Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Niesamowite. To pierwsze słowo jakie nasuwało się mu na myśl, a którego był pewien obserwując płynne ruchy Oriona. To z jaką precyzją, gracją i płynnością posługiwał się mieczem powinno otrzymać uznanie tak wprawnego żołnierza jakim był Finnegan, jego zachwyt otrzymywał bowiem bez dwóch zdań. To jak skrzyły mu oczy podziwiając szczupłe, umięśnione ciało tańczące w boju aż czuł, tak samo jak ten niezwykle silny rytm serca i wstrzymany oddech na widok obrończej postawy Oriona. Poświęcił naprawdę długą chwilę na przyglądanie się. Jak tańczy na palcach, uderzał i bronił, siebie samego ale w szczególności jego. Po raz pierwszy poczuł się taki malutki, taki chętny do tego żeby być w tarapatach, a ostatecznie powitać swojego rycerza skromnym uśmiechem. Z tą skromnością mu nie wyszło ale miękkie usta jego wybawiciela były tak kuszące i tak zachęcały do mocnego skosztowania, że mimo tego drobnego potknięcia uznał, że była to odpowiednia pochwała umiejętności. Przynajmniej na razie, póki te otaczające go serduszka lekko nie znikną, póki nie straci na intensywności ta fala gorąca i podniecenia jaka go otuliła. Z dnia na dzień coraz mocniej go podziwiał, z dnia na dzień miał coraz mocniejsze wyrzuty sumienia z powodu tego co mu robił, jak mocno go przymuszał do kontaktu z nim. Aż sobie teraz pluł w brodę, że taka osoba musi znosić jego wybryki. Tak rozsądna, racjonalna i niesamowita.
Przeszukując w coraz bardziej nerwowym tempie kolejne i kolejne pomieszczenia, wreszcie znaleźli się w bardzo ponurym gabinecie z tak ciężkim powietrze, że problematycznym było branie głębokich oddechów. Między innymi przez ten fakt zaczęli przeszukiwać kolejne szafki, szuflady i półki, gdzie w jego głowie wykwitło dość ciekawe pytanie. Chwilowo spojrzał na plecy Oriona, szerokie i zapraszające do wtulenia się między łopatki po ciężkim dniu pracy ocierając się o pachnącą mrozem skórę nosem. Zrezygnował jednak z rzucenia czegokolwiek w przestrzeń właśnie przez swoje znalezisko oraz zaniepokojony ton białaska. W pierwszym momencie, sam obejrzał ciężkie znalezisko które tylko na słowo daje trzymało się na biurku uginającym się pod jej ciężarem. Pierwsze przebiegnięcie wzrokiem nic mu nie dało, dopiero przy drugim – po wcześniejszym poinformowaniu go, że znalazł coś podejrzanego – zaczął się zastanawiać. Słów nie widział żadnych. Ani jedna litera nie wydawała się mu znajoma, nie był zdolny do odczytania czegokolwiek. Ryciny natomiast były inną bajką. Zanim jednak coś powiedział, podskoczył lekko przestraszony gdy Orion znalazł się nagle, koło niego.
- W takim razie mamy to czego szukaliśmy? – Zapytał chociaż nie potrzebował jego zapewnienia. Klucz miał być czymś niezwykłym aczkolwiek zwyczajnym. Czymś niestandardowym aczkolwiek spodziewanym. Oto więc mieli tablicę, tablicę przedstawiającą cztery postaci wykonujące bardzo… podstawowe ruchy! Przynajmniej jak szło o magię ognia. Przyglądał się tym kilku ruchom które tak świetnie znał. Szeroka pozycja na ugiętych kolanach, zaciśnięta pięść wyprowadzająca proste uderzenie, ręka przeciwna do nogi stojącej z przodu. Aby przejść do przodu należało wysoko unieść kolano i opadając tupnąć żeby pobudzić ogień w żyłach, pozwolić mu przejść przez mięśnie i ujść uderzeniem. Im więcej nosiło się w sobie gniewu tym było to łatwiejsze, po prostu się przy tym wyżywali… ile razy coś płonęło? Ciężko zliczyć.
- Bierzemy i się zbieramy. Szkoda tu dłużej siedzieć. – Szepnął przejeżdżając palcami po rycinach po czym pomagając mu tablicę podnieść, skierował się do drzwi skąd mieli prosto udać się na dziedziniec główny.
Przeszkodziła im jednak pewna postać.
Szok jaki malował się na młodej twarzy mężczyzny który spotkał się z nimi niespodziewanie w progu drzwi był namacalny. Nieznajomy zamruga, przyjrzał się jednemu i drugiemu jakby pierwszy raz w swoim życiu widział człowieka ale zanim cokolwiek powiedział, jego spojrzenie padło na trzymaną przez nich tablicę. Jego oczy zazieleniły się intensywnie ze złości, a za jego plecami zaczęła zbierać się gęsta mgła.
- Złodzieje! – Krzyknął gwałtownie sprawiając, że Ezra zareagował. Unosząc jedną nogę, przyciągając kolano do siebie, złapał za tablicę oburącz po czym opadł mocno na ziemię puszczając kamień jedną ręką i intensywnie prowadząc ją od siebie do momentu wyprostowanego łokcia wywołał ścianę ognia. Płomienie buchnęły pod sam sufit liżąc boazerię zaskwierczały, wedle woli maga ognia nie niszcząc nic ale budując coraz grubszą ścianę między nimi, a mgłą. Ta spróbowała się przebić, spłonęła jednak przy pierwszym zetknięciu.
- Do okna! – Rozkazał ciągnąc go w odpowiednie miejsce. Pierwsze piętro, nie powinno się im nic stać. W pierwszej kolejności jednak, musieli wyrzucić tablicę i modlić się żeby nic jej się nie stało. Później, jeden skok, chwyt parapetu, fikołek już na samej trawie i wydostali się z coraz mocniej rozświetlonego pałacu przez buchający we wnętrzu ogień. Wiele skupienia kosztowało go żeby nic nie spalić, przyprawianie problemów Randaro nie było jego zamiarem, a pamiętał, że byli w czasach w których ludzie jeszcze nie posiadali takiej władzy, musiał to mieć ciągle na uwadze. Z tejże racji dopiero na cichy świst nabieranego szybko powietrza przez Oriona, spojrzał na tablicę. Ta, w czterech równych częściach, rozbita na poszczególne żywioły, leżała w miejscu w którym spadła. Zareagował podobnie, wessał powietrze w niemym jęku chociaż dostrzegł w tym szansę. Dwie ćwiartki były na tyle lżejsze, że pojedynczo byli w stanie je unieść. A z nimi w garści już prosta droga na grzbiet Smoka który się pojawił żeby ich zabrać. Zanim jednak wsiedli, Ezra postanowił wygasić płomienie tak żeby zaczął wszędzie unosić się gęsty, szary dym. Dało im to możliwość zachowania anonimowości, niewiedzy co do sposobu opuszczenia bańki Czarnego Smoka.
Tym razem lot nie był przyjemnością, z ledwością uspokoił walące serce, rozbiegany umysł. Oparł się czołem o śliskie łuski przymykając na chwilę oczy. Wtedy też westchnął, pozbierał się i wymieniając się spojrzeniem z Orionem przełknął ciężko ślinę. Nie powinni. Nie powinni pokazywać tablicy któremukolwiek ze Smoków. Nie wiadomo co im mogło odwalić. Co jednak było zaskoczeniem, Randaro po wylądowaniu i powrocie do swojej ludzkiej postaci odwrócił się do nich plecami odchodząc w pośpiechu kawałek.
- Udało się wam? – Zapytał podekscytowany chociaż w jego głosie pobrzmiewał zwyczajny strach.
- Tak. Czy masz plan…
- Musicie to bezwzględnie zniszczyć. Nie wiem jak ale musicie się tego pozbyć. Żaden ze Smoków nie może na to już więcej spojrzeć. – Wyjaśnił odchodząc jeszcze kawałek przez przemożną ochotę spojrzenia na nich. Ezre w tym momencie przeszedł dreszcz.
- Możemy się gdzieś z tym schować? – Zapytał na co Smok pokiwał głową spodziewając się, że będą potrzebowali czasu i prowadząc ich do zejścia w piwnice pałacu gdzie płynęło tysiąc drobnych wodospadów, a otaczający kamień w dziwny sposób koił nerwy, wręcz zostali tam zamknięci. Ich jedyne światło pochodziło z skrzącej się wody i dziwnie błyszczącego sufitu. Ezra skierował swoje kroki mniej więcej na środek gdzie płynąca ciecz nie zagłuszała rozmowy po czym położył swoje części tablicy na ziemi.
- Wiesz co mnie zastanawia? Czemu tak zasadniczo patronuje Czarny Smok? – Szepnął obchodząc tablicę tak żeby złożyć ją ponownie w całość. Wtedy też spojrzał na ryciny. Zniszczyć? Tak bez posiadania wiedzy co było tam zapisane?
- To chyba nieodpowiedzialne? – Szepnął, a widząc pytające spojrzenie usiadł na zgiętych kolanach pocierając twarz. – Żeby tak ważny klucz całkowicie niszczyć. Powstał po to żeby się kiedyś przydać, jego twórca mógł uważać, że nastanie zarówno pokusa jak i problem który tylko to może rozwiązać. To nieodpowiedzialne niszczyć coś co powstało. Bo zawsze coś powstaje w jakimś celu, z jakiegoś powodu, dla jakiegoś przeznaczenia.
Przeszukując w coraz bardziej nerwowym tempie kolejne i kolejne pomieszczenia, wreszcie znaleźli się w bardzo ponurym gabinecie z tak ciężkim powietrze, że problematycznym było branie głębokich oddechów. Między innymi przez ten fakt zaczęli przeszukiwać kolejne szafki, szuflady i półki, gdzie w jego głowie wykwitło dość ciekawe pytanie. Chwilowo spojrzał na plecy Oriona, szerokie i zapraszające do wtulenia się między łopatki po ciężkim dniu pracy ocierając się o pachnącą mrozem skórę nosem. Zrezygnował jednak z rzucenia czegokolwiek w przestrzeń właśnie przez swoje znalezisko oraz zaniepokojony ton białaska. W pierwszym momencie, sam obejrzał ciężkie znalezisko które tylko na słowo daje trzymało się na biurku uginającym się pod jej ciężarem. Pierwsze przebiegnięcie wzrokiem nic mu nie dało, dopiero przy drugim – po wcześniejszym poinformowaniu go, że znalazł coś podejrzanego – zaczął się zastanawiać. Słów nie widział żadnych. Ani jedna litera nie wydawała się mu znajoma, nie był zdolny do odczytania czegokolwiek. Ryciny natomiast były inną bajką. Zanim jednak coś powiedział, podskoczył lekko przestraszony gdy Orion znalazł się nagle, koło niego.
- W takim razie mamy to czego szukaliśmy? – Zapytał chociaż nie potrzebował jego zapewnienia. Klucz miał być czymś niezwykłym aczkolwiek zwyczajnym. Czymś niestandardowym aczkolwiek spodziewanym. Oto więc mieli tablicę, tablicę przedstawiającą cztery postaci wykonujące bardzo… podstawowe ruchy! Przynajmniej jak szło o magię ognia. Przyglądał się tym kilku ruchom które tak świetnie znał. Szeroka pozycja na ugiętych kolanach, zaciśnięta pięść wyprowadzająca proste uderzenie, ręka przeciwna do nogi stojącej z przodu. Aby przejść do przodu należało wysoko unieść kolano i opadając tupnąć żeby pobudzić ogień w żyłach, pozwolić mu przejść przez mięśnie i ujść uderzeniem. Im więcej nosiło się w sobie gniewu tym było to łatwiejsze, po prostu się przy tym wyżywali… ile razy coś płonęło? Ciężko zliczyć.
- Bierzemy i się zbieramy. Szkoda tu dłużej siedzieć. – Szepnął przejeżdżając palcami po rycinach po czym pomagając mu tablicę podnieść, skierował się do drzwi skąd mieli prosto udać się na dziedziniec główny.
Przeszkodziła im jednak pewna postać.
Szok jaki malował się na młodej twarzy mężczyzny który spotkał się z nimi niespodziewanie w progu drzwi był namacalny. Nieznajomy zamruga, przyjrzał się jednemu i drugiemu jakby pierwszy raz w swoim życiu widział człowieka ale zanim cokolwiek powiedział, jego spojrzenie padło na trzymaną przez nich tablicę. Jego oczy zazieleniły się intensywnie ze złości, a za jego plecami zaczęła zbierać się gęsta mgła.
- Złodzieje! – Krzyknął gwałtownie sprawiając, że Ezra zareagował. Unosząc jedną nogę, przyciągając kolano do siebie, złapał za tablicę oburącz po czym opadł mocno na ziemię puszczając kamień jedną ręką i intensywnie prowadząc ją od siebie do momentu wyprostowanego łokcia wywołał ścianę ognia. Płomienie buchnęły pod sam sufit liżąc boazerię zaskwierczały, wedle woli maga ognia nie niszcząc nic ale budując coraz grubszą ścianę między nimi, a mgłą. Ta spróbowała się przebić, spłonęła jednak przy pierwszym zetknięciu.
- Do okna! – Rozkazał ciągnąc go w odpowiednie miejsce. Pierwsze piętro, nie powinno się im nic stać. W pierwszej kolejności jednak, musieli wyrzucić tablicę i modlić się żeby nic jej się nie stało. Później, jeden skok, chwyt parapetu, fikołek już na samej trawie i wydostali się z coraz mocniej rozświetlonego pałacu przez buchający we wnętrzu ogień. Wiele skupienia kosztowało go żeby nic nie spalić, przyprawianie problemów Randaro nie było jego zamiarem, a pamiętał, że byli w czasach w których ludzie jeszcze nie posiadali takiej władzy, musiał to mieć ciągle na uwadze. Z tejże racji dopiero na cichy świst nabieranego szybko powietrza przez Oriona, spojrzał na tablicę. Ta, w czterech równych częściach, rozbita na poszczególne żywioły, leżała w miejscu w którym spadła. Zareagował podobnie, wessał powietrze w niemym jęku chociaż dostrzegł w tym szansę. Dwie ćwiartki były na tyle lżejsze, że pojedynczo byli w stanie je unieść. A z nimi w garści już prosta droga na grzbiet Smoka który się pojawił żeby ich zabrać. Zanim jednak wsiedli, Ezra postanowił wygasić płomienie tak żeby zaczął wszędzie unosić się gęsty, szary dym. Dało im to możliwość zachowania anonimowości, niewiedzy co do sposobu opuszczenia bańki Czarnego Smoka.
Tym razem lot nie był przyjemnością, z ledwością uspokoił walące serce, rozbiegany umysł. Oparł się czołem o śliskie łuski przymykając na chwilę oczy. Wtedy też westchnął, pozbierał się i wymieniając się spojrzeniem z Orionem przełknął ciężko ślinę. Nie powinni. Nie powinni pokazywać tablicy któremukolwiek ze Smoków. Nie wiadomo co im mogło odwalić. Co jednak było zaskoczeniem, Randaro po wylądowaniu i powrocie do swojej ludzkiej postaci odwrócił się do nich plecami odchodząc w pośpiechu kawałek.
- Udało się wam? – Zapytał podekscytowany chociaż w jego głosie pobrzmiewał zwyczajny strach.
- Tak. Czy masz plan…
- Musicie to bezwzględnie zniszczyć. Nie wiem jak ale musicie się tego pozbyć. Żaden ze Smoków nie może na to już więcej spojrzeć. – Wyjaśnił odchodząc jeszcze kawałek przez przemożną ochotę spojrzenia na nich. Ezre w tym momencie przeszedł dreszcz.
- Możemy się gdzieś z tym schować? – Zapytał na co Smok pokiwał głową spodziewając się, że będą potrzebowali czasu i prowadząc ich do zejścia w piwnice pałacu gdzie płynęło tysiąc drobnych wodospadów, a otaczający kamień w dziwny sposób koił nerwy, wręcz zostali tam zamknięci. Ich jedyne światło pochodziło z skrzącej się wody i dziwnie błyszczącego sufitu. Ezra skierował swoje kroki mniej więcej na środek gdzie płynąca ciecz nie zagłuszała rozmowy po czym położył swoje części tablicy na ziemi.
- Wiesz co mnie zastanawia? Czemu tak zasadniczo patronuje Czarny Smok? – Szepnął obchodząc tablicę tak żeby złożyć ją ponownie w całość. Wtedy też spojrzał na ryciny. Zniszczyć? Tak bez posiadania wiedzy co było tam zapisane?
- To chyba nieodpowiedzialne? – Szepnął, a widząc pytające spojrzenie usiadł na zgiętych kolanach pocierając twarz. – Żeby tak ważny klucz całkowicie niszczyć. Powstał po to żeby się kiedyś przydać, jego twórca mógł uważać, że nastanie zarówno pokusa jak i problem który tylko to może rozwiązać. To nieodpowiedzialne niszczyć coś co powstało. Bo zawsze coś powstaje w jakimś celu, z jakiegoś powodu, dla jakiegoś przeznaczenia.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy w gabinecie Czarnego Smoka pojawił się nieznajomy mężczyzna, w pierwszym momencie Orion zbaraniał, do tego stopnia, że niemal uchylił usta w zaskoczeniu. Nie tego się spodziewał. Nie żywego… smoka? To nie był człowiek. Nie mógł być człowiekiem. Ale nie był też cieniem. Białowłosy zacisnął wargi, przyglądając mu się uważniej, podczas gdy rozsądek i opanowanie jakie wbijał w niego książę kraju wody brało nad nim górę. Spokój, tylko on nas może uratować – powtarzał sobie, zastanawiając się już nieco spokojniej, co powinni zrobić. Na szczęście Ezra miał nieco więcej od niego oleju w głowie, albo był bardziej przyzwyczajony do takich sytuacji. Niemniej kiedy przed nimi wyrosła ściana ognia, odgradzając ich od nieznajomego, spojrzał na niego z wdzięcznością i uznaniem.
Zaraz jednak skupił się na zadaniu, razem z Ezrą przenosząc ciężką tabliczkę do okna. Nie był pewien, czy wyrzucanie jej tak po prostu z takiej wysokości było dobrym pomysłem, ale wiedział, że w tamtym momencie ich jedynym. Dlatego nie odezwał się ani słowem, pozwalając by glina upadła na ziemię z nieprzyjemnym trzaskiem, a potem rzucił się zaraz za nią, mając wrażenie, że takiego szaleństwa w swoim życiu to jeszcze nie przeżył. Upaść z dachu w kraju wody to było jedno, chaty tam były niskie, a ziemię pokrywała gruba warstwa puchu, który amortyzował upadki, tutaj jedyne czym mógł się ratować, to przewrót w przód, kiedy zetknął się z ziemią, czując mimo wszystko, że coś mu nieprzyjemnie przeskoczyło w kostce. Nie miał czasu się tym przejmować. Posłał rozpaczliwą myśl adresowaną do Randaro, zbierając z ziemi pozostałe fragmenty tabliczki. Kiedy się połamała, miał wrażenie, że część jej ciężaru zniknęło, jakby ciążące na niej zaklęcie zostało przełamane razem z nią. Nie był pewien, czy to powinno go zmartwić, ale poczuł jakby coś ciężkiego urosło mu zamiast tego w żołądku. Bał się. Najzwyczajniej w świecie, mając wrażenie, że igrają z czymś, do czego nie powinni się nigdy nawet zbliżyć.
Nie potrzeba było dużo czasu, by Randaro pojawił się nad nimi, wydając z siebie ostrzegawczy ryk. Orion czekał tylko, aż Smok wyląduje na ziemi, zaraz potem gramoląc się na jego grzbiet, znów przytulając sobą Ezrę do smoczego grzbietu, chcąc mieć pewność, że przynajmniej on nie zsunie się ze śliskich, smoczych łusek. A potem ruszyli. Lot tym razem był mniej przyjemny, choć i poprzednia próba nie należała do najprzyjemniejszych doznań. W samym smoku czuć było napięcie, jego skrzydła poruszały się szybko, mknąc przestworzami niczym strzała wypuszczona z łuku. W pewnym momencie, Orion miał wrażenie, że jego nogi oderwały się od umięśnionego ogona i przez chwilę niemal lewitowały w powietrzu, dopóki znów nie opadł na niego ciężko przy lądowaniu.
Orion był… oszołomiony. Zsunąwszy się z złoto-czerwonego ciała, nawet nie poczuł bólu wywołanego przez wstrząs, który zaserwował zwichniętej kostce. Adrenalina i krew szumiały mu w uszach, niekoniecznie docierał też do niego sens rozmowy między Ezrą, a Smokiem. Dopiero kiedy mężczyzna poprowadził ich korytarzami w dół, do piwnic i lochów, które okazały się tak pięknym i zarazem tajemniczym miejscem, zaczął odczuwać skutki szalonej przygody. Emocje z niego opadały, adrenalina się wyczerpała, boleśnie dając znać o kostce i nadwyrężonym nadgarstku. Nie był przyzwyczajony do spadania z tak znacznych wysokości. Nie był jednak pewien, czy powinien o tym mówić Ezrze, widział zaaferowanie na twarzy Śnieżynki i choć miał ochotę po prostu wtulić się w niego i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, spróbował się skupić na zadaniu. Nadal nie byli bezpieczni. I nadal nie wrócili.
Odetchnął głęboko, przesyconym zapachem minerałów i czymś niezwykłym powietrzem jaskini, odkładając na ziemię kawałki tablicy, niemal jęknąwszy z ulgą, kiedy odciążył nadwyrężony nadgarstek. A potem usiadł obok Ezry, wyciągając nogi przed siebie. Nie był pewien, czy mu się wydawało, czy jego prawa stopa, ta do tej pory mniej pokiereszowana, sterczała w pod dziwnym kątem, czy to jemu coś w oczach się pomieszało. Niemniej czuł narastające, bolesne pulsowanie, o którym starał się nie myśleć, skupiwszy się raczej na tym, co mówił do niego Ezra. Przyzwyczaił się od ukrywania swojego bólu, przynajmniej tego fizycznego, często wracał do domu z ranami i wiedział, że lepiej było wylizywać rany w ciszy, niż choćby się skrzywić. Domyślał się, że Ezra wolałby wiedzieć, że coś było nie tak… ale nie potrafił się zmusić, by się przyznać. Głęboko zakorzeniony w nim strach do możliwych konsekwencji narzekania sprawiał, że milczał, wgapiając się we fragmenty tablicy ze zmarszczonymi brwiami.
- No… nie wiem, Ezra – westchnął, spoglądając na chłopaka, nieco zakłopotany. Nawet jeśli mógł mieć rację, nie czuł się aż tak ważny, by móc o tym decydować. – Randaro chyba wie, co robi, prawda? I myślę, że może mieć rację. Nawet jeśli w tym momencie ani on, ani cała reszta smoków, nie zdecydowali się tego szukać, nie znaczy, że nigdy tego nie zrobią. Wiesz jak to jest… wszystko się może zmienić. A skoro ten Czarny to znalazł i chciał użyć do czegoś złego… jesteśmy najprawdopodobniej tysiące lat przed czasem, w którym żyjemy, do naszych czasów znajdą się setki, jeśli nie tysiące jemu podobnych, którzy będą chcieli to znaleźć i użyć do niekoniecznie dobrych celów. A my… ja… ja nie chcę wrócić do Louriela ze świadomością, że to gdzieś istnieje poza naszymi głowami i może jeszcze bardziej mu zaszkodzić. – Orion przełknął ślinę, czując chłód złych przeczuć sączący mu się w żyłach. – To z czym on chce walczyć, to przecież może być on, prawda? Nawet Randaro się go obawia, zwłaszcza z tą mocą. A jeśli tego nie zniszczymy i on w naszym czasie zdoła się jakoś nie wiem… uwolnić? Już chyba zaczął, prawda? I jeśli to znajdzie? Nie, Ezra… ja myślę, że najlepiej będzie to zniszczyć – powiedział szczerze i z przekonaniem, patrząc w dwukolorowe tęczówki chłopaka.
- Ale… możemy spróbować zapamiętać jak najwięcej –dodał zaraz, patrząc na runy i obrazki. – Przekazać to, czego się dowiedzieliśmy Luśkowi i on… on niech zadecyduje, czy chce żeby o tym zapomnieć, czy jakoś to odtworzyć – zaproponował, wiedząc że zrzucał tym samym odpowiedzialność na barki przyjaciela, ale lepiej niż inni wiedział, że nawet jeśli, Louriel by sobie z tym poradził. Był Smokiem, był mądry i silniejszy niż on, w psychicznym sensie bardziej niż on kiedykolwiek był czy będzie.
Zaraz jednak skupił się na zadaniu, razem z Ezrą przenosząc ciężką tabliczkę do okna. Nie był pewien, czy wyrzucanie jej tak po prostu z takiej wysokości było dobrym pomysłem, ale wiedział, że w tamtym momencie ich jedynym. Dlatego nie odezwał się ani słowem, pozwalając by glina upadła na ziemię z nieprzyjemnym trzaskiem, a potem rzucił się zaraz za nią, mając wrażenie, że takiego szaleństwa w swoim życiu to jeszcze nie przeżył. Upaść z dachu w kraju wody to było jedno, chaty tam były niskie, a ziemię pokrywała gruba warstwa puchu, który amortyzował upadki, tutaj jedyne czym mógł się ratować, to przewrót w przód, kiedy zetknął się z ziemią, czując mimo wszystko, że coś mu nieprzyjemnie przeskoczyło w kostce. Nie miał czasu się tym przejmować. Posłał rozpaczliwą myśl adresowaną do Randaro, zbierając z ziemi pozostałe fragmenty tabliczki. Kiedy się połamała, miał wrażenie, że część jej ciężaru zniknęło, jakby ciążące na niej zaklęcie zostało przełamane razem z nią. Nie był pewien, czy to powinno go zmartwić, ale poczuł jakby coś ciężkiego urosło mu zamiast tego w żołądku. Bał się. Najzwyczajniej w świecie, mając wrażenie, że igrają z czymś, do czego nie powinni się nigdy nawet zbliżyć.
Nie potrzeba było dużo czasu, by Randaro pojawił się nad nimi, wydając z siebie ostrzegawczy ryk. Orion czekał tylko, aż Smok wyląduje na ziemi, zaraz potem gramoląc się na jego grzbiet, znów przytulając sobą Ezrę do smoczego grzbietu, chcąc mieć pewność, że przynajmniej on nie zsunie się ze śliskich, smoczych łusek. A potem ruszyli. Lot tym razem był mniej przyjemny, choć i poprzednia próba nie należała do najprzyjemniejszych doznań. W samym smoku czuć było napięcie, jego skrzydła poruszały się szybko, mknąc przestworzami niczym strzała wypuszczona z łuku. W pewnym momencie, Orion miał wrażenie, że jego nogi oderwały się od umięśnionego ogona i przez chwilę niemal lewitowały w powietrzu, dopóki znów nie opadł na niego ciężko przy lądowaniu.
Orion był… oszołomiony. Zsunąwszy się z złoto-czerwonego ciała, nawet nie poczuł bólu wywołanego przez wstrząs, który zaserwował zwichniętej kostce. Adrenalina i krew szumiały mu w uszach, niekoniecznie docierał też do niego sens rozmowy między Ezrą, a Smokiem. Dopiero kiedy mężczyzna poprowadził ich korytarzami w dół, do piwnic i lochów, które okazały się tak pięknym i zarazem tajemniczym miejscem, zaczął odczuwać skutki szalonej przygody. Emocje z niego opadały, adrenalina się wyczerpała, boleśnie dając znać o kostce i nadwyrężonym nadgarstku. Nie był przyzwyczajony do spadania z tak znacznych wysokości. Nie był jednak pewien, czy powinien o tym mówić Ezrze, widział zaaferowanie na twarzy Śnieżynki i choć miał ochotę po prostu wtulić się w niego i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, spróbował się skupić na zadaniu. Nadal nie byli bezpieczni. I nadal nie wrócili.
Odetchnął głęboko, przesyconym zapachem minerałów i czymś niezwykłym powietrzem jaskini, odkładając na ziemię kawałki tablicy, niemal jęknąwszy z ulgą, kiedy odciążył nadwyrężony nadgarstek. A potem usiadł obok Ezry, wyciągając nogi przed siebie. Nie był pewien, czy mu się wydawało, czy jego prawa stopa, ta do tej pory mniej pokiereszowana, sterczała w pod dziwnym kątem, czy to jemu coś w oczach się pomieszało. Niemniej czuł narastające, bolesne pulsowanie, o którym starał się nie myśleć, skupiwszy się raczej na tym, co mówił do niego Ezra. Przyzwyczaił się od ukrywania swojego bólu, przynajmniej tego fizycznego, często wracał do domu z ranami i wiedział, że lepiej było wylizywać rany w ciszy, niż choćby się skrzywić. Domyślał się, że Ezra wolałby wiedzieć, że coś było nie tak… ale nie potrafił się zmusić, by się przyznać. Głęboko zakorzeniony w nim strach do możliwych konsekwencji narzekania sprawiał, że milczał, wgapiając się we fragmenty tablicy ze zmarszczonymi brwiami.
- No… nie wiem, Ezra – westchnął, spoglądając na chłopaka, nieco zakłopotany. Nawet jeśli mógł mieć rację, nie czuł się aż tak ważny, by móc o tym decydować. – Randaro chyba wie, co robi, prawda? I myślę, że może mieć rację. Nawet jeśli w tym momencie ani on, ani cała reszta smoków, nie zdecydowali się tego szukać, nie znaczy, że nigdy tego nie zrobią. Wiesz jak to jest… wszystko się może zmienić. A skoro ten Czarny to znalazł i chciał użyć do czegoś złego… jesteśmy najprawdopodobniej tysiące lat przed czasem, w którym żyjemy, do naszych czasów znajdą się setki, jeśli nie tysiące jemu podobnych, którzy będą chcieli to znaleźć i użyć do niekoniecznie dobrych celów. A my… ja… ja nie chcę wrócić do Louriela ze świadomością, że to gdzieś istnieje poza naszymi głowami i może jeszcze bardziej mu zaszkodzić. – Orion przełknął ślinę, czując chłód złych przeczuć sączący mu się w żyłach. – To z czym on chce walczyć, to przecież może być on, prawda? Nawet Randaro się go obawia, zwłaszcza z tą mocą. A jeśli tego nie zniszczymy i on w naszym czasie zdoła się jakoś nie wiem… uwolnić? Już chyba zaczął, prawda? I jeśli to znajdzie? Nie, Ezra… ja myślę, że najlepiej będzie to zniszczyć – powiedział szczerze i z przekonaniem, patrząc w dwukolorowe tęczówki chłopaka.
- Ale… możemy spróbować zapamiętać jak najwięcej –dodał zaraz, patrząc na runy i obrazki. – Przekazać to, czego się dowiedzieliśmy Luśkowi i on… on niech zadecyduje, czy chce żeby o tym zapomnieć, czy jakoś to odtworzyć – zaproponował, wiedząc że zrzucał tym samym odpowiedzialność na barki przyjaciela, ale lepiej niż inni wiedział, że nawet jeśli, Louriel by sobie z tym poradził. Był Smokiem, był mądry i silniejszy niż on, w psychicznym sensie bardziej niż on kiedykolwiek był czy będzie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie oszukiwał się, że miał lekko mówiąc psychicznie dosyć. Otaczały go rzeczy i osoby w które do tej pory nie wierzył, ba! On był przekonany, że to stek bzdur wymyślony dla podtrzymania wartości i przekonań mocno uciśnionego narodu. Zapalenia w ich serca iskierki nadziei która zdmuchiwana była przy każdym kolejnym, pełnym oddechu ich władcy. Po co oni to w ogóle sobie robili? Teraz już wiedział. Przebywanie w otoczeniu Smoka wprawiało go w jakiś dziwny nastrój. Otwierał się na nowe doznania, pokazywał tą stronę siebie której nie chciał znać, którą pragnął pogrzebać bo była zbyt słaba na brutalność świata. A jeżeli się mylił? Jeżeli niepotrzebnie wzbraniał się przed miłością wszelkiego rodzaju? Może powinien być inny, silny ale nie głupi, nieustępliwy ale rozsądny. Zaczynał coraz więcej o sobie myśleć będąc w towarzystwie Oriona, przez niego? Miał ogromny wpływ na jego postrzeganie rzeczywistości, tak niezmiennej przez tyle lat i tak burzliwej przez ostatnie dwa miesiące.
Mimo świadomości, że nie powinien teraz rozkładać na czynniki pierwsze swoich przeżyć, doświadczeń i charakteru nie umiał się jednak przed tym powstrzymać jednocześnie zerkając na Oriona. Powodu tego wszystkiego gdzie i dlaczego teraz był. Westchnął ostatecznie ciężko gdy znaleźli się w wielkiej jaskini płynącej lśniącą w ciemności wodą, wygłuszonej, a jednak przyjemnie szumiącej, nie pozwalającej żeby myśli osoby przebywającej w środku zagłuszyły zdrowy rozsądek. A co jeśli, a co jeśli? Nie było czasu na rozważanie nierealnych scenariuszy przyszłości, obecnie musieli się skupić na podjęciu decyzji o zniszczeniu i absolutnie nic innego. Inaczej ich umysły przytłocz odpowiedzialność, problemy i czarne wizje przyszłości. Nawet jeżeli będzie realna, oni sukcesywnie realizowanym planem będą w stanie dołożyć wszelkich starań do powstrzymania najgorszego. Tylko musieli mieć, no cholera plan!
Krążąc chwilę po pomieszczeniu ostatecznie klapnął koło już siedzącego Oriona i z pomrukiem pełnym dezaprobaty dla pustej głowy potarł oczy. Dopiero po tym spojrzał na białaska którego oczy… wręcz krzyczały z bólu. Och tak, on wiedział jak to wygląda. Tyle razy go bolało, tyle razy musiał ten ból ukryć przed niedoświadczonym wzorkiem. Ale obecnie? Przy nim? Musiałby naprawdę ciężko grać, z ogromną determinacją i finezją żeby coś ukryć. No i spuchnięta noga którą zauważył po szybkim skanie jego ciała. Bingo. Zmarszczył mocno brwi.
- Tygrysie, chciałbyś mi o czymś powiedzieć? – Zapytał gwałtownie zmieniając temat. Tablica? Jak cholera tablica? Jego kochanie ucierpiało przez ich wybryk, nic mu nie powiedział, bolało go i zamiast przyznać się i sobie ulżyć, szedł w zaparte! Szybko usłyszał, że Orion nie rozumie. Na jego twarzy pojawiło się więc zgorzkniałe rozgoryczenie, przez moment przyglądał się jego twarzy po to by złapać go za tą właśnie kostkę. Nie mocno, nie całą ręką, zasadniczo palcem wskazującym i kciukiem używając minimum siły. Syk bólu wystarczył żeby pokręcił głową zażenowany jego upartością.
- Uparty jak osioł! A na Louriela marudzisz. – Prychnął zdejmując z siebie górę ciuchów. Więcej materiału zawinął żeby podłożyć pod, mniej zmoczył w wodzie i kazał mu ją ochłodzić. Ułożył ostrożnie okład po czym ponownie usłyszał protest, zapewnienie że kostka w kształcie dorodnej pomarańczy to nic takiego. Aż nie umiał się powstrzymać przed przewróceniem oczami, a gdy jeszcze zaczął bardzo nieprzyjemnie szturchać go od środka ten ton, jakby nagle był jego największym wrogiem który niesprawność wykorzysta, poczuł jak po plecach przebiega mu dreszcz. Spojrzał na niego ostro łapiąc go za policzki żeby czasem złote oczy nie uciekły od tych jego.
- Wiele rzeczy było moją winą, zgadzam się. Ale chyba Cię coś mocno swędzi skoro traktujesz mnie teraz jak swojego wroga, wiesz? – Mruknął, a widząc niekoniecznie pełne zrozumienie dla swoich słów na jego twarz westchnął ciężko. Pogładził go po policzku, siadając najbliżej jak się dało i chociaż nadal go trzymał, był to delikatny dotyk na brodzie.
- Orion, ja wiem, że Ty mnie masz wiecznie dosyć ale chyba w takiej sytuacji wypadałoby się zachowywać jak przystało na przyjaciół, nie? Z łatwością potrafisz mi powiedzieć, że mnie kochasz ale nie przechodzi Ci przez gardło, że sobie coś zrobiłeś? Że Cię boli? No chyba mamy tu jakieś poważne nieporozumienie. Ty jesteś świadom, że w naszej relacji nie chodzi tylko o pilnowanie mnie, prawda? Ja też chce się troszczyć, a nie dajesz mi nawet prób wykazania się. – Przyznał, poważnie rozważając czy wyciągać na niego ciężkie działa, jakoby się zachowywał na lepszego od niego bo bardziej obytego z emocjami od których Ezra się odcinał ale widząc ten jego sarni wzrok stwierdził, że sobie odpuści bycie szorstkim. Objął go delikatnie za szyję i przytulając do siebie zaczął gładzić po włosach.
- Przecież jakby Ci się coś stało to bym sobie nie wybaczył. Jesteś znakomity, muszę to przyznać ale nie zawojujesz świata w pojedynkę. – Przyznał z ciepłym uśmiechem gdy zaczął go delikatnie głaskać po karku. Jego Tygrysek, widocznie i on nie był doskonały, co z tego jeżeli z taką łatwością nadal potrafił zawrócić mu w głowie, być jedynym obiektem na którym skupiały się jego myśli.
- Wyrażam się jasno? – Dopytał po to by ponownie zmusić go do spojrzenia na siebie, wykorzystując ten moment żeby cmoknąć go w delikatnie drżące od bólu usta.
- No! A teraz będzie bolało. – Przyznał widząc, że stopa nie wygląda za elegancko i widocznie, wyskoczyła ze stawu i nie wróciła na miejsce. Kazał się mu zaprzeć o skałę, złapał za stopę i no, pociągnął zmuszając tym samym kości do ułożenia się tak jak być powinny. Bolało, cholernie i on to wiedział ale jaką ulgę powinien odczuć! Poza tym nie wydawało się mu jak trochę po dotykał żeby coś sobie zerwał. Nie powinien się więc zrobić mu krwiak. Po tym zabiegu ponownie owinął mu to chłodnym materiałem, umieścił na „poduszce” i cmoknął go w lekko spocone czoło.
- Będzie dobrze. – Zapewnił jeszcze raz go tuląc, nie umiał się powstrzymać przed dotykiem, nawet jeżeli niechcianym, w tej obecnej chwili.
- I skoro mi pozwalasz to zapamiętajmy jak najwięcej, może uda się Lourielowi coś z tym zrobić. Poza tym z tego co widziałem tam jest podstawowy ruch magii ognia, zostaną nam więc do zapamiętania tylko trzy bo ja to umiem. – Zauważył ale zanim w ogóle zacznie cokolwiek kombinować, Orion musiał odpocząć. Chyba w tym momencie się im nie spieszyło? Randaro najwyżej zostanie powiadomiony, że muszą mieć trochę więcej czasu i tyle. Przykrość. Ma do dyspozycji tylko ludzi.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion nie chciał go martwić. Nie chciał zmuszać Ezry do myślenia o nim, kiedy w ich rękach leżało coś, co mogło zaważyć na losach całego świata. Przecież nie był tak ważny, by konkurować z wszystkimi istotami na świecie, z ludźmi których kochał i których szanował, a którzy mieli albo zginąć, albo przeżyć, mieć ułatwione lub utrudnione zadanie przez niego. Miał wrażenie, że w ich sytuacji nie było jednej dobrej odpowiedzi, albo że żadna nie była dobra. Każda niosła ze sobą ryzyko, dla nich, dla Louriela, dla wszystkich. Czym był ból jego nogi przy problemach świata? Dlatego siedział cicho, przyglądając się jak Ezra chodził w tę i z powrotem trawiąc jego słowa. Tym bardziej nie spodziewał się, że kiedy w końcu obok niego klapnie, zacznie od niego.
- Hmmm? Nie wiem o czym mówisz – odpowiedział niemal zbyt szybko na jego pytanie, jakby chciał zmusić go, by wrócił myślami do tablicy.
Niemal nie chciało mu się wierzyć, kiedy Ezra podstępem wyciągnął od niego syk bólu i zranione spojrzenie. Kostka pulsowała nieznośnie, ale to nie było nic. Nic takiego. Nic czym trzeba by się przejmować w pierwszej kolejności. A przynajmniej tak sądził, dopóki Ezra nie ściągnął z siebie ubrań, ukazując znacznie ciemniejszą od niego, uroczo piegowatą skórę i wyrzeźbione pod nią mięśnie, które poruszały się wyraźnie, kiedy chłopak pochylił się do wody, by zamoczyć koszulkę. Orion nie potrafił nic na to poradzić… zagapił się, czując wkradające mu się na policzki rumieńce. Po części z przejęcia, z drugiej strony ze wstydu, że go tak fatygował. Dlatego kiedy tylko poczuł uśmierzający chłód wokół kostki, spojrzał na niego speszony.
- Nie musisz się tym przejmować… To… to nic takiego – spróbował zbagatelizować, machnąwszy na to ręką lekceważąco.
Nie przewidział, że kiedy tylko spróbuje odwrócić wzrok, Ezra stanowczo złapie go za brodę i zmusi, by na niego patrzył. Nie rozumiał, o czym ten do niego mówił. Wroga? Przecież on go kochał. Kiedy usłyszał zrezygnowane westchnienie, poczuł palące poczucie wstydu w żołądku. Nie chciał go zmuszać, nie chciał go martwić i nie chciał zajmować mu miejsca w głowie, kiedy trzeba było myśleć o ważniejszych rzeczach niż on.
A potem Ezra mówił, a jemu robiło się coraz bardziej głupio. Przecież… wiedział. Chyba. Nigdy nie kochał i nie był kochany. A przynajmniej nie w taki sposób. W taki inny, romantyczny, wprawiający go w radość, kiedy tylko był obok, martwił, gdy znikał mu z oczu i cierpiał, gdy widział, że jemu jest źle. A skoro brunet twierdził, że czuje to samo, dlaczego nie wierzył, że i on nie chciał by działa mu się krzywda? Był takim egoistą. Myślał tylko o tym, by mieć swoje sumienie czyste i swoje uczucia w porządku, ignorując to jak czuł się Ezra. I nie chciał tego dłużej robić.
- Przepraszam – mruknął raz, pozwalając się przytulić i samemu zaraz nieśmiało objąć go luźno ramionami. To naprawdę pomagało, od samej jego obecności obok było mu lepiej. Chciał być dzielniejszy, mężniejszy, bardziej pewny siebie, dla niego.
- Przepraszam, Ezra, ja nie chcę… nie chcę być dla ciebie ciężarem – powiedział, przymykając oczy, kiedy poczuł na wargach delikatny pocałunek.
Nie bardzo wiedział, co gwardzista chciał zrobić, kiedy powiedział, że będzie bolało, a potem sięgnął do jego kostki. Zaraz się przekonał i nie było to przyjemne. Krzyknął krótko, zaraz zatykając sobie usta kiedy kość wróciła na swoje miejsce w stawie. Spojrzał na chłopaka zamglonymi z bólu oczami, z mocno bijącym sercem i zamętem w sercu.
- Dziękuję? – powiedział, ale nawet nie wiedział dlaczego to zabrzmiało jak pytanie. Ostatnią osobą, która pomogła mu, tak po prostu, był Louriel. Czuł się dziwnie z tym, że ktoś jeszcze poza przyjacielem chciał być dla niego wsparciem, nawet jeśli to był Ezra. Nie był przyzwyczajony i było mu głupio, że w ogóle o tym nie pomyślał.
Dlatego kiedy Ezra przytulił go do siebie, nieco pewniej objął go ramionami, wtulając się w obojczyk gwardzisty, opierając czoło o jego ramię.
- Przepraszam Ezra, nie jestem… przyzwyczajony do tego, że ktoś w ogóle chce mi pomóc i że się martwi – powiedział, czując się przy nim tak spokojnie. Serce zaczęło mu się uspokajać, a on poczuł jakby od tego wszystkiego mógł zasnąć. Chociaż na chwilę…
- Dwa – wymruczał, wtulając się w niego mocniej, przylegając do ciepłej klatki piersiowej mężczyzny. – Jest tam też podstawa magii wody. Podejrzewam więc, że reszta jest wiatru i ziemi – powiedział, napierając na Ezrę mocniej, jakby chciał, by ten się położył. A kiedy to się stało, ułożył mu się policzkiem na piersi, wdychając jego uspokajający zapach.
- Zaraz… zaraz się za to weźmiemy – wymamrotał. Adrenalina całkiem z niego zeszła, zostawiając bardzo śpiącego, wymęczonego i zgnębionego ciążącą mu na barkach odpowiedzialnością. A w jaskini było tak przyjemnie. Chłodno, ale nie zimno, woda wydawała z siebie kojące dźwięki, Ezra muskał palcami jego włosy, a pod policzkiem czuł i słyszał bicie jego serca. Nawet się nie zorientował, kiedy zasnął, przytłoczony wszystkim co się działo wokół niego.
- Hmmm? Nie wiem o czym mówisz – odpowiedział niemal zbyt szybko na jego pytanie, jakby chciał zmusić go, by wrócił myślami do tablicy.
Niemal nie chciało mu się wierzyć, kiedy Ezra podstępem wyciągnął od niego syk bólu i zranione spojrzenie. Kostka pulsowała nieznośnie, ale to nie było nic. Nic takiego. Nic czym trzeba by się przejmować w pierwszej kolejności. A przynajmniej tak sądził, dopóki Ezra nie ściągnął z siebie ubrań, ukazując znacznie ciemniejszą od niego, uroczo piegowatą skórę i wyrzeźbione pod nią mięśnie, które poruszały się wyraźnie, kiedy chłopak pochylił się do wody, by zamoczyć koszulkę. Orion nie potrafił nic na to poradzić… zagapił się, czując wkradające mu się na policzki rumieńce. Po części z przejęcia, z drugiej strony ze wstydu, że go tak fatygował. Dlatego kiedy tylko poczuł uśmierzający chłód wokół kostki, spojrzał na niego speszony.
- Nie musisz się tym przejmować… To… to nic takiego – spróbował zbagatelizować, machnąwszy na to ręką lekceważąco.
Nie przewidział, że kiedy tylko spróbuje odwrócić wzrok, Ezra stanowczo złapie go za brodę i zmusi, by na niego patrzył. Nie rozumiał, o czym ten do niego mówił. Wroga? Przecież on go kochał. Kiedy usłyszał zrezygnowane westchnienie, poczuł palące poczucie wstydu w żołądku. Nie chciał go zmuszać, nie chciał go martwić i nie chciał zajmować mu miejsca w głowie, kiedy trzeba było myśleć o ważniejszych rzeczach niż on.
A potem Ezra mówił, a jemu robiło się coraz bardziej głupio. Przecież… wiedział. Chyba. Nigdy nie kochał i nie był kochany. A przynajmniej nie w taki sposób. W taki inny, romantyczny, wprawiający go w radość, kiedy tylko był obok, martwił, gdy znikał mu z oczu i cierpiał, gdy widział, że jemu jest źle. A skoro brunet twierdził, że czuje to samo, dlaczego nie wierzył, że i on nie chciał by działa mu się krzywda? Był takim egoistą. Myślał tylko o tym, by mieć swoje sumienie czyste i swoje uczucia w porządku, ignorując to jak czuł się Ezra. I nie chciał tego dłużej robić.
- Przepraszam – mruknął raz, pozwalając się przytulić i samemu zaraz nieśmiało objąć go luźno ramionami. To naprawdę pomagało, od samej jego obecności obok było mu lepiej. Chciał być dzielniejszy, mężniejszy, bardziej pewny siebie, dla niego.
- Przepraszam, Ezra, ja nie chcę… nie chcę być dla ciebie ciężarem – powiedział, przymykając oczy, kiedy poczuł na wargach delikatny pocałunek.
Nie bardzo wiedział, co gwardzista chciał zrobić, kiedy powiedział, że będzie bolało, a potem sięgnął do jego kostki. Zaraz się przekonał i nie było to przyjemne. Krzyknął krótko, zaraz zatykając sobie usta kiedy kość wróciła na swoje miejsce w stawie. Spojrzał na chłopaka zamglonymi z bólu oczami, z mocno bijącym sercem i zamętem w sercu.
- Dziękuję? – powiedział, ale nawet nie wiedział dlaczego to zabrzmiało jak pytanie. Ostatnią osobą, która pomogła mu, tak po prostu, był Louriel. Czuł się dziwnie z tym, że ktoś jeszcze poza przyjacielem chciał być dla niego wsparciem, nawet jeśli to był Ezra. Nie był przyzwyczajony i było mu głupio, że w ogóle o tym nie pomyślał.
Dlatego kiedy Ezra przytulił go do siebie, nieco pewniej objął go ramionami, wtulając się w obojczyk gwardzisty, opierając czoło o jego ramię.
- Przepraszam Ezra, nie jestem… przyzwyczajony do tego, że ktoś w ogóle chce mi pomóc i że się martwi – powiedział, czując się przy nim tak spokojnie. Serce zaczęło mu się uspokajać, a on poczuł jakby od tego wszystkiego mógł zasnąć. Chociaż na chwilę…
- Dwa – wymruczał, wtulając się w niego mocniej, przylegając do ciepłej klatki piersiowej mężczyzny. – Jest tam też podstawa magii wody. Podejrzewam więc, że reszta jest wiatru i ziemi – powiedział, napierając na Ezrę mocniej, jakby chciał, by ten się położył. A kiedy to się stało, ułożył mu się policzkiem na piersi, wdychając jego uspokajający zapach.
- Zaraz… zaraz się za to weźmiemy – wymamrotał. Adrenalina całkiem z niego zeszła, zostawiając bardzo śpiącego, wymęczonego i zgnębionego ciążącą mu na barkach odpowiedzialnością. A w jaskini było tak przyjemnie. Chłodno, ale nie zimno, woda wydawała z siebie kojące dźwięki, Ezra muskał palcami jego włosy, a pod policzkiem czuł i słyszał bicie jego serca. Nawet się nie zorientował, kiedy zasnął, przytłoczony wszystkim co się działo wokół niego.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Obudzenie się po zaledwie czterech godzinach snu to był zdecydowanie poważny błąd. Na zewnątrz było jeszcze ciemno ale znaczące hałasy dochodzące go z obozu armii Kraju Ziemi dawały mu jasno do zrozumienia, że ta była bardzo zorganizowana i miała zamiar wyruszyć jeszcze przed wzejście na nieboskłon palącej kuli. Nie dziwił im się. Pakowanie się oraz sama podróż przez pustynię była niebezpieczna, nawet dla tak zaplanowanego przedsięwzięcia. On jednak, po tym co wyczyniali praktycznie całą noc, najchętniej zostałby na swoim miejscu i spał do południa. Och jak on był zmęczony… ale jaki szczęśliwy! Nie zajęło mu długo jak poczuł w żyłach krążącą dobrą energię, jak na usta wkrada się mu uśmiech, a ramiona zaciskają się dookoła szczupłej sylwetki gada.
Jaki był plus umawiania się z mistrzem magii wody? Po bardzo owocnych eksperymentach mogli się wykąpać. Och tak. Louriel pod piaskiem znalazł żyłę wodną – pewnie sami magowie ziemi dlatego tutaj się rozbili – i czerpiąc z niej pozwolił ich ochłodzić spocone od wysiłku ciała. Położyli się więc czyści z małą niespodzianką pod koniec w postaci bańki wody spuszczonej mu na głowę. Ale Louriel usnął na stojąco, opierając się o jego pierś policzkiem czym wywołał w nim falę rozczulenia i zachwytu. Byli już czyści więc nie widział problemu z wytarciem go, wsadzeniem mu na gadzi tyłek spodni i położeniem do łóżka. Zasłużył na odpoczynek i musiał skorzystać z możliwości do ostatniej chwili, sekundy przytulania się do niego w objęciach snu.
W momencie gdy szmery stawały się z chwili na chwilę bardziej intensywne, odchylił głowę do tyłu mocniej okrywając i przytulając nadal śpiącego gada do siebie. Kiwnął do żołnierza który przyniósł im racje. Niesamowite, że nawet jeńców wojennych – on nim niewątpliwie by – traktowano tak po ludzku. Gdyby to odbywało się z drugiej strony, przetrzymywane osoby by usychały z pragnienia i umierały z głosu.
- Książę pragnie się z wami widzieć. Jak tylko zjecie zostaniecie odprowadzeni. – Oświadczył ostro na co ten ponownie kiwnął głową i gdy zostali sami, spojrzał na pogrążoną we śnie twarz Lusia. Zsunął się nieco niżej żeby być na wysokości jego twarzy swoją po czym zaczął go leniwie acz delikatnie całować. Nos, policzki, broda, usta. Chciał mu pokazać jak mocno cieszył się tym co miało miejsce w nocy ale jednocześnie, jak mocno go kocha, jak bardzo jego zaangażowanie nie opadło i jak pragnąłby żeby to wszystko tylko trwalsze rozwijało się dalej.
Szkoda, że na razie nie miał perspektyw na swoje życie, jakiekolwiek, nie tylko prywatne.
Gdy niebieskie oczy niechętnie się otwarły i spojrzały na niego z wyrzutem, pocałował go jeszcze raz nie dając mu na razie możliwości marudzić. Musiał zająć jego myśli obecną sytuacją żeby nie wysłuchiwać pretensji o ból pleców, wbijający się materiał, strzelanie w szyi i otarcia. W pierwszej kolejności więc podetknął mu pod usta kubek z wodą.
- Książę Ziemi chce nas widzieć. Trzeba się pozbierać. – Oświadczył z niechętnym grymasem na twarzy, mocniej go przytulając do siebie ale tak żeby opierał się o niego przede wszystkim biodrami. Dawał mu tym samym pełną możliwość wypicia i zjedzenia śniadania. To, mogło okazać się zbawienne na kilkanaście najbliższych godzin. Dlatego też zaczął go karmić chociaż papka nie wyglądała apetycznie. Dopiero po wsadzeniu łyżeczki do swoich ust zrozumiał, że jest bardzo aromatyczna i chociaż delikatnie pikantna, coś chrupało więc było smaczne. Nie hamował się więc z dalszą czynnością.
- Kochanie, żyjesz? – Zapytał rozbawiony widząc to zamglone spojrzenie, lekko podkrążone oczy i… brak prób jakiejś dyskusji! Gdzie jego gadzina się podziała? Czyżby go wykończył? Pocałował go więc porządnie próbując tym samym dobudzić, a gdy to się nie udało, spróbował wyszeptać mu do uszka, że mają akurat tyle czasu by wczorajsze atrakcje powtórzyć. Jawny protest sprawił, że parsknął śmiechem i przytulając go jeszcze chwilę do siebie pogładził go po włosach.
- Czyli rozumiem, dzisiaj Cię noszę, o jaśnie książę – Zaśmiał się, a gdy zjedli – on również się nie krępował w uzupełnienie energii – ubrał go tak żeby piekielne słońce nie wyrządziło skody jego skórze. Po tym wziął go na ręce i ruszając za strażnikiem do Vincenta, przekroczył próg jedynego namiotu którego w pośpiechu nie zwijano. W nim poza skromnym łóżkiem polowym stał wielki stół nad którym właśnie skończyła się narada. Skąd to wiedział? Dowódcy mieli charakterystyczny błysk w oczach, doświadczenie wypisane na twarzy i najczęściej, oznaczenia świadczące o ich pozycji. A on był dobrym obserwatorem.
Gdy zostali zaproszeni do zajęcia miejsc, posadził Lusia na małym taboreciku i stając się dla niego oparciem, położył mu dłonie na ramiona. Ten gest miał przede wszystkim wesprzeć Smoka ale również, pokazywał jasno, że nie jest groźny i uzbrojony.
- Chciałbym porozmawiać. – Oświadczył zdenerwowanym tonem ale raczej przez brak doświadczenia w negocjacjach, jeszcze z głowami królewskimi. Zacisnął więc, całkowicie przypadkowo, dłonie na jego ramionach. \
- Nie wątpię. Ja również nie poprosiłem was tu bez powodu. – Przyznał zwijając mapę w taki sposób żeby nie dostrzegli tego co na niej było. – Myślałem o was w nocy. Wasza sytuacja wygląda następująco. Jaśnie książę, wylądowałeś w środku konfliktu między dwoma narodami który mam zamiar wreszcie zażegnać. Ty Gwardzisto jesteś jeńcem wojennym którego życie najpewniej zostanie oszczędzone, o ile wszystko pójdzie wedle mojego planu. – Zaczął na co Finni lekko odchrząknął.
- Pragnąłbym żeby nie tylko moje życie zostało oszczędzone. Czy jest szansa na to żebym dzieląc się informacjami zapewnił sobie oszczędzenie kilku jeszcze osób? – Zapytał niepewnie, czując jak wewnątrz zaczyna drzeć. Jednak tak samo szybko jak poczuł, że robi się coraz mocniej niepewny i zdenerwowany tak nagle poczuł spokój. Wystarczyła szczupła dłoń zaciskająca się na tej jego żeby wypuścił z siebie powietrze i nie uległ pod naporem ciekawskiego, gadziego spojrzenia ich „gospodarza”.
Uparty charakter Oriona chyba nie do końca był spowodowany tylko tym, że w poprzednim wcieleniu musiał być osłem. Gdy Ezra przez chwilę się nad nim zastanowił, ukochany Tygrysek miał podobnie przekichane życie co on sam. Nikt nigdy nie okazywał mu bezinteresownej pomocy, nie mówiąc o miłości, którą ktoś powinien ich darzyć z naturalnych przyczyn. Nikt nigdy nie przejmował się stanem zdrowia czy psychiki żadnego z nich. Należało przeć przed siebie, wbrew oczekiwaniom i kłodom rzucanym pod nogi, na nikogo się nie oglądać, mieć własny cel. Żyli na przekór tym których jedynym obowiązkiem było ich kochać i chociaż podążali całkowicie innymi ścieżkami, spotkali się właśnie w tym jednym, znaczącym punkcie.
Nie wierzyli w to, że ktokolwiek bezinteresownie chciałby dla nich dobrze.
Uśmiechając się do niego delikatnie dał mu dość jasny ale stosunkowo spokojny wywód o tym jak się według niego zachowywał. Jak zamykał się na próby – i tak mozolne i nie zawsze udane – na to żeby stan ich serc zmienić. Jakby nie do końca był pewien, że te wszystkie gorące pocałunki i ruszenia serca były właściwe. Ale dla niego były. Zmienił tym cały jego świat i nawet jeżeli wyjeżdżając miałby z nim kategorycznie zakończyć znajomość, wniósł tyle, że on sam już nie wróci do swojego poprzedniego „ja”. I to nie ze względu na to, że nie da rady. On po prostu nie chciał.
- Tygrysie. Nie jesteś ciężarem. Tylko się lekko od Ciebie odbijam. Daj mi też spróbować. – Zaproponował, a widząc jego spojrzenie wymierzone prosto w tęczówki, cmoknął go w czoło. – Ja też w tej sytuacji jestem pierwszy raz. Ja też nie do końca wiem jak się zachowywać i popełniam wtopę za wtopą, a Ty i tak jesteś. Więc daj mi wreszcie coś zrobić tak jak należy i daj się kochać. – Poprosił opierając się na tym co o nim w ogóle wiedział. A wiedział już trochę i to chętnie wykorzystywał. Bo przecież chciał! Chciał z nim stworzyć coś stabilnego i nawet jeżeli mieliby się tylko przyjaźnić, chciał. Bo usłyszenie tego pewnego „kocham Cię” było niezwykłe, napełniało go energią której do tej pory nie posiadał, motywacją którą chciał spożytkować na coś dobrego, na Oriona.
A później przyszło na tą nieprzyjemną część, nastawienia nogi która raziła go w oczy stercząc pod bardzo brzydkim kątem. Gdy wróciła na swoje miejsce, mogli wrócić do rozmowy. I przytulania! Dużo przytulania.
- Nie przepraszaj mnie. Tylko daj spróbować. Uczę się od Ciebie wielu rzeczy i teraz czas na to żebym to wykorzystał! – Zapewnił z ogromnym entuzjazmem głaszcząc go po głowie, aż po ramiona. A gdy zaczął na niego napierać nie protestował wiedząc, że taki tryb życia, te skoki adrenaliny, dla kogoś nieprzyzwyczajonego były zabójcze. Chciało się spać, czuło potworne zmęczenie i pragnęło odpocząć. Dał mu tą możliwość miziając ciągle, długo i wszędzie gdzie tylko sięgał.
- Prześpij się. Cały czas jestem koło Ciebie. – Zapewnił całując go w czubek głowy, cierpliwie czekając aż jego sfatygowany Tygrys uśnie.
Gdy wreszcie to nastało, ostrożnie się spod niego wyślizgnął po to by podreptać na górę, do świątyni. Nie żeby nie chciał pomagać dalej Randaro ale bez wody, jedzenia i odpoczynku niewiele mogli zrobić. Co lepsze! Smok w pełni to zrozumiał i chociaż nadal obawiał się na niego spojrzeć, jakby moc tablicy miała stać się kuszącą poprzez niewinnego człowieka, dał mu wszystko czego się domagał. W ten sposób Ezra obładowany w gigantyczny koszyk pyszności, kubki na wodę ze źródełka, leki i wielką matę z kołdrę do spania, wrócił do Oriona. Przetoczenie go na przygotowane posłanie nie było skomplikowane. Dodatkowo otrzymał maść na opuchliznę na kostkę którą się zajął, ładnie bandażując. Schował ją po tym do ciepłego i cmoknął jeszcze raz białaska w czoło ponownie spojrzał na tablicę. Podrapał się po głowie zastanawiając się co powinien zrobić. Ostatecznie jednak – ha! – co było niesłychane, w końcu i jego zmorzył sen. Wczołgał się więc pod kołdrę i przytulając Oriona do swojej piersi, tak dla odmiany do ich komfortu spania, zaczął gładzić jego przyjemnie jedwabiste włosy do momentu aż nie odpłynął.
Śniły mu się bardzo dziwne rzeczy. Stał na tej wielkiej polanie koło świątyni, otoczony kolorowymi kwiatami i brzęczącymi owadami. Powolnie wykonywał kolejne ruchy mające doprowadzić go do podstawowej pozycji kontroli nad ogniem jednocześnie szepcząc coś czego nie rozumiał sam do siebie. Wszystko to co wymówił pojawiało się na jego skórze w postaci złotych znaków, niemożliwych do przeczytania, a jednak czuł, że wiedział co one głoszą. Te jednak ta szybko jak się pojawiały tak szybko znikały dając mu się przyjrzeć ale nie pozwalając rozszyfrować. Dodatkowo, koło niego leżała część tablicy. Gdy recytował kolejne wersy, te były z niej zmywane, jakby ktoś wycofywał to co napisał.
Po tym jak skończył, daleko ale naprzeciwko siebie, dostrzegł Oriona. Ten również błyszczał złotem w promieniach popołudniowego słońca co pięknie komponowało się z jego oczami, te szybko zwróciły się na niego. Gdy obydwaj skończyli podeszli do siebie. Poczuł jak ciasno otaczając go ramiona wyższego maga wody, jak ten mruczy do niego, że zostały im jeszcze dwa, a on wbrew sobie, zgodził się przystąpić do dalszej pracy, chociaż padły ponownie między nimi słowa zapewniania o wielkim uczuciu. Po nich przeszli do ostatnich dwóch ruchów. Tym razem również – podejrzanie ale niesamowicie! – szło im to bardzo płynnie, jakby robili to już tysiące razy i chociaż żywioły powietrza i ziemi nie ugięły się pod ich wolą, z tablic zniknęły znaki. Wtedy ten ponownie wylądował w ramionach Oriona który usiadł razem z nim pod wielkim drzewem. Bawił się jego włosami, a on obrysowywał tatuaże na skórze słodziaka, zanim te zniknęły.
„Teraz zniszczmy kamienie i wracajmy.” Wyszeptał do niego mrukliwy ton wyższego, podgryzając w ucho. W tym momencie usiadł gwałtownie na posłaniu rozglądając się po znacząco ciemniejszej niż wcześniej jaskini. Zapadła noc.
Na częściach tablicy leżącej koło nich nie znajdował się ani jeden znak.
Jaki był plus umawiania się z mistrzem magii wody? Po bardzo owocnych eksperymentach mogli się wykąpać. Och tak. Louriel pod piaskiem znalazł żyłę wodną – pewnie sami magowie ziemi dlatego tutaj się rozbili – i czerpiąc z niej pozwolił ich ochłodzić spocone od wysiłku ciała. Położyli się więc czyści z małą niespodzianką pod koniec w postaci bańki wody spuszczonej mu na głowę. Ale Louriel usnął na stojąco, opierając się o jego pierś policzkiem czym wywołał w nim falę rozczulenia i zachwytu. Byli już czyści więc nie widział problemu z wytarciem go, wsadzeniem mu na gadzi tyłek spodni i położeniem do łóżka. Zasłużył na odpoczynek i musiał skorzystać z możliwości do ostatniej chwili, sekundy przytulania się do niego w objęciach snu.
W momencie gdy szmery stawały się z chwili na chwilę bardziej intensywne, odchylił głowę do tyłu mocniej okrywając i przytulając nadal śpiącego gada do siebie. Kiwnął do żołnierza który przyniósł im racje. Niesamowite, że nawet jeńców wojennych – on nim niewątpliwie by – traktowano tak po ludzku. Gdyby to odbywało się z drugiej strony, przetrzymywane osoby by usychały z pragnienia i umierały z głosu.
- Książę pragnie się z wami widzieć. Jak tylko zjecie zostaniecie odprowadzeni. – Oświadczył ostro na co ten ponownie kiwnął głową i gdy zostali sami, spojrzał na pogrążoną we śnie twarz Lusia. Zsunął się nieco niżej żeby być na wysokości jego twarzy swoją po czym zaczął go leniwie acz delikatnie całować. Nos, policzki, broda, usta. Chciał mu pokazać jak mocno cieszył się tym co miało miejsce w nocy ale jednocześnie, jak mocno go kocha, jak bardzo jego zaangażowanie nie opadło i jak pragnąłby żeby to wszystko tylko trwalsze rozwijało się dalej.
Szkoda, że na razie nie miał perspektyw na swoje życie, jakiekolwiek, nie tylko prywatne.
Gdy niebieskie oczy niechętnie się otwarły i spojrzały na niego z wyrzutem, pocałował go jeszcze raz nie dając mu na razie możliwości marudzić. Musiał zająć jego myśli obecną sytuacją żeby nie wysłuchiwać pretensji o ból pleców, wbijający się materiał, strzelanie w szyi i otarcia. W pierwszej kolejności więc podetknął mu pod usta kubek z wodą.
- Książę Ziemi chce nas widzieć. Trzeba się pozbierać. – Oświadczył z niechętnym grymasem na twarzy, mocniej go przytulając do siebie ale tak żeby opierał się o niego przede wszystkim biodrami. Dawał mu tym samym pełną możliwość wypicia i zjedzenia śniadania. To, mogło okazać się zbawienne na kilkanaście najbliższych godzin. Dlatego też zaczął go karmić chociaż papka nie wyglądała apetycznie. Dopiero po wsadzeniu łyżeczki do swoich ust zrozumiał, że jest bardzo aromatyczna i chociaż delikatnie pikantna, coś chrupało więc było smaczne. Nie hamował się więc z dalszą czynnością.
- Kochanie, żyjesz? – Zapytał rozbawiony widząc to zamglone spojrzenie, lekko podkrążone oczy i… brak prób jakiejś dyskusji! Gdzie jego gadzina się podziała? Czyżby go wykończył? Pocałował go więc porządnie próbując tym samym dobudzić, a gdy to się nie udało, spróbował wyszeptać mu do uszka, że mają akurat tyle czasu by wczorajsze atrakcje powtórzyć. Jawny protest sprawił, że parsknął śmiechem i przytulając go jeszcze chwilę do siebie pogładził go po włosach.
- Czyli rozumiem, dzisiaj Cię noszę, o jaśnie książę – Zaśmiał się, a gdy zjedli – on również się nie krępował w uzupełnienie energii – ubrał go tak żeby piekielne słońce nie wyrządziło skody jego skórze. Po tym wziął go na ręce i ruszając za strażnikiem do Vincenta, przekroczył próg jedynego namiotu którego w pośpiechu nie zwijano. W nim poza skromnym łóżkiem polowym stał wielki stół nad którym właśnie skończyła się narada. Skąd to wiedział? Dowódcy mieli charakterystyczny błysk w oczach, doświadczenie wypisane na twarzy i najczęściej, oznaczenia świadczące o ich pozycji. A on był dobrym obserwatorem.
Gdy zostali zaproszeni do zajęcia miejsc, posadził Lusia na małym taboreciku i stając się dla niego oparciem, położył mu dłonie na ramiona. Ten gest miał przede wszystkim wesprzeć Smoka ale również, pokazywał jasno, że nie jest groźny i uzbrojony.
- Chciałbym porozmawiać. – Oświadczył zdenerwowanym tonem ale raczej przez brak doświadczenia w negocjacjach, jeszcze z głowami królewskimi. Zacisnął więc, całkowicie przypadkowo, dłonie na jego ramionach. \
- Nie wątpię. Ja również nie poprosiłem was tu bez powodu. – Przyznał zwijając mapę w taki sposób żeby nie dostrzegli tego co na niej było. – Myślałem o was w nocy. Wasza sytuacja wygląda następująco. Jaśnie książę, wylądowałeś w środku konfliktu między dwoma narodami który mam zamiar wreszcie zażegnać. Ty Gwardzisto jesteś jeńcem wojennym którego życie najpewniej zostanie oszczędzone, o ile wszystko pójdzie wedle mojego planu. – Zaczął na co Finni lekko odchrząknął.
- Pragnąłbym żeby nie tylko moje życie zostało oszczędzone. Czy jest szansa na to żebym dzieląc się informacjami zapewnił sobie oszczędzenie kilku jeszcze osób? – Zapytał niepewnie, czując jak wewnątrz zaczyna drzeć. Jednak tak samo szybko jak poczuł, że robi się coraz mocniej niepewny i zdenerwowany tak nagle poczuł spokój. Wystarczyła szczupła dłoń zaciskająca się na tej jego żeby wypuścił z siebie powietrze i nie uległ pod naporem ciekawskiego, gadziego spojrzenia ich „gospodarza”.
Uparty charakter Oriona chyba nie do końca był spowodowany tylko tym, że w poprzednim wcieleniu musiał być osłem. Gdy Ezra przez chwilę się nad nim zastanowił, ukochany Tygrysek miał podobnie przekichane życie co on sam. Nikt nigdy nie okazywał mu bezinteresownej pomocy, nie mówiąc o miłości, którą ktoś powinien ich darzyć z naturalnych przyczyn. Nikt nigdy nie przejmował się stanem zdrowia czy psychiki żadnego z nich. Należało przeć przed siebie, wbrew oczekiwaniom i kłodom rzucanym pod nogi, na nikogo się nie oglądać, mieć własny cel. Żyli na przekór tym których jedynym obowiązkiem było ich kochać i chociaż podążali całkowicie innymi ścieżkami, spotkali się właśnie w tym jednym, znaczącym punkcie.
Nie wierzyli w to, że ktokolwiek bezinteresownie chciałby dla nich dobrze.
Uśmiechając się do niego delikatnie dał mu dość jasny ale stosunkowo spokojny wywód o tym jak się według niego zachowywał. Jak zamykał się na próby – i tak mozolne i nie zawsze udane – na to żeby stan ich serc zmienić. Jakby nie do końca był pewien, że te wszystkie gorące pocałunki i ruszenia serca były właściwe. Ale dla niego były. Zmienił tym cały jego świat i nawet jeżeli wyjeżdżając miałby z nim kategorycznie zakończyć znajomość, wniósł tyle, że on sam już nie wróci do swojego poprzedniego „ja”. I to nie ze względu na to, że nie da rady. On po prostu nie chciał.
- Tygrysie. Nie jesteś ciężarem. Tylko się lekko od Ciebie odbijam. Daj mi też spróbować. – Zaproponował, a widząc jego spojrzenie wymierzone prosto w tęczówki, cmoknął go w czoło. – Ja też w tej sytuacji jestem pierwszy raz. Ja też nie do końca wiem jak się zachowywać i popełniam wtopę za wtopą, a Ty i tak jesteś. Więc daj mi wreszcie coś zrobić tak jak należy i daj się kochać. – Poprosił opierając się na tym co o nim w ogóle wiedział. A wiedział już trochę i to chętnie wykorzystywał. Bo przecież chciał! Chciał z nim stworzyć coś stabilnego i nawet jeżeli mieliby się tylko przyjaźnić, chciał. Bo usłyszenie tego pewnego „kocham Cię” było niezwykłe, napełniało go energią której do tej pory nie posiadał, motywacją którą chciał spożytkować na coś dobrego, na Oriona.
A później przyszło na tą nieprzyjemną część, nastawienia nogi która raziła go w oczy stercząc pod bardzo brzydkim kątem. Gdy wróciła na swoje miejsce, mogli wrócić do rozmowy. I przytulania! Dużo przytulania.
- Nie przepraszaj mnie. Tylko daj spróbować. Uczę się od Ciebie wielu rzeczy i teraz czas na to żebym to wykorzystał! – Zapewnił z ogromnym entuzjazmem głaszcząc go po głowie, aż po ramiona. A gdy zaczął na niego napierać nie protestował wiedząc, że taki tryb życia, te skoki adrenaliny, dla kogoś nieprzyzwyczajonego były zabójcze. Chciało się spać, czuło potworne zmęczenie i pragnęło odpocząć. Dał mu tą możliwość miziając ciągle, długo i wszędzie gdzie tylko sięgał.
- Prześpij się. Cały czas jestem koło Ciebie. – Zapewnił całując go w czubek głowy, cierpliwie czekając aż jego sfatygowany Tygrys uśnie.
Gdy wreszcie to nastało, ostrożnie się spod niego wyślizgnął po to by podreptać na górę, do świątyni. Nie żeby nie chciał pomagać dalej Randaro ale bez wody, jedzenia i odpoczynku niewiele mogli zrobić. Co lepsze! Smok w pełni to zrozumiał i chociaż nadal obawiał się na niego spojrzeć, jakby moc tablicy miała stać się kuszącą poprzez niewinnego człowieka, dał mu wszystko czego się domagał. W ten sposób Ezra obładowany w gigantyczny koszyk pyszności, kubki na wodę ze źródełka, leki i wielką matę z kołdrę do spania, wrócił do Oriona. Przetoczenie go na przygotowane posłanie nie było skomplikowane. Dodatkowo otrzymał maść na opuchliznę na kostkę którą się zajął, ładnie bandażując. Schował ją po tym do ciepłego i cmoknął jeszcze raz białaska w czoło ponownie spojrzał na tablicę. Podrapał się po głowie zastanawiając się co powinien zrobić. Ostatecznie jednak – ha! – co było niesłychane, w końcu i jego zmorzył sen. Wczołgał się więc pod kołdrę i przytulając Oriona do swojej piersi, tak dla odmiany do ich komfortu spania, zaczął gładzić jego przyjemnie jedwabiste włosy do momentu aż nie odpłynął.
Śniły mu się bardzo dziwne rzeczy. Stał na tej wielkiej polanie koło świątyni, otoczony kolorowymi kwiatami i brzęczącymi owadami. Powolnie wykonywał kolejne ruchy mające doprowadzić go do podstawowej pozycji kontroli nad ogniem jednocześnie szepcząc coś czego nie rozumiał sam do siebie. Wszystko to co wymówił pojawiało się na jego skórze w postaci złotych znaków, niemożliwych do przeczytania, a jednak czuł, że wiedział co one głoszą. Te jednak ta szybko jak się pojawiały tak szybko znikały dając mu się przyjrzeć ale nie pozwalając rozszyfrować. Dodatkowo, koło niego leżała część tablicy. Gdy recytował kolejne wersy, te były z niej zmywane, jakby ktoś wycofywał to co napisał.
Po tym jak skończył, daleko ale naprzeciwko siebie, dostrzegł Oriona. Ten również błyszczał złotem w promieniach popołudniowego słońca co pięknie komponowało się z jego oczami, te szybko zwróciły się na niego. Gdy obydwaj skończyli podeszli do siebie. Poczuł jak ciasno otaczając go ramiona wyższego maga wody, jak ten mruczy do niego, że zostały im jeszcze dwa, a on wbrew sobie, zgodził się przystąpić do dalszej pracy, chociaż padły ponownie między nimi słowa zapewniania o wielkim uczuciu. Po nich przeszli do ostatnich dwóch ruchów. Tym razem również – podejrzanie ale niesamowicie! – szło im to bardzo płynnie, jakby robili to już tysiące razy i chociaż żywioły powietrza i ziemi nie ugięły się pod ich wolą, z tablic zniknęły znaki. Wtedy ten ponownie wylądował w ramionach Oriona który usiadł razem z nim pod wielkim drzewem. Bawił się jego włosami, a on obrysowywał tatuaże na skórze słodziaka, zanim te zniknęły.
„Teraz zniszczmy kamienie i wracajmy.” Wyszeptał do niego mrukliwy ton wyższego, podgryzając w ucho. W tym momencie usiadł gwałtownie na posłaniu rozglądając się po znacząco ciemniejszej niż wcześniej jaskini. Zapadła noc.
Na częściach tablicy leżącej koło nich nie znajdował się ani jeden znak.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel miał wrażenie, że od kiedy zamknął oczy minęła tylko chwilka, sekunda, w której nie zdążył ani się wyspać, ani nawet odrobinę odpocząć! To było jawne barbarzyństwo! Nalot na jego poczucie sprawiedliwości i komfortu, do tego w tak perfidny sposób bo jak mógł się gniewać i burzyć, kiedy budziły go miękkie, bardzo słodkie i delikatne usta Finnegana. Niemniej nie oszczędził mu przemęczonego i urażonego spojrzenia podkrążonych, błękitnych oczu. On chciał spać, a nie jeść, wychodzić czy jeszcze inne bezsensowne rzeczy. Nie czuł się na siłach. Nie czuł się… na cokolwiek.
- Mmmm – wyburczał jedynie, chcąc się odwrócić na drugi bok i olać sytuację, bo hej, to on tu był księciem, co z tego że w niewoli i spacyfikowany w nocy na własne życzenie. Nie dane mu było, bo silne ręce złapały go i zamiast pozwolić mu się na dłużej zakopać pod kocem, uniosły go do siadu.
Zagryzł lekko opuchnięte wargi, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Trochę go bolało… A kiedy dawał się karmić i jego umysł w końcu zaczął przyswajać informacje płynące zewsząd, ale głównie z własnego organizmu, zdał sobie sprawę, że gorące pulsowanie wewnątrz brzucha idealnie obrazowało mu wymiarowość blondyna. Przełknął ślinę, spoglądając na niego ostrożnie, tylko po to, by usłyszeć w uchu namiętny szept proponujący mu powtórkę. Natychmiast poróżowiał, uderzając bez siły ramię mężczyzny.
- Tobie może i nic nie jest, ale pomyślałbyś o mnie! – rzucił oburzony, ale zaraz zatkał sobie usta łyżką, nie bardzo mając ochotę opowiadać o swoich „objawach” zeszłej nocy.
- Oczywiście – prychnął jedynie z godnością, nie reagując nawet na jaśnie księcia, bo co jak co, ale traktowanie go jak pępek świata wyjątkowo mu się należało. A w każdym razie, wolał tę wersję niż przyznanie się, że jego kolana nadal drżały, a jedyna bardziej stabilna pozycja w jakiej mógł z nim rozmawiać to siedząca, do tego tylko wtedy gdy go podtrzymywał. Nie żeby żałował w jakikolwiek sposób. Było mu tak dobrze, że pomimo drobnych niedogodności, o których domyślał się, że prawdopodobnie były spowodowane brakiem czasu i przygotowania, gdyby nadarzyła się okazja, a w duchu miał nadzieję, że się nadarzy, zrobiłby to jeszcze raz.
Kiedy zjedli, pozwolił by Finni go ubrał, przy okazji obserwując go uważnie, ale tak by blondyn nie zorientował się, że jest podglądany. Nie uszło jego uwadze, że blondyn wręcz tryskał pozytywną energią, a uśmieszek zadowolenia nie schodził z jego ust. Miał wrażenie, że coś co kryło się w jego oczach, teraz nagle przestało się ukrywać, zwłaszcza kiedy na niego patrzył. Lusiek czuł się nagi pod tym spojrzeniem, ale… nie przeszkadzało mu to. Dla niego, mógł mu pokazać wszystko, absolutnie wszystko i nie miałby z tym problemu. Kochał go, tak bardzo go kochał, a teraz miał wrażenie, że kochał go tylko bardziej. Dlatego kiedy już go ubrał i wziął na ręce, Louriel nie potrafił się powstrzymać, kiedy znalazł się bliżej jego twarzy, objął go za szyję ramionami i pocałował. Bardzo krótko i bardzo słodko, niemal natychmiast odsuwając się, by pokazać mu język i wtulić się policzkiem w jego pierś. Był jego i czuł się jego, no i Finni, Finni też należał tylko do niego, a on nie lubił się dzielić.
Nie był pewien, czy w drodze do namiotu Vincenta nie przysnął sobie, wtulając się z zadowoleniem w ciało gwardzisty, bo kiedy znaleźli się w środku potrzebował chwili by się ogarnąć i zacząć kontaktować ze światem zewnętrznym i w końcu zacząć myśleć o czymś innym niż pewien blondwłosy przystojniak, który trzymał mu spocone z nerwów dłonie na ramionach i który potrzebował jego wsparcia, którego Lusiek nie zamierzał mu odmówić. Kiedy tylko zorientował się w sytuacji i mentalnie strzelił sobie w twarz by się docucić, uniósł dłoń by dodać Finniemu odwagi, a potem ostre spojrzenie błękitnych oczu utkwił w złotych, tak bardzo podobnych do jego oczu księcia kraju ziemi.
- Vincent, tak? – zapytał go Louriel, takim tonem jakby Finni nie zadał przed chwilą pytania.
- Owszem, Vincent McKnight, do usług – uśmiechnął się do niego chłopak, chowając pergamin najpierw do tuby wykonanej z dziwnego drewna, jakiego Lusiek jeszcze nie widział, a potem do dużej skrzyni.
- Wczoraj nie bardzo mieliśmy okazję porozmawiać, nie byłem też do końca przytomny, chciałbym więc dowiedzieć się, wczoraj wspomniałeś coś o przejęciu kraju ognia, na czym miałoby to polegać? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jako osoba postronna raczej nie powinienem się wtrącać, liczę jednak na to, że i ty zrozumiesz mnie. W pałacu ognia są moi ludzie, nie chciałbym więc, by doszło do jakiegoś nieporozumienia gdzie oni, myśląc że jestem twoim więźniem, pochopnie wysłaliby wiadomość do mojego ojca, że zostałem porwany i sami ruszyli do ataku – powiedział spokojnie, nieco zatroskanym tonem, jakby za jego słowami nie kryła się groźba wywołania kolejnej wojny jeśli tylko sprawy potoczyłyby się nie tak jak w zamyśle Louriela nie powinny.
Vincent nawet nie mrugnął, choć w jego oczach błysnęło uznanie. Uśmiechnął się, a potem usiadł na stołku, dokładnie naprzeciwko gwardzisty i maga wody.
- Naturalnie, rozumiem twoje obawy, jednak myślę, że nie ma się czym martwić na zapas – odparł beztrosko.
- Mam na ten temat inne zdanie – Louriel uniósł brwi w powątpiewającym geście, ale nie zmienił tonu głosu. – Widzisz podczas mojego pobytu zauważyłem bardzo dziwną zależność. Nie wiem czy to moja wyobraźnia, ale jeśli mi nie uwierzysz, możesz zapytać Finnegana, on tu żyje trochę dłużej niż ja. Mianowicie, nie umknęło mojej uwadze, iż ludzie tego kraju poza drobnymi wyjątkami, są niezwykle dobrymi ludźmi. Uczciwymi, pracowitymi i bardzo, ale to bardzo życzliwymi. Traktowali mnie bardzo dobrze, martwię się więc o tych dobrych ludzi – powiedział, wpatrując się uważnie w twarz młodszego chłopaka.
Nie był pewien, czego się spodziewał, ale na pewno nie szerokiego uśmiechu, który pojawił się na twarzy księcia.
- Słyszałem wiele na temat wielkiego serca cesarza Lothusa i widzę, że nie tylko on je posiada. Nie musisz się obawiać, ty ani twój gwardzista – uśmiechnął się, gapiąc się wymownie na dłonie blondyna, które nie opuściły ramion Louriela. – Nie przyjechałem tutaj by niepokoić tych, jak to ująłeś „dobrych ludzi”. Widzisz, od dawna docierają do nas pogłoski o niemal bestialskim traktowaniu tego ludu przez ich króla. Szpiedzy tylko potwierdzili te informacje, dostarczając nam dowodów, że cel mojego urodzenia nie był wyssany z palca. Niestety moi ludzie nie znają nazwisk, nie znają konkretów – dodał znacznie cichszym i bardziej złowrogim tonem, patrząc nie na Louriela, a na Finnegana, badawczym spojrzeniem złotych, gadzich oczu. –Więc jeśli ty zechciałbyś podzielić się z nami swoją wiedzą, wskazał nam, kto twoim zdaniem stanowi chwast tego kraju, a kto jego kwiaty, mogę wam obu i wszystkim, którzy tego zapragną zagwarantować, że nikomu więcej nie spadnie włos z głowy. Oczywiście pod warunkiem, że nikt się nie sprzeciwi – dodał takim tonem, jakby mówił o popołudniowej herbacie. Lusiek poczuł jak dreszcze przechodzą mu po plecach. On… żądał by Finni zdradził swój kraj, swojego króla. Ścisnął mocniej palce na jego dłoni, ale nie odezwał się, nie spoglądając na niego, ale wtulając tyłem głowy mocniej w jego brzuch. Nie chciał, by czuł się do czegoś zmuszany. On nie zamierzał stawiać mu ultimatum. To była jego decyzja i jaka by ona nie była, zamierzał ją uszanować.
Orion nie miał pojęcia, gdzie się nagle znalazł. Czuł się taki… wolny. Jakby nikt i nic nie zagrażało jego szczęściu, a to znajdowało się dosłownie centymetry od jego nosa. Polana, na której stał była niezwykle urokliwa, pełna polnych kwiatów, a w oddali majaczył pałac Smoka Ognia. Chłopak nigdy nie spodziewał się, że dane mu będzie go poznać. Że zobaczy matkę Louriela na własne oczy i to jeszcze zanim on się urodzi. Leżał tak przez chwilę rozmyślając o wszystkim i o niczym, ciesząc się ciepłym wiatrem muskającym jego policzki, dopóki nie poczuł przemożnej chęci by wstać. Podniósł się z głupawym uśmieszkiem cisnącym mu się na usta, a potem jakby ktoś szepnął mu do ucha by to zrobił, a on nie widział w tym nic złego, zaczął… czarować. Jego ciało samo się poruszało, a usta układały w słowa w starym, zapomnianym języku, który wibrował mu w gardle i pozostawiał na języku smak mrozu i czegoś niezwykle orzeźwiającego. Kiedy skończył, dojrzał że jego skóra pokryta była złotymi runami, a w oddali nagle pojawił się Ezra, dokładnie w takim samym wydaniu. Musiał do niego podejść.
Nie wiedział, dlaczego mu to powiedział, dlaczego, widząc go przytulił go i przypomniał o jeszcze dwóch kawałkach tablicy. Tylko po to, by odsunąwszy się od siebie, wspólnie zaczęli taniec, którego każdy znał inne kroki. Nie wiedział, od kiedy to on znał magię powietrza, ale w tamtym momencie miał wrażenie, że nie powinien się nad tym zastanawiać. Kiedy skończył, przytulił do siebie maga ognia i razem z nim, usiadł pod wielkim drzewem, pozwalając by palce chłopaka wplotły się w jego cienkie, białe kosmyki…
***
Pobudkę miał raczej… gwałtowną. Nie spodziewał się, że kiedy chwila spokoju minie, nagle obudzi się znów w nieznanym świecie, za to Ezrą i połamaną tabliczką, która wyglądała jak tablica szkolna, z której ktoś starł kredę. Chłopak spojrzał zdziwiony i nadal trochę zaspany na gwardzistę, a potem na siebie, zobaczyć, czy złote znaki nadal widniały na jego skórze. Nie dostrzegł ich, ale miał wrażenie, że dziwne słowa nadal wibrowały mu gdzieś z tyłu głowy, gotowe powrócić na jego język kiedy byłoby to potrzebne.
- Miałem bardzo dziwny sen i ty też tam byłeś – powiedział, nie bardzo wiedząc o co w tym wszystkim chodziło.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie spał na ziemi, ani na Ezrze, ale na macie, do tego okryty, a obok niego stał kosz i kubek pełen wody. Zamrugał zaskoczony, a widząc swoją nogę obwiązaną bandażem i do tego, chyba czymś posmarowaną, bo nie czuł już bólu tylko przyjemny chłód, poczuł że nagle zrobiło mu się bardzo głupio i bardzo ciepło.
- Ty… przyniosłeś to wszystko? – zapytał, spoglądając na Ezrę, a kiedy otrzymał odpowiedź twierdzącą, speszył się tylko mocniej, tylko po to, żeby zerknąć na chłopaka z wdzięcznością.
- Nie trzeba było, naprawdę, ale i tak, dziękuję, Ezra . Jeszcze nikt się tak o mnie nie troszczył – powiedział, wyciągając rękę, by położyć ją na policzku chłopaka i pogładzić jego skórę. To było takie miłe uczucie, wiedzieć że ktoś się o niego martwił. I choć nie chciał żeby przejmował się nim aż nadto, był mu naprawdę bardzo wdzięczny.
- No dobrze, a teraz spróbujmy to zniszczyć – powiedział zaraz, wskazując podbródkiem pozostałości tablic. Nawet jeśli runy z nich zniknęły, miał wrażenie, że lepiej było się upewnić, że nic po nich nie zostanie.
- Myślę, że dobrze będzie jeśli najpierw ty rozgrzejesz ją jak najbardziej, a potem ja szybko je schłodzę – zaproponował, mając nadzieję, że to nie była jakaś specjalna glina, tylko normalna która przy takim zabiegu powinna rozpaść się w drobny mak.
- Mmmm – wyburczał jedynie, chcąc się odwrócić na drugi bok i olać sytuację, bo hej, to on tu był księciem, co z tego że w niewoli i spacyfikowany w nocy na własne życzenie. Nie dane mu było, bo silne ręce złapały go i zamiast pozwolić mu się na dłużej zakopać pod kocem, uniosły go do siadu.
Zagryzł lekko opuchnięte wargi, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Trochę go bolało… A kiedy dawał się karmić i jego umysł w końcu zaczął przyswajać informacje płynące zewsząd, ale głównie z własnego organizmu, zdał sobie sprawę, że gorące pulsowanie wewnątrz brzucha idealnie obrazowało mu wymiarowość blondyna. Przełknął ślinę, spoglądając na niego ostrożnie, tylko po to, by usłyszeć w uchu namiętny szept proponujący mu powtórkę. Natychmiast poróżowiał, uderzając bez siły ramię mężczyzny.
- Tobie może i nic nie jest, ale pomyślałbyś o mnie! – rzucił oburzony, ale zaraz zatkał sobie usta łyżką, nie bardzo mając ochotę opowiadać o swoich „objawach” zeszłej nocy.
- Oczywiście – prychnął jedynie z godnością, nie reagując nawet na jaśnie księcia, bo co jak co, ale traktowanie go jak pępek świata wyjątkowo mu się należało. A w każdym razie, wolał tę wersję niż przyznanie się, że jego kolana nadal drżały, a jedyna bardziej stabilna pozycja w jakiej mógł z nim rozmawiać to siedząca, do tego tylko wtedy gdy go podtrzymywał. Nie żeby żałował w jakikolwiek sposób. Było mu tak dobrze, że pomimo drobnych niedogodności, o których domyślał się, że prawdopodobnie były spowodowane brakiem czasu i przygotowania, gdyby nadarzyła się okazja, a w duchu miał nadzieję, że się nadarzy, zrobiłby to jeszcze raz.
Kiedy zjedli, pozwolił by Finni go ubrał, przy okazji obserwując go uważnie, ale tak by blondyn nie zorientował się, że jest podglądany. Nie uszło jego uwadze, że blondyn wręcz tryskał pozytywną energią, a uśmieszek zadowolenia nie schodził z jego ust. Miał wrażenie, że coś co kryło się w jego oczach, teraz nagle przestało się ukrywać, zwłaszcza kiedy na niego patrzył. Lusiek czuł się nagi pod tym spojrzeniem, ale… nie przeszkadzało mu to. Dla niego, mógł mu pokazać wszystko, absolutnie wszystko i nie miałby z tym problemu. Kochał go, tak bardzo go kochał, a teraz miał wrażenie, że kochał go tylko bardziej. Dlatego kiedy już go ubrał i wziął na ręce, Louriel nie potrafił się powstrzymać, kiedy znalazł się bliżej jego twarzy, objął go za szyję ramionami i pocałował. Bardzo krótko i bardzo słodko, niemal natychmiast odsuwając się, by pokazać mu język i wtulić się policzkiem w jego pierś. Był jego i czuł się jego, no i Finni, Finni też należał tylko do niego, a on nie lubił się dzielić.
Nie był pewien, czy w drodze do namiotu Vincenta nie przysnął sobie, wtulając się z zadowoleniem w ciało gwardzisty, bo kiedy znaleźli się w środku potrzebował chwili by się ogarnąć i zacząć kontaktować ze światem zewnętrznym i w końcu zacząć myśleć o czymś innym niż pewien blondwłosy przystojniak, który trzymał mu spocone z nerwów dłonie na ramionach i który potrzebował jego wsparcia, którego Lusiek nie zamierzał mu odmówić. Kiedy tylko zorientował się w sytuacji i mentalnie strzelił sobie w twarz by się docucić, uniósł dłoń by dodać Finniemu odwagi, a potem ostre spojrzenie błękitnych oczu utkwił w złotych, tak bardzo podobnych do jego oczu księcia kraju ziemi.
- Vincent, tak? – zapytał go Louriel, takim tonem jakby Finni nie zadał przed chwilą pytania.
- Owszem, Vincent McKnight, do usług – uśmiechnął się do niego chłopak, chowając pergamin najpierw do tuby wykonanej z dziwnego drewna, jakiego Lusiek jeszcze nie widział, a potem do dużej skrzyni.
- Wczoraj nie bardzo mieliśmy okazję porozmawiać, nie byłem też do końca przytomny, chciałbym więc dowiedzieć się, wczoraj wspomniałeś coś o przejęciu kraju ognia, na czym miałoby to polegać? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jako osoba postronna raczej nie powinienem się wtrącać, liczę jednak na to, że i ty zrozumiesz mnie. W pałacu ognia są moi ludzie, nie chciałbym więc, by doszło do jakiegoś nieporozumienia gdzie oni, myśląc że jestem twoim więźniem, pochopnie wysłaliby wiadomość do mojego ojca, że zostałem porwany i sami ruszyli do ataku – powiedział spokojnie, nieco zatroskanym tonem, jakby za jego słowami nie kryła się groźba wywołania kolejnej wojny jeśli tylko sprawy potoczyłyby się nie tak jak w zamyśle Louriela nie powinny.
Vincent nawet nie mrugnął, choć w jego oczach błysnęło uznanie. Uśmiechnął się, a potem usiadł na stołku, dokładnie naprzeciwko gwardzisty i maga wody.
- Naturalnie, rozumiem twoje obawy, jednak myślę, że nie ma się czym martwić na zapas – odparł beztrosko.
- Mam na ten temat inne zdanie – Louriel uniósł brwi w powątpiewającym geście, ale nie zmienił tonu głosu. – Widzisz podczas mojego pobytu zauważyłem bardzo dziwną zależność. Nie wiem czy to moja wyobraźnia, ale jeśli mi nie uwierzysz, możesz zapytać Finnegana, on tu żyje trochę dłużej niż ja. Mianowicie, nie umknęło mojej uwadze, iż ludzie tego kraju poza drobnymi wyjątkami, są niezwykle dobrymi ludźmi. Uczciwymi, pracowitymi i bardzo, ale to bardzo życzliwymi. Traktowali mnie bardzo dobrze, martwię się więc o tych dobrych ludzi – powiedział, wpatrując się uważnie w twarz młodszego chłopaka.
Nie był pewien, czego się spodziewał, ale na pewno nie szerokiego uśmiechu, który pojawił się na twarzy księcia.
- Słyszałem wiele na temat wielkiego serca cesarza Lothusa i widzę, że nie tylko on je posiada. Nie musisz się obawiać, ty ani twój gwardzista – uśmiechnął się, gapiąc się wymownie na dłonie blondyna, które nie opuściły ramion Louriela. – Nie przyjechałem tutaj by niepokoić tych, jak to ująłeś „dobrych ludzi”. Widzisz, od dawna docierają do nas pogłoski o niemal bestialskim traktowaniu tego ludu przez ich króla. Szpiedzy tylko potwierdzili te informacje, dostarczając nam dowodów, że cel mojego urodzenia nie był wyssany z palca. Niestety moi ludzie nie znają nazwisk, nie znają konkretów – dodał znacznie cichszym i bardziej złowrogim tonem, patrząc nie na Louriela, a na Finnegana, badawczym spojrzeniem złotych, gadzich oczu. –Więc jeśli ty zechciałbyś podzielić się z nami swoją wiedzą, wskazał nam, kto twoim zdaniem stanowi chwast tego kraju, a kto jego kwiaty, mogę wam obu i wszystkim, którzy tego zapragną zagwarantować, że nikomu więcej nie spadnie włos z głowy. Oczywiście pod warunkiem, że nikt się nie sprzeciwi – dodał takim tonem, jakby mówił o popołudniowej herbacie. Lusiek poczuł jak dreszcze przechodzą mu po plecach. On… żądał by Finni zdradził swój kraj, swojego króla. Ścisnął mocniej palce na jego dłoni, ale nie odezwał się, nie spoglądając na niego, ale wtulając tyłem głowy mocniej w jego brzuch. Nie chciał, by czuł się do czegoś zmuszany. On nie zamierzał stawiać mu ultimatum. To była jego decyzja i jaka by ona nie była, zamierzał ją uszanować.
Orion nie miał pojęcia, gdzie się nagle znalazł. Czuł się taki… wolny. Jakby nikt i nic nie zagrażało jego szczęściu, a to znajdowało się dosłownie centymetry od jego nosa. Polana, na której stał była niezwykle urokliwa, pełna polnych kwiatów, a w oddali majaczył pałac Smoka Ognia. Chłopak nigdy nie spodziewał się, że dane mu będzie go poznać. Że zobaczy matkę Louriela na własne oczy i to jeszcze zanim on się urodzi. Leżał tak przez chwilę rozmyślając o wszystkim i o niczym, ciesząc się ciepłym wiatrem muskającym jego policzki, dopóki nie poczuł przemożnej chęci by wstać. Podniósł się z głupawym uśmieszkiem cisnącym mu się na usta, a potem jakby ktoś szepnął mu do ucha by to zrobił, a on nie widział w tym nic złego, zaczął… czarować. Jego ciało samo się poruszało, a usta układały w słowa w starym, zapomnianym języku, który wibrował mu w gardle i pozostawiał na języku smak mrozu i czegoś niezwykle orzeźwiającego. Kiedy skończył, dojrzał że jego skóra pokryta była złotymi runami, a w oddali nagle pojawił się Ezra, dokładnie w takim samym wydaniu. Musiał do niego podejść.
Nie wiedział, dlaczego mu to powiedział, dlaczego, widząc go przytulił go i przypomniał o jeszcze dwóch kawałkach tablicy. Tylko po to, by odsunąwszy się od siebie, wspólnie zaczęli taniec, którego każdy znał inne kroki. Nie wiedział, od kiedy to on znał magię powietrza, ale w tamtym momencie miał wrażenie, że nie powinien się nad tym zastanawiać. Kiedy skończył, przytulił do siebie maga ognia i razem z nim, usiadł pod wielkim drzewem, pozwalając by palce chłopaka wplotły się w jego cienkie, białe kosmyki…
***
Pobudkę miał raczej… gwałtowną. Nie spodziewał się, że kiedy chwila spokoju minie, nagle obudzi się znów w nieznanym świecie, za to Ezrą i połamaną tabliczką, która wyglądała jak tablica szkolna, z której ktoś starł kredę. Chłopak spojrzał zdziwiony i nadal trochę zaspany na gwardzistę, a potem na siebie, zobaczyć, czy złote znaki nadal widniały na jego skórze. Nie dostrzegł ich, ale miał wrażenie, że dziwne słowa nadal wibrowały mu gdzieś z tyłu głowy, gotowe powrócić na jego język kiedy byłoby to potrzebne.
- Miałem bardzo dziwny sen i ty też tam byłeś – powiedział, nie bardzo wiedząc o co w tym wszystkim chodziło.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie spał na ziemi, ani na Ezrze, ale na macie, do tego okryty, a obok niego stał kosz i kubek pełen wody. Zamrugał zaskoczony, a widząc swoją nogę obwiązaną bandażem i do tego, chyba czymś posmarowaną, bo nie czuł już bólu tylko przyjemny chłód, poczuł że nagle zrobiło mu się bardzo głupio i bardzo ciepło.
- Ty… przyniosłeś to wszystko? – zapytał, spoglądając na Ezrę, a kiedy otrzymał odpowiedź twierdzącą, speszył się tylko mocniej, tylko po to, żeby zerknąć na chłopaka z wdzięcznością.
- Nie trzeba było, naprawdę, ale i tak, dziękuję, Ezra . Jeszcze nikt się tak o mnie nie troszczył – powiedział, wyciągając rękę, by położyć ją na policzku chłopaka i pogładzić jego skórę. To było takie miłe uczucie, wiedzieć że ktoś się o niego martwił. I choć nie chciał żeby przejmował się nim aż nadto, był mu naprawdę bardzo wdzięczny.
- No dobrze, a teraz spróbujmy to zniszczyć – powiedział zaraz, wskazując podbródkiem pozostałości tablic. Nawet jeśli runy z nich zniknęły, miał wrażenie, że lepiej było się upewnić, że nic po nich nie zostanie.
- Myślę, że dobrze będzie jeśli najpierw ty rozgrzejesz ją jak najbardziej, a potem ja szybko je schłodzę – zaproponował, mając nadzieję, że to nie była jakaś specjalna glina, tylko normalna która przy takim zabiegu powinna rozpaść się w drobny mak.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jego kochane, marudzące, zadowolone! Nie umiał patrzeć na niego wzorkiem pozbawionym tego błysku, przeświadczenia, że teraz jego tylko i wyłącznie jego i już nie ma odwrotu przed wszystkimi uczuciami. Nie pomagała mu również cała sytuacja w jakiej się znaleźli. Bo nagle, niespodziewanie ale jednocześnie bardzo wstydliwie zaczął myśleć o błaganiu go. Żeby pozwolił mu chociaż jeszcze kilka dni mu towarzyszyć. Nie chciał żeby go przygarniał ale na dobrą sprawę, jeżeli Książę Kraju Ziemi spełni swe obietnice i głowa Magnusa wyląduje na piasku, nie będzie miał absolutnie żadnej podstawy dalej siedzieć na tym pustkowiu. Niezależnie od tego co Vincent postanowi, on nie chciał zostawać w tych murach choćby sekundy dłużej. Wystarczająca życia poświęcił na walkę o ideały nie będące zgodnymi z jego sumieniem. Był jednak wystarczająco młody, niczym nie związany, żeby podjąć taką decyzję. Weźmie pod jedną pachę Fenrira, pod drugą Ezrę i się stąd wyniosą. Może nawet… Lothus pozwoli im przekroczyć granicę i sobie ulepią własne iglo? Zacząłby hodować śnieżne zające!
Obecnie jednak miał na głowie co innego. Konkretnie doprowadzenie do spełnienia się wizji uwolnienia uciemiężonego narodu spod nieprawej władzy. Ci, którzy śmieli nazywać się potomkami Smoka Ognia, przez Smoka Ziemi zostaną zgładzeni. Bardzo dobrze! Tylko jak to zrobić żeby cały pałac nie spłynąć krwią tych którzy w ostatecznym rozrachunku będą uciekać i się chować niż podejmować walkę? Podejrzewał, że prawie cała Gwardia widząc ogrom wroga, nie podejmie żadnych działań, a jednak nie miał pewności czy mimo to przeżyją. Dlatego też w momencie gdy zostali zaproszeni, układał w głowie plan pertraktacji życia. Oddałby chociażby swoje żeby móc ochronić innych. Najpewniej by Lusiowi w ogóle to nie pasowało ale szczerze? Miał to w poważaniu jeżeli przy okazji uchroni też jego, wszystkich gości z Kraju Wody. Problem odkrył tylko w jednym, pojęcia nie miał jak rozmawiać z władcami bo nie mógł takich rozmów dotąd toczyć. Miał być psem, wytresowanym groźbą nie szacunkiem. Fakt rozbudzania się jego gadziny był więc jak zbawienie. Kilka pomruków i niebieskie oczy przecięte pionową źrenicą zaczęły zyskiwać na typowej dla siebie bystrości.
Postawa bardzo młodego mężczyzny była niezwykle zaskakująca. Nie był w stosunku do nich arogancki ale bił taką pewnością siebie jakby każdy, najmniejszy punkt jego planu właśnie realizowany był w rzeczywistości. Mimo obcowania na ziemiach wrogiego narodu zachowywał spokój umysłu, otwartość na szybko zmieniające się otoczenie. Ale on wiedział, że Vincent nie miał się czego obawiać. Cała armia została wysłana – mimo jawnego sprzeciwu Sileasa – na granice z Krajem Ziemi właśnie. Już teraz rozumiał skąd pojawiło się nagle napięcie po tamtej stronie kontynentu, skąd nagle wywierany wpływ na decyzje ich króla, obawa przed wojną. Oto i wojna, przyszła jednak oknem zamiast drzwiami.
Groźba ze strony gadzinki wprawiła go w osłupienie. Nagle spojrzał w dół, na niebieski czerep z którego dumnie wystawało poroże. Automatycznie ręce zacisnęły się nieco bardziej na jego ramionach, chciał powstrzymać wizję wielkiej wojny między trzema krajami. Nie była nikomu potrzebna, śmierć nigdy nie była potrzebna. Szybko jednak okazało się, że Vinni uznał to jako pokaz siły ale bardzo nieszkodliwy, uśmiechnął się i zaczął wyjaśniać coś odnośnie smoczego przeznaczenia, a później szpiegów. Na jego ustach pojawił się nostalgiczny uśmiech. Tak, wiedzieli o kilku osobach… wiedział, że Sileas tego pilnował i chociaż nie przykładał ręki do zatajania faktów, niektóre sprawy ograniczał jak chodzi o przecieki. Oczywiście nie mógł w całości stosować cenzury bo wiedzieli zaledwie o marginalnej ilości szpiegów ale coś tam w tej materii się bez wątpienia działo. W ogóle, co do dowódcy Gwardii, on się nadawał na osobę rządzącą. Ilość spraw jakie ogarniał, sprawność z jaką delegował zadania była zdecydowanie godna podziwu.
Wtedy też padło żądanie. Zdrada kraju, władcy, szlachty. Zdrada tych którzy nimi najmocniej pomiatali. Nie chciałby nigdy własnym słowem decydować o czymś życiu lub śmierci ale w obecnej sytuacji, kolejne krople plamiące jego dłonie były tylko dopełnieniem całości przeżyć jakie miał za sobą. Nagle, przez głowę przeleciały mu obrazy twarzy osób które dopuszczały się na terenie pałacu potwornych rzeczy. Ale nie tylko! Wiedział o karygodnym zarządzaniu, o zachłanności i manipulacji. I chociaż był do tego przyzwyczajony, w pewnych sytuacjach nieczuły, gdy pojawiło się światełko nadziei jego sumienie podjęło gorzką walkę z sercem. Spór o to czego chciał, a co mógł.
- Nie mam absolutnie żadnej pewności, że po wyjawieniu pewnych informacji nie skończę na stryczku. – Zauważył, bo o Lusia się nie martwił, armia Kraju Wody słynęła z niesamowitego stylu walki i chyba nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby podejmować wojny jeszcze z nimi. Szczególnie za rządów tak pokojowo nastawionego cesarza który po oręż najpewniej sięgał w ostateczności.
- Wiem, gwarantuje ją paktem zawiązanym na runach. Jeżeli podzielisz się swoją wiedzą, a ja nie zabiję nikogo niewskazanego pakt zostanie spełniony. W innych przypadkach stronę która nie wywiążę się z umowy będą czekały konsekwencje magiczne. – Wyjaśnił na co blondyn westchnął. Znowu te runy, smocze runy. Miał zaufanie do tych malowanych przez Louriela ale czy w tym przypadku były one również bezpieczne? Najchętniej zapytałby specjalisty i chociaż wiedział, że obecnie konsultowanie czegokolwiek było ryzykowne, pochylił się nad jego uchem szturchając je lekko nosem. Zauważył, że ich bliskość młodzika zawstydzała, złote oczy odsunęły się chwilowo z ich sylwetek.
- Czy to tak działa? – Szepnął wciskając nos w jego skórę żeby odetchnąć znajomym zapachem. Od kilku chwil miał wrażenie jakby nie mógł zaczerpnąć pełnego oddechu. Louriel szybko upewnił go w fakcie bezpieczeństwa takiego paktu. Runy rzeczywiście działały wedle wskazówek które musieli spisać. Niczego nie dało się przemycić, musieli bardzo dużo przemyśleć żeby niczego nie pominąć. Sam Smok jednak wydawał się być i taką okoliczność przygotowany o ciemny pergamin z kaligraficznie wypisanymi runami został podsunięty na blat stołu.
- Możecie sprawdzić. Poza osobami wskazanymi i tymi stawiającymi czynny i agresywny opór, nie chce nikogo krzywdzić. To nie chodzi o spacyfikowanie całego kraju tylko zmiany których wszystkim potrzeba. – Wyjaśnił w czym musiał sam mieć ekonomiczne przesłanki. Gdyby Kraj Ognia postanowił – oczywiście po przejęciu i poddaniu go restrukturyzacji – rozpocząć bogaty handel zagraniczny, wszystkim byłoby przyjemniej, a samo królestwo najpewniej zaczęłoby się gwałtownie bogacić, rozwijać i po prostu, cieszyć egzystencją.
Finni podszedł do stołu biorąc z niego papierek, nie chciał żeby Lusiu na tych swoich kolanach z waty się przemieszczał. Podał mu pakt i pochylając się ponownie nad nim słuchał uważnie szeptu tłumaczenia jego zawartości. Ta mu odpowiadała. Głowa króla, szlachty, wszystkich mogących stawiać podziemny opór nowej władzy. A sam naród? Był tak uciśniony, że powolne oddechy wolności mogły mu tylko służyć.
Pakt był logiczny, pozbawiony haczyków, tak jak książę obiecywał. Niesamowite, że był tak słowny, niemniej nie miał zamiaru się z tym kłócić. Przypieczętowali go krwią, zwaliło go to z nóg, siła jaka nagle w niego wniknęła była potężna i powoli zaczął się zastanawiać jak Lusiu na co dzień radził sobie z takimi przepływami energii. Go po pierwszym razie kuło w serce. Pozbierał się po chwili i gdy przyszła kolej wypełnienia jego części, zaczął wszystko tłumaczyć. Z jakimi szczegółami! Rysował po mapie pałacu sporządzonej przez szpiegów. Zaznaczał pomieszczenia których na niej nie było, opisywał te istniejące wraz z osobami które w nich przebywały. W momencie gdy doszedł do koszar westchnął ciężko.
- Skoro masz swego rodzaju nade mną władzę, Panie, to może przystaniesz na jeszcze jedną propozycję? – Zapytał gdzie Vinni uniósł na niego z wolna oczy. Jego brew drgnęła w pytającym geście. – Jakbyśmy to ułatwili. To są koszary, tutaj śpi cała obsługa i Gwardia. Gdybyśmy dostali się do pałacu przed wkroczeniem armii do miasta moglibyśmy wszystkie osoby tam zgromadzić. Mój dowódca na pewno podda pałac bez walki. Jesteśmy ogółem w osiem osób, kilku rekrutów. Nie sprzeciwimy się takiej sile.
- Chciałbyś ogłosić alarm? – Dopytał na co Finni pokiwał głową.
- Skoro i tak podróżujecie w sercu burzy piaskowej, ogłoszono by taki właśnie alarm. Wszyscy mieszkańcy schroniło by się w domach, służba wraz z rodzinami w koszarach. – Wyjaśnił na co Vinni pokiwał głową w geście zastanowienia.
- Swemu dowódcy masz zamiar przekazać ten fakt? Najazdu?
- Tak, wycofałby Gwardię i czekał. – Przyznał wiedząc, że Sileas nie był głupcem. Jeżeli u progu bram stanie wielka armia pozostanie mu tylko przyglądać się jak broń zostanie wymierzona w jego gardło. Czy przyjemnie się zaskoczy gdy okaże się, że Finni uratował mu życie.
- Możecie wyruszyć jak znajdziemy się w zasięgu pałacu. – Zapewnił słysząc zaraz swoich dowódców z raportami, że wszystkie oddziały są gotowe do wymarszu.
Po wielkim obozowisku zostały tylko niedopałki ognisk.
Całą armię za sprawą kilkunastu magów ziemi niedługo po ogłoszeniu wymarszu spowiły zwały burzy piaskowej. Finni słyszał o jakimś masywie z wolna przesuwającym się w stronę centralnej części kraju i chyba to był klucz sukcesu wroga, dla nich było to coś normalnego na co z wolna szykowała się stolica uszczelniając okiennice i chowając rzeczy które wichura mogła porwać.
Wbrew oczekiwaniom, dostali swoje racje wody, konie i wyżywienie. Mieli przed sobą bowiem długą drogę i w tym czasie nie wypadało umrzeć. Mimo chmur nad głową nadal panowała wszędzie wysoka temperatura, a on martwiąc się o Lusia co i rusz na niego zerkał. Ostatecznie, pozwolono im ruszyć przodem, armia podchodziła od przedniej bramy, a oni wypadając ze zwałów latającego piasku i drobnych kamieni, pognali przez wydmy żeby uratować co się dało, kogo się dało.
W samym pałacu opustoszałe przez zbliżającą się burzę piaskową korytarze przemieszali w okropnie szybkim tempie. Kierowali się w stronę małego pokoiku Sileasa jednak szczęście ich nie opuszczało i obu dowódców żywo ze sobą rozmawiających – najpewniej snujących wizje kary która ma ich spotkać – dostrzegli niedaleko pomieszczeń gospodarczych. Tam też ich wciągnęli, zamknęli za sobą drzwi i sadzając ich na dwóch stołkach mogli złapać nieregularne oddechy, ochłonąć.
- Wy małe poczwary, gdzie jest Ezra?! Pamiętacie jeszcze co znaczy jeździć na szmacie przez miesiąc?! Teraz będziecie przez co najmniej trzy! – Oznajmił warkotem wstając na równe nogi, grożąc palcem wskazującym Finneganowi, który to zaraz posadził go ponownie za ramiona na stołku.
- Kara później, serio. Jeszcze zdążysz mnie na pal nadziać. Nie wiemy gdzie jest Ezra i Orion ale u progu mamy armię Kraju Ziemi i musimy się sprężać. – Oświadczył szybko na co Sileas w pierwszym momencie chciał go zmieszać z błotem za przeciwstawianie się swojemu dowódcy, odwlekanie kary ale głos utknął mu w gardle, a jedynie usta naznaczyły ruchem coś co miało być słowami ochrzanu.
Oczy mężczyzny zrobiły się nagle wielkie jak spodki. Przyglądał się swojemu Gwardziście, to zasapanemu księciu.
- Co? – Jęknął jedynie na co Finni przewrócił oczami.
- Wojna, ot co. Czy wszyscy pozbierali się z wczorajszej uczty? – Zapytał gorączkowo wiedząc, że było stosunkowo wcześnie jak na budzących się alkoholików. Gdy otrzymał kręcenie przecząco głową spojrzał na Louriela.
- Nie mogą mi się rozbiec, odeślę tu Gwardię stojącą na warcie i rozpętam tam małe piekło. Wszyscy muszą się udać do koszar, pobiegniesz do kuchni? – Zapytał chcąc to jakoś zorganizować. Jakkolwiek…
- Finnegan poczekaj. Co się dzieje? – Zapytał zdecydowanie bardziej przytomnym tonem niż wcześniej. Gwardzista zaraz spojrzał na niego jasnymi oczami przepełnionymi bólem.
- Wszystko powiedziałem, o wszystkim wiedzą. Właśnie otaczają pałac. Możemy spróbować schronić w koszarach całą służbę ale to się nie uda jak zaczniesz mi teraz dyskutować. – Oświadczył na co Sileas poważnie spojrzał na sir Lorhana.
- Koszary, wszyscy. Mamy niespełna kwadrans zanim zaczną bić dzwony na alarm burzowy.
Gwałtowna pobudka jak początkowo dała mu popalić tak szybko sprawiła, że poczuł zmęczenie. Jego oczy straciły na blasku, lekko się zmrużył, a on przyglądając się dokładnie swoim przedramionom szukał oznak tego, że to co mu się śniło miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. I rzeczywiście! Gdzieś tam odbił się mu zarys jednego znikającego znaku na co szerzej otworzył oczy pozwalając by kilka loczków niesfornie padło mu na twarz. Dopiero głos Oriona sprowadził go na ziemię chociaż tak dokładnie nie wiedział o czym właśnie myślał. Spojrzał na białaska leżącego obok niego po czym przetarł w zmęczonym geście twarz oburącz.
- Mam dziwne wrażenie, że miałem taki sam. – Przyznał biorąc rękę która oplatała go w pasie żeby się jej przyjrzeć. Orion też miał jakiś drobne ślady ale generalnie, znaki zanikały wchłaniając się w skórę. Złapał go zaraz za dłoń swoją i pocałował w jej wierzch nie widząc na razie sensu interesować się czymś na co najpewniej nie będą mieli wpływu. Trafili tutaj by ciągiem wydarzeń dostać w swoje dłonie tablice, a ta widocznie ich naznaczyła. Co to miało oznaczać? Musieli porozmawiać ze Smokiem, w innym wypadku się nie dowiedzą.
Ponownie zamrugał żeby się pozbierać ale jego pozbieranie się skończyło się na tym, że ponownie padł na plecy, zakopał się po ramiona i przeciągnął z cichym pomrukiem. Był to jeden z nielicznych jak do tej pory spokojnych odpoczynków i na razie nie miał zamiaru go przerywać. Było mu bardzo dobrze móc zregenerować siły bo tym samym, mgła którą do tej pory miał zasnuty umysł rozrzedzała się.
- Tak, jak zasnąłeś. – Wyjaśnił odwracając się na bok żeby móc patrzeć w przejęte złote tęczówki. Nie za bardzo rozumiał skąd tam te emocje i dał temu znać pytaniu na twarz i podparciu się na ręce żeby być nieco wyżej. – Wszystko w porządku? – Zapytał nie będąc do końca pewnym w jakim stanie był Orion. Może jak się przespał odkrył w sobie jakieś inne obrażenia? Może mu nie pomógł tak do końca? A może noga mocno dawała o sobie znać? Nagle owładnęło go ogromne zmartwienie o maga wody i koniecznie chciał mu ulżyć, o ile da radę.
- Tygrysie, rozmawialiśmy już o tym… – Zauważył chociaż szybko na jego ustach wymalowała się ulga i ciepły uśmiech. Pogładził go po policzku zaczesując delikatnie sterczące włosy. – Poza tym też jestem zmęczony i głodny. Chciałem żebyśmy chwilę odpoczęli. – Wyjaśnił bo jeżeli miało go to jakoś boleć, niech wie, że biorąc jedzenie myślał też o sobie – stąd w koszu tyle sera, miał na niego okropną ochotę.
- Ale mimo wszystko radziłbym się przyzwyczajać. Dopóki… będzie to możliwe będę się o Ciebie troszczył. – Zapewnił całując go w policzek, w jego rękę wtulając się z wdzięcznością. Miał ogromną ochotę się poprzytulać, wtedy rzeczywistość go tak nagminnie nie przytłaczała.
- O nie nie, nie ma mowy. Najpierw zjemy. Nie latam już na głodniaka, Ty też powinieneś mocno teraz o siebie zadbać, żeby nie bolało. Poza tym jeszcze raz Ci wszystko posmaruje, zmienię opatrunek i dopiero pomyślę czy pozwalam Ci użyć magii. – Uśmiechnął się do niego rozkosznie po to by zaraz objąć go za szyję i delikatnie pocałować w usta. Tak żeby nie narzucać się mu ale pokazać, że nie miał z nim nic do gadania.
Orion dostał bojowe zadanie zrobienia im smacznych kanapek, on w tym czasie odwinął ostrożnie bandaż i po przemyciu kostki, ponownie ją posmarował maścią. Później świeży bandaż, a gdy poczuł na sobie ponownie targane wstydem oczy, złożył delikatnego całusa na śródstopiu obserwując cały czas jego oczy, widząc jak z Oriona ulatuje dusza. Zaśmiał się dźwięcznie na minę jaką ten miał i siadając ponownie koło niego cmoknął go w policzek biorąc jedną z przygotowanych kanapek.
Dopiero po zjedzeniu zaczęli zastanawiać się nad zniszczeniem tablicy. Zwinęli miejsce w którym spali, koszyk również odstawili na bok i po tym jak posadził Oriona na ziemi obszedł cztery części pozbawione znaków dookoła.
- Jakiej będziesz potrzebował temperatury? – Zapytał, a słysząc, że tyle ile wykrzesa, strzelił na palcach przygotowując się do wyciągnięcia z siebie całego ciepła jakie miał. Zszedł nisko na rozstawionych szeroko nogach, przeniósł ciężar ciała na tylną nogę, przednią zatoczył łuk. W tym czasie ręce dłońmi skierowanymi w stronę tablic uniosły się i opadły jakby pchał coś w dół, po tym zatoczył okrąg i po chwili fala ciepła pozbawiona płomienia zaczęła wnikać w glinę. Początkowo falowało tylko powietrze dookoła niej, po chwili zaczęło skwierczeć, a tablica zaczęła dostawać intensywnie czerwonego koloru który z chwili na chwilę się rozjaśniał. Zrobił krok w tył, ponownie zatoczył rękami okrąg ale tym razem w przeciwną stronę. Pojedynczy płomień pojawił się na rogu jednego fragmentu.
- Powinna topnieć. – Jęknął lekko zasapany, kolejny krok, kolejny łuk rękami, kolejna fala ciepła skierowana w tablicę, a ta wręcz bijąc bielą po oczach trwała w swym wcześniejszym kształcie. – Chyba bardziej nie rozgrzeję. – Kiedy Orion wykonał jakieś ruchy, nie był pewien ale całe pomieszczenie zasnuło się tak gęstą parą, że bał się poruszyć. Trwał więc w pozycji pozwalając by ubytek ciepła powoli był regenerowany przez jego ciało. W tym też momencie do jego uszu doszedł szmer, jakby ktoś przesypał po podłodze piasek. Zdziwił się, chciał ruszyć ale uderzył nosem o coś twardego. Zamruczał cicho, niechętnie po czym podniósł ręce sunąc po przyjemnie umięśnionym torsie Oriona. Najpierw pierś, później wyrzeźbiona góra brzucha. Im niżej zbiegał palcami tym przyjemniej się robiło, aż miał dreszcze. Ostatecznie przejechał opuszkami po mięśniach na bokach i dłonie zatrzymał na jego biodrach. Te obrysował dookoła siłą woli walcząc z chęcią zaciśnięcia dłoni na jego pośladkach i splatając ręce na wysokości jego krzyża przytulił się do niego zamykając oczy.
- Żyje, żyje. A Ty nie powinieneś wstawać. – Mruknął opierając się o niego policzkiem, sapiąc cicho ze zmęczenia. Im dłużej mgła nie miała zamiaru opaść tym lepiej dla niego. Mógł rysować mu na plecach serduszka, bezkarnie!
Ostatecznie okazało się, że z tablicy nie zostało nic poza ciemnym prochem. Ten w szczelinach między skałami zsypywał się do wody i pamięć o nim powoli ginęła. Teraz oni zostali tablicą, a gdy jeszcze chwilę odsapnęli, postanowili znaleźć Smoka Ognia. Ruszyli więc długim i ciemnym korytarzem który dzień wcześniej wydawał się nieco krótszy i bardziej oświetlony…
W momencie gdy przepełniony zapachem pustyni wiatr uderzył w jego twarz, musiał zmrużyć oczy żeby uchronić się przede wszystkim przed drobinkami piasku ale po chwili, również przed palącym słońcem. Zmarszczył mocno nos, zadarł głowę i chociaż mało co widział coś mu się nie zgadzało. Zrobiło się duszno, dochodził go zapach licznych kadzideł, krzyki z ulicy, a delikatne kurtyny zwisające między poszczególnymi filarami wyglądały znajomo, chociaż nie jak w pałacu Smoka Ognia. Dopiero gdy jego wzrok się przyzwyczaił do światła zatrzymał się, obejrzał za siebie, spojrzał na wielki odlany z mosiądzu pomnik wściekłego Smoka Ognia ziejącego płomieniem z paszczy, po czym przełknął nerwowo ślinę.
- Och nie. Nie nie nie… – Jęknął rozpaczliwie wychylając się zza jednego filaru.
Świątynia wzniesiona była na delikatnym pagórku, litej skale wieńczącej pustynię. Naturalna granica między tropikalnymi obszarami zielonymi skąd docierało jedzenie do stolicy, zaledwie dwa dni drogi od niej! Białe niskie domki obrośnięte ogrodami, za świątynią rozciągały się sady, pola, płynęła leniwie nitka potoku nawadniająca uprawy.
A on widocznie zbladł po twarzy.
Przebiegł wzorkiem po wiosce, po polach w których pracowali ludzie, wrzawie na ulicach, karawanie która akurat opuszczała miasto. Zrobiło się mu niemiłosiernie słabo i opierając się plecami o jeden z filarów utkwił spojrzenie w posadzce.
Nigdy nie myślał, że tu wróci. Od kiedy zmarli jego dziadkowie nie miał czego szukać w tym miejscu przesiąkniętym bujdą i nienawiścią dla jego małego defektu w urodzie. Teraz jednak będzie musiał znaleźć kogoś kto im pomoże, kto z szacunku do munduru odda im chociaż jeden środek transportu albo skontaktuje się z najbliższym garnizonem armii. Jak miał to zrobić żeby wiadro pomyj nie wylało się na Oriona? Nie miał zielonego pojęcia… nieunikniona panika przed spotkaniem się z przeszłością tak skrzętnie chowaną w odmętach pamięci zaczynała powoli przejmować kontrolę nad zdrowym rozsądkiem.
Obecnie jednak miał na głowie co innego. Konkretnie doprowadzenie do spełnienia się wizji uwolnienia uciemiężonego narodu spod nieprawej władzy. Ci, którzy śmieli nazywać się potomkami Smoka Ognia, przez Smoka Ziemi zostaną zgładzeni. Bardzo dobrze! Tylko jak to zrobić żeby cały pałac nie spłynąć krwią tych którzy w ostatecznym rozrachunku będą uciekać i się chować niż podejmować walkę? Podejrzewał, że prawie cała Gwardia widząc ogrom wroga, nie podejmie żadnych działań, a jednak nie miał pewności czy mimo to przeżyją. Dlatego też w momencie gdy zostali zaproszeni, układał w głowie plan pertraktacji życia. Oddałby chociażby swoje żeby móc ochronić innych. Najpewniej by Lusiowi w ogóle to nie pasowało ale szczerze? Miał to w poważaniu jeżeli przy okazji uchroni też jego, wszystkich gości z Kraju Wody. Problem odkrył tylko w jednym, pojęcia nie miał jak rozmawiać z władcami bo nie mógł takich rozmów dotąd toczyć. Miał być psem, wytresowanym groźbą nie szacunkiem. Fakt rozbudzania się jego gadziny był więc jak zbawienie. Kilka pomruków i niebieskie oczy przecięte pionową źrenicą zaczęły zyskiwać na typowej dla siebie bystrości.
Postawa bardzo młodego mężczyzny była niezwykle zaskakująca. Nie był w stosunku do nich arogancki ale bił taką pewnością siebie jakby każdy, najmniejszy punkt jego planu właśnie realizowany był w rzeczywistości. Mimo obcowania na ziemiach wrogiego narodu zachowywał spokój umysłu, otwartość na szybko zmieniające się otoczenie. Ale on wiedział, że Vincent nie miał się czego obawiać. Cała armia została wysłana – mimo jawnego sprzeciwu Sileasa – na granice z Krajem Ziemi właśnie. Już teraz rozumiał skąd pojawiło się nagle napięcie po tamtej stronie kontynentu, skąd nagle wywierany wpływ na decyzje ich króla, obawa przed wojną. Oto i wojna, przyszła jednak oknem zamiast drzwiami.
Groźba ze strony gadzinki wprawiła go w osłupienie. Nagle spojrzał w dół, na niebieski czerep z którego dumnie wystawało poroże. Automatycznie ręce zacisnęły się nieco bardziej na jego ramionach, chciał powstrzymać wizję wielkiej wojny między trzema krajami. Nie była nikomu potrzebna, śmierć nigdy nie była potrzebna. Szybko jednak okazało się, że Vinni uznał to jako pokaz siły ale bardzo nieszkodliwy, uśmiechnął się i zaczął wyjaśniać coś odnośnie smoczego przeznaczenia, a później szpiegów. Na jego ustach pojawił się nostalgiczny uśmiech. Tak, wiedzieli o kilku osobach… wiedział, że Sileas tego pilnował i chociaż nie przykładał ręki do zatajania faktów, niektóre sprawy ograniczał jak chodzi o przecieki. Oczywiście nie mógł w całości stosować cenzury bo wiedzieli zaledwie o marginalnej ilości szpiegów ale coś tam w tej materii się bez wątpienia działo. W ogóle, co do dowódcy Gwardii, on się nadawał na osobę rządzącą. Ilość spraw jakie ogarniał, sprawność z jaką delegował zadania była zdecydowanie godna podziwu.
Wtedy też padło żądanie. Zdrada kraju, władcy, szlachty. Zdrada tych którzy nimi najmocniej pomiatali. Nie chciałby nigdy własnym słowem decydować o czymś życiu lub śmierci ale w obecnej sytuacji, kolejne krople plamiące jego dłonie były tylko dopełnieniem całości przeżyć jakie miał za sobą. Nagle, przez głowę przeleciały mu obrazy twarzy osób które dopuszczały się na terenie pałacu potwornych rzeczy. Ale nie tylko! Wiedział o karygodnym zarządzaniu, o zachłanności i manipulacji. I chociaż był do tego przyzwyczajony, w pewnych sytuacjach nieczuły, gdy pojawiło się światełko nadziei jego sumienie podjęło gorzką walkę z sercem. Spór o to czego chciał, a co mógł.
- Nie mam absolutnie żadnej pewności, że po wyjawieniu pewnych informacji nie skończę na stryczku. – Zauważył, bo o Lusia się nie martwił, armia Kraju Wody słynęła z niesamowitego stylu walki i chyba nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby podejmować wojny jeszcze z nimi. Szczególnie za rządów tak pokojowo nastawionego cesarza który po oręż najpewniej sięgał w ostateczności.
- Wiem, gwarantuje ją paktem zawiązanym na runach. Jeżeli podzielisz się swoją wiedzą, a ja nie zabiję nikogo niewskazanego pakt zostanie spełniony. W innych przypadkach stronę która nie wywiążę się z umowy będą czekały konsekwencje magiczne. – Wyjaśnił na co blondyn westchnął. Znowu te runy, smocze runy. Miał zaufanie do tych malowanych przez Louriela ale czy w tym przypadku były one również bezpieczne? Najchętniej zapytałby specjalisty i chociaż wiedział, że obecnie konsultowanie czegokolwiek było ryzykowne, pochylił się nad jego uchem szturchając je lekko nosem. Zauważył, że ich bliskość młodzika zawstydzała, złote oczy odsunęły się chwilowo z ich sylwetek.
- Czy to tak działa? – Szepnął wciskając nos w jego skórę żeby odetchnąć znajomym zapachem. Od kilku chwil miał wrażenie jakby nie mógł zaczerpnąć pełnego oddechu. Louriel szybko upewnił go w fakcie bezpieczeństwa takiego paktu. Runy rzeczywiście działały wedle wskazówek które musieli spisać. Niczego nie dało się przemycić, musieli bardzo dużo przemyśleć żeby niczego nie pominąć. Sam Smok jednak wydawał się być i taką okoliczność przygotowany o ciemny pergamin z kaligraficznie wypisanymi runami został podsunięty na blat stołu.
- Możecie sprawdzić. Poza osobami wskazanymi i tymi stawiającymi czynny i agresywny opór, nie chce nikogo krzywdzić. To nie chodzi o spacyfikowanie całego kraju tylko zmiany których wszystkim potrzeba. – Wyjaśnił w czym musiał sam mieć ekonomiczne przesłanki. Gdyby Kraj Ognia postanowił – oczywiście po przejęciu i poddaniu go restrukturyzacji – rozpocząć bogaty handel zagraniczny, wszystkim byłoby przyjemniej, a samo królestwo najpewniej zaczęłoby się gwałtownie bogacić, rozwijać i po prostu, cieszyć egzystencją.
Finni podszedł do stołu biorąc z niego papierek, nie chciał żeby Lusiu na tych swoich kolanach z waty się przemieszczał. Podał mu pakt i pochylając się ponownie nad nim słuchał uważnie szeptu tłumaczenia jego zawartości. Ta mu odpowiadała. Głowa króla, szlachty, wszystkich mogących stawiać podziemny opór nowej władzy. A sam naród? Był tak uciśniony, że powolne oddechy wolności mogły mu tylko służyć.
Pakt był logiczny, pozbawiony haczyków, tak jak książę obiecywał. Niesamowite, że był tak słowny, niemniej nie miał zamiaru się z tym kłócić. Przypieczętowali go krwią, zwaliło go to z nóg, siła jaka nagle w niego wniknęła była potężna i powoli zaczął się zastanawiać jak Lusiu na co dzień radził sobie z takimi przepływami energii. Go po pierwszym razie kuło w serce. Pozbierał się po chwili i gdy przyszła kolej wypełnienia jego części, zaczął wszystko tłumaczyć. Z jakimi szczegółami! Rysował po mapie pałacu sporządzonej przez szpiegów. Zaznaczał pomieszczenia których na niej nie było, opisywał te istniejące wraz z osobami które w nich przebywały. W momencie gdy doszedł do koszar westchnął ciężko.
- Skoro masz swego rodzaju nade mną władzę, Panie, to może przystaniesz na jeszcze jedną propozycję? – Zapytał gdzie Vinni uniósł na niego z wolna oczy. Jego brew drgnęła w pytającym geście. – Jakbyśmy to ułatwili. To są koszary, tutaj śpi cała obsługa i Gwardia. Gdybyśmy dostali się do pałacu przed wkroczeniem armii do miasta moglibyśmy wszystkie osoby tam zgromadzić. Mój dowódca na pewno podda pałac bez walki. Jesteśmy ogółem w osiem osób, kilku rekrutów. Nie sprzeciwimy się takiej sile.
- Chciałbyś ogłosić alarm? – Dopytał na co Finni pokiwał głową.
- Skoro i tak podróżujecie w sercu burzy piaskowej, ogłoszono by taki właśnie alarm. Wszyscy mieszkańcy schroniło by się w domach, służba wraz z rodzinami w koszarach. – Wyjaśnił na co Vinni pokiwał głową w geście zastanowienia.
- Swemu dowódcy masz zamiar przekazać ten fakt? Najazdu?
- Tak, wycofałby Gwardię i czekał. – Przyznał wiedząc, że Sileas nie był głupcem. Jeżeli u progu bram stanie wielka armia pozostanie mu tylko przyglądać się jak broń zostanie wymierzona w jego gardło. Czy przyjemnie się zaskoczy gdy okaże się, że Finni uratował mu życie.
- Możecie wyruszyć jak znajdziemy się w zasięgu pałacu. – Zapewnił słysząc zaraz swoich dowódców z raportami, że wszystkie oddziały są gotowe do wymarszu.
Po wielkim obozowisku zostały tylko niedopałki ognisk.
Całą armię za sprawą kilkunastu magów ziemi niedługo po ogłoszeniu wymarszu spowiły zwały burzy piaskowej. Finni słyszał o jakimś masywie z wolna przesuwającym się w stronę centralnej części kraju i chyba to był klucz sukcesu wroga, dla nich było to coś normalnego na co z wolna szykowała się stolica uszczelniając okiennice i chowając rzeczy które wichura mogła porwać.
Wbrew oczekiwaniom, dostali swoje racje wody, konie i wyżywienie. Mieli przed sobą bowiem długą drogę i w tym czasie nie wypadało umrzeć. Mimo chmur nad głową nadal panowała wszędzie wysoka temperatura, a on martwiąc się o Lusia co i rusz na niego zerkał. Ostatecznie, pozwolono im ruszyć przodem, armia podchodziła od przedniej bramy, a oni wypadając ze zwałów latającego piasku i drobnych kamieni, pognali przez wydmy żeby uratować co się dało, kogo się dało.
W samym pałacu opustoszałe przez zbliżającą się burzę piaskową korytarze przemieszali w okropnie szybkim tempie. Kierowali się w stronę małego pokoiku Sileasa jednak szczęście ich nie opuszczało i obu dowódców żywo ze sobą rozmawiających – najpewniej snujących wizje kary która ma ich spotkać – dostrzegli niedaleko pomieszczeń gospodarczych. Tam też ich wciągnęli, zamknęli za sobą drzwi i sadzając ich na dwóch stołkach mogli złapać nieregularne oddechy, ochłonąć.
- Wy małe poczwary, gdzie jest Ezra?! Pamiętacie jeszcze co znaczy jeździć na szmacie przez miesiąc?! Teraz będziecie przez co najmniej trzy! – Oznajmił warkotem wstając na równe nogi, grożąc palcem wskazującym Finneganowi, który to zaraz posadził go ponownie za ramiona na stołku.
- Kara później, serio. Jeszcze zdążysz mnie na pal nadziać. Nie wiemy gdzie jest Ezra i Orion ale u progu mamy armię Kraju Ziemi i musimy się sprężać. – Oświadczył szybko na co Sileas w pierwszym momencie chciał go zmieszać z błotem za przeciwstawianie się swojemu dowódcy, odwlekanie kary ale głos utknął mu w gardle, a jedynie usta naznaczyły ruchem coś co miało być słowami ochrzanu.
Oczy mężczyzny zrobiły się nagle wielkie jak spodki. Przyglądał się swojemu Gwardziście, to zasapanemu księciu.
- Co? – Jęknął jedynie na co Finni przewrócił oczami.
- Wojna, ot co. Czy wszyscy pozbierali się z wczorajszej uczty? – Zapytał gorączkowo wiedząc, że było stosunkowo wcześnie jak na budzących się alkoholików. Gdy otrzymał kręcenie przecząco głową spojrzał na Louriela.
- Nie mogą mi się rozbiec, odeślę tu Gwardię stojącą na warcie i rozpętam tam małe piekło. Wszyscy muszą się udać do koszar, pobiegniesz do kuchni? – Zapytał chcąc to jakoś zorganizować. Jakkolwiek…
- Finnegan poczekaj. Co się dzieje? – Zapytał zdecydowanie bardziej przytomnym tonem niż wcześniej. Gwardzista zaraz spojrzał na niego jasnymi oczami przepełnionymi bólem.
- Wszystko powiedziałem, o wszystkim wiedzą. Właśnie otaczają pałac. Możemy spróbować schronić w koszarach całą służbę ale to się nie uda jak zaczniesz mi teraz dyskutować. – Oświadczył na co Sileas poważnie spojrzał na sir Lorhana.
- Koszary, wszyscy. Mamy niespełna kwadrans zanim zaczną bić dzwony na alarm burzowy.
Gwałtowna pobudka jak początkowo dała mu popalić tak szybko sprawiła, że poczuł zmęczenie. Jego oczy straciły na blasku, lekko się zmrużył, a on przyglądając się dokładnie swoim przedramionom szukał oznak tego, że to co mu się śniło miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. I rzeczywiście! Gdzieś tam odbił się mu zarys jednego znikającego znaku na co szerzej otworzył oczy pozwalając by kilka loczków niesfornie padło mu na twarz. Dopiero głos Oriona sprowadził go na ziemię chociaż tak dokładnie nie wiedział o czym właśnie myślał. Spojrzał na białaska leżącego obok niego po czym przetarł w zmęczonym geście twarz oburącz.
- Mam dziwne wrażenie, że miałem taki sam. – Przyznał biorąc rękę która oplatała go w pasie żeby się jej przyjrzeć. Orion też miał jakiś drobne ślady ale generalnie, znaki zanikały wchłaniając się w skórę. Złapał go zaraz za dłoń swoją i pocałował w jej wierzch nie widząc na razie sensu interesować się czymś na co najpewniej nie będą mieli wpływu. Trafili tutaj by ciągiem wydarzeń dostać w swoje dłonie tablice, a ta widocznie ich naznaczyła. Co to miało oznaczać? Musieli porozmawiać ze Smokiem, w innym wypadku się nie dowiedzą.
Ponownie zamrugał żeby się pozbierać ale jego pozbieranie się skończyło się na tym, że ponownie padł na plecy, zakopał się po ramiona i przeciągnął z cichym pomrukiem. Był to jeden z nielicznych jak do tej pory spokojnych odpoczynków i na razie nie miał zamiaru go przerywać. Było mu bardzo dobrze móc zregenerować siły bo tym samym, mgła którą do tej pory miał zasnuty umysł rozrzedzała się.
- Tak, jak zasnąłeś. – Wyjaśnił odwracając się na bok żeby móc patrzeć w przejęte złote tęczówki. Nie za bardzo rozumiał skąd tam te emocje i dał temu znać pytaniu na twarz i podparciu się na ręce żeby być nieco wyżej. – Wszystko w porządku? – Zapytał nie będąc do końca pewnym w jakim stanie był Orion. Może jak się przespał odkrył w sobie jakieś inne obrażenia? Może mu nie pomógł tak do końca? A może noga mocno dawała o sobie znać? Nagle owładnęło go ogromne zmartwienie o maga wody i koniecznie chciał mu ulżyć, o ile da radę.
- Tygrysie, rozmawialiśmy już o tym… – Zauważył chociaż szybko na jego ustach wymalowała się ulga i ciepły uśmiech. Pogładził go po policzku zaczesując delikatnie sterczące włosy. – Poza tym też jestem zmęczony i głodny. Chciałem żebyśmy chwilę odpoczęli. – Wyjaśnił bo jeżeli miało go to jakoś boleć, niech wie, że biorąc jedzenie myślał też o sobie – stąd w koszu tyle sera, miał na niego okropną ochotę.
- Ale mimo wszystko radziłbym się przyzwyczajać. Dopóki… będzie to możliwe będę się o Ciebie troszczył. – Zapewnił całując go w policzek, w jego rękę wtulając się z wdzięcznością. Miał ogromną ochotę się poprzytulać, wtedy rzeczywistość go tak nagminnie nie przytłaczała.
- O nie nie, nie ma mowy. Najpierw zjemy. Nie latam już na głodniaka, Ty też powinieneś mocno teraz o siebie zadbać, żeby nie bolało. Poza tym jeszcze raz Ci wszystko posmaruje, zmienię opatrunek i dopiero pomyślę czy pozwalam Ci użyć magii. – Uśmiechnął się do niego rozkosznie po to by zaraz objąć go za szyję i delikatnie pocałować w usta. Tak żeby nie narzucać się mu ale pokazać, że nie miał z nim nic do gadania.
Orion dostał bojowe zadanie zrobienia im smacznych kanapek, on w tym czasie odwinął ostrożnie bandaż i po przemyciu kostki, ponownie ją posmarował maścią. Później świeży bandaż, a gdy poczuł na sobie ponownie targane wstydem oczy, złożył delikatnego całusa na śródstopiu obserwując cały czas jego oczy, widząc jak z Oriona ulatuje dusza. Zaśmiał się dźwięcznie na minę jaką ten miał i siadając ponownie koło niego cmoknął go w policzek biorąc jedną z przygotowanych kanapek.
Dopiero po zjedzeniu zaczęli zastanawiać się nad zniszczeniem tablicy. Zwinęli miejsce w którym spali, koszyk również odstawili na bok i po tym jak posadził Oriona na ziemi obszedł cztery części pozbawione znaków dookoła.
- Jakiej będziesz potrzebował temperatury? – Zapytał, a słysząc, że tyle ile wykrzesa, strzelił na palcach przygotowując się do wyciągnięcia z siebie całego ciepła jakie miał. Zszedł nisko na rozstawionych szeroko nogach, przeniósł ciężar ciała na tylną nogę, przednią zatoczył łuk. W tym czasie ręce dłońmi skierowanymi w stronę tablic uniosły się i opadły jakby pchał coś w dół, po tym zatoczył okrąg i po chwili fala ciepła pozbawiona płomienia zaczęła wnikać w glinę. Początkowo falowało tylko powietrze dookoła niej, po chwili zaczęło skwierczeć, a tablica zaczęła dostawać intensywnie czerwonego koloru który z chwili na chwilę się rozjaśniał. Zrobił krok w tył, ponownie zatoczył rękami okrąg ale tym razem w przeciwną stronę. Pojedynczy płomień pojawił się na rogu jednego fragmentu.
- Powinna topnieć. – Jęknął lekko zasapany, kolejny krok, kolejny łuk rękami, kolejna fala ciepła skierowana w tablicę, a ta wręcz bijąc bielą po oczach trwała w swym wcześniejszym kształcie. – Chyba bardziej nie rozgrzeję. – Kiedy Orion wykonał jakieś ruchy, nie był pewien ale całe pomieszczenie zasnuło się tak gęstą parą, że bał się poruszyć. Trwał więc w pozycji pozwalając by ubytek ciepła powoli był regenerowany przez jego ciało. W tym też momencie do jego uszu doszedł szmer, jakby ktoś przesypał po podłodze piasek. Zdziwił się, chciał ruszyć ale uderzył nosem o coś twardego. Zamruczał cicho, niechętnie po czym podniósł ręce sunąc po przyjemnie umięśnionym torsie Oriona. Najpierw pierś, później wyrzeźbiona góra brzucha. Im niżej zbiegał palcami tym przyjemniej się robiło, aż miał dreszcze. Ostatecznie przejechał opuszkami po mięśniach na bokach i dłonie zatrzymał na jego biodrach. Te obrysował dookoła siłą woli walcząc z chęcią zaciśnięcia dłoni na jego pośladkach i splatając ręce na wysokości jego krzyża przytulił się do niego zamykając oczy.
- Żyje, żyje. A Ty nie powinieneś wstawać. – Mruknął opierając się o niego policzkiem, sapiąc cicho ze zmęczenia. Im dłużej mgła nie miała zamiaru opaść tym lepiej dla niego. Mógł rysować mu na plecach serduszka, bezkarnie!
Ostatecznie okazało się, że z tablicy nie zostało nic poza ciemnym prochem. Ten w szczelinach między skałami zsypywał się do wody i pamięć o nim powoli ginęła. Teraz oni zostali tablicą, a gdy jeszcze chwilę odsapnęli, postanowili znaleźć Smoka Ognia. Ruszyli więc długim i ciemnym korytarzem który dzień wcześniej wydawał się nieco krótszy i bardziej oświetlony…
W momencie gdy przepełniony zapachem pustyni wiatr uderzył w jego twarz, musiał zmrużyć oczy żeby uchronić się przede wszystkim przed drobinkami piasku ale po chwili, również przed palącym słońcem. Zmarszczył mocno nos, zadarł głowę i chociaż mało co widział coś mu się nie zgadzało. Zrobiło się duszno, dochodził go zapach licznych kadzideł, krzyki z ulicy, a delikatne kurtyny zwisające między poszczególnymi filarami wyglądały znajomo, chociaż nie jak w pałacu Smoka Ognia. Dopiero gdy jego wzrok się przyzwyczaił do światła zatrzymał się, obejrzał za siebie, spojrzał na wielki odlany z mosiądzu pomnik wściekłego Smoka Ognia ziejącego płomieniem z paszczy, po czym przełknął nerwowo ślinę.
- Och nie. Nie nie nie… – Jęknął rozpaczliwie wychylając się zza jednego filaru.
Świątynia wzniesiona była na delikatnym pagórku, litej skale wieńczącej pustynię. Naturalna granica między tropikalnymi obszarami zielonymi skąd docierało jedzenie do stolicy, zaledwie dwa dni drogi od niej! Białe niskie domki obrośnięte ogrodami, za świątynią rozciągały się sady, pola, płynęła leniwie nitka potoku nawadniająca uprawy.
A on widocznie zbladł po twarzy.
Przebiegł wzorkiem po wiosce, po polach w których pracowali ludzie, wrzawie na ulicach, karawanie która akurat opuszczała miasto. Zrobiło się mu niemiłosiernie słabo i opierając się plecami o jeden z filarów utkwił spojrzenie w posadzce.
Nigdy nie myślał, że tu wróci. Od kiedy zmarli jego dziadkowie nie miał czego szukać w tym miejscu przesiąkniętym bujdą i nienawiścią dla jego małego defektu w urodzie. Teraz jednak będzie musiał znaleźć kogoś kto im pomoże, kto z szacunku do munduru odda im chociaż jeden środek transportu albo skontaktuje się z najbliższym garnizonem armii. Jak miał to zrobić żeby wiadro pomyj nie wylało się na Oriona? Nie miał zielonego pojęcia… nieunikniona panika przed spotkaniem się z przeszłością tak skrzętnie chowaną w odmętach pamięci zaczynała powoli przejmować kontrolę nad zdrowym rozsądkiem.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel nie pamiętał, kiedy ostatni raz się tak bał. Strach złapał jego trzewia w swoje szpony, nie mając najmniejszego zamiaru go puścić. Nie o siebie się bał, wiedział że miał bardzo duże szanse wyjść z tego żywym. Ale Finni… Finni był gwardzistą, sługą króla kraju ognia i choćby z samego tego tytułu mógł zginąć. W imię niczego, bezsensownej władzy, która nikomu nie przyniosła niczego dobrego, tym bardziej z resztą jemu. Jego Finni. Jego najukochańszy człowiek na świecie. Dopiero w tamtym momencie dotarło do niego z całą siłą, kim był i dlaczego było to takie niebezpieczne. A on mógł go stracić. W jednej chwili, przez jedno słowo siedzącego naprzeciwko niego młodzika. Dlatego rzucił groźbą, dlatego, kiedy Finni zgodził się mówić i został zapewniony, że jeśli tylko udzieli wsparcia nic mu się nie stanie, jak najdokładniej przejrzał podany mu dokument, sondując runy, szukając w nich drugiego dna i ukrytych kruczków, których ku swojemu zadowoleniu, nie znalazł. Wszystko brzmiało prawdziwie. Runy miały w sobie wielką moc, choćby patrząc na nie Louriel czuł w powietrzu iskry magii. Nie znał ich, nie potrafiłby ich namalować i użyć, ale słyszał o nich i potrafił je przeczytać. To było wspaniałe, piękne i potężne. Dlatego mu uwierzył i oddał Finneganowi papier pozwalając mu zawrzeć swoją część umowy i przypieczętować ją krwią. Kiedy krople krwi, smocza i ludzka spotkały się, błękitne kosmyki uniósł nagły skok napięcia w powietrzu, który zaraz rozmył się jak sen, kiedy wniknął w ciało i duszę maga ognia i ziemi. Louriel spojrzał zaniepokojony na blondyna, który nie wyglądał zbyt dobrze.
- W porządku? – zapytał go zmartwiony, czując nadal wiszącą w powietrzu potężną magię. Dla kogoś kto nie był przyzwyczajony, to mógł być spory szok, zwłaszcza że zaklęcie należało do tych trudniejszych, a runy do skomplikowanych. Pierwszy lepszy człowiek, ani nawet pół-smok nie zdołałby go rzucić. Spojrzał na Vinncenta, niby mówił że jest dzieckiem pierwszego smoka, ale teraz Louriel dostał na to namacalny dowód.
Nie był pewien, czy powinien zostać, kiedy Finni szczegółowo wyjawiał tajemnice kraju ognia, ale ostatecznie stwierdził, że skoro nikt go nie wyganiał, to znaczyło, że i on mógł je poznać. Nie zamierzał ich wyjawiać bez powodu. Pamiętał jak wiele blondyn wiedział o nim, o jego kraju i że choć miał do tego okazję, nie zdradził żadnej z nich. Słuchał uważnie, wyłapując miejsca, w których Vinni mógł wykorzystać swój plan i swoich ludzi, jednocześnie zastanawiając się, co powiedzieć Lorhenowi, jak zwabić magów wody w jedno miejsce i kazać im czekać. Nie mogli się wtrącić. To nie była ich wojna. I choć on przed chwilą właśnie to zrobił, to była tylko nieszkodliwa gadka, gdyby nagle stanęli po którejś ze stron, byłoby to nie do przyjęcia. Rozumiał to i nie zamierzał się wtrącić w inny sposób niż ostrzeżenie ludzi i zapewnienie im bezpieczeństwa do czasu aż nie będzie po wszystkim.
Plan był gotowy, ludzie również i oni puszczeni przodem, z duszami na ramionach, ruszyli by zobaczyć koniec panującej monarchii kraju ognia. Louriel nie spodziewał się, że jego wizyta w kraju ognia skończy się w ten sposób. Zdradą, obaleniem króla i nadejściem kraju ziemi. Wiedział, że dla tych ludzi, dla tej biednej ziemi to było jak powiew świeżego powietrza po upalnym dniu, a jednak, coś nie dawało mu spokoju. Jedna myśl, której nie potrafił umieść w swoim świecie. Finni miał być wolnym.
W końcu dotarli do pałacu kraju ognia i po krótkich poszukiwaniach odnaleźli Sileasa i Lorhena. Kiedy tylko mężczyźni ich zobaczyli, najpierw na twarzy rycerza pojawił się szok, potem niedowierzanie, a potem wściekłość, która tylko wzrosła, kiedy ruszył w kierunku swojego księcia z wyciągniętym groźnie palcem i zamiast przeprosin usłyszał, że… mieli na karku armię kraju ziemi.
- Twój ojciec mnie zamorduje – sapnął mężczyzna, łapiąc się za klatkę piersiową. – A ciebie razem ze mną – dodał, patrząc na Louriela oskarżycielsko jakby to była jego wina.
Książę przewrócił oczami, a potem ścisnął mocno ramiona mężczyzny.
- Jak na razie mamy na głowie co innego niż mojego ojca. Czy Orion wrócił? Gdzie jest reszta magów wody? Musimy się zebrać w jednym miejscu, to bardzo ważne sir, nie możemy się w to wtrącać, to nie nasza wojna – powiedział pewny, kiwając zaraz głową kiedy Finni poprosił go o ostrzeżenie pałacowej kuchni.
- Orion? Przecież był z tobą – zauważył Lorhen, marszcząc brwi. Louriel poczuł ukłucie niepokoju połączonego z wyrzutami sumienia. Gdzie był jego przyjaciel?
- Rozdzieliliśmy się – powiedział sucho, nakazując sobie spokój. To było okrutne i nienawidził siebie za tę myśl, ale wiedział że w tamtym momencie Orion nie powinien być dla niego najważniejszy. Życie jednej osoby, czy życie całego kraju, jako człowiek mający więcej władzy niż inni nie powinien zapominać o priorytetach, a w tamtym momencie priorytetem było tysiące istnień.
Kiedy i Sileas dołączył swoje trzy grosze do rozkazów, Louriel wziął głęboki oddech, a potem nakazał stanowczo by każdy ruszył w swoją stronę. Nie mieli dużo czasu. Jedynie zanim Finni zdążył odejść, złapał go za rękę, a potem przyciągnął do siebie, by wycisnąć na jego wargach zdesperowany pocałunek.
- Kocham cię – powiedział, odsuwając się, by spojrzeć na niego groźnie, ukrywając zmartwienie i ból, na myśl że coś mogło mu się stać. – Pamiętaj o tym, dobrze? I nawet nie próbuj poświęcać siebie dla kogoś, choćbym to miał być ja. Nie wybaczę ci jeśli umrzesz za kogoś – dodał poważnie, całując go jeszcze raz, zanim przesunął palcami po jego szczęce, a potem wybiegł z pomieszczenia, kierując swoje kroki za sir Lorhenem.
Rycerz zatrzymał się bezradnie po środku małego ogrodu, rozglądając się z konsternacją.
- Co się stało? – zapytał, widząc lekką panikę w oczach mężczyzny.
- Sprawdziłem sypialnie naszych chłopców, ale połowy nie było, zanim ich znajdziemy, będzie za późno – zauważył.
Louriel przez chwilę zastanawiał się co zrobić, a potem wśród coraz głośniejszego ryku wiatru usłyszał szum wody. Zerknął w bok, a kiedy dostrzegł małą fontannę, podjął natychmiastową decyzję.
- Sir, idź natychmiast do kuchni i powiedz wszystkim, którzy tam są by się schowali. Ja znajdę naszych magów – powiedział pewnie, podchodząc do fontanny, by zaraz włożyć dłonie do letniej wody i pozwalając by przepływała mu między palcami, uspokoił umysł.
Wziął głęboki oddech, odcinając się od bodźców innych niż dotyk, wilgoć na palcach, chłód kropli spływających mu po skórze. Jeszcze jeden głęboki wdech suchego powietrza… A potem zaczął swój taniec, unosząc wodę, formując ją i napełniając mocą iskrzącą w błękitnych oczach, aż ta utworzyła nad jego głową wielkiego wodnego smoka. Kiedy skończył utrzymał go jedną dłonią, drugą rysując w powietrzu runy, które zamrażał, by utrzymały swoją formę. A kiedy były gotowe, wtopił je w wodne ciało smoka i posłał je w miasto z wiadomością do magów wody, ale i do reszty ludzi, która miała znaleźć się poza domem, do wszystkich, którzy nic sobie nie robili z alarmu i do tych, którzy go nie słyszeli z różnych powodów.
Nie zorientował się, kiedy osunął się na kolana. Zaklęcie było potężne, a on wbrew pozorom nadal osłabiony czarami rzuconymi w podziemiu wieży smoka ognia. Poczuł stróżkę krwi sączącą mu się z nosa, ale nie wypuścił zaklęcia. Czuł do kogo docierało i nadal nie znalazł w tych osobach Phila. Musiał go ostrzec, nie miał pojęcia, gdzie był jeden z jego przyjaciół, nie zamierzał zawieźć i drugiego. Nawet kiedy przed oczami zrobiło mu się ciemno. Desperacko trzymał się resztek świadomości, dopóki nie poczuł znajomej energii mężczyzny, która odpowiedziała na wiadomość. Wykonał swoje zadanie. Wszyscy mieli być bezpieczni.
Orion jeszcze nigdy nie doświadczył takiego traktowania. Nawet Louriel, który martwił się o niego i zapewnił mu lepszą przyszłość nie zachowywał się jego kierunku tak jak Ezra. Tak ciepło, delikatnie i czule, jakby znaczył więcej niż cały świat, który mógł przez chwilę poczekać, bo on był ranny. Nie był do tego przyzwyczajony, ale kiedy czuł obok siebie ciepłą obecność, dłonie maga ognia dotykające go leniwie i widział jego uśmiech, czuł jak rój motyli łaskotał go w żołądku przyjemnym ciepłem. To było takie cudowne, nie potrafił powstrzymać nieśmiałego uśmiechu wkradającego mu się na usta, który tylko się poszerzył, kiedy poczuł delikatne i bardzo przyjemne pocałunki. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Ezra zachowywał się tak miło, patrzył na niego i jak nigdy wcześniej brał pod uwagę nawet te uczucia, o których Orion wolał nie mówić. Był mu tak bardzo wdzięczny i zawstydzony, kiedy nagle ucałował go w stopę, że kiedy uniósł się, by zrównać się z nim twarzą, objął go ramionami i przyciągnął do siebie, wtulając się ufnie i mocno w ciało gwardzisty, wdychając zapach jego włosów, kiedy schował nos w kręconej czuprynie. Potem pozwolił mu zjeść i sam, najadł się, nawet nie wiedząc jak bardzo był głodny.
Kiedy w końcu zajęli się tablicą, czuł się wyspany, najedzony i bardzo zadowolony, głównie za sprawą Ezry, na którego kiedy tylko spoglądał jego twarz nabierała wdzięcznego wyrazu. Jego Śnieżynka. Chyba mógł się przyzwyczaić do myśli, że gdyby to miał być on, mógłby przywyknąć do tych małych pieszczot. Zaraz jednak musiał skupić się na zadaniu i zapytany, uśmiechnął się do niego szeroko.
- Ile wlezie – odpowiedział, odsuwając się za plecy chłopaka, żeby mieć pewność, że nie będzie mu w żaden sposób przeszkadzać.
Był pod wrażeniem. Ezra poruszał się tak pewnie, każdy najdrobniejszy gest był przemyślany i precyzyjny, silny. Orion nic nie mógł na to poradzić, ale kiedy widział grę mięśni pod skórą gwardzisty, jego myśli uciekały w bardzo nieprzyzwoite rejony, a chęć dotknięcia go, podziwiania z bliska i przekonania się, czy miał rację i mięśnie jego brzucha są tak twarde jak zdawały się być były nie do powstrzymania. Nadal w pamięci miał ten nieszczęsny prysznic, ale wspomnienia zacierały się z każdym czułym gestem Ezry, z każdym słowem wypowiedzianym w tak znaczący sposób. Nie był dla niego tylko zabawką i zaczynał w to powoli bardzo mocno wierzyć. A razem z tą wiarą rodziła się w nim chęć pokazania mu, że i on myślał o nim poważnie. Pamiętał przecież wszystko co miało z nim wspólnego. Chwile kiedy siedzieli na jego łóżku i całowali się leniwie, dopóki nie zasnęli w swoich ramionach. Orion nagle poczuł, że mu tego brakowało. Drobnych dłoni Ery wplecionych w jego włosy, cichych rozmów i czułego głaskania po plecach. Przecież on też się tego bał, drżał z przyjemności ale i strachu, a to co się stało było podpowiedziane jedynie przez alkohol. Białowłosy zdał sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę tego nie przetrawił, że nadal powalał by te okropne myśli zatruwały mu umysł i nie pozwalały, by Ezra się do niego zbliżył. A przecież to nie była jego wina. I od tamtego czasu tak bardzo uważał, by znowu go nie zranić, najprawdopodobniej unieszczęśliwiając samego siebie i nie pozwalając sobie na swobodę, której przecież Orion chciał.
Poruszony, kiedy Ezra w końcu rozgrzał tablicę najbardziej jak mógł, kilkoma ruchami zalał glinę wodą, która w zetknięciu z gorącem natychmiast zaczynała parować, wypełniając pomieszczenie gęstą mgłą. Nie mógł dłużej czekać, zanim opadła, przysunął się bliżej Ezry, a kiedy zdezorientowany mag zderzył się z nim, objął go rękoma w talii, pozwalając mu wtulić się w siebie, samemu głaszcząc go delikatnie po bokach. Jego Śnieżynka. Jego promyk słońca. Przecież wiedział, że go kochał, a teraz zaczynał dostrzegać dlaczego. Bo drugiej osoby takiej kruchej choć ukrytej za skruszałą skorupą już dawno nie spotkał. I chciał chronić to delikatne wnętrze za wszelką cenę.
Westchnął cicho, czując palce maga sunące wzdłuż jego ciała, zatrzymujące się na jego krzyżu. Przeszedł go dreszcz, którego nie powstrzymał, samemu sunąc przez plecy chłopaka, do jego ramion, aż ułożył dłonie na jego policzkach i pochylił się, by odnaleźć we mgle jego usta, które pocałował delikatnie, a potem rozsunął jego wargi językiem, pogłębiając pocałunek i pieszcząc jego podniebienie, język i policzki tak długo, aż mgła całkowicie nie opadła. A potem odsunął się odrobinę, przytrzymując go w pasie, gdyby jego kolana zmieniły się w watę, czując jak radośnie i szybko biło mu serce.
- Przepraszam Ezra, schowałem się jak żółw w skorupie i nie dawałem nam szansy, by naprawić to co się stało kiedyś. Ale teraz już tak nie będzie, całuj mnie i dotykaj kiedy chcesz, a ja nie będę się odsuwał – powiedział szeptem, jeszcze raz schylając się by go pocałować i przytulić mocno, czując się niezwykle szczęśliwym i wolnym, jakby jedno zmartwienie spadło mu z ramion.
Mgła w końcu opadła, a oni odsunęli się od siebie i sprawdziwszy czy tablica na pewno została zniszczona, posprzątali po sobie i ruszyli korytarzem w górę, by porozmawiać jeszcze z Randaro, ale nie było im dane. Miał dziwne wrażenie, jakby już kiedyś szedł podobnym korytarzem. Długim i ciemnym, choć na końcu widział strugę światła. Nie podobało mu się to, ale wcale się nie zdziwił, kiedy po drugiej stronie nie znaleźli pałacu, a… świątynię? Rozejrzał się zaskoczony, czując jak pod palącym słońcem, tak innym od tego, którym oddychali jeszcze przed chwilą, pocił się niesamowicie.
- Ezra? Gdzie my… - zaczął, odwracając się do chłopaka, ale kiedy dojrzał jego pobladłą pod piegami twarz, rozbiegane spojrzenie i drżące usta, natychmiast znalazł się obok, by podpierając go, pomóc mu usiąść.
- Hej… co jest? Śnieżynko, dobrze się czujesz? – zapytał zmartwiony, ciesząc się, że zanim wyszli, napełnił swoją manierkę wodą z jeziora. Podetknął ją chłopakowi pod nos, pomagając mu się napić. Pogładził jego pobladły policzek, nie wiedząc co jeszcze mógł zrobić.
- Skarbie? Ezra, co się stało? Gdzie my jesteśmy? – zapytał, nie będąc pewnym skąd taka reakcja. Czy to przez kolejną zmianę czasu? Coś mu zaszkodziło? Nie wiedział i jedyne co był w stanie zrobić to usiąść obok i delikatnie gładząc go po policzkach zapewnić, że będzie obok i nie pozwoli by stało mu się coś złego.
- W porządku? – zapytał go zmartwiony, czując nadal wiszącą w powietrzu potężną magię. Dla kogoś kto nie był przyzwyczajony, to mógł być spory szok, zwłaszcza że zaklęcie należało do tych trudniejszych, a runy do skomplikowanych. Pierwszy lepszy człowiek, ani nawet pół-smok nie zdołałby go rzucić. Spojrzał na Vinncenta, niby mówił że jest dzieckiem pierwszego smoka, ale teraz Louriel dostał na to namacalny dowód.
Nie był pewien, czy powinien zostać, kiedy Finni szczegółowo wyjawiał tajemnice kraju ognia, ale ostatecznie stwierdził, że skoro nikt go nie wyganiał, to znaczyło, że i on mógł je poznać. Nie zamierzał ich wyjawiać bez powodu. Pamiętał jak wiele blondyn wiedział o nim, o jego kraju i że choć miał do tego okazję, nie zdradził żadnej z nich. Słuchał uważnie, wyłapując miejsca, w których Vinni mógł wykorzystać swój plan i swoich ludzi, jednocześnie zastanawiając się, co powiedzieć Lorhenowi, jak zwabić magów wody w jedno miejsce i kazać im czekać. Nie mogli się wtrącić. To nie była ich wojna. I choć on przed chwilą właśnie to zrobił, to była tylko nieszkodliwa gadka, gdyby nagle stanęli po którejś ze stron, byłoby to nie do przyjęcia. Rozumiał to i nie zamierzał się wtrącić w inny sposób niż ostrzeżenie ludzi i zapewnienie im bezpieczeństwa do czasu aż nie będzie po wszystkim.
Plan był gotowy, ludzie również i oni puszczeni przodem, z duszami na ramionach, ruszyli by zobaczyć koniec panującej monarchii kraju ognia. Louriel nie spodziewał się, że jego wizyta w kraju ognia skończy się w ten sposób. Zdradą, obaleniem króla i nadejściem kraju ziemi. Wiedział, że dla tych ludzi, dla tej biednej ziemi to było jak powiew świeżego powietrza po upalnym dniu, a jednak, coś nie dawało mu spokoju. Jedna myśl, której nie potrafił umieść w swoim świecie. Finni miał być wolnym.
W końcu dotarli do pałacu kraju ognia i po krótkich poszukiwaniach odnaleźli Sileasa i Lorhena. Kiedy tylko mężczyźni ich zobaczyli, najpierw na twarzy rycerza pojawił się szok, potem niedowierzanie, a potem wściekłość, która tylko wzrosła, kiedy ruszył w kierunku swojego księcia z wyciągniętym groźnie palcem i zamiast przeprosin usłyszał, że… mieli na karku armię kraju ziemi.
- Twój ojciec mnie zamorduje – sapnął mężczyzna, łapiąc się za klatkę piersiową. – A ciebie razem ze mną – dodał, patrząc na Louriela oskarżycielsko jakby to była jego wina.
Książę przewrócił oczami, a potem ścisnął mocno ramiona mężczyzny.
- Jak na razie mamy na głowie co innego niż mojego ojca. Czy Orion wrócił? Gdzie jest reszta magów wody? Musimy się zebrać w jednym miejscu, to bardzo ważne sir, nie możemy się w to wtrącać, to nie nasza wojna – powiedział pewny, kiwając zaraz głową kiedy Finni poprosił go o ostrzeżenie pałacowej kuchni.
- Orion? Przecież był z tobą – zauważył Lorhen, marszcząc brwi. Louriel poczuł ukłucie niepokoju połączonego z wyrzutami sumienia. Gdzie był jego przyjaciel?
- Rozdzieliliśmy się – powiedział sucho, nakazując sobie spokój. To było okrutne i nienawidził siebie za tę myśl, ale wiedział że w tamtym momencie Orion nie powinien być dla niego najważniejszy. Życie jednej osoby, czy życie całego kraju, jako człowiek mający więcej władzy niż inni nie powinien zapominać o priorytetach, a w tamtym momencie priorytetem było tysiące istnień.
Kiedy i Sileas dołączył swoje trzy grosze do rozkazów, Louriel wziął głęboki oddech, a potem nakazał stanowczo by każdy ruszył w swoją stronę. Nie mieli dużo czasu. Jedynie zanim Finni zdążył odejść, złapał go za rękę, a potem przyciągnął do siebie, by wycisnąć na jego wargach zdesperowany pocałunek.
- Kocham cię – powiedział, odsuwając się, by spojrzeć na niego groźnie, ukrywając zmartwienie i ból, na myśl że coś mogło mu się stać. – Pamiętaj o tym, dobrze? I nawet nie próbuj poświęcać siebie dla kogoś, choćbym to miał być ja. Nie wybaczę ci jeśli umrzesz za kogoś – dodał poważnie, całując go jeszcze raz, zanim przesunął palcami po jego szczęce, a potem wybiegł z pomieszczenia, kierując swoje kroki za sir Lorhenem.
Rycerz zatrzymał się bezradnie po środku małego ogrodu, rozglądając się z konsternacją.
- Co się stało? – zapytał, widząc lekką panikę w oczach mężczyzny.
- Sprawdziłem sypialnie naszych chłopców, ale połowy nie było, zanim ich znajdziemy, będzie za późno – zauważył.
Louriel przez chwilę zastanawiał się co zrobić, a potem wśród coraz głośniejszego ryku wiatru usłyszał szum wody. Zerknął w bok, a kiedy dostrzegł małą fontannę, podjął natychmiastową decyzję.
- Sir, idź natychmiast do kuchni i powiedz wszystkim, którzy tam są by się schowali. Ja znajdę naszych magów – powiedział pewnie, podchodząc do fontanny, by zaraz włożyć dłonie do letniej wody i pozwalając by przepływała mu między palcami, uspokoił umysł.
Wziął głęboki oddech, odcinając się od bodźców innych niż dotyk, wilgoć na palcach, chłód kropli spływających mu po skórze. Jeszcze jeden głęboki wdech suchego powietrza… A potem zaczął swój taniec, unosząc wodę, formując ją i napełniając mocą iskrzącą w błękitnych oczach, aż ta utworzyła nad jego głową wielkiego wodnego smoka. Kiedy skończył utrzymał go jedną dłonią, drugą rysując w powietrzu runy, które zamrażał, by utrzymały swoją formę. A kiedy były gotowe, wtopił je w wodne ciało smoka i posłał je w miasto z wiadomością do magów wody, ale i do reszty ludzi, która miała znaleźć się poza domem, do wszystkich, którzy nic sobie nie robili z alarmu i do tych, którzy go nie słyszeli z różnych powodów.
Nie zorientował się, kiedy osunął się na kolana. Zaklęcie było potężne, a on wbrew pozorom nadal osłabiony czarami rzuconymi w podziemiu wieży smoka ognia. Poczuł stróżkę krwi sączącą mu się z nosa, ale nie wypuścił zaklęcia. Czuł do kogo docierało i nadal nie znalazł w tych osobach Phila. Musiał go ostrzec, nie miał pojęcia, gdzie był jeden z jego przyjaciół, nie zamierzał zawieźć i drugiego. Nawet kiedy przed oczami zrobiło mu się ciemno. Desperacko trzymał się resztek świadomości, dopóki nie poczuł znajomej energii mężczyzny, która odpowiedziała na wiadomość. Wykonał swoje zadanie. Wszyscy mieli być bezpieczni.
Orion jeszcze nigdy nie doświadczył takiego traktowania. Nawet Louriel, który martwił się o niego i zapewnił mu lepszą przyszłość nie zachowywał się jego kierunku tak jak Ezra. Tak ciepło, delikatnie i czule, jakby znaczył więcej niż cały świat, który mógł przez chwilę poczekać, bo on był ranny. Nie był do tego przyzwyczajony, ale kiedy czuł obok siebie ciepłą obecność, dłonie maga ognia dotykające go leniwie i widział jego uśmiech, czuł jak rój motyli łaskotał go w żołądku przyjemnym ciepłem. To było takie cudowne, nie potrafił powstrzymać nieśmiałego uśmiechu wkradającego mu się na usta, który tylko się poszerzył, kiedy poczuł delikatne i bardzo przyjemne pocałunki. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Ezra zachowywał się tak miło, patrzył na niego i jak nigdy wcześniej brał pod uwagę nawet te uczucia, o których Orion wolał nie mówić. Był mu tak bardzo wdzięczny i zawstydzony, kiedy nagle ucałował go w stopę, że kiedy uniósł się, by zrównać się z nim twarzą, objął go ramionami i przyciągnął do siebie, wtulając się ufnie i mocno w ciało gwardzisty, wdychając zapach jego włosów, kiedy schował nos w kręconej czuprynie. Potem pozwolił mu zjeść i sam, najadł się, nawet nie wiedząc jak bardzo był głodny.
Kiedy w końcu zajęli się tablicą, czuł się wyspany, najedzony i bardzo zadowolony, głównie za sprawą Ezry, na którego kiedy tylko spoglądał jego twarz nabierała wdzięcznego wyrazu. Jego Śnieżynka. Chyba mógł się przyzwyczaić do myśli, że gdyby to miał być on, mógłby przywyknąć do tych małych pieszczot. Zaraz jednak musiał skupić się na zadaniu i zapytany, uśmiechnął się do niego szeroko.
- Ile wlezie – odpowiedział, odsuwając się za plecy chłopaka, żeby mieć pewność, że nie będzie mu w żaden sposób przeszkadzać.
Był pod wrażeniem. Ezra poruszał się tak pewnie, każdy najdrobniejszy gest był przemyślany i precyzyjny, silny. Orion nic nie mógł na to poradzić, ale kiedy widział grę mięśni pod skórą gwardzisty, jego myśli uciekały w bardzo nieprzyzwoite rejony, a chęć dotknięcia go, podziwiania z bliska i przekonania się, czy miał rację i mięśnie jego brzucha są tak twarde jak zdawały się być były nie do powstrzymania. Nadal w pamięci miał ten nieszczęsny prysznic, ale wspomnienia zacierały się z każdym czułym gestem Ezry, z każdym słowem wypowiedzianym w tak znaczący sposób. Nie był dla niego tylko zabawką i zaczynał w to powoli bardzo mocno wierzyć. A razem z tą wiarą rodziła się w nim chęć pokazania mu, że i on myślał o nim poważnie. Pamiętał przecież wszystko co miało z nim wspólnego. Chwile kiedy siedzieli na jego łóżku i całowali się leniwie, dopóki nie zasnęli w swoich ramionach. Orion nagle poczuł, że mu tego brakowało. Drobnych dłoni Ery wplecionych w jego włosy, cichych rozmów i czułego głaskania po plecach. Przecież on też się tego bał, drżał z przyjemności ale i strachu, a to co się stało było podpowiedziane jedynie przez alkohol. Białowłosy zdał sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę tego nie przetrawił, że nadal powalał by te okropne myśli zatruwały mu umysł i nie pozwalały, by Ezra się do niego zbliżył. A przecież to nie była jego wina. I od tamtego czasu tak bardzo uważał, by znowu go nie zranić, najprawdopodobniej unieszczęśliwiając samego siebie i nie pozwalając sobie na swobodę, której przecież Orion chciał.
Poruszony, kiedy Ezra w końcu rozgrzał tablicę najbardziej jak mógł, kilkoma ruchami zalał glinę wodą, która w zetknięciu z gorącem natychmiast zaczynała parować, wypełniając pomieszczenie gęstą mgłą. Nie mógł dłużej czekać, zanim opadła, przysunął się bliżej Ezry, a kiedy zdezorientowany mag zderzył się z nim, objął go rękoma w talii, pozwalając mu wtulić się w siebie, samemu głaszcząc go delikatnie po bokach. Jego Śnieżynka. Jego promyk słońca. Przecież wiedział, że go kochał, a teraz zaczynał dostrzegać dlaczego. Bo drugiej osoby takiej kruchej choć ukrytej za skruszałą skorupą już dawno nie spotkał. I chciał chronić to delikatne wnętrze za wszelką cenę.
Westchnął cicho, czując palce maga sunące wzdłuż jego ciała, zatrzymujące się na jego krzyżu. Przeszedł go dreszcz, którego nie powstrzymał, samemu sunąc przez plecy chłopaka, do jego ramion, aż ułożył dłonie na jego policzkach i pochylił się, by odnaleźć we mgle jego usta, które pocałował delikatnie, a potem rozsunął jego wargi językiem, pogłębiając pocałunek i pieszcząc jego podniebienie, język i policzki tak długo, aż mgła całkowicie nie opadła. A potem odsunął się odrobinę, przytrzymując go w pasie, gdyby jego kolana zmieniły się w watę, czując jak radośnie i szybko biło mu serce.
- Przepraszam Ezra, schowałem się jak żółw w skorupie i nie dawałem nam szansy, by naprawić to co się stało kiedyś. Ale teraz już tak nie będzie, całuj mnie i dotykaj kiedy chcesz, a ja nie będę się odsuwał – powiedział szeptem, jeszcze raz schylając się by go pocałować i przytulić mocno, czując się niezwykle szczęśliwym i wolnym, jakby jedno zmartwienie spadło mu z ramion.
Mgła w końcu opadła, a oni odsunęli się od siebie i sprawdziwszy czy tablica na pewno została zniszczona, posprzątali po sobie i ruszyli korytarzem w górę, by porozmawiać jeszcze z Randaro, ale nie było im dane. Miał dziwne wrażenie, jakby już kiedyś szedł podobnym korytarzem. Długim i ciemnym, choć na końcu widział strugę światła. Nie podobało mu się to, ale wcale się nie zdziwił, kiedy po drugiej stronie nie znaleźli pałacu, a… świątynię? Rozejrzał się zaskoczony, czując jak pod palącym słońcem, tak innym od tego, którym oddychali jeszcze przed chwilą, pocił się niesamowicie.
- Ezra? Gdzie my… - zaczął, odwracając się do chłopaka, ale kiedy dojrzał jego pobladłą pod piegami twarz, rozbiegane spojrzenie i drżące usta, natychmiast znalazł się obok, by podpierając go, pomóc mu usiąść.
- Hej… co jest? Śnieżynko, dobrze się czujesz? – zapytał zmartwiony, ciesząc się, że zanim wyszli, napełnił swoją manierkę wodą z jeziora. Podetknął ją chłopakowi pod nos, pomagając mu się napić. Pogładził jego pobladły policzek, nie wiedząc co jeszcze mógł zrobić.
- Skarbie? Ezra, co się stało? Gdzie my jesteśmy? – zapytał, nie będąc pewnym skąd taka reakcja. Czy to przez kolejną zmianę czasu? Coś mu zaszkodziło? Nie wiedział i jedyne co był w stanie zrobić to usiąść obok i delikatnie gładząc go po policzkach zapewnić, że będzie obok i nie pozwoli by stało mu się coś złego.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zduszenie w zaułku spadającego, ogromnego bata jaki miał spocząć na ich plecach w ramach kary wymierzonej przez Sileasa i sir Lorhena poszło im idealnie. Kilka ostrych słów, brak owijania w bawełnę, wyjaśnienie sytuacji której już za kilka chwil będą musieli stawić czoła. Sileas jako bardzo doświadczony wojskowy ogarnął się natychmiastowo. Gdy wcześniej o tym wszystkim myślał, bał się o reakcję ze strony Lorhena ale on, będąc jeszcze starszym od jego dowódcy, spisał się ze swoim instynktem na medal. Chociaż początkowo zaczął marudzić na to, że cesarz go zabije – heh, najpewniej ich wszystkich zabije – zaraz wziął się w garść idąc za rozkazami wydawanymi przez Lusia.
Osobiście miał już plan. Chciał zagrać, a może tak naprawdę dać upust swojemu do tej pory uciśnionemu jestestwu, ogromny bunt. Rozpali najgorętsze płomienie jakie był w stanie kontrolować, zamknie całą zarazę jego rodzinnego kraju w jednym pomieszczeniu i będzie czekał na wymierzenie im sprawiedliwości. Czy dołoży do tego swoje trzy grosze? Bez wątpienia. Nie miał jednak ochoty plamić sobie dłoni krwią takich szumowin. Skoro Vincent żyje przekonaniem, że to on powinien przelać ten szkarłat, nie odbierze mu tej przyjemności. Ochrona całej reszty mieszkańców pałacu było więc jego priorytetem który przyświecał mu gdy chciał odwrócić się w stronę korytarza. Nawet zdążył wziąć głęboki oddech na odwagę gdy dopadły go szczupłe, jasne dłonie, a jego usta zaatakowane zostały przez ciepłe, pełne wargi. Aż mu tchu brakło gdy się w niego wpił. Umysł natomiast chwilowo przysłonił mu wstyd. Nie powinien do niego mówić takich słów. A może zwyczajnie nie spodziewał się, że je kiedykolwiek usłyszy? I to przepełnione taką pewnością. Aż spłonął rumieńcem.
- Ja… Ty… – Przełknął ślinę na chwilę odwracając wzrok. Po tym momencie wahania objął go mocno, gładząc po plecach.
- Żadnych głupot Perełko, bądź ostrożny. Mamy wojne. –Szepnął mu do ucha, kolejnego całusa odwzajemniając z ogromnym przejęciem. Później stał jeszcze moment przyglądając się jak niebiesko włosy pospiesznie się oddala. Przełknął niepewnie ślinę. Nagle czuł ucisk na piersi, niepewność kiełkującą w sercu, zmartwienie podgrzewane ogromnym uczuciem którym go darzył. Nie mógł pozwolić żeby stała mu się krzywda ale musiał uwierzyć, że mistrz poradzi sobie sam. Nie był w stanie go ochronić, miał swoje zadanie.
Ostatecznie ruszył szerokim korytarzem prowadzącym prosto do Sali bankietowej w której to okolicach plątała się obecnie cała „śmietanka”. Od razu spuścił oczy nie chcąc na chwilę obecną zdradzać się ze swoją odrazą. Zachowywał się dokładnie tak jak miał to w zwyczaju okazując pełną uległość. Wkradł się do leniwie rozbudzającej się Sali w której unosił się zapach alkoholu i potu po czym podszedł do dwóch Gwardzistów stojących niedaleko króla, namiętnie obmacującego piersi jakiejś młodej służki. Panowie byli niemiłosiernie znudzeni na co posłał im uśmiech półgębkiem.
- Przejmę wartę. – Oświadczył na co obydwaj jakby wyrwali sięz sennego amoku patrząc na niego.
- Jeszcze nie czas, Finni. – Oświadczył jeden, ukrywając z ledwością ziewnięcie.
- Idzie burza piaskowa, schowajcie dzieciaki w koszarach żeby nikomu nic się nie stało. – Dodał spokojnie na co obydwaj wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wiedzieli, że blondyn rodziny nie miał ale akurat oni dwaj biegali codziennie po służbie za całymi gromadkami to też przemówienie do ojcowskich instynktów było strzałem w dziesiątkę.
- Coś nagminnie ostatnio przechodzą. Ciekawe czy nie jest to powiązane z tymi powodziami… – Zaczął jeden dywagować w momencie gdy się pozbierali i zmienili z blondynem. Przemknęli bokiem do wyjścia w którym musieli paść na kolana przed wchodzącym, otyłym szlachcicem, po czym czmychnęli. Sala w tym czasie ponownie zaczęła napełniać się gośćmi, podawano śniadanie. Poczekał aż służba opuści pomieszczenie, aż ponownie zaczną się lać litry wina po czym zmrużył groźnie oczy. W tym też momencie poczuł na sobie dłonie księżniczki.
- No wreszcie jesteś na swoim miejscu… – Zaczęła jednak zaraz głośno syknęła gdy się o niego zwyczajnie oparzyła. Podniosła dłoń wręcz automatycznie, żeby go spoliczkować. Jak wielkie zdziwienie zaczęło malować się w jej oczach gdy jej szczupły nadgarstek został w dość brutalny sposób pochwycony tuż przed jego twarzą. Spojrzał jej przy tym głęboko w oczy, a w nich płonęła wściekłość.
- Siadaj na dupie i nie zawracaj mi głowy. – Syknął mocniej ją ściskając.
- Jak… jak śmiesz?! – Pisnęła starając się mu wyrwać. Nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi, wszyscy zajęci byli dochodzeniem do siebie. Pchnął ją przy tym puszczając, upadła na poduszki patrząc na niego z niedowierzaniem. Szybko jednak zaczęła śledzić wzrokiem jego poczynania.
Ktoś próbował wyjść, podgrzał drzwi do takiego stopnia, że powietrze dookoła nich zaczęło parować. Pierwszy syk bólu, później kolejny. W końcu sam Magnus zwrócił na niego uwagę, nazywając go robalem, pytając co wyprawia. Ponownie jego oczy, wyzbyte z szeregu istotnych emocji, wbiły się w twarz króla który na ten gest zamarł.
Zanim jednak zdążył zapytać co się dzieje w Sali wyraźnie pociemniało. Burza piaskowa wtargnęła do miasta, od kilkunastu długich chwil na zewnątrz rozbrzmiewał ciężki dźwięk dzwonu. Z wiatrem i piaskiem wtargnęła do miasta również armia Kraju Ziemi, o czym wiedziała garstka osób wyczekująca ich ruchów w niepokoju.
Wtargnięcie było równie gwałtowne co niespodziewane. Piaskowiec zdobiący ściany zaczął się sypać, najpierw pojedyncze stróżki, później kaskadami. Przez drobny piasek zaczęły przenikać postaci. Muskularni mężczyźni okryci w kremowe szaty, z zasłoniętymi głowami, ustami i nosami. Burza piaskowa zaczęła przenikać przez wyrwy, a wraz z rykiem wiatru, zaczęły w powietrzu latać noże. Osobiście, odsunął się za jeden z filarów i z uniesionymi w obronnym geście rękami czekał. Albo go zabiją albo wiedzą, że mają oszczędzić.
Ostatecznie sam zdziwił się, że nie ograniczał się do bytności w pomieszczeniu. Raz uratował jakiegoś dzieciaka – przynajmniej z postury tak wyglądał – gdy jeden z możnych zaczął niebezpiecznie wywijać nożem. Za drugim razem pociągnął do tyłu jakiegoś z żołnierzy żeby uchronić go przed oberwaniem kawałkiem tronu. Po tym starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Zawsze unosił ręce w obronnym geście. Ci jednak wydawali się wiedzieć, że tu będzie i będzie pomagał.
Kolejny raz gdy jego wzrok skupił się na rudowłosej księżniczce, ta była już schwytana, spacyfikowana i położona obok jeszcze dokazującej matki. O dziwo, mimo gwałtownego najazdu i coraz wyższej warstwy krwi zdobiącej posadzkę, postępowano z nimi jak z ludźmi. Zaskoczył się, że w swej bezwzględności najeźdźca potrafił być tak ludzki. Uśmiechnął się przy tym smutno jednocześnie kiwając głową w geście pokory gdy w pomieszczeniu odnalazł sylwetkę odzianą w biel i brąz – księcia.
Sam Magnus, jak przystało na wspaniałego króla, chował się jak mysz pod miotłą starając się doczołgać do drzwi. Poświęcił w tej wędrówce trzech mężczyzn, zapłakany i wytarzany w krwi próbował zbiec. Udało mu się to przez ogólne zamieszanie i gdy sięgnął do klamki, odwracając się za siebie żeby ujrzeć jak żona klnie na jego jestestwo i tchórzostwo, dodatkowo spotkał pomarańczowe tęczówki swojego Gwardzisty. To był pierwszy błąd który popełnił. Finnegan natychmiast ruszył za nim, gdy tylko jego stopa stanęła poza progiem Sali bankietowej.
W pierwszym momencie pomyślano, że chce zaatakować Vincenta. Dwóch mężczyzn pochwyciła go za ramiona i gwałtownie sprowadziła do ziemi pozbawiając go w pierwszy momencie oddechu. Jego oczy jednak, zwężone z przerażenia sprawiły, że Smok Ziemi odwrócił się za siebie dostrzegając uciekającą sylwetkę swojej głównej ofiary.
- Puśćcie! – Nakazał, sam ruszając w pościg. Gdy blondyn wstał i złapał głęboki oddech, ruszył za niższym chłopakiem, chcąc go jednocześnie osłaniać co mu zwyczajnie pomóc.
Magnus sapiąc, słaniając się na miękkich nogach i nadal poddając się panice, wypadł na główny ogród gdzie jego pucułowate policzki zaczął smagać ostry wiatr. Nikogo nie widział w zasięgu oczu komu mógłby zlecić poświęcenie się za siebie. Gdzie w takiej chwili był Sileas? Imię Gwardzisty wykrzyczane z całych sił stłumił świst powietrza. Jednocześnie jego usta napełniły się pyłem. Wtedy też dostrzegł swoją szansę. Niebieskie włosy kaskadą rozlały się na ziemi, a ich właściciel dopiero niemrawo dochodził do siebie. W mętliku myśli obwiniając go za całą sytuację, doskoczył do Louriela i podnosząc jego szczupłe ciało z ogromnym wysiłkiem, wyciągnął ze skórzanego paska krótki sztylet który przycisnął do łabędziej szyi księcia. Wtedy też dogonił go pościg.
- Puść go. Natychmiast. – Krzyknął czując jak jego serce zaczyna galopować w panicznym akcie strachu o jego Perłę. Jeden ruch dłonią sprawił, że całe otoczenie ucichło, rytm pompy zaczął szumieć mu w uszach, a gdy spojrzał na stojącego koło siebie młodzika, chłód zdecydowania jaki go uderzył zdołał go ocucić.
- Dajcie mi uciec! – Nakazał mocniej przyciskając sztylet, po szyi mistrza wody zaczęła leniwie spływać obfita kropla krwi.
- Już za późno, zostaw Księcia Wody. – Rzucił tak miękkim tonem, że na plecach blondyna pojawiła się gęsia skórka.
- Zabiję jak się do mnie zbliżycie! Urżnę mu łeb! – Panikował plując pyłem i krwią. Widocznie jednak w ten swój zakuty łeb oberwał.
Sytuacja tak ogółem, nabierała coraz mocniej na trudności.
Znakiem ich wybawienia niewątpliwie stały się gadzie, błękitne oczy które niemrawo otwarły się żeby przebiec po otoczeniu. Zauważył trzymającego go mężczyznę, najpewniej również ten delikatny ruch jego dłoni który nakazał mu spokój. Wtedy też Vincent spokojnym krokiem zaczął się do niego zbliżać.
- Myślisz, że obchodzi mnie istnienie jakiegoś nieistotnego maga wody? Co on może zrobić mojej armii? – Zapytał obojętnie na co serce Finniego zamarło. Jak… jak on mógł coś takiego mówić?!
Pył otaczający ich do tej pory, za spokojnym ruchem jego dłoni opadł. Byli otoczeni zwięzłym kołem żołnierzy. Tych samych którzy podbili właśnie miasto pojmując wszystkich wyznaczonych wcześniej przez Finnegana. Jednocześnie, dostrzegł, że wejście do koszar mimo bycia pod wartom jest nienaruszone. Chociaż tyle dobrze. Niemniej, jego oczy przepełnione strachem odnalazły te przypominające spokojne jezioro, patrzył na niego przepraszająco, nie wiedział co ma zrobić żeby temu zapobiec. W tym samym czasie Smok Ziemi zatrzymał się, przyglądając paskudnej gębie króla ognia.
- Przybyłem po Ciebie i Ty jesteś moim celem. – Wyjaśnił wodząc po jego oczach. I wtedy stało się coś niespodziewanego. Bicz wodny stworzony jednym ruchem dłoni Louriela pozbawił Magnusa gruntu pod stopami, a gdy ten poleciał do tyłu. Obu ich, wraz z potomkiem Smoka Wody, zakryła trumna z piachu.
- Nie! – Wyrwało mu się ale zanim zdążył zrobić chociaż jeden krok naprzód, Vincent wsadził dłoń w grząski grunt pomagając wstać Lourielowi.
- Wszystko dobrze, książę? Dziękuję za zaufa… – Nie dokończył gdy szczupła dłoń niebieskiego została wyrwana z jego ręki przez Gwardzistę. Finni natychmiast porwał gada na ręce i mocno go do siebie przytulając zaczął całować po ramieniu.
- Cały jesteś? Bardzo boli? Pokaż tą szyję. Perełko, przepraszam! Ja powinienem… – Tak szybko jak pojawił się u niego słowotok, tak szybko jego usta zostały zatkane ponownie wprawiając Vinniego w zakłopotanie. Młodzik od razu odwrócił się do nich tyłem i wyjmując skamieniały blok ziemi za pomocą swojej magii, tym samym odsłaniając twarz króla który łapczywie nabrał powietrza w płuca, spojrzał na niego z niemym tryumfem wypisanym w oczach.
Wygrał ponosząc minimum strat. Widocznie Smoki chciały aby na swej drodze spotkał tą bezwstydną parę.
Pierwszy oddech, nic nie pomógł. Drugi, wydawało mu się jakby zaczynał tonąć. Wszystkie te wspomnienia, każde zachowanie które dopiero teraz, po latach, rozumiał wracało do niego niczym bumerang. Ta nienawiść, chęć zakończenia jego egzystencji. Prześladowania, groźby i przemoc. Gdy był dzieckiem mało wychodził z domu. Dopóki żyli jego dziadkowie opiekowano się nim, przelewano na niego tyle miłości ile tylko ich serca w sobie miały. Nauczono go wiele. Jak opiekować się domem, gry na skrzypcach, uprawy części roślin. Nie podejrzewał wtedy, że nachodzący ich ludzie domagali się jego natychmiastowej śmierci. Obwiniano go za każdą krowę która padła, za każdy uschnięty kłos zboża. Za szarańczę, za opady i suszę. Wszystko to co działo się wedle woli natury było tylko i wyłącznie jego winą. Nie było miejsca na tłumaczenia, logiczne argumenty. Ile razy to jego dziadek został spacyfikowany za to, że darzył go miłością i chronił? Wtedy tego nie rozumiał, od kiedy na tym świecie został sam miał wszystkiego brutalną świadomość.
Zabobon jakoby wstąpił w niego demon, zmieniając jego oczy, jedno patrzące duszą niewinnego człowieka, drugie demona, było wytłumaczeniem na wszystko. Każdy kto prezentował sobą coś niebędącego powszechną praktyką, był namaszczany skalanym przez niego właśnie. Jeżeli pragnęło się miłości, wolności, jakiejś swobody lub normalności, było się innym. Każdy kto nie reprezentował kanonu zasad, był odtrącany.
Kiedyś, dawno, udało mu się stąd uciec. Gdy chatka w której w pewnym momencie został sam spłonęła i tylko szczęściem losu, go nie było w środku. Wtedy odkrył w sobie magię, wtedy postanowił przystąpić do wojska nienawidząc z założenia każdego człowieka który stanął mu na drodze. Wtedy zaczął bronić się agresją która od jego narodzin była wymierzana w niego, a teraz? Był w tym mieście pozbawionym tolerancji, przepełnionym żałością. On, ucieleśnienie zła. W dodatku kochający do szaleństwa mężczyznę co było równe z chęcią usytuowania ich ciał na stryczkach, za zniewagę Smoka. Tego samego którego śmieli jeszcze chwilę temu poznać, który wydawał się być tak wspaniałą i miłosierną osobą. Zaczął się czuć coraz słabiej. Jak on miał go ochronić?! Jego, który dał mu pozwolenie na uczucia, na zmienienie czegoś w swoim dotychczasowym życiu. Oriona za którym szalał jak głupia nastolatka i którego chociażby jeden smutek wmalowany w oczach łamał mu serce.
Gdy poczuł ciepłe dłonie, te które jeszcze chwilę temu go z taką namiętnością pieściły, wzdrygnął się unosząc na niego spojrzenie. Nie wiedział jak ma mu to wyjaśnić dlatego początkowo tylko przyglądał się błyszczącym ufnością i przejęciem, złotym oczom. Już otwierał usta żeby mu wyjaśnić, żeby go przeprosić gdy kątem oka zauważył starszą kobietę, z obrzydzeniem na nich patrzącą. Gwałtownie złapał go za ramiona odsuwając od siebie.
- Zostaw. Odsuń się. – Rzucił drżącym głosem natychmiast opuszczając oczy, pozwalając żeby kilka kosmyków zakryło jego czoło.
Zgodnie z jego oczekiwaniami, służka świątynna podeszła do nich przyglądając się z krytyką w oczach. Przede wszystkim nie pasował jej Oriona. Za jasna skóra, białe włosy. Dziwadło, tak został określony, a w nim krew zawrzała. Szybko wstał i warknął na nią żeby powściągnęła języka. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy żeby naczynie które trzymała w dłoniach upadło na posadzkę, rozbijając się na drobne kawałki, a ona z piskiem zaczęła się cofać, cicho modląc i nazywając go demonem.
To był jedyny moment na ucieczkę. Złapał Oriona za rękę, zaczął biec w stronę głównych schodów. Po drodze zerwał kotarę co natychmiast spotkało się z reakcją. Dwóch mężczyzn zaczęło ich gonić. Jeden krzyczał o demonie, drugi o świętokradztwie. W te pędy musieli schronić się w mieście, a on koniecznie musiał dostać się na tere spalonej posesji. Tam była skrytka, tam w zgliszczach, mieli szansę, tylko tam mogli być bezpieczni.
Uciekli między niskie domki, starał się nie przebijać przez tłum, a gdy ilość ludzi gwałtownie wzrosła, opuścił głowę rozpuszczając pół długie włosy. Pozwolił im opaść na twarz, ramiona i szyję. Zakryć piegi i przede wszystkim oczy. Co do materiału, owinął nim Oriona. Zakrył twarz, szyję i włosy. Nie mógł się aż tak wyróżniać, pouczył żeby trzymał wzrok nisko i nie puszczał jego dłoni. Na to jeszcze nie miał sposobu ale gdyby go teraz zgubił, a go schwytano… zawisłby jeszcze przed południem robiąc za atrakcję dla ludności.
Ostatecznie jednak wpadł na kogoś, mężczyzna natychmiast się oburzył, złapał go za ramię każąc się przeprosić. Wtedy napotkał jego oczy, a dłoń położona na ramieniu Ezry zaczęła drżeć. Brunet zaklął siarczyście pod nosem. Nie minęła minuta jak zostali punktem w zwartym okręgu, a wszyscy otaczający ich ludzie zaczęli zbierać z ziemi wielkie kamienie. Demon, krzyczano na niego, a gdy jeszcze dostrzeżono jak kurczowo trzyma dłoń Oriona, przyszyto im łatkę bezbożników i obrzydliwców.
Tłum reagował gwałtownie bo i on był zjawiskiem którego dawno w tych stronach nie widziano, a którego złym omenie zdążono zapomnieć. A teraz wrócił. W swoje rodzinne strony i bez wątpienia zasługiwał na karę bo był jeszcze gorszy niż go zapamiętano.
Dłonie trzęsły się mu z przejęcia. Wiedział co zaraz nastąpi. Ile razy widział taką śmierć sprowadzoną tą okrutną metodą kary, sprawiedliwości wymierzanej przez większość. Wtedy też, pustkę w jego głowie, strach kiełkujący w sercu i łzy zbierające się w oczach uśmierzył szum wody. Gigantyczna tuba która zaczerpnięta została z pobliskiej studni powoli acz sukcesywnie zaczęła stanowić ochronę dla ich przejętych ciał. Jeden kamień jeszcze się przebił trafiając go poleśnie w ramię, kolejne już jednak porywane były przez pęd prądu ku górze, wyrzucane gdzieś daleko na dachy. Z niedowierzaniem i pierwszymi kroplami przecinającymi jego policzki spojrzał na Oriona. Na twarzy maga malowało się zacięcie, przyciągnął go mocno do siebie gładząc po plecach, pozwalając się w nich schronić. Poprosił żeby wskazał mu kierunek w który powinni się udać oraz powoli acz dokładnie wyjaśnił mu plan. Lodowe schody na pobliski dach miały być ich wybawieniem. Podobnie jak domki ciasno zbudowane jeden przy drugim. Musieli jeszcze tylko przedrzeć się przez sad, a za nim miał być mały wąwozik, na jego końcu zgliszcza chatki, jego dawnego domu gdzie według miejscowych legend plątały się nieczyste duchy i zło wcielone, gdzie powinni być w pełni bezpieczni.
Tak wyglądał plan ale jego nogi niczym z waty nie specjalnie mu cokolwiek ułatwiały. Jedynie wtulił się mocniej w Oriona szukając siły, próbując samemu dać coś od siebie i nie poddać się wspomnieniom. Średnio mu szło. Nadal. Coraz gorzej.
Osobiście miał już plan. Chciał zagrać, a może tak naprawdę dać upust swojemu do tej pory uciśnionemu jestestwu, ogromny bunt. Rozpali najgorętsze płomienie jakie był w stanie kontrolować, zamknie całą zarazę jego rodzinnego kraju w jednym pomieszczeniu i będzie czekał na wymierzenie im sprawiedliwości. Czy dołoży do tego swoje trzy grosze? Bez wątpienia. Nie miał jednak ochoty plamić sobie dłoni krwią takich szumowin. Skoro Vincent żyje przekonaniem, że to on powinien przelać ten szkarłat, nie odbierze mu tej przyjemności. Ochrona całej reszty mieszkańców pałacu było więc jego priorytetem który przyświecał mu gdy chciał odwrócić się w stronę korytarza. Nawet zdążył wziąć głęboki oddech na odwagę gdy dopadły go szczupłe, jasne dłonie, a jego usta zaatakowane zostały przez ciepłe, pełne wargi. Aż mu tchu brakło gdy się w niego wpił. Umysł natomiast chwilowo przysłonił mu wstyd. Nie powinien do niego mówić takich słów. A może zwyczajnie nie spodziewał się, że je kiedykolwiek usłyszy? I to przepełnione taką pewnością. Aż spłonął rumieńcem.
- Ja… Ty… – Przełknął ślinę na chwilę odwracając wzrok. Po tym momencie wahania objął go mocno, gładząc po plecach.
- Żadnych głupot Perełko, bądź ostrożny. Mamy wojne. –Szepnął mu do ucha, kolejnego całusa odwzajemniając z ogromnym przejęciem. Później stał jeszcze moment przyglądając się jak niebiesko włosy pospiesznie się oddala. Przełknął niepewnie ślinę. Nagle czuł ucisk na piersi, niepewność kiełkującą w sercu, zmartwienie podgrzewane ogromnym uczuciem którym go darzył. Nie mógł pozwolić żeby stała mu się krzywda ale musiał uwierzyć, że mistrz poradzi sobie sam. Nie był w stanie go ochronić, miał swoje zadanie.
Ostatecznie ruszył szerokim korytarzem prowadzącym prosto do Sali bankietowej w której to okolicach plątała się obecnie cała „śmietanka”. Od razu spuścił oczy nie chcąc na chwilę obecną zdradzać się ze swoją odrazą. Zachowywał się dokładnie tak jak miał to w zwyczaju okazując pełną uległość. Wkradł się do leniwie rozbudzającej się Sali w której unosił się zapach alkoholu i potu po czym podszedł do dwóch Gwardzistów stojących niedaleko króla, namiętnie obmacującego piersi jakiejś młodej służki. Panowie byli niemiłosiernie znudzeni na co posłał im uśmiech półgębkiem.
- Przejmę wartę. – Oświadczył na co obydwaj jakby wyrwali sięz sennego amoku patrząc na niego.
- Jeszcze nie czas, Finni. – Oświadczył jeden, ukrywając z ledwością ziewnięcie.
- Idzie burza piaskowa, schowajcie dzieciaki w koszarach żeby nikomu nic się nie stało. – Dodał spokojnie na co obydwaj wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wiedzieli, że blondyn rodziny nie miał ale akurat oni dwaj biegali codziennie po służbie za całymi gromadkami to też przemówienie do ojcowskich instynktów było strzałem w dziesiątkę.
- Coś nagminnie ostatnio przechodzą. Ciekawe czy nie jest to powiązane z tymi powodziami… – Zaczął jeden dywagować w momencie gdy się pozbierali i zmienili z blondynem. Przemknęli bokiem do wyjścia w którym musieli paść na kolana przed wchodzącym, otyłym szlachcicem, po czym czmychnęli. Sala w tym czasie ponownie zaczęła napełniać się gośćmi, podawano śniadanie. Poczekał aż służba opuści pomieszczenie, aż ponownie zaczną się lać litry wina po czym zmrużył groźnie oczy. W tym też momencie poczuł na sobie dłonie księżniczki.
- No wreszcie jesteś na swoim miejscu… – Zaczęła jednak zaraz głośno syknęła gdy się o niego zwyczajnie oparzyła. Podniosła dłoń wręcz automatycznie, żeby go spoliczkować. Jak wielkie zdziwienie zaczęło malować się w jej oczach gdy jej szczupły nadgarstek został w dość brutalny sposób pochwycony tuż przed jego twarzą. Spojrzał jej przy tym głęboko w oczy, a w nich płonęła wściekłość.
- Siadaj na dupie i nie zawracaj mi głowy. – Syknął mocniej ją ściskając.
- Jak… jak śmiesz?! – Pisnęła starając się mu wyrwać. Nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi, wszyscy zajęci byli dochodzeniem do siebie. Pchnął ją przy tym puszczając, upadła na poduszki patrząc na niego z niedowierzaniem. Szybko jednak zaczęła śledzić wzrokiem jego poczynania.
Ktoś próbował wyjść, podgrzał drzwi do takiego stopnia, że powietrze dookoła nich zaczęło parować. Pierwszy syk bólu, później kolejny. W końcu sam Magnus zwrócił na niego uwagę, nazywając go robalem, pytając co wyprawia. Ponownie jego oczy, wyzbyte z szeregu istotnych emocji, wbiły się w twarz króla który na ten gest zamarł.
Zanim jednak zdążył zapytać co się dzieje w Sali wyraźnie pociemniało. Burza piaskowa wtargnęła do miasta, od kilkunastu długich chwil na zewnątrz rozbrzmiewał ciężki dźwięk dzwonu. Z wiatrem i piaskiem wtargnęła do miasta również armia Kraju Ziemi, o czym wiedziała garstka osób wyczekująca ich ruchów w niepokoju.
Wtargnięcie było równie gwałtowne co niespodziewane. Piaskowiec zdobiący ściany zaczął się sypać, najpierw pojedyncze stróżki, później kaskadami. Przez drobny piasek zaczęły przenikać postaci. Muskularni mężczyźni okryci w kremowe szaty, z zasłoniętymi głowami, ustami i nosami. Burza piaskowa zaczęła przenikać przez wyrwy, a wraz z rykiem wiatru, zaczęły w powietrzu latać noże. Osobiście, odsunął się za jeden z filarów i z uniesionymi w obronnym geście rękami czekał. Albo go zabiją albo wiedzą, że mają oszczędzić.
Ostatecznie sam zdziwił się, że nie ograniczał się do bytności w pomieszczeniu. Raz uratował jakiegoś dzieciaka – przynajmniej z postury tak wyglądał – gdy jeden z możnych zaczął niebezpiecznie wywijać nożem. Za drugim razem pociągnął do tyłu jakiegoś z żołnierzy żeby uchronić go przed oberwaniem kawałkiem tronu. Po tym starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Zawsze unosił ręce w obronnym geście. Ci jednak wydawali się wiedzieć, że tu będzie i będzie pomagał.
Kolejny raz gdy jego wzrok skupił się na rudowłosej księżniczce, ta była już schwytana, spacyfikowana i położona obok jeszcze dokazującej matki. O dziwo, mimo gwałtownego najazdu i coraz wyższej warstwy krwi zdobiącej posadzkę, postępowano z nimi jak z ludźmi. Zaskoczył się, że w swej bezwzględności najeźdźca potrafił być tak ludzki. Uśmiechnął się przy tym smutno jednocześnie kiwając głową w geście pokory gdy w pomieszczeniu odnalazł sylwetkę odzianą w biel i brąz – księcia.
Sam Magnus, jak przystało na wspaniałego króla, chował się jak mysz pod miotłą starając się doczołgać do drzwi. Poświęcił w tej wędrówce trzech mężczyzn, zapłakany i wytarzany w krwi próbował zbiec. Udało mu się to przez ogólne zamieszanie i gdy sięgnął do klamki, odwracając się za siebie żeby ujrzeć jak żona klnie na jego jestestwo i tchórzostwo, dodatkowo spotkał pomarańczowe tęczówki swojego Gwardzisty. To był pierwszy błąd który popełnił. Finnegan natychmiast ruszył za nim, gdy tylko jego stopa stanęła poza progiem Sali bankietowej.
W pierwszym momencie pomyślano, że chce zaatakować Vincenta. Dwóch mężczyzn pochwyciła go za ramiona i gwałtownie sprowadziła do ziemi pozbawiając go w pierwszy momencie oddechu. Jego oczy jednak, zwężone z przerażenia sprawiły, że Smok Ziemi odwrócił się za siebie dostrzegając uciekającą sylwetkę swojej głównej ofiary.
- Puśćcie! – Nakazał, sam ruszając w pościg. Gdy blondyn wstał i złapał głęboki oddech, ruszył za niższym chłopakiem, chcąc go jednocześnie osłaniać co mu zwyczajnie pomóc.
Magnus sapiąc, słaniając się na miękkich nogach i nadal poddając się panice, wypadł na główny ogród gdzie jego pucułowate policzki zaczął smagać ostry wiatr. Nikogo nie widział w zasięgu oczu komu mógłby zlecić poświęcenie się za siebie. Gdzie w takiej chwili był Sileas? Imię Gwardzisty wykrzyczane z całych sił stłumił świst powietrza. Jednocześnie jego usta napełniły się pyłem. Wtedy też dostrzegł swoją szansę. Niebieskie włosy kaskadą rozlały się na ziemi, a ich właściciel dopiero niemrawo dochodził do siebie. W mętliku myśli obwiniając go za całą sytuację, doskoczył do Louriela i podnosząc jego szczupłe ciało z ogromnym wysiłkiem, wyciągnął ze skórzanego paska krótki sztylet który przycisnął do łabędziej szyi księcia. Wtedy też dogonił go pościg.
- Puść go. Natychmiast. – Krzyknął czując jak jego serce zaczyna galopować w panicznym akcie strachu o jego Perłę. Jeden ruch dłonią sprawił, że całe otoczenie ucichło, rytm pompy zaczął szumieć mu w uszach, a gdy spojrzał na stojącego koło siebie młodzika, chłód zdecydowania jaki go uderzył zdołał go ocucić.
- Dajcie mi uciec! – Nakazał mocniej przyciskając sztylet, po szyi mistrza wody zaczęła leniwie spływać obfita kropla krwi.
- Już za późno, zostaw Księcia Wody. – Rzucił tak miękkim tonem, że na plecach blondyna pojawiła się gęsia skórka.
- Zabiję jak się do mnie zbliżycie! Urżnę mu łeb! – Panikował plując pyłem i krwią. Widocznie jednak w ten swój zakuty łeb oberwał.
Sytuacja tak ogółem, nabierała coraz mocniej na trudności.
Znakiem ich wybawienia niewątpliwie stały się gadzie, błękitne oczy które niemrawo otwarły się żeby przebiec po otoczeniu. Zauważył trzymającego go mężczyznę, najpewniej również ten delikatny ruch jego dłoni który nakazał mu spokój. Wtedy też Vincent spokojnym krokiem zaczął się do niego zbliżać.
- Myślisz, że obchodzi mnie istnienie jakiegoś nieistotnego maga wody? Co on może zrobić mojej armii? – Zapytał obojętnie na co serce Finniego zamarło. Jak… jak on mógł coś takiego mówić?!
Pył otaczający ich do tej pory, za spokojnym ruchem jego dłoni opadł. Byli otoczeni zwięzłym kołem żołnierzy. Tych samych którzy podbili właśnie miasto pojmując wszystkich wyznaczonych wcześniej przez Finnegana. Jednocześnie, dostrzegł, że wejście do koszar mimo bycia pod wartom jest nienaruszone. Chociaż tyle dobrze. Niemniej, jego oczy przepełnione strachem odnalazły te przypominające spokojne jezioro, patrzył na niego przepraszająco, nie wiedział co ma zrobić żeby temu zapobiec. W tym samym czasie Smok Ziemi zatrzymał się, przyglądając paskudnej gębie króla ognia.
- Przybyłem po Ciebie i Ty jesteś moim celem. – Wyjaśnił wodząc po jego oczach. I wtedy stało się coś niespodziewanego. Bicz wodny stworzony jednym ruchem dłoni Louriela pozbawił Magnusa gruntu pod stopami, a gdy ten poleciał do tyłu. Obu ich, wraz z potomkiem Smoka Wody, zakryła trumna z piachu.
- Nie! – Wyrwało mu się ale zanim zdążył zrobić chociaż jeden krok naprzód, Vincent wsadził dłoń w grząski grunt pomagając wstać Lourielowi.
- Wszystko dobrze, książę? Dziękuję za zaufa… – Nie dokończył gdy szczupła dłoń niebieskiego została wyrwana z jego ręki przez Gwardzistę. Finni natychmiast porwał gada na ręce i mocno go do siebie przytulając zaczął całować po ramieniu.
- Cały jesteś? Bardzo boli? Pokaż tą szyję. Perełko, przepraszam! Ja powinienem… – Tak szybko jak pojawił się u niego słowotok, tak szybko jego usta zostały zatkane ponownie wprawiając Vinniego w zakłopotanie. Młodzik od razu odwrócił się do nich tyłem i wyjmując skamieniały blok ziemi za pomocą swojej magii, tym samym odsłaniając twarz króla który łapczywie nabrał powietrza w płuca, spojrzał na niego z niemym tryumfem wypisanym w oczach.
Wygrał ponosząc minimum strat. Widocznie Smoki chciały aby na swej drodze spotkał tą bezwstydną parę.
Pierwszy oddech, nic nie pomógł. Drugi, wydawało mu się jakby zaczynał tonąć. Wszystkie te wspomnienia, każde zachowanie które dopiero teraz, po latach, rozumiał wracało do niego niczym bumerang. Ta nienawiść, chęć zakończenia jego egzystencji. Prześladowania, groźby i przemoc. Gdy był dzieckiem mało wychodził z domu. Dopóki żyli jego dziadkowie opiekowano się nim, przelewano na niego tyle miłości ile tylko ich serca w sobie miały. Nauczono go wiele. Jak opiekować się domem, gry na skrzypcach, uprawy części roślin. Nie podejrzewał wtedy, że nachodzący ich ludzie domagali się jego natychmiastowej śmierci. Obwiniano go za każdą krowę która padła, za każdy uschnięty kłos zboża. Za szarańczę, za opady i suszę. Wszystko to co działo się wedle woli natury było tylko i wyłącznie jego winą. Nie było miejsca na tłumaczenia, logiczne argumenty. Ile razy to jego dziadek został spacyfikowany za to, że darzył go miłością i chronił? Wtedy tego nie rozumiał, od kiedy na tym świecie został sam miał wszystkiego brutalną świadomość.
Zabobon jakoby wstąpił w niego demon, zmieniając jego oczy, jedno patrzące duszą niewinnego człowieka, drugie demona, było wytłumaczeniem na wszystko. Każdy kto prezentował sobą coś niebędącego powszechną praktyką, był namaszczany skalanym przez niego właśnie. Jeżeli pragnęło się miłości, wolności, jakiejś swobody lub normalności, było się innym. Każdy kto nie reprezentował kanonu zasad, był odtrącany.
Kiedyś, dawno, udało mu się stąd uciec. Gdy chatka w której w pewnym momencie został sam spłonęła i tylko szczęściem losu, go nie było w środku. Wtedy odkrył w sobie magię, wtedy postanowił przystąpić do wojska nienawidząc z założenia każdego człowieka który stanął mu na drodze. Wtedy zaczął bronić się agresją która od jego narodzin była wymierzana w niego, a teraz? Był w tym mieście pozbawionym tolerancji, przepełnionym żałością. On, ucieleśnienie zła. W dodatku kochający do szaleństwa mężczyznę co było równe z chęcią usytuowania ich ciał na stryczkach, za zniewagę Smoka. Tego samego którego śmieli jeszcze chwilę temu poznać, który wydawał się być tak wspaniałą i miłosierną osobą. Zaczął się czuć coraz słabiej. Jak on miał go ochronić?! Jego, który dał mu pozwolenie na uczucia, na zmienienie czegoś w swoim dotychczasowym życiu. Oriona za którym szalał jak głupia nastolatka i którego chociażby jeden smutek wmalowany w oczach łamał mu serce.
Gdy poczuł ciepłe dłonie, te które jeszcze chwilę temu go z taką namiętnością pieściły, wzdrygnął się unosząc na niego spojrzenie. Nie wiedział jak ma mu to wyjaśnić dlatego początkowo tylko przyglądał się błyszczącym ufnością i przejęciem, złotym oczom. Już otwierał usta żeby mu wyjaśnić, żeby go przeprosić gdy kątem oka zauważył starszą kobietę, z obrzydzeniem na nich patrzącą. Gwałtownie złapał go za ramiona odsuwając od siebie.
- Zostaw. Odsuń się. – Rzucił drżącym głosem natychmiast opuszczając oczy, pozwalając żeby kilka kosmyków zakryło jego czoło.
Zgodnie z jego oczekiwaniami, służka świątynna podeszła do nich przyglądając się z krytyką w oczach. Przede wszystkim nie pasował jej Oriona. Za jasna skóra, białe włosy. Dziwadło, tak został określony, a w nim krew zawrzała. Szybko wstał i warknął na nią żeby powściągnęła języka. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy żeby naczynie które trzymała w dłoniach upadło na posadzkę, rozbijając się na drobne kawałki, a ona z piskiem zaczęła się cofać, cicho modląc i nazywając go demonem.
To był jedyny moment na ucieczkę. Złapał Oriona za rękę, zaczął biec w stronę głównych schodów. Po drodze zerwał kotarę co natychmiast spotkało się z reakcją. Dwóch mężczyzn zaczęło ich gonić. Jeden krzyczał o demonie, drugi o świętokradztwie. W te pędy musieli schronić się w mieście, a on koniecznie musiał dostać się na tere spalonej posesji. Tam była skrytka, tam w zgliszczach, mieli szansę, tylko tam mogli być bezpieczni.
Uciekli między niskie domki, starał się nie przebijać przez tłum, a gdy ilość ludzi gwałtownie wzrosła, opuścił głowę rozpuszczając pół długie włosy. Pozwolił im opaść na twarz, ramiona i szyję. Zakryć piegi i przede wszystkim oczy. Co do materiału, owinął nim Oriona. Zakrył twarz, szyję i włosy. Nie mógł się aż tak wyróżniać, pouczył żeby trzymał wzrok nisko i nie puszczał jego dłoni. Na to jeszcze nie miał sposobu ale gdyby go teraz zgubił, a go schwytano… zawisłby jeszcze przed południem robiąc za atrakcję dla ludności.
Ostatecznie jednak wpadł na kogoś, mężczyzna natychmiast się oburzył, złapał go za ramię każąc się przeprosić. Wtedy napotkał jego oczy, a dłoń położona na ramieniu Ezry zaczęła drżeć. Brunet zaklął siarczyście pod nosem. Nie minęła minuta jak zostali punktem w zwartym okręgu, a wszyscy otaczający ich ludzie zaczęli zbierać z ziemi wielkie kamienie. Demon, krzyczano na niego, a gdy jeszcze dostrzeżono jak kurczowo trzyma dłoń Oriona, przyszyto im łatkę bezbożników i obrzydliwców.
Tłum reagował gwałtownie bo i on był zjawiskiem którego dawno w tych stronach nie widziano, a którego złym omenie zdążono zapomnieć. A teraz wrócił. W swoje rodzinne strony i bez wątpienia zasługiwał na karę bo był jeszcze gorszy niż go zapamiętano.
Dłonie trzęsły się mu z przejęcia. Wiedział co zaraz nastąpi. Ile razy widział taką śmierć sprowadzoną tą okrutną metodą kary, sprawiedliwości wymierzanej przez większość. Wtedy też, pustkę w jego głowie, strach kiełkujący w sercu i łzy zbierające się w oczach uśmierzył szum wody. Gigantyczna tuba która zaczerpnięta została z pobliskiej studni powoli acz sukcesywnie zaczęła stanowić ochronę dla ich przejętych ciał. Jeden kamień jeszcze się przebił trafiając go poleśnie w ramię, kolejne już jednak porywane były przez pęd prądu ku górze, wyrzucane gdzieś daleko na dachy. Z niedowierzaniem i pierwszymi kroplami przecinającymi jego policzki spojrzał na Oriona. Na twarzy maga malowało się zacięcie, przyciągnął go mocno do siebie gładząc po plecach, pozwalając się w nich schronić. Poprosił żeby wskazał mu kierunek w który powinni się udać oraz powoli acz dokładnie wyjaśnił mu plan. Lodowe schody na pobliski dach miały być ich wybawieniem. Podobnie jak domki ciasno zbudowane jeden przy drugim. Musieli jeszcze tylko przedrzeć się przez sad, a za nim miał być mały wąwozik, na jego końcu zgliszcza chatki, jego dawnego domu gdzie według miejscowych legend plątały się nieczyste duchy i zło wcielone, gdzie powinni być w pełni bezpieczni.
Tak wyglądał plan ale jego nogi niczym z waty nie specjalnie mu cokolwiek ułatwiały. Jedynie wtulił się mocniej w Oriona szukając siły, próbując samemu dać coś od siebie i nie poddać się wspomnieniom. Średnio mu szło. Nadal. Coraz gorzej.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel nie był pewien, w którym momencie stracił przytomność i ile czasu zajęło mu dojście do siebie, niemniej to, co zobaczył po uchyleniu w końcu powiek, nie było częścią żadnego planu. Czuł na sobie obrzydliwy dotyk czyjś rąk i z pewnością nie były to dłonie kogoś, kto miał wobec niego przyjazne zamiary. Spocone i tłuste, czuł jak wzbiera w nim fala obrzydzenia. A kiedy jeszcze jego wzrok odzyskał na ostrości i dojrzał, że osobą trzymającą go był nie kto inny jak sam król Magnus, do tego zimny dotyk stali na jego szyi był trzymanym przez niego ostrzem, jego oczy zwęziły się w dwie ostre szparki. No chyba sobie z niego jaja robił. Nie bał się, nawet jeśli stal przecięła delikatną skórę a ze zranionego miejsca rozszedł się palący ból. Jedynie adrenalina szumiała mu w uszach, a on wzrokiem odnajdując przerażonego Finnegana i Vincenta z beznamiętną miną, zastanawiał się w jaki sposób wygrzebać się z tego bagna, nie narażając ani jednego ani drugiego na niebezpieczeństwo.
Wystarczyło jedno spojrzenie w złote oczy maga ziemi, jeden błysk, zmrużenie powieki, by wiedział, że mógł mu zaufać. Mimo wypowiedzianych słów, które tak bardzo wstrząsnęły jego ukochanym, wiedział że nie były prawdziwe. W końcu jego imienia nie było w pieczętującym Finniego i księcia kraju ziemi kontrakcie. Posłał blondynowi jedno, krótkie przepraszające spojrzenie, nie będąc do końca pewnym, czego Vincent od niego oczekiwał, ale nie zamierzał stać z boku. A kiedy pół-smok zsunął na chwilę, jakby przypadkiem spojrzeniem w dół, na ich stopy, Louriel zrozumiał.
Kiedy Vincent się zbliżał, on swoją mocą niepostrzeżenie opróżnił manierki wszystkich stojących wokół żołnierzy, tworząc za plecami Magnusa niewielką, nierzucającą się w oczy bańkę, którą natychmiast, kiedy Vincent się do nich zbliżył, przemienił w wodną mackę, która podcięła nogi ich obu. A potem ziemia zamknęła mu się nad głową i jedynie pogratulował sobie, że zdążył wziąć głęboki haust powietrza zanim się to stało, bo teraz niewątpliwie krztusiłby się piaskiem. Nie musiał zresztą długo czekać, zanim na jego ciele pojawiła się inna dłoń. Ciepła, szorstka jak piasek, która chwyciła go mocnym uściskiem i wyciągnęła spod ziemi. Posłał chłopakowi spokojny uśmiech pełen uznania, ale nie zdążył usłyszeć do końca co miał mu do powiedzenia i samemu się odezwać, zanim silne, rozgorączkowane ramiona porwały go w swoje sidła.
Nie potrafił nic na to poradzić. Naprawdę, choć bardzo chciał, kiedy zatkał usta trajkoczącego Finnegana, roześmiał się, szczerze i z ulgą, całując go w usta przez swoją nadal przyłożoną do jego twarzy dłoń.
- Już w porządku, Finni, nic mi nie jest. I co najważniejsze, tobie nic nie jest – odetchnął, przykładając swoje czoło do czoła blondyna, patrząc mu przez chwilę głęboko w oczy, szukając w nich czegoś co nie było ulgą i rozgorączkowaniem, ale nie dojrzał w nim bólu. Mógł odetchnąć spokojnie.
- Ehm, taaak… panowie, dziękuję za pomoc – odezwał się zmieszany Vincent, nadal uparcie na nich nie patrząc, czym znów rozbawił Louriela i sprawił, że na jego twarzy wykwitł łobuzerski uśmieszek.
- Nie ma za co. Co masz zamiar teraz z tym bałaganem zrobić? – zapytał ciekawsko Louriel, zastanawiając się, co teraz miało się stać z krajem ognia.
- Posprzątać – odpowiedział prosto Vincent, spoglądając kontrolnie na ich dwójkę, a kiedy dojrzał że Lusiek nie zamierzał opuszczać ramion mężczyzny, jedynie ułożył się w nich wygodniej, oplatając jego pas nogami, a szyję rękoma, pozwalając by blondyn bezkarnie trzymał go za pośladki, poróżowiał, zaraz znów odnajdując bezpieczniejsze miejsce do oglądania jak skalny blok więżący Magnusa.
- Ten… mężczyzna wyrządził tak wiele złego, że zajmie mi miesiące ogarnięcie tego wszystkiego do kupy. Liczę też na pomoc mieszkańców i kogoś ze straży z głową na karku. Nie chciałbym wymuszać posłuszeństwa, dobrze by więc było gdyby pomógł mi ktoś, kogo ludzie znają i mu ufają. A co się tyczy króla i wszystkich, o których wspomniałeś, Gwardzisto, jutro zostaną straceni – odpowiedział bez zająknięcia, tym samym hardym i pewnym siebie tonem, o którego, patrząc na jeszcze dziecinną twarz chłopaka, nikt by go nie podejrzewał.
Louriel skrzywił się odrobinę, słysząc że to miasto mimo wszystko zaleje się krwią, ale nie zamierzał się w to wtrącać. Wierzył, że choć było to brutalne posunięcie, było tak samo potrzebne temu miejscu jak ktoś u władzy, kto miał na względzie dobro kogoś innego niż tylko swój, spłaszczony tyłek. Przytulił się mocniej do Finnegana, zanurzając nos w jego włosach, ciesząc się, że teraz już wszystko miało być tylko lepiej, nie tylko dla niego, ale i dla całego społeczeństwa. To byli dobrzy ludzie i nie zasługiwali na traktowanie jak psy tylko dlatego, że nie mieli tytułów.
- Ah, no i oczywiście – odezwał się jeszcze Vincent, kiedy jego armia zabrała się za wypędzanie szlachciców z sali biesiadnej i transportowanie ich na czele z Magnusem do lochów, stając obok nich. – Gwardia królewska jest wolna. Możecie robić co chcecie, nie będziecie więcej potrzebni, mi w każdym razie… - powiedział, posyłając im uśmieszek, żeby zaraz zniknąć w drzwiach, zostawiając ich samych.
Louriel przez chwilę ważył usłyszane słowa, wpatrując się w czerwoną, palącą kulę słońca toczącą się po niebie. Wolność, co? Finni nie musiał już nic robić. Nie miał króla, nie miał obowiązków. Nie miał… jeśli dobrze o tym pomyśleć, nie zostało mu już nic. A przynajmniej nie w tym kraju, o czym zdał sobie sprawę do wtóru coraz głośniejszego i mocniejszego bicia serca. Miał jego. A on… chciał jego teraz i już na zawsze. Ale nie mógł tu zostać. Miał swoje sprawy i obowiązki na głowie, do tego klimat tego miejsca na dłuższą metę też nie był dla niego. Ale Finni, o ile by się zgodził…
Louriel wyplątał się nagle z uścisku mężczyzny, już nie gwardzisty, tylko zwykłego, wolnego człowieka, a potem odsunął się, by złapać oddech i uspokoić szalejące zmysły, które sprawiały że na jego policzkach wykwitły dwa soczyste rumieńce. Jeszcze nigdy o to nie pytał, ale nigdy wcześniej nie był tak pewien, że tego chciał. Dlatego nie przejmował się, że wyglądał jak pomidor, że gdyby Finni odmówił, pękłoby mu serce, złapał jego dłoń, a potem zażenowany, ale bardzo pewny swego, spojrzał mu prosto w oczy.
- Finni… Skoro nic cię tu już nie trzyma… Czy nie zechciałbyś… wrócić ze mną do domu? – zapytał, rumieniąc się jeszcze mocniej, ale nie miał zamiaru uciec, choć serce dudniło mu w piersi, a emocje tak wyraźnie rysowały się na jego twarzy. To było coś, czego chciał i pragnął najbardziej na świecie. Finnegana, który uważał jego i jego dom za swój.
Kiedy został odtrącony, Orion wytrzeszczył oczy, nie będąc pewnym, czy przypadkiem nie zrobił czegoś nie tak. Nie miał pojęcia, co działo się z Ezrą i jak mógł mu pomóc. Chciał wstać, a czując za sobą czyjąś obecność, zapytać, czy w pobliżu nie było nikogo, kto znałby się na lekach, albo czymkolwiek co mogło pomóc. Nie zdążył nawet otworzyć ust, zanim kobieta wrzaskiem nazwała go dziwadłem i pomyleńcem. Chłopak poczuł się skonfundowany. Podejrzewał, że to przez swój niecodzienny w tych stronach wygląd, dlatego uśmiechając się miło chciał powiedzieć, że nie jest nikim groźnym, po prostu nie pochodzi stąd, ale znów, zanim zdążył się odezwać, Ezra zerwał się ze swojego miejsca i naskoczył na kobietę.
Tego co stało się później, Orion miał wrażenie, że nie zapomni do końca życia. Wrzaski, paniczna ucieczka, ludzie próbujący go złapać i Ezra który zacisnął dłoń na jego palcach jakby były ostatnią rzeczą na tym świecie, która miała jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Mag wody nie miał pojęcia co się działo, ani ile to wszystko trwało, zanim zatrzymali się, wśród wzburzonego tłumu. Mało go obchodziło, czy ktoś miał problem z jego wyglądem i z tym, że trzymali się z Gwardzistą za dłonie. Zerwał się z siebie płachtę, chcąc wiedzieć co się dzieje. Ale tego co zobaczył, nigdy by się nie spodziewał. Miał wrażenie, że znaleźli się z Ezrą w złym śnie, zwykłym koszmarze.
A potem obok niego przeleciał pierwszy kamień i wiedział, że to wcale nie był sen. Rzeczywistość, brutalna, chora i nie mieszcząca się w jego umyśle. Niebezpieczna. Zerknął na Ezrę, ale widział po nim, że jest tak roztrzęsiony, że nie dawał rady stać na prostych nogach, a co dopiero walczyć. Nie obchodziło go nic więcej. Jego Śnieżynka go potrzebowała, a on nie zamierzał siedzieć cicho, kiedy ci chorzy ludzie mieli zamiar tak po prostu go zamordować za coś, czego nie rozumiał. Zaczerpnął głęboko nagrzanego powietrza w płuca i wypuszczając je, pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, wyczuwając w pobliżu studnię. Wyciągnął miecz, czując że w obecnej sytuacji łatwiej mu będzie czarować z prawdziwym ostrzem w dłoni. Nie pomylił się, znajoma rękojeść uspokoiła go i kiedy ją uniósł, woda natychmiast poddała mu się, tworząc wokół nich barierę, która nie pozwalała ich zranić.
Nie był pewien, czy nawet w takich warunkach Ezra będzie w stanie się ruszyć, dlatego podszedł do niego, obejmując go jednym ramieniem, by pomóc mu iść. Nie mogli tu zostać. Ani chwili dłużej. Poprowadził go we wskazanym kierunku, cały czas utrzymując wokół nich wodną barierę, głaszcząc plecy Gwardzisty uspokajającym gestem i starając się kontrolować, czy nikt nie próbuje czym innym przebić się przez jego wir, a kiedy widział, że owszem, mroził w tym miejscu wodę, a agresorzy odbijali się od magicznego lodu. Czuł jak energia z niego wycieka, a każdy krok był wyzwaniem przy takim natężeniu używanej mocy, ale nawet na moment jej nie puścił, zachęcając łagodnie Ezrę do szybszego marszu, dopóki nie znaleźli się poza wioską, a wieśniacy przestali ich gonić, choć jeszcze przez jakiś czas rzucali w ich kierunku kamieniami.
Orion był… oszołomiony. Nie miał pojęcia, co powinien myśleć o tym wszystkim, dlatego na moment powstrzymał się od wszelkich myśli, skupiając się raczej na zapewnieniu komfortu jego małej Śnieżynce. Chłopak zbladł pod piegami, a na jego skroni perlił się zimny pot. Wzrok miał rozbiegany, a jego ciało drżało jak po przebudzeniu się z najgorszego koszmaru. Szli dalej, a kiedy wyrosły przed nimi ściany wąwozu i… chatka, nie zastanawiał się długo nad przekroczeniem progu jej i ogrodu, nawet jeśli miałby powalić na ziemie jakiegoś wściekłego wieśniaka. Rozejrzał się po miłym wnętrzu, a dostrzegając przytulną kanapę, posadził na niej Ezrę, otaczając go szczelnie ramionami i głaszcząc go, bujając i mamrocząc jakieś uspokajające słowa, dopóki nie poczuł, że chłopak odrobinę się uspokoił.
- Już dobrze, Śnieżynko, już wszystko dobrze – powiedział cicho, łagodnie, głaszcząc go delikatnie po policzku i odgarniając z twarzy rozwiane włosy.
- Nic nie rozumiem – powiedział jakby przepraszająco, nie odsuwając się choć było mu gorąco i nadal łagodnie głaskał jedną ręką plecy maga ognia, drugiej nie zdejmując z jego twarzy. – Kim byli ci ludzie i czemu nazywali cię „demonem”? – zapytał nie bardzo chcąc do tego wracać, ale wiedział, że jeśli miał Ezrze pomóc i sobie też, bo jakoś musieli wrócić do stolicy, musiał wiedzieć wszystko.
Wystarczyło jedno spojrzenie w złote oczy maga ziemi, jeden błysk, zmrużenie powieki, by wiedział, że mógł mu zaufać. Mimo wypowiedzianych słów, które tak bardzo wstrząsnęły jego ukochanym, wiedział że nie były prawdziwe. W końcu jego imienia nie było w pieczętującym Finniego i księcia kraju ziemi kontrakcie. Posłał blondynowi jedno, krótkie przepraszające spojrzenie, nie będąc do końca pewnym, czego Vincent od niego oczekiwał, ale nie zamierzał stać z boku. A kiedy pół-smok zsunął na chwilę, jakby przypadkiem spojrzeniem w dół, na ich stopy, Louriel zrozumiał.
Kiedy Vincent się zbliżał, on swoją mocą niepostrzeżenie opróżnił manierki wszystkich stojących wokół żołnierzy, tworząc za plecami Magnusa niewielką, nierzucającą się w oczy bańkę, którą natychmiast, kiedy Vincent się do nich zbliżył, przemienił w wodną mackę, która podcięła nogi ich obu. A potem ziemia zamknęła mu się nad głową i jedynie pogratulował sobie, że zdążył wziąć głęboki haust powietrza zanim się to stało, bo teraz niewątpliwie krztusiłby się piaskiem. Nie musiał zresztą długo czekać, zanim na jego ciele pojawiła się inna dłoń. Ciepła, szorstka jak piasek, która chwyciła go mocnym uściskiem i wyciągnęła spod ziemi. Posłał chłopakowi spokojny uśmiech pełen uznania, ale nie zdążył usłyszeć do końca co miał mu do powiedzenia i samemu się odezwać, zanim silne, rozgorączkowane ramiona porwały go w swoje sidła.
Nie potrafił nic na to poradzić. Naprawdę, choć bardzo chciał, kiedy zatkał usta trajkoczącego Finnegana, roześmiał się, szczerze i z ulgą, całując go w usta przez swoją nadal przyłożoną do jego twarzy dłoń.
- Już w porządku, Finni, nic mi nie jest. I co najważniejsze, tobie nic nie jest – odetchnął, przykładając swoje czoło do czoła blondyna, patrząc mu przez chwilę głęboko w oczy, szukając w nich czegoś co nie było ulgą i rozgorączkowaniem, ale nie dojrzał w nim bólu. Mógł odetchnąć spokojnie.
- Ehm, taaak… panowie, dziękuję za pomoc – odezwał się zmieszany Vincent, nadal uparcie na nich nie patrząc, czym znów rozbawił Louriela i sprawił, że na jego twarzy wykwitł łobuzerski uśmieszek.
- Nie ma za co. Co masz zamiar teraz z tym bałaganem zrobić? – zapytał ciekawsko Louriel, zastanawiając się, co teraz miało się stać z krajem ognia.
- Posprzątać – odpowiedział prosto Vincent, spoglądając kontrolnie na ich dwójkę, a kiedy dojrzał że Lusiek nie zamierzał opuszczać ramion mężczyzny, jedynie ułożył się w nich wygodniej, oplatając jego pas nogami, a szyję rękoma, pozwalając by blondyn bezkarnie trzymał go za pośladki, poróżowiał, zaraz znów odnajdując bezpieczniejsze miejsce do oglądania jak skalny blok więżący Magnusa.
- Ten… mężczyzna wyrządził tak wiele złego, że zajmie mi miesiące ogarnięcie tego wszystkiego do kupy. Liczę też na pomoc mieszkańców i kogoś ze straży z głową na karku. Nie chciałbym wymuszać posłuszeństwa, dobrze by więc było gdyby pomógł mi ktoś, kogo ludzie znają i mu ufają. A co się tyczy króla i wszystkich, o których wspomniałeś, Gwardzisto, jutro zostaną straceni – odpowiedział bez zająknięcia, tym samym hardym i pewnym siebie tonem, o którego, patrząc na jeszcze dziecinną twarz chłopaka, nikt by go nie podejrzewał.
Louriel skrzywił się odrobinę, słysząc że to miasto mimo wszystko zaleje się krwią, ale nie zamierzał się w to wtrącać. Wierzył, że choć było to brutalne posunięcie, było tak samo potrzebne temu miejscu jak ktoś u władzy, kto miał na względzie dobro kogoś innego niż tylko swój, spłaszczony tyłek. Przytulił się mocniej do Finnegana, zanurzając nos w jego włosach, ciesząc się, że teraz już wszystko miało być tylko lepiej, nie tylko dla niego, ale i dla całego społeczeństwa. To byli dobrzy ludzie i nie zasługiwali na traktowanie jak psy tylko dlatego, że nie mieli tytułów.
- Ah, no i oczywiście – odezwał się jeszcze Vincent, kiedy jego armia zabrała się za wypędzanie szlachciców z sali biesiadnej i transportowanie ich na czele z Magnusem do lochów, stając obok nich. – Gwardia królewska jest wolna. Możecie robić co chcecie, nie będziecie więcej potrzebni, mi w każdym razie… - powiedział, posyłając im uśmieszek, żeby zaraz zniknąć w drzwiach, zostawiając ich samych.
Louriel przez chwilę ważył usłyszane słowa, wpatrując się w czerwoną, palącą kulę słońca toczącą się po niebie. Wolność, co? Finni nie musiał już nic robić. Nie miał króla, nie miał obowiązków. Nie miał… jeśli dobrze o tym pomyśleć, nie zostało mu już nic. A przynajmniej nie w tym kraju, o czym zdał sobie sprawę do wtóru coraz głośniejszego i mocniejszego bicia serca. Miał jego. A on… chciał jego teraz i już na zawsze. Ale nie mógł tu zostać. Miał swoje sprawy i obowiązki na głowie, do tego klimat tego miejsca na dłuższą metę też nie był dla niego. Ale Finni, o ile by się zgodził…
Louriel wyplątał się nagle z uścisku mężczyzny, już nie gwardzisty, tylko zwykłego, wolnego człowieka, a potem odsunął się, by złapać oddech i uspokoić szalejące zmysły, które sprawiały że na jego policzkach wykwitły dwa soczyste rumieńce. Jeszcze nigdy o to nie pytał, ale nigdy wcześniej nie był tak pewien, że tego chciał. Dlatego nie przejmował się, że wyglądał jak pomidor, że gdyby Finni odmówił, pękłoby mu serce, złapał jego dłoń, a potem zażenowany, ale bardzo pewny swego, spojrzał mu prosto w oczy.
- Finni… Skoro nic cię tu już nie trzyma… Czy nie zechciałbyś… wrócić ze mną do domu? – zapytał, rumieniąc się jeszcze mocniej, ale nie miał zamiaru uciec, choć serce dudniło mu w piersi, a emocje tak wyraźnie rysowały się na jego twarzy. To było coś, czego chciał i pragnął najbardziej na świecie. Finnegana, który uważał jego i jego dom za swój.
Kiedy został odtrącony, Orion wytrzeszczył oczy, nie będąc pewnym, czy przypadkiem nie zrobił czegoś nie tak. Nie miał pojęcia, co działo się z Ezrą i jak mógł mu pomóc. Chciał wstać, a czując za sobą czyjąś obecność, zapytać, czy w pobliżu nie było nikogo, kto znałby się na lekach, albo czymkolwiek co mogło pomóc. Nie zdążył nawet otworzyć ust, zanim kobieta wrzaskiem nazwała go dziwadłem i pomyleńcem. Chłopak poczuł się skonfundowany. Podejrzewał, że to przez swój niecodzienny w tych stronach wygląd, dlatego uśmiechając się miło chciał powiedzieć, że nie jest nikim groźnym, po prostu nie pochodzi stąd, ale znów, zanim zdążył się odezwać, Ezra zerwał się ze swojego miejsca i naskoczył na kobietę.
Tego co stało się później, Orion miał wrażenie, że nie zapomni do końca życia. Wrzaski, paniczna ucieczka, ludzie próbujący go złapać i Ezra który zacisnął dłoń na jego palcach jakby były ostatnią rzeczą na tym świecie, która miała jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Mag wody nie miał pojęcia co się działo, ani ile to wszystko trwało, zanim zatrzymali się, wśród wzburzonego tłumu. Mało go obchodziło, czy ktoś miał problem z jego wyglądem i z tym, że trzymali się z Gwardzistą za dłonie. Zerwał się z siebie płachtę, chcąc wiedzieć co się dzieje. Ale tego co zobaczył, nigdy by się nie spodziewał. Miał wrażenie, że znaleźli się z Ezrą w złym śnie, zwykłym koszmarze.
A potem obok niego przeleciał pierwszy kamień i wiedział, że to wcale nie był sen. Rzeczywistość, brutalna, chora i nie mieszcząca się w jego umyśle. Niebezpieczna. Zerknął na Ezrę, ale widział po nim, że jest tak roztrzęsiony, że nie dawał rady stać na prostych nogach, a co dopiero walczyć. Nie obchodziło go nic więcej. Jego Śnieżynka go potrzebowała, a on nie zamierzał siedzieć cicho, kiedy ci chorzy ludzie mieli zamiar tak po prostu go zamordować za coś, czego nie rozumiał. Zaczerpnął głęboko nagrzanego powietrza w płuca i wypuszczając je, pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, wyczuwając w pobliżu studnię. Wyciągnął miecz, czując że w obecnej sytuacji łatwiej mu będzie czarować z prawdziwym ostrzem w dłoni. Nie pomylił się, znajoma rękojeść uspokoiła go i kiedy ją uniósł, woda natychmiast poddała mu się, tworząc wokół nich barierę, która nie pozwalała ich zranić.
Nie był pewien, czy nawet w takich warunkach Ezra będzie w stanie się ruszyć, dlatego podszedł do niego, obejmując go jednym ramieniem, by pomóc mu iść. Nie mogli tu zostać. Ani chwili dłużej. Poprowadził go we wskazanym kierunku, cały czas utrzymując wokół nich wodną barierę, głaszcząc plecy Gwardzisty uspokajającym gestem i starając się kontrolować, czy nikt nie próbuje czym innym przebić się przez jego wir, a kiedy widział, że owszem, mroził w tym miejscu wodę, a agresorzy odbijali się od magicznego lodu. Czuł jak energia z niego wycieka, a każdy krok był wyzwaniem przy takim natężeniu używanej mocy, ale nawet na moment jej nie puścił, zachęcając łagodnie Ezrę do szybszego marszu, dopóki nie znaleźli się poza wioską, a wieśniacy przestali ich gonić, choć jeszcze przez jakiś czas rzucali w ich kierunku kamieniami.
Orion był… oszołomiony. Nie miał pojęcia, co powinien myśleć o tym wszystkim, dlatego na moment powstrzymał się od wszelkich myśli, skupiając się raczej na zapewnieniu komfortu jego małej Śnieżynce. Chłopak zbladł pod piegami, a na jego skroni perlił się zimny pot. Wzrok miał rozbiegany, a jego ciało drżało jak po przebudzeniu się z najgorszego koszmaru. Szli dalej, a kiedy wyrosły przed nimi ściany wąwozu i… chatka, nie zastanawiał się długo nad przekroczeniem progu jej i ogrodu, nawet jeśli miałby powalić na ziemie jakiegoś wściekłego wieśniaka. Rozejrzał się po miłym wnętrzu, a dostrzegając przytulną kanapę, posadził na niej Ezrę, otaczając go szczelnie ramionami i głaszcząc go, bujając i mamrocząc jakieś uspokajające słowa, dopóki nie poczuł, że chłopak odrobinę się uspokoił.
- Już dobrze, Śnieżynko, już wszystko dobrze – powiedział cicho, łagodnie, głaszcząc go delikatnie po policzku i odgarniając z twarzy rozwiane włosy.
- Nic nie rozumiem – powiedział jakby przepraszająco, nie odsuwając się choć było mu gorąco i nadal łagodnie głaskał jedną ręką plecy maga ognia, drugiej nie zdejmując z jego twarzy. – Kim byli ci ludzie i czemu nazywali cię „demonem”? – zapytał nie bardzo chcąc do tego wracać, ale wiedział, że jeśli miał Ezrze pomóc i sobie też, bo jakoś musieli wrócić do stolicy, musiał wiedzieć wszystko.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel bardzo skutecznie ostudził wszystkie emocje które na raz zakotłowały się w jego sercu i duszy. Jego najukochańszy gad, któremu nic się nie stało, który był cały i zdrowy, siedział grzecznie w jego ramionach i go całował jakby na chwilę świat miał się zatrzymać pozwalając im wziąć głębokie oddechy. Dopiero po tym wrócił do swojej szarej rzeczywistości rozpromienianej tylko przez jeden uśmiech. Grymas ten jednak nie był w stanie naprawić wszystkiego co się działo, nie pozwalał mu w pełni zrozumieć i znaleźć wyjścia z sytuacji w jakiej się znajdował. A ogólnie rzecz ujmując, tkwił w gównie po samą szyję.
Jego kraj, dynastia panująca nim już od lat, przestała istnieć. Niedługo ulicą miała spłynąć krew, a Vincent mimo złożonej bezwzględnej obietnicy chronienia niewinnych, musiał poczynić pewne kroki które doprowadzą go do osiągnięcia przyjętego przed laty celu. Musiał uwolnić naród, który bał się wypowiadać chociażby słowo „wolność”. Musiał nauczyć go wielu przydatnych umiejętności i wyplenić niepożyteczne zachowania. Musiał zbudować na nowo całą kulturę, burząc to co mieli jednak zachowując podstawy, dobre praktyki. Miał przed sobą ogrom pracy która naturalnie miała przekształcić Kraj Ognia w taki będący chlubą zachodu wyspy, dorównujący całej reszcie w rozwoju wewnętrznym i zewnętrznym. Mającym w sobie taką siłę, wykorzystującą ją w taki sposób, że nikt nie odważyłby się wkroczyć tak jak właśnie zrobiła to armia Kraju Ziemi. Tego który miał ich wybawić.
Pytanie jakie przede wszystkim się wybijało naprzód to: co teraz z nim? Nie miał niczego poza pałacem, był uniżonym sługą który w założeniu powinien tu dzisiaj zginąć, chroniąc swojego króla. W praktyce jednak jego serce zostało skradzione i skrzętnie ukryte w długich, szczupłych palcach. Topniało pod spojrzeniem gadzich oczu i gorących pocałunków pełnych ust. Dawno nie czuł się tak mocno kochany, nigdy się tak nie czuł! Wszyscy nim pogardzali, a teraz miał miłość, miał kogoś dla kogo warto było żyć i się rozwijać. Tylko co mógł z tym zrobić?
Smok Ziemi szybko rozwiał jego wątpliwości w tej właśnie kwestii na co jego serce zalała tak mocno niezrozumiała fala uczuć, że początkowo został przytłoczony. Opamiętał się, chociaż w stosunkowo niewielkim stopniu, dopiero gdy minął go Sileas. Mężczyzna, z wysoko uniesionymi rękami, które splecione i oparte miał na czubku głowy, pokłonił się z ogromnym – i chyba drugi raz w życiu widział, że nieudawanym – szacunku przed księciem. Przedstawił się przy okazji i prosząc o chwilę rozmowy, został otoczony dwoma wojskowymi w ramach bezpiecznej eskorty. Im dwóm posłał jedynie słodkie uśmiechy, jego oczy nagle błyszczały nadzieją i jak sam zdobywca spojrzał, nie wymuszanie posłuszeństwa, a danie realnych nadziei do starego Gwardzisty przemawiało.
Niemniej, to nie rozwiązywało jego wszystkich problemów.
To, że w chwili obecnej mdliło go na kwestię „wolności” nie było odpowiedzią na pytanie o miejsce przebywania Ezry i Oriona. Próbował się na tym skupić, próbował znaleźć kogoś kto mógłby pomóc mu odnaleźć ich przyjaciół ale armia tak szybko jak wdarła do pałacu tak szybko zaczęła się przeorganizowywać. Ruszali w miasto, musieli zamknąć stolicę i przesegregować ludność. Musieli zdusić ewentualne emocje, obejrzeć beznadzieję i okazać zrozumienie. Pod dowództwem generalicji. Szybko więc zostali tak samo sami, w tak samo spokojnym ogrodzie jak jeszcze kilka dni temu. Pełnym swobody i bezpieczeństwa. Pozwolił sobie więc na drobną panikę.
Nie miał rodziny, nie miał celu, nie miał żadnych umiejętności. Nie potrafił sobie radzić w standardowych sytuacjach. Potrafił służyć, myśleć ale był wojskowym. Logicznym, że wojsko zostanie zlikwidowane, nie wyobrażał sobie jednak zmiany miejsca zamieszkania gdzieś w Kraju Ziemi. Nie mając tam nikogo, posiadając jedynie bagaż doświadczeń.
Co on miał ze sobą zrobić?
Gdy Louriel zaczął się wiercić i zszedł na ziemie, posłusznie go odstawił wiedząc, że kwestią kilku dni było wyruszenie delegacji z Kraju Wody do siebie. Nie mogli być „na wakacjach” w tak dynamicznie zmieniającym się miejscu, w miejscu które mogło być dla nich potencjalnie niebezpieczne. Skończyły się wakacje, skończył spokój i miłość. Uśmiechnął się do niego półgębkiem licząc jeszcze na rozmowę, może razem wymyślą jakiś nowy cel dla niego?
Miał… przemożną ochotę zapytać go czy nie chciałby poprosić cesarza o azyl dla niego. Miejsce na świecie które mogłoby być jego. Nie musiałby mieszkać akurat z Lourielem ale żyjąc w stolicy, ucząc się czegoś nowego i zarabiając na swoje utrzymanie mógłby spróbować radośniejszej niż dotychczas egzystencji. Widząc jednak jego czerwoną twarz, jakby bał się właśnie takiego pytania z jego strony, jedynie nabrał powietrza które wstrzymał. Za wiele sobie wyobrażał. Musiał znaleźć Ezre i razem z nim się zastanowić. Uśmiechnął się więc do niego pocieszająco, chciał pomóc zacząć organizować powrót w tym małym chaosie który ich teraz czekał. Odgarnął mu jeszcze włosy za ucho dodając otuchy gdy ten zaczął się nieco jąkać. Przecież nie miał zamiaru wskoczyć mu w ramiona i jęczeć, że ma go zabrać bo spali ze sobą, bo sobie ufali, bo się przyjaźnili. Chciał go kochać i chciał jego dobra ale równie dobrze, mógł zrozumieć, że los ich rozdzieli.
A później dostał w twarz… arbuzem który się rozwalił na jego pustej głowie z której poszło aż echo. Przecież to logiczne, że go chciał! Że mając możliwość go zabierze! Przecież już go trochę poznał i chociaż w mało której kwestii myśleli podobnie, on miał tak cudownie dobre serce, które go chciało! Bo gdzie indziej mogło być jego miejsce jak nie przy tym zarozumiałym Smoczysku które kochał całym sercem? Złapał go za policzki i namiętnie całując nie umiał powstrzymać najpierw uśmiechu, później i śmiechu pełnego ulgi.
- Tak mocno dziękuję, że zapytałeś! – Oznajmił radośnie i zamykając go mocno w ramionach zaczął całować go po uchu i głowie. – Tak! Zabierz mnie ze sobą! Chce być już zawsze przy Tobie! – Oznajmił ufnie, wtulając się twarzą w jego ramię. Nie umiał sobie wyobrazić swojej przyszłości ale dopóki mógł trzymać go w ramionach, mógł wspierać, kochać i dbać, będzie dobrze. Będzie tylko lepiej!
Tymczasem, przeorganizowywanie pałacu trwało w najlepsze. Robiło się nieco niebezpiecznie, robiło się zamieszanie, a oni zostali poproszeni żeby się schować w koszarach i nie wychodzić dopóki straż nie pozwoli. Zrozumiał i chociaż niechętnie chciał pokazać mu swój bardzo skromny pokój, wziął go za rękę prowadząc do miejsca gdzie obecnie schowana była znacząca część służby oraz Magowie Wody. Nagle, poza ulgą i przemożną ochotą wylania z siebie tych emocji, radości! Poczuł też zmęczenie i efekt nieprzespanych w pełni już dwóch nocy…
Musieli się położyć i szeptem rozmawiając o ich przyszłości, znaleźć jeszcze kilka odpowiedzi. Ale od tego mieli hamak, półmrok i nietrwały ale jednak, spokój.
Pogarda, strach nienawiść. Słowa, czyny. Odraza, ucieczka i krzyk. Był do tego przyzwyczajony. Za każdym razem gdy pokazał się w jakimś miejscu publicznym, za każdym razem gdy rozpoznano w nim demona, natychmiast musiał zmieniać swoje miejsce pobytu, chyba że chciał ucierpieć na tym w jakiś, dowolny i jak mocno kreatywny sposób! Czasami dziwił się jak można było go nienawidzić na tylu płaszczyznach, szczególnie że był bardzo radosnym dzieckiem zachłyśniętym otaczającym go pięknem natury i dzieł ludzkich rąk. Kochał wiarę, kochał świątynię. Znał każde drzewo, wiedział jakie rodzi owoce – oraz z którego można było coś zwędzić bez konsekwencji. Cieszył się życiem, które dobre serce jego babki postanowiło wtedy, z tego rynsztoka ocalić. Bo był dokładnie takim samym dzieckiem jak wszystkie inne i na taką samą miłość zasługiwał.
A później zaczął dorastać.
Nienawiść w jego sercu kiełkowała wprost proporcjonalnie do tej kierowanej na niego. Im starszy był, im więcej rozumiał tym więcej oddawał. To go ukształtowało aż do tego pięknego momentu w którym pewien białowłosy, o zniewalających złotych oczach, nie postanowił podać mu pomocnej dłoni w celu wygrzebania się z zaspy. To był przełom w którym jego serce przypomniało sobie, że jest w piersi i z radością zaczęło bić. Wszystko to co było mu pokazywane, to czego się uczył, było piękne. A teraz? Los ponownie rzucił go w miejsce gdzie cała ta nienawiść się rozpoczęła, a on niegotowy na to żeby swojego ukochanego ochronić, załamywał się. Fragment po fragmencie kruszała jego dusza i chęć do dalszej egzystencji. Wtedy też jego Tygrys uratował ich z bezwzględnie tragicznej opresji.
Gdy zaczął pytać w którą stronę powinni iść, początkowo nie umiał kompletnie się odnaleźć. Czuł niezrozumiały chłód, niemożność, słabość. Dopiero gdy gorące dłonie zaczęły z ufnością i pełnym wsparciem go gładzić, mgła która zasnuła jego umysł zaczęła rzednąć, a on rozumiejąc w jak patowej sytuacji się znaleźli, zaczął się orientować w terenie który tak dobrze kojarzył. Zareagował z opóźnieniem ale w miarę skutecznie, wyznaczył kierunek i pozwolił aby mag wody chroniąc ich żywiołem o potędze której tutaj najpewniej nikt nawet nie słyszał.
Weszli na dachy budynków gdzie nie dało się ich z taką łatwością dosięgnąć. Dopiero gdy Orion zlikwidował lodowe schody pochwycenie ich stało się wręcz niemożliwe. Nie oznaczało to, że zagrożenie minęło, zaczęli więc szybko kierować się po płaskich powierzchniach w stronę połaci zieleni ciągnących się daleko w głąb lądu, aż po horyzont. Tam, po drodze, był wąwóz. Miejsce w którym się wychował, które kojarzył z pięknych dźwięków skrzypiec odbijających się od skalnych formacji. Zapach pysznych obiadów, kwiatów które babka rwała, miłością jaką darzyło małżeństwo siebie wzajemnie i jego. Był wtedy szczęśliwy. Teraz cierpiał i to przez fakt narażania jedynej osoby na tym paskudnym świecie, która nie miała od samego początku żadnego „ale” do jego bytności.
Przebili się przez wypielęgnowaną część sadu oraz tą nieco bardziej dziką która pachniała intensywnie owocami wyhodowanymi na łonie matki natury. Później przez zarośla i zboże sięgające im do ud. W końcu wpadli w wąwóz skąd była prosta droga do chatki…
Pamiętał jej nadpalone zgliszcza. Jak wszystko co kochał, jedyny bezpieczny kąt, jego miejsce na ziemi. Paliło się jak zapałka, a teraz… stało w pięknej okazałości. Dookoła wysiane tulipany, bratki, nawet kilka słoneczników odwróconych tyłem do brudnego okna. Zamarł. Kolana zaczęły mu mięknąć, jakby czas się zatrzymał? Jakby wrócił do dobrych i spokojnych czasów! Niemniej, zrobiło mu się słabo, niedobrze, gorąco i zimno jednocześnie. Tylko dlatego, że Orion go poprowadził, posadził, a później nie zostawił lawinie emocji jaka przelewała się obecnie przez jego serce, tylko mocno przytulił i zaczął głaskać, kołysać, tylko dlatego nie zamknął się szczelnie w skorupie której już nikt nie byłby w stanie już przebić. Zamiast tego w jego oczach zebrały się łzy które rzewnymi grochami zaczęły płynąć po jego policzkach, a on natychmiastowo wdrapując się mu na kolana, mocno go objął płaszcząc mu w ramię.
Długo nie był w stanie tego przełknąć. Tego miejsca, miasteczka, chatki. Tego jak go traktowano, tego jak mocno się zmienił i jak bardzo nie chciał już tak żyć, wracać do tej krzywdy. Siedział mocno wtulony, nie pozwalając się odsunąć i chociaż przestał tak bezsilnie płakać, łzy nadal spływały mu po twarzy po to by zniknąć w połach przemoczonego materiału chroniącego jasne ramiona Oriona przed słońcem. Dopiero gdy opadł z sił, a gorące dłonie ani na moment nie zniknęły z jego ciała obiecując, że go nie zostawi, jest przy nim i go kocha, zaczął wracać do względnej normy. Pociągnął jeszcze nosem i wycierając wnętrzem dłoni jeden z policzków, przełożył nogę tak żeby usiąść bokiem do niego.
- Gdy tylko Smok podarował ludziom dar władania ogniem, na ziemię zaczęły wyłazić demony. Zabijały ludzi na przeróżne choroby, bydło padało falami, a zbiorów nie było latami. Demony aby móc poruszać się między ludźmi i ich powoli niszczyć przejmowały ludzkie ciała, a jedyne co je odróżniało to dwa kolory oczu. Jeden oznaczający umierającą dusze człowieka opętanego, drugie demona który chciał zagłady. – Zaczął chociaż niekiedy łapał jeszcze spazmatycznie oddechy albo kilka niekontrolowanych łez musiało być mu ścieranych z twarzy. Za każdym razem wtulał się w rękę która gładziła go po policzku ostatecznie chwytając ją i nie pozwalając mu się odsunąć. – Gdy rodziło się takie dziecko wiadomym było, że nastanie klęska. Należało więc takie dzieci zabijać bo były opętane. Mnie, podobno wyrzucono do rynsztoka. Odrobina szczęścia, że mnie znalazła babka z którą później mieszkałem. Tutaj. – Kuląc się i upewniając, że jest mocno trzymany, rzucił spojrzenie na znajome aczkolwiek, całkowicie obce wnętrze. – Oni ostatecznie jednak umarli, ze starości. Ja zostałem sam. Spalono to miejsce kilka tygodni po tym jak ich pochowałem, a ja, pozbawiony miejsca na ziemi, zaciągnąłem się do wojska w stolicy. Tam aż tak nie wierzono w te bzdury ale i tacy się zdarzali co się mnie bali… – Kompletnie nie miał odwagi mu spojrzeć w oczy. Był czy nie był potworem, stał się nim i Orion już doskonale znał tego powód. Chronił siebie, innych przed sobą, mało istotne. Był koszmarną osobą i zdecydowanie nie zasługiwał na kogoś takiego jak białasek przy boku. I teraz najpewniej, mając już obraz sytuacji oraz powód, nie będzie mu żal gdy nadejdzie moment rozstania. Orion, jego największy skarb, zdecydowanie zasługiwał na kogoś lepszego. Mimo to, nie umiał się od niego odczepić czując, że w pełni uspokoi się tylko w jego ramionach. Mogąc przymknąć oczy, oprzeć się o jego ramię i gładzić go po piersi. Przynajmniej do momentu w którym usłyszał czyjeś kroki na zewnątrz i w którym to było za późno na reakcję.
Drzwi z impetem się otworzyły, a w nich stanął jakiś ciemnowłosy podlotek z przerażeniem wymalowanym w prawie czarnych oczach.
- Słyszeliście co się stał…. – Zaczął myląc ich w pierwszym momencie ze swoją paczkę, szybko jednak pobladł nawiązując kontakt wzrokowy ze złotymi tęczówkami maga wody, później patrząc na nadal wtulonego Ezrę i ponownie na Oriona.
Uniósł ręce w obronnym geście i powoli zaczął się wycofywać chcąc uciec, wrócić do miasta. Szybko jednak na jego plecy wpadł kolejny chłopak, dobiegły do nich dwie dziewczyny i cała zgraja taranując tego pierwszego, niczym kanapka poskładała się na zakurzonej podłodze, ni to jęcząc ni się śmiejąc.
W tym też momencie, Ezra podniósł na nich spojrzenie wyczekując krzyków, ponowionej próby ucieczki i chęci nasłania na nich wściekłego tłumu. Albo lepiej, wojska!
Jego kraj, dynastia panująca nim już od lat, przestała istnieć. Niedługo ulicą miała spłynąć krew, a Vincent mimo złożonej bezwzględnej obietnicy chronienia niewinnych, musiał poczynić pewne kroki które doprowadzą go do osiągnięcia przyjętego przed laty celu. Musiał uwolnić naród, który bał się wypowiadać chociażby słowo „wolność”. Musiał nauczyć go wielu przydatnych umiejętności i wyplenić niepożyteczne zachowania. Musiał zbudować na nowo całą kulturę, burząc to co mieli jednak zachowując podstawy, dobre praktyki. Miał przed sobą ogrom pracy która naturalnie miała przekształcić Kraj Ognia w taki będący chlubą zachodu wyspy, dorównujący całej reszcie w rozwoju wewnętrznym i zewnętrznym. Mającym w sobie taką siłę, wykorzystującą ją w taki sposób, że nikt nie odważyłby się wkroczyć tak jak właśnie zrobiła to armia Kraju Ziemi. Tego który miał ich wybawić.
Pytanie jakie przede wszystkim się wybijało naprzód to: co teraz z nim? Nie miał niczego poza pałacem, był uniżonym sługą który w założeniu powinien tu dzisiaj zginąć, chroniąc swojego króla. W praktyce jednak jego serce zostało skradzione i skrzętnie ukryte w długich, szczupłych palcach. Topniało pod spojrzeniem gadzich oczu i gorących pocałunków pełnych ust. Dawno nie czuł się tak mocno kochany, nigdy się tak nie czuł! Wszyscy nim pogardzali, a teraz miał miłość, miał kogoś dla kogo warto było żyć i się rozwijać. Tylko co mógł z tym zrobić?
Smok Ziemi szybko rozwiał jego wątpliwości w tej właśnie kwestii na co jego serce zalała tak mocno niezrozumiała fala uczuć, że początkowo został przytłoczony. Opamiętał się, chociaż w stosunkowo niewielkim stopniu, dopiero gdy minął go Sileas. Mężczyzna, z wysoko uniesionymi rękami, które splecione i oparte miał na czubku głowy, pokłonił się z ogromnym – i chyba drugi raz w życiu widział, że nieudawanym – szacunku przed księciem. Przedstawił się przy okazji i prosząc o chwilę rozmowy, został otoczony dwoma wojskowymi w ramach bezpiecznej eskorty. Im dwóm posłał jedynie słodkie uśmiechy, jego oczy nagle błyszczały nadzieją i jak sam zdobywca spojrzał, nie wymuszanie posłuszeństwa, a danie realnych nadziei do starego Gwardzisty przemawiało.
Niemniej, to nie rozwiązywało jego wszystkich problemów.
To, że w chwili obecnej mdliło go na kwestię „wolności” nie było odpowiedzią na pytanie o miejsce przebywania Ezry i Oriona. Próbował się na tym skupić, próbował znaleźć kogoś kto mógłby pomóc mu odnaleźć ich przyjaciół ale armia tak szybko jak wdarła do pałacu tak szybko zaczęła się przeorganizowywać. Ruszali w miasto, musieli zamknąć stolicę i przesegregować ludność. Musieli zdusić ewentualne emocje, obejrzeć beznadzieję i okazać zrozumienie. Pod dowództwem generalicji. Szybko więc zostali tak samo sami, w tak samo spokojnym ogrodzie jak jeszcze kilka dni temu. Pełnym swobody i bezpieczeństwa. Pozwolił sobie więc na drobną panikę.
Nie miał rodziny, nie miał celu, nie miał żadnych umiejętności. Nie potrafił sobie radzić w standardowych sytuacjach. Potrafił służyć, myśleć ale był wojskowym. Logicznym, że wojsko zostanie zlikwidowane, nie wyobrażał sobie jednak zmiany miejsca zamieszkania gdzieś w Kraju Ziemi. Nie mając tam nikogo, posiadając jedynie bagaż doświadczeń.
Co on miał ze sobą zrobić?
Gdy Louriel zaczął się wiercić i zszedł na ziemie, posłusznie go odstawił wiedząc, że kwestią kilku dni było wyruszenie delegacji z Kraju Wody do siebie. Nie mogli być „na wakacjach” w tak dynamicznie zmieniającym się miejscu, w miejscu które mogło być dla nich potencjalnie niebezpieczne. Skończyły się wakacje, skończył spokój i miłość. Uśmiechnął się do niego półgębkiem licząc jeszcze na rozmowę, może razem wymyślą jakiś nowy cel dla niego?
Miał… przemożną ochotę zapytać go czy nie chciałby poprosić cesarza o azyl dla niego. Miejsce na świecie które mogłoby być jego. Nie musiałby mieszkać akurat z Lourielem ale żyjąc w stolicy, ucząc się czegoś nowego i zarabiając na swoje utrzymanie mógłby spróbować radośniejszej niż dotychczas egzystencji. Widząc jednak jego czerwoną twarz, jakby bał się właśnie takiego pytania z jego strony, jedynie nabrał powietrza które wstrzymał. Za wiele sobie wyobrażał. Musiał znaleźć Ezre i razem z nim się zastanowić. Uśmiechnął się więc do niego pocieszająco, chciał pomóc zacząć organizować powrót w tym małym chaosie który ich teraz czekał. Odgarnął mu jeszcze włosy za ucho dodając otuchy gdy ten zaczął się nieco jąkać. Przecież nie miał zamiaru wskoczyć mu w ramiona i jęczeć, że ma go zabrać bo spali ze sobą, bo sobie ufali, bo się przyjaźnili. Chciał go kochać i chciał jego dobra ale równie dobrze, mógł zrozumieć, że los ich rozdzieli.
A później dostał w twarz… arbuzem który się rozwalił na jego pustej głowie z której poszło aż echo. Przecież to logiczne, że go chciał! Że mając możliwość go zabierze! Przecież już go trochę poznał i chociaż w mało której kwestii myśleli podobnie, on miał tak cudownie dobre serce, które go chciało! Bo gdzie indziej mogło być jego miejsce jak nie przy tym zarozumiałym Smoczysku które kochał całym sercem? Złapał go za policzki i namiętnie całując nie umiał powstrzymać najpierw uśmiechu, później i śmiechu pełnego ulgi.
- Tak mocno dziękuję, że zapytałeś! – Oznajmił radośnie i zamykając go mocno w ramionach zaczął całować go po uchu i głowie. – Tak! Zabierz mnie ze sobą! Chce być już zawsze przy Tobie! – Oznajmił ufnie, wtulając się twarzą w jego ramię. Nie umiał sobie wyobrazić swojej przyszłości ale dopóki mógł trzymać go w ramionach, mógł wspierać, kochać i dbać, będzie dobrze. Będzie tylko lepiej!
Tymczasem, przeorganizowywanie pałacu trwało w najlepsze. Robiło się nieco niebezpiecznie, robiło się zamieszanie, a oni zostali poproszeni żeby się schować w koszarach i nie wychodzić dopóki straż nie pozwoli. Zrozumiał i chociaż niechętnie chciał pokazać mu swój bardzo skromny pokój, wziął go za rękę prowadząc do miejsca gdzie obecnie schowana była znacząca część służby oraz Magowie Wody. Nagle, poza ulgą i przemożną ochotą wylania z siebie tych emocji, radości! Poczuł też zmęczenie i efekt nieprzespanych w pełni już dwóch nocy…
Musieli się położyć i szeptem rozmawiając o ich przyszłości, znaleźć jeszcze kilka odpowiedzi. Ale od tego mieli hamak, półmrok i nietrwały ale jednak, spokój.
Pogarda, strach nienawiść. Słowa, czyny. Odraza, ucieczka i krzyk. Był do tego przyzwyczajony. Za każdym razem gdy pokazał się w jakimś miejscu publicznym, za każdym razem gdy rozpoznano w nim demona, natychmiast musiał zmieniać swoje miejsce pobytu, chyba że chciał ucierpieć na tym w jakiś, dowolny i jak mocno kreatywny sposób! Czasami dziwił się jak można było go nienawidzić na tylu płaszczyznach, szczególnie że był bardzo radosnym dzieckiem zachłyśniętym otaczającym go pięknem natury i dzieł ludzkich rąk. Kochał wiarę, kochał świątynię. Znał każde drzewo, wiedział jakie rodzi owoce – oraz z którego można było coś zwędzić bez konsekwencji. Cieszył się życiem, które dobre serce jego babki postanowiło wtedy, z tego rynsztoka ocalić. Bo był dokładnie takim samym dzieckiem jak wszystkie inne i na taką samą miłość zasługiwał.
A później zaczął dorastać.
Nienawiść w jego sercu kiełkowała wprost proporcjonalnie do tej kierowanej na niego. Im starszy był, im więcej rozumiał tym więcej oddawał. To go ukształtowało aż do tego pięknego momentu w którym pewien białowłosy, o zniewalających złotych oczach, nie postanowił podać mu pomocnej dłoni w celu wygrzebania się z zaspy. To był przełom w którym jego serce przypomniało sobie, że jest w piersi i z radością zaczęło bić. Wszystko to co było mu pokazywane, to czego się uczył, było piękne. A teraz? Los ponownie rzucił go w miejsce gdzie cała ta nienawiść się rozpoczęła, a on niegotowy na to żeby swojego ukochanego ochronić, załamywał się. Fragment po fragmencie kruszała jego dusza i chęć do dalszej egzystencji. Wtedy też jego Tygrys uratował ich z bezwzględnie tragicznej opresji.
Gdy zaczął pytać w którą stronę powinni iść, początkowo nie umiał kompletnie się odnaleźć. Czuł niezrozumiały chłód, niemożność, słabość. Dopiero gdy gorące dłonie zaczęły z ufnością i pełnym wsparciem go gładzić, mgła która zasnuła jego umysł zaczęła rzednąć, a on rozumiejąc w jak patowej sytuacji się znaleźli, zaczął się orientować w terenie który tak dobrze kojarzył. Zareagował z opóźnieniem ale w miarę skutecznie, wyznaczył kierunek i pozwolił aby mag wody chroniąc ich żywiołem o potędze której tutaj najpewniej nikt nawet nie słyszał.
Weszli na dachy budynków gdzie nie dało się ich z taką łatwością dosięgnąć. Dopiero gdy Orion zlikwidował lodowe schody pochwycenie ich stało się wręcz niemożliwe. Nie oznaczało to, że zagrożenie minęło, zaczęli więc szybko kierować się po płaskich powierzchniach w stronę połaci zieleni ciągnących się daleko w głąb lądu, aż po horyzont. Tam, po drodze, był wąwóz. Miejsce w którym się wychował, które kojarzył z pięknych dźwięków skrzypiec odbijających się od skalnych formacji. Zapach pysznych obiadów, kwiatów które babka rwała, miłością jaką darzyło małżeństwo siebie wzajemnie i jego. Był wtedy szczęśliwy. Teraz cierpiał i to przez fakt narażania jedynej osoby na tym paskudnym świecie, która nie miała od samego początku żadnego „ale” do jego bytności.
Przebili się przez wypielęgnowaną część sadu oraz tą nieco bardziej dziką która pachniała intensywnie owocami wyhodowanymi na łonie matki natury. Później przez zarośla i zboże sięgające im do ud. W końcu wpadli w wąwóz skąd była prosta droga do chatki…
Pamiętał jej nadpalone zgliszcza. Jak wszystko co kochał, jedyny bezpieczny kąt, jego miejsce na ziemi. Paliło się jak zapałka, a teraz… stało w pięknej okazałości. Dookoła wysiane tulipany, bratki, nawet kilka słoneczników odwróconych tyłem do brudnego okna. Zamarł. Kolana zaczęły mu mięknąć, jakby czas się zatrzymał? Jakby wrócił do dobrych i spokojnych czasów! Niemniej, zrobiło mu się słabo, niedobrze, gorąco i zimno jednocześnie. Tylko dlatego, że Orion go poprowadził, posadził, a później nie zostawił lawinie emocji jaka przelewała się obecnie przez jego serce, tylko mocno przytulił i zaczął głaskać, kołysać, tylko dlatego nie zamknął się szczelnie w skorupie której już nikt nie byłby w stanie już przebić. Zamiast tego w jego oczach zebrały się łzy które rzewnymi grochami zaczęły płynąć po jego policzkach, a on natychmiastowo wdrapując się mu na kolana, mocno go objął płaszcząc mu w ramię.
Długo nie był w stanie tego przełknąć. Tego miejsca, miasteczka, chatki. Tego jak go traktowano, tego jak mocno się zmienił i jak bardzo nie chciał już tak żyć, wracać do tej krzywdy. Siedział mocno wtulony, nie pozwalając się odsunąć i chociaż przestał tak bezsilnie płakać, łzy nadal spływały mu po twarzy po to by zniknąć w połach przemoczonego materiału chroniącego jasne ramiona Oriona przed słońcem. Dopiero gdy opadł z sił, a gorące dłonie ani na moment nie zniknęły z jego ciała obiecując, że go nie zostawi, jest przy nim i go kocha, zaczął wracać do względnej normy. Pociągnął jeszcze nosem i wycierając wnętrzem dłoni jeden z policzków, przełożył nogę tak żeby usiąść bokiem do niego.
- Gdy tylko Smok podarował ludziom dar władania ogniem, na ziemię zaczęły wyłazić demony. Zabijały ludzi na przeróżne choroby, bydło padało falami, a zbiorów nie było latami. Demony aby móc poruszać się między ludźmi i ich powoli niszczyć przejmowały ludzkie ciała, a jedyne co je odróżniało to dwa kolory oczu. Jeden oznaczający umierającą dusze człowieka opętanego, drugie demona który chciał zagłady. – Zaczął chociaż niekiedy łapał jeszcze spazmatycznie oddechy albo kilka niekontrolowanych łez musiało być mu ścieranych z twarzy. Za każdym razem wtulał się w rękę która gładziła go po policzku ostatecznie chwytając ją i nie pozwalając mu się odsunąć. – Gdy rodziło się takie dziecko wiadomym było, że nastanie klęska. Należało więc takie dzieci zabijać bo były opętane. Mnie, podobno wyrzucono do rynsztoka. Odrobina szczęścia, że mnie znalazła babka z którą później mieszkałem. Tutaj. – Kuląc się i upewniając, że jest mocno trzymany, rzucił spojrzenie na znajome aczkolwiek, całkowicie obce wnętrze. – Oni ostatecznie jednak umarli, ze starości. Ja zostałem sam. Spalono to miejsce kilka tygodni po tym jak ich pochowałem, a ja, pozbawiony miejsca na ziemi, zaciągnąłem się do wojska w stolicy. Tam aż tak nie wierzono w te bzdury ale i tacy się zdarzali co się mnie bali… – Kompletnie nie miał odwagi mu spojrzeć w oczy. Był czy nie był potworem, stał się nim i Orion już doskonale znał tego powód. Chronił siebie, innych przed sobą, mało istotne. Był koszmarną osobą i zdecydowanie nie zasługiwał na kogoś takiego jak białasek przy boku. I teraz najpewniej, mając już obraz sytuacji oraz powód, nie będzie mu żal gdy nadejdzie moment rozstania. Orion, jego największy skarb, zdecydowanie zasługiwał na kogoś lepszego. Mimo to, nie umiał się od niego odczepić czując, że w pełni uspokoi się tylko w jego ramionach. Mogąc przymknąć oczy, oprzeć się o jego ramię i gładzić go po piersi. Przynajmniej do momentu w którym usłyszał czyjeś kroki na zewnątrz i w którym to było za późno na reakcję.
Drzwi z impetem się otworzyły, a w nich stanął jakiś ciemnowłosy podlotek z przerażeniem wymalowanym w prawie czarnych oczach.
- Słyszeliście co się stał…. – Zaczął myląc ich w pierwszym momencie ze swoją paczkę, szybko jednak pobladł nawiązując kontakt wzrokowy ze złotymi tęczówkami maga wody, później patrząc na nadal wtulonego Ezrę i ponownie na Oriona.
Uniósł ręce w obronnym geście i powoli zaczął się wycofywać chcąc uciec, wrócić do miasta. Szybko jednak na jego plecy wpadł kolejny chłopak, dobiegły do nich dwie dziewczyny i cała zgraja taranując tego pierwszego, niczym kanapka poskładała się na zakurzonej podłodze, ni to jęcząc ni się śmiejąc.
W tym też momencie, Ezra podniósł na nich spojrzenie wyczekując krzyków, ponowionej próby ucieczki i chęci nasłania na nich wściekłego tłumu. Albo lepiej, wojska!
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel nie spodziewał się, że reakcja na jego pytanie będzie aż tak gwałtowna. Pochwycony w miażdżący uścisk wyciskający mu z płuc resztki powietrza równie skutecznie co soczysty pocałunek złożony na jego wargach, przez chwilę nie wiedział, co się w ogóle działo. Dopiero kiedy Finni trochę się uspokoił i do niego odezwał, ulga rozlała się ciepłym uśmiechem na jego wargach, a miłość zalała cały jego umysł. Jak mógł go nie chcieć? Jak mógł tak po prostu odjechać i zostawić, kiedy mieli być może niepowtarzalną szansę na to, by zostać razem? Oczywiście, że zapytał! I ucieszył się jak głupi, kiedy usłyszał „tak”. Nawet jeśli miałoby się okazać, że mieszkanie razem to fatalny pomysł i prędzej się zjedzą niż pokochają mocniej, Louriel najmocniej na świecie chciał się o tym przekonać na własnej skórze. Mieć go codziennie przy sobie i nie martwić się, że gdzieś za wysokimi górami jego ukochany codziennie poświęca siebie w imię niegodziwego króla, który miał jego, najcudowniejszego człowieka na świecie za nic nieznaczący pył pod stopami.
- Zabiorę cię stąd – powiedział jeszcze, przymykając oczy i pozwalając by ich usta spotkały się w jeszcze jednym, żarliwym pocałunku. – I już nigdy, przenigdy nie pozwolę ci odejść – obiecał spontanicznie, wsuwając palce w blond włosy, które też w nim uwielbiał. Nie było rzeczy, której w nim nie kochał, nawet jeśli nie wszystkie były mu na rękę.
Wkrótce jednak musieli się ruszyć i przenieść z czułościami gdzieś, gdzie wojsko kraju ziemi nie rozkładało się obozem i próbowało ogarnąć powstający chaos. Louriel widział wśród wojskowych Sileasa i Vinceta, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie. Domyślał się, że oboje, ale również Lorhen byliby znacznie spokojniejsi, gdyby gdzieś się jednak ukryli. No i musiał pokazać się starszemu mężczyźnie, że jeszcze żyje, zanim ten poruszyłby niebo i ziemię, byle znaleźć go, martwego lub żywego. Nie zamierzał przy tym, bynajmniej opuszczać ramion blondyna, na powrót wygodnie się w niego wtulając i pozwalając by złapał go jak chciał, choćby miał bezczelnie miętosić jego tyłek i pół dnia. Nie przeszkadzało mu to.
Przenieśli się do koszar, gdzie Finni miał swój pokój, ale zanim tam dotarli, Louriel poprosił go, by odnaleźli sir Lorhena i resztę magów wody. W końcu jedyne ostrzeżenie jakie od niego dostali to wodny smok, każący im zebrać się w jednym miejscu i nie wychylać, póki nie powie im, że już mogą wyjść. Podejrzewał nawet, że większość nie miała zielonego pojęcia, co się w ogóle działo. Tym bardziej poczuł się zobowiązany, by przekazać towarzyszom wiadomość, że już jest względnie bezpiecznie. Magów wody znaleźli w jednej z większych sal, siedzących w zwartej grupie na jednej z ław i rozmawiających o czymś przyciszonymi głosami. Tylko sir Lorhen krążył wokół zdenerwowany jak tygrys zamknięty w klatce. Wystarczyło jednak, że dojrzał Finnegana i Louriela wchodzących do pomieszczenia, natychmiast znalazł się obok i z przerażeniem przyglądał się księciu, niemal zmuszając go by zszedł z ramion blondyna, by mógł go lepiej obejrzeć.
- Czy ty zawsze… za każdym razem i wszędzie musisz się pakować w jakieś kłopoty?! – zabiadolił nad nim rycerz, szukając jakiejś chusteczki po kieszeniach, a potem przyłożył ją do zranionej szyi gada. Louriel prawie zapomniał, że Magnus mu groził i przerwał ciągłość skóry sztyletem.
- Tak wyszło – wzruszył ramionami książę, nie spodziewając się, że za te dwa słowa dostanie ochrzan na jaki wiedział w głębi duszy, że zasługiwał.
- Tobie zawsze jakoś tak samo wychodzi, wielki mistrzu! Gdybyś choć raz, raz jeden usiadł na tym swoim ważnym tyłku i słuchał co się do ciebie mówi, stałoby ci się coś?! No powiedz mi, czy ten jeden raz, kiedy mam cię pod swoją opieką, nie mogłeś mi zrobić tej przysługi i zostać tam gdzie miałeś być? Czy ty wiesz, jak ja się o ciebie bałem?! Znikasz sobie nie wiadomo gdzie, zostawiając mi głupią kartkę i myślisz, że mi to wystarczy?! Zobacz co się stało! Przyprowadziłeś do miasta armię, zgubiłeś przyjaciela i jeszcze sam stałeś się ofiarą! A co gdyby tobie coś się stało?! Nie obeszło cię ani przez moment, że przez twoją głupotę mogli zginąć ludzie. Twój ojciec nie zostawiłby kamienia na kamieniu w tym mieście gdyby coś ci się stało, a przy tym ze mnie nie zostałaby choćby jedna kość! Mam tego po dziurki w nosie, jak tylko wrócimy do kraju, rezygnuję, a ty możesz sobie robić co chcesz! – oświadczył na koniec mężczyzna, a potem odszedł na drugi koniec pomieszczenia, dysząc wściekle i masując klatkę piersiową jakby serce go bolało.
Louriel patrzył za nim skonsternowany, przyciskając do szyi chustkę rycerza. Nie był pewien, co myśleć o tyradzie mężczyzny, ani o własnych kłębiących się wewnątrz brzucha niezbyt chwalebnych uczuciach. Nie był zły… nie potrafił być. Raczej było mu wstyd, że doprowadził kolejnego już przyjaciela, bo tak myślał o mężczyźnie, do wściekłości. No i bolało go, bo rycerz miał rację. Zgubił Oriona gdzieś na pustyni i nic nie mógł zrobić by go choćby spróbować odnaleźć. Nie miał tu żadnej władzy, ani możliwości i jak przekonał się po raz kolejny, jedyne co potrafił wywołać to zmartwienie i chaos, sprowadzając na ludzi nieszczęścia.
Powstrzymał się mocno przed okazaniem szalejącej mu wewnątrz burzy, ciągnąc delikatnie Finniego za rąbek ubrania, by powiedzieć mu, że chciał stąd iść, a potem dał się zaprowadzić do małego pokoju, który blondyn mógł określić jako swój. Louriel trochę się zdziwił, że poza hamakiem i małym stolikiem, nie było w nim absolutnie niczego, ale i tak próbował robić dobrą minę do złej gry i udawać, że wszystko to bardzo go interesuje. A kiedy już się napatrzył, pozwolił by Finni objął go i pociągnął na hamak, kładąc się na nim całym ciałem, przytulając zaraz do jego muskularnej piersi, tak by schować przed mężczyzną swoją twarz.
- Ty też tak uważasz? – zapytał z pozoru cichym, całkiem spokojnym tonem, choć jego serce i umysł szalały z niepokoju i wyrzutów sumienia. Jeśli coś się stało Orionowi i Ezrze, to będzie tylko i wyłącznie jego wina. – Że to wszystko przeze mnie… - dodał gwoli wyjaśnienia, tym samym pozbawionym uczuć tonem, choć jego palce zacisnęły się kurczowo na koszulce blondyna, a on sam mocniej wtulił się w jego ciało, czując że niewiele mu brakuje, by znów zaczął nienawidzić siebie.
Świadomość, że Ezra płakał, że był tak wstrząśnięty, zraniony i przerażony, że nie mógł się uspokoić, a on nie wiedział, co powinien z tym zrobić, była najgorszym uczuciem jakie wezbrało w piersi Oriona, sprawiając że samemu łzy zatańczyły mu w oczach. Jego słodka Śnieżynka, Ezra, taki silny i pewny siebie, roztrzaskany na tysiące fragmentów, których on nie wiedział jak dotknąć, by nie sprawić mu więcej bólu, a co dopiero poskładać, by znów mógł być sobą, takim jakim chciał być, nie tym, który nie potrafił sobie poradzić i jedyne co mógł zrobić to tak jak teraz siedzieć i płakać. Ale nawet jeśli nie był pewien i nie mógł nic zrobić, nie zamierzał go zostawić. Bo tak dobrze wiedział jak to było zostać ze wszystkim samemu i nie wiedzieć, co się w zasadzie stało z jego życiem.
A potem Ezra odrobinę się uspokoił i choć nadal czkał i co chwilę ronił słone łzy, które Orion za każdym razem czule ścierał palcami, nie odsuwając się ani na milimetr, zaczął do niego mówić. Historia jaką mu przedstawił, w pierwszym momencie wydała się Orionowi stekiem bzdur. Kto, wierząc w Smoka Ognia, który był przecież tak łagodną i miłosierną istotą mógł wymyślić takie brednie?! Potem jednak przypomniał sobie, że ludzie, choć uważali się przecież za tak mądrą i wszystkowiedzącą rasę, czasem potrafili być po prostu okrutni i głupi aż do przesady. Byle wytłumaczyć sobie nieszczęścia i znaleźć kozła ofiarnego, który miałby ukoić ich ból. Sam tego doświadczył. Odrzucenia, samotności i tego przeszywającego wzroku pełnego najszczerszej pogardy tylko za to, kim był.
- Moja słodka, biedna, Śnieżynko – westchnął, przytulając chłopaka mocniej do siebie, czując jak serce zalewa mu fala czułości do tego mężczyzny, zrozumienia i najszczerszej miłości, którą chciał mu okazać. Tak bardzo na nią zasługiwał i tak bardzo miał prawo nienawidzić świata, który jedyne co mu pokazał to właśnie nienawiść, choć z jego opowieści wynikało, że mimo wszystko znalazł się w tej ciemności promyk słońca. W Oriona był to Louriel, w Ezry ludzie, którzy się nim zajęli.
Już miał mu powiedzieć, że wszystko rozumie, że nawet na moment nie przestał go kochać, ani tym bardziej, nie miał zamiaru go zostawić, kiedy drzwi do chatki stanęły otworem, a zaraz we wnętrzu znalazła się czwórka nastolatków, dwójka chłopaków i dwójka dziewcząt, która jeszcze przez chwilę turlała się ze śmiechem po podłodze, dopóki ten, który jako pierwszy wszedł do pomieszczenia ich nie powstrzymał. Orion nie czekał, aż młodzież, choć przecież wcale nie byli od niego aż tak dużo młodsi uspokoi się na tyle, by zorientować się w sytuacji. Podszedł do drzwi i uniemożliwiając im szybką ucieczkę, uniósł ręce do góry w bezbronnym geście.
- Nie bójcie się, nie chcemy wam zrobić krzywdy – powiedział, lekko spanikowany, patrząc na zaskoczonego Ezrę, a potem znów na nastolatków, którzy zdążyli się podnieść, przynajmniej do siadu. Orion przypomniał sobie, co o nim i Ezrze mówili w mieście, dlatego szybko dodał - Nie jestem demonem, po prostu nie jestem stąd, jestem magiem wody zza gór, dlatego wyglądam inaczej – powiedział, jakby na potwierdzenie swoich słów przyciągając do siebie bańkę wody z jakiegoś kubka stojącego na stole w pokoju obok. Użył „poprawnego” sposobu władania wodą, dlatego tak samo jak jego ręce, trzęsła się powierzchnia bańki, aż w końcu z nerwów rozprysła się, zraszając podłogę chaty deszczem malutkich kropelek.
- Niezbyt utalentowanym magiem wody – dodał bardzo ponuro, woląc przy tym nie wdawać się w szczegóły, które zakładały, że nawet w kraju wody jego białe włosy były niezbyt częstym widokiem. Niemniej były akceptowane, jako że każdy wiedział, że dzieci ludzi o białych włosach zawsze będą miały taki kolor, a ci, którzy nie mieli ich w rodzinie, nigdy nie będą ich mieć.
- Oh! Więc to wy wywołaliście taki harmider w wiosce! – odezwała się jedna z dziewcząt, przyglądając się Orionowi i Ezrze z ciekawością.
- No… my – przyznał Orion, zaskoczony raczej przyjazną niż wrogą reakcją, której zaraz uległa i reszta grupy uśmiechając się do nich z ulgą, jakby przekonali się, że naprawdę nie było się czego bać.
- W takim razie, to raczej wy nie macie się czego bać! – oświadczyła rezolutnie druga z dziewcząt podnosząc się na równe nogi. – Nie wydamy was w ręce tych zacofanych kretynów, ani nie będziemy w was rzucać kamieniami – dodała, a jej wzrok i postawa zmieniła się z pewnej na współczującą.
- Doceniamy – powiedział Orion, oszołomiony, odchodząc od drzwi, by klapnąć obok Ezry na kanapie i złapać go za dłoń, szukając w niej zrozumienia całej tej sytuacji, ale najwyraźniej brunet wiedział dokładnie tyle samo co on, czyli niezbyt wiele. – Ale kim wy w zasadzie jesteście? Czemu chcecie nam pomóc? – zapytał zdezorientowany i nieprzygotowany na falę życzliwości po tym pokazie brutalności i nietolerancji do czegokolwiek co nie wpisywało się w lokalny kanon normalności, choćby to miał być kolor włosów. Orion był ciekaw i miał bardzo zawistne chęci, co by się stało gdyby w miejscowości pojawił się Louriel. Gad za samo myślenie tych ludzi urządziłby im istne piekło na ziemi, a potem wbijał do zakutych łbów miłosierdzie, aż nie przeprosiliby samej ziemi i Króla Smoka za swoje istnienie.
- Zabiorę cię stąd – powiedział jeszcze, przymykając oczy i pozwalając by ich usta spotkały się w jeszcze jednym, żarliwym pocałunku. – I już nigdy, przenigdy nie pozwolę ci odejść – obiecał spontanicznie, wsuwając palce w blond włosy, które też w nim uwielbiał. Nie było rzeczy, której w nim nie kochał, nawet jeśli nie wszystkie były mu na rękę.
Wkrótce jednak musieli się ruszyć i przenieść z czułościami gdzieś, gdzie wojsko kraju ziemi nie rozkładało się obozem i próbowało ogarnąć powstający chaos. Louriel widział wśród wojskowych Sileasa i Vinceta, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie. Domyślał się, że oboje, ale również Lorhen byliby znacznie spokojniejsi, gdyby gdzieś się jednak ukryli. No i musiał pokazać się starszemu mężczyźnie, że jeszcze żyje, zanim ten poruszyłby niebo i ziemię, byle znaleźć go, martwego lub żywego. Nie zamierzał przy tym, bynajmniej opuszczać ramion blondyna, na powrót wygodnie się w niego wtulając i pozwalając by złapał go jak chciał, choćby miał bezczelnie miętosić jego tyłek i pół dnia. Nie przeszkadzało mu to.
Przenieśli się do koszar, gdzie Finni miał swój pokój, ale zanim tam dotarli, Louriel poprosił go, by odnaleźli sir Lorhena i resztę magów wody. W końcu jedyne ostrzeżenie jakie od niego dostali to wodny smok, każący im zebrać się w jednym miejscu i nie wychylać, póki nie powie im, że już mogą wyjść. Podejrzewał nawet, że większość nie miała zielonego pojęcia, co się w ogóle działo. Tym bardziej poczuł się zobowiązany, by przekazać towarzyszom wiadomość, że już jest względnie bezpiecznie. Magów wody znaleźli w jednej z większych sal, siedzących w zwartej grupie na jednej z ław i rozmawiających o czymś przyciszonymi głosami. Tylko sir Lorhen krążył wokół zdenerwowany jak tygrys zamknięty w klatce. Wystarczyło jednak, że dojrzał Finnegana i Louriela wchodzących do pomieszczenia, natychmiast znalazł się obok i z przerażeniem przyglądał się księciu, niemal zmuszając go by zszedł z ramion blondyna, by mógł go lepiej obejrzeć.
- Czy ty zawsze… za każdym razem i wszędzie musisz się pakować w jakieś kłopoty?! – zabiadolił nad nim rycerz, szukając jakiejś chusteczki po kieszeniach, a potem przyłożył ją do zranionej szyi gada. Louriel prawie zapomniał, że Magnus mu groził i przerwał ciągłość skóry sztyletem.
- Tak wyszło – wzruszył ramionami książę, nie spodziewając się, że za te dwa słowa dostanie ochrzan na jaki wiedział w głębi duszy, że zasługiwał.
- Tobie zawsze jakoś tak samo wychodzi, wielki mistrzu! Gdybyś choć raz, raz jeden usiadł na tym swoim ważnym tyłku i słuchał co się do ciebie mówi, stałoby ci się coś?! No powiedz mi, czy ten jeden raz, kiedy mam cię pod swoją opieką, nie mogłeś mi zrobić tej przysługi i zostać tam gdzie miałeś być? Czy ty wiesz, jak ja się o ciebie bałem?! Znikasz sobie nie wiadomo gdzie, zostawiając mi głupią kartkę i myślisz, że mi to wystarczy?! Zobacz co się stało! Przyprowadziłeś do miasta armię, zgubiłeś przyjaciela i jeszcze sam stałeś się ofiarą! A co gdyby tobie coś się stało?! Nie obeszło cię ani przez moment, że przez twoją głupotę mogli zginąć ludzie. Twój ojciec nie zostawiłby kamienia na kamieniu w tym mieście gdyby coś ci się stało, a przy tym ze mnie nie zostałaby choćby jedna kość! Mam tego po dziurki w nosie, jak tylko wrócimy do kraju, rezygnuję, a ty możesz sobie robić co chcesz! – oświadczył na koniec mężczyzna, a potem odszedł na drugi koniec pomieszczenia, dysząc wściekle i masując klatkę piersiową jakby serce go bolało.
Louriel patrzył za nim skonsternowany, przyciskając do szyi chustkę rycerza. Nie był pewien, co myśleć o tyradzie mężczyzny, ani o własnych kłębiących się wewnątrz brzucha niezbyt chwalebnych uczuciach. Nie był zły… nie potrafił być. Raczej było mu wstyd, że doprowadził kolejnego już przyjaciela, bo tak myślał o mężczyźnie, do wściekłości. No i bolało go, bo rycerz miał rację. Zgubił Oriona gdzieś na pustyni i nic nie mógł zrobić by go choćby spróbować odnaleźć. Nie miał tu żadnej władzy, ani możliwości i jak przekonał się po raz kolejny, jedyne co potrafił wywołać to zmartwienie i chaos, sprowadzając na ludzi nieszczęścia.
Powstrzymał się mocno przed okazaniem szalejącej mu wewnątrz burzy, ciągnąc delikatnie Finniego za rąbek ubrania, by powiedzieć mu, że chciał stąd iść, a potem dał się zaprowadzić do małego pokoju, który blondyn mógł określić jako swój. Louriel trochę się zdziwił, że poza hamakiem i małym stolikiem, nie było w nim absolutnie niczego, ale i tak próbował robić dobrą minę do złej gry i udawać, że wszystko to bardzo go interesuje. A kiedy już się napatrzył, pozwolił by Finni objął go i pociągnął na hamak, kładąc się na nim całym ciałem, przytulając zaraz do jego muskularnej piersi, tak by schować przed mężczyzną swoją twarz.
- Ty też tak uważasz? – zapytał z pozoru cichym, całkiem spokojnym tonem, choć jego serce i umysł szalały z niepokoju i wyrzutów sumienia. Jeśli coś się stało Orionowi i Ezrze, to będzie tylko i wyłącznie jego wina. – Że to wszystko przeze mnie… - dodał gwoli wyjaśnienia, tym samym pozbawionym uczuć tonem, choć jego palce zacisnęły się kurczowo na koszulce blondyna, a on sam mocniej wtulił się w jego ciało, czując że niewiele mu brakuje, by znów zaczął nienawidzić siebie.
Świadomość, że Ezra płakał, że był tak wstrząśnięty, zraniony i przerażony, że nie mógł się uspokoić, a on nie wiedział, co powinien z tym zrobić, była najgorszym uczuciem jakie wezbrało w piersi Oriona, sprawiając że samemu łzy zatańczyły mu w oczach. Jego słodka Śnieżynka, Ezra, taki silny i pewny siebie, roztrzaskany na tysiące fragmentów, których on nie wiedział jak dotknąć, by nie sprawić mu więcej bólu, a co dopiero poskładać, by znów mógł być sobą, takim jakim chciał być, nie tym, który nie potrafił sobie poradzić i jedyne co mógł zrobić to tak jak teraz siedzieć i płakać. Ale nawet jeśli nie był pewien i nie mógł nic zrobić, nie zamierzał go zostawić. Bo tak dobrze wiedział jak to było zostać ze wszystkim samemu i nie wiedzieć, co się w zasadzie stało z jego życiem.
A potem Ezra odrobinę się uspokoił i choć nadal czkał i co chwilę ronił słone łzy, które Orion za każdym razem czule ścierał palcami, nie odsuwając się ani na milimetr, zaczął do niego mówić. Historia jaką mu przedstawił, w pierwszym momencie wydała się Orionowi stekiem bzdur. Kto, wierząc w Smoka Ognia, który był przecież tak łagodną i miłosierną istotą mógł wymyślić takie brednie?! Potem jednak przypomniał sobie, że ludzie, choć uważali się przecież za tak mądrą i wszystkowiedzącą rasę, czasem potrafili być po prostu okrutni i głupi aż do przesady. Byle wytłumaczyć sobie nieszczęścia i znaleźć kozła ofiarnego, który miałby ukoić ich ból. Sam tego doświadczył. Odrzucenia, samotności i tego przeszywającego wzroku pełnego najszczerszej pogardy tylko za to, kim był.
- Moja słodka, biedna, Śnieżynko – westchnął, przytulając chłopaka mocniej do siebie, czując jak serce zalewa mu fala czułości do tego mężczyzny, zrozumienia i najszczerszej miłości, którą chciał mu okazać. Tak bardzo na nią zasługiwał i tak bardzo miał prawo nienawidzić świata, który jedyne co mu pokazał to właśnie nienawiść, choć z jego opowieści wynikało, że mimo wszystko znalazł się w tej ciemności promyk słońca. W Oriona był to Louriel, w Ezry ludzie, którzy się nim zajęli.
Już miał mu powiedzieć, że wszystko rozumie, że nawet na moment nie przestał go kochać, ani tym bardziej, nie miał zamiaru go zostawić, kiedy drzwi do chatki stanęły otworem, a zaraz we wnętrzu znalazła się czwórka nastolatków, dwójka chłopaków i dwójka dziewcząt, która jeszcze przez chwilę turlała się ze śmiechem po podłodze, dopóki ten, który jako pierwszy wszedł do pomieszczenia ich nie powstrzymał. Orion nie czekał, aż młodzież, choć przecież wcale nie byli od niego aż tak dużo młodsi uspokoi się na tyle, by zorientować się w sytuacji. Podszedł do drzwi i uniemożliwiając im szybką ucieczkę, uniósł ręce do góry w bezbronnym geście.
- Nie bójcie się, nie chcemy wam zrobić krzywdy – powiedział, lekko spanikowany, patrząc na zaskoczonego Ezrę, a potem znów na nastolatków, którzy zdążyli się podnieść, przynajmniej do siadu. Orion przypomniał sobie, co o nim i Ezrze mówili w mieście, dlatego szybko dodał - Nie jestem demonem, po prostu nie jestem stąd, jestem magiem wody zza gór, dlatego wyglądam inaczej – powiedział, jakby na potwierdzenie swoich słów przyciągając do siebie bańkę wody z jakiegoś kubka stojącego na stole w pokoju obok. Użył „poprawnego” sposobu władania wodą, dlatego tak samo jak jego ręce, trzęsła się powierzchnia bańki, aż w końcu z nerwów rozprysła się, zraszając podłogę chaty deszczem malutkich kropelek.
- Niezbyt utalentowanym magiem wody – dodał bardzo ponuro, woląc przy tym nie wdawać się w szczegóły, które zakładały, że nawet w kraju wody jego białe włosy były niezbyt częstym widokiem. Niemniej były akceptowane, jako że każdy wiedział, że dzieci ludzi o białych włosach zawsze będą miały taki kolor, a ci, którzy nie mieli ich w rodzinie, nigdy nie będą ich mieć.
- Oh! Więc to wy wywołaliście taki harmider w wiosce! – odezwała się jedna z dziewcząt, przyglądając się Orionowi i Ezrze z ciekawością.
- No… my – przyznał Orion, zaskoczony raczej przyjazną niż wrogą reakcją, której zaraz uległa i reszta grupy uśmiechając się do nich z ulgą, jakby przekonali się, że naprawdę nie było się czego bać.
- W takim razie, to raczej wy nie macie się czego bać! – oświadczyła rezolutnie druga z dziewcząt podnosząc się na równe nogi. – Nie wydamy was w ręce tych zacofanych kretynów, ani nie będziemy w was rzucać kamieniami – dodała, a jej wzrok i postawa zmieniła się z pewnej na współczującą.
- Doceniamy – powiedział Orion, oszołomiony, odchodząc od drzwi, by klapnąć obok Ezry na kanapie i złapać go za dłoń, szukając w niej zrozumienia całej tej sytuacji, ale najwyraźniej brunet wiedział dokładnie tyle samo co on, czyli niezbyt wiele. – Ale kim wy w zasadzie jesteście? Czemu chcecie nam pomóc? – zapytał zdezorientowany i nieprzygotowany na falę życzliwości po tym pokazie brutalności i nietolerancji do czegokolwiek co nie wpisywało się w lokalny kanon normalności, choćby to miał być kolor włosów. Orion był ciekaw i miał bardzo zawistne chęci, co by się stało gdyby w miejscowości pojawił się Louriel. Gad za samo myślenie tych ludzi urządziłby im istne piekło na ziemi, a potem wbijał do zakutych łbów miłosierdzie, aż nie przeprosiliby samej ziemi i Króla Smoka za swoje istnienie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ochrzan jaki sprezentował im sir Lorhen był w pełni uzasadniony, ba! On czuł go w trzewiach od momentu gdy Lusiu postanowił swojego dowódcę powiadomić listownie zamiast, tak jak zrobili to z Sileasem, pójść porozmawiać. Szczególnie, że sprzedając mu zarówno bajeczkę jak i szczerą prawdę mogli wyjść na tym zdecydowanie lepiej niż w chwili obecnej.
Było mu delikatnie wstyd. Przyprawiał starego dowódcę o bóle w piersi i tylko dlatego, że los jak zwykle pchnął im w odpowiednie miejsce i czas. Nie odzywał się więc niepotrzebnie, cały ciężar winy przyjmując na siebie. Jednocześnie ścisnął delikatnie szczupłą dłoń Smoka tkwiącą do tej pory w jego luźnym uścisku. Chciał mu dać odrobinę wsparcia, chociażby namiastkę komfortu. Nie żeby gad nie był sam sobie winien, mieli wtedy chwilę żeby porozmawiać ale stwierdził, że jest to zbyteczne. Nie oznaczało to, że nagle stanie po drugiej stronie barykady. Nie ważne jak absurdalne albo przeciwnie, logiczne argumenty by miał dostawać albo wypowiadać, zawsze będzie trzymał jego stronę. Dlatego też gdy zostali po środku Sali sami, a niebieski delikatnie na niego opadł dając znać, że chciałby się ulotnić w nieco przyjemniejsze miejsce – chociaż przyjemność była wątpliwa – od razu poprowadził go wąskim korytarzem do jednego z pokoi.
Cóż, wygód tutaj nie zaznają. Dwa łóżka w tym jedno będące hamakiem. Mały stolik i kilka półek na których mieli wraz z Ezrą poskładane chociażby płaszcze ofiarowane im w Kraju Wody. Przekraczając próg pomieszczenia które zawsze było jego ostoją ciszy i spokoju, poczuł gwałtowny dyskomfort. To do czego Lusiu był przyzwyczajony i czego mógł z pełną dozą słuszności żądać, również przez swoje urodzenie, nijak miało się do pomieszczenia w którym obecnie się znajdował. Chciał w jakiś sposób wszystko mu udogodnić ale nie miał kompletnie środków. Niemniej, był mu bardzo wdzięczny za nie okazywanie nadmiernie jakiejś odrazy. Było tu przecież czysto, chłodno i zadbanie. Oni jak na fakt warunków tylko do spania, nie mieli kompletnie na co narzekać.
Ostatecznie przysiadł na hamaku i wyciągając do niego ręce pomógł mu się wgramolić i wygodnie ułożyć. Nie trwało długo gdy zaczęli się spokojnie kołysać, a on gładząc jego ramiona starał się mu dodać otuchy. Przymknął przy tym oczy wreszcie mając chwilę żeby odsapnąć. Jedyną trawiącą go kwestią pozostawali ich przyjaciele ale gdziekolwiek by nie byli, a jeżeli nadal znajdowali się na terenie Kraju Ognia, Ezra sobie poradzi. Z tym swoim paskudnym charakterem to pewnie niedługo wjadą tutaj w towarzystwie jakiegoś złotego orszaku, a ciemnowłose dziewice będą im biły pokłony. Tak, świetna wizja, tego się trzymał.
Drgnął natomiast gdy Lusiu zaczął do niego pomrukiwać, a jemu te właśnie pomruki ani odrobinę się nie spodobały. Uchylił jedno oko i przyglądając się nieco nietęgiej minie, mocniej go do siebie przytulił, naciągając na nich do wysokości pasa przyjemny w dotyku koc.
- Nie kochanie, nie uważam. – Stwierdził całując go w czubek głowy, a gdy jasne oczy odważyły się na niego podnieść, posłał mu ciepły uśmiech. – Gdyby nie Ty pewnie stolica płynęłaby właśnie krwią. Gdyby nie Ty Ci fanatycy mogliby już zabić wiele osób. Gdyby nie Ty, nikt nie miałby świadomości z tym co niedługo nas czeka. Jesteś powodem dla którego obecnie wiele osób żyje. Bo podejmujesz słuszne decyzje. – Zapewnił, a gdy gadzina znowu na niego opadła, mocno go objął. – O chłopaków się nie martw. Ezra wie jak przeżyć. Poza tym taki duet bojowy? Ja to bym się bał o całą resztę okolicy. – Przyznał z rozbawionym uśmiechem, a widząc cień grymasu jaki wywołał na jego ustach, złapał go za brodę żeby utrwalić go pocałunkiem.
- Nie mogę Ci odmówić racji w tym, że lekko się władowaliśmy. Z tą armią Kraju Ziemi, w tej wieży. Ale widocznie tak miało być, nie? A teraz będziesz musiał mnie znosić przez wiele wiele dni i na pewno znajdziemy kilka rozwiązań. – Uśmiechnął się pięknie, delikatnie przypominając mu, że kupił sobie kota w worku. Skoro go ze sobą zabierał będzie musiał zaakceptować wszystkie jego dziwactwa i najlepiej jakby go przy tym nie wywalił oknem. Dodatkowo, okazał się to temat rzeka bo szybko przystąpili do spokojnej rozmowy, okraszonej głaskaniem go po jedwabnie gładniej skórze na plecach. Mieli bowiem kilka pilnych rzeczy na głowie, a on dodatkowo kilka wątpliwości.
Co miałby ze swoim życiem teraz począć? Nie wątpił, że nauczenie się jakiejś nowej profesji wymagałoby od niego jedynie czasu ale władając bronią i chroniąc innych czuł się najbardziej spełniony. W takich warunkach najbardziej efektywnie działał, w takich najlepiej wyszukiwał rozwiązania. Może go Lothus by przyjął do armii? Jak oczywiście już ich… wypatroszy za to co tu odwalili. Te gorzkie słowa jednak chciał w pełni wziąć na siebie. On był tutaj za niego odpowiedzialny i to na niego powinna spaść kara za niedopełnienie obowiązku zapewnienia mu bezpieczeństwa.
Z drugiej jednak strony, zamieszkanie w Akademii było bardzo kuszące. Otoczenie dzieciakami które jak już zdążył zauważyć, były niesamowicie żywiołowe i chętne do chłonięcia wiedzy garściami. Przy okazji oczywiście nieco psocąc ale chętnie by i w tym brał udział. Takie spokojne życie przy boku gada było spełnieniem wszystkich marzeń i gdy tak to sobie wyobrażał, musiał na chwilę ukryć się w jego włosach czując jak wypływa mu na twarz rumieniec.
- Czy w ogóle myślisz, że będę musiał przerzucić Ezrę przez ramię czy sam chętnie w podskokach pojedzie. Bo też by mógł, prawda? – Dopytał chyba nie będąc w stanie wyobrazić sobie, że taki Orion, ostatnio zaśliniający się na widok bruneta, miałby wypuścić z rąk taką okazję. – Ach, no i Fenrir. Wiem, że masz uczulenie ale nie możemy go zostawić. Mój pyszczolek nie da sobie rady sam. – Skrzywił się delikatnie podnosząc się delikatnie żeby wyjrzeć zza krawędź hamaka. Tak, puchata kulka swoim zwyczajem pożarła najpewniej kurczaka i właśnie drzemała. Jak błogo wyglądał w swojej nieświadomości odnośnie tego co się koło niego działo.
- Czy… nadmiernie się spieszę z tym wszystkim? Wiesz, zawsze możesz się rozmyślić. Ja… po prostu swego czasu się zastanawiałem czy jakbym stąd zwiał to byś mnie przyjął…
Załamanie nerwowe które dopadło go w najmniej odpowiednim momencie, ostatecznie stało się jego wybawieniem. Ulga jaką poczuł, zarówno przez łzy jak i ogromną dozę miłości którą został obdarowany, była najlepszym co mogło im obu się obecnie przydarzyć. Po tym bowiem jak wreszcie to wszystko z siebie wyrzucił, jak wreszcie mógł zrzucić balast z serca, zaczął myśleć nieco jaśniej. Z chwili na chwilę coraz bardziej.
- Nie chcę wzbudzać litości. – Zaczął zaraz zostając skarconym, że to absolutnie nie to, że tak naprawdę to pełne zrozumienie paskudztwa sytuacji i przewrotności losu który pchał ich przez życie z przypiętym do szyi łańcuchem. Uśmiechnął się delikatnie, opierając głowę na jego ramieniu. Pokręcił delikatnie głową, wtulając się nosem w ciepłą skórę jego szyi. W tym momencie przytulony mocniej nawet cicho się zaśmiał. Czy jednak teraz, po tych wszystkich paskudnych doświadczeniach, otrzymywali trochę pewniejszy promyk słońca, nadziei o kształcie miłości? Chciał tak myśleć i ta myśl pozwoliła mu już w pełni się uspokoić. Oddychał równomiernie, pomrukiwał na pieszczotę głaskania go po plecach, a gdy otrzymał jeszcze kilka zaczepnych pocałunków, takich kończących się przygryzaniem, już całkiem się rozpogodził. Odsunął się od niego i chociaż było po nim mocno widać ten atak płaczu, cmoknął go w górną wargę, później dolną w ramach okazania mu wdzięczności za wsparcie. Niewiele potrzebowali żeby pocałunki zmieniły się w nieco bardziej namiętne, przepełnione zapewnieniem o zrozumieniu, byciu tą tarczą chroniącą przed całym złem tego świata. Gdy spletli języki w przepełnionym słodyczą uścisku, uśmiechnął się do siebie.
- Jesteś moim promyczkiem Orion, moim najcudowniejszym promyczkiem. – Zamruczał pocierając czubkiem swojego nosa o ten jego. Po tym odsunął się i pocierając jednym ruchem zarówno oczy jak i policzki westchnął ciężko. Teraz potrzebował żeby jakoś się stąd wydostali. Niemniej, gdy jego oczy powoli badały wnętrze, a do niego wracały kolejne ciepłe wspomnienia, najchętniej posiedziałby tu chwilę dłużej wspominając. Spojrzał na podłogę szukając charakterystycznego wybrzuszenia po czym prawie podskoczył gdy w chatce zjawiła się czwórka nieznajomych mu… dzieciaków? Spojrzał na nich zaskoczony tylko po to by zacząć lekką panikę pod postacią pytania jak patrzeć żeby nie patrzeć ale widzieć szukał miejsca żeby zawiesić wzrok. Nie mogli dostrzec jego oczu!
Wtedy też Orion zagrodził im drogę, zaczął mówić, trochę jak do spłoszonych zwierząt, a gdy zamiast strachu otrzymali gwałtowną ulgę, uniósł pytająco obie brwi. Ten szok wystarczył żeby się zapomniał i przyglądając każdemu po kolei, złapać spojrzenie blondwłosej, niebieskookiej dziewczyny. W momencie zagryzł wnętrze policzka po czym wsłuchał się w padające kolejno słowa.
Na wspomnienie o „kiepskim” magu wody, spojrzał na niego z pobłażaniem. Jeżeli nie trzymał miecza w ręce, może i rzeczywiście ale gdy tylko jego palce oplatały szczupłą sylwetkę miecza, wtedy działy się tak perfekcyjne dzieła, że nic tylko zbierać szczękę z podłogi. On zbierał, już kilkukrotnie!
- Kto by nie chciał pomóc gdy sławetny „demon” pojawił się ponownie w wiosce? – Zaczął jeden z chłopaków wlepiając przepełniony determinacją wzrok w Ezrę. Gwardzista natychmiastowo się zmieszał i przysuwając bliżej Oriona, wziął go pod rękę żeby ewentualnie móc się wesprzeć jego obecnością, pohamować niekoniecznie oczekiwane w tym momencie emocje.
- Nie jestem żadnym…
- Wiemy. Ale jesteś magiem ognia, prawda? Czyli naszą przepustką do normalności. Załóżmy, że zawiążemy małą umowę. Musicie się stąd wydostać, a my chcemy się stąd wydostać. Jesteście chętni? – Bez zbędnych ceregieli drugi z chłopaków skrzyżował ręce na piersi mówiąc to co im na sercach leżało. Od razu otrzymał poparcie całej grupy na co Ezra przewrócił oczami. Dzieciaki wiedziały czego chciały, wiedziały jak to osiągnąć, ba! Oni mieli cały piękny plan którego jedynym mankamentem było to, że w wiosce nie rodzili się magowie. Ezra był jedyny od lat i na lata. Po nim, przed nim, nie było nikogo. Dodatkowo, szybko dowiedzieli się, że wojsko również trzymało się od miasteczka z daleka. Uważane za niewychowaną hołotę która podrywała panny na wydaniu, takie z „dobrych domów”. Zakazano im więc wejścia, zakazano wyjścia w stronę garnizonu. Mieli problem, możliwy do rozwiązania tylko przy pomocy nieznajomych.
Nakreślenie na prowizorycznej mapce miasteczka – bardzo szczegółowej jak na ręcznie wykonaną – planu działania zajęło im dobre dwie godziny. W tym czasie otrzymali jedzenie, wodę i możliwość ogarnięcia się. Nie byli zmęczeni, a mimo to odpoczynek był na wagę złota. Ostatecznie, plan podpalenia mieli zrealizować w nocy, gdy miasto padnie spać, a strażnicy (chociaż raczej samozwańcza ochrona) będzie jedyną deską ratunku od rozprzestrzenienia się pożaru na wszystkie domy. Celem była stara stodoła w której zbierały się wiece, najczęściej oskarżające kogoś o bycie nie takim jak kanon wskazywał jednocześnie na tą osobę opuszczając ciężar cierpienia, pogardy i nienawiści. Idealne miejsce, sam był tam dość brutalnie osądzony, obnażony i wystawiony na potępienie. Mało brakowało, a wtedy puściłby te rozklekotane kilka desek z dymem. Dlatego też gdzieś tam w głębi serca, na podobną wizję poczuł ogromną satysfakcję.
W końcu w chatce zapanowała cisza. Dzieciaki im zawierzyły bo byli inni, bo chcieli stąd uciec, bo byli ich okazją. Jeżeli się nie zjawią, oni niczego nie stracą, Ezra z Orionem natomiast utkną, była to więc idealna transakcja z perspektywy młodzieży, trochę ryzykowna z ich. Niemniej gdy drzwi się zamknęły, a głosy oddaliły na tyle, że po chwili przestały być słyszalne, Ezra od razu wstał podchodząc do masywnego stołu przestawionego pod sam róg. Poprosił Oriona gestem żeby ten wstał i pomógł mu przesunąć mebel, później pod niego zanurkował siłując się z lekko wybrzuszoną deską. Mruczał przy tym pod nosem prośby żeby „to” nie spłonęło, a gdy jego oczom ukazała się ciemna, skromna szkatułka, mruknął radośnie wyciągając ją z wypełnionego zwęglonymi fragmentami drewna dołka. Na pytające spojrzenie machnął ręką i biorąc szkatułkę wrócił na kanapę, cmokając Oriona w policzek.
- Sam to chowałem, miło że nie spłonęło. – Przyznał z lekko zaciśniętym gardłem po czym uchylił wieko żeby spojrzeć na skromną zawartość. Mała książeczka z poezją – oczywiście napisaną przez heretyka – broszka w kształcie pawia z kilkoma kamieniami szlachetnymi – najcenniejsze co kiedykolwiek było w tym domu – oraz wyszydełkowany krajobraz zielonej okolicy. Westchnął ciężko przejeżdżając palcami po wszystkich przedmiotach.
- Niezwykłe, że się uchowały. No ale kto by czegokolwiek miła tu szukać, prawda? – Spojrzał w jasne oczy Oriona, smutno się uśmiechając. Taki grymas wystarczył żeby dostał czuły całus w czoło, ponownie został objęty i pomiziany. Wystarczyło żeby się nieco rozpogodził i zaczął opowiadać. Całkowicie bez przymusu, oddając się tym zdecydowanie przyjemniejszym wspomnieniom o pieleniu grządek z dziadkiem, nauce gry na skrzypcach, czytaniu z babką. Ani się obejrzał gdy zaczęli wymieniać się tymi dobrymi radościami ze swojej młodości tym samym dając sobie szansę. Na poznanie tego co mogło ich jeszcze w przyszłości ucieszyć, odwołanie do czego mogło wywołać zarówno łzy radości jak i szczery uśmiech. Chwilowo nawet zapragnął tu zostać. W małej pachnącej chatce z mężczyzną który go pokochał. Żeby byli dalej razem. Kochali się już do końca dni. Był to jednak przebłysk nie mający odzwierciedlenia w niczym innym jak pasji w jego dwukolorowych oczach gdy przyglądał się jego radośnie uśmiechniętej twarzy.
- Kocham Cię.
Było mu delikatnie wstyd. Przyprawiał starego dowódcę o bóle w piersi i tylko dlatego, że los jak zwykle pchnął im w odpowiednie miejsce i czas. Nie odzywał się więc niepotrzebnie, cały ciężar winy przyjmując na siebie. Jednocześnie ścisnął delikatnie szczupłą dłoń Smoka tkwiącą do tej pory w jego luźnym uścisku. Chciał mu dać odrobinę wsparcia, chociażby namiastkę komfortu. Nie żeby gad nie był sam sobie winien, mieli wtedy chwilę żeby porozmawiać ale stwierdził, że jest to zbyteczne. Nie oznaczało to, że nagle stanie po drugiej stronie barykady. Nie ważne jak absurdalne albo przeciwnie, logiczne argumenty by miał dostawać albo wypowiadać, zawsze będzie trzymał jego stronę. Dlatego też gdy zostali po środku Sali sami, a niebieski delikatnie na niego opadł dając znać, że chciałby się ulotnić w nieco przyjemniejsze miejsce – chociaż przyjemność była wątpliwa – od razu poprowadził go wąskim korytarzem do jednego z pokoi.
Cóż, wygód tutaj nie zaznają. Dwa łóżka w tym jedno będące hamakiem. Mały stolik i kilka półek na których mieli wraz z Ezrą poskładane chociażby płaszcze ofiarowane im w Kraju Wody. Przekraczając próg pomieszczenia które zawsze było jego ostoją ciszy i spokoju, poczuł gwałtowny dyskomfort. To do czego Lusiu był przyzwyczajony i czego mógł z pełną dozą słuszności żądać, również przez swoje urodzenie, nijak miało się do pomieszczenia w którym obecnie się znajdował. Chciał w jakiś sposób wszystko mu udogodnić ale nie miał kompletnie środków. Niemniej, był mu bardzo wdzięczny za nie okazywanie nadmiernie jakiejś odrazy. Było tu przecież czysto, chłodno i zadbanie. Oni jak na fakt warunków tylko do spania, nie mieli kompletnie na co narzekać.
Ostatecznie przysiadł na hamaku i wyciągając do niego ręce pomógł mu się wgramolić i wygodnie ułożyć. Nie trwało długo gdy zaczęli się spokojnie kołysać, a on gładząc jego ramiona starał się mu dodać otuchy. Przymknął przy tym oczy wreszcie mając chwilę żeby odsapnąć. Jedyną trawiącą go kwestią pozostawali ich przyjaciele ale gdziekolwiek by nie byli, a jeżeli nadal znajdowali się na terenie Kraju Ognia, Ezra sobie poradzi. Z tym swoim paskudnym charakterem to pewnie niedługo wjadą tutaj w towarzystwie jakiegoś złotego orszaku, a ciemnowłose dziewice będą im biły pokłony. Tak, świetna wizja, tego się trzymał.
Drgnął natomiast gdy Lusiu zaczął do niego pomrukiwać, a jemu te właśnie pomruki ani odrobinę się nie spodobały. Uchylił jedno oko i przyglądając się nieco nietęgiej minie, mocniej go do siebie przytulił, naciągając na nich do wysokości pasa przyjemny w dotyku koc.
- Nie kochanie, nie uważam. – Stwierdził całując go w czubek głowy, a gdy jasne oczy odważyły się na niego podnieść, posłał mu ciepły uśmiech. – Gdyby nie Ty pewnie stolica płynęłaby właśnie krwią. Gdyby nie Ty Ci fanatycy mogliby już zabić wiele osób. Gdyby nie Ty, nikt nie miałby świadomości z tym co niedługo nas czeka. Jesteś powodem dla którego obecnie wiele osób żyje. Bo podejmujesz słuszne decyzje. – Zapewnił, a gdy gadzina znowu na niego opadła, mocno go objął. – O chłopaków się nie martw. Ezra wie jak przeżyć. Poza tym taki duet bojowy? Ja to bym się bał o całą resztę okolicy. – Przyznał z rozbawionym uśmiechem, a widząc cień grymasu jaki wywołał na jego ustach, złapał go za brodę żeby utrwalić go pocałunkiem.
- Nie mogę Ci odmówić racji w tym, że lekko się władowaliśmy. Z tą armią Kraju Ziemi, w tej wieży. Ale widocznie tak miało być, nie? A teraz będziesz musiał mnie znosić przez wiele wiele dni i na pewno znajdziemy kilka rozwiązań. – Uśmiechnął się pięknie, delikatnie przypominając mu, że kupił sobie kota w worku. Skoro go ze sobą zabierał będzie musiał zaakceptować wszystkie jego dziwactwa i najlepiej jakby go przy tym nie wywalił oknem. Dodatkowo, okazał się to temat rzeka bo szybko przystąpili do spokojnej rozmowy, okraszonej głaskaniem go po jedwabnie gładniej skórze na plecach. Mieli bowiem kilka pilnych rzeczy na głowie, a on dodatkowo kilka wątpliwości.
Co miałby ze swoim życiem teraz począć? Nie wątpił, że nauczenie się jakiejś nowej profesji wymagałoby od niego jedynie czasu ale władając bronią i chroniąc innych czuł się najbardziej spełniony. W takich warunkach najbardziej efektywnie działał, w takich najlepiej wyszukiwał rozwiązania. Może go Lothus by przyjął do armii? Jak oczywiście już ich… wypatroszy za to co tu odwalili. Te gorzkie słowa jednak chciał w pełni wziąć na siebie. On był tutaj za niego odpowiedzialny i to na niego powinna spaść kara za niedopełnienie obowiązku zapewnienia mu bezpieczeństwa.
Z drugiej jednak strony, zamieszkanie w Akademii było bardzo kuszące. Otoczenie dzieciakami które jak już zdążył zauważyć, były niesamowicie żywiołowe i chętne do chłonięcia wiedzy garściami. Przy okazji oczywiście nieco psocąc ale chętnie by i w tym brał udział. Takie spokojne życie przy boku gada było spełnieniem wszystkich marzeń i gdy tak to sobie wyobrażał, musiał na chwilę ukryć się w jego włosach czując jak wypływa mu na twarz rumieniec.
- Czy w ogóle myślisz, że będę musiał przerzucić Ezrę przez ramię czy sam chętnie w podskokach pojedzie. Bo też by mógł, prawda? – Dopytał chyba nie będąc w stanie wyobrazić sobie, że taki Orion, ostatnio zaśliniający się na widok bruneta, miałby wypuścić z rąk taką okazję. – Ach, no i Fenrir. Wiem, że masz uczulenie ale nie możemy go zostawić. Mój pyszczolek nie da sobie rady sam. – Skrzywił się delikatnie podnosząc się delikatnie żeby wyjrzeć zza krawędź hamaka. Tak, puchata kulka swoim zwyczajem pożarła najpewniej kurczaka i właśnie drzemała. Jak błogo wyglądał w swojej nieświadomości odnośnie tego co się koło niego działo.
- Czy… nadmiernie się spieszę z tym wszystkim? Wiesz, zawsze możesz się rozmyślić. Ja… po prostu swego czasu się zastanawiałem czy jakbym stąd zwiał to byś mnie przyjął…
Załamanie nerwowe które dopadło go w najmniej odpowiednim momencie, ostatecznie stało się jego wybawieniem. Ulga jaką poczuł, zarówno przez łzy jak i ogromną dozę miłości którą został obdarowany, była najlepszym co mogło im obu się obecnie przydarzyć. Po tym bowiem jak wreszcie to wszystko z siebie wyrzucił, jak wreszcie mógł zrzucić balast z serca, zaczął myśleć nieco jaśniej. Z chwili na chwilę coraz bardziej.
- Nie chcę wzbudzać litości. – Zaczął zaraz zostając skarconym, że to absolutnie nie to, że tak naprawdę to pełne zrozumienie paskudztwa sytuacji i przewrotności losu który pchał ich przez życie z przypiętym do szyi łańcuchem. Uśmiechnął się delikatnie, opierając głowę na jego ramieniu. Pokręcił delikatnie głową, wtulając się nosem w ciepłą skórę jego szyi. W tym momencie przytulony mocniej nawet cicho się zaśmiał. Czy jednak teraz, po tych wszystkich paskudnych doświadczeniach, otrzymywali trochę pewniejszy promyk słońca, nadziei o kształcie miłości? Chciał tak myśleć i ta myśl pozwoliła mu już w pełni się uspokoić. Oddychał równomiernie, pomrukiwał na pieszczotę głaskania go po plecach, a gdy otrzymał jeszcze kilka zaczepnych pocałunków, takich kończących się przygryzaniem, już całkiem się rozpogodził. Odsunął się od niego i chociaż było po nim mocno widać ten atak płaczu, cmoknął go w górną wargę, później dolną w ramach okazania mu wdzięczności za wsparcie. Niewiele potrzebowali żeby pocałunki zmieniły się w nieco bardziej namiętne, przepełnione zapewnieniem o zrozumieniu, byciu tą tarczą chroniącą przed całym złem tego świata. Gdy spletli języki w przepełnionym słodyczą uścisku, uśmiechnął się do siebie.
- Jesteś moim promyczkiem Orion, moim najcudowniejszym promyczkiem. – Zamruczał pocierając czubkiem swojego nosa o ten jego. Po tym odsunął się i pocierając jednym ruchem zarówno oczy jak i policzki westchnął ciężko. Teraz potrzebował żeby jakoś się stąd wydostali. Niemniej, gdy jego oczy powoli badały wnętrze, a do niego wracały kolejne ciepłe wspomnienia, najchętniej posiedziałby tu chwilę dłużej wspominając. Spojrzał na podłogę szukając charakterystycznego wybrzuszenia po czym prawie podskoczył gdy w chatce zjawiła się czwórka nieznajomych mu… dzieciaków? Spojrzał na nich zaskoczony tylko po to by zacząć lekką panikę pod postacią pytania jak patrzeć żeby nie patrzeć ale widzieć szukał miejsca żeby zawiesić wzrok. Nie mogli dostrzec jego oczu!
Wtedy też Orion zagrodził im drogę, zaczął mówić, trochę jak do spłoszonych zwierząt, a gdy zamiast strachu otrzymali gwałtowną ulgę, uniósł pytająco obie brwi. Ten szok wystarczył żeby się zapomniał i przyglądając każdemu po kolei, złapać spojrzenie blondwłosej, niebieskookiej dziewczyny. W momencie zagryzł wnętrze policzka po czym wsłuchał się w padające kolejno słowa.
Na wspomnienie o „kiepskim” magu wody, spojrzał na niego z pobłażaniem. Jeżeli nie trzymał miecza w ręce, może i rzeczywiście ale gdy tylko jego palce oplatały szczupłą sylwetkę miecza, wtedy działy się tak perfekcyjne dzieła, że nic tylko zbierać szczękę z podłogi. On zbierał, już kilkukrotnie!
- Kto by nie chciał pomóc gdy sławetny „demon” pojawił się ponownie w wiosce? – Zaczął jeden z chłopaków wlepiając przepełniony determinacją wzrok w Ezrę. Gwardzista natychmiastowo się zmieszał i przysuwając bliżej Oriona, wziął go pod rękę żeby ewentualnie móc się wesprzeć jego obecnością, pohamować niekoniecznie oczekiwane w tym momencie emocje.
- Nie jestem żadnym…
- Wiemy. Ale jesteś magiem ognia, prawda? Czyli naszą przepustką do normalności. Załóżmy, że zawiążemy małą umowę. Musicie się stąd wydostać, a my chcemy się stąd wydostać. Jesteście chętni? – Bez zbędnych ceregieli drugi z chłopaków skrzyżował ręce na piersi mówiąc to co im na sercach leżało. Od razu otrzymał poparcie całej grupy na co Ezra przewrócił oczami. Dzieciaki wiedziały czego chciały, wiedziały jak to osiągnąć, ba! Oni mieli cały piękny plan którego jedynym mankamentem było to, że w wiosce nie rodzili się magowie. Ezra był jedyny od lat i na lata. Po nim, przed nim, nie było nikogo. Dodatkowo, szybko dowiedzieli się, że wojsko również trzymało się od miasteczka z daleka. Uważane za niewychowaną hołotę która podrywała panny na wydaniu, takie z „dobrych domów”. Zakazano im więc wejścia, zakazano wyjścia w stronę garnizonu. Mieli problem, możliwy do rozwiązania tylko przy pomocy nieznajomych.
Nakreślenie na prowizorycznej mapce miasteczka – bardzo szczegółowej jak na ręcznie wykonaną – planu działania zajęło im dobre dwie godziny. W tym czasie otrzymali jedzenie, wodę i możliwość ogarnięcia się. Nie byli zmęczeni, a mimo to odpoczynek był na wagę złota. Ostatecznie, plan podpalenia mieli zrealizować w nocy, gdy miasto padnie spać, a strażnicy (chociaż raczej samozwańcza ochrona) będzie jedyną deską ratunku od rozprzestrzenienia się pożaru na wszystkie domy. Celem była stara stodoła w której zbierały się wiece, najczęściej oskarżające kogoś o bycie nie takim jak kanon wskazywał jednocześnie na tą osobę opuszczając ciężar cierpienia, pogardy i nienawiści. Idealne miejsce, sam był tam dość brutalnie osądzony, obnażony i wystawiony na potępienie. Mało brakowało, a wtedy puściłby te rozklekotane kilka desek z dymem. Dlatego też gdzieś tam w głębi serca, na podobną wizję poczuł ogromną satysfakcję.
W końcu w chatce zapanowała cisza. Dzieciaki im zawierzyły bo byli inni, bo chcieli stąd uciec, bo byli ich okazją. Jeżeli się nie zjawią, oni niczego nie stracą, Ezra z Orionem natomiast utkną, była to więc idealna transakcja z perspektywy młodzieży, trochę ryzykowna z ich. Niemniej gdy drzwi się zamknęły, a głosy oddaliły na tyle, że po chwili przestały być słyszalne, Ezra od razu wstał podchodząc do masywnego stołu przestawionego pod sam róg. Poprosił Oriona gestem żeby ten wstał i pomógł mu przesunąć mebel, później pod niego zanurkował siłując się z lekko wybrzuszoną deską. Mruczał przy tym pod nosem prośby żeby „to” nie spłonęło, a gdy jego oczom ukazała się ciemna, skromna szkatułka, mruknął radośnie wyciągając ją z wypełnionego zwęglonymi fragmentami drewna dołka. Na pytające spojrzenie machnął ręką i biorąc szkatułkę wrócił na kanapę, cmokając Oriona w policzek.
- Sam to chowałem, miło że nie spłonęło. – Przyznał z lekko zaciśniętym gardłem po czym uchylił wieko żeby spojrzeć na skromną zawartość. Mała książeczka z poezją – oczywiście napisaną przez heretyka – broszka w kształcie pawia z kilkoma kamieniami szlachetnymi – najcenniejsze co kiedykolwiek było w tym domu – oraz wyszydełkowany krajobraz zielonej okolicy. Westchnął ciężko przejeżdżając palcami po wszystkich przedmiotach.
- Niezwykłe, że się uchowały. No ale kto by czegokolwiek miła tu szukać, prawda? – Spojrzał w jasne oczy Oriona, smutno się uśmiechając. Taki grymas wystarczył żeby dostał czuły całus w czoło, ponownie został objęty i pomiziany. Wystarczyło żeby się nieco rozpogodził i zaczął opowiadać. Całkowicie bez przymusu, oddając się tym zdecydowanie przyjemniejszym wspomnieniom o pieleniu grządek z dziadkiem, nauce gry na skrzypcach, czytaniu z babką. Ani się obejrzał gdy zaczęli wymieniać się tymi dobrymi radościami ze swojej młodości tym samym dając sobie szansę. Na poznanie tego co mogło ich jeszcze w przyszłości ucieszyć, odwołanie do czego mogło wywołać zarówno łzy radości jak i szczery uśmiech. Chwilowo nawet zapragnął tu zostać. W małej pachnącej chatce z mężczyzną który go pokochał. Żeby byli dalej razem. Kochali się już do końca dni. Był to jednak przebłysk nie mający odzwierciedlenia w niczym innym jak pasji w jego dwukolorowych oczach gdy przyglądał się jego radośnie uśmiechniętej twarzy.
- Kocham Cię.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie był pewien, czego powinien się spodziewać i czemu słysząc względnie logiczne argumenty Finnegana, wcale nie poczuł się mniej winny. Wszystko przez to, że nie wiedział, gdzie był Orion i Ezra. Nawet jeśli teoretycznie stanowili duet trudny do pokonania, o czym wiedział, nie chciał zmuszać przyjaciela, a w zasadzie ich obu, do walki o swoje życie, tylko dlatego że zachciało mu się wycieczki. No i sir Lorhen, miał świętą rację, gdyby coś mu się stało, choćby z własnej woli i winy, najpewniej on, Finni i wszyscy ludzie w kraju ognia nie mogliby spać spokojnie z wiszącym nad nimi gniewem cesarza kraju wody. Lusiek wiedział, że kiedy mężczyzna się wściekał, potrafił być naprawdę przerażający. Tym bardziej po niewczasie zdał sobie sprawę, że naraził swoich najbliższych i nie tylko ich na totalną zagładę.
A potem nagle zaczęli mówić o tym, co miało być między nimi i w tamtym momencie Louriel poczuł się bardzo pewnie i niepewnie jednocześnie. On sam bardzo chciał mieć gwardzistę przy sobie i pomóc mu z czym tylko się dało, ale im dłużej o tym myślał, tym mocniej zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli Finni pojawi się w kraju wody i będzie chciał w nim zostać na dłużej, nie będzie mógł na nim polegać. A przynajmniej nie tak jak o tym myślał książę. Gdyby kazał go przyjąć do straży pałacowej, natychmiast stałby się znienawidzony przez całe miasto. Nikt nie chciałby przyjąć od niego pomocy, a inni strażnicy na pewno byliby w jakiś sposób nieprzyjemni. W końcu to nie było proste, dostać się w jej szeregi, zostać uznanym przez cesarza i założyć mundur kraju wody. Zwłaszcza jeśli było się cudzoziemcem. Który na dodatek sypiał z nim, kontrowersyjnym księciem za nic mającym opinię publiczną i robiącego to, na co miał ochotę nie przejmując się zdaniem innych.
Starał się jednak na ten moment o tym nie myśleć i nie martwić za bardzo Finnegana. W końcu do wyjazdu zostało jeszcze trochę czasu, zdąży mu o tym powiedzieć. Tymczasem rozmowa ślizgała się między nimi jak woda obmywająca ze szmerem kamienie w strumieniu, a dłonie które głaskały gada po plecach sprawiały, że czuł się jak roztopione masełko. Nie było w tym geście nic z erotyzmu i też jego odczucia kryły w sobie jedynie ciepło i odczuwaną radość z przebywania z bliską osobą. Czułość każdego muśnięcia palcami sprawiała, że Louriel miał ochotę mruczeć jak kot i z każdą chwilą coraz bardziej zapadał się w błogi stan nieświadomości.
- Nie podejrzewam, by Orion miał ochotę zostawić tu Ezrę, co do mnie, nie mam nic przeciwko, pomogę wam obu jak będę mógł, byście mieli gdzie się podziać – powiedział sennie, nie zauważając kiedy jedna z jego dłoni znalazła się na głowie maga ognia i głaskała go po blond włosach, przeczesując je od czasu do czasu palcami.
- Jeśli tylko będziesz trzymał go z dala od moich rzeczy, powinno być w porządku – westchnął na wspomnienie liska, o którym prawie zapomniał. Przy okazji cisnęło mu się na usta, że mogło to być trudne zważywszy na to, że miał nadzieję, by Finni zamieszkał z nim nie tylko w Akademii, ale i jego sypialni, ale dzięki temu, zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby jednak dać Finniemu swój własny pokój? Może… za bardzo się narzucał? W końcu zaproponował mu jak na razie tylko tyle, że zabierze go ze sobą do kraju wody, ale nie wspominał nic o mieszkaniu z nim. Uważał, że to mówiło samo przez się, ale… może się mylił?
Zaraz jednak niepewne słowa Finnegana rozwiały wszelkie jego wątpliwości, zalewając go za to falą czułości. Ten człowiek, tak empatyczny i cudowny, kiedy chodziło o drugiego człowieka, w ogóle nie potrafiący myśleć o sobie w roszczeniowy sposób. Za to też, tak mocno go pokochał. Dlatego uniósł się lekko na przedramionach, a potem przesunął odrobinę do góry, by zawisnąć mu na chwilę nad twarzą i uśmiechnąć się do niego jaszczurzym, przebiegłym wyrazem.
- Gdybyś sam stąd nie zwiał, kochana Papużko, przyszedłbym w nocy i wykradł cię spod nosa tego ohydnego człowieka i jego okropnej córki – powiedział, pochylając się by cmoknąć go w czubek jego własnego nosa, a potem musnął wargami jego usta, uśmiechając się nieco przekornie. – Pamiętasz co się między nami stało, jakieś dwie noce temu? – zapytał niewinnie, jeszcze raz całując delikatnie jego usta. – Dla mnie znaczy to tyle, że teraz jesteś pełnoprawnie mój, a ja twój. A ja nie lubię się dzielić tym co moje, zwłaszcza z burakami i nadętymi księżniczkami – powiedział, zaraz potem łącząc ich w prawdziwie namiętnym pocałunku, który trwał dłuższą chwilę, dopóki Louriel się nie zmęczył i opadł znowu na pierś Finnegana i zadowolony, rumiany z emocji i szczęśliwy, rozmawiając z nim cicho, nie zasnął, utulony spokojem.
Ostatnie o czym Orion myślał w tamtym momencie to znalezienie pomocy. I to tak niespodziewanej, która sama praktycznie się na nich natknęła. Dzieciaki okazały się być bardziej sympatyczne, pomysłowe i pewne siebie w swoich działaniach niż Orion ich o to podejrzewał, ale faktycznie, kiedy słuchał planu na opuszczenie miasta pełnego nienawiści i nietolerancji, jedynym którego w nim brakowało był mag ognia, który wiedział co robić. Teraz zyskali nie dość, że władającego tym żywiołem to dodatkowo jeszcze maga wody, który nie miał zamiaru siedzieć obok, kiedy jego ukochany zmagać się będzie z demonami przeszłości i teraźniejszości. No i nie miał zamiaru pozwolić tak po prostu tym dzieciakom na samobójczą misję, bo gdyby coś im się nie udało, to oni byli najbardziej narażeni, on na dobrą sprawę, o ile oczywiście daliby mu dojść do słowa, mógł się wykpić, a jeśli nie, nie sądził by Louriel tak po prostu zostawił tę sprawę i siedział z założonymi rękoma kiedy oni się zgubili. Miał tylko nadzieję, że z gadem i Finnim było wszystko w porządku i że kiedy dotrą do stolicy, właśnie tam ich zastaną. Całych i zdrowych. A żeby i oni nie musieli się za mocno o nich martwić, musieli wrócić w jednym kawałku.
W końcu ich mała narada dobiegła końca, a on został z Ezrą sam na sam, z planem dźwięczącym mu w głowie i odrobiną wątpliwości, czy powinni dzieciakom ufać. Co prawda nie brzmieli na zdrajców, a ich plan był staranny i brzmiał jakby poświęcono mu mnóstwo czasu, w tym przygotowanie koni, co przecież nie było czymś błahym, niemniej nie potrafił się wyzbyć obaw. Nie chciał by jego Śnieżynka zaznała jeszcze jednej zdrady ze strony ludzi z tej wioski. Miał nawet zamiar zapytać, co o tym wszystkim myśli, ale zanim zdążył, chłopak podszedł do wielkiego, ciężkiego stołu i spróbował go przemieścić. Orion nie bardzo wiedział, co autor miał na myśli, ale widząc że Ezra nie może sobie z meblem poradzić, szybko mu pomógł, a potem z uniesionymi brwiami przyglądał się jak brunet gmerał coś przy podłodze, zaraz wyrywając z niej jedną, najwyraźniej obluzowaną deskę.
Nie bardzo wiedział co powiedzieć, kiedy gwardzista wrócił do niego z jakąś szkatułką, ale wyglądał jakby jej obecność w tym miejscu bardzo go ucieszyła, choć zaraz na jego twarzy pojawił się smutny wyraz. Dlatego czekał na wyjaśnienia, a kiedy je dostał, łagodny uśmiech pojawił się na jego twarzy, tylko po to by zaraz zetknąć się ustami z czołem chłopaka. Przysunął go do siebie i przytulił do siebie, gramoląc na kanapę tak, by siedzieli naprzeciwko siebie z kolanami zetkniętymi w niewinnym geście przywiązania. A potem rozmawiali, dowiadując się o sobie z pozoru drobnostek, w gruncie rzeczy bardzo miłych chwil, które wywoływały na ich twarzach rozczulone uśmiechy. Orion po raz pierwszy opowiedział komuś o tym jak Louriel go znalazł. Jak pojawił się na progu jego biednej chaty i zaproponował mu naukę, całkowicie za darmo, a potem zabrał go ze sobą do Akademii, gdzie każdy dzień był miłym zaskoczeniem, choć nie brak w nim było i gorzkich nut. Tymi się jednak nie zajmował, wspominając raczej bitwy na śnieżki z chłopakami, dumny wzrok księcia, kiedy w końcu udało mu się nauczyć podstaw, pieczenie ciastek z Mai na święto ku czci Króla Smoka i Louriela, który pod pretekstem „testowania smaku” wyjadł ich aż tyle, że musieli upiec dodatkową porcję.
Nie spodziewał się, że w środku tej konwersacji, Ezra tak nagle wyzna mu swoje uczucia. I to z pasją, która odbiła się w jego oczach i mimice, aż Orion wciągnął głośno powietrze nosem, a jego twarz zarumieniła się z zaskoczenia. Zaraz jednak jego twarz rozjaśnił najszczerszy i najszczęśliwszy uśmiech i z bijącym mocno sercem, złapał dłonie maga ognia w swoje, patrząc na niego z takim samym uczuciem w oczach.
- Ja ciebie też, Ezra – powiedział pewnie, przesuwając palcami do wnętrza jego dłoni, odwracając je wnętrzem do góry, a potem musnął delikatnie jego nadgarstki i przedramiona, przysuwając bliżej, by znaleźć zatrzymać się kilka centymetrów od piegowatej twarzy, którą zlustrował przepełnionym czułością wzrokiem. – I wiesz, wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale im dłużej z tobą jestem, tym bardziej wiem dlaczego – wyszeptał przy jego ustach, które zaraz obdarzył bardzo czułym i pełnym słodkich, niewinnych uczuć pocałunkiem.
W miarę jednak jak jego ręce wędrowały w górę ramion Ezry, pieszczota stawała się coraz mniej niewinna, za to bardziej namiętna, iskrząca od krążących mu w żyłach szybkim tempem uczuć. Serce szalało mu z radości, a dreszcze podniecenia podsuwały coraz to nowe wyrazy miłości. Nie sądził by to było dobre miejsce, by im ulegać, ale było ich tak dużo, że zanim się zorientował, naparł na klatkę piersiową gwardzisty swoją, niemo prosząc go by się położył. Nie przerywając pocałunku, ułożył się na nim tak, by im obu było wygodnie i podparł na przedramionach po obu stronach ciała gwardzisty, by go nie przygnieść. Było mu tak dobrze, zapach Ezry, dotyk Ezry, świadomość, że go, jak mu przed chwilą powiedział, kochał i że on to uczucie całym sobą odwzajemniał dodawały mu pewności siebie. Jeszcze przy nikim nie czuł się tak doceniony, tak dostrzeżony i choć przecież Ezra nie mógł tego wiedzieć, bo mu o tym nie powiedział, zrozumiany. Ich obu łączyło odrzucenie, a teraz poza tym wszystkim i wzajemne gorące uczucie.
- Wiesz, kiedy tak leżysz ze mną, pode mną, mam wrażenie, że mógłbym cię ochronić przed całym złem tego świata – powiedział czule, kiedy z westchnieniem przerwał pieszczotę, by odgarnąć mu z czoła zbłąkane kręcone kosmyki. – Tak bardzo zawróciłeś mi w głowie, że mam wrażenie, że mogę sobie ze wszystkim poradzić i chciałbym ci za to bardzo podziękować, Śnieżynko. Nigdy nie sądziłem… nie miałem pojęcia, że mogę chcieć tak dużo dla kogoś i dla siebie zrobić, dopóki nie spotkałem ciebie. To dzięki tobie nauczyłem się tego wszystkiego, wiesz? I dzięki tobie, chcę się nauczyć jeszcze więcej i zrobić więcej i żyć z pewnością siebie, żebyś ty już nie musiał się o nic martwić. I wiesz? Nigdy chyba nie spytałem cię tak naprawdę, choć przecież nosimy obrączki… Chcesz być moim chłopakiem, Ezra? - zapytał bardzo naiwnie, uśmiechając się pomimo delikatnych rumieńców zażenowania, które wykwitły mu na policzkach.
A potem nagle zaczęli mówić o tym, co miało być między nimi i w tamtym momencie Louriel poczuł się bardzo pewnie i niepewnie jednocześnie. On sam bardzo chciał mieć gwardzistę przy sobie i pomóc mu z czym tylko się dało, ale im dłużej o tym myślał, tym mocniej zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli Finni pojawi się w kraju wody i będzie chciał w nim zostać na dłużej, nie będzie mógł na nim polegać. A przynajmniej nie tak jak o tym myślał książę. Gdyby kazał go przyjąć do straży pałacowej, natychmiast stałby się znienawidzony przez całe miasto. Nikt nie chciałby przyjąć od niego pomocy, a inni strażnicy na pewno byliby w jakiś sposób nieprzyjemni. W końcu to nie było proste, dostać się w jej szeregi, zostać uznanym przez cesarza i założyć mundur kraju wody. Zwłaszcza jeśli było się cudzoziemcem. Który na dodatek sypiał z nim, kontrowersyjnym księciem za nic mającym opinię publiczną i robiącego to, na co miał ochotę nie przejmując się zdaniem innych.
Starał się jednak na ten moment o tym nie myśleć i nie martwić za bardzo Finnegana. W końcu do wyjazdu zostało jeszcze trochę czasu, zdąży mu o tym powiedzieć. Tymczasem rozmowa ślizgała się między nimi jak woda obmywająca ze szmerem kamienie w strumieniu, a dłonie które głaskały gada po plecach sprawiały, że czuł się jak roztopione masełko. Nie było w tym geście nic z erotyzmu i też jego odczucia kryły w sobie jedynie ciepło i odczuwaną radość z przebywania z bliską osobą. Czułość każdego muśnięcia palcami sprawiała, że Louriel miał ochotę mruczeć jak kot i z każdą chwilą coraz bardziej zapadał się w błogi stan nieświadomości.
- Nie podejrzewam, by Orion miał ochotę zostawić tu Ezrę, co do mnie, nie mam nic przeciwko, pomogę wam obu jak będę mógł, byście mieli gdzie się podziać – powiedział sennie, nie zauważając kiedy jedna z jego dłoni znalazła się na głowie maga ognia i głaskała go po blond włosach, przeczesując je od czasu do czasu palcami.
- Jeśli tylko będziesz trzymał go z dala od moich rzeczy, powinno być w porządku – westchnął na wspomnienie liska, o którym prawie zapomniał. Przy okazji cisnęło mu się na usta, że mogło to być trudne zważywszy na to, że miał nadzieję, by Finni zamieszkał z nim nie tylko w Akademii, ale i jego sypialni, ale dzięki temu, zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby jednak dać Finniemu swój własny pokój? Może… za bardzo się narzucał? W końcu zaproponował mu jak na razie tylko tyle, że zabierze go ze sobą do kraju wody, ale nie wspominał nic o mieszkaniu z nim. Uważał, że to mówiło samo przez się, ale… może się mylił?
Zaraz jednak niepewne słowa Finnegana rozwiały wszelkie jego wątpliwości, zalewając go za to falą czułości. Ten człowiek, tak empatyczny i cudowny, kiedy chodziło o drugiego człowieka, w ogóle nie potrafiący myśleć o sobie w roszczeniowy sposób. Za to też, tak mocno go pokochał. Dlatego uniósł się lekko na przedramionach, a potem przesunął odrobinę do góry, by zawisnąć mu na chwilę nad twarzą i uśmiechnąć się do niego jaszczurzym, przebiegłym wyrazem.
- Gdybyś sam stąd nie zwiał, kochana Papużko, przyszedłbym w nocy i wykradł cię spod nosa tego ohydnego człowieka i jego okropnej córki – powiedział, pochylając się by cmoknąć go w czubek jego własnego nosa, a potem musnął wargami jego usta, uśmiechając się nieco przekornie. – Pamiętasz co się między nami stało, jakieś dwie noce temu? – zapytał niewinnie, jeszcze raz całując delikatnie jego usta. – Dla mnie znaczy to tyle, że teraz jesteś pełnoprawnie mój, a ja twój. A ja nie lubię się dzielić tym co moje, zwłaszcza z burakami i nadętymi księżniczkami – powiedział, zaraz potem łącząc ich w prawdziwie namiętnym pocałunku, który trwał dłuższą chwilę, dopóki Louriel się nie zmęczył i opadł znowu na pierś Finnegana i zadowolony, rumiany z emocji i szczęśliwy, rozmawiając z nim cicho, nie zasnął, utulony spokojem.
Ostatnie o czym Orion myślał w tamtym momencie to znalezienie pomocy. I to tak niespodziewanej, która sama praktycznie się na nich natknęła. Dzieciaki okazały się być bardziej sympatyczne, pomysłowe i pewne siebie w swoich działaniach niż Orion ich o to podejrzewał, ale faktycznie, kiedy słuchał planu na opuszczenie miasta pełnego nienawiści i nietolerancji, jedynym którego w nim brakowało był mag ognia, który wiedział co robić. Teraz zyskali nie dość, że władającego tym żywiołem to dodatkowo jeszcze maga wody, który nie miał zamiaru siedzieć obok, kiedy jego ukochany zmagać się będzie z demonami przeszłości i teraźniejszości. No i nie miał zamiaru pozwolić tak po prostu tym dzieciakom na samobójczą misję, bo gdyby coś im się nie udało, to oni byli najbardziej narażeni, on na dobrą sprawę, o ile oczywiście daliby mu dojść do słowa, mógł się wykpić, a jeśli nie, nie sądził by Louriel tak po prostu zostawił tę sprawę i siedział z założonymi rękoma kiedy oni się zgubili. Miał tylko nadzieję, że z gadem i Finnim było wszystko w porządku i że kiedy dotrą do stolicy, właśnie tam ich zastaną. Całych i zdrowych. A żeby i oni nie musieli się za mocno o nich martwić, musieli wrócić w jednym kawałku.
W końcu ich mała narada dobiegła końca, a on został z Ezrą sam na sam, z planem dźwięczącym mu w głowie i odrobiną wątpliwości, czy powinni dzieciakom ufać. Co prawda nie brzmieli na zdrajców, a ich plan był staranny i brzmiał jakby poświęcono mu mnóstwo czasu, w tym przygotowanie koni, co przecież nie było czymś błahym, niemniej nie potrafił się wyzbyć obaw. Nie chciał by jego Śnieżynka zaznała jeszcze jednej zdrady ze strony ludzi z tej wioski. Miał nawet zamiar zapytać, co o tym wszystkim myśli, ale zanim zdążył, chłopak podszedł do wielkiego, ciężkiego stołu i spróbował go przemieścić. Orion nie bardzo wiedział, co autor miał na myśli, ale widząc że Ezra nie może sobie z meblem poradzić, szybko mu pomógł, a potem z uniesionymi brwiami przyglądał się jak brunet gmerał coś przy podłodze, zaraz wyrywając z niej jedną, najwyraźniej obluzowaną deskę.
Nie bardzo wiedział co powiedzieć, kiedy gwardzista wrócił do niego z jakąś szkatułką, ale wyglądał jakby jej obecność w tym miejscu bardzo go ucieszyła, choć zaraz na jego twarzy pojawił się smutny wyraz. Dlatego czekał na wyjaśnienia, a kiedy je dostał, łagodny uśmiech pojawił się na jego twarzy, tylko po to by zaraz zetknąć się ustami z czołem chłopaka. Przysunął go do siebie i przytulił do siebie, gramoląc na kanapę tak, by siedzieli naprzeciwko siebie z kolanami zetkniętymi w niewinnym geście przywiązania. A potem rozmawiali, dowiadując się o sobie z pozoru drobnostek, w gruncie rzeczy bardzo miłych chwil, które wywoływały na ich twarzach rozczulone uśmiechy. Orion po raz pierwszy opowiedział komuś o tym jak Louriel go znalazł. Jak pojawił się na progu jego biednej chaty i zaproponował mu naukę, całkowicie za darmo, a potem zabrał go ze sobą do Akademii, gdzie każdy dzień był miłym zaskoczeniem, choć nie brak w nim było i gorzkich nut. Tymi się jednak nie zajmował, wspominając raczej bitwy na śnieżki z chłopakami, dumny wzrok księcia, kiedy w końcu udało mu się nauczyć podstaw, pieczenie ciastek z Mai na święto ku czci Króla Smoka i Louriela, który pod pretekstem „testowania smaku” wyjadł ich aż tyle, że musieli upiec dodatkową porcję.
Nie spodziewał się, że w środku tej konwersacji, Ezra tak nagle wyzna mu swoje uczucia. I to z pasją, która odbiła się w jego oczach i mimice, aż Orion wciągnął głośno powietrze nosem, a jego twarz zarumieniła się z zaskoczenia. Zaraz jednak jego twarz rozjaśnił najszczerszy i najszczęśliwszy uśmiech i z bijącym mocno sercem, złapał dłonie maga ognia w swoje, patrząc na niego z takim samym uczuciem w oczach.
- Ja ciebie też, Ezra – powiedział pewnie, przesuwając palcami do wnętrza jego dłoni, odwracając je wnętrzem do góry, a potem musnął delikatnie jego nadgarstki i przedramiona, przysuwając bliżej, by znaleźć zatrzymać się kilka centymetrów od piegowatej twarzy, którą zlustrował przepełnionym czułością wzrokiem. – I wiesz, wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale im dłużej z tobą jestem, tym bardziej wiem dlaczego – wyszeptał przy jego ustach, które zaraz obdarzył bardzo czułym i pełnym słodkich, niewinnych uczuć pocałunkiem.
W miarę jednak jak jego ręce wędrowały w górę ramion Ezry, pieszczota stawała się coraz mniej niewinna, za to bardziej namiętna, iskrząca od krążących mu w żyłach szybkim tempem uczuć. Serce szalało mu z radości, a dreszcze podniecenia podsuwały coraz to nowe wyrazy miłości. Nie sądził by to było dobre miejsce, by im ulegać, ale było ich tak dużo, że zanim się zorientował, naparł na klatkę piersiową gwardzisty swoją, niemo prosząc go by się położył. Nie przerywając pocałunku, ułożył się na nim tak, by im obu było wygodnie i podparł na przedramionach po obu stronach ciała gwardzisty, by go nie przygnieść. Było mu tak dobrze, zapach Ezry, dotyk Ezry, świadomość, że go, jak mu przed chwilą powiedział, kochał i że on to uczucie całym sobą odwzajemniał dodawały mu pewności siebie. Jeszcze przy nikim nie czuł się tak doceniony, tak dostrzeżony i choć przecież Ezra nie mógł tego wiedzieć, bo mu o tym nie powiedział, zrozumiany. Ich obu łączyło odrzucenie, a teraz poza tym wszystkim i wzajemne gorące uczucie.
- Wiesz, kiedy tak leżysz ze mną, pode mną, mam wrażenie, że mógłbym cię ochronić przed całym złem tego świata – powiedział czule, kiedy z westchnieniem przerwał pieszczotę, by odgarnąć mu z czoła zbłąkane kręcone kosmyki. – Tak bardzo zawróciłeś mi w głowie, że mam wrażenie, że mogę sobie ze wszystkim poradzić i chciałbym ci za to bardzo podziękować, Śnieżynko. Nigdy nie sądziłem… nie miałem pojęcia, że mogę chcieć tak dużo dla kogoś i dla siebie zrobić, dopóki nie spotkałem ciebie. To dzięki tobie nauczyłem się tego wszystkiego, wiesz? I dzięki tobie, chcę się nauczyć jeszcze więcej i zrobić więcej i żyć z pewnością siebie, żebyś ty już nie musiał się o nic martwić. I wiesz? Nigdy chyba nie spytałem cię tak naprawdę, choć przecież nosimy obrączki… Chcesz być moim chłopakiem, Ezra? - zapytał bardzo naiwnie, uśmiechając się pomimo delikatnych rumieńców zażenowania, które wykwitły mu na policzkach.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jego ręce mimowolnie zaczęły błądzić po jego brzuchu. Muskając go palcami po bokach brzucha, gładząc po głębieniach i wypukłościach rysujących gdzieś tam pod połami materiału cudownie wyrzeźbione ciało, zapatrzony był w złote oczy które z taką pewnością przekazywały mu wszystko czego on… w pierwszym momencie w ogóle nie słuchał. Zamiast tego, wygodnie leżąc na plecach, przyglądał się twarzy której widok napawał go takim szczęściem. Błyszczące tęczówki przepełnione zwyczajną radością z życia, pełne usta wykrzywione w cudownym uśmiechu od którego mu się robiło miękko, miękkie włosy którymi miał pełne prawo się bawić, smukła szyja smakująca wiatrem i mrozem. Uwielbiał go i dopiero w momencie gdy się tym widokiem nasycił, poruszył umysł do pracy, do rejestrowania kolejnych słów. A te, przecież były tak ważne!
Rzadko kiedy miał przeczucie, że jakiejkolwiek ochrony potrzebował. Przyzwyczajony do bólu fizycznego, obojętny na krzywdę psychiczną do pewnego momentu swojego życia był niewzruszony. Nie obchodzili go ludzie, nie obchodziło go to co niezależnie od niego się z nim działo. Parł do przodu, próbując ukształtować swoje życie tak żeby chociaż w mikroskopijnym stopniu stało się satysfakcjonujące. Orion pojawił się w nim jak grom z jasnego nieba. Od pierwszego momentu dla niego zwyczajnie miły, z każdą spędzoną wspólnie chwilą stawał się mu coraz bliższy. Rozumiał pewne słabości, nie patrzył krzywo na pewne wady w tym, te dotyczące jego charakteru. Szybko stał się osobą która chodziła mu po głowie gdy kładł się spać jak również gdy tylko podnosił się z łóżka. Tęsknił za nim, a frustracja tym spowodowana ponownie pchnęła go na krawędź. Sprzed niej został zawrócony gdy silne ramiona przyparły go do muru, a on pod palącym spojrzeniem zaczął topnieć. I żałować. Teraz więc wiedział, że ochrony potrzebuje. Niewielkiej ale wsparcie jakie czuł było nie do opisania. Niemniej, nie pożałował sobie delikatnego uśmiechu na ustach. Orion też tego wsparcia potrzebował co już raz miało miejsce. Co więcej! On chciał mu to wsparcie okazać co chyba było jeszcze większym osiągnięciem. Ba! Kamieniem milowym jego rozwoju psychicznego.
Przenosząc ręce na jego plecy delikatnie go podrapał po czym uśmiechnął się nieśmiało.
- Dziękuję, że tej ochrony z mojej strony, nie odrzucasz. – Szepnął jedną rękę kładąc w końcu na jego policzku, żeby móc go delikatnie gładzić, ocierając się kciukiem delikatnie o dolną wargę. Pozwolił sobie na pełen rozczulenia i ciepła grymas na twarzy, przynajmniej dopóki nie zaczął mówić takich rzeczy. Och, jak mu się zrobiło gorąco słysząc to wszystko. Przecież… przecież Orion był wspaniały bez niego! Nie chciał żeby ten cokolwiek robił dla niego ale chciał żeby się rozwijał tak samo mocno jak tego żeby byli razem. Na spokojnie, żeby dali szansę poznać się lepiej, stworzyć coś nie opartego na dziwnych wyobrażeniach i własnym roztargnieniu. I chociaż ogromnie chciał się zgodzić, w pierwszym momencie wręcz targnęło nim rzuceniem mu się na szyję wymrukując, że chciał tego najbardziej na świecie, uderzyła go w twarz rzeczywistość. Tak daleko od siebie. Po co miał składać obietnice czy prośby ograniczające Oriona? Może pozna kogoś u siebie? Ktoś go pokocha z równym żarem w sercu co on go w tym momencie. I chociaż wątpliwości, brak logiki i wyrzuty sumienia tupały po jego głowie, uśmiechnął się w końcu do niego pięknie i obejmując za szyję pokiwał twierdząco głową.
- Mam nadzieję, że wcześniej też tak o mnie myślałeś. Ale oczywiście, że chce być, zostać, na długo. Ile się da. Bylebyś był blisko i dawał mi się rozkoszować tym cudownym uczuciem darzenia Cię miłością. – Mruknął podnosząc się delikatnie po to by ponownie złączyć ich usta w pocałunku. Jakkolwiek było to wszystkiemu wbrew, już tak się nim zachłysnął, że dopóki nie zmusi go sytuacja, za żadne skarby go nie odtrąci. Nawet jeżeli później miał spędzać kolejne nieprzespane noce na ronieniu pojedynczych, słonych łez i rozmyślaniu o niemożliwej przyszłości.
Pierwszy leniwy pocałunek powoli przerodził się w namiętną pieszczotę. Ciepłe dłonie Oriona wkradły się mu pod koszulkę, a on obejmując go jedną nogą w pasie, przylgnął taką powierzchnią ciała na jaką pozwalała mu ich pozycja. Przy tym, każdy ruch splecionych w uścisku języków, każdym pomruk czy otarcie były odwzajemnione. Odkleili się od siebie zgrzani, zasapani, gdy niebezpiecznie zaczęli zbliżać się do cienkiej granicy zatracenia się w pożądaniu. Od razu się do niego uśmiechnął i przeturlując się tak żeby to on był na górze, ułożył się wygodnie na piersi, przykrywając z ogromną ostrożnością problematyczne miejsce nogą. Sam przytknął się do jego uda kroczem i przymykając oczy westchnął cicho, z rozkoszy. Wystarczyło. Nie chciał go zrazić, nie chciał przekroczyć granicy którą teraz odbudował. Nie chciał tego samego błędu który prawie przekreślił ich znajomość. Dlatego wyszczerzony jak głupi do sera zaczął głaskać go jeszcze po brzuchu ale ze zdecydowanie większą czułością niżeli erotyzmem.
- Mój. Tylko mój. – Wymruczał niczym zadowolony kociak po czym przymknął oczy szczęśliwy.
Z chatki pełnej wspomnień i zapachu słońca wyszli gdy niebo pokrywała gęsta mgła Drogi Mlecznej. Jeden rzut oka w górę, wymiana znaczących uśmiechów i ruszyli na miejsce gdzie czekała na nich banda dzieciaków. W pełni przygotowana, z pozycjami które mieli zając tuż po pojawieniu się magów. Jeszcze raz wszystko powtórzyli gdzie Ezra w tym czasie wbił się w ramiona Oriona. Nie chciał go wykorzystywać ale jeżeli miał zrealizować wizję wielkiego, ognistego tornado musiał mieć w sobie odpowiednią ilość żaru. A od kiedy złość i rozgoryczenie w nim opadły ustępując miejsca miłości… nie do końca wiedział jak czerpać z pokładów energii – znacząco większej! – wywołanej zwyczajnym szczęściem. Dlatego poprosił o chwilę na rozgrzewkę i ku własnemu zaskoczeniu, rzeczywiście bez zastanowienia sobie poradził.
Wielki wir świszczącego ognia zaczął kierować się uliczką w stronę stodoły, a gdy wpadł na nią z hukiem, Ezra nie pozwolił żeby chociażby jedna deska ostała się przed jęzorami pożaru. Kucając sobie na dachu jednego z domków, manipulował ogniem tak żeby ten był równie słyszalny co ciężki do ugaszenia. Bowiem gdy żywioł wdawał się we wnętrze budowli, rzadko kiedy cokolwiek z niej zostawało. Do tego właśnie dążył. Żaru w środku.
Zgodnie z oczekiwaniami dzieciaków, w momencie gdy nieoficjalnie najważniejszy budynek w mieście stanął w płomieniach, w chwili rozgrzmiał dzwon oraz zlecieli się wszyscy mężczyźni niosąc wiadra. W tej chwili oni włamali się do stajni ojca jednego z chłopaków, a widząc osiodłane konie, nie pozostało im nic innego jak wyprowadzić je, obejść newralgiczny punkt przy świątyni i uciec. Szczęśliwie, pożar buchający iskrami wysoko w niebo, ściągnął również kobiety które roniąc łzy bezradności pozostawiły swoje domostwa bez opieki. Nikt więc ich nie zauważył i mogli rozjechać się w swoje strony – oni do pałacu, dzieciaki w kierunku podnóża gór gdzie wioski były zdecydowanie przyjaźniejsze normalnemu życiu (wyjęte spod czujnego oka władcy, bliżej Kraju Wody, wręcz inna kultura).
Siedząc z Orionem za plecami, trzymał wodze konia popędzanego przez piaskowe wydmy. Im dalej zajadą w nocy tym lepiej ich to wyjdzie. Bez większego zapasu wody – dostali tylko wie pełne manierki – i z palącym żarem nad głową mieli mniejsze szanse podróżować. Osobiście, specjalnie odbił delikatnie na zachód żeby trzymać się zieleni. Zajadą pałac od tyłu ale była szansa, że po drodze nie spalą się na skwarki.
W momencie gdy na horyzoncie zaczęła majaczyć czerwona kula, oni przemieszczali się w stronę szlaku obrośniętego palmami. Specjalnie wysiane drzewa chroniły podróżujących do stolicy. On już zwolnił, nie było sensu męczyć zwierzaka którego co i rusz poklepywał po szyi. Sam prowadził jakąś głupią rozmowę z Orionem przepełnioną śmiechem i uroczymi uszczypliwościami od których chciało mu się tulić. Białasek jednak mu niezbyt na to pozwalał, co i rusz podgryzając go to w ucho to w kark. Aż dreszcze po nim chodziły, napierał na niego plecami nadstawiając to policzek, to linię szczęki. Ostatecznie zmarszczył brwi gdy zrobiło się mu niewygodnie.
- Weź się trochę popraw bo mi się rękojeść miecza wbija… – Zaczął marudzić sięgając rękami za plecy, w miejsce w którym czuł nacisk, a po dotknięciu którego elektryzujący dreszcz przeszedł jego ciało. Natychmiastowo uniósł ręce w obronnym geście wysoko przed siebie, czerwony jak burak. Nie spodziewał się dotknąć go tam. Ani że będzie tak podniecony niewinną pieszczotą. Chociaż, jemu też niewiele trzeba było…
Chwilowo zapanowała między nimi cisza ale i zaraz zaczęli się głupio śmiać. Został mocniej przytulony, pocałowany w ramię i gdy poprawił na ich głowach poły materiału, skierował konia w stronę majaczącego w oddali pałacu.
Pałacu na iglicy którego dumnie trzepotała flaga Kraju Ziemi.
Przebicie się przez gromadzący się na placu pałacu tłum nie należało do rzeczy łatwych. W zaprzyjaźnionej karczmie zostawili pod opieką konia i prąc uliczkami mało znanymi komukolwiek poza stałymi mieszkańcami stolicy, kierowali się w stronę bram.
Gorączkowo powtarzając pytania na które nie znał odpowiedzi z przerażeniem patrzył na armię, charakterystycznie ubraną w zielone odcienie, spacerującą po ulicach jego miasta. Jeżeli był tu Kraj Ziemi, mogło okazać się, że niedługo pod ich stopami zacznie płynąć rzeka krwi. Gwardia miała obowiązek chronić króla własnym życiem, a co jeżeli magowie wody również stanęli do przegranej bitwy? Wszyscy nie żyli?
Wpadł do ogrodów od strony koszar. Rozejrzał się gorączkowo, Orion był tak samo zdenerwowany jak on, co gorsza! Uzbrojony! Gdyby ktoś ich nakrył mogłyby od razu polecieć ich głowy, musiał więc mocno uważać, czaić się. Jak kociaki w cieniu! Jak myszy w kuchni, jak… silne dłonie oplotły go, jedna na wysokości ust, druga w pasie. Został lekko pociągnięty do tyłu, w gęstą ścianę roślinności i już chciał gryźć, zacząć się szarpać, rozpalić w dłoni płomień gdy gdzieś kątem oka zobaczył majaczące, błękitne kosmyki. Stanął więc spokojnie, rzucając spojrzenie na Finnegana który podobnie trzymał Oriona. Blondyn szepnął do ucha białaskowi żeby się uspokoił, że to tylko, jest bezpieczny, a w tym momencie Ezra poczuł jak mu słabo. Złapał ostrożnie dłoń Louriela przyciskaną do jego ust i opuszczając ją nieco niżej, na swoją pierś, odchylił głowę do tyłu patrząc na jego twarz, szukając jakiś oznak bólu. Nic jednak poza iskrzącym przekonaniem o ogarniającym go szczęściu ale i spokoju w jego oczach jednak nie znalazł.
- Nic wam nie jest. – Jęknął na granicy płaczu i odwracając się do niego przodem, pozwolił się w efekcie ogromnych emocji wtulić w Smoka. Chwilę go przytulał upewniając się, że temu nic nie jest po czym lekko się odsunął żeby spojrzeć na niego wzrokiem mocno przestraszonej sarenki.
- Co wyście znowu zepsuli, do jasnej?! – Jęknął czując w jelciach, że to ich wina! Oni zawsze pakowali się w najgorsze bagno! No może nie bezpośrednio ale na pewno… dzięki nim wszyscy żyją…
Rzadko kiedy miał przeczucie, że jakiejkolwiek ochrony potrzebował. Przyzwyczajony do bólu fizycznego, obojętny na krzywdę psychiczną do pewnego momentu swojego życia był niewzruszony. Nie obchodzili go ludzie, nie obchodziło go to co niezależnie od niego się z nim działo. Parł do przodu, próbując ukształtować swoje życie tak żeby chociaż w mikroskopijnym stopniu stało się satysfakcjonujące. Orion pojawił się w nim jak grom z jasnego nieba. Od pierwszego momentu dla niego zwyczajnie miły, z każdą spędzoną wspólnie chwilą stawał się mu coraz bliższy. Rozumiał pewne słabości, nie patrzył krzywo na pewne wady w tym, te dotyczące jego charakteru. Szybko stał się osobą która chodziła mu po głowie gdy kładł się spać jak również gdy tylko podnosił się z łóżka. Tęsknił za nim, a frustracja tym spowodowana ponownie pchnęła go na krawędź. Sprzed niej został zawrócony gdy silne ramiona przyparły go do muru, a on pod palącym spojrzeniem zaczął topnieć. I żałować. Teraz więc wiedział, że ochrony potrzebuje. Niewielkiej ale wsparcie jakie czuł było nie do opisania. Niemniej, nie pożałował sobie delikatnego uśmiechu na ustach. Orion też tego wsparcia potrzebował co już raz miało miejsce. Co więcej! On chciał mu to wsparcie okazać co chyba było jeszcze większym osiągnięciem. Ba! Kamieniem milowym jego rozwoju psychicznego.
Przenosząc ręce na jego plecy delikatnie go podrapał po czym uśmiechnął się nieśmiało.
- Dziękuję, że tej ochrony z mojej strony, nie odrzucasz. – Szepnął jedną rękę kładąc w końcu na jego policzku, żeby móc go delikatnie gładzić, ocierając się kciukiem delikatnie o dolną wargę. Pozwolił sobie na pełen rozczulenia i ciepła grymas na twarzy, przynajmniej dopóki nie zaczął mówić takich rzeczy. Och, jak mu się zrobiło gorąco słysząc to wszystko. Przecież… przecież Orion był wspaniały bez niego! Nie chciał żeby ten cokolwiek robił dla niego ale chciał żeby się rozwijał tak samo mocno jak tego żeby byli razem. Na spokojnie, żeby dali szansę poznać się lepiej, stworzyć coś nie opartego na dziwnych wyobrażeniach i własnym roztargnieniu. I chociaż ogromnie chciał się zgodzić, w pierwszym momencie wręcz targnęło nim rzuceniem mu się na szyję wymrukując, że chciał tego najbardziej na świecie, uderzyła go w twarz rzeczywistość. Tak daleko od siebie. Po co miał składać obietnice czy prośby ograniczające Oriona? Może pozna kogoś u siebie? Ktoś go pokocha z równym żarem w sercu co on go w tym momencie. I chociaż wątpliwości, brak logiki i wyrzuty sumienia tupały po jego głowie, uśmiechnął się w końcu do niego pięknie i obejmując za szyję pokiwał twierdząco głową.
- Mam nadzieję, że wcześniej też tak o mnie myślałeś. Ale oczywiście, że chce być, zostać, na długo. Ile się da. Bylebyś był blisko i dawał mi się rozkoszować tym cudownym uczuciem darzenia Cię miłością. – Mruknął podnosząc się delikatnie po to by ponownie złączyć ich usta w pocałunku. Jakkolwiek było to wszystkiemu wbrew, już tak się nim zachłysnął, że dopóki nie zmusi go sytuacja, za żadne skarby go nie odtrąci. Nawet jeżeli później miał spędzać kolejne nieprzespane noce na ronieniu pojedynczych, słonych łez i rozmyślaniu o niemożliwej przyszłości.
Pierwszy leniwy pocałunek powoli przerodził się w namiętną pieszczotę. Ciepłe dłonie Oriona wkradły się mu pod koszulkę, a on obejmując go jedną nogą w pasie, przylgnął taką powierzchnią ciała na jaką pozwalała mu ich pozycja. Przy tym, każdy ruch splecionych w uścisku języków, każdym pomruk czy otarcie były odwzajemnione. Odkleili się od siebie zgrzani, zasapani, gdy niebezpiecznie zaczęli zbliżać się do cienkiej granicy zatracenia się w pożądaniu. Od razu się do niego uśmiechnął i przeturlując się tak żeby to on był na górze, ułożył się wygodnie na piersi, przykrywając z ogromną ostrożnością problematyczne miejsce nogą. Sam przytknął się do jego uda kroczem i przymykając oczy westchnął cicho, z rozkoszy. Wystarczyło. Nie chciał go zrazić, nie chciał przekroczyć granicy którą teraz odbudował. Nie chciał tego samego błędu który prawie przekreślił ich znajomość. Dlatego wyszczerzony jak głupi do sera zaczął głaskać go jeszcze po brzuchu ale ze zdecydowanie większą czułością niżeli erotyzmem.
- Mój. Tylko mój. – Wymruczał niczym zadowolony kociak po czym przymknął oczy szczęśliwy.
Z chatki pełnej wspomnień i zapachu słońca wyszli gdy niebo pokrywała gęsta mgła Drogi Mlecznej. Jeden rzut oka w górę, wymiana znaczących uśmiechów i ruszyli na miejsce gdzie czekała na nich banda dzieciaków. W pełni przygotowana, z pozycjami które mieli zając tuż po pojawieniu się magów. Jeszcze raz wszystko powtórzyli gdzie Ezra w tym czasie wbił się w ramiona Oriona. Nie chciał go wykorzystywać ale jeżeli miał zrealizować wizję wielkiego, ognistego tornado musiał mieć w sobie odpowiednią ilość żaru. A od kiedy złość i rozgoryczenie w nim opadły ustępując miejsca miłości… nie do końca wiedział jak czerpać z pokładów energii – znacząco większej! – wywołanej zwyczajnym szczęściem. Dlatego poprosił o chwilę na rozgrzewkę i ku własnemu zaskoczeniu, rzeczywiście bez zastanowienia sobie poradził.
Wielki wir świszczącego ognia zaczął kierować się uliczką w stronę stodoły, a gdy wpadł na nią z hukiem, Ezra nie pozwolił żeby chociażby jedna deska ostała się przed jęzorami pożaru. Kucając sobie na dachu jednego z domków, manipulował ogniem tak żeby ten był równie słyszalny co ciężki do ugaszenia. Bowiem gdy żywioł wdawał się we wnętrze budowli, rzadko kiedy cokolwiek z niej zostawało. Do tego właśnie dążył. Żaru w środku.
Zgodnie z oczekiwaniami dzieciaków, w momencie gdy nieoficjalnie najważniejszy budynek w mieście stanął w płomieniach, w chwili rozgrzmiał dzwon oraz zlecieli się wszyscy mężczyźni niosąc wiadra. W tej chwili oni włamali się do stajni ojca jednego z chłopaków, a widząc osiodłane konie, nie pozostało im nic innego jak wyprowadzić je, obejść newralgiczny punkt przy świątyni i uciec. Szczęśliwie, pożar buchający iskrami wysoko w niebo, ściągnął również kobiety które roniąc łzy bezradności pozostawiły swoje domostwa bez opieki. Nikt więc ich nie zauważył i mogli rozjechać się w swoje strony – oni do pałacu, dzieciaki w kierunku podnóża gór gdzie wioski były zdecydowanie przyjaźniejsze normalnemu życiu (wyjęte spod czujnego oka władcy, bliżej Kraju Wody, wręcz inna kultura).
Siedząc z Orionem za plecami, trzymał wodze konia popędzanego przez piaskowe wydmy. Im dalej zajadą w nocy tym lepiej ich to wyjdzie. Bez większego zapasu wody – dostali tylko wie pełne manierki – i z palącym żarem nad głową mieli mniejsze szanse podróżować. Osobiście, specjalnie odbił delikatnie na zachód żeby trzymać się zieleni. Zajadą pałac od tyłu ale była szansa, że po drodze nie spalą się na skwarki.
W momencie gdy na horyzoncie zaczęła majaczyć czerwona kula, oni przemieszczali się w stronę szlaku obrośniętego palmami. Specjalnie wysiane drzewa chroniły podróżujących do stolicy. On już zwolnił, nie było sensu męczyć zwierzaka którego co i rusz poklepywał po szyi. Sam prowadził jakąś głupią rozmowę z Orionem przepełnioną śmiechem i uroczymi uszczypliwościami od których chciało mu się tulić. Białasek jednak mu niezbyt na to pozwalał, co i rusz podgryzając go to w ucho to w kark. Aż dreszcze po nim chodziły, napierał na niego plecami nadstawiając to policzek, to linię szczęki. Ostatecznie zmarszczył brwi gdy zrobiło się mu niewygodnie.
- Weź się trochę popraw bo mi się rękojeść miecza wbija… – Zaczął marudzić sięgając rękami za plecy, w miejsce w którym czuł nacisk, a po dotknięciu którego elektryzujący dreszcz przeszedł jego ciało. Natychmiastowo uniósł ręce w obronnym geście wysoko przed siebie, czerwony jak burak. Nie spodziewał się dotknąć go tam. Ani że będzie tak podniecony niewinną pieszczotą. Chociaż, jemu też niewiele trzeba było…
Chwilowo zapanowała między nimi cisza ale i zaraz zaczęli się głupio śmiać. Został mocniej przytulony, pocałowany w ramię i gdy poprawił na ich głowach poły materiału, skierował konia w stronę majaczącego w oddali pałacu.
Pałacu na iglicy którego dumnie trzepotała flaga Kraju Ziemi.
Przebicie się przez gromadzący się na placu pałacu tłum nie należało do rzeczy łatwych. W zaprzyjaźnionej karczmie zostawili pod opieką konia i prąc uliczkami mało znanymi komukolwiek poza stałymi mieszkańcami stolicy, kierowali się w stronę bram.
Gorączkowo powtarzając pytania na które nie znał odpowiedzi z przerażeniem patrzył na armię, charakterystycznie ubraną w zielone odcienie, spacerującą po ulicach jego miasta. Jeżeli był tu Kraj Ziemi, mogło okazać się, że niedługo pod ich stopami zacznie płynąć rzeka krwi. Gwardia miała obowiązek chronić króla własnym życiem, a co jeżeli magowie wody również stanęli do przegranej bitwy? Wszyscy nie żyli?
Wpadł do ogrodów od strony koszar. Rozejrzał się gorączkowo, Orion był tak samo zdenerwowany jak on, co gorsza! Uzbrojony! Gdyby ktoś ich nakrył mogłyby od razu polecieć ich głowy, musiał więc mocno uważać, czaić się. Jak kociaki w cieniu! Jak myszy w kuchni, jak… silne dłonie oplotły go, jedna na wysokości ust, druga w pasie. Został lekko pociągnięty do tyłu, w gęstą ścianę roślinności i już chciał gryźć, zacząć się szarpać, rozpalić w dłoni płomień gdy gdzieś kątem oka zobaczył majaczące, błękitne kosmyki. Stanął więc spokojnie, rzucając spojrzenie na Finnegana który podobnie trzymał Oriona. Blondyn szepnął do ucha białaskowi żeby się uspokoił, że to tylko, jest bezpieczny, a w tym momencie Ezra poczuł jak mu słabo. Złapał ostrożnie dłoń Louriela przyciskaną do jego ust i opuszczając ją nieco niżej, na swoją pierś, odchylił głowę do tyłu patrząc na jego twarz, szukając jakiś oznak bólu. Nic jednak poza iskrzącym przekonaniem o ogarniającym go szczęściu ale i spokoju w jego oczach jednak nie znalazł.
- Nic wam nie jest. – Jęknął na granicy płaczu i odwracając się do niego przodem, pozwolił się w efekcie ogromnych emocji wtulić w Smoka. Chwilę go przytulał upewniając się, że temu nic nie jest po czym lekko się odsunął żeby spojrzeć na niego wzrokiem mocno przestraszonej sarenki.
- Co wyście znowu zepsuli, do jasnej?! – Jęknął czując w jelciach, że to ich wina! Oni zawsze pakowali się w najgorsze bagno! No może nie bezpośrednio ale na pewno… dzięki nim wszyscy żyją…
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po tak cudownym, pełnym w rozmowy i czułości wieczorze, kiedy w końcu nadszedł czas na nieco mniej przyjemną, za to bardzo niebezpieczną podróż, Orion czuł się tak, jakby wszystko co miało znaleźć się na ich drodze do domu, do Louriela i Finnegana, nie było dla nich żadną przeszkodą. W końcu, skoro poradzili sobie z obcym wymiarem, Smokiem ognia i jego złym bratem, a potem uciekli z łap nietolerancyjnego do granic możliwości tłumu, co jeszcze mogło im zagrozić? Podczas całego tego przedsięwzięcia, trzymał się blisko Ezry, osłaniając jego plecy i pilnując, by nikt mu nie przeszkodził. Orion nie bardzo miał ochotę robić komuś krzywdę, jeśli nie musiał, ale gdyby pojawił się ktoś, kto znów miałby zacząć rzucać na jego słodkiego Ezrę kamieniami, nie ręczył za siebie.
A jednak, jak przewidywały dzieciaki, wszystko poszło sprawnie i szybko, a oni wkrótce potem na grzbiecie jednego konia, bo nie mieli ich wystarczająco, by każdy zaznał luksusu samotnej przejażdżki, ruszyli w drogę do stolicy Kraju Ognia. Orion był… taki szczęśliwy. Udało im się, a relacja jego i Ezry nabierała rumieńców, co było o tak samo ekscytujące, co nieco przerażające, ale tym razem, Orion zamierzał po prostu zrobić coś, by przestać się obawiać i uwierzyć, że nie zrobi Ezrze krzywdy. Tym bardziej, że kiedy bujali się wspólnie na końskim grzbiecie, Ezra był tak blisko i ocierał się o niego co i rusz, jego młode, chętne na pieszczoty ciało reagowało w tylko jeden sposób. Chciał się jakoś odsunąć, nie dopuścić by mag ognia dowiedział się, co się z nim działo, ale nie mógł ukryć swojego stanu, kiedy ten najzwyczajniej w świecie go dotknął. Orion zarumienił się, powstrzymując cisnący mu się na usta jęk, ale zamiast niego, zaraz musiał się roześmiać na przeuroczą reakcję Ezry. Jego Śnieżynka… Mógł sobie mówić i robić co chciał, ale Orion i tak nie miał zamiaru dać się nabrać, że dla niego to nie było nic takiego.
Dalszą drogę spędzili na śmiechu, drobnych uszczypliwościach i rozmowach podszytych czymś bardzo miłym i sprawiającym, że powietrze wokół nich gęstniało, ale Orion z chęcią się w nie włączył, czując że przez to wszystko stali się sobie z Ezrą jeszcze bardziej bliżsi niż byli. Poznał jego dom i odrobinę bardziej jego i wiedział już, że nawet gdyby inni mieli go nie zrozumieć czy wyśmiać za targające nim rozterki, Ezra by to wszystko zrozumiał, bo przeżył dokładnie to samo. Może odrobinę bardziej ekstremalnie, bo mimo wszystko białowłosemu nigdy nie groziło ukamieniowanie, ale nadal… rozumiał go jak nikt inny. Choć kiedy tak Orion myślał o tym wszystkim, chyna nie powiedział mu o swoim ojcu… Musiał to nadrobić, ale kiedy indziej…
Dojechawszy do miasta nie spodziewał się, że zobaczą wszechobecną armię kraju ziemi i odrobinę popłochu, który zaraz był zduszany w zarodku, choć nadal mało brutalnymi sposobami. Ulicami miasta w stronę pałacu ciągnęły się całe tłumy, a on choć próbował, nie dowiedział się o co chodziło. Zaczął się poważnie martwić. Jeśli wpadła tu armia Kraju Ziemi, był niemal stuprocentowo pewien, że Louriel albo maczał w tym palce, albo miał zamiar, jako naczelna gadzina przebrzydła nie dająca mu spokoju, ani na sekundę. Musieli go znaleźć, jego i Finnegana, choć miał bardzo złe przeczucia i cały czas martwił się o Ezrę. Ezra był gwardzistą, strażą króla, jeśli już kogoś mieli zadźgać za żywota, to tylko jego.
Próbowali przedrzeć się niezauważeni przez pałacowy ogród, ale nie udało im się wejść w niego bardzo głęboko, kiedy nagle Orion poczuł jak czyjaś silna ręka chwyta go mocno w pasie, druga zatkała mu usta, a potem ktoś z dużą siłą przyciągnął go do siebie, przyciskając do siebie tak, by nie mógł się ani wyszarpać, ani złapać za rękojeść miecza. Adrenalina szumiała mu w uszach, a umysł analizował drogę ucieczki…
A przynajmniej do czasu, aż nie dojrzał kątem oka błękitnych włosów, nie usłyszał w uchu szeptu Finnegana, a potem cichego śmiechu Louriela. Momentalnie zalała go fala niewysłowionej ulgi, a kiedy w końcu Finni go puścił, mógł zobaczyć, że na twarzach ich wszystkich widnieje ten sam rodzaj szczęścia pomieszanego z ciężarem zrzuconym z braków. Idąc przykładem Ezry, nieco spontanicznie, Orion również przytulił się do Finnegana, a potem, kiedy mag ognia odsunął się od gada, rzucił na niego, wdychając z ulgą zapach sosnowych igieł, który nigdy go nie opuszczał. A jednak, pytanie Ezry było bardzo na miejscu i tak samo jak on, Orion chciał się bardzo dowiedzieć, co oni najlepszego zrobili.
Louriel pokiwał jednak zarozumiale palcem, uśmiechając się w najbardziej gadzi i szelmowski uśmieszek, jaki Orion widział na jego twarzy.
- Nie zepsuliśmy, tylko naprawiliśmy! – oświadczył, dumny z siebie, co Oriona natychmiast zaalarmowało, bo choć Lusiek z natury był całkiem egoistyczną istotą, po tym co się stało, wątpił by naprawdę czuł się dobrze sam ze sobą. Zgubili siebie nawzajem. Udał jednak, że tego nie widzi, stwierdzając że zostawi sobie tę rozmowę na później. – Widzicie, od jakiegoś wczoraj, kraj Ognia nie ma króla, zostanie stracony za jakieś… pół godziny, a Finni i Ezra są wolni, tak jak cały ten kraj – wyjaśnił beztrosko, natychmiast sprawiając, że Oriona rozbolała głowa.
- Czekaj, co? – jęknął Orion, masując się zawzięcie po skroni. – Ja tu chyba czegoś nie rozumiem. Jak to stracony? Jak to wolni? – zapytał, patrząc to na Finnegana, to na Louriela dziwnym spojrzeniem, jakby postradali zmysły.
- Normalnie – Lusiek wzruszył ramionami, ale już mniej ostentacyjnie, zbliżył się za to do Finniego i przytulił do niego, układając policzkiem na jednym ramieniu maga ognia. – W tamtej wieży, uratowała nas armia kraju ziemi, a my, a w zasadzie Finni, pomógł im dostać się do pałacu, wyłapać wszystkich i teraz kraj Ziemi będzie tu zaprowadzał pokój – powiedział, bardzo skrótowo, domyślając się, że w tym momencie nie mają za bardzo czasu na pogaduszki.
Orion myślał intensywnie, patrząc na jednego i drugiego, ale choć się starał, nie potrafił sobie wyobrazić sobie co się stało, widział za to jasno i wyraźnie, że coś pomiędzy tą dwójką się zmieniło. W ich gestach do siebie zawsze było mnóstwo czułości, ale zawsze były jakieś takie, bardzo ostrożne, jakby nie byli pewni, na co mogą sobie pozwolić. Teraz ten niepewności w nich nie było, jakby zdążyli poznać się na zupełnie innym poziomie i wiedzieli, że takie drobne gesty nie zrobią ani jednemu ani drugiemu krzywdy, a wręcz przeciwnie, są bardzo mile widziane. No i sposób w jaki na siebie patrzyli…
- Oh – wyrwało mu się, kiedy zdał sobie sprawę, co się najprawdopodobniej między nimi stało…
- Wiecie, ja też mam do was mnóstwo pytań… - zaczął Lusiek, wzdychając i niechętnie odrywając się od Finnegana. – I podejrzewam, że zarówno wasza jak i nasza opowieść należy do tych dłuższych, tymczasem jeśli chcecie popatrzeć na to, jak wasz naczelny tyran zostaje zgładzony, musicie już iść – powiedział, a w jego głosie pojawiła się dziwna nuta. Stanowcza, jakby mówił, by nikt nawet nie próbował go zmuszać by szedł z nimi na to popatrzeć. Orion zbladł na samą myśl, że miałby patrzeć na coś takiego, dlatego szybko do księcia podszedł.
- Zostanę z tobą – powiedział szybko, czując ulgę, że nikt nie kwestionował jego wyboru.
- Idźcie – westchnął Lusiek do obu gwardzistów. – Podejrzewam, że żaden z was nie chce przepuścić takiej gratki. Nie będziemy rozmawiać o tym co się stało, bez was, poczekamy na was nad basenem, a potem myślę że będziemy mieli sobie wiele do opowiedzenia – dodał książę bardzo spokojnie i bardzo łagodnie, patrząc na Finniego z pewnością siebie. Domyślał się, że kto jak kto, ale ta dwójka zasługiwała na to, by zobaczyć, oczywiście o ile chciała, jak człowiek który zrobił z ich życia piekło, a z nich samych nic nie znaczący pyl pod stopami, jak to wszystko, źródło ich cierpienia znika.
A jednak, jak przewidywały dzieciaki, wszystko poszło sprawnie i szybko, a oni wkrótce potem na grzbiecie jednego konia, bo nie mieli ich wystarczająco, by każdy zaznał luksusu samotnej przejażdżki, ruszyli w drogę do stolicy Kraju Ognia. Orion był… taki szczęśliwy. Udało im się, a relacja jego i Ezry nabierała rumieńców, co było o tak samo ekscytujące, co nieco przerażające, ale tym razem, Orion zamierzał po prostu zrobić coś, by przestać się obawiać i uwierzyć, że nie zrobi Ezrze krzywdy. Tym bardziej, że kiedy bujali się wspólnie na końskim grzbiecie, Ezra był tak blisko i ocierał się o niego co i rusz, jego młode, chętne na pieszczoty ciało reagowało w tylko jeden sposób. Chciał się jakoś odsunąć, nie dopuścić by mag ognia dowiedział się, co się z nim działo, ale nie mógł ukryć swojego stanu, kiedy ten najzwyczajniej w świecie go dotknął. Orion zarumienił się, powstrzymując cisnący mu się na usta jęk, ale zamiast niego, zaraz musiał się roześmiać na przeuroczą reakcję Ezry. Jego Śnieżynka… Mógł sobie mówić i robić co chciał, ale Orion i tak nie miał zamiaru dać się nabrać, że dla niego to nie było nic takiego.
Dalszą drogę spędzili na śmiechu, drobnych uszczypliwościach i rozmowach podszytych czymś bardzo miłym i sprawiającym, że powietrze wokół nich gęstniało, ale Orion z chęcią się w nie włączył, czując że przez to wszystko stali się sobie z Ezrą jeszcze bardziej bliżsi niż byli. Poznał jego dom i odrobinę bardziej jego i wiedział już, że nawet gdyby inni mieli go nie zrozumieć czy wyśmiać za targające nim rozterki, Ezra by to wszystko zrozumiał, bo przeżył dokładnie to samo. Może odrobinę bardziej ekstremalnie, bo mimo wszystko białowłosemu nigdy nie groziło ukamieniowanie, ale nadal… rozumiał go jak nikt inny. Choć kiedy tak Orion myślał o tym wszystkim, chyna nie powiedział mu o swoim ojcu… Musiał to nadrobić, ale kiedy indziej…
Dojechawszy do miasta nie spodziewał się, że zobaczą wszechobecną armię kraju ziemi i odrobinę popłochu, który zaraz był zduszany w zarodku, choć nadal mało brutalnymi sposobami. Ulicami miasta w stronę pałacu ciągnęły się całe tłumy, a on choć próbował, nie dowiedział się o co chodziło. Zaczął się poważnie martwić. Jeśli wpadła tu armia Kraju Ziemi, był niemal stuprocentowo pewien, że Louriel albo maczał w tym palce, albo miał zamiar, jako naczelna gadzina przebrzydła nie dająca mu spokoju, ani na sekundę. Musieli go znaleźć, jego i Finnegana, choć miał bardzo złe przeczucia i cały czas martwił się o Ezrę. Ezra był gwardzistą, strażą króla, jeśli już kogoś mieli zadźgać za żywota, to tylko jego.
Próbowali przedrzeć się niezauważeni przez pałacowy ogród, ale nie udało im się wejść w niego bardzo głęboko, kiedy nagle Orion poczuł jak czyjaś silna ręka chwyta go mocno w pasie, druga zatkała mu usta, a potem ktoś z dużą siłą przyciągnął go do siebie, przyciskając do siebie tak, by nie mógł się ani wyszarpać, ani złapać za rękojeść miecza. Adrenalina szumiała mu w uszach, a umysł analizował drogę ucieczki…
A przynajmniej do czasu, aż nie dojrzał kątem oka błękitnych włosów, nie usłyszał w uchu szeptu Finnegana, a potem cichego śmiechu Louriela. Momentalnie zalała go fala niewysłowionej ulgi, a kiedy w końcu Finni go puścił, mógł zobaczyć, że na twarzach ich wszystkich widnieje ten sam rodzaj szczęścia pomieszanego z ciężarem zrzuconym z braków. Idąc przykładem Ezry, nieco spontanicznie, Orion również przytulił się do Finnegana, a potem, kiedy mag ognia odsunął się od gada, rzucił na niego, wdychając z ulgą zapach sosnowych igieł, który nigdy go nie opuszczał. A jednak, pytanie Ezry było bardzo na miejscu i tak samo jak on, Orion chciał się bardzo dowiedzieć, co oni najlepszego zrobili.
Louriel pokiwał jednak zarozumiale palcem, uśmiechając się w najbardziej gadzi i szelmowski uśmieszek, jaki Orion widział na jego twarzy.
- Nie zepsuliśmy, tylko naprawiliśmy! – oświadczył, dumny z siebie, co Oriona natychmiast zaalarmowało, bo choć Lusiek z natury był całkiem egoistyczną istotą, po tym co się stało, wątpił by naprawdę czuł się dobrze sam ze sobą. Zgubili siebie nawzajem. Udał jednak, że tego nie widzi, stwierdzając że zostawi sobie tę rozmowę na później. – Widzicie, od jakiegoś wczoraj, kraj Ognia nie ma króla, zostanie stracony za jakieś… pół godziny, a Finni i Ezra są wolni, tak jak cały ten kraj – wyjaśnił beztrosko, natychmiast sprawiając, że Oriona rozbolała głowa.
- Czekaj, co? – jęknął Orion, masując się zawzięcie po skroni. – Ja tu chyba czegoś nie rozumiem. Jak to stracony? Jak to wolni? – zapytał, patrząc to na Finnegana, to na Louriela dziwnym spojrzeniem, jakby postradali zmysły.
- Normalnie – Lusiek wzruszył ramionami, ale już mniej ostentacyjnie, zbliżył się za to do Finniego i przytulił do niego, układając policzkiem na jednym ramieniu maga ognia. – W tamtej wieży, uratowała nas armia kraju ziemi, a my, a w zasadzie Finni, pomógł im dostać się do pałacu, wyłapać wszystkich i teraz kraj Ziemi będzie tu zaprowadzał pokój – powiedział, bardzo skrótowo, domyślając się, że w tym momencie nie mają za bardzo czasu na pogaduszki.
Orion myślał intensywnie, patrząc na jednego i drugiego, ale choć się starał, nie potrafił sobie wyobrazić sobie co się stało, widział za to jasno i wyraźnie, że coś pomiędzy tą dwójką się zmieniło. W ich gestach do siebie zawsze było mnóstwo czułości, ale zawsze były jakieś takie, bardzo ostrożne, jakby nie byli pewni, na co mogą sobie pozwolić. Teraz ten niepewności w nich nie było, jakby zdążyli poznać się na zupełnie innym poziomie i wiedzieli, że takie drobne gesty nie zrobią ani jednemu ani drugiemu krzywdy, a wręcz przeciwnie, są bardzo mile widziane. No i sposób w jaki na siebie patrzyli…
- Oh – wyrwało mu się, kiedy zdał sobie sprawę, co się najprawdopodobniej między nimi stało…
- Wiecie, ja też mam do was mnóstwo pytań… - zaczął Lusiek, wzdychając i niechętnie odrywając się od Finnegana. – I podejrzewam, że zarówno wasza jak i nasza opowieść należy do tych dłuższych, tymczasem jeśli chcecie popatrzeć na to, jak wasz naczelny tyran zostaje zgładzony, musicie już iść – powiedział, a w jego głosie pojawiła się dziwna nuta. Stanowcza, jakby mówił, by nikt nawet nie próbował go zmuszać by szedł z nimi na to popatrzeć. Orion zbladł na samą myśl, że miałby patrzeć na coś takiego, dlatego szybko do księcia podszedł.
- Zostanę z tobą – powiedział szybko, czując ulgę, że nikt nie kwestionował jego wyboru.
- Idźcie – westchnął Lusiek do obu gwardzistów. – Podejrzewam, że żaden z was nie chce przepuścić takiej gratki. Nie będziemy rozmawiać o tym co się stało, bez was, poczekamy na was nad basenem, a potem myślę że będziemy mieli sobie wiele do opowiedzenia – dodał książę bardzo spokojnie i bardzo łagodnie, patrząc na Finniego z pewnością siebie. Domyślał się, że kto jak kto, ale ta dwójka zasługiwała na to, by zobaczyć, oczywiście o ile chciała, jak człowiek który zrobił z ich życia piekło, a z nich samych nic nie znaczący pyl pod stopami, jak to wszystko, źródło ich cierpienia znika.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pomysł złapania zarówno Oriona jak i Ezry z nienacka do najmądrzejszych nie należał. Zważywszy na ich wyszkolenie, szybkość reakcji oraz prawdopodobne emocje wywołane zastaną sytuację, nic nie działało na korzyść oprawców – jego i Louriela – ale na litość, nie mogli pozwolić im się tak samowolnie pałętać w chaosie którego nie rozumieją. Jeszcze przyjdą im do głów jakieś dziwne myśli, głupie pomysły i będzie problem. Dodatkowo, nadal tamta dwójka nie była świadoma ich pełnego bezpieczeństwa, pewnie się martwili, pewnie ich szukali wzrokiem. Należało się więc przywitać i chociaż zrobili to bardzo brutalnie, obeszło się bez zbędnych skutków niepożądanych.
Lekko zaskoczył się gdy targnięci emocjami zaczęli się do nich przytulać ale nie miał absolutnie żadnych oporów przed objęciem Oriona. Pogładził go nawet po głowie i ostatecznie, posyłając mu szczery i ciepły uśmiech, pogładził go jeszcze po ramionach żeby ten na pewno się uspokoił. Później pozwolił na drobną wymianę i chociaż liczył na to, że Ezra również go przytuli, oberwał porządnym kuksańcem w ramię. Brunet w wersji mini od razu na niego naskoczył chociaż nie używał do tego żadnego słowa. Wystarczył oskarżycielski wzrok i pretensja w tęczówkach. Finni od razu oczami przewrócił i zgarniając go do siebie zaczął lekko wbrew jego woli go tulić i kołysać. Poza kilkoma słowami dezaprobaty Ezra się mu jednak nie wyrywał, ba! Objął nawet jego przedramiona pozwalając się tulić i cieszyć pełnią bezpieczeństwa. Jednocześnie, obydwaj słuchali dialogu jaki toczył się między smokiem, a Orionkiem gdzie Finni był nadwornym potakiwaczem, a Ezra patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Jak… stracony? – Mruknął chociaż niekoniecznie chodziło mu o sposób śmierci, a moment w jaki do niej dojdzie. W sensie, jak on został schwytany w momencie gdy pałac wygląda na całkowicie nietknięty, ludzie poza zdziwieniem i naporem nie pozwalającym na wypuszczenie z siebie niekontrolowanych emocji nie wyglądali na specjalnie pokiereszowanych, a sądząc po spokoju w grejpfrutowych oczach przyjaciela nikt kto życia nie powinien stracić go nie stracił. Ogólnie, trochę tak jakby armia Kraju Ziemi po prostu przekroczyła próg, a ich głównodowodzący wygodnie rozsiadł się na tronie, a wszyscy przeszli z tym do porządku dziennego.
- Kto dowodzi? – Zapytał nagle podnosząc spojrzenie na blondyna. Ten pokiwał twierdząco głową.
- Książę Kraju Ziemi który wbrew pogłoskom jest niskim, wstydliwym dzieciakiem. Znaczy nie ujmuję mu, umysł ma doświadczonego stratega, pełne zaufanie swoich podwładnych i ten dryg pozwalający stawiać na sprawy z góry nieprzesądzone. Taka żyłka hazardzisty z gracją. – Przyznał starając się jak najlepiej opisać pierwsze wrażenie jakie na nim wywarł nastolatek. – Poza tym rzeczywiście jest Smokiem, Lusiu mówił, że bardzo silnym. – Dodał po chwili po czym ponownie dał mówić księciu Kraju Wody. Skrót sytuacji jaki został przedstawiony ponownie wywołał konsternację na twarzy Ezry.
- Zdradziłeś swoje ideały? – Rzucił chociaż z nutą wyraźnego rozbawienia, bez wyrzutu, za to z aprobatą chłodnej kalkulacji. Gdyby on został postawiony w takiej sytuacji? Nawet by się nie zastanawiał! Musieli chronić tych których kochali, a w tym gronie władcy, możni czy rodziny szlacheckie na pewno się nie znajdowały. Szczególnie przeszkadzało im to traktowanie od kiedy zaznali prawdziwego smaku wolności na misji za górami.
Puszczony Ezra wrócił do boku Oriona czując w nim ogromnego sojusznika w niezrozumiałej sytuacji. Uśmiechnął się do niego ciepło, od czasu ich szczerej rozmowy tam w chatce więź jaka ich łączyła tylko się wzmocniła, a ich uczucia gorzały coraz to pewniejszym płomieniem. Jednocześnie założył ręce na piersi i przyglądając się temu ocieraniu o siebie dwóch głównych zboczuszków, jak dwa dopieszczone kociaki, uniósł pytająco brew. Gdy jeszcze Orion przypadkowo wydał z siebie dźwięk zrozumienia. Co za skubańce! Rozdzielenie się, kwestia dziwnej mocy, nawiedzona wieża, armia Kraju Ziemi, a oni znaleźli czas na seks?! Skomentowanie sobie odpuścił gdy poczuł łokieć Oriona w żebrach. Pacnął go za to pokazując mu koniuszek języka w ramach zaczepki.
Finni za to wygodnie objął gada i całując go w skroń potarł nosem jego policzek. Przy okazji posłał Ezrze tak przepełnione nadzieją spojrzenie, że brunet znacząco się zmieszał, a wysłuchując o egzekucji poczuł zimny dreszcz na plecach.
- Nie zobacze nie uwierzę. – Oznajmił na co Finni cmoknął Louriela prosto w usta i gładząc go po policzkach poprosił żeby w koszarach, pod materacem łóżka Ezry schowali miecz Oriona, dodając, że lepiej żeby nikt maga wody uzbrojonego nie widział. Dodatkowo, ani jeden ani drugi nie mieli zamiaru ich namawiać. Była to sprawa wewnętrzna, dla spokoju ich własnych serc i po pożegnaniu się ruszyli w stronę głównego placu gdzie stała gilotyna.
Ostrze intensywnie pracowało od wczesnych godzin porannych. Każdy kto stawiał opór, a kto w żaden sposób nie został wskazany przez Gwardzistę – ani jako przyjaciel ani jako wróg – poddawany był osądowi Vincenta. Jeżeli ten stwierdzał, że jest on realnym zagrożeniem dla jego misji, nie było dla takiego delikwenta ratunku. Poza tym, plac cały czas był areną. Mieszkańcy, pracownicy pałacu, zwykli ludzie obserwowali jak ich oprawcy tracą głowy, a wraz z uderzeniem ich o ziemię, opadają wszystkie ich troski i cały niepokój. Dodatkowo warto było podkreślić, że zachowywano ogólny porządek. Nigdzie nie składowano ciał, magia ziemi mocno w tym pomagała żeby od razu ukrywać je przed niepożądanym wzrokiem i zachować chociaż pozory humanitaryzmu, tego czego im wszystkim brakowało.
Gdy przyszła godzina na rodzinę królewską zjawił się i sam książę Vincent. Finni wskazał go Ezrze wyjaśniając, że to on jest odpowiedzialny za te napięcia na granicy, za przerzucenie całej armii na ich część i ostatecznie, bezkrwawe zdobycie stolicy. Brunet pokiwał głową po czym stanął na palce żeby wyjrzeć zza ramię jednego z mężczyzn na podest. Niedaleko samego księcia stał Sileas. O to również Ezra zapytał, a Finni podzielił się z nim podejrzeniem, że ich dowódca zostanie doradcą do spraw ich kraju. Słysząc o tym brunet poczuł wręcz wyraźną ulgę na co Finni przytulił go jeszcze na chwilę do siebie dodając, że dokładnie to samo czuje, że Sileas jako regent byłby jaskrawą przyszłością dla jakiegokolwiek rozwoju.
Magnus prowadzony na miejsce swej zguby łkał jak małe dziecko. Błagał Vincenta o litość, błagał o łaskę, zachowanie go przy życiu. Obiecywał mu cały kraj, wszystkich niewolników i bogactwa byle tylko go puścił. Zapewnił, że może zabić wszystkich – jego żonę i córkę – ale niech zachowa jego. Smok Ziemi natomiast patrzył na niego z politowaniem i jednym ruchem zachęcił kata żeby ten kontynuował.
Nagle zamilkła cała pustynia. Nawet wiatr nie ruszył kupką piasku. Cisza dźwięczała w uszach do momentu aż ostrze świsnęło w powietrzu, a krzyk króla umilkł wraz z pozbawieniem go głowy. Wtedy stało się coś co sprawiło, że obydwaj Gwardziści przylgnęli do siebie realnie przestraszeni. Tłum zgromadzony na dziedzińcu zaczął zwyczajnie wiwatować, a falom radości nie było końca gdy i królowa i księżniczka podzieliły los Magnusa.
Kraj Ognia został uwolniony spod panowania tyrana i teraz miały nastać o wiele lepsze czasy.
Ostatecznie ruszyli w stronę basenu. Ogrody były pełne ludzi, Gwardzistów i ich rodzin. Rozmawiali o przyszłości swojej, pałacu, kraju z osobami wyznaczonymi do tego typu spekulacji przez Vincenta. W części jednak do której się kierowali było pusto.
- Wiesz, Louriel zaproponował mi, że mnie ze sobą weźmie. Nie wiem jeszcze jak przekonam Lothusa żeby przyjął cudzoziemca ale muszę spróbować. – Przyznał na co Ezra widocznie się zmieszał.
- Odzywaj się do mnie… czasem. – Zaproponował wiedząc, że on z gadem ostatnio jakoś gorzej żył i nie było najmniejszych szans na podobny manewr dla niego. Dodatkowo, słowa te skłoniły go do poważnego zastanowienia się nad swoją przyszłością. Miła ochotę zmienić miejsce zamieszkania, może trochę bliżej gór? Było tam spokojnie a i sama kultura regionalna była niesamowita. Co do zajęcia, na pewno by sobie jakieś znalazł, był raczej zaradną osobą. Przytłoczyć go jedynie mogła nagła samotność chociaż… strzał w głowę wybił go z rytmu rozważać. Chwycił się oburącz za uderzone miejsce patrząc na niego z wyrzutem.
- Przecież jedziesz z nami. Nie każ mi siebie porywać. Będzie Ci niewygodnie jak Cię przez siodło związanego przerzucę.
- Louriel mnie nie weźmie, a Lothus mnie nie wpuści bo nie ma ku temu podstaw. Dwóch Gwardzistów na raz? Nie widzę tego. – Zauważył oschle, a temat urwali w momencie gdy znaleźli się nad basenem. Zgodnie ze słowami Lusia, czekali na nich gotowi do wyjaśnienia sobie kilku spraw. Wielkich spraw.
Dosiedli się do nich. Finni za plecami Louriela którego ściśle objął ramionami i wycałował mu szyje. Dopiero po tym uśmiechnął się niewinnie i zapewnił, że mogą już spokojnie rozmawiać.
- No, to kto zaczyna? – Dopytał.
- Proponuję was. Nie jestem pewien czy w naszą wersję uwierzycie…
Lekko zaskoczył się gdy targnięci emocjami zaczęli się do nich przytulać ale nie miał absolutnie żadnych oporów przed objęciem Oriona. Pogładził go nawet po głowie i ostatecznie, posyłając mu szczery i ciepły uśmiech, pogładził go jeszcze po ramionach żeby ten na pewno się uspokoił. Później pozwolił na drobną wymianę i chociaż liczył na to, że Ezra również go przytuli, oberwał porządnym kuksańcem w ramię. Brunet w wersji mini od razu na niego naskoczył chociaż nie używał do tego żadnego słowa. Wystarczył oskarżycielski wzrok i pretensja w tęczówkach. Finni od razu oczami przewrócił i zgarniając go do siebie zaczął lekko wbrew jego woli go tulić i kołysać. Poza kilkoma słowami dezaprobaty Ezra się mu jednak nie wyrywał, ba! Objął nawet jego przedramiona pozwalając się tulić i cieszyć pełnią bezpieczeństwa. Jednocześnie, obydwaj słuchali dialogu jaki toczył się między smokiem, a Orionkiem gdzie Finni był nadwornym potakiwaczem, a Ezra patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Jak… stracony? – Mruknął chociaż niekoniecznie chodziło mu o sposób śmierci, a moment w jaki do niej dojdzie. W sensie, jak on został schwytany w momencie gdy pałac wygląda na całkowicie nietknięty, ludzie poza zdziwieniem i naporem nie pozwalającym na wypuszczenie z siebie niekontrolowanych emocji nie wyglądali na specjalnie pokiereszowanych, a sądząc po spokoju w grejpfrutowych oczach przyjaciela nikt kto życia nie powinien stracić go nie stracił. Ogólnie, trochę tak jakby armia Kraju Ziemi po prostu przekroczyła próg, a ich głównodowodzący wygodnie rozsiadł się na tronie, a wszyscy przeszli z tym do porządku dziennego.
- Kto dowodzi? – Zapytał nagle podnosząc spojrzenie na blondyna. Ten pokiwał twierdząco głową.
- Książę Kraju Ziemi który wbrew pogłoskom jest niskim, wstydliwym dzieciakiem. Znaczy nie ujmuję mu, umysł ma doświadczonego stratega, pełne zaufanie swoich podwładnych i ten dryg pozwalający stawiać na sprawy z góry nieprzesądzone. Taka żyłka hazardzisty z gracją. – Przyznał starając się jak najlepiej opisać pierwsze wrażenie jakie na nim wywarł nastolatek. – Poza tym rzeczywiście jest Smokiem, Lusiu mówił, że bardzo silnym. – Dodał po chwili po czym ponownie dał mówić księciu Kraju Wody. Skrót sytuacji jaki został przedstawiony ponownie wywołał konsternację na twarzy Ezry.
- Zdradziłeś swoje ideały? – Rzucił chociaż z nutą wyraźnego rozbawienia, bez wyrzutu, za to z aprobatą chłodnej kalkulacji. Gdyby on został postawiony w takiej sytuacji? Nawet by się nie zastanawiał! Musieli chronić tych których kochali, a w tym gronie władcy, możni czy rodziny szlacheckie na pewno się nie znajdowały. Szczególnie przeszkadzało im to traktowanie od kiedy zaznali prawdziwego smaku wolności na misji za górami.
Puszczony Ezra wrócił do boku Oriona czując w nim ogromnego sojusznika w niezrozumiałej sytuacji. Uśmiechnął się do niego ciepło, od czasu ich szczerej rozmowy tam w chatce więź jaka ich łączyła tylko się wzmocniła, a ich uczucia gorzały coraz to pewniejszym płomieniem. Jednocześnie założył ręce na piersi i przyglądając się temu ocieraniu o siebie dwóch głównych zboczuszków, jak dwa dopieszczone kociaki, uniósł pytająco brew. Gdy jeszcze Orion przypadkowo wydał z siebie dźwięk zrozumienia. Co za skubańce! Rozdzielenie się, kwestia dziwnej mocy, nawiedzona wieża, armia Kraju Ziemi, a oni znaleźli czas na seks?! Skomentowanie sobie odpuścił gdy poczuł łokieć Oriona w żebrach. Pacnął go za to pokazując mu koniuszek języka w ramach zaczepki.
Finni za to wygodnie objął gada i całując go w skroń potarł nosem jego policzek. Przy okazji posłał Ezrze tak przepełnione nadzieją spojrzenie, że brunet znacząco się zmieszał, a wysłuchując o egzekucji poczuł zimny dreszcz na plecach.
- Nie zobacze nie uwierzę. – Oznajmił na co Finni cmoknął Louriela prosto w usta i gładząc go po policzkach poprosił żeby w koszarach, pod materacem łóżka Ezry schowali miecz Oriona, dodając, że lepiej żeby nikt maga wody uzbrojonego nie widział. Dodatkowo, ani jeden ani drugi nie mieli zamiaru ich namawiać. Była to sprawa wewnętrzna, dla spokoju ich własnych serc i po pożegnaniu się ruszyli w stronę głównego placu gdzie stała gilotyna.
Ostrze intensywnie pracowało od wczesnych godzin porannych. Każdy kto stawiał opór, a kto w żaden sposób nie został wskazany przez Gwardzistę – ani jako przyjaciel ani jako wróg – poddawany był osądowi Vincenta. Jeżeli ten stwierdzał, że jest on realnym zagrożeniem dla jego misji, nie było dla takiego delikwenta ratunku. Poza tym, plac cały czas był areną. Mieszkańcy, pracownicy pałacu, zwykli ludzie obserwowali jak ich oprawcy tracą głowy, a wraz z uderzeniem ich o ziemię, opadają wszystkie ich troski i cały niepokój. Dodatkowo warto było podkreślić, że zachowywano ogólny porządek. Nigdzie nie składowano ciał, magia ziemi mocno w tym pomagała żeby od razu ukrywać je przed niepożądanym wzrokiem i zachować chociaż pozory humanitaryzmu, tego czego im wszystkim brakowało.
Gdy przyszła godzina na rodzinę królewską zjawił się i sam książę Vincent. Finni wskazał go Ezrze wyjaśniając, że to on jest odpowiedzialny za te napięcia na granicy, za przerzucenie całej armii na ich część i ostatecznie, bezkrwawe zdobycie stolicy. Brunet pokiwał głową po czym stanął na palce żeby wyjrzeć zza ramię jednego z mężczyzn na podest. Niedaleko samego księcia stał Sileas. O to również Ezra zapytał, a Finni podzielił się z nim podejrzeniem, że ich dowódca zostanie doradcą do spraw ich kraju. Słysząc o tym brunet poczuł wręcz wyraźną ulgę na co Finni przytulił go jeszcze na chwilę do siebie dodając, że dokładnie to samo czuje, że Sileas jako regent byłby jaskrawą przyszłością dla jakiegokolwiek rozwoju.
Magnus prowadzony na miejsce swej zguby łkał jak małe dziecko. Błagał Vincenta o litość, błagał o łaskę, zachowanie go przy życiu. Obiecywał mu cały kraj, wszystkich niewolników i bogactwa byle tylko go puścił. Zapewnił, że może zabić wszystkich – jego żonę i córkę – ale niech zachowa jego. Smok Ziemi natomiast patrzył na niego z politowaniem i jednym ruchem zachęcił kata żeby ten kontynuował.
Nagle zamilkła cała pustynia. Nawet wiatr nie ruszył kupką piasku. Cisza dźwięczała w uszach do momentu aż ostrze świsnęło w powietrzu, a krzyk króla umilkł wraz z pozbawieniem go głowy. Wtedy stało się coś co sprawiło, że obydwaj Gwardziści przylgnęli do siebie realnie przestraszeni. Tłum zgromadzony na dziedzińcu zaczął zwyczajnie wiwatować, a falom radości nie było końca gdy i królowa i księżniczka podzieliły los Magnusa.
Kraj Ognia został uwolniony spod panowania tyrana i teraz miały nastać o wiele lepsze czasy.
Ostatecznie ruszyli w stronę basenu. Ogrody były pełne ludzi, Gwardzistów i ich rodzin. Rozmawiali o przyszłości swojej, pałacu, kraju z osobami wyznaczonymi do tego typu spekulacji przez Vincenta. W części jednak do której się kierowali było pusto.
- Wiesz, Louriel zaproponował mi, że mnie ze sobą weźmie. Nie wiem jeszcze jak przekonam Lothusa żeby przyjął cudzoziemca ale muszę spróbować. – Przyznał na co Ezra widocznie się zmieszał.
- Odzywaj się do mnie… czasem. – Zaproponował wiedząc, że on z gadem ostatnio jakoś gorzej żył i nie było najmniejszych szans na podobny manewr dla niego. Dodatkowo, słowa te skłoniły go do poważnego zastanowienia się nad swoją przyszłością. Miła ochotę zmienić miejsce zamieszkania, może trochę bliżej gór? Było tam spokojnie a i sama kultura regionalna była niesamowita. Co do zajęcia, na pewno by sobie jakieś znalazł, był raczej zaradną osobą. Przytłoczyć go jedynie mogła nagła samotność chociaż… strzał w głowę wybił go z rytmu rozważać. Chwycił się oburącz za uderzone miejsce patrząc na niego z wyrzutem.
- Przecież jedziesz z nami. Nie każ mi siebie porywać. Będzie Ci niewygodnie jak Cię przez siodło związanego przerzucę.
- Louriel mnie nie weźmie, a Lothus mnie nie wpuści bo nie ma ku temu podstaw. Dwóch Gwardzistów na raz? Nie widzę tego. – Zauważył oschle, a temat urwali w momencie gdy znaleźli się nad basenem. Zgodnie ze słowami Lusia, czekali na nich gotowi do wyjaśnienia sobie kilku spraw. Wielkich spraw.
Dosiedli się do nich. Finni za plecami Louriela którego ściśle objął ramionami i wycałował mu szyje. Dopiero po tym uśmiechnął się niewinnie i zapewnił, że mogą już spokojnie rozmawiać.
- No, to kto zaczyna? – Dopytał.
- Proponuję was. Nie jestem pewien czy w naszą wersję uwierzycie…
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jeszcze przez chwilę Louriel i Orion przyglądali się znikającym w oddali plecom byłych gwardzistów, czując że serca ich obu przepełnia nadzieja na lepsze jutro i przyszłość, w której nie musieli porzucać ich na pastwę losu w odbudowującym się państwie. Choć nadal gdzieś z tyłu głowy kłębiły mu się czarne myśli o tym, że Finni w ostatnim momencie mógłby rezygnować z pomysłu, nie zamierzał się nimi zadręczać dopóki w uszach wciąż dźwięczała mu odpowiedź blondyna na jego pytanie, a ciało pamiętało jak cudownie mu było w jego ramionach. Na razie miał inne zmartwienia na głowie, choć kiedy zniknęło jedno, najgłośniejsze, stwierdził że mógł sobie pozwolić na chwilę spokojnej rozmowy z Orionem. Białowłosy wyglądał na znacznie spokojniejszego niż przed rozdzieleniem i podejrzewał że połowicznie było to spowodowane ich ponownym spotkaniem. Drugie pół właśnie odeszło patrzeć na makabrę, w której oni niekoniecznie mieli ochotę uczestniczyć.
- Idziemy? – zapytał książę, z przyzwyczajenia, którego nadal się nie pozbył unosząc ręce by włożyć je w rękawy, których nie było, by zaraz opuścić je niezręcznie z głupim uśmiechem.
Orion pokiwał ochoczo głową, mając wrażenie że zbyt długo stali w jednym miejscu, ale zaraz zmarszczył brwi, kiedy Lusiek zamiast do koszar, by schować jego miecz, skierował swe kroki prosto do ogrodu. Zatrzymał go, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie przewrócenie oczami.
- To nie tak, że nie ufam ani magom ziemi, ani ognia, ale pozbywanie się wszelkiej broni uważam za zbytni pośpiech – powiedział, ale widząc minę Oriona westchnął, a potem uniósł dłonie, a kiedy pojawiła się między nimi bańka wody, rozciągnął ją, a potem dotknął jednym palcem miecza chłopaka, a zebrana między nimi ciecz otuliła go jak druga pochwa, tylko po to, by zaraz zmienić się w optyczne złudzenie, kiedy książę użył jednej ze swoich smoczych run.
- Zadowolony? – zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem, a potem nie czekając na sprzeciw, ruszył w kierunku basenu.
Orion powstrzymał cisnące mu się na usta westchnienie, a potem podążył za gadem, nie chcąc przyznawać, że w gruncie rzeczy cieszy się z małej sztuczki mężczyzny. Nie czułby się zbyt pewnie w tej sytuacji o której nie miał zielonego pojęcia bez oręża. Dlatego nie odezwał się więcej, doganiając przyjaciela, by móc mu się przyjrzeć, czy czasem za tą maską rozbawienia i pewności nie ukrywał się jakiś ból, ale niczego takiego nie dostrzegł. Dojrzał za to…
- Czy to są rogi? – powiedział na głos z nieukrywanym zdziwieniem, aż zatrzymując się na ścieżce, nie bardzo wierząc w to co pokazywały mu oczy.
Louriel przystanął, patrząc na niego chwilę jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć, ale w końcu po prostu pokiwał głową.
- Owszem i nie… nie mam pojęcia dlaczego je mam – powiedział, wzruszając ramionami. Podejrzewał że ich pojawienie się miało związek z jaskinią pod murami wieży, ale nie był do końca pewien, co i dlaczego sprawiło, że jego smocza krew dała o sobie znak w taki sposób. Zwłaszcza, że te, choć miały już kilka dni, nie znikały i nadal były okrutnie wrażliwe. W końcu musiał zrezygnować i z bandaża, bo miał wrażenie, że materiał cały czas się o nie ocierał sprawiając mu dyskomfort.
- Wyglądają… Eee… - zaczął, chcąc powiedzieć coś miłego, ale był tak zaskoczony ich widokiem, że żaden epitet nie przychodził mu do głowy.
- Orion, nie musisz się wysilać – parsknął w końcu książę, podejmując krok, domyślając się, że nawet dla białowłosego, który był już przyzwyczajony do tego, że Louriel miał łuski, pionowe, gadzie źrenice i czasem zdarzyło mu się pisać jak smok pazurem, coś tak bardzo smoczego, mogło nie mieścić się w głowie. On sam potrzebował chwili by ich fakt przetrawić i przyswoić do wiadomości, że są i kiedy ich dotknie, otrzymuje dodatkowe wrażenie. Poza tym… nic się z nimi nie działo. Nie były osobną kończyną, nie dostarczały mu szóstego zmysłu, ani niczego takiego. Tylko tkwiły mu niestrudzenie z czoła i wyglądały.
Dotarłszy do basenu, gdzie znów było cicho i spokojnie, a jedynym dźwiękiem który rozbijał ciszę był śpiew ptaków, Louriel z przyjemnością zrzucił ze stóp buty, podwinął nogawki spodni i siadłszy na krawędzi basenu z ulgą malującą się na jego twarzy, zanurzył nogi aż po kolana w przyjemnie chłodnej wodzie. Orion widząc minę księcia, przewrócił jedynie oczami z uśmieszkiem wypływającym mu na usta, a potem zrobił to samo, siadając obok przyjaciela. Przez chwilę siedzieli w ciszy, rozkoszując się spokojem i swoją wzajemną obecnością, patrząc jedynie na siebie od czasu do czasu, jakby upewniali się, że naprawdę znowu są razem i nic im nie groziło. Nie bardzo wiedzieli, o czym rozmawiać, kiedy wszystko o czym chcieli pomówić musiało poczekać na dwójkę magów ognia, dlatego ostatecznie Orion spojrzał na gada nieśmiało, stwierdzając że skoro są sami mógł wykorzystać sytuację.
- Więc… - zaczął niezręcznie, czując że się rumieni, kiedy błękitne oczy przyjaciela spoczęły na nim. – Ty i Finni… no wiesz… wyglądacie na bliższych sobie… - mówił dalej, machając nogami w wodzie, by jakoś wyrzucić z siebie nagłe zażenowanie, które zapłonęło mu w trzewiach.
- Naprawdę? – zdziwił się Louriel, ciekaw w jaki sposób nagle zaczęli z blondynem zachowywać się inaczej wobec siebie.
- Uhm… - przytaknął Orion, odwracając wzrok, jakby znalazł na drzewach po drugiej stronie basenu coś ciekawszego od ciekawskiego spojrzenia gada. – Wcześniej, patrzyłeś na niego jakbyś chciał, ale nie wiedział czego… a teraz – chłopak przełknął ślinę, nie bardzo wiedząc czy na pewno chciał o to niebezpośrednio zapytać – teraz wiesz czego chcesz – skończył ostatecznie myśl, czując rumieniec wkradający mu się na twarz. Jedyne czego się nie spodziewał, to że nagle Louriel wciągnie głośno powietrze nosem, jakby nie spodziewał się, że tak dobrze będzie po nich wszystko widać, żeby samemu odrobinę poróżowieć.
- No… tak, tak wyszło – odpowiedział samemu czując zbliżające się zażenowanie, ale wystarczyło kolejne pytanie chłopaka, by przestał się tego wstydzić, za to rozczulony uśmiech pojawił się na jego wargach i w spojrzeniu, które znów zwrócił na młodszego przyjaciela. Czasem zapominał, przez dojrzałość Oriona, jaki ten był młody, niedoświadczony i w gruncie rzeczy bardzo niewinny.
- Jak było? – zapytał, wywołując w Lourielu niemal braterskie odruchy.
- Biorąc pod uwagę, że nie byliśmy w żaden sposób przygotowani, do tego na środku pustyni i nie mieliśmy dużo czasu… było cudownie – odpowiedział uśmiechając się lekko, ciekaw co jeszcze mogło chodzić po głowie białowłosego. Domyślał się, że teraz kiedy był z Ezrą, a ich relacja zaczęła się rozwijać, oni bardziej poznawać i ufać sobie bardziej, zaczął myśleć o nim w nieco innych kategoriach.
- I… i nie żałujesz? – zapytał chłopak, spoglądając na niego kontrolnie, bo wiedział jak bardzo Louriel poważnie podchodził do spraw łóżkowych. Ale widząc jego poważną, choć szczęśliwą minę, domyślił się odpowiedzi.
- Cóż, choć mogło być wygodniej i wolałbym żebyśmy mieli dla siebie więcej czasu – zaczął, jak zawsze od marudzenia, tylko po to, by zaraz znów złagodnieć i posłać przyjacielowi pewny siebie uśmiech, odpowiedzieć. – Nie, ani trochę nie żałuję.
Orion westchnął, ciesząc się ze szczęścia gada, w końcu tak bardzo na nie zasługiwał, ale kiedy myślał o swoich przygodach i niepowodzeniach, czuł się jak ostatni dzieciak.
- Zazdroszczę wam – mruknął, wbijając wzrok w taflę wody. – Tak po prostu stwierdziliście, że chcecie i wam się udało – dodał gwoli wyjaśnienia, markotnym tonem.
Louriel pokręcił głową z niedowierzaniem. Głupi dzieciak.
- Przede wszystkim, to nie było „tak po prostu” – zaczął książę mentorskim tonem, unosząc brodę chłopaka jednym palcem, by spojrzał mu w oczy – bo wyobraź sobie, ja z Finnim na ten temat rozmawiałem, a po drugie, nic dziwnego, że tobie z Ezrą nie wychodzi kiedy żaden z was nie ma bladego pojęcia o tym co robi – stwierdził prosto, prawie parskając śmiechem na widok zaskoczonej miny białowłosego. – Takie to dla ciebie dziwne, Ori? Do łóżka idziecie razem, a nie osobno i nikt nie powiedział, że nie możecie wcześniej o tym porozmawiać. Gdybym miał wybór, swój pierwszy, pierwszy raz też bym zaplanował – powiedział łagodnie, nadal rozbawiony na miny maga wody.
- Ale jak to… zaplanować? – zapytał, jakby ta wizja nie mieściła mu się w głowie.
- No przecież nie dzień i godzinę w kalendarzu, głąbie – westchnął Lusiek, nagle tracąc całą wiarę w ludzkość. – Popróbujcie zanim się weźmiecie za coś. Dowiedzcie wszystkiego, co jest okej, co nie, porozmawiajcie z kimś kto zna się na rzeczy i nie, nie mówię o sobie, ja wam w technicznych aspektach jeszcze nie pomogę, ale macie obok takiego Finnusia, korzystajcie. Tylko jak mówiłem, razem – dodał na koniec znacząco, żeby do tego kapuścianego głąba w końcu dotarło, co w tym wszystkim było najważniejsze.
Orion pokiwał w końcu głową, rozumiejąc co Lusiu miał na myśli, choć nadal na samą myśl, czuł że jego policzki robią się gorące. Ale może miał rację? Spontaniczność nie była jego mocną stroną, co z resztą już kilka razy zdążył sobie i innym udowodnić. Ciekawiła go jeszcze jedna rzecz, ale nie był pewien, czy Lusiek chciałby na nią odpowiedzieć.
- Em… Więc mówisz, że… Finnegan jest… dobry? – zapytał, niemal nie wierząc kiedy dojrzał szeroki uśmiech na twarzy przyjaciela.
-Fenomenalny! – westchnął gad z nieco rozmarzoną miną, a Orion stwierdził, że chyba wolał nie pytać o szczegóły, bo dowiedziałby się za dużo.
- I… i nie przeszkadza ci to? – zapytał, zaraz rumieniąc się, kiedy Lusiek spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem. – No w sensie, że jest… doświadczony – powiedział, w domyśle zostawiając sposób w jaki Finni to doświadczenie zdobył.
Louriel westchnął, a potem spojrzał na Oriona wzrokiem pełnym politowania.
- Ori, gdybym miał do niego o to jakieś pretensje, byłbym największym hipokrytą jaki chodzi po tej ziemi – powiedział pewnie, bo choć może i niemiłą była mu myśl, że Finni miał jakichś kochanków, których mógł traktować tak jak jego… - Sam święty nie jestem – dokończył swoją myśl na głos, całkowicie wierząc w to, że choć w życiu ich obu wcześniej były jakieś osoby, teraz należeli do siebie. – Owszem, jest pierwszym i raczej ostatnim facetem, do którego mógłbym poczuć miętę, ale nie mogę być zły o jego przeszłość. Nie było mnie w niej, a jego w mojej, więc, cóż, jesteśmy kwita – wzruszył ramionami, mając nadzieję, że Orion to rozumiał, a Finni, myślał tak jak on.
Kiedy w końcu Finni z Ezrą do nich wrócili, Louriel posłał blondynowi szeroki, pełen radości uśmiech, pozwalając mu objąć się, samemu wtulając się w niego mocniej, drżąc lekko od czułych pocałunków, którymi mężczyzna obsypał jego szyję. Orion w tym czasie, złapał spojrzenie Ezry i nadal mając w pamięci rozmowę z księciem, zarumienił się lekko, ale zachęcająco poklepał miejsce obok siebie, a kiedy brunet usiadł, złapał go za rękę, unosząc ją do swoich ust, by musnąć nimi palce chłopaka. Uśmiechnął się do niego, a potem już mógł wrócić do rozmowy, będąc bardzo ciekawym, co się działo z Finnim i Lusiem, kiedy się rozdzielili.
Louriel nie protestował, kiedy Ezra zaproponował, by to oni zaczęli. Podejrzewał, że chcieli się dowiedzieć, co się działo w stolicy i dlaczego brunet przed chwilą był świadkiem dekapitacji członków rodziny królewskiej, zaczął więc swoją opowieść od początku, od momentu, w którym on sam, odnalazł jaskinię, jak runy w niej odebrały mu moc, późniejszy atak sekty, na wspomnienie pobitego Finnegana i uwolnienie cząstki duszy złego smoka, wzdrygnął się zauważalnie, odwracając się w ramionach Finnegana, by przytulić się do niego mocniej, obejrzeć jeszcze raz jego całą i zdrową twarz i po złożeniu na jego wargach słodkiego całusa, wrócić do przerwanej opowieści. Powiedział im o armii Kraju Ziemi, o Vincencie który ich uratował, a potem postawił im ultimatum, a Finni się zgodził. Potem podróż przez pustynię, która minęła mu tak szybko i z bolącym tyłkiem, o czym wolał nie wspominać. Alarm w mieście i w końcu wtargnięcie armii do pałacu i pochwycenie ich wszystkich i zapewnienie Vincenta, że teraz już wszystko będzie w porządku, a on razem z Sileasem zaprowadzi porządek, a Gwardię Królewską na ten moment rozwiązuje, czyniąc Finniego i Ezrę ludźmi bez zobowiązań i pracy.
- Idziemy? – zapytał książę, z przyzwyczajenia, którego nadal się nie pozbył unosząc ręce by włożyć je w rękawy, których nie było, by zaraz opuścić je niezręcznie z głupim uśmiechem.
Orion pokiwał ochoczo głową, mając wrażenie że zbyt długo stali w jednym miejscu, ale zaraz zmarszczył brwi, kiedy Lusiek zamiast do koszar, by schować jego miecz, skierował swe kroki prosto do ogrodu. Zatrzymał go, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie przewrócenie oczami.
- To nie tak, że nie ufam ani magom ziemi, ani ognia, ale pozbywanie się wszelkiej broni uważam za zbytni pośpiech – powiedział, ale widząc minę Oriona westchnął, a potem uniósł dłonie, a kiedy pojawiła się między nimi bańka wody, rozciągnął ją, a potem dotknął jednym palcem miecza chłopaka, a zebrana między nimi ciecz otuliła go jak druga pochwa, tylko po to, by zaraz zmienić się w optyczne złudzenie, kiedy książę użył jednej ze swoich smoczych run.
- Zadowolony? – zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem, a potem nie czekając na sprzeciw, ruszył w kierunku basenu.
Orion powstrzymał cisnące mu się na usta westchnienie, a potem podążył za gadem, nie chcąc przyznawać, że w gruncie rzeczy cieszy się z małej sztuczki mężczyzny. Nie czułby się zbyt pewnie w tej sytuacji o której nie miał zielonego pojęcia bez oręża. Dlatego nie odezwał się więcej, doganiając przyjaciela, by móc mu się przyjrzeć, czy czasem za tą maską rozbawienia i pewności nie ukrywał się jakiś ból, ale niczego takiego nie dostrzegł. Dojrzał za to…
- Czy to są rogi? – powiedział na głos z nieukrywanym zdziwieniem, aż zatrzymując się na ścieżce, nie bardzo wierząc w to co pokazywały mu oczy.
Louriel przystanął, patrząc na niego chwilę jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć, ale w końcu po prostu pokiwał głową.
- Owszem i nie… nie mam pojęcia dlaczego je mam – powiedział, wzruszając ramionami. Podejrzewał że ich pojawienie się miało związek z jaskinią pod murami wieży, ale nie był do końca pewien, co i dlaczego sprawiło, że jego smocza krew dała o sobie znak w taki sposób. Zwłaszcza, że te, choć miały już kilka dni, nie znikały i nadal były okrutnie wrażliwe. W końcu musiał zrezygnować i z bandaża, bo miał wrażenie, że materiał cały czas się o nie ocierał sprawiając mu dyskomfort.
- Wyglądają… Eee… - zaczął, chcąc powiedzieć coś miłego, ale był tak zaskoczony ich widokiem, że żaden epitet nie przychodził mu do głowy.
- Orion, nie musisz się wysilać – parsknął w końcu książę, podejmując krok, domyślając się, że nawet dla białowłosego, który był już przyzwyczajony do tego, że Louriel miał łuski, pionowe, gadzie źrenice i czasem zdarzyło mu się pisać jak smok pazurem, coś tak bardzo smoczego, mogło nie mieścić się w głowie. On sam potrzebował chwili by ich fakt przetrawić i przyswoić do wiadomości, że są i kiedy ich dotknie, otrzymuje dodatkowe wrażenie. Poza tym… nic się z nimi nie działo. Nie były osobną kończyną, nie dostarczały mu szóstego zmysłu, ani niczego takiego. Tylko tkwiły mu niestrudzenie z czoła i wyglądały.
Dotarłszy do basenu, gdzie znów było cicho i spokojnie, a jedynym dźwiękiem który rozbijał ciszę był śpiew ptaków, Louriel z przyjemnością zrzucił ze stóp buty, podwinął nogawki spodni i siadłszy na krawędzi basenu z ulgą malującą się na jego twarzy, zanurzył nogi aż po kolana w przyjemnie chłodnej wodzie. Orion widząc minę księcia, przewrócił jedynie oczami z uśmieszkiem wypływającym mu na usta, a potem zrobił to samo, siadając obok przyjaciela. Przez chwilę siedzieli w ciszy, rozkoszując się spokojem i swoją wzajemną obecnością, patrząc jedynie na siebie od czasu do czasu, jakby upewniali się, że naprawdę znowu są razem i nic im nie groziło. Nie bardzo wiedzieli, o czym rozmawiać, kiedy wszystko o czym chcieli pomówić musiało poczekać na dwójkę magów ognia, dlatego ostatecznie Orion spojrzał na gada nieśmiało, stwierdzając że skoro są sami mógł wykorzystać sytuację.
- Więc… - zaczął niezręcznie, czując że się rumieni, kiedy błękitne oczy przyjaciela spoczęły na nim. – Ty i Finni… no wiesz… wyglądacie na bliższych sobie… - mówił dalej, machając nogami w wodzie, by jakoś wyrzucić z siebie nagłe zażenowanie, które zapłonęło mu w trzewiach.
- Naprawdę? – zdziwił się Louriel, ciekaw w jaki sposób nagle zaczęli z blondynem zachowywać się inaczej wobec siebie.
- Uhm… - przytaknął Orion, odwracając wzrok, jakby znalazł na drzewach po drugiej stronie basenu coś ciekawszego od ciekawskiego spojrzenia gada. – Wcześniej, patrzyłeś na niego jakbyś chciał, ale nie wiedział czego… a teraz – chłopak przełknął ślinę, nie bardzo wiedząc czy na pewno chciał o to niebezpośrednio zapytać – teraz wiesz czego chcesz – skończył ostatecznie myśl, czując rumieniec wkradający mu się na twarz. Jedyne czego się nie spodziewał, to że nagle Louriel wciągnie głośno powietrze nosem, jakby nie spodziewał się, że tak dobrze będzie po nich wszystko widać, żeby samemu odrobinę poróżowieć.
- No… tak, tak wyszło – odpowiedział samemu czując zbliżające się zażenowanie, ale wystarczyło kolejne pytanie chłopaka, by przestał się tego wstydzić, za to rozczulony uśmiech pojawił się na jego wargach i w spojrzeniu, które znów zwrócił na młodszego przyjaciela. Czasem zapominał, przez dojrzałość Oriona, jaki ten był młody, niedoświadczony i w gruncie rzeczy bardzo niewinny.
- Jak było? – zapytał, wywołując w Lourielu niemal braterskie odruchy.
- Biorąc pod uwagę, że nie byliśmy w żaden sposób przygotowani, do tego na środku pustyni i nie mieliśmy dużo czasu… było cudownie – odpowiedział uśmiechając się lekko, ciekaw co jeszcze mogło chodzić po głowie białowłosego. Domyślał się, że teraz kiedy był z Ezrą, a ich relacja zaczęła się rozwijać, oni bardziej poznawać i ufać sobie bardziej, zaczął myśleć o nim w nieco innych kategoriach.
- I… i nie żałujesz? – zapytał chłopak, spoglądając na niego kontrolnie, bo wiedział jak bardzo Louriel poważnie podchodził do spraw łóżkowych. Ale widząc jego poważną, choć szczęśliwą minę, domyślił się odpowiedzi.
- Cóż, choć mogło być wygodniej i wolałbym żebyśmy mieli dla siebie więcej czasu – zaczął, jak zawsze od marudzenia, tylko po to, by zaraz znów złagodnieć i posłać przyjacielowi pewny siebie uśmiech, odpowiedzieć. – Nie, ani trochę nie żałuję.
Orion westchnął, ciesząc się ze szczęścia gada, w końcu tak bardzo na nie zasługiwał, ale kiedy myślał o swoich przygodach i niepowodzeniach, czuł się jak ostatni dzieciak.
- Zazdroszczę wam – mruknął, wbijając wzrok w taflę wody. – Tak po prostu stwierdziliście, że chcecie i wam się udało – dodał gwoli wyjaśnienia, markotnym tonem.
Louriel pokręcił głową z niedowierzaniem. Głupi dzieciak.
- Przede wszystkim, to nie było „tak po prostu” – zaczął książę mentorskim tonem, unosząc brodę chłopaka jednym palcem, by spojrzał mu w oczy – bo wyobraź sobie, ja z Finnim na ten temat rozmawiałem, a po drugie, nic dziwnego, że tobie z Ezrą nie wychodzi kiedy żaden z was nie ma bladego pojęcia o tym co robi – stwierdził prosto, prawie parskając śmiechem na widok zaskoczonej miny białowłosego. – Takie to dla ciebie dziwne, Ori? Do łóżka idziecie razem, a nie osobno i nikt nie powiedział, że nie możecie wcześniej o tym porozmawiać. Gdybym miał wybór, swój pierwszy, pierwszy raz też bym zaplanował – powiedział łagodnie, nadal rozbawiony na miny maga wody.
- Ale jak to… zaplanować? – zapytał, jakby ta wizja nie mieściła mu się w głowie.
- No przecież nie dzień i godzinę w kalendarzu, głąbie – westchnął Lusiek, nagle tracąc całą wiarę w ludzkość. – Popróbujcie zanim się weźmiecie za coś. Dowiedzcie wszystkiego, co jest okej, co nie, porozmawiajcie z kimś kto zna się na rzeczy i nie, nie mówię o sobie, ja wam w technicznych aspektach jeszcze nie pomogę, ale macie obok takiego Finnusia, korzystajcie. Tylko jak mówiłem, razem – dodał na koniec znacząco, żeby do tego kapuścianego głąba w końcu dotarło, co w tym wszystkim było najważniejsze.
Orion pokiwał w końcu głową, rozumiejąc co Lusiu miał na myśli, choć nadal na samą myśl, czuł że jego policzki robią się gorące. Ale może miał rację? Spontaniczność nie była jego mocną stroną, co z resztą już kilka razy zdążył sobie i innym udowodnić. Ciekawiła go jeszcze jedna rzecz, ale nie był pewien, czy Lusiek chciałby na nią odpowiedzieć.
- Em… Więc mówisz, że… Finnegan jest… dobry? – zapytał, niemal nie wierząc kiedy dojrzał szeroki uśmiech na twarzy przyjaciela.
-Fenomenalny! – westchnął gad z nieco rozmarzoną miną, a Orion stwierdził, że chyba wolał nie pytać o szczegóły, bo dowiedziałby się za dużo.
- I… i nie przeszkadza ci to? – zapytał, zaraz rumieniąc się, kiedy Lusiek spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem. – No w sensie, że jest… doświadczony – powiedział, w domyśle zostawiając sposób w jaki Finni to doświadczenie zdobył.
Louriel westchnął, a potem spojrzał na Oriona wzrokiem pełnym politowania.
- Ori, gdybym miał do niego o to jakieś pretensje, byłbym największym hipokrytą jaki chodzi po tej ziemi – powiedział pewnie, bo choć może i niemiłą była mu myśl, że Finni miał jakichś kochanków, których mógł traktować tak jak jego… - Sam święty nie jestem – dokończył swoją myśl na głos, całkowicie wierząc w to, że choć w życiu ich obu wcześniej były jakieś osoby, teraz należeli do siebie. – Owszem, jest pierwszym i raczej ostatnim facetem, do którego mógłbym poczuć miętę, ale nie mogę być zły o jego przeszłość. Nie było mnie w niej, a jego w mojej, więc, cóż, jesteśmy kwita – wzruszył ramionami, mając nadzieję, że Orion to rozumiał, a Finni, myślał tak jak on.
Kiedy w końcu Finni z Ezrą do nich wrócili, Louriel posłał blondynowi szeroki, pełen radości uśmiech, pozwalając mu objąć się, samemu wtulając się w niego mocniej, drżąc lekko od czułych pocałunków, którymi mężczyzna obsypał jego szyję. Orion w tym czasie, złapał spojrzenie Ezry i nadal mając w pamięci rozmowę z księciem, zarumienił się lekko, ale zachęcająco poklepał miejsce obok siebie, a kiedy brunet usiadł, złapał go za rękę, unosząc ją do swoich ust, by musnąć nimi palce chłopaka. Uśmiechnął się do niego, a potem już mógł wrócić do rozmowy, będąc bardzo ciekawym, co się działo z Finnim i Lusiem, kiedy się rozdzielili.
Louriel nie protestował, kiedy Ezra zaproponował, by to oni zaczęli. Podejrzewał, że chcieli się dowiedzieć, co się działo w stolicy i dlaczego brunet przed chwilą był świadkiem dekapitacji członków rodziny królewskiej, zaczął więc swoją opowieść od początku, od momentu, w którym on sam, odnalazł jaskinię, jak runy w niej odebrały mu moc, późniejszy atak sekty, na wspomnienie pobitego Finnegana i uwolnienie cząstki duszy złego smoka, wzdrygnął się zauważalnie, odwracając się w ramionach Finnegana, by przytulić się do niego mocniej, obejrzeć jeszcze raz jego całą i zdrową twarz i po złożeniu na jego wargach słodkiego całusa, wrócić do przerwanej opowieści. Powiedział im o armii Kraju Ziemi, o Vincencie który ich uratował, a potem postawił im ultimatum, a Finni się zgodził. Potem podróż przez pustynię, która minęła mu tak szybko i z bolącym tyłkiem, o czym wolał nie wspominać. Alarm w mieście i w końcu wtargnięcie armii do pałacu i pochwycenie ich wszystkich i zapewnienie Vincenta, że teraz już wszystko będzie w porządku, a on razem z Sileasem zaprowadzi porządek, a Gwardię Królewską na ten moment rozwiązuje, czyniąc Finniego i Ezrę ludźmi bez zobowiązań i pracy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Krótka rozmowa jaka przetoczyła się między nim a Ezrą sprawiła, że przez dłuższą chwilę nie mógł pozbyć się kwaśnej miny. Nie, nie ze względu na całe podejście bruneta do sprawy ale przez fakt, że ten miał całkowitą rację. Gdyby spojrzeć na to wszystko logicznie, oni dwaj byli bardzo niebezpiecznymi osobami. W pełni wyszkoleni w danych aspektach walki, zarówno w ręcz jak i pewnymi typami broni. Dodatkowo, jako partnerzy dopełniali się potrafiąc manewrować w ogniu walki w taki sposób aby mieć na uwadze dobro tego drugiego. Pod tym względem Lothus nie przyjmując ich razem zrobiłby bardzo logiczną rzecz. Jeden Gwardzista nie ma takich możliwości jak dwóch. Nawet jeżeli nie mieliby absolutnie żadnych złych zamiarów, nawet jeżeli dążyliby do dołączenia do społeczności, spokojnego życia które chociaż oparte o jakieś aspekty wojskowe, nie narażałoby ich codziennie na śmierć. Wracaliby spokojnie co wieczór do domów, do swoich ukochanych i mogli chociaż na kilka godzin przestać się przejmować, nie byliby przecież nikim ważnym, nikim strategicznym dla całej obrony kraju, nie byłoby więc żadnych problemów gdyby zapragnęli wziąć głębokie oddechy wolności.
Wzdychając ciężko przyjrzał się jeszcze przez chwilę profilowi przyjaciela. Uśmiechnął się delikatnie widząc tą błyszczącą radość na widok Oriona, gdy mógł do niego podejść i się dosiąść. Odniósł nawet wrażenie, że ta wspólna chwila rozłąki bardzo dobrze im wszystkim zrobiła. Oni z Lourielem zbliżyli się do tego stopnia, że opuściło go ostatnie wahanie jakie czuł na myśl o wspólnej przyszłości. Musiał spróbować, musiał wyjść naprzeciw szansy jaka została mu oferowana. Ezra z Orionem natomiast zaczęli na siebie patrzeć bez strachu, z ufnością i ogromnym zrozumieniem. Mocno korciło go żeby zapytać czego to był powód, co takiego się im stało, musiał jednak poczekać bo najpierw, oni zaczęli swoją część opowieści.
Po zajęciu swojego miejsca za plecami gada oraz wycałowaniu porządnie jego szyi, przytulił się do niego, chwilowo uśmiechając się w maślany sposób. Zaczął gładzić palcami wierzch trzymanych dłoni niebieskiego, a przyglądając się reakcjom na twarzach siedzących naprzeciwko mężczyzn podczas zdawania relacji, łapał się cały czas na tym, że przyglądał się Ezrze. Temu który jeszcze niedawno kipiał wściekłością do całego świata, temu który obecnie wtulony w Oriona słuchał ich z najwyższą uwagą, chłonąc każde słowo i przejawiając wyraźnie na twarzy najmniejszą emocje jaka nim targnęła: czy to był szok, zaskoczenie czy oddech ulgi, że wyszli z czegoś cało. Przyjemnie się na niego, takiego właśnie, patrzyło. Nieprzyjemnie mu się robiło na żołądku na myśl o tym, że raczej go już nie zobaczy. Ostatecznie więc oparł się czołem o ramię gada, chowając się chwilowo za nim i zamykając oczy. Kombinował ale nie specjalnie miał jakiś błyskotliwy pomysł.
Oczy tak na dobrą sprawę podniósł dopiero jak Louriel zaczął się wiercić, odwrócił się do niego i wtulił. Uśmiechnął się do niego rozczulony i głaszcząc go po głowie poprosił żeby to teraz oni zaczęli mówić.
Ezra z przyjemnością przyglądał się Lourielowi oraz Finniemu podczas sączenia ich pełnej emocji opowieści. Wydarzenia jakich Ci dwaj doświadczyli wprawiały go w niepokój, osłupienie, a później już tylko podziw. Dla opanowania i dla efektów jakie działania ich przyniosły dla całego kraju. Dodatkowo, dowiedział się, że Kraj Ziemi rzeczywiście włada najpotężniejszą magią z nich wszystkich – są w stanie ratować ludzkie życia i nie wahają się w podejmowaniu takich właśnie decyzji. Przy tym wszystkim, nie odstępował Oriona na krok. Jedną nogę opuścił do wody i wygodnie wtulając się w bok białaska ocierał się o niego albo miział przez chwilę żeby otrzymać krótkie cmoknięcie w głowę albo w twarz. Gdy przyszła ich kolej mówienia chwilowo zapatrzył się w złote tęczówki żeby przemyśleć moment od którego powinien zacząć po czym dopełniając się w opisywaniu danej chwili, nie do końca dla nich zrozumiałej bądź całkowicie przez nich nieplanowanej, mówili. I tak jak podejrzewał, początkowo obydwaj, Lusiu z Finnim, mieli na nich oczy jak pięć złoty. Nie wierzyli, a gdy zrozumieli, że oni nie kłamią, wymienili się spojrzeniami chłonąc niesamowitość tego wszystkiego co miało miejsce i jakie to niosło za sobą konsekwencję.
- Czekajcie, bo nasze było logiczniejsze. – Stwierdził gdy Ci na dłuższą chwilę zamilkli, stwierdzając, że dotarli do końca swojej opowieści. – Byliście cholera wie w jakiej przeszłości, gadaliście ze Smokiem Ognia i na jego prośbę ukradliście jakąś mityczną tablicę której znaki przeszły na was? – Podsumował, niespecjalnie zwracając uwagę na tą część w której plątali się po zachodnich granicach państwa. To było stosunkowo najnormalniejsze w całej ich opowieści i to przyswoił.
Na podsumowanie Finnegana wzruszył obojętnie ramionami.
- Zasadniczo to tak. Wyszło na to, że informacje z tablicy nie mogą zostać skutecznie zniszczone i teraz… cóż… nie wiemy co z tym za bardzo zrobić. – Przyznał poprawiając kok nieco wyżej, żeby nie opadał mu tak mocno na szyję.
- Ale! Jak wyjedziecie to pojadę do Sanktuarium Smoka Ognia, tam podobno mają największe i najstarsze księgozbiory. Może bym coś znalazł na ten temat i później dawał wam jakoś znać? – Rzucił kierując oczy całkowicie na Loriela. On był mimo wszystko specem w takich kwestiach, w szczególności gdy nie znało się nikogo innego siedzącego w tej tematyce chociażby odrobinę. Liczył więc na jakąś aprobatę albo całkowitą zmianę koncepcji, może myślał zbyt szablonowo? Albo właśnie trafił w punkt? Louriel pokiwał głową na znak zrozumienia, od połowy historii wyglądał jakby głęboko się nad tym wszystkim zastanawiał po czym niespodziewanie, spojrzał na niego mocno skrzywiony. Jakby Ezra palnął właśnie okropne głupstwo. Chcąc wziąć swoją rację w obronę nabrał powietrza, chcąc go zarzucić jakimkolwiek argumentem za wyjazdem w głąb kraju gdy niespodziewanie poczuł, właśnie… początkowo zauważył, że Orion się od niego odsunął pozostawiając go bez ochrony swojego ramienia o które on się od początku posiadówki przy basenie opierał, pozbawiając go dotyku swoich dłoni, całego siebie. Później przyszedł cios. Louriel niczym rasowy kangur potraktował go takim kopniakiem, że jego i tak wiszący znad krawędzi półdupek zaważył, a on przechylając się do tyłu z pluskiem wpadł do wody.
Jakie szczęście, że w pewnym momencie Ori oswoił go z cieczą i nie panikował idąc na dno.
Wynurzając się wypluł to co wpadło mu przez szok do ust po czym zanurzył się jeszcze raz odgarniając włosy do tyłu. Przetarł twarz i podpływając pieskiem do krawędzi, spojrzał na niego z wyrzutem.
- Nie spodziewałem się po Tobie aż takiego braku dialogu. Wiem, że ostatnio Ci ostro podpadłem ale mógłbyś mi chociaż podpowiedzieć. To nie jest normalna sytuacja i wypadałoby nam ją jakoś rozwiązać. – Zauważył ostrożnie łapiąc się krawędzi basenu i podciągając się, wyszedł z gracją godną foki na lądzie.
Mimo poczucia nieziemskiej wpadki, spojrzał na Oriona z drapieżnością w oczach po czym uśmiechnął się do niego z wymuszoną, sztuczną niewinnością.
- Chodź się przytul, Ty-gry-sie. – Zamruczał melodyjnie odpuszczając zasadniczo tylko dlatego, że groźne gadzie spojrzenie cały czas na nim wisiało. Usiadł, wycisnął włosy po czym zaczesał je jeszcze raz do tyłu żeby ponownie spiąć. Uniósł ręce w obronnym geście.
- Dobrze, dobrze. Sam będę szukał. Już się tak nie patrz na mnie.
W trakcie całej tej przepychanki w odosobnionej części ogrodu zjawił się jeszcze jeden gość. Książę Kraju Ziemi rozglądał się z zaciekawieniem dookoła, po całej florze jaka go otaczała. To było coś nowego, u niego w kraju nie było aż tak egzotycznie, a owoce nie smakowały tak mocno słońcem.
Oblizując się z lepkiego soku pomarańczy której cząstki w całości wkładał do ust, spojrzał na przepychających się znajomych i nieznajomych mężczyzn. Przekręcił lekko głowę w bok przyglądając się przez chwilę całej scence po czym zaśmiał się pod nosem rozczulony.
- Czy to Ci przyjaciele których tak poszukiwaliście? – Dopytał donośnym tonem zbliżając się do nich bardziej. Niewiele sobie robiąc z zaskoczonego spojrzenia dwójki nieznajomych, dosiadł się do nich i podobnie jak magowie wody, zanurzył stopy w chłodnej cieczy. Westchnął przy tym z wyraźną ulgą.
- Nie chciałbym was w żaden sposób wyganiać ale obawiam się, że jak nie wyjedziecie do dwóch, trzech dni, później może być to mocno utrudnione. Chociaż zdobyłem stolicę, to nie koniec mojego smoczego zadanka. Teraz trzeba to wszystko ogarnąć. Część armii mojego ojca ma przekroczyć granicę jeszcze w tym tygodniu, gdy przejmę władzę nad armią Kraju Ognia i będziemy pewni, że nie poleje się więcej krwi niż powinno.
Wzdychając ciężko przyjrzał się jeszcze przez chwilę profilowi przyjaciela. Uśmiechnął się delikatnie widząc tą błyszczącą radość na widok Oriona, gdy mógł do niego podejść i się dosiąść. Odniósł nawet wrażenie, że ta wspólna chwila rozłąki bardzo dobrze im wszystkim zrobiła. Oni z Lourielem zbliżyli się do tego stopnia, że opuściło go ostatnie wahanie jakie czuł na myśl o wspólnej przyszłości. Musiał spróbować, musiał wyjść naprzeciw szansy jaka została mu oferowana. Ezra z Orionem natomiast zaczęli na siebie patrzeć bez strachu, z ufnością i ogromnym zrozumieniem. Mocno korciło go żeby zapytać czego to był powód, co takiego się im stało, musiał jednak poczekać bo najpierw, oni zaczęli swoją część opowieści.
Po zajęciu swojego miejsca za plecami gada oraz wycałowaniu porządnie jego szyi, przytulił się do niego, chwilowo uśmiechając się w maślany sposób. Zaczął gładzić palcami wierzch trzymanych dłoni niebieskiego, a przyglądając się reakcjom na twarzach siedzących naprzeciwko mężczyzn podczas zdawania relacji, łapał się cały czas na tym, że przyglądał się Ezrze. Temu który jeszcze niedawno kipiał wściekłością do całego świata, temu który obecnie wtulony w Oriona słuchał ich z najwyższą uwagą, chłonąc każde słowo i przejawiając wyraźnie na twarzy najmniejszą emocje jaka nim targnęła: czy to był szok, zaskoczenie czy oddech ulgi, że wyszli z czegoś cało. Przyjemnie się na niego, takiego właśnie, patrzyło. Nieprzyjemnie mu się robiło na żołądku na myśl o tym, że raczej go już nie zobaczy. Ostatecznie więc oparł się czołem o ramię gada, chowając się chwilowo za nim i zamykając oczy. Kombinował ale nie specjalnie miał jakiś błyskotliwy pomysł.
Oczy tak na dobrą sprawę podniósł dopiero jak Louriel zaczął się wiercić, odwrócił się do niego i wtulił. Uśmiechnął się do niego rozczulony i głaszcząc go po głowie poprosił żeby to teraz oni zaczęli mówić.
Ezra z przyjemnością przyglądał się Lourielowi oraz Finniemu podczas sączenia ich pełnej emocji opowieści. Wydarzenia jakich Ci dwaj doświadczyli wprawiały go w niepokój, osłupienie, a później już tylko podziw. Dla opanowania i dla efektów jakie działania ich przyniosły dla całego kraju. Dodatkowo, dowiedział się, że Kraj Ziemi rzeczywiście włada najpotężniejszą magią z nich wszystkich – są w stanie ratować ludzkie życia i nie wahają się w podejmowaniu takich właśnie decyzji. Przy tym wszystkim, nie odstępował Oriona na krok. Jedną nogę opuścił do wody i wygodnie wtulając się w bok białaska ocierał się o niego albo miział przez chwilę żeby otrzymać krótkie cmoknięcie w głowę albo w twarz. Gdy przyszła ich kolej mówienia chwilowo zapatrzył się w złote tęczówki żeby przemyśleć moment od którego powinien zacząć po czym dopełniając się w opisywaniu danej chwili, nie do końca dla nich zrozumiałej bądź całkowicie przez nich nieplanowanej, mówili. I tak jak podejrzewał, początkowo obydwaj, Lusiu z Finnim, mieli na nich oczy jak pięć złoty. Nie wierzyli, a gdy zrozumieli, że oni nie kłamią, wymienili się spojrzeniami chłonąc niesamowitość tego wszystkiego co miało miejsce i jakie to niosło za sobą konsekwencję.
- Czekajcie, bo nasze było logiczniejsze. – Stwierdził gdy Ci na dłuższą chwilę zamilkli, stwierdzając, że dotarli do końca swojej opowieści. – Byliście cholera wie w jakiej przeszłości, gadaliście ze Smokiem Ognia i na jego prośbę ukradliście jakąś mityczną tablicę której znaki przeszły na was? – Podsumował, niespecjalnie zwracając uwagę na tą część w której plątali się po zachodnich granicach państwa. To było stosunkowo najnormalniejsze w całej ich opowieści i to przyswoił.
Na podsumowanie Finnegana wzruszył obojętnie ramionami.
- Zasadniczo to tak. Wyszło na to, że informacje z tablicy nie mogą zostać skutecznie zniszczone i teraz… cóż… nie wiemy co z tym za bardzo zrobić. – Przyznał poprawiając kok nieco wyżej, żeby nie opadał mu tak mocno na szyję.
- Ale! Jak wyjedziecie to pojadę do Sanktuarium Smoka Ognia, tam podobno mają największe i najstarsze księgozbiory. Może bym coś znalazł na ten temat i później dawał wam jakoś znać? – Rzucił kierując oczy całkowicie na Loriela. On był mimo wszystko specem w takich kwestiach, w szczególności gdy nie znało się nikogo innego siedzącego w tej tematyce chociażby odrobinę. Liczył więc na jakąś aprobatę albo całkowitą zmianę koncepcji, może myślał zbyt szablonowo? Albo właśnie trafił w punkt? Louriel pokiwał głową na znak zrozumienia, od połowy historii wyglądał jakby głęboko się nad tym wszystkim zastanawiał po czym niespodziewanie, spojrzał na niego mocno skrzywiony. Jakby Ezra palnął właśnie okropne głupstwo. Chcąc wziąć swoją rację w obronę nabrał powietrza, chcąc go zarzucić jakimkolwiek argumentem za wyjazdem w głąb kraju gdy niespodziewanie poczuł, właśnie… początkowo zauważył, że Orion się od niego odsunął pozostawiając go bez ochrony swojego ramienia o które on się od początku posiadówki przy basenie opierał, pozbawiając go dotyku swoich dłoni, całego siebie. Później przyszedł cios. Louriel niczym rasowy kangur potraktował go takim kopniakiem, że jego i tak wiszący znad krawędzi półdupek zaważył, a on przechylając się do tyłu z pluskiem wpadł do wody.
Jakie szczęście, że w pewnym momencie Ori oswoił go z cieczą i nie panikował idąc na dno.
Wynurzając się wypluł to co wpadło mu przez szok do ust po czym zanurzył się jeszcze raz odgarniając włosy do tyłu. Przetarł twarz i podpływając pieskiem do krawędzi, spojrzał na niego z wyrzutem.
- Nie spodziewałem się po Tobie aż takiego braku dialogu. Wiem, że ostatnio Ci ostro podpadłem ale mógłbyś mi chociaż podpowiedzieć. To nie jest normalna sytuacja i wypadałoby nam ją jakoś rozwiązać. – Zauważył ostrożnie łapiąc się krawędzi basenu i podciągając się, wyszedł z gracją godną foki na lądzie.
Mimo poczucia nieziemskiej wpadki, spojrzał na Oriona z drapieżnością w oczach po czym uśmiechnął się do niego z wymuszoną, sztuczną niewinnością.
- Chodź się przytul, Ty-gry-sie. – Zamruczał melodyjnie odpuszczając zasadniczo tylko dlatego, że groźne gadzie spojrzenie cały czas na nim wisiało. Usiadł, wycisnął włosy po czym zaczesał je jeszcze raz do tyłu żeby ponownie spiąć. Uniósł ręce w obronnym geście.
- Dobrze, dobrze. Sam będę szukał. Już się tak nie patrz na mnie.
W trakcie całej tej przepychanki w odosobnionej części ogrodu zjawił się jeszcze jeden gość. Książę Kraju Ziemi rozglądał się z zaciekawieniem dookoła, po całej florze jaka go otaczała. To było coś nowego, u niego w kraju nie było aż tak egzotycznie, a owoce nie smakowały tak mocno słońcem.
Oblizując się z lepkiego soku pomarańczy której cząstki w całości wkładał do ust, spojrzał na przepychających się znajomych i nieznajomych mężczyzn. Przekręcił lekko głowę w bok przyglądając się przez chwilę całej scence po czym zaśmiał się pod nosem rozczulony.
- Czy to Ci przyjaciele których tak poszukiwaliście? – Dopytał donośnym tonem zbliżając się do nich bardziej. Niewiele sobie robiąc z zaskoczonego spojrzenia dwójki nieznajomych, dosiadł się do nich i podobnie jak magowie wody, zanurzył stopy w chłodnej cieczy. Westchnął przy tym z wyraźną ulgą.
- Nie chciałbym was w żaden sposób wyganiać ale obawiam się, że jak nie wyjedziecie do dwóch, trzech dni, później może być to mocno utrudnione. Chociaż zdobyłem stolicę, to nie koniec mojego smoczego zadanka. Teraz trzeba to wszystko ogarnąć. Część armii mojego ojca ma przekroczyć granicę jeszcze w tym tygodniu, gdy przejmę władzę nad armią Kraju Ognia i będziemy pewni, że nie poleje się więcej krwi niż powinno.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Skończywszy swoją opowieść, Louriel nie próbował odsuwać się od Finnegana, jedynie wygodniej układając się na nim i czując niesamowicie spokojnym i szczęśliwym, kiedy ciepłe dłonie mężczyzny głaskały go po głowie. Przy nikim innym nie czuł się aż tak dobrze, jak w domu, bezpiecznie i swojsko, jakby nic nie było w stanie mu zagrozić. Zaraz jednak musiał mocno zmarszczyć brwi, słuchając opowieści Ezry i Oriona. Gdyby był kimś innym i nie przeżył tego, co przeżył, nigdy by im nie uwierzył. W końcu to nawet jak na świat pełen magii było niedorzeczne. Podróż w przeszłość, dziwne wydarzenia, magia o której mogli tylko pomarzyć i jeszcze tak zaskakujący, choć nie wyjaśniający nic koniec. Louriel zagapił się na Ezrę i Oriona, szukając na nich wzrokiem owych śladów, ale cokolwiek to było, niczego nie widział. Niemniej, nie mógł powiedzieć, że ich postępowanie i myślenie Smoka Ognia były błędne. Coś tak potężnego, on też o tym słyszał, legendy niemal zakrywające pod bujdy, a jednak okazały się samą prawdą.
- Bardzo dobrze zrobiliście, niszcząc te tablice – powiedział mocno zamyślony, słuchając dalszej wymiany zdań. – Ich treść, jestem pewien, że jakoś da się ją odzyskać, skoro wydarzyło się coś takiego, ktoś bardzo chciał żebyśmy się o tym dowiedzieli – powiedział, zaraz jednak jeszcze mocniej marszcząc brwi, kiedy powoli zaczęło docierać, co powiedział Ezra.
Poczuł kiełkujący w nim gniew i poczucie niesprawiedliwości. Nie zdążył o tym porozmawiać z Orionem, ale domyślał się, że jeśli Ezra nie pojedzie z nimi do kraju wody, białowłosy będzie chciał z nim zostać. On znacznie lepiej znosił gorąco niż brunet zimno i gdyby chciał zostać w kraju ognia, nigdy nie zmuszałby go do wyjazdu. Ale na to Louriel nie mógł się zgodzić. Nie, kiedy Orion znajdował się dopiero w połowie swojej edukacji, a przejawiał potencjał większy od połowy jego Akademii. Musiał mieć tylko odpowiednich nauczycieli, których w kraju ognia by nie znalazł. A gad, jako jego opiekun, nigdy by sobie, ani Ezrze nie wybaczył, gdyby ten potencjał został zmarnowany. Dlatego, posłał Orionowi znaczące spojrzenie, a kiedy białowłosy się odsunął, stopą popchnął maga ognia do wody, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie.
Zdenerwował się jeszcze bardziej, słysząc o ostatnim czasie, kiedy brunet go w jakiś sposób zdenerwował. On już nawet o tym nie pamiętał! Poza tym, czym była jego chwilowa niechęć do życiowego szczęścia jego najlepszego przyjaciela? Byłby okropnym przyjacielem, opiekunem, gdyby pozwolił by coś takiego przesłoniło mu osąd i zniszczyło wszystko co zdążyli w czwórkę stworzyć między sobą.
- Naprawdę, czy każdy z was uważa mnie za aż tak małostkowego? – prychnął obrażony, choć spojrzenia gadzich oczu nie spuszczał z dwukolorowych tęczówek Ezry. – Posłuchaj mnie dobrze, bo dwa razy się powtarzał nie będę… Jedziesz z nami. Ewentualne szczegóły dogaduj sobie z nim – parsknął wskazując podbródkiem Oriona, który wyszczerzony od ucha do ucha, nie przejmował się wcale, że brunet przemókł i przytulił go do siebie.
- Chyba nie sądziłeś, że cię tu zostawię samego? – zapytał z małym uśmieszkiem, choć w jego oczach czaiło się pytanie, czy w ogóle chciał…
Nie spodziewał się, że kiedy oni będą w trakcie małej przyjacielskiej kłótni na ścieżce pojawi się nieznajomy, wyższy od niego chłopak o białych włosach poprzetykanych czarnymi pasemkami i złotych oczach, przeciętych pionową źrenicą, identyczną jak Louriela. Ale co zaskoczyło go najmocniej, drugi gad wyglądał jakby nie był wcale starszy od niego. Książę widząc Vincenta również się zdziwił, ale wyraźnie ucieszył, bo zdążył zapałać do drugiego smoka całkiem sporym szacunkiem. A kiedy ten jeszcze zapytał, czy to Ezry i Oriona szukali, polubił go jeszcze bardziej.
- Owszem, to jest właśnie Ezra i Orion – przedstawił ich Louriel, przyglądając się jak młodzik zanurzał stopy w wodzie tuż obok. Widząc jak wszyscy cieszyli się z cieczy, wewnętrznie płonął z dumy, że mógł przyczynić się do zapewnienia komfortu zmęczonym ludziom.
Słysząc jednak w jakim celu smok ich znalazł, Louriel zmarszczył brwi nieco zmartwiony. Czy Vincent spodziewał się kłopotów? W sumie nie mógł mu się dziwić, bo jakby nie patrzeć, właśnie podbił inne państwo i zrobił to tak szybko, że ludzie dopiero otrząsali się z szoku. Ewentualne rebelie też potrzebowały kilku dni, by się zorganizować. Obecność magów wody nie mogła mu pomóc, a mogła jedynie wplątać Lothusa w ewentualne potyczki między krajami, a przecież sami mieli konflikt z krajem powietrza i nie sądził by ojciec był zadowolony gdyby jeszcze przyszło mu się ugadywać, bądź walczyć z krajem ognia i przy okazji ziemi.
- Rozumiem – powiedział Louriel poważnie, kiwając głową. – W takim razie zaczniemy przygotowania już dzisiaj. Nie chcemy dokładać ci problemów, a te które przyjechaliśmy rozwiązać, powiedzmy że stoją w zawieszeniu – westchnął podejrzewając że i z Vincentem powinien porozmawiać na temat Czarnego Smoka. W końcu i w jego kraju musiała znajdować się podobna jaskinia z ukrytą w niej figurką. – Podejrzewam, że prędzej czy później będą dotyczyć nas wszystkich, ale dopóki sam nie jestem tego pewien, pozwolę ci zająć się krajem ognia – powiedział tajemniczo, sprawiając że na twarzy młodzika pojawił się wyraz nieco zaskoczonej ciekawości. Zaraz jednak uśmiechnął się z wdzięcznością.
- No dobrze, w takim razie na razie skupię się na moim Smoczym zadaniu, a kiedy będziesz mnie potrzebował, po prostu daj mi znać – odpowiedział skłaniając głowę.
Louriel słysząc odpowiedź, przechylił odrobinę głowę na bok, zainteresowany.
- Już któryś raz z kolei wspominasz coś o swoim Smoczym zadaniu. Co to za misja i to jeszcze od smoków? – zapytał, bardzo ciekawy, bo od kiedy stał się prawnie pełnoletni, nie miał kontaktu ze swoją matką, a wcześniej też ich relacja opierała się głównie na naukach, które od niej pobierał kiedy pojawiała się od czasu do czasu w pałacu kraju wody.
Vincent wyglądał za to na zaskoczonego.
- Ale jak to? Nic nie wiesz? Przecież każdy z nas ją ma! – zauważył, patrząc na Louriela badawczo, jakby spodziewał się, że gad zaraz się roześmieje i powie mu, że to tylko żarty. Ale książę jedynie zmarszczył brwi, mrugając błękitnymi oczami i czując że coś było nie tak.
- Nie rozumiem – przyznał, zaciskając palce na ubraniu Finnegana, w którego cały czas się wtulał.
Vincent zawiercił się niespokojnie na brzegu basenu, zmieszany.
- No ale… przecież twój smoczy rodzic musiał ci powiedzieć. Przecież po to się urodziliśmy. Żeby wypełnić powierzoną nam przez smoki misję. Moją było i nadal jest uwolnienie kraju ognia. Sama Alluria mi o tym powiedziała kiedy uznała, że jestem wystarczająco dojrzały, by sobie z nią poradzić – powiedział Vincent z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. Jakby nie był pewien, co się właściwie wydarzyło.
Tymczasem serce Louriela dudniło coraz głośniej, a w głowie roznosił się głos Vincenta. „Przecież po to się urodziliśmy”. Co to miało znaczyć? Jak to… po to? On… nigdy, ani jego matka, ani cesarz nie mówili mu o żadnej misji. Nie żeby kobieta w ogóle często się odzywała jeśli nie liczyć tłumaczenia mu zawiłości smoczych run i magii wody… Wtedy coś go tknęło. Wszystko ułożyło się na swoje miejsce, a on zdał sobie sprawę z tego, dlaczego nigdy nie chciała z nim zostać. Dlaczego patrzyła na niego tak chłodno, bez choćby odrobiny jakiegokolwiek uczucia. Bo nie żywiła do niego uczuć. Bo nigdy tak naprawdę go nie chciała. A może… nie dostał swojej misji, bo oboje z Lothusem uznali, że nie jest wystarczająco dobry. Cesarz tak ochoczo pozwolił mu na otwarcie własnej szkoły, na wyprowadzkę… To też miało sens. Skoro nigdy go nie chciał, po co miałby pozwolić by mieszkał w pałacu. Taki bezużyteczny. Bez władzy, bez polotu, opamiętania i opinii.
Z jego gardła wydobył się śmiech. Cichy, histeryczny pozbawiony jakiejkolwiek wesołości. Oni go… zrobili. Do konkretnego celu, którego nie był w stanie wypełnić, którego nawet ostatecznie nie dostał, bo był taki beznadziejny. Nie mógł wytrzymać. Nagle głaszczące go ręce Finnegana zaczęły go parzyć, a współczujące i pełne niepokoju spojrzenie Oriona i Ezry wprawiać w jeszcze większe obrzydzenie do samego siebie. Wyrwał się z uścisku ramion Finniego, czując że nie miał prawa, a blondyn powodu by go tak trzymać. Skoro właśni rodzice… chociaż czy mógł ich tak nazywać, skoro jedyne co ich łączyło to jakiś obowiązek? Skoro nawet oni, robili wszystko by się go pozbyć ze swojego życia i nie oglądać go na oczy częściej niż to konieczne.
Nagle coś, w co wierzył całym sobą, zostało mu odebrane. A on nie wiedział co powinien z tym, ze sobą zrobić. Nie potrafił spojrzeć im wszystkim w oczy. Jak mógł im obiecać, że zabierze ich do domu, skoro teraz już sam nie był pewien, czy mógł go tak nazywać? Podniósł się na równe nogi, a potem nie oglądając się za siebie, odszedł byle szybciej byle dalej, chociaż nie miał pojęcia, gdzie w zasadzie zmierzał. Bolało go serce. Jego ojciec, jego siostrzyczka… czy to wszystko, cała miłość jaką myślał że dostaje, czy ona w ogóle była prawdziwa? Był w takim szoku, że nie potrafił nawet płakać, zagłębiając się coraz mocniej w dziką część ogrodu i tracąc orientację.
- Bardzo dobrze zrobiliście, niszcząc te tablice – powiedział mocno zamyślony, słuchając dalszej wymiany zdań. – Ich treść, jestem pewien, że jakoś da się ją odzyskać, skoro wydarzyło się coś takiego, ktoś bardzo chciał żebyśmy się o tym dowiedzieli – powiedział, zaraz jednak jeszcze mocniej marszcząc brwi, kiedy powoli zaczęło docierać, co powiedział Ezra.
Poczuł kiełkujący w nim gniew i poczucie niesprawiedliwości. Nie zdążył o tym porozmawiać z Orionem, ale domyślał się, że jeśli Ezra nie pojedzie z nimi do kraju wody, białowłosy będzie chciał z nim zostać. On znacznie lepiej znosił gorąco niż brunet zimno i gdyby chciał zostać w kraju ognia, nigdy nie zmuszałby go do wyjazdu. Ale na to Louriel nie mógł się zgodzić. Nie, kiedy Orion znajdował się dopiero w połowie swojej edukacji, a przejawiał potencjał większy od połowy jego Akademii. Musiał mieć tylko odpowiednich nauczycieli, których w kraju ognia by nie znalazł. A gad, jako jego opiekun, nigdy by sobie, ani Ezrze nie wybaczył, gdyby ten potencjał został zmarnowany. Dlatego, posłał Orionowi znaczące spojrzenie, a kiedy białowłosy się odsunął, stopą popchnął maga ognia do wody, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie.
Zdenerwował się jeszcze bardziej, słysząc o ostatnim czasie, kiedy brunet go w jakiś sposób zdenerwował. On już nawet o tym nie pamiętał! Poza tym, czym była jego chwilowa niechęć do życiowego szczęścia jego najlepszego przyjaciela? Byłby okropnym przyjacielem, opiekunem, gdyby pozwolił by coś takiego przesłoniło mu osąd i zniszczyło wszystko co zdążyli w czwórkę stworzyć między sobą.
- Naprawdę, czy każdy z was uważa mnie za aż tak małostkowego? – prychnął obrażony, choć spojrzenia gadzich oczu nie spuszczał z dwukolorowych tęczówek Ezry. – Posłuchaj mnie dobrze, bo dwa razy się powtarzał nie będę… Jedziesz z nami. Ewentualne szczegóły dogaduj sobie z nim – parsknął wskazując podbródkiem Oriona, który wyszczerzony od ucha do ucha, nie przejmował się wcale, że brunet przemókł i przytulił go do siebie.
- Chyba nie sądziłeś, że cię tu zostawię samego? – zapytał z małym uśmieszkiem, choć w jego oczach czaiło się pytanie, czy w ogóle chciał…
Nie spodziewał się, że kiedy oni będą w trakcie małej przyjacielskiej kłótni na ścieżce pojawi się nieznajomy, wyższy od niego chłopak o białych włosach poprzetykanych czarnymi pasemkami i złotych oczach, przeciętych pionową źrenicą, identyczną jak Louriela. Ale co zaskoczyło go najmocniej, drugi gad wyglądał jakby nie był wcale starszy od niego. Książę widząc Vincenta również się zdziwił, ale wyraźnie ucieszył, bo zdążył zapałać do drugiego smoka całkiem sporym szacunkiem. A kiedy ten jeszcze zapytał, czy to Ezry i Oriona szukali, polubił go jeszcze bardziej.
- Owszem, to jest właśnie Ezra i Orion – przedstawił ich Louriel, przyglądając się jak młodzik zanurzał stopy w wodzie tuż obok. Widząc jak wszyscy cieszyli się z cieczy, wewnętrznie płonął z dumy, że mógł przyczynić się do zapewnienia komfortu zmęczonym ludziom.
Słysząc jednak w jakim celu smok ich znalazł, Louriel zmarszczył brwi nieco zmartwiony. Czy Vincent spodziewał się kłopotów? W sumie nie mógł mu się dziwić, bo jakby nie patrzeć, właśnie podbił inne państwo i zrobił to tak szybko, że ludzie dopiero otrząsali się z szoku. Ewentualne rebelie też potrzebowały kilku dni, by się zorganizować. Obecność magów wody nie mogła mu pomóc, a mogła jedynie wplątać Lothusa w ewentualne potyczki między krajami, a przecież sami mieli konflikt z krajem powietrza i nie sądził by ojciec był zadowolony gdyby jeszcze przyszło mu się ugadywać, bądź walczyć z krajem ognia i przy okazji ziemi.
- Rozumiem – powiedział Louriel poważnie, kiwając głową. – W takim razie zaczniemy przygotowania już dzisiaj. Nie chcemy dokładać ci problemów, a te które przyjechaliśmy rozwiązać, powiedzmy że stoją w zawieszeniu – westchnął podejrzewając że i z Vincentem powinien porozmawiać na temat Czarnego Smoka. W końcu i w jego kraju musiała znajdować się podobna jaskinia z ukrytą w niej figurką. – Podejrzewam, że prędzej czy później będą dotyczyć nas wszystkich, ale dopóki sam nie jestem tego pewien, pozwolę ci zająć się krajem ognia – powiedział tajemniczo, sprawiając że na twarzy młodzika pojawił się wyraz nieco zaskoczonej ciekawości. Zaraz jednak uśmiechnął się z wdzięcznością.
- No dobrze, w takim razie na razie skupię się na moim Smoczym zadaniu, a kiedy będziesz mnie potrzebował, po prostu daj mi znać – odpowiedział skłaniając głowę.
Louriel słysząc odpowiedź, przechylił odrobinę głowę na bok, zainteresowany.
- Już któryś raz z kolei wspominasz coś o swoim Smoczym zadaniu. Co to za misja i to jeszcze od smoków? – zapytał, bardzo ciekawy, bo od kiedy stał się prawnie pełnoletni, nie miał kontaktu ze swoją matką, a wcześniej też ich relacja opierała się głównie na naukach, które od niej pobierał kiedy pojawiała się od czasu do czasu w pałacu kraju wody.
Vincent wyglądał za to na zaskoczonego.
- Ale jak to? Nic nie wiesz? Przecież każdy z nas ją ma! – zauważył, patrząc na Louriela badawczo, jakby spodziewał się, że gad zaraz się roześmieje i powie mu, że to tylko żarty. Ale książę jedynie zmarszczył brwi, mrugając błękitnymi oczami i czując że coś było nie tak.
- Nie rozumiem – przyznał, zaciskając palce na ubraniu Finnegana, w którego cały czas się wtulał.
Vincent zawiercił się niespokojnie na brzegu basenu, zmieszany.
- No ale… przecież twój smoczy rodzic musiał ci powiedzieć. Przecież po to się urodziliśmy. Żeby wypełnić powierzoną nam przez smoki misję. Moją było i nadal jest uwolnienie kraju ognia. Sama Alluria mi o tym powiedziała kiedy uznała, że jestem wystarczająco dojrzały, by sobie z nią poradzić – powiedział Vincent z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. Jakby nie był pewien, co się właściwie wydarzyło.
Tymczasem serce Louriela dudniło coraz głośniej, a w głowie roznosił się głos Vincenta. „Przecież po to się urodziliśmy”. Co to miało znaczyć? Jak to… po to? On… nigdy, ani jego matka, ani cesarz nie mówili mu o żadnej misji. Nie żeby kobieta w ogóle często się odzywała jeśli nie liczyć tłumaczenia mu zawiłości smoczych run i magii wody… Wtedy coś go tknęło. Wszystko ułożyło się na swoje miejsce, a on zdał sobie sprawę z tego, dlaczego nigdy nie chciała z nim zostać. Dlaczego patrzyła na niego tak chłodno, bez choćby odrobiny jakiegokolwiek uczucia. Bo nie żywiła do niego uczuć. Bo nigdy tak naprawdę go nie chciała. A może… nie dostał swojej misji, bo oboje z Lothusem uznali, że nie jest wystarczająco dobry. Cesarz tak ochoczo pozwolił mu na otwarcie własnej szkoły, na wyprowadzkę… To też miało sens. Skoro nigdy go nie chciał, po co miałby pozwolić by mieszkał w pałacu. Taki bezużyteczny. Bez władzy, bez polotu, opamiętania i opinii.
Z jego gardła wydobył się śmiech. Cichy, histeryczny pozbawiony jakiejkolwiek wesołości. Oni go… zrobili. Do konkretnego celu, którego nie był w stanie wypełnić, którego nawet ostatecznie nie dostał, bo był taki beznadziejny. Nie mógł wytrzymać. Nagle głaszczące go ręce Finnegana zaczęły go parzyć, a współczujące i pełne niepokoju spojrzenie Oriona i Ezry wprawiać w jeszcze większe obrzydzenie do samego siebie. Wyrwał się z uścisku ramion Finniego, czując że nie miał prawa, a blondyn powodu by go tak trzymać. Skoro właśni rodzice… chociaż czy mógł ich tak nazywać, skoro jedyne co ich łączyło to jakiś obowiązek? Skoro nawet oni, robili wszystko by się go pozbyć ze swojego życia i nie oglądać go na oczy częściej niż to konieczne.
Nagle coś, w co wierzył całym sobą, zostało mu odebrane. A on nie wiedział co powinien z tym, ze sobą zrobić. Nie potrafił spojrzeć im wszystkim w oczy. Jak mógł im obiecać, że zabierze ich do domu, skoro teraz już sam nie był pewien, czy mógł go tak nazywać? Podniósł się na równe nogi, a potem nie oglądając się za siebie, odszedł byle szybciej byle dalej, chociaż nie miał pojęcia, gdzie w zasadzie zmierzał. Bolało go serce. Jego ojciec, jego siostrzyczka… czy to wszystko, cała miłość jaką myślał że dostaje, czy ona w ogóle była prawdziwa? Był w takim szoku, że nie potrafił nawet płakać, zagłębiając się coraz mocniej w dziką część ogrodu i tracąc orientację.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pojawienie się przed nimi Vincenta zakończyło pewien spór wiszący od pewnego czasu w powietrzu między Ezrą a Lourielem. Z gadem oczywiście się zgadzał. Nie mogli zostawić tutaj przyjaciela, a nawet jeżeli ten by się uparł, że zostać chce musieliby poczekać do momentu aż będą pewni iż ten jest bezpieczny, ma co jeść, gdzie spać i coś ze sobą robi. Na to jednak nie mieli czasu ergo, Ezra nie miał pola do dyskusji. Z drugiej strony, jego obawy Finni również podzielał. Dwóch Gwardzistów szukających schronienia w Kraju Wody. Dwóch żołnierzy którzy byli zdolni wprowadzić wcale niemały chaos w spokojne życie społeczeństwa pod panowaniem cesarza. Ale oni tego w ogóle nie chcieli. Nieśmiało w obu sercach kiełkowała chęć do spokojnego życia. Ono na pewno przepełnione nudą nie będzie, na to nie pozwoli wygórowane ego Lusia ale zdecydowanie, bez konieczności narażania się za idee których nie podzielali, będą spać spokojniej. Poza tym obydwaj nie byli z gatunku pasożytów i gdy tylko stwierdzą, że pogoda ich nie zabije, wezmą się do jakiejś pracy. Jakiejkolwiek. Chociaż blondyn po cichu liczył na wcielenie go do wojska. Wtedy czułby się na swoim miejscu realizując potrzebę pomagania innym. Co do Ezry… widząc jak ten nadal chowa się za Orionem, ucieka przed nimi wzrokiem i zaczyna coś mamrać pod nosem uśmiechnął się do niego pocieszająco. Wyjaśni w wolnej chwili Lourielowi, że nie chodzi o kategoryzowanie go, a własny osąd bruneta. On jako menda nie wybaczał łatwo, nie zapominał prawie w ogóle i jedynie przez obecność białaska zaczynał się coraz częściej coraz bardziej po ludzku zachowywać. Może kiedyś się nauczy, może kiedyś zaczną się obydwaj lepiej rozumieć, nie będą mieli wyjścia jeżeli wszyscy mają początkowo zamieszkać w Akademii…
- Tak. – Odpowiedział na padające pytanie i dopiero po nadzianiu się na ostre gadzie spojrzenie, pokazał już język w geście zaczepki. Oblizał porządnie usta i taki pośliniony, mocno pocałował go w policzek. – Później Ci coś wyjaśnię. – Obiecał nachylając się do jego ucha, mocniej go do siebie przytulił i zaczął gładzić go po wierzchu trzymanych dłoni. Jednocześnie napawał się przez chwilę temu jawnemu szczęściu jakie biło od Oriona, a którym zaraz zaraziły się oczy Ezry. Brunet patrzył na maga wody jak w obrazek i chociaż widoczne było, że jeszcze bił się z myślami, w końcu wtulił się w niego z wdzięcznością przyjmując pociągły ruch dłonią który zdjął z niego większość wody.
Nie minęła chwilą gdy rozpoczęła się kolejna część katastrof.
Vincent rozmawiał z Lourielem, z nimi wszystkimi, o planach na najbliższą przyszłość. Widocznym było, że Smok Ziemi przygotowany był na najgorsze jednak jego obecnie przeprowadzane działania miały do tego najgorszego właśnie nie dopuścić. Nie umniejszało to jednak mnogości problemów przez które oni musieli się więc w końcu pozbierać, wyjechać i opracować plan przekonywania Lothusa do ich dwójki. Nikt nie spodziewał się jednak, że otrzymają taką informację, a sam niebieski gad tak intensywnie na nią zareaguje.
Finni słuchał z uwagą chociaż nadal, za mało orientował się w tym świecie smoczych spraw żeby pojmować to odpowiednio szybko i równie szybko reagować. Zdziwił się więc mocno gdy Lusiu zaczął się wiercić, mocno odpędził jego ręce do których jeszcze chwilę temu się przytulał, a później wstał i od nich odszedł. Wyprostował się, przyglądał jego plecom, a widząc gwałtownie napięte mięśnie poczuł jak serce zaczyna mu w piersi galopować. Coś się stało. Te słowa coś spowodowały. Nie wiedział co ale natychmiastowo się pozbierał z miejsca i przepraszając całą resztę, pobiegł za nim. Poza tym, jakby mu się zgubił byłby problem, wolał go mieć na oku, szczególnie w tych burzliwych czasach.
Nie zatrzymał go od razu, pozwolił mu odejść, pozwolił się schować przed wzrokiem wszystkich, poza jego jasnymi oczami. Gdy upewnił się, że są całkowicie otoczeni dziką naturą, podbiegł do niego i łapiąc za rękę powstrzymał przed dalszym marszem. Mimo że ten się próbował od niego odgonić, zamknął go w ramionach i całując raz w szyję, nie pozwolił się od siebie odsunąć. Stał chwilę aż przestał czuć tak znaczący opór po czym zaczął go gładzić po plecach, omijając wrażliwą łuskę ale dodając mu tym otuchy.
- Skarbie, co się stało? – Zapytał jeszcze raz go całując. Bardzo ostrożnie musnął mu wargi, zmusił go do spojrzenia na siebie, a widząc szklące się łzami oczy uśmiechnął się do niego ciepło. – A może Twoją Smoczą misją było zdobyć moje serduszko, hym? Udało Ci się bez problemu. – Zauważył z głupkowatym uśmiechem jeszcze raz bardzo delikatnie całując jego usta. Nie pozwalając mu się nadal od siebie odsunąć przytulił go do siebie zatapiając palce w jego włosach, zaczął go delikatnie drapać.
Nie wiedział czy przez słowa, gesty czy zwyczajne przytłoczenie ale gdy Lusiu zaczął mu cicho łkać w pierś, poczuł ulgę. Nie rozumiał co go tak wzburzyło ale przecież nadal go miał, nadal był przez niego wspierany, a on za pierwszy lepszym tyłeczkiem nie pojechałby na drugi koniec świata i nie wyznawał mu z łatwością miłości. Co właśnie zrobił, miękko szepcząc mu do ucha, że jest jego Perełką i kocha go nad życie. Musiało go to podnieść chociaż delikatnie na duchu bo pozwolił się zabrać w jakieś wygodne miejsce przepełnione plączącymi się od kwiatu do kwiatu motylami, przytulić i wycałować.
- Czym się tak zdenerwowałeś? Ezrą? – Zapytał kręcąc nosem na którym jeden z owadów mu przysiadł. Zdmuchnął go, a tego który przysiadł na czole Lusia ani myślał ruszyć. Napawał się za to widokiem okraszonym jasnymi skrzydłami.
- Taki seksi… – Zamruczał chociaż niekoniecznie miał w zamiarze mówić to na głos. Uśmiechnął się jednak głupkowato po czym ponownie obcałował mu całą twarz.
Gdy gad uchylił rąbka tajemnicy o tym co spoczęło na jego sercu, jego brwi mocno się zmarszczyły, a ramiona ciaśniej otoczyły szczupłą sylwetkę. Spojrzał na niego z wyrzutem, a szukając w jego oczach żartu, żachnął się w końcu na te brednie jakie wygadywał. Lothus nie przejmowałby się pewnymi sprawami gdyby go nie kochał. Blaire by nie przebywała tak chętnie w ich towarzystwie gdyby dobro brata nie leżało jej na sercu. Podpowiedział mu, że zanim wyda osąd wypadałoby wyciągnąć informacje na temat jego smoczej misji. Może myślał w całkowicie złym kierunku? Może to wcale nie tak…?
- Porozmawiaj z nim najpierw, dobrze? Wiem, że musimy go zarzucić kilkoma problemami, w tym poprosić o możliwość zostania ale na pewno dostaniesz wszystkie informacje… – Zapewnił chociaż nie był przekonany z jaką chęcią (bądź właśnie niechęcią) Lothus będzie chciał z synem rozmawiać. Poza tym, on na pewno go będzie kochał. Nie ważne co dla nich przygotował Los, co mieli zapisane w gwiazdach. Skoro już siebie odnaleźli to mógł być pewien, że każdą przeszkodę będą pokonywać razem. Ewentualnie będzie go nad ową przeszkodą przerzucał ale tego mu nie powie, uśmiechnął się za to jedynie nieco głupkowato gdy kolejny motyl przycupnął na twarzy gada.
Zanim Lusiu stwierdził, że już się uspokoił, minęło kilkanaście długich minut. W tym czasie on niespiesznie go głaskał, całował albo przepędzał namiętnie siadające na nich owady. Ostatecznie, nawet na gadziej twarzy wrócił uśmiech, a oni mogli wrócić spokojnie do towarzystwa. Poza Vinnim nikt nie okazał jawnego zainteresowania tym co miało miejsce. Przysiedli ponownie przy basenie, wrócili do rozmowy na tematy które Smok Ziemi chciał jeszcze z nimi poruszyć. Te już jednak, bezpiecznie kręciły się dookoła planów na Kraj Ognia oraz na ich podróż.
- Nie, nie potrzebujemy żadnej eskorty. My z Ezrą znamy pustynię i wiemy jak przejść przez przesmyk. Żaden problem. Będziemy jednie potrzebowali zapasów bo droga jest długa. – Przyznał na co Vinni zapewnił, że mogą stąd zabrać wszystko co jest ich oraz co uznają za niezbędne. Dodatkowo serdecznie zaprosił ich do odwiedzin gdy cała sytuacja się uspokoi, otrzymał pozwolenie na pisanie listów do Louriela o ile będzie mu to niezbędne do szczęścia i w całkowicie spokojnej oraz przyjaznej atmosferze, rozstali się. Wisiało nad nimi widmo zawarcia sojuszu, przyjaźni, może nawet powrotu w te strony, już jako zwyczajne osoby a nie ledwo uwolnieni Gwardziści. Na to wszystko, Finni kompletnie nie umiał pozbyć się uśmiechu z ust. Już nie mógł się doczekać tego co ich czeka.
Przygotowania do drogi ruszyły pełną parą gdy i sir Lorhen został o wszystkim poinformowany. Z ulgą przywitał Oriona, nie skomentował tego, że ich drużyna powrotna będzie liczyła sobie dwóch i pół członka więcej, zostawił załatwianie tego z cesarzem im, nie omieszkał jednak wspomnieć, że wyczynami księcia się pochwali. I to z najdrobniejszymi szczegółami.
W tym czasie Ezra ponownie wyglądał jakby wszystkie możliwe wątpliwości spadły na niego przytłaczając go całkowicie swoim ciężarem. Mimo braku komentowania zarówno swojej sytuacji jak i snucia mało pozytywnych scenariuszy, w jego oczach cały czas błyszczało wahanie. Nie pozwalał jednak do siebie dzióbać żeby wyciągnąć z niego coś więcej, zbywał zarówno Finnegana jak i Oriona klasycznym „wszystko dobrze”, zrobił tylko taki postęp, że już od gada się nie odsuwał. Gdy Lusiu coś od niego chciał po prostu mu odpowiadał nie budując już obrazu złego i obrażonego Smoka. Coś jednak było mocno nie tak i krzyczała o tym jego postawa, twarz i zamknięte usta.
Czas płynął, a ich zadań ubywało mimo początkowej długiej listy spraw do ogarnięcia. Ostatecznie, Finnegan skończył na długiej rozmowie w cztery oczy z Sileasem, pożegnali się ze wszystkimi których śmiało mogli nazywać rodziną i gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, orszak kajan wody na czele z ex gwardzistami wyruszył w stronę łańcucha górskiego. Iw stronę całkiem nowego rozdziału życia.
- Tak. – Odpowiedział na padające pytanie i dopiero po nadzianiu się na ostre gadzie spojrzenie, pokazał już język w geście zaczepki. Oblizał porządnie usta i taki pośliniony, mocno pocałował go w policzek. – Później Ci coś wyjaśnię. – Obiecał nachylając się do jego ucha, mocniej go do siebie przytulił i zaczął gładzić go po wierzchu trzymanych dłoni. Jednocześnie napawał się przez chwilę temu jawnemu szczęściu jakie biło od Oriona, a którym zaraz zaraziły się oczy Ezry. Brunet patrzył na maga wody jak w obrazek i chociaż widoczne było, że jeszcze bił się z myślami, w końcu wtulił się w niego z wdzięcznością przyjmując pociągły ruch dłonią który zdjął z niego większość wody.
Nie minęła chwilą gdy rozpoczęła się kolejna część katastrof.
Vincent rozmawiał z Lourielem, z nimi wszystkimi, o planach na najbliższą przyszłość. Widocznym było, że Smok Ziemi przygotowany był na najgorsze jednak jego obecnie przeprowadzane działania miały do tego najgorszego właśnie nie dopuścić. Nie umniejszało to jednak mnogości problemów przez które oni musieli się więc w końcu pozbierać, wyjechać i opracować plan przekonywania Lothusa do ich dwójki. Nikt nie spodziewał się jednak, że otrzymają taką informację, a sam niebieski gad tak intensywnie na nią zareaguje.
Finni słuchał z uwagą chociaż nadal, za mało orientował się w tym świecie smoczych spraw żeby pojmować to odpowiednio szybko i równie szybko reagować. Zdziwił się więc mocno gdy Lusiu zaczął się wiercić, mocno odpędził jego ręce do których jeszcze chwilę temu się przytulał, a później wstał i od nich odszedł. Wyprostował się, przyglądał jego plecom, a widząc gwałtownie napięte mięśnie poczuł jak serce zaczyna mu w piersi galopować. Coś się stało. Te słowa coś spowodowały. Nie wiedział co ale natychmiastowo się pozbierał z miejsca i przepraszając całą resztę, pobiegł za nim. Poza tym, jakby mu się zgubił byłby problem, wolał go mieć na oku, szczególnie w tych burzliwych czasach.
Nie zatrzymał go od razu, pozwolił mu odejść, pozwolił się schować przed wzrokiem wszystkich, poza jego jasnymi oczami. Gdy upewnił się, że są całkowicie otoczeni dziką naturą, podbiegł do niego i łapiąc za rękę powstrzymał przed dalszym marszem. Mimo że ten się próbował od niego odgonić, zamknął go w ramionach i całując raz w szyję, nie pozwolił się od siebie odsunąć. Stał chwilę aż przestał czuć tak znaczący opór po czym zaczął go gładzić po plecach, omijając wrażliwą łuskę ale dodając mu tym otuchy.
- Skarbie, co się stało? – Zapytał jeszcze raz go całując. Bardzo ostrożnie musnął mu wargi, zmusił go do spojrzenia na siebie, a widząc szklące się łzami oczy uśmiechnął się do niego ciepło. – A może Twoją Smoczą misją było zdobyć moje serduszko, hym? Udało Ci się bez problemu. – Zauważył z głupkowatym uśmiechem jeszcze raz bardzo delikatnie całując jego usta. Nie pozwalając mu się nadal od siebie odsunąć przytulił go do siebie zatapiając palce w jego włosach, zaczął go delikatnie drapać.
Nie wiedział czy przez słowa, gesty czy zwyczajne przytłoczenie ale gdy Lusiu zaczął mu cicho łkać w pierś, poczuł ulgę. Nie rozumiał co go tak wzburzyło ale przecież nadal go miał, nadal był przez niego wspierany, a on za pierwszy lepszym tyłeczkiem nie pojechałby na drugi koniec świata i nie wyznawał mu z łatwością miłości. Co właśnie zrobił, miękko szepcząc mu do ucha, że jest jego Perełką i kocha go nad życie. Musiało go to podnieść chociaż delikatnie na duchu bo pozwolił się zabrać w jakieś wygodne miejsce przepełnione plączącymi się od kwiatu do kwiatu motylami, przytulić i wycałować.
- Czym się tak zdenerwowałeś? Ezrą? – Zapytał kręcąc nosem na którym jeden z owadów mu przysiadł. Zdmuchnął go, a tego który przysiadł na czole Lusia ani myślał ruszyć. Napawał się za to widokiem okraszonym jasnymi skrzydłami.
- Taki seksi… – Zamruczał chociaż niekoniecznie miał w zamiarze mówić to na głos. Uśmiechnął się jednak głupkowato po czym ponownie obcałował mu całą twarz.
Gdy gad uchylił rąbka tajemnicy o tym co spoczęło na jego sercu, jego brwi mocno się zmarszczyły, a ramiona ciaśniej otoczyły szczupłą sylwetkę. Spojrzał na niego z wyrzutem, a szukając w jego oczach żartu, żachnął się w końcu na te brednie jakie wygadywał. Lothus nie przejmowałby się pewnymi sprawami gdyby go nie kochał. Blaire by nie przebywała tak chętnie w ich towarzystwie gdyby dobro brata nie leżało jej na sercu. Podpowiedział mu, że zanim wyda osąd wypadałoby wyciągnąć informacje na temat jego smoczej misji. Może myślał w całkowicie złym kierunku? Może to wcale nie tak…?
- Porozmawiaj z nim najpierw, dobrze? Wiem, że musimy go zarzucić kilkoma problemami, w tym poprosić o możliwość zostania ale na pewno dostaniesz wszystkie informacje… – Zapewnił chociaż nie był przekonany z jaką chęcią (bądź właśnie niechęcią) Lothus będzie chciał z synem rozmawiać. Poza tym, on na pewno go będzie kochał. Nie ważne co dla nich przygotował Los, co mieli zapisane w gwiazdach. Skoro już siebie odnaleźli to mógł być pewien, że każdą przeszkodę będą pokonywać razem. Ewentualnie będzie go nad ową przeszkodą przerzucał ale tego mu nie powie, uśmiechnął się za to jedynie nieco głupkowato gdy kolejny motyl przycupnął na twarzy gada.
Zanim Lusiu stwierdził, że już się uspokoił, minęło kilkanaście długich minut. W tym czasie on niespiesznie go głaskał, całował albo przepędzał namiętnie siadające na nich owady. Ostatecznie, nawet na gadziej twarzy wrócił uśmiech, a oni mogli wrócić spokojnie do towarzystwa. Poza Vinnim nikt nie okazał jawnego zainteresowania tym co miało miejsce. Przysiedli ponownie przy basenie, wrócili do rozmowy na tematy które Smok Ziemi chciał jeszcze z nimi poruszyć. Te już jednak, bezpiecznie kręciły się dookoła planów na Kraj Ognia oraz na ich podróż.
- Nie, nie potrzebujemy żadnej eskorty. My z Ezrą znamy pustynię i wiemy jak przejść przez przesmyk. Żaden problem. Będziemy jednie potrzebowali zapasów bo droga jest długa. – Przyznał na co Vinni zapewnił, że mogą stąd zabrać wszystko co jest ich oraz co uznają za niezbędne. Dodatkowo serdecznie zaprosił ich do odwiedzin gdy cała sytuacja się uspokoi, otrzymał pozwolenie na pisanie listów do Louriela o ile będzie mu to niezbędne do szczęścia i w całkowicie spokojnej oraz przyjaznej atmosferze, rozstali się. Wisiało nad nimi widmo zawarcia sojuszu, przyjaźni, może nawet powrotu w te strony, już jako zwyczajne osoby a nie ledwo uwolnieni Gwardziści. Na to wszystko, Finni kompletnie nie umiał pozbyć się uśmiechu z ust. Już nie mógł się doczekać tego co ich czeka.
Przygotowania do drogi ruszyły pełną parą gdy i sir Lorhen został o wszystkim poinformowany. Z ulgą przywitał Oriona, nie skomentował tego, że ich drużyna powrotna będzie liczyła sobie dwóch i pół członka więcej, zostawił załatwianie tego z cesarzem im, nie omieszkał jednak wspomnieć, że wyczynami księcia się pochwali. I to z najdrobniejszymi szczegółami.
W tym czasie Ezra ponownie wyglądał jakby wszystkie możliwe wątpliwości spadły na niego przytłaczając go całkowicie swoim ciężarem. Mimo braku komentowania zarówno swojej sytuacji jak i snucia mało pozytywnych scenariuszy, w jego oczach cały czas błyszczało wahanie. Nie pozwalał jednak do siebie dzióbać żeby wyciągnąć z niego coś więcej, zbywał zarówno Finnegana jak i Oriona klasycznym „wszystko dobrze”, zrobił tylko taki postęp, że już od gada się nie odsuwał. Gdy Lusiu coś od niego chciał po prostu mu odpowiadał nie budując już obrazu złego i obrażonego Smoka. Coś jednak było mocno nie tak i krzyczała o tym jego postawa, twarz i zamknięte usta.
Czas płynął, a ich zadań ubywało mimo początkowej długiej listy spraw do ogarnięcia. Ostatecznie, Finnegan skończył na długiej rozmowie w cztery oczy z Sileasem, pożegnali się ze wszystkimi których śmiało mogli nazywać rodziną i gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, orszak kajan wody na czele z ex gwardzistami wyruszył w stronę łańcucha górskiego. Iw stronę całkiem nowego rozdziału życia.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przez trzy dni, w których zajęci byli przygotowaniami do podróży, Finni był dla Lusia jedynym, który w jakikolwiek sposób mógł i go motywował, by nie przejmował się tym co usłyszał, tylko zajął przygotowaniami, a nieprzyjemne sprawy zostawił do momentu, w którym mogły zostać rozwiązane i to u samego źródła. Książę nie chciał się z nim kłócić i sprawiać, by szczęście spowodowane uwolnieniem kraju ognia i ich samych schodziło z jego twarzy, udawał więc, że naprawdę przestał o tym myśleć, choć kiedy Finni już spał, a on oparty głową o jego pierś, gapił się w ściany, czując jak jego wnętrzności ściska żelazna obręcz niepewności i przykrości, myślał o tym nawet dwa razy mocniej. Nie był pewien, co zastanie w domu i czy, wiedząc już to o czym wiedział, czy będzie w stanie spojrzeć w oczy cesarza bez miny dobitnie świadczącej o tym, że coś jest nie tak. Cóż, wkrótce miał się o tym przekonać. Kiedy wszystko było już gotowe, listy napisane, Vincent i wszyscy poznani w kraju ognia pożegnani, ruszyli w drogę powrotną.
Louriel nic nie mógł na to poradzić, im bliżej gór byli, a wiatr tarmoszący jego włosy stawał się chłodniejszy, jego myśli stawały się spokojniejsze, a on czuł jak nadzieja w nim wzbiera, tak samo jak poczucie że wraca tam, gdzie być powinien. W skutym lodem kraju pełnym spokoju i miłości, który tak kochał, razem z człowiekiem, którego kochał najmocniej na świecie. W trakcie tej podróży, często i gęsto wymieniał porozumiewawcze spojrzenia z Orionem, który choć martwił się o Ezrę i trzymał go za rękę niemal przez całą drogę, czuł dokładnie to samo co książę. I choć nie był pewien, jak jego ukochana Śnieżynka odnajdzie się w nowej rzeczywistości, miał nadzieję, że razem zdołają znaleźć dla nich kompromis, by im obu żyło się ze sobą jak najlepiej. Przy okazji zaczął się zastanawiać nad mnóstwem spraw związanych z ich wspólnym mieszkaniem i jedną z nich było ich miejsce, w którym mieli się zatrzymać. Wiedział, ze miał swoje miejsce w Akademii, ale czuł, że nie powinien w nim zostawać. Louriel i Ezra mieli ze sobą kilka spięć, które kończyły się zazwyczaj gorzej niż te jego z Finneganem, nie sądził więc, że zostanie tej dwójki pod jednym dachem było dobrym pomysłem. No i sam czuł, że to byłoby nie w porządku w stosunku do gada. Z jego strony również, bo coraz mocniej zastanawiał się nad dołączeniem do pałacowej straży, a to oznaczało koniec z Akademią i posłudze księciu. Nie chciał go wykorzystywać, choćby samym tym, że pozwoliłby mu zostać bez zapłaty pod swoim dachem.
Tymczasem dni mijały, karawana złożona z magów wody i dwóch magów ognia posuwała się szybkim tempem do przodu i tak po pięciu dniach podróży, przekroczyli przesmyk, znajdując się w lodowych szponach kraju wody. Stęskniony za lodem Louriel, kiedy tylko dojrzał śnieg, zsiadł z konia i rzuciwszy się w pierwszą lepszą zaspę, ku zgrozie Lorhena i zdegustowaniu reszty, zaczął się śmiać jak dziecko, zakopując pod śniegiem. Chwilową radość przypłacił późniejszym katarem i okropnym przeziębieniem, które ciągnęło się za nim aż do samej stolicy. A kiedy lodowe miasto zamajaczyło im przed oczami, poczuł jak mocno wali mu serce. Co jednak zaskoczyło go jeszcze mocniej i sprawiło, że łzy zalśniły mu w oczach, to widok cesarza czekającego na nich przy bramie miasta.
Widząc go, czekającego na mrozie z jego ukochanym płaszczem w rękach, książę natychmiast pospieszył konia, galopem zbliżając się do ojca, wyrzucając sobie, że był tak okropnie głupi. Jak mógł pomyśleć choć przez chwilę, że osoba, która kochała go najmocniej na świecie, która dbała o niego zawsze i zawsze się martwiła, mogła tylko udawać. Dopadłszy do niego, Louriel zeskoczył z konia i potykając się na lodzie, dopadł do niego, natychmiast wpadając z impetem w ramiona mężczyzny.
- Moje dziecko – westchnął Lothus z ulgą, przyciskając syna do piersi i głaszcząc pojaśniałe od słońca błękitne włosy.
- Tato – jęknął Louriel w jego szyję, otaczając go szczelnie ramionami i przyciskając się z ufnością w ciepłe, tak bezpieczne ciało. – Wróciłem – powiedział już spokojniej, odsuwając się, by cesarz z czułością mógł zetrzeć mu z poczerwieniałych policzków łzy, które niekontrolowanie opuściły jego oczy.
- Widzę. I przyprowadziłeś mi gości – dodał cesarz spokojnie, unosząc brwi w pytającym geście, widząc Finnegana i Ezrę razem z magami ognia.
Louriel dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co w zasadzie zrobił, tam w kraju ognia i że, mężczyzna mógł nie poprzeć jego związku z gwardzistą. Chociaż… przecież wiedział, dlaczego tak bardzo chciał tam jechać. Nie będąc pewnym, co w zasadzie powiedzieć, gad zaczął się plątać, ale wtedy cesarz uniósł jego głowę do góry, dopiero wtedy dostrzegając rogi wystające mu z czoła, ale zacisnął jedynie wargi w wąską kreskę, powstrzymując się od pytań.
- Chyba mamy o czym rozmawiać. Ale najpierw, przebyliście tak długą drogę, a w pałacu czeka na nas uczta i ciepło, więc nie stójmy na tym zimnie – powiedział, końcówkę wypowiadając znacznie głośniej, by dotarła do uszu doganiających księcia magów. – Wy oczywiście, również jesteście zaproszeni – dodał, skinąwszy wdzięcznie głową magom ognia, po czym, pogłaskał Louriela jeszcze raz po głowie, zarzucił mu na ramiona jego ukochany płaszcz i odesłał go do swojego konia, samemu dosiadając przepięknego, śnieżnobiałego wierzchowca, który poprowadził ich wszystkich w stronę pałacu.
Louriel, jadąc w pierwszej kolejności za cesarzem, nie mógł powstrzymać cisnących mu się do oczu łez. Tak bardzo go kochał, a jego ojciec odwzajemniał to uczucie, oczywiście, że tak. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że było inaczej? A kiedy na progu pałacu powitała ich wszystkich Blaire, najpierw rzucając się na szyję brata, a potem zaskoczonego Finnegana, krzycząc z radości i roztaczając wokół siebie atmosferę czystego szczęścia.
- Dotrzymałeś słowa! – powiedziała do blondyna księżniczka, która zachwycona nim i tym jak szczęśliwie przy nim wyglądał Louriel, nie odstępowała go na krok. – Wróciłeś mnie odwiedzić.
- Jedzcie i pijcie, przyjaciele – powiedział wesoło cesarz, kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, Louriel po lewej stronie cesarza, Blaire po prawej, a reszta za nimi, zachwycona ilością pysznego jedzenia, które na nich czekało, łączenie z grzanym winem. – A my, porozmawiamy po uczcie – dodał zaraz ciszej do Louriela, wskazując po kolei wzrokiem jego, Oriona, Ezrę i Finnegana. Na koniec posłał jeszcze jedno, długie spojrzenie sir Lorhenowi i dając znak służbie, rozpoczął ucztę.
Louriel nic nie mógł na to poradzić, im bliżej gór byli, a wiatr tarmoszący jego włosy stawał się chłodniejszy, jego myśli stawały się spokojniejsze, a on czuł jak nadzieja w nim wzbiera, tak samo jak poczucie że wraca tam, gdzie być powinien. W skutym lodem kraju pełnym spokoju i miłości, który tak kochał, razem z człowiekiem, którego kochał najmocniej na świecie. W trakcie tej podróży, często i gęsto wymieniał porozumiewawcze spojrzenia z Orionem, który choć martwił się o Ezrę i trzymał go za rękę niemal przez całą drogę, czuł dokładnie to samo co książę. I choć nie był pewien, jak jego ukochana Śnieżynka odnajdzie się w nowej rzeczywistości, miał nadzieję, że razem zdołają znaleźć dla nich kompromis, by im obu żyło się ze sobą jak najlepiej. Przy okazji zaczął się zastanawiać nad mnóstwem spraw związanych z ich wspólnym mieszkaniem i jedną z nich było ich miejsce, w którym mieli się zatrzymać. Wiedział, ze miał swoje miejsce w Akademii, ale czuł, że nie powinien w nim zostawać. Louriel i Ezra mieli ze sobą kilka spięć, które kończyły się zazwyczaj gorzej niż te jego z Finneganem, nie sądził więc, że zostanie tej dwójki pod jednym dachem było dobrym pomysłem. No i sam czuł, że to byłoby nie w porządku w stosunku do gada. Z jego strony również, bo coraz mocniej zastanawiał się nad dołączeniem do pałacowej straży, a to oznaczało koniec z Akademią i posłudze księciu. Nie chciał go wykorzystywać, choćby samym tym, że pozwoliłby mu zostać bez zapłaty pod swoim dachem.
Tymczasem dni mijały, karawana złożona z magów wody i dwóch magów ognia posuwała się szybkim tempem do przodu i tak po pięciu dniach podróży, przekroczyli przesmyk, znajdując się w lodowych szponach kraju wody. Stęskniony za lodem Louriel, kiedy tylko dojrzał śnieg, zsiadł z konia i rzuciwszy się w pierwszą lepszą zaspę, ku zgrozie Lorhena i zdegustowaniu reszty, zaczął się śmiać jak dziecko, zakopując pod śniegiem. Chwilową radość przypłacił późniejszym katarem i okropnym przeziębieniem, które ciągnęło się za nim aż do samej stolicy. A kiedy lodowe miasto zamajaczyło im przed oczami, poczuł jak mocno wali mu serce. Co jednak zaskoczyło go jeszcze mocniej i sprawiło, że łzy zalśniły mu w oczach, to widok cesarza czekającego na nich przy bramie miasta.
Widząc go, czekającego na mrozie z jego ukochanym płaszczem w rękach, książę natychmiast pospieszył konia, galopem zbliżając się do ojca, wyrzucając sobie, że był tak okropnie głupi. Jak mógł pomyśleć choć przez chwilę, że osoba, która kochała go najmocniej na świecie, która dbała o niego zawsze i zawsze się martwiła, mogła tylko udawać. Dopadłszy do niego, Louriel zeskoczył z konia i potykając się na lodzie, dopadł do niego, natychmiast wpadając z impetem w ramiona mężczyzny.
- Moje dziecko – westchnął Lothus z ulgą, przyciskając syna do piersi i głaszcząc pojaśniałe od słońca błękitne włosy.
- Tato – jęknął Louriel w jego szyję, otaczając go szczelnie ramionami i przyciskając się z ufnością w ciepłe, tak bezpieczne ciało. – Wróciłem – powiedział już spokojniej, odsuwając się, by cesarz z czułością mógł zetrzeć mu z poczerwieniałych policzków łzy, które niekontrolowanie opuściły jego oczy.
- Widzę. I przyprowadziłeś mi gości – dodał cesarz spokojnie, unosząc brwi w pytającym geście, widząc Finnegana i Ezrę razem z magami ognia.
Louriel dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co w zasadzie zrobił, tam w kraju ognia i że, mężczyzna mógł nie poprzeć jego związku z gwardzistą. Chociaż… przecież wiedział, dlaczego tak bardzo chciał tam jechać. Nie będąc pewnym, co w zasadzie powiedzieć, gad zaczął się plątać, ale wtedy cesarz uniósł jego głowę do góry, dopiero wtedy dostrzegając rogi wystające mu z czoła, ale zacisnął jedynie wargi w wąską kreskę, powstrzymując się od pytań.
- Chyba mamy o czym rozmawiać. Ale najpierw, przebyliście tak długą drogę, a w pałacu czeka na nas uczta i ciepło, więc nie stójmy na tym zimnie – powiedział, końcówkę wypowiadając znacznie głośniej, by dotarła do uszu doganiających księcia magów. – Wy oczywiście, również jesteście zaproszeni – dodał, skinąwszy wdzięcznie głową magom ognia, po czym, pogłaskał Louriela jeszcze raz po głowie, zarzucił mu na ramiona jego ukochany płaszcz i odesłał go do swojego konia, samemu dosiadając przepięknego, śnieżnobiałego wierzchowca, który poprowadził ich wszystkich w stronę pałacu.
Louriel, jadąc w pierwszej kolejności za cesarzem, nie mógł powstrzymać cisnących mu się do oczu łez. Tak bardzo go kochał, a jego ojciec odwzajemniał to uczucie, oczywiście, że tak. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że było inaczej? A kiedy na progu pałacu powitała ich wszystkich Blaire, najpierw rzucając się na szyję brata, a potem zaskoczonego Finnegana, krzycząc z radości i roztaczając wokół siebie atmosferę czystego szczęścia.
- Dotrzymałeś słowa! – powiedziała do blondyna księżniczka, która zachwycona nim i tym jak szczęśliwie przy nim wyglądał Louriel, nie odstępowała go na krok. – Wróciłeś mnie odwiedzić.
- Jedzcie i pijcie, przyjaciele – powiedział wesoło cesarz, kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, Louriel po lewej stronie cesarza, Blaire po prawej, a reszta za nimi, zachwycona ilością pysznego jedzenia, które na nich czekało, łączenie z grzanym winem. – A my, porozmawiamy po uczcie – dodał zaraz ciszej do Louriela, wskazując po kolei wzrokiem jego, Oriona, Ezrę i Finnegana. Na koniec posłał jeszcze jedno, długie spojrzenie sir Lorhenowi i dając znak służbie, rozpoczął ucztę.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Niepokojąc się o Louriela i o to co mogło chodzić mu po głowie starał się odciągać jego myśli od problemu ile tylko się dało, na ile był w stanie. Prosił go o czynną pomoc w przygotowaniach, zajmował dzieciakami które nadal uważały, że trzeba mu upleść wianki, prosił o udrożnienie kanałów wodnych w całym pałacu, wysłał jeszcze raz na pogadankę z Vincentem – ta dotyczyła ewentualnego sojuszu jaki chciał książę Ziemi zawrzeć z Krajem Wody. Ogólnie, byleby ten smutny wyraz zniknął z jego oczu. Całował go, przytulał i zapewniał, że go bezgranicznie kocha. W ramach okazania tej miłości poprosił Oriona o sprezentowanie gadowi części kolorowego świata Kraju Wody. Zamrozili w pięknie szklanej bryle lodu kwiat który pierwszego dnia wpadł mu w oczy, a który idealnie komponował się we włosach Smoka. To miała być niespodzianka już na sam przyjazd.
Ostatecznie progi jego domu, miejsca w którym żył tyle lat nie znając innej perspektywy, opuścili. Pozostawiając za plecami kawał jego historii, przyzwyczajeń i schematów. Zmieniały się teraz dla niego standardy, otoczenie. Powoli zaczynał się obawiać, czy da radę się do tego dopasować, przyzwyczaić. Nie miał pojęcia z czym przyjdzie się mu mierzyć i im dalej zagłębiali się w stronę chłodnego południa tym więcej wątpliwości miał.
On nie miał pojęcia jak żyć.
Moment w którym znaleźli się między ośnieżonymi pagórkami był tym samym w którym poczuł tęsknotę za gorącym słońcem. Opatulony po czubek głowy w rzeczy które sprezentowano im ostatnim razem tylko przesyła między Ezrą ognik który miał w założeniu ich ogrzać. Założenie było ładnie mówiąc gówno warte. Brunet przesiadł się do Oriona już po pierwszym dniu, wtulając się w jego płaszcz, nosząc jego rękawiczki, będąc zawiniętym w szalik i z czapką nasuniętą prawie na oczy. A i tak się trząsł. On znosił to nieco lepiej. Nieco bo aż tak nie drżał gdy Louriel go opatulił grubym szalem. Nadal jednak jego zaróżowione policzki cierpiały od chłodnych podmuchów, a palce nieco drętwiały trzymając wodze.
Po ciężkich dniach gdy nad ich głowami coraz pewniej błyszczała zorza, gdy Lusiu zasmarkiwał kolejne chusty, a oni zaczęli bardziej żartować niż marudzić na warunki, na horyzoncie zaczął rysować się pałac piętrzący się delikatnie nad radosnym miastem. Ciemne chmury upewniały ich w tym, że trzymanie szybkiego tempa było jak najbardziej słuszne. Podobno niedługo miała nastąpić ta mniej przyjemna pora roku w której to na zewnątrz panowały zamieci, a życie chwilowo zamierało w domostwach. Nie do końca byli sobie w stanie wyobrazić burzę trwającą tygodniami ale wierzyli im na słowo, że grzanie się wtedy w łóżku bądź przed kominkiem było obowiązkowe.
Całemu ich orszakowi z każdym postawionym przez konie krokiem towarzyszyła coraz to większa radość. Spokój na myśl o pełnym bezpieczeństwie, o domu i bliskich. On z Ezrą za to zaczął się coraz częściej wymieniać niepewnym spojrzeniem. Nadal, nie wiedzieli jak żyć i jak postępować. Wcześniej mieli przed sobą tarczę w postaci Sileasa oraz przewodnik w formie ich kodeksu. Teraz to wszystko przestawało obowiązywać, a oni mieli stanąć przed cesarzem. Tym, którego musieli przekonać o swoich dobrych zamiarach i wybłagać pozwolenie na pokazanie szczerych chęci. Pytanie jakie zaczęło coraz mocniej nad nimi wisieć – jak to zrobić?
Gdy Louriel puścił się galopem w stronę ojca, w którego ramiona po chwili padł, ze łzami rysującymi ścieżki po policzkach i wreszcie radością malującą się w jasnych oczach, on nieco odetchnął. Od początku twierdził, że to brednie. Nie dało się go nie kochać. Dodatkowo przez tak dobrego rodzica jakim Lothus był. Jego troska, ogrom wsparcia i chęć przyciągnięcia choćby fragmentu nieba dla swoich dzieci była wręcz namacalna. On to wiedział, Louriel sobie właśnie przypomniał. Serce mu szybciej zabiło gdy opuścił go ciężar przekonywania gada o własnej wartości. Już powinno być lepiej, już powinno być z górki.
Rytm pikawy jednak zamiast się uspokoić, dał o sobie znać jeszcze mocniej gdy oczy cesarza padły na nim. Pochylając mocno głowę w dół poczuł stres, strach, duszność. Nie miał nic przygotowane! Miał tyle dni, wymyślonych tysiące scenariuszy i rozwiązań, a gdy przyszło co do czego, siedział w siodle jak kołek i nie umiał się nawet odezwać. Zresztą! Ezra zrobił podobnie kuląc się pod smagnięciami zimnego wiatru przez co jego postawa była jeszcze bardziej marna. Wymienili się bezradnymi spojrzeniami, dochodząc szybko do wniosku, że odstawienie kodeksu zachowania było błędne po czym zgodnie z wyznaczonym przez cesarza kierunkiem, ruszyli do pałacu. Tam, kolejna niespodzianka.
To, że Blaire jako siostra idealna rzuci się na Louriela było oczywiste. To, że jej szczupłe dłonie oplotą jego szyję, a impet skoku powali go na łopatki było zaskoczeniem. Patrzył na nią z jawnym niedowierzaniem, kontrolnie spojrzał na cesarza z którym to gad namiętnie dyskutował po czym nie widząc wyjścia ale i świadków zdarzenia, mocno ją do siebie przytulił.
- Zawsze dotrzymuję! Poza tym moja droga, będę miał do Ciebie ogromną prośbę. Będziemy mogli później porozmawiać? – Zapytał, a widząc ciekawsko iskrzące oczy księżniczki szybko zrozumiał, że była to zgoda. Zanim jednak…
Znajdując się w wielkiej Sali z zastawionymi stołami oni dwaj w pierwszej kolejności znaleźli się przy radośnie strzelającym kominku. Pozbywając się płaszczy i rękawic wyciągnęli dłonie do ognia i bawiąc się płomykami grzali się żeby nie wyglądać jak zmarznięte pomidory. Ciepło było dla nich potrzebą pierwszej potrzeby czego chyba jaśnie księżniczka nie zrozumiała. Porcje jakie zaczęły pojawiać się na ich talerzach nie jednego by przytłoczyły, a on obserwując ją przez ramię, coraz wyżej unosił brew.
- Blaire, czy Ty chcesz żebym wybuchł? – Dopytał po czym zmarszczył nos na jej wyczekujące spojrzenie.
- Och no tak. Blaire, to mój przyjaciel i mąż Oriona, Ezra. – Przedstawił ich sobie na co brunet zrobił się czerwony niekoniecznie przez zimno czy ciepło. Zmarszczył brwi patrząc na blondyna po czym z uśmiechem przywitał się z księżniczką.
- Oj no czego się wstydzisz? Obrączki macie? Macie. Kochacie się? Mocno. Więc małżeństwo. – Uśmiechnął się idiotycznie nie mając pojęcia, że tą informacją wywoła taką konsternację na twarzy księżniczki. Bo „jakim prawem Ori jej nie powiedział?!”. Na to nie znał odpowiedzi zamiast tego, zmuszony został do zajęcia się gorącym jedzeniem które przyjemnie napełniało jego żołądek. Posiłkowi towarzyszyła przyjemna rozmowa – chociaż bardziej jej monolog – z sączącym się tysiącem planów na ich obecność tutaj. A on? Powoli czuł jak zaraża się tym entuzjazmem, przekonanie, że da sobie ze wszystkim radę!
Spokój ten trwał do wieczora kiedy to zostali poproszeni do cesarza na rozmowę. Wszyscy w czwórkę. A on w trzewiach czuł, że szykuje się nieziemski opierdziel za to wszystko co nawyprawiali w Kraju Ognia. I tak, stanie całkowicie w obronie Louriela zaznaczając, że wiele z tych wydarzeń nie miałoby miejsca gdyby nie jego przemożna chęć pokazania mu jego świata. Ergo, wina powinna spaść na jego barki. Tylko i wyłącznie!
Ostatecznie progi jego domu, miejsca w którym żył tyle lat nie znając innej perspektywy, opuścili. Pozostawiając za plecami kawał jego historii, przyzwyczajeń i schematów. Zmieniały się teraz dla niego standardy, otoczenie. Powoli zaczynał się obawiać, czy da radę się do tego dopasować, przyzwyczaić. Nie miał pojęcia z czym przyjdzie się mu mierzyć i im dalej zagłębiali się w stronę chłodnego południa tym więcej wątpliwości miał.
On nie miał pojęcia jak żyć.
Moment w którym znaleźli się między ośnieżonymi pagórkami był tym samym w którym poczuł tęsknotę za gorącym słońcem. Opatulony po czubek głowy w rzeczy które sprezentowano im ostatnim razem tylko przesyła między Ezrą ognik który miał w założeniu ich ogrzać. Założenie było ładnie mówiąc gówno warte. Brunet przesiadł się do Oriona już po pierwszym dniu, wtulając się w jego płaszcz, nosząc jego rękawiczki, będąc zawiniętym w szalik i z czapką nasuniętą prawie na oczy. A i tak się trząsł. On znosił to nieco lepiej. Nieco bo aż tak nie drżał gdy Louriel go opatulił grubym szalem. Nadal jednak jego zaróżowione policzki cierpiały od chłodnych podmuchów, a palce nieco drętwiały trzymając wodze.
Po ciężkich dniach gdy nad ich głowami coraz pewniej błyszczała zorza, gdy Lusiu zasmarkiwał kolejne chusty, a oni zaczęli bardziej żartować niż marudzić na warunki, na horyzoncie zaczął rysować się pałac piętrzący się delikatnie nad radosnym miastem. Ciemne chmury upewniały ich w tym, że trzymanie szybkiego tempa było jak najbardziej słuszne. Podobno niedługo miała nastąpić ta mniej przyjemna pora roku w której to na zewnątrz panowały zamieci, a życie chwilowo zamierało w domostwach. Nie do końca byli sobie w stanie wyobrazić burzę trwającą tygodniami ale wierzyli im na słowo, że grzanie się wtedy w łóżku bądź przed kominkiem było obowiązkowe.
Całemu ich orszakowi z każdym postawionym przez konie krokiem towarzyszyła coraz to większa radość. Spokój na myśl o pełnym bezpieczeństwie, o domu i bliskich. On z Ezrą za to zaczął się coraz częściej wymieniać niepewnym spojrzeniem. Nadal, nie wiedzieli jak żyć i jak postępować. Wcześniej mieli przed sobą tarczę w postaci Sileasa oraz przewodnik w formie ich kodeksu. Teraz to wszystko przestawało obowiązywać, a oni mieli stanąć przed cesarzem. Tym, którego musieli przekonać o swoich dobrych zamiarach i wybłagać pozwolenie na pokazanie szczerych chęci. Pytanie jakie zaczęło coraz mocniej nad nimi wisieć – jak to zrobić?
Gdy Louriel puścił się galopem w stronę ojca, w którego ramiona po chwili padł, ze łzami rysującymi ścieżki po policzkach i wreszcie radością malującą się w jasnych oczach, on nieco odetchnął. Od początku twierdził, że to brednie. Nie dało się go nie kochać. Dodatkowo przez tak dobrego rodzica jakim Lothus był. Jego troska, ogrom wsparcia i chęć przyciągnięcia choćby fragmentu nieba dla swoich dzieci była wręcz namacalna. On to wiedział, Louriel sobie właśnie przypomniał. Serce mu szybciej zabiło gdy opuścił go ciężar przekonywania gada o własnej wartości. Już powinno być lepiej, już powinno być z górki.
Rytm pikawy jednak zamiast się uspokoić, dał o sobie znać jeszcze mocniej gdy oczy cesarza padły na nim. Pochylając mocno głowę w dół poczuł stres, strach, duszność. Nie miał nic przygotowane! Miał tyle dni, wymyślonych tysiące scenariuszy i rozwiązań, a gdy przyszło co do czego, siedział w siodle jak kołek i nie umiał się nawet odezwać. Zresztą! Ezra zrobił podobnie kuląc się pod smagnięciami zimnego wiatru przez co jego postawa była jeszcze bardziej marna. Wymienili się bezradnymi spojrzeniami, dochodząc szybko do wniosku, że odstawienie kodeksu zachowania było błędne po czym zgodnie z wyznaczonym przez cesarza kierunkiem, ruszyli do pałacu. Tam, kolejna niespodzianka.
To, że Blaire jako siostra idealna rzuci się na Louriela było oczywiste. To, że jej szczupłe dłonie oplotą jego szyję, a impet skoku powali go na łopatki było zaskoczeniem. Patrzył na nią z jawnym niedowierzaniem, kontrolnie spojrzał na cesarza z którym to gad namiętnie dyskutował po czym nie widząc wyjścia ale i świadków zdarzenia, mocno ją do siebie przytulił.
- Zawsze dotrzymuję! Poza tym moja droga, będę miał do Ciebie ogromną prośbę. Będziemy mogli później porozmawiać? – Zapytał, a widząc ciekawsko iskrzące oczy księżniczki szybko zrozumiał, że była to zgoda. Zanim jednak…
Znajdując się w wielkiej Sali z zastawionymi stołami oni dwaj w pierwszej kolejności znaleźli się przy radośnie strzelającym kominku. Pozbywając się płaszczy i rękawic wyciągnęli dłonie do ognia i bawiąc się płomykami grzali się żeby nie wyglądać jak zmarznięte pomidory. Ciepło było dla nich potrzebą pierwszej potrzeby czego chyba jaśnie księżniczka nie zrozumiała. Porcje jakie zaczęły pojawiać się na ich talerzach nie jednego by przytłoczyły, a on obserwując ją przez ramię, coraz wyżej unosił brew.
- Blaire, czy Ty chcesz żebym wybuchł? – Dopytał po czym zmarszczył nos na jej wyczekujące spojrzenie.
- Och no tak. Blaire, to mój przyjaciel i mąż Oriona, Ezra. – Przedstawił ich sobie na co brunet zrobił się czerwony niekoniecznie przez zimno czy ciepło. Zmarszczył brwi patrząc na blondyna po czym z uśmiechem przywitał się z księżniczką.
- Oj no czego się wstydzisz? Obrączki macie? Macie. Kochacie się? Mocno. Więc małżeństwo. – Uśmiechnął się idiotycznie nie mając pojęcia, że tą informacją wywoła taką konsternację na twarzy księżniczki. Bo „jakim prawem Ori jej nie powiedział?!”. Na to nie znał odpowiedzi zamiast tego, zmuszony został do zajęcia się gorącym jedzeniem które przyjemnie napełniało jego żołądek. Posiłkowi towarzyszyła przyjemna rozmowa – chociaż bardziej jej monolog – z sączącym się tysiącem planów na ich obecność tutaj. A on? Powoli czuł jak zaraża się tym entuzjazmem, przekonanie, że da sobie ze wszystkim radę!
Spokój ten trwał do wieczora kiedy to zostali poproszeni do cesarza na rozmowę. Wszyscy w czwórkę. A on w trzewiach czuł, że szykuje się nieziemski opierdziel za to wszystko co nawyprawiali w Kraju Ognia. I tak, stanie całkowicie w obronie Louriela zaznaczając, że wiele z tych wydarzeń nie miałoby miejsca gdyby nie jego przemożna chęć pokazania mu jego świata. Ergo, wina powinna spaść na jego barki. Tylko i wyłącznie!
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kolacja przebiegała w cudownie radosnej atmosferze, którą tylko podsycał wesoły głosik Blaire, jej śmiech i pełne aprobaty spojrzenie cesarza, kiedy patrzył jak jego dzieci przekomarzały się nad stołem, rozmawiając z magami ognia. Louriel co chwilę wracał do ojca spojrzeniem i rozmową, choć o swoich wybrykach wolał chwilowo nie wspominać, obawiając że totalnie zepsuje tym samym idylliczny nastrój uczty. Po jakimś czasie jednak, Lothus z sir Lorhenem zniknęli, zostawiając nieco już podpitych magów wody w doskonałych humorach, w sercu księcia wywołując jednak mdlące uczucie niepokoju. Wiedział, że się nie popisał i że prawdopodobnie, kiedy tylko zostanie wezwany do gabinetu mężczyzny, nie czeka go miła pogawędka. To samo wahanie widział w oczach byłych gwardzistów i tylko Orion, który po tym jak Blaire zasypała go pretensjami o nie zaproszenie go na ślub z Ezrą, wyglądał jakby w końcu wszystko było w porządku, a jego myśli czyste jak łza. Louriel nie mógł nic na to poradzić, cieszył się więc szczęściem przyjaciela, nie zamierzając mu w żaden sposób jej psuć. O ważnych sprawach mogli porozmawiać kiedy indziej.
A potem całą czwórką zostali wezwani do gabinetu Lothusa i nerwowa atmosfera udzieliła się również Orionowi, który po wejściu do małego pomieszczenia opuścił głowę i nie wiedząc co ze sobą począć, splótł palce swoich dłoni z tymi Ezry, próbując im obu dodać choć odrobinę otuchy. Louriel spodziewał się ochrzanu i nie był zbytnio zadowolony, że wysłuchać miał ich na oczach przyjaciół i Finniego, który najpewniej czuł się bardziej odpowiedzialny za niego niż on sam. Cesarz za to, widząc zmarnowane twarze, pełne strachu i zestresowania, uniósł oczy do nieba, jakby prosił jakieś siły wyższe o cierpliwość, której przecież nigdy mu nie brakowało.
- Usiądźcie – zaprosił ich gestem do zajęcia miejsc na kanapie, a widząc że wszyscy ścisnęli się na jednej, szukając oparcia w obecności zaufanych osób, powstrzymał westchnienie cisnące mu się na usta. Nawet Louriel, który przecież zawsze taki butny i patrzący mu w oczy z pewnością siebie stał się jakiś cichy i w ogóle na niego nie patrzył.
Cesarz nie spieszył się, choć postawa tych młodych ludzi niezmiernie go bawiła i dziwiła jednocześnie. Rozlał przygotowaną wcześniej herbatę do małych kubków, a kiedy żadne z nich po nią nie sięgnęło, mężczyzna w końcu pozwolił sobie na zrezygnowane westchnienie.
- Pomyśleć można, że wezwałem was by ogłosić wam karę śmierci, nie omówić ewentualnie ścieżki, jakimi moglibyście podążyć, skoro już moje dziecko was tu ściągnęło - powiedział spokojnie mężczyzna, a kiedy Louriel poderwał raptownie głowę, patrząc na niego z niedowierzaniem, posłał mu bardzo pobłażliwe spojrzenie.
- Synu, znam cię lepiej niż ty sam siebie znasz, pomyślałbym że zachorowałeś, gdybyś wrócił sam, bez tego mężczyzny, za którym byłeś gotów jechać pomimo mojego wyraźnego zakazu – westchnął, odkładając pusty kubek na stół, który Louriel zaraz z niemal nabożną czcią napełnił gorącym naparem.
- I nie masz nic przeciwko? – zdziwił się książę, choć spodziewał się, że w gruncie rzeczy cesarz nie będzie wyrażał jakichś wielkich sprzeciwów.
- Słyszałem o tym co się wydarzyło w kraju ognia – powiedział zamiast wyraźniej odpowiedzi, zerkając z czymś niezidentyfikowanym na magów ognia, ale na pewno nie były to negatywne uczucia. – Podejrzewam więc, że zostając tam zostalibyście wplątani w chaos, a nie wiedząc co ze sobą zrobić, moglibyście nieciekawie skończyć. Cieszy mnie więc, nie gniewa, że chcąc się przed tym uchronić, postanowiliście poszukać schronienia w kraju wody. Nie musicie więc chować przede mną swoich twarzy. Nie zamierzam was odesłać z powrotem – oświadczył spokojnym, łagodnym tonem cesarz, uśmiechając się ciepło do zaskoczonych gwardzistów.
- Wierzę, że nie przybyliście tu by szerzyć wśród mojego ludu jakieś nieprzyjemności, a jako wolni ludzie szukający swojego miejsca w świecie. Będę starał się pomóc wam to osiągnąć jak tylko będę mógł. Rozumiecie pewnie, że nie mogę zapewnić wam niesprawiedliwych przywilejów, raniących moich poddanych, niemniej wskażcie mi miejsce, gdzie chcielibyście zacząć, a ja postaram się, by dawno wam szansę. Nie obiecuję, że jeśli nie spełnicie wymagań, nie zostaniecie zwolnieni, ale chyba sami, nie chcielibyście zostać gdzieś gdzie się nie sprawdzacie, tylko dlatego, że ja tak powiedziałem, prawda? – zapytał, ale jako że było to pytanie retoryczne, zaraz zadał to właściwe. – Dlatego słucham, nie wstydźcie się mówić, skoro zdecydowaliście się tu przyjechać, podejrzewam, że macie już jakieś plany na siebie… oczywiście poza zostaniem u boku mojego syna i jego przyjaciela? – dodał zaraz życzliwie, spoglądając wzrokiem pozbawionym negatywnych uczuć na Finnegana i Ezrę. Popijając herbatę, czekał na ich odpowiedź.
A potem całą czwórką zostali wezwani do gabinetu Lothusa i nerwowa atmosfera udzieliła się również Orionowi, który po wejściu do małego pomieszczenia opuścił głowę i nie wiedząc co ze sobą począć, splótł palce swoich dłoni z tymi Ezry, próbując im obu dodać choć odrobinę otuchy. Louriel spodziewał się ochrzanu i nie był zbytnio zadowolony, że wysłuchać miał ich na oczach przyjaciół i Finniego, który najpewniej czuł się bardziej odpowiedzialny za niego niż on sam. Cesarz za to, widząc zmarnowane twarze, pełne strachu i zestresowania, uniósł oczy do nieba, jakby prosił jakieś siły wyższe o cierpliwość, której przecież nigdy mu nie brakowało.
- Usiądźcie – zaprosił ich gestem do zajęcia miejsc na kanapie, a widząc że wszyscy ścisnęli się na jednej, szukając oparcia w obecności zaufanych osób, powstrzymał westchnienie cisnące mu się na usta. Nawet Louriel, który przecież zawsze taki butny i patrzący mu w oczy z pewnością siebie stał się jakiś cichy i w ogóle na niego nie patrzył.
Cesarz nie spieszył się, choć postawa tych młodych ludzi niezmiernie go bawiła i dziwiła jednocześnie. Rozlał przygotowaną wcześniej herbatę do małych kubków, a kiedy żadne z nich po nią nie sięgnęło, mężczyzna w końcu pozwolił sobie na zrezygnowane westchnienie.
- Pomyśleć można, że wezwałem was by ogłosić wam karę śmierci, nie omówić ewentualnie ścieżki, jakimi moglibyście podążyć, skoro już moje dziecko was tu ściągnęło - powiedział spokojnie mężczyzna, a kiedy Louriel poderwał raptownie głowę, patrząc na niego z niedowierzaniem, posłał mu bardzo pobłażliwe spojrzenie.
- Synu, znam cię lepiej niż ty sam siebie znasz, pomyślałbym że zachorowałeś, gdybyś wrócił sam, bez tego mężczyzny, za którym byłeś gotów jechać pomimo mojego wyraźnego zakazu – westchnął, odkładając pusty kubek na stół, który Louriel zaraz z niemal nabożną czcią napełnił gorącym naparem.
- I nie masz nic przeciwko? – zdziwił się książę, choć spodziewał się, że w gruncie rzeczy cesarz nie będzie wyrażał jakichś wielkich sprzeciwów.
- Słyszałem o tym co się wydarzyło w kraju ognia – powiedział zamiast wyraźniej odpowiedzi, zerkając z czymś niezidentyfikowanym na magów ognia, ale na pewno nie były to negatywne uczucia. – Podejrzewam więc, że zostając tam zostalibyście wplątani w chaos, a nie wiedząc co ze sobą zrobić, moglibyście nieciekawie skończyć. Cieszy mnie więc, nie gniewa, że chcąc się przed tym uchronić, postanowiliście poszukać schronienia w kraju wody. Nie musicie więc chować przede mną swoich twarzy. Nie zamierzam was odesłać z powrotem – oświadczył spokojnym, łagodnym tonem cesarz, uśmiechając się ciepło do zaskoczonych gwardzistów.
- Wierzę, że nie przybyliście tu by szerzyć wśród mojego ludu jakieś nieprzyjemności, a jako wolni ludzie szukający swojego miejsca w świecie. Będę starał się pomóc wam to osiągnąć jak tylko będę mógł. Rozumiecie pewnie, że nie mogę zapewnić wam niesprawiedliwych przywilejów, raniących moich poddanych, niemniej wskażcie mi miejsce, gdzie chcielibyście zacząć, a ja postaram się, by dawno wam szansę. Nie obiecuję, że jeśli nie spełnicie wymagań, nie zostaniecie zwolnieni, ale chyba sami, nie chcielibyście zostać gdzieś gdzie się nie sprawdzacie, tylko dlatego, że ja tak powiedziałem, prawda? – zapytał, ale jako że było to pytanie retoryczne, zaraz zadał to właściwe. – Dlatego słucham, nie wstydźcie się mówić, skoro zdecydowaliście się tu przyjechać, podejrzewam, że macie już jakieś plany na siebie… oczywiście poza zostaniem u boku mojego syna i jego przyjaciela? – dodał zaraz życzliwie, spoglądając wzrokiem pozbawionym negatywnych uczuć na Finnegana i Ezrę. Popijając herbatę, czekał na ich odpowiedź.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wezwanie do gabinetu cesarza było dla niego równoznaczne z wyciągnięciem na światło dzienne wszystkich błędów, niebezpieczeństw i mało racjonalnych akcji jakie miały miejsce po drugiej stronie gór. Niby owszem, niby nikomu nic się nie stało ale po niedawnej rozmowie dotyczącej wydarzeń po rozdzieleniu się w byłej świątyni Smoka Ognia, wątpił czy aby na pewno było to takie niewinne. Może nie niosło to konsekwencji dla nich. Może oni, poza Lourielem, byli zwyczajnymi osobami, przejściowymi żywotami ale wydarzenia jakie mogły niedługo nadejść, ostatecznie odbiją się i na tak nieznaczących istotach. I temu, najprawdopodobniej, będą próbowali zapobiec.
Teraz jednak jego myśli krążyły dookoła potencjalnych argumentów za tym żeby mógł tu zostać. Nie stanowił niebezpieczeństwa. Magii wyrzec się nie mógł bo ta Ognia miała to do siebie, że niećwiczona potrafiła swojego „żywiciela” doprowadzić do szaleństwa. Ale przecież kilka godzin treningu tygodniowo nie mogło nikomu zaszkodzić. Poza tym, chciał w pełni wywiązywać się z narzuconych na niego obowiązków. Nie spodziewał się bowiem, że dostanie jakiś wybór, ba! Gdyby miał zostać zapytany o co czego chce nie miałby zielonego pojęcia co powiedzieć. On nigdy nie mógł chcieć, on musiał, niezależnie od skutków.
Przekraczając próg ciężkich drzwi i spokojnego miejsca w którym miał okazję już przebywać, jego oczy z automatu powędrowały na podłogę, postawa wyprostowała, a ręce splotły się za plecami. Widział kątem oka, że Ezra reagował tak samo. Było więc to naturalnym odruchem gdy stawali przed kimś wysokim stanem. Tak ich wychowano, nie wydrze się im tego odruchu łatwo. Niemniej, tym razem powstrzymał się przed całkowitą uległością i zajęciem miejsca na ziemi. Wiedział, że jakby to się miało skończyć jak ostatnio – dotykiem cesarze – mógłby całkiem pogubić się w swoim i tak ogromnym chaosie myśli. Nie narażał się więc i skinieniem dawał znać brunetowi żeby on również tego nie robił. Co do Ezry, on był w jeszcze gorszej sytuacji niż Finnegan. Całkowicie nieznany, całkowicie pozbawiony potencjalnych punktów zaczepienia zaufania. Tylko ciepło Oriona obok dodawało odrobinę otuchy, optymizmu co do rozwiązania problemu.
Propozycja zajęcia miejsca siedzącego została przez nich wszystkich przyjęta z pokorą. Efekt końcowy sprawił jednak, że musiał mocno przygryźć wnętrze policzka żeby nie parsknąć śmiechem. Siadając między wżynającym się podparciem na łokieć, a chudą dupą Louriela usiadł nieco bokiem. Mało rozsądnie bo nie miał co zrobić z ręką gdzie wygoda kazała gada objąć, dobry smak kazał jednak nie pokazywać Lothusowi, że między nimi bucha tak wielki płomień namiętności. Miał dziwne wrażenie, że byłoby to dla niego mocno niesmaczne, nawet jeżeli cieszył się szczęściem syna. Ezra z Orionem widocznie też chwilę się wiercili żeby w żaden niestosowny sposób się nie dotykać, mocno skomplikowane bo kanapa była w porywach na trzy osoby. A nie całą ich gabarytową czwórkę.
W końcu Lothus zaczął mówić, a on… był równie zdziwiony co Louriel. Z tą różnicą, że słysząc o szaleństwie jakie niebieskiego dopadło gdy zakazano mu przyjechać do Kraju Ognia, poczuł gwałtowny rumieniec na twarzy. Wiele było jego winą i chociaż sam księże nie był bez winy, gdyby powściągali uczuć nic by się nie wydarzyło. Pytanie, czy w takim przypadku w ogóle stąpałby jeszcze po ziemi. Nie chcąc dalej tego rozważać zaczął miotać się pomiędzy tym co mógł, a co powinien. Głowy oczywiście nie podniósł ale wyraźnie odetchnął z ulgą gdy okazało się, że nie zostaną wygnani. Teraz, czas było na zmierzenie się ze znacznie większym problemem.
Rozmowa z cesarzem.
Pytanie było jasne: co teraz? No właśnie. On zapomniał teraz języka w gębie i tylko poruszając ustami starał się uformować jakieś logiczne zdanie. Owszem! Nie mieli absolutnie żadnych złych zamiarów. Chcieli się zadomowić, pomagać w dalszym ciągu Lourielowi z tymi jego smoczymi sprawami które na dobrą sprawę dotyczyły już ich wszystkich. Dodatkowo chcieli jakoś zająć czas żeby nie okrzyknięto ich pasożytami. Finni w tym momencie mocno dumał nad ewentualnym miejscem docelowym, nic poza wojskiem nie umiał jednak wymyślić. Dodatkowy problem zrodził się w tym, że jak tak sobie myślał to czas upływał. W końcu zirytowany Louriel wcisnął mu mocno łokieć między żebra na co on wziął gwałtowny haust powietrza.
- Weź, bo Ci uschnie. – Żachnął się opychając go od siebie na co w efekcie ścisnął bardziej Ezre z Orionem. Brunet od razu zareagował i pchając się w ich stronę zaczął na nich syczeć, że mają się uspokoić. Nie minęła chwila, zaczęli się przepychać i wykłócać niczym przekupki na targowisku. Kołysali się raz w jedną raz w drugą. Któryś próbował uciec, wbić się mocniej w oparcie, żeby wojna go nie dotyczyła. Nic z tego, ba! Oni zaczęli się chichrać na własną głupotę i poziom jaki reprezentowali po to by ostatecznie Louriel skończył na kolanach Finnegana, z przytrzymanymi przed sobą rękami żeby już nie stanowił bezpośredniego zagrożenia dla swojego otoczenia.
Rozbawiony i zdecydowanie bardziej rozluźniony niż wcześniej, nawet podniósł jasne oczy na Lothusa który jawnie cisnął z nich bekę. I to taką której cesarzowi nie wypadało! Po chwili gdy oni wreszcie złapali rezon, powtórzył pytanie na co Finni jeszcze raz przełknął ślinę, wziął głęboki oddech i jednak unikając spojrzenia cesarza zaczął klecić zdania.
- Ja nadal, znaczy chciałbym, znaczy jakby mógł… – Ściskające go mocno dłonie Louriela dodały mu nieco otuchy. Wziął głęboki wdech i jeszcze raz. – Chciałbym nadal służyć w wojsku. – Zapewnił przekonany o tym czego chce, niekoniecznie o tym czy mówi to w odpowiedni sposób. – Ty Ezra też, nie? – Dopytał w razie jakby jednak nie powiedział tego w prawidłowy sposób, jakby był to problem, że jednak chce obracać się w tak specyficznym gronie. Ale halo! Jak chodziło o broń pewnie zdobyłby jakąś z łatwością, przecież trochę miał ze sobą! Lothus powinien więc czuć się spokojniej jeżeli by Finnegan miał jakiegoś przełożonego. Przecież był bardzo oddanym żołnierzem. To co go mocno zaskoczyło to ogromne wahanie jakie dostrzegł w oczach przyjaciela. Ezra zaczął pocierać o siebie dłonie, lekko tupał jedną nogą, a gdy wreszcie podniósł dwukolorowe oczy, najpierw spojrzał w te grejpfrutowe, później w te niebieskie należące do cesarza.
- Nie. – Stwierdził, a czując na sobie ogromnie zaskoczone spojrzenie złotych oczu, spojrzał na Oriona do którego delikatnie się uśmiechnął. – Jestem już tym zmęczony. Nie chce do wojska. – Mruknął mocno tracąc się w tym co chciał, a co powinien zrobić.
Ezra myślał o tym wszystkim od kiedy Louriel kategorycznie zakazał mu pozostawania samemu w Kraju Ognia. Prawda była bowiem taka, że jak myślał o wojsku, o spędzeniu tak kolejnych wielu lat, naciągało go na wymioty. Nie chodziło oczywiście o plamienie rąk krwią. Do tego bądź co bądź – o ile można tak powiedzieć – był przyzwyczajony. Władać bronią, ćwiczyć też lubił ale… kolejne porcje rozkazów, spieszenie z pomocą, bycie kimś jednocześnie tak ważnym jak i nic nie znaczącym przejadło się mu. Skoro miał okazję, niepowtarzalną, żeby zacząć coś od nowa, chciał spróbować całkiem inaczej! Chciał być normalny, zajmować się czymś co miało komuś służyć a jednocześnie sprawiać mu radość. Chciał się uczyć, wracać ze spokojną głową do domu, nie narażać Oriona na martwienie się. Owszem, będzie musiał poświęcać czas na ćwiczenie swojej magii ale nikt nie powiedział, że tym samym miał siać zniszczenie czy kolejne osoby pozbawiać życia. Mógł sobie zapalać w domu świeczki!
Jednocześnie, zastanawiał się co takiego mógłby robić. Werdykt był jednak bardzo brutalny – nic nie potrafił. Nie wiedział jak wygląda rzemiosło, jak coś wytworzyć jedynie siłą własnych rąk. No, poza muzyką. Ale na tym wątpił żeby dało się zarobić, przeżyć. Bo tego był jak nigdy świadom. Nie będzie już tak łatwo, że ktoś ich nakarmi i zapewni dach nad głową. Zostaną sami w bardzo skomplikowanym świecie i muszą sobie poradzić.
Na pytanie o to czego chciałby spróbować, wzdrygnął się.
- Ja… jeszcze nic nie umiem. – Przyznał w dość brutalny dla siebie sposób zaraz jednak czując, że otaczają go ramiona Oriona. Zdziwiony podniósł na niego głowę, a widząc ciepły uśmiech odetchnął lekko z ulgą czując ogrom wsparcia. To czego się jednak nie spodziewał to tego co Orion zacznie mówić.
Białowłosy opowiadał, że to nie do końca tak, że on nic nie potrafi. Ezra umiał czytać i pisać, dodatkowo z ogromnym zrozumieniem co pozwalało mu szybko przyswajać wiedzę. Umiał też doskonale grać na skrzypcach co dawało mu możliwości rozwoju w Teatrze Muzyki.
- Teatrze… czego? – Dopytał zdziwiony patrząc w Oriona jak w obrazek. Gdy on tak o tym mówił to rzeczywiście, wachlarz możliwości miał ogromny.
Teraz jednak jego myśli krążyły dookoła potencjalnych argumentów za tym żeby mógł tu zostać. Nie stanowił niebezpieczeństwa. Magii wyrzec się nie mógł bo ta Ognia miała to do siebie, że niećwiczona potrafiła swojego „żywiciela” doprowadzić do szaleństwa. Ale przecież kilka godzin treningu tygodniowo nie mogło nikomu zaszkodzić. Poza tym, chciał w pełni wywiązywać się z narzuconych na niego obowiązków. Nie spodziewał się bowiem, że dostanie jakiś wybór, ba! Gdyby miał zostać zapytany o co czego chce nie miałby zielonego pojęcia co powiedzieć. On nigdy nie mógł chcieć, on musiał, niezależnie od skutków.
Przekraczając próg ciężkich drzwi i spokojnego miejsca w którym miał okazję już przebywać, jego oczy z automatu powędrowały na podłogę, postawa wyprostowała, a ręce splotły się za plecami. Widział kątem oka, że Ezra reagował tak samo. Było więc to naturalnym odruchem gdy stawali przed kimś wysokim stanem. Tak ich wychowano, nie wydrze się im tego odruchu łatwo. Niemniej, tym razem powstrzymał się przed całkowitą uległością i zajęciem miejsca na ziemi. Wiedział, że jakby to się miało skończyć jak ostatnio – dotykiem cesarze – mógłby całkiem pogubić się w swoim i tak ogromnym chaosie myśli. Nie narażał się więc i skinieniem dawał znać brunetowi żeby on również tego nie robił. Co do Ezry, on był w jeszcze gorszej sytuacji niż Finnegan. Całkowicie nieznany, całkowicie pozbawiony potencjalnych punktów zaczepienia zaufania. Tylko ciepło Oriona obok dodawało odrobinę otuchy, optymizmu co do rozwiązania problemu.
Propozycja zajęcia miejsca siedzącego została przez nich wszystkich przyjęta z pokorą. Efekt końcowy sprawił jednak, że musiał mocno przygryźć wnętrze policzka żeby nie parsknąć śmiechem. Siadając między wżynającym się podparciem na łokieć, a chudą dupą Louriela usiadł nieco bokiem. Mało rozsądnie bo nie miał co zrobić z ręką gdzie wygoda kazała gada objąć, dobry smak kazał jednak nie pokazywać Lothusowi, że między nimi bucha tak wielki płomień namiętności. Miał dziwne wrażenie, że byłoby to dla niego mocno niesmaczne, nawet jeżeli cieszył się szczęściem syna. Ezra z Orionem widocznie też chwilę się wiercili żeby w żaden niestosowny sposób się nie dotykać, mocno skomplikowane bo kanapa była w porywach na trzy osoby. A nie całą ich gabarytową czwórkę.
W końcu Lothus zaczął mówić, a on… był równie zdziwiony co Louriel. Z tą różnicą, że słysząc o szaleństwie jakie niebieskiego dopadło gdy zakazano mu przyjechać do Kraju Ognia, poczuł gwałtowny rumieniec na twarzy. Wiele było jego winą i chociaż sam księże nie był bez winy, gdyby powściągali uczuć nic by się nie wydarzyło. Pytanie, czy w takim przypadku w ogóle stąpałby jeszcze po ziemi. Nie chcąc dalej tego rozważać zaczął miotać się pomiędzy tym co mógł, a co powinien. Głowy oczywiście nie podniósł ale wyraźnie odetchnął z ulgą gdy okazało się, że nie zostaną wygnani. Teraz, czas było na zmierzenie się ze znacznie większym problemem.
Rozmowa z cesarzem.
Pytanie było jasne: co teraz? No właśnie. On zapomniał teraz języka w gębie i tylko poruszając ustami starał się uformować jakieś logiczne zdanie. Owszem! Nie mieli absolutnie żadnych złych zamiarów. Chcieli się zadomowić, pomagać w dalszym ciągu Lourielowi z tymi jego smoczymi sprawami które na dobrą sprawę dotyczyły już ich wszystkich. Dodatkowo chcieli jakoś zająć czas żeby nie okrzyknięto ich pasożytami. Finni w tym momencie mocno dumał nad ewentualnym miejscem docelowym, nic poza wojskiem nie umiał jednak wymyślić. Dodatkowy problem zrodził się w tym, że jak tak sobie myślał to czas upływał. W końcu zirytowany Louriel wcisnął mu mocno łokieć między żebra na co on wziął gwałtowny haust powietrza.
- Weź, bo Ci uschnie. – Żachnął się opychając go od siebie na co w efekcie ścisnął bardziej Ezre z Orionem. Brunet od razu zareagował i pchając się w ich stronę zaczął na nich syczeć, że mają się uspokoić. Nie minęła chwila, zaczęli się przepychać i wykłócać niczym przekupki na targowisku. Kołysali się raz w jedną raz w drugą. Któryś próbował uciec, wbić się mocniej w oparcie, żeby wojna go nie dotyczyła. Nic z tego, ba! Oni zaczęli się chichrać na własną głupotę i poziom jaki reprezentowali po to by ostatecznie Louriel skończył na kolanach Finnegana, z przytrzymanymi przed sobą rękami żeby już nie stanowił bezpośredniego zagrożenia dla swojego otoczenia.
Rozbawiony i zdecydowanie bardziej rozluźniony niż wcześniej, nawet podniósł jasne oczy na Lothusa który jawnie cisnął z nich bekę. I to taką której cesarzowi nie wypadało! Po chwili gdy oni wreszcie złapali rezon, powtórzył pytanie na co Finni jeszcze raz przełknął ślinę, wziął głęboki oddech i jednak unikając spojrzenia cesarza zaczął klecić zdania.
- Ja nadal, znaczy chciałbym, znaczy jakby mógł… – Ściskające go mocno dłonie Louriela dodały mu nieco otuchy. Wziął głęboki wdech i jeszcze raz. – Chciałbym nadal służyć w wojsku. – Zapewnił przekonany o tym czego chce, niekoniecznie o tym czy mówi to w odpowiedni sposób. – Ty Ezra też, nie? – Dopytał w razie jakby jednak nie powiedział tego w prawidłowy sposób, jakby był to problem, że jednak chce obracać się w tak specyficznym gronie. Ale halo! Jak chodziło o broń pewnie zdobyłby jakąś z łatwością, przecież trochę miał ze sobą! Lothus powinien więc czuć się spokojniej jeżeli by Finnegan miał jakiegoś przełożonego. Przecież był bardzo oddanym żołnierzem. To co go mocno zaskoczyło to ogromne wahanie jakie dostrzegł w oczach przyjaciela. Ezra zaczął pocierać o siebie dłonie, lekko tupał jedną nogą, a gdy wreszcie podniósł dwukolorowe oczy, najpierw spojrzał w te grejpfrutowe, później w te niebieskie należące do cesarza.
- Nie. – Stwierdził, a czując na sobie ogromnie zaskoczone spojrzenie złotych oczu, spojrzał na Oriona do którego delikatnie się uśmiechnął. – Jestem już tym zmęczony. Nie chce do wojska. – Mruknął mocno tracąc się w tym co chciał, a co powinien zrobić.
Ezra myślał o tym wszystkim od kiedy Louriel kategorycznie zakazał mu pozostawania samemu w Kraju Ognia. Prawda była bowiem taka, że jak myślał o wojsku, o spędzeniu tak kolejnych wielu lat, naciągało go na wymioty. Nie chodziło oczywiście o plamienie rąk krwią. Do tego bądź co bądź – o ile można tak powiedzieć – był przyzwyczajony. Władać bronią, ćwiczyć też lubił ale… kolejne porcje rozkazów, spieszenie z pomocą, bycie kimś jednocześnie tak ważnym jak i nic nie znaczącym przejadło się mu. Skoro miał okazję, niepowtarzalną, żeby zacząć coś od nowa, chciał spróbować całkiem inaczej! Chciał być normalny, zajmować się czymś co miało komuś służyć a jednocześnie sprawiać mu radość. Chciał się uczyć, wracać ze spokojną głową do domu, nie narażać Oriona na martwienie się. Owszem, będzie musiał poświęcać czas na ćwiczenie swojej magii ale nikt nie powiedział, że tym samym miał siać zniszczenie czy kolejne osoby pozbawiać życia. Mógł sobie zapalać w domu świeczki!
Jednocześnie, zastanawiał się co takiego mógłby robić. Werdykt był jednak bardzo brutalny – nic nie potrafił. Nie wiedział jak wygląda rzemiosło, jak coś wytworzyć jedynie siłą własnych rąk. No, poza muzyką. Ale na tym wątpił żeby dało się zarobić, przeżyć. Bo tego był jak nigdy świadom. Nie będzie już tak łatwo, że ktoś ich nakarmi i zapewni dach nad głową. Zostaną sami w bardzo skomplikowanym świecie i muszą sobie poradzić.
Na pytanie o to czego chciałby spróbować, wzdrygnął się.
- Ja… jeszcze nic nie umiem. – Przyznał w dość brutalny dla siebie sposób zaraz jednak czując, że otaczają go ramiona Oriona. Zdziwiony podniósł na niego głowę, a widząc ciepły uśmiech odetchnął lekko z ulgą czując ogrom wsparcia. To czego się jednak nie spodziewał to tego co Orion zacznie mówić.
Białowłosy opowiadał, że to nie do końca tak, że on nic nie potrafi. Ezra umiał czytać i pisać, dodatkowo z ogromnym zrozumieniem co pozwalało mu szybko przyswajać wiedzę. Umiał też doskonale grać na skrzypcach co dawało mu możliwości rozwoju w Teatrze Muzyki.
- Teatrze… czego? – Dopytał zdziwiony patrząc w Oriona jak w obrazek. Gdy on tak o tym mówił to rzeczywiście, wachlarz możliwości miał ogromny.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach