Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Twilight tension17/09/24, 02:27 pmEeve
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 29%
2 Posty - 29%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%

Go down
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Devil's Trill Sonata {20/05/23, 05:12 pm}

First topic message reminder :

Diabelska
Eeve & Calinda
.
Sonata
Emme's Codes


Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {31/07/23, 09:29 pm}

A S T E R     R E Y E S

         Dwa tygodnie szlabanu minęły jej zaskakująco szybko, nawet jeśli było to tylko ponure krzątanie się od domu do szkoły, od szkoły do domu. Rodzice Aster, Nehy i matka Caleba musieli się chyba ze sobą skontaktować za plecami swoich latorośli, bo wszyscy dostali taki sam okres kary. Neha jest tego pewna, bo nie wierzy, żeby jej rodzice dali jej taką “łagodną” karę sami z siebie. Nadal została jednak odcięta od kieszonkowego do odwołania.
         Weekendy Aster spędzała także w domu, ale przynajmniej mogła porządnie pomóc babuszce w ogrodzie i szklarni. Z ojcem rozwiązała już tyle krzyżówek, że powinna dostać jakieś specjalne osiągnięcie. Po kij jej wiedzieć, co to aglet. No, przy tym akurat się pochwaliła wiedzą z kreskówki, ale ojciec był pod wrażeniem.
         Sporo rozmawiała ze swoimi przyjaciółmi, nawet i po szkole, głównie przez facetime’a. Dużo się u nich działo. Neha spodziewa się rodzeństwa, bo jej matka jest w ciąży, a Caleb zerwał ze swoją dziewczyną, ale nie chciał wchodzić w szczegóły. Czasem wkradał się temat sytuacji u Lydonów, w którą zostali niedawno bądź co bądź, wplątani. Aster szukała po internecie czegokolwiek pomocnego, jakiejś rady, co mogą zrobić, ale praktycznie nadaremno. Postalkowała w necie także pana Martina i panią Dalię i no, oczywiście, że Mackenzie miała rację. Mieli aż dziwnie pozytywną reputację, nawet w takiej branży. Zostało jej jedynie zwrócenie się do innych członków rodziny i pogadanie z Grahamem.
         Ćwiczyła też dużo. Bardzo dużo. W sumie codziennie, aż nie zaczynały ją boleć nadgarstki lub głowa. Leo zaczął chodzić po domu w słuchawkach, bo już miał dość tego utworu i wolał ogłuchnąć od czegoś innego. To ją tylko bardziej zachęcało do grania.
         Postanowiła się pouczyć na zbliżające się egzaminy końcowe. Poczuła jakiś dziwny przypływ motywacji. Może chciała się sprawdzić, może coś sobie udowodnić. Jej ostatnia szansa w tym roku szkolnym na poprawienie średniej. Wcale nie ma problemów z utrzymaniem uwagi, jak się postara, to da radę!
         Poszło jej fatalnie.
         Wystarczyło spojrzenie na kilka pierwszych pytań, żeby wiedzieć, że jest stracona. Uczyła się niepotrzebnych rzeczy, czy już po prostu niczego nie pamięta? Co za marnotrawstwo czasu. Wiedziała, że nie nadrobi wszystkich tematów w dwa tygodnie, ale myślała, że pójdzie jej lepiej, skoro tym razem włożyła w to serce, niemal. Żałosne.
         Na przerwie zostali w klasie. Neha odwróciła się do niej, bo jej ławka była przed nią, a Caleb dosiadł się obok, kradnąc jakieś przypadkowe krzesło bez właściciela. Położyła się na ławce patrząc się w jakiś nieokreślony punkt za oknem, gdy oni dyskutowali o swoich odpowiedziach z egzaminu. Próbowali dojść do wniosku, czy w siódmym była odpowiedź A czy B, ale ona chyba w ogóle dała tam D, więc wolała się dalej nie pogrążać.
         Szturchnięcie w ramię oderwało ją od obserwowania, jak pająk tka pajęczynę na parapecie za szybą.
         - Co dziś z tobą? Zachowujesz się inaczej - Neha wbiła w nią spojrzenie. Zaraz szturchnęła ją czubkiem buta w kolano. Co za brutale.
         - Nie mów, że się przejmujesz egzaminami. I tak się nie uczyłaś, co? - Caleb bujał się na krześle, jakby zamiast ręki chciał sobie jeszcze złamać kark. Chwyciła oparcie jego krzesła i ustawiła go stabilnie. Prychnął, ale dał sobie spokój z bujaniem.
         Uczyła się. W tym problem.
         - …Nie, nie uczyłam się, kujony. Zdam na farcie jak zawsze - wyprostowała się z uśmieszkiem. Nadal się na nią patrzyli. Westchnęła i machnęła ręką. - Sorki, nie wyspałam się. Czytałam nowy fanfik Nehy. Bardzo ciekawy. Wiem, że lubisz slowburny i w ogóle, ale oni kiedyś uśmiechną się chociaż do siebie, czy mam czekać kolejne pięćdziesiąt rozdziałów, żeby znowu mieli chociaż jakąś dłuższą rozmowę? - dodała, przekierowując uwagę na przyjaciółkę.
         - Oj, przestań! Ludzie to uwielbiają. Ta antycypacja, niedosyt… Może w przyszłych rozdziałach zaczną się do siebie zwracać po imieniu…Ale muszę się zastanowić.
         - Sadystka - mruknął Caleb, po chwili wyciągając sprawną rękę do przodu. - Daj mi trochę tych cukierków. Są jakieś malinowe?
         - O, jaka okazja? - zapytała, bo dopiero teraz zauważyła, że na ławce leżało kilka owocowych cukierków.
         - …Są od Grahama. Za notatki. Był tu dosłownie przed chwilą. Spałaś? - Neha zmarszczyła brwi, skinieniem głowy pokazując siedzącego już w swojej ławce chłopaka. No tak, tak, zauważyła wcześniej, że wrócił. Jak nie patrzyła na diabelską kartkę to na niego.
         - Och. To miło - żałowała, że przez rozkojarzenie nie zagadała do niego, jak miała okazję. Może– Iii zadzwonił dzwonek na lekcje. Kolejny egzamin. Cudownie. Może później.
         Ten uciekinier. No nic. W takim razie da mu spokój.
         - Zostańmy w środku - zażądała Neha, wlecząc się na długiej przerwie za pozostałą dwójką.
         - Nie ma szans.
         - Ale jakby, czemu.
         - Przecież mieliśmy sobie zrobić dziś piknik, jak będzie ciepło! A słońce świeci? Jest dosłownie piękna pogoda? Świeże powietrze nam się przyda! Przez dwa tygodnie siedzieliśmy w domu - chciała być przekonująca. Próbowała skłonić swoją typową energię do powrotu, ale to było dużo trudniejsze w murach szkoły, gdzie każdy gada tylko o egzaminach.
         - No tak, ale trochę za wysoka ta temperatura. Możemy wyjść na świeże powietrze wieczorem… - próbowała dalej, ale już mniej nalegająco.
         - Dobra, Neha, w szkole wali potem. Znajdziemy ci jakiś cień, nie martw się - dwa do jednego zaważyły o ich decyzji i już zaraz przemierzali plac szkoły. Faktycznie parzyło, ale w przyjemny sposób. Dobrze jest poczuć promienie słońca na twarzy. Pewnie znowu jej piegi wyjdą.
         - O, kolejny fan świeżego powietrza - odezwał się Caleb. Zauważyła, że patrzył się na siedzącego pod drzewem Grahama. A, to tu go wcięło.
         - No i świetnie. Chodźmy - jednak nie da mu spokoju.
         Kilka chwil później cała trójka była już pod drzewem, które wcześniej było oblegane tylko przez Lydona.
         - Siema, stary, pożyczysz trochę cienia? - zapytał Caleb, ale nie czekając na odpowiedź usiadł już na trawę. Dziewczyny witając się dosiadły się zaraz po nim.
         - Mieliśmy plan zrobić sobie piknik. Dołączasz się do nas? - zapytała, ale raczej stawiając go przed faktem. Skoro jeszcze nie dał nogi to dołączy.
         - “My”? - rzuciła Neha, udając nadąsanie. Cień chyba jednak nie był najgorszy, bo wydawała się już rozluźniona. - Jak tam powrót? Od razu na egzaminy to pewnie trochę słabo - przerzuciła swoją uwagę na Grahama, zmieniając ton na łagodniejszy.
         - Chciałam się w sumie też zapytać, kiedy byś dał radę ze mną poćwiczyć. Znaczy no, na spokojnie, dostosuje się do ciebie - zapewniła. Dwa tygodnie to może być za krótko na regenerację, nie jest w sumie pewna.
         - Weź, ty od razu interesy. Egzaminy są. Relaksu trzeba, a nie. Ile wam tam czasu zostało? Dacie radę - wciął się Caleb przenosząc się z pozycji siedzącej na leżącą.
         - Ale przecież ja nie…ech. Ok, sorki - odchyliła głowę do tyłu, zastanawiając się. - To zmieniając temat. Coś się działo ciekawego? Chyba nic cię nie ominęło… - spojrzała na Grahama.
         - Jak nie? Tydzień temu Josh z trzeciej de, ten z szczurzym ogonem pobił się z Lucasem z trzeciej be, ten co zawsze zajeżdżał tym neonowo czerwonym autem od starego - zaczął Caleb.
         - A tak, faktycznie. Josh wybił mu chyba szybę w tym aucie? - przypomniało jej się. Nie była tego świadkiem to wyrzuciła to z głowy.
         - I kilka zębów.
         - Okropne!…A o co im poszło? - Neha brzmiała, jakby chciała zakończyć temat, ale jednak zainteresowanie wygrało.
         - No przecież Lucas przystawiał się do matki Josha. Czy ojca? Nie pamiętam - wyjaśnił nonszalancko.
         - A nie do siostry? Jak ona miała, Amanda?
         - Nie. Ona jest podobno w ciąży z naszym nauczycielem od wf-u.
         - A skąd ty to wszystko wiesz w ogóle? - zapytała Neha. Niby coś słyszała, ale nie była pewna, czy chłopak sobie nie zaczął żartować.
         - Mam swoje źródła.
         Kontynuowali plotki, wyciągając z plecaków jedzenie. Ze swoich marynarek zrobili prowizoryczny koc piknikowy. Neha zabrała ze stołówki zanim wyszli kilka soczków, które podała każdemu z nich. Wzięła trzy, ale postanowiła jeden przed Grahamem, bo i tak miała butlę wody. Dodatkowo przyniosła z domu pokrojone owoce w pudełkach i kilka porcji jakiegoś japońskiego deseru, który opisała jako dango. Aster wyciągnęła chlebek bananowy i kanapeczki, które przygotował jej ojciec na specjalne życzenie. Caleb położył na marynarkach dwie paczki chipsów i czekoladę, która już zaczęła się roztapiać.
         - Co? Będzie do maczania w niej owoców. Klasa - zapewnił biorąc już garść chipsów.
         - Jasne. No, częstujcie się - zachęciła, rozstawiając przekąski, żeby każdy miał wygodny dostęp. Podobało jej się na zewnątrz. Wolała przez chwilę nie myśleć, że po przerwie czekają ich kolejne egzaminy.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {01/08/23, 05:59 pm}

G r a h a m   L y d o n


         Nie zdążył w żaden sposób zareagować, kiedy Aster i jej przyjaciele dosiedli się do niego w cieniu. Nic nie powiedział, nie warknął, żeby sobie poszli, po prostu zaakceptował ich obecność. Był tak spragniony towarzystwa, że nawet oni byli dla niego błogosławieństwem. W milczeniu obserwował jak rozkładają się ze swoim “piknikiem”.
         Reyes spytała go o powrót do ich przygotowań. West co prawda zmienił temat, a ona na to przystała, jednak Graham miał świadomość, że jest to coś, czym powinni się zająć. Przez chwilę przysłuchiwał się ich rozmowie. Josh? Lucas? Amanda? Nie miał pojęcia o kim mówią. I nie wiedział, czy chce wiedzieć, kim jest dziewczyna, która wpadła z nauczycielem w-f’u.
         Pewnie to pretekst. Siedzą z nim, bo uznali, że nagabywanie go, że powinni od razu wrócić do ćwiczeń, jak on ledwo wrócił do szkoły, mogłoby być gówniane, więc udają koleżeńskich, żeby “załagodzić” efekt. Czułby się bardziej komfortowo, gdyby postawili sprawę jasno, a nie, bawią się w podchody…
         Ominęła go tego miesięczna wypłata kieszonkowego, więc nawet jakby chciał, to nie miał czego dołożyć to poczęstunku. Odwinął rękawy koszuli, zasłaniając niezagojone siniaki i sięgnął po sok, który postawiła przed nim Neha. Wciąż nie angażując się w rozmowę, przysłuchiwał się im, bawiąc się papierową słomką. Nienawidził papierowych słomek. Całkowicie zmieniały smak napoju, a poza tym szybko przemakały i nie dało się przez nie pić.
         Chyba zbyt długo nic nie mówił, ani generalnie za dużo nie dawał oznak, że funkcjonuje z nimi na jednej planecie, bo po chwili zauważył, że mało dyskretnie przygląda mu się Collins. Przez krótki moment patrzyli sobie w oczy, po czym uśmiechnęła się do niego i podsunęła bliżej niego pudełko z owocami, jakby dając znak, że tak, on też może się częstować. Chwilę później całkowicie naturalnie skupiła swoją uwagę na Calebie, który coś tam znowu opowiadał.
         Skoro oferują, to czemu ma nie skorzystać?
         Ostrożnie chwycił kawałek jabłka, które było najbliżej.
         Ostatecznie odezwał się dopiero pod koniec tejże posiadówki.
         – Jeśli ci pasuje, możemy wrócić do ćwiczeń dzisiaj… – oznajmił. Chyba zdążyli o nim zapomnieć, szczególnie West, bo wydawał się nieco zaskoczony, słysząc jego głos – … przeze mnie jesteśmy dwa tygodnie w plecy i musimy przez to trochę przycisnąć. – tak czy siak mieli mało czasu, a przez jego głupotę, stracili z tego jeszcze dwa tygodnie. Kto wie, może Aster ćwiczyła przez ten czas, ale on spędził te dni głównie na spaniu, żeby nie przeciążać obolałego ciała. Musi teraz  ćwiczyć dwa, trzy razy więcej, żeby nadgonić. Zamiast tu siedzieć, powinien poświęć przerwę obiadową na ćwiczenia.
       

         Po lekcjach wybrał się z Aster do jej domu. Im bliżej byli, tym bardziej się stresował prawdopodobnym spotkaniem z rodzicami dziewczyny, szczególnie matką. Pewnie mają go za jakiegoś kryminalistę czy coś w tym rodzaju. Nie zdziwiłby się, gdyby stwierdzili, że jednak nie życzą sobie, żeby to on asystował ich córce w konkursie.
         Starym zwyczaju rozgościli się w saloniku. Przed przyjściem tutaj, Graham napisał SMS-a i do stryja, i do ciotki, żeby oboje wiedzieli, że jest u Reyesów. Wziął też kilka tabletek przeciwbólowych, żeby lepiej znieść następne kilka godzin ćwiczeń.
         Bardzo się starał, ale i tak miał wrażenie, że gra gorzej, niż przed dwoma tygodniami.  Kiedy zrobili sobie przerwę, miał wrażenie, że zaraz padnie ze stresu i bólu. Usiadł na kanapie, obserwując bawiące się koty. Musi się podciągnąć. Ale doba jest za krótka, żeby jednocześnie ogarniał naukę, próby z Aster i jeszcze ćwiczył sam.
         – Może powinienem zrezygnować ze snu… – wymamrotał do siebie. Dopiero po chwili oprzytomniał, orientując się, gdzie jest. Głównie za sprawą ojca dziewczyny, głowy rodziny Reyes, który zawołał ich na obiad.
         Lydon poczuł się ciu niezręcznie, gdy wszedł do jadalni i zobaczył całą familię przy stole.
         – Dzień… dobry… – przywitał się z tymi, z którymi nie miał okazji i patrząc na swoje stopy, zajął wolne krzesło. Ostatnim razem zawołali ich, jak pozostali zjedli. Graham nie był pewien czy powinien się cieszyć z zaszczytu zaproszenia na rodzinny obiad, czy płakać.
         Absolutnie nie wiedział jak się odnaleźć. Posiłek w domu Aster niczym nie przypominał mu tego, co znał od ostatnich pięciu lat. Pomijając to, że dali mu pusty talerz, żeby sam sobie nałożył porcję. To całkowicie wybiło go z rytmu. Nie wiedział, ile może wziąć, gdzie jest granica, po której zostanie zbesztany. Spróbował poratować się, obserwacją pozostałych przy stole, ale każdy nakładał sobie tak różne porcje, że nie potrafił ustalić złotego środka. Nie mając pojęcia, co począć, nałożył sobie niewielki kawałek lazanii. Żuł go powoli, chcąc oszukać żołądek, że zjadł więcej, niż w rzeczywistości.
         – Hej. – spojrzał na siedzącego naprzeciwko starszego brata Aster, Leo, czy jak mu tam było – To ty jesteś tym gościem, co śpiewał nad rzeką piosenkę o je–
         – Leo! – w odpowiednim momencie uciął mu ojciec.
         Graham najpierw gwałtownie pobladł, a następnie spuścił wzrok, czerwony ze wstydu.
         – T-ta… Głupi wybryk… – odpowiedział cicho. Odchrząknął ze zdenerwowaniem – To nie jest coś, co zdarza mi się nagminnie, nie powinienem był tego robić. – dodał, wciąż czerwony.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {04/08/23, 03:47 pm}

A S T E R     R E Y E S

        To był błąd. Kompletnie bez sensu. Wiedziała, że nie zagrają lepiej niż dwa tygodnie temu, ale że gorzej, to wolała się nie dowiadywać. Za bardzo się pośpieszyła. Chociaż jej zależało, to przez myśl przeszło jej, żeby w ogóle zrezygnować i spróbować za rok lub poszukać innego konkursu, w którym będzie mogła się wykazać. Tylko, że nie rozwiązałoby to żadnego problemu. Skoro już wie, jak łatwo stryj Grahama dostaje białej gorączki to wolała się nie zastanawiać, jak zareagowałby, gdyby zrezygnowała z ich układu. No nic. Nadal była przekonana, że mają szansę na te podium, ale będzie musiała inaczej do tego podejść.
         Zastanawiała się, czy coś powiedzieć na ten temat, ale zostali zawołani na obiad. Mimo starań czasem trudno było, żeby zebrać wszystkich przy obiedzie o tej samej porze, więc miło, że dzisiaj wszyscy byli w domu. Gotowaniem zajmował się głównie tata, chociaż mama czasem zostawała dopuszczona do pomocy w przystawkach lub dodatkach. I tym razem przygotowała jakąś prostą sałatkę, frytki i grillowane warzywa, ale Aster głównie zajęła się swoim ulubionym, czyli lazanią.
         W momencie, gdy Leo otworzył usta, wiedziała co się święci. Po powrocie z komisariatu opowiedziała przebieg wieczoru z kilkoma niepotrzebnymi szczegółami.
         - Mówisz, jakbyś ty nie śpiewał “Candle in the wind” za każdym razem, gdy tata poczęstuje cię shotem whisky na imprezie rodzinnej - dodała ze złośliwym uśmieszkiem, po tym jak ojciec mu przerwał. Mama zawsze karci tatę, gdy ten mu daje posmakować coś z barku, ale wynik jest na tyle niewinny i urzekający, że mu wybacza.
         - Przepraszam bardzo, ja to robię z szacunkiem do księżnej… - spojrzał na nią niemal urażony rzucając w nią frytką, którą z jakimś fartem złapała.
        - Masz za co przepraszać. Za ten fałsz to powinieneś trafić za kraty.
        - Nie rozmawiajmy już o rodzinie królewskiej - wciął się znowu tata mierząc rodzeństwo wzrokiem, tym razem już kończąc ich wymianę zdań. Gdy odwrócił od nich uwagę, wystawili sobie nawzajem języki i wrócili do obiadu.
        - Cóż, na pewno to was nauczyło, że alkohol bywa zdradziecki… - odezwała się matka, patrząc głównie na córkę. A no tak, szybko jej nie da zapomnieć. Tyle się nasłuchała, że chyba naprawdę poczeka z alkoholem do dwudziestych pierwszych urodzin lub zostanie abstynentką.
        - Oj, młodzi są! Chyba nie oczekujecie, że będą pić samą wodę święconą? - wcięła się babcia, jak zawsze ratując ją od kazania. Nałożyła sobie porcję sałatki, chyba chcąc sprawić jakąś przyjemność synowej.
         - Mamo, buntujesz mi Aster, nie buntuj też jej kolegi - powiedział ojciec, ale z lekkim uśmiechem na ustach. Z nich wszystkich chyba on był na nią najbardziej wściekły za ten cały wybryk, ale i jemu już praktycznie przeszło.
         - Mieliście nieprzyjemną przygodę. Cieszę się, że już wróciłeś do zdrowia, Graham - Grace złagodniała zwracając się do młodego Lydona i skończyła temat sprzed dwóch tygodni.
        - Po chorobie, a tak mało je! Taki ciężki czas macie w szkole, siły trzeba mieć! Jedz, jedz, nie wstydź się, mamy pełno! - babuszka zauważając marny stan talerza chłopaka, chwyciła blachę lazanii i sama nałożyła mu jeszcze jeden kawałek, ale znacznie większy.
        - Babciu, nałożysz mi też? - poprosiła Willy, która skończyła już swoją porcję. Młoda miała ostatnio apetyt. Babcia była z tego bardzo zadowolona i z głaskiem po głowie nałożyła dziewczynce dokładkę.
         Grace złapała najmłodszego syna za ramię, gdy ten pochylał się z kawałkiem lazanii na widelcu, by dać go kręcącemu się wokół jego krzesłą kotu.
         - Koty nie jedzą lazanii, kochanie.
         - Jak nie? Garfield lubi - Genie wytłumaczył bardzo pewnie swoje rozumowanie wzięte z ulubionej kreskówki, ale zaprzestał wciskania lazanii biednemu kotu.
         - Tak, ale myślę, że przynajmniej Pepper wzgardziłaby czymkolwiek innym, niż jej prestiżowa karma z puszki.
         - Nie wie, co traci - dodał ojciec, jak zawsze dumny ze swoich dań.
         Po obiedzie Aster stwierdziła, że lepiej będzie odpuścić sobie dziś powrót do treningów. Walnęła jakiś kit, że wzięła ją migrena, a matka zaproponowała, że odwiezie Grahama do domu. Kolejny dzień obszedł się bez prób, bo była czymś niby po szkole zajęta, a przez resztę dni ich treningi zostały skrócone, bo przecież egzaminy i kończyły się po obiedzie z rodzinką Reyesów.
        Ostatni dzień egzaminów dobiegał końca. Aster walczyła z pomysłem, żeby dramatycznie nie spalić w jakimś ognisku swoich notatek. Ostatecznie była pewna, że najlepiej jej poszło z angielskiego, dzięki jej umiejętności udawania, że wie o czym pisze. Z matematyki też jej się chyba nawet udało, bo poprosiła mamę o pomoc. Wydawała się z tego zadowolona.
         Wesołe miasteczko w mieście zapowiadało się już od chyba miesiąca, a paczka planowała się wybrać, ale później o tym totalnie zapomnieli, aż Neha nie przypomniała im o tym dzisiaj rano, bo zapisała sobie to kiedyś w kalendarzu, zaraz obok dnia, w którym Calebowi zdjęli gips z ręki. Nadal musiał nosić usztywnienie, ale wszystko było w porządku. Miasteczko było dobrym pomysłem na świętowanie i tego i końca stresu związanego z egzaminami.
       Po ostatnich zajęciach podeszła do Grahama.
         - Hej, mamy w planach wybrać się zaraz do Wesołego Miasteczka - wyjaśniła wskazując skinieniem głowy na zbierających się Nehę i Caleba, chociaż to raczej oczywiste, o kim mówiła. Tym sama dała do zrozumienia, że dzisiejszy trening jest odwołany. Kolejny dzień wolny raczej im się przyda. - Byłoby fajnie, jakbyś poszedł z nami. Wiesz, mówiłam, że tym razem porobimy coś legalnego! - zaproponowała uśmiechnięta. Pamiętała, że dwa tygodnie temu mówił, że się zastanowi, czy będzie chciał spędzić z nimi jeszcze czas. Nie była pewna, czy miasteczko to jego klimaty, ale nie boli spróbować go z nimi zaciągnąć.
        - Ta, Lydon, dawaj - dołączył się Caleb, a za nim i Neha . - I weź napisz może do Kenzie i dziewczyn, czy też chcą. Albo ty Neha, ale to zaznacz, że jej kuzyn idzie, to nie będzie się za długo zastanawiać.
        Neha zarumieniła się lekko, ale wzrok miała utkwiony w telefonie na jakiejś aplikacji z dojazdami.
        - Mamy jeszcze trochę czasu do autobusu, ale chodźmy już lepiej. Poplanujemy po drodze.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {06/08/23, 10:57 am}

G r a h a m L y d o n


         – Przytyłem. – stwierdził, kiedy mokry stanął przed lustrem, aby powycierać się po prysznicu. Przejechał dłonią po niewielkiej fałdce tłuszczu na brzuchu, której nie było jeszcze kilka tygodni temu. To pewnie przez te obiady w domu rodziny Reyes. Nestorka rodu zawsze namawia go na dokładkę albo deser.
         Jak tak dalej pójdzie, zdąży się poważnie roztyć przed konkursem.
         Mackenzie dalej unikała spędzania z nim czasu. Pytanie o powód pogorszenia się ich relacji, nie dawało mu spokoju. Co się stało? Dlaczego nie chciała już z nim przesiadywać? Czy to jego wina? Coś zrobił nie tak? Im dłużej to trwało, tym gorzej się czuł. Miał wrażenie, jakby popełnił jakąś zbrodnię i został skazany na karę milczenia. W domu nikt się do niego nie odzywał. Nawet taki odludek jak on, zaczynał tęsknić za towarzystwem drugiego człowieka.
         Co ciekawe, znalazł tę odrobinę uwagi u Aster i jej przyjaciół. Nie do końca się jeszcze do nich przyzwyczaił i zwykle po prostu trwał przy nich w milczeniu, ale jemu to wystarczało. Był obok i przysłuchiwał się ich rozmową. Nawet nie sięgał zbyt często po słuchawki w ich obecności. Bał się trochę wakacji. Nie będzie miał pretekstu, żeby się do nich przysiąść. Jeśli Mackenzie nie zacznie się do niego odzywać, czekają go bardzo długie, samotne dwa miesiące.
         Z tą świadomością po ostatnich zajęciach semestru, poszedł do swojej szafki, żeby spakować część swoich rzeczy. Przez lato i tak miał zamiar przychodzić do szkoły, żeby korzystać z sal do trenowania gry, więc pozostałe rzeczy zdąży spokojnie wszystko zebrać. O ile w ogóle był sens, zabierania tych rzeczy na lato do domu stryja.
         Zastygł ze styranym podręcznikiem od historii w dłoni, kiedy obok niego wyrosła Aster z pytaniem, czy pójdzie z nimi do wesołego miasteczka. Po chwili przyczłapali się za nią West i Neha. Wepchnął książkę z powrotem do szafki i zatrzasnął drzwiczki.
         – Pójdę. – przytaknął i kierowany słowami drugiego chłopaka, wyciągnął telefon i napisał do dziewczyn, czy też nie chciałyby z nimi pójść. River i Janice zgodnie odpisały, że muszą zostać na trening. Mackenzie odczytała, ale nic nie odpisała. Uch. Dalej kary milczenia, co? – Dziewczyny mają jakiś trening. – poinformował towarzystwo. Już miał schować telefon, kiedy przypomniał sobie, że jest teraz na wylocie, więc wysłał jeszcze wiadomość do stryja, że idzie do Aster “ćwiczyć”. Gdyby powiedział, że idzie z nimi na miasto, stryj nie kryłby swojego niezadowolenia.
         Graham za to starał się ukryć podekscytowanie. Od lat nie był w wesołym miasteczku. Jak przez mgłę pamiętał swoją ostatnią taką wyprawę. Jeśli dobrze pamiętał, wujek Drew zabrał jego i bliźniaków do parku inspirowanego superbohaterami. Dobrze pamiętał ciskanie Batarangami do baloników z twarzą Jokera. I jak Raiden zrzygał się na kolejce górskiej, która nosiła dumną nazwę Flashpoint. A może to był Bruce? Szanse są pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.
         Jego zapał szybko został ostudzony, kiedy zdał sobie sprawę, że każda jedna atrakcja jest płatna. A on nie miał pieniędzy na więcej niż jedną, może dwie atrakcje. Stali przed jedną z budek z biletami i tablicą z wywieszoną mapą oraz rozpisem atrakcji. Caleb i dziewczyny dyskutowali o tym, gdzie pójdą najpierw, a on zastanawiał się, jak się stąd wyrwać, nie mówiąc im, że nie ma pieniędzy. Chodzi do bajeranckiej prywatnej szkoły, jego stryj i ciotka zarabiają kokosy, a jego nie stać na przejechanie się kolejką. To będzie dziwnie wyglądało. Poza tym, wstydził się powiedzieć, że nie ma pieniędzy.
         – Lydon. – drgnął zaskoczony. Nie zwrócił uwagi, kiedy Caleb znalazł się tuż obok niego. Mówił zaskakująco cicho, jak na niego. Jakby nie chciał, żeby dziewczyny usłyszały – Spoko. Ja stawiam. – blondyn uniósł brwi, patrząc w brązowe oczy kolegi. Ich wyraz coś mu przypominał. Widział podobne spojrzenie – Zapomniałeś portfela, co? – zaśmiał się – Widzę to po twojej minie. Kiedyś mi oddasz.
         Ten uśmiech… Ten cholerny uśmiech… Widok wyrazu twarzy Westa, posłał wzdłuż kręgosłupa Grahama elektryzujący wstrząs nostalgii. Nic nie mówiąc, podążył za nimi na diabelski młyn, bo Neha poprosiła ich, żeby poszli na coś spokojniejszego, nim przeciągnął ją po atrakcjach grożących zawałem.
         – O cholera… – wymamrotał z nosem przy szybie, oglądając Londyn z wysokości, z której nie miał często okazji oglądać czegokolwiek. Zupełnie zapomniał się maskować i przez połowę “przejażdżki” pozostali mogli obserwować go w rzadkim stanie pełnego bycia pod wrażeniem czegoś.
         Następnie głosowali, gdzie chcą iść, a że Graham absolutnie nie ogarniał, co się wokół niego dzieje, nie rozumiał większości nazw, które padały, był po prostu “nie ważne, chodźmy, chcę spróbować wszystkiego”, trafili do Gabinetu Strachu. Grahama nie łatwo było przestraszyć, jeśli czegoś się spodziewał. A spodziewał się, że co chwila będzie mu coś wyskakiwało na twarz. Nic nowego, jak się mieszka z Coreyem.  Obyło się bez panicznych reakcji z jego strony, chociaż musiał przyznać, że kilka razy zdarzyło mu się drgnąć.
         – O co chodziło z łysym typiarzem bez nosa? – spytał, kiedy wyszli. Napotkał zszokowane spojrzenia.
         – To był Voldemort. – oświeciła go Neha, chociaż wciąż nic mu to nie mówił – Nie oglądałeś Harry’ego Pottera?
         Potrząsnął z zażenowaniem głową.
         – Czytałem dwie pierwsze części, a potem zmarł ojciec i… Jakoś tak wyszło, że nigdy nie skończyłem czytać. Filmów też nie widziałem.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {03/09/23, 09:40 pm}

A S T E R     R E Y E S

         Uwielbiała wesołe miasteczko. Miło przyjść z przyjaciółmi, ale musi też tutaj zajść z rodzinką, bo pewnie i tak będą się wybierać. Mama od kiedy pamięta lubiła ich wyciągać na różne atrakcje, żeby robić im setki zdjęć, a tata próbował im wygrywać pluszaki na stanowiskach z grami. Próbować słowo kluczem, bo rzadko mu się udawało, ale coś tam dla każdego z nich zawsze ustrzelił, zależy, jak miał akurat dobrą passę czy sprzedawca w stanowisku się nad nim w końcu zlitował. Wygrał jej nawet kiedyś ogromnego pluszowego tygrysa, którego nadal trzyma w pokoju.
         Gabinet strachu był dość dziecinny, trzeba przyznać, ale miał fajne dekoracje i był na tyle dla niej straszny, że za każdym razem, gdy coś na nich wyskakiwało to coraz mocniej przytulała się do Nehy. Caleb przez większość drogi sobie głośno żartował, ale już nie wnikała, czy te strachy nie wywarły na nim wrażenia, czy w taki sposób nie dawał po sobie poznać, że go jednak ruszyło. Na pewno atrakcja była na tyle zajmująca, że na szczęście nie przyszło mu do głowy, żeby dziewczyny dodatkowo postraszyć, jak to miał w zwyczaju, gdy robili sobie noc horrorów.
         Po wyjściu musiała mrugnąć kilka razy, by przyzwyczaić się znowu do słońca. W sumie żałowała, że nie trwało to trochę dłużej. Rozmowy o Voldemorcie się nie spodziewała. Po słowach Grahama nastało kilka sekund ciszy, pomijając już wspomnienie o zmarłym ojcu chłopaka to chyba zastanawiali się jeszcze, czy to może taki dziwny żarcik, bo jak można przez tyle lat nie obejrzeć ani jednego filmu o kultowych czarodziejach. Chociaż w sumie ona też nigdy nie tknęła Star Warsów na przykład, więc powstrzymała się od komentarza na ten temat, żeby nie wyjść przed samą sobą na hipokrytkę. Przynajmniej wiedziała, jak wygląda ten…Darth Vader. I że był kogoś ojcem. A nieważne.
         Klasnęła w dłonie, gdy w jej głowie narodził się, jak zawsze, cudowny pomysł.
         - A pamiętasz, czy ci się podobały te książki? To się prosi o wspólny maraton filmowy! Jeden wieczór, osiem filmów i mnóstwo popcornu! Co wy na to? Prooszę - zaproponowała podekscytowana patrząc po przyjaciołach i przeciągając dla efektu ostatnie słowo. Musiała być trochę bardziej przekonująca, bo nie wiedziała, czy Neha i Caleb wybaczyli jej już to, że ostatnio namówiła ich do maratonu Zmierzchu, bo Caleb nigdy nie oglądał, a Neha nie widziała ostatniej części. Liczyła też, że Graham nie zacznie protestować wobec propozycji. Na wesołe miasteczko się zgodził, to już za późno chyba na odwroty.
        Caleb udawał przez chwilę, że się zastanawia, a potem pstryknął jej palcami w czoło.
        - Luz, ja mogę popatrzeć jak jakiś dzieciak walczy z tym łysym typiarzem bez nosa magicznymi patykami po raz dziesiąty. Obejrzymy u mnie, przenocuję was - oznajmił Caleb. Najczęściej spotykali się w jego domu, więc żadna dla niego nowość. Pewnie liczy, że jak będzie ich czwórka to namówi ich na jakąś prawdziwą bitwę na konsoli.
         - Mogę ci pożyczyć resztę książek, jakbyś kiedyś chciał je dokończyć. Są lepsze niż filmy moim zdaniem, ale obejrzeć razem też będzie w sumie fajnie. Tyle czasu minęło, trochę zapomniałam, co się tam działo… - Neha zwróciła się najpierw do Grahama, żeby zaraz zrobić zamyśloną minę i chyba spróbować sobie przypomnieć wszystkie wydarzenia z siedmiu części. Oglądali we trójkę kilka części Pottera, gdy akurat leciał w telewizji, ale faktycznie mieli dłuższą przerwę. Ostatnio mieli fazę na seriale o zombie i just dance, więc nie horkruksy im w głowach. Trochę odejścia od rutyny dobrze im zrobi.
        - Nie pamiętasz? Oh, to ktoś tu będzie ryczał…- Caleb uśmiechnął się do niej zaczepnie, na co dziewczyna zmarszczyła brwi kryjąc lekkie zawstydzenie.
        - Wypraszam sobie, to Aster zawsze płacze przy każdej smutniejszej scenie. Na przykład śmier
         - Bez spojlerów! I nie będę przepraszać za bycie wrażliwą…ty też nie powinnaś, panno czy-to-w-tej-części-zobaczę-Tonks?...
        - No, masz swój typ.
         -  …Nie skomentuję tego. Jesteście głodni? Chodźmy coś zjeść - Neha zmieniła temat i od razu poprowadziła ich do budek z przekąskami. Zamówiła wszystkim frytki, a gdy już zamówienie było gotowe usiedli przy jednym z wolnych stolików, żeby trochę odsapnąć. Aster wyciągnęła mapę parku, bo oczywiście, że miała, po czym wykreśliła wszystkie atrakcje, na których już byli i dalej opracowali plan bojowy, jak zdobyć je wszystkie przed zamknięciem. Ruszyli więc dalej. Przejażdżka wodna może nie była najlepszym pomysłem pod słońcem, bo wyszli cali przemoczeni, ale było warto, przynajmniej się pośmiała. Słońce na tyle grzało, że szybko wyschnęli. Postanowili pójść zobaczyć przedstawienie, jak jakiś pan połyka miecz, a pani zionie ogniem, ale inne występy nie były aż tak widowiskowe, więc wrócili do przejażdżek. Aster czuła, że na szybszych rollercoasterach zdarła sobie porządnie gardło, przez co miała słyszalną chrypę, ale to jej nie powstrzymywało od darcia się lub śmiania dalej.
         Po jednej z przejażdżek zostali zatrzymani, bo robiono na niej zdjęcia, które można było sobie kupić. Zdjęcie jednak było słabe, każdy się albo darł albo prawie wymiotował albo miał kłaki na twarzy. Tylko Caleb wyglądał w miarę przyzwoicie, co było nie do przyjęcia. Naciągnęła ich żeby poszli na tę samą przejażdżkę po raz drugi i tym razem była bardziej zadowolona z efektu. Nadal wyglądali śmiesznie, co prawda, ale mniejsza. Kupiła po egzemplarzu dla wszystkich. Te wcześniejsze też ostatecznie kupiła. Później zbierała zdjęcia już z każdej kolejki, która je oferowała.
         Aby odpocząć od szybkich atrakcji i narastającego uczucia mdłości poszli na spokojniejsze atrakcje, jak karuzela czy gabinet luster. Pod koniec spędzali czas na próbie wygrania czegokolwiek w budkach z nagrodami. Caleb wygrał na strzelnicy pluszowego Scooby’ego za pierwszym razem, Neha jakiś słodki bryloczek, a Aster miała szczęście po ojcu, więc nie trafiała wcale. Udawała, że wcale nie patrzy smętnie za pluszowym kotem, gdy Caleb spytał, czy ma jej coś wygrać z litości. Robiło się już zresztą późno i mieli się już zbierać, ale nagle jej się przypomniała kolejna ważna rzecz, gdy zauważyła, że sporo osób idzie w przeciwnym kierunku.
         - Fajerwerki! Mieli je puszczać o tej porze! - powiadomiła nadal zachrypnięta i z nie kończącą się jej dzisiaj ekscytacją poprowadziła ich z powrotem, by znaleźć dobre miejsce na oglądanie widowiska.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {05/09/23, 07:58 pm}

G r a h a m   L y d o n

         Poczuł się poważnie zażenowany sam sobą. Z jakiegoś powodu to, że zaoferowali mu maraton filmów o Potterze, a Neha nawet pożyczenie książek, wcale mu nie pomogło. Już chyba wolałby, żeby zaczęli się z niego nabijać, że nie zna takich oczywistych rzeczy. Nie wtrącał się do ich rozmowy, czując się nie na miejscu. Wystarczało mu to, że mógł ich słuchać. Nie musiał uczestniczyć aktywnie w dyskusji. Miał poważne wątpliwości, czy będzie mu dane dołączyć do oglądania z nimi filmów. Może z jeden albo dwa. Już mniejsza o jego stryja. Bałby się, że na dłuższą metę byliby dla niego męczący… Albo on dla nich. Prawdopodobnie jedno i drugie.
         Przez całe popołudnie ciągnął się za nimi jak cień, obserwując relacje i interakcje jakie zachodziły między nimi. Analizował wszystkie różnice między nimi a Mackenzie i jej koleżankami. Nie miał zbyt dużego porównania. Były jeszcze głupawe seriale na netfliksie, ale nawet on nie był na tyle naiwny, żeby wierzyć w ich prawdziwość.
         Nie zgłaszał sprzeciwów, nawet wtedy, kiedy absolutnie nie chciał na coś wsiadać. Skoro już Caleb za niego płacił, a oni wyrazili zgodę, żeby wziął udział w ich zabawie, to skorzysta. Szybko znowu nie będzie miał okazji, żeby wyjść gdzieś z ludźmi, którzy nie byliby znajomymi Mackenzie albo Coreya. Najwyżej będzie miał traumę. Nic nowego.
         Po jednej z kolejek dostali zdjęcia, ale dziewczyny zdecydowały, że muszą jechać drugi raz, bo źle wyszli.  Więc kiedy pojechali ponownie, Graham starał się wyjść lepiej na zdjęciu, ale w momencie, kiedy dostał nową fotografię do ręki, chciał poprosić, żeby spróbowali raz jeszcze - wyszedł fatalnie. Gorzej niż na pierwszym. Nim zdążył się odezwać, Aster zawyrokowała, że biorą. Nawet kupiła im wszystkim po egzemplarzu, więc Graham pozostał ze zdjęciem, na którym wygląda idiotycznie.
         Poważnie mam takie wyłupiaste oczy? – zastanawiał się, patrząc na zdjęcie, kiedy szli na następną atrakcję. I to czoło, jezu… Potarł dłonią czaszkę, żałując, że włosy wciąż nie zdążyły odrosnąć mu na tyle, żeby zasłonić ten telebim. Żenada…
         Mimo wszystko schował zdjęcie, niemal czule, wsuwając je ostrożnie za okładkę jednego z podręczników i podążył za pozostałymi na strzelnicę. Obserwował jak grają dziewczyny, a potem wziął zabawkową pukawkę od Nehy, zajmując jej miejsce przy stoisku. Chyba poszło mu nie najgorzej, patrząc po minie faceta, który obsługiwał tą budę. Pozostała trójka stała za jego plecami, podczas gdy Graham starał się połapać, gdy tłumaczono mu ile zabawek z jakiej półki może sobie wybrać przy tej ilości punktów. Mógł na spokojnie wziąć największego pluszaka za największą punktację, ale… Co on by miał z nim zrobić? Zagracałoby mu to tylko i tak ograniczoną przestrzeń w pokoju. Zdecydował się na kilka drobniejszych nagród - cztery misio-breloki i jedna mała figurka pieska, którą miał zamiar podarować Mackenzie w nadziei, że o cokolwiek była na niego zła, zmniejszy to trochę jej gniew.
         Schował figurkę do torby i podążył za pozostałymi na pokaz fajerwerków. Oczekując, aż ten się rozpocznie, pokonując nieśmiałość i zażenowanie wyciągnął w stronę trójki przyjaciół (w znaczeniu, że ta trójka się ze sobą przyjaźni. Nie, że jego przyjaciele) dłoń z brelokami.
         – … wybierzcie sobie po jednym. – rzekł cicho. Po minie Caleba widział, że jego gest go rozbawił, jednak jeśli miał na końcu języka jakiś głupi komentarz, przełknął go i wziął od niego niebieskiego miśka.
         – Dzięki.
         – Dzięki! – powtórzyła za nim Neha, biorąc fioletowego.
         Na dłoni Grahama zostały dwa misie - pomarańczowy i czerwony. Podsunął ją w kierunku Aster.
         – Jak wszyscy to wszyscy. – mruknął, brzmiąc już bardziej Grahamowato, bo przecież nie może być zbyt miły dla Reyes. Zbyt długo drą koty.
         Chwilę później rozpoczął się pokaz, więc jeśli ktokolwiek chciał coś jeszcze powiedzieć, zostało zagłuszone przez odgłosy wystrzałów. Lydon oglądał z zafascynowaniem kolorowe rozbłyski. Lubił oglądać fajerwerki, chociaż zwykle ograniczało się to do sylwestra. Nieczęsto miał okazję zobaczyć je o innych porach roku.
         Robiło się późno i nadszedł czas, by wracać do domów. Nim rozdzielili się, Caleb zaproponował, żeby dodali się do znajomych, to później zgadają się, co do tego nocowania. Z lekkim wahaniem, ale zgodził się i już po chwili West dołączył do jego skromnego grona znajomych na MateDeksie. Z czterdziestu sześciu zrobiło się czterdzieści siedem.  Zmierzali w innych kierunkach, więc musieli się rozdzielić. Lydon wyciągnął z kieszeni słuchawki i puścił muzykę, walcząc z chęcią przejrzenia profilu Caleba. Nawet nie wiedział po co miałby to robić.
         Następne kilka dni spędził na zastanawianiu się jak zapytać wujostwo o pozwolenie na wyjście do znajomych na całą noc. Nie miał pomysłu, jak się do tego zabrać, ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej chciał tam pójść. Caleb co i raz go zaczepiał, wysyłając jakieś memy albo oznaczając pod postami na głupich stronkach. Telefon Grahama po raz pierwszy od bardzo dawna wibrował częściej niż dwa razy dziennie. Kiedy wyciszał telefon na swoich próbach, po ponownym uruchomieniu, miał zaspamowaną listę powiadomień przez Westa.  Początkowo nie wiedział, jak na to reagować, więc tylko like’ował te oznaczenia, żeby Caleb nie myślał, że go ignoruje.
         Czasem też prowadzili rozmowy na różne tematy, głównie o skrzypcach, bo obaj na nich grali, ale i o tych znikomych wspólnych zainteresowaniach w postaci gównianych seriali dla nastolatków. Było też kilka prób rozmów na męskie tematy, typu “panienki”, ale skończyło się tylko na tym, że Mackenzie ma mocny prawy sierpowy, a życie romantyczne Grahama zaczęło się i skończyło w zeszłoroczne wakacje, a i tak było to jednostronne zauroczenie z jego strony.
         (Potem Graham pół nocy nie spał, zastanawiając się, czemu właściwie mu o tym opowiedział).
         (Z pozostałej połowy nocy, połowę spędził na szukaniu tamtej dziewczyny, Holly, na mediach społecznościowych, ale absolutnie nie pamiętał jej nazwiska, więc te poszukiwania spełzły na niczym).
         Jak bumerang wracał temat nocowania i blondyn zaczynał się bać, że nie da rady dłużej zbywać nowego kolegi (przyjaciela?). Ale też tak bardzo nie chciał rozmawiać ze stryjem…
         … aż ktoś postanowił rozwiązać ten problem za niego.
         Leżał na łóżku w swoim pokoju, bawiąc się swoim nowym brelokiem. Zastanawiał się, co o nim pomyśleli, kiedy zamiast wybrać gigantycznego pluszaka, wybrał jakieś pierdoły.
         Obrócił się na brzuch, jedną ręką przytulając do piersi poduszkę, a drugą manewrując misiem w zabawie, że owy miś gdzieś się wybiera.
         Piątkowy wieczór. Mackenzie jak zwykle gdzieś wybyła, Corey podobnie, więc Grahamowi nie pozostawało nic innego dla zabicia czasu niż czytanie książek (wczoraj wypożyczył z miejskiej biblioteki powieść Kinga. Kusiło go wzięcie Pottera, ale nie mógł się przemóc, żeby wejść na odpowiedni dział) albo oglądanie seriali. Rok szkolny się skończył, więc choćby chciał, nie miał specjalnie czego się uczyć, a poza tym nie zaszkodzi mu chwila przerwy od tego zajęcia.
         Pewnie je wyrzucili albo w najlepszym przypadku cisnęli w kąt. Reyes pewnie dała swojego misia kotom do zabawy. Tak, te durne misie dalej nie dawały mu spokoju. Dlaczego on się aż tak tym przejmował?
         Bo sami “zaprosili” go do swojej paczki. Może nieoficjalnie, ale pozwalali mu krążyć w ich towarzystwie. Nawet nie był świadomy, jak bardzo tego potrzebował. Nigdy nie był specjalnie towarzyski, ale w Birmingham miał jakichś kolegów, z którymi spędzał czas w weekendy czy wakacje. Odkąd zamieszkał w Londynie, trudniej było mu się otworzyć na innych ludzi. Może to przez nieprzepracowaną traumę związaną ze stratą rodziców. Może wyrwanie ze znanego mu dobrze miejsca w obliczu takiej tragedii.
         Może to przez to, że miał w sobie coś z narcyza i poczucie wyobcowania, przekuł w przeświadczenie “jestem od nich lepszy”. Tak, Graham, jesteś od nich lepszy, dlatego siedzisz teraz sam, smutny i zapomniany przez cały świat w pokoju, który wcześniej był jakimś składzikiem. Nie ma to, jak bycie z innej ligi, co?
          Niespodziewanie usłyszał pukanie do swoich drzwi i chwilę później zajrzała do niego ciotka.
         – Zejdź do salonu. – rzuciła i wycofała się z powrotem na korytarz, zamykając za sobą drzwi. W duchu dokonał rachunku sumienia, czy mógł czymś znowu podpaść, ale poza ostatnim wyjściu z Aster i resztą, o których miał nadzieję, że jego opiekunowie wciąż nie wiedzieli, nic nie przychodziło mu do głowy. Z drugiej strony - salon. Nigdy nie wołano go do salonu. Zawsze do gabinetu.
         Nie wiedział czego się spodziewać. Już na schodach słyszał toczącą się w salonie rozmowę między jego wujem a jakąś kobietą. Głos mu coś mówił, ale nie był w stanie dopasować go do twarzy. Wszedł do salonu, odruchowo prostując plecy i spojrzał najpierw na stryja, a następnie na kobietę siedzącą naprzeciwko mężczyzny. I wtedy sobie przypomniał - matka Caleba. Widział ją na posterunku.
         Cholera… Przyszła się na niego poskarżyć? Ma zamiar powiedzieć jego wujowi o tym wyjściu do wesołego miasteczka?
         – … dobry wieczór… – pochylił głowę, splatając dłonie za plecami. Zerknął w kierunku stryja. Ten jednak nie patrzył w jego kierunku, a obserwował zawzięcie panią West.
         Kobieta sprawiała dość chłodne, wyniosłe wrażenie. Pozornie zdawała się idealnie wpasowywać w obrazek salonu Lydonów, jakby była członkinią tego “kręgu”, co jego stryj i ciotka. A jednak atmosfera między tym dwojgiem i styl bycia Caleba mówił mu, że to faktycznie tylko pozory.
         Przez chwilę przyglądała mu się, jakby go oceniała, po czym odpowiedziała na jego przywitanie.
         – Dobry wieczór. – podparła podbródek na dłoni, przenosząc spojrzenie ponownie na Martina.
         Cokolwiek między nimi było, nie było to nic dobrego.
         – … Graham. – stryj nieczęsto zwracał się do niego po imieniu, więc nieco go to zaskoczyło – Pani West przyszła ze mną porozmawiać… – mówił powoli, siląc się na spokój. Graham błagał go w myślach, żeby się nad nim zlitował i po prostu powiedział o co chodzi – … ponoć zostałeś zaproszony przez syna pani West do nich do domu… – pauza. Cholerna pauza – … jednak wciąż nie dałeś odpowiedzi. To dość… nieuprzejme, nie sądzisz?
         Chłopak na chwilę znieruchomiał, nie wiedząc co się właśnie dzieje. Przełknął ślinę i odnalazł w sobie swój głos.
         – Nie chciałem stryjowi zawracać głowy…
         – Nonsens, prawda, Marty? – weszła mu w słowo pani West, a na jej ustach wykwitł cień uśmiechu – Rozmowa na trzy, góra pięć minut. Tyle lat się znamy, gdyby Caleb mi powiedział, że chodzi o tych Lydonów, bez namysłu zgodziłabym się, żeby u was nocował. W drugą stronę też powinno tak to działać, prawda? – zapadła cisza w trakcie której dorośli mierzyli się przez chwilę wzrokiem, jakby toczyła się między nimi niema, ale bardzo krwawa wojna.
         W końcu Martin spuścił na chwilę wzrok, a potem od razu go podniósł.
         – Nie chciałbym sprawiać ci problemów i zrzucać balastu na plecy.
         – Jaki tam balast. To duzi chłopcy, poradzą sobie bez mojej opieki. Nie trzeba im już organizować zabawy, prawda?
         Graham naprawdę zastanawiał się po co go wołali. Świetnie radzą sobie sami.
         – To co? Chyba ustalone? – spytała. Martin wolno skinął głową.
         – … nie widzę przeciwwskazań. – przytaknął.
         Oboje wstali i podali sobie dłonie, jak dwójka biznesmanów po udanych rozmowach na temat nowej inwestycji. Stryj nie zaproponował pani West, że odprowadzi ją do drzwi, a ona nie nalegała. Zatrzymała się przez chwilę przy Grahamie.
         – … Urosłeś, Glam. – jedno zdanie. Wypowiedziała to jedno zdanie na tyle cicho, że przez chwilę wydawało mu się, że się przesłyszał.
         Znowu odblokowało się w nim jakieś wspomnienie. “Znowu urosłeś, Glam!” - już to słyszał. Powiedziała, że znają się tyle lat. Przyjaźni się z matką Aster.
         Ona też znała jego ojca. Znała jego, a on znał ją. Przelotnie, ale musiał ją kiedyś już spotkać, jeszcze kiedy żył ojciec. Nim się otrząsnął, kobieta opuściła już dom Lydonów. Wrócił więc do swojego pokoju i podniósł telefon. Przez chwilę się wahał, po czym napisał do Caleba;

”Czy ty poważnie nasłałeś swoją matkę na mojego stryja, żebym przyszedł? 🙄

         Nie musiał długo czekać na odpowiedź.

”Spakuj piżamkę i szczoteczkę 😜

         Oklapł na materac, przygryzając dolną wargę i zastanawiając się, czy coś jeszcze odpisać. Uniósł głowę i spojrzał na paskudny kalendarz ścienny w sportowe auta, który dostał od Coreya na święta. Koniec czerwca. Zaraz lipiec. Spojrzał znowu na telefon, którego wyświetlacz zdążył zgasnąć.

”W przyszłym miesiącu mam urodziny”

         Pokręcił głową i usunął wiadomość, bez wysyłania jej. I co? Zaprosi ich na pizzę? Jego kieszonkowe w wakacje i tak jest skromniejsze.

”Ok.”

         Kropka nienawiści na końcu musi być. Niech zna swoje miejsce.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {01/10/23, 11:57 pm}

A S T E R     R E Y E S

         Weekend! Maraton czarodziejów! O, jak się cieszyła, że jednak wszystko wyszło. Wesołe miasteczko, teraz nocowanie… dobry początek wakacji, to prawda. Nawet już rodzinka zdążyła chyba zapomnieć o tym całym wypadku z policją! No, może oprócz Leo, ale to jest ogólnie parszywiec przebrzydły, więc nic zaskakującego w tym temacie. Mama za to chciała ją zapisać na jakieś korki, żeby się przygotować już na nowy rok, ale jak na razie udawało jej się uciekać od tego okropnego tematu.  Korki w wakacje? Co za okrucieństwo. Może jednak nadal trzyma urazę… chyba to dobry moment na jakiś wyjazd z domu na wakacje.
         Próby do konkursu w jej domu to oczywista rutyna i dziś również nie było inaczej, chociaż została dziś skrócona  z racji ich wieczornych planów w domu Westów. Po skończonej próbie pobiegła na górę, by złapać swój plecak z zawieszonym breloczkiem pomarańczowego misia, pogłaskała koty po kolei na pożegnanie i wróciła na dół. Oprócz swoich rzeczy miała spakowane jakieś przekąski, które się jeszcze zmieściły, bo w sumie nigdy ich przecież nie za mało. No, przeszła się kilka dni wcześniej do sklepu z motywem HP i kupiła trochę ich słynnych słodyczy. Tematycznie!
         Gdy wróciła, mama już była w trakcie zagadywania Lydona.
         - Na pewno nie zjecie przed wyjściem? Graham, jesteś głodny? Obiad nie jest gotowy, ale może...
         - Mamo, w nocowaniu chodzi o to, żeby się napchać pizzą i lodami…i babcia już nam przyniosła wcześniej kanapki, przeżyjemy. Musimy się zbierać, bo Caleb nie da mi żyć, jak każę księżnej za długo czekać - wytłumaczyła, dołączając do nich. Jak bardzo domowe obiady u Reyesów dobre nie były, to czas na bardziej niezdrowy wyjątek.
         - Dobrze, dobrze, ale przecież i tak was do niego odwożę! - skrzyżowała ręce, a Aster zastygła przez chwilę w miejscu. Jakie są inne opcje? Tata nadal w pracy, babcia już nie jeździ, a Leo też gdzieś wybył. Będzie czuła się winna, że przez nią na drogę wstąpi takie niebezpieczeństwo.
         - Pojedziemy autobusem.
         - Już sobie nie żartuj. Dobrze, wsiadajcie! - machnęła ręką i poprowadziła ich do samochodu. Zapytała jeszcze, czy może wstąpić też po Nehę, ale Aster postanowiła chociaż przyjaciółce oszczędzić tych wrażeń, więc powiedziała po prostu, że Nehę zawozi jej tata, co pewnie i tak jest prawdą.
         Mama lubiła rozmawiać w czasie jazdy.
         - Cieszę się, że się zaprzyjaźniliście! Będziecie mieć co robić we wakacje.
         - Tak, mówią, że stresujące sytuacje łączą ludzi. Problemy z policją na przykład - zaczęła żartobliwie, ale mina jej zrzedła widząc skierowany na nią wzrok matki. Kobieto, patrz na drogę! - Żartowałam! Kolejki górskie były bardziej emocjonujące - wystrzeliła szybko, a mama tylko zmarszczyła brwi i odwróciła się z powrotem. Dzięki bogu. - Ale no, nadal nie zostałam zaakceptowana przez niektórych na matedeksie, to może było za mało tego stresu - spojrzała się wymownie w stronę siedzącego obok Grahama, bo tak, słyszała już przechwałki od Caleba. Nie dociekała o szczegóły ich rozmów, ale wie, że Caleb zaczepia go dość często z jakimiś pierdołami, jak to ma w zwyczaju i wysłał jej z raz screena, jak na swój jakiś bezsensowny spam wiadomościami dostał od Grahama emotkę z kciukiem. Wszystko wskazuje na to, że mają chyba dość normalne rozmowy, więc w sumie fajnie, że udało im się złapać jakąś nić porozumienia. Kto by się spodziewał. Jak mogła zapomnieć, że Caleb jak chce to się dogada z każdym. Niebezpieczny człowiek. Może w takim razie uda się kiedyś z nimi pójść na jeszcze jedne karaoke w trochę lepszej atmosferze niż ostatnio.
         Grace szukała jakiejś dobrej piosenki po stacjach radiowych przy okazji próbując ogarnąć rondo, więc widocznie ominęło jej narzekanie córy.
         - Pewnie już wspominałam, ale te moje opowieści... chyba byłam właśnie w waszym wieku, gdy zaczęłam spędzać więcej czasu z twoim tatą, Graham, i z jego przyjacielem, Drew. Dobrze go pamiętasz, prawda? Ale możliwe, że częściej widziałeś jego synów i żonę. Drew, jak to muzyk, często wyjeżdżał w trasy z zespołem, a później… - zrobiła pauzę, widocznie zdając sobie jeszcze w porę sprawę, że zbacza na jakieś dołujące tory - Właśnie. Zadzwonię i zapytam, kiedy w końcu nas odwiedzą! Długo ich już nie było. Aster, może napiszesz do bliźniaków? Miło, jakby mogli być wszyscy.
         - Hm? A tak, jasne! Coś wspominali kiedyś, że wakacje będą mieć spokojniejsze od swoich zajęć - ucieszyła się z propozycji, bo faktycznie, trochę czasu minęło. Jak była młodsza to te odwiedziny wydawały się częstsze, ale to już chyba normalna, przykra kolej rzeczy, jak przychodzą nowe obowiązki i inne sprawy. Teraz spotkania zdarzają się najczęściej właśnie na wakacje i ferie, to może i tak nie najgorzej. Z bliźniakami w sumie nawet dobrze utrzymuje kontakt, z czego głównie pewnie z Rey'em. Lubią dzwonić do siebie na ft, by się czasem podenerwować nawzajem. Ciekawe w sumie jak tam u niego ten hokej idzie. Z Bruce’m bliżej jest raczej Willie, ale będzie musiała jej przypomnieć, żeby nie prosiła go znowu o przetłumaczenie kolejnego animca, który nie doczekał się dubbingu. Powinna ją zmusić do zainstalowania tej aplikacji do nauki języków, może to będzie się jej liczyło jako dobry uczynek.
         Rozmowa toczyła się jeszcze przez kilka minut, bo Londyn był zakorkowany jak zawsze, nawet na obrzeżach, ale w końcu dojechali pod dom Westów. Grace poszła z nimi, żeby się przywitać z Lucy. Aster nie musiała dzwonić dzwonkiem, wysłała przed chwilą spam wiadomości do Caleba, że już są, więc już na nich czekał.
         - Hej, ciocia - przywitał się najpierw z Grace, która objęła go na przywitanie.
         - Hej, kochany, przywiozłam ci towarzystwo. Pozdrowisz ode mnie– - o, Lucy! -  zostawiła ich, gdy zauważyła stojącą trochę dalej na korytarzu Lucy, która też widocznie przyszła zobaczyć się z gośćmi.
         - O, Caleb - zaśmiała się i chciała odtworzyć na Calebie przytulasa od jej matki, ale odepchnął ją od siebie otwartą dłonią na jej twarzy.
         - Dobra już, odwal się, ty rudzielcu - przewrócił oczami i przestał się z nią szarpać. - Siema, Lydon. Bez problemów? - przywitał się żółwikiem z wesołym uśmieszkiem i wprowadził ich do środka. Dom Westów był elegancki i czysty, co pasowało zresztą do Pani West. Ciepła wystrojowi dodawały liczne zdjęcia z młodym Calebem, które znajdowały się głównie na półkach, bo na ścianach trzymane były obrazy, które kobieta kolekcjonowała.
         - Dobry wieczór, Aster, Graham - uśmiechnęła się lekko, ale w jej przypadku było to praktycznie odpowiednikiem promiennego uśmiechu.
         - Uroczy widok, prawda? Nie przypomina ci to czegoś? - zwróciła się głośno do przyjaciółki Grace, tonem jakby mówiła raczej o jakichś berbeciach, niż o nastolatkach stojącymi przed nimi. Lucy spojrzała najpierw na nią, po czym przeniosła wzrok na trójkę tych ‘berbeci’, ale ciężko było coś wyczytać z jej twarzy. W końcu niemal niezauważalnie kiwnęła głową.
         - Nie zatrzymujmy już ich. Caleb, zaprowadź przyjaciół do pokoju. Bawcie się dobrze - zwróciła się do nich, dając im pole do wylotu i odwróciła się do Grace - Zostań jeszcze na herbatę, i tak chciałam porozmawiać - zaproponowała, na co Grace się oczywiście zgodziła, po czym obie kobiety zniknęły, pewnie udając się do kuchni. Znając życie przeniosą się zaraz na taras i będą rozmawiać przez cały wieczór.
         Caleb nie tracąc czasu zaprowadził ich na górę do swojego pokoju, które jak można się było spodziewać, różnił się wystrojem od reszty domu.  Smutne, zakurzone skrzypce ślęczały w rogu pokoju, zakryte teraz jakąś bluzą. Nadal był zły, że przez kontuzję musi jeszcze poczekać, by móc z powrotem na nich grać. Obok nich rzucona feralna deskorolka, na której sobie tę rękę połamał, ale na niej nic go nie powstrzymywało z jakiegoś powodu, żeby nadal jeździć. Gdzie się nie spojrzało walały się różne płyty nieznanej zawartości, gry na konsole i stare kartki z nutami. Przygotował wcześniej jednak jakieś dodatkowe materace, pełno kocy i poduszek, przez co usiąść można by było teraz wszędzie. Na łóżku z pilotem w ręku i otoczona napojami i chipsami siedziała Neha.
         - Hejka! Sorki, nie chciało mi się do was schodzić, ale zamówiłam nam już pizze i przygotowałam pierwszą część - wskazała na zapauzowany na telewizorze film i poklepała miejsce obok. Aster usiadła na łóżku i zaczęła wyjmować przekąski z plecaka, które wyrwała z potterowskiego sklepu.
         - Mam fasolki wszystkich smaków! Zrobimy później test? Będziemy losować i zgadywać!
         - Ta, jak pogramy w Mortal Kombat za zadośćuczynienie - postanowił Caleb.
         - A z jakiej racji? Zawsze w to wygrywasz i się później chełpisz przez godzinę.
         - Bo nie mam szczęścia do tych fasolek i mi się same obrzydlistwa trafiają? Potrzebuję jakiegoś poczucia triumfu, jak będę mieć posmak psiej karmy w mordzie. Zresztą, muszę sprawdzić umiejętności nowego przeciwnika, nie, Lydon?
         - Dobra, najpierw obejrzymy chociaż pierwszą część. Pizza powinna niedługo przyjechać, ale możemy zacząć. Siadać! Oglądamy! - Neha zaklaskała w dłonie przywołując ich do porządku. Z nich wszystkich to ona była największą fanką Pottera i jej nerdowatość widocznie się powoli odzywała. Po kilku kolejnych minutach kręcenia się i przekomarzania wszyscy już siedzieli na swoich miejscach blisko siebie, a Neha w końcu przygasiła światła w pokoju i włączyła pierwszą część Pottera.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {06/10/23, 10:10 pm}

G r a h a m   L y d o n

         Kiedy już nie musiał się martwić kwestiami logistycznymi typu rozmowa ze stryjem, zaczął całym sobą cieszyć się z nadchodzącego nocowania u Westów. Całym sobą, czyli w języku Grahama, miał motylki w brzuchu, ale na twarzy nie było widać większej zmiany. Dalej grzecznie spełniał swoją powinność pod tytułem “jeśli nie są to twoje godziny ćwiczeń - ma cię nie być słychać”. W życiu się nie przyzna, ale googlował co się robi na nocowaniu. Większość wyników dotyczyła piżama party dla dzieci, a nie dla nastolatków, ale dawało mu to jako takie pojęcie o tym, jak może to wyglądać w ich przypadku.
         Lubił mamę Aster. Lubił właściwie całą ją rodzinę, chociaż rodzeństwo było dla niego nieco zbyt hałaśliwe. Obiady w jej domu też były głośne, zupełne przeciwieństwo obiadów u jego wujostwa. Lubił oboje państwo Reyes i nestorkę tej dziwacznej familii, chociaż czuł, że mężczyzna i jego matka traktują go z większym dystansem niż kobieta. Domyślał się powodu. Słyszał go za każdym razem, kiedy mieli okazję chwile porozmawiać. Zwykle o jego ojcu. Rozumiał, że cała sympatia, jaką od niej otrzymywał wynikała z tego, że była to sympatia, którą niegdyś darzyła jego ojca, a raczej jej resztki, jakie jeszcze pozostały po tylu latach. Ale to nic, to było w porządku.
         Siedział na tylnym siedzeniu auta pani Reyes, słuchając rozmowy między matką a córką. Podskórnie czekał, aż pani Reyes straci cierpliwość i ich wysadzi, mówiąc, żeby poszli dalej na piechotę, ale to nie nastąpiło. Dziwne.
         Spojrzał beznamiętnie na Aster, kiedy wypomniała mu publicznie, że wciąż nie zaakceptował jej zaproszenia do znajomych na social mediach. Powoli mrugnął, budując napięcie.
         – Osiągnąłem limit znajomych. Sorry. – powiedział chłop z czterdziestoma ośmioma osobami w znajomych na MateDeksie.  Z czego trzy to jego kuzynostwo.
         Czuł opory przed przyjęciem Aster do znajomych, co było głupie, bo przecież przyjął już Caleba i Nehę. Może bał się, że ona też zacznie go masowo oznaczać pod stronkami z memami. Wyciągnął z kieszeni telefon i uruchomił odpowiednią aplikację, a następnie przeszedł do okienka z oczekującymi zaproszeniami. Oprócz Aster, niżej widniało zaproszenie od Raidena Sato. Nie zdziwiło go to, bo już wcześniej zauważył, że Caleb ma w znajomych bliźniaków Anderson, więc to była kwestia czasu, aż któryś zaprosi go do znajomych. Na szczęście miał zablokowaną możliwość napisania do niego, jeśli nie było się z nim na jednej grupce albo w znajomych. Mógł odwlekać w czasie zaakceptowania tych dwóch zaproszeń jak tylko dusza zapragnie.
         Jak na zawołanie, pani Reyes wspomniała go Andersonach. Po krótkim zawahaniu przytaknął.
         – Pamiętam… Tata czasami mnie u nich zostawiał… – Drew i Barbs wspominał dobrze. Bliźniaków to kwestia sporna. Trochę go drażnili, szczególnie Raiden i jego ADHD. Ciągle ruszał jego rzeczy, kiedy byli u niego. Pozwolił sobie być nieco bezczelnym i zapytał, gdzie teraz pomieszkują, czy może dalej w Birmingham. Niestety, niedługo po pogrzebie jego ojca przeprowadzili się do Stanów i tylko przyjeżdżali czasem na urlop do Anglii.
         Wysiedli pod domem Westów, a matka Aster razem z nimi, żeby przywitać się z Calebem i jego matką. Graham przybił z kolegą żółwika, chociaż miał przy tym dość niepewną minę. Następnie przywitał się z panią domu, starając zachowywać się naturalnie, chociaż coś w tej kobiecie wciąż nie pozwalało się całkowicie odprężyć. Nie potrafił jej rozgryźć, ani umiejscowić po żadnej ze stron. Czy była bardziej jak pani Reyes czy jak jego wujostwo?
         Przeszli do pokoju Caleba, który… był dużo większy i dużo bardziej zagracony niż jego. Jeśli miał być szczery, uważał, że West miał absolutny syf w pokoju. Nawet Corey, największy syfiarz w rodzinie, miał porządek w swojej sypialni. Pani West definitywnie była bardziej jak matka Aster. Jakby była jak państwo Lydon, Caleb już dawno mieszkałby pod mostem.
         – Cześć. – posłał nieznaczny uśmiech do Nehy. Usiadł na uboczu, stawiając swoją torbę między nogami i trzymając jej pasek w dłoni. Jak to zwykle miał w zwyczaju, obserwował interakcje między tamtą trójką, w głowie procesując różne sposoby, żeby do nich dołączyć, jednak żadnego nie wprowadził w życie.
         Został posadzony obok Nehy, co przyjął z niejaką ulgą. Lubił Nehę. Neha była… spokojna.
         Dotarli do pierwszej wizyty Harry’ego na Pokątnej, kiedy przyszła pizza. Zapauzowali film i Graham został ściągnięty przez Caleba na parter, żeby mu pomógł. Musieli chociaż sprawiać pozory cywilizowanych, żeby jego matka się za bardzo nie krzywiła i poza pizzą, przynieśli też talerze, że niby nie będą jeść jak dzikie zwierzęta.
         – Ej, stary, z ciebie trochę taki Potter też, nie? – zagadnął go, kiedy wyciągał z kuchennej szafki wspomniane talerze. Graham tylko zamrugał, robiąc ciut bardziej zdziwioną minę – Chociaż w schowku pod schodami nie śpisz, nie?
         Blondyn nic nie odpowiedział, bo… uderzył go sens słów Caleba, chociaż jeszcze nie do końca zdawał sobie z niego sprawę.
         – Rany, tylko żartuję…! – zaśmiał się, podając mu talerze i wrócili do dziewczyn.
         Lydon niby zapomniał o tej rozmowie, ale gdzieś z tyłu jego głowy dalej ona siedziała, aż na początku drugiej części o przygodach młodego czarodzieja dotarło do niego, co słowa niby “przypadkowo”, bo jeszcze nie wiedział, że Caleb wie, mu uświadomiły – był trochę jak Harry. Szczególnie pod względem relacji z wujostwem. Chociaż plus był taki, że Mackenzie i Corey nie byli Dudleyem… Scena, gdzie każą Harry’emu pójść do swojego pokoju i udawać, że nie istnieje, kiedy w domu byli goście, wydawał mu się aż nazbyt znajomy.  Zupełnie zapomniał, że coś takiego było w tych książkach.
         Kiedy skończyli oglądać drugą część, dziewczyny zarządziły przerwę na fasolki.
         – Ty pierwszy Graham! – poleciła mu Neha, podsuwając miseczkę, do której przesypali wcześniej fasolki. Niepewnie wyciągnął jedną i uniósł wyżej, żeby wszyscy widzieli jej czerwoną barwę – Okej, więc… – dziewczyna spojrzała na opakowanie fasolek – Są trzy opcje - cynamon, dżdżownica i wiśnia. – uśmiechnęła się do niego współczująco – Powodzenia!
         Graham spojrzał z cieniem przerażenia w oczach na swoją fasolkę, na towarzystwo i znowu na fasolkę. Dopiero jak Caleb zaczął skandować jego imię, zmusił się do wrzucenia cukierka do ust i zaciskając powieki rozgryzł go.
         – … – zawiesił się, analizując smak i lekko krzywiąc, po czym przełknął z widocznymi trudnościami – … dżdżownica… – mruknął, sięgając po swoją szklankę z colą.
         – Pfff! Mogłeś wypluć!
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {29/11/23, 11:11 am}

A S T E R     R E Y E S

         Degustacja fasolek przebiegła w dużej mierze obrzydliwie. Sporo plucia, wyzywania i ewentualnych triumfów, gdy jednak zdarzyła się komuś jakaś fasolka o akceptowalnym smaku. Caleb postawił, że chce w końcu dorwać zielone jabłuszko, ale za każdym razem kończył z trawą w ustach. Neha miała dobry początek, ale po czarnym pieprzu opróżniła prawie całą butelkę coli. Aster miała bolący brzuch od śmiechu, nawet jak sama trafiała na słabe smaki, ale wymiotna fasolka ją pokonała i poleciała wypłukać usta. Zrobili sobie też rundkę, w której dwójka osób brała taki sam kolor fasolek i wygrywała ta osoba, która trafiła na dobry smak, chociaż częściej zdarzały się dwa przegrane. Scam definitywnie.
         Wrócili do oglądania maratonu czarodziejów z nowo otwartymi chipsami i słodyczami.
    - Najlepsza część! - pisnęła Neha nie ukrywając swojego podekscytowania, gdy film ledwo się zaczynał.
    - A tak, tak, w końcu wujkowie wchodzą do gry! - skomentowała, unikając już dalszych spoilerów. Oglądając cieszyła się, że ma dość krótką pamięć co do filmów, dzięki czemu mogła się poczuć prawie, jak za pierwszym razem - Według mnie miał nadal zbyt delikatną reakcję na to, że jego szczur okazał się jakimś czterdziestoletnim facetem.
         Po czwartej części tym razem to Caleb zarządził przerwę. “Krótki meczyk” w bijatykę na konsoli miał ich niby rozbudzić, żeby mieli siłę oglądać dalej jak typ bez nosa próbuje w każdej części zabić dzieciaka ze szramą na czole. Caleb podał każdemu pada do gry, bo przecież, że tyle miał i wybrał ustawienie, gdzie faktycznie w te cztery osoby mogliby zagrać.
    - Dobra, dzielimy się na drużyny. Lydon, jesteś ze mną versus dziewczyny. Może chociaż ty nie będziesz próbował super-ataku na swoim druhu - chłopak ostentacyjnie spojrzał się na Nehę i usiadł bliżej telewizora.
    - To było raz i niechcący! Mieliście podobne postacie…
    - Później się zamienimy to zobaczymy. Gotowi? - zapytał, ale zanim faktycznie przeszli do gry to z dobrego serca przypomniał jeszcze bardzo krótko, co dane guziczki robią, chociaż skwitował to stwierdzeniem, że “na czuja i tak najlepiej”.


          Można powiedzieć, że Grace nie spodziewała się, że zaproszenie na herbatkę w salonie przerodzi się w tak poważną rozmowę, ale to nie tak, że Lucy miała w zwyczaju owijać za długo w bawełnę, jeśli nie miała ku temu powodu. Grace oczywiście szybko wpadła w panikę, chcąc już lecieć po samego zainteresowanego, ale przyjaciółce udało się ją jednak od tego pomysłu odciągnąć, zanim zdążyła zrobić więcej szkody, niż pożytku. Nawet jak w dobrej wierze. Lucy zmieniła tor i próbowała ubierać swoje myśli w delikatniejsze słowa, zostając przy tym, że nie podoba jej się dynamika w rodzinie Lydonów i była ciekawa, czy może Grace zauważyła coś niepokojącego albo Aster coś jej opowiadała, skoro chłopak spędza u nich w domu sporo czasu. Od Caleba już się trochę dowiedziała, chociaż pewnie więcej, niż by chciał. W końcu ciekawił ją nowy przyjaciel syna.
      - Jak miałabym…nie wiem. To spokojny chłopiec, a Martin…to prawda, że wygląda na to, że stosuje raczej surowe wychowanie, ale…to jego bratanek, Lucy. Ufam ci, ale wolałabym w to nie wierzyć. Nigdy nie przepadałaś za Martinem, może nie patrzysz na to obiektywnie?
    - Może.
         Nastała cisza, po której zaczęły się zastanawiać, co robić. Muzyka w tle zbytnio nie pomagała, ale Lucy wolała obyć się bez podsłuchujących, nawet jeśli nie rozmawiały głośno, a dzieciaki miały włączonych tych swoich magików. Grace upierała się na skontaktowaniu się chociaż z Martinem i Dalią, powiadomieniem odpowiednich do tego służb, ale Lucy choć wyraziła chęć porozmawiania z “Marty’m” na ten temat, to uważała to za nierozsądne, żeby one się tym zajęły. Postanowiła się wytłumaczyć, zanim Grace zaczęłaby znowu bronić swojego planu.
     - Tak powinno się robić w zwyczajnych przypadkach, Grace. Znasz ich, wiesz czym się zajmują, nie powinnam ci tłumaczyć. Tak czy owak, Lydonowie to specyficzna rodzina, więc dajmy im szansę rozwiązać to między sobą. Skontaktujemy się z bratem Marty’iego, niech porozmawiają.
    - Z Jeff’em? W sumie jak pamiętam, to jest policjantem…Może by wiedział, czy coś jest nie tak.
    - Mam na myśli Roberta.
    - Bobby? A on nie jest gdzieś poza krajem?
    - Tylko spróbuję, nie przejmuj się - zapewniła biorąc swój telefon do ręki i po krótkiej chwili wybrała prawidłowy numer. Grace wydawała się trochę zdezorientowana, ale zanim zdążyła zapytać, skąd w sumie przyjaciółka ten numer miała, sygnał się skończył. - Robert? Tak, hej. Masz chwilę, aby porozmawiać?
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {03/12/23, 07:53 pm}

J   o   n   a   t   h   a   n      L   y   d   o   n

           
         – Kolacja w lodówce. Bobby ma być w łóżku o dwudziestej pierwszej, Jeff o dwudziestej drugiej. – przypomniał,  zarzucając kurtkę na ramiona. Z jakiegoś powodu Lowery zgadzała się wciąż na pilnowanie jego młodszych braci i nie zadawała zbyt wielu pytań na temat tego, gdzie wychodzi w środku nocy i czemu nikt inny nie może popilnować młodych. Jemu to odpowiadało, a poza tym zgadzała się na stawkę o połowę niższą niż Amanda, więc dodatkowy plus.
         Prawdę powiedziawszy, ostatnimi czasy znowu zaczął wagarować. Niedawno traktował szkołę jako okazję do spędzenia czasu z Drew. Ale od kiedy Drew znalazł sobie dziewczynę, jakby nie patrzeć “dzięki” Johnowi, nie widział w tym większego sensu. Zjawiał się na korki z Lowery, co było absolutnym marnotrawstwem czasu dla obojga, bo przecież na matmie i tak się nie zjawiał.
         Tego dnia w barze odbywał się wieczór kawalerski i chyba żaden z klientów nie był zainteresowany hostem pokroju Johna, więc jego obowiązki ograniczały się do zajęć typowo kelnerskich. Większe branie miały jego koleżanki.  Z jednej strony był to plus, z drugiej minus, bo wiedział, że Tom zapłaci mu za tę nockę mniejsze pieniądze, niż gdyby miał bardziej osobistych klientów.
         W połowie pracy wyszedł na przerwę na fajkę. Od wdychania dymu też nabrał ochoty na zaciągnięcie się. Przy okazji wyniósł śmieci, bo Holly miała już pełen kubeł za barem. Po piętnastu minutach wrócił do środka i już miał wracać na salę, ale w drzwiach zaplecza wpadł na Toma. Organizatorem wieczoru kawalerskiego był jakiś jego znajomy, więc szef zarezerwował salę wyłącznie dla imprezowiczów, więc przy okazji mógł balować z nimi, pozostawiając pieczę nad swoimi niewolnikami Holly. Z jakiegoś powodu kobieta robiła za jego nieoficjalnego zastępcę.
         – Josie, pozwól za mną. – położył mu dłoń na ramieniu z przyjacielskim uśmiechem i poprowadził go do swojego gabinetu. Tom ewidentnie był już nieco podpity, ale wciąż stawiał pewnie stopy.
         Johnny miał wrażenie, że słyszał jakiś rumor dochodzący z gabinetu szefa, ale szybko o tym zapomniał w chwili, w której drzwi się za nimi zatrzasnęły i został pchnięty na biurko.

Drew

         Kiedy przypadkiem dowiedział się od Barbs o ich genialnym pomyśle, że on i John są gangsterami, nie wiedział czy ma je wyśmiać czy się wkurzyć, że ich zainteresowanie nim i jego przyjacielem wynikało z tak durnego powodu. A co za tym idzie, ich związek był pokłosiem tego, że chciały ich szpiegować. Pewnie najpierw by się wkurzył, ale po chwili jej wybaczył, bo mimo wszystko, naprawdę zaczynał coś do niej czuć. Ale potem dowiedział się, że mają specjalny plan na ten wieczór.
         John poprosił Grace, żeby zaopiekowała się jego braćmi, kiedy on pójdzie do pracy.
         (Czemu Grace? Co z Amandą? Czemu nie poprosił jego?)
         Więc postanowiły, że zostawią jedną z nich z chłopakami, a reszta pójdzie śledzić Lydona.
         I choć Drew był już na etapie, że dotarło do niego, iż John jest na niego o coś zły, wiedział, że nie może pozwolić, aby jego tajemnica wyszła na jaw. Chciał odciągnąć dziewczyny od tego głupiego pomysłu, ale był w tym tak skuteczny, że o dwudziestej trzeciej siedział z nimi skitrany na zapleczu baru, w którym pracował John. Ku jego uldze, przyjaciel tego dnia robił tylko za kelnera, więc zaczął myśleć, że może nawet nie będzie tak źle.
         Chyba nawet zapał dziewczyn zaczął słabnąć, bo udało mu się je namówić, żeby sobie odpuściły, żeby mogli się rozejść do domów, bo jeszcze John ich nakryje, a jeśli jest coś, co może naprawdę rozwścieczyć Johna, to na pewno będzie to fakt, że Grace jest tutaj, zamiast pilnować jego młodszych braci, jak obiecała. John traktował poważnie serio bezpieczeństwo Bobby’ego!
         Ale wtedy właściciel baru pokrzyżował im trochę plany. Mieli za mało czasu, żeby dotrzeć do tylnych drzwi, więc w pośpiechu wpadli do pierwszego lepszego pomieszczenia i pochowali się jak mogli. To jest dziewczyny do komicznie wielkiej szafy w ścianie, a Drew pod toporone, bardzo angielskie biurko.
         Chwilę później ktoś wszedł do środka i zapaliło się światło, dzięki czemu Anderson odkrył, że są w gabinecie.
         W GABINECIE WŁAŚCICIELA.
         – TOM!
         Łupnięcie o biurko. Drew zasłonił usta dłonią, żeby nie było słychać jego przyspieszonego oddechu. Przez chwilę słychać było odgłosy, które ktoś inny mógłby uznać za odgłosy szarpaniny, ale chłopak wiedział, że Tom właśnie obściskuje Johna bardziej lub mniej za jego przyzwoleniem.
         – Tom, do diabła, jesteś… pijany!
         – Daj spokój, Josie… Robiłeś dzisiaj tylko za klienta. Dużo mniejsza stawka, pamiętasz? – chwila ciszy – Nie stawiaj oporu, zapłacę ci za dzisiaj, jakbyś obsłużył klienta… nie, dwóch klientów.
         O Boże. OBOŻEOBOŻEOBOŻE.
         Drew miał nadzieję, że ta szafa, w której siedzą dziewczyny ma całkowicie zabudowane drzwi i nic nie zobaczą. Chociaż co za różnica? I tak usłyszą…
         – … jedynka zwykła pięćdziesiąt funtów, bez zabezpieczenia stówa. – wyrecytował ochrypłym głosem cennik – …godzinne spotkanie sto pięćdziesiąt, każda kolejna godzina dodatkowa stówa…
         Po dźwiękach Drew domyślił się, że John pozwolił posadzić się na biurku i położył się na nim na tyle, na ile pozwalał mu blat. Jeśli nic nie zrobi, zaraz Tom zrobi… zrobi TO przy nich wszystkich. Anderson bał się, że dziewczyny rozpowiedzą w szkole o tym, co tu widziały. Nie wiedział tylko czy bardziej martwi się o opinię na temat Johna czy na swój temat. Kumplował się z Johnem, skoro ludzie osądzali ich o bycie gangsterami, czy jeśli rozniesie się jak John zarabia, jego też o to oskarżą?
         Rozejrzał się w panice po pomieszczeniu ze swojego miejsca. Na regale stał kinkiet wyglądający na dość ciężki. Krótka chwila do namysłu i nim zrozumiał, co właściwie chce zrobić, jego cialo zareagowało samo. Zerwał się ze swojego miejsca, chwycił kinkiet i uderzył nim w głowę Toma. Mężczyzna upadł na ziemię, prawdopodobnie tracąc przytomność.
         Jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Johna. Patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami i rozpiętymi spodniami.
         – … Drew…?
         – Ja… – zawiesił się, zastanawiając się, jak wyjaśnić tu swoją obecność. Zerknął w stronę szafy. Jezu, może zdoła to załatwić tak, żeby nie dowiedział się o dziewczynach i może nawet uda im się pogodzić! – Ja… unikasz mnie, Johnny… Chciałem… pogadać… wiedziałem, że będziesz dzisiaj w robocie i…
         – … i siedziałeś schowany pod biurkiem Toma…?
         Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, pozwalając, aby absurdalność zawisła w powietrzu. John spojrzał na nieprzytomnego mężczyzną.
         – I uderzyłeś go, bo… poczułeś się zazdrosny? – w głosie Lydona dało się dosłyszeć nutkę nadziei. Drew znowu spojrzał na szafę, gorączkowo zastanawiając się nad decyzją. Ok, był trochę zazdrosny. Ale nie może powiedzieć tego przy dziewczynach. Ok, on i John mieli rzecz, ale nie jest gejem. Absolutnie nie jest gejem!
         – …”zazdrosny” to nie jest słowo, którego bym użył…
         – Zerkasz na  szafę. – wszedł mu w słowo. Cała nadzieja i chęć pogodzenia sie, którą jeszcze przed chwilą widział u przyjaciela, zniknęła. Patrzył na niego twardo spod ściągniętych brwi – Nie przyszedłeś tu, żeby się ze mną pogodzić, prawda? I… nie przyszedłeś tu sam.
         – Jestem sam! – zapewnił go szybko. Za szybko.
         – Więc jesli otworzę szafę… – powoli wstał  z biurka i zrobił wolny krok w stronę szafy – … nikogo tam nie będzie…? – stanął przed samymi drzwiami, łapiąc za klamki. Spojrzał jeszcze raz na Drew, ale ten nic nie odpowiedział. Spuścił głowę ze wstydem i winą wymalowaną na twarzy. Lydon otworzył zamaszystym ruchem szafę i spojrzał na trzy sylwetki skulone w szafie. Spojrzał po twarzach dziewczyn, zawiedziony, aczkolwiek niezaskoczony. Opuścił dłonie wzdół ciała – Siema Lowery. Chociaż bardzo chciałbym wiedzieć, gdzie i z kim zostawiłaś moich braci, jak raz muszę postawić Andersona nad Bobby’m. – obrócił się przodem do Drew. W jego oczach płonęła tylko i wyłącznie zimna furia.
         Drew dalej stał ze spuszczoną głową.
         – Mogę to… wyjaśnić… – mruknął cicho.
         – Ty zasrana, zdradziecka pizdo. – Drew aż zadrżał – Pieniążki tatusia nie załatwiły ci przyjaciół, więc postanowiłeś sprzedać mnie?
         – To nie tak!
         – TO JAK, ANDERSON!? – wrzasnął. Całe szczęście, że na głównej sali grała głośno muzyka. Dopadł do Drew i złapał go jedną ręką za ten pedalski sweterek, a drugą za włosy tuż przy skórze – Traktowałem cię jak brata, ty kupo łajna! Chroniłem cię przed tymi palantami z drużyny, a ty w zamian sprzedajesz moją skórę?! – potrząsnął nim mocno, cudem powstrzymując się przed przywaleniem mu – Zapominasz chyba, Andrew, że jeśli pójdę na dno, pociągnę cię za sobą. Ja sobie poradzę, ale nie wiem czy twój łeb jest gotowy do ponownych codziennych kąpieli w szkolnym kiblu.
         – Przynajmniej nie jestem frajerem, który musi się sprzedawać, żeby…! – Anderson wybuchł nagle, nie mogąc znieść ciśnienia atmosfery, ale równie nagle urwał swoją wypowiedź, zdając sobie sprawę, że stąpa po cienkim lodzie.
         – Żeby – CO? – Drew potrząsnął głową. Spodziewał się, że teraz dostanie w twarz, ale John zaskoczył go, luzując chwyt na ubraniach i włosach – Od urodzenia dostajesz wszystko na złotej tacy. NIGDY nie zrozumiesz, dlaczego to robię. – odsunął się od, teraz to już raczej pewne, ex-przyjaciela i odwrócił się do niego plecami, czując cisnące się do oczu łzy.
         Powinien się uspokoić. Musi jeszcze skrzyczeć laski. Teraz już na pewno nie wróci do szkoły. Mowy nie ma. Nie będzie miał w niej życia.
         – Powinienem cię zabić, Anderson.
         – … to by przynajmniej upewniło dziewczyny, że jesteś gangsterem. – odparł, masując głowę w miejscu, w którym John skrzywdził cebulki jego włosów.
         – … co? – spytał, przecierając oczy nadgarstkiem, żeby nikt nie widział, że płacze.
         – … uwierzyły… za bardzo w plotkę o gangsterach i przyszyły tutaj za tobą, myśląc, że idziesz na gangsterskie spotkanie. – wyjaśnił. Zrobiłby to wcześniej, zanim John zaczął się na niego wydzierać i odstawiać Krawczyka w Mój przyjacielu (co z tego, że to za dziesięć lat), ale trochę nie starczyło mu jaj.
         Lydon stanął przodem do Drew, patrząc na niego jak cielę. Najwidoczniej, zdolności umysłowe na ten tydzień zostały wyczerpane i trochę wolniej analizował wypowiedź drugiego chłopaka. Miotał spojrzeniem od niego, do dziewczyn, do Toma, aż nie wypalił;
         – TO Z KIM ZOSTAŁ BOBBY?!
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {12/01/24, 01:40 am}

G R A C E  L O W E R Y

         Genialny plan. G e n i a l n y. Za długo trwała ta szopka, czas było na prawdziwą akcję! I zgarnięcie w końcu tej forsy za złapanie gangsterów. Wisienka na torcie byłaby, jakby jej matka też była zamieszana w jakieś łajno, to może by ją wsadzili do kicia? Może wtedy Grace zajęłaby się opieka społeczna? Może ktoś z dalszej rodziny by się w końcu odezwał, żeby ją przygarnąć do siebie…a może by trafiła do rodziny zastępczej? Ruletka, ale raczej już gorzej by nie trafiła. Takie zasady wszechświata, ma nadzieję. Wątpiła, że stary oblech jej matki by nie walczył o prawo opieki nad nią. Używa ją czasem do rozrywki, ale to nie zmienia faktu, że jej nienawidzi. Może, może, może. Czasem fantazjowała o jakichś miłych rodzicach zastępczych, gdy nie mogła zasnąć. Jeśli jednak to się nie uda, zawsze będzie miała kasę na ucieczkę, nie? Dopilnuje, żeby matka sobie nie przywłaszczyła jej pieniędzy i wyniesie się najdalej stąd. Nikt nie zrobi o to afery, co chwila pojawiają się wieści o jakiejś kolejnej zaginionej nastolatce. Jedyny problem, że by tęskniła za przyjaciółkami.
         Ale coś poszło nie tak.
         Tak to jest z tymi marzeniami.
         Żołądek zwinął jej się w supeł, gdy siedziała schowana w szafie u szefa jej matki. A tak byli blisko wyjścia! Były ściśnięte w trzy, łokieć Emmy boleśnie wciskał jej się w żebra, a Barbs znajdowała się w jej ramionach, bo wcześniej w panice zamarła w miejscu i Grace musiała z odrobiną siły wrzucić ją ze sobą do tej cholernej szafy. Nie było w niej wiele ubrań, ale waliło od nich na tyle dymem papierosowym i wodą kolońską, że musiała walczyć ze sobą, żeby nie zacząć się głośno dusić. Prawie jak w domu.
         Miała tylko nadzieję, że właściciel tylko wejdzie i wyjdzie. Nie byłoby ciekawie, jakby wzięło go na zmienianie stylówy lub liczenie stosu banknotów przy biurku, pod którym jak dobrze wcześniej spojrzała, schował się Drew. Szybko się jednak okazało się, że może być gorsza możliwość.
         - Słabo słyszę. Biją się? - wyszeptała Emma, próbując chyba dyskretnie zwalić z siebie marynarkę, która spadła z wieszaka. Została bez odpowiedzi, żadna z dziewczyn nie chciała powiedzieć, że na zwykłą gangsterską szarpaninę to się nie zapowiadało. Wpakowały się w bycie świadkiem czegoś okropnego. Grace przytuliła do siebie mocniej Barbs, nie wiedząc co robić. Siedzenie w miejscu wydawało się absurdalne.  
Zbierało jej się na wymioty. Po prostu wyjdzie z szafy, zwymiotuje na dywan, rzuci jakieś przeprosiny i wyjdzie. Może akurat wprawi tego Toma w takie osłupienie, że wszyscy wyjdą z tego bez szwanku, zanim by zdążył połączyć fakty i przystąpić do mordu na jej osobie.
         Ten nowy plan wydawał jej się absolutnie genialny i pewnie by do niego przystąpiła, jakby nie dźwięk upadającego ciała. Boże. Teraz są świadkami morderstwa. I to przez Drew! Ach, to już straciła moment na wyjście. Teraz to już wyjdzie niezręcznie.
         Szafa się jednak niedługo po tym otworzyła, bo jednak Drew nie jest najlepszym w dochowywaniu tajemnicy, ale już trudno. Johnny oprócz tego, że wyglądał na niesamowicie wkurwionego to chyba było z nim w miarę okej, więc chociaż tyle. Dobrze, że wzrok nie zabija, bo z nimi by już było marnie. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale chłopcy wrócili do swojej kłótni, a w nią to się mieszać już nie chciała. Widziała, że Barbs patrzyła na nich z przejęciem, ale raczej też zrozumiała, że to nie jej miejsce. Emma wyślizgnęła się z szafy ostatnia, od razu kierując się do leżącego na podłodze właściciela.
         - On żyje? Rany, mocno dostał tym kinkietem. Halo? - Emma pochyliła się nad mężczyzną i pstryknęła palcami przed jego twarzą.
         - Iść…iść po kogoś? Zadzwonić? Nie możemy go tak zostawić… - Barbs wydukała, pewnie w myślach mocno żałując swoich ostatnich decyzji życiowych. Grace odsunęła dłoń Emmy, bo wolała nie ryzykować, że czymś takim uda jej się jednak typa obudzić. Kucnęła obok niego, sprawdzając czy faktycznie mają trupa w pokoju.
        - Żyje - stwierdziła, ale bez entuzjazmu - Odłóżmy ten kinkiet na biurko. Z odrobiną szczęścia może nie będzie pamiętał, co się stało i pomyśli, że przesadził z alkoholem i walnął w podłogę, czy coś. Pewnie ktoś go zaraz znajdzie - ‘ktoś’ w sensie jej matka. Wnioskując z jej opowiadań, to przyczepiła się do niego jak rzep psiego ogona. Zacznie za nim niedługo pewnie węszyć. No, genialnie. Oby faktycznie był mocno nachlany.
         Krzyk Johnny’ego przypomniał jej, że mają poważniejsze problemy niż potencjalne morderstwo.
        - Jest z Lucy, a kim.


         - Och. Już wróciliście - Lucy przywitała ich beznamiętnie, widocznie trochę walcząc, żeby nie skomentować, że pewnie wyglądają, jakby ich coś wypluło. Pewnie już się domyślała jakiegoś scenariusza. Wyłączyła krótko po tym telewizor, wyglądało na to, że zanim przyszli to oglądała w salonie jakiś przyciszony film dokumentalny
         - Coś się stało? - zapytała, zauważając, że wcześniejszy potencjalny szef gangu nakryty kocem spał na jej kolanach. Co za dziwny widok. Wiedziała, że Lucy jest odpowiedzialną osobą do opieki, ale nie sądziła, że ma jednak jakąś skrywaną słabość do dzieci.
         - Miał koszmar. Nie chciał spać u siebie, więc pozwoliłam mu zostać ze mną. Jonathan, zanieś go do łóżka, skoro jesteś. Nie będę go budzić - zarządziła, oddając tym samym chłopca jego bratu.
        Lucy patrzyła wyczekująco na swoją grupkę nieudolnych szpiegów, ale po chwili bez otrzymania od nikogo żadnej szczególnej reakcji zmarszczyła tylko brwi i westchnęła.
         - To jak daliście się złapać? Jak wielkie macie kłopoty? - zapytała w końcu z nutą zawiedzenia w głosie. Wszystko jej wskazywało, że z historii o mafii nici, a jednak liczyła na coś ciekawego. Cóż, powinna chyba się skupić na odczuwaniu ulgi, że w ogóle dotarli tutaj żywi.
         - Ech, w sumie to…mamy o tym zaraz chwilę porozmawiać.

         Wspólna rozmowa o całej sytuacji zbyt długa nie była, z racji, że każdy był cholernie zmęczony. No, niezręcznie. Do dziewczyn w końcu doszedł absurd ich myślenia, więc były głównie zażenowane. Każda z osobna finalnie przeprosiła i obiecała się już dalej nie wtrącać, zanim wszystkie wróciły do swoich domów. Grace została ostatnia, bo chociaż przyjaciółki proponowały jej podwózkę, to powiedziała, że musi coś jeszcze załatwić. Ale co do czego, to w sumie tego nie przemyślała, oczywiście. Przez dobrą chwilę to po prostu nie dawała Johnny'emu iść spać, na to wyglądało.
         - To, er,  pracujesz z moją matką. Mały świat, nie? Heh - zaśmiała się krótko i nerwowo. Nie tak chciała zacząć rozmowę. Lydon wyjaśnił swoją stronę, nawet jeśli czuł się do tego grupowo przymuszony przez ich wścibstwo. Nie wiedziała, czy go interesuje, co miała do powiedzenia, ale i tak czuła obowiązek próby wyjaśnienia swojego spisku.
        -  To był mój pomysł. Wkręciłam w to dziewczyny, a później nawet Drew. Powinnam była go posłuchać, żeby sobie darować, ale naprawdę chciałam wierzyć, że zdobędę dowody i zyskam nagrodę za złapanie gangsterów…Chciałam kasy - zrobiła sobie krótką przerwę. No dobra, jak już zaczęła to skończy. I tak już była na dnie moralnym, co jej z tego -  Także, śledziłam cię wiele razy. Przeszukałam ostatnio twój pokój, co mnie zaprowadziło do klubu, tak w ogóle - wyjaśniła, jakby się przypadkiem wcześniej nie domyślił. Po tym całym chowaniu się po szafach nie ma co już chować faktów -  To co robiłam było głupie i obrzydliwe. Przepraszam - miała zamiar poczekać na jakąś reakcję, ale zamiast tego słowa znowu z niej zaczęły wylatywać, chociaż bardzo niezdarnie. Wolałaby być z powrotem u dyrektora na dywaniku.
         - Chciałam też powiedzieć, że podziwiam…że dla rodziny…w sensie... I to nie jest ta sama sytuacja, ale ja też… - cisza. Nie, ta część jej nie wyjdzie. Zresztą to był naprawdę zły moment, żeby zwierzać się ze swoich doświadczeń. Przez chwilę jakieś dziwne podekscytowanie, że znalazła kogoś z chociaż podobnymi przeżyciami wzięło nad nią kontrolę. Na tyle, że nawet zapomniała o tej swojej posranej akcji. Matko, trochę wyczucia! Wolałaby zresztą co do czego to się dowiedzieć o tym w innych okolicznościach, jeśli w ogóle. Odchrząknęła -  Zmierzam do tego, że jak wcześniej mówiłam, nikomu nie powiem. Dziewczyny też nie. Mogę też załatwić z wychowawcą, żeby przydzielił ci kogoś innego do korków i ogólnie… - nie chciała już bardziej mówić wprost, że jakby nie chciał jej widzieć więcej na oczy lub mieć jakiś umowny zakaz zbliżania, to by nawet zrozumiała. W końcu wyszła na kompletną wariatkę. Co jest prawdą, oczywiście, bo cóż, jest. Cholera, zostanie bez kasy i bez kolegi. Może i miała go za gangstera i zamieszała mu w życiu, ale nadal.
          -  ...Chyba, że, er. Wiesz - ugryzła się od środka w policzek, jakby to miało jej pomóc w myśleniu, co powiedzieć, żeby nie ździelił jej w twarz na odchodne -  Jakbyś nadal potrzebował niańki…wylatuję? Bo jak nie, to…następna opieka za darmo? Dwie?
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {24/01/24, 08:45 pm}

J   o   n   a   t   h   a   n      L   y   d   o   n

           
         – Nie mógł spać, taa… – burknął pod nosem Drew, patrząc na chłopca śpiącego na kolanach Lucy.
         Johnny obrzucił go poirytowanym spojrzeniem. I tak już był podminowany, a Anderson tylko się prosił, żeby znowu zostać ciśniętym o ścianę.
         – Nawet nie próbuj, dupku! – syknął – On ma SIEDEM lat! – dobrze wiedział do czego pił Drew. Ale nie zmieniało to faktu, że Bobby był jeszcze za mały na pierwsze miłostki, a co dopiero na podchody. Może gdyby to był Jeff, ale Bobby?
         Lydon nie był z tego powodu szczęśliwy, ale opowiedział dziewczynom o swojej sytuacji - o wiecznie chorej matce, o ojcu który większość czasu spędza poza domem, w pracy albo w barze z kolegami. O tym, że właściwie opieka nad młodszymi dziećmi spadła na niego, bo Martin zajmuje się matką w szpitalu, a po godzinach odwiedzin gdzieś znika. I ojciec, i Martin nie radzili sobie najlepiej z sytuacją. Do brata John miał mniejszy żal, bo mimo wszystko, wziął na siebie ten większy trud, czyli codzienną opiekę nad śmiertelnie chorą matką. Bobby i Jeff, jakkolwiek męczący by nie byli, byli mniejszym złem, niż codzienne patrzenie na niknącą w oczach rodzicielkę. Dlatego Johnny wybaczał temu dupkowi, bycie dupkiem i wracanie w niektóre weekendy w stanie lekkiej nietrzeźwości, bo wiedział, że psychika Martina też ma swoje ograniczenia.
         I skoro już zebrało się na spowiedź, to wyjaśnił też, że podjął się pracy w barze u Toma, bo oferował wysokie stawki za niewielką ilość godzin, co dawało mu okazję, do nie najgorszego zarobku, przy niewielkim wkładzie czasowym. Z tym, że kiedy zaczynał, nie wiedział jeszcze, że termin “dotrzymywanie towarzystwa klientom” ma dla niego inną definicję, niż dla Toma. I tak, mógł odejść w każdej chwili, ale zdecydował się zostać. Bez względu kim lub czym go to czyniło.
         Większośc towarzystwa udała się do domów. Drew wyglądał, jakby chciał z nim jeszcze pogadać, ale ostatecznie zwiał razem z Barbs. Pewnie chciał jej wyjaśnić naturę relacji, jakie łączyły go z Johnem. Za to osobą, która została, była Grace.
         Lydon miał dość tego dnia. Najchętniej poszedłby do łóżka. Pewnie nawet by nie spał, pochłonięty myślami, co powinien zrobić dalej. Niby dziewczyny powiedziały, że nie zdradzą jego sekretu, ale właściwie ich nie znał, no nie? No i pytanie ile Tom będzie pamiętał z tego wieczoru. A jeśli uzna, że to John go znokautował?
         Słuchał Lowery ze zmęczonym wyrazem twarzy. Czego ona jeszcze chce? Przeprosić? Chyba już ustalili, że jest jej głupio i w ogóle?
         – O, to mi się podoba. – pokiwał głową na wzmiankę o dwóch darmowych wieczorach niańczenia chłopaków – Przez wasze chowanki w szafie, ominęła mnie dzisiaj dodatkowa kasa. – wyciągnął przed siebie nogi, naciągając się w fotelu i ziewnął – Dobra, Lowery, jestem trochę wkurzony, ale sam jestem sobie winien. Opuściłem gardę i tak dalej. Zachowasz to dla siebie, plus te dwa darmowe wieczory, i zapomnimy o całej aferze, tak?
         Wstał i zlustrował ją od nóg do głów, analizując jej podobieństwo do Holly. No coś tam widać… Podrapał się po głowie, uciekając spojrzeniem w bok. Podziwia jego poświęcenie dla rodziny, co? Był w stanie domyślić się, że posiadanie takiej matki nie jest szczytem marzeń kogokolwiek.
         – … urodziłem się w Wielkiej Brytanii, ale moi rodzice są Irlandczykami. – w takich chwilach Drew miał w zwyczaju wykonywać gest, jakby wypijał shota wódki i mówić “panie i panowie – Jonathan “Jestem Irlandzkim Imigrantem” Lydon!” – Dla moich rodziców rodzina zawsze była ważna, wiesz. Wyjechali do Anglii, bo zanosiło się na kolejną recesję, a chcieli zapewnić swoim dzieciom lepsze życie… Wyszło, jak wyszło. – westchnął. Skoro już się uzewnętrznia, to jej jeszcze trochę pomarudzi. nawet, jeśli urodził się z irlandzką cechą nienarzekania, to brytyjskie ulice go jej pozbawiły – Jestem najstarszym bratem, pierwszym synem - to zabrzmi melodramatycznie, ale to nawet nie tak, że rodzice tego ode mnie wymagają, ja sam tego od siebie wymagam… Mógłbym mieć wywalone, ale to są moi mali bracia. A ja jestem ich starszym bratem. Starsi bracia dbają o młodsze rodzeństwo. – mówiąc to, wstał i zaczął zbierać bałagan, który zostawili chłopcy. Bobby ostatnio miał fazę na rysowanie i wszędzie zostawiał pobazgrane kartki. Pod fotelem Johnny zauważył kilka świecowych kredek. Jeff jak to Jeff, wszędzie zostawiał swoje ciuchy, których akurat nie potrzebował. Jeśli stwierdzał, że jest mu gorąco, po prostu zrzucał z siebie bluzę tak, jak stał i zostawiał ją na podłodze lub kanapie.
         Starannie ułożył kartki w stosik na stoliku do kawy, a kredki wrzucił do metalowego piórnika. Sweter Jeffa wyglądał, jakby wymagał prania, więc zmiął go w kulę z zamiarem wrzucenia go do kosza na pranie w łazience. Zerknął na zegarek.
         – Holly… Twoja mama powinna już skończyć robotę. – nie był pewien jakie relacje panują w domu tej dwójki, ale pozwolił sobie założyć, że gorsze niż jego relacje z Martinem. Chciał to jakoś ładnie ująć i postawić to jako powód tego, co miał zamiar zaraz powiedzieć, ale doszedł do wniosku, że nie jest tym, kto powinien mieszać się w sprawy rodzinne innych – To gówniana dzielnica, powinnaś była pojechać z koleżankami. – rzekł w zamian – Nie puszczę cię samej, bo jeszcze cię napadną i będę miał problemy ze strony West. Czy ci się to podoba, czy nie, zostajesz tu na noc.
         Zaprowadził ją do swojego pokoju i wygrzebał z komody jakieś czyste spodnie dresowe i koszulkę. Wręczył jej te ubrania jako piżamę i oddelegował do toalety ze słowami “wiesz, gdzie łazienka”. Sam stwierdził, że nie ma siły na większe mycie się, więc jak tylko wyszła, przebrał się w piżamę i usiadł na łóżku, zastanawiając się czy powinien sam położyć się na kanapie, a jej udostępnić swój pokój czy może na odwrót. Ale nim Grace zdążyła wrócić, w drzwiach pojawił się ktoś inny.
         – Johnny…?
         – Hm? – podniósł głowę i spojrzał na Bobby’ego. Godzinę temu zaniósł go do łóżka, ale jak widać, znowu się obudził – Co jest? Znowu miałeś koszmar? – siedmiolatek uparcie patrzył w podłogę, powoli zbliżając się do brata. Jeff wmówił mu, że jest za duży na złe sny, a tymbardziej na spanie po nich z kimś starszym, więc przyznanie się do tego zawsze było dla niego trudne. Chłopiec wymamrotał coś, siadając obok brata i przytulił się mocno –... brzuch cię boli…?
         Obaj usłyszeli kroki i spojrzeli w kierunku drzwi. Grace. Bobby odsunął się od Johna i spojrzał na niego pytająco. Starszy chłopak wzruszył ramieniem.
         – … Grace chciała sprawdzić czy będziesz już dobrze spał. Widzisz, dobrze, że została, nie? – uśmiechnął się głupkowato. Bobby dalej wpatrywał się w niego tym zaskakująco inteligentnym spojrzeniem. W końcu poddał się na rzecz ziewnięcia – Chodź Lowery! Bobby potrzebuje bajki na dobranoc, a mi się już wszystkie skończyły! – podsunął się na materac pod samą ścianą i wsunął się pod kołdrę, podnosząc ją zachęcająco do pozostałej dwójki.
         Młodszy Lydon po chwili zawahania, położył się obok niego, ponownie mocno się przytulając. Starszy posłał Grace przepraszające spojrzenie.

         Wolford Town było dziurą pośrodku niczego. Jeśli obrać dobry kierunek i iść przez wiele dni, może dotarłoby się do drogi międzystanowej. Miasteczko zatrzymało się w czasie i jego mieszkańcom wydawało się, że wciąż żyją na Dzikim Zachodzie. Nie licząc tego, że mieli zasięg telefoniczny i internetowy. To było dobre miejsce na zaszycie się i przeczekanie.  To dlatego wybrał je na swoją kryjówkę rok temu. Ludzi na początku dziwił nikomu nieznany facet kręcący się po okolicy, ale w końcu do niego przywykli. Czasem oferował swoją pomoc, to i nawet zaczęli go akceptować, chociaż z przymrużeniem oka.
         Wyrzucił smartfona, zostawił sobie tylko telefon komórkowy starego typu i kartę SIM, której numer znała może trójka osób, z czego jedna to jego niezbyt rozgarnięty podopieczny, którego naprędce umieścił pod zmienionym nazwiskiem w absurdalnie prywatnej szkole w Szwajcarii, gdzieś w okolicach Icogne. Pluł sobie trochę w brodę. Tyle wyrzeczeń, porzuconych krewnych i przyjaciół, aby nie narażać ani ich, ani siebie, a jednak wziął pod swoją “opiekę” Harry’ego i teraz każdego dnia ma gdzieś z tyłu głowy, że ryzykuje zdrowiem i życiem dzieciaka, oraz swoim. Jakby nie patrzeć. Z jednej strony specjalnie nie powiedział mu gdzie dokładnie wyjeżdża, żeby przypadkiem go nie wydał za paczkę ciastek, ale jeśli któregoś dnia odbierze telefon z jego numeru i okaże się, że go porwali, raczej nie zdoła machnąć ręką i mieć wywalone na smarkacza.
         – Masz paranoję, Ollie. – mruknął do siebie, w skupieniu podcinając kosmyki przydługich włosów. Jak zwykle w chwili skupienia, robił minę, z której jego starsi bracia zawsze się śmiali - bawił się językiem, trzymając usta otwarte, więc wszyscy to widzieli. I w ten język omal się nie ugryzł, kiedy uzmysłowił sobie, że zwrócił się sam do siebie per Ollie. Przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie, po czym wrócił do mozolnego doprowadzania się do stanu, w którym wyglądałby jak cywilizowany człowiek, a nie kowboj-odludek – Robert. – mruknął – Rob. Robby. – zmarszczył brwi, strzepując obcięte kosmyki – Robert Colin Lydon. Żaden Ollie.
         Zasiedział się na tym Dzikim Zachodzie. Czas najwyższy ruszyć dalej. Pora wrócić do domu.
         Po dotarciu do Phoenix udał się do skrytki, którą wynajął przed swoim zniknięciem. Pozostawił w niej wszystko, czego potrzebował, aby wrócić do życia jako Robert Lydon. Dokumenty, karty bankowe, a nawet ubrania. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo tęsknił za zwykłymi koszulkami i spodniami z innego materiału niż jeans. Ale kapelusz sobie zostawił. Za bardzo go polubił. Zabrał ze skrytki wszystko i udał się prosto na lotnisko. No prawie prosto. Kupił sobie nowy telefon. Taki bez guzików. Jest cool wujkiem. Nie używa telefonów z guziczkami.
         Co prawda nie wiedział po co konkretnie ma przyjechać do Londynu. Lucy powiedziała mu tylko, że jest potrzebny i to pilne. Nie miał czasu na coolwujkowe zakupy prezentów. Będzie musiał dać im hajs. Trudno.
         Na lotnisku w Londynie kupił paskudną w smaku kawę, ale najważniejsza była dla niego kofeina. Musiał wybrać lot z przesiadką, więc i tak długi lot, wydłużył się o dodatkowe dwie godziny. Do tego różnice w strefach czasowych. Przez pierwsze dwadzieścia minut od opuszczenia samolotu, nie był pewien jaki jest dzień ani godzina. Musiał się bardzo starać, żeby nie zasnąć w taksówce. Taksiarz wysadził go pod samym domem Grace i Phila.
         – Nie przyjmuję obcych walut.
         Spojrzał na banknot studolarowy w dłoni mężczyzny i złapał się za nasadę nosa.
         – Nie mówisz poważnie… Okej! – syknął wyciągając pieniądze z ręki kierowcy i sięgnął do wewnętrznej kieszeni torby podróżnej, sprawdzając czy nie zachowały się jakieś funty brytyjskie.  Coś znalazł. Podał mężczyźnie pieniądze i wysiadł. Dobry początek wizyty, nie ma co.
         Spojrzał na budynek przed sobą, zarzucając pasek torby na ramię, założył kapelusz na głowę i dopił kawę ze styropianowego kubka. Jego wzrok zatrzymał się na sylwetce przy jednej z rabatek. Poczuł ciepło rozlewające się po ciele, domyślając się, kim jest ta kobieta. Otworzył furtkę.
         – Madame Rosemary! – zawołał, nie kryjąc ekscytacji. Do tej pory o tym nie myślał, ale naprawdę cieszył się na spotkanie z tymi ludźmi. Lata temu spędzał z nimi dużo czasu, kiedy już John zaprzyjaźnił się z Grace i jej ekipą. Chociaż był tylko plączącym się pod nogami starszego brata małym dzieciakiem, zawsze czuł się mile widziany w domu rodzinnym Reyesów.
         Kobieta wyprostowała się i obróciła przodem do niego.
         – No proszę! Najmniejszy Lydon już nie jest taki najmniejszy! – rozłożyła ramiona, a on bez wahania dał się przytulić – Niby wiem, że jesteś starym koniem, ale tak rzadko się pojawiasz, że zawsze zdążę zapomnieć, że już nie jesteś tym malcem… – spędzili kilka minut na rozmowie, nim z domu wyszedł Phil, zwabiony odgłosami rozmowy. Zajęło to dłuższy moment, nim przypomniało im się, że przecież Robert ma za sobą długą drogę i może wpuściliby go do środka.
         Nastąpiło małe zamieszanie, bo przybycie zwabiło też dzieciarnię (i kociarnię), więc przy okazji się przywitał. On znał te małe łepki, ale łepki nie znały jego. Może najstarsza dwójka, Leo i Aster mogła go kojarzyć jako tako, ale najmłodsza parka na pewno nie mogła go pamiętać. Grace przedstawiła go jako brata jej przyjaciela z młodości, a zarazem wuja Grahama (zwrócił uwagę na ten szczegół, bo to oznaczało, że jego bratanek bywa w tym domostwie) i że generalnie to przysyła zawsze paczki na święta, więc właściwie na swój sposób jest też ich wujkiem. Robert przytaknął, nie mając nic przeciwko temu, aby tak się do niego zwracali.
         Pół godziny później siedział w salonie, pijąc dużo smaczniejszą kawę.
         – Mam nadzieję, że wciąż lubisz ciasto skittles! – oznajmił Phil, niosąc paterę z kawałkami kremowego ciasta z dodatkiem owocowych galaretek i kolorowych cukierków.  Lydonowi zaświeciły się oczy, bo tak, owszem, wciąż było to jego ulubione ciasto, a w wykonaniu Phila to już całkiem.
         Ale jeśli miał być szczery, musiał przyznać, że zaczynał się niecierpliwić. To Lucy go tu ściągnęła, a wciąż się nie zjawiła. Przez kolejne dwadzieścia minut rozmawiał z Grace i Philem o tym, co się zmieniło przez ten czas, kiedy się nie widzieli, aż w końcu zjawiła się Lucy. Razem z synem. Robert musiał włożyć w to całą swoją wolę, żeby nie okazać wzruszenia. Ona wciąż była piękna, a niewielkie zmarszczki, które pojawiły się na jej obliczu, dodawały jej tylko wyrazu. Chyba nigdy nie wyleczy się z zauroczenia tą kobietą.
         – To… ja was zostawię, tak? – spytał Phil, zerkając na żonę i wyszedł, uzyskawszy twierdzącą odpowiedź.
         Robert spojrzał najpierw na jedną kobietę, a potem na drugą, a na końcu na trójkę nastolatków, bo zjawiła się też jakaś koleżanka Aster, Neha. Robiło się coraz… ciekawiej. Rozchylił usta, kręcąc czubkiem języka wokół lewego kła. Atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się ciężka i jeśli miał nadzieję, że zadzwonili do niego, bo chcieli zrobić mu przyjęcie urodzinowe niespodziankę, to właśnie ją stracił.
         – Okej… – westchnął, zakładając nogę na nogę – To o co chodzi? – splótł palce na kolanie, wciąż błądząc spojrzeniem po zebranych – Coś z Grahamem? Przedstawiłaś mnie dzieciakom jako jego wujka…
         Mówiły głównie dzieciaki. Czasem kobiety dodały coś od siebie, ale to dzieciarnia miała informacje z pierwszej ręki. Z każdym ich słowem Robert miał wrażenie, że zapada się coraz głębiej w sobie. Przez ostatnie dwie godziny mocno się rozpogodził, czuł się dużo lepiej. Ale teraz znów ogarniało go to nieprzyjemne uczucie, które towarzyszyło mu przez cały czas, odkąd opuścił swoje schronienie w Arizonie.
         A na koniec pokazali mu nagranie, które zrobili z przyczajki, kiedy Graham się przebierał. Po plecach przebiegło mu nieprzyjemne pieczenie, przypominające o dawnym urazie. Dłuższy moment nic nie mówił, starając się przetrawić wszystkie te informacje.
         Bawił się widelcem, który wciąż leżał na talerzyku po cieście.
         – To… na pewno Martin? – spytał cicho. Przesuwał powoli językiem po kąciku ust – Nie sugeruję, że kłamiecie… Wiem, że Martin… jest jaki jest, ale… – przełknął ślinę i potrząsnął lekko głową. Znał go. W końcu to jego brat. Martin zawsze był… zaborczy i miewał problemy z agresją. Pamiętał, że kilka razy w dzieciństwie sam omal od niego nie oberwał, ale Martin zawsze w ostatnim momencie się hamował. Jakby tylko chciał go nastraszyć – Pal licho z Martinem! Dalia miałaby na to pozwolić? Przecież… – urwał i zapatrzył się w bliżej nieokreślony punkt. Chciał wierzyć w Martina, ale przecież ta informacja wyszła od Mackenzie. O Mackenzie mógł powiedzieć wiele, ale nie sądził, żeby kłamała w takiej sprawie – … czego właściwie ode mnie oczekujecie? Mam po prostu tam pójść i spytać Martina…?
         – Może lepiej nie. – przerwała mu koleżanka Aster – Myśleliśmy, że może mógłby pan nam pomóc… no wie pan, Graham jest trochę…
         – …Dziwny? – podsunął – Dalej w trakcie rozmowy gapi się bez mrugania? – Caleb skinął głową – Robił tak już jako niemowlak. To zawsze było trochę przerażające. – mruknął.
         – Odezwał się najbardziej przerażający siedmiolatek świata. – spojrzał z rozbawieniem na  Lucy.
         – Najmłodszy szef gangu w historii. – poprawił ją, posyłając zaczepny uśmieszek Grace.
         – Chciałam powiedzieć “specyficzny”... – kontynuowała Neha, chcąc przywrócić rozmowę na właściwe tory. Robert skinął głową. To słowo też pasowało – Udało nam się go wciągnąć w spędzanie z nami czasu, ale wciąż za bardzo się przed nami nie otwiera… Może mógłby pan nam jakoś pomóc?
         Potrząsnął przecząco głową.
         – Ja i Graham nigdy nie byliśmy zbyt blisko, chociaż mieszkałem z nim i jego rodzicami jeszcze na studiach. Graham nigdy nie był towarzyski i miał ograniczone grono osób, z którymi lubił spędzać czas. – podrapał się po karku, uśmiechając smutno – Ja się nigdy do niego nie zaliczałem.  Ale! – klasnął w dłonie. Wpadł na pewien pomysł – Wygląda na to, że was do siebie dopuścił! A przynajmniej zaczyna dopuszczać! Gratulacje! Przed wami była tylko trójka niespokrewnionych z nim dzieci, które mogły się z nim bawić! – z czego dwoje to dzieci Drew, ojca chrzestnego Grahama, więc ciężko powiedzieć, czy bawił się  z nimi, bo ich lubił czy ze względu na przyjaźń ojców – Graham niedługo ma urodziny. Wybadajcie teren. Disneyland, zwiedzanie muzeum we Francji, cokolwiek… Zrobimy sobie małe wakacje! Znajdźcie miejsce, gdzie wyjazd może sprawić mu radość. Ja stawiam. – podniósł się z fotela i zaczął zbierać swoje rzeczy – Ale jadę z wami jako przyzwoitka, więc plaża odpada, jasne? Na jakiś czas, mam dość piasku.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {09/02/24, 07:58 pm}

A S T E R     R E Y E S

         Niedługo po ich nocowaniu mama oznajmiła jej, że razem z ciocią Lucy muszą pogadać o czymś z nią oraz Calebem i Nehą. O kimś, tak precyzując. Powiedzmy, że obie matki nie były zadowolone, że ich dzieci trzymały je tak długo we mgle. Zamiast jednak robić ze spotkania kazania o tym, że o takich sytuacjach powinno się mówić od razu dorosłym (dobra, małe kazanie zrobiły), to skupiły się głównie na sednie sprawy. Aster chociaż była wcześniej za tym, żeby im tego za szybko nie mówić, zresztą z racji, że obiecali tę kwestię Kenzie, to czuła jakiś rodzaj ulgi, że się o tym dowiedziały. Opowiedzieli kobietom o sprawie z ich perspektywy, podkreślali, że ten Martin to jakiś kompletny popapraniec (da sobie łapę uciąć, że ciocia na to zdanie przytaknęła) i oczywiście pokazali im te dowody, które udało im się zebrać. Mama z tokiem rozmowy była coraz bardziej przybita, jakby wcześniej nadal myślała, że doszło do jakiegoś nieporozumienia. Trochę żałowała, że pokazała jej te nagrania. Na koniec kobiety powiedziały im, że skontaktowały się z członkiem rodziny Grahama, jego wujkiem, oraz że miał przyjechać specjalnie z powrotem do Londynu, żeby omówić sytuację. Była na to pozytywnie nastawiona.
         Takie odwiedziny były sporym wydarzeniem w domu Reyesów, chociaż oczywiście większość członków rodziny nie znała głównego powodu wizyty. Aster miała jakieś przebłyski pamięci dotyczące wujka, ale wspomnienia były dość zamglone. Ciekawe za to, że w jej wspomnieniach wyglądał praktycznie tak samo, jak teraz, mimo upływu lat. Pamięć jej płata figle, a może to jakiś wampir, nie wiadomo. Tak czy owak, miło dla całego rodzeństwa poznać osobę, która co roku wysyła im prezenty.
         - Te młody, pamiętasz jak ci mówiłem, że Mikołaj nie istnieje? Kłamałem. Tam stoi - Leo zaciągnął Genie’go na bok i z głupim uśmieszkiem wskazał na mężczyznę.
         - Co?!...Nie, znowu kłamiesz! Jestem duży, nie wierzę już w Mikołaja! - chłopcu zaświeciły się oczy, ale szybko obruszył się krzyżując ramiona na piersi.
         - Masz okazję na zemszczenie się na nim na podarowanie ci nie tego żółwia ninja co chciałeś na gwiazdkę i nie skorzystasz? - o, nie. Za dużo usłyszała. Nie ma czasu na gierki Leo.
         - Genie, nie słuchaj go. Leo podrobił twój list do mikołaja, żebyś dostał złego żółwia. Słyszałam, jak mówi o tym przez sen - kucnęła obok chłopca, by mu to powiedzieć. Całe szczęście, że młody ma do niej odrobinę więcej zaufania, niż do swojego starszego brata, bo wydawał się wierzyć, że jej wersja jest wiarygodniejsza. Kłócili się jeszcze przez chwilę, aż nie dojechali do ich domu ciocia Lucy z Calebem i Neha.
         Dziwne było wyjaśnianie tego samego w tak krótkim odstępie czasu, ale tym razem może wyszło im to nawet mniej chaotycznie, niż to z samymi kobietami. Nie była pewna, w jakim stopniu mężczyzna im wierzy, nawet z dowodami. No, ale nic, ważne, że jest skłonny do pomocy. Odprowadzili go do drzwi, żeby się pożegnać i podziękować za pomoc. Gdy akurat kobiety o czymś rozmawiały, mężczyzna podał im wszystkim rękę na pożegnanie, uśmiechnął się i wyszedł. Wsunął im ukradkiem kasę do łapy, tak precyzując. Calebowi wyrwał się zdławiony chichot, a Neha pisnęła zaskoczona, pewnie walcząc ze sobą, żeby nie polecieć za nowym Lydonem. Jaki z niego typowy wujek.
         Krótko po tym znaleźli się w pokoju Aster, by przegadać sytuację. Cóż, wujek Lydon to na pewno ciekawa osobowość, nie ma co. Naprawdę był poważny z tym stawianiem im wyjazdu na urodziny Grahama? Cóż, na to by wyglądało.
         - Teraz jak o tym myślę to spodziewałam się…nie wiem czego. Ugh, nie może gdzieś go zabrać na stałe? A rozmowa na pewno nic nie da? Rozmowa między braćmi to chyba co innego, niż jak z obcą kobietą lub bandą nastolatków? - rzuciła się na łóżko przytulając puchatą poduszkę do piersi.
         - Może...Ale przerabialiśmy już to, że nasz plan ma największe szanse na powodzenie, jak Graham nam zaufa i sam zechce najpierw naszej pomocy…A to samo w sobie będzie raczej trudne, nie? Takie wspólne wakacje to świetny pomysł, tym bardziej, że wyciągnie go domu. Jeśli pan Martin się zgodzi, ale to chyba pan Robert się tym zajmie - powiedziała Neha, i oczywiście, że mówiła z sensem. Pomaganie komuś, kto odmówi pomocy mija się z celem. Nie mówiąc już, jak bardzo się na nich wścieknie. Chociaż, bądźmy szczerzy, wścieknie się kiedyś raczej na nich i tak. Ale no, zakończenia mogą być różne.
         - Dobra, masz rację - przytaknęła zrezygnowana, zanim po kilku sekundach ciszy z nową dozą energii podniosła się do siadu - W takim razie zorganizujemy mu najlepsze urodziny! Rany, jest tyle opcji. Może Disneyland? Hm, skoki spadochronem to niezapomniane przeżycie, nie? Albo widziałam kiedyś reklamę wycieczki z noclegiem na farmie gepardów?! Marzenie! I też nurkowanie w klatce z rekinami, ale może to już trochę…
         - Porażka, że plaża nie wchodzi w grę. Posurfowałbym na jakichś Hawajach - chłopak przerwał jej paplaninę kompletnie ją ignorując swoim marudzeniem i położył się na łóżko. Jeden z kocich dzieci od razu wskoczył mu na klatkę piersiową.
         - Pamiętajcie, że to musi być coś, co Graham polubi! - Neha jak zawsze, próbowała jakoś trzymać ich w ryzach.
         - Czyli nic z propozycji, które poda Aster - rzucił beznamiętnie Caleb, co poskutkowało próbą uduszenia go poduszką. Kot niewzruszony przeniósł się do Nehy.
         Reszta wieczoru minęła głównie na rozmowie o wyjeździe z kilkoma spekulacjami o sponsorze wakacji. Aster podzieliła się swoimi informacjami o ‘wujku Bobby’m’, czyli w sumie żadnymi, oprócz kilku wspominek z młodości jej mamy i że widocznie facet śpi na pieniądzach, ale nikt z jej rodziny też nie ma zielonego pojęcia, czym on się teraz w życiu zajmuje. Stwierdzili, że to w sumie nawet cool. Może by się im udało coś wyszpiegować na wyjeździe.
         Udało im się na początek wyselekcjonować kilka normalniejszych opcji. Wyjazd do Paryża wydawał się na przykład w porządku, chociaż brali to tylko z tego, że na karaoke Graham popisywał się swoim francuskim jak wariat, to Caleb zaproponował teorię, że może wcale nie daleko mu w takim razie do miłośnika wieży Eiffla i żabich udek. Padła też propozycja, żeby odwiedzić prawdziwy zamek Hogwartu, ale wydawało się to jednak lepszą opcją na inną okazję.
         - Mm, a może skoro nie plaża, to góry? Trudno z tym nie trafić, każdy lubi ładne widoki…- zaproponowała w końcu Neha.
         - No, ale tylko jeśli mówimy o Alpach czy innych lodowcach. Będziemy się lepiej bawiąc zjeżdżając po lodowcach niż łażąc w gorąc po szlakach turystycznych.
         - Niech będzie, ale jak teraz wybierzemy?
         - Zapytamy na początek naszego jubilata, duh - stwierdził Caleb, wyciągając już telefon z kieszeni spodni.
         - A gdzie tu element zaskoczenia? Niespodzianka? - chciała mu zabrać telefon, ale ją wyprzedził.
         - Będę przecież dyskretny - zapewnił, zaczynając wypisywać swój szereg wiadomości do Lydona.

                                                          WAŻNE!!!!
                                                          BRO
                                                          co lepsze crossin
                                                          *crossaunt
                                                          *croshit
                                                          croissant czy gorąca czekolada
                                                          zgredek czy myszka miki
                                                          szybka odp


         -...Caleb, jak to pomoże? - zapytała Neha, która położyła się obok niego, by zajrzeć w jego wiadomości. Jak zawsze była zdegustowana jego brakiem umiejętności pisania w jednej chmurce, ale była na tyle już uprzejma, żeby tego nie komentować. Podejrzewała, że miał taki zwyczaj, by szybciej zwrócić na siebie uwagę, nie licząc się z tym, że to może być czasem irytujące.
         - Co? Francja vs Alpy, Hogwart vs Disneyland. Mamy cztery w miarę rozsądne opcje, próbuję zawęzić je do dwóch. Zaufajcie mi.
         - Huh, jasne, co nam w sumie zostało. Pomyślę nad jakimś wypadem na miasto wspólnie czwórką, to może uda nam się jeszcze czegoś dowiedzieć - upewnili się jeszcze na profilu Lydona, kiedy dokładnie wypadają jego urodziny. No, nie mają co zwlekać. Jakiś wypad do kina i posiedzenie w parku powinno pomóc im w dochodzeniu. Pewnie dobrze by było spytać też Kenzie co o tym myśli, mimo że ostatnio nie miała z nią za wiele kontaktu. Och, w sumie to może być na nią zła, że się wydało, nie? No trudno, powinna zrozumieć. Jak będą mieć szczęście, to Lydon może faktycznie się nie skapnie co knują, aż mu nie powiedzą przed samym wyjazdem. Jak o tym pomyśleć, to nie jest pewna, czy chłopak jest typem, co lubi niespodzianki, ale co szkodzi sprawdzić. Niespodzianka zalicza się do tradycyjnego doświadczenia urodzinowego!
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {15/02/24, 06:05 pm}

G r a h a m   L y d o n

         Niespiesznie skubał paznokciem małą dziurkę w materiale spodni na wysokości lewego kolana. Caleb lubił zadawać mu dziwne pytania. Zwykle po uzyskaniu odpowiedzi, West nie wracał do tematu i to trochę frustrowało Grahama. Nie rozumiał po co to robi i nigdy nie wiedział, czy odpowiedział dobrze czy w jakiś sposób nie stracił w oczach kolegi.
         Okej, skoro odpowiedź ma być szybka…

         Croissant. Nigdy nie piłem czekolady na gorąco.
         Zgredek, chyba.

         Przypatrzył się dobrze swoim odpowiedziom i odłożył telefon. Przetarł twarz dłońmi i odgarnął włosy z twarzy. Dobra, sala prób jest jego jeszcze przez dwie godziny. Koniec przerwy. Stryj zafundował mu dodatkowe godziny w prywatnej sali prób, aby mógł ćwiczyć już po zamknięciu salek dostępnych dla uczniów w jego szkole. Graham miał złe przeczucia co do nadchodzącego konkursu. Jak widać, nie tylko on, skoro Martin zdecydował się na taki krok.

         Następnego dnia miał wolne. Zarówno w szkole, jak i w prywatnej salce nie było dla niego terminu, więc mógł zostać w domu. Plusem było to, że i stryj, i ciotka byli tego dnia w pracy, więc miał więcej luzu. Niestety, Mackenzie miała jakiś trening czy kij wie co. Ale Corey miał wolne, więc mieli zamiar spędzić cały dzień na graniu w gry wideo. Zwykle grali w jakieś wyścigówki, ale Graham nieśmiało poprosił, żeby kuzyn trochę poduczył go gry w Tekkena. Chciał podłapać więcej tych śmiesznych kombinacji, żeby móc następnym razem zaimponować Calebowi.
         Gdzieś koło jedenastej usłyszeli dzwonek do drzwi, ale nie przejęli się tym, bo przecież od czegoś była gosposia. Zajęci grą, nie usłyszeli zbliżających się korytarzem kroków, aż w progu salonu stanęła dobrze znana im, męska sylwetka.
         – Rozumiem, że nikt mnie nie przywita. – obrócili gwałtownie głowy. Corey od razu zerwał się z radosnym okrzykiem “stryjek Robby!” i rzucił się mężczyźnie na szyję – Aua, aua! Młody! To było fajne, jak miałeś dziesięć lat!    
         Graham przyglądał się w milczeniu, jak kuzyn wita się z mężczyzną, a chwilę później jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem stryja. Ten uśmiechnął się do niego i skinął mu głową.
         – Cześć, Graham.
         Chłopak skinął tylko głową.
         – Jesteście sami?
         – Tak, rodzice w pracy, a Kenzie jest na treningu. – Corey opadł na swoje poprzednie miejsce, szczerząc się szeroko. Wuj rozejrzał się po salonie, odstawiając swoją torbę podróżną na stolik w rogu pomieszczenia – Na długo przyjechałeś?
         – Hmmm… Możliwe, że na całe wakacje. – odpowiedział, siadając w fotelu. Założył nogę na nogę, wciąż się rozglądając, jakby czegoś szukał – Jeszcze zobaczę. – wreszcie skupił się na nich uśmiechając się do nich ciepło – Chyba dopada mnie starość, nabrałem ochoty, żeby spędzić trochę więcej czasu z moimi małymi bratankami i bratanicami. – puścił im oczko – Swoją drogą, przydałaby mi się wasza pomoc. Wam, chłopakom, zawsze łatwiej jest coś kupić. Nie mam pojęcia, co wybrać dla Mackenzie i Reginy, a nie chciałbym zaprzestać tradycji prezentów, kiedy przyjeżdżam…
         – O! O! Możemy pojechać na zakupy! – Coreyowi oczy aż błyszczały. Graham wiedział czemu. Wujka Roberta zawsze dało się naciągnąć na jakieś dodatkowe prezenty, kiedy było się z nim w sklepie – No nie, Gram? – zwrócił się do niego. Blondyn skinął krótko głową. W porządku, mogli pójść. Czemu nie?
         Okazało się, że przed przyjazdem do domu, Robert zdążył zorganizować sobie auto. Przed budynkiem stał Cadillac DeVille w stanie niemalże idealnym. Mężczyzna nonszalancko obszedł podjazd, kręcąc kluczykami na palcu wskazującym, podczas gdy Corey wydawał z siebie bliżej nieokreślone dźwięki. Graham jak to Graham, po prostu stał i patrzył, bo poza tym, że auto było ładne i pewnie dość stare, to nie potrafił powiedzieć o nim nic więcej.
         – Wypożyczyłeś Cadillaca?! – zapytał w końcu młodszy z chłopców, zbliżając się do wozu, jak do egzotycznego zwierzaka. Robert spojrzał na niego szczerze zdumiony.
         – “Wypożyczyłęm”? – pokręcił głową – Nie wypożyczyłem. Kupiłem go.
         Tu nawet Graham był pod wrażeniem.
         – Kupiłeś auto na wakacje? – zamrugał z niedowierzaniem – Przecież…
         – Będzie stał w garażu i czekał na mój powrót. Albo aż ty lub Mackenzie zrobicie prawko. – przerwał mu, otwierając wóz kluczykiem i wsiadł po stronie kierowcy.
         Corey jęknął.
         – Niesprawiedliwe! A ja?! – władował się na miejsce pasażera. Graham spokojnie zmieściłby się obok kuzyna, ale mimo to, usiadł na tylnym siedzeniu.
         Godzinę później byli w galerii. Zaczęli od tego łatwiejszego, czyli prezentu dla najmłodszej Lydon. Nie było to trudne, bo Regina ma cztery lata i obsesję na punkcie Psiego Patrolu. Weszli więc do sklepu z zabawkami i kupili jakiś fikuśny zestaw, który zawierał bazę Piesków i zestaw figurek. Zanieśli to do samochodu, bo cholerstwo było nieporęczne. W tym właśnie momencie, kiedy Robert zamknął bagażnik i kucnął, żeby zawiązać sznurowadło, jego uwagę przykuły buty Grahama. Chłopak dopiero po chwili zorientował się, że mężczyzna przygląda się jego obuwiu. Odruchowo chciał schować zniszczone adidasy, ale jakby… nie bardzo miał jak.
         – Huh, czas na obuwniczy. – stwierdził, prostując się – Nieźle styrałeś te buty, co? – klepnął go lekko w ramię i ruszył ponownie w kierunku wyjścia z podziemnego parkingu. Graham był nieco oszołomiony, ale stwierdził, że stryjek często przysyłał mu w prezencie nowe buty albo bluzy. Widocznie nie wiedział, co innego mógłby mu kupić. A nowe buty mu się przydadzą.
         Właśnie w ten sposób znaleźli się w sklepie Nike. Corey został oddelegowany do spożywczego po coś do picia, a Robert przysypiał na stojąco, oparty o jeden z regałów podczas gdy Graham wahał się nad wyborem Jordanów. Różniły się kolorem.  Robert w duchu przeklinał sam siebie, że zapomniał, że zakupy z tym dzieciakiem zawsze tak wyglądają. Już jako czterolatek potrafił przetrzymać go przed półką z zabawkami, bo wybór koloru autka to najważniejsza decyzja życia.
         – Wróciłem! – Corey przybył, niosąc trzy półlitrowe butelki z piciem oraz… trójką nastolatków! Robert udał wielce zaintrygowanego ich pojawieniem się, jakby wcale wczoraj ich nie widział – Yo, brat! Patrz, wpadłem na twoich znajomków!
         Graham oderwał się od porównywania między sobą dwóch butów i spojrzał na Caleba i dziewczyny. Zamrugał i uniósł nieznacznie kąciki ust w uśmiechu.
         – Cześć. – przywitał ich, zerknął na stryjka i uświadomił sobie, że istnieje coś takiego jak etykieta towarzyska. Powinien ich sobie przedstawić, nie? Ale jak? Na jego szczęście, Robert był przygotowany (wcale nie dał sygnału Lucy i Grace, żeby wysłały dzieciaki do galerii. Wcale tego wszystkiego nie zaaranżował).
         – Och, hej! Czy to nie mały pomiot Grace i Phila? – puścił dzieciakom oczko, licząc, że załapią jego grę – Aster, dobrze pamiętam? I Caleb, syn Lucy! Kurczę, ależ ten czas leci…! – pokręcił lekko głową.
         – Hm? – Corey wyglądał na skonfundowanego. Graham nie aż tak bardzo. Skoro jego ojciec przyjaźnił się z rodzicami Aster i Caleba, to stryjek też musiał ich znać.
         – … wujek Robby, kojarzycie? – spytał, wskazując na siebie palcem – Przyjaźnię się z waszymi mamami… – Graham nie słuchał dalej. Tyle wystarczyło mu do utwierdzenia się w swojej teorii, że wujek znał się z rodzinami Reyes i West przez jego ojca. Wszystko jasne i logiczne. Robert właśnie przedstawiał się dziewczynie, której jeszcze “nie znał”. Graham miał ważniejsze sprawy. Musi wybrać buty.
         – … on dalej nie podjął decyzji? – najmłodszy Lydon zniżył głos, żeby kuzyn go nie usłyszał.
         Robert jęknął, kręcąc głową i oparł czoło o przedramię, wciąż oparty o regał.
         – Zaraz mnie coś trafi… – wybełkotał – Graham, jeśli obie pary ci się podobają, to po prostu weź dwie! – teraz obaj chłopcy spojrzeli na niego oczami jak spodki – No co?
         – Jedna para… kosztuje trzysta funtów… – zauważył nieśmiało Graham, bo o ile to, że pozwolono mu wybrać tak drogie buty go cieszyło, tak wizja, że miałby wziąć dwie pary trochę go przerażała.
         Mężczyzna spojrzał na cenówkę, marszcząc brwi. Trzysta. Faktycznie. Wzruszył ramionami.
         – Tak, trzysta. To twój rozmiar? – wskazał na trzymane przez chłopaka buty. Po uzyskaniu twierdzącej odpowiedzi, zabrał mu pudełka razem z zawartością i poszedł do kasy, zostawiając towarzystwo w lekkim oszołomieniu. Wrócił po kilku minutach i wręczył papierową torbę bratankowi – To może, skoro Graham wpadł na przyjaciół… – sięgnął do portfela i wyciągnął kilka banknotów, które wyciągnął właśnie w kierunku wspomnianego –... wy pójdziecie się pobawić, a my z Coreyem dokończymy zakupy? – zaproponował, uśmiechając się zachęcająco.
         Graham stał sztywno, patrząc to na jego twarz, to na kolejne dwieście funtów w jego dłoni. To było bardzo dużo pieniędzy. Chciał odmówić, ale przypomniał sobie, że Caleb fundował mu wejściówki w wesołym miasteczku. I jedzenie w budkach. Powoli uniósł dłoń i wziął od stryjka pieniądze.
         – Jak coś, jestem pod telefonem, tak? Dzwoń, jak będziesz chciał wracać do domu, żebyś nie wracał na piechotę. – Graham pokiwał głową na znak, że rozumie – W porządku. Bawcie się grzecznie, dzieciaki. Chodź, Corey, pomożesz mi znaleźć coś dla Mackenzie i Josha, tak? – Corey pożegnał się z nimi, machając im i po chwili zniknął razem ze stryjem w tłumie.
         Graham odprowadził ich wzrokiem, po czym zwrócił się do swoich znajomków.
         – … chcecie… gdzieś pójść?
         – Bro, twój wujek ma gest, co? – spytał Caleb ze śmiechem, wieszając się na nim ramieniem. W normalnych okolicznościach, Lydon pewnie by się wzdrygnął, ale nawet nie zareagował na kontakt fizyczny. Schował pieniądze do portfela – Kino czy żarcie? Flash wszedł z dwa tygodnie temu, czas obejrzeć!
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {19/03/24, 10:59 pm}

A S T E R     R E Y E S

          Caleb nie musiał długo czekać na odpowiedź od Lydona. Zerknął na ekran i po chwili odwrócił go w stronę dziewczyn.
         - Lecimy w góry, moje drogie - powiedział z zadowolonym uśmieszkiem, chociaż przyjaciółki po przeczytaniu wiadomości nadal patrzyły na niego lekko zagubione.
         - Weź przedstaw nam swój tok myślenia jeszcze raz - Aster poprosiła grzecznie wracając do głaskania Pepper przy uchu.
         - Nigdy nie pił gorącej czekolady, także zafunduje się naszemu bro prawdziwe klimatyczne doświadczenie - wyjaśnił, jakby to była czysta oczywistość. Cóż, to prawda, że Caleb nie miał w zwyczaju ślęczeć nad jakimś tematem. Zazwyczaj szybko podejmował decyzje. Pewnie dlatego tak szybko rozstał się ze swoją byłą, gdy zaczął zauważać, że jednak do siebie nie pasują. Cóż, biedna dziewczyna.
         - Dobra, ale no wybrał też Zgredka. I teoretycznie tego croissanta - zapytała Neha, widocznie jeszcze nie do końca sprzedana tym rozumowaniem.
         - Komplikujecie. Ok, zrobimy tak. Trzy pieczenie na jednym ogniu. Alpy Francuskie. Na powrót jak jubilat będzie mieć chęci to weźmiemy na litość wuja Grahama i odwiedzimy Hogwart. Git? - zaakceptowały ten pomysł, bo była to ich raczej najlepsza opcja. Niby spędzali więcej czasu razem, ale ekspertami od grahamostwa nie byli. Jedynie wiadomo było, żeby z planów wykluczyć alkoholizację nieletnich i może też inne wykroczenia. Na razie to więcej pewnie wiedzą o jego sytuacji rodzinnej, niż o nim samym, co jest dość problematyczne samo w sobie.
         
         Następnego dnia cała trójka wybrała się do galerii. Aster i Caleb raczej dostali takie polecenie od swoich matek, ale przyznano im obojgu kieszonkowe na ten wypad, więc nie doszukiwali się żadnych podstępów. Zgarnęli po prostu Nehę i poszli się poszwędać. W końcu i tak mieli zorganizować jakiś prezent urodzinowy dla Grahama, więc równie dobrze mogło to być dzisiaj.
         Było nieźle, aż nie zboczyli nieco z torów. Oglądali badziewia, stroili sobie żarty i ogólnie zachowywali się pewnie jak typowi głośni nastolatkowie w galerii handlowej. Najwięcej czasu spędzili w księgarni, bo w niej faktycznie zrobili jakieś sensowne zakupy, chociaż wyszliby stamtąd wcześniej, jakby nie to, że Caleb zagapił się na dziale z grami, a Neha na dziale fantastyki. Aster pokręciła się przy płytach z klasykami, aż ochroniarz nie zaczął ich za bardzo obserwować, więc i stamtąd się w końcu zmyli. Zanim znowu gdzieś zniknęli, zatrzymał ich znajomy głos. A, tak, jeden z Lydonów. Przywitali się z nim i stanęli bardziej na uboczu.
         - To co tam porabiasz? Jesteście razem z Grahamem i Mackenzie na zakupach? - zapytała, bo chłopak nie wydawał jej się typem, co sam się wybiera do galerii, ale też nie miał przy sobie grupki znajomych. Może zgubił gdzieś swoją rodzinkę.
         - Nah, Kenzie na treningu. Ale nasz wujek przyjechał i kupuje Gramowi najkacze. A wy jak? - a, takie rzeczy. Dobrze wiedzieć, że wujek Bobby nie marnuje czasu. Udawała, że nie zauważyła, jak uśmiech Nehy lekko opadł, gdy zdała sobie sprawę, że nici ze spotkania ze swoim obiektem westchnień.
         - No, to idziemy się przywitać, nie? - zapytał Caleb, retorycznie, bo przecież odpowiedź była oczywista. Poszli do obuwniczego. Rozmawiali po drodze z Coreyem o jakichś głupotach, bo trudno iść w ciszy przy tylu gadułach, mimo tego, że słabo się zna. Trochę w sumie im zeszło, więc spodziewali się, że tamta dwójka już zmieniła lokalizację i będą ich szukać na nowo, ale jednak nie. Wujek Bobby wyglądał, jakby go coś bolało, a Graham wpatrywał się w jakieś buty, jakby miały same uciec, gdy odwróci wzrok.
          Corey wyrwał ich jakoś z letargu, a widok trójki nastolatków widocznie obudził w wujku talent aktorski. Uśmiechnęła się i zaśmiała nerwowo, bo tak, oczywiście, wczorajszy dzień nie istniał, a ich matki wcale nie zaciągnęły tu mężczyzny, by wyrwał bratanka ze szponów swojego brata. Cóż, dobrze, że sam bratanek był widocznie zbyt zaaferowany nowymi najkami, by miała się martwić o jakieś podejrzenia w stosunku do jej może niezbyt przekonującego pokazu aktorskiego. Przynajmniej pozostała dwójka była bardziej naturalna. Caleb podał mężczyźnie rękę na powitanie, a Neha przedstawiła się uprzejmie. Gdy już szopka dobiegła końca, a wujek po raz kolejny udowodnił, że jest obrzydliwie bogaty, zostali sami z Grahamem. Padła propozycja obejrzenia Flash’a, na co zwróciła się ku przyjacielowi.
         - Ciocia cię nie wydziedziczy za oglądanie takich filmów? - zapytała żartobliwie. Ciocia Lucy choć może nie tak dramatycznie, to zawsze wykazywała jakąś niechęć wszelkimi seriami z superbohaterami, co było na tyle dziwne, że zabawne. Doszło do tego, że Caleb w swoim okresie buntu kupił sobie koszulkę z Batmanem i łaził w niej zawsze po domu lub ubierał za każdym razem, gdy razem z mamą odwiedzali rodzinę Aster.
         - Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Jak coś powiem, że byłem z wami, a jej kolega stawiał. Wybaczy, może - stwierdził beznamiętnie, po czym ruszyli do strefy kinowej. Po kupieniu biletów na szczęście nie musieli czekać zbyt długo, a że były te dwa tygodnie po premierze to też im się udało dostać jakieś dobre miejsce na sali. Seans trwał długo i mimo, że nie był zły, to tęskniła za filmami poniżej dziewięćdziesięciu minut. Zawsze miała problemy, żeby wysiedzieć tak długo w jednym miejscu.
         Po skończonym filmie wyszli z sali kinowej i udali się do strefy jedzenia, by coś sobie zamówić. Stanęło na pizzy, bo ona rzadko zawodzi. Rozmowa kręciła się głównie wokół obejrzanego filmu, ale gdy zaczęła zbaczać na temat lata i innych pierdół, to stwierdziła, że dobra okazja, żeby wybadać teren przed ostateczną decyzją.
         - To….tak hipotetycznie, jakbyście mogli gdzieś wyjechać w te wakacje, to gdzie by to było? Ja się dowiedziałam ostatnio, że istnieje jakaś wyspa kotów w Japonii! - genialne pytanie zadała.
         - Ha, no na pewno nie jakaś plaża. Nienawidzę piasku - Caleb uśmiechnął się szeroko. Cholerny żartowniś.
         - Er, może gdzieś, gdzie są ładne widoki…nie wiem. Z wami mi obojętnie gdzie- Neha jak zawsze kochana. No nic. Sobie pogadali, ale pizza się skończyła. Przykre.
         - Chodźmy jeszcze gdzieś razem! Młoda godzina! - zaproponowała, bo faktycznie, tak późno jeszcze nie było, a nie ma co dnia marnować. Ważyli więc swoje opcje. Zakupów chyba wystarczy.
         - Drobne macie? Dawajcie na szybką rundkę po arkadzie! Wieki tam nie byłem, a podobno jakieś nowe automaty wstawili - zaproponował Caleb na tyle przekonująco, że pociągnęli za nim tam swoje tyłki. Salon gier faktycznie trochę się rozwinął, odkąd ostatni raz w nim była. Wyjęli swoje drobniaki i zaczęli testować różne automaty. Zaciągnęła ich na strzelankę o zombie, bo była na czwórkę osób i miała zabawkowe pistolety, więc cool, a potem pokazywała im resztę gierek na więcej osób, chociaż niestety ich cierpliwość skończyła się, gdy zaczęła każdego zaciągać na Dance Dance Revolution.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {28/03/24, 09:45 pm}

G r a h a m   L y d o n


         – Pobudka bratanku!
         Graham poderwał się do siadu, wybudzony brutalnie ze snu i spojrzał w oszołomieniu na stryjka Roberta, który wparował do jego sypialni.
         – C… Co?
         Robert przeszedł przez niewielki pokój i odsłonił zamaszystym ruchem zasłonę, wpuszczając do środka ostre, poranne słońce, a następnie otworzył okno, żeby posłuchać porannego koncertu ptaków, ale zamiast tego usłyszeli jak sąsiad drze się na dzieciaka od roznoszenia gazet. Mężczyzna zamknął okno.
         – Zabieram cię na zakupy. Musimy kupić ci kilka rzeczy na wyjazd.
         W przyszłym miesiącu faktycznie Lydonowie mieli wyjechać na urlop w jakieś ciepłe rejony, ale Graham nie sądził, aby było mu cokolwiek potrzebne. Wciąż miał letnie ciuchy z zeszłego roku, a poza tym, nie będzie mógł zdjąć koszulki ze względu na wciąż świeże siniaki na plecach. Podzielił się ze stryjem tym spostrzeżeniem, ograniczając się tylko do tego pierwszego argumentu. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się tajemniczo i zapewnił go, że zakupy jednak się przydadzą.
         Po śniadaniu stryj zabrał go do galerii handlowej, tym razem innej niż w tej, w której spotkali przypadkiem jego znajomych. Graham spodziewał się, że pójdą do jednego ze sklepów z odzieżą dla “młodzieży”, ale jednak trafili do sklepu specjalizującego się w asortymencie sportowym, a dokładniej w dziale sportów zimowych. Szybko przypałętała się do nich młodziutka asystentka sprzedaży - Graham zauważył, że zawsze jakaś szybko się zjawiała, żeby pomóc jego wujkowi w dokonaniu zakupów. Musi od niego bić tym, że ma pieniądz i nie zawaha się go wydać, huh.
         Nie, Grahamowi nawet nie przyszło do głowy, że obczajają czy przypadkiem nie ma obrączki na palcu.
         Chłopak próbował się dowiedzieć po co im te kurtki i reszta szmelcu, ale nie udało mu się uzyskać odpowiedzi jeszcze przez trzy dni,
         – G d z i e?
         – Alpy francuskie. – powtórzył stryjek, rzucając mu spakowaną na wyjazd torbę.
         – A… a… ale…! – Graham nerwowo potuptał za stryjem do schodów, a potem na parter. Znieruchomiał, widząc ciotkę Dalię opartą o framugę drzwi prowadzących do kuchni.
         – Zabieram go na tydzień, tak, jak się umawiałem z Martinem. – powiedział do ciotki stryjek, podchodząc bliżej i pocałował ją w policzek.
         – Przypilnuj tylko, żeby się nie połamał… bo Martin połamie ciebie – odparła cicho. Robert uśmiechnął się krzywo.
         – Niech się Marty sam przypadkiem nie połamie schodząc po schodach. – stryjek chwycił swoją torbę, która stała pod drzwiami i machnął dłonią na Grahama, aby podążył za nim. Pod domem czekał uber, który zawiózł ich na lotnisko. Graham nerwowo rozglądał się na boki, starając się nadążyć za stryjem, który sprężystym krokiem przemierzał halę lotniska w kierunku właściwej bramki.
         – Graham! – nastolatek stanął jak wryty, słysząc głos Nehy. Tłum ludzi przesunął się i zobaczył machającą mu na powitanie Collins. Obok niej stał Caleb i Aster, a kawałek dalej stała matka Westa, z którą właśnie witał się jego stryjek.
         – A, zapomniałem wspomnieć, że jestem tylko podwykonawcą. – Robert uśmiechnął się do niego i wyciągnął dłoń, aby poczochrać mu włosy, ale Graham odsunął się w ostatniej chwili. Mężczyzna uniósł dłonie – Ach… No tak. Zapomniałem. Bez dotykania. – nie wyglądał na mocno obrażonego, wciąż uśmiechał się przyjaźnie.
         Spędzili dwie godziny w samolocie, lecąc z Londynu do Lyonu (“hehe, Lydon do Lyonu, hehe”), a potem trzy godziny w wynajętym aucie (z przerwami na siku i na zakupy spożywcze) nim dojechali do małego kurortu godzinę drogi piechotą od najbliższego miasteczka, ale za to mieli piękne widoki i łatwy dostęp do stoku narciarskiego. Sam kurort dzielił się na część bardziej hotelową oraz rozsiane w sporej odległości od siebie domki letniskowe. Musieli udać się najpierw do recepcji tego pierwszego, aby odebrać kluczyki od wynajętego przez stryja Roberta domku. Był to całkiem duży, a jednocześnie bardzo przytulny budynek z bali z czterema sypialniami - dwiema z dwoma łóżkami i dwie z łóżkami dwuosobowymi. Salon był połączony z kuchnią i jadalnią. Z obu stron były schody prowadzące na antresolę, nie mordo, ja też się gubię w tym opisie, kiedyś w simsach może zrobię, która biegła dookoła pomieszczenia, tworząc balkon.
         – Pokój na górze po lewej - chłopcy, pokój na górze po prawej - dziewczynki, my z Lucy bierzemy po sypialni na parterze. – wyjaśnił, rozdając każdemu po zapasowym kluczyku do domku. Spojrzał poważnie na młodzież i skupił się na Grahamie i Aster – Mam nadzieję, że wdałaś się bardziej w ojca, Aster, bo jak zrobicie powtórkę z dziewięćdziesiątego piątego, to wam dupy z nóg pourywam.
         – Nogi z dup. – poprawił go nieśmiało blondyn.
         – Co wydarzyło się w dziewięćdziesiątym piątym? – zainteresował się Caleb.
         Robert wciąż patrzył na dwójkę nastolatków.
         – Jego ojciec i jej matka… – urwał i potrząsnął głową – Nie będę wam podpowiadał jak zrujnować mój pierwszy urlop od dawna.
         – Brzmi jak wyzwanie.
         – Okej, są dwie zasady – zero alkoholu i meldujecie mi albo Lucy gdzie, kiedy i na ile leziecie, żebyśmy wiedzieli czy was szukać czy zostawić was na pastwę Francuskich Służb Specjalnych.
         Jeśli ostatnie zdanie było wywołane wydarzeniami z dziewięćdziesiątego piątego, to teraz nawet Graham chciał wiedzieć, co się wydarzyło w tamtym roku.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {08/04/24, 10:02 pm}

A S T E R     R E Y E S

         Kurort był fantastyczny. Aster była już kilka razy w górach w swoim życiu, głównie zabierając się razem z Calebem. Lubił snowboard. Prosty człowiek, po prostu ma bzika na punkcie desek, kółka czy bez.  Praktycznie co roku zapisywał się na obóz górski lub namawiał na wyjazd ciocię Lucy. Aster trochę się zdziwiła, że i teraz z nimi pojechała. Może lubiła ładne widoki. Mama bardzo chciała z nimi jechać, ale musi w tym czasie wystąpić w jakiś spektaklach muzycznych. Tata musiał ją przekonać, żeby ich nie odwoływała, bo to niezbyt odpowiedzialne, a wujek Robert jakoś sobie na pewno poradzi z bandą nastolatków. Lamentowała o to przez jakiś czas. Aster obiecała, że będzie ją na bieżąco update’ować z wycieczki i wysyłać zdjęcia. Nie wiedziała już, czy kobieta bardziej się martwi o młodzież, czy o wujka. Cóż, no na pewno bardzo za nim przepada. Zrobiła mu nawet u nich w domu małe przyjęcie urodzinowe przed ich wyjazdem. Uściskami to mu prawie żeber nie połamała, a tata dawno tyle słodkości nie upiekł.
         Pierwsze dni wycieczki były dla niej bardzo przyjemne. Większość czasu spędzali poza domkiem, bo pogoda sprzyjała na spacery i jeżdżenie na nartach. Caleb bardzo szybko i z entuzjazmem wziął się za uczenie Grahama jeżdżenia na snowboardzie. Aster kilka razy prawie rozbiła się na nartach, a Neha co chwila zwalniała, bo widocznie bała się, że jak się rozpędzi to wyleci do innego au.
         Wieczorami siedzieli popijając gorącą czekoladę z piankami i oglądali jakieś randomowe filmy w salonie. Dzień przed urodzinami Grahama, gdy mieli już się zbierać do spania, Caleb wyrwał się z ich wspólnego pokoju, żeby niby coś ukraść z lodówki. Zamiast tego polazł do dziewczyn. Miał nadzieję, że dorośli tego nie podłapią, bo byłoby dość niezręcznie, nawet jeśli jego zamiary były niewinne.
         - Twoje zadanie to zajęcie go czymś na godzinę, może dwie. My w tym czasie ogarniemy imprezkę - skierował się do Aster, jak już doszli do głównego tematu.
         - No przecież on mnie nienawidzi. Jak mam go zabawiać tyle czasu sama? - obruszyła się. Jej pomysł obrócił się przeciw niej. Widziała się bardziej w bezpiecznej roli organizatorki. Jak zostaje z Lydonem za długo sam na sam, to zawsze coś się spierdzieli po drodze - I ja też mam do niego dość mieszane uczucia, chyba.
         - Aster, nie bądź dramatyczna - machnął ręką, nieporadnie kryjąc rozbawienie. Ona dramatyczna? Nigdy.
         - Słuchaj, to twój “bro”, byś wziął odpowiedzialność. A ty, Neha? Nie chcesz zacząć drogi do serca ukochanej?
         - Te, nie próbuj mi tu teraz zbajerować Nehy, może prosić o rady miłosne kiedy indziej. Idziesz i tyle. Może akurat to okazja na zbliżenia, nie? Miałaś wygrać dla mnie ten konkurs, a jak masz to zrobić, jak nie jesteście zgrani, co? - a no tak, faktycznie obiecała. Cóż, i tak przecież wygrają. Muszą. Co on tu insynuuje w ogóle.
         - ...Boicie się, że coś zepsuję - wywnioskowała oskarżycielsko. Nie odpowiedzieli. Czyli prawda - Ale dlaczego? Piekę dla was i dla całej mojej rodziny torty co roku! I też wam coś zawsze przygotowuję na urodziny!
         - To jest kwestia tego, że jak się za bardzo starasz to masz skłonności do przedobrzenia…Pamiętasz jak na urodziny Genie'go tak ci zależało, żeby miał te cholerne żółwie ninja, że zamówiłaś tych typów, co się za nich przebrali i nawet im zrobiłaś te przerażające kostiumy, a później się okazało, że to striptizerzy i zaczęli rozdawać swoje wizytówki matkom dzieci, a jeden z nich ukradł ci mikrofalę…a u mnie — zaczął tłumaczyć Caleb, wyciągając palce, jakby miał zaraz zacząć wyliczać inne sytuacje.
         - Myślimy po prostu, żeby zrobić z tego spokojną i przyjemną posiadówkę… Po co masz się stresować- przerwała mu z nieśmiałym uśmiechem Neha. Aster patrzyła się na dwójkę przyjaciół przez kilka dobrych sekund, aż w końcu westchnęła przegrana.
         -  ...Dobra, jak tam chcecie. Może faktycznie coś z tego wypali.
         Następny dzień przebiegał normalnie, aż nie znaleźli się przed górą, na którą mieli zamiar wleźć. Tyle dobrze, że to nie była ta z tych najwyższych.
         - Są na nią dwie drogi, więc plan jest taki, że robimy wyścig. Żeby było sprawiedliwie to ja i Neha przeciwko waszej dwójce. Która drużyna pierwsza na szczycie to wygrywa, a przegrani to lamusy, oczywiste - wytłumaczył im z irytującym uśmiechem Caleb. Zamysł był taki, że te cwaniaki zawrócą, a Aster z Grahamem będą sobie chodzić jak takie dwie dorotki po lesie, aż nie dotrą na miejsce, zobaczą, że ojej tamtych nie ma, zjadą wyciągiem i wrócą do domku na imprezkę. No, idealne.
         - Tu mapa dla was. Nie zgubcie tylko, bo tu raczej słaby zasięg. Chociaż pewnie są też jakieś znaki po drodze - Neha podała im mapę, a Aster postanowiła ją schować bezpiecznie do kieszeni. Pożegnali się i poszli w swoje strony. Taki spacer nie powinien im zająć jakoś bardzo dużo czasu, ani ich wymęczyć, ale da raczej wystarczająco dużo czasu ogarnięcie domku i upieczenie tortu. No nic. Pogoda ładna.
         - To…jak ci się podoba wyjazd? Dobry pomysł? Byłeś już kiedyś w górach? Zastanawiam się, czy w miasteczku są jeszcze jakieś fajne atrakcje - zagaiła po jakimś czasie marszu. Ta trasa chyba nie była szczególnie popularna. Widziała wcześniej kogoś idącego przed nimi, ale gdzieś się zmyli. Szli tak przed siebie, aż nie znaleźli się na rozwidleniu dróg. Pomogliby sobie szyldem z drewnianą strzałką, ale ktoś go chyba wcześniej przewrócił na ziemię.
         - No nic, zobaczymy na mapie - powiedziała, po czym sięgnęła do kieszeni, w której powinna być mapa. Oczywiście, nic nie znalazła. Typowa sytuacja z filmów, tylko dla niej mniej teraz zabawna. Poszukała w drugiej, trzeciej, wszystkich. Nic. Sprawdziła plecak i odwróciła się, jakby miała leżeć w śniegu za nią. Wyciągnęła telefon. Sygnału brak, no proszę. Dobra, dobra, nie ma co panikować. Obie ścieżki powinny prowadzić na górę, nie? Może po prostu któraś krótsza, czy coś. Kto w ogóle wymyślił jakieś durne rozwidlenia.
         - Zgubiłam mapę - oznajmiła, jakby chłopak nie zdążył się jeszcze domyślić po jej przeszukiwaniach kieszeni. Unikała jego wzroku. Odchrząknęła - To co, prawo czy lewo? Pewnie i tak zaraz trafimy na jakieś strzałki, czy coś.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {12/04/24, 10:01 pm}

G r a h a m   L y d o n

         Nie odzywał się sam, bo raz - nie wiedział, co mógłby powiedzieć, a dwa - zauważył, że w towarzystwie samej Aster też nie czuje się już tak niekomfortowo jak dwa miesiące temu. Z jego perspektywy to milczenie nie było niczym złym. Tkwił pogrążony w swoich myślach, podziwiając widoki, kiedy Reyes uświadomiła mu (a raczej, uświadomiłaby, gdyby Graham był bardziej kumaty w relacje międzyludzkie), że ona tak komfortowo jak on to się jednak do końca nie czuje.
         – Hm. – mruknął, a następnie odchrząknął – Jest miło. – odparł na jej pierwsze pytanie. Podobał mu się wyjazd i naprawdę się cieszył, że tu jest – Raz… Raz byłem. Ale niewiele pamiętam, mój kuzyn rąbnął mnie nartą w głowę… – do dziś nie był pewien, jak Raiden to zrobił, że praktycznie wylądował mu na głowie. Dobrze, że skończyło się na kilku guzach i niewielkich lukach w pamięci.
         Przystanęli przy rozwidleniu, żeby Aster mogła poszukać w kieszeniach mapy, którą… zgubiła. No tak. A było tak miło. Graham nic nie powiedział, patrząc najpierw na ścieżkę prowadzącą w prawo, a potem w lewo. Dobrze, że nie są w Rosji, bo zacząłby marudzić, że za trzydzieści lat jakieś nerdy będą się rozwodzić nad tym dniem na YouTubie, jak teraz nad przełęczą Diatłowa albo szczytem Chamar-Daban.
         Sprawdził jeszcze czy on przypadkiem nie ma zasięgu, ale jego gruchot nie wytrzymał niskiej temperatury i padła mu bateria. Zacisnął usta w wąską linię.
         – Nic… nic nie szkodzi. To w końcu szlak turystyczny… Prędzej czy później odnajdziemy drogę. – rzekł tym swoim spokojnym, nieco monotonnym głosem, co było o tyle niezwykłe, że pewnie normalnie już dawno zacząłby się wydzierać i wyzywać ją od idiotek. Rozsądek mówił mu, że powinni zawrócić i zejść po swoich śladach, póki jeszcze nie jest tragicznie i nie zaczęli panikować. Ale naprawdę chciał wierzyć, że zaraz odnajdą drogę, bo przecież zgubienie się na szlaku turystycznym nie może być takie łatwe… I naprawdę nie chciał wyjść na sierotę przed Calebem i stryjkiem, o którym słyszał niejedną fantastyczną historię. I pewnie połowa z nich była zmyślona, ale i tak nie chciał, aby po ich pierwszym wspólnym wyjeździe uznał go za fajtłapę.
         Lewa ścieżka szła lekko w dół, a potem znikała za zakrętem pośród drzew, natomiast prawa dalej się unosiła, więc logicznym wydało mu się, że powinni pójść właśnie tą drogą… I podążenie za jego logiką okazało się ich błędem. Im dłużej szli, tym bardziej błądzili, a do tego zaczął prószyć śnieg. Tyle dobrze, że dzięki białemu puchowi nie zrobi się tak całkiem ciemno, gdy zacznie zapadać zmrok.
         Graham w końcu musiał przyznać się sam przed sobą (oraz Aster), że są w dupie, skoro to przyszło mu do głowy jako pocieszenie.
         – Zgubiliśmy się. – stwierdził z niezadowoleniem, obejmując się ramionami. Niechętnie stanął bliżej Reyes – … zobacz czy nie masz może zasięgu… moja bateria nie wytrzymała zimna.
         Wciąż nic. Pozostawało mieć nadzieję, że Caleb i Neha domyślą się, że się zgubili i zawiadomią dorosłych. I że oni wytrzymają do pojawienia się ratunku. Teraz porównanie do Diatłowa nie jest już aż takie dalekie.
         – … myślisz, że właśnie to przydarzyło się naszym rodzicom w dziewięćdziesiątym piątym? – zapytał, nagle tknięty wspomnieniem słów wuja.
         Zmiana perspektywy na Bobby’ego here.
         Robertowi dosłownie opadły ręce, kiedy wrócili z Lucy z obiadu w miasteczku i Caleb z Nehą powiedzieli im, że Graham i Aster całkiem możliwe, że zgubili się w górach. Przez chwilę stał w milczeniu, jakby licząc, że powiedzą, że to żart, ale nic takiego się nie wydarzyło.
         – … a nie mogliście ich wysłać… do miasteczka…? – spytał bardzo powoli, jakby mówił do debili – Albo poprosić któreś z nas, żeby wzięło ich na zakupy i przypadkiem “zepsułby nam się silnik”?
         Dwójka nastolatków wymieniła nerwowe spojrzenia. Debile. No debile.
         – Robert. – skierował wzrok na Lucy, która złapała go za ramię i ścisnęła – Może zostawmy to na później, a teraz zawiadomimy służby górskie?
         Zacisnął usta w wąską linię i zacisnął dłonie w pięści.
         – Pójdę w góry i ich poszukam.
         – Oszalałeś.
         – Już dawno. – potrząsnął głową i wyciągnął z kieszeni telefon. Tak, jak się spodziewał, standardowa aplikacja do śledzenia położenia dziecka straciła sygnał Grahama ponad dobrą godzinę temu – Znajdę ich.
         – Robert—!
         Drzwi zamknęły się za nim z głośnym hukiem, który słyszalny był tylko w domku, ponieważ leżący na zewnątrz śnieg pochłonął cały dźwięk. Nie jest standardowym rodzicem… ale żałował, że zwlekał z założeniem lepszego nadajnika na Grahama, bo teraz musiał polegać na jego ostatniej lokalizacji w zwykłej apce i na szczęściu. Nie znosił polegać na szczęściu.
         Powrót do młodzieży here.
         Podjęli naiwną próbę zejścia po swoich śladach, ale to sprawiło, że zgubili się tylko bardziej. W końcu przystanęli w zagłębieniu w skale, gdzie byli osłonięci przed wiatrem i śniegiem. Zrobili sobie przerwę. Nie byli w stanie znaleźć suchego drewna, żeby rozpalić ognisko. Przetrzepali swoje plecaki i jedyne, co się nadawało to resztki chipsów i jakieś ulotki, które wciskali turystą w miasteczku, a Graham wpychał je na dno plecaka, na wieczne zapomnienie. Na długo im to raczej nie starczy, ale zawsze to jakieś rozgrzanie, chociaż dłoni. Lydon usypał bieda stosik z chipsów i ulotek, po czym podpalił go zapalniczką, którą z Calebem zwinęli stryjkowi Robertowi z kieszeni kurtki i jakoś nie było okazji, żeby oddać.
         Czytaj – Graham się cykał. Raz im się udało, po co kusić los, że za drugim razem ich złapie… Może wujek zapomni o tej zapalniczce, a jak nie, to za kilka dni uda, że przypadkiem ją znalazł i hej, wujek, to nie twoje?
         Kucnęli przy płomyczku, ogrzewając się tym bieda ciepełkiem, póki było. Kiedy żar zaczął przygasać, Graham uniósł głowę, święcie przekonany, że coś słyszał. Jakby… kroki na śniegu…?
         – Aster… nie panikuj, ale… – Graham otworzył oczy szerzej, niż zwykle, patrząc w oczy stworzenia, które patrzyło na nich spomiędzy drzew – … niedźwiedź… brunatny… – sprecyzował, jakby to było teraz najistotniejsze.
         Zwierzak obserwował ich w bezruchu. Może nie był agresywny?
         Graham ledwie zauważalnie przygniótł pozostałości ogniska śniegiem.
         – Bez gwałtownych ruchów… Może pozwoli nam odejść… – powolutku, bardzo powolutku podnieśli się z klęczek i blondyn zrobił nawet kilka kroków w kierunku przeciwnym do misia, wciąż pozostając do niego przodem. Ten plan miał szansę się udać, ale miś chyba nie był z tych, co są fanami zagubionych turystów… chyba że na obiad. Zaszarżował na nich, a wtedy logika i opanowanie opuściło nawet Grahama. Rzucili się z okrzykiem przerażenia do ucieczki, Aster trochę lepiej, bo wiadomo, że Graham biega jakby nie chciał i nie mógł, chociaż w tym przypadku to nawet bardzo chciał. Potknał się cholera wie o co, chyba o własną nogę albo płatek śniegu, i runął jak długi na twarz, żegnając się już z życiem, kiedy rozległ się huk wystrzału.
         Lydon podniósł głowę i zobaczył przed nimi męską sylwetkę ze strzelbą w dłoniach. Z lufy unosił się siwy dym. Misiek za jego plecami ryknął i skulił się na ziemi. Widocznie był to Graham w misiowym uniwersum, czyli kozak, póki nie zmartwi się o swoje życie.
         – To młode. – kiedy sylwetka się do nich zbliżyła i padło na nią więcej światła, okazał się być wujkiem Robertem. Przewiesił pasek strzelby przez ramię i podszedł do nich, patrząc na misia, który teraz trząsł się lekko. Jak się tak teraz przyjrzeć, to faktycznie nie był zbyt duży – Prawdopodobnie chciał się z wami pobawić.
         – Pobawić… – powtórzył bez tchu Graham. Ktoś podał mu rękę i pomógł mu wstać.
         Robert podszedł do zwierzęcia i ostrożnie pogładził je po szorstkiej sierści.
         – Czeeeśśść… Fajny jesteś, nie? – miś mruknął jakby z zadowoleniem, pozwalając się pieszczotkować.
         Młodszy z Lydonów patrzył na tę scenę oniemiały, nie mogąc uwierzyć jak absurdalna ona się wydawała. Mężczyzna zaproponował, żeby też podeszli się przywitać, ale Graham wolał postać tam, gdzie stał.
         Z pomocą stryja udało im się zejść na sam dół i niespełna pół godziny później, siedzieli przy kominku, otuleni kocami. Miś chciał iść z nimi, bo widocznie bardzo polubił ich towarzystwo, ale w końcu zrezygnował i wrócił do siebie. Towarzystwo postawione pod ścianą, wyjaśniło zaistniałą sytuację.
         – … mówiłem, żebyście pilnowali mapy… – mruknął Caleb.
         Graham bawił się palcami, zastanawiając się.
         – … więc… chcieliście zrobić mi niespodziankę urodzinową? – spytał cicho. Kiedy dostał odpowiedź twierdzącą, wyrwał mu się krótki śmiech z gardła, o czym zdał sobie sprawę dopiero po chwili. Wtedy roześmiał się jeszcze raz, głośniej – Dziękuję… To… naprawdę miłe…
         – Mogliście zginąć w tych górach. – przypomniał mu stryjek. Wuj siedział na kanapie, pozwalając cioci Lucy obandażować mu zranioną głowę. Kiedy schodzili z góry, był tak pochłonięty karceniem ich, że wyrżnął czołem w gałąź (cioci Lucy powiedział, że wydarzyło się to, ponieważ goniła ich mama niedźwiedzica, a Graham i Aster zdecydowali się go nie zdradzać, bo jeszcze wyciągnąłby na nich, że spieprzali w przerażeniu przez niedźwiadkiem) – Chociaż może niedźwiedzie są mniej niebezpieczne, niż Mackenzie i Corey… – wstał z kanapy i sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął małe pudełko – Myślę, że nie jestem w pozycji do robienia wam wykładów, ale to naprawdę było głupie, dzieciaki. – podał Grahamowi pudełeczko – Niech odpowiedzialni dorośli was osądzą, ja nawet nie mam stałego domu. Najlepszego, Graham. – blondyn powoli uchylił wieczko pudełka. Na poduszeczce ze sztucznej tkaniny leżał prosty srebrny pierścień, bez żadnych większych zdobień. Uniósł go, żeby przyjrzeć mu się pod światło – …to jedna z dwóch rodowych obrączek rodziny Sallow-Bursche… czyli rodziny twojej matki. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, prawdopodobnie jedyne, co im pozostało ze szlacheckiego pochodzenia. – Graham był tak oczarowany fragmentem o rodowej biżuterii, że puścił mimo uszu nieco sarkastyczny ton, który przybrał jego stryj w drugiej połowie wypowiedzi – Tej konkretnej ostatnim posiadaczem był twój ojciec… Ta matki pewnie została odesłana do rodziny w Niemczech. W każdym razie, myślę, że teraz należy do ciebie. – machnął zbywająco dłonią. Wyglądał na dość zmęczonego. Widocznie adrenalina zaczęła opadać i dopadły go skutki biegania po lesie za nimi – …idę się położyć. – mruknął. Skinął głową Lucy i zniknął za drzwiami swojej sypialni.
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {19/05/24, 04:17 pm}

A S T E R     R E Y E S

         Jeśli wcześniej czuła się niekomfortowo, to teraz przeszedł ją zimny dreszcz po plecach. “Nic nie szkodzi”. Boże święty. Nienawidzi jej na tyle, że aż go wypruło z emocji. Albo gorzej. Przelała tym zgubieniem mapy czarę goryczy. Zamorduje ją…Chyba, że ich relacja miała jakiś pozytywny progres, a ona nie zwróciła uwagi? Zapomniał o tej akcji z nożyczkami? Trudno powiedzieć, co jest bardziej prawdopodobne.
        Postanowiła się nad tym nie zagłębiać, bo zwariowanie w tej sytuacji byłoby nie na miejscu. Wiedziała, że są w dupie już dawno, ale dodatkowe zapewnienie przez Grahama o beznadziei ich sytuacji dosypało jej soli do rany, niczym ten śnieg im prószący. No nic. Sprawdziła telefon i tak, brak zasięgu. Teraz to mogłaby jedynie strzelić jakąś fotkę, by rodzina później miała co oglądać na jej stypie.
        Dobra, dobra. Może nie będzie tak źle. Zawsze jakaś przygoda, nie? Nie musi wcale skończyć się śmiercią. Na pytanie o dziewięćdziesiąty piąty zachichotała, bo nie spodziewała się powrotu do tego tematu.
        - Oby. Może mamę pochłonie nostalgia i zapomni władować mi szlaban - powiedziała i ruszyła dalej. Nie udało im się wymyślić żadnego dobrego planu, a przynajmniej takiego, który by zadziałał. Ognisko było nawet niezłe. Czuła przez chwilę vibe, jakby uciekali przed policją przez cały kraj do Irlandii.
        - Może po prostu nie ruszajmy się z miejsca, a łatwiej nas znajdą. Ulepmy sobie bałwana, czy coś - zaproponowała, ale jej świetny pomysł legł w gruzach, gdy dostała ostrzeżenie od Lydona, żeby nie panikować.
        - Co? Brun – urwała, bo faktycznie, zauważyła dzikie zwierzę. Aj. AJ. Zaraz, jak to było? Oglądała kiedyś jakiś program o niedźwiedziach. Czarny - walcz, Polarny - możesz powiedzieć już żegnaj świecie, Brązowy…nie, nie pamięta. Może trzeba się położyć płasko na ziemię? Na pewno nie może być taki zły, w każdym razie.
        - Ej, ale nie wygląda tak groźnie, nie? Może jest przyjazny… - skomentowała cicho, podnosząc się. Zanim jednak zdążyła coś dodać do tej świetnej sytuacji, misiek zaczął za nimi biec. Nie czekała długo, żeby sama się rzucić w bieg.
        - Kurde, za późno na udawanie trupa - jęknęła między tchem przeskakując nad jakimiś gałęziami ukrytymi w śniegu. Nie szło im nawet chyba tak okropnie, miś z jakiegoś powodu był dość powolny. Pozytywna myśl w jej głowie zaczęła jej wmawiać, że są w stanie wygrać wyścig z niedźwiedziem. Aż nie usłyszała, jak coś upada na śnieg. A tak, straciła z oczu Grahama.
        Czy on upadł?
        …No do jasnej cholery.
        Wydała z siebie zmęczony jęk i zawróciła, by złapać chłopaka chociażby za kołnierz kurtki i pociągnąć za sobą. Ledwo jednak dobiegła, a huk strzelby prawie ją powalił na ziemię.
        - Wujek! - zawołała szczęśliwa, bo o rany, byli uratowani. Nie miała pojęcia, skąd miał strzelbę i jak ich w sumie znalazł, ale wcale ją to nie interesowało. Oczywiste, że się skupiła na dołączeniu do głaskania niedźwiadka.
        Powrót do domku był już mniej przyjemny. Wujek Bobby był jednak na nich bardziej zdenerwowany niż myślała i już wkrótce od podarowanego im ochrzanu zaczęła ją boleć głowa. Po jakimś czasie też przestała patrzeć na mężczyznę, bo wydawało jej się, że prawie po każdym zdaniu przewracał oczami z poirytowaniem.


        Ciocia Lucy odprowadziła wzrokiem wujka Bobby’ego, po czym skupiła całą uwagę na ich czwórce. Od kobiety bił taki chłód, że nawet otulający nastolatkę koc i suche porty przestały jej pomagać. Rzadko widziała ciocię zdenerwowaną. Caleb wydawał jej się wcześniej jedyną osobą, która może ją doprowadzić do podobnego stanu, chociaż ten zapewniał, że jest to u niej dość częste, szczególnie ostatnio przez jednego typa. Po prostu kobieta nie miała w zwyczaju podnosić głosu pod wpływem emocji. „Zimna furia”, jak to żartobliwie lubi nazywać Caleb. Ostatni raz wydarła się podobno na niego w podstawówce, gdy zaczął się wdawać w bójki z innymi chłopcami. Jak dobrze pamięta, to kilkoro chłopców przez dość długi czas mu dokuczało, gdy się dowiedzieli, że nie ma taty, czyli typowe dzieciaki. Jak już Lucy została powiadomiona o jego bójkach, to dała taki wywód, że musiał wymyślić inną strategię działania. Nie powiedział chyba cioci nigdy, czemu w sumie mu dokuczano. Ale właśnie tak to faza na badboya mu przeszła, chociaż widocznie zrobiła swoje, bo dano mu w końcu spokój. No i powiedziała o tym Leo, a że wtedy jeszcze był nawet cool i nie takim chuchrem jak teraz, to postraszył trochę tamte dzieciaki.
        Milczeli, jakby czekali na ścięcie. Po kilku sekundach, które ciągnęły się jak godziny w końcu kobieta otworzyła usta.
        - Nie chodzicie nigdzie beze mnie lub Roberta. Informujecie nas o wszystkim. Nie robicie nic bez naszej zgody. Koniec z kredytem zaufania, czy to jasne? Oczekiwałam od was trochę więcej zdrowego rozsądku po historii z komisariatem - powiedziała twardo, chociaż słowa wydawała się dobierać w miarę delikatnie i jednak oszczędziła im długiego kazania. Może okoliczności i powód ich wybryku działały na nią odrobinę łagodząco. Zresztą powrotne prawienie wujka o ich głupocie już jej w zupełności wystarczy, w pewnym momencie serio wolała być zeżarta przez tego mini niedźwiedzia.
        Aster zastanawiała się, czy kobieta powie o tej sytuacji jej mamie. Może Grace już wie? Wołała na razie nie pytać. Mamę może jeszcze by udobruchać, ale jeśli ona się dowie to i tata, naturalnie. A tata raczej nie stwierdzi, że to, że uciekali przed małym niedźwiadkiem było mega zabawne. Eh. Byleby nie dostać szlabanu przez wakacje, o tyle tylko prosi.
        - Ale to przecież to inna sytu– zaczął Caleb, na co ręka Nehy drgnęła, jakby miała się rzucić, by zasłonić mu usta przed dalszym mówieniem.
        - Tak, tu dwójka z was mogła zginąć lub zostać poważnie zraniona -przerwała mu i tak Lucy - Czy wyraziłam się jasno?
        - Aye, aye, captain - zasalutował chłopak. Aster nie była pewna, czy wzrok Lucy na to odrobinę złagodniał, czy właśnie zabijała wzrokiem swojego jedynego syna, ale odpowiedź kobiety przerwał dźwięk telefonu z jej kieszeni.
        - Mama? - wyrwało jej się.
        - Jeszcze jej nie mówiłam. Przyleciałaby pierwszym samolotem - oznajmiła, po czym przeprosiła i odebrała telefon - Elon, mój drogi, oddzwonię później. Jestem zajęta. Mhm. Dobranoc - powiedziała i rozłączyła się. Aster zauważyła, jak Caleb przewrócił na to oczami, ale widocznie powstrzymał się od skomentowania dla dobra ogółu. Teraz już na pewno Neha by się na niego rzuciła.
        - Nie siedźcie za długo i posprzątajcie po sobie. Rano idziecie ze mną pobiegać, by wam przewietrzyć umysły z innych niemądrych pomysłów  - zwróciła się znowu do nich, dając im tym samym przyzwolenie na kontynuowanie wieczoru. Ruszyła się ze swojego miejsca - Wszystkiego najlepszego, Graham - powiedziała, podając mu małe pudełeczko prezentowe. Uśmiechnęła się ciepło i wyszła z pomieszczenia. Przez chwilę nie wiedzieli, czy się cieszyć, czy poddać się narzekaniu, że jutro rano weźmie ich na jakieś bieganie po górach. Sadystka.
        - Dobra, gwiazdy, to co? Nie jest jeszcze tak późno, trochę odstresowania po tym dniu wam się przyda - Caleb wstał i poszedł w kierunku kuchni.
        - Chyba, że związku z tym wolicie już iść do łóżek? Na pewno jesteście zmęczeni- Neha przyjrzała się nim obu, pewnie dedukując, że wyglądają jak gówno. Była na tyle uprzejma, że nie powiedziała tego głośno.
        - Myślę, że warto zostać chociaż na tort? - zapytała, szukając potwierdzenia u Lydona. Ją na szczęście trzymała jeszcze adrenalina, więc w sumie trzymała się świetnie.
         Caleb jak na zawołanie wrócił do nich z tortem z dużą ilością świeczek.
        - Sto lat! - krzyknął, tym samym rozpoczynając tę znienawidzoną piosenkę urodzinową, do której razem z Nehą się zaraz dołączyły. Caleb postawił tort na stoliku przed jubilatem.
        - O, pomyśl najpierw życzenie, Graham! - przypomniała Neha. Ekipa zawitowała po zdmuchnięciu świeczek i wzięła się za jedzenie tortu. Neha pobiegła jeszcze po chipsy i inne przekąski, które kupili wcześniej razem z Calebem, a chłopak po pochłonięciu swojego kawałka wziął się za przygotowywanie czekolady z piankami dla wszystkich.
        Na spokojny początek każdy obdarował Grahama jakimś prezentem. Płyta AM od Aster, książka o jakimś labiryncie od Nehy, naszyjnik od Caleba(bros matching) no i jakieś pierdoły, wiadomo. Prezent od Lucy okazał się zegarkiem i była pewna, że jej mama też coś wymyśliła, ale da dopiero, jak wrócą. Tak czy owak, najciekawszy pewnie był ten rodowy pierścień, co dostał od wujka.
        Włączyli jakiś film na telewizorze i pili czekoladę, a później znowu pobawili się w karaoke. Okazało się, że w szafkach w salonie są jakieś planszówki, więc sobie zagrali w monopoly i uno, aż nie weszły w grę oszustwa i krzyki. Gadali głównie o jakichś głupotach przy muzyce, aż w końcu któreś wpadło na świetny pomysł żeby pobawić się prawdę i wyzwanie. Tylko, że Caleb stwierdził, że pytania są dla lamusów i żeby zostawić tylko wyzwania. Także tak. Wypisali propozycje wyzwań na karteczkach i wrzucili do jakiegoś słoika, by je później losować. Neha dostała wyzwanie napisania czegokolwiek do swojej krasz (do kenzie ofc, lol), Caleb kręcił się na głowie a Aster musiała wpakować jak najwięcej pianek do buzi. W końcu to Aster zakręciła wskazując na kolejną ofiarę, którą okazał się tym razem Graham. Wyciągnęła ze słoika karteczkę i przeczytała ją reszcie.
        - Zrób pranka Lydonowi - powiedziała, po czym spojrzała od razu na Caleba.
        - Co? Napisałem to o każdym z was. Chciałem zobaczyć, jak gonicie się po domku z bitą śmietaną, czy coś takiego. W każdym razie, bro, sam na sobie pranka nie zrobisz, więc zostaje ci twój wujek.
        - Ale pan Bobby śpi teraz… - zauważyła Neha, która chyba jeszcze dalej dochodziła po tym smsie do Kenzie.
        - No racja. Nie będziemy przecież do jutra czekać. Co ma zrobić, zgolić go? Dorysować mu wąsy markerem?
        - O! I okulary. Świetnie. Nie martw się bro, idę z tobą jako wsparcie - poklepał Grahama po ramieniu i wstał, by poszukać jakiegoś markera.
        Po chwili cała czwórka wkradała się do sypialni wujka Bobby’ego, z chłopcami na przodzie. Poruszali się na palcach i chyba nawet zastopowali oddechy, aż w końcu Graham z Calebem dotarli do łóżka starszego Lydona. I wow, wyglądało na to, że plan zadziałał. Albo jednak nie.
        W jednej sekundzie marker jest przy twarzy Bobby’ego, a w drugiej już gdzieś na podłodze, bo i Graham został przygnieciony do materaca jakimś karate chwytem. Wszyscy w krzyk.
        Aj, cholera.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {22/05/24, 02:37 pm}

G r a h a m   L y d o n

         Nie był pewien czy pomysł robienia żartów stryjkowi to dobry pomysł, ale nie chciał być tym, który wymięknie jako pierwszy. Wszyscy podjęli się swoich wyzwań, nawet Neha (przy okazji zdobył bardzo istotną informację, jakoby podobała jej się Mackenzie (Graham wolałby, żeby Mackenzie była z Nehą niż z kolejnym niemiłym dupkiem)), więc on też musi chociaż spróbować, tak? Wszedł na palcach do sypialni mężczyzny, ściskając w dłoni marker. W pomieszczeniu panował półmrok, ale w słabym świetle wpadającym przez okno widział sylwetkę starszego Lydona – leżał na boku, twarzą do okna, jego ramię lekko unosiło się i opadało, co sugerowało że miarowo oddycha. Śpi.
         Graham kucnął, przy łóżku, przygryzając dolną wargę i ostatnie o czym pomyślał to to, że śpiący wujek w tym świetle wygląda podobnie do śpiącego Coreya.
         Chwilę później Graham myślał o tym, że nie ma pojęcia jak i kiedy znalazł się twarzą w materacu, z prawą ręką boleśnie wykręconą do tyłu i czyimś kolanem wbitym pod żebra. Gdzieś z tyłu jego umysłu pojawiła się myśl, że to chyba kolano wujka. Przez chwilę leżał sztywno, sparaliżowany strachem, że zaraz w Robercie obudzi się coś z Martina.
         – Żesz kur–! – poczuł jak przygniatający go ciężar znika, a materac zaskrzypiał. Graham bardzo powoli podwinął pod siebie rączki, czując piekący ból – Czy wyście się z dupami na mózgi pozamieniali?! – ktoś pstryknął przełącznik i jakby zrobiło się ciut jaśniej, ale Graham wciąż nie odważył się podnieść. Dopiero odgłos szybkich kroków z korytarza sprawił, że zmienił pozycję, patrząc ostrożnie w kierunku stryjka.
         Bobby stał w stosownej odległości od wszystkich, wciąż nieco zaspany, ale policzki zdobił mu rumieniec gniewu. Strzelał wzrokiem na boki, aż dostrzegł marker, schylił się i uniósł go. Potrząsnął ręką, patrząc na Grahama, jakby pytał, co to ma znaczyć.
         – Co się dzieje? – w progu zjawiła się ciocia Lucy. Lydonowie przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
         – … w Grahamie obudziły się geny Jeffa. – oznajmił sucho Bobby, opuszczając dłoń z markerem. Graham nie wiedział jak czytać jego minę, ale porównanie do wujka Jeffa wydało mu się całkiem nienajgorszym znakiem – A u mnie zadziałał instynkt. – dodał, odkładając mazak na szafkę nocną – … czuję się jakbym znowu był w internacie… – mruknął pod nosem, chyba bardziej do siebie,  niż do nich.
         – … graliśmy w wyzwania… – wybełkotał Graham, próbując się jakoś wytłumaczyć, bo w sumie głupio wyszło. Może nie zakładał, że zaraz cały żart się uda, ale nie spodziewał się, że zostanie przerzucony przez materac.
         Robert wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale wstrzymał się i wziął głęboki wdech.
         – Tak? To chyba przegrałeś. A wiesz, co czeka przegranego w wyzwania? – spytał, pochylając się nad nim z założonymi rękoma. Graham zmarszczył brwi, zastanawiając się, ale szczerze, nie miał pojęcia.
         – … zasady nie są płynne?
         Stryj wywrócił oczami, widocznie zawiedziony (niekoniecznie zaskoczony) jego odpowiedzią. Mimo wszystko dalej podjął się tego trudnego zadania, jakim była rozmowa z nastolatkiem.
         – Karniak, Graham, karniak.
         – Co to jest karn– !
         Mężczyzna zanurkował do przodu, jak widać, doskonale pamiętając gdzie Graham jest najbardziej czuły na łaskotanie. Młodszy wybuchł śmiechem, kopiąc nogami powietrze i próbując chwycić atakujące go dłonie.
         – N–! Nie…!
         Zobaczył nad nimi jakiś cień, coś łupnęło miękko w głowę Bobby’ego i w powietrze wzbiło się pierze - Caleb ruszył mu na pomoc, atakując starszego Lydona poduszką. Nim ktokolwiek się zorientował, sytuacja zamieniła się w walkę na poduszki dzieciaki kontra Robert.

         Wszystko co dobre, prędzej czy później musi się skończyć. Wrócili do Londynu, gdzie mieli się pożegnać. Całkiem sprawnie udało im się odebrać bagaże i zaczęli kierować się do wyjścia z lotniska. Po drodze wujek mówił coś o tym, że obiecał mamie Aster i rodzicom Nehy, że zadba o to, aby bezpiecznie trafiły do domu, czyli innymi słowy odwiozą je.
         – No to co? Do następn–
         – Lucy!
         Bobby urwał i spojrzał w kierunku, z którego ktoś wołał kobietę. W ich stronę zmierzał ubrany w garnitur mężczyzna. Graham zerknął na Caleba, a Caleb na niego, wzrokiem przekazując mu, że to jest właśnie obecny kandydat na jego ojczyma. Graham co nieco o nim słyszał. Właściwie zostali zignorowani przez mężczyznę, bo skupił się na pani West. W tym czasie stryjek (po wywróceniu oczami), powiedział dzieciakom, że idzie złapać im ubera, a oni niech się pożegnają i już miał odejść, kiedy pan Kandydat-Na-Ojczyma-Caleba, zwrócił na nich uwagę.
         – Przepraszam! Robert Lydon? – wujek przystanął i powoli, bardzo powoli, obrócił się przodem do mężczyzny. Wolno skinął głową – Wiedziałem! W domu w Chorwacji mam masę pańskich zdjęć! – Graham spojrzał szczerze skonfundowany na przyjaciół. Wujek Robert też znieruchomiał z ręką w połowie wyciągniętą do uściśnięcia jej mężczyźnie.
         – To… trochę dziwne. – powiedział wolno – Ja… Chyba pana nie znam…
         Mężczyzna roześmiał się. Graham poczuł się bardzo nieswojo i cieszył się, że nie uczestniczy aktywnie w rozmowie.
         – Mój błąd! Głupio wypaliłem! Nigdy się nie poznaliśmy, ale wiele o panu słyszałem! Uczył się pan z jednym z moich dzieci w szkole dla chłopców Connolly’ego! – chyba wszyscy nieco się rozluźnili. Wujek nawet zdołał się nieco uśmiechnąć. Ostatecznie uścisnął mężczyźnie dłoń – Elon.
         – Doprawdy? Niech zgadnę… George? Ben?
         – Teresa. – uśmiech wujka zrobił się dziwnie krzywy, ale Elon chyba tego nie zauważył – Dosłownie tyle się nasłuchałem o panu, że czuję się, jakbym sam chodził z panem do szkoły! Nic tylko “Daniel i Bobby to”, “Bobby i Daniel tamto”...
         – A to nie miała być szkoła dla chłopców? – zagadnął stojące obok towarzystwo Graham – Teresa to raczej imię dla kobiety…
         – Pan na swój sposób też był dla nas… słynny. – Bobby ewidentnie starał się brzmieć grzecznie – Posłał pan Teresę do męskiej szkoły, a Tetrisa do damskiej…
         – Ahh…! Zabiegany wtedy byłem i pomyliłem koperty! Drobna wpadka! Każdemu się mogło zdarzyć. – machnął dłonią.
         – No i miał pan tylko cztery lata, żeby to naprawić. Nie opłacało się już, nie? – Graham spojrzał na przyjaciół, jakby mówił “zapomnijcie, że pytałem”.
         – Jest pan też bratem Martina Lydona, prawda? Tak się składa, że jestem w trakcie… rozmów biznesowych z pańskim bratem…
         – Nie pomogę. Nawet nie wiem, czym zajmuje się jego firma.
         – W następną środę jesteśmy umówieni na małą, rodzinną rozmowę i tak się składa, że Teresa akurat przyjechała do Wielkiej Brytanii… – Bobby mało dyskretnie zaczął się obracać, chcąc skończyć rozmowę. nawet zaczął coś mówić, że się spieszy – .. razem z Danielem, oczywiście, na pewno oboje bardzo by się ucieszyli, mogąc pana ponownie zob–
         – DANNY WRÓCIŁ DO ANGLII? – Graham uniósł wysoko brwi, widząc gwałtowną i drastyczną wręcz zmianę w postawie wujka. Chyba nigdy nie widział go tak ucieszonego. Nie miał pojęcia kim jest ten Daniel, ale musiał być kimś ważnym – Z przyjemnością wpadnę. W końcu, to kolacja rodzinna, tak?


J   o   n   a   t   h   a   n      L   y   d   o   n

           
         Johnny wrócił do szkoły.  Z tytułu, że jako-tako pogodził się z Drew, a dziewczyny zaprosiły ich do paczki (dobra, Barbs i tak sadzała Drew z nimi, a Johnowi pozwoliły chyba z litości, żeby nie patrzył na nie jak zbity pies), stwierdził, że czemu nie. No i miało to swoje plusy dla dziewczyn, a przynajmniej dla Grace. Po szkole rozeszła się plotka, że jest pod ochroną Johnny’ego Lydona. Może nie przysparzało jej to popularności, ale na pewno trzymało pewnych osobników z daleka.
         Ale był też inny powód, dla którego zaczął pilnie uczęszczać do szkoły – Borys Popow, jeden z dwóch uczniów z wymiany z pol… ros… z jakiegoś kraju bloku wschodniego. Był przystojny, spowijała go aura tajemniczości, a do tego… był gitarzystą. A Johnny dobrze wiedział, co potrafią palce gitarzysty.
         Problemem jednak był fakt, że aura tajemniczości była tak gęsta, że Lydon nie bardzo miał jak się przebić i dowiedzieć czegoś o swoim obiekcie westchnień. Pocieszał się myślą, że nie cierpi w samotności.
         Lucy mogła udawać i starać się to ukryć, ale Johnny znał te ukradkowe spojrzenia, które posyłała koledze Popowa, Nikodemowi. A może nie chciała się przyznać, bo Nikodem Panek sprawiał wrażenie gościa, który nie należy do grona zainteresowań opanowanej i wiecznie poważnej Lucy West?
         Któregoś dnia, kiedy to Johnny jak zwykle migał się od ćwiczenia na w-fie, los postanowił się do niego uśmiechnąć. Siedział na ławce sali gimnastycznej, wpatrując się nieprzytomnie w podsufitkę, ktoś usiadł obok niego. Zerknął na tego kogoś, nieco zaintrygowany.
         – Czołem.
         – Siema… Nikoden, ta?
         – Nikodem. – poprawił go, pstryknięciem palców podrzucając opadający na czoło loczek w górę – Wystarczy Niko. – Johnny skinął głową i obaj zerknęli na pozostałych chłopaków grających w zbijaka, kiedy Bradley cisnął piłką z całej siły w Drew. Było to o tyle zaskakujące, że piłka nie trafiła w cel. Bynajmniej nie dlatego, że Anderson zrobił unik, ale to Popow ze stoickim spokojem zablokował pocisk. Johnny’ego przeszedł przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa – Johnny, racja?
         Lydon ponownie skupił się na siedzącym obok chłopaku i skinął twierdząco głową. Niko poruszył się nieco nerwowo, obserwując swojego kumpla.
         – Słuchaj, to pewnie zabrzmi dziwnie i mam nadzieję, że… nie odbierzesz tego źle, ale… Zwróciłeś uwagę mojego przyjaciela, Borysa. – Johnny wyprostował się, uderzony jego słowami. Zwrócił uwagę? Z całych sił starał się opanować emocje i nie wyobrażać sobie zbyt wiele. “Zwrócił” jego uwagę. To wcale nie oznacza, że on też podoba się Popowowi.
         – Co masz na myśli? – wzruszył ramieniem, jakby go to nie interesowało.
         Nico poruszył się z nerwowym uśmieszkiem.
         – … podobasz mu się. – serce Johna zabiło dużo mocniej – I wiesz, absolutnie nie chcę się narzucać, jeśli nie jesteś…
         – Jestem. – wszedł mu w słowo, nieco zbyt entuzjastycznie. Drugi chłopak przez chwilę wpatrywał się w niego, jakby nie był pewien czy się nie przesłyszał, po czym uśmiechnął się szerzej.
         – Jesteś. – skinął głową. Jego wzrok uciekł w bok, tam, gdzie ćwiczyły dziewczyny – Zauważyłem, że na stołówce siadasz z tamtymi dziewczynami… Przyjaźnicie się?
         –... można tak powiedzieć. – czyżby zaraz miało paść to, o czym John myślał.
         – Słuchaj, podoba mi się jedna z twoich koleżanek. Co ty na to, żebyśmy… poszli gdzieś we czwórkę?
         – …proponujesz mi podwójną randkę? A czemu w ogóle zakładasz, że jestem zainteresowany twoim kumplem? Albo że moja koleżanka, jak to ująłeś, odwzajemnia twoje “podobanie się”? – Niko posłał mu takie spojrzenie, że Johnny bez słowa zrozumiał, że nie ma sensu udawać niedostępnego. Zerknął w kierunku dziewczyn – Która?
         – Lucy. – ohoho, jej imię to już zapamiętał co?
         – Zobaczę, co da się zrobić. – poklepał go po ramieniu akurat, jak nauczyciel odgwizdał koniec gry.
         Bradley i Austin ograli przeciwną drużynę.

         Nie był pewien jak mu się to udało, ale zdołał porozmawiać z Lucy na osobności na temat podwójnej randki. Nie miał pewności, ale chyba do końca za nim nie przepadała i akceptowała jego towarzystwo tylko, kiedy byli w większej grupie. A może mu się tylko wydawało? Nawet zgodziła się na swój udział w spotkaniu. Pozostawał tylko jeden problem.
         I ten problem miał na imię Bobby.
         Wszyscy jego znajomi byli zajęci, Martin robił zmianę za kumpla jako dostawca pizzy (na rowerku), a ojciec jak to ojciec, może i by został z młodym, ale John musiałby mu powiedzieć, że idzie na randkę, a jakby zaczął drążyć, to prędzej czy później palnąłby, że to randka z chłopakiem i… no, ojcu by się to nie spodobało.
         Boże, żałował, że nie może tego przełożyć. Ostatecznie, zapakował Bobby’emu do plecaka jakiś pusty zeszyt, kolorowankę, pudełko kredek i dwa resoraki obdrapane z farby, i wziął go ze sobą. No niespecjalnie miał co poradzić? Był zbyt podniecony wizją randki z Popowem i przerażony, że jeśli teraz odwoła, to straci swoją szansę. Nie mógł podjąć innej decyzji.
         Z tego wszystkiego pojawił się ostatni. Bardzo starał się ignorować spojrzenia, jakie mu posyłali pozostali.
         – Eeee… To mój brat, Bobby. Sorry, ale nie miałem z kim go zostawić. – wyjaśnił, klepiąc młodego po włosach, jakby był szczeniaczkiem – Ale obiecuję, że nie będzie przeszkadzał! Nie, Bobs? Siądzie sobie przy innym stoliku tak, żebym miał na niego oko, będzie sobie grzecznie siedział i kolorował. Tak? – spojrzał w końcu na braciszka, a ten kiwnął głową, nie mówiąc nic. Dzień wcześniej miał drobną sprzeczkę z Jeffem, którą próbowali rozwiązać jak dorośli do momentu, gdy Jeff przesadził i pochnął Bobby’ego trochę zbyt mocno. Skończyło się na płaczu (u obu), wybitej górnej dwójce (u Bobby’ego) i karze od ojca (u Jeffa). I tak od wczoraj Bobby nie odzywał się za dużo, bo chyba wstydził się braku mleczaka (jeszcze nie do końca ogarnia, że przecież wyrośnie mu nowy ząb). W każdym razie, jak raz John był wdzięczny Jeffowi, bo dzięki temu młody przynajmniej nie powinien rozrabiać i może faktycznie przesiedzi cały wieczór zajmując się sobą
         Weszli do wnętrza knajpki. Raczej nie była w guście Lucy, ale było tam mniej ludzi, daleko od ich szkoły, mniejsza szansa, że ktoś ją zobaczy z Johnem, nie? Chłopak posadził brata przy stoliku na uboczu, ale tak, żeby móc na niego w każdej chwili zerknąć. Kiedy kelnerka brała od nich zamówienia, złożył też zamówienie dla brata, w postaci zestawu dziecięcego z jakąś gównianą zabawką. Wydał na to więcej, niż by chciał, ale liczył, że drobna jałmużna sprawi, że Bobby będzie w lepszym humorze, bo coś od rana chodził nie w sosie.
         Niko był tym, który mówił więcej. Borys siedział cicho i tylko czasem się odzywał, ale nie mówił zbyt dużo. Chociaż John z dumą mógł powiedzieć, że udało mu się kilka razy go rozbawić. Chyba nawet fakt, że przyprowadził młodszego brata, nie wpłynął mocno na atmosferę.
         – … zasadniczo to… – Johnny urwał nagle w połowie wypowiedzi, czując dotyk na łydce. Spojrzał pytająco na siedzącego naprzeciwko niego Popowa, a ten uśmiechnął się do niego, a smyranie przeniosło się wyżej, na kolano. Johnny odwzajemnił uśmiech i kontynuował – Ekhem. Sorry. Zasadniczo to nie potrafię wybrać mojej ulubionej płyty Bowiego. Musielibyśmy rozgraniczyć jego “postacie”, wiesz. Przy każdym “wcieleniu” robił inne, równie fajne rzeczy. Ciężko to wszystko ze sobą porównywać. – kiedy Borys cofnął stopę, Johnny uniósł swoją i teraz to on smyrał jego.
         – Dobra, to inaczej, które wcielenie lubisz najbardziej? – tak, wkręcili się z Popowem w dyskusję na temat Bowiego, ignorując pozostałą dwójkę – Moje to Thin White Duke… Myślę, że jakbyś ułożył inaczej włosy, to wyglądałbyś jak on… – Johnny się zarumienił. Autentycznie się zarumienił. Nie był pewien czy to sugestywny ton Borysa czy komplement-porównanie do Bowiego, ale zarumienił się. O Boże, chyba się zakochał.


Ostatnio zmieniony przez Eeve dnia 05/07/24, 11:47 am, w całości zmieniany 1 raz
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {03/07/24, 10:20 am}

L U C Y    W E S T

   
Wiadomość o tym, że ta Lucy West zaczęła się otwarcie zadawać z dwoma szkolnymi mafiozami szybko rozeszła się po szkole. Co prawda, słynęła z tego, że mimo bycia znaną w szkole to była dość niedostępna i trzymała się głównie swoich dziewczyn, także raczej nikt się nie spodziewał, że do jej zaszczytnego grona bliskich znajomych dołączy akurat ta dwójka. Ona zresztą też nie. Chciała dla umilenia sobie czasu wpakować ich za kraty, a teraz spędza z nimi czas na przerwach obiadowych.
               W szkole było też więcej zmian, jak na przykład pojawienie się uczniów z wymiany. Przystojni, tajemniczy, muzycy. Dziewczyny szalały. Nawet Lucy czuła się zaintrygowana przez Nikodema Panka. Właśnie kogoś takiego potrzebowała, by spełnić jej sny, a koszmary jej ojca. Pan West może i kocha swoje córki, lecz niestety uważa, że tylko on może im zaplanować świetlaną przyszłość. Tak też Lucy niedawno się dowiedziała, że już zanim się urodziła, to miała wybranego męża. Syna dobrego przyjaciela ojca, bo jak inaczej. Jakie to stereotypowe układy dla rodzin z wyższych sfer. Jak można się domyślić, nie spodobało się to Lucy, a tym bardziej wizja, że miałaby spędzić swoje życie z kimś pokroju Duke’a Clarke, który oprócz szlacheckiego imienia miał umysł neandertalczyka.
         Nie widziała więc nim w tym złego, żeby przyprowadzić takiego Nikodema do domu. Ojciec jej zakaże związku z cudzoziemcem, ona się popłacze i powie, że ucieknie z nim do Polski, by być zawsze tam gdzie on, być jego kryzysową narzeczoną budując zamki na piasku, bo na co komu dziś wczorajsza miłość, gdy znowu pada deszcz? No chyba, że rodzice dadzą jej spokój z tym całym wychodzeniem za mąż za synów ich kumpli. Zapewne i tak by jej kazali z nim zerwać jako część umowy, ale wtedy mogą się po prostu spotykać po kryjomu, a to w sumie jeszcze ciekawiej, nie? Idealnie. Naczytała się może zbyt wiele romansów ostatnio. Ale też Barbara wydawała się taka szczęśliwa z Andrew, nawet jeśli Lucy kompletnie nie mogła zrozumieć dlaczego, więc chyba czas na trochę dramatycznego romansu i w jej życiu?
          Zanim musiała pomyśleć, jak zwrócić na siebie uwagę chłopaka, Jonathan przyszedł do niej z propozycją podwójnej randki. Nie było to zbyt romantyczne ze strony Nikodema, że nie przyszedł do niej osobiście, ale postanowiła puścić to w niepamięć. Chciała iść, oczywiście.
         Ubrana w delikatną, niebieską sukienkę i szpilki wyglądała pewnie dość nie na miejscu obok muzyków, nawet jeśli nie prezentowali się jakoś najgorzej, przynajmniej na standardy normalnego człowieka. Dla Lucy było trochę inaczej. Jakiś przechodzień spytał ją nawet dyskretnie, czy ta dwójka ją zaczepia. Cóż, może i tego nie przemyślała. Lydon się spóźniał i już się zaczynała zastanawiać, czy to miał być jakiś żart, czy coś mu faktycznie wypadło. Okazało się, że coś wypadło, ale widocznie go to jednak nie powstrzymało. Zmierzyła wzrokiem najpierw chłopca, potem jego brata, zostawiając to bez komentarza. Nie widziała większego problemu z towarzystwem Roberta, chociaż jakby wiedziała wcześniej, to może by się zdecydowała na zabranie ze sobą Belle. Pokłóciła się ze swoimi przyjaciółkami i od jakiegoś czasu nie ma się z kim bawić, a Chanel niestety nie jest zbyt zainteresowana zabawami z siostrą.
         Pierwszy raz była w tej knajpce. Jedzenie nie było najgorsze, chociaż wolała milkshake’i z ulubionej knajpki Emmy. W każdym razie nie znalazła niczego podejrzanego w swoich frytkach, także tyle dobrze.
         Lucy szybko się dowiedziała, że Nikodem lubi mówić dużo i gęsto, głównie o sobie, przerywając jej przy tym większość wypowiedzi. Może nie podobało mu się za bardzo, że nie była wielką fanką rocka, bo głównie słuchała jazzu. Miała też wrażenie, że widzi w niej typową głupią blondynę z ładnym biustem, bo tak często mu wzrok na niego spadał, czyli nic nowego. Widocznie wszyscy nastoletni chłopcy są do siebie podobni, nieważne skąd.
         W końcu rozmowa zaczęła ją męczyć, a że i tak spotkanie powinno się niedługo skończyć, to zostawiła towarzystwo pod pretekstem pójścia do łazienki, nawet jeśli w rzeczywistości z pistoletem przy skroni musieliby jej grozić, by miała skorzystać z toalety w jakiejś przypadkowej knajpie.
         Wróciła do stolika po kilku minutach, zastając tylko Nikodema. Dowiedziała się, że tamta dwójka gdzieś razem wyszła. Aha. A najmłodszy Lydon to ma tak tu dalej rysować w swoim zeszycie, tak?
         - Mówili gdzie idą i kiedy wrócą? Co z Robertem? Zaraz przecież zamykają - zapytała, patrząc jak kelnerka zaczyna szorować podłogę.
         - Nie, nic. Chichotali se ze sobą i gdzieś poleźli. No i też zapomniałem o młodym, tak cicho siedzi - zacisnęła palce na grzbiecie nosa w krótkim akcie irytacji, po czym podeszła do stolika chłopca.
         - Hej, Robert, twój brat może powiedział ci, gdzie poszedł? - zapytała, bo może Nikodem i ich interakcję przegapił. Jednak jako odpowiedź dostała wzruszenie ramion, więc zrozumiała to, jako nie. Och, Jonathan, żeby tak ci gitarzysta z wymiany zakręcił w głowie… Cóż, nie powinna grać hipokrytki. Dobrze, że czar już prysł.
         - Widocznie musiał załatwić coś tak ważnego, że wypadło mu z głowy. I tak mieliśmy się już zbierać. Odprowadzę cię do domu, bo się ten biedak przecież zamartwi. Do zobaczenia, Nikodem - wzięła swoje rzeczy, w czasie gdy chłopiec pakował swoje i zaczęła prowadzić ich w stronę wyjścia.
         - Myślałem w sumie, że możemy też zmienić miejscówkę? Znam fajną. A dzieciak jest duży, przecież trafi sam - Panek z czarującym uśmiechem rzucił propozycją idealną do odrzucenia z wielu powodów.
         - Słuchaj, Nikode–
         - Ciągle te Nikodem. Wystarczy Niko.
         - Nikodem. Przerwij mi jeszcze raz, jak mówię, a już w życiu nie zaśpiewasz - spojrzała mu w oczy, a jak nie usłyszała żadnej odpowiedzi, przeniosła wzrok na chłopca - Chodźmy Robert - wyszli w końcu z knajpy. Trudno, znajdzie inny sposób na poradzenie sobie z pakowaniem jej w małżeństwo. Widocznie romans z Polakiem nie był jej pisany. A mogła się zauroczyć w jakimś motocykliście. Miała nadzieję, że nie wszyscy bad boye są podobni.
         Poszła zamówić im taksówkę, ale w między czasie uświadomiła sobie coś ważnego.
         - ...Robert, pamiętasz adres swojego domu?

          Znaleźli się w domu Westów. Była sobą zawiedziona, ale faktycznie nie zwróciła nigdy uwagi na adres domu Lydona. Nie miała w sumie do niego żadnego kontaktu, bo nie widziała nigdy w tym potrzeby.
         - Zaparzę ci herbaty. Jesteś głodny? - zapytała, gdy już weszli do środka. Chwilowo było cicho i pusto, aż rozległ się hałaś szczekania i łap. Dwa potężne dobermany zbiegały w ich stronę po schodach, widocznie po usłyszeniu jej głosu. Może powinna o tym wcześniej uprzedzić małego gościa.
         - Już, już, spokój - zatrzymała je, zanim zdążyły obskoczyć i obwąchać Roberta. Pogłaskała je czule na przywitanie po głowie - To Brutus i Andromeda. Przepraszam za nie, są jeszcze młode i bardzo się ekscytują przy nowych osobach. Są przyjazne, więc możesz je pogłaskać, jeśli chcesz - cóż, potrafiły zaatakować, ale tylko na zawołanie, więc o tym nie musi wspominać. W końcu są to psy obronne, po prostu większość czasu się wylegiwują. Przez to wszystko nawet nie zauważyła, że ktoś jeszcze do nich dołącza.
         - Lucy! Powiedz jej coś! Nie chce się ze mną bawić! - głos Belle rozległ się, chociaż jeszcze jej nawet nie było widać. Wyglądało na to, że ledwo wróciła z nieudanej randki, a już miała grać mediatorkę swoich sióstr.
         - Bo to głupia zabawa! - odkrzyknęła Chanel.
         - Ty sama jesteś głupia!
          - A ty jesteś flądra!
         - Dziewczynki, proszę. Mamy gościa. Nie wyzywajcie się od głupich fląder, trochę kultury - powiedziała, gdy już siostry znalazły się przed nimi. Obie były równie zszokowane obecnością chłopca, przy czym Belle wgapiała się w niego, a Chanel zrobiła się czerwona jak pomidor. Świetnie.
         - Kto to? - wypaliła w końcu Belle.
          - Robert, to są moje młodsze siostry, Belle i Chanel. Belle i Chanel, to jest Robert, młodszy brat mojego kolegi. Zostanie dziś u nas chwilę - wolała pominąć wyjaśnienie, czemu - Może się razem w coś pobawicie, co? Muszę gdzieś zadzwonić.
         - Ok. Chodź, pokażę ci moje zabawki. Umiesz grać w kowbojów kontra piraci-zombie? - Belle zaczęła prowadzić za sobą młodego Lydona, a Chanel poszła za nimi, mimo wcześniejszej niechęci do zabaw. Sama Lucy wstawiła wodę na herbatę dla dzieciaków i zaczęła dzwonić. Od ojczyma Grace po krótkiej rozmowie dowiedziała się, że Grace jest jeszcze w pracy i nie wie kiedy wróci. Barbary też nie było w domu, może była gdzieś z Andrew. Do niego więc też nie zadzwoni, bo nie zna numeru. Ech. A, Emmy też nie było. Zapewne była jeszcze na treningu.
         - …Niewiarygodne - westchnęła zrezygnowana. Co za pech, że wszystkie akurat były zajęte. No trudno, przynajmniej znalazła młodemu jakieś zajęcie. Mogłaby spróbować jeszcze ze swoim ojcem, ponieważ kiedyś ją odbierał od Lydonów, ale z tego co się w między czasie dowiedziała, to wyszedł grać w pokera, więc szybko nie wróci. Matka za to śpi jakimś cudem mimo hałasu, bo podobno zasnęła podczas czytania dziewczynkom jakiejś nudnej, zdaniem Belle, książki. Skoro tak, to budzić jej na razie nie będzie.
         Przyniosła młodszym herbatę i jakieś przekąski, zauważając przy okazji, że na szczęście dzieciaki wydawały się ze sobą jakoś dogadywać, a i psy miały frajdę. Reszta wieczoru minęła dość spokojnie, aż nie doczekała się telefonu zwrotnego od Grace.
         - Lucy? Dzwoniłaś do mnie? - usłyszała głos przyjaciółki. Była nawet zaskoczona, że Larry jej przekazał, że dzwoniła. Jak mu to zasugerowała, to coś odburknął i rzucił słuchawką.
         - Tak. Czy możesz mi podać adres Jonathana? - zadała pytanie jej wieczoru.
          - Okej, ale po co? Potrzebujesz czegoś od niego?
          - Nie. On ode mnie. Mam jego brata.
          - …Co? Czemu? ...Którego?
          - Roberta. Nowy z wymiany porównał Jonathana do Bowiego, więc ten odleciał gdzieś na skrzydłach amora i zapomniał o błogim świecie… szczęściarz.
         - Amor–, nie rozumiem czasem co mówisz, weź od początku.
         - Grace, priorytety. Muszę odwieźć Roberta do domu, robi się późno.


         Niedługo potem taksówka podwiozła ich pod wskazany adres. Lucy zapukała do drzwi, spodziewając się raczej Jonathana, ale jednak otworzył je jego ojciec z zdezorientowanym wyrazem twarzy.
         - Dobry wieczór, nazywam się Lucy West, koleżanka Jonathana, przyszłam odprowadzić Roberta… - zaczęła, ale zanim zdecydowała, jak rozwinąć tę historię, Robert zwrócił się do niej.
         - Tak, dzięki bardzo! Fajnie było się pobawić z Belle, mam nadzieję, że niedługo znowu będziemy mogli się spotkać! - uśmiechnął się szeroko. Ach. Chyba nie powinna poruszać pozostawienia go w knajpie przez starszego brata. Trochę chciała, ale niech będzie.
         -Belle?- pan Lydon wydawał się już odrobinę bardziej zrelaksowany.
         - Moja młodsza siostra. Są w tym samym wieku, więc miło było ich ze sobą poznać, tym bardziej, że się polubili, z czego się bardzo cieszę. Jak pan nie ma nic przeciwko, to z wielką chęcią zaplanuję im jeszcze jakieś spotkanie, by mogli się pobawić - uśmiechnęła się uprzejmie, po czym zamienili jeszcze kilka słów i pożegnali się raczej w miłej atmosferze. Może randka okazała się rozczarowująca, ale przynajmniej załatwiła dla swojej młodszej siostry nowego przyjaciela do zabaw, a to najważniejsze.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {05/07/24, 12:42 pm}

B o b b y   L y d o n

         Zajechał pod dom rodziny Collins i wyłączył silnik, obserwując we wstecznym lusterku jak Graham zbiera się z tylnego siedzenia z wypchaną słodyczami torbę. Odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę bratanka. Chłopak znieruchomiał jak jeleń złapany przez światło reflektorów, patrząc na mężczyznę. Sygnał był jasny, Robert uzyskał pełną uwagę nastolatka.
         – Tylko pamiętaj, to między nami, bo jak się wyda, że zamiast zawieźć cię na trening, zawiozłem cię do Nehy, to oberwie się nam obu, jasne? – blondyn skinął posłusznie głową. Świetnie. Może nie był zbyt rozmowny, ale chociaż treściwy – To bawcie się dobrze.
         – Dzięki. – i już go nie było. Ach te nastolatki…
         Pokręcił głową, odpalił silnik i odjechał. Jedną ręką trzymał kierownicę, drugą bawił się pokrętłem radia, szukając jakiejś muzyki, która by go zadowoliła. Nie jest tajemnicą, że prowadzić samochód uczyła go Grace, więc nabył te same złe nawyki, co ona. To pewnie dlatego, zwykle robił za Passager Princess, kiedy jeździł gdzieś ze znajomymi. Właśnie, znajomi, zaczynał się stresować. Był w stanie zrobić wiele, ale myśl, że będzie musiał wyjaśnić Danielowi czemu zniknął ponad rok temu, bez słowa i nie dał ani jemu, ani Minho, znaku życia przez cały ten czas, przerażała go. Na pewno zrozumie, ale i tak, to nie było coś, na co łatwo było mu się przygotować. Czasami zastanawiał się kiedy jego życie zrobiło się tak zawiłe.
         Skrzywił się, słysząc aż zbyt znajomy głos i przełączył pośpiesznie stację. Anderson...
         Skoro Daniel będzie na kolacji, to znaczy, że zszedł się z Teresą. Znowu. A może kiedy ostatni raz się widzieli, to byli w związku? Cholera wie, w którymś momencie przestał nadążać za statusem związkowym przyjaciela. Jak nie Teresa, to Brenda, a jak nie one to… Cóż. Szkoła dla chłopców.
         Ciekawe, czy będzie Tetris. Wobec niego Robert nie ma większych wyrzutów sumienia, byli w dobrych relacjach, ale nie na tyle, żeby teraz musieć mu się z czegoś tłumaczyć. Może mógłby potencjalnie odwrócić uwagę od niezręczności, która możliwe, że się pojawi między nim a Danielem?
         Zjechał na pobocze, widząc stojące na awaryjnych auto i stojącą przy niej sylwetkę. To nie tak, że ma specjalną ochotę na niesienie pomocy albo że zna się na naprawach aut, po prostu chciał odwlec w czasie moment przybycia na kolację. Jak wejdzie spóźniony w trakcie, Daniel nie będzie mógł go przydybać na osobności, a przy stole przecież nie zacznie robić mu wyrzutów…
         – Coś nie tak z autem…? – wysiadł z wozu i zbliżył się, obchodząc drugie auto. Przystanął, widząc, że kobieta oparta z zaciętą miną o maskę samochodu była więcej, niż znajoma – … wóz ci siadł, Belle? – zapytał ze śmiechem. Kobieta uniosła głowę i wtedy ich spojrzenia skrzyżowały się. Przez chwilę irytacji ustąpiło zaskoczenie, a następnie dostrzegł w jej oczach błysk radości.
         – Jak na złość. Wiedziałeś, że na pomoc drogową w środku Londynu czeka się nawet do dwóch godzin?
         Wsunął dłonie do kieszeni czarnych jeansów i ostrożnie oparł się o samochód tuż obok niej.
         – Nie wiedziałem, ale teraz będę wiedział, że lepiej nie rozkraczać się w Londynie. – dyskretnie zlustrował jej ubiór – Też jedziesz na kolację do nowego partnera Lucy? – spojrzała na niego bez słowa, co wziął za odpowiedź twierdzącą oraz nieme pytanie “jakie też?” – Robi interesy z Marty’m. Wychodzi na to, że to jakaś fensy kolacja rodzinna się z tego robi. – minęło ich kilka aut, ale oczywiście, że nikt się nie zatrzymał. Dawno się nie widzieli, będzie z… kilka lat. Może nawet od pogrzebu Johna. Wielu ludzi nie widział od pogrzebu swojego brata. Belle była jedną z nich, chociaż zaczął się od niej dystansować na długo wcześniej. Oboje wiedzieli dlaczego i nawet teraz wisiało w powietrzu niewypowiedziane “twoja obecność tam sprawi, że to będzie bardzo niezręczne”.  Mimo to, kiedy rzucił “Może cię podwieźć?”, nie odmówiła.
         Zaparkowali na prywatnym parkingu pod apartamentowcem, w którym miała odbyć się kolacja. Lydon nie był pewien czy mieścił się tu apartament Elona na własność czy też mężczyzna wynajął lokal tylko pod ten wieczór, nie specjalnie go to obchodziło. Bardziej zainteresował go fakt, że portier prześwietlił ich, jakby co najmniej trzymali tu prezydenta albo królową, nim puścił ich do windy i wskazał piętro, na którym mieli wysiąść. Tam czekał na nich mężczyzna w ich wieku, którego Bobby rozpoznał nie bez trudu. Zmienił fryzurę i nieco zmężniał, choć nie ubyło mu całkowicie pewnego chłopięcego uroku… Bobby chyba nie miał prawa tego nikomu wypominać.
         – Nie wierzyłem, kiedy ojciec mi powiedział, że wpadł na ciebie na lotnisku. – wyciągnął dłoń w geście powitania, a Lydon uścisnął ją, niezbyt mocno, pamiętając, że Tetris zawsze był z tych delikatniejszych.
         – Wow, dobrze, że się odezwałeś, bo nie byłem pewien czy dobrze trafiliśmy. – szybko zorientował się, że Belle zna Tetrisa, więc nie musi ich im sobie przedstawiać. No tak, w końcu… jeśli związek Lucy i Elona wejdzie na wyższy poziom, Belle zostanie jego… ciotką? W końcu ktoś będzie miał gorzej niż on. Ludzie może zaczną mu wierzyć, kiedy mówi, że jest wujkiem Grahama i reszty swoich bratanków.
         – Jesteście ostatni. Dobrze, że Belle też się spóźniła… Twoje przybycie trzymamy w tajemnicy, chcieliśmy zrobić niespodziankę Danielowi i Teresie… No i Minho.
         Bobby wyprostował się jak struna, otwierając szeroko oczy. Minho… MINHO. Nie wyliże się zbyt łatwo. On na pewno da mu popalić…
         Zmusił się do uśmiechu, ponieważ i Belle, i Tetris zauważyli zmianę w jego zachowaniu i potrząsnął głową w odpowiedzi na ich pytające spojrzenia. No dobra. Teraz nie ma odwrotu. Za późno na ucieczkę. Syn gospodarza zaprowadził ich do środka, a potem do pokoju dziennego, gdzie zastali Caleba, Mackenzie i Corey’a oraz, co nieco go zaskoczyło, najstarsza dwójka Grace i Phila. Dzieciaki grały w bilard albo coś koło tego, bo nie wiedział, na ile ogarniają zasady.  Przeciwległa ściana prawie w całości była przeszklona, wychodząc na balkon oraz panoramę miasta. Przez otwarte drzwi słyszał znajome głosy, była ich tam piątka i wiedział doskonale kim byli, jak pomost do wspomnień, których nie chciał porzucać, ale nie mógł nimi żyć, chwile do których połowicznie chciał wrócić, a w drugiej połowie pragnął zapomnieć; Teresa, Hariet, Lizzy i oczywiście, Daniel oraz Minho. To własnie ten ostatni właśnie wszedł do salonu, całkowicie ignorując obecność pozostałych i skupił swoje spojrzenie na nim, na Bobby’m.
         Z ciężarem spojrzenia ciemnych oczu przyszedł zapach drzew za szkołą i chłód nocnego powietrza, gdy całą bandą wymykali się z dormitoriów; szelest jesiennych liści, gdy szli w weekend na skróty do miasteczka; poczuł na ciele siniaki, które nabił sobie, gdy uczyli go jeździć na łyżwach; wszystkie radosne chwile skondensowane w jednej chwili…
         …a w następnej pięść Minho wydusiła z jego płuc powietrze.
         Bobby zgiął się wpół i pewnie gdyby nie to, że Minho złapał go w pasie, padłby twarzą na ziemię. Rozproszył się. Absolutnie się rozproszył. Przestał trzymać gardę, pozwolił się uderzyć, a poza tym z emocji i tak ledwo się trzymał.
         – Odczytuję te odgłosy walki o uciekające z ciebie życie jako “przepraszam, panie Minho, że zniknąłem bez słowa i nie dawałem znaku życia przez ponad rok.” – gdyby mógł, Bobby roześmiałby się w głos, ale z braku tlenu, tylko zakasłał i uśmiechnął się głupkowato do podłogi. Spróbował się wyprostować, ale Minho trzymał go za kołnierz, nie pozwalając zmienić pozycji. Złapał kumpla za ubrania tak, że jedną rękę trzymał na jego biodrze, a drugą zacisnął na pasku spodni. Zaczęli się szamotać – Uspokój się, nie pozwolę ci się wyprostować, póki nie zaczniesz mnie błagać o wybaczenie! – słyszał, jak Chung stara się zachować powagę, ale zdradzało go słyszalne rozbawienie.
         – … tss… przeproś świat za tą badziewną fryzurę…!
         Zaczęli walczyć już nie tylko między sobą, ale i z grawitacją, ponieważ w trakcie tej pseudoszamotaniny (podczas której żaden naprawdę nie starał się z całych sił), to tracili równowagę, to w ostatnim momencie ją odzyskiwali.
         Poważni, dorośli mężczyźni. Usłyszał, jak Corey go dopinguje, ale niespecjalnie przyjął to do świadomości. Bardziej skupił się na Hariet krzyczącej na Minho;
         – Chung, przestań dręczyć dwunastolatków! – z gardła Lydona wyrwał się durny, wysoki śmiech, słysząc obelgę, która przyprawiała go dwadzieścia lat temu o szewską pasję.
         Azjata puścił go, a wtedy blondyn zatoczył się do tyłu, ale w porę złapał równowagę. Wyprostował się, jednocześnie śmiejąc się i dalej walcząc o oddech, i sięgnął dłonią do włosów, chcąc je przygładzić, świadom, że musiały ucierpieć w tym starciu.
         – Jaki dwunastolatek? Spójrz na niego! W końcu skończył trzynaście! – stwierdził oburzony tymi pomówieniami brunet.
         Robert nie nacieszył się swobodą ruchów, bo dopadł do niego Daniel O’Daddy i dosłownie porwał w ramiona, żeby go przytulić. Chociaż bardzo chciałby zachować więcej godności, nie dał rady nie zaśmiać się w ten swój specyficzny sposób, kiedy odwzajemnił uścisk.
         – Pfff… Postaw mnie… Daniel, postaw mnie! – zawołał, klepiąc kumpla po ramieniu.
         Ledwie wypuścił go O’Daddy, a już znalazł się w objęciach Hariet.
         – Okres dojrzewania dopada nawet takie wampiry jak ty, co? Kiedy ostatni raz się widzieliśmy, byłeś niższy ode mnie!
         Lizzy skromnie przybiła sobie z nim żółwika, nie czując potrzeby okazywania sobie uczuć tak, jak pozostali. Chwała Bogu, bo chyba coś mu strzeliło w kręgach… Na koniec, chciałoby się powiedzieć, “chociaż wcale nie najgorsza”, ale nie mógł - została Teresa. Stanęli naprzeciw siebie i ze względu na obecność Daniela, starali się nie pokazać po sobie jak bardzo nie cieszą się z tego spotkania. Był taki czas, kiedy ich relacje nie były najgorsze, ale ostatni rok nauki w Connolly’m pozostawił na ich znajomości pęknięcia tak głębokie, że nie dało się tego naprawić.
         Bardzo sztywno zbliżyli się do siebie i równie sztywno objęli się na powitanie.
         – … tak nagle zniknąłeś i przestałeś się odzywać… Myślałam, że nie żyjesz!
         “Miałam nadzieję, że nie żyjesz”.
         – Nie umrę przed ślubem twoim i Daniela!
         “Nie umrę nigdy, małpo. Gdzie Brenda?”.
         – Pójdę powiedzieć ojcu, że już wszyscy są. – zaproponował Tetris, dyplomatycznie dając nogę z ciężkiej atmosfery. Belle dała dyla zaraz za nim. Hariet i Lizzy wzięły Teresę na bok, coś tam paplając o przygotowaniach do ślubu. Bobby podszedł do dzieciaków i gestem poprosił Corey’a, żeby odstąpił mu swoją szklankę z piciem. Wypił zawartość duszkiem.
         – A teraz poważnie, nie uważasz, ze należą nam się jakieś wyjaśnienia, stary? – Chung stanął tuż obok, nic nie robiąc sobie z obecności młodzieży. Widocznie bardziej nie chciał robić scen przy przyjaciołach, niż przy gromadce licealistów.
         Blondyn skrzywił się, otarł usta wierzchem dłoni i oddał bratankowi szklankę.
         – Szczyny pijesz, czy jak? – Corey wzruszył ramionami. Bobby spojrzał na Minho – Prawie adoptowałem małego niedźwiadka. – odpowiedział spokojnie. Daniel wydobył z siebie przeciągłe “aww”, ale Azjata nie wyglądał na usatysfakcjonowanego.
         – .. zamierzasz jakoś to rozwinąć?
         – Straż graniczna powiedziała, że nie mogę ot tak przewieźć niedźwiadka z Francji do Wielkiej Brytanii. – Minho patrzył mu przez chwilę w oczy, próbując zastosować na nim jakąś psychologiczną zagrywkę, która pewnie miała spore szanse się udać, ale Bobby szybko przerzucił swoją uwagę na dzieciaki – A rodzice gdzie?
         – Pani West ze swoim mężem – Bobby mimowolnie wywrócił oczami na drobną pomyłkę bratanka – oprowadzają rodziców… Ojciec usilnie próbuje sprowadzić rozmowę na biznesy, ale pan Musk, to chyba zapomniał, że po to się spotkali… – Rany Boskie, Bobby’emu zrobiło się żal Dalii… i prawie Martina. W końcu trafił na kogoś bardziej irytującego niż on sam.
         – A to kolacja biznesowa? Myślałem, że zlot rocznika ‘00. – wtrącił się Minho. Lydon posłał mu rozbawione spojrzenie – Właśnie, ty mi potem rozrysuj swoje drzewo genealogiczne, bo za każdym razem jak już myślę, że ogarniam twoją rodzinę, okazuje się, że nic nie rozumiem. Ilu ty masz tych braci? Ten martwy, ten kucharz, co przyjeżdżał na mecze i ten sztywniak w garniaku?
         Bobby przez chwilę musiał się zastanowić co za kucharz, a potem obecność małych Reyesów okazała się dużo sensowniejsza.
         – … blisko. Phil nie jest moim bratem. – Minho spojrzał na Daniela, jakby pytając “który to, purwa, Phil?”
         Drzwi prowadzące do pomieszczenia, w którym wcześniej zniknął Tetris razem z Belle, otworzyły się i wyłonił się gospodarz tego programu komediowego, Elon. Uśmiechnął się do nich i zaprosił wszystkich na kolację. Okazało się, że owe pomieszczenie było przestronną jadalnią z długim stołem  (dobrze, zważywszy na fakt, że było tu dziewiętnaście osób). Martin i Dalia stali po jednej stronie stołu, szepcząc coś między sobą, a po drugiej stronie stały siostry West. Tetris rozmawiał przez uchylone drzwi do kuchni z Philem i Grace. Bobby pierwotnie chciał schować się gdzieś na uboczu stołu, żeby nie znaleźć się w centrum uwagi, ale dostrzegł niewielkie winiteki przy każdym z talerzy. Czyli sobie zaplanowali kto gdzie usiądzie…
         Blondyn zmrużył oczy, próbując uspokoić mózg, żeby litery nie wirowały jak skarpety w pralce, ale nie pomogło. Zauważył, że Teresa mu się przygląda. Ona wie o jego problemie. Ale nie wszyscy o nim wiedzą i pewnie nie zawaha się go ośmieszyć. Znowu spojrzał na winiety, licząc, że teraz będzie lepiej.
         Poczuł delikatną dłoń zaciskającą się na jego nadgarstku.
         – Dobrze się czujesz, Robby? – to Dalia. Znalazła się tuż przy nim, pewnie doskonale wiedząc w czym tkwi jego problem. Odetchnął i skinął nieznacznie głową – Blado wyglądasz. – powiedziała ciut głośniej, niż było to konieczne – Lepiej usiądź. – pociągnęła go za sobą i puściła dopiero przy miejscu obok Mackenzie. Usiadł obok bratanicy i posłał szwagierce wdzięczne spojrzenie.
         Po jego drugiej stronie znalazł się Minho. Generalnie siedział w strefie, którą jego przyjaciel pewnie nazwałby “zlotem rocznika ‘00”.

         – Cóż za miłe spotkanie, prawda? – Elon spojrzał z szerokim uśmiechem na siedzącego naprzeciwko niego Martina. Ten spojrzał na niego znad swojego talerza wzrokiem mówiącym, że on to wolałby teraz siedzieć w gaciach na kanapie. Oberwał jednak łokciem pod żebra od żony, więc zmusił się do słabej parodii uśmiechu.
         – Tak… w rzeczywistości, panie Musk…
         – Wystarczy Elon, Marty.
         – … wystarczy Martin.
         – Bardzo się cieszę, że udało nam się spotkać w tak licznym gronie, jednak… Mogę wiedzieć czemu zabrakło pańskiego bratanka? Jak mu… Graham, prawda?
         – Graham szykuje się do ważnego konkursu muzycznego. – wtrącił się Bobby – Gra na skrzypcach i wiąże z tym swoje plany na przyszłość… A nasz Martin tak głęboko wspiera wszelkie sztuki performatywne, że nie miał problemu z tym, żeby młody został w domu i ćwiczył, zamiast pojawić się na kolacji, na której pewnie tylko by się nudził… – Martin obserwował uważnie brata, jakby miał zaraz wstać i trzasnąć go, gdyby powiedział coś niewłaściwego. Corey po drugiej stronie stołu mruknął “szczęściarz” pod adresem kuzyna, ale matka uciszyła go, głaskaniem po włosach.
         – W waszej rodzinie wszyscy są muzykami? – zainteresował się gospodarz.
         – Obecnie tylko… Graham. Nasz starszy brat, hobbystycznie zajmował się pianinem, a zawodowo prowadził kilku muzyków jako agent, co było o tyle dziwne, że był fatalny z matematyki. – “nie to, co ja. Jestem po statystyce, wiecie?” zdawała się mówić jego mina.
         – Bobby, a czym ty się teraz zajmujesz? – pochylił się nad swoim talerzem, udając, że nie słyszał pytania zadanego przez Teresę. Głównie dlatego, że nie lubił, gdy ktoś, kogo nie lubi, zwraca się do niego per Bobby – … Robert. – domyśliła się, huh – Z tego co pamiętam, chciałeś iść na archeologię. Zdecydowałeś się ostatecznie?
         – Uhum, myślałem, że będę mógł być Indianą Jones, ale rzeczywistość okazała się dużo smutniejsza. – przytaknął. Zaskakujące, że pamięta na jakie studia chciał iść, kiedy jego życie jeszcze zachowywało pozory normalności. Sam czasem zapominał, że skończył jakieś studia – Archeologia z konserwacją dzieł sztuki. Chwilę robiłem w jakimś muzeum, teraz głównie łapię się jakichś… fuch.
         – Fuch? – powtórzyła.
         – Hej, a co u Brendy? Dawno jej nie widziałem. – spojrzał na kumpli, udając, że nie widzi jak Teresa poczerwieniała ze złości na wspomnienie byłej dziewczyny Daniela. Minho zaśmiał się, doskonale wiedząc do czego Bobby zmierza.

Spoiler:
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {29/07/24, 12:31 am}

         Aster zajmując swoje miejsce przy stole rozejrzała się w końcu dokładnie po zebranych uczestnikach kolacji, prawie dostając oczopląsu. Rodzice od czasu do czasu byli zapraszani na podobne wydarzenia, ale zazwyczaj się wymigiwała. Tata jednak postanowił ich wszystkich zwerbować do pomocy przy przygotowaniu kolacji, bo jednak zbyt ambitnie do tego podszedł, jak na swój brak dodatkowych rąk do pracy. Caleb trochę też wszedł jej na psyche, że jak to zostawi ziomka w potrzebie, także poczuła powinność.
Na przeciwko niej siedział Leo. Zdegustowana, że będzie musiała na niego patrzeć przez cały wieczór, sprawdziła, czy jak wyciągnie nogę pod stołem, to da radę go kopnąć. Dała radę. Brat jej oddał. Atakowali się we względnej ciszy przez dobrą chwilę, aż nie przeszedł obok niej jakiś przystojny pan, stary kolega wujka. Zaprzestała więc bitwy i wyprostowała się, żeby to nie wyjść na debila. Było na to za późno. Tyle dobrze, że Leo wypadł na większego dekla, bo nie wymierzył i prawie zsunął się z krzesła. Rodzice musieli być z nich teraz dumni.
        Poczekała aż Caleb przestanie śmieszkować sobie ze swoim ojcem chrzestnym i przysunęła się do niego, gdy w końcu usiadł.
         - Jak to się stało, że twój ojczym zaprosił na kolację biznesową aż tyle osób, których te biznesy nie obchodzą? - patrzyła jak przyjaciel wywraca oczami na jej określenie Muska. Przez obecność Minho miał za dobry nastrój, musiała więc go trochę zirytować dla zasady.
         - Dla dramatyzmu? Dobrze, że nie zaprosił moich dziadków, bo bym myślał, że chce się oświadczyć - mruknął bujając się na krześle i przestając dopiero, jak jego mama usiadła obok niego. Wkrótce z nudów zaczęli przysłuchiwać się rozmowom przy stole. Na wspomnienie o Grahamie ćwiczącym w domu przypomniała sobie, że napisała niedawno kilka wiadomości na ich grupę, ale ani on ani Neha nawet nie wyświetlili. Nerdy mają w nich ewidentnie wywalone i grają sobie w Hogwart.
         - Czemu twoja siora tak nie lubi tej Brendy? - szepnęła, znowu wychylając się w stronę przyjaciela.
         - Wiesz, nie jesteśmy na etapie, że mi się zwierza ze swoich problemów -  chyba sama myśl go rozśmieszyła, bo uśmiechnął się głupkowato. Odwrócił się na chwilę do swojej mamy, a gdy zauważył, że jest zajęta uprzejmymi wymianami zdań z bandą gości, odwrócił się z powrotem do Aster - Gramy w Brawl Stars?
         - Oczywiście.
         - Wiecie, że siedzę między wami, nie? W co gracie? - młodsza siostra cioci Lucy, Belle, dołączyła się do ich szeptania. Ach, no może trochę nie byli kulturalni. Aster nie znała kobiety jakoś wyjątkowo dobrze, widziała ją tylko kilka razy w życiu, więc czekała na reakcję Caleba. Chłopak przysunął telefon w stronę kobiety i pokazał jej ikonkę aplikacji.
        - Pobieraj, ciotka - tak też grali sobie w trójkę, ucząc cioci magii gierek na telefon, aż nie zostali zauważeni przez tatę Aster.
        - Dzieciaki. I Bella. Chować telefony i jeść potrawy, dla których wypruwałem sobie żyły, tak? - Phil starał się mówić przyciszonym głosem, ale na wydźwięk jego tonu cała trójka od razu, tak jak sobie życzył, schowała telefony i chwyciła za widelce. Potrafił wyglądać groźnie, jak sprawa dotyczyła poszanowania jego jedzenia.
        - Dużo tu muzyków. Caleb również jest uzdolniony, prawda? Na czym to potrafiłeś grać? Mamy tu instrumenty, może jakiś koncert, hm? - gdy nie zauważyli, rozmowa musiała wrócić widocznie na tory muzyczne, a główny gospodarz kolacji dalej nie chciał rozmawiać o biznesach.
        - Na nerwach - mruknęła pod nosem, nadal trzymając urazę, że pokonał ją w gierce kilka razy z rzędu. Caleb zanim odpowiedział, zwrócił wzrok ku temu kąciku z instrumentami, których wcześniej nie zauważył. Pianino, skrzypce, mikrofon i coś tam jeszcze.
        - Rapuję i gram na harmonijce, jak mogłeś zapomnieć? - powiedział w końcu, oskarżycielsko mrużąc oczy na partnera matki. Elon zdezorientowany szukał potwierdzenia lub zaprzeczenia u Lucy, ale ta zatuszowała swój cień rozbawienia kontynuując jedzenie. Aster postanowiła wykorzystać chwilowe zamieszanie i kopnęła Leo w buta, by dokończyć ich wcześniejszą bitwę, gdy ten podnosił łyżkę z zupą do ust. Zmierzył ją wzrokiem, wycierając chusteczką zupę z brody.
        - Aster za to gra na pianinie i przygotowała na dzisiejszy wieczór specjalnie jakiś utwór, nie? W końcu nie chciałaby ciągle pozostawać w takim tyle za Graysonem - Leo uśmiechnął się i spojrzał na siostrę wzrokiem „idź i zniknij mi z oczu, ruda małpo”. Aster rozchyliła w zaskoczeniu usta odwdzięczając się wzrokiem „o ty szmato”.
        - Ta, z wielką chęcią. Dzięki Leoś, jak zawsze mój największy fan - wstała z miejsca i burcząc pod nosem niepochlebne epitety o bracie zasiadła przy pianinie, by pograć coś do kotleta.
        - Bobby, a ty nadal kawaler, czy partnerka nie mogła przyjść? Bo nie wiem, czy wypada mi się ciebie zapraszać na jakąś bardziej prywatną kolację w podzięce za podwózkę - Belle uśmiechnęła się uroczo, przybierając ton pół żartobliwy-pół poważny. Dłoń Lucy nagle drgnęła, przez co wynajęty kelner, który akurat nalewał wina do kieliszka trzymanego przez kobietę, niechcący rozlał trochę na jej dłoń i nadgarstek.
        - Najmocniej panią przepraszam! - kelner okazał się bardziej spanikowany, niż można by się spodziewać. Z drugiej strony, kto by się nie stresował spieprzenia czegoś u takiego człowieka, jak Musk. Kelner łapał za chusteczki, by wytrzeć dłoń Lucy, ale ta delikatnie przejęła ją od niego i zrobiła to sama.
        - Nic się nie stało, nie przejmuj się. To moja wina, dłoń mi zadrżała - posłała kelnerowi łagodny uśmiech, by przestał panikowac i robić scenę przez taką głupotę. Na szczęście wydało się to zadziałać, a mężczyzna przeprosił jeszcze kilka razy i ruszył dalej. Wytarcie wina chusteczką nie satysfakcjonowało Lucy, więc po chwili przeprosiła towarzystwo i wstała z miejsca, by pójść do łazienki umyć ręce.
         - To wszyscy jesteście z tej prywatnej szkoły dla chłopców? Jak miło poznać przyjaciół naszego Bobby’ego! Na pewno macie jakieś pamiętne historie do opowiedzenia, prawda? On zawsze taki tajemniczy… - Grace zmieniła kurs rozmowy uśmiechając się zachęcająco do starych druhów najmłodszego Lydona.
        - Grace, kochanie, nie wiem czy to pora– zaczął Phil gładząc żonę po plecach, wysyłając Bobby’emu spojrzenie, które pewnie można by uznać za przepraszające.
        - Och, moje maniery! Przeszkadzam w rozmowach biznesowych? Nawet nie zauważyłam, żeby ten temat się zaczął, to zapomniałam - zwróciła się do Elona. Phil teraz patrzył w sufit, pewnie prosząc siły wyższe o spokój ducha.
        - Skądże, pani Reyes. Z wielką chęcią również posłucham -  gospodarz ze swoim szerokim uśmiechem wydawał się nawet nader zadowolony z kursu rozmowy.
        Moment później Belle wstała z miejsca i w miarę dyskretnie ruszyła za śladem starszej siostry, która jeszcze nie wróciła do towarzystwa. Stanęła w drzwiach obszernej łazienki i patrzyła, jak Lucy myje dłonie, jakby co najmniej zmywała ślady po jakimś morderstwie.
        - Do łazienki idzie się zazwyczaj po krztę prywatności - Lucy podniosła wzrok, patrząc na odbicie siostry w lustrze.
         - Jestem tu przecież ze względu na ciebie. Chociaż faktycznie, przy stole też jest ciekawe towarzystwo. Ostatnio miałam refleksję, że może jednak ktoś mi się przyda w życiu, a tu proszę, Lydon spada mi z nieba. Zastanawiam się, dlaczego wrócił?
        -  Podobno chciałaś skupić się na karierze? - może i dzieliła się ze siostrą praktycznie wszystkim, ale nie sądziła, żeby to była pora na poruszanie kwestii przemocy domowej u Lydonów.
        - Tak, ale wiesz jak to jest… od czasu do czasu człowiek by się do kogoś przytulił, a on i tak nie jest zbyt rodzinny, co? Kariera mi nie ucierpi -machnęła dłonią. Lucy czasem żałowała, że mała wredota jest jedną z nielicznych osób, które wiedzą o ich niekonwencjonalnej sytuacji. Zdawała sobie sprawę, że Belle z nią sobie pogrywa. Szukała u niej reakcji. Niestety jak na siostrę przystało, wiedziała gdzie wbijać szpilki.
        -  Belle… - zaczęła, odwracając się w stronę młodszej siostry.
        - Spokojnie, nie myśl o mnie za nisko. Do Elona nie zacznę trzepotać rzęsami…Jesteś z nim szczęśliwa? Trudno mi go rozgryźć - zapytała. Lucy westchnęła, szukając odpowiedzi.
       - To uprzejmy człowiek. Caleb go toleruje. Jest po prostu…ekscentryczny - siostra wywróciła oczami, ale powstrzymała się od zarzucenia, że nie o to było jej pytanie.
        - Mhm. To słuchaj, nie masz nic przeciwko, żebym może po kolacji wróciła z Bob-
        - Ani mi się waż.
        - Urocza jak zawsze, ta moja droga Lucienne - uśmiechnęła się szeroko, patrząc jak siostra marszczy brwi w poirytowaniu. Jak ironicznie, że kobieta, która zwraca się do każdego jego pełnym imieniem, swojego praktycznie nie używa - Wolisz Lucyfera? W sumie nie tylko o mnie byś musiała się martwić. Przystojnych ma tych kolegów, nie? Ale ty i tak przecież zajęta, więc cię to pewnie nie obchodzi? - Belle zdecydowanie za dobrze się bawiła, a po jej zadowoleniu na twarzy, Lucy stwierdziła, że siostra pewnie i tak już osiągnęła to, co chciała, więc nie warto tego przedłużać.
        - Bellzebubie, rozmowy z tobą jak zawsze są niezwykle rozkoszne, ale wrócę już do stołu, bo ktoś jeszcze pomyśli, że się za tobą stęskniłam - Lucy położyła dłonie na policzkach siostry i złożyła krótki pocałunek na jej czole, po czym uśmiechnęła się i skierowała do wyjścia z łazienki. Belle zatkało, aż nie spojrzała w lustro. Aha, wszystko jasne.
        - Mam twoją szminkę na czole! - krzyknęła jeszcze za siostrą, ale Lucy już w odrobinę lepszym nastroju wróciła na swoje miejsce przy stole.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {02/08/24, 05:47 pm}

B o b b y   L y d o n


         Bobby udał, że nie słyszał pytania Belle, wiedząc, że chce wkurzyć Lucy, a on nie miał zamiaru brać w tym udziału. Poczuł ramię Minho obejmujące go w tali.
         — Hej, West, mogłabyś z łaski swojej, nie zarywać do mojej pani Chung?
         Lydon zakrztusił się śmiechem oraz zupą. Sięgnął po serwetkę, kręcąc z rozbawieniem głową.
         — Pragnę przypomnieć, że wciąż nie wzięliście rozwodu po tamtym ślubie w Vegas. – dołączył się Daniel. Blondyn spojrzał na niego pytająco.
         — Jaki ślub w Vegas?
         — Daniel ma rację. Pamiętasz, jak trzy lata temu Staruch wkręcił nas w ślub, żeby wywinąć się przed tamtym psychopatycznym dostawcą pizzy?
         — Masz na myśli ten pseudo ślub z podrabianym Ozzy’m Osbourne’m?
         — To był prawdziwy Ozzy.
         — ŚLUBU UDZIELIŁ NAM OZZY OSBOURNE?! – aż się zachłysnął powietrzem. Z boku pewnie wyglądało to przezabawnie i wszyscy uznali, że chłopaki się wygłupiają. Tymczasem Bobby nie wiedział czy skupić się na tym, że przebywał tak blisko Ozzy’ego, czy na tym, że musi zatargać Minho do urzędu i wziąć z nim rozwód. Wszystko wszystkim, ale on nie zamierzał być mężaty z chłopcem, co bardziej dba o włosy niż o… cokolwiek innego.
         Oczywiście, że Grace poruszyła temat “jaki był Bobby w szkole średniej?”. Przecież ominęły ją całe cztery lata z jego życia, jak ona to w ogóle przeżyła? Widział, że Martin niby nie, ale też się trochę zainteresował, bo chyba po śmierci Johna ruszyło go trochę sumienie, że się nim nie interesował czy coś. Bobby sięgnął po swój kieliszek i wypił duszkiem jego zawartość, bo doskonale wiedział, że na trzeźwo nie przeżyje tej żenady.
         — Taaa, wiemy coś o tym. – zaśmiał się Minho, pochylając się do przodu i robiąc z palców piramidkę — Danny, pamiętasz, jak Bobby do nas doszedł?
         — Pewnie. Myślałem, że to zagubiony przedszkolak.
– oczywiście, że zamierzali z niego kpić, prawda? Mieli z czego. Kiedy się poznali, Bobby był zbyt drobny i zbyt niski jak na swój wiek, do tego bogate dzieciaki szybko wywęszyły, że nie jest taki jak oni.
         — Grace? – wszedł im w rozmowę, zwracając się do (tytuł przyznany za zasługi) siostry. Miał przy tym minę lekko zbitego psa — Pamiętasz, jak po pierwszej klasie wróciłem z siniakami?
         — … co ty….? – zaczął Minho i chyba z opóźnieniem zrozumiał. Bobby wskazał na niego oskarżycielsko paluszkiem — Bobbers, do szuja, jesteśmy doroś—
         — Pizgał we mnie krążkami do hokeja, Grace. – skoro nie mógł uniknąć tego spektaklu żenady, zamierzał sprawić, aby Minho cierpiał bardziej niż on. I fizycznie. Daniel parsknął durnowatym śmiechem, co było jego błędem, bo przypomniał o sobie Lydonowi — Te chore zasrańce siłą wciągnęły mnie do drużyny hokeja!
         Harriet schowała twarz w ramieniu Tetrisa, żeby nie widzieli, jak zwija się ze śmiechu. Sam Tetris też miał durną minę, bo starał się nie wybuchnąć. Bobby natomiast kontynuował, widząc kątem oka jak jego słowa zbierają żniwa – Dalia musiała położyć Martinowi dłoń na nadgarstku, bo mocniej chwycił nóż, natomiast Phil złapał Grace, powstrzymując ją przed krwawą zemstą.
         Minho tylko w pierwszej chwili okazywał strach, bo teraz znowu zrobił tą minę kozaka-luzaka, którą podczas wyjazdu w Alpy, Bobby zaobserwował u Caleba.
         — Cieszę się, że poruszasz ten temat. Przywiozłem ze sobą laptopa, na którym mam nagrania z treningów i meczy… – Lydon pobladł, oczami wyobraźni widząc gównianej jakości nagrania z wczesnych lat dwutysięcznych, jak nieuzbrojony w żadne ochraniacze, wywala się raz po raz na środku lodowiska. Koledzy postanowili nauczyć go jeździć na łyżwach, “wyrzucając” go na środek lodowiska i obserwując jak nieporadnie próbuje dostać się z powrotem na stały grunt w celu pozbawienia ich życia. Jeśli ktoś chciałby opowiedzieć tę historię ze szczegółami, a Bobby nie chciał, trzeba by zacząć od tego, że skład szkolnej drużyny hokeja w postaci obecnych tu Minho i Daniela, oraz nieobecnych, Alby’ego i Zartha, postanowili siłą wcielić go w swoje szeregi i nie interesowało ich to, że chłopak nie umie jeździć na łyżwach, ani nie zna zasad gry. Wpoili mu obie te rzeczy w sposób drastyczny i zakrawający o przemoc. Jednak takie incydenty w prywatnych szkołach z internatem nie są niczym nowym, natomiast Bobby wychował się z trójką starszych braci, więc czuł się prawie jak w domu, ciskany na lodowisko w celu poniżenia, nabicia kilku siniaków i obrzucenia obelgami, za które jeśli chce się odwdzięczyć, musi wystarczająco wysoko podskoczyć… Lub doczołgać, jak w tym przypadku.
         — … chrzań się. — Chung wybuchł głośnym śmiechem, widząc jego nietęgą minę — A żeby ci się żel do włosów skończył.
         Do towarzystwa wróciła Lucy i Bobby mimowolnie obserwował ją, póki nie usiadła. Wtedy znowu wrócił spojrzeniem do przyjaciela, który właśnie w tym momencie przestał się śmiać.
         — Och, tak, byliśmy dla niego okropni. Jak to dzieci. Ale szybko pokazał nam, że to irlandzkobrzmiące nazwisko nie jest dla picu… Irlandzka świnia.
         — Zjadłeś ostatnio jakiegoś psa na obiad?
         — Trzymacie poziom w złych żartach, cieszymy się. – przerwała im Lizzy, pochylając się do przodu — Bobby chyba zawsze był… zamknięty w sobie. Nigdy nie mówił o sobie, ani o domu rodzinnym… – wzrok mówiącej napotkał ten należący do tematu rozmowy. Przez sekundę dla zgromadzonych, a przez całą wieczność dla nich, mierzyli się spojrzeniami. Bobby mógł powiedzieć coś podobnego o Lizzy. Byli paczką znajomych, w której ich dwójka robiła za takie trochę tajemnicze jednostki. Nie wiedział o niej zbyt wiele, bo ona również nie lubiła mówić o sobie. Może to przez to, ale w szkole jednocześnie go intrygowała i odrzucała. Na pewno nie było to nic romantycznego, zresztą, on wtedy i teraz dobrze wiedział, że jego uczucia miłosne są pokręcone i ukierunkowane w tylko jedną stronę — Chociaż pamiętam, jak chyba w przedostatniej klasie przed feriami świątecznymi jak raz był taki dziwnie podniecony, a jak Daniel go spytał…
         — Lizzy, nie. – Bobby poczerwieniał na twarzy, bo wiedział co zamierza przeciwko niemu wyciągnąć. Blondynka uśmiechnęła się szelmowsko.
         — … “jadę do domu. Moja siostrzyczka się zaręczyła”...
         — LIZZY!!! – teraz Lydon był cały czerwony, natomiast Lizzy uśmiechnęła się przyjaźnie i pomachała w kierunku Phila i Grace, DOSKONALE łącząc wątki.
         — A pamiętacie musical o Oliverze Twiście? – podsunęła Teresa, uśmiechając się w sposób, który informował, że doskonale wie, co zaraz się wydarzy. Danie i Minho uderzyli w stół, wybijając rytm piosenki.
         — W tym życiu liczy się tylko jedno!
         — W banku duże kwoty!
– Bobby zasłonił twarz dłońmi i osunął się na krześle, wzbudzając swoją reakcją ogólną wesołość.
         — No nie bądź taki, Bobby, zaśpiewaj  zwrotkę Sprytnego! – ktoś kopnął go pod stołem w łydkę.
         — Bobby grał Sprytnego? – nad sobą usłyszał głos Belle. Spojrzał w górę przez szparę między palcami. Oparła się o oparcie jego krzesła z durnym uśmieszkiem, widocznie bawiąc się wspaniale jego kosztem.
         — Bobby Sprytnego, Tetris Olivera, a Daniel i Minho Charlie’ego i jakiegoś losowego chłopca z gangu Fagina. – sprecyzowała Lizzy.
         Ktoś po drugiej stronie stołu parsknął i powiedział coś w stylu “Boże, jaka ironia” i był to najpewniej Phil.
         — Nie czytałam Olivera Twista, o co chodzi? – spytała Grace i Bobby osunął się jeszcze mocniej na krześle.
         — Sprytny Krętacz z Olivera Twista… – zaczął jej tłumaczyć Martin, CHOLERNY Martin, ze słyszalnym rozbawieniem — Jest przywódcą dziecięcego gangu złodziei.
         Bobby nie musiał długo czekać na reakcję przyszywanej siostrzyczki, bo już od dnia, kiedy powiedzieli mu, że zagra ulubionego podopiecznego pana Fagina (w którego roli ironicznie obsadzili nauczyciela matematyki, który również miał nazwisko Fagin, chociaż przy zatrudnieniu podał inne), doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co powie;
         — WIEDZIAŁAM! Mówiłam wam, że jest szefem gangu!!
         Usłyszał więcej śmiechów, ale też kilka odgłosów wyrażających dezorientację. Na całe szczęście, jego znajomi i dzieciaki nie znali historii o tym, jak Grace podejrzewała jego brata o mafijną działalność, a jego samego za bycie ich szefem (póki się nie poznali). I nikt nie spieszył się, żeby im to wyjaśnić.
         — To też mam nagrane, gdyby był ktoś zainteresowany!
         — To co z tymi rozmowami biznesowymi? – podjął próbę zmiany tematu, patrząc błagalnie na starszego brata. Łudził się naiwnie, że może przy ludziach okaże się bardziej człowieczy, ale gdzie tam. Sadysta cholerny… Największy w rodzinie.
         — … panie Musk, nie zejdę niżej niż to, co podałem przy pierwszych negocjacjach. – zwrócił się do rozmówcy.
         — No cóż, stać mnie. Jutro umówię prawnika na podpisanie umowy. – podali sobie dłonie przez stół i spojrzeli wyczekująco na zlot rocznika ‘00, licząc na kontynuację ciekawszego wątku.
         Młodszy z braci Lydon stwierdził, że ten pociąg żenady może jechać równie dobrze bez niego. Wstał ze swojego miejsca i korzystając ze zdolności nabytych do roli Sprytnego (no może wcale nie z tego powodu, ale lepiej brzmiało), wyciągnął niepostrzeżenie z kieszeni Minho paczkę fajek. Na lepszego karniaka nie było go teraz stać.
         Wymknął się na balkon, żeby nie zasmrodzić mieszkania nowego kochasia Lucy i oparł się o barierkę, grzebiąc w kieszeni spodni w poszukiwaniu zapalniczki. Chyba zaczynał się starzeć. Dosłownie tego samego dnia, kiedy zbierali się do wylotu z Francji, Graham przyszedł do niego, mówiąc, że znalazł jego zapalniczkę. Bobby nie mógł uwierzyć, że zgubił coś, co nosi non stop przy sobie, nie mówiąc o tym, że mógł nie zauważyć braku tego czegoś przez tyle czasu…
         Rodzicielstwo to jednak trudna rzecz.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Devil's Trill Sonata - Page 3 Empty Re: Devil's Trill Sonata {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach