Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po znalezieniu miejsca naprzeciwko Finnegana i Louriela od razu przed nimi pojawiły się kufle z winem. Wiadomo, jedzenia mogło brakować ale alkohol był obowiązkowy w ilościach nadmiernych których na zdrowy rozsądek nie można było przepić. Przynajmniej w teorii bo w praktyce nigdy nie pozostawała chociażby kropla. Męskie organizmy, w większości przypadków, potrafiły przyswoić ogromne ilości i jakim prawem się to odbywało oraz gdzie się gromadziło, stanowiło dla niego zagadkę. Niemniej nie dyskutował. Miał wyborny humor, było mu przyjemnie ciepło na sercu przez fakt tak ciekawych rozmów z Orionem i tego jak go traktował, w jaki sposób się przy nim zachowywał i jak mocno dawał mu odczuć, że zwyczajnie go lubi. Aż nie mógł powstrzymać się od uśmiechania, nie mógł też nie korzystać z dotyku.
Gdy Orion się nad nim pochylił położył dłoń na wierzchu jego ręki wysłuchując tego co miał do powiedzenia. Pokiwał twierdząco głową bo mimo otrzymania obiadu to nadal praca fizyczna na mrozie wyczerpała jego organizm. Poza tym znał „potężne” możliwości własnej głowy i jeżeli coś jeszcze przegryzie istniała ogromna szansa, że nie spije się połową kufla, ba! Nawet powinien zdołać go dokończyć. Dlatego też zatarł ręce gdy pojawił się przed nim talerz z jedzeniem i po podziękowaniu Orionowi zabrał się zarówno za jedzenie jak i baczne wsłuchiwanie się w otoczenie. Na chwilę obecną, Louriel i Finni stanowili najlepszą rozrywkę na Sali.
Widząc tak wyraźne politowanie sam uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił, przysłuchując się jego odpowiedzi z ogromną uwagą. Zaraz jednak uśmiechnął się łobuzersko, z szelmowskim błyskiem w oczach i po zacmokaniu cicho pokręcił głową w geście niedowierzania.
- Już na tyle zapoznałeś się z moją dupą, że nie tylko wiesz o jej ogromnym uroku ale i reakcjach na jaśnie buta? Jestem w ogromnym podziwie dla Twej spostrzegawczości. – Przyznał ponownie się do niego łobuzersko uśmiechając, podpierając głowę na splecionych dłoniach. Kolejnego bezczelnego posunięcia jednak się nie spodziewał. Jak mógł go trzymać w tej niepewności!? Co za bezczelny mamlas! Zasłużył sobie na ponowne szturchnięcie w policzek co miał nadzieję nieco go opanuje w nie zaspokajaniu swojego gościa. Powinien to czynić z wdzięcznością na ustach. Podniósł więc rękę i już miał zamiar go szturchnąć, nawet nieco powiercić mu dziurę gdy… został złapany zębami!
W pierwszym momencie aż podskoczył w miejscu i jęknął cicho ale na wdechu co dało dodatkowy efekt dźwiękowy w postaci ala zakrztuszenia się. Nie bolało, przynajmniej nie naruszało jego dość wysokiego progu ale sam fakt szoku porządnie go zmieszał. Nie pomagał również śmiech Ezry który chwilę wcześniej musiał wypluć akurat brany łyk wina z powrotem do kufla żeby ich nie opluć. Obrzydliwe aczkolwiek lepsze to niż mgiełka czerwonej cieszy rozpryskująca się na ich czyściutkich twarzach czy ciuchach. Na razie jednak tego nie rozważał, przyglądał się Lourielowi ni to zmieszany ni rozbawiony, niedowierzał aż go nie puścił.
- Znasz takie powiedzenie: polizany zaklepany? Zacznę być roszczeniowy… – Mruknął od razu ogarniając umysł żeby całą sytuację obrócić jakkolwiek w żart. Nie umniejszał mu przy tym punkcików za zaskoczenie go, gwiazdkę mu na czoło. Zaraz jego oczy przeniosły się na Oriona, wykrzywił twarz w teatralnym geście obrzydzenia i wytarł palec o ramię księcia.
- Jak rano obudzę się z trzecią stopą przyrośniętą do czoła będziemy wiedzieli czym i w jaki sposób zaraża. – Oświadczył poważnie na co Ezra znowu się załamał, tym razem szczęśliwie nie zdążył nabrać wina w usta.
Uwaga Finniego szybko wróciła do gadziocha. Przyjrzał się mu równie uważnie jak robił to niebieski i posyłając mu piękny, proszący uśmiech pokiwał głową twierdząco nadal chcąc rozwikłać kwestie pewnej zagadki. Jak szybko się okazało, wiedza ta była niezwykle przyjemna i warta wybłagania. Jego oczy szybko rozbłysły fascynacją, zastanowił się przez chwilę, a później… zaczął zalewać go kolejnymi pytaniami. Cóż, był ciekawski, a Louriel niezwykle rozgadany, należało z tego skorzystać szczególnie widząc, że na twarzy księcia powolutku pojawia się zarówno rozluźnienie jak i uśmiech.
Rozmowa szybko przeszła im w nieco bardziej prywatne rozważania. Przeżycia, doświadczenia, i chociaż nadal wszystko kręciło się dookoła run z przyjemnością wsłuchiwał się w krótkie historie opisujące możliwości jakie Lou otrzymywał dzięki tej wiedzy. Najpewniej w taki sposób zarówno rozpiłby go bardziej jak i jeszcze mocniej się nim zafascynował gdyby gdzieś z końca stołu nie zaczęli go wołać.
- Bajkopisarz! A pamiętasz historię z diabłami pustynnymi? Nasi drodzy koledzy nie do końca wiedzą o co chodzi, a nikt tego nie opowie jak Ty! – Rzucił do niego jeden z magów ognia szybko wywołując uśmiech na jego twarzy. Oczywiście odpowiednio połechtane ego sprawiło, że od razu złapał kufel w dłoń i znajdując się w nieco bardziej strategicznym miejscu Sali, tak żeby wszyscy mogli go widzieć, powoli zaczął snuć swoją opowieść.
Trzeba było przyznać, że Finnegan był w tym mistrzem. Jego bajki, legendy czy zwyczajnie ubarwione przeżycia z misji stanowiły wręcz legendę pałacu. Dzieciaki kochały go wieczorami słuchać, nawet dorośli rozkoszowali się w często usianymi grozom, akcją czy zwyczajnie przesadzoną fantastyką historiami. Finni miał bowiem talent do takiego modulowania faktami czy chociażby głosem żeby wciągnąć słuchacza, wywołać w nim chęć poznania zakończenia, a jednocześnie dzięki swojej ogromnej wyobraźni sam pobudzał do kreowania ciekawszej niż obecna rzeczywistości. Teraz było podobnie. Opowieść o pojawiających się znikąd wirach piaskowych, okraszonych ciemnymi błyskawicami i czerwonymi ślepiami dżinów oraz efektach które przynosiły – czarnym szkle z którego zbudowano podziemne miasto ludzi pustyni – szybko sprawiła, że gospoda zamarła w zasłuchaniu. Nawet Ci którzy opowieść tą już słyszeli wpatrywali się w blondyna który odpowiednio (jak na fakt samych dorosłych) dawkował napięcie, strach czy nieco przesadzone ziarenko dla koszmarów nocnych. Niestety, opowieść należała do tych strasznych, a on widząc tak liczne emocje w oczach słuchaczy w ogóle się nie krępował.
Szczęśliwie, zakończenie było optymistyczne, a miasto z czarnego szkła, usiane zmumifikowanymi zwłokami mieszkańców pogrzebały piaski pustyni.
Na miejsce wrócił również w ciszy, dopiero po tym jak usiadł ponownie zaczęły rozbrzmiewać rozmowy, kręcące się początkowo dookoła historii właśnie. W końcu temat został wywołany po coś, a magowie ognia na bazie przedstawionych faktów mogli dokończyć swoje małe podsumowanie kraju z którego się wywodzili. Sam Finni spojrzał zaciekawiony na reakcję Louriela, dopił jednym łykiem wino i dolał sobie kolejną porcję, księciu zresztą też.
- Ale to tylko legenda, nie musisz się bać. – Mruknął z szelmowskim uśmiechem delikatnie stukając swoim kuflem o jego, żeby zachęcić go do picia.
Ezra z powodu pragnienia ale i zwyczajnej chęci na wino, po posiłku opróżnił już prawie cały kufel. Zaczynało mu przyjemnie szumieć w głowie, oczy delikatnie się przymrużyły, a przyglądając się swojemu otoczeniu sprawiał wrażenie jakby właśnie polował, miał w tęczówkach drapieżny błysk. Po pijaku robił się nieco bardziej tolerancyjny – na dotyk, ciepło drugiego ciała. Nigdy nie pozwalał przekroczyć pewnej wyznaczonej granicy, potrafił być nadal nieprzyjemny ale alkohol budził w nim tą stronę która niechętna była do konfliktów. W tym stanie uwielbiał za to słuchać opowieści Finnegana. Dlatego gdy blondyn został wywołany z przyjemnością odwrócił się w jego stronę, a opierając skronią o ramie Oriona śledził z uwagą jego ruchy, wyobrażał sobie każdy drobny opisany szczegół.
Wszystko co dobre jednak się kończy, po historii obrócił się ponownie do stoły i zaczynając jeszcze kończyć swoją porcję dopił wino. W tym momencie też osiągnął swój bezpieczny limit gdzie posiadał jeszcze świadomość i ogólną orientację – chociaż i tak rano nic nie będzie pamiętał. Zanim jednak sięgnął po dolewkę nad którą dumałby już w jaki sposób doczołgać się na górę jego uwagę zwrócił Orion. Spojrzał w jego jasne oczy, na widelczyk i ponownie w oczy uśmiechając się przy tym czarująco. Słodkie? Nigdy nie odmówi! Chociaż grawitacja oraz równowaga zaczynały stwarzać problemy. Dlatego żeby sobie pomóc położył mu dłoń na udzie i podpierając się złapał w usta widelczyk dokładnie oblizując go z soku owocowego. Przy tym nie spuszczał wzorku z twarzy Oriona wodząc oczami od jego złotych tęczówek po usta i z powrotem. Po przełknięciu oblizał bardzo powoli usta i ani myśląc odsuwać się od niego ponownie zmrużył delikatnie oczy uśmiechając się przy tym łobuzersko. Miał zamiar podwędzić resztę ciasta i mało go obchodziło czy będzie musiał przy tym oblizać mu wargi czy podkraść talerzyk. Liczył się efekt, nie droga.
Zanim jednak swój plan wcielił w życie dostał w policzek kawałkiem skórki z chleba. Finnegan z naprzeciwka trzymał uniesioną łyżkę która stanowiła katapultę. Patrzył na niego mocno powątpiewająco, z wysoko uniesioną brwią. Jakby tracił wiarę w jego inteligencję.
- A Ty to masz już chyba dość, co? – Zapytał, retorycznie oczywiście. Ezra pokiwał powoli, twierdząco głową po czym spojrzał prosząco na Oriona. Ktoś musiał go zawlec po schodach bo nie było szans na utrzymanie równowagi.
- Och matko, jeszcze go zanieść trzeba… – Pokręcił z niedowierzaniem głową podpierają policzek na dłoni. Zaraz jego oczy spoczęły na Lourielu który… wyglądał mocno podobnie do Ezry! Z kim on w ogóle pił? Tylko Orion wydawał się trzymać! Gdzie się podziali prawdziwi mężczyźni?
- Ich obu zanieść. – Poprawił się, mocno rozbawiony sytuacją. Byli niezwykle oszczędni w swoich pijackich zapędach, szkoda, że jednocześnie szybko się wykańczali nie dotrzymując kroku reszcie.
Gdy Orion się nad nim pochylił położył dłoń na wierzchu jego ręki wysłuchując tego co miał do powiedzenia. Pokiwał twierdząco głową bo mimo otrzymania obiadu to nadal praca fizyczna na mrozie wyczerpała jego organizm. Poza tym znał „potężne” możliwości własnej głowy i jeżeli coś jeszcze przegryzie istniała ogromna szansa, że nie spije się połową kufla, ba! Nawet powinien zdołać go dokończyć. Dlatego też zatarł ręce gdy pojawił się przed nim talerz z jedzeniem i po podziękowaniu Orionowi zabrał się zarówno za jedzenie jak i baczne wsłuchiwanie się w otoczenie. Na chwilę obecną, Louriel i Finni stanowili najlepszą rozrywkę na Sali.
Widząc tak wyraźne politowanie sam uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił, przysłuchując się jego odpowiedzi z ogromną uwagą. Zaraz jednak uśmiechnął się łobuzersko, z szelmowskim błyskiem w oczach i po zacmokaniu cicho pokręcił głową w geście niedowierzania.
- Już na tyle zapoznałeś się z moją dupą, że nie tylko wiesz o jej ogromnym uroku ale i reakcjach na jaśnie buta? Jestem w ogromnym podziwie dla Twej spostrzegawczości. – Przyznał ponownie się do niego łobuzersko uśmiechając, podpierając głowę na splecionych dłoniach. Kolejnego bezczelnego posunięcia jednak się nie spodziewał. Jak mógł go trzymać w tej niepewności!? Co za bezczelny mamlas! Zasłużył sobie na ponowne szturchnięcie w policzek co miał nadzieję nieco go opanuje w nie zaspokajaniu swojego gościa. Powinien to czynić z wdzięcznością na ustach. Podniósł więc rękę i już miał zamiar go szturchnąć, nawet nieco powiercić mu dziurę gdy… został złapany zębami!
W pierwszym momencie aż podskoczył w miejscu i jęknął cicho ale na wdechu co dało dodatkowy efekt dźwiękowy w postaci ala zakrztuszenia się. Nie bolało, przynajmniej nie naruszało jego dość wysokiego progu ale sam fakt szoku porządnie go zmieszał. Nie pomagał również śmiech Ezry który chwilę wcześniej musiał wypluć akurat brany łyk wina z powrotem do kufla żeby ich nie opluć. Obrzydliwe aczkolwiek lepsze to niż mgiełka czerwonej cieszy rozpryskująca się na ich czyściutkich twarzach czy ciuchach. Na razie jednak tego nie rozważał, przyglądał się Lourielowi ni to zmieszany ni rozbawiony, niedowierzał aż go nie puścił.
- Znasz takie powiedzenie: polizany zaklepany? Zacznę być roszczeniowy… – Mruknął od razu ogarniając umysł żeby całą sytuację obrócić jakkolwiek w żart. Nie umniejszał mu przy tym punkcików za zaskoczenie go, gwiazdkę mu na czoło. Zaraz jego oczy przeniosły się na Oriona, wykrzywił twarz w teatralnym geście obrzydzenia i wytarł palec o ramię księcia.
- Jak rano obudzę się z trzecią stopą przyrośniętą do czoła będziemy wiedzieli czym i w jaki sposób zaraża. – Oświadczył poważnie na co Ezra znowu się załamał, tym razem szczęśliwie nie zdążył nabrać wina w usta.
Uwaga Finniego szybko wróciła do gadziocha. Przyjrzał się mu równie uważnie jak robił to niebieski i posyłając mu piękny, proszący uśmiech pokiwał głową twierdząco nadal chcąc rozwikłać kwestie pewnej zagadki. Jak szybko się okazało, wiedza ta była niezwykle przyjemna i warta wybłagania. Jego oczy szybko rozbłysły fascynacją, zastanowił się przez chwilę, a później… zaczął zalewać go kolejnymi pytaniami. Cóż, był ciekawski, a Louriel niezwykle rozgadany, należało z tego skorzystać szczególnie widząc, że na twarzy księcia powolutku pojawia się zarówno rozluźnienie jak i uśmiech.
Rozmowa szybko przeszła im w nieco bardziej prywatne rozważania. Przeżycia, doświadczenia, i chociaż nadal wszystko kręciło się dookoła run z przyjemnością wsłuchiwał się w krótkie historie opisujące możliwości jakie Lou otrzymywał dzięki tej wiedzy. Najpewniej w taki sposób zarówno rozpiłby go bardziej jak i jeszcze mocniej się nim zafascynował gdyby gdzieś z końca stołu nie zaczęli go wołać.
- Bajkopisarz! A pamiętasz historię z diabłami pustynnymi? Nasi drodzy koledzy nie do końca wiedzą o co chodzi, a nikt tego nie opowie jak Ty! – Rzucił do niego jeden z magów ognia szybko wywołując uśmiech na jego twarzy. Oczywiście odpowiednio połechtane ego sprawiło, że od razu złapał kufel w dłoń i znajdując się w nieco bardziej strategicznym miejscu Sali, tak żeby wszyscy mogli go widzieć, powoli zaczął snuć swoją opowieść.
Trzeba było przyznać, że Finnegan był w tym mistrzem. Jego bajki, legendy czy zwyczajnie ubarwione przeżycia z misji stanowiły wręcz legendę pałacu. Dzieciaki kochały go wieczorami słuchać, nawet dorośli rozkoszowali się w często usianymi grozom, akcją czy zwyczajnie przesadzoną fantastyką historiami. Finni miał bowiem talent do takiego modulowania faktami czy chociażby głosem żeby wciągnąć słuchacza, wywołać w nim chęć poznania zakończenia, a jednocześnie dzięki swojej ogromnej wyobraźni sam pobudzał do kreowania ciekawszej niż obecna rzeczywistości. Teraz było podobnie. Opowieść o pojawiających się znikąd wirach piaskowych, okraszonych ciemnymi błyskawicami i czerwonymi ślepiami dżinów oraz efektach które przynosiły – czarnym szkle z którego zbudowano podziemne miasto ludzi pustyni – szybko sprawiła, że gospoda zamarła w zasłuchaniu. Nawet Ci którzy opowieść tą już słyszeli wpatrywali się w blondyna który odpowiednio (jak na fakt samych dorosłych) dawkował napięcie, strach czy nieco przesadzone ziarenko dla koszmarów nocnych. Niestety, opowieść należała do tych strasznych, a on widząc tak liczne emocje w oczach słuchaczy w ogóle się nie krępował.
Szczęśliwie, zakończenie było optymistyczne, a miasto z czarnego szkła, usiane zmumifikowanymi zwłokami mieszkańców pogrzebały piaski pustyni.
Na miejsce wrócił również w ciszy, dopiero po tym jak usiadł ponownie zaczęły rozbrzmiewać rozmowy, kręcące się początkowo dookoła historii właśnie. W końcu temat został wywołany po coś, a magowie ognia na bazie przedstawionych faktów mogli dokończyć swoje małe podsumowanie kraju z którego się wywodzili. Sam Finni spojrzał zaciekawiony na reakcję Louriela, dopił jednym łykiem wino i dolał sobie kolejną porcję, księciu zresztą też.
- Ale to tylko legenda, nie musisz się bać. – Mruknął z szelmowskim uśmiechem delikatnie stukając swoim kuflem o jego, żeby zachęcić go do picia.
Ezra z powodu pragnienia ale i zwyczajnej chęci na wino, po posiłku opróżnił już prawie cały kufel. Zaczynało mu przyjemnie szumieć w głowie, oczy delikatnie się przymrużyły, a przyglądając się swojemu otoczeniu sprawiał wrażenie jakby właśnie polował, miał w tęczówkach drapieżny błysk. Po pijaku robił się nieco bardziej tolerancyjny – na dotyk, ciepło drugiego ciała. Nigdy nie pozwalał przekroczyć pewnej wyznaczonej granicy, potrafił być nadal nieprzyjemny ale alkohol budził w nim tą stronę która niechętna była do konfliktów. W tym stanie uwielbiał za to słuchać opowieści Finnegana. Dlatego gdy blondyn został wywołany z przyjemnością odwrócił się w jego stronę, a opierając skronią o ramie Oriona śledził z uwagą jego ruchy, wyobrażał sobie każdy drobny opisany szczegół.
Wszystko co dobre jednak się kończy, po historii obrócił się ponownie do stoły i zaczynając jeszcze kończyć swoją porcję dopił wino. W tym momencie też osiągnął swój bezpieczny limit gdzie posiadał jeszcze świadomość i ogólną orientację – chociaż i tak rano nic nie będzie pamiętał. Zanim jednak sięgnął po dolewkę nad którą dumałby już w jaki sposób doczołgać się na górę jego uwagę zwrócił Orion. Spojrzał w jego jasne oczy, na widelczyk i ponownie w oczy uśmiechając się przy tym czarująco. Słodkie? Nigdy nie odmówi! Chociaż grawitacja oraz równowaga zaczynały stwarzać problemy. Dlatego żeby sobie pomóc położył mu dłoń na udzie i podpierając się złapał w usta widelczyk dokładnie oblizując go z soku owocowego. Przy tym nie spuszczał wzorku z twarzy Oriona wodząc oczami od jego złotych tęczówek po usta i z powrotem. Po przełknięciu oblizał bardzo powoli usta i ani myśląc odsuwać się od niego ponownie zmrużył delikatnie oczy uśmiechając się przy tym łobuzersko. Miał zamiar podwędzić resztę ciasta i mało go obchodziło czy będzie musiał przy tym oblizać mu wargi czy podkraść talerzyk. Liczył się efekt, nie droga.
Zanim jednak swój plan wcielił w życie dostał w policzek kawałkiem skórki z chleba. Finnegan z naprzeciwka trzymał uniesioną łyżkę która stanowiła katapultę. Patrzył na niego mocno powątpiewająco, z wysoko uniesioną brwią. Jakby tracił wiarę w jego inteligencję.
- A Ty to masz już chyba dość, co? – Zapytał, retorycznie oczywiście. Ezra pokiwał powoli, twierdząco głową po czym spojrzał prosząco na Oriona. Ktoś musiał go zawlec po schodach bo nie było szans na utrzymanie równowagi.
- Och matko, jeszcze go zanieść trzeba… – Pokręcił z niedowierzaniem głową podpierają policzek na dłoni. Zaraz jego oczy spoczęły na Lourielu który… wyglądał mocno podobnie do Ezry! Z kim on w ogóle pił? Tylko Orion wydawał się trzymać! Gdzie się podziali prawdziwi mężczyźni?
- Ich obu zanieść. – Poprawił się, mocno rozbawiony sytuacją. Byli niezwykle oszczędni w swoich pijackich zapędach, szkoda, że jednocześnie szybko się wykańczali nie dotrzymując kroku reszcie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel nawet nie zauważył, w której minucie biesiady jego zły humor został odsunięty na bok alkoholem i jego wręcz legendarną w takiej sytuacji gadatliwością, sprawiając że nawet się trochę uśmiechał, kiedy połechtany po ego zainteresowaniem Finnegana, odpowiadał na jego liczne pytania. Powiedział mu więcej o smoczych runach, które nawet jeśli nie wszystkie były w zasięgu jego ręki, bo tylko te, które miały coś wspólnego z wodą, to mimo wszystko było ich kilka i stanowiły dużą podporę w sytuacjach takich jak ta ich, kiedy musieliby postawić strażnika przy rozpadlinie, żeby mieć pewność, że nic złego w nocy się z nią nie stanie. Książę rozgadał się, popijając wino, a z każdą chwilą jego głowa stawała się coraz lżejsza, a język rozplątał do tego stopnia, że niechcący mógłby palnąć coś nieodpowiedniego, gdyby mężczyzna z kraju ognia nie poprosił blondyna o opowieść.
Przyglądając się jak jego rozmówca zajmuje miejsce na środku pokoju i zwilża gardło przed bajką, Louriel usiadł zaskakująco prosto na swoim miejscu, wpatrując się uważnie w muskularną sylwetkę Finnegana. Nawet jeśli wyglądał jakby wina już mu zdecydowanie wystarczyło, nie zachwiał się ani razu. Cudowna równowaga księcia nawet w chwilach upojenia nie dawała ciału zbyt dużej swobody, przez co każdy z jego ruchów był wyważony i przemyślany, tak pełen wdzięku jak pozwalała mu na to polewa z koca na jego ramionach. Kiedy tylko głęboki głos Finnegana rozszedł się po pomieszczeniu, rozmowy nagle ucichły, razem ze wszystkimi innymi odgłosami wydawanymi przez dobrze bawiącą się grupę ludzi. Louriel, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, że historia ma charakter bardziej horroru niż komedii, podciągnął nogi pod brodę, oplatając się ramionami i kocem, by na koniec ułożyć brodę na splecionych na kolanach palcach. Nie mógł oderwać od niego oczu. Kiedy już na niego popatrzył, był jak zahipnotyzowany, głosem, opowieścią i własną wyobraźnią, która rozbudzona alkoholem i podsycona wizjami przedstawianymi przez blondyna, ukazywała mu pokój w zupełnie innym świetle. Według jego mózgu wcale nie znajdowali się w karczmie, a w podziemnej sali czarnego miasta, otoczeni powstałymi trupami i czarną mgłą.
Zaczarowany, nawet nie zauważył, że opowieść się skończyła, tak jak wino w jego kuflu, które nieświadomie zaczął sobie popijać w trakcie. Dopiero kiedy Finni usiadł obok niego i stuknął jego naczynie swoim, wrócił spojrzeniem do świata realnego. Zaraz też prychnął głośno i z godnością iście książęcą.
- Czy wyglądam jakbym się bał? – zapytał retorycznie, unosząc dumnie głowę. Wrócił do swojej skulonej pozycji, czując że jego powieki robią się ciężkie jak ołowiane płyty. Zmęczenie plus alkohol robiły swoje. Książę nie potrzebował dużo czasu, by najzwyczajniej w świecie zacząć przysypiać.
Orion nigdy by nie odgadł, że z Finnegana jest tak dobry mówca. Opowieść, którą snuł przepełniała go co i rusz różnymi, skrajnymi emocjami i choć odrobinę wkładu w tego miał pewien uroczy osobnik, który tak uroczo oparł mu głowę o ramię, historia była naprawdę wciągająca. Nie zdziwiło go za to, że Louriel, który z lekko uchylonymi ustami wpatrywał się w blondyna jak w obraz, śledząc z zapartym tchem wydarzenia rozgrywające się w podziemnym mieście. Sam chyba nawet nie zdawał sobie sprawę jak bardzo przejętą miał minę. Podobną robiły tylko wtedy, kiedy chłopak znalazł dla niego jakąś dobrą książkę na targu i książę mógł się zatopić w jej świecie, nie ruszając się z fotela w czytelni nawet o centymetr. Nic mu wtedy nie przeszkadzało, ani dzieci, ani Orion, ani nawet Mavelle, która raz pojawiła się w Akademii z pretensjami i zastała Louriela czytającego powieść.
Kiedy historia się skończyła, a on nadal roztrząsał w głowie, czy główny bohater na pewno postąpił słusznie, Ezra skutecznie odwrócił jego myśli od wszystkiego, co tylko nie było tym małym, uroczym i niezwykle śmiało prowokującym go mężczyzną. Pierwszym co poczuł, to gorąca dłoń opierająca mu się wysoko na udzie, zaraz po tym, była fala gorąca, która objęła go całego, łącznie z bijącym szaleńczo sercem i twarzą. Uroczy Ezra wprawiał go w wyśmienity nastrój, a jego rumieńce sprawiały, że miał ochotę się uśmiechać. Ten seksowny, pewny siebie mężczyzna sprawił, że to Orion się zarumienił. Głęboko i po cebulki włosów. Nie trwało to jednak długo, kiedy tylko czerwone i kuszące go usteczka Ezry odczepiły się od widelca, róż ustępował z jego twarzy, podsycając wyraz całkowitego zafascynowania. Wpatrzone w niego dwukolorowe oczy i sugestywnie przesuwający się po wargach język sprawił, że Orion musiał ciężko przełknąć ślinę, a i tak miał wrażenie, że to ani trochę mu nie pomogło. Bo te oczy patrzyły na niego z taką głębią i jakby prosiły go o coś bardziej cielesnego niż samo ciepłe uczucie, które kiełkowało w nim nieśmiało i jakby z wahaniem, a on miał ochotę spełnić tę niewypowiedzianą prośbę. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że zaczął pochylać się w jego stronę z osobliwą miną, podążając wzrokiem za spojrzeniem Ezry, tak jak on zatrzymując się co chwilę to na jego lekko uchylonych wargach, to na wpatrzonych w niego, pięknych oczach. Czuł się tak, jakby ich spojrzenia ocierały się o siebie, tworząc wokół nich niezwykle silne pole pełne napięcia, które mogli rozładować tylko w jeden sposób.
Znajdowali się naprawdę blisko siebie, ich nosy prawie się stykały, kiedy nagle coś przemknęło mu koło ucha i odbiło się od policzka Ezry. Sposób w jaki gwałtownie odsunęli się od siebie można było uznać za całkiem widowiskowy, jako że Orion prawie spadł na ziemię. Serce waliło mu w piersi, a rumieńce znów ozdobiły twarz, kiedy zdał sobie sprawę, że prawie pocałował Ezrę na oczach tych wszystkich ludzi. Pijanego Ezrę, który gdyby się o tym dowiedział, niechybnie urwałby mu głowę. Spojrzał ostrożnie na Finnegana i Louriela, spodziewając się jakiegoś mordu, ewentualnie złośliwej uciechy, ale dostrzegł tylko rozbawienie u blondyna i przymknięte oczy zasypiającego księcia. Słysząc słowa maga ognia, wrócił spojrzeniem do tego bardziej uroczego maga, a widząc na jego twarzy śliczny, proszący uśmiech, nie mógł się powstrzymać.
- Oczywiście, że cię zaniosę – westchnął, bardziej zachwyconym, niż zrezygnowanym tonem, wyciągając do niego ręce.
Kolejny raz tego wieczoru Ezra zszokował go swoją reakcją. Kiedy bez słowa wpakował mu się na kolana, Orion przez chwilę nie wiedział, jak powinien się zachować. Spojrzał na Finnegana, szukając odpowiedzi na pytanie, ale kiedy go nie znalazł, mentalnie wzruszył ramionami. Skoro koala chciał być noszoną księżniczką, to nie będzie mu odmawiał. Objął go ramionami, uważając przy tym, by jednak nie zrobić tego w zbyt nachalny sposób, splatając dłonie na jego krzyżu, ale kiedy tylko się podniósł i poczuł, że chłopak wyślizguje mu się z ramion, nie miał wyjścia i złapał go, chwytając go za pośladki. Czując pod palcami idealne półkule, jędrne, kształtne i aż proszące się o to, by je ugniatać, Orion musiał się mocno powstrzymać by nie zacząć najzwyczajniej w świecie go macać. A kiedy instynkt przetrwania Ezry zadziałał i chłopak przywarł do niego jeszcze mocniej, oplatając go nogami w pasie, białowłosy poczuł, że jeszcze chwila i zejdzie na zawał. Miał tylko nadzieję, że na nim nie zaśnie…
Obudził się za to ktoś inny. Louriel samym podszeptem diabła dosłyszał słowa „zanieść” i kiedy tylko zagrożenie w postaci objęcia ramionami przez któregokolwiek z silniejszych panów zawisło nad jego głową, natychmiast otworzył oczy.
- Mnie nigdzie nie trzeba nieść! – oświadczył pewnie i podniósł się z krzesła, chcąc wszystkim pokazać swoje wspaniałe umiejętności zachowania równowagi nawet w stanie nietrzeźwości, niestety pech chciał, że zaplątał się w koc i kiedy spróbował zza niego wyjść, potknął się i byłby wyłożył jak długi na ziemię, gdyby w ostatniej chwili nie przytrzymał się ramienia Finnegana.
Widząc minę mężczyzny, pełną politowania i dezaprobaty, natychmiast od niego odskoczył, żeby zaraz przebiec na drugi koniec stołu, tuż obok kominka, zamiatając przy tym podłogę krańcem swojej peleryny z koca. Zatrzymawszy się w pobliżu płomieni, stwierdził że to niebezpieczne i owinął się swoim okryciem najszczelniej jak to było możliwe, zostawiając sobie jednak pole do popisu w szybkim przebieraniu nogami, widząc że blondyn podniósł się ze swojego krzesła i zaczął zbliżać w jego kierunku. Mag wody zmrużył podejrzliwie oczy, a kiedy Finni znalazł się na wyciągnięcie ręki, pokazał mu język i uciekł dalej, upewniając się, że dzielić ich będzie cała długość stołu.
Orion widząc dziecinne zachowanie księcia, wcale się nie dziwił, że do tego doszło. Kiedy był pijany, nigdy nie pozwalał mu się dotknąć, jeśli sytuacja tego nie wymagała. Nie wiedział, dlaczego tak było, zwłaszcza że gdy był trzeźwy wcale kontaktu fizycznego nie odrzucał. A przynajmniej nie aż tak. W każdym razie, kiedy tak stał chwilę i przyglądał się zabawie w ganianego, stwierdził że nie będzie w niej przeszkadzał, tylko położy Ezrę spać. Życzył jeszcze Finneganowi powodzenia, reszcie zebranych dobranoc i z przytulonym do niego brunetem, ruszył po schodach na górę, a potem do pokoju. Izba była pusta, jako że większość osób została jeszcze na dole, dopić swoje kufle, ewentualnie właśnie brali kąpiel przed snem. Cokolwiek by to nie było, kiedy tylko Orion spróbował ułożyć trzymającego się go chłopaka na matach, ucieszył się, że są sami. Ezra wcale nie chciał go puścić. Uczepiony go wszystkimi czterema kończynami, przyciskał się mocno do ciała Oriona, wzbudzając w nim dziwne uczucie.
- Ezra, puść mnie – poprosił, pochylając się mocno, by nie zrobić chłopakowi krzywdy, gdyby ten nagle go puścił, ale tylko stracił równowagę i prawie upadł na niego, w ostatniej chwili zapierając się kolanami o ziemię, obie dłonie układając po bokach głowy Ezry.
- Mówię poważnie, puść – parsknął i kiedy poczuł, że ręce bruneta wiotczeją, spróbował się podnieść. Ale to wcale nie było takie proste, kiedy na jego szyi zostały tylko nadgarstki i dłonie Ezry, chłopak znów napiął mięśnie, nie dając mu odsunąć się do końca.
Orion spojrzał z dezaprobatą w oczy chłopaka, ale wcale nie wyszło mu przekonująco. Ezra gapił się na niego. Tak po prostu. Nie zrobił nic więcej, tylko patrzył w złote tęczówki Oriona z delikatnym uśmiechem błąkającym mu się po ustach. Białowłosy poczuł, że znów robi mu się gorąco. Przed oczami stanął mu obraz lubieżnie oblizującego się bruneta. Błagalny wyraz oczu, który prosił go tylko o jedno. Tak pewny siebie i swoich pragnień. A Orion wcale nie był tak silny, by mu odmawiać, kiedy całe jego ciało aż krzyczało, by spełnił prośbę tych cudownych dwukolorowych oczu.
- Ezra… - wyrwało mu się zachrypniętym z emocji głosem. Serce waliło mu w piersi, gorąco objęło całe ciało, a motyle w brzuchu wyczyniały istną rewolucję, sprawiając że miał ochotę odrzucić wszystkie zasady moralności, zapomnieć o tym, że chłopak jest pijany i naruszyć jego niewinność.
Opuścił głowę, nadgarstki na jego szyi ciągnęły ją w dół, a wyraz twarzy słodkiego maga ognia mieszał mu w czaszce i czynił jedynie pustą skorupą. Orion jeszcze nigdy wcześniej nie czuł się w ten sposób. Owszem, czuł podniecenie, ale nigdy w aż takim stopniu. Ezra był taki inny od tych wszystkich osób, które do tej pory białowłosy obdarował zainteresowaniem. Przede wszystkim mag ognia był tak bardzo rozbrajająco szczery w swoich reakcjach. Nie zareagował obrzydzeniem na jego pochodzenie. I uśmiechał się do niego tak pięknie, sprawiając że miał ochotę wstać kolejnego dnia tylko po to, by znów zobaczyć ten wyraz jego twarzy. Orion z nikim wcześniej nawet się nie całował, a Ezrze miał ochotę odebrać wszystko i dać mu wszystko choćby tu i teraz…
Nie wiedział, co się stało. Czy nagle mag ognia wydał z siebie jakiś dźwięk, czy to kawałek drewna pęknął w kominku, kornik zachrobotał w nodze od stołu… Co by to nie było, Orion poczuł się tak, jakby dostał silne uderzenie w twarz. Zamrugał kilka razy, wpatrując się w niebezpiecznie bliską twarz Ezry, a potem kiedy zdał sobie sprawę z tego, co chciał zrobić, poczuł do siebie obrzydzenie. Jak w ogóle mógł pomyśleć o czymś takim?! Musiał zostawić bruneta. Wydostać się z jego uścisku póki jego oczy znów nie rzuciłyby na niego czaru.
- Ezra, skarbie, uwierz mi, bardzo mi się nasza pozycja podoba, ale jeśli mnie nie puścisz zrobię coś, czego jutro i ty i ja będziemy ostro żałować. Jestem pewien, że trzeźwy ty byłbyś przerażony, a ostatnie, czego chcę to widzieć strach na twojej twarzy – powiedział cicho, ale bardzo pewnie, unosząc jedną dłoń do swojej szyi, by ściągnąć z niej jedną rękę chłopaka i odłożyć ją na matę. Ucieszył się, kiedy nie próbował znów go objąć. Potem to samo zrobił z drugą jego ręką, ale zanim i ją ułożył na matach, uniósł ją do ust, by ucałować lekko jego palce.
- Przepraszam, Ezra. Nie jestem ani trochę lepszy od tych dwóch zboczeńców na dole – westchnął przytulając czoło do jego knykci. – Wybacz mi, nie miałem zamiaru cię skrzywdzić – szepnął jeszcze raz, a potem szybko zdjął z siebie nogi chłopaka, odnalazł jakiś koc i opatulił nim szczelnie ciało maga, nie zostawiając żadnej szczeliny na zimne powietrze, które mogłoby dostać się pod spód. Potem zebrał szybko swoje rzeczy i zamknął się w łazience, serwując sobie długi, zimny prysznic i nie wrócił do pokoju dopóki nie był pewien, że nie zostaną w nim z Ezrą sami.
Przyglądając się jak jego rozmówca zajmuje miejsce na środku pokoju i zwilża gardło przed bajką, Louriel usiadł zaskakująco prosto na swoim miejscu, wpatrując się uważnie w muskularną sylwetkę Finnegana. Nawet jeśli wyglądał jakby wina już mu zdecydowanie wystarczyło, nie zachwiał się ani razu. Cudowna równowaga księcia nawet w chwilach upojenia nie dawała ciału zbyt dużej swobody, przez co każdy z jego ruchów był wyważony i przemyślany, tak pełen wdzięku jak pozwalała mu na to polewa z koca na jego ramionach. Kiedy tylko głęboki głos Finnegana rozszedł się po pomieszczeniu, rozmowy nagle ucichły, razem ze wszystkimi innymi odgłosami wydawanymi przez dobrze bawiącą się grupę ludzi. Louriel, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, że historia ma charakter bardziej horroru niż komedii, podciągnął nogi pod brodę, oplatając się ramionami i kocem, by na koniec ułożyć brodę na splecionych na kolanach palcach. Nie mógł oderwać od niego oczu. Kiedy już na niego popatrzył, był jak zahipnotyzowany, głosem, opowieścią i własną wyobraźnią, która rozbudzona alkoholem i podsycona wizjami przedstawianymi przez blondyna, ukazywała mu pokój w zupełnie innym świetle. Według jego mózgu wcale nie znajdowali się w karczmie, a w podziemnej sali czarnego miasta, otoczeni powstałymi trupami i czarną mgłą.
Zaczarowany, nawet nie zauważył, że opowieść się skończyła, tak jak wino w jego kuflu, które nieświadomie zaczął sobie popijać w trakcie. Dopiero kiedy Finni usiadł obok niego i stuknął jego naczynie swoim, wrócił spojrzeniem do świata realnego. Zaraz też prychnął głośno i z godnością iście książęcą.
- Czy wyglądam jakbym się bał? – zapytał retorycznie, unosząc dumnie głowę. Wrócił do swojej skulonej pozycji, czując że jego powieki robią się ciężkie jak ołowiane płyty. Zmęczenie plus alkohol robiły swoje. Książę nie potrzebował dużo czasu, by najzwyczajniej w świecie zacząć przysypiać.
Orion nigdy by nie odgadł, że z Finnegana jest tak dobry mówca. Opowieść, którą snuł przepełniała go co i rusz różnymi, skrajnymi emocjami i choć odrobinę wkładu w tego miał pewien uroczy osobnik, który tak uroczo oparł mu głowę o ramię, historia była naprawdę wciągająca. Nie zdziwiło go za to, że Louriel, który z lekko uchylonymi ustami wpatrywał się w blondyna jak w obraz, śledząc z zapartym tchem wydarzenia rozgrywające się w podziemnym mieście. Sam chyba nawet nie zdawał sobie sprawę jak bardzo przejętą miał minę. Podobną robiły tylko wtedy, kiedy chłopak znalazł dla niego jakąś dobrą książkę na targu i książę mógł się zatopić w jej świecie, nie ruszając się z fotela w czytelni nawet o centymetr. Nic mu wtedy nie przeszkadzało, ani dzieci, ani Orion, ani nawet Mavelle, która raz pojawiła się w Akademii z pretensjami i zastała Louriela czytającego powieść.
Kiedy historia się skończyła, a on nadal roztrząsał w głowie, czy główny bohater na pewno postąpił słusznie, Ezra skutecznie odwrócił jego myśli od wszystkiego, co tylko nie było tym małym, uroczym i niezwykle śmiało prowokującym go mężczyzną. Pierwszym co poczuł, to gorąca dłoń opierająca mu się wysoko na udzie, zaraz po tym, była fala gorąca, która objęła go całego, łącznie z bijącym szaleńczo sercem i twarzą. Uroczy Ezra wprawiał go w wyśmienity nastrój, a jego rumieńce sprawiały, że miał ochotę się uśmiechać. Ten seksowny, pewny siebie mężczyzna sprawił, że to Orion się zarumienił. Głęboko i po cebulki włosów. Nie trwało to jednak długo, kiedy tylko czerwone i kuszące go usteczka Ezry odczepiły się od widelca, róż ustępował z jego twarzy, podsycając wyraz całkowitego zafascynowania. Wpatrzone w niego dwukolorowe oczy i sugestywnie przesuwający się po wargach język sprawił, że Orion musiał ciężko przełknąć ślinę, a i tak miał wrażenie, że to ani trochę mu nie pomogło. Bo te oczy patrzyły na niego z taką głębią i jakby prosiły go o coś bardziej cielesnego niż samo ciepłe uczucie, które kiełkowało w nim nieśmiało i jakby z wahaniem, a on miał ochotę spełnić tę niewypowiedzianą prośbę. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że zaczął pochylać się w jego stronę z osobliwą miną, podążając wzrokiem za spojrzeniem Ezry, tak jak on zatrzymując się co chwilę to na jego lekko uchylonych wargach, to na wpatrzonych w niego, pięknych oczach. Czuł się tak, jakby ich spojrzenia ocierały się o siebie, tworząc wokół nich niezwykle silne pole pełne napięcia, które mogli rozładować tylko w jeden sposób.
Znajdowali się naprawdę blisko siebie, ich nosy prawie się stykały, kiedy nagle coś przemknęło mu koło ucha i odbiło się od policzka Ezry. Sposób w jaki gwałtownie odsunęli się od siebie można było uznać za całkiem widowiskowy, jako że Orion prawie spadł na ziemię. Serce waliło mu w piersi, a rumieńce znów ozdobiły twarz, kiedy zdał sobie sprawę, że prawie pocałował Ezrę na oczach tych wszystkich ludzi. Pijanego Ezrę, który gdyby się o tym dowiedział, niechybnie urwałby mu głowę. Spojrzał ostrożnie na Finnegana i Louriela, spodziewając się jakiegoś mordu, ewentualnie złośliwej uciechy, ale dostrzegł tylko rozbawienie u blondyna i przymknięte oczy zasypiającego księcia. Słysząc słowa maga ognia, wrócił spojrzeniem do tego bardziej uroczego maga, a widząc na jego twarzy śliczny, proszący uśmiech, nie mógł się powstrzymać.
- Oczywiście, że cię zaniosę – westchnął, bardziej zachwyconym, niż zrezygnowanym tonem, wyciągając do niego ręce.
Kolejny raz tego wieczoru Ezra zszokował go swoją reakcją. Kiedy bez słowa wpakował mu się na kolana, Orion przez chwilę nie wiedział, jak powinien się zachować. Spojrzał na Finnegana, szukając odpowiedzi na pytanie, ale kiedy go nie znalazł, mentalnie wzruszył ramionami. Skoro koala chciał być noszoną księżniczką, to nie będzie mu odmawiał. Objął go ramionami, uważając przy tym, by jednak nie zrobić tego w zbyt nachalny sposób, splatając dłonie na jego krzyżu, ale kiedy tylko się podniósł i poczuł, że chłopak wyślizguje mu się z ramion, nie miał wyjścia i złapał go, chwytając go za pośladki. Czując pod palcami idealne półkule, jędrne, kształtne i aż proszące się o to, by je ugniatać, Orion musiał się mocno powstrzymać by nie zacząć najzwyczajniej w świecie go macać. A kiedy instynkt przetrwania Ezry zadziałał i chłopak przywarł do niego jeszcze mocniej, oplatając go nogami w pasie, białowłosy poczuł, że jeszcze chwila i zejdzie na zawał. Miał tylko nadzieję, że na nim nie zaśnie…
Obudził się za to ktoś inny. Louriel samym podszeptem diabła dosłyszał słowa „zanieść” i kiedy tylko zagrożenie w postaci objęcia ramionami przez któregokolwiek z silniejszych panów zawisło nad jego głową, natychmiast otworzył oczy.
- Mnie nigdzie nie trzeba nieść! – oświadczył pewnie i podniósł się z krzesła, chcąc wszystkim pokazać swoje wspaniałe umiejętności zachowania równowagi nawet w stanie nietrzeźwości, niestety pech chciał, że zaplątał się w koc i kiedy spróbował zza niego wyjść, potknął się i byłby wyłożył jak długi na ziemię, gdyby w ostatniej chwili nie przytrzymał się ramienia Finnegana.
Widząc minę mężczyzny, pełną politowania i dezaprobaty, natychmiast od niego odskoczył, żeby zaraz przebiec na drugi koniec stołu, tuż obok kominka, zamiatając przy tym podłogę krańcem swojej peleryny z koca. Zatrzymawszy się w pobliżu płomieni, stwierdził że to niebezpieczne i owinął się swoim okryciem najszczelniej jak to było możliwe, zostawiając sobie jednak pole do popisu w szybkim przebieraniu nogami, widząc że blondyn podniósł się ze swojego krzesła i zaczął zbliżać w jego kierunku. Mag wody zmrużył podejrzliwie oczy, a kiedy Finni znalazł się na wyciągnięcie ręki, pokazał mu język i uciekł dalej, upewniając się, że dzielić ich będzie cała długość stołu.
Orion widząc dziecinne zachowanie księcia, wcale się nie dziwił, że do tego doszło. Kiedy był pijany, nigdy nie pozwalał mu się dotknąć, jeśli sytuacja tego nie wymagała. Nie wiedział, dlaczego tak było, zwłaszcza że gdy był trzeźwy wcale kontaktu fizycznego nie odrzucał. A przynajmniej nie aż tak. W każdym razie, kiedy tak stał chwilę i przyglądał się zabawie w ganianego, stwierdził że nie będzie w niej przeszkadzał, tylko położy Ezrę spać. Życzył jeszcze Finneganowi powodzenia, reszcie zebranych dobranoc i z przytulonym do niego brunetem, ruszył po schodach na górę, a potem do pokoju. Izba była pusta, jako że większość osób została jeszcze na dole, dopić swoje kufle, ewentualnie właśnie brali kąpiel przed snem. Cokolwiek by to nie było, kiedy tylko Orion spróbował ułożyć trzymającego się go chłopaka na matach, ucieszył się, że są sami. Ezra wcale nie chciał go puścić. Uczepiony go wszystkimi czterema kończynami, przyciskał się mocno do ciała Oriona, wzbudzając w nim dziwne uczucie.
- Ezra, puść mnie – poprosił, pochylając się mocno, by nie zrobić chłopakowi krzywdy, gdyby ten nagle go puścił, ale tylko stracił równowagę i prawie upadł na niego, w ostatniej chwili zapierając się kolanami o ziemię, obie dłonie układając po bokach głowy Ezry.
- Mówię poważnie, puść – parsknął i kiedy poczuł, że ręce bruneta wiotczeją, spróbował się podnieść. Ale to wcale nie było takie proste, kiedy na jego szyi zostały tylko nadgarstki i dłonie Ezry, chłopak znów napiął mięśnie, nie dając mu odsunąć się do końca.
Orion spojrzał z dezaprobatą w oczy chłopaka, ale wcale nie wyszło mu przekonująco. Ezra gapił się na niego. Tak po prostu. Nie zrobił nic więcej, tylko patrzył w złote tęczówki Oriona z delikatnym uśmiechem błąkającym mu się po ustach. Białowłosy poczuł, że znów robi mu się gorąco. Przed oczami stanął mu obraz lubieżnie oblizującego się bruneta. Błagalny wyraz oczu, który prosił go tylko o jedno. Tak pewny siebie i swoich pragnień. A Orion wcale nie był tak silny, by mu odmawiać, kiedy całe jego ciało aż krzyczało, by spełnił prośbę tych cudownych dwukolorowych oczu.
- Ezra… - wyrwało mu się zachrypniętym z emocji głosem. Serce waliło mu w piersi, gorąco objęło całe ciało, a motyle w brzuchu wyczyniały istną rewolucję, sprawiając że miał ochotę odrzucić wszystkie zasady moralności, zapomnieć o tym, że chłopak jest pijany i naruszyć jego niewinność.
Opuścił głowę, nadgarstki na jego szyi ciągnęły ją w dół, a wyraz twarzy słodkiego maga ognia mieszał mu w czaszce i czynił jedynie pustą skorupą. Orion jeszcze nigdy wcześniej nie czuł się w ten sposób. Owszem, czuł podniecenie, ale nigdy w aż takim stopniu. Ezra był taki inny od tych wszystkich osób, które do tej pory białowłosy obdarował zainteresowaniem. Przede wszystkim mag ognia był tak bardzo rozbrajająco szczery w swoich reakcjach. Nie zareagował obrzydzeniem na jego pochodzenie. I uśmiechał się do niego tak pięknie, sprawiając że miał ochotę wstać kolejnego dnia tylko po to, by znów zobaczyć ten wyraz jego twarzy. Orion z nikim wcześniej nawet się nie całował, a Ezrze miał ochotę odebrać wszystko i dać mu wszystko choćby tu i teraz…
Nie wiedział, co się stało. Czy nagle mag ognia wydał z siebie jakiś dźwięk, czy to kawałek drewna pęknął w kominku, kornik zachrobotał w nodze od stołu… Co by to nie było, Orion poczuł się tak, jakby dostał silne uderzenie w twarz. Zamrugał kilka razy, wpatrując się w niebezpiecznie bliską twarz Ezry, a potem kiedy zdał sobie sprawę z tego, co chciał zrobić, poczuł do siebie obrzydzenie. Jak w ogóle mógł pomyśleć o czymś takim?! Musiał zostawić bruneta. Wydostać się z jego uścisku póki jego oczy znów nie rzuciłyby na niego czaru.
- Ezra, skarbie, uwierz mi, bardzo mi się nasza pozycja podoba, ale jeśli mnie nie puścisz zrobię coś, czego jutro i ty i ja będziemy ostro żałować. Jestem pewien, że trzeźwy ty byłbyś przerażony, a ostatnie, czego chcę to widzieć strach na twojej twarzy – powiedział cicho, ale bardzo pewnie, unosząc jedną dłoń do swojej szyi, by ściągnąć z niej jedną rękę chłopaka i odłożyć ją na matę. Ucieszył się, kiedy nie próbował znów go objąć. Potem to samo zrobił z drugą jego ręką, ale zanim i ją ułożył na matach, uniósł ją do ust, by ucałować lekko jego palce.
- Przepraszam, Ezra. Nie jestem ani trochę lepszy od tych dwóch zboczeńców na dole – westchnął przytulając czoło do jego knykci. – Wybacz mi, nie miałem zamiaru cię skrzywdzić – szepnął jeszcze raz, a potem szybko zdjął z siebie nogi chłopaka, odnalazł jakiś koc i opatulił nim szczelnie ciało maga, nie zostawiając żadnej szczeliny na zimne powietrze, które mogłoby dostać się pod spód. Potem zebrał szybko swoje rzeczy i zamknął się w łazience, serwując sobie długi, zimny prysznic i nie wrócił do pokoju dopóki nie był pewien, że nie zostaną w nim z Ezrą sami.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pijany Ezra – dziecko pieszczocha i ekstrawertyka, rządne wszelkich uciech cielesnych które dają mu poczucie bycia kimś ważnym (nie mylić z traktowaniem jak tania dziw**). Najlepiej jeżeli osoba pieszcząca jest bliska sercu i już wcześniej wykazała inicjatywę znalezienia się nieco bardziej w łaskach choleryka. W traktowaniu tego tworu należy pamiętać o głaskaniu po włosach i mimo wszystko trzymaniu dystansu ponieważ może w sposób nieprzewidywalny przykleić się i nie chcieć puścić.
W momencie w którym Orion wyciągnął do niego ręce jednocześnie zgadzając się na zaniesienie go do łóżka, na jego ustach wykwitł szczęśliwy i szeroki uśmiech przepełniony wdzięcznością. Wiedział doskonale o tym, że w momencie gdy w jego krwi krążyły aż takie dawki alkoholu, dla jego organizmu będące zabójczymi, jego wyśmienita równowaga brała sobie wolne i wyjeżdżała w ciepłe kraje. Plątał się mu język, nogi i myśli. Nie wiedział tak do końca co robi, następnego dnia kompletnie nic nie pamiętał oraz wymagał pełnej opieki niczym dziecko. Zazwyczaj był tego świadom, zazwyczaj wstyd dominował chęć zabawy, ewentualnie Finnegan podejmował się sprawowania nad nim nikłej kontroli albo chociaż go odprowadzał do rowu w którym mógł spokojnie się ogarnąć. Tym razem było gorzej.
Po głowie dreptał mu tylko i wyłącznie Orion. Spokojnie analizował wszystkie sytuacje w jakich się znalazł razem z białowłosym i doszukiwał się dziury w całym. Jakiegoś punktu zaczepienia który pokazywałby mu jedynie litość nad jego osobą czy sztuczność jego intencji. Nie znalazł nic. Oczywiście wykluczając ciepłe uśmiechy, silne ramiona czy pewną dłoń prowadzącą go przez tą nieznaną krainę. Szczerość słów i emocji jakie zarówno w nim wzbudzał jak i te którymi był obdarowywany. Z logicznego punktu widzenia powinien właśnie walnąć się na stół i marudzić nad swoim marnym losem, swoim i braku takich facetów w domu.
Ten wieczór logiki był jednak pozbawiony, a on szybko wgramolił się na kolana Oriona wtulając się policzkiem w jego szyję, obejmując go ściśle ramionami. Od razu też przymknął oczy czując ten nieziemski zapach mrozu i świeżego powietrza zaklęty w białych kosmykach. Z ust wyrwał się mu cichy, zadowolony pomruk.
Teoretycznie Orion i Ezra przysiedli się do nich żeby oglądać widowisko jakim powinni ich z Lourielem zaszczycić. W praktyce im się wspaniale rozmawiało, Lou skutecznie wybił jego serce ze spokojnego rytmu, ponownie pobudził motylki do połaskotania jego żołądka gdy obdarował go pełnią swojego zainteresowania przy historii. Ogółem, wieczór był przyjemny i udany, w towarzystwie gada który miał nadzieję się już na niego nie gniewał. Przecież nawet zaczął się uśmiechać. Dlatego panami naprzeciwko zainteresował się dopiero w momencie gdy Ezra zaczął przechodzić sam siebie. Początkowo zmarszczył delikatnie brwi, brunet nigdy nie posunął się tak daleko, a to mógł blondyn zagwarantować, znali się przecież nie od dzisiaj. Co więc Orion miał w sobie albo raczej co mu ostatnio zrobił, że jego drogi przyjaciel obdarowywał go aż taką uwagą? Nie wiedział. Zaczynał za to bardzo poważnie cieszyć się z tego, że Ezra nie ma jednak serca z lodu i potrafi pokochać jednocześnie będąc kochanym. Bo fakt zadurzenia to aż na czołach mieli wypisany. Mimo to musiał przerwać te szczeniackie zaloty zanim zaczną się po pijaku lizać. Tego żaden z nich by nie chciał, a kawałek chleba okazał się środkiem przypominającym.
Czując na sobie lekko spanikowany wzrok białaska jedynie się do niego uśmiechnął. Nie chciał mu podpowiadać bo i co miał mu powiedzieć? Zasugerować mu jakieś uczucie? Nie musiał! Przecież widział te rumieńce na jego twarzy, nie trudno było się domyślić, że Orion wolał panów… ewentualnie tylko Ezrę. Niech sobie radzi z wyzwaniem którego się podjął. Mimo spokoju w jego wzroku pojawiło się jednak ostrzeżenie. Nie należało wykorzystywać zmęczonego alkoholem umysłu i miał nadzieję, że dzieciak to wiedział. Sam natomiast wolał zająć się Lourielem który właśnie spał na siedząco, a który obudził się dopiero jak wyszła kwestia noszenia. Aż się zmieszał widząc to zaskoczenie.
- No tak gadzinko, oczywiście. – Mruknął łapiąc za krawędź materiału na jego plecach żeby go przytrzymać. Nie chciał żeby ta cudowna buźka się obiła, jeszcze chciał na nią patrzeć. Po tym wstał i wyciągając do niego ręce dał mu jasno do zrozumienia, że ma teraz szansę na znalezienie się na górze, po dobroci i z całusem na dobranoc.
A łajza zamiast tego zaczęła uciekać. Przebrzydły jaszczur.
Na ustach Finnegana wykwitł łobuzerski uśmiech. Powoli ruszył za Lourielem przyglądając się tak ten, w postaci naleśnika, żwawo przebiera skrępowanymi nóżkami byleby tylko się od niego odsuwać. Czasem śniły się mu pierdoły, żywe jedzenie z takimi chudymi nóżkami i rączkami. Tak właśnie wyglądał Louriel w chwili obecnej i chociaż widok ten był zabawny, zaczął się zastanawiać czy aby dobrze robi, nie podpada ponownie będąc natrętem.
Gdy Orion ruszył na górę rzucił mu jedynie spokojnej nocy i wrócił do gonitwy. Ta rozpętała się po chwili na dobre i chociaż gdzieś do jego uszu doszły pomruki dezaprobaty maruderów pozostawionych z końcówką wina miał to gdzieś. Wystarczył jeden wybuch śmiechu księcia żeby zapomniał o wątpliwością ale i otoczeniu, teraz liczyło się złapanie go!
Ezra szybko zaczął przysypiać. Silne ramiona, ciepło drugiego ciała i znajomy zapach z którym miał już styczność w nocy. Wszystko to w połączeniu zaczęło wysyłać go w objęcia odpoczynku chociaż dzień wcale do nieprzyjemnych nie należał, ba! Mógłby tak wyglądać cały tydzień bo dawno się tak nie uśmiał, nie wygadał. Gdzieś po drodze zaczął za to nawijać na palec jeden z dłuższych kosmyków, ogółem zabawa białymi włosami okazała się niezwykle przyjemna i zaraz jedna dłoń zatopiła się w prostych pasmach. Przepuszczał je przez palce, gładził i delikatnie do drapał. Uśmiechał się przy tym do siebie aż do momentu gdy podróż się skończyła, a jego brwi zmarszczyły.
- Nieeee. – Zamruczał w jego szyję wtulając się tylko mocniej, ściślej do niego przywierając. Na kolejny protest westchnął cicho, posmyrał nosem po płatku ucha.
- Jeszcze momencik… – Poprosił, a jego oczy otwarły się, bardzo szeroko, gdy nagle zmieniła się jego pozycja na leżącą-przylegającą do maty. Rozejrzał się po pokoju w którym ponownie jedynym źródłem światła była łuna z kominka i kilka świec. Przetarł oko niczym zmęczone dziecko po czym jego oczy wpatrzyły się w te złote, przypominającą gre świateł której doświadczyli na wieczornym spacerze. Nie mógł, po prostu nie mógł się powstrzymać żeby nie przejechać mu wierzchem dłoni po policzku. Był tak przystojny, nie dało się tego nie zauważyć i z tym kłócić. Dodatkowo jego oczy, jakby miał w nich zamkniętą jakąś ważną tajemnicę która tylko z bliska nieśmiało można było odkrywać. Zaczesał mu kosmyk włosów za ucho, odgarnął grzywkę z czoła i jeszcze raz pogładził po policzku niestety, kompletnie go nie słuchając.
Skupił się na jego głosie dopiero gdy ten stał się nieco bardziej podłamany. Spojrzał na niego jak zbity szczeniaczek pozwalając przerwać kontakt, chociaż bardzo niechętnie. Uśmiechnął się dopiero gdy poczuł jego usta na dłoni, znowu zaczął go gładzić po policzku, bawić się jego włosami. Opuszkami pogłaskał jego ucho, bardzo delikatnie.
- Ale przyjdziesz ze mną spać, prawda? Przy Tobie jest cieplej… – Poprosił dłońmi przejeżdżając mu po szyi, nieśmiało wplatając ręce pod materiał jego ubrania żeby dotknąć barków, później też obojczyków.
- Będę grzeczny, tylko się do Ciebie przytulę. Chcę Cię przytulać… – Ziewnął ponownie przecierając oczy.
Zanim do niego wrócił już smacznie spał, opatulony po czubki uszu.
Na dole gonitwa trwała w najlepsze. Louriel rzeczywiście mimo wyraźnego upojenia miał wyborną równowagę! Przemykał się pod stołem gdy on ślizgał się po blacie żeby zmniejszyć odległość. Nie pozwalał mu podejść mimo że bardzo tego chciał. Ostatecznie, wywołał w nim falę śmiechu i kolejnych głupkowatych docinek na poziomie przedszkolaków z piaskownicy. Och ale jak one na niego działały! Jakby rozmawiał z bratnią duszą, nie było w tym żadnego jadu, po prostu szturchali się wzajemnie, drażnili męskie ego które na tą stymulację się zaczynało cieszyć.
W końcu gada dorwał!
- Ha! I tu Cię mam przystojniaczku. Idziemy spać! – Zawyrokował trzymając go delikatnie za przedramiona, od tyłu, tak żeby plecami smoczysko opierało się o jego brzuch. Miał ochotę go przytulić, na razie jednak kombinował jak go odtransportować.
- Mówiłeś, że nie lubisz być traktowany jak jaśnie książę. W takim razie mam dla Ciebie alternatywę… – Wyszeptał mu do ucha, prawie muskając płatek ustami jednak nadal trzymając obiecane hormony na wodzy, po prostu ich pozycja pozwalała mu na taką groźbę.
Jeden szybki ruch. Zrobił dwa kroki, jeden w bok, drugi przed Louriela, kucnął i przerzucił go sobie przez ramię. Tak, jak zwyczajny worek ziemniaków. Złapał go pod kolanami i po poprawieniu sobie jego bioder w taki sposób żeby nie wpijały się niemiłosiernie w jego ramię ruszył dziarskim krokiem do góry. Przynajmniej do pewnego momentu gdy to go zatkało.
- Och i kto tu powinien trzymać hormony na wodzy, hym?! Tak bezczelnie mi macać tyłek? – Zapytał odwracając się na niego przez ramię, podnosząc powoli rękę tak żeby ten ruch zanotował po czym poważnie zaczął walczyć z tym żeby się mu odklepnąć. Przygryzł wargę, wziął głęboki oddech i odbił od jego pośladków kolejno każdy z palców, całą dłonią jednak nie złapał, za to sobie przeklął pod nosem.
- Jak ja bym Cię teraz strzelił to sobie nie wyobrażasz. – Zaśmiał się ruszając ponownie na górę. Tym razem dotarł do celu i zaraz Louriela postawił na ziemi. I mógłby teraz ponownie go klepnąć, miał okazję i mógłby patrzeć w te boskie, gadzie oczka ale powstrzymał się. Zamiast tego przejechał mu wierzchem palców po policzkach, ostrożnie go tylko musnął, po tym podniósł mu brodę, pochylił się i dotknął ustami jego czoła.
- Dobranoc. – Posłał mu najbardziej czarujący uśmiech jaki tylko posiadał w wachlarzu swoich emocji. – Mam nadzieję, że się już na mnie nie gniewasz. Jeszcze raz przepraszam za wczoraj. – Dodał jeszcze raz, delikatnie całując go w czoło.
W momencie w którym Orion wyciągnął do niego ręce jednocześnie zgadzając się na zaniesienie go do łóżka, na jego ustach wykwitł szczęśliwy i szeroki uśmiech przepełniony wdzięcznością. Wiedział doskonale o tym, że w momencie gdy w jego krwi krążyły aż takie dawki alkoholu, dla jego organizmu będące zabójczymi, jego wyśmienita równowaga brała sobie wolne i wyjeżdżała w ciepłe kraje. Plątał się mu język, nogi i myśli. Nie wiedział tak do końca co robi, następnego dnia kompletnie nic nie pamiętał oraz wymagał pełnej opieki niczym dziecko. Zazwyczaj był tego świadom, zazwyczaj wstyd dominował chęć zabawy, ewentualnie Finnegan podejmował się sprawowania nad nim nikłej kontroli albo chociaż go odprowadzał do rowu w którym mógł spokojnie się ogarnąć. Tym razem było gorzej.
Po głowie dreptał mu tylko i wyłącznie Orion. Spokojnie analizował wszystkie sytuacje w jakich się znalazł razem z białowłosym i doszukiwał się dziury w całym. Jakiegoś punktu zaczepienia który pokazywałby mu jedynie litość nad jego osobą czy sztuczność jego intencji. Nie znalazł nic. Oczywiście wykluczając ciepłe uśmiechy, silne ramiona czy pewną dłoń prowadzącą go przez tą nieznaną krainę. Szczerość słów i emocji jakie zarówno w nim wzbudzał jak i te którymi był obdarowywany. Z logicznego punktu widzenia powinien właśnie walnąć się na stół i marudzić nad swoim marnym losem, swoim i braku takich facetów w domu.
Ten wieczór logiki był jednak pozbawiony, a on szybko wgramolił się na kolana Oriona wtulając się policzkiem w jego szyję, obejmując go ściśle ramionami. Od razu też przymknął oczy czując ten nieziemski zapach mrozu i świeżego powietrza zaklęty w białych kosmykach. Z ust wyrwał się mu cichy, zadowolony pomruk.
Teoretycznie Orion i Ezra przysiedli się do nich żeby oglądać widowisko jakim powinni ich z Lourielem zaszczycić. W praktyce im się wspaniale rozmawiało, Lou skutecznie wybił jego serce ze spokojnego rytmu, ponownie pobudził motylki do połaskotania jego żołądka gdy obdarował go pełnią swojego zainteresowania przy historii. Ogółem, wieczór był przyjemny i udany, w towarzystwie gada który miał nadzieję się już na niego nie gniewał. Przecież nawet zaczął się uśmiechać. Dlatego panami naprzeciwko zainteresował się dopiero w momencie gdy Ezra zaczął przechodzić sam siebie. Początkowo zmarszczył delikatnie brwi, brunet nigdy nie posunął się tak daleko, a to mógł blondyn zagwarantować, znali się przecież nie od dzisiaj. Co więc Orion miał w sobie albo raczej co mu ostatnio zrobił, że jego drogi przyjaciel obdarowywał go aż taką uwagą? Nie wiedział. Zaczynał za to bardzo poważnie cieszyć się z tego, że Ezra nie ma jednak serca z lodu i potrafi pokochać jednocześnie będąc kochanym. Bo fakt zadurzenia to aż na czołach mieli wypisany. Mimo to musiał przerwać te szczeniackie zaloty zanim zaczną się po pijaku lizać. Tego żaden z nich by nie chciał, a kawałek chleba okazał się środkiem przypominającym.
Czując na sobie lekko spanikowany wzrok białaska jedynie się do niego uśmiechnął. Nie chciał mu podpowiadać bo i co miał mu powiedzieć? Zasugerować mu jakieś uczucie? Nie musiał! Przecież widział te rumieńce na jego twarzy, nie trudno było się domyślić, że Orion wolał panów… ewentualnie tylko Ezrę. Niech sobie radzi z wyzwaniem którego się podjął. Mimo spokoju w jego wzroku pojawiło się jednak ostrzeżenie. Nie należało wykorzystywać zmęczonego alkoholem umysłu i miał nadzieję, że dzieciak to wiedział. Sam natomiast wolał zająć się Lourielem który właśnie spał na siedząco, a który obudził się dopiero jak wyszła kwestia noszenia. Aż się zmieszał widząc to zaskoczenie.
- No tak gadzinko, oczywiście. – Mruknął łapiąc za krawędź materiału na jego plecach żeby go przytrzymać. Nie chciał żeby ta cudowna buźka się obiła, jeszcze chciał na nią patrzeć. Po tym wstał i wyciągając do niego ręce dał mu jasno do zrozumienia, że ma teraz szansę na znalezienie się na górze, po dobroci i z całusem na dobranoc.
A łajza zamiast tego zaczęła uciekać. Przebrzydły jaszczur.
Na ustach Finnegana wykwitł łobuzerski uśmiech. Powoli ruszył za Lourielem przyglądając się tak ten, w postaci naleśnika, żwawo przebiera skrępowanymi nóżkami byleby tylko się od niego odsuwać. Czasem śniły się mu pierdoły, żywe jedzenie z takimi chudymi nóżkami i rączkami. Tak właśnie wyglądał Louriel w chwili obecnej i chociaż widok ten był zabawny, zaczął się zastanawiać czy aby dobrze robi, nie podpada ponownie będąc natrętem.
Gdy Orion ruszył na górę rzucił mu jedynie spokojnej nocy i wrócił do gonitwy. Ta rozpętała się po chwili na dobre i chociaż gdzieś do jego uszu doszły pomruki dezaprobaty maruderów pozostawionych z końcówką wina miał to gdzieś. Wystarczył jeden wybuch śmiechu księcia żeby zapomniał o wątpliwością ale i otoczeniu, teraz liczyło się złapanie go!
Ezra szybko zaczął przysypiać. Silne ramiona, ciepło drugiego ciała i znajomy zapach z którym miał już styczność w nocy. Wszystko to w połączeniu zaczęło wysyłać go w objęcia odpoczynku chociaż dzień wcale do nieprzyjemnych nie należał, ba! Mógłby tak wyglądać cały tydzień bo dawno się tak nie uśmiał, nie wygadał. Gdzieś po drodze zaczął za to nawijać na palec jeden z dłuższych kosmyków, ogółem zabawa białymi włosami okazała się niezwykle przyjemna i zaraz jedna dłoń zatopiła się w prostych pasmach. Przepuszczał je przez palce, gładził i delikatnie do drapał. Uśmiechał się przy tym do siebie aż do momentu gdy podróż się skończyła, a jego brwi zmarszczyły.
- Nieeee. – Zamruczał w jego szyję wtulając się tylko mocniej, ściślej do niego przywierając. Na kolejny protest westchnął cicho, posmyrał nosem po płatku ucha.
- Jeszcze momencik… – Poprosił, a jego oczy otwarły się, bardzo szeroko, gdy nagle zmieniła się jego pozycja na leżącą-przylegającą do maty. Rozejrzał się po pokoju w którym ponownie jedynym źródłem światła była łuna z kominka i kilka świec. Przetarł oko niczym zmęczone dziecko po czym jego oczy wpatrzyły się w te złote, przypominającą gre świateł której doświadczyli na wieczornym spacerze. Nie mógł, po prostu nie mógł się powstrzymać żeby nie przejechać mu wierzchem dłoni po policzku. Był tak przystojny, nie dało się tego nie zauważyć i z tym kłócić. Dodatkowo jego oczy, jakby miał w nich zamkniętą jakąś ważną tajemnicę która tylko z bliska nieśmiało można było odkrywać. Zaczesał mu kosmyk włosów za ucho, odgarnął grzywkę z czoła i jeszcze raz pogładził po policzku niestety, kompletnie go nie słuchając.
Skupił się na jego głosie dopiero gdy ten stał się nieco bardziej podłamany. Spojrzał na niego jak zbity szczeniaczek pozwalając przerwać kontakt, chociaż bardzo niechętnie. Uśmiechnął się dopiero gdy poczuł jego usta na dłoni, znowu zaczął go gładzić po policzku, bawić się jego włosami. Opuszkami pogłaskał jego ucho, bardzo delikatnie.
- Ale przyjdziesz ze mną spać, prawda? Przy Tobie jest cieplej… – Poprosił dłońmi przejeżdżając mu po szyi, nieśmiało wplatając ręce pod materiał jego ubrania żeby dotknąć barków, później też obojczyków.
- Będę grzeczny, tylko się do Ciebie przytulę. Chcę Cię przytulać… – Ziewnął ponownie przecierając oczy.
Zanim do niego wrócił już smacznie spał, opatulony po czubki uszu.
Na dole gonitwa trwała w najlepsze. Louriel rzeczywiście mimo wyraźnego upojenia miał wyborną równowagę! Przemykał się pod stołem gdy on ślizgał się po blacie żeby zmniejszyć odległość. Nie pozwalał mu podejść mimo że bardzo tego chciał. Ostatecznie, wywołał w nim falę śmiechu i kolejnych głupkowatych docinek na poziomie przedszkolaków z piaskownicy. Och ale jak one na niego działały! Jakby rozmawiał z bratnią duszą, nie było w tym żadnego jadu, po prostu szturchali się wzajemnie, drażnili męskie ego które na tą stymulację się zaczynało cieszyć.
W końcu gada dorwał!
- Ha! I tu Cię mam przystojniaczku. Idziemy spać! – Zawyrokował trzymając go delikatnie za przedramiona, od tyłu, tak żeby plecami smoczysko opierało się o jego brzuch. Miał ochotę go przytulić, na razie jednak kombinował jak go odtransportować.
- Mówiłeś, że nie lubisz być traktowany jak jaśnie książę. W takim razie mam dla Ciebie alternatywę… – Wyszeptał mu do ucha, prawie muskając płatek ustami jednak nadal trzymając obiecane hormony na wodzy, po prostu ich pozycja pozwalała mu na taką groźbę.
Jeden szybki ruch. Zrobił dwa kroki, jeden w bok, drugi przed Louriela, kucnął i przerzucił go sobie przez ramię. Tak, jak zwyczajny worek ziemniaków. Złapał go pod kolanami i po poprawieniu sobie jego bioder w taki sposób żeby nie wpijały się niemiłosiernie w jego ramię ruszył dziarskim krokiem do góry. Przynajmniej do pewnego momentu gdy to go zatkało.
- Och i kto tu powinien trzymać hormony na wodzy, hym?! Tak bezczelnie mi macać tyłek? – Zapytał odwracając się na niego przez ramię, podnosząc powoli rękę tak żeby ten ruch zanotował po czym poważnie zaczął walczyć z tym żeby się mu odklepnąć. Przygryzł wargę, wziął głęboki oddech i odbił od jego pośladków kolejno każdy z palców, całą dłonią jednak nie złapał, za to sobie przeklął pod nosem.
- Jak ja bym Cię teraz strzelił to sobie nie wyobrażasz. – Zaśmiał się ruszając ponownie na górę. Tym razem dotarł do celu i zaraz Louriela postawił na ziemi. I mógłby teraz ponownie go klepnąć, miał okazję i mógłby patrzeć w te boskie, gadzie oczka ale powstrzymał się. Zamiast tego przejechał mu wierzchem palców po policzkach, ostrożnie go tylko musnął, po tym podniósł mu brodę, pochylił się i dotknął ustami jego czoła.
- Dobranoc. – Posłał mu najbardziej czarujący uśmiech jaki tylko posiadał w wachlarzu swoich emocji. – Mam nadzieję, że się już na mnie nie gniewasz. Jeszcze raz przepraszam za wczoraj. – Dodał jeszcze raz, delikatnie całując go w czoło.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gonitwa w pierwszej chwili była dla niego ucieczką od niechcianej i przerażającej w tym stanie wizji dotyku. Finnegan w oczach Louriela należał do tych mężczyzn, którzy silni, pewni siebie i swoich decyzji, nie zamierzali się z nim w jakikolwiek sposób patyczkować. Na trzeźwo taka postawa nawet mu imponowała. Oznaczała osobę, której mógł trochę podokuczać, a potem patrzeć jak próbuje, z różnym skutkiem, ustawić go do pionu. W momencie, w którym jego skóra zachowywała się jak domino, gdzie jedno złe posunięcie mogło sprawić, że cały jego układ nerwowy zapłonie z bólu, najzwyczajniej w świecie zaczynał się bać. Książę nie lubił bólu, a w takim stanie jego próg, który normalnie miał całkiem wysoki, obniżał się i nawet zwykłe, pozbawione ostrożności dotknięcie sprawiało mu niewyobrażalne cierpienie.
Zaraz jednak okazało się, że… Louriel wybornie się bawił. Finnegan nawet w takiej sytuacji nie zamierzał nikomu przeszkadzać, w przeciwieństwie do księcia, który każdy moment zawahania, wykorzystywał na swoją korzyść. Widząc skonsternowaną, skupioną i niezwykle zdeterminowaną twarz Papużki, która w pierwszej chwili go przestraszyła, zaraz zaczęła go bawić, wywołując u niego salwy śmiechu, kiedy tylko znów udało mu się wywinąć. Nie wiedział ile czasu zajęła im zabawa, Louriel skupiony na unikaniu dłoni Finnegana, nawet nie zauważył, kiedy zostali na dole praktycznie sami z kilkoma co bardziej wytrwałymi gośćmi karczmy. Dopiero kiedy silne dłonie maga ognia podstępem zacisnęły się na przedramionach księcia, zdał sobie sprawę z otoczenia i w jak beznadziejnej, w swoim odczuciu, sytuacji się znalazł. Tylko owinięty wokół niego gruby koc sprawiał, że nie krzyczał z bólu, choć przez materiał czuł bardzo wyraźnie każdy palec Finnegana.
Słysząc złowrogi szept w swoim uchu zadrżał niekontrolowanie. Gorący oddech mężczyzny na jego małżowinie sprawiał, że jego przedramiona pokryły się gęsią skórką, a włoski na karku stanęły dęba. W połowie przerażony własną, zbyt silną reakcją, w drugiej zły na siebie i Finnegana, nie spodziewał się, że zaraz zostanie bezceremonialnie złapany w kolanach i przerzucony przez ramię jak jakiś wielki worek ziemniaków. I tym razem nie udało mu się ukryć cichego protestu w postaci zbolałego jęku, który opuścił jego usta. Jego nogi okryte były tylko piżamą, przez co zaciśnięte na nich ręce wywoływały fale cierpienia, choć czuł że mimo wszystko mag ognia stara się traktować go uprzejmie. W przypływie nawracającego złego humoru i oburzenia, poprzez tykanie jego bioder, zamachnął się, tak jak pozwalała mu na to jego nieciekawa pozycja i klepnął Finnegana w tyłek. Oczywiście, zaraz tego pożałował, jako że dłoń zabolała go jakby włożył ją we wrzątek, na dodatek poczuł ostrzegawczy ruch, który zaraz zamienił się w bezczelne tykanie jego tyłka!
-A tylko byś spróbował – sapnął, starając się by złość przesłoniła cierpienie, które mogło odbić się w jego głosie. Podróż po schodach nie należała do przyjemnych i tylko zaciśnięte na materiale piżamy maga ognia dłonie powstrzymały go od zbolałych krzyków. Wolał zachować swoją słabość w tajemnicy, nawet jeśli blondyn miał zamiar uskutecznić swoją groźbę i go klepnąć. Miał zamiar wytrzymać, nawet jeśli czuł się okropnie.
Postawiony na ziemi, natychmiast odetchnął z ulgą, żeby zaraz zacisnąć mocno powieki, kiedy zobaczył dłoń mężczyzny zbliżającą się do jego twarzy. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, więc przygotował się na ból… Jednak to nie cierpienie przyniosły palce Finnegana. Zaskoczony niezwykle delikatnym dotykiem, zadrżał silnie, zagryzając wargę, by powstrzymać dźwięk rodzący się w głębi jego gardła. Palce maga zatrzymały się na jego brodzie, unosząc powoli do góry jego twarz. Serce Louriela też na chwilę się zatrzymało, by zaraz niemal dostać palpitacji. Oddech zaczął się urywać, a kolana zmiękły, grożąc osunięciem się na ziemię. Książę próbował sobie wmówić, że się boi. Że to tylko strach przed cierpieniem, które mogło go spotkać ze strony blondyna. Muśnięte ustami czoło parzyło i nawet kiedy mężczyzna się odsunął, Louriel czuł dokładnie na swojej twarzy wędrówkę palców Finnegana. Otworzył w końcu oczy, ale gadzie tęczówki w tym momencie przypominały raczej spłoszone zwierzątko niż pewnego siebie, wrednego jaszczura. Patrzyli na siebie kilka minut, stojąc naprzeciwko siebie, aż Louriel poczuł, że dłużej nie wytrzyma tego wpatrzonego w niego spojrzenia pomarańczowych oczu. Speszony, nie wiadomo czym, zakrył twarz rąbkiem koca, mając wrażenie, że jego twarz przypomina w tym momencie płonącą czerwienią latarnię.
- Dobranoc – wydusił z siebie jeszcze, żeby zaraz odejść w swój kąt i zakryć się od stóp do głów kilkoma kocami, mając nadzieję, że kilka warstw ukryje jego drżące z przejęcia i emocji ciało. Zasypiając pomyślał tylko, że ból jest łatwiejszy i mniej go przerażał niż to, co robiła z nim czyjaś łagodność.
Orion otrzeźwiały całkowicie po lodowatym prysznicu, wracając do sypialni, słyszał w głowie błagalną prośbę Ezry. „Chcę cię przytulać” – tak słodka i niewinna prośba, nie wiedział jak miałby jej odmówić. Brunet był najczystszym stworzeniem na ziemi, a on chciał go tak podle wykorzystać, kiedy nie wiedział co robi. Czuł obrzydzenie do samego siebie i ogromny wstyd za własne czyny. A mimo to, kiedy znalazł się już w pomieszczeniu i po upewnieniu się, że Louriel został bezpiecznie dostarczony na swoją matę, a Finni znajduje się grzecznie po drugiej stronie pokoju, i zobaczył rozwalonego na swoim miejscu Ezrę, który drżał pomimo kokonu z koca, nie mógł go tak zostawić. Zabrał ze stosu koc i poduszkę dla siebie, a potem z rozczuleniem na twarzy położył się obok zmarzniętego maga ognia, od razu zgarniając go w swoje ramiona i przykrywając jeszcze jedną warstwą ciepłego okrycia. Nie potrzeba było dużo czasu, żeby Ezra przestał drżeć, za to znów wcisnąć mu zimne dłonie pod koszulkę. Orion pokręcił głową z niedowierzaniem, spragniony ciepła i bliskości Ezra naprawdę był niebezpieczny dla samego siebie.
***
Louriel obudził się wcześnie jak na swoje standardy, chociaż nie tak wcześnie jak dnia poprzedniego. Nie miał kaca, czuł tylko zwykłą potrzebę zwilżenia gardła. Leżał przez chwilę, gapiąc się w sufit i rozpamiętując wydarzenia poprzedniego wieczora, czując konsternację pomieszaną z odrobiną zaskoczenia za swoje zachowanie. Reakcja jego ciała również nie była typowa. Czy też raczej, była, ale tylko w momencie, w którym to kobieta dotykała jego ciała. Książę nie wiedział, że może się tak czuć w kontakcie z mężczyzną, nawet jeśli odrobinę flirtował z Finneganem. Nie bardzo wiedział, jak powinien się zachowywać, dlatego stwierdził, że obierze najłatwiejszą i najefektywniejszą taktykę. Uda, że zapomniał co się działo, kiedy procenty weszły mu zbyt mocno.
Podjąwszy decyzję, podniósł się do siadu, rozglądając się po pokoju. W oczy natychmiast rzucił mu się kokon z przyjaciela, koca i Ezry, wtulonych w siebie, jakby nigdy więcej mieli się nie zobaczyć i śpiących na jednej poduszce. Louriel nie mógł nic poradzić na to, że uroczy widok wywołał na jego twarzy uśmiech. Orion zasługiwał na miłość. Książę życzył mu jej z całego serca i kibicował w duchu temu drobnemu zalążkowi romansu, który tworzył się pomiędzy tą dwójką. Potem jego niebieskie spojrzenie spoczęło na innym osobniku, który spoglądał na niego z drugiego końca pokoju ciepłymi, niezwykłymi oczami. Louriel przełknął ślinę, czując że jego twarz nadal pamięta dotyk palców mężczyzny, a serce czym są palpitacje. Niemniej, uśmiechnął się do niego jak gdyby nigdy nic, pokuszając się nawet o uniesienie dłoni i pomachanie do niego przyjaźnie przez pokój z typowym dla siebie, złośliwym błyskiem w oku.
Zebrał się, umył, a potem wrócił do sypialni, żeby kręcąc z niedowierzaniem głową, szturchnąć stopą zbyt długo obijający się kokon miłości i uroku.
- Wstawać – prychnął, opierając stopę o tyłek Oriona i szturchał go, wprawiając w wibrację dwójkę magów. – Robota czeka – rzucił złośliwie, kiedy białowłosy krzywiąc się i marszcząc brwi w końcu na niego spojrzał.
- Która godzina? – zapytał zachrypniętym od snu głosem.
- Twoja ostatnia, jak zaraz nie wstaniesz – parsknął, a potem uniósł dumnie głowę i zszedł na śniadanie.
Przebudzony Orion przewrócił oczami. Kto by pomyślał, że książę maruda wstanie wcześniej od niego i jeszcze będzie go budził. Chłopak obrócił się z powrotem do źródła ciepła, które nadal przytulał, a wtedy dostrzegł, że nie tylko kocyk połączył w nocy jego i Ezrę, a jego poduszka, którą dzielili razem. Chłopak uśmiechnął się, widząc zaspane oczy maga ognia. Nie wyglądał jakby zdołał się rozbudzić, ale Orion wcale nie narzekał. Zaspany brunet był niezwykle wręcz uroczy. Białowłosy nie mógł się powstrzymać i przywdziewając na twarz nieco przepraszający, zmartwiony wyraz twarzy sięgnął do jego twarzy, by odgarnąć mu włosy z czoła.
- Jak się czujesz? – zapytał, muskając palcem skroń mężczyzny, żeby zaraz przypomnieć sobie swoje zachowanie z wieczora i zawstydzony, zabrać ręce od Ezry.
- Przyniosę ci wody do picia – zaproponował zaraz, pospiesznie wydostając się spod koca, by najzwyczajniej w świecie uciec od tych pięknych, kolorowych oczu i wspomnień, które te ze sobą niosły.
Zaraz jednak okazało się, że… Louriel wybornie się bawił. Finnegan nawet w takiej sytuacji nie zamierzał nikomu przeszkadzać, w przeciwieństwie do księcia, który każdy moment zawahania, wykorzystywał na swoją korzyść. Widząc skonsternowaną, skupioną i niezwykle zdeterminowaną twarz Papużki, która w pierwszej chwili go przestraszyła, zaraz zaczęła go bawić, wywołując u niego salwy śmiechu, kiedy tylko znów udało mu się wywinąć. Nie wiedział ile czasu zajęła im zabawa, Louriel skupiony na unikaniu dłoni Finnegana, nawet nie zauważył, kiedy zostali na dole praktycznie sami z kilkoma co bardziej wytrwałymi gośćmi karczmy. Dopiero kiedy silne dłonie maga ognia podstępem zacisnęły się na przedramionach księcia, zdał sobie sprawę z otoczenia i w jak beznadziejnej, w swoim odczuciu, sytuacji się znalazł. Tylko owinięty wokół niego gruby koc sprawiał, że nie krzyczał z bólu, choć przez materiał czuł bardzo wyraźnie każdy palec Finnegana.
Słysząc złowrogi szept w swoim uchu zadrżał niekontrolowanie. Gorący oddech mężczyzny na jego małżowinie sprawiał, że jego przedramiona pokryły się gęsią skórką, a włoski na karku stanęły dęba. W połowie przerażony własną, zbyt silną reakcją, w drugiej zły na siebie i Finnegana, nie spodziewał się, że zaraz zostanie bezceremonialnie złapany w kolanach i przerzucony przez ramię jak jakiś wielki worek ziemniaków. I tym razem nie udało mu się ukryć cichego protestu w postaci zbolałego jęku, który opuścił jego usta. Jego nogi okryte były tylko piżamą, przez co zaciśnięte na nich ręce wywoływały fale cierpienia, choć czuł że mimo wszystko mag ognia stara się traktować go uprzejmie. W przypływie nawracającego złego humoru i oburzenia, poprzez tykanie jego bioder, zamachnął się, tak jak pozwalała mu na to jego nieciekawa pozycja i klepnął Finnegana w tyłek. Oczywiście, zaraz tego pożałował, jako że dłoń zabolała go jakby włożył ją we wrzątek, na dodatek poczuł ostrzegawczy ruch, który zaraz zamienił się w bezczelne tykanie jego tyłka!
-A tylko byś spróbował – sapnął, starając się by złość przesłoniła cierpienie, które mogło odbić się w jego głosie. Podróż po schodach nie należała do przyjemnych i tylko zaciśnięte na materiale piżamy maga ognia dłonie powstrzymały go od zbolałych krzyków. Wolał zachować swoją słabość w tajemnicy, nawet jeśli blondyn miał zamiar uskutecznić swoją groźbę i go klepnąć. Miał zamiar wytrzymać, nawet jeśli czuł się okropnie.
Postawiony na ziemi, natychmiast odetchnął z ulgą, żeby zaraz zacisnąć mocno powieki, kiedy zobaczył dłoń mężczyzny zbliżającą się do jego twarzy. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, więc przygotował się na ból… Jednak to nie cierpienie przyniosły palce Finnegana. Zaskoczony niezwykle delikatnym dotykiem, zadrżał silnie, zagryzając wargę, by powstrzymać dźwięk rodzący się w głębi jego gardła. Palce maga zatrzymały się na jego brodzie, unosząc powoli do góry jego twarz. Serce Louriela też na chwilę się zatrzymało, by zaraz niemal dostać palpitacji. Oddech zaczął się urywać, a kolana zmiękły, grożąc osunięciem się na ziemię. Książę próbował sobie wmówić, że się boi. Że to tylko strach przed cierpieniem, które mogło go spotkać ze strony blondyna. Muśnięte ustami czoło parzyło i nawet kiedy mężczyzna się odsunął, Louriel czuł dokładnie na swojej twarzy wędrówkę palców Finnegana. Otworzył w końcu oczy, ale gadzie tęczówki w tym momencie przypominały raczej spłoszone zwierzątko niż pewnego siebie, wrednego jaszczura. Patrzyli na siebie kilka minut, stojąc naprzeciwko siebie, aż Louriel poczuł, że dłużej nie wytrzyma tego wpatrzonego w niego spojrzenia pomarańczowych oczu. Speszony, nie wiadomo czym, zakrył twarz rąbkiem koca, mając wrażenie, że jego twarz przypomina w tym momencie płonącą czerwienią latarnię.
- Dobranoc – wydusił z siebie jeszcze, żeby zaraz odejść w swój kąt i zakryć się od stóp do głów kilkoma kocami, mając nadzieję, że kilka warstw ukryje jego drżące z przejęcia i emocji ciało. Zasypiając pomyślał tylko, że ból jest łatwiejszy i mniej go przerażał niż to, co robiła z nim czyjaś łagodność.
Orion otrzeźwiały całkowicie po lodowatym prysznicu, wracając do sypialni, słyszał w głowie błagalną prośbę Ezry. „Chcę cię przytulać” – tak słodka i niewinna prośba, nie wiedział jak miałby jej odmówić. Brunet był najczystszym stworzeniem na ziemi, a on chciał go tak podle wykorzystać, kiedy nie wiedział co robi. Czuł obrzydzenie do samego siebie i ogromny wstyd za własne czyny. A mimo to, kiedy znalazł się już w pomieszczeniu i po upewnieniu się, że Louriel został bezpiecznie dostarczony na swoją matę, a Finni znajduje się grzecznie po drugiej stronie pokoju, i zobaczył rozwalonego na swoim miejscu Ezrę, który drżał pomimo kokonu z koca, nie mógł go tak zostawić. Zabrał ze stosu koc i poduszkę dla siebie, a potem z rozczuleniem na twarzy położył się obok zmarzniętego maga ognia, od razu zgarniając go w swoje ramiona i przykrywając jeszcze jedną warstwą ciepłego okrycia. Nie potrzeba było dużo czasu, żeby Ezra przestał drżeć, za to znów wcisnąć mu zimne dłonie pod koszulkę. Orion pokręcił głową z niedowierzaniem, spragniony ciepła i bliskości Ezra naprawdę był niebezpieczny dla samego siebie.
***
Louriel obudził się wcześnie jak na swoje standardy, chociaż nie tak wcześnie jak dnia poprzedniego. Nie miał kaca, czuł tylko zwykłą potrzebę zwilżenia gardła. Leżał przez chwilę, gapiąc się w sufit i rozpamiętując wydarzenia poprzedniego wieczora, czując konsternację pomieszaną z odrobiną zaskoczenia za swoje zachowanie. Reakcja jego ciała również nie była typowa. Czy też raczej, była, ale tylko w momencie, w którym to kobieta dotykała jego ciała. Książę nie wiedział, że może się tak czuć w kontakcie z mężczyzną, nawet jeśli odrobinę flirtował z Finneganem. Nie bardzo wiedział, jak powinien się zachowywać, dlatego stwierdził, że obierze najłatwiejszą i najefektywniejszą taktykę. Uda, że zapomniał co się działo, kiedy procenty weszły mu zbyt mocno.
Podjąwszy decyzję, podniósł się do siadu, rozglądając się po pokoju. W oczy natychmiast rzucił mu się kokon z przyjaciela, koca i Ezry, wtulonych w siebie, jakby nigdy więcej mieli się nie zobaczyć i śpiących na jednej poduszce. Louriel nie mógł nic poradzić na to, że uroczy widok wywołał na jego twarzy uśmiech. Orion zasługiwał na miłość. Książę życzył mu jej z całego serca i kibicował w duchu temu drobnemu zalążkowi romansu, który tworzył się pomiędzy tą dwójką. Potem jego niebieskie spojrzenie spoczęło na innym osobniku, który spoglądał na niego z drugiego końca pokoju ciepłymi, niezwykłymi oczami. Louriel przełknął ślinę, czując że jego twarz nadal pamięta dotyk palców mężczyzny, a serce czym są palpitacje. Niemniej, uśmiechnął się do niego jak gdyby nigdy nic, pokuszając się nawet o uniesienie dłoni i pomachanie do niego przyjaźnie przez pokój z typowym dla siebie, złośliwym błyskiem w oku.
Zebrał się, umył, a potem wrócił do sypialni, żeby kręcąc z niedowierzaniem głową, szturchnąć stopą zbyt długo obijający się kokon miłości i uroku.
- Wstawać – prychnął, opierając stopę o tyłek Oriona i szturchał go, wprawiając w wibrację dwójkę magów. – Robota czeka – rzucił złośliwie, kiedy białowłosy krzywiąc się i marszcząc brwi w końcu na niego spojrzał.
- Która godzina? – zapytał zachrypniętym od snu głosem.
- Twoja ostatnia, jak zaraz nie wstaniesz – parsknął, a potem uniósł dumnie głowę i zszedł na śniadanie.
Przebudzony Orion przewrócił oczami. Kto by pomyślał, że książę maruda wstanie wcześniej od niego i jeszcze będzie go budził. Chłopak obrócił się z powrotem do źródła ciepła, które nadal przytulał, a wtedy dostrzegł, że nie tylko kocyk połączył w nocy jego i Ezrę, a jego poduszka, którą dzielili razem. Chłopak uśmiechnął się, widząc zaspane oczy maga ognia. Nie wyglądał jakby zdołał się rozbudzić, ale Orion wcale nie narzekał. Zaspany brunet był niezwykle wręcz uroczy. Białowłosy nie mógł się powstrzymać i przywdziewając na twarz nieco przepraszający, zmartwiony wyraz twarzy sięgnął do jego twarzy, by odgarnąć mu włosy z czoła.
- Jak się czujesz? – zapytał, muskając palcem skroń mężczyzny, żeby zaraz przypomnieć sobie swoje zachowanie z wieczora i zawstydzony, zabrać ręce od Ezry.
- Przyniosę ci wody do picia – zaproponował zaraz, pospiesznie wydostając się spod koca, by najzwyczajniej w świecie uciec od tych pięknych, kolorowych oczu i wspomnień, które te ze sobą niosły.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wczorajszy dzień chociaż miał mieszane uczucia, zakończył się niezwykle przyjemnie. Oczywiście wszystko za zasługą pewnego gadziocha który nie dość, że nie przestaje testować jego starych kości to jeszcze co i rusz go zaskakiwał. Początkowo gonitwa. Oficjalnie nie pamiętał kiedy się tak dobrze bawił jednocześnie kompletnie nie przejmując się tym żeby być reprezentatywnym i starać się nie podpaść, najlepiej być niewidzialnym. Nie, to nie było wczoraj. Zeszłego wieczora zwyczajnie pozwolił sobie na tą zakazaną odrobinę szczęścia i gdyby nie pewien mentalny policzek który dostał wcześniej chętnie by skończył na Lourielu, łaskocząc go albo przytulając. Jednak jak przystało na dorosłego i odpowiedzialnego mężczyznę, hamował się.
Poza tym co stało się bezpośrednio przed pójściem spać. Oczy jak spodki wpatrujące się w niego jak w jednocześnie najgorsze i najlepsze zjawisko świata idealnie połechtały jego ego. Wiedział doskonale, że nie każdy miał takie ciągoty jak on, nie każdy akceptował flirt z obydwoma płciami i niektórych dotyk mógł odrzucać. Niestety, księże jasno pokazywał mu, że właśnie tak rozpieszczać mógłby go częściej. Drżał i dusił westchnienia czym prawie go sprowokował. Szczęśliwie dusząc chcicę w zarodku udało się mu pójść na swoje miejsce i jakimś magicznym cudem, zasnąć. Śnił wtedy o błękicie smoczych oczu i nadal dźwięczącym mu w uszach perlistym śmiechu.
Obudził się o godzinie sobie standardowej. W ciszy poszedł rozkoszować się kąpielą zastanawiając się czy mógłby część wody ze sobą zabrać żeby móc po ciężkim dniu zanurzyć się po czubek nosa i odsapnąć. W prawdzie jeszcze nie wiedział jakim cudem miałoby mu to wypalić ale nadal, dopóki mógł to korzystał, marząc. Jednocześnie, był boleśnie świadom efektów jakie mogły przynieść wczorajsze wyczyny przy winie. Wrócił więc na swoje miejsce, z zaczesanymi do tyły mokrymi włosami i po wyłożeniu się wygodnie z powrotem pod kocem zaczął głaskać długie uszy śpiącego liska który uznał całość gospody jako swoje terytorium i już wczoraj buszował po nowych zakamarkach przyprawiając właścicielowi nieco kłopotów z latającym wszędzie futrem.
Oczy od pieszczocha oderwał dopiero gdy zauważył ruch gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia. Podparł głowę na splecionych przedramionach i z przyjemnością przyglądał się rozbudzonej twarzy Louriela. Przygryzł delikatnie dolną wargę, a gdy został obdarowany uśmiechem odwzajemnił się dokładnie tym samym, szczerze się do niego uśmiechając. Zaraz przewrócił liska na plecy i unosząc jego przednią łapkę odmachał Lourielowi z głupim zacieszem na twarzy. Tak, nadal pamiętał jak futrzak na niego działał.
Gdy gadzioch zerwał się na równe nogi, już po obudzeniu małego kokoniku miłości, i wyszedł z pomieszczenia on również wstał na równe nogi. Fenrira wsadził do kieszeni spodni, pościelił posłanie i obserwując kątem oka jak Orion w dość panicznym ruchu opuszcza pomieszczenie spojrzał na Ezrę.
Brunet spał wybornie. W zamian za to, że jeden kufel piwa czy jak w tym przypadku, wina, wystarczał żeby oderwać jego myśli od tak prozaicznych czynów jak zapamiętywanie otrzymał magiczny dar abstrakcyjności kaca. Nigdy nie czuł tego wewnętrznego mordercy, a po zażyciu odpowiedniej dawki snu po prostu trzeźwiał i funkcjonował jakby nigdy żaden alkohol w jego krwi nie krążył, ogarniał. Wykluczając oczywiście sytuację wczesno poranne. Wtulając się w Oriona spał jak zabity. Było mu ciepło, długie palce błądziły po jego plecach czy wplatały się we włosy. Spokojny oddech sprawiał, że nie czuwał, podobnie było z przyjemnym rytmem serca do którego on miał wrażenie się dostosował, było idealnie do momentu aż ktoś nim nie potrząsnął.
Jego powieki niechętnie się podniosły, a po przywarciu jeszcze na moment do swojej ulubionej poduszki, zniżenia się żeby nosem dotykać jego szyi, chciał go przy sobie przytrzymać choćby na moment. Nie udało się mu, a gdy jego głowa została podniesiona silną dłonią zaczął poważną walkę z nie zamykaniem ponownie oczu. Zamlaskał cicho, nabrał nieco więcej powietrza po czym jednak się poddał, wtulił w dłoń i jeszcze próbował drzemać.
- Mnie się kac nie ima. – Mruknął na pytanie uśmiechając się przy tym delikatnie. Zdziwił się po tym mocno gdy Orion po prostu uciekł. Spojrzał za nim pytająco po czym obejrzał się na stojącego niedaleko Finnegana i jak gdyby nigdy nic walnął twarzą w poduszkę, cudownie pachnącą mrozem. Czuł, że blondyn do niego podszedł i kucnął koło niego.
- Ty przebrzydły kłamco. – Zaczął szturchając go palcem.
- Hym?
- Całe życie mi wkręcasz jak to nikt nigdy Cię nie będzie pociągał, nigdy się nie zakochasz i w ogóle ludzie są fuj, a tymczasem próbujesz biednego Oriona przelizać przy pierwszej nadarzającej się okazji… – Na te słowa Ezra od razu poderwał głowę i wpatrując się w niego wielkimi oczami szukał na twarzy przyjaciela żartu, niestety znalazł jedynie rozbrajającą szczerość i rozbawienie.
- Ale skoro po takiej zachęcie Cię nie przeleciał to podziwiam jego silną wolę. To albo teatralne umiejętności we wkręcanie Cię w zainteresowanie Twoją osobą. Jeszcze nie wiem ale się dowiem. – Przyznał cmokając cicho na co dwukolorowe oczy zmrużyły się i zaczęły ciskać w niego piorunami.
- Musisz mnie od rana wkurwi*ć? – Zapytał szczypiąc go w udo na co Finni poklepał go jeszcze po głowie i ruszył do wyjścia, pozwalając mu jeszcze na chwilę przytulić się do poduszki, tym razem jednak z powodu zmarkotniałego humoru.
Po śniadaniu ponownie, tym razem wszyscy, udali się na miejsce niedoszłej katastrofy wywołanej przez lawę. Zasadniczo, dotarli tam w ostatnim momencie bo prowizorka zorganizowana wieczór wcześniej powoli przestawała zdawać egzamin. Finnegan od razu zeskoczył do utworzonego krateru i odgarniając stopą pozostałości zastygniętego materiału. Miał przy tym nadzieję, że Louriel go nie zaleje, w końcu odnosił wrażenie, że zostało mu skutecznie przebaczone. Na gada podniósł jeszcze chwilowo oczy i po obdarowaniu go spokojnym uśmiechem przysiadł na ziemi i zaczął mozolny proces zaklejania wyrwy w żyle.
W tym czasie reszta magów zajęła się dokładnym badaniem całego aktywnego podłoża w okolicy wioski. Znaleziono kilka punktów zapalnych które umocniono żeby na przyszłość nic się nie stało. Proces ten, chociaż był zdecydowanie mniej energochłonny, jednocześnie był bardzo mozolny. Ponownie, słońce z zastraszającą prędkością poruszało się po nieboskłonie ku zachodowi i zanim się obejrzeli wybiła godzina najpierw obiadu który z chęcią zjedzono, później zaczynało się robić już tylko coraz ciemniej. Szczęśliwie jednak, skończyli. Po wydostaniu się z dziury z zaciekawieniem przyglądał się jak Louriel z łatwością niszczy lodowy mur i pozwala jezioru odzyskać swoją dawną powierzchnię. Potęga żywiołu wody robiła na nim dokładnie takie samo wrażenie jak ujrzenie po raz pierwszy zniszczeń wywołanych straceniem kontroli nad ogniem – uczucia miał mocno mieszane. Wtedy z bólem serca chodził po spalonych polach uprawnych i części lasu, zanim pożar został ugaszony wiele osób straciło dobytek całego życia boleśnie przypominając mu o jego stracie odznaczającej się pamiątką na jego plecach. Tym razem szczęśliwie nic nie wymknęło się spod kontroli i mimo przeszywającego dźwięku pękania lodu Louriel miał wszystko pod pełną kontrolą pozwalając się mu cieszyć tak gwałtownym zjawiskiem.
W drodze powrotnej objął gada za ramiona i uśmiechając się do niego łobuzersko zwolnił nieco kroku pozwalając sobie i jemu na najpewniej ostatni wspólny spacer. Rozejrzał się jeszcze raz po okolicy po czym zerknął w stronę naburmuszonego od rana Ezry, później Oriona.
- Powiem Ci, że było tu z wami całkiem przyjemnie. Gdyby nie ta cholerna pogoda i wszechobecna biel dałbym się przekonać na przeprowadzkę. – Uśmiechnął się rozbawiony chyba próbując zwyczajnie się pożegnać. Podejrzewał, że po śniadaniu ruszą w drogę powrotną i nie będzie już okazji dlatego miał zamiar jeszcze trochę wykorzystać nadzwyczajne towarzystwo Louriela.
Wieczór, tym razem pozbawiony alkoholu, ponownie minął na wielkiej Sali w gospodzie w której echem rozbijały się kolejne rozmowy. Gwar panował do późnych godzin, okraszony był zapewnieniami o przyjemnie spędzonym czasie, żartami i podtrzymywaniem zalążków przyjaźni jakie już jakiś czas wykiełkowały. Jednocześnie, niestety, wszyscy magowie wody byli proszeni żeby do kraju ognia w razie potrzeby nie przyjeżdżali bo się mocno rozczarują ich kulturą. Ktoś nawet rzucił, że jakaś powódź która by zmiotła pałac to by się nawet przydała za co został skarcony przez Sileasa. Komandor był brutalnie świadom postaw jakich nabrali jego podopieczni i z czym będzie się wiązał powrót do standardów traktowania ich w domu. Miał zamiar jeszcze w trakcie drogi to z nimi omówić żeby nikt nie poniósł konsekwencji rozbestwienia. Przykry ale jeden z wielu jego obowiązków.
W końcu wszędzie zapadła cisza. W kominku strzelało suche drewno, wszyscy słodko spali nabierając sił przed długą drogą. Ezra tym razem leżał koło Finnegana, ze skrzyżowanymi ramionami na piersi i opierając się czołem między jego łopatkami. Drzwi do przestronnego pokoju sypialnianego ustąpiły z cichym skrzypnięciem po czym do środka weszło kilka postaci odzianych na czarno. Płomienie paleniska odbijały się w wypolerowanych mieczach o szerokiej klindze, każdy krok był dokładnie przemyślany, a ich cel jasny – pozbawić Louriela życia jednocześnie zabijając jak najwięcej osób znajdujących się dookoła niego. Atmosfera nagle zgęstniała, pod którąś z nóg zaskrzypiały deski na co wszyscy zamarli. Finnegan poruszył ramieniem czując jak nos Ezry się wpij w jego kręgosłup. Otworzył powoli oczy z niezadowoloną miną, przewrócił się na drugi bok, szczęśliwie jego powieki nie chciały współpracować i wyglądało to jak zwyczajna zmiana pozycji w trakcie snu. Jedną rękę zgiętą wsadził pod głowę, drugą położył na ramionach niższego chłopaka po czym zacmokał cicho chcąc wrócić spać. Na chwilę jednak rzucił spojrzeniem na salę na co jego serce gwałtownie przyspieszyło rytmu. Płytki oddech wyrwał się mu spomiędzy ust, potrząsnął intensywnie Ezrą i korzystając z momentu zaskoczenia podciągnął nogi do siebie i kopnął osobę stojącą akurat nad nimi. Brunet w tym czasie zdążył się gwałtownie odsunąć, miecz wbił się dokładnie między nich, a napastnik wytrącony z równowagi rozbił sobie twarz o kamienną część kominka. Zwiotczałe ciało padło na ziemię wywołując natychmiastowe rozbudzenie się wszystkich gwardzistów, zamieszanie powstało momentalnie, próbowano powstrzymać zarówno atak jak i ujść przy pierwszym spotkaniu bez szwanku. Gdzieś w oddali rozniósł się zduszony jęk gdy miecz wszedł w ciało maga ognia jak w masło pozbawiając go życia. Szczęk broni która leżała nieodpowiedzialnie, za daleko od nich, łoskot uderzeń o drewnianą podłogę gdy ktoś upadł i w końcu czerwona mozaika niewidoczna na razie w ciemności nocy zdobiąca gorącą warstwą parkiet.
Ezra po tym jak gwałtownie odsunął się od Finnegana złapał za poduszkę i rzucił nią w napastnika stojącego nad Lourielem. Wystarczyło żeby mężczyzna się zmieszał, wystraszył nadciągającego ataku, spojrzał w jego stronę i zarobił strzałę wbitą ręcznie w udo przez blondyna który natychmiast się przy nim znalazł. Jego krzyk rozniósł się w ciszy nocy, brunet od razu dorwał łuk i z kołczanu wyjmując kolejną ze strzał przeszył napastnika panicznie próbującego dosięgnąć mieczem Oriona. Po tym podniósł dwa sztylety haladie, z dwoma ostrzami połączonymi rękojeścią które sunąc po podłodze znalazły się przy stopach blondyna. Jeden ruch nogą, jeden ze sztyletów wzbił się w powietrze i po tym jak znalazł się w dłoni czerwonookiego wbił się w szyję nieznajomego. Od razu też został wyciągnięty, struga krwi trysnęła w stronę blondyna który gwałtownie podniósł Louriela i niego za mocno nim potrząsnął.
- Oknem, w tym momencie! – Warknął na niego ledwo unikając kolejnego ataku. Przeciwnicy zdawali się wręcz mnożyć, kolejnymi falami wpadając do pomieszczenia. Drzwi zostały całkowicie odcięte, musieli improwizować.
Ezra w tym czasie znalazł się koło białowłosego. Klęcząc na jednym kolanie, z kołczanem wypełnionym strzałami przerzuconym przez ramię, celował w kolejne postaci ratując raz Sileasa od oberwania w plecy, raz Lorhana na którego rzuciła się aż trójka. Nogą szturchnął Oriona, nieco za mocno ale buzowała w nim sama adrenaliza.
- Bierz miecz i byle nie we mnie, musisz mnie kryć. - Oświadczył widząc jak Finni zajmuje się księciem. W stronę Oriona wypchnął biodro u którego wisiała pochwa z podłużnym mieczem jednoręcznym, idealnie wyważonym o wygodnej rękojeści pokrytej złotem. - Jak nie umiesz to się nauczysz. W dwie ręce, nisko na nogach i jedziesz. - Nie miał więcej czasu na tłumaczenia, kolejny raz naciągnął strzałę na cięciwę i wypuścił ją w swój upatrzony cel.
Poza tym co stało się bezpośrednio przed pójściem spać. Oczy jak spodki wpatrujące się w niego jak w jednocześnie najgorsze i najlepsze zjawisko świata idealnie połechtały jego ego. Wiedział doskonale, że nie każdy miał takie ciągoty jak on, nie każdy akceptował flirt z obydwoma płciami i niektórych dotyk mógł odrzucać. Niestety, księże jasno pokazywał mu, że właśnie tak rozpieszczać mógłby go częściej. Drżał i dusił westchnienia czym prawie go sprowokował. Szczęśliwie dusząc chcicę w zarodku udało się mu pójść na swoje miejsce i jakimś magicznym cudem, zasnąć. Śnił wtedy o błękicie smoczych oczu i nadal dźwięczącym mu w uszach perlistym śmiechu.
Obudził się o godzinie sobie standardowej. W ciszy poszedł rozkoszować się kąpielą zastanawiając się czy mógłby część wody ze sobą zabrać żeby móc po ciężkim dniu zanurzyć się po czubek nosa i odsapnąć. W prawdzie jeszcze nie wiedział jakim cudem miałoby mu to wypalić ale nadal, dopóki mógł to korzystał, marząc. Jednocześnie, był boleśnie świadom efektów jakie mogły przynieść wczorajsze wyczyny przy winie. Wrócił więc na swoje miejsce, z zaczesanymi do tyły mokrymi włosami i po wyłożeniu się wygodnie z powrotem pod kocem zaczął głaskać długie uszy śpiącego liska który uznał całość gospody jako swoje terytorium i już wczoraj buszował po nowych zakamarkach przyprawiając właścicielowi nieco kłopotów z latającym wszędzie futrem.
Oczy od pieszczocha oderwał dopiero gdy zauważył ruch gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia. Podparł głowę na splecionych przedramionach i z przyjemnością przyglądał się rozbudzonej twarzy Louriela. Przygryzł delikatnie dolną wargę, a gdy został obdarowany uśmiechem odwzajemnił się dokładnie tym samym, szczerze się do niego uśmiechając. Zaraz przewrócił liska na plecy i unosząc jego przednią łapkę odmachał Lourielowi z głupim zacieszem na twarzy. Tak, nadal pamiętał jak futrzak na niego działał.
Gdy gadzioch zerwał się na równe nogi, już po obudzeniu małego kokoniku miłości, i wyszedł z pomieszczenia on również wstał na równe nogi. Fenrira wsadził do kieszeni spodni, pościelił posłanie i obserwując kątem oka jak Orion w dość panicznym ruchu opuszcza pomieszczenie spojrzał na Ezrę.
Brunet spał wybornie. W zamian za to, że jeden kufel piwa czy jak w tym przypadku, wina, wystarczał żeby oderwać jego myśli od tak prozaicznych czynów jak zapamiętywanie otrzymał magiczny dar abstrakcyjności kaca. Nigdy nie czuł tego wewnętrznego mordercy, a po zażyciu odpowiedniej dawki snu po prostu trzeźwiał i funkcjonował jakby nigdy żaden alkohol w jego krwi nie krążył, ogarniał. Wykluczając oczywiście sytuację wczesno poranne. Wtulając się w Oriona spał jak zabity. Było mu ciepło, długie palce błądziły po jego plecach czy wplatały się we włosy. Spokojny oddech sprawiał, że nie czuwał, podobnie było z przyjemnym rytmem serca do którego on miał wrażenie się dostosował, było idealnie do momentu aż ktoś nim nie potrząsnął.
Jego powieki niechętnie się podniosły, a po przywarciu jeszcze na moment do swojej ulubionej poduszki, zniżenia się żeby nosem dotykać jego szyi, chciał go przy sobie przytrzymać choćby na moment. Nie udało się mu, a gdy jego głowa została podniesiona silną dłonią zaczął poważną walkę z nie zamykaniem ponownie oczu. Zamlaskał cicho, nabrał nieco więcej powietrza po czym jednak się poddał, wtulił w dłoń i jeszcze próbował drzemać.
- Mnie się kac nie ima. – Mruknął na pytanie uśmiechając się przy tym delikatnie. Zdziwił się po tym mocno gdy Orion po prostu uciekł. Spojrzał za nim pytająco po czym obejrzał się na stojącego niedaleko Finnegana i jak gdyby nigdy nic walnął twarzą w poduszkę, cudownie pachnącą mrozem. Czuł, że blondyn do niego podszedł i kucnął koło niego.
- Ty przebrzydły kłamco. – Zaczął szturchając go palcem.
- Hym?
- Całe życie mi wkręcasz jak to nikt nigdy Cię nie będzie pociągał, nigdy się nie zakochasz i w ogóle ludzie są fuj, a tymczasem próbujesz biednego Oriona przelizać przy pierwszej nadarzającej się okazji… – Na te słowa Ezra od razu poderwał głowę i wpatrując się w niego wielkimi oczami szukał na twarzy przyjaciela żartu, niestety znalazł jedynie rozbrajającą szczerość i rozbawienie.
- Ale skoro po takiej zachęcie Cię nie przeleciał to podziwiam jego silną wolę. To albo teatralne umiejętności we wkręcanie Cię w zainteresowanie Twoją osobą. Jeszcze nie wiem ale się dowiem. – Przyznał cmokając cicho na co dwukolorowe oczy zmrużyły się i zaczęły ciskać w niego piorunami.
- Musisz mnie od rana wkurwi*ć? – Zapytał szczypiąc go w udo na co Finni poklepał go jeszcze po głowie i ruszył do wyjścia, pozwalając mu jeszcze na chwilę przytulić się do poduszki, tym razem jednak z powodu zmarkotniałego humoru.
Po śniadaniu ponownie, tym razem wszyscy, udali się na miejsce niedoszłej katastrofy wywołanej przez lawę. Zasadniczo, dotarli tam w ostatnim momencie bo prowizorka zorganizowana wieczór wcześniej powoli przestawała zdawać egzamin. Finnegan od razu zeskoczył do utworzonego krateru i odgarniając stopą pozostałości zastygniętego materiału. Miał przy tym nadzieję, że Louriel go nie zaleje, w końcu odnosił wrażenie, że zostało mu skutecznie przebaczone. Na gada podniósł jeszcze chwilowo oczy i po obdarowaniu go spokojnym uśmiechem przysiadł na ziemi i zaczął mozolny proces zaklejania wyrwy w żyle.
W tym czasie reszta magów zajęła się dokładnym badaniem całego aktywnego podłoża w okolicy wioski. Znaleziono kilka punktów zapalnych które umocniono żeby na przyszłość nic się nie stało. Proces ten, chociaż był zdecydowanie mniej energochłonny, jednocześnie był bardzo mozolny. Ponownie, słońce z zastraszającą prędkością poruszało się po nieboskłonie ku zachodowi i zanim się obejrzeli wybiła godzina najpierw obiadu który z chęcią zjedzono, później zaczynało się robić już tylko coraz ciemniej. Szczęśliwie jednak, skończyli. Po wydostaniu się z dziury z zaciekawieniem przyglądał się jak Louriel z łatwością niszczy lodowy mur i pozwala jezioru odzyskać swoją dawną powierzchnię. Potęga żywiołu wody robiła na nim dokładnie takie samo wrażenie jak ujrzenie po raz pierwszy zniszczeń wywołanych straceniem kontroli nad ogniem – uczucia miał mocno mieszane. Wtedy z bólem serca chodził po spalonych polach uprawnych i części lasu, zanim pożar został ugaszony wiele osób straciło dobytek całego życia boleśnie przypominając mu o jego stracie odznaczającej się pamiątką na jego plecach. Tym razem szczęśliwie nic nie wymknęło się spod kontroli i mimo przeszywającego dźwięku pękania lodu Louriel miał wszystko pod pełną kontrolą pozwalając się mu cieszyć tak gwałtownym zjawiskiem.
W drodze powrotnej objął gada za ramiona i uśmiechając się do niego łobuzersko zwolnił nieco kroku pozwalając sobie i jemu na najpewniej ostatni wspólny spacer. Rozejrzał się jeszcze raz po okolicy po czym zerknął w stronę naburmuszonego od rana Ezry, później Oriona.
- Powiem Ci, że było tu z wami całkiem przyjemnie. Gdyby nie ta cholerna pogoda i wszechobecna biel dałbym się przekonać na przeprowadzkę. – Uśmiechnął się rozbawiony chyba próbując zwyczajnie się pożegnać. Podejrzewał, że po śniadaniu ruszą w drogę powrotną i nie będzie już okazji dlatego miał zamiar jeszcze trochę wykorzystać nadzwyczajne towarzystwo Louriela.
Wieczór, tym razem pozbawiony alkoholu, ponownie minął na wielkiej Sali w gospodzie w której echem rozbijały się kolejne rozmowy. Gwar panował do późnych godzin, okraszony był zapewnieniami o przyjemnie spędzonym czasie, żartami i podtrzymywaniem zalążków przyjaźni jakie już jakiś czas wykiełkowały. Jednocześnie, niestety, wszyscy magowie wody byli proszeni żeby do kraju ognia w razie potrzeby nie przyjeżdżali bo się mocno rozczarują ich kulturą. Ktoś nawet rzucił, że jakaś powódź która by zmiotła pałac to by się nawet przydała za co został skarcony przez Sileasa. Komandor był brutalnie świadom postaw jakich nabrali jego podopieczni i z czym będzie się wiązał powrót do standardów traktowania ich w domu. Miał zamiar jeszcze w trakcie drogi to z nimi omówić żeby nikt nie poniósł konsekwencji rozbestwienia. Przykry ale jeden z wielu jego obowiązków.
W końcu wszędzie zapadła cisza. W kominku strzelało suche drewno, wszyscy słodko spali nabierając sił przed długą drogą. Ezra tym razem leżał koło Finnegana, ze skrzyżowanymi ramionami na piersi i opierając się czołem między jego łopatkami. Drzwi do przestronnego pokoju sypialnianego ustąpiły z cichym skrzypnięciem po czym do środka weszło kilka postaci odzianych na czarno. Płomienie paleniska odbijały się w wypolerowanych mieczach o szerokiej klindze, każdy krok był dokładnie przemyślany, a ich cel jasny – pozbawić Louriela życia jednocześnie zabijając jak najwięcej osób znajdujących się dookoła niego. Atmosfera nagle zgęstniała, pod którąś z nóg zaskrzypiały deski na co wszyscy zamarli. Finnegan poruszył ramieniem czując jak nos Ezry się wpij w jego kręgosłup. Otworzył powoli oczy z niezadowoloną miną, przewrócił się na drugi bok, szczęśliwie jego powieki nie chciały współpracować i wyglądało to jak zwyczajna zmiana pozycji w trakcie snu. Jedną rękę zgiętą wsadził pod głowę, drugą położył na ramionach niższego chłopaka po czym zacmokał cicho chcąc wrócić spać. Na chwilę jednak rzucił spojrzeniem na salę na co jego serce gwałtownie przyspieszyło rytmu. Płytki oddech wyrwał się mu spomiędzy ust, potrząsnął intensywnie Ezrą i korzystając z momentu zaskoczenia podciągnął nogi do siebie i kopnął osobę stojącą akurat nad nimi. Brunet w tym czasie zdążył się gwałtownie odsunąć, miecz wbił się dokładnie między nich, a napastnik wytrącony z równowagi rozbił sobie twarz o kamienną część kominka. Zwiotczałe ciało padło na ziemię wywołując natychmiastowe rozbudzenie się wszystkich gwardzistów, zamieszanie powstało momentalnie, próbowano powstrzymać zarówno atak jak i ujść przy pierwszym spotkaniu bez szwanku. Gdzieś w oddali rozniósł się zduszony jęk gdy miecz wszedł w ciało maga ognia jak w masło pozbawiając go życia. Szczęk broni która leżała nieodpowiedzialnie, za daleko od nich, łoskot uderzeń o drewnianą podłogę gdy ktoś upadł i w końcu czerwona mozaika niewidoczna na razie w ciemności nocy zdobiąca gorącą warstwą parkiet.
Ezra po tym jak gwałtownie odsunął się od Finnegana złapał za poduszkę i rzucił nią w napastnika stojącego nad Lourielem. Wystarczyło żeby mężczyzna się zmieszał, wystraszył nadciągającego ataku, spojrzał w jego stronę i zarobił strzałę wbitą ręcznie w udo przez blondyna który natychmiast się przy nim znalazł. Jego krzyk rozniósł się w ciszy nocy, brunet od razu dorwał łuk i z kołczanu wyjmując kolejną ze strzał przeszył napastnika panicznie próbującego dosięgnąć mieczem Oriona. Po tym podniósł dwa sztylety haladie, z dwoma ostrzami połączonymi rękojeścią które sunąc po podłodze znalazły się przy stopach blondyna. Jeden ruch nogą, jeden ze sztyletów wzbił się w powietrze i po tym jak znalazł się w dłoni czerwonookiego wbił się w szyję nieznajomego. Od razu też został wyciągnięty, struga krwi trysnęła w stronę blondyna który gwałtownie podniósł Louriela i niego za mocno nim potrząsnął.
- Oknem, w tym momencie! – Warknął na niego ledwo unikając kolejnego ataku. Przeciwnicy zdawali się wręcz mnożyć, kolejnymi falami wpadając do pomieszczenia. Drzwi zostały całkowicie odcięte, musieli improwizować.
Ezra w tym czasie znalazł się koło białowłosego. Klęcząc na jednym kolanie, z kołczanem wypełnionym strzałami przerzuconym przez ramię, celował w kolejne postaci ratując raz Sileasa od oberwania w plecy, raz Lorhana na którego rzuciła się aż trójka. Nogą szturchnął Oriona, nieco za mocno ale buzowała w nim sama adrenaliza.
- Bierz miecz i byle nie we mnie, musisz mnie kryć. - Oświadczył widząc jak Finni zajmuje się księciem. W stronę Oriona wypchnął biodro u którego wisiała pochwa z podłużnym mieczem jednoręcznym, idealnie wyważonym o wygodnej rękojeści pokrytej złotem. - Jak nie umiesz to się nauczysz. W dwie ręce, nisko na nogach i jedziesz. - Nie miał więcej czasu na tłumaczenia, kolejny raz naciągnął strzałę na cięciwę i wypuścił ją w swój upatrzony cel.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Śniadanie minęło w przyjemnej, przyjaznej atmosferze, którą podkreślały przekomarzanki z nielicznych, których dotknęła nieprzyjemna przypadłość kaca. Do pracy zabrali się z takim samym zaangażowaniem, choć robota wcale nie była prosta i znów wymagała połączenia talentów. Louriel został przy rozpadlinie, uważając by lód nie pęknął w nieodpowiedniej chwili i nie zalał wszystkich zwałami lodowatej wody. Zajęcie było mozolne, poza tym miał wrażenie, że potrzebuje dodatkowych par oczu wokół głowy, ale kiedy w końcu zadanie było ukończone, a on, spokojnie zalewał rozpadlinę wodą i zmieniał ją z powrotem w lód, czuł dumę z dobrze wykonanej pracy.
Kiedy ramię Finnegana objęło go, przez chwilę miał ochotę się odsunąć. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na wesołą twarz Papużki, żeby się uspokoił. To niczego nie znaczyło. A przynajmniej nie to, o czym natychmiast w roztargnieniu pomyślał. A jednak, gdy usłyszał słowa wypowiedziane przez maga ognia, poczuł że dobry humor go opuszcza. Zakończona praca oznaczała również koniec wizyty magów w ich kraju. Do tej pory nie doniesiono im o żadnym więcej wycieku lawy, ani innym zagrożeniu, do którego opanowania potrzeba by było magów ognia. Louriel poczuł ukłucie czegoś dziwnego. Przez chwilę miał wrażenie, że rozkwitły w jego sercu kwiat, to żal wywołany rychłą rozłąką z tym przystojnym, pewnym siebie i bezpośrednim mężczyzną. Zaraz też zdusił w sobie to uczucie, mówiąc sobie, że nawet jeśli, tym bardziej powinien sprawić, by był to najlepszy dzień ich pobytu tutaj. Był wdzięczny, za pomoc, za czas spędzony razem i to poczucie, że ktoś jest w stanie znieść go ze wszystkimi jego odchyłami. Dlatego uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk, zarzucając swoje ramię na ramiona blondyna.
- Gdyby nie twój okropny charakter, zaproponowałbym ci nawet miejsce w Akademii – parsknął, szturchając go przyjaźnie palcem pomiędzy żebra.
Wieczór i wystawna kolacja wyprawiona dla nich przez wdzięcznych mieszkańców trwała długo i w jak najlepszej atmosferze, mimo że tym razem alkohol nie pojawił się nawet na moment na stole. Magowie ognia i wody siedzieli między sobą wymieniając się opiniami, historiami z życia, czy doświadczeniami, zacieśniając między sobą cienkie nitki przyjaźni. Louriel był zadowolony i choć wyglądało na to, że Orion nie bawił się najlepiej, co jakiś czas rzucając zbolałe spojrzenia w kierunku naburmuszonego Ezry, nie miał kiedy zapytać go o powód złego humoru. Potem o tym zapomniał, wciągnięty w rozmowę przez Lorhena i Sileasa.
Kładąc się spać, Louriel nie mógł wyrzucić z głowy myśli, że za kilka godzin, jedyny człowiek, przy którym mógł być całkowicie sobą, wyjedzie, a on znów będzie musiał narzucić na siebie łańcuch ograniczeń. Nie chciał o tym myśleć. Wiedział, że będzie tylko gorzej, kiedy w końcu przyjdzie czas pożegnania, ale nawet wtedy nie mógł przestać nakręcać samego siebie. Finnegan był idealnym materiałem na jego przyjaciela. Na kompana rozmów i przekomarzanek. Na osobę, z którą mógł zaszaleć i wyżyć się za wszystkie czasy. Orion był dobrym przyjacielem. Louriel nie chciał go zastąpić. Nie o to mu chodziło. Po prostu miał wrażenie, że dla białowłosego czasem jest zbyt dużym utrapieniem i odbiera mu odrobinę swobody, którą przecież chciał mu ofiarować, kiedy zabrał go ze sobą. No i przyznał się do tego nawet i przed sobą, chciał mieć kogoś jeszcze z kim mógłby porozmawiać. Orion go słuchał, starał zrozumieć i pomóc w razie problemów, ale miał tyle własnych problemów, że Louriel czasem miał wyrzuty sumienia, zrzucając na niego jeszcze własne. Poza tym, przez ten krótki czas zdołał go zwyczajnie polubić. Nawet jeśli czasem go denerwował i pozwalał sobie na zbyt wiele, czego starał się po wycieczce na środek jeziora nie robić. Książę to doceniał. Starania były zauważalne i pochlebiały mu nawet bardziej niż flirty i gesty mające świadczyć o zainteresowaniu. Bardziej niż tego, mag chciał po prostu kompana do rozmów. I bardzo się cieszył, kiedy Finnegan starał się nie przekraczać tej granicy.
Kiedy w końcu zasnął, śnił mu się długi, drewniany most, po którym szedł razem z magiem ognia. Nie rozmawiali, po prostu szli obok siebie, oglądając zachód słońca. Był to bardzo miły sen, książę czuł spokój i niewyobrażalnie dużo ciepła. W którymś momencie jednak sen się zmienił, a ciepły zachód zmienił się w nieprzyjemnie targający jego płaszczem wiatr. Most skrzypiał niemiłosiernie pod czyimiś stopami, ale zanim Louriel zdał sobie sprawę z tego, że to nie jego kroki, ani nie kroki Finnegana, obudził go dźwięk czegoś ciężkiego upadającego na ziemię. Instynkt zachowawczy natychmiast kazał mu przeturlać się w bok i kiedy otworzył w końcu oczy, zobaczył że w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była jego głowa, spomiędzy desek sterczy ostrze miecza. Przeklął paskudnie, podrywając się na równe nogi, zdając sobie sprawę, że poza własnym umysłem i magią, jest całkowicie bezbronny.
Wystarczył moment, by pomieszczenie zapełniło się wrzaskami, odgłosami zderzających się mieczy i wonią krwi, od której kręciło się w głowie. Louriel nie potrafił powiedzieć, ilu ludzi nagle znalazło się w pomieszczeniu, ale jedno było pewne, nie mogli w nim zostać. Wlewający się przez drzwi tłum odbierał pole manewru i spychał magów ognia i wody w kąt pokoju, odbierając im drogę ucieczki. Chwilę konsternacji wykorzystał mężczyzna stojący najbliżej księcia, zamachnąwszy się na księcia swoją bronią. Louriel czuł, że nie ma czasu użyć magii, a jego jedyną opcją jest rzucić się panicznie na ziemie, co zaraz zrobił, przy świszczącym odgłosie powietrza przecinanego śmiertelnie ostrą stalą. Zaraz potem w twarz napastnika uderzyła poduszka, a tuż obok pojawił się Finnegan. Dopiero w tamtym momencie, Louriel zdał sobie sprawę z tego, że to nie są przelewki, a atak niewątpliwie skierowany na niego, dosięgnie wszystkich jeśli będzie stał jak kołek. Oczyścił umysł ze zbędnych myśli i kiedy blondyn wbijał w udo wojownika strzałę, książę jednym ruchem dłoni porwał w górę rozlaną z przewróconego dzbanka wodę i lodowymi szpilkami powstrzymał dwóch zamierzających się na Finniego i Sileasa.
- Orion, weź się w garść! – rzucił głośno, widząc panikę w oczach młodszego przyjaciela.
Nie spodziewał się, że zaraz on sam zostanie ruszony i niemal wyrzucony przez otwarte okno. Świst wpadającej do środka strzały otrzeźwił go. Używając pozostałej wody spróbował jakoś zasłonić otwarte okno, ale lód był zbyt cienki. Przeciwników w pomieszczeniu robiło się coraz więcej. Louriel czuł, że jeszcze chwila i naprawdę znajdą się w potrzasku.
Orion zamroczony, przerażony i spanikowany atakiem zapomniał, że jest magiem. A nawet jeśli nie zapomniałby, że jest w stanie podporządkować sobie żywioł, nie byłby w stanie tego zrobić. W jego myślał panował chaos, który rozwiał się, kiedy Ezra kopnął go w kostkę tak boleśnie, że musiał na niego spojrzeć. Stanowcze spojrzenie i głos chłopaka otrzeźwiły go i był nawet w stanie wyciągnąć z pochwy przy jego pasie miecz. Natychmiast poczuł, że rękojeść idealnie leży mu w dłoni, a zgrabne ostrze jest lekkie jak piórko.
- Ezra, ja nie… - zaczął, blednąc na policzkach, ale nie miał czasu by dokończyć zdanie, przed nimi pojawił się wielki mężczyzna uzbrojony w szablę o szerokim ostrzu i o twarzy zakrytej czarną maską. Ezra nie miał szans go zestrzelić. Orion nie mógł pozwolić mu go zabić.
Rzucił się do przodu, odbijając ciężkie ostrze, zadziwiająco wytrzymałym, długim mieczem Ezry. Gdyby nie miał tyle siły, niechybnie zostałby zabity na miejscu, jednak lata pracy fizycznej wyrobiły mu mięśnie i błyskawiczne odruchy, które teraz mimowolnie wykorzystywał, parując błyskawiczne ciosy padające z wielu stron na raz. Spocił się i zziajał, ale nie dawał za wygraną i kiedy tylko zobaczył, że przeciwnik się zachwiał, nie miał czasu na zastanawianie się, rzucił się do przodu, wbijając ostrze w ciało mężczyzny. Nie miał czasu zastanawiać się, co oznaczały wybałuszone oczy zamaskowanego mężczyzny, ani krew zalewająca mu dłonie. Dojrzał jedynie, że jeśli chcą przeżyć, muszą jak najszybciej uciekać.
Louriel nie wahał się i kiedy tylko widział nadarzającą się okazję, ranił i zabijał, stwierdzając że martwić się będzie później. Miejsca w pokoju było coraz mniej, a napływająca fala wrogów coraz większa. Sytuacja była beznadziejna.
- Musimy się stąd wydostać! Ratujcie mistrza! – wrzasnął Lorhen, rzucając księciu stanowcze spojrzenie.
- Nigdzie się bez was nie wybieram! – odparował Louriel, a wtedy stojący najbliżej niego Finnegan, najzwyczajniej w świecie złapał go i wyrzucił przez okno.
Książę poczuł pod sobą oblodzone dachówki i kiedy próbował złapać równowagę, coś świsnęło mu koło ucha, a potem w miejscu, gdzie zanim się poślizgnął, znajdowała się jego głowa. Natychmiast zlokalizował strzelców na dachu drugiego domu i rzucając się płasko na dach, przeturlał się prawie na jego krawędź, żeby zatrzymać się przy rynnie. Kolejna salwa świsnęła mu nad głową, kiedy w ostatnim momencie zebrał śnieg z dachu i użył go jak tarczy.
Po chwili z okna wyłonili się kolejne znajome twarze z Orionem i Ezrą na czele, których Louriel ochronił przed strzałami, zasłaniając ich ścianą z lodu. Widząc kołczan na plechach niższego z mężczyzn, książę natychmiast wskazał na dach przeciwległego domostwa.
- Czterech łuczników – poinformował, próbując się podnieść, ale śliska dachówka nagle uciekła mu spod stóp i zanim zdołał odzyskać równowagę, runął w tył, w ostatnim momencie próbując jakoś zamortyzować upadek, turlając się do przodu. Ale to nie wystarczyło i zanim zdał sobie sprawę z tego, czym był głośny trzask, który rozległ się we względnej ciszy wieczoru, potworny ból rozlał się w jego prawej kostce, na chwilę pozbawiając go zdolności pojmowania. A kiedy w końcu wróciła mu ostrość widzenia, zdał sobie sprawę, że jest otoczony, a dziesięć szabel celuje prosto w jego pierś.
Kiedy ramię Finnegana objęło go, przez chwilę miał ochotę się odsunąć. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na wesołą twarz Papużki, żeby się uspokoił. To niczego nie znaczyło. A przynajmniej nie to, o czym natychmiast w roztargnieniu pomyślał. A jednak, gdy usłyszał słowa wypowiedziane przez maga ognia, poczuł że dobry humor go opuszcza. Zakończona praca oznaczała również koniec wizyty magów w ich kraju. Do tej pory nie doniesiono im o żadnym więcej wycieku lawy, ani innym zagrożeniu, do którego opanowania potrzeba by było magów ognia. Louriel poczuł ukłucie czegoś dziwnego. Przez chwilę miał wrażenie, że rozkwitły w jego sercu kwiat, to żal wywołany rychłą rozłąką z tym przystojnym, pewnym siebie i bezpośrednim mężczyzną. Zaraz też zdusił w sobie to uczucie, mówiąc sobie, że nawet jeśli, tym bardziej powinien sprawić, by był to najlepszy dzień ich pobytu tutaj. Był wdzięczny, za pomoc, za czas spędzony razem i to poczucie, że ktoś jest w stanie znieść go ze wszystkimi jego odchyłami. Dlatego uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk, zarzucając swoje ramię na ramiona blondyna.
- Gdyby nie twój okropny charakter, zaproponowałbym ci nawet miejsce w Akademii – parsknął, szturchając go przyjaźnie palcem pomiędzy żebra.
Wieczór i wystawna kolacja wyprawiona dla nich przez wdzięcznych mieszkańców trwała długo i w jak najlepszej atmosferze, mimo że tym razem alkohol nie pojawił się nawet na moment na stole. Magowie ognia i wody siedzieli między sobą wymieniając się opiniami, historiami z życia, czy doświadczeniami, zacieśniając między sobą cienkie nitki przyjaźni. Louriel był zadowolony i choć wyglądało na to, że Orion nie bawił się najlepiej, co jakiś czas rzucając zbolałe spojrzenia w kierunku naburmuszonego Ezry, nie miał kiedy zapytać go o powód złego humoru. Potem o tym zapomniał, wciągnięty w rozmowę przez Lorhena i Sileasa.
Kładąc się spać, Louriel nie mógł wyrzucić z głowy myśli, że za kilka godzin, jedyny człowiek, przy którym mógł być całkowicie sobą, wyjedzie, a on znów będzie musiał narzucić na siebie łańcuch ograniczeń. Nie chciał o tym myśleć. Wiedział, że będzie tylko gorzej, kiedy w końcu przyjdzie czas pożegnania, ale nawet wtedy nie mógł przestać nakręcać samego siebie. Finnegan był idealnym materiałem na jego przyjaciela. Na kompana rozmów i przekomarzanek. Na osobę, z którą mógł zaszaleć i wyżyć się za wszystkie czasy. Orion był dobrym przyjacielem. Louriel nie chciał go zastąpić. Nie o to mu chodziło. Po prostu miał wrażenie, że dla białowłosego czasem jest zbyt dużym utrapieniem i odbiera mu odrobinę swobody, którą przecież chciał mu ofiarować, kiedy zabrał go ze sobą. No i przyznał się do tego nawet i przed sobą, chciał mieć kogoś jeszcze z kim mógłby porozmawiać. Orion go słuchał, starał zrozumieć i pomóc w razie problemów, ale miał tyle własnych problemów, że Louriel czasem miał wyrzuty sumienia, zrzucając na niego jeszcze własne. Poza tym, przez ten krótki czas zdołał go zwyczajnie polubić. Nawet jeśli czasem go denerwował i pozwalał sobie na zbyt wiele, czego starał się po wycieczce na środek jeziora nie robić. Książę to doceniał. Starania były zauważalne i pochlebiały mu nawet bardziej niż flirty i gesty mające świadczyć o zainteresowaniu. Bardziej niż tego, mag chciał po prostu kompana do rozmów. I bardzo się cieszył, kiedy Finnegan starał się nie przekraczać tej granicy.
Kiedy w końcu zasnął, śnił mu się długi, drewniany most, po którym szedł razem z magiem ognia. Nie rozmawiali, po prostu szli obok siebie, oglądając zachód słońca. Był to bardzo miły sen, książę czuł spokój i niewyobrażalnie dużo ciepła. W którymś momencie jednak sen się zmienił, a ciepły zachód zmienił się w nieprzyjemnie targający jego płaszczem wiatr. Most skrzypiał niemiłosiernie pod czyimiś stopami, ale zanim Louriel zdał sobie sprawę z tego, że to nie jego kroki, ani nie kroki Finnegana, obudził go dźwięk czegoś ciężkiego upadającego na ziemię. Instynkt zachowawczy natychmiast kazał mu przeturlać się w bok i kiedy otworzył w końcu oczy, zobaczył że w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była jego głowa, spomiędzy desek sterczy ostrze miecza. Przeklął paskudnie, podrywając się na równe nogi, zdając sobie sprawę, że poza własnym umysłem i magią, jest całkowicie bezbronny.
Wystarczył moment, by pomieszczenie zapełniło się wrzaskami, odgłosami zderzających się mieczy i wonią krwi, od której kręciło się w głowie. Louriel nie potrafił powiedzieć, ilu ludzi nagle znalazło się w pomieszczeniu, ale jedno było pewne, nie mogli w nim zostać. Wlewający się przez drzwi tłum odbierał pole manewru i spychał magów ognia i wody w kąt pokoju, odbierając im drogę ucieczki. Chwilę konsternacji wykorzystał mężczyzna stojący najbliżej księcia, zamachnąwszy się na księcia swoją bronią. Louriel czuł, że nie ma czasu użyć magii, a jego jedyną opcją jest rzucić się panicznie na ziemie, co zaraz zrobił, przy świszczącym odgłosie powietrza przecinanego śmiertelnie ostrą stalą. Zaraz potem w twarz napastnika uderzyła poduszka, a tuż obok pojawił się Finnegan. Dopiero w tamtym momencie, Louriel zdał sobie sprawę z tego, że to nie są przelewki, a atak niewątpliwie skierowany na niego, dosięgnie wszystkich jeśli będzie stał jak kołek. Oczyścił umysł ze zbędnych myśli i kiedy blondyn wbijał w udo wojownika strzałę, książę jednym ruchem dłoni porwał w górę rozlaną z przewróconego dzbanka wodę i lodowymi szpilkami powstrzymał dwóch zamierzających się na Finniego i Sileasa.
- Orion, weź się w garść! – rzucił głośno, widząc panikę w oczach młodszego przyjaciela.
Nie spodziewał się, że zaraz on sam zostanie ruszony i niemal wyrzucony przez otwarte okno. Świst wpadającej do środka strzały otrzeźwił go. Używając pozostałej wody spróbował jakoś zasłonić otwarte okno, ale lód był zbyt cienki. Przeciwników w pomieszczeniu robiło się coraz więcej. Louriel czuł, że jeszcze chwila i naprawdę znajdą się w potrzasku.
Orion zamroczony, przerażony i spanikowany atakiem zapomniał, że jest magiem. A nawet jeśli nie zapomniałby, że jest w stanie podporządkować sobie żywioł, nie byłby w stanie tego zrobić. W jego myślał panował chaos, który rozwiał się, kiedy Ezra kopnął go w kostkę tak boleśnie, że musiał na niego spojrzeć. Stanowcze spojrzenie i głos chłopaka otrzeźwiły go i był nawet w stanie wyciągnąć z pochwy przy jego pasie miecz. Natychmiast poczuł, że rękojeść idealnie leży mu w dłoni, a zgrabne ostrze jest lekkie jak piórko.
- Ezra, ja nie… - zaczął, blednąc na policzkach, ale nie miał czasu by dokończyć zdanie, przed nimi pojawił się wielki mężczyzna uzbrojony w szablę o szerokim ostrzu i o twarzy zakrytej czarną maską. Ezra nie miał szans go zestrzelić. Orion nie mógł pozwolić mu go zabić.
Rzucił się do przodu, odbijając ciężkie ostrze, zadziwiająco wytrzymałym, długim mieczem Ezry. Gdyby nie miał tyle siły, niechybnie zostałby zabity na miejscu, jednak lata pracy fizycznej wyrobiły mu mięśnie i błyskawiczne odruchy, które teraz mimowolnie wykorzystywał, parując błyskawiczne ciosy padające z wielu stron na raz. Spocił się i zziajał, ale nie dawał za wygraną i kiedy tylko zobaczył, że przeciwnik się zachwiał, nie miał czasu na zastanawianie się, rzucił się do przodu, wbijając ostrze w ciało mężczyzny. Nie miał czasu zastanawiać się, co oznaczały wybałuszone oczy zamaskowanego mężczyzny, ani krew zalewająca mu dłonie. Dojrzał jedynie, że jeśli chcą przeżyć, muszą jak najszybciej uciekać.
Louriel nie wahał się i kiedy tylko widział nadarzającą się okazję, ranił i zabijał, stwierdzając że martwić się będzie później. Miejsca w pokoju było coraz mniej, a napływająca fala wrogów coraz większa. Sytuacja była beznadziejna.
- Musimy się stąd wydostać! Ratujcie mistrza! – wrzasnął Lorhen, rzucając księciu stanowcze spojrzenie.
- Nigdzie się bez was nie wybieram! – odparował Louriel, a wtedy stojący najbliżej niego Finnegan, najzwyczajniej w świecie złapał go i wyrzucił przez okno.
Książę poczuł pod sobą oblodzone dachówki i kiedy próbował złapać równowagę, coś świsnęło mu koło ucha, a potem w miejscu, gdzie zanim się poślizgnął, znajdowała się jego głowa. Natychmiast zlokalizował strzelców na dachu drugiego domu i rzucając się płasko na dach, przeturlał się prawie na jego krawędź, żeby zatrzymać się przy rynnie. Kolejna salwa świsnęła mu nad głową, kiedy w ostatnim momencie zebrał śnieg z dachu i użył go jak tarczy.
Po chwili z okna wyłonili się kolejne znajome twarze z Orionem i Ezrą na czele, których Louriel ochronił przed strzałami, zasłaniając ich ścianą z lodu. Widząc kołczan na plechach niższego z mężczyzn, książę natychmiast wskazał na dach przeciwległego domostwa.
- Czterech łuczników – poinformował, próbując się podnieść, ale śliska dachówka nagle uciekła mu spod stóp i zanim zdołał odzyskać równowagę, runął w tył, w ostatnim momencie próbując jakoś zamortyzować upadek, turlając się do przodu. Ale to nie wystarczyło i zanim zdał sobie sprawę z tego, czym był głośny trzask, który rozległ się we względnej ciszy wieczoru, potworny ból rozlał się w jego prawej kostce, na chwilę pozbawiając go zdolności pojmowania. A kiedy w końcu wróciła mu ostrość widzenia, zdał sobie sprawę, że jest otoczony, a dziesięć szabel celuje prosto w jego pierś.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W oczach niedoświadczonej osoby, która z wojną miała styczności jedynie przez opowieści starszych osób, akacja w pomieszczeniu musiała mieć zastraszające tempo na które nie dało się nijak reagować. Dla Finnegana niestety było odwrotnie. Wszystko działo się dokładnie tak jakby czas gwałtownie zwolnił. Ktoś z duszą sadysty pozwalał mu przyglądać się szczegółom kaleczonych ciał, wsłuchiwać się w krzyki boleści i kolejnych prób rozkazywania padających po obu przeciwnych sobie stronach. Dodatkowo zdawał sobie paskudną świadomość z powolności własnych ruchów. Dlaczego on się do cholery unosił jakimś tam byle rozsądkiem i wyniósł się ze swoim posłaniem tak daleko Louriela? Przecież mógłby wszystko pogodzić – być zdrową na umyśle i ciele osobą jedynie lekko mocno zakochaną i przy tym nie uciekać od niego gdzieś na drugą stronę pomieszczenia. Byłoby to zagranie bezpieczniejsze tym bardziej, że pod ścianą leżała cała ich broń. Teraz żałował, musząc improwizować.
Szczęśliwie Ezra będący mistrzem szybkiego reagowania zdobył mu tyle cennego czasu żeby znalazł się przy księciu, z bronią w ręce i pozbawił życia pierwszego z wielu napastników których celem było zabranie za wszelką cenę tego największego daru. Szczęśliwie również adrenalina tak szybko zaczęła krążyć w jego żyłach pompowana przez mocne uściski serca, że nie wahał się. Ani na moment nie rozważał słuszności kolejnych pociągnięć broni białej.
Pomieszczenie robiło się coraz ciemniejsze. Kolejne sylwetki które pojawiały się w drzwiach spychały cały ich jedenastoosobowy oddzialik w stronę okien, w miejsce gdzie nie było dla nich wyjścia. Sileas stał na pierwszej linii bezpośredniego starcia, rzucając spojrzenie w stronę Finnegana przysiadł nisko na nogach wykonał płynny ruch dłońmi po czym cały ogień z kominka utworzył ścianę oddzielającą ich od oprawców. Udało się zyskać na czasie, cofnęli się jednak szybko pojawili się łucznicy szyjący strzałami w ich kierunku. Tutaj szczerze cieszył się, że współpraca z magami wody postawiła ich przed koniecznością współpracy. Szybko przed nim zaczęły rosnąć kolejne góry lodowe odbijające groty z łatwością godną najlepszej tarczy.
Ezra jak przystało na łucznika, dystansowca, nie czuł się w pełni komfortowo na tak ograniczonej i zamkniętej przestrzeni. Mimo to nie powstrzymywał się przed wypuszczaniem kolejnych pocisków zważając jednak na maksimum celności. Na razie nie spudłował, nie zmarnował ani jednej strzały które co i rusz uszczuplane były z zapasu w kołczanie. Nie miał w tym wszystkim jednak czasu na jakiekolwiek objaśnienia kierowane do Oriona. Nie mógł zrobić mu nawet krótkiego samouczka, nie było kiedy!
- Nie Orion. Dasz radę. – Rzucił jedynie odwracając się od razu do niego plecami, prawie się o niego opierając. Łuk odwrócił równolegle do ziemi, naciągnął kolejne dwie strzały i tym samym pozwolił się wycofać magom wody w stronę okna przez które właśnie wyleciał Louriel.
Blondyn nie miał zamiaru być delikatnym. Liczył się efekt, a nie sposób dojścia. Nie trzeba było mu powtarzać, że to Louriel stanowił punkt zapalny całego zajścia, to on był głównym celem i to jemu należała się pełnia ochrony. Dlatego po szybkim zorientowaniu się w sytuacji i pozostawieniu swojej broni głęboko wbitej w ciało jednego z napastników złapał gada i wywalił go przez okno pilnując żeby ten wdrapał się na dach. Jego oczy raziły skupieniem i brakiem możliwości podjęcia z nim dyskusji. Nie było czasu.
- Do krawędzi i po rynnie na dół. – Zarządził wdrapując się zaraz za nim po to by pierwsza z deszczu strzał jakie na nich spadła świsnęła mu koło ucha. Rozgrzany do czerwoności język ognia wzbił się w górę jednym jego ruchem rąk, kolejna prowizoryczna tarcza. Syknął przeciągle, przez chwilę walczył ze śliską powierzchnią niechętną do trzymania w miejscu jego stóp, a gdy w końcu złapał względną równowagę zobaczył jak Louriel ześlizguje się z dachu. Zdążył paść na dachówki, spróbować chwycić jego rękę ale jedynie poczuł długie palce wyślizgujące się z jego uścisku.
Po wydostaniu się na dach i skorzystaniu z pomocnej ręki Oriona w utrzymaniu się na jego śliskiej powierzchni przykucnął na jedno kolano i zaczął szukać w ciemnościach strzelców. Pierwszego ściągnął strzałą między oczy, drugiego siłą uderzenia zepchnął na ubitą drogę gdzie skręcił sobie kark. Kolejne dwie strzały dosięgnęły serca, a on po kolejnym sięgnięciu za siebie, do kołczanu, odkrył koniec amunicji. Nie rozpaczał jednak nad tym. Gdy zauważył, że zamaskowana postać wychyla się przez okno uniemożliwiając wycofanie się Sileasowi i Lorhanowi, naostrzony koniec łuku wbił mu w oko. Tylko przez refleks Oriona nie spadł na dół, białowłosy przytrzymał go za nogę na co otrzymał szybkie spojrzenie przez ramię z jasnym rozkazem asekuracji. Skoro miał taką możliwość szarpnął łukiem wyjmując go z głowy nieżywego już mężczyzny po czym pomógł obu dowódcom dostać się na spory balkon piętro niżej. Łuk posłużył za swego rodzaju krótką linę przez co nie spadali aż z tak znaczącej wysokości.
Bez kontroli ześlizgując się z dachu Finnegan warknął pod nosem. Wyciągnął ręce przed siebie, złapał za rynnę która zaskrzypiała gorzko pod naporem jego ciała po czym obrócił się tak żeby spadać nogami w dół. Wysokość była znacząca jednak powierzchnia o którą uderzył nie była tak utwardzona jak główne drogi we wsi. W momencie gdy poczuł ziemię pod sobą, przykucnął uderzając dłońmi w śnieg. Ten pod wpływem jego dotyku stopił się, a z jednego jedynie ruchu powstała zaokrąglona bariera między nim i Lourielem, a atakującymi. Nie obrócił się na niego. Od razu wybił się z prawej nogi, przeszedł bez szwanku przez gorące płomienie i wpadł w wir walki. W pierwszy momencie, pierwszej napotkanej osobie złamał rękę, odebrał miecz i po przeciągnięciu przez jej szyję ostrza pozostawił ciało na ziemi. Szybki unik, prześlizgnął się po lodowej powierzchni wychodzonej ścieżki, przeciął udo. Kolejna osoba upadła tym razem jednak zaczęły trawić ją płomienie. Trzeci mężczyzna nie dał się tak łatwo zaskoczyć. Skrzyżował z nim swój miecz, chwilę trwały przepychanki. Musiał przeskoczyć w bok blokując dwa kolejne uderzenia, szczęśliwie ona nadchodzące z góry. Specjalnie pozwolił na siebie naprzeć, przykucnął i mocno odbił się z nóg łapiąc przeciwnika dłonią za twarz. Jego skóra zaczęła się gwałtownie zwęglać, a on z okrzykami bólu uderzył w jednego ze swoich kompanów.
Jeden gwałtowny ruch dłonią i ponownie otoczyły go płomienie. Spalił kolejnego przeciwnika, a gdy jeszcze jedna osoba potknęła się i upadła na plecy czekając aż on wymierzy cios mieczem, zamarł. Sposób w jaki mężczyzna na niego patrzył sprawił, że jego intensywnie bijące serce zamarło. Pewność siebie, górujące zwycięstwo i ten szczurzy uśmieszek. Ciemne oczy pozbawione moralności rzuciły szybkie spojrzenie w górę, na dach budynku obok nich jednak tego po przeciwnej stronie gospody niż miejsce ustawienia poprzednich łuczników. Cała krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy. Nie miał już czasu żeby wbić mieć, rzucił się w stronę Louriela dzielnie walczącego z napastnikami którzy nie zajęli się nim. Był jednak sukcesywnie spychany pod ścianę gospody, a ostatecznie Finnegan uderzył jego plecami o ciemne bale.
Drgnął gdy strzała wbiła się w niego gdzieś pod łopatką. Miał wrażenie, że siła łuku była tak znacząca, że grot prawie wystaje z jego piersi. Usłyszał w uszach cichy trzask kości, zaszumiała mu krew, a ranne miejsce od razu ogarnęła fala gorąca. Gdy druga strzała przebiła jego ramię jęknął cicho powoli odwracając się w stronę napastnika. Ten nie zdążył wypuścić tej śmiercionośnej, wycelowanej w jego szyję. Padł z wbitą strzałą między oczy w zaspę budynku na którym rozłożył swoje małe gniazdko. Na dachu gospody Ezra z uniesioną swoją ukochaną bronią mrużył delikatnie oczy. Po jego ręce płynęła strużka krwi, strzałę wyciągnął ze swojego barku po tym jak został trafiony. Przynajmniej uratował Louriela.
Finnegan z uwagą przyglądał się coraz szerszym oczom Louriela. Zerknął zaraz w bok. Magowie ognia przegrupowali się przed gospodę, Sileas nimi dowodził. Lorhan również zbierał swoich ludzi.
- Idź do nich. – Mruknął szturchając go lekko. Nad nimi nadal wisiało zagrożenie, a tam, wśród przyjaciół, można było zapewnić mu pełnię bezpieczeństwa. Sam nie specjalnie był w stanie się ruszyć. Palące uczucie z ran zaczęło przechodzić w chłód spływającej mu po plecach krwi. Zaczynało brakować mu oddechu, jakby ktoś z uporem maniaka stał mu na piersi. Mimo to kilka ogników którymi byli otoczeni nadal się paliło trawiąc zwłoki przeciwników, odstraszając tych którzy jeszcze się nie wycofywali.
- Louriel, idź sobie. – Powtórzył spokojnie.
Szczęśliwie Ezra będący mistrzem szybkiego reagowania zdobył mu tyle cennego czasu żeby znalazł się przy księciu, z bronią w ręce i pozbawił życia pierwszego z wielu napastników których celem było zabranie za wszelką cenę tego największego daru. Szczęśliwie również adrenalina tak szybko zaczęła krążyć w jego żyłach pompowana przez mocne uściski serca, że nie wahał się. Ani na moment nie rozważał słuszności kolejnych pociągnięć broni białej.
Pomieszczenie robiło się coraz ciemniejsze. Kolejne sylwetki które pojawiały się w drzwiach spychały cały ich jedenastoosobowy oddzialik w stronę okien, w miejsce gdzie nie było dla nich wyjścia. Sileas stał na pierwszej linii bezpośredniego starcia, rzucając spojrzenie w stronę Finnegana przysiadł nisko na nogach wykonał płynny ruch dłońmi po czym cały ogień z kominka utworzył ścianę oddzielającą ich od oprawców. Udało się zyskać na czasie, cofnęli się jednak szybko pojawili się łucznicy szyjący strzałami w ich kierunku. Tutaj szczerze cieszył się, że współpraca z magami wody postawiła ich przed koniecznością współpracy. Szybko przed nim zaczęły rosnąć kolejne góry lodowe odbijające groty z łatwością godną najlepszej tarczy.
Ezra jak przystało na łucznika, dystansowca, nie czuł się w pełni komfortowo na tak ograniczonej i zamkniętej przestrzeni. Mimo to nie powstrzymywał się przed wypuszczaniem kolejnych pocisków zważając jednak na maksimum celności. Na razie nie spudłował, nie zmarnował ani jednej strzały które co i rusz uszczuplane były z zapasu w kołczanie. Nie miał w tym wszystkim jednak czasu na jakiekolwiek objaśnienia kierowane do Oriona. Nie mógł zrobić mu nawet krótkiego samouczka, nie było kiedy!
- Nie Orion. Dasz radę. – Rzucił jedynie odwracając się od razu do niego plecami, prawie się o niego opierając. Łuk odwrócił równolegle do ziemi, naciągnął kolejne dwie strzały i tym samym pozwolił się wycofać magom wody w stronę okna przez które właśnie wyleciał Louriel.
Blondyn nie miał zamiaru być delikatnym. Liczył się efekt, a nie sposób dojścia. Nie trzeba było mu powtarzać, że to Louriel stanowił punkt zapalny całego zajścia, to on był głównym celem i to jemu należała się pełnia ochrony. Dlatego po szybkim zorientowaniu się w sytuacji i pozostawieniu swojej broni głęboko wbitej w ciało jednego z napastników złapał gada i wywalił go przez okno pilnując żeby ten wdrapał się na dach. Jego oczy raziły skupieniem i brakiem możliwości podjęcia z nim dyskusji. Nie było czasu.
- Do krawędzi i po rynnie na dół. – Zarządził wdrapując się zaraz za nim po to by pierwsza z deszczu strzał jakie na nich spadła świsnęła mu koło ucha. Rozgrzany do czerwoności język ognia wzbił się w górę jednym jego ruchem rąk, kolejna prowizoryczna tarcza. Syknął przeciągle, przez chwilę walczył ze śliską powierzchnią niechętną do trzymania w miejscu jego stóp, a gdy w końcu złapał względną równowagę zobaczył jak Louriel ześlizguje się z dachu. Zdążył paść na dachówki, spróbować chwycić jego rękę ale jedynie poczuł długie palce wyślizgujące się z jego uścisku.
Po wydostaniu się na dach i skorzystaniu z pomocnej ręki Oriona w utrzymaniu się na jego śliskiej powierzchni przykucnął na jedno kolano i zaczął szukać w ciemnościach strzelców. Pierwszego ściągnął strzałą między oczy, drugiego siłą uderzenia zepchnął na ubitą drogę gdzie skręcił sobie kark. Kolejne dwie strzały dosięgnęły serca, a on po kolejnym sięgnięciu za siebie, do kołczanu, odkrył koniec amunicji. Nie rozpaczał jednak nad tym. Gdy zauważył, że zamaskowana postać wychyla się przez okno uniemożliwiając wycofanie się Sileasowi i Lorhanowi, naostrzony koniec łuku wbił mu w oko. Tylko przez refleks Oriona nie spadł na dół, białowłosy przytrzymał go za nogę na co otrzymał szybkie spojrzenie przez ramię z jasnym rozkazem asekuracji. Skoro miał taką możliwość szarpnął łukiem wyjmując go z głowy nieżywego już mężczyzny po czym pomógł obu dowódcom dostać się na spory balkon piętro niżej. Łuk posłużył za swego rodzaju krótką linę przez co nie spadali aż z tak znaczącej wysokości.
Bez kontroli ześlizgując się z dachu Finnegan warknął pod nosem. Wyciągnął ręce przed siebie, złapał za rynnę która zaskrzypiała gorzko pod naporem jego ciała po czym obrócił się tak żeby spadać nogami w dół. Wysokość była znacząca jednak powierzchnia o którą uderzył nie była tak utwardzona jak główne drogi we wsi. W momencie gdy poczuł ziemię pod sobą, przykucnął uderzając dłońmi w śnieg. Ten pod wpływem jego dotyku stopił się, a z jednego jedynie ruchu powstała zaokrąglona bariera między nim i Lourielem, a atakującymi. Nie obrócił się na niego. Od razu wybił się z prawej nogi, przeszedł bez szwanku przez gorące płomienie i wpadł w wir walki. W pierwszy momencie, pierwszej napotkanej osobie złamał rękę, odebrał miecz i po przeciągnięciu przez jej szyję ostrza pozostawił ciało na ziemi. Szybki unik, prześlizgnął się po lodowej powierzchni wychodzonej ścieżki, przeciął udo. Kolejna osoba upadła tym razem jednak zaczęły trawić ją płomienie. Trzeci mężczyzna nie dał się tak łatwo zaskoczyć. Skrzyżował z nim swój miecz, chwilę trwały przepychanki. Musiał przeskoczyć w bok blokując dwa kolejne uderzenia, szczęśliwie ona nadchodzące z góry. Specjalnie pozwolił na siebie naprzeć, przykucnął i mocno odbił się z nóg łapiąc przeciwnika dłonią za twarz. Jego skóra zaczęła się gwałtownie zwęglać, a on z okrzykami bólu uderzył w jednego ze swoich kompanów.
Jeden gwałtowny ruch dłonią i ponownie otoczyły go płomienie. Spalił kolejnego przeciwnika, a gdy jeszcze jedna osoba potknęła się i upadła na plecy czekając aż on wymierzy cios mieczem, zamarł. Sposób w jaki mężczyzna na niego patrzył sprawił, że jego intensywnie bijące serce zamarło. Pewność siebie, górujące zwycięstwo i ten szczurzy uśmieszek. Ciemne oczy pozbawione moralności rzuciły szybkie spojrzenie w górę, na dach budynku obok nich jednak tego po przeciwnej stronie gospody niż miejsce ustawienia poprzednich łuczników. Cała krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy. Nie miał już czasu żeby wbić mieć, rzucił się w stronę Louriela dzielnie walczącego z napastnikami którzy nie zajęli się nim. Był jednak sukcesywnie spychany pod ścianę gospody, a ostatecznie Finnegan uderzył jego plecami o ciemne bale.
Drgnął gdy strzała wbiła się w niego gdzieś pod łopatką. Miał wrażenie, że siła łuku była tak znacząca, że grot prawie wystaje z jego piersi. Usłyszał w uszach cichy trzask kości, zaszumiała mu krew, a ranne miejsce od razu ogarnęła fala gorąca. Gdy druga strzała przebiła jego ramię jęknął cicho powoli odwracając się w stronę napastnika. Ten nie zdążył wypuścić tej śmiercionośnej, wycelowanej w jego szyję. Padł z wbitą strzałą między oczy w zaspę budynku na którym rozłożył swoje małe gniazdko. Na dachu gospody Ezra z uniesioną swoją ukochaną bronią mrużył delikatnie oczy. Po jego ręce płynęła strużka krwi, strzałę wyciągnął ze swojego barku po tym jak został trafiony. Przynajmniej uratował Louriela.
Finnegan z uwagą przyglądał się coraz szerszym oczom Louriela. Zerknął zaraz w bok. Magowie ognia przegrupowali się przed gospodę, Sileas nimi dowodził. Lorhan również zbierał swoich ludzi.
- Idź do nich. – Mruknął szturchając go lekko. Nad nimi nadal wisiało zagrożenie, a tam, wśród przyjaciół, można było zapewnić mu pełnię bezpieczeństwa. Sam nie specjalnie był w stanie się ruszyć. Palące uczucie z ran zaczęło przechodzić w chłód spływającej mu po plecach krwi. Zaczynało brakować mu oddechu, jakby ktoś z uporem maniaka stał mu na piersi. Mimo to kilka ogników którymi byli otoczeni nadal się paliło trawiąc zwłoki przeciwników, odstraszając tych którzy jeszcze się nie wycofywali.
- Louriel, idź sobie. – Powtórzył spokojnie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zamroczony bólem Louriel przez chwilę nie wiedział dlaczego wycelowane w niego szable i płonące nienawiścią oczy nagle zniknęły za wielką falą ognia. Dopiero kiedy obrócił głowę i za sobą zobaczył Finnegana, domyślił się, że to była jego sprawka. Miał ochotę powiedzieć mu, by odszedł. Chcieli jego, a on nie zamierzał ani dać im się zabić, ani tym bardziej narażać gości kraju wody na szwank. Nie zdążył krzyknąć zanim blondyn zniknął za płonącą ścianą, zostawiając go samego wśród huku płomieni i dobiegających z zewnątrz odgłosów walki. Książę zmarszczył brwi i nakazał sobie spokój. Opanowanie, to była jedyna droga do celu. Wyciągnął nogi przed siebie, a widząc prawą stopę wygiętą pod bardzo dziwnym kątem, skrzywił się niemiłosiernie. Nie miał czasu na ewentualne nastawienie kończyny, płomienie w miejscu, gdzie nie było Finniego zaczynały słabnąć. Na szybko zamroził całą stopę, chcąc uśmierzyć ból, a potem podniósł się, gotowy zmierzyć się z resztą napastników. Nie mógł zostawić wszystkiego na ramionach maga ognia.
Pierwszego mężczyznę książę posłał na ziemię jednym, dobrze wymierzonym w skroń kawałem lodu. W pierwszej chwili miał zamiar ich wszystkich zabić, ale patrząc w oczy widoczne przez dziury w maskach, zdał sobie sprawę, że nie był w stanie. Ogłuszyć, nie zabić – powtarzał sobie, kolejnego po prostu zamykając w bryle lodu, trzeci zdołał się do niego przedrzeć, zmuszając go do ucieczki pod ścianę, wlokąc za sobą niesprawną stopę. Tego książę powstrzymał lodową macką, która odepchnęła go w tył, na kolejnego mężczyznę i ich obu pogrzebał pod warstwą lodu i śniegu. Myślał, że to już koniec, kiedy ostatni z walczących z nim osunął się na ziemię po tym jak niemal pochlastał cenną twarz księcia, a ten w przypływie złości zamroził płynącą mu w żyłach krew, odcinając dopływ tlenu do mózgu. Miał nadzieję, że to koniec. Był obolały i posiniaczony, zmarznięty, a od odoru krwi na swoich ubraniach kręciło mu się w głowie.
Kiedy poczuł szarpnięcie, a potem przyciskające go do ściany barczyste ciało, poczuł że poziom adrenaliny w jego krwi wzrasta. Ale kiedy spojrzał w górę, na twarz napastnika, zobaczył jedynie uśmiech na zakrwawionym obliczu Finnegana, który nie zmienił się, nawet kiedy książę poczuł wstrząs, a nad jego przestrzelonym ramieniem wykwitło zakończone pierzastą lotką drzewce strzały. Louriel poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, kiedy drżącą dłonią sięgnął do blednącej twarzy blondyna.
- Finni – wyszeptał pobladłymi ze strachu ustami, a kiedy zobaczył gasnące w pomarańczowych oczach światło, natychmiast rzucił się do przodu, złapać mężczyznę pod ramiona.
- Po-pomocy – wymamrotał, ale ściśnięte strachem gardło odmówiło mu posłuszeństwa. – Pomocy! – krzyknął w końcu głośniej, czując pod palcami gorącą stróżkę krwi. To wtedy zdał sobie sprawę, że nie jedna strzała tkwiła z pleców maga ognia.
- Mistrzu, nic ci nie jest?
Sir Lorhen pojawił się tuż obok. Łuk brwiowy miał rozcięty, a ze zranionego ramienia na ziemię kapała mu krew. Nie wyglądał jednak jakby jego życiu zagrażało niebezpieczeństwo.
- Mnie nic… - wysapał, czując że ciało maga ognia robi się coraz cięższe. – Finnegan. Szybko – zdołał tylko z siebie wyrzucić.
Nie wiedział, czy niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Z odgłosów panujących wokół domyślił się, że tak. A kiedy obok niego pojawił się blady jak kreda Orion z pustym wzrokiem złotych oczu, poczuł że nie tylko lecący mu w ramionach mężczyzna nie czuje się dobrze. A mimo to, przyjaciel pomógł mu i podczas gdy Lorhen szybko sprowadził na miejsce jedynego w ich małym oddziale maga z przeszkoleniem medycznym, chłopak pomógł księciu ułożyć maga na boku.
- Orion… - zaczął Louriel, ale białowłosy, kiedy tylko zobaczył, że nie jest potrzebny, podniósł się i zniknął za rogiem budynku, pozostawiając po sobie krwawe odciski stóp. Błękitne oczy księcia patrzyły na niego przez chwilę zmartwione zachowaniem chłopaka, ale zaraz jego uwaga wróciła na śmiertelnie bladego blondyna. W jego głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Dlaczego?
- Mistrzu, uspokój się i zabierz ręce, przeszkadzasz mi – zwrócił się do niego mag wody, a widząc puste i nierozumiejące, przepełnione poczuciem winy spojrzenie mężczyzny, westchnął, po czym profilaktycznie, strzelił go w twarz z otwartej dłoni.
- Opanowanie, mistrzu, sam nas tego uczyłeś – przypomniał mu, spokojnie badając palcami szyję blondyna. – Jest nieprzytomny, ale żyje. Mogę zatamować krwawienie, ale nawet nie będę próbował wyciągać z niego tych strzał, tylko one utrzymują go przy życiu – dodał, kontynuując badanie palpacyjne, zsuwając dłonie z barków na pierś mężczyzny, zaraz też zaklął pod nosem, a widząc przerażone spojrzenie księcia, zmusił się do zachowania pogodnego wyrazu twarzy. – Mistrzu, potrzebuję przy sobie kogoś silnego, sir Lorhenie pomożesz mi, wasza miłość, musisz przygotować transport, jeśli nie chcesz żeby ten mężczyzna umarł, rozumiesz mnie? – zapytał poważnie, a kiedy Louriel pokiwał głową i podniósł się, żeby zaraz zniknąć wśród ocalałych magów, lekarz spojrzał poważnie na siedzącego obok i zdumionego instrukcjami medyka.
- Nie potrzebuję pana, sir, ale wolałem zająć czymś księcia. Płuco tego mężczyzny się zapadło. Muszę zrobić mu dodatkową dziurę jeśli ma oddychać, a jak podejrzewam, mistrz by mnie powstrzymał – wyjaśnił, na co wojskowy jedynie machnął na to ręką, jakby nadal nie wiedział, o czym ten mówi, ale pozwolił mu działać.
Louriel kuśtykając w stronę pozostałych magów, starał się opanować myśli i ciało. Kłujący ból w kostce i chłód mrozu pomagał i kiedy w końcu zatrzymał się przed resztą oddziału, pomimo bladości na twarzy, był w stanie przywdziać na siebie zbroję z lodowatego spokoju, która objawiała się u niego w sytuacjach wymagającej chłodnej kalkulacji. Nie bez powodu pomimo charakteru posiadał szacunek.
- Wy dwaj, natychmiast odnajdźcie w tej wiosce burmistrza i każcie jak najszybciej przygotować sanie i najszybsze renifery jakie tu mają, w godzinę mamy się znaleźć w pałacu. Ranni mogą się zająć sobą, ci którzy mają siłę, odnajdźcie ogłuszonych przeze mnie bandytów i zwiążcie ich. Trupy złóżcie w jedno miejsce i spalcie. Nie będziemy grzebać na tej ziemi morderców – oświadczył lodowatym tonem. Kiedy żołnierze się rozeszli, zdał sobie sprawę, że nie widział wśród nich jednej osoby. Przypomniał sobie puste oczy Oriona i pamiętając o tym, że tylko przeszkadzałby medykowi w utrzymaniu Finnegana przy życiu, ruszył na poszukiwania przyjaciela.
Orion miał wrażenie, że całe jego ciało płonie w miejscach gdzie gorące krople krwi mężczyzny zetknęły się z jego skórą i tam gdzie wsiąkły w materiał jego piżamy. Nie potrafił spojrzeć Lourielowi w oczy. Pomógł mu z Finneganem, a potem odszedł, czując że nie jest w stanie przebywać w jego towarzystwie. Czuł się zbrukany, niegodny, przeklęty. Zniknął za rogiem budynku, a kiedy dostrzegł w ścianie źródełko, natychmiast znalazł się przy nim i wsadził zakrwawione ręce w lodowatą ciecz, patrząc niemal z fascynacją jak czysta przejrzystość zabarwia się na bordowo. Potem przypomniał sobie wyraz twarzy mężczyzny. Strach, gasnące oczy i zduszony jęk, który rozbrzmiewał mu w uszach. Przypomniał sobie uczucie jakie towarzyszyło zagłębiającej się w ciele stali i poczuł do siebie tak wielkie obrzydzenie, że nie potrafił się powstrzymać. Pochylił się nad ziemią i zwymiotował, czując że drży z obejmującego go uczucia bezradności. Co miał teraz ze sobą zrobić? Nie mógł pokazać się na oczy księciu, nie mógł rodzinie, nie mgół… nikomu. Miał ochotę zniknąć. Uciec, albo umrzeć.
- Orion? – słysząc głos Louriela, chłopak natychmiast ukrył twarz w dłoniach, powtarzając sobie, że nie może spojrzeć w oczy przyjaciela. Nie kiedy był zbrukany i nieczysty, nie kiedy czuł się jak morderca.
- Orion – powtórzył książę, a widząc że przyjaciel drży, podszedł bliżej, starając się dotknąć jego ramienia.
- Nie! – białowłosy czując ruch powietrza obok siebie, odskoczył jak oparzony, podnosząc głowę, ale zaraz z powrotem ukrył się w ubraniach.
W pierwszej chwili Louriel zamrugał zaskoczony powiekami, nie mając pojęcia co się z nim dzieje. Przyjrzał się mu dokładnie, myśląc że może jest ranny, skoro tyle krwi plamiło jego ubranie, ale nie znalazł na nim żadnych śladów świadczących o stanie chłopaka. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to nie była jego krew, a skoro nie była jego…
- Oh, Orion – wyszeptał zbolałym tonem, padając przy przyjacielu na kolana, by nie zważając na jego protesty, przytulić go do siebie i objąć mocno ramionami.
- Już dobrze, zrobiłeś co było trzeba – wymamrotał, gładząc go po włosach.
- Ale… on… nie żyje – wyjęczał chłopak, a zbierające się pod jego powiekami powstrzymywane łzy w końcu popłynęły, mocząc przód piżamy Louriela.
- Ale ty żyjesz i Ezra żyje i ja też i… i Finnegan – zawahał się przy imieniu blondyna, ale nie mógł zmusić się do powiedzenia o nim jako o kimś, kto ledwo trzymał się życia. – Broniłeś się. Broniłeś nas wszystkich. To nie jest twoja wina, Orion. Jeśli już czyjaś, to moja… - zaczął, ale na te słowa białowłosy poderwał twarz do góry i patrząc załzawionymi oczami na twarz księcia, gwałtownie pokręcił głową.
- Nie pozwalam ci tak mówić – oświadczył, łapiąc Louriela za kołnierz, żeby potrząsnąć lekko jego ciałem. – Zawsze bierzesz wszystko na siebie, ale to nie jest tym bardziej twoja wina – powiedział pewnie, na chwilę zapominając o sobie. Książę był taki samolubny. Brał na swoje barki wszystko co tylko się dało, a potem udawał, że ciężar tego wszystkiego go nie przytłacza.
Louriel uśmiechnął się lekko, łapiąc delikatnie w swoje palce dłoń Oriona.
- W takim razie przestań opowiadać bzdury, głupku i pomóż mi się podnieść. Mamy jeszcze jednego do uratowania – powiedział, przywdziewając na twarz spokojny wyraz, który w ogóle nie zgadzał się ze stanem jego ducha.
Orion spojrzał na niego zdziwiony, ale odrobinę uspokojony i zajęty martwieniem się o Louriela, zapomniał na chwilę o swoich myślach. Dojrzawszy jego wykręconą pod dziwnym kątem stopę, wytrzeszczył na niego oczy i natychmiast opieprzył za przejmowanie się pierdołami zamiast swoim zdrowiem. Kiedy wrócili do reszty, zobaczył zmartwionego Lorhena stojącego obok sań, na których już leżał przykryty kocem, blady jak papier Finnegan. Poza nim na saniach siedział jeszcze Ezra, jeszcze jeden poważniej ranny mężczyzna z kraju ognia medyk, Ezra, oraz Louriel z Orionem.
- Sir Sileasie, jedź ze swoimi ludźmi, ja zajmę się resztą tutaj – zaproponował szybko Lorhen, widząc że na saniach zostało jeszcze jedno wolne miejsce. Dojrzawszy wahanie na twarzy mężczyzny, popchnął go do przodu, a potem upewnił się, że renifery odpowiednio szybko zareagowały na rozkaz wyruszenia.
***
Godzinę później naprawdę znajdowali się przed pałacem, a Orion wysłany przodem biegł korytarzami pałacu, szukając głównego medyka i cesarza, których ku swojej i reszty uciesze znalazł w jednym miejscu.
- Wasza cesarska mość! Potrzebujemy medyka, w tym momencie! – krzyczał, dopadając do dwójki mężczyzn.
Cesarz rozpoznając przyjaciela swojego syna, natychmiast do niego dopadł i złapał go za ramiona.
- Co z Lourielem? Czy mój syn jest ranny? – zapytał, ściskając mocno ramiona chłopaka.
- Mistrz… mistrz jest ranny – zaczął ostrożnie, a widząc bladą wściekłość na twarzy cesarza dodał zaraz. – Ale to nie dla niego potrzebujemy medyka. Finnegan, jeden z magów ognia chronił księcia własnym ciałem i znajduje się na granicy. Potrzebuje pomocy, teraz – ponaglił, a mężczyźni natychmiast ruszyli za Orionem na dziedziniec.
- Co to za zamieszanie? – prychnęła cesarzowa, widząc pędzących gdzieś męża i medyka.
Mężczyźni wypadli na zewnątrz, gdzie Louriel blady niemal tak samo jak Finni, nadzorował delikatne przeniesienie blondyna do środka. Medyk widząc sterczące z pleców mężczyzny strzały i rurkę z metalu, która miała mu zapewnić oddech, natychmiast rozkazał dwóm służącym przynieść wszystko czego mu będzie trzeba do najbliższej sali. Finnegan został położony na plecach na jednym ze stołów, a kiedy pokojówki z asystentami medyka wparowali do środka, Louriel i cała reszta zostali wyprowadzeni na zewnątrz. Książę opierając się ciężko o ramię ojca, podszedł do jednej z kanap ustawionych na korytarzu i usiadł na niej ciężko, czując że kręci mu się w głowie.
- Jesteś ranny – zauważył Lothus, spoglądając po brudnej i zmęczonej sylwetce syna.
- To nic – westchnął, wspierając się na rodzicu. – Wystarczy nastawić.
- Co tam się stało? – zapytał łagodnie cesarz, przeczesując palcami rozczochrane i upaprane krwią włosy syna, nie zważając na to, że jego czyste szaty w kontakcie z zakrwawionymi ubraniami przestają być śnieżnobiałe.
- Zaatakowali nas… mnie. Ja byłem ich celem. Wydaje mi się, że to ludzie z kraju wiatru, tylko oni używają takich szabel, chociaż nie mieli królewskich emblematów. Złapaliśmy kilku żywcem, sir Lorhen przyprowadzi ich do pałacu kiedy tylko da radę – wyjaśnił, znów czując wyrzuty sumienia. Gdyby nie on…
- Leliano, zawołaj kogoś z doświadczeniem – usłyszał jakby był pod wodą, nie zwracając uwagi na gładzącą go po plecach dłoń ojca. – I przygotuj sypialnię księcia, zostanie tu na noc. Zanieś tam kolację i przygotuj wszystko do kąpieli. Orion, zajmiesz się nim? Ja muszę… załatwić kilka spraw – dodał, jeszcze raz przeczesując włosy Louriela, a potem odszedł, zostawiając księcia pod opieką przyjaciela.
Po chwili pojawił się przy nich jeszcze medyk i zajął się zwichniętą kostką Louriela. Poprosił księcia, by ten odpoczął chwilę w swoim pokoju, ale on się nie zgodził, gapiąc się na drzwi, za którymi być może z jego winy umierał człowiek. Nie opuścił posterunku nawet gdy sam Lothus poprosił go o chwilę rozsądku. Dopiero gdy drzwi się otworzyły, a główny medyk poinformował jego i Sileasa o stabilnym, choć nie najlepszym stanie Finnegana, Louriel pod warunkiem, że nieprzytomny mag zostanie umieszczony w jego komnacie, gdzie najbliżej było do medyka i innej pomocy, gdzie było najwygodniej dla kogoś, kto musiał odpocząć, zgodził się w końcu od niego odejść. Ale nawet wtedy, kiedy już umył się i ubrał, zjadł coś lekkiego, nie opuścił boku śpiącego Finnegana.
Minęły dwa dni podczas, których Louriel dzielił czas na przesiadywanie u boku blondyna i długich rozmowach z Orionem, który nadal nie otrząsnął się po zabiciu człowieka. Nie spał. Nie mógł. Aż w końcu znużony do tego stopnia, że nie był w stanie się ruszyć, zasnął z głową opartą o splecione na łóżku Finnegana ręce.
Pierwszego mężczyznę książę posłał na ziemię jednym, dobrze wymierzonym w skroń kawałem lodu. W pierwszej chwili miał zamiar ich wszystkich zabić, ale patrząc w oczy widoczne przez dziury w maskach, zdał sobie sprawę, że nie był w stanie. Ogłuszyć, nie zabić – powtarzał sobie, kolejnego po prostu zamykając w bryle lodu, trzeci zdołał się do niego przedrzeć, zmuszając go do ucieczki pod ścianę, wlokąc za sobą niesprawną stopę. Tego książę powstrzymał lodową macką, która odepchnęła go w tył, na kolejnego mężczyznę i ich obu pogrzebał pod warstwą lodu i śniegu. Myślał, że to już koniec, kiedy ostatni z walczących z nim osunął się na ziemię po tym jak niemal pochlastał cenną twarz księcia, a ten w przypływie złości zamroził płynącą mu w żyłach krew, odcinając dopływ tlenu do mózgu. Miał nadzieję, że to koniec. Był obolały i posiniaczony, zmarznięty, a od odoru krwi na swoich ubraniach kręciło mu się w głowie.
Kiedy poczuł szarpnięcie, a potem przyciskające go do ściany barczyste ciało, poczuł że poziom adrenaliny w jego krwi wzrasta. Ale kiedy spojrzał w górę, na twarz napastnika, zobaczył jedynie uśmiech na zakrwawionym obliczu Finnegana, który nie zmienił się, nawet kiedy książę poczuł wstrząs, a nad jego przestrzelonym ramieniem wykwitło zakończone pierzastą lotką drzewce strzały. Louriel poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, kiedy drżącą dłonią sięgnął do blednącej twarzy blondyna.
- Finni – wyszeptał pobladłymi ze strachu ustami, a kiedy zobaczył gasnące w pomarańczowych oczach światło, natychmiast rzucił się do przodu, złapać mężczyznę pod ramiona.
- Po-pomocy – wymamrotał, ale ściśnięte strachem gardło odmówiło mu posłuszeństwa. – Pomocy! – krzyknął w końcu głośniej, czując pod palcami gorącą stróżkę krwi. To wtedy zdał sobie sprawę, że nie jedna strzała tkwiła z pleców maga ognia.
- Mistrzu, nic ci nie jest?
Sir Lorhen pojawił się tuż obok. Łuk brwiowy miał rozcięty, a ze zranionego ramienia na ziemię kapała mu krew. Nie wyglądał jednak jakby jego życiu zagrażało niebezpieczeństwo.
- Mnie nic… - wysapał, czując że ciało maga ognia robi się coraz cięższe. – Finnegan. Szybko – zdołał tylko z siebie wyrzucić.
Nie wiedział, czy niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Z odgłosów panujących wokół domyślił się, że tak. A kiedy obok niego pojawił się blady jak kreda Orion z pustym wzrokiem złotych oczu, poczuł że nie tylko lecący mu w ramionach mężczyzna nie czuje się dobrze. A mimo to, przyjaciel pomógł mu i podczas gdy Lorhen szybko sprowadził na miejsce jedynego w ich małym oddziale maga z przeszkoleniem medycznym, chłopak pomógł księciu ułożyć maga na boku.
- Orion… - zaczął Louriel, ale białowłosy, kiedy tylko zobaczył, że nie jest potrzebny, podniósł się i zniknął za rogiem budynku, pozostawiając po sobie krwawe odciski stóp. Błękitne oczy księcia patrzyły na niego przez chwilę zmartwione zachowaniem chłopaka, ale zaraz jego uwaga wróciła na śmiertelnie bladego blondyna. W jego głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Dlaczego?
- Mistrzu, uspokój się i zabierz ręce, przeszkadzasz mi – zwrócił się do niego mag wody, a widząc puste i nierozumiejące, przepełnione poczuciem winy spojrzenie mężczyzny, westchnął, po czym profilaktycznie, strzelił go w twarz z otwartej dłoni.
- Opanowanie, mistrzu, sam nas tego uczyłeś – przypomniał mu, spokojnie badając palcami szyję blondyna. – Jest nieprzytomny, ale żyje. Mogę zatamować krwawienie, ale nawet nie będę próbował wyciągać z niego tych strzał, tylko one utrzymują go przy życiu – dodał, kontynuując badanie palpacyjne, zsuwając dłonie z barków na pierś mężczyzny, zaraz też zaklął pod nosem, a widząc przerażone spojrzenie księcia, zmusił się do zachowania pogodnego wyrazu twarzy. – Mistrzu, potrzebuję przy sobie kogoś silnego, sir Lorhenie pomożesz mi, wasza miłość, musisz przygotować transport, jeśli nie chcesz żeby ten mężczyzna umarł, rozumiesz mnie? – zapytał poważnie, a kiedy Louriel pokiwał głową i podniósł się, żeby zaraz zniknąć wśród ocalałych magów, lekarz spojrzał poważnie na siedzącego obok i zdumionego instrukcjami medyka.
- Nie potrzebuję pana, sir, ale wolałem zająć czymś księcia. Płuco tego mężczyzny się zapadło. Muszę zrobić mu dodatkową dziurę jeśli ma oddychać, a jak podejrzewam, mistrz by mnie powstrzymał – wyjaśnił, na co wojskowy jedynie machnął na to ręką, jakby nadal nie wiedział, o czym ten mówi, ale pozwolił mu działać.
Louriel kuśtykając w stronę pozostałych magów, starał się opanować myśli i ciało. Kłujący ból w kostce i chłód mrozu pomagał i kiedy w końcu zatrzymał się przed resztą oddziału, pomimo bladości na twarzy, był w stanie przywdziać na siebie zbroję z lodowatego spokoju, która objawiała się u niego w sytuacjach wymagającej chłodnej kalkulacji. Nie bez powodu pomimo charakteru posiadał szacunek.
- Wy dwaj, natychmiast odnajdźcie w tej wiosce burmistrza i każcie jak najszybciej przygotować sanie i najszybsze renifery jakie tu mają, w godzinę mamy się znaleźć w pałacu. Ranni mogą się zająć sobą, ci którzy mają siłę, odnajdźcie ogłuszonych przeze mnie bandytów i zwiążcie ich. Trupy złóżcie w jedno miejsce i spalcie. Nie będziemy grzebać na tej ziemi morderców – oświadczył lodowatym tonem. Kiedy żołnierze się rozeszli, zdał sobie sprawę, że nie widział wśród nich jednej osoby. Przypomniał sobie puste oczy Oriona i pamiętając o tym, że tylko przeszkadzałby medykowi w utrzymaniu Finnegana przy życiu, ruszył na poszukiwania przyjaciela.
Orion miał wrażenie, że całe jego ciało płonie w miejscach gdzie gorące krople krwi mężczyzny zetknęły się z jego skórą i tam gdzie wsiąkły w materiał jego piżamy. Nie potrafił spojrzeć Lourielowi w oczy. Pomógł mu z Finneganem, a potem odszedł, czując że nie jest w stanie przebywać w jego towarzystwie. Czuł się zbrukany, niegodny, przeklęty. Zniknął za rogiem budynku, a kiedy dostrzegł w ścianie źródełko, natychmiast znalazł się przy nim i wsadził zakrwawione ręce w lodowatą ciecz, patrząc niemal z fascynacją jak czysta przejrzystość zabarwia się na bordowo. Potem przypomniał sobie wyraz twarzy mężczyzny. Strach, gasnące oczy i zduszony jęk, który rozbrzmiewał mu w uszach. Przypomniał sobie uczucie jakie towarzyszyło zagłębiającej się w ciele stali i poczuł do siebie tak wielkie obrzydzenie, że nie potrafił się powstrzymać. Pochylił się nad ziemią i zwymiotował, czując że drży z obejmującego go uczucia bezradności. Co miał teraz ze sobą zrobić? Nie mógł pokazać się na oczy księciu, nie mógł rodzinie, nie mgół… nikomu. Miał ochotę zniknąć. Uciec, albo umrzeć.
- Orion? – słysząc głos Louriela, chłopak natychmiast ukrył twarz w dłoniach, powtarzając sobie, że nie może spojrzeć w oczy przyjaciela. Nie kiedy był zbrukany i nieczysty, nie kiedy czuł się jak morderca.
- Orion – powtórzył książę, a widząc że przyjaciel drży, podszedł bliżej, starając się dotknąć jego ramienia.
- Nie! – białowłosy czując ruch powietrza obok siebie, odskoczył jak oparzony, podnosząc głowę, ale zaraz z powrotem ukrył się w ubraniach.
W pierwszej chwili Louriel zamrugał zaskoczony powiekami, nie mając pojęcia co się z nim dzieje. Przyjrzał się mu dokładnie, myśląc że może jest ranny, skoro tyle krwi plamiło jego ubranie, ale nie znalazł na nim żadnych śladów świadczących o stanie chłopaka. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to nie była jego krew, a skoro nie była jego…
- Oh, Orion – wyszeptał zbolałym tonem, padając przy przyjacielu na kolana, by nie zważając na jego protesty, przytulić go do siebie i objąć mocno ramionami.
- Już dobrze, zrobiłeś co było trzeba – wymamrotał, gładząc go po włosach.
- Ale… on… nie żyje – wyjęczał chłopak, a zbierające się pod jego powiekami powstrzymywane łzy w końcu popłynęły, mocząc przód piżamy Louriela.
- Ale ty żyjesz i Ezra żyje i ja też i… i Finnegan – zawahał się przy imieniu blondyna, ale nie mógł zmusić się do powiedzenia o nim jako o kimś, kto ledwo trzymał się życia. – Broniłeś się. Broniłeś nas wszystkich. To nie jest twoja wina, Orion. Jeśli już czyjaś, to moja… - zaczął, ale na te słowa białowłosy poderwał twarz do góry i patrząc załzawionymi oczami na twarz księcia, gwałtownie pokręcił głową.
- Nie pozwalam ci tak mówić – oświadczył, łapiąc Louriela za kołnierz, żeby potrząsnąć lekko jego ciałem. – Zawsze bierzesz wszystko na siebie, ale to nie jest tym bardziej twoja wina – powiedział pewnie, na chwilę zapominając o sobie. Książę był taki samolubny. Brał na swoje barki wszystko co tylko się dało, a potem udawał, że ciężar tego wszystkiego go nie przytłacza.
Louriel uśmiechnął się lekko, łapiąc delikatnie w swoje palce dłoń Oriona.
- W takim razie przestań opowiadać bzdury, głupku i pomóż mi się podnieść. Mamy jeszcze jednego do uratowania – powiedział, przywdziewając na twarz spokojny wyraz, który w ogóle nie zgadzał się ze stanem jego ducha.
Orion spojrzał na niego zdziwiony, ale odrobinę uspokojony i zajęty martwieniem się o Louriela, zapomniał na chwilę o swoich myślach. Dojrzawszy jego wykręconą pod dziwnym kątem stopę, wytrzeszczył na niego oczy i natychmiast opieprzył za przejmowanie się pierdołami zamiast swoim zdrowiem. Kiedy wrócili do reszty, zobaczył zmartwionego Lorhena stojącego obok sań, na których już leżał przykryty kocem, blady jak papier Finnegan. Poza nim na saniach siedział jeszcze Ezra, jeszcze jeden poważniej ranny mężczyzna z kraju ognia medyk, Ezra, oraz Louriel z Orionem.
- Sir Sileasie, jedź ze swoimi ludźmi, ja zajmę się resztą tutaj – zaproponował szybko Lorhen, widząc że na saniach zostało jeszcze jedno wolne miejsce. Dojrzawszy wahanie na twarzy mężczyzny, popchnął go do przodu, a potem upewnił się, że renifery odpowiednio szybko zareagowały na rozkaz wyruszenia.
***
Godzinę później naprawdę znajdowali się przed pałacem, a Orion wysłany przodem biegł korytarzami pałacu, szukając głównego medyka i cesarza, których ku swojej i reszty uciesze znalazł w jednym miejscu.
- Wasza cesarska mość! Potrzebujemy medyka, w tym momencie! – krzyczał, dopadając do dwójki mężczyzn.
Cesarz rozpoznając przyjaciela swojego syna, natychmiast do niego dopadł i złapał go za ramiona.
- Co z Lourielem? Czy mój syn jest ranny? – zapytał, ściskając mocno ramiona chłopaka.
- Mistrz… mistrz jest ranny – zaczął ostrożnie, a widząc bladą wściekłość na twarzy cesarza dodał zaraz. – Ale to nie dla niego potrzebujemy medyka. Finnegan, jeden z magów ognia chronił księcia własnym ciałem i znajduje się na granicy. Potrzebuje pomocy, teraz – ponaglił, a mężczyźni natychmiast ruszyli za Orionem na dziedziniec.
- Co to za zamieszanie? – prychnęła cesarzowa, widząc pędzących gdzieś męża i medyka.
Mężczyźni wypadli na zewnątrz, gdzie Louriel blady niemal tak samo jak Finni, nadzorował delikatne przeniesienie blondyna do środka. Medyk widząc sterczące z pleców mężczyzny strzały i rurkę z metalu, która miała mu zapewnić oddech, natychmiast rozkazał dwóm służącym przynieść wszystko czego mu będzie trzeba do najbliższej sali. Finnegan został położony na plecach na jednym ze stołów, a kiedy pokojówki z asystentami medyka wparowali do środka, Louriel i cała reszta zostali wyprowadzeni na zewnątrz. Książę opierając się ciężko o ramię ojca, podszedł do jednej z kanap ustawionych na korytarzu i usiadł na niej ciężko, czując że kręci mu się w głowie.
- Jesteś ranny – zauważył Lothus, spoglądając po brudnej i zmęczonej sylwetce syna.
- To nic – westchnął, wspierając się na rodzicu. – Wystarczy nastawić.
- Co tam się stało? – zapytał łagodnie cesarz, przeczesując palcami rozczochrane i upaprane krwią włosy syna, nie zważając na to, że jego czyste szaty w kontakcie z zakrwawionymi ubraniami przestają być śnieżnobiałe.
- Zaatakowali nas… mnie. Ja byłem ich celem. Wydaje mi się, że to ludzie z kraju wiatru, tylko oni używają takich szabel, chociaż nie mieli królewskich emblematów. Złapaliśmy kilku żywcem, sir Lorhen przyprowadzi ich do pałacu kiedy tylko da radę – wyjaśnił, znów czując wyrzuty sumienia. Gdyby nie on…
- Leliano, zawołaj kogoś z doświadczeniem – usłyszał jakby był pod wodą, nie zwracając uwagi na gładzącą go po plecach dłoń ojca. – I przygotuj sypialnię księcia, zostanie tu na noc. Zanieś tam kolację i przygotuj wszystko do kąpieli. Orion, zajmiesz się nim? Ja muszę… załatwić kilka spraw – dodał, jeszcze raz przeczesując włosy Louriela, a potem odszedł, zostawiając księcia pod opieką przyjaciela.
Po chwili pojawił się przy nich jeszcze medyk i zajął się zwichniętą kostką Louriela. Poprosił księcia, by ten odpoczął chwilę w swoim pokoju, ale on się nie zgodził, gapiąc się na drzwi, za którymi być może z jego winy umierał człowiek. Nie opuścił posterunku nawet gdy sam Lothus poprosił go o chwilę rozsądku. Dopiero gdy drzwi się otworzyły, a główny medyk poinformował jego i Sileasa o stabilnym, choć nie najlepszym stanie Finnegana, Louriel pod warunkiem, że nieprzytomny mag zostanie umieszczony w jego komnacie, gdzie najbliżej było do medyka i innej pomocy, gdzie było najwygodniej dla kogoś, kto musiał odpocząć, zgodził się w końcu od niego odejść. Ale nawet wtedy, kiedy już umył się i ubrał, zjadł coś lekkiego, nie opuścił boku śpiącego Finnegana.
Minęły dwa dni podczas, których Louriel dzielił czas na przesiadywanie u boku blondyna i długich rozmowach z Orionem, który nadal nie otrząsnął się po zabiciu człowieka. Nie spał. Nie mógł. Aż w końcu znużony do tego stopnia, że nie był w stanie się ruszyć, zasnął z głową opartą o splecione na łóżku Finnegana ręce.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gorąca krew spływająca po jego plecach na pewno nie należała do przyjemnego wrażenia. Niezależnie od tego czy należała do niego czy do kogoś innego ogólna konsystencja tej cieczy sprawiała, że miał na ciele ciarki. Oczywiście nie w trakcie walki, wtedy nie liczyło się nic poza przedłużeniem jednego ramienia w postaci broni białej i tlącego się płomieniem w drugiej ręce, w razie jakby użycie magii było jedynym sposobem. Po fakcie jednak musiał koniecznie się umyć. Szedł pod prysznic i nie zważał na ilości przepuszczonej wody. Musiał się doszorować chociaż był to proces czysto kosmetyczny, nie miał żadnego działania na jego psychikę.
Zarówno on jak i Ezra w swoim krótkim życiu już ludzi zabijali. Czasami – jak w przypadku bruneta – ten pierwszy i kolejne razy mogłyby się odbyć inaczej, czasami jednak nie mieli wyjścia i przez wzgląd na zakres swoich zawodowych obowiązków po prostu pozbawiali kogoś życia. Nie oznaczało to, że którykolwiek z nich chciał sprzedać swoją skórę łatwo, chociaż przypadki chodziły po ludziach.
Po tym jak palący ból zaczął powoli zmieniać się w chłodną pustkę próbował jeszcze chwilę z tym walczyć. Rozbudził w sobie całą magię, próbował ogrzać swój organizm ale coraz większa energia którą wkładał w napełnianie płuc lodowatym powietrzem skutecznie wybijała go z rytmu. W końcu zaczął czuć się jak ryba wyciągnięta na brzeg, niby nabierał powietrza, niby poruszał ustami, a czuł jakby tonął. Powoli zaczynały drżeć mu kolana, obejrzał się jeszcze za siebie na licznych przeciwników których samodzielnie Louriel pogrzebał, unieruchomił. Uśmiechnął się nikle czując, że powoli osuwa się na ziemię.
Książę niepotrzebnie go łapał, mógł pozwolić mu na chwilę usiąść ale nie miał możliwości się z nim kłócić. Tracił ostrość widzenia i chociaż było mu to nie w smak co pokazał w grymasie na twarzy, nadal próbował jedynie głębiej odetchnąć. Udało się im obronić, mógł odsapnąć, a oczy same mu leciały, tak samo jak głowa. Jeszcze próbował coś z siebie wydusić, kazać Lourielowi podejść do Sileasa żeby był bezpieczny, przed momentem całkowitej utraty świadomości, nie udało się mu.
Ezra po tym jak spokojnie zszedł z dachu, obejrzał swoje przedziurawione ramię z którego wolno sączyła się krew i je zabandażował rozejrzał się z zaciekawieniem za swoim drogim przyjacielem. Widząc jednak nerwowe poruszenie wśród swoich własnych kompanów zmarszczył brwi po czym podszedł od razu do komandora.
- Zbieraj się Ezra. Jedziesz jako eskorta do pałacu. – Rzucił wciskając mu w ręce pełen kołczan oraz sztylet w skórzanej pochwie. Brunet spojrzał na białe lotki i w oczy swojego dowódcy pytająco.
- Kto jest ranny? – Zapytał przejęty, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, pobladł. Rzucając kołczan na plecy ruszył w kierunku przygotowywanych sań, mężczyzny z kraju wody który klęczał nad dwoma ułożonymi na skórach ciałami. W tym Finnegana. Aż go cofnęło widząc, że ten miał dwie strzały w plecach – złamane w pół żeby nie wyrządzały większej krzywdy przy ewentualnym ruchu – i jeszcze nieokreślonego rodzaju pręt wbity w pierś.
- Co się… – Zapytał na wdechu ale zaraz został trącony przez Sileasa który popędził go zarówno do pomocy przy pakowaniu obu nieprzytomnych na sanie jak i później do zajęcia miejsca w na tyle strategicznym miejscu żeby stwarzał żywą tarczę dla Louriela ale i miał pełne pole do popisu jak chodzi o strzelanie. Sam komandor zajął podobną pozycję niedaleko woźnicy bystrymi oczami wodząc po rozjaśnianym przez brzask otoczeniu. Sam Ezra niechętnie się ruszał, mięśnie nagle zastały targane chłodem, ramię paliło z bólu, a serce powoli rozpadało się na drobinki. Finni nigdy nie dawał się trafić, unikał wszystkiego jakby był odporny, nie do ruszenia. Co się tam musiało stać, że tak się załatwił? Kim musieli być napastnicy? Nie umiał znaleźć żadnej odpowiedzi, a po spojrzeniu na Louriela wątpił żeby ich stan sprzyjał spokojnym wyjaśnieniom.
***
Ostatnie dwa dni były horrorem. Plątanina między pomieszczeniami w pałacu i w Akademii, apatyczna postawa, niewyobrażalnie ciągnące się minuty w oczekiwaniu na te najgorsze wieści. Niedługo po tym jak po ataku znaleźli się w pałacu i zostali wszyscy otoczeni opieką lekarską okazało się, że drugi ranny mag ognia, jego znajomy z równoległego oddziału, osoba z którą tak łatwo było się dogadać, zmarła. Śmierć wisiała więc teraz tylko i wyłącznie nad Finneganem, wpatrując się w jego oblicze pustymi oczodołami i czekając na jego ostatni oddech.
Początkowo Ezra przesiadywał całymi dniami pod komnatą w której blondyn został ułożony. Później, Louriel kazał mu siedzieć w środku i chociaż nie dał się przekonać do zajęcia innego miejsca niż na podłodze pod ścianą, z podkulonymi nogami, odczuł odrobinę ulgi, że jest cały czas przy nim. Mógł czuwać i reagować. W pewnym momencie jednak zdał sobie sprawę nad krzywdą obok której przechodzi obojętnie, a w której mógłby pomóc, skupiając się jednocześnie na czymś na co nie miał wpływu.
Od czasu kiedy wraz z księciem zaszył się w pokoju nie widział na oczy Oriona. Zaczynał poważnie się o niego martwić szczególnie, że czasami Louriel wychodził, zostawiał go samego, a później wracał jeszcze bardziej zmęczony niż wychodził. Powoli jego mózg zaczął łączyć fakty, w końcu też zdecydował się na poruszenie tego tematu, cicho żeby nie mącić spokoju sypialni ale również na tyle bezpośrednio by uzyskać wszystkie potrzebne mu informacje. W tym czasie wyprostował nogi, przeciągnął się i starając się nieco rozpogodzić zaczął budować plan działania.
Orion potrzebował wsparcia. Obydwaj doszli do wniosku, że zrzucenie ciężaru bolesnych przeżyć mogłoby być dla niego łatwiejsze przed osobą której zasadniczo nie znał, a która zabijaniem się parała niż jeżeli w gre wchodziły rozmowy z najlepszym przyjacielem, kimś kto był z nim na co dzień i nie chciał się kłócić. Dlatego też Ezra wstał z miejsca i postanowił pójść do Akademii, porozmawiać z białaskiem i spróbować cokolwiek wskórać.
- A Ty proszę prześpij się. Rozumiem to czuwanie, wiesz, że również z Tobą tu siedzę, z tego samego powodu ale nie możemy nadwyrężać własnego zdrowia z tego powodu. Dlatego ja dzisiaj coś zjem, a Ty się zdrzemnij. – Poprosił bardzo spokojnym i ciepłym tonem. Nie oszukiwał się, kilka razy w przeciągu czuwania porozmawiali i nie wątpił, że z Lourielem mógłby się z łatwością i przyjemnością dogadać o ile mieliby okazję się nieco bliżej poznać. Dodatkowo Finni leżał nieprzytomny dlatego, że chciał ochronić zdrowie księcia. To samo które on teraz sobie niszczył zgryzotą. W tym przypadku również Ezra poczuwał się do odpowiedzialności naprostowania zachowania smoczyska.
Po opuszczeniu pałacu i opatuleniu się po sam nos ciepłym płaszczem Ezra spojrzał w zachmurzone niebo. Z chmur leciały drobne płatki śniegu leniwie osiadające na wszystkich elementach krajobrazu. Jak się czuł? Potwornie dziwnie. Został sam. Komandor wraz z magami ognia którzy otrzymali pełną pomoc medyczną oraz zaznali dodatkowego odpoczynku wyruszył w drogę powrotną już dzień temu. Ich dwóch zostawił tutaj z jasnych względów. Finnegana wolał nie ruszać bo jeżeli istniały jakiekolwiek szanse na uratowanie jego życia zamykały się one w obrębie królewskich włości, brunet tymczasem miał czuwać nad bezpieczeństwem swojego przyjaciela, a w najgorszym przypadku wrócić z ciałem. Król Magnus mógłby podejrzewać o zdradę, wywołać wojnę jeżeli którykolwiek z jego Gwardzistów pozostałby poza „domem” dlatego musieli przedsięwziąć pewne środki bezpieczeństwa. Cesarz Lothus został przy tym poproszony o pisemne zawiadomienie o stanie Crowl’a i podjętym leczeniu, wszystko odbyło się na drodze oficjalnej i był to niestety zabieg konieczny dla pozostawienia w spokoju kruchości pokoju. Na terenie kraju wody pozostali więc oni w dwójkę i Fenrir będący pod jego opieką. Odczuwał więc jednocześnie komfort i niepokój. Podejrzewał dodatkowo, że nic się nie zmieni dopóki Finni się nie wybudzi, a on nie będzie pewien, że przeżyje i wyjdzie z tego z kolejną blizną.
Do Akademii doszedł utartym już w pamięci szlakiem. Przeszedł przez wielkie drzwi, zamknął je cicho za sobą i wspinając się po schodach wszedł do pięknie urządzonego pokoju który obecnie zajmował. Od razu dopadł juki odczepione od siodła jego wierzchowca, a znajdując kilka zmaltretowanych już liści bananowca zaczął zbierać na jedną kupkę całą czekoladę jaka mu pozostała. W efekcie uzbierała się trochę ponad tabliczkę co szybko odbiło się na jego ustach uśmiechem. Zabrał wszystko i ruszył do kuchni gdzie szybko dopadł potrzebne mu składniki. Nie było tego wiele, rondelek do podgrzania mleka i dwa kubki. Przy okazji wpadł na Phil’a którego podpytał o obecność Oriona. Ten uparcie tkwił na placu ćwiczeniowym za budynkiem, idealnie.
Zrobienie gęstego, intensywnie pachnącego napoju zajęło mu chwilę. Sam złapał się na przełykaniu co rusz napływających fal śliny w usta. Zawartość rondelka szybko rozlał na dwa kubki i po posprzątaniu po sobie ruszył w stronę przestronnego dziedzińca. Całość rozkładu budynku zdążył już poznać, plątał się tu pierwszego dnia gdy kompletnie nie umiał sobie znaleźć miejsca. Szybko więc trafił na pusty plac i równie szybko w oczy rzucił się mu Orion.
Wyglądał ogólnie marnie. Z daleka było widać jak bardzo jest zmęczony i niestety, nie było to zmęczenie fizyczne. Dwa kubki szybko stanęły na murku, a on po zrzuceniu z siebie płaszcza podszedł do niego, próbującego poruszyć wodę która nijak się nim nie interesowała. Stanął za nim, przygryzł wargę i obszedł go gdy już przyjrzał się jego rozchwianej pozycji i pulsującej z nerwów żyłce na czole.
- Hej, nie przeszkadzam? – Zapytał, oczywiście retorycznie, posyłając mu spokojny uśmiech. Zaraz znalazł się przed nim i po dokładnym obejrzeniu jego pozycji pokręcił przecząco głową. Jedno, delikatne kopnięcie w łydkę wytrąciło go z równowagi. Nie wiedział czy będzie przez to na niego zły czy nie ale zaraz wziął go za ręce i ciągnąc w stronę murku wepchnął mu w łapki parujący kubek po czym sam wbił się mu między ręce i objął go w pasie wtulając się policzkiem w jego obojczyk.
- Otrzymałeś darmowy talon na wstępne szkolenie. Gratuluję. Popijając czekoladę nauczę Cię tej równowagi, gwarancja Gwardzisty, zadowolenie z efektów. – Mruknął gładząc go po plecach, uśmiechając się przy tym pocieszająco. Na razie nie chciał roztrząsać sprawy pierwszego morderstwa.
Suchość w ustach i kiszki grające marsza powoli dawały się mu we znaki. Zmarszczył delikatnie nos, przewrócił głowę na bok tak żeby policzkiem wtulić się w miękką poduszkę. Westchnął ciężko z bólu. Odwrócił się na bok, ten zdrowy, objął się ręką i gładząc materiał bandaża zapamiętywał w którym miejscu nawet na ten delikatny gest go boli, a gdzie skóra nieco się zapada. Szczęśliwie, nie wydawało się być z nim tak źle pomijając lekkie duszności, zastałe mięśnie, głód, pragnienie… nie, nie marudził! Żył, oddychał, a po otwarciu oczu owładnęła go przyjemna jasność, nie rażąca w oczy.
Początkowo błądził po ścianach, meblach, materiale którym był okryty. Zmarszczył brwi dopiero natrafiając wzrokiem na kaskadę niebieskich włosów rozlaną na białej poszewce kołdry. Wyciągnął przed siebie rękę, złapał za jeden kosmyk nawijając go na palec. Zaraz zaczesał go za delikatnie szpiczaste ucho po czym uśmiechnął się. Louriel spał w najlepsze chociaż jego twarz wyglądała na koszmarnie zmęczoną. Cienie pod oczami, niespokojnie marszczące się brwi i zbyt szybki oddech. Zaczął go gładzić po policzku próbując tym delikatnym gestem go obudzić. Nie poskutkowało.
Bardzo wolno uniósł się do siadu. Spojrzał na swoją pierś przeciętą jasnym bandażem, pomasował ramię, kark, przetarł oczy. Czuł się jakby coś go przejechało, poskładało do bardzo ciasnego grobu, a później kazało wstać i biegać. Po tej chwili rozciągania się odsunął kołdrę i zwyczajnie – chociaż z lekkimi problemami – wciągnął Louriela na materac. Wsunął jedną rękę pod jego głowę, przyciągnął go do swojej piersi i objął. Po tym pocałował go w czoło i ponownie przymykając oczy zaczął kręcić kosmyk jego włosów na palcu, gładzić go po głowie. Uznał, że w przypadku księcia tak jasko manifestującego przeciwko wyznawanym przez niego zasadom może sobie pozwolić na tą chwilę radości. Bo nic mu nie było. Wyglądał na zmęczonego ale skoro przy nim siedział musiał dopełnić swoich obowiązków, ochronił go. To było jak największa nagroda, gdy osobę dla której zaryzykował mógł teraz przytulić, samodzielnie upewnić się o dobrej kondycji. Nie mógł się powstrzymać żeby jeszcze raz pocałować go w czoło, opatulić porządnie kołdrą i przytulić do siebie.
- Jeszcze pięć minut. – Westchnął opierając się ustami o jego czoło, odpływając jeszcze w słodki odpoczynek.
Zarówno on jak i Ezra w swoim krótkim życiu już ludzi zabijali. Czasami – jak w przypadku bruneta – ten pierwszy i kolejne razy mogłyby się odbyć inaczej, czasami jednak nie mieli wyjścia i przez wzgląd na zakres swoich zawodowych obowiązków po prostu pozbawiali kogoś życia. Nie oznaczało to, że którykolwiek z nich chciał sprzedać swoją skórę łatwo, chociaż przypadki chodziły po ludziach.
Po tym jak palący ból zaczął powoli zmieniać się w chłodną pustkę próbował jeszcze chwilę z tym walczyć. Rozbudził w sobie całą magię, próbował ogrzać swój organizm ale coraz większa energia którą wkładał w napełnianie płuc lodowatym powietrzem skutecznie wybijała go z rytmu. W końcu zaczął czuć się jak ryba wyciągnięta na brzeg, niby nabierał powietrza, niby poruszał ustami, a czuł jakby tonął. Powoli zaczynały drżeć mu kolana, obejrzał się jeszcze za siebie na licznych przeciwników których samodzielnie Louriel pogrzebał, unieruchomił. Uśmiechnął się nikle czując, że powoli osuwa się na ziemię.
Książę niepotrzebnie go łapał, mógł pozwolić mu na chwilę usiąść ale nie miał możliwości się z nim kłócić. Tracił ostrość widzenia i chociaż było mu to nie w smak co pokazał w grymasie na twarzy, nadal próbował jedynie głębiej odetchnąć. Udało się im obronić, mógł odsapnąć, a oczy same mu leciały, tak samo jak głowa. Jeszcze próbował coś z siebie wydusić, kazać Lourielowi podejść do Sileasa żeby był bezpieczny, przed momentem całkowitej utraty świadomości, nie udało się mu.
Ezra po tym jak spokojnie zszedł z dachu, obejrzał swoje przedziurawione ramię z którego wolno sączyła się krew i je zabandażował rozejrzał się z zaciekawieniem za swoim drogim przyjacielem. Widząc jednak nerwowe poruszenie wśród swoich własnych kompanów zmarszczył brwi po czym podszedł od razu do komandora.
- Zbieraj się Ezra. Jedziesz jako eskorta do pałacu. – Rzucił wciskając mu w ręce pełen kołczan oraz sztylet w skórzanej pochwie. Brunet spojrzał na białe lotki i w oczy swojego dowódcy pytająco.
- Kto jest ranny? – Zapytał przejęty, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, pobladł. Rzucając kołczan na plecy ruszył w kierunku przygotowywanych sań, mężczyzny z kraju wody który klęczał nad dwoma ułożonymi na skórach ciałami. W tym Finnegana. Aż go cofnęło widząc, że ten miał dwie strzały w plecach – złamane w pół żeby nie wyrządzały większej krzywdy przy ewentualnym ruchu – i jeszcze nieokreślonego rodzaju pręt wbity w pierś.
- Co się… – Zapytał na wdechu ale zaraz został trącony przez Sileasa który popędził go zarówno do pomocy przy pakowaniu obu nieprzytomnych na sanie jak i później do zajęcia miejsca w na tyle strategicznym miejscu żeby stwarzał żywą tarczę dla Louriela ale i miał pełne pole do popisu jak chodzi o strzelanie. Sam komandor zajął podobną pozycję niedaleko woźnicy bystrymi oczami wodząc po rozjaśnianym przez brzask otoczeniu. Sam Ezra niechętnie się ruszał, mięśnie nagle zastały targane chłodem, ramię paliło z bólu, a serce powoli rozpadało się na drobinki. Finni nigdy nie dawał się trafić, unikał wszystkiego jakby był odporny, nie do ruszenia. Co się tam musiało stać, że tak się załatwił? Kim musieli być napastnicy? Nie umiał znaleźć żadnej odpowiedzi, a po spojrzeniu na Louriela wątpił żeby ich stan sprzyjał spokojnym wyjaśnieniom.
***
Ostatnie dwa dni były horrorem. Plątanina między pomieszczeniami w pałacu i w Akademii, apatyczna postawa, niewyobrażalnie ciągnące się minuty w oczekiwaniu na te najgorsze wieści. Niedługo po tym jak po ataku znaleźli się w pałacu i zostali wszyscy otoczeni opieką lekarską okazało się, że drugi ranny mag ognia, jego znajomy z równoległego oddziału, osoba z którą tak łatwo było się dogadać, zmarła. Śmierć wisiała więc teraz tylko i wyłącznie nad Finneganem, wpatrując się w jego oblicze pustymi oczodołami i czekając na jego ostatni oddech.
Początkowo Ezra przesiadywał całymi dniami pod komnatą w której blondyn został ułożony. Później, Louriel kazał mu siedzieć w środku i chociaż nie dał się przekonać do zajęcia innego miejsca niż na podłodze pod ścianą, z podkulonymi nogami, odczuł odrobinę ulgi, że jest cały czas przy nim. Mógł czuwać i reagować. W pewnym momencie jednak zdał sobie sprawę nad krzywdą obok której przechodzi obojętnie, a w której mógłby pomóc, skupiając się jednocześnie na czymś na co nie miał wpływu.
Od czasu kiedy wraz z księciem zaszył się w pokoju nie widział na oczy Oriona. Zaczynał poważnie się o niego martwić szczególnie, że czasami Louriel wychodził, zostawiał go samego, a później wracał jeszcze bardziej zmęczony niż wychodził. Powoli jego mózg zaczął łączyć fakty, w końcu też zdecydował się na poruszenie tego tematu, cicho żeby nie mącić spokoju sypialni ale również na tyle bezpośrednio by uzyskać wszystkie potrzebne mu informacje. W tym czasie wyprostował nogi, przeciągnął się i starając się nieco rozpogodzić zaczął budować plan działania.
Orion potrzebował wsparcia. Obydwaj doszli do wniosku, że zrzucenie ciężaru bolesnych przeżyć mogłoby być dla niego łatwiejsze przed osobą której zasadniczo nie znał, a która zabijaniem się parała niż jeżeli w gre wchodziły rozmowy z najlepszym przyjacielem, kimś kto był z nim na co dzień i nie chciał się kłócić. Dlatego też Ezra wstał z miejsca i postanowił pójść do Akademii, porozmawiać z białaskiem i spróbować cokolwiek wskórać.
- A Ty proszę prześpij się. Rozumiem to czuwanie, wiesz, że również z Tobą tu siedzę, z tego samego powodu ale nie możemy nadwyrężać własnego zdrowia z tego powodu. Dlatego ja dzisiaj coś zjem, a Ty się zdrzemnij. – Poprosił bardzo spokojnym i ciepłym tonem. Nie oszukiwał się, kilka razy w przeciągu czuwania porozmawiali i nie wątpił, że z Lourielem mógłby się z łatwością i przyjemnością dogadać o ile mieliby okazję się nieco bliżej poznać. Dodatkowo Finni leżał nieprzytomny dlatego, że chciał ochronić zdrowie księcia. To samo które on teraz sobie niszczył zgryzotą. W tym przypadku również Ezra poczuwał się do odpowiedzialności naprostowania zachowania smoczyska.
Po opuszczeniu pałacu i opatuleniu się po sam nos ciepłym płaszczem Ezra spojrzał w zachmurzone niebo. Z chmur leciały drobne płatki śniegu leniwie osiadające na wszystkich elementach krajobrazu. Jak się czuł? Potwornie dziwnie. Został sam. Komandor wraz z magami ognia którzy otrzymali pełną pomoc medyczną oraz zaznali dodatkowego odpoczynku wyruszył w drogę powrotną już dzień temu. Ich dwóch zostawił tutaj z jasnych względów. Finnegana wolał nie ruszać bo jeżeli istniały jakiekolwiek szanse na uratowanie jego życia zamykały się one w obrębie królewskich włości, brunet tymczasem miał czuwać nad bezpieczeństwem swojego przyjaciela, a w najgorszym przypadku wrócić z ciałem. Król Magnus mógłby podejrzewać o zdradę, wywołać wojnę jeżeli którykolwiek z jego Gwardzistów pozostałby poza „domem” dlatego musieli przedsięwziąć pewne środki bezpieczeństwa. Cesarz Lothus został przy tym poproszony o pisemne zawiadomienie o stanie Crowl’a i podjętym leczeniu, wszystko odbyło się na drodze oficjalnej i był to niestety zabieg konieczny dla pozostawienia w spokoju kruchości pokoju. Na terenie kraju wody pozostali więc oni w dwójkę i Fenrir będący pod jego opieką. Odczuwał więc jednocześnie komfort i niepokój. Podejrzewał dodatkowo, że nic się nie zmieni dopóki Finni się nie wybudzi, a on nie będzie pewien, że przeżyje i wyjdzie z tego z kolejną blizną.
Do Akademii doszedł utartym już w pamięci szlakiem. Przeszedł przez wielkie drzwi, zamknął je cicho za sobą i wspinając się po schodach wszedł do pięknie urządzonego pokoju który obecnie zajmował. Od razu dopadł juki odczepione od siodła jego wierzchowca, a znajdując kilka zmaltretowanych już liści bananowca zaczął zbierać na jedną kupkę całą czekoladę jaka mu pozostała. W efekcie uzbierała się trochę ponad tabliczkę co szybko odbiło się na jego ustach uśmiechem. Zabrał wszystko i ruszył do kuchni gdzie szybko dopadł potrzebne mu składniki. Nie było tego wiele, rondelek do podgrzania mleka i dwa kubki. Przy okazji wpadł na Phil’a którego podpytał o obecność Oriona. Ten uparcie tkwił na placu ćwiczeniowym za budynkiem, idealnie.
Zrobienie gęstego, intensywnie pachnącego napoju zajęło mu chwilę. Sam złapał się na przełykaniu co rusz napływających fal śliny w usta. Zawartość rondelka szybko rozlał na dwa kubki i po posprzątaniu po sobie ruszył w stronę przestronnego dziedzińca. Całość rozkładu budynku zdążył już poznać, plątał się tu pierwszego dnia gdy kompletnie nie umiał sobie znaleźć miejsca. Szybko więc trafił na pusty plac i równie szybko w oczy rzucił się mu Orion.
Wyglądał ogólnie marnie. Z daleka było widać jak bardzo jest zmęczony i niestety, nie było to zmęczenie fizyczne. Dwa kubki szybko stanęły na murku, a on po zrzuceniu z siebie płaszcza podszedł do niego, próbującego poruszyć wodę która nijak się nim nie interesowała. Stanął za nim, przygryzł wargę i obszedł go gdy już przyjrzał się jego rozchwianej pozycji i pulsującej z nerwów żyłce na czole.
- Hej, nie przeszkadzam? – Zapytał, oczywiście retorycznie, posyłając mu spokojny uśmiech. Zaraz znalazł się przed nim i po dokładnym obejrzeniu jego pozycji pokręcił przecząco głową. Jedno, delikatne kopnięcie w łydkę wytrąciło go z równowagi. Nie wiedział czy będzie przez to na niego zły czy nie ale zaraz wziął go za ręce i ciągnąc w stronę murku wepchnął mu w łapki parujący kubek po czym sam wbił się mu między ręce i objął go w pasie wtulając się policzkiem w jego obojczyk.
- Otrzymałeś darmowy talon na wstępne szkolenie. Gratuluję. Popijając czekoladę nauczę Cię tej równowagi, gwarancja Gwardzisty, zadowolenie z efektów. – Mruknął gładząc go po plecach, uśmiechając się przy tym pocieszająco. Na razie nie chciał roztrząsać sprawy pierwszego morderstwa.
Suchość w ustach i kiszki grające marsza powoli dawały się mu we znaki. Zmarszczył delikatnie nos, przewrócił głowę na bok tak żeby policzkiem wtulić się w miękką poduszkę. Westchnął ciężko z bólu. Odwrócił się na bok, ten zdrowy, objął się ręką i gładząc materiał bandaża zapamiętywał w którym miejscu nawet na ten delikatny gest go boli, a gdzie skóra nieco się zapada. Szczęśliwie, nie wydawało się być z nim tak źle pomijając lekkie duszności, zastałe mięśnie, głód, pragnienie… nie, nie marudził! Żył, oddychał, a po otwarciu oczu owładnęła go przyjemna jasność, nie rażąca w oczy.
Początkowo błądził po ścianach, meblach, materiale którym był okryty. Zmarszczył brwi dopiero natrafiając wzrokiem na kaskadę niebieskich włosów rozlaną na białej poszewce kołdry. Wyciągnął przed siebie rękę, złapał za jeden kosmyk nawijając go na palec. Zaraz zaczesał go za delikatnie szpiczaste ucho po czym uśmiechnął się. Louriel spał w najlepsze chociaż jego twarz wyglądała na koszmarnie zmęczoną. Cienie pod oczami, niespokojnie marszczące się brwi i zbyt szybki oddech. Zaczął go gładzić po policzku próbując tym delikatnym gestem go obudzić. Nie poskutkowało.
Bardzo wolno uniósł się do siadu. Spojrzał na swoją pierś przeciętą jasnym bandażem, pomasował ramię, kark, przetarł oczy. Czuł się jakby coś go przejechało, poskładało do bardzo ciasnego grobu, a później kazało wstać i biegać. Po tej chwili rozciągania się odsunął kołdrę i zwyczajnie – chociaż z lekkimi problemami – wciągnął Louriela na materac. Wsunął jedną rękę pod jego głowę, przyciągnął go do swojej piersi i objął. Po tym pocałował go w czoło i ponownie przymykając oczy zaczął kręcić kosmyk jego włosów na palcu, gładzić go po głowie. Uznał, że w przypadku księcia tak jasko manifestującego przeciwko wyznawanym przez niego zasadom może sobie pozwolić na tą chwilę radości. Bo nic mu nie było. Wyglądał na zmęczonego ale skoro przy nim siedział musiał dopełnić swoich obowiązków, ochronił go. To było jak największa nagroda, gdy osobę dla której zaryzykował mógł teraz przytulić, samodzielnie upewnić się o dobrej kondycji. Nie mógł się powstrzymać żeby jeszcze raz pocałować go w czoło, opatulić porządnie kołdrą i przytulić do siebie.
- Jeszcze pięć minut. – Westchnął opierając się ustami o jego czoło, odpływając jeszcze w słodki odpoczynek.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak źle. Kiedy tylko po uzyskaniu informacji o stanie zdrowia Finnegana i zmuszeniu księcia do doprowadzenia siebie do porządku, został sam, miał wrażenie, że ściany Akademii go przygniotą. Czuł na barkach ciężar winy, z którą nie potrafił sobie poradzić. Ten człowiek, nawet jeśli był bandytą, Orion nie potrafił wyrzucić z głowy myśli, że być może gdzieś miał rodzinę, która czekała na jego powrót. Że tam gdzieś małe, albo większe dzieci wyczekująco spoglądają na drogę prowadzącą do domu, wyglądając ojca. Wiedział jak to było, wychować się bez niego, bo tym co zafundował mu jego własny nie mógł nazwać wychowaniem. Mdliło go na samą myśl, że jakimś niewinnym dzieciom zafundował los sierot. Nie potrafił się uspokoić. Ciągle czuł na rękach ciężkie krople uderzające o jego skórę, a kiedy patrzył na swoje palce widział spływającą po nich czerwień, chociaż wcale jej tam nie było. Miał paranoję. Cały czas wydawało mu się, że ktoś za nim idzie, ale kiedy oglądał się za siebie, nikogo nie widział.
Nie to było jednak w tym wszystkim najgorsze. Orion był twardy i prędzej czy później doszedłby do siebie. Niestety razem ze spokojem ducha, który od zawsze był u niego chwiejny, utracił zdolność panowania nad wodą. W pierwszy dzień po przybyciu do pałacu starał się wmówić sobie, że to przez zmęczenie i ogólny stan ciała. Unikał sytuacji, w których musiałby użyć magii, kąpiel fundując sobie w łaźni zamiast w Akademii. Następnego dnia jednak musiał zmierzyć się z rzeczywistością. Podminowany nieprzespaną, pełną koszmarów nocą, stwierdził, że może jeśli zajmie się treningiem, uspokoi się. Wtedy zdał sobie sprawę, że to nie była tylko jego wyobraźnia. Nie panował nad wodą. Nawet podstawa podstaw okazała się dla niego zadaniem ponad jego możliwości, jakby nagle wszystko czego się nauczył zniknęło. Wtedy się przestraszył. Jeśli nie był magiem wody, nie miał już niczego. Wstydził się przyznać do tego Lourielowi, ale niebieskowłosy gad nawet jeśli sam wyglądał jak wyjęty z wody topielec, wykazywał się spostrzegawczością. Przyjaciel próbował go pocieszać, że to nic nie zmienia i nadal może zostać u jego boku dopóki nie poczuje się lepiej i znów na nowo będzie mógł zacząć naukę. Orion nie czuł się jednak zbyt dobrze z tą świadomością. Czuł się tak, jakby wykorzystywał dobroć księcia. Już od samego początku ich znajomości uważał, że na nią nie zasługuje. Na przyjaźń Louriela, ani na magię. Po zabójstwie, jego myśli tylko utwierdziły się, a moc sama w sobie stanowiła coś, czego według niego nie powinien nigdy nawet zobaczyć, a co dopiero próbować jej się nauczyć. Był tak żałosny. Nawet jeśli wiedział, że nie jest godzien, nie potrafił się z tym pogodzić. Louriel stracił trzy lata, żeby czegoś go nauczyć, jak mógł tak po prostu odrzucić ten wysiłek i dać sobie spokój?
Nie wiedział ile czasu spędził na zewnątrz, próbując najpierw medytować, potem skupić się i oczyścić umysł do tego stopnia, by zmusić wodę w fontannie do posłuszeństwa. Nie udało mu się, kiedy tylko przymykał oczy, by się skupić, widział martwego mężczyznę, poturbowanego Finnegana, przerażoną twarz Louriela. Wyobrażał sobie minę sióstr, kiedy wróciłby do domu, oznajmić im, że znów nie mają pieniędzy bo już nie jest w stanie kontrolować żywiołu. Nie potrafił znieść przygniatającego go poczucia rozczarowania, które musiał czuć książę, Luna i Atria. Od zawsze był tylko nieudacznikiem i nawet teraz, nic się w nim nie zmieniło.
Drgnął, słysząc za sobą czyjeś lekkie kroki na śniegu, ale nie odwrócił się, pewien, że to Mai, która już raz do niego zajrzała, zapytać, czy nie ma ochoty dołączyć do dzieci w ich zabawie. Nie spodziewał się usłyszeć pogodnego głosu Ezry. Zachwiał się na nogach, otwierając oczy, tylko po to, by zaraz znów je zamknąć. Brunet nie patrzył na niego od tamtego poranka po przepitej nocy. Nie dziwił mu się, bo sam pewnie zareagowałby tak samo, gdyby ktoś go napastował. Ale teraz był obok i tego Orion nie potrafił zrozumieć. Jego zdumienie wzrosło, kiedy poczuł silne kopnięcie, po którym jego chwiejne ciało poleciało do tyłu.
- Co robisz? – rzucił, kiedy Ezra złapał go za ręce i pociągnął w stronę murku oddzielającego dziedziniec od budynku.
Zamrugał zaskoczony jak sowa, czując jak coś ciepłego zostaje mu wciśnięte w ręce, a potem sam Ezra wtulił się w niego jak w wielkiego misia, prawie przewracając go na plecy. I tylko uczucie cieczy spływającej mu po palcach zmusiła go do zachowania jako takiej stabilności.
- Nie wiem, o czym mówisz, Ezra – powiedział na wydechu, odkładając kubek, by mieć wolne ręce. A kiedy mu się to udało, delikatnie odkleił od siebie chłopaka, czując się tak, jakby swoim zachowaniem i chwilą załamania zmuszał go do okazywania mu pozytywnych emocji. On też musiał się martwić o Finnegana. Powinien być z nim, nie martwić się o kogoś praktycznie nieznajomego.
- Nie musisz tego robić – powiedział, odsuwając się odrobinę, by oprzeć się plecami o przeszywający go chłodem mur. – Nie musisz być miły, ani udawać, że się o mnie martwisz. Masz przyjaciela, o którego powinieneś się troszczyć – mruknął, nie patrząc w kierunku Ezry, pozwalając by białe włosy zakryły mu twarz i wyraz udręki, który od tamtego czasu próbował ukryć.
Przez chwilę siedział cicho, przesuwając spojrzeniem po kamieniach dziedzińca, po fontannie, po murku, aż trafił na lekko parujący kubek, który chłopak ze sobą przyniósł. Orion pomyślał, że zmarnuje się, jeśli tego nie wypije, a z drugiej strony miał ochotę oddać Ezrze kubek i powiedzieć by dał go komuś innemu, albo sam wypił. Wiedział, że zachowuje się jak dumny dzieciak, któremu ktoś zabrał zabawkę i przyszedł zaproponować inną, a on nie chciał jej przyjąć, ale nie potrafił inaczej.
- Przepraszam – wyszeptał, zmuszając się, by jednak sięgnąć po kubek i nawet upił z niego łyk, a kiedy poczuł na języku tą niepowtarzalną słodycz, poczuł jak gula żalu i złych emocji podchodzi mu do gardła. Nie był w stanie przełknąć, a mimo to jeszcze raz uniósł naczynie do ust, żeby zaraz je odstawić, widząc jak mocno trzęsą mu się ręce.
- Jak? – zapytał słabo, kiedy z trudem udało mu się przełknąć i powstrzymać odruch wymiotny, od którego łzy napłynęły mu do oczu. – Jak to powstrzymać? – wymamrotał, patrząc na bruneta załzawionym, pełnym cierpienia spojrzeniem złotych oczu.
Louriel nie pamiętał, kiedy ostatni raz spało mu się tak dobrze. Nie obudził go ani żaden szmer, podejrzany dotyk kołdry, czy przekręcenie się na drugi bok. Sen księcia od zawsze był niezwykle lekki, co często doprowadzało do tego, że budził się w środku nocy i nie mógł zasnąć. Tym razem przespał pełne dwanaście godzin bez przerwy, wtulając się w ciepło bijące od Finnegana. Nie miał pojęcia, że spał na mężczyźnie, ani że tak desperacko przytulał się do jego boku, jakby od zawsze dzielili ze sobą łóżko i tylko w jego ramionach mógł spać spokojnie.
Kiedy w końcu jego mózg się rozbudził, czuł się tak lekko i spokojnie, że chciał chociaż na chwilę zostać w takim układzie i uparcie nie otwierał oczu, czując przyjemność ze spędzania czasu w tak leniwy sposób. Nie miał pojęcia, kto go zaciągnął do łóżka i czemu go to nie obudziło, ale był tej osobie niezwykle wdzięczny. Chciał przewrócić się na drugi bok, ale zdał sobie sprawę z tego, że nie może. Coś trzymało go w pasie i ani myślało puścić, na dodatek gładząc go po plecach, sprawiając że drżał lekko, czując przyjemne ciarki biegnące mu przez kręgosłup. Rozleniwiony umysł Louriela kazał mu wytężyć szare komórki i sprawdzić co to, w tym celu mężczyzna sięgnął ręką po coś twardego leżącego tuż obok. Przesunął palcami po czyimś ramieniu, potem po umięśnionym brzuchu, czując coraz większe zdumienie i zakłopotanie, a kiedy dotarł palcami do bandaża przecinającego pierś towarzysza snu, zaczął kojarzyć fakty. Trochę przerażony tym, co robił z rannym Finneganem w jednym łóżku, w końcu uniósł powieki, by spojrzeć we wpatrzone w niego ciepłe, pomarańczowe oczy.
- Obudziłeś się – westchnął z ulgą, czując niewysłowioną radość z tego, że mógł popatrzeć w te pełne emocji i głębi oczy, w których znów odbijały się drobinki światła. – Jak się czujesz? – zapytał zaraz z troską, sięgając dłonią do jego nieogolonego policzka, by odgarnąć mu włosy wpadające do oczu.
Przez chwilę patrzył na niego, szukając w twarzy oznak niewysłowionego bólu, czy rychłej śmierci, a kiedy ich nie dostrzegł, uśmiech pojawił się na jego znacznie lepiej wyglądającej twarzy. Sen mu służył. Zniknęły wory spod oczu, zmarszczki na czole się wygładziły, a skrzywione w poczuciu winy usta w końcu przyjęły inny wyraz. Zanim zorientował się co robi, skończył mierzwiąc czule blond włosy Finnegana, patrząc jak złote kosmyki przesiewają się przez jego palce i wracają na swoje miejsce w czuprynie mężczyzny. Poczuł się trochę lepiej, widząc że wszystko z nim w porządku.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co robi i z tego, że dłoń blondyna na jego plecach wzbudza w nim coraz więcej uczuć, które zasługiwały na miano tych gorących. Natychmiast oprzytomniał, a na jego twarzy pojawił się wyraz konsternacji. Miał wielką ochotę wyskoczyć z łóżka, ale powstrzymała go przed tym świadomość, że mógłby zrobić krzywdę magowi ognia. Tylko dlatego sięgnął spokojnie po jego rękę i ściągnął ją z siebie, a potem ostrożnie, uważając na własną kontuzjowaną kończynę, wygramolił się spod ciepłej kołdry.
- Pójdę powiadomić lekarza, że się obudziłeś – powiedział cichym, nieco zażenowanym tonem, wychodząc z pokoju.
Wrócił zaraz w towarzystwie medyka i pokojówki niosącej tacę z przygotowaną dla maga gęstą jarzynową zupą. Lekarz obejrzał Finnegana, zajrzał mu do oczu, do gardła, obmacał pierś i sprawdził, czy rany na plecach nie ropieją, a potem zadowolony ze stanu pacjenta zalecił mu obiad i dużo odpoczynku. Louriel znów został z nim sam na sam, zaraz sięgając po miskę, chcąc mu pomóc z jedzeniem, nabrał odrobinę zupy na łyżkę, a widząc że ta paruje jakby była bardzo gorąca, po chwili podmuchał na jedzenie i podsunął Finniemu pod nos. Udał przy tym, że to wcale nie jego żołądek wydawał z siebie żenujące i bardzo głośne dźwięki, domagając się podobnej, jeśli nie większej porcji jedzenia.
Nie to było jednak w tym wszystkim najgorsze. Orion był twardy i prędzej czy później doszedłby do siebie. Niestety razem ze spokojem ducha, który od zawsze był u niego chwiejny, utracił zdolność panowania nad wodą. W pierwszy dzień po przybyciu do pałacu starał się wmówić sobie, że to przez zmęczenie i ogólny stan ciała. Unikał sytuacji, w których musiałby użyć magii, kąpiel fundując sobie w łaźni zamiast w Akademii. Następnego dnia jednak musiał zmierzyć się z rzeczywistością. Podminowany nieprzespaną, pełną koszmarów nocą, stwierdził, że może jeśli zajmie się treningiem, uspokoi się. Wtedy zdał sobie sprawę, że to nie była tylko jego wyobraźnia. Nie panował nad wodą. Nawet podstawa podstaw okazała się dla niego zadaniem ponad jego możliwości, jakby nagle wszystko czego się nauczył zniknęło. Wtedy się przestraszył. Jeśli nie był magiem wody, nie miał już niczego. Wstydził się przyznać do tego Lourielowi, ale niebieskowłosy gad nawet jeśli sam wyglądał jak wyjęty z wody topielec, wykazywał się spostrzegawczością. Przyjaciel próbował go pocieszać, że to nic nie zmienia i nadal może zostać u jego boku dopóki nie poczuje się lepiej i znów na nowo będzie mógł zacząć naukę. Orion nie czuł się jednak zbyt dobrze z tą świadomością. Czuł się tak, jakby wykorzystywał dobroć księcia. Już od samego początku ich znajomości uważał, że na nią nie zasługuje. Na przyjaźń Louriela, ani na magię. Po zabójstwie, jego myśli tylko utwierdziły się, a moc sama w sobie stanowiła coś, czego według niego nie powinien nigdy nawet zobaczyć, a co dopiero próbować jej się nauczyć. Był tak żałosny. Nawet jeśli wiedział, że nie jest godzien, nie potrafił się z tym pogodzić. Louriel stracił trzy lata, żeby czegoś go nauczyć, jak mógł tak po prostu odrzucić ten wysiłek i dać sobie spokój?
Nie wiedział ile czasu spędził na zewnątrz, próbując najpierw medytować, potem skupić się i oczyścić umysł do tego stopnia, by zmusić wodę w fontannie do posłuszeństwa. Nie udało mu się, kiedy tylko przymykał oczy, by się skupić, widział martwego mężczyznę, poturbowanego Finnegana, przerażoną twarz Louriela. Wyobrażał sobie minę sióstr, kiedy wróciłby do domu, oznajmić im, że znów nie mają pieniędzy bo już nie jest w stanie kontrolować żywiołu. Nie potrafił znieść przygniatającego go poczucia rozczarowania, które musiał czuć książę, Luna i Atria. Od zawsze był tylko nieudacznikiem i nawet teraz, nic się w nim nie zmieniło.
Drgnął, słysząc za sobą czyjeś lekkie kroki na śniegu, ale nie odwrócił się, pewien, że to Mai, która już raz do niego zajrzała, zapytać, czy nie ma ochoty dołączyć do dzieci w ich zabawie. Nie spodziewał się usłyszeć pogodnego głosu Ezry. Zachwiał się na nogach, otwierając oczy, tylko po to, by zaraz znów je zamknąć. Brunet nie patrzył na niego od tamtego poranka po przepitej nocy. Nie dziwił mu się, bo sam pewnie zareagowałby tak samo, gdyby ktoś go napastował. Ale teraz był obok i tego Orion nie potrafił zrozumieć. Jego zdumienie wzrosło, kiedy poczuł silne kopnięcie, po którym jego chwiejne ciało poleciało do tyłu.
- Co robisz? – rzucił, kiedy Ezra złapał go za ręce i pociągnął w stronę murku oddzielającego dziedziniec od budynku.
Zamrugał zaskoczony jak sowa, czując jak coś ciepłego zostaje mu wciśnięte w ręce, a potem sam Ezra wtulił się w niego jak w wielkiego misia, prawie przewracając go na plecy. I tylko uczucie cieczy spływającej mu po palcach zmusiła go do zachowania jako takiej stabilności.
- Nie wiem, o czym mówisz, Ezra – powiedział na wydechu, odkładając kubek, by mieć wolne ręce. A kiedy mu się to udało, delikatnie odkleił od siebie chłopaka, czując się tak, jakby swoim zachowaniem i chwilą załamania zmuszał go do okazywania mu pozytywnych emocji. On też musiał się martwić o Finnegana. Powinien być z nim, nie martwić się o kogoś praktycznie nieznajomego.
- Nie musisz tego robić – powiedział, odsuwając się odrobinę, by oprzeć się plecami o przeszywający go chłodem mur. – Nie musisz być miły, ani udawać, że się o mnie martwisz. Masz przyjaciela, o którego powinieneś się troszczyć – mruknął, nie patrząc w kierunku Ezry, pozwalając by białe włosy zakryły mu twarz i wyraz udręki, który od tamtego czasu próbował ukryć.
Przez chwilę siedział cicho, przesuwając spojrzeniem po kamieniach dziedzińca, po fontannie, po murku, aż trafił na lekko parujący kubek, który chłopak ze sobą przyniósł. Orion pomyślał, że zmarnuje się, jeśli tego nie wypije, a z drugiej strony miał ochotę oddać Ezrze kubek i powiedzieć by dał go komuś innemu, albo sam wypił. Wiedział, że zachowuje się jak dumny dzieciak, któremu ktoś zabrał zabawkę i przyszedł zaproponować inną, a on nie chciał jej przyjąć, ale nie potrafił inaczej.
- Przepraszam – wyszeptał, zmuszając się, by jednak sięgnąć po kubek i nawet upił z niego łyk, a kiedy poczuł na języku tą niepowtarzalną słodycz, poczuł jak gula żalu i złych emocji podchodzi mu do gardła. Nie był w stanie przełknąć, a mimo to jeszcze raz uniósł naczynie do ust, żeby zaraz je odstawić, widząc jak mocno trzęsą mu się ręce.
- Jak? – zapytał słabo, kiedy z trudem udało mu się przełknąć i powstrzymać odruch wymiotny, od którego łzy napłynęły mu do oczu. – Jak to powstrzymać? – wymamrotał, patrząc na bruneta załzawionym, pełnym cierpienia spojrzeniem złotych oczu.
Louriel nie pamiętał, kiedy ostatni raz spało mu się tak dobrze. Nie obudził go ani żaden szmer, podejrzany dotyk kołdry, czy przekręcenie się na drugi bok. Sen księcia od zawsze był niezwykle lekki, co często doprowadzało do tego, że budził się w środku nocy i nie mógł zasnąć. Tym razem przespał pełne dwanaście godzin bez przerwy, wtulając się w ciepło bijące od Finnegana. Nie miał pojęcia, że spał na mężczyźnie, ani że tak desperacko przytulał się do jego boku, jakby od zawsze dzielili ze sobą łóżko i tylko w jego ramionach mógł spać spokojnie.
Kiedy w końcu jego mózg się rozbudził, czuł się tak lekko i spokojnie, że chciał chociaż na chwilę zostać w takim układzie i uparcie nie otwierał oczu, czując przyjemność ze spędzania czasu w tak leniwy sposób. Nie miał pojęcia, kto go zaciągnął do łóżka i czemu go to nie obudziło, ale był tej osobie niezwykle wdzięczny. Chciał przewrócić się na drugi bok, ale zdał sobie sprawę z tego, że nie może. Coś trzymało go w pasie i ani myślało puścić, na dodatek gładząc go po plecach, sprawiając że drżał lekko, czując przyjemne ciarki biegnące mu przez kręgosłup. Rozleniwiony umysł Louriela kazał mu wytężyć szare komórki i sprawdzić co to, w tym celu mężczyzna sięgnął ręką po coś twardego leżącego tuż obok. Przesunął palcami po czyimś ramieniu, potem po umięśnionym brzuchu, czując coraz większe zdumienie i zakłopotanie, a kiedy dotarł palcami do bandaża przecinającego pierś towarzysza snu, zaczął kojarzyć fakty. Trochę przerażony tym, co robił z rannym Finneganem w jednym łóżku, w końcu uniósł powieki, by spojrzeć we wpatrzone w niego ciepłe, pomarańczowe oczy.
- Obudziłeś się – westchnął z ulgą, czując niewysłowioną radość z tego, że mógł popatrzeć w te pełne emocji i głębi oczy, w których znów odbijały się drobinki światła. – Jak się czujesz? – zapytał zaraz z troską, sięgając dłonią do jego nieogolonego policzka, by odgarnąć mu włosy wpadające do oczu.
Przez chwilę patrzył na niego, szukając w twarzy oznak niewysłowionego bólu, czy rychłej śmierci, a kiedy ich nie dostrzegł, uśmiech pojawił się na jego znacznie lepiej wyglądającej twarzy. Sen mu służył. Zniknęły wory spod oczu, zmarszczki na czole się wygładziły, a skrzywione w poczuciu winy usta w końcu przyjęły inny wyraz. Zanim zorientował się co robi, skończył mierzwiąc czule blond włosy Finnegana, patrząc jak złote kosmyki przesiewają się przez jego palce i wracają na swoje miejsce w czuprynie mężczyzny. Poczuł się trochę lepiej, widząc że wszystko z nim w porządku.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co robi i z tego, że dłoń blondyna na jego plecach wzbudza w nim coraz więcej uczuć, które zasługiwały na miano tych gorących. Natychmiast oprzytomniał, a na jego twarzy pojawił się wyraz konsternacji. Miał wielką ochotę wyskoczyć z łóżka, ale powstrzymała go przed tym świadomość, że mógłby zrobić krzywdę magowi ognia. Tylko dlatego sięgnął spokojnie po jego rękę i ściągnął ją z siebie, a potem ostrożnie, uważając na własną kontuzjowaną kończynę, wygramolił się spod ciepłej kołdry.
- Pójdę powiadomić lekarza, że się obudziłeś – powiedział cichym, nieco zażenowanym tonem, wychodząc z pokoju.
Wrócił zaraz w towarzystwie medyka i pokojówki niosącej tacę z przygotowaną dla maga gęstą jarzynową zupą. Lekarz obejrzał Finnegana, zajrzał mu do oczu, do gardła, obmacał pierś i sprawdził, czy rany na plecach nie ropieją, a potem zadowolony ze stanu pacjenta zalecił mu obiad i dużo odpoczynku. Louriel znów został z nim sam na sam, zaraz sięgając po miskę, chcąc mu pomóc z jedzeniem, nabrał odrobinę zupy na łyżkę, a widząc że ta paruje jakby była bardzo gorąca, po chwili podmuchał na jedzenie i podsunął Finniemu pod nos. Udał przy tym, że to wcale nie jego żołądek wydawał z siebie żenujące i bardzo głośne dźwięki, domagając się podobnej, jeśli nie większej porcji jedzenia.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W czystej teorii Orion miał całkowitą racje. Był dla niego osobą całkowicie obcą do której życia prywatnego powinien nie mieć wstępu. W teorii znając go jedynie krótkich kilka dni nigdy nie powinien sobie rościć jakichkolwiek praw do dyktowania mu sposobów zachowania czy radzenia sobie z problemami. W praktyce było jednak zupełnie inaczej. Białowłosy nigdy nie podniósłby miecza gdyby nie musiał bronić go, gdyby nie jego jasny rozkaz doprowadzający do oblania jego rąk krwią. W praktyce spędzili ze sobą przecież tak cudowne chwile, że nie mógłby przejść obojętnie obok pozbawionych wyrazu oczu i coraz mocniej rosnącego poczucia winy za coś na co tak naprawdę nie miał wpływu. Tylko dlatego pozwolił się delikatnie odsunąć, a gdy ten zrobił krok do tyłu nie pozostał mu dłużny robiąc krok do przodu, nie chciał żeby specjalnie znacząca odległość zaczęła ich dzielić, nie chciał żeby czuł się ignorowany. Uśmiechnął się do niego delikatnie podnosząc na niego oczy, przepełnione ciepłem i zrozumieniem.
- Niczego nie udaję. Martwię się o Ciebie tak samo jak Louriel martwi się o Finnegana. Też przecież się krótko znają, ten okres nic nie znaczy jeżeli się szczerze kogoś ceni. – Zaczął nie przestając się do niego uśmiechać chociaż czuć było, że każde jego słowo jest wyważone, przemyślane, a ton spokojny i nie nachalny. Nie chciał go do niczego zmusić, równie dobrze pomoc mogła być tylko czczym marzeniem, a tak naprawdę nie wskóra nic. Na razie jednak chciał mu pewną kwestię wyjaśnić.
- Poza tym, to moja wina, że jesteś tam męczony psychicznie przez wyrzuty sumienia. To moja wina bo ja Ci dałem do ręki miecz, kazałem Ci chronić swoje życie gdzie powinno być na odwrót. Wiesz, że stałem wtedy do Ciebie tyłem? Najpewniej by mnie ostrze napastnika dosięgnęło. Gdyby nie Ty… – Podchodząc jeszcze pół kroku bliżej złapał go ostrożnie za ręce gładząc go kciukami po wierzchu dłoni. Ponownie się do niego uśmiechnął, a gdy się nerwowo poruszył odszedł pół kroku do tyłu splatając dłonie za plecami. Zacisnął chwilowo usta w wąską linię mierząc się z dalszą strategią gdy nastąpił delikatny przełom.
- Nie szkodzi, przyszedłem z Tobą na spokojnie o tym porozmawiać ale jest też inny sposób. – Wyjaśnił zerkając w stronę części placu treningowego która wyglądała nieco bardziej na przystosowaną do wysiłku fizycznego. – Później, mam nadzieję, zdasz sobie sprawę, że ratowałeś tam samego siebie i… mnie. Nie miałeś czasu na negocjacje, a na szali zostały położone dwa istnienia. Zwyciężyło prawo silniejszego. Na chwilę obecną? Zapewniam, że Cię tak zmęczę, że będziesz marzył tylko o śnie, a później o tym porozmawiamy, dobrze? – Zaproponował wyciągając ponownie do niego rękę. Gdy Orion go złapał przyciągnął go ostrożnie do siebie odgarniając mu dłuższy kosmyk za ucho.
Zaciągając go przed sprzęt treningowy na szybko omiótł go wzrokiem. Nie puszczał go, gładził po dłoni zastanawiając się jaki zestaw treningowy mu zaserwować i stety bądź też nie, padło na ten najbardziej bolesny. Wyjaśnił mu, żeby chwilowo odciągnąć jego myśli od problemu, że z poczynionych przez niego kilku obserwacji, jego skromnym zdnaiem jest mu bliżej do maga ognia niżeli wody. Wiele rzeczy chciał robić fizycznie zamiast siłą woli co Ezrze nasuwało dwa wnioski: albo ktoś pomylił rodzaj magii dla seksiaka albo brakowało mu pewnych umiejętności w walce na których mógłby rozładować pewne napięcie fizyczne. Pierwszego nie mógł zmienić, z drugim chętnie coś poradzi ucząc go pewnych podstaw, na razie walka wręcz.
Samo rozciąganie się i rozgrzewka, poza faktem, że kilkukrotnie przyprawił go o jęk bólu, były długie i dokładne. Po jego ustach błądził łobuzerski uśmiech, co i rusz rzucał mu przydanymi wskazówkami ale nie oszczędzał go. Widział go przecież nago, widział te mięśnie z których musiał wycisnąć ile się tylko dało. Tak przyjemnie się przy tym składało, że również wszystkie ćwiczenia na równowagę były dość wymagające fizycznie. No zmęczył go!
Na deser pozostawił sobie podstawy walki. Wiedział, że skupiony na bólu umysł będzie przyswajał jak gąbka chociaż dokładność pozostawi wiele do życzenia. Niemniej, pokazał mu kilka uderzeń, sposób regulowania siły tak żeby samemu się nie uszkodzi, nie połamać sobie śródręcza czy paliczków. Zdarzało się mu przy tym mocno… go dotykać. Kontrolował jego pozycję, oddech przeponą, poprawiał i nie pozwalał się podnosić mimo że widział drżenie ud. Styl którego ich uczono nie był łaskaw dla nóg i Orion zasmakował tego na swoim własnym przykładzie. Ostatecznie pozwolił sobie na małą praktyczną prezentację po której zasapany białasek skończył plackiem rozłożony na placu, z nim siedzącym na umięśnionym brzuchu po ostatecznym już powaleniu go w boju. W tym czasie dzień powoli zbliżał się ku końcowi, oni spędzili na tym mrozie kilka dobrych godzin regularnie aczkolwiek z głową pożytkując gorycz płynącą z jego serca. Jakkolwiek dla Ezry fakt treningu był normalny, on również był zasapany, nie spał poprzedniej nocy, średnio miał apetyt więc i sił mu nieco brakowało. Oparł się zaraz czołem o jego pierś uśmiechając się przy tym szczerze.
- Ależ Ty masz talent! To są moje długie godziny pracy, a Ty to złapałeś w dzień. Też tak chce, podziwiam Cię. – Przyznał szczerze zaraz się podnosząc i wyciągając do niego ręce. Teraz jako odpowiedzialny dorosły chciał zawlec go do łóżka, wcześniej na szybko wyprać i opatulając go kołdrą wycałować, poczekać aż zaśnie i sprawdzić czy sen po tak ogromnym wysiłku fizycznym będzie spokojny.
Natomiast fakt, że zasnął koło niego, przytulając go do swojej piersi i gładząc po wilgotnych od wody włosach w planach już nie był. Jakoś tak wyszło, że sam czując silne ramiona oplatające się dookoła jego ciała od razu sprawiły, że leciały mu powieki.
Po wciągnięciu Louriela do łóżka i upewnieniu się, że książe przepadł w ramiona Morfeusza na dobre sam, jeszcze przez chwilę bawiąc się jego włosami, wrócił do kojącego snu. Mimo że jego mięśnie były zastane to cały czas jego oczy domagały się odpoczynku, umysł podszeptywał jak wiele dobrego zrobi jeszcze krótka chwila wypoczynku przed powrotem do trudnego życia w domu, w pałacu królewskim. W momencie gdy spokojny oddech zaczął rozbijać się o jego szyję był skończony. Padł jakby na warcie stał całą noc, a łóżka nie widział dwa dni, padł i po wpleceniu dłoni w gładkie włosy i objęciu go za plecy jeszcze na kilka chwil odpłynął. A chwile te ciągnęły się w kolejne godziny.
Budząc się od razu spojrzał w kierunku okna gdzie nadal odbijała się zorza sącząca się po nocnym niebie. Przeganiał ją już jednak brzask, a on? Żył chociaż czuł jakby miał umrzeć. W ustach czuł piaski wszystkich pustyń po jakich kiedykolwiek chodził, żołądek oficjalnie przyrósł mu do kręgosłupa trawiąc kości i okalające je mięśnie co i rusz grając odgłosy godowe kopulujących wielbłądów. Skrzywił się delikatnie, zaraz dotarło do niego, że za kilka godzin będzie go jeszcze czekała podróż, Sileas nie pozwoli mu przespać kolejnej nocy w łóżku a w siodle. Jedynym pocieszeniem był cichy oddech, pełne usta gładzące go po obojczykach, dłonie dotykające jego pleców i ramiona tulące się do niego. Jedyny powód dla którego się zaczął uśmiechać to Louriel w najlepsze śpiący mu w ramionach. Nawet nie drgnął. Jedyne co to podniósł dłoń i wsadzając ją pod materiał koszulki zaczął gładzić delikatną skórę nie zasługującą na męczarnie sprowadzane jego twardymi opuszkami. Z drugiej jednak strony, odrobina pieszczot się mu należała, im obydwojgu.
Ponownie oczy podniósł dopiero gdy Louriel drgnął. Nie spał ale rozkoszował się odpoczynkiem i ciepłem drugiego ciała znajdującego się tak blisko. Wreszcie nie miał żadnych pretensji do temperatury panującej pod kołdrą i już miał go pochwalić, poprosić żeby jeszcze chwilę poleżeli gdy długie palce zaczęły sunąć po jego ciele. Uniósł oczy ku górze przygryzając przy tym dolną wargę. Gdy gładkie opuszki przebiegły po jego ramieniu zamruczał cicho chociaż próbował to jakoś w sobie zdusić, nic z tego, było to jego czułe miejsce. W końcu spojrzał w cudownie błękitne oczy zdające się leniwie płynąć własnym tempem, nie umiał się nie uśmiechnąć.
- Troszkę spragniony. – Rzucił szczerze, zachrypniętym głosem. Próbował odchrząknąć jednak nic mu to nie dało. Ślina, której miał wielkie braki, również kompletnie nic nie dała. Zamlaskał cicho, a oczy opadły mu ponownie gdy ciepła dłoń wylądowała na jego policzku. Kolejna porcja pieszczot, tym razem obficie zaserwowana jemu i był cały Louriela. Poczuł się trochę jak kot. Gdyby teraz poprosił go o cokolwiek bez zająknięcia by to wykonał jeżeli mógłby liczyć na odrobinę mierzwienia włosów czy gładzenia po twarzy. Szybko powieki znowu zaczęły mu lecieć, a kolejny pomruk zadowolenia tym razem bez stłamszenia opuścił jego usta. Dopiero gdy Louriel cofnął dłoń uniósł pytająco brew i otworzył jedno oko. Pozwolił też zdjąć swoją rękę z niego chociaż i ten gest przyjął niechętnie. Podobało mu się takie towarzystwo w łóżku, dawno nie czuł się tak rozpieszczony o ile… czuł się w ogóle tak kiedykolwiek.
- Nie trzeba… – Zaczął ale zgrabny tyłek Louriela szybko zniknął mu z oczu, a on opadł niechętnie na poduszkę. Przynajmniej do momentu aż nie zobaczył karafki pełnej wody z którą nawet się nie pierdzielił. Skoro był sam napił się od „z gwinta” obalając prawie połowę. Dopiero po tym poczuł ulgę i opadając ponownie na poduszkę zaczął jeździć palcami po swoich żebrach krzywiąc się za każdym razem gdy natrafił na złamanie. Mały masochista.
Medyk który z ogromną skrupulatnością go obejrzał wydał, w jego oczach, tak śmieszne zalecenie, że z trudem nie parsknął śmiechem. Odpoczynek? A kiedy? Dwa dni w siodle, a później do roboty! Nie odezwał się jednak, a swój grymas wytłumaczył zadowoleniem z ogólnego dobrego stanu zdrowia jak na fakt przyjęcia dwóch strzał. Oczywiście za wszystko podziękował, kilkukrotnie, a gdy został ponownie sam z gadziochem przyjrzał się mu spod przymrużonych oczu. Przynajmniej do momentu aż nie zrobił… tego.
Łyżka z odpowiednią ilością gęstej zupy, wydmuchana jak dla małego dziecka i brakowało tylko tekstu o tym, że „ptaszek leci do dziupli”. Nie chciał go obrazić, zasadniczo mógłby wycałować za okazanie mu tak ogromnego serca ale nie umiał się powstrzymać. Wybuchnął gromkim śmiechem który doprowadził go do fali bólu ale autentycznie nie potrafił się opanować. Aż się mu łezka w oku zakręciła i dopiero gdy zaczęła spływać po policzku starło ją.
- Brzmisz jak wygłodniały wielbłąd, a poza tym, że stworzenia te z natury są wredne to do głodnego się nie podchodzi. Chodź tu. – Owszem, pierwszej łyżce nie dał się zmarnować ale odchylając głowę do tyłu wyrwał ją mu z dłoni. Podobnie było z miską która wylądowała w jego dłoni. Siedział już podczas wizyty lekarskiej, teraz jedynie podciągnął się nieco wyżej po czym wykonał dokładnie tą samą kombinację gotową łyżkę podsuwając mu.
- Jeden do jednego albo się bardzo pogniewam. – Gdy Louriel próbował protestować cofnął rękę, a później go nakarmił, kolejną porcję od razu zjadając samemu.
- Długo spałem? Jak bardzo Sileas jest już niecierpliwy? – Zapytał zaciekawiony szykując mu kolejnego gryza. Nie dawał sobie w kaszę dmuchać i protestować.
- Niczego nie udaję. Martwię się o Ciebie tak samo jak Louriel martwi się o Finnegana. Też przecież się krótko znają, ten okres nic nie znaczy jeżeli się szczerze kogoś ceni. – Zaczął nie przestając się do niego uśmiechać chociaż czuć było, że każde jego słowo jest wyważone, przemyślane, a ton spokojny i nie nachalny. Nie chciał go do niczego zmusić, równie dobrze pomoc mogła być tylko czczym marzeniem, a tak naprawdę nie wskóra nic. Na razie jednak chciał mu pewną kwestię wyjaśnić.
- Poza tym, to moja wina, że jesteś tam męczony psychicznie przez wyrzuty sumienia. To moja wina bo ja Ci dałem do ręki miecz, kazałem Ci chronić swoje życie gdzie powinno być na odwrót. Wiesz, że stałem wtedy do Ciebie tyłem? Najpewniej by mnie ostrze napastnika dosięgnęło. Gdyby nie Ty… – Podchodząc jeszcze pół kroku bliżej złapał go ostrożnie za ręce gładząc go kciukami po wierzchu dłoni. Ponownie się do niego uśmiechnął, a gdy się nerwowo poruszył odszedł pół kroku do tyłu splatając dłonie za plecami. Zacisnął chwilowo usta w wąską linię mierząc się z dalszą strategią gdy nastąpił delikatny przełom.
- Nie szkodzi, przyszedłem z Tobą na spokojnie o tym porozmawiać ale jest też inny sposób. – Wyjaśnił zerkając w stronę części placu treningowego która wyglądała nieco bardziej na przystosowaną do wysiłku fizycznego. – Później, mam nadzieję, zdasz sobie sprawę, że ratowałeś tam samego siebie i… mnie. Nie miałeś czasu na negocjacje, a na szali zostały położone dwa istnienia. Zwyciężyło prawo silniejszego. Na chwilę obecną? Zapewniam, że Cię tak zmęczę, że będziesz marzył tylko o śnie, a później o tym porozmawiamy, dobrze? – Zaproponował wyciągając ponownie do niego rękę. Gdy Orion go złapał przyciągnął go ostrożnie do siebie odgarniając mu dłuższy kosmyk za ucho.
Zaciągając go przed sprzęt treningowy na szybko omiótł go wzrokiem. Nie puszczał go, gładził po dłoni zastanawiając się jaki zestaw treningowy mu zaserwować i stety bądź też nie, padło na ten najbardziej bolesny. Wyjaśnił mu, żeby chwilowo odciągnąć jego myśli od problemu, że z poczynionych przez niego kilku obserwacji, jego skromnym zdnaiem jest mu bliżej do maga ognia niżeli wody. Wiele rzeczy chciał robić fizycznie zamiast siłą woli co Ezrze nasuwało dwa wnioski: albo ktoś pomylił rodzaj magii dla seksiaka albo brakowało mu pewnych umiejętności w walce na których mógłby rozładować pewne napięcie fizyczne. Pierwszego nie mógł zmienić, z drugim chętnie coś poradzi ucząc go pewnych podstaw, na razie walka wręcz.
Samo rozciąganie się i rozgrzewka, poza faktem, że kilkukrotnie przyprawił go o jęk bólu, były długie i dokładne. Po jego ustach błądził łobuzerski uśmiech, co i rusz rzucał mu przydanymi wskazówkami ale nie oszczędzał go. Widział go przecież nago, widział te mięśnie z których musiał wycisnąć ile się tylko dało. Tak przyjemnie się przy tym składało, że również wszystkie ćwiczenia na równowagę były dość wymagające fizycznie. No zmęczył go!
Na deser pozostawił sobie podstawy walki. Wiedział, że skupiony na bólu umysł będzie przyswajał jak gąbka chociaż dokładność pozostawi wiele do życzenia. Niemniej, pokazał mu kilka uderzeń, sposób regulowania siły tak żeby samemu się nie uszkodzi, nie połamać sobie śródręcza czy paliczków. Zdarzało się mu przy tym mocno… go dotykać. Kontrolował jego pozycję, oddech przeponą, poprawiał i nie pozwalał się podnosić mimo że widział drżenie ud. Styl którego ich uczono nie był łaskaw dla nóg i Orion zasmakował tego na swoim własnym przykładzie. Ostatecznie pozwolił sobie na małą praktyczną prezentację po której zasapany białasek skończył plackiem rozłożony na placu, z nim siedzącym na umięśnionym brzuchu po ostatecznym już powaleniu go w boju. W tym czasie dzień powoli zbliżał się ku końcowi, oni spędzili na tym mrozie kilka dobrych godzin regularnie aczkolwiek z głową pożytkując gorycz płynącą z jego serca. Jakkolwiek dla Ezry fakt treningu był normalny, on również był zasapany, nie spał poprzedniej nocy, średnio miał apetyt więc i sił mu nieco brakowało. Oparł się zaraz czołem o jego pierś uśmiechając się przy tym szczerze.
- Ależ Ty masz talent! To są moje długie godziny pracy, a Ty to złapałeś w dzień. Też tak chce, podziwiam Cię. – Przyznał szczerze zaraz się podnosząc i wyciągając do niego ręce. Teraz jako odpowiedzialny dorosły chciał zawlec go do łóżka, wcześniej na szybko wyprać i opatulając go kołdrą wycałować, poczekać aż zaśnie i sprawdzić czy sen po tak ogromnym wysiłku fizycznym będzie spokojny.
Natomiast fakt, że zasnął koło niego, przytulając go do swojej piersi i gładząc po wilgotnych od wody włosach w planach już nie był. Jakoś tak wyszło, że sam czując silne ramiona oplatające się dookoła jego ciała od razu sprawiły, że leciały mu powieki.
Po wciągnięciu Louriela do łóżka i upewnieniu się, że książe przepadł w ramiona Morfeusza na dobre sam, jeszcze przez chwilę bawiąc się jego włosami, wrócił do kojącego snu. Mimo że jego mięśnie były zastane to cały czas jego oczy domagały się odpoczynku, umysł podszeptywał jak wiele dobrego zrobi jeszcze krótka chwila wypoczynku przed powrotem do trudnego życia w domu, w pałacu królewskim. W momencie gdy spokojny oddech zaczął rozbijać się o jego szyję był skończony. Padł jakby na warcie stał całą noc, a łóżka nie widział dwa dni, padł i po wpleceniu dłoni w gładkie włosy i objęciu go za plecy jeszcze na kilka chwil odpłynął. A chwile te ciągnęły się w kolejne godziny.
Budząc się od razu spojrzał w kierunku okna gdzie nadal odbijała się zorza sącząca się po nocnym niebie. Przeganiał ją już jednak brzask, a on? Żył chociaż czuł jakby miał umrzeć. W ustach czuł piaski wszystkich pustyń po jakich kiedykolwiek chodził, żołądek oficjalnie przyrósł mu do kręgosłupa trawiąc kości i okalające je mięśnie co i rusz grając odgłosy godowe kopulujących wielbłądów. Skrzywił się delikatnie, zaraz dotarło do niego, że za kilka godzin będzie go jeszcze czekała podróż, Sileas nie pozwoli mu przespać kolejnej nocy w łóżku a w siodle. Jedynym pocieszeniem był cichy oddech, pełne usta gładzące go po obojczykach, dłonie dotykające jego pleców i ramiona tulące się do niego. Jedyny powód dla którego się zaczął uśmiechać to Louriel w najlepsze śpiący mu w ramionach. Nawet nie drgnął. Jedyne co to podniósł dłoń i wsadzając ją pod materiał koszulki zaczął gładzić delikatną skórę nie zasługującą na męczarnie sprowadzane jego twardymi opuszkami. Z drugiej jednak strony, odrobina pieszczot się mu należała, im obydwojgu.
Ponownie oczy podniósł dopiero gdy Louriel drgnął. Nie spał ale rozkoszował się odpoczynkiem i ciepłem drugiego ciała znajdującego się tak blisko. Wreszcie nie miał żadnych pretensji do temperatury panującej pod kołdrą i już miał go pochwalić, poprosić żeby jeszcze chwilę poleżeli gdy długie palce zaczęły sunąć po jego ciele. Uniósł oczy ku górze przygryzając przy tym dolną wargę. Gdy gładkie opuszki przebiegły po jego ramieniu zamruczał cicho chociaż próbował to jakoś w sobie zdusić, nic z tego, było to jego czułe miejsce. W końcu spojrzał w cudownie błękitne oczy zdające się leniwie płynąć własnym tempem, nie umiał się nie uśmiechnąć.
- Troszkę spragniony. – Rzucił szczerze, zachrypniętym głosem. Próbował odchrząknąć jednak nic mu to nie dało. Ślina, której miał wielkie braki, również kompletnie nic nie dała. Zamlaskał cicho, a oczy opadły mu ponownie gdy ciepła dłoń wylądowała na jego policzku. Kolejna porcja pieszczot, tym razem obficie zaserwowana jemu i był cały Louriela. Poczuł się trochę jak kot. Gdyby teraz poprosił go o cokolwiek bez zająknięcia by to wykonał jeżeli mógłby liczyć na odrobinę mierzwienia włosów czy gładzenia po twarzy. Szybko powieki znowu zaczęły mu lecieć, a kolejny pomruk zadowolenia tym razem bez stłamszenia opuścił jego usta. Dopiero gdy Louriel cofnął dłoń uniósł pytająco brew i otworzył jedno oko. Pozwolił też zdjąć swoją rękę z niego chociaż i ten gest przyjął niechętnie. Podobało mu się takie towarzystwo w łóżku, dawno nie czuł się tak rozpieszczony o ile… czuł się w ogóle tak kiedykolwiek.
- Nie trzeba… – Zaczął ale zgrabny tyłek Louriela szybko zniknął mu z oczu, a on opadł niechętnie na poduszkę. Przynajmniej do momentu aż nie zobaczył karafki pełnej wody z którą nawet się nie pierdzielił. Skoro był sam napił się od „z gwinta” obalając prawie połowę. Dopiero po tym poczuł ulgę i opadając ponownie na poduszkę zaczął jeździć palcami po swoich żebrach krzywiąc się za każdym razem gdy natrafił na złamanie. Mały masochista.
Medyk który z ogromną skrupulatnością go obejrzał wydał, w jego oczach, tak śmieszne zalecenie, że z trudem nie parsknął śmiechem. Odpoczynek? A kiedy? Dwa dni w siodle, a później do roboty! Nie odezwał się jednak, a swój grymas wytłumaczył zadowoleniem z ogólnego dobrego stanu zdrowia jak na fakt przyjęcia dwóch strzał. Oczywiście za wszystko podziękował, kilkukrotnie, a gdy został ponownie sam z gadziochem przyjrzał się mu spod przymrużonych oczu. Przynajmniej do momentu aż nie zrobił… tego.
Łyżka z odpowiednią ilością gęstej zupy, wydmuchana jak dla małego dziecka i brakowało tylko tekstu o tym, że „ptaszek leci do dziupli”. Nie chciał go obrazić, zasadniczo mógłby wycałować za okazanie mu tak ogromnego serca ale nie umiał się powstrzymać. Wybuchnął gromkim śmiechem który doprowadził go do fali bólu ale autentycznie nie potrafił się opanować. Aż się mu łezka w oku zakręciła i dopiero gdy zaczęła spływać po policzku starło ją.
- Brzmisz jak wygłodniały wielbłąd, a poza tym, że stworzenia te z natury są wredne to do głodnego się nie podchodzi. Chodź tu. – Owszem, pierwszej łyżce nie dał się zmarnować ale odchylając głowę do tyłu wyrwał ją mu z dłoni. Podobnie było z miską która wylądowała w jego dłoni. Siedział już podczas wizyty lekarskiej, teraz jedynie podciągnął się nieco wyżej po czym wykonał dokładnie tą samą kombinację gotową łyżkę podsuwając mu.
- Jeden do jednego albo się bardzo pogniewam. – Gdy Louriel próbował protestować cofnął rękę, a później go nakarmił, kolejną porcję od razu zjadając samemu.
- Długo spałem? Jak bardzo Sileas jest już niecierpliwy? – Zapytał zaciekawiony szykując mu kolejnego gryza. Nie dawał sobie w kaszę dmuchać i protestować.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Białowłosy nie miał pojęcia, co ludzie wokół niego mieli z tą tendencją brania wszystkiego na siebie. Louriel, teraz Ezra. Oni wszyscy starali się brać na barki jego własne błędy i tłumaczyć jego zachowanie swoimi sposobami. Domyślał się, że robili to dla jego dobra. Że nie chcieli by się zadręczał. Ale za każdym razem Orion miał wrażenie, że kiedy to się dzieje, wyrzuty sumienia ani trochę nie znikały, wręcz przeciwnie, rozrastały się o kolejne powody. Chciał odejmować ludziom problemów z ich barków, nie dokładać jeszcze własnych. Nie wiedział, jak sobie z nimi poradzić, to wszystko brało się właśnie z tego. Orion czuł się nieporadny życiowo. Nieodpowiedzialny. Chciał się w końcu nauczyć żyć ze sobą, z niedoskonałościami, ze swoją przeszłością i poradzić z nią sobie. Dlatego kiedy Ezra zaproponował mu sposób… siłowy, czyli zupełne przeciwieństwo tego, co robił z Lourielem, natychmiast przyjął propozycję, łapiąc bruneta za rękę. Nigdy nie próbował się wyżyć. Louriel uczył go opanowania i radzenia sobie z emocjami za pomocą medytacji. Orion nie był jednak na tyle cierpliwy, by coś mu to dawało. Rozpraszał się, a to denerwowało go jeszcze bardziej.
Rozgrzewka też nie należała do najlżejszych, choć białowłosy myślał, że jest dostatecznie rozciągnięty, by nic go nie bolało. Na własnej skórze przekonał się, że jego ciało jest niezwykle spięte, sztywne i nienadające się do niczego. A to był dopiero początek. Walka na pięści z Ezrą nie była prosta. Niższy chłopak doskonale wiedział jak wykorzystać wzrost i masę ciała Oriona przeciwko niemu. Był szybki, zwinny i przewidywał każde posunięcie maga wody, natychmiast blokując jego ciosy, unikając i zadając własne, które jak chłopak mógł się założyć, zostawiały na nim siniaki. Mimo to, Orion czuł się… zaskakująco lekko. Spływał potem, oddech miał urwany, a serce w piersi biło mu szaleńczo nierównym rytmem. Pomimo to, Orion nigdy nie czuł się tak bardzo żywy. Nie wiedział, czy był w jego ciele choć jeden mięsień, którego by nie czuł, a mimo to czuł się tak jakby mógł fruwać.
A przynajmniej do momentu, w którym Ezra nie powalił go serią ciosów, które wypruły z niego znikomą resztkę sił, które w sobie posiadał, a razem z nią oddech i wolę walki. Upadł plackiem na śnieg, czując przyjemność z chłodu ciągnącego od ziemi. Był cały mokry i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mógł tak długo zostać, jednak patrząc ponad czubkiem pochylonej nad nim głowy Ezry widział gwiazdy na niebie i choć zdawało mu się, że to tylko złudzenie jego oczu, uważał że są przepiękne.
- Przesadzasz, nawet cię nie dotknąłem – mruknął, zakłopotany komplementem, bezwiednie unosząc rękę by pogładzić nią kędzierzawe włosy Ezry. Słuchał chwilę jego ciężkiego oddechu, uspokajając własny, aż w końcu oboje zaczęli oddychać jednostajnym rytmem.
Unoszące się z niego ciało Ezry przywitał niezadowolonym pomrukiem, ale nie zaprotestował jakoś bardzo żywo. Nie miał na to siły. Ani na to, by przeciwstawić się magowi ognia, który zarządził kolację i mycie, a potem spanie. I choć Orion ani trochę nie spodziewał się, że będzie chciał zostać z nim sam na sam w jego sypialni, chłopak nawet został z nim, jakby czekał, aż ten zaśnie. Białowłosy nie potrafił przestać patrzeć na niego z rozczuleniem, kiedy tak siedział tuż obok, samemu niemal śpiąc, ale trwając wiernie u jego boku. Orion nie potrafił zostawić go tak po prostu. Nawet jeśli nadal był zły na siebie i swoje zachowanie po pijaku. Tym razem postanowił jednak, że nie będzie chował głowy w piasek. Skoro Ezra nie chciał zaprzepaścić mimo wszystko ich znajomości, on tym bardziej nie mógł na to pozwolić. Brunet był zbyt uroczy by mu to zrobić. Dlatego kiedy Orion zgarniał go w swoje ramiona postanowił sobie jedno, zrekompensuje się. Sprawi, że Ezra, nawet trzeźwy, będzie chciał spędzać z nim swój czas i nie będzie to czas stracony.
***
Następnego ranka budząc się prawie na podłodze, zdał sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. Po pierwsze, Ezra był niezwykle uroczy wciskając się w niego każdym zagięciem swojego ciała, byle być bliżej. Po drugie, jego łóżko było zdecydowanie za małe na dwie osoby. I po trzecie, kolano Ezry pomiędzy jego nogami stanowiło realniejsze zagrożenie niż możliwość obudzenia się na podłodze z guzem na potylicy. Orion przełknął ciężko ślinę, ale kiedy tylko spróbował się poruszyć, jego nadwyrężone mięśnie zaprotestowały gwałtownie.
- Masz szczęście, że nie mogę się ruszyć – jęknął, spoglądając na wciąż zaspane oblicze chłopaka.
Wszystko go bolało, nie wiedział czy istnieje na jego ciele choćby jedno miejsce, które by nie było naciągnięte i cierpiące, a mimo to, czuł się znacznie lepiej niż dnia poprzedniego. Jego myśli nie stanowiły już wrzącego kotła, choć nadal nie były całkowicie gładką powierzchnią stawu. Wysiłek fizyczny pomagał. Bardziej niż jakiekolwiek medytacje, czy rozmowy, podczas których Louriel próbował wziąć winę na siebie.
- Dzień dobry – parsknął, kiedy kilkadziesiąt minut później dojrzał unoszące się powieki Ezry i zasnute jeszcze mgiełką snu dwukolorowe oczy chłopaka.
Wkrótce po przebudzeniu, ogarnęli się szybko, poganiani do śniadania dobiegającymi z brzuchów niepokojących odgłosów, ale kiedy tylko zeszli na dół, a Orion dojrzał chmarę dzieciaków zmierzającą na śniadanie, stwierdził że to jeszcze nie jest dobry moment, żeby ze wszystkimi rozmawiać. Poza tym, miał ochotę zaserwować Ezrze coś specjalnego. Dlatego pochylił się do jego ucha i tak by, żadne spóźnione dziecko go nie usłyszało, bo zaraz posypałyby się w jego kierunku pretensje i prośby o dołączenie, wyszeptał cicho:
- Zabiorę cię na wypasione śniadanie – powiedział, żeby zaraz odsunąć się ze słabym uśmiechem na ustach.
W pierwszej chwili chciał złapać Ezrę za dłoń i pociągnąć go w najlepsze w tym mieście miejsce, ale zaraz zmienił zdanie i ujął chłopaka pod łokieć, ciągnąc go pomiędzy domy w wąskie uliczki. Nie szli długo, Orion znał doskonały skrót i miejsce, w którym mieściła się herbaciarnia. Budynek nie wyróżniał się niczym z tłumu, chyba jedynie tym, że do głównej sali wchodziło się z bocznej uliczki, nie tej głównej, przecinającej całe miasto. Nad drzwiami wisiał delikatny szyld poruszany podmuchami wiatru przedstawiający niską czarkę z parującą na zielono zawartością. Orion pchnął śmiało drzwi, za którymi znajdowało się obszerne pomieszczenie podzielone na osobne strefy parawanami pomalowanymi w górskie widoki. W pokoju było ciepło, pachniało mieszanką ziół, czegoś korzennego i sosnowymi igiełkami. Gdzieś z oddali dochodził szum wody, jakby gdzieś niedaleko przepływał strumień. Światło pochodziło z lamp wiszących nad stolikami, rzucających przytłumiony przez obszyte pastelowymi materiałami abażury blask. Było cicho, spokojnie, szum wody skutecznie tłumił delikatne szmery rozmów, sprawiając że zdawały się być jego częścią.
- Stolik na górze poprosimy – powiedział spokojnie Orion do dziewczyny, która w pięknej, długiej szacie podeszła do nich z pytaniem w oczach koloru sosnowych igieł.
Dziewczyna kiwnęła głową i poprowadziła ich pomiędzy stolikami do dyskretnych schodków prowadzących na wyższe piętro. Tutaj nie tylko papier oddzielał od siebie pary, ale dodatkowo drewniane ściany z boazerii malowanej w bardziej tajemnicze sceny, przypominające raczej środek lasu niż miasta z lodu. Gdzieś z prawej strony, tuż za plecami Oriona z malowidła patrzyły na nich ciche oczy białej sowy. Białowłosy przyzwyczajony do panujących w budynku zasad zanim znalazł się w pokoiku, zdjął buty, a potem usadowił się na poduszce, przyciągając ją bliżej niskiego stolika, na którym paliło się kadzidło napełniając powietrze delikatnym aromatem jałowca.
- Poprosimy naleśniki, dużo naleśników i herbatę, kilka rodzajów, tak dla spróbowania i na pewno malinową z rozmarynem – poprosił Orion, nawet nie czekając aż dziewczyna zdąży przedstawić im ofertę. Uśmiechnęła się do niego lekko, kiwnęła głową i zostawiła ich samych.
Orion nagle poczuł się skrępowany, chociaż wcześniej zostawali z brunetem sam na sam. Błądził chwilę wzrokiem po malowidłach, aż w końcu trafił na wpatrzone w niego oczy Ezry, od których nie mógł oderwać wzroku. Hipnotyzowały go i zapraszały w tajemniczą głębię, której nie potrafił się oprzeć. W tym nikłym świetle wyglądały na dużo ciemniejsze, ale dla Oriona stanowiło to tylko dodatkową motywację by odnaleźć w nich sekret uczuć Ezry, które się za nimi kryły.
- Wiesz, jesteś bardzo podobny do Louriela – odezwał się po chwili cichym, niemal szepczącym głosem. – Nie z wyglądu oczywiście, ale z zachowania. Mam wrażenie, że obaj chcecie wziąć za mnie odpowiedzialność, chociaż żaden z was wcale nie musi tego robić. Jestem od was młodszy, ale nie jestem już dzieckiem. Dziękuję za wczoraj, twój trening bardzo mi pomógł, choć nie wiedziałem, że mam tyle mięśni, które mogłyby mnie boleć. Ale tyle wystarczy – powiedział ostrożnie, bardzo starając się dobierać słowa. – Wiem, że was potrzebuję i jestem wdzięczny za waszą pomoc, ale nie chcę, żebyś za równo ty, jak i Lusiek twierdzili, że to wasza wina. Wziąłem twój miecz, wcale nie musiałem. A on… to on był w największym niebezpieczeństwie z nas wszystkich. Dlatego proszę, pozwólcie mi wziąć ciężar moich czynów na własne barki. Potrzebuję was obu, bo bez was nie dam sobie rady, choć chciałbym po prostu zniknąć wam z oczu i nie pokazać się dopóki nie stałbym się minimalnie godzien by zwać się waszym przyjacielem, ale wiem, że jeśli to zrobię zwariuję. Ciągle go widzę, kiedy tylko zamknę oczy, kiedy mrugnę, trzymając nóż obiadowy, czuję się jakbym wbijał się w jego ciało i ciągle czuję krew na rękach, choć już dawno ją zmyłem – mówił cicho, a jego głos ledwo co rozlegał się w ciszy pokoju. Nie powiedział o tym Lourielowi. Książę był znacznie bardziej wrażliwy niż chciałby to przyznać choćby przed samym sobą, dlatego w tej kwestii milczał przy nim, wiedząc że mogłoby go to zrujnować. Zadręczałby się poczuciem winy większym niż teraz, twierdząc że to on jako źródło problemu jest odpowiedzialny za atak. – Ty… czy ty też to czułeś? – zapytał Ezry, spoglądając w niego złotymi oczami pozbawionymi wyrazu.
***
Słysząc śmiech Finnegana, Louriel spojrzał na niego z gniewnie zmarszczonymi brwiami. On tu się tak starał, nawet podmuchał, a ten niewdzięczny miał czelność się z niego śmiać! Jeszcze bardziej zmarszczył się, kiedy nagle łyżka została mu wyrwana z dłoni z zębami, na szczęście razem z zawartością, co odrobinę go udobruchało, choć tego co stanie się potem, nie spodziewał się. Patrzył to na podsuniętą mu pod nos łyżkę, to na szczerzącego się maga ognia, nie koniecznie wiedząc, co powinien zrobić. Zupa pachniała mu pod nosem, a jego brzuch zdawał się namawiać go do poddania się i odebrania cennego kęsa blondynowi.
- Nie mogę, to dla ciebie, ja zjem potem – próbował zaprotestować, odsuwając się lekko, powstrzymując się od rzucenia się na całą miskę, ale wtedy Finnegan zastosował podstęp.
- To jest cios poniżej pasa – mruknął odwracając wzrok z zażenowaniem, kiedy łyżka wylądowała w jego ustach.
Finnegan nakarmił ich obu, ale kiedy zupa się skończyła, Louriel stwierdził, że to za mało dla nich obu. On sam nie czuł się nawet w połowie najedzony, a przecież coś sobie podgryzał przez te dwa dni, w przeciwieństwie do blondyna. Dlatego kiedy tylko ostatnia porcja zupy zniknęła w ustach maga ognia, Louriel zabrał od mężczyzny miskę i zniknął, by zaraz pojawić się z tacą, na której znalazła się jeszcze jedna miska zupy, trochę chleba i owoców. Książę spróbował wyciągnąć mięso od kucharek, ale kiedy usłyszały, że chce tym nakarmić Finnegana, nie dały mu z zalecenia od lekarza. I tym razem przyniósł jeszcze jedną łyżkę, ale zamiast dać jedną Finniemu, drugą sobie i jeść własnymi rękami, z cwanym uśmieszkiem, jakby przechytrzył blondyna, zaczął go karmić i dawał karmić siebie.
Kiedy już się najedli, a blondyn zapytał o Sileasa, Louriel uniósł brwi w zdumieniu.
- Nikt ci jeszcze nie powiedział? – zdziwił się, pochłaniając winogrono za winogronem. – Spałeś dwa dni. Sileas i reszta już pojechali. Zostałeś tylko ty i Ezra. A ani ja, ani cesarz nie mamy zamiaru puścić was wcześniej niż za dwa tygodnie. Uratowałeś mi życie, nie pozwolę, żeby teraz coś ci się stało przez wasz system, który nie jest dla ludzi – powiedział poważnie, wpatrując się w pomarańczowe oczy twardym spojrzeniem.
Rozmawiali jeszcze chwilę, a kiedy pokojówka przyszła zabrać naczynia i Louriel dowiedział się, która godzina, stwierdził, że bezczynne siedzenie zabije najpierw jego umysł, a potem jego samego.
- Zaraz wrócę – rzucił niecierpliwie do Finnegana, a potem wyszedł z pałacu i skierował się do Akademii.
Skontrolował lekcje, sale i Oriona, którego ku swojemu zdumieniu nie znalazł w budynku, ale gdy tylko usłyszał, że wyszedł gdzieś z Ezrą, uspokoił się. Martwił się o przyjaciela. Poświęcał mu tyle czasu ile mógł, ale i tak miał wrażenie, że chłopak ukrywa przed nim prawdę. Dlatego cieszył się, słysząc że chociaż Ezrze udało się do niego dotrzeć. Zabrał ze swojej biblioteki kilka książek, przygodowych i naukowych i obładowany, ruszył z powrotem do pałacu.
- Przyniosłem nam zajęcie! – oświadczył szczęśliwy, pojawiając się z powrotem w sypialni zajmowanej przez Finnegana.
Louriel kochał książki i było to po nim widać na pierwszy rzut oka. Stosik ułożył ostrożnie obok łóżka i każdą pozycję przedstawiał Finniemu z miłością w oczach, ostrożnie i prawie z namaszczeniem biorąc kolejne tomy do rąk.
- To jest o dzielnym hobbicie wyruszającym w podróż, to o dziwnym świecie, w którym nie ma magii, ten traktuje o fotonach, a to jest atlas botaniczny – paplał beztrosko, pokazując Finniemu kolejne okładki. Kolorowe, wytłaczane, lekko pogięte, widać było po nich, że są używane. Ale łączyło je jedno. Żadna nie miała zagiętego grzbietu. Louriel stawiał jeden warunek wypożyczając książki. Mają wrócić do niego w całości i z prostym grzbietem.
- Coś… się stało? – zapytał, przyhamowując z zachwalaniem posiadanych przez siebie dzieł, widząc niezbyt tęgą minę mężczyzny.
Rozgrzewka też nie należała do najlżejszych, choć białowłosy myślał, że jest dostatecznie rozciągnięty, by nic go nie bolało. Na własnej skórze przekonał się, że jego ciało jest niezwykle spięte, sztywne i nienadające się do niczego. A to był dopiero początek. Walka na pięści z Ezrą nie była prosta. Niższy chłopak doskonale wiedział jak wykorzystać wzrost i masę ciała Oriona przeciwko niemu. Był szybki, zwinny i przewidywał każde posunięcie maga wody, natychmiast blokując jego ciosy, unikając i zadając własne, które jak chłopak mógł się założyć, zostawiały na nim siniaki. Mimo to, Orion czuł się… zaskakująco lekko. Spływał potem, oddech miał urwany, a serce w piersi biło mu szaleńczo nierównym rytmem. Pomimo to, Orion nigdy nie czuł się tak bardzo żywy. Nie wiedział, czy był w jego ciele choć jeden mięsień, którego by nie czuł, a mimo to czuł się tak jakby mógł fruwać.
A przynajmniej do momentu, w którym Ezra nie powalił go serią ciosów, które wypruły z niego znikomą resztkę sił, które w sobie posiadał, a razem z nią oddech i wolę walki. Upadł plackiem na śnieg, czując przyjemność z chłodu ciągnącego od ziemi. Był cały mokry i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mógł tak długo zostać, jednak patrząc ponad czubkiem pochylonej nad nim głowy Ezry widział gwiazdy na niebie i choć zdawało mu się, że to tylko złudzenie jego oczu, uważał że są przepiękne.
- Przesadzasz, nawet cię nie dotknąłem – mruknął, zakłopotany komplementem, bezwiednie unosząc rękę by pogładzić nią kędzierzawe włosy Ezry. Słuchał chwilę jego ciężkiego oddechu, uspokajając własny, aż w końcu oboje zaczęli oddychać jednostajnym rytmem.
Unoszące się z niego ciało Ezry przywitał niezadowolonym pomrukiem, ale nie zaprotestował jakoś bardzo żywo. Nie miał na to siły. Ani na to, by przeciwstawić się magowi ognia, który zarządził kolację i mycie, a potem spanie. I choć Orion ani trochę nie spodziewał się, że będzie chciał zostać z nim sam na sam w jego sypialni, chłopak nawet został z nim, jakby czekał, aż ten zaśnie. Białowłosy nie potrafił przestać patrzeć na niego z rozczuleniem, kiedy tak siedział tuż obok, samemu niemal śpiąc, ale trwając wiernie u jego boku. Orion nie potrafił zostawić go tak po prostu. Nawet jeśli nadal był zły na siebie i swoje zachowanie po pijaku. Tym razem postanowił jednak, że nie będzie chował głowy w piasek. Skoro Ezra nie chciał zaprzepaścić mimo wszystko ich znajomości, on tym bardziej nie mógł na to pozwolić. Brunet był zbyt uroczy by mu to zrobić. Dlatego kiedy Orion zgarniał go w swoje ramiona postanowił sobie jedno, zrekompensuje się. Sprawi, że Ezra, nawet trzeźwy, będzie chciał spędzać z nim swój czas i nie będzie to czas stracony.
***
Następnego ranka budząc się prawie na podłodze, zdał sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. Po pierwsze, Ezra był niezwykle uroczy wciskając się w niego każdym zagięciem swojego ciała, byle być bliżej. Po drugie, jego łóżko było zdecydowanie za małe na dwie osoby. I po trzecie, kolano Ezry pomiędzy jego nogami stanowiło realniejsze zagrożenie niż możliwość obudzenia się na podłodze z guzem na potylicy. Orion przełknął ciężko ślinę, ale kiedy tylko spróbował się poruszyć, jego nadwyrężone mięśnie zaprotestowały gwałtownie.
- Masz szczęście, że nie mogę się ruszyć – jęknął, spoglądając na wciąż zaspane oblicze chłopaka.
Wszystko go bolało, nie wiedział czy istnieje na jego ciele choćby jedno miejsce, które by nie było naciągnięte i cierpiące, a mimo to, czuł się znacznie lepiej niż dnia poprzedniego. Jego myśli nie stanowiły już wrzącego kotła, choć nadal nie były całkowicie gładką powierzchnią stawu. Wysiłek fizyczny pomagał. Bardziej niż jakiekolwiek medytacje, czy rozmowy, podczas których Louriel próbował wziąć winę na siebie.
- Dzień dobry – parsknął, kiedy kilkadziesiąt minut później dojrzał unoszące się powieki Ezry i zasnute jeszcze mgiełką snu dwukolorowe oczy chłopaka.
Wkrótce po przebudzeniu, ogarnęli się szybko, poganiani do śniadania dobiegającymi z brzuchów niepokojących odgłosów, ale kiedy tylko zeszli na dół, a Orion dojrzał chmarę dzieciaków zmierzającą na śniadanie, stwierdził że to jeszcze nie jest dobry moment, żeby ze wszystkimi rozmawiać. Poza tym, miał ochotę zaserwować Ezrze coś specjalnego. Dlatego pochylił się do jego ucha i tak by, żadne spóźnione dziecko go nie usłyszało, bo zaraz posypałyby się w jego kierunku pretensje i prośby o dołączenie, wyszeptał cicho:
- Zabiorę cię na wypasione śniadanie – powiedział, żeby zaraz odsunąć się ze słabym uśmiechem na ustach.
W pierwszej chwili chciał złapać Ezrę za dłoń i pociągnąć go w najlepsze w tym mieście miejsce, ale zaraz zmienił zdanie i ujął chłopaka pod łokieć, ciągnąc go pomiędzy domy w wąskie uliczki. Nie szli długo, Orion znał doskonały skrót i miejsce, w którym mieściła się herbaciarnia. Budynek nie wyróżniał się niczym z tłumu, chyba jedynie tym, że do głównej sali wchodziło się z bocznej uliczki, nie tej głównej, przecinającej całe miasto. Nad drzwiami wisiał delikatny szyld poruszany podmuchami wiatru przedstawiający niską czarkę z parującą na zielono zawartością. Orion pchnął śmiało drzwi, za którymi znajdowało się obszerne pomieszczenie podzielone na osobne strefy parawanami pomalowanymi w górskie widoki. W pokoju było ciepło, pachniało mieszanką ziół, czegoś korzennego i sosnowymi igiełkami. Gdzieś z oddali dochodził szum wody, jakby gdzieś niedaleko przepływał strumień. Światło pochodziło z lamp wiszących nad stolikami, rzucających przytłumiony przez obszyte pastelowymi materiałami abażury blask. Było cicho, spokojnie, szum wody skutecznie tłumił delikatne szmery rozmów, sprawiając że zdawały się być jego częścią.
- Stolik na górze poprosimy – powiedział spokojnie Orion do dziewczyny, która w pięknej, długiej szacie podeszła do nich z pytaniem w oczach koloru sosnowych igieł.
Dziewczyna kiwnęła głową i poprowadziła ich pomiędzy stolikami do dyskretnych schodków prowadzących na wyższe piętro. Tutaj nie tylko papier oddzielał od siebie pary, ale dodatkowo drewniane ściany z boazerii malowanej w bardziej tajemnicze sceny, przypominające raczej środek lasu niż miasta z lodu. Gdzieś z prawej strony, tuż za plecami Oriona z malowidła patrzyły na nich ciche oczy białej sowy. Białowłosy przyzwyczajony do panujących w budynku zasad zanim znalazł się w pokoiku, zdjął buty, a potem usadowił się na poduszce, przyciągając ją bliżej niskiego stolika, na którym paliło się kadzidło napełniając powietrze delikatnym aromatem jałowca.
- Poprosimy naleśniki, dużo naleśników i herbatę, kilka rodzajów, tak dla spróbowania i na pewno malinową z rozmarynem – poprosił Orion, nawet nie czekając aż dziewczyna zdąży przedstawić im ofertę. Uśmiechnęła się do niego lekko, kiwnęła głową i zostawiła ich samych.
Orion nagle poczuł się skrępowany, chociaż wcześniej zostawali z brunetem sam na sam. Błądził chwilę wzrokiem po malowidłach, aż w końcu trafił na wpatrzone w niego oczy Ezry, od których nie mógł oderwać wzroku. Hipnotyzowały go i zapraszały w tajemniczą głębię, której nie potrafił się oprzeć. W tym nikłym świetle wyglądały na dużo ciemniejsze, ale dla Oriona stanowiło to tylko dodatkową motywację by odnaleźć w nich sekret uczuć Ezry, które się za nimi kryły.
- Wiesz, jesteś bardzo podobny do Louriela – odezwał się po chwili cichym, niemal szepczącym głosem. – Nie z wyglądu oczywiście, ale z zachowania. Mam wrażenie, że obaj chcecie wziąć za mnie odpowiedzialność, chociaż żaden z was wcale nie musi tego robić. Jestem od was młodszy, ale nie jestem już dzieckiem. Dziękuję za wczoraj, twój trening bardzo mi pomógł, choć nie wiedziałem, że mam tyle mięśni, które mogłyby mnie boleć. Ale tyle wystarczy – powiedział ostrożnie, bardzo starając się dobierać słowa. – Wiem, że was potrzebuję i jestem wdzięczny za waszą pomoc, ale nie chcę, żebyś za równo ty, jak i Lusiek twierdzili, że to wasza wina. Wziąłem twój miecz, wcale nie musiałem. A on… to on był w największym niebezpieczeństwie z nas wszystkich. Dlatego proszę, pozwólcie mi wziąć ciężar moich czynów na własne barki. Potrzebuję was obu, bo bez was nie dam sobie rady, choć chciałbym po prostu zniknąć wam z oczu i nie pokazać się dopóki nie stałbym się minimalnie godzien by zwać się waszym przyjacielem, ale wiem, że jeśli to zrobię zwariuję. Ciągle go widzę, kiedy tylko zamknę oczy, kiedy mrugnę, trzymając nóż obiadowy, czuję się jakbym wbijał się w jego ciało i ciągle czuję krew na rękach, choć już dawno ją zmyłem – mówił cicho, a jego głos ledwo co rozlegał się w ciszy pokoju. Nie powiedział o tym Lourielowi. Książę był znacznie bardziej wrażliwy niż chciałby to przyznać choćby przed samym sobą, dlatego w tej kwestii milczał przy nim, wiedząc że mogłoby go to zrujnować. Zadręczałby się poczuciem winy większym niż teraz, twierdząc że to on jako źródło problemu jest odpowiedzialny za atak. – Ty… czy ty też to czułeś? – zapytał Ezry, spoglądając w niego złotymi oczami pozbawionymi wyrazu.
***
Słysząc śmiech Finnegana, Louriel spojrzał na niego z gniewnie zmarszczonymi brwiami. On tu się tak starał, nawet podmuchał, a ten niewdzięczny miał czelność się z niego śmiać! Jeszcze bardziej zmarszczył się, kiedy nagle łyżka została mu wyrwana z dłoni z zębami, na szczęście razem z zawartością, co odrobinę go udobruchało, choć tego co stanie się potem, nie spodziewał się. Patrzył to na podsuniętą mu pod nos łyżkę, to na szczerzącego się maga ognia, nie koniecznie wiedząc, co powinien zrobić. Zupa pachniała mu pod nosem, a jego brzuch zdawał się namawiać go do poddania się i odebrania cennego kęsa blondynowi.
- Nie mogę, to dla ciebie, ja zjem potem – próbował zaprotestować, odsuwając się lekko, powstrzymując się od rzucenia się na całą miskę, ale wtedy Finnegan zastosował podstęp.
- To jest cios poniżej pasa – mruknął odwracając wzrok z zażenowaniem, kiedy łyżka wylądowała w jego ustach.
Finnegan nakarmił ich obu, ale kiedy zupa się skończyła, Louriel stwierdził, że to za mało dla nich obu. On sam nie czuł się nawet w połowie najedzony, a przecież coś sobie podgryzał przez te dwa dni, w przeciwieństwie do blondyna. Dlatego kiedy tylko ostatnia porcja zupy zniknęła w ustach maga ognia, Louriel zabrał od mężczyzny miskę i zniknął, by zaraz pojawić się z tacą, na której znalazła się jeszcze jedna miska zupy, trochę chleba i owoców. Książę spróbował wyciągnąć mięso od kucharek, ale kiedy usłyszały, że chce tym nakarmić Finnegana, nie dały mu z zalecenia od lekarza. I tym razem przyniósł jeszcze jedną łyżkę, ale zamiast dać jedną Finniemu, drugą sobie i jeść własnymi rękami, z cwanym uśmieszkiem, jakby przechytrzył blondyna, zaczął go karmić i dawał karmić siebie.
Kiedy już się najedli, a blondyn zapytał o Sileasa, Louriel uniósł brwi w zdumieniu.
- Nikt ci jeszcze nie powiedział? – zdziwił się, pochłaniając winogrono za winogronem. – Spałeś dwa dni. Sileas i reszta już pojechali. Zostałeś tylko ty i Ezra. A ani ja, ani cesarz nie mamy zamiaru puścić was wcześniej niż za dwa tygodnie. Uratowałeś mi życie, nie pozwolę, żeby teraz coś ci się stało przez wasz system, który nie jest dla ludzi – powiedział poważnie, wpatrując się w pomarańczowe oczy twardym spojrzeniem.
Rozmawiali jeszcze chwilę, a kiedy pokojówka przyszła zabrać naczynia i Louriel dowiedział się, która godzina, stwierdził, że bezczynne siedzenie zabije najpierw jego umysł, a potem jego samego.
- Zaraz wrócę – rzucił niecierpliwie do Finnegana, a potem wyszedł z pałacu i skierował się do Akademii.
Skontrolował lekcje, sale i Oriona, którego ku swojemu zdumieniu nie znalazł w budynku, ale gdy tylko usłyszał, że wyszedł gdzieś z Ezrą, uspokoił się. Martwił się o przyjaciela. Poświęcał mu tyle czasu ile mógł, ale i tak miał wrażenie, że chłopak ukrywa przed nim prawdę. Dlatego cieszył się, słysząc że chociaż Ezrze udało się do niego dotrzeć. Zabrał ze swojej biblioteki kilka książek, przygodowych i naukowych i obładowany, ruszył z powrotem do pałacu.
- Przyniosłem nam zajęcie! – oświadczył szczęśliwy, pojawiając się z powrotem w sypialni zajmowanej przez Finnegana.
Louriel kochał książki i było to po nim widać na pierwszy rzut oka. Stosik ułożył ostrożnie obok łóżka i każdą pozycję przedstawiał Finniemu z miłością w oczach, ostrożnie i prawie z namaszczeniem biorąc kolejne tomy do rąk.
- To jest o dzielnym hobbicie wyruszającym w podróż, to o dziwnym świecie, w którym nie ma magii, ten traktuje o fotonach, a to jest atlas botaniczny – paplał beztrosko, pokazując Finniemu kolejne okładki. Kolorowe, wytłaczane, lekko pogięte, widać było po nich, że są używane. Ale łączyło je jedno. Żadna nie miała zagiętego grzbietu. Louriel stawiał jeden warunek wypożyczając książki. Mają wrócić do niego w całości i z prostym grzbietem.
- Coś… się stało? – zapytał, przyhamowując z zachwalaniem posiadanych przez siebie dzieł, widząc niezbyt tęgą minę mężczyzny.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Oficjalnie uznał to za jakąś podstępną chorobę która w kraju wody musiała go dopaść. Jakim prawem mógł inaczej sobie wytłumaczyć to co go dotykało? Od zawsze był na nie, a teraz? Orion robił z nim dokładnie to na co miał ochotę jednocześnie, za jego pełnym zezwoleniem, a nawet prośbą! Bo to nie tak, że Ezra był normalny, nie. Nie lubił dotyku, w momencie gdy ktoś robiło to w sposób nachalniejszy niż normy społeczne na to pozwalały, a on był jeszcze w złym humorze narażał się na zostanie pogryzionym. Tak, zdarzyło się mu już raz ugryźć jednego namolnego absztyfikanta, przynajmniej zrozumiał czym jest przestrzeń osobista bruneta. Dodatkowo, wszystkie kobiety które wyrażały jakiekolwiek przejawy zaciekawieniem jego osobą były chłodno spławiane. Często słyszał, że nie ma serca i zostanie sam jak palec do końca swoich dni ale wizja ta w ogóle go nie przerażała. Zamiast tego odpowiedzialność jaka miałaby spocząć na jego barkach w chwili gdyby ktoś go pokochał ze wzajemnością potrafiła spędzać mu sen z powiek. Takie sytuacje rozważał i za każdym razem dochodził do dość nieprzyjemnych wniosków. Bo to nie tak, że on żadnych ciepłych uczuć w swoim sercu nie posiadał. Był wyrozumiały, empatyczny i potrafił się w pełni oddać trosce, o ile widział w tym sens i o ile nie czuł się przy tym wykorzystywany. Dodatkowo, miał swoje granice po których przekroczeniu robiło się nieprzyjemnie.
Dlaczego więc teraz zachowywał się jak… jak… jak Finnegan?! Nie miał żadnych oporów przed kontaktem fizycznym i co rusz stawianiem siebie samego w krępujących sytuacjach. No i fakt wspólnego odpoczynku. Mógłby tłumaczyć się chęcią zapewnienia sobie ciepła ale przecież z blondaskiem też zdarzało się mu sypiać i nigdy w życiu go nawet palcem nie tknął – w przeciwieństwie do Crowl’a który na niego rzucał nogi, ręce i wtulał się policzkiem. W pewnym momencie zwyczajnie machnął ręką na przejmowanie się tym. Ignorował dopóki problem nie zacznie go przerastać, czasem nie było innego rozwiązania, a spanie w ramionach Oriona było niezwykle regenerujące. Nie chciał sobie tego odmawiać szczególnie w momencie gdy ten potrzebował jego pomocy, ba! Gdy jasno widział, że jego wysiłek przynosi powoli oczekiwane skutki.
Obudził się ponownie wtulony nosem w ciepłą szyję, z rękami ciasno oplatającymi umięśnione ciało i z nogami wplecionymi między uda swojego gospodarza. Gdy się zaczął rozbudzać zamruczał cicho jeszcze na chwilę, ciasno przywierając do Oriona, pogłaskał go po plecach walcząc z sennością, próbując się rozbudzić.
- To nie jest szczęście tylko umiejętności. – Zamruczał w jego skórę podnosząc lekko jego rękę, przewracając się na drugi bok i ponownie wtulając w niego, tym razem plecami.
- Dzień dobry. – Mruknął przewracając się na brzuch, wpadając w piękny stan nieważkości gdy jego ciało zsunęło się z wąskiego materacu. Od razu się rozbudził bo inaczej by zapoznał swoją twarz z podłogą. Odzyskał szczęśliwie, bardzo sprawnie równowagę i wgramolił się z powrotem pod kołdrę śmiejąc się cicho.
- Na podłodze było bezpieczniej. Nie można było nigdzie spaść. – Zauważył przepychając się z nim nogami żeby zrobił mu nieco więcej miejsca. Uśmiechnął się przy tym do niego ciepło, a gdy obydwaj postanowili, że dzisiaj jest zdecydowanie za piękny dzień na spędzenie go na lenistwie, zaczęli się zbierać.
Po opuszczeniu pokoju i po tym jak Ezra wreszcie pojawił sobie z niesfornymi włosami spinając je w kucyk, zaczął przybijać piątki dzieciarni która biegiem ruszyła na śniadanie a która się tego od niego domagała. Zadrżał dopiero gdy poczuł gorący oddech na szyi, a przenosząc na niego wzrok uniósł pytająco brew. Nie protestował jednak, a gdy nadarzyła się ponownie okazja na zostanie sam na sam z Orionem zaczął układać w głowie plan działania na dalszą rozmowę. W końcu musiał mu wyjaśnić, że to nie zmieniło jego dobrego serca i chociaż uczynił rzecz straszną to w dobrej intencji, chroniąc tych których cenił. Wojna rządziła się brutalnymi prawami i gdyby nie jego reakcja na pewno byłoby więcej ofiar.
Przekroczenie progu nie wyróżniającego się w mieście niczym domu sprawiło, że dziwnie ścisnęło go w żołądku. Półmrok, intensywny zapach ziół i podejrzana atmosfera w pierwszej kolejności nakierowały jego myśli na dom publiczny. Widząc jednak roziskrzone oczy Oriona i wspominając fakt „wypasionego śniadania” odrzucił tą myśl chcąc samodzielnie sprawdzić gdzie się znalazł. Szybko okazało się, że niezwykle ozdobione wnętrze ma więcej wspólnego z romantycznym zakazanym miejscem spotkań niżeli z cielesnymi uciechami. Aż mu się głupio zrobiło gdy zaczął wodzić wzorkiem po malowidłach, gdy zauważył parujące filiżanki i zadowolone rozmową oraz wspólnym czasem pary.
Po odprowadzeniu ich w wyznaczone miejsce zrzucił z siebie płaszcz, śladem Oriona ściągnął buty i po zajęciu miejsca na poduszce spojrzał na niego pytająco. Od razu zauważył zakłopotanie na co zmrużył delikatnie, w rozczulonym geście, oczy. Przemieścił się zaraz żeby być nieco bliżej Oriona uśmiechając się znowu do niego. Szczęśliwie, po chwili ten sam zaczął drążyć temat z powodu którego od wczoraj robili pewne rzeczy razem, tym samym ściągnął z jego barków pewien kłopot rozpoczęcia rozmowy. Był wdzięczny, jednocześnie z ogromną uwagą go wysłuchał będąc nieco zaskoczonym, że został porównany do Louriela. Wyjaśnienie dodatkowo sprawiło, że jego uśmiech na chwilę zamajaczył politowaniem. Szybko jednak się opanował, rozumiał, że Orion może ich troskę właśnie w taki sposób odbierać ale niestety, musiał się z nim nie zgodzić. Za gada w prawdzie nie mógł odpowiadać, nie wiedział co ten mu powiedział ale sam swoje rozumowanie siłą rzeczy znał dlatego pokręcił powoli, przecząco głową.
- To nie tak mój drogi, że ja wziąłem winę bezpodstawnie na siebie tylko po to żeby chronić Twoją beztroskę. To jest niestety brutalna rzeczywistość. Gdybym Cię nie poprosił i samodzielnie stanął do walki z mieczem Ty byś nie był w takiej sytuacji w jakiej obecnie jesteś. Moim zdaniem powinieneś zrozumieć tą drobną granicę między niezdrowymi próbami ochrony a szczerymi przeprosinami za własne błędy. Przynajmniej jak chodzi o relacje ze mną. A uwierz mi, mnie się nie często zdarza to robić. -Uśmiechnął się do niego łobuzersko łapiąc go zaraz oburącz za jedną dłoń którą ostrożnie pogładził. Nie widział sensu żeby się denerwował szczerą rozmową, przecież on miał takie intencje od samego początku, a widocznie dzięki wcześniejszemu treningowi właśnie udało mu się to osiągnąć. Gdy jednak padła kolejna kwestia, godności w dość zakręconym sensie jaki mu przedstawił zmarszczył brwi po to by zaraz uśmiechnąć się z rozbawienia,. Tym razem pełen politowania uśmiech wykwitł w całej swej okazałości na jego ustach. Ponownie pokręcił głową z niedowierzania.
- Chcesz mi powiedzieć, że uważasz siebie za nie godnego przyjaźnienia się z kimś z moim statusem społecznym? No to wybacz ale nie rozumiem z kim byś w takim przypadku miał zamiar się bratać. Orion, ja jestem zwykłym niewolnikiem i uwierz mi, ta relacja jest najwięcej warta właśnie dla mnie bo Ty robisz mi niezwykłą przyjemność swoją obecnością. Doceń się czasem. - Stwierdził wręcz tonem nakazującym po czym bezceremonialnie złapał go za policzki i wymiętosił jak babcia swoje ukochane wnuczątko. Przy tym patrzył na niego z taką drapieżnością jakby jedynie jego racja miała prawo bytu, nie przyjmował żadnych sprzeciwów. Po tym pogładził go delikatnie po obu policzkach wzdychając ciężko, przeniósł też ręce z powrotem na jego dłonie.
Kwestia wizji przeszłości, tak prawdziwych w swojej abstrakcyjności była dla niego czymś aż nazbyt znajomym. Sam cierpiał z tej racji przez długie dni pozbawione spokoju ducha, rozumiał go doskonale ale nie wiedział jak temu zaradzić. Mruknął cicho niezadowolony, a gdy na niskim stoliku znalazły się naleśniki i kilka małych czajniczków z parującą zawartością uśmiechnął się do kobiety udając, że wcale nie toczą ciężkiej konwersacji. Kontynuował dopiero gdy zostali ponownie sami.
- Mój… pierwszy raz? – Zapytał nerwowo oblizując usta, zbierając myśli do kupy, wracając do nieprzyjemnych obrazów z przeszłości. – Miałem problemy ze snem przez dobre dwa tygodnie, to o czym mówisz też mnie gnębiło, długie tygodnie nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że mam mokre z krwi ręce… – Spuścił wzrok na dłonie w których nadal trzymał rękę Oriona. Gładził go przez chwilę po palcach po czym uśmiechnął się do niego smutno. – Odbiło się to na mnie w momencie gdy zawahałem się przed powtórką. Mam po tym bardzo fajną bliznę na brzuchu. Najgorsze jest, że nieco silniejsza psychika przeciwnika i jest się w ciemnej… bo ten po drugiej stronie najczęściej pała taką samą chęcią przeżycia jak Ty i decyduje prawo silniejszego albo umiejętności. – Nadal nie podnosił na niego spojrzenia, a gdy w końcu to zrobił uśmiechnął się do niego nikle. – Wtedy mnie też pomógł trening i obecność Finnegana. A później? Okazało się, że gdy robię to na odległość już nie boli tak mocno, a gdy zdarzało się nieco częściej przywykłem… Ale nie życzę Ci tego, chociaż mogę Ci zaproponować nieco wysiłku fizycznego. Zapewniam, że nie wszystkie mięśnie jeszcze Cię bolą. – Uśmiechnął się do niego nie bardzo umiejąc rozgryźć jak jego słowa zostaną odebrane. Nie wiedział czy Orion o jego pracy wiedział cokolwiek i czy właśnie sobie ostro nie przekichał.
***
W minie jaka pojawiła się na twarzy Louriela brakowało nadętych policzków i tupnięcia godnego pięciolatka. Wyglądał uroczo! Autentycznie byłby w stanie złościć go częściej po to żeby właśnie taki grymas oglądać, a później wywoływać w nim kolejne gamy uczuć związane ze swoim niewyparzonym językiem. Dało się bez najmniejszego problemu zakochać ale w tym – jak chodzi o jego serduszko – Lusio przodował, racząc sobie z rozgrzewaniem nieznanych dotąd mu emocji do czerwoności. Jedno spojrzenie tych pięknych oczu i chodził na miękkich kolanach.
- Ależ nie dyskutuj ze mną bo słyszę jak mocno jesteś głodny. Ja nie umrę jak zjem pół. – Oświadczył nie przyjmując reklamacji własnego zachowania, dzieląc się posiłkiem który niestety bardzo szybko się skończył. Zupa była przepyszna, rozgrzewała żołądek, a gdy zebrał ostatnią łyżkę nawet nie w połowie pełną dokładnie ją oblizał. Co gorsza, miska została mu z ręki porwana, a on odprowadzając Louriela wzrokiem skołowany nie rozumiał co zrobił nie tak. Zaraz jednak cicho westchnął i odkładając łyżkę na tacę leżącą na niskiej półce obok łóżka, odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Chciał wstać, ogarnąć się nieco i rozeznać w sytuacji która go ominęła ale w tym czasie książę zdążył wrócić, z kolejną porcją zupy.
- Mówiłem Ci już, że nie rozumiem gdzie Ty to całe jedzenie mieścisz? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem, a widząc co sobie książęca łepetynka umyśliła ponownie, ledwo powstrzymał śmiech. Pierwszą łyżkę to prawie wylał nie umiejąc opanować drgających ramion. Z boku ich sytuacja musiała wyglądać autentycznie komicznie. Ni to zakochana para ni nowożeńcy karmiący się tortem, tylko w postaci zupy. Za każdym razem gdy o tym pomyślał parskał śmiechem i o mało a by go nie popluł!
Płynnie przeszli do kwestii ważnych i interesujących go w tym momencie. Dziwił się, że jego dowódca jeszcze do niego nie przyszedł, a Ezra nie siedział gdzieś w kącie czuwając na jego głupią blond czupryną. Liczył na wyjaśnienia, a gdy ten na niego spadły zmieszał się, znacząco i widocznie, nie potrafiąc w pierwszym momencie przetrawić.
- Ale jak… wyjechali? – Zapytał mrugając szybciej, krzyżując ramiona na piersi w nieco zakłopotanym geście, masując się po ramieniu. – Jakie dwa tygodnie? No coś Ty? Ja tak nie mogę, muszę wrócić… A co jest Ezrze? Też ranny? – Zapytał wstrzymując po tym słowotoku powietrze w płucach. Nie ogarniał tego, nie rozumiał decyzji pozostawienia go i to na tak długo. Szczególnie, że sam to byłby w stanie już jutro jechać. Z bólem i w męczarniach ale służba nie drużba. Dlatego cały czas patrzył na niego jak na zwyczajnego wariata chociaż pod naporem jego spojrzenia nie potrafił wyrazić już nijak swojego protestu i zakłopotania.
Zbawienny okazał się moment wyjścia księcia. Został sam i miał chwilę żeby wszystko sobie w głowie poukładać. Ezra był cały i zdrowy, czuwał nad nim jedynie w postaci strażnika. Wszystkie sprawy zostały oficjalnie załatwione, miał tu zostać na czas leczenia i chociaż jeszcze nie upierał się, że dwa tygodnie to za długo na pewno niebawem zacznie mu marudzić. Był zdecydowanie bardziej odporny na ból niż mogłoby się wydawać, a groźba zawiśnięcia nad nimi kary była zbyt realna żeby ją bagatelizować. Poza tym przecież to tylko jego praca, ważne, że mu się nic nie stało.
Zanim Louriel wrócił on zdążył się ponownie położyć, przytulić się porządnie do poduszki i przymknąć jeszcze oczy. Gdy drzwi się uchyliły odwrócił się w jego stronę, a widząc stosy książek uniósł pytająco brew.
- Ale wiesz, że nie musisz ze mną siedzieć, tak? Na pewno masz jakieś zajęcia chociażby w Akademii, a ja nigdzie się nie ruszę, przynajmniej dzisiaj… – Uśmiechnął się do niego niewinnie, niestety jak grochem o ścianę. Gadzina wpakowała się mu do łóżka, położyła wszystkie książki koło niego i z zafascynowaniem zaczął o nich opowiadać. Nie potrafił go nie słuchać, ułożył się wygodnie i zafascynowany kolejnymi historiami wodził wzorkiem po jego twarzy. Nie spodziewał się, że to będzie kolejną pasją Louriela i szczerze, miło było w nim to okryć, a później słuchać. Przynajmniej do momentu aż nie pokazywał mu odpowiednich cytatów i stron pozbawionych obrazków. Dla niego? Czarna magia i mróweczki.
- Nie, gdzieżby. Po prostu książki są nie dla mnie. – Uśmiechnął się do niego niewinnie, a widząc jego zakłopotanie przekręcił głowę w bok, wtulając się w poduszkę.
- Rozumiesz… czytanie to umiejętność szlachty, a ja jak Ci mówiłem, jestem tylko niewolnikiem. Ezra umie czytać więc z nim możesz o tym rozmawiać. – Wzruszył obojętnie ramionami mówiąc dość chłodno. Podejrzewał, że zostanie wyśmiany ale po co miał się produkować kolejnymi wywodami skoro mało co o nich wiedział i nie mógł go zapewnić, że braki te nadrobi. Zwyczajnie tracił na niego czas i wolał to w miarę szybko przerwać.
Dlaczego więc teraz zachowywał się jak… jak… jak Finnegan?! Nie miał żadnych oporów przed kontaktem fizycznym i co rusz stawianiem siebie samego w krępujących sytuacjach. No i fakt wspólnego odpoczynku. Mógłby tłumaczyć się chęcią zapewnienia sobie ciepła ale przecież z blondaskiem też zdarzało się mu sypiać i nigdy w życiu go nawet palcem nie tknął – w przeciwieństwie do Crowl’a który na niego rzucał nogi, ręce i wtulał się policzkiem. W pewnym momencie zwyczajnie machnął ręką na przejmowanie się tym. Ignorował dopóki problem nie zacznie go przerastać, czasem nie było innego rozwiązania, a spanie w ramionach Oriona było niezwykle regenerujące. Nie chciał sobie tego odmawiać szczególnie w momencie gdy ten potrzebował jego pomocy, ba! Gdy jasno widział, że jego wysiłek przynosi powoli oczekiwane skutki.
Obudził się ponownie wtulony nosem w ciepłą szyję, z rękami ciasno oplatającymi umięśnione ciało i z nogami wplecionymi między uda swojego gospodarza. Gdy się zaczął rozbudzać zamruczał cicho jeszcze na chwilę, ciasno przywierając do Oriona, pogłaskał go po plecach walcząc z sennością, próbując się rozbudzić.
- To nie jest szczęście tylko umiejętności. – Zamruczał w jego skórę podnosząc lekko jego rękę, przewracając się na drugi bok i ponownie wtulając w niego, tym razem plecami.
- Dzień dobry. – Mruknął przewracając się na brzuch, wpadając w piękny stan nieważkości gdy jego ciało zsunęło się z wąskiego materacu. Od razu się rozbudził bo inaczej by zapoznał swoją twarz z podłogą. Odzyskał szczęśliwie, bardzo sprawnie równowagę i wgramolił się z powrotem pod kołdrę śmiejąc się cicho.
- Na podłodze było bezpieczniej. Nie można było nigdzie spaść. – Zauważył przepychając się z nim nogami żeby zrobił mu nieco więcej miejsca. Uśmiechnął się przy tym do niego ciepło, a gdy obydwaj postanowili, że dzisiaj jest zdecydowanie za piękny dzień na spędzenie go na lenistwie, zaczęli się zbierać.
Po opuszczeniu pokoju i po tym jak Ezra wreszcie pojawił sobie z niesfornymi włosami spinając je w kucyk, zaczął przybijać piątki dzieciarni która biegiem ruszyła na śniadanie a która się tego od niego domagała. Zadrżał dopiero gdy poczuł gorący oddech na szyi, a przenosząc na niego wzrok uniósł pytająco brew. Nie protestował jednak, a gdy nadarzyła się ponownie okazja na zostanie sam na sam z Orionem zaczął układać w głowie plan działania na dalszą rozmowę. W końcu musiał mu wyjaśnić, że to nie zmieniło jego dobrego serca i chociaż uczynił rzecz straszną to w dobrej intencji, chroniąc tych których cenił. Wojna rządziła się brutalnymi prawami i gdyby nie jego reakcja na pewno byłoby więcej ofiar.
Przekroczenie progu nie wyróżniającego się w mieście niczym domu sprawiło, że dziwnie ścisnęło go w żołądku. Półmrok, intensywny zapach ziół i podejrzana atmosfera w pierwszej kolejności nakierowały jego myśli na dom publiczny. Widząc jednak roziskrzone oczy Oriona i wspominając fakt „wypasionego śniadania” odrzucił tą myśl chcąc samodzielnie sprawdzić gdzie się znalazł. Szybko okazało się, że niezwykle ozdobione wnętrze ma więcej wspólnego z romantycznym zakazanym miejscem spotkań niżeli z cielesnymi uciechami. Aż mu się głupio zrobiło gdy zaczął wodzić wzorkiem po malowidłach, gdy zauważył parujące filiżanki i zadowolone rozmową oraz wspólnym czasem pary.
Po odprowadzeniu ich w wyznaczone miejsce zrzucił z siebie płaszcz, śladem Oriona ściągnął buty i po zajęciu miejsca na poduszce spojrzał na niego pytająco. Od razu zauważył zakłopotanie na co zmrużył delikatnie, w rozczulonym geście, oczy. Przemieścił się zaraz żeby być nieco bliżej Oriona uśmiechając się znowu do niego. Szczęśliwie, po chwili ten sam zaczął drążyć temat z powodu którego od wczoraj robili pewne rzeczy razem, tym samym ściągnął z jego barków pewien kłopot rozpoczęcia rozmowy. Był wdzięczny, jednocześnie z ogromną uwagą go wysłuchał będąc nieco zaskoczonym, że został porównany do Louriela. Wyjaśnienie dodatkowo sprawiło, że jego uśmiech na chwilę zamajaczył politowaniem. Szybko jednak się opanował, rozumiał, że Orion może ich troskę właśnie w taki sposób odbierać ale niestety, musiał się z nim nie zgodzić. Za gada w prawdzie nie mógł odpowiadać, nie wiedział co ten mu powiedział ale sam swoje rozumowanie siłą rzeczy znał dlatego pokręcił powoli, przecząco głową.
- To nie tak mój drogi, że ja wziąłem winę bezpodstawnie na siebie tylko po to żeby chronić Twoją beztroskę. To jest niestety brutalna rzeczywistość. Gdybym Cię nie poprosił i samodzielnie stanął do walki z mieczem Ty byś nie był w takiej sytuacji w jakiej obecnie jesteś. Moim zdaniem powinieneś zrozumieć tą drobną granicę między niezdrowymi próbami ochrony a szczerymi przeprosinami za własne błędy. Przynajmniej jak chodzi o relacje ze mną. A uwierz mi, mnie się nie często zdarza to robić. -Uśmiechnął się do niego łobuzersko łapiąc go zaraz oburącz za jedną dłoń którą ostrożnie pogładził. Nie widział sensu żeby się denerwował szczerą rozmową, przecież on miał takie intencje od samego początku, a widocznie dzięki wcześniejszemu treningowi właśnie udało mu się to osiągnąć. Gdy jednak padła kolejna kwestia, godności w dość zakręconym sensie jaki mu przedstawił zmarszczył brwi po to by zaraz uśmiechnąć się z rozbawienia,. Tym razem pełen politowania uśmiech wykwitł w całej swej okazałości na jego ustach. Ponownie pokręcił głową z niedowierzania.
- Chcesz mi powiedzieć, że uważasz siebie za nie godnego przyjaźnienia się z kimś z moim statusem społecznym? No to wybacz ale nie rozumiem z kim byś w takim przypadku miał zamiar się bratać. Orion, ja jestem zwykłym niewolnikiem i uwierz mi, ta relacja jest najwięcej warta właśnie dla mnie bo Ty robisz mi niezwykłą przyjemność swoją obecnością. Doceń się czasem. - Stwierdził wręcz tonem nakazującym po czym bezceremonialnie złapał go za policzki i wymiętosił jak babcia swoje ukochane wnuczątko. Przy tym patrzył na niego z taką drapieżnością jakby jedynie jego racja miała prawo bytu, nie przyjmował żadnych sprzeciwów. Po tym pogładził go delikatnie po obu policzkach wzdychając ciężko, przeniósł też ręce z powrotem na jego dłonie.
Kwestia wizji przeszłości, tak prawdziwych w swojej abstrakcyjności była dla niego czymś aż nazbyt znajomym. Sam cierpiał z tej racji przez długie dni pozbawione spokoju ducha, rozumiał go doskonale ale nie wiedział jak temu zaradzić. Mruknął cicho niezadowolony, a gdy na niskim stoliku znalazły się naleśniki i kilka małych czajniczków z parującą zawartością uśmiechnął się do kobiety udając, że wcale nie toczą ciężkiej konwersacji. Kontynuował dopiero gdy zostali ponownie sami.
- Mój… pierwszy raz? – Zapytał nerwowo oblizując usta, zbierając myśli do kupy, wracając do nieprzyjemnych obrazów z przeszłości. – Miałem problemy ze snem przez dobre dwa tygodnie, to o czym mówisz też mnie gnębiło, długie tygodnie nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że mam mokre z krwi ręce… – Spuścił wzrok na dłonie w których nadal trzymał rękę Oriona. Gładził go przez chwilę po palcach po czym uśmiechnął się do niego smutno. – Odbiło się to na mnie w momencie gdy zawahałem się przed powtórką. Mam po tym bardzo fajną bliznę na brzuchu. Najgorsze jest, że nieco silniejsza psychika przeciwnika i jest się w ciemnej… bo ten po drugiej stronie najczęściej pała taką samą chęcią przeżycia jak Ty i decyduje prawo silniejszego albo umiejętności. – Nadal nie podnosił na niego spojrzenia, a gdy w końcu to zrobił uśmiechnął się do niego nikle. – Wtedy mnie też pomógł trening i obecność Finnegana. A później? Okazało się, że gdy robię to na odległość już nie boli tak mocno, a gdy zdarzało się nieco częściej przywykłem… Ale nie życzę Ci tego, chociaż mogę Ci zaproponować nieco wysiłku fizycznego. Zapewniam, że nie wszystkie mięśnie jeszcze Cię bolą. – Uśmiechnął się do niego nie bardzo umiejąc rozgryźć jak jego słowa zostaną odebrane. Nie wiedział czy Orion o jego pracy wiedział cokolwiek i czy właśnie sobie ostro nie przekichał.
***
W minie jaka pojawiła się na twarzy Louriela brakowało nadętych policzków i tupnięcia godnego pięciolatka. Wyglądał uroczo! Autentycznie byłby w stanie złościć go częściej po to żeby właśnie taki grymas oglądać, a później wywoływać w nim kolejne gamy uczuć związane ze swoim niewyparzonym językiem. Dało się bez najmniejszego problemu zakochać ale w tym – jak chodzi o jego serduszko – Lusio przodował, racząc sobie z rozgrzewaniem nieznanych dotąd mu emocji do czerwoności. Jedno spojrzenie tych pięknych oczu i chodził na miękkich kolanach.
- Ależ nie dyskutuj ze mną bo słyszę jak mocno jesteś głodny. Ja nie umrę jak zjem pół. – Oświadczył nie przyjmując reklamacji własnego zachowania, dzieląc się posiłkiem który niestety bardzo szybko się skończył. Zupa była przepyszna, rozgrzewała żołądek, a gdy zebrał ostatnią łyżkę nawet nie w połowie pełną dokładnie ją oblizał. Co gorsza, miska została mu z ręki porwana, a on odprowadzając Louriela wzrokiem skołowany nie rozumiał co zrobił nie tak. Zaraz jednak cicho westchnął i odkładając łyżkę na tacę leżącą na niskiej półce obok łóżka, odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Chciał wstać, ogarnąć się nieco i rozeznać w sytuacji która go ominęła ale w tym czasie książę zdążył wrócić, z kolejną porcją zupy.
- Mówiłem Ci już, że nie rozumiem gdzie Ty to całe jedzenie mieścisz? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem, a widząc co sobie książęca łepetynka umyśliła ponownie, ledwo powstrzymał śmiech. Pierwszą łyżkę to prawie wylał nie umiejąc opanować drgających ramion. Z boku ich sytuacja musiała wyglądać autentycznie komicznie. Ni to zakochana para ni nowożeńcy karmiący się tortem, tylko w postaci zupy. Za każdym razem gdy o tym pomyślał parskał śmiechem i o mało a by go nie popluł!
Płynnie przeszli do kwestii ważnych i interesujących go w tym momencie. Dziwił się, że jego dowódca jeszcze do niego nie przyszedł, a Ezra nie siedział gdzieś w kącie czuwając na jego głupią blond czupryną. Liczył na wyjaśnienia, a gdy ten na niego spadły zmieszał się, znacząco i widocznie, nie potrafiąc w pierwszym momencie przetrawić.
- Ale jak… wyjechali? – Zapytał mrugając szybciej, krzyżując ramiona na piersi w nieco zakłopotanym geście, masując się po ramieniu. – Jakie dwa tygodnie? No coś Ty? Ja tak nie mogę, muszę wrócić… A co jest Ezrze? Też ranny? – Zapytał wstrzymując po tym słowotoku powietrze w płucach. Nie ogarniał tego, nie rozumiał decyzji pozostawienia go i to na tak długo. Szczególnie, że sam to byłby w stanie już jutro jechać. Z bólem i w męczarniach ale służba nie drużba. Dlatego cały czas patrzył na niego jak na zwyczajnego wariata chociaż pod naporem jego spojrzenia nie potrafił wyrazić już nijak swojego protestu i zakłopotania.
Zbawienny okazał się moment wyjścia księcia. Został sam i miał chwilę żeby wszystko sobie w głowie poukładać. Ezra był cały i zdrowy, czuwał nad nim jedynie w postaci strażnika. Wszystkie sprawy zostały oficjalnie załatwione, miał tu zostać na czas leczenia i chociaż jeszcze nie upierał się, że dwa tygodnie to za długo na pewno niebawem zacznie mu marudzić. Był zdecydowanie bardziej odporny na ból niż mogłoby się wydawać, a groźba zawiśnięcia nad nimi kary była zbyt realna żeby ją bagatelizować. Poza tym przecież to tylko jego praca, ważne, że mu się nic nie stało.
Zanim Louriel wrócił on zdążył się ponownie położyć, przytulić się porządnie do poduszki i przymknąć jeszcze oczy. Gdy drzwi się uchyliły odwrócił się w jego stronę, a widząc stosy książek uniósł pytająco brew.
- Ale wiesz, że nie musisz ze mną siedzieć, tak? Na pewno masz jakieś zajęcia chociażby w Akademii, a ja nigdzie się nie ruszę, przynajmniej dzisiaj… – Uśmiechnął się do niego niewinnie, niestety jak grochem o ścianę. Gadzina wpakowała się mu do łóżka, położyła wszystkie książki koło niego i z zafascynowaniem zaczął o nich opowiadać. Nie potrafił go nie słuchać, ułożył się wygodnie i zafascynowany kolejnymi historiami wodził wzorkiem po jego twarzy. Nie spodziewał się, że to będzie kolejną pasją Louriela i szczerze, miło było w nim to okryć, a później słuchać. Przynajmniej do momentu aż nie pokazywał mu odpowiednich cytatów i stron pozbawionych obrazków. Dla niego? Czarna magia i mróweczki.
- Nie, gdzieżby. Po prostu książki są nie dla mnie. – Uśmiechnął się do niego niewinnie, a widząc jego zakłopotanie przekręcił głowę w bok, wtulając się w poduszkę.
- Rozumiesz… czytanie to umiejętność szlachty, a ja jak Ci mówiłem, jestem tylko niewolnikiem. Ezra umie czytać więc z nim możesz o tym rozmawiać. – Wzruszył obojętnie ramionami mówiąc dość chłodno. Podejrzewał, że zostanie wyśmiany ale po co miał się produkować kolejnymi wywodami skoro mało co o nich wiedział i nie mógł go zapewnić, że braki te nadrobi. Zwyczajnie tracił na niego czas i wolał to w miarę szybko przerwać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przeprosiny. Słowo to w słowniku Oriona nie pojawiało się często, a przynajmniej nie, kiedy to było kierowane w jego stronę. Zazwyczaj to on przepraszał, za to że żyje, że nie dał rady, że coś spartaczył, że nie był w stanie czegoś zrobić. Rzadko się zdarzało, by to on był adresatem tego niby prostego słowa jakim było „przepraszam”. Dlatego teraz, słuchając słów Ezry nie do końca rozumiał, dlaczego to on miałby czuć się winny. Owszem podał mu miecz, ale przecież nie mógł wiedzieć, że Orion nie ma pojęcia jak sobie z nim poradzić, że wywoła w nim lawinę tych odczuć i przeżyć, których przecież wcale mu nie życzył. Gdyby Orion się uparł, wcale nie musiałby przyjmować od niego broni i ochronić ich w inny sposób. Ale go nie wybrał, wziął za to miecz. W tym wypadku jednak miał wrażenie, że czegokolwiek by nie powiedział, rzucałby słowami jak grochem o ścianę. Ezra miał swoje zdanie on miał swoje i żaden nie zamierzał od niego odejść. Różnica między nimi była taka, że Orion nie zamierzał się kłócić. Zbyt dużo razy przerabiał ten scenariusz z nie mniej upartym od niego Luśkiem, do którego słowa po prostu nie docierały, bo nie chciał ich rozumieć. Trzeba było podejść do niego sposobem i tym razem Orion zdecydował się na taką taktykę.
Ale wtedy Ezra złapał go za dłonie i pogładził po nich uspokajająco, jakby doskonale zdawał sobie sprawę co działo się pod czaszką białowłosego i uroczym, szczerym uśmieszkiem chciał mu powiedzieć, że się myli. Orion poczuł, że robi mu się zwyczajnie głupio. A kiedy usta bruneta rozciągnęły się z politowaniem, co wyglądało jednocześnie tak samo ślicznie jak i zdecydowanie, poczuł że krew dopływa mu do twarzy, barwiąc lekko jego bladą skórę na szkarłatny odcień. Słysząc jego słowa nie potrafił nie odwrócić wzroku.
- Nie chodzi mi o status społeczny – mruknął, czując że robi mu się gorąco ze wstydu. Gdyby od tego zależała jego klasyfikacja, nie potrafiłby choćby spojrzeć w oczy Louriela, który przecież stał w hierarchii tak wysoko jak tylko się dało, podczas gdy on pełzał na dnie. – Poza tym, wcale nie różnię się nim od ciebie aż tak bardzo – zauważył, dalej na niego nie patrząc. – Po prostu ty i Louriel, jesteście tacy… - zaczął jękliwym tonem pełnym desperacji, ale nie skończył, bo zaraz na jego policzkach pojawiły się dłonie Ezry i zaczęły miętosić mu policzki aż te nie zrobiły się czerwone. A kiedy na koniec je pogłaskał, tak jak robi się to z osobą, na której bardzo ci zależy, Orion zarumienił się, na chwilę zapominając języka w gębie, mogąc tylko patrzeć w pewne siebie oczy bruneta i podziwiać go za to jaki był.
Słuchając o „objawach” jakich ten doświadczył, nie potrafił się powstrzymać i ścisnął mocniej trzymające go za rękę palce. W jego sercu wzbierało uczucie nienawiści. Do tych, którzy zmuszali go do podejmowania działań, które miały skracać życie innych. Domyślał się, że gdyby Ezra miał inne wyjście, nie robiłby tego. Ale nie miał i musiał sobie jakoś z tym poradzić. Orion zdał sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. Pomimo dręczących go wyrzutów sumienia, cieszył się, że mógł spędzać czas z Ezrą. Że to on przeżył i siedzący obok niego mag ognia. Że im obu, że Lourielowi nic się nie stało. Że byli cali. Nie potrafił się powstrzymać. Kiedy Ezra skończył mówić, uśmiechając się ostrożnie, jakby spodziewał się odtrącenia za to, że i jego dłonie splamione były krwią, Orion uniósł się odrobinę i zgarnął Ezrę w swoje ramiona, przytulając go swojej piersi, samemu ukrywając twarz w jego kędzierzawych włosach, wciągając przyjemny zapach szamponu.
- Chciałbym, żebyś ty… żeby wszyscy żołnierze byli zwolnieni z obowiązku zabijania. Dlaczego władcy was do tego zmuszają? Czemu chcą załatwiać sprawy przemocą i litrami krwi, którą przelewają ci, którzy nie chcą tego robić? – wymamrotał w ucho chłopaka, domyślając się, że brzmi jak dziecko, które skarży się na swój los, ale nie potrafił nic z tym zrobić. Było mu żal, tak cholernie żal tych wszystkich osób, które bez własnej woli były zmuszane do brania tego ciężaru na własne barki. On poniekąd też był zmuszony, przez sytuację i panujące warunki, ale uważał, że była to jego decyzja, Ezra nie mógł nawet tego. Był stawiany przed faktem dokonanym, zabij, albo zgiń próbując.
Uspokoił się po chwili przyciskania do siebie ciepłego ciała maga ognia, czując że odrobinę się zagalopował. Nie bardzo wiedział, czy powinien teraz przeprosić Ezrę, czy udać, że nic się nie stało? Ale skoro chłopak go nie odtrącił, to chyba znaczyło, że nie miał mu za złe? Mimo to, Orion odsunął się po chwili odrobinę zażenowany i natychmiast, jakby ich rozmowy nie było, zaczął od nałożenia sobie i Ezrze po naleśniku z góry puszystych placków polanych syropem klonowym i posypanych borówkami. Wziął do ręki jeden z czajniczków i rozlał jego zawartość do dwóch niskich czarek bez ucha, a potem podał jedną brunetowi.
- Spróbujesz zgadnąć co to jest? – zapytał, siląc się na lekki ton, samemu podnosząc czarkę do ust. Natychmiast poczuł w nozdrzach zapach lasu i owoców. Nie spotykało się ich często, czy blisko pałacu, żeby je zebrać przy samej granicy z krajem ognia, gdzie pory roku mieszały się ze sobą i lasy pełne były grzybów i różnego rodzaju słodkich darów.
- A co do proponowanego wysiłku fizycznego – zaczął spokojnie, pakując do ust kawałek puszystego ciasta ociekającego słodkim syropem. – Nie odmówię. Chcę się nauczyć panować nad sobą, a skoro medytacje Luśka nie dają spodziewanego efektu… - wzruszył ramionami, jakby mówił, że nie ma nic do stracenia. Chciał się stać silniejszy. Dla siebie i dla Louriela, dla swoich sióstr, żeby już więcej nikogo nie zawodzić. Zacisnął mocniej palce na widelcu. Poradzi sobie. W ten czy inny sposób. I będzie mógł spojrzeć w oczy przyjaciela bez wstydu.
***
Louriel dosyć szybko uporał się z własną niechęcią do kontaktów fizycznych z Finneganem, która wyrosła w nim po zbyt nachalnym zachowaniu maga ognia na lodowisku. Od tamtego czasu mężczyzna pilnował się i traktował go bardzo dobrze, nie sprawiając że znów poczułby się jak mięso, co sprawiło, że znów miał ochotę przebywać bliżej niego. Książę wyrzucił z pamięci przykry incydent i w najlepsze rozsiadał się na połowie swojego ogromnego łóżka, podkradając Finneganowi jedną z poduszek, którą położył sobie za plecami. Blondyn słuchał go z uwagą i zainteresowaniem, co sprawiało, że książę angażował się w opowieści jeszcze bardziej, aż w końcu zaczął pokazywać mu swoje ulubione fragmenty. Dopiero nietęga mina mężczyzny skłoniła go do zastanowienia się, co się w zasadzie stało.
Przy pierwszym wytłumaczeniu, nie bardzo zrozumiał. Nie wiedział, co znaczyło stwierdzenie, że książki „nie są dla niego”. Louriel uznał to za niemądry absurd, bo przecież czytanie było tak cudownym zajęciem, że potrafił spędzić na nim cały dzień i nie zawracał sobie wtedy głowy czymś innym. Dopiero po kolejnych słowach Finnegana, zrozumiał. I natychmiast zapragnął spotkać się osobiście z królem ognia i wyśmiać go za jego ignorancję i pozbawianie swoich żołnierzy możliwości pozyskania podstawowych umiejętności. Nie winił blondyna w żaden sposób. Było mu go tylko szkoda.
- Gadanie! – oświadczył dobitnie, zamykając z głośnym trzaskiem grubą księgę. – W czym powiedz mi, bezużyteczna bez swojej służby szlachta, jest niby lepsza od ciebie? – zapytał, wpatrując się płonącym z emocji wzrokiem w pomarańczowe oczy Finnegana. – Nigdy mi nie wmówisz, że ci tłuści lordowie i ich wypindrzone żony, które nawet ubrać się same nie potrafią są więcej warte niż ty, bo nikt nie poświęcił ci czasu i uwagi, żeby cię nauczyć czytać – powiedział, odgarniając czule włosy z czoła blondyna, tylko po to, żeby zaraz pstryknąć go w odkrytą skórę. – Zapamiętaj to sobie, Papużko, jesteś wart tyle ile wartości widzisz w innych. A teraz uszy do góry, siadaj prosto i zaraz cię tu nauczę magii bez czarów – zarządził dziarskim tonem, odnajdując w stosie makulatury książkę, w której literki były największe i nie zlewały się w jedną całość.
Nie odpuścił dopóki Finni nie usiadł z nim ramię w ramię, a wtedy Louriel wtulił się barkiem w jego ramię, położył mu atlas botaniczny na kolanach i cierpliwie odnajdywał najprostsze wyrazy, by na ich przykładzie tłumaczyć mu zawijasy układające się w literki, a potem całe słowa. Nie śmiał się, kiedy blondyn się mylił, ani nie irytował, kiedy po raz kolejny tłumaczył mu to samo. Cieszył, kiedy udało mu się odczytać samodzielnie pierwsze słowo i uśmiechał do niego radośnie, widząc postępy.
Ale wtedy Ezra złapał go za dłonie i pogładził po nich uspokajająco, jakby doskonale zdawał sobie sprawę co działo się pod czaszką białowłosego i uroczym, szczerym uśmieszkiem chciał mu powiedzieć, że się myli. Orion poczuł, że robi mu się zwyczajnie głupio. A kiedy usta bruneta rozciągnęły się z politowaniem, co wyglądało jednocześnie tak samo ślicznie jak i zdecydowanie, poczuł że krew dopływa mu do twarzy, barwiąc lekko jego bladą skórę na szkarłatny odcień. Słysząc jego słowa nie potrafił nie odwrócić wzroku.
- Nie chodzi mi o status społeczny – mruknął, czując że robi mu się gorąco ze wstydu. Gdyby od tego zależała jego klasyfikacja, nie potrafiłby choćby spojrzeć w oczy Louriela, który przecież stał w hierarchii tak wysoko jak tylko się dało, podczas gdy on pełzał na dnie. – Poza tym, wcale nie różnię się nim od ciebie aż tak bardzo – zauważył, dalej na niego nie patrząc. – Po prostu ty i Louriel, jesteście tacy… - zaczął jękliwym tonem pełnym desperacji, ale nie skończył, bo zaraz na jego policzkach pojawiły się dłonie Ezry i zaczęły miętosić mu policzki aż te nie zrobiły się czerwone. A kiedy na koniec je pogłaskał, tak jak robi się to z osobą, na której bardzo ci zależy, Orion zarumienił się, na chwilę zapominając języka w gębie, mogąc tylko patrzeć w pewne siebie oczy bruneta i podziwiać go za to jaki był.
Słuchając o „objawach” jakich ten doświadczył, nie potrafił się powstrzymać i ścisnął mocniej trzymające go za rękę palce. W jego sercu wzbierało uczucie nienawiści. Do tych, którzy zmuszali go do podejmowania działań, które miały skracać życie innych. Domyślał się, że gdyby Ezra miał inne wyjście, nie robiłby tego. Ale nie miał i musiał sobie jakoś z tym poradzić. Orion zdał sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. Pomimo dręczących go wyrzutów sumienia, cieszył się, że mógł spędzać czas z Ezrą. Że to on przeżył i siedzący obok niego mag ognia. Że im obu, że Lourielowi nic się nie stało. Że byli cali. Nie potrafił się powstrzymać. Kiedy Ezra skończył mówić, uśmiechając się ostrożnie, jakby spodziewał się odtrącenia za to, że i jego dłonie splamione były krwią, Orion uniósł się odrobinę i zgarnął Ezrę w swoje ramiona, przytulając go swojej piersi, samemu ukrywając twarz w jego kędzierzawych włosach, wciągając przyjemny zapach szamponu.
- Chciałbym, żebyś ty… żeby wszyscy żołnierze byli zwolnieni z obowiązku zabijania. Dlaczego władcy was do tego zmuszają? Czemu chcą załatwiać sprawy przemocą i litrami krwi, którą przelewają ci, którzy nie chcą tego robić? – wymamrotał w ucho chłopaka, domyślając się, że brzmi jak dziecko, które skarży się na swój los, ale nie potrafił nic z tym zrobić. Było mu żal, tak cholernie żal tych wszystkich osób, które bez własnej woli były zmuszane do brania tego ciężaru na własne barki. On poniekąd też był zmuszony, przez sytuację i panujące warunki, ale uważał, że była to jego decyzja, Ezra nie mógł nawet tego. Był stawiany przed faktem dokonanym, zabij, albo zgiń próbując.
Uspokoił się po chwili przyciskania do siebie ciepłego ciała maga ognia, czując że odrobinę się zagalopował. Nie bardzo wiedział, czy powinien teraz przeprosić Ezrę, czy udać, że nic się nie stało? Ale skoro chłopak go nie odtrącił, to chyba znaczyło, że nie miał mu za złe? Mimo to, Orion odsunął się po chwili odrobinę zażenowany i natychmiast, jakby ich rozmowy nie było, zaczął od nałożenia sobie i Ezrze po naleśniku z góry puszystych placków polanych syropem klonowym i posypanych borówkami. Wziął do ręki jeden z czajniczków i rozlał jego zawartość do dwóch niskich czarek bez ucha, a potem podał jedną brunetowi.
- Spróbujesz zgadnąć co to jest? – zapytał, siląc się na lekki ton, samemu podnosząc czarkę do ust. Natychmiast poczuł w nozdrzach zapach lasu i owoców. Nie spotykało się ich często, czy blisko pałacu, żeby je zebrać przy samej granicy z krajem ognia, gdzie pory roku mieszały się ze sobą i lasy pełne były grzybów i różnego rodzaju słodkich darów.
- A co do proponowanego wysiłku fizycznego – zaczął spokojnie, pakując do ust kawałek puszystego ciasta ociekającego słodkim syropem. – Nie odmówię. Chcę się nauczyć panować nad sobą, a skoro medytacje Luśka nie dają spodziewanego efektu… - wzruszył ramionami, jakby mówił, że nie ma nic do stracenia. Chciał się stać silniejszy. Dla siebie i dla Louriela, dla swoich sióstr, żeby już więcej nikogo nie zawodzić. Zacisnął mocniej palce na widelcu. Poradzi sobie. W ten czy inny sposób. I będzie mógł spojrzeć w oczy przyjaciela bez wstydu.
***
Louriel dosyć szybko uporał się z własną niechęcią do kontaktów fizycznych z Finneganem, która wyrosła w nim po zbyt nachalnym zachowaniu maga ognia na lodowisku. Od tamtego czasu mężczyzna pilnował się i traktował go bardzo dobrze, nie sprawiając że znów poczułby się jak mięso, co sprawiło, że znów miał ochotę przebywać bliżej niego. Książę wyrzucił z pamięci przykry incydent i w najlepsze rozsiadał się na połowie swojego ogromnego łóżka, podkradając Finneganowi jedną z poduszek, którą położył sobie za plecami. Blondyn słuchał go z uwagą i zainteresowaniem, co sprawiało, że książę angażował się w opowieści jeszcze bardziej, aż w końcu zaczął pokazywać mu swoje ulubione fragmenty. Dopiero nietęga mina mężczyzny skłoniła go do zastanowienia się, co się w zasadzie stało.
Przy pierwszym wytłumaczeniu, nie bardzo zrozumiał. Nie wiedział, co znaczyło stwierdzenie, że książki „nie są dla niego”. Louriel uznał to za niemądry absurd, bo przecież czytanie było tak cudownym zajęciem, że potrafił spędzić na nim cały dzień i nie zawracał sobie wtedy głowy czymś innym. Dopiero po kolejnych słowach Finnegana, zrozumiał. I natychmiast zapragnął spotkać się osobiście z królem ognia i wyśmiać go za jego ignorancję i pozbawianie swoich żołnierzy możliwości pozyskania podstawowych umiejętności. Nie winił blondyna w żaden sposób. Było mu go tylko szkoda.
- Gadanie! – oświadczył dobitnie, zamykając z głośnym trzaskiem grubą księgę. – W czym powiedz mi, bezużyteczna bez swojej służby szlachta, jest niby lepsza od ciebie? – zapytał, wpatrując się płonącym z emocji wzrokiem w pomarańczowe oczy Finnegana. – Nigdy mi nie wmówisz, że ci tłuści lordowie i ich wypindrzone żony, które nawet ubrać się same nie potrafią są więcej warte niż ty, bo nikt nie poświęcił ci czasu i uwagi, żeby cię nauczyć czytać – powiedział, odgarniając czule włosy z czoła blondyna, tylko po to, żeby zaraz pstryknąć go w odkrytą skórę. – Zapamiętaj to sobie, Papużko, jesteś wart tyle ile wartości widzisz w innych. A teraz uszy do góry, siadaj prosto i zaraz cię tu nauczę magii bez czarów – zarządził dziarskim tonem, odnajdując w stosie makulatury książkę, w której literki były największe i nie zlewały się w jedną całość.
Nie odpuścił dopóki Finni nie usiadł z nim ramię w ramię, a wtedy Louriel wtulił się barkiem w jego ramię, położył mu atlas botaniczny na kolanach i cierpliwie odnajdywał najprostsze wyrazy, by na ich przykładzie tłumaczyć mu zawijasy układające się w literki, a potem całe słowa. Nie śmiał się, kiedy blondyn się mylił, ani nie irytował, kiedy po raz kolejny tłumaczył mu to samo. Cieszył, kiedy udało mu się odczytać samodzielnie pierwsze słowo i uśmiechał do niego radośnie, widząc postępy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jeżeli miałby szczerze porównywać Oriona do kogokolwiek mu znanego, białowłosy swoją bezpośredniością dorównywał Finneganowi. Z drugiej jednak strony, był bardziej opanowany i zdecydowanie bardziej powściągliwy w swoich czynach i słowach. Przynajmniej gdy z grona podejrzanych wykluczyło się przytulanie.
Nie wiedział czy to wina zbyt dużego pobłażania na początku czy zwyczajnie Orion odczuwał ogromną potrzebę dotykania go ale na chwilę obecną, ani myślał protestować. Za każdym razem gdy zostawał przez niego objęty burza zazwyczaj brzmiąca donośnymi grzmotami w jego głowie uspokajała się. Przestawało istnieć milion spraw którymi musiał się martwić i na te kilka chwil był całkowicie wolny od trosk, zamiast tego tą troską otoczony. Za każdym razem czując ciepło jego ciała powieki zaczynały mu opadać, cieszył się każdym zmysłem z jego obecności, a w tym momencie, gdy ten widocznie potrzebował dotyku mocniej niż kiedykolwiek, nie bał się ani na moment uścisk odwzajemnić. Zdziwił go to, owszem, ale jedynie w pierwszym momencie, później już ułożył się wygodnie i gładząc go po plecach, zamknął oczy żeby rozkoszować się tak charakterystycznym zapachem mrozu którym przesiąknięte były jego ubrania i ciało.
Słysząc jego kolejne słowa uśmiechnął się pod nosem. Orion mówił tak jakby chociaż w najmniejszym stopniu zależało to od nich dwóch, szarych zwykłych ludzi którym nie w głowie były wielkie decyzje i przelewanie litrów krwi jednym tylko podpisem. Wiedział, że nie musiał na to odpowiadać, nie zmienią rzeczywistości nawet jeżeli ta pozbawiona była logiki. Zamiast tego, gdy się od niego odsunął posłał mu piękny uśmiech, ponownie wygodnie siadając. Płynnie, chociaż nie bez znaczącego skrępowania, zaczęli kolejne tematy, a gdy w jego dłoniach wylądowała czarka, zerknął na jej zawartość cmokając cicho.
- Przykro mi ale jestem w takich rzeczach beznadziejny. Dopiero widząc jakiś owoc wiem co jem, i to też niekoniecznie taki prosto zebrany. Ewentualnie jak jem go codziennie to nie sprawia mi to trudności. – Przyznał rozbawiony pamiętając jak Finni regularnie się z niego naśmiewał, że nie poznaje mango w innej postaci niż obranej. Kiedyś ten cudowny owoc dostał w ręce w całości i zachowywał się jakby całego życia nie spędził w jego pobliżu, nie miał zielonego pojęcia co to i jak to zjeść. Jak dziecko we mgle. Czasami blondyn nadal odwalał mu takie numery, szczęśliwie z tygodnia na tydzień istniało mniej owoców czy warzyw z którymi styczności kompletnie nie miał i które stanowiły dla niego zagadki. Dopiero po chwili upił łyk, a czując intensywne aromaty „cholera wie czego” ponownie się zaśmiał pod nosem nie mając nawet tropu naprowadzającego. Na kolejną kwestię jednak poważnie się zdziwił, a po nabraniu i sobie naleśnika i ukrojeniu kawałka przez chwilę przyglądał się mu ze zmarszczonym czołem.
- Jak to... medytacja? – Zapytał po czym parsknął śmiechem. Oczywiście nie specjalnie, nie chciał mu zrobić przykrości ale nie umiał również wytrzymać i na dobrą sprawę, po chwili nie umiał nawet spróbować się opanować. Brechtał się tak moment po czym schował twarz w dłoniach kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Z całym szacunkiem dla Louriela ale jakby tak mnie kazał medytować to bym w końcu kogoś rozniósł, w najgorszym przypadku jego osobiście. Wybacz ale nie masz charakteru do takich rzeczy, dokładnie tak samo jak ja. Poza tym widać, że Twoje ciało potrzebuje ruchu. Przyznaj, ruszałeś się w ciężki sposób przez całe życie, a ostatnimi czasy... no nie bardzo? Widać to, mocno to widać. I chętnie Ci pomogę to nadrobić. Szybko łapiesz to nie będę chodził sfrustrowany, a nie ma lepszego źródła wiedzy o walce niż Gwardzista, prawda? – Uśmiechnął się znowu przejeżdżając mu palcami po dłoni. Nie miał zamiaru zostawiać go na pastwę losu, a skoro miał czas to mógł go spożytkować na doskonalenie talentu białowłosego. Bo co innego miał robić skoro już zapowiedziano, że ewentualna rekonwalescencja Finnegana potrwa co najmniej dwa tygodnie od momentu gdy się obudzi.
Reszta śniadania minęła nieco spokojniej. Zjedli górę naleśników, wypili prawie każdą z herbat do końca no i rozmawiali. To była zdecydowanie ta najprzyjemniejsza część i tak cudownego poranka bo tyle tematów co z Orionem on chyba nie miał nawet z blondynem. Co rusz pojawiała się inna ciekawa kwestia, a oni? Mieli idealną okazję do poznania się nieco bliżej, pielęgnowania zaspokajania własnej ciekawości, rozbudzonej w momencie pierwszych, bliższych kontaktów.
***
Początkowo nie był pewien czy do Louriela dotarło to co chciał powiedzieć. Książe miał minę jakby kolejne trybiki powoli ruszały w jego głowie ale jeszcze nie odnalazły odpowiedzi na nurtujące go pytanie, nie przetworzyły tego co mu właśnie powiedziano. Dopiero po chwili w jego oczach zalśniło pełne zrozumienie, a on poprawiając się na swoim miejscu czekał na wyrok. Podejrzewał jaki będzie chociaż gadzinka mogła go jeszcze zaskoczyć. Skoro pracował w takim a nie innym otoczeniu, najpewniej z podobnym problemem spotykał się często i wystarczyło wrzucenie go do worka z dzieciakami.
W momencie gdy ten tak niespodziewanie ale i intensywnie zatrzasnął książkę, blondyn poczuł jak wszystkie mięśnie na plecach spinają się mu chwilowo, a ciało drga. Nie żeby go przestraszył ale wykonał tak niespodziewany ruch, że autentycznie się go nie spodziewał. Zaraz jednak uniósł w pytającym geście brew, a słysząc pytanie uśmiechnął się łobuzersko.
- Niech zgadnę, w posiadaniu pieniędzy? – Rzucił rozbawiony za karę otrzymując pstryczek w czoło. Zacisnął usta w wąską linię i po podniesieniu się miał niezmierną ochotę mu oddać gdy padło istne zaskoczenie. Wmurowało go, a jednocześnie zrobiło się mu głupio. Nie widział sensu żeby Lusio teraz poświęcał swój cenny czas na uczenie go umiejętności bez której radził sobie doskonale do tej pory, a gdy ta łajza zaczęła jeszcze tak znamiennie na niego naciskać, nie umiał mu się przeciwstawić. Co gorsza, nie dało się od tego wywinąć nawet ucieczką z łóżka! Próbował ale wtedy rany go zapiekły i musiał usiąść na dupci i siedzieć. Z Lourielem. Który zapłonął tak żywą ochotą zapoznania go ze sztuką tajemną, że aż iskierki w jego oczach zdawały się przeskakiwać między tęczówkami. W końcu też machnął ręką i mając nadzieję, że zarówno smoczysko okaże się niecierpliwym nauczycielem jak i on anty talentem do czytania usiadł koło niego, podpierając się ręką za plecami niebieskiego. Objął go i po przysunięciu głowy do tej jego zaczął wodzić niechętnie wzrokiem po literkach, wysłuchiwać kolejnych tłumaczeń. No i w końcu musiał spróbować sam...
W klasycznym geście zażenowania samym sobą jego uszy zrobiły się czerwone. Wstyd mu było, że cała ta dyskusja zakończyła się w taki sposób chociaż Louriel nie wydawał się ani przez moment go oceniać. Niemniej, sytuacja go krępowała, przynajmniej do momentu gdy nie złapał z nim nieco większej bliskości, nie otrzymał pochwał – zasadniczo za nic specjalnego. A kolejne dni wcale nie miały być prostsze!
Po koślawej nauce czytania, spędzeniu całego dnia razem, zjedli jeszcze obiad, pograli w karty, a później – jak przystało na najbardziej intensywny dzień w jego życiu – zaczął być uczony grać w szachy. Te okazały się nieco łaskawsze niż literki i gdy tylko zrozumiał zasady poruszania się kolejnych pionów i cel do którego musiał dążyć, każda kolejna partia była dłuższą, bardziej skomplikowana. Miał pewną wyobraźnię przestrzenną, potrafił wybiec ze swoim myśleniem w przód i gdy między nimi trwały kolejne rozmowy o wszystkim i niczym, a figurki wolno przesuwały się po gładkiej powierzchni szachownicy, nawet nie zauważył kiedy zastał ich wieczór, kolacja, a później noc.
Gdzieś w międzyczasie odwiedził ich Ezra z Orionem. Brunet od razu wszedł mu do łóżka i uwieszając się mu na szyi nawyzywał go na czym świat nie stoi. Wiedział, że to z czystej sympatii i miłości braterskiej co nie oznaczało, że się z nim nie zaczął lekko drażnić. Dostał za to po głowie. Ezra nie był wobec niego tak delikatny jak Lusio i szybko ustawił go do pionu z oczekiwaniami kierowanymi do poszczególnych osób. Panowie z nimi posiedzieli kilka dłuższych chwil, porozmawiali, a gdy doszli do porozumienia w kwestii zajęć bruneta i słuchania instrukcji szybszego powrótu do zdrowia blondyna, nie zostało im nic innego jak cieszyć się najdłuższymi, jedynymi, wakacjami w ich życiu.
Tydzień przeleciał mu przez palce. Czuł się znacznie lepiej, jego dieta była bogata, syta i niezwykle pyszna, obecność Louriela przy boku pocieszająca, zakochiwał się w nim coraz mocniej, szczególnie gdy co rano budził się z nim w ramionach. Tak wyszło, że kolejny raz przez przypadek razem usnęli, a później już nie było sensu kombinowania z inną sypialnią, osobnym pokojem. Kładli się po prostu co wieczór razem w łóżku i nawet jeżeli w planach nie mieli stykania się choćby plecami, zawsze budzili się ściśle obok siebie. W końcu zgarnął go do siebie wieczorem i po zaserwowaniu sobie tej już świadomej przyjemności i utuleniu go do snu, wyszedł z próbą przekabacenia go na pozwolenie opuszczenia pokoju. Miał ochotę wreszcie, wyjść chociażby na spacer i jak już z lekarzem zdążył porozmawiać tak mamusia gadzioch wymagała nieco bardziej skomplikowanego podejścia. Ale zgodził się! Po śniadaniu mały wypad w miasto.
Gdy pierwszy raz po nieszczęśliwym przyjęciu na siebie strzał poczuł na sobie lodowate powietrze, nie umiał powstrzymać cisnącego się mu na usta uśmiechu. Abstrahując od zbolałej miny Louriela który nadal traktował go jak jajko dzień zapowiadał się przecudownie. Od razu swoje kroki skierował w kierunku „gdziekolwiek” każąc towarzyszowi być cicho z tą jego dbałością o jego zdrowie. Tydzień leżał w łóżku i nic nie robiło to teraz mógł zaszaleć i spędzić kilka godzin na powietrzu. Ujął jego dłoń żeby się mu nie zgubił po czym kierując się w stronę wielkiego parku robiącego za główne miejsce spotkań zarówno dzieciaków jak i spragnionych towarzystwa mieszkańców jedynie przelotem zainteresował się wielką karczmą obleganą tak chętnie zarówno w nagrzanym wnętrzu jak i przy rozstawionych wielkich ławach na zewnątrz. Nie widział potrzeby dłuższego wodzenia wzorkiem po towarzystwie przynajmniej do momentu aż znajoma sylwetka nie rzuciła się mu w oczy.
Pamięć do twarzy czy figury miał niespotykaną toteż od razu się zatrzymując w miejscu zaczął przyglądać się nikomu innemu jak jaśnie księżniczce, ubranej w czarny długi płaszcz z kapturem, ewidentnie będącej incognito i coś kombinującej. W prawdzie szczęśliwie rozpoznał ją tylko dlatego, że chwilowo odwróciła się do nich twarzą, równie szczęśliwie kompletnie ich nie poznała chociaż Louriel w swojej jaśnie sukience był trudny do przegapienia, widocznie była czymś zaaferowana, nie miała czasu na takie drobnostki.
- Kochanie moje, to czasem nie Twoja siostra? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem wskazując postać wchodzącą do karczmy energicznym krokiem. - Szlachetnie ostrzegam, więcej strzał na siebie nie przyjmuję. Wyczerpałeś mi roczny limit. – Oświadczył zaczesując mu kosmyk przeszkadzający w oglądaniu jego profilu za ucho.
***
Ezra jako już prawie stały mieszkaniec nie tylko sypialni Oriona ale i Akademii, coraz częściej i chętniej rozmawiał i przebywał z jej mieszkańcami. Cudowni nauczyciele o ogromie doświadczeń zarówno w szkoleniu jak i życiu, byli idealnymi materiałami na towarzyszy rozmów co on co i rusz chętnie wykorzystywał. Mai jako kobieta niezwykle opanowana szybko okrzyknęła go prawdziwym tyranem. A i tak nie widziała w pełni męczarni jakie on regularnie zaczął serwować Orionowi. Bo treningi, tak jak się umówili, zaczęły być regularne i wnoszące sobą coś więcej niż tylko pozbycie się napięcia psychicznego. Rozpoczynając od ogółów i przechodząc do coraz mocniej drobiazgowych rzeczy, brunet zaczął uczyć go posługiwania się zarówno swoimi pięściami jak i długim obosiecznym mieczem który w chwili obecnej zastępowany był przez odpowiednio wyważony i wyprofilowany kij. Ot, broń jak broń tylko z kawałka drewna. Nie chciał robić z niego maszyny do zabijania, gdzieżby. Wystarczyło naprowadzenie na opanowanie, nauczenie rozstrzygania sytuacji w jakiej się znajdował, a umiejętność roztrzaskania komuś szczęki w taki sposób żeby nie połamać sobie paliczków czy śródręcza była zawsze przydatna. Ba! On również nabawił się przy tym wszystkim kilku siniaków, kilkukrotnie również musiał używać nieczystych sztuczek związanych ze swoim doświadczeniem żeby Oriona powalić i sprowadzić do roli ucznia. Słodziak zdecydowanie za łatwo przyswajał wiedzę.
Tego ranka było jednak nieco inaczej. Po zjedzeniu śniadania z całą zgrają dzieciaków i posprzątaniu ze stołu, spojrzał pytająco na krzątającą się, lekko zmartwioną kobietę. Sam siedział przy stole w małej kuchni i sączył herbatę, na rozbudzenie, co wcale nie pomagało bo nadal marzył o powrocie pod ciepłą pierzynę, w ramiona pewnego słodziaka. Aż musiał pomasować sobie nasadę nosa żeby przestać o nim myśleć w takich właśnie kategoriach. Szczególnie, że ten po chwili znalazł się u jego boku i ponownie na nim zawisł przytulając go. Nie ułatwiał mu, ani trochę.
- Mai, może ja Ci w czymś pomogę? Szukasz czegoś od dobrych dziesięciu minut. – Zaczął gładząc Oriona po dłoni, chwilowo przenosząc wzrok na jego lekko umęczoną minę. Dzisiaj postanowił mu dać okazję do zregenerowania się, chciał jedynie żeby się porozciągał, a później odsapnął, dał mięśniom odetchnąć.
Szybko wyjaśniło się również czego kobieta tak usilnie poszukiwała i chociaż nazwa zielska które im podała mu osobiście nic nie mówiła, sugerując się nieco zmieszanym wyrazem twarzy ich obojga prychnął machając od niechcenia ręką.
- Przecież możemy pójść tego czegoś pozbierać, tak? Rośnie gdzieś w lesie albo na innej łące, nie? – Upewnił się po czym parsknął gromkim śmiechem. Oczywiście jego słowa zostały potwierdzone jednak lokalizacją owego składnika okazał się nawiedzony las godzinę energicznego marszu od pałacu. NO nie żeby był sceptykiem i nie żeby sam się z wieloma dziwnymi rzeczami nie spotykał ale w duchy to on akurat nie wierzył. Nie było więc mowy żeby kobiecie nie pomógł i nie zarządził wymarszu jak tylko skończy pić.
A Orion miał być jego przewodnikiem i seksowną zielarką.
Nie wiedział czy to wina zbyt dużego pobłażania na początku czy zwyczajnie Orion odczuwał ogromną potrzebę dotykania go ale na chwilę obecną, ani myślał protestować. Za każdym razem gdy zostawał przez niego objęty burza zazwyczaj brzmiąca donośnymi grzmotami w jego głowie uspokajała się. Przestawało istnieć milion spraw którymi musiał się martwić i na te kilka chwil był całkowicie wolny od trosk, zamiast tego tą troską otoczony. Za każdym razem czując ciepło jego ciała powieki zaczynały mu opadać, cieszył się każdym zmysłem z jego obecności, a w tym momencie, gdy ten widocznie potrzebował dotyku mocniej niż kiedykolwiek, nie bał się ani na moment uścisk odwzajemnić. Zdziwił go to, owszem, ale jedynie w pierwszym momencie, później już ułożył się wygodnie i gładząc go po plecach, zamknął oczy żeby rozkoszować się tak charakterystycznym zapachem mrozu którym przesiąknięte były jego ubrania i ciało.
Słysząc jego kolejne słowa uśmiechnął się pod nosem. Orion mówił tak jakby chociaż w najmniejszym stopniu zależało to od nich dwóch, szarych zwykłych ludzi którym nie w głowie były wielkie decyzje i przelewanie litrów krwi jednym tylko podpisem. Wiedział, że nie musiał na to odpowiadać, nie zmienią rzeczywistości nawet jeżeli ta pozbawiona była logiki. Zamiast tego, gdy się od niego odsunął posłał mu piękny uśmiech, ponownie wygodnie siadając. Płynnie, chociaż nie bez znaczącego skrępowania, zaczęli kolejne tematy, a gdy w jego dłoniach wylądowała czarka, zerknął na jej zawartość cmokając cicho.
- Przykro mi ale jestem w takich rzeczach beznadziejny. Dopiero widząc jakiś owoc wiem co jem, i to też niekoniecznie taki prosto zebrany. Ewentualnie jak jem go codziennie to nie sprawia mi to trudności. – Przyznał rozbawiony pamiętając jak Finni regularnie się z niego naśmiewał, że nie poznaje mango w innej postaci niż obranej. Kiedyś ten cudowny owoc dostał w ręce w całości i zachowywał się jakby całego życia nie spędził w jego pobliżu, nie miał zielonego pojęcia co to i jak to zjeść. Jak dziecko we mgle. Czasami blondyn nadal odwalał mu takie numery, szczęśliwie z tygodnia na tydzień istniało mniej owoców czy warzyw z którymi styczności kompletnie nie miał i które stanowiły dla niego zagadki. Dopiero po chwili upił łyk, a czując intensywne aromaty „cholera wie czego” ponownie się zaśmiał pod nosem nie mając nawet tropu naprowadzającego. Na kolejną kwestię jednak poważnie się zdziwił, a po nabraniu i sobie naleśnika i ukrojeniu kawałka przez chwilę przyglądał się mu ze zmarszczonym czołem.
- Jak to... medytacja? – Zapytał po czym parsknął śmiechem. Oczywiście nie specjalnie, nie chciał mu zrobić przykrości ale nie umiał również wytrzymać i na dobrą sprawę, po chwili nie umiał nawet spróbować się opanować. Brechtał się tak moment po czym schował twarz w dłoniach kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Z całym szacunkiem dla Louriela ale jakby tak mnie kazał medytować to bym w końcu kogoś rozniósł, w najgorszym przypadku jego osobiście. Wybacz ale nie masz charakteru do takich rzeczy, dokładnie tak samo jak ja. Poza tym widać, że Twoje ciało potrzebuje ruchu. Przyznaj, ruszałeś się w ciężki sposób przez całe życie, a ostatnimi czasy... no nie bardzo? Widać to, mocno to widać. I chętnie Ci pomogę to nadrobić. Szybko łapiesz to nie będę chodził sfrustrowany, a nie ma lepszego źródła wiedzy o walce niż Gwardzista, prawda? – Uśmiechnął się znowu przejeżdżając mu palcami po dłoni. Nie miał zamiaru zostawiać go na pastwę losu, a skoro miał czas to mógł go spożytkować na doskonalenie talentu białowłosego. Bo co innego miał robić skoro już zapowiedziano, że ewentualna rekonwalescencja Finnegana potrwa co najmniej dwa tygodnie od momentu gdy się obudzi.
Reszta śniadania minęła nieco spokojniej. Zjedli górę naleśników, wypili prawie każdą z herbat do końca no i rozmawiali. To była zdecydowanie ta najprzyjemniejsza część i tak cudownego poranka bo tyle tematów co z Orionem on chyba nie miał nawet z blondynem. Co rusz pojawiała się inna ciekawa kwestia, a oni? Mieli idealną okazję do poznania się nieco bliżej, pielęgnowania zaspokajania własnej ciekawości, rozbudzonej w momencie pierwszych, bliższych kontaktów.
***
Początkowo nie był pewien czy do Louriela dotarło to co chciał powiedzieć. Książe miał minę jakby kolejne trybiki powoli ruszały w jego głowie ale jeszcze nie odnalazły odpowiedzi na nurtujące go pytanie, nie przetworzyły tego co mu właśnie powiedziano. Dopiero po chwili w jego oczach zalśniło pełne zrozumienie, a on poprawiając się na swoim miejscu czekał na wyrok. Podejrzewał jaki będzie chociaż gadzinka mogła go jeszcze zaskoczyć. Skoro pracował w takim a nie innym otoczeniu, najpewniej z podobnym problemem spotykał się często i wystarczyło wrzucenie go do worka z dzieciakami.
W momencie gdy ten tak niespodziewanie ale i intensywnie zatrzasnął książkę, blondyn poczuł jak wszystkie mięśnie na plecach spinają się mu chwilowo, a ciało drga. Nie żeby go przestraszył ale wykonał tak niespodziewany ruch, że autentycznie się go nie spodziewał. Zaraz jednak uniósł w pytającym geście brew, a słysząc pytanie uśmiechnął się łobuzersko.
- Niech zgadnę, w posiadaniu pieniędzy? – Rzucił rozbawiony za karę otrzymując pstryczek w czoło. Zacisnął usta w wąską linię i po podniesieniu się miał niezmierną ochotę mu oddać gdy padło istne zaskoczenie. Wmurowało go, a jednocześnie zrobiło się mu głupio. Nie widział sensu żeby Lusio teraz poświęcał swój cenny czas na uczenie go umiejętności bez której radził sobie doskonale do tej pory, a gdy ta łajza zaczęła jeszcze tak znamiennie na niego naciskać, nie umiał mu się przeciwstawić. Co gorsza, nie dało się od tego wywinąć nawet ucieczką z łóżka! Próbował ale wtedy rany go zapiekły i musiał usiąść na dupci i siedzieć. Z Lourielem. Który zapłonął tak żywą ochotą zapoznania go ze sztuką tajemną, że aż iskierki w jego oczach zdawały się przeskakiwać między tęczówkami. W końcu też machnął ręką i mając nadzieję, że zarówno smoczysko okaże się niecierpliwym nauczycielem jak i on anty talentem do czytania usiadł koło niego, podpierając się ręką za plecami niebieskiego. Objął go i po przysunięciu głowy do tej jego zaczął wodzić niechętnie wzrokiem po literkach, wysłuchiwać kolejnych tłumaczeń. No i w końcu musiał spróbować sam...
W klasycznym geście zażenowania samym sobą jego uszy zrobiły się czerwone. Wstyd mu było, że cała ta dyskusja zakończyła się w taki sposób chociaż Louriel nie wydawał się ani przez moment go oceniać. Niemniej, sytuacja go krępowała, przynajmniej do momentu gdy nie złapał z nim nieco większej bliskości, nie otrzymał pochwał – zasadniczo za nic specjalnego. A kolejne dni wcale nie miały być prostsze!
Po koślawej nauce czytania, spędzeniu całego dnia razem, zjedli jeszcze obiad, pograli w karty, a później – jak przystało na najbardziej intensywny dzień w jego życiu – zaczął być uczony grać w szachy. Te okazały się nieco łaskawsze niż literki i gdy tylko zrozumiał zasady poruszania się kolejnych pionów i cel do którego musiał dążyć, każda kolejna partia była dłuższą, bardziej skomplikowana. Miał pewną wyobraźnię przestrzenną, potrafił wybiec ze swoim myśleniem w przód i gdy między nimi trwały kolejne rozmowy o wszystkim i niczym, a figurki wolno przesuwały się po gładkiej powierzchni szachownicy, nawet nie zauważył kiedy zastał ich wieczór, kolacja, a później noc.
Gdzieś w międzyczasie odwiedził ich Ezra z Orionem. Brunet od razu wszedł mu do łóżka i uwieszając się mu na szyi nawyzywał go na czym świat nie stoi. Wiedział, że to z czystej sympatii i miłości braterskiej co nie oznaczało, że się z nim nie zaczął lekko drażnić. Dostał za to po głowie. Ezra nie był wobec niego tak delikatny jak Lusio i szybko ustawił go do pionu z oczekiwaniami kierowanymi do poszczególnych osób. Panowie z nimi posiedzieli kilka dłuższych chwil, porozmawiali, a gdy doszli do porozumienia w kwestii zajęć bruneta i słuchania instrukcji szybszego powrótu do zdrowia blondyna, nie zostało im nic innego jak cieszyć się najdłuższymi, jedynymi, wakacjami w ich życiu.
Tydzień przeleciał mu przez palce. Czuł się znacznie lepiej, jego dieta była bogata, syta i niezwykle pyszna, obecność Louriela przy boku pocieszająca, zakochiwał się w nim coraz mocniej, szczególnie gdy co rano budził się z nim w ramionach. Tak wyszło, że kolejny raz przez przypadek razem usnęli, a później już nie było sensu kombinowania z inną sypialnią, osobnym pokojem. Kładli się po prostu co wieczór razem w łóżku i nawet jeżeli w planach nie mieli stykania się choćby plecami, zawsze budzili się ściśle obok siebie. W końcu zgarnął go do siebie wieczorem i po zaserwowaniu sobie tej już świadomej przyjemności i utuleniu go do snu, wyszedł z próbą przekabacenia go na pozwolenie opuszczenia pokoju. Miał ochotę wreszcie, wyjść chociażby na spacer i jak już z lekarzem zdążył porozmawiać tak mamusia gadzioch wymagała nieco bardziej skomplikowanego podejścia. Ale zgodził się! Po śniadaniu mały wypad w miasto.
Gdy pierwszy raz po nieszczęśliwym przyjęciu na siebie strzał poczuł na sobie lodowate powietrze, nie umiał powstrzymać cisnącego się mu na usta uśmiechu. Abstrahując od zbolałej miny Louriela który nadal traktował go jak jajko dzień zapowiadał się przecudownie. Od razu swoje kroki skierował w kierunku „gdziekolwiek” każąc towarzyszowi być cicho z tą jego dbałością o jego zdrowie. Tydzień leżał w łóżku i nic nie robiło to teraz mógł zaszaleć i spędzić kilka godzin na powietrzu. Ujął jego dłoń żeby się mu nie zgubił po czym kierując się w stronę wielkiego parku robiącego za główne miejsce spotkań zarówno dzieciaków jak i spragnionych towarzystwa mieszkańców jedynie przelotem zainteresował się wielką karczmą obleganą tak chętnie zarówno w nagrzanym wnętrzu jak i przy rozstawionych wielkich ławach na zewnątrz. Nie widział potrzeby dłuższego wodzenia wzorkiem po towarzystwie przynajmniej do momentu aż znajoma sylwetka nie rzuciła się mu w oczy.
Pamięć do twarzy czy figury miał niespotykaną toteż od razu się zatrzymując w miejscu zaczął przyglądać się nikomu innemu jak jaśnie księżniczce, ubranej w czarny długi płaszcz z kapturem, ewidentnie będącej incognito i coś kombinującej. W prawdzie szczęśliwie rozpoznał ją tylko dlatego, że chwilowo odwróciła się do nich twarzą, równie szczęśliwie kompletnie ich nie poznała chociaż Louriel w swojej jaśnie sukience był trudny do przegapienia, widocznie była czymś zaaferowana, nie miała czasu na takie drobnostki.
- Kochanie moje, to czasem nie Twoja siostra? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem wskazując postać wchodzącą do karczmy energicznym krokiem. - Szlachetnie ostrzegam, więcej strzał na siebie nie przyjmuję. Wyczerpałeś mi roczny limit. – Oświadczył zaczesując mu kosmyk przeszkadzający w oglądaniu jego profilu za ucho.
***
Ezra jako już prawie stały mieszkaniec nie tylko sypialni Oriona ale i Akademii, coraz częściej i chętniej rozmawiał i przebywał z jej mieszkańcami. Cudowni nauczyciele o ogromie doświadczeń zarówno w szkoleniu jak i życiu, byli idealnymi materiałami na towarzyszy rozmów co on co i rusz chętnie wykorzystywał. Mai jako kobieta niezwykle opanowana szybko okrzyknęła go prawdziwym tyranem. A i tak nie widziała w pełni męczarni jakie on regularnie zaczął serwować Orionowi. Bo treningi, tak jak się umówili, zaczęły być regularne i wnoszące sobą coś więcej niż tylko pozbycie się napięcia psychicznego. Rozpoczynając od ogółów i przechodząc do coraz mocniej drobiazgowych rzeczy, brunet zaczął uczyć go posługiwania się zarówno swoimi pięściami jak i długim obosiecznym mieczem który w chwili obecnej zastępowany był przez odpowiednio wyważony i wyprofilowany kij. Ot, broń jak broń tylko z kawałka drewna. Nie chciał robić z niego maszyny do zabijania, gdzieżby. Wystarczyło naprowadzenie na opanowanie, nauczenie rozstrzygania sytuacji w jakiej się znajdował, a umiejętność roztrzaskania komuś szczęki w taki sposób żeby nie połamać sobie paliczków czy śródręcza była zawsze przydatna. Ba! On również nabawił się przy tym wszystkim kilku siniaków, kilkukrotnie również musiał używać nieczystych sztuczek związanych ze swoim doświadczeniem żeby Oriona powalić i sprowadzić do roli ucznia. Słodziak zdecydowanie za łatwo przyswajał wiedzę.
Tego ranka było jednak nieco inaczej. Po zjedzeniu śniadania z całą zgrają dzieciaków i posprzątaniu ze stołu, spojrzał pytająco na krzątającą się, lekko zmartwioną kobietę. Sam siedział przy stole w małej kuchni i sączył herbatę, na rozbudzenie, co wcale nie pomagało bo nadal marzył o powrocie pod ciepłą pierzynę, w ramiona pewnego słodziaka. Aż musiał pomasować sobie nasadę nosa żeby przestać o nim myśleć w takich właśnie kategoriach. Szczególnie, że ten po chwili znalazł się u jego boku i ponownie na nim zawisł przytulając go. Nie ułatwiał mu, ani trochę.
- Mai, może ja Ci w czymś pomogę? Szukasz czegoś od dobrych dziesięciu minut. – Zaczął gładząc Oriona po dłoni, chwilowo przenosząc wzrok na jego lekko umęczoną minę. Dzisiaj postanowił mu dać okazję do zregenerowania się, chciał jedynie żeby się porozciągał, a później odsapnął, dał mięśniom odetchnąć.
Szybko wyjaśniło się również czego kobieta tak usilnie poszukiwała i chociaż nazwa zielska które im podała mu osobiście nic nie mówiła, sugerując się nieco zmieszanym wyrazem twarzy ich obojga prychnął machając od niechcenia ręką.
- Przecież możemy pójść tego czegoś pozbierać, tak? Rośnie gdzieś w lesie albo na innej łące, nie? – Upewnił się po czym parsknął gromkim śmiechem. Oczywiście jego słowa zostały potwierdzone jednak lokalizacją owego składnika okazał się nawiedzony las godzinę energicznego marszu od pałacu. NO nie żeby był sceptykiem i nie żeby sam się z wieloma dziwnymi rzeczami nie spotykał ale w duchy to on akurat nie wierzył. Nie było więc mowy żeby kobiecie nie pomógł i nie zarządził wymarszu jak tylko skończy pić.
A Orion miał być jego przewodnikiem i seksowną zielarką.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion nie wiedział, co takiego zabawnego było w medytacjach, dopóki Ezra nie opanował się na tyle, by wytknąć nieco błędne rozumowanie księcia. Chłopak nie bardzo wiedział, jak powinien na to zareagować. Medytacje były miłe, czuł się wtedy jakby rozmawiali z Lourielem bez słów, tylko na siebie patrząc, albo rzucając do siebie znaczącymi uśmieszkami. Lubił widzieć przyjaciela w takim stanie, zrelaksowanego, opanowanego jak nikt inny. Do głowy by mu nie przyszło, że metoda, którą stosował on i która działała na większość magów wody, nie była dobra dla niego.
- Może masz rację – mruknął, zastanawiając się nad słowami maga ognia. Całe życie spędził w ruchu i z wysiłkiem ponad normę, a odkąd zamieszkał w Akademii, jedyne cięższe zajęcie jakie wynalazł mu Lusiek to kiedy czasem przenosił sprzęt do treningu do sali przystosowanej do tego typu rzeczy. Odśnieżać dziedzińca nie musiał, bo robił to za niego Phil magią. Żył jak pączek w maśle i tylko treningi, które czasem serwował mu Louriel kiedy chciał się wyżyć wyciskały z niego siódme poty i wszelką energię. Nie zastanawiał się nad tym aż do teraz, ale kiedy o tym pomyślał, to po tych ciężkich treningach szło mu lepiej z magią niż po dniach pełnych sielanki.
Podniósł wzrok na Ezrę, posyłając mu ostrożny uśmiech, a widząc szeroki wyraz szczęścia rozświetlający uroczą twarz maga, poczuł szybko obijające się o żebra serce. Nic nie mógł na to poradzić, nie mógł oderwać od niego oczu, a kiedy tak jasno dawał mu do zrozumienia, że czuje się przy nim swobodnie, Orion czuł się tak bardzo szczęśliwy, że na chwilę zapominał o dręczących go koszmarach. Brunet był dla niego jak zimny kompres w gorączkę, łagodził jego objawy i przynosił ulgę zmęczonym myślom. Nie chciał się z nim rozstawać. Nawet na pięć minut, a skoro przed nimi rozpościerała się wizja dwóch tygodni, zamierzał je wykorzystać tak bardzo jak tylko się dało.
***
Ezra nie żartował. Tydzień później, Orion obudził się w swoim łóżku obolały i sztywny, czując każdą komórką swojego ciała, że jeszcze odrobina wysiłku i posypie się jak szkielet, któremu nagle zabrakło ścięgien i mięśni. Czuł się jak przejechany walcem, stratowany stadem reniferów i przeżuty przez niedźwiedzie polarne. Wracając pamięcią do tego wieczora, w którym w końcu znaleźli się w pokoju Finnegana, gdzie ku swojemu chwilowemu zdumieniu znaleźli Louriela wtulonego w Finnegana, uczącego go czytać, zastanawiał się, co on miał w głowie, że zgodził się na spartańskie szkolenie bruneta. Uzgodnione z Luśkiem. Przekręcając się na bok, by zwlec się z łóżka, przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie pozwoli tej dwójce decydować o przebiegu jego „nauki”. Tyrany!
Niechętnie rozejrzał się po swoim pokoju i zaczął rozciągać, ciesząc się, że nie ma obok tego małego, najbardziej uroczego na świecie gnoma, który kazałby mu się bardziej przykładać, albo powtarzać wszystko od początku, gdyby zdał sobie sprawę jak bardzo Orion się obijał. Myśląc o Ezrze, nie potrafił się nie uśmiechnąć. Był nauczycielem surowszym od Louriela, wycisk jaki mu zaserwował każdego dnia rzucał go prawie nieprzytomnego na łóżko, by zacząć się dnia kolejnego. Ale jedno, no może dwie rzeczy, były w tym wszystkim dobre. Orion przestał czuć się jak kryminalista. Wysiłek i skupienie jakie wkładał w nauczenie się wszystkiego co wpajał mu Ezra zajmowało mu tyle czasu i myśli, że nie miał kiedy czuć wyrzutów sumienia. No i choć jeszcze tego nie próbował, czuł że władza nad żywiołem zaczyna do niego wracać. Jego myśli były spokojniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Wykończony, obolały i wyzuty z energii, czuł jakąś jedność z wodą, która wzburzona układała się w fale, a spokojna, była gładka jak stół. Do tego, ciągła obecność Ezry, jego uśmiechy, iskrzące spojrzenie dwukolorowych oczu, rozmowy do późnych godzin i przekomarzanki, były tak cenne, że każde ze wspomnień Orion traktował jak coś specjalnego i chował je w zakamarkach umysłu, nie chcąc ich nigdy zapomnieć. Nie byli przyjaciółmi, chłopak nie potrafił o nim myśleć w takiej kategorii. Nie wiedział jeszcze, jak go nazwać, dlatego roboczo określał go kimś bliskim, choć czuł, że to nadal zbyt mało.
Po nieco oszukanym rozciąganiu, Orion zszedł na dół, nie przejmując się tym, że w zasadzie przespał śniadanie. Był wdzięczny Ezrze, że ten nie zerwał go choć raz wcześnie rano, by zmusić do wysiłku ponad normę. Wcale się nie zdziwił, że odnalazł go w kuchni, gdzie Mai krzątała się ze zmarszczonymi leciutko brwiami, szukając czegoś po szafkach. Białowłosy nie był pewien, co mogło tak zaniepokoić kobietę, ale znał ją na tyle długo, by wiedzieć, że jeśli zacznie się wtrącać, dostanie czymś twardym po głowie. Dlatego korzystając z okazji i sposobności, podszedł do Ezry i zafundował sobie dawkę porannego przytulasa, którego brunet go pozbawił, wychodząc wcześniej z łóżka, które zaczęli ze sobą dzielić, kiedy temperatura i koszmary białowłosego stały się nieznośne do wytrzymania w pojedynkę.
Zasada Mai o niewtrącanie się, najwyraźniej nie dotyczyła uroczego Ezry, który swoim usposobieniem jak i przesłodką ekspresją zaskarbił sobie nie tylko Orionowe serce. Słysząc nazwę zielska, chłopak uniósł brwi w zdumieniu. Co prawda słyszał o upiornym zielu rosnącym na cmentarzach, ale nie spodziewał się, że Mai będzie go do czegoś potrzebować. Jednak słysząc o „nawiedzonym lesie”, nie potrafił się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem.
- Mai, twój nawiedzony las jest tak samo uduchowiony jak Akademia – parsknął, za co oberwał lodowatym spojrzeniem jasnych oczu kobiety, w których kryła się groźba. Natychmiast uniósł dłonie w obronnym geście. – Okej, pójdziemy po to – zapewnił zaraz, przewracając oczami do Ezry, ale tak, żeby nauczycielka tego nie zauważyła.
Ezra z Orionem wrócili na górę, do pokoju chłopaka by ubrać się cieplej i odnaleźć zagubione rękawiczki białowłosego. Kiedy białowłosy zarzucił na siebie swój płaszcz i pomógł z narzuceniem ciepłego, choć zadziwiająco lekkiego odzienia Ezry, zabrali od Mai koszyk i wyruszyli w drogę.
- Chyba nie wierzysz w te bajeczki o nawiedzonym lesie? – zapytał Orion Ezry, kiedy po intensywnym marszu w śniegu po kolana w końcu znaleźli się w cieniu wielkich drzew. – Bo to totalne bzdury. W tym miejscu nie ma nic strasznego. Jest tu tylko… - zaczął, ale zaraz się powstrzymał, zaciskając usta. – A z resztą, sam się przekonasz co tutaj jest – rzucił wesoło, machając koszykiem Mai na zmianę z trzymaną w dłoni ręką Ezry.
Zimny klimat kraju wody zmuszał rośliny do drastycznych przystosowań, ale kiedy w końcu udało im się dostosować, nie raz spotykało się rozległe lasy iglaste, takie jak ten, gdzie przy ziemi śnieg kładł się cieńszą warstwą, zostawiając pole do popisu skarłowaciałym, ostrym roślinom, które pomimo mrozu i nieprzyjaznych warunków wykształciły formy przetrwalnikowe pomiędzy dwoma okresami w roku. Na tej połowie wyspy nie istniały normalne pory roku, były tylko dwie fazy, faza względnego spokoju i faza zamieci. W fazie spokoju śnieg padał rzadki, prósząc jedynie i kładąc się cienką warstwą na powstałej od tysiącleci lodowej skorupie pokrywającej większość terenu kraju wody. Przymrozki nie były aż tak siarczyste i przystosowane do niskich temperatur rośliny kiedy znalazły kawałek prawdziwej ziemi, potrafiły na niej rosnąć. W fazie zamieci, wielkie płaty śniegu gęsto padały z nieba, temperatury dochodziły do minus pięćdziesięciu stopni i nawet mieszkańcy kraju wody obawiali się wtedy wychodzić z domu. Życie zdawało się zamierać, przykryte białym płaszczem. Podróże były zakazane w tym czasie. Wszystko zdawało się spać i czekać na lepszy czas.
- Dotarliśmy – powiedział cicho Orion, kiedy przed nimi pojawił się lodowy mur z misternie rzeźbioną bramą, której broniły dwa wykute w lodzie niedźwiedzie polarne.
Popchnął bramę, a ta otworzyła się bez żadnego szmeru, wpuszczając ich na cichy, pogrążony w spokoju cmentarz. Nie było to jednak miejsce straszne, pełne połamanych krzyży i zdewastowanych nagrobków. Wręcz przeciwnie, środkiem ciągnęła się ścieżka z płaskich kamieni, rozgałęziająca się na kilka odnóg i prowadząca do dalszych części. Nie było tu pojedynczych nagrobków, ale mauzolea sięgające kolan, zdobione w rzeźby z lodu, wyryte w ostatnie słowa zmarłych i wyrazy tęsknoty rodziny. Na każdym z nich płonęły niebieskie ognie, tyle ile ludzi pochowanych było w każdym z nich, tyle paliło się ogników w niskich misach. Co ważniejsze jednak, nawet jeśli płyty nagrobne wykonano z lodu, pomiędzy nimi widać było najprawdziwszą, czarną ziemię. Kraj wody nie chował ludzi w lodzie, uważano to za złą rzecz i miejsca takie jak to, oczyszczano z warstwy śniegu i lodu, na powierzchni zostawiając jedynie pamiątkę po osobach zmarłych w postaci mauzoleum.
Orion poprowadził Ezrę środkiem ścieżki w kierunku małego domku mieszczącego się w jednym z rogów cmentarza. Z komina w niebo ulatywała cienka smuga dymu.
- Tu mieszka kopidół, musi wiedzieć, czy znajdziemy ty upiorne ziele – wyjaśnił chłopak, zbliżając się do chatki, by zaraz zastukać mocno w drzwi. Odgłos pukania rozległ się w ciszy panującej na cmentarzu, ale nic się nie stało. Jedynie wiatr mocniej zaszumiał wokół nich, wznosząc w górę pojedyncze płatki śniegu leżące na wycieraczce przed drzwiami.
- Dziwne – mruknął niezadowolony chłopak, spoglądając w ciemne okno chatki. – Chodź, sami poszukamy – zaproponował, ciągnąc Ezrę pomiędzy nagrobki.
Dobry humor Louriela poprawiał się wprost proporcjonalnie do coraz lepszego stanu zdrowia Finnegana. Widząc, że blondyn z dnia na dzień czuł się coraz lepiej, więcej jadł i narzekał na przymusowe leżenie w łóżku, strach przed nagłym pogorszeniem się stawał się coraz lżejszy. Leki serwowane mu przez medyka, który bazował na ziołach i leczniczej magii wody przynosiły wspaniałe rezultaty, a młode i silne ciało maga ognia wspomagane leczeniem regenerowało się zadziwiająco szybko. Louriel widział to wszystko na własne oczy, zabliźniające się rany, oblicze Finnegana, które traciło niezdrowy odcień, ale i tak nie chciał zbyt szybko wypuszczać go poza swój pokój, gdzie wydawało mu się, że ma nad wszystkim kontrolę i nic złego nie może mu się stać. Sam powoli wpadał w sidła zastawiane na niego przez silne ramiona Finniego i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Zaczęło się, kiedy Louriel przez przypadek znów zasnął przy nim i obudził się kolejnego dnia w uścisku rąk blondyna, wyspany, rozleniwiony i w doskonałym nastroju. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo przyjemne i regenerujące mogło być zasypianie i budzenie się w czyimś towarzystwie. Do tej pory miał z owym, z pozoru nieszkodliwym, procederem same nieprzyjemne wspomnienia. A jednak przy Finneganie zapominał o wszystkim co mu się do tej pory przytrafiło i zasypiał jak małe dziecko, po drugiej stronie łóżka, tylko po to by znów obudzić się wtulonym w jego pierś jak w poduszkę. Najpierw czuł się z tym odrobinę niezręcznie, ale kiedy zdał sobie sprawę jak bardzo odświeżającym było to doświadczeniem, przestał się tym przejmować i zasypiał razem z nim, ciesząc się wypoczynkiem, który jemu też był potrzebny.
Kiedy tydzień później, grzeczny i słuchający go uczeń czytania, pisania i szachów zbuntował się i zażądał przechadzki, Louriel kategorycznie odmówił, tłumacząc słabą kondycją blondyna. Na jego nieszczęście, lekarz nie miał żadnych przeciwwskazań, wręcz przeciwnie, stwierdził, że przechadzka dobrze mu zrobi po tygodniu spędzonym w łóżku. Książę naburmuszony i zły, że ignoruje się jego dobre rady, zarzucił na siebie płaszcz, ani myśląc wypuścić maga ognia w miasto samego. Może i był nadopiekuńczy, ale nie uważał, by to było coś złego. Nadal miał ochotę skopać dupsko Finniego za narażanie się za niego, ale nie miał serca, wiedząc że dostarczy mu tylko bólu. Miał zamiar zaczekać aż już nic nie będzie mu dokuczać, wtedy go skopie i skrzyczy za wszystkie czasy.
Pogoda tego dnia była wyborna. Nieba nie przysłaniały żadne chmury, bezkresny błękit stykał się na horyzoncie z połacią bieli, sprawiając że zacierała się granica pomiędzy niebem a ziemią. Miasto było spokojne, pełne zwykłego gwaru powodowanego przez obecność ludzi. Budynki skrzyły się w jaskrawym świetle dnia, wydobywając z wnętrz skomplikowane i piękne struktury zaklętego w nich lodu. Rześkie powietrze gryzło delikatnym mrozem w nos, a wiatr unosił w górę niebieskie kosmyki księcia, ciągnąc się za nim jak błękitne wstążki. On również przesiedział tydzień w pomieszczeniach pałacu, dochodząc do siebie, ale jemu w przeciwieństwie do Finnegana to nie przeszkadzało. Książę potrzebował jedynie zajęcia, spokoju i zapewnienia, że wszyscy są bezpieczni, by nie wariować z niepokoju i bezczynności. Mimo to, nawet on widząc jak piękny zapowiadał się dzień i jak blask słońca rozświetlił w uśmiechu twarz Finniego, nie mógł przejść obok tego wszystkiego obojętnie. Udobruchany widocznym zadowoleniem blondyna, pozwolił złapać się za rękę i nadal lekko utykając na jedną nogę, poprowadzić gdzie ich oczy poniosły.
Nie miał pojęcia, gdzie Finni go prowadził, cieszył się czasem spędzonym na zewnątrz, mroźnym powietrzem i ciepłem dłoni mężczyzny w jego własnej. Dopiero kiedy blondyn zatrzymał się na drogi i wskazał mu coś brodą, wrócił myślami na ziemię. A słysząc o strzałach, nie potrafił się powstrzymać, zbliżył się do Finnegana i złapał go za nos.
- Kochanie moje, jeszcze cię nie skopałem za twoją głupotę, więc na twoim miejscu nie prowokowałbym siebie, kiedy nie możesz mi uciec – rzucił słodko, chociaż w jego oczach zalśniła groźba.
Nie spodziewał się, że kiedy go puści i spojrzy we wskazanym kierunku, dłoń Finnegana odgarnie mu włosy z twarzy i zaczesze za ucho. Nie chciał się do tego przyznać, ale po kilku dniach z mężczyzną zaczął się przyzwyczajać do tych drobnych, delikatnych gestów. Gładzenia po wierzchu dłoni, głaskania po głowie, obejmowania ramieniem, przesiewania jego włosów pomiędzy palcami, dotykania kiedy tylko miał ku temu okazję. Na początku nie wiedział jak powinien reagować na to wszystko, ale z każdą chwilą, z każdym pojedynczym gestem, czuł się zauważany i doceniany, raz nawet złapał się na wystawieniu się w taki sposób, by Finni go dotknął.
Podążając wzrokiem za ruchem blondyna, nie spodziewał się, że naprawdę wśród wchodzących i wychodzących ludzi dojrzy… Blaire. I to Blaire, która ewidentnie kombinowała coś co, nie spodobałoby się ani jemu, ani cesarzowi. Wnioskował po kapturze na głowie i nerwowym spoglądaniu za siebie. Przyglądał się chwilę zachowaniu siostry, a kiedy zniknęła w budynku pełnym pijanych, niebezpiecznych i według Louriela chcących zalecać się do jego niewinnej słodkiej siostrzyczki mężczyzn karczmy, odczekał pięć minut, po czym ruszył do środka, nie patrząc na to, czy Finni idzie za nim. Miał zamiar chronić swoją małą, bezbronną Blaire od niegodziwości tego świata!
Wnętrze karczmy było przestronne, jasne, pełne śmiechów, śpiewu i muzyki. Wielka sala stanowiła całe pierwsze piętro, gdzie w pewnym oddaleniu od siebie znajdowały się stoliki okupowane przez kobiety i mężczyzn, w różnym stanie, śmiejących się, rozmawiających, kłócących i… grających w karty, kości i inne dziwne gry, gdzie to szklana butelka sunąca po blacie stanowiła centrum rozrywki. Louriel rozejrzał się po wnętrzu, od samego zapachu alkoholu czując, że mu gorzej, a co dopiero kiedy zobaczył sylwetkę swojej siostrzyczki wśród okupujących jeden stolik do gry dorosłych facetów. W błękitnych oczach księcia zapłonął święty płomień inkwizycji. Natychmiast ruszył przez tłum w kierunku owego stolika, nie przejmując się tłumem ludzi, który wokół siebie miał. A kiedy znalazł się tuż za dziewczyną, zerknął na stół gdzie rozgrywała się partia pokera. Sam nie bardzo się na tym znał i szczerze, nie obchodziło go, czy siostra wygrywa czy nie, zanim zdała sobie sprawę z tego, kto za nią stoi, położył jej dłonie na ramionach, aż ta podskoczyła na swoim miejscu.
- Braciszek?! – zdziwiła się, spoglądając gwałtownie przez ramię.
- Moja droga, możesz mi łaskawie wyjaśnić, co robisz z tymi… dżentelmenami? – zapytał obrzucając niechętnym spojrzeniem brodate oblicza drwali i pasterzy reniferów.
- Mistrzu, nie ma powodu do nerwów – zauważył najmłodszy z obecnych przy stole, przystojniak o zielonych oczach, który od razu wydał się Lourielowi podejrzany. Umilkł, kiedy ugodził w niego lodowaty wzrok księcia, ale zaraz poparł go staruszek z fajką, wyglądający na najbardziej rozgarniętego i odpowiedzialnego w tym gronie.
- Mistrzu Lourielu, nie musisz się martwić o księżniczkę. Nic jej nie grozi – powiedział spokojnie, wydmuchując kółeczka z dymu. – Księżniczka w swojej dobroci zapewnia nam, starym znudzonym mężczyznom odrobinę radości w smutnym życiu, chyba nie chcesz jej karać za dobre serce? – zapytał przewrotnie, a widząc zmieszanie na twarzy Louriela, wiedział że trafił w sedno.
- Ależ to nic takiego – zauważyła szybko dziewczyna, rumieniąc się lekko na policzkach. Rozczuliło ją, że panowie, z którymi od jakiegoś czasu spotykała się, by pograć bronili ją przed bratem.
Louriel patrzył chwilę, kłócąc się wewnętrznie ze swoją potrzebą chronienia siostry, a podziwem dla wrażliwości jej dziewczęcego serca.
- Ale nie gracie na pieniądze? – upewnił się jeszcze, a Blaire widząc otwierające się usta przystojniaka o zielonych oczach, gwałtownie pokręciła głową, patrząc znacząco w oczy chłopaka.
- Oczywiście, że nie. Gramy na… przysługi! – oświadczyła pewnie, a starsi panowie natychmiast przytaknęli, jakby wiedzieli o co chodzi. – Ten, kto przegra jest winien temu kto wygra drobną przysługę, albo nieszkodliwe zadanie – dodała gwoli wyjaśnienia. Kiwanie głowami powtórzyło się.
- Może mistrz zagra z nami partyjkę? – zaproponował jeden z mężczyzn, który wyglądał jakby wkręcanie młodego księcia wprawiało go w wyśmienity nastrój. –Przekona się, że to całkowicie bezpieczne i służy jedynie rozrywce – przekonywał, podnosząc się, by dostawić do stołu jedno krzesło.
Louriel zmarszczył brwi, a spoglądając na Finnegana dojrzał tylko uśmieszek blondyna. Westchnął. Nie zazna spokoju dopóki się nie dowie.
- No dobrze, Finni, zagrajmy z panami rundkę, dobrze? – zapytał, a widząc minę mężczyzny, domyślił się, że ten nie ma absolutnie nic przeciwko. Książę sam dostawił mu krzesło, a potem spoglądał z niepokojem najpierw na tasowanie talii, a potem, na te, które przypadły w udziale jemu. Miał jeden problem. Kompletnie nie potrafił grać w karty.
Kiedy godzinę później wychodzili z karczmy razem z zadowoloną księżniczką, naburmuszony Louriel miał na koncie dwie przysługi dla Blaire, jedną dla przystojniaka i trzy dla Finnegana. Wolał na niego nie patrzeć i udawać, że sprawy nie było, gorąco mu się robiło na myśl, co nieprzewidywalny mag ognia mógłby mu wymyślić jako przysługę, czy nieszkodliwe zadanie. Na Blaire miał pomysł, siostrzyczka już w tym momencie potrzebowała od niego przysługi w postaci nie zdradzenia cesarzowej jej wypraw do karczmy.
- Zadowolona? – zapytał jej burkliwie, kiedy przystanęli w pobliżu karczmy.
- Bardzo! – ucieszona dziewczyna przytuliła się do brata, wiedząc że ten nie oprze się jej urokowi młodszej siostrzyczki. Louriel nie potrafił się na nią gniewać, zwłaszcza kiedy patrzyła na niego z taką radością błyszczącą w brązowych oczach.
- Cieszę się – westchnął, gładząc ją po brązowych włosach.
- Oh, właśnie, braciszku, czy ty też zakochałeś się w tym panu? – zapytała niewinnie, spoglądając na niego, to na Finnegana z ciekawością i delikatnie zaróżowionymi policzkami.
- Co? – zdziwił się książę, rzucając siostrze zdumione spojrzenie.
- No, mówiłeś, że ten pan się w tobie zakochał, a teraz śpicie w jednym pokoju i widziałam was jak szliście za rączkę – wyjaśniła, patrząc na nich wielkimi oczami.
- Co ty… Blaire, za głupoty… - Louriel nie miał pojęcia co się właściwie stało. Nieprzygotowany na pytanie bombę, zmieszał się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Wiesz, zdziwiłam się, bo wcześniej miałeś tylko dziewczyny, ale nigdy żadna nie spała u ciebie w pałacu, no i za rękę chodziłeś tylko z Allie, a kiedy ona wyjechała to w ogóle przestałeś się interesować dziewczynami – paplała beztrosko, sprawiając że Louriel czuł jak coraz więcej krwi dociera do jego twarzy, sprawiając że jego policzki zabarwiły się na bordowo. W końcu nie wytrzymał i dopadł do dziewczyny, zamykając jej usta dłonią.
- Wystarczy, Blaire. Ja i on… my nie jesteśmy parą – wymamrotał, cofając się pod ścianę karczmy, czując że z tego wszystkiego kręci mu się w głowie.
Dziewczyna niezrażona reakcją brata spojrzała nieśmiało na Finnegana, przyglądając się z ciekawością jego twarzy i blond włosom.
- Jak się pan nazywa? Czy mój braciszek jest dla pana dobry? Nie skrzywdzi go pan tak jak jego dziewczyny, prawda? – zasypała go pytaniami, od których Lourielowi kolana ugięły się z zażenowania. Nie miał siły. Ta dziewczyna była niereformowalna!
- Może masz rację – mruknął, zastanawiając się nad słowami maga ognia. Całe życie spędził w ruchu i z wysiłkiem ponad normę, a odkąd zamieszkał w Akademii, jedyne cięższe zajęcie jakie wynalazł mu Lusiek to kiedy czasem przenosił sprzęt do treningu do sali przystosowanej do tego typu rzeczy. Odśnieżać dziedzińca nie musiał, bo robił to za niego Phil magią. Żył jak pączek w maśle i tylko treningi, które czasem serwował mu Louriel kiedy chciał się wyżyć wyciskały z niego siódme poty i wszelką energię. Nie zastanawiał się nad tym aż do teraz, ale kiedy o tym pomyślał, to po tych ciężkich treningach szło mu lepiej z magią niż po dniach pełnych sielanki.
Podniósł wzrok na Ezrę, posyłając mu ostrożny uśmiech, a widząc szeroki wyraz szczęścia rozświetlający uroczą twarz maga, poczuł szybko obijające się o żebra serce. Nic nie mógł na to poradzić, nie mógł oderwać od niego oczu, a kiedy tak jasno dawał mu do zrozumienia, że czuje się przy nim swobodnie, Orion czuł się tak bardzo szczęśliwy, że na chwilę zapominał o dręczących go koszmarach. Brunet był dla niego jak zimny kompres w gorączkę, łagodził jego objawy i przynosił ulgę zmęczonym myślom. Nie chciał się z nim rozstawać. Nawet na pięć minut, a skoro przed nimi rozpościerała się wizja dwóch tygodni, zamierzał je wykorzystać tak bardzo jak tylko się dało.
***
Ezra nie żartował. Tydzień później, Orion obudził się w swoim łóżku obolały i sztywny, czując każdą komórką swojego ciała, że jeszcze odrobina wysiłku i posypie się jak szkielet, któremu nagle zabrakło ścięgien i mięśni. Czuł się jak przejechany walcem, stratowany stadem reniferów i przeżuty przez niedźwiedzie polarne. Wracając pamięcią do tego wieczora, w którym w końcu znaleźli się w pokoju Finnegana, gdzie ku swojemu chwilowemu zdumieniu znaleźli Louriela wtulonego w Finnegana, uczącego go czytać, zastanawiał się, co on miał w głowie, że zgodził się na spartańskie szkolenie bruneta. Uzgodnione z Luśkiem. Przekręcając się na bok, by zwlec się z łóżka, przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie pozwoli tej dwójce decydować o przebiegu jego „nauki”. Tyrany!
Niechętnie rozejrzał się po swoim pokoju i zaczął rozciągać, ciesząc się, że nie ma obok tego małego, najbardziej uroczego na świecie gnoma, który kazałby mu się bardziej przykładać, albo powtarzać wszystko od początku, gdyby zdał sobie sprawę jak bardzo Orion się obijał. Myśląc o Ezrze, nie potrafił się nie uśmiechnąć. Był nauczycielem surowszym od Louriela, wycisk jaki mu zaserwował każdego dnia rzucał go prawie nieprzytomnego na łóżko, by zacząć się dnia kolejnego. Ale jedno, no może dwie rzeczy, były w tym wszystkim dobre. Orion przestał czuć się jak kryminalista. Wysiłek i skupienie jakie wkładał w nauczenie się wszystkiego co wpajał mu Ezra zajmowało mu tyle czasu i myśli, że nie miał kiedy czuć wyrzutów sumienia. No i choć jeszcze tego nie próbował, czuł że władza nad żywiołem zaczyna do niego wracać. Jego myśli były spokojniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Wykończony, obolały i wyzuty z energii, czuł jakąś jedność z wodą, która wzburzona układała się w fale, a spokojna, była gładka jak stół. Do tego, ciągła obecność Ezry, jego uśmiechy, iskrzące spojrzenie dwukolorowych oczu, rozmowy do późnych godzin i przekomarzanki, były tak cenne, że każde ze wspomnień Orion traktował jak coś specjalnego i chował je w zakamarkach umysłu, nie chcąc ich nigdy zapomnieć. Nie byli przyjaciółmi, chłopak nie potrafił o nim myśleć w takiej kategorii. Nie wiedział jeszcze, jak go nazwać, dlatego roboczo określał go kimś bliskim, choć czuł, że to nadal zbyt mało.
Po nieco oszukanym rozciąganiu, Orion zszedł na dół, nie przejmując się tym, że w zasadzie przespał śniadanie. Był wdzięczny Ezrze, że ten nie zerwał go choć raz wcześnie rano, by zmusić do wysiłku ponad normę. Wcale się nie zdziwił, że odnalazł go w kuchni, gdzie Mai krzątała się ze zmarszczonymi leciutko brwiami, szukając czegoś po szafkach. Białowłosy nie był pewien, co mogło tak zaniepokoić kobietę, ale znał ją na tyle długo, by wiedzieć, że jeśli zacznie się wtrącać, dostanie czymś twardym po głowie. Dlatego korzystając z okazji i sposobności, podszedł do Ezry i zafundował sobie dawkę porannego przytulasa, którego brunet go pozbawił, wychodząc wcześniej z łóżka, które zaczęli ze sobą dzielić, kiedy temperatura i koszmary białowłosego stały się nieznośne do wytrzymania w pojedynkę.
Zasada Mai o niewtrącanie się, najwyraźniej nie dotyczyła uroczego Ezry, który swoim usposobieniem jak i przesłodką ekspresją zaskarbił sobie nie tylko Orionowe serce. Słysząc nazwę zielska, chłopak uniósł brwi w zdumieniu. Co prawda słyszał o upiornym zielu rosnącym na cmentarzach, ale nie spodziewał się, że Mai będzie go do czegoś potrzebować. Jednak słysząc o „nawiedzonym lesie”, nie potrafił się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem.
- Mai, twój nawiedzony las jest tak samo uduchowiony jak Akademia – parsknął, za co oberwał lodowatym spojrzeniem jasnych oczu kobiety, w których kryła się groźba. Natychmiast uniósł dłonie w obronnym geście. – Okej, pójdziemy po to – zapewnił zaraz, przewracając oczami do Ezry, ale tak, żeby nauczycielka tego nie zauważyła.
Ezra z Orionem wrócili na górę, do pokoju chłopaka by ubrać się cieplej i odnaleźć zagubione rękawiczki białowłosego. Kiedy białowłosy zarzucił na siebie swój płaszcz i pomógł z narzuceniem ciepłego, choć zadziwiająco lekkiego odzienia Ezry, zabrali od Mai koszyk i wyruszyli w drogę.
- Chyba nie wierzysz w te bajeczki o nawiedzonym lesie? – zapytał Orion Ezry, kiedy po intensywnym marszu w śniegu po kolana w końcu znaleźli się w cieniu wielkich drzew. – Bo to totalne bzdury. W tym miejscu nie ma nic strasznego. Jest tu tylko… - zaczął, ale zaraz się powstrzymał, zaciskając usta. – A z resztą, sam się przekonasz co tutaj jest – rzucił wesoło, machając koszykiem Mai na zmianę z trzymaną w dłoni ręką Ezry.
Zimny klimat kraju wody zmuszał rośliny do drastycznych przystosowań, ale kiedy w końcu udało im się dostosować, nie raz spotykało się rozległe lasy iglaste, takie jak ten, gdzie przy ziemi śnieg kładł się cieńszą warstwą, zostawiając pole do popisu skarłowaciałym, ostrym roślinom, które pomimo mrozu i nieprzyjaznych warunków wykształciły formy przetrwalnikowe pomiędzy dwoma okresami w roku. Na tej połowie wyspy nie istniały normalne pory roku, były tylko dwie fazy, faza względnego spokoju i faza zamieci. W fazie spokoju śnieg padał rzadki, prósząc jedynie i kładąc się cienką warstwą na powstałej od tysiącleci lodowej skorupie pokrywającej większość terenu kraju wody. Przymrozki nie były aż tak siarczyste i przystosowane do niskich temperatur rośliny kiedy znalazły kawałek prawdziwej ziemi, potrafiły na niej rosnąć. W fazie zamieci, wielkie płaty śniegu gęsto padały z nieba, temperatury dochodziły do minus pięćdziesięciu stopni i nawet mieszkańcy kraju wody obawiali się wtedy wychodzić z domu. Życie zdawało się zamierać, przykryte białym płaszczem. Podróże były zakazane w tym czasie. Wszystko zdawało się spać i czekać na lepszy czas.
- Dotarliśmy – powiedział cicho Orion, kiedy przed nimi pojawił się lodowy mur z misternie rzeźbioną bramą, której broniły dwa wykute w lodzie niedźwiedzie polarne.
Popchnął bramę, a ta otworzyła się bez żadnego szmeru, wpuszczając ich na cichy, pogrążony w spokoju cmentarz. Nie było to jednak miejsce straszne, pełne połamanych krzyży i zdewastowanych nagrobków. Wręcz przeciwnie, środkiem ciągnęła się ścieżka z płaskich kamieni, rozgałęziająca się na kilka odnóg i prowadząca do dalszych części. Nie było tu pojedynczych nagrobków, ale mauzolea sięgające kolan, zdobione w rzeźby z lodu, wyryte w ostatnie słowa zmarłych i wyrazy tęsknoty rodziny. Na każdym z nich płonęły niebieskie ognie, tyle ile ludzi pochowanych było w każdym z nich, tyle paliło się ogników w niskich misach. Co ważniejsze jednak, nawet jeśli płyty nagrobne wykonano z lodu, pomiędzy nimi widać było najprawdziwszą, czarną ziemię. Kraj wody nie chował ludzi w lodzie, uważano to za złą rzecz i miejsca takie jak to, oczyszczano z warstwy śniegu i lodu, na powierzchni zostawiając jedynie pamiątkę po osobach zmarłych w postaci mauzoleum.
Orion poprowadził Ezrę środkiem ścieżki w kierunku małego domku mieszczącego się w jednym z rogów cmentarza. Z komina w niebo ulatywała cienka smuga dymu.
- Tu mieszka kopidół, musi wiedzieć, czy znajdziemy ty upiorne ziele – wyjaśnił chłopak, zbliżając się do chatki, by zaraz zastukać mocno w drzwi. Odgłos pukania rozległ się w ciszy panującej na cmentarzu, ale nic się nie stało. Jedynie wiatr mocniej zaszumiał wokół nich, wznosząc w górę pojedyncze płatki śniegu leżące na wycieraczce przed drzwiami.
- Dziwne – mruknął niezadowolony chłopak, spoglądając w ciemne okno chatki. – Chodź, sami poszukamy – zaproponował, ciągnąc Ezrę pomiędzy nagrobki.
Dobry humor Louriela poprawiał się wprost proporcjonalnie do coraz lepszego stanu zdrowia Finnegana. Widząc, że blondyn z dnia na dzień czuł się coraz lepiej, więcej jadł i narzekał na przymusowe leżenie w łóżku, strach przed nagłym pogorszeniem się stawał się coraz lżejszy. Leki serwowane mu przez medyka, który bazował na ziołach i leczniczej magii wody przynosiły wspaniałe rezultaty, a młode i silne ciało maga ognia wspomagane leczeniem regenerowało się zadziwiająco szybko. Louriel widział to wszystko na własne oczy, zabliźniające się rany, oblicze Finnegana, które traciło niezdrowy odcień, ale i tak nie chciał zbyt szybko wypuszczać go poza swój pokój, gdzie wydawało mu się, że ma nad wszystkim kontrolę i nic złego nie może mu się stać. Sam powoli wpadał w sidła zastawiane na niego przez silne ramiona Finniego i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Zaczęło się, kiedy Louriel przez przypadek znów zasnął przy nim i obudził się kolejnego dnia w uścisku rąk blondyna, wyspany, rozleniwiony i w doskonałym nastroju. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo przyjemne i regenerujące mogło być zasypianie i budzenie się w czyimś towarzystwie. Do tej pory miał z owym, z pozoru nieszkodliwym, procederem same nieprzyjemne wspomnienia. A jednak przy Finneganie zapominał o wszystkim co mu się do tej pory przytrafiło i zasypiał jak małe dziecko, po drugiej stronie łóżka, tylko po to by znów obudzić się wtulonym w jego pierś jak w poduszkę. Najpierw czuł się z tym odrobinę niezręcznie, ale kiedy zdał sobie sprawę jak bardzo odświeżającym było to doświadczeniem, przestał się tym przejmować i zasypiał razem z nim, ciesząc się wypoczynkiem, który jemu też był potrzebny.
Kiedy tydzień później, grzeczny i słuchający go uczeń czytania, pisania i szachów zbuntował się i zażądał przechadzki, Louriel kategorycznie odmówił, tłumacząc słabą kondycją blondyna. Na jego nieszczęście, lekarz nie miał żadnych przeciwwskazań, wręcz przeciwnie, stwierdził, że przechadzka dobrze mu zrobi po tygodniu spędzonym w łóżku. Książę naburmuszony i zły, że ignoruje się jego dobre rady, zarzucił na siebie płaszcz, ani myśląc wypuścić maga ognia w miasto samego. Może i był nadopiekuńczy, ale nie uważał, by to było coś złego. Nadal miał ochotę skopać dupsko Finniego za narażanie się za niego, ale nie miał serca, wiedząc że dostarczy mu tylko bólu. Miał zamiar zaczekać aż już nic nie będzie mu dokuczać, wtedy go skopie i skrzyczy za wszystkie czasy.
Pogoda tego dnia była wyborna. Nieba nie przysłaniały żadne chmury, bezkresny błękit stykał się na horyzoncie z połacią bieli, sprawiając że zacierała się granica pomiędzy niebem a ziemią. Miasto było spokojne, pełne zwykłego gwaru powodowanego przez obecność ludzi. Budynki skrzyły się w jaskrawym świetle dnia, wydobywając z wnętrz skomplikowane i piękne struktury zaklętego w nich lodu. Rześkie powietrze gryzło delikatnym mrozem w nos, a wiatr unosił w górę niebieskie kosmyki księcia, ciągnąc się za nim jak błękitne wstążki. On również przesiedział tydzień w pomieszczeniach pałacu, dochodząc do siebie, ale jemu w przeciwieństwie do Finnegana to nie przeszkadzało. Książę potrzebował jedynie zajęcia, spokoju i zapewnienia, że wszyscy są bezpieczni, by nie wariować z niepokoju i bezczynności. Mimo to, nawet on widząc jak piękny zapowiadał się dzień i jak blask słońca rozświetlił w uśmiechu twarz Finniego, nie mógł przejść obok tego wszystkiego obojętnie. Udobruchany widocznym zadowoleniem blondyna, pozwolił złapać się za rękę i nadal lekko utykając na jedną nogę, poprowadzić gdzie ich oczy poniosły.
Nie miał pojęcia, gdzie Finni go prowadził, cieszył się czasem spędzonym na zewnątrz, mroźnym powietrzem i ciepłem dłoni mężczyzny w jego własnej. Dopiero kiedy blondyn zatrzymał się na drogi i wskazał mu coś brodą, wrócił myślami na ziemię. A słysząc o strzałach, nie potrafił się powstrzymać, zbliżył się do Finnegana i złapał go za nos.
- Kochanie moje, jeszcze cię nie skopałem za twoją głupotę, więc na twoim miejscu nie prowokowałbym siebie, kiedy nie możesz mi uciec – rzucił słodko, chociaż w jego oczach zalśniła groźba.
Nie spodziewał się, że kiedy go puści i spojrzy we wskazanym kierunku, dłoń Finnegana odgarnie mu włosy z twarzy i zaczesze za ucho. Nie chciał się do tego przyznać, ale po kilku dniach z mężczyzną zaczął się przyzwyczajać do tych drobnych, delikatnych gestów. Gładzenia po wierzchu dłoni, głaskania po głowie, obejmowania ramieniem, przesiewania jego włosów pomiędzy palcami, dotykania kiedy tylko miał ku temu okazję. Na początku nie wiedział jak powinien reagować na to wszystko, ale z każdą chwilą, z każdym pojedynczym gestem, czuł się zauważany i doceniany, raz nawet złapał się na wystawieniu się w taki sposób, by Finni go dotknął.
Podążając wzrokiem za ruchem blondyna, nie spodziewał się, że naprawdę wśród wchodzących i wychodzących ludzi dojrzy… Blaire. I to Blaire, która ewidentnie kombinowała coś co, nie spodobałoby się ani jemu, ani cesarzowi. Wnioskował po kapturze na głowie i nerwowym spoglądaniu za siebie. Przyglądał się chwilę zachowaniu siostry, a kiedy zniknęła w budynku pełnym pijanych, niebezpiecznych i według Louriela chcących zalecać się do jego niewinnej słodkiej siostrzyczki mężczyzn karczmy, odczekał pięć minut, po czym ruszył do środka, nie patrząc na to, czy Finni idzie za nim. Miał zamiar chronić swoją małą, bezbronną Blaire od niegodziwości tego świata!
Wnętrze karczmy było przestronne, jasne, pełne śmiechów, śpiewu i muzyki. Wielka sala stanowiła całe pierwsze piętro, gdzie w pewnym oddaleniu od siebie znajdowały się stoliki okupowane przez kobiety i mężczyzn, w różnym stanie, śmiejących się, rozmawiających, kłócących i… grających w karty, kości i inne dziwne gry, gdzie to szklana butelka sunąca po blacie stanowiła centrum rozrywki. Louriel rozejrzał się po wnętrzu, od samego zapachu alkoholu czując, że mu gorzej, a co dopiero kiedy zobaczył sylwetkę swojej siostrzyczki wśród okupujących jeden stolik do gry dorosłych facetów. W błękitnych oczach księcia zapłonął święty płomień inkwizycji. Natychmiast ruszył przez tłum w kierunku owego stolika, nie przejmując się tłumem ludzi, który wokół siebie miał. A kiedy znalazł się tuż za dziewczyną, zerknął na stół gdzie rozgrywała się partia pokera. Sam nie bardzo się na tym znał i szczerze, nie obchodziło go, czy siostra wygrywa czy nie, zanim zdała sobie sprawę z tego, kto za nią stoi, położył jej dłonie na ramionach, aż ta podskoczyła na swoim miejscu.
- Braciszek?! – zdziwiła się, spoglądając gwałtownie przez ramię.
- Moja droga, możesz mi łaskawie wyjaśnić, co robisz z tymi… dżentelmenami? – zapytał obrzucając niechętnym spojrzeniem brodate oblicza drwali i pasterzy reniferów.
- Mistrzu, nie ma powodu do nerwów – zauważył najmłodszy z obecnych przy stole, przystojniak o zielonych oczach, który od razu wydał się Lourielowi podejrzany. Umilkł, kiedy ugodził w niego lodowaty wzrok księcia, ale zaraz poparł go staruszek z fajką, wyglądający na najbardziej rozgarniętego i odpowiedzialnego w tym gronie.
- Mistrzu Lourielu, nie musisz się martwić o księżniczkę. Nic jej nie grozi – powiedział spokojnie, wydmuchując kółeczka z dymu. – Księżniczka w swojej dobroci zapewnia nam, starym znudzonym mężczyznom odrobinę radości w smutnym życiu, chyba nie chcesz jej karać za dobre serce? – zapytał przewrotnie, a widząc zmieszanie na twarzy Louriela, wiedział że trafił w sedno.
- Ależ to nic takiego – zauważyła szybko dziewczyna, rumieniąc się lekko na policzkach. Rozczuliło ją, że panowie, z którymi od jakiegoś czasu spotykała się, by pograć bronili ją przed bratem.
Louriel patrzył chwilę, kłócąc się wewnętrznie ze swoją potrzebą chronienia siostry, a podziwem dla wrażliwości jej dziewczęcego serca.
- Ale nie gracie na pieniądze? – upewnił się jeszcze, a Blaire widząc otwierające się usta przystojniaka o zielonych oczach, gwałtownie pokręciła głową, patrząc znacząco w oczy chłopaka.
- Oczywiście, że nie. Gramy na… przysługi! – oświadczyła pewnie, a starsi panowie natychmiast przytaknęli, jakby wiedzieli o co chodzi. – Ten, kto przegra jest winien temu kto wygra drobną przysługę, albo nieszkodliwe zadanie – dodała gwoli wyjaśnienia. Kiwanie głowami powtórzyło się.
- Może mistrz zagra z nami partyjkę? – zaproponował jeden z mężczyzn, który wyglądał jakby wkręcanie młodego księcia wprawiało go w wyśmienity nastrój. –Przekona się, że to całkowicie bezpieczne i służy jedynie rozrywce – przekonywał, podnosząc się, by dostawić do stołu jedno krzesło.
Louriel zmarszczył brwi, a spoglądając na Finnegana dojrzał tylko uśmieszek blondyna. Westchnął. Nie zazna spokoju dopóki się nie dowie.
- No dobrze, Finni, zagrajmy z panami rundkę, dobrze? – zapytał, a widząc minę mężczyzny, domyślił się, że ten nie ma absolutnie nic przeciwko. Książę sam dostawił mu krzesło, a potem spoglądał z niepokojem najpierw na tasowanie talii, a potem, na te, które przypadły w udziale jemu. Miał jeden problem. Kompletnie nie potrafił grać w karty.
Kiedy godzinę później wychodzili z karczmy razem z zadowoloną księżniczką, naburmuszony Louriel miał na koncie dwie przysługi dla Blaire, jedną dla przystojniaka i trzy dla Finnegana. Wolał na niego nie patrzeć i udawać, że sprawy nie było, gorąco mu się robiło na myśl, co nieprzewidywalny mag ognia mógłby mu wymyślić jako przysługę, czy nieszkodliwe zadanie. Na Blaire miał pomysł, siostrzyczka już w tym momencie potrzebowała od niego przysługi w postaci nie zdradzenia cesarzowej jej wypraw do karczmy.
- Zadowolona? – zapytał jej burkliwie, kiedy przystanęli w pobliżu karczmy.
- Bardzo! – ucieszona dziewczyna przytuliła się do brata, wiedząc że ten nie oprze się jej urokowi młodszej siostrzyczki. Louriel nie potrafił się na nią gniewać, zwłaszcza kiedy patrzyła na niego z taką radością błyszczącą w brązowych oczach.
- Cieszę się – westchnął, gładząc ją po brązowych włosach.
- Oh, właśnie, braciszku, czy ty też zakochałeś się w tym panu? – zapytała niewinnie, spoglądając na niego, to na Finnegana z ciekawością i delikatnie zaróżowionymi policzkami.
- Co? – zdziwił się książę, rzucając siostrze zdumione spojrzenie.
- No, mówiłeś, że ten pan się w tobie zakochał, a teraz śpicie w jednym pokoju i widziałam was jak szliście za rączkę – wyjaśniła, patrząc na nich wielkimi oczami.
- Co ty… Blaire, za głupoty… - Louriel nie miał pojęcia co się właściwie stało. Nieprzygotowany na pytanie bombę, zmieszał się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Wiesz, zdziwiłam się, bo wcześniej miałeś tylko dziewczyny, ale nigdy żadna nie spała u ciebie w pałacu, no i za rękę chodziłeś tylko z Allie, a kiedy ona wyjechała to w ogóle przestałeś się interesować dziewczynami – paplała beztrosko, sprawiając że Louriel czuł jak coraz więcej krwi dociera do jego twarzy, sprawiając że jego policzki zabarwiły się na bordowo. W końcu nie wytrzymał i dopadł do dziewczyny, zamykając jej usta dłonią.
- Wystarczy, Blaire. Ja i on… my nie jesteśmy parą – wymamrotał, cofając się pod ścianę karczmy, czując że z tego wszystkiego kręci mu się w głowie.
Dziewczyna niezrażona reakcją brata spojrzała nieśmiało na Finnegana, przyglądając się z ciekawością jego twarzy i blond włosom.
- Jak się pan nazywa? Czy mój braciszek jest dla pana dobry? Nie skrzywdzi go pan tak jak jego dziewczyny, prawda? – zasypała go pytaniami, od których Lourielowi kolana ugięły się z zażenowania. Nie miał siły. Ta dziewczyna była niereformowalna!
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Niezwykle urocza ale również energiczna nauczycielka magii wody początkowo nie chciała przekształcić swoich czynów w słowa, w gestii wyjaśnienia mu czego tak naprawdę potrzebuje. Zrobiła to dopiero w momencie gdy jego naczelny śpioch pojawił się w kuchni, a on mógł go obdarować zarówno szczerym uśmiechem jak i odrobiną dotyku którego stety bądź też nie, kompletnie sobie nie żałowali. W chwili obecnej jednak były to dla niego zwyczajnie przyjazne zaczepki. Pozwalał mu na naprawdę wiele bo i bardzo przyjemnym uczuciem był ten właśnie dotyk. Uspokajał, koił nerwy i dawał to poczucie ważności, bycia kimś wyjątkowym. Mimo to wcale nie odbierał tego w sposób nieodpowiedni, ba! Nawet nie rozważał tego w kategoriach „czegoś więcej” bo i dlaczego by miał? Nie posiadał absolutnie żadnej wiedzy w tej materii to i nie potrafił reagować. Wszystko robił po macoszemu licząc na to, że żadne jego zachowanie nie sprawi mu przykrości. Pilnował się ale i rozkoszował.
W chwili gdy padła kwestia nawiedzonego lasu i mistycznego upiornego zielska, parsknął w herbatę w konsekwencji musząc wytrzeć nos i brodę w rękaw. Spojrzał znacząco na Oriona, uniósł brwi, a widząc, że myślą dokładnie o tym samym uśmiechnął się do niego łobuzersko.
- Ja nie widzę w tym absolutnie żadnego problemu, ba! Nawet chętnie się przejdę na spacer. – Uśmiechnął się iście niewinnie chociaż gdzieś tam w głębi siebie ostro cisnął bekę. Może nie tyle z samych wierzeń Mai – to była kwestia bardzo delikatna – ale z wyobrażeń tego co tak naprawdę owym nawiedzeniem może się okazać. W prawdzie sam nigdy nie miał podobnej sytuacji ale słyszał o szybko rozrastającej się kolonii białych królików buszujących o świcie i zmierzchu na polach uprawnych daleko poza zasięgiem piasków pustyni, małych puchatych istotek które terroryzowały wieś do tego stopnia, że została wezwana na pomoc Gwardia. Sam Sileas brał udział w ratowaniu od „upiorów” lubujących się w marchewkach. Wizja urocza, szczególnie jeżeli teraz skończy się dokładnie tak samo.
Po przygotowaniu się, zabraniu koszyka i dokładnego opisu zielska którego mieli intensywnie szukać, wyruszyli w blasku pięknego słońca przykrytego jedynie co jakiś czas białym obłoczkiem na wycieczkę. Dziarskim krokiem, nie mieli dokąd się spieszyć, oddali się rozmowie chwilowo błądzącej dookoła nawiedzenia owego zazielonego terenu.
- Wiesz, ja w swoim życiu już trochę widziałem ale w duchy nigdy nie wierzyłem i uwierzyć nie mam zamiaru. Bo po jakiego gwinta męcząc się tyle lat na tym łez padole ktoś chciałby tu wracać? Masochizm? – Zapytał rozbawiony jednocześnie się do niego łobuzersko uśmiechając. Co do własnego sadyzmu obiekcji nie miał ale widział, gołym okiem! Jak Orion robił postępy, jak wiele mu to dawało, jak z dnia na dzień zyskiwał pełniejszą świadomość swojego ciała, możliwości bezpośrednio przekładających się na pewność działania. A jeżeli będzie pewien tego co chce zrobić powoli stanie się pewien swoich przekonań i wartości. Przynajmniej to mu cały czas powtarzał motywując go tym samym do pracy. Tak naprawdę zmrużył oczy dopiero gdy Orion zasnuł przed nim mgiełkę tajemnicy. Nie żeby niespodzianek nie lubił ale no... nie lubił. Serce mu wtedy wariowało równie mocno co wyobrażenia najgorszego i o ile mógł, bliskie sercu osoby prosił o ograniczenie mu takich właśnie wrażeń.
- Powiedz mi chociaż czego mam się spodziewać... nie lubię słyszeć „sam zobaczysz” skoro już się zaczął temat... – Przyznał całkowicie szczerze patrząc na niego z delikatnym wyrzutem. Nie, w jego mniemaniu takie zachowanie było stosunkowo nie fair i Orion powinien się go wystrzegać jak ognia. Mimo jego pretensji temat jakoś rozmył się w eterze, a on kontynuując rozmowę tak naprawdę o wszystkim i niczym, co rusz wybuchał śmiechem, dyskutował i wyrażał swoje zdanie. Dokładnie tak samo jak przez ostatni tydzień, czerpał pełnymi garściami z innego niż jego własne podejścia Oriona do życia, naturalnego toru rozważań i wymiany poglądów.
Przynajmniej do momentu aż nie stanął przed tym...
Żelazna brama zza którą majaczyły dziwne, wysokie domki. DO tego przerażający strażnicy wpatrujący się pustym wzorkiem w przybyszów chcących zakłócić spokój mieszkańców tego małego miasteczka. Poczuł jak nagle robi się mu zimniej, jak po plecach przebiega dreszcz niepokoju. Mimo to, skoro Orion wykazywał pewność swoich działań on na razie nie pytał. Przynajmniej do momentu aż podda się w próbie samodzielnego zrozumienia sytuacji i będzie musiał zaspokoić ciekawość.
Korzystając z przyzwyczajenie białowłosego w trzymaniu go za rękę, wlókł się kawałek za nim wodząc spojrzeniem po prawie każdym mijanym pomniku. Czytał wyrywkowo pojedyncze zdania, oglądał dokładnie kunszt mozolnego rzeźbienia, w końcu jego oczy zatrzymały się na ognikach. Gdy mrużąc oczy te delikatnie zawirowały uśmiechnął się do siebie rozumiejąc o co chodzi. Byli na cmentarzu i wszystko co ich otaczało było efektem ogromnego szacunku którym darzono członków swojej rodziny. Mimo że czuł w swoim bliskim otoczeniu żarzące się płomienie nie dotykał ich, nie ingerował w ich bytność inaczej niż chłonąc spojrzeniem. Nie wypadało i doskonale to rozumiał chociaż zaciekawiony był uzyskaniem tak intensywnie niebieskiego koloru.
- Bardzo ładne miejsce tak swoją drogą. O co chodzi z tymi płomykami? Dlaczego są niebieskie? – Zapytał zaciekawiony zrównując wreszcie z nim kroku, nie puszczając jego dłoni ani nie zwalniając kroku. Gdy stanęli przed drewnianą chatą tym bardziej nie dyskutował, po prostu czekał spokojnie na rozwód wydarzeń.
W momencie gdy Orion zaczął dobijać się do osoby odpowiedzialnej za groby on za plecami usłyszał cichy chichot dziecka. Na tyle niespodziewany, że gwałtownie się wyprostował nasłuchując czy to czasem wiatr nie płata mu figli. Zaraz jednak śmiech ten się powtórzył, a on odwracając się za siebie zaczął wodzić wzorkiem pomiędzy rzeźbami z lodu, dalej koło murów okalających cmentarz po to by zatrzymać się w ciemnych gałęziach iglaków. Zmarszczył lekko brwi, a gdy Orion położył mu dłoń na ramieniu lekko podskoczył ze strachu.
- Mam dziwne wrażenie, że ktoś na nas patrzy. – Mruknął cicho pozwalając się ciągnąć w głąb cmentarza. Ścisnął jednak mocniej dłoń białowłosego, nieco się do niego zbliżył, nie ze strachu, a z powodu ewentualnego bezpieczeństwa. Przy tym cały czas wodził wzorkiem między mauzoleami, trzymając w pogotowiu rękę koło sztyletu z którym oczywiście w czasie dłuższych wypadów poza miasteczko się nie rozstawał.
Szybko zbliżyli się do muru przylegającego, a raczej już wrastającego w las. Szybko rozpoczęli swoje poszukiwania zielska i chociaż rozdzielenie się było najbardziej efektywne, niechętnie do niego przystąpił. Jego intuicja krzyczała po nim, że coś jest mocno nie tak, a gdy wpadł w pułapkę zastawioną cholera wie na kogo tylko przekonał się o słuszności wsłuchiwania się we własne ja.
Krzyknął cicho gdy stracił grunt pod nogami. Szczęśliwie nie uderzył się za mocno, spadł na tyłek, a rękami uchronił się przed uderzeniem w róg jednego z mauzoleów. Gałąź drzewa znajdującego się zaraz za murem zaskrzypiała gdy zawisł na grubej linie za kostkę, głową w dół, niczym złapany w sidła gryzoń. W pierwszym momencie nie za bardzo ogarnął co się stało, a gdy zamiast dyndania to coraz niżej to z powrotem wysoko zaczął wolno obracać się dookoła własnej osi, skrzyżował ręce na piersi w geście oburzenia. Co to miało być? A jakby złapała się jakaś babka? Przecież by jej nogę z biodra wyrwało! Nie to jednak było najgorsze.
Podczas kolejnego kołeczka dookoła własnej osi dostrzegł za jednym z pomników postać. Chłopiec o roziskrzonym spojrzeniu zakrywał usta obydwiema dłońmi próbując nie śmiać się za głośno. Nie wychodziło mu, a gdy spotkał się z jego dwukolorowymi tęczówkami, poof zmienił się dokładnie w taki sam ognik jakie paliły się co kilka kroków. A Ezra zgłupiał.
Zaraz do niego dotarło, że chłopiec był przeraźliwie blady, ociekał wodą i wydawał się jakiś przeźroczysty. Do tego to dziwne zjawisko dematerializacji gdy tylko spróbował się mu przyjrzeć. Aż miał problem żeby przełknąć ślinę, przynajmniej do momentu aż nie zjawił się zaaferowany Orion.
Problem zrodził się w momencie gdy białasek skończył dokładnie w takiej samej pozycji co on.
- No brawo mój drogi, co teraz? – Zapytał nadal z założonymi na piersi ramionami, uśmiechając się przy tym mocno rozbawiony chociaż z nerwowym tikiem zerkania na swoje najbliższe otoczenie w poszukiwaniu chłopca.
- Co to w ogóle za maniera, na co ta pułapka? – Zapytał robiąc pierwszy brzuszek, próbując dosięgnąć noża przy pasie, obecnie obnażonego i prawie wypadającego z pochwy. Jak zostaną bez możliwości chociażby próby odcięcia się zrodzi się poważny problem.
Przyjemnie grzejące promienie słońca i smalący po policzkach zimny wiatr napędzały go do działania. Nagle, zyskał ogromne pokłady niespożytkowanej energii i gdyby nie ryzyko, że przy co gwałtowniejszym ruchu zasklepiające się żebro mogłoby ponownie pęknąć poszedłby na trening. Mimo wewnętrznego marudzenia doceniał jednak fakt, że wreszcie został wypuszczony z łóżka. Wycieczki do łazienki, spacer po pokoju i z powrotem w pościel nie były szczytem jego marzeń, szczególnie, że zawsze był osobą ruchliwą i w ruchu się lubującą. Ot, dlatego spacer chciał przedłużyć jak tylko się dało, nawet jeżeli Lusio zacząłby mu jęczeć albo raczej – o ile jęczałby przyjemnie.
Cały tydzień przede wszystkim w jego towarzystwie poważnie odbiły się na jego zdrowiu emocjonalnym. Nagle doznał olśnienia. Zakochał się do tego stopnia, że czasem ściskało mu żołądek, serce odbijało się od piersi tak głośno, że przysiągłby iż on też mógł to usłyszeć. Szczęśliwie pewnie Louriel nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego nerwowy ruch łapania zaczerwionego płatka ucha nie był niczym innym jak zawstydzeniem, co nie zmieniało faktu, że w obecności niebieskiego wykorzystywał swój roczny limit na takie zachowanie. Jednocześnie było to delikatnie frustrujące. Nie twierdził, że nigdy nie czuł podobnych rzeczy ale zazwyczaj, fascynacja mijała tak szybko jak się pojawiała – zaduszona zredukowaniem napięcia seksualnego – i było po sprawie. Teraz? Potrafił cierpieć. Budził się wcześnie rano i naruszał jego przestrzeń osobistą. Zasadniczo, ciągle go dotykał. To po włosach, to policzkach czy dłoniach. I nawet jeżeli obiecywał panowanie nad hormonami, bliskość będąca na wyciągnięcie ręki była jednocześnie tym co dopełniało rytuału jego odpoczynku. Chyba po raz pierwszy go tak trafiło i po raz pierwszy, nie chciał z tym walczyć i sobie odpuszczać.
Teraz również było to widoczne. Trzymał go cały czas za rękę, gdy przestanie być w ten sposób wygodnie zaproponuje wzięcie go pod łokieć. Byleby szli ramię w ramię, byleby chociaż fragmenty skóry się stykały. Cieszył się tym wszystkim, niezmiernie, a z rozważań i planowania jakiś atrakcji na wieczór wyrwała go dopiero obecność Blaire ale i niespodziewany ruch Louriela. Nieco się schylając za ręką trzymającą jego nos zmarszczył brwi, przetrawił słowa po czym zmrużył oczy.
- No jak na mój gust to powinieneś okazać chociaż szczyptę wdzięczności bądź o sprawie zapomnieć. Dostałbyś prosto w serce jakbym tam nie stanął, ciekawe kogo byłaby większa szkoda – Ciebie czy mnie. Nie chce być wredny ale kolejny raz podkreślam, że to moje zadanie. Po to zostałem wyszkolony i właśnie w takich okolicznościach zginę. – Oświadczył z pewnością co do słuszności jego zdania i słów. Nie chciał się z nim kłócić ale po to żył, po to trenował i w taki sposób miał zamiar umrzeć – chroniąc kogoś wyższego klasą, kogoś kogo świat potrzebuje. Kolejno zagroził mu. Wyciągnął pomiędzy wargi język jasno dając mu do zrozumienia, że jego ponownie gotów polizać go. Dopiero gdy Louriel cofnął rękę pokręcił głową z niedowierzaniem dla metody jaka na niego działała. Kiedyś go tak załatwi i będzie płacz i zgrzytanie zębów. A później? Później Lusio w postawie bojowego koguta ruszył do środka!
- Hola, rycerzu. Czekaj na mnie. Nie będziesz mi tu ludzi okładał po mordach i dobrze bawił sam. – Rzucił dobiegając do niego, drepcząc mu po piętach z głupkowatym uśmiechem. Nie był typem awanturnika co nie zmieniało faktu, że porządnie potrafił przylać. W prawdzie jego sierpowy nie był taką legendą jak ten Ezry ale nadal potrafił wywołać masę nieprzyjemności w postaci bólu, siniaków i złamań.
Wchodząc do gospody od razu rozpiął płaszcz i chowając dłonie do kieszeni czarnych spodni rozejrzał się uważnie po zbiorowisku osobliwości. Panie, damy oraz te parające się najstarszym zawodem świata, kręciły się wokół wyżyłowanych facetów pracujących fizycznie czy nieco zniewieściałych paniczów unoszących tak wysoko nosy, że mogliby zadzierać nimi sufit. Typowe miejsce mieszania się klas, przepełnione gwarem, alkoholem i dobrą zabawą. W wielkim kominku radośnie strzelał ogień na który od razu spojrzał. Ot, bardzo dobra broń do wykorzystania w nagłej sytuacji. Przez zaaferowanie płomieniem w który niechcący chwilowo się zapatrzył nie zdążył złapać walecznego koguta który gwałtownie ruszył przed siebie, w stronę grających, w stronę niczemu niewinnej dziewczyny o ciemnych włosach. Od razu na jego ustach wykwitł rozbawiony uśmiech, a po skierowaniu swoich kroków również w tamto miejsce, ubezpieczał go.
Dyskusja która jednak się wywiązała przez jego obecność sprawiła, że z ledwością zdusił parsknięcie i mentalnie, przyznał solidnie polizaną gwiazdkę na czoło księżniczce. Gra w pokera na przysługi? Na pewno operowali pokaźnymi kwotami i nikt nigdy nie wmówi mu, że nie! Teraz jednak wybrnięcie z ostrej sytuacji było poziomu mistrzowskiego, a on sukcesywnie przygryzając wnętrze policzka usilnie śmiał się wewnętrznie, nie zewnętrznie! Gdy Louriel zapytał go o zdanie posłał mu lisi uśmiech. Umiał grać, musiał tylko zorientować się czy wedle tych samych zasad i bardzo chętnie pokaże nadopiekuńczemu jaszczurowi jak się powinno zachowywać w takim towarzystwie. Niemniej, musiał się opanować. Kładąc dłoń na sercu delikatnie się ukłonił.
- Jak sobie życzysz, książę. – Mruknął zrzucając z siebie płaszcz, pokazując wszystkim wielki herb królewski kraju ognia wyszyty na plecach oraz ciemne jak węgiel ubranie, tak kontrastowe do barwnych wzorów jakimi były wyszywane chociażby białe koszule mężczyzn. Zasiadł przy stole i rzucając krótkie spojrzenia na wszystkich swoich przeciwników, wziął do ręki karty i nagle... pozbył się z twarzy wszystkich emocji. Jak szaleć to na całego, jak wygrywać to w pełni, jak upadać to z godnością.
Zaczęły się kolejne partie.
Trzy przysługi które musiał wyciągnąć od Louriela, dwie które skierować miała w jego stronę księżniczka i młodzieniaszek który główny powód całego zajścia pożerał wzrokiem, a któremu nie mógł odmówić pewnego pazura zarówno w wyglądzie jak i działaniach. Wychodząc z karczmy uśmiechał się szeroko zadowolony z całego zajścia. Nie dość, że to był jego pierwszy dzień „na wolności” to jeszcze trafił na bardzo wesołe grono, wypił jedno piwko i uśmiał się co niemiara. Na koniec przywitał go jeszcze słodki obrazek kochającego się rodzeństwa który już całkowicie rozmiękczył mu serduszko. Och gdyby tylko jego siostra chociaż raz w ten sposób go potraktowała zamiast w pełni go nienawidzić. Przecież chciał dla niej dobrze, starał się i wychowywał jak tylko potrafił po tym jak stracili rodziców. Odbijał się jednak od coraz wyższego muru, coraz większej bezczelności i coraz większych pokładów złości kierowanej w jego niczemu niewinną osobę. Była straszną jędzą i chociaż Ezra potrafił zmieszać ją z błotem, on ją po prostu kochał. Nie miał poza nią nikogo innego chociaż co to była za różnica jeżeli w potrzebie by go nie uratowała? No ale miał ją...
Dlatego obecnie stał kawałek od nich i przyglądając się rozanielonemu obliczu dziewczyny i ugłaskanemu księciu, nie umiał powstrzymać uśmiechu, rozczulenia. Przynajmniej do momentu aż temat nie zszedł na bardzo dziwne tory. W pierwszym momencie nie zrozumiał. W kim zakochał się Louriel? Nie specjalnie rozmawiali akurat o takich kwestiach ale... nie przyuważyłby? Zmieszał się tym mocniej gdy orzechowe oczy spoczęły na nim, on nic nie wiedział, do niczego się nie przyzna! Dopiero gdy spłynęło na nich obu sprecyzowanie myśli dziewczyny, poczuł jak ponownie zresztą uszy robią się mu czerwone, musiał złapać za jeden płatek żeby chociaż odrobinę ten proces powstrzymać. Nic to nie dało.
Wcześniej prawdopodobnie by do niego podszedł, objął go i się znacząco uśmiechnął. Będąc jednak świadomym własnego stanu zakochania wolał nie wyciągać na główny temat obrad, nie narażał się tym samym na palnięcie jakiejś głupoty. Jednocześnie myślał, że nikt nie przyłapał ich na wspólnym spaniu! On zazwyczaj budził się wcześnie, czuwał, poza tym nikt niepotrzebnie nie wchodził im do pokoju. Skąd wiedziała? Tylko mocniej poczuł jak wali mu serce, robi się mu gorąco. Szczególnie gdy został jasno naprowadzony na fakt heteroseksualizm Louriela. Tylko kobiety go interesowały i przecież on nie miałby żadnych szans, brakowało mu dwóch dość... ważnych argumentów. No i sam książę nie specjalnie mu sprawę ułatwiał rumieniąc się po czubek nosa. Albo zaraz go opierdzieli albo nie będą mogli na siebie patrzeć.
Gdy fala pytań poleciała nagle na niego wstrzymał oddech przyglądając się jej twarzy. Dopiero gdy zaczęła na niego wyczekująco zerkać gorączkowo zaczął szukać złotego środka wybrnięcia z sytuacji. Uniósł w obronnym geście ręce.
- To drobne nieporozumienie wasza wysokość. – Zaczął. - Finnegan Crowl. A zachowanie księcia podyktowane jest tylko niepotrzebnymi wyrzutami sumienia. Nikt nikogo nie krzywdzi, nikt nie ma takiego zamiaru, tylko... się... przyjaźnimy. – Zapewnił uważając to za najlepszą obronę na jaką mógł wpaść w przeciągu tylko kilku sekund ciszy... och jak mocno się pomylił. Ciemne oczy zapłonęły ogromną fascynacją. Zażenowanie czy jakakolwiek awersja do jego osoby zniknęła, a gdy wyjaśnili jej, że idą na spacer, dorwała go pod ramię i dalej pytała, drążyła, upewniała się i po prostu świergotała o niczym i wszystkim. Zmieszał się, poważnie i początkowo nie wiedząc co robić powinien, szczególnie, że ten przebrzydły gad został gdzieś z tyłu z udręczoną miną na twarzy. Kto się miał gorzej pytał? Przecież w teorii – która tak, tak wiedział, służyła w tym kraju do podcierania tyłka – nie powinien w ogóle móc z nią rozmawiać. Tymczasem ona chciała o nim wiedzieć tyle rzeczy... odwrócił się do Louriela z próbą wymuszenia na nim ratunku. PO chwili wyciągnął do niego rękę i gdy między jego palcami znalazły się szczupłe dłonie Lusia, zmusił go do dotrzymywania im kroku, rozmowy i dotykania go.
Niech go ratuje na bogów!
W chwili gdy padła kwestia nawiedzonego lasu i mistycznego upiornego zielska, parsknął w herbatę w konsekwencji musząc wytrzeć nos i brodę w rękaw. Spojrzał znacząco na Oriona, uniósł brwi, a widząc, że myślą dokładnie o tym samym uśmiechnął się do niego łobuzersko.
- Ja nie widzę w tym absolutnie żadnego problemu, ba! Nawet chętnie się przejdę na spacer. – Uśmiechnął się iście niewinnie chociaż gdzieś tam w głębi siebie ostro cisnął bekę. Może nie tyle z samych wierzeń Mai – to była kwestia bardzo delikatna – ale z wyobrażeń tego co tak naprawdę owym nawiedzeniem może się okazać. W prawdzie sam nigdy nie miał podobnej sytuacji ale słyszał o szybko rozrastającej się kolonii białych królików buszujących o świcie i zmierzchu na polach uprawnych daleko poza zasięgiem piasków pustyni, małych puchatych istotek które terroryzowały wieś do tego stopnia, że została wezwana na pomoc Gwardia. Sam Sileas brał udział w ratowaniu od „upiorów” lubujących się w marchewkach. Wizja urocza, szczególnie jeżeli teraz skończy się dokładnie tak samo.
Po przygotowaniu się, zabraniu koszyka i dokładnego opisu zielska którego mieli intensywnie szukać, wyruszyli w blasku pięknego słońca przykrytego jedynie co jakiś czas białym obłoczkiem na wycieczkę. Dziarskim krokiem, nie mieli dokąd się spieszyć, oddali się rozmowie chwilowo błądzącej dookoła nawiedzenia owego zazielonego terenu.
- Wiesz, ja w swoim życiu już trochę widziałem ale w duchy nigdy nie wierzyłem i uwierzyć nie mam zamiaru. Bo po jakiego gwinta męcząc się tyle lat na tym łez padole ktoś chciałby tu wracać? Masochizm? – Zapytał rozbawiony jednocześnie się do niego łobuzersko uśmiechając. Co do własnego sadyzmu obiekcji nie miał ale widział, gołym okiem! Jak Orion robił postępy, jak wiele mu to dawało, jak z dnia na dzień zyskiwał pełniejszą świadomość swojego ciała, możliwości bezpośrednio przekładających się na pewność działania. A jeżeli będzie pewien tego co chce zrobić powoli stanie się pewien swoich przekonań i wartości. Przynajmniej to mu cały czas powtarzał motywując go tym samym do pracy. Tak naprawdę zmrużył oczy dopiero gdy Orion zasnuł przed nim mgiełkę tajemnicy. Nie żeby niespodzianek nie lubił ale no... nie lubił. Serce mu wtedy wariowało równie mocno co wyobrażenia najgorszego i o ile mógł, bliskie sercu osoby prosił o ograniczenie mu takich właśnie wrażeń.
- Powiedz mi chociaż czego mam się spodziewać... nie lubię słyszeć „sam zobaczysz” skoro już się zaczął temat... – Przyznał całkowicie szczerze patrząc na niego z delikatnym wyrzutem. Nie, w jego mniemaniu takie zachowanie było stosunkowo nie fair i Orion powinien się go wystrzegać jak ognia. Mimo jego pretensji temat jakoś rozmył się w eterze, a on kontynuując rozmowę tak naprawdę o wszystkim i niczym, co rusz wybuchał śmiechem, dyskutował i wyrażał swoje zdanie. Dokładnie tak samo jak przez ostatni tydzień, czerpał pełnymi garściami z innego niż jego własne podejścia Oriona do życia, naturalnego toru rozważań i wymiany poglądów.
Przynajmniej do momentu aż nie stanął przed tym...
Żelazna brama zza którą majaczyły dziwne, wysokie domki. DO tego przerażający strażnicy wpatrujący się pustym wzorkiem w przybyszów chcących zakłócić spokój mieszkańców tego małego miasteczka. Poczuł jak nagle robi się mu zimniej, jak po plecach przebiega dreszcz niepokoju. Mimo to, skoro Orion wykazywał pewność swoich działań on na razie nie pytał. Przynajmniej do momentu aż podda się w próbie samodzielnego zrozumienia sytuacji i będzie musiał zaspokoić ciekawość.
Korzystając z przyzwyczajenie białowłosego w trzymaniu go za rękę, wlókł się kawałek za nim wodząc spojrzeniem po prawie każdym mijanym pomniku. Czytał wyrywkowo pojedyncze zdania, oglądał dokładnie kunszt mozolnego rzeźbienia, w końcu jego oczy zatrzymały się na ognikach. Gdy mrużąc oczy te delikatnie zawirowały uśmiechnął się do siebie rozumiejąc o co chodzi. Byli na cmentarzu i wszystko co ich otaczało było efektem ogromnego szacunku którym darzono członków swojej rodziny. Mimo że czuł w swoim bliskim otoczeniu żarzące się płomienie nie dotykał ich, nie ingerował w ich bytność inaczej niż chłonąc spojrzeniem. Nie wypadało i doskonale to rozumiał chociaż zaciekawiony był uzyskaniem tak intensywnie niebieskiego koloru.
- Bardzo ładne miejsce tak swoją drogą. O co chodzi z tymi płomykami? Dlaczego są niebieskie? – Zapytał zaciekawiony zrównując wreszcie z nim kroku, nie puszczając jego dłoni ani nie zwalniając kroku. Gdy stanęli przed drewnianą chatą tym bardziej nie dyskutował, po prostu czekał spokojnie na rozwód wydarzeń.
W momencie gdy Orion zaczął dobijać się do osoby odpowiedzialnej za groby on za plecami usłyszał cichy chichot dziecka. Na tyle niespodziewany, że gwałtownie się wyprostował nasłuchując czy to czasem wiatr nie płata mu figli. Zaraz jednak śmiech ten się powtórzył, a on odwracając się za siebie zaczął wodzić wzorkiem pomiędzy rzeźbami z lodu, dalej koło murów okalających cmentarz po to by zatrzymać się w ciemnych gałęziach iglaków. Zmarszczył lekko brwi, a gdy Orion położył mu dłoń na ramieniu lekko podskoczył ze strachu.
- Mam dziwne wrażenie, że ktoś na nas patrzy. – Mruknął cicho pozwalając się ciągnąć w głąb cmentarza. Ścisnął jednak mocniej dłoń białowłosego, nieco się do niego zbliżył, nie ze strachu, a z powodu ewentualnego bezpieczeństwa. Przy tym cały czas wodził wzorkiem między mauzoleami, trzymając w pogotowiu rękę koło sztyletu z którym oczywiście w czasie dłuższych wypadów poza miasteczko się nie rozstawał.
Szybko zbliżyli się do muru przylegającego, a raczej już wrastającego w las. Szybko rozpoczęli swoje poszukiwania zielska i chociaż rozdzielenie się było najbardziej efektywne, niechętnie do niego przystąpił. Jego intuicja krzyczała po nim, że coś jest mocno nie tak, a gdy wpadł w pułapkę zastawioną cholera wie na kogo tylko przekonał się o słuszności wsłuchiwania się we własne ja.
Krzyknął cicho gdy stracił grunt pod nogami. Szczęśliwie nie uderzył się za mocno, spadł na tyłek, a rękami uchronił się przed uderzeniem w róg jednego z mauzoleów. Gałąź drzewa znajdującego się zaraz za murem zaskrzypiała gdy zawisł na grubej linie za kostkę, głową w dół, niczym złapany w sidła gryzoń. W pierwszym momencie nie za bardzo ogarnął co się stało, a gdy zamiast dyndania to coraz niżej to z powrotem wysoko zaczął wolno obracać się dookoła własnej osi, skrzyżował ręce na piersi w geście oburzenia. Co to miało być? A jakby złapała się jakaś babka? Przecież by jej nogę z biodra wyrwało! Nie to jednak było najgorsze.
Podczas kolejnego kołeczka dookoła własnej osi dostrzegł za jednym z pomników postać. Chłopiec o roziskrzonym spojrzeniu zakrywał usta obydwiema dłońmi próbując nie śmiać się za głośno. Nie wychodziło mu, a gdy spotkał się z jego dwukolorowymi tęczówkami, poof zmienił się dokładnie w taki sam ognik jakie paliły się co kilka kroków. A Ezra zgłupiał.
Zaraz do niego dotarło, że chłopiec był przeraźliwie blady, ociekał wodą i wydawał się jakiś przeźroczysty. Do tego to dziwne zjawisko dematerializacji gdy tylko spróbował się mu przyjrzeć. Aż miał problem żeby przełknąć ślinę, przynajmniej do momentu aż nie zjawił się zaaferowany Orion.
Problem zrodził się w momencie gdy białasek skończył dokładnie w takiej samej pozycji co on.
- No brawo mój drogi, co teraz? – Zapytał nadal z założonymi na piersi ramionami, uśmiechając się przy tym mocno rozbawiony chociaż z nerwowym tikiem zerkania na swoje najbliższe otoczenie w poszukiwaniu chłopca.
- Co to w ogóle za maniera, na co ta pułapka? – Zapytał robiąc pierwszy brzuszek, próbując dosięgnąć noża przy pasie, obecnie obnażonego i prawie wypadającego z pochwy. Jak zostaną bez możliwości chociażby próby odcięcia się zrodzi się poważny problem.
Przyjemnie grzejące promienie słońca i smalący po policzkach zimny wiatr napędzały go do działania. Nagle, zyskał ogromne pokłady niespożytkowanej energii i gdyby nie ryzyko, że przy co gwałtowniejszym ruchu zasklepiające się żebro mogłoby ponownie pęknąć poszedłby na trening. Mimo wewnętrznego marudzenia doceniał jednak fakt, że wreszcie został wypuszczony z łóżka. Wycieczki do łazienki, spacer po pokoju i z powrotem w pościel nie były szczytem jego marzeń, szczególnie, że zawsze był osobą ruchliwą i w ruchu się lubującą. Ot, dlatego spacer chciał przedłużyć jak tylko się dało, nawet jeżeli Lusio zacząłby mu jęczeć albo raczej – o ile jęczałby przyjemnie.
Cały tydzień przede wszystkim w jego towarzystwie poważnie odbiły się na jego zdrowiu emocjonalnym. Nagle doznał olśnienia. Zakochał się do tego stopnia, że czasem ściskało mu żołądek, serce odbijało się od piersi tak głośno, że przysiągłby iż on też mógł to usłyszeć. Szczęśliwie pewnie Louriel nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego nerwowy ruch łapania zaczerwionego płatka ucha nie był niczym innym jak zawstydzeniem, co nie zmieniało faktu, że w obecności niebieskiego wykorzystywał swój roczny limit na takie zachowanie. Jednocześnie było to delikatnie frustrujące. Nie twierdził, że nigdy nie czuł podobnych rzeczy ale zazwyczaj, fascynacja mijała tak szybko jak się pojawiała – zaduszona zredukowaniem napięcia seksualnego – i było po sprawie. Teraz? Potrafił cierpieć. Budził się wcześnie rano i naruszał jego przestrzeń osobistą. Zasadniczo, ciągle go dotykał. To po włosach, to policzkach czy dłoniach. I nawet jeżeli obiecywał panowanie nad hormonami, bliskość będąca na wyciągnięcie ręki była jednocześnie tym co dopełniało rytuału jego odpoczynku. Chyba po raz pierwszy go tak trafiło i po raz pierwszy, nie chciał z tym walczyć i sobie odpuszczać.
Teraz również było to widoczne. Trzymał go cały czas za rękę, gdy przestanie być w ten sposób wygodnie zaproponuje wzięcie go pod łokieć. Byleby szli ramię w ramię, byleby chociaż fragmenty skóry się stykały. Cieszył się tym wszystkim, niezmiernie, a z rozważań i planowania jakiś atrakcji na wieczór wyrwała go dopiero obecność Blaire ale i niespodziewany ruch Louriela. Nieco się schylając za ręką trzymającą jego nos zmarszczył brwi, przetrawił słowa po czym zmrużył oczy.
- No jak na mój gust to powinieneś okazać chociaż szczyptę wdzięczności bądź o sprawie zapomnieć. Dostałbyś prosto w serce jakbym tam nie stanął, ciekawe kogo byłaby większa szkoda – Ciebie czy mnie. Nie chce być wredny ale kolejny raz podkreślam, że to moje zadanie. Po to zostałem wyszkolony i właśnie w takich okolicznościach zginę. – Oświadczył z pewnością co do słuszności jego zdania i słów. Nie chciał się z nim kłócić ale po to żył, po to trenował i w taki sposób miał zamiar umrzeć – chroniąc kogoś wyższego klasą, kogoś kogo świat potrzebuje. Kolejno zagroził mu. Wyciągnął pomiędzy wargi język jasno dając mu do zrozumienia, że jego ponownie gotów polizać go. Dopiero gdy Louriel cofnął rękę pokręcił głową z niedowierzaniem dla metody jaka na niego działała. Kiedyś go tak załatwi i będzie płacz i zgrzytanie zębów. A później? Później Lusio w postawie bojowego koguta ruszył do środka!
- Hola, rycerzu. Czekaj na mnie. Nie będziesz mi tu ludzi okładał po mordach i dobrze bawił sam. – Rzucił dobiegając do niego, drepcząc mu po piętach z głupkowatym uśmiechem. Nie był typem awanturnika co nie zmieniało faktu, że porządnie potrafił przylać. W prawdzie jego sierpowy nie był taką legendą jak ten Ezry ale nadal potrafił wywołać masę nieprzyjemności w postaci bólu, siniaków i złamań.
Wchodząc do gospody od razu rozpiął płaszcz i chowając dłonie do kieszeni czarnych spodni rozejrzał się uważnie po zbiorowisku osobliwości. Panie, damy oraz te parające się najstarszym zawodem świata, kręciły się wokół wyżyłowanych facetów pracujących fizycznie czy nieco zniewieściałych paniczów unoszących tak wysoko nosy, że mogliby zadzierać nimi sufit. Typowe miejsce mieszania się klas, przepełnione gwarem, alkoholem i dobrą zabawą. W wielkim kominku radośnie strzelał ogień na który od razu spojrzał. Ot, bardzo dobra broń do wykorzystania w nagłej sytuacji. Przez zaaferowanie płomieniem w który niechcący chwilowo się zapatrzył nie zdążył złapać walecznego koguta który gwałtownie ruszył przed siebie, w stronę grających, w stronę niczemu niewinnej dziewczyny o ciemnych włosach. Od razu na jego ustach wykwitł rozbawiony uśmiech, a po skierowaniu swoich kroków również w tamto miejsce, ubezpieczał go.
Dyskusja która jednak się wywiązała przez jego obecność sprawiła, że z ledwością zdusił parsknięcie i mentalnie, przyznał solidnie polizaną gwiazdkę na czoło księżniczce. Gra w pokera na przysługi? Na pewno operowali pokaźnymi kwotami i nikt nigdy nie wmówi mu, że nie! Teraz jednak wybrnięcie z ostrej sytuacji było poziomu mistrzowskiego, a on sukcesywnie przygryzając wnętrze policzka usilnie śmiał się wewnętrznie, nie zewnętrznie! Gdy Louriel zapytał go o zdanie posłał mu lisi uśmiech. Umiał grać, musiał tylko zorientować się czy wedle tych samych zasad i bardzo chętnie pokaże nadopiekuńczemu jaszczurowi jak się powinno zachowywać w takim towarzystwie. Niemniej, musiał się opanować. Kładąc dłoń na sercu delikatnie się ukłonił.
- Jak sobie życzysz, książę. – Mruknął zrzucając z siebie płaszcz, pokazując wszystkim wielki herb królewski kraju ognia wyszyty na plecach oraz ciemne jak węgiel ubranie, tak kontrastowe do barwnych wzorów jakimi były wyszywane chociażby białe koszule mężczyzn. Zasiadł przy stole i rzucając krótkie spojrzenia na wszystkich swoich przeciwników, wziął do ręki karty i nagle... pozbył się z twarzy wszystkich emocji. Jak szaleć to na całego, jak wygrywać to w pełni, jak upadać to z godnością.
Zaczęły się kolejne partie.
Trzy przysługi które musiał wyciągnąć od Louriela, dwie które skierować miała w jego stronę księżniczka i młodzieniaszek który główny powód całego zajścia pożerał wzrokiem, a któremu nie mógł odmówić pewnego pazura zarówno w wyglądzie jak i działaniach. Wychodząc z karczmy uśmiechał się szeroko zadowolony z całego zajścia. Nie dość, że to był jego pierwszy dzień „na wolności” to jeszcze trafił na bardzo wesołe grono, wypił jedno piwko i uśmiał się co niemiara. Na koniec przywitał go jeszcze słodki obrazek kochającego się rodzeństwa który już całkowicie rozmiękczył mu serduszko. Och gdyby tylko jego siostra chociaż raz w ten sposób go potraktowała zamiast w pełni go nienawidzić. Przecież chciał dla niej dobrze, starał się i wychowywał jak tylko potrafił po tym jak stracili rodziców. Odbijał się jednak od coraz wyższego muru, coraz większej bezczelności i coraz większych pokładów złości kierowanej w jego niczemu niewinną osobę. Była straszną jędzą i chociaż Ezra potrafił zmieszać ją z błotem, on ją po prostu kochał. Nie miał poza nią nikogo innego chociaż co to była za różnica jeżeli w potrzebie by go nie uratowała? No ale miał ją...
Dlatego obecnie stał kawałek od nich i przyglądając się rozanielonemu obliczu dziewczyny i ugłaskanemu księciu, nie umiał powstrzymać uśmiechu, rozczulenia. Przynajmniej do momentu aż temat nie zszedł na bardzo dziwne tory. W pierwszym momencie nie zrozumiał. W kim zakochał się Louriel? Nie specjalnie rozmawiali akurat o takich kwestiach ale... nie przyuważyłby? Zmieszał się tym mocniej gdy orzechowe oczy spoczęły na nim, on nic nie wiedział, do niczego się nie przyzna! Dopiero gdy spłynęło na nich obu sprecyzowanie myśli dziewczyny, poczuł jak ponownie zresztą uszy robią się mu czerwone, musiał złapać za jeden płatek żeby chociaż odrobinę ten proces powstrzymać. Nic to nie dało.
Wcześniej prawdopodobnie by do niego podszedł, objął go i się znacząco uśmiechnął. Będąc jednak świadomym własnego stanu zakochania wolał nie wyciągać na główny temat obrad, nie narażał się tym samym na palnięcie jakiejś głupoty. Jednocześnie myślał, że nikt nie przyłapał ich na wspólnym spaniu! On zazwyczaj budził się wcześnie, czuwał, poza tym nikt niepotrzebnie nie wchodził im do pokoju. Skąd wiedziała? Tylko mocniej poczuł jak wali mu serce, robi się mu gorąco. Szczególnie gdy został jasno naprowadzony na fakt heteroseksualizm Louriela. Tylko kobiety go interesowały i przecież on nie miałby żadnych szans, brakowało mu dwóch dość... ważnych argumentów. No i sam książę nie specjalnie mu sprawę ułatwiał rumieniąc się po czubek nosa. Albo zaraz go opierdzieli albo nie będą mogli na siebie patrzeć.
Gdy fala pytań poleciała nagle na niego wstrzymał oddech przyglądając się jej twarzy. Dopiero gdy zaczęła na niego wyczekująco zerkać gorączkowo zaczął szukać złotego środka wybrnięcia z sytuacji. Uniósł w obronnym geście ręce.
- To drobne nieporozumienie wasza wysokość. – Zaczął. - Finnegan Crowl. A zachowanie księcia podyktowane jest tylko niepotrzebnymi wyrzutami sumienia. Nikt nikogo nie krzywdzi, nikt nie ma takiego zamiaru, tylko... się... przyjaźnimy. – Zapewnił uważając to za najlepszą obronę na jaką mógł wpaść w przeciągu tylko kilku sekund ciszy... och jak mocno się pomylił. Ciemne oczy zapłonęły ogromną fascynacją. Zażenowanie czy jakakolwiek awersja do jego osoby zniknęła, a gdy wyjaśnili jej, że idą na spacer, dorwała go pod ramię i dalej pytała, drążyła, upewniała się i po prostu świergotała o niczym i wszystkim. Zmieszał się, poważnie i początkowo nie wiedząc co robić powinien, szczególnie, że ten przebrzydły gad został gdzieś z tyłu z udręczoną miną na twarzy. Kto się miał gorzej pytał? Przecież w teorii – która tak, tak wiedział, służyła w tym kraju do podcierania tyłka – nie powinien w ogóle móc z nią rozmawiać. Tymczasem ona chciała o nim wiedzieć tyle rzeczy... odwrócił się do Louriela z próbą wymuszenia na nim ratunku. PO chwili wyciągnął do niego rękę i gdy między jego palcami znalazły się szczupłe dłonie Lusia, zmusił go do dotrzymywania im kroku, rozmowy i dotykania go.
Niech go ratuje na bogów!
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion nie był zachwycony, kiedy samotnie musieli zacząć przeszukiwać cmentarz w poszukiwaniu ziela. Liczył na pomoc kopidoła. Wiedział, że osoby odpowiedzialne za porządek w tego typu miejscach, nigdy nie ingerowały w rosnącą roślinność. Kraj wody był tak ubogi we wszelkiego rodzaju zioła, że jeśli te znalazły się gdzieś samoistnie, nigdy się ich nie pozbywano. Nawet jeśli było to coś o tak nieprzyjemnej nazwie jak upiorne ziele. Białowłosy pociągnął Ezrę w jedną ze ścieżek, a kiedy jego wzrok spoczął na niebieskich ognikach, przypomniał sobie pytanie bruneta.
- Legendy naszego kraju mówią, że to symbol duszy naszych przodków. Ogień, który nigdy nie gaśnie, chociaż nikt nie dolewa do mis oliwy, ani nie poprawia knota. Raz zapalone, płoną dopóki dusza zmarłego istnieje. Słyszałem też, że mają ostrzegać rodzinę. Pomnik, na którym wszystkie lampy zgasną, oznacza nieszczęście – wyjaśnił, rozglądając się dokoła w poszukiwaniu niskich, delikatnych krzaczków o rozdwojonych, szarawych listkach i owocach, przypominających głowę z baranimi rogami.
Wkrótce okazało się, że odnalezienie upiornego ziela wcale nie będzie takie proste. Cmentarz był spory, a ich tylko dwójka, do tego Orion miał wrażenie, że nagle nad ich głowami pojawiła się wielka chmura zapowiadająca opady śniegu. Chłopak nie bardzo miał ochotę być na zewnątrz podczas zawiei, a i martwił się o lubującego się w cieple Ezrę. Nie było najgorzej, mróz tylko odrobinę szczypał go w nos, ale domyślał się, że dla maga ognia nawet taka pogoda była niezbyt przyjemna. Dlatego zaproponował rozdzielenie się, a kiedy Ezra się zgodził, ruszył w drugą stronę, spoglądając po ziemi. Nie miał ochoty zostawiać chłopaka samego. Oddalając się, miał coraz więcej wątpliwości i przeczuć, że to był bardzo zły pomysł. A kiedy w ciszy rozległ się krzyk, Orion natychmiast wypuścił koszyk z rąk i pognał w kierunku głosu maga ognia.
Widząc go, wiszącego do góry nogami z jedną kostką owiniętą sznurem, dyndającego na gałęzi, nie potrafił zachować powagi. Roześmiał się, wewnętrznie umierając z przesłodzenia na widok naburmuszonej minki Ezry. Pierwszy raz widział, żeby ktoś był tak uroczy i rozkoszny, nawet jeśli humor raczej niekoniecznie mu dopisywał. Louriel się nie liczył. Dla Oriona jego ekspresja była raczej godna pożałowania, kiedy zachowywał się jak małe dziecko i wolał spróbować ustawić go do pionu zamiast wzdychać z oczarowania. Co się tyczyło Ezry, gdyby nie współczucie z nieprzyjemnej sytuacji, w której się znalazł, mógłby usiąść na ziemi i patrzeć z uwielbieniem w jego uroczą ekspresję.
- Już cię zdejmuję – parsknął, podchodząc bliżej i już sięgał rękoma do kostki chłopaka, gdy, robiąc krok w bok, by było mu wygodniej, poczuł zaciskające się na jego nodze więzy.
Chwilę później i on, obolały, bo przyłożył barkiem w najbliższy pomnik, wisiał głową w dół, próbując stłumić cisnący mu się na usta śmiech. Głupi żart, bo niczym innym to nie mogło być, sprawił że miał okazję popatrzeć na maga ognia z dość ciekawej perspektywy.
- Oh daj spokój – parsknął, słysząc jego na w pół rozbawiony i zdenerwowany ton głosu. – Niby wiedziałem, że przewróciłeś mój świat do góry nogami, ale nie spodziewałem się, że dosłownie to się stanie – dodał rozbawiony, spoglądając po kędzierzawych włosach chłopaka, które przyciągane do ziemi siłą grawitacji stanowiły całkiem ciekawy obiekt obserwacji. A kiedy wrócił wzrokiem do jego oczu, nie potrafił się nie uśmiechnąć.
Przyglądał się ciekawie, jak Ezra wyczynia jakieś wygibasy w kierunku swoich nóg, a kiedy po kolejnym, rozkołysał się na tyle, by uderzyć czołem o czoło Oriona, chłopak korzystając z okazji, że znalazł się bliżej, złapał go za ramiona, by ustabilizować ich pozycję.
- Ezra, doceniam, że próbujesz nas ratować, ale wolałbym, żebyś nie pozbawił mnie przy okazji tych ostatnich szarych komórek – powiedział, krzywiąc się lekko. – Co ty w ogóle próbujesz zrobić? – dopytał, domyślając się, że chłopak ma w zanadrzu jakiś błyskotliwy plan, który próbował wcielić w życie.
Słysząc o ukrytym nożu, Orion zagwizdał cicho z uznaniem. On nigdy nie nosił rzeczy tego typu, a w sytuacji podobnej do nich, bardzo tego żałował. Patrząc jednak na ich obecne położenie, obawiał się, że Ezra nie był w stanie samodzielnie dostać się do narzędzia i jeszcze z niego skorzystać.
- A gdzie… jest ten nóż? – zapytał niewinnie, domyślając się, że jeśli powie chłopakowi o swoim planie, ten raczej zdzieli go po głowie.
- Hej… bo mam taki pomysł… Ale nie mam nic złego na myśli, naprawdę, chcę nam tylko pomóc – zapewnił na wydechu, a potem, nie czekając na reakcję Ezry, przesunął dłonie z jego ramion przez pierś, potem na talię, a potem jeszcze… wyżej, zważywszy na ich sytuację, czując że robi mu się gorąco. Nie chciał go macać i udawać, że wyczuwane pod palcami ciało nie robi na nim wrażenia, ale kiedy czuł kolejne partie wyrobionych mięśni, delikatnie drżących pod jego dotykiem, nic nie mógł poradzić na to, że w ustach mu zaschło, a w uszach zaszumiała krew. Ezra był piękny. Nie tylko charakterem, ale i ciałem, które działało na Oriona jak magnez, przyciągając go do siebie i sprawiając że serce biło mu szybko w piersi, a rój motyli łaskotał go od środka.
- Przepraszam – mruknął, odwracając wzrok, kiedy dotarł rękoma do bioder Ezry i paska od spodni, które ominął, szukając dłońmi wspomnianej pochwy na nóż. W miarę jak posuwał się dalej, naruszając coraz bardziej prywatność chłopaka, oddychał coraz szybciej, czując że nagłe zawroty głowy tylko połowicznie mają związek z ich aktualną pozycją.
Kiedy w końcu poczuł w palcach chłodną rękojeść, niemal odetchnął z ulgą, mając świadomość, że linia jego samokontroli stała się naprawdę cienka i niewiele jej brakowało by pęknąć. Ezra był… tak cholernie seksowny i uroczy jednocześnie. Wzbudzał w nim coś dzikiego, co samym podszeptem diabła kazało mu posuwać się dalej niż to było potrzebne. Naruszać niewinność bruneta i patrzeć, co się z nim dzieje.
- Mam – oświadczył z ulgą, spoglądając w twarz chłopaka. To był błąd. Widząc szeroko otwarte oczy, czerwone policzki i tak niewinną ekspresję, że miał wrażenie, jakby właśnie coś mu zabrał, przełknął ciężko ślinę, czując że krew dopływa mu do twarzy.
Nie wiedział, co powinien zrobić. Uspokoić go, zapewnić, że już więcej go nie dotknie? Uwolnić się i oddając mu nóż uciec, gdzie pieprz rośnie, żeby więcej nie musiał na niego patrzeć? To wszystko bardzo go kusiło, ale jeszcze bardziej czuł, że chciałby dotknąć go jeszcze raz. Musnąć palcami czerwone policzki i rozchylone z emocji usta. A potem pogładzić po ramionach i przytulić. Prześledzić ścieżki mięśni na jego plecach, a potem…
Trzask gałęzi gdzieś w lesie i czapa śniegu, która spadała na niego z rozruszanej gałęzi podziałała na niego jak kubeł zimnej wody. Potrząsnął głową, pozbywając się z niej kosmatych myśli, a potem, jeszcze raz przepraszając maga ognia zabrał się do działania. W pierwszej chwili chciał po prostu uwolnić Ezrę, by nie musiał dłużej wisieć, ale zaraz zdał sobie z czegoś sprawę i zaczął od siebie. Podciągając się bez najmniejszego problemu sięgnął ostrzem do liny i przeciął ją, natychmiast padając jak długi na ziemię. Powietrze uciekło mu z płuc razem z zaskoczonym sapnięciem. Bolało, ale nie aż tak jak treningi z chłopakiem. Dopiero kiedy udało mu się odzyskać oddech, podniósł się chwiejnie i otaczając Ezrę ramieniem na wysokości łopatek, odciął i jego linę, natychmiast ustawiając swoje ręce tak, by bezwładne nogi chłopaka wpadły mu w ramiona.
- Mam cię – uśmiechnął się, trzymając uroczego maga ognia pewnie w ramionach jak ocaloną księżniczkę.
***
Przyjaciele. To było bezpieczne słowo określające ich relację i choć Louriel miał wrażenie, że czegoś mu w nim brakuje, uchwycił się tego stwierdzenia jak koła ratunkowego, kiwając gwałtownie głową na potwierdzenie. Blaire patrzyła na niego przez chwilę przenikliwie, co chwilę wracając spojrzeniem na zmieszanego Finnegana, w głowie widząc zupełnie inny obraz od tego, który ci dwaj jej przedstawili. Nie wierzyła. Ale domyślała się, że skoro zdołała wytrącić brata z równowagi, na ten moment powinna zająć myśli jego i tego przystojniaka czymś innym. Nie miała ochoty wracać do pałacu i choć wiedziała, że to bardzo zły pomysł, słysząc o spacerze w towarzystwie księcia i blondyna, natychmiast zdecydowała się z nimi zostać. Wręcz przykleiła się do Finniego, ciekawa całego jego życiorysu i nawyków, które w pierwszej chwili umykały innym, a które jej samej bardzo dużo mówiły o człowieku. Blaire w przeciwieństwie do brata uwielbiała ludzi, poznawać ich, rozmawiać, dedukować i zagłębiać się w psychikę, motywy, przyzwyczajenia. Czerpała dużo przyjemności ze zwykłej paplaniny.
Louriel, nadal zmieszany wyobrażeniami siostry na jego temat, wlókł się krok za nią i blondynem, przyglądając się niepewnej minie mężczyzny, przystojnemu profilowi i radosnej, ciekawej świata twarzyczce siostry. Przez chwilę męczyła go myśl, dlaczego w ogóle pomyślała, że mogli być parą. Zaraz jednak jego umysł zaczął kalkulować, czy byłby w stanie się w nim zakochać? Finnegan był przystojny, miał blond włosy i piękne, muskularne ciało, które nawet jego, wprawiało w zachwyt. Fizjologicznie, był w jego typie. Nawet bardzo jeśli wziął pod uwagę miękki wykrój warg, nietypowy kolor oczu, który ukrywał w sobie głębię i szczery uśmiech, sprawiający że jego twarz rozjaśniała się jak słońce, które wyjrzało zza chmur. Co do psychiki i charakteru, Louriel lubił jego bezpośredniość. Czuł się przy nim swobodnie, a znając już mniej-więcej niewyparzony język mężczyzny, wiedział że sam może sobie pozwolić na znacznie więcej niż przy innych. Wiedział, że jeśli chce być wredny, może być wredny i w drugą stronę. Mógł z nim rozmawiać godzinami i tematy nadal im się nie kończyły, o czym dobitnie przekonał się przez miniony tydzień. Do tego ta sprawa z dotykiem… Louriel nie wiedział, że jego ciało może tak reagować. Że szorstkie palce Finnegana mogą go zmusić do duszenia w sobie westchnień i słodkiego drżenia mięśni. Nigdy nie pociągali go mężczyźni, a jednak, stojąc w pobliżu maga ognia czuł, że ten jest wyjątkowy. Pod różnymi względami.
Widząc wyciągniętą w swoją stronę dłoń blondyna, przez chwilę patrzył na nią nierozumiejącym spojrzeniem, zmuszając swój umysł by zszedł na ziemię. Nie wiedział, czy to był dobry pomysł, łapać go za rękę przy siostrze, która najwidoczniej miała na ich temat jakieś dziwne zdanie, które wprawiało go w zakłopotanie. Zerknął na twarz Finnegana, chcąc mu przekazać niewerbalnie, że to nie jest zbyt dobra myśl, ale widząc jego błagającą o pomoc minę, nie potrafił się powstrzymać. Przygryzł wargi, ukrywając wypływający na nie uśmiech i bez wahania wsunął swoje chłodne palce pomiędzy ciepłe palce mężczyzny. Pociągnięty nieco do przodu, by zrównać kroki swoje i rozmawiającej dwójki, przewrócił oczami, słysząc kolejną falę pytań od Blaire.
- Ile masz lat? Masz jakieś rodzeństwo? A dużo wam płacą za pracę w pałacu? Masz dziewczynę? A może chłopaka? Byłeś kiedyś zakochany? – szczebiotała dalej, wpatrując się w niego jak w obrazek, nie przejmując się karcącym wzrokiem brata. I dopiero kiedy Louriel zdecydował się na drastyczne środki w postaci pstryknięcia jej w czoło, na chwilę umilkła, wpatrując się w niego z wyrzutem.
- Blaire, daj mu spokój, albo zaraz odprowadzimy cię do pałacu – zagroził, marszcząc groźnie brwi.
Sroga mina nie robiła na dziewczynie absolutnie żadnego wrażenia, w przeciwieństwie do groźby. Przez chwilę nic nie mówiła, dając Luśkowi nadzieję na chwilę spokoju, żeby zaraz podnieść gwałtownie głowę i spojrzeć bystrymi oczami w pomarańczowe tęczówki Finnegana.
- W takim razie, porozmawiajmy o nim! – zaproponowała, a widząc większe zainteresowanie w oczach rozmówcy, uśmiechnęła się słodko do zaskoczonego brata. – Wiedziałeś, że jest marudą jakich mało? Zrzędzi gorzej od mojej mamy i Mavelle, a to jest naprawdę niespotykane – zachichotała, a kiedy Louriel oburzony wciągnął głośno powietrze nosem i już otwierał usta by zaprotestować, dziewczyna ciągnęła dalej, nie dając mu dojść do słowa. – Kiedyś obraził się na kucharkę, bo stwierdził, że dała mu mniej dojrzałe winogrona, żeby się skrzywił bo były bardzo kwaśne, albo oskarżył naszego cukiernika, o nazywanie go grubym, bo na jego ciastkach było za mało cukru – mówiła dalej, a złośliwa uciecha błyszczała w jej oczach, kiedy patrzyła na zmieszaną twarz brata.
- Miałem dwanaście lat, ta kucharka była wredna, a cukiernik nazwał mnie grubym! – usprawiedliwił się obrażonym tonem, mając wrażenie, że już wolał kiedy Blaire wypytywała o wszystko Finniego, niż opowiadała o nim.
Ku jego zgrozie, Finnegan szybko podłapał temat i zanim się książę obejrzał, oboje plotkowali na jego temat zupełnie nie przejmując się, że jest razem z nimi i wszystko słyszy! Nie spodziewał się, że blondyn okaże się skory do ploteczek z jego kochaną siostrzyczką, ale najwidoczniej nie docenił go w tej materii. W którymś momencie stwierdził, że ma dosyć wybielania swojej osoby, skoro i tak wychodzi na rozpieszczonego bachora, którym może i trochę był, ale był pewien, że nie w aż takim stopniu. Wyłączył się, przenosząc wzrok na domy i mieszkańców miasta, którzy cieszyli się spokojem dnia codziennego. Louriel nie lubił z nimi rozmawiać, ale spoglądanie z daleka na dobre życie zapewniane zwykłym ludziom przez cesarza od zawsze sprawiało mu przyjemność. Uspokajał się, wiedząc że dawne czasy niepokoju i tyranii minęły, zastąpione dobrobytem i wolnością, która od zawsze należała się ludziom. Miał wtedy nieodparte wrażenie, że żyje w dobrych czasach i jeśli bogowie pozwolą, w takich umrze, zostawiając po sobie dobrych ludzi, których nauczy dbać o siebie i innych, władać magią i potrafiących tę wiedzę przekazać dalej. Chciał być częścią tego wszystkiego i niezmiernie cieszył się, że było mu to dane.
- … Naerin prawie zrzuciła go ze schodów, kiedy z nią zerwał i potem długo przychodziła jeszcze do pałacu błagać go by zmienił zdanie…
Słysząc znajome i znienawidzone imię, Louriel natychmiast wrócił myślami do prowadzonej przez Finnegana i Blaire rozmowy, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, o czym księżniczka mówiła, zatrzymał się gwałtownie, zmuszając do tego blondyna i siostrę. Serce biło mu gwałtownie, a wściekłość odmalowała się na twarzy.
- Nigdy więcej nie waż się o niej mówić – wycedził, patrząc ostrym wzrokiem w niewinną twarz dziewczyny.
- Ale przecież… - zaczęła, nie wiedząc o co mu chodzi, ale uciszył ją gwałtownym ruchem dłoni.
- Nie, Blaire, temat skończony, znajdźcie sobie inny – zażądał, odwracając się do nich plecami, by zaraz ruszyć sztywnym krokiem dalej, zaciskając dłonie w pięści i odliczając w głowie do dziesięciu, by się uspokoić.
Jego pierwszy związek zapowiadał się cudownie, Naerin była tak cudowna, że miał wrażenie, że mógłby przenieść dla niej góry. Zakochał się w niej po uszy i najpewniej tak by zostało, gdyby nie odkrył jej prawdziwego oblicza. Blaire nie wiedziała, dlaczego postanowił zerwać z nią zaręczyny. Ani czemu po tym wszystkim nie potrafił się pozbierać dobre dwa lata. Nie miał ochoty jej tego tłumaczyć, ani tym bardziej tłumaczyć tego Finneganowi. Nie chciał do tego wracać, czuć się tak jak wtedy i wracać do czasu kiedy jak mu się wydawało, kobieta jego marzeń, mogła zrobić z nim co chciała.
Zatrzymał się dopiero, kiedy poczuł smakowity zapach dobrego jedzenia. Było południe, stwierdził więc, że to idealny moment na wczesny obiad, a skoro jego brzuch nie protestował, wręcz domagał się zjedzenia czegoś dobrego, zatrzymał się przed knajpą i zaczekał łaskawie na Blaire i Finniego.
- Jestem głodny. Idziemy jeść – oświadczył nieznoszącym sprzeciwu tonem i zaraz znaleźli się w przytulnym, ciepłym wnętrzu, gdzie pachniało pieczonymi ziemniakami, ziołami i słodkim aromatem wanilii. Otrzymawszy do swojej dyspozycji stolik przy oknie, oddzielony od reszty parawanem z papieru i karty dań, Louriel natychmiast zamówił racuchy z jabłkami, bułeczki gotowane na parze podawane ze śmietaną i dzban kompotu ze śliwek.
Balire przyglądając się bratu i słuchając zamówienia, zmarkotniała, a czując na sobie spojrzenie Finnegana, szepnęła do niego cicho.
- Chyba naprawdę bardzo zdenerwowałam braciszka – powiedziała zmartwionym tonem, patrząc ostrożnie na jego profil, kiedy z chłodnym zainteresowaniem przyglądał się światu za oknem. – Kiedy się złości, zawsze je dużo słodyczy. Potem patrzy na swój brzuch, bo wydaje mu się, że przytył i ćwiczy do upadłego – zachichotała z wahaniem, a widząc na sobie ostre spojrzenie, natychmiast umilkła, bawiąc się rąbkiem białego obrusu leżącego na stole.
Louriel nie chciał taki być. Dla Blaire i Finniego, którzy przecież nie zrobili nic złego. To nie była ich wina, że książę reagował tak a nie inaczej na imię byłej dziewczyny. Dlatego wolał się nie odzywać, dopóki przed nim nie pojawiło się pachnące jedzenie, a słodki smak placków z jabłkami rozlał się na jego języku. Blaire mogła się z niego śmiać, że on, dwudziesto trzy letni mężczyzna pociesza się słodyczami, ale one naprawdę go uspokajały.
- Przepraszam, nie chciałem na was warczeć – mruknął w końcu, gapiąc się z uporem w swój pusty już talerz.
Siedzieli przez chwilę w ciszy przerywanej jedynie szczękiem sztućców, aż księżniczka nagle poderwała głowę, przypominając sobie o czymś ważnym.
- Braciszku! – krzyknęła, sprawiając że Louriel podniósł się z krzesła, gotowy bronić jej i rannego Finnegana przed zagrożeniem. A kiedy dostrzegł, że go nie ma, posłał dziewczynie pytające spojrzenie. – Przypomniałam sobie. Bo wczoraj jak szłam porozmawiać z tatusiem, to przed jego gabinetem kłóciło się dwóch starszych panów z rady. I oni coś wspominali o jakimś smoku, którego znalazłeś, braciszku – powiedziała, a Louriel natychmiast przypomniał sobie jaskinię z figurką roztrzaskanego króla smoka.
- Co konkretnie mówili? – zapytał z pozoru niezainteresowanym tonem, patrząc znacząco w oczy Finnegana.
- Nie pamiętam dokładnie, ale było coś o czterech jaskiniach i jakichś figurkach – odpowiedziała, zamyślając się. Potem jednak, zasłoniła sobie szybko usta, rumieniąc lekko na policzkach. – Oh, chyba nie powinnam ci o tym mówić – speszyła się, spoglądając spanikowana po twarzach mężczyzn.
- Dlaczego? – zdziwił się Louriel, marszcząc lekko brwi.
- Bo ci panowie mówili, że tatuś nie chce, żebyś się o tym dowiedział – powiedziała bardzo cicho, obawiając się reakcji brata.
Louriel zmarszczył brwi jeszcze bardziej. Co takiego odnalazła starszyzna, że miał się o tym nie dowiedzieć?
- Legendy naszego kraju mówią, że to symbol duszy naszych przodków. Ogień, który nigdy nie gaśnie, chociaż nikt nie dolewa do mis oliwy, ani nie poprawia knota. Raz zapalone, płoną dopóki dusza zmarłego istnieje. Słyszałem też, że mają ostrzegać rodzinę. Pomnik, na którym wszystkie lampy zgasną, oznacza nieszczęście – wyjaśnił, rozglądając się dokoła w poszukiwaniu niskich, delikatnych krzaczków o rozdwojonych, szarawych listkach i owocach, przypominających głowę z baranimi rogami.
Wkrótce okazało się, że odnalezienie upiornego ziela wcale nie będzie takie proste. Cmentarz był spory, a ich tylko dwójka, do tego Orion miał wrażenie, że nagle nad ich głowami pojawiła się wielka chmura zapowiadająca opady śniegu. Chłopak nie bardzo miał ochotę być na zewnątrz podczas zawiei, a i martwił się o lubującego się w cieple Ezrę. Nie było najgorzej, mróz tylko odrobinę szczypał go w nos, ale domyślał się, że dla maga ognia nawet taka pogoda była niezbyt przyjemna. Dlatego zaproponował rozdzielenie się, a kiedy Ezra się zgodził, ruszył w drugą stronę, spoglądając po ziemi. Nie miał ochoty zostawiać chłopaka samego. Oddalając się, miał coraz więcej wątpliwości i przeczuć, że to był bardzo zły pomysł. A kiedy w ciszy rozległ się krzyk, Orion natychmiast wypuścił koszyk z rąk i pognał w kierunku głosu maga ognia.
Widząc go, wiszącego do góry nogami z jedną kostką owiniętą sznurem, dyndającego na gałęzi, nie potrafił zachować powagi. Roześmiał się, wewnętrznie umierając z przesłodzenia na widok naburmuszonej minki Ezry. Pierwszy raz widział, żeby ktoś był tak uroczy i rozkoszny, nawet jeśli humor raczej niekoniecznie mu dopisywał. Louriel się nie liczył. Dla Oriona jego ekspresja była raczej godna pożałowania, kiedy zachowywał się jak małe dziecko i wolał spróbować ustawić go do pionu zamiast wzdychać z oczarowania. Co się tyczyło Ezry, gdyby nie współczucie z nieprzyjemnej sytuacji, w której się znalazł, mógłby usiąść na ziemi i patrzeć z uwielbieniem w jego uroczą ekspresję.
- Już cię zdejmuję – parsknął, podchodząc bliżej i już sięgał rękoma do kostki chłopaka, gdy, robiąc krok w bok, by było mu wygodniej, poczuł zaciskające się na jego nodze więzy.
Chwilę później i on, obolały, bo przyłożył barkiem w najbliższy pomnik, wisiał głową w dół, próbując stłumić cisnący mu się na usta śmiech. Głupi żart, bo niczym innym to nie mogło być, sprawił że miał okazję popatrzeć na maga ognia z dość ciekawej perspektywy.
- Oh daj spokój – parsknął, słysząc jego na w pół rozbawiony i zdenerwowany ton głosu. – Niby wiedziałem, że przewróciłeś mój świat do góry nogami, ale nie spodziewałem się, że dosłownie to się stanie – dodał rozbawiony, spoglądając po kędzierzawych włosach chłopaka, które przyciągane do ziemi siłą grawitacji stanowiły całkiem ciekawy obiekt obserwacji. A kiedy wrócił wzrokiem do jego oczu, nie potrafił się nie uśmiechnąć.
Przyglądał się ciekawie, jak Ezra wyczynia jakieś wygibasy w kierunku swoich nóg, a kiedy po kolejnym, rozkołysał się na tyle, by uderzyć czołem o czoło Oriona, chłopak korzystając z okazji, że znalazł się bliżej, złapał go za ramiona, by ustabilizować ich pozycję.
- Ezra, doceniam, że próbujesz nas ratować, ale wolałbym, żebyś nie pozbawił mnie przy okazji tych ostatnich szarych komórek – powiedział, krzywiąc się lekko. – Co ty w ogóle próbujesz zrobić? – dopytał, domyślając się, że chłopak ma w zanadrzu jakiś błyskotliwy plan, który próbował wcielić w życie.
Słysząc o ukrytym nożu, Orion zagwizdał cicho z uznaniem. On nigdy nie nosił rzeczy tego typu, a w sytuacji podobnej do nich, bardzo tego żałował. Patrząc jednak na ich obecne położenie, obawiał się, że Ezra nie był w stanie samodzielnie dostać się do narzędzia i jeszcze z niego skorzystać.
- A gdzie… jest ten nóż? – zapytał niewinnie, domyślając się, że jeśli powie chłopakowi o swoim planie, ten raczej zdzieli go po głowie.
- Hej… bo mam taki pomysł… Ale nie mam nic złego na myśli, naprawdę, chcę nam tylko pomóc – zapewnił na wydechu, a potem, nie czekając na reakcję Ezry, przesunął dłonie z jego ramion przez pierś, potem na talię, a potem jeszcze… wyżej, zważywszy na ich sytuację, czując że robi mu się gorąco. Nie chciał go macać i udawać, że wyczuwane pod palcami ciało nie robi na nim wrażenia, ale kiedy czuł kolejne partie wyrobionych mięśni, delikatnie drżących pod jego dotykiem, nic nie mógł poradzić na to, że w ustach mu zaschło, a w uszach zaszumiała krew. Ezra był piękny. Nie tylko charakterem, ale i ciałem, które działało na Oriona jak magnez, przyciągając go do siebie i sprawiając że serce biło mu szybko w piersi, a rój motyli łaskotał go od środka.
- Przepraszam – mruknął, odwracając wzrok, kiedy dotarł rękoma do bioder Ezry i paska od spodni, które ominął, szukając dłońmi wspomnianej pochwy na nóż. W miarę jak posuwał się dalej, naruszając coraz bardziej prywatność chłopaka, oddychał coraz szybciej, czując że nagłe zawroty głowy tylko połowicznie mają związek z ich aktualną pozycją.
Kiedy w końcu poczuł w palcach chłodną rękojeść, niemal odetchnął z ulgą, mając świadomość, że linia jego samokontroli stała się naprawdę cienka i niewiele jej brakowało by pęknąć. Ezra był… tak cholernie seksowny i uroczy jednocześnie. Wzbudzał w nim coś dzikiego, co samym podszeptem diabła kazało mu posuwać się dalej niż to było potrzebne. Naruszać niewinność bruneta i patrzeć, co się z nim dzieje.
- Mam – oświadczył z ulgą, spoglądając w twarz chłopaka. To był błąd. Widząc szeroko otwarte oczy, czerwone policzki i tak niewinną ekspresję, że miał wrażenie, jakby właśnie coś mu zabrał, przełknął ciężko ślinę, czując że krew dopływa mu do twarzy.
Nie wiedział, co powinien zrobić. Uspokoić go, zapewnić, że już więcej go nie dotknie? Uwolnić się i oddając mu nóż uciec, gdzie pieprz rośnie, żeby więcej nie musiał na niego patrzeć? To wszystko bardzo go kusiło, ale jeszcze bardziej czuł, że chciałby dotknąć go jeszcze raz. Musnąć palcami czerwone policzki i rozchylone z emocji usta. A potem pogładzić po ramionach i przytulić. Prześledzić ścieżki mięśni na jego plecach, a potem…
Trzask gałęzi gdzieś w lesie i czapa śniegu, która spadała na niego z rozruszanej gałęzi podziałała na niego jak kubeł zimnej wody. Potrząsnął głową, pozbywając się z niej kosmatych myśli, a potem, jeszcze raz przepraszając maga ognia zabrał się do działania. W pierwszej chwili chciał po prostu uwolnić Ezrę, by nie musiał dłużej wisieć, ale zaraz zdał sobie z czegoś sprawę i zaczął od siebie. Podciągając się bez najmniejszego problemu sięgnął ostrzem do liny i przeciął ją, natychmiast padając jak długi na ziemię. Powietrze uciekło mu z płuc razem z zaskoczonym sapnięciem. Bolało, ale nie aż tak jak treningi z chłopakiem. Dopiero kiedy udało mu się odzyskać oddech, podniósł się chwiejnie i otaczając Ezrę ramieniem na wysokości łopatek, odciął i jego linę, natychmiast ustawiając swoje ręce tak, by bezwładne nogi chłopaka wpadły mu w ramiona.
- Mam cię – uśmiechnął się, trzymając uroczego maga ognia pewnie w ramionach jak ocaloną księżniczkę.
***
Przyjaciele. To było bezpieczne słowo określające ich relację i choć Louriel miał wrażenie, że czegoś mu w nim brakuje, uchwycił się tego stwierdzenia jak koła ratunkowego, kiwając gwałtownie głową na potwierdzenie. Blaire patrzyła na niego przez chwilę przenikliwie, co chwilę wracając spojrzeniem na zmieszanego Finnegana, w głowie widząc zupełnie inny obraz od tego, który ci dwaj jej przedstawili. Nie wierzyła. Ale domyślała się, że skoro zdołała wytrącić brata z równowagi, na ten moment powinna zająć myśli jego i tego przystojniaka czymś innym. Nie miała ochoty wracać do pałacu i choć wiedziała, że to bardzo zły pomysł, słysząc o spacerze w towarzystwie księcia i blondyna, natychmiast zdecydowała się z nimi zostać. Wręcz przykleiła się do Finniego, ciekawa całego jego życiorysu i nawyków, które w pierwszej chwili umykały innym, a które jej samej bardzo dużo mówiły o człowieku. Blaire w przeciwieństwie do brata uwielbiała ludzi, poznawać ich, rozmawiać, dedukować i zagłębiać się w psychikę, motywy, przyzwyczajenia. Czerpała dużo przyjemności ze zwykłej paplaniny.
Louriel, nadal zmieszany wyobrażeniami siostry na jego temat, wlókł się krok za nią i blondynem, przyglądając się niepewnej minie mężczyzny, przystojnemu profilowi i radosnej, ciekawej świata twarzyczce siostry. Przez chwilę męczyła go myśl, dlaczego w ogóle pomyślała, że mogli być parą. Zaraz jednak jego umysł zaczął kalkulować, czy byłby w stanie się w nim zakochać? Finnegan był przystojny, miał blond włosy i piękne, muskularne ciało, które nawet jego, wprawiało w zachwyt. Fizjologicznie, był w jego typie. Nawet bardzo jeśli wziął pod uwagę miękki wykrój warg, nietypowy kolor oczu, który ukrywał w sobie głębię i szczery uśmiech, sprawiający że jego twarz rozjaśniała się jak słońce, które wyjrzało zza chmur. Co do psychiki i charakteru, Louriel lubił jego bezpośredniość. Czuł się przy nim swobodnie, a znając już mniej-więcej niewyparzony język mężczyzny, wiedział że sam może sobie pozwolić na znacznie więcej niż przy innych. Wiedział, że jeśli chce być wredny, może być wredny i w drugą stronę. Mógł z nim rozmawiać godzinami i tematy nadal im się nie kończyły, o czym dobitnie przekonał się przez miniony tydzień. Do tego ta sprawa z dotykiem… Louriel nie wiedział, że jego ciało może tak reagować. Że szorstkie palce Finnegana mogą go zmusić do duszenia w sobie westchnień i słodkiego drżenia mięśni. Nigdy nie pociągali go mężczyźni, a jednak, stojąc w pobliżu maga ognia czuł, że ten jest wyjątkowy. Pod różnymi względami.
Widząc wyciągniętą w swoją stronę dłoń blondyna, przez chwilę patrzył na nią nierozumiejącym spojrzeniem, zmuszając swój umysł by zszedł na ziemię. Nie wiedział, czy to był dobry pomysł, łapać go za rękę przy siostrze, która najwidoczniej miała na ich temat jakieś dziwne zdanie, które wprawiało go w zakłopotanie. Zerknął na twarz Finnegana, chcąc mu przekazać niewerbalnie, że to nie jest zbyt dobra myśl, ale widząc jego błagającą o pomoc minę, nie potrafił się powstrzymać. Przygryzł wargi, ukrywając wypływający na nie uśmiech i bez wahania wsunął swoje chłodne palce pomiędzy ciepłe palce mężczyzny. Pociągnięty nieco do przodu, by zrównać kroki swoje i rozmawiającej dwójki, przewrócił oczami, słysząc kolejną falę pytań od Blaire.
- Ile masz lat? Masz jakieś rodzeństwo? A dużo wam płacą za pracę w pałacu? Masz dziewczynę? A może chłopaka? Byłeś kiedyś zakochany? – szczebiotała dalej, wpatrując się w niego jak w obrazek, nie przejmując się karcącym wzrokiem brata. I dopiero kiedy Louriel zdecydował się na drastyczne środki w postaci pstryknięcia jej w czoło, na chwilę umilkła, wpatrując się w niego z wyrzutem.
- Blaire, daj mu spokój, albo zaraz odprowadzimy cię do pałacu – zagroził, marszcząc groźnie brwi.
Sroga mina nie robiła na dziewczynie absolutnie żadnego wrażenia, w przeciwieństwie do groźby. Przez chwilę nic nie mówiła, dając Luśkowi nadzieję na chwilę spokoju, żeby zaraz podnieść gwałtownie głowę i spojrzeć bystrymi oczami w pomarańczowe tęczówki Finnegana.
- W takim razie, porozmawiajmy o nim! – zaproponowała, a widząc większe zainteresowanie w oczach rozmówcy, uśmiechnęła się słodko do zaskoczonego brata. – Wiedziałeś, że jest marudą jakich mało? Zrzędzi gorzej od mojej mamy i Mavelle, a to jest naprawdę niespotykane – zachichotała, a kiedy Louriel oburzony wciągnął głośno powietrze nosem i już otwierał usta by zaprotestować, dziewczyna ciągnęła dalej, nie dając mu dojść do słowa. – Kiedyś obraził się na kucharkę, bo stwierdził, że dała mu mniej dojrzałe winogrona, żeby się skrzywił bo były bardzo kwaśne, albo oskarżył naszego cukiernika, o nazywanie go grubym, bo na jego ciastkach było za mało cukru – mówiła dalej, a złośliwa uciecha błyszczała w jej oczach, kiedy patrzyła na zmieszaną twarz brata.
- Miałem dwanaście lat, ta kucharka była wredna, a cukiernik nazwał mnie grubym! – usprawiedliwił się obrażonym tonem, mając wrażenie, że już wolał kiedy Blaire wypytywała o wszystko Finniego, niż opowiadała o nim.
Ku jego zgrozie, Finnegan szybko podłapał temat i zanim się książę obejrzał, oboje plotkowali na jego temat zupełnie nie przejmując się, że jest razem z nimi i wszystko słyszy! Nie spodziewał się, że blondyn okaże się skory do ploteczek z jego kochaną siostrzyczką, ale najwidoczniej nie docenił go w tej materii. W którymś momencie stwierdził, że ma dosyć wybielania swojej osoby, skoro i tak wychodzi na rozpieszczonego bachora, którym może i trochę był, ale był pewien, że nie w aż takim stopniu. Wyłączył się, przenosząc wzrok na domy i mieszkańców miasta, którzy cieszyli się spokojem dnia codziennego. Louriel nie lubił z nimi rozmawiać, ale spoglądanie z daleka na dobre życie zapewniane zwykłym ludziom przez cesarza od zawsze sprawiało mu przyjemność. Uspokajał się, wiedząc że dawne czasy niepokoju i tyranii minęły, zastąpione dobrobytem i wolnością, która od zawsze należała się ludziom. Miał wtedy nieodparte wrażenie, że żyje w dobrych czasach i jeśli bogowie pozwolą, w takich umrze, zostawiając po sobie dobrych ludzi, których nauczy dbać o siebie i innych, władać magią i potrafiących tę wiedzę przekazać dalej. Chciał być częścią tego wszystkiego i niezmiernie cieszył się, że było mu to dane.
- … Naerin prawie zrzuciła go ze schodów, kiedy z nią zerwał i potem długo przychodziła jeszcze do pałacu błagać go by zmienił zdanie…
Słysząc znajome i znienawidzone imię, Louriel natychmiast wrócił myślami do prowadzonej przez Finnegana i Blaire rozmowy, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, o czym księżniczka mówiła, zatrzymał się gwałtownie, zmuszając do tego blondyna i siostrę. Serce biło mu gwałtownie, a wściekłość odmalowała się na twarzy.
- Nigdy więcej nie waż się o niej mówić – wycedził, patrząc ostrym wzrokiem w niewinną twarz dziewczyny.
- Ale przecież… - zaczęła, nie wiedząc o co mu chodzi, ale uciszył ją gwałtownym ruchem dłoni.
- Nie, Blaire, temat skończony, znajdźcie sobie inny – zażądał, odwracając się do nich plecami, by zaraz ruszyć sztywnym krokiem dalej, zaciskając dłonie w pięści i odliczając w głowie do dziesięciu, by się uspokoić.
Jego pierwszy związek zapowiadał się cudownie, Naerin była tak cudowna, że miał wrażenie, że mógłby przenieść dla niej góry. Zakochał się w niej po uszy i najpewniej tak by zostało, gdyby nie odkrył jej prawdziwego oblicza. Blaire nie wiedziała, dlaczego postanowił zerwać z nią zaręczyny. Ani czemu po tym wszystkim nie potrafił się pozbierać dobre dwa lata. Nie miał ochoty jej tego tłumaczyć, ani tym bardziej tłumaczyć tego Finneganowi. Nie chciał do tego wracać, czuć się tak jak wtedy i wracać do czasu kiedy jak mu się wydawało, kobieta jego marzeń, mogła zrobić z nim co chciała.
Zatrzymał się dopiero, kiedy poczuł smakowity zapach dobrego jedzenia. Było południe, stwierdził więc, że to idealny moment na wczesny obiad, a skoro jego brzuch nie protestował, wręcz domagał się zjedzenia czegoś dobrego, zatrzymał się przed knajpą i zaczekał łaskawie na Blaire i Finniego.
- Jestem głodny. Idziemy jeść – oświadczył nieznoszącym sprzeciwu tonem i zaraz znaleźli się w przytulnym, ciepłym wnętrzu, gdzie pachniało pieczonymi ziemniakami, ziołami i słodkim aromatem wanilii. Otrzymawszy do swojej dyspozycji stolik przy oknie, oddzielony od reszty parawanem z papieru i karty dań, Louriel natychmiast zamówił racuchy z jabłkami, bułeczki gotowane na parze podawane ze śmietaną i dzban kompotu ze śliwek.
Balire przyglądając się bratu i słuchając zamówienia, zmarkotniała, a czując na sobie spojrzenie Finnegana, szepnęła do niego cicho.
- Chyba naprawdę bardzo zdenerwowałam braciszka – powiedziała zmartwionym tonem, patrząc ostrożnie na jego profil, kiedy z chłodnym zainteresowaniem przyglądał się światu za oknem. – Kiedy się złości, zawsze je dużo słodyczy. Potem patrzy na swój brzuch, bo wydaje mu się, że przytył i ćwiczy do upadłego – zachichotała z wahaniem, a widząc na sobie ostre spojrzenie, natychmiast umilkła, bawiąc się rąbkiem białego obrusu leżącego na stole.
Louriel nie chciał taki być. Dla Blaire i Finniego, którzy przecież nie zrobili nic złego. To nie była ich wina, że książę reagował tak a nie inaczej na imię byłej dziewczyny. Dlatego wolał się nie odzywać, dopóki przed nim nie pojawiło się pachnące jedzenie, a słodki smak placków z jabłkami rozlał się na jego języku. Blaire mogła się z niego śmiać, że on, dwudziesto trzy letni mężczyzna pociesza się słodyczami, ale one naprawdę go uspokajały.
- Przepraszam, nie chciałem na was warczeć – mruknął w końcu, gapiąc się z uporem w swój pusty już talerz.
Siedzieli przez chwilę w ciszy przerywanej jedynie szczękiem sztućców, aż księżniczka nagle poderwała głowę, przypominając sobie o czymś ważnym.
- Braciszku! – krzyknęła, sprawiając że Louriel podniósł się z krzesła, gotowy bronić jej i rannego Finnegana przed zagrożeniem. A kiedy dostrzegł, że go nie ma, posłał dziewczynie pytające spojrzenie. – Przypomniałam sobie. Bo wczoraj jak szłam porozmawiać z tatusiem, to przed jego gabinetem kłóciło się dwóch starszych panów z rady. I oni coś wspominali o jakimś smoku, którego znalazłeś, braciszku – powiedziała, a Louriel natychmiast przypomniał sobie jaskinię z figurką roztrzaskanego króla smoka.
- Co konkretnie mówili? – zapytał z pozoru niezainteresowanym tonem, patrząc znacząco w oczy Finnegana.
- Nie pamiętam dokładnie, ale było coś o czterech jaskiniach i jakichś figurkach – odpowiedziała, zamyślając się. Potem jednak, zasłoniła sobie szybko usta, rumieniąc lekko na policzkach. – Oh, chyba nie powinnam ci o tym mówić – speszyła się, spoglądając spanikowana po twarzach mężczyzn.
- Dlaczego? – zdziwił się Louriel, marszcząc lekko brwi.
- Bo ci panowie mówili, że tatuś nie chce, żebyś się o tym dowiedział – powiedziała bardzo cicho, obawiając się reakcji brata.
Louriel zmarszczył brwi jeszcze bardziej. Co takiego odnalazła starszyzna, że miał się o tym nie dowiedzieć?
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To nie była kompletnie dla niego nowość. Absolutnie. Ile razy zdarzało się mu wisieć w dziwnych zakamarkach miasta, pałacu, całego kraju ognia podczas misji terenowych? Niezliczoną ilość razy! Niemniej, nadal odkrywał pewne problemy z uwolnieniem się. Czasami nie posiadał przy sobie odpowiedniego rodzaju broni, innym razem wisiał opleciony lianami bez możliwości podrapania się chociaż po nosie, kolejne przypadki były jeszcze tragiczniejsze – wpadnięcie w pułapkę, wiszenie nad przepaścią z autentyczną groźbą utraty zdrowia bądź życia. Za każdym razem jednak jego towarzyszem był blondyn, o charakterystycznym wyjeb**iu w takiej sytuacji, czekający na jego ruch. Tym razem, z Orionem, było inaczej.
Po pierwsze, dzięki bogom, że nie potłukł się w sposób znaczy. Po drugie, dzięki bogom, że był przezorny i wziął ze sobą dwa sztylety – o dłuższym i krótszym ostrzu, po trzecie jednak szkoda, że nie docenił białowłosego który po chwili zawisł dokładnie w takiej samej pozycji jak on. Co dobre! Początkowo on został wyśmiany za zawiśnięciem niczym zając, teraz to on mógł śmiało się śmiać gdy Orion zaczął również w „zawrotnym” tempie obracać się wokół własnej osi. Skończyło się więc tak, że przez dobre pięć minut obydwaj się chichrali na całe gardło szturchając się i popychając żeby rozkołysać.
- Widzisz? Nie doceniłeś przeciwnika, podstawowy błąd. – Przyznał wycierając łezki z kącików oczu. Później pokręcił głową, czuł ciężar opadającego w dół płaszcza, kolejne fałdy materiału nie pozwalały mu na pełnię beztroski ruchów. Co z tego, że jego elastyczność była wręcz cyrkowa jeżeli tak wiele przeszkód na które nie miał wpływu nie pozwalały mu na wykorzystanie potencjału? Mieli mały duży problem. Później został delikatnie mówiąc powstrzymany od kolejnych prób, a po skończeniu swoich wojaży w ramionach Oriona podniósł na niego wzrok z niewinną miną.
- Masz rację, szkoda zabijać te niedobitki. – Mruknął zaraz narażając się na wciskanie palców między żebra i łaskotki. Szczęśliwie, kolejne warstwy skutecznie chroniły go przed tym co Orion już na nim skutecznie raz zastosował. Niezwykle uroczo było się z nim tak poszturchać, wyśmiać i dostać wręcz czkawki, uwielbiał gdy był tak bezczelnie… molestowany! Ale tylko tymi jednymi dłońmi, spróbowałby ktoś inny, a został pogryziony i owarczany na czym świat nie stoi. To było to jego jedno jedyne prawo należące tylko do Oriona którego obydwaj mieli pełną świadomość.
- Mam przy sobie sztylet. W pochwie przy udzie ale płaszcz na mnie tak spada, że nie sięgam. – Oświadczył spokojnie, a słysząc o błyskotliwym pomyśle na rozwiązanie problemu – innym niż masowy striptiz na cmentarzu – nawet nie wnikał. A powinien.
To nie tak, że ten dotyk go obrzydzał. Był zwyczajnie nowością. Jego ciało reagowało różnie, spinał się albo gwałtownie rozluźniał. Wszystko zależne było zarówno od intencji jak i okoliczności. Tym razem nie umiał zrozumieć czy całe zajście miało doprowadzić do jakiegoś dogryzienia mu czy rzeczywiście, było jedynie ratowaniem z opresji. Jakkolwiek by nie interpretował, nie umiał nie odczuwać przyjemności. Jego policzki z każdym bardziej odważnym ruchem w stronę jego pośladków, później i ud, robiły się czerwone. Serce trzepotało, a źrenice wyglądały jak spodki. Opamiętał się dopiero na kolejny dźwięk jego głos, zmieszał się, przeszedł go otrzeźwiający dreszcz i chociaż minę miał nadal nieskażoną myślą jego myśli pracowały na najwyższych obrotach. W końcu małpka trzymająca dwa talerze które egzystowała w jego głowie i odpowiedzialna była za łączenie faktów zrobiła clap, a on poczuł ogromną ochotę porozmawiania z Finneganem. Jak najszybciej!
Zanim przetrawił kilka pilnych kwestii oraz obmyślił plan działania na kolejne kilka godzin, bardzo ważne kilka godzin w których to miał zamiar wywalić z własnego pokoju Louriela, skraść nieco grzanego wina i poważnie rozważyć swoje wątpliwości, wylądował w ramionach Oriona na tak zwaną księżniczkę w opałach. Objął go z automatu za szyję, a gdy spojrzał na jego zmieszaną twarz przez którą tak chętnie przelewały się kolejne emocje, nie umiał inaczej. Ponownie wybuchnął śmiechem. Gromkim, szczerym i absolutnie nie urażający osoby białowłosego. Po prostu całokształt sytuacji go przerósł, podobnie jak zachowanie Oriona, jak ten cholerny przypadek który dał mu idealną okoliczność do zachowania się w taki, a nie inny sposób.
- No brawo, mój Ty wybawco. – Uśmiechnął się do niego łobuzersko ściślej obejmując go za szyję i naprawdę niewiele myśląc cmoknął go soczyście w policzek.
Korzystając z chwilowego wyłączenia systemu jakiego doznał Orion, zszedł z jego rąk, poprawił ubranie i chowając z powrotem sztylet do pochwy rozejrzał się raz jeszcze dookoła, odwracając chwilowo do niego plecami żeby przetrawić zażenowanie swoją impulsywnością. Jego twarz na chwilę pokryła się piękną purpurą, pomasował nasadę nosa po czym westchnął i wziął głęboki oddech.
- Widziałem tu przed chwilą chłopca, czy kopidół ma dzieci? Może rzeczywiście wpadliśmy w obmyśloną błyskotliwym umysłem pułapkę? A może będzie w stanie nam pomóc? – Zapytał zmieniając całkowicie temat, miał jednocześnie zamiar wrócić do powodu ich wizyty w tym konkretnym miejscu, nadal przecież mieli zadanie do wykonania i przydałoby się wyrobić przed zmierzchem.
***
Jaśnie księżniczka Blaire znana również jako najbardziej gadatliwe stworzenie jakie on w swojej karierze spotkał. Autentycznie, ilości wypluwanych przez nią słów na sekundę przerastała jego możliwości analizowania sytuacji. Po porostu poddał się gdy do niego przywarła i patrząc w jej skrzące się oczy z autentycznym zmieszaniem próbował się wybronić, ratować, cokolwiek. Nic z tego, filigranowej postury księżniczka skutecznie sprowadziła ich obu do pozycji idealnej do kierowania nimi zdjętym bucikiem. Gdyby zechciała byliby jak dżdżownice, bardzo skrępowane dżdżownice rzucające sobie wzajemnie niewinne i nieśmiałe spojrzenia dotyczące oskarżenia ale czołgające się w rytm wybijany przez kobietę właśnie.
W momencie gdy Louriel zacisnął palce na jego dłoni jego umysł nieco się uspokoił ignorując wszystko co padło do tej pory, a co nijak nie zapisało się w jego pamięci. Zamiast tego, od chwili obecnej, zaczął jej dokładnie wysłuchiwać starając się zapamiętywać jak najwięcej ważnych informacji, przystosowując się tym samym do zwyczajnie szybkiego rytmu rozmowy. Pomógł kontakt fiziczny i to mocno, już niejednokrotnie spokój Louriela mu się udzielał, ważne, że działało nadal, a książę nadal był chętny się z nim dzielić. Dlatego też pełnia jego uwagi od razu skupiła się na ich nowej towarzyszce, a słysząc jej pytania nie umiał powstrzymać rozbawionego uśmiechu na ustach. Kompletnie nie spodziewał się takiej bezpośredniości ale chyba mieli to rodzinne.
- Dwadzieścia pięć, siostrę, nie płacą, nie mam, nie mam, jestem. – Odpowiedział na jednym wdechu, a widząc zmieszanie w pierwszym momencie malujące się na jej twarzy zaczął się po prostu śmiać. Pokręcił głową, przeprosił ją zaraz, a zamiast tego słysząc kolejną falę nabrał jedynie powietrza żeby nadążać ponownie z odpowiedziami. Nie udało mu się, a on taki napompowany wdechem został w momencie gdy skarcił jego rozmówczynię Lusio. Musiał wypuścić powietrze w postaci westchnienia, a odwracając do niego twarz spojrzał na niego rozczulony.
- Ależ dzięki Ci rycerzu, na razie sobie radzę. – Zapewnił gładząc go kciukiem po dłoni, nie chciał żeby z jego powodu był ostry dla siostry ani się z nią kłócił. Nadal w jego oczach wyglądali jak zgodne i kochające się rodzeństwo i jeżeli on, swoją osobą, jakkolwiek by miał to nadwyrężyć to chyba by sobie krzywdę zrobił. Dlatego teraz, pilnując się w tym o czym mówią czekał na kolejny temat którym okazał się niebieski. Aż mu oczy zabłysnęły na myśl dowiedzenia się o nim czegoś innego, fascynującego czego on przez różowe okulary mógł nie zauważyć. To co usłyszał sprawiło jednak, że ostro musiał w sobie dusić śmiech ostatecznie, na wspomnienie kucharki, pękając i zaczynając się głośno śmiać. Co gorsza! Każda kolejna historia była coraz lepsza, a on musiał się w końcu zatrzymać, zgiąć w pół i nieco rozmasować żebra bo zaczęły go palić z bólu. Oczywiście zapewnił, że nic mu nie jest ledwo łapiąc kolejne oddechy, Lusio okazał się bowiem klasyczną kluską szlachecką! Wiele rzeczy było jak wyjęte ze schematu ich pałacowych żartów na temat możnych, a on nijak nie umiał się opanować. Ostatecznie nawet chciał go przytulić ale wolał nie ryzykować łokcia w bolące miejsce, posłał mu więc jedynie szczery uśmiech.
- Niezmiernie podoba mi się poznanie Cię z tej właśnie strony! Nie wydawałeś się taki, nie podejrzewałem Cię o to! A tu takie perełki dostaję. – Zamruczał mu do ucha gdy ponownie ruszyli szeroką ścieżką między ośnieżonymi iglakami. Mimo cudownych, bajkowych widoków, jego wzrok skupiony był na niższej dziewczynie, słuchał jej, czynnie uczestniczył w rozmowie wtrącając się w jej słowotok, zarzucając kolejnymi anegdotkami. Rozmawiało się z nią bosko, sam chciałby mieć właśnie taką siostrę. Mimo to Louriela nie zaniedbywał. Gładził go po dłoni, zmieniał siłę i rodzaj uścisku żeby cały czas czuł jego uwagę i obecność. Mimo to czuł pewne wyłączenie się mistrza więc podpytywał o co ciekawsze rzeczy, w tym słynną Mavelle. Z jednej strony miło było usłyszeć, że jej nienawidzi, z drugiej współczuł mu, że musi tkwić w układzie bez krzty wzajemnego szacunku.
Dopiero na wspomnienie byłych Louriela ten się włączył do ich rozmowy jasno dając im do zrozumienia, że przesadzili. Zdawał sobie z tego sprawę, temat jednak sam się nawinął, a w tej materii Blaire miała mu wiele do powiedzenia. Ponownie więc poczuł wstyd, tym razem z całkiem innego powodu, zacisnął usta w wąską linię i patrząc na niego przepraszająco niechętnie dał się puścić. Przygryzł wnętrze policzka wiedząc, że podpadł i chociaż korciło go do niego dobiec i przeprosić, zostawił go samego ze swoją złością. To były jedne z niewielu emocji które gdy chociażby trafiły jego, pragnął żeby nikt się do niego nie zbliżał. Tak samo postępował z bliskimi, nie wtrącał się dopóki nie przyszło się do niego samodzielnie. Westchnął jednak ciężko poklepując młodą po dłoni.
- Rzeczywiście, to absolutnie nie moja sprawa. Wróćmy do czegoś innego. Widziałem jak ten młodzik na Ciebie patrzy, może to Ty masz co nieco za uszami i wmawiasz mi dziecko w brzuch, hym? Jak to jakiś romans to na pewno nie powiem Lourielowi. – Ściszył głos uśmiechając się przy tym łobuzersko. Jej osoba była jedyną kwestią której jeszcze nie obgadali i miał zamiar to nadrobić.
Gdy ponownie doszli do jednego kroku z księciem, a ten zarządził postój, jego oczy od razu spoczęły na gospodzie znajdującej się nieco niżej niż ścieżka spacerowa. Mimo że jego żołądek również stwierdził, że jest już ta pora żeby cokolwiek zjeść, on jak przystało na upartego osła postanowił nieco obżeranie się ograniczyć. Nie żeby widział różnicę w swojej sylwetce, zasadniczo wszelkie zapasy tłuszczyku zostaną natychmiastowo spalone w domu, chodziło raczej o ponowne zignorowanie potrzeb na co konkretniejsze rzeczy gdy on miał w pracy czas jedynie podjadać. Mimo to nie dyskutował, a puszczając koronowane głowy przodem rozglądał się z zaciekawieniem po wnętrzu.
Przy stoliku spojrzał z zatroskaniem na Blaire która widocznie straciła cały humor. Uśmiechnął się do niej przepraszająco, a gdy została ponownie skarcona westchnął cicho samemu nie podnosząc na Louriela oczu.
- Bo wiesz, to jest udowodnione, że słodycze poprawiają humor. Wiem to z własnego doświadczenia na wrednej Joe. – Oświadczył, a widząc ponownie zainteresowanie uśmiechnął się mocno rozbawiony. – Joe to nasza pałacowa papuga. O, takiej gdzieś wielkości ptak o błękitnych skrzydłach i żółtym brzuszku. Ogólnie, bardzo łatwo się zakochuje przez co łatwo jej złamać serduszko. Wtedy należy wziąć garść daktyli, siedzieć z nią i ją karmić. Od razu odzyskuje humor do psot i zaczyna podgryzać włosy. – Pokiwał głową z bardzo przekonywującą miną, a gdy Blaire wyraziła zaciekawienie owym paskudnym stworzeniem zagłębił się w opowieści jak to kiedyś porywała Gwardzistom suszącą się bieliznę i trzeba było za nią w ręcznikach biegać, jak jemu wyjadała owoce które trzymał w małej skórzanej sakiewce przy pasie i udawała, że to wcale nie ona. Podkreślił, że umie mówić i miele ozorem co tylko usłyszy, bez świadomości problemów jakie może tym narobić. Lubiła gryźć, wbijać się pazurami, a czasem zachowywała się jak kot domagając pieszczot. Kilkukrotnie prawie zrzuciła Ezrę z dachu, zawsze dokuczała nowym rekrutom no i nienawidziła księżniczki dla której prezentem była i bardzo często, zasadniczo przy każdej okazji, swoje potrzeby załatwiała na jej włosach. Niestety, na ostatnie wspomnienie parsknął w zupę którą musiał wziąć pod karcącym spojrzeniem księcia, szczególnie, że księżniczka zaczęła się zapowietrzać ze śmiechu.
Dopiero gdy ten się ponownie odezwał, jasne oczy Finnegana ponownie na nim spoczęły. Posłał mu spokojny, przepraszający uśmiech i kończąc swoją porcję dotknął palcem wskazującym jego palca.
- Nie powinniśmy w ogóle rozmawiać o takich rzeczach, nie złość się proszę na siostrę, to ja chciałem wiedzieć. – Poprosił zaraz jednak drgając nerwowo na krzycz dziewczyny. W jego dłoni momentalnie pojawił się sztylet, on podobnie jak Ezra już wolał się z bronią nie rozstawać. Jego oczy od razu przeczesały pomieszczenie, a nie zauważając zagrożenia zmarszczył niepewnie brwi. Sytuacja szybko się rozwiązała, a on dyskretnie wsunął nóż na jego miejsce. Od razu też z bystrością spojrzał na Louriela, w jego oczach odnajdując pełnię zaaferowania sytuacją, a później z typowym dla siebie tego dnia zainteresowaniem spojrzał na Blaire. Tym razem jednak była to wyuczona maska.
Po wysłuchaniu bardzo krótkiego i pewnego wywodu, odszukał w pamięci rozmowę z Lothusem po tym ich małym znalezisku, przypomniał sobie spiętą postawę władcy i zdawkowe odpowiedzi mające jasno odwieść księcia od pomysłu grzebania w sprawie. Teraz lampka się mu zapaliła, teraz zrozumiał, że jest to kwestia poważna, a on poczuł nie dość, że paskudne zaciekawienie to i potrzebę dowiedzenia się o co chodzi. I jego oczy to właśnie wyrażały, wpatrując się w piękny błękit tęczówek jego miłości.
Po pierwsze, dzięki bogom, że nie potłukł się w sposób znaczy. Po drugie, dzięki bogom, że był przezorny i wziął ze sobą dwa sztylety – o dłuższym i krótszym ostrzu, po trzecie jednak szkoda, że nie docenił białowłosego który po chwili zawisł dokładnie w takiej samej pozycji jak on. Co dobre! Początkowo on został wyśmiany za zawiśnięciem niczym zając, teraz to on mógł śmiało się śmiać gdy Orion zaczął również w „zawrotnym” tempie obracać się wokół własnej osi. Skończyło się więc tak, że przez dobre pięć minut obydwaj się chichrali na całe gardło szturchając się i popychając żeby rozkołysać.
- Widzisz? Nie doceniłeś przeciwnika, podstawowy błąd. – Przyznał wycierając łezki z kącików oczu. Później pokręcił głową, czuł ciężar opadającego w dół płaszcza, kolejne fałdy materiału nie pozwalały mu na pełnię beztroski ruchów. Co z tego, że jego elastyczność była wręcz cyrkowa jeżeli tak wiele przeszkód na które nie miał wpływu nie pozwalały mu na wykorzystanie potencjału? Mieli mały duży problem. Później został delikatnie mówiąc powstrzymany od kolejnych prób, a po skończeniu swoich wojaży w ramionach Oriona podniósł na niego wzrok z niewinną miną.
- Masz rację, szkoda zabijać te niedobitki. – Mruknął zaraz narażając się na wciskanie palców między żebra i łaskotki. Szczęśliwie, kolejne warstwy skutecznie chroniły go przed tym co Orion już na nim skutecznie raz zastosował. Niezwykle uroczo było się z nim tak poszturchać, wyśmiać i dostać wręcz czkawki, uwielbiał gdy był tak bezczelnie… molestowany! Ale tylko tymi jednymi dłońmi, spróbowałby ktoś inny, a został pogryziony i owarczany na czym świat nie stoi. To było to jego jedno jedyne prawo należące tylko do Oriona którego obydwaj mieli pełną świadomość.
- Mam przy sobie sztylet. W pochwie przy udzie ale płaszcz na mnie tak spada, że nie sięgam. – Oświadczył spokojnie, a słysząc o błyskotliwym pomyśle na rozwiązanie problemu – innym niż masowy striptiz na cmentarzu – nawet nie wnikał. A powinien.
To nie tak, że ten dotyk go obrzydzał. Był zwyczajnie nowością. Jego ciało reagowało różnie, spinał się albo gwałtownie rozluźniał. Wszystko zależne było zarówno od intencji jak i okoliczności. Tym razem nie umiał zrozumieć czy całe zajście miało doprowadzić do jakiegoś dogryzienia mu czy rzeczywiście, było jedynie ratowaniem z opresji. Jakkolwiek by nie interpretował, nie umiał nie odczuwać przyjemności. Jego policzki z każdym bardziej odważnym ruchem w stronę jego pośladków, później i ud, robiły się czerwone. Serce trzepotało, a źrenice wyglądały jak spodki. Opamiętał się dopiero na kolejny dźwięk jego głos, zmieszał się, przeszedł go otrzeźwiający dreszcz i chociaż minę miał nadal nieskażoną myślą jego myśli pracowały na najwyższych obrotach. W końcu małpka trzymająca dwa talerze które egzystowała w jego głowie i odpowiedzialna była za łączenie faktów zrobiła clap, a on poczuł ogromną ochotę porozmawiania z Finneganem. Jak najszybciej!
Zanim przetrawił kilka pilnych kwestii oraz obmyślił plan działania na kolejne kilka godzin, bardzo ważne kilka godzin w których to miał zamiar wywalić z własnego pokoju Louriela, skraść nieco grzanego wina i poważnie rozważyć swoje wątpliwości, wylądował w ramionach Oriona na tak zwaną księżniczkę w opałach. Objął go z automatu za szyję, a gdy spojrzał na jego zmieszaną twarz przez którą tak chętnie przelewały się kolejne emocje, nie umiał inaczej. Ponownie wybuchnął śmiechem. Gromkim, szczerym i absolutnie nie urażający osoby białowłosego. Po prostu całokształt sytuacji go przerósł, podobnie jak zachowanie Oriona, jak ten cholerny przypadek który dał mu idealną okoliczność do zachowania się w taki, a nie inny sposób.
- No brawo, mój Ty wybawco. – Uśmiechnął się do niego łobuzersko ściślej obejmując go za szyję i naprawdę niewiele myśląc cmoknął go soczyście w policzek.
Korzystając z chwilowego wyłączenia systemu jakiego doznał Orion, zszedł z jego rąk, poprawił ubranie i chowając z powrotem sztylet do pochwy rozejrzał się raz jeszcze dookoła, odwracając chwilowo do niego plecami żeby przetrawić zażenowanie swoją impulsywnością. Jego twarz na chwilę pokryła się piękną purpurą, pomasował nasadę nosa po czym westchnął i wziął głęboki oddech.
- Widziałem tu przed chwilą chłopca, czy kopidół ma dzieci? Może rzeczywiście wpadliśmy w obmyśloną błyskotliwym umysłem pułapkę? A może będzie w stanie nam pomóc? – Zapytał zmieniając całkowicie temat, miał jednocześnie zamiar wrócić do powodu ich wizyty w tym konkretnym miejscu, nadal przecież mieli zadanie do wykonania i przydałoby się wyrobić przed zmierzchem.
***
Jaśnie księżniczka Blaire znana również jako najbardziej gadatliwe stworzenie jakie on w swojej karierze spotkał. Autentycznie, ilości wypluwanych przez nią słów na sekundę przerastała jego możliwości analizowania sytuacji. Po porostu poddał się gdy do niego przywarła i patrząc w jej skrzące się oczy z autentycznym zmieszaniem próbował się wybronić, ratować, cokolwiek. Nic z tego, filigranowej postury księżniczka skutecznie sprowadziła ich obu do pozycji idealnej do kierowania nimi zdjętym bucikiem. Gdyby zechciała byliby jak dżdżownice, bardzo skrępowane dżdżownice rzucające sobie wzajemnie niewinne i nieśmiałe spojrzenia dotyczące oskarżenia ale czołgające się w rytm wybijany przez kobietę właśnie.
W momencie gdy Louriel zacisnął palce na jego dłoni jego umysł nieco się uspokoił ignorując wszystko co padło do tej pory, a co nijak nie zapisało się w jego pamięci. Zamiast tego, od chwili obecnej, zaczął jej dokładnie wysłuchiwać starając się zapamiętywać jak najwięcej ważnych informacji, przystosowując się tym samym do zwyczajnie szybkiego rytmu rozmowy. Pomógł kontakt fiziczny i to mocno, już niejednokrotnie spokój Louriela mu się udzielał, ważne, że działało nadal, a książę nadal był chętny się z nim dzielić. Dlatego też pełnia jego uwagi od razu skupiła się na ich nowej towarzyszce, a słysząc jej pytania nie umiał powstrzymać rozbawionego uśmiechu na ustach. Kompletnie nie spodziewał się takiej bezpośredniości ale chyba mieli to rodzinne.
- Dwadzieścia pięć, siostrę, nie płacą, nie mam, nie mam, jestem. – Odpowiedział na jednym wdechu, a widząc zmieszanie w pierwszym momencie malujące się na jej twarzy zaczął się po prostu śmiać. Pokręcił głową, przeprosił ją zaraz, a zamiast tego słysząc kolejną falę nabrał jedynie powietrza żeby nadążać ponownie z odpowiedziami. Nie udało mu się, a on taki napompowany wdechem został w momencie gdy skarcił jego rozmówczynię Lusio. Musiał wypuścić powietrze w postaci westchnienia, a odwracając do niego twarz spojrzał na niego rozczulony.
- Ależ dzięki Ci rycerzu, na razie sobie radzę. – Zapewnił gładząc go kciukiem po dłoni, nie chciał żeby z jego powodu był ostry dla siostry ani się z nią kłócił. Nadal w jego oczach wyglądali jak zgodne i kochające się rodzeństwo i jeżeli on, swoją osobą, jakkolwiek by miał to nadwyrężyć to chyba by sobie krzywdę zrobił. Dlatego teraz, pilnując się w tym o czym mówią czekał na kolejny temat którym okazał się niebieski. Aż mu oczy zabłysnęły na myśl dowiedzenia się o nim czegoś innego, fascynującego czego on przez różowe okulary mógł nie zauważyć. To co usłyszał sprawiło jednak, że ostro musiał w sobie dusić śmiech ostatecznie, na wspomnienie kucharki, pękając i zaczynając się głośno śmiać. Co gorsza! Każda kolejna historia była coraz lepsza, a on musiał się w końcu zatrzymać, zgiąć w pół i nieco rozmasować żebra bo zaczęły go palić z bólu. Oczywiście zapewnił, że nic mu nie jest ledwo łapiąc kolejne oddechy, Lusio okazał się bowiem klasyczną kluską szlachecką! Wiele rzeczy było jak wyjęte ze schematu ich pałacowych żartów na temat możnych, a on nijak nie umiał się opanować. Ostatecznie nawet chciał go przytulić ale wolał nie ryzykować łokcia w bolące miejsce, posłał mu więc jedynie szczery uśmiech.
- Niezmiernie podoba mi się poznanie Cię z tej właśnie strony! Nie wydawałeś się taki, nie podejrzewałem Cię o to! A tu takie perełki dostaję. – Zamruczał mu do ucha gdy ponownie ruszyli szeroką ścieżką między ośnieżonymi iglakami. Mimo cudownych, bajkowych widoków, jego wzrok skupiony był na niższej dziewczynie, słuchał jej, czynnie uczestniczył w rozmowie wtrącając się w jej słowotok, zarzucając kolejnymi anegdotkami. Rozmawiało się z nią bosko, sam chciałby mieć właśnie taką siostrę. Mimo to Louriela nie zaniedbywał. Gładził go po dłoni, zmieniał siłę i rodzaj uścisku żeby cały czas czuł jego uwagę i obecność. Mimo to czuł pewne wyłączenie się mistrza więc podpytywał o co ciekawsze rzeczy, w tym słynną Mavelle. Z jednej strony miło było usłyszeć, że jej nienawidzi, z drugiej współczuł mu, że musi tkwić w układzie bez krzty wzajemnego szacunku.
Dopiero na wspomnienie byłych Louriela ten się włączył do ich rozmowy jasno dając im do zrozumienia, że przesadzili. Zdawał sobie z tego sprawę, temat jednak sam się nawinął, a w tej materii Blaire miała mu wiele do powiedzenia. Ponownie więc poczuł wstyd, tym razem z całkiem innego powodu, zacisnął usta w wąską linię i patrząc na niego przepraszająco niechętnie dał się puścić. Przygryzł wnętrze policzka wiedząc, że podpadł i chociaż korciło go do niego dobiec i przeprosić, zostawił go samego ze swoją złością. To były jedne z niewielu emocji które gdy chociażby trafiły jego, pragnął żeby nikt się do niego nie zbliżał. Tak samo postępował z bliskimi, nie wtrącał się dopóki nie przyszło się do niego samodzielnie. Westchnął jednak ciężko poklepując młodą po dłoni.
- Rzeczywiście, to absolutnie nie moja sprawa. Wróćmy do czegoś innego. Widziałem jak ten młodzik na Ciebie patrzy, może to Ty masz co nieco za uszami i wmawiasz mi dziecko w brzuch, hym? Jak to jakiś romans to na pewno nie powiem Lourielowi. – Ściszył głos uśmiechając się przy tym łobuzersko. Jej osoba była jedyną kwestią której jeszcze nie obgadali i miał zamiar to nadrobić.
Gdy ponownie doszli do jednego kroku z księciem, a ten zarządził postój, jego oczy od razu spoczęły na gospodzie znajdującej się nieco niżej niż ścieżka spacerowa. Mimo że jego żołądek również stwierdził, że jest już ta pora żeby cokolwiek zjeść, on jak przystało na upartego osła postanowił nieco obżeranie się ograniczyć. Nie żeby widział różnicę w swojej sylwetce, zasadniczo wszelkie zapasy tłuszczyku zostaną natychmiastowo spalone w domu, chodziło raczej o ponowne zignorowanie potrzeb na co konkretniejsze rzeczy gdy on miał w pracy czas jedynie podjadać. Mimo to nie dyskutował, a puszczając koronowane głowy przodem rozglądał się z zaciekawieniem po wnętrzu.
Przy stoliku spojrzał z zatroskaniem na Blaire która widocznie straciła cały humor. Uśmiechnął się do niej przepraszająco, a gdy została ponownie skarcona westchnął cicho samemu nie podnosząc na Louriela oczu.
- Bo wiesz, to jest udowodnione, że słodycze poprawiają humor. Wiem to z własnego doświadczenia na wrednej Joe. – Oświadczył, a widząc ponownie zainteresowanie uśmiechnął się mocno rozbawiony. – Joe to nasza pałacowa papuga. O, takiej gdzieś wielkości ptak o błękitnych skrzydłach i żółtym brzuszku. Ogólnie, bardzo łatwo się zakochuje przez co łatwo jej złamać serduszko. Wtedy należy wziąć garść daktyli, siedzieć z nią i ją karmić. Od razu odzyskuje humor do psot i zaczyna podgryzać włosy. – Pokiwał głową z bardzo przekonywującą miną, a gdy Blaire wyraziła zaciekawienie owym paskudnym stworzeniem zagłębił się w opowieści jak to kiedyś porywała Gwardzistom suszącą się bieliznę i trzeba było za nią w ręcznikach biegać, jak jemu wyjadała owoce które trzymał w małej skórzanej sakiewce przy pasie i udawała, że to wcale nie ona. Podkreślił, że umie mówić i miele ozorem co tylko usłyszy, bez świadomości problemów jakie może tym narobić. Lubiła gryźć, wbijać się pazurami, a czasem zachowywała się jak kot domagając pieszczot. Kilkukrotnie prawie zrzuciła Ezrę z dachu, zawsze dokuczała nowym rekrutom no i nienawidziła księżniczki dla której prezentem była i bardzo często, zasadniczo przy każdej okazji, swoje potrzeby załatwiała na jej włosach. Niestety, na ostatnie wspomnienie parsknął w zupę którą musiał wziąć pod karcącym spojrzeniem księcia, szczególnie, że księżniczka zaczęła się zapowietrzać ze śmiechu.
Dopiero gdy ten się ponownie odezwał, jasne oczy Finnegana ponownie na nim spoczęły. Posłał mu spokojny, przepraszający uśmiech i kończąc swoją porcję dotknął palcem wskazującym jego palca.
- Nie powinniśmy w ogóle rozmawiać o takich rzeczach, nie złość się proszę na siostrę, to ja chciałem wiedzieć. – Poprosił zaraz jednak drgając nerwowo na krzycz dziewczyny. W jego dłoni momentalnie pojawił się sztylet, on podobnie jak Ezra już wolał się z bronią nie rozstawać. Jego oczy od razu przeczesały pomieszczenie, a nie zauważając zagrożenia zmarszczył niepewnie brwi. Sytuacja szybko się rozwiązała, a on dyskretnie wsunął nóż na jego miejsce. Od razu też z bystrością spojrzał na Louriela, w jego oczach odnajdując pełnię zaaferowania sytuacją, a później z typowym dla siebie tego dnia zainteresowaniem spojrzał na Blaire. Tym razem jednak była to wyuczona maska.
Po wysłuchaniu bardzo krótkiego i pewnego wywodu, odszukał w pamięci rozmowę z Lothusem po tym ich małym znalezisku, przypomniał sobie spiętą postawę władcy i zdawkowe odpowiedzi mające jasno odwieść księcia od pomysłu grzebania w sprawie. Teraz lampka się mu zapaliła, teraz zrozumiał, że jest to kwestia poważna, a on poczuł nie dość, że paskudne zaciekawienie to i potrzebę dowiedzenia się o co chodzi. I jego oczy to właśnie wyrażały, wpatrując się w piękny błękit tęczówek jego miłości.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion nie bardzo wiedział, czym spowodował tak szczery i głośny wybuch wesołości u Ezry, ale ani trochę nie narzekał. Widząc roześmianego maga ognia, jego usta bezwiednie ułożyły się w dość głupkowatym uśmiechu kogoś, kto nie wie co się dzieje, ale skoro śmieje się ktoś, na kim mu zależy, to znaczy, że to zabawne. Do tego śmiejący się brunet był niewątpliwie jednym z tych rzadkich i bardzo uroczych obrazków, których nie spotykało się na co dzień. Serce Oriona wykonało dzikie salto w jego klatce piersiowej, a rój motyli w brzuchu zamiast się uspokoić po małej dawce ciała chłopaka, jeszcze bardziej się rozszalały, wprawiając białowłosego w bardzo dziwny nastrój. Kiedy Ezra w końcu na niego spojrzał, błyszczącymi z radości oczami, czerwonymi od wysiłku policzkami i szerokim uśmiechem na ustach, nie potrafił się powstrzymać przed przytuleniem go mocniej do swojej piersi.
A potem wydarzyło się coś, co Orion ledwo zarejestrował, zaskoczony nagłym ruchem i ciepłem, które rozlało się na jego policzku razem z miękkim dotykiem słodkich warg. Miał wrażenie, że świat nagle stanął w jednym momencie, czas się zatrzymał, a nic poza nim i Ezrą nie istniało w obecnej czasoprzestrzeni. Był tak… zaskoczony, że przegapił moment, w którym brunet wyswobodził się z jego ramion i odszedł kawałek dalej. Orion prawie nie wierzył, że to się stało. Miał wrażenie, że to jego zbyt wybujała wyobraźnia podsunęła mu wizję, która nigdy się nie wydarzyła. Jednak kiedy sięgnął dwoma palcami do własnego policzka i w miejscu, gdzie usta Ezry zetknęły się z jego skórą poczuł niesamowite gorąco, zrozumiał że to nie był tylko sen. Ezra… go pocałował. Cmoknął. Dał buziaka. Brakowało mu określeń, żeby w pełni zrozumieć, co się stało, ale kiedy widział końcówki czerwonych uszu chłopaka, wiedział że naprawdę to zrobił. I to z własnej woli. Orion nagle poczuł, że jest… bardzo szczęśliwy. Radość rozgrzewała go od środka, sprawiając że delikatny, nieśmiały uśmiech pojawił się na jego ustach i nie zniknął, nawet kiedy mag ognia w końcu wrócił do niego spojrzeniem i zaczął temat, jakby nic się przed chwilą nie stało.
- Uhm… - mruknął Orion, niezdolny do wyartykułowania pełnego zdania, kiedy jego umysł przesłoniła różowa mgiełka.
Dopiero kiedy od jego głowy nagle odbiła się jakaś szyszka i spadła obok niego, wróciła mu zdolność myślenia. Chłopak zmarszczył brwi, spoglądając na przedmiot, który leżał tuż obok. To nie była szyszka. Tylko jedna z ozdobnych kul, które zdobić miały królewski grobowiec. Wykonana z dziwnego materiału, który przypominał szkło, ale nim nie był, a w środku płonął jeden z niebieskich ogników. Orion nie miał pojęcia, skąd to się mogło wziąć, ale wiedział, że nie może tego tak zostawić. Złapał kulkę przez materiał płaszcza, uważając że nie jest godzien, dotykać jej gołymi rękoma, a kiedy się podniósł, zaczął zwracać większą uwagę na otoczenie. W tym na pytania Ezry.
- Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek kto tutaj mieszkał miał okazję do założenia rodziny, okolica raczej nie zachęcająca do zamieszkania – zauważył, przechodząc ostrożnie pomiędzy nagrobkami, uważając by nie upuścić kuli z duszą któregoś z przodków Louriela. – A co do pułapki… zwierzęta raczej trzymają się z daleka. Odstrasza je ten niebieski blask – mruknął, wychodząc na ścieżkę i kierując się w kierunku zachodniego krańca cmentarza, tam gdzie znajdował się grób rodziny królewskiej. – Kopidół powinien być w chacie, albo gdzieś na terenie cmentarza, nie widziałem go, ani żadnego dziecka. Nie mam pojęcia, gdzie mogło go wciąć – dodał, spoglądając na chwilę na twarz Ezry.
Znaleźli się niedaleko grobowca. Przypominał raczej altankę zbudowaną z lodu, pozbawioną szyb i z wygiętych finezyjnie dachówkach, również z lodu. Otaczało go coś w rodzaju rzadkiego płotku z niskich szczebelków, na których umieszczono kule podobne do tych, którą trzymał Orion. W każdej z nich płonął niebieski ognik, rzucając na ziemię rozedrgany błękitny blask.
- Jednego powinno brakować – zauważył zaniepokojony Orion, kiedy obeszli całą altankę, ale nie znaleźli miejsca na kulę.
- Oh, nie – jęknął białowłosy, uświadamiając sobie, co w zasadzie trzyma.
- Nie mam pojęcia, jak to się stało, ani dlaczego ktoś tym rzucał, ale to jest… - zaczął, czując jak krew odpływa mu z twarzy. – To jest ogień pamięci pierwszego maga wody – wyszeptał z niemal nabożną czcią, patrząc na Ezrę ze strachem. – Muszę… odłożyć go na miejsce – dodał zaraz, przepraszając w myślach ducha, którego spokój ktoś ośmielił się zakłócić, zabierając go z wyznaczonego miejsca.
Orion wcale nie chciał tego robić. Nie chciał naruszać niemal świętej ziemi grobu rodziny Zuo, ale nie mógł tego tak po prostu zostawić. Jako mag i obywatel kraju wody, to był jego obowiązek, zapewnić byłemu władcy godny odpoczynek.
- Stój na czatach – poprosił, mając wrażenie, że jeśli tylko ośmieli się postawić stopę w środku, natychmiast znajdzie się ktoś, kto go przyłapie na włażeniu z butami w święte miejsce i natychmiast skarze go na śmierć. A nawet jeśli nie on, to cesarz Lothus za bezczeszczenie jego świętej pamięci przodków.
Chłopak ostrożnie przekroczył krąg z zaklętych w kule ogników i podszedł do nierzucających się w oczy drzwi, które prowadziły do środka altanki. Sięgnął do klamki, spodziewając się, że drzwi będą zamknięte, czyli dokładnie takie jakie powinny być, ale ku jego zdumieniu, drzwi były otwarte, Orion przełknął ślinę. Nie chciał wcale tu wchodzić. Lodowe drzwi otworzyły się bez najmniejszego szmeru, wpuszczając go do zimnego wnętrza mauzoleum. W środku było znacznie zimniej niż na zewnątrz. Nawet Orion poczuł lodowaty dreszcz na karku, a kiedy odetchnął, jego oddech zamienił się w parę.
- Przepraszam za najście – mruknął cicho, stawiając ostrożnie stopy na lodowych płytach pokrywających podłogę, a pod którymi to znajdowały się trumny i szczątki przodków Louriela.
Dokładnie po drugiej stronie malutkiego pomieszczenia, które w tamtym momencie wydawało się Orionowi ogromne znajdował się malutki ołtarzyk, na którym spoczywało dokładnie siedem, choć w tym momencie sześć, kul z płonącymi w nich niebieskimi ognikami. Chłopak przeszedł szybko na drugą stronę, mając nieodparte wrażenie, że właśnie podeptał twarz prababki najlepszego przyjaciela, a kiedy zdołał odłożyć pierwszego maga wody na swoje miejsce i odwrócić się w kierunku wyjścia, dojrzał tylko wpadającego do środka Ezrę, za którym drzwi zatrzasnęły się z głośnym dźwiękiem, którego echo jeszcze chwilę odbijało się od ścian grobowca.
***
Louriel nie rozumiał decyzji ojca. Siedząc naprzeciwko zmartwionej Blaire i wpatrzonego w niego Finnegana z, jak podejrzewał, podobnym do niego wyrazem twarzy, zastanawiał się, co skłoniło cesarza do takich a nie innych rozkazów. Nie mówić Lourielowi. Zadanie z pozoru proste, a jednak wystarczyła jedna osoba w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, by o wszystkim się dowiedział. Czy też raczej dowiedział się o tym, o czym nie powinien nawet myśleć. I byłoby się to udało, książę zajęty zdrowiejącym Finnim nawet przez moment nie powrócił myślami do tajemniczej jaskini ukrytej w lodzie i pewnie zostawiłby tę sprawę starszyźnie, gdyby nie to jedno zdanie, które rozpaliło w nim ciekawość, pomieszaną z irytacją i niedowierzaniem. Budziła się w nim buntownicza dusza, której całe swoje życie nie potrafił się oprzeć. Do tego sprawa brzmiała na poważną. Na tyle poważną, że Lothus zakazał o niej choćby wspominać. Na razie jednak głowę zaprzątał mu jeszcze jeden problem. Blaire, która również wiedziała o sprawie i która mogła wygadać cesarzowi o ujawnionej tajemnicy. Louriel w pierwszej kolejności postanowił zaradzić coś na jej podejrzliwość.
- Może ojciec szykuje dla mnie przyjęcie niespodziankę? – rzucił, zmuszając się by przybrać na twarz zwyczajny, nieco złośliwy wyraz i bezczelny uśmieszek.
- No wiesz, masz już dwadzieścia trzy lata, to nie za dziecinnie? – zdziwiła się usłużnie dziewczyna, za co zarobiła kolejnym zirytowanym spojrzeniem. On wcale nie był stary! Tylko zbliżał się powoli choć metodycznie do grobu.
- No to nie wiem, może chce mnie poślubić z Mavelle bez mojej zgody i wiedzy? – zastanawiał się na głos, stwierdzając że coraz bardziej niedorzeczne teorie spiskowe i plotki bardziej zajmą umysł dziewczyny niż niecne knowania i tajemnice.
- Niemożliwe, tatuś wie, że jej nie znosisz – zaprotestowała, marszcząc zabawnie nos.
Louriel wzruszył ramionami, a potem coraz bardziej wysilał wybujałą wyobraźnię, znosząc rozmowę na takie tory, aż w końcu dziewczyna nie pamiętała, od czego to wszystko się zaczęło i kiedy wychodzili w końcu z restauracji, oświadczyła że koniecznie musi porozmawiać z najlepszą przyjaciółką, zostawiając Louriela samego z Finneganem. Mężczyzna odprowadzał jeszcze chwilę sylwetkę siostry wzrokiem, a kiedy ta zniknęła mu w tłumie, uśmiech spełzł mu z twarzy, kiedy z powagą spojrzał w oczy blondyna.
- Nie mam pojęcia co ojciec próbuje przede mną odkryć, ale mam zamiar się tego dowiedzieć. Tamta jaskinia była wyjątkowa, a jeśli coś… groźnego mogło z niej wypełznąć z naszej winy, muszę się o tym dowiedzieć – powiedział, marszcząc groźnie brwi i zaciskając usta w wąską kreskę, sprawiając że wyglądał nieco bardziej jak drapieżny ptak.
Wrócili do pałacu, gdzie książę natychmiast skierował swe kroki w stronę gabinetów starszyzny, ale słysząc zza nich rozmowy i widząc krążących w te i we w te strażników, stwierdził że to nie była najlepsza pora na szpiegowanie. Nie zamierzał zniżać się do podsłuchiwania, ani ujmować swojemu honorowi podglądaniem. Jak już miał szpiegować to z klasą i będąc pewnym, że nikt go nie zauważy. Chciał wrócić do sypialni i zająć się kolejną książką, ale kiedy Finni poprosił go o jeszcze chwilę na dworze, nie potrafił mu odmówić.
- Ulepię bałwana – stwierdził książę, widząc niezmącony ludzką stopą śnieg pokrywający kawał ogrodu. – Założymy się, że będzie wyglądał jak ty? – parsknął, spoglądając na przystojną sylwetkę mężczyzny.
Przeskoczył zwinnie przez poręcz pałacu, a potem natychmiast zaczął toczyć kule śniegowe, jedną, drugą i trzecią. Średnią położył na spodzie, a na nią tą większą, imitując szerokie ramiona Finniego. Najmniejszą położył na szczycie, ugniatając ją tak długo, aż mniej więcej przypominała ludzką głowę. Potem zaczął się etap zbierania różnych rzeczy i dokładania ich do śniegowego ludka, by upodobnić go do mężczyzny. I tak kawałek patyka zmienił się w nos, czerwone korale jarzębiny w usta, a dwa pomarańczowe szkiełka, po które posłał do swojego pokoju jedną ze służących w oczy. Przyglądał się chwilę krytycznie swojemu dziełu, stwierdzając że czegoś mu bardzo w tym wszystkim brakuje, a kiedy dostrzegł jakiegoś chłopa, niosącego klatkę z ptactwem, natychmiast zrozumiał czego.
Pobiegł za mężczyzną, a kiedy dostał od niego, czego chciał, przystąpił do kolejnego etapu upiększania bałwana. Kiedy w końcu się odsunął, ludzik ze śniegu miał na głowie żółtą strzechę ze słomy, a na ramionach pióra kuropatw i bażantów.
- No, ident- patent – parsknął książę spoglądając z dumą na swój twór. – Jak mniemam papugi są bardziej kolorowe, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma – oświadczył, uśmiechając się zadziornie do Finnegana, czekając na pochwałę za swoje artystyczne dzieło.
A potem wydarzyło się coś, co Orion ledwo zarejestrował, zaskoczony nagłym ruchem i ciepłem, które rozlało się na jego policzku razem z miękkim dotykiem słodkich warg. Miał wrażenie, że świat nagle stanął w jednym momencie, czas się zatrzymał, a nic poza nim i Ezrą nie istniało w obecnej czasoprzestrzeni. Był tak… zaskoczony, że przegapił moment, w którym brunet wyswobodził się z jego ramion i odszedł kawałek dalej. Orion prawie nie wierzył, że to się stało. Miał wrażenie, że to jego zbyt wybujała wyobraźnia podsunęła mu wizję, która nigdy się nie wydarzyła. Jednak kiedy sięgnął dwoma palcami do własnego policzka i w miejscu, gdzie usta Ezry zetknęły się z jego skórą poczuł niesamowite gorąco, zrozumiał że to nie był tylko sen. Ezra… go pocałował. Cmoknął. Dał buziaka. Brakowało mu określeń, żeby w pełni zrozumieć, co się stało, ale kiedy widział końcówki czerwonych uszu chłopaka, wiedział że naprawdę to zrobił. I to z własnej woli. Orion nagle poczuł, że jest… bardzo szczęśliwy. Radość rozgrzewała go od środka, sprawiając że delikatny, nieśmiały uśmiech pojawił się na jego ustach i nie zniknął, nawet kiedy mag ognia w końcu wrócił do niego spojrzeniem i zaczął temat, jakby nic się przed chwilą nie stało.
- Uhm… - mruknął Orion, niezdolny do wyartykułowania pełnego zdania, kiedy jego umysł przesłoniła różowa mgiełka.
Dopiero kiedy od jego głowy nagle odbiła się jakaś szyszka i spadła obok niego, wróciła mu zdolność myślenia. Chłopak zmarszczył brwi, spoglądając na przedmiot, który leżał tuż obok. To nie była szyszka. Tylko jedna z ozdobnych kul, które zdobić miały królewski grobowiec. Wykonana z dziwnego materiału, który przypominał szkło, ale nim nie był, a w środku płonął jeden z niebieskich ogników. Orion nie miał pojęcia, skąd to się mogło wziąć, ale wiedział, że nie może tego tak zostawić. Złapał kulkę przez materiał płaszcza, uważając że nie jest godzien, dotykać jej gołymi rękoma, a kiedy się podniósł, zaczął zwracać większą uwagę na otoczenie. W tym na pytania Ezry.
- Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek kto tutaj mieszkał miał okazję do założenia rodziny, okolica raczej nie zachęcająca do zamieszkania – zauważył, przechodząc ostrożnie pomiędzy nagrobkami, uważając by nie upuścić kuli z duszą któregoś z przodków Louriela. – A co do pułapki… zwierzęta raczej trzymają się z daleka. Odstrasza je ten niebieski blask – mruknął, wychodząc na ścieżkę i kierując się w kierunku zachodniego krańca cmentarza, tam gdzie znajdował się grób rodziny królewskiej. – Kopidół powinien być w chacie, albo gdzieś na terenie cmentarza, nie widziałem go, ani żadnego dziecka. Nie mam pojęcia, gdzie mogło go wciąć – dodał, spoglądając na chwilę na twarz Ezry.
Znaleźli się niedaleko grobowca. Przypominał raczej altankę zbudowaną z lodu, pozbawioną szyb i z wygiętych finezyjnie dachówkach, również z lodu. Otaczało go coś w rodzaju rzadkiego płotku z niskich szczebelków, na których umieszczono kule podobne do tych, którą trzymał Orion. W każdej z nich płonął niebieski ognik, rzucając na ziemię rozedrgany błękitny blask.
- Jednego powinno brakować – zauważył zaniepokojony Orion, kiedy obeszli całą altankę, ale nie znaleźli miejsca na kulę.
- Oh, nie – jęknął białowłosy, uświadamiając sobie, co w zasadzie trzyma.
- Nie mam pojęcia, jak to się stało, ani dlaczego ktoś tym rzucał, ale to jest… - zaczął, czując jak krew odpływa mu z twarzy. – To jest ogień pamięci pierwszego maga wody – wyszeptał z niemal nabożną czcią, patrząc na Ezrę ze strachem. – Muszę… odłożyć go na miejsce – dodał zaraz, przepraszając w myślach ducha, którego spokój ktoś ośmielił się zakłócić, zabierając go z wyznaczonego miejsca.
Orion wcale nie chciał tego robić. Nie chciał naruszać niemal świętej ziemi grobu rodziny Zuo, ale nie mógł tego tak po prostu zostawić. Jako mag i obywatel kraju wody, to był jego obowiązek, zapewnić byłemu władcy godny odpoczynek.
- Stój na czatach – poprosił, mając wrażenie, że jeśli tylko ośmieli się postawić stopę w środku, natychmiast znajdzie się ktoś, kto go przyłapie na włażeniu z butami w święte miejsce i natychmiast skarze go na śmierć. A nawet jeśli nie on, to cesarz Lothus za bezczeszczenie jego świętej pamięci przodków.
Chłopak ostrożnie przekroczył krąg z zaklętych w kule ogników i podszedł do nierzucających się w oczy drzwi, które prowadziły do środka altanki. Sięgnął do klamki, spodziewając się, że drzwi będą zamknięte, czyli dokładnie takie jakie powinny być, ale ku jego zdumieniu, drzwi były otwarte, Orion przełknął ślinę. Nie chciał wcale tu wchodzić. Lodowe drzwi otworzyły się bez najmniejszego szmeru, wpuszczając go do zimnego wnętrza mauzoleum. W środku było znacznie zimniej niż na zewnątrz. Nawet Orion poczuł lodowaty dreszcz na karku, a kiedy odetchnął, jego oddech zamienił się w parę.
- Przepraszam za najście – mruknął cicho, stawiając ostrożnie stopy na lodowych płytach pokrywających podłogę, a pod którymi to znajdowały się trumny i szczątki przodków Louriela.
Dokładnie po drugiej stronie malutkiego pomieszczenia, które w tamtym momencie wydawało się Orionowi ogromne znajdował się malutki ołtarzyk, na którym spoczywało dokładnie siedem, choć w tym momencie sześć, kul z płonącymi w nich niebieskimi ognikami. Chłopak przeszedł szybko na drugą stronę, mając nieodparte wrażenie, że właśnie podeptał twarz prababki najlepszego przyjaciela, a kiedy zdołał odłożyć pierwszego maga wody na swoje miejsce i odwrócić się w kierunku wyjścia, dojrzał tylko wpadającego do środka Ezrę, za którym drzwi zatrzasnęły się z głośnym dźwiękiem, którego echo jeszcze chwilę odbijało się od ścian grobowca.
***
Louriel nie rozumiał decyzji ojca. Siedząc naprzeciwko zmartwionej Blaire i wpatrzonego w niego Finnegana z, jak podejrzewał, podobnym do niego wyrazem twarzy, zastanawiał się, co skłoniło cesarza do takich a nie innych rozkazów. Nie mówić Lourielowi. Zadanie z pozoru proste, a jednak wystarczyła jedna osoba w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, by o wszystkim się dowiedział. Czy też raczej dowiedział się o tym, o czym nie powinien nawet myśleć. I byłoby się to udało, książę zajęty zdrowiejącym Finnim nawet przez moment nie powrócił myślami do tajemniczej jaskini ukrytej w lodzie i pewnie zostawiłby tę sprawę starszyźnie, gdyby nie to jedno zdanie, które rozpaliło w nim ciekawość, pomieszaną z irytacją i niedowierzaniem. Budziła się w nim buntownicza dusza, której całe swoje życie nie potrafił się oprzeć. Do tego sprawa brzmiała na poważną. Na tyle poważną, że Lothus zakazał o niej choćby wspominać. Na razie jednak głowę zaprzątał mu jeszcze jeden problem. Blaire, która również wiedziała o sprawie i która mogła wygadać cesarzowi o ujawnionej tajemnicy. Louriel w pierwszej kolejności postanowił zaradzić coś na jej podejrzliwość.
- Może ojciec szykuje dla mnie przyjęcie niespodziankę? – rzucił, zmuszając się by przybrać na twarz zwyczajny, nieco złośliwy wyraz i bezczelny uśmieszek.
- No wiesz, masz już dwadzieścia trzy lata, to nie za dziecinnie? – zdziwiła się usłużnie dziewczyna, za co zarobiła kolejnym zirytowanym spojrzeniem. On wcale nie był stary! Tylko zbliżał się powoli choć metodycznie do grobu.
- No to nie wiem, może chce mnie poślubić z Mavelle bez mojej zgody i wiedzy? – zastanawiał się na głos, stwierdzając że coraz bardziej niedorzeczne teorie spiskowe i plotki bardziej zajmą umysł dziewczyny niż niecne knowania i tajemnice.
- Niemożliwe, tatuś wie, że jej nie znosisz – zaprotestowała, marszcząc zabawnie nos.
Louriel wzruszył ramionami, a potem coraz bardziej wysilał wybujałą wyobraźnię, znosząc rozmowę na takie tory, aż w końcu dziewczyna nie pamiętała, od czego to wszystko się zaczęło i kiedy wychodzili w końcu z restauracji, oświadczyła że koniecznie musi porozmawiać z najlepszą przyjaciółką, zostawiając Louriela samego z Finneganem. Mężczyzna odprowadzał jeszcze chwilę sylwetkę siostry wzrokiem, a kiedy ta zniknęła mu w tłumie, uśmiech spełzł mu z twarzy, kiedy z powagą spojrzał w oczy blondyna.
- Nie mam pojęcia co ojciec próbuje przede mną odkryć, ale mam zamiar się tego dowiedzieć. Tamta jaskinia była wyjątkowa, a jeśli coś… groźnego mogło z niej wypełznąć z naszej winy, muszę się o tym dowiedzieć – powiedział, marszcząc groźnie brwi i zaciskając usta w wąską kreskę, sprawiając że wyglądał nieco bardziej jak drapieżny ptak.
Wrócili do pałacu, gdzie książę natychmiast skierował swe kroki w stronę gabinetów starszyzny, ale słysząc zza nich rozmowy i widząc krążących w te i we w te strażników, stwierdził że to nie była najlepsza pora na szpiegowanie. Nie zamierzał zniżać się do podsłuchiwania, ani ujmować swojemu honorowi podglądaniem. Jak już miał szpiegować to z klasą i będąc pewnym, że nikt go nie zauważy. Chciał wrócić do sypialni i zająć się kolejną książką, ale kiedy Finni poprosił go o jeszcze chwilę na dworze, nie potrafił mu odmówić.
- Ulepię bałwana – stwierdził książę, widząc niezmącony ludzką stopą śnieg pokrywający kawał ogrodu. – Założymy się, że będzie wyglądał jak ty? – parsknął, spoglądając na przystojną sylwetkę mężczyzny.
Przeskoczył zwinnie przez poręcz pałacu, a potem natychmiast zaczął toczyć kule śniegowe, jedną, drugą i trzecią. Średnią położył na spodzie, a na nią tą większą, imitując szerokie ramiona Finniego. Najmniejszą położył na szczycie, ugniatając ją tak długo, aż mniej więcej przypominała ludzką głowę. Potem zaczął się etap zbierania różnych rzeczy i dokładania ich do śniegowego ludka, by upodobnić go do mężczyzny. I tak kawałek patyka zmienił się w nos, czerwone korale jarzębiny w usta, a dwa pomarańczowe szkiełka, po które posłał do swojego pokoju jedną ze służących w oczy. Przyglądał się chwilę krytycznie swojemu dziełu, stwierdzając że czegoś mu bardzo w tym wszystkim brakuje, a kiedy dostrzegł jakiegoś chłopa, niosącego klatkę z ptactwem, natychmiast zrozumiał czego.
Pobiegł za mężczyzną, a kiedy dostał od niego, czego chciał, przystąpił do kolejnego etapu upiększania bałwana. Kiedy w końcu się odsunął, ludzik ze śniegu miał na głowie żółtą strzechę ze słomy, a na ramionach pióra kuropatw i bażantów.
- No, ident- patent – parsknął książę spoglądając z dumą na swój twór. – Jak mniemam papugi są bardziej kolorowe, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma – oświadczył, uśmiechając się zadziornie do Finnegana, czekając na pochwałę za swoje artystyczne dzieło.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Debilizm pospolity czyli coś czego całkowicie nie trawił i za co regularnie gnoił nowych rekrutów czy po prostu, osoby z nim pracujące, właśnie odbijał się na nim w postaci bycia skończonym hipokrytą. Inaczej nie dało się nazwać zachowania tak ogromnej bliskości i chęci dotknięcia go w tak intymny sposób chwilę po tym gdy zdał sobie sprawę z cieplejszych uczuć jakie w jego stronę są skierowane. W ogóle powinien zacząć trzymać z nim dystans, pozbyć się niemożliwych do spełniania oczekiwań tak dobrego serca jakie Orion posiadał. Nie chciał go ranić i nie chciał żeby cierpiał lubiąc go. Ale nie potrafił. Zwyczajnie nie umiał nie wciskać się mu pod rękę, nie trzymać za dłoń jak zapadał się po kolana w grząskim śniegu czy nie rozmawiać z nim o pierdołach jakich mieli do omówienia nieskończoną ilość. Później był pewien, że będzie pluł sobie w brodę gdy wykończą go psychicznie wyrzuty sumienia, na razie jednak malował się przed nimi jeszcze całkiem przyjemny tydzień we własnym towarzystwie, objęciach i dogryzaniu.
Dlatego też wziął głęboki oddech zimnego powietrza, pomasował policzki i zaraz odwrócił się do niego z rozczuloną miną słysząc pomruki rozanielenia, widząc roziskrzone oczy i promienny uśmiech. A to przecież był tylko całus który jemu wywrócił wnętrzności do góry nogami, zacisnął i nie puszczał dopóki chociaż z tyłu głowy miał tą swoją impulsywność. Jakby mógł, dałby mu jeszcze w drugi policzek żeby równomiernie rozkładały się mięknące kolana.
- Będziesz teraz na mnie mruczał? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem podchodząc do niego o krok, splatając ręce za plecami. – Będę zmuszony zacząć coś podejrzewać. – Poruszył znacząco brwiami, a gdy koło nich spadło coś co tak gwałtownie odbiło się od głowy białowłosego, jego oczy powędrowały ku gałęziom drzew nad nimi. Te i kilka biegnących w głąb lasu poruszyły się gwałtownie, jakby skakała po nich wiewiórka. Tym razem nie słyszał jednak chichotu więc i nie mógł wszystko zrzucić na rudzielca.
- W porządku? Strasznie dzisiaj obrywasz. – Skrzywił się znacząco, poważnie zatroskany. Pamiętał, że ten uderzył najpierw barkiem, później doznał zimnego prysznica, a teraz jeszcze nabito mu guza. Coś czuł, że dzisiaj w nocy to on zostanie poduszką dla umęczonego mężczyzny, nie na odwrót. Od razu też jego wzrok padł na przedmiot boleści Oriona, a widząc niebieski ognik skutecznie zamknięty w lodowej kuli nie umiał się nadziwić. Piękna harmonia współistnienia dwóch przeciwnych żywiołów w sobie. Aż przełknął nerwowo ślinę żeby opamiętać się przed chęcią dotknięcia go. Szczególnie, że ogień wydawał się go słuchać. W prawdzie z trudnością i wyglądało na to, że ten musi „mieć ochotę” wykonać rozkaz ale to tylko bardziej kusiło.
- Rozumiem. I nadal nie rozumiem czym to jest. – Przyznał wisząc prawie na jego plecach żeby nad ramieniem zerkać na ognik. Przynajmniej przez chwilę, zanim ruszyli kolejną alejką, a bardzo precyzyjnie wybranym przez białaska kierunku. – Wygląda jak jakieś stworzonko. Chciałbym dotknąć. – Szepnął zagryzając wargę żeby się ogarnąć. Rozumiał jak ogromny przymus szacunku na niego spadł i tylko dlatego plótł głupoty, ręce trzymając blisko ciała Oriona, opatulone w rękawiczki.
Stając przed mauzoleum tak innym od reszty, ponownie uchylił delikatnie usta chłonąc wszystkimi zmysłami swoje otoczenie. Wiatr bujał wierzchołkami iglaków, szalał gdzieś całkowicie poza ich zasięgiem. Coś za plecami gwizdało przedzierając się między lodowymi monumentami, a ogniki? Trwały pewnie na straży. Szybko poczuł przytłaczającą aurę świętości tego miejsca, obecność osób których nie powinno z nimi już być. Urosła mu gula w gardle. Jeszcze niedawno zapierał się, że w duchy nie wierzy, a teraz co? Kajał się przed nimi chociaż na dobrą sprawę mogła to być wina wyniosłości budowanej przez towarzysza. Nie ważne, otrząsnął się na paniczną decyzję Oriona.
- Na czatach? Przepraszam, przed kim? – Zapytał unosząc brew w klasycznym geście zdegustowania „zabójczą logiką”. Właśnie tak zachowywał się w domu i chociaż Orion nie wywoływał w nim takich nieprzyjemnych emocji to teraz palnął elegancko. Machnął jednak na to ręką i odwracając się plecami do wejścia starał się nie zerkać co i rusz na kule. Było to jednak silniejsze od niego i w końcu, gdy jego skarb zniknął już w grobowcu, zaczął z ogromną uwagą oglądać kulę znajdującą się najbliżej niego.
Pochylając się w stronę oszronionego wnętrza które rozświetlał płomień w kolorze wieczornego nieba najpierw usłyszał szelest. Później jednak robiło się coraz dziwniej chociaż on początkowo sprawę zbagatelizował. Coś na kształt pisku, przeszywającego krzyku, zaczęło odbijać się od kolejnych lodowych ścian, jakby jakieś stworzenie nie potrafiące na lądzie mówić kogoś wołało. Długie i niekształtne cienie zaczęły się pojawiać na budowlach coraz bliżej niego. Automatycznie sięgnął do pochwy z nożem, niepotrzebnie. To co ujrzały jego oczy sprawiło, że natychmiastowo wziął nogi za pas.
Kobieta bo niewątpliwie była to przedstawicielka płci pięknej, miała dziwnie wykrzywioną we wściekłości twarz, jakby za szeroko otwartą szczękę, błyszczące oczy, rozszarpane włosy lewitowały od ogromu mocy jaki ją otaczał, podobnie było ze zwiewną sukienką w dekolcie opinającą przez fakt zmoczenia. Buzia miała nieco rybi kształt, podobnie jak sylwetka. Skóra zielonkawy odcień, a zęby skrzyły się białymi stożkami. Jakby się tak wpiła w niego to by rozszarpała.
Początkowo cofał się kroczek za kroczkiem, nisko trzymając na nogach, wstrzymując oddech. Zaraz jednak go zauważyła, a przeszywający krzyk wściekłości wręcz go fizycznie uderzył. Wpadł do grobowca momentalnie zamykając za sobą drzwi, zaparł się o nie plecami starając powstrzymać walące z adrenaliny serce. Miał wrażenie, że małe stopy dźwięczą przy każdym kroku niczym te olbrzyma. Zatrzymała się pod drzwiami, raz pchnęła, poczuł to przez co zaparł się mocniej. Zaraz jednak zarówno kroki jak i oszałamiająca moc sprawiająca, że krew pulsowała mu w uszach zmalały by zwyczajnie zniknąć, a echo krzyku odbiło się gdzieś jakby w lesie.
Dopiero wtedy tak naprawdę odetchnął i zjeżdżając po drzwiach na tyłek rozpiął się pod szyją żeby wygodniej było mu oddychać… siedząc na trumnach… takich z lodu gdzie ciała w nich wydawały się spać.
Znowu mu serce walnęło ze stresu, ogromnego stresu.
***
Początkowa krępacja która odeszła w niepamięć w momencie gdy Blaire najzwyczajniej w świecie się na nim uwiesiła i świergotała o życiu ogółem, wróciła jak bumerang w momencie gdy usiedli w knajpie na obiad. On, całkowicie nieprzyzwyczajony do nie kłócenia się i nie wyklinania przez siostrę nie umiał nadziwić się spokojowi konwersacji jaka się toczyła między młodą kobietą, a Lourielem. Autentycznie, siedział w ciszy i przyglądał się im. Miną jakie w siebie rzucali, słowom jakie z ogromnym ciepłem kierowali. Nawet jeżeli początkowo zapowiadało się na dość spektakularną kłótnię, postawa obydwojga szybko sprowadziła to do drobnego nieporozumienia z którego wyszli obronną ręką. Nie trafiało to do niego szczególnie, że w wykonaniu jego i młodej kłótnie ocierały się o przemoc, a on je musiał później ze dwa dni odcierpieć. Aż mu się ciężko zrobiło, musiał wyjrzeć chwilowo na zewnątrz odcinając się od tego co działo się przy stole.
Dopiero gdy księżniczka opuściła ich dwójkę, podpierając się na ręce której łokieć opierał o blat stołu, spojrzał na przenikliwe spojrzenie Louriela unosząc pytająco jedną brew.
- Nie jestem pewien czy z naszej winy cokolwiek się tam stało ale jestem podobnego zdania. W końcu to nijako nasze odkrycie, jako świadkowie możemy wiele wnieść, a odcinanie nas może zaszkodzić. A skoro cesarska mość sobie z tego nie zdaje jeszcze sprawy to mu lekko ułatwimy osąd. – Uśmiechnął się do niego delikatnie dziękując za zaproszenie na obiad i ubierając ponownie płaszcz. Nie zapiął go, a po wciśnięciu dłoni w kieszenie zaczął zastanawiać się jak mogliby się czegokolwiek dowiedzieć. Jak mogliby dosięgnąć wiedzę skrzętnie zamkniętą za wielkimi drzwiami.
Po dotarciu do pałacu i ni to przypadkowym przejściu się koło źródła wiedzy i mądrości wszelkiej, zrozumieli, że szpiegostwo nie byłoby najrozsądniejsze dopóki na niebie znajduje się jasna kula słońca. Szczęśliwie jednak, cały plan podbicia kosmosu mógł rozważać nadal na zewnątrz bo Louriel dał się przekonać jeszcze na chwilę na świeżym powietrzu. Przynajmniej nie widział jak go skrzywiło na widok łóżka.
Opierając się o wysokie barierki zarówno przedramionami jak i jedną nogą, wodził wzorkiem po horyzoncie zastanawiając się gdzie na dobrą sprawę przepadł Ezra. Nie widział go już od dwóch dni i albo o nim zapomniał albo Orion już dawno pogrzebał jego zwłoki w jakimś lesie, tam gdzie go nikt nigdy nie znajdzie. I nie żeby białaskowi nie ufał ale… nie ufał mu kompletnie bo skąd niby wzięła się ta fascynacja taką wredotą jaką jego przyjaciel był? Tuż to nienormalne było.
- Zaskocz mnie Twoją fantazją o mnie. – Oświadczył odrywając od razu myśli od problemów jakie na niego spadły. Ba! Sam przeskoczył barierki i jako, że bałwana nigdy nie lepił miał zamiar się w tej materii rozdziewiczyć ręką Louriela.
Szybko załapał o co w lepieniu bałwana chodzi. Tak, trzy kulki które postawione na sobie miały stworzyć koślawego, uśmiechniętego ludka. Uśmiechnął się paskudnie gdy stanęło na odwzorowaniu swoich podobizn od razu podejmując i to wyzwanie. Już miał artystyczną wizję nawet!
Lepiąc kulki, konkretnie pięć średniej wielkości, zaczął je ustawiać na sobie szybko budując tak zwaną tyczkę. Skoro się nabijali, a jego postać wyglądała jak goryl to Lusio zostanie kijem z mackowatymi rączkami które początkowo wcale nie chciały się trzymać. Musiał się więc nieco natrudzić przez co gadzinka zaczęła przypominać gałązkę. Później przyszła kolej na dodatki. Dołki w oczach wykręcił palcami zastanawiając się skąd weźmie cokolwiek niebieskiego. Zamiast tego narysował smutny uśmieszek po czym zaczął kombinować. Włosy powstały w ramach kilku śnieżek, przerobił go na owieczkę. Gdyby się jeszcze dało to by mu jęzor jaszczurzy zrobił ale wystarczyło, że rzeźba przypominała odwróconą do dołu kijem miotłę. Uroczo.
Zaraz odwrócił się też do Louriela. Krytycznym okiem przyjrzał się… sobie, zamruczał w geście zastanowienia mrużąc oczy, a gdy przyjrzał się wszystkim dodatkom cmoknął głośno.
- No idealnie no! Masz prawdziwy talent. – Wybuchnął w końcu śmiechem poprawiając kilka spadających piórek.
- Dobrze, to jaki mamy plan, mój nindżo-gadzie? – Zapytał gdy znalazł się tuż przy nim, szepcząc mu do ucha. Nie znał pałacu więc wolał sam nie decydować ale nie wątpił, że gad miał plan.
Dlatego też wziął głęboki oddech zimnego powietrza, pomasował policzki i zaraz odwrócił się do niego z rozczuloną miną słysząc pomruki rozanielenia, widząc roziskrzone oczy i promienny uśmiech. A to przecież był tylko całus który jemu wywrócił wnętrzności do góry nogami, zacisnął i nie puszczał dopóki chociaż z tyłu głowy miał tą swoją impulsywność. Jakby mógł, dałby mu jeszcze w drugi policzek żeby równomiernie rozkładały się mięknące kolana.
- Będziesz teraz na mnie mruczał? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem podchodząc do niego o krok, splatając ręce za plecami. – Będę zmuszony zacząć coś podejrzewać. – Poruszył znacząco brwiami, a gdy koło nich spadło coś co tak gwałtownie odbiło się od głowy białowłosego, jego oczy powędrowały ku gałęziom drzew nad nimi. Te i kilka biegnących w głąb lasu poruszyły się gwałtownie, jakby skakała po nich wiewiórka. Tym razem nie słyszał jednak chichotu więc i nie mógł wszystko zrzucić na rudzielca.
- W porządku? Strasznie dzisiaj obrywasz. – Skrzywił się znacząco, poważnie zatroskany. Pamiętał, że ten uderzył najpierw barkiem, później doznał zimnego prysznica, a teraz jeszcze nabito mu guza. Coś czuł, że dzisiaj w nocy to on zostanie poduszką dla umęczonego mężczyzny, nie na odwrót. Od razu też jego wzrok padł na przedmiot boleści Oriona, a widząc niebieski ognik skutecznie zamknięty w lodowej kuli nie umiał się nadziwić. Piękna harmonia współistnienia dwóch przeciwnych żywiołów w sobie. Aż przełknął nerwowo ślinę żeby opamiętać się przed chęcią dotknięcia go. Szczególnie, że ogień wydawał się go słuchać. W prawdzie z trudnością i wyglądało na to, że ten musi „mieć ochotę” wykonać rozkaz ale to tylko bardziej kusiło.
- Rozumiem. I nadal nie rozumiem czym to jest. – Przyznał wisząc prawie na jego plecach żeby nad ramieniem zerkać na ognik. Przynajmniej przez chwilę, zanim ruszyli kolejną alejką, a bardzo precyzyjnie wybranym przez białaska kierunku. – Wygląda jak jakieś stworzonko. Chciałbym dotknąć. – Szepnął zagryzając wargę żeby się ogarnąć. Rozumiał jak ogromny przymus szacunku na niego spadł i tylko dlatego plótł głupoty, ręce trzymając blisko ciała Oriona, opatulone w rękawiczki.
Stając przed mauzoleum tak innym od reszty, ponownie uchylił delikatnie usta chłonąc wszystkimi zmysłami swoje otoczenie. Wiatr bujał wierzchołkami iglaków, szalał gdzieś całkowicie poza ich zasięgiem. Coś za plecami gwizdało przedzierając się między lodowymi monumentami, a ogniki? Trwały pewnie na straży. Szybko poczuł przytłaczającą aurę świętości tego miejsca, obecność osób których nie powinno z nimi już być. Urosła mu gula w gardle. Jeszcze niedawno zapierał się, że w duchy nie wierzy, a teraz co? Kajał się przed nimi chociaż na dobrą sprawę mogła to być wina wyniosłości budowanej przez towarzysza. Nie ważne, otrząsnął się na paniczną decyzję Oriona.
- Na czatach? Przepraszam, przed kim? – Zapytał unosząc brew w klasycznym geście zdegustowania „zabójczą logiką”. Właśnie tak zachowywał się w domu i chociaż Orion nie wywoływał w nim takich nieprzyjemnych emocji to teraz palnął elegancko. Machnął jednak na to ręką i odwracając się plecami do wejścia starał się nie zerkać co i rusz na kule. Było to jednak silniejsze od niego i w końcu, gdy jego skarb zniknął już w grobowcu, zaczął z ogromną uwagą oglądać kulę znajdującą się najbliżej niego.
Pochylając się w stronę oszronionego wnętrza które rozświetlał płomień w kolorze wieczornego nieba najpierw usłyszał szelest. Później jednak robiło się coraz dziwniej chociaż on początkowo sprawę zbagatelizował. Coś na kształt pisku, przeszywającego krzyku, zaczęło odbijać się od kolejnych lodowych ścian, jakby jakieś stworzenie nie potrafiące na lądzie mówić kogoś wołało. Długie i niekształtne cienie zaczęły się pojawiać na budowlach coraz bliżej niego. Automatycznie sięgnął do pochwy z nożem, niepotrzebnie. To co ujrzały jego oczy sprawiło, że natychmiastowo wziął nogi za pas.
Kobieta bo niewątpliwie była to przedstawicielka płci pięknej, miała dziwnie wykrzywioną we wściekłości twarz, jakby za szeroko otwartą szczękę, błyszczące oczy, rozszarpane włosy lewitowały od ogromu mocy jaki ją otaczał, podobnie było ze zwiewną sukienką w dekolcie opinającą przez fakt zmoczenia. Buzia miała nieco rybi kształt, podobnie jak sylwetka. Skóra zielonkawy odcień, a zęby skrzyły się białymi stożkami. Jakby się tak wpiła w niego to by rozszarpała.
Początkowo cofał się kroczek za kroczkiem, nisko trzymając na nogach, wstrzymując oddech. Zaraz jednak go zauważyła, a przeszywający krzyk wściekłości wręcz go fizycznie uderzył. Wpadł do grobowca momentalnie zamykając za sobą drzwi, zaparł się o nie plecami starając powstrzymać walące z adrenaliny serce. Miał wrażenie, że małe stopy dźwięczą przy każdym kroku niczym te olbrzyma. Zatrzymała się pod drzwiami, raz pchnęła, poczuł to przez co zaparł się mocniej. Zaraz jednak zarówno kroki jak i oszałamiająca moc sprawiająca, że krew pulsowała mu w uszach zmalały by zwyczajnie zniknąć, a echo krzyku odbiło się gdzieś jakby w lesie.
Dopiero wtedy tak naprawdę odetchnął i zjeżdżając po drzwiach na tyłek rozpiął się pod szyją żeby wygodniej było mu oddychać… siedząc na trumnach… takich z lodu gdzie ciała w nich wydawały się spać.
Znowu mu serce walnęło ze stresu, ogromnego stresu.
***
Początkowa krępacja która odeszła w niepamięć w momencie gdy Blaire najzwyczajniej w świecie się na nim uwiesiła i świergotała o życiu ogółem, wróciła jak bumerang w momencie gdy usiedli w knajpie na obiad. On, całkowicie nieprzyzwyczajony do nie kłócenia się i nie wyklinania przez siostrę nie umiał nadziwić się spokojowi konwersacji jaka się toczyła między młodą kobietą, a Lourielem. Autentycznie, siedział w ciszy i przyglądał się im. Miną jakie w siebie rzucali, słowom jakie z ogromnym ciepłem kierowali. Nawet jeżeli początkowo zapowiadało się na dość spektakularną kłótnię, postawa obydwojga szybko sprowadziła to do drobnego nieporozumienia z którego wyszli obronną ręką. Nie trafiało to do niego szczególnie, że w wykonaniu jego i młodej kłótnie ocierały się o przemoc, a on je musiał później ze dwa dni odcierpieć. Aż mu się ciężko zrobiło, musiał wyjrzeć chwilowo na zewnątrz odcinając się od tego co działo się przy stole.
Dopiero gdy księżniczka opuściła ich dwójkę, podpierając się na ręce której łokieć opierał o blat stołu, spojrzał na przenikliwe spojrzenie Louriela unosząc pytająco jedną brew.
- Nie jestem pewien czy z naszej winy cokolwiek się tam stało ale jestem podobnego zdania. W końcu to nijako nasze odkrycie, jako świadkowie możemy wiele wnieść, a odcinanie nas może zaszkodzić. A skoro cesarska mość sobie z tego nie zdaje jeszcze sprawy to mu lekko ułatwimy osąd. – Uśmiechnął się do niego delikatnie dziękując za zaproszenie na obiad i ubierając ponownie płaszcz. Nie zapiął go, a po wciśnięciu dłoni w kieszenie zaczął zastanawiać się jak mogliby się czegokolwiek dowiedzieć. Jak mogliby dosięgnąć wiedzę skrzętnie zamkniętą za wielkimi drzwiami.
Po dotarciu do pałacu i ni to przypadkowym przejściu się koło źródła wiedzy i mądrości wszelkiej, zrozumieli, że szpiegostwo nie byłoby najrozsądniejsze dopóki na niebie znajduje się jasna kula słońca. Szczęśliwie jednak, cały plan podbicia kosmosu mógł rozważać nadal na zewnątrz bo Louriel dał się przekonać jeszcze na chwilę na świeżym powietrzu. Przynajmniej nie widział jak go skrzywiło na widok łóżka.
Opierając się o wysokie barierki zarówno przedramionami jak i jedną nogą, wodził wzorkiem po horyzoncie zastanawiając się gdzie na dobrą sprawę przepadł Ezra. Nie widział go już od dwóch dni i albo o nim zapomniał albo Orion już dawno pogrzebał jego zwłoki w jakimś lesie, tam gdzie go nikt nigdy nie znajdzie. I nie żeby białaskowi nie ufał ale… nie ufał mu kompletnie bo skąd niby wzięła się ta fascynacja taką wredotą jaką jego przyjaciel był? Tuż to nienormalne było.
- Zaskocz mnie Twoją fantazją o mnie. – Oświadczył odrywając od razu myśli od problemów jakie na niego spadły. Ba! Sam przeskoczył barierki i jako, że bałwana nigdy nie lepił miał zamiar się w tej materii rozdziewiczyć ręką Louriela.
Szybko załapał o co w lepieniu bałwana chodzi. Tak, trzy kulki które postawione na sobie miały stworzyć koślawego, uśmiechniętego ludka. Uśmiechnął się paskudnie gdy stanęło na odwzorowaniu swoich podobizn od razu podejmując i to wyzwanie. Już miał artystyczną wizję nawet!
Lepiąc kulki, konkretnie pięć średniej wielkości, zaczął je ustawiać na sobie szybko budując tak zwaną tyczkę. Skoro się nabijali, a jego postać wyglądała jak goryl to Lusio zostanie kijem z mackowatymi rączkami które początkowo wcale nie chciały się trzymać. Musiał się więc nieco natrudzić przez co gadzinka zaczęła przypominać gałązkę. Później przyszła kolej na dodatki. Dołki w oczach wykręcił palcami zastanawiając się skąd weźmie cokolwiek niebieskiego. Zamiast tego narysował smutny uśmieszek po czym zaczął kombinować. Włosy powstały w ramach kilku śnieżek, przerobił go na owieczkę. Gdyby się jeszcze dało to by mu jęzor jaszczurzy zrobił ale wystarczyło, że rzeźba przypominała odwróconą do dołu kijem miotłę. Uroczo.
Zaraz odwrócił się też do Louriela. Krytycznym okiem przyjrzał się… sobie, zamruczał w geście zastanowienia mrużąc oczy, a gdy przyjrzał się wszystkim dodatkom cmoknął głośno.
- No idealnie no! Masz prawdziwy talent. – Wybuchnął w końcu śmiechem poprawiając kilka spadających piórek.
- Dobrze, to jaki mamy plan, mój nindżo-gadzie? – Zapytał gdy znalazł się tuż przy nim, szepcząc mu do ucha. Nie znał pałacu więc wolał sam nie decydować ale nie wątpił, że gad miał plan.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Widząc stan Ezry, Orion zaczął się poważnie zastanawiać, czy zabranie chłopaka na cmentarz było dobrym pomysłem. Nie wiedział, co się stało, ale widząc jak bardzo ten jest przerażony, natychmiast nakazał sobie powstrzymać się przed okazywaniem wręcz nabożnej czci zmarłym i zająć się żywymi. Upewnił się, że kula z niebieskim ogniem spoczywa stabilnie na swoim miejscu, a potem ostrożnie podszedł do bruneta, kucając obok jego drżącego ciała. Szeroko rozszerzone źrenice, zęby uderzające o siebie z dużą prędkością i obejmujące się ramiona sprawiły, że Orion zaczął się martwić. Wyciągnął ostrożnie przed siebie jedną rękę, sięgając do policzka przerażonego mężczyzny.
- Ezra, uspokój się, nic się nie dzieje – zapewnił spokojnym tonem, przechodząc z twarzy Ezry do ramienia, z którego metodycznie odciągał po kolei palce bruneta, aż w końcu mógł go złapać za spoconą ze strachu dłoń.
- Widzisz? Wszystko jest w porządku – uśmiechnął się ciepło, masując kciukiem wierzch ręki mężczyzny. – A teraz spokojnie, wdech i wydech, bez paniki, jestem obok – zapewniał cierpliwie i spokojnie, podnosząc najpierw siebie, potem Ezrę nieco uginającego się na miękkich nogach do pionu, nie puszczając jego ręki. A kiedy już oboje stali, przygarnął go do swojej piersi, gładząc uspokajająco po plecach, dopóki spięte i drżące ciało chłopaka choć trochę się nie rozluźniło.
Kiedy oddech maga ognia zaczął się uspokajać, Orion odczekał jeszcze chwilę i dopiero wtedy odsunął się odrobinę, nie na tyle jednak by Ezra nie czuł promieniującego od jego ciała ciepła. Spojrzał mu w oczy, niezwykle ciemne w przytłumionym świetle pochodzących jedynie od błękitnych ogników.
- Co zobaczyłeś? – zapytał cicho, ale zachęcająco, nie zamierzając w jakikolwiek sposób bagatelizować, czy śmiać się z chłopaka, nawet jeśli to, co miał mu do powiedzenia miało brzmieć jak totalna bzdura. Orion nie wierzył w duchy. Duchy były wytworem dziecięcej wyobraźni i obiektem służącym rodzicom za metodę wychowawczą. Co innego jednak jeśli chodziło o wszelkiego rodzaju zjawy, które chłopak uznawał za zupełnie odrębny gatunek. Wierzył w ich istnienie, miał nawet wrażenie, że jedną kiedyś spotkał. W lesie, kiedy przemęczony prawie zamarzł na śmierć w zamieci, nie mogąc znaleźć drogi do domu. Odnalazł się tylko dzięki pomocy kogoś, kto wyglądał jak młoda dziewczyna w białej sukience. Prowadziła go, aż nie dotarł do znajomej ścieżki.
Dlatego też wcale się nie zdziwił, ani nie zaśmiał, kiedy Ezra w końcu postanowił powiedzieć mu, przed czym uciekał. Zmarszczył jedynie lekko brwi, nie rozumiejąc dlaczego zjawa postanowiła pojawić się przed nim i to w środku dnia. Nie pojmował zachowania… kobiety. Domyślał się, że coś musiało się stać, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Jedno było pewne, nawet jeśli zjawa była… straszna i zdecydowanie miała jakiś problem, nie mogli zostać w grobowcu rodziny Louriela.
- Nie bój się, jeśli to coś było w stanie pchnąć drzwi, to ty również jesteś w stanie jej dotknąć – powiedział pogodnym tonem, odgarniając Ezrze włosy z czoła. – To nie duch, ani żaden niematerialny byt – zapewnił, podchodząc z chłopakiem do drzwi, by wyprowadzić go na zewnątrz, nawet jeśli miałby się trochę opierać. – A tutaj nie możemy zostać, chyba nie chcesz, żeby dziadek Louriela pomyślał, że przyszedłeś podeptać mu jego nowe buty? – rzucił na rozluźnienie i ku jego zdumieniu, jeden z ogników zamigotał jakby na potwierdzenie jego słów. Chłopak nic nie mógł poradzić na to, że mimowolnie skłonił się z szacunkiem w kierunku ołtarzyka i dopiero potem wrócił do próby otwarcia drzwi.
Zmarszczył brwi, kiedy zdał sobie sprawę, że te się zatrzasnęły i nie miały najmniejszego zamiaru puścić. Orion nie bardzo miał ochotę sprawdzać, czy da się je wyważyć, zwłaszcza że barki miał obite od upadku. Rozejrzał się, ale wewnątrz mauzoleum nie było nic poza nieboszczykami pod podłogą. Myślał chwilę intensywnie spoglądając na maga ognia… Używając w głowie tego określenia, na raz zrobiło mu się zimno i gorąco. Ezra był magiem ognia, a on był, czy potrafił czy nie, magiem wody. Pomnik pamięci zbudowany był z wody. Zamrożonej i tej, której nie potrafił sobie podporządkować, ale kiedy myślał o tym, że z każdą chwilą w środku było coraz zimniej, a na zewnątrz ciemniej, przez co bardziej niebezpiecznie, stwierdził że nawet jeśli potem będzie musiał na kolanach przepraszać Lothusa, zaryzykuje. Dla Ezry, który wyglądał jakby i jemu coraz bardziej przeszkadzała temperatura powietrza.
- Wyciągnę nas – oświadczył pewnie, choć wcale tak pewnie się nie czuł.
Przypomniał sobie, co Louriel mówił o lodzie, o jego strukturze, oraz przypomnieniu, że to nadal była tylko woda. Tyle że pod inną postacią. Wziął głęboki oddech, a potem skupił się na niewielkim fragmencie, gdzie w ścianie powinien znajdować się zamek. Odruchowo uniósł dłonie, ale natychmiast poczuł się tak, jakby miał zamiar zmusić siebie i ciecz do wysiłku fizycznego. Dlatego zrezygnował z tego pomysłu. Musiał używać rąk. Magia płynęła mu w żyłach razem z krwią, o czym zawsze powtarzał książę. Nie potrzebowała siły mięśni, ale siły umysłu, spokoju ducha i pewności siebie i tego, co chciało się zrobić. Moc miała być jak przedłużenie ręki, nie przykry obowiązek. Jak niewidzialny przyjaciel, który zawsze stoi obok. Przez chwilę zastanawiał się, czy kiedykolwiek wcześniej czuł się w ten sposób, czy coś było dla niego tak wygodne, że mógłby z tym żyć obok, wiedząc że jest, że może tego użyć w razie potrzeby i w przypadkach takich jak ten. Kiedy o tym myślał, ku jego zdumieniu w głowie pojawił mu się jeden obraz. Drewnianego miecza, którym Ezra szkolił go w zawiłej sztuce walki bronią białą. Wiązało się z nim to jedno tragiczne wspomnienie, ale cała reszta była raczej dobra. Uśmiechnięty Ezra próbujący nauczyć go pracy nóg. Potyczki z magiem ognia dla zabawy. Zachwyt dzieci, kiedy przyglądały się ich wyimaginowanym walkom. Naprawdę czuł się z nim dobrze. I tak jakby trzymał go w ręku od zawsze.
Nie wiedział, czy to co robi ma jakikolwiek sens. Czy ma prawo istnienia. Uniósł ramiona i ustawił się w takim sposób jaki zazwyczaj przyjmował w starciach z magiem ognia. Zacisnął pięści na wyimaginowanej rękojeści miecza, a kiedy krew zaczęła szumieć mu w uszach od adrenaliny, zamachnął się, jakby próbował przeciąć coś ostrą jak brzytwa klingą. Przez chwilę nic się nie działo, a potem na drzwiach pojawiły się rysy, tworząc trójkąt, znacznie większy niż Orion planował, w miejscu gdzie powinien być zamek. Chłopak podszedł do lodu bliżej i spróbował wypchnąć fragment na zewnątrz, sięgnął ręką do klamki, uwalniając ich z zimnego i ciemnego wnętrza mauzoleum.
Dopiero kiedy znaleźli się na zewnątrz, a gasnące powoli promienie słoneczne padły na jego twarz, zrozumiał co tak naprawdę zrobił.
***
Patrząc na bałwana Finnegana, Louriel miał wielki problem w rozpoznaniu siebie. Jedyne co się zgadzało to ewentualnie wysokość ciała i chuda sylwetka. Cała reszta przypominała raczej koślawe dzieło upośledzonego umysłowo dziecka, ale nie był pewien, czy wypada mu to mówić. Dlatego też w odpowiedzi na dzieło blondyna uniósł brwi do góry i wyraził swój sceptycyzm, spoglądając to na rzeźbę ze śniegu to na siebie. Wolał się nie zastanawiać, jak w takim razie wyglądał on naprawdę w oczach maga ognia.
Za to kiedy Finni pochwalił jego bałwana, poczuł jak ego mu pęcznieje, razem z dumą i pewnością co do swoich umiejętności artystycznych. Jednak kiedy mężczyzna nagle znalazł się tak blisko niego, tak że gdy mówił odczuł na uchu jego gorący oddech, natychmiast zapomniał o dumie i zabawie. Mieli informacje do zdobycia, a nawet jeśli dla niego może i nie byłyby tak trudne do zdobycia, domyślał się, że Finnegan nie da się spławić stwierdzeniem, że powie mu wszystko jak wróci z samotnej wyprawy. Dlatego powstrzymując się od niekontrolowanej chęci zakrycia małżowiny, spojrzał z powagą w pomarańczowe oczy.
- Prosty – Louriel wzruszył ramionami, rozcierając zmarznięte od dotykania śniegu gołymi rękoma palce. – W takich sytuacjach przydaje się bycie mną. Zawsze chodzę swoimi ścieżkami i nawet jeśli w środku nocy pojawię się w korytarzu starszyzny, nikt nie zwróci na mnie uwagi. To twoja obecność będzie większym problemem – oświadczył dźgając go palcem w muskularną pierś. – Na szczęście znam kilka sztuczek, które nawet wielkoluda jak ty ukryją przed niepowołanym wzorkiem. Jedyne co musimy zrobić, to nie dać się przyłapać – oświadczył pewny siebie, wierząc że nawet jeśli ktoś ich przyłapie, będzie w stanie ochronić ich obu przed ewentualnym gniewem ojca. Obronić, albo w całości przyjąć na siebie.
Louriel nie chciał zdradzać za wiele dopóki nie znaleźli się z powrotem w pałacu i czekali w jego pokoju na godzinę zmiany warty. Książę wolał zrobić to kiedy służba i straż wymieniała się na kolejne godziny. Zdawał sobie sprawę z tego, ze to najbardziej rozproszony czas i nawet najwięksi służbiści znajdowali sekundę by porozmawiać ze zmieniającymi ich strażnikami. To ten czas błękitno włosy wybrał na czas ataku. Zaczekali w pokoju księcia do tego czasu, gdzie mężczyzna gapił się w jedno miejsce i mamrotał do siebie cicho, wykonując w skupieniu drobne, precyzyjne ruchy. Kiedy skończył, przez dłonie przelewało mu się coś co bardzo przypominało płaszcz zbudowany z wody, utrzymywany jedynie jego siłą woli.
- Nie powinieneś wiedzieć, że potrafię coś takiego, więc spróbuj tylko kiedykolwiek szepnąć o tym słówko, a nie ujrzysz dnia kolejnego – powiedział słodko, rysując na półpłynnej masie kolejny znak, który zalśnił na złoto i wtopił się w gęstą wodną pelerynę, sprawiając że stała się mniej płynna, za to bardziej przezroczysta jeśli było to w ogóle możliwe.
- Nie jest to idealne rozwiązanie, ale dopóki działa, nie ma się czym przejmować – stwierdził, zarzucając na blondyna wodny płaszcz, który natychmiast oblepił szczelnie jego ciało, nie mocząc jednak jego ubrań, czy włosów. – To płachta maskująca. Wykorzystuję zdolności wody do odbijania obrazu i tworzę z niej taką trochę pelerynę niewidkę, tyle że ją jest widać, ale obraz znajdujący się z przodu, z tyłu i po bokach to odbicie, kontrolowane przez smoczy znak, byle trzymało się odpowiedniego miejsca – wyjaśnił, przyglądając się sobie w wodnej tafli. – Nie działa to zbyt długo, więc lepiej się pospieszmy – dodał, wychodząc zaraz z pokoju.
Przemierzając pałac, Louriel wcale się jednak nie spieszył. Zaczepiał służące i rozmawiał ze strażnikami, którzy tylko czekali aż kolejna zmiana pozwoli im iść do domu. Kilka osób spytało o stan zdrowia Finnegana, a wtedy Lusiek z pełną powagą odpowiadał, że blond włosy mężczyzna nie czuł się najlepiej, więc położył się wcześniej. Służbie nie umknął fakt wspólnego spania dwóch panów, a Louriel zapytany, nie zamierzał się wcale wykręcać. Nikt nie mógł mu mieć tego za złe. A kiedy w końcu jedna zmiana dobiegła końca i zaaferowani zmianą strażnicy na chwile stracili czujność, Louriel z Finnim zakradli się do pokoju jednego ze starszych mędrców, gdzie główne miejsce zajmowało wielkie łóżko, a zaraz za nim regał na książki. Pokój przypominał raczej gabinet, tym bardziej książę zdziwił się, że znajdowała się w nim… szafa. Zwykła, drewniana, wykończona z wielkim smakiem i przepychem.
- Zacznij od tamtej półki, ja zajmę się tą stroną – szepnął cicho Louriel, zabierając się za przeglądanie małej kolekcji książek na regale. W miarę posuwania się dalej, zdał sobie sprawę, że nic tu nie było. Żadnych manuskryptów, książek, czy czegokolwiek traktującego o smokach, czy figurkach, o smoczych figurkach w ogóle nie wspominając.
- Cholera, przecież coś tu musi być! – warknął ze złością, waląc pięścią w biurko. Głuchy odgłos, który rozległ się po pokoju sprawił, że na twarzy księcia pojawił się lisi grymas. Oczywiście, ważnych dokumentów nie trzymało się na wierzchu.
Zanim jednak Louriel zdołał dobrać się do mechanizmu skrytki, na korytarzu rozległy się kroki, które wcale nie należały ani do służących, ani do strażników. Książę wszędzie poznałby odgłos butów Muriela w zetknięciu z podłogą, jako że jako jedyny ze starszyzny nosił buty podkute metalem, które wydawały z siebie donośny odgłos. A to w jego gabinecie się właśnie znajdowali.
- Cholera – syknął książę, nie mając czasu na ceregiele, łapiąc Finnegana za fraki i ciągnąc za sobą do szafy. Przywarł plecami do ściany mebla, szybko zamykając za nimi odrzwia.
W momencie, w którym on, przyciśnięty ciałem blondyna zdołał ukryć ich obecność, w pokoju pojawił się starszy mężczyzna, ściskając w dłoniach jakiś zwój. Louriel patrzył na niego przez szparę w drzwiach, ale niewiele widział ze swojego miejsca. Jedyne co, to z każdą sekundą robiło mu się coraz cieplej. Nie zauważył, że on i Finni przylegają do siebie ściśle na całej długości ciała, a on chcąc widzieć co się dzieje w gabinecie, oparł mu brodę na ramieniu, zaciskając jedną z dłoni na jego biodrze. Dopiero po chwili, słysząc jak mężczyzna przełyka ślinę, zdał sobie sprawę jak blisko siebie się znaleźli. Nagle poczuł każdym zakamarkiem ciała, jak ściśle do siebie przylegają. Jak jego serce zatrzymało się na chwilę, by zaraz zacząć obijać się o żebra dwa razy szybciej. Miał wrażenie, że wali tak głośno, że i Finni był w stanie je usłyszeć. Zrobiło mu się gorąco. Tak bardzo, że miał wrażenie, jakby miał tam spłonąć, a miejsca, gdzie fragmenty skóry stykały się ze sobą miały zostawić na nim piętno. Dłonie mu się spociły, a oddech zrobił ciężki i urwany, jakby książę właśnie przebiegł maraton.
- Ugh – cichy jęk przerażenia wyrwał mu się spomiędzy zaciśniętych warg, kiedy odważył się spojrzeć w górę i w ciemnościach szafy udało mu się dostrzec zarys miny mężczyzny. Jedyne co, jak miał wrażenie, w ogóle zdawało się nie zmieniać w zależności od oświetlenia były oczy Finnegana. Louriel miał wrażenie, że wypalały w nim dziurę, a przynajmniej pozbawiały zdolności utrzymania się w pionie. Kolana mu miękły od siły tego spojrzenia. I wcale nie był pewien, czy bardziej boi się reakcji Finnegana na siebie, czy własnego ciała na widok wyraźnego pożądania w jego oczach.
- Ezra, uspokój się, nic się nie dzieje – zapewnił spokojnym tonem, przechodząc z twarzy Ezry do ramienia, z którego metodycznie odciągał po kolei palce bruneta, aż w końcu mógł go złapać za spoconą ze strachu dłoń.
- Widzisz? Wszystko jest w porządku – uśmiechnął się ciepło, masując kciukiem wierzch ręki mężczyzny. – A teraz spokojnie, wdech i wydech, bez paniki, jestem obok – zapewniał cierpliwie i spokojnie, podnosząc najpierw siebie, potem Ezrę nieco uginającego się na miękkich nogach do pionu, nie puszczając jego ręki. A kiedy już oboje stali, przygarnął go do swojej piersi, gładząc uspokajająco po plecach, dopóki spięte i drżące ciało chłopaka choć trochę się nie rozluźniło.
Kiedy oddech maga ognia zaczął się uspokajać, Orion odczekał jeszcze chwilę i dopiero wtedy odsunął się odrobinę, nie na tyle jednak by Ezra nie czuł promieniującego od jego ciała ciepła. Spojrzał mu w oczy, niezwykle ciemne w przytłumionym świetle pochodzących jedynie od błękitnych ogników.
- Co zobaczyłeś? – zapytał cicho, ale zachęcająco, nie zamierzając w jakikolwiek sposób bagatelizować, czy śmiać się z chłopaka, nawet jeśli to, co miał mu do powiedzenia miało brzmieć jak totalna bzdura. Orion nie wierzył w duchy. Duchy były wytworem dziecięcej wyobraźni i obiektem służącym rodzicom za metodę wychowawczą. Co innego jednak jeśli chodziło o wszelkiego rodzaju zjawy, które chłopak uznawał za zupełnie odrębny gatunek. Wierzył w ich istnienie, miał nawet wrażenie, że jedną kiedyś spotkał. W lesie, kiedy przemęczony prawie zamarzł na śmierć w zamieci, nie mogąc znaleźć drogi do domu. Odnalazł się tylko dzięki pomocy kogoś, kto wyglądał jak młoda dziewczyna w białej sukience. Prowadziła go, aż nie dotarł do znajomej ścieżki.
Dlatego też wcale się nie zdziwił, ani nie zaśmiał, kiedy Ezra w końcu postanowił powiedzieć mu, przed czym uciekał. Zmarszczył jedynie lekko brwi, nie rozumiejąc dlaczego zjawa postanowiła pojawić się przed nim i to w środku dnia. Nie pojmował zachowania… kobiety. Domyślał się, że coś musiało się stać, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Jedno było pewne, nawet jeśli zjawa była… straszna i zdecydowanie miała jakiś problem, nie mogli zostać w grobowcu rodziny Louriela.
- Nie bój się, jeśli to coś było w stanie pchnąć drzwi, to ty również jesteś w stanie jej dotknąć – powiedział pogodnym tonem, odgarniając Ezrze włosy z czoła. – To nie duch, ani żaden niematerialny byt – zapewnił, podchodząc z chłopakiem do drzwi, by wyprowadzić go na zewnątrz, nawet jeśli miałby się trochę opierać. – A tutaj nie możemy zostać, chyba nie chcesz, żeby dziadek Louriela pomyślał, że przyszedłeś podeptać mu jego nowe buty? – rzucił na rozluźnienie i ku jego zdumieniu, jeden z ogników zamigotał jakby na potwierdzenie jego słów. Chłopak nic nie mógł poradzić na to, że mimowolnie skłonił się z szacunkiem w kierunku ołtarzyka i dopiero potem wrócił do próby otwarcia drzwi.
Zmarszczył brwi, kiedy zdał sobie sprawę, że te się zatrzasnęły i nie miały najmniejszego zamiaru puścić. Orion nie bardzo miał ochotę sprawdzać, czy da się je wyważyć, zwłaszcza że barki miał obite od upadku. Rozejrzał się, ale wewnątrz mauzoleum nie było nic poza nieboszczykami pod podłogą. Myślał chwilę intensywnie spoglądając na maga ognia… Używając w głowie tego określenia, na raz zrobiło mu się zimno i gorąco. Ezra był magiem ognia, a on był, czy potrafił czy nie, magiem wody. Pomnik pamięci zbudowany był z wody. Zamrożonej i tej, której nie potrafił sobie podporządkować, ale kiedy myślał o tym, że z każdą chwilą w środku było coraz zimniej, a na zewnątrz ciemniej, przez co bardziej niebezpiecznie, stwierdził że nawet jeśli potem będzie musiał na kolanach przepraszać Lothusa, zaryzykuje. Dla Ezry, który wyglądał jakby i jemu coraz bardziej przeszkadzała temperatura powietrza.
- Wyciągnę nas – oświadczył pewnie, choć wcale tak pewnie się nie czuł.
Przypomniał sobie, co Louriel mówił o lodzie, o jego strukturze, oraz przypomnieniu, że to nadal była tylko woda. Tyle że pod inną postacią. Wziął głęboki oddech, a potem skupił się na niewielkim fragmencie, gdzie w ścianie powinien znajdować się zamek. Odruchowo uniósł dłonie, ale natychmiast poczuł się tak, jakby miał zamiar zmusić siebie i ciecz do wysiłku fizycznego. Dlatego zrezygnował z tego pomysłu. Musiał używać rąk. Magia płynęła mu w żyłach razem z krwią, o czym zawsze powtarzał książę. Nie potrzebowała siły mięśni, ale siły umysłu, spokoju ducha i pewności siebie i tego, co chciało się zrobić. Moc miała być jak przedłużenie ręki, nie przykry obowiązek. Jak niewidzialny przyjaciel, który zawsze stoi obok. Przez chwilę zastanawiał się, czy kiedykolwiek wcześniej czuł się w ten sposób, czy coś było dla niego tak wygodne, że mógłby z tym żyć obok, wiedząc że jest, że może tego użyć w razie potrzeby i w przypadkach takich jak ten. Kiedy o tym myślał, ku jego zdumieniu w głowie pojawił mu się jeden obraz. Drewnianego miecza, którym Ezra szkolił go w zawiłej sztuce walki bronią białą. Wiązało się z nim to jedno tragiczne wspomnienie, ale cała reszta była raczej dobra. Uśmiechnięty Ezra próbujący nauczyć go pracy nóg. Potyczki z magiem ognia dla zabawy. Zachwyt dzieci, kiedy przyglądały się ich wyimaginowanym walkom. Naprawdę czuł się z nim dobrze. I tak jakby trzymał go w ręku od zawsze.
Nie wiedział, czy to co robi ma jakikolwiek sens. Czy ma prawo istnienia. Uniósł ramiona i ustawił się w takim sposób jaki zazwyczaj przyjmował w starciach z magiem ognia. Zacisnął pięści na wyimaginowanej rękojeści miecza, a kiedy krew zaczęła szumieć mu w uszach od adrenaliny, zamachnął się, jakby próbował przeciąć coś ostrą jak brzytwa klingą. Przez chwilę nic się nie działo, a potem na drzwiach pojawiły się rysy, tworząc trójkąt, znacznie większy niż Orion planował, w miejscu gdzie powinien być zamek. Chłopak podszedł do lodu bliżej i spróbował wypchnąć fragment na zewnątrz, sięgnął ręką do klamki, uwalniając ich z zimnego i ciemnego wnętrza mauzoleum.
Dopiero kiedy znaleźli się na zewnątrz, a gasnące powoli promienie słoneczne padły na jego twarz, zrozumiał co tak naprawdę zrobił.
***
Patrząc na bałwana Finnegana, Louriel miał wielki problem w rozpoznaniu siebie. Jedyne co się zgadzało to ewentualnie wysokość ciała i chuda sylwetka. Cała reszta przypominała raczej koślawe dzieło upośledzonego umysłowo dziecka, ale nie był pewien, czy wypada mu to mówić. Dlatego też w odpowiedzi na dzieło blondyna uniósł brwi do góry i wyraził swój sceptycyzm, spoglądając to na rzeźbę ze śniegu to na siebie. Wolał się nie zastanawiać, jak w takim razie wyglądał on naprawdę w oczach maga ognia.
Za to kiedy Finni pochwalił jego bałwana, poczuł jak ego mu pęcznieje, razem z dumą i pewnością co do swoich umiejętności artystycznych. Jednak kiedy mężczyzna nagle znalazł się tak blisko niego, tak że gdy mówił odczuł na uchu jego gorący oddech, natychmiast zapomniał o dumie i zabawie. Mieli informacje do zdobycia, a nawet jeśli dla niego może i nie byłyby tak trudne do zdobycia, domyślał się, że Finnegan nie da się spławić stwierdzeniem, że powie mu wszystko jak wróci z samotnej wyprawy. Dlatego powstrzymując się od niekontrolowanej chęci zakrycia małżowiny, spojrzał z powagą w pomarańczowe oczy.
- Prosty – Louriel wzruszył ramionami, rozcierając zmarznięte od dotykania śniegu gołymi rękoma palce. – W takich sytuacjach przydaje się bycie mną. Zawsze chodzę swoimi ścieżkami i nawet jeśli w środku nocy pojawię się w korytarzu starszyzny, nikt nie zwróci na mnie uwagi. To twoja obecność będzie większym problemem – oświadczył dźgając go palcem w muskularną pierś. – Na szczęście znam kilka sztuczek, które nawet wielkoluda jak ty ukryją przed niepowołanym wzorkiem. Jedyne co musimy zrobić, to nie dać się przyłapać – oświadczył pewny siebie, wierząc że nawet jeśli ktoś ich przyłapie, będzie w stanie ochronić ich obu przed ewentualnym gniewem ojca. Obronić, albo w całości przyjąć na siebie.
Louriel nie chciał zdradzać za wiele dopóki nie znaleźli się z powrotem w pałacu i czekali w jego pokoju na godzinę zmiany warty. Książę wolał zrobić to kiedy służba i straż wymieniała się na kolejne godziny. Zdawał sobie sprawę z tego, ze to najbardziej rozproszony czas i nawet najwięksi służbiści znajdowali sekundę by porozmawiać ze zmieniającymi ich strażnikami. To ten czas błękitno włosy wybrał na czas ataku. Zaczekali w pokoju księcia do tego czasu, gdzie mężczyzna gapił się w jedno miejsce i mamrotał do siebie cicho, wykonując w skupieniu drobne, precyzyjne ruchy. Kiedy skończył, przez dłonie przelewało mu się coś co bardzo przypominało płaszcz zbudowany z wody, utrzymywany jedynie jego siłą woli.
- Nie powinieneś wiedzieć, że potrafię coś takiego, więc spróbuj tylko kiedykolwiek szepnąć o tym słówko, a nie ujrzysz dnia kolejnego – powiedział słodko, rysując na półpłynnej masie kolejny znak, który zalśnił na złoto i wtopił się w gęstą wodną pelerynę, sprawiając że stała się mniej płynna, za to bardziej przezroczysta jeśli było to w ogóle możliwe.
- Nie jest to idealne rozwiązanie, ale dopóki działa, nie ma się czym przejmować – stwierdził, zarzucając na blondyna wodny płaszcz, który natychmiast oblepił szczelnie jego ciało, nie mocząc jednak jego ubrań, czy włosów. – To płachta maskująca. Wykorzystuję zdolności wody do odbijania obrazu i tworzę z niej taką trochę pelerynę niewidkę, tyle że ją jest widać, ale obraz znajdujący się z przodu, z tyłu i po bokach to odbicie, kontrolowane przez smoczy znak, byle trzymało się odpowiedniego miejsca – wyjaśnił, przyglądając się sobie w wodnej tafli. – Nie działa to zbyt długo, więc lepiej się pospieszmy – dodał, wychodząc zaraz z pokoju.
Przemierzając pałac, Louriel wcale się jednak nie spieszył. Zaczepiał służące i rozmawiał ze strażnikami, którzy tylko czekali aż kolejna zmiana pozwoli im iść do domu. Kilka osób spytało o stan zdrowia Finnegana, a wtedy Lusiek z pełną powagą odpowiadał, że blond włosy mężczyzna nie czuł się najlepiej, więc położył się wcześniej. Służbie nie umknął fakt wspólnego spania dwóch panów, a Louriel zapytany, nie zamierzał się wcale wykręcać. Nikt nie mógł mu mieć tego za złe. A kiedy w końcu jedna zmiana dobiegła końca i zaaferowani zmianą strażnicy na chwile stracili czujność, Louriel z Finnim zakradli się do pokoju jednego ze starszych mędrców, gdzie główne miejsce zajmowało wielkie łóżko, a zaraz za nim regał na książki. Pokój przypominał raczej gabinet, tym bardziej książę zdziwił się, że znajdowała się w nim… szafa. Zwykła, drewniana, wykończona z wielkim smakiem i przepychem.
- Zacznij od tamtej półki, ja zajmę się tą stroną – szepnął cicho Louriel, zabierając się za przeglądanie małej kolekcji książek na regale. W miarę posuwania się dalej, zdał sobie sprawę, że nic tu nie było. Żadnych manuskryptów, książek, czy czegokolwiek traktującego o smokach, czy figurkach, o smoczych figurkach w ogóle nie wspominając.
- Cholera, przecież coś tu musi być! – warknął ze złością, waląc pięścią w biurko. Głuchy odgłos, który rozległ się po pokoju sprawił, że na twarzy księcia pojawił się lisi grymas. Oczywiście, ważnych dokumentów nie trzymało się na wierzchu.
Zanim jednak Louriel zdołał dobrać się do mechanizmu skrytki, na korytarzu rozległy się kroki, które wcale nie należały ani do służących, ani do strażników. Książę wszędzie poznałby odgłos butów Muriela w zetknięciu z podłogą, jako że jako jedyny ze starszyzny nosił buty podkute metalem, które wydawały z siebie donośny odgłos. A to w jego gabinecie się właśnie znajdowali.
- Cholera – syknął książę, nie mając czasu na ceregiele, łapiąc Finnegana za fraki i ciągnąc za sobą do szafy. Przywarł plecami do ściany mebla, szybko zamykając za nimi odrzwia.
W momencie, w którym on, przyciśnięty ciałem blondyna zdołał ukryć ich obecność, w pokoju pojawił się starszy mężczyzna, ściskając w dłoniach jakiś zwój. Louriel patrzył na niego przez szparę w drzwiach, ale niewiele widział ze swojego miejsca. Jedyne co, to z każdą sekundą robiło mu się coraz cieplej. Nie zauważył, że on i Finni przylegają do siebie ściśle na całej długości ciała, a on chcąc widzieć co się dzieje w gabinecie, oparł mu brodę na ramieniu, zaciskając jedną z dłoni na jego biodrze. Dopiero po chwili, słysząc jak mężczyzna przełyka ślinę, zdał sobie sprawę jak blisko siebie się znaleźli. Nagle poczuł każdym zakamarkiem ciała, jak ściśle do siebie przylegają. Jak jego serce zatrzymało się na chwilę, by zaraz zacząć obijać się o żebra dwa razy szybciej. Miał wrażenie, że wali tak głośno, że i Finni był w stanie je usłyszeć. Zrobiło mu się gorąco. Tak bardzo, że miał wrażenie, jakby miał tam spłonąć, a miejsca, gdzie fragmenty skóry stykały się ze sobą miały zostawić na nim piętno. Dłonie mu się spociły, a oddech zrobił ciężki i urwany, jakby książę właśnie przebiegł maraton.
- Ugh – cichy jęk przerażenia wyrwał mu się spomiędzy zaciśniętych warg, kiedy odważył się spojrzeć w górę i w ciemnościach szafy udało mu się dostrzec zarys miny mężczyzny. Jedyne co, jak miał wrażenie, w ogóle zdawało się nie zmieniać w zależności od oświetlenia były oczy Finnegana. Louriel miał wrażenie, że wypalały w nim dziurę, a przynajmniej pozbawiały zdolności utrzymania się w pionie. Kolana mu miękły od siły tego spojrzenia. I wcale nie był pewien, czy bardziej boi się reakcji Finnegana na siebie, czy własnego ciała na widok wyraźnego pożądania w jego oczach.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ezra przenigdy nie bał się niczego co stanowiło materialny obiekt zdolny do pokonania. Robaki? Żaden problem. Przeciwnicy? W ogóle, bez problemu. Wielka żaba w krzakach przy brzegu która sukcesywnie straszyła praczki? Podkasał rękawy i szedł do boju. Tym jednak razem, ten krzyk którym go potraktowano, sparaliżował doszczętnie jego ciało. Chyba tylko smoczą opatrznością dostał się do środka grobowca w którym poległ tracąc całkowitą kontrolę nad własnym ciałem. Bo trzeba podkreślić, że umysł miał spokojny. Mimo to w jego oczach zaczęły gromadzić się łzy, nie umiał złapać głębszego oddechu i drgał niczym osika. Nie wiedział nawet co zrobił albo czego nie zrobił, jak temu zapobiec! Strach przeszywał go niczym grube igły, nagle przypomniały mu się wszystkie krzywdy jakie ktokolwiek kiedykolwiek mu wyrządził. A on nie umiał powstrzymać ani fali grozy ani tej bezradności która kazała się mu skulić w kulkę i zejść tej poczwarze z oczu.
Dopiero przyjemnie ciepłe dłonie na policzku opamiętały nieco jego zdruzgotane ciało. Przede wszystkim, złapał trochę pełniejszy oddech, jakby ciężar do tej pory usilnie siedzący mu na piersi odpuścił. Jednocześnie, zdał sobie sprawę z tego, że jego ciało oficjalnie zbuntowało się na jeszcze niższą temperaturę. Mięśnie zaczynały zastygać, a gdy z krwi powoli usuwała się adrenalina drżał dodatkowo z chłodu. No i te ciała. Ogarnął się dopiero gdy złote oczy pojawiły się tuż przed nim, z czułością gładząc go po dłoniach, gdy Orion zmusił go żeby wstał z lodowej posadzki. Gdy tylko pozwolił się mu przytulić miał wrażenie, że mógłby w niego wrosnąć. Schował dłonie pod rozpięty płaszcz zaciskając pięści na materiale koszulki. Nos schował w zagłębienie szyi i gdyby mógł, szedłby na niego byleby chwilę być bliżej. Przynajmniej zrobiło się przyjemnie ciepło, mógł dalej walczyć z efektem... najwyraźniej magii. Lub czegoś co samo stworzenie dopadło, ot dostał rykoszetem.
Gdy Orion go od siebie odsunął nieco mętnym spojrzeniem obrzucił jego twarz. Zmrużył zaraz oczy chcąc mu wyjaśnić co się stało ale żadne logiczne zdanie nie opuściło jego ust. Westchnął ciężko i wtulając się w niego jeszcze na moment zaczął zbierać do kupy umysł, szybko przewijające się przed jego oczami obrazy z zamazanym tłem, później ten potworny ból i przerażenie. Musiał to w sobie zdusić co nie było ani łatwe ani przyjemne. Dopiero po którymś z kolei oddechu miał wrażenie, że wraca mu kontrola.
- Wyglądało jak...jak... nimfa wodna. Ale było tak wściekłe... ja.... przeważnie umiem z tym postępować, serio. – Potarł policzek o materiał niczym domagający się pieszczot kociak. - Czuje się jakbym oberwał bardzo silną magią, ale paskudne uczucie. – Ponownie zacisnął dłonie, tym razem splatając je na wysokości krzyża Oriona, dopiero po ustawieniu się w na tyle bezpiecznej pozycji żeby nie zostać za szybko odtrąconym spojrzał mu w oczy czekając na jakiś osąd albo i lepiej, plan działania. Jeżeli po cmentarzu chodziło stworzenie pamiętające jeszcze panowanie smoków, było rozgoryczone jak jasna cholera i niekoniecznie chciało pertraktować, mieli poważny problem. I albo się stąd wyniosą albo z najgorszym wypadku podadzą ich na kolację.
- Podejrzewam, że nie duch. Raczej duchy by mnie tak nie załatwiły. Pytanie teraz dlaczego to coś chodzi po cmentarzu, czego szuka i kto to tak rozgniewał. – Mruknął cofając się za każdym krokiem który Orion robił do przodu. Nie chciał go jeszcze puszczać i dopiero gdy został do tego przymuszony, poprawił na sobie płaszcz, zarzucił kaptur i schował się po czubek nosa w fałdach materiału. Obejmując się przy tym ramionami starał się nie dreptać za dużo w miejscu ale wtedy po jego ciele przechodziły niekontrolowane fale dreszczy. Lepiej było rozgniewać duchy za życia niż później mieć przechlapane po śmierci.
Stając koło Oriona przy drzwiach z dość dużym dystansem spojrzał się na wielki blok lodu który ani drgnął, niezależnie czy był pchany czy szarpany. Na jego twarzy szybko pojawiło się rozgoryczenie bo o ile w normalnych warunkach mógłby spróbować to przetopić tak obecnie, nadal czuł skutki ataku paniki i otaczającego go paskudnego chłodu. Większość energii zużywał na ogrzanie samego siebie i nie widział się w roli spawacza. Dlatego też spojrzał z wyczekiwaniem na białowłosego. Wiedział doskonale, że od czasu ataku półtorej tygodnia temu Orion ma problem z magią. Rozmawiali o tym, dlatego skupiali się na odzyskaniu równowagi fizycznej najpierw. Jednocześnie, co i rusz do niego dzióbał chociaż wątpił żeby białasek był tego świadom. Chwalił, doceniał, nie szczędził mu dobrego słowa które miało gdzieś w przyszłości zaowocować podbudowaniem samooceny. Poza tym nie specjalnie kłamał. Uczył często i rzadko kiedy zdarzały się tak pojętne jednostki jak Orion właśnie. Z takimi ludźmi mógłby śmiało pracować więc żadne z jego słów nie było naciągane. Liczył na to, że w końcu i uczeń to zrozumie, fajnie by było jakby zrozumiał to właśnie teraz...
Nie dowierzał w to co zobaczył. Stał z wysoko uniesionymi brwiami i delikatnie rozchylonymi ustami. Wiedział doskonale jakie zarzuty do magii Oriona miał Louriel. Jego kompan się mu tym niechlubnie pochwalił co tylko umocniło go w przekonaniu, że ktoś mu magie podmienił bo powinien być związany z dynamicznym i mocno fizycznym ogniem. Oczywiście były to tylko jego słowa na rozluźnienie, miał zamiar z nim pracować nad spokojem umysłu którego jemu czasem brakowało ale takiego wykorzystania umiejętności się nie spodziewał. Był w autentycznym podziwie dla innowacyjności jaką się Orion wykazał! Aż mu dech zaparło i jedynie przez palącą konieczność wyjścia na zewnątrz nie rozwodził się nad tym w środku. Dopiero po wyjściu odwrócił się do niego ze lśniącymi z podekscytowania oczami, posyłając mu szeroki uśmiech.
- Ależ to było niesamowite! Chciałem Cię nauczyć kilku pozycji pozwalających na kontrolę magii ale... widocznie nie muszę. Radzisz sobie doskonale przekładając inne umiejętności na tą właśnie kontrolę. – Rzucił wyraźnie zafascynowany tym co miało miejsce po czym zwyczajnie, znowu go dorwał wtulając się w niego, tym razem ręce rzucając mu na szyję i po wspięciu się na palce, przylegając policzkiem do jego policzka.
- Brawo Orion, właśnie znalazłeś swój własny styl magii. – Zaczął się o niego ocierać zwyczajnie rozpierany dumą ale i spokojem, że wszystko zaczynało się wreszcie układać.
Niebo zaczynało zachodzić powoli ciemnymi chmurami, pierwszym zwiastunem zarówno niespokojnej nocy ale i samego zmierzchu. W jego mniemaniu, mimo braku zioła, powinni niedługo się zbierać i najpewniej zaproponowałby to od razu – skoro i tak mógł szeptać mu do ucha – gdyby nie ponownie, ten przeszywający pisk odbijający się od mauzoleów. Aż poczuł ciarki na plecach i zaczynając szybko wodzić oczami po otoczeniu czekał aż przeciwnik wyskoczy na niego, zaatakuje ich obu.
Nagle zrobiło się niespokojnie. Ogniki w misach i w kulach zaczęły rosnąć i maleć. Jakby ich dotychczasowe miejsce przestało być komfortowe. Głośny wiatr szumiał gdzieś nad ich głowami porywając wierzchołki drzew, a krzyk nimfy nadal się do nich nie zbliżał. Jej obecność na cmentarzu mimo to była oczywista, szukała czegoś w panice, przepełniona goryczą. Stając na równych nogach przyłożył palec wskazujący do ust prosząc go tym samym żeby próbował zachować ciszę. Złapał go za dłoń i przemieszczając się za ten jeden z pokaźniejszych pomników rodzinnych przykucnął obserwując główną ścieżkę, tą którą do grobowca królewskiego doszli. Po chwili, pierwsza sylwetka minęła mu gdzieś między małymi lodowymi domkami. Wychylił się więc nieco mocniej zza róg i szukając wzrokiem jakiegoś ruchu w końcu natrafił! Na tego samego chłopca który go wyśmiał gdy zwisał głową w dół. Mały gagatek... gasił płomyki! Nawet jemu, osobie nie powiązanej z żadną religią, zrobiło się słabo. Jakby ten czyn wyrywał część jego magii z serca. Zanim jednak postanowił wstać i zareagować, dziecko z piskiem zaczęło uciekać przed tą samą kobietą która dopadła wcześniej jego. Nadal zdenerwowana próbowała ewidentnie chłopca dorwać. Ten krzyczał coś w jej stronę. Ezra zdołał tylko usłyszeć o jakiejś zdradzie i porzuceniu. Sytuacja robiła się coraz mocniej patowa.
- No nie możemy tego tak zostawić! Musimy zapalić te wszystkie płomienie... No i dowiedzieć się o co w tym chodzi. – Szepnął odwracając się do Oriona, przyglądając jego oczom.
- Raz się udało więc uda się i kolejny. Na ile jesteś w stanie tego małego uziemić? Niech na chwilę stanie w miejscu. Podobnie jak nimfa ale nią ja się zajmę. Obejdziemy cmentarz od strony muru, na środku przechodziliśmy przez taki większy plac w kształcie koła. Tam najlepiej jakbyś go złapał. – Oświadczył łapiąc go lodowatymi dłońmi za policzki. - Jesteś wybitnym magiem wody, na pewno się uda. – Uśmiechnął się przekonująco zaraz pocierając swoim nosem o jego. Po tym geście wstał i kierując się w stronę muru zaczął polować na swojego przeciwnika. Wątpił żeby nimfę dało się zatrzymać wodą. Trzeba więc było nieco podenerwować duchy i podsycić ognie na wszystkich ołtarzach, stworzyć z nich zaporę, zwyczajne ciasne więzienie. A później obiecał, że pójdzie się pomodlić za wszystkich tu spoczywających.
***
Louriel potrafił być prawdziwie rozkoszny. Poza faktem niedocenienia jego starań – przecież bałwana lepił pierwszy raz w życiu i jak na jego gust wyszła mu piękna tyczka – nie doceniał również pewnych umiejętności nabytych po tylu latach mieszkania w pałacu pod rygorem pewnych zasad, cieszył się, że nie został odtrącony, a gad mu ufał. Gwardia była po to by strzec i chronić. Jednocześnie, logicznym był fakt, że w momencie gdy są pomiatani i traktowani jak niewolnicy, w momencie przemieszczania się z miejsca na miejsce, nie mogą nikomu zakłócać spokoju. Abstrahując od znajomości królewskich włości lepiej niż własnej kieszeni, doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia pewnych miejsc dających możliwość przekradaniu się. Wystarczyło tylko je odnaleźć i z nich korzystać co też miało stanowić dla nich ułatwienie.
Niemniej, nie miał zamiaru mu na razie tego mówić. Skoro chciał kombinować, proszę bardzo. Każda pomoc na całkowicie nieznanym terenie była na wagę złota bo zanim on by się zorientował w przebiegu kolejnych korytarzy to by im się cenny czas skończył. Dlatego z pocałowaniem ręki dał Lusiowi działać, jednocześnie w czasie drogi do ich sypialni – jak to bosko brzmiało – obserwował korytarze, ściany i kolumny. Szybko odnalazł „wydeptane ścieżki” służby mijającej rozmawiających na środku przejścia możnych czy samego cesarza. Nie należało przeszkadzać nawet jeżeli szacunek w kraju wody był na ogromnie wysokim poziomie. Sam nie chciałby żeby ktoś wybijał go z rytmu rozmowy, a teraz nadarzała się okazja do pobawienia się w szpiega.
Jakkolwiek by go to stwierdzenie nie ubodło, tak właśnie będzie musiał się zachowywać. Chociaż nie był takim perfekcjonistą w znikaniu jak Ezra, potrafił stać się niezauważalny i miał zamiar z tego skorzystać. Najpierw jednak musiał poczynić pewne przygotowania. Zrzucił z siebie płaszcz i bezrękawnik z godłem królewskim odwieszając je na wieszak. Został w czarnych spodniach i dopasowanej koszulce po czym przysiadł na łóżku i zaczął rozwiązywać ciężkie, ciepłe kozaki. Na bosaka podszedł do szafki gdzie schowane miał wszystkie rzeczy z którymi tu przyjechał po czym z lnianego worka wyciągnął parę butów. Materiałowe, zakrywające całą stopę aż po kostkę jednak mocno dopasowane do nogi. Nie pozwalały wedrzeć się piaskom czy pyłom do środka jednocześnie posiadając bardzo miękką podeszwę, nie wydającą żadnego dźwięku na marmurowych posadzkach zamczyska w którym urzędował. Jak już mówił, musiał być cichy i cały strój gwardii mu to umożliwiał.
Po przygotowaniu się podszedł do Louriela, sprawdził czy aby na pewno skóra tłumi każdy jego krok i po uśmiechnięciu się, szybko zainteresował się tym co gad robi. A robił niezwykłe rzeczy przez które on całkowicie skupił się na jego dłoniach.
- Zauważ kochany, że znam już tyle Twoich tajemnic, że dawno powinienem gnić w lochu. Spokojnie, nikomu nie powiem za to pochwalę, niesamowita galareta. – Oświadczył dotykając peleryny uginającej się pod naporem jego ciała. Zaśmiał się cicho niczym zafascynowane dziecko po czym posłał mu piękny uśmiech i oświadczając, że jest tuż za nim poprosił żeby szedł przodem.
Jak szybko się okazało. Połączenie niesamowitego talentu Louriela oraz jego umiejętności poruszania się w takich miejscach zdało idealnie egzamin. Zaraz po opuszczeniu komnaty i upewnieniu się, że nikt ich nie widział, blondyn skręcił nieco w bok, między kolumny, pod samą ścianą, i korzystając z wszystkich swoich zasobów wiedzy, ruszył cichutko na wysokości księcia. Zero ekscytacji, pełne skupienie i udane próby odwracania uwagi od chociażby patrzenia w jego stronę. Sam Louriel zachowując się tak jak miał to w zwyczaju ułatwiał mu sprawę dlatego mógł szybko przemieszać się w kolejne zacienione miejsca stanowiące idealne kryjówki. Nawet nie zorientował się kiedy dotarli na miejsce i po wślizgnięciu się za drzwi odetchnął z wyraźną ulgą. Nie należało jednak spoczywać na laurach i po kiwnięciu głową ruszył do półki przeglądając dokładnie jej zawartość. Może jeszcze nie czytał błyskawicznie płynnie ale po tygodniowych ćwiczeniach pod czujnym okiem i trzymając Lusia w ramionach mógł się już pochwalić nienagannym składaniem liter w słowa. Zaczął więc z ogromnym skupieniem wodzić oczami po grzbietach, opisach. Nie znalazł niestety nic ciekawego. Kilka dziwnych przepisów na maści, wiedzę dość ogólną i nawet jeżeli trafiał na tą szczegółową to nie była ona jakkolwiek związana z ich poszukiwaniami. Cmoknął więc cicho chcąc zdać Lourielowi raport ze swojej strony, zamiast tego, został pociągnięty w stronę szafy.
Wytężył słuch, na korytarzu roznosiły się ciężkie kroki zmierzające prosto na nich. Skrzywił się znacząco zaczynając szukać drogi ucieczki. Widocznie niepotrzebnie bo gad wpakował ich obydwoje do szafy przymuszając go do oparcia się przedramionami o jej tył, przylegając do ciała księcia każdym najmniejszym skrawkiem swojego torsu, nie było miejsca nawet na pełny wdech. Początkowo uniósł oczy ku górze, a po tym jak drzwi zaskrzypiały cicho i właściciel pokoju się w nim znalazł, przełknął nerwowo ślinę.
Sytuacja nie sprzyjała myśleniu. To nie było do końca tak, że dotyk był nowością. Spali razem i przecież budził się z nim w ramionach. Teraz jednak mogło to wyglądać podszyte nieco innymi podtekstami. Trochę jakby był oprawcą, a Lusio miał spełnić wszystkie jego fantazje. Owszem, takowe na jego temat posiadał ale dostał już raz po głowie, więcej nie potrzebował żeby się ogarnąć. No i to uczucie łaskotania w żołądku za każdym razem gdy go dotknął, gdy tylko się do niego uśmiechnął. Kolana mu miękły i tracił zdrowy rozsądek tylko po to żeby nacieszyć się taką dobrocią przez kilka dłuższych momentów. Teraz jednak, sytuacja zakrawała na bardzo brzydkie wizje, a on musiał mocno ze sobą walczyć żeby nie skupiać się na przylegającym do niego ciele. Jeszcze ciepły oddech rozbijający się o jego bark, dłoń na biodrach, musiał przełknąć ślinę żeby skupić się na czymś innym. Słodki zapach wiatru w miękki włosach, gładkie policzki i szczupłe ciało będące na wyciągnięcie ręki... nie! Musiał się opanować, nie ruszać się. Ale on... ocierał się o niego, zachęcał. Stykali się kroczem, mogło zrobić się zaraz jeszcze mocniej niebezpiecznie. Dlaczego Louriel musiał być taki seksowny? Dlaczego musiał być spełnieniem jego wszystkich fantazji? Nie mógł kreować się tylko na przyjaciela? Budzi w nim dokładnie te emocje które powinny być już zapomniane. Zakochał się, chciał go chronić, chciał od niego odrobiny miłości. Abstrakcja, a jednocześnie nie umiał się od niego odsunąć, nie dotykać go.
Kubłem zimnej wody był jęk. Brzmiał bardziej jak paniczne wołanie o pomoc niżeli przyjemność czerpana z jego obecności. Serce chociaż nadal waliło mu jak oszalałe zostało brutalnie sprowadzone na ziemię. Po pierwsze, nigdy nie będzie nim przecież zainteresowany hetero facet, po drugie przecież to logiczne, że czuje się nim zagrożony skoro już odwalał maniany. Opuścił więc oczy którymi do tej pory chłonął cały jego profil, spojrzał w drugi bok przygryzając wnętrze policzka. Głęboki oddech i ponownie, odwrócił usta do jego ucha.
- Nie mam się gdzie odsunąć. Poczekaj chwilę. – Wymruczał starając się nie hałasować prawie w ogóle. Liczył na to, że te słowa zagwarantują gadzinie bezpieczeństwo, jakiekolwiek. Nie chciał przecież mu zrobić krzywdy, po prostu stał bardzo blisko na bardzo ciasnej przestrzeni, ubrany w dość cienkie ciuchy przez które obydwaj mogli się poczuć. Ale to było jak w łóżku... tylko podszyte innym podtekstem...
Robiło się mu coraz mocniej niewygodnie jak chodzi o stanie w jednej pozycji. Obecność Louriela nie była problemem, mógłby położyć mu ręce gdzie chciał i sprawiałby mu zwyczajną przyjemność. Gorzej było z zagłuszaniem wyrzutów sumienia, no i faktem, że go przerażał. Dlatego po pięciu minutach bez najmniejszego ruchu musiał się nieco powiercić. Przeniósł dłonie na boki szafy, próbował się nieco rozprostować, może przesunąć? Nagle zmarszczył brwi trafiając na dziurę oraz przycisk w nią wkomponowany. Nie myśląc wiele wcisnął go, a ściana za plecami księcia przecisnęła się w bok ukazując korytarz, schody prowadzące w dół. Dla pewności, złapał go w pasie żeby nie upadł do tyłu po czym kiwnął delikatnie głową. Mężczyzna w pokoju nie wyglądał jakby chciał go opuścić dlatego to była ich jedyna opcja na chwilę obecną.
Dopiero przyjemnie ciepłe dłonie na policzku opamiętały nieco jego zdruzgotane ciało. Przede wszystkim, złapał trochę pełniejszy oddech, jakby ciężar do tej pory usilnie siedzący mu na piersi odpuścił. Jednocześnie, zdał sobie sprawę z tego, że jego ciało oficjalnie zbuntowało się na jeszcze niższą temperaturę. Mięśnie zaczynały zastygać, a gdy z krwi powoli usuwała się adrenalina drżał dodatkowo z chłodu. No i te ciała. Ogarnął się dopiero gdy złote oczy pojawiły się tuż przed nim, z czułością gładząc go po dłoniach, gdy Orion zmusił go żeby wstał z lodowej posadzki. Gdy tylko pozwolił się mu przytulić miał wrażenie, że mógłby w niego wrosnąć. Schował dłonie pod rozpięty płaszcz zaciskając pięści na materiale koszulki. Nos schował w zagłębienie szyi i gdyby mógł, szedłby na niego byleby chwilę być bliżej. Przynajmniej zrobiło się przyjemnie ciepło, mógł dalej walczyć z efektem... najwyraźniej magii. Lub czegoś co samo stworzenie dopadło, ot dostał rykoszetem.
Gdy Orion go od siebie odsunął nieco mętnym spojrzeniem obrzucił jego twarz. Zmrużył zaraz oczy chcąc mu wyjaśnić co się stało ale żadne logiczne zdanie nie opuściło jego ust. Westchnął ciężko i wtulając się w niego jeszcze na moment zaczął zbierać do kupy umysł, szybko przewijające się przed jego oczami obrazy z zamazanym tłem, później ten potworny ból i przerażenie. Musiał to w sobie zdusić co nie było ani łatwe ani przyjemne. Dopiero po którymś z kolei oddechu miał wrażenie, że wraca mu kontrola.
- Wyglądało jak...jak... nimfa wodna. Ale było tak wściekłe... ja.... przeważnie umiem z tym postępować, serio. – Potarł policzek o materiał niczym domagający się pieszczot kociak. - Czuje się jakbym oberwał bardzo silną magią, ale paskudne uczucie. – Ponownie zacisnął dłonie, tym razem splatając je na wysokości krzyża Oriona, dopiero po ustawieniu się w na tyle bezpiecznej pozycji żeby nie zostać za szybko odtrąconym spojrzał mu w oczy czekając na jakiś osąd albo i lepiej, plan działania. Jeżeli po cmentarzu chodziło stworzenie pamiętające jeszcze panowanie smoków, było rozgoryczone jak jasna cholera i niekoniecznie chciało pertraktować, mieli poważny problem. I albo się stąd wyniosą albo z najgorszym wypadku podadzą ich na kolację.
- Podejrzewam, że nie duch. Raczej duchy by mnie tak nie załatwiły. Pytanie teraz dlaczego to coś chodzi po cmentarzu, czego szuka i kto to tak rozgniewał. – Mruknął cofając się za każdym krokiem który Orion robił do przodu. Nie chciał go jeszcze puszczać i dopiero gdy został do tego przymuszony, poprawił na sobie płaszcz, zarzucił kaptur i schował się po czubek nosa w fałdach materiału. Obejmując się przy tym ramionami starał się nie dreptać za dużo w miejscu ale wtedy po jego ciele przechodziły niekontrolowane fale dreszczy. Lepiej było rozgniewać duchy za życia niż później mieć przechlapane po śmierci.
Stając koło Oriona przy drzwiach z dość dużym dystansem spojrzał się na wielki blok lodu który ani drgnął, niezależnie czy był pchany czy szarpany. Na jego twarzy szybko pojawiło się rozgoryczenie bo o ile w normalnych warunkach mógłby spróbować to przetopić tak obecnie, nadal czuł skutki ataku paniki i otaczającego go paskudnego chłodu. Większość energii zużywał na ogrzanie samego siebie i nie widział się w roli spawacza. Dlatego też spojrzał z wyczekiwaniem na białowłosego. Wiedział doskonale, że od czasu ataku półtorej tygodnia temu Orion ma problem z magią. Rozmawiali o tym, dlatego skupiali się na odzyskaniu równowagi fizycznej najpierw. Jednocześnie, co i rusz do niego dzióbał chociaż wątpił żeby białasek był tego świadom. Chwalił, doceniał, nie szczędził mu dobrego słowa które miało gdzieś w przyszłości zaowocować podbudowaniem samooceny. Poza tym nie specjalnie kłamał. Uczył często i rzadko kiedy zdarzały się tak pojętne jednostki jak Orion właśnie. Z takimi ludźmi mógłby śmiało pracować więc żadne z jego słów nie było naciągane. Liczył na to, że w końcu i uczeń to zrozumie, fajnie by było jakby zrozumiał to właśnie teraz...
Nie dowierzał w to co zobaczył. Stał z wysoko uniesionymi brwiami i delikatnie rozchylonymi ustami. Wiedział doskonale jakie zarzuty do magii Oriona miał Louriel. Jego kompan się mu tym niechlubnie pochwalił co tylko umocniło go w przekonaniu, że ktoś mu magie podmienił bo powinien być związany z dynamicznym i mocno fizycznym ogniem. Oczywiście były to tylko jego słowa na rozluźnienie, miał zamiar z nim pracować nad spokojem umysłu którego jemu czasem brakowało ale takiego wykorzystania umiejętności się nie spodziewał. Był w autentycznym podziwie dla innowacyjności jaką się Orion wykazał! Aż mu dech zaparło i jedynie przez palącą konieczność wyjścia na zewnątrz nie rozwodził się nad tym w środku. Dopiero po wyjściu odwrócił się do niego ze lśniącymi z podekscytowania oczami, posyłając mu szeroki uśmiech.
- Ależ to było niesamowite! Chciałem Cię nauczyć kilku pozycji pozwalających na kontrolę magii ale... widocznie nie muszę. Radzisz sobie doskonale przekładając inne umiejętności na tą właśnie kontrolę. – Rzucił wyraźnie zafascynowany tym co miało miejsce po czym zwyczajnie, znowu go dorwał wtulając się w niego, tym razem ręce rzucając mu na szyję i po wspięciu się na palce, przylegając policzkiem do jego policzka.
- Brawo Orion, właśnie znalazłeś swój własny styl magii. – Zaczął się o niego ocierać zwyczajnie rozpierany dumą ale i spokojem, że wszystko zaczynało się wreszcie układać.
Niebo zaczynało zachodzić powoli ciemnymi chmurami, pierwszym zwiastunem zarówno niespokojnej nocy ale i samego zmierzchu. W jego mniemaniu, mimo braku zioła, powinni niedługo się zbierać i najpewniej zaproponowałby to od razu – skoro i tak mógł szeptać mu do ucha – gdyby nie ponownie, ten przeszywający pisk odbijający się od mauzoleów. Aż poczuł ciarki na plecach i zaczynając szybko wodzić oczami po otoczeniu czekał aż przeciwnik wyskoczy na niego, zaatakuje ich obu.
Nagle zrobiło się niespokojnie. Ogniki w misach i w kulach zaczęły rosnąć i maleć. Jakby ich dotychczasowe miejsce przestało być komfortowe. Głośny wiatr szumiał gdzieś nad ich głowami porywając wierzchołki drzew, a krzyk nimfy nadal się do nich nie zbliżał. Jej obecność na cmentarzu mimo to była oczywista, szukała czegoś w panice, przepełniona goryczą. Stając na równych nogach przyłożył palec wskazujący do ust prosząc go tym samym żeby próbował zachować ciszę. Złapał go za dłoń i przemieszczając się za ten jeden z pokaźniejszych pomników rodzinnych przykucnął obserwując główną ścieżkę, tą którą do grobowca królewskiego doszli. Po chwili, pierwsza sylwetka minęła mu gdzieś między małymi lodowymi domkami. Wychylił się więc nieco mocniej zza róg i szukając wzrokiem jakiegoś ruchu w końcu natrafił! Na tego samego chłopca który go wyśmiał gdy zwisał głową w dół. Mały gagatek... gasił płomyki! Nawet jemu, osobie nie powiązanej z żadną religią, zrobiło się słabo. Jakby ten czyn wyrywał część jego magii z serca. Zanim jednak postanowił wstać i zareagować, dziecko z piskiem zaczęło uciekać przed tą samą kobietą która dopadła wcześniej jego. Nadal zdenerwowana próbowała ewidentnie chłopca dorwać. Ten krzyczał coś w jej stronę. Ezra zdołał tylko usłyszeć o jakiejś zdradzie i porzuceniu. Sytuacja robiła się coraz mocniej patowa.
- No nie możemy tego tak zostawić! Musimy zapalić te wszystkie płomienie... No i dowiedzieć się o co w tym chodzi. – Szepnął odwracając się do Oriona, przyglądając jego oczom.
- Raz się udało więc uda się i kolejny. Na ile jesteś w stanie tego małego uziemić? Niech na chwilę stanie w miejscu. Podobnie jak nimfa ale nią ja się zajmę. Obejdziemy cmentarz od strony muru, na środku przechodziliśmy przez taki większy plac w kształcie koła. Tam najlepiej jakbyś go złapał. – Oświadczył łapiąc go lodowatymi dłońmi za policzki. - Jesteś wybitnym magiem wody, na pewno się uda. – Uśmiechnął się przekonująco zaraz pocierając swoim nosem o jego. Po tym geście wstał i kierując się w stronę muru zaczął polować na swojego przeciwnika. Wątpił żeby nimfę dało się zatrzymać wodą. Trzeba więc było nieco podenerwować duchy i podsycić ognie na wszystkich ołtarzach, stworzyć z nich zaporę, zwyczajne ciasne więzienie. A później obiecał, że pójdzie się pomodlić za wszystkich tu spoczywających.
***
Louriel potrafił być prawdziwie rozkoszny. Poza faktem niedocenienia jego starań – przecież bałwana lepił pierwszy raz w życiu i jak na jego gust wyszła mu piękna tyczka – nie doceniał również pewnych umiejętności nabytych po tylu latach mieszkania w pałacu pod rygorem pewnych zasad, cieszył się, że nie został odtrącony, a gad mu ufał. Gwardia była po to by strzec i chronić. Jednocześnie, logicznym był fakt, że w momencie gdy są pomiatani i traktowani jak niewolnicy, w momencie przemieszczania się z miejsca na miejsce, nie mogą nikomu zakłócać spokoju. Abstrahując od znajomości królewskich włości lepiej niż własnej kieszeni, doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia pewnych miejsc dających możliwość przekradaniu się. Wystarczyło tylko je odnaleźć i z nich korzystać co też miało stanowić dla nich ułatwienie.
Niemniej, nie miał zamiaru mu na razie tego mówić. Skoro chciał kombinować, proszę bardzo. Każda pomoc na całkowicie nieznanym terenie była na wagę złota bo zanim on by się zorientował w przebiegu kolejnych korytarzy to by im się cenny czas skończył. Dlatego z pocałowaniem ręki dał Lusiowi działać, jednocześnie w czasie drogi do ich sypialni – jak to bosko brzmiało – obserwował korytarze, ściany i kolumny. Szybko odnalazł „wydeptane ścieżki” służby mijającej rozmawiających na środku przejścia możnych czy samego cesarza. Nie należało przeszkadzać nawet jeżeli szacunek w kraju wody był na ogromnie wysokim poziomie. Sam nie chciałby żeby ktoś wybijał go z rytmu rozmowy, a teraz nadarzała się okazja do pobawienia się w szpiega.
Jakkolwiek by go to stwierdzenie nie ubodło, tak właśnie będzie musiał się zachowywać. Chociaż nie był takim perfekcjonistą w znikaniu jak Ezra, potrafił stać się niezauważalny i miał zamiar z tego skorzystać. Najpierw jednak musiał poczynić pewne przygotowania. Zrzucił z siebie płaszcz i bezrękawnik z godłem królewskim odwieszając je na wieszak. Został w czarnych spodniach i dopasowanej koszulce po czym przysiadł na łóżku i zaczął rozwiązywać ciężkie, ciepłe kozaki. Na bosaka podszedł do szafki gdzie schowane miał wszystkie rzeczy z którymi tu przyjechał po czym z lnianego worka wyciągnął parę butów. Materiałowe, zakrywające całą stopę aż po kostkę jednak mocno dopasowane do nogi. Nie pozwalały wedrzeć się piaskom czy pyłom do środka jednocześnie posiadając bardzo miękką podeszwę, nie wydającą żadnego dźwięku na marmurowych posadzkach zamczyska w którym urzędował. Jak już mówił, musiał być cichy i cały strój gwardii mu to umożliwiał.
Po przygotowaniu się podszedł do Louriela, sprawdził czy aby na pewno skóra tłumi każdy jego krok i po uśmiechnięciu się, szybko zainteresował się tym co gad robi. A robił niezwykłe rzeczy przez które on całkowicie skupił się na jego dłoniach.
- Zauważ kochany, że znam już tyle Twoich tajemnic, że dawno powinienem gnić w lochu. Spokojnie, nikomu nie powiem za to pochwalę, niesamowita galareta. – Oświadczył dotykając peleryny uginającej się pod naporem jego ciała. Zaśmiał się cicho niczym zafascynowane dziecko po czym posłał mu piękny uśmiech i oświadczając, że jest tuż za nim poprosił żeby szedł przodem.
Jak szybko się okazało. Połączenie niesamowitego talentu Louriela oraz jego umiejętności poruszania się w takich miejscach zdało idealnie egzamin. Zaraz po opuszczeniu komnaty i upewnieniu się, że nikt ich nie widział, blondyn skręcił nieco w bok, między kolumny, pod samą ścianą, i korzystając z wszystkich swoich zasobów wiedzy, ruszył cichutko na wysokości księcia. Zero ekscytacji, pełne skupienie i udane próby odwracania uwagi od chociażby patrzenia w jego stronę. Sam Louriel zachowując się tak jak miał to w zwyczaju ułatwiał mu sprawę dlatego mógł szybko przemieszać się w kolejne zacienione miejsca stanowiące idealne kryjówki. Nawet nie zorientował się kiedy dotarli na miejsce i po wślizgnięciu się za drzwi odetchnął z wyraźną ulgą. Nie należało jednak spoczywać na laurach i po kiwnięciu głową ruszył do półki przeglądając dokładnie jej zawartość. Może jeszcze nie czytał błyskawicznie płynnie ale po tygodniowych ćwiczeniach pod czujnym okiem i trzymając Lusia w ramionach mógł się już pochwalić nienagannym składaniem liter w słowa. Zaczął więc z ogromnym skupieniem wodzić oczami po grzbietach, opisach. Nie znalazł niestety nic ciekawego. Kilka dziwnych przepisów na maści, wiedzę dość ogólną i nawet jeżeli trafiał na tą szczegółową to nie była ona jakkolwiek związana z ich poszukiwaniami. Cmoknął więc cicho chcąc zdać Lourielowi raport ze swojej strony, zamiast tego, został pociągnięty w stronę szafy.
Wytężył słuch, na korytarzu roznosiły się ciężkie kroki zmierzające prosto na nich. Skrzywił się znacząco zaczynając szukać drogi ucieczki. Widocznie niepotrzebnie bo gad wpakował ich obydwoje do szafy przymuszając go do oparcia się przedramionami o jej tył, przylegając do ciała księcia każdym najmniejszym skrawkiem swojego torsu, nie było miejsca nawet na pełny wdech. Początkowo uniósł oczy ku górze, a po tym jak drzwi zaskrzypiały cicho i właściciel pokoju się w nim znalazł, przełknął nerwowo ślinę.
Sytuacja nie sprzyjała myśleniu. To nie było do końca tak, że dotyk był nowością. Spali razem i przecież budził się z nim w ramionach. Teraz jednak mogło to wyglądać podszyte nieco innymi podtekstami. Trochę jakby był oprawcą, a Lusio miał spełnić wszystkie jego fantazje. Owszem, takowe na jego temat posiadał ale dostał już raz po głowie, więcej nie potrzebował żeby się ogarnąć. No i to uczucie łaskotania w żołądku za każdym razem gdy go dotknął, gdy tylko się do niego uśmiechnął. Kolana mu miękły i tracił zdrowy rozsądek tylko po to żeby nacieszyć się taką dobrocią przez kilka dłuższych momentów. Teraz jednak, sytuacja zakrawała na bardzo brzydkie wizje, a on musiał mocno ze sobą walczyć żeby nie skupiać się na przylegającym do niego ciele. Jeszcze ciepły oddech rozbijający się o jego bark, dłoń na biodrach, musiał przełknąć ślinę żeby skupić się na czymś innym. Słodki zapach wiatru w miękki włosach, gładkie policzki i szczupłe ciało będące na wyciągnięcie ręki... nie! Musiał się opanować, nie ruszać się. Ale on... ocierał się o niego, zachęcał. Stykali się kroczem, mogło zrobić się zaraz jeszcze mocniej niebezpiecznie. Dlaczego Louriel musiał być taki seksowny? Dlaczego musiał być spełnieniem jego wszystkich fantazji? Nie mógł kreować się tylko na przyjaciela? Budzi w nim dokładnie te emocje które powinny być już zapomniane. Zakochał się, chciał go chronić, chciał od niego odrobiny miłości. Abstrakcja, a jednocześnie nie umiał się od niego odsunąć, nie dotykać go.
Kubłem zimnej wody był jęk. Brzmiał bardziej jak paniczne wołanie o pomoc niżeli przyjemność czerpana z jego obecności. Serce chociaż nadal waliło mu jak oszalałe zostało brutalnie sprowadzone na ziemię. Po pierwsze, nigdy nie będzie nim przecież zainteresowany hetero facet, po drugie przecież to logiczne, że czuje się nim zagrożony skoro już odwalał maniany. Opuścił więc oczy którymi do tej pory chłonął cały jego profil, spojrzał w drugi bok przygryzając wnętrze policzka. Głęboki oddech i ponownie, odwrócił usta do jego ucha.
- Nie mam się gdzie odsunąć. Poczekaj chwilę. – Wymruczał starając się nie hałasować prawie w ogóle. Liczył na to, że te słowa zagwarantują gadzinie bezpieczeństwo, jakiekolwiek. Nie chciał przecież mu zrobić krzywdy, po prostu stał bardzo blisko na bardzo ciasnej przestrzeni, ubrany w dość cienkie ciuchy przez które obydwaj mogli się poczuć. Ale to było jak w łóżku... tylko podszyte innym podtekstem...
Robiło się mu coraz mocniej niewygodnie jak chodzi o stanie w jednej pozycji. Obecność Louriela nie była problemem, mógłby położyć mu ręce gdzie chciał i sprawiałby mu zwyczajną przyjemność. Gorzej było z zagłuszaniem wyrzutów sumienia, no i faktem, że go przerażał. Dlatego po pięciu minutach bez najmniejszego ruchu musiał się nieco powiercić. Przeniósł dłonie na boki szafy, próbował się nieco rozprostować, może przesunąć? Nagle zmarszczył brwi trafiając na dziurę oraz przycisk w nią wkomponowany. Nie myśląc wiele wcisnął go, a ściana za plecami księcia przecisnęła się w bok ukazując korytarz, schody prowadzące w dół. Dla pewności, złapał go w pasie żeby nie upadł do tyłu po czym kiwnął delikatnie głową. Mężczyzna w pokoju nie wyglądał jakby chciał go opuścić dlatego to była ich jedyna opcja na chwilę obecną.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion gapił się w zdumieniu na własne dłonie, nie dowierzając w to, co w zasadzie zrobił. Nie wiedział, czy to co się stało, nadal można było podpiąć pod magię wody, ale sam nie był w stanie tego stwierdzić. Musiał porozmawiać z Lourielem. Mężczyzna przez trzy lata próbował różnych sposób, czasem bardziej, raczej mniej skutecznych w nauczeniu go podstaw i choć inni osiągali ten poziom w co najwyżej rok, książę nie chciał dać za wygraną. Cały czas powtarzał mu, że czuje od niego znacznie większe powiązanie z wodą niż u innych i choć nie jest w stanie powiedzieć, jak je ujawnić, nie poddawał się. Wierzył, że było w nim znacznie więcej niż to sobą prezentował. I po raz pierwszy od tych trzech lat, Orion zaczął się zastanawiać, czy może przyjaciel nie miał racji. Nigdy wcześniej nie widział tego sposobu. Magia, której uczył Louriel znacznie bardziej opierała się na spokojnej obronie i precyzyjnym, subtelnym ataku. To co on zrobił określiłby jako efektywne, silne i bezpośrednie. Czyli dokładnie takie, jakie on. Nie wiedział, czy czuł się bardziej dumny i zadowolony, czy zaskoczony. Jego moc w końcu zrobiła to, czego od niej chciał. Nie wyrwała mu się spod kontroli i nie zatrzymała w połowie. Musiał, no musiał o tym powiedzieć Lourielowi. Już sobie wyobrażał jak zaskoczoną i jednocześnie dumną minę zrobi. Jak jego usta rozciągną się w przemądrzałym uśmieszku, mówiącym „a nie mówiłem”, podczas gdy gadzie oczy rozbłysną nieukrywanym zadowoleniem. Książę zawsze był dumny. Cieszył się z najdrobniejszych postępów jakie czynili jego uczniowie.
Nie przewidział za to reakcji Ezry. Zarzuconych mu na szyję rąk i chłodnego policzka chłopaka przy swoim, o który zaraz zaczął się ocierać. Orion poczuł jak rozpierająca go duma i zadowolenie gwałtownie wzrasta, razem z wzbijającym się w jego żołądku stadem motyli. Pochwała z jego ust sprawiła, że zawstydził się, ale nie potrafił się nie cieszyć. Była tak samo cenna jak opinia Louriela… A może nawet nieco ważniejsza, zważywszy na to, że to sposoby Ezry na jego naukę lepiej się sprawdzały. Nie uważał, żeby Lusiek był gorszym nauczycielem. Był po prostu inny i nieco inaczej rozumiał, czego Orionowi potrzeba.
Nieco ogłupiony bliskością bruneta, dał się pociągnąć pomiędzy nagrobki i dopiero dziwny krzyk i lodowaty podmuch wiatru na plecach wróciły mu zdolność myślenia. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się ścieżce, czekając na jakiś znak od Ezry, że dzieje się coś złego. Widząc pojawiającą się na niej sylwetkę dziecka, tym mniej wiedział, co tu się w zasadzie dzieje. Dopiero kiedy chłopiec znalazł się bliżej, a zaraz za nim pojawiła się wysoka, przerażająca kobieta, która nie mogła być człowiekiem, zdał sobie sprawę, z czym mają do czynienia. Brunet w zasadzie się nie pomylił. Kobieta zdecydowanie była nimfą, o czym świadczyły rybie łuski widoczne na jej ciele i przemoczone ubranie, które nigdy nie schło. Ale to wcale nie znaczyło, że był mniej zaskoczony. Nie przypominał sobie, by w pobliżu znajdował się jakiś strumień czy oczko wodne, a to w nich zazwyczaj nimfy żyły, z dala od ludzi. A ci… gasili płomyki na grobach. Białowłosy poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Legendy mówiły o tym, że jeśli światełka gasły, dusza rozpadała się i przestawała istnieć w świecie niematerialnym. Nie wiedział, co się z nimi działo kiedy to ktoś je zgasił. Niemniej nie mógł na to patrzeć, niemal słyszał krzyk tych biednych duchów, które nagle traciły rację bytu w niebycie. Dlatego słysząc plan Ezry, natychmiast zgodził się unieruchomić chłopca. Nieco martwił się o chłopaka, skoro nimfa w pierwszym momencie tak bardzo go przestraszyła, ale widząc pewne siebie i zdecydowane spojrzenie różnokolorowych oczu, stwierdził że mu zaufa i pozwoli zmierzyć się z własnym lękiem.
Rozdzielili się. On poszedł za chłopcem, obserwując go na zmianę z magiem ognia, a kiedy oddalili się, na tyle, że kobieta nie mogła ich zobaczyć, ulepił w dłoni kulkę śniegu i wychylając się zza mauzoleum, rzucił nią w chłopca.
- Hej! – krzyknęło dziecko, kiedy pacyna śniegu trafiła go w potylicę. Orion zdołał schować się za nagrobkiem zanim dzieciak obrócił się w jego stronę, a kiedy zmarszczony i niezadowolony nie zobaczył winowajcy, ruszył w jego stronę z obrażoną, dziecięcą miną.
Białowłosy szybko przemieścił się za inny nagrobek i rzucił w dziecko jeszcze jedną śnieżką. Chłopiec znów ruszył w jego stronę, a potem Orion zniknął za innym grobem. Odciągał go w ten sposób na drugi koniec cmentarza, który uwzględnił w swoim planie Ezra i tam dopiero, wyszedł zza jednego nagrobka, podrzucając w dłoni gotową śnieżkę.
- A więc to ty! – oburzył się chłopiec, tupiąc nóżką ze złością.
- Ja. Chcesz się ze mną pobawić? – zapytał złowieszczo Orion, patrząc złotymi oczami w zielonkawe ślepia dzieciaka. Widział jak tamten przełyka ślinę ze strachu pod przeszywającym spojrzeniem białowłosego maga. Potem zaraz pokręcił głową i obrócił się na pięcie, by uciec.
Orion nie dał mu odbiec za daleko, zarzucił go chmarą śnieżek, które zaraz roztopił i używając nowej umiejętności radzenia sobie z żywiołem, narysował wyimaginowanym ostrzem klatkę, w której utknęło dziecko.
- Wypuść mnie – załkało, a dwie wielkie krople spłynęły mu po policzkach.
- Nie mogę. Muszę się dowiedzieć, czego chce… ta kobieta – powiedział, wahając się chwilę przed określeniem nimfy.
- Mamusia nie chce nic od ciebie! – oświadczył dzieciak, ocierając swoim mokrym ubraniem strużkę, która spłynęła mu z nosa. – Przyszliśmy po tego *****, który łamie obietnice – dopowiedział dumnym tonem, a Orion wybałuszył oczy, słysząc niewybredne określenie z ust tak małego dziecka. Podejrzewał, że to matka użyła przy nim ciekawych inwektyw ucząc młodego tak ciekawych wyrazów.
Nie zdążył go zbesztać i zapytać, czy wie, że tak się nie mówi. Obok siebie z nikąd poczuł czyjąś przytłaczającą obecność, a fala niesamowitej energii połączonej z wściekłym wrzaskiem odrzuciła go do tyłu, aż uderzył w najbliższy nagrobek. Kobieta dopadła do klatki i jednym ruchem rozbiła ją w drobny mak, czy też raczej w pojedyncze krople, łapiąc chłopca na ręce i uciekając z nim poza zasięg wzroku Oriona.
Zamroczony białowłosy przez chwilę leżał na czyimś grobie, nie mogąc się podnieść i dopiero kiedy zobaczył Ezrę, zmusił się do siadu, a potem z jego pomocą stanął na równe nogi.
- Myślę, że powinniśmy jak na razie stąd odejść – wymamrotał, czując na plecach zimny powiew ciemności pozbawionej słonecznego blasku. – Po ciemku będzie tu bardziej niebezpiecznie. Najwyżej wrócimy jutro i spróbujemy dowiedzieć się o co chodzi tej zjawie – zaproponował, a kiedy nie usłyszał sprzeciwu, ujął Ezrę za dłoń i poprowadził go przez las z powrotem do stolicy.
***
Fale gorąca ogarniające ciało księcia, na przemian z lodem przerażenia, czyniły w jego głowie i sercu prawdziwe spustoszenie, którego nie potrafił powstrzymać. Jego umysł buntował się odrobinę, twierdząc że to wszystko nie jest prawdą, podczas gdy jego ciało mówiło mu, że owszem jest i najchętniej sprawdziłoby jak mocno mogło zareagować na choćby jeden gest Finnegana. Tak na dobrą sprawę, mógł z nim zrobić co chciał. Miał go na wyciągnięcie ręki, zagubionego, skonfundowanego i drżącego z ogarniających jego ciało pragnień. Tak dawno nie był z nikim blisko… a przynajmniej nie w taki sposób. Rok minął od jego ostatniego prawdziwego zbliżenia z drugim, chętnym ciałem. Louriel nie należał do osób, które szukały u innych satysfakcji cielesnych, więc i ten rok spędził samotnie, ignorując męskie potrzeby i zagłuszając je treningiem i medytacją. Książę lubił wiedzieć, że jest kochany i że sam kocha. Nie rozdawał siebie i swojej miłości łatwo. A jednak chwila podszyta podtekstem w towarzystwie Finnegana i jego ciało przypomniało sobie jak to jest i czego mu brakowało. Nigdy wcześniej nie czuł się w ten sposób przy mężczyźnie. Nie wiedział, że to możliwe w jego przypadku. Zdawał sobie sprawę z orientacji Oriona i nie miał absolutnie nic przeciwko. Myślał jedynie, że jego to nie dotyczy. Zawsze lubił kobiety. Tylko kobiety. Chociaż lubił, to było za mało powiedziane, te trzy, które dopuścił do swojego serca kochał nad życie. I każda z nich zraniła go bardziej niż poprzednia. A teraz pojawił się on. Ten, który patrzył na niego z ogromną pasją i pożądaniem, jakiego jeszcze nie widział na własne oczy. Rzucił mu się na ratunek. I w momencie, w którym mógł go w jakiś sposób wykorzystać, nie zrobił tego.
Finnegan nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele dla Louriela znaczyła ta próba opanowania. Odnalezienie wyjścia z sytuacji, która wprawiała go w zakłopotanie i mąciła mu w głowie. Nie rozumiał sam siebie i choć wcześniej Finni wykazywał niezdrowe zainteresowanie jego osobą, w momencie, w którym strach zalśnił w jego oczach potrafił to uszanować i przyjąć do wiadomości, że lepiej zostawić go w spokoju. Louriel przede wszystkim potrzebował dojść do ładu ze samym sobą. Dopiero później mógł zająć się innymi.
Kiedy ścianka szafy nagle przesunęła się, ukazując pustą przestrzeń, poczuł jakby miał polecieć do tyłu i tylko dłoń blondyna oplatająca go w pasie powstrzymała go przed runięciem w dół. Kiwnął mu głową w podzięce, a potem delikatnie zdjął z siebie rękę maga ognia, zagłębiając się zaraz w labirynt ciemności za nim. Muriel nie wyglądał jakby miał zamiar wyjść w najbliższym czasie z gabinetu, a skoro już odkryli tajemne przejście, mogli z niego skorzystać. Louriel odnalazł w uchwycie w ścianie pochodnię, którą na jego prośbę Finni rozpalił. Schody pod ich stopami były wykonane z kamienia, wydeptanego przez lata i śliskiego, grożącego upadkiem w razie nieostrożności. Kamienne ściany pokrywały jakieś zapiski, ale książę nie miał czasu bliżej im się przyjrzeć, ciekaw był, co członek rady ukrywał za ścianą szafy.
Kiedy schody się skończyły, znaleźli się w okrągłym pomieszczeniu pełnym regałów uginających się pod ciężarem starych ksiąg, oprawionych w czarną skórę i rozpadających się w dłoniach zwojów. W pokoju również znajdowało się biurko i świecznik, pełen świec, które po rozpaleniu dawały zdumiewająco dużo jasnego światła. Lourielowi wystarczyło spojrzeć na pierwszy z brzegu wolumin, by przekonać się, że język, który posłużył do spisania ich dawno wymarł.
- Nie skupiaj się na tytułach, musimy przejrzeć to wszystko, co wygląda na ostatnio ruszane i modlić się o jakieś ryciny – szepnął książę, odkładając pochodnię do uchwytu w ścianie. – Nawet ja nie znam tego języka, choć jeśli się nie mylę, to Shar’rak Khan, Mowa Doskonała, której używały wszystkie królestwa wyspy przed wojną i rozdziałem – mówił cicho, biorąc do ręki pierwszą książkę, przy której kurz pokrywający półkę był starty jej grzbietem.
Louriel położył wolumin na biurku i szybko zaczął go kartkować, uważając by nie podrzeć delikatnych choć mocnych stron, które wyglądały jak wykonane z czegoś trwalszego niż zwykły pergamin. Gdyby nie cel, w jakim tu przyszli, książę najchętniej zająłby się pobraniem próbek papieru, by zabrać je do akademii i poprosić Phila, który lubił bawić się takimi rzeczami, by sprawdził mu jego skład. Powstrzymał się jednak, mając wciąż w uszach słowa Blaire. Ojciec nie chciał by się w to pakował. Ale on musiał wiedzieć, co takiego odnaleźli w jaskini, dlaczego figurka Króla smoka była roztrzaskana i czemu smocze runy widziane na suficie pieczary wzbudzały w nim tak wiele negatywnych emocji. Skupiony na zadaniu, ignorował wszystko, łącznie z zagubieniem emocjonalnym, w które wpadł przez Finnegana. Pokój w podziemiach był mały i czy chcieli czy nie, co chwilę ocierali się o siebie, przenosząc kolejne tony papieru na biurko i z powrotem. W ogóle nie pomagało mu to w uspokojeniu szalejącego serca, ale nie dawał się porwać emocjom. Nie i już. A był tak uparty, że potrafił długo ignorować podszepty tego głupiego mięcha w piersi.
Dopiero kiedy w pomieszczeniu rozległ się głos Finniego, Louriel podniósł głowę znad przeglądanego zwoju, a widząc podekscytowanie na przystojnej twarzy, natychmiast go porzucił na rzecz znaleziska maga ognia. Pochylił się bliżej, odgarniając końcówki niebieskich włosów na jedno ramię, by nie zasłonić nimi tekstu, a widząc rysunek figurki Króla smoka, identycznej jak ta, którą znaleźli, choć ta była cała, poczuł jak adrenalina uderza mu do głowy.
- To jest to – szepnął, dotykając opuszkami palców rysunku. Przesunął wzrokiem po tekście, a widząc w nim jedno słowo, które nie zmieniało się, niezależnie od języka, widział że naprawdę znaleźli wartościowe źródło. – Shecherevile – wyrwało mu się, kiedy palcem dotknął imienia Króla w tekście. Nie wiedział dlaczego, imię pierwszego smoka zawsze cisnęło mu się na usta, a wypowiedzenie go sprawiało, że na chwilę odczuwał niewysłowioną radość, jakby sam dźwięk brzmiący mu w uszach stanowił dobry omen.
- Bierzemy to ze sobą – postanowił nieznoszącym sprzeciwu tonem, zwijając zwój w rulon i pakując go do rękawa, gdzie miał ukrytą kieszeń na specjalne przypadki takie jak ten. Nie mógł się powstrzymać i puścił do Finniego oczko, jakby ujawnił mu właśnie kolejną małą tajemnicę.
Po sprawdzeniu jeszcze kilku tekstów, w których nie znaleźli nic przydatnego, wrócili na górę tą samą drogą, a kiedy upewniwszy się, że Muriel zniknął z gabinetu, wyszli na ciemny korytarz. Książę nie zdawał sobie sprawy, że przeszukanie podziemnej biblioteki zajęło im tyle czasu. Do sypialni wracali w ciszy, Louriel czuł się osaczony własnymi myślami i gdy tylko drzwi pokoju zamknęły się za nimi, rozłożył się przy stole ze zwojem i słownikiem, udając że zajął się tłumaczeniem tekstu. Tak naprawdę jednak nie mógł się skupić, litery migotały mu przed oczami nie tworząc spójnych zdań. To co się stało w szafie… książę nie potrafił pojąć własnego zachowania. Dlaczego jego serce waliło jak oszalałe, ani czemu tak bardzo się tego bał. Zerkał co jakiś czas na Finnegana, szukając w nim winy, ale po chwili obserwacji zdał sobie sprawę, że nie może. Finni traktował go po prostu zbyt dobrze. Nie jak mięso do wykorzystania. A po tamtym incydencie nawet nie próbował z nim flirtować. Nie narzucał się, a sytuacja w szafie tylko utwierdzała go w przekonaniu, że nie chce go skrzywdzić. Louriel postawił się przed faktem dokonanym. Ufał mu. Nie ważne jak bardzo ten go pożądał. To nie w Finnim był problem, tylko w nim samym.
Doszedłszy do tego wniosku, poczuł się odrobinę lepiej, a kiedy doszedł do drugiego, że koniecznie musi porozmawiać z Orionem, poczuł się nawet całkiem dobrze. Jego umysł znów był spokojną taflą, choć zbierały się nad nim czarne chmury. Musiał porozmawiać o tym z kimś, kto znał się na rzeczy. A kiedy w pokoju pojawił się nagle Ezra i poprosił go o zostawienie go samego z Finneganem, natychmiast się zgodził, domyślając się, że skoro brunet pojawił się w pałacu, Orion został sam. Nie mógł zmarnować takiej okazji. Natychmiast zabrał się za sprzątanie ważnych dokumentów i schował je głęboko w szafie w małej skrzynce zamykanej na klucz, który zawsze przy sobie miał.
Życzył mężczyznom dobrej nocy i dopiero przy drzwiach zawahał się, spoglądając przez ramię na Finnegana. Miał niejasne poczucie, że jeśli teraz wyjdzie i nie wróci na noc, co mogło się zdarzyć, przy jego gadatliwości i ilości spraw do obgadania z przyjacielem, mag ognia mógłby utwierdzić się w błędnym przekonaniu, którego musiał nabrać po jego zachowaniu. Dlatego Louriel zatrzymał się na chwilę i z dłonią na klamce, odwrócił się jeszcze na chwilę w kierunku łóżka.
- Finnegan – rzucił głośno, a wtedy pomarańczowe oczy spoczęły na jego błękitnych odpowiednikach. – Nie boję się ciebie – powiedział całkowicie szczerym i pewnym siebie tonem, nie spuszczając nawet na moment wzroku z twarzy mężczyzny. Potem wyszedł, czując że jeden ciężar spadł mu z piersi i poturlał się poza granice jego pojmowania.
Nie przewidział za to reakcji Ezry. Zarzuconych mu na szyję rąk i chłodnego policzka chłopaka przy swoim, o który zaraz zaczął się ocierać. Orion poczuł jak rozpierająca go duma i zadowolenie gwałtownie wzrasta, razem z wzbijającym się w jego żołądku stadem motyli. Pochwała z jego ust sprawiła, że zawstydził się, ale nie potrafił się nie cieszyć. Była tak samo cenna jak opinia Louriela… A może nawet nieco ważniejsza, zważywszy na to, że to sposoby Ezry na jego naukę lepiej się sprawdzały. Nie uważał, żeby Lusiek był gorszym nauczycielem. Był po prostu inny i nieco inaczej rozumiał, czego Orionowi potrzeba.
Nieco ogłupiony bliskością bruneta, dał się pociągnąć pomiędzy nagrobki i dopiero dziwny krzyk i lodowaty podmuch wiatru na plecach wróciły mu zdolność myślenia. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się ścieżce, czekając na jakiś znak od Ezry, że dzieje się coś złego. Widząc pojawiającą się na niej sylwetkę dziecka, tym mniej wiedział, co tu się w zasadzie dzieje. Dopiero kiedy chłopiec znalazł się bliżej, a zaraz za nim pojawiła się wysoka, przerażająca kobieta, która nie mogła być człowiekiem, zdał sobie sprawę, z czym mają do czynienia. Brunet w zasadzie się nie pomylił. Kobieta zdecydowanie była nimfą, o czym świadczyły rybie łuski widoczne na jej ciele i przemoczone ubranie, które nigdy nie schło. Ale to wcale nie znaczyło, że był mniej zaskoczony. Nie przypominał sobie, by w pobliżu znajdował się jakiś strumień czy oczko wodne, a to w nich zazwyczaj nimfy żyły, z dala od ludzi. A ci… gasili płomyki na grobach. Białowłosy poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Legendy mówiły o tym, że jeśli światełka gasły, dusza rozpadała się i przestawała istnieć w świecie niematerialnym. Nie wiedział, co się z nimi działo kiedy to ktoś je zgasił. Niemniej nie mógł na to patrzeć, niemal słyszał krzyk tych biednych duchów, które nagle traciły rację bytu w niebycie. Dlatego słysząc plan Ezry, natychmiast zgodził się unieruchomić chłopca. Nieco martwił się o chłopaka, skoro nimfa w pierwszym momencie tak bardzo go przestraszyła, ale widząc pewne siebie i zdecydowane spojrzenie różnokolorowych oczu, stwierdził że mu zaufa i pozwoli zmierzyć się z własnym lękiem.
Rozdzielili się. On poszedł za chłopcem, obserwując go na zmianę z magiem ognia, a kiedy oddalili się, na tyle, że kobieta nie mogła ich zobaczyć, ulepił w dłoni kulkę śniegu i wychylając się zza mauzoleum, rzucił nią w chłopca.
- Hej! – krzyknęło dziecko, kiedy pacyna śniegu trafiła go w potylicę. Orion zdołał schować się za nagrobkiem zanim dzieciak obrócił się w jego stronę, a kiedy zmarszczony i niezadowolony nie zobaczył winowajcy, ruszył w jego stronę z obrażoną, dziecięcą miną.
Białowłosy szybko przemieścił się za inny nagrobek i rzucił w dziecko jeszcze jedną śnieżką. Chłopiec znów ruszył w jego stronę, a potem Orion zniknął za innym grobem. Odciągał go w ten sposób na drugi koniec cmentarza, który uwzględnił w swoim planie Ezra i tam dopiero, wyszedł zza jednego nagrobka, podrzucając w dłoni gotową śnieżkę.
- A więc to ty! – oburzył się chłopiec, tupiąc nóżką ze złością.
- Ja. Chcesz się ze mną pobawić? – zapytał złowieszczo Orion, patrząc złotymi oczami w zielonkawe ślepia dzieciaka. Widział jak tamten przełyka ślinę ze strachu pod przeszywającym spojrzeniem białowłosego maga. Potem zaraz pokręcił głową i obrócił się na pięcie, by uciec.
Orion nie dał mu odbiec za daleko, zarzucił go chmarą śnieżek, które zaraz roztopił i używając nowej umiejętności radzenia sobie z żywiołem, narysował wyimaginowanym ostrzem klatkę, w której utknęło dziecko.
- Wypuść mnie – załkało, a dwie wielkie krople spłynęły mu po policzkach.
- Nie mogę. Muszę się dowiedzieć, czego chce… ta kobieta – powiedział, wahając się chwilę przed określeniem nimfy.
- Mamusia nie chce nic od ciebie! – oświadczył dzieciak, ocierając swoim mokrym ubraniem strużkę, która spłynęła mu z nosa. – Przyszliśmy po tego *****, który łamie obietnice – dopowiedział dumnym tonem, a Orion wybałuszył oczy, słysząc niewybredne określenie z ust tak małego dziecka. Podejrzewał, że to matka użyła przy nim ciekawych inwektyw ucząc młodego tak ciekawych wyrazów.
Nie zdążył go zbesztać i zapytać, czy wie, że tak się nie mówi. Obok siebie z nikąd poczuł czyjąś przytłaczającą obecność, a fala niesamowitej energii połączonej z wściekłym wrzaskiem odrzuciła go do tyłu, aż uderzył w najbliższy nagrobek. Kobieta dopadła do klatki i jednym ruchem rozbiła ją w drobny mak, czy też raczej w pojedyncze krople, łapiąc chłopca na ręce i uciekając z nim poza zasięg wzroku Oriona.
Zamroczony białowłosy przez chwilę leżał na czyimś grobie, nie mogąc się podnieść i dopiero kiedy zobaczył Ezrę, zmusił się do siadu, a potem z jego pomocą stanął na równe nogi.
- Myślę, że powinniśmy jak na razie stąd odejść – wymamrotał, czując na plecach zimny powiew ciemności pozbawionej słonecznego blasku. – Po ciemku będzie tu bardziej niebezpiecznie. Najwyżej wrócimy jutro i spróbujemy dowiedzieć się o co chodzi tej zjawie – zaproponował, a kiedy nie usłyszał sprzeciwu, ujął Ezrę za dłoń i poprowadził go przez las z powrotem do stolicy.
***
Fale gorąca ogarniające ciało księcia, na przemian z lodem przerażenia, czyniły w jego głowie i sercu prawdziwe spustoszenie, którego nie potrafił powstrzymać. Jego umysł buntował się odrobinę, twierdząc że to wszystko nie jest prawdą, podczas gdy jego ciało mówiło mu, że owszem jest i najchętniej sprawdziłoby jak mocno mogło zareagować na choćby jeden gest Finnegana. Tak na dobrą sprawę, mógł z nim zrobić co chciał. Miał go na wyciągnięcie ręki, zagubionego, skonfundowanego i drżącego z ogarniających jego ciało pragnień. Tak dawno nie był z nikim blisko… a przynajmniej nie w taki sposób. Rok minął od jego ostatniego prawdziwego zbliżenia z drugim, chętnym ciałem. Louriel nie należał do osób, które szukały u innych satysfakcji cielesnych, więc i ten rok spędził samotnie, ignorując męskie potrzeby i zagłuszając je treningiem i medytacją. Książę lubił wiedzieć, że jest kochany i że sam kocha. Nie rozdawał siebie i swojej miłości łatwo. A jednak chwila podszyta podtekstem w towarzystwie Finnegana i jego ciało przypomniało sobie jak to jest i czego mu brakowało. Nigdy wcześniej nie czuł się w ten sposób przy mężczyźnie. Nie wiedział, że to możliwe w jego przypadku. Zdawał sobie sprawę z orientacji Oriona i nie miał absolutnie nic przeciwko. Myślał jedynie, że jego to nie dotyczy. Zawsze lubił kobiety. Tylko kobiety. Chociaż lubił, to było za mało powiedziane, te trzy, które dopuścił do swojego serca kochał nad życie. I każda z nich zraniła go bardziej niż poprzednia. A teraz pojawił się on. Ten, który patrzył na niego z ogromną pasją i pożądaniem, jakiego jeszcze nie widział na własne oczy. Rzucił mu się na ratunek. I w momencie, w którym mógł go w jakiś sposób wykorzystać, nie zrobił tego.
Finnegan nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele dla Louriela znaczyła ta próba opanowania. Odnalezienie wyjścia z sytuacji, która wprawiała go w zakłopotanie i mąciła mu w głowie. Nie rozumiał sam siebie i choć wcześniej Finni wykazywał niezdrowe zainteresowanie jego osobą, w momencie, w którym strach zalśnił w jego oczach potrafił to uszanować i przyjąć do wiadomości, że lepiej zostawić go w spokoju. Louriel przede wszystkim potrzebował dojść do ładu ze samym sobą. Dopiero później mógł zająć się innymi.
Kiedy ścianka szafy nagle przesunęła się, ukazując pustą przestrzeń, poczuł jakby miał polecieć do tyłu i tylko dłoń blondyna oplatająca go w pasie powstrzymała go przed runięciem w dół. Kiwnął mu głową w podzięce, a potem delikatnie zdjął z siebie rękę maga ognia, zagłębiając się zaraz w labirynt ciemności za nim. Muriel nie wyglądał jakby miał zamiar wyjść w najbliższym czasie z gabinetu, a skoro już odkryli tajemne przejście, mogli z niego skorzystać. Louriel odnalazł w uchwycie w ścianie pochodnię, którą na jego prośbę Finni rozpalił. Schody pod ich stopami były wykonane z kamienia, wydeptanego przez lata i śliskiego, grożącego upadkiem w razie nieostrożności. Kamienne ściany pokrywały jakieś zapiski, ale książę nie miał czasu bliżej im się przyjrzeć, ciekaw był, co członek rady ukrywał za ścianą szafy.
Kiedy schody się skończyły, znaleźli się w okrągłym pomieszczeniu pełnym regałów uginających się pod ciężarem starych ksiąg, oprawionych w czarną skórę i rozpadających się w dłoniach zwojów. W pokoju również znajdowało się biurko i świecznik, pełen świec, które po rozpaleniu dawały zdumiewająco dużo jasnego światła. Lourielowi wystarczyło spojrzeć na pierwszy z brzegu wolumin, by przekonać się, że język, który posłużył do spisania ich dawno wymarł.
- Nie skupiaj się na tytułach, musimy przejrzeć to wszystko, co wygląda na ostatnio ruszane i modlić się o jakieś ryciny – szepnął książę, odkładając pochodnię do uchwytu w ścianie. – Nawet ja nie znam tego języka, choć jeśli się nie mylę, to Shar’rak Khan, Mowa Doskonała, której używały wszystkie królestwa wyspy przed wojną i rozdziałem – mówił cicho, biorąc do ręki pierwszą książkę, przy której kurz pokrywający półkę był starty jej grzbietem.
Louriel położył wolumin na biurku i szybko zaczął go kartkować, uważając by nie podrzeć delikatnych choć mocnych stron, które wyglądały jak wykonane z czegoś trwalszego niż zwykły pergamin. Gdyby nie cel, w jakim tu przyszli, książę najchętniej zająłby się pobraniem próbek papieru, by zabrać je do akademii i poprosić Phila, który lubił bawić się takimi rzeczami, by sprawdził mu jego skład. Powstrzymał się jednak, mając wciąż w uszach słowa Blaire. Ojciec nie chciał by się w to pakował. Ale on musiał wiedzieć, co takiego odnaleźli w jaskini, dlaczego figurka Króla smoka była roztrzaskana i czemu smocze runy widziane na suficie pieczary wzbudzały w nim tak wiele negatywnych emocji. Skupiony na zadaniu, ignorował wszystko, łącznie z zagubieniem emocjonalnym, w które wpadł przez Finnegana. Pokój w podziemiach był mały i czy chcieli czy nie, co chwilę ocierali się o siebie, przenosząc kolejne tony papieru na biurko i z powrotem. W ogóle nie pomagało mu to w uspokojeniu szalejącego serca, ale nie dawał się porwać emocjom. Nie i już. A był tak uparty, że potrafił długo ignorować podszepty tego głupiego mięcha w piersi.
Dopiero kiedy w pomieszczeniu rozległ się głos Finniego, Louriel podniósł głowę znad przeglądanego zwoju, a widząc podekscytowanie na przystojnej twarzy, natychmiast go porzucił na rzecz znaleziska maga ognia. Pochylił się bliżej, odgarniając końcówki niebieskich włosów na jedno ramię, by nie zasłonić nimi tekstu, a widząc rysunek figurki Króla smoka, identycznej jak ta, którą znaleźli, choć ta była cała, poczuł jak adrenalina uderza mu do głowy.
- To jest to – szepnął, dotykając opuszkami palców rysunku. Przesunął wzrokiem po tekście, a widząc w nim jedno słowo, które nie zmieniało się, niezależnie od języka, widział że naprawdę znaleźli wartościowe źródło. – Shecherevile – wyrwało mu się, kiedy palcem dotknął imienia Króla w tekście. Nie wiedział dlaczego, imię pierwszego smoka zawsze cisnęło mu się na usta, a wypowiedzenie go sprawiało, że na chwilę odczuwał niewysłowioną radość, jakby sam dźwięk brzmiący mu w uszach stanowił dobry omen.
- Bierzemy to ze sobą – postanowił nieznoszącym sprzeciwu tonem, zwijając zwój w rulon i pakując go do rękawa, gdzie miał ukrytą kieszeń na specjalne przypadki takie jak ten. Nie mógł się powstrzymać i puścił do Finniego oczko, jakby ujawnił mu właśnie kolejną małą tajemnicę.
Po sprawdzeniu jeszcze kilku tekstów, w których nie znaleźli nic przydatnego, wrócili na górę tą samą drogą, a kiedy upewniwszy się, że Muriel zniknął z gabinetu, wyszli na ciemny korytarz. Książę nie zdawał sobie sprawy, że przeszukanie podziemnej biblioteki zajęło im tyle czasu. Do sypialni wracali w ciszy, Louriel czuł się osaczony własnymi myślami i gdy tylko drzwi pokoju zamknęły się za nimi, rozłożył się przy stole ze zwojem i słownikiem, udając że zajął się tłumaczeniem tekstu. Tak naprawdę jednak nie mógł się skupić, litery migotały mu przed oczami nie tworząc spójnych zdań. To co się stało w szafie… książę nie potrafił pojąć własnego zachowania. Dlaczego jego serce waliło jak oszalałe, ani czemu tak bardzo się tego bał. Zerkał co jakiś czas na Finnegana, szukając w nim winy, ale po chwili obserwacji zdał sobie sprawę, że nie może. Finni traktował go po prostu zbyt dobrze. Nie jak mięso do wykorzystania. A po tamtym incydencie nawet nie próbował z nim flirtować. Nie narzucał się, a sytuacja w szafie tylko utwierdzała go w przekonaniu, że nie chce go skrzywdzić. Louriel postawił się przed faktem dokonanym. Ufał mu. Nie ważne jak bardzo ten go pożądał. To nie w Finnim był problem, tylko w nim samym.
Doszedłszy do tego wniosku, poczuł się odrobinę lepiej, a kiedy doszedł do drugiego, że koniecznie musi porozmawiać z Orionem, poczuł się nawet całkiem dobrze. Jego umysł znów był spokojną taflą, choć zbierały się nad nim czarne chmury. Musiał porozmawiać o tym z kimś, kto znał się na rzeczy. A kiedy w pokoju pojawił się nagle Ezra i poprosił go o zostawienie go samego z Finneganem, natychmiast się zgodził, domyślając się, że skoro brunet pojawił się w pałacu, Orion został sam. Nie mógł zmarnować takiej okazji. Natychmiast zabrał się za sprzątanie ważnych dokumentów i schował je głęboko w szafie w małej skrzynce zamykanej na klucz, który zawsze przy sobie miał.
Życzył mężczyznom dobrej nocy i dopiero przy drzwiach zawahał się, spoglądając przez ramię na Finnegana. Miał niejasne poczucie, że jeśli teraz wyjdzie i nie wróci na noc, co mogło się zdarzyć, przy jego gadatliwości i ilości spraw do obgadania z przyjacielem, mag ognia mógłby utwierdzić się w błędnym przekonaniu, którego musiał nabrać po jego zachowaniu. Dlatego Louriel zatrzymał się na chwilę i z dłonią na klamce, odwrócił się jeszcze na chwilę w kierunku łóżka.
- Finnegan – rzucił głośno, a wtedy pomarańczowe oczy spoczęły na jego błękitnych odpowiednikach. – Nie boję się ciebie – powiedział całkowicie szczerym i pewnym siebie tonem, nie spuszczając nawet na moment wzroku z twarzy mężczyzny. Potem wyszedł, czując że jeden ciężar spadł mu z piersi i poturlał się poza granice jego pojmowania.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pewność swoich umiejętności jaką dostrzegł w ciepłych, złotych oczach Oriona sprawiła, że się jeszcze raz, spokojnie do niego uśmiechnął gładząc go wierzchem palców po policzku. Nie miał zamiaru mu mówić co ma robić, specjalnie dał mu przeciwnika który nie przetestuje jego umiejętności bojowych, a zwyczajny spryt. Zamiast tego trzymał kciuki za innowacyjność jaką już niejednokrotnie białasek się wykazał po czym sam ruszył w przeciwnym kierunku żeby dorwać nimfę.
W jego przypadku sprawa wyglądała kiepsko. Silny przeciwnik doskonale władający żywiołem stanowiącym jego przeciwieństwo. Jeszcze jakby miał wspierać tylko Finniego nie czułby takiego ciężaru na żołądku, gdy musiał jednak z magią poradzić sobie sam, a wiadomo, że poziom miał niższy od blondyna, to pojawiała się obawa. Niemniej, rozglądał się uważnie chcąc przy okazji wykorzystać gęste otoczenie za którym sprawnie mógł się chować, musiał coś szybko wymyślić jeżeli chciał skutecznie postać uwięzić w kominie ognia.
Stając na jednym z nagrobków stanął prawie na palcach rozglądając się za kobietą która chwilowo zyskała przewagę zachodząc go od tyłu. Szybko zareagował, obrót do tyłu, stanął na rękach chwilowo stojąc w tej właśnie pozycji unikając wodnej macki, od razu oddech mu przyspieszył, serce zaczęło pompować ogromne ilości krwi do spinających się mięśni. Lądując miękko na stopach przysiadł nisko na nogach po czym wywołał w odwecie jasną falę ognia w ramach zasłony dymnej dla swojej zmiany pozycji. Poruszał się na palcach, z gracją i jak najszybciej zmieniał miejsce swojego położenia. Nie obyło się bez codziennego rozciągania. Kilkukrotnie musiał uniknąć ataków spadając do tyłu na ręce i robiąc przewrót przez plecy. Zdecydowanie zaniedbał swoją elastyczność co musiał w najbliższym czasie nadrobić. I tak z Orionem ćwiczyli więc po prostu na pół godziny skupi się w całości na sobie.
Szybko znalazł się na małym okrągłym placyku znajdującym się w sercu cmentarza. Szybko zrozumiał, że nimfa posiadała znacznie większą siłę magiczną niż on dlatego jedynym wyjściem było odwrócenie jej uwagi, w dość bezczelny sposób. Krzyknął do Oriona żeby… zabił dzieciaka. Ryzykował wiele, liczył w tym momencie na rozsądek białego i zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, cała uwaga nimfy odwróciła się na młodzika właśnie. To był jego moment na atak. Znalazł się na placu wyskakując zza mauzoleum, szybko poskładał komendę dla ognia który buchnął wirującym tunelem dookoła jej postaci. Wyglądało jak skuteczne posunięcie, przynajmniej do momentu aż fala energii magicznej nie pchnęła go gdzieś w głąb alejki, dość brutalnie obijając go na ścianie jednego z lodowych domków. Kobieta od razu się uwolniła rozwiewając płomienie, dopadła dziecko które wzięła na ręce rozpływając się w obłokach pary, a on, ledwo umiał głowę podnieść leżąc z nogami nieco wyżej i rękami opartymi o lodowe zdobienia.
Z jego gardła wydobył się niezadowolony pomruk. Przerzucił nogi za głowę, przeturlał się na kolana i spokojnie wstając otrzepał się z nadprogramowego śniegu na sobie. Idąc w stronę Oriona zaczął masować ramię, stając nad nim wyciągnął do niego ręce.
- Myślę, że potrzebujemy planu. Nieco lepszego niż atak. – Przyznał pomagając mu wstać. – Musimy tu wrócić jutro, nie możemy tak tego zostawić. – Przyznał gładząc go po dłoni. Zaraz podszedł do jednej misy pozbawione płomyka, zamknął knot w dłoniach po czym zmarszczył lekko brwi. Ciepło nadal tam było, nie umiało tylko trafić w odpowiednie miejsce więc mu pomógł. Płomyk ponownie buchnął niebieską poświatą, a on odetchnął z ulgą.
- Nic im nie zrobił, daj mi pięć minut. – Poprosił wstając i poczynając naprawy na wszystkich obszarach dosięgniętych dziecięcą ręką. Bez tego zdecydowanie nie umiałby dzisiaj zasnąć. Duchy by nad nim wisiały z groźnymi minami.
Później zgodnie z oczekiwaniem Oriona chwycił go mocno za rękę i idąc z nim ramię w ramię starał się nie utknąć gdzieś w jakiejś zaspie. Robiło się coraz ciemniej i zanim doszli do Akademii Ezra musiał wytworzyć sporych rozmiarów płomień przed nimi żeby na pewno dotarli w jednym kawałku. W tym czasie zaczęli rozważać jakąkolwiek strategię na dzień kolejny która początkowo opierała się na zasięgnięciu języka u mieszkańców wioski oraz kopidoła. Skoro dziecko posłużyło się takim sformułowaniem niestety, zraniona duma nimfy była największym prawdopodobieństwem dla tak namiętnej wściekłości z jej strony. Sytuacja coraz mocniej zaczynała wyglądać na nie do rozwiązania bo przecież nikogo do przeprosin zmusić nie mogli. Dodatkowo zmarzł, był głodny, musiał się przespać z problemem, najlepiej w jakimś cieplutkim towarzystwie.
W samym domu, chociaż dla niego tymczasowym, zanim zajęli się męczeniem nieco innych kwestii, poszli jeszcze zjeść kolację, rozgrzać się i odpocząć. Cały czas na językach mieli problem z którym się zmierzyli, a z powodu którego nie nazbierali ziół potrzebnych nauczycielce, ba! Zgubili jej koszyk. Musieli się srogo tłumaczyć i kajać żeby dała im szansę na poprawę dnia kolejnego. Jednocześnie mieli okazję ustalić dwie hipotezy którymi mieli zamiar kierować swoje poczynania. Obie miały swój początek w wiosce i mieli zamiar już po śniadaniu wyjść. Nie należało tracić czasu.
- Czyli jutro rano pójdziemy do wioski, znajdziemy kopidoła i będziemy myśleć co dalej. Bo na magie nie mamy co liczyć. Nawet jakbyśmy byli w czwórkę by nas rozniosła. – Zauważył pocierając w zmęczonym geście twarz. – Ach właśnie! Co do naszych dwóch zaginionych połówek, pójdę sprawdzić jak się mamlas czuje, a Ty grzecznie idziesz do medyka, tak? Jak Cię przyłapię na zaniedbaniu swojego stanu zdrowia… – Wstał obejmując go na wysokości piersi i przybliżając się do jego ucha szepnął. – …to będziesz miał bardzo ciężką noc. – Zamruczał uśmiechając się do niego niewinnie. Przytulił go mocno do siebie po czym gładząc po plecach puścił, wziął płaszcz i ruszył w stronę pałacu obiecując, że niedługo wróci.
***
Ktokolwiek zamontował tajne przejście w szafie – chwała mu za to. Jeszcze chwilę by musiał stać w takiej sytuacji, w takiej bliskości osoby w której pierwszy raz od dobrych kilku lat tak bez pamięci się zatracił i na pewno zrobiłby coś głupiego. Bardzo głupiego co pewnie lawinowo doprowadziłoby ich do kolejnych problemów.
Gdy drzwi za plecami Louriela z cichym westchnieniem otwarły się, a przed nimi zamajaczył ciemny korytarz i kręte schody, spojrzał w górę dziękując Smokom za odrobinę łaski. Szyja Louriela kusiła do złożenia na niej chociaż jednego, niewinnego pocałunku i mogłoby się to skończyć gwałtownym wybuchem złości albo strachu, mógłby nawet utracić przywilej przytulania go! A tego by nie przeżył, życia koło niego zamiast z nim jeszcze przez tydzień.
Jedno pstryknięcie palcami i pochodnia w ręku smoka zapłonęła jasnym ogniem, on szedł jako pierwszy dla bezpieczeństwa, nadal nie dawał się przekonać o względnym bezpieczeństwie cesarskich włości ani o swojej dość marnej kondycji. On na chwilę obecną czuł się wspaniale! Podniecony jak cholera ale ogólnie, wspaniale, więc nie pozwalał mu dyskutować nadto.
Kolejne pstryknięcie palcami i świecznik znajdujący się na biurku zapłonął żywo igrającymi płomykami. On zatrzymując Lusia kilka schodków wyżej, rozejrzał się po pomieszczeniu pierwszy i dopiero po upewnieniu się, że są sami i nic nie ma zamiaru ani się pod nimi zarwać ani spaść im na głowy, pozwolił Lourielowi rozpocząć swoje małe śledztwo. Sam rozejrzał się z delikatnie uchylonymi ustami po ilości zebranych w tak ciasnym pomieszczeniu dzieł, zatrzymał chwilowo oczy na konturze czterech smoków namalowanych na niskim suficie. Wszystko wyglądało na pilnie strzeżone sanktuarium wiedzy tajemnej i kompletnie się nie dziwił, że właśnie tutaj zaprowadził ich przekrętny los. Co złego to właśnie oni w dwójkę. Aż westchnął ciężko.
- Dodatkowo, modlimy się o to żeby strażnikami nie były jakieś niedźwiedzie polarne które zwyczajnie nas pożrą za obmacywanie w szafie. – Mruknął chociaż przy końcu swojej wypowiedzi ściszył głos prawie do szeptu. Nie żeby mu to przeszkadzało ale jakby teraz taki miś zapytał go co ma na sumieniu to cóż, wyszłaby z tego cudownie romantyczna opowieść erotyczna z wieloma orgazmami w tle… aż uderzył się dłońmi w policzki żeby się ogarnął. Dawno z nikim nie spał i napięcie seksualne lekko mówiąc deptało mu po piętach, a jeszcze jego sytuacja mieszkaniowo-sypialniania nie pozwalała problemu rozwiązać na własną rękę. Szach i mat.
Machając ręką jakby próbował odgonić natrętną muchę podszedł do półek pokrytych grubą warstwą kuchu od której kręciło go w nosie po czym zaczął spokojnie przyglądać się smugom w szarym pyle świadczącym o ruszaniu konkretnych pozycji. No i zaczęło się. Wyjął coś, otworzył, zakręciło go w nosie i kichał jak najęty. Albo wychciewał numerek albo litry alkoholu, jak nic. Z każdą kolejną upływającą minutą, wszystkie znaki na ziemi i niebie mówiły mu, że zdecydowanie to pierwsze. W przerwach między kichaniem – co w końcu zaczęło go mocniej bawić niż złościć – przynosił kolejne książki, encyklopedie i rękopisy na biurko kilkukrotnie wpadając to na plecy Louriela, to ocierając się o jego pierś. Zaczynał czuć rosnącą presję, taka co gromadzi się w dolnych częściach ciała i niebezpiecznie pompuje spodnie. W pewnej chwili stał po prostu przy wysokich regałach, przeglądał wszystko samodzielnie – miało obrazki, nie było problemów – po czym dopiero gdy natrafił na figurkę przez widok której przeszedł go dreszcz zwrócił na siebie uwagę swojej miłości życia.
- Chyba znalazłem. – Przyznał ruszając w stronę księcia, poprawiając co nieco ubrania na sobie. Położył książkę przed nim po czym pokazał mu rycinę figury którą znaleźli w kawałkach.
Pawie oczko puszczone w jego kierunku, a on ponownie zaczął się cieszyć jak głupi do sera. Posłał mu szeroki uśmiech, cmoknął cicho i pokiwał z uznaniem głową. Sekrety i sekreciki, zamiast Lusio stawać się coraz gorszy w jego oczach, coraz mocniej zyskiwał. Gdyby mieszkali bliżej, poznali się wcześniej, może by istniała jakaś szansa na bliskość, w formie przyjaźni chociaż. Zaczynał już żałować, że zdrowiał, że niedługo będzie musiał wyjechać.
Coraz większy fart który im dopisywał sprawił, że komnatę starca mogli opuścić bezkolizyjnie. Uśmiechnął się uroczo do Louriela, a idąc koło niego zaledwie przez kilka kroków z przyjemnością i brakiem jakiejkolwiek finezji przyglądał się jego twarzy. Wydawał się zadowolony z odkrycia, zadowolony z poczynionego progresu więc jego serce tym mocniej się cieszyło. No i co ważniejsze, wreszcie zaczęło mu ciśnienie spadać, hormony znowu się uspokoiły i mógł do niego dzióbać.
- W ramach podzięki, cudownego towarzystwa i zapewnienia rozrywki pozwalam Ci postawić jakąś dobrą kolację. Nie musisz mnie karmić ani kłaniać się ale pozwalam, dotrzymaj mi towarzystwa. – Mówił wyniosłym tonem, jak przystało na zadufanego w sobie szlachcica. Już się tak nabijali, grali wielkich panów na włościach swych, żrących regularnie budyń. Spacerując dwoma palcami po jego ramieniu objął go za barki i przyciągając do siebie posłał najpiękniejszy uśmiech na jaki było go stać.
Szybko dotarli do komnaty, do ich wspólnej cudownej sypialni, stanął mniej więcej na środku i przeciągając się, złączył razem nogi po czym pochylił się do przodu kładąc dłonie na ziemi. Musiał się trochę porozciągać jeszcze zanim ponownie polegnie w łóżku. Przy okazji zauważył wkradającego się do Sali Ezrę któremu posłał łobuzerski uśmiech.
- Któż to przypomniał sobie, że ma przyjaciela. Co? Za dużo słodyczy w krainie miłości i pszczółek? – Zapytał na co brunet szybko zrobił się czerwony na twarzy. Zwalił to jednak w pierwszym momencie na mróz.
- Sprawdzam czy równo zdychasz. – Prychnął po czym oczy przeniósł na Louriela. – Wiem, że to Twój pokój ale byłaby szansa żebyśmy porozmawiali na osobności? Nie chciałbym Ci problemu sprawiać… – Przyznał, a widząc jak ochoczo Louriel wychodzi uniósł pytająco brew. Obydwaj unieśli odprowadzając oczami księcia do drzwi. Dopiero po tym jak byli przekonani, że ten już się ulotnił Ezra przysiadł na łóżku, a Finni wrócił do rozciągania się.
Wyprostował się dopiero słysząc swoje imię wypowiedziane dość ciężkim tonem. Spojrzał w jego stronę splatając ręce za plecami, czekając na jakieś ostrzejsze słowa dotyczące znowu swojego zachowania. To jednak co padło sprawiło, że na jego ustach zaczął majaczyć coraz szerszy uśmiech. Gdy za zgrabną dupką zamknęły się drzwi złapał się za nasadę nosa i masując ją zaśmiał się cicho.
- Jak go tu nie kochać… – Westchnął skupiając się w całości na mocno poddenerwowanym Ezrą.
- No, co tam się stało? Orion podpadł? Pobić go? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem na co ten pokręcił głową przecząco.
- Nie podpadł ale chyba… się we mnie dość poważnie zakochał.
- No wiem. Rychło wczas się zorientowałeś. Jakoś tak, było to widać od początku. – Uśmiechnął się z dumą widząc jak cała twarz bruneta zalewa się kolorem dojrzałego pomidora.
- A co z Tobą?! Miałeś zostawić Louriela w spokoju. – Mruknął oburzony na co blondyn przewrócił oczami.
- Przykro mi, właśnie zorientowałem się, że jest miłością mojego życia i nie oddam, polizałem zaklepałem. – Zaśmiał się kładąc na łóżku koło siedzącego Ezry. – Poza tym, co on najlepszego ze mną robi. Jak pójdziesz będę miał jedną ważną rzecz na głowie więc streszczaj się. – Przyznał wykonując dość znaczący ruch zaciśnięta dłonią za co oberwał poduszką w twarz.
- Po jakiego ch**a mi to mówisz?! Jesteś obrzydliwy! Poza tym ja tu przyszedłem z poważnym problemem, a Ty do mnie o masturbacji?! – Warknął powtarzając cios jeszcze dwa razy.
- Ależ mi wielki problem, niech zgadnę. Kompletnie Ci nie przeszkadza, że Orion jest tak blisko, ba! Sam włazisz mu do łóżka, tak, słyszałem o tym. – Przyznał zabierając mu poduszkę którą dał pod głowę.
- I to jest problem! Nie mogę być homo. – Wysyczał pochylając się nad nim.
- Możesz i jesteś. – Pokazał mu język robiąc w powietrzu serduszko. – Na chwilę obecną nie widzę problemu. Nie chodzisz struty, trenujecie razem, to, że lubisz jego dotyk to nie choroba. Zauważ, że przy okazji zyskujesz dość ciekawego przyjaciela, który – popraw mnie jeżeli się mylę – w dupie ma Twoje odmienności czy problemy, po prostu Cię lubi. W czym więc problem? – Zapytał na co Ezra padł do tyłu i zakrył sobie twarz poduszką.
- Właśnie nie wiem. Chyba ze mną… – Wymruczał w materiał na co Finni westchnął ciężko.
Oj to nie będzie krótka i łatwa rozmowa.
W jego przypadku sprawa wyglądała kiepsko. Silny przeciwnik doskonale władający żywiołem stanowiącym jego przeciwieństwo. Jeszcze jakby miał wspierać tylko Finniego nie czułby takiego ciężaru na żołądku, gdy musiał jednak z magią poradzić sobie sam, a wiadomo, że poziom miał niższy od blondyna, to pojawiała się obawa. Niemniej, rozglądał się uważnie chcąc przy okazji wykorzystać gęste otoczenie za którym sprawnie mógł się chować, musiał coś szybko wymyślić jeżeli chciał skutecznie postać uwięzić w kominie ognia.
Stając na jednym z nagrobków stanął prawie na palcach rozglądając się za kobietą która chwilowo zyskała przewagę zachodząc go od tyłu. Szybko zareagował, obrót do tyłu, stanął na rękach chwilowo stojąc w tej właśnie pozycji unikając wodnej macki, od razu oddech mu przyspieszył, serce zaczęło pompować ogromne ilości krwi do spinających się mięśni. Lądując miękko na stopach przysiadł nisko na nogach po czym wywołał w odwecie jasną falę ognia w ramach zasłony dymnej dla swojej zmiany pozycji. Poruszał się na palcach, z gracją i jak najszybciej zmieniał miejsce swojego położenia. Nie obyło się bez codziennego rozciągania. Kilkukrotnie musiał uniknąć ataków spadając do tyłu na ręce i robiąc przewrót przez plecy. Zdecydowanie zaniedbał swoją elastyczność co musiał w najbliższym czasie nadrobić. I tak z Orionem ćwiczyli więc po prostu na pół godziny skupi się w całości na sobie.
Szybko znalazł się na małym okrągłym placyku znajdującym się w sercu cmentarza. Szybko zrozumiał, że nimfa posiadała znacznie większą siłę magiczną niż on dlatego jedynym wyjściem było odwrócenie jej uwagi, w dość bezczelny sposób. Krzyknął do Oriona żeby… zabił dzieciaka. Ryzykował wiele, liczył w tym momencie na rozsądek białego i zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, cała uwaga nimfy odwróciła się na młodzika właśnie. To był jego moment na atak. Znalazł się na placu wyskakując zza mauzoleum, szybko poskładał komendę dla ognia który buchnął wirującym tunelem dookoła jej postaci. Wyglądało jak skuteczne posunięcie, przynajmniej do momentu aż fala energii magicznej nie pchnęła go gdzieś w głąb alejki, dość brutalnie obijając go na ścianie jednego z lodowych domków. Kobieta od razu się uwolniła rozwiewając płomienie, dopadła dziecko które wzięła na ręce rozpływając się w obłokach pary, a on, ledwo umiał głowę podnieść leżąc z nogami nieco wyżej i rękami opartymi o lodowe zdobienia.
Z jego gardła wydobył się niezadowolony pomruk. Przerzucił nogi za głowę, przeturlał się na kolana i spokojnie wstając otrzepał się z nadprogramowego śniegu na sobie. Idąc w stronę Oriona zaczął masować ramię, stając nad nim wyciągnął do niego ręce.
- Myślę, że potrzebujemy planu. Nieco lepszego niż atak. – Przyznał pomagając mu wstać. – Musimy tu wrócić jutro, nie możemy tak tego zostawić. – Przyznał gładząc go po dłoni. Zaraz podszedł do jednej misy pozbawione płomyka, zamknął knot w dłoniach po czym zmarszczył lekko brwi. Ciepło nadal tam było, nie umiało tylko trafić w odpowiednie miejsce więc mu pomógł. Płomyk ponownie buchnął niebieską poświatą, a on odetchnął z ulgą.
- Nic im nie zrobił, daj mi pięć minut. – Poprosił wstając i poczynając naprawy na wszystkich obszarach dosięgniętych dziecięcą ręką. Bez tego zdecydowanie nie umiałby dzisiaj zasnąć. Duchy by nad nim wisiały z groźnymi minami.
Później zgodnie z oczekiwaniem Oriona chwycił go mocno za rękę i idąc z nim ramię w ramię starał się nie utknąć gdzieś w jakiejś zaspie. Robiło się coraz ciemniej i zanim doszli do Akademii Ezra musiał wytworzyć sporych rozmiarów płomień przed nimi żeby na pewno dotarli w jednym kawałku. W tym czasie zaczęli rozważać jakąkolwiek strategię na dzień kolejny która początkowo opierała się na zasięgnięciu języka u mieszkańców wioski oraz kopidoła. Skoro dziecko posłużyło się takim sformułowaniem niestety, zraniona duma nimfy była największym prawdopodobieństwem dla tak namiętnej wściekłości z jej strony. Sytuacja coraz mocniej zaczynała wyglądać na nie do rozwiązania bo przecież nikogo do przeprosin zmusić nie mogli. Dodatkowo zmarzł, był głodny, musiał się przespać z problemem, najlepiej w jakimś cieplutkim towarzystwie.
W samym domu, chociaż dla niego tymczasowym, zanim zajęli się męczeniem nieco innych kwestii, poszli jeszcze zjeść kolację, rozgrzać się i odpocząć. Cały czas na językach mieli problem z którym się zmierzyli, a z powodu którego nie nazbierali ziół potrzebnych nauczycielce, ba! Zgubili jej koszyk. Musieli się srogo tłumaczyć i kajać żeby dała im szansę na poprawę dnia kolejnego. Jednocześnie mieli okazję ustalić dwie hipotezy którymi mieli zamiar kierować swoje poczynania. Obie miały swój początek w wiosce i mieli zamiar już po śniadaniu wyjść. Nie należało tracić czasu.
- Czyli jutro rano pójdziemy do wioski, znajdziemy kopidoła i będziemy myśleć co dalej. Bo na magie nie mamy co liczyć. Nawet jakbyśmy byli w czwórkę by nas rozniosła. – Zauważył pocierając w zmęczonym geście twarz. – Ach właśnie! Co do naszych dwóch zaginionych połówek, pójdę sprawdzić jak się mamlas czuje, a Ty grzecznie idziesz do medyka, tak? Jak Cię przyłapię na zaniedbaniu swojego stanu zdrowia… – Wstał obejmując go na wysokości piersi i przybliżając się do jego ucha szepnął. – …to będziesz miał bardzo ciężką noc. – Zamruczał uśmiechając się do niego niewinnie. Przytulił go mocno do siebie po czym gładząc po plecach puścił, wziął płaszcz i ruszył w stronę pałacu obiecując, że niedługo wróci.
***
Ktokolwiek zamontował tajne przejście w szafie – chwała mu za to. Jeszcze chwilę by musiał stać w takiej sytuacji, w takiej bliskości osoby w której pierwszy raz od dobrych kilku lat tak bez pamięci się zatracił i na pewno zrobiłby coś głupiego. Bardzo głupiego co pewnie lawinowo doprowadziłoby ich do kolejnych problemów.
Gdy drzwi za plecami Louriela z cichym westchnieniem otwarły się, a przed nimi zamajaczył ciemny korytarz i kręte schody, spojrzał w górę dziękując Smokom za odrobinę łaski. Szyja Louriela kusiła do złożenia na niej chociaż jednego, niewinnego pocałunku i mogłoby się to skończyć gwałtownym wybuchem złości albo strachu, mógłby nawet utracić przywilej przytulania go! A tego by nie przeżył, życia koło niego zamiast z nim jeszcze przez tydzień.
Jedno pstryknięcie palcami i pochodnia w ręku smoka zapłonęła jasnym ogniem, on szedł jako pierwszy dla bezpieczeństwa, nadal nie dawał się przekonać o względnym bezpieczeństwie cesarskich włości ani o swojej dość marnej kondycji. On na chwilę obecną czuł się wspaniale! Podniecony jak cholera ale ogólnie, wspaniale, więc nie pozwalał mu dyskutować nadto.
Kolejne pstryknięcie palcami i świecznik znajdujący się na biurku zapłonął żywo igrającymi płomykami. On zatrzymując Lusia kilka schodków wyżej, rozejrzał się po pomieszczeniu pierwszy i dopiero po upewnieniu się, że są sami i nic nie ma zamiaru ani się pod nimi zarwać ani spaść im na głowy, pozwolił Lourielowi rozpocząć swoje małe śledztwo. Sam rozejrzał się z delikatnie uchylonymi ustami po ilości zebranych w tak ciasnym pomieszczeniu dzieł, zatrzymał chwilowo oczy na konturze czterech smoków namalowanych na niskim suficie. Wszystko wyglądało na pilnie strzeżone sanktuarium wiedzy tajemnej i kompletnie się nie dziwił, że właśnie tutaj zaprowadził ich przekrętny los. Co złego to właśnie oni w dwójkę. Aż westchnął ciężko.
- Dodatkowo, modlimy się o to żeby strażnikami nie były jakieś niedźwiedzie polarne które zwyczajnie nas pożrą za obmacywanie w szafie. – Mruknął chociaż przy końcu swojej wypowiedzi ściszył głos prawie do szeptu. Nie żeby mu to przeszkadzało ale jakby teraz taki miś zapytał go co ma na sumieniu to cóż, wyszłaby z tego cudownie romantyczna opowieść erotyczna z wieloma orgazmami w tle… aż uderzył się dłońmi w policzki żeby się ogarnął. Dawno z nikim nie spał i napięcie seksualne lekko mówiąc deptało mu po piętach, a jeszcze jego sytuacja mieszkaniowo-sypialniania nie pozwalała problemu rozwiązać na własną rękę. Szach i mat.
Machając ręką jakby próbował odgonić natrętną muchę podszedł do półek pokrytych grubą warstwą kuchu od której kręciło go w nosie po czym zaczął spokojnie przyglądać się smugom w szarym pyle świadczącym o ruszaniu konkretnych pozycji. No i zaczęło się. Wyjął coś, otworzył, zakręciło go w nosie i kichał jak najęty. Albo wychciewał numerek albo litry alkoholu, jak nic. Z każdą kolejną upływającą minutą, wszystkie znaki na ziemi i niebie mówiły mu, że zdecydowanie to pierwsze. W przerwach między kichaniem – co w końcu zaczęło go mocniej bawić niż złościć – przynosił kolejne książki, encyklopedie i rękopisy na biurko kilkukrotnie wpadając to na plecy Louriela, to ocierając się o jego pierś. Zaczynał czuć rosnącą presję, taka co gromadzi się w dolnych częściach ciała i niebezpiecznie pompuje spodnie. W pewnej chwili stał po prostu przy wysokich regałach, przeglądał wszystko samodzielnie – miało obrazki, nie było problemów – po czym dopiero gdy natrafił na figurkę przez widok której przeszedł go dreszcz zwrócił na siebie uwagę swojej miłości życia.
- Chyba znalazłem. – Przyznał ruszając w stronę księcia, poprawiając co nieco ubrania na sobie. Położył książkę przed nim po czym pokazał mu rycinę figury którą znaleźli w kawałkach.
Pawie oczko puszczone w jego kierunku, a on ponownie zaczął się cieszyć jak głupi do sera. Posłał mu szeroki uśmiech, cmoknął cicho i pokiwał z uznaniem głową. Sekrety i sekreciki, zamiast Lusio stawać się coraz gorszy w jego oczach, coraz mocniej zyskiwał. Gdyby mieszkali bliżej, poznali się wcześniej, może by istniała jakaś szansa na bliskość, w formie przyjaźni chociaż. Zaczynał już żałować, że zdrowiał, że niedługo będzie musiał wyjechać.
Coraz większy fart który im dopisywał sprawił, że komnatę starca mogli opuścić bezkolizyjnie. Uśmiechnął się uroczo do Louriela, a idąc koło niego zaledwie przez kilka kroków z przyjemnością i brakiem jakiejkolwiek finezji przyglądał się jego twarzy. Wydawał się zadowolony z odkrycia, zadowolony z poczynionego progresu więc jego serce tym mocniej się cieszyło. No i co ważniejsze, wreszcie zaczęło mu ciśnienie spadać, hormony znowu się uspokoiły i mógł do niego dzióbać.
- W ramach podzięki, cudownego towarzystwa i zapewnienia rozrywki pozwalam Ci postawić jakąś dobrą kolację. Nie musisz mnie karmić ani kłaniać się ale pozwalam, dotrzymaj mi towarzystwa. – Mówił wyniosłym tonem, jak przystało na zadufanego w sobie szlachcica. Już się tak nabijali, grali wielkich panów na włościach swych, żrących regularnie budyń. Spacerując dwoma palcami po jego ramieniu objął go za barki i przyciągając do siebie posłał najpiękniejszy uśmiech na jaki było go stać.
Szybko dotarli do komnaty, do ich wspólnej cudownej sypialni, stanął mniej więcej na środku i przeciągając się, złączył razem nogi po czym pochylił się do przodu kładąc dłonie na ziemi. Musiał się trochę porozciągać jeszcze zanim ponownie polegnie w łóżku. Przy okazji zauważył wkradającego się do Sali Ezrę któremu posłał łobuzerski uśmiech.
- Któż to przypomniał sobie, że ma przyjaciela. Co? Za dużo słodyczy w krainie miłości i pszczółek? – Zapytał na co brunet szybko zrobił się czerwony na twarzy. Zwalił to jednak w pierwszym momencie na mróz.
- Sprawdzam czy równo zdychasz. – Prychnął po czym oczy przeniósł na Louriela. – Wiem, że to Twój pokój ale byłaby szansa żebyśmy porozmawiali na osobności? Nie chciałbym Ci problemu sprawiać… – Przyznał, a widząc jak ochoczo Louriel wychodzi uniósł pytająco brew. Obydwaj unieśli odprowadzając oczami księcia do drzwi. Dopiero po tym jak byli przekonani, że ten już się ulotnił Ezra przysiadł na łóżku, a Finni wrócił do rozciągania się.
Wyprostował się dopiero słysząc swoje imię wypowiedziane dość ciężkim tonem. Spojrzał w jego stronę splatając ręce za plecami, czekając na jakieś ostrzejsze słowa dotyczące znowu swojego zachowania. To jednak co padło sprawiło, że na jego ustach zaczął majaczyć coraz szerszy uśmiech. Gdy za zgrabną dupką zamknęły się drzwi złapał się za nasadę nosa i masując ją zaśmiał się cicho.
- Jak go tu nie kochać… – Westchnął skupiając się w całości na mocno poddenerwowanym Ezrą.
- No, co tam się stało? Orion podpadł? Pobić go? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem na co ten pokręcił głową przecząco.
- Nie podpadł ale chyba… się we mnie dość poważnie zakochał.
- No wiem. Rychło wczas się zorientowałeś. Jakoś tak, było to widać od początku. – Uśmiechnął się z dumą widząc jak cała twarz bruneta zalewa się kolorem dojrzałego pomidora.
- A co z Tobą?! Miałeś zostawić Louriela w spokoju. – Mruknął oburzony na co blondyn przewrócił oczami.
- Przykro mi, właśnie zorientowałem się, że jest miłością mojego życia i nie oddam, polizałem zaklepałem. – Zaśmiał się kładąc na łóżku koło siedzącego Ezry. – Poza tym, co on najlepszego ze mną robi. Jak pójdziesz będę miał jedną ważną rzecz na głowie więc streszczaj się. – Przyznał wykonując dość znaczący ruch zaciśnięta dłonią za co oberwał poduszką w twarz.
- Po jakiego ch**a mi to mówisz?! Jesteś obrzydliwy! Poza tym ja tu przyszedłem z poważnym problemem, a Ty do mnie o masturbacji?! – Warknął powtarzając cios jeszcze dwa razy.
- Ależ mi wielki problem, niech zgadnę. Kompletnie Ci nie przeszkadza, że Orion jest tak blisko, ba! Sam włazisz mu do łóżka, tak, słyszałem o tym. – Przyznał zabierając mu poduszkę którą dał pod głowę.
- I to jest problem! Nie mogę być homo. – Wysyczał pochylając się nad nim.
- Możesz i jesteś. – Pokazał mu język robiąc w powietrzu serduszko. – Na chwilę obecną nie widzę problemu. Nie chodzisz struty, trenujecie razem, to, że lubisz jego dotyk to nie choroba. Zauważ, że przy okazji zyskujesz dość ciekawego przyjaciela, który – popraw mnie jeżeli się mylę – w dupie ma Twoje odmienności czy problemy, po prostu Cię lubi. W czym więc problem? – Zapytał na co Ezra padł do tyłu i zakrył sobie twarz poduszką.
- Właśnie nie wiem. Chyba ze mną… – Wymruczał w materiał na co Finni westchnął ciężko.
Oj to nie będzie krótka i łatwa rozmowa.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach