odciągnięcie go w bezpieczne miejsce, gdzie nie był narażony na podobne bodźce. Miał ochotę pójść po Finnegana, ale z drugiej strony nie chciał go zostawiać samego z magiem ognia w takim stanie. Nie żeby nie wierzył, że Ezra z nim sobie nie poradzi… po prostu czuł, że to on powinien przy nim zostać. Jako najlepszy przyjaciel i jego sługa.
Kiedy po kilku minutach Finni znalazł się sam, wybiegając na zewnątrz i szukając ich wzrokiem, pomachał do niego, nie puszczając nadal jedną ręką dłoni Louriela. Mężczyzna zaczął się uspokajać, a kiedy tuż obok siebie, zamiast nieco mniejszych od jego, szorstkich i spracowanych dłoni Oriona pojawiły się te o ciemniejszej karnacji, ciepłe i większe od jego dłoni, podniósł wzrok na pomarańczowe oczy maga ognia, próbując opanować oddech i jakoś im przekazać, że nic mu nie jest. Już mu nic nie jest. Ścisnął mocno trzymające go palce, a potem pochylił się i oparł czołem o ciało Finniego, wdychając jego uspokajający zapach i ciesząc się znajomym ciepłem.
Orion odsunął się, zostawiając Lusia w rękach blondyna, ale nie odszedł, podchodząc jedynie do Ezry i obejmując go w pasie przyciągnął do siebie chłopaka i przytulił, zanurzając nos w jego włosach. Domyślał się, że nic mu tam nie groziło, ale dopiero kiedy miał go w swoich ramionach, całego zdrowego i bez histerii spowodowanej tłumem, czy czyjąś próbą wsadzenia mu łap pod ubranie, odetchnął, ciesząc się że dwie najważniejsze dla niego osoby, które nie wyglądały na takie, które mogłyby sobie poradzić same w razie gdyby przyczepił się do nich jakiś oblech, są bezpieczne.
- To było mocne – mruknął, ciesząc się, że w pewnych sprawach miał nerwy silniejsze od księcia. Wolał się nie zastanawiać, co by się stało, gdyby i on stracił głowę tam po środku pomieszczenia pełnego napalonych na siebie ludzi.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:21 pm}

[img]https://fontmeme.com/permalink/190908/61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c.png[/im]
Do czego zasadniczo miała dążyć taka uczta? To pytanie brzmiało w jego głowie za każdym razem gdy jako jedna z nielicznych, trzeźwych osób na Sali musiał dokładnie obserwować ruchy upitych szlachciców i możnych podlizujących się władcy. Później pojawiał się bardzo rozrośnięty, królewski harem który miał na celu zabawiać wszystkich w taki sposób o którym wolał dużo Lusiowi nie opowiadać, sytuację nakreślił jednym zdaniem i kwaśną miną. Ogólnie, tradycyjne uczty na dworach królewskich, ociekające w alkohol i seks, nie były niczym przyjemnym, szczególnie dla niego jako Gwardzisty. W prawdzie nikt nigdy nie był w stanie dokonać zamachu jednak stanie w tych oparach, słuchanie tego pogardliwego tonu i naśmiewania się z nich nie było niczym przyjemnym. Szczególnie dnia dzisiejszego.
W myślach układał sobie już plan na ten wieczór. Wielka porcja arbuza, musiał pamiętać żeby wydłubać Lourielowi wszystkie pestki – na samą myśl się uśmiechnął do siebie, jeszcze by go rozczarowała ich obecność – później kufel zimnego piwa, pieczona gęś i tańce. Później przytuli do siebie gadzinę, pomizia go trochę po plecach i wprosi się mu do łóżka. Przynajmniej na kilka pierwszych chwil zanim ten nie zaśnie i on nie będzie musiał wrócić do siebie. Rano zaszczyci go śniadaniem, a później zmaltretuje na upale każąc mu przeganiać wodę z niższych części miasta. Paskudny, już słyszał jego marudzenie ale w chwili obecnej, byłby to miód na jego uszy. Uwielbiał jak wtedy przeciągał końcówki słów, jak zaczynał mówić nieco wyższym tonem przy samogłoskach. Rozmarzył się na chwilę przez co nadział się na ostre spojrzenie księżniczki. Ta zaraz wstała ruszając na salę, miała zamiar upolować jakiegoś gościa zza gór na co mu robiło się niedobrze.
Niemniej, Lorhan radził sobie jak na szlachcica przystało, a książę prezentował swoje nienaganne maniery w sposób tak wyrafinowany, że on musiał przełykać nieco częściej ślinę. Był dumny, że tak dostojnie się prezentuje, był dumny z jego zachowania i tym jak skutecznie nim Orion trzęsie. Niemniej, sam nigdy nie miał zamiaru posuwać się do takich ruchów. Wolałby go poprosić, wyjaśnić dlaczego coś byłoby dla niego ważne i zaproponował żeby się do tego ustosunkował. W końcu był miłością jego życia, nie chciał go przymuszać czy namawiać, a jedynie pokazywać mu swoją perspektywę.
Z marzeń na jawie ściągnął go dopiero sam Louriel. Śledził go wzrokiem już od dłuższego czasu, uśmiechał się do niego w ramach wsparcia i odliczał do zakończenia swojej zmiany. Widział przy okazji jak Ezra zbiera się ze swojego miejsca, jego zmiennik postanowił zwolnić go kilka chwil wcześniej. Wiedział, że dla niego nikt tak łaskaw nie będzie, jeszcze się menda spóźni bo „dobry Finni na pewno poczeka”. No tak, gdzie miałby się wybrać? Nikt nie podejrzewa nawet, że on – sierota o statusie niewolnika – mogłaby się zaprzyjaźnić z kimś takim jak Louriel. Nie wspominając o jego uczuciach które z każdą chwilą z nim ponownie zaczynały płonąć żywym płomieniem. Nawet już nie myślał o próbach powstrzymywania się.
Obserwował z uwagą jak Orion go wyprowadza. Widział jak zwijają po drodze Ezrę który chyba tam na górze drzemał. Zaczął tupać jedną nogą, nie mogąc się doczekać, szukał zmiennika wzorkiem, ten jednak nie nadchodził, a jego serce rozbudzało się targane ogromnym niepokojem. Co się Lourielowi stało i czy on da radę mu znowu pomóc? Oby.
Każdy z Gwardzistów miał zmiennika. Były ich dwa oddziały i specjalnie dogrywali się w taki sposób żeby każdy mógł w którymś momencie odpocząć. Nocne zmiany były zmieniane co trzy dni, obecnie cieszył się, że nie padło na nich. Siedział spokojnie na balkonach wodząc spojrzeniem po ordynarnych ruchach rozpłodowych. W pewnym momencie zauważył białą czuprynę Oriona i uśmiechając się delikatnie zaczął się mu przyglądać. Wyglądał jakby odnajdował się w sytuacji. Jakby rozmowy z możnymi były da niego codziennością. Zaczął do niego cicho wzdychać wodząc palcami po obrączce zawiązanej na szyi. Dopiero po chwili opanował się i ściągając z siebie rzemyki przełożył pierścionek na palec, tam gdzie było jego miejsce.
Nie minęło pięć minut gdy przyszedł jego zmiennik. Wymienił się z nim uprzejmościami i życząc spokoju ruszył biegiem na dół, rzucając sobie na ramiona kolorową narzutę o twardym kołnierzyku. Zanim dobrze stanął przy drzwiach i zaczął szukać swojego Tygrysa wzorkiem, Orion wpadł na niego wyciągając go zza złocone drzwi. W pierwszym momencie nie rozumiał co się dzieje, chciał się odezwać ale rzucając spojrzenie na Luśka szybko złapał. Gadowi było niedobrze i – od tego momentu obydwaj – zaczęli liczyć, że rześkie powietrze wieczora go ocuci. Gdy Louriel został posadzony na ławce pomógł mu rozpiąć kaftan i odsłonić szyję żeby lepiej się mu oddychało. Wachlował go przy tym i dając mu do ręki manierkę z wodą zaproponował kilka drobnych łyków. Siedział koło niego i starał się cokolwiek pomóc przez co nawet nie zorientował się gdy Finnegan do nich podbiegł.
Zmiennik wreszcie przyszedł! Wymienił z nim obowiązkowy raport po czym uśmiechając się ruszył przez salę, łapiąc Lorhena któremu oświadczył, że mogą się już dyskretnie ulatniać, po czym sam zapewnił, że jak wyjdą to Sileas będzie na nich czekał i pobiegł do wyjścia. Lourielowi się coś stało i zaraz go coś zabije jeżeli nie upewni się, że coś da się z tym zrobić „naturalnymi sposobami”. Wypadając na zewnątrz zauważył Oriona i podbiegając do nich od razu usiadł koło księcia. Wziął go za dłoń drugą kładąc na jego policzku.
- Spokojnie, oddychaj. – Poprosił pozwalając mu się oprzeć czołem o swoje ramię. Przymknął przy tym oczy nieustannie gładząc go po dłoni. – Już przy Tobie jestem, już będzie lepiej. – Zapewnił zaraz go obejmując żeby mógł się całkowicie rozluźnić.
Ezra w momencie gdy Finnegan do nich doszedł wstał zostawiając gada w dobrych rękach. Wiedział, że sam niewiele pomoże, a jeżeli da im odrobinę intymności, mogło to przynieść znacznie więcej pożytku. Stanął więc z boku i odwracając się przez ramię spojrzał na Sileasa. Dowódca Gwardii w ubraniach zdecydowanie bardziej cywilnych, mniej kolorowych i zdecydowanie swobodniejszy, przyszedł po gości którym miał zamiar urządzić prawdziwą imprezę. Stając niedaleko drzwi rzucił zdenerwowane spojrzenie w stronę siedzącego na ławce księcia, nie chciał jednak pytać co się stało bo widział efekty przegrzania, klimatu i całego tego kraju od kiedy ich przyprowadził do miasta. Wiedział, że Finnegan się nim zaopiekuje więc sam nosa nie wciskał. Niemniej, martwił się.
Ezra za to przyglądał się dowódcy przez chwilę, z ogromną uwagą, przynajmniej dopóki silne ramiona ponownie go nie oplotły, a on nie został przytulony przez Oriona. Od razu podniósł na niego oczy i obejmując go wygodnie posłał mu piękny uśmiech.
- Przepraszam, że musieliście tego doświadczyć. Teraz będzie przyjemniej. – Obiecał stając na palcach i smyrając go nosem po policzku. Cmoknął też jego górną wargę po czym wskazał mu kierunek w którym powinni iść.
- Dajmy im chwilę. Louriel na pewno lepiej pozbiera się jak nie będzie miał świadków. – Zaproponował biorąc go za rękę i prowadząc w stronę łuny ogniska rozpościerającej się długimi cieniami na bujnej roślinności. Za sobą słyszał rozmowę Sileasa i Lorhena, wiedział, że większość gości ma zamiar bawić się tak naprawdę i z nimi więc nadal, miał cichutką nadzieję, że przez te atrakcje ten zapomniał o jego karze.
Całość imprezy była dokładnie taka jaką wszyscy uznawali za najbardziej logiczną i sprawiającą przyjemność zamiast obrzydzenia. Co oznaczało to w praktyce? Ognisko, muzykę na żywo, tańce i dobre jedzenie. Pełno owoców, dobrych placków kukurydzianych i pieczonego wolno mięsa. Rozmowy, piwo i spędzanie czasu w tej wielkiej, pokręconej rodzinie jaką byli. Takie wydarzenia miały miejsce co najmniej dwa razy w tygodniu dla typowego odchamienia się. Musieli w końcu kiedyś plotkować o możnych i swoim nieznośnym władcy. To były idealne momenty. Dzieciaki bawiły się w ciemnościach w chowanego, matki miały czas na plotki, a faceci zacieśniali więzy towarzyskie. Tego mieli ich goście doświadczyć. Prawdziwej gościnności.
Finnegan obserwował jak wszyscy znikają im z oczu po czym odwrócił się przodem do Louriela którego wygodnie objął podwalając mu oprzeć się o swój obojczyk. Zaczął gładzić i całować go po głowie, zjeżdżając na łopatki w taki sposób żeby nie dotykać palcami jego znamion.
- Może jak coś zjesz i napijesz się wody będzie lepiej? Spróbujemy? – Zaproponował mówiąc mu przy okazji o zwisających kokonach do siedzenia, materiałowych hamakach gdzie mogli się wyłożyć i zasłanej kocami ziemi przy ognisku. Ewentualnie zapewnił, że może z nim pójść do pokoju chociaż temu dość głośny protest dał jego żołądek burcząc. Zaśmiał się cicho patrząc na siebie to w błyszczące oczy Louriela.
- Spróbujmy coś zjeść. – Zaproponował wstając, wyciągając do niego rękę którą zaraz owinął sobie o przedramię. Wolał czuć kiedy ten znowu będzie leciał i go łapać, a i taka bliskość była zwyczajnie przyjemna.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 6 Empty Re: H&C {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach