Strona 1 z 2 • 1, 2
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- Chaos, bo już nie chciało mi się bawić w grafiki:
1. Żeby uniknąć totalnej anarchii, zamknięte w tajemniczej pułapce nastolatki stworzyły namiastkę hierarchii władzy - każda grupa ma swojego Opiekuna, pod którego podlegają, a Opiekunowie podlegają pod Lidera.
2. Nie tak łatwo się dostać do Zwiadowców, dlatego narzucamy limit w postaci 3 aktywnych Zwiadowców. Oczywiście, pewnie jest ich tam więcej, ale jest to ograniczenie dla nas, uczestników opowiadania. Nie będzie samych zwiadowców w przybytku, nu-nu.
3. Jak już się pewnie zdążyłeś zorientować, opowiadanie bazuje na serii książek i filmów "Więzień Labiryntu", ale znajomość uniwersum nie jest wymagana. W oryginale w Labiryncie pojawiali się sami chłopcy, ale u nas nie ma tego podziału. Mamy przedstawicieli obu płci. Orientacja seksualna dowolna, róbcie co chcecie pod tym względem. Mi to rybka. Narodowość postaci dowolna, jednak pamiętaj, że nie pamiętamy z naszego poprzedniego życia nic poza imieniem (tudzież akcentem).
4. Wygląd realny, wiek postaci 15-18 lat. Nabór u mnie na pw albo na discordzie
Eeve - Cody - Farmiak, matka każdego w tej dziurze
Eeve - Sophia - Medyczka, opiekun
Heartstorm - Everest - Robotnik, opiekun
LadyFlower - Alec - Zwiadowca, ojciec każdego w tej dziurze
LadyFlower - Tori - Kucharzyna
Calinda - Milo - człowiek co wylazł z pudła
Kalsi - Hazel - Zwiadowca
Nykx - Nullo - Robotnik
Sacito - Pyra - Robotnik
... - ... - ...
Eeve - Sophia - Medyczka, opiekun
Heartstorm - Everest - Robotnik, opiekun
LadyFlower - Alec - Zwiadowca, ojciec każdego w tej dziurze
LadyFlower - Tori - Kucharzyna
Calinda - Milo - człowiek co wylazł z pudła
Kalsi - Hazel - Zwiadowca
Nykx - Nullo - Robotnik
Sacito - Pyra - Robotnik
... - ... - ...
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
A L E C
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|Alexander "Alec" Weston||17 lat|
|20 stycznia||Wodnik|
|Mężczyzna||Biseksualny|
|Niebieskie oczy||Brązowe włosy|
|Jasna cera||Szczupła, umięśniona sylwetka|
|Blizna na lewej piersi||187 cm wzrostu
|73 kg||Zwiadowca|
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|Przybył do strefy jako jeden z pierwszych, dlatego czuje ogromną odpowiedzialność za pozostałych|
|Również jako pierwszy zgłosił się do przeczesywania i eksplorowania labiryntu|
|Może po nim tego nie widać, ale za każdym razem jak ma tam wejść to jest przerażony tym, że pewnego dnia może nie wrócić żywy|
|Dręczą go koszmary z wyprawy, na której nie mógł pomóc jednemu ze Zwiadowców, przez co ten zginął na jego oczach|
|Tylko raz, dzięki swojej zręczności, szybkości i sprytowi udało mu się przetrwać noc w labiryncie - nigdy więcej|
|Troszczy się o pozostałych jak tylko może, ale i potrafi opieprzyć jak jest taka potrzeba|
T O R I
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|Victoria "Tori" Bennett||16 lat|
|12 sierpnia||Lew|
|Kobieta||Biseksualna|
|Brązowe oczy||Blondynka|
|Tatuaż na środkowym palcu w kształcie gwiazdki||165 cm wzrostu|
|52 kg||Kucharzynka|
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|Jest w strefie od sześciu miesięcy|
|Pomimo tego, że nie wie gdzie są, ani kto ich wsadził na to pole otoczone labiryntem to stara się nie tracić swojego optymizmu. Wie, że pewnego dnia przyjdzie taki dzień, że się stamtąd wydostaną, a w międzyczasie... kto jest głodny?|
|Potrafi stworzyć coś zjadliwego z niczego, a nawet wychodzą jej całkiem dobre potrawy (przynajmniej dostaje takie komentarze od pozostałych)|
|Na jej warcie nikt nie idzie spać głodny, choćby miała komuś oddać swoją porcję jedzenia!|
|Lubi eksperymentować w kuchni i zazwyczaj nie kończy się to boleściami żołądka, bo to ona pierwsza próbuje swoich kulinarnych dzieł|
|Chodzący promyczek. Zawsze stara się pocieszyć, poratować dobrym słowem czy nawet przytulaskiem|
|Pomimo swojego wielkiego optymizmu, czasami ma z tyłu głowy przygnębiające myśli. No bo co jeśli zostaną tu na zawsze?|
|Stara się nie zbliżać do labiryntu. Same wycie tych stworów, które się w nim znajdują powodują u niej gęsią skórkę|
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|Alexander "Alec" Weston||17 lat|
|20 stycznia||Wodnik|
|Mężczyzna||Biseksualny|
|Niebieskie oczy||Brązowe włosy|
|Jasna cera||Szczupła, umięśniona sylwetka|
|Blizna na lewej piersi||187 cm wzrostu
|73 kg||Zwiadowca|
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|Przybył do strefy jako jeden z pierwszych, dlatego czuje ogromną odpowiedzialność za pozostałych|
|Również jako pierwszy zgłosił się do przeczesywania i eksplorowania labiryntu|
|Może po nim tego nie widać, ale za każdym razem jak ma tam wejść to jest przerażony tym, że pewnego dnia może nie wrócić żywy|
|Dręczą go koszmary z wyprawy, na której nie mógł pomóc jednemu ze Zwiadowców, przez co ten zginął na jego oczach|
|Tylko raz, dzięki swojej zręczności, szybkości i sprytowi udało mu się przetrwać noc w labiryncie - nigdy więcej|
|Troszczy się o pozostałych jak tylko może, ale i potrafi opieprzyć jak jest taka potrzeba|
T O R I
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|Victoria "Tori" Bennett||16 lat|
|12 sierpnia||Lew|
|Kobieta||Biseksualna|
|Brązowe oczy||Blondynka|
|Tatuaż na środkowym palcu w kształcie gwiazdki||165 cm wzrostu|
|52 kg||Kucharzynka|
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|Jest w strefie od sześciu miesięcy|
|Pomimo tego, że nie wie gdzie są, ani kto ich wsadził na to pole otoczone labiryntem to stara się nie tracić swojego optymizmu. Wie, że pewnego dnia przyjdzie taki dzień, że się stamtąd wydostaną, a w międzyczasie... kto jest głodny?|
|Potrafi stworzyć coś zjadliwego z niczego, a nawet wychodzą jej całkiem dobre potrawy (przynajmniej dostaje takie komentarze od pozostałych)|
|Na jej warcie nikt nie idzie spać głodny, choćby miała komuś oddać swoją porcję jedzenia!|
|Lubi eksperymentować w kuchni i zazwyczaj nie kończy się to boleściami żołądka, bo to ona pierwsza próbuje swoich kulinarnych dzieł|
|Chodzący promyczek. Zawsze stara się pocieszyć, poratować dobrym słowem czy nawet przytulaskiem|
|Pomimo swojego wielkiego optymizmu, czasami ma z tyłu głowy przygnębiające myśli. No bo co jeśli zostaną tu na zawsze?|
|Stara się nie zbliżać do labiryntu. Same wycie tych stworów, które się w nim znajdują powodują u niej gęsią skórkę|
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C O D Y
W h a t e v e r I ' m n o t y o u r m o t h e r...
DON'T play in the S T R E A T!
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
CODY 16/17lat prawa ręka Alecazwiadowca farmiak
matka wszystkich w Strefie Sophia - siostra (prawdopodobnie) w Strefie 3 lata
niebieskie o c z y b l o n d y n 177 c e n t y m e t r ó w kuleje na prawą nogę
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
W h a t e v e r I ' m n o t y o u r m o t h e r...
DON'T play in the S T R E A T!
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
CODY 16/17lat prawa ręka Aleca
matka wszystkich w Strefie Sophia - siostra (prawdopodobnie) w Strefie 3 lata
niebieskie o c z y b l o n d y n 177 c e n t y m e t r ó w kuleje na prawą nogę
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
S O P H I A
I ' v e n e v e r b e e n g o o d a t t e e l i n g
people how I feel but I want try for YOU
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
SOPHIA 16/17lat opiekunka swojej grupy medyczka
zwana też Plastrem Cody - brat (prawdopodobnie) w Strefie 3 lata
niebieskie o c z y b l o n d y n k a 169 c e n t y m e t r ó w piegus
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
I ' v e n e v e r b e e n g o o d a t t e e l i n g
people how I feel but I want try for YOU
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
SOPHIA 16/17lat opiekunka swojej grupy medyczka
zwana też Plastrem Cody - brat (prawdopodobnie) w Strefie 3 lata
niebieskie o c z y b l o n d y n k a 169 c e n t y m e t r ó w piegus
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
· Cody i Sophia są jedynym przypadkiem, kiedy z Pudła za jednym razem przybyła dwójka osób. Ze względu na ich uderzające podobieństwo i "przysłanie" ich przez Twórców Labiryntu w jednym momencie, wszyscy uznali ich za rodzeństwo. Oni sami nie pamiętają czy jest to prawda, ale od początku czuli, jakby znali się wcześniej, więc doszli do wniosku, że faktycznie mogą być ze sobą spokrewnieni.
· Chłopak jeszcze dwa lata temu należał do zwiadowców, jednak w trakcie ucieczki przed goniącym go Dozorcą, trwale uszkodził swoja prawą nogę, czego skutki odczuwa do dziś. Medycyna w Strefie nie jest rozwinięta na tyle, aby przywrócić go do pełnej sprawności. Z bólem serca, przeniósł się do Farmiaków.
· Dziewczyna stara się jak może przywracać do zdrowia inne dzieciaki, kiedy coś sobie zrobią. Nie znosi momentu, kiedy musi się poddać, bo nie jest w stanie komuś pomóc. Czasem budzi się w nocy i obsesyjnie myje dłonie, mając wrażenie, że są ubrudzone krwią dzieciaków, których nie udało jej się uratować.
· On jest tym, który otacza opieką młodsze dzieciaki, które do nich trafiają. Naturalnie przychodzi mu zajmowanie się jednostkami, które gorzej radzą sobie psychicznie w ich niecodziennej rzeczywistości. O wszystkich się martwi i prześmiewczo nazywają go Mamusią.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
——————————M I L O——————————
——————————d a n e——————————
I M I Ę Emilio
N A Z W I S K O ?
W I E K 16?
R O L A nowy
W Z R O S T 182 cm
K. W Ł O S Ó W brązowe
K. O C Z U brązowe
———————————————————————
———————————————————————
———————————————————————
Kalsi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H A Z E L
I LOVE SARCASM....
IT'S LIKE PUNCHING PEOPLE IN THE FACE BUT WITH WORDS
——————————————————————————————
——————————————————————————————
❧HAZEL ❧SZESNAŚCIE LAT ❧ZWIADOWCA
❧BRUNETKA ❧BRĄZOWE OCZY ❧166 CM
❧SZCZUPŁA WYSPORTOWANA SYLWETKA ❧SZESNAŚCIE MIESIĘCY W STREFIE
——————————————————————————————
❧ Kiedy znalazła się w strefie przez kilka dni nie potrafiła się odnaleźć, ani nikomu zaufać. Wiele razy próbowała uciec, a nawet kilka razy o mało co nie wbiegła do labiryntu chcąc znaleźć wyjście.
❧Ta determinacja pozwoliła jej zostać zwiadowcą. Kiedy zabrakło chętnych na miejsce chłopaka, który zginął w starciu z Dozorcą to właśnie ona się zgłosiła chcąc nie tylko zaspokoić swoją ciekawość, ale również jak najszybciej się wydostać z tego miejsca.
❧Zdecydowanie można powiedzieć, że podchodzi do nowych ludzi z dystansem, a na jej zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Nie boi się wyrażać swojego zdania, a jej główną bronią w potyczce słownej jest sarkazm.
❧Często wstaje o świcie i biega, aby utrzymać swoją kondycję
——————————————————————————————
I LOVE SARCASM....
IT'S LIKE PUNCHING PEOPLE IN THE FACE BUT WITH WORDS
——————————————————————————————
——————————————————————————————
❧HAZEL ❧SZESNAŚCIE LAT ❧ZWIADOWCA
❧BRUNETKA ❧BRĄZOWE OCZY ❧166 CM
❧SZCZUPŁA WYSPORTOWANA SYLWETKA ❧SZESNAŚCIE MIESIĘCY W STREFIE
——————————————————————————————
❧ Kiedy znalazła się w strefie przez kilka dni nie potrafiła się odnaleźć, ani nikomu zaufać. Wiele razy próbowała uciec, a nawet kilka razy o mało co nie wbiegła do labiryntu chcąc znaleźć wyjście.
❧Ta determinacja pozwoliła jej zostać zwiadowcą. Kiedy zabrakło chętnych na miejsce chłopaka, który zginął w starciu z Dozorcą to właśnie ona się zgłosiła chcąc nie tylko zaspokoić swoją ciekawość, ale również jak najszybciej się wydostać z tego miejsca.
❧Zdecydowanie można powiedzieć, że podchodzi do nowych ludzi z dystansem, a na jej zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Nie boi się wyrażać swojego zdania, a jej główną bronią w potyczce słownej jest sarkazm.
❧Często wstaje o świcie i biega, aby utrzymać swoją kondycję
——————————————————————————————
Nykx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
I G O T Y O U S T U C K I N M Y T E E T H
I ’ l l s h o w y o u w h a t t o b e l i e v e
▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗ o nim ▘▗▘▗▘▗
Manuel ,,Nullo'' | ok. 17 lat | (?)seksualny | robotnik
od dwóch i pół roku w labiryncie | dawniej zwiadowca
184 cm | piegowaty | kręcone, blond włosy
▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗ ciekawostki ▘▗▘▗
➤ Podczas jednej z wypraw w głąb labiryntu niefortunnie upadł, przez coI ’ l l s h o w y o u w h a t t o b e l i e v e
▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗ o nim ▘▗▘▗▘▗
Manuel ,,Nullo'' | ok. 17 lat | (?)seksualny | robotnik
od dwóch i pół roku w labiryncie | dawniej zwiadowca
184 cm | piegowaty | kręcone, blond włosy
▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗▘▗ ciekawostki ▘▗▘▗
uderzył się w głowę. Było to spowodowane przede wszystkim zmęczeniem,
ponieważ od kilku dni nie mógł spać. Poza tym wracał na ostatnią
chwilę, przez to, że chciał pomóc najlepszemu przyjacielowi,
który zapuścił się za daleko i złamał nogę. Ostatecznie musiał
zostawić tamtego na pastwę losu, choć ciągnął go prawie do końca.
➤ Od tamtego wydarzenia mówi o sobie w trzeciej osobie - ,,Nullo je,
Nullo nie chce''. Ma trochę umysł dziecka. Najczęściej to on zajmuje się
kopaniem nowych grobów. Poza tym śpiewa niepokojące piosenki.
➤ Przeważnie jest wesoły, pogwizduje sobie pod nosem, nawet
w taki niepokojący, niewinny sposób nieświadomy zagrożeń, ale
czasem w nocy można usłyszeć jak płacze cicho w poduszkę.
- :
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Everest|| Osiemnaście lat || robotnik ||Opiekun grupy robotników
W strefie przebywa od prawie trzech lat || obozowa złota rączka
czarne oczy || czarne włosy || 179 cm
- Jest opiekunem grupy. Rola trafiła mu się całkowicie przez przypadek. Był potrzebny opiekun robotników. Cody zaproponował tą rolę Everestowi, a ten najpierw sie wzbraniał, ale po czasie zgodził się.
- Złota rączka. Jak coś się psuje większość obozowiczów przychodzi do niego. Często rozkręca sprzęty, które przychodzą wraz z nastolatkami w pudle. Nie zawsze potrafi je z powrotem skręcić, no cóż trudno.
- Wie dużo o elektronice, chociaż nie pamięta skąd. Zna wiele związanych z nią słów, które dla pozostałych obozowiczów brzmią obco. Czasami te słowa są prawdziwe, czasami je zmyślił, aby ułatwić sobie pracę.
- Ma swój własny prowizoryczno - prymitywny warsztacik, w którym spędza lwią część dnia. Jego praca skupiają się w główniej mierze na wszelkich naprawach, uwielbia grzebać w elektronice, ale często widać go z młotkiem i gwoździami, gdy wymienia połamane deski czy z kluczem francuskim, gdy jakieś rury przeciekają.
Sacito
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
A s h t o n
-
dwunastolatek - robotnik/ goniec
od roku w strefie
wzrost 141 cm - lekka niedowaga
brązowe włosy - czarne oczy
skóra pełna zadrapań i siniaków
-
I Origin przezwiska - żywi się jednie ziemniakami i wodą. Próby spożycia innych pokarmów kończą się wymiotami już po pierwszym gryzie.
II Najszybszy wśród zbliżonych do niego wiekiem. Na krótką metę dotrzymuje kroku zwiadowcom, ale ze względu na jego wiek i niedostateczną fizykę - jeszcze długa droga nim zasili ich szeregi. A nim to nastanie trenuje będąc najszybszym kurierem w strefie dostarczając wiadomości, a także drobne paczki, które zdoła unieść.
III Chodząca studnia bez dna na wiedzę. Uczy się wszystkiego i od każdego. Szczególnie lubi czytać cudze notatki, nie koniecznie za ich zgodą.
IV Przez większość uważany za niezdarnego przez ilość przypadkowo zdobytych ran i siniaków.
V Ma słabość do zaczepiania i droczenia się z innymi - szczególnie z tymi większymi i i silniejszymi od niego.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cody
Blondyn siedział w cieniu drzewa, strugając nożykiem w kawałku drewna. Teraz zrobił sobie przerwę, ale od rana tkwił między grządkami, wyrywając chwasty, a potem szykując miejsce pod zasianie kolejnego poletka ziemniaków. Z jednej strony, dobrze, że pogoda i klimat w Strefie był cały czas identyczny, dzięki temu nie musieli się martwić, że sezon nie jest odpowiedni na sianie tego czy innego, ale… nie było ale. Jakby nagle zaczęło im napikalać śniegiem, to by pomarli z głodu. Cody może mieć dosyć ziemniaków w każdej formie, ale jakby nie ziemniaki, to zostałby nawozem. I tyle.
Odłożył na chwilę swoją robótkę i sięgnął po wykonany z drewna bidon z wodą. Nie bardzo wiedział, jak chłopaki z roboli zdołali opracować to tak, aby woda nie przeciekała, ale zdecydowanie nie miał zamiaru w to wnikać. Działa to działa, na szuja drążyć? Unosząc naczynie do ust, dostrzegł przemierzającego polanę Pyrę. Och, idealnie.
– Pyra! – zawołał, podnosząc się. Pospiesznie zebrał swoje rzeczy - scyzoryk i niedokończona figurka wylądowały w skórzanej nerce przewieszonej na biodrach Cody’ego, a bidon i niewielki pakunek, który cały czas leżał obok, wziął w dłonie – Pyra! – zawołał raz jeszcze, dla pewności, że dzieciak zwrócił na niego uwagę. Najszybciej jak mógł pokuśtykał ku niemu – Mam dla ciebie przesyłkę! – uniósł dłoń, w której niósł pakunek – Zanieś to Sophii, ok? Świeża dostawa zielska. – podał mu przesyłkę i przystanął, umieszczając cały ciężar ciała na zdrowej nodze. Wziął się pod boki, zaciągając się mocno powietrzem – Ej, gdzie masz czapkę? Chcesz dostać przegrzania czachy? – poprawił swoją własną, powycieraną na brzegach kaszkietówkę. Słońce napikala, powinno się nosić czapki z daszkiem, żeby uchronić się przed negatywnym wpływem tego cholerstwa.
Już otwierał usta, żeby kontynuować matczyny wywód, ale nagle rozległo się charakterystyczne wycie. Kątem oka zobaczył jak ostatni Nijubi podskoczyła zaskoczona - przybyła do nich miesiąc temu i właśnie odbywałą praktyki pod okiem Misty, opiekunki Farmiaków. Biedna, chyba zapomnieli ją uprzedzić o alarmie sygnalizującym przysłanie świeżucha. Cody klepnął lekko Ashtona w ramię i skinął głową w kierunku Pudła.
– Czas powitać nowego. – zaśmiał się i pokuśtykał tam, gdzie większość Streferów.
Przepchnął się do przez tłum i rozejrzał. Aleca jeszcze nie było, może siedział jeszcze w labiryncie.Blondyn kucnął przy klapie, nasłuchując zgrzytu maszynerii przesuwającej mozolnie windę. Ledwie dało się to dosłyszeć przez wycie syreny i zgiełk panujący wśród pozostałych, ale dosłyszał, gdy mechanizm stanął. Machnął ręką na kilku silniejszych chłopaków, żeby pomogli mu z otwarciem klapy. Wiszące nad nimi światło oświetliło wnętrze Pudła i zagubionego chłopaka wewnątrz. Cody parsknął śmiechem, widząc jego minę. Zawsze reagowali tak samo. On sam zareagował podobnie trzy lata temu. Pochylił się, wyciągając do nowego dłoń.
– Cześć Nijubi. Daj łapę, pomogę ci wyjść. – zaoferował się, podobnie kilka innych osób. Wyciągnięcie człowieka z tego pudła nie było łatwe. Szczególnie kiedy był zwyczajnie otępiały tym, że nie wie, co się dzieje.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
A L E C
Dzisiejszy dzień zapowiadał się jak każdy inny. Wiedział, że niedługo powinni mieć kolejnego świażaka, który lada dzień przybędzie towarową windą do labiryntu. Ostatnimi czasy nie powodziło im się najlepiej. Ludzie chodzili zmęczeni, poirytowani i przede wszystkim głodni. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że zwierzyny było coraz mniej, ziemia dawała mniej plonów i jedynym co ostatnio pojawiało im się na talerzach były głównie warzywa, owoce i znikome kawałki mięsa. Nie miał pojęcia czy to jedynie kwestia pogody czy też klimatu, ale jak tak dalej pójdzie to nie będzie ich stać na wykarmienie kolejnych nowych osób. Nie chciał sobie nawet wyobrażać co by było, gdyby wybuchł bunt. Wiedział, że na ten moment wszyscy się dogadywali, jednak mógł się jedynie spodziewać tego, do czego był zdolny głodny człowiek.
Dlatego też wyprawy do labiryntu były jeszcze częstsze niż wcześniej. Wyruszył razem z Hazel do labiryntu wczesnym świtem. W głowie miał ułożoną drogę, której nie zdążył skończyć poprzedniego dnia zanim zapadł zmrok. Czuł przemęczenie. Bolały go mięśnie, był niedospany i potrzebował dla swojego organizmu czegoś więcej niż jednego jabłka, ale jego upór i determinacja nie pozwalały mu zrezygnować.
Biegł równym tempem, aby jak najmniej się zmęczyć. Co jakiś czas spoglądał na swoją towarzyszkę, która na pierwszy rzut oka nie wydawała się ani trochę wyczerpana.
Zatrzymali się na rozstaju dróg. Alec przez moment musiał się zastanowić, którędy powinni się udać, bo to właśnie tutaj ostatnio przerwali swoją eksplorację.
-Chodźmy w prawo – zadecydował w końcu i udali się w tamtą stronę.
Zatrzymali się dopiero, kiedy dotarli do jednego z sektorów. Tym razem na ścianie widniała ogromna namalowana liczba „5”. Kolejne miejsce do zbadania. Odkryli już kilka z numerów, ale ten wyróżniało coś, czego Alec jeszcze nigdy wcześniej nie widział. Był otwarty. Zerknął na Hazel. Oboje powoli weszli do środka, gdzie znajdował się ogromny plac, wypełniony mniejszymi ścianami ustawionymi od siebie w takich samych odległościach. Chłopak dotknął jednego z nich i przejechał po nim dłonią. Pierwsze co poczuł to chłód ciężkiego metalu, a potem na jego dłoni pojawiła się cięta rana jak od ostrza. Niewielka ilość krwi spłynęła po jego dłoni. Wytarł ją o materiał swoich spodni i jeszcze raz się rozejrzał. Była to naprawdę duża przestrzeń do eksploracji, więc zaczęli niemalże od razu. Niestety ani on, ani Hazel nie znaleźli niczego co przypominałoby wyjście.
-Wracajmy – rzucił nieco zrezygnowany. Miał przynajmniej jakiś punkt odniesienia. Okazuje się, że różne sektory otwierają się w różne dni. Dziś była to piątka. Zastanawiał się więc jaka jest ich kolejność i może w końcu uda im się w którymś z nich odnaleźć wyjście z labiryntu.
-Skoczę do Sophie, aby zrobiła coś z tą raną. Widzimy się później – powiedział posyłając brunetce lekki uśmiech i skierował się do jednego z namiotów, gdzie na ten moment mieli swój własny polowy szpital.
-Cześć – rzucił, kiedy wszedł do środka, a potem pokazał jej swoją dłoń.
-Dasz radę coś z tym zrobić? Niby nic poważnego, ale nie chcę, aby wdało się zakażenie – dodał przysiadając na jednej z prycz.
T O R I
Tori już od rana uwijała się niczym mała pracowita mróweczka. Głodnych ludzi było naprawdę coraz więcej, a ostatnio nie mieli w kuchni zbyt wielu świeżych dostaw od farmerów. Musieli wspólnie z innymi kucharzami dokładnie racjonować porcje i w głowie układać odpowiednie menu. Dziś na obiad miała być fasolka szparagowa z ziemniakami i dodatkiem mini pulpecików wieprzowych. Brzmiało chyba całkiem nieźle jak na te warunki, które mieli. Przygotowali sobie wszystko wcześniej, aby później już tylko wrzucić do garnka i ugotować, a w przypadku klopsików usmażyć. Kiedy kończyła obieranie ostatniego ziemniaka, usłyszała charakterystyczny dźwięk, który informował o przybyciu nowego strefera.
Odłożyła obranego ziemniaka do garnka z wodą, nóż kuchenny wrzuciła na deskę, wytarła mokre i brudne dłonie o fartuszek, który zrobiła sobie z jakiś szmat, po czym wyszła na zewnątrz. Musiała lekko zmrużyć oczy, kiedy słońce ją nieco oślepiło, a kiedy już przyzwyczaiła się do ostrego światła, pognała entuzjastycznie w stronę windy.
Wokół niej już zebrał się dość spory tłum, więc Tori starała się stawać jak najwyżej na palcach, aby cokolwiek zobaczyć. Dostrzegła Cody’ego, który już pochylał się nad windą. Była ciekawa czy nowym nabytkiem była jakaś dziewczyna czy też chłopak.
-Ej no! Przepuśćcie mnie! Nic nie widzę! – rzuciła, kiedy Rufus, jeden z wyższych chłopaków w strefie zasłonił jej widok całkowicie. W końcu udało jej się przepchnąć bliżej i od razu dostrzegła ciemnowłosego chłopaka, który tak jak oni wszyscy na początku, wyglądał na naprawdę przerażonego.
-Witamy w labiryncie – powiedziała wesoło posyłając mu swój szeroki uśmiech numer cztery.
Sacito
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
PYRA
Powiedz robolom, że zapchał się kibel - jak komuś się to udało, lepiej nie pytać, przy okazji spytaj ile jeszcze farniaki mają czekać na naprawę łopat, znajdź nieroba Dana i zagoń go do dostarczenia ziarna kucharzom. To tylko niektóre ze zleceń tylko z tego poranka, które wykonał Pyra. Jak zawsze wszędzie było go pełno, ale żeby go złapać też potrzeba była cudu.
Nowe zadania wyłapywał głównie po drodze, kiedy go zaczepiano - tak jak w tamtym momencie, kiedy usłyszał swoje przezwisko. Zatrzymał się gwałtownie, tworząc za sobą nie małą chmurkę kurzu, a jego bystre oczy od razu wychwyciły znajomą, kuśtykającą sylwetkę. Prawa ręka lidera strefy - zwana również matką przez matkowanie każdemu streferowi nie zależnie od wieku i profesji. Często narzekano na jego wywody, ale z drugiej strony każdy dobrze wiedział, że ktoś taki był bardzo potrzebny w tej bandzie niesfornych dzieciaków. Choć akurat Pyra nie odważył się choćby pomyśleć na jego temat w negatywnym sensie - w końcu była to jedna z osób które bardzo podziwiał.
Odbierając przysyłkę od razu rozpromieniał słysząc jej odbiorcę, jednak nim zdążył potwierdzić nadanie, zaczęło się mamkowanie.
– Miałem- to jest mam!
Plącząc się w swoich słowach, pośpiesznie odpiął czapkę od paska i wciskając ją na swoją roztarganą czuprynę, stanął na baczność. Oczywiście, że zawsze miał ją przy sobie. Nigdy nie rozstawał się z prezentem od Cody'ego, który specjalnie dla niego znalazł czapkę na wzór swojej. Od tamtej pory była dla niego bardzo ważnym skarbem, którego nie chciał uszkodzić. Zakładał ja tylko na ważne okazje. I oczywiście przy blondynie. Od którego godzinnej reprymendy uratowały syreny.
Drugiego zachęcenia nie potrzebował. Energicznie pokiwał głową i wyrwał się biegiem do tłumu gromadzącego się przy klapie pudła. Kiedy inni przepychali się i szturchali ramionami, aby dostać się jak najbliżej pudła, Pyra obrał swoją niezawodną taktykę i dał nura miedzy nogami. Dzięki czemu zaraz wynurzył się przy samej krawędzi, o mały włos nie lądując ponownie w windzie, którą sam rok temu przybył. Była to oczywiście jedna z największych atrakcji w strefie, bo każdy chciał zobaczyć minę wystraszonego na śmierć świeżaka. Jedni nawet robili zakłady o wiek, czy płeć, albo częściej o to czy popuścili w portki jedynkę, czy też może dwójkę. Tym razem Pyra niestety przegrał, bo stawiał na dziewczynę.
– Akurat potrzebny nam ktoś do kopania nowego kibla!
Przekrzyknął streferów, którzy już kłócili się o to do kogo zostanie przydzielona nowa pomoc. Kiedy inni zajmowali się wyciąganiem nowego, Pyra zwiesił się z krawędzi głową w dół, aby wstępnie przejrzeć zapasy. Jak zawsze standardowe pudła, ale i klatka ze zwierzyną, którą czasami łaskawie im dorzucali. Tym razem świnią. No musieli mieć wesoło. Odnotował co ważniejsze, aby przy najbliższej okazji poinformować poszczególne oddziały o tym co przyszło. A co lżejsze to wiadomo - sam weźmie. Podniósł się na nogi i doskoczył do Nijubi, wokół który już stał o własnych siłach.
– Pamiętasz swoje imię, czy na razie nazywamy cię Boczkiem?
Wyszczerzony dorzucił swoje pytanie do tysiąca innych, którymi zasypali go streferzy.
Powiedz robolom, że zapchał się kibel - jak komuś się to udało, lepiej nie pytać, przy okazji spytaj ile jeszcze farniaki mają czekać na naprawę łopat, znajdź nieroba Dana i zagoń go do dostarczenia ziarna kucharzom. To tylko niektóre ze zleceń tylko z tego poranka, które wykonał Pyra. Jak zawsze wszędzie było go pełno, ale żeby go złapać też potrzeba była cudu.
Nowe zadania wyłapywał głównie po drodze, kiedy go zaczepiano - tak jak w tamtym momencie, kiedy usłyszał swoje przezwisko. Zatrzymał się gwałtownie, tworząc za sobą nie małą chmurkę kurzu, a jego bystre oczy od razu wychwyciły znajomą, kuśtykającą sylwetkę. Prawa ręka lidera strefy - zwana również matką przez matkowanie każdemu streferowi nie zależnie od wieku i profesji. Często narzekano na jego wywody, ale z drugiej strony każdy dobrze wiedział, że ktoś taki był bardzo potrzebny w tej bandzie niesfornych dzieciaków. Choć akurat Pyra nie odważył się choćby pomyśleć na jego temat w negatywnym sensie - w końcu była to jedna z osób które bardzo podziwiał.
Odbierając przysyłkę od razu rozpromieniał słysząc jej odbiorcę, jednak nim zdążył potwierdzić nadanie, zaczęło się mamkowanie.
– Miałem- to jest mam!
Plącząc się w swoich słowach, pośpiesznie odpiął czapkę od paska i wciskając ją na swoją roztarganą czuprynę, stanął na baczność. Oczywiście, że zawsze miał ją przy sobie. Nigdy nie rozstawał się z prezentem od Cody'ego, który specjalnie dla niego znalazł czapkę na wzór swojej. Od tamtej pory była dla niego bardzo ważnym skarbem, którego nie chciał uszkodzić. Zakładał ja tylko na ważne okazje. I oczywiście przy blondynie. Od którego godzinnej reprymendy uratowały syreny.
Drugiego zachęcenia nie potrzebował. Energicznie pokiwał głową i wyrwał się biegiem do tłumu gromadzącego się przy klapie pudła. Kiedy inni przepychali się i szturchali ramionami, aby dostać się jak najbliżej pudła, Pyra obrał swoją niezawodną taktykę i dał nura miedzy nogami. Dzięki czemu zaraz wynurzył się przy samej krawędzi, o mały włos nie lądując ponownie w windzie, którą sam rok temu przybył. Była to oczywiście jedna z największych atrakcji w strefie, bo każdy chciał zobaczyć minę wystraszonego na śmierć świeżaka. Jedni nawet robili zakłady o wiek, czy płeć, albo częściej o to czy popuścili w portki jedynkę, czy też może dwójkę. Tym razem Pyra niestety przegrał, bo stawiał na dziewczynę.
– Akurat potrzebny nam ktoś do kopania nowego kibla!
Przekrzyknął streferów, którzy już kłócili się o to do kogo zostanie przydzielona nowa pomoc. Kiedy inni zajmowali się wyciąganiem nowego, Pyra zwiesił się z krawędzi głową w dół, aby wstępnie przejrzeć zapasy. Jak zawsze standardowe pudła, ale i klatka ze zwierzyną, którą czasami łaskawie im dorzucali. Tym razem świnią. No musieli mieć wesoło. Odnotował co ważniejsze, aby przy najbliższej okazji poinformować poszczególne oddziały o tym co przyszło. A co lżejsze to wiadomo - sam weźmie. Podniósł się na nogi i doskoczył do Nijubi, wokół który już stał o własnych siłach.
– Pamiętasz swoje imię, czy na razie nazywamy cię Boczkiem?
Wyszczerzony dorzucił swoje pytanie do tysiąca innych, którymi zasypali go streferzy.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
——————————M I L O——————————
Obudził się gwałtownie, gorączkowo obracając głowę na boki. Oprócz pogorszenia pulsującego bólu w głowie, to nic mu to nie dało. Gdziekolwiek go wpakowano, było tu tak słabe światło, że niezwykle trudno było mu rozpoznać otoczenie. Podłoga drżała, a do uszu dotarł do niego dźwięk zgrzytającego metalu. Nie marnując czasu na czekanie aż wzrok przystosuje mu się do ciemności, wstał by sam się rozeznać, ale zrobił to zbyt szybko, przez co upadł z hukiem na kolana. Dopiero gdy drżącymi dłońmi dotknął lodowatej, metalowej podłogi poczuł zimno panujące w pomieszczeniu. Przeklął w myślach i powtórzył próbę, podczas której doszedł do konkretniejszych, lecz nadal dołujących wniosków - pomieszczenie było klaustrofobicznie małe i wykonane z metalu. Świetnie.
Dopiero gdzieś w tym momencie dotarło do niego poczucie strachu i przeszywającego stresu, uciskające na jego klatkę piersiową, sprawiając, że w jednej chwili oddychanie stało się dla niego trudnym zadaniem. Cała sytuacja go przerażała, ale wiedział, że kryło się za tym coś więcej. Czuł w kościach, że wpakował się w jakieś gówno.
Pogłębianie swojej paniki przerwało mu nagłe zatrzymanie pudła, przez co ponownie przewrócił się na zimną podłogę, jak jakaś szmaciana lalka. Czuł, że przez te swoje walki z grawitacją poobijał sobie już biodro i ramię.
Klapa pudła otworzyła się, a razem z nią wparowało oślepiające go światło. Dopiero po dobrej chwili zaczął kontaktować z otoczeniem. Nadal mrużąc oczy podniósł wzrok, najpierw zauważając jakiegoś blondyna z wyciągniętą do niego ręką. - Co do- - obok zauważył więcej osób w podobnym wieku do niego, różnej płci, niektórzy mówiący coś do niego, inni do siebie nawzajem. Nie wiedział, jak ma odbierać ich dziwny "entuzjazm", jak się domyślał, związany z jego przybyciem. Trudno w sumie powiedzieć, jak byli do niego nastawieni i czy ma się już martwić o swoje życie. Jedni się do niego uśmiechali mniej lub bardziej szczerze, inni patrzyli na niego spod skosa, jakby co najmniej pożyczył od nich kasę i nigdy nie oddał. Nie powinno go tu w każdym razie być, tyle był pewny.
Dał się wyciągnąć z pudła bez większego protestu, bo to przecież nie tak, że chciał tam zostać, a w tym momencie nie było opcji, żeby wylazł z niego sam. Zadawano mu jakieś chaotyczne pytania, podczas gdy on walczył jeszcze, żeby na nikogo ani na siebie nie zwymiotować. Nie sądził, żeby jego wysiłki były zauważone ani docenione.
- Labirynt? - powtórzył w końcu, bo te słowo często się przewijało wśród zebranych. Nie mógł jednak wyciągnąć z ich wypowiedzi żadnych choćby w miarę logicznie brzmiących informacji. Zaczynało go to frustrować. Po szuja ich tutaj tak wiele. Zanim miał się odnieść do pchania go z bicza na jakieś kopanie kibli, to inne pytanie go bardziej zamurowało. Imię.
- Emi- - urwał mimowolnie. Nie, nie lubił swojego pełnego imienia, prawda? - ...Milo? - skrzywił się, bo w sumie nie był pewny. Ale czemu, do cholery, nie był pewny? I to nie tylko tego. Jego nazwisko? Wiek? Rodzina? Nic. Nic nie pamięta. Nie miał pojęcia, kim jest, skąd pochodzi, nic. Jak można tego nie wiedzieć? Nagła realizacja uderzyła go z taką siłą, że początkowo zachwiał się, jednak po chwili usłyszał inną dominującą myśl w głowie. Musi się stąd wydostać. Te miejsce jest chore. Ci ludzie go przytłaczają. Łeb zaraz mu wybuchnie z bólu. Zostanie tu sekundę dłużej to się i jeszcze udusi i tyle było z niego.
A kij z tym wszystkim. Nagły zastrzyk adrenaliny pozwolił mu na rzucenie się w bieg przed siebie, nawet zgrabnie omijając wszystkie łapy, które po niego sięgały, by go zatrzymać. Nie miał pojęcia gdzie biegnie, to było oczywiste, jednak liczył, że dobiegnie na tyle daleko, by móc w końcu odetchnąć.
Kalsi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H A Z E L
Kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły przenikać przez liście dziewczyna była już gotowa na wyprawę do wnętrza labiryntu. Przed wyruszeniem sprawdziła jeszcze swój sprzęt. Mapa, kompas, nóż myśliwski, który nosiła z prawej strony paska – wszystko było na miejscu. Brakowało jeszcze tylko Aleca, który zjawił się kilka minut później. Uniosła wzrok. Labirynt witał ich swoim zwykłym, przerażającym majestatem. Ściany były wysokie, a ich szare, zimne powierzchnie wydawały się jeszcze bardziej nieprzystępne w porannym świetle. Bez dalszych słów ruszyli do środka, wiedząc, że każda minuta się liczy.
Jej kroki zdawały się być szybkie, pewne, a każdy mięsień ciała był gotowy do nagłego biegu. Bycie zwiadowcą wymagało od niej nie tylko szybkości i sprawności, ale również doskonałej pamięci i instynktu przetrwania. W końcu nigdy nie wiadomo, czy za rogiem nie czai się śmiercionośny Dozorca.
Kroki jej i Aleca były zgrane. Starali się biec tym samym tempem. Hazel czuła jak adrenalina krąży w jej żyłach, kiedy mijali kolejne zakręty. W końcu przystanęli zastanawiając się nad kolejnym ruchem.
-Chodźmy w prawo - dotarł do niej głos Aleca, więc jedynie co skinęła głową i podążyła za nim w kolejną plątaninę korytarzy. Dotarli do kolejnego sektora – tym razem piątego. Wykorzystując chwilę, wyciągnęła skrawek papieru i zaznaczyła na nim dalszą pokonaną przez nich ścieżkę.
Oblizała nerwowo wargi, kiedy zorientowali się, że przejście do wnętrza sektora jest otwarte. Wymienili między sobą spojrzenia, a potem wkroczyli do środka starając się zachować czujność. Z uwagą rozglądała się po pomieszczeniu chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów.
Alec podszedł do jednej z metalowych ścian, dotknął jej, a chwilę potem na jego dłoni pojawiła się rana cięta, z której zaczęła sączyć się krew.
-Ostrożnie – powiedziała, choć zdawała sobie sprawę, że ostrzeżenie przyszło za późno.
Spędzili tam dłuższą chwilę, ale nie znaleźli niczego co przypominałoby wyjście. Poczuła lekki zawód. Miała nadzieję, że w końcu coś się ruszy do przodu, że będą mieć dobrą wiadomość dla pozostałych strefowiczów, ale i tym razem wrócą z niczym.
Zerknęła na Aleca. Na jego twarzy również widziała odbicie rozczarowania. Mieli jednak pewien trop, który warty był zbadania. Sektory otwierały się w różne dni – to była informacja, która mogła okazać się kluczowa do ich ucieczki z tego przeklętego miejsca.
Wrócili z powrotem do Strefy bez zbędnych niespodzianek po drodze.
-Leć. Ja naniosę poprawki na mapie – machnęła mu ręką na odchodne i ruszyła w kierunku namiotu, w którym znajdowała się ogromna mapa labiryntu. Zanim jednak do niego dotarła, dostrzegła zamieszanie rozgrywające się w pobliżu windy towarowej. Czyżby przysłali kolejnego dzieciaka? Z uniesioną brwią patrzyła jak biedak rusza biegiem przed siebie. Nie zamierzała go zatrzymywać.
-Radzę ci się zastanowić dwa razy nim wbiegniesz do labiryntu, świeżaku! – krzyknęła kiedy znajdował się kilka metrów od niej.
-Uwierz, że ci tutaj są o wiele milsi niż to co spotkasz tam nocą! – dodała gdy biegiem ją wyminął, a następnie skrzyżowała ramiona na piersi i odwróciła się w myślach zastanawiając czy faktycznie jego celem ucieczki będzie właśnie labirynt.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Everest
Pomagał farmiakom rozbudowywać jedną z zagród. Wbijał pal drewna za palem w ziemi i obowiązywał je grubą liną. Ręce miał zgrubiałe od fizyczne pracy, oszpecone licznymi bliznami i drobnymi ranami, prawa była owinięta bandażem. Trzy lata spędzane w ciągłym towarzystwie młotków, śrubokrętów czy piłek ręcznych zostawiało ślady. Szczególnie, gdy bywało się niecierpliwym i rozkojarzonym, tak jak Everest od jakiegoś czasu, może nawet od roku.
Rozległ się charakterystyczny alarm. Pudło wjeżdżało do góry wioząc ze sobą kolejnego nowego jak co miesiąc. Część streferów podeszła do miejsca zamieszania, inni - do których należał Everest - obserwowali przedstawienie z daleka, a co poniektórzy nie oderwali się nawet od swojej pracy.
Streferzy pomogli wyjść Njubiemu z windy towarowej. Tłumnie go otoczyli przekrzykując jeden drugiego. Everest nie musiał dokładnie widzieć twarzy chłopaka, aby wiedzieć jakie emocje są teraz na niej wymalowane. Te same co u każdego z nich, gdy byli na jego miejscu. Zagubienie, przytłoczenie i strach. Świadomość, że nie pamięta się niczego ze swojego życia uderza w człowieka z niesamowitą siłą. Zostaje tylko imię i to imię nie zawsze przychodzi od razu. Everestowi zajęło to niemal tydzień nim przypomniał sobie jak się nazywa. To niewiedza, pozostawanie bezimiennym przez tak długo było okropnym doświadczeniem.
Njubi wyrwał się pozostałym streferom i ruszył biegiem przed siebie zgrabnie omijając tych, którzy próbowali go zatrzymać. Taka reakcja nie była niczym nowym. Różni ludzie, różnie reagowali na trafienie do strefy. Jedni płakali, drudzy wybuchali gniew, a jeszcze inni próbowali uciec nie wiedząc jeszcze, że nie mają gdzie. Everest trafił do strefy na samym początku, na palcach jednej ręki mógłby policzyć ludzi, którzy byli tu przed nim. Nie otaczał go tłum, gdy wychodził z pudła, ale mimo tego szok go wręcz zmiażdżył. Nie pamiętał nic, nie pamiętał swojego imienia, ktoś próbował mu wytłumaczyć gdzie jest, ale głosy dochodziły do niego jak zza szyby. Usiadł bez żadnego słowa na ziemię, milczał wystarczająco długo, aby zaniepokoić otaczających go ludzi, usilnie próbował sobie cokolwiek przypomnieć, ale nic do niego nie przychodziło, pozostawała jedynie pustka, nic wiecej.
Njubi wciąż biegł nieuchwytny przez pozostałych streferów. Everest podniósł z ziemi prowizoryczne grabie pozostawiane przez jakiegoś Farmiaka. Njubi wyminął Hazel, Everest rzucił dziewczynie krótkie spojrzenie, ale prędko przeniósł wzrok na nowego. W momencie w którym njubi przebiegał tuż obok niego Everest podłożył mu pod nogi kij. Chłopak wyrżnął się prosto na ziemię. Czy to co zrobił Everest było rozsądne? Nie. Czy było skuteczne? Jak najbardziej.
— Ej, mamy chyba biegacza. — Everest krzyknął do zmierzających w ich stronę streferów. — Ale bardziej pod nogi musi uważać… Wybacz. — Zwrócił się do njubiego. Wyciągnął do niego dłoń, aby pomóc mu wstać. — Ale uwierz jakbyś dobiegł tam gdzie chciałeś mogło być znacznie gorzej.
Charakterystyczny dźwięk dobiegł z wnętrza labiryntu. Ściany się zatrzęsły, uniosły się kłęby kurzu i piachu. Chwile później labirynt zaczął sie zamykać, ściany zbiliżały się do siebie jak w klaustrofobicznym koszmarze. Everest patrzył na tą scenę obojętnie, widział to już setki razy.
— Hmm… Może byś nawet nie zdążył, ale po co ryzykować, że zostałaby z ciebie mokra plama na murze. Ktoś potem musiałby to posprzątać… Everest. — Przedstawił się nowemu.
Pozostałym streferom udało się w końcu do nich dojść. Everest spojrzał na Cody’ego.
— I co z nim? Nowy zwiadowca? Robotników mam zdecydowanie już za dużo…
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cody&Sophia
Poprawił czapkę, coby zachodzące słońce nie dawało mu za mocno po oczach, gdy patrzył za zwiewającym Nijubi.
– … chyba wystraszyłeś go tym kiblem. – rzucił z rozbawieniem do Ashtona. Obserwował jak dzieciak biegnie przed siebie jak kretyn, a następnie wywala się na swoją ładną buźkę, przy drobnej pomocy Everesta. Cody uniósł kącik ust, starając się nie roześmiać.
Klasnął w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę zebranych.
– Dobra, Sztamaki! Nie macie co robić? Won do roboty albo osobiście zadbam, żeby was Alec zrzucił z Urwiska! – grożenie ludziom, że Alec zrzuci ich z urwiska było najbardziej skuteczne ze względu na legendę stworzoną przez Pierwszych Streferów, jakoby wcześniej zdarzało się to systematycznie. Tylko czekać, aż się zorientują, że jakoś nikt nigdy nie widział, aby Alec zrzucał kogokolwiek z czegokolwiek.
W oddali dostrzegł Hazel, czyli pewnie Tatusiek też już wrócił. Pacnął Pyrę w ramię.
– Sprawdź czy Alec nie siedzi u Plastrów, ok? Jesli tam będzie, powiedz mu, że mamy Świeżaka. – wolno ruszył w kierunku Everesta i reszty – Ostatnie trzy razy ja niańczyłem Świeżaki, teraz jego kolej. – dodał markotnie pod nosem.
Mury zaczęły się przesuwać, sygnalizując zbliżającą się porę kolacji. Co prawda, wolałby, aby to Alec zajął się Nowym, ale nie zdziwiłby się, gdyby to znowu jemu przypadło pilnowanie jak sobie radzi. W końcu Alec musiał codziennie odbębnić bieganie po Labiryncie. Cody nieraz również za tym tęsknił - za szybkim przemieszczaniem się między wysokimi murami, za powietrzem zderzającym się z jego ciałem… Ale nie tęsknił za Dozorcami i za żyjącym na dnie żołądka lękiem, że tego dnia nie zdąży wrócić na czas.
Stanął przed dwójką chłopców - Everest zdążył pomóc Nowemu wstać.
– Dzięki. – rzucił do kolegi i spojrzał na ciemnowłosego chłopca, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Zerknął ze zdziwieniem na kumpla – Och, pewnie, wyślijmy Świeżucha do Labiryntu! Genialny pomysł! – potrząsnął głową i wywrócił oczami. Wiedział, że Everestowi nie jest na rękę, że wpychają mu każdego debila, który nie nadaje się do niczego innego, ale co on mógł poradzić…? – Przekażę Alecowi, że prosisz o zmniejszenie przydziału klumpu. – dodał złośliwie i skupił się ponownie na głównym obiekcie zainteresowania tego dnia – Milo, tak? Wybacz, jeśli cię wystraszyliśmy. Nazywam się Cody. Wszystko ci wyjaśnimy, na spokojnie… Jesteś głodny? Ja jestem. Niedługo będzie kolacja. – uśmiechnął się do niego – Chodź, pomożesz mi rozpalić ognisko, okej? – nie czekając na odpowiedź, pokuśtykał w kierunku “centrum”, gdzie znajdowało się palenisko.
Sophie nie wychodziła zbyt często ze swojego namiotu, zawsze czymś pochłonięta. Jeśli akurat nie zajmowała się jakimś chorym lub rannym… tkwiła pogrążona w swoich myślach, zastanawiając się, roztrząsając nieudane przypadki i co mogła zrobić wtedy inaczej, lepiej. Często zdarzało jej się, że zamiast wrócić na noc do Chaty, spała w namiocie na jednej z wolnych prycz. Pewnie, gdyby nie Tori, zapominałaby o tym, że powinna coś jeść.
Chwała Tori i jej opiekuńczości!
Czasem odwiedzał ją tu Cody i wyciągał na spacery, a czasem przychodził Pyra, żeby ją czymś zdenerwować… Czasem znaczy minimum raz dziennie, bo przecież nie obejdzie się bez jakiegoś zadrapania w przypadku tego dzieciaka. Ale na swój sposób lubiła te jego wizyty, czasem nawet ich wyczekiwała. Chłopiec przynajmniej potrafił poprawić jej humor tymi swoimi wygłupami.
Uniosła głowę znad rzędu opakowań z lekami, które co jakiś czas przysyłają im w Pudle.
– Cześć. – przywitała się z Aleciem i od razu podeszła do niego, żeby przyjrzeć się skaleczeniu. Wystarczył jej krótki rzut okiem, bo, bądźmy szczerzy, nawet jeśli to byłoby coś gorszego niż zwykłe skaleczenie, i tak niewiele mogła zrobić. Podeszła z powrotem do szafki z “medykamentami” – Oczyszczę ci ją i mogę przykleić ci plaster… Albo owinąć bandażem. Powinno wystarczyć, chociaż… gdzie się tak załatwiłeś? I czym? – wyciągnęła wszystko, czego potrzebowała i przysiadła obok chłopaka. Ostrożnie chwyciła jego dłoń i zaczęła ją oczyszczać.
Sacito
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
PYRA
Co tu dużo mówić - nowy widocznie nie był zbyt dobrze wychowany. Cała banda wyszła się z nim przywitać i pomóc wyjść z pudła, a ten nagle spierdziela bez choćby "nara frajerzy". Nie miło, ale dajmy chłopakowi małe fory pierwszego dnia. Tym bardziej, że Everest postanowił go szybko sprowadzić na ziemię.
– Ma farta że nie kazali mu odtykać starego. – Wydukał między napadami śmiechu – Piękne zagranie Szefuńciu!
Dodał z rozbawieniem, ale też i drobną dumą, że jego przełożony jak zawsze okazał się niezawodny. Już szykował się do dołączenia do niego, gdyby nie zlecenie, które automatycznie zyskało najwyższy priorytet ze względu na nadawcę, jak i cel. A właściwie dwa cele, które bardzo lubił.
– Dobrze mamo~
Odparł z niewinnym uśmiechem i nim Cody był w stanie zareagować, puścił się biegiem do szmacianek medyków, aż się za nim pokurzyło.
Nie kłopotał się pukaniem, czy odsuwaniem płachty, wbił przez nią, a szmata spadła z jego głowy dopiero po kilku krokach.
– Sofi, sofi! Sofi widziałaś Aleca? Chciałem mu pierwszy pogratulować nowego dzieciaka. - O siemasz Alec.
Dopiero po na widok lidera, przypomniał sobie o nabraniu oddechu, jak i uspokojenie go po sprincie. Przecież nie mógł zaprezentować tak słabej formy po krótkim dystansie. Szybko wyprostował się i wypiął pierś.
– Moje gratulacje, to chłopiec. – Od razu się roześmiał. – A jaki żwawy! Od razu zaczął spierniczać i gdyby nie Szefuńcio to by do labiryntu się wpierdzielił. Skubany był szybki, ale do zwiadowcy mu jeszcze daleko.
Machnął olewczo ręką, dopiero po chwili zauważając tą poharataną u starszego chłopaka.
– Ale będzie żył? Cody jest za młody na bycie samotną matką. Już teraz ledwo sobie biedak radzi. Musisz też się trochę przyłożyć i wziąć się za tego Njubi. Labirynt zawsze możesz zostawić mnie.
Wyszczerzył się dumnie, zaraz przypominając sobie o drugim zleceniu. Wygrzebał z torby zarzuconej na ramię pakunek zrobiony z dużych liści i podał go blondynce.
– Byłbym zapomniał. Świeża dostawa zielska najwyższej jakości. A jak już przy opatrywaniu jesteśmy, to masz jakiś plaster na zbyciu? Znowu jakiś klump mnie szarpnął, a lepiej żeby żadne zakażenie się nie wdało, bo będzie trzeba jeszcze amputować i co? Bez nogi daleko przez dozorcą nie zwieję.
Odkładając paczuszkę na biurko, wsparł się o nie unosząc lewą nogę. Podciągnął nogawkę, aby ukazać małe zadrapanie, którego autorem pewnie było dopiero co ścięte żyto przez które biegł na skróty.
Co tu dużo mówić - nowy widocznie nie był zbyt dobrze wychowany. Cała banda wyszła się z nim przywitać i pomóc wyjść z pudła, a ten nagle spierdziela bez choćby "nara frajerzy". Nie miło, ale dajmy chłopakowi małe fory pierwszego dnia. Tym bardziej, że Everest postanowił go szybko sprowadzić na ziemię.
– Ma farta że nie kazali mu odtykać starego. – Wydukał między napadami śmiechu – Piękne zagranie Szefuńciu!
Dodał z rozbawieniem, ale też i drobną dumą, że jego przełożony jak zawsze okazał się niezawodny. Już szykował się do dołączenia do niego, gdyby nie zlecenie, które automatycznie zyskało najwyższy priorytet ze względu na nadawcę, jak i cel. A właściwie dwa cele, które bardzo lubił.
– Dobrze mamo~
Odparł z niewinnym uśmiechem i nim Cody był w stanie zareagować, puścił się biegiem do szmacianek medyków, aż się za nim pokurzyło.
Nie kłopotał się pukaniem, czy odsuwaniem płachty, wbił przez nią, a szmata spadła z jego głowy dopiero po kilku krokach.
– Sofi, sofi! Sofi widziałaś Aleca? Chciałem mu pierwszy pogratulować nowego dzieciaka. - O siemasz Alec.
Dopiero po na widok lidera, przypomniał sobie o nabraniu oddechu, jak i uspokojenie go po sprincie. Przecież nie mógł zaprezentować tak słabej formy po krótkim dystansie. Szybko wyprostował się i wypiął pierś.
– Moje gratulacje, to chłopiec. – Od razu się roześmiał. – A jaki żwawy! Od razu zaczął spierniczać i gdyby nie Szefuńcio to by do labiryntu się wpierdzielił. Skubany był szybki, ale do zwiadowcy mu jeszcze daleko.
Machnął olewczo ręką, dopiero po chwili zauważając tą poharataną u starszego chłopaka.
– Ale będzie żył? Cody jest za młody na bycie samotną matką. Już teraz ledwo sobie biedak radzi. Musisz też się trochę przyłożyć i wziąć się za tego Njubi. Labirynt zawsze możesz zostawić mnie.
Wyszczerzył się dumnie, zaraz przypominając sobie o drugim zleceniu. Wygrzebał z torby zarzuconej na ramię pakunek zrobiony z dużych liści i podał go blondynce.
– Byłbym zapomniał. Świeża dostawa zielska najwyższej jakości. A jak już przy opatrywaniu jesteśmy, to masz jakiś plaster na zbyciu? Znowu jakiś klump mnie szarpnął, a lepiej żeby żadne zakażenie się nie wdało, bo będzie trzeba jeszcze amputować i co? Bez nogi daleko przez dozorcą nie zwieję.
Odkładając paczuszkę na biurko, wsparł się o nie unosząc lewą nogę. Podciągnął nogawkę, aby ukazać małe zadrapanie, którego autorem pewnie było dopiero co ścięte żyto przez które biegł na skróty.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
A L E C
T O R I
Alec obserwował Sophie, jak z wprawą i precyzją zabierała się za oczyszczanie jego rany. Jej delikatny dotyk i skupienie były czymś, co zawsze go uspokajało. Sophie była dla nich wszystkich nieocenioną pomocą. Wiedział, że bez niej wielu z nich nie przeżyłoby do dnia dzisiejszego.
-W labiryncie – zaczął cicho, przypatrując się jej skupionej twarzy – Odkryliśmy razem z Hazel nowy sektor. Ale tym razem, w odróżnieniu od innych, był on otwarty. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. W środku stały rzędy metalowych ścian. Przejechałem dłonią po jednej z nich i od razu się przeciąłem.
Urwał na moment i spuścił wzrok na swoją ranę, z której cały czas sączyła się niewielka ilość krwi.
-Nie znaleźliśmy wyjścia, ale być może sektory otwierają się w poszczególne dni. Być może w jednym z nich uda nam się znaleźć coś co pomoże nam się stąd wydostać – powiedział, a w jego głosie można było dostrzec odrobinę nadziei, ale i zmęczenia.
Jego wzrok powędrował ku wyjściu z namiotu, skąd nagle wyleciał Pyra. Nie mógł powstrzymać cichego chichotu, który wyrwał się z jego ust. Chłopiec był naprawdę żywiołowy i musiał przyznać, że zazdrościł mu tej wybuchowej energii, którą miał w sobie. Zaraz jednak jego umysł zaczął analizować każde jego słowo. Wyprostował się i uniósł brew.
-Kolejny Njubi? – zapytał, aby się upewnić czy aby na pewno dobrze zrozumiał. Kiedy otrzymał potwierdzenie, skinął nieznacznie głową i poczekał, aż dziewczyna skończy opatrywać jego rękę.
-Dzięki, Sophie. Po raz kolejny mam u ciebie dług – posłał jej wdzięczny uśmiech, po czym wstał i skierował się ku wyjściu.
-W swoim czasie młody. W swoim czasie – lekko poklepał Pyrę po głowie nawiązując do jego wcześniejszej wspominki o byciu zwiadowcą, a następnie opuścił namiot i ruszył na poszukiwania Cody’ego, który, tak jak podejrzewał, był prawdopodobnie w towarzystwie Nowego.
Wcale się nie pomylił widząc ich przy żarzącym się ognisku. Od razu jego wzrok przeniósł się na nieznajomego chłopaka o chudawej posturze i burzy kręconych loków.
-Cześć. Ty musisz być tym nowym – zwrócił się w jego stronę i wyciągnął ku niemu dłoń -Jestem Alec. Można powiedzieć, że staram się utrzymać ten Sajgon w ładzie i porządku.
Zaśmiał się cicho i zerknął na przyjaciela stojącego obok.
-Nie wiem ile Cody zdążył ci powiedzieć, ale wszyscy tutaj przechodziliśmy przez to samo co ty teraz. Nie pamiętaliśmy jak ani dlaczego się tu znaleźliśmy. Nie znaliśmy swoich imion, swojego pochodzenia. Mieliśmy totalną pustkę w głowie. Imię przyszło z czasem, ale wszystko inne nadal jest totalną niewiadomą – urwał po czym zajął miejsce na jednym z pieńków.
-Na ten moment staramy się przetrwać. Dlatego mamy trzy ważne zasady. Przestrzegaj ich to będziemy cię szanować i traktować jak swojego. Pierwsza z nich… Każdy z nas ma jakąś rolę do spełnienia. Farmerzy zajmują się uprawą roślin i hodowlą bydła, medycy pomagają chorym, kucharze starają się przyrządzać pełnowartościowe posiłki, albo jakiekolwiek posiłki, kiedy jest słaby plon, zwiadowcy zajmują się przeczesywaniem labiryntu i szukaniem wyjścia, a robotnicy… cóż oni zajmują się wszystkim innym. Dostaniesz swój przydział jak tylko dowiemy się w jakiej roli najlepiej się sprawdzisz – uśmiechnął się lekko i oparł się łokciami o kolana.
-Druga zasada jest taka, że nie krzywdzimy siebie nawzajem. Jeśli będziesz miał jakiś problem przyjdź z tym najpierw do mnie, albo do Cody’ego, a my postaramy się go rozwiązać bez użycia przemocy. No i ostatnia zasada… - jego wzrok powędrował ku zamkniętemu wejściu do labiryntu -Labirynt… Nikt oprócz Zwiadowców nie ma prawa wychodzić poza mury. Znamy większość labiryntu. Wiemy kiedy i jak się zmienia no i przede wszystkim wiemy jak unikać Dozorców.
Widząc jego minę, westchnął ciężko i powoli pokręcił głową.
-To potwory. Wyglądają jak wyciągnięte z koszmaru. Jeśli, któryś z nich cię ukąsi to już nie żyjesz, rozumiesz? – jego ton był poważny. Już nieraz stracili ludzi przez to, że go nie posłuchali i postanowili na własnej skórze sprawdzić czy jego słowa na temat potworów jest prawdziwa. Do tej pory nikt nie widział tych śmiałków, a nawet Alec czasem widział po nich jakieś szczątki ubrań porozrzucane po korytarzach labiryntu.
-Hej chłopaki! Przyniosłam kolację! – Tori wesoło podreptała w ich kierunku z talerzami wypełnionymi parującym jedzeniem.
-Masz niezłą kondycję, kolego. Myślałam, że naprawdę nam zwiejesz – zaćwierkotała podając mu jedną z porcji -Ostrożnie, może być trochę gorące.
Kiedy udało jej się porozdawać kolację strefowiczom siedzącym przy ognisku, wzięła jeszcze dwie dodatkowe porcje i ruszyła w kierunku namiotu, gdzie zazwyczaj przebywała Sophie.
-Soff! Kolacja! – powiedziała wesoło -Oh, Pyra! Dobrze, że jesteś! Dla ciebie też mam.
Przysunęła chłopakowi talerz.
-Musisz chociaż trochę zjeść, dobrze? Nie każ mi znowu cię karmić jak małą dzidzię, bo powiem Alecowi, że małe dzidzie nie zostają Zwiadowcami – rzuciła grożąc mu palcem.
Nykx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Robił to od tak dawna, że nie pamiętał nawet kiedy się zaczęło. Właściwie jakby na to spojrzeć, ledwo potrafił wywołać ze strzępków swojego dawnego ja informacje o życiu przed ,,wypadkiem’’. Z tego co wiedział, wcześniej nie było lepiej. Miał tylko swoje imię, a obecnie powtarzał je uporczywie za każdym razem, gdy otwierał usta. Nullo. Nullo. Nullo. Mieszkając w Strefie wszyscy mogli liczyć na najgorsze.
Na pewno powiększała się liczba nowych mogił w Grzebarzysku, gdzie obecnie przebywał. Dbał o istniejące już groby, czyścił, przeganiał nieświadome dzieciaki. Wiedział, że nie było sensu kopać kolejnych bez ciał, na zapas. Wszystko tylko by się zapadło albo naciągnęło wodą. Mógł więc jedynie poprawiać stare kopce, usypywać je kamieniami i kłaść świeże kwiaty raz w tygodniu. Inni nazywali je niepotrzebnymi chwastami, ale on widział w nich sens. Symbol pamięci, czyli rzeczy, której bardzo mu brakowało. Więcej niż pozostałym.
Przeważnie o tej porze pomagał Tori w obieraniu ziemniaków, lecz tym razem zrezygnował, ponieważ rano zastał widok, który przyprawił go prawie o rozpacz. Drewniana tabliczka z napisem Ty pękła w pół. To musiał być zły znak, ci z Góry się na nich gniewali. Wyrył nową, choć i tak nie przytłumił swojego strachu wobec wściekłości bogów. Tak ich nazywał – dawali im potrzebne rzeczy, nagradzali za dobre sprawunki, ale i karcili. Musieli być czymś nadludzkim. Woli Góry nie powinno się sprzeciwiać. W przeciwnym wypadku zasłużą na karę.
Chciał powiedzieć Cody’emu, że muszą uniżyć się w pokorze albo zginą, lecz coś mówiło mu, iż żeby na razie się powstrzymać. Poczekać na odpowiedni moment. Tylko – jaki to był? Może nie taki, w którym wydawał się mało przydatny. Przeważnie był pierwszy do rozpalania ogniska, znoszenia gałęzi i tak dalej. Jednak ta jedna, wspomniana już rzecz wytrąciła go z naiwnej, nieco szalonej równowagi, w jakiej przeważnie tkwił.
Włosy przykleiły mu się do czoła od potu. Ziemia znalazła drobinki wilgoci na jego twarzy, przez co zrobił się zwyczajnie brudny. Ręce również miał czarne. Musiał wkopać drewno porządnie w ziemię, co nie należy do tych łatwych zadań. Był więc nieźle zziajany, ale przynajmniej nie szalał jak wcześniej. Coś jednak dało mu dokończenie zadania, wymagającego od niego więcej nakładu pracy. Wytracił energię, można rzec.
Oparł się o łopatę, patrząc ostatni raz na swoje dzieło. Kiedyś zostawiał narzędzie pod jakimś drzewem, lecz od pewnego czasu przestało mu się to sprawdzać. Ktoś zwyczajnie mu ją zapikolił. Dlatego chował ją pod pryczę. Zarzucił więc przyrząd na ramię i ruszył z powrotem pogwizdując pod nosem.
Gdy już zbliżał się bardziej do centrum, usłyszał znajomy dźwięk, oznajmiający przybycie nowego klumpa. Nie bardzo interesowała go reakcja nowego. Zawsze to samo. Akurat o tym wolałby jak najbardziej zapomnieć. Nikt nie zwracał uwagi na Nullo, więc i on chwilowo przemknął jak cień. Skorzystał z tego, że akurat wszyscy jedli, żeby użyć wolnego prysznica. Oczywiście nie kąpał się cały – obmył jedynie ręce, zapominając kompletnie o buzi… a może będąc zupełnie nieświadomym swojego wyglądu?
Zajął miejsce dość daleko Njubiego, choć na tyle blisko, aby ten mógł usłyszeć jego piosenkę, którą wymyślił naprędce:
- ♫Mamy nowego smrodasa, małego krótasa. Jak go dozorca ugryzie w dupę, zrobi z niego niezłą zupę.♪ – Wywołało to salwę śmiechu, głównie u młodszych Streferów. On nie wyglądał na jakoś szczególnie zadowolonego z siebie, ani też wprost przeciwnie. Zwyczajnie zajął się jedzeniem swojego klopsika, jak gdyby nic się nie stało. Większość chyba już przyzwyczaiła się do jego… inności.
Na pewno powiększała się liczba nowych mogił w Grzebarzysku, gdzie obecnie przebywał. Dbał o istniejące już groby, czyścił, przeganiał nieświadome dzieciaki. Wiedział, że nie było sensu kopać kolejnych bez ciał, na zapas. Wszystko tylko by się zapadło albo naciągnęło wodą. Mógł więc jedynie poprawiać stare kopce, usypywać je kamieniami i kłaść świeże kwiaty raz w tygodniu. Inni nazywali je niepotrzebnymi chwastami, ale on widział w nich sens. Symbol pamięci, czyli rzeczy, której bardzo mu brakowało. Więcej niż pozostałym.
Przeważnie o tej porze pomagał Tori w obieraniu ziemniaków, lecz tym razem zrezygnował, ponieważ rano zastał widok, który przyprawił go prawie o rozpacz. Drewniana tabliczka z napisem Ty pękła w pół. To musiał być zły znak, ci z Góry się na nich gniewali. Wyrył nową, choć i tak nie przytłumił swojego strachu wobec wściekłości bogów. Tak ich nazywał – dawali im potrzebne rzeczy, nagradzali za dobre sprawunki, ale i karcili. Musieli być czymś nadludzkim. Woli Góry nie powinno się sprzeciwiać. W przeciwnym wypadku zasłużą na karę.
Chciał powiedzieć Cody’emu, że muszą uniżyć się w pokorze albo zginą, lecz coś mówiło mu, iż żeby na razie się powstrzymać. Poczekać na odpowiedni moment. Tylko – jaki to był? Może nie taki, w którym wydawał się mało przydatny. Przeważnie był pierwszy do rozpalania ogniska, znoszenia gałęzi i tak dalej. Jednak ta jedna, wspomniana już rzecz wytrąciła go z naiwnej, nieco szalonej równowagi, w jakiej przeważnie tkwił.
Włosy przykleiły mu się do czoła od potu. Ziemia znalazła drobinki wilgoci na jego twarzy, przez co zrobił się zwyczajnie brudny. Ręce również miał czarne. Musiał wkopać drewno porządnie w ziemię, co nie należy do tych łatwych zadań. Był więc nieźle zziajany, ale przynajmniej nie szalał jak wcześniej. Coś jednak dało mu dokończenie zadania, wymagającego od niego więcej nakładu pracy. Wytracił energię, można rzec.
Oparł się o łopatę, patrząc ostatni raz na swoje dzieło. Kiedyś zostawiał narzędzie pod jakimś drzewem, lecz od pewnego czasu przestało mu się to sprawdzać. Ktoś zwyczajnie mu ją zapikolił. Dlatego chował ją pod pryczę. Zarzucił więc przyrząd na ramię i ruszył z powrotem pogwizdując pod nosem.
Gdy już zbliżał się bardziej do centrum, usłyszał znajomy dźwięk, oznajmiający przybycie nowego klumpa. Nie bardzo interesowała go reakcja nowego. Zawsze to samo. Akurat o tym wolałby jak najbardziej zapomnieć. Nikt nie zwracał uwagi na Nullo, więc i on chwilowo przemknął jak cień. Skorzystał z tego, że akurat wszyscy jedli, żeby użyć wolnego prysznica. Oczywiście nie kąpał się cały – obmył jedynie ręce, zapominając kompletnie o buzi… a może będąc zupełnie nieświadomym swojego wyglądu?
Zajął miejsce dość daleko Njubiego, choć na tyle blisko, aby ten mógł usłyszeć jego piosenkę, którą wymyślił naprędce:
- ♫Mamy nowego smrodasa, małego krótasa. Jak go dozorca ugryzie w dupę, zrobi z niego niezłą zupę.♪ – Wywołało to salwę śmiechu, głównie u młodszych Streferów. On nie wyglądał na jakoś szczególnie zadowolonego z siebie, ani też wprost przeciwnie. Zwyczajnie zajął się jedzeniem swojego klopsika, jak gdyby nic się nie stało. Większość chyba już przyzwyczaiła się do jego… inności.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cody&Sophia
Patrząc z boku mogłoby się wydawać, że Sophia słucha jednym uchem, skupiona na opatrywaniu rany Aleca. To nie tak, że jej to nie interesowało. Oczywistym było, że całym sercem chciałaby, aby udało się im wszystkim wydostać z Labiryntu i wrócić… No właśnie, gdzie? Co właściwie czeka na nich poza murami Labiryntu? Czasami miała wrażenie, że traci rozum, ale gdy tak tkwiła między swoimi zmartwieniami, w jej głowie pojawiała się myśl, że może są tu nie bez powodu. Może nie ma nic więcej poza tym, co ich otacza? Ale skąd się brały nowe dzieciaki? A może tak naprawdę wszyscy są już martwi, a to miejsce to czyściec? A jeśli tak, to co się działo z osobami, które umierały tutaj? Czy w ogóle był jakiś sens wypraw zwiadowców między mury?
Uniosła głowę, słysząc, że ktoś jeszcze pojawił się w jej skromnych progach. Parsknęła cichym śmiechem.
– Och, całe szczęście, Cody by się zapłakał, gdyby to była trzecia dziewczynka z rzędu. – pokręciła głową, kończąc opatrywanie lidera. Machnęła zbywająco dłonią – Ściągnąłeś mojego brata z powrotem do Strefy, kiedy sam nie dałby rady wrócić. To ja spłacam dług wdzięczności, nie ty.
Zwiadowca opuścił ich zacne towarzystwo i została sama z chłopcem. Uniosła brwi w udawanym zaintrygowaniu. Kucnęła i ze śmiertelnie poważną miną zaczęła przyglądać się skaleczeniu. Położyła dłoń na udzie chłopca i patrząc mu w oczy rzekła zatrważająco spokojnie;
– Za późno. Trzeba ciąć. – chwilę później pozwoliła sobie na szczery, rozbawiony uśmiech i poklepała go po policzku – Może obejdzie się bez ucinania czegokolwiek… tym razem. – profilaktycznie oczyściła zadrapanie, a następnie przykleiła Pyrze plasterek. Podniosła się z klęczek – Ale po buziaka, żeby nie bolało, to nie do mnie, okej?
Na jej twarzy ponownie zagościł stoicyzm i stanęła plecami do młodziaka, chowając przybory medyczne do odpowiednich szafek i szufladek. Niedługo później zjawiła się Tori z kolacją. No tak, stała pora. Podziękowała jej skinieniem głowy i wskazała na biurko, dając jej do zrozumienia, żeby postawiła tam porcję dla niej, a ona zje, jak tylko skończy sprzątać. Zerknęła przelotnie na przyjaciółkę i Ashtona, kiedy ta pierwsza mówiła o zostawaniu Zwiadowcą. Westchnęła cicho, zamykając szafkę.
– Pamiętaj, że nim dostaniesz akcepta od Aleca, najpierw będziesz musiał zdobyć go od Cody’ego. Zapłacze się, jeśli coś ci się tam stanie. – przysiadła na polowym łóżku ze swoim talerzem. Nie przepadała za nawiązywaniem bliskich relacji ze Zwiadowcami, ponieważ to u nich śmiertelność była najwyższa. A od wypadku Cody’ego, a potem też Nullo, przechodziły ją ciarki za każdym razem, gdy mały Ash mówił, że zamierza dołączyć do tej właśnie grupy.
Och, ty się starasz? - pomyślał sarkastycznie Cody, patrząc z durnym uśmieszkiem na przyjaciela. Ale darował sobie wymawianie tego komentarza na głos. Nie chciał wystraszyć nowego słownymi przepychankami z Aleciem. Zamiast tego, grzecznie kiwał głową, jakby potwierdzał jego słowa. Minimalnie skrzywił się, słysząc, jak starszy chłopak zarzuca Milo informacjami. Za dużo… za dużo na raz, zaraz znowu im zacznie zwiewać jak poparzony i tyle z tego było.
Na szczęście przyszła Tori i uratowała sytuację kolacją. Cody przyjął od niej talerz i uśmiechnął się z wdzięcznością.
Odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę, coby Alec zaraz nie zaczął trajkotać znowu. Przyjaznym, ale stanowczym tonem podjął;
– Słuchaj, Milek, na spokojnie. Nie musisz łapać wszystkiego już pierwszego dnia. Po prostu bądź grzecznym Nijubi i póki co zapamiętaj sobie dwie rzeczy; pierwsza - masz zakaz wchodzenia do labiryntu. Druga - jak już się trochę oswoisz z tym miejscem, znajdziemy ci coś do roboty, żebyś się nie nudził. – typowa matka, próbująca załagodzić sytuację. Klepnął Aleca w ramię – Nie wystrasz go, co?
Zostawił ich samych i oddalił się, żeby poszukać jakiegoś miejsca, żeby klapnąć i zjeść. Dostrzegł je koło ich… specjalnego płatka śniegu, Nullo. Cody szczerze mu współczuł tego, co go spotkało. Poważnie. Usiadł obok niego, posyłając mu krótki uśmiech.
– Jak leci, Nullo? Pracowity dzień? Masz trochę ziemi na twarzy.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
——————————M I L O——————————
Nie miał żadnego planu, oczywiście. Instynkt mówił mu, żeby uciec jak najdalej się da, więc nie zamierzał się z tym kłócić. Nie wiedział nawet, w którą stronę ma biec, a tym bardziej gdzie znajduje się wyjście. Przynajmniej do momentu, w którym nie zobaczył tej ogromnej dziury w obrośniętym bluszczem murze. Jak korzystnie.
Słyszał, jak śmiechy przez jego wyczyny przerodziły się w krzyki, gdy zorientowano się, dokąd zmierzał. Pokonywał dystans szybciej, niż się spodziewał. Ominął jakimś cudem kilka osób na swojej drodze, prawie taranując jakiegoś dzieciaka. Jakaś dziewczyna rzuciła mu kolejne ostrzeżenie, ale przecież się teraz nie zatrzyma. Przyśpieszył, chcąc mieć już to za sobą.
Już blisko.
Na wyciągnięcie ręki.
No dawaj.
W tej całej chwilowej radości, że faktycznie mu się uda stąd wydostać, stracił uwagę nad swoim otoczeniem. Potknął się o coś i runął z impetem na ziemię. Podniósł się szybko zmobilizowany, chcąc kontynuować bieg, ale tym razem nogi odmówiły mu całkowicie posłuszeństwa i ściągnęły go z powrotem na ziemię. Klęczał przez kilka sekund wpatrując się w trawę, obezwładniony przez niedowierzanie. Nie wiedział, czy gotował się ze złości czy zbierało mu się na płacz.
Ocknął się z chwilowego oszołomienia, gdy zorientował się, że ktoś coś do niego mówi. A no tak. Przecież nie rzucił się na ziemię jak ta kłoda sam z siebie.
Patrzył na chłopaka i jego grabie z wyrzutem, bo jakoś ciężko było mu uwierzyć w jego skruchę.
- Ty…O czym wy ciągle pieprzycie?! “Tu jest lepiej, tam jest gorzej” lalala, brzmicie jak jakaś sekta, do cholery, dajcie mi spok - urwał, słysząc okropny hałas. Odwrócił głowę, by patrzeć z bezsilnością, jak jedyna droga do jego ucieczki z tego miejsca się zamyka. Uświadomił sobie niechętnie, że był w błędzie. Umarłby, gdyby tam dobiegł.
Przyjął pomoc we wstaniu z ziemi od chłopaka, bo teraz to nawet odrobinę czuł się głupio, że się na niego wydarł. Trzymał jednak jeszcze uraz za powalenie go grabiami, więc darował sobie przeprosiny. - …Milo - przedstawił się. Imię zostawiało mu gorzki posmak na języku, przypominając mu, że to jedyna rzecz, którą o sobie wie.
Więcej osób ich otoczyło, w związku z czym darował sobie pomysł z kolejną ucieczką w poszukiwaniu innego wyjścia. Jakoś wątpił, że takie było. Przerażało go, że nic z tego nie rozumie i nie może znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia. Adrenalina zaczęła z niego spadać i choć zaczynał odczuwać coraz większe zmęczenie, to było mu łatwiej zapanować nad paniką i uporządkować swoje myśli.
Obserwował wymianę zdań między Everestem, a chłopakiem, który wcześniej wyciągał go z pudła. Cody. Z miłym uśmiechem zapewniał, że wszystko zostanie mu w swoim czasie wyjaśnione, a Milo miał naprawdę ochotę w to uwierzyć, nawet jeśli przychodziło mu to z trudem. Jedzenie było ostatnim z jego aktualnym zmartwień i nie powinien teraz zajmować się jakimś durnym ogniskiem, ale powstrzymał się od protestu. Nikt jak dotąd nie wykazał intencji zrobienia mu krzywdy, ale budzące się resztki zdrowego rozsądku krzyczały do niego desperacko, żeby nie próbował jeszcze sprawdzania ich granic życzliwości.
Powędrował więc za Cody’m, ignorując ciekawskie spojrzenia przez mijane osoby. Większość dzieciaków wydawała się już czymś zajęta i rozchodziła się w swoje strony. Uspokajało go to trochę.
Rozpalanie ogniska spędził w milczeniu, aż w końcu robota została wykonana i mogli usiąść przy żarzącym się ognisku. Skupił wzrok na chłopaku w oczekiwaniu, aż nie zmrużył brwi niecierpliwie.
- No, pali się - zauważył błyskotliwie, odzywając się w końcu - To jak, Cody? Zasługuję już na jakieś wyjaśnienia, czy mam jeszcze zatańczyć? Nie pamiętam tylko, kurde, czy potrafię. Ciekawe dlaczego, nie? - zapytał, mając nadzieję, że jego ton ubrał bardziej żartobliwy niż kąśliwy ton. Trudno było mu już z tym walczyć, gdy wiedział, że jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
Chwilę później dołączył do nich wysoki chłopak, którego na pewno nie widział razem z komitetem powitalnym. Alec. Coraz więcej imion. Miał nadzieję, że pomimo tej amnezji, czy cokolwiek, to jakimś cudem jego pamięć nie jest najgorsza.
Odwzajemnił uścisk dłoni.
- Hej. A ty musisz być przywódcą waszej sekt– nie wiem czego. Więc wiesz…? - zapytał z ponowną nadzieją i faktycznie dostał kilka odpowiedzi, ale nie takich, jakie by chciał. - Niewiadoma? Długo tu jesteście? Nie macie żadnego pojęcia, dlaczego? Kto nas tu ściąga? Co to w ogóle za miejsce? - zaczął rzucać kolejnymi pytaniami sfrustrowany. Więc wszyscy inni są w takiej samej sytuacji, co on. Nie miał pojęcia, czy to go dziwnie pociesza, czy martwi jeszcze bardziej. Kto i po co miałby ściągać tutaj bandę dzieciaków i zagradzać ich murem od świata? I o co chodzi z tą stratą pamięci?
Zamilkł znowu, gdy chłopak opowiadał mu o życiu w tej ich społeczności. No tak, tak, będzie musiał tu się do czegoś przydać, skoro widocznie zostanie tu przez długi czas. Słuchał uważnie, próbując poukładać te wszystkie nowe informacje w głowie. Pod koniec było mu coraz trudniej.
- …Za murami jest labirynt, a w labiryncie grasuje potwór? Co, że jak minotaur? - miał ochotę się śmiać. Bolało to, że wiedział, że chłopak nie żartuje - A jak wam…Zwiadowcom, idzie szukanie wyjścia? - zainteresował się znowu, licząc na jakąś pocieszającą odpowiedź. Wariactwo. Czuł się, jakby oszalał.
Nie zauważył nawet, jak wokół ogniska zebrali się ludzie. Zapomniał o tej całej obozowej kolacji.
- Ach, dzięki - wziął talerz od dziewczyny, która zapewne była jedną z tych kucharek, o których mówił Alec.
Podniósł głowę na dźwięk piosenki, której był widocznie inspiracją. Zmrużył brwi, po czym prychnął śmiechem, bo wydało mu się to tak w głupi sposób psujące mu napięty klimat sytuacji, że aż zabawne. Teraz też zauważył, jak wiele w grupie jest młodszych dzieciaków. Nie widział tu nikogo dorosłego.
- Milek? - obruszył się, ale Cody już się zmył i zasiadł obok śpiewaka. Skupił się znowu na Alecu. - A ci dozorcy, jak wyglądają? Wleźli tu kiedyś do środka? - zapytał jeszcze, krzywiąc się zaraz, czując nadchodzący ból głowy. - Dobra, nie, sory. Dam ci chwilę spokoju, i tak muszę to wszystko jakoś przetrawić. Dzięki za próbę wyjaśnienia mi tego cyrku i nie okazaniem się...nie wiem, mordercami-kanibalami, chyba.
Kalsi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H A Z E L
Niewielki uśmiech zawitał na jej twarzy, kiedy ujrzała jak Milo zjawiskowo wywija orła. Całe szczęście nie udało mu się pobiec zbyt daleko, bo gdyby tylko przekroczył granicę muru to czekałaby go pewna śmierć. Doskonale pamiętała, kiedy to ona pierwszy raz obudziła się w pudle. Była tak samo zdezorientowana jak on. Też chciała uciec stąd jak najszybciej i w przeciwieństwie do Njubiego, była już jedną nogą przy murze, ale ją również zatrzymał Everest. Zrobił to jednak w bardziej cywilizowany sposób, niż z tym świeżakiem, bo zamiast grabi, po prostu chwycił ją za rękę, zatrzymując ją przed samym wejściem.
Na to wspomnienie jej wzrok zatrzymał się na nim przez krótką chwilę. Nie chciała podchodzić i się mieszać w ich rozmowę. Może przywita się z nowym później. Teraz jednak miała zadanie do wykonania, więc skierowała się do odpowiedniego namiotu starając się doprowadzić swoje myśli, dotyczące ich ostatniego odkrycia w labiryncie, do porządku.
Namiot z mapami był jednym z najważniejszych miejsc w Strefie. Wykonany z grubej, nieprzemakalnej tkaniny, był solidnie zakotwiczony do ziemi. W środku, na centralnym stole, znajdowała się ogromna mapa labiryntu, na której zaznaczano wszystkie odkryte przez zwiadowców ścieżki i sekcje. Na mapie widniały liczne notatki, adnotacje i symbole, które pomagały w orientacji w skomplikowanym układzie korytarzy. Obok stołu znajdowały się drewniane skrzynie wypełnione kartami, na których notowano szczegółowe obserwacje, oraz kilka kompasów i latarni. Na jednej ze ścian wisiały mniejsze mapy, które służyły do porównywania codziennych zmian w labiryncie.
Hazel weszła do środka, od razu zanurzając się w analizę mapy. Na stole leżały już niektóre szkice z poprzednich dni. Starannie naniosła nowe informacje, zaznaczając miejsca, które dziś odwiedzili. Każdy, nawet najmniejszy szczegół mógł okazać się kluczowy w ich poszukiwaniach. Z każdą wyprawą starali się zaznaczać wszystkie nowe informacje, każdy zakręt, każde otwarte i zamknięte przejście. Był to proces mozolny i często frustrujący, ale nie mieli innego wyjścia. Inaczej nigdy nie udałoby im się zapamiętać tylu korytarzy. Szczególnie, że labirynt stale się zmieniał.
Przetarła oczy, które nagle zrobiły się zmęczone i piekące. Zanim jednak postanowiła się położyć, postanowiła jeszcze napełnić żołądek zaległą kolacją. Przyjęła miskę z jedzeniem i skierowała się w stronę ogniska. Spostrzegła Njubiego siedzącego wraz z Aleciem niedaleko i nie mogła się powstrzymać od komentarza.
-Oh, a myślisz, że co masz na swoim talerzu? To chyba kawałek uda Jack’a – zaśmiała się wskazując na nieduży kawałek mięsa w jego porcji, kiedy chłopak wspomniał o kanibalach. Przez moment wyglądała na śmiertelnie poważną, ale zaraz potem parsknęła śmiechem. Widząc jednak minę Aleca, momentalnie się opanowała.
-Żart! Żart! To pewnie wieprzowina – powiedziała rozbawiona. Może nie powinna go tak nabierać pierwszego dnia, no ale sam się prosił zadając to pytanie!
-Jestem Hazel – przedstawiła się i zajęła obok niego miejsce -Milo, tak? Całkiem szybko przypomniałeś sobie swoje imię. Mi to zajęło ze trzy dni!
Uśmiechnęła się już tym razem całkiem przyjaźnie i skubnęła trochę warzyw ze swojej porcji.
-Nie chciałbyś mieć z nimi do czynienia uwierz mi. W sensie z Dozorcami… Wyglądają jak połączenie mechanicznego pająka, skorpiona i czegoś ohydnego z twoich największych koszmarów. Są cholernie szybkie, a jak cię ukąszą to już po tobie – rzuciła nieco poważniejąc.
-Ale nie martw się. Tutaj ci nic nie grozi. Jeszcze żaden z nich nie wszedł tu za dnia – dodała. Sama nie wiedziała dlaczego tak się działo, ale dobrze, że byli tu bezpieczni.
Sacito
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
PYRA
Chłopiec z każdym kolejnym klepnięciem nieco bardziej się zgarbił, a jego policzki stopniowo się nadymały. Alec zawsze go tak zbywał. Nic tylko: "w swoim czasie" i w swoim czasie". Tylko kiedy ten "swój czas" miał właściwie nadejść? Pyra był już w strefie od roku i wciąż czekał. Zaczynał powoli podejrzewać, że Lider nigdy nie pozwoli mu wystawić nogi poza bramę... Ale przecież by go nie okłamywał, prawda? W ich małym społeczeństwie zaufanie było tym co trzymało ich wszystkich przy życiu.
Jednak wszelkie ciemniejsze myśli szybko zostały rozwiane przez Sophie, choć pewnie nie była tego nawet świadoma. Tak samo jak tego, że to nie jej żart wywołał u chłopca zmieszanie, a jej bliskość. Gdyby tylko usłyszała jak mocno jego młode, naiwne serce obijało się o żebra, to z pewnością zaraz zaserwowałaby mu multum testów w obawie o jego zdrowie.
– Tym razem? – Odetchnął cicho. – Z drugiej strony mógłbym całymi dniami wylegiwać się w skrzydle i nikt nie miałby mi tego za złe. To wcale nie taka straszna cena. – Odparł pół żartem, ale też odrobinkę pożnie. W końcu całe dnie mógłby spędzać pod opieką blondynki. Z tą myślą poprawił nogawkę, aby pozostała podwinięta, co by nie uszkodzić opatrunku.
Zapach jedzenia zdradził przybycie ich najlepszej kucharki, którą szatyn lubił, a zarazem trochę się jej obawiał. Zwłaszcza kiedy próbowała wmusić w niego coś innego niż ziemniaki. Oczywiście rozumiał, że się martwiła, ale nic nie mógł poradzić na reakcję swojego organizmu, który jak tylko nie rozpoznał na talerzu nic choćby przypominającego ziemniaki, od razu posyłał mu żołądek do gardła.
Już sama groźba karmienia przyprawiła go o dreszcze i nie pomagałą nawet myśl o tym, że Sofi mogłaby się do tego przyłączyć. Akurat przy niej najbardziej chciał uniknąć pokazów dalekosiężnych wymiotów. Przyszła pora na wianie.
– Jasna sprawa. Kiedy ja na siebie nie uważam? – Pośpiesznie zabrał talerz, o mały włos nie wywracając się o niski taborecik. Zaśmiał się niezręcznie i wziął głęboki wdech. Policzył do trzech i wpakował sobie spory kęs jedzenia.
– MmmMm! Tym razem przeszłaś samą siebie Tori. Pachnie smakowicie, aż mi ślinka cieknie. Ty wiesz? To może być przełom! Nawet mnie nie zemdliło. Lecę powiedzieć Cody'emu! Ale się ucieszy! – Wymamrotał z pełną buzią prędko zawijając się z namiotu i od razu wbiegł w pola.
Marnowanie jedzenia było najgorszym co mogli robić w ich położeniu, ale organizm chłopca był bezlitosny i nie pozwolił mu przełknąć choćby tego jednego kęsa, którego już miał w swoich ustach. Skończył on na ziemi, gdzie szybko został zakopany. Nie było innego wyjścia, jak pohandlować tym co miał za ziemniaki, które jakimś cudem jeszcze utrzymywały go na nogach.
W tym celu dołączył do zebranych przy ognisku, gdzie nawet nie musiał pytać, czy przekonywać chłopaków z grupy roboli. W końcu oni potrzebowali największej masy do pracy fizycznej i nie pogardzili nawet fasolką. Ostatecznie skończył z pokaźnym kopcem ziemniaków na talerzu i uśmiechając się od ucha do ucha, ciekawsko zaszył się przy Hazel straszącej Świeżaka. Z łobuzerskim błyskiem w oku, połaskotał ją znienacka w odsłonięty bok.
– O tak cię kąszą! – Parsknął i zaraz zwiał za chłopaków, uważając żeby nie pogubić swoich ziemniaczków. – Proszę nie straszyć Pana Boczka, bo jeszcze serio skusi się na twoje pieczone udko Zel.
Chłopiec z każdym kolejnym klepnięciem nieco bardziej się zgarbił, a jego policzki stopniowo się nadymały. Alec zawsze go tak zbywał. Nic tylko: "w swoim czasie" i w swoim czasie". Tylko kiedy ten "swój czas" miał właściwie nadejść? Pyra był już w strefie od roku i wciąż czekał. Zaczynał powoli podejrzewać, że Lider nigdy nie pozwoli mu wystawić nogi poza bramę... Ale przecież by go nie okłamywał, prawda? W ich małym społeczeństwie zaufanie było tym co trzymało ich wszystkich przy życiu.
Jednak wszelkie ciemniejsze myśli szybko zostały rozwiane przez Sophie, choć pewnie nie była tego nawet świadoma. Tak samo jak tego, że to nie jej żart wywołał u chłopca zmieszanie, a jej bliskość. Gdyby tylko usłyszała jak mocno jego młode, naiwne serce obijało się o żebra, to z pewnością zaraz zaserwowałaby mu multum testów w obawie o jego zdrowie.
– Tym razem? – Odetchnął cicho. – Z drugiej strony mógłbym całymi dniami wylegiwać się w skrzydle i nikt nie miałby mi tego za złe. To wcale nie taka straszna cena. – Odparł pół żartem, ale też odrobinkę pożnie. W końcu całe dnie mógłby spędzać pod opieką blondynki. Z tą myślą poprawił nogawkę, aby pozostała podwinięta, co by nie uszkodzić opatrunku.
Zapach jedzenia zdradził przybycie ich najlepszej kucharki, którą szatyn lubił, a zarazem trochę się jej obawiał. Zwłaszcza kiedy próbowała wmusić w niego coś innego niż ziemniaki. Oczywiście rozumiał, że się martwiła, ale nic nie mógł poradzić na reakcję swojego organizmu, który jak tylko nie rozpoznał na talerzu nic choćby przypominającego ziemniaki, od razu posyłał mu żołądek do gardła.
Już sama groźba karmienia przyprawiła go o dreszcze i nie pomagałą nawet myśl o tym, że Sofi mogłaby się do tego przyłączyć. Akurat przy niej najbardziej chciał uniknąć pokazów dalekosiężnych wymiotów. Przyszła pora na wianie.
– Jasna sprawa. Kiedy ja na siebie nie uważam? – Pośpiesznie zabrał talerz, o mały włos nie wywracając się o niski taborecik. Zaśmiał się niezręcznie i wziął głęboki wdech. Policzył do trzech i wpakował sobie spory kęs jedzenia.
– MmmMm! Tym razem przeszłaś samą siebie Tori. Pachnie smakowicie, aż mi ślinka cieknie. Ty wiesz? To może być przełom! Nawet mnie nie zemdliło. Lecę powiedzieć Cody'emu! Ale się ucieszy! – Wymamrotał z pełną buzią prędko zawijając się z namiotu i od razu wbiegł w pola.
Marnowanie jedzenia było najgorszym co mogli robić w ich położeniu, ale organizm chłopca był bezlitosny i nie pozwolił mu przełknąć choćby tego jednego kęsa, którego już miał w swoich ustach. Skończył on na ziemi, gdzie szybko został zakopany. Nie było innego wyjścia, jak pohandlować tym co miał za ziemniaki, które jakimś cudem jeszcze utrzymywały go na nogach.
W tym celu dołączył do zebranych przy ognisku, gdzie nawet nie musiał pytać, czy przekonywać chłopaków z grupy roboli. W końcu oni potrzebowali największej masy do pracy fizycznej i nie pogardzili nawet fasolką. Ostatecznie skończył z pokaźnym kopcem ziemniaków na talerzu i uśmiechając się od ucha do ucha, ciekawsko zaszył się przy Hazel straszącej Świeżaka. Z łobuzerskim błyskiem w oku, połaskotał ją znienacka w odsłonięty bok.
– O tak cię kąszą! – Parsknął i zaraz zwiał za chłopaków, uważając żeby nie pogubić swoich ziemniaczków. – Proszę nie straszyć Pana Boczka, bo jeszcze serio skusi się na twoje pieczone udko Zel.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
A L E C
Alec obserwował całą sytuację z mieszanką rozbawienia i zmęczenia. Nowy, Milo, był wyraźnie zdezorientowany i przerażony, co było zupełnie naturalne. Każdy z nich przeszedł przez ten etap. On sam, kiedy tylko trafił do tego miejsca, był przerażony. Nie wiedział co się dzieje, nie pamiętał nic, oprócz ciemnej, ciasnej klatki. Miał w głowie pustkę, w której dopiero nocą pojawiło się brzmienie jego imienia „Alexander”. Brzmiało to jednak w ustach innych tak obco, że koniec końców postanowił, aby wszyscy mówili do niego „Alec”. Od tamtej pory tylko takim imieniem się przedstawiał. Nie istniał już dla niego Alexander. Umarł w chwili, kiedy znalazł się w tamtym przeklętym pudle.
Milo zadawał pytania, na które nie było łatwych odpowiedzi, ale Alec starał się jak mógł, by dać mu choć trochę jasności w tym chaosie. Miał nadzieję, że udało mu się wyjaśnić mu najważniejsze rzeczy tak jak umiał i przy okazji go nie wystraszyć. Zależało mu na tym, aby chłopak jak najszybciej obdarzył ich zaufaniem. Wiedział, że pewnie nie nastąpi to od razu, ale może, kiedy od razu zagra w otwarte karty, chłopak szybciej przyzwyczai się do ich rzeczywistości.
Zgromił Hazel spojrzeniem, kiedy ta zaczęła straszyć njubiego. Jeszcze tego by brakowało, żeby pomyślał o tym, że faktycznie jedzą ludzi.
-Hazel, mogłabyś przestać straszyć nowego? Już i tak ma chyba dość wrażeń – odparł w kierunku dziewczyny. Nie mógł jednak powstrzymać cichego śmiechu, gdy Pyra pojawił się za dziewczyną i tym razem to on z niej zażartował. Poczuł, że ta chwila rozluźnienia jest tym, czego właśnie w tym momencie potrzebują. Pomimo tego, że znajdowali się w śmiertelnej pułapce, to starali się wprowadzać do życia chociaż trochę normalności.
Uniósł wzrok w kierunku murów, kiedy powietrze przeciął donośny odgłos przyprawiający o dreszcze. Dozorcy najwyraźniej byli niedaleko ich strefy. Część rozmów umilkła. Alec popatrzył na pozostałych zebranych wokół ogniska i westchnął ciężko. Wcale się nie dziwił, kiedy widział niepokój w oczach innych strefowiczów. Kolejny złowrogi dźwięk odbił się echem po ścianach labiryntu.
-Hej, Milo, wiem, że to wszystko jest przytłaczające. Ale staramy się to wszystko rozgryźć. Nikt nie wie, dlaczego tu jesteśmy, ale razem damy radę znaleźć wyjście - powiedział spokojnie starając się nieco uspokoić nowego kolegę.
-Ej Sean! Podkręć muzykę – zwrócił się do jednego z kucharzy, który siedział niedaleko radia na baterie podkręconego przez Everesta. Faktycznie muzyka rozbrzmiała jeszcze głośniej, zagłuszając niepokojące odgłosy dobiegające zza murów.
-Zjedz i nabierz sił. Pójdę przyszykować ci miejsce do spania – odparł w kierunku Milo i poklepał go lekko po ramieniu, a następnie skierował się do namiotów sypialnianych. Dostawił w nim kolejną pryczę, znalazł jakiś koc i niedużą poduszkę, po czym ułożył wszystko na polowym łóżku.
Wrócił z powrotem do ogniska. Przez chwilę przyglądał się nastolatkom, którzy najwyraźniej już nie przejmowali się tym, co kroczyło w labiryncie. Był przekonany, że już są blisko znalezienia czegoś, co pozwoli im się stąd wydostać. Jednak nie miał pojęcia, co ich czeka poza labiryntem. Co jeśli poza nim było jeszcze gorzej, niż tutaj?
Wzrokiem odszukał w tłumie Cody’ego, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, skinął lekko mu głową, aby podążył za nim. Musiał mu powiedzieć o tym co odkryli z Hazel wewnątrz labiryntu i ustalić, co powinni zrobić dalej. Weszli więc do namiotu, gdzie znajdowały się mapy eksploracyjne.
-Odkryliśmy nowe pomieszczenie wewnątrz sektoru piątego. Był otwarty. Podejrzewam, że inne też się otwierają… - zaczął wskazując na miejsce na mapie, które tym razem odwiedzili -Może, w którymś z nich jest wyjście. Albo jakiekolwiek odpowiedzi. Wkurza mnie, kiedy nowi pytają co się dzieje i czemu tu trafili, a ja nie potrafię im tego wytłumaczyć.
Zaplótł ręce na piersi i zacisnął palce na ramionach. Irytowało go to, że pomimo lat spędzonych w strefie i tak sam nie miał większej wiedzy od nowo przybyłych.
-Przepraszam cię Cody, ale muszę cię prosić, abyś zajął się Milo. Wiem, że i tak zwalam na ciebie zbyt dużo obowiązków, ale muszę sprawdzić o co chodzi z tymi sektorami. Muszę wiedzieć czy wyjście stąd jest możliwe – wciągnął powietrze nosem i powoli wypuścił jej ustami. Był zmęczony. Jego nogi były wyczerpane od kilkudniowego ciągłego biegu po labiryncie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio zjadł pełny posiłek. Kiedy udało mu się przespać całą noc spokojnie, bez nagłych pobudek z powodu koszmarów.
Oparł się jedną dłonią o stół, a drugą przetarł powieki.
-Gdybym mógł to poprosiłbym kogoś innego, ale wiem, że to właśnie ty wprowadzisz go najlepiej do naszej społeczności. Mogę na ciebie liczyć? – spytał zerkając na przyjaciela.
T O R I
Tori uniosła brew widząc podejrzane zachowania Pyry, ale już tego nie skomentowała. Wiedziała, że chłopak jest niesamowicie uparty. Nieraz próbowała go przekonać do zjedzenia czegoś innego niż ziemniaków. Dobrze, że chociaż zjadał cokolwiek. Zawsze starała się odkładać dla tego dzieciaka porcję, nawet jeśli jej szef planował na posiłek jakiś inny dodatek – jak ryż czy kasza. Pyra zawsze miał swoją porcję ziemniaków.
Przyglądała się całej sytuacji z uśmiechem. Starała się być pełna cierpliwości i zrozumienia dla chłopaka, ale widząc jak chudy był, aż coś nieprzyjemnego ściskało ją w żołądku. Pokręciła lekko głową doskonale zdając sobie sprawę z tego, że znów próbuje unikać jedzenia, które nie jest ziemniakami. Nie wiedziała już jak do niego mówić.
Kiedy chłopak zniknął, wróciła spojrzeniem z powrotem do Sophie.
-Zawsze zdajesz się być taka zapracowana – zaczęła przyglądając się jej z troską -Pamiętaj, że musisz też dbać o siebie. Powinnaś od czasu do czasu wyjść z tego… przytłaczającego miejsca. Odpocząć.
Oparła się o jedną z szafek. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem widziała dziewczynę na zewnątrz. Zdawała sobie sprawę, że bycie jedną z niewielu osób, które znają się na medycynie, musiało być wymagające i czasochłonne. Szczególnie, że byli grupą dzieciaków, które nie znały się zupełnie na survivalu w takich warunkach, co skutkowało tym, że co chwila ktoś kończył z raną – mniej lub bardziej poważną. Jednak nie zamierzała pozwolić na to, aby dziewczyna zaszyła się w czterech kątach i wymęczyła się na śmierć.
-Pójdziemy razem na ognisko? Dobrze ci to zrobi. A może pomóc ci w czymś tutaj? – rzuciła z uśmiechem.[/color]
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
——————————M I L O——————————
Ognisko płonęło jasno, rzucając ciepłe, migoczące światło na twarze zgromadzonych wokół niego ludzi. Ciepło ognia otulało go, dając mu nikłe poczucie bezpieczeństwa, nawet mimo usłyszenia przed chwilą o jakichś cholernych potworach za murem. Był prawie pewien, że przeżywał wewnętrznie kryzys egzystencjalny, ale na razie go jeszcze hamował. Za to nie był już w stanie dłużej ignorować swojego głodu, więc wziął się za zaoferowaną mu porcję jedzenia. Podniósł głowę, gdy w hałasie usłyszał względnie znajomy głos. I faktycznie, dziewczyna, która go teraz zaczepiła, okazała się tą samą, co wcześniej ostrzegała go o wejściu do labiryntu. Domyślał się, że powinna być zadowolona, że po zignorowaniu jej rady prawie od razu runął twarzą w ziemię.
Teraz za to prawie wypluł swój pierwszy posiłek dnia. Może za szybko dla niego na żarty o kanibaliźmie. Próbował udawać, że wcale mu serce nie stanęło na dobrą sekundę i odchrząknął doprowadzając się do porządku. A więc Hazel. Dobrze, kolejne imię do kolekcji. Jak dożyje jutra to będzie sprawdzał, czy ci co tu ich zesłali nie pofatygowali mu jeszcze czegoś z pamięcią. Może nie, skoro według dziewczyny przypomniał sobie swoje imię dość szybko. Raczej mało istotne, ale był wdzięczny, że chociaż wie o sobie coś i nie musiał dłużej czekać na olśnienie. Jak straszna musi być świadomość, że nie pamięta się nawet swojego imienia?
- Czyli należysz do tych, er, zwiadowców, o których mówił Alec? - zapytał, bo wyglądało na to, że dziewczyna wiedziała, o czym mówi. Skoro ich widziała…jak oni w sumie walczą z tym czymś? Miał spróbować się i tego dowiedzieć, jakby mało tych pytań już było, ale jak znikąd wyskoczył przy nich ten dzieciak, co go jeszcze niedawno chciał wkręcić w kopanie kibli i połaskotał Hazel, by zaraz wskoczyć za nich. Chyba się już powoli przyzwyczajał do otoczenia, bo nawet już ataku serca na takie zaskoki nie dostawał.
- Wow, per “pan” - uśmiechnął się na awans - Ale nie chowaj się za mną, Panie Odważny, bo za te kible i boczki to ci nie pomogę, jeśli Hazel zachce zemsty - powiedział, czując jak mu nerwy trochę opadły. Nadal bołał go łeb i męczył go ten ciągły niepokój, ale ognisko, jedzenie i obecność ludzi, którzy raczej nie chcą go zeżreć, jakoś mu pomagało. Może po prostu adrenalina zaczęła mu spadać, dając miejsce zmęczeniu. Pomyślałby, chwilo trwaj, gdyby nie usłyszał tych przeraźliwych dźwięków wydobywających się echem zza murów. Ci cali dozorcy, co? Cholera, a miał jeszcze namiastkę nadziei, że sobie to jednak wymyślili.
Słuchał Aleca bez słowa, przetrawiając sytuację, aż ten zaczął się zbierać.
- Ta…dzięki - powiedział, po czym odprowadził chłopaka wzrokiem, aż ten mu gdzieś zniknął.
Przeniósł swoją uwagę na Hazel.
- A tak szczerze, to powiesz mi– jak głęboko w dupie jesteśmy, chciał zapytać, ale przypomniał sobie o obecności dzieciaka. Zresztą nawet jeśli, wątpił, że dziewczyna mu szczerze powie o ich sytuacji. Domyślał się, że nie jest wesoło. Może lepiej, jak spyta na razie o coś mniej przygnębiającego - Opowiecie mi coś o tym miejscu? Macie tu coś do roboty oprócz pracy i straszenia nowych?
Kalsi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
H A Z E L
Milo wyglądał, jakby przeżywał małe załamanie nerwowe po żarcie o kanibalizmie. Hazel wiedziała, że Alec miał rację, by przestała go straszyć, ale nie mogła się powstrzymać. Widok nowicjuszy próbujących zrozumieć, co się dzieje, czasem był jedyną rozrywką w tej piekielnej pułapce.
-No przepraszam, Alec. Jakoś nie mogłam się powstrzymać - uśmiechnęła się w jego kierunku.
Kiedy Pyra połaskotał ją w bok, zareagowała instynktownie, szybko odwracając się i próbując go chwycić. Ale dzieciak był szybszy, zniknął za innymi. Uśmiechnęła się lekko, choć próbowała to ukryć. Ucieszyło ją, że młodziak wciąż miał w sobie tyle energii i humoru, mimo ich niezbyt przychylnej sytuacji.
-Tak, dokładnie. Naszym zadaniem jest eksploracja labiryntu i szukanie wyjścia. To trudna robota, ale ktoś musi ją wykonać - wzruszyła ramionami odpowiadając na pytanie Milo i wzięła kęs jednego z ziemniaków do ust. Nie była zbytnio głodna, ale wiedziała, że musi teraz choć trochę w siebie wmusić, żeby jutro nie opaść za szybko z sił podczas przeczesywania labiryntu.
Słysząc żart chłopaka na temat Pyry, który szybko schował się za jego plecami, zaśmiała się cicho pod nosem.
- Nie martw się, Świeżak. Pyra to mały diabeł, ale jest nasz – powiedziała, puszczając oczko do chłopca. Może wywinie mu jakiś numer później.
Atmosfera zmieniła się, gdy dźwięk dozorcy przeszył powietrze. Hazel zauważyła, jak wszyscy wokół ogniska zesztywnieli, a rozmowy ucichły. Alec próbował utrzymać morale, włączając muzykę, ale napięcie było wyczuwalne.
Hazel zamyśliła się na chwilę, zastanawiając się, co może powiedzieć, żeby nie zniechęcić chłopaka jeszcze bardziej.
-Prawdę mówiąc niewiele jest tu do opowiadania. Każdy z nas obudził się w luką w pamięci w pudle, tak jak ty. Nikt z nas nie pamięta nic więcej poza swoim imieniem. Nie wiemy jak się tu znaleźliśmy, ani kto postanowił nas tu wysłać. Od kilku lat przeczesujemy labirynt w poszukiwaniu wyjścia, ale jak na razie bezskutecznie. Próbujemy jakoś zorganizować życie, żeby nie zwariować. Wieczorami, kiedy jest spokojniej, czasem gramy w gry, opowiadamy sobie historie. Staramy się żyć normalnie, choć normalność to tu pojęcie względne – powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Jeśli masz jakieś umiejętności, na pewno znajdziesz tu coś do roboty. Wszyscy staramy się jakoś przetrwać i pomóc sobie nawzajem. Na pewno Alec wyjaśnił ci jak funkcjonujemy w tym miejscu – dodała.
Hazel widziała, że Milo miał jeszcze wiele pytań, ale wiedziała, że odpowiedzi przyjdą z czasem. Na razie musiał się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak musiał się czuć w tym momencie. Ona była zupełnie tak samo przerażona i zdezorientowana jak on. Sama pchnęła się do labiryntu, kiedy tylko wyszła z pudła. Ciężko jej było przyzwyczaić się do obecności pozostałych nastolatków. Zaufać im na tyle, aby mogła w spokoju zmrużyć oko. Teraz jednak, nie zawahałaby się poświęcić swojego życia dla większości z nich. W tym momencie byli dla niej jak rodzina, której na ten moment zupełnie nie pamiętała. Czy miała jakiś rodziców, którzy umierali ze zmartwienia pod jej nieobecność? Czy może oni sami podjęli decyzję o wysłaniu swojej córki u podnóże labiryntu? Sama miała zbyt wiele pytań, a za mało odpowiedzi.
Skończyła jeść swoją kolację, zostawiając kilka resztek jedzenia, które już nie zmieściły jej się w żołądku, a następnie wzięła talerz od nowego.
-Słuchaj… Wiem, że to wszystko tutaj brzmi… gównianie. Nie chcę tutaj cię okłamywać i mówić, że z czasem się przyzwyczaisz. Może tak będzie, a może nie. Ale naprawdę jesteśmy zgraną ekipą. Możesz na nas liczyć - nie wiedziała kiedy stała się tak wylewna, ale poczuła, że tym razem musi pokazać tą drugą stronę siebie. Zerknęła jeszcze na Pyrę, który cały czas grzebał w swoim talerzu i pokręciła głową.
-Nie wybrzydzaj tylko skończ w końcu jeść te ziemniaki, młody. Już niewiele ci zostało - skomentowała przyglądając mu się uważnie. Kiedy i on skończył swój posiłek, od niego również zgarnęła talerz.
-Dobranoc - rzuciła jeszcze na odchodne i skierowała się do ich prowizorycznej kuchni, gdzie dokładnie obmyła talerze, kładąc je na odpowiednią półkę, a następnie ruszyła w kierunku namiotu sypialnianego. Była wykończona.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|