Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Eclipsed by you Wczoraj o 04:03 pmCarandian
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
2 Posty - 13%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty H&C {14/04/20, 12:59 pm}

Pierwotnie opowiadanie pisane na SF

H&C           Ab00e77d21fffd52bb8ec8548abe56a8
H&C           PicsArt_10-26-07.57.19
H&C           48be546334a7a7c71da7dfdc2a93e8f8
Mapa świata:
Są doskonali!:


Ostatnio zmieniony przez Myszygo dnia 19/04/21, 04:58 pm, w całości zmieniany 1 raz
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:21 pm}

[center]H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
H&C           Finni
H&C           Finni
H&C           Ezra
H&C           Ezra

SMOKI:
POSTACI DODATKOWE:


Ostatnio zmieniony przez Myszygo dnia 19/04/21, 04:48 pm, w całości zmieniany 1 raz
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:25 pm}

H&C           Picsar10
|| Louriel || Zuo || Dwadzieścia trzy lata || Mistrz magii wody ||
|| Przyrodnia siostra || Książę || Zaręczony || Biseksualny ||
|| 182cm || 76kg || Błękitne włosy || Niebieskie oczy ||

|| Prowadzi własną szkołę magii. Jest szanowany i uwielbiany przez tłum, chociaż sam tłumów nie uwielbia. Symbol na jego czole oznacza stopień mistrzowski magii, którą się posługuje. ||
|| Jest księciem, ale nie poczuwa się do odpowiedzialności za całe państwo. Nie lubi zakazów i nakazów, sam jest sobie panem. ||
|| Perfekcjonista, lojalny, łatwo wyprowadzić go z równowagi, nienawidzi upałów, uwielbia za to bitwy na śnieżki, mięknie przy dzieciach i uroczych zwierzątkach. ||
Jego kompania:
H&C           Picsar11
|| Orion || Crane || Dwadzieścia lat || Oficjalnie służący Louriela ||
|| Dwie młodsze siostry || Singiel || Homoseksualny ||
|| 174cm || 68kg || Białe włosy || Złote oczy ||

|| Oficjalnie jest służącym księcia, nieoficjalnie jego najlepszym przyjacielem i ulubionym, choć nie najbardziej uzdolnionym uczniem Akademii. Znosi wszystkie humorki Louriela i jest mistrzem sprowadzania go do poziomu, który powinien sobą reprezentować. ||
|| Od dziecka pracował fizycznie, nie mając czasu w zasadzie na nic innego, braki nadrabia wrodzoną zaradnością i zasypywaniem Louriela niekończącymi się pytaniami. Odkąd tylko się nauczył uwielbia czytać. ||
|| Jest bardzo dojrzały jak na swój wiek, nie podejmuje pochopnych decyzji, rozważny i zazwyczaj spokojny, bezpośredni, uparty jak osioł, lubi bawić się z dziećmi i uczyć się nowości. ||
Sigma:
[/center]


Ostatnio zmieniony przez Myszygo dnia 19/04/21, 05:02 pm, w całości zmieniany 1 raz
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:26 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Zadzierając głowę w górę nie umiał spojrzeć w niebo bez mrużenia oczu i dodatkowego „daszka” stworzonego z dłoni. Wszędzie otaczała go taka jasność, że i patrzenie przed siebie stanowiło wyzwanie jednak on – ciekawska bestia – musiał trzymać dodatkowo rękę na pulsie. Dlatego szybko obeznając się w pozycji słońca przeliczył w myślach ile jeszcze im pozostało.
Dokładnie dwa dni temu oddział Gwardii Królewskiej, na polecenie samego Magnusa Alexandra, wyruszył przez jedną z niewielu kotlin górskich do królestwa „sąsiadów”. Królestwo Wody bo to o nim była mowa znajdowało się w obrębie tej samej wyspy na której jego rodzimy ród, Ognia, od wieków miał swoje ziemie. Przedzieleni górskim łańcuchem piętrzącym się swoimi szczytami wśród wiecznych mgieł miał stanowić naturalną granicę. Jego matka często opowiadała mu legendę, o zakazanej miłości wśród rodzin królewskich, w czasie trwania wielkiej wojny. Przelano tak wiele krwi, że bogowie postanowili pokarać oba ludy całkowicie je od siebie separują, nakładając na nie choroby. Je i niespełnionych kochanków którzy z tęsknoty uschli. Na ile była to prawda? Wielka wojna owszem, miała miejsca. Donosiły o niej wzmianki historyczne, uschnięci kochankowie którzy nie mogli znaleźć spełnienia w ramionach kogoś innego jak przeciwnego ludu? Tu już istniała kwestia sporna. Mimo to dwa gigantyczne, splecione ze sobą drzewa, stanowiły wejście w przełęcz którą minęli półtorej dnia temu. No i choroby, to była podobno największa zmora ludu ognia. Przekroczenie naturalnej granicy górskiej oznaczało rychłą śmierć. Nikt nie wiedział dlaczego ale organizmy „płomiennych” nie radziły sobie z wychłodzeniem. Ktoś kto miał tą przyjemność oglądania śniegu nigdy nie wrócił żeby o tym opowiedzieć. Zamarzał zanim wrócił na tą ciepłą stronę wyspy, mimo ochronnego ubrania lub przygotowanego zapasu ciepła.
Dlaczego, a co więcej jak, oni właśnie parli przed siebie w zwałach bieli sięgających koniom do kolan?
Otaczały ich ogromne płomienie wytwarzane przez straż boczną. Śnieg pozostawał niewzruszony, wieczna zmarzlina nie ustąpi pod pierwszymi promieniami jednak to wystarczało żeby oni nie wpadli w hipotermię. Dodatkowo przygotowywali się do tej wyprawy przez tydzień hartując swoje ciała. No i ubrania! Niedźwiedzia skóra z której zrobione były wszystkie części ich garderoby idealnie izolowała od zewnętrznych warunków. A jemu dodatkowo na piersi kręcił się pełnowymiarowy lis którego przecież nie mógł zostawić…
Powodem natomiast całej tej wycieczki do pałacu Królestwa Wody był wybuch wulkanu miesiąc temu. Takie rzeczy się już działy. Lawa zazwyczaj spływała do specjalnie przygotowanych zbiorników po ich stronie, popiół natomiast kierował się w przeciwnym kierunku gdzie zamarzał i opadał nie powodując zanieczyszczenia powietrza. Wszystko działo się w sposób naturalny, wyćwiczony! Aż do tego razu gdy wszystko poszło.. nie tak!
W pałacu ognia spadł śnieg. Trzy metrowa warstwa! Mimo że zabawa dla dzieci była przednia szybko posypały się pierwsze ofiary gwałtownej zmiany klimatu. Co gorsza, magowie ognia nie potrafili sobie poradzić ze zwałami lodu który stworzył się przez ogólną ciepłotę. Musiano wzywać magów wody, Magnus Alexander musiał wyciągnąć rękę zza góry prosząc o pomoc. O dziwo, poszło bardzo łatwo, po drugiej stronie działy się podobne fenomeny. Jednak teraz było to przesadą. Lawa powoli sączyła się nie po tym zboczu co trzeba. Musiano krzyczeć o pomoc, na drodze stała dość mocno zaludniona wioska. Do pracy został wybrany jego oddział. Oddział który obecnie był zakichany, smarkaty i pociągający. Wszyscy poza nim! Miał gdzieś powód tego wszystkiego, zamiast tego podziwiał.
Nigdy nie był po drugiej stronie góry, a słysząc opowieści o tym miejscu nie spodziewał się tego co malowało się przed nim. Owszem, biel była oślepiająca ale to co tworzyły zwały lodu i śniegu zapierało dech w piersi. Był przyjemnie łaskotany w swoje estetyczne trzewia gdy przed nimi zaczął wyrastać wyrzeźbiony w przeźroczystym ale i matowym lodzie pałac. Uniósł się w strzemionach żeby mieć lepszy widok, a czując jak w jego żołądku podnosi się temperatura obejrzał się za siebie.
Jego dowódca, czarnowłosy mężczyzna w średnim wieku, właśnie rozmawiał z innym żołnierzem zacierając ręce z zimna. Omawianie taktyki było tematem numer jeden przez ostatnie dwa dni, i jeszcze trzy dni wcześniej, wychodziło mu bokiem. Podniósł na niego oczy jakby czuł na sobie jego jasne tęczówki po czym machnął ręką.
Przyzwolenie!
Pogonił zaraz konia, poprawiając jeszcze kaptur na głowie i rękawiczki. Jechał jako zwiadowca, jako posłannik przybywającego oddziału. Jechał jako pierwszy człowiek z rodu ognia prosto w paszczę wodnego pałacu stworzonego z lodu.
I nie mógł się doczekać co tam zastanie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:28 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
     Pałac zbudowany z lodu wyglądał kuriozalnie, kiedy na samym środku dziedzińca, na wieży i w stajniach leżały zwalone stosy żarzącego się żużlu. Louriel przyglądał się tej płonącej porażce ze zdegustowanym wyrazem twarzy, czując że policzki robią mu się czerwone od zbyt wysokiej temperatury, chociaż wcale nie stał blisko. Ze zmarszczonym nosem patrzył jak dzieciaki z jego akademii odnajdują przednią zabawę w obrzucaniu stosów węgla i lawy śnieżkami, które w kontakcie z wrzącą materią natychmiast zmieniały się w parę. Nie wiedział, co go bardziej dziwi, to że starsi pozwalają swoim dzieciom na zbliżenie do tej kuli ognia, czy raczej obecność Oriona wśród rozwrzeszczanej zgrai. Białowłosy pozbawił się płaszcza i z odkrytymi ramionami tworzył nad swoją głową kule śniegu, które posyłał w zaspy utworzone z czerwonej skały. Potrząsnął głową z dezaprobatą, powinien zadać im więcej pracy domowej, takiej która zmusiłaby wszystkie rozwrzeszczane dzieciaki i Oriona do zajrzenia w czeluście biblioteki.
           Miesiąc temu nigdy by nie podejrzewał, że coś tak gorącego pojawi się po tej stronie gór. Nie denerwował się, kiedy wulkan wykazał aktywność sejsmiczną, wręcz przeciwnie, był ciekawy czy nowe, ulepszone metody neutralizowania wulkanicznego pyłu zadziałają. Wtedy też zdarzyło się coś dziwnego. Najpierw zadrżała ziemia, a potem z nieba posypały się gorące skały, które w kontakcie z lodem wcale nie traciły swojej temperatury. Potem nagle stało się jakby cieplej, żeby zaraz przymrozić ziemię typową dla tej strony wyspy zamiecią. Wieści zza gór także nie były zbyt dobre i choć nikt na razie nie przejmował się zbytnio zmianą klimatu, Louriel czuł jakiś niepokój z tyłu głowy, który starał się ignorować. W końcu nie było powiedziane, że działo się coś złego.
            Odgłosy uderzeń kopyt rozpędzonego konia w zetknięciu ze zmarzniętą ziemią i brukiem dziedzińca usłyszał niemal od razu po tym, kiedy się pojawiły. Stał na murach, doskonale widział więc jeźdźca, który ubrany w wielkie futro mknął chyżo ku pałacowi. Nie spodziewał się, że delegacja z kraju Ognia przybędzie tak szybko i że będzie liczyła sobie jedną osobę. Poczuł ukłucie ciekawości. Czy magowie ognia byli tak potężni, że wystarczył jeden by poradzić sobie z problemem, z którym borykali się aktualnie w kraju Wody? Mężczyzna nie mógł przegapić takiej gratki. Przedstawienie musiało być wyborne, zwłaszcza gdy któryś ze strażników zauważył obcego i wbiegł do pałacu, najprawdopodobniej po to, by poinformować cesarskie mości o przybyciu gości.
                Louriel powstrzymał cisnący mu się na usta uśmieszek, kiedy przybysz wstrzymał konia po środku dziedzińca, wzbudzając tym samym zainteresowanie wszystkich, którzy znaleźli się dość blisko, by zorientować się, że coś się dzieje. Mag nie mógł dłużej pozostać na murze. Nie, kiedy cesarz jeszcze się nie pojawił, a żaden z innych szlachciców nie miał najmniejszego zamiaru odbierać rodzinie królewskiej zaszczytu powitania wysłanników kraju Ognia.
- Gdyby to nie była prawda, zapytałbym czy gdzieś się pali – parsknął głośno, pojawiając się na szczycie szerokich schodów, które prowadziły na blanki i do wnętrza pałacu.
                W porównaniu z grubym futrem, które miał na sobie przybysz, jego szaty wyglądały na zadziwiająco cienkie i przewiewne. Schował dłonie w szerokich rękawach, a rąbek błękitnego płaszcza w piękne wzory przypominające układający się na materiale szron sunął po ziemi, ukrywając stopy księcia. Zanim ten pojawił się na samym dole, na dziedzińcu zdążyło pojawić się jeszcze kilku jeźdźców, co Louriel pojawił z niejaką ulgą. Oznaczało to tyle, że magowie Ognia nie byli jednak aż tak potężni.
- Witamy w Lodowym królestwie przybysze ze wschodu – powiedział dostojnym tonem, składając lekki ukłon przed nieznajomymi. – Nazywam się Louriel i jako książę mam zaszczyt podziękować wam za tak rychłe przybycie i zaprosić was w mury pałacu. Czujcie się u nas jak w domu i nie wahajcie poprosić, gdyby czegoś wam było trzeba – zakończył, prostując się, by każdemu pojedynczemu mężczyźnie spojrzeć prosto w oczy. Nie żeby pozycja księcia w jakiś sposób go obchodziła… Raczej nie wahał się jej wykorzystać do własnych celów, kiedy był czegoś ciekawy, a magowie Ognia byli bardzo, ale to bardzo interesujący.
            Usłyszał za sobą ciche parsknięcie i nawet bez patrzenia sobie przez ramię mógł powiedzieć, że to Orion nagle ni z gruchy znalazł się za nim z tą swoją śmieszną, pewną siebie postawą i gapił się bezczelnie na czubek jego głowy, jakby czekał aż korona mu z niej spadnie i wróci do swojej normalnej, nieco formalnej, za to bardziej bezczelniej i swobodnej pozy pewnego siebie mistrza.
- Potrzebujesz czegoś? – rzucił od niechcenia, nie kierując pytania do nikogo konkretnego, ale Orion doskonale wiedział, że to było do niego.
- Nie, mistrzu, podziwiałem tylko twoje… opanowanie – usłyszał zdradziecko posłuszną odpowiedź, kryjącą za sobą pokłady złośliwości.
- Dobrze, w takim razie, mój młody uczniu możesz zająć się wierzchowcami naszych drogich gości, a ja zaprowadzę ich do sali balowej, gdzie jak mniemam czekają już na nas jej cesarskie mości – uśmiechnął się łagodnie do nieznajomych, powstrzymując lisi grymas cisnący mu się na usta, kiedy usłyszał zza siebie zduszone przekleństwo. O tak, zdecydowanie jego ulubioną rozrywką było doprowadzanie Oriona do szału.
- Zapraszam do środka – zwrócił się do gości, wskazując dłonią otwarte drzwi wykute w lodowym bloku, które prowadziły w głąb pałacu. Budowla wyglądała na zimną i nieprzystępną, ale w środku było znacznie cieplej niż na zewnątrz. Nawet magowie Wody nawykli mrozów potrzebowali czasem pooddychać powietrzem, którego temperatura była na plusie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:29 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Puszczenie go przodem nie miało najmniejszych związków z jego fascynacją tym miejscem, faktem, że o „zwiedzaniu” mówił już od początku informacji, że to jego oddział zostanie wysłany na drugą stronę góry czy tym, że po przekroczeniu bezpiecznej granicy – jako poważny zastępca dowódcy – runął razem z Ezrą w zaspę w najlepsze się tarzając.
Nie.
Puszczenie go przodem spowodowane było ograniczonym zaufaniem do królestwa na terenie którego przebywali, a które stanowiło pewnego rodzaju naturalnych wrogów od początków ich dziejów. Poza jedną, wielką wojną nie zdarzały się im w prawdzie konflikty ale nie wątpiono, że podobnie jak w Królestwie Ognia istnieli przeciwnicy przebywania innej nacji na ich rodzimej ziemi. Dlatego jeżeli – chociaż nie byłoby to rozsądne! – w pałacu istniała zasadzka najlepiej jakby w jej epicentrum znalazł się Finnegan Crowl.
Wpadając na dziedziniec podziękował rozsądkowi za oddanie im zwierząt które bardziej niż ich nadawały się do kłusu w śniegu czy do ostrego hamowania na gładkiej powierzchni placu przed pałacem. Poważnie obawiał się, że ich konie tańczyłyby niczym nieudolne baletnice, nieodpowiednio podkute. Dlatego też na nich czekała pełna stajnia śnieżnobiałych rumaków o elegancko splecionych grzywach. On musiał się wyłamać, jego klacz ku zadowi przechodziła w szarość i to go niewątpliwie ujęło. To i jej zadziorny charakter gdy bawiła się w kałużach czy specjalnie prowadziła go w najbardziej obsypane gałęzie. Obecnie gdy pociągnął za lejce klacz zachrapała przeciągle zmęczona wysiłkiem do którego ją zmusił na tej ostatniej prostce. Tracąc na szybkości obróciła się dookoła własnej osi, zatupała przednimi kopytami i machnęła intensywnie łbem dając upust swemu niezadowoleni. Mu? To kompletnie nie przeszkadzało. Gdy koń się obracał on podziwiał strzeliste wzniesienia z lodu, perfekcyjną biel zmieszaną z błękitem, poruszenie jakie wywołała jego obecność.
Nie zapomniał o swoim zadaniu. Jego jasne oczy szybko przebiegły po murach, wieżyczkach. Owszem, strażnicy trwali na posterunkach ale żadnej broni wycelowanej w nich. Unosząc się w strzemionach zaraz zeskoczył na ziemię i pozwalając na swojej dłoni rozkwitnąć małemu płomieniowi ułożył go przed sobą i płynnymi ruchami jednej ręki sprawił, że ten gwałtownie urósł. Do ciepła nie wyciągnął dłoni, różnica temperatur była znacząca. W porównaniu z tym co działo się za murami tutaj było cieplej, przez grube ubranie nawet kilka kropelek potu pojawiło się pod jego blond grzywką. Musiał zrzucić z siebie kaptur, czarne gogle chroniące oczy od jasności wciągnął na głowę tworząc swoistego rodzaju opaskę podtrzymującą kłaki, nawet rozpiął pierwszy guzik słysząc tętent za plecami. Cała reszta oddziału widząc sygnał płomienia wpadła na dziedziniec zatrzymując się w jego najbliższej okolicy.
Ezra, czarnowłosy podrostek o nieziemskim uśmiechu i poczuciu humoru pozwalającym mu przez pół godziny śmiać się ze słowa „pupa”, od razu znalazł się przy jego boku osobiście trzęsąc się jak osika. Spojrzał na niego jak na najgorszy pomiot szatana po to by zaraz przybrać najbardziej patetyczny grymas na jaki było go stać.
Och jak mocno on znał TEN wyraz twarzy u swojego blond przyjaciela.
Finn po obejrzeniu pobieżnie swojego otoczenia skupił się na osobie która do nich przemawiała. Od razu też poczuł jak robi się mu nienaturalnie gorąco. Jego usta lekko się rozchyliły, a oczy szeroko otwarte powoli zaczęły wodzić za niebieską sylwetką szlachetnie urodzonego który raczył ich przywitać. I to z tak ogromną dozą rozbawienia. Serce zaczęło mu łopotać niczym dziki ptak niesłusznie zamknięty w złotej klatce, ba! Był przeświadczony, że biedny Ezra słyszy każde uderzenie nawet mimo kilku warstw ubrań. Na jego kościach policzkowych wykwitły delikatne rumieńce i gdyby tylko było to możliwe dookoła niego powinny zacząć unosić się serduszka.
- Och mój Boże… – Mruknął już powoli słysząc cichą muzykę która… skończyła się gwałtownym uderzeniem łokcia o jego żebra. Skulił się delikatnie i od razu przenosząc oczy na swojego towarzysza próbował zabić go piorunami.
- Ogarnij się. Nie jesteś na podrywie tylko na misji wojskowej. – Zauważył jeszcze kilka razy go szturchając, ot dla profilaktyki.
- Mogli mi powiedzieć, że są tacy przystojni, lepiej bym się ubrał. – Szepnął rozbawiony na co na ustach bruneta wykwitł szeroki uśmiech.
- I dupa by Ci zamarzła na pierwszych metrach, wiem. – Parsknął, a rozmowa najpewniej poszłaby dalej gdyby nie ich dowódca. Prawie dwumetrowy mężczyzna zsiadł wreszcie ze swojego konia rzucił im poważne spojrzenia i kłaniając się przed księciem – co zaraz zawtórował cały oddział uciszony jednym tym gestem – złożył mu wszelkie należne honory gospodarzowi.
- Dziękujemy za oczekiwanie na nas. Jeżeli nie byłby to problem chcielibyśmy się chwilę ogrzać i nieco odpocząć przed rozpoczęciem zadania. – Oświadczył spokojnie, osobiście mocno odczuwając różnice temperatur. Był zmęczony bo było mu zimno, wszyscy dodatkowo byli głodni i tylko Ci dwaj idioci wydawali się mieć w sobie gigantyczne pokłady niespożytkowanej energii.
- Finnegan, Ezra! Jak was tak nosi to uprzątnąć mi tutaj plac. – Rzucił jeszcze spokojnie przez plecy chociaż ostrość w jego tonie momentalnie sprawiła, że dwójka młodzików do których rozkaz był rzucony zaczęła dusić w sobie śmiech.
Łapiąc za rękę przyjaciela pociągnął go w stronę żarzących się węgielków będących obecnie atrakcją dzieci. Tak, dzieci wszędzie były takie same i kochały bawić się z nowościami. U nich działo się to samo gdy spadł śnieg. Przed nimi jednak się rozpierzchły co nie dziwiło go specjalnie bo osobiście zaczął się miotać w tym futrze.
- To Twoja wina, teraz zostaniemy pozbawieni posiłku. – Oświadczył beznamiętnie rozbierając się. Ot, na środku placu. Pod warstwą skórzanego okrycia mieli standardowe chociaż nieco ulepszone zbroje Gwardii Królewskiej. Czarne spodnie przylegające do łydek, nieco luźniejsze w udach i dopasowane w pośladkach. Do tego czarna koszula z długim rękawem, na to płaszcz z rękawem trzy czwarte, sięgający do kolan, zapięty na trzy guziki. W czerwonych i pomarańczowych barwach, z licznymi obszyciami żółtą tasiemką. Na to jeszcze bezrękawnik o nieco krótszej długości, z herbem rodowym wyszytym na plecach. Ogólnie warstw mieli z pięć bo jeszcze ciepła bielizna. Wysokie buty wieńczyły strój, również odznaczały się jaskrawymi kolorami. Dopiero tak przygotowany podszedł do źródła ciepła, już chciał wyciągnąć nad nie rękę gdy poczuł lodowaty rozprysk na szyi i tak zakrytej golfem koszulki. Unosząc ramiona odwrócił się wolno za siebie, a widząc idiotyczny uśmiech Ezry i dziecka stojącego obok niego zmrużył oczy.
Wojna na śnieżki oficjalnie rozpoczęła się i zakończyła na dwóch rzutach. Ezra jeszcze raz, a gdy Finn zebrał zimną i kleistą substancję do rąk… ze swoim kaprawym szczęściem trafił w udo samego księcia który czekał na zwieńczenie orszaku żołnierzy.
Obaj gwałtownie pobledli i zerkając w odpowiednim kierunku czekali tylko na wyrok skrócenia ich o głowę. W momencie jednak zareagowali z odpowiednim szacunkiem – chociaż czy o szacunku można było tu mówić gdy rzucili w niego białym pociskiem? – i ze splecionymi dłońmi pochylili się w pół posypując od razu głowy popiołem. Chociaż ten debil Ezra chichrał się pod nosem na tyle intensywnie, że i na jego ustach wykwitł uśmiech!
Inna sprawa, że dzieciaki skuszone nieznanym zaraz rozpoczęły drugą wojnę śnieżkową za panowania pierwszego cesarza.
Nikt nie pozostanie w niej suchy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:31 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Louriel skinieniem głowy przywitał złożone mu wyrazy szacunku. Co jak co, ale to zawsze było przyjemnym doświadczeniem, nawet jeśli wiedział, że pozycja księcia zmusza tych ludzi do wykonania gestu. Znacznie bardziej lubił, kiedy ludzie kłaniali mu się bo wiedzieli co potrafi i że jego tytuł mistrza jest całkowicie zasłużony. Nieznajomi nie mogli mieć pojęcia o panującej w pałacu hierarchii i upodobaniach maga, więc tym razem stwierdził, że daruje im pogadanki na ten temat. Zwłaszcza, że nie mieli zagrzać tu miejsca zbyt długo.
- Naturalnie, podejrzewam, że droga przez nasze ziemie nie była dla was łatwa. Wejdźcie do środka, przygotowaliśmy dla was ciepły posiłek i komnaty gdzie moglibyście się ogrzać – powiedział, zwracając się bezpośrednio do mężczyzny, który zsiadł z konia. Podejrzewał, że skoro ten się odezwał, musiał być dowódcą.
Niebieskowłosy klasnął w dłonie, a wtedy zaraz obok pojawiła się jedna ze służących ubrana w piękny uniform, który nie krępował ruchów.
- Mave, pójdziesz przodem i zaprowadzisz panów do sali balowej. Czy posiłek dla naszych gości jest już gotowy? – zapytał, starając się zignorować chichoty zezującego na niego Oriona.
- Tak, mistrzu. Właśnie go podają – odpowiedziała dziewczyna, na co Louriel skinął zadowolony głową.
Służąca ruszyła przodem orszaku, a za nią podążyli zmarznięci wojownicy. Louriel miał zamiar zamknąć pochód, upewniwszy się jeszcze, że przyjaciel będzie miał przez chwilę oko na pozostałych na placu magów, ale nie zdążył. Obracał się w kierunku, w którym słyszał chichot białowłosego gnoma, kiedy poczuł na udzie mocne uderzenie czegoś twardego. Przez chwilę wpatrywał się nierozumiejącym wzrokiem w mokrą plamę na swoim płaszczu, ale głośny śmiech Oriona wrócił go do rzeczywistości.
- Hahahaha… Dobry… dobry strzał! – zaśmiewał się białowłosy, zginając się w pół i rechocząc na całego.
Louriel podniósł wzrok ze swoich nóg na dwóch pochylonych magów ognia. Był zdenerwowany i tylko to powstrzymało go od parsknięcia śmiechem na widok ubrań przybyszy. Kanarki, albo papużki – pomyślał sunąc wzrokiem po złocistych wykończeniach i jaskrawych barwach ich butów. Kajali się, ale nawet ze swojego miejsca mógł dostrzec, że na wargach obcych błąkają się uśmieszki.
- Oh, więc przyjechaliście się bawić… - zaczął złowróżbnym tonem, sięgając dłonią do paska przytrzymującego jego płaszcz w talii. Z należytą starannością zdjął z siebie okrycie, a chłód biegnący po jego skórze wywołał napływ adrenaliny. Odłożył ostrożnie materiał na poręcz schodów…
- KRYĆ SIĘ KTO MOŻE, NADCIĄGA LU-TORPEDA! – wrzasnął Orion, skacząc za najbliższą zaspę.
W samą porę. Louriel gdy tylko jego ukochany płaszcz znalazł się w bezpiecznym miejscu błyskawicznie rzucił się do pierwszej lepszej śnieżnej warstwy i z wprawą zawodowego ulepiacza kul śniegowych zaczął tworzyć amunicję, której pozbywał się tak szybko jak ją tworzył, zasypując magów niewyobrażalną ilością śniegu. Dzieciaki, zaraz do niego dołączyły z bojowym okrzykiem na ustach. Nikt nie używał czarów, wszyscy po prostu dobrze się bawili.
Kontratak nie był niespodziewany, ale dobry i nawet sam Louriel oberwał parę razy od magów ognia, dzieci i Oriona, chociaż to on „ustrzelił” najwięcej zwierzyny.
- Hej, Orion! Gdzie się schowałeś? – zawołał zwodniczo spokojnym tonem, trzymając w dłoniach sypki puch.
Dzieci wyczuwając intencje maga, natychmiast rozbiegły się na wszystkie strony piszcząc przeraźliwie. Wiedziały, że nic im nie grozi ze strony mężczyzny, ale wiedziały że kiedy mistrz woła Oriona, lepiej gdzieś się schować. Nie znalazł go, dostrzegł za to blondwłosego maga ognia, który wykorzystując zajęte ręce Louriela trafił go śnieżką prosto w twarzy. Gdzieś z boku rozległo się głośne parsknięcie, ale on je zignorował. Nikt. Nie. Ma. Prawa. Rzucać. Mu. Śniegiem. W. Twarz.
- Nie znalazłem tego małego gada, ale dobrze, w takim razie ty też się nadasz – wymruczał, wbijając w maga lodowate spojrzenie błękitnych oczu.
Zanim tamten zdążył zorientować się, co się dzieje, Louriel był już przy nim, podcinając mu nogi i rzucając w najbliższą zaspę. Rzucił się na niego z bojowym okrzykiem na ustach, żeby zaraz unieruchomić mu nogi, po prostu siadając mu na udach. Złapał jego nadgarstki w jedną rękę i przycisnął do ziemi, zostawiając sobie jedną wolną. I właśnie nią, zebrał z zaspy śniegu, żeby zaraz natrzeć nim jego policzki.
- Moja twarz jest cenna, Papużko. Zapamiętaj to sobie – powiedział spokojnie ze złośliwym błyskiem w oku, żeby zaraz podnieść się na równe nogi i otrzepać wielkopańsko z resztek lodowych kryształków. Czuł, że jest cały mokry, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało.
- Koniec zabawy – zarządził, dostrzegając jak wielkie pobojowisko udało im się zrobić z dziedzińca. – Orion, wyłaź, oberwiesz później… - zaczął, ale zaraz uniósł brwi, widząc że białowłosy właśnie pomagał wstać temu drugiemu magowi ognia z wielkiej zaspy.
- Wszystko w porządku? – zapytał złotooki, strzepując resztki śniegu z bujnej czupryny niskiego chłopaka.
Louriel przewrócił oczami, skoro tamtemu zebrało się na amory, sam będzie musiał sobie poradzić. Widząc jak blondyn podnosi się do siadu, poczuł głęboką chęć popisania się. Nie używał magii podczas bitwy na śnieżki, to by było niehonorowe, ale skoro już się skończyła… Odrzucił włosy do tyłu, napełniając płuca lodowatym powietrzem. Po chwili, kiedy już się skupił, uniósł dłonie w wyuczonym, płynnym geście. Poczuł zebraną w śniegu wodę i zmusił ją umysłem do poddania się jego woli. Natychmiast rozrzucone wokół czapy śniegu zebrały się w jedną, elegancką kupkę, która kierowana ruchem jego dłoni przeniosła się pod mury, gdzie zaraz zbiła się w lodową bryłę i utworzyła rzeźbę z lodu przedstawiającą dwie papugi walczące z wodnym smokiem.
- No, od razu lepiej – westchnął, uwalniając lód spod swojej władzy i wyprostował się, rzucając wyzywające spojrzenie magowi ognia.
- Mistrzu postarałeś się – Orion pojawił się obok niego, szczerząc zęby w pewnym siebie uśmiechu. Trzymał jego płaszcz, który zaraz pomógł mu założyć na ramiona.
- Tak, masz rację – odpowiedział zwyczajnym, spokojnym tonem głosu, chowając dłonie w rękawach. – Teraz mam nadzieję, że postara się ktoś inny. Będę patrzył – rzucił głośno, stając najbliżej i najdalej jak tylko się dało gorącej kupy popiołu, która natychmiast wysuszyła jego ubranie i włosy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:32 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
- No już bardziej przesrane mieć nie możemy. Ustrzeliłeś księcia. Pierdzielonego księcia Finni. Jak zwykle pakujesz nas w kłopoty. – Ton bruneta chociaż widocznie przepełniony wyrzutem pałał jednocześnie ogromną dozą wyrozumiałości. To nie tak, że znał blondyna dopiero od dwóch, trzech dni. Nie, byli rówieśnikami, razem przebyli szkolenie zarówno na magów jak i do Gwardii Królewskiej, od samego początku trzymali się razem i gdy wpadali w kłopoty nigdy się wzajemnie nie pozostawiali w niedoli. Najczęściej dlatego, że zostawali przyłapywani obydwaj ale to mało ważne. Teraz było podobnie. Fakt, że sobie czymś przechlapali w pierwszych godzinach, ba! Minutach misji było raczej standardem. Teraz było o tyle lepiej, że ich dowódca zniknął z pola widzenia i jedyną osobą która będzie im ciosała na głowach kołki był książę Królestwa Wody. Sytuacja była równie nieprzyjemna co zwyczajnie egzotyczna, a oni jako poszukiwacze wrażeń patrzyli na całe zajście w optymistyczny sposób.
Ton jakim obdarował ich książę nie wskazywał jednak na to żeby miało im się upiec. Zasadniczo, chyba lepiej byłoby gdyby to ich dowódca wymierzył im kary, przynajmniej by wiedzieli, że się rozgrzeją. Tymczasem jaśnie pan tego pałacu mógł ich wtrącić do lochów gdzie poobgryzałyby im palce lodowe szczury. O ile takowe istniały. Na ten ton obydwaj skłonili się jeszcze niżej, a z ich ust zniknęły uśmiechy. Przynajmniej te tak szeroko rozciągające ich twarze w grymasie rozbawienia. Po tym pierwszym zdaniu Finnegan wyprostował się i jeszcze raz kłaniając księciu stanął w lekkim rozkroku z rękami zaplecionymi za plecami.
- Jaśnie Książe. Zapewniam, że był to niefortunny wypadek spowodowany naszym zachwytem nad… – Zaczął czarować, a czarować niewątpliwie potrafił. Dobór bogatej gamy słownictwa łechcącego królewskie dupki był wręcz jego specjałem! Dlatego księżniczka śliniła się na jego widok, nawet na drugim końcu placu, dlatego często był oddelegowywany do stania za plecami całej rodziny królewskiej jako ostatnia linia obrony. Czasami się za to kochał – zawsze kochał go za to Ezra – czasami się za to nienawidził. Tym razem jednak nie skończył!
Komenda padająca z ust białowłosego, ba! Jego natychmiastowa reakcja dały mu momentalnie do myślenia. Jaka torpeda? Dlaczego książe… się właśnie rozbierał? Jego serce zatrzepotało raz jeszcze, tym razem napędzone adrenaliną. W momencie zszedł niżej na nogach i odwracając się do przyjaciela nie umiał powstrzymać śmiechu.
- W nogi Ezra! – Zdążył zawołać zanim pierwsza fala śnieżek dotarła w ich najbliższe otoczenie. Jedno zerknięcie na mężczyznę – nie używał magii! Trzeba więc było sobie radzić w niekorzystnym środowisku bazując na kreatywności.
Oczywiście zebrał kilka strzałów zanim dopadł pierwszą z kolumn. Zdyszany, czując ból spowodowany lodowatym powietrzem wychylił się patrząc na przybywającą armię przeciwnika. Mało sprawiedliwie… chociaż dzieciaki uznawały zasady wszyscy na wszystkich. Schylił się do zaspy, ulepił kulkę po czym przemieszczając się zza jedną z zasp zaczął kontratak. Skuteczny! Trafił przeciwnika za trzy punkty, aż na jego ustach wykwitł szelmowski uśmiech zwycięzcy. Rozstawiając szeroko nogi przybrał pozycję klasyczną, do walki wręcz. Otwarta garda, nisko na nogach i oczy śledzące cel.
- Zapraszam do tańca. – Rzucił tym razem unikając kilku pocisków lecących w jego stronę. Mało ważne bo jego ciuchy i tak przemokły ale przynajmniej nie rozlewały się po jego ciele kolejne dreszcze.
Dobrze. Ale tego się nie spodziewał. Jaśnie Książe który powinien być jak ten kwiat wiśni. Delikatny i stanowczy jedynie w swych słowach, nie czynach, zwyczajnie się na niego rzucił. Zdążył go złapać w pasie i pociągnąć za sobą gdy jego plecy spotkały się z lodowatym puchem. Początkowo patrzył na niego całkowicie zaskoczony, dlatego nie zareagował gdy śnieg został mu wtarty w policzek. Dopiero zimno go ocuciło. Jednym ruchem oswobodził ręce, złapał go na wysokości piersi, przeciskając dłoń między jego ramieniem, a żebrami po czym zaczął się z nim turlać. Jak mieli być mokrzy to obydwaj!
W tym czasie Ezra biegał w przeciwnym kierunku do swojego przyjaciela. Obejrzał się na niego gdy blond czupryna runęła w zaspę i tu popełnił błąd. Wpadł na cały oddzialik dzieciaków uzbrojonych po zęby. Zatrzymał się i unosząc ręce w geście kapitulacji zaczął się wycofywać. Kolejny błąd, potknął się o niego większy kawałek zlodowaconego już puchu i wylądował w nieco bardziej mokrym śniegu, ergo zapadł się tak, że sam nie wyjdzie. Do tego dzieciaki! Zdążył tylko zakryć twarz gdy deszcz śnieżek na niego runął. Mimo to jego śmiech był słyszalny chyba na całym placu.
- Litości! Poddaje się! – Zawołał, a słysząc pisk dzieciaków ostrożnie rozwarł dwa palce żeby móc ogarnąć sytuację nie pozbywając się z twarzy „maski ochronnej”. Jego oczy – o dwóch różnych tęczówkach – trafiły początkowo na wyciągniętą w jego stronę dłoń. Później powędrowały wyżej trafiając na czarujący uśmiech i złote oczy. Jako klasyczny przykład hipokryty w momencie poczuł jak uszy robią się mu czerwone.
- Poza nadwyrężoną dumą? Tak. – Mruknął cicho chwytając go za rękę żeby wstać. Zaraz westchnął czując jak ubranie wręcz zaczyna kleić się do jego ciała, a unosząc oczy na znacznie wyższego od siebie mężczyznę speszony szybko zaczął szukać wzrokiem przyjaciela.
Finnegan siadając otrzepał włosy na których śnieg się już topił po czym patrząc na górującego nad nim mężczyznę jaśniejącymi od rozbawienia oczami uśmiechnął się do niego szelmowsko. Wstając na równe nogi zaczął obserwować to co działo się z pozostałościami po bitwie, a czując jak na jego twarzy drukowanymi literami pojawia się zachwyt zaraz ponownie spojrzał na mężczyznę. Z bliska był jeszcze lepszy! Egzotyczny, chłodny przy tym wcale nie wyniosły, a zwyczajnie opanowany. Zrobił krok w jego stronę bez krępacji oglądając jego twarz, zatrzymując się na jego oczach.
- Jaśnie Książe, jako gość liczę na rewanż w najbliższym czasie. – Zaczął z typową dla siebie drapieżnością. Przegrana mu nie leżała, potrzebował nieco praktyki i możliwości odegrania się! Najpewniej zacząłby klasycznie z nim flirtować gdyby koło niego nie znalazł się zarówno białowłosy mężczyzna najpewniej będący idealnie chowającym się Orionem oraz jego kochany Ezra trzęsący się z zimna , a jednocześnie podejrzanie rumiany.
Na słowa niebieskiego skłonił się w pas, zdecydowanie zbyt teatralnie po czym podchodząc do żarzących się węgli szturchnął jeden nogą. I chociaż podziwiał finezję magii wody, ta ognia była zdecydowanie energiczniejsza. Gwałtownie zszedł w niską pozycję, ze stopami zostawionymi na szerokość ramion. Gwałtowny ruch rękami jakby przesuwał coś ciężkiego i płomień formujący się w paszczę smoka pomknął w stronę Ezry. Szybka zmiana pozycji, uniósł się na jednej nodze drugą kładąc śródstopiem na wysokości kolana od boku, ściągnął ręce z nad głowy do dołu i ponowny ruch przesuwania. Węgle straciły całe ciepło, a drugi płomień, śladem pierwszego pomknął w bruneta. Sam Ezra zareagował równie szybko. Niska pozycja, z jedną dłonią wyciągniętą przed siebie. Złapał pierwszy płomień, uformował go w kulę i położył na otwartej dłoni złożonej na wysokości biodra, druga pozostała w szybko wyciągniętej dłoni z przodu. Uniósł się na nogach do prostej pozycji po czym odrzucił jedną z kul. Ruch który kolejno wykonali był identyczny. Zgnietli płomienie w dłoniach, a te niczym węże pomknęły po ich przedramionach w kierunku reszty ciała. Od razu zaczęli parować, a ich ciuchy momentalnie przeschły.
Finn ponownie się skłonił przed Lourielem, ponownie zrobił to za głęboko, teatralnie.
- Jaśnie Książe jest usatysfakcjonowany?
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:33 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Orion nie był pewien, czy powinien się śmiać, czy raczej ubolewać nad losem blondwłosego maga ognia. Tamten albo nie widział, albo udawał że nie widzi nabrzmiałej żyły na szyi Louriela, kiedy tylko nazwał go „jaśnie księciem”. Miał ochotę się roześmiać, głośno i szczerze, ale zdawał sobie sprawę z tego, że to ryzykowne posunięcie. Nie chciał, by tamten przypomniał sobie o tym, że powinien być w stajni i pomagać przy koniach, liczył na to, że Louriel mimo wszystko zabierze go na obiad w szlachetnym gronie. Nie żeby jakoś wybitnie uwielbiał zdegustowany wzrok cesarzowej utkwiony w jego osobie, czy chichoty panienki Blaire, ale pewien kędzierzawy mag okazał się bardziej interesujący niż się tego spodziewał.
- Rewanż, powiadasz? – zapytał zwodniczo spokojnym tonem Louriel, ale białowłosy wiedział, że przyjaciel właśnie planuje koniec świata. – Rozważę propozycję – uśmiechnął się drapieżnie, a jego błękitne oczy rozbłysły złowrogim blaskiem złośliwości. Orion nie zazdrościł, mag ognia jeszcze nie wiedział, że trafił na najgorszą męczydupę jaka mogła chodzić po tym świecie.
- Co o tym sądzisz? – zapytał cicho książę, kiedy białowłosy stanął tuż obok, ruchem dłoni pozbywając się całej wody z ubrań.
- Efektowne – mruknął kątem ust, przyglądając się kulom ognia.
Magia wody nie była aż tak spektakularna. Raczej subtelna, wdzięczna, kryła w sobie zawiłości i niewątpliwe piękno, które Louriel tak w niej doceniał. Nie mógł powiedzieć, że pokaz tych dwóch wojowników nie zrobił na nim wrażenia, bo zrobił, całkiem spore, ale nadal gdyby miał okazję, nie wymieniłby się swoim darem. Kiedy blondyn pochylił się przed nim w głębokim, przesadzonym ukłonie, mężczyzna miał ochotę szybko stanąć za nim i kopnąć go w wypięty zad, ale powstrzymał się, upominając się w duchu, że przecież oni nic nie wiedzą. Słysząc jednak zwrot „jaśnie książę” stwierdził, że to najwyższa pora uświadomić półgłówka.
- Robotą – jak najbardziej. Tobą – ani trochę – odpowiedział na pytanie, uśmiechając się w okropny, sztuczny sposób. Pokonał dzielącą ich odległość i kiedy znalazł się tuż obok, sięgnął do ramienia maga, by wygładzić niewidzialne zmarszczki na jego ubraniu.
- Jeszcze raz nazwij mnie jaśnie księciem, a twoja jaśnie dupa spotka się z moim jaśnie butem. Jeśli już musisz, mów do mnie mistrzu, jeśli nie potrzebujesz tytułu, mów mi po imieniu, też będę to robił, o ile powiesz mi, jak się nazywasz. Jeśli nie powiesz, będę cię nazywał Papużką. Wybór należy do ciebie – dokończył z olśniewającym uśmiechem, który nie sięgnął jego oczu. Louriel nie lubił formalności jeśli wokół nie było cesarza, czy większej ilości szlachty. Dwójka zza gór nie mogła być szlachtą, Orion nie był nią w stu procentach, no i był jego przyjacielem, tym bardziej nie zamierzał zachowywać się jakby połknął kij od szczotki i na to samo pozwalał innym.
- A teraz, kiedy już wszystko sobie wyjaśniliśmy, zapraszam na obiad, o ile oczywiście jeszcze coś zostało – parsknął, uśmiechając się lekko. Oczywiście żartował, bo cesarz nigdy nie pozwoliłby, by goście byli głodni, ale oni wcale nie musieli o tym wiedzieć.
- Nie słuchajcie go, jak jest głodny to zaczyna strasznie gwiazdorzyć – mruknął konspiracyjnie Orion, ale tak głośno, by Louriel na pewno go usłyszał.
- A czy ty czasem nie miałeś być w stajni? – usłyszał zaraz, przez co przeklął w myślach własną głupotę. Jak mógł pomyśleć, że książę o czymś zapomniał? On nigdy nie zapominał, on tylko ignorował pewne fakty.
- Nie mogę iść? – zaryzykował, posyłając przyjacielowi najlepsze spojrzenie zbitego psiaka.
- Wiesz, że nie, Orion – westchnął Louriel, pocierając skroń zmęczonym gestem, jakby przerabiali ten temat zbyt wiele razy. – Gdyby to zależało ode mnie, a nie zależy, jedlibyśmy jak zawsze, w akademii, ale sytuacja jest… – zerknął na dwójkę magów ognia – …wyjątkowa. Zobaczymy się później – obiecał, przekraczając z przybyszami próg pałacu.
Mężczyzna poprowadził ich pięknymi, wyrzeźbionymi w lodzie korytarzami z wysoko sklepionymi sufitami i marmurową posadzką aż do mniejszej jadalni, gdzie podano posiłek dla gości. W pomieszczeniu znajdował się duży kominek, w którym wesoło trzaskał ogień, ogrzewając powietrze. Po przekroczeniu progu pomieszczenia, Louriel poczuł jak robi mu się gorąco. Jego ciało bez przeszkód wytrzymywało temperaturę powietrza aż do piętnastu stopni, ale z każdym jednym więcej, rozpływał się jakby zbyt długo biegał w pełnym słońcu.
- Witajcie ojcze, cesarzowo, siostro – zwrócił się uprzejmym tonem do osób siedzących u szczytu stołu. W kraju wody panowała zasada, że stoły ustawiano w literę U, gdzie przy samym dole litery zasiadała cała rodzina królewska, a przy jej wysuniętych częściach, cała reszta gości.
- Witamy w kraju wody, dzielni wojownicy – cesarz Lothus podniósł się ze swojego miejsca i oficjalnie powitał w pałacu dwójkę magów, a kiedy tylko ci usiedli przy stole, dwie służące postawiły przed nimi półmiski z jedzeniem. Pieczeń z renifera, wszelkiego rodzaju ryby i ciasta na deser pojawiły się na stole, ciesząc wszystkich zapachem i wspaniałym wyglądem.
Louriel nie oglądając się na wojowników, poczekał aż służące zabiorą mu jego płaszcz i dopiero wtedy usiadł na swoim miejscu. Z lewej strony miał cesarza, po prawej siedziała Blaire i zajadała się kawałkiem ciasta z owocami.
- Braciszku, ci panowie są bardzo przystojni – usłyszał zaraz w swoim uchu konspiracyjny szept wypowiedziany przez siedemnastolatkę. Przesunął wzrokiem po kilku dojrzałych surowych twarzach, żeby zatrzymać się na blodnwłosej Papużce.
- No, czy ja wiem – parsknął, przyglądając się twarzy mężczyzny. Był przystojny. Cholernie przystojny i co najgorsze, całkiem w typie Louriela. Jego twarz miała regularne, niezbyt ostre rysy, kształtne wargi i oczy o niespotykanym kolorze. Wyglądał młodo, przez co książę miał problem z domyśleniem się, ile mógł mieć lat. Obstawiał dwadzieścia, albo kilka ponad, ale na pewno nie przekroczył trzydziestki. To też było w nim atrakcyjne. Louriel nie przepadał za przesadnie starszymi, ale te dwa, powiedzmy trzy lata był w stanie znieść.
- Jak minęła wam podróż? Napotkaliście po drodze jakieś problemy? – zapytał cesarz, a Louriel wytężył słuch. Był ciekaw, czy kraj ziemi i wiatru w jakiś sposób zareagował na wybuch wulkanu np. starając się przejąć ziemię kraju ognia. Na razie nie słyszał o takim przypadku, poza tym od wypadku minęło trochę czasu, więc może nie było o czym opowiadać?
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:35 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Suche ubranie nie klejące się do jego ciała zdecydowanie sprawiło mu ogromny komfort fizyczny. W psychice natomiast spokój zagościł od momentu dostania pierwszą śnieżką. Szczerze mówiąc obawiał się rodzaju przyjęcia po tej stronie gór. Obawiał się rzucania w nich pomidorami – chociaż ich obecność była mocno uzasadniona – czy wyzwisk niekoniecznie poprawnie działających na jego cierpliwość. Tymczasem nikt specjalnie się ich nie obawiał ani nie odsuwał jakby mieli zarazę. Byli zwyczajnymi gośćmi rodziny cesarskiej, a skoro ich energia pozwalała na cieszenie się egzotyką otoczenia, otoczenie całą energię im oddawało.
Stojąc tak blisko księcia patrzył uważnie w jego jasne oczy. Pionowe źrenice robiły na nim ogromne wrażenie, ba! Był przekonany, że odpowiedni grymas zahipnotyzowałby go do reszty, mógłby wtedy dla niego wszystko zrobi. Trochę uśmiechu na pełnych ustach i by się zaczął rozpływać. Mimo to zadziorny wyraz twarzy nie pozwalał na odczytanie aż takich emocji figlarnie biegających po jego wnętrzu, namiętnie ściskających żołądek czy przyspieszających bicie serca. Na komentarz o zadowoleniu lekko zmrużył oczy, szybko jednak opanował i ten odruch przyglądając się uważnie jeszcze bardziej zmniejszonej odległości między nimi, kolejnemu dotykowi czy słowom jakie padały. To brzmiało jak cudowne wyzwanie.
- Jaśnie but byłby niezwykłym zaszczytem dla tak pospolitej dupy jak moja. Niemniej jednak nie przyjmuję obietnic bez pokrycia, a narobienie mi tak niewyobrażalnej ochoty może się źle skończyć. – Robiąc pół kroku do przodu stał tak blisko niego, że prawie stykali się nosami. Nadal z figlarnymi iskierkami w oczach wodził po całej twarzy księcia jednocześnie próbując jego granice, prowokując. – A w takich przypadkach, książe nie książe, biorę to na co mam ochotę. – Uśmiechnął się drapieżnie przekręcając delikatnie głowę w bok. Jeden odważny ruch i mógłby z łatwością skraść mu całusa.
- Na takim etapie znajomości chcesz mi już nadać słodkie przydomki? Zazwyczaj nie przepadam za tak szybkim tempem ale dla Ciebie mógłbym zrobić wyjątek. – Zapewnił zerkając kątem oka na pozostałą dwójkę świadków całej rozmowy. Jak wcześniej Ezra był delikatnie rumiany – możliwe, że z zimna – tak teraz czerwony po uszy masował nasadę nosa z widocznie drgającą z irytacji brwią. Brunet nie był pierwszy raz świadkiem koślawego podrywu przyjaciela ale można było łatwo zrozumieć drastyczną różnicę pomiędzy mizianiem się z paniami lekkich obyczajów w barach po pijaku, a startowaniem do księcia neutralnego królestwa. Najchętniej by się obecnie zapadł pod ziemię, wyrzekł znajomości z nim.
- I chociaż Papużka jest kusząca, nazywam się Finnegan Crowl, a to mój najdroższy przyjaciel Ezra Mattros. Oczywiście obydwaj jesteśmy do pełnej dyspozycji jaśnie buta. – Specjalnie przedstawił też bruneta, widział po nim, że najchętniej by się go wyrzekł ale co miał na to poradzić? Był prowokowany to na prowokację chętnie odpowiadał. Szczególnie od tak nieziemsko przystojnego mężczyzny.
Pozwalając na krótką wymianę zdań między gospodarzem, a jego podopiecznym Finnegan stanął koło swojego przyjaciela zerkając w jego stronę jedynie kątem oka. Uśmiechnął się do niego promiennie widząc, że ten jest już na granicy rękoczynów.
- Jesteś skończonym debilem. – Mruknął szeptem, upewniając się, że tylko blondyn to usłyszy.
- Ja Ciebie też, mocno. – Rzucił promiennie, a ruszając za księciem posłał Orionowi łobuzerski uśmiech okraszony znaczącym poruszeniem brwiami. Wyszeptał mu bezgłośnie jedno słowo: „wolny”, mając nadzieję, że białasek zrozumie jego intencje względem przyjaciela. Tyle wystarczyło żeby granica wytrzymałości niższego mężczyzny została przekroczona, a w żebra Finna wcisnął się mocno łokieć. Gdyby nie okoliczności chętnie by go sprał…
W samym pałacu Ezra pozwolił sobie na złapanie oddechu, uspokojenie nadszarpanych nerwów. Niósł ich płaszcze przy okazji miziając ukrytego w ich warstwach, śpiącego liska. Zwierzak nie przejmował się tym, że został opuszczony przez swojego pana dopóki miał pełny brzuszek i ciepło w otoczeniu. Wyprawa do zimnego mu nie była w smak co dał im już jasno do zrozumienia jednocześnie, przez futro było mu wszystko jedno. Finnegan w tym czasie zamiast naturalnie zaspokajać swoją ciekawość wodził oczami po sylwetce mężczyzny przed nimi. Ani na moment nie oderwał od niego jaśniejących oczu i gdyby nie weszli do Sali wypełnionej zarówno szlachetnymi członkami rodziny królewskiej i dworu, oraz ich kompanami, dalej by sobie pozwolił na zaczepną rozmowę.
Tymczasem nie było ku temu możliwości.
Stając przed rodziną królewską obydwaj pochylili się w pół w geście szacunku po czym zajęli swoje miejsca. Wiedzieli, że nie powinni się odzywać jeżeli nie wymagała tego sytuacja – czyli jeżeli jasne pytanie nie zostało skierowane akurat do nich. Tak było u nich, straż nie powinna w ogóle się odzywać więcej niż „tak” lub „nie”, a nie znając obyczajów bazowali na posiadanej wiedzy. Na całe szczęście ich dowódca siedząc najbliżej cesarza zatroszczył się już o całą otoczkę przekazu informacji więc oni mogli spokojnie zająć się jedzeniem.
Finn siadając na krześle pomiędzy Ezrą, a jednym z najstarszych gwardzistów wziął na kolana rude zawiniątko. Zaczynając drapać zwierzaka po głowie zmusił go do otwarcia oczu, ziewania i przeciągnięcia się. Jednocześnie wrócił do rozmowy ze swoim nadal lekko podgorączkowanym przyjacielem.
- Finni, błagam Cię, zachowuj się. Nie możesz go tak traktować. – Zaczął spokojnie zerkając na karmiącego w pierwszej kolejności zwierzaka blondyna.
- Oj no przestań, sam zaczął. Poza tym zachowujesz się jak hipokryta.
- Ja? A co ja robię? – Zapytał poważnie zdziwiony.
- Jeszcze tu Ci ślina została. Szkoda, że białaska tu nie ma. – Uśmiechnął się paskudnie zaraz wciągając policzki do środka ust, robiąc charakterystyczne rybie wargi którymi zaczął poruszać. I gdyby nie miał „dziecka” na kolanach to by dostał w łeb. W brunecie znowu się zagotowało, znowu zrobił się cały czerwony.
- Wszędzie musisz widzieć flirt? Pomógł mi tylko wstać! Najpewniej już go nie zobaczę… – Warknął odpowiednio stonowanym głosem, nie chciał zwracać na nich uwagi ale było to ciężkie gdy blondyn nadal z tym durnym wyrazem twarzy się na niego przechylił. Dopiero gdy jego oczy natrafiły na smoczy wzrok księcia z cichym cmoknięciem opanował twarz i posłał mu łobuzerski uśmiech. Dla niepoznaki wziął kawałek mięsa który powoli umieścił w ustach i zaczynając przeżuwać nie spuszczał z niego wzroku. Jednocześnie przysłuchiwał się rozmowie.
- Jesteśmy niewątpliwie wdzięczni za wierzchowce. I poza kilkoma przygodami z pogodą nie napotkaliśmy nic dziwnego. Podejrzewam, że pozostałe dwa królestwa nie zainteresowały się zmianami panującymi na naszych terenach. – Dowódca mówił spokojnie doskonale wiedząc o co cesarz go pyta. Sam odbył już kilkanaście narad z całą Radą Królewską dotyczących ewentualnych działań zbrojnych. Na razie nie było takiej potrzeby.
- Z drugiej strony to i lepiej. Gdyby jeszcze zawisła nad nami groźba konfliktu moglibyśmy się znaleźć w niewoli silniejszych. – Westchnął cicho, Finnegan również o tych podejrzeniach wiedział, on jako prawa ręka dowódcy musiał wszystko śledzić w taki sposób żeby nikt o tym nie wiedział. Mobilizował ewentualne siły, trenował sam i wszystkich. Groźba zmian klimatycznych niosła za sobą konsekwencje, musieli być przygotowani na wykorzystanie ich chwili słabości.
- Rozumiem jednak, że tutaj również nie wystąpiły żadne niepożądane objawy?
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:36 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Finnegan. Crowl. Louriel postarał się by imię i nazwisko maga zapisały mu się dokładnie w pamięci, chociaż słysząc zaczepki mężczyzny miał wrażenie, że przyjemniejszym będzie nazywanie go Papużką. Nie dlatego, że chciał z nim poflirtować… no może ta chęć znajdowała się na drugim miejscu, zaraz za złośliwym błyskiem w oku. Książę lubił prowokować, a prowokacja kogoś, kto nie bał się odpowiedzieć mu w nieco niebezpieczny, bo zuchwały sposób zdecydowanie mu się podobała. Oczywiście wiedział, że postawa blondyna szybko mogła przerodzić się w zwykłą bezczelność, ale miał cichą nadzieję, że tak się nie stanie. W przeciwieństwie do bezpośredniości, chamstwo ani trochę go nie pociągało.
Prawie się zakrztusił, kiedy dojrzał „rybkową” minę blondyna. Nie wiedział, czy tamten jest tak odważny, czy może raczej głupi, skoro pozwalał sobie na takie rzeczy przy rodzinie królewskiej, jednak cokolwiek by to nie było, sprawiło że miał ochotę się roześmiać. Powstrzymał go zaskoczony wzrok siostry i łobuzerski uśmiech, który pojawił się na ustach tamtego. Nie zamierzał dawać mu tej satysfakcji i pokazywać, że udało mu się go rozbawić. Sięgnął po kielich z wodą źródlaną i upił jej łyk, odwracając głowę, by spojrzeć raczej na przemawiającego mężczyznę.
Cesarz zmarszczył lekko brwi, kiwając głową, jakby wojownik utwierdził go w niemiłych przekonaniach. Louriel wiedział o co chodzi, bo wczorajszego dnia odbyła się narada wojenna, na której błękitnooki nawet jeśli nie chciał, musiał być. Nawet nie dlatego, że był księciem, ale obowiązki mistrza swojego fachu i nauczyciela zmuszały go do podjęcia zaproszenia i pojawienia się przy okrągłym stole w jednej z komnat cesarza.
- Nie, ale według nas jest to tylko cisza przed burzą – odpowiedział spokojnie Lothus, wymieniając z Lourielem porozumiewawcze spojrzenie. Co do tego, oboje byli zgodnego zdania, nawet jeśli starszyzna niekoniecznie się z nimi zgadzała. – Kraj wiatru nigdy nie przepuściłby okazji, by odebrać nam trochę ziemi. Od dawna polują na wioskę w pobliżu źródła, które płynie przez całą wyspę, a która to znajduje się niedaleko granicy. Podczas wybuchu wulkanu to właśnie tam dostała się lawa i między innymi o uprzątnięcie tego miejsca poprosiliśmy waszego króla – wyjaśnił cichym, ale wyraźnym tonem. W jego głosie nie słychać było żadnego wahania, ani tym bardziej jakichkolwiek oznak, że cesarz miałby zamiar oddać te ziemie bez walki.
- Lourielu – zwrócił się do księcia, a ten natychmiast spojrzał w oczy ojca z ledwo dostrzegalnym kiwnięciem głową. – Jutro zabierzesz naszych gości w to miejsce. Inne wioski mogą poczekać, to na tej zależy nam najbardziej – powiedział, a książę natychmiast głębiej skłonił głowę. Tego się właśnie spodziewał. To potok i leżąca przy nim wioska była najcenniejszym zakątkiem lodowej krainy.
- Jak sobie życzysz, wyruszymy w drogę bladym świtem – zgodził się Louriel, spoglądając na chwilę w oczy dowódcy oddziału. Nie słysząc sprzeciwu, cesarz rozpoczął bardziej przyjemną i niezobowiązującą rozmowę. Plan na jutro został ustalony, nie było więc potrzeby by zamęczać dłużej gości polityką i ważnymi sprawami, które na ten moment mogły w zasadzie poczekać.
- Lu… ten pan cały czas się na ciebie gapi – szepnęła Blaire, pochylając się by szepnąć na ucho brata. Wyglądała na zmartwioną, ale i zainteresowaną.
- Ah… Najwyraźniej się we mnie zakochał – zażartował, odchylając się na krześle z przymkniętymi oczami w swobodnej pozie. Słysząc obok siebie zduszony okrzyk, otworzył jedno oko, by spojrzeć na zarumienioną twarz siostry.
- Mavell nie będzie zadowolona – zauważyła, zezując na siedzącą po drugiej stronie stołu białowłosą, wyniosłą kobietę z gustownie upiętymi włosami. Teoretycznie wcale nie powinno jej tu być, ale status narzeczonej księcia umożliwiał jej dostanie się na kolacje w towarzystwie cesarza, chociaż nie miała na nich żadnego prawa głosu. Jeszcze nie.
- A czy Mavell kiedykolwiek jest zadowolona? – zapytał sceptycznie, unosząc brwi w zdumionym geście.
- Nie – zachichotała dziewczyna, przysuwając się z krzesłem bliżej brata, by mogli swobodniej porozmawiać. – Ostatnio widziałam jak krzyczała na tą przemiłą staruszkę, która szyje nam płaszcze –szepnęła, a uśmiech spełzł z jeszcze dziecinnej twarzy zastąpiony zmartwieniem.
Louriel zmarszczył brwi, starając się nie patrzeć spod byka na narzeczoną, która bez zbytniego entuzjazmu zajadała się swoim dorszem, rozmawiając o czymś cicho z cesarzową.
- Powinienem z nią porozmawiać? – zapytał z westchnieniem, czując że od samej myśli, że musiałby się do niej odezwać, głowa zaczyna go boleć.
- Chyba… Nie chcę, żeby krzyczała na nasze służące – powiedziała cicho, wyginając usta w smutną podkówkę i marszcząc brwi.
- Ooooh, moja siostrzyczka jest taka urocza, martwi się o służbę – parsknął, dotykając palcem czoła dziewczyny. – Zmarszczki ci się zrobią – dodał zaraz, wiercąc lekko kciukiem pomiędzy jej brwiami.
- A tobie to niby nie, od tego wrednego uśmiechu – odburknęła mu zaraz oburzona, łapiąc w dłonie policzki mężczyzny, tarmosząc je, aż zrobiły się czerwone.
- Co wy robicie? – usłyszeli zaraz zdegustowany głos cesarzowej.
Blaire zmieszała się i pochyliła głowę, przepraszając za swoje zachowanie.
- Lourielu myślałam, że chociaż ty jesteś poważniejszy, ale widzę że oboje nadal macie tylko pstro w głowie – powiedziała kobieta, podnosząc się z krzesła i wychodząc z jadalni z uniesioną dumnie głową.
Księżniczka zarumieniła się ze wstydu, ale nic nie powiedziała, chowając twarz za kosmykami, które wypadły z jej upiętych włosów. Louriel zagryzł wargę, ale spojrzenie w kierunku ojca nic mu nie dało. Twarz mężczyzny mówiła mu, że zasłużył, ale kiedy przeniósł wzrok na córkę, jego wzrok łagodniał. Nie minęło dużo czasu aż wszystkie talerze zostały opróżnione i niemal wylizane do czysta. Cesarz podniósł się ze swojego miejsca i jeszcze raz przypomniał o planie na kolejny dzień.
- A teraz, panowie pozwolą, służące zaprowadzą was do kwater przygotowanych na wasz przyjazd. Są połączone korytarzem, który również ociepliliśmy, ale radzę nie wychodzić poza jego obszar. W nocy robi się naprawdę zimno. Gdyby czegoś było trzeba, proszę powiadomić strażników, będą w pobliżu – powiedział spokojnie, przypominając tym samym, że nawet jeśli uważani są jak honorowych gości, powinni nie nadużywać gościnności gospodarzy i zostać w wyznaczonych miejscach. Zaufanie zaufaniem, jednakże wiele lat konfliktów z wszystkimi nauczyło magów wody zachować środki ostrożności nawet wobec teoretycznych sprzymierzeńców.
Kolacja dobiegła końca. Louriel pożegnał się jeszcze z siostrą i na dobranoc potarmosił czule jej włosy, żeby zaraz zamienić kilka słów z ojcem i ruszyć w stronę swojej komnaty. Nie obejrzał się za siebie. Ani na Mavell, ani na Finnigana, ani na nikogo innego. To był trudny dzień.
- Długo wam zeszło – usłyszał wesoły głos zaraz po przekroczeniu progu swojej komnaty i wcale się nie zdziwił kiedy dojrzał, że na jego łóżku leżał rozwalony na brzuchu Orion z otwartą książką.
- Pomóż mi – odpowiedział tylko, czując jak na jego barki spada ciężar całego dnia. W swoich własnych czterech ścianach czuł się znacznie swobodniej, a widząc wypełnioną po brzegi ciepłą wodą wannę, nie mógł sobie odmówić tego luksusu.
- Chcesz mnie udobruchać? – zapytał rozbawiony, kiedy po rozebraniu się i ułożeniu w wielkim naczyniu, białowłosy podszedł do niego ze szczotką i zaczął delikatnie rozczesywać jego włosy.
- Coś w tym stylu – usłyszał, ale kiedy spojrzał sobie przez ramię na minę przyjaciela, nie bardzo wiedział, o czym tamten myśli.
Westchnął, ale nie nic więcej nie powiedział, rozkoszując się kąpielą i delikatnymi palcami Oriona, które dokładnie rozplątywały jego błękitne włosy tworząc z nich jedną, lśniącą kaskadę. Nie było w tym nic dziwnego. Odkąd tylko się poznali, Orion często tak po prostu przychodził do sypialni Louriela i pomagał mu z jego włosami, podczas gdy rozmawiali do późnych godzin nocnych, umacniając swoją przyjaźń. Nie mieli przed sobą tajemnic. Dlatego książę nie naciskał, wiedział, że jeśli coś chodzi po głowie białowłosego, powie mu o tym, kiedy upora się z własnymi myślami i będzie wiedział, jak ubrać to wszystko w słowa. A jeśli nie będzie umiał, zapyta o to Louriela.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:37 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Umiejętne balansowanie między debilizmem skończonym, a wysublimowanym poziomem dobrego wychowania było jego specjalnością. Gdyby trzeba było go określić, zdefiniować jednym zdaniem, byłoby to: nigdy nie przyłapany błazen. Z drugiej strony nigdy nie doszedłby tak daleko gdyby nie wykazywał chociaż odrobiny sprytu w życiu. Naturalne talenty do magii czy sztuki wojennej owszem, pomagały się mu piąć po drabinie kariery co nie zmieniało faktu, że kilkukrotnie mógłby zostać już pozbawiony życia.
Dokuczanie Ezrze leżało w jego obowiązkach jako przyjaciela. Nie chciał poza tym gnić w bagienku oskarżeń sam. Zawsze raźniej było się pluskać z kimś innym, a gdy miał do wyboru swojego drogiego brata z innej matki z uśmiechem na ustach ciągnął go za sobą. Mimo to jednak nie przesadzał. Granice między dobrym smakiem żartu, a poważnym zranieniem uczuć była bardzo cienka i ruchoma, na szczęście umiał ją wyczuć i już po chwili mu odpuścił. Jego oczy przeniosły się w inne miejsce przy stole, a łapiąc rozbawione tęczówki księcia posłał mu poza tym łobuzerskim uśmiechem jeszcze taki całkiem promienny. I chociaż wpatrywanie się w niebieskowłosego było zajęciem mocno zajmującym jego uszy cały czas skupione były na rozmowie jaką przeprowadzał dowódca.
- To samo moglibyśmy powiedzieć o naszym wybrzeżu na które łase jest królestwo ziemi. Cieszę się jednak, że wszelkie środki ostrożności podejmowane są w sposób jednakowy po obu stronach łańcucha górskiego. – Wyjaśnił skłaniając delikatnie głowę, dając tym samym do zrozumienia, że również Ogień szykuje się do zaostrzonego konfliktu. W kraju zostały zmobilizowane wszystkie wojska, nie został wszczęty stan wyjątkowy, a mimo to w miejscach strategicznych zwiększyła się liczba patroli. Dlatego też do Gwardia Królewska została wysłana tutaj, byli najlepsi, istniała więc realna szansa na szybkie rozwiązanie problemu i powrót.
- Oczywiście będziemy przygotowani. – Zapewnił przyglądając się księciu któremu została powierzona rola przewodnika. Oczy starszego mężczyzny jednak szybko zwróciły się w całkiem innym kierunku, na blondyna zajmującego koniec stołu. Finnegan od razu spojrzał mu w oczy po czym jakby całkowicie go zignorował wracając do jedzenia. Ponownie, dla niepoznaki, wcisnął kawałek mięsa sobie do ust, a nie do wiecznie głodnego pyszczka liska.
- Ciekawe co my tam zastaniemy… – Zaczął przenosząc spojrzenie na przyjaciela jednocześnie drapiąc pieszczocha na jego kolanach za uchem.
- Ja się poważnie obawiam sposobu rozwiązania problemu. Biorąc pod uwagę warunki w jakich jesteśmy pewnie postawimy na absorbcję. – Westchnął z nietęgą miną która zaraz pojawiła się również na twarzy Ezry.
- Ja mogę Ci potrzymać ubranie… – Uśmiechnął się zaraz do niego promiennie na co ten wywrócił oczami.
- Tak, wiem. Nie mogę się doczekać aż mnie tam wyśle. Ty już myśl gdzie ja tą energię zużyję. Nie mogę wypuścić w podłoże bo się lód stopi… – Gdy jemu po głowie zaczęła chodzić misja Ezra przyglądał się z zaciekawieniem ich śnieżkowemu oprawcy. Scena jaką zastał po tamtej stronie stołu autentycznie go rozczuliła. Nie umiał w prawdzie określić jakie relacje łączyły tą dwójkę ale ich zachowanie nieco rozluźniło sytuację w Sali. Między żołnierzami nawet zaczęły toczyć się ciche rozmowy.
Dopiero w momencie gdy cesarz wstał oznajmiając koniec posiłku wszyscy gwardziści również zerwali się na nogi. Ot, kolejne przyzwyczajenie z domu. Gdy mężczyzna się pożegnał wszyscy się skłonili po czym zaczęto uprzątać talerze. Wszystkie na jeden stosik łatwiejszy do zabrania przez służbę. Jak przystało na wojsko, nie pozostawiali po sobie brudu.
- Jeszcze raz dziękujemy za gościnę. – Oświadczył dowódca zaraz zerkając na swój oddział. Wszyscy zachowywali się jak należało, wszyscy dbali o to żeby nie zszargać imienia ich władcy. Magnus Alexander doskonale wiedział na kogo stawiał w momencie gdy należało reprezentować kraj.
Gdy kolacja się skończyła Finnegan upchnął swojego lisa w kieszeni od spodni. Ten ze względu na swoje małe rozmiary bez problemu się tam mieścił, a blondyn nie wyglądał jakby właśnie ukradł z kuchni udziec sarny. Zaraz też zostali poprowadzeni korytarzami do ich komnat o wysokim komforcie. Te bowiem były dwuosobowe, jedna trójka ze względu na to, że dowódca dostał odpowiednią porcję prywatności. On oczywiście porwał swojego drogiego przyjaciela, a gdy zamknęli za sobą drzwi odetchnęli nieco z tego wyniosłego tonu.
Szybko zaczęła toczyć się między nimi luźna rozmowa. Ta nie dotyczyła misji, a wszystkiego co tu zastali. Wymieniali się spostrzeżeniami, burząc jednocześnie pewne legendarne już stereotypy o narodzie wody. Pośmiali się przy tym, a gdy Ezra po dobrych dwóch godzinach oświadczył, że musi się wymoczyć w gorącej wodzie, Finni grzecznie zajął miejsce na swoim łóżku wodząc spojrzeniem po skromnej komnacie. Wtedy jego serce zamarło. Przejechał dłońmi po pościeli dookoła siebie, zaraz też odwrócił się za siebie wodząc spojrzeniem po łóżku. Podniósł poduszkę, kołdrę i zaklął pod nosem.
- Fenrir, mendo gdzie jesteś? – Szepnął schodząc na kolana, patrząc pod łózko. Po rudej kicie nie było śladu. Ponownie zaklął po czym zajrzał do łazienki. Ezra spojrzał na niego pytająco jednak blondyn był trochę jak burza. Wpadł, przeszukał, wypadł. Zainteresowały go ostatecznie otwarte drzwi do ich sypialni. Widocznie nie domknął, a lisek czując jakieś smakołyki poszedł zwiedzać. Kiedyś przerobi go na czapkę.
Wychodząc na korytarz przymknął cicho za sobą drzwi po czym rozejrzał się po pustym, lekko świetlonym korytarzu. Mignęła mu ruda kita chowająca się za rogiem. Od razu się pochylił, wspiął na palce i uważając żeby nic nie zatrzeszczało pod jego stopami podszedł do ściany. Wychylił się, lisek przemierzał dumnie korytarz węsząc coś.
- Fenrir. – Wysyczał na chwilę zwracając paciorkowate oczka na siebie. Jednak jak przystało na wredną bestię, lis go zignorował idąc dalej przed siebie.
- Zrobię z Ciebie szalik, wracaj tu. – Mówił wyraźnie chociaż tylko niektóre sylaby uciekały spomiędzy jego ust. Co on się będzie wysilał i wrzeszczał na stworzenie nie rozumiejące go? Zamiast tego ruszył za nim licząc na to, że ten zakuty móżdżek się opamięta i posłucha rozkazu. Mimo doskonałej tresury i więzi jaka ich łączyła jedna rzecz zawsze przegrywała z ciepłymi ramionami blondyna, jedzenie.
Szybko opuścili przestrzeń którą mógłby w obecnej chwili nazwać ich. Nie do końca rozumiał czy łajza robi to specjalnie czy chce go rzeczywiście posłać na stryczek jednak podejrzewał gdzie się kierowali. W stronę kuchni. Jedne pół przymknięte drzwi które ustąpiły pod pchnięciem głowy lisa i kita zniknęła z jego oczu. A on? Robił za najlepszego szpiega wszechczasów. Zatrzymywał się na każdy szmer, uważał na straż polączącą się gdzieś dookoła niego, jego oddech zwolnił, a nerwy ustąpiły miejsca pełnemu skupieniu. Jeżeli nie da się przyłapać będzie można udawać, że jego nocna wycieczka nie miała miejsca, prawda? Tego się trzymał.
Przemykając przez drzwi za którymi schował się lis, on sam schował się za zakrytym długim obrusem stołem, nie wchodząc pod niego ale upewniając się, że cała jego sylwetka jest ukryta przed ewentualnym domownikiem. Wyciągnął rękę przed siebie i łapiąc puszysty ogon usłyszał cichy pisk niechęci stworzenia. Skarcił się w myślach za zabranie go ze sobą ale autentycznie nie miał co z nim począć. I gdy już zaświtała nadzieja, na ziemię poleciała taca wypełniona kosteczkami z kurczaka która jedna znalazła się w zadowolonym pyszczku pieszczocha.
Położył czoło na ziemi już widząc skandal jaki się rozegra. Zostanie w najlepszym wypadku stracony tutaj, w najgorszym wróci do siebie i tam zostaną wyciągnięte wszystkie konsekwencje. Wzdychając cicho zaczął ciągnąć lisa do siebie ignorując buty które znalazły się koło niego. Może jednak jest niewidzialny?
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:39 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Woda była czymś co od samego początku towarzyszyło życiu Louriela. Kiedy był dzieckiem i jeszcze nie potrafił używać swojego daru, kryła się w lodowym pałacu, tworząc jego mury, była w powietrzu, uwydatniana w postaci pary, w rzekach, w niekiedy padającym deszczu. Kiedy książę miał pięć lat, rozpoczął naukę pod okiem jednego z mistrzów, a gdy okazało się, że posiada ponadprzeciętny talent, wysiłki wkładane w jego edukację podwojono, aż w wieku piętnastu nie miał sobie równych. Kiedy miał osiemnaście, dostał pod swoje skrzydła pierwszego ucznia, a w wieku lat dwudziestu zakładał własną akademię. Louriel kochał wodę.
Wyleżawszy się w cieple i wysłuchawszy trosk Oriona, Louriel opuścił wannę, rozchlapując wodę na wszystkie strony. Nie przejmował się, że zalał puchaty dywan, ani że sam ocieka wodą. Jeden ruch dłoni Oriona i cała ciecz znalazła się na powrót w naczyniu. Tylko mag pozostał z osiadłymi mu na skórze kropelkami, żeby zaraz otulić się puchatym ręcznikiem. Siebie też mógł osuszyć w jednej chwili, ale lubił kiedy jego ciało rozgrzane od kąpieli powoli chłodziło się razem z pozostałymi na nim przezroczystymi kropelkami.
Wycierał się powoli, podczas gdy Orion zniknął gdzieś na chwilę, żeby zaraz pojawić się z połową pieczonego kurczaka i jakimiś owocami dla niepoznaki. Książę przewrócił oczami, ale sięgnął po białe winogrono. Towar zdecydowanie luksusowy w tych rejonach, ale czego się nie sprowadza dla rodziny królewskiej?
- Czasem mam wrażenie, że przyjaźnisz się ze mną tylko po to, żeby mieć dostęp do królewskich spiżarni – parsknął Louriel, zawiązując wokół talii pasek szlafroka. Bez wielu warstw szerokich ubrań wyglądał jakby ubyło go z połowę. Nie wyglądał jednak źle, ani mniej elegancko. Jasnoniebieski materiał układał się na jego sylwetce, podkreślając wąskie biodra, szczupłą szyję i długie, piękne nogi.
- Nie mam pojęcia… dlaczego tak myślisz – mruknął chłopak z pełnymi ustami, odkładając na tackę kolejną ogryzioną z mięsa kosteczkę.
- Albo mówisz, albo gryziesz – zwrócił mu uwagę błękitnooki, zwalczając w sobie pokusę, by zalać żarłoka wiadrem wody.
Przekomarzali się jeszcze chwilę, aż w końcu Orion najedzony, odłożył tacę na stół i zaczął zbierać się do wyjścia. Odnalazł porzucony gdzieś płaszcz ze złotymi wstawkami i szerokim kapturem, chroniącym przed wiatrem i już miał udać się do wyjścia, kiedy gdzieś z okolic stołu, usłyszał żałosny pisk. Zdążył posłać Lourielowi zdumione spojrzenie, zanim obrus przesunął się, a razem z nim tacka z resztkami kurczaka.
Magowie wody zareagowali błyskawicznie, ale to Orion znajdował się bliżej. Z mackami wody pływającymi wokół ruszył w kierunku stołu i bez wahania zajrzał za mebel, przez chwilę nie bardzo rozumiejąc, co właściwie widzi.
- Kto tam jest? – zapytał gniewnie książę, a zebrana nad jego głową ciecz zmieniła się w ostrą bryłę lodu.
- To… to ten mag ognia – usłyszał zdziwiony głos Oriona.
Louriel natychmiast podszedł do stołu i zajrzał za niego, nie opuszczając gardy, a jego oczy błyszczały złowrogim blaskiem.
- Czego tu szukasz? – zapytał ostro, przyglądając się osobliwej minie Finnigana. Nie wierzył, by ten półgłówek chciał coś ukraść, ani tym bardziej kogoś szpiegować, ale mógł się przecież pomylić. Nie zamierzał odpuszczać, ani oceniać książki po okładce, może blondyn skrywał w sobie pokłady obłudy jakiej nikt się po nim wcale nie spodziewał?
- Wstawaj – zażądał Louriel, samemu przechodząc na środek pokoju, Orion stanął odrobinę przed nim, po jego prawej stronie, gotów w każdej chwili nadstawić życia za swojego mistrza. – A teraz masz dosłownie dwie minuty, żeby przekonać mnie, że nie jesteś szpiegiem, a ja popełnię błąd jeśli w tej sekundzie wyślę cię do lochu – powiedział, wbijając w niego smocze tęczówki, w których nie było ani drobiny rozbawienia, czy ciepła, które zazwyczaj gdzieś się w nich jednak czaiły. Był śmiertelnie poważny, a jego spojrzenie stało się twarde i zimne jak lód, który nadal wisiał nad jego głową.
Zanim jednak mag ognia zdążył wykaraskać się z nieprzyjemnej sytuacji, coś malutkiego i rudego przebiegło przez pokój, by poślizgnąć się na posadzce i zaryć noskiem w gołą łydkę Louriela.
- A… co to… jest? – wykrztusił zaskoczony książę, przyglądając się z zaskoczeniem dwóm, wlepionym w niego czarnych jak węgielki oczkom i uroczemu rudemu pyszczkowi. Jego zdenerwowanie ustępowało miejsca rozczuleniu. No bo jak miałby się denerwować, kiedy taka czysta słodycz siedziała tuż przed nim i wyglądała jakby zaraz z nieba miał się posypać deszcz cukru?
- Lu… - zaczął zaniepokojony Orion, patrząc to na księcia z osobliwą miną, to na intruza, nie wiedząc kogo w tym momencie bać się bardziej.
- No zobacz na ten malutki, słodziutki nosek… - usłyszał w odpowiedzi, przejętym ale zdecydowanie nie tym, czym powinien się teraz zajmować tonem.
- Louriel, kretynie, później się będziesz zachwycał. Mamy poważniejszy problem – przypomniał mu Orion ostrym tonem.
- O… Faktycznie – przypomniał sobie mag, podnosząc wzrok zad uroczej kulki futra na obcego, ale jego mina dobitnie świadczyła o tym, że mentalnie nadal znajduje się w krainie miodu i malutkich łapek. – Więc tego… co tu robisz? – zapytał znacznie spokojniejszym tonem, na co białowłosy przejechał sobie dłonią po twarzy, załamany postawą przyjaciela.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:40 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Starał się nie zwrócić na siebie najmniejszej uwagi i prawie się mu to udało. Przemknął koło dwóch patroli nie wzbudzając podejrzeń. Udało się mu nawet kontrolować cień padający długą sylwetką na mury pałacu. Rzeczywistość była jednak brutalna. Jedyną rzeczą którą potrafił kontrolować w całym swoim marnym życiu był tylko on sam. On, czasem jego siostra która do dziesiątego roku życia zapatrzona była w niego jak w obrazek, na pewno nie był tym Fenrir. Lisek złapał w sidła jego serce przede wszystkim swoim ciekawskim charakterem, wyniosłością w pewnych czynach – szczególnie gdy chodziło o jedzenie – urokiem osobistym chociaż go zdradzał z każdym kto raczył go drapać. Dodatkowo darzył go całkowicie czystą i szczerą miłością której mu w życiu zwyczajnie brakowało, a teraz? Wpakował się przez niego w tragiczne kłopoty.
W pomieszczeniu słyszał dwa głosy, a sądząc po obecności wcześniej białowłosego przy boku księcia domyślił się, że i tym razem mężczyzna jest przy jego boku. Dziwnym trafem od razu zakwalifikował ich jako kochanków, żył w pałacu więc i zwyczaje szlachty nie były dla niego czymś obcym. Nie korzystał z tego, owszem, co nie zmieniało faktu, że kilkukrotnie nie zdarzyło się mu ochronić tyłka szlachcica zabawiającego się z młodą kuchenną czy szlachcianki korzystającej z młodego ciała ogrodnika. Zyskiwał sobie sojuszników, tak na przyszłość.
Jego obecność zdradziła dopiero taca ruszona przez pociągnięcie obrusu. Nie zdążył złapać rudej kity, a samemu czując pieczonego kurczaka wiedział, że jego pyszczolek się nie oprze. Był stracony, pytanie jakim sposobem zginie. Brzdęk szybko sprawił, że po plecach przelała się mu fala lodowatych dreszczy, skulił się w sobie próbując nie kląć na głos. Gdy koło niego znalazły się buty podniósł spokojnie wzrok. Niespiesznie, każdy gwałtowny ruch mógłby go pozbawić cennej głowy.
Na słowa księcia od razu zaczął wstawać, ponownie jednak się nie spieszył. Uniósł też ręce w obronnym geście do góry, z otwartymi dłońmi nie świadczącymi o próbie ataku. Oczy opuścił, nie miał zamiaru prowokować swojego gospodarza, nie miał też zamiaru dać choćby cienia wątpliwości dotyczących jego intencji. Nie przyszedł tu żeby walczyć tylko po zwierzaka, a ten znowu zniknął mu z oczu. Szybko przebiegł spojrzeniem po kafelkach i wzdychając cicho już szukał jakichkolwiek słów na swoje usprawiedliwienie.
Nie zdążył. Rudzielec pojawił się spod stołu chcąc dobrać się do innej części kurczaka niż obecnie miał w zębach jednak jak przystało na całkowitą kalekę – tylko on i Ezra wiedzieli o jego małej chorobie, innym wmawiali nieporadność stworzonka – uderzył w nogę Louriela. A on poczuł jak ramiona automatycznie się mu unoszą, jak próbuje schować głowę, ochronić przed ciosem który nie nadszedł. Powoli podniósł spojrzenie natrafiając na całkowicie zmienioną twarz księcia, zmarszczył delikatnie czoło, a patrząc na zadowolonego malucha który właśnie przegryzał pokolacyjny posiłek poczuł jak serce szybciej mu bije. Czyżby miał być uratowany?
- Panie, zapewniam, że nie mam żadnych złych intencji. To moje zwierzątko które w niefortunny sposób poczuło zapach kurczaka i uciekło. – Zaczął, a przyglądając się jak Fenrir połyka kawałek chrząstki cmoknął cicho na niego. Jedna szybka komenda, a lis położył się na plecach i wymachując przednimi łapkami w powietrzu zastrzygł uszami jednocześnie wpatrując się w mężczyznę nad sobą.
- Wiem jak ogromną ignorancją się wykazałem jednak jako osoba odpowiedzialna za jego życie, nie miałem wyboru. Zwierze to zobowiązanie, a ja poniosę wszelkie konsekwencje. – Kładąc dłonie na udach powoli pochylił się przed nim w pół. Ponownie zacmokał na liska który wstając na długie łapki ruszył w jego kierunku po tym jak niczym rasowy kot obszedł nogi księcia łaskocząc go futrem. Nieco ślizgał się na posadce jednak ostatecznie dotarł do jego wyciągniętych dłoni po czym został wzięty w ramiona.
- Pozwól jednak, że on zostanie z Ezrą. Obawiam się, że w lochu może sobie nie poradzić. – Przyglądając się czarnym oczom zaczął się modlić, żeby taka reakcja księcia była jakkolwiek pomocna dla niego samego. Jeżeli zwierzak mógł rozczulić go jednym spojrzeniem, odrobinie sztuczek powinien się w ogóle nie oprzeć. Jeżeli jednak jest skończony, przynajmniej puchata kita trafi pod opiekę jego przyjaciela. A on zrobi z niego czapkę!
Podnosząc wreszcie oczy na dwójkę mężczyzn czekał spokojnie na werdykt.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:41 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Słodkie słówka nie robiły na Lourielu żadnego wrażenia. Nigdy nie lubił kwiecistej mowy podlizujących się ojcu szlachcicom, ani pięknych i wysublimowanych słów dam. Jak dla niego to wszystko było owijaniem w bawełnę i upiększaniem niepięknej prawdy. Zdecydowanie bardziej wolał otwarte, nieraz brzydkie, niepozbawione inwektyw zdania. Te przynajmniej brzmiały szczerze i jakby osoba wypowiadająca posiadała w sobie jakieś emocje, które nie były znudzeniem, czy chytrością. Dlatego tak bardzo lubił Oriona. Białowłosy zawsze mówił co myślał, nie siląc się na grzecznościowe formy. Nie próbował łagodzić sytuacji, ani przedstawiać ich w lepszym świetle. Mówił po prostu tak jak jest i nie udawał, że jest wszechwiedzący, kiedy ewidentnie nie wiedział co powinien dalej zrobić. Louriel doceniał szczerość, nawet jeśli sam nie zawsze był do końca prawdomówny, ale się starał.
Słowa nie robiły na nim wrażenia, w przeciwieństwie do spojrzenia, którym obdarzył go zwierzaczek i drobnej sztuczki, która sprawiła, że mężczyzna miał ochotę kucnąć i znaleźć się bliżej tej słodkiej kulki, by popatrzeć z bliska. Jego usta ułożone w durnowatym uśmieszku nie chciały zmienić wyrazu, nawet jeśli z trudem przeniósł spojrzenie z rudego słodziaka na kajającego się właściciela.
- Em… cóż… - zaczął, mrugając oczami, by pozbyć się z nich rozczulonej mgiełki, ale zwierzak otarł się o jego nogi, wywołując w nim kolejną falę przesłodzenia.
- No i przepadł – westchnął zrezygnowany Orion, patrząc na to przedstawienie z boku. Wiedział, skąd u Louriela wzięła się ta fascynacja wszystkim co małe i futerkowe i niezmiennie go to w jakiś sposób bawiło i sprawiało, że było mu szkoda mistrza. Mag miał uczulenie. Potworne, sprawiające że na ciele pojawiały mu się swędzące krostki, które nie chciały goić się przez kilka dni. Martwił się, kiedy zwierzak znalazł się tak blisko niego, ale nie wiedział, czy może przypomnieć przyjacielowi o tym drobnym fakcie. Błękitnooki uważał to za swoją wadę, słaby punkt, który ktoś mógł wykorzystać przeciwko niemu, a on nie chciał niepotrzebnie dostarczać komuś tak niebezpiecznej wiedzy. Dlatego siedział cicho, chociaż w środku aż skręcało go, by się odezwał.
Czar prysł, kiedy zwierzątko znalazło się w ramionach właściciela. Książę zamrugał kilka razy, odpędzając od siebie zamroczenie słodkością, ale dopóki ruda kita nie znalazła się poza jego pokojem, wiedział że nie skupi się tak całkowicie. A kiedy mała, uzbrojona w ostre kiełki paszcza rozwarła się szeroko w najbardziej uroczym ziewnięciu jakie mężczyzna kiedykolwiek widział na oczy, miał wrażenie, że zaraz rozpłynie się z zachwytu.
- Orion, chcę takiego – westchnął, zbierając z podłogi kostkę kurczaka i podsuwając ją pod nos zwierzątka.
- Wiesz, że nie możesz – odpowiedział mu zaraz chłopak, marszcząc brwi i zezując rozeźlony na Finnigana, jakby to była jego wina, że książę zaczął bredzić i pragnąć czegoś, o czym nie powinien nawet myśleć.
- Ale może taki z innego kraju, to może, może się uda? – zagadywał, przyglądając się jak kostka znika z trzaskiem w pyszczku malucha. – Co to w ogóle jest? – zapytał maga ognia, przenosząc na chwilę zachwycony wzrok z żarłoka na blondyna. – Nie widziałem u nas takich zwierząt – dodał gwoli wyjaśnienia, jakby nie chciał wyjść na kretyna.
Dowiedziawszy się, że to lis, zmarszczył lekko brwi.
- Lis? Ale chyba jakiś dziwny – stwierdził zaciekawiony, odwzajemniając spojrzenie czarnych, zmrużonych z najedzenia oczu.
- To, że coś nie wygląda jak coś co znasz nie znaczy od razu, że jest dziwne – zauważył Orion, za co zarobił nieprzyjemnym spojrzeniem błękitnych oczu.
- A czy ty czasem nie wychodziłeś? – rzucił zgryźliwie Louriel, na co chłopak wzruszył jedynie ramionami.
- Wychodziłem, a potem pojawił się on i ten… ten lis – westchnął białowłosy, poprawiając płaszcz nerwowym gestem.
- Możesz już iść. Poradzę sobie – prychnął książę, uśmiechając się lekko do zwierzaka, który zaczął mrużyć oczy, jakby zaraz miał zasnąć.
- Mistrzu, wolałbym żeby ten mag wyszedł przede mną, w kajdankach, albo w obecności straży – oświadczył chłopak spiętym tonem.
- Nie widzę potrzeby – odparł Louriel, przyglądając się opadającym powiekom liska. – Jeśli Papużka mówi prawdę, sprawimy kłopot cesarzowi, król Ognia nie będzie zadowolony jeśli jego człowiek znajdzie się w lochu i coś mu się stanie – zauważył spokojnym tonem konwersacji, w ogóle nie przejmując się, że obiekt ich rozmowy stoi tuż obok i wszystko słyszy.
- A jeśli nie mówi prawdy, to ty albo ktokolwiek z twojej rodziny czy poddanych może znaleźć się w niebezpieczeństwie – próbował mu przemówić do rozumu, ale już wiedział, że bezskutecznie.
- Możesz przecież go odprowadzić do jego komnaty i pilnować całą noc, droga wolna – zauważył, uśmiechając się lekko złośliwie.
Orion zesztywniał ze złości i przyglądał się minie księcia z niedowierzaniem. Wiedział, że małe i słodkie rzeczy były w stanie zmienić jego przyjaciela w zupełnie inną osobę, ale nie spodziewał się, że aż tak. Louriel którego znał, nigdy nie dałby odejść komuś, kogo nakrył we własnej sypialni, a kogo najpierw do niej nie zaprosił. To było do niego w ogóle nie podobne. Ale skoro tego właśnie chciał, Orion nie zamierzał się kłócić.
- Dobrze, tak właśnie zrobię – oświadczył, a potem spojrzenie złotych oczu przeniósł na Finnigana. – Wyłaź, koniec wycieczki, wracasz do siebie – zarządził, a potem stał przy drzwiach tak długo, aż mężczyzna nie znalazł się po ich drugiej stronie.
Louriel został sam, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Na cukrowym haju bez cukru przebrał się w swoją piżamę w kolorze nocnego nieba i położył, otulając się szczelnie kołdrami. Łóżko było jego ulubionym meblem w pokoju. Duże, szerokie, z mięciutkim, wygodnym materacem i stosem poduszek, w które mógł się zakopać i zasnąć spokojnie, niedręczony koszmarami. Tym razem też miało ich nie być. Zamiast trosk i zmartwień przyśniły mu się czarne oczka i ruda kita ukrywająca się w ramionach pewnego blondyna.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:43 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
To jak mocno w chwili obecnej podpadł przechodziło nawet jego spaczone pojęcie o podpadaniu. Był już w kłopotach, zasadniczo tydzień bez ochrzanu był tygodniem straconym, wpakował się kilkukrotnie w sytuacje której niewłaściwy obrót pozbawiłby go zdrowia, może życia ale nigdy przy tym nie pohańbił tak dobrego imienia własnego narodu, przy tym władcy któremu służył. To w jakie bagno wpakował go właśnie Fenrir przechodziło nawet jego niezdrowe pojęcie niebezpieczeństwa i szczerze, pojęcia nie miał jak mógłby się z tego wykaraskać.
Nie miał do momentu spojrzenia w niebieskie oczy księcia. Znał to spojrzenie, sam bardzo często podobne miał, podobne również widywał gdy mały lisek dzielnie kroczył koło niego ulicą. Rozczulały się nad nim panny, Ezra za każdym razem jak tylko kita pojawiała się w zasięgu jego wzroku cmokał na niego żeby się przyszedł połasił. W tym momencie w jego głowie wykiełkował plan wykupienia swojej głowy spod gilotyny który skrupulatnie zaczął wprowadzać w życie poszczególnymi sztuczkami jakie lisek potrafił.
I chociaż początkowo do jego głowy to nie trafiło, udało się.
Lisek który w momencie rozgościł się w jego ramionach wystawiając podkurczone łapki do góry ogon zawijając na swój brzuch. Zadowolony nie widząc żadnej swojej winy w sytuacji w jaką wpakował swojego właściciela po chwili zaczął się zadowolony oblizywać, szykując już do snu którego miał nadzieję zaraz zażyje. Gdy Louriel do niego podszedł z kosteczką kurczaka z zadowoleniem przyjął jedzenie oblizując przy tym mężczyźnie palce z tłuszczu. Później przeżuł i ponownie zaczął się oblizywać.
Na pytanie skierowane do niego podniósł jasne oczy na twarz księcia, wyrażające głęboką skruchę z całego zajścia jakie miało miejsce. Szczerą i nie przekoloryzowaną. Zwyczajnie było mu głupio. Zaraz jednak się delikatnie uśmiechnął, poprawiając małego w ramionach.
- Fenrir jest lisem. - Odpowiedział od razu, a słysząc rozmowę która się między panami wywiązała pokiwał delikatnie głową twierdząco. – W tym przypadku się zgadza bo jako dorosły osobnik jest bardzo mały. Powinien być dwukrotnie większy, niestety. – Przyznał zaczynając go drapać między uszami na co ten całkiem przymknął ślepia.
Gdy rozmowa ponownie rozpoczęła się z jego całkowicie biernym udziałem, jego emocje skakały niczym na trampolinie. Czuł presje, stres po to by spojrzeć na księcia i odetchnąć z ulgą. Widział, że Orion to najchętniej by go zaszlachtował jednak chyba… chyba się mu upiecze! Ostatecznie słowa o prawdopodobnym konflikcie sprawiły, że kamień z łoskotem spadł z jego serca, a on chociaż bardzo cicho, wziął spokojny oddech.
- Dobranoc, jaśnie księże. - W końcu zapadł wyrok, a on ponownie się kłaniając przed księciem złapał łapkę liska i pomachał nią nie mogąc się powstrzymać przed jeszcze lekkim podrażnieniem cierpliwości niebieskiego. Po tym grzecznie ruszył w stronę drzwi i chociaż wziął największą możliwą odległość od Oriona już zachowywał się jak na gwardzistę przystało.
Został odprowadzony do pokoju, zgodnie z poleceniem jaśnie księcia i bez dyskusji przekraczając próg natknął się na swojego anioła śmierci. Ezra był czerwony po uszy, niestety nie z zachwytu nad urokiem osobistym Finnegana, a z jawnej wściekłości. W pierwszym momencie nie naskoczył na niego tylko dlatego, że spotkał się wzorkiem z jasnymi oczami Oriona. Pokłonił się mu chociaż jego dłonie zacisnęły się w pięści na materiale spodni. Blondyn widział jak z jego prawie braciszka kipi i zaczął się wycofywać na swoje łóżko. W końcu jednak drzwi za magiem wody się zamknęły, a brunet podchodząc do niego w trzech szybkich krokach złapał go mocno za kołnierz.
- Ty skończony idioto, debilu, bezmózgi makaronie. – Syczał przez zęby zaczynając nim trząść. Finni w tym czasie uśmiechał się głupkowato czekając aż ten się wyżyje.
- Wydziedziczam Cię, nie jesteś już moim bratem. Giń w cierpieniach. Kopnę Cię do krateru tego wulkanu i zatańczę na krawędzi. Ty wiesz coś Ty zrobił!? Mogłeś wywołać międzynarodowy skandal go stwierdziłeś, że nie założysz mu obroży. – Ostatecznej kary jednak się nie spodziewał. Silna pięść wycelowana prosto w jego podbródek boleśnie spotkała się z jego skórą. Aż poleciał do tyłu, a czując w ustach posmak krwi zmrużył oczy na przyjaciela rozmasowującego dłoń.
- Nie odzywaj się do mnie. – Oświadczył chłodno i dopiero teraz Finnegan zrozumiał, że to nie były czcze groźby, a autentyczna wściekłość z którą będzie musiał zawalczyć, żeby Ezra ponownie go kochał.
Za cios się nie odpłacił, zamiast tego masując szczękę westchnął cicho. Lis został mu odebrany, zostały mu nałożone szelki z krótką smyczą przywiązaną do nogi łóżka pieguska. Z tym również nie dyskutował, poszedł się szybko wykąpać i zakopując w pościeli poszedł spać. Ten dzień zasługiwał już na zakończenie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:45 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
- Louriel, ej, Lusiek, wstawaj szlachto od siedmiu boleści!
Obudził go gniewny, choć podszyty rozbawieniem głos Oriona i mocne pociągnięcie, które ściągnęło z niego kołdrę. Skrzywił się, czując ciało pozbawione przyjemnego ciepła, zastąpione gwałtownym chłodem. Otworzył oczy, gotów nawrzeszczeć na przyjaciela za zawracanie mu gitary, ale wystarczyło jedno spojrzenie za okno, by głośne przekleństwo opuściło jego usta.
- Już tak późno? Czemu mnie nie obudziłeś?! – mruknął z wyrzutem, wyskakując z łóżka, w jednej sekundzie pozbawiając się piżamy. Zatrzymał się dopiero przed szafą, niekoniecznie wiedząc, co na siebie założyć.
- Masz, nie zakładaj tych swoich wielkich szat, bo twój koń cię nie udźwignie – parsknął Orion, wciskając mu w dłonie strój do jazdy konnej, na które składały się przylegające do ciała spodnie, biała koszula i długa, sięgająca kostek tunika rozcięta po bokach, by nie krępowała ruchów. To wszystko wyszywane było srebrną nicią we wzór lecących po niebie żurawi.
- Dzięki – westchnął mężczyzna, przyjmując zawiniątko.
Nie zdążył dojść z tym wszystkim do łóżka, zanim z ust białowłosego usłyszał zduszony krzyk.
- Lu, twoja noga i… i dłoń – wyjaśnił przejętym tonem, podchodząc szybko do jednej z szuflad, gdzie mag trzymał lekarstwo na swoje uczulenie. Fiolka była pusta, a on nie miał czasu by biec po drugą. Poza tym, było tak wcześnie, że najpewniej chwilę by zajęło wykaraskanie medyka z łóżka.
- Oh, to… nawet tego nie czuję – skłamał gładko, ubierając się. Nie zauważył tego, dopóki Orion nie wskazał mu problemu. Jego skóra była zaczerwieniona w miejscach gdzie lisek otarł się o jego nogi i polizał palce. Na dodatek pokrywała ją czerwona wysypka, której z każdą chwilą stawał się coraz bardziej świadomy.
- Nie kłam – zdenerwował się Orion, wyciągając z szafy przyjaciela jego płaszcz. Wiedział, że bez niego ten się nigdzie nie ruszy. – Wiem co się z tobą dzieje jak za długo nie dostaniesz leków – przypomniał mu, jakby nagle Louriel zapomniał, że znają się ponad trzy lata.
- To zajmie zbyt dużo czasu, wysłannicy ognia na pewno już na nas czekają – zauważył, odbierając okrycie, które natychmiast na siebie założył, by ukryć dłonie w rękawach.
- To poczekają jeszcze chwilę – prychnął, ale Louriel poczuł się jakby Orion mu rozkazywał, a to natychmiast sprawiło, że duma i upór kazały mu zignorować troskę przyjaciela.
- Dobrze, rób sobie co chcesz, nie będę się więcej o ciebie martwił – zdenerwowany białowłosy wyminął księcia i ruszył szybko na przód, ale Louriel nie dał mu się prześcignąć i na dziedziniec wypadli praktycznie w biegu, z zawziętymi minami.
- Zachowujesz się jak dziecko – wytknął mu głośno, marszcząc gniewnie brwi.
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać! – nadął się mag, dostrzegając że mają widownię w postaci magów ognia.
Orion aż się zapowietrzył ze złości, ale jedynie skłonił sztywno głowę, ciskając w przyjaciela pioruny z oczu.
- Wybacz mi, jaśnie książę. To już się więcej nie powtórzy – wydusił z siebie przez zaciśnięte zęby, po czym niemal od razu zszedł mu z oczu, kierując się do stajni po dwa konie.
Louriel odetchnął, próbując uwolnić oddech i serce od gniewu, po czym przykleił na usta olśniewający uśmiech i dopiero wtedy zwrócił się do magów ognia.
- Wybaczcie to przykre przedstawienie i lekkie spóźnienie, ciężko w dzisiejszych czasach o dobrą służbę – westchnął jakby z zażenowaniem, skłaniając na przeproszenie głowę przed dowódcą oddziału. – Na szczęście teraz nie powinno być już problemów, ruszajmy – zaproponował, odbierając od Oriona lejce swojej białej jak śnieg klaczy. Nie zapomniał o wyglądzie swojej skóry, ani o uczuciu swędzenia, po prostu starał się je zignorować i ukrywać ją pod materiałem tak długo jak będzie w stanie, a przy odrobinie szczęścia mogło mu się to udać i cały dzień.
Ruszył przodem, razem z dowódcą magów ognia i starszym oficerem z pałacowego garnizonu, szybko jednak znudziło mu się słuchanie wojennego żargonu używanego przez tamtą dwójkę. W normalnych okolicznościach zabawiałby się przepychanką słowną z Orionem, ale stwierdził że jest na niego obrażony i nie będzie z nim rozmawiał. Patrzył przed siebie, oglądając zmieniającą się scenerię. Zjeżdżali właśnie w dół ośnieżonego zbocza i tylko trakt wydeptany końskimi kopytami szpecił nieskalaną połać bieli. Drzewa iglaste pokryte puchem tworzyły w oddali zagajnik, do którego zmierzali. Z nozdrzy koni i ust ludzi wydobywały się kłęby pary. To wszystko było bardzo piękne i Louriel zawsze łapał się na myśli, że nie widział jeszcze cudowniejszego widoku. A kiedy nad tym wszystkim wisiała pomarańczowa kula słońca, niebo było różowo-fioletowe od jego pierwszych promieni, mag mógł nawet wzdychać z zachwytu.
Zwolnił odrobinę konia, uciekając od towarzystwa dwóch wojennych wyg, ale widząc że znalazł się obok Oriona, zwolnił jeszcze bardziej, znajdując się na końcu kawalkady. A tam spotkał blondwłosego maga, który nie wyglądał jak ktoś, kto spędził dobrą noc.
- Pobiłeś się z poduszką? – parsknął, ciekawy skąd na jego szczęce znalazł się całkiem okazały siniak.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:47 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Nowy dzień chociaż na niebie rozciągała się jeszcze czerń nocy przywitał ich rutynowymi czynnościami. Obydwaj byli trochę jak wytresowane psy, niezależnie gdzie byli gdy przychodziła godzina odprawy obydwaj nie potrafili leżeć w łóżkach. Zaczynali się szykować, korzystać z dostępu do łazienki, miski z wodą, ostatnich chwil prywatności. Później na szybko coś zjadali i szykowali się do podróży. Normalnie ich poranek powinien być pełen śmiechu, przepychania się, kłócenia. Tym razem jednak Ezra nie powiedział mu nawet „dzień dobry”. Brunet okazał się śmiertelnie obrażony, nie posyłając przyjacielowi nawet spojrzenia różnokolorowych tęczówek. Co więcej! W ramach ukarania go ostatecznego sam zabrał Fenrira oraz nawiązywał typowe konwersacje z innymi żołnierzami. A Finnegana aż skręcało żeby sytuację wyjaśnić, przeprosić i go ale jednocześnie zapewnić, że nic poważnego się nie stało. Niestety, nie umiał się do piegusa nawet zbliżyć bo ten od razu traktował go ostrym spojrzeniem i zmarszczonymi brwiami.
Miłym akcentem natomiast okazały się ciuchy. Nie wiedział do końca czy to urok osobisty ich dowódcy który cesarza zabawiał swoją błyskotliwą inteligencją większość wieczora czy może litość nad nimi ale otrzymali płaszcze. Niebieskie żeby się nie odznaczali w wędrującej kolumnie, podszyte grubą przyjemną w dotyku tkaniną i co najważniejsze, znacznie cieplejsze od ich futer mimo że wydawały się cieńsze. Nie krępowały tak mocno ruchów, a dały im porządną izolację od lodowatego otoczenia.
Po tym jak wstydliwie tarcza słońca pojawiała się na horyzoncie cały oddział zaczął oporządzać konie. Przyczepiano siodła, juki, spakowano najważniejsze rzeczy które ze sobą przywieźli, nieco broni na wszelki wypadek zaatakowania przede wszystkim przez dzikie zwierzęta, a gdy byli gotowi zaczęto oczekiwać. W końcu w ich towarzystwie miał się zjawić książę, sam zapowiedział wymarsz bladym świtem tymczasem nie było go nigdzie widać. W pewnym momencie nawet zwątpiono w przewodnika gdy nagle się pojawił, w towarzystwie białowłosego którego to przyjemność Finnegan i Ezra mieli już poznać.
Wyruszono kilka minut po ich pojawieniu się, w całkowitej ciszy którą również obdarowało ich dopiero budzące się do życia otoczenie.
Finni próbował dwukrotnie złapać Ezrę żeby chociaż ich standardem prowadzić konie koło siebie. Niestety, napotkał tylko kilka mało przyjemnych słów i spędzony na sam koniec orszaku mógł tylko z przygnębieniem wodzić wzrokiem po otoczeniu. Tyle dobrze, że całe otoczenie napawało jego serce przyjemnością. Widoki, nieziemskie. Dla niego będące do pewnego momentu całkowitą abstrakcją, a teraz? Gdy jego ciało otulało ciepłe ubranie mógł się wszystkim rozkoszować jeszcze głębiej niż w czasie podróży w tą stronę. Jedynym elementem przeszkadzającym była obolała szczęka która zabarwiła się na intensywnie fioletowy kolor, Ezra miał zabójczy sierpowy i jak do tej pory oglądał go jako osoba trzecia tak zrozumiał, że nie potrzebował do szczęścia poznania jego smaku. Z drugiej strony zasłużył sobie.
- Dzień dobry, książę. – Uśmiechnął się gdy przy jego boku znalazł się mężczyzna. Spokojnie przebiegł wzrokiem po jego twarzy, później po całej sylwetce. – Powiedzmy, że to kara za ignorancję której Ty nie wymierzyłeś. Jak to bywa na świecie, każda akcja wywołuje reakcje, mam za swoje. Dobrze spałeś? – Nie miał zamiary bawić się w kłamcę, jednocześnie zapytał z troską mając wrażenie, że ten ma jeszcze odciśniętą pościel na policzkach, widok uroczy aczkolwiek zastanawiający. Nie wiedział w końcu czy jego spóźnienie było przyczyną złego czy właśnie wyśmienitego wypoczynku.
W tym czasie Ezra z jawną irytacją malującą się na twarzy od samego rana podjechał nieco do przodu, mijając dwie pary swoich współoddziałowiczów, ostatecznie znajdując się przy boku białowłosego. Jako osoba mocno odczuwająca chłód był zapięty pod samą brodę, z naciągniętym na głowę kapturem chroniącym przed podmuchami zimnego wiatru. Gogle ochronne rzucone jednak miał na głowę, w postaci opaski podtrzymującej jego włosy z daleka od twarzy. Pod jego ubraniem spokojnie spał lisek który został właścicielowi skonfiskowany. Tym razem rudzielec miał na sobie szelki i smycz żeby nie urodziło się mu w łebku ponowne zwiedzanie.
Nie widząc potrzeby zwracania dużej uwagi na szlak co rusz zerkał w stronę Oriona. Najchętniej jeszcze raz by go przeprosił za wczorajszą sytuację. Cokolwiek się stało mogło to mocno wpłynąć na przyszłe kontakty z królestwem wody i nie żeby jakkolwiek czuł się odpowiedzialny za blondyna jako przyjaciela, ten z natury był durny, ale jako przedstawicie tego samego narodu nie umiał zagłuszyć wyrzutów sumienia. W końcu wziął głęboki oddech szczypiącego powietrza i pochylając głowę, wpatrując się w grzywę konia, zaczął zbierać myśli.
- Chciałbym… jeszcze raz przeprosić. – Podniósł wreszcie na niego oczy, a spotykając się z jego wzrokiem ponownie opuścił głowę. Podnosząc rękę pomasował w nerwowym geście kark odgarniając z niego tym samym kilka kosmyków zwiniętych w sprężynki.
- Nie chce go bronić ale na pewno nie miał złych zamiarów. Fenrir lubi ucieka, a on się zawsze o niego martwi…
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:49 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Słońce podnosiło się powoli po nieboskłonie, sprawiając że śnieg lśnił w jego promieniach oślepiającą bielą. Ktoś, kto nie był do tego przyzwyczajony, mógł na chwilę stracić zdolność postrzegania, ale magowie wody, którym ten widok towarzyszył od najmłodszych lat zdawali się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi. Parli dzielnie na przód, spokojni, chłodni i piękni jak obraz roztaczający się w dolinie przed nimi. Sprawiali wrażenie chłodnych i nieprzystępnych, zimnych i twardych jak lodowa skorupa. I cóż, może była w tym stwierdzeniu odrobina prawdy, w końcu nieufność potrafiła zrobić z tych ludzi góry lodowe. Ale nawet te opanowane twarze pękały od uśmiechu jak zimne skorupy, pod którymi ukrywał się mięciutki puch.
- Mówiłem, byś nie nazywał mnie księciem, jestem Louriel – westchnął mężczyzna, przewracając oczami na powitanie.
Roześmiał się, słysząc następne słowa blondyna. Cóż, zdołał już zdać sobie sprawę z tego, że jego zachowanie poprzedniego dnia było zbyt pobłażliwe i gdyby Finnegan naprawdę był szpiegiem, miałby spore kłopoty. Nie zamierzał mówić mu, że gdyby sytuacja się powtórzyła, na pewno nie postąpiłby tak samo, nawet gdyby nocna wycieczka była wynikiem ucieczki małego hultaja. To by było niepoważne, dopuścić do tego samego dwa razy pod rząd, a jeśli mag tak bardzo troszczył się o zwierzątko, nieprawdopodobne by spuszczał je z oczu na tyle często by dwa razy tego samego tygodnia pozwolić mu uciec. Louriel miał sobie odrobinę za złe, że dał się opętać czarnym oczkom i uroczemu pyszczkowi, ale postanowił nie zawracać sobie tym głowy, a przynajmniej nie do czasu, aż sytuacja nie stałaby się podejrzana. Wtedy zacząłby się martwić.
- Chyba nawet zbyt dobrze – stwierdził spokojnie, dochodząc do wniosku, że skoro Finnigan był z nim szczery, może mu się odwdzięczyć tym samym. – Niestety nic nie poradzę na to, że moje łóżko ma swoje własne prawa fizyki i pole grawitacyjne – parsknął, uśmiechając się półgębkiem, ignorując rzucone mu gniewne spojrzenie z przodu kawalkady.
- Jak ci się tu podoba? – zapytał, zataczając krąg dłonią.
Wzgórze się skończyło, zamiast tego znaleźli się pod drzewami, gdzie pośród bieli przedzierała się odrobina brązu i zieleni. W lesie drogi były wyraźniejsze, wskazując główny trakt prowadzący do wioski i boczne ścieżki używane głównie przez drwali i innych ludzi, którzy korzystali z dobrodziejstw natury. Błękit nieba ukrył się przed oczami podróżnych za przysypanymi śniegiem gałęziami drzew. Baldachim z sosnowych igiełek czuwał nad ich głowami grożąc w każdym momencie zasypaniem magów deszczem śniegu. Raz czy dwa gdzieś w głębi lasu zerwało się nagle stadko jeleni, przerażone pojawieniem się w zagajniku ludzi.
Orion nie potrafił cieszyć się poranną przejażdżką. I jak w normalnych okolicznościach cieszyłby się szczypiącym go w policzki mrozem, spadającym na głowę śniegiem, tak teraz nie potrafił nawet zmusić się do uśmiechu. A kiedy słyszał przyciszone odległością i innymi rozmowami szepty księcia i Finnigana, czuł jak cały gotuje się ze złości od środka. Louriel był taki nieostrożny i to tylko po to, by zrobić mu na złość! Wiedział, że tak było, przyjaciel nigdy nie odmówiłby sobie przyjemności podręczenia go w ten sposób. Czasem zastanawiał się, po co on w ogóle został w tym zamku. Gdyby tylko wrócił do domu… Nie, to by nic nie zmieniło – upominał się w myślach, starając się wytrząsnąć z głowy wszystkie natrętne myśli.
Przez chwilę białowłosy nie zauważył, że miał towarzystwo. Dopiero kiedy Ezra się odezwał, Orion podniósł wzrok ze swoich zaciśniętych na lejcach dłoni na chłopaka jadącego tuż obok. Nie był pewien, czy był osobą, którą ten powinien przepraszać, ale miał wrażenie, że w ten sposób stara się uspokoić, więc pozwolił mu na to, samemu wymuszając na ustach lekki uśmiech. Przyglądał się w ciszy twarzy maga ognia i z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to nie jest twarz stworzona do gniewnego wyrazu. Jego poznaczone piegami policzki i kręcone niczym u słodkiego baranka włosy sprawiały, że wyglądał niezwykle uroczo.
- Dzięki… chyba – odpowiedział, nie bardzo wiedząc jak powinien się zachować w stosunku do usłyszanych przeprosin. Zaraz potem jednak wzruszył lekko ramionami, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że to nie jest ani jego, ani Ezry wina, gdyby nagle świat runął na głowę, a kruchy sojusz między królestwem ognia i wody rozsypałby się jak zamek z piasku.
- Nie przejmuj się tym aż tak – westchnął w końcu, stwierdzając że ktoś taki jak Ezra nie powinien się za bardzo martwić. Zmarszczki na tak młodym czole nie wyglądałby dobrze. – Ten wasz łobuz owinął sobie mojego księcia wokół palca. Nikt nikogo nie wrzuci do lochu, ani nie wywoła skandalu… przynajmniej na razie – dodał po chwili, spoglądając sobie przez ramię, by zobaczyć jeden z uśmiechów Louriela, kiedy ten zaczynał mówić, albo słuchać o czymś co bardzo mu się podobało. Tak dobrze go znał i nie mógł się pogodzić z tym, że przyjaciel ignorował jego próby pomocy, czy dobre rady. Zjechał spojrzeniem na dłonie księcia i wcale się nie zdziwił, kiedy zobaczył, że ten drapie się po lewej ręce całkowicie nieświadomy, że to robi.
Wrócił wzrokiem do swojego uroczego rozmówcy, nie podnosząc wzroku z wysokości dłoni, a kiedy dostrzegł, że Ezra nie ma rękawic, za to jego ręce są zgrabiałe od zimna i zaczerwienione od mrozu, zmarszczył brwi.
- Dali wam płaszcze, a nie dali rękawic? – zdziwił się, żeby zaraz zacząć grzebać po kieszeniach. W głowie mu się nie mieściło, że nikt o tym nie pomyślał. Nawet magowie wody chronili dłonie przed zimnem. W końcu gdyby stracili w nich czucie, nie mogliby czarować. Orion dopiero teraz dostrzegł, że Ezra drży i otula się swoim płaszczem najbardziej jak to możliwe, kuląc się w siodle, byle tylko stracić jak najmniej ciepła.
- Trzymaj – powiedział, kiedy w końcu znalazł to czego szukał. Zawsze nosił przy sobie drugie, od kiedy Louriel o swoich zapomniał i jęczał mu całą drogę, że skóra mu popęka dopóki nie oddał mu swojej pary. – Mogą być trochę za duże, ale będzie ci cieplej – dodał zaraz, uśmiechając się już bardziej szczerze. Wlepił wzrok złotych tęczówek w te należące do niższego chłopaka, dopiero teraz zauważając, że mają różny kolor. Nie był pewien, co to oznaczało, ale pomyślał, że są naprawdę piękne.
W którymś momencie podróży, Louriela znudziły mu się spojrzenia rzucane przez Oriona. Dobrze się bawił rozmawiając z Finniganem, a przyjaciel jak zawsze wszystko psuł swoją nadmierną podejrzliwością o wszystko, przy czym sam w najlepsze rozmawiał sobie z tym kędzierzawym chłopakiem. Książę czuł, że nie może tej sytuacji zostawić w stanie w jakim się znajdowała. Zerknął na jadącego tuż obok blondyna i posłał mu chytry uśmieszek.
- Chcesz zobaczyć lepsze widoki? – zapytał konwersacyjnym tonem, żeby zaraz nieco pospieszyć swojego konia i znaleźć się obok starszego żołnierza z garnizonu.
- Sir Lorhenie, pojadę przodem i sprawdzę jak się ma sytuacja w wiosce, nie chcę forsować naszych gości na darmo – powiedział opanowanym tonem, nie przejmując się tym, że wciął się żołnierzom w pogawędkę.
- Jak sobie życzysz, mistrzu. Czy ktoś będzie ci towarzyszył? – zapytał, nawet nie próbując protestować. Wszyscy już od dawna wiedzieli, że jeśli Louriel chce coś zrobić, to po prostu to zrobi, nie pytając nikogo o pozwolenie.
- On ze mną pojedzie – wskazał na Finnigana, spoglądając na dowódcę oddziału ognia, sprawdzając czy ten nie ma nic przeciwko.
- Zobaczymy się na miejscu – uśmiechnął się czarująco, a potem kiwnąwszy głową na blondyna, zawrócił swojego konia i skręcił w boczną ścieżkę, którą rzadko kto korzystał.
- Cholera jadę za nim – syknął Orion, orientując się, co książę zamierza i co właśnie zrobił. – Ten kretyn gotowy jest rzucić się z urwiska tylko po to, żeby zrobić mi na złość. Sir! Pojadę z nimi, nie zostawię księcia samego – oświadczył głośno, po czym, nie czekając na odpowiedź i reakcję Ezry, pognał za znikającymi końskimi ogonami.
Ścieżka, którą wybrał Louriel wiła się pomiędzy drzewami starym traktem wydeptanym przez zwierzęta. Najpierw schodziła w dół, zakręcając w pokrętny sposób, tak że nawet ci, którzy mieli świetną orientację w terenie, nie byli pewni, czy jadą na wschód czy może już na zachód, żeby później unosić się w górę. Białe konie przyzwyczajone były do podróży w takich warunkach i oblodzone kamienie nie stanowiły dla nich problemu. Parły niestrudzenie na przód, wypuszczając z nozdrzy kłęby pary w zimnym, przesyconym mrozem powietrzu. Wkrótce do uszu magów dotarł szmer płynącego nieopodal strumienia. Louriel uwielbiał ten dźwięk, czysty i spokojny, koił zmysły i był zapowiedzią tego, co czaiło się w jego pobliżu.
Znaleźli się jeszcze wyżej, aż w końcu drzewa zaczęły się przerzedzać, do momentu, w którym przestały tworzyć las, a zaczynały całkiem sporą polankę. Przez jej środek przebiegała wąska smuga strumienia, która wiła się wśród lodu i śniegu i znikała w miejscu, w którym polanka kończyła się skarpą. Błękitnowłosy zeskoczył z końskiego grzbietu i poczekał aż Finnigan zrobi to samo.
- Chodź, zobaczysz coś… niezwykłego – wyszeptał podekscytowany, przechodząc w bród płytki strumień. Woda nie sięgała w tym miejscu nawet do kostek, więc nikt nie pomyślał, by kiedyś zrobić tu jakiś mostek.
Louriel powoli zbliżał się do krawędzi, a kiedy w końcu stanął na samym szczycie, oczom ukazywał się widok na całą biegnącą poniżej dolinę. Czubki drzew stanowiły zielony ocean falujących obietnic, za którymi w niebo ulatywały dymy z ognisk i palenisk kryjącej się za lasem wioski, do której zmierzał oddział. Dalej widać było równinę, którą podróżowało stado renów, tam nie było już wiosek, tylko czysta, biała połać, kończąca się u podnóża gór. Ale to nie to było całą tą niezwykłością, której mag nigdy nie mógł się oprzeć. Z miejsca, w którym stali widać było dokładnie gdzie strumień spotykał się z krawędzią skał i rozlewał się w wodospad, rozbijający się o skały poniżej. Krople wody rozproszone w powietrzu łapały najmniejszy promień słońca, tworząc tęczę ponad cieniem, który rzucał na skały las.
- I co o tym sądzisz? – zapytał dumny z siebie Louriel, spoglądając to na maga, to w dół, jakby nie mógł się zdecydować, który widok jest lepszy. Wodospad, czy mina Finnigana.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:50 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Brzask przywitał ich szczypiącym w nosy mrozem ale i cudownymi barwami rozlegającymi się po niebie. Fiolety, róże, a ostatecznie i pomarańcze zdawały się tańczyć nie tylko na niebie ale i na jednolitej tafli śniegu tworząc wysublimowane przedstawienie dla wprawnych obserwatorów. Takim obserwatorem natomiast był Finnegan. Życie doświadczając go od najmłodszych lat nauczyło go, że jeżeli nie będzie cieszył się z drobnych rzeczy pustka w jego sercu tylko będzie się pogłębiała, a on na starość skończy jako klasyczny mistrz ognia, posępny i opanowany przez ból egzystencji.
Magia ognia była specyficzna. Każdy z magów posiadał swoją energią którą przekształcał w płomień, jednocześnie mógł pobierać energię z naturalnego żaru. Haczyk tkwił w ilości możliwej do zmagazynowania. Im większy ból, pustka i rozgoryczenie rozlewały się w sercu maga tym więcej mógł pobrać z otoczenia, później wykorzystując chociażby do ataku. Im ktoś był szczęśliwszy i bardziej spełniony w życiu osobistym tym dalej było mu do osiągnięcia tytułu mistrzowskiego.
Po nim nigdy nie było tego widać. Na jego ustach przeważnie gościł szczery uśmiech, zawsze był pełen energii, chęci do działania. Teraz wcale nie było inaczej, zachwycał się pięknem natury i fascynował odkryciem nieznanego jednocześnie robiąc za największy akumulator pod dowództwem komandora Sileasa.
Na słowa księcia westchnął ciężko opuszczając głowę w geście pokory ale tym razem z miną zbitego szczeniaczka.
- Nie miej mi za złe! To przyzwyczajenie. W domu nie wypada mi nawet patrzeć w oczy rodzinie królewskiej. Tym bardziej przestawienie się na mówienie po imieniu zajmie. – Przyznał ponownie gładząc się dłonią po siniaku. Często dotykał brody, taki jego odruch gdy myślał, a tymczasem coś co robił przeważnie nieświadomie bolało. Nic przyjemnego. Na kolejne słowa jednak parsknął rozbawiony.
- Wcale nie czekaliśmy aż tak długo więc ta grawitacja nie jest aż tak silna. – Uśmiechnął się łobuzersko chociaż osobiście też dobrze spał. Sen w tak niskiej temperaturze otoczenia w momencie gdy mógł się po sam czubek nosa przykryć ciepłą pościelą był niezwykle kojący. U nich, czasami noce były gorące, spało się zwyczajnie źle lub wcale. Do takiego odpoczynku mógłby się wręcz przyzwyczaić.
- Krajobraz jest nie do opisania słowami. Miła odmiana po tym piasku po horyzont. – Zauważył uśmiechając się szeroko. Nie chciał już wspominać, że najchętniej zsiadłby z konia i zaczął brodzić po kolana w śniegu obrzucając przypadkowe ofiary śnieżkami. Zabawa w tym warunkach wydawała się przednia, nie żeby w domu mu jej brakowało ale tam miał tysiące innych obowiązków, a tutaj? Był trochę jak na wakacjach…
- Poza bitwami na śnieżki jakie preferujecie atrakcje? – Zapytał mocno zainteresowany, wręcz z błyskiem podniecenia w oczach, tym czego mógłby jeszcze tutaj spróbować. Byłoby to na pewno lepsze pożytkowanie czasu niż pakowanie się w wieczne kłopoty.
Ezra nadal czuł się mocno niekomfortowo. Nie chodziło o towarzystwo, nie odczuwał i najpewniej nigdy nie poczuje pociągu ani fizycznego ani psychicznego do kogokolwiek, ale przez brak świadomości o tym co wczoraj miało miejsce. Wiedział tyle, że Finnegan w pewnym momencie miotał się po pokoju, a gdy on wyszedł z gorącej kąpieli mężczyzna przepadł jak kamień w wodę. Nie wiedział tak do końca ile na niego czekał ale w jego sercu wtedy zdążył wykiełkować ogromny niepokój. No, a ostatecznie blondyn zjawił się w pokoju, w eskorcie białowłosego właśnie. Frustrujące więc było, że jednocześnie nie chciał rozmawiać z przyjacielem, chcąc tym samym mieć pełen obraz sytuacji. Niemniej jednak przeprosiny sprawiły, że ciężar z serca nieco opadł. Nie spodziewał się oczywiście ze strony Oriona jakiejkolwiek odpowiedzi, równie dobrze mężczyzna mógł być wściekły i mu nawrzucać ale w tym momencie, liczył się tylko jego wewnętrzny spokój.
- Chciałbym, nawet bym wolał ale to nie takie proste. – Mruknął w kwestii swojego spokoju. Nie przejmowanie się kimś tak ważnym w jego życiu było wręcz abstrakcyjne. Finni czasem naprawdę był jak jego brat chociaż ochota wepchnięcia go do wulkanu pojawiała się równie często co radość z posiadania go przy sobie. Mimo to uśmiechnął się delikatnie kładąc dłoń na kieszeni płaszcz.
- Fenrir jest ze mną i nigdzie się nie wybiera. – Zapewnił w kwestii lochów i oskarżeń. Teraz lisek nie ucieknie i jeżeli blondyn się w coś wpakuje, nikt nie będzie go z tego ratował. Gdy Orion obejrzał się za siebie, Ezra skorzystał z okazji spokojnego przyjrzenia się jego twarzy. Mężczyzna wydawał się zdenerwowany ale chyba obydwaj byli dzisiaj w podobnie podłych humorach, z delikatnym uśmiechem na ustach zatrzymał się na wyraźnych kościach policzkowych, pełnych ustach. Dziwnym trafem zrobiło się mu nieco przyjemniej na sercu, miło było rozmawiać z kimś kto z założenia nie postanawiał go oskarżać czy odpychać. W swoim życiu miał aż nadto takich sytuacji i w momencie traktowania jak zwyczajnego partnera do rozmowy czuł delikatne podekscytowanie. Na kolejne jego słowa lekko się wzdrygnął i szybko spuszczając oczy na swoje dłonie zacisnął je na lejcach. Do tej pory chował je jak się dało w rękawach płaszcza co nie pomagało w odzyskaniu czucia w palcach.
- Jestem wdzięczny za płaszcze, są dużo lepsze od naszych poprzednich. – Przyznał z lekkim uśmiechem nie chcąc wyjść na niewdzięcznego. W końcu otoczenie ich taką opieką nie było niczyim obowiązkiem, a jednak sprawiło, że będzie im wygodniej podróżować. Zamrugał zdziwiony dopiero na rękawiczki wyciągnięte w swoim kierunku. Podniósł oczy w złote tęczówki, a nie widząc w nich żartu ponownie spojrzał na rękawiczki. Przyjął je chociaż nie do końca wiedział jak powinien się zachować. Poczuł jak z ciepła zaczynają szczypać go uszy, szczęśliwie przykryte kapturem.
- Dziękuję. – Mruknął nieśmiało zakładając ciepłe okrycie. Od razu zrobiło się mu przyjemniej chociaż teraz tak naprawdę poczuł jak było mu zimno, gdy palce znalazły się w cieple.
Rozmowa z księciem który okazał się najnormalniejszą osobą w świecie, nie stroszącą pawich piórek i nie umniejszającą rozmówcy, okazała się największą przyjemnością dnia dzisiejszego. Dawno nie miał tak, że musiał poważnie się skupiać żeby nie parsknąć głośnym śmiechem. Nie chciał zwracać na nich niepotrzebnej uwagi chociażby ich dowódcy ale bawił się w jego towarzystwie wyśmienicie. Błyskotliwy, wredny, a jednocześnie znający granice. Aż mu szybciej drgało serce.
- Zawsze. – Na kolejne pytanie uśmiechnął się szeroko, a obserwując jego poczynania zmarszczył lekko brwi. Chciał się oddzielić od grupy? Ciekawe czy wiedział, że on od tak za nim nie może jechać. Nie, nie musiał mu przypominać, wyznaczył go na swojego towarzysza, a gdy jego oczy spotkały się z tymi Sileasa, gdy mężczyzna położył dłoń na piersi, zaraz pod obojczykami, pokiwał głową i ruszył za księciem. Dostał rozkaz czuwania nad nim, żaden problem!
Ezra odwrócił się za siebie widząc jak Louriel i Finnegan się oddalają. Zaraz z jego otoczenia zniknął również Orion, a on przyglądając się swojemu dowódcy pokiwał delikatnie głową. Ograniczone zaufanie w momencie gdy najlepszy żołnierz był zdany na łaskę dwóch magów wody, zrozumiała sprawa, że powinien mieć jakieś „plecy”. Tymi zawsze był Ezra który również ruszył śladem zwiedzających.
Jadąc w tempie nadanym przez niebieskiego z zaciekawieniem wodził oczami po otoczeniu. Takie widoki na pewno wpiją się w jego pamięć, szczególnie gdy ponownie trafi na jałową pustynię na której przez większość czasu egzystowała rodzina królewska. Owszem, wybierali się na obszary żyzne ale tylko w porze letniej. Dlatego teraz cieszył się tą różnorodnością. Do momentu aż nie wyjechali na wzgórze. Zmarszczył mocno brwi, odwrócił się w siodle. Byli na otwartej przestrzeni, łatwi do zaatakowania. Gdy został poproszony również zszedł z konia, nadal był jednak czujny. Ruszył krokiem księcia i oniemiał. Oddech zamarł mu gdzieś w drodze do płuc, usta rozchyliły podobnie jak oczy, szeroko. Próbował coś powiedzieć ale wyglądał jak ryba nabierająca powietrza, w końcu zaprzestał próby i po prostu wodził oczami po otoczeniu. Zbliżył się ostrożnie do krawędzi, spojrzał w dół i ponownie się cofając wyprostował się. Tego się nie spodziewał, widok był przerażający, a jednocześnie zapierał dech w piersi. Dopiero po krótkiej chwili ponownie zaczął oddychać!
- Och mój boże… – Mruknął jedynie nie zwracając w pierwszym momencie uwagi na pojawienie się kolejnych dwóch jeźdźców. Tak naprawdę ogarnął się dopiero czując jak nogi mu drżą. Zmarszczył brwi, spojrzał w dół i za siebie. Dwójka dodatkowych gości okazała się Orionem i Ezrą. Jego przyjaciel miał najprawdopodobniej tak samo idiotyczną minę jak on przed chwilą, chłonął całe otoczenie z ogromnym podziwem i otwartymi ustami. Nie to jednak stanowiło w tym momencie pytanie.
- Ezra… – Zaczął ale nie zdążył dokończyć myśli. Jego i Louriela koń natychmiast się spłoszyły uciekając, pozostałe dwa zostały cudem opanowane przez jeźdźców. Spod śniegu buchnął wysoki słup pary rozrzucając po najbliższej okolicy śnieg i ziemię. Zaraz zjawisk tych przybyło zmuszając wszystkich do wycofania się.
- Ezra! – Warknął nie mając po tym możliwości dalszej komunikacji. Z jednego z wyrzeźbionych przez parę kominów bowiem buchnął słup ognia. Finnegan zareagował momentalnie. Rozstawił szeroko nogi, już wykonywał pierwsze ruchy rękami żeby cały słup nie rozsypywał się iskrami na nich, żeby uspokoić żywioł gdy lód pod jego stopami ustąpił miejsca przepaści. Zdążył złapać Louriela pod którym ziemia również się zarwała, mocno go objąć, gdy obywaj zniknęli w naturalnej, przeraźliwie stromej zjeżdżalni.
- Finni! – Zeskakując z konia od razu zajął się słupem ognia sypiącym w nich gorącymi odłamami. Rozstawił szeroko nogi, wyciągnął ręce w górę, a powoli zaczynając łączyć ze sobą dłonie uspokajał ognisty język wijący się spod ziemi. Ostatecznie szybkim ruchem dłoni na boki zlikwidował ogień całkowicie chociaż nie był to kres ich problemów. Z dziury zaczęła powoli sączyć się gumowata lawa.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:52 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Louriel z zadowoleniem przyglądał się minie Finnegana, a sam miał przy tym wyraz twarzy jakby to była przynajmniej jego zasługa, że to wszystko wyglądało w ten sposób. Lubił zaskakiwać ludzi, którzy się tego w zupełności nie spodziewali. Kraj wody był zimny i nieprzystępny dla większości istnień, ale to wcale nie oznaczało, że był w mniejszym stopniu piękny. Lód pokrywający tę ziemię był biały, przezroczysty, ale to jedynie sprawiało, że wszystkie barwy, które pojawiały się na niebie uwydatniały się, tworząc niesamowity kontrast, który potrafił zachwycić. Zieleń drzew iglastych była głęboka, ciemna i żywa, podkreślona białą kołdrą puchu. Mag nie potrafił sobie wyobrazić, że ktoś nie potrafiłby dostrzec cudowności tego miejsca, ani nie poczuć w nim woli przeżycia, która płynęła w każdym jego zakątku. Przy takiej potędze zimy dostrzegało się subtelne znaki zostawiane przez naturę. Ślady łap pozostawione w śniegu, dziuple ptaków, szum skrzydeł, nawoływania jeleni, trzask gałązki pękającej pod kopytem dzika. To wszystko było niezbitym dowodem na to, że nawet tu tysiące istnień miało swój dom.
Błękitnowłosy spodziewał się, że Orion nie pozwoli mu wybrać się na samotną przejażdżkę z domniemanym szpiegiem, ani że nie będzie miał zachwyconej miny, jak Finnegan i ten jego uroczy kolega, ale była jedna rzecz, która zdołała go zaskoczyć. Czując pod stopami trzęsienie, zamarł, nie do końca wiedząc co się dzieje. Słup pary, który wyrzuciła z siebie ziemia, był gorący i niósł ze sobą coś o wiele groźniejszego. Ziemia znów zadrżała, zmuszając Louriela do instynktownego cofnięcia się, nawet jeśli za plecami miał tylko ziejącą pustką przepaść. Zdołał ułożyć dłonie w wyuczonej pozie, ale zanim zdołał opanować umysł i ciało, poczuł jak ziemia umyka mu spod stóp.
- Nie podchodź! – zdołał jedynie wrzasnąć, widząc bladego na twarzy Oriona zsiadającego z konia.
Potem już tylko wszystko rozgrywało się przed jego oczami jak w zwolnionym tempie, kiedy upadał, a ramię Finnegana oplatało go, jakby nie chciało dopuścić by ten roztrzaskał się o skały. Ziejąca pod nimi oboma dziura pełna była ostrych odłamków i lodu, który nie wyglądał na dogodny do upadania. Louriel wiedział, że jeśli czegoś nie zrobi, on i mag ognia zabiją się, a w najlepszym przypadku ostro poturbują. Uwolnił jedną rękę z uścisku blondyna i zanim oboje padli na tyłki, wygładził powierzchnię lodu, tworząc z niej niezbyt bezpieczną, za to na pewno bezpieczniejszą ślizgawkę. Potem wszystko toczyło się już tak szybko, że nie był w stanie zarejestrować, czy to on tak wrzeszczy, czy tylko mu się przywidziało.
Jeśli Orion miałby wymienić najbardziej drażniącą go w Lourielu cechę, byłby to ośli upór i egoizm, który kazał mu gnać naprzód, w ogóle nie oglądając się za siebie. Chłopak nie wiedział, czy robił to dlatego, że bał się zobaczyć zgliszcza za swoimi plecami, czy raczej po prostu nie obchodziło go, czy jego decyzje jakkolwiek wpływały na innych. Najbardziej cierpiał na tym Orion, sprzątając po swoim mistrzu bałagan, którego ten narobił. Był zbyt zdenerwowany by przyznać, że mimo wszystko, charakter przyjaciela sprawił więcej dobrego. Owszem, nie oglądał się za siebie, ale jeśli było trzeba, zawracał na swojej ścieżce, byle tylko naprawić błędy, których nie było dużo. Louriel był rozsądny wbrew temu, co większość o nim myślała i niezwykle wręcz lojalny, jeśli postanowił o kogoś zawalczyć, walczył o to do samego końca. Nie ważne, czy chodziło o osobę, jak księżniczka Blaire, czy o przekonania, był wierny sobie i swoim ideałom.
- Lou! – białowłosy nie wierzył własnym oczom. Nie wierzył, kiedy słup ognia wystrzelił w niebo, ani kiedy ziemia się zatrzęsła, rozstępując pod Lourielem, pochłaniając go w swoje wnętrze. Nie wierzył. Nie chciał wierzyć.
Krzyk Ezry uświadomił go, że to nie koniec koszmaru i że on również znalazł się w niebezpieczeństwie. Lawa pojawiła się na powierzchni lodu, grożąc załamaniem również i tego kawałka. Przez chwilę miał ochotę pozwolić, by i pod nim ugięła się ziemia, ale oczami wyobraźni widział wściekłego Louriela, który wyzywa go od kretynów i uświadamia go, że w takim wypadku nie byłoby nikogo, kto mógłby powiadomić niedaleki oddział o wypadku, który mógłby ruszyć jemu i Finneganowi na ratunek. Nie miał wyboru.
- Możesz coś na to poradzić? – zapytał Ezry, nadal niesamowicie blady na twarzy, ale starający się opanować na tyle, by dłonie mu nie drżały. Kluczem do magii wody była równowaga i opanowanie, a on nie czuł w tamtym momencie ani krztyny spokoju. – Postaram się utrzymać lód pod naszymi stopami, w niezmienionym stanie. Musimy powiadomić sir Lorhena. On… on będzie wiedział co robić – powiedział, próbując uwierzyć, że to prawda.
Wziął głęboki oddech, wypuszczając powietrze przez usta, unosząc dłonie w płynnym, wyuczonym geście, żeby zaraz jedną z nich skierować w dół, drugą wykonując ruch, jakby zgarniał śnieg w swoją stronę i spychał go do stóp. Lód i śnieg były wodą, ale w stanie stałym, co czyniło ją trudniejszą w opanowaniu. Louriel uczył go, ale Orion nadal nie potrafił na dłuższą metę poradzić sobie z większą ilością śniegu i lodu. Para była łatwiejsza, tak jak ciecz. Nie wiedział, jak długo uda mu się utrzymać to wszystko w ryzach i liczył na to, że Ezra szybko poradzi sobie z lawą.
Ślizgawka była dłuższa i węższa niż się tego Louriel spodziewał. Praktycznie wtulony w Finnegana, nie potrafił sprawić by w którymś momencie zatrzymali się w miarę łagodnie. Wszystko co przychodziło mu do głowy kończyło się na bolesnym i nieraz śmiertelnym wypadku. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach, ale i tak nie widział wyjścia z sytuacji. Czuł tylko jak szaleńczo bije mu serce, a włosy unosi lodowaty podmuch wiatru. A potem, to wszystko skończyło się jednym momencie i jedyne co był w stanie zarejestrować, to to że spadają. Pod nimi rozlewała się czarna pustka, która kończyła się ogromną jaskinią z lodu.
- O po moim trupie! – warknął, widząc zbliżającą się w zatrważającym tempie ziemię.
Płaszcz łopotał mu nad głową, Finnegan spadał tuż obok, a on był w stanie myśleć tylko o tym, że gdyby nie jego głupia chęć utarcia nosa Orionowi, nigdy by do tego nie doszło. Czuł się odpowiedzialny i miał zamiar nie dopuścić, by ktoś ostatecznie w tej jaskini odnalazł dwa trupy. To było trudne, tkać wodę w powietrzu, ale nie niemożliwe, o czym zaraz się przekonał. Wyciągnął ręce przed siebie, a potem zaczął nimi poruszać, jakby próbował rozgnieść ciasto na miazgę. Ostre, lodowe kolce zaczęły się roztapiać i w momencie, w którym znaleźli się w miejscu, gdzie wcześniej się znajdowały, upadli z wielkim pluskiem w lodowatą, przeszywającą do szpiku kości wodę. Louriel poczuł jak powietrze ucieka mu z płuc, a nad jego głową zamyka się tafla wody. Ubranie nasiąknęło mu wodą i ciągnęło na dno, ale starał się przezwyciężyć ten ciężar i wypłynąć na powierzchnię. A kiedy mu się to udało, natychmiast sprawił, że lodowate jezioro rozstąpiło się i zmieniło w lód, tworząc po środku wolną przestrzeń, w której upadł, tuż obok przemoczonego maga ognia.
- Hej! Żyjesz?! Na wszystko co mokre, powiedz, że cię nie zabiłem! – wymamrotał, rzucając się w kierunku blondyna i przewracając go na plecy. Co miał zrobić?
Poczuł, że odrobinę panikuje i wiedział, że to absolutnie w niczym mu nie pomoże, ale nie codziennie zabierał ludzi z innych krain na pewną śmierć, a potem wpadał z nimi do wielkiego, lodowatego jeziora, które sam stworzył z lodowych sopli, na które gdyby spadli, niechybnie skończyliby martwi. Spróbował odnaleźć puls na jego szyi, a kiedy odnalazł pulsującą słabo tętnicę, odetchnął z ulgą, ale czemu ten się nie ruszał?
- Czy ty oddychasz? – zapytał, pochylając się nad twarzą blondyna, ale nie wiedział, czy to z zimna, które wstrząsnęło i jego ciałem, czy on naprawdę nie oddychał, ale miał wrażenie, że nie poczuł oddechu na policzku.
- Argh, ja naprawdę tego nie chciałem – sapnął, łapiąc jedną dłonią za brodę mężczyzny by odchylić mu głowę do tyłu, a drugą ścisnąć płatki nosa. Spojrzał jeszcze raz na nieruchome ciało, a potem pochylił się, by zastosować metodę usta-usta.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:54 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
[justify]
Nienawidził być w Gwardii Królewskiej!
Inaczej, nienawidził czasem zasad panujących w tych specyficznych i idealnie wyszkolonych siłach specjalnych. Bo tak mógłby określić tok szkoleniowy i wymagania przedstawiane kandydatowi. Konkretnie chodziło o poświęcanie swojego życia w obronie rodziny królewskiej. Tu tkwił haczyk. Gwardzista miał za zadanie poświęcić swoje życie bądź zdrowie za każdego członka każdej rodziny królewskiej jeżeli nie oznaczało to niebezpieczeństwa dla jego narodu bądź w pobliżu nie znajdował się jego władca. Ni mniej ni więcej, był właśnie wiernym sługom Louriela. Co gorsza! Dziwnym trafem los zawsze próbował go czy aby na pewno jest wierny przysiędze którą składał już dobre pięć lat temu.
Dlatego właśnie w pierwszym odruchu, gdy stracił grunt pod nogami, złapał niebieskowłosego i ustawił go tak żeby ewentualne impety uderzeń przyjmować na siebie. Zamykając go szczelnie w ramionach pochylił się mocno do tyłu, a czując jak uderza plecami o śliską i paskudnie twardą powierzchnię poczuł również jak ucieka mu powietrze z płuc. Kilka pierwszych metrów przejażdżki wystarczyło żeby dodatkowo uzmysłowił sobie, że jeżeli sobie coś połamie będzie mógł mówić o szczęściu.
Nie wiedział co Louriel w pewnym momencie zrobił ale kolejne uderzenia po tym jak to on został objętym, a nie obejmującym były nieco lżejsze. Jego plecy owszem, cierpiały ale nie było to już tak silne. Zaczął nawet gorączkowo myśleć jak mógłby ich zatrzymać. Rozstawienie nóg było pomysłem idiotycznym i o tym przekonał się już w chwili gdy trochę spróbował wyhamować. Nie umiał się też złapać śliskich ścian, a na koniec popełnił największy błąd i uniósł lekko głowę żeby zerknąć jak kończy się ich podróż. Zaliczył tym samym największego siniaka w swoim życiu, a co gorsza, zamroczyło go na chwilę na tyle, że to on musiał być podtrzymywany.
Ocknął się dopiero w momencie gdy zaczęli spadać. Krzyknął przyciągając go mocniej do siebie, a widząc pod sobą niekończącą się dziurę zrozumiał, że właśnie tak umrze. Rozpaćkany na lodzie. Istniała jednak lekka szansa, że jeżeli spadnie jako pierwszy to Louriel to przeżyje. Chwycił więc go mocniej, odwrócił się plecami do ziemi i mocno zacisnął oczy łapiąc krótkie oddechy. Czekał na uderzenie.
To, że Finnegan pojawiał się i znikał było raczej standardem. To, że pakował się w kłopoty też. Jednak naturze jeszcze nie podpadł i sytuacja gdzie został wciągnięty w towarzystwie księcia w jakąś wielką dziurę była zwyczajnie nowością. Ezra stał przez chwilę i patrzył na wszystko z szeroko otwartymi i oczami i ustami. Dopiero na dźwięk głosu Oriona opamiętał się, a widząc tryskający w górę słup ognia zaczął reagować.
Wyciszenie żywiołu nie okazało się trudne. Zbliżając się do studni żaru stawiał ostrożnie stopy sprawdzając czy i pod nim śnieg nie postanowi się załamać. Ostatecznie dotarł do pęczniejącej w lawę kałuży i kładąc dłonie po jej obu bokach odetchnął z ulgą. Pod nimi biegła jedynie odnoga mniejszej żyły prowadzącej magmę po całej górze. Oznaczało to, że bez najmniejszego problemu i potrzeby angażowania drugiego maga będzie potrafił wyssać energię, wyciszyć lawę utwardzając ją.
- Orion. Siedź cicho i się skup. – Mruknął przez ramię przysiadając na śniegu, po zrzuceniu rękawiczek. Na ugiętych nogach wygodnie się rozmościł dokładnie przed rosnącą kałużą. Przymknął oczy składając dłonie jak do modlitwy, wypuścił powietrze z płuc po czym z całkowitym przekonaniem o bezpieczeństwie położył dłonie na powierzchni gumowatej mazi. Zrobił to wraz ze spokojnym oddechem i o dziwo, lawa zaczęła twardnieć, tracić swój jasny kolor na rzecz czarnej skały. Gdy napełnił płuca powietrzem podniósł ręce, zrobił ruch do piersi i od niej wypuszczając powietrze i ponownie położył dłonie na skale biorąc wdech. Powtórzył to jeszcze dwukrotnie po czym zaczął sprawdzać czy żyła została całkowicie zlikwidowana macając dookoła siebie, wsadzając dłonie głęboko pod biały puch.
Po niecałych dziesięciu minutach problem został całkowicie zażegnany, a on? Poczuł jak robi się mu piekielnie gorąco. Dostał rumieńców, jego oczy błyszczały, oddech był niemiarowy. Padł do tyłu rozstawiając szeroko nogi i ręce. Lodowate otoczenie działało na jego korzyść co nie zmieniało faktu, że musiał jeszcze całą zgromadzoną energię jakoś uwolnić, a na razie nie wiedział jak.
Spotkanie z ziemią okazało się zdecydowanie przyjemniejsze niż zakładał. Otoczył go gwałtowny chłód, pierś została ponownie uciśnięta, a on otwierając oczy zobaczył dookoła siebie przede wszystkim ciemność. Dopiero gdy spróbował oddychać tym samym nabierając sporo wody do płuc zrozumiał gdzie jest. Tonął. Jednak rozplaśnięcie się na lodzie byłoby bardziej efektywne. Nie umiał pływać! Powietrze szybko się mu skończyło, głowa nadal go bolała zresztą jak całe ciało, znowu go lekko zamroczyło. Przymknął oczy czekając grzecznie na koniec swojego i tak podejrzanie długiego życia.
Kolejną rzeczą jaką pamiętał było ciepło. Na jego szyi, w końcu też na twarzy i ustach. Miękkie wargi złapały jego przeraźliwie chłodne i mógłby się nawet zastanowić czy nie uznać tego za pieszczoty gdyby nie gwałtowny odruch jaki ta „przyjemność” spowodowała. Poczuł się jakby jego organizm postanowił zwymiotować. Gwałtowny skurcz, a on przekręcając lekko głowę na bok wypluł z siebie z dobre dwie szklanki cieszy. Po tym kładąc się policzkiem na lodzie zaczął kaszleć pozbywając się galaretowatej substancji ze swojego organizmu. Przy tym łapał też bardzo łapczywie powietrze.
Dopiero po kilku minutach udało się mu ogarnąć na tyle żeby zacząć wodzić po otoczeniu wzrokiem i powoli łączyć fakty. Jego ciało drżało z zimna, leżał gdzieś w wielkiej jaskini, nie wiedział tak naprawdę co i jak się stało ale był prawie pewien, że żył! Ciężko przetoczył się ponownie na plecy i wpatrując się tępo w niebieskie oczy wiszącego nad nim mężczyzny zmarszczył lekko brwi.
- Czyli jednak umarłem? Czy przeżyłem? – Zapytał cicho, zachrypniętym głosem. Unosząc dłoń pogładził go po policzku po to by za chwile palcami dotknąć swoich ust. Czuł więc chyba jednak nie został domową konfiturą wylaną na lodową taflę.
- Ała. – Uśmiechnął się nie mogąc nawet próbować nie zacząć się śmiać. – Nic Ci nie jest? – Zmartwił się lekko, nadal nie zmieniał pozycji jednak intensywnie wpatrywał się w twarz księcia. Na tyle intensywnie, że nie zauważył, że cały półokrągły sufit nad nimi zaczął powoli pokrywać się palącymi się, różnorako wijącymi się znakami. Te niczym gwiazdy zaczęły powoli rozświetlać ciemność mozolnie rozciągając się na całą dostępną przestrzeń.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:56 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Pochylając się nad nieprzytomnym Finneganem, Louriel czuł tylko bezbrzeżne pragnienie, by ten jednak przeżył. Nie chciał być odpowiedzialny za jego śmierć. Nie chciał, nie potrafiłby… jego serce nie poradziłoby sobie ze świadomością, że kogoś zabił. Nie po raz drugi. Objął jego wargi swoimi, wpuszczając w niego całe powietrze jakie miał w swoich płucach. Zakręciło mu się w głowie, ale podniósł się tylko na chwilę, by zaczerpnąć drugiego tchu i zrobić to samo jeszcze raz. Nie zdążył. Blondyn zaczerpnął gwałtownie powietrza w swoje płuca, żeby zaraz zacząć charczeć i pluć. Louriel pozwolił mu na to, nie starając się go w żaden sposób powstrzymać. Wiedział, że to jedyny sposób by pozbyć się nadprogramowej cieczy z organizmu. Ulga zalała jego ciało, kiedy mag ognia otworzył oczy. Nawet jeśli jego wzrok był zamglony i nie do końca przytomny, wiedział że będzie żył.
Kiedy Finnegan znowu znalazł się na plecach, Louriel pochylił się nad nim, sprawdzając czy na pewno nie potrzebował pomocy w oddychaniu, albo czymś podobnym, ale zamiast omdlenia, czy charczenia usłyszał pytanie.
- Niestety przeżyłeś, nie zdążyłem cię jeszcze obrazić, więc jak mógłbym pozwolić ci odejść na tamten świat? – parsknął, starając się schować za złośliwym uśmieszkiem panikę, która go ogarnęła, wściekłość na siebie, że doprowadził do tej sytuacji i głęboką ulgę, że wszystko było w porządku.
Czując dotyk lodowatych palców na swoim policzku, otworzył szeroko oczy z zaskoczeniem. To nie było coś, czego się spodziewał. Jakiegoś liścia, wyzwisk, nazwania go kretynem, czy nawet obietnicy wojny z krajem ognia za narażenie go na śmierć – owszem. Czułego gestu – nigdy. Zamiast deklaracji wojny otrzymał uśmiech, niewyraźny i słaby, przykryty panującym w jaskini półmrokiem, ale to na pewno był szczęśliwy wyraz twarzy. Louriel nie rozumiał, jak on mógł się śmiać w takiej sytuacji, niemal zginęli a on…
Mag pokręcił gwałtownie głową, podnosząc się do siadu.
- Nie, wszystko ze mną w porządku. Wybacz to niezbyt miłe lądowanie i to wszystko, nie miałem pojęcia, że lawa dotarła i tutaj. Gdybym wiedział… - zaczął się tłumaczyć, ale nie skończył, zbyt przejęty tym, co pojawiło się przed jego oczami.
Sklepienie jaskini zalśniło złotym blaskiem. Louriel w pierwszym momencie pomyślał, że to lawa i już miał zerwać się z ziemi, by jakoś uciec przed spadającym im na głowy stropem, ale wtedy układ świateł się zmienił, tworząc niesamowite wzory, które przywodziły na myśl starożytne runy. Pełzły wokół, zbliżając się do źródła światła, które było kraterem, którym tu wpadli, aż w końcu rozrosły się do takiego stopnia, że zajmowały całą powierzchnię ścian. Książę nie mógł oderwać od tego wzroku. Miał wrażenie jakby gdzieś z tyłu głowy słyszał szepty w bardzo starym i niezrozumiałym już języku.
- Czym jesteś? – zapytał w przestrzeń, a szepty jakby nasiliły się, żeby zaraz zniknąć razem ze światłami, jakby wessał je otwór w powale.
Louriel poczuł jak jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, a wszystkie włoski na jego ciele stanęły dęba. To zdecydowanie nie było nic normalnego, ale nie potrafił powiedzieć, czy było to zwiastunem niebezpieczeństwa. Złe przeczucia tylko się nasiliły. Zdał sobie sprawę, że czym prędzej musi znaleźć się w pałacu. Te znaki, musiały coś oznaczać, a on dowie się co. Odetchnął, a potem, chcąc opanować strumień pędzących myśli, klepnął się mocno w policzki, aż te zrobiły się czerwone. Ból go otrzeźwił. Nie było czasu nad zastanawianie się nad czymś, o czym nie miał bladego pojęcia. Musieli się stąd wydostać. Natychmiast.
- Wstawaj – zarządził, samemu podnosząc się z ziemi, żeby zaraz pomóc blondynowi wstać. Przytrzymał go za przedramię, dopóki nie miał pewności, że ten się nie przewróci, a potem kierując się samym przeczuciem, podszedł do ściany lodu. – Zaraz nas stąd wyciągnę – oświadczył pewny siebie, dotykając dłonią gładkiej, lodowatej powierzchni.
Odetchnął głęboko, zamykając oczy, by lepiej czuć cząsteczki wody pod palcami. Nie otwierając oczu zanurzył ręce po łokcie w lodzie, próbując wyczuć w nim naturalne pęknięcia, których mógłby użyć do stworzenia im ścieżki na powierzchnię. Zaraz jednak przekonał się, że to nie będzie wcale takie proste. Zmarszczył brwi, wyczuwając siatkę drobnych i większych pęknięć, których wcale nie powinno być. Czy to przez tę lawę? – zastanawiał się, brnąc dalej w lodowy labirynt, ale tam wcale nie było lepiej. Cała jaskinia trzymała się tylko siłą woli i jeden nieodpowiedni ruch mógłby sprawić, że zawaliłaby im się na głowę. Nie zamierzał ryzykować życia swojego i Finnegana, już to zrobił, zabierając go na to wzgórze i nie chciał drugi raz popełnić tego samego błędu. Nie ufał sobie na tyle, by próbować mimo wszystko wydobyć ich siłą.
- Nie dam rady – westchnął, cofając się i próbując dojrzeć w mroku blondyna. – Struktura lodu jest naruszona i jeśli spróbuję w nią ingerować, zawali nam się na głowy. Musimy znaleźć jakieś inne wyjście, albo miejsce, gdzie będę mógł użyć swojej magii bez obaw. Tobie też radziłbym nie sięgać po moc, a przynajmniej niezbyt dużo, bo mimo wszystko liczę na to, że trochę rozjaśnisz mrok, żywa pochodnio – uśmiechnął się, nie ukrywając niczego. Louriel nie lubił kłamać, więc nie robił tego jeśli nie musiał i jeśli nie miał z tego żadnego pożytku. Wolał być szczery, nawet jeśli komuś mogło się to nie podobać. Miał dosyć fałszu w swoim życiu i nie chciał go jeszcze samemu sobie dokładać.
- Ah, no i jeszcze jedno – odezwał się, ruszając w głąb mroku, gdzie jak podejrzewał znajdował się podziemny korytarz wydrążony przez czas. Czuł, że noga swędzi go niemiłosiernie, tak samo jak dłoń, którą próbował zignorować. – Przepraszam, to ja nas w to wpakowałem.
Orion czuł, jak drżą mu dłonie. Nie był w stanie skupić się dostatecznie, by nie dopuścić do załamania się lodu pod nim i Ezrą, ale okazało się, że wcale nie musiał, choć to wszystko wyglądało na absurdalne. Przecież tam był ogień, a ten topił lód. Postarał się skupić na tej topniejącej brei i ją jakoś skupiać, by nie pękła, kiedy mag ognia ukląkł przy płynnej lawie, a potem zanurzył w niej dłonie, jakby to było ciasto, nie wrząca, roztopiona skała. Białowłosy obserwował go czujnie, czując coś na kształt podziwu, kiedy widział jak tamten z uporem i spokojem powtarza płynne ruchy, by przejąć całe ciepło jakie kryła w sobie magma. Nie był pewien, na ile to było zdrowe, ale wierzył, że Ezra wie co robi. Trochę mu zazdrościł, on nie panował nad swoją mocą tak dobrze jak tego chciał, na co jego wybuchowy charakter był doskonałym przykładem. Louriel starał się zaszczepić w nim spokój, medytując, żeby następnie wyładować negatywne emocje bitwą na śnieżki, walkami na pięści, czy zwykłą rozmową, ale trzy lata to nadal było za mało, pogodzić się z czymś, co tkwiło w nim od dwudziestu. Miał wrażenie, że nie jest godzien, by dzierżyć tę moc i to według przyjaciela było jego największym błędem i przyczyną, przez którą nie był w stanie do końca nią zawładnąć.
Kiedy kilka minut później Ezra padł na śnieg, Orion nie był pewien, co powinien zrobić.
- Hej… wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie, rozluźniając powoli uścisk, który trzymał na lodzie, ale nic się nie stało, więc szybko podszedł do leżącego na ziemi maga. – Czy to boli? – zaniepokoił się, przyglądając się twarzy chłopaka. Wyglądał jakby jego ciało trawiła wysoka gorączka. – Mogę… mogę ci jakoś pomóc? – dopytywał zmartwiony, odgarniając palcami splątane włosy z czoła Ezry. Syknął, kiedy wyczuł temperaturę jego skóry. Nie wierzył, że to było naturalne. Nikt nie mógł wytrzymać tyle ciepła, do tego kiedy to krążyło mu w żyłach i czaiło się pod skórą. Ale jedyne co przyszło mu do głowy, to jeden głupi i naiwny pomysł, który nie mógł pomóc za bardzo. Miał do zaoferowania tylko swoje zimne dłonie, które położył na rozgrzanym ciele. Jedną na czole, drugą na zarumienionym policzku Ezry.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 01:57 pm}

H&C           61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Każdy kolejny oddech palił go nieprzyjemnie rozchodząc się w każdy zakamarek jego klatki piersiowej. Optymalnie, w tej pozycji przynajmniej nie czuł bolących pleców chociaż w momencie gdy lodowate dreszcze zmuszały jego mięśnie do drżenia delikatnie krzywił się z bólu. Egzystencja tego dnia i kolejnego zaczęła wydawać się mu abstrakcją, a co najgorsze, nadal musieli się stąd jakoś wydostać.
W pierwszej kolejności jednak zwrócił pełną uwagę na Louriela. Zasadniczo to dla niego się poświęcał, a jeżeli okazałoby się, że to wszystko nie miało sensu miałby poważny powód żeby zacząć pluć sobie w brodę. Dlatego też przede wszystkim zapytał o jego zdrowie, a widząc dość znaczące zmieszanie na jego twarzy zaśmiał się cicho.
- Czyli wy nie macie u siebie kogoś takiego jak Gwardia Królewska? – Zapytał oczywiście retorycznie. Skoro książe nie był przyzwyczajony, nie znał zasad postępowania i jeszcze teraz go przepraszał było dla niego logicznym, że żadne podobne służby nie istniały w kraju wody. Tym nie chętniej by mu tłumaczył jak od momentu przekroczenia granicy był jego sługą. Za bardzo odpowiadało mu traktowanie ich tutaj żeby znowu się zacząć kajać i nie pozwalać sobie na chłonięcie otoczenia czy czerpanie przyjemności z normalnej rozmowy.
Na jego szczęście albo i nieszczęście, nie musiał kontynuować akurat tego tematu. Teraz zwrócił uwagę, że w całej jaskini zrobiło się jaśniej, na suficie coraz gęściej zapisana była historia, znaki pojawiały się niczym prowadzone wprawną ręką na kawałku papieru. Zmarszczył mocno brwi obserwując jak jeden ze znaków wyżyma się w litej skale po to by zacząć pieścić ich swoim pięknem ale i przygniatać siłą. Przez jego małe poturbowanie dziwną zmianę odczuł natychmiastowo. Przypominało to trochę stopę dociskającą go do podłoża, ustawioną idealnie na żołądku cierpiącym pod tym właśnie ciężarem. Gdy jeszcze jego towarzysz się odezwał na jego twarzy pojawił się znaczący grymas bólu, nacisk się zwiększył po to by ostatecznie zniknąć tak nagle jak się pojawił. Podobnie było ze znakami. Chociaż podejrzewał, że te pozostały w skale wyryte przestały świecić ponownie pogrążając ich w ciemności.
Wypuszczając cicho powietrze z płuc przymknął na chwilę oczy. Wiedział, że ta komenda przyjdzie wcześniej czy później, inna sprawa, że nie wiedział jak się ma do wstania zabrać. Podniósł się do siadu, położył dłonie na karku. Zaczął go delikatnie masować po czym złapał się za ramiona, bolało, a w głowie się kręciło. Złapał więc wyciągniętą do siebie rękę i z jej pomocą złapał pion. Nie puścił go jednak dopóki nie był pewien, że da radę stać, a to wcale tak oczywiste nie było. Gdy podniósł rękę do czoła natrafił na solidnego guza na co oczywiście się uśmiechnął rozbawiony, bo co innego jak śmianie się z tego wszystkiego mu zostało?
W chwili w której Louriel zabrał się za próby wyciągnięcia ich stąd on spokojnie ogarniał swoje samopoczucie. Przejechał dłońmi po nieprzyjemnie nasiąkniętym wodą płaszczu po czym wzdychając cicho ściągnął go z siebie. Wysuszenie się byłoby jedynie zmarnowaniem energii dlatego wolał go nosić. Do samego księcia ponownie się uśmiechnął kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem.
- Chyba czegoś nie rozumiesz. – Zauważył podchodząc do niego, ujmując go za dłoń żeby być pewnym, że ten stoi przed nim, zatrzymując go wręcz siłą. – To jest głupie zrządzenie losu, a nie Twoja wina. Nie trać energii na coś do czego ja nie mam kompletnie pretensji. Aczkolwiek mógłbyś mnie wysuszyć. – Zaproponował jako zadośćuczynienie. Sam potarł kciukiem palec wskazujący, a gdy pomiędzy palcami przeskoczyła iskra dmuchnął w nią wywołując mały płomień lewitujący kilka milimetrów nad jego dłonią. Płomień szybko urósł, na jego żądanie, rozświetlając okolicę najbliżej nich.
Po tym, nie puszczając jego dłoni, podniósł rękę oświetlając jak największą powierzchnię korytarza. Zmarszczył lekko brwi widząc pozostałości po znakach. Mimo to korytarz był nieprzerwanie pogrążony w ciemności, a oni nie mając specjalnie wyboru ruszyli w jego głąb. Nadal jednak był przezorny. Szedł pół kroku przed nim, uważnie wodził spojrzeniem gdy jego oko wyłapało jakieś ruchy. Za każdym razem była to wina wody albo zmiana w strukturze skał które cieniami płatały mu figle ale wolał dmuchać na zimne.
- Gdzie my możemy być? Słyszałeś o jakiś jaskiniach w okolicy? Może istnieje szansa, że idąc tym korytarzem dojdziemy do wioski? Albo w podnóża tego wodospadu? – Zapytał spokojnie, nie zarzucając go wszystkim w jednej chwili, a jedynie powoli trawiąc kolejne fakty. Głowa go bolała, nie chciał się dodatkowo dobijać dywagacjami nad czymś co mogło w ogóle nie mieć prawa bytu.
Wpatrując się w przejrzyście błękitne niego zmarszczył brwi gdy nad nim pojawiły się złote oczy Oriona. Przez chwilę wodził po nich spojrzeniem dostrzegając ciemniejsze i jaśniejsze miejsca, kilka plamek dookoła źrenicy żarzących się niczym płynna ruda po to by w kolejnej części tęczówki przechodzić już w ciemną, stałą postać cennego kruszcu. Zazdrościł mu. Jednolite, piękne oczy od których nie dało się oderwać… zamrugał orientując się, że się gapi, a białowłosy do niego mówi.
- Nie, nie boli. Myślę gdzie to spożytkować żeby niczego nie roztopić. – Oświadczył spokojnie, uśmiechając się do niego. Uścisk w piersi poczuł dopiero w momencie dotyku. Nie chodziło o to, że dłonie mężczyzny były zimne tylko o to, że znalazły się powodem całkiem niezrozumiałym na jego twarzy. Podniósł oczy patrząc za jego ruchami, jakby naruszenie jego przestrzeni było całkowicie naturalną koleją rzeczy. Niestety, on nie był przyzwyczajony i gdyby nie sytuacja cofnąłby się delikatnie je z siebie zdejmując. Poza jego natarczywym aseksualizmem – bo nigdy nie spotkał osoby która takie myślenie by zmieniła – nie specjalnie był też ufny w stosunku do kontaktu fizycznego. Miał dziwne wrażenie, że za każdym razem skończy się to uderzeniem, wyzwiskiem albo kpiną skierowaną w jego stronę i zwyczajnie tego unikał, dla bezpieczeństwa.
Mimo wszystko nie poprosił go żeby się odsunął czując jak jego mózg pracuje na intensywnych obrotach. Otaczała go woda, a nad nim stał mag mający ją w swojej władzy. Woda była tak fatalnym przewodnikiem ciepła, że w jednym naczyniu pozostając jednocześnie wrzącą i wprawioną w stan stały nie przemieszczała energii. Wtedy w jego głowie zapaliła się żaróweczka, złapał Oriona za policzki kierując całą jego uwagę na siebie.
- Potrafisz zrobić wielką bańkę wody nade mną? – Zapytał z nadzieją. Jeżeli by się dało, wsadziłby ręce do wody, zagotował ją i w sposób całkowicie bezpieczny, a co ważniejsze kontrolowany! Oddał ciepło. Później wystarczyłoby chwilę poczekać, woda momentalnie by wystygła i nie byłoby żadnego problemu.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {14/04/20, 02:03 pm}

H&C           6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Ciemność i zimno panowały nieprzerwanie w jaskini, sprawiając że każdy szmer, plusk, czy poruszenie powietrza było podejrzane. Louriel czuł niepokój wypełniający jego pierś złym przeczuciem. Coś tu było nie tak, a on nie wiedział co. Nie lubił mroku, ale w tym było coś innego. To nie był zwykły brak światła. Czerń przed nim była wręcz namacalna, jak macka oplatająca się wokół niego i wciągająca w głąb, kusząca go obietnicą światła gdzieś głębiej, chociaż wcale go tam nie było. Zimno z kolei nigdy mu nie przeszkadzało, było cały czas przy nim, więc jego zahartowane ciało przywykło do minusowych temperatur. Dopiero tutaj, idąc dalej poczuł co to znaczy zadrżeć z zimna. Nie podobało mu się to uczucie. Pełznący po skórze chłód unosił włoski na jego przedramionach dęba, każąc mu zachować czujność. Był jak dzikie zwierzę, które ktoś zamknął w klatce i przykrył ją materiałem, po czym zaczął uderzać czymś w pręty.
Dłoń Finnegana zatrzymująca go w miejscu była tak ciepła, że przez chwilę miał wrażenie, jakby włożył rękę do wrzątku. Nie wyszarpnął się tylko dlatego, że ciepło rozchodzące się od tego miejsca było przyjemne i rozwiewało uczucie zagłębiania się coraz bardziej w czarny chłód. „Nie mam pretensji…” – zamrugał oczami jak sowa słysząc te słowa. Nie jego wina? Oczywiście, że jego, przecież mógł nie zgrywać pana wszechświata i zostać z oddziałem, a nie popisywać się czymś, co nawet nie należało do niego. Mógł, ale tego nie zrobił i wpakował ich obu w kłopoty, z których miał zamiar ich wyciągnąć, w ten czy inny sposób.
- Mógłbym – parsknął, jednym ruchem dłoni wyciągając całą wilgoć z płaszcza Finnegana, żeby zaraz wtopić ją w podłoże. Wolał nie ingerować w żaden sposób w kruche ściany. – Aczkolwiek ostrzegam, że będzie lodowaty – uśmiechnął się krzywo, stwierdzając że tyle to może mu powiedzieć.
Kiedy między palcami mężczyzny pojawiła się iskra, a potem malutki płomień, Louriel poczuł się jakby macki mroku leżące mu na ramionach odrobinę odpuściły. Pchnięty instynktem samozachowawczym, przysunął się odrobinę bardziej do źródła ciepła i nawet jeśli po chwili policzki zaczęły go piec, nie odsunął się, ani nie puścił ciepłych palców maga ognia, mając wrażenie, że tylko one w tej ciemnej pieczarze stanowią promyk nadziei na wydostanie się na zewnątrz.
- Szkoda, że nie mam nic do pisania – westchnął książę, kiedy Finnegan oświetlił strop i pozostałe w lodzie runy wypalone przez jaskrawe światło tego czegoś. Przyglądał im się dłuższą chwilę, próbując zapamiętać choć jeden wzór. Chciał się dowiedzieć, czym było to światło. Jego biblioteka była bogata i był niemal pewien, że coś na ten temat musi się gdzieś w niej znajdować. Nie lubił nie wiedzieć co się dzieje, a tu zdecydowanie coś było na rzeczy.
Dreptał za Finneganem, czując że nie ma sił kłócić się o to, kto powinien iść pierwszy. Nie tym razem, ważniejsze było wydostanie się stąd. Korytarz był długi, pusty i cichy. Gdzieś w oddali kapała woda, ale nic poza tym i ich krokami nie mąciło panującego wewnątrz spokoju. Louriel rozglądał się, starając się dostrzec coś poza kręgiem światła rzucanym przez ognik na dłoni blondyna, ale równie dobrze mógł próbować latać. Ściany znajdowały się zbyt daleko, chociaż miało się klaustrofobiczne wrażenie, że przestrzeń jaskini była znacznie mniejsza.
- Nie wiem – przyznał równie spokojnie, starając się zignorować uczucie niepokoju rosnące w jego piersi. – Nie jestem w stanie określić, w którym kierunku idziemy. Równie dobrze możemy być bliżej wioski co wracać się w kierunku pałacu. Nie miałem pojęcia, że w tym miejscu są jaskinie. Prawdopodobnie nikt o nich nie wie, to wzgórze od lat porastają drzewa i przykrywa warstwa śniegu. Nawet jeśli gdzieś było do nich wejście, musiało zostać zasypane dawno temu – powiedział, z każdą chwilą nabierając pewności, że w tym miejscu od wielu lat nie było żywej duszy.
Podążali dalej lodowym tunelem, a z każdym ich krokiem stawał się on coraz węższy, aż ściany znalazły się w promieniu świetlnego okręgu rzucanego przez płomyk Finnegana. Ale nie to wzbudziło w Lourielu jeszcze więcej niepokoju, a wyryte w lodzie symbole. Im dalej się zapuszczali tym było ich więcej, nachodziły jedne na drugie, rozmazując się w jedną, posiekaną lodową bryłę. Mężczyzna miał wrażenie jakby ściany do niego szeptały. To nie były te same symbole, które wyryły światłem sufit wielkiej jaskini. Te były bardziej znajome, niosły ze sobą nostalgię i tęsknotę, której błękitnooki przysiągł sobie nie czuć. Szedł coraz wolniej, bojąc się co może znaleźć na końcu korytarza.
Droga skończyła się raptownie. Wyszedłszy zza zakrętu Louriel zdał sobie sprawę, że już nie są w korytarzu. Znaleźli się w okrągłym pomieszczeniu, którego podłoga przecięta była starannie wyrysowanymi liniami, łączącymi się w zaklęcie. Mężczyzna niemal czuł jak powietrze wibruje od zebranej w tym miejscu mocy. Ale coś było nie tak. Kawał sufitu poznaczony runami leżał po środku kręgu, a w jego wnętrzu znajdowała się roztrzaskana figurka.
- Shechereviel – wyrwało mu się, kiedy bezwiednie puścił dłoń Finnegana, by podejść do białej porcelany, czy raczej tego, co z niej zostało. – To jest… to był… król smok – wyszeptał z czcią, podnosząc fragment białego szkła. Kawałek szlachetnego pyska połyskiwał w ciepłym świetle ognia. Ale kiedy Louriel obrócił go w dłoni, krzyk wyrwał się spomiędzy jego warg, a porcelana wypadła z dłoni, rozbijając się na drobniejsze kawałki. Wnętrze figurki było czarne, matowe, mag miał wrażenie, że pochłonie go bez reszty, jeśli tylko będzie patrzył na niego zbyt długo.
Orion odetchnął z ulgą, słysząc że wszystko z Ezrą w porządku. Jego uśmiech był zaraźliwy i zanim chłopak orientował się w tym, co się dzieje z jego twarzą i on się uśmiechał, wpatrzony w różnokolorowe oczy maga. Do tej pory nie miał okazji oglądać heterochromii i musiał przyznać sam przed sobą, że czegoś tak niezwykłego nie widział do tej pory. Wyszywane majtki Blaire dla Louriela nie zaliczały się do tej kategorii, nawet jeśli same w sobie były niezwykłe. Oczy Ezry były...
- Przepiękne – wymamrotał, nie mogąc oderwać spojrzenia od żywej czerwieni i jasnego błękitu drugiego oka.
Złapany za policzki, poczuł się jakby obudził się z letargu. Hipnotyczna moc tych tęczówek była bardzo silna i jeszcze przez chwilę po tym, jak wypuściła go ze swoich macek, Orion nie był w stanie myśleć o czymś innym. Dopiero głos Ezry przepełniony uczuciem sprowadził go na ziemię.
- Myślę, że da się zrobić – powiedział, uśmiechając się pokrzepiająco do leżącego na ziemi chłopaka.
Podnosząc się do siadu, przypomniał sobie, co tu się w zasadzie stało i że jeśli chciał jeszcze jakoś pomóc przyjacielowi, powinien się pospieszyć i jak najszybciej powiadomić sir Lorhena. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co się mogło stać z Lourielem, ani co stanie się z nim i Ezrą, kiedy okaże się, że książę i najlepszy mag ognia zginęli. Wolał zająć się działaniem i tak też zrobił, podnosząc się na równe nogi. Stanął na baczność, żeby zaraz wysunąć lewą stopę do tyłu, a złączone dłonie do przodu. Skupił się na otaczającej go wodzie i kiedy był pewien, że ta go wysłucha zaczął rozkładać dłonie, a zbierająca się ciecz przybrała formę kuli, rozszerzającej się do wielkości konia.
- Tyle wystarczy? – sapnął, stwierdzając że więcej nie da rady utrzymać.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           Empty Re: H&C {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach