Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wyszkolenie było czymś na czym niejednokrotnie mógł polegać. Czuł jak emocje w nim wariują, czuł jak przez brak ogromnego poziomu opanowania zacząłby podejmować nierozsądne decyzje, poddawać się naciskowi jaki kierowało w jego stronę otoczenie. Tymczasem, był lodowaty jak skała. Wszystko po nim spływało chociaż czuł jakby coś usilnie chciało zacząć go dusić. Pomieszczenie przez nieco zdurniałe zmysły – a może przez guza na głowie – cały czas się kurczyło albo rozszerzało powodując co rusz coraz mniej komfortowe odczucia. Raz klaustrofobiczny brak możliwości wzięcia głębszego oddechu po to by zaraz czuć całkowitą pustkę z samotności. Gdyby nie delikatna dłoń o długich palcach, chłodna aczkolwiek o silnym uścisku, już dawno zacząłby się zapuszczać w nieodpowiednie miejsca w umyśle. Na całe szczęście potrafił wiele zignorować, wyznaczając sobie cel do którego dążył.
Co krok jego dłoń poruszała się nieco na boki oświetlając płomieniem ściany. Po tym jak Louriel ściągnął z niego wodę, a on ponownie ubrał na siebie płaszcz mógł nie martwić się chłodem, jeszcze większą część energii przekierować na myślenie. Nie potrafił jednak odeprzeć od siebie wrażenia, że niektóre z run kiedyś już widział. Nie potrafił w prawdzie dopasować ich do konkretnego miejsca, odnaleźć na przestrzeni swoich różnych przygód jednak niewątpliwie nie był to pierwszy raz gdy miał z nimi coś wspólnego.
- Niestety ale nie noszę ze sobą notatnika. – Mruknął cicho chociaż było to raczej oczywiste. Finnegan jako świr na punkcie wszystkich broni białych jakie kiedykolwiek wpadły mu w ręce lub w oko miał przy sobie dwa sztylety w tym jeden haladie, a jeden zwyczajny dwusieczny i prosty, zamiast książeczki i kawałka ołówka. Niemniej jeżeli zaraz po wyjściu gdzieś zapiszą te najczęściej się powtarzające istniała duża szansa na to, że popełnione błędy w odwzorowaniu będą mikroskopijne.
Na kolejną, cenną informację pokiwał powoli głową. Szli w całkowicie nieznanym kierunku z nieznanym skutkiem. I tutaj nieco się ucieszył, wreszcie w kiepskiej sytuacji nie było dla niego żadnej nowości. Ile razy się tak wpakował w coś z Ezrą? Chyba do tego stopnia był to standard, że nawet brunet do tego przywykł. Wtedy, zamiast się załamywać i gorączkować, stwierdzali ach** przygodo i parli przed siebie. Teraz nie było sensu robić inaczej szczególnie, że sądząc po gwałtownie skręcającym korytarzu, zaczęli gdzieś dochodzić.
Wtedy jego oczom ukazała się wielka sala. Okrągła, oślepiająco jasna jak na fakt znajdowania się w tak ciemny miejscu. Królowała w niej biel z wplecionymi w ściany przeźroczystymi i niebieskimi fragmentami lodu. Początkowo zgłupiał bo spokój i wyniosłość otoczenia sprawiły, że przyspieszyło mu serce. Szybko rozwiał wszelkie swoje wątpliwości, jego oczy spoczęły na rozbitym posągu, a jego głowa podsunęła mu odpowiednie kilka słów. Znajdowali się w niczym innym jak starym sanktuarium, miejscu w którym czczono Smoka Stworzyciela, ojca czterech smoków żywiołów które obdarowały ludzi magią. Gdy tylko Louriel puścił jego dłoń otoczenie go przytłoczyło.
Wiara była jedną z tych rzeczy których nikt nigdy nie mógł mu odebrać. Jedną z rzeczy która w obliczu tragedii jaką przeżył pozostawała niezmieniona, dająca mu możliwość oparcia się na czymś, rozpoczęcia budowania nowego życia, fundamentem. Wiadomo, nie było łatwo szczególnie takiemu dzieciakowi ale wtedy modlitwa nieco temperowała jego charakter. Obecnie była dla niego możliwością wyciszenia się, złapania dystansu.
Opadł na kolana. Oparł łokcie na udach, dłonie złożył i przystawił do ust tak żeby te dotykały palców wskazujących od boku. Pochylił głowę i przymknął oczy. Nie było siły żeby będąc w takim miejscu nie oddał czci stworzeniu które ratowało go z tak wielu dołków emocjonalnych, problemach. Które wysłuchiwało jego narzekań po to by później zesłać jakąś opokę. Nie wiedział czy sobie to wmawiał czy było tak autentycznie ale ktoś nad nim czuwał, któryś ze Smoków na pewno i nie mógł być niewdzięczny.
Zajęło mu to tylko kilka chwil, wystarczyło żeby oczyścił umysł i mógł bez wyrzutów sumienia dla braku szacunku poruszać się po tym miejscu. Podniósł oczy patrząc na to co wyprawia jego drogi książę, a marszcząc brwi podszedł do niego. Idealnie żeby obejrzeć w zwolnionym tempie jak głowa smoka upada na ziemię, a Louriel drży.
Delikatnie położył dłoń na jego policzku i odwracając go do siebie przytulił tak żeby schować jego twarz w swojej szyi. Zaraz drugą rękę wsadził między jego ramię, a pierś i kładąc ją na plecach mężczyzny objął go, nadal delikatnie, a jednak przymuszając do oparcia się o siebie. Całkowicie odsunął go od figury samemu na nią nawet nie zerkając. Nie był godzien żeby w tym miejscu przebywać, nie było tym bardziej mowy o patrzeniu na niektóre obiekty kultu.
- Spokojnie. Wszystko dobrze. Nie patrz tam. – Szepnął mu do ucha gładząc go po policzku, zmuszając do zrobienia kilku kroków z daleka od figury. W międzyczasie zauważył drugi korytarz. Znacznie szerszy, dokładnie po drugiej stronie sali niż ten którym oni tutaj dotarli. Jeżeli rzeczywiście było to kiedyś święte miejsce tam musiało być wyjście.
Mogłoby się wydawać, że w momencie wchłonięcia tak dużej energii magowie stawali się jak naćpani. Nic mylnego. Procesy myślowe nakierowanie na pozbycie się całego ucisku z ciała działały jak dobrze naoliwiona maszyna, puszczona w najszybszy ruch jaki tylko mogła. Z Ezrą było podobnie. Chociaż jego twarz nie pokazywała żadnych procesów myślowych on rozważał tysiące scenariuszy kiedy to był uczony rozładowywać się. Przeglądał we wspomnieniach również chwile gdy ktoś opowiadał o działających aczkolwiek nie całkowicie bezpiecznych sposobach. Ostatecznie jednak padło na wykorzystanie otoczenia.
U nich była mały… nie oszukujmy się, dość poważny problem z wodą. Jak to bywało na pustyni. Mieli dostęp do dwóch studni, pałac królewski był idealnie zaopatrzony, a jednak mieli przyzwyczajenia, oszczędzali każdą kroplę. Dlatego nigdy nie używano jej do oddania tego co się zgromadziło. Tutaj było inaczej. Jeżeli nie użyje wody właśnie mógłby naruszyć skałę na której siedzieli, wywołać jeszcze większe szkody niż te powodowane przez lawę. Wpadł na to szybko, wystarczyła chwila błądzenia wzrokiem po oczach Oriona.
Jego umysł jednak jak szybko został pobudzony tak szybko zostało wylane na niego przysłowiowe wiadro lodowatej wody. Aż go dreszcz przeszedł gdy białowłosy wypowiedział to jedno słowo. Nie miał zielonego pojęcia o co mogło chodzić, patrzył mu w oczy i oznajmił, że coś było piękne? Mogło chodzić… jedynie o niego ale… to było dla niego za dużo! Korzystając z trzymania go za policzki odsunął go gwałtownie od siebie czując jak poza wyższą temperaturą wywołaną ogniem w jego żyłach robi się jeszcze koszmarnie czerwony na absolutnie całej twarzy, aż go uszy piekły.
Sytuacja na szczęście szybko poszła w niepamięć, a nad nim zawisła bańka. Nie patrzył już więcej na Oriona nadal czując jak serce oszalałe wali mu o pierś. Zamiast tego wyciągnął w górę ręce i dotykając delikatnie, opuszkami palców tworu uśmiechnął się.
- Zagotuję ją. Później zmienimy kształt, rozciągniemy, wystudzimy i oddasz środowisku. Więc trzymaj i tego na mnie nie zrzuć. – Uczucie włożenia dłoni do lewitującego bąbelka było niezwykle przyjemne, zabawne. Uśmiechnął się wkładając ręce aż po nadgarstki po czym po prostu przekierował całą energię w palce i dalej, na zewnątrz. To akurat nie było już tak efektowne chyba, że wywoływało się płomienie w celach zaatakowania wroga. Szybko poczuł jak bańka się nagrzewa, jak kolejne partie wody zaczynają się robić coraz cieplejsze ale co najważniejsze, czuł jak schodzi z niego ciśnienie. Ostatecznie bańka zaczęła się gotować ale tylko w środkowej części gdy on wyciągnął ręce i oddychając spokojnie przymknął jeszcze na chwilę oczy.
Co krok jego dłoń poruszała się nieco na boki oświetlając płomieniem ściany. Po tym jak Louriel ściągnął z niego wodę, a on ponownie ubrał na siebie płaszcz mógł nie martwić się chłodem, jeszcze większą część energii przekierować na myślenie. Nie potrafił jednak odeprzeć od siebie wrażenia, że niektóre z run kiedyś już widział. Nie potrafił w prawdzie dopasować ich do konkretnego miejsca, odnaleźć na przestrzeni swoich różnych przygód jednak niewątpliwie nie był to pierwszy raz gdy miał z nimi coś wspólnego.
- Niestety ale nie noszę ze sobą notatnika. – Mruknął cicho chociaż było to raczej oczywiste. Finnegan jako świr na punkcie wszystkich broni białych jakie kiedykolwiek wpadły mu w ręce lub w oko miał przy sobie dwa sztylety w tym jeden haladie, a jeden zwyczajny dwusieczny i prosty, zamiast książeczki i kawałka ołówka. Niemniej jeżeli zaraz po wyjściu gdzieś zapiszą te najczęściej się powtarzające istniała duża szansa na to, że popełnione błędy w odwzorowaniu będą mikroskopijne.
Na kolejną, cenną informację pokiwał powoli głową. Szli w całkowicie nieznanym kierunku z nieznanym skutkiem. I tutaj nieco się ucieszył, wreszcie w kiepskiej sytuacji nie było dla niego żadnej nowości. Ile razy się tak wpakował w coś z Ezrą? Chyba do tego stopnia był to standard, że nawet brunet do tego przywykł. Wtedy, zamiast się załamywać i gorączkować, stwierdzali ach** przygodo i parli przed siebie. Teraz nie było sensu robić inaczej szczególnie, że sądząc po gwałtownie skręcającym korytarzu, zaczęli gdzieś dochodzić.
Wtedy jego oczom ukazała się wielka sala. Okrągła, oślepiająco jasna jak na fakt znajdowania się w tak ciemny miejscu. Królowała w niej biel z wplecionymi w ściany przeźroczystymi i niebieskimi fragmentami lodu. Początkowo zgłupiał bo spokój i wyniosłość otoczenia sprawiły, że przyspieszyło mu serce. Szybko rozwiał wszelkie swoje wątpliwości, jego oczy spoczęły na rozbitym posągu, a jego głowa podsunęła mu odpowiednie kilka słów. Znajdowali się w niczym innym jak starym sanktuarium, miejscu w którym czczono Smoka Stworzyciela, ojca czterech smoków żywiołów które obdarowały ludzi magią. Gdy tylko Louriel puścił jego dłoń otoczenie go przytłoczyło.
Wiara była jedną z tych rzeczy których nikt nigdy nie mógł mu odebrać. Jedną z rzeczy która w obliczu tragedii jaką przeżył pozostawała niezmieniona, dająca mu możliwość oparcia się na czymś, rozpoczęcia budowania nowego życia, fundamentem. Wiadomo, nie było łatwo szczególnie takiemu dzieciakowi ale wtedy modlitwa nieco temperowała jego charakter. Obecnie była dla niego możliwością wyciszenia się, złapania dystansu.
Opadł na kolana. Oparł łokcie na udach, dłonie złożył i przystawił do ust tak żeby te dotykały palców wskazujących od boku. Pochylił głowę i przymknął oczy. Nie było siły żeby będąc w takim miejscu nie oddał czci stworzeniu które ratowało go z tak wielu dołków emocjonalnych, problemach. Które wysłuchiwało jego narzekań po to by później zesłać jakąś opokę. Nie wiedział czy sobie to wmawiał czy było tak autentycznie ale ktoś nad nim czuwał, któryś ze Smoków na pewno i nie mógł być niewdzięczny.
Zajęło mu to tylko kilka chwil, wystarczyło żeby oczyścił umysł i mógł bez wyrzutów sumienia dla braku szacunku poruszać się po tym miejscu. Podniósł oczy patrząc na to co wyprawia jego drogi książę, a marszcząc brwi podszedł do niego. Idealnie żeby obejrzeć w zwolnionym tempie jak głowa smoka upada na ziemię, a Louriel drży.
Delikatnie położył dłoń na jego policzku i odwracając go do siebie przytulił tak żeby schować jego twarz w swojej szyi. Zaraz drugą rękę wsadził między jego ramię, a pierś i kładąc ją na plecach mężczyzny objął go, nadal delikatnie, a jednak przymuszając do oparcia się o siebie. Całkowicie odsunął go od figury samemu na nią nawet nie zerkając. Nie był godzien żeby w tym miejscu przebywać, nie było tym bardziej mowy o patrzeniu na niektóre obiekty kultu.
- Spokojnie. Wszystko dobrze. Nie patrz tam. – Szepnął mu do ucha gładząc go po policzku, zmuszając do zrobienia kilku kroków z daleka od figury. W międzyczasie zauważył drugi korytarz. Znacznie szerszy, dokładnie po drugiej stronie sali niż ten którym oni tutaj dotarli. Jeżeli rzeczywiście było to kiedyś święte miejsce tam musiało być wyjście.
Mogłoby się wydawać, że w momencie wchłonięcia tak dużej energii magowie stawali się jak naćpani. Nic mylnego. Procesy myślowe nakierowanie na pozbycie się całego ucisku z ciała działały jak dobrze naoliwiona maszyna, puszczona w najszybszy ruch jaki tylko mogła. Z Ezrą było podobnie. Chociaż jego twarz nie pokazywała żadnych procesów myślowych on rozważał tysiące scenariuszy kiedy to był uczony rozładowywać się. Przeglądał we wspomnieniach również chwile gdy ktoś opowiadał o działających aczkolwiek nie całkowicie bezpiecznych sposobach. Ostatecznie jednak padło na wykorzystanie otoczenia.
U nich była mały… nie oszukujmy się, dość poważny problem z wodą. Jak to bywało na pustyni. Mieli dostęp do dwóch studni, pałac królewski był idealnie zaopatrzony, a jednak mieli przyzwyczajenia, oszczędzali każdą kroplę. Dlatego nigdy nie używano jej do oddania tego co się zgromadziło. Tutaj było inaczej. Jeżeli nie użyje wody właśnie mógłby naruszyć skałę na której siedzieli, wywołać jeszcze większe szkody niż te powodowane przez lawę. Wpadł na to szybko, wystarczyła chwila błądzenia wzrokiem po oczach Oriona.
Jego umysł jednak jak szybko został pobudzony tak szybko zostało wylane na niego przysłowiowe wiadro lodowatej wody. Aż go dreszcz przeszedł gdy białowłosy wypowiedział to jedno słowo. Nie miał zielonego pojęcia o co mogło chodzić, patrzył mu w oczy i oznajmił, że coś było piękne? Mogło chodzić… jedynie o niego ale… to było dla niego za dużo! Korzystając z trzymania go za policzki odsunął go gwałtownie od siebie czując jak poza wyższą temperaturą wywołaną ogniem w jego żyłach robi się jeszcze koszmarnie czerwony na absolutnie całej twarzy, aż go uszy piekły.
Sytuacja na szczęście szybko poszła w niepamięć, a nad nim zawisła bańka. Nie patrzył już więcej na Oriona nadal czując jak serce oszalałe wali mu o pierś. Zamiast tego wyciągnął w górę ręce i dotykając delikatnie, opuszkami palców tworu uśmiechnął się.
- Zagotuję ją. Później zmienimy kształt, rozciągniemy, wystudzimy i oddasz środowisku. Więc trzymaj i tego na mnie nie zrzuć. – Uczucie włożenia dłoni do lewitującego bąbelka było niezwykle przyjemne, zabawne. Uśmiechnął się wkładając ręce aż po nadgarstki po czym po prostu przekierował całą energię w palce i dalej, na zewnątrz. To akurat nie było już tak efektowne chyba, że wywoływało się płomienie w celach zaatakowania wroga. Szybko poczuł jak bańka się nagrzewa, jak kolejne partie wody zaczynają się robić coraz cieplejsze ale co najważniejsze, czuł jak schodzi z niego ciśnienie. Ostatecznie bańka zaczęła się gotować ale tylko w środkowej części gdy on wyciągnął ręce i oddychając spokojnie przymknął jeszcze na chwilę oczy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Poczuł się jakby spadał. Jakby coś pociągnęło go w głębię najczarniejszego mroku, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że stoi na nogach, otacza go chłód sanktuarium, a gdzieś obok Finnegan modli się do roztrzaskanego w drobny mak bóstwa. Smok w jego umyśle od zawsze przybierał postać pięknej kobiety o długich włosach koloru piany morskiej i oczach zimnych jak lód, choć ich kolor przywodził na myśl lazurowe wody pełne życia, którego nigdy w nich nie było. Obojętność była jedynym uczuciem, które mu okazała i tym, które tak usilnie próbował w niej złamać. Dlaczego to nie dla niego nuciła tę piękną, choć bardzo smutną melodię, którą podsłuchiwał za każdym razem, gdy księżyc pojawiał się na niebie, a ona siadała na balkonie pałacu, by wzrokiem błądzić po lodowej tafli, jakby tęskniła i szukała w niej choćby wspomnienia swojego domu. Nie potrafił jej znienawidzić, nawet jeśli była taka zimna i nigdy nie patrzyła mu w oczy. Starał się jeszcze mocniej, by raz, chociaż ten jeden jedyny raz uśmiechnęła się i spojrzała na niego jak na własne dziecko, nie powietrze.
Zadrżał, kiedy w ciemności te białe włosy powiewały na delikatnym wietrze, zostawiając go po raz kolejny samego z lodem w piersi, który wcale nie chciał się stopić. Miał ochotę pozwolić, by tym razem ten chłód pochłonął go całego, odcinając od niepotrzebnych uczuć, których nie potrafił samemu się pozbyć. Tak byłoby prościej – przekonywał go głos w jego głowie, a był tak spokojny i czuły, że miał ochotę mu się poddać. Zapomnieć o rozczarowaniu, o palącym uczuciu wściekłości i zdrady, które czuł za każdym razem kiedy widział te białe włosy rozlane jak rzeka po szczupłych ramionach i spływające kaskadą po oddalających się plecach.
Już prawie dał się wciągnąć w lodowe macki, kiedy przez cały ten chłód przedarło się do jego umysłu muśnięcie ciepła. Nie wiedział, czym ono było, ani jakim cudem się tu dostało, ale było jak promień słońca, który wyrzeźbił ścieżkę w mroku i wskazywał mu drogę pełną światła. Zawahał się, a wtedy to ciepło samo złapało go za rękę i przyciągnęło do siebie, wyciągając go na powierzchnię. Zaczerpnął tchu, jakby wynurzył się z wody i otworzył oczy. Zewsząd zaatakowała go biel podziemnego sanktuarium i ciepło drugiego ciała. Potrzebował chwili, by zdać sobie sprawę z tego, że to Finnegan przytulał go do siebie, a on trzymał się kurczowo jego ramion, jakby były jego ostatnim kołem ratunkowym.
- Em… - mruknął, nie będąc pewnym, jak to się w ogóle stało. Rozluźnił palce, czując jak wszystko do niego wraca, razem z niepokojem, obitym tyłkiem i podrażnioną uczuleniem skórą. – Dzięki… Już w porządku – zapewnił spokojnie, ale takim tonem, jakby próbował przekonać siebie samego.
Odsunął się, a potem rozejrzał jeszcze raz po pomieszczeniu, starając się nie patrzeć na maga ognia. To nie było normalne. Czuł w kościach, że to sprawka tej ciemnej masy, która pozostała po wewnętrznej stronie figurki króla smoka. Nie wiedział czym była, ale poczuł większą determinację, by się tego dowiedzieć.
- Zabierajmy się stąd – zaproponował po chwili, kiedy zdał sobie sprawę, że nic poza tą figurką i maską smoczych run nie znajdzie w tym miejscu. Musiał koniecznie porozmawiać z ojcem, ale nie chciał wywoływać paniki. Umiał czekać i to miał zamiar zrobić, poczekać na dobry moment.
Korytarz po drugiej stronie okrągłej komnaty nie był długi, kończył się osuwiskiem, które na szczęście łatwo było zlikwidować. Po jego drugiej stronie znajdowała się już regularna jaskinia, wychodząca na świat u podnóża skalnego rumowiska, które kiedyś, dawno dawno temu, jak uczył się Louriel, stanowiło fundamenty wieży. To w jej lochach musiało znajdować się sanktuarium.
- Nie najgorzej, tam jest wioska – zawyrokował książę, dłonią wskazując widoczne za rzadkim zagajnikiem budynki.
Słońce nie przesunęło się zbytnio po niebie, co oznaczało że nie było ich co najwyżej godzinę. Po ciemnościach panujących wewnątrz, Louriel napawał się promieniami padającymi na jego twarz, oraz świeżym powietrzem, które unosiło końcówki jego włosów i rąbek płaszcza. Nie sądził, że może za nimi zatęsknić tak szybko, a jednak mu się to udało. Nie chciał, by ktoś przypadkowy odnalazł wejście do podziemi starej wieży, dlatego prawie beztroskim ruchem dłoni zasypał to miejsce śniegiem, który później utwardził do lodowej ściany, którą oznaczył królewskim symbolem przedstawiającym dwa żurawie w locie.
- Nie mów nikomu o tym, co tu znaleźliśmy – odezwał się cicho Louriel, kiedy zmierzali lasem do wioski. – Nie chcę wywoływać paniki dopóki nie będę miał pewności z czym mamy do czynienia – wyjaśnił, spoglądając na blondyna pewnym wzrokiem, w którym nie było ani krztyny słabości czy wahania.
Orion przyglądał się w skupieniu jak Ezra zanurzył dłonie w bańce z wodą. Uczucie było dziwne, jakby ktoś połaskotał go po brzuchu. Kiedy zaczęła się gotować, czuł jak ciepło wodnego bąbelka przechodzi i na niego, sprawiając że policzki poczerwieniały mu z gorąca, a dłonie zaczęły pocić. Nie puścił go jednak ani na sekundę, wiedząc że jeśli to zrobi, Ezra znajdzie się w strumieniu wrzątku. Nie mógł do tego dopuścić, starał się więc cierpliwie wytrzymać wszystkie zabiegi wyczyniane przez maga ognia. Kiedy tamten skończył, stwierdził że najszybszym możliwym wyjściem będzie po prostu wyrzucenie bańki w niebo. Było bardzo zimno, więc zanim choćby kropla znalazłaby się na ziemi, zdążyłaby zmienić się w lód.
- Podejdź do mnie – poprosił z wysiłkiem, czując jak napięte mięśnie ramion drżą mu z wysiłku. Poczekał aż niższy chłopak znajdzie się tuż obok, a potem ostatnim wysiłkiem wyrzucił bąbel najwyżej jak potrafił, uwalniając ciecz spod swojej władzy. Gorąca woda momentalnie zmieniła się w śnieg, a ta która była chłodniejsza wsiąknęła w puch.
- Okej, gotowe – oświadczył beztrosko Orion otrzepując dłonie, żeby zaraz spojrzeć z figlarnym uśmiechem na Ezrę. – A teraz jedźmy, bo zaczynam się martwić o tamtych idiotów – dodał zaraz ze ściągniętym wyrazem twarzy, jakby wcale nie troszczył się o los dwójki mężczyzn od samego początku tej wycieczki.
Chłopak zagwizdał na konie, a te wyszkolone zaraz pojawiły się obok, wyrzucając z nozdrzy kłęby pary. Jednym susem znalazł się w siodle i kiedy Ezra do niego dołączył, natychmiast zmusił swojego szarego ogiera do szybkiego tempa, wierząc że ten nie połamie nóg na skałach. Traktem poruszali się szybciej, aż w końcu przed nimi pojawiły się urocze domki wioski, strzelisty budynek wiatraka i oddział, rozglądający się wokół z zaciekawieniem. Wieś nie była duża. Liczyła sobie kilka domków położonych przy jednej, głównej ulicy. Budynki zbudowane były z czerwonej cegły, która odznaczała się od bieli wszechobecnego śniegu. Każdy z nich miał drewnianą werandę zakrytą od deszczu i wiatru dachem pokrytym gontem. Dom sołtysa był nieco większy od innych, dwupiętrowy, przed nim płonęło wielkie ognisko, przy którym siedzieli najstarsi mieszkańcy wioski, pomarszczeni i powyginani przez reumatyzm.
- Sir Lorhenie! – Orion wypatrzył w tłumie rozmawiających rycerza i natychmiast znalazł się tuż obok, odrobinę martwiąc się o reakcję mężczyzny, ale bardziej bał się o przyjaciela.
Doświadczonemu żołnierzowi wystarczył rzut oka na przejętą twarz młodego maga, by wiedzieć, że stało się coś złego. Na dodatek brak księcia tuż obok i tego drugiego maga mógł interpretować w tylko jeden sposób. Wpakowali się w kłopoty.
- Co się stało? – zapytał spokojnie, nie mając zamiaru krzyczeć na posłańców wieści. Książę Louriel był kłopotliwym indywiduum i odkąd tylko rycerz pamiętał pakował się w najróżniejsze sytuacje, zazwyczaj z własnej woli, po to by zdenerwować cesarzową. Nawet jeśli tym razem było inaczej, wierzył że sprytny mag wykaraska się z tej czy innej sytuacji.
- Byliśmy na wzgórzu i pod mistrzem załamał się lód. Finnegan wpadł razem z nim – powiedział na wydechu, spoglądając na dowódcę Ezry.
Lorhen zmarszczył brwi. To nie była sytuacja, w którą książę wpakowałby siebie i kogoś spoza kraju specjalnie. Nie zaryzykowałby upadku kruchego sojuszu, nawet kosztem przedniej zabawy czy złośliwego psikusa. Rycerz spojrzał po podległych mu ludziach, zastanawiając się kogo powinien wysłać z misją ratunkową, a kogo zostawić do pomocy magów ognia, ale nie zdążył podjąć decyzji.
- Długo czekaliście? – usłyszał za sobą nonszalancki ton nieco zarozumiałego głosu księcia. Obrócił się na pięcie, żeby zobaczyć go, trochę bardziej potarganego i z rozdartą z przodu szatą, ale nie wyglądał jakby umierał.
-Mistrzu, słyszeliśmy, że wpadliście pod lód – rzucił pytającym tonem, unosząc brwi do góry.
Louriel wzruszył ramionami.
- Owszem, ale jak widzisz nie potrzebowaliśmy ratunku. Czas nas goni panowie, nie traćmy go na gadaninę – zarządził mag, uśmiechając się na swój zwyczajowy sposób, z godnością i spokojem, ale i lekką kpiną.
Zadrżał, kiedy w ciemności te białe włosy powiewały na delikatnym wietrze, zostawiając go po raz kolejny samego z lodem w piersi, który wcale nie chciał się stopić. Miał ochotę pozwolić, by tym razem ten chłód pochłonął go całego, odcinając od niepotrzebnych uczuć, których nie potrafił samemu się pozbyć. Tak byłoby prościej – przekonywał go głos w jego głowie, a był tak spokojny i czuły, że miał ochotę mu się poddać. Zapomnieć o rozczarowaniu, o palącym uczuciu wściekłości i zdrady, które czuł za każdym razem kiedy widział te białe włosy rozlane jak rzeka po szczupłych ramionach i spływające kaskadą po oddalających się plecach.
Już prawie dał się wciągnąć w lodowe macki, kiedy przez cały ten chłód przedarło się do jego umysłu muśnięcie ciepła. Nie wiedział, czym ono było, ani jakim cudem się tu dostało, ale było jak promień słońca, który wyrzeźbił ścieżkę w mroku i wskazywał mu drogę pełną światła. Zawahał się, a wtedy to ciepło samo złapało go za rękę i przyciągnęło do siebie, wyciągając go na powierzchnię. Zaczerpnął tchu, jakby wynurzył się z wody i otworzył oczy. Zewsząd zaatakowała go biel podziemnego sanktuarium i ciepło drugiego ciała. Potrzebował chwili, by zdać sobie sprawę z tego, że to Finnegan przytulał go do siebie, a on trzymał się kurczowo jego ramion, jakby były jego ostatnim kołem ratunkowym.
- Em… - mruknął, nie będąc pewnym, jak to się w ogóle stało. Rozluźnił palce, czując jak wszystko do niego wraca, razem z niepokojem, obitym tyłkiem i podrażnioną uczuleniem skórą. – Dzięki… Już w porządku – zapewnił spokojnie, ale takim tonem, jakby próbował przekonać siebie samego.
Odsunął się, a potem rozejrzał jeszcze raz po pomieszczeniu, starając się nie patrzeć na maga ognia. To nie było normalne. Czuł w kościach, że to sprawka tej ciemnej masy, która pozostała po wewnętrznej stronie figurki króla smoka. Nie wiedział czym była, ale poczuł większą determinację, by się tego dowiedzieć.
- Zabierajmy się stąd – zaproponował po chwili, kiedy zdał sobie sprawę, że nic poza tą figurką i maską smoczych run nie znajdzie w tym miejscu. Musiał koniecznie porozmawiać z ojcem, ale nie chciał wywoływać paniki. Umiał czekać i to miał zamiar zrobić, poczekać na dobry moment.
Korytarz po drugiej stronie okrągłej komnaty nie był długi, kończył się osuwiskiem, które na szczęście łatwo było zlikwidować. Po jego drugiej stronie znajdowała się już regularna jaskinia, wychodząca na świat u podnóża skalnego rumowiska, które kiedyś, dawno dawno temu, jak uczył się Louriel, stanowiło fundamenty wieży. To w jej lochach musiało znajdować się sanktuarium.
- Nie najgorzej, tam jest wioska – zawyrokował książę, dłonią wskazując widoczne za rzadkim zagajnikiem budynki.
Słońce nie przesunęło się zbytnio po niebie, co oznaczało że nie było ich co najwyżej godzinę. Po ciemnościach panujących wewnątrz, Louriel napawał się promieniami padającymi na jego twarz, oraz świeżym powietrzem, które unosiło końcówki jego włosów i rąbek płaszcza. Nie sądził, że może za nimi zatęsknić tak szybko, a jednak mu się to udało. Nie chciał, by ktoś przypadkowy odnalazł wejście do podziemi starej wieży, dlatego prawie beztroskim ruchem dłoni zasypał to miejsce śniegiem, który później utwardził do lodowej ściany, którą oznaczył królewskim symbolem przedstawiającym dwa żurawie w locie.
- Nie mów nikomu o tym, co tu znaleźliśmy – odezwał się cicho Louriel, kiedy zmierzali lasem do wioski. – Nie chcę wywoływać paniki dopóki nie będę miał pewności z czym mamy do czynienia – wyjaśnił, spoglądając na blondyna pewnym wzrokiem, w którym nie było ani krztyny słabości czy wahania.
Orion przyglądał się w skupieniu jak Ezra zanurzył dłonie w bańce z wodą. Uczucie było dziwne, jakby ktoś połaskotał go po brzuchu. Kiedy zaczęła się gotować, czuł jak ciepło wodnego bąbelka przechodzi i na niego, sprawiając że policzki poczerwieniały mu z gorąca, a dłonie zaczęły pocić. Nie puścił go jednak ani na sekundę, wiedząc że jeśli to zrobi, Ezra znajdzie się w strumieniu wrzątku. Nie mógł do tego dopuścić, starał się więc cierpliwie wytrzymać wszystkie zabiegi wyczyniane przez maga ognia. Kiedy tamten skończył, stwierdził że najszybszym możliwym wyjściem będzie po prostu wyrzucenie bańki w niebo. Było bardzo zimno, więc zanim choćby kropla znalazłaby się na ziemi, zdążyłaby zmienić się w lód.
- Podejdź do mnie – poprosił z wysiłkiem, czując jak napięte mięśnie ramion drżą mu z wysiłku. Poczekał aż niższy chłopak znajdzie się tuż obok, a potem ostatnim wysiłkiem wyrzucił bąbel najwyżej jak potrafił, uwalniając ciecz spod swojej władzy. Gorąca woda momentalnie zmieniła się w śnieg, a ta która była chłodniejsza wsiąknęła w puch.
- Okej, gotowe – oświadczył beztrosko Orion otrzepując dłonie, żeby zaraz spojrzeć z figlarnym uśmiechem na Ezrę. – A teraz jedźmy, bo zaczynam się martwić o tamtych idiotów – dodał zaraz ze ściągniętym wyrazem twarzy, jakby wcale nie troszczył się o los dwójki mężczyzn od samego początku tej wycieczki.
Chłopak zagwizdał na konie, a te wyszkolone zaraz pojawiły się obok, wyrzucając z nozdrzy kłęby pary. Jednym susem znalazł się w siodle i kiedy Ezra do niego dołączył, natychmiast zmusił swojego szarego ogiera do szybkiego tempa, wierząc że ten nie połamie nóg na skałach. Traktem poruszali się szybciej, aż w końcu przed nimi pojawiły się urocze domki wioski, strzelisty budynek wiatraka i oddział, rozglądający się wokół z zaciekawieniem. Wieś nie była duża. Liczyła sobie kilka domków położonych przy jednej, głównej ulicy. Budynki zbudowane były z czerwonej cegły, która odznaczała się od bieli wszechobecnego śniegu. Każdy z nich miał drewnianą werandę zakrytą od deszczu i wiatru dachem pokrytym gontem. Dom sołtysa był nieco większy od innych, dwupiętrowy, przed nim płonęło wielkie ognisko, przy którym siedzieli najstarsi mieszkańcy wioski, pomarszczeni i powyginani przez reumatyzm.
- Sir Lorhenie! – Orion wypatrzył w tłumie rozmawiających rycerza i natychmiast znalazł się tuż obok, odrobinę martwiąc się o reakcję mężczyzny, ale bardziej bał się o przyjaciela.
Doświadczonemu żołnierzowi wystarczył rzut oka na przejętą twarz młodego maga, by wiedzieć, że stało się coś złego. Na dodatek brak księcia tuż obok i tego drugiego maga mógł interpretować w tylko jeden sposób. Wpakowali się w kłopoty.
- Co się stało? – zapytał spokojnie, nie mając zamiaru krzyczeć na posłańców wieści. Książę Louriel był kłopotliwym indywiduum i odkąd tylko rycerz pamiętał pakował się w najróżniejsze sytuacje, zazwyczaj z własnej woli, po to by zdenerwować cesarzową. Nawet jeśli tym razem było inaczej, wierzył że sprytny mag wykaraska się z tej czy innej sytuacji.
- Byliśmy na wzgórzu i pod mistrzem załamał się lód. Finnegan wpadł razem z nim – powiedział na wydechu, spoglądając na dowódcę Ezry.
Lorhen zmarszczył brwi. To nie była sytuacja, w którą książę wpakowałby siebie i kogoś spoza kraju specjalnie. Nie zaryzykowałby upadku kruchego sojuszu, nawet kosztem przedniej zabawy czy złośliwego psikusa. Rycerz spojrzał po podległych mu ludziach, zastanawiając się kogo powinien wysłać z misją ratunkową, a kogo zostawić do pomocy magów ognia, ale nie zdążył podjąć decyzji.
- Długo czekaliście? – usłyszał za sobą nonszalancki ton nieco zarozumiałego głosu księcia. Obrócił się na pięcie, żeby zobaczyć go, trochę bardziej potarganego i z rozdartą z przodu szatą, ale nie wyglądał jakby umierał.
-Mistrzu, słyszeliśmy, że wpadliście pod lód – rzucił pytającym tonem, unosząc brwi do góry.
Louriel wzruszył ramionami.
- Owszem, ale jak widzisz nie potrzebowaliśmy ratunku. Czas nas goni panowie, nie traćmy go na gadaninę – zarządził mag, uśmiechając się na swój zwyczajowy sposób, z godnością i spokojem, ale i lekką kpiną.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Coś było mocno nie tak i chociaż czuł narastającą presję w żołądku jego głowa wręcz trzęsła nim żeby zachował spokój. Umysł pozwolił mu, poddał się na chwilę sercu, gdy chciał okazać temu miejscu szacunek, obecnie jednak wyraźnie mówił dość. On osobiście nie dyskutował. Gdy poddawał się racjonalnej, czasem zimnej kalkulacji sprawy przybierały poprawny obrót. Mógł pakować się w kłopoty przez swój naturalny ekstrawertyzm co nie oznaczało, że miał zamiar tracić życie kilkanaście metrów pod lodem, w zapomnianej świątyni.
Początkowo reakcja Louriela nie tyle co go zmartwiła co autentycznie przeraziła. Nie do końca wierzył we wszystkie podania mówiące o pochodzeniu wszystkich rodzin królewskich od pierwszych smoków ale nie oszukujmy się, nie był aż takim ignorantem. Oczy księcia lekko pchały go w objęcia przeświadczenia, że rzeczywiście ten mógł mieć coś wspólnego z gadami. Nie ważne czy była to prawda czy niekoniecznie, lepiej było dmuchać na zimne. Dlatego też zawahał się zanim go objął zaczynając spokojnie, od policzka.
Gdy nie doznał z racji tego żadnych nieprzyjemności spokojnie zgarnął go do siebie ostrożnie obejmując. Nieco spiął mięśnie gdy ten gwałtownie i mocno się w niego wtulił ale nie protestował, sam tego przecież chciał. Przesuwając dłoń na jego głowę zaczął gładzić go po włosach nie mogąc powstrzymać się od wplecenia palców w pojedyncze kosmyki. Te mimo chłodu były przyjemnie gładkie, a on kochał bawić się włosami, wiedział, że uspokajało wtedy to i jego i osobę pieszczoną. Opierając policzek i jego skroń nadal nie patrzył na figurę, nadal zachowywał pełną czujność skupiając się na wszystkich dźwiękach jakie do niego dochodziły.
Słysząc przepełniony konsternacją głos księcia nie mógł się powstrzymać przed szerokim uśmiechem który w momencie rozciągnął jego usta. Zdjął dłoń z jego głowy kładąc ją na ramionach, a lekko odsuwając od niego głowę spojrzał w jasne oczy gładząc go jeszcze przez chwilę po delikatnym materiale, po łopatkach.
- Cieszę się. – Zapewnił w końcu zdejmując z niego ręce, poprawiając płaszcz który przez uścisk dłoni nieco ściągnął mu z ramion. Zaraz wskazał mu korytarz który już wcześniej zauważył, a gdy i Louriel podjął decyzję, że to właśnie nim powinni się kierować ruszył, tym razem trzymając się z tyłu.
Opuszczając niewątpliwie urokliwy korytarz obejrzał się jeszcze raz za siebie po czym stając po prawej stronie księcia, krok za jego plecami zaczął spokojnie wyglądać się magii jaką ten dysponował. Zarówno sam żywioł jak i magowie byli całkowicie swoimi przeciwieństwami. Ogień wymagał charyzmy, silnego charakteru i przepełnienia emocjami – najlepiej negatywnymi – tymczasem woda wydawała się koić wszystkie nerwy, łagodzić charakter i uspokajać temperament. Uśmiechnął się w geście podziwu, a gdy kolejne słowa zostały do niego skierowane pochylił głowę w geście posłuszeństwa.
- Możesz być pewien, że nikt się nie dowie. – Zapewnił ponownie kładąc dłoń na ramieniu, poruszał nim trochę, pościskał mięsień, bolało. Co gorsza, gdy opadła z niego adrenalina i gdy ponownie poczuł względne bezpieczeństwo przebywania na otwartej przestrzeni wszystko wróciło do niego ze zdwojoną siłą. Na dupie to nie usiądzie przez tydzień jak nic.
Pozbycie się nadmiaru energii było jak zrzucenie z siebie ciężarków. Od razu poderwał się na równe nogi jeszcze przez chwilę pochylając się w stronę bąbelka wody. Uśmiechnął się widząc niekształtne odbicie własnej twarzy po czym zaczął się cofać, zgodnie z poleceniem Oriona. Gdy mag – i to jakikolwiek – mówił, że ma się za nim stanąć bez dyskusji wykonywało się polecenie chyba, że chciało się uszczerbku na zdrowiu, wtedy zalecało się ignorowanie fachowca. Mimo wszystko wychylił się nieznacznie patrząc gdzieś pomiędzy ramieniem, a bokiem Oriona na to co ten wyprawia. Zaczął nawet śledzić wzorkiem bańkę dopóki ta nie zniknęła całkowicie w chmurach. Później rozszerzył oczy gdy drobinki śniegu zaczęły niespiesznie opadać na ziemię tańcząc w promieniach słońca, odróżniając się błyskami na tle błękitnego nieba. Zdecydowanie, magia wody była przepiękna.
- Tak tak, ale nie martw się już tak. Zaufanie czy jego całkowity brak, nadal jest tam z Finneganem. – Poprosił z delikatnym uśmiechem zaraz pakując się w siodło. Wcześniej jednak wziął za lejce pozostałe dwa konie, nie chciał żeby w lesie stała się im krzywda, pięknych zwierząt zawsze była szkoda. Przywiązał je do siodła wiedząc, że te bez problemu nadążą za ich tempem pozbawione swoich jeźdźców.
Sama wioska od razu rzucała się w oczy, oznaczając się pięknymi kolorami i nie spodziewanym budownictwem. Raczej jakby ktoś go zapytał obstawiałby wielkie chaty z bali, tymczasem był miło zaskoczony. Malujący się przed nim krajobraz wyglądał jak z pięknego obrazu. Nic tylko wziąć coś ciepłego, siąść opatulonym w koc i podziwiać wyrafinowane budownictwo.
Początkowo nie miał zamiaru wchodzić Orionowi w słowo, jego oczy natomiast spoczęły na komandorze Sileasie który mocno zmarszczył brwi i sam spojrzał na swojego żołnierza. Ezra pochylił delikatnie głowę i po czym pokiwał nią na znaczące spojrzenie.
- Crowl jest z nim? – Zapytał dla pewności.
- Wpadli razem, jestem przekonany, że owszem. – Wyjaśnił z całkowitą pewnością co do tego, że jeżeli blondyn żył to na pewno nie spuszczał Louriela z oczu. Zanim padły kolejne pytania wszystkich oczy, w tym Ezry, zwróciły się w kierunku z którego dobiegał głos księcia.
Finnegan od czasu wymarszu spod jaskini trzymał się dwa kroki z tyłu. Wodził wzorkiem po otoczeniu nie zważając na jego piękno, a bezpieczeństwo. Odetchnął dopiero widząc w oddali dyskutujące sylwetki. Oddział dotarł już na swoje miejsce i biorąc pod uwagę liczebność oraz spokój Ezra z Orionem dopiero co musieli opanować sytuację i wszystkich powiadomić. A więc prawie się im upiekło! Ostatecznie mijając księcia skierował się prosto w stronę Ezry który patrzył na niego jakby sam miał ochotę wkopać go z powrotem pod lód jednak bez tego samego wstrętu jakim obdarzał go od rana. Gdy blondyn pochylił się nad nim złapał go lekko za dłoń splatając z nim palce. Wymienił z nim kilka szybkich zdań odnośnie tego co się stało. Przerwał im dopiero dowódca.
- Crowl, w porządku? – Zapytał na co blondyn uśmiechnął się i pochylił lekko głowę.
- No to brać się do pracy panowie. Trzy osoby idą trzymać wszystko z daleka od wioski, spychamy w górę wzgórza, Crowl i Mattros absorbują. Znajdźcie sposób na rozenergetyzowanie tak żeby nie topić śniegu. Macie dwie godziny na opanowanie sytuacji. – Zarządził na co Ezra jeszcze raz spojrzał w jasne oczy przyjaciela szukając w nich potwierdzenia tego, że cokolwiek się nie stało, było dobrze. Nie znalazł jednak czegoś takiego, a słysząc wcześniejsze pytanie o maści na obicia i rany… nie mogło być kolorowo. Mimo to blondyn ruszył jako pierwszy, zrzucając z siebie płaszcz i rzucając go na siodło wolnego konia. Zaczął podciągać rękawy czarnej bluzki wydając kolejne komendy osobom które zostały powierzone mu pod opiekę. Wszyscy w piątkę kierowali się w stronę sączącej się, odgrodzonej lodowym murem magmy skrytej w kłębach pary i nieprzyjemnego syku.
Początkowo reakcja Louriela nie tyle co go zmartwiła co autentycznie przeraziła. Nie do końca wierzył we wszystkie podania mówiące o pochodzeniu wszystkich rodzin królewskich od pierwszych smoków ale nie oszukujmy się, nie był aż takim ignorantem. Oczy księcia lekko pchały go w objęcia przeświadczenia, że rzeczywiście ten mógł mieć coś wspólnego z gadami. Nie ważne czy była to prawda czy niekoniecznie, lepiej było dmuchać na zimne. Dlatego też zawahał się zanim go objął zaczynając spokojnie, od policzka.
Gdy nie doznał z racji tego żadnych nieprzyjemności spokojnie zgarnął go do siebie ostrożnie obejmując. Nieco spiął mięśnie gdy ten gwałtownie i mocno się w niego wtulił ale nie protestował, sam tego przecież chciał. Przesuwając dłoń na jego głowę zaczął gładzić go po włosach nie mogąc powstrzymać się od wplecenia palców w pojedyncze kosmyki. Te mimo chłodu były przyjemnie gładkie, a on kochał bawić się włosami, wiedział, że uspokajało wtedy to i jego i osobę pieszczoną. Opierając policzek i jego skroń nadal nie patrzył na figurę, nadal zachowywał pełną czujność skupiając się na wszystkich dźwiękach jakie do niego dochodziły.
Słysząc przepełniony konsternacją głos księcia nie mógł się powstrzymać przed szerokim uśmiechem który w momencie rozciągnął jego usta. Zdjął dłoń z jego głowy kładąc ją na ramionach, a lekko odsuwając od niego głowę spojrzał w jasne oczy gładząc go jeszcze przez chwilę po delikatnym materiale, po łopatkach.
- Cieszę się. – Zapewnił w końcu zdejmując z niego ręce, poprawiając płaszcz który przez uścisk dłoni nieco ściągnął mu z ramion. Zaraz wskazał mu korytarz który już wcześniej zauważył, a gdy i Louriel podjął decyzję, że to właśnie nim powinni się kierować ruszył, tym razem trzymając się z tyłu.
Opuszczając niewątpliwie urokliwy korytarz obejrzał się jeszcze raz za siebie po czym stając po prawej stronie księcia, krok za jego plecami zaczął spokojnie wyglądać się magii jaką ten dysponował. Zarówno sam żywioł jak i magowie byli całkowicie swoimi przeciwieństwami. Ogień wymagał charyzmy, silnego charakteru i przepełnienia emocjami – najlepiej negatywnymi – tymczasem woda wydawała się koić wszystkie nerwy, łagodzić charakter i uspokajać temperament. Uśmiechnął się w geście podziwu, a gdy kolejne słowa zostały do niego skierowane pochylił głowę w geście posłuszeństwa.
- Możesz być pewien, że nikt się nie dowie. – Zapewnił ponownie kładąc dłoń na ramieniu, poruszał nim trochę, pościskał mięsień, bolało. Co gorsza, gdy opadła z niego adrenalina i gdy ponownie poczuł względne bezpieczeństwo przebywania na otwartej przestrzeni wszystko wróciło do niego ze zdwojoną siłą. Na dupie to nie usiądzie przez tydzień jak nic.
Pozbycie się nadmiaru energii było jak zrzucenie z siebie ciężarków. Od razu poderwał się na równe nogi jeszcze przez chwilę pochylając się w stronę bąbelka wody. Uśmiechnął się widząc niekształtne odbicie własnej twarzy po czym zaczął się cofać, zgodnie z poleceniem Oriona. Gdy mag – i to jakikolwiek – mówił, że ma się za nim stanąć bez dyskusji wykonywało się polecenie chyba, że chciało się uszczerbku na zdrowiu, wtedy zalecało się ignorowanie fachowca. Mimo wszystko wychylił się nieznacznie patrząc gdzieś pomiędzy ramieniem, a bokiem Oriona na to co ten wyprawia. Zaczął nawet śledzić wzorkiem bańkę dopóki ta nie zniknęła całkowicie w chmurach. Później rozszerzył oczy gdy drobinki śniegu zaczęły niespiesznie opadać na ziemię tańcząc w promieniach słońca, odróżniając się błyskami na tle błękitnego nieba. Zdecydowanie, magia wody była przepiękna.
- Tak tak, ale nie martw się już tak. Zaufanie czy jego całkowity brak, nadal jest tam z Finneganem. – Poprosił z delikatnym uśmiechem zaraz pakując się w siodło. Wcześniej jednak wziął za lejce pozostałe dwa konie, nie chciał żeby w lesie stała się im krzywda, pięknych zwierząt zawsze była szkoda. Przywiązał je do siodła wiedząc, że te bez problemu nadążą za ich tempem pozbawione swoich jeźdźców.
Sama wioska od razu rzucała się w oczy, oznaczając się pięknymi kolorami i nie spodziewanym budownictwem. Raczej jakby ktoś go zapytał obstawiałby wielkie chaty z bali, tymczasem był miło zaskoczony. Malujący się przed nim krajobraz wyglądał jak z pięknego obrazu. Nic tylko wziąć coś ciepłego, siąść opatulonym w koc i podziwiać wyrafinowane budownictwo.
Początkowo nie miał zamiaru wchodzić Orionowi w słowo, jego oczy natomiast spoczęły na komandorze Sileasie który mocno zmarszczył brwi i sam spojrzał na swojego żołnierza. Ezra pochylił delikatnie głowę i po czym pokiwał nią na znaczące spojrzenie.
- Crowl jest z nim? – Zapytał dla pewności.
- Wpadli razem, jestem przekonany, że owszem. – Wyjaśnił z całkowitą pewnością co do tego, że jeżeli blondyn żył to na pewno nie spuszczał Louriela z oczu. Zanim padły kolejne pytania wszystkich oczy, w tym Ezry, zwróciły się w kierunku z którego dobiegał głos księcia.
Finnegan od czasu wymarszu spod jaskini trzymał się dwa kroki z tyłu. Wodził wzorkiem po otoczeniu nie zważając na jego piękno, a bezpieczeństwo. Odetchnął dopiero widząc w oddali dyskutujące sylwetki. Oddział dotarł już na swoje miejsce i biorąc pod uwagę liczebność oraz spokój Ezra z Orionem dopiero co musieli opanować sytuację i wszystkich powiadomić. A więc prawie się im upiekło! Ostatecznie mijając księcia skierował się prosto w stronę Ezry który patrzył na niego jakby sam miał ochotę wkopać go z powrotem pod lód jednak bez tego samego wstrętu jakim obdarzał go od rana. Gdy blondyn pochylił się nad nim złapał go lekko za dłoń splatając z nim palce. Wymienił z nim kilka szybkich zdań odnośnie tego co się stało. Przerwał im dopiero dowódca.
- Crowl, w porządku? – Zapytał na co blondyn uśmiechnął się i pochylił lekko głowę.
- No to brać się do pracy panowie. Trzy osoby idą trzymać wszystko z daleka od wioski, spychamy w górę wzgórza, Crowl i Mattros absorbują. Znajdźcie sposób na rozenergetyzowanie tak żeby nie topić śniegu. Macie dwie godziny na opanowanie sytuacji. – Zarządził na co Ezra jeszcze raz spojrzał w jasne oczy przyjaciela szukając w nich potwierdzenia tego, że cokolwiek się nie stało, było dobrze. Nie znalazł jednak czegoś takiego, a słysząc wcześniejsze pytanie o maści na obicia i rany… nie mogło być kolorowo. Mimo to blondyn ruszył jako pierwszy, zrzucając z siebie płaszcz i rzucając go na siodło wolnego konia. Zaczął podciągać rękawy czarnej bluzki wydając kolejne komendy osobom które zostały powierzone mu pod opiekę. Wszyscy w piątkę kierowali się w stronę sączącej się, odgrodzonej lodowym murem magmy skrytej w kłębach pary i nieprzyjemnego syku.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przemierzają las, Louriel nadal czuł na swojej głowie ciężkie, choć łagodne ciepło dłoni Finnegana. Ramiona, po których klepał go w pocieszającym geście, paliły, jakby dotknął ich rozgrzanym żelazem. Nie miał pojęcia, czego to był zasługa. Magii wiszącej w sanktuarium, czy raczej fakt, że od dawna nikt nie dotykał go w taki sposób. Nie było w nim żadnych podtekstów, nie prowadziły do żadnej gry, ani nie miały rozpocząć flirtu, a jednak wrażenie nie schodziło z jego skóry, pozostawiając go nieco rozbitego. Starał się nie pokazać po sobie emocji, a mag ognia trzymający się dwa kroki za nim ułatwiał mu to zadanie. Ostatnia osoba, która go tak przytulała…
Potrząsnął głową, próbując wyrzucić z głowy wspomnienie ciemnych włosów i pięknego uśmiechu, który oczarował go do tego stopnia, że prawie zapomniał kim jest. Nie chciał o niej pamiętać. Nie chciał przypominać sobie matki i nie chciał by jeszcze inne wspomnienia uciekały z najgłębszych czeluści jego jestestwa, których tak usilnie próbował się pozbyć, a kiedy to się nie udało, ignorować, jakby nigdy ich nie było. Był niemal pewien, że to była wina tamtego miejsca i czerni. Wyciągała z niego najgorsze, jakby chciała go torturować tym, co jak sądził, już dawno przestało mieć znaczenie. Miał ochotę objąć się ramionami, ale powstrzymał się i jedynie schował dłonie w szerokich rękawach, chroniąc je przed chłodem.
Nie spodziewał się zamieszania w wiosce, nawet jeśli Orion zdążył przekazać niezbyt pozytywne wieści na jego temat. Sir Lorhen był wyszkolonym rycerzem, jednym z najlepszych armii królestwa wody, Louriel domyślał się więc, że nawet jeśli podejmie jakieś kroki w poszukiwaniach, nie będzie rozsiewał paniki, ani nerwowej atmosfery, która mogłaby wpłynąć na cały oddział. Tym bardziej był zadowolony, kiedy po upewnieniu się, że ani jemu ani Finneganowi nie stało się nic złego, on i dowódca magów ognia zaczęli prężnie działać, rozdzielając ludzi do wykonania zadania. Sam miał zamiar dołączyć do jednej z grup i pomóc z utrzymaniem wszystkiego we względnym porządku, ale najpierw miał do załatwienia jedną sprawę. Poczekał aż magowie rozeszli się do swoich zadań, a potem podszedł spokojnym krokiem do mężczyzny, nieświadomie drapiąc się po lewej ręce.
- Sir, mam do pana prośbę – odezwał się cicho, uśmiechając się jakby gawędzili o niezbyt ważnych rzeczach.
- Jaką, mistrzu? – zapytał od razu, bez owijania w bawełnę, przybierając podobny wyraz twarzy.
- Czy mógłbyś wysłać do pałacu jednego ze swoich ludzi? Bez obaw, zajmę się jego robotą, zależy mi na dyskrecji – mówił dalej, rozglądając się wokół, jakby rozmawiał o wiosce, o młynie, który od jakiegoś czasu stał pusty i bezrobotny.
- Co miałby przekazać i komu? – mężczyzna powstrzymał westchnienie cisnące mu się na usta. Nie spodziewał się kłopotów, skoro książę i Finnegan się odnaleźli, ale widocznie liczył na zbyt wiele.
- Niech idzie prosto do cesarza – szepnął Louriel, patrząc prosto w zaskoczone oczy rycerza. – I powie mu tylko jedno słowo. Musi je przekazać i najlepiej zapomnieć od razu po tym jak je przekaże. Tobie też bym radził, sir – powiedział lekkim tonem, choć w jego błękitnych, gadzich oczach zalśniła groźba.
- Co to… za słowo? – zawahał się, ale zapytał, powstrzymując się przed wyprostowaniem się służbowo. Rozmawiali o młynie, nie było potrzeby by zachowywał się formalnie.
Louriel rozejrzał się, udając że ogląda się przez ramię na pracujących magów ognia, a potem pochylił się do ucha mężczyzny w imitacji rozbawionego poklepania mężczyzny po plecach.
- Shechereviel.
Orion miał ochotę podejść do Louriela i trzepnąć go po tym głupim, niebieskim łbie za cały strach i stres, którego się przez niego najadł. Złośliwy kretyn nigdy nie zważał na uczucia jedynego przyjaciela i robił wszystko, byle tylko uprzykrzyć mu już i tak trudne życie. Nie chciał się przyznać, że na widok tej wrednej, wcale nie arystokratycznej facjaty odczuł głęboką ulgę. Louriel był wredny, nietaktowny i koszmarnie egoistyczny, ale był też lojalny, na swój sposób pomocny i miał w sobie więcej empatii niż ktokolwiek mógł to sobie wyobrazić. Orion szanował go jako mistrza i uwielbiał jako przyjaciela. Nie wyobrażał sobie, by mógł tak nagle zniknąć z jego życia, chociaż pojawił się w nim z mocą sztormu rujnującego wszystko na swojej drodze. Ale, o czym białowłosy przekonał się wcale nie tak dawno temu, po każdym sztormie niebo stawało się niesamowicie przejrzyste.
Powstrzymał się przed zrobieniem Lourielowi burdy, tylko dlatego, że kiedy ich oczy spotkały się na chwilę, książę miał wyraz twarzy, który mówił mu ni mniej ni więcej jak – później. Złotooki zmarszczył brwi, domyślając się, że coś się stało. Nie naciskał, kiedy Lorhen kazał mu dołączyć do którejś grupy do pomocy neutralizacji ciepła, nie kłócił się. Podszedł do pierwszej lepszej grupki, w której brakowało maga wody, a kiedy zobaczył, że znajduje się w niej Ezra, uśmiechnął się do chłopaka, puszczając mu oczko.
Starał się nie patrzeć na Louriela rozmawiającego z Lorhenem, za to skupić się na swoim zadaniu. Wiedział, że jeśli naprawdę coś się stało, przyjaciel powie mu prędzej czy później. Znów uformował nad swoją głową bańkę z wodą, w której dwójka magów ognia miała neutralizować skutki pobrania energii z otoczenia. Drugi mag wody przyjął na siebie ciężar trzech magów, domyślając się, że młodszy chłopak z krótkim stażem nie podoła zadaniu, a i czasem widząc jak ręce Oriona drżą, pomagał mu delikatnie, udając że to wcale nie on.
W którymś momencie Louriel pojawił się obok niego, żeby przez chwilę przyglądać się jego pracy, a potem klepnął go po ramieniu przywdziewając na twarz surowy wyraz twarzy, który Orion kojarzył z akademii.
- Nie napinaj się tak, do tego nie potrzebujesz siły mięśni, woda cię posłucha czy jesteś bezmózgim mięśniakiem, czy jajogłowym suchoklatesem – zwrócił mu uwagę, znów drapiąc się po ręce.
Białowłosy spróbował się rozluźnić i stworzyć nową bańkę, tym razem używając tylko swojej woli, ale miał wrażenie, że woda wcale go nie posłucha, przez co automatycznie napinał mięśnie ramion.
- Źle – prychnął Louriel, po czym zaraz dodał pewnym siebie tonem. – Popatrz, tak to się robi – rzucił uśmiechając się szelmowsko, przybierając identyczną do Oriona pozę, choć nie sposób było nie zauważyć, że jego ruchy miały w sobie znacznie więcej wdzięku i spokojnej precyzji.
- Dawaj, gotuj – uśmiechnął się do Finnegana, naturalnie i bez wzbudzania podejrzeń zajmując miejsce starszego maga, który przywołany do Lorhena ruchem dłoni zaraz zniknął, zabierając ze sobą jednego konia.
Orion zagapił się na czarującego mistrza, przez co, kiedy jego bańka na powrót stała się wrzącą bombą śniegu i lodu, wyrzucił ją za nisko i w złe miejsce. Zanim zdołał ją złapać, ta rozpadła się, zasypując Ezrę puchem. Przez chwilę nic się nie działo…
- Pfff… Hahahaha! – Orion roześmiał się głośno, widząc niskiego chłopaka całego w śnieżnej powłoce, która zakryła jego twarz, głowę i całe ciało, sprawiając że wyglądał jak bałwan.
- Przepraszam, Ezra, to było niechcący – powiedział zaraz, ale szeroki uśmiech nie schodził mu z ust. Podszedł do niego i palcami starł puch, który osiadł mu na twarzy, ale i tak kilka płatków śniegu zostało na jego rzęsach. – Wybacz… Aczkolwiek bardziej uroczego bałwanka jeszcze nie widziałem – dodał, cofając się o krok, by móc lepiej przyjrzeć się swojemu niekoniecznie zamierzonemu dziełu. Orion przygryzł wargę, nie wiedział, czy to przez topniejące płatki, czy może śliczną twarz maga, ale pomyślał, że wygląda jak obsypany cukrem pudrem. A przynajmniej jego mina była równie słodka.
Potrząsnął głową, próbując wyrzucić z głowy wspomnienie ciemnych włosów i pięknego uśmiechu, który oczarował go do tego stopnia, że prawie zapomniał kim jest. Nie chciał o niej pamiętać. Nie chciał przypominać sobie matki i nie chciał by jeszcze inne wspomnienia uciekały z najgłębszych czeluści jego jestestwa, których tak usilnie próbował się pozbyć, a kiedy to się nie udało, ignorować, jakby nigdy ich nie było. Był niemal pewien, że to była wina tamtego miejsca i czerni. Wyciągała z niego najgorsze, jakby chciała go torturować tym, co jak sądził, już dawno przestało mieć znaczenie. Miał ochotę objąć się ramionami, ale powstrzymał się i jedynie schował dłonie w szerokich rękawach, chroniąc je przed chłodem.
Nie spodziewał się zamieszania w wiosce, nawet jeśli Orion zdążył przekazać niezbyt pozytywne wieści na jego temat. Sir Lorhen był wyszkolonym rycerzem, jednym z najlepszych armii królestwa wody, Louriel domyślał się więc, że nawet jeśli podejmie jakieś kroki w poszukiwaniach, nie będzie rozsiewał paniki, ani nerwowej atmosfery, która mogłaby wpłynąć na cały oddział. Tym bardziej był zadowolony, kiedy po upewnieniu się, że ani jemu ani Finneganowi nie stało się nic złego, on i dowódca magów ognia zaczęli prężnie działać, rozdzielając ludzi do wykonania zadania. Sam miał zamiar dołączyć do jednej z grup i pomóc z utrzymaniem wszystkiego we względnym porządku, ale najpierw miał do załatwienia jedną sprawę. Poczekał aż magowie rozeszli się do swoich zadań, a potem podszedł spokojnym krokiem do mężczyzny, nieświadomie drapiąc się po lewej ręce.
- Sir, mam do pana prośbę – odezwał się cicho, uśmiechając się jakby gawędzili o niezbyt ważnych rzeczach.
- Jaką, mistrzu? – zapytał od razu, bez owijania w bawełnę, przybierając podobny wyraz twarzy.
- Czy mógłbyś wysłać do pałacu jednego ze swoich ludzi? Bez obaw, zajmę się jego robotą, zależy mi na dyskrecji – mówił dalej, rozglądając się wokół, jakby rozmawiał o wiosce, o młynie, który od jakiegoś czasu stał pusty i bezrobotny.
- Co miałby przekazać i komu? – mężczyzna powstrzymał westchnienie cisnące mu się na usta. Nie spodziewał się kłopotów, skoro książę i Finnegan się odnaleźli, ale widocznie liczył na zbyt wiele.
- Niech idzie prosto do cesarza – szepnął Louriel, patrząc prosto w zaskoczone oczy rycerza. – I powie mu tylko jedno słowo. Musi je przekazać i najlepiej zapomnieć od razu po tym jak je przekaże. Tobie też bym radził, sir – powiedział lekkim tonem, choć w jego błękitnych, gadzich oczach zalśniła groźba.
- Co to… za słowo? – zawahał się, ale zapytał, powstrzymując się przed wyprostowaniem się służbowo. Rozmawiali o młynie, nie było potrzeby by zachowywał się formalnie.
Louriel rozejrzał się, udając że ogląda się przez ramię na pracujących magów ognia, a potem pochylił się do ucha mężczyzny w imitacji rozbawionego poklepania mężczyzny po plecach.
- Shechereviel.
Orion miał ochotę podejść do Louriela i trzepnąć go po tym głupim, niebieskim łbie za cały strach i stres, którego się przez niego najadł. Złośliwy kretyn nigdy nie zważał na uczucia jedynego przyjaciela i robił wszystko, byle tylko uprzykrzyć mu już i tak trudne życie. Nie chciał się przyznać, że na widok tej wrednej, wcale nie arystokratycznej facjaty odczuł głęboką ulgę. Louriel był wredny, nietaktowny i koszmarnie egoistyczny, ale był też lojalny, na swój sposób pomocny i miał w sobie więcej empatii niż ktokolwiek mógł to sobie wyobrazić. Orion szanował go jako mistrza i uwielbiał jako przyjaciela. Nie wyobrażał sobie, by mógł tak nagle zniknąć z jego życia, chociaż pojawił się w nim z mocą sztormu rujnującego wszystko na swojej drodze. Ale, o czym białowłosy przekonał się wcale nie tak dawno temu, po każdym sztormie niebo stawało się niesamowicie przejrzyste.
Powstrzymał się przed zrobieniem Lourielowi burdy, tylko dlatego, że kiedy ich oczy spotkały się na chwilę, książę miał wyraz twarzy, który mówił mu ni mniej ni więcej jak – później. Złotooki zmarszczył brwi, domyślając się, że coś się stało. Nie naciskał, kiedy Lorhen kazał mu dołączyć do którejś grupy do pomocy neutralizacji ciepła, nie kłócił się. Podszedł do pierwszej lepszej grupki, w której brakowało maga wody, a kiedy zobaczył, że znajduje się w niej Ezra, uśmiechnął się do chłopaka, puszczając mu oczko.
Starał się nie patrzeć na Louriela rozmawiającego z Lorhenem, za to skupić się na swoim zadaniu. Wiedział, że jeśli naprawdę coś się stało, przyjaciel powie mu prędzej czy później. Znów uformował nad swoją głową bańkę z wodą, w której dwójka magów ognia miała neutralizować skutki pobrania energii z otoczenia. Drugi mag wody przyjął na siebie ciężar trzech magów, domyślając się, że młodszy chłopak z krótkim stażem nie podoła zadaniu, a i czasem widząc jak ręce Oriona drżą, pomagał mu delikatnie, udając że to wcale nie on.
W którymś momencie Louriel pojawił się obok niego, żeby przez chwilę przyglądać się jego pracy, a potem klepnął go po ramieniu przywdziewając na twarz surowy wyraz twarzy, który Orion kojarzył z akademii.
- Nie napinaj się tak, do tego nie potrzebujesz siły mięśni, woda cię posłucha czy jesteś bezmózgim mięśniakiem, czy jajogłowym suchoklatesem – zwrócił mu uwagę, znów drapiąc się po ręce.
Białowłosy spróbował się rozluźnić i stworzyć nową bańkę, tym razem używając tylko swojej woli, ale miał wrażenie, że woda wcale go nie posłucha, przez co automatycznie napinał mięśnie ramion.
- Źle – prychnął Louriel, po czym zaraz dodał pewnym siebie tonem. – Popatrz, tak to się robi – rzucił uśmiechając się szelmowsko, przybierając identyczną do Oriona pozę, choć nie sposób było nie zauważyć, że jego ruchy miały w sobie znacznie więcej wdzięku i spokojnej precyzji.
- Dawaj, gotuj – uśmiechnął się do Finnegana, naturalnie i bez wzbudzania podejrzeń zajmując miejsce starszego maga, który przywołany do Lorhena ruchem dłoni zaraz zniknął, zabierając ze sobą jednego konia.
Orion zagapił się na czarującego mistrza, przez co, kiedy jego bańka na powrót stała się wrzącą bombą śniegu i lodu, wyrzucił ją za nisko i w złe miejsce. Zanim zdołał ją złapać, ta rozpadła się, zasypując Ezrę puchem. Przez chwilę nic się nie działo…
- Pfff… Hahahaha! – Orion roześmiał się głośno, widząc niskiego chłopaka całego w śnieżnej powłoce, która zakryła jego twarz, głowę i całe ciało, sprawiając że wyglądał jak bałwan.
- Przepraszam, Ezra, to było niechcący – powiedział zaraz, ale szeroki uśmiech nie schodził mu z ust. Podszedł do niego i palcami starł puch, który osiadł mu na twarzy, ale i tak kilka płatków śniegu zostało na jego rzęsach. – Wybacz… Aczkolwiek bardziej uroczego bałwanka jeszcze nie widziałem – dodał, cofając się o krok, by móc lepiej przyjrzeć się swojemu niekoniecznie zamierzonemu dziełu. Orion przygryzł wargę, nie wiedział, czy to przez topniejące płatki, czy może śliczną twarz maga, ale pomyślał, że wygląda jak obsypany cukrem pudrem. A przynajmniej jego mina była równie słodka.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Lawa sącząca się ze zbocza górskiego nie spieszyła się w swojej niszczycielskiej egzystencji. Unormowana korytem które samodzielnie, płonącym językiem, wydrapała sobie w zwałach wiecznego lodu natarczywie pchała się w kierunku zgrabnych domostw tworzących wioskę. Mieszkańcy lub przysłane wcześniej tutaj wsparcie wykazali się niezwykłą pomysłowością tworząc hołdy twardego lodu, sukcesywnie uzupełnianego w momencie gdy czerwone wnętrzności górskie wymykały się spod kontroli. Te w spotkaniu ze swoim naturalnym wrogiem syczały, jęczały i strzelały pokazując całemu otoczeniu swoją wściekłość. Para buchała kłębami zasłaniając miejsce wydobycia się niszczycielskiego żywiołu, strzelały odłamki skalne gwałtownie schłodzone, a wystrzeliwane jak z procy.
Finnegan jednak się tym nie specjalnie przejmował. Podnosząc oczy w stronę szczytu, w górę łagodnego stoku zmarszczył brwi zastanawiając się jak powinien ugryźć problem. Przede wszystkim chciał zmobilizować posiadane siły żeby przepchnąć lawę w jeden, zgrabny tor. Później z Ezrą wchłonie całe ciepło utwardzając skałę, pozostawiając czarny oddech w łaskach padającego śniegu. To była zdecydowanie łatwiejsza część planu. Później musiał jeszcze energii się pozbyć chociaż jej zastrzyk – w bardziej racjonalnej dawce – był mu na rękę. Rozgrzanie obolałego ciała zawsze działało, obawiał się jedynie, że przez to poczuje jeszcze mocniejsze zmęczenie. Warto jednak było zaryzykować bo szczypiący mróz tylko go dobijał. Niczym osiłek stojący nad jego pobitym ciałem, kopiący go w żołądek.
- Dobrze panowie, ściągamy to do środka. Podnosimy i przepychamy z powrotem. Chciałbym to odsunąć od tego lodowego muru żeby się nieco uspokoiła. – Wyjaśnił na co wszyscy słuchacze pokiwali głowami i zaczęli zajmować pozycje. Tworząc sobie bezpieczne wysepki pośród gorącej rzeki przeskakiwali mur i wykonując energiczne, mocne ruchy zmuszali powoli ociężałą płynną skałę do ruchu.
Niczym falujące morze jęzor zadrżał, zaczął wibrować i w końcu zmuszony do zawrócenia swojego biegu, cofał się. Finni w tym czasie przysiadł na murze, z nogami skrzyżowanymi przed sobą, po turecku. Położył prawą dłoń w lewej, tworząc z tej pod spodem miseczkę. Wysoko uniósł głowę i wpatrując się w miejsce w którym istniała ciemna dziura starał się zrozumieć czy lawa nadal intensywnie się sączy czy żyła samodzielnie się zasklepiła i wróciła do naturalnego toru wewnątrz wulkanu.
Ezra w momencie gdy blondynek – znacznie bliżej osiągnięcia statusu mistrza niż on – zajął miejsce na swoim lodowym tronie zaczął pomagać w odpychaniu lawy. Czynność ta była przyjemna, trzeba było użyć o niej masy siły fizycznej utrzymując niską pozycję i intensywnie wykonując kolejne ruchy przypominające walkę z cieniem ale on to zwyczajnie lubił. Mimo niskiego wzrostu bo w stosunku do Finnegana był niczym podpórka pod łokieć, mógł pochwalić się szczupłą i umięśnioną sylwetką. Ramiona, brzuch czy plecy gładko rysowały się kolejnymi pasmami mięśni zdecydowanie sprawiając, że był miły dla oka w mundurze, tym w domu oczywiście, pozbawionym czarnej koszulki. Schodząc na tylną nogę starał się skupić. Widział jak Orion puszcza mu oczko i niekoniecznie potrafił to zinterpretować. Jak echo wróciły do niego też jego wcześniejsze słowa. Zdecydowanie brak skupienia był frustrujący, podobnie jak całkowity brak zrozumienia takiego postępowania. Zanim jednak spróbował pokręcić głową spadło na niego lodowate zło.
Kupka śniegu spuszczona prosto na niego sprawiła, że w pierwszym momencie mocno się zdziwił. W grząskim puchu utknął do pasa chociaż jeden ruch nogami by go oswobodził. Na barkach, głowie, nawet dłoniach znajdowały się usypane kupki. Jego twarz jednak wyrażała poważną konsternację. Zamrugał szybko, a przekręcając głowę w stronę Oriona nie był do końca pewien czy była to kara czy kolejna zaczepka. Odpowiedź przyszła szybko, podobnie jak kolejny niespodziewany dotyk.
Nadal z totalnie idiotycznym grymasem na twarzy przyglądał się roześmianej twarzy białowłosego. Nadal stał w wyuczonej pozycji i nadal nie rozumiał. Czując na swoich policzkach ciepłe dłonie przymknął najpierw jego oko, później drugie gdy Orion ścierał mu śnieg. Tyle wystarczyło żeby jego twarz gwałtownie przybrała czerwony kolor chociaż tak przyjazny dotyk szybko wprawił jego serce w dziki rytm. Stając wreszcie prosto schował twarz w dłoniach czując jak zaczyna płonąć ze wstydu. Nikt nigdy go nie nazywał uroczym, Finni twierdził, że jest słodki i zawsze wtedy go kopał, to nie był komplement chociaż w ustach Oriona... brzmiało jak najcudowniejsza rzecz usłyszana w jego życiu. Co gorsza! Poza śmiechem maga wody zaraz usłyszał również ten należący do Finnegana. Jego drogi przyjaciel aż skulił się w pół obejmując za brzuch, aż łza popłynęła mu po policzku.
- O mój… o mój… Rzeczywiście jak słodki bałwanek! – Parsknął zapowietrzając się, od razu wracając do przekonania, że zima jest piękna dla wielkich dzieci.
Na te słowa Ezra kucnął i samemu zaczynając się śmiać zaczął odgarniać śnieg. Najpierw z twarz gdzie zdążył już stopnieć, później z głowy chociaż w jego kręconej czuprynie drobinki utknęły na dobre. Gdy się uwolnił stanął prosto, wyciągnął prawą nogę do przodu, na lewej przysiadł. Zrobił gwałtowny ruch rękami z otwartymi dłońmi za siebie i do przodu tym samym powodując, że śnieg pod stopami Oriona dostał tak gwałtowną dawkę ciepła, że stał się kałużą po kostki. Później wyprostowanymi palcami wskazujący i środkowy pokazał na swoje oczy i na Oriona. Miało to zabrzmieć jak groźba, nadal jednak był czerwony jak dojrzały pomidor.
- Małe dzieci… – Skwitował kręcąc z niedowierzaniem głową chociaż reakcja przyjaciela mocno zaczęła go zastanawiać. W życiu go nie widział tak rumianego z powodu… dotyku? Będzie musiał z nim porozmawiać. Wytarł mokry policzek po czym uśmiechając się słodko do Louriela sam wskoczył na lawę. Ta przed tym jak jego stopy upadły na ziemię rozstąpiła się pozwalając stanąć mu na lodzie.
- Przepraszam Cię, książę, ale mały masz ten bąbelek. Tylko na taki Cię stać? – Rzucił z wyzywającym spojrzeniem przez ramię. Sam kucnął i kładąc dłonie na gorącym glucie rozejrzał się jeszcze raz na magów, sprawdzając co robią. Wszyscy, poza Ezrą, trzymali zjawisko w jednym miejscu, jego słodziaczek za to tkwił w takiej samej pozycji jak on.
Bez ponownego upewniania się w rozmiarze bańki za jego plecami zamknął oczy i pozbył się uśmiechu. Gdy jego czoło delikatnie się zmarszczyło, dźwięk gwałtownego pękania przeszył powietrze. Lawa, jeszcze sekundę temu żarząca się, obecnie gwałtownie zamarła w czarnym kolorze pozbawionej ciepła masie. Choroba którą dotknął żywioł szybko przeniosła się pod sam wylot w ułamku sekundy zasklepiając całość. Finnegan aż zadrżał z nadmiaru energii której jednak nie skierował do swojego serca. Ciepłu pozwolił roznieść się po swoich dłoniach, przedramionach, barkach jednak nie schodziło dalej. Szybko zrywając się na nogi wypuścił kulę przypominającą miniaturowe słońce prosto w wodnego pupila Louriela.
I chociaż pozbył się wszystkiego za jednym zamachem, tak, to był idiotyczny pomysł. Padając na plecy w śnieg jego ciało zaczęło parować pod wpływem lodowatego otoczenia. On łapiąc głębokie oddechy przymknął oczy, wewnętrznie już czuł opierdziel bo technika mogła pozbawić go życia ale cóż, przynajmniej szybciej dostanie obiad.
- Czy muszę to mówić? – Zapytał z rozzłoszczoną miną.
- Nie kłopocz się. Stamtąd nadal płynie. – Wyjaśnił zmuszając Ezrę nie dość, że do wstania z miejsca to pokaźnej wspinaczki. Ta przynajmniej dobywała się utwardzoną skałą magmową, a nie śniegiem po kolana. Chociaż początkowo efekt był piękny, u góry szybko pojawiły się kolejne łezki lawy.
Zneutralizowanie ich zdecydowanie bezpieczniejszą metodą zajmie im jak nic jeszcze z cztery godziny.
Finnegan jednak się tym nie specjalnie przejmował. Podnosząc oczy w stronę szczytu, w górę łagodnego stoku zmarszczył brwi zastanawiając się jak powinien ugryźć problem. Przede wszystkim chciał zmobilizować posiadane siły żeby przepchnąć lawę w jeden, zgrabny tor. Później z Ezrą wchłonie całe ciepło utwardzając skałę, pozostawiając czarny oddech w łaskach padającego śniegu. To była zdecydowanie łatwiejsza część planu. Później musiał jeszcze energii się pozbyć chociaż jej zastrzyk – w bardziej racjonalnej dawce – był mu na rękę. Rozgrzanie obolałego ciała zawsze działało, obawiał się jedynie, że przez to poczuje jeszcze mocniejsze zmęczenie. Warto jednak było zaryzykować bo szczypiący mróz tylko go dobijał. Niczym osiłek stojący nad jego pobitym ciałem, kopiący go w żołądek.
- Dobrze panowie, ściągamy to do środka. Podnosimy i przepychamy z powrotem. Chciałbym to odsunąć od tego lodowego muru żeby się nieco uspokoiła. – Wyjaśnił na co wszyscy słuchacze pokiwali głowami i zaczęli zajmować pozycje. Tworząc sobie bezpieczne wysepki pośród gorącej rzeki przeskakiwali mur i wykonując energiczne, mocne ruchy zmuszali powoli ociężałą płynną skałę do ruchu.
Niczym falujące morze jęzor zadrżał, zaczął wibrować i w końcu zmuszony do zawrócenia swojego biegu, cofał się. Finni w tym czasie przysiadł na murze, z nogami skrzyżowanymi przed sobą, po turecku. Położył prawą dłoń w lewej, tworząc z tej pod spodem miseczkę. Wysoko uniósł głowę i wpatrując się w miejsce w którym istniała ciemna dziura starał się zrozumieć czy lawa nadal intensywnie się sączy czy żyła samodzielnie się zasklepiła i wróciła do naturalnego toru wewnątrz wulkanu.
Ezra w momencie gdy blondynek – znacznie bliżej osiągnięcia statusu mistrza niż on – zajął miejsce na swoim lodowym tronie zaczął pomagać w odpychaniu lawy. Czynność ta była przyjemna, trzeba było użyć o niej masy siły fizycznej utrzymując niską pozycję i intensywnie wykonując kolejne ruchy przypominające walkę z cieniem ale on to zwyczajnie lubił. Mimo niskiego wzrostu bo w stosunku do Finnegana był niczym podpórka pod łokieć, mógł pochwalić się szczupłą i umięśnioną sylwetką. Ramiona, brzuch czy plecy gładko rysowały się kolejnymi pasmami mięśni zdecydowanie sprawiając, że był miły dla oka w mundurze, tym w domu oczywiście, pozbawionym czarnej koszulki. Schodząc na tylną nogę starał się skupić. Widział jak Orion puszcza mu oczko i niekoniecznie potrafił to zinterpretować. Jak echo wróciły do niego też jego wcześniejsze słowa. Zdecydowanie brak skupienia był frustrujący, podobnie jak całkowity brak zrozumienia takiego postępowania. Zanim jednak spróbował pokręcić głową spadło na niego lodowate zło.
Kupka śniegu spuszczona prosto na niego sprawiła, że w pierwszym momencie mocno się zdziwił. W grząskim puchu utknął do pasa chociaż jeden ruch nogami by go oswobodził. Na barkach, głowie, nawet dłoniach znajdowały się usypane kupki. Jego twarz jednak wyrażała poważną konsternację. Zamrugał szybko, a przekręcając głowę w stronę Oriona nie był do końca pewien czy była to kara czy kolejna zaczepka. Odpowiedź przyszła szybko, podobnie jak kolejny niespodziewany dotyk.
Nadal z totalnie idiotycznym grymasem na twarzy przyglądał się roześmianej twarzy białowłosego. Nadal stał w wyuczonej pozycji i nadal nie rozumiał. Czując na swoich policzkach ciepłe dłonie przymknął najpierw jego oko, później drugie gdy Orion ścierał mu śnieg. Tyle wystarczyło żeby jego twarz gwałtownie przybrała czerwony kolor chociaż tak przyjazny dotyk szybko wprawił jego serce w dziki rytm. Stając wreszcie prosto schował twarz w dłoniach czując jak zaczyna płonąć ze wstydu. Nikt nigdy go nie nazywał uroczym, Finni twierdził, że jest słodki i zawsze wtedy go kopał, to nie był komplement chociaż w ustach Oriona... brzmiało jak najcudowniejsza rzecz usłyszana w jego życiu. Co gorsza! Poza śmiechem maga wody zaraz usłyszał również ten należący do Finnegana. Jego drogi przyjaciel aż skulił się w pół obejmując za brzuch, aż łza popłynęła mu po policzku.
- O mój… o mój… Rzeczywiście jak słodki bałwanek! – Parsknął zapowietrzając się, od razu wracając do przekonania, że zima jest piękna dla wielkich dzieci.
Na te słowa Ezra kucnął i samemu zaczynając się śmiać zaczął odgarniać śnieg. Najpierw z twarz gdzie zdążył już stopnieć, później z głowy chociaż w jego kręconej czuprynie drobinki utknęły na dobre. Gdy się uwolnił stanął prosto, wyciągnął prawą nogę do przodu, na lewej przysiadł. Zrobił gwałtowny ruch rękami z otwartymi dłońmi za siebie i do przodu tym samym powodując, że śnieg pod stopami Oriona dostał tak gwałtowną dawkę ciepła, że stał się kałużą po kostki. Później wyprostowanymi palcami wskazujący i środkowy pokazał na swoje oczy i na Oriona. Miało to zabrzmieć jak groźba, nadal jednak był czerwony jak dojrzały pomidor.
- Małe dzieci… – Skwitował kręcąc z niedowierzaniem głową chociaż reakcja przyjaciela mocno zaczęła go zastanawiać. W życiu go nie widział tak rumianego z powodu… dotyku? Będzie musiał z nim porozmawiać. Wytarł mokry policzek po czym uśmiechając się słodko do Louriela sam wskoczył na lawę. Ta przed tym jak jego stopy upadły na ziemię rozstąpiła się pozwalając stanąć mu na lodzie.
- Przepraszam Cię, książę, ale mały masz ten bąbelek. Tylko na taki Cię stać? – Rzucił z wyzywającym spojrzeniem przez ramię. Sam kucnął i kładąc dłonie na gorącym glucie rozejrzał się jeszcze raz na magów, sprawdzając co robią. Wszyscy, poza Ezrą, trzymali zjawisko w jednym miejscu, jego słodziaczek za to tkwił w takiej samej pozycji jak on.
Bez ponownego upewniania się w rozmiarze bańki za jego plecami zamknął oczy i pozbył się uśmiechu. Gdy jego czoło delikatnie się zmarszczyło, dźwięk gwałtownego pękania przeszył powietrze. Lawa, jeszcze sekundę temu żarząca się, obecnie gwałtownie zamarła w czarnym kolorze pozbawionej ciepła masie. Choroba którą dotknął żywioł szybko przeniosła się pod sam wylot w ułamku sekundy zasklepiając całość. Finnegan aż zadrżał z nadmiaru energii której jednak nie skierował do swojego serca. Ciepłu pozwolił roznieść się po swoich dłoniach, przedramionach, barkach jednak nie schodziło dalej. Szybko zrywając się na nogi wypuścił kulę przypominającą miniaturowe słońce prosto w wodnego pupila Louriela.
I chociaż pozbył się wszystkiego za jednym zamachem, tak, to był idiotyczny pomysł. Padając na plecy w śnieg jego ciało zaczęło parować pod wpływem lodowatego otoczenia. On łapiąc głębokie oddechy przymknął oczy, wewnętrznie już czuł opierdziel bo technika mogła pozbawić go życia ale cóż, przynajmniej szybciej dostanie obiad.
- Czy muszę to mówić? – Zapytał z rozzłoszczoną miną.
- Nie kłopocz się. Stamtąd nadal płynie. – Wyjaśnił zmuszając Ezrę nie dość, że do wstania z miejsca to pokaźnej wspinaczki. Ta przynajmniej dobywała się utwardzoną skałą magmową, a nie śniegiem po kolana. Chociaż początkowo efekt był piękny, u góry szybko pojawiły się kolejne łezki lawy.
Zneutralizowanie ich zdecydowanie bezpieczniejszą metodą zajmie im jak nic jeszcze z cztery godziny.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mina i zachowanie Ezry sprawiło, że Orion nie potrafił oderwać od niego oczu. Miał wrażenie, że patrzy nie na chłopaka, a na diament, który nie wiadomo, czy z własnej, czy z czyjejś woli ukrył się za fasadą mniej szlachetnego kamienia. Może nawet sam nie wiedział, że drzemie w nim takie piękno, co tłumaczyłoby jego zachowanie. Białowłosy czuł ciekawość, pomieszaną z zaskoczeniem. Miał ochotę dowiedzieć się więcej o tym uroczym chłopaku i odkryć wszystkie wyrazy jego twarzy. Czy wszystkie były tak szczere i sprawiające, że chciał się uśmiechać?
Groźba wykonana przez człowieka, który nie dość, że jeszcze przed chwilą wyglądem raczej przypominał kulę śniegową, a zaraz potem rozgrzaną patelnię, na której mógł spokojnie usmażyć jajko, brzmiała raczej rozkosznie niż poważnie. Powstrzymał się od śmiechu tylko dlatego, że dojrzał Louriela z miną, którą doskonale kojarzył i oznaczającą humor, którego nie miał ochoty uruchamiać. Uniósł nawet dłonie w geście poddania, mając nadzieję, że przyjaciel da sobie spokój. Znaczące spojrzenie mówiło mu, że nie do końca, ale miał zamiar go ignorować tak długo jak będzie się dało.
Uratował go, zamierzenie czy nie, Finnegan, rzucając w Louriela wyzywającym spojrzeniem. I jak bardzo nie był mu wdzięczny, tak bardzo mu współczuł głupoty. Nie prowokowało się księcia królestwa wody jeśli nie było się gotowym na konsekwencje swojego czynu, a taki zdecydowanie był mag ognia. Uśmiech Louriela natychmiast zmienił się z nieco zbereźnego, na lodowato uprzejmy. Ignorancja Finnegana była jak gwóźdź do trumny. Jego, oczywiście, ale mężczyzna był cierpliwy. Nie zamierzał wynosić swojego podeptanego ego w momencie, w którym tamten bardziej był skupiony na robocie. No i niekoniecznie chciał mu przeszkadzać, kiedy wioska i niewinni ludzie byli tuż obok. Gdyby komuś coś się stało, nigdy by sobie nie wybaczył. Dlatego zamierzał poczekać. Uśmiechając się wrócił do swojego zajęcia, nie robiąc ze swoją bańką niczego. Nie zamierzał się popisywać, kiedy jego duma została nadszarpnięta.
Rzuconej w jego stronę kuli ognia się nie spodziewał, ale złapał ją bez problemu, momentalnie czując jak gorące stają się jego dłonie i policzki. Miał wręcz wrażenie, że gorący wiatr uniósł jego włosy do góry i osmalił mu brwi, czego by mu tym bardziej nie wybaczył. Pocisk rzucony przez Finnegana był tak gorący, że bańka zaczęła parować, aż w końcu została tylko piłeczką, która zmieściłaby się w dłoni. Louriel miał ochotę wziąć ją i cisnąć nią w tył głowy maga ognia, ale powstrzymał się, wiedząc że czas na zemstę jeszcze nie nadszedł. Musiał być cierpliwy. Nie byli nawet w połowie roboty, nie mógł go więc teraz rozpraszać. Poczeka.
Przenosząc się w wyższe partie niedalekich gór, z których spływała lawa, Louriel całkowicie ignorował pewnego maga, skupiając się raczej na widocznych z wysokości widokach. Pałac znajdujący się z lasem wyglądał jakby był wykonany ze szkła. Ciemniejsze plamy okien nie wyglądały złowrogo, raczej jak ciemne oczy rodzica, patrzącego z miłością na dziecko wracające do domu po długiej podróży. Po blankach przechadzali się żołnierze, wzrostem dorównując mrówkom, a ostrza ich halabard odbijały promienie słoneczne, przypominając nieproszonym gościom, że nawet tak piękne miejsce gotowe jest się bronić za wszelką cenę i walczyć o to, co jest w nim najważniejsze – ludzi. Trakt wydeptany przez podróżnych wychodził od bram miasta i ciągnął się przez połać bieli, aż nie zniknął pod osłoną drzew. Las był spokojny, zdawało się, że śni piękne sny, ukołysany wiatrem. Stado łabędzi przecięło niebo, kierując się do widocznego z góry w połowie zamarzniętego jeziora, w którym samotny żeglarz próbował łowić ryby. Jeden bok wodnego królestwa zajmowała wioska z szeregiem wbijających się w toń drewnianych pomostów, przy których na wietrze kołysały się barki. Louriel widział dzieci śmigające przy brzegu na łyżwach i czuł jak na jego usta wypływa spokojny uśmiech pełen nostalgii. Beztroska – to było to, co widział w radosnych twarzyczkach dzieci i czego odrobinę im zazdrościł, choć nigdy nie pozwoliłby by najmłodszym mieszkańcom królestwa ktoś im ją odebrał. Były tylko dziećmi, a on chciał zapewnić tym dzieciom miejsce, w którym nie musiałyby przestać marzyć.
- Przywołuje wspomnienia, co? – obok niego pojawił się sir Lorhen, spoglądając w tym samym kierunku.
Louriel podrapał się po dłoni.
- Owszem. Blaire do tej pory wypomina mi, że została jej blizna po tym jak ją puściłem – parsknął, przypominając sobie pewne popołudnie, kiedy sir Lorhen i cesarz Lothus zabrali jego i księżniczkę nad jezioro, by mogli się pobawić. To był pierwszy raz, kiedy Louriel spędził tak dużo czasu w towarzystwie ojca i nauczył się go szanować. Od tamtej pory ich relacja się ociepliła, choć swój początek miała w zmarzlinie i skręconej kostce Blaire. Cesarzowa ich trzech obwiniała o stan córki i krzyczała na nich tak długo, aż Lothus nie obiecał, że już więcej nie zabierze księżniczki bez jej zgody. Mimo to, po tym jeszcze kilka razy wymykał się z pałacu z dziećmi, by dać im chwilę wytchnienia od lekcji etykiety i surowego spojrzenia Milene.
Usunięcie resztek lawy i zneutralizowanie energii zebranej przez magów ognia zabrało im ponad cztery godziny, po których nawet Louriel poczuł znużenie i jedyne czego pragnął to wrócić do pałacu i położyć się w swoim łóżku. No ewentualnie najpierw pożreć konia z kopytami. Magia wody nie wymagała użycia mięśni, co wcale nie oznaczało, że nie wysysała z magów wszelkich pokładów energii. W międzyczasie książę zdążył też rozdrapać wysypkę na ręce, za co od razu oberwał wykładem od Oriona na temat dbania o siebie i swój stan zdrowia. Na szczęście chłopak dał się udobruchać pozwoleniem na wykonanie prowizorycznego opatrunku i obietnicą, że gdy tylko przekroczą próg pałacu, skieruje swe kroki do nadwornego medyka. Wracali więc zmęczeni, ale w całkiem dobrych humorach. Ponadto, Louriel nadal nie zapomniał o nadszarpniętej dumie i tylko czekał, aż Finnegan znajdzie się w miejscu, w którym nawet jeśli upadnie, nie połamie sobie niczego. A kiedy znaleźli się u podnóża góry, zwolnił odrobinę, udając że tempo reszty jest za szybkie, by zaraz przyjąć pozycję pozwalającą zebrać mu wodną bańkę.
- Hej, Finni! – zawołał zdradziecko spokojnym tonem, a kiedy blondyn obejrzał się za siebie, stanął oko w oko z ogromną bańką wody wielkości dwóch chat. Zanim zdążyłby coś zrobić, Louriel umiejętnie nakłuł mocą balon, tak że w jednym momencie zebrana w jego dłoniach woda wylała się strumieniem na głowę maga, zalewając go od stóp do głów.
- Uuuups – odezwał się słodziutkim tonem, przywdziewając na twarz niewinny wyraz, chociaż oczy błyszczały mu złośliwą uciechą. – Miałem wrażenie, że wcześniej powiedziałeś coś o wielkości mojej bańki, chciałem ci więc pokazać z bliska, że potrafię znacznie więcej. Mam nadzieję, że ten rozmiar odpowiednio cię satysfakcjonuje – dodał, uśmiechając się słodko.
Groźba wykonana przez człowieka, który nie dość, że jeszcze przed chwilą wyglądem raczej przypominał kulę śniegową, a zaraz potem rozgrzaną patelnię, na której mógł spokojnie usmażyć jajko, brzmiała raczej rozkosznie niż poważnie. Powstrzymał się od śmiechu tylko dlatego, że dojrzał Louriela z miną, którą doskonale kojarzył i oznaczającą humor, którego nie miał ochoty uruchamiać. Uniósł nawet dłonie w geście poddania, mając nadzieję, że przyjaciel da sobie spokój. Znaczące spojrzenie mówiło mu, że nie do końca, ale miał zamiar go ignorować tak długo jak będzie się dało.
Uratował go, zamierzenie czy nie, Finnegan, rzucając w Louriela wyzywającym spojrzeniem. I jak bardzo nie był mu wdzięczny, tak bardzo mu współczuł głupoty. Nie prowokowało się księcia królestwa wody jeśli nie było się gotowym na konsekwencje swojego czynu, a taki zdecydowanie był mag ognia. Uśmiech Louriela natychmiast zmienił się z nieco zbereźnego, na lodowato uprzejmy. Ignorancja Finnegana była jak gwóźdź do trumny. Jego, oczywiście, ale mężczyzna był cierpliwy. Nie zamierzał wynosić swojego podeptanego ego w momencie, w którym tamten bardziej był skupiony na robocie. No i niekoniecznie chciał mu przeszkadzać, kiedy wioska i niewinni ludzie byli tuż obok. Gdyby komuś coś się stało, nigdy by sobie nie wybaczył. Dlatego zamierzał poczekać. Uśmiechając się wrócił do swojego zajęcia, nie robiąc ze swoją bańką niczego. Nie zamierzał się popisywać, kiedy jego duma została nadszarpnięta.
Rzuconej w jego stronę kuli ognia się nie spodziewał, ale złapał ją bez problemu, momentalnie czując jak gorące stają się jego dłonie i policzki. Miał wręcz wrażenie, że gorący wiatr uniósł jego włosy do góry i osmalił mu brwi, czego by mu tym bardziej nie wybaczył. Pocisk rzucony przez Finnegana był tak gorący, że bańka zaczęła parować, aż w końcu została tylko piłeczką, która zmieściłaby się w dłoni. Louriel miał ochotę wziąć ją i cisnąć nią w tył głowy maga ognia, ale powstrzymał się, wiedząc że czas na zemstę jeszcze nie nadszedł. Musiał być cierpliwy. Nie byli nawet w połowie roboty, nie mógł go więc teraz rozpraszać. Poczeka.
Przenosząc się w wyższe partie niedalekich gór, z których spływała lawa, Louriel całkowicie ignorował pewnego maga, skupiając się raczej na widocznych z wysokości widokach. Pałac znajdujący się z lasem wyglądał jakby był wykonany ze szkła. Ciemniejsze plamy okien nie wyglądały złowrogo, raczej jak ciemne oczy rodzica, patrzącego z miłością na dziecko wracające do domu po długiej podróży. Po blankach przechadzali się żołnierze, wzrostem dorównując mrówkom, a ostrza ich halabard odbijały promienie słoneczne, przypominając nieproszonym gościom, że nawet tak piękne miejsce gotowe jest się bronić za wszelką cenę i walczyć o to, co jest w nim najważniejsze – ludzi. Trakt wydeptany przez podróżnych wychodził od bram miasta i ciągnął się przez połać bieli, aż nie zniknął pod osłoną drzew. Las był spokojny, zdawało się, że śni piękne sny, ukołysany wiatrem. Stado łabędzi przecięło niebo, kierując się do widocznego z góry w połowie zamarzniętego jeziora, w którym samotny żeglarz próbował łowić ryby. Jeden bok wodnego królestwa zajmowała wioska z szeregiem wbijających się w toń drewnianych pomostów, przy których na wietrze kołysały się barki. Louriel widział dzieci śmigające przy brzegu na łyżwach i czuł jak na jego usta wypływa spokojny uśmiech pełen nostalgii. Beztroska – to było to, co widział w radosnych twarzyczkach dzieci i czego odrobinę im zazdrościł, choć nigdy nie pozwoliłby by najmłodszym mieszkańcom królestwa ktoś im ją odebrał. Były tylko dziećmi, a on chciał zapewnić tym dzieciom miejsce, w którym nie musiałyby przestać marzyć.
- Przywołuje wspomnienia, co? – obok niego pojawił się sir Lorhen, spoglądając w tym samym kierunku.
Louriel podrapał się po dłoni.
- Owszem. Blaire do tej pory wypomina mi, że została jej blizna po tym jak ją puściłem – parsknął, przypominając sobie pewne popołudnie, kiedy sir Lorhen i cesarz Lothus zabrali jego i księżniczkę nad jezioro, by mogli się pobawić. To był pierwszy raz, kiedy Louriel spędził tak dużo czasu w towarzystwie ojca i nauczył się go szanować. Od tamtej pory ich relacja się ociepliła, choć swój początek miała w zmarzlinie i skręconej kostce Blaire. Cesarzowa ich trzech obwiniała o stan córki i krzyczała na nich tak długo, aż Lothus nie obiecał, że już więcej nie zabierze księżniczki bez jej zgody. Mimo to, po tym jeszcze kilka razy wymykał się z pałacu z dziećmi, by dać im chwilę wytchnienia od lekcji etykiety i surowego spojrzenia Milene.
Usunięcie resztek lawy i zneutralizowanie energii zebranej przez magów ognia zabrało im ponad cztery godziny, po których nawet Louriel poczuł znużenie i jedyne czego pragnął to wrócić do pałacu i położyć się w swoim łóżku. No ewentualnie najpierw pożreć konia z kopytami. Magia wody nie wymagała użycia mięśni, co wcale nie oznaczało, że nie wysysała z magów wszelkich pokładów energii. W międzyczasie książę zdążył też rozdrapać wysypkę na ręce, za co od razu oberwał wykładem od Oriona na temat dbania o siebie i swój stan zdrowia. Na szczęście chłopak dał się udobruchać pozwoleniem na wykonanie prowizorycznego opatrunku i obietnicą, że gdy tylko przekroczą próg pałacu, skieruje swe kroki do nadwornego medyka. Wracali więc zmęczeni, ale w całkiem dobrych humorach. Ponadto, Louriel nadal nie zapomniał o nadszarpniętej dumie i tylko czekał, aż Finnegan znajdzie się w miejscu, w którym nawet jeśli upadnie, nie połamie sobie niczego. A kiedy znaleźli się u podnóża góry, zwolnił odrobinę, udając że tempo reszty jest za szybkie, by zaraz przyjąć pozycję pozwalającą zebrać mu wodną bańkę.
- Hej, Finni! – zawołał zdradziecko spokojnym tonem, a kiedy blondyn obejrzał się za siebie, stanął oko w oko z ogromną bańką wody wielkości dwóch chat. Zanim zdążyłby coś zrobić, Louriel umiejętnie nakłuł mocą balon, tak że w jednym momencie zebrana w jego dłoniach woda wylała się strumieniem na głowę maga, zalewając go od stóp do głów.
- Uuuups – odezwał się słodziutkim tonem, przywdziewając na twarz niewinny wyraz, chociaż oczy błyszczały mu złośliwą uciechą. – Miałem wrażenie, że wcześniej powiedziałeś coś o wielkości mojej bańki, chciałem ci więc pokazać z bliska, że potrafię znacznie więcej. Mam nadzieję, że ten rozmiar odpowiednio cię satysfakcjonuje – dodał, uśmiechając się słodko.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Finnegan który postąpił mocno nieodpowiedzialnie jednocześnie odciążył ich z pracy przez całą noc. Tak ogromna absorbcja była niebezpieczna dla blondyna aczkolwiek Ezra uważnie go obserwując zrozumiał co ten zrobił. Nie dopuścił ognia do swojego serca jedynie zabierają ciepło z lawy i natychmiast je oddając. W prawdzie jego skromnym zdaniem mógł uprzedzić Louriela co chciał zrobić ale powodu takiego zaskoczenia również był świadom. Finni go testował jako mistrza swojej magii, chciał sprawdzić czy nazywanie go tak zaszczytnym tytułem miało jakikolwiek sens i miał nadzieję, że jego przyjaciel efektem był usatysfakcjonowany. Książę wykazał się nie tylko zaskakującym refleksem ale i przystosowaniem do gwałtownie zmieniających się warunków. Bańka której wielkość rzeczywiście mogła nie zachwycać przy tym co blondyn chciał zrobić momentalnie została powiększona, pozwalała wyładować całość ciepła jaką tamten oddał.
Ezra siadając przy jamie odpowiednio szerokiej żeby zmieścił się w niej postawny mężczyzna wyciągnął w jej stronę ręce kierując wypływające krople lawy na bok. Przymknął oczy, zmarszczył brwi jednak nie potrafił znaleźć żyły głównej z której najprawdopodobniej wszystko wyciekało. Zaraz poczuł na ramionach silne ręce i podnosząc głowę spotkał się z jasnymi oczami przepełnionymi zmęczeniem.
- Za mocno chcesz, nic nie poczujesz. – Zauważył na co Ezra cmoknął niezadowolony.
- Nic nie poczuję bo jest mi tak zimno w ręce, że palców już zginać nie umiem. – Prychnął obrażony na co blondyn przysiadł się do niego samemu wyciągając ręce przed siebie. Brunet nigdy nie rozumiał jak można było mieć tak ogromny talent do magii. Finneganowi wszystko przychodziło z ogromną łatwością. Nowe ruchy, zwiększenie swoich możliwości, odkrywanie nowych zastosowań. A on? Siedział i tysiące razy powtarzał dane pozycje zanim chociaż raz mu wyszło. W prawdzie miał inne talenty których tamten nie posiadał ale nadal, czasami zazdrość wręcz w nim wrzała.
Z pomocą przyjaciela odnaleźli zarówno przyczynę jak i żyłę główką. Nie zajmowali się na chwilę obecną wyciekami, a chcieli udrożnić wnętrze góry tak żeby podobny problem się nie powtórzył. Inni magowie również rozsiali się po stoku sprawdzając czy z innego miejsca, niedługo, podobna katastrofa się nie powtórzy. Nie specjalnie inni gwardziści chcieli wracać do tych mrozów dlatego wszystko robiono z mistrzowską dokładnością, ogromną nadgorliwością i trzykrotnym sprawdzeniem na wszystkich zapalnych miejscach.
Skończyli tak jak zakładali, po czterech godzinach. Słońce powoli zaczynało przechylać się w stronę horyzontu, dzień minął szybko, a ich czekał jeszcze powrót do pałaców. Ezra rozprawił się z pozostałościami płynnej skały tym samym rozgrzewając się. Wtedy jego oczy ponownie skierowały się na pewnego przystojnego białowłosego.
Widząc jak magowie ognia brodzą w śniegu prawie po pas uśmiechnął się łobuzersko splatając ręce za plecami. Orion schodził utwardzonym chodnikiem sam i był celem idealnym. Należała się mu bowiem nauczka za obsypanie go śniegiem i nawet jeżeli był to przypadek delikatne pchnięcie w zwału puchu leżące na stoku nikogo jeszcze nie zabiły. Podbiegając kawałek do mężczyzny zrównał z nim kroku znajdując się po wewnętrznej stronie całego czarnego przejścia. Nie podniósł na niego oczu, panował też nad uśmiechem który niemiłosiernie cisnął się mu na usta. Dopiero po tym jak czuł zwrócone na siebie złote oczy podniósł głowę patrząc się na jego twarz. Śliczny uśmiech, błyszczące tęczówki, gładka skóra o jasnym kolorze kusząca żeby dotknąć. Uśmiechnął się do niego czarująco robiąc kilka korków bliżej, spychając go do krawędzi, a gdy była okazja tylko lekko go pchnął.
Z jego ust zaraz wyrwał się cichy krzyk. Autentycznie nie spodziewał się, że Orion wykaże się tak paskudnym refleksem i złapie go za nadgarstki. Nie wiedział kiedy stracił grunt pod stopami ale miękki puch który go przywitał w szczególności na twarzy wywołał również paskudne, lodowate dreszcze biegające po plecach. Co gorsza! Nie upadł w całości na śnieg, a zasadniczo całość jego sylwetki znajdywało się na białowłosy. A on poza tym, że od razu zrobił się czerwony po koniuszki uszu nie miał zielonego pojęcia jak ma wstać! Nie miał nic twardego na czym mógłby podeprzeć stopy albo dłonie więc… leżał i umierał ze wstydu i głupoty.
Finnegan z niedowierzaniem patrzył jak jego drogi przyjaciel, prawie brat rodzony z innej matki, jak ten szczeniak robi jakieś głupie podchody zamiast na poważnie wziąć się za podryw! Będzie musiał mu dać kilka dobrych rad odnośnie tego jak powinien podchodzić do facetów bo jak tak dalej pójdzie to pierwszego całusa się nie doczeka.
Tarzających się słodziaków ominął rzucając im tylko bardzo znaczące spojrzenie. Nie miał zamiaru wtykać tam nosa czy innego palca, skoro Ezra się zakochał niech cieszy się tym uczuciem, on jeszcze będzie miał okazję wypomnieć mu lata wtykania kitu, że loczkowane dziecko jest aseksualne i nie pociąga go żadna płeć. Z drugiej jednak strony, przez patrzenie na ten uroczy obrazek stracił czujność! Gdy Louriel go zawołał od razu się do niego odwrócił. Z jednej strony był ciekaw czego książę od niego mógłby chcieć, z drugiej użył zdrobnienia jego imienia które było na razie poza jego zasięgiem. Tak nazywać go mogły tylko bliskie mu osoby, takie których był pewien sympatii do swojej osoby, przede wszystkim więc wołano go tam w domu.
Unosząc oczy na bańkę otworzył usta chcąc zaprotestować. Upewnić Luśka w tym, że nie chce tego mu zrobić! Nie zdążył. Litry wody wylały się na jego sylwetkę mocząc go do suchej nitki. W tle do jego uszu dobiegły śmiechy magów z obu stron góry, a on wypluwając z ust strumyczek wody cmoknął cicho zerkając na swoje ubranie, obecnie ściśle przylegające do jego ciała, pokazujące wszystkie mięśnie. Sprawnym ruchem zaczesał włosy do tyłu patrząc na księcia z namacalną wręcz drapieżnością. Podwijając rękawy do łokci ruszył pewnym krokiem w jego stronę. Grymas nie schodził mu z twarz, oczy błyszczały chęcią zemsty.
- Czyżbym uraził Twe męskie ego? Wielkość to nie wszystko, liczą się jeszcze umiejętności. – Rzucił, mocno dwuznacznie. Stając pół kroku przed nim prawą dłoń uniósł na wysokości prawego ramienia, lewą zwróconą palcami w dół przy końcu żeber. Spiął mocno mięśnie pleców, a woda zaczęła powoli wyparowywać z jego ciała. W tym czasie uważnie patrzył w gadzie oczy intensywnie myśląc jak może się odpłacić. Na razie – a był to początek jego planów! – Louriel zasłużył na taki sam los jak Orion.
Szybko schodząc niżej na nogach wziął go na ręce jak na księżniczkę przystało. Poprawił go sobie nieco wyżej i kierując się w stronę końca chodniczka szybkim ruchem – uważając żeby nie skończyć jak Ezra - wrzucił go w puch. Wyciągając rękę przed siebie zaczął go jednak topić upewniając się, że ten zapadnie się do takiego stopnia żeby miał poważny problem z wyjściem.
- Crowl! Zostaw księcia! – Usłyszał z dołu stoku, uniósł ramiona niczym ochrzaniane dziecko jednak gdy skierował na swojego dowódcę oczy zobaczył w nich rozbawienie. Czyżby Sileas nasłuchał się już o lekkoduchu Lourielu? Była taka opcja bo inaczej nie byłby dla niego tak łagodny. Niestety, to nie zwalniało blondyna z obowiązku posłuchania go. Ale wciągać już go nie musiał!
Zamiast tego zaczął lepić śnieżki i wrzucać je w dół w kształcie sylwetki niebieskowłosego.
Ezra siadając przy jamie odpowiednio szerokiej żeby zmieścił się w niej postawny mężczyzna wyciągnął w jej stronę ręce kierując wypływające krople lawy na bok. Przymknął oczy, zmarszczył brwi jednak nie potrafił znaleźć żyły głównej z której najprawdopodobniej wszystko wyciekało. Zaraz poczuł na ramionach silne ręce i podnosząc głowę spotkał się z jasnymi oczami przepełnionymi zmęczeniem.
- Za mocno chcesz, nic nie poczujesz. – Zauważył na co Ezra cmoknął niezadowolony.
- Nic nie poczuję bo jest mi tak zimno w ręce, że palców już zginać nie umiem. – Prychnął obrażony na co blondyn przysiadł się do niego samemu wyciągając ręce przed siebie. Brunet nigdy nie rozumiał jak można było mieć tak ogromny talent do magii. Finneganowi wszystko przychodziło z ogromną łatwością. Nowe ruchy, zwiększenie swoich możliwości, odkrywanie nowych zastosowań. A on? Siedział i tysiące razy powtarzał dane pozycje zanim chociaż raz mu wyszło. W prawdzie miał inne talenty których tamten nie posiadał ale nadal, czasami zazdrość wręcz w nim wrzała.
Z pomocą przyjaciela odnaleźli zarówno przyczynę jak i żyłę główką. Nie zajmowali się na chwilę obecną wyciekami, a chcieli udrożnić wnętrze góry tak żeby podobny problem się nie powtórzył. Inni magowie również rozsiali się po stoku sprawdzając czy z innego miejsca, niedługo, podobna katastrofa się nie powtórzy. Nie specjalnie inni gwardziści chcieli wracać do tych mrozów dlatego wszystko robiono z mistrzowską dokładnością, ogromną nadgorliwością i trzykrotnym sprawdzeniem na wszystkich zapalnych miejscach.
Skończyli tak jak zakładali, po czterech godzinach. Słońce powoli zaczynało przechylać się w stronę horyzontu, dzień minął szybko, a ich czekał jeszcze powrót do pałaców. Ezra rozprawił się z pozostałościami płynnej skały tym samym rozgrzewając się. Wtedy jego oczy ponownie skierowały się na pewnego przystojnego białowłosego.
Widząc jak magowie ognia brodzą w śniegu prawie po pas uśmiechnął się łobuzersko splatając ręce za plecami. Orion schodził utwardzonym chodnikiem sam i był celem idealnym. Należała się mu bowiem nauczka za obsypanie go śniegiem i nawet jeżeli był to przypadek delikatne pchnięcie w zwału puchu leżące na stoku nikogo jeszcze nie zabiły. Podbiegając kawałek do mężczyzny zrównał z nim kroku znajdując się po wewnętrznej stronie całego czarnego przejścia. Nie podniósł na niego oczu, panował też nad uśmiechem który niemiłosiernie cisnął się mu na usta. Dopiero po tym jak czuł zwrócone na siebie złote oczy podniósł głowę patrząc się na jego twarz. Śliczny uśmiech, błyszczące tęczówki, gładka skóra o jasnym kolorze kusząca żeby dotknąć. Uśmiechnął się do niego czarująco robiąc kilka korków bliżej, spychając go do krawędzi, a gdy była okazja tylko lekko go pchnął.
Z jego ust zaraz wyrwał się cichy krzyk. Autentycznie nie spodziewał się, że Orion wykaże się tak paskudnym refleksem i złapie go za nadgarstki. Nie wiedział kiedy stracił grunt pod stopami ale miękki puch który go przywitał w szczególności na twarzy wywołał również paskudne, lodowate dreszcze biegające po plecach. Co gorsza! Nie upadł w całości na śnieg, a zasadniczo całość jego sylwetki znajdywało się na białowłosy. A on poza tym, że od razu zrobił się czerwony po koniuszki uszu nie miał zielonego pojęcia jak ma wstać! Nie miał nic twardego na czym mógłby podeprzeć stopy albo dłonie więc… leżał i umierał ze wstydu i głupoty.
Finnegan z niedowierzaniem patrzył jak jego drogi przyjaciel, prawie brat rodzony z innej matki, jak ten szczeniak robi jakieś głupie podchody zamiast na poważnie wziąć się za podryw! Będzie musiał mu dać kilka dobrych rad odnośnie tego jak powinien podchodzić do facetów bo jak tak dalej pójdzie to pierwszego całusa się nie doczeka.
Tarzających się słodziaków ominął rzucając im tylko bardzo znaczące spojrzenie. Nie miał zamiaru wtykać tam nosa czy innego palca, skoro Ezra się zakochał niech cieszy się tym uczuciem, on jeszcze będzie miał okazję wypomnieć mu lata wtykania kitu, że loczkowane dziecko jest aseksualne i nie pociąga go żadna płeć. Z drugiej jednak strony, przez patrzenie na ten uroczy obrazek stracił czujność! Gdy Louriel go zawołał od razu się do niego odwrócił. Z jednej strony był ciekaw czego książę od niego mógłby chcieć, z drugiej użył zdrobnienia jego imienia które było na razie poza jego zasięgiem. Tak nazywać go mogły tylko bliskie mu osoby, takie których był pewien sympatii do swojej osoby, przede wszystkim więc wołano go tam w domu.
Unosząc oczy na bańkę otworzył usta chcąc zaprotestować. Upewnić Luśka w tym, że nie chce tego mu zrobić! Nie zdążył. Litry wody wylały się na jego sylwetkę mocząc go do suchej nitki. W tle do jego uszu dobiegły śmiechy magów z obu stron góry, a on wypluwając z ust strumyczek wody cmoknął cicho zerkając na swoje ubranie, obecnie ściśle przylegające do jego ciała, pokazujące wszystkie mięśnie. Sprawnym ruchem zaczesał włosy do tyłu patrząc na księcia z namacalną wręcz drapieżnością. Podwijając rękawy do łokci ruszył pewnym krokiem w jego stronę. Grymas nie schodził mu z twarz, oczy błyszczały chęcią zemsty.
- Czyżbym uraził Twe męskie ego? Wielkość to nie wszystko, liczą się jeszcze umiejętności. – Rzucił, mocno dwuznacznie. Stając pół kroku przed nim prawą dłoń uniósł na wysokości prawego ramienia, lewą zwróconą palcami w dół przy końcu żeber. Spiął mocno mięśnie pleców, a woda zaczęła powoli wyparowywać z jego ciała. W tym czasie uważnie patrzył w gadzie oczy intensywnie myśląc jak może się odpłacić. Na razie – a był to początek jego planów! – Louriel zasłużył na taki sam los jak Orion.
Szybko schodząc niżej na nogach wziął go na ręce jak na księżniczkę przystało. Poprawił go sobie nieco wyżej i kierując się w stronę końca chodniczka szybkim ruchem – uważając żeby nie skończyć jak Ezra - wrzucił go w puch. Wyciągając rękę przed siebie zaczął go jednak topić upewniając się, że ten zapadnie się do takiego stopnia żeby miał poważny problem z wyjściem.
- Crowl! Zostaw księcia! – Usłyszał z dołu stoku, uniósł ramiona niczym ochrzaniane dziecko jednak gdy skierował na swojego dowódcę oczy zobaczył w nich rozbawienie. Czyżby Sileas nasłuchał się już o lekkoduchu Lourielu? Była taka opcja bo inaczej nie byłby dla niego tak łagodny. Niestety, to nie zwalniało blondyna z obowiązku posłuchania go. Ale wciągać już go nie musiał!
Zamiast tego zaczął lepić śnieżki i wrzucać je w dół w kształcie sylwetki niebieskowłosego.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Koniec pracy Orion przyjął z nie mniejszym zapałem od magów ognia. Starał się słuchać wskazówek Louriela i stosować do nich, ale teoria była jak zawsze dużo prostsza od praktyki. Pod koniec czuł jedynie ból w napiętych mięśniach karku, miał też wrażenie, że od tej dawki gorąca wewnętrznie zmienił się w roztopioną wersję siebie, która kiedy tylko usiądzie na jakiejś powierzchni rozleje się na niej i już tak zostanie, dopóki nie zaschnie i ktoś go z niej nie zeskrobie. Nie miał nawet siły kłócić się z Lourielem, nawet jeśli dostrzegł w jego oczach znajomy błysk, oznaczający kolejny przegenialny pomysł księcia, który na sto procent wpakuje kogoś w kłopoty. Miał tylko nadzieję, że nie chodzi o niego, ale wystarczyło mu podążyć za wzrokiem przyjaciela, by domyślić się, kto będzie obiektem ataku. Może i by mu współczuł, ale był tak zmęczony, że cieszył się, że to nie na niego padło tym razem.
Tym bardziej nie spodziewał się ataku na swoją osobę i to z tej strony, której w ogóle o ten atak nie podejrzewał. Schodził sobie spokojnie, ciesząc wydłużającymi się cieniami, oznaczającymi koniec tego długiego dnia, kiedy tuż obok poczuł czyjąś ciepłą obecność. Starał się nie zwracać uwagi na towarzysza, nie wiedząc kogo ma tuż obok, ale dostrzegając dłonie gościa, odziane w jego własne rękawiczki, uśmiech pojawił się na jego wargach. Podniósł głowę, spoglądając na niewinną i uroczą twarzyczkę Ezry. Przekonany o tym, że Louriel znalazł sobie inną ofiarę, stracił czujność, a wyraz twarzy bruneta uznał za naturalną reakcję na wykonanie dobrej roboty. W ogóle nie czuł, że tamten spycha go ze ścieżki, a kiedy w końcu zdał sobie sprawę z tego, że został wykiwany, nie zamierzał padać w śnieg jako jedyny. Refleks i znajomość własnego ciała sprzyjała mu i kiedy upadał na plecy w miękki puch, złapał Ezrę za nadgarstki, ciągnąc go za sobą.
Lądowanie było miękkie, a Ezra choć umięśniony, co dało się wyczuć przez dzielące ich warstwy materiału leciutki jak piórko. Pierwszym co dotarło do Oriona to widok czerwonych jak pomidorki uszu chłopaka. Padł na niego jak długi, kryjąc twarz w zagłębieniu szyi białowłosego. Poczuł jak ciałem maga ognia wstrząsnął dreszcz chłodu. Jemu nie przeszkadzało zimno, nawet jeśli leżeli w śniegu, a ten, na który upadł moczył mu plecy, topniejąc w zetknięciu z ciałem chłopaka.
- Coś nie masz dzisiaj szczęścia, Śnieżynko – parsknął, zabierając dłoń z nadgarstka Ezry, by wsunąć mu ją pod brodę i unieść jego twarz. Spodziewał się jakiegoś oporu z jego strony, tym bardziej zaskoczyła go uległość niższego chłopaka.
W pierwszym odruchu miał ochotę się roześmiać, widząc czerwoną twarz, zakrytą puchem i drżące z zimna wargi. Zdał sobie jednak sprawę, że więcej miejsca w jego sercu zajęło rozczulenie. Nigdy wcześniej nie widział, by ktoś był tak… niewinny i rozkoszny jak Ezra. Miał ochotę trochę się z nim podroczyć, zobaczyć jeszcze więcej uczucia na tej słodkiej twarzy i wpatrzonych w niego dwukolorowych oczach. Z bliska wyglądały jeszcze lepiej, podkreślone topniejącym mu na twarzy śniegiem.
- Ahhh… no i co teraz? – zapytał, dwoma palcami ścierając mu z twarzy resztki lodu i wody. – Jak wstaniemy, hmmm? Masz jakiś pomysł? –dopytywał, starając się przybrać na twarzy poważny wyraz, ale zachowanie chłopaka było zbyt urocze. A przynajmniej dopóki nie zaczął się wiercić…
- Śnieżynko, radziłbym ci przestać, albo znajdziemy się w jeszcze kłopotliwszej sytuacji – parsknął, spoglądając mu znacząco w oczy, prewencyjnie łapiąc go w biodrach, gdyby zachciało mu się jeszcze bardziej rozruszać.
Louriel w tym czasie z zadowoloną miną przyglądał się mokrej sylwetce Finnegana. Jak dla niego, byli kwita, a piękne ciałko maga widoczne pod ubraniem stanowiło dobry dodatek do małej zemsty za prowokowanie go. Przesunął wzrokiem po sylwetce blondyna, oceniając że ma przed sobą naprawdę gorący towarek, na którym mógłby z przyjemnością zawiesić oko. Blond włosy zaczesane do tyłu palcami też mu się podobały. Zawsze lubił jasne odcienie, a te które przywodziły mu na myśl promienie słońca, albo widoczne w książkach rysunki pól i łanów zboża już w ogóle stanowiły jego wybredny gust. Nie cofnął się, kiedy mag ruszył w jego kierunku z gniewnym wyrazem twarzy. Był pewien, że ten nic mu nie zrobi. Oczywiście, jeśli był tak mądry, by niczego nie zrobić…
- Ohoho… więc twierdzisz, że masz w tym więcej doświadczenia ode mnie? – zapytał słodko, czując dreszczyk na słowa blondyna podszyte dwuznacznością, której sobie również nie odmówił. Orion uważał, że jest zboczony i za każdym razem krzywił się niemiłosiernie jak cnotliwa dama, której ktoś podrażnił uszy niemoralną propozycją. To było coś nowego. Na dodatek patrzył mu przy tym prosto w oczy, nie mając przy tym w sobie ani odrobiny służalczości, czy chytrego błysku dupolizów, którzy tak bardzo go denerwowali. Podobał mu się coraz bardziej…
Kiedy nagle znalazł się w jego ramionach, wcale mu się nie podobało. Trzymać go jak księżniczkę?!
- Jak śmiesz! – wrzasnął, próbując się wyrwać, ale stalowe mięśnie mężczyzny z łatwością utrzymały takiego lekkiego, smukłego gada jak Louriel.
Nie minęła minuta, a książę został wrzucony w wielką zaspę śniegu. Wściekły, spróbował się wydostać, ale wtedy śnieg pod nim nagle stopniał, wciągając go w breję lodu i wody na dobre pół metra. Kiedy błękitno włosy spróbował się poruszyć, oczy i całe ciało zasypała mu warstwa sypkiego puchu, a zaraz po niej twarde śnieżki, z czego przynajmniej jedna trafiła go w twarz. Coś dzikiego obudziło się w tym spokojnym mężczyźnie. Nikt. Nie. Miał. Prawa. Tykać. Ani szpecić. Jego. Twarzy.
Gdyby Orion miał powiedzieć coś o tym dniu, to na pewno powiedziałby, że dobrze się bawił. Zawstydzona twarz Ezry, leżenie w puchu i krzyki Louriela gdzieś z boku, to wszystko brzmiało bardzo zabawnie. W momencie, w którym usłyszał głos przyjaciela, domyślał się, że gdzieś poza dołem, w którym utknął z magiem ognia, dzieje się coś… strasznego, albo zabawnego. Spojrzał w oczy Ezry i domyślił się, że i on jest ciekawy tego co się tam dzieje. Nie było rady, musiał dać sobie spokój z tym przyjemnym leżeniem i w końcu ich stąd wydostać. Poprawił uchwyt na biodrach Ezry, a potem bez ostrzeżenia, uniósł ich obu do siadu, aż ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzał w dwukolorowe oczy, przyglądając się im przez chwilę, dostrzegając rozszerzone z uczuć źrenice i plamki koloru na tęczówkach. To zdecydowanie były najbardziej niezwykłe oczy jakie widział w swoim życiu, bardziej niezwykłe od gadzich ślep Louriela.
- Było mi bardzo miło, dzielić z tobą przestrzeń osobistą, ale mam wrażenie, że zaraz ktoś kogoś zabije i nie chciałbym tego przegapić – parsknął Orion, podnosząc się z ziemi i pomagając stanąć Ezrze na nogi.
Wydostali się w idealnym momencie, by zobaczyć jak z dziury w śniegu, która bardzo podejrzanie miała kształt pewnego księcia, w niebo wystrzeliwuje gejzer śniegu, lodu i niebieskich włosów. Zaraz za rozwichrzoną czupryną pojawiła się jedna ręka która zaraz utwardziła śnieg na powierzchni i wczepiła się w niego jak pająk w ofiarę.
- Zapłacisz… - na powierzchni pojawiła się druga ręka, a zaraz za nią wściekła i czerwona od rumieńców twarz księcia - …mi za to.
Uciekający z wrzaskiem Finnegan wcale nie przeszkadzał Lourielowi. Wręcz przeciwnie, czuł się jak myśliwy, który dojrzał ofiarę i miał zamiar złapać ją, choćby się szarpała i wyślizgiwała z jego szponów wiele razy. Nie zamierzał pozwolić mu dobiec do reszty oddziału, ani tym bardziej wsiąść na konia. Dobiec do pozostałości lawy też nie. Korzystając, że ten nadal znajdował się w śniegu, płynnym ruchem roztopił śnieg, a potem natychmiastowo zmienił go w lód, więżąc jego nogi w lodowej bryle. A kiedy upadał, usunął śnieg spod jego pleców, tak że zapadł się głęboko pod powierzchnię, żeby zaraz zostać zasypanym warstwą puchu.
- No, od razu lepiej – prychnął Louriel prostując się dumnie i otrzepując ręce, które zaraz schował w rękawach płaszcza.
Tym bardziej nie spodziewał się ataku na swoją osobę i to z tej strony, której w ogóle o ten atak nie podejrzewał. Schodził sobie spokojnie, ciesząc wydłużającymi się cieniami, oznaczającymi koniec tego długiego dnia, kiedy tuż obok poczuł czyjąś ciepłą obecność. Starał się nie zwracać uwagi na towarzysza, nie wiedząc kogo ma tuż obok, ale dostrzegając dłonie gościa, odziane w jego własne rękawiczki, uśmiech pojawił się na jego wargach. Podniósł głowę, spoglądając na niewinną i uroczą twarzyczkę Ezry. Przekonany o tym, że Louriel znalazł sobie inną ofiarę, stracił czujność, a wyraz twarzy bruneta uznał za naturalną reakcję na wykonanie dobrej roboty. W ogóle nie czuł, że tamten spycha go ze ścieżki, a kiedy w końcu zdał sobie sprawę z tego, że został wykiwany, nie zamierzał padać w śnieg jako jedyny. Refleks i znajomość własnego ciała sprzyjała mu i kiedy upadał na plecy w miękki puch, złapał Ezrę za nadgarstki, ciągnąc go za sobą.
Lądowanie było miękkie, a Ezra choć umięśniony, co dało się wyczuć przez dzielące ich warstwy materiału leciutki jak piórko. Pierwszym co dotarło do Oriona to widok czerwonych jak pomidorki uszu chłopaka. Padł na niego jak długi, kryjąc twarz w zagłębieniu szyi białowłosego. Poczuł jak ciałem maga ognia wstrząsnął dreszcz chłodu. Jemu nie przeszkadzało zimno, nawet jeśli leżeli w śniegu, a ten, na który upadł moczył mu plecy, topniejąc w zetknięciu z ciałem chłopaka.
- Coś nie masz dzisiaj szczęścia, Śnieżynko – parsknął, zabierając dłoń z nadgarstka Ezry, by wsunąć mu ją pod brodę i unieść jego twarz. Spodziewał się jakiegoś oporu z jego strony, tym bardziej zaskoczyła go uległość niższego chłopaka.
W pierwszym odruchu miał ochotę się roześmiać, widząc czerwoną twarz, zakrytą puchem i drżące z zimna wargi. Zdał sobie jednak sprawę, że więcej miejsca w jego sercu zajęło rozczulenie. Nigdy wcześniej nie widział, by ktoś był tak… niewinny i rozkoszny jak Ezra. Miał ochotę trochę się z nim podroczyć, zobaczyć jeszcze więcej uczucia na tej słodkiej twarzy i wpatrzonych w niego dwukolorowych oczach. Z bliska wyglądały jeszcze lepiej, podkreślone topniejącym mu na twarzy śniegiem.
- Ahhh… no i co teraz? – zapytał, dwoma palcami ścierając mu z twarzy resztki lodu i wody. – Jak wstaniemy, hmmm? Masz jakiś pomysł? –dopytywał, starając się przybrać na twarzy poważny wyraz, ale zachowanie chłopaka było zbyt urocze. A przynajmniej dopóki nie zaczął się wiercić…
- Śnieżynko, radziłbym ci przestać, albo znajdziemy się w jeszcze kłopotliwszej sytuacji – parsknął, spoglądając mu znacząco w oczy, prewencyjnie łapiąc go w biodrach, gdyby zachciało mu się jeszcze bardziej rozruszać.
Louriel w tym czasie z zadowoloną miną przyglądał się mokrej sylwetce Finnegana. Jak dla niego, byli kwita, a piękne ciałko maga widoczne pod ubraniem stanowiło dobry dodatek do małej zemsty za prowokowanie go. Przesunął wzrokiem po sylwetce blondyna, oceniając że ma przed sobą naprawdę gorący towarek, na którym mógłby z przyjemnością zawiesić oko. Blond włosy zaczesane do tyłu palcami też mu się podobały. Zawsze lubił jasne odcienie, a te które przywodziły mu na myśl promienie słońca, albo widoczne w książkach rysunki pól i łanów zboża już w ogóle stanowiły jego wybredny gust. Nie cofnął się, kiedy mag ruszył w jego kierunku z gniewnym wyrazem twarzy. Był pewien, że ten nic mu nie zrobi. Oczywiście, jeśli był tak mądry, by niczego nie zrobić…
- Ohoho… więc twierdzisz, że masz w tym więcej doświadczenia ode mnie? – zapytał słodko, czując dreszczyk na słowa blondyna podszyte dwuznacznością, której sobie również nie odmówił. Orion uważał, że jest zboczony i za każdym razem krzywił się niemiłosiernie jak cnotliwa dama, której ktoś podrażnił uszy niemoralną propozycją. To było coś nowego. Na dodatek patrzył mu przy tym prosto w oczy, nie mając przy tym w sobie ani odrobiny służalczości, czy chytrego błysku dupolizów, którzy tak bardzo go denerwowali. Podobał mu się coraz bardziej…
Kiedy nagle znalazł się w jego ramionach, wcale mu się nie podobało. Trzymać go jak księżniczkę?!
- Jak śmiesz! – wrzasnął, próbując się wyrwać, ale stalowe mięśnie mężczyzny z łatwością utrzymały takiego lekkiego, smukłego gada jak Louriel.
Nie minęła minuta, a książę został wrzucony w wielką zaspę śniegu. Wściekły, spróbował się wydostać, ale wtedy śnieg pod nim nagle stopniał, wciągając go w breję lodu i wody na dobre pół metra. Kiedy błękitno włosy spróbował się poruszyć, oczy i całe ciało zasypała mu warstwa sypkiego puchu, a zaraz po niej twarde śnieżki, z czego przynajmniej jedna trafiła go w twarz. Coś dzikiego obudziło się w tym spokojnym mężczyźnie. Nikt. Nie. Miał. Prawa. Tykać. Ani szpecić. Jego. Twarzy.
Gdyby Orion miał powiedzieć coś o tym dniu, to na pewno powiedziałby, że dobrze się bawił. Zawstydzona twarz Ezry, leżenie w puchu i krzyki Louriela gdzieś z boku, to wszystko brzmiało bardzo zabawnie. W momencie, w którym usłyszał głos przyjaciela, domyślał się, że gdzieś poza dołem, w którym utknął z magiem ognia, dzieje się coś… strasznego, albo zabawnego. Spojrzał w oczy Ezry i domyślił się, że i on jest ciekawy tego co się tam dzieje. Nie było rady, musiał dać sobie spokój z tym przyjemnym leżeniem i w końcu ich stąd wydostać. Poprawił uchwyt na biodrach Ezry, a potem bez ostrzeżenia, uniósł ich obu do siadu, aż ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzał w dwukolorowe oczy, przyglądając się im przez chwilę, dostrzegając rozszerzone z uczuć źrenice i plamki koloru na tęczówkach. To zdecydowanie były najbardziej niezwykłe oczy jakie widział w swoim życiu, bardziej niezwykłe od gadzich ślep Louriela.
- Było mi bardzo miło, dzielić z tobą przestrzeń osobistą, ale mam wrażenie, że zaraz ktoś kogoś zabije i nie chciałbym tego przegapić – parsknął Orion, podnosząc się z ziemi i pomagając stanąć Ezrze na nogi.
Wydostali się w idealnym momencie, by zobaczyć jak z dziury w śniegu, która bardzo podejrzanie miała kształt pewnego księcia, w niebo wystrzeliwuje gejzer śniegu, lodu i niebieskich włosów. Zaraz za rozwichrzoną czupryną pojawiła się jedna ręka która zaraz utwardziła śnieg na powierzchni i wczepiła się w niego jak pająk w ofiarę.
- Zapłacisz… - na powierzchni pojawiła się druga ręka, a zaraz za nią wściekła i czerwona od rumieńców twarz księcia - …mi za to.
Uciekający z wrzaskiem Finnegan wcale nie przeszkadzał Lourielowi. Wręcz przeciwnie, czuł się jak myśliwy, który dojrzał ofiarę i miał zamiar złapać ją, choćby się szarpała i wyślizgiwała z jego szponów wiele razy. Nie zamierzał pozwolić mu dobiec do reszty oddziału, ani tym bardziej wsiąść na konia. Dobiec do pozostałości lawy też nie. Korzystając, że ten nadal znajdował się w śniegu, płynnym ruchem roztopił śnieg, a potem natychmiastowo zmienił go w lód, więżąc jego nogi w lodowej bryle. A kiedy upadał, usunął śnieg spod jego pleców, tak że zapadł się głęboko pod powierzchnię, żeby zaraz zostać zasypanym warstwą puchu.
- No, od razu lepiej – prychnął Louriel prostując się dumnie i otrzepując ręce, które zaraz schował w rękawach płaszcza.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Spadając prosto na Oriona nie wiedział czy powinien się zacząć śmiać czy płakać. Kompletnie nic nie poszło zgodnie z jego arcygenialnym planem działania, a aktualnie leżąc plackiem na białowłosym zrozumiał, że wyszło jeszcze koślawiej niż by mogło – niczym nieudany podryw małego dziecka. To już lepsze były te żałosne teksty o gwiazdach w oczach którymi Finni rzucał w niego gdy miał już ostro wylane za kołnierz. Na pierwsze słowa białowłosego, wypowiedziane całkowicie bez złości czy rozgoryczenia zaczął się po prostu śmiać. Owszem, nie szło mu dzisiaj.
- W mojej głowie wyglądało to o niebo lepiej, zapewniam. – Przyznał dając sobie podnieść głowę, patrząc prosto w złote tęczówki. Dopóki tamten nie ciskał w niego gromów, a sam wydawał się mocno rozbawiony sytuacją nie widział sensu kajania się. Chociaż jego twarz i tak miała na to swój pogląd, i tak zrobiła się cała czerwona. Wszystko z powodu tak ogromnych chęci dotykania jego policzków czy oczu, zwyczajnie nie był przyzwyczajony i nawet gdyby musiał, nie prędko by się przyzwyczaił żeby chociaż wyzbyć się tak gwałtownego reagowania.
Na kolejne pytanie zamrugał szybko, rozglądając się po miejscu w którym się znajdowali. Owszem, zgodnie z jego oczekiwaniem Orion zapadł się w puchu co nie znaczyło, że było dobrze. Żadnego podparcia dla stóp czy dłoni, żadnej możliwości przeturlania się nawet! Zaczął więc się wiercić próbując zmienić położenie swojej sylwetki, jakkolwiek spaść ze swojej niedoszłej ofiary. Kolejny dreszcz, tym razem spowodowany niespodziewanym i silnym dotykiem, przeszedł go dopiero po trzeciej próbie. Zerkając na Oriona przekręcił pytająco głowę, a słysząc jego słowa… ponownie spalił się do czerwoności.
Życie przez te dwadzieścia pięć lat, z czego przez dobre dziesięć u boku Finnegana doświadczyło go w różnych sytuacjach i od razu zrozumiał co jego mu sugerowane. Głupek jeden zamiast cokolwiek zdziałać ocierał się o niego, a leżąc w takiej, a nie innej pozycji drażnił go w sposób klasycznie seksualny. Aż musiał położyć głowę na jego ramieniu, twarzą skierowaną w przeciwną stronę od Oriona żeby nie umrzeć do reszty.
- Zaraz wymyślę coś lepszego. – Wymruczał nawet nie wiedząc kiedy zaczął zaciskać dłonie na jego płaszczu na ramionach.
Finnegan stojąc tuż tuż przed Lourielem przyglądał się jego gadzim oczom jawnie ciskając w niego wyzwaniem. Jego cała twarz, każda najmniejsza zmarszczka koło oczu czy ust wyrażała dwuznaczność, co gorsza widział, że ten doskonale to rozumie.
- To jest kwestia korzystania z okazji, próbowania, rozwijania się. Chętnie pokażę jak będziesz zainteresowany. – Zapewnił z czarującym uśmiechem po czym nie zważając na konsekwencje, na złość którą mógł na siebie sprowadzić, porwał go w ramiona.
- Tak po prostu, śmiem. – Skwitował zanim wrzucił go w śnieg chociaż już w momencie usłyszenia tego tonu wiedział, że sobie przekichał. Cóż, przekraczanie granic i płacenie później za swój własny debilizm wpisywało się w kanon jego jestestwa. Z pokorą przyjmie ewentualną karę, a nadal istniał cień szansy, tląca się cichutko iskierka, że Louriel miał tak ogromny dystans do siebie, że go nie skatuje inaczej jak w otwartej wojnie.
Mimo że leżało się wygodnie – bo tego nie mógł mu odmówić, Orion był ciepły i przyjemny do przytulania – dźwięki dobiegające go „z góry” zaczynały wprawiać w delikatny niepokój. Finnegan do osób spokojnych nie należał, a od kiedy przekroczyli granicę, wydostali się poza wpływy swojej drogiej rodzimej ziemi, blondyn korzystał garściami z możliwości zabawy, dogryzienia komu lub zwyczajnego wyszalenia się. Nie dziwił się mu, w pałacu potrafili być tłamszeni, a przymus trzymania ciągłego baczenia męczył psychicznie co nie oznaczało, że mógł pozwolić na konflikt z krajem wody bo mu wpadł w oko książe!
Podnosząc więc głowę początkowo spojrzał na Oriona po to by zaraz spojrzeć w górę. Nadal musieli jakoś wstać i najpewniej nie dopuścić do jakiegoś paskudnego konfliktu. Na ponowny ucisk w okolicach bioder lekko się zapowietrzył nie do końca rozumiejąc co miało to na celu. Zanim jednak zdążył zadać pytanie, a miał taką ochotę, ponownie zbyt głośno nabrał powietrza po to by to utknęło mu gdzieś w gardle, gdy jego ciało zostało porwane do pionu. Sytuacja… wcale nie stała się lepsza.
Jego pierś nadal blisko dotykała ciała Oriona. Siedział na nim okrakiem przylegając do niego jakby był ostatnią ostoją ciepła w okolicy. Dłonie, nadal zaciśnięte, na ramionach, a patrząc w jego złote oczy miał wrażenie, że przez wstrząsające nim z zimna dreszcze co rusz szturcha go nosem. W panicznym geście odsunął się od niego prostując ramiona przez co poleciał całkiem do tyłu wpadając ponownie w puch. Zimno ponownie go otrzeźwiło.
- Przegapić? Chciałeś chyba powiedzieć, powstrzymać. – Zauważył wyciągając do niego ręce z chęcią korzystając z pomocy przy wstaniu. Zaczął mu nawet otrzepywać ramiona w czasie gdy Orion już chyba swoim zwyczajem wytarł mu policzki. - Książe ma więcej ogłady, prawda? Nie pozabijają się? – Zapytał mając cichą nadzieję, że Louriel ma więcej oleju w głowie niż Finnegan.
Zakładając ręce na piersi blondyn przyglądał się jak w sposób iście komiczny smok wygrzebuje się ze śniegu. Przy początkowych efektach specjalnych powiódł wzorkiem za śniegiem wyrzuconym w górę licząc na to, że jego drobinki spadną mu z powrotem na głowę. Gdy z jamy wyłoniło się natomiast smukłe ciało, a w kocich oczach dostrzegł zacięcie, przełknął nerwowo ślinę. Zagryzając dolną wargę w końcu nie mógł się opanować i wybuchając gromkim śmiechem ruszył w te pędy w dół stoku.
- Książę próbuje mnie zgwałcić! – Zawołał mijając parę magów ognia którzy tylko cudem usunęli się przed nim pędzącym w stronę wioski. Niestety, nie zdążył zniknąć mu z oczu za jednym z budynków gdy grunt pod jego stopami stracił przyczepność, a od został doszczętnie pogrzebany w lodowatej masie.
Przed upadkiem krzyżując przedramiona na piersi stworzył sobie podstawy do gwałtownego użycia magii. Energia która krążyła po jego ciele została uwolniona, a cały lód, śnieg i puch który się na nim znajdował w jednej chwili zmienił się w ciecz. Na całe szczęście wysuszył się wcześniej więc ta mogła spokojnie ponownie wniknąć w jego ubranie. Szybko policzył do trzech, wziął głęboki oddech i trochę śniegu do ręki, ulepił kulkę i w momencie zerwania się na równe nogi rzucił nią w Louriela dodając nieco smaczku magią ognia, tworząc z niej pluchę która opatuliła mu całą twarz.
- Tylko tyle?! Lodowy grobowiec?! – Zawołał do niego rozstawiając ręce na boki.
Wystarczyło żeby rozpętać wojnę na magię.
Cała wioska szybko zasnuła się gęstą parą gdy dwa żywioły rozpoczęły swój taniec. Płomienie odbijały od siebie wodne fale, bańki cieczy gasiły języki ognia. Obydwaj magowie skakali dookoła siebie jak walczące koguty co rusz wykorzystując inne techniki, zmuszając własną wolą swoje talenty do coraz kreatywniejszych rozwiązań. Co rusz albo woda albo ogień tworzyły zachwycające formy, przypominające kształtem kwiaty lub zwierzęta które ścierały się w nierównej, niemożliwej do wygrania walce. Finnegan w pewnym momencie zaczął ciężko sapać ale jego oczy lśniły blaskiem podniecenia i podziwu którego nikt nigdy nie mógł w nich dostrzec. To, jak przednią zabawę stanowił taki pojedynek mógł dowiedzieć się jedynie ten który w takowym uczestniczył. Mierzyły się siły prawie równe, a jednocześnie tak niesprawiedliwe, że nie przechylały szali na żadną ze stron. W pewnym momencie do szumu krwi i uderzeń serca jakie słyszał w uszach dotarły również wiwaty całej ferajny która z nimi przybyła. Nie wykluczał, że widowisko było spektakularne, a jednak nikt nie zatrzymywał się na dłużej – poza Ezrą i Orionem, którzy ich bacznie obserwowali – ostatecznie kierując się do koni, żeby zrealizować powrót.
Ostatecznie Finni miał dość. Był wykończony dzisiejszego dnia, jego ciało paliło zmęczeniem i ranami których dawno nie zaznał. Nie miał już dłużej ochoty bawić się z mistrzem wody ale nie mógł przegrać. Dlatego postąpił po raz kolejny nielogicznie.
W momencie gdy stali trzy kroki od siebie, a nad ich głowami unosiły się kolejne obłoki białej pary doskoczył do Louriela chwytając go pod kolanami, podnosząc i razem z nim wpadając w sporą zaspę. Otrzepał głowę, złapał szczupłe nadgarstki księga oburącz i rozsiadając się na nim okrakiem złapał wreszcie głębsze oddechy.
- A teraz Cię poliżę i wygram. – Oznajmił jakby była to ustalona wcześniej zasada. Genialna zasada.
- W mojej głowie wyglądało to o niebo lepiej, zapewniam. – Przyznał dając sobie podnieść głowę, patrząc prosto w złote tęczówki. Dopóki tamten nie ciskał w niego gromów, a sam wydawał się mocno rozbawiony sytuacją nie widział sensu kajania się. Chociaż jego twarz i tak miała na to swój pogląd, i tak zrobiła się cała czerwona. Wszystko z powodu tak ogromnych chęci dotykania jego policzków czy oczu, zwyczajnie nie był przyzwyczajony i nawet gdyby musiał, nie prędko by się przyzwyczaił żeby chociaż wyzbyć się tak gwałtownego reagowania.
Na kolejne pytanie zamrugał szybko, rozglądając się po miejscu w którym się znajdowali. Owszem, zgodnie z jego oczekiwaniem Orion zapadł się w puchu co nie znaczyło, że było dobrze. Żadnego podparcia dla stóp czy dłoni, żadnej możliwości przeturlania się nawet! Zaczął więc się wiercić próbując zmienić położenie swojej sylwetki, jakkolwiek spaść ze swojej niedoszłej ofiary. Kolejny dreszcz, tym razem spowodowany niespodziewanym i silnym dotykiem, przeszedł go dopiero po trzeciej próbie. Zerkając na Oriona przekręcił pytająco głowę, a słysząc jego słowa… ponownie spalił się do czerwoności.
Życie przez te dwadzieścia pięć lat, z czego przez dobre dziesięć u boku Finnegana doświadczyło go w różnych sytuacjach i od razu zrozumiał co jego mu sugerowane. Głupek jeden zamiast cokolwiek zdziałać ocierał się o niego, a leżąc w takiej, a nie innej pozycji drażnił go w sposób klasycznie seksualny. Aż musiał położyć głowę na jego ramieniu, twarzą skierowaną w przeciwną stronę od Oriona żeby nie umrzeć do reszty.
- Zaraz wymyślę coś lepszego. – Wymruczał nawet nie wiedząc kiedy zaczął zaciskać dłonie na jego płaszczu na ramionach.
Finnegan stojąc tuż tuż przed Lourielem przyglądał się jego gadzim oczom jawnie ciskając w niego wyzwaniem. Jego cała twarz, każda najmniejsza zmarszczka koło oczu czy ust wyrażała dwuznaczność, co gorsza widział, że ten doskonale to rozumie.
- To jest kwestia korzystania z okazji, próbowania, rozwijania się. Chętnie pokażę jak będziesz zainteresowany. – Zapewnił z czarującym uśmiechem po czym nie zważając na konsekwencje, na złość którą mógł na siebie sprowadzić, porwał go w ramiona.
- Tak po prostu, śmiem. – Skwitował zanim wrzucił go w śnieg chociaż już w momencie usłyszenia tego tonu wiedział, że sobie przekichał. Cóż, przekraczanie granic i płacenie później za swój własny debilizm wpisywało się w kanon jego jestestwa. Z pokorą przyjmie ewentualną karę, a nadal istniał cień szansy, tląca się cichutko iskierka, że Louriel miał tak ogromny dystans do siebie, że go nie skatuje inaczej jak w otwartej wojnie.
Mimo że leżało się wygodnie – bo tego nie mógł mu odmówić, Orion był ciepły i przyjemny do przytulania – dźwięki dobiegające go „z góry” zaczynały wprawiać w delikatny niepokój. Finnegan do osób spokojnych nie należał, a od kiedy przekroczyli granicę, wydostali się poza wpływy swojej drogiej rodzimej ziemi, blondyn korzystał garściami z możliwości zabawy, dogryzienia komu lub zwyczajnego wyszalenia się. Nie dziwił się mu, w pałacu potrafili być tłamszeni, a przymus trzymania ciągłego baczenia męczył psychicznie co nie oznaczało, że mógł pozwolić na konflikt z krajem wody bo mu wpadł w oko książe!
Podnosząc więc głowę początkowo spojrzał na Oriona po to by zaraz spojrzeć w górę. Nadal musieli jakoś wstać i najpewniej nie dopuścić do jakiegoś paskudnego konfliktu. Na ponowny ucisk w okolicach bioder lekko się zapowietrzył nie do końca rozumiejąc co miało to na celu. Zanim jednak zdążył zadać pytanie, a miał taką ochotę, ponownie zbyt głośno nabrał powietrza po to by to utknęło mu gdzieś w gardle, gdy jego ciało zostało porwane do pionu. Sytuacja… wcale nie stała się lepsza.
Jego pierś nadal blisko dotykała ciała Oriona. Siedział na nim okrakiem przylegając do niego jakby był ostatnią ostoją ciepła w okolicy. Dłonie, nadal zaciśnięte, na ramionach, a patrząc w jego złote oczy miał wrażenie, że przez wstrząsające nim z zimna dreszcze co rusz szturcha go nosem. W panicznym geście odsunął się od niego prostując ramiona przez co poleciał całkiem do tyłu wpadając ponownie w puch. Zimno ponownie go otrzeźwiło.
- Przegapić? Chciałeś chyba powiedzieć, powstrzymać. – Zauważył wyciągając do niego ręce z chęcią korzystając z pomocy przy wstaniu. Zaczął mu nawet otrzepywać ramiona w czasie gdy Orion już chyba swoim zwyczajem wytarł mu policzki. - Książe ma więcej ogłady, prawda? Nie pozabijają się? – Zapytał mając cichą nadzieję, że Louriel ma więcej oleju w głowie niż Finnegan.
Zakładając ręce na piersi blondyn przyglądał się jak w sposób iście komiczny smok wygrzebuje się ze śniegu. Przy początkowych efektach specjalnych powiódł wzorkiem za śniegiem wyrzuconym w górę licząc na to, że jego drobinki spadną mu z powrotem na głowę. Gdy z jamy wyłoniło się natomiast smukłe ciało, a w kocich oczach dostrzegł zacięcie, przełknął nerwowo ślinę. Zagryzając dolną wargę w końcu nie mógł się opanować i wybuchając gromkim śmiechem ruszył w te pędy w dół stoku.
- Książę próbuje mnie zgwałcić! – Zawołał mijając parę magów ognia którzy tylko cudem usunęli się przed nim pędzącym w stronę wioski. Niestety, nie zdążył zniknąć mu z oczu za jednym z budynków gdy grunt pod jego stopami stracił przyczepność, a od został doszczętnie pogrzebany w lodowatej masie.
Przed upadkiem krzyżując przedramiona na piersi stworzył sobie podstawy do gwałtownego użycia magii. Energia która krążyła po jego ciele została uwolniona, a cały lód, śnieg i puch który się na nim znajdował w jednej chwili zmienił się w ciecz. Na całe szczęście wysuszył się wcześniej więc ta mogła spokojnie ponownie wniknąć w jego ubranie. Szybko policzył do trzech, wziął głęboki oddech i trochę śniegu do ręki, ulepił kulkę i w momencie zerwania się na równe nogi rzucił nią w Louriela dodając nieco smaczku magią ognia, tworząc z niej pluchę która opatuliła mu całą twarz.
- Tylko tyle?! Lodowy grobowiec?! – Zawołał do niego rozstawiając ręce na boki.
Wystarczyło żeby rozpętać wojnę na magię.
Cała wioska szybko zasnuła się gęstą parą gdy dwa żywioły rozpoczęły swój taniec. Płomienie odbijały od siebie wodne fale, bańki cieczy gasiły języki ognia. Obydwaj magowie skakali dookoła siebie jak walczące koguty co rusz wykorzystując inne techniki, zmuszając własną wolą swoje talenty do coraz kreatywniejszych rozwiązań. Co rusz albo woda albo ogień tworzyły zachwycające formy, przypominające kształtem kwiaty lub zwierzęta które ścierały się w nierównej, niemożliwej do wygrania walce. Finnegan w pewnym momencie zaczął ciężko sapać ale jego oczy lśniły blaskiem podniecenia i podziwu którego nikt nigdy nie mógł w nich dostrzec. To, jak przednią zabawę stanowił taki pojedynek mógł dowiedzieć się jedynie ten który w takowym uczestniczył. Mierzyły się siły prawie równe, a jednocześnie tak niesprawiedliwe, że nie przechylały szali na żadną ze stron. W pewnym momencie do szumu krwi i uderzeń serca jakie słyszał w uszach dotarły również wiwaty całej ferajny która z nimi przybyła. Nie wykluczał, że widowisko było spektakularne, a jednak nikt nie zatrzymywał się na dłużej – poza Ezrą i Orionem, którzy ich bacznie obserwowali – ostatecznie kierując się do koni, żeby zrealizować powrót.
Ostatecznie Finni miał dość. Był wykończony dzisiejszego dnia, jego ciało paliło zmęczeniem i ranami których dawno nie zaznał. Nie miał już dłużej ochoty bawić się z mistrzem wody ale nie mógł przegrać. Dlatego postąpił po raz kolejny nielogicznie.
W momencie gdy stali trzy kroki od siebie, a nad ich głowami unosiły się kolejne obłoki białej pary doskoczył do Louriela chwytając go pod kolanami, podnosząc i razem z nim wpadając w sporą zaspę. Otrzepał głowę, złapał szczupłe nadgarstki księga oburącz i rozsiadając się na nim okrakiem złapał wreszcie głębsze oddechy.
- A teraz Cię poliżę i wygram. – Oznajmił jakby była to ustalona wcześniej zasada. Genialna zasada.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Powiedzieć, że Louriel był wściekły, to by było zwykłe niedomówienie. Najpierw faktycznie zdenerwował się tym, że Finnegan mógł w jakiś sposób uszkodzić jego twarz, ale widząc ten ośli upór, który dorównywał jemu własnemu, a może i nawet odrobinę go przewyższał, kompletnie stracił nad sobą panowanie. Nie zależało mu na sojuszu z kimś, kto był tak głupi, nieokrzesany i uśmiechał się w najbardziej bezczelny sposób jaki dane mu było widzieć. Chciał zetrzeć mu z ust ten głupi wyraz i kiedy tamten padł w końcu w śnieg jak długi, miał nadzieję, że na tym się skończy. Był zmęczony, przewrażliwiony, nieco poobijany i jeszcze rozdrapanie na dłoni przypomniało o swoim istnieniu, swędząc i boląc jednocześnie. Miał dość. Po prostu dość, czego tamten nie rozumiał?
Kiedy powierzchnia śniegu się poruszyła i wynurzyła się z niego oblepiona puchem postać maga ognia, Louriel miał wrażenie, że naprawdę to będzie już koniec. Trochę kręciło mu się w głowie, dlatego nie zauważył w porę pędzącego w jego kierunku pocisku. Uniósł ręce, ale było już za późno… Breja z głośnym plaśnięciem trafiła go prosto w twarzy. Książę poczuł jak jego duma zostaje rozbita w drobny mak, a umysł zalewa ten nienaturalnie lodowaty spokój. Wyprostował się i miał zamiar odejść, zostawiając to tak jak było. Tak, nie ma co się kłócić. Głupszym się ustępuje – tłumaczył sobie w myślach, starając się opanować. I byłoby mu się udało, gdyby nie rzucone przez Finnegana wyzwanie.
Tego było już zbyt wiele. Wszelkie tamy, które Louriel jeszcze posiadał, puściły w jednym momencie, objawiając się źrenicami zwężonymi z wściekłości, twarzy wykrzywionej w gniewnym grymasie i zbierającej się za jego plecami wodnej bańce, która była nawet większa niż ta, którą wcześniej wylał mu na głowę. Jego ciało było wzburzone, ale umysł spokojny, kalkulował wszystkie za i przeciw, a kiedy nie znalazł zbyt dużo przeciwwskazań, rozpoczął zmasowany atak na postać maga ognia.
Walka ognia i wody od zawsze była sprawą nieprzesądzoną, niesprawiedliwą i sprawiedliwą jednocześnie. Jedno nie mogło istnieć bez drugiego, ani kontrolować się, mimo że wydawało się, jakby wieczna walka miała się kiedyś skończyć . Louriel nie dbał o to, że to walka z wiatrakami, ani że biorąc pod uwagę poziom umiejętności, żaden nie miał szans pokonać drugiego. Kłęby pary zasuwały mu widok, ale był tak skupiony na magu, krążącym wokół że nawet taka przeszkoda nie potrafiła go powstrzymać. Nie wiedział, w którym momencie ta zażarta bitwa stała się w zasadzie pojedynkiem na pomysłowość i kreatywność, ale nie mógł powiedzieć, by mu to jakoś przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, zanim to wszystko się skończyło, Louriel poczuł że naprawdę dobrze się bawił. Kiedy jego wodny smok i ognisty feniks Finnegana starły się ze sobą, zmieniając wszystko wokół w scenę jak z horroru, nawet pokusił się o roześmianie. Sposób w jaki dwa żywioły neutralizowały siebie nawzajem wyglądał zbyt imponująco, by go zignorować. Tym bardziej nie zdziwiły go śmiechy i oklaski tych, którzy obserwowali ich walkę spoza kręgu mgły.
- Poddajesz się? – , czując że kres jego możliwości jest już bardzo blisko i wystarczy chwila, a upadnie i sam się nie podniesie. Liczył na to, że blondyn też już miał dość i jednak okaże się mniej uparty od niego samego.
Nie spodziewał się, że w momencie, w którym gra toczyła się na umiejętności magiczne, Finnegan tak po prostu użyje swoich mięśni. Pochwycony, nie dał rady się wyszarpnąć, a kiedy jego dłonie zostały unieruchomione, nawet magia nie chciała go słuchać. Mógł spróbować coś zrobić, ale pamiętał ten raz, kiedy posłużył się wodą nie mogąc kontrolować jej przepływu dłońmi, więcej nie zamierzał tego robić. Oddychał ciężko, patrząc prosto w zadowolone z siebie oczy blondyna. Myślał, że skoro ten go unieruchomił, to będzie wszystko. Tamten stwierdzi, że wygrał i będą mogli wrócić do pałacu.
Słysząc absurdalne słowa, które wypłynęły z uśmiechniętych ust mężczyzny, Louriel w pierwszej chwili pomyślał, że tamten żartuje. W końcu, nie byli dziećmi, a nawet jeśli, kto robił takie rzeczy?! Patrząc w jego twarz, dostrzegł w nich pewność tego, co chciał zrobić. W pierwszej chwili mag chciał się uwolnić, zacząć szarpać, albo wrzeszczeć, ale jego usta uchyliły się jedynie odrobinę, a ściśnięte zaskoczeniem gardło nie wydało z siebie żadnego dźwięku. Błękitne oczy straciły ten pewny siebie blask zastąpione zmieszaniem, jakby nagle został wrzucony w sam środek ważnego posiedzenia i zmuszony do mówienia o rzeczach, o których nie miał bladego pojęcia. Po raz pierwszy w całym swoim życiu ktoś zaskoczył go do tego stopnia, że kompletnie nie wiedział co powinien zrobić.
Orion z niepokojem przyglądał się jak jego mistrz najpierw radzi sobie z przybyszem zza gór, żeby w następnej oberwać śnieżką po twarzy. Już w tamtym momencie chłopak wiedział, że coś było nie tak. Louriel był wysoki i szczupły, znacznie mniej czasu w swoim życiu poświęcił na ćwiczenia niż Orion, ale nadal miał refleks, który niejednego potrafiłby wprawić w osłupienie. Był smukły, nie miał postury niedźwiedzia, ale jego mięśnie tworzyły ładną całość, wytrenowane, ale nie przerośnięte w żaden sposób. Skoro nie dał rady uniknąć śnieżki, mogło to oznaczać tyle, że był już naprawdę zmęczony. Białowłosy martwił się. Najpierw wpadli pod lód, potem cały dzień pracowali, a teraz jeszcze to. Miał zamiar przypilnować księcia i gdy tylko znajdą się w pałacu, zmusić go do odpoczynku.
Kiedy zaczęła się walka, powstrzymał się przed wbiegnięciem w środek tej mgły i powstrzymania dwóch przeciążających się kretynów. Bitwa przyciągnęła gapiów, którzy z zachwytem na twarzach przypatrywali się tworom z lodu i ognia widocznymi ponad kłębami pary. Orion wiedział, że Louriel zazwyczaj się powstrzymuje. Odkąd się poznali, nie potrzebował użyć pełni swoich możliwości, dlatego dopiero teraz zobaczył jak ogromną władzę nad żywiołem miał jego mistrz. Był pełen podziwu dla kunsztu jego sztuki, ale nawet jeśli odrobinę mu tego zazdrościł, te negatywne uczucie przesłaniała wdzięczność i inne, dobre uczucia, które Orion żywił w kierunku przyjaciela.
W którymś momencie odgłosy bitwy ustały, mgła zaczęła opadać, ale ani Louriel, ani Finnegan nie pojawili się na jej obrzeżach, w dobrych czy złych humorach. Orion do tej pory był mocno zaniepokojony, teraz zaczął się bać. A co jeśli faktycznie Finnegan był szpiegiem i pod osłoną mgły i błazenady torturował księcia i wyciągał z niego poufne informacje?
- Louriel?! Lu! – krzyknął, zbliżając się do opadającej mgły na wyciągnięcie ręki. Jeśli tamten obcy zrobił mu coś złego…
Kiedy powierzchnia śniegu się poruszyła i wynurzyła się z niego oblepiona puchem postać maga ognia, Louriel miał wrażenie, że naprawdę to będzie już koniec. Trochę kręciło mu się w głowie, dlatego nie zauważył w porę pędzącego w jego kierunku pocisku. Uniósł ręce, ale było już za późno… Breja z głośnym plaśnięciem trafiła go prosto w twarzy. Książę poczuł jak jego duma zostaje rozbita w drobny mak, a umysł zalewa ten nienaturalnie lodowaty spokój. Wyprostował się i miał zamiar odejść, zostawiając to tak jak było. Tak, nie ma co się kłócić. Głupszym się ustępuje – tłumaczył sobie w myślach, starając się opanować. I byłoby mu się udało, gdyby nie rzucone przez Finnegana wyzwanie.
Tego było już zbyt wiele. Wszelkie tamy, które Louriel jeszcze posiadał, puściły w jednym momencie, objawiając się źrenicami zwężonymi z wściekłości, twarzy wykrzywionej w gniewnym grymasie i zbierającej się za jego plecami wodnej bańce, która była nawet większa niż ta, którą wcześniej wylał mu na głowę. Jego ciało było wzburzone, ale umysł spokojny, kalkulował wszystkie za i przeciw, a kiedy nie znalazł zbyt dużo przeciwwskazań, rozpoczął zmasowany atak na postać maga ognia.
Walka ognia i wody od zawsze była sprawą nieprzesądzoną, niesprawiedliwą i sprawiedliwą jednocześnie. Jedno nie mogło istnieć bez drugiego, ani kontrolować się, mimo że wydawało się, jakby wieczna walka miała się kiedyś skończyć . Louriel nie dbał o to, że to walka z wiatrakami, ani że biorąc pod uwagę poziom umiejętności, żaden nie miał szans pokonać drugiego. Kłęby pary zasuwały mu widok, ale był tak skupiony na magu, krążącym wokół że nawet taka przeszkoda nie potrafiła go powstrzymać. Nie wiedział, w którym momencie ta zażarta bitwa stała się w zasadzie pojedynkiem na pomysłowość i kreatywność, ale nie mógł powiedzieć, by mu to jakoś przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, zanim to wszystko się skończyło, Louriel poczuł że naprawdę dobrze się bawił. Kiedy jego wodny smok i ognisty feniks Finnegana starły się ze sobą, zmieniając wszystko wokół w scenę jak z horroru, nawet pokusił się o roześmianie. Sposób w jaki dwa żywioły neutralizowały siebie nawzajem wyglądał zbyt imponująco, by go zignorować. Tym bardziej nie zdziwiły go śmiechy i oklaski tych, którzy obserwowali ich walkę spoza kręgu mgły.
- Poddajesz się? – , czując że kres jego możliwości jest już bardzo blisko i wystarczy chwila, a upadnie i sam się nie podniesie. Liczył na to, że blondyn też już miał dość i jednak okaże się mniej uparty od niego samego.
Nie spodziewał się, że w momencie, w którym gra toczyła się na umiejętności magiczne, Finnegan tak po prostu użyje swoich mięśni. Pochwycony, nie dał rady się wyszarpnąć, a kiedy jego dłonie zostały unieruchomione, nawet magia nie chciała go słuchać. Mógł spróbować coś zrobić, ale pamiętał ten raz, kiedy posłużył się wodą nie mogąc kontrolować jej przepływu dłońmi, więcej nie zamierzał tego robić. Oddychał ciężko, patrząc prosto w zadowolone z siebie oczy blondyna. Myślał, że skoro ten go unieruchomił, to będzie wszystko. Tamten stwierdzi, że wygrał i będą mogli wrócić do pałacu.
Słysząc absurdalne słowa, które wypłynęły z uśmiechniętych ust mężczyzny, Louriel w pierwszej chwili pomyślał, że tamten żartuje. W końcu, nie byli dziećmi, a nawet jeśli, kto robił takie rzeczy?! Patrząc w jego twarz, dostrzegł w nich pewność tego, co chciał zrobić. W pierwszej chwili mag chciał się uwolnić, zacząć szarpać, albo wrzeszczeć, ale jego usta uchyliły się jedynie odrobinę, a ściśnięte zaskoczeniem gardło nie wydało z siebie żadnego dźwięku. Błękitne oczy straciły ten pewny siebie blask zastąpione zmieszaniem, jakby nagle został wrzucony w sam środek ważnego posiedzenia i zmuszony do mówienia o rzeczach, o których nie miał bladego pojęcia. Po raz pierwszy w całym swoim życiu ktoś zaskoczył go do tego stopnia, że kompletnie nie wiedział co powinien zrobić.
Orion z niepokojem przyglądał się jak jego mistrz najpierw radzi sobie z przybyszem zza gór, żeby w następnej oberwać śnieżką po twarzy. Już w tamtym momencie chłopak wiedział, że coś było nie tak. Louriel był wysoki i szczupły, znacznie mniej czasu w swoim życiu poświęcił na ćwiczenia niż Orion, ale nadal miał refleks, który niejednego potrafiłby wprawić w osłupienie. Był smukły, nie miał postury niedźwiedzia, ale jego mięśnie tworzyły ładną całość, wytrenowane, ale nie przerośnięte w żaden sposób. Skoro nie dał rady uniknąć śnieżki, mogło to oznaczać tyle, że był już naprawdę zmęczony. Białowłosy martwił się. Najpierw wpadli pod lód, potem cały dzień pracowali, a teraz jeszcze to. Miał zamiar przypilnować księcia i gdy tylko znajdą się w pałacu, zmusić go do odpoczynku.
Kiedy zaczęła się walka, powstrzymał się przed wbiegnięciem w środek tej mgły i powstrzymania dwóch przeciążających się kretynów. Bitwa przyciągnęła gapiów, którzy z zachwytem na twarzach przypatrywali się tworom z lodu i ognia widocznymi ponad kłębami pary. Orion wiedział, że Louriel zazwyczaj się powstrzymuje. Odkąd się poznali, nie potrzebował użyć pełni swoich możliwości, dlatego dopiero teraz zobaczył jak ogromną władzę nad żywiołem miał jego mistrz. Był pełen podziwu dla kunsztu jego sztuki, ale nawet jeśli odrobinę mu tego zazdrościł, te negatywne uczucie przesłaniała wdzięczność i inne, dobre uczucia, które Orion żywił w kierunku przyjaciela.
W którymś momencie odgłosy bitwy ustały, mgła zaczęła opadać, ale ani Louriel, ani Finnegan nie pojawili się na jej obrzeżach, w dobrych czy złych humorach. Orion do tej pory był mocno zaniepokojony, teraz zaczął się bać. A co jeśli faktycznie Finnegan był szpiegiem i pod osłoną mgły i błazenady torturował księcia i wyciągał z niego poufne informacje?
- Louriel?! Lu! – krzyknął, zbliżając się do opadającej mgły na wyciągnięcie ręki. Jeśli tamten obcy zrobił mu coś złego…
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ta bitwa oficjalnie zostanie zapisana w jego pamięci jako najbardziej epickie sprawdzenie umiejętności zarówno swoich jak i przeciwnika. Nigdy, absolutnie przenigdy, nie poznał kogoś kto z taką łatwością dostosowywałby się do jego tempa, ruchów i kreatywności. Louriel był po prostu niesamowity i gdy wcześniej zaliczał się do obiektów które to Finnegan by tylko zaliczył tak obecnie zyskał największy i najszczerszy szacunek jakim blondyn był w stanie obdarzyć. Obiecał sobie, że gdy ponownie wzejdzie słońce nie będzie już bezczelny, a traktując księcia jak równego sobie postara się zaskarbić chociaż odrobinę jego sympatii do swojej osoby.
Jego mięśnie drżały przez nadspodziewany wysiłek. Jego oddech chociaż ciężki był regularny, serce chociaż straciło spokojny rytm nadal biło w ustalonym tempie pompując litry krwi. Lata wysiłku fizycznego, pracy nad swoim ciałem zaowocowały szybkim przystosowaniem się do wykorzystywania wszystkich swoich atutów. Nie oznaczało to jednak, że nie odczuwał zmęczenia. Dzień był intensywny, zaliczył nieprzyjemną przygodę która dopiero jutro ale odciśnie się niemożliwością chociażby podniesienia rąk do góry, należał się mu odpoczynek tymczasem co on wyprawiał? Bił się. Należało to w końcu zakończyć i chociaż zrobił to w mało przyzwoity sposób ostatecznie skończył w ubitej zaspie, siedząc na smukłym ciele przeciwnika, przytrzymując jego ręce nad głową.
Niekonwencjonalność była jego drugą naturą więc i plan awaryjny w razie gdyby Louriel miał jeszcze siłę kipieć ze wściekłości szybko pojawił się w jego głowie. Miał zamiar go polizać bo… dlaczego nie? To była najbardziej okropna ale i najbardziej skuteczna broń którą posiadał nawet nie wyszkolony osobnik. Ile razy wygrał tak z Ezrą gdy ten postanawiał sprowadzić go do parteru? Tysiące. Wystarczyło przejechać językiem po jego przedramieniu, a ten z krzykiem odskakiwał jakby co najmniej go oparzył jednocześnie wyklinając go pod niebiosa. Jego mistrz zawsze powtarzał mu, że tak nie może, że to mu się nie przyda tymczasem proszę bardzo! Kraj wody, koronowana głowa i metoda wygranej na Finnegana. Wszystko było idealnie do momentu aż spojrzał w smocze oczy przeciwnika.
To już drugi raz w przeciągu dwóch dni gdy tego serce zgłupiało równie mocno co umysł. Chociaż do tej pory biło szybciej niż podczas normalnej egzystencji szybko zmieniło się w rozdrażnione stworzenie zamknięte w klatce, pozbawione swojej własnej woli przy decydowaniu o sobie. Gdyby nie fakt, że ze zmęczenia i przez podniesioną temperaturę otoczenia na jego policzkach tkwiły rumieńce najpewniej podobnymi by się zalał. Twarz Louriela bowiem była tak przeuroczo oblana emocjami, że nie umiał od niej oderwać wzroku.
Spokojnie błądząc początkowo po jego oczach obserwował jak coraz mocniej poddane zmieszaniu źrenice rozszerzają się. Przy kolorze przypominającym spokojne jezioro efekt ten okazał się prawdziwą ucztą dla jego estetycznego zmysłu. Aż sam się spiął karcąc za to, że chciał jakkolwiek sprawić mu przykrość czy wprawić w obrzydzenie. Te rysy, tak delikatne przy mlecznym kolorze skóry, nie nadawały się do takich grymasów! Zdecydowanie mądrzejszym posunięciem byłoby dopieszczanie ich. Jego oczy szybko przeniosły się przez zgrabny nos delikatnie zadarty przy końcu na pełne usta, lekko rozchylone w chęci wypowiedzenia jakiegoś słowa. Pełne, z wyraźną obwódką, przyjemnie czerwone, proszące o pocałunek.
Rozluźnił uścisk dłoni nie chcąc sprawić mu bólu, nie to było jego powołaniem przecież. Jego uśmiech z wyzywającego zmienił się na taki który można by zakwalifikować jako rozczulony chociaż nie do końca była to wina uroczego obrazka pod nim co łechcącego jego żołądek zakochania. Kładąc dłoń na jego policzku pochylił się w końcu nad nim, początkowo do ucha.
- Jeszcze żaden mężczyzna mnie tak nie zmęczył… – Odwracając głowę w bok pocałował go w kość policzkową blisko ucha chociaż było to bardziej muśnięcie wargami. Dopiero gdy się lekko odsunął i był na wysokości jego policzka pocałował go nieco pewniej. – Gratuluję. – Wymruczał składając ostatni z pocałunków na rozgrzanej skórze. Po tym z westchnieniem zszedł z niego i padł zaraz obok, plecami w śniegu. Dopiero teraz pozwolił sobie na uspokajanie oddechu, chowając większość twarzy przed wścibskim wzrokiem, wciskając nos w zgięcie łokcia.
Ezra stał w bezpiecznej odległości od bijących się debili ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Najpewniej jego twarz zdobiły obecnie grymas rozczarowania przyjacielem ale przez Oriona nie umiał się ogarnąć. Nadal czuł jak policzki go pieką od rumieńca, łapał się na tym, że zerkał na zdenerwowanego białowłosego, w głowie błądziły mu tysiące myśli nakierowane na rozwiązanie poważnego problemu. Dlaczego on go tak traktował? Uważał go za zabawkę? Czerpał jakąś radość ze zmieszania go? Musiała być to zabawa, innego rozwiązania nie umiał dostrzec, a jednocześnie sam łapał się na chęci dzióbania do niego, idiotyczne.
Ocknął się ze swoich rozważań dopiero gdy Orion się ruszył. Otwierając szeroko oczy od razu za nim pobiegł i łapiąc go za łokieć pociągnął go dwa kroki do tyłu.
- Hej, spokojnie. Nie możesz po prostu tam tak wbiec. – Zauważył z delikatnym uśmiechem na ustach. – Oberwałbyś i byłoby nieszczęście. – Dodał widząc złote tęczówki zwrócone w swoją stronę. Dla pewności objął go oburącz na wysokości łokcia, żeby się mu nie wyrwał.
- Para zaraz opadnie i pozbieramy zwłoki. To, że nie słychać odgłosów bitwy nie oznacza, że się skończyła. Troszkę cierpliwości. – Zaproponował chociaż jego niepokój również zaczął wzrastać. Co jeżeli sobie zrobili krzywdę? Z daleka nie wyglądało to jakby nie panowali nad tym co robią ale zawsze mogło się coś komuś wyrwać, nerwy mogły puścić… Z drugiej strony takie starcia wyładowywała wszystkie nieprzyjemności ciążące na wątrobie. Była też opcja, bardziej prawdopodobna jego zdaniem, że obydwaj właśnie leżą i dyszą nie potrafiąc nawet ręką ruszyć. Miał nadzieję, że to tak wygląda.
Para zaczęła poddawać się delikatnym podmuchom wiatru ale i temperaturze otoczenia. Osiadając coraz bliżej ziemi ukazała krąg w którym obywaj się poruszali. Niczym mapa, tysiące kroków odciśniętych było w śniegu. Można było je spokojnie prześledzić, zrozumieć jak do siebie doskakiwali. Jego oczy szybko przebiegły po najbliższym otoczeniu, a gdy ich nie znalazł wziął wdech zatrzymując go w płucach. Nie mogli być aż tak…
Byli! Wypuścił powietrze posyłając Orionowi spokojny uśmiech. Wskazał mu dwie postaci leżące w zaspie, a stając przed nim położył mu dłoń w miejscu serca, delikatnie go poklepując.
- Trochę cierpliwości. – Rzucił ruszając szybkim krokiem w stronę leżących baranów. Stanął nad Finneganem po czym kładąc ręce na biodrach pochylił się nad nim.
- Masz wreszcie dość na dzisiaj?! – Zapytał podirytowanym tonem. Zaraz jednak wyciągnął do niego ręce chcąc pomóc mu wstać.
Jego mięśnie drżały przez nadspodziewany wysiłek. Jego oddech chociaż ciężki był regularny, serce chociaż straciło spokojny rytm nadal biło w ustalonym tempie pompując litry krwi. Lata wysiłku fizycznego, pracy nad swoim ciałem zaowocowały szybkim przystosowaniem się do wykorzystywania wszystkich swoich atutów. Nie oznaczało to jednak, że nie odczuwał zmęczenia. Dzień był intensywny, zaliczył nieprzyjemną przygodę która dopiero jutro ale odciśnie się niemożliwością chociażby podniesienia rąk do góry, należał się mu odpoczynek tymczasem co on wyprawiał? Bił się. Należało to w końcu zakończyć i chociaż zrobił to w mało przyzwoity sposób ostatecznie skończył w ubitej zaspie, siedząc na smukłym ciele przeciwnika, przytrzymując jego ręce nad głową.
Niekonwencjonalność była jego drugą naturą więc i plan awaryjny w razie gdyby Louriel miał jeszcze siłę kipieć ze wściekłości szybko pojawił się w jego głowie. Miał zamiar go polizać bo… dlaczego nie? To była najbardziej okropna ale i najbardziej skuteczna broń którą posiadał nawet nie wyszkolony osobnik. Ile razy wygrał tak z Ezrą gdy ten postanawiał sprowadzić go do parteru? Tysiące. Wystarczyło przejechać językiem po jego przedramieniu, a ten z krzykiem odskakiwał jakby co najmniej go oparzył jednocześnie wyklinając go pod niebiosa. Jego mistrz zawsze powtarzał mu, że tak nie może, że to mu się nie przyda tymczasem proszę bardzo! Kraj wody, koronowana głowa i metoda wygranej na Finnegana. Wszystko było idealnie do momentu aż spojrzał w smocze oczy przeciwnika.
To już drugi raz w przeciągu dwóch dni gdy tego serce zgłupiało równie mocno co umysł. Chociaż do tej pory biło szybciej niż podczas normalnej egzystencji szybko zmieniło się w rozdrażnione stworzenie zamknięte w klatce, pozbawione swojej własnej woli przy decydowaniu o sobie. Gdyby nie fakt, że ze zmęczenia i przez podniesioną temperaturę otoczenia na jego policzkach tkwiły rumieńce najpewniej podobnymi by się zalał. Twarz Louriela bowiem była tak przeuroczo oblana emocjami, że nie umiał od niej oderwać wzroku.
Spokojnie błądząc początkowo po jego oczach obserwował jak coraz mocniej poddane zmieszaniu źrenice rozszerzają się. Przy kolorze przypominającym spokojne jezioro efekt ten okazał się prawdziwą ucztą dla jego estetycznego zmysłu. Aż sam się spiął karcąc za to, że chciał jakkolwiek sprawić mu przykrość czy wprawić w obrzydzenie. Te rysy, tak delikatne przy mlecznym kolorze skóry, nie nadawały się do takich grymasów! Zdecydowanie mądrzejszym posunięciem byłoby dopieszczanie ich. Jego oczy szybko przeniosły się przez zgrabny nos delikatnie zadarty przy końcu na pełne usta, lekko rozchylone w chęci wypowiedzenia jakiegoś słowa. Pełne, z wyraźną obwódką, przyjemnie czerwone, proszące o pocałunek.
Rozluźnił uścisk dłoni nie chcąc sprawić mu bólu, nie to było jego powołaniem przecież. Jego uśmiech z wyzywającego zmienił się na taki który można by zakwalifikować jako rozczulony chociaż nie do końca była to wina uroczego obrazka pod nim co łechcącego jego żołądek zakochania. Kładąc dłoń na jego policzku pochylił się w końcu nad nim, początkowo do ucha.
- Jeszcze żaden mężczyzna mnie tak nie zmęczył… – Odwracając głowę w bok pocałował go w kość policzkową blisko ucha chociaż było to bardziej muśnięcie wargami. Dopiero gdy się lekko odsunął i był na wysokości jego policzka pocałował go nieco pewniej. – Gratuluję. – Wymruczał składając ostatni z pocałunków na rozgrzanej skórze. Po tym z westchnieniem zszedł z niego i padł zaraz obok, plecami w śniegu. Dopiero teraz pozwolił sobie na uspokajanie oddechu, chowając większość twarzy przed wścibskim wzrokiem, wciskając nos w zgięcie łokcia.
Ezra stał w bezpiecznej odległości od bijących się debili ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Najpewniej jego twarz zdobiły obecnie grymas rozczarowania przyjacielem ale przez Oriona nie umiał się ogarnąć. Nadal czuł jak policzki go pieką od rumieńca, łapał się na tym, że zerkał na zdenerwowanego białowłosego, w głowie błądziły mu tysiące myśli nakierowane na rozwiązanie poważnego problemu. Dlaczego on go tak traktował? Uważał go za zabawkę? Czerpał jakąś radość ze zmieszania go? Musiała być to zabawa, innego rozwiązania nie umiał dostrzec, a jednocześnie sam łapał się na chęci dzióbania do niego, idiotyczne.
Ocknął się ze swoich rozważań dopiero gdy Orion się ruszył. Otwierając szeroko oczy od razu za nim pobiegł i łapiąc go za łokieć pociągnął go dwa kroki do tyłu.
- Hej, spokojnie. Nie możesz po prostu tam tak wbiec. – Zauważył z delikatnym uśmiechem na ustach. – Oberwałbyś i byłoby nieszczęście. – Dodał widząc złote tęczówki zwrócone w swoją stronę. Dla pewności objął go oburącz na wysokości łokcia, żeby się mu nie wyrwał.
- Para zaraz opadnie i pozbieramy zwłoki. To, że nie słychać odgłosów bitwy nie oznacza, że się skończyła. Troszkę cierpliwości. – Zaproponował chociaż jego niepokój również zaczął wzrastać. Co jeżeli sobie zrobili krzywdę? Z daleka nie wyglądało to jakby nie panowali nad tym co robią ale zawsze mogło się coś komuś wyrwać, nerwy mogły puścić… Z drugiej strony takie starcia wyładowywała wszystkie nieprzyjemności ciążące na wątrobie. Była też opcja, bardziej prawdopodobna jego zdaniem, że obydwaj właśnie leżą i dyszą nie potrafiąc nawet ręką ruszyć. Miał nadzieję, że to tak wygląda.
Para zaczęła poddawać się delikatnym podmuchom wiatru ale i temperaturze otoczenia. Osiadając coraz bliżej ziemi ukazała krąg w którym obywaj się poruszali. Niczym mapa, tysiące kroków odciśniętych było w śniegu. Można było je spokojnie prześledzić, zrozumieć jak do siebie doskakiwali. Jego oczy szybko przebiegły po najbliższym otoczeniu, a gdy ich nie znalazł wziął wdech zatrzymując go w płucach. Nie mogli być aż tak…
Byli! Wypuścił powietrze posyłając Orionowi spokojny uśmiech. Wskazał mu dwie postaci leżące w zaspie, a stając przed nim położył mu dłoń w miejscu serca, delikatnie go poklepując.
- Trochę cierpliwości. – Rzucił ruszając szybkim krokiem w stronę leżących baranów. Stanął nad Finneganem po czym kładąc ręce na biodrach pochylił się nad nim.
- Masz wreszcie dość na dzisiaj?! – Zapytał podirytowanym tonem. Zaraz jednak wyciągnął do niego ręce chcąc pomóc mu wstać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel miał wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu, a spowijająca ich mgła zamknęła ich w szklanej kuli, gdzie nie docierało nic, co nie byłoby częścią tego obrazka. Zaspa śniegu pod jego plecami, biała mgła otulająca ich jak ciepły koc i wyraz twarzy Finnegana, który wprawiał mężczyznę w ten dziwny stan niepewności. Nie wiedział, czy jego groźba była szczera, ani czy faktycznie miał zamiar ją wykonać, ale jego pewne siebie oczy mówiły mu, że owszem i będzie ze swojego małego zwycięstwa bardzo zadowolony. Tymczasem on nie potrafił się nawet poruszyć, jego ciało sparaliżowała niepewność, której tak nienawidził. Sytuacja wymknęła mu się spod kontroli i to w sposób zupełnie nieprzewidziany.
Przez chwilę ich oczy zatrzymały się na sobie, odkrywając uczucia kłębiące się pod czerwonymi z wysiłku policzkami i upartych osobowościach. Louriel czuł się tak, jakby tylko ucieczka mogła go ochronić przed przeszywającym spojrzeniem oczy maga ognia o niezwykłym, grejpfrutowym kolorze. Ale było w nich coś, co nie pozwalało mu odwrócić spojrzenia. Dostrzegł jak wyraz jego twarzy i oczu zmieniają się powoli, razem ze wzrokiem błądzącym po twarzy niebieskowłosego. Do tej pory jego oddech był ciężki i urwany, zmęczony wysiłkiem, tak jak serce, które wybijało rytm dwa razy szybszy niż normalnie. Z chwilą, w której utkwione w nim spojrzenie nabrało łagodności, a usta wykrzywione w zadowolonym z siebie grymasie ułożyły się w uśmiech, który mógłby stopić lód, usłyszał jak wciąga gwałtownie powietrze nosem, zatrzymując je w płucach. Uścisk na jego nadgarstkach rozluźnił się, ale on nadal nie potrafił poruszyć choćby małym palcem u stopy. Nie, kiedy nagle twarzy Finnegana zaczęła się przybliżać, wprawiając jego biedne serce w stan przedzawałowy i palpitacje.
Muskających go dłoni mężczyzny prawie nie poczuł w przeciwieństwie do szeptu, wypowiedzianego praktycznie do jego ucha. Czuł na małżowinie gorący oddech i dreszcz jaki przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Czuł jak śnieg pod nim topnieje i miał wrażenie, że po całusie złożonym na jego policzku, zaczął topić się nieco szybciej, tak samo jak jego chęci zdzielenia blondyna po głowie. To nie było to, czego się spodziewał, znowu. Miał wrażenie, że jego głowa i serce tego nie wytrzyma. Czuł się jakby ktoś wpuścił tornado w jego myśli i zamienił jego poukładany mózg w miejsce pełne chaosu i niezrozumienia. Nawet gdy Finnegan w końcu podniósł się z niego miał wrażenie, że nadal jest przy nim, a jego śmiałe usta znaczą ścieżkę przez policzek mężczyzny, znacząc go czerwoną pręgą, kończącą się gdzieś przy ustach, choć ich samych nawet nie musnęły. Miał wrażenie, że tak byłoby prościej. Gdyby pocałował go w usta, mógłby to uznać za zbytnie spoufalanie się i najzwyczajniej w świecie kopnąć go w dupę i wygnać na cztery wiatry z pałacu. Fakt iż zatrzymał się i nawet nie zbliżył zbytnio do jego warg skomplikował tylko sprawę. Po raz kolejny nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Gdyby zaczął histeryzować, zachowałby się nie lepiej od Oriona z jego awersją do wszystkiego co miało jakikolwiek związek ze związkami właśnie. A gdyby nie zareagował wcale, to tak jakby na to w jakiś sposób przyzwolił…
Mgła opadała bardzo wolno jak na gusta Oriona, a fakt że żaden z magów nie pojawił się na jej krawędzi, dumny jak paw ze swej wygranej, albo wręcz przeciwnie, styrany i zły na siebie samego, tylko dodatkowo karmi jego niepokój. Miał trochę za złe Ezrze, że ten go powstrzymał, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby tylko wpadł w środek walki Louriela i został przez przypadek ranny, przyjaciel po pierwsze nie wybaczyłby jemu, że się tak naraził, podważając tym samym zaufanie do swojego mistrza, a po drugie nie wybaczyłby sobie, że zrobił mu coś złego. Książę nie lubił ranić ludzi. Nie tak naprawdę. Złośliwości zawsze trzymał na wodzy i nigdy nie przekraczał wyznaczanych sobie granic. Jeśli stało się tak przez przypadek, albo złą ocenę sytuacji, nie wahał się przeprosić za swoje zachowanie i obiecać, że to się więcej nie powtórzy. Nie były to słowa rzucane na wiatr. Louriel nigdy nie łamał raz danego słowa.
- Wcale mnie nie pocieszasz – mruknął, słysząc że będą mogli zebrać zwłoki przyjaciół. Może martwił się trochę za bardzo, ale miał wrażenie, że to wcale nie jest takie nieprawdopodobne. W końcu jeszcze nigdy nie spotkał nikogo, kto uporem i temperamentem dotrzymywałby Lourielowi kroku. To był pierwszy taki przypadek, który w jego oczach wyglądał jak tykająca bomba, która tylko czekała żeby wybuchnąć.
Mgła w końcu opadła, a on niemal natychmiast dostrzegł jasnoniebieski kłąb szat i kończyn odznaczający się na perłowym śniegu. Nie czekał aż Louriel sam go przywoła, podbiegł do niego, nie będąc pewny tego, co zobaczy, ale to co ujrzały jego złote oczy przechodziło wszelkie pojęcie. Oczy księcia nieruchomo wpatrywały się w niebo, a jego mina wyrażała dogłębny szok pomieszany z niedowierzaniem. Orion jeszcze nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie i nawet nie miał pomysłu, co mag ognia musiał mu zrobić, żeby skończyło się w ten sposób. Rzucił mu gniewne spojrzenie, a potem ukląkł obok księcia, machając mu dłonią przed twarzą.
- Lou? Wszystko w porządku? – zapytał, kiedy nieprzytomne spojrzenie spoczęło na nim.
- Taaaak… - słyszał w odpowiedzi zadziwiająco spokojnym tonem głosu, jakby siedzieli przy herbacie.
- Jesteś pewien? Dziwnie się zachowujesz? – zwrócił uwagę Orion, oglądając sylwetkę księcia jakby spodziewał się dojrzeć jakichś ran, albo ukłuć, świadczących o podaniu mężczyźnie jakichś substancji wpływających na stan umysłu.
- Tak – usłyszał jeszcze raz, a kiedy znowu spojrzał na twarz Louriela, jego oczy miały przytomniejszy wyraz. – Chyba… chyba trochę przedobrzyłem – przyznał w końcu, jakby sam nie do końca wierzył, że to się stało, ale Orion natychmiast zrozumiał.
- Głupek – parsknął, łapiąc mężczyznę pod pachy, żeby pomóc mu się podnieść, a potem przytrzymał go, kiedy zachwiał się, jakby zakręciło mu się w głowie.
Louriel nie miał pojęcia, że jest tak bardzo zmęczony, dopóki nie spróbował się podnieść. Czuł się jak pęknięty balon, z którego uszło całe powietrze. Pomoc Oriona przyjął bez marudzenia i wydziwiania. Białowłosy widział go w gorszym stanie i nie po raz pierwszy przytrzymywał go kiedy ten nie mógł utrzymać się na nogach. Okoliczności były inne, różniły się zdecydowanie ilością procentów w wodzie, ale zachowanie jego ciała było podobne.
- Dasz radę jechać samemu na koniu? – zapytał go Orion kiedy znaleźli się przy zwierzętach, a Louriel znosił dzielnie poklepywanie po plecach i gratulacje z pięknej walki.
- Chyba nie – westchnął, wiedząc że to było pytanie retoryczne, jako że opierał się całym ciężarem o przyjaciela, nawet nie próbując powłóczyć nogami. Przygoda w jaskini, to czarne coś, potem praca i na koniec walka wymagały od niego dużego nakładu energii i siły psychicznej, a to ostatnie zdarzenie znacząco go wyczerpało. Nie miał… odwagi spojrzeć na Finnegana. Miał wrażenie, że kiedy tylko sobie na to pozwoli, cały jego spokój znów zniknie zastąpiony tą niepewnością, którą czuł jeszcze chwilę temu.
Pięć minut później oddział był gotowy do wymarszu. Louriel wsadzony w siodło przez Lorhena i Oriona trzymał się kurczowo tego drugiego, przytulając nadal palącym go policzkiem pomiędzy łopatkami przyjaciela. Dla innych taka zażyłość mogła wyglądać dziwnie, albo nawet powodować szepty wśród ludzi, ale książę nigdy się tym nie przejmował. Jego relacja z Orionem była czysta jak łza i nie miał sobie niczego do zarzucenia. Jeśli ktoś chciał się dopatrywać w ich przyjaźni czegoś więcej, trudno. Louriel mu ufał. Wiedział, że nawet jeśli czasem chłopak chciał po prostu odejść, albo stłuc go na kwaśne jabłko, nigdy nie porzuciłby go w potrzebie.
- Wiesz, że zasługujesz na ochrzan? – zapytał księcia białowłosy w drodze do pałacu.
- Mhm – usłyszał cichą odpowiedź.
- I wiesz, że jak tylko odpoczniesz, to dostaniesz po głowie? – dopytywał dalej, starając się mówić cicho, żeby nikt poza niesfornym szlachcicem go nie usłyszał.
- Mhm – odpowiedź przyszła po dłuższej chwili, ale Orion był pewien, że i tego przyjaciel był świadomy.
- To dobrze – parsknął zadowolony, uśmiechając się pod nosem.
Przez chwilę ich oczy zatrzymały się na sobie, odkrywając uczucia kłębiące się pod czerwonymi z wysiłku policzkami i upartych osobowościach. Louriel czuł się tak, jakby tylko ucieczka mogła go ochronić przed przeszywającym spojrzeniem oczy maga ognia o niezwykłym, grejpfrutowym kolorze. Ale było w nich coś, co nie pozwalało mu odwrócić spojrzenia. Dostrzegł jak wyraz jego twarzy i oczu zmieniają się powoli, razem ze wzrokiem błądzącym po twarzy niebieskowłosego. Do tej pory jego oddech był ciężki i urwany, zmęczony wysiłkiem, tak jak serce, które wybijało rytm dwa razy szybszy niż normalnie. Z chwilą, w której utkwione w nim spojrzenie nabrało łagodności, a usta wykrzywione w zadowolonym z siebie grymasie ułożyły się w uśmiech, który mógłby stopić lód, usłyszał jak wciąga gwałtownie powietrze nosem, zatrzymując je w płucach. Uścisk na jego nadgarstkach rozluźnił się, ale on nadal nie potrafił poruszyć choćby małym palcem u stopy. Nie, kiedy nagle twarzy Finnegana zaczęła się przybliżać, wprawiając jego biedne serce w stan przedzawałowy i palpitacje.
Muskających go dłoni mężczyzny prawie nie poczuł w przeciwieństwie do szeptu, wypowiedzianego praktycznie do jego ucha. Czuł na małżowinie gorący oddech i dreszcz jaki przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Czuł jak śnieg pod nim topnieje i miał wrażenie, że po całusie złożonym na jego policzku, zaczął topić się nieco szybciej, tak samo jak jego chęci zdzielenia blondyna po głowie. To nie było to, czego się spodziewał, znowu. Miał wrażenie, że jego głowa i serce tego nie wytrzyma. Czuł się jakby ktoś wpuścił tornado w jego myśli i zamienił jego poukładany mózg w miejsce pełne chaosu i niezrozumienia. Nawet gdy Finnegan w końcu podniósł się z niego miał wrażenie, że nadal jest przy nim, a jego śmiałe usta znaczą ścieżkę przez policzek mężczyzny, znacząc go czerwoną pręgą, kończącą się gdzieś przy ustach, choć ich samych nawet nie musnęły. Miał wrażenie, że tak byłoby prościej. Gdyby pocałował go w usta, mógłby to uznać za zbytnie spoufalanie się i najzwyczajniej w świecie kopnąć go w dupę i wygnać na cztery wiatry z pałacu. Fakt iż zatrzymał się i nawet nie zbliżył zbytnio do jego warg skomplikował tylko sprawę. Po raz kolejny nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Gdyby zaczął histeryzować, zachowałby się nie lepiej od Oriona z jego awersją do wszystkiego co miało jakikolwiek związek ze związkami właśnie. A gdyby nie zareagował wcale, to tak jakby na to w jakiś sposób przyzwolił…
Mgła opadała bardzo wolno jak na gusta Oriona, a fakt że żaden z magów nie pojawił się na jej krawędzi, dumny jak paw ze swej wygranej, albo wręcz przeciwnie, styrany i zły na siebie samego, tylko dodatkowo karmi jego niepokój. Miał trochę za złe Ezrze, że ten go powstrzymał, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby tylko wpadł w środek walki Louriela i został przez przypadek ranny, przyjaciel po pierwsze nie wybaczyłby jemu, że się tak naraził, podważając tym samym zaufanie do swojego mistrza, a po drugie nie wybaczyłby sobie, że zrobił mu coś złego. Książę nie lubił ranić ludzi. Nie tak naprawdę. Złośliwości zawsze trzymał na wodzy i nigdy nie przekraczał wyznaczanych sobie granic. Jeśli stało się tak przez przypadek, albo złą ocenę sytuacji, nie wahał się przeprosić za swoje zachowanie i obiecać, że to się więcej nie powtórzy. Nie były to słowa rzucane na wiatr. Louriel nigdy nie łamał raz danego słowa.
- Wcale mnie nie pocieszasz – mruknął, słysząc że będą mogli zebrać zwłoki przyjaciół. Może martwił się trochę za bardzo, ale miał wrażenie, że to wcale nie jest takie nieprawdopodobne. W końcu jeszcze nigdy nie spotkał nikogo, kto uporem i temperamentem dotrzymywałby Lourielowi kroku. To był pierwszy taki przypadek, który w jego oczach wyglądał jak tykająca bomba, która tylko czekała żeby wybuchnąć.
Mgła w końcu opadła, a on niemal natychmiast dostrzegł jasnoniebieski kłąb szat i kończyn odznaczający się na perłowym śniegu. Nie czekał aż Louriel sam go przywoła, podbiegł do niego, nie będąc pewny tego, co zobaczy, ale to co ujrzały jego złote oczy przechodziło wszelkie pojęcie. Oczy księcia nieruchomo wpatrywały się w niebo, a jego mina wyrażała dogłębny szok pomieszany z niedowierzaniem. Orion jeszcze nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie i nawet nie miał pomysłu, co mag ognia musiał mu zrobić, żeby skończyło się w ten sposób. Rzucił mu gniewne spojrzenie, a potem ukląkł obok księcia, machając mu dłonią przed twarzą.
- Lou? Wszystko w porządku? – zapytał, kiedy nieprzytomne spojrzenie spoczęło na nim.
- Taaaak… - słyszał w odpowiedzi zadziwiająco spokojnym tonem głosu, jakby siedzieli przy herbacie.
- Jesteś pewien? Dziwnie się zachowujesz? – zwrócił uwagę Orion, oglądając sylwetkę księcia jakby spodziewał się dojrzeć jakichś ran, albo ukłuć, świadczących o podaniu mężczyźnie jakichś substancji wpływających na stan umysłu.
- Tak – usłyszał jeszcze raz, a kiedy znowu spojrzał na twarz Louriela, jego oczy miały przytomniejszy wyraz. – Chyba… chyba trochę przedobrzyłem – przyznał w końcu, jakby sam nie do końca wierzył, że to się stało, ale Orion natychmiast zrozumiał.
- Głupek – parsknął, łapiąc mężczyznę pod pachy, żeby pomóc mu się podnieść, a potem przytrzymał go, kiedy zachwiał się, jakby zakręciło mu się w głowie.
Louriel nie miał pojęcia, że jest tak bardzo zmęczony, dopóki nie spróbował się podnieść. Czuł się jak pęknięty balon, z którego uszło całe powietrze. Pomoc Oriona przyjął bez marudzenia i wydziwiania. Białowłosy widział go w gorszym stanie i nie po raz pierwszy przytrzymywał go kiedy ten nie mógł utrzymać się na nogach. Okoliczności były inne, różniły się zdecydowanie ilością procentów w wodzie, ale zachowanie jego ciała było podobne.
- Dasz radę jechać samemu na koniu? – zapytał go Orion kiedy znaleźli się przy zwierzętach, a Louriel znosił dzielnie poklepywanie po plecach i gratulacje z pięknej walki.
- Chyba nie – westchnął, wiedząc że to było pytanie retoryczne, jako że opierał się całym ciężarem o przyjaciela, nawet nie próbując powłóczyć nogami. Przygoda w jaskini, to czarne coś, potem praca i na koniec walka wymagały od niego dużego nakładu energii i siły psychicznej, a to ostatnie zdarzenie znacząco go wyczerpało. Nie miał… odwagi spojrzeć na Finnegana. Miał wrażenie, że kiedy tylko sobie na to pozwoli, cały jego spokój znów zniknie zastąpiony tą niepewnością, którą czuł jeszcze chwilę temu.
Pięć minut później oddział był gotowy do wymarszu. Louriel wsadzony w siodło przez Lorhena i Oriona trzymał się kurczowo tego drugiego, przytulając nadal palącym go policzkiem pomiędzy łopatkami przyjaciela. Dla innych taka zażyłość mogła wyglądać dziwnie, albo nawet powodować szepty wśród ludzi, ale książę nigdy się tym nie przejmował. Jego relacja z Orionem była czysta jak łza i nie miał sobie niczego do zarzucenia. Jeśli ktoś chciał się dopatrywać w ich przyjaźni czegoś więcej, trudno. Louriel mu ufał. Wiedział, że nawet jeśli czasem chłopak chciał po prostu odejść, albo stłuc go na kwaśne jabłko, nigdy nie porzuciłby go w potrzebie.
- Wiesz, że zasługujesz na ochrzan? – zapytał księcia białowłosy w drodze do pałacu.
- Mhm – usłyszał cichą odpowiedź.
- I wiesz, że jak tylko odpoczniesz, to dostaniesz po głowie? – dopytywał dalej, starając się mówić cicho, żeby nikt poza niesfornym szlachcicem go nie usłyszał.
- Mhm – odpowiedź przyszła po dłuższej chwili, ale Orion był pewien, że i tego przyjaciel był świadomy.
- To dobrze – parsknął zadowolony, uśmiechając się pod nosem.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tak bogate wyładowanie się z energii którą naturalnie posiadało każde bijące serce sprawiło, że Ezra nie potrafił się nie uśmiechać. Finnegan był blady jak po grypie żołądkowej, dyszał ciężko i poza przybraniem pozycji względnie wygodnej w śniegu nie wykazywał innych aktywności fizycznych. Nawet będąc szturchanym stopą nie zamruczał nawet żeby zostawił go w spokoju. Urocze aczkolwiek niespotykane. Finni miał w sobie zawsze tak ogromne pokłady, że oni całym oddziałem – a było ich razem trzech bez blondyna oczywiście – nie potrafili doprowadzić go do wyczerpania chociażby połowy zapasów męcząc go przez dobre kilka godzin na treningach. Dlatego też na kilka chwil jego oczy spoczęły na dziwnie spokojnym ale i podobnie wyczerpanym Lourielu. Mag wody okazał się silniejszy niż podejrzewał, gdyby nadeszło im z nim walczyć… nie mieliby najmniejszych szans.
- Wstawaj pierdoło moja. – Mruknął w końcu łapiąc Finnegana za wyciągnięte w swoją stronę ręce. Pociągnął go zaraz do góry i miał wrażenie jakby bawił się ogromną, ciężką galaretką! Blondyn padł na niego jak długi, kładąc ramiona przypominające makaron na wietrze, na jego ramionach. Stopy gubiły grunt, a wśród dziwnego bełkotu który zdarzał się w trzech momentach: pijaństwa, zaspania i właśnie zmęczenia, Ezra zrozumiał, że ten chce skonać w spokoju w swoim lodowym domku.
Powstrzymując się od śmiechu, chociaż chichotał pod nosem, wygodnie go objął i zaczął ciągnąć w stronę koni już wiedząc, że nie było szans żeby ten o własnych siłach dojechał na miejsce.
- Psyt, coś Ty mu zrobił? – Zapytał cicho, odwracając głowę w stronę blond czupryny, obecnie mocno sfatygowanej przez wodę.
- Dałem całusa, no… może dwa. Ok, trzy. – Wybełkotał na co Ezra staną i po prostu go puścił. Żyjące zwłoki z łoskotem upadły na śnieg autentycznie się nie spodziewając takiego zachowania. Brunet stał z delikatnie otwartymi ustami które co rusz zamykał, próbując coś powiedzieć.
- Coś Ty zrobił?! – Warknął na niego i chociaż miał ogromną ochotę żeby go kopnąć, widział, że jego drogi przyjaciel był tak zmęczony przez ten dzień, że nawet on nie miał serca na przejawy agresji.
- Nie tak głośno Ezra, to moja tajemnica. – Przystawił wskazujący palec do ust jednak nadal leżał plackiem na ziemi, z zamkniętymi oczami i spokojnym oddechem. – Jaką on ma cudowną w dotyku skórę… nawet się nie domyślasz. – Rozmarzony uśmiech rozciągnął się na jego ustach na co tym razem autentycznie Ezra załamał nad nim ręce. Podniósł go, owszem, ale marudził, że ma się zachowywać i nie, nie może zaciągnąć księcia do łóżka bo ludzie z natury posiadali uczucia, a on takim zachowaniem – czy był tego świadom czy nie – je ranił!
Wykład trwał aż nie dotarli na konia. Finni zmobilizował ostatnie siły żeby wspiąć się na siodło po czym padł do tyłu, prosto w pierś przyjaciela. Brunet z założenia usiadł z nim na jednym wierzchowcu, pozwalając tamtemu po prostu pójść spać. Czuł jak ten mości się między jego ramionami, opiera się czołem o jego szyję ostatecznie krzyżując ręce na piersi i poddając się całkowicie sennej aurze.
- Nie zrobiłbym mu czegoś takiego. Jest zbyt interesujący, jestem zafascynowany… – Usłyszał jeszcze, na kilka chwil kierując na przyjaciela oczy. Na ustach Ezry od razu rozciągnął się spokojny uśmiech i poprawiając kaptur który blondyn sobie wciągnął na głowę poprawił jego spadającą głowę. Skoro Crowl twierdził, że nie ma zamiaru wykorzystać seksualnej możliwości to na pewno dotrzyma swojego postanowienia. Skoro książę zaczął go fascynować – a to źle świadczyło dla jaśnie mistrza właśnie – będzie próbował się do niego zbliżyć na całkiem innych płaszczyznach niż w łóżku właśnie.
Powrót do pałacu minął w spokojnej i rozładowanej atmosferze. Po krótkich oględzinach Ezra zauważył, że i Orionowi przeszły nerwy na przyjaciela. Widocznie obywaj mieli to w swoim uroku, że nie dało się na nich długo gniewać. Dopiero gdy w niedalekiej odległości zaczęły coraz wyraźniej majaczyć mury pałacu cesarskiego poczuł jak jego balast zaczyna się wiercić, marudząc, że jest mu zimno i jest głodny i zmęczony i chciałby pójść spać ale też wykąpać i ma ochotę na czekoladę. Na ten słowotok przewrócił oczami zaraz marszcząc brwi.
- Mam ze sobą czekoladę. Pewnie kolację dostaniemy, a co do zimna… – Zaczął jednak jadący obok nich mag wody wszedł mu w zdanie.
- Możecie skorzystać z gorących źródeł w łaźni. – Wyjaśnił, a przedstawiając im bardzo prostą drogę po której Ezra będzie musiał wlec Finnegana uśmiechnął się wdzięcznie, jednocześnie szczerze dziękując. Sam czuł, że po całym dniu na mrozie musi wygrzać stare kości.
Plan więc był idealny. Wszyscy żołnierze pozbawieni przymusu kajania się przed władcą dostali ciepły, obfity posiłek który mogli w spokoju i w swoim własnym towarzystwie zjeść. Dzięki drzemce Finnegan był zdolny do przeżuwania ale jakimikolwiek wigor do egzystencji pojawił się dopiero w momencie gdy zjadł pół tabliczki czekolady ze skórką pomarańczy. W efekcie ułatwił im całą wędrówkę do obiecanego, gorącego raju w którym mieli spędzić dokładnie tyle czasu ile zajmie odparzenie sobie pośladków.
Wszystkie obrządki związane z tym żeby do gorącej wody się dostać były dla nich nie dość, że całkowitą nowością to najpewniej gdyby nie ich żołnierski fakt, dość mocno krępującą sytuacją. Kazano im zostawić rzeczy w wyznaczonej szafce, wszystkie absolutnie, do wody mieli wejść jak ich natura stworzyła, a w niej mogli siedzieć dowoli. Później zalecało się kilka zabiegów pielęgnacyjnych, otrzymali przyjemnie pachnące mydła, ręczniki, wszystko co mogło być im potrzebne do szczęścia po to by kres swojej wędrówki ujrzeć… na zewnątrz.
Nie tego się spodziewali. Małe, okrągłe jeziorko otoczone okrągłymi kamieniami, skąpą ale estetyczną zielenią, pozbawione śniegu ale za to z obiecującą, parującą zawartością. Finnegan stwierdzając, że ma serdecznie dość – a z trybu marudy właśnie wchodził w zwyczajnego chu** - rzucił ręcznik na drewnianą werandę po czym powoli zaczął się zanurzać. Błogi uśmiech szybko rozciągnął się na jego ustach, a gdy powoli zaczął siadać, gdy woda przykrywała coraz większą część jego ciała, zaczął nawet cicho pomrukiwać z rozkoszy.
Ezra zanim postanowił dołączyć albo chociaż podjąć próbę uważnie się rozejrzał, z przyzwyczajenia sprawdził jakie mają opcje ucieczki. Ostatecznie jego wzrok spoczął na ciele przyjaciela chociaż w jego intencjach nie było nic nieodpowiedniego. Spokojnie przemknął po gigantycznej bliźnie zdobiącej praktycznie całość pleców, a będącej wynikiem poważnego oparzenia. Później zaczął dostrzegać te mniejsze, spowodowane bronią białą. Kilka większych blizn ale i cała masa mniejszych zdobiła większość jego ciała. Tak, Finnegan był dobry i przez tak wielkie umiejętności często ledwo wychodził z opresji, o dbaniu o własne bezpieczeństwo nie było już nawet mowy.
Ostatecznie podniósł ręcznik przyjaciela, poskładał go i pozbywając się tego ze swoich bioder dołączył do kąpieli po przeciwnej stronie. Jego ciało chociaż też poznaczone jasnymi pasami zagojonych ran przede wszystkim pokryte było piegami. On, w przeciwieństwie do przyjaciela, nie opalał się na przyjemną czekoladkę, a jedynie zwiększał armię kropek.
Zanurzając się do połowy piersi oparł się łokciami o krawędź baseniku, odchylił głowę do tyłu zamykając przy tym oczy. Ciepło było łechcące, regenerujące, a on się mu z przyjemnością poddawał. Podobnie jak ogólnemu spokojowi otoczenia.
- Wstawaj pierdoło moja. – Mruknął w końcu łapiąc Finnegana za wyciągnięte w swoją stronę ręce. Pociągnął go zaraz do góry i miał wrażenie jakby bawił się ogromną, ciężką galaretką! Blondyn padł na niego jak długi, kładąc ramiona przypominające makaron na wietrze, na jego ramionach. Stopy gubiły grunt, a wśród dziwnego bełkotu który zdarzał się w trzech momentach: pijaństwa, zaspania i właśnie zmęczenia, Ezra zrozumiał, że ten chce skonać w spokoju w swoim lodowym domku.
Powstrzymując się od śmiechu, chociaż chichotał pod nosem, wygodnie go objął i zaczął ciągnąć w stronę koni już wiedząc, że nie było szans żeby ten o własnych siłach dojechał na miejsce.
- Psyt, coś Ty mu zrobił? – Zapytał cicho, odwracając głowę w stronę blond czupryny, obecnie mocno sfatygowanej przez wodę.
- Dałem całusa, no… może dwa. Ok, trzy. – Wybełkotał na co Ezra staną i po prostu go puścił. Żyjące zwłoki z łoskotem upadły na śnieg autentycznie się nie spodziewając takiego zachowania. Brunet stał z delikatnie otwartymi ustami które co rusz zamykał, próbując coś powiedzieć.
- Coś Ty zrobił?! – Warknął na niego i chociaż miał ogromną ochotę żeby go kopnąć, widział, że jego drogi przyjaciel był tak zmęczony przez ten dzień, że nawet on nie miał serca na przejawy agresji.
- Nie tak głośno Ezra, to moja tajemnica. – Przystawił wskazujący palec do ust jednak nadal leżał plackiem na ziemi, z zamkniętymi oczami i spokojnym oddechem. – Jaką on ma cudowną w dotyku skórę… nawet się nie domyślasz. – Rozmarzony uśmiech rozciągnął się na jego ustach na co tym razem autentycznie Ezra załamał nad nim ręce. Podniósł go, owszem, ale marudził, że ma się zachowywać i nie, nie może zaciągnąć księcia do łóżka bo ludzie z natury posiadali uczucia, a on takim zachowaniem – czy był tego świadom czy nie – je ranił!
Wykład trwał aż nie dotarli na konia. Finni zmobilizował ostatnie siły żeby wspiąć się na siodło po czym padł do tyłu, prosto w pierś przyjaciela. Brunet z założenia usiadł z nim na jednym wierzchowcu, pozwalając tamtemu po prostu pójść spać. Czuł jak ten mości się między jego ramionami, opiera się czołem o jego szyję ostatecznie krzyżując ręce na piersi i poddając się całkowicie sennej aurze.
- Nie zrobiłbym mu czegoś takiego. Jest zbyt interesujący, jestem zafascynowany… – Usłyszał jeszcze, na kilka chwil kierując na przyjaciela oczy. Na ustach Ezry od razu rozciągnął się spokojny uśmiech i poprawiając kaptur który blondyn sobie wciągnął na głowę poprawił jego spadającą głowę. Skoro Crowl twierdził, że nie ma zamiaru wykorzystać seksualnej możliwości to na pewno dotrzyma swojego postanowienia. Skoro książę zaczął go fascynować – a to źle świadczyło dla jaśnie mistrza właśnie – będzie próbował się do niego zbliżyć na całkiem innych płaszczyznach niż w łóżku właśnie.
Powrót do pałacu minął w spokojnej i rozładowanej atmosferze. Po krótkich oględzinach Ezra zauważył, że i Orionowi przeszły nerwy na przyjaciela. Widocznie obywaj mieli to w swoim uroku, że nie dało się na nich długo gniewać. Dopiero gdy w niedalekiej odległości zaczęły coraz wyraźniej majaczyć mury pałacu cesarskiego poczuł jak jego balast zaczyna się wiercić, marudząc, że jest mu zimno i jest głodny i zmęczony i chciałby pójść spać ale też wykąpać i ma ochotę na czekoladę. Na ten słowotok przewrócił oczami zaraz marszcząc brwi.
- Mam ze sobą czekoladę. Pewnie kolację dostaniemy, a co do zimna… – Zaczął jednak jadący obok nich mag wody wszedł mu w zdanie.
- Możecie skorzystać z gorących źródeł w łaźni. – Wyjaśnił, a przedstawiając im bardzo prostą drogę po której Ezra będzie musiał wlec Finnegana uśmiechnął się wdzięcznie, jednocześnie szczerze dziękując. Sam czuł, że po całym dniu na mrozie musi wygrzać stare kości.
Plan więc był idealny. Wszyscy żołnierze pozbawieni przymusu kajania się przed władcą dostali ciepły, obfity posiłek który mogli w spokoju i w swoim własnym towarzystwie zjeść. Dzięki drzemce Finnegan był zdolny do przeżuwania ale jakimikolwiek wigor do egzystencji pojawił się dopiero w momencie gdy zjadł pół tabliczki czekolady ze skórką pomarańczy. W efekcie ułatwił im całą wędrówkę do obiecanego, gorącego raju w którym mieli spędzić dokładnie tyle czasu ile zajmie odparzenie sobie pośladków.
Wszystkie obrządki związane z tym żeby do gorącej wody się dostać były dla nich nie dość, że całkowitą nowością to najpewniej gdyby nie ich żołnierski fakt, dość mocno krępującą sytuacją. Kazano im zostawić rzeczy w wyznaczonej szafce, wszystkie absolutnie, do wody mieli wejść jak ich natura stworzyła, a w niej mogli siedzieć dowoli. Później zalecało się kilka zabiegów pielęgnacyjnych, otrzymali przyjemnie pachnące mydła, ręczniki, wszystko co mogło być im potrzebne do szczęścia po to by kres swojej wędrówki ujrzeć… na zewnątrz.
Nie tego się spodziewali. Małe, okrągłe jeziorko otoczone okrągłymi kamieniami, skąpą ale estetyczną zielenią, pozbawione śniegu ale za to z obiecującą, parującą zawartością. Finnegan stwierdzając, że ma serdecznie dość – a z trybu marudy właśnie wchodził w zwyczajnego chu** - rzucił ręcznik na drewnianą werandę po czym powoli zaczął się zanurzać. Błogi uśmiech szybko rozciągnął się na jego ustach, a gdy powoli zaczął siadać, gdy woda przykrywała coraz większą część jego ciała, zaczął nawet cicho pomrukiwać z rozkoszy.
Ezra zanim postanowił dołączyć albo chociaż podjąć próbę uważnie się rozejrzał, z przyzwyczajenia sprawdził jakie mają opcje ucieczki. Ostatecznie jego wzrok spoczął na ciele przyjaciela chociaż w jego intencjach nie było nic nieodpowiedniego. Spokojnie przemknął po gigantycznej bliźnie zdobiącej praktycznie całość pleców, a będącej wynikiem poważnego oparzenia. Później zaczął dostrzegać te mniejsze, spowodowane bronią białą. Kilka większych blizn ale i cała masa mniejszych zdobiła większość jego ciała. Tak, Finnegan był dobry i przez tak wielkie umiejętności często ledwo wychodził z opresji, o dbaniu o własne bezpieczeństwo nie było już nawet mowy.
Ostatecznie podniósł ręcznik przyjaciela, poskładał go i pozbywając się tego ze swoich bioder dołączył do kąpieli po przeciwnej stronie. Jego ciało chociaż też poznaczone jasnymi pasami zagojonych ran przede wszystkim pokryte było piegami. On, w przeciwieństwie do przyjaciela, nie opalał się na przyjemną czekoladkę, a jedynie zwiększał armię kropek.
Zanurzając się do połowy piersi oparł się łokciami o krawędź baseniku, odchylił głowę do tyłu zamykając przy tym oczy. Ciepło było łechcące, regenerujące, a on się mu z przyjemnością poddawał. Podobnie jak ogólnemu spokojowi otoczenia.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion z ulgą przyjął widok zbliżającego się pałacu. Martwił się o Louriela, który całą drogę siedział cicho i najprawdopodobniej drzemał, wtulony w jego plecy. Pierwszy raz widział, by ktoś wymęczył go tak bardzo, by ten po prostu jak stał, tak padł, niezdolny do robienia czegokolwiek poza spaniem. Czuł coś na kształt podziwu do Finnegana, że zmusił jego mistrza do zużycia wszelkich pokładów energii, skupienia i kreatywności jakie ten w sobie miał. Z drugiej strony czuł, że ten człowiek był niebezpieczny i powinien trzymać go z daleka od Louriela. Nie podobało mu to co widział w jego oczach i czynach. Nie ufał mu ani odrobinę. A jednak między tym wszystkim był Ezra. Ten niepozorny, śliczny chłopak, który zdawał się ufać mu całkowicie. Orion nie chciał postępować pochopnie, w końcu to że Ezra wyglądał jak niewiniątko, nie świadczyło o tym, że naprawdę taki był. Może to była tylko przykrywka? Miał go omamić, żeby ten drugi mógł sobie owinąć księcia wokół palca, a potem go wykorzystać? Spróbował się zmusić do tej podejrzliwości, którą czuł wobec blondyna, ale kiedy tylko próbował, przed oczami stawała mu zarumieniona twarz Ezry, zawstydzone spojrzenie i niewinne reakcje na jego słowa. Nie wierzył, że ktoś kto robił taką minę, był zdolny do fałszu i knucia za czyimiś plecami.
Już kiedy wjechali na dziedziniec, białowłosy dojrzał czekających cesarza i siostrę Louriela. Dziewczyna przestępowała z nogi na nogę, a minę miała zmartwioną, jakby czekała na paskudne wieści. Zanim Orion zdołał obudzić księcia i perswazją zmusić go do zejścia z konia, cesarz zdążył zapewnić magów ognia, że nie ma potrzeby by zanim pójdą odpocząć dotrzymali mu towarzystwa przy kolacji i dopełnili wszelkich formalności. Widząc zmizerowane twarze magów i stan własnego syna nie miał serca trzymać ich jeszcze dłużej na nogach.
- Ojcze… - Louriel nie do końca przytomny, zaczął iść w kierunku mężczyzny, ale zanim znalazł się choćby w połowie, zmartwiona Blaire przecięła dziedziniec i wtuliła się w ciało brata, żeby zaraz obejrzeć go ze wszystkich stron.
- Słyszeliśmy, że wpadłeś pod lód… Nic ci nie jest? – dopytywała dziewczyna, patrząc na zmęczoną twarz Louriela.
- Nie, nic mi się nie stało – zapewnił, gładząc głowę siostry. Orion asekuracyjnie trzymał się z tyłu, gotowy w każdym momencie złapać mężczyznę, gdyby ten się zachwiał. – Muszę porozmawiać… - zaczął, ale cesarz, który pojawił się obok, natychmiast go uciszył.
- Porozmawiamy jutro. W tym momencie są ważniejsze rzeczy, moje dziecko. Poleciłem powiadomić medyka o twoim… stanie. Będzie na ciebie czekał w akademii – powiedział spokojnie, patrząc na księcia z góry.
Louriel zamrugał zaskoczony powiekami.
- Nie muszę spać w pałacu? – zdziwił się, na co cesarz jedynie uśmiechnął się pod nosem.
- A chcesz? – zapytał figlarnie, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaka będzie odpowiedź mężczyzny.
- No… nie – przyznał, spoglądając ponad ramieniem ojca, gdzie na szczycie schodów do pałacu stała Mavelle, przyglądając się mu ze zmarszczonymi brwiami. Nie miał ochoty z nią rozmawiać, czy raczej kłócić się, bo do tego ostatecznie sprowadzała się każda próba jakiejkolwiek komunikacji między nimi.
- W takim razie, nie wiem, co tu jeszcze robicie. Orion, zajmij się nim, proszę – zwrócił się do białowłosego, skłaniając z wdziękiem głowę.
- Tak jest, wasza wysokość – zgodził się natychmiast i nie czekając na nic więcej, pociągnął Louriela w jedną z ulic kryjącą się w cieniu pałacu.
Do miasta wody wchodziło się dwoma szerokimi, brukowanymi ulicami, kryjącymi się po obu stronach pałacu królewskiego, który najlepiej nadawał się do obrony w razie zagrożenia. Domy w większości dwupiętrowe, zbudowane były z kamienia i pokryte warstwą lodu, żeby wyglądały na kruche i delikatne, chociaż nie wystarczył mocniejszy podmuch wiatru, by je zburzyć. Filigranowe kolumny i ozdobne sople lodu zdobiły werandy, i fronty domów sprawiając wrażenie wysmukłych i lekkich. Akademia Louriela znajdowała się w prostej drodze od pałacu, dosłownie, wystarczyło iść cały czas prosto, minąć główny plac miasta, łaźnię i było się na miejscu. Budynek akademii wtulony był pomiędzy łaźnię, a najlepszą w mieście knajpę. Fasada była prosta, nie rzucała się w oczy, a wielkie, dwuskrzydłowe drzwi prowadziły do wnętrza, gdzie już od progu czuć było, że znalazło się w miejscu przeznaczonym do nauki. Hal stanowił jednocześnie bibliotekę, gdzie regały z książkami sięgały do sufitu, oraz przechodziły na drugie piętro, otoczone galeryjką. Szerokie schody z marmuru prowadziły na wyższe piętro, gdzie znajdowało się kilka sal i pokoje dla uczniów, którzy przybywali do akademii z oddalonych od miasta wiosek. Za jednym z regałów znajdował się korytarz, który prowadził do prywatnych pokoi Louriela, jego gabinetu i sali treningowej, gdzie uczniowie ćwiczyli panowanie nad żywiołem, dopóki nie byli w stanie nie powodować zniszczeń.
Orion kiedy tylko przekroczyli próg szkoły, poprowadził Louriela do jego sypialni, gdzie zgodnie z oczekiwaniem czekała na niego gorąca kolacja i medyk, który niemal od razu załamał ręce, widząc w jakim jest stanie. Podczas gdy mężczyzna jadł, zajął się jego dłonią, którą dokładnie opatrzył i wysmarował maścią na świąd. Z nogą było prościej, jako że jej nie rozdrapał. Wystarczyło, że wypił specjalną miksturę i ślady zaraz zaczęły znikać, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i kiedy medyk wychodził, w ogóle ich nie było.
- Lepiej ci? – zapytał Orion, kiedy drzwi za mężczyzną się zamknęły, a oni zostali sami.
Louriel opatrzony i najedzony wypoczywał w fotelu, gapiąc się w ogień. Nie był pewien, co było jeszcze nie tak, ale coś zdecydowanie mu nie pasowało.
- Tak… - mruknął nieprzekonany, wygładzając szatę na swoich kolanach.
- Zimno ci? – zdziwił się Orion, widząc że mężczyzna drży. Louriel spojrzał na niego, jakby nie zrozumiał pytania, ale zaraz zdał sobie sprawę, że tak, targające nim dreszcze były spowodowane przemarznięciem.
Białowłosy nie wiedział co jeszcze mógłby zrobić, poza narzuceniem na ramiona przyjaciela koca, ale i to okazało się zbyt mało. W końcu chłopak zaproponował łaźnię i gorące źródła. Chwilę później byli w budynku obok, zdejmując z siebie wszelkie ubrania, by pozostać w ręcznikach. Służące upięły długie włosy Louriela w koka na czubku głowy, utrzymującego się przez czarną szpilkę. Fryzura odsłoniła łabędzią szyję mężczyzny i uwydatniła kremowy kolor skóry. Jego ramiona były szerokie, ale niezbyt muskularne. Nieprzerośnięte, ale wytrenowane mięśnie stanowiły smukłe, zgrabne ciało z wyraźnie odznaczonym czteropakiem na brzuchu. Długie, zgrabne nogi zakończone były długimi, delikatnymi stopami. Skóry księcia nie szpeciła ani jedna blizna. Jedynie przez plecy, na wysokości ramion rozpoczynało się znamię, które zwężając się wzdłuż kręgosłupa i kończące tuż nad pośladkami przypominało pasmo łusek. Orion był całkowitym przeciwieństwem księcia. Niższy, bardziej krępy, zaprawiony od pracy fizycznej, która odbiła na jego ciele wyraźne piętno w postaci szorstkich, poranionych dłoni i lekkiego skrzywienia kręgosłupa. Blizna po poważnym złamaniu szpeciła jego lewą łydkę, a prawa stopa zmiażdżona niegdyś przez ciężką skrzynię wyglądała niezbyt estetycznie, choć medyk, który próbował ją poskładać zrobił co w jego mocy.
Przesuwając drzwi na zewnątrz, Louriel nie spodziewał się zastać jeszcze kogoś w źródle. Było już późno, a dzień nadzwyczaj długi i męczący. Tym bardziej nie dowierzał, widząc blond czuprynę Finnegana wystającą spoza kamiennego obramowania i kręcone loczki Ezry po drugiej stronie okrągłego źródła. Para unosiła się nad wodą, kusząc by zanurzyć w niej choć mały palec u stopy, a Louriel nie zamierzał odmawiać sobie tej przyjemności. Nie kiedy już się nastawił na ogrzanie w idealnych do tego warunkach.
- No proszę, myślałem że wszystkie Papużki poszły już spać – rzucił sarkastycznie, ale cicho, uśmiechając się w taki sposób, jakby mówił, że nie ma nic złego na myśli. Nie czuł ani odrobiny wstydu, kiedy zrzucał z siebie ostatnią barierę do nagości, żeby zaraz podejść do źródełka i powoli zanurzyć się w jego ciepłej wodzie.
Siedząc, rzucił spojrzeniem na siedzącego obok Finnegana, sunąc po widocznych nad wodą ramionach mężczyzny. Podobał mu się. Nawet bardzo mu się podobał.
- A ty co? Wstydzisz się? – rzucił zaraz rozbawiony do Oriona, widząc że tamten zatrzymał się jak wryty przy wejściu i gapi się na Ezrę.
Białowłosy nie wierzył w to, co pokazywały mu oczy. Nie ufał im, bo przecież nie mógł widzieć nagiego Ezry siedzącego w źródle, który wyglądał jak ciasteczko do schrupania, tak samo słodko co pięknie i kusząco. Przełknął głośno ślinę, próbując wcale nie wodzić oczami po jego sylwetce, tylko po to, by zaraz i tak zatrzymać się na jego oczach. Nie był pewien, co czuje. Miał wrażenie, że jego mózg zasłoniła para ze źródełka, przysłaniając wszelkie wątpliwości i podejrzenia, zostawiając tylko pragnienie, by z nim porozmawiać. By sprawdzić jaką zrobiłby minę, gdyby zobaczył jego. Czy by się skrzywił? Czy obrzydziłaby jego stopa i postura przypominająca raczej chłopa ze wsi, niż żołnierza. Miał ochotę zignorować Louriela, ale wiedział, że nie może, gdyby uciekł przyjaciel nie dałby mu spokoju. Niechętnie pozbył się swojego ręcznika i odłożył go zaraz obok Louriela, by jak najszybciej znaleźć się w wodzie.
Książę zadowolony, zaraz zanurzył się w wodzie, uważając by zamoczyć bandaża na dłoni, a kiedy stwierdził, że to niewygodne przekręcił się na brzuch i splatając ręce pod brodą, oparł policzek na przedramieniu, przymykając z błogości oczy.
- Nie zaśnij – zwrócił mu uwagę złotooki, przewracając oczami.
- Nie śpię – prychnął Louriel, spoglądając w bok, na Finnegana, by unieść oczy do nieba, jakby mówił, że Orion jak zwykle przesadza. Nie wiedział, czy jest tak zmęczony, że nie krępuje go obecność Finnegana, ale nie czuł ani odrobiny zmieszania. Wręcz przeciwnie, był mocno zainteresowany. – Napnij bicka, Papużko – poprosił sennym tonem, przyglądając się ciekawie muskularnej sylwetce maga ognia.
Już kiedy wjechali na dziedziniec, białowłosy dojrzał czekających cesarza i siostrę Louriela. Dziewczyna przestępowała z nogi na nogę, a minę miała zmartwioną, jakby czekała na paskudne wieści. Zanim Orion zdołał obudzić księcia i perswazją zmusić go do zejścia z konia, cesarz zdążył zapewnić magów ognia, że nie ma potrzeby by zanim pójdą odpocząć dotrzymali mu towarzystwa przy kolacji i dopełnili wszelkich formalności. Widząc zmizerowane twarze magów i stan własnego syna nie miał serca trzymać ich jeszcze dłużej na nogach.
- Ojcze… - Louriel nie do końca przytomny, zaczął iść w kierunku mężczyzny, ale zanim znalazł się choćby w połowie, zmartwiona Blaire przecięła dziedziniec i wtuliła się w ciało brata, żeby zaraz obejrzeć go ze wszystkich stron.
- Słyszeliśmy, że wpadłeś pod lód… Nic ci nie jest? – dopytywała dziewczyna, patrząc na zmęczoną twarz Louriela.
- Nie, nic mi się nie stało – zapewnił, gładząc głowę siostry. Orion asekuracyjnie trzymał się z tyłu, gotowy w każdym momencie złapać mężczyznę, gdyby ten się zachwiał. – Muszę porozmawiać… - zaczął, ale cesarz, który pojawił się obok, natychmiast go uciszył.
- Porozmawiamy jutro. W tym momencie są ważniejsze rzeczy, moje dziecko. Poleciłem powiadomić medyka o twoim… stanie. Będzie na ciebie czekał w akademii – powiedział spokojnie, patrząc na księcia z góry.
Louriel zamrugał zaskoczony powiekami.
- Nie muszę spać w pałacu? – zdziwił się, na co cesarz jedynie uśmiechnął się pod nosem.
- A chcesz? – zapytał figlarnie, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaka będzie odpowiedź mężczyzny.
- No… nie – przyznał, spoglądając ponad ramieniem ojca, gdzie na szczycie schodów do pałacu stała Mavelle, przyglądając się mu ze zmarszczonymi brwiami. Nie miał ochoty z nią rozmawiać, czy raczej kłócić się, bo do tego ostatecznie sprowadzała się każda próba jakiejkolwiek komunikacji między nimi.
- W takim razie, nie wiem, co tu jeszcze robicie. Orion, zajmij się nim, proszę – zwrócił się do białowłosego, skłaniając z wdziękiem głowę.
- Tak jest, wasza wysokość – zgodził się natychmiast i nie czekając na nic więcej, pociągnął Louriela w jedną z ulic kryjącą się w cieniu pałacu.
Do miasta wody wchodziło się dwoma szerokimi, brukowanymi ulicami, kryjącymi się po obu stronach pałacu królewskiego, który najlepiej nadawał się do obrony w razie zagrożenia. Domy w większości dwupiętrowe, zbudowane były z kamienia i pokryte warstwą lodu, żeby wyglądały na kruche i delikatne, chociaż nie wystarczył mocniejszy podmuch wiatru, by je zburzyć. Filigranowe kolumny i ozdobne sople lodu zdobiły werandy, i fronty domów sprawiając wrażenie wysmukłych i lekkich. Akademia Louriela znajdowała się w prostej drodze od pałacu, dosłownie, wystarczyło iść cały czas prosto, minąć główny plac miasta, łaźnię i było się na miejscu. Budynek akademii wtulony był pomiędzy łaźnię, a najlepszą w mieście knajpę. Fasada była prosta, nie rzucała się w oczy, a wielkie, dwuskrzydłowe drzwi prowadziły do wnętrza, gdzie już od progu czuć było, że znalazło się w miejscu przeznaczonym do nauki. Hal stanowił jednocześnie bibliotekę, gdzie regały z książkami sięgały do sufitu, oraz przechodziły na drugie piętro, otoczone galeryjką. Szerokie schody z marmuru prowadziły na wyższe piętro, gdzie znajdowało się kilka sal i pokoje dla uczniów, którzy przybywali do akademii z oddalonych od miasta wiosek. Za jednym z regałów znajdował się korytarz, który prowadził do prywatnych pokoi Louriela, jego gabinetu i sali treningowej, gdzie uczniowie ćwiczyli panowanie nad żywiołem, dopóki nie byli w stanie nie powodować zniszczeń.
Orion kiedy tylko przekroczyli próg szkoły, poprowadził Louriela do jego sypialni, gdzie zgodnie z oczekiwaniem czekała na niego gorąca kolacja i medyk, który niemal od razu załamał ręce, widząc w jakim jest stanie. Podczas gdy mężczyzna jadł, zajął się jego dłonią, którą dokładnie opatrzył i wysmarował maścią na świąd. Z nogą było prościej, jako że jej nie rozdrapał. Wystarczyło, że wypił specjalną miksturę i ślady zaraz zaczęły znikać, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i kiedy medyk wychodził, w ogóle ich nie było.
- Lepiej ci? – zapytał Orion, kiedy drzwi za mężczyzną się zamknęły, a oni zostali sami.
Louriel opatrzony i najedzony wypoczywał w fotelu, gapiąc się w ogień. Nie był pewien, co było jeszcze nie tak, ale coś zdecydowanie mu nie pasowało.
- Tak… - mruknął nieprzekonany, wygładzając szatę na swoich kolanach.
- Zimno ci? – zdziwił się Orion, widząc że mężczyzna drży. Louriel spojrzał na niego, jakby nie zrozumiał pytania, ale zaraz zdał sobie sprawę, że tak, targające nim dreszcze były spowodowane przemarznięciem.
Białowłosy nie wiedział co jeszcze mógłby zrobić, poza narzuceniem na ramiona przyjaciela koca, ale i to okazało się zbyt mało. W końcu chłopak zaproponował łaźnię i gorące źródła. Chwilę później byli w budynku obok, zdejmując z siebie wszelkie ubrania, by pozostać w ręcznikach. Służące upięły długie włosy Louriela w koka na czubku głowy, utrzymującego się przez czarną szpilkę. Fryzura odsłoniła łabędzią szyję mężczyzny i uwydatniła kremowy kolor skóry. Jego ramiona były szerokie, ale niezbyt muskularne. Nieprzerośnięte, ale wytrenowane mięśnie stanowiły smukłe, zgrabne ciało z wyraźnie odznaczonym czteropakiem na brzuchu. Długie, zgrabne nogi zakończone były długimi, delikatnymi stopami. Skóry księcia nie szpeciła ani jedna blizna. Jedynie przez plecy, na wysokości ramion rozpoczynało się znamię, które zwężając się wzdłuż kręgosłupa i kończące tuż nad pośladkami przypominało pasmo łusek. Orion był całkowitym przeciwieństwem księcia. Niższy, bardziej krępy, zaprawiony od pracy fizycznej, która odbiła na jego ciele wyraźne piętno w postaci szorstkich, poranionych dłoni i lekkiego skrzywienia kręgosłupa. Blizna po poważnym złamaniu szpeciła jego lewą łydkę, a prawa stopa zmiażdżona niegdyś przez ciężką skrzynię wyglądała niezbyt estetycznie, choć medyk, który próbował ją poskładać zrobił co w jego mocy.
Przesuwając drzwi na zewnątrz, Louriel nie spodziewał się zastać jeszcze kogoś w źródle. Było już późno, a dzień nadzwyczaj długi i męczący. Tym bardziej nie dowierzał, widząc blond czuprynę Finnegana wystającą spoza kamiennego obramowania i kręcone loczki Ezry po drugiej stronie okrągłego źródła. Para unosiła się nad wodą, kusząc by zanurzyć w niej choć mały palec u stopy, a Louriel nie zamierzał odmawiać sobie tej przyjemności. Nie kiedy już się nastawił na ogrzanie w idealnych do tego warunkach.
- No proszę, myślałem że wszystkie Papużki poszły już spać – rzucił sarkastycznie, ale cicho, uśmiechając się w taki sposób, jakby mówił, że nie ma nic złego na myśli. Nie czuł ani odrobiny wstydu, kiedy zrzucał z siebie ostatnią barierę do nagości, żeby zaraz podejść do źródełka i powoli zanurzyć się w jego ciepłej wodzie.
Siedząc, rzucił spojrzeniem na siedzącego obok Finnegana, sunąc po widocznych nad wodą ramionach mężczyzny. Podobał mu się. Nawet bardzo mu się podobał.
- A ty co? Wstydzisz się? – rzucił zaraz rozbawiony do Oriona, widząc że tamten zatrzymał się jak wryty przy wejściu i gapi się na Ezrę.
Białowłosy nie wierzył w to, co pokazywały mu oczy. Nie ufał im, bo przecież nie mógł widzieć nagiego Ezry siedzącego w źródle, który wyglądał jak ciasteczko do schrupania, tak samo słodko co pięknie i kusząco. Przełknął głośno ślinę, próbując wcale nie wodzić oczami po jego sylwetce, tylko po to, by zaraz i tak zatrzymać się na jego oczach. Nie był pewien, co czuje. Miał wrażenie, że jego mózg zasłoniła para ze źródełka, przysłaniając wszelkie wątpliwości i podejrzenia, zostawiając tylko pragnienie, by z nim porozmawiać. By sprawdzić jaką zrobiłby minę, gdyby zobaczył jego. Czy by się skrzywił? Czy obrzydziłaby jego stopa i postura przypominająca raczej chłopa ze wsi, niż żołnierza. Miał ochotę zignorować Louriela, ale wiedział, że nie może, gdyby uciekł przyjaciel nie dałby mu spokoju. Niechętnie pozbył się swojego ręcznika i odłożył go zaraz obok Louriela, by jak najszybciej znaleźć się w wodzie.
Książę zadowolony, zaraz zanurzył się w wodzie, uważając by zamoczyć bandaża na dłoni, a kiedy stwierdził, że to niewygodne przekręcił się na brzuch i splatając ręce pod brodą, oparł policzek na przedramieniu, przymykając z błogości oczy.
- Nie zaśnij – zwrócił mu uwagę złotooki, przewracając oczami.
- Nie śpię – prychnął Louriel, spoglądając w bok, na Finnegana, by unieść oczy do nieba, jakby mówił, że Orion jak zwykle przesadza. Nie wiedział, czy jest tak zmęczony, że nie krępuje go obecność Finnegana, ale nie czuł ani odrobiny zmieszania. Wręcz przeciwnie, był mocno zainteresowany. – Napnij bicka, Papużko – poprosił sennym tonem, przyglądając się ciekawie muskularnej sylwetce maga ognia.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gorące źródła nie mające najmniejszej racji bytu w klimacie w którym oni byli wychowani, który oni znali i w jakimś stopniu doceniali, w sytuacji obecnej były niczym wybawienie. Parująca woda o przyjemnym, świeżym zapachu wręcz kusiła żeby zanurzyć w niej obolałe ciała, wygrzać zmarznięte i lekko drżące mięśnie. Już podczas posiłku odczuli nieprzyjemne skutki nie przystosowania ciała do tak ekstremalnych warunków w których spędzili cały dzień. Ich dłonie drżały i chociaż w obecności całego oddziału leciały żarty o braku możliwości łatwego trafienia widelcem do ust tak na dłuższą metę, w momencie gdy wrócili do pokoi, nie było prawa tak funkcjonować.
Dlatego też obecnie znajdowali się tutaj.
Finnegan spokojnie oddychając po zajęciu miejsca w basenie czuł błogość. Tak mógłby podsumować procesy zachodzące wolnym tempem w jego ciele. Doskonale czuł jak każdy, najmniejszy nawet mięsień w swoim własnym tempie się rozluźnia, jak skóra wystawiona na nieprzyjemne warunki otoczenia wręcz odtaje. Od chwili gdy zaczęli przebywać w nieco łaskawszych temperaturach w pałacu wszystko go szczypało, jakby niosący ostre drobinki wiatr smagał go po odkrytym ciele. Teraz wreszcie uczucie to mijało. Przestawał również drżeć chociaż czasem wstrząsały nim dreszcze, te były na całe szczęście spowodowane przyjemnością z relaksu. Ostatecznie też skorzystało na tym jego serce. Ciepło z otoczenia, spokojnie w porównaniu z tym co wyprawiał przy lawie, było wchłaniane uzupełniając zapasy jego naturalnego paliwa dla magii. Bonusowo czuł jak lata mu głowa do tyłu, jak ma ochotę tutaj zasnąć, zostać na stałe.
Ezra w bardzo podobny sposób przyjął rozrywkę jaką sobie dostarczyli tego wieczora. Zsuwając się jeszcze nieco niżej i rozstawiając mocniej na boki ramiona miał wrażenie, że nawet przysnął. Szybko jednak został szturchnięty nogą blondyna, na pewno zaczął chrapać zakłócając tym idealną ciszę która bez krępacji się między nimi utrzymywała. Żaden z nich nie domagał się tej formy uwagi, owszem cieszyli się swoją obecnością ale na całkowicie innym poziomie.
Dopiero gdy drzwi się otwarły Finnegan podniósł jedną, nieziemsko ciężką powiekę, a widząc dwie sylwetki mężczyzn początkowo chciał je zbagatelizować. Nie było to jednak tak proste jakby mogło się wydawać.
Początkowo przebiegł spojrzeniem po całości ciała szczuplejszego z panów. Mleczna skóra pod którą ukrywały się zbudowane acz delikatne mięśnie była przyjemna dla oka. Zmieszał się dopiero docierając do twarzy, przyglądając się oczom. Otwierając nieco zaspane oczy przekręcił głowę w bok po czym z ogromną pieczołowitością powtórzył całą czynność obserwacji. Długa smukła szyja stworzona do przyjmowania motylich pocałunków, szerokie ramiona i to co on osobiście kochał – wystające obojczyki po których chętnie wodziłby palcami. Im schodził niżej tym było lepiej! Umięśniona aczkolwiek nie przesadnie napompowana pierś wskazywała na regularny wysiłek fizyczny ale i na ciekawe możliwości z chwaleniem się świadomością i kontrolą ruchów. Wąskie biodra, wychylił się nieco żeby zerknąć na pośladki ale niestety, nie było ich widać. Zamiast tego na pocieszenie ale i połechtanie swojego zakichanego fetyszostwa – te nogi! Umięśnione ale jednocześnie smukłe, zgrabne i gładkie. Aż musiał przełknąć nadmiar śliny jaki zgromadził się w jego ustach.
Louriel wyglądał jak spełnienie wszystkich jego mokrych snów. Mógłby bez najmniejszego zająknięcia stwierdzić, że był ideałem. Aż się przez niego rozbudził, a gdy ten jeszcze ściągnął ręcznik prezentując mu to co powinno być zarezerwowane dla kogoś bardziej specjalnego przygryzł dolną wargę nie mogą powstrzymać uśmiechu.
To miejsce było coraz lepsze.
- Mamy w sobie coś z nietoperzy. Chociaż dziwne, że Ty, taki zmęczony i sfatygowany dzisiaj, też nadal na nogach. – Zauważył poprawiając się nieco wyżej, z przyjemnością obserwując jak Louriel zajmuje miejsce dokładnie obok niego. Wręcz prosił się o naruszenie – ponownie – swojej przestrzeni osobistej.
Ezra nie przejmował się dźwiękami które dobiegały go z otoczenia. Nadal błądził między całkowitą przytomnością, a delikatną drzemką wprawiając w ruch wodę delikatnymi ruchami stóp. Gorące fale odbijały się od jego piersi sprawiając mu tylko coraz większą rozkosz, a oczy otworzył tak naprawdę dopiero słysząc głosy. Tak znane już mu głosy.
Podnosząc głowę do pionu i mlaskając cicho jakby właśnie ktoś go wybudził rzucił Lourielowi krótkie spojrzenie, zauważając akurat jak ten pakuje się do wody. Posłał mu spokojny uśmiech przesuwając nogi tak żeby tamten miał na swoje miejsce po czym przeniósł oczy w stronę wejścia do szatni.
Czując jak robi się mu zwyczajnie głupio zaczął wpatrywać się w twarz Oriona który pożerał go spojrzeniem. Jednocześnie pozbawiony był tej swojej pewności siebie którą od samego początku go zalewał co z jednej strony dodawało mu niezwykłego uroku, z drugiej zaś kopał jego wstyd pobudzając do ponownego pojawienia się. Mrugając szybko złapał się na tym, że zaczął wodzić wzorkiem po ciele białowłosego jednocześnie zsuwając się coraz niżej do wody. Orion przypominał swoją sylwetką Finnegana. Oznaczało to, że nie powinien być dla niego nowością. Nic bardziej mylnego. Zauważył kilka mankamentów w jego urodzie mogących zostać odebranymi jako szpecące jednak chociażby za poranionymi nogami musiały kryć się historie, mogły być fascynujące, a on od razu zapałał ciekawością. Chętnie dowiedziałby się czego ciekawego tamten mógł kiedykolwiek doświadczyć, co ukształtowało go takim jakim był, na początek oczywiście te najradośniejsze aspekty z czasem, jeżeli kiedykolwiek by mu zaufał może i więcej. Musiał być intrygujący, nie było innej opcji. Do tego mimo wmawiania sobie, że to nic specjalnego śledził spędzonego chłopaka wzrokiem aż ten nie wszedł do wody.
Jednocześnie dotarło do niego, że zanurzony był już po sam czubek nosa.
Na kolejne słowa księcia któremu z lubością pozwalał się sobie przyglądać parsknął otwierając ponownie oczy i kierując je na jego twarz.
- A co? Chciałbyś dotknąć i sprawdzić co Cię dzisiaj trzymało? – zapytał zaciekawiony, z niebezpiecznym błyskiem w oku. Ponownie, przez obecność Louriela, wracała mu ochota chociażby na koleżeńskie utarczki słowne. Niemniej jednak z przyjemnością sprawił mu tą przyjemność!
Unosząc rękę napiął mięsień tak, że ten od razu stał się twardy jak skała. Uniósł się też nieco wyżej odsłaniając pierś do wysokości przepony. Jego sylwetka, rozbudowana w najdrobniejszych szczegółach, w całości była wyrzeźbiona. Finni jednak znał umiar. Nie pozbawiał swojego organizmu tłuszczu, ba! Będąc łasuchem miał wieczny problem z gdybaniem czy kolejnego dnia nie obudzi się z boczkami na biodrach. Oznaczało to, że nigdzie na jego ciele nie odznaczały się żyły wyciągnięte pod skórę przez przetrenowanie się, dążenie do ideału który nie istniał. On ćwiczył po to by utrzymywać sprawność, a nie cieszyć oko chociaż to drugie – zwłaszcza przy ich mundurach – sprawiało mu ogromną przyjemność, szczególnie gdy ktoś to doceniał jak Lusiek w chwili obecnej. Gdyby jeszcze zaczął go dotykać przyjemność byłaby wręcz namacalna.
Jego uwagę jednak zwróciło coś innego. Gdy ten odwrócił się plecami do wnętrza baseniku pokazał całemu towarzystwu… nie wierzył. Czy on miał łuski? Odwracając się bokiem zmarszczył delikatnie brwi nie mając najmniejszych sił żeby kryć zdziwienie. Wolną rękę – tą nienapiętą – wyciągnął do niego po czym położył bardzo delikatnie, dwa palce, na zarysowaniach na plecach. Ostrożnie, jakby bał się uszkodzenia go, obrysował jedną i przenosząc się na dwie poniżej, ponownie zaczął po nich błądzić Prawdziwe łuski! Delikatne zgrubienia, wyczuwalne tylko przy absolutnym skupieniu, pieściły jego opuszki, a on miał minę jakby przyłapał świętego Mikołaja na gorącym uczynku. Otworzył usta nie mogąc tego przełknąć. Nie mogąc pozbyć się z twarzy szoku.
- Wow.
Dlatego też obecnie znajdowali się tutaj.
Finnegan spokojnie oddychając po zajęciu miejsca w basenie czuł błogość. Tak mógłby podsumować procesy zachodzące wolnym tempem w jego ciele. Doskonale czuł jak każdy, najmniejszy nawet mięsień w swoim własnym tempie się rozluźnia, jak skóra wystawiona na nieprzyjemne warunki otoczenia wręcz odtaje. Od chwili gdy zaczęli przebywać w nieco łaskawszych temperaturach w pałacu wszystko go szczypało, jakby niosący ostre drobinki wiatr smagał go po odkrytym ciele. Teraz wreszcie uczucie to mijało. Przestawał również drżeć chociaż czasem wstrząsały nim dreszcze, te były na całe szczęście spowodowane przyjemnością z relaksu. Ostatecznie też skorzystało na tym jego serce. Ciepło z otoczenia, spokojnie w porównaniu z tym co wyprawiał przy lawie, było wchłaniane uzupełniając zapasy jego naturalnego paliwa dla magii. Bonusowo czuł jak lata mu głowa do tyłu, jak ma ochotę tutaj zasnąć, zostać na stałe.
Ezra w bardzo podobny sposób przyjął rozrywkę jaką sobie dostarczyli tego wieczora. Zsuwając się jeszcze nieco niżej i rozstawiając mocniej na boki ramiona miał wrażenie, że nawet przysnął. Szybko jednak został szturchnięty nogą blondyna, na pewno zaczął chrapać zakłócając tym idealną ciszę która bez krępacji się między nimi utrzymywała. Żaden z nich nie domagał się tej formy uwagi, owszem cieszyli się swoją obecnością ale na całkowicie innym poziomie.
Dopiero gdy drzwi się otwarły Finnegan podniósł jedną, nieziemsko ciężką powiekę, a widząc dwie sylwetki mężczyzn początkowo chciał je zbagatelizować. Nie było to jednak tak proste jakby mogło się wydawać.
Początkowo przebiegł spojrzeniem po całości ciała szczuplejszego z panów. Mleczna skóra pod którą ukrywały się zbudowane acz delikatne mięśnie była przyjemna dla oka. Zmieszał się dopiero docierając do twarzy, przyglądając się oczom. Otwierając nieco zaspane oczy przekręcił głowę w bok po czym z ogromną pieczołowitością powtórzył całą czynność obserwacji. Długa smukła szyja stworzona do przyjmowania motylich pocałunków, szerokie ramiona i to co on osobiście kochał – wystające obojczyki po których chętnie wodziłby palcami. Im schodził niżej tym było lepiej! Umięśniona aczkolwiek nie przesadnie napompowana pierś wskazywała na regularny wysiłek fizyczny ale i na ciekawe możliwości z chwaleniem się świadomością i kontrolą ruchów. Wąskie biodra, wychylił się nieco żeby zerknąć na pośladki ale niestety, nie było ich widać. Zamiast tego na pocieszenie ale i połechtanie swojego zakichanego fetyszostwa – te nogi! Umięśnione ale jednocześnie smukłe, zgrabne i gładkie. Aż musiał przełknąć nadmiar śliny jaki zgromadził się w jego ustach.
Louriel wyglądał jak spełnienie wszystkich jego mokrych snów. Mógłby bez najmniejszego zająknięcia stwierdzić, że był ideałem. Aż się przez niego rozbudził, a gdy ten jeszcze ściągnął ręcznik prezentując mu to co powinno być zarezerwowane dla kogoś bardziej specjalnego przygryzł dolną wargę nie mogą powstrzymać uśmiechu.
To miejsce było coraz lepsze.
- Mamy w sobie coś z nietoperzy. Chociaż dziwne, że Ty, taki zmęczony i sfatygowany dzisiaj, też nadal na nogach. – Zauważył poprawiając się nieco wyżej, z przyjemnością obserwując jak Louriel zajmuje miejsce dokładnie obok niego. Wręcz prosił się o naruszenie – ponownie – swojej przestrzeni osobistej.
Ezra nie przejmował się dźwiękami które dobiegały go z otoczenia. Nadal błądził między całkowitą przytomnością, a delikatną drzemką wprawiając w ruch wodę delikatnymi ruchami stóp. Gorące fale odbijały się od jego piersi sprawiając mu tylko coraz większą rozkosz, a oczy otworzył tak naprawdę dopiero słysząc głosy. Tak znane już mu głosy.
Podnosząc głowę do pionu i mlaskając cicho jakby właśnie ktoś go wybudził rzucił Lourielowi krótkie spojrzenie, zauważając akurat jak ten pakuje się do wody. Posłał mu spokojny uśmiech przesuwając nogi tak żeby tamten miał na swoje miejsce po czym przeniósł oczy w stronę wejścia do szatni.
Czując jak robi się mu zwyczajnie głupio zaczął wpatrywać się w twarz Oriona który pożerał go spojrzeniem. Jednocześnie pozbawiony był tej swojej pewności siebie którą od samego początku go zalewał co z jednej strony dodawało mu niezwykłego uroku, z drugiej zaś kopał jego wstyd pobudzając do ponownego pojawienia się. Mrugając szybko złapał się na tym, że zaczął wodzić wzorkiem po ciele białowłosego jednocześnie zsuwając się coraz niżej do wody. Orion przypominał swoją sylwetką Finnegana. Oznaczało to, że nie powinien być dla niego nowością. Nic bardziej mylnego. Zauważył kilka mankamentów w jego urodzie mogących zostać odebranymi jako szpecące jednak chociażby za poranionymi nogami musiały kryć się historie, mogły być fascynujące, a on od razu zapałał ciekawością. Chętnie dowiedziałby się czego ciekawego tamten mógł kiedykolwiek doświadczyć, co ukształtowało go takim jakim był, na początek oczywiście te najradośniejsze aspekty z czasem, jeżeli kiedykolwiek by mu zaufał może i więcej. Musiał być intrygujący, nie było innej opcji. Do tego mimo wmawiania sobie, że to nic specjalnego śledził spędzonego chłopaka wzrokiem aż ten nie wszedł do wody.
Jednocześnie dotarło do niego, że zanurzony był już po sam czubek nosa.
Na kolejne słowa księcia któremu z lubością pozwalał się sobie przyglądać parsknął otwierając ponownie oczy i kierując je na jego twarz.
- A co? Chciałbyś dotknąć i sprawdzić co Cię dzisiaj trzymało? – zapytał zaciekawiony, z niebezpiecznym błyskiem w oku. Ponownie, przez obecność Louriela, wracała mu ochota chociażby na koleżeńskie utarczki słowne. Niemniej jednak z przyjemnością sprawił mu tą przyjemność!
Unosząc rękę napiął mięsień tak, że ten od razu stał się twardy jak skała. Uniósł się też nieco wyżej odsłaniając pierś do wysokości przepony. Jego sylwetka, rozbudowana w najdrobniejszych szczegółach, w całości była wyrzeźbiona. Finni jednak znał umiar. Nie pozbawiał swojego organizmu tłuszczu, ba! Będąc łasuchem miał wieczny problem z gdybaniem czy kolejnego dnia nie obudzi się z boczkami na biodrach. Oznaczało to, że nigdzie na jego ciele nie odznaczały się żyły wyciągnięte pod skórę przez przetrenowanie się, dążenie do ideału który nie istniał. On ćwiczył po to by utrzymywać sprawność, a nie cieszyć oko chociaż to drugie – zwłaszcza przy ich mundurach – sprawiało mu ogromną przyjemność, szczególnie gdy ktoś to doceniał jak Lusiek w chwili obecnej. Gdyby jeszcze zaczął go dotykać przyjemność byłaby wręcz namacalna.
Jego uwagę jednak zwróciło coś innego. Gdy ten odwrócił się plecami do wnętrza baseniku pokazał całemu towarzystwu… nie wierzył. Czy on miał łuski? Odwracając się bokiem zmarszczył delikatnie brwi nie mając najmniejszych sił żeby kryć zdziwienie. Wolną rękę – tą nienapiętą – wyciągnął do niego po czym położył bardzo delikatnie, dwa palce, na zarysowaniach na plecach. Ostrożnie, jakby bał się uszkodzenia go, obrysował jedną i przenosząc się na dwie poniżej, ponownie zaczął po nich błądzić Prawdziwe łuski! Delikatne zgrubienia, wyczuwalne tylko przy absolutnym skupieniu, pieściły jego opuszki, a on miał minę jakby przyłapał świętego Mikołaja na gorącym uczynku. Otworzył usta nie mogąc tego przełknąć. Nie mogąc pozbyć się z twarzy szoku.
- Wow.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gorąca woda działała cuda na spięte mięśnie, stres i zmęczenie, pozostawiając człowieka przyjemnie odprężonym, dogrzanym i gotowym zasnąć tu i teraz. Louriel czuł się jakby został posadzony na chmurce i ta chmurka otuliła go swoimi puchatymi ramionami, sprawiając że było mu cieplutko i wygodnie, a delikatny wiaterek chłodzący kark kołysał go do snu. Miał wrażenie, że gdyby tylko Finnegan nie interesował go tak bardzo, natychmiast poddałby się sennej atmosferze i zasnął, zanurzony w gorącej, pachnącej ciepłem i specjalnymi, odprężającymi olejkami wodzie. Woń lawendy rozchodziła się po całym ogrodzie razem z parą, napełniając jego płuca przyjemnym zapachem, łagodzącym uczucie stresu i niepewności, zostawiając go spokojnego i zrelaksowanego.
- Jestem koneserem sztuki, kiedy widzę coś pięknego, chcę to podziwiać – odpowiedział na zaczepkę blondyna, spoglądając mu w oczy z rozbawieniem na twarzy. Nie obchodziło go, że zabrzmiało to jak komplement, dla niego była to czysta prawda.
Zagwizdał cicho, z uznaniem, kiedy Finnegan napiął mięśnie, prezentując wyrobionego bicepsa. Czuł się w jakiś sposób usatysfakcjonowany, kiedy widział grę mięśni pod znacznie ciemniejszą od niego skórą blondyna. Widać było, że mężczyzna spędzał sporo czasu na wysiłku fizycznym, ale nie była to chęć napompowania mięśni i przechwalania się, raczej mimowolny wynik pracy nad swoim ciałem. Ramiona maga ognia były znacznie bardziej okazałe od tych Louriela, tak samo jak muskularna pierś przechodząca płynnie w mięśnie brzucha, ale absolutnie mu ich nie zazdrościł. Zdawał sobie sprawę, że jemu to by po prostu nie pasowało no i sam siebie nie widział w wersji macho, nie potrafiącej się przecisnąć przez drzwi inaczej niż bokiem. Niemniej fizjonomia Finnegana idealnie wpasowywała się w jego wizerunek żołnierza, dojrzałego mężczyzny, który nieco psuła wesoła, zmierzwiona blond szopa na głowie, ale to jedynie dodawało mu uroku. Był relatywnie przystojny, do tego stanowił apetyczny kąsek, na który niejedna kobieta, czy mężczyzna zwróciłby uwagę.
Louriel przymknął na chwilę oczy, rozkoszując się atmosferą i utrwalając pod powiekami widok zaprezentowany mu przez gościa, ale zaraz otworzył je, czując dotyk na plecach. Lżejszy niż muśnięcia skrzydeł motyla, ale zdecydowanie tam był. Książę powstrzymał parsknięcie śmiechem na widok miny blondyna. Jego zszokowana twarz była niezwykle zabawna, ale i rozczulająca, jakby dziecko znalazło się w niesamowitym świecie opowieści i nie dowierzało temu, co widzą jego oczy.
- Nie dotykaj, bo wyrośnie mi ogon – zażartował, czując biegnące wzdłuż kręgosłupa dreszcze. Nie przepadał kiedy ktoś dotykał tego znamienia, a jeśli już, nie chciał by dotykał go ktoś kogo nie darzył stuprocentowym zaufaniem. Jego skóra w tym miejscu była bardzo delikatna i czuła, wrażliwa jak opuszki palców. Bodźce, które odbierał tym kawałkiem skóry były niezwykle silne i nawet tak delikatne muśnięcia sprawiały, że czuł mrowienie na całym ciele, jakby ktoś łaskotał go piórkiem po wewnętrznej stronie przedramienia.
W końcu stwierdził, że wystarczy tego dobrego i bez ostrzeżenia podniósł się do siadu, odsuwając od siebie dłoń Finnegana. Ale kiedy już dotknął go, stwierdził że skoro blondyn sobie na to pozwolił to znaczyło, że i on mógł się ośmielić. Nie żeby wcześniej miał do czynienia z czyimś męskim ciałem, a przynajmniej nie w takim sensie. Orion się nie liczył. On był tylko przyjacielem i przy nim nigdy nie czuł żadnego dreszczyku. Absolutnie nie widział go jako kogoś, z kim chciałby poflirtować w przeciwieństwie do maga ognia. Przysunął się do niego odrobinę, przesuwając palcami po jego dłoni, po przedramieniu, aż natrafił na wcześniej prezentowanego bicepsa. Ścisnął go, unosząc brwi na wyczuwalne pod skórą żelazne mięśnie. Dalej jego palce zmieniły się w jeden paznokieć, który drasnął obojczyki, szyję maga i zatrzymał się na końcu brody. Wtedy Louriel spojrzał mu w oczy z wypływającym mu na usta filuternym uśmiechem. Mina Finnegana była bezcenna.
- Jesteś naprawdę interesujący, Papużko – zawyrokował, palcem zmuszając mężczyznę by ten pochylił się odrobinę w jego stronę.
- Ugh, Louriel możesz przestać go molestować – usłyszał zdegustowany głos Oriona, a kiedy spojrzał na przyjaciela ten marszczył nos, jakby zobaczył coś okropnego.
- Mogę, ale to zabawne – parsknął, żeby zaraz pstryknąć Finnegana w czoło i odsunąć się znacznie, posyłając mu jeden ze swoich uśmieszków.
- Dziękuję – prychnął białowłosy, zażenowany zachowaniem księcia. Louriel lubił go dręczyć i wprawiać w zakłopotanie, ale tym razem mocno przesadził.
- Nie bądź taki nieśmiały, Orion – parsknął książę, rozwalając się wygodnie w swoim kawałku źródła. – Od wczoraj oczka ci się świecą na czyjś widok – zauważył, opierając wygodnie brodę na dłoni.
Orion zaczerpnął głośno powietrza, a jego wzrok mimowolnie spoczął na Ezrze, żeby zaraz w panice zwrócić go na Louriela. Czuł, że robi mu się gorąco i nie ma to nic wspólnego z miejscem, w którym się znajdowali. Myślał, że może skoro został, przyjaciel da mu spokój i zajmie się kimś innym, ale najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Ezra owszem, podobał mu się, ale nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób mu się narzucać. Wystarczyło mu spojrzeć na niego, zanurzonego po sam nos w wodzie, by domyślić się jak bardzo chłopak był zażenowany całą sytuacją. I jak bardzo podobały mu się rumieńce na jego twarzy, tak bardzo nie miał zamiaru wprawiać go w większe zmieszanie, kiedy sytuacja zdecydowanie przerastała go w jakiś sposób. Orion to rozumiał. Sam niezbyt przepadał za pokazywaniem swojego ciała, a kiedy w grę wchodziło obnażanie się przed nieznajomymi, czuł się nieswojo. Zazwyczaj wyglądał na pewnego siebie i tak się czuł, ale kiedy miał się spotkać z reakcją na odniesione przez siebie w przeszłości rany, tracił całą pewność siebie. Ezra nie miał może nieskazitelnej skóry Louriela, ale w jego wyglądzie nie było aż takich drastycznych śladów.
- Jestem koneserem sztuki, kiedy widzę coś pięknego, chcę to podziwiać – odpowiedział na zaczepkę blondyna, spoglądając mu w oczy z rozbawieniem na twarzy. Nie obchodziło go, że zabrzmiało to jak komplement, dla niego była to czysta prawda.
Zagwizdał cicho, z uznaniem, kiedy Finnegan napiął mięśnie, prezentując wyrobionego bicepsa. Czuł się w jakiś sposób usatysfakcjonowany, kiedy widział grę mięśni pod znacznie ciemniejszą od niego skórą blondyna. Widać było, że mężczyzna spędzał sporo czasu na wysiłku fizycznym, ale nie była to chęć napompowania mięśni i przechwalania się, raczej mimowolny wynik pracy nad swoim ciałem. Ramiona maga ognia były znacznie bardziej okazałe od tych Louriela, tak samo jak muskularna pierś przechodząca płynnie w mięśnie brzucha, ale absolutnie mu ich nie zazdrościł. Zdawał sobie sprawę, że jemu to by po prostu nie pasowało no i sam siebie nie widział w wersji macho, nie potrafiącej się przecisnąć przez drzwi inaczej niż bokiem. Niemniej fizjonomia Finnegana idealnie wpasowywała się w jego wizerunek żołnierza, dojrzałego mężczyzny, który nieco psuła wesoła, zmierzwiona blond szopa na głowie, ale to jedynie dodawało mu uroku. Był relatywnie przystojny, do tego stanowił apetyczny kąsek, na który niejedna kobieta, czy mężczyzna zwróciłby uwagę.
Louriel przymknął na chwilę oczy, rozkoszując się atmosferą i utrwalając pod powiekami widok zaprezentowany mu przez gościa, ale zaraz otworzył je, czując dotyk na plecach. Lżejszy niż muśnięcia skrzydeł motyla, ale zdecydowanie tam był. Książę powstrzymał parsknięcie śmiechem na widok miny blondyna. Jego zszokowana twarz była niezwykle zabawna, ale i rozczulająca, jakby dziecko znalazło się w niesamowitym świecie opowieści i nie dowierzało temu, co widzą jego oczy.
- Nie dotykaj, bo wyrośnie mi ogon – zażartował, czując biegnące wzdłuż kręgosłupa dreszcze. Nie przepadał kiedy ktoś dotykał tego znamienia, a jeśli już, nie chciał by dotykał go ktoś kogo nie darzył stuprocentowym zaufaniem. Jego skóra w tym miejscu była bardzo delikatna i czuła, wrażliwa jak opuszki palców. Bodźce, które odbierał tym kawałkiem skóry były niezwykle silne i nawet tak delikatne muśnięcia sprawiały, że czuł mrowienie na całym ciele, jakby ktoś łaskotał go piórkiem po wewnętrznej stronie przedramienia.
W końcu stwierdził, że wystarczy tego dobrego i bez ostrzeżenia podniósł się do siadu, odsuwając od siebie dłoń Finnegana. Ale kiedy już dotknął go, stwierdził że skoro blondyn sobie na to pozwolił to znaczyło, że i on mógł się ośmielić. Nie żeby wcześniej miał do czynienia z czyimś męskim ciałem, a przynajmniej nie w takim sensie. Orion się nie liczył. On był tylko przyjacielem i przy nim nigdy nie czuł żadnego dreszczyku. Absolutnie nie widział go jako kogoś, z kim chciałby poflirtować w przeciwieństwie do maga ognia. Przysunął się do niego odrobinę, przesuwając palcami po jego dłoni, po przedramieniu, aż natrafił na wcześniej prezentowanego bicepsa. Ścisnął go, unosząc brwi na wyczuwalne pod skórą żelazne mięśnie. Dalej jego palce zmieniły się w jeden paznokieć, który drasnął obojczyki, szyję maga i zatrzymał się na końcu brody. Wtedy Louriel spojrzał mu w oczy z wypływającym mu na usta filuternym uśmiechem. Mina Finnegana była bezcenna.
- Jesteś naprawdę interesujący, Papużko – zawyrokował, palcem zmuszając mężczyznę by ten pochylił się odrobinę w jego stronę.
- Ugh, Louriel możesz przestać go molestować – usłyszał zdegustowany głos Oriona, a kiedy spojrzał na przyjaciela ten marszczył nos, jakby zobaczył coś okropnego.
- Mogę, ale to zabawne – parsknął, żeby zaraz pstryknąć Finnegana w czoło i odsunąć się znacznie, posyłając mu jeden ze swoich uśmieszków.
- Dziękuję – prychnął białowłosy, zażenowany zachowaniem księcia. Louriel lubił go dręczyć i wprawiać w zakłopotanie, ale tym razem mocno przesadził.
- Nie bądź taki nieśmiały, Orion – parsknął książę, rozwalając się wygodnie w swoim kawałku źródła. – Od wczoraj oczka ci się świecą na czyjś widok – zauważył, opierając wygodnie brodę na dłoni.
Orion zaczerpnął głośno powietrza, a jego wzrok mimowolnie spoczął na Ezrze, żeby zaraz w panice zwrócić go na Louriela. Czuł, że robi mu się gorąco i nie ma to nic wspólnego z miejscem, w którym się znajdowali. Myślał, że może skoro został, przyjaciel da mu spokój i zajmie się kimś innym, ale najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Ezra owszem, podobał mu się, ale nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób mu się narzucać. Wystarczyło mu spojrzeć na niego, zanurzonego po sam nos w wodzie, by domyślić się jak bardzo chłopak był zażenowany całą sytuacją. I jak bardzo podobały mu się rumieńce na jego twarzy, tak bardzo nie miał zamiaru wprawiać go w większe zmieszanie, kiedy sytuacja zdecydowanie przerastała go w jakiś sposób. Orion to rozumiał. Sam niezbyt przepadał za pokazywaniem swojego ciała, a kiedy w grę wchodziło obnażanie się przed nieznajomymi, czuł się nieswojo. Zazwyczaj wyglądał na pewnego siebie i tak się czuł, ale kiedy miał się spotkać z reakcją na odniesione przez siebie w przeszłości rany, tracił całą pewność siebie. Ezra nie miał może nieskazitelnej skóry Louriela, ale w jego wyglądzie nie było aż takich drastycznych śladów.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W przeciwieństwie do Ezry który obecnie próbował sobie wykształcić skrzela, mu kompletnie obecność zarówno księcia jak i jego ochroniarza nie przeszkadzała. Był senny, Ci dwaj nie wydawali się osobami nie rozumiejącymi i zakłócającymi spełnianie tak podstawowych potrzeb do jakich odpoczynek się zaliczał więc w ogóle nie czuł się zaalarmowany ich przybyciem. Do momentu aż książę, po chwili w której sam widocznie złapał oddech, nie zaczął z nim rozmawiać.
Prowokacje wyczuwał na kilometr, a słowa niezwykle urodziwego ale i zagadkowego mężczyzny pobudziły jego mózg na tyle skutecznie, że ponownie zaczął analizować sytuację w jakiej się znalazł, rozważać wszystko co mógłby z niej wyciągnąć z nakierowaniem na personalne efekty. Po ciepłym posiłku, podładowaniu się słodkościami i ostatecznie pozbyciem się nieprzyjemnego uczucia wychłodzenia ponownie mógł działać na pełnych obrotach, a zasadniczo mógłby gdyby jedno tak proste zdanie go nie zabiło.
Abstrahując od rozbawionego grymasu który rozciągnął usta gadzinki, jego ton i dobór słownictwa sprawiły, że zaliczył klasyczną amputację myśli. Przez kilka dłuższych chwil w których wodził z uwagą wzorkiem po jego twarzy, skierowany w jego stronę komplement – i to tak wysublimowany! – odbijał się w jego głowie echem sprawiając autentycznie intensywne połechtanie męskiego ego. W odpowiedzi na te słowa ostatecznie się uśmiechnął, z jeszcze większą przyjemnością pozwalając się dotknąć.
- W związku z tak niezwykłym komplementem nie mógłbym nie sprawić Ci tej przyjemności. – Zapewnił z równym uznaniem przyjmując reakcję na jego ciało. Dla takich chwil mógłby ciągle chodzić rozebrany, dla tak taktownych ale i kuszących słów czy wyrazu twarzy mógłby zrobić wiele. Poprawiały mu samopoczucie, czasami ratowały dzień od ostatecznej katastrofy chociaż w tym przypadku zdecydowanie tak nie było. Całodniowe towarzystwo maga wody chociaż odbiło się na nim uszczerbkiem na zdrowiu jednocześnie dostarczyło mu wielu niespotykanych wrażeń, wspomnień które będzie odświeżał i pielęgnował w przyszłości.
Zachowanie do którego dopuścił się w stosunku do koronowanej głowy mogło doprowadzić go w dwa skrajne miejsca. Albo ponownie już w przeciągu krótkiej wizyty na terenie królestwa wody będzie musiał walczyć o pozostawienie swojej głowy twardo utkwionej na końcu szyi albo zdobędzie kolejne małe punkciki w sumie ostatecznej liczące się do zbudowania pewnego rodzaju sympatii do swojej osoby. Niestety, życie było loterią, a on zafascynowanym gówniarzem rozbudzonym ciekawością do nieznanego.
Tym dla niego bowiem były łuski zdobiące plecy Louriela. Nie wierzył kompletnie w to co czuł pod palcami ale autentycznie tam były. Delikatne w dotyku, wyraźne dla oczu, wydawały się mu lśnić pod wpływem kropelek wody jaka się na nich znajdowała. Zachwycające, egzotyczne i delikatnie nie mieszczące się w jego logicznym pojmowaniu świata. Ale tam były, a on ich dotykał. Dopiero gdy właściciel tych perełek się odezwał cała rzeczywistość uderzyła go z mocą siarczystego policzka, gwałtownie cofnął rękę.
- Wybacz. Ale wiesz, że masz łuski na plecach? Jak… jaszczurka. – Zapytał tonem skończonego idioty pytającego o to dlaczego trawa jest zielona. Nie umiał tego przełknąć jeszcze przez chwilę. Dopiero zatrzymując spojrzenie na jego oczach, przyglądając się pionowym źrenicom, pojął, że Lusiek właśnie taką jaszczurką był. Przerośniętą, ze zgrabnymi nogami i kształtnym tyłkiem ale no… gadem. Po raz drugi już tego dnia? Trzeci? Przestał liczyć! Jego serce znowu zgłupiało delikatnie przypominając mu o tym, że dziwne ziarenko zakorzeniało się w jego sercu.
Na jego zerwanie się podniósł ręce w obronnym geście, wreszcie też uśmiechając się. Nie chciał być jakkolwiek nadgorliwy czy bezczelny, nie w tym konkretnym momencie, dlatego nawet jego twarz przybrała iście przepraszający wyraz. Nie oznaczało to oczywiście, że nie będzie jeszcze kiedyś, gdy nadarzy się odpowiednia okazja próbować ale to były plany na przyszłość wybiegającą dalej niż ten wieczór. Zdziwił się natomiast gdy i tak wąska przestrzeń między nimi została z inicjatywy samego Louriela jeszcze bardziej uszczuplona.
Unosząc pytająco jedną brew zerknął na dłoń odważnie błądzącą po jego ręce, szybko jednak przeniósł spojrzenie na jego oczy i uśmiechając się łobuzersko wręcz zachęcał do dalszego sprawdzania co miał do zaoferowania. Starał się przy tym ukrywać, że dotyk właśnie w tych partiach ciała – ramiona, obojczyki, szyja, barki – sprawiał mu jedną z większych przyjemności co niestety, przy gładkiej skórze jaszczureczki było zadaniem trudnym, gdy przeszedł go pierwszy dreszcz wzrosło nawet do rangi niemożliwego.
Odznaczająca się wyraźnie rozkosz pojawiła się w jego oczach gdy kolejne dreszcze przebiegły po jego plecach, zmuszając go tym samym do skrzyżowania nóg w kostkach i ściśnięcia nieco bardziej ud. Prowadzony dłonią księcia pochylił się odrobinę w jego stronę z uwagą śledząc iskierkom jarzącym się w jego oczach, rzucającym mu jawne wyzwanie.
- Nie jestem przekonany czy wyłącznie ja, z naszej dwójki bym nawet polemizował. – Zawyrokował uśmiechając się ciepło, rozkosznie i co ważniejsze wdzięcznie. Taki rodzaj uwagi, nawet wywołany chęcią zaczepki był zwyczajnie przyjemny, szczególnie po dzisiejszych męczących wydarzeniach.
Zamrugał szybko dopiero gdy doszedł do niego trzeci głos. Opamiętał się w tym momencie, że nie byli sami, nie wypadało im tak jawnie ze sobą flirtować nawet jeżeli pozostała dwójka panów była ich przyjaciółmi. Jego oczy przeniosły się na Ezrę który nadal zanurzony po czubek nosa rzucał w niego prawie bolącymi piorunami. Uśmiechnął się do niego pięknie, jak to miał w zwyczaju przy takich sytuacjach dając Lourielowi moment na bezczelną ucieczkę!
Nie spodobało się mu takie zostawienie go po tak cudownym początku pieszczot.
Ezra od momentu w którym w basenie pojawił się Orion poczuł znaczącą falę skrępowania nie uzasadnioną żadnym logicznym argumentem. Po dzisiejszej bliskości z zagadkowym mężczyzną zwyczajnie obawiał się podnieść na niego oczy, ujrzeć w złotych tęczówkach kpinę czy wyższość po tym jak z łatwością poddał go manipulacji, nakłonił do stracenia czujności i złapania bliskości. Dlatego też siedząc w bezpiecznej ale nie rażącej odległości od niego siedział zanurzony do wysokości maksymalnej, będącej przy okazji pełni uważną, jedynie co jakiś czas łapiąc spokojny głęboki oddech po to by wypuścić go w wodę. Dziwnym trafem było to mocno uspokajające, a zirytował się dopiero na zachowanie swojego durnego przyjaciela.
Finnegan pozwalający sobie z księciem nie był problemem dopóki Louriel zachowywał się dokładnie tak samo. Chcieli się prowokować i obmacywać? Nie przeszkadzał im nie widząc w zachowaniu „dorosłych i odpowiedzialnych mężczyzn” zagrożenia na większą skalę. Przejmować zaczął się dopiero gdy blond łepetyna nie pojęła jasnego przekazu, zakończenia wyraźną linią tych podchodów. Na wiele pozwalał, jego cierpliwość była ogromna, szczególnie dla Finniego ale dzisiaj, po wczorajszym, miał dosyć.
Łapiąc za nogę blondyna w momencie gdy ten wyraził jawną chęć wrócenia w łaski księcia, przy jego boku, zerwał się jednym szybkim ruchem na równe nogi ciągnąc za sobą stopy przyjaciela, wysoko w górę. Silne szarpnięcie sprawiło, że blond czupryna szybko straciła się pod powierzchnią wody po to by zaraz, z gwałtownym nabraniem powietrza, wynurzyć się na środku baseniku. Gdy jasne oczy spoczęły na jego wystawionej na widok publiczny sylwetce pogroził mu palcem i wracając na swoje miejsce, ramię w ramię z Orionem, skrzyżował ręce na piersi uważnie przyglądając się temu jak Finnegan łapie kilka płytkich oddechów i zaczesuje mokre włosy do tyłu.
- Okrutny. – Skwitował grzecznie zajmując poprzednie miejsce, pozwalając Lourielowi siedzieć gdzie ten siedział co równoznaczne było z odsapnięciem. Zrozumiał, to się liczyło.
Ezra przeniósł oczy na księcia dopiero gdy ten zaczął mówić. Chciał śledzić konwersację będąc siłą rzeczy jej częścią – chociaż chwilowo bierną – i szczerze mówiąc, nie spodziewał się akurat takiego tematu. Pierwszy raz podnosząc oczy na białowłosego ostrożnie przyjrzał się jego profilowi, a gdy złapał z nim kontakt wzrokowy, szybko odwrócił oczy nieco zakłopotany. Czuł wyraźny przytyk do swojej skromnej osoby, a przecież ich interakcje chociaż z boku rzeczywiście mogły wyglądać znacząco… nie do końca chyba takie były? Przynajmniej nie planował żeby właśnie taki wydźwięk miały.
- A może się biedni rozchorowali? – Zaczął ciągnąć Finnegan przyglądając się to Lourielowi, to ich dwójce. – Bo dziwnym trafem Ezra zachowuje się podobnie. Wiesz, może ich „coś” bierze. – Poruszył sugestywnie brwiami na co on od razu zgromił go wzorkiem. Zauważył ruch wody oznaczający podciągnięcie nóg pod siebie, Crowl nie chciał ponownie skończyć pod wodą ale nie uchroni się tak łatwo jak będzie dalej plótł takie głupoty.
Prowokacje wyczuwał na kilometr, a słowa niezwykle urodziwego ale i zagadkowego mężczyzny pobudziły jego mózg na tyle skutecznie, że ponownie zaczął analizować sytuację w jakiej się znalazł, rozważać wszystko co mógłby z niej wyciągnąć z nakierowaniem na personalne efekty. Po ciepłym posiłku, podładowaniu się słodkościami i ostatecznie pozbyciem się nieprzyjemnego uczucia wychłodzenia ponownie mógł działać na pełnych obrotach, a zasadniczo mógłby gdyby jedno tak proste zdanie go nie zabiło.
Abstrahując od rozbawionego grymasu który rozciągnął usta gadzinki, jego ton i dobór słownictwa sprawiły, że zaliczył klasyczną amputację myśli. Przez kilka dłuższych chwil w których wodził z uwagą wzorkiem po jego twarzy, skierowany w jego stronę komplement – i to tak wysublimowany! – odbijał się w jego głowie echem sprawiając autentycznie intensywne połechtanie męskiego ego. W odpowiedzi na te słowa ostatecznie się uśmiechnął, z jeszcze większą przyjemnością pozwalając się dotknąć.
- W związku z tak niezwykłym komplementem nie mógłbym nie sprawić Ci tej przyjemności. – Zapewnił z równym uznaniem przyjmując reakcję na jego ciało. Dla takich chwil mógłby ciągle chodzić rozebrany, dla tak taktownych ale i kuszących słów czy wyrazu twarzy mógłby zrobić wiele. Poprawiały mu samopoczucie, czasami ratowały dzień od ostatecznej katastrofy chociaż w tym przypadku zdecydowanie tak nie było. Całodniowe towarzystwo maga wody chociaż odbiło się na nim uszczerbkiem na zdrowiu jednocześnie dostarczyło mu wielu niespotykanych wrażeń, wspomnień które będzie odświeżał i pielęgnował w przyszłości.
Zachowanie do którego dopuścił się w stosunku do koronowanej głowy mogło doprowadzić go w dwa skrajne miejsca. Albo ponownie już w przeciągu krótkiej wizyty na terenie królestwa wody będzie musiał walczyć o pozostawienie swojej głowy twardo utkwionej na końcu szyi albo zdobędzie kolejne małe punkciki w sumie ostatecznej liczące się do zbudowania pewnego rodzaju sympatii do swojej osoby. Niestety, życie było loterią, a on zafascynowanym gówniarzem rozbudzonym ciekawością do nieznanego.
Tym dla niego bowiem były łuski zdobiące plecy Louriela. Nie wierzył kompletnie w to co czuł pod palcami ale autentycznie tam były. Delikatne w dotyku, wyraźne dla oczu, wydawały się mu lśnić pod wpływem kropelek wody jaka się na nich znajdowała. Zachwycające, egzotyczne i delikatnie nie mieszczące się w jego logicznym pojmowaniu świata. Ale tam były, a on ich dotykał. Dopiero gdy właściciel tych perełek się odezwał cała rzeczywistość uderzyła go z mocą siarczystego policzka, gwałtownie cofnął rękę.
- Wybacz. Ale wiesz, że masz łuski na plecach? Jak… jaszczurka. – Zapytał tonem skończonego idioty pytającego o to dlaczego trawa jest zielona. Nie umiał tego przełknąć jeszcze przez chwilę. Dopiero zatrzymując spojrzenie na jego oczach, przyglądając się pionowym źrenicom, pojął, że Lusiek właśnie taką jaszczurką był. Przerośniętą, ze zgrabnymi nogami i kształtnym tyłkiem ale no… gadem. Po raz drugi już tego dnia? Trzeci? Przestał liczyć! Jego serce znowu zgłupiało delikatnie przypominając mu o tym, że dziwne ziarenko zakorzeniało się w jego sercu.
Na jego zerwanie się podniósł ręce w obronnym geście, wreszcie też uśmiechając się. Nie chciał być jakkolwiek nadgorliwy czy bezczelny, nie w tym konkretnym momencie, dlatego nawet jego twarz przybrała iście przepraszający wyraz. Nie oznaczało to oczywiście, że nie będzie jeszcze kiedyś, gdy nadarzy się odpowiednia okazja próbować ale to były plany na przyszłość wybiegającą dalej niż ten wieczór. Zdziwił się natomiast gdy i tak wąska przestrzeń między nimi została z inicjatywy samego Louriela jeszcze bardziej uszczuplona.
Unosząc pytająco jedną brew zerknął na dłoń odważnie błądzącą po jego ręce, szybko jednak przeniósł spojrzenie na jego oczy i uśmiechając się łobuzersko wręcz zachęcał do dalszego sprawdzania co miał do zaoferowania. Starał się przy tym ukrywać, że dotyk właśnie w tych partiach ciała – ramiona, obojczyki, szyja, barki – sprawiał mu jedną z większych przyjemności co niestety, przy gładkiej skórze jaszczureczki było zadaniem trudnym, gdy przeszedł go pierwszy dreszcz wzrosło nawet do rangi niemożliwego.
Odznaczająca się wyraźnie rozkosz pojawiła się w jego oczach gdy kolejne dreszcze przebiegły po jego plecach, zmuszając go tym samym do skrzyżowania nóg w kostkach i ściśnięcia nieco bardziej ud. Prowadzony dłonią księcia pochylił się odrobinę w jego stronę z uwagą śledząc iskierkom jarzącym się w jego oczach, rzucającym mu jawne wyzwanie.
- Nie jestem przekonany czy wyłącznie ja, z naszej dwójki bym nawet polemizował. – Zawyrokował uśmiechając się ciepło, rozkosznie i co ważniejsze wdzięcznie. Taki rodzaj uwagi, nawet wywołany chęcią zaczepki był zwyczajnie przyjemny, szczególnie po dzisiejszych męczących wydarzeniach.
Zamrugał szybko dopiero gdy doszedł do niego trzeci głos. Opamiętał się w tym momencie, że nie byli sami, nie wypadało im tak jawnie ze sobą flirtować nawet jeżeli pozostała dwójka panów była ich przyjaciółmi. Jego oczy przeniosły się na Ezrę który nadal zanurzony po czubek nosa rzucał w niego prawie bolącymi piorunami. Uśmiechnął się do niego pięknie, jak to miał w zwyczaju przy takich sytuacjach dając Lourielowi moment na bezczelną ucieczkę!
Nie spodobało się mu takie zostawienie go po tak cudownym początku pieszczot.
Ezra od momentu w którym w basenie pojawił się Orion poczuł znaczącą falę skrępowania nie uzasadnioną żadnym logicznym argumentem. Po dzisiejszej bliskości z zagadkowym mężczyzną zwyczajnie obawiał się podnieść na niego oczy, ujrzeć w złotych tęczówkach kpinę czy wyższość po tym jak z łatwością poddał go manipulacji, nakłonił do stracenia czujności i złapania bliskości. Dlatego też siedząc w bezpiecznej ale nie rażącej odległości od niego siedział zanurzony do wysokości maksymalnej, będącej przy okazji pełni uważną, jedynie co jakiś czas łapiąc spokojny głęboki oddech po to by wypuścić go w wodę. Dziwnym trafem było to mocno uspokajające, a zirytował się dopiero na zachowanie swojego durnego przyjaciela.
Finnegan pozwalający sobie z księciem nie był problemem dopóki Louriel zachowywał się dokładnie tak samo. Chcieli się prowokować i obmacywać? Nie przeszkadzał im nie widząc w zachowaniu „dorosłych i odpowiedzialnych mężczyzn” zagrożenia na większą skalę. Przejmować zaczął się dopiero gdy blond łepetyna nie pojęła jasnego przekazu, zakończenia wyraźną linią tych podchodów. Na wiele pozwalał, jego cierpliwość była ogromna, szczególnie dla Finniego ale dzisiaj, po wczorajszym, miał dosyć.
Łapiąc za nogę blondyna w momencie gdy ten wyraził jawną chęć wrócenia w łaski księcia, przy jego boku, zerwał się jednym szybkim ruchem na równe nogi ciągnąc za sobą stopy przyjaciela, wysoko w górę. Silne szarpnięcie sprawiło, że blond czupryna szybko straciła się pod powierzchnią wody po to by zaraz, z gwałtownym nabraniem powietrza, wynurzyć się na środku baseniku. Gdy jasne oczy spoczęły na jego wystawionej na widok publiczny sylwetce pogroził mu palcem i wracając na swoje miejsce, ramię w ramię z Orionem, skrzyżował ręce na piersi uważnie przyglądając się temu jak Finnegan łapie kilka płytkich oddechów i zaczesuje mokre włosy do tyłu.
- Okrutny. – Skwitował grzecznie zajmując poprzednie miejsce, pozwalając Lourielowi siedzieć gdzie ten siedział co równoznaczne było z odsapnięciem. Zrozumiał, to się liczyło.
Ezra przeniósł oczy na księcia dopiero gdy ten zaczął mówić. Chciał śledzić konwersację będąc siłą rzeczy jej częścią – chociaż chwilowo bierną – i szczerze mówiąc, nie spodziewał się akurat takiego tematu. Pierwszy raz podnosząc oczy na białowłosego ostrożnie przyjrzał się jego profilowi, a gdy złapał z nim kontakt wzrokowy, szybko odwrócił oczy nieco zakłopotany. Czuł wyraźny przytyk do swojej skromnej osoby, a przecież ich interakcje chociaż z boku rzeczywiście mogły wyglądać znacząco… nie do końca chyba takie były? Przynajmniej nie planował żeby właśnie taki wydźwięk miały.
- A może się biedni rozchorowali? – Zaczął ciągnąć Finnegan przyglądając się to Lourielowi, to ich dwójce. – Bo dziwnym trafem Ezra zachowuje się podobnie. Wiesz, może ich „coś” bierze. – Poruszył sugestywnie brwiami na co on od razu zgromił go wzorkiem. Zauważył ruch wody oznaczający podciągnięcie nóg pod siebie, Crowl nie chciał ponownie skończyć pod wodą ale nie uchroni się tak łatwo jak będzie dalej plótł takie głupoty.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel raczej nie zastanawiał się, ani nie przejmował tym, co mogły spowodować wypowiedziane słowa, dopóki były prawdą. Kłamstwa opuszczające jego usta były przemyślane, rozważone i w stu procentach przyjmowane na klatę, kiedy wyszło na jaw, że były oszustwem. W momencie, w którym książę mówił co myślał, przestawał zwracać aż taką uwagę na to, jakie mogły być ich konsekwencje. Widząc minę Finnegana po tej prawdzie, która była komplementem, zaczął się zastanawiać, czy powiedział coś aż tak… niezwykłego? Spodziewał się, że ktoś o przystojnej twarzy mężczyzny miał wielu wielbicieli i osób gotowych szeptać mu do ucha słodkie słówka, byle zwrócić na siebie jego uwagę. Szeroki, szczery i rozbrajający swoim urokiem uśmiech blondyna wyglądał jakby nigdy nie usłyszał o sobie dobrego słowa, a przynajmniej nie w takim kontekście w jakim rzucił go Louriel. Podobał mu się, jego sylwetka była piękna, ciało zadbane pomimo znajdujących się na nim blizn. Ale one też według niego były piękne. Mówiły mu, że ma przed sobą mężczyznę odważnego, silnego duchem i sercem, ale przede wszystkim takiego, który chciał przeżyć. Który mimo trudnych, nieraz może i śmiertelnych sytuacji potrafił złapać się choćby i szalonych rozwiązań byle tylko zdołać przetrwać. Książę nie lubił bezpodstawnego poświęcenia, a za takie uważał momenty, w których ktoś próbował oddać swoje życie za innych. On sam nigdy nie zgodziłby się, by ktoś umarł za niego. Wiedział, czym jest pomoc i empatia, ale jak bardzo rozumiał, czym one były, tak bardzo nie rozumiał głupoty poświęcenia. Dlatego nie chciał ochroniarzy, dlatego nie chciał wojny i chciał być w stanie obronić się samemu, by nikt nawet nie myślał o tym, by rzucić się mu na pomoc w postaci nadstawienia własnej piersi. Nie chodziło nawet o dumę, chociaż tę, Louriel miał wielką jak sam pałac. Jego dusza nie zniosłaby myśli, że ktoś kto miał swoje życie, miłość, radości i smutki, że wszystko to przepadło z jego winy.
Na słowa o jaszczurce, nie potrafił powstrzymać się od parsknięcia, chociaż porównanie go do małego gada niezbyt go satysfakcjonowało. Smoki były gadami, owszem, ale wcale nie małymi, były mądrzejsze od większości stworzeń na ziemi i potrafiły latać. Nie jakaś tam jaszczurka, która wylegiwała się na kamieniach i jedyne co robiła to jadła, albo szukała jedzenia. On był znacznie szlachetniejszym zwierzęciem… A przynajmniej jego połówką. Zastanawiał się chwilę, czy powinien uświadomić maga ognia, ale jego mina była tak zabawna, że stwierdził iż nie ma na razie takiej potrzeby. Może później…
Późniejsze macanko, bo inaczej tego nazwać się nie dało, sprawiło mu sporo radości i satysfakcji, zwłaszcza kiedy widział reakcję Finnegana na swoje poczynania. Żadna z jego dotychczasowych ukochanych nie reagowała w taki sposób… tak szczerze i silnie, jakby naprawdę podobała mu się bliskość z księciem. Miał ochotę zobaczyć jaką jeszcze reakcję może wywołać, samym tylko uśmiechem i palcem na brodzie, ale Orion popsuł mu całą zabawę. Z drugiej strony zdał sobie sprawę, że trochę się zagalopował, co do tej pory raczej mu się nie zdarzało. Louriel wiedział, gdzie leży granica, a przynajmniej gdzie powinna być. Przy blondynie miał wrażenie, że zacierała się, czy to w walce, czy w poczuciu przyzwoitości, jakby wszystko co narzucał im świat i inni nagle znikało, zostawiając ich samych w małym kącie, gdzie mogli odkryć to, co nigdy nie powinno zostać odkryte.
To miał być przyjemny, relaksujący wieczór pełen ciepła, spokoju i cichej obecności przyjaciół w swoim towarzystwie. Orion nie miał pojęcia, jak ten obiecująco zapowiadający się czas zmienił się w to pełne zażenowania przedstawienie. Louriel zawsze był jakiś dziwny i robił co chciał, a jeśli kogoś tym zaskakiwał, to tylko lepiej, więc nawet nie był jakoś szczególnie zaskoczony, że zaczął obmacywać Finnegana na oczach jego i Ezry. To nie było wcale najgorsze i najdziwniejsze co białowłosy widział podczas swojej „służby” u księcia. Niemniej nie zamierzał siedzieć cicho, kiedy Louriel bratał się z wrogiem. Okej, może i mieli sojusz, ale to nie zmieniało faktu, że chłopak ani trochę nie ufał temu człowiekowi. Był zadowolony, kiedy błękitno włosy w końcu się opanował, ale jego radość nie trwała długo. Na przytyk miał ochotę ochlapać księcia od stóp do głów, albo trochę go podtopić, ale wiedział, że w takim wypadku tylko pogorszyłby sytuację. Trzeba było siedzieć cicho i przeczekać, aż mężczyzna o gadzim spojrzeniu znalazłby sobie nową ofiarę.
Ale wtedy wydarzyło się coś… zaskakującego. Orion nigdy by się nie spodziewał, że w momencie, w którym miał udawać, że siedzący obok, uroczy Ezra wcale go nie rusza, ten nagle podniósł się, prezentując mu się w całej okazałości. Jego sylwetka nie była tak wyrobiona jak Finnegana, ale też nie można mu było czegokolwiek zarzucić. Nie był tak nabity jak Orion, u którego ciężka praca fizyczna występowała razem z niedożywieniem. Miał wszystko czego było mu trzeba, żeby wyglądać dobrze i niebezpiecznie jednocześnie. Białowłosy nie mógł oderwać oczy od jego piegowatej skóry i chociaż obiecał sobie, że wcale nie spojrzy poniżej jego pasa, jego wzrok zsuwał się coraz niżej, jakby ciągnięty w tę stronę siłą grawitacji. Na dłużej zatrzymał się na krzyżu, próbując się opanować i uszanować prywatność chłopaka, ale po pięciu sekundach walki, poddał się, przekonany podszeptem diabła, że więcej taka okazja może się nie zdarzyć. Tyłeczek Ezry był… bardzo atrakcyjny. Orion przełknął głośno ślinę, natychmiast odwracając wzrok i całą głowę, żeby powstrzymać się od dalszego patrzenia. Nie mógł tego zrobić Ezrze. Nie mógł nakarmić swoich męskich pragnień kosztem kogoś tak niewinnego.
Głośny plusk i narzekanie Finnegana później, odważył się w końcu wrócić spojrzeniem do środka źródła, żeby dojrzeć opartego o cembrowanie Louriela, który zaśmiewał się do łez, przyglądając się jak z włosów blondyna spływa stróżka wody.
- Oj tak – zgodził się z uwagą maga ognia książę, ocierając łezkę rozbawienia spływającą mu po policzku. – To taka choroba na „m” – dorzucił zaraz, przybierając jeden ze swoich kretyńskich wyrazów twarzy.
- Tak, malaria – warknął Orion, czując że traci cierpliwość. Jak jeszcze samego Louriela zdołałby zignorować i jakoś przeczekać jego nastrój do żartów, tak dwójka idiotów nadająca na tych samych falach była zdecydowanie nie dla jego zszarganych nerwów.
Chwilę później, zdenerwowany i zły jak osa wyskoczył ze źródła, rozchlapując gorącą wodę w taki sposób by na pewno ochlapała Finnegana, Louriela częstując wodną macką, której tamten nawet nie próbował powstrzymać. Był zbyt zajęty chichotaniem, by się tym naprawdę przejąć. Dopiero po chwili, kiedy goły tyłek Oriona zniknął za przesuwanymi drzwiami zdołał się uspokoić na tyle, by nieco poważniej spojrzeć to na Finnegana, to na Ezrę, uśmiechając się jak dzieciak złapany na wyjadaniu ciasteczek z pałacowej kuchni .
- Chyba mu się zdenerwowało – parsknął, spoglądając na zamknięte drzwi. Lubił go denerwować, miał wtedy taki komiczny wyraz twarzy i nigdy nie obrażał się tak naprawdę. Czasem tylko udawał, że jest bardzo zły, a wtedy książę przynosił mu jeden z ulubionych smakołyków i wszystko było w porządku. Wiedział, że tym razem będzie tak samo. Orion nie potrafił się na niego długo złościć, nawet jeśli wychodził i trzaskał drzwiami.
- Ahhh… to chyba koniec tego dobrego – westchnął ze znużeniem, jeszcze na chwilę zanurzając się w wodzie prawie po samą szyję, żeby zaraz podnieść się z wdziękiem i złapać za ręcznik. Zanim wyszedł, obrócił się i jeszcze raz spojrzał w grejpfrutowe oczy Finnegana.
- Dziękuję za dzisiaj – powiedział cicho, uśmiechając się lekko, a potem odszedł, zamykając za sobą drzwi.
drzwi.
***
Następnego poranka, Louriel otrzymał karną pobudkę o barbarzyńskiej porze szóstej rano. Orion z mściwym uśmieszkiem na ustach rozsunął zasłony w jego sypialni i na śniadanie podał mu zimne płatki z mlekiem i lodowatą wodę ze studni. Książę jedynie zagryzł wargę, próbując się nie roześmiać i kiedy Orion nie patrzył, podgrzał mleko nad płonącym w kominku ogniem. Nie przeszkadzały mu rozmiękłe płatki, ani woda ze studni. Jedynie czerstwy chleb wyrzucił przez okno ptakom, szynkę zjadając palcami, które potem z satysfakcją otarł o ubranie przyjaciela. Ubrał się w nieco mniej odświętne szaty, zostawiając swój kochany płaszcz w szafie, zarzucił za to na ramiona jasno fioletową szatę przytrzymaną w pasie czarnym pasem.
- Obudziłeś mnie, więc czas na trening – zarządził Louriel, odnajdując przyjaciela z książką w dłoni w jednym z foteli ustawionymi w hallu.
Złote oczy spojrzały na niego gniewnie, ale zaraz rozchmurzyły się, zastąpione ekscytacją. Louriel zazwyczaj jedynie zarządzał jego treningiem, przyglądając mu się z daleka i korygując jego błędy. Jeśli chciał z nim potrenować, oznaczało to, że chciał go nauczyć czegoś nowego. Wyszli na zewnątrz, na dziedziniec przeznaczony do ćwiczeń, oczyszczony ze śniegu aż do samego bruku. Najpierw jak zawsze, rozgrzali się, rozciągając zastałe od snu mięśnie, a potem powtórzyli razem wszystko, czego Orion nauczył się do tej pory.
- No, w końcu jakoś trzymasz się na nogach – pochwalił go książę, dostrzegając znaczną poprawę u swojego ucznia od ostatniego czasu. Był zadowolony. Powtarzanie podstaw sprawiało, że czuł się świeżo i lekko, gotowy zmierzyć się z większym trudem.
- Wczoraj, kiedy zapadł się pode mną lód, zdałem sobie z czegoś sprawę – zaczął mężczyzna, przystając po środku placu, skupiając wzrok na sadzawce fontanny, która służyła jako jeden z obiektów treningowych. – To nie był pierwszy ani ostatni taki wypadek, a ty nadal nie potrafisz zmusić wody, by stała się lodem. Chciałbym, żebyś się tego nauczył. Będę wtedy spokojniejszy, o siebie i… o ciebie – uśmiechnął się lekko, a potem jednym, niemal znudzonym ruchem sprawił, że woda zamarzła, a potem znów stała się cieczą. – W tym przypadku nie ma żadnych specjalnych kombinacji, musisz sam ją odnaleźć. Najważniejsza jest świadomość tego, co robisz. Strukturę wody tworzą cząsteczki, które połączone są ze sobą siecią wiązań, które mają różne długości. Jeśli te długości są przypadkowe, mamy ciecz. Lecz w momencie, w którym te wiązania są równe, powstaje struktura ciała stałego. Oczywiście, temperatura też ma znaczenie, ale tu zawsze jest zimno, prawda? Musisz sprawić, by cząsteczki wody posłuchały cię i ułożyły się w równej od siebie odległości. Wtedy ci się uda – wyjaśnił, chowając dłonie w rękawach. Chyba nigdy miał się nie pozbyć tego nawyku.
- To tyle? – zdziwił się Orion, gapiąc się z niedowierzaniem na księcia. Louriel wzruszył ramionami.
- Tyle. Ćwicz – rzucił, uśmiechając się lekko.
Patrzył przez chwilę jak przyjaciel próbuje zmusić wodę z fontanny do posłuszeństwa, ale kiedy ta jedynie zafalowała i wróciła do poprzedniego kształtu, wycofał się, wracając do akademii. Minął rozwrzeszczaną zgraję dzieciaków, które otoczyły go, by pochwalić się sukcesami w nauce, a kiedy wysłuchał wszystkiego co miały mu do powiedzenia, pogłaskaniu każdej głowy z osobna i podziękowaniu opiekunce dzieci za dobrą robotę, wyszedł przed akademię, by zaraz spojrzeć niechętnie na mury pałacu. Wiedział, że musi tam wrócić i chciał porozmawiać z ojcem, a ten na pewno nie zgodziłby się na odwiedziny w akademii. To by wywołało za dużo zamieszania. Przeszedł miasto, witając się z mieszkańcami i kiedy dotarł w końcu do zamku, czuł się odrobinę lepiej. Lubił mieszkać wśród ludzi. Wszyscy pracowali tak ciężko, nikt nie miał czasu na marudzenie, czy życie w niezgodzie. Wszystko było prostsze i niosło ze sobą jakieś takie błogie uczucie, którego nigdy nie zaznał w pałacu.
Zanim udał się do cesarza, skierował swe kroki do korytarza, gdzie swoje kwatery dostali magowie ognia. Upewniwszy się, że jedyna prywatność, którą naruszy to Finnegana i Ezry, na palcach przekroczył próg pokoju, odnajdując na jednym posłaniu blond czuprynę. Uśmiechnął się do siebie, a potem podszedł do łóżka, żeby zobaczyć śpiącą, o wiele bardziej spokojną twarz uśpionego rycerza. Wyglądał dużo niewinniej niż kiedy nie spał. Włosy utworzyły na jego głowie gniazdo, a kilka kosmyków opadało mu na czoło. Louriel pochylił się nad nim, błękitnymi kosmykami smyrając go po nosie, aż w końcu tamten otworzył oczy. Spodziewał się jakiegoś ataku ze strony Finnegana. Wiedział, że żołnierze byli szkoleni by uderzyć w chwili takiej jak ta, dlatego natychmiast odskoczył do tyłu, lądując cicho na grubym dywanie pokrywającym kamienną podłogę. Uśmiechnął się figlarnie, jeden palec przykładając do ust, drugim wskazując by poszedł za nim. Nie chciał budzić Ezry. Wolał by nikt niepowołany nie dowiedział się o ich rozmowie z cesarzem, dopóki władca sam nie stwierdziłby, że informacje mogą zostać podane do szerszego grona odbiorców. Sam Louriel nie zamierzał o tym decydować.
Na słowa o jaszczurce, nie potrafił powstrzymać się od parsknięcia, chociaż porównanie go do małego gada niezbyt go satysfakcjonowało. Smoki były gadami, owszem, ale wcale nie małymi, były mądrzejsze od większości stworzeń na ziemi i potrafiły latać. Nie jakaś tam jaszczurka, która wylegiwała się na kamieniach i jedyne co robiła to jadła, albo szukała jedzenia. On był znacznie szlachetniejszym zwierzęciem… A przynajmniej jego połówką. Zastanawiał się chwilę, czy powinien uświadomić maga ognia, ale jego mina była tak zabawna, że stwierdził iż nie ma na razie takiej potrzeby. Może później…
Późniejsze macanko, bo inaczej tego nazwać się nie dało, sprawiło mu sporo radości i satysfakcji, zwłaszcza kiedy widział reakcję Finnegana na swoje poczynania. Żadna z jego dotychczasowych ukochanych nie reagowała w taki sposób… tak szczerze i silnie, jakby naprawdę podobała mu się bliskość z księciem. Miał ochotę zobaczyć jaką jeszcze reakcję może wywołać, samym tylko uśmiechem i palcem na brodzie, ale Orion popsuł mu całą zabawę. Z drugiej strony zdał sobie sprawę, że trochę się zagalopował, co do tej pory raczej mu się nie zdarzało. Louriel wiedział, gdzie leży granica, a przynajmniej gdzie powinna być. Przy blondynie miał wrażenie, że zacierała się, czy to w walce, czy w poczuciu przyzwoitości, jakby wszystko co narzucał im świat i inni nagle znikało, zostawiając ich samych w małym kącie, gdzie mogli odkryć to, co nigdy nie powinno zostać odkryte.
To miał być przyjemny, relaksujący wieczór pełen ciepła, spokoju i cichej obecności przyjaciół w swoim towarzystwie. Orion nie miał pojęcia, jak ten obiecująco zapowiadający się czas zmienił się w to pełne zażenowania przedstawienie. Louriel zawsze był jakiś dziwny i robił co chciał, a jeśli kogoś tym zaskakiwał, to tylko lepiej, więc nawet nie był jakoś szczególnie zaskoczony, że zaczął obmacywać Finnegana na oczach jego i Ezry. To nie było wcale najgorsze i najdziwniejsze co białowłosy widział podczas swojej „służby” u księcia. Niemniej nie zamierzał siedzieć cicho, kiedy Louriel bratał się z wrogiem. Okej, może i mieli sojusz, ale to nie zmieniało faktu, że chłopak ani trochę nie ufał temu człowiekowi. Był zadowolony, kiedy błękitno włosy w końcu się opanował, ale jego radość nie trwała długo. Na przytyk miał ochotę ochlapać księcia od stóp do głów, albo trochę go podtopić, ale wiedział, że w takim wypadku tylko pogorszyłby sytuację. Trzeba było siedzieć cicho i przeczekać, aż mężczyzna o gadzim spojrzeniu znalazłby sobie nową ofiarę.
Ale wtedy wydarzyło się coś… zaskakującego. Orion nigdy by się nie spodziewał, że w momencie, w którym miał udawać, że siedzący obok, uroczy Ezra wcale go nie rusza, ten nagle podniósł się, prezentując mu się w całej okazałości. Jego sylwetka nie była tak wyrobiona jak Finnegana, ale też nie można mu było czegokolwiek zarzucić. Nie był tak nabity jak Orion, u którego ciężka praca fizyczna występowała razem z niedożywieniem. Miał wszystko czego było mu trzeba, żeby wyglądać dobrze i niebezpiecznie jednocześnie. Białowłosy nie mógł oderwać oczy od jego piegowatej skóry i chociaż obiecał sobie, że wcale nie spojrzy poniżej jego pasa, jego wzrok zsuwał się coraz niżej, jakby ciągnięty w tę stronę siłą grawitacji. Na dłużej zatrzymał się na krzyżu, próbując się opanować i uszanować prywatność chłopaka, ale po pięciu sekundach walki, poddał się, przekonany podszeptem diabła, że więcej taka okazja może się nie zdarzyć. Tyłeczek Ezry był… bardzo atrakcyjny. Orion przełknął głośno ślinę, natychmiast odwracając wzrok i całą głowę, żeby powstrzymać się od dalszego patrzenia. Nie mógł tego zrobić Ezrze. Nie mógł nakarmić swoich męskich pragnień kosztem kogoś tak niewinnego.
Głośny plusk i narzekanie Finnegana później, odważył się w końcu wrócić spojrzeniem do środka źródła, żeby dojrzeć opartego o cembrowanie Louriela, który zaśmiewał się do łez, przyglądając się jak z włosów blondyna spływa stróżka wody.
- Oj tak – zgodził się z uwagą maga ognia książę, ocierając łezkę rozbawienia spływającą mu po policzku. – To taka choroba na „m” – dorzucił zaraz, przybierając jeden ze swoich kretyńskich wyrazów twarzy.
- Tak, malaria – warknął Orion, czując że traci cierpliwość. Jak jeszcze samego Louriela zdołałby zignorować i jakoś przeczekać jego nastrój do żartów, tak dwójka idiotów nadająca na tych samych falach była zdecydowanie nie dla jego zszarganych nerwów.
Chwilę później, zdenerwowany i zły jak osa wyskoczył ze źródła, rozchlapując gorącą wodę w taki sposób by na pewno ochlapała Finnegana, Louriela częstując wodną macką, której tamten nawet nie próbował powstrzymać. Był zbyt zajęty chichotaniem, by się tym naprawdę przejąć. Dopiero po chwili, kiedy goły tyłek Oriona zniknął za przesuwanymi drzwiami zdołał się uspokoić na tyle, by nieco poważniej spojrzeć to na Finnegana, to na Ezrę, uśmiechając się jak dzieciak złapany na wyjadaniu ciasteczek z pałacowej kuchni .
- Chyba mu się zdenerwowało – parsknął, spoglądając na zamknięte drzwi. Lubił go denerwować, miał wtedy taki komiczny wyraz twarzy i nigdy nie obrażał się tak naprawdę. Czasem tylko udawał, że jest bardzo zły, a wtedy książę przynosił mu jeden z ulubionych smakołyków i wszystko było w porządku. Wiedział, że tym razem będzie tak samo. Orion nie potrafił się na niego długo złościć, nawet jeśli wychodził i trzaskał drzwiami.
- Ahhh… to chyba koniec tego dobrego – westchnął ze znużeniem, jeszcze na chwilę zanurzając się w wodzie prawie po samą szyję, żeby zaraz podnieść się z wdziękiem i złapać za ręcznik. Zanim wyszedł, obrócił się i jeszcze raz spojrzał w grejpfrutowe oczy Finnegana.
- Dziękuję za dzisiaj – powiedział cicho, uśmiechając się lekko, a potem odszedł, zamykając za sobą drzwi.
drzwi.
***
Następnego poranka, Louriel otrzymał karną pobudkę o barbarzyńskiej porze szóstej rano. Orion z mściwym uśmieszkiem na ustach rozsunął zasłony w jego sypialni i na śniadanie podał mu zimne płatki z mlekiem i lodowatą wodę ze studni. Książę jedynie zagryzł wargę, próbując się nie roześmiać i kiedy Orion nie patrzył, podgrzał mleko nad płonącym w kominku ogniem. Nie przeszkadzały mu rozmiękłe płatki, ani woda ze studni. Jedynie czerstwy chleb wyrzucił przez okno ptakom, szynkę zjadając palcami, które potem z satysfakcją otarł o ubranie przyjaciela. Ubrał się w nieco mniej odświętne szaty, zostawiając swój kochany płaszcz w szafie, zarzucił za to na ramiona jasno fioletową szatę przytrzymaną w pasie czarnym pasem.
- Obudziłeś mnie, więc czas na trening – zarządził Louriel, odnajdując przyjaciela z książką w dłoni w jednym z foteli ustawionymi w hallu.
Złote oczy spojrzały na niego gniewnie, ale zaraz rozchmurzyły się, zastąpione ekscytacją. Louriel zazwyczaj jedynie zarządzał jego treningiem, przyglądając mu się z daleka i korygując jego błędy. Jeśli chciał z nim potrenować, oznaczało to, że chciał go nauczyć czegoś nowego. Wyszli na zewnątrz, na dziedziniec przeznaczony do ćwiczeń, oczyszczony ze śniegu aż do samego bruku. Najpierw jak zawsze, rozgrzali się, rozciągając zastałe od snu mięśnie, a potem powtórzyli razem wszystko, czego Orion nauczył się do tej pory.
- No, w końcu jakoś trzymasz się na nogach – pochwalił go książę, dostrzegając znaczną poprawę u swojego ucznia od ostatniego czasu. Był zadowolony. Powtarzanie podstaw sprawiało, że czuł się świeżo i lekko, gotowy zmierzyć się z większym trudem.
- Wczoraj, kiedy zapadł się pode mną lód, zdałem sobie z czegoś sprawę – zaczął mężczyzna, przystając po środku placu, skupiając wzrok na sadzawce fontanny, która służyła jako jeden z obiektów treningowych. – To nie był pierwszy ani ostatni taki wypadek, a ty nadal nie potrafisz zmusić wody, by stała się lodem. Chciałbym, żebyś się tego nauczył. Będę wtedy spokojniejszy, o siebie i… o ciebie – uśmiechnął się lekko, a potem jednym, niemal znudzonym ruchem sprawił, że woda zamarzła, a potem znów stała się cieczą. – W tym przypadku nie ma żadnych specjalnych kombinacji, musisz sam ją odnaleźć. Najważniejsza jest świadomość tego, co robisz. Strukturę wody tworzą cząsteczki, które połączone są ze sobą siecią wiązań, które mają różne długości. Jeśli te długości są przypadkowe, mamy ciecz. Lecz w momencie, w którym te wiązania są równe, powstaje struktura ciała stałego. Oczywiście, temperatura też ma znaczenie, ale tu zawsze jest zimno, prawda? Musisz sprawić, by cząsteczki wody posłuchały cię i ułożyły się w równej od siebie odległości. Wtedy ci się uda – wyjaśnił, chowając dłonie w rękawach. Chyba nigdy miał się nie pozbyć tego nawyku.
- To tyle? – zdziwił się Orion, gapiąc się z niedowierzaniem na księcia. Louriel wzruszył ramionami.
- Tyle. Ćwicz – rzucił, uśmiechając się lekko.
Patrzył przez chwilę jak przyjaciel próbuje zmusić wodę z fontanny do posłuszeństwa, ale kiedy ta jedynie zafalowała i wróciła do poprzedniego kształtu, wycofał się, wracając do akademii. Minął rozwrzeszczaną zgraję dzieciaków, które otoczyły go, by pochwalić się sukcesami w nauce, a kiedy wysłuchał wszystkiego co miały mu do powiedzenia, pogłaskaniu każdej głowy z osobna i podziękowaniu opiekunce dzieci za dobrą robotę, wyszedł przed akademię, by zaraz spojrzeć niechętnie na mury pałacu. Wiedział, że musi tam wrócić i chciał porozmawiać z ojcem, a ten na pewno nie zgodziłby się na odwiedziny w akademii. To by wywołało za dużo zamieszania. Przeszedł miasto, witając się z mieszkańcami i kiedy dotarł w końcu do zamku, czuł się odrobinę lepiej. Lubił mieszkać wśród ludzi. Wszyscy pracowali tak ciężko, nikt nie miał czasu na marudzenie, czy życie w niezgodzie. Wszystko było prostsze i niosło ze sobą jakieś takie błogie uczucie, którego nigdy nie zaznał w pałacu.
Zanim udał się do cesarza, skierował swe kroki do korytarza, gdzie swoje kwatery dostali magowie ognia. Upewniwszy się, że jedyna prywatność, którą naruszy to Finnegana i Ezry, na palcach przekroczył próg pokoju, odnajdując na jednym posłaniu blond czuprynę. Uśmiechnął się do siebie, a potem podszedł do łóżka, żeby zobaczyć śpiącą, o wiele bardziej spokojną twarz uśpionego rycerza. Wyglądał dużo niewinniej niż kiedy nie spał. Włosy utworzyły na jego głowie gniazdo, a kilka kosmyków opadało mu na czoło. Louriel pochylił się nad nim, błękitnymi kosmykami smyrając go po nosie, aż w końcu tamten otworzył oczy. Spodziewał się jakiegoś ataku ze strony Finnegana. Wiedział, że żołnierze byli szkoleni by uderzyć w chwili takiej jak ta, dlatego natychmiast odskoczył do tyłu, lądując cicho na grubym dywanie pokrywającym kamienną podłogę. Uśmiechnął się figlarnie, jeden palec przykładając do ust, drugim wskazując by poszedł za nim. Nie chciał budzić Ezry. Wolał by nikt niepowołany nie dowiedział się o ich rozmowie z cesarzem, dopóki władca sam nie stwierdziłby, że informacje mogą zostać podane do szerszego grona odbiorców. Sam Louriel nie zamierzał o tym decydować.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Poprzedni dzień był prze-cu-do-wny! Mimo wczesnej pory o której wyruszyli do wioski, małej przygody przez którą musiał spać na brzuchu i jedynie odrobinę nieodpowiedzialnego zachowania przy neutralizacji zagrożenia, z ręką na sercu mógł zakwalifikować resztę wydarzeń jako wspaniałe, godne zapamiętania, szczęśliwe. Nieziemsko przystojny książę obdarowujący go fragmentami swojej uwagi sprawił, że po raz pierwszy od dawna spotkał naprawdę godnego przeciwnika w walce oraz w rozmowie. Sam wieczór, opływający w przyjemny dotyk i relaks był idealnym podsumowaniem pierwszego pełnego dnia obfitującego we wrażenia w kraju wody. Miał szczerą nadzieję, że do momentu aż granice tego cudownego miejsca opuszczą przydarzy się mu jeszcze coś, choćby najdrobniejsza przygoda. Oczywiście chciałby wtedy mieć przy boku pana jaszczurkę, byłoby wtedy doskonale, na to jednak już nie miał wpływu.
W momencie gdy z Ezrą wrócili, a był potulny jak baranek przez całą drogę nie mając już żadnych pokładów energii na bycie złośliwy, padł na łóżko jak długi. Nie mógł przy tym pozbyć się zadowolonego uśmiechu z ust i nawet gdy przyjaciel się na nim wyżywał smarując go maścią na obicia z dużą zawartością aloesu nie narzekał. Drapiąc przy tym liska po głowie cieszył się również z odzyskania opieki nad swoim pupilem który wymagał jeszcze przed snem odrobiny pieszczoty i mogli śmiało oczekiwać kolejnego zadania wyznaczonego przez cesarza.
Zasadniczo oczekiwali aż do rana.
Ich poranek, rutynowo już, wyglądał dokładnie tak samo jak w domu. Wstali wraz ze słońcem przygotowując się do kolejnego dnia wiernej służby. Umyli, ubrali i zjedli coś ciepłego po to by dowiedzieć się od swojego dowódcy o zamiarach królewskiej głowy na której obecnie siedzieli. Niespodziewanie, ba! Z ogromnym zaskoczeniem wpatrywali się w twarz Sileasa który ze spokojem obwieścił im wolę władcy. Sam jednocześnie nie do końca w to wierzył i czy tego chciał czy nie, mógł nawet urazić cesarza Lothusa swoim zachowaniem ale dopytał go gdy ten wyraził swoją wolę. Brzmiała prosto, zalecała im odpoczynek po wczorajszej misji, zregenerowanie swoich sił oraz spokojne przemieszczenie się do kolejnego miejsca wymagającego ich interwencji.
- Ja chyba… nie rozumiem? Mamy… wolne? – Zapytał marszcząc brwi, wpatrując się w swojego dowódcę i przemawiając zgodnie z myślami pozostałych. Jako prawa ręka mógł sobie na taką bezpośredniość pozwolić, a komandor kompletnie nie wydawał się urażony. Rozumiał ich.
- Tak, mamy wolne do późnego popołudnia. Później ponownie w eskorcie magów wody i mistrza Louriela udamy się do innego miejsca wymagającego naszej pomocy gdzie przenocujemy. – Przytaknął na co większość osób spojrzała po sobie. Autentycznie nie wiedzieli co powinni ze sobą zrobić. Wolne było pojęciem abstrakcyjnym gdy każdy miał po kokardkę obowiązków i spraw do załatwienia. Ostatnie takie czasy pamiętali jeszcze przy szkoleniu, a teraz… nie wiedzieli co ze sobą zrobić.
- Tooo… wracamy do łóżka? – Przenosząc oczy na stojącego u boku przyjaciela zastanowił się wpatrując się w dwukolorowe tęczówki. Zaraz na jego ustach rozciągnął się szeroki uśmiech, potaknął bardzo powoli, przeciągle. Ezra od razu grymas odwzajemnił. Wizja spędzenia jeszcze chociażby godziny pod pierzyną była idealna! Szybko ją zrealizowali.
W pokoju wyskoczyli z nadprogramowych ciuchów obydwoje zostając w spodniach po czym Ezra zakopał się po czubek nosa wiercąc przez chwilę z zachwytu. On tymczasem ułożył się na boku przytulając do piersi liska. Zwierzak przeciągnął się, ziewnął po czym wtulił w rękę którą głaskał go po pyszczku i poszedł spać dalej.
Szybko zapanował spokój, błoga atmosfera relaksu z której on czerpał pełnymi garściami poważnie zastanawiając się nad przeprowadzką. Pal licho zimno i mróz! Traktowani są jak żołnierze, a nie służba która oddaje się w całości swojemu zadaniu nie spełniając przy tym podstawowych kryteriów do oddawania im krzty szacunku. Wcześniej nie miał innego spojrzenia, teraz mógłby poświęcać się za królestwo wody mając przy tym odrobinę wolności. Mrzonki ale przyjemnie się mu o tym myślało rozważając życie jakie mógłby wieść gdzieś w alternatywnej rzeczywistości.
Szybko przy tym przysnął. Oczywiście nie zapadał w sen głęboki ale nadal w pełni regenerujący błądząc po cienkiej granicy jawy i marzeń sennych. Dopiero zjawienie się nadprogramowego gościa w pokoju obudziło jego czujność.
Delikatny dotyk na policzku sprawił, że podniósł powieki bystrym spojrzeniem omiatając swoje otoczenie. Przewrócił się na plecy podpierając na przedramionach po czym uśmiechnął się spokojnie do Louriela, kiwając twierdząco głową na wszystkie znaki jakie otrzymał. Wstając pościelił łóżko po czym szybko wskoczył w poskładane schludnie rzeczy. Przeniósł śpiącego Fenrira na łóżko Ezry chwilę przyglądając się jak rudzielec zatapia się w fałdach kołdry wraz z pieguskiem którego w ogóle nie było widać poza kokonem ciepła. Kręcąc głową z niedowierzaniem wrzucił jeszcze na siebie czarny bezrękawnik z herbem królewskim wyszytym na plecach i kolorowymi obszyciami po czym zamknął za sobą drzwi wychodząc.
Pierwsze kilka kroków pokonał w ciszy. Przyglądając się skupionemu aczkolwiek wyraźnie promieniującemu zadowoleniem Lourielowi. Dopiero będąc pewnym, że ich rozmowa nikogo nie obudzi zrównał z nim kroku posyłając czarujący uśmiech.
- Mam nadzieję, że odespałeś wczorajsze przygody? – Zapytał zatroskany jego stanem zdrowia, splatając dłonie za plecami. Najpewniej długo jeszcze by się mu przypatrywał, wyczekując odpowiedzi zaczepki czy innego rodzaju dzióbnięcia gdyby nie fakt części pałacu cesarskiego do której się zbliżali.
Pałace miały to do siebie, że były budowane na jedno kopyto. Nie chodziło tutaj o rozmieszczenie danych pokoi, korytarzy czy zakamarków oczywiście, a atmosferę miejsca. Z daleka czuł, że zbliżają się do oficjalnych sal cesarskich w których to władca przyjmował interesantów. Za długo w pałacu żył żeby nie zwracać uwagi na coraz mozolniejsze rzeźbienia okalające ściany, dzieła sztuki dodające wnętrzu ciepła czy szersze przejścia mające kusić swoim majestatem.
- Em… – Zaczął, podnosząc głowę w stronę sufitu po to by zbiec nim po jednej ze ścian. = Czego byś ode mnie chciał z samego rana, Lourielu? – Przenosząc oczy na jego twarz liczył na szybką ale i szczerą odpowiedź. Bo coraz mocniej wydawało się mu, że o randkę czy jego skromne towarzystwo nie chodziło.
Odpowiedzi zdobyć już nie zdołał, a gdy przekroczyli próg ciężkich drzwi, znajdując się w kuszącym swoim pięknem pomieszczeniu które chętnie omiótłby wzrokiem, gdzie poza nimi stała jeszcze jedna sylwetka, samego cesarza, poczuł nieprzyjemny stres w żołądku. Zatrzymując się dwa kroki za progiem pokłonił się nisko trzymając się swoich przyzwyczajeń, nie dając sobie możliwości obrazy majestatu władcy chociażby podniesieniem na niego oczu.
Czyżby jednak miał kłopoty po wczoraj?
W momencie gdy z Ezrą wrócili, a był potulny jak baranek przez całą drogę nie mając już żadnych pokładów energii na bycie złośliwy, padł na łóżko jak długi. Nie mógł przy tym pozbyć się zadowolonego uśmiechu z ust i nawet gdy przyjaciel się na nim wyżywał smarując go maścią na obicia z dużą zawartością aloesu nie narzekał. Drapiąc przy tym liska po głowie cieszył się również z odzyskania opieki nad swoim pupilem który wymagał jeszcze przed snem odrobiny pieszczoty i mogli śmiało oczekiwać kolejnego zadania wyznaczonego przez cesarza.
Zasadniczo oczekiwali aż do rana.
Ich poranek, rutynowo już, wyglądał dokładnie tak samo jak w domu. Wstali wraz ze słońcem przygotowując się do kolejnego dnia wiernej służby. Umyli, ubrali i zjedli coś ciepłego po to by dowiedzieć się od swojego dowódcy o zamiarach królewskiej głowy na której obecnie siedzieli. Niespodziewanie, ba! Z ogromnym zaskoczeniem wpatrywali się w twarz Sileasa który ze spokojem obwieścił im wolę władcy. Sam jednocześnie nie do końca w to wierzył i czy tego chciał czy nie, mógł nawet urazić cesarza Lothusa swoim zachowaniem ale dopytał go gdy ten wyraził swoją wolę. Brzmiała prosto, zalecała im odpoczynek po wczorajszej misji, zregenerowanie swoich sił oraz spokojne przemieszczenie się do kolejnego miejsca wymagającego ich interwencji.
- Ja chyba… nie rozumiem? Mamy… wolne? – Zapytał marszcząc brwi, wpatrując się w swojego dowódcę i przemawiając zgodnie z myślami pozostałych. Jako prawa ręka mógł sobie na taką bezpośredniość pozwolić, a komandor kompletnie nie wydawał się urażony. Rozumiał ich.
- Tak, mamy wolne do późnego popołudnia. Później ponownie w eskorcie magów wody i mistrza Louriela udamy się do innego miejsca wymagającego naszej pomocy gdzie przenocujemy. – Przytaknął na co większość osób spojrzała po sobie. Autentycznie nie wiedzieli co powinni ze sobą zrobić. Wolne było pojęciem abstrakcyjnym gdy każdy miał po kokardkę obowiązków i spraw do załatwienia. Ostatnie takie czasy pamiętali jeszcze przy szkoleniu, a teraz… nie wiedzieli co ze sobą zrobić.
- Tooo… wracamy do łóżka? – Przenosząc oczy na stojącego u boku przyjaciela zastanowił się wpatrując się w dwukolorowe tęczówki. Zaraz na jego ustach rozciągnął się szeroki uśmiech, potaknął bardzo powoli, przeciągle. Ezra od razu grymas odwzajemnił. Wizja spędzenia jeszcze chociażby godziny pod pierzyną była idealna! Szybko ją zrealizowali.
W pokoju wyskoczyli z nadprogramowych ciuchów obydwoje zostając w spodniach po czym Ezra zakopał się po czubek nosa wiercąc przez chwilę z zachwytu. On tymczasem ułożył się na boku przytulając do piersi liska. Zwierzak przeciągnął się, ziewnął po czym wtulił w rękę którą głaskał go po pyszczku i poszedł spać dalej.
Szybko zapanował spokój, błoga atmosfera relaksu z której on czerpał pełnymi garściami poważnie zastanawiając się nad przeprowadzką. Pal licho zimno i mróz! Traktowani są jak żołnierze, a nie służba która oddaje się w całości swojemu zadaniu nie spełniając przy tym podstawowych kryteriów do oddawania im krzty szacunku. Wcześniej nie miał innego spojrzenia, teraz mógłby poświęcać się za królestwo wody mając przy tym odrobinę wolności. Mrzonki ale przyjemnie się mu o tym myślało rozważając życie jakie mógłby wieść gdzieś w alternatywnej rzeczywistości.
Szybko przy tym przysnął. Oczywiście nie zapadał w sen głęboki ale nadal w pełni regenerujący błądząc po cienkiej granicy jawy i marzeń sennych. Dopiero zjawienie się nadprogramowego gościa w pokoju obudziło jego czujność.
Delikatny dotyk na policzku sprawił, że podniósł powieki bystrym spojrzeniem omiatając swoje otoczenie. Przewrócił się na plecy podpierając na przedramionach po czym uśmiechnął się spokojnie do Louriela, kiwając twierdząco głową na wszystkie znaki jakie otrzymał. Wstając pościelił łóżko po czym szybko wskoczył w poskładane schludnie rzeczy. Przeniósł śpiącego Fenrira na łóżko Ezry chwilę przyglądając się jak rudzielec zatapia się w fałdach kołdry wraz z pieguskiem którego w ogóle nie było widać poza kokonem ciepła. Kręcąc głową z niedowierzaniem wrzucił jeszcze na siebie czarny bezrękawnik z herbem królewskim wyszytym na plecach i kolorowymi obszyciami po czym zamknął za sobą drzwi wychodząc.
Pierwsze kilka kroków pokonał w ciszy. Przyglądając się skupionemu aczkolwiek wyraźnie promieniującemu zadowoleniem Lourielowi. Dopiero będąc pewnym, że ich rozmowa nikogo nie obudzi zrównał z nim kroku posyłając czarujący uśmiech.
- Mam nadzieję, że odespałeś wczorajsze przygody? – Zapytał zatroskany jego stanem zdrowia, splatając dłonie za plecami. Najpewniej długo jeszcze by się mu przypatrywał, wyczekując odpowiedzi zaczepki czy innego rodzaju dzióbnięcia gdyby nie fakt części pałacu cesarskiego do której się zbliżali.
Pałace miały to do siebie, że były budowane na jedno kopyto. Nie chodziło tutaj o rozmieszczenie danych pokoi, korytarzy czy zakamarków oczywiście, a atmosferę miejsca. Z daleka czuł, że zbliżają się do oficjalnych sal cesarskich w których to władca przyjmował interesantów. Za długo w pałacu żył żeby nie zwracać uwagi na coraz mozolniejsze rzeźbienia okalające ściany, dzieła sztuki dodające wnętrzu ciepła czy szersze przejścia mające kusić swoim majestatem.
- Em… – Zaczął, podnosząc głowę w stronę sufitu po to by zbiec nim po jednej ze ścian. = Czego byś ode mnie chciał z samego rana, Lourielu? – Przenosząc oczy na jego twarz liczył na szybką ale i szczerą odpowiedź. Bo coraz mocniej wydawało się mu, że o randkę czy jego skromne towarzystwo nie chodziło.
Odpowiedzi zdobyć już nie zdołał, a gdy przekroczyli próg ciężkich drzwi, znajdując się w kuszącym swoim pięknem pomieszczeniu które chętnie omiótłby wzrokiem, gdzie poza nimi stała jeszcze jedna sylwetka, samego cesarza, poczuł nieprzyjemny stres w żołądku. Zatrzymując się dwa kroki za progiem pokłonił się nisko trzymając się swoich przyzwyczajeń, nie dając sobie możliwości obrazy majestatu władcy chociażby podniesieniem na niego oczu.
Czyżby jednak miał kłopoty po wczoraj?
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel nie krył zadowolenia, kiedy po tym jak Finnegan ubrał się i ogarnął co miał do ogarnięcia wyszli na korytarz. Czuł się dobrze, humor też mu dopisywał, dłoń opatrzona przez medyka wydobrzała przez noc i nawet słabe śniadanie przyniesione mu przez Oriona było po prostu smaczne. Wszystko wydawało się błyszczeć w promieniach słońca wpadających do pałacu przez wysokie okna. Srebrne uchwyty na świece, ławeczki obite białym perkalem usytuowane w wykuszach okiennych, czy tradycyjne zbroje byłych wielkich wojowników wyglądały wesoło i ciepło, nie groźnie i nieprzystępnie. Nie czuło się, że otaczał ich tylko lód. Służący mijali ich, uśmiechając się promiennie i witając z księciem i jego gościem lekkimi ukłonami. Nikt nie patrzył pod nogi, wszyscy odważnie patrzyli Lourielowi w oczy, a on odwzajemniał radosne uśmiechy, czując jak jego ciało napełnia błogość codzienności. Lubił rutynę, lubił spokój i lubił widzieć, że poddani ojca wiodą spokojne życie pozbawione większych trosk. Był dumny z tego, że cesarz, jego ojciec był kochany przez lud.
Mężczyzna zachichotał na zmartwione pytanie maga ognia, zerkając na niego z uśmieszkiem na ustach.
- Orion upewnił się, że nie wstanę zbyt późno tym razem i obudził mnie o wschodzie słońca – wzruszył ramionami, jakby mówił, że niecny plan chłopaka spalił na panewce. – Ale tak, mogę powiedzieć, że odespałem – dodał zaraz, uśmiechając się do mijającej ich dziewczyny w bogatym stroju pokojówki.
Dochodzili do części pałacu, w której urzędował cesarz, co objawiało się delikatnymi freskami na ścianach, malowidłach przedstawiających polowania, albo górskie widoki. Gdzieniegdzie na ścianach wisiały gobeliny z wyszywanymi herbami poprzednich królów i ich najbliższych rodzin, aż przy samym cesarskim gabinecie wisiało jego godło. Dwa lecące po niebie żurawie, przecinające powietrze ostrymi dziobami. Niebezpieczne, ale i szlachetne, majestatyczne i piękne. Louriel lubił ten symbol. Wolność i harmonia, ukryte w smukłych sylwetkach ptaków i ich rozłożystych skrzydłach.
Niebieskowłosy uśmiechnął się, słysząc że Finnegan zwracając się do niego w końcu użył jego imienia, ale nie odpowiedział, rzucając mu jedynie przelotne spojrzenie. Nie chciał mówić głośno o celu ich wizyty w razie gdyby ktoś słuchał a nie patrzył. Wolał zostać cicho, zwłaszcza że zaraz znaleźli się po drugiej stronie jednych z drzwi, za którymi znajdował się gabinet cesarza. Spore pomieszczenie urządzone było gustownie, ale bez zbędnego przepychu. Wielkie biurko stało w głównej części, zasłane papierami i żerdzią, na której spała śnieżna sowa z łepkiem schowanym pod skrzydłem. Ściany pokrywały gobeliny, z jednym tylko wielkim oknem wychodzącym na miasto poniżej. Miękki dywan w kolorze indygo tłumił ich kroki, kiedy przekroczyli próg. Louriel bez wahania podszedł bliżej ojca, ale widząc że blondyn padł zaraz na kolana w pełnej uniżenia pozie, uniósł jedynie brwi. Nie rozumiał zachowania maga, ale nie zamierzał jakoś w nie ingerować. Czekał aż Lothus odwróci się do nich twarzom i dopiero wtedy sam skłonił głowę, zaraz jednak uśmiechając się szeroko do władcy.
- Dobrze widzieć was w dobrym stanie – odezwał się cesarz, podchodząc jeszcze bliżej Louriela, aż w końcu mógł spokojnie dotknąć jego policzka, by po chwili przyglądania się jego twarzy, przenieść dłoń w jego włosy, które rozczochrał z rodzicielską troską, uśmiechając się w podobny do syna sposób, kiedy tamten odsunął się z sykiem.
- Już nie takim dobrym, skoro postanowiłeś zepsuć mi fryzurę – rzucił oburzony książę, próbując jakoś poprawić swój wizerunek.
- Moje dziecko, nie wygląd jest najważniejszy – parsknął mężczyzna, jeszcze raz zbliżając się do niebieskich włosów by uczynić z nich jedno wielkie niebieskie gniazdo.
- Cudownie, nigdy tego nie rozczeszę – westchnął zrezygnowany Louriel przeglądając się w kryształowym lustrze stojącym w rogu pomieszczenia. – Jesteś z siebie, mam nadzieję, zadowolony? – prychnął, splatając ręce na piersi, a widząc uśmiech cesarza, wcale nie potrzebował odpowiedzi.
Lothus roześmiał się wdzięcznie, a potem przeniósł wzrok z syna na gościa. On w przeciwieństwie do Louriela zdawał sobie sprawę, że jego i króla Magnusa stosunek do poddanych jest kompletnie różny. Nie zamierzał go kwestionować, ani w jakikolwiek sposób podważać, ludzie króla byli wybitną jednostką, wyszkoloną i gotową skoczyć za innych w ogień. Szanował to, choć osobiście wolał by ludzie służyli mu z dobrej woli, nie strachu czy innego przymusu. Dlatego klepnąwszy jeszcze raz księcia po ramieniu, zbliżył się do maga ognia i położył dłoń na jego, uśmiechając się łagodnie, gdy ten spojrzał na niego z wielkim zaskoczeniem wypisanym w spojrzeniu i na twarzy.
- Finneganie, słyszałem co się wydarzyło wczoraj i chciałem ci podziękować. Wiem, że mój syn jest trudny w obyciu i niełatwo go polubić – w tym momencie, Louriel wyrzucił z siebie głośne „Hej!” – a jednak bez wahania rzuciłeś mu się na pomoc. Dziękuję, że zechciałeś chronić mojego jedynego syna. O waszej małej… walce też słyszałem. Niełatwo nam zaimponować, tobie się to udało. Gratuluję – dodał jeszcze, poklepując z szacunkiem ramię maga ognia.
Po chwili odsunął się i gestem zaprosił ich obu do drugiej części pomieszczenia, gdzie za delikatnym parawanem zdobionym w zimowe wzory znajdował się stolik i kilka miękkich foteli, w których można było wygodnie usiąść i poczęstować się parującą herbatą. Louriel czynił honory i rozlał naparu do trzech niskich szklaneczek bez ucha, a potem podał po jednej cesarzowi i Finneganowi. Usiadł w zapadających się, przytulnych poduszkach, upił łyk i dopiero wtedy przyjął na twarz poważniejszy wyraz.
- Ojcze, wczoraj kiedy wpadliśmy pod lód, znaleźliśmy coś bardzo dziwnego – zaczął, a widząc że ma pełną uwagę skupioną na sobie, zaczął opowieść o tym co wydarzyło się w podziemnej jaskini.
***
Orion nie był pewien, jak długo próbował zmusić wodę do posłuszeństwa i zamiany w lód zanim w końcu zdał sobie sprawę z tego, że… nic z tego nie będzie. Kiedy Louriel sobie poszedł, stracił jedyną osobę, której mógł zapytać, co robi nie tak. Sfrustrowany i niepocieszony, wrócił do akademii, ale nie znalazł tam przyjaciela. Jedyne kogo zobaczył to całą klasę dzieciaków uczących się podstaw od jednej z zatrudnionych przez księcia nauczycielek. Była to miła dziewczyna o pogodnym uśmiechu, którą dzieciaki uwielbiały za niewyczerpaną cierpliwość. Nie była pewna, co się stało z księciem, ale wydawało jej się, że wychodził. Białowłosy nie był pewien, co o tym myśleć. Louriel dał mu zajęcie, a potem gdzieś poszedł? To wyglądało podejrzanie, ale nie wierzył, by przyjaciel ukrywał przed nim coś, co było bardzo ważne. A nawet jeśli, powie mu gdy uzna to za stosowne.
Przez chwilę chłopak wahał się, co powinien ze sobą zrobić, ale zaraz stwierdził, że skoro Louriel się obija, to on też może. Pobiegł do swojego pokoju i odnalazł swój płaszcz, który narzucił na strój treningowy i rękawiczki, które przykrywały tylko trzy palce. Wyszedł na zewnątrz, gdzie przez chwilę nie był pewien, gdzie powinien się udać. Nie bardzo miał ochotę iść w stronę pałacu, gdzie zawsze znalazł się ktoś, komu przeszkadzała jego obecność. Skierował więc swe kroki na plac targowy miasta. Środa była dniem, kiedy kupcy mogli wyjść ze swoimi towarami na zewnątrz i prezentować swój towar zainteresowanym poza sklepami. Zjeżdżali też wtedy do miasta wędrowni kupcy, którzy mieli towary z całego świata. Orion udał się w stronę targu, myśląc czy to może nie czas kupić nowego sztyletu, kiedy w oczy rzuciła mu się dosyć niska sylwetka, opatulona od stóp do głów i wyglądająca jakby kryjąca się pod warstwami ubrań osoba, nie była pewna, co powinna ze sobą zrobić. Chłopakowi wystarczył rzut oka na tę sylwetkę, którą wczoraj miał okazję podziwiać bez tej sterty ubrań, by wiedzieć, kim była. Na dodatek Ezra nadal miał jego rękawiczki.
Próbując ukryć rozczulony uśmiech pod zwyczajnym wyrazem twarzy zbliżył się do maga ognia, niby przypadkowo stając obok, by zaraz udać, że dopiero teraz go poznał.
- Cześć – uśmiechnął się do słodkiego niziołka, zsuwając szeroki kaptur na tył głowy, by było widać jego twarz. – Zgubiłeś się? – zapytał niezobowiązująco, przyglądając się czerwonemu od mrozu, pokrytemu uroczymi piegami noskowi Ezry.
Nie miał pojęcia, co ten robił w tym miejscu samemu, ale niewątpliwie podobał mu się ten zbieg okoliczności. W końcu mieli chwilę czasu, gdzie obok nie było ani idioty numer jeden – Louriela, ani idioty numer dwa – Finnegana. Orion czuł, że nie może przegapić takiej okazji. Zastanawiał się chwilę, czym mógłby zatrzymać słodkiego baranka przy sobie, ale widząc jak ten drży pomimo kilku warstw ubrań, miał ochotę zaproponować mu odprowadzenie do ciepłego pałacu.
- Nie jesteś zbytnio przyzwyczajony do zimna – zauważył, uśmiechając się ze zrozumieniem, chociaż jemu samemu chłód nie przeszkadzał. Chyba tylko choroba była w stanie wstrząsnąć jego ciałem.
Kiedy tak na niego patrzył, na raz w nos uderzyła go woń czegoś słodkiego, znajomego i sprawiającego, że ślinka napłynęła mu do ust. Rozejrzał się, a widząc w dłoni przechodzącego obok mężczyzny parujący kubek, wpadł na, jak mu się wydawało, cudowny pomysł.
- Hej, mam pomysł jak cię ogrzać. Chodź ze mną – zaproponował, posyłając mu zadowolony z siebie uśmiech. Obrócił się na pięcie i ruszył w tłum, ale zaraz zdał sobie sprawę, że niski Ezra mógł po prostu zgubić się w nim i nie odnaleźć go ponad sylwetkami tych wszystkich ludzi.
- Mogę? – rzucił szarmanckim tonem, żeby zaraz bez pozwolenia złapać maga za dłoń i pociągnąć go w sam środek tłumu.
Przez chwilę szukał wśród straganów znanej sobie, charakterystycznej budki, a kiedy w końcu pojawiło się więcej ludzi ze słodkim, gorącym napojem w pobliżu, ruszył za zapachem grzanego wina, aż odnalazł drewniane stoisko, gdzie jeden z mieszkańców sprzedawał cudownie rozgrzewające kubeczki pełne rubinowego, słodkiego płynu.
- Dwa poproszę – Orion zapłacił, uśmiechając się do zmarzniętego Ezry, a kiedy dwa niskie, cynowe kubki wypełnione winem znalazły się w jego dłoniach, od razu jeden podał chłopakowi, posyłając mu zachęcające spojrzenie. Sam nie miał żadnych oporów przed upiciem łyka, a czując jak gorący płyn spływa mu do żołądka, rozgrzewając przyjemnie wnętrze, westchnął z zadowoleniem, oplatając naczynie dłońmi, by móc i je odrobinę ogrzać.
Mężczyzna zachichotał na zmartwione pytanie maga ognia, zerkając na niego z uśmieszkiem na ustach.
- Orion upewnił się, że nie wstanę zbyt późno tym razem i obudził mnie o wschodzie słońca – wzruszył ramionami, jakby mówił, że niecny plan chłopaka spalił na panewce. – Ale tak, mogę powiedzieć, że odespałem – dodał zaraz, uśmiechając się do mijającej ich dziewczyny w bogatym stroju pokojówki.
Dochodzili do części pałacu, w której urzędował cesarz, co objawiało się delikatnymi freskami na ścianach, malowidłach przedstawiających polowania, albo górskie widoki. Gdzieniegdzie na ścianach wisiały gobeliny z wyszywanymi herbami poprzednich królów i ich najbliższych rodzin, aż przy samym cesarskim gabinecie wisiało jego godło. Dwa lecące po niebie żurawie, przecinające powietrze ostrymi dziobami. Niebezpieczne, ale i szlachetne, majestatyczne i piękne. Louriel lubił ten symbol. Wolność i harmonia, ukryte w smukłych sylwetkach ptaków i ich rozłożystych skrzydłach.
Niebieskowłosy uśmiechnął się, słysząc że Finnegan zwracając się do niego w końcu użył jego imienia, ale nie odpowiedział, rzucając mu jedynie przelotne spojrzenie. Nie chciał mówić głośno o celu ich wizyty w razie gdyby ktoś słuchał a nie patrzył. Wolał zostać cicho, zwłaszcza że zaraz znaleźli się po drugiej stronie jednych z drzwi, za którymi znajdował się gabinet cesarza. Spore pomieszczenie urządzone było gustownie, ale bez zbędnego przepychu. Wielkie biurko stało w głównej części, zasłane papierami i żerdzią, na której spała śnieżna sowa z łepkiem schowanym pod skrzydłem. Ściany pokrywały gobeliny, z jednym tylko wielkim oknem wychodzącym na miasto poniżej. Miękki dywan w kolorze indygo tłumił ich kroki, kiedy przekroczyli próg. Louriel bez wahania podszedł bliżej ojca, ale widząc że blondyn padł zaraz na kolana w pełnej uniżenia pozie, uniósł jedynie brwi. Nie rozumiał zachowania maga, ale nie zamierzał jakoś w nie ingerować. Czekał aż Lothus odwróci się do nich twarzom i dopiero wtedy sam skłonił głowę, zaraz jednak uśmiechając się szeroko do władcy.
- Dobrze widzieć was w dobrym stanie – odezwał się cesarz, podchodząc jeszcze bliżej Louriela, aż w końcu mógł spokojnie dotknąć jego policzka, by po chwili przyglądania się jego twarzy, przenieść dłoń w jego włosy, które rozczochrał z rodzicielską troską, uśmiechając się w podobny do syna sposób, kiedy tamten odsunął się z sykiem.
- Już nie takim dobrym, skoro postanowiłeś zepsuć mi fryzurę – rzucił oburzony książę, próbując jakoś poprawić swój wizerunek.
- Moje dziecko, nie wygląd jest najważniejszy – parsknął mężczyzna, jeszcze raz zbliżając się do niebieskich włosów by uczynić z nich jedno wielkie niebieskie gniazdo.
- Cudownie, nigdy tego nie rozczeszę – westchnął zrezygnowany Louriel przeglądając się w kryształowym lustrze stojącym w rogu pomieszczenia. – Jesteś z siebie, mam nadzieję, zadowolony? – prychnął, splatając ręce na piersi, a widząc uśmiech cesarza, wcale nie potrzebował odpowiedzi.
Lothus roześmiał się wdzięcznie, a potem przeniósł wzrok z syna na gościa. On w przeciwieństwie do Louriela zdawał sobie sprawę, że jego i króla Magnusa stosunek do poddanych jest kompletnie różny. Nie zamierzał go kwestionować, ani w jakikolwiek sposób podważać, ludzie króla byli wybitną jednostką, wyszkoloną i gotową skoczyć za innych w ogień. Szanował to, choć osobiście wolał by ludzie służyli mu z dobrej woli, nie strachu czy innego przymusu. Dlatego klepnąwszy jeszcze raz księcia po ramieniu, zbliżył się do maga ognia i położył dłoń na jego, uśmiechając się łagodnie, gdy ten spojrzał na niego z wielkim zaskoczeniem wypisanym w spojrzeniu i na twarzy.
- Finneganie, słyszałem co się wydarzyło wczoraj i chciałem ci podziękować. Wiem, że mój syn jest trudny w obyciu i niełatwo go polubić – w tym momencie, Louriel wyrzucił z siebie głośne „Hej!” – a jednak bez wahania rzuciłeś mu się na pomoc. Dziękuję, że zechciałeś chronić mojego jedynego syna. O waszej małej… walce też słyszałem. Niełatwo nam zaimponować, tobie się to udało. Gratuluję – dodał jeszcze, poklepując z szacunkiem ramię maga ognia.
Po chwili odsunął się i gestem zaprosił ich obu do drugiej części pomieszczenia, gdzie za delikatnym parawanem zdobionym w zimowe wzory znajdował się stolik i kilka miękkich foteli, w których można było wygodnie usiąść i poczęstować się parującą herbatą. Louriel czynił honory i rozlał naparu do trzech niskich szklaneczek bez ucha, a potem podał po jednej cesarzowi i Finneganowi. Usiadł w zapadających się, przytulnych poduszkach, upił łyk i dopiero wtedy przyjął na twarz poważniejszy wyraz.
- Ojcze, wczoraj kiedy wpadliśmy pod lód, znaleźliśmy coś bardzo dziwnego – zaczął, a widząc że ma pełną uwagę skupioną na sobie, zaczął opowieść o tym co wydarzyło się w podziemnej jaskini.
***
Orion nie był pewien, jak długo próbował zmusić wodę do posłuszeństwa i zamiany w lód zanim w końcu zdał sobie sprawę z tego, że… nic z tego nie będzie. Kiedy Louriel sobie poszedł, stracił jedyną osobę, której mógł zapytać, co robi nie tak. Sfrustrowany i niepocieszony, wrócił do akademii, ale nie znalazł tam przyjaciela. Jedyne kogo zobaczył to całą klasę dzieciaków uczących się podstaw od jednej z zatrudnionych przez księcia nauczycielek. Była to miła dziewczyna o pogodnym uśmiechu, którą dzieciaki uwielbiały za niewyczerpaną cierpliwość. Nie była pewna, co się stało z księciem, ale wydawało jej się, że wychodził. Białowłosy nie był pewien, co o tym myśleć. Louriel dał mu zajęcie, a potem gdzieś poszedł? To wyglądało podejrzanie, ale nie wierzył, by przyjaciel ukrywał przed nim coś, co było bardzo ważne. A nawet jeśli, powie mu gdy uzna to za stosowne.
Przez chwilę chłopak wahał się, co powinien ze sobą zrobić, ale zaraz stwierdził, że skoro Louriel się obija, to on też może. Pobiegł do swojego pokoju i odnalazł swój płaszcz, który narzucił na strój treningowy i rękawiczki, które przykrywały tylko trzy palce. Wyszedł na zewnątrz, gdzie przez chwilę nie był pewien, gdzie powinien się udać. Nie bardzo miał ochotę iść w stronę pałacu, gdzie zawsze znalazł się ktoś, komu przeszkadzała jego obecność. Skierował więc swe kroki na plac targowy miasta. Środa była dniem, kiedy kupcy mogli wyjść ze swoimi towarami na zewnątrz i prezentować swój towar zainteresowanym poza sklepami. Zjeżdżali też wtedy do miasta wędrowni kupcy, którzy mieli towary z całego świata. Orion udał się w stronę targu, myśląc czy to może nie czas kupić nowego sztyletu, kiedy w oczy rzuciła mu się dosyć niska sylwetka, opatulona od stóp do głów i wyglądająca jakby kryjąca się pod warstwami ubrań osoba, nie była pewna, co powinna ze sobą zrobić. Chłopakowi wystarczył rzut oka na tę sylwetkę, którą wczoraj miał okazję podziwiać bez tej sterty ubrań, by wiedzieć, kim była. Na dodatek Ezra nadal miał jego rękawiczki.
Próbując ukryć rozczulony uśmiech pod zwyczajnym wyrazem twarzy zbliżył się do maga ognia, niby przypadkowo stając obok, by zaraz udać, że dopiero teraz go poznał.
- Cześć – uśmiechnął się do słodkiego niziołka, zsuwając szeroki kaptur na tył głowy, by było widać jego twarz. – Zgubiłeś się? – zapytał niezobowiązująco, przyglądając się czerwonemu od mrozu, pokrytemu uroczymi piegami noskowi Ezry.
Nie miał pojęcia, co ten robił w tym miejscu samemu, ale niewątpliwie podobał mu się ten zbieg okoliczności. W końcu mieli chwilę czasu, gdzie obok nie było ani idioty numer jeden – Louriela, ani idioty numer dwa – Finnegana. Orion czuł, że nie może przegapić takiej okazji. Zastanawiał się chwilę, czym mógłby zatrzymać słodkiego baranka przy sobie, ale widząc jak ten drży pomimo kilku warstw ubrań, miał ochotę zaproponować mu odprowadzenie do ciepłego pałacu.
- Nie jesteś zbytnio przyzwyczajony do zimna – zauważył, uśmiechając się ze zrozumieniem, chociaż jemu samemu chłód nie przeszkadzał. Chyba tylko choroba była w stanie wstrząsnąć jego ciałem.
Kiedy tak na niego patrzył, na raz w nos uderzyła go woń czegoś słodkiego, znajomego i sprawiającego, że ślinka napłynęła mu do ust. Rozejrzał się, a widząc w dłoni przechodzącego obok mężczyzny parujący kubek, wpadł na, jak mu się wydawało, cudowny pomysł.
- Hej, mam pomysł jak cię ogrzać. Chodź ze mną – zaproponował, posyłając mu zadowolony z siebie uśmiech. Obrócił się na pięcie i ruszył w tłum, ale zaraz zdał sobie sprawę, że niski Ezra mógł po prostu zgubić się w nim i nie odnaleźć go ponad sylwetkami tych wszystkich ludzi.
- Mogę? – rzucił szarmanckim tonem, żeby zaraz bez pozwolenia złapać maga za dłoń i pociągnąć go w sam środek tłumu.
Przez chwilę szukał wśród straganów znanej sobie, charakterystycznej budki, a kiedy w końcu pojawiło się więcej ludzi ze słodkim, gorącym napojem w pobliżu, ruszył za zapachem grzanego wina, aż odnalazł drewniane stoisko, gdzie jeden z mieszkańców sprzedawał cudownie rozgrzewające kubeczki pełne rubinowego, słodkiego płynu.
- Dwa poproszę – Orion zapłacił, uśmiechając się do zmarzniętego Ezry, a kiedy dwa niskie, cynowe kubki wypełnione winem znalazły się w jego dłoniach, od razu jeden podał chłopakowi, posyłając mu zachęcające spojrzenie. Sam nie miał żadnych oporów przed upiciem łyka, a czując jak gorący płyn spływa mu do żołądka, rozgrzewając przyjemnie wnętrze, westchnął z zadowoleniem, oplatając naczynie dłońmi, by móc i je odrobinę ogrzać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rozkosz widoku tak zadowolonego z siebie Louriela była nie do opisania. Podobnie zresztą jak wielkość jego ego w tym momencie, gdy twierdził, że była to po części zasługa jego towarzystwa i idiotycznych pomysłów przez które nieco lepiej poznali się dnia poprzedniego. Aż sam zaczął się szeroko uśmiechać krocząc przy jego boku.
- Jaki on kochany, złote serce jak te jego oczy. – Rzucił z namacalnym wręcz sarkazmem uśmiechając się przy tym wrednie. Nie, nie ubliżał mu i nie chciał go w żaden sposób obrazić. Z doświadczenia jednak wiedział, że gdy to Ezra odwalał taki numer – a zdarzało się – to miał szczerą ochotę wydrzeć mu wnętrzności po to by go później nimi nakarmić żeby mu czasem nie umarł. Z jednej strony szkoda, z drugiej warczał gdy był niewyspany i bez śniadania.
Krocząc powoli, spacerowym wręcz tempem, po pałacowych włościach z zaciekawieniem rzucał spojrzenia na swoje otoczenie w momentach gdy nie przeszkadzało to ich rozmowie o przysłowiowej pogodzie. Jednocześnie zaczął poważnie zastanawiać się nad czymś tak prostym jak różnice, na pierwszy rzut oka gigantyczne, w ich kulturach. Nikt nie zwracał się do księcia tak jak to wyglądałoby w jego ojczyźnie. Nikt również nie traktował go jak powietrze co było znaczącą nowością w jego krótkim acz intensywnym życiu.
To nie tak, że w domu byli traktowani jak śmieci. Raczej jak zwierzyna której przeznaczeniem miało stać się zostanie kolacją. Całe ich życie, od najmłodszych lat, podporządkowane było myśli, że kiedyś staną w obliczu tak poważnego zagrożenia dla rodziny królewskiej, że stracą swoje życie. Śmierć była dla nich na porządku dziennym, a życie pałacowe opływające w stres, intrygi, brak poszanowania i wieczny spisek chlebem powszednim. Dlatego też spokój w kraju wody był dla niego wręcz przytłaczający. Tyle poważania dla drugiego życia i to od niezależnych grup społecznych przekraczało jego dopuszczalną dawkę roczną i szczerze, chętnie by to z Lourielem przedyskutował. Nauczenie się nieco innego spojrzenia było w cenie. W jego przypadku, doświadczenie o nieopisanej wartości chociaż mogło przynieść mu nieco szkody gdy zobaczy jak życie mogłoby wyglądać. Niemniej wątpił żeby ciekawość nie wzięła góry nad zdrową kalkulacją i go w końcu o to nie zapytał.
Znajdując się ostatecznie przed cesarskimi gabinetami miał ogromną ochotę zawrócić i zwiać gdzie pieprz rośnie. Dostali dzisiaj wolne. Wolne oznaczało, że reprymenda mogła poczekać do dnia kolejnego gdzie ponownie wróciłby w objęcia pracy. Nie zrobił tego tylko ze względu na możliwe dalej idące konsekwencje chociaż widocznie przez to wszystko zmarkotniał. Nawet majestatyczny herb rodzinny który przykuł na dłuższą chwilę jego wzrok nie potrafił podnieść go na duchu. Mimo misternej pracy włożonej w jego stworzenie, spokoju jaki w nim wywoływał, nie skomentował go, nawet przez myśl mu nie przeszło zastanowienie się nad tym co czuł patrząc na niego. Obecnie kojarzył się tylko z przykrością której zaraz dozna, a której kompletnie nie rozumiał. Aż tak źle wczoraj nie było więc osobiście, będąc władcą, machnąłby ręką wiedząc, że kontrolę dowództwa i samowolkę podwładnych należało równoważyć, a nie dusić.
Po przekroczeniu progu, puszczając Louriela przodem, westchnął pod nosem cicho po czym powoli, z powodu śladów jakie nosił na plecach po wczorajszej nieprzyjemnej jeździe po lodzie, a które bolały go przy każdym gwałtowniejszym ruchu, przysiadł na zgiętych nogach, składając ręce na udach i pochylając głowę tak żeby nie stwarzało wątpliwości miejsce w które patrzył. Podłoga przed nim przynajmniej ciekawa była.
Relacja jaka doszła do jego uszu, a którą miał Louriel z ojcem sprawiła, że musiał ostro ze sobą walczyć żeby nie uśmiechnął się w całkowicie rozczulony sposób, nie podnieść na nich oczu żeby spojrzeć na te przepychanki, nie pokazać zazdrości ale i rozbawienia takimi czułościami. Jedynie bezgłośnie się zaśmiał, poruszając lekko ramionami gdy słyszał idący w coraz wyższe tony głos księcia niezadowolonego ze zniszczenia mu fryzury. Jak małe dziecko, aż zaczął poważnie zastanawiać się w jakim wieku jaszczureczka mogła być. Wyglądał na dużo młodszego od niego ale z drugiej strony jego twarz była nieco strawiona surowością pustyni, nie wyglądał na swój nadal młody wiek chociażby przez opaleniznę. O to też będzie musiał go zapytać jeżeli nadarzy się okazja. Jeszcze okaże się, że rozczula się nad siedemnastolatkiem i będzie musiał pogrążyć się w skorupce rozpaczy i wstydu mając w pamięci nieco zbyt kosmate myśli o kimś nieco tylko starszym od jego siostry.
Drgnął dopiero słysząc kroki skierowane w swoją stronę. Pochylił głowę jeszcze niżej zaciskając mocno szczękę. Czekał. Cierpliwie i z pokorą na to co zostanie mu powiedziane, a gdy zamiast pierwszych ostrych słów to ciepła dłoń spoczęła na jego ramieniu aż drgnął targnięty spinającym jego ciało impulsem.
Zgłupiał.
Autentycznie został wytrącony z pantałyku na tyle skutecznie, że się zapomniał. Powoli przenosząc spojrzenie na dłoń, a później śladem ramienia na twarz stojącego nad nim mężczyznę zaczął przyglądać się jego urodziwej twarzy. Cesarz Lothus był niewątpliwie przystojnym mężczyzną o niezwykle ciepłym spojrzeniu, nie umiał odwrócić od niego oczu chociaż wiedział, że się gapi. Na władcę. To było niedopuszczalne. A jednak. Rysy twarzy tak podobne do Louriela przyciągały i pobudzały ciekawość jednak to co bardziej go godziło to spokój, szacunek i ogrom empatii zarówno w słowach jak i w wyrazie ciepłego spojrzenia.
Wyłączył się. Słuchał go z ogromną uwagą, chłonąc jak gąbka jednak jego twarzy nie wyrażała nic poza szokiem i nie wiedział co miał z tym zrobić. Ostatecznie przełknął z ogromnym trudem ślinę i spuszczając ponownie oczy, jednak nie opuszczając głowy chwilę rozważał swoje opcje.
- Wiesz Panie, że to mój obowiązek. – Powiedział cicho, mimo to z wdzięcznością przyjmując pochwałę. Jeszcze raz się skłonił po czym wyprostował się nadal się nie ruszając z miejsca. Dopiero na jasny znak podniósł się idąc jako ostatni do innej, bardziej ustronnej części całego gabinetu. Stając koło jednego z foteli splótł ręce za plecami pozwalając sobie na omiecenie wzrokiem pomieszczenia. Wyższe partie przy suficie, okno, ściany. Poszukiwanie innych wyjść, miejsc newralgicznych, takich w których może mu coś umknąć. Zboczenie zawodowe ale w pomieszczeniu był z dwiema najważniejszymi osobami królestwa. Wolał uważać.
Gdy przed jego nosem pojawiła się filiżanka z parującym napojem ponownie się zmieszał. Ponownie było to za mocno widoczne na jego twarzy ale nie umiał nic na to poradzić. Spojrzał na zawartość naczynia, w smocze oczy księcia, ponownie na herbatę i na niego. Wziął, owszem ale co dalej? Tracił się, poważnie się tracił w tym jak powinien się zachowywać, co było mu wolno, a co było niedozwolone, a to był dopiero początek atrakcji.
***
Rozpoczynający się dzień bez idiotycznej gęby Finnegana wiszącej nad nim była czymś pięknym. Podobnie jak ten wszechogarniający go spokój. Przeciągając się z cichym pomrukiem zwrócił uwagę na kulkę chrapiącego szczęścia leżącą mu na piersi po czym od razu zaczął miziać liska między uszami żeby go rozbudzić, uśmiechając się z zadowolenia. Martwił się o niego. Od kiedy przekroczyli przełęcz zwierzak na zmianę jadł i spał. Nie wykazywał żadnej aktywności fizycznej gdzie w domu był istnym Armagedonem, posłańcem chaosu wyjadającym suszone mięso ze spiżarni w kuchni i podgryzającym buty dzieciakom pań z kuchni.
W prawdzie ciekawiło go gdzie blondi się zgubił ale nie oszukiwał się. Finnegan był prawą ręką dowódcy i jeżeli go nie było istniał cień szansy na to, że nie pakuje się w kłopoty albo z rękami do Louriela, a pożytkuje czas świadcząc usługi swoim bystrym umysłem. Swoją drogą śmieszna zależność, analfabeta nie potrafiący ani czytać ani pisać wykazywał się tak ogromną kreatywnością i nieszablonowym myśleniem, że nikt go nawet o brak tych umiejętności nie podejrzewał. Dlatego też ze względnie spokojną głową Ezra zaczął się ubierać. We wszystko czym dysponowała jego skromna szafa!
Mundur, na to ciepły płaszcz otrzymany już tutaj, rękawiczki które dał mu Orion i wysokie buty ciasno opinające stopy. Założył liskowi szelki i smycz po czym biorąc go na ręce zaczął się z nim drażnić, namawiać go stracenia cierpliwości żeby go trochę rozruszać. Plan miał prosty, pójść na spacer i wyżyć się zarówno na swoim ciele jak i na puchatej kicie.
Topograficzne umiejętności Ezry były godne podziwu. Raz gdzieś będąc nie miał najmniejszych problemów żeby ponownie się w tym miejscu znaleźć, a jego naturalna ciekawość kierująca go w coraz to nowe, wijące się między budynkami uliczki powoli pozwalała mu budować mapę całego miasta, do bólu szczegółową i utkwioną wyłącznie w jego myślach. W przeciwieństwie do Finnegana on zazwyczaj wiedział gdzie się znajduje i gdzie powinien pójść żeby dojść z punktu A do punktu B, blondyn niestety nieco się gubił. Ale nie od dziś uważał, że uzupełniali się, nie przeszkadzało mu więc to dopóki go słuchał.
Brnąc przed siebie w coraz to mocniej zatłoczone rejony ciągnął za sobą liska który początkowo podgryzał smycz szarpiąc się, walcząc z całych sił przeciwko opuszczaniu łóżka. Później miał moment „wlecz mnie potworze”, położył się na śniegu i gromadził coraz większą zaspę gdy jego druga mama nie przejmowała się tym młodzieńczym buntem jednocześnie mocząc mu futerko. Ostatecznie jednak Ezra postawił na swoim. Naburmuszony do granic możliwości, warczący na niego lisek, szedł koło jego nogi niczym wytresowany pies, zwracając uwagę co ciekawszych młodych pań czy dzieci wołających z zachwytu za rudą kitą. Wiadomo, Fenrir odznaczał się w sposób wyraźny na tle jasnych kolorów miasta ale dzięki temu on kątem oka mógł go mieć cały czas na uwadze. Nie chciał żeby go zadeptano.
Wchodząc na targowisko musiał go wziąć na ręce. Było zbyt tłoczno żeby dalej go prowadzić i chociaż jego dziecko przyjęło to z wdzięcznością od razu chowając się w zgięciu łokcia to na pewno nie był koniec jego ruchu. Na razie jednak Ezra interesował się otoczeniem. Wszystkie jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Do jego uszu dochodziły krzyki zachęty kolejnych handlarzy, do nosa cudowne zapachy potraw, oczy kusiły kolory, rzemiosło, ogólna sztuka i kultura kraju wody. Był oczarowany i nawet nie zauważył kiedy koło jego boku znalazła się znana sylwetka.
Zamrugał szybko gdy usłyszał nad sobą głos, a podnosząc oczy na Oriona uśmiechnął się do niego ciepło.
- Ano dzień dobry. – Od razu wpatrując się w złote tęczówki tylko poszerzył grymas rozciągający się na ustach. Miło było go widzieć w takim humorze po wczorajszej małej kłótni. – Wręcz przeciwnie, zwiedzamy sobie trochę. – Wyjaśnił kiwając głową na rudy ogon zwisający z jego ręki. Dopiero na kolejne słowa zaśmiał się kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie obwiniał go, sam nie był świadom jak tu jest zimno aż do momentu przekroczenia granicy dlatego chętnie służył wiedzą.
- Sam rozumiesz, u nas jeszcze przed południem dobija czterdzieści stopni. Taki szok termiczny to mi nie przejdzie jeszcze przez dobry tydzień. Prędzej wyjedziemy niż się ogarnę. – Zaśmiał się, a widząc dziwny błysk w cudownych oczach Oriona uniósł pytająco jedną brew.
Nie miał pojęcia co mu mogło chodzić po głowie ale przebicie się przez tłum będzie dla niego wyzwaniem. Owszem, po jego słowach nie dopytywał i ruszył za nim ale szybko zaczął tracić go z oczu, starając się być wśród ludzi bowiem kulturalnym, a nie jak ten taran. Dopiero czując silną dłoń zaciskającą się na rękawiczce odetchnął poddając się ciągnięciu. Przynajmniej ich nie rozłączą, a gest ten wydał się mu niezwykle przyjemny. Aż z chęcią zacisnął palce i nie powstrzymywał ciepłego uśmiechu rozciągającego się na jego ustach. Taka bliskość była zdecydowanie lepsza do przyjęcia niż ta wczorajsza, spokojniejsza.
Stoisko uderzające jego nozdrza zapachem przypraw korzennych, ciepłego alkoholu i słodkiego aromatu dodatków sprawiło, że od razu do ust napłynęła mu ślina. Owszem, wiedział jak kończyło się w jego przypadku picie ale odrobina… może jakby pił powoli i czymś zagryzł? Na decyzji przeważyło ciepło kubka! Od razu zrobił drobny łyk czując znajome pieczenie na języku i gorąco rozlewające się po przełyku i w żołądku. Do tego idealna mieszanka przypraw które znał doskonale, cynamonu goździków czy chociażby miodu. A mimo to wino smakowało inaczej, wybornie ale nie umiał rozpoznać niektórych aromatów.
- Skoro już na Ciebie wpadłem to może mnie oprowadzisz? Chyba, że jesteś zajęty i Ci przeszkadzam. – Zaproponował odważnie, licząc na znalezienie nieco spokojniejszego miejsca, żeby śpioch się jeszcze przeszedł oczywiście.
- Jaki on kochany, złote serce jak te jego oczy. – Rzucił z namacalnym wręcz sarkazmem uśmiechając się przy tym wrednie. Nie, nie ubliżał mu i nie chciał go w żaden sposób obrazić. Z doświadczenia jednak wiedział, że gdy to Ezra odwalał taki numer – a zdarzało się – to miał szczerą ochotę wydrzeć mu wnętrzności po to by go później nimi nakarmić żeby mu czasem nie umarł. Z jednej strony szkoda, z drugiej warczał gdy był niewyspany i bez śniadania.
Krocząc powoli, spacerowym wręcz tempem, po pałacowych włościach z zaciekawieniem rzucał spojrzenia na swoje otoczenie w momentach gdy nie przeszkadzało to ich rozmowie o przysłowiowej pogodzie. Jednocześnie zaczął poważnie zastanawiać się nad czymś tak prostym jak różnice, na pierwszy rzut oka gigantyczne, w ich kulturach. Nikt nie zwracał się do księcia tak jak to wyglądałoby w jego ojczyźnie. Nikt również nie traktował go jak powietrze co było znaczącą nowością w jego krótkim acz intensywnym życiu.
To nie tak, że w domu byli traktowani jak śmieci. Raczej jak zwierzyna której przeznaczeniem miało stać się zostanie kolacją. Całe ich życie, od najmłodszych lat, podporządkowane było myśli, że kiedyś staną w obliczu tak poważnego zagrożenia dla rodziny królewskiej, że stracą swoje życie. Śmierć była dla nich na porządku dziennym, a życie pałacowe opływające w stres, intrygi, brak poszanowania i wieczny spisek chlebem powszednim. Dlatego też spokój w kraju wody był dla niego wręcz przytłaczający. Tyle poważania dla drugiego życia i to od niezależnych grup społecznych przekraczało jego dopuszczalną dawkę roczną i szczerze, chętnie by to z Lourielem przedyskutował. Nauczenie się nieco innego spojrzenia było w cenie. W jego przypadku, doświadczenie o nieopisanej wartości chociaż mogło przynieść mu nieco szkody gdy zobaczy jak życie mogłoby wyglądać. Niemniej wątpił żeby ciekawość nie wzięła góry nad zdrową kalkulacją i go w końcu o to nie zapytał.
Znajdując się ostatecznie przed cesarskimi gabinetami miał ogromną ochotę zawrócić i zwiać gdzie pieprz rośnie. Dostali dzisiaj wolne. Wolne oznaczało, że reprymenda mogła poczekać do dnia kolejnego gdzie ponownie wróciłby w objęcia pracy. Nie zrobił tego tylko ze względu na możliwe dalej idące konsekwencje chociaż widocznie przez to wszystko zmarkotniał. Nawet majestatyczny herb rodzinny który przykuł na dłuższą chwilę jego wzrok nie potrafił podnieść go na duchu. Mimo misternej pracy włożonej w jego stworzenie, spokoju jaki w nim wywoływał, nie skomentował go, nawet przez myśl mu nie przeszło zastanowienie się nad tym co czuł patrząc na niego. Obecnie kojarzył się tylko z przykrością której zaraz dozna, a której kompletnie nie rozumiał. Aż tak źle wczoraj nie było więc osobiście, będąc władcą, machnąłby ręką wiedząc, że kontrolę dowództwa i samowolkę podwładnych należało równoważyć, a nie dusić.
Po przekroczeniu progu, puszczając Louriela przodem, westchnął pod nosem cicho po czym powoli, z powodu śladów jakie nosił na plecach po wczorajszej nieprzyjemnej jeździe po lodzie, a które bolały go przy każdym gwałtowniejszym ruchu, przysiadł na zgiętych nogach, składając ręce na udach i pochylając głowę tak żeby nie stwarzało wątpliwości miejsce w które patrzył. Podłoga przed nim przynajmniej ciekawa była.
Relacja jaka doszła do jego uszu, a którą miał Louriel z ojcem sprawiła, że musiał ostro ze sobą walczyć żeby nie uśmiechnął się w całkowicie rozczulony sposób, nie podnieść na nich oczu żeby spojrzeć na te przepychanki, nie pokazać zazdrości ale i rozbawienia takimi czułościami. Jedynie bezgłośnie się zaśmiał, poruszając lekko ramionami gdy słyszał idący w coraz wyższe tony głos księcia niezadowolonego ze zniszczenia mu fryzury. Jak małe dziecko, aż zaczął poważnie zastanawiać się w jakim wieku jaszczureczka mogła być. Wyglądał na dużo młodszego od niego ale z drugiej strony jego twarz była nieco strawiona surowością pustyni, nie wyglądał na swój nadal młody wiek chociażby przez opaleniznę. O to też będzie musiał go zapytać jeżeli nadarzy się okazja. Jeszcze okaże się, że rozczula się nad siedemnastolatkiem i będzie musiał pogrążyć się w skorupce rozpaczy i wstydu mając w pamięci nieco zbyt kosmate myśli o kimś nieco tylko starszym od jego siostry.
Drgnął dopiero słysząc kroki skierowane w swoją stronę. Pochylił głowę jeszcze niżej zaciskając mocno szczękę. Czekał. Cierpliwie i z pokorą na to co zostanie mu powiedziane, a gdy zamiast pierwszych ostrych słów to ciepła dłoń spoczęła na jego ramieniu aż drgnął targnięty spinającym jego ciało impulsem.
Zgłupiał.
Autentycznie został wytrącony z pantałyku na tyle skutecznie, że się zapomniał. Powoli przenosząc spojrzenie na dłoń, a później śladem ramienia na twarz stojącego nad nim mężczyznę zaczął przyglądać się jego urodziwej twarzy. Cesarz Lothus był niewątpliwie przystojnym mężczyzną o niezwykle ciepłym spojrzeniu, nie umiał odwrócić od niego oczu chociaż wiedział, że się gapi. Na władcę. To było niedopuszczalne. A jednak. Rysy twarzy tak podobne do Louriela przyciągały i pobudzały ciekawość jednak to co bardziej go godziło to spokój, szacunek i ogrom empatii zarówno w słowach jak i w wyrazie ciepłego spojrzenia.
Wyłączył się. Słuchał go z ogromną uwagą, chłonąc jak gąbka jednak jego twarzy nie wyrażała nic poza szokiem i nie wiedział co miał z tym zrobić. Ostatecznie przełknął z ogromnym trudem ślinę i spuszczając ponownie oczy, jednak nie opuszczając głowy chwilę rozważał swoje opcje.
- Wiesz Panie, że to mój obowiązek. – Powiedział cicho, mimo to z wdzięcznością przyjmując pochwałę. Jeszcze raz się skłonił po czym wyprostował się nadal się nie ruszając z miejsca. Dopiero na jasny znak podniósł się idąc jako ostatni do innej, bardziej ustronnej części całego gabinetu. Stając koło jednego z foteli splótł ręce za plecami pozwalając sobie na omiecenie wzrokiem pomieszczenia. Wyższe partie przy suficie, okno, ściany. Poszukiwanie innych wyjść, miejsc newralgicznych, takich w których może mu coś umknąć. Zboczenie zawodowe ale w pomieszczeniu był z dwiema najważniejszymi osobami królestwa. Wolał uważać.
Gdy przed jego nosem pojawiła się filiżanka z parującym napojem ponownie się zmieszał. Ponownie było to za mocno widoczne na jego twarzy ale nie umiał nic na to poradzić. Spojrzał na zawartość naczynia, w smocze oczy księcia, ponownie na herbatę i na niego. Wziął, owszem ale co dalej? Tracił się, poważnie się tracił w tym jak powinien się zachowywać, co było mu wolno, a co było niedozwolone, a to był dopiero początek atrakcji.
***
Rozpoczynający się dzień bez idiotycznej gęby Finnegana wiszącej nad nim była czymś pięknym. Podobnie jak ten wszechogarniający go spokój. Przeciągając się z cichym pomrukiem zwrócił uwagę na kulkę chrapiącego szczęścia leżącą mu na piersi po czym od razu zaczął miziać liska między uszami żeby go rozbudzić, uśmiechając się z zadowolenia. Martwił się o niego. Od kiedy przekroczyli przełęcz zwierzak na zmianę jadł i spał. Nie wykazywał żadnej aktywności fizycznej gdzie w domu był istnym Armagedonem, posłańcem chaosu wyjadającym suszone mięso ze spiżarni w kuchni i podgryzającym buty dzieciakom pań z kuchni.
W prawdzie ciekawiło go gdzie blondi się zgubił ale nie oszukiwał się. Finnegan był prawą ręką dowódcy i jeżeli go nie było istniał cień szansy na to, że nie pakuje się w kłopoty albo z rękami do Louriela, a pożytkuje czas świadcząc usługi swoim bystrym umysłem. Swoją drogą śmieszna zależność, analfabeta nie potrafiący ani czytać ani pisać wykazywał się tak ogromną kreatywnością i nieszablonowym myśleniem, że nikt go nawet o brak tych umiejętności nie podejrzewał. Dlatego też ze względnie spokojną głową Ezra zaczął się ubierać. We wszystko czym dysponowała jego skromna szafa!
Mundur, na to ciepły płaszcz otrzymany już tutaj, rękawiczki które dał mu Orion i wysokie buty ciasno opinające stopy. Założył liskowi szelki i smycz po czym biorąc go na ręce zaczął się z nim drażnić, namawiać go stracenia cierpliwości żeby go trochę rozruszać. Plan miał prosty, pójść na spacer i wyżyć się zarówno na swoim ciele jak i na puchatej kicie.
Topograficzne umiejętności Ezry były godne podziwu. Raz gdzieś będąc nie miał najmniejszych problemów żeby ponownie się w tym miejscu znaleźć, a jego naturalna ciekawość kierująca go w coraz to nowe, wijące się między budynkami uliczki powoli pozwalała mu budować mapę całego miasta, do bólu szczegółową i utkwioną wyłącznie w jego myślach. W przeciwieństwie do Finnegana on zazwyczaj wiedział gdzie się znajduje i gdzie powinien pójść żeby dojść z punktu A do punktu B, blondyn niestety nieco się gubił. Ale nie od dziś uważał, że uzupełniali się, nie przeszkadzało mu więc to dopóki go słuchał.
Brnąc przed siebie w coraz to mocniej zatłoczone rejony ciągnął za sobą liska który początkowo podgryzał smycz szarpiąc się, walcząc z całych sił przeciwko opuszczaniu łóżka. Później miał moment „wlecz mnie potworze”, położył się na śniegu i gromadził coraz większą zaspę gdy jego druga mama nie przejmowała się tym młodzieńczym buntem jednocześnie mocząc mu futerko. Ostatecznie jednak Ezra postawił na swoim. Naburmuszony do granic możliwości, warczący na niego lisek, szedł koło jego nogi niczym wytresowany pies, zwracając uwagę co ciekawszych młodych pań czy dzieci wołających z zachwytu za rudą kitą. Wiadomo, Fenrir odznaczał się w sposób wyraźny na tle jasnych kolorów miasta ale dzięki temu on kątem oka mógł go mieć cały czas na uwadze. Nie chciał żeby go zadeptano.
Wchodząc na targowisko musiał go wziąć na ręce. Było zbyt tłoczno żeby dalej go prowadzić i chociaż jego dziecko przyjęło to z wdzięcznością od razu chowając się w zgięciu łokcia to na pewno nie był koniec jego ruchu. Na razie jednak Ezra interesował się otoczeniem. Wszystkie jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Do jego uszu dochodziły krzyki zachęty kolejnych handlarzy, do nosa cudowne zapachy potraw, oczy kusiły kolory, rzemiosło, ogólna sztuka i kultura kraju wody. Był oczarowany i nawet nie zauważył kiedy koło jego boku znalazła się znana sylwetka.
Zamrugał szybko gdy usłyszał nad sobą głos, a podnosząc oczy na Oriona uśmiechnął się do niego ciepło.
- Ano dzień dobry. – Od razu wpatrując się w złote tęczówki tylko poszerzył grymas rozciągający się na ustach. Miło było go widzieć w takim humorze po wczorajszej małej kłótni. – Wręcz przeciwnie, zwiedzamy sobie trochę. – Wyjaśnił kiwając głową na rudy ogon zwisający z jego ręki. Dopiero na kolejne słowa zaśmiał się kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie obwiniał go, sam nie był świadom jak tu jest zimno aż do momentu przekroczenia granicy dlatego chętnie służył wiedzą.
- Sam rozumiesz, u nas jeszcze przed południem dobija czterdzieści stopni. Taki szok termiczny to mi nie przejdzie jeszcze przez dobry tydzień. Prędzej wyjedziemy niż się ogarnę. – Zaśmiał się, a widząc dziwny błysk w cudownych oczach Oriona uniósł pytająco jedną brew.
Nie miał pojęcia co mu mogło chodzić po głowie ale przebicie się przez tłum będzie dla niego wyzwaniem. Owszem, po jego słowach nie dopytywał i ruszył za nim ale szybko zaczął tracić go z oczu, starając się być wśród ludzi bowiem kulturalnym, a nie jak ten taran. Dopiero czując silną dłoń zaciskającą się na rękawiczce odetchnął poddając się ciągnięciu. Przynajmniej ich nie rozłączą, a gest ten wydał się mu niezwykle przyjemny. Aż z chęcią zacisnął palce i nie powstrzymywał ciepłego uśmiechu rozciągającego się na jego ustach. Taka bliskość była zdecydowanie lepsza do przyjęcia niż ta wczorajsza, spokojniejsza.
Stoisko uderzające jego nozdrza zapachem przypraw korzennych, ciepłego alkoholu i słodkiego aromatu dodatków sprawiło, że od razu do ust napłynęła mu ślina. Owszem, wiedział jak kończyło się w jego przypadku picie ale odrobina… może jakby pił powoli i czymś zagryzł? Na decyzji przeważyło ciepło kubka! Od razu zrobił drobny łyk czując znajome pieczenie na języku i gorąco rozlewające się po przełyku i w żołądku. Do tego idealna mieszanka przypraw które znał doskonale, cynamonu goździków czy chociażby miodu. A mimo to wino smakowało inaczej, wybornie ale nie umiał rozpoznać niektórych aromatów.
- Skoro już na Ciebie wpadłem to może mnie oprowadzisz? Chyba, że jesteś zajęty i Ci przeszkadzam. – Zaproponował odważnie, licząc na znalezienie nieco spokojniejszego miejsca, żeby śpioch się jeszcze przeszedł oczywiście.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Opowieść Louriela nie była długa, choć mężczyzna starał się zawrzeć w niej jak najwięcej szczegółów, nie pomijając własnych odczuć i wrażeń, kiedy przekroczyli próg dziwnej komnaty z roztrzaskaną figurką króla smoka. Nie ukrywał, że czuł się tam, jakby wszystko co znał i kochał miało nagle zniknąć, ani tego, że przebywając tam czuł najzwyklejszy w świecie strach. Nie uważał, by to było coś złego. Ojciec od zawsze uczył go, że nie jest to uczucie, którego powinien się wstydzić, nawet jeśli był mężczyzną. Mówił mu, że to emocja, która świadczy o tym, że ceni siebie i innych, że kocha na tyle mocno, że potrafi się martwić. Cesarz słuchał relacji z nieco zmarszczonymi brwiami, nie przerywając, ani wtrącając własnych uwag. Czekał cierpliwie, przyswajając wszystko, co Louriel miał mu do powiedzenia. Dopiero kiedy książę skończył, zwrócił swoją uwagę na Finnegana i poprosił go, by i on opowiedział historię podziemia ze swojej strony, włącznie z odczuciami, jakie zafundowało mu to dziwne miejsce.
Kiedy oboje skończyli, milczał dłuższą chwilę, przyglądając się to synowi, to magowi ognia, przetrawiając zdobyte informację. Nie wątpił ani przez moment, że mówili prawdę. Nie mieli powodów, by kłamać a i wiedział, że kiedy w grę wchodziły smoki, Louriel nie byłby w stanie powiedzieć nieprawdy, czy zbagatelizować sprawy. Taką już miał naturę. Coś ciągnęło go w ten świat pełen łusek, magii i nieba. Nie wiedział, czy to przez jego pochodzenie, czy zwykłą, młodzieńczą ciekawość, ale władca martwił się o to, czego mógłby się dowiedzieć. Smoki miały swoje tajemnice, nawet on nie znał połowy z nich, a jednak czuł że nawet do tego wierzchołka góry lodowej, który dane mu było poznać, książę nie powinien się zbliżać.
- Wiesz co to wszystko może znaczyć? – zapytał go Louriel, kiedy znudziło mu się siedzenie i czekanie na jakąkolwiek reakcję ojca.
Cesarz spojrzał na niego zamyślony, a potem powoli pokręcił głową.
- Nigdy nie słyszałem o czymś takim – westchnął, pocierając skroń palcami. – Bylibyście w stanie narysować kilka takich run? – zapytał, spoglądając na obu młodych mężczyzn.
Louriel wzruszył ramionami, a potem wstał na chwilę, by z biurka ojca zabrać kawałek papieru i coś do pisania. Przez chwilę siedział przy stole z zamkniętymi oczami, próbując przypomnieć sobie, to, co widział w jaskini, a kiedy pod powiekami pojawiły się złote linie na czarnym tle, spróbował jak najwierniej je odwzorować. Przez chwilę krytycznie przyglądał się swojemu dziełu, nie czując nic, kiedy na nie patrzył, ale wystarczyło, by odwrócił je do góry nogami, by podać rysunki ojcu, a uczucie niepokoju ścisnęło go za serce. Czuł się jakby coś złapało go za gardło i ściskało, wlewając w jego trzewia coś zimniejszego od lodu. Zadrżał, zaciskając palce na ołówku tak mocno, że po chwili drewno pękło z głośnym trzaskiem.
- To nie są… dobre runy – szepnął, a powietrze wydostające się z jego ust utworzyło obłoczek pary, jakby znajdowali się na zewnątrz.
Lothus przez chwilę nie wiedział co się dzieje, ale kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, że oczy księcia uparcie wpatrując się w znaki na kawałku papieru, natychmiast porwał go ze stołu, a potem złożył i schował w kieszeni swojej szaty. Nie podobało mu się to. Cokolwiek kryło się za tymi runami, nie mógł pozwolić, by Louriel zbliżył się do tego choćby na krok.
- No dobrze – odezwał się w końcu, podnosząc ze swojego miejsca. – Dziękuję, że przyszliście z tym do mnie od razu, natychmiast rozkażę by któryś ze Starszyzny zajął się tą sprawą i dowiedział się o co chodzi. Dopóki nie wiemy, co to jest, naszym priorytetem jest pozbycie się skutków wybuchu wulkanu i tak je macie traktować, zrozumieliście? – zapytał, spoglądając w głównej mierze na Louriela, który nadal wyglądał jakby trochę go zamroczyło.
Książę pokiwał głową, czując się jakby dźwięki dochodziły do niego zza tafli wody, ale powoli słuch mu wracał, razem z normalną temperaturą ciała, choć nadal gdzieś w środku czuł niewyobrażalne zimno. Dopiero kiedy drzwi gabinetu cesarza zamknęły się za nimi, poczuł się tak jakby to, co złe zostało za barierą z drewna, odgradzając ich od tego, pozostawiając w normalnym świecie, gdzie Louriel nadal miał dobry humor, a światło dnia wesoło pełzało po wszelkich powierzchniach, ocieplając wnętrze lodowego pałacu. Louriel zamrugał kilka razy powiekami, a wtedy dziwny mrok, który czaił się na obrzeżach jego pola widzenia zniknął.
- To co? – zapytał Finnegana, jakby nic się nie stało, a on był normalny przez całą rozmowę. – Macie wolne? Może chcesz zobaczyć tutejszy targ i spróbować lokalnego jedzenia? Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny – zaproponował z uśmiechem, czując że po śniadaniu zaserwowanym mu przez Oriona nie ma nawet śladu.
***
Przemierzając targ z Ezrą, Orion po raz pierwszy przejmował się kimś do tego stopnia, że nie zwracał uwagi na innych ludzi. Nie przejmował się rzucanymi mu spojrzeniami i nie dopisywał do nich niestworzonych historii, które zazwyczaj pojawiały się w jego nieco paranoicznym umyśle. Przyglądał mu się zainteresowany, jak brał pierwszego łyka, ciekaw, czy skrzywi się od tej mieszanki alkoholu i przypraw, ale wyglądał jakby mu smakowało. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, upijając jeszcze jednego łyka grzańca. Ezra w tej swojej śmiesznej mieszance ubrań wyróżniał się w tłumie ludzi, ale miał w sobie tyle uroku, że nawet najtwardsi mieszkańcy kraju wody pękali na widok zaróżowionej twarzy chłopaka i zwisającej mu z ramienia kity ukrytego w zagięciu łokcia liska.
Słysząc pytanie, zadane nieco wyzywającym tonem, nie potrafił się nie roześmiać.
- Masz szczęście, Śnieżynko – parsknął, zlizując z wargi uronioną kroplę wina. – Louriel gdzieś zniknął, więc nie muszę niańczyć jego jaśnie dupska – parsknął, puszczając do chłopaka oczko.
Zastanawiał się przez chwilę, gdzie mógłby go zaprowadzić, a potem stwierdził, że przecież miasto wcale nie jest jakieś bardzo duże i zdąży mu pokazać w zasadzie wszystko. Wypił swoje wino prawie jednym łykiem, od razu czując jak krew zaczyna mu żwawiej krążyć w żyłach, a roznoszące się po nich ciepło zmusza go do ruszenia się z miejsca. Czekał jednak cierpliwie, aż Ezra osuszy swój kubek, żeby mógł oddać oba zadowolonemu sprzedawcy, a potem rzucając mu lekko przepraszający uśmiech, znów złapał go za dłoń, nie chcąc by zgubili się w tłumie. Zawsze w dniu targu w mieście pojawiało się dwa razy więcej osób i ciężko było się przebić przez kłębiącą się na ulicach tłuszczę, ale z jakiegoś powodu nigdy mu to nie przeszkadzało. Louriel marudził i stękał, kiedy tylko zobaczył większą grupkę osób i jedynie przy wyśmienitym humorze zdarzało mu się opuścić swoją norę w dzień taki jak ten. Orion cieszył się brakiem przyjaciela. Zazwyczaj nie opuszczał go na krok, więc kiedy czasem mógł od niego odpocząć, czerpał z tego całymi garściami.
- Co chciałbyś zobaczyć najpierw? – zapytał Orion Ezrę, kiedy wydostali się z największego ścisku w jakąś boczną uliczkę. – Mostek skazańców? Lodowe ogrody? Czy może wielką górę, gdzie dzieciaki urządzają sobie konkursy w jeździe na sankach? – zapytał, rzucając chłopakowi zachęcające spojrzenia.
Ostatecznie skończyli wspinając się stromymi schodami na wieżę strażniczą, postawioną kiedyś po środku miasta, która w obecnym momencie robiła za punkt widokowy, bo mała wioska, która niegdyś znajdowała się w tym miejscu rozrosła się, a potem stała się siedzibą cesarza. Wieża zbudowana była z kamieni, pokryta od zewnątrz warstwą odbijającego promienie słoneczne lodu, tak by pasowała do reszty zabudowań. W środku było jednak widać, że różniła się od reszty budynków. Ściany zbudowano z wielkich kamieni, wyglądających na nierealne w tym klimacie, gdzie niemal nie było widać ziemi. Schody i sufity wykonano z mniejszych kamyczków, do tego zachowując jakąś dziwną kombinację, której jak dotąd nikt nie potrafił zrozumieć. Te, które znajdowały się po wewnętrznej stronie, były całkowicie czarne, te na zewnątrz jasne, podczas gdy środek stopni stanowiły różne kolory przechodzące od zieleni, po fiolet, róż i pomarańcz. Stopnie były wytarte, gdzieniegdzie brakowało pojedynczych kamieni, ale nadal zachowały swój nierzeczywisty urok. Co jakieś sto stopni umieszczone były okna wychodzące na miasto, ale zanim zaczęli się wspinać, Orion poprosił Ezrę, by ten nie próbował przez nie patrzeć, dopóki nie znajdą się na samym szczycie wieży.
Kiedy tam dotarli, chłopak zakrył magowi ognia oczy, stając za nim i trzymając mocno, gdyby ten poślizgnął się, ale też w taki sposób, że gdyby Ezra mu nie ufał, mógł w każdym momencie mu uciec.
- Nie bój się – szepnął mu do ucha, prowadząc powoli do oddzielającej ich od nieba barierki, do której poprowadził dłonie chłopaka, żeby ten był pewien, że nic mu nie grozi. – Najpierw posłuchaj – dodał zaraz, czując jak szarpiący jego płaszczem wiatr zrzuca mu z głowy kaptur i rozwiewa białe włosy na wszystkie strony. To była pierwsza rzecz, jaka rzucała się w uszy. Wycie wiatru, które jakoś nigdy nie sprawiało wrażenia przerażającego. – Słyszysz? – rzucił jeszcze ciszej, pochylając się do jednego ucha chłopaka, by drugie na pewno skoncentrowało się na całej reszcie. – To wiatr i ludzie w dole śpiewają o wolności – wyjaśnił i w tym samym momencie nad jego głową przetoczył się kolejny silny podmuch, gwiżdżąc, sycząc i szarpiąc włosami, ale nie był to podmuch wredny, prowadzący do zagłady, tarmosił białe kosmyki w przyjaznym geście, pytał jak minął dzień i próbował zmobilizować ludzi do śmiechu, wytrącając z czyjś rąk lekkie rzeczy, strącając kaptury z głów i układając fryzury. Szmer rozmów, śmiechów, szczęk życia i wrzawa ludzkości kłębiąca się w dole stanowiła podkład do głównej melodii wygrywanej przez wiatr. Wolna wola, chęci do życia, własne sprawy, radość, miłość, rodzina, pasja – Orion to wszystko słyszał w dźwiękach docierających do jego uszu i miał cichą nadzieję, że Ezra usłyszy choćby połowę z nich.
***
- Ugh… Nienawidzę środy – mruknął marudnie Louriel, kiedy tylko mury pałacu zostały za nimi, a kręte uliczki miasta zaprowadziły ich do tłocznej części miasta gdzie w najlepsze trwał targ, a spragnieni towarów kupcy sprzedawali swoje towary. Książę lubił tę część dnia i tygodnia tylko wtedy kiedy siedział w swojej bibliotece w akademii, a Orion wysłany na zakupy przynosił mu gorące placki ziemniaczane. Nie mógł wysłać przyjaciela, bo tego nie było obok i tylko głód i dobry humor popchnęły go w tę dzielnicę, choć bardzo tego nie lubił.
- No dobra, mięśniaczku, szlak jasny mnie trafia na myśl, że mam wejść w ten tłum, dlatego zrobimy tak, ty taranujesz, ja się przyczaję za tobą i jak zobaczysz coś ciekawego, albo co wygląda ci na smaczne to tam podchodzisz, ok? – zapytał, oceniającym wzrokiem spoglądając na szerokie barki Finnegana, które w jego wyobraźni idealnie nadawały się do rozstąpienia tłumu i zrobienia mu przejścia. Plan idealny. Blondyn się naje, on się naje, on nie dotknie więcej niż jednego wybranego przez siebie człowieka i wszyscy będą zadowoleni!
Kiedy oboje skończyli, milczał dłuższą chwilę, przyglądając się to synowi, to magowi ognia, przetrawiając zdobyte informację. Nie wątpił ani przez moment, że mówili prawdę. Nie mieli powodów, by kłamać a i wiedział, że kiedy w grę wchodziły smoki, Louriel nie byłby w stanie powiedzieć nieprawdy, czy zbagatelizować sprawy. Taką już miał naturę. Coś ciągnęło go w ten świat pełen łusek, magii i nieba. Nie wiedział, czy to przez jego pochodzenie, czy zwykłą, młodzieńczą ciekawość, ale władca martwił się o to, czego mógłby się dowiedzieć. Smoki miały swoje tajemnice, nawet on nie znał połowy z nich, a jednak czuł że nawet do tego wierzchołka góry lodowej, który dane mu było poznać, książę nie powinien się zbliżać.
- Wiesz co to wszystko może znaczyć? – zapytał go Louriel, kiedy znudziło mu się siedzenie i czekanie na jakąkolwiek reakcję ojca.
Cesarz spojrzał na niego zamyślony, a potem powoli pokręcił głową.
- Nigdy nie słyszałem o czymś takim – westchnął, pocierając skroń palcami. – Bylibyście w stanie narysować kilka takich run? – zapytał, spoglądając na obu młodych mężczyzn.
Louriel wzruszył ramionami, a potem wstał na chwilę, by z biurka ojca zabrać kawałek papieru i coś do pisania. Przez chwilę siedział przy stole z zamkniętymi oczami, próbując przypomnieć sobie, to, co widział w jaskini, a kiedy pod powiekami pojawiły się złote linie na czarnym tle, spróbował jak najwierniej je odwzorować. Przez chwilę krytycznie przyglądał się swojemu dziełu, nie czując nic, kiedy na nie patrzył, ale wystarczyło, by odwrócił je do góry nogami, by podać rysunki ojcu, a uczucie niepokoju ścisnęło go za serce. Czuł się jakby coś złapało go za gardło i ściskało, wlewając w jego trzewia coś zimniejszego od lodu. Zadrżał, zaciskając palce na ołówku tak mocno, że po chwili drewno pękło z głośnym trzaskiem.
- To nie są… dobre runy – szepnął, a powietrze wydostające się z jego ust utworzyło obłoczek pary, jakby znajdowali się na zewnątrz.
Lothus przez chwilę nie wiedział co się dzieje, ale kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, że oczy księcia uparcie wpatrując się w znaki na kawałku papieru, natychmiast porwał go ze stołu, a potem złożył i schował w kieszeni swojej szaty. Nie podobało mu się to. Cokolwiek kryło się za tymi runami, nie mógł pozwolić, by Louriel zbliżył się do tego choćby na krok.
- No dobrze – odezwał się w końcu, podnosząc ze swojego miejsca. – Dziękuję, że przyszliście z tym do mnie od razu, natychmiast rozkażę by któryś ze Starszyzny zajął się tą sprawą i dowiedział się o co chodzi. Dopóki nie wiemy, co to jest, naszym priorytetem jest pozbycie się skutków wybuchu wulkanu i tak je macie traktować, zrozumieliście? – zapytał, spoglądając w głównej mierze na Louriela, który nadal wyglądał jakby trochę go zamroczyło.
Książę pokiwał głową, czując się jakby dźwięki dochodziły do niego zza tafli wody, ale powoli słuch mu wracał, razem z normalną temperaturą ciała, choć nadal gdzieś w środku czuł niewyobrażalne zimno. Dopiero kiedy drzwi gabinetu cesarza zamknęły się za nimi, poczuł się tak jakby to, co złe zostało za barierą z drewna, odgradzając ich od tego, pozostawiając w normalnym świecie, gdzie Louriel nadal miał dobry humor, a światło dnia wesoło pełzało po wszelkich powierzchniach, ocieplając wnętrze lodowego pałacu. Louriel zamrugał kilka razy powiekami, a wtedy dziwny mrok, który czaił się na obrzeżach jego pola widzenia zniknął.
- To co? – zapytał Finnegana, jakby nic się nie stało, a on był normalny przez całą rozmowę. – Macie wolne? Może chcesz zobaczyć tutejszy targ i spróbować lokalnego jedzenia? Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny – zaproponował z uśmiechem, czując że po śniadaniu zaserwowanym mu przez Oriona nie ma nawet śladu.
***
Przemierzając targ z Ezrą, Orion po raz pierwszy przejmował się kimś do tego stopnia, że nie zwracał uwagi na innych ludzi. Nie przejmował się rzucanymi mu spojrzeniami i nie dopisywał do nich niestworzonych historii, które zazwyczaj pojawiały się w jego nieco paranoicznym umyśle. Przyglądał mu się zainteresowany, jak brał pierwszego łyka, ciekaw, czy skrzywi się od tej mieszanki alkoholu i przypraw, ale wyglądał jakby mu smakowało. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, upijając jeszcze jednego łyka grzańca. Ezra w tej swojej śmiesznej mieszance ubrań wyróżniał się w tłumie ludzi, ale miał w sobie tyle uroku, że nawet najtwardsi mieszkańcy kraju wody pękali na widok zaróżowionej twarzy chłopaka i zwisającej mu z ramienia kity ukrytego w zagięciu łokcia liska.
Słysząc pytanie, zadane nieco wyzywającym tonem, nie potrafił się nie roześmiać.
- Masz szczęście, Śnieżynko – parsknął, zlizując z wargi uronioną kroplę wina. – Louriel gdzieś zniknął, więc nie muszę niańczyć jego jaśnie dupska – parsknął, puszczając do chłopaka oczko.
Zastanawiał się przez chwilę, gdzie mógłby go zaprowadzić, a potem stwierdził, że przecież miasto wcale nie jest jakieś bardzo duże i zdąży mu pokazać w zasadzie wszystko. Wypił swoje wino prawie jednym łykiem, od razu czując jak krew zaczyna mu żwawiej krążyć w żyłach, a roznoszące się po nich ciepło zmusza go do ruszenia się z miejsca. Czekał jednak cierpliwie, aż Ezra osuszy swój kubek, żeby mógł oddać oba zadowolonemu sprzedawcy, a potem rzucając mu lekko przepraszający uśmiech, znów złapał go za dłoń, nie chcąc by zgubili się w tłumie. Zawsze w dniu targu w mieście pojawiało się dwa razy więcej osób i ciężko było się przebić przez kłębiącą się na ulicach tłuszczę, ale z jakiegoś powodu nigdy mu to nie przeszkadzało. Louriel marudził i stękał, kiedy tylko zobaczył większą grupkę osób i jedynie przy wyśmienitym humorze zdarzało mu się opuścić swoją norę w dzień taki jak ten. Orion cieszył się brakiem przyjaciela. Zazwyczaj nie opuszczał go na krok, więc kiedy czasem mógł od niego odpocząć, czerpał z tego całymi garściami.
- Co chciałbyś zobaczyć najpierw? – zapytał Orion Ezrę, kiedy wydostali się z największego ścisku w jakąś boczną uliczkę. – Mostek skazańców? Lodowe ogrody? Czy może wielką górę, gdzie dzieciaki urządzają sobie konkursy w jeździe na sankach? – zapytał, rzucając chłopakowi zachęcające spojrzenia.
Ostatecznie skończyli wspinając się stromymi schodami na wieżę strażniczą, postawioną kiedyś po środku miasta, która w obecnym momencie robiła za punkt widokowy, bo mała wioska, która niegdyś znajdowała się w tym miejscu rozrosła się, a potem stała się siedzibą cesarza. Wieża zbudowana była z kamieni, pokryta od zewnątrz warstwą odbijającego promienie słoneczne lodu, tak by pasowała do reszty zabudowań. W środku było jednak widać, że różniła się od reszty budynków. Ściany zbudowano z wielkich kamieni, wyglądających na nierealne w tym klimacie, gdzie niemal nie było widać ziemi. Schody i sufity wykonano z mniejszych kamyczków, do tego zachowując jakąś dziwną kombinację, której jak dotąd nikt nie potrafił zrozumieć. Te, które znajdowały się po wewnętrznej stronie, były całkowicie czarne, te na zewnątrz jasne, podczas gdy środek stopni stanowiły różne kolory przechodzące od zieleni, po fiolet, róż i pomarańcz. Stopnie były wytarte, gdzieniegdzie brakowało pojedynczych kamieni, ale nadal zachowały swój nierzeczywisty urok. Co jakieś sto stopni umieszczone były okna wychodzące na miasto, ale zanim zaczęli się wspinać, Orion poprosił Ezrę, by ten nie próbował przez nie patrzeć, dopóki nie znajdą się na samym szczycie wieży.
Kiedy tam dotarli, chłopak zakrył magowi ognia oczy, stając za nim i trzymając mocno, gdyby ten poślizgnął się, ale też w taki sposób, że gdyby Ezra mu nie ufał, mógł w każdym momencie mu uciec.
- Nie bój się – szepnął mu do ucha, prowadząc powoli do oddzielającej ich od nieba barierki, do której poprowadził dłonie chłopaka, żeby ten był pewien, że nic mu nie grozi. – Najpierw posłuchaj – dodał zaraz, czując jak szarpiący jego płaszczem wiatr zrzuca mu z głowy kaptur i rozwiewa białe włosy na wszystkie strony. To była pierwsza rzecz, jaka rzucała się w uszy. Wycie wiatru, które jakoś nigdy nie sprawiało wrażenia przerażającego. – Słyszysz? – rzucił jeszcze ciszej, pochylając się do jednego ucha chłopaka, by drugie na pewno skoncentrowało się na całej reszcie. – To wiatr i ludzie w dole śpiewają o wolności – wyjaśnił i w tym samym momencie nad jego głową przetoczył się kolejny silny podmuch, gwiżdżąc, sycząc i szarpiąc włosami, ale nie był to podmuch wredny, prowadzący do zagłady, tarmosił białe kosmyki w przyjaznym geście, pytał jak minął dzień i próbował zmobilizować ludzi do śmiechu, wytrącając z czyjś rąk lekkie rzeczy, strącając kaptury z głów i układając fryzury. Szmer rozmów, śmiechów, szczęk życia i wrzawa ludzkości kłębiąca się w dole stanowiła podkład do głównej melodii wygrywanej przez wiatr. Wolna wola, chęci do życia, własne sprawy, radość, miłość, rodzina, pasja – Orion to wszystko słyszał w dźwiękach docierających do jego uszu i miał cichą nadzieję, że Ezra usłyszy choćby połowę z nich.
***
- Ugh… Nienawidzę środy – mruknął marudnie Louriel, kiedy tylko mury pałacu zostały za nimi, a kręte uliczki miasta zaprowadziły ich do tłocznej części miasta gdzie w najlepsze trwał targ, a spragnieni towarów kupcy sprzedawali swoje towary. Książę lubił tę część dnia i tygodnia tylko wtedy kiedy siedział w swojej bibliotece w akademii, a Orion wysłany na zakupy przynosił mu gorące placki ziemniaczane. Nie mógł wysłać przyjaciela, bo tego nie było obok i tylko głód i dobry humor popchnęły go w tę dzielnicę, choć bardzo tego nie lubił.
- No dobra, mięśniaczku, szlak jasny mnie trafia na myśl, że mam wejść w ten tłum, dlatego zrobimy tak, ty taranujesz, ja się przyczaję za tobą i jak zobaczysz coś ciekawego, albo co wygląda ci na smaczne to tam podchodzisz, ok? – zapytał, oceniającym wzrokiem spoglądając na szerokie barki Finnegana, które w jego wyobraźni idealnie nadawały się do rozstąpienia tłumu i zrobienia mu przejścia. Plan idealny. Blondyn się naje, on się naje, on nie dotknie więcej niż jednego wybranego przez siebie człowieka i wszyscy będą zadowoleni!
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jeżeli ktoś kiedykolwiek postanowiłby sobie, że za wszelką cenę go zawstydzi niech postawi go właśnie w takiej sytuacji w jakiej obecnie się znajdował. Można powiedzieć, że gdzieś po drodze przygotowań do tej wyprawy popełnił błąd. W ogóle nie zorientował się w kulturze kraju do którego się wybierał i chociaż usprawiedliwiał się nikłymi źródłami informacji tak nadal czuł się mocno zagubiony. Nie spodziewał się przecież, że nagle zacznie się zbliżać do księcia, że zostanie postawiony w nieco mniej oficjalnym spotkaniu z cesarzem, w dodatku w roli gościa, a nie ochrony. Tonął powoli w coraz mocniej przytłaczającym uczuciu dyskomfortu nie wiedząc ani jak się zachować ani co ze sobą zrobić.
Stał jak ten kołek koło fotela w którym siedział Louriel. W dłoni cały czas trzymał filiżankę z której nie upił ani jednego łyka. Starał się skupiać na rozmowie, śledzić dokładnie jej przebieg jednocześnie nie rodząc żadnych obiekcji do jego poziomu wychowania. Nie wtrącał się, wodził oczami przede wszystkim po mówiącej gadzinie i co dla niego typowe, zwracał uwagę na najmniejszy szczegół.
Widział jak mruży oczy, delikatnie marszczy czoło. Jak jego usta wykrzywiają się w negatywnych grymasach. Jednocześnie z uwagą wyłapywał wszystko dotyczące jego odczuć w jaskini. Sam takich nie miał, owszem było mu wtedy dziwnie ciężko ale aż taka pustka go nie dosięgnęła. Tym bardziej pogratulował sobie takiej, a nie innej reakcji. Mogło się Lourielowi poważnie coś tam stać gdyby go zwyczajnie nie przytulił.
Dopiero gdy cesarz zwrócił się do niego oderwał spojrzenie od gadziny i chwilowo przeniósł je na władcę. Wzrok zaraz opuścił i bardzo zwięźle, tak jak był uczony, wyjaśnił co się stał stało z jego perspektywy. Osobiście nic poza przytłaczającym ciężarem spoczywającym na jego piersi nie czuł. Trochę tak jakby brakowało mu świeżego powietrza do oddychania. Sprawę zwyczajnie mógłby zbagatelizować szczególnie, że chwilę wcześniej się potłukł jednak skoro został poproszony o taki, a nie inny opis wysilił się. W jego przypadku mówienie o emocjach było przejawem słabości na którą żaden żołnierz, tym bardziej tak wyspecjalizowany, nie powinien sobie pozwalać. Okroił więc wszystko do minimum, a gdy nie miał nic do dodania po prostu zamilkł.
Kwestia run była całkiem inną sprawą. Miał pamięć fotograficzną i kilka znaków udało mu się zapamiętać. Owszem, odwzorowanie mogłoby być nieco skomplikowane ale jakby nad tym przysiadł powinien sobie poradzić. W końcu rękę miał w miarę wyćwiczoną gdy zostawały mu pod opiekę oddawane dzieciaki służby pałacowej, a on z nimi kredą zdobił chodniki w ogrodach. Nie narzucał się jednak, a odprowadzając Louriela wzrokiem zaczął się później przyglądać temu jak mu szło. Jego pracę ocenił na świetną, z uwagą więc czekał na werdykt gdy znowu poczuł to nieprzyjemne mrowienie w żołądku, zaciskającą się niewidzialną rękę na gardle.
Wyciągnął rękę w jego stronę chcąc go złapać za ramię. Opanował się jednak słysząc głos cesarza. Wtedy też dyskomfort w trzewiach zniknął, a on ponownie się wyprostował marszcząc brwi przez całkowity brak zrozumienia. Głowę na polecenie ponownie pochylił, nie spoglądał już za władcą uparcie wpatrując się w Louriela. Trzepnąłby go gdyby tylko mógł, a gdy książe wrócił do siebie jakby nic się przed chwilą nie stało spojrzał na niego jak na kompletnego debila. Mrużąc oczy pochylił się w jego stronę.
- Dobrze się czujesz? – Zapytał zachowawczo, nie specjalnie spodziewając się jakiejkolwiek odpowiedzi na to pytanie. Ale zachowanie jaszczureczki było podejrzane, można powiedzieć, że nawet bardzo. Cmoknął w końcu cicho i przewrócił oczami.
- Może lepiej trochę z Tobą pochodzę. Przewietrzysz się, dobrze Ci to zrobi. Tak samo jak moje urocze towarzystwo – Przyznał rozbawiony, z szelmowskim uśmiechem, jednak nadal o niego zmartwiony. Nie podobało się mu jak mocno obydwaj reagowali na tamto miejsce i tamte wspomnienia.
***
Grzaniec którym został poczęstowany nieco go zaskoczył. Nie tyle smakiem czy doborem przypraw, a rodzajem alkoholu jaki rozlał się swoim intensywnym smakiem na jego języku. Po pierwszym łyku spojrzał na zawartość kubka ze zdziwieniem. Zamieszał ciesz ruchem nadgarstka po czym wzruszył ramionami, było smaczne i co najważniejsze gorące. Nie miał powodu do marudzenia.
- Uch, u nas grzaniec to piwo. Przynajmniej się tam winem nie powinienem schlastać. – Mruknął bardziej do siebie niż do niego po czym siadając koło niego wygodnie poprawił sobie niezadowolonego liska który od razu ruszony zaczął na niego powarkiwać. Zwrócił tym samym na siebie jego wzrok, po chwili jednak oczy Ezry wywróciły się w geście rozgoryczenia. Szybko wrócił więc pełnią swojej uwagi na Oriona, a przyglądając się jego złotym oczom uśmiechnął się rozbawiony.
- Czy “Śnieżynka” właśnie przywarła do mnie równie mocno co do Finniego Papużka? – Zapytał dla pewności chociaż już widział w jasnych tęczówkach igrające ogniki wyrażające rozbawienie i zwyczajną radość, owszem, dostał właśnie łatkę i się jej już nie pozbędzie. Prychnął na to rozbawiony, a słuchając go dalej przekręcił głowę zastanawiając się nad czymś intensywnie.
- Nie umiem pojąć jaką masz z księciem relację. – Przyznał szczerze mając nieodparte wrażenie, że jakby porównać ich statusy oraz przynależności społeczne, obydwaj znajdowali się w przepastnym worku nazywanym służbą. Ponownie upił drobny łyk obserwując przy okazji jak Orion zeruje zawartość swojego. Od razu jego mina stała się kwaśna, a wzrok wlepił przed siebie. Zrozumiał z jakim człowiekiem właśnie siedzi, z gatunku tych których głowa przechodzi do legend, a żołądek jest w stanie przetrawić hektolitry alkoholu, a on? Biedny upijał się jednym piwem prawie do nieprzytomności. Aż był ciekaw jak podziała na niego wino. No ale nie specjalnie miał wybór. Zaczął dopijać kilkoma większymi łykami. Od razu zrobiło się mu przyjemnie gorąco, twarz zaczęła palić intensywnym rumieńcem, a delikatne dreszcze które przy podmuchach wiatru przebiegały mu po rękach ustały. Zamruczał zadowolony chociaż już czuł, że idzie mu w kolana.
Dłoń Oriona okazała się zbawienna. Zdjął z głowy kaptur wsadzając do niego piłkę z lisa, jego smycz obwiązał sobie dookoła ramienia chociaż rudzielec był tak naburmuszony, że na pewno mu nie ucieknie. Po tym wstał i czując doskonale jak zaczyna być pijany pokręcił głową z niedowierzaniem po czym mocno zacisnął dłoń na silnej ręce towarzysza. Nie żeby chciał mu swoją egzystencją przeszkadzać ale skoro białowłosy sam się proponował… gdy wyszli z największego tłumu wziął go całkiem pod rękę wspomagając się nieco na zdecydowanie trzeźwiejszym koledze. Przy okazji słuchał go uważnie, a gdy jego wyobraźnia zaczęła pracować uśmiechnął się szeroko.
- Wszystko brzmi świetnie, nie… nie umiem zdecydować! – Zaśmiał się będąc w takiej sytuacji po raz pierwszy od dawna. Zazwyczaj, w domu, musiał podejmować masę nieistotnych ale i ważnych decyzji, nie było czasu na zawahanie. Teraz? Nie dość, że miał wolne to rozrywek do wyboru cała masa! Musiał się na niego zdać.
Ponownie ciasno splatając z nim dłonie zaczął się z zaciekawieniem rozglądać gdy zaczęli zbliżać się do wieży, po czym jak gdyby nigdy nic wspinać w jej wnętrzu. Wszystkie ściany oglądał z zaciekawieniem, u nich wszystko miało jednolite kolory kremowego beżu, pomarańczu czy brązu. Żółty, zielony czy czerwony były miłą odmianą dla oka. Podobnie zresztą gdy wchodził w gre niebieski czy biały. Zbliżając się ku szczytowi w jego żołądku rosła ekscytacja, z trudem odwracał spojrzenie od mijanych okien oczy wlepiając w szerokie barki Oriona. Błądził też po jego tyłku, nogach. Zdecydowanie to wino go za mocno rozluźniło.
Gdy chłodna dłoń Oriona spoczęła na jego oczach zmarszczył lekko brwi robiąc pół kroku do tyłu. Podniósł głowę słuchając jego głosu po czym pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie myślał raczej, że ten by go stąd zepchnął, po co miałby robić sobie aż takie problemy, a z drugiej strony dla jego delikatnego lęku wysokości czyjaś obecność była mocno wartościowa. Druga ręka która oplotła go w pasie momentalnie sprawiła, że zrobiło się mu cieplej – i to wcale nie za sprawą wina – a to dopiero był początek.
Gdy gorący oddech Oriona rozbił się mu o policzku jego ciało spięło się niczym struna. Poczuł jak przebiega go przyjemny, intensywny dreszcz. Złapał kurczowo barierek, nie ze strachu czy braku zaufania tylko żeby chociaż odrobinę się ogarnąć. Ponownie już Orion znajdował się z nim w tak znaczącej bliskości, że wyłączał mu wszystkie instynkty samozachowawcze jednocześnie rozpieszczając, żeby wychciewał jeszcze więcej. Uniósł nieco wyżej głowę starając się dosłyszeć cokolwiek. Początkowo jednak nic poza gwizdem bawiącego się między budynkami wiatru nie umiał wyłapać. Zmarszczył brwi na razie nie rozumiejąc. Zamiast tego cofnął się odrobinę wtulając mocniej w ramiona towarzysza. Wiatr nadal był zimny, powodował wypieki na jego policzkach które obecnie rozgrzane nieprzyjemnie piekły. Dodatkowo Orion w ogóle mu nie pomagał się skupić. Już prawie czuł jego usta na sobie, łapał przez to płytkie, częste oddechy, chcąc tym samym jakkolwiek zapobiec przyjemnemu drżeniu ciała.
W końcu i wyjaśnił się powód dla którego miał być czujny. Oddech który wziął ze zbyt wyraźną łapczywością utknął mu w płucach nie chcąc ich opuścić. Zaczął wyłapywać zgiełk targowiska, pisk rozbawionych dzieci. Spokojne życie wszystkich mieszkańców, przepełnione troskami codzienności, a jednocześnie pozbawione strachu czy niepewności. Przymknął oczy rozluźniając się wreszcie. W końcu też podniósł jedną rękę i łapiąc nią dłoń Oriona ściągnął ją na swoje ramię. Żeby ten nadal go ciasno obejmował ale pozwolił mu popatrzeć, dlatego też go nie puścił, ba! Drugą rękę też położył na jego dłoni.
Miasteczko ciągnęło się dookoła pałacu stanowiąc osadę spokoju i dobrobytu. Pokryte lodem budynki błyszczały w promieniach słońca, podobnie jak pokryte skrzącym się śniegiem równiny, trakt handlowy wijący się między nieznaczącymi pagórkami. Zmrużył delikatnie oczy uśmiechając się do siebie.
- Zazdroszczę. Bardzo mocno zazdroszczę. – Mruknął cicho, podnosząc wreszcie głowę żeby nad ramieniem spojrzeć na Oriona. Uśmiechnął się do niego smutno po czym jeszcze raz spojrzał na malującą się przed nim panoramę.
***
Spacer w towarzystwie księcia? Powinno być cudownie! Tymczasem kochana jaszczureczka wystawiła swoje słodkie pazurki i okazała się marudnym staruchem. On go brał za siedemnastolatka? Zaraz się okaże, że ma sześćdziesiąt i niemoralnym byłby związek z jego strony, nie Finnegana. Na tą myśl uśmiechnął się rozbawiony po czym przewracając oczami odwrócił wzrok na jego twarz.
- Zawsze jesteś taki marudny czy to dzisiaj tak wyjątkowo ktoś Ci kij od miotły wsadził między pośladki? – Zapytał z zaciekawieniem uśmiechając się przy okazji do niego pięknie.
Na jego propozycję prychnął głośno unosząc dumnie głowę w górę.
- Prywatna ochrona jest kosztowna. Szczególnie gdy to ja zarobię łokciem w żebra czy piętą w palce. – Zauważył uśmiechając się do niego łobuzersko, a przenosząc spojrzenie na tłum przewrócił oczami z rozbawieniem.
- Ach te pałacowe jaśnie dupy. Nie potrafią funkcjonować w normalnych warunkach… – Uznał z wyraźną, własną wyższością po czym zmodyfikował nieco „genialny” plan Louriela. Złapał go za ręce ciągnąc za sobą w chaotyczny tłum żyjącego własnym życiem targowiska. On jednak, często przebywając w takich miejsca, znał zasady poruszania się. Szedł mniej więcej środkiem alejki, tak żeby nie przeszkadzać kupującym ani idącym w przeciwnym kierunku. Pociągnął też Louriela bliżej siebie, położył jego dłoń na swojej piersi rzucając mu łobuzerski uśmiech przez ramię. Według niego to przypominało nieco taniec, a wątpił żeby jaśnie książęce stopy tańczyć nie potrafiły.
Kilka razy ominął idących wolniej od nich, z gracją zmuszając ciało księcia do wykonania obrotu. Tak, pogrywał sobie z nim i bardzo się mu to podobało. W tle brakowało tylko jednego kędzierzawego skrzypka i byłoby jak w domu! W końcu przed jednym ze straganów złapał go tak jakby miał zamiar z nim zatańczyć na poważnie. Jedną dłonią ściskał jego rękę, trzymał je na wysokości ich barków, drugą umieścił na jego łopatce trzymając przy sobie. Patrzył mu w oczy z szelmowskim uśmiechem na ustach.
- To pachnie świetnie. – Stwierdził nie odrywając oczu od tych gadzich Louriela. Zamiast tego kiwnął głową w bok na budkę z której unosiły się zapachy smażonego jedzenia, idealnie doprawionego, kuszącego.
Stał jak ten kołek koło fotela w którym siedział Louriel. W dłoni cały czas trzymał filiżankę z której nie upił ani jednego łyka. Starał się skupiać na rozmowie, śledzić dokładnie jej przebieg jednocześnie nie rodząc żadnych obiekcji do jego poziomu wychowania. Nie wtrącał się, wodził oczami przede wszystkim po mówiącej gadzinie i co dla niego typowe, zwracał uwagę na najmniejszy szczegół.
Widział jak mruży oczy, delikatnie marszczy czoło. Jak jego usta wykrzywiają się w negatywnych grymasach. Jednocześnie z uwagą wyłapywał wszystko dotyczące jego odczuć w jaskini. Sam takich nie miał, owszem było mu wtedy dziwnie ciężko ale aż taka pustka go nie dosięgnęła. Tym bardziej pogratulował sobie takiej, a nie innej reakcji. Mogło się Lourielowi poważnie coś tam stać gdyby go zwyczajnie nie przytulił.
Dopiero gdy cesarz zwrócił się do niego oderwał spojrzenie od gadziny i chwilowo przeniósł je na władcę. Wzrok zaraz opuścił i bardzo zwięźle, tak jak był uczony, wyjaśnił co się stał stało z jego perspektywy. Osobiście nic poza przytłaczającym ciężarem spoczywającym na jego piersi nie czuł. Trochę tak jakby brakowało mu świeżego powietrza do oddychania. Sprawę zwyczajnie mógłby zbagatelizować szczególnie, że chwilę wcześniej się potłukł jednak skoro został poproszony o taki, a nie inny opis wysilił się. W jego przypadku mówienie o emocjach było przejawem słabości na którą żaden żołnierz, tym bardziej tak wyspecjalizowany, nie powinien sobie pozwalać. Okroił więc wszystko do minimum, a gdy nie miał nic do dodania po prostu zamilkł.
Kwestia run była całkiem inną sprawą. Miał pamięć fotograficzną i kilka znaków udało mu się zapamiętać. Owszem, odwzorowanie mogłoby być nieco skomplikowane ale jakby nad tym przysiadł powinien sobie poradzić. W końcu rękę miał w miarę wyćwiczoną gdy zostawały mu pod opiekę oddawane dzieciaki służby pałacowej, a on z nimi kredą zdobił chodniki w ogrodach. Nie narzucał się jednak, a odprowadzając Louriela wzrokiem zaczął się później przyglądać temu jak mu szło. Jego pracę ocenił na świetną, z uwagą więc czekał na werdykt gdy znowu poczuł to nieprzyjemne mrowienie w żołądku, zaciskającą się niewidzialną rękę na gardle.
Wyciągnął rękę w jego stronę chcąc go złapać za ramię. Opanował się jednak słysząc głos cesarza. Wtedy też dyskomfort w trzewiach zniknął, a on ponownie się wyprostował marszcząc brwi przez całkowity brak zrozumienia. Głowę na polecenie ponownie pochylił, nie spoglądał już za władcą uparcie wpatrując się w Louriela. Trzepnąłby go gdyby tylko mógł, a gdy książe wrócił do siebie jakby nic się przed chwilą nie stało spojrzał na niego jak na kompletnego debila. Mrużąc oczy pochylił się w jego stronę.
- Dobrze się czujesz? – Zapytał zachowawczo, nie specjalnie spodziewając się jakiejkolwiek odpowiedzi na to pytanie. Ale zachowanie jaszczureczki było podejrzane, można powiedzieć, że nawet bardzo. Cmoknął w końcu cicho i przewrócił oczami.
- Może lepiej trochę z Tobą pochodzę. Przewietrzysz się, dobrze Ci to zrobi. Tak samo jak moje urocze towarzystwo – Przyznał rozbawiony, z szelmowskim uśmiechem, jednak nadal o niego zmartwiony. Nie podobało się mu jak mocno obydwaj reagowali na tamto miejsce i tamte wspomnienia.
***
Grzaniec którym został poczęstowany nieco go zaskoczył. Nie tyle smakiem czy doborem przypraw, a rodzajem alkoholu jaki rozlał się swoim intensywnym smakiem na jego języku. Po pierwszym łyku spojrzał na zawartość kubka ze zdziwieniem. Zamieszał ciesz ruchem nadgarstka po czym wzruszył ramionami, było smaczne i co najważniejsze gorące. Nie miał powodu do marudzenia.
- Uch, u nas grzaniec to piwo. Przynajmniej się tam winem nie powinienem schlastać. – Mruknął bardziej do siebie niż do niego po czym siadając koło niego wygodnie poprawił sobie niezadowolonego liska który od razu ruszony zaczął na niego powarkiwać. Zwrócił tym samym na siebie jego wzrok, po chwili jednak oczy Ezry wywróciły się w geście rozgoryczenia. Szybko wrócił więc pełnią swojej uwagi na Oriona, a przyglądając się jego złotym oczom uśmiechnął się rozbawiony.
- Czy “Śnieżynka” właśnie przywarła do mnie równie mocno co do Finniego Papużka? – Zapytał dla pewności chociaż już widział w jasnych tęczówkach igrające ogniki wyrażające rozbawienie i zwyczajną radość, owszem, dostał właśnie łatkę i się jej już nie pozbędzie. Prychnął na to rozbawiony, a słuchając go dalej przekręcił głowę zastanawiając się nad czymś intensywnie.
- Nie umiem pojąć jaką masz z księciem relację. – Przyznał szczerze mając nieodparte wrażenie, że jakby porównać ich statusy oraz przynależności społeczne, obydwaj znajdowali się w przepastnym worku nazywanym służbą. Ponownie upił drobny łyk obserwując przy okazji jak Orion zeruje zawartość swojego. Od razu jego mina stała się kwaśna, a wzrok wlepił przed siebie. Zrozumiał z jakim człowiekiem właśnie siedzi, z gatunku tych których głowa przechodzi do legend, a żołądek jest w stanie przetrawić hektolitry alkoholu, a on? Biedny upijał się jednym piwem prawie do nieprzytomności. Aż był ciekaw jak podziała na niego wino. No ale nie specjalnie miał wybór. Zaczął dopijać kilkoma większymi łykami. Od razu zrobiło się mu przyjemnie gorąco, twarz zaczęła palić intensywnym rumieńcem, a delikatne dreszcze które przy podmuchach wiatru przebiegały mu po rękach ustały. Zamruczał zadowolony chociaż już czuł, że idzie mu w kolana.
Dłoń Oriona okazała się zbawienna. Zdjął z głowy kaptur wsadzając do niego piłkę z lisa, jego smycz obwiązał sobie dookoła ramienia chociaż rudzielec był tak naburmuszony, że na pewno mu nie ucieknie. Po tym wstał i czując doskonale jak zaczyna być pijany pokręcił głową z niedowierzaniem po czym mocno zacisnął dłoń na silnej ręce towarzysza. Nie żeby chciał mu swoją egzystencją przeszkadzać ale skoro białowłosy sam się proponował… gdy wyszli z największego tłumu wziął go całkiem pod rękę wspomagając się nieco na zdecydowanie trzeźwiejszym koledze. Przy okazji słuchał go uważnie, a gdy jego wyobraźnia zaczęła pracować uśmiechnął się szeroko.
- Wszystko brzmi świetnie, nie… nie umiem zdecydować! – Zaśmiał się będąc w takiej sytuacji po raz pierwszy od dawna. Zazwyczaj, w domu, musiał podejmować masę nieistotnych ale i ważnych decyzji, nie było czasu na zawahanie. Teraz? Nie dość, że miał wolne to rozrywek do wyboru cała masa! Musiał się na niego zdać.
Ponownie ciasno splatając z nim dłonie zaczął się z zaciekawieniem rozglądać gdy zaczęli zbliżać się do wieży, po czym jak gdyby nigdy nic wspinać w jej wnętrzu. Wszystkie ściany oglądał z zaciekawieniem, u nich wszystko miało jednolite kolory kremowego beżu, pomarańczu czy brązu. Żółty, zielony czy czerwony były miłą odmianą dla oka. Podobnie zresztą gdy wchodził w gre niebieski czy biały. Zbliżając się ku szczytowi w jego żołądku rosła ekscytacja, z trudem odwracał spojrzenie od mijanych okien oczy wlepiając w szerokie barki Oriona. Błądził też po jego tyłku, nogach. Zdecydowanie to wino go za mocno rozluźniło.
Gdy chłodna dłoń Oriona spoczęła na jego oczach zmarszczył lekko brwi robiąc pół kroku do tyłu. Podniósł głowę słuchając jego głosu po czym pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie myślał raczej, że ten by go stąd zepchnął, po co miałby robić sobie aż takie problemy, a z drugiej strony dla jego delikatnego lęku wysokości czyjaś obecność była mocno wartościowa. Druga ręka która oplotła go w pasie momentalnie sprawiła, że zrobiło się mu cieplej – i to wcale nie za sprawą wina – a to dopiero był początek.
Gdy gorący oddech Oriona rozbił się mu o policzku jego ciało spięło się niczym struna. Poczuł jak przebiega go przyjemny, intensywny dreszcz. Złapał kurczowo barierek, nie ze strachu czy braku zaufania tylko żeby chociaż odrobinę się ogarnąć. Ponownie już Orion znajdował się z nim w tak znaczącej bliskości, że wyłączał mu wszystkie instynkty samozachowawcze jednocześnie rozpieszczając, żeby wychciewał jeszcze więcej. Uniósł nieco wyżej głowę starając się dosłyszeć cokolwiek. Początkowo jednak nic poza gwizdem bawiącego się między budynkami wiatru nie umiał wyłapać. Zmarszczył brwi na razie nie rozumiejąc. Zamiast tego cofnął się odrobinę wtulając mocniej w ramiona towarzysza. Wiatr nadal był zimny, powodował wypieki na jego policzkach które obecnie rozgrzane nieprzyjemnie piekły. Dodatkowo Orion w ogóle mu nie pomagał się skupić. Już prawie czuł jego usta na sobie, łapał przez to płytkie, częste oddechy, chcąc tym samym jakkolwiek zapobiec przyjemnemu drżeniu ciała.
W końcu i wyjaśnił się powód dla którego miał być czujny. Oddech który wziął ze zbyt wyraźną łapczywością utknął mu w płucach nie chcąc ich opuścić. Zaczął wyłapywać zgiełk targowiska, pisk rozbawionych dzieci. Spokojne życie wszystkich mieszkańców, przepełnione troskami codzienności, a jednocześnie pozbawione strachu czy niepewności. Przymknął oczy rozluźniając się wreszcie. W końcu też podniósł jedną rękę i łapiąc nią dłoń Oriona ściągnął ją na swoje ramię. Żeby ten nadal go ciasno obejmował ale pozwolił mu popatrzeć, dlatego też go nie puścił, ba! Drugą rękę też położył na jego dłoni.
Miasteczko ciągnęło się dookoła pałacu stanowiąc osadę spokoju i dobrobytu. Pokryte lodem budynki błyszczały w promieniach słońca, podobnie jak pokryte skrzącym się śniegiem równiny, trakt handlowy wijący się między nieznaczącymi pagórkami. Zmrużył delikatnie oczy uśmiechając się do siebie.
- Zazdroszczę. Bardzo mocno zazdroszczę. – Mruknął cicho, podnosząc wreszcie głowę żeby nad ramieniem spojrzeć na Oriona. Uśmiechnął się do niego smutno po czym jeszcze raz spojrzał na malującą się przed nim panoramę.
***
Spacer w towarzystwie księcia? Powinno być cudownie! Tymczasem kochana jaszczureczka wystawiła swoje słodkie pazurki i okazała się marudnym staruchem. On go brał za siedemnastolatka? Zaraz się okaże, że ma sześćdziesiąt i niemoralnym byłby związek z jego strony, nie Finnegana. Na tą myśl uśmiechnął się rozbawiony po czym przewracając oczami odwrócił wzrok na jego twarz.
- Zawsze jesteś taki marudny czy to dzisiaj tak wyjątkowo ktoś Ci kij od miotły wsadził między pośladki? – Zapytał z zaciekawieniem uśmiechając się przy okazji do niego pięknie.
Na jego propozycję prychnął głośno unosząc dumnie głowę w górę.
- Prywatna ochrona jest kosztowna. Szczególnie gdy to ja zarobię łokciem w żebra czy piętą w palce. – Zauważył uśmiechając się do niego łobuzersko, a przenosząc spojrzenie na tłum przewrócił oczami z rozbawieniem.
- Ach te pałacowe jaśnie dupy. Nie potrafią funkcjonować w normalnych warunkach… – Uznał z wyraźną, własną wyższością po czym zmodyfikował nieco „genialny” plan Louriela. Złapał go za ręce ciągnąc za sobą w chaotyczny tłum żyjącego własnym życiem targowiska. On jednak, często przebywając w takich miejsca, znał zasady poruszania się. Szedł mniej więcej środkiem alejki, tak żeby nie przeszkadzać kupującym ani idącym w przeciwnym kierunku. Pociągnął też Louriela bliżej siebie, położył jego dłoń na swojej piersi rzucając mu łobuzerski uśmiech przez ramię. Według niego to przypominało nieco taniec, a wątpił żeby jaśnie książęce stopy tańczyć nie potrafiły.
Kilka razy ominął idących wolniej od nich, z gracją zmuszając ciało księcia do wykonania obrotu. Tak, pogrywał sobie z nim i bardzo się mu to podobało. W tle brakowało tylko jednego kędzierzawego skrzypka i byłoby jak w domu! W końcu przed jednym ze straganów złapał go tak jakby miał zamiar z nim zatańczyć na poważnie. Jedną dłonią ściskał jego rękę, trzymał je na wysokości ich barków, drugą umieścił na jego łopatce trzymając przy sobie. Patrzył mu w oczy z szelmowskim uśmiechem na ustach.
- To pachnie świetnie. – Stwierdził nie odrywając oczu od tych gadzich Louriela. Zamiast tego kiwnął głową w bok na budkę z której unosiły się zapachy smażonego jedzenia, idealnie doprawionego, kuszącego.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Widok miasta miał nigdy nie zniknąć z serca i głowy Oriona. Za każdym razem kiedy stawał na wieży i spoglądał w dół, miał wrażenie, że odkrywa nowe oblicza ludzi, budynków i otoczenia znajdującego się wokół. Dzisiejszego dnia miał wrażenie, że wszystko lśni jeszcze bardziej niż zwykle, jakby ktoś zdarł z lodu pokrywającą go do tej pory matową warstwę. Brudne kolory stały się żywe i czyste jak łza, ciesząc jego oczy intensywnością. Widział tłum ludzi na targu, poruszający się i falujący niczym wody wzburzonego jeziora. Ale nawet jeśli sprawiał wrażenie nieprzyjaznego, wiedział że w dole kryło się znacznie więcej dobrych niż złych ludzi. To nie była ich wina, że nie należał do ludzi o przeszłości czystej jak łza. Że go nie rozumieli i dlatego nie akceptowali. Że uważano go za kogoś gorszego sortu przez to skąd pochodził. Nie uważał tak. Winę pokładał raczej w domu rodzinnym i rodzicach, którzy nie potrafili wychować go na porządnego człowieka, na którego z pomocą Louriela miał nadzieję ostatecznie wyrósł. Miasto nie miało z tym nic wspólnego. Budynki lśniące w promieniach słońca, tęcze widoczne nad miejscem, w którym mieściły się fontanny, to wszystko nie mogło być oceniane inaczej niż w aspektach wizualnych i tego się Orion trzymał. Nie złościł na piękną architekturę, a nawet na mieszkających w nich ludzi. Nawet jeśli czasem był wściekły na społeczeństwo, starał się nauczyć, że złość i zawiść nigdy nie będą dobrymi wyznacznikami życia.
Czując, że Ezra zrobił krok w tył, wtulając się w jego ramiona, w pierwszym odruchu pomyślał, że chłopak mu nie ufa, ewentualnie przestraszył się wysokości, na której się znajdowali i wolałby znaleźć się gdzieś indziej. Dopiero jego druga myśl była taka, że kędzierzawy słodziak najzwyczajniej w świecie chciał się znaleźć bliżej niego. Poczuł jak robi mu się ciepło, a usta układają w ciepłym uśmiechu. Ezra był taki… inny. Nie patrzył na niego jak na kulawego kundla, który przyczłapał pod płot i skomlał o odrobinę uwagi, czy jedzenia z ludzkiego stołu. Patrzył na niego i wtulał ufnie w ramiona, pozwalał się dotykać i nie miał przy tym obrzydzonego wyrazu twarzy. Orion wiedział, że to głupie, że nie powinien i jak mu często powtarzał książę, to była tylko jego rozdmuchana paranoja, ale nie mógł powstrzymać myśli, że Ezra zachowuje się tak dlatego, że go nie zna. Że nie wie, skąd pochodzi i co to oznaczało dla większości ludzi.
- Wolność to też swego rodzaju odpowiedzialność, Ezra – odpowiedział na smutne spojrzenie dwukolorowych oczu, czując przemożną potrzebę, by natychmiast je rozchmurzyć i rozciągnąć słodkie usta maga ognia w uśmiech. – Przykro mi, że do tej pory nie mogłeś jej zasmakować. Czy pozwolisz mi odrobinę tej wolności dzisiaj ci pokazać? – zapytał cicho, oplatając palce chłopaka swoimi, opierając brodę o czubek jego głowy.
***
Louriel absolutnie nie wiedział, co w jego przegenialnym planie Finneganowi się nie podobało. Widział jego minę i to pobłażliwe spojrzenie mówiące „litości”. Miał ochotę strzelić focha i odejść, ale w pobliżu coś pachniało smakowicie, a jemu kiszki marsza grały już od jakiegoś czasu.
- Zabieram cię na jedzenie – zauważył na wzmiankę o cenie swojego towarzystwa. – Poza tym, nie wiem, czy zrozumiałeś, JA zabieram cię na jedzenie, powinieneś się cieszyć – dodał, uśmiechając się dumnie, stwierdzając że sama jego obecność w tym miejscu jest zaszczytem dla maga ognia. W końcu był ważną osobą, miał dużo obowiązków, a mimo to postanowił spędzić z nim trochę czasu. Bo to wcale nie było tak, że to on go zaprosił na spacer po mieście i sam miał zamiar najeść się pyszności. Absolutnie.
- Przepraszam bardzo, ale nie mieszkam w pałacu – obruszył się, ale nie wyszarpnął, kiedy nagle jego dłonie zostały pochwycone, a on sam pociągnięty w tłum.
Niemal od razu poczuł ciepło otaczających go ciał. Spieszące się gdzieś, przeciskające obok, nie zwracające uwagi na innych, byle za swoim. Louriel nie lubił tłumu. Miał wrażenie, że w takich warunkach ludzie przestawali myśleć… jak ludzie właśnie, a zaczynali jak zwierzęta, walcząc między sobą o drobinę powietrza, wolny kawałek ziemi, na którym mogli poczekać aż zwolni się kolejny i będą mogli pchać się dalej. Tłum pozbawiał rozsądku. No i, o czym starał się nie myśleć, tłum był niebezpieczny. W miejscu gdzie tak dużo osób mogło go dotknąć, pociągnąć za włosy, wpaść na niego, uderzyć, przewrócić, gdzie mogło zdarzyć się wszystko i czego nie mógł przewidzieć, czuł się niepewnie. Nie lubił tego stanu, kiedy rzeczy działy się nie po jego myśli, a takie zbiorowiska były zbyt nieprzewidywalne, żeby domyślał się choćby następnego kroku kogoś kto szedł obok niego. Odruchowo napinał wszystkie mięśnie, czując że jeśli nie będzie gotowy, stanie się coś złego, bo nie zdąży zareagować…
Prawie potknął się, kiedy Finnegan nagle przyciągnął go bliżej siebie, układając sobie jego dłonie na piersi. Przez chwilę szedł za nim bezwładnie, a kiedy blondyn posłał mu uśmieszek rzucony przez ramię, przełknął głośno ślinę, czując jak nienaturalne gorąco obejmuje jego ręce, a potem całe ciało, zatrzymując się gdzieś w klatce piersiowej, przyspieszając rytm jego serca. Przez chwilę miał wrażenie, że się sparzy, że jego skóra stanie się czerwona, by zaraz pokryć pęcherzami, żeby zaraz zdać sobie sprawę, że nawet jeśli jego palce mogłyby coś podpalić, a twarde mięśnie pod nimi były jak piec, uczucie gorąca wcale nie było bolesne. Wręcz przyłapał się na myśli, że chciałby sprawdzić czy i plecy maga ognia są równie ciepłe, a nie było na to lepszego sposobu niż przytulenie się. Już nawet znalazł się trochę bliżej, walcząc ze sobą, czy powinien, czy nie powinien tego zrobić, kiedy poczuł jak jego nogi uciekają samoistnie w drugą stronę, a włosy wirują razem z nim, podczas gdy Finnegan kręcił nim w zawiłym, choć nieskomplikowanym tańcu pomiędzy ludźmi. Miał wrażenie, że zaraz na kogoś wpadnie, że coś komuś wytrąci, albo przewróci któryś ze straganów, a handlarz straci dorobek swojego życia przez jego koślawe nogi, ale… nic takiego się nie stało.
Zamiast tego nagle znalazł się twarzą w twarz z blondynem, w pozycji która bardzo przypominała wyjściową jakiegoś wytwornego tańca, których w młodości musiał się uczyć, bo tak chciała cesarzowa. Miał wrażenie, że jego mina przypomina tę z wczorajszego dnia, kiedy znalazł się na śniegu, a mag groził, że go poliże. Nie wiedział, co Finnegan planował, a kłębiący się wokół tłum tylko dodatkowo mącił mu w głowie pozbawiając go skupienia. Czuł, że dłoń, którą mag obejmował swoimi palcami pociła mu się, jakby ze zdenerwowania, a od łopatki po czubki palców u stóp przechodziły dreszcze. Nieświadomie blondyn dotknął jego znamienia, a on nie mógł zbytnio zareagować, jeśli nie chciał by jego sekret wyszedł na jaw. Szelmowski uśmiech maga w ogóle mu nie pomagał. Był zbyt… czarujący. Wybijał go ze strumienia myśli i kazał zwracać uwagę na nieistotne szczegóły jak ciemniejszą obwódkę wokół tęczówki, kształt brwi, czy prosty nos, który nie miał może jakiegoś szlachetnego wyrazu, ale z jakiegoś powodu podobał mu się. Nawet cholernie mu się podobał.
Czuł, że jest spięty. Niepewny, a serce wygrywa nerwowe stacatto, w oczekiwaniu na…
- Pff… - wyrwało mu się, razem z pękającym od uśmiechu wyrazem twarzy, żeby zaraz jawnie się roześmiać. Nie wierzył, że ten głupek doprowadzał go do takiego stanu. Jakim ja jestem kretynem – pomyślał, trzęsąc się w ramionach Finnegana, tym razem jednak ze śmiechu. Przecież po to tu przyszli, po jedzenie.
Uświadamiając sobie to wszystko, poczuł jak w jego umysł znów wlewa się typowa dla niego pewność siebie. Cała nerwowość uleciała z niego razem ze śmiechem, pozostawiając w tak samo jak wcześniej wyśmienitym humorze. Kiedy z powrotem zerknął na twarz mężczyzny, w jego oczach błyszczało rozbawienie pomieszane z nutą wyzwania.
- Masz dobre oko i nos – stwierdził, czując jak supeł w żołądku rozwiązuje mu się, znów zostawiając go głodnym jak wilka. – To najlepsze placki ziemniaczane w całym królestwie wody – oświadczył, bezzwłocznie tanecznym krokiem zbliżając się do straganu i tym razem nie dał sobą prowadzić, zmuszając Finnegana do kilku skomplikowanych piruetów, zanim znaleźli się obok.
- Trzy, albo nie, pięć porcji poproszę – uśmiechnął się książę do sprzedawcy, po tym jak już wyrwał się z uścisku blondyna i dłonią próbował przygładzić rozwichrzone wcześniej przez ojca, teraz przez taniec i wiatr włosy.
- Mistrzowi jak zawsze apetyt dopisuje – parsknęła dobrodusznie starsza kobieta, zdejmując z przenośnego paleniska parujące, doprawione solą, pieprzem, szczypiorkiem i śmietaną placuszki, żeby zaraz podać Lourielowi dwa małe talerzyki, którymi podzielił się z Finneganem.
- Gotujecie babciu zbyt dobrze, żebym jadł mniej – odpowiedział z uśmiechem, niemal natychmiast wgryzając się w ciepłe jedzenie, nie zaprzątając sobie głowy podanym mu widelcem.
- Cieszy mnie to, dziecko, ale na resztę musicie poczekać około dwudziestu minut, składniki mi się skończyły – zagderała, wychodząc zza straganiku, żeby zaraz złapać koszyk i poczłapać w przeciwnym kierunku.
- No szkoda – westchnął Louriel, oblizując palce z pozostałości śmietany. – Ale może zaraz się coś zacznie, to przynajmniej popatrzę – dodał, widząc że na placyku obok tłum się rozstąpił, robiąc wolne pole w kształcie koła, gdzie po środku zaraz pojawili się grajkowie, strojąc instrumenty.
- No proszę, będziesz miał okazję popatrzeć na jeden z ludowych tańców kraju wody – rzucił, zerkając z zaciekawieniem na blondyna. Ciekaw był, czy i w jego kraju ludzie mogli tak sobie potańczyć kiedy chcieli, ale jakieś niejasne przeczucie mówiło mu, że nie.
Czując, że Ezra zrobił krok w tył, wtulając się w jego ramiona, w pierwszym odruchu pomyślał, że chłopak mu nie ufa, ewentualnie przestraszył się wysokości, na której się znajdowali i wolałby znaleźć się gdzieś indziej. Dopiero jego druga myśl była taka, że kędzierzawy słodziak najzwyczajniej w świecie chciał się znaleźć bliżej niego. Poczuł jak robi mu się ciepło, a usta układają w ciepłym uśmiechu. Ezra był taki… inny. Nie patrzył na niego jak na kulawego kundla, który przyczłapał pod płot i skomlał o odrobinę uwagi, czy jedzenia z ludzkiego stołu. Patrzył na niego i wtulał ufnie w ramiona, pozwalał się dotykać i nie miał przy tym obrzydzonego wyrazu twarzy. Orion wiedział, że to głupie, że nie powinien i jak mu często powtarzał książę, to była tylko jego rozdmuchana paranoja, ale nie mógł powstrzymać myśli, że Ezra zachowuje się tak dlatego, że go nie zna. Że nie wie, skąd pochodzi i co to oznaczało dla większości ludzi.
- Wolność to też swego rodzaju odpowiedzialność, Ezra – odpowiedział na smutne spojrzenie dwukolorowych oczu, czując przemożną potrzebę, by natychmiast je rozchmurzyć i rozciągnąć słodkie usta maga ognia w uśmiech. – Przykro mi, że do tej pory nie mogłeś jej zasmakować. Czy pozwolisz mi odrobinę tej wolności dzisiaj ci pokazać? – zapytał cicho, oplatając palce chłopaka swoimi, opierając brodę o czubek jego głowy.
***
Louriel absolutnie nie wiedział, co w jego przegenialnym planie Finneganowi się nie podobało. Widział jego minę i to pobłażliwe spojrzenie mówiące „litości”. Miał ochotę strzelić focha i odejść, ale w pobliżu coś pachniało smakowicie, a jemu kiszki marsza grały już od jakiegoś czasu.
- Zabieram cię na jedzenie – zauważył na wzmiankę o cenie swojego towarzystwa. – Poza tym, nie wiem, czy zrozumiałeś, JA zabieram cię na jedzenie, powinieneś się cieszyć – dodał, uśmiechając się dumnie, stwierdzając że sama jego obecność w tym miejscu jest zaszczytem dla maga ognia. W końcu był ważną osobą, miał dużo obowiązków, a mimo to postanowił spędzić z nim trochę czasu. Bo to wcale nie było tak, że to on go zaprosił na spacer po mieście i sam miał zamiar najeść się pyszności. Absolutnie.
- Przepraszam bardzo, ale nie mieszkam w pałacu – obruszył się, ale nie wyszarpnął, kiedy nagle jego dłonie zostały pochwycone, a on sam pociągnięty w tłum.
Niemal od razu poczuł ciepło otaczających go ciał. Spieszące się gdzieś, przeciskające obok, nie zwracające uwagi na innych, byle za swoim. Louriel nie lubił tłumu. Miał wrażenie, że w takich warunkach ludzie przestawali myśleć… jak ludzie właśnie, a zaczynali jak zwierzęta, walcząc między sobą o drobinę powietrza, wolny kawałek ziemi, na którym mogli poczekać aż zwolni się kolejny i będą mogli pchać się dalej. Tłum pozbawiał rozsądku. No i, o czym starał się nie myśleć, tłum był niebezpieczny. W miejscu gdzie tak dużo osób mogło go dotknąć, pociągnąć za włosy, wpaść na niego, uderzyć, przewrócić, gdzie mogło zdarzyć się wszystko i czego nie mógł przewidzieć, czuł się niepewnie. Nie lubił tego stanu, kiedy rzeczy działy się nie po jego myśli, a takie zbiorowiska były zbyt nieprzewidywalne, żeby domyślał się choćby następnego kroku kogoś kto szedł obok niego. Odruchowo napinał wszystkie mięśnie, czując że jeśli nie będzie gotowy, stanie się coś złego, bo nie zdąży zareagować…
Prawie potknął się, kiedy Finnegan nagle przyciągnął go bliżej siebie, układając sobie jego dłonie na piersi. Przez chwilę szedł za nim bezwładnie, a kiedy blondyn posłał mu uśmieszek rzucony przez ramię, przełknął głośno ślinę, czując jak nienaturalne gorąco obejmuje jego ręce, a potem całe ciało, zatrzymując się gdzieś w klatce piersiowej, przyspieszając rytm jego serca. Przez chwilę miał wrażenie, że się sparzy, że jego skóra stanie się czerwona, by zaraz pokryć pęcherzami, żeby zaraz zdać sobie sprawę, że nawet jeśli jego palce mogłyby coś podpalić, a twarde mięśnie pod nimi były jak piec, uczucie gorąca wcale nie było bolesne. Wręcz przyłapał się na myśli, że chciałby sprawdzić czy i plecy maga ognia są równie ciepłe, a nie było na to lepszego sposobu niż przytulenie się. Już nawet znalazł się trochę bliżej, walcząc ze sobą, czy powinien, czy nie powinien tego zrobić, kiedy poczuł jak jego nogi uciekają samoistnie w drugą stronę, a włosy wirują razem z nim, podczas gdy Finnegan kręcił nim w zawiłym, choć nieskomplikowanym tańcu pomiędzy ludźmi. Miał wrażenie, że zaraz na kogoś wpadnie, że coś komuś wytrąci, albo przewróci któryś ze straganów, a handlarz straci dorobek swojego życia przez jego koślawe nogi, ale… nic takiego się nie stało.
Zamiast tego nagle znalazł się twarzą w twarz z blondynem, w pozycji która bardzo przypominała wyjściową jakiegoś wytwornego tańca, których w młodości musiał się uczyć, bo tak chciała cesarzowa. Miał wrażenie, że jego mina przypomina tę z wczorajszego dnia, kiedy znalazł się na śniegu, a mag groził, że go poliże. Nie wiedział, co Finnegan planował, a kłębiący się wokół tłum tylko dodatkowo mącił mu w głowie pozbawiając go skupienia. Czuł, że dłoń, którą mag obejmował swoimi palcami pociła mu się, jakby ze zdenerwowania, a od łopatki po czubki palców u stóp przechodziły dreszcze. Nieświadomie blondyn dotknął jego znamienia, a on nie mógł zbytnio zareagować, jeśli nie chciał by jego sekret wyszedł na jaw. Szelmowski uśmiech maga w ogóle mu nie pomagał. Był zbyt… czarujący. Wybijał go ze strumienia myśli i kazał zwracać uwagę na nieistotne szczegóły jak ciemniejszą obwódkę wokół tęczówki, kształt brwi, czy prosty nos, który nie miał może jakiegoś szlachetnego wyrazu, ale z jakiegoś powodu podobał mu się. Nawet cholernie mu się podobał.
Czuł, że jest spięty. Niepewny, a serce wygrywa nerwowe stacatto, w oczekiwaniu na…
- Pff… - wyrwało mu się, razem z pękającym od uśmiechu wyrazem twarzy, żeby zaraz jawnie się roześmiać. Nie wierzył, że ten głupek doprowadzał go do takiego stanu. Jakim ja jestem kretynem – pomyślał, trzęsąc się w ramionach Finnegana, tym razem jednak ze śmiechu. Przecież po to tu przyszli, po jedzenie.
Uświadamiając sobie to wszystko, poczuł jak w jego umysł znów wlewa się typowa dla niego pewność siebie. Cała nerwowość uleciała z niego razem ze śmiechem, pozostawiając w tak samo jak wcześniej wyśmienitym humorze. Kiedy z powrotem zerknął na twarz mężczyzny, w jego oczach błyszczało rozbawienie pomieszane z nutą wyzwania.
- Masz dobre oko i nos – stwierdził, czując jak supeł w żołądku rozwiązuje mu się, znów zostawiając go głodnym jak wilka. – To najlepsze placki ziemniaczane w całym królestwie wody – oświadczył, bezzwłocznie tanecznym krokiem zbliżając się do straganu i tym razem nie dał sobą prowadzić, zmuszając Finnegana do kilku skomplikowanych piruetów, zanim znaleźli się obok.
- Trzy, albo nie, pięć porcji poproszę – uśmiechnął się książę do sprzedawcy, po tym jak już wyrwał się z uścisku blondyna i dłonią próbował przygładzić rozwichrzone wcześniej przez ojca, teraz przez taniec i wiatr włosy.
- Mistrzowi jak zawsze apetyt dopisuje – parsknęła dobrodusznie starsza kobieta, zdejmując z przenośnego paleniska parujące, doprawione solą, pieprzem, szczypiorkiem i śmietaną placuszki, żeby zaraz podać Lourielowi dwa małe talerzyki, którymi podzielił się z Finneganem.
- Gotujecie babciu zbyt dobrze, żebym jadł mniej – odpowiedział z uśmiechem, niemal natychmiast wgryzając się w ciepłe jedzenie, nie zaprzątając sobie głowy podanym mu widelcem.
- Cieszy mnie to, dziecko, ale na resztę musicie poczekać około dwudziestu minut, składniki mi się skończyły – zagderała, wychodząc zza straganiku, żeby zaraz złapać koszyk i poczłapać w przeciwnym kierunku.
- No szkoda – westchnął Louriel, oblizując palce z pozostałości śmietany. – Ale może zaraz się coś zacznie, to przynajmniej popatrzę – dodał, widząc że na placyku obok tłum się rozstąpił, robiąc wolne pole w kształcie koła, gdzie po środku zaraz pojawili się grajkowie, strojąc instrumenty.
- No proszę, będziesz miał okazję popatrzeć na jeden z ludowych tańców kraju wody – rzucił, zerkając z zaciekawieniem na blondyna. Ciekaw był, czy i w jego kraju ludzie mogli tak sobie potańczyć kiedy chcieli, ale jakieś niejasne przeczucie mówiło mu, że nie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel, specjalnie czy też całkowicie nieświadomie, cały czas zaciskał swoje dłonie na jego coraz intensywniejszym poczuciu, że za każdym razem gdy patrzy w jego niebieskie oczy tonie w nich czy fakcie intensywnego łechtania go łobuzerskim uśmiechem. W całkowitej bezradności dla tak ciężkiego charakteru, jawnej wredności czy szczerości w każdym z gestów powoli tracił pewność znanego gruntu, surowe wychowanie które odebrał przestawało działać, kodeks który musiała gwardia respektować tracił znaczenie. Książę był personą kolorową, wabiącą go w swoją bliskość, wręcz proszącą się żeby traktował go w taki sposób jaki był dla blondyna naturalny, nie przyswojony dla własnego bezpieczeństwa.
Kilkukrotnie zdążył się już skarcić w myślach. Louriel nadal był członkiem rodziny królewskiej i na dobrą sprawę, on nie powinien nawet podnosić na niego wzroku. O rozmowie czy przekomarzaniu się nie wspominając. Za każdym razem obiecywał sam przed sobą poprawę po czym gdy tylko gadzie oczy odnajdywały gdzieś te jego wszystko rozpadało się niczym domek z kart. Kompletnie nie czuł przy nim wiszącej nad sobą karzącej ręki i czy było to dobre czy złe, najpewniej okaże się niedługo. Obecnie, ponownie poddawał się impulsom, chwilom szczęścia.
Przyglądając się jego twarzy gdy przestali lawirować między przechodniami zmarszczył delikatnie brwi nie rozumiejąc o co chodzi. Lou wyglądał jak wczoraj. Dnia poprzedniego jednak powód był uzasadniony. Groźba oblizania rzucona przez nieznajomego, w bardzo kiepskim stanie fizycznym, mogła wyprowadzić z równowagi. Inna sprawa, że ta mina – delikatnie czerwone policzki, szeroko otwarte oczy wodzące po jego twarzy czy chociażby odrobinę uchylone usta proszące się o pocałunek – sprawiała, że tracił zdrową ocenę sytuacji, powoli zapadał się w intensywnym błękicie jego tęczówek, zatracał czujność na całe swoje otoczenie jakby nagle liczył się tylko on, wredny jaszczur. Nie mógł się powstrzymać, posłał mu ciepły spokojny uśmiech samemu załamując ręce nad własną reakcją. Był rozczulony, a przyjemne efekty zakochania łaskotały go w żołądku. Zacisnął też nieco mocniej palce na jego dłoni, czuł jak mocno był spięty i zamiast chcieć mu pomóc, miał ochotę zrobić jeszcze pół kroku bliżej, sprawdzić granicę fizyczności. Powstrzymała go tylko reakcja Louriela, sprowadzając go bardzo gwałtownie na ziemię.
Mrugając w geście czystego zaskoczenia uniósł pytająco brew. Zaraz sam szeroko się uśmiechnął, a jako że śmiech ma to do siebie, że jest zaraźliwy, bez żadnego powodu zaczął mu wtórować. Lepsze to niż otępiałe wpatrywanie się w najbardziej powalający, męski uśmiech jaki dane było mu zobaczyć. Gdy się opanował posłał mu łobuzerski uśmiech, a po chwili przenosząc spojrzenie na stragan wypiął dumnie pierś.
- Uznam to za komplement. – Zaśmiał się wracając na niego spojrzenie, chcąc go wreszcie puścić bo zaczynali wyglądać dziwnie. Szczególnie w obliczu faktu, że Louriela wszyscy znali. Niestety, tym razem to on go przetestował w kilku bardziej skomplikowanych ruchach i ha! Pewnie się zdziwił. On osobiście kochał tańczyć. Nauka nowych ruchów nie sprawiała mu żadnej trudności, podobnie było z magią czy posługiwaniem się bronią. Ezra twierdził, że to był jakiś jego cholerny talent który powinien szanować i dopieszczać. Więc dopieszczał, tańcząc z księciem kraju wody przed straganami.
Stając w końcu koło niego uśmiechnął się czarująco po czym, niczym zaciekawiony kot, zajrzał na wszystko co sprawnie przechodziło w dłoniach starszej kobiety. Placuszki rzeczywiście wyglądały apetycznie, a zapach upewniał go w tym, że rzeczywiście mogły być najlepsze, i to po obu stronach łańcucha górskiego. Zdziwił się dopiero na ilość porcji. Unosząc jedną brew przyjrzał się badawczo całej sylwetce towarzysza. Z pieczołowitością obejrzał jego ramiona, pierś czy biodra.
- Nie chcę Ci w żaden sposób wypominać ale przepraszam bardzo, gdzie Ty to chcesz zmieścić? W kolanach? – Zapytał rozbawiony, a słysząc słowa sprzedawczyni, że on zazwyczaj tyle je aż oparł głowę na dłoni której łokieć umieścił na podpórce stworzonej z drugiej ręki. Patrzył na niego jak na jakiś fenomen natury po czym pokręcił głową.
- Dobrze, zaczynam Cię podziwiać. – Przyznał unosząc ręce w obronnym geście po czym ponownie się zaśmiał. Zmieszał się tak na dobrą sprawę dopiero gdy pod nosem wylądował mu talerzyk z jedzeniem. Pokręcił głową odmawiając. Akurat tutaj nie miał zamiaru się wyrywać, żadnego kupowania i jedzenia przy kimś kogo w teorii cały czas miał chronić.
- Nie jestem głodny. – Wyjaśnił nadziewając się po chwili na gromiące spojrzenie wypuszczane spod lekko zmrużonych oczu. Sam zaraz tak samo na niego spojrzał, niestety, gadzior był silniejszy, musiał się poddać na razie jednak nie tknął jedzenia. Wszystko najprawdopodobniej by się mu udało gdyby nie podejrzanie lewitujący kawałek placuszka który został mu wepchnięty między usta. Aż spojrzał na niego jak na wariata oblizując wargi ze śmietany. Zaraz przewrócił oczami po czym zajął się powoli zajadaniem, rzeczywiście smakowały bosko.
Jego oczy powędrowały w tą samą stronę w którą patrzył Louriel. Tłum rzeczywiście robił miejsce i to sporo, zarówno dla grajków jak i osób które chętne były na nieco rozrywki. Nie wiedział czy był to przebiegły plan czy czysty przypadek ale pojawił się również samozwańczy wodzirej zachęcający do wzięcia udziału, zapewniający, że wszystkiego nauczą, a ruchy nie są skomplikowane. Dzięki jego charyzmie zgłosiło się jeszcze kilka par, a mu? Niebezpiecznie zaczęły błyszczeć oczy.
- Szczerze śmiem wątpić czy będę tylko patrzył. – Oznajmił dojadając szybko po czym oblizał dokładnie palce które dodatkowo jeszcze wytarł o przód spodni. Jeszcze przeżuwając uśmiechnął się jednym kącikiem ust, stanąć przed Lourielem, kłaniając się w pół, wyciągając do niego rękę.
- Zatańczysz ze mną? – Zapytał, a widząc zdziwienie uśmiechnął się szeroko. – Odpowiedź to „tak, bardzo chętnie”. – Podpowiedział po czym bez czekania na odpowiedź pociągnął go w stronę ustawionych w kółku par. Zmieścili się bez najmniejszego problemu chociaż zainteresowanie było spore. Wodzirej od razu zaczął robić porządki, zmusił obserwujący tłum do cofnięcia się, tańczące pary do zwiększenia odległości między sobą. Po chwili wyciągnął jedną parkę która zadeklarowała pełną znajomość tańca, zaczęły się tłumaczenia.
Finnegan śledząc wzrokiem wszystko co się działo, z typową dla siebie ogromną uwagą, czuł wręcz jak zaczynają się mu iskrzyć oczy z podniecenia. Ruchy rzeczywiście były proste jak budowa cepa. Trzy kroki do przodu, obrót i trzy kroki do tyłu, ponownie do przodu, obrót i do tyłu. Skok do siebie, od siebie, zmiana miejsc. Skok do siebie, od siebie i zmiana partnera. Co do samego Louriela nie widział najmniejszego problemu w tym, że był facetem. Osobiście, tańczył z każdą płcią która wykazała chęć. Jeżeli jego partner bądź partnerka tylko chciał można było się z nim bawić do woli, do białego rana, szczególnie, że z równą przyjemnością prowadził jak i prowadzić się pozwalał. Ot, to przecież miała być dobra zabawa, a nie wojna o dominację i tak miał zamiar tego do tego podejść, jak do możliwości wspaniałej zabawy.
***
Widok łechtał jego poczucie estetyki. Tak różne kolory od tych do których był przyzwyczajony, tak ogromny spokój zarówno spowodowany przez mieszkańców jak i naturę. Nic nie przypominało miejsca w którym codziennie egzystował, nic nie było dla niego znajome, a jednocześnie wszystko napawało go przyjemnym komfortem psychicznym. Podobnie było z komfortem fizycznym tak pieczołowicie zapewnionym przez Oriona. Silne ramiona oplatające jego ciało wręcz prosiły żeby jeszcze głębiej się w nie zatopił, oparł i podziwiał otoczenie. Całkowicie bezpieczny, zamknięty w cieple i zwyczajnej przyjemności.
Zrobił jeszcze pół kroczku do tyłu. Chciał przylegać do niego całymi plecami jednocześnie wodząc spojrzeniem po panoramie. Dopiero cichy pisk jednego przygniecionego śpiocha sprowadził go na ziemie.
Co on właśnie wyprawiał?!
Wtulał się w faceta którego zna niespełna dwa dni. Pozwalał się dotykać, ba! Sam dotyku żądał gdzie przez tyle lat nauczył się żyć całkowicie bez niego, nie potrzebować go. Przynajmniej tak myślał do momentu gdy Orion, osoba stanowiąca nie tyle zagadkę co całkowitego nieznajomego, nie zaczął go traktować jakby chęć fizyczności miał wytatuowaną na czole, a on jedynie spełniał swój obowiązek. W momencie jego twarz pokryła się czerwienią, a ta zaczęła od razu przeskakiwać na jego uszy czy szyję. Próbował schować się w warstwach materiału płaszcza czy szalika, nie szło mu. Nieco pomógł mu zimny wiatr, kilka głębszych oddechów. Przecież nie mógł się w panice wyrwać z objęć, nie chciał tego robić. Jednak odwrócenie się w takim stanie również nie stanowiło doświadczenia komfortowego. Dlatego grzecznie czekał, a czując jak nieco się uspokaja jeszcze na chwilę zawiesił wzrok na najdalszym punkcie na horyzoncie.
Jego serce do reszty zdurniało dopiero gdy Orion mocniej go objął, wygodnie przytulił i sam stanął tak żeby nie szczędzić mu dotyku. Opuścił nieco głowę, wziął jeszcze raz spokojny oddech po czym skupił się na tym co białowłosy mówił. Uśmiechnął się pod nosem.
- Wszystko jest odpowiedzialnością mój drogi. Każda decyzja, wypełnianie każdego obowiązku. Nieodpowiedni ruch może wywołać skutki lawinowo, zawsze trzeba mieć się na baczności, myśleć o tym co się robi, kogo wpuszcza się do swojego serca, co się mówi i jak postępuje. Szkoda jedynie, że tak ambitne podejście analizuje życie. – Westchnął po czym zmarszczył brwi, znowu przynudzał, znowu do głosu dochodziła ta jego strona kochająca się uczyć, poddawać wszystko analizie, gdybaniu.
- Orion… ile masz lat? – Wypalił nagle, odwracając ponownie na niego oczy. Kolor z jego twarzy powoli schodził, rumiane miał tylko policzki. Powoli zaczął się też oswobadzać. Zdjął ostrożnie jego dłonie z siebie, wymknął się z jego ramion i stanął do niego przodem jeszcze przez chwilę gładząc go po placach. Po chwili go puścił, poprawił płaszcz i nadal będąc niezwykle skuszonym wcześniejszymi propozycjami zapewnił, że nadal chce pozwiedzać, zabawić się nieco. Od razu więc skierował się schodami w dół, rzucając ostatni raz spojrzenie na miasto. Później nie mógł już powstrzymać ani podekscytowania ani uśmiechu.
Kilkukrotnie zdążył się już skarcić w myślach. Louriel nadal był członkiem rodziny królewskiej i na dobrą sprawę, on nie powinien nawet podnosić na niego wzroku. O rozmowie czy przekomarzaniu się nie wspominając. Za każdym razem obiecywał sam przed sobą poprawę po czym gdy tylko gadzie oczy odnajdywały gdzieś te jego wszystko rozpadało się niczym domek z kart. Kompletnie nie czuł przy nim wiszącej nad sobą karzącej ręki i czy było to dobre czy złe, najpewniej okaże się niedługo. Obecnie, ponownie poddawał się impulsom, chwilom szczęścia.
Przyglądając się jego twarzy gdy przestali lawirować między przechodniami zmarszczył delikatnie brwi nie rozumiejąc o co chodzi. Lou wyglądał jak wczoraj. Dnia poprzedniego jednak powód był uzasadniony. Groźba oblizania rzucona przez nieznajomego, w bardzo kiepskim stanie fizycznym, mogła wyprowadzić z równowagi. Inna sprawa, że ta mina – delikatnie czerwone policzki, szeroko otwarte oczy wodzące po jego twarzy czy chociażby odrobinę uchylone usta proszące się o pocałunek – sprawiała, że tracił zdrową ocenę sytuacji, powoli zapadał się w intensywnym błękicie jego tęczówek, zatracał czujność na całe swoje otoczenie jakby nagle liczył się tylko on, wredny jaszczur. Nie mógł się powstrzymać, posłał mu ciepły spokojny uśmiech samemu załamując ręce nad własną reakcją. Był rozczulony, a przyjemne efekty zakochania łaskotały go w żołądku. Zacisnął też nieco mocniej palce na jego dłoni, czuł jak mocno był spięty i zamiast chcieć mu pomóc, miał ochotę zrobić jeszcze pół kroku bliżej, sprawdzić granicę fizyczności. Powstrzymała go tylko reakcja Louriela, sprowadzając go bardzo gwałtownie na ziemię.
Mrugając w geście czystego zaskoczenia uniósł pytająco brew. Zaraz sam szeroko się uśmiechnął, a jako że śmiech ma to do siebie, że jest zaraźliwy, bez żadnego powodu zaczął mu wtórować. Lepsze to niż otępiałe wpatrywanie się w najbardziej powalający, męski uśmiech jaki dane było mu zobaczyć. Gdy się opanował posłał mu łobuzerski uśmiech, a po chwili przenosząc spojrzenie na stragan wypiął dumnie pierś.
- Uznam to za komplement. – Zaśmiał się wracając na niego spojrzenie, chcąc go wreszcie puścić bo zaczynali wyglądać dziwnie. Szczególnie w obliczu faktu, że Louriela wszyscy znali. Niestety, tym razem to on go przetestował w kilku bardziej skomplikowanych ruchach i ha! Pewnie się zdziwił. On osobiście kochał tańczyć. Nauka nowych ruchów nie sprawiała mu żadnej trudności, podobnie było z magią czy posługiwaniem się bronią. Ezra twierdził, że to był jakiś jego cholerny talent który powinien szanować i dopieszczać. Więc dopieszczał, tańcząc z księciem kraju wody przed straganami.
Stając w końcu koło niego uśmiechnął się czarująco po czym, niczym zaciekawiony kot, zajrzał na wszystko co sprawnie przechodziło w dłoniach starszej kobiety. Placuszki rzeczywiście wyglądały apetycznie, a zapach upewniał go w tym, że rzeczywiście mogły być najlepsze, i to po obu stronach łańcucha górskiego. Zdziwił się dopiero na ilość porcji. Unosząc jedną brew przyjrzał się badawczo całej sylwetce towarzysza. Z pieczołowitością obejrzał jego ramiona, pierś czy biodra.
- Nie chcę Ci w żaden sposób wypominać ale przepraszam bardzo, gdzie Ty to chcesz zmieścić? W kolanach? – Zapytał rozbawiony, a słysząc słowa sprzedawczyni, że on zazwyczaj tyle je aż oparł głowę na dłoni której łokieć umieścił na podpórce stworzonej z drugiej ręki. Patrzył na niego jak na jakiś fenomen natury po czym pokręcił głową.
- Dobrze, zaczynam Cię podziwiać. – Przyznał unosząc ręce w obronnym geście po czym ponownie się zaśmiał. Zmieszał się tak na dobrą sprawę dopiero gdy pod nosem wylądował mu talerzyk z jedzeniem. Pokręcił głową odmawiając. Akurat tutaj nie miał zamiaru się wyrywać, żadnego kupowania i jedzenia przy kimś kogo w teorii cały czas miał chronić.
- Nie jestem głodny. – Wyjaśnił nadziewając się po chwili na gromiące spojrzenie wypuszczane spod lekko zmrużonych oczu. Sam zaraz tak samo na niego spojrzał, niestety, gadzior był silniejszy, musiał się poddać na razie jednak nie tknął jedzenia. Wszystko najprawdopodobniej by się mu udało gdyby nie podejrzanie lewitujący kawałek placuszka który został mu wepchnięty między usta. Aż spojrzał na niego jak na wariata oblizując wargi ze śmietany. Zaraz przewrócił oczami po czym zajął się powoli zajadaniem, rzeczywiście smakowały bosko.
Jego oczy powędrowały w tą samą stronę w którą patrzył Louriel. Tłum rzeczywiście robił miejsce i to sporo, zarówno dla grajków jak i osób które chętne były na nieco rozrywki. Nie wiedział czy był to przebiegły plan czy czysty przypadek ale pojawił się również samozwańczy wodzirej zachęcający do wzięcia udziału, zapewniający, że wszystkiego nauczą, a ruchy nie są skomplikowane. Dzięki jego charyzmie zgłosiło się jeszcze kilka par, a mu? Niebezpiecznie zaczęły błyszczeć oczy.
- Szczerze śmiem wątpić czy będę tylko patrzył. – Oznajmił dojadając szybko po czym oblizał dokładnie palce które dodatkowo jeszcze wytarł o przód spodni. Jeszcze przeżuwając uśmiechnął się jednym kącikiem ust, stanąć przed Lourielem, kłaniając się w pół, wyciągając do niego rękę.
- Zatańczysz ze mną? – Zapytał, a widząc zdziwienie uśmiechnął się szeroko. – Odpowiedź to „tak, bardzo chętnie”. – Podpowiedział po czym bez czekania na odpowiedź pociągnął go w stronę ustawionych w kółku par. Zmieścili się bez najmniejszego problemu chociaż zainteresowanie było spore. Wodzirej od razu zaczął robić porządki, zmusił obserwujący tłum do cofnięcia się, tańczące pary do zwiększenia odległości między sobą. Po chwili wyciągnął jedną parkę która zadeklarowała pełną znajomość tańca, zaczęły się tłumaczenia.
Finnegan śledząc wzrokiem wszystko co się działo, z typową dla siebie ogromną uwagą, czuł wręcz jak zaczynają się mu iskrzyć oczy z podniecenia. Ruchy rzeczywiście były proste jak budowa cepa. Trzy kroki do przodu, obrót i trzy kroki do tyłu, ponownie do przodu, obrót i do tyłu. Skok do siebie, od siebie, zmiana miejsc. Skok do siebie, od siebie i zmiana partnera. Co do samego Louriela nie widział najmniejszego problemu w tym, że był facetem. Osobiście, tańczył z każdą płcią która wykazała chęć. Jeżeli jego partner bądź partnerka tylko chciał można było się z nim bawić do woli, do białego rana, szczególnie, że z równą przyjemnością prowadził jak i prowadzić się pozwalał. Ot, to przecież miała być dobra zabawa, a nie wojna o dominację i tak miał zamiar tego do tego podejść, jak do możliwości wspaniałej zabawy.
***
Widok łechtał jego poczucie estetyki. Tak różne kolory od tych do których był przyzwyczajony, tak ogromny spokój zarówno spowodowany przez mieszkańców jak i naturę. Nic nie przypominało miejsca w którym codziennie egzystował, nic nie było dla niego znajome, a jednocześnie wszystko napawało go przyjemnym komfortem psychicznym. Podobnie było z komfortem fizycznym tak pieczołowicie zapewnionym przez Oriona. Silne ramiona oplatające jego ciało wręcz prosiły żeby jeszcze głębiej się w nie zatopił, oparł i podziwiał otoczenie. Całkowicie bezpieczny, zamknięty w cieple i zwyczajnej przyjemności.
Zrobił jeszcze pół kroczku do tyłu. Chciał przylegać do niego całymi plecami jednocześnie wodząc spojrzeniem po panoramie. Dopiero cichy pisk jednego przygniecionego śpiocha sprowadził go na ziemie.
Co on właśnie wyprawiał?!
Wtulał się w faceta którego zna niespełna dwa dni. Pozwalał się dotykać, ba! Sam dotyku żądał gdzie przez tyle lat nauczył się żyć całkowicie bez niego, nie potrzebować go. Przynajmniej tak myślał do momentu gdy Orion, osoba stanowiąca nie tyle zagadkę co całkowitego nieznajomego, nie zaczął go traktować jakby chęć fizyczności miał wytatuowaną na czole, a on jedynie spełniał swój obowiązek. W momencie jego twarz pokryła się czerwienią, a ta zaczęła od razu przeskakiwać na jego uszy czy szyję. Próbował schować się w warstwach materiału płaszcza czy szalika, nie szło mu. Nieco pomógł mu zimny wiatr, kilka głębszych oddechów. Przecież nie mógł się w panice wyrwać z objęć, nie chciał tego robić. Jednak odwrócenie się w takim stanie również nie stanowiło doświadczenia komfortowego. Dlatego grzecznie czekał, a czując jak nieco się uspokaja jeszcze na chwilę zawiesił wzrok na najdalszym punkcie na horyzoncie.
Jego serce do reszty zdurniało dopiero gdy Orion mocniej go objął, wygodnie przytulił i sam stanął tak żeby nie szczędzić mu dotyku. Opuścił nieco głowę, wziął jeszcze raz spokojny oddech po czym skupił się na tym co białowłosy mówił. Uśmiechnął się pod nosem.
- Wszystko jest odpowiedzialnością mój drogi. Każda decyzja, wypełnianie każdego obowiązku. Nieodpowiedni ruch może wywołać skutki lawinowo, zawsze trzeba mieć się na baczności, myśleć o tym co się robi, kogo wpuszcza się do swojego serca, co się mówi i jak postępuje. Szkoda jedynie, że tak ambitne podejście analizuje życie. – Westchnął po czym zmarszczył brwi, znowu przynudzał, znowu do głosu dochodziła ta jego strona kochająca się uczyć, poddawać wszystko analizie, gdybaniu.
- Orion… ile masz lat? – Wypalił nagle, odwracając ponownie na niego oczy. Kolor z jego twarzy powoli schodził, rumiane miał tylko policzki. Powoli zaczął się też oswobadzać. Zdjął ostrożnie jego dłonie z siebie, wymknął się z jego ramion i stanął do niego przodem jeszcze przez chwilę gładząc go po placach. Po chwili go puścił, poprawił płaszcz i nadal będąc niezwykle skuszonym wcześniejszymi propozycjami zapewnił, że nadal chce pozwiedzać, zabawić się nieco. Od razu więc skierował się schodami w dół, rzucając ostatni raz spojrzenie na miasto. Później nie mógł już powstrzymać ani podekscytowania ani uśmiechu.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach