Strona 2 z 2 • 1, 2
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
This Is Not What You Want
This Is Not What You Get
Emme
This Is Not What You Want
This Is Not What You Get
Los Angeles, gorąca piątkowa noc. Impreza pod nieobecność sławnego muzyka.
Ona jest rozpieszczoną córeczką bogatego tatusia. Ma wszystko, czego chce i nawet nie musi się starać. Wystarczy jeden mały gest, a świat stanie przed nią otworem. A jednak w głębi duszy chciałaby czegoś innego.
On to syn starego buntownika, który kiedyś chciał zmienić świat. Jest znudzony i sfrustrowany własnym jestestwem. Pragnie dla siebie czegoś innego, ale nie ma w sobie odwagi, żeby coś zmienić.
Normalnie nigdy nie zwróciliby na siebie nawzajem uwagi. Spotykają się na imprezie, na którą ona przyszła z jego przyjacielem. Teraz wiedzą o swoim istnieniu. Chcąc nie chcąc, spędzają razem czas. Chyba dostrzegają, że mają ze sobą więcej wspólnego.
Ale jak zwykle, coś ich powstrzymuje przed zrobieniem tego, czego naprawdę chcą. Tym razem to chyba lojalność.
Los Angeles nigdy nie śpi. W tym mieście zawsze gdzieś gra muzyka.
Tym razem, nie jest to piosenka o miłości. To nie jest to, czego chcą. To nie jest to, co dostaną.
Ona jest rozpieszczoną córeczką bogatego tatusia. Ma wszystko, czego chce i nawet nie musi się starać. Wystarczy jeden mały gest, a świat stanie przed nią otworem. A jednak w głębi duszy chciałaby czegoś innego.
On to syn starego buntownika, który kiedyś chciał zmienić świat. Jest znudzony i sfrustrowany własnym jestestwem. Pragnie dla siebie czegoś innego, ale nie ma w sobie odwagi, żeby coś zmienić.
Normalnie nigdy nie zwróciliby na siebie nawzajem uwagi. Spotykają się na imprezie, na którą ona przyszła z jego przyjacielem. Teraz wiedzą o swoim istnieniu. Chcąc nie chcąc, spędzają razem czas. Chyba dostrzegają, że mają ze sobą więcej wspólnego.
Ale jak zwykle, coś ich powstrzymuje przed zrobieniem tego, czego naprawdę chcą. Tym razem to chyba lojalność.
Los Angeles nigdy nie śpi. W tym mieście zawsze gdzieś gra muzyka.
Tym razem, nie jest to piosenka o miłości. To nie jest to, czego chcą. To nie jest to, co dostaną.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H a r r y L y d o n - V i c i o u s
Harry nie powiedziałby, że obranie wspólnego frontu przez Mels i Dianę specjalnie go ucieszył. Dwa silne kobiece charaktery przeciwko niemu? Ulala… Harry nie lubi tego. Z jedną dałby radę. Z dwoma? To za dużo.
Zacisnął mocno wargi i pozwolił im się ustawiać, mając nadzieję, że jeśli bez słowa będzie dostosowywał się do ich poleceń, jego męki szybciej się skończą. Posłusznie układał swoje ciało tak, jak tego chciały. Prawa noga w tę stronę, lewa za nią, lekko ugięta. Twarz pod kątem. Patrz z rozmarzeniem. Z tym ostatnim miał lekki problem, co frustrowało Dianę, która ten konkretny wyraz twarzy sobie zażyczyła. No bo jak niby ma uzyskać takie spojrzenie? Jakby się nie starał, nie potrafił tego przywołać od tak, na zawołanie!
– Pomyśl o czymś miłym. Jakieś wspomnienie z dzieciństwa, coś, do czego chciałbyś wrócić! – truła mu nad głową, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Zerknął na Mels, szukając we wspomnieniach czegoś, co pasowałoby do tego opisu. Z jakiegoś powodu przed oczami stanęło mu ich pierwsze spotkanie, kiedy bujali się do piosenki Bowiego i rozmawiali. Bez większych złośliwości i zaczepek, które pojawiły się w ich relacjach później. Jakby usilnie starali zwrócić na siebie nawzajem uwagę, a jednocześnie chcieli pokazać otoczeniu, że nie mogą się zgrać.
Chciał wrócić do tego momentu, kiedy byli tylko częścią tłumu i nikt nie zwracał na nich uwagi. Byli tylko oni dwoje i głos Bowiego. Ten sam, który do tej pory przywoływał mu na myśl same nieprzyjemne skojarzenia.
Powoli obrócił głowę w bok, kierując wzrok gdzieś w bok z delikatnym uśmiechem błąkającym się na ustach.
Błysnął flesz aparatu.
– W końcu! – westchnęła z ulgą blondynka – Unieś rękę… Trochę jak na Stworzeniu Adama! – wspomnienie imprezy zostało zastąpione wspomnieniem z wakacji, kiedy będąc we Włoszech poświęcili jeden dzień na spędzenie go tak, jak zażyczył sobie tego Graham. Plany jego brata oczywiście nie mogły dotyczyć niczego innego, jak zwiedzania miejsc kultury i innych takich bzdur. Szybko wspólne wakacje zmieniły się w wakacje w parach, bo Harry za bardzo się nudził, więc Jim i Graham spędzali resztę wakacji po swojemu, zwiedzając nudne przybytki, a Harry i Simon odwiedzając bardziej rozrywkowe miejsca, jak parki wodne.
Ale fresk Michała Anioła znajdujący się w Watykanie akurat jeszcze odwiedził, więc wiedział, co Diana ma na myśli. Uniósł rękę zgodnie z jej życzeniem.
Kiedy jego męki się skończyły, poszedł się przebrać i przy okazji zamówił ubera, żeby jak najszybciej wyrwać się dawnej przyjaciółce. Nie miał chyba ochoty na to, aby odwoziła ich do hotelu.
– Powinniśmy się zbierać. Uber podjedzie za pięć minut. – poinformował dziewczyny, wychodząc z sypialni Diany, ubrany w swoje rzeczy. Blondynka wyglądała na zdziwioną – Nie ma potrzeby, żebyś nas odwoziła, poważnie! – pożegnał się z Johnson i razem z Haley opuścili jej mieszkanie.
Kiedy zeszli na dół, przy chodniku czekała już na nich taryfa z Hindusem ledwo składającym zdania po angielsku za kierownicą. Vicious podał mu adres i niewiele więcej mówiąc, wrócili do hotelu. Brunet przez większość czasu patrzył w zamyśleniu przez szybę, ponownie wspominając imprezę i taniec do piosenki Bowiego. Co to była za piosenka? Let’s dance? Niee… Bardziej… Starman?
Dopiero, gdy do jego uszu dotarły ciche wiadomości lecące z samochodowego głośnika kilka centymetrów za jego uchem, i spiker powiedział coś o samobójstwie jakiegoś dzieciaka z Liverpoolu, przypomniał sobie, co to była za piosenka.
Rock ‘n’ Roll Suicide.
Nieznacznie przekrzywił głowę i spojrzał na Mels.
Oh no, love, you’re not alone.
Zapłacił kierowcy i wysiedli.
– Jutro wieczorem mamy lot powrotny, prawda? – zwrócił się do dziewczyny – Jeśli chcesz, możemy jutro pójść coś pozwiedzać. Tylko skoczyłbym na tą godzinę do dziadków. Mogę pójść do nich sam, a potem po ciebie wrócić.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
MELS
Niemal cały powrót do hotelu w wynajęte taksówce spędziła wpatrzona w ekran swojego telefonu. Przeglądała Instagrama, odpisywała na wiadomości, ignorowała głosówki namiętne wysyłane przez jedna z koleżanek. Doprawdy Meredith nauczy się pisać, nikt nie będzie odsłuchiwać twoich dziwnych wywodów w miejscu publicznym.
Tigray, kuzyn z którym się wychowała bombardował ją wiadomościami, chociaż słowo “bombardował” było pewnego rodzaju nadużyciem, ale zdecydowanie wysłał do niej znacznie więcej i znacznie obszerniejsze wiadomości niż miał to w zwyczaju.
Od początku nie podobał mu się pomysł przyjazdu do Wielkiej Brytanii, czyli od wczoraj kiedy to siedząc już w samolocie zakomunikowała mu w wiadomości tekstowej co zamierza właśnie zrobić. Mówiła kuzynowi o wielu rzeczach, ale często z pewnym opóźnieniem czasowym, aby chłopak przypadkiem nie spróbował jej odwieść od planów albo co gorsza nie postanowił jej towarzyszyć. Lubiła w kuzynie najbardziej to, że gdy popełniała błąd, przed którym ją ostrzegał, nigdy nie usłyszała od niego “ A nie mówiłem”. Nie, on taki nie był, zamiast chełpić się swoją rację pomagał jej znaleźć wyjście z opresji lub po prostu wspierał.
Tym razem było podobnie. Po tym jak przyznałą się, że przeleciała atlantyk tylko po to, aby zrugać przebrzmiałe, podstarzałe gwiazdeczki i prawdopodobnie zaprzepaścić szansę na prywatny koncert. Tigray odpisał jedynie :
“Mamy jeszcze trochę czasu. Wymyślimy coś o czym nie zapomną”
Zanim dojechali do hotelu słońce zdążyło zajść już za horyzontem, chociaż niebo jeszcze było szaroniebieskie zamiast granatowego.
- Jeśli dobrze odnajdujesz się w roli przewodnika, to możemy pozwiedzać, ale ostrzegam to ja jutro wybieram restauracje w której będziemy jeść. - Razem z Harrym ruszyła do hotelu. - Nigdy nie byłam w Wielkiej Brytanii. Mój tata ma jakiś uraz. Mówił, że najdziwniejsze rzeczy w życiu przydarzyły mu się w Londynie i żebym trzymała się z dala od tego miasta. - W głosie Mels pobrzmiewało rozbawienie.
W hotelowym holu Melissa zatrzymała się przed stanowiskiem konsjerża i poprosiła stojącą za nim kobietę o wynajęcie im auta na cały jutrzejszy dzień. Nie zamierzała znowu tłuc się wszędzie taksówkami, wciąż miała z tyłu głowy myśl, że jakby nie Diana musiałaby stać perkusisty czy tam gitarzysty Revolverówców ( Już dawno zapomniała kogo koniec końców był to dom ) i czekać na jakiś transport.
- To że wynajęłam samochód od rana nie znaczy, że każe ci się zrywać skoro świt. Po prostu niech on czeka na nas, a nie my na niego. - Wyjaśniła, gdy wspólnie wsiadali do windy. - Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko fusze kierowcy. Do mnie jakoś ruch lewostronny nie przemawia.
- A…- Przypomniała sobie coś jeszcze zanim oboje weszli do swoich pokoi hotelowych. - Nie wiem czy już ci o tym mówiłam, ale w twój pokój jest otwarty rachunek, więc śmiało możesz zamawiać jakieś jedzenie czy alkohol. - Położyła dłoń na klamce i spojrzała na chłopaka. Wahała się chwilę. - Dobranoc Harry.
Kilka minut później kiedy w pokój hotelowy wypełniał dźwięk wody napuszczanej do wanny oraz indie rocku lecącego z głośników, a Melissa pozbywała się kolejnych warstw ubrań jej uwagę przykuł nietypowy naszyjnik, który wciąż wisiał na jej szyi. Miała go pilnować, pilnowała tak dobrze nawet zapomniała oddać. Było już późno, zrobi to jutro. Nie zdejmująć z siebie wiorka weszła do wanny.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H a r r y L y d o n - V i c i o u s
Posłał jej nieznaczny uśmiech.
– Zależy w jakie dzielnice Londynu się zapuścisz. – odpowiedział. Faktycznie, to miasto miało swoje ciemne zakamarki, do których lepiej nie zachodzić po zmroku albo bez kastetu w kieszeni, ale miał też dzielnice, które po prostu trzeba zobaczyć jak już się tam jest.
Pokiwał głową, dając do zrozumienia, że przyjął informację o aucie.
– Dobranoc, Mels. – odprowadził ją spojrzeniem, po czym sam również zamknął się w swojej sypialni. Przepychanka z Siriusem i Parkerem trochę go zmęczyła, natomiast bycie małpką Diany dobiło.
Zrzucił z siebie ubrania i wszedł pod prysznic wziąć szynki, ciepły prysznic i zmyć z siebie brud i wspomnienia minionego dnia. Chociaż był nieco głodny, jeszcze bardziej był zmęczony, toteż odpuścił sobie zamawianie kolacji i od razu padł do łóżka. Podłączając telefon do ładowania przejrzał ostatni raz wiadomości na socialach. Graham przysłał mu wiadomość przypominającą o tym zasranym notatniku. I to właściwie tyle. Dobrze. Świat się nie wali. Może spać spokojnie.
Następnego ranka obudził się jakoś przed ósmą, jednak jeszcze do ósmej dziesięć, turlał się po łóżku w walce z samym sobą, żeby wstać. Wstawanie z łóżka zdecydowanie nie było mocną stroną Lydona. W końcu jakoś udało mu się dźwignąć z posłania. Oczywiście, pierwsze co zrobił, to podniesienie telefonu. Dwa memy od Heavy’ego, pytanie od Juda co z Mels. Jakby sam nie mógł jej spytać… Zignorował tego ostatniego, a swojemu wokaliście odpisał “XD”. Zadzwonił do obsługi, że poproszę śniadanie, po czym odbębnił poranną toaletę. Po śniadaniu wyskoczył do pobliskiego marketu na małe zakupy, żeby nie odwiedzać dziadków z pustymi rękoma. Wrzucił do koszyka trzy butelki Cocaolat dla dziadka i kilkanaście sztuk batonika Cadbury Crunchie dla babci. Wiedział, że to ulubione smakołyki staruszków. Wziął na to też jakąś ładną torebkę prezentową w kwiotki. Wiadomo. Klasa i elegancja.
Po powrocie do hotelu napisał do Mels z pytaniem czy już wstała.
Jakiś czas później zajechali pod dom seniorów rodu Lydon. Jego dziadkowie mieszkali w małym ni to miasteczku, ni to wiosce pod Londynem. Było to na tyle blisko, że spokojnie można było to nazwać dzielnicą stolicy. Dom był przeciętnych rozmiarów budynkiem mieszkalnym z czerwonej cegły z bujnym ogrodem wokół. Część okiennic i ścian dosłownie pochłaniały paprotki czy inny szajs, który babcia zasadziła przed laty.
– Z góry przepraszam za babcię. Lubi karmić ludzi. – posłał słaby uśmiech Mels i zapukał do drzwi. Nie minęło dużo czasu, a te otworzyły się i stanął w drzwiach mężczyzna, który mógłby być starszą wersją jego ojca – Cześć dziadku!
– Harry! – uściskał krótko wnuka i zawołał do wnętrza domu – Nessa, Harry przyjechał!
Mężczyzna wpuścił ich do środka, przesuwając się w przejściu.
– To Mels, moja… koleżanka. Jesteśmy w Londynie załatwić kilka rzeczy i pomyślałem, że wpadniemy.
– Koleżanka, co? – staruszek posłał mu znaczące spojrzenie. Harry bez słowa wcisnął mu w dłoń torbę ze słodkościami, coby odwrócić jego uwagę – Och, Cocaolat!
Jak udało mu się “pozbyć” dziadka, na jego szyi uwiesiła się babunia. Znowu przedstawił Mels, na wypadek, jakby babcia nie usłyszała z salonu. Już po chwili siedzieli w saloniku w stylu “nowoczesny wiktorianizm”. Ugoszczeni oczywiście domowej roboty ciasteczkami, bo jakby to inaczej i herbatką, no bo co innego można by dostać w domu jakichkolwiek dziadków?
– Przepraszam na sekundę. Babciu, nie… nie dręcz za bardzo Mels, dobrze? – szybko wyślizgnął się z salonu i najciszej jak mógł, wspiął się po schodach i wpadł do pokoju, który przed laty dzielił z Grahamem. W trakcie studiów to tutaj pomieszkiwał jego brat i dało się to wyczuć - dziecięcy wystrój mieszał się z czymś, co mogło uchodzić za pokój młodego mężczyzny. Starał się jak najszybciej znaleźć to, po co tu przyszedł. Nie chciał dawać babci zbyt wiele czasu na, nie daj Boże, wyciągnięcie albumu ze zdjęciami wnuków. A dokładniej tego jednego, konkretnego, który niemal w całości zapełniony był zdjęciami z dzieciństwa Harry’ego i jego brata.
Wolał nawet nie myśleć, jakie brudy na niego się tam znajdują.
Znalazł notatnik pod dolną pryczą piętrowego łóżka, schował go do kieszeni i wrócił na dół.
Niestety jego obawy zdążyły się ziścić. Mels trzymała na kolanach album z dowodami na to, jak “uroczym i niezbyt mądrym” chłopcem był.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Melissa
Nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok. Z zamkniętymi oczami starała się oczyścić umysł i o niczym nie myśleć, a gdy to nie pomagało wyobrażała sobie jakieś przyjemne momenty z filmów i seriali, nawet posunęła się do liczenia wyobrażonych, przeskakujących płot owiec. Nic to nie dało, sen nie przychodził.
Była zmęczona, gdy wracali do hotelu. W taksówce marzyła o ciepłej kąpieli i łóżku, ale to znużenie wyparowała gdzieś po drodzę, sama nie wie kiedy. Kładąc się spać była już zupełnie rozbudzona, ale liczyła, że w końcu uda jej się zasnąć. Nie potrafi określić ile czasu upłynęło nim zrezygnowana sięgnęła po telefon, czuła jakby to była wieczność, jakby przeleżała w tym łóżku całą noc i zaraz miałoby świtać, ale na wyświetlacz smartfona pokazywał zaledwie kilka minut po dwudziestej trzeciej. Wpatrywała się w zamyśleniu w ekran nim postanowiła wstać.
Trzydzieści minut później stała przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Harrison. Włosy rozpuszczone opadające na gołe ramiona, delikatny makijaż, ubrana w krótką, czarna, satynową sukienkę na ramiączkach z odkrytymi plecami, w ręce trzymała cienki czarny płaszczyk. Zapukała. Trzy ciche stuknięcia. Odczekała chwilę, a gdy nie usłyszała żadnego poruszenia po drugiej stronie drzwi odeszła. Nie chciała go obudzić, jeżeli udało mu się zasnąć.
Soho tętniło życiem, setki jak nie tysiące ludzi przewijały się przez główną ulicę dzielnicy West End rozchodząc w boczne alejki bądź ustawiając w najczęściej długie kolejki przed klubami, barami czy restauracjami cieszącymi się największą popularnością. Oprócz angielskiego można było usłyszeć języki z niemal każdego zakątką świata i dostrzec przestrzał ludzi o najzwyklejszych szaraków do największych ekscentryków. Miejsce to tak samo jak amerykański imiennik przyciągało rzesze turystów pragnących uszczknąć coś z snobistyczno-imprezowego charakteru dzielnicy.
Pierwszą myślą Mels po wyjściu z taksówki było.: “Jak tu europejsko.” Podobnie pomyślało z pewnością większość Amerykanów, którzy postanowili zwiedzić to miejsce. Dziewczyna znała manhattańskie SoHo, bardzo dobrze, niejednokrotnie leciała do NYC wyłącznie na jakiś event organizowany w tamtej dzielnicy. Skłamałabym mówiąc że różni się ono jakoś diametralnie od brytyjskiego odpowiednika, lecz nie były londyńskim Soho czułeś że jesteś w Wielkiej Brytanii, a nowojorskie wręcz krzyczało amerykańskością . Jednak było wiele rzeczy, które upodobniły te miejsca do siebie, a w szczególności najważniejszym podobieństwem były otaczające dzielnice atmosfery. Niemal identyczne. Duszna, pomimo otwartego nieba, pełna wesołości, zabawy, ale równocześnie pełna niebezpieczniej tajemniczości. Nigdzie nie będziesz tak bezimienny jak na wypełnionych setkami ludzi przeróżnej maści ulicach Soho.
Melissa nigdy wcześniej nie była w Londynie ani nawet w Wielkiej Brytanii. Jedno zdjęcie wrzucone wraz z lokalizacja na Instagrama wystarczyło, aby ruszyć machinę w ruch. Kilkanaście minut później wchodziła bez kolejki do jednego z najbardziej ekskluzywnych klubów stolicy, a parę chwili później, omijając zgromadzony na parkiecie tłum przemknęła do vipowskich lóż.
- Oh już jesteś. - Zawołała na jej widok nieznana rudowłosa dziewczyna. Wydawała się mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. - Louise dużo o tobie opowiadała, Mathilde’a… Hej wszystkim - Zwróciła się do pozostałych osób zgromadzonych w loży. - To Melissa, kalifornijska przyjaciółka Louise.
Grupowe “woohoo” zagłuszyło na chwile muzykę. Mels zaśmiała się, a jej oczy błyszczały. Ktoś wcisnął jej do ręki szklankę wypełnioną zielonym płynem. Absynt. Piła go pierwszy raz w życiu.
Czas zlał się ze sobą. Muzyka płynęła, obraz na peryferiach jej wizji był rozmyty. Alkohol i taniec. Otoczona gromadką obcych ludzi szybko przekonała ich do siebie zyskując nowych towarzyszy zabawy. W integracji z pewnością pomogła mała, różowa pigułka z wytłoczonym sercem.
Wróciła do pokoju parę godzin później. Była zmęczona, dobry nastrój zdążył się ulotnić, a w zamian powoli narastał ból głowy. Nim zdążyłą zmyć makijaż i opłukać ciało pod wodą do pokoju zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca. Senna położyła się do łóżka. Nie miałą nawet sił mieć otwartych powiek. Upragniony sen niby przyszedł, ale był niezwykle płytki. Była zbyt zmęczona nawet na to, aby porządnie się wyspać.
Przebudziła się po raz kolejny na dźwięk sms. Nadawcą był Harrison. Pytanie o to czy wstała spowodowała że parsknęła cicho. Wstała? Ledwie się położyła. W pierwszym odruchu chciała zupełnie zignorować wiadomość, ale czuła, że senność już uleciała. Nie zasnęłaby drugi raz, te trzy czy cztery godziny lichego snu musiały jej wystarczyć na resztę dnia.
“Daj mi pół godziny.”
Melissa należała do ludzi, którzy zazwyczaj trzymali się dobrze jeżeli chodziło o wygląd. Fantastyczne geny, doskonała cera, dobra wytrzymałość. Wyglądała oczywiście na zmęczoną. Podkrążone oczy, bladość, cienie pod oczami zdołałyby ukryć jedynie pod grubą warstwą niezwykle dobrze kryjącego korektora, a kompletnie nie zamierzała się malować. Nie wyglądała jednak na osobę, która do świtu bawiła się w klubie nocnym, a bardziej na kogoś kto nie mógł zwyczajnie zasnąć przez jet-lag.
Maksimum selfcare na jakie zdołała się zdobyć było nałożenie hydrożelowych płatków na skórę pod oczami, aby chociaż trochę zniwelować opuchliznę. Włosy upięła w idealnie kontrolowany “niedbały” kok pozostawiając kilka luźnych loków okalających jej twarz. Ubrana w zieloną bluzkę z odkrytymi ramionami i w dopasowane kolorystycznie spodnie opięte na tyłku i udach rozszerzające się w nogawkach wyglądała naprawdę dobrze i co najważniejsze ubiór dodawał trochę kolorów zszarzałej po całonocnej imprezie cerze.
Usiadła po stronie pasażera, nawet po przespanej noc nie skusiłaby się na spróbowanie swoich sił w kierowaniu pojazdu z kierownicą po prawej stronie. Wydawało jej się to takie… Wynaturzone. Bez słowa oddała tą przyjemność Harrisonowi. Przez całą drogę walczyła z sobą, aby nie zasnąć. Usilnie starała się utrzymać otwarte powieki, ale one i tak opadały. Czuła jakby minęły wieki zanim Harry zaparkował samochód pod budynkiem z czerwonej cegły.
Nie odzywała się podczas przywitania Harrisona z dziadkami. Dostrzegła znaczące spojrzenie, które starszy mężczyzna rzucił wnukowi. Uniosła brwi patrząc prosto na staruszka, miała nadzieję że ten zrozumie jak wielkie zażenowanie w niej wzbudził, jednak Harry prędko odwrócił uwagę dziadka wręczając mu torbę z jakimiś słodkościami.
Trudno byłoby jej to przyznać, ale czuła się nieco skrępowana. Dwójka starszych, obcych ludzi, dom, którego wystrój przywodził jej na myśl stare brytyjskie seriale z końca ubiegłego stulecia, a do tego uciążliwy ból głowy, który męczył ją odkąd wstała. Jakby znalazła się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Niepewnie spróbowała jednego z ciastek wyłożonego przez gospodynie na talerzykach na stole. Chociaż to było dobre. Wzięła kolejne ciastko.
Harrison zostawił dziewczynę samą w salonie. Kobiety spojrzały na siebie. Babcia uśmiechnęła się, a Melissa odpowiedziała tym samym. Przez chwilę panowała między nimi nieswoja cisza, aż starsza z kobiet klasnęła radośnie w dłonie.
- Poczekaj kochaniutka zaraz coś ci pokaże, będziesz zachwycona.
Trudno jest jej wyjaśnić jak to się stało, że znalazła się na kanapie z albumem na kolanach przeglądając kolejne strony, a staruszka obok trajkotała wesoło opisując okoliczności zrobienia poszczególnych fotografii. Nie przestała, gdy do salonu wrócił Harry. Chłopakowi nie pozostało nic innego jak przycupnięcie obok Melissy na kanapie i wyschuchiwaniu opowieści o swoim dzieciństwie. To wszystko przez to, że kobieta obok miała w sobie wielkie pokłady babcinej stanowczość, której trudno było odmówić.
- Widziałam cię nago, w wielu okolicznościach… Nie wiem czy Juda będzie uszczęśliwiony jak mu o tym powiem. - Rzuciła żartem, gdy udało im się w końcu uciec od dziadków chłopaka. Wyjechali na asfaltową drogę. Ból głowy stawał się coraz silniejszy. - Ja odpadam jeśli chodzi zwiedzanie Londynu, ale jak chcesz to możesz śmiało korzystać z samochodu, tylko odwieź mnie do hotelu. - Melissa naprawdę rzadko się do czegokolwiek zmuszała, jeżeli nie miala na coś ochoty zazwyczaj tego nie robiła nie zważając, czy wcześniej okraszone to było licznymi przygotowaniami czy obietnicami.
Budzik, który nastawiła przed zaśnięciem, wyrwał ją ze snu. Ociągając się wstała z łóżka. Przez następne dwadzieścia minut krzątała się po hotelowym pokoju pakując swoje rzeczy. Czas na powrót do domu. Gotowa do drogi na lotnisko stanęła przed drzwiami Harrego. Zastukała do drzwi, a chwilę później chłopak jej otworzył.
- Spakowany? Zamówiłam już taksówkę.
Lotnisko Londyn Heathrow wypełnione było ludźmi. Stała wraz z Harrym w kolejce do odprawy. W jednej dłoni trzymała dokument, a w drugiej telefon z wyświetlonym plikiem pdf z biletami. Czuła się zdecydowanie lepiej niż rano, popołudniowa drzemka wyszła jej na korzyść.
- Przykro mi, niestety mamy overbooking… Nie….
- Co?- Przerwała stanowczo stewardessie, która sprawdzała ich bilet. Nawet nie przyjęła od nich dokumentów. Melissa nieraz latała komercyjnymi liniami lotniczymi, wtedy kiedy nie chciała, aby rodzice dowiedzieli się o jej podróży. Nigdy wcześniej nie przytrafiła się jej taka sytuacja, a overbooking kojarzył się jej jedynie ze słabymi filmami komediowymi.
- Niestety, linia sprze…
- Wiem czym jest overbooking. - Ponownie wtrąciła się kobiecie w słowo. - Dajcie to komuś innemu. - Wręcz epatowała irytacją.
- Niestety nie ma takiej możliwości. System przydziela overbooking automatycznie.
Melissa mogła się dalej wykłócać. Ośmieszyć przed ludźmi, którzy stali za nią w kolejce. Tylko po co? Nie zależało jej na powrocie akurat dzisiaj, nie miała jutro pracy ani żadnych innych ważnych obowiązków czy uroczystości, w których musiałaby uczestniczyć. Tak naprawdę było jej bez różnicy kiedy wróci do kraju, jednak była wkurzona faktem że przytrafiło jej się coś takiego.
- Więc co teraz mamy zrobić?
- Prosze udać się do stanowiska obsługi klienta naszej linii. Zdecydują państwo czy chcą zwrotu biletów czy bilety na następny lot do Los Angeles wraz z hotelem na czas oczekiwań.
O 19:45 mieli startować z lotniska Heathrow, ale zamiast wylecieć wyszli z niego głównym wyjściem z biletami lotniczymi na lot następnego dnia do San Diego. Melissa przeglądała gorączkowo swój telefon.
- Jeżeli potrzebujesz wrócić do Stanów dzisiaj mogę spróbować wyczarterować jakiś samolot, ale wtedy moi rodzice dowiedzą się o tej wycieczce, a i tak wylecimy pewnie dopiero w środku nocy. Nie wydaje mi się czy to miałoby sens.
Melissa nie zamierzała nocować w podrzędnym w jej oczach hotelu, którym zaproponowała im British airways. Zarezerwowała pokoje w miejscu, które dopiero co opuścili parę godzin wcześniej za niemal dwukrotność ostatniej cen. Tym razem pokoje Mels i Harrego dzieliła nie tylko ściana, ale również cztery piętra.
Winda zatrzymała się na piętrze Harrego.
- Może, skoro i tak raczej nie masz planów na dzisiejszy wieczór to wyjdziemy gdzieś razem odstresować się po akcji na lotnisku? Znam jedno miejsce, to co? - Zagadnęłą Melissa zanim chłopak zdążył wyjść. - Widzimy się za dwie godziny w holu?
Mels nie miała kolejnych ubrań, która mogłaby ubrać na dzisiejszą imprezę w klubie, a pójście drugi raz w tym samym było zdecydowanie czymś czego dziewczyna nie była w stanie zaakceptować. Już prędzej zostałaby w łóżku i oglądała netflixa, niż drugi dzień z rzędu ubrała tą samą sukienkę. Wpadła do pokoju hotelowego, zostawiła swoją walizkę i chwilę później siedziała w zamówionej taksówce w drodze na późno wieczorne zakupy.
O umówionej porzę czekałą w holu na Harissona. Sukienka, która kupiła ledwie godzinę wcześniej przylegała do jej ciała eksponując biust i wcięcia w talii, jednak nie można jej było nazwać obcisłą, materiał delikatnie rozchodził się w pasie i kończył mniej więcej za połową ud. Jasnozłoty kolor kontrastował z karnacją dziewczyny, a cienkie sznureczki, które pełni rolę ramiączek, zdawały się tak delikatne że byle szarpnięcie byłoby w stanie je zerwać. Dziewczyna czuła na sobie ukradkowe spojrzenia ludzi znajdujących się w holu. Od boyów przez recepcjonistów do gości przeróżnej maści i płci. Nie zwracała na to uwagi.
- Taksówka już czeka. - Zwróciła się do Harry'ego, kiedy ten do niej dołączył. Przed wyjściem z hotelu zatrzymała przed jednym z wielkich luster umieszczonych na ścianach i poprawiła włosy związane w wysoki kucyk. Było to wielce niestosowne zachowanie, ale nie interesowało jej to.
Wraz z Harrym pojawiła się w tym samym lokalu co poprzedniej nocy, tak samo jak poprzednio ominęła kolejkę przed wejściem nie zwracając uwagi na pomruk oburzenia ze strony czekający. W środku szturchnęła swojego towarzysza w ramię.
- Tędy. - Próbowała przekrzyczeć muzykę i skinęła głową w kierunku schodów prowadzących do lóż vipowski.
Osoby, które znajdowały się w środku nie pokrywały się jeden do jeden z tymi, którymi spotkałą poprzedniego dnia. Identycznie jak poprzednio zaraz po ich wejściu do środka pojawiła Mathilde’a wesoło się z nimi witając i głośno przedstawiając reszcie, a następnie zniknęłą w głebi pomieszczenia
- To właściwie Lady Mathilde’a z tego co wiem. Poza tym daleko krewna królowej Wiktorii i współwłaściciel tego klubu. - Poinformowała Harrego.
Na jednym ze stolików stał duży słoik wypełniony różnokolorowymi pigułkami. Wyciągnęła jedną, pastelowo żółtą z wytłoczoną koroną, idealny traf.
- Śmiało częstuj się. - Zwróciła się do Harrego.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H a r r y L y d o n - V i c i o u s
Kiedy odwiózł Melissę do hotelu, sam pojechał w miasto i zamówił kawę w Starbucksie. Siedząc przy stoliku z kawą w dłoni, przejrzał listę znajomych na facebooku. Napisał do kilku znajomych z Londynu, że jest przelotnie w mieście i czy nie chcą wyskoczyć na jakiś obiad. Odezwało się kilkoro, dzięki czemu udało mu się zjeść pizzę z kilkoma osobami, z którymi przed laty chodził do gimnazjum w Anglii. Nie było to spotkanie po latach, którego jakkolwiek kiedykolwiek mógłby wyczekiwać, ale i tak mogło być gorzej. Przynajmniej nasłuchał się nieco ploteczek na temat tych szczególnie nielubianych przez niego kolegów z klasy. Absolutnie nie zdziwiło go to, że Adam Bell jeszcze w liceum zdążył zaciążyć swoją ówczesną dziewczynę, córkę jakiejś szychy z branży filmowej, co jako tako udało się ukryć jego rodzicom dzięki zasobnemu portfelowi. A potem na studiach okazało się, że kręci z dwiema panienkami na raz. I obie z nim wpadły mniej więcej w tym samym momencie. To już akurat było dość przykre, ale patrząc na to, że Adam był absolutnym palantem, nie było mu go żal. Już szybciej tych dzieci. Bo matki to pewnie takie same pustaki, jak sam Adam.
Wrócił do hotelu w sam raz, żeby spakować torby i przygotować się na samolot powrotny. Cała podróż zdawała się zakończyć się fiaskiem. Parker i Sirius pewnie się obrazili, więc teraz co najwyżej mogą spytać Jima czy nie zgodziłby się na kameralne zaśpiewanie piosenek Rewolwerów z jakimiś innymi muzykami, specjalnie wynajętymi na tę okazję. Na domiar złego, okazało się, że są jakieś problemy z ich powrotem. Podobnie jak Melissa, był widocznie poirytowany tym stanem rzeczy. Sam nic nie mówił, ale nie powstrzymywał też dziewczyny przed zruganiem obsługującej ich kobiety.
– W porządku, nigdzie mi się nie śpieszy. – odparł, chowając swoje dokumenty do kieszeni spodni, a następnie wyciągnął komórkę. Podczas gdy Mels organizowała im nocleg, na co on nie narzekał, też był rozpieszczonym bachorem dzianych rodziców, on napisał do Grahama, żeby przekazał staruszkom, że jego wypad z kumplami przedłuży się o jeden dzień. Nie miał pojęcia, która jest teraz godzina w LA, czy Graham akurat śpi, sra czy jak zwykle siedzi z tą swoją dziwną kumpelą w kompletnej ciszy, jeśli nie liczyć jakiegoś jazzowego gówna lecącego z głośników.
Nie widział powodów, żeby musiał jakoś mocniej tłumaczyć swoją przedłużającą się nieobecność. Nie, żeby ojcowie mieli pytać lub on czułby się w obowiązku składać im sprawozdania ze swoich nieobecności. Ot, mieszkają razem, informuje ich, że żyje, po prostu mu się zabalowało. Po co mają się denerwować i wydzwaniać do niego po tysiąc razy?
Już miał wysiąść z windy, kiedy Haley zaproponowała mu wspólne wyjście na miasto. Uniósł w zdziwieniu jedną brew, jednak po chwili uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową.
– Pewnie. – zgodził się, opuszczając windę.
Może to pokręcone, ale Harry zawsze brał na wyjazdy zapasowy komplet ciuchów. Lubił być gotowy, gdyby coś miało go zaskoczyć - deszcz, uwalenie się ketchupem podczas jedzenia frytek czy, tak jak dziś, konieczność zostania gdzieś na kolejną dobę. Albo okazja do pójścia na imprezę. Wziął jeszcze raz prysznic, ponieważ po powrocie z obiadu ze znajomymi, odpuścił sobie branie kolejnego prysznicu, a teraz po przeciskaniu się przez tłum na lotnisku czuł się brudny i spocony. Po umyciu się przebrał się w ciemny komplet, mało elegancki, ale wystarczająco elegancki, żeby pójść na imprezę. Nie był pewien czy Mels zaprosiła go tylko do klubu, czy może w jakieś bardziej eleganckie miejsce, jednak on nie miał nic innego do ubrania, a nie miał zamiaru latać po sklepach.
Obcisłe spodnie z fabrycznymi rozdarciami na kolanach. We szlufki wsunął zdecydowanie więcej pasków i sprzączek niż jest to wymagane do utrzymania spodni na biodrach. Luźniejsza koszulka, również czarna, oczywiście, którą wsunął do spodni. Nie miał żadnych innych butów, bo tego akurat nie przewidział, ale jego trampki chyba też dadzą radę, co? Wziął się za zapinanie zegarka i bransoletki na nadgarstkach, stanął przed lustrem i obejrzał się, pstrykając palcami w niewielki kolczyk w uchu. Poprawił włosy. Wyglądał…dobrze. Tak myślał.
Widząc Mels i jej sukienkę, nie był w stanie ocenić czy wstrzelił się swoim ubraniem w ramy dress code’u wymaganego w miejscu, do którego się wybierają, ale cóż… kogo by to obchodziło? Na pewno nie jego.
To, że trafili do Soho, szczególnie go nie dziwiło. To było jedno z tych miejsc, które obierało za cel wiele osób, gdy chciało się rozerwać. Ze zdjęć, na których jeszcze kilka miesięcy temu znajomi oznaczali jego brata, wiedział, że nawet Grahamowi zdarzało się zajrzeć do tej dzielnicy minimum raz w miesiącu. A jego brat raczej nie należał do imprezowych bestii. Przynajmniej w mniemaniu Harry’ego.
Skinął głową na znak, że przyjmuje do wiadomości informację o godności i rodowodzie ich…gospodyni? Chwycił z misy jedną tabletkę ekstazy, obrócił ją w palcach, przyglądając się niebieskawej barwie i tłoczeniu, które wyglądało jak… Hm, gwiazdka. Bez zastanowienia wsunął pastylkę na język.
Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na brunetce przytulonej do jakiegoś fagasa, od którego biła aura “jestem samcem alfa”, a jego bicepsy to były jak półtorej głowy Harry’ego. Przez chwilę wydawało mu się, że kojarzy ją z któregoś ze zdjęć z imprez, na które chadzał na Graham. Ale cholera, laska wyglądała tak basic, że dosłownie pewnie w tym klubie jest jeszcze z pięć identycznych panienek, a nawet jeśli przypadkiem to ta sama, to co z tego? Znajoma brata, czy nie, dla niego nie ma to znaczenia, czyż nie?
– Chcesz zatańczyć, nim się nawalę i nie będę wstanie utrzymać się w pionie? – rzucił żartobliwie, pochylając się do towarzyszki, żeby go usłyszała. Po chwili wyciągnął w jej stronę dłoń z tym głupkowatym, ale w uroczy sposób głupkowatym uśmieszkiem i uniósł zawadiacko brew.
Przez następnych kilka godzin bawili się w najlepsze, zapominając o co mniej przyjemnych aspektach tego wyjazdu, czyli praktycznie o każdym, pili, tańczyli i zaliczyli kilka krótkich rozmów, które absolutnie nic nie wnosiły poza tym, że któreś z nich rozbawiło drugie jakimś słowem, a potem oboje zanosili się głupkowatym śmiechem. Kiedy jedno zaczęło się śmiać, drugie nie mogło nie dołączyć, a potem to już nawzajem się nakręcali.
Kiedy trochę się zmęczyli, a używki uderzyły im do głów, zalegli na kanapie, żeby nieco odpocząć. Siedzieli obok siebie, stykając się ramionami i niemal kolanami. Niemal, ponieważ Harry specjalnie co i raz odsuwał swoje, żeby następnie szturchnąć zaczepnie koleżankę. Ciągle chichotali, rozmawiając cicho między sobą o jakichś głupotkach.
Znowu trącił ją kolanem i wskazał mało dyskretnie na kolesia pod przeciwległą ścianą.
– Tobie też przypomina królika Bugsa, czy to tylko ja? – spytał, powoli obracając twarz w jej stronę. Zaskoczyło go to, jak blisko była jej twarz. Ona też spojrzała w jego stronę i teraz patrzyli sobie w oczy.
Byli tak blisko, że ich gorące oddechy mieszały się ze sobą. Harry nieświadomie uniósł dłoń i położył opuszki palców na policzku dziewczyny. Uniósł kącik ust wyżej w uśmiechu, patrząc na pełne wargi Melissy. W jednej chwili w jego umyśle pojawiła się myśl, że chciałby je posmakować, poczuć.
W następnej nieco zdziwiony zauważył, że ją całuje. Nie odtrąciła go, a on pogłębił pocałunek, kładąc dłoń na jej karku. To było… elektryzujące. Zatracił się w tym uczuciu, aż do jego świadomości nie dotarła myśl, że Melissa jest dziewczyną Judy. Czy to on się odsunął? Ona? Czy oboje jednocześnie?
Z trudem przełknął ślinę.
– Chyba… chyba powinniśmy wracać. – bąknął nieprzytomnie.
Wrócili w niezręcznej ciszy do hotelu, nie rozmawiając o tym, co zaszło w klubie. Tak samo następnego dnia w drodze na lotnisko, przez całą odprawę i podróż samolotem do stanów. Nie rozmawiali ze sobą, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Harry specjalnie kupił w sklepiku na lotnisku stopery do uszu, żeby móc udawać w trakcie podróży sen.
W Los Angeles na lotnisku czekał na nich Juda, który nie mógł się już doczekać, aż Haley wróci do kraju.
– I jak? Udało wam sie załatwić koncert? – Harrison spojrzał na przyjaciela nierozumiejąco. Dopiero po krótkim momencie zrozumiał o co został zapytany.
– Sirius i Parker to fiuty. – odrzekł.
– Zdaje się, że to nic nowego, nie? – roześmiał się chłopak, chyba nie zwracając uwagi na to, że Harry jest nieco nieswój. Brunet skinął głową.
– Taa… Spróbuję pogadać z daid. Może uda się załatwić jakiś koncert, no wiesz, z innymi muzykami. – zwrócił się do Melissy, uparcie wpatrując się w wyciąg po którym sunęły bagaże, niby wypatrując swojego. Gdy tylko pojawił się w jego zasięgu, chwycił rączkę – Odezwę się.
Pożegnał się z towarzystwem i złapał taksówkę. Łeb mu pękał, jedyne o czym marzył, to proszki przeciwbólowe i kilka godzin snu, bo nie udało mu się zbyt wiele złapać go w samolocie. Przez następnych kilka dni starał się nie myśleć o Mels, co wcale nie przychodziło mu tak łatwo.
Któregoś dnia dryfował na środku basenu na dmuchanym materacu, zażywając kąpieli słonecznej, kiedy ktoś, a dokładniej Jim, przerwał mu jego zasłużony odpoczynek od nic nie robienia.
– …arry! – chłopak zmarszczył z niezadowoleniem brwi, słysząc przez słuchawki, że ktoś go woła. Nim zdążył wyjąć z ucha słuchawkę albo chociaż spojrzeć w kierunku brzegu, ktoś rzucił w niego ręcznikiem. Poderwał się, omal nie wpadając do wody i wyjął z ucha AirPoda, patrząc z poirytowaniem na ojca – No dzień dobry, królewno!
– Co chcesz?
– Ubieraj się. – mężczyzna wywrócił oczami, widząc jego minę – Rektor zaprosił Grahama na jakąś bibę dla wybitnych studentów.
– … co?
– Chuj wie, pewnie liczy na datki. – machnął niecierpliwie dłonią – Weź go zawieź i pomóż trafić na aulę. Chodziłeś na ten uniwerek, nie? Rok, bo rok, ale budynek chyba znasz, co?
No tak średnio - pomyślał sobie Harry, pamiętając, że jego roczna przygoda na studiach miała niewiele wspólnego z samym studiowaniem czy nawet budynkiem uczelni. Westchnął jednak tylko i zgodził się. I tak nie miał co robić. Może jak posiedzi trochę ze swoim genialnym bratem i jego genialną przyjaciółką, poczuje się znowu skończonym debilem i w tym swoim debiliźmie zapomni o tym, co odstawił w Londynie.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
M E L I S S A
Nie wie co się wydarzyło tamtej nocy w klubie w Soho. Z pewnością kierowała nimi niebezpieczna mieszanka alkoholu, narkotyku i hormonów, obojgiem z nich. Nie potrafiła nawet stwierdzić, które z nich zainicjowało pocałunek. Czy była to ona? A może on? Po prostu w pewnym momencie zaczeli się całować. W chwili, gdy jego usta dotknęły jej powinna wymierzyć mu policzek, odepchnąć z całej siły, ale z niezrozumiałych sobie przyczyn nie zrobiła tego, nie była pewna czy to nie ona sama nie sięgnęła do tych ust,a chłopak wkrótce pogłębił pocałunek, przed czym również się nie broniła. Harrison był przystojny, fizycznie ją pociągał i nie zamierzała tego negować, ale oprócz jego wyglądu niewiele o nim wiedziała, jedynie ogólniki syn homoseksualnej pary, aspirujący muzyk, przyjaciel Judy. Juda… Dobrze wiedziała, że byłaby zdolna do zdrady, ale czy Harry potrafił zdradzić przyjaciela?
Przepaść… Przed sekunda stali tuż przy sobie, a teraz dzieliła ich przepaść. Zrobili coś głupiego, coś prymitywnego, coś czego nie powinni i oboje doskonale o tym wiedzieli. Muzyka grała dalej, pozostałe osoby w pomieszczeniu nawet nie zwrócili na nich uwagi. No tak, w końcu nic takiego się nie wydarzyło. Prawda?
Między nimi zapanowała cisza. Cisza trwała w drodzę do hotelu, w windzie, trwała następnego dnia, na lotnisku i w samolocie podczas, o zgrozo, wielogodzinnego lotu. Przez cały ten czas wpatrywała się w ekran smartfonu, ale w głowie układała sobie przeróżne plany. O tym jak zręcznie będzie unikać Vicoiusa, o tym co powie Judzie i o tym co opowie Tigrayowi. Żadnych wielkich kłamstw, tylko delikatne zatajanie czy podkoloryzowanie prawdy. Była w tym dobra. W wyginaniu tak prawdy, że na końcu ta ledwie przypominała siebie.
Ostatnie minuty przed rozstanie. Zejście na płytę lotniska, strefa przylotów i…I Juda czekający na nich.
Na widok chłopaka na jej ustach pojawił się uśmiech. Nieco sztuczny, ale w atmosferze lotniskowego pośpiechu, dziesiątek twarzy, które mijały ich z każdej strony, łatwo było tego nie zauważyć. Uwiesiła się na ramieniu Judy i wcisnęła delikatny pocałunek na jego szyi. Z ustami wciąż przyłożonymi do skóry Chameskyego marudziła o tym jak bardzo jest zmęczona po wielogodzinnym locie i jak bardzo pragnie ciepłej kąpieli. Trochę podświadomie starała się odwrócić uwagę Judy od markotnego zachowania jego przyjaciela. Jeszcze zacząłby zadawać jakieś dokładniejsze pytania, a była pewna że żadne z nich nie jest akurat w nastroju na udzielanie odpowiedzi.
- Tamte gwiazdeczki to okropny wrzód na dupie. - Odezwała się patrząc na znikającego w tłumie Vicoiusa. - Podstarzałe chujki, które nikogo nie obchodzą, a myślą że są nie wiadomo kim.
- I co próbowałaś ich postawić do pionu? - Spytał Juda zabierając z taśmy jej bagaże. W jego głosie słychać było rozbawienie.- Jak wyszło.
Naburmuszyła się.
- A ja myślisz. - Burknęła.
Cichy chichot chłopaka rezonował w jej głowie. Przez krótką chwilę poczuła w sercu nieprzyjemne ściągnięcie. Ukłucie winny. Na szczęście uczucie to szybko zniknęło. Nie zrobiła przecież nic takiego. Tylko się wygłupiała.
***
Lubiła przebywać z Tigrayem. Zwłaszcza w chwilach takich jak ta. W miejscach takich jak to. W jednym z najlepszych uniwersytetów w kraju, otoczona jego najlepszymi studentami. Crème de la crème amerykańskiej młodzieży, przyszłość narodu. Wszyscy wyszykowanie, pod koszulą czy w idealnie dobranej sukience, z starannie ułożonymi włosami i wyrazem twarzy, który jasno mówił o tym, że doskonale wiedzą kim są i jaka przyszłość jest im pisana. W otoczeniu takich ludzi zwykły człowiek czuł się albo maluczki i nic nie znaczący, albo przenikała go bijąca od każdego władczość i ważność. Melissa zalicza się do tej drugiej grupy. Dobrze odnajdywała się w gronie studentów, chociaż pełniła jedynie rolę towarzystwa dla swojego kuzyna.
Tigray siedział przy jednym ze stołów. Mels oparła się o jego ramiona, a podbródek oparła o czubek głowy chłopaka. Tigray nie znosił kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem, nie lubił przytulać się do rodziców, dziadków czy wujostwa, jednak Melissa była jedyna osobą, której dotyk mu nie przeszkadzał. Może było to jedynie reakcja obronna, spędził z dziewczyna całe dzieciństwo, dotyk był jej językiem miłości, a szanowanie granic nigdy nie należało do mocnych stron, musiał więc to zaakceptować.
Mels próbowała się przysłuchiwać rozmowie, którą Tigray toczył z siedzącą obok niego studentką. Coś o greccę, ziołach i lecznictwie, nic ciekawego, przynajmniej nie dla Melissy. Za to rozmówczyni jej kuzyna wydała się wręcz zafascynowana. Z nudów ukradkiem się jej przyjrzała, azjatycka uroda, ładna, ale nieco pucołowata i dziecinna twarz. W swoim schludny, ale szarawym i luźnym stroju nie pasowała do reszty studentów. Brakowało jej tego poczucia wyższości, który bił niemal od wszyscy na sali w tym nawet trochę od Tigraya.
Willow, tak przedstawiała się azjatka, przerwała nagle swoją tyradę o jakimś artykule naukowym i pomachała komuś po drugiej stronie sali. Melissa w pierwszym odruchu ciekawości odwróciła się powoli przez ramię…
Vicious… Stał tam z jakimś blondynem. Przez chwile sądziła że jej się przywidziało albo widzi kogoś jedynie niezwykle, ale to niezwykle podobnego, jednak jej myśli szybko zostały zrewidowane w chwile, w której chłopcy, zachęceni przez azjatki, zdecydowali się do nich podejść.
- Graham, pamiętasz jak opowiadałam ci o koledze, który pomógł mi z tłumaczeniem tekstów z greki i etymologia niektórych słów. To właśnie Tigray. A to Melissa. - Willow przedstawiła ich. - A to Graham i…
- Z Harrym to akurat się znamy, mamy wspólnych przyjaciół. - Przerwała Melissa. Tigray spojrzał na nią porozumiewawczo. Kuzynostwo Haley nie musiała się odzywać, aby nawzajem się zrozumieć. Tigray zawsze wiedział, że coś nie gra, gdy będą sami, uraczy ją oczekującym milczeniem, gorszym od gradu pytań, które wręcz zmusza człowieka do wyznania wszystkiego co mu leży na duszy. - To może zostawimy was na chwilę samych z tą greką i etymologia i razem z Harrym przyniesiemy trochę alkoholu. - Jej głos brzmiał miło, ale aura jaka roztoczyła jasno określała, że nie przyjmuje sprzeciwu od żadnego z rozmówców.
- Mam nadzieję, że jesteś tu całkiem przypadkiem, nie chce mi się bawić w kolejne pozwy o stalking. - Zagadnęła, gdy byli już z dala od uszu Tigraya i reszty. - Żartuję, nie bądź taki spięty. - Rzuciła po chwili zgarniając że szwedzkiego stołu parę winogron i po kolei wpychając je sobie do ust. - Czemu unikasz Judy? Jeszcze pomyśli, że masz coś do ukrycia. - Dodała strzepując z ramienia chłopaka jakiś biały paproch - Gryzie cię sumienie?
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H a r r y L y d o n - V i c i o u s
Ze znudzeniem rozglądał się po budynku, w którym się znajdował, jednym uchem wpuszczając, a drugim wypuszczając słowa, które wypowiadał jego brat i jakiś ważniak pod krawatem, ktoś z dyrekcji uniwersytetu czy coś w tym stylu. Rozmowa tyczyła się kierunku nauki, który obrał Graham i jaka to strata, że uparcie odmawia pójścia w muzykę, bo przecież ma taki talent… Sratata. Chyba facet próbował przeciągnąć go na jakąś teorię muzyki czy inny chuj. Harry nie był pewien i chyba nie chciał wiedzieć. Miał w to absolutnie wyjebane. Nie chciało mu się słuchać o tym, jaki to jego braciszek jest zdolny. Niech gnije na tej filologii angielskiej i “unika przeznaczenia”. Proszę bardzo.
Chociaż nie obraziłby się, gdyby skończyli tę bezowocną dyskusję i mogli pójść dalej, gdzieś, gdzie Harry będzie mógł chociaż zjeść za darmo i może napić się trochę alkoholu.
Ze zdziwieniem zwrócił swoją uwagę na to, że jego braciszek chyba sam też znudził się rozmową i odszedł w środku wypowiedzi mężczyzny, mówiąc beznamiętnie, że miło się rozmawiało. Harry wymienił zaskoczone spojrzenia z wykładowcą, wzruszył ramionami i dogonił brata. Kiedy mijali innych studentów, Vicious zastanawiał się, czy był zawczasu ogłoszony jakiś dresscode. Wszyscy tacy wystrojeni… Dobrze, że sam założył chociaż szarą koszulę i niepodarte jeansy. Zerknął na Grahama. Nie był w stanie ocenić, czy on dostał informację o drescodzie czy po prostu wbił się w łaszki, które przywiózł ze sobą z Londynu, żeby poszpanować marynarką od Vivienne Westwood. Szanse były pół na pół. Najważniejsze, że był tak miły i opanował swoją ekscentryczność, żeby nie mieszać dziwacznych kolorów.
… i odpiąć pasy jak od kaftanu bezpieczeństwa. Kurwa, kto to sprzedaje?
– Willow. – blondyn nieco ożywił się, widząc w tłumie swoją dziwaczną przyjaciółkę. Dziwny i dziwna. Idealne duo, które albo się kocha za to, jacy są mądrzy i wspaniali, albo nienawidzi za to, że są od ciebie lepsi w nauce.
Harry nie do końca rozumiał relacje tej dwójki i nie potrafiłby ich nazwać, ale musiał przyznać, że serce mu nieco miękkło, widząc zmianę nastroju u Grahama za każdym razem, kiedy w pobliżu zjawiała się azjatka. Lubił tą radosną nutę w jego głosie, kiedy witał się z przyjaciółką.
Zwolnił kroku, widząc, kto stoi przy całkiem nieźle znanej mu dziewczynie. Mimo to, otrząsnął się z szoku i podszedł bliżej. Graham delikatnie położył dłoń na ramieniu Willow, a następnie ścisnął je i zabrał rękę. Normalni ludzie przytulają się na powitanie. Oni ograniczają czułości do takich prostych gestów.
Urocze nerdy.
Brunet skinął głową na powitanie zebranym i podążył za Mels, pozostawiając młodziaki za nim. Usłyszał jeszcze Willow i jej “Tigray – Graham. Graham – Tigray”, nim ich głosy rozmyły się w szumie dźwięków i rozmów toczonych wokół. Nie wierzył w to, że trafił na nią przypadkiem… Z drugiej strony, dlaczego miałaby tam być? Wyglądało na to, że przyszła tu ze swoim… młodszym bratem? Na pewno z jakimś krewnym. Kolega Willow był zbyt podobny do Melisy, żeby nie być z nią połączonym więzami krwi.
Chwycił ze stołu kawałek ciasta, które cudem nie rozwaliło mu się w dłoniach. Nie robił sobie zbyt wiele z dobrych manier i nie wziął talerzyka, a od razu wsunął słodycz do ust. Oblizał palce z kremu.
– A unikam? – odpowiedział pytaniem na pytanie – Juda odzywa się głównie, kiedy potrzebuje pieniędzy albo wpadł na pomysł na nową piosenkę. – otarł palce papierową serwetką – Zdaje się, że przy tobie jeden problem sam się rozwiązał, a wena nie miała ostatnio czasu zapukać do jego drzwi. – spojrzał jej w oczy, starając się nie okazywać słabości. Musiał przyznać, że coś w środku niego krzyczało, kiedy obok stała Haley. Nie wiedział tylko jeszcze, czy to dobrze, czy źle – Nie byłem tam wtedy sam, dobrze wiesz. – dodał.
Jego wzrok postanowił go zdradzić i uciekł nim wzrok. Bynajmniej ze strachu przed konfrontacją z dziewczyną Judy. Mimo napiętych relacji z bratem, czuł typową dla starszych braci potrzebę dbania o młodsze rodzeństwo. Chciał się upewnić, że Grahamowi nic nie zagraża. Chociaż sam nie wiedział, co miałoby mu tu zagrażać.
– To twój brat? – zmienił niespodziewanie temat, na dłuższy moment, zahaczając spojrzeniem o chłopaka stojącego w towarzystwie. Uśmiechnął się nieznacznie – Ten nadęty blondas jest moim bratem. – niechętnie oderwał wzrok od trojki studentów i spojrzał na swoją towarzyszkę – Ojciec twierdzi, że jest ekscentryczny. Ja twierdzę, że ma autyzm. – żart przyszedł mu naturalnie. Żartowanie kiedy atmosfera była napięta od dawna przychodziło mu równie łatwo, co oddychanie. Zawsze był tym rozbrajającym łobuzem – Widziałaś te spodnie od kaftanu bezpieczeństwa? Nawet nie zdążył się przebrać po wyjściu ze szpitala. Lepiej nie pozwalaj swojemu kuzynowi spędzać z nim czasu, bo jeszcze się zarazi.
Chwycił trzy kieliszki - jeden dla siebie, drugi dla brata, a trzeci dla Willow; i zostawił Mels za sobą, kierując się z powrotem do tamtych. Załapał się na końcówkę wypowiedzi Grahama.
– … jeśli chcesz, możesz przyjść je kiedyś obejrzeć. – te słowa kierował do Tigraya. Harry uniósł nieco brwi, zastanawiając się, o co chodzi. Blondyn zdawał się nieco skrępowany, unikał patrzenia na rozmówcę, ale Vicious dobrze wiedział, że nie wynikało to z jego bucowatości, a z tej ekscentryczności łamanej na autyzm – Przyjaciele Willow… – zmarszczył brwi, zastanawiając się nad doborem słów – … mi nie przeszkadzają.
Harry nie dał rady się powstrzymać i parsknął śmiechem.
– Sorry, w jego języku, to po prostu “przyjaciele Willow są moimi przyjaciółmi”. – wyjaśnił, rozdając kieliszki.
– … wiem co powiedziałem. – mruknął blondyn.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Melissa
______Zmarszczyła brwi obserwując zdegustowana jak Harrison pochłania kawałek ciastka. Ukradkiem rozejrzała się po sali sprawdzający czy ktoś ich obserwuje. Prawdziwie obawiała się, że mógłby zdecydować się wytrzeć brudna dłoń w swoje jeansy bądź obrus leżący na stole, poczuła niewysłowioną ulgę, gdy chłopak sięgnął po papierową serwetkę.
______——— Wybacz, zabieram mu zbyt wiele jego czasu i energii, nie wystarcza już jej na wenę… Szczególnie już energii mu nie starcza. - Sztucznie wdzięczyła się do Harrego. Była rozbawiona, gdy wspomniał, że w Londynie nie był sam, a raczej wydawała się rozbawiona, ale w środku niej coś nieprzyjemnie zgrzytało. Nieprzyjemny zgrzyt, bzdurne kłucie sumienia, które nie powinno mieć racji bytu. Nie zrobiła przecież nic złego, nie obiecała Judzie niczego. Chłopak dobrze wiedział jaką jest osobą, nie powinien spodziewać się po niej zbyt wiele Wszystko już na samym początku swojej relacji sobie wyjaśnili… Chyba. - Tylko wiesz, z nas dwoje, to nie ja będę tą, która go zawiodła.
______———Blisko. Kuzyn. Nasi ojcowie są braćmi bliźniakami. Nie kojarzysz go? Podczas ostatnich wyborów na stanowisko gubernatora Kalifornii chętnie towarzyszył swojemu tacie. Wydawało mi się, że za każdym razem jak wejdę na neta widzę gdzieś ich twarze.
______Melissa rzuciła krótkie spojrzenie w stronę stołu przy którym siedział Tigray z bratem Harrego. Gdy rodzeństwo się pojawiło dziewczyna zbyt zaoferowała się pojawieniem starszego z chłopców, nawet nie zwróciła większej uwagi na nowopoznanego blondyna.
______——— Obawiam się, że mimo wszystko, z was dwoje, to tutaj ty się bardziej wyróżniasz.- Graham zdawał się być “kolorowym ptakiem” jeżeli chodzi o stylizacje, ale coś w jego postawie, mimice twarzy czy w skupionym, ostrym spojrzeniu mówiło, że jest w miejscu do którego należy i które należy do niego. To tajemnicze coś Mels dostrzegała także u swojego kuzyna, a nawet u tej cichutkiej, skromniutkiej Willow. Najwidoczniej tak specyficzni ludzie przyciągają sobie podobnych.- Nie martw się o Tay’a. On tylko sprawia wrażenie normalnego.
______——— To dość smutne, bo Tigray’owi przeszkadzają wszyscy ludzie. - Wtrąciłą się w rozmowe. Zajęła miejsce obok kuzyna. Patrzyła na niego rozbawiona biorąc łyk drinka, który sama sobie przyniosła i tylko sobie. Jedyna osobą która pozostała bez szklaneczki alkoholu. ——— No nie mów, że liczyłeś, że też dostaniesz. ———
Spojrzał na nią spod byka i przewrócił oczami. W tym momencie niezwykle przypominał Mels. Nie wyparliby się pokrewieństwa.
______-———Właściwie. ——— Zaczął powoli odwracając się do pozostałych osób przy stole. ———Skoro już wszyscy się znamy, co wy na to, żeby skoczyć na parę dni do naszego domku letniskowego w Crater Lake Park. Odpoczniemy od kalifornijskich upałów. Cisza, spokój… Willy może pomogłabyś nam zaplanować nam rocznice ślubu rodziców Mels- Posłał koleżance cień zachęcającego uśmiechu.- … Melissa miała pomysł, ale niestety chyba nie wypalił. - Tigray spojrzał ukradkiem na Harrego. Melissa w milczeniu zastanawiała się czy ten domyśli się, że Tay wie zdecydowanie zbyt wiele o ich wycieczce do Wielkiej Brytanii.
______]———Jasne chętnie. - Willow odwzajemniła uśmiech. - Muszę chodź na chwilę odpocząć od moich współlokatorek z akademika… Znaczy… To bardzo miłe dziewczyny, ale są strasznie głośne.
______——— Oh, zapraszasz kogoś na weekend poza miastem? Tego bym się nie spodziewała . - Rzuciła Mels.
______———Zapraszam was wszystkich. Ciebie, Judę, Willow i Graham z… Z Harrym… Harry, racja?.. Wydaję mi się, że o was słyszałem. Jesteście synami tych dwóch brytyjskich muzyków, prawda?.. Słuchaj .- Zwrócił się do Grahama, udając że nie dostrzega piorunującego spojrzenia Melissy. Chłopak potrafił być prawdziwym wrzodem na dupie czerpiącym przyjemność z dręczenie kuzynki w imie samego dręczenia. - Myślisz, że jest jakaś szansa, żeby nakłonić twoich ojców do koncertu..? Chociaż we dwóch, występ wszystkich dawnych członków może być już spaloną opcją. - Jeżeli spojrzenie mogłoby zabić Tigraya już dawno leżałby martwy. NIezadowolenie wręcz biło od Mels. Dziewczyna dostrzegła, zaciekawione spojrzenie Willow. Wymusiła na twarzy sztuczny uśmiech.
______——— Wybacz, zabieram mu zbyt wiele jego czasu i energii, nie wystarcza już jej na wenę… Szczególnie już energii mu nie starcza. - Sztucznie wdzięczyła się do Harrego. Była rozbawiona, gdy wspomniał, że w Londynie nie był sam, a raczej wydawała się rozbawiona, ale w środku niej coś nieprzyjemnie zgrzytało. Nieprzyjemny zgrzyt, bzdurne kłucie sumienia, które nie powinno mieć racji bytu. Nie zrobiła przecież nic złego, nie obiecała Judzie niczego. Chłopak dobrze wiedział jaką jest osobą, nie powinien spodziewać się po niej zbyt wiele Wszystko już na samym początku swojej relacji sobie wyjaśnili… Chyba. - Tylko wiesz, z nas dwoje, to nie ja będę tą, która go zawiodła.
______———Blisko. Kuzyn. Nasi ojcowie są braćmi bliźniakami. Nie kojarzysz go? Podczas ostatnich wyborów na stanowisko gubernatora Kalifornii chętnie towarzyszył swojemu tacie. Wydawało mi się, że za każdym razem jak wejdę na neta widzę gdzieś ich twarze.
______Melissa rzuciła krótkie spojrzenie w stronę stołu przy którym siedział Tigray z bratem Harrego. Gdy rodzeństwo się pojawiło dziewczyna zbyt zaoferowała się pojawieniem starszego z chłopców, nawet nie zwróciła większej uwagi na nowopoznanego blondyna.
______——— Obawiam się, że mimo wszystko, z was dwoje, to tutaj ty się bardziej wyróżniasz.- Graham zdawał się być “kolorowym ptakiem” jeżeli chodzi o stylizacje, ale coś w jego postawie, mimice twarzy czy w skupionym, ostrym spojrzeniu mówiło, że jest w miejscu do którego należy i które należy do niego. To tajemnicze coś Mels dostrzegała także u swojego kuzyna, a nawet u tej cichutkiej, skromniutkiej Willow. Najwidoczniej tak specyficzni ludzie przyciągają sobie podobnych.- Nie martw się o Tay’a. On tylko sprawia wrażenie normalnego.
______——— To dość smutne, bo Tigray’owi przeszkadzają wszyscy ludzie. - Wtrąciłą się w rozmowe. Zajęła miejsce obok kuzyna. Patrzyła na niego rozbawiona biorąc łyk drinka, który sama sobie przyniosła i tylko sobie. Jedyna osobą która pozostała bez szklaneczki alkoholu. ——— No nie mów, że liczyłeś, że też dostaniesz. ———
Spojrzał na nią spod byka i przewrócił oczami. W tym momencie niezwykle przypominał Mels. Nie wyparliby się pokrewieństwa.
______-———Właściwie. ——— Zaczął powoli odwracając się do pozostałych osób przy stole. ———Skoro już wszyscy się znamy, co wy na to, żeby skoczyć na parę dni do naszego domku letniskowego w Crater Lake Park. Odpoczniemy od kalifornijskich upałów. Cisza, spokój… Willy może pomogłabyś nam zaplanować nam rocznice ślubu rodziców Mels- Posłał koleżance cień zachęcającego uśmiechu.- … Melissa miała pomysł, ale niestety chyba nie wypalił. - Tigray spojrzał ukradkiem na Harrego. Melissa w milczeniu zastanawiała się czy ten domyśli się, że Tay wie zdecydowanie zbyt wiele o ich wycieczce do Wielkiej Brytanii.
______]———Jasne chętnie. - Willow odwzajemniła uśmiech. - Muszę chodź na chwilę odpocząć od moich współlokatorek z akademika… Znaczy… To bardzo miłe dziewczyny, ale są strasznie głośne.
______——— Oh, zapraszasz kogoś na weekend poza miastem? Tego bym się nie spodziewała . - Rzuciła Mels.
______———Zapraszam was wszystkich. Ciebie, Judę, Willow i Graham z… Z Harrym… Harry, racja?.. Wydaję mi się, że o was słyszałem. Jesteście synami tych dwóch brytyjskich muzyków, prawda?.. Słuchaj .- Zwrócił się do Grahama, udając że nie dostrzega piorunującego spojrzenia Melissy. Chłopak potrafił być prawdziwym wrzodem na dupie czerpiącym przyjemność z dręczenie kuzynki w imie samego dręczenia. - Myślisz, że jest jakaś szansa, żeby nakłonić twoich ojców do koncertu..? Chociaż we dwóch, występ wszystkich dawnych członków może być już spaloną opcją. - Jeżeli spojrzenie mogłoby zabić Tigraya już dawno leżałby martwy. NIezadowolenie wręcz biło od Mels. Dziewczyna dostrzegła, zaciekawione spojrzenie Willow. Wymusiła na twarzy sztuczny uśmiech.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H a r r y L y d o n - V i c i o u s
Graham słuchał Tigraya z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Harry nawet zerknął na Willow, żeby spróbować wyczytać z jej twarzy, czy wyczytała coś z twarzy Grahama. W końcu lepiej rozumiała tego dziwaka niż on. Ale zapomniał, że Willow też nie okazuje zbyt wiele emocji.
Westchnął cicho, czekając na reakcję Grama i starając się nie okazać zdenerwowania.
Blondyn wziął łyk ze swojego kieliszka i wygładził nieco pomięty materiał koszuli.
– Idiota. – stwierdził i bynajmniej nie mówił tego do Tigraya. Spojrzał z umęczeniem na swojego brata idiotę wzrokiem, który mówił “już wszystko rozgryzłem”. Harry bardzo chciał zachować kamienną twarz, ale momentalnie oblał się rumieńcem wstydu – Ale ty wiesz, że Diana mi nakablowała jeszcze przed tą waszą małą wycieczką, prawda? – uniósł z rozbawieniem kącik ust, obserwując mieszaninę emocji na twarzy brata – Przepraszam, priorytety. – zwrócił się ponownie do Halego – Cóż, tak, myślę, że mógłbym wykonać jeden telefon i to załatwić…
– Jak to – j e d e n? – wtrącił się Vicious z rozemocjonowaniem. Nie wiedział czy bardziej zdenerwowało go to, że Diana wszystko wyśpiewała Grahamowi, to że Graham ma na niego nowego haka czy to, że Graham może załatwić to wszystko jednym telefonem.
– Matka dała Siriusowi kolejną szansę. – machnął dłonią, jakby odganiał wyjątkowo natrętną muchę.
Harry już dawno przestał ogarniać sytuację matrymonialną matki Grahama. Jej partnerzy zmieniali się chyba częściej niż Simon bywał na odwykach, więc bardziej zdziwiło go, że kobieta dała jakąkolwiek szansę Siriusowi Johnsonowi, niż że dała kolejną. Próbował dojść do tego, czy kiedykolwiek o tym mógł słyszeć, jednocześnie mając z tyłu głowy to, że Graham w pewnym momencie wrócił z wyjazdu z matką w dość kiepskim stanie psychicznym i przez dobry rok odmawiał spotkań z nią. Nawet jego niezbyt rozgarnięty umysł zdołał połączyć to z faktem, że prawdopodobnie wtedy właśnie na tym wyjeździe to Sirius musiał być towarzyszem Queenie.
Spojrzał na brata dużo łagodniej, wręcz zmartwiony. Czuł silną potrzebę przytulenia go i spytania o to, co wtedy zaszło. Nigdy nie pytał i teraz zaczął żałować.
– Jak bardzo zależy nam na pełnym składzie? – spytał, pochylając się do przodu. Między wierszami pytał, co dostanie, jeśli ogarnie im koncert całego zespołu. A jeśli faktycznie Sirius i Queenie byli razem, to wiedząc, że kobieta zrobi niemal wszystko dla swojego jedynego dziecka, to Graham był w stanie ogarnąć koncert Virgin Revolvers na ten jeden wieczór.
Harry przeniósł swoje spojrzenie na Mels, zastanawiając się, co ona myśli. Czy żałuje, że na tamtej imprezie nie było Grahama, który mógłby załatwić wszystko dużo sprawniej, a przede wszystkim, skuteczniej? Z Grahamem nie doszłoby do takiego… Incydentu.
– … ta, wyjazd nad jezioro brzmi w porządku, ale ja chyba muszę odpuścić. Mam ostatnio trochę robot— – bardzo chciał się z tego wykręcić. Nie chciał być na odludziu sam na sam z jednej strony mając trojkę nerdów, a z drugiej Jude i Mels.
– Wykradanie tacie tabsów i odurzanie sie nimi, to nie jest praca. – przerwał mu brat z uniesioną brwią i pokręcił lekko głową. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki. Doskonale się bawił, wkręcając Harry’ego w to bagno – Skoro Willow jest chętna, to ja też. I tak nie mam co robić w mieście przez najbliższe dwa tygodnie, więc chętnie skorzystam z zaproszenia. Harry nigdy nie ma nic do roboty, więc na pewno też chętnie pojedzie.
No i chuj.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 2 z 2 • 1, 2
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|