Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Charm Nook Dzisiaj o 03:36 pmAku
AlterosDzisiaj o 12:11 pmAmazi
Where is my mind?Wczoraj o 08:14 pmEeve
This is my revengeWczoraj o 08:00 pmKurokocchin
From today you're my toyWczoraj o 07:43 pmKurokocchin
Lies07/05/24, 09:07 pmSyriusz
Careful, I bite06/05/24, 06:54 pmKass
A New Beginning 06/05/24, 03:49 amYulli
The Arena of Hell05/05/24, 09:00 pmNoé
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
8 Posty - 33%
7 Posty - 29%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%

Go down
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Just the two of us {31/07/22, 06:08 pm}

Just the two of us Unknown

Para nastolatków, mieszkająca gdzieś na prowincji w nietolerancyjnych rodzinach.


X - Troianx
Y - Natas
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {31/07/22, 08:04 pm}

Marcel
Zieliński
They stare in the village

Rodzice Marcela od kilku lat nie żywią do siebie żadnych uczuć, pomimo kłótni o najmniejsze pierdoły, nie myślą nawet o rozwodzie, co nie byłoby zgodne z ich religią

Choruję na celiakię, która została mu wykryta we wczesnym dzieciństwie

Genialny z matematyki, ale za to kaleka z wf i przez to prawie zawsze zostaje wybierany do drużyny jako ostatni

Jako dziecko śpiewał w kościelnym chórze, bardzo chętnie uczestnicząc w próbach, dopiero później dotarło do niego, że nie jest za bardzo mile widziany w kościelnych murach jako osoba homoseksualna

Dwa lata temu przekuł sobie samodzielnie pępek, chcąc postawić się rodzicom. Finalnie pozwolono mu zostawić kolczyk, aczkolwiek do tej pory patrzą na to z obrzydzeniem

Urodzony artysta. Uwielbia rysować i malować. Szczególnie farbami olejnymi i akwarelami

mężczyzna, siedemnaście lat, homoseksualny i homoromantyczny, zielonooki, kręcone włosy w kolorze średniego blondu, sto sześćdziesiąt dziewięc centymetry wzrostu, szczupły, piegi rozsiane głównie na zadartym nosie, jasna wręcz porcelanowa karnacja
...





Ostatnio zmieniony przez Troianx dnia 10/08/22, 12:32 am, w całości zmieniany 2 razy
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {31/07/22, 08:39 pm}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski
Just the two of us Unknown

Wiek: 17 lat
Urodziny: 31.07
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Homoseksualny
Status cywilny: W związku
Rodzina:
- Matka & Ojciec - Danuta 51 L.; Piotr 63 L.
- Brat - Mateusz 25 L.
- Babcia & Dziadek - Halina 81 L.; Eugeniusz 85 L.

Wzrost: 176 cm
Waga: 63 kg
Kolor oczu: Czekoladowy
Kolor włosów: Brązowy
Cera: Opalona
Sylwetka: Wysportowana
Znaki szczególne: Znamię w kształcie serduszka na lewym pośladku

Ciekawostki:
- Do szpiku kości nienawidzi swojego imienia. Używają go jedynie dziadkowie i rodzice, z którymi nie może dyskutować. Cała reszta może kopać sobie groby, jak tylko pomyśli o użyciu tego przeklętego imienia.
- Od dzieciaka ciągnęło go do muzyki, a jest to zasługa jego dziadka, który wieczorami grywa na gitarze akustycznej. Marzy o zostaniu muzykiem, jednak za każdym razem jest uświadamiany, że to się nie spełni na tak małej wsi.
- Marzy o nauczeniu się grać na perkusji i to właśnie na nią odkłada zaskórniaki.
- Ledwo zdaje do kolejnych klas. Nawet kiedy się przykłada, to zalicza cudem na dopuszczający. Zdecydowanie od myślenia woli zajęcia fizyczne, bo jego drugim hobby po muzyce jest piłka nożna.
- Jego rodzina mieszka wraz z dziadkami na małej farmie, a zaraz obok mieszczą się działki pięciu sióstr babki. Cała rodzina w małym grajdołku.
- Wsiowa złota rączka. Lubi pomagać i wykonywać różne drobne roboty we wsi jak: pomalowanie szopy, wyprowadzenie krów, pielenie ogródka.
- Ma swój mały prywatny ogródek. Wiele razy słyszał, że hodowla kwiatów to mało męskie zajęcie, ale zgrabnie unika tematu. Pomaga też wymówka z uszczęśliwieniem kobiet w jego rodzinie.
- Raz zmusił się do związku z dziewczyną. Nie zakończyło się to ładnie.
- Lubi spać w ciasnych miejscach, a najlepiej mocno ściśnięty przez kogoś.
- Nie może oglądać smutnych, ani romantycznych filmów. A jeśli już do tego dojdzie, to od razu trzeba przygotować dla niego zgrzewkę chusteczek.
- Właściciel dwóch kundli przypominających owczarki niemieckie - czarny Reksio i biały Rambo. Oba liczą już około 2 lat.
- Przy pomocy ojca szkoli się na mechanika. Uczy się na starym motocyklu dziadka, którego próbują postawić na nogi.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {01/08/22, 11:38 pm}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski

         Mała polanka na skraju lasu, którą przecinała rzeka, była ich prywatnym rajem na ziemi. W tak gorące dni wszyscy że wsi zbierali się nad jeziorem i tłoczyli się na ciasnej plaży. Oni natomiast woleli zamienić głębokie wody na prywatność. Jak i ciszę oraz spokój od luzem spuszczonych kaszojadow, których rodzicom nie chciało się pilnować. A nie daj boże zobaczyć jak starsza pani przebiera się bez osłony. Nope, zdecydowanie lepiej nie ryzykować utraty wzroku, którego nawet litry wody święconej nie uleczą. Wiśnie wolał, a wręcz pragnął by byli sam na sam. To było tylko ich miejsce. To tu przychodzili od dziecka. Zbudowali pierwszy domek na drzewie, swoją tajną bazę, która wciąż jakimś cudem się trzymała. Była to pewnie zasłucha dodawanych przez lata ulepszeń i wzmocnień ze znalezionych materiałów. Deski, koce, poduszki, zasłony, a nawet okna i stare opony. Te ostatnie przerobili oczywiście na huśtawkę i zawiesili na drzewie, które nosiło ich wyryte inicjały. Znamię oczywiście można było dojrzeć dopiero, kiedy wdrapało się na trzecią gałąź. Tak żeby nie zostało odkryte przez niepowołaną parę oczu. Było przeznaczone tylko dla nich. W końcu to właśnie na tej gałęzi miał miejsce ich pierwszy pocałunek, kiedy to mocowali linę na huśtawkę.  
  Szatyn z błogim uśmiechem obserwował jak złote loki podskakują na letnim wietrze. Jak zawsze niesforne kosmyki sterczały na wszystkie możliwe strony, choć tym razem z dodatkiem zaplecionych w nie źdźbeł trawy. Świeża zieleń niemalże dorównywała kolorowi jego tęczówek. Choć był mocno zapatrzony w swojego ukochanego, to jego palce ani na chwile nie zaprzestały ruchów. Zgrabnie zaplatały ze sobą kolejne delikatne łodyżki leśnych kwiatków. Tu pętelka, tu haczyk, tu przeciągnąć i w końcu mały supełek. Dumnie obejrzał swoje dzieło, po czym narzucił wianek na złote, marcelowe loki, a jego dłoń zsunęła się na piegowaty policzek.
- Musimy wracać. - Niemalże bolało go wypowiedzenie tych słów. - Obiecałem ojcu pomóc dokończyć naprawę tego przedwojennego rzęcha. - Westchnął ciężko, po czym nachylił się nad blondynem, aby wpić się w jego wargi. W przeciwieństwie do Wiśni, Marcel dbał o siebie. Jego usta były delikatne, miękkie i pokusiłby się nawet o stwierdzenie - soczyste. Niezależnie od spożytego jedzenia, miały też swój charakterystyczny smak, od którego śmiało twierdził, że się uzależnił. Oczywiście jego język też nie próżnował. Od razu przebił się do jego jamy ustnej i uważnie badał znane wnętrze. Policzki, podniebienie, zęby. Znał je lepiej niż dentysta Marcela. Napawając się namiętnym pocałunkiem, wplótł palce obu dłoni w jego miękkie loki, lekko zaciskając je w dłoniach.
  Zdyszany oderwał się w końcu od swojego chłopaka i wyszczerzył się szeroko. Dłonią zawędrował do jego pasa.
- No i przydałoby się ubrać, bo w końcu nas owieje. - Mówiąc to lekko uszczypnął blondyna w nagi pośladek i uciekł z jego ramion, aby uniknąć rewanżu. Zostawiając naburmuszonego chłopaka, podszedł do gałęzi na której suszyły się ich ubrania. Były by szybciej gotowe do zarzucenia, gdyby chłopaki rozebrali się nim zaczęli zapasy w rzece. Ściągnął bokserki blondyna i początkowo przymierzył się do wystrzelenia ich w kierunku rzeczki, ale ostatecznie posłał je na jego kolana. Choć wcale nie chciał tracić tych świetnych widoków, jakie prezentował Marcel w stroju Adama, to będzie musiał poczekać do ich kolejnego spotkania. Które liczył, że również będzie tak owocne, jak tego dnia.
- Dasz radę dojść, czy mam cię wziąć na barana? - Spytał z łobuzerskim uśmieszkiem na ustach, podając mu kolejne ubrania, po czym wziął się za swoje rzeczy. Wciągnął na tyłek parę przedartych jeansów, narzucił niebieską koszulę w kratkę i skupił się na zapinaniu paska. jak zwykle miał z tym mały problem.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {03/08/22, 12:26 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68

     Ciepłe promienie słońca przedzierały się delikatnie przez sufit w postaci jasnozielonych liści i konarów dobrze znanych im drzew, tworząc doskonałe schronienie w tak ciepły dzień, jak dzisiaj, gdzie wszyscy szukali jakiegokolwiek cienia, napychając swój brzuch ogromnymi ilościami lodami na patykach. Tymczasem młodzi chłopcy skorzystali z uroków ich ukochanego miejsca, w szybkim tempie popychając siebie w przyjacielskiej walce do wody, gdzie to oczywiście piegowaty chłopiec nie miał żadnych szans, zważywszy na jego kondycje w sporcie, tak samo jak szczupłą i drobniejszą posturę. Mimo tego dzielnie walczył ze swoim czekoladowym cudem świata, wtórując mu radosnym śmiechem. Nie trwało to długo, bowiem po przemoczeniu ubrań, Marcel od razu znalazł drogę do malinowych ust chłopaka, tak jak ręce, które błądziły po jego ciele, kusząc. No i nie było trudno się domyśleć do czego to się potoczy. A gorące powietrzne niezbyt przeszkadzała kręconowłosemu, mógł spocić się jeszcze bardziej, jeśli sytuacja tego wymagała.
      Teraz był tak samo zapatrzony na swojego ukochanego, co chwilę spoglądając na jego zręczne ręce, które to tworzyły kolorowy wianek z kwiatów, które od zawsze gdzieś tu kwitły i towarzyszyły im od pierwszych spotkań. W mig siedemnastolatek uznał, że wianek jest iście wróżkowy i uśmiechnął się szeroko, gdy nareszcie prezent wylądował na jego włosach.
    -Jest cudowny – skomentował. Nawet jeśli były to tylko zwykłe zaplecione kwiaty, to chłopak twierdził, że było to urocze ze strony Zbyszka i zamierzał zachować wianek dopóki ten się nie wysuszy, a może i dłużej.
     Ochoczo dołączył do namiętnego pocałunku, obejmując chłopaka w pasie, od razu pozwalając mu przedrzeć się językiem do środka, gdy tylko tego zapragnął. Ich języki dzisiaj po raz kolejny się spotkały, powodując serie motylów tańczących w brzuchu piegowatego. Tańczyli ze sobą znowu nie mogąc się sobą nacieszyć, a kiedy poczuł, że zagubiona ręka Wiśni wędruję do pasa, jeszcze bardziej przysunął się do niego, gotów na drugą rundę. I co z tego, że zaraz musieli się stąd zbierać? Tym razem pieszczoty byłyby szybsze i na pewno by zdążyli.
      Niestety bardzo się przeliczył.
     - Auć! - jęknął z bólu, niemal natychmiast próbując złapać swojego nicponia, ale mógł tylko wlepić w niego mordercze spojrzenie, które gdyby tylko mogło, to próbowało by go zabić. Naburmuszył teatralnie policzki, zwłaszcza, gdy chuligan próbował ponownie zmoczyć jego bieliznę. - Tylko spróbuj – rzekł i zaraz przewrócił oczami, wreszcie dostając swoje rzeczy.
      Włożył na siebie czarne bokserki i ubrał białą bluzkę z dekoltem wyciętym w serek, a na nogi wciągnął luźne szorty sięgające mu do połowy ud, na materiale prezentując własnoręcznie namalowane niebiesko-czerwone macki ośmiornicy czy innego stworzenia morskiego. Od pewnego czasu zainteresował się również malowaniem na jeansie, próbując swoje siły w customie. Marcel od dawna był tym artystycznym dzieckiem, wyżywając się w świecie artystycznym, dotykając nowych rzeczy, błądząc w różnych stylach.
    Poza tym jego rodzice nie bardzo byli skorzy do dawania mu pieniędzy na farby czy na nowe płótna, a na tworzeniu customa dawało się zarobić. No i powoli przygotowywał się do tegorocznych urodzin chłopaka, chcąc podarować mu właśnie ręcznie ozdobioną kurtkę jeansową. A część pieniędzy dokładał do skarbonki Zbyszka, nawet gdy ten nie patrzył, wiedząc, jak bardzo zależało mu na kupnie perkusji.
   -Już doszedłem – odpowiedział, również uśmiechając się zadziornie, podłapując słowa towarzysza, zmieniając go na podtekst. - Z tobą zawsze dochodzę, zresztą gdzieś tam na trawie znajdziesz dowód – dodał, krótko się śmiejąc. - Możesz mnie ponieść.
     Zbliżył się do Wiśni, kręcąc niedowierzająco głową, od razu wyręczając chłopaka w kilku ruchach zapinając mu pasek.
     - Nie wierzę, że z taką łatwością go rozpinasz, a zapiąć to już trudno. - Prychnął, następnie ucałował jego lico i zabrał się za sprzątanie. Do materiałowej torby pochował puste opakowanie po bezglutenowych, czekoladowych ciasteczkach i już prawie skończone opakowanie żelek. Wszystko to oczywiście kupił sam przy okazji zakupów z rodzicami w pobliskim mieście, bo w sklepiku na wsi, prowadzonym przez starszą kobietę, nic takiego nigdy nie było.
      Wspiął się na plecy ukochanego, gdy tylko pochylił się wystarczająco, obejmując jego szyję. Powoli pożegnali się ze swoim domkiem na drzewie i wyszli z lasu, idąc mało uczęszczaną drogą, gdzie nawet rowerzystów było można rzadko spotkać. To znaczy to Zbyszek szedł, a Marcel ciążył mu na plecach, tocząc z nim kolejny temat rozmowy.
      Po kilku minutach niestety dotarli do początku głównej drogi na wsi, jednej z nielicznych, która faktycznie miała asfalt i to był definitywny koniec przejażdżki, co więcej – to był koniec jakichkolwiek czułości. Znów musieli udawać przyjaciół, chociaż charakterystyczne spojrzenia, jakimi się obdarowywali, były i tak jednoznaczne.
      Wkrótce odprowadził wzrokiem Zbyszka, gdy ten zniknął w progu domu i wtedy sam skierował się w stronę swojego. Ich bańka nagle pękła i znów musieli udawać zwykłych przyjaciół, co zdecydowanie męczyło Marcela i czasami, a nawet często ulegał temu i w miejscu publicznym dawał krótkie buziaki szatynowi, nie mogąc się powstrzymać. Znów musiał udawać kogoś, kim nie jest, próbując nie narażać się swojemu ojcu.
       Wszedł w sam środek kłótni pomiędzy rodzicami, w sam środek przekleństw, wściekłych spojrzeń, nadmiernej gestykulacji i tym razem to sprawiło ulgę ich synowi, bo mógł szybko zniknąć w swoim pokoju, a nie tłumaczyć się, czemu ma wianek we włosach, w którym to spędził resztę dnia.
***
       Na matematyce siedzieli w jednej ławce w pierwszym rzędzie, w przedostatniej ławce. Głównym powodem nie było to, że i tutaj byli najlepszymi przyjaciółmi i nie mogli żyć bez siebie, a dlatego że tak Marcel mu na bieżąco tłumaczyć zagadnienia, których kolega z ławki nie rozumiał czy to pomagał mu w rozwiązywaniu zadanych im przykładów, gdzie to zaraz musieli rozwiązać na tablicy.
       - Wyjmijcie karteczki – po sali nagle przeszedł głos kobiety po pięćdziesiątce, powodując, że cała klasa ucichła, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, ociągając się z wykonywaniem zadania.
       Oczywiście była to niezapowiedziana kartkówka z ostatniej lekcji, z której większość uczniów nie była przygotowana. Kto myślał o nauce, gdy za oknem lał się żar z nieba?
        I Marcel od razu, gdy kartka jego ukochanego została podpisana przez niego, a nauczycielka odwróciła się w celu napisania przykładów na tablicy, podmienił ją ze swoją.
        Zrobił to bez zająknięcia, nawet nie patrząc się na niego. Doskonale wiedział, że szczególnie niezapowiedziany sprawdzian wiedzy skończy się dla Wiśni kolejną jedynką, którą jeszcze nie można było poprawiać, zaś dla drugiego chłopaka jedynka czy dwója nie będzie miała takich wielkich konsekwencji.
       Dlatego oparł głowę na łokciu i zaczął rozwiązywać pierwsze zadanie na kartce Zbyszka, oczywiście próbując jak najlepiej podrobić jego pismo, co nie było wcale takie trudne, bo ten pisał jak kura pazurem.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {05/08/22, 12:40 am}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski


- Już dawno bym złapał wprawę, gdyby ktoś nie lubił mnie wyręczać. - Rzucił zalotnie. Tak naprawdę robił to też trochę specjalnie. W końcu musiał przyznać, że widok blondyna z góry był jednym z najlepszych. Zwłaszcza kiedy znajdował się na poziomie jego krocza. Ale wracając do rzeczywistości - zaczął pomagać Marcelowi ogarniać ich urocze gniazdko, w którym to jeszcze przed paroma momentami się tarzali. Tej pory ich spotkań nie lubił. Mieli przed sobą zaledwie kilka kilometrów, po których byli zmuszeni zaprzestać wszelkiego kontaktu cielesnego z wyjątkiem krótkiego uścisku dłoni. A było to zdecydowanie za mało dla każdego z nich. A przecież rozstanie kochanków powinno zostać zakończone namiętnym pocałunkiem, który starczyć miał ich tęsknym sercom do następnego spotkania.
  Zamknięcie drzwi wejściowych do domu Wiśniewskich, jak za sprawą magicznej różdżki sprawiało, że Wiśnia stawał się Zbyszkiem. Można powiedzieć, że od dziecka był urodzonym aktorem. Zawsze zachowywał się tak, aby zadowolić członków swojej rodziny. W końcu nie byli złymi ludźmi, a jedynie mieli trudne charaktery oraz byli odrobinę zacofani. Zupełnie jakby ich poglądy utknęły w średniowieczu. Szczególnie w kwestii roli kobiet w rodzinie i mężczyzn, którzy mieli być ich głowami.
- Zbysio, no nareszcie jesteś! - Pierwsza przywitała go babka, którą ucałował w policzek. Jego wzrok natomiast powędrował do stołu przy którym zasiadała reszta jego rodziny oraz o dziwo jego brat. Na moment prawie przełamał swoją grę na widok koloratki widniejącej na szyi jego starszej kopi.
- Mati. - Szybko przełknął ślinę i od razu podszedł do brata, aby wymienić z nim męski uścisk. - Znaczy się- Szczęść Boże, proszę Księdza. - Zaśmiał się otrzymując lekkiego kuksańca w ramię.
- Teraz już Wikariusz naszej parafii. - Poprawił odrobinę zaskoczonego Zbyszka.
- G-gratuluję. Wracasz do domu, nie?
- Tak, ale tylko na parę dni. Mój pokój na plebani jest aktualnie odświeżany.
- Mógłbyś zostać. - Wtrąciła się babka, stawiająca kolację na stół. Pomagała jej oczywiście matka szatyna. Niepotrzebnie śpieszył się z kończeniem randki z Marcelem. Gdyby zaryzykował zdenerwowaniem ojca, to chociaż uniknąłby tego przedstawienia. Mógł do wieczora wylegiwać się w jego ramionach...

...

  Od samego rana ciężko było mu kontaktować ze światem, a trudne formuły z matematyki wcale nie pomagały jego sprawie. Starał się bardzo skupić na tłumaczeniach Marcela, ale kiedy już był pewien że rozumiał działanie, to już zastosować wzór nie było tak łatwo. Jakimś trafem nawet jak pisał krok po kroku ze wskazaniami Marcela, to i tak jego wyniki były rodem z kosmosu. Dlaczego? Jakim cudem?
  Na wzmiankę kartkówce momentalnie pobladł lekko. Ale na całe szczęście miał swojego kochanego blondynka, który zawsze był gotów dla niego się poświęcić. Kiedy podmienił ich kartki, miał ochotę wstać i pocałować go przy wszystkich. No jak on sobie na takiego anioła zasłużył? Wiśnia o mało co się nie wzruszył. Szybko zabrał się za czytanie poleceń i starał się zrobić chociaż cokolwiek dobrze. Pisać też się starał ładnie, co było kolejnym wyzwaniem, ale liczą się chęci. Prawda?
- Odkładamy długopisy. Paweł... Paweł! Koniec pisania! - Kobieta straciła cierpliwość i zabrała kartkę bogu ducha winnemu uczniowi, który siedział w pierwszej ławce. - Odłóżcie kartki na moje biurko i jesteście wolni. - Dodała siadając przy wspomnianym meblu.
- W piątym wyszło 75, nie? - Spytał z zapałem oczach. Był pewien, że akurat to działanie mu wyszło. Los się jednak do niego nie uśmiechał tego dnia.

...

  Na przerwie obiadowej Wiśnia zaciągnął Marcela na schody pomiędzy pierwszym, a drugim piętrem. Było to idealne miejsce na upalne dni. Słonce było już po przeciwnej stronie budynku, a z otwartych okien wpadało chłodnawe powietrze. Dzięki umiejscowieniu też była zapewniona idealna wentylacja.
- Mój mózg zwyczajnie nie chce pracować normalnie. Byłem święcie przekonany, że dobrze mi wyszło. - Westchnął rozczarowany. Nauczycielka już na drugiej przerwie po matematyczce zawołała Marcela na pogadankę o jego zawalonej kartkówce.
- Przepraszam. Następnym razem bardziej się postaram. A za to... zabiorę cię w sobotę do kina, hm? Mówiłeś, że wyszła już kolejna część tego o piratach, nie? - Wyszczerzył się ładnie do Marcela i zapewne zaraz mocno by go ścisnął, gdyby nie obca ręka, która wsparła się na jego brązowej czuprynie.
- A wy jak zwykle razem. Gdybym cię Wiśnia nie znał, to bym zaczynał się martwić Stary. - Głowa szatyna została na moment mocniej przyciśnięta, ale szybko zamachnął się na swojego oprawcę, próbując odciąć mu nogę. - Nie wiem jak cię Marcel nie ma dość. - Dodał Patryk - ich rówieśnik z drugiej klasy.
- Czy ty nie możesz po ludzku się przywitać, deklu? - Prychnął Wiśnia, kiedy wreszcie odsunął od siebie bruneta. - Chcesz czegoś?
- Ta, Ogiński cię szukał. Nie jest zadowolony, że olałeś wczorajszy trening.
  Wzrok szatyna od razu uciekł w bok.
- Miałem kilka bardzo ważnych spraw... Ale spoko, pogadam z nim. Dzięki za info.
- Nie mnie się spowiadaj, ja tu tylko dostarczam wiadomość. - Ciemnowłosy wzruszył ramionami po czym ruszył schodami w dół, machając dwójce na odchodne.
- Kurwa mać... pewnie będzie chciał żebym przylazł na trening w sobotę z samego rana. - Westchnął wykładając się na schodach.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {05/08/22, 09:56 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68

            Niestety dla uczniów klasy drugiej b, ich sąd ostateczny przyszedł w krótszym czasie niż się tego spodziewano, ponieważ wyniki niezapowiedzianej kartkówki zostały rozdane klasie na drugiej przerwie. Wtedy właśnie posypał się gąszcz pięknych, czerwonych pał i dwój, a także nieliczne trójki i jeszcze rzadsze czwórki, no i oczywiście trzy piątki dla najlepszych uczniów z tego przedmiotu... z wyjątkiem Zbyszka.
            Marcel uśmiechnął się tylko niewinnie, spoglądając w kartkę ukochanego, gdzie to widniała właśnie piątka, a obok niej była narysowana uśmiechnięta buźka. Zdziwieniem dla niego nie było jedynka na swojej kartce i trzy wykrzykniki oraz znak zapytania, za którą zaraz został wezwany do pokoju nauczycielskiego na pogawędkę z nauczycielką.
           -Co się takiego stało? Przecież na poprzedniej lekcji wszystko rozumiałeś i podchodziłeś do tablicy – powiedziała zmartwiona, nachylając się na krześle do młodzieńca.
         - Chyba... - zaczął, zagryzając dolną wargę, próbując wymyślić szybko wymówkę na poczekaniu. - Nie powtórzyłem nic wczoraj i wszystko mi się pomieszało – skłamał, poprawiając się na krześle. Musiał jakkolwiek wyjść z tej sytuacji, zwłaszcza, że miał okazję zobaczyć, jakie to błędy popełnił jego ukochany. Tak jak zawsze były on głupie – tutaj zapomniał o kolejności działań, tam zamiast plus był minus, a czasami po prostu nie rozumiał, co ma zrobić i pomimo starań przyjaciela często zawalał sprawdziany. Całe szczęście Marcel czasami pozwalał ukochanemu ściągać od siebie czy spisywać zadania, bo czasami polecenia były takie same, tylko zmieniane były liczby, czy tak jak dzisiaj zamieniał im kartki, ale czasami zmuszał Zbyszka do poprawy i ostrego zakuwania do niej, bo przede wszystkim martwił się o zdanie przez niego matury.
        - Wiesz, że wszystko możesz mi powiedzieć ,prawda?
        Przytaknął na jej słowa i całe szczęście nareszcie był zaraz wolny. Jako jedna z nielicznych tutejszych nauczycielek wiedziała, jaką sytuację w domu miał podopieczny, ale oczywiście nie znała całej prawdy, która była tak głęboko skrywana przez tą dwójkę i aż tak nie ufał kobiecie, by móc całkowicie się przed nią otworzyć.
       Na kolejnej przerwie wylądował na schodach, siedząc naprzeciwko Wiśni. Pomysł wyjścia do kina od razu spodobał się piegusowi, zwłaszcza, że był fanem filmów przygodowych, tak samo jak horrorów i z utęsknieniem czekał na wyjście nowej części piratów z jego ulubionym aktorem. Dodatkowo z tego co rozumiał, to Zbyszek zamierzał za niego zapłacić, dlatego tym bardziej nie zamierzał odmawiać.
       Już miał zamiar odpowiedzieć, gdy przed nimi nagle wyrósł kolejny drugoklasista tym razem z c. Marcel uśmiechnął się do niego lekko, zaraz wbijając wzrok w swoje kolana, ukrywając uśmiech pod  nosem. Oczywiście tymi ważnymi sprawami była ich randka.
      - Cóż... - Westchnął zaraz po nim, kiedy znowu zostali sami. - Chyba tyle z naszego kina – dodał, uśmiechając się smutno.
       Niestety na ich cudownej wsi w sobotę dojeżdżał tylko jeden autobus o dziesiątej rano i chłopiec wątpił, by jego przyjaciel wyrobił się z końcem treningu do tej właśnie godziny. W niedziele również o tej samej godzinie jechał autobus, jeżdżący do Kościerzynie, ale akurat wtedy oboje musieli być w kościele na mszy.
        Po dzwonku, oboje skierowali się do długiego korytarza, prowadzącego do budynku z dużą salą gimnastyczną, która była rajem dla klasy sportowej, a także była to duma dyrektora, który najwięcej pieniędzy pchał w sukcesy sportowe szkoły i w ulepszanie siłowni, która znajdowała się obok hali.
       Marcel wręcz nienawidził lekcji wf. Nienawidził się pocić, męczyć, a już w szczególności nie znosił gier zespołowych. Czuł wtedy ogromną presję, by jak najlepiej grać, co nigdy mu się nie udawało. Prawie zawsze też był wybierany do drużyny z przymusu, jako ten ostatni wyrzutek i nie spotykało się to z zadowoleniem ani jednej osoby. A najgorsze były sprawdziany, których już kompletnie nie rozumiał, bo jak w ciągu dwóch godzin w tygodniu miał nauczyć się odbić w siatkówce, gdzie zawsze kończył z czerwonymi rękami? Nie wspominając już o intensywnym zapachem potu, który roznosił się po męskiej szatni, a biedny nos Marcela był przyzwyczajony tylko do potu swojego ukochanego
        I nie mógł się powstrzymać przed niby przypadkowym otarciu się ramieniem o nagie ramie swojego chłopca, tylko tak mogąc dotknąć jego gołej klatki piersiowej w tej chwili i tylko tak dane było mu teraz go dotknąć, a miał ochotę co najmniej go przytulić, bo uwielbiał czuć jego umięśnione ciało obok swojego.
        Szybko przebrał się w białą bluzkę i w czarne spodenki, nie chcąc za świecić samymi bokserkami przy chłopakach swojej klasy.
        Po wejściu do sali po sprawdzenia obecności, Marcel poklepał pokrzepiająco Zbyszka po ramieniu, bo tym razem ten został wezwany na dywanik, by się tłumaczyć Ogińskiemu, a cała reszta klasy b i d, z którą mieli wf, zaczęła biegać truchtem, rozpoczynając rozgrzewki, której to już po minucie miał kręconowłosy dość, zwłaszcza, że zbłąkane loki leciały mu do oczu i w myślach przeklinał siebie, że nie wziął tym razem jakiś spinek do upięcia ich czy opaski.
       Całe szczęście po kilkunastu minutach rozgrzewka dobiegła końca, ale przed zielonookim dopiero szykowała się najgorsza część lekcji. Od razu ustawił się gdzieś na uboczu zbiorowiska chłopców, krzyżując ręce na piersi, wbijając spojrzenie w pobliską ścianę pokrytą białą farbę. Z grupy do wybierania drużyn wyłoniono Kacpra z d i Zbyszka, i zanim Marcel zdążył się obejrzeć, usłyszał swoje imię. Spojrzał zagadkowo na swojego chłopaka, upewniając się, że na pewno usłyszał „Marcel” i że nie chodziło o jakiegoś innego Marcela, a może chciał Michała, tylko powiedział to niewyraźnie? Bo kto chciałby dobrowolnie najsłabsze ogniwo, który niewątpliwie był najsłabszy w całych dwóch klasach? Kompletnie nie rozumiał jego decyzji, zwłaszcza, że został wybrany jako pierwszy, a do drużyny Kacpra wybrano od razu jedną z lepszych osób. Z piegusem na pokładzie, ich szanse drastycznie się obniżały.
       Poszedł niepewnie do swojego chłopaka, gotowy w każdej chwili się wycofać, ale w końcu stanął obok niego, czekając aż kolejna część jego piekła się rozpocznie.
       W przeciwieństwie do Marcela, Zbyszek z wf radził sobie świetnie, zwłaszcza, że uczęszczał na zajęcia dodatkowe z piłki nożnej, dlatego teraz pewnie był w siódmym niebie, gdy ich dzisiejszym zajęciem na lekcji okazała się właśnie piłka nożnej.
       Drobniejszy chłopak starał się, jak tylko mógł, żeby pomóc w swojej drużynie, goniąc za piłką, ale gdy tylko udawało mu się ją jakimś cudem przechwycić, jego kopnięcia były zbyt słaby i z łatwością przechwytywane przez drużynę przeciwną, a nawet raz pomylił się i kopał piłkę nie do tej bramki, co trzeba, słysząc głośne protesty ze swojej drużyny.
        Lekcja wyjątkowo dłużyła się chłopakowi, dlatego z ogromną ulgą przyjął dźwięk dzwonka, zwiastujący przerwę.
        - A ty co odpierdalasz?! - Usłyszał podniesiony głos zza swoimi plecami chłopaka ze swojej drużyny, którego imię mu gdzieś umknęło.
        - Sorry, starałem się – mruknął zielonooki, ale wtedy ten drugi złapał go silnie za ramię, popychając Marcela.
        - Jakoś kurwa nie widać. Chcę tę szóstkę, więc postaraj się bardziej.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {06/08/22, 12:10 am}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski

               Dlaczego zawsze coś musiało psuć genialne plany Wiśni? Lubił sport, a szczególnie piłkę nożną, ale czasem zastanawiał się, czy była ona warta jego czasu. Tym bardziej kiedy mógłby spędzić go z Marcelem na randce. Bez choćby cienia zawahania wybrałby swojego ukochanego od uganiania się za piłką wraz z innymi spoconymi chłopakami. Ale według nauczyciela wychowania fizycznego i jednocześnie trenera szkolnej drużyny piłkarskiej, Zbyszek miał wyjątkowy talent do gry. Do dziś pamiętał jak dumni byli z niego dziadem z ojcem, kiedy został wrzucony do głównego składu. Zarazili go tą pasją, choć miała ona też i swoje brudne strony.
  Przygotowując się do rozmowy z trenerem, cały czas chodził lekko zamyślony. Oczywiście do czasu gdy znajomy dotyk ściągnął go gwałtownie do rzeczywistości. Były to niby przypadkowe muśnięcia, ale szatyn doskonale wiedział co robi. To on się tu wstrzymuje jak może, a ten tak bezczelnie go prowokuje. Diabeł o twarzy anioła. W pewnym momencie dłoń Marcela niebezpiecznie zbliżyła się do krocza Wiśni. Zaskoczony momentalnie wytrzeszczył oczy i lekko odskoczył w bok, taranując przy tym swoją szafkę.
- Wiśnia co ci? - Usłyszał obok siebie i od razu zaczął błagać cały wszechświat by jego krew nie zaczęła szybciej pływać w dolnej części jego ciała. Może i spali ze sobą wczorajszego dnia, ale libido Wiśni było wyjątkowo wysokie w stosunku do Marcela.
- Pająk? Pająk. WYdawało mi się, że sznurówki Patryka to taki wielki bydlak. - Zaśmiał się głupawo pocierając potylicę. Oczywiście sprawca zamieszania już dawno zdążył się ulotnić z pomieszczenia. Obiecał sobie, że nie puści mu tego płazem. Przebrał się i pośpieszył na zbiórkę, gdzie to od razu przywitała go skwaszona mina starszego mężczyzny.

- To już szósty raz, jak olewasz trening. Co jest z tobą Zbyszek? Zaczynam podejrzewać, że ci przestaje na tym zależeć...- Szatyn stał przed siedzącym na ławce terenowej budki nauczycielem. Był zawiedziony jego postawą.
- Przepraszam trenerze to już więcej się nie powtórzy. Przyłożę się do ćwiczeń, wiesz, że potrafię, tylko w następną sobotę-
- No chyba mi nie powiesz, że znowu zamierzasz odpuścić trening?!
- N-nie... Chciałem powiedzieć, że na pewno będę. Na sto procent! - Wyszczerzył się szeroko, splatając mocno dłonie za plecami. Właśnie została odcięta mu ostatnia droga ucieczki. Zostawało  jeszcze oczywiście udanie choroby, ale wątpił, żeby trener to kupił nawet jeśli był doskonałym aktorem.

  Wybranie Marcela jako pierwszego członka jego drużyny nie było niczym nowym, a i tak za każdym razem kochał zaskoczoną minę blondyna, który patrzył na niego jak na wariata. Wszyscy traktowali zabawę na lekcji wychowania fizycznego zbyt poważnie. Powinno chodzić tu o grę zespołową, która polegała na wspieraniu i wyciąganiu najlepszych cech z nawet najsłabszych jednostek. Właśnie tak Wiśnia widział ten sport. No i oczywiście kolejny obraz tak bardzo starającego się sprostać jego oczekiwaniom Marcela był bezcenny. Przy każdej udanej, jaki nie udanej akcji wspierał go okrzykiem i szerokim, rozbawionym uśmiechem. A śmiechem rozładowywał napiętą atmosferę. Ale nie mógł panować nad wszystkimi.
  Dźwięk na przerwę oznaczał też przerwę na boisku. Chwila na ochłonięcie, zaspokojenie pragnienia i ewentualne obgadanie taktyki. Wiśnia do razu skierował kroki w stronę złotych loków, których właściciel właśnie został popchnięty przez kolegę z ich drużyny. Automatycznie przyśpieszył i szczęśliwie trafił w moment kolejnego popchnięcia, które zablokował, a następnie odbił.
- Przemek weź nie pajacuj. - Warknął zirytowany. Miał ochotę się na niego rzucić za chociażby dotkniecie Marcela palcem, ale wstrzymał się.
- Ja mam nie pajacować? Sam widziałeś co ta pizda odwala. Prawie strzelił nam samobója. -  Machnął ręką z pretensjami w kierunku blondyna. Wiśnia złapał go za dłoń i ścisnął mocno.
- Ta widziałem. Widziałem też jak cię Maciek wykiwał. - Wspomniał chłopaka z drugiej klasy, który też był znany ze swoich kiepskich umiejętności w sporcie. - To nawet nie jest trening, wrzuć na luz, bo ci żyła pójdzie. - Odepchnął zdenerwowanego chłopaka, po czym od razu pociągnął Marcela w stronę ławek.
  Złapał swoją butelkę wody, z której pociągnął porządnego łyka wody, a następnie podał ją blondynowi.
- Wszystko ok? Zrobił ci coś więcej? - Spytał kucając. - Jak ci wyjdą siniaki to skurwysyna zapierdolę. - Wymamrotał naburmuszony. Jeśli chodziło o Marcela to był wyjątkowo nadopiekuńczy, ale w końcu był dla niego najważniejszą osobą na całym tym porąbanym świecie. Gdyby Przemek odważył się zamachnąć na jego skarba, to z miejsca złamałby mu ta paskudną łapę. No a przynajmniej postarałby się o to, choć pewnie wyleciałby ze szkoły na zbity pysk za taki numer. Jak nie gorzej.

  Dla nikogo nie było zaskoczeniem przegrana drużyny Zbyszka. Lepsi gracze nadrabiali za słabszych, ale morale znacznie spadły. Utrata łatwej szóstki trochę zabolała, ale przecież będzie jeszcze wiele okazji do nadrobienia strat. Po dzwonku jako pierwsi znaleźli się w szatni, gdzie też zaliczyli szybkie odświeżenie i przebranie ze spoconych strojów. Wiśnia nie odzywał się cały ten czas, co było wyjątkowo niezręczne, ale nastrój automatycznie uległ zmianie, kiedy znaleźli się w męskiej łazience. Wciągnął ukochanego do jednej z kabin i od razu się do niego mocno przytulił, widocznie spragniony ich bliskości.
- Kino w sobotę aktualne. - Powiedział nagle unosząc głowę i posłał blondynowi szeroki uśmiech. - Trening zaczyna się o 7, trzy godzinki i skończę parę minut przed dziesiątą, jak się postaram to na pewno dolecę, a ty poczekasz na mnie już na przystanku. Dobry plan? - Z miną szczeniaka oczekującego na pochwałę, oplótł blondyna ramionami w pasie, a jego palce automatycznie znalazły drogę pod koszulkę Marcela. Dotyk jego nagiej, miękkiej skóry pod opuszkami od razu przesłał wzdłuż jego kręgosłupa przyjemny dreszcz. Korzystając z chwili prywatności, nachylił się do szyi swojego chłopaka, którą zaraz zaczął skubać delikatnie wargami.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {07/08/22, 09:53 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68

        Piegusowaty zawsze był bezkonfliktowy. Nie lubił się kłócić, nie lubił na kogoś krzyczeć i jak ktoś krzyczał, dlatego dzielnie znosił słowa wyższego chłopaka, w ostatniej chwili łapiąc równowagę przed zderzeniem się z podłogą. Całe szczęście zaledwie kilka sekund później u jego boku znalazł się szatyn, a blondyn mógł odetchnąć z ulgą. Poczuł się od razu pewniej, zwłaszcza, gdy ten wziął jego dłoń, którą zielonooki od razu zaczął delikatnie głaskać, jakby już dziękując, że wyciągnął go z opresji.
        To był kolejny powód, za który kochał Zbyszka. Zawsze służył blondynowi wsparciem, tak jak przed chwilą, kibicując mu dosłownie w porażkach, ale mimo ich, obdarowywał go śmiechem i uśmiechem, dodając swojemu chłopakowi otuchy. Jako nieliczny lub jedyny, nie brał tego sportu na poważnie, mimo że był jednym z lepszych w drużynie piłkarskiej. I Marcel był wdzięczny losowi, że był w związku akurat z tak wspaniałą osobą, przy której mógłby być sobą, przy której nie musiał udawać, że jak „każdy” facet lubi sport.
      Na twarzy Przemka wciąż gościła złość – to jak marszczył brwi, to jak wargi miał ściśniętę w wąską kreskę. Blondyn nie miał wątpliwości, że gdyby nie obecność szatyna, to tamten pewnie wkrótce popchnąłby skutecznie go na drewnianą podłogę.
       Usiadł w końcu na ławce w rogu sali, odbierając od niego butelkę wody i wziął z niej kilka łyków.
      - Nic mi nie jest. - Uśmiechnął się. - Dziękuję, mój rycerzu. - Tutaj uśmiechnął się jeszcze szerzej już mając ochotę go przytulić.
        W szatni, po meczu, panowała nieprzyjemna atmosfera. Miał wręcz wrażenie, że przynajmniej połowa z chłopaków wlepia w niego mordercze spojrzenie, a atmosfera była tak gęsta, że można było ciąć ją nożem. Nawet Wiśnia nie odzywał się do blondyna ani słowem, co sprawiło, że przez chwilę Marcelowi przez głowę przeszło, czy aby na pewno nie gniewa się na niego ze względu na stratę oceny, ale już za chwilę potrząsnął głową. Zawsze wybierał go do drużyny, doskonale wiedząc, jak cienki był w piłce nożnej, więc i tym razem nie mógł tego żałować.
      Szybko się przebrał, wciągając na siebie jasne jeansowe spodenki przed kolano i pomarańczową luźną bluzkę z nadrukiem w stylu vintage, wciągając ją w środek spodni. Tam też założył czarny pasek, a na stopy trafiły skarpetki w czerwono-pomarańczowe paski. Włożył jeszcze żółte trampki przed kostkę i był gotowy opuścić szatnie, w której roztaczała się atmosfera śmierci – dosłownie i w przenośni, bowiem oprócz krzywych spojrzeń, unosił się w niej okropny, cierpki zapach potu. Tylko otwarte okno i tona dezodorantów mogła uratować sytuację.
      Od razu objął swojego ukochanego w pasie, wreszcie mógł się do niego przytulić po tych wszystkich godzinach. Wolną ręką zaczął delikatnie mierzwić ciemne włosy chłopaka, co chwilę masując mu skórę głowy. Dopiero teraz czuł się jak najszczęśliwszy człowiek chodzący po tej Ziemi. Tutaj, gdy trzymał ukochanego w ramionach. Brakowało mu jego dotyku, tego umięśnionego uścisku, zapachu jego opalonej skóry i cudownie miękkich włosów o zapachu fiołków, w które to uwielbiał się wąchać w leniwe popołudnia.
     - Taaak? Cieszę się – powiedział wyraźnie ucieszony, zaraz mocno go ściskając. - Idealny. Nie zasłużyłem sobie na takiego mądrego chłopaka. - Roześmiał się, odgarniając palcami zagubiony kosmyk z czoła chłopaka. Oczywiście, że się cieszył. Lubił jeździć do dużych miast. Tam czuł jakąś namiastkę wolności, nawet jeśli była to Kościerzyna, to wciąż był to większy teren niż ich wieś zabita dechami. No i było tam co robić, kino czy basen, nie to co u nich, trawa, łąki i jezioro oraz oczywiście główny punkt na wsi – kościół. - Ale stawiasz za wszystko, co nie? - zapytał z lekkim przekąsem, zaraz odchylając głowę, dając mu lepszy dostęp do swojej szyi, czując jak momentalnie przechodzą go dreszcze po całym ciele, jakby przepływał przez niego drobny prąd. - Kocham cię, bardzo mocno.
      Dłonie jakby same potoczyły się po rękach Zbyszka, gładząc go po skórze, aż nie postanowił obie przyszpilić do zimnych kafelek kabiny. A zielone tęczówki w ciemnej oprawie spoczęły na tak dobrze znanych mu wargach. Cudownie miękkich, czasami lekko spierzchniętymi (ale wtedy ratował go pomadką ochronną, dbając o nie bardziej niż ich właściciel), w kolorze dojrzałych malin, a może właśnie wiśni, które tak idealnie wpasowywały się w usta Marcela. Być może ich wargi zostały stworzone specjalnie dla nich.
     Nie czekając już dłużej, dopasował się do nich, porywając Wiśnie w namiętny, ale zarazem czuły pocałunek. Od razu począł przyjemny zawrót głowy, gdy ich języki złączyły się w jedność, walcząc o dominację, ale tym razem inaczej niż zwykle, Marcel nie poddawał się i ujął delikatnie w zęby jego koniuszek, przygryzając go lekko.
     Przycisnął się mocniej, nie pozwalając, by między nimi była jakakolwiek odległość, nawet ta mniejsza od kartki papieru. Zwiększył intensywność buziaka, wtedy też zatrzymując się w pocałunku, tkwiąc z lekko rozwartymi wargami, gdy przypadkowo otarł się swoim przyrodzeniem o jego. To wystarczyło, by wpadł na pomysł kolejnych ruchów w tym miejscu. Znowu łapczywie pragnął bliskości ze strony Zbyszka, mimo że przecież wczoraj tak doskonale go zaspokoił, ale dzisiaj było dzisiaj i tak naprawdę zawsze miał ochotę na igraszki.  
      Sprawdził tylko ponownie, czy kabina od toalety jest zamknięta i miarowo ocierał się o krocze swojego chłopaka, równocześnie prowadząc zachłanny pocałunek. W końcu puścił jego ręce i tymi swoimi łapczywie dorwał się do jego rozporka, jak i swojego. To tym razem zajęło mu dłużej niż zwykle, zwłaszcza mocowanie się z paskiem, który teraz tak bardzo przeklinał, obiecując sobie, że następnym razem pójdzie z nim na zakupy, kupując mu dobre spodnie.
      W końcu uwolnił chłopaka od spodni, zsuwając je do kostek, to samo robiąc ze swoimi, po czym do bokserek Zbyszka włożył swoją dłoń, palcami powoli miziając jego owłosienie, ale gdy to mu się znudziło, nareszcie wyciągnął jego penisa, ściągając z niego powoli napletek.
      - Widzisz, co ze mną potrafisz zrobić? - wyszeptał, mówiąc o swoim już twardym penisie, opierając czoło o ramię ukochanego, wzdychając cicho, łącząc ich przyrodzenie w jedność, pozwalając, by się ze sobą stykały i tak po obydwu naraz zaczął poruszać ręką w górę i w dół. Bliskość chłopaka dodatkowo podniecała blondyna, to jak ich wrażliwe partie ciała dotykały się nawzajem, sprawiały, że w krótkim czasie Marcel zaczął szybciej oddychać, dusząc swoje jęki w zagłębieniu szyi chłopaka.
Być może już nie mieli za dużo czasu na pieszczoty, bo zaraz miała zacząć się lekcja angielskiego, ale czy teraz któremukolwiek to przeszkadzało? Języki przecież znali doskonale i kręconowłosy był gotów się spóźnić.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {09/08/22, 12:29 am}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski

 - W końcu zaczynasz doceniać mój geniusz. - Parsknął ciesząc się widokiem rozbawionego kochanka. Urocze uśmiechy Marcela bywały zabójcze, ale to właśnie te niekontrolowane, roześmiane grymasy były jego ulubionymi.  - Mhmmm, a ja ciebie kocham jeszcze mocniej. - Odparł jak zawsze i wziął porządny wdech, ciesząc się bliskością blondyna. Tak naprawdę zaciągnął go tu, bo już nie mógł wytrzymać tylu godzin, bez jego dotyku, ale nie miał nic przeciwko, kiedy Marcel posunął się o krok dalej. Przyszpilony do ściany, od razu poczuł jak zalewa go fala podniecenia, przez którą został zalany całkowicie, kiedy Blondyn wpił się w jego wargi. Znacznie częściej to Wiśnia dominował, jednak zdarzało się, że oddawał prowadzenie. Bez wahania oddawał się w jego ręce i pozwalał zrobić ze sobą co tylko chciał. Do nikogo innego nie miał tak wielkiego zaufania.
- Nghnnn... ałć, heh. - Przygryziony zajęczał roześmiany w usta kochanka chłonąc jego oddech. Lubił kiedy był z nim trochę mniej delikatny. Nie na poziomie typowego masochisty, ale lubił kiedy pokazywał pazurki. Pieszczoty na podniebieniu sprawiły, ze kompletnie zapomniał o tym, że wciąż znajdują się w szkole i na dodatek mają jeszcze przed sobą kilka godzin lekcyjnych. Zapomniało także o tym jego krocze, które od momentu rozpoczęcia pocałunku, stało w pełnej gotowości. Właśnie tak silny efekt miał na niego Zieliński i to dlatego te jego niby niewinne muśnięcia w szatni, sprawiły, że Zbyszek lekko spanikował.  
  Czując jak jego ukochany ma drobne problemy z jego paskiem nie był wstanie wstrzymać chichotu.
- Spokojnie, nigdzie ci nie uciek- Nhg!... o kurde... - Dotyk dłoni Marcela na jego nabrzmiałym przyrodzeniu na chwilę odebrał mu oddech. Zacisnął na moment powieki, po czym uchylił je aby spojrzeć na swoje dzieło w postaci podnieconego penisa Marcela.- Widzę. Winny i cholernie z tego dumny. - Z łobuzerskim uśmiechem w sunął dłoń pod koszulkę blondyna. Chwilę krążył palcami po jego torsie, badając doskonale znane mu zakamarki jego ciała, ale w końcu odnalazł jeden z jego sutków. Od razu zaczął go trącać i masować, kreśląc drobne kółeczka. Oblizał wargi na samą myśl o zassaniu się na nim, czy lekkim podgryzaniu. Musiałby się jednak odsunąć od blondyna, czego w tamtej chwili nawet nie potrafił sobie wyobrazić. Nie kiedy Marcel tak słodko dusił w nim swoje jęki. Choć wolał aby tego nie robił. Brakowało mu tego cudownego dźwięku jaki z siebie wydawał, kiedy nie mógł dłużej się kontrolować., kiedy go penetrował po samą nasadę.
  Czując zbliżający się orgazm, co raz częściej z warg szatyna uciekały jęki. Gdyby ktoś w tamtym momencie wszedł do męskiej łazienki, to na sto procent zostaliby nakryci. Taka myśl z nutką zagrożenia wystarczyła, aby podniecenie Zbyszka sięgnęło granic. Chwycił dłoń blondyna, która obejmowała ich przyrodzenia i lekko ją ściskając, przejął kontrolę nad tempem.
- M-mArcyś... Ja już... ghmm...ahhh~ Marcel... - Zajęczał wprost do jego ucha szczytując. Zawsze był o wiele szybszy od swojego partnera w kończeniu, ale tym razem chyba przeszedł samego siebie. Winne temu były oczywiście wcześniejsze zaczepki, jak i wysiłek fizyczny. Ale nie zamierzał zostawiać swojego chłopaka na lodzie. Choć pewnie minę miałby boską.
- Uwielbiam cię kochanie... - Zamruczał wciąż czując dreszcze przyjemności rozchodzące się od jego podbrzusza i złożył na ustach ukochanego soczysty, przedłużony pocałunek. - Ale teraz twoja kolej. - Przygryzł dolną wargę i niechętnie odsunął od siebie chłopaka, aby zaraz kucnąć miedzy jego nogami. Szybkim ruchem przewlekł jedną z nóg chłopaka przez nogawkę spodni, co było wyjątkowo proste zawarzywszy na typ dolnego odzienia blondyna. Jego styl był uroczy, ale też jaki praktyczny. Podniósł jego nogę i ustawił ją na sedesie.
- Powodzenia. - Był ciekaw jak długo uda mu się być cicho. Posłał mu z dołu przebiegły uśmiech i bez ostrzeżenia objął wargami główkę jego nabrzmiałego przyrodzenia. Do jego nozdrzy od razu wdarł się mocny zapach lekko spoconej skóry blondyna, który mieszał się z mydłem i dezodorantem, jakich użył po zajęciach fizycznych. Zaczął zręcznie krążyć językiem po żołędziu, czasami biorąc go coraz głębiej w usta.
-  Hah, wyglądasz jakbyś miał zaraz wybuchnąć. - Skomentował roześmiany, kiedy tylko oderwał się aby wziąć głębszy oddech. Złożył na jego czubku delikatny pocałunek, patrząc głęboko w zamglone przez podniecenie zielone tęczówki. - Dojdź w mnie. - Polecił od razu biorąc go niemalże po samą nasadę, a z każdym ruchem starał się wziąć go jeszcze głębiej. Językiem też nie próżnował. Drażnił każdą wrażliwą część jego przyrodzenia. Znał przecież na wylot jego słabe punkty. Dłonie zacisnął na pośladkach blondyna, ugniatając je jak wielkie piłki antystresowe. Którymi według Wiśni były. Bo wystarczyło parę ściśnięć, a jego dzień automatycznie stawał się lepszy. A jak szybko odchodziło jego zmęczenie z całego dnia! Oczywiście nie wahał się też krążyć palcami po jego wejściu, co chwilę lekko na nie napierając. W tym też momencie rozległo się skrzypienie drzwi wejściowych, a krzątanina kroków zdradzała, że do pomieszczenia weszły co najmniej trzy osoby. Jednak szatyn nawet nie myślał się zatrzymywać.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {09/08/22, 07:36 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68

     Wkrótce jego ukochany podjął grę, szybko odnajdując jego pierwszy czuły punkt, palcami bawiąc się sutkami blondyna. Musiał przyznać, że każdy erotyczny dotyk niezależnie od miejsca, rozpalał chłopca, a tamten przecież doskonale znał jego najczulsze punkty. To powodowało, że nagle temperatura w pomieszczeniu wzrosła, rozpalając jego ciało, jednocześnie powodując, że jego jęki coraz śmielej wydobywały się z ust, które dalej dusił z pomocą ciała kochanka.
      To była swego rodzaju masturbacja, tylko ich oboje razem i z pomocą rąk kręconowłosego. Ta prawdziwa masturbacja została odpuszczona przez niego odkąd tylko wszedł w związek z szatynem. Ich ciała po kilku wskazówek dobrze się uzupełniały, biorąc i dając samo, co najlepsze. Do tego między nim często dochodziło do zbliżeń, co zapewne
było spowodowane burzą hormonów, no i tym, że Wiśnie bardzo łatwo było podniecić.
       Jęki samego Zbyszka potrafiły przenieść drugiego kochanka w inny świat, jeszcze bardziej nasilając te przyjemne uczucie, drażniące każdą komórkę młodego chłopak. Była to niewątpliwie najlepsza i najprzyjemniejsza muzyka dla jego uszu, bijąc jego ulubionych artystów na głowę i był dodatkowo dumny z siebie, że potrafi wydobyć z szatyna takie odgłosy ich miłości i to w tak krótkim czasie, ponieważ już po kilku krótkich minutach usłyszał swoje imię, jeszcze cięższy oddech i w tej samej sekundzie po dłoni Marcela rozlał się ciepły, lepki płyn o konsystencji śliny, brudząc przy okazji jego przyrodzenie, które zdawało się być jeszcze twardsze i nabrzmiałe.
        Praktycznie zawsze to właśnie szatyn dochodził przed blondynem i choć na początku to jemu przeszkadzało, że rzadko mógł dojść z nim poprzez penetrację, to teraz zdążył się do tego przyzwyczaić i czerpać satysfakcję, że tak bardzo go podniecał.
         Spojrzał na niego rozgorączkowanym wzrokiem, tym zamglonym spojrzeniem, odchylając mocno głowę do tyłu i zagryzając dolną wargę, by tylko nie jęknąć. Już nie mógł schować się w tak bosko pachnące ciało Zbyszka, a nie chciał, by ktoś z korytarza ich jeszcze usłyszał. Tu też szatyn nie próżnował, językiem drażniąc jego penisa, powodując, że hamowanie się z odgłosami było coraz trudniejsze i chwilę później schował usta w zgięciu łokcia. Choć tak mógł trochę zdusić swoje jęki, które tylko przybierały na siły.
         Ukochany wyglądał cholernie seksownie, biorąc go całego do buzi, to jak rytmicznie jego głowa poruszała się w górę i w dół. W jego ustach było tak przyjemnie ciepło i jednocześnie mokro, dlatego za chwilę zaczął sam poruszać biodrami, wbijając paznokcie w ramiona kochanka.
       Ale zaraz zesztywniał i tym razem nie było to tylko przyrodzenie. Usłyszał nagle odgłosy czyiś butów, obijających się o kafelki i jak owe osoby zajmują kabiny, w tym obok dwóch chłopaków, uprawiających seks oralny. Wtedy spojrzał na swojego chłopaka tym błagalnym spojrzeniem, prosząc, żeby przestał, chociaż na chwilę, bo czuł, że i jego koniec jest bliski. Czuł znajome uczucie w podbrzuszu, promieniujące do jego penisa, to jak cholernie Zbyszek go podniecał, trzymając jego przyjaciela w ustach i to jak kazał mu skończyć w nich. W przeciwieństwie do niego, Marcel nie za bardzo lubił, gdy ten kończył w jego buzi. Nie przepadał za tym specyficznym smakiem i o wiele bardziej wolał dostać wytrysk w środku jego dziurki lub na twarzy czy też na innej części ciała.
      I nie potrzebował dłuższego zaczepiania tego wrażliwego miejsca; poruszył się w jego ustach jeszcze dwa razy i wbrew sobie właśnie wytrysnął prosto na język i do gardła kochankowi, robiąc to z naprawdę głośnym jękiem, rozbijającym się po ścianach łazienki. Jego policzki od razu przybrały buraczanego koloru, bo dopiero po tym dźwięku, goście ich „przedstawienia” spuścili wodę i szybko wyszli z łazienki. Marcel miał tylko nadzieję, że uznali, że była to tylko masturbacja z jego strony, ale tak czy siak był zażenowany całą sytuacją.
      - Okropny jesteś – wyburczał, z trzęsącymi dłońmi podciągając bieliznę i spodnie. Ale mimo tego, że była to wina Wiśni, to zbliżył się do niego, pociągając go na swoje kolana, kiedy usiadł na deskę od sedesu. - I ciężki –, ale nie zrezygnował z takiej pozycji, jednak odczuwając jego wagę na swoim drobniejszym ciele. Mimo tego objął go w pasie i ponownie się w niego tulił, mocno lgnąc do jego dotyku. Teraz dla Marcela tym bardziej liczyła się bliskość Zbyszka. Był mocno zawstydzony, no i potrzebował czułości, by wyrównać oddechy i bicie serc, a także w miarę potrzeby porozmawiać, o stosunku. Blondyn chciał, by oboje czuli się zaopiekowani i bezpieczni w swoich ramionach.
**
     - Byliśmy u pielęgniarki. Musiałem zjeść coś dziwnego rano – wytłumaczył ich oboje, gdy tylko przekroczyli próg sali, a wszystkie oczy ich klasy zostały zwrócone na nich.
      - Ale już lepiej, tak? - zapytała nauczycielka, poprawiając okulary.
      - Lepiej –odparł, posyłając jej lekki uśmiech, trzymając się teatralnie za brzuch. Całe szczęście każdy tutaj zebrany wiedział o chorobie Marcela, więc kłamstwo uszło im sucho. Do tego każdy też wiedział, że ta dwójka była ze sobą nierozłączna i jak ktoś chciał porozmawiać tylko z jednym z nich, to musiał liczyć się z tym, że rozmawiał też i z drugą osobą. Byli w szkole nierozłączni, dlatego też do rzekomej pielęgniarki też musieli iść razem.
      Nikt zaś nie musiał wiedzieć, że to było prawie niemożliwe, żeby Marcel zjadł coś, co zawierało gluten we własnym domu, ponieważ od lat jego rodzice również żyli bezglutenowo. Łatwiej było jego matce gotować dla całej rodziny jedno danie niż dzielić na to dla jej syna i dla reszty, uważając przy tym, by nie wpadł do tego jakiś niepożądany okruszek. Dlatego w całej kuchni można było znaleźć tylko bezpieczne produkty dla blondyna.
     - Dobrze, macie obecność. - Z tymi słowami, chłopcy usiedli w swoich ławkach
**
       Pozostałe lekcje minęły już spokojnie. Nie było żadnych sprawdzianów czy kartkówek, nikt nie naskakiwał na blondyna i też żaden z nich nie inicjował kolejnych zbliżeń, zaś po ostatnim zadzwonieniu dzwonka, Marcel dołączył do Wiśni, kierując się do jego domu. Nie chciał tak szybko żegnać się z ukochanym, poza tym musiał pomóc mu w odrobieniu lekcji. Taka przynajmniej była jego oficjalna wymówka.
       Z tą myślą wystukał SMS-a do mamy i do ojca na wypadek, jakby dalej byli pokłóceni, z wiadomością, że jest u Zbyszka.
       Po otwarciu drzwi wejściowych od razu na niższego o centymetr chłopaka, rzuciły się oba psy, skacząc po nim i wywijając przy tym ogonkiem.
      - Oooo, jakie słodkie bubusie – powiedział przesłodzonym głosem, jakby rozmawiał do małego dziecka. - Tęskniliście za mną? Moi najprzystojniejsi mężczyźni. - Głaskał oba psy na przemian, nawet dając się im oblizywać po policzkach. Te machały szczęśliwie ogonkiem, nie pozwalając na przestanie pieszczot, a szczególnie Reksio, który skakał wokół nóg Marcela, gdy ten nawet się do nich schylił. I przez chwilę nawet zapomniał o istnieniu swojego mężczyzny, zajmując się tylko ukochanymi pieseczkami.
       - Dzień dobry – odezwał się w końcu do prawdziwego człowieka, to znaczy do matki Zbyszka, która to wynurzyła się zza progu kuchni, uśmiechając się.
      -O, dzień dobry. Nie spodziewałam się, że też przyjdziesz. - Wytarła brudne ręce od bułki tartej w swój fartuszek. - Zaraz coś dla ciebie przygotuje, chyba jeszcze mam mąkę kukurydzianą – dodała, chowając się ponownie w kuchni.
      Chłopak ostatni raz pogłaskał spragnionych pieszczot chłopaków i skierował swoje kroki do kuchni. Na kuchence gazowej stały już ugotowane ziemniaki, pogniecione i gotowe do podania. Obok nich na talerzu były także przygotowane kotlety schabowe, niestety panierowane w bułce tartej, ale tak jak mówiła mama Zbyszka, zaraz na czystej patelni został specjalnie dla jego „przyjaciela” usmażony kotlet, tym razem w mące kukurydzianej.
     - Hej. - Tym razem do kuchni wszedł Mateusz, uśmiechając się od ucha do ucha.
     - H-hej – wyjąkał, zaskoczony blondyn, prawie uderzając kolanem o stół. Kompletnie nie spodziewał się, że i starszy brat będzie w domu. Zazwyczaj widział go tylko w kościele, pary razy też udzielał komunii świętej kręconowłosemu, ale zawsze uciekał przed nim, gdy akurat stał w kolejce do spowiedzi. Nie to, że miał zamiar wyspowiadać się z tego, że jest gejem w sekrecie kochającym jego brata i będąc przez niego posuwanym, i na odwrót, ale czuł się naprawdę niezręcznie w jego towarzystwie. Przecież jeszcze pamiętał, jak nie tak dawno widział go ubranego... normalnie – chłopaka, który korzystał z życia. Nie mógł uwierzyć, że jego młodszy brat poszedł całkowicie w inne ślady. Tak bardzo się o siebie różnili, tylko wygląd przypominał wciąż Marcelowi, że był starszy brat Zbyszka.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {13/08/22, 11:31 pm}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski


  Z każdym głębszym pchnięciem, jego ciało przeszywała kolejna seria dreszczy. Jego zapach, jego smak, te pulsujące pod językiem żyły, brak możliwości nabrania powietrza do płuc i paznokcie wbijające się ramiona. Zapytany bycie masochistą zagorzale by zaprzeczał, jednak wszystko zmieniało się, kiedy na scenę wchodził Marcel. On mógł z nim zrobić wszystko co tylko chciał. Dokładnie tak samo, jak Wiśnia mógł zrobić wszystko z Marcelem.
  Takie droczenie się z nim nie było niczym nowym. Choć planował jedynie trochę potorturować kochanka, to ten nie mógł się powstrzymać przed dojściem. Głośny jęk i ciepły płyn rozlewający się w jego gardle. Oczywiście nie wszystko zdołał połknąć mleczna stróżka ściekła mu po brodzie, kiedy w końcu parsknął śmiechem po tym jak biedni słuchacze pokazu Marcela uciekli z popłochem.
- Za to mnie kochasz. - Starł spermę kciukiem i oblizał palec. A posadzony na kolanach blondyna, od razu uniósł się odrobinę nie chcąc za bardzo obciążać chłopaka. - Kiedyś schudnę. - Obiecał odgarniając jego złote loki z czoła, które zaraz czule ucałował.

...

  Ostatnie dni były na Zbyszka wyjątkowo udane. Spędzał je od rana do wieczora z Marcelem, bawili się, szaleli, zbliżaj do siebie jeszcze bardziej. Czuł się jakby wygrał los na loterii. A już szczególnie kiedy widział tak słodkie zachowanie chłopaka, jak podczas witania się z jego psami.
- Zaczynam się robić zazdrosny. - Westchnął z pobłażliwym uśmiechem, samemu z boku smyrając swoje czworonogi. Ze swoją rodzicielką przywitał się szerokim uśmiechem. W końcu jego słowa nie mogły zostać odebrane w dziwny sposób, nie miał o co sie martwić. Już dawno opanował tą banalnie prostą sztukę.
- Nie trzeba mamo- Eh, nie mamy wyboru. - Westchnął trochę niechętny na dręczenie Marcela rodzinnym obiadkiem. Tm bardziej, że wiedział iż przy stole będzie zasiadać jego święty brat. W końcu sam nie czuł się komfortowo w jego obecności. Dla rozgrzewki postanowił pomóc trochę matce w znoszeniu talerzy, ale ostatecznie zasiadł obok blondyna, akurat jak byli  w środku rozmowy.
- Powiedz, nie myślałeś o powrocie do chóru kościelnego? Pamiętam jak wierni zawsze chwalili twój głos. - Zagadywał ochoczo młody ksiądz.
- Mati, nie naciskaj. Teraz ledwo mamy czas na odpoczynek przez te wszystkie egzaminy. Jak zwykle nauczyciele obudzili się na koniec roku. - Wybronił swojego chłopaka z trudnej sytuacji, po czym szybko dokończył swoją porcję. - Pyszne Mamo, dziękuję. Wziąłbym dokładkę, ale jak mówiłem egzaminy. Marcel musi mnie podszkolić, bo wszystko zawalę. - Odczekał, aż blondyn skończy swoją porcję i odłożył ich talerze do zlewu.
- Pozmywam wieczorem. - Dodał jeszcze nim wyciągnął ukochanego z kuchni i po prowadził go do swojego pokoju.
  Przekroczył prócz jako pierwszy i od razu siadł ciężko na materacu rozłożonym na parapecie, przy otwartym oknie.
- Sorry, kompletnie wyleciało mi z łba, że Mati wrócił. teraz będzie u nas korkował, bo Babka ma na jego punkcie świra. - Westchnął wplatając palce w brązowe kosmyki, które zaraz rozczochrał wyładowując lekkie podirytowanie. - Ale że skubany od razu chciał cię werbować. - Podkulił jedną z nóg do torsu i wsparł na niej brodę.
- A ty co tam grzebiesz?... - Z zaciekawieniem uniósł jedną brew, ale zaraz na jego usta wpłynął lekki uśmiech, kiedy w dłoni blondyna znalazł się szkicownik. - Mam się rozebrać? Narysujesz mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn? - Zaczął chcąc ukryć swoje drobne zawstydzenie, ale zapewne zdradził go lekki rumieniec. Robili już ze sobą dosłownie wszystko i widzieli każdy skrawek swoich ciał, ale bycie modelem Marcela zawsze go lekko peszyło. Musiał siedzieć sztywno i znosić błądzący namiętnie po jego ciele wzrok zielonych tęczówek, walcząc z niepowstrzymaną ochotą rzucenia się na chłopaka. Może jednak lepiej, że nie prosił go tego dnia o pozowanie w negliżu. W końcu jego cała rodzina była dwa pokoje dalej, a letni wiaterek mógłby niefortunnie podziałać na jego koleżkę. Dopiero musieliby się tłumaczyć.

...

  Kolejne dni tygodnia wyglądały dokładnie tak samo. Nudzenie się na lekcjach, wymykanie się w ustronne miejsca na przerwach i cieszenie samotnością na łonie natury. Żyć nie umierać.
  W końcu przyszła też długo wyczekiwana przez Zbyszka sobota. Na trening stawił się z dobrym półgodzinnym wyprzedzeniem, zadziwiając samego trenera, a na meczu grał zaskakująco skupiony. W głowie miał tylko jeden cel, zdążyć na randkę z Marcelem. Dlatego nawet nie tracił czasu na zabawę i droczenie się z kolegami z  drużyny, jak to zazwyczaj miało miejsce na murawie. Trener był zdziwiony, ale miał na co narzekać.
- No widzisz, jak się tylko trochę postarasz, to grasz jak zawodowiec. - Poklepany podczas picia, zakrztusił się trochę.
- D-dzięki trenerze. - Zaśmiał się wycierając w koszulkę i spojrzał na zegarek. Do dziesiątej zostało pięć minut. - Trenerze ja-
- Jak tak dobrze ci udzie, to jeszcze jedna rundka. Chłopakom też przyda się wycisk, żebyście nie wariowali za bardzo podczas weekendu. - Po tych słowach Wiśnia automatycznie pobladł. Pięć minut, nie teraz już cztery minuty nie wystarczyły nawet do rozpoczynającego gwizdka. Wiedział, że będzie tego gorzko żałować, ale nie zamierzał się spóźnić.
- Pewnie, tylko skoczę do kibelka. Wydoiłem całą butelkę, minutę i wracam. - Nie dając czasu na odpowiedź mężczyźnie, szatyn zwiał do szatni. Nie miał jednak nawet chwili na przebieranie się. Jedynie się odświeżył, złapał plecak i zwiał ze szkoły.
  Przystanek był pod przeciwnym wejściem szkoły, które zawsze było zamknięte, ale skakanie przez ogrodzenia nie było niczym nowym dla Wiśni. Zrobił to przy pomocy drzewa i choć wpadł na ściankę przystanku, to zaraz się otrzepał i okrążył go. Marcel siedział na ławce z poddaną miną.
- Trochę więcej wiary we mnie. - Wyszczerzył się i wciągnął chłopaka do autobusy, który zamknął się za nimi, ułamkiem sekundy mijając but blondyna. - Ej ostrożniej trochę! Ktoś tu w końcu straci syrę! - Warknął do kierowcy, ale zaraz parsknął z ulgą.
- Nie wierzę, że zdążyłem. - Wysapał wskakując na wolne podwójne siedzenie i opadł na oparcie, nie mając siły nawet na pozbycie się liści ze swojej czupryny. Jedynie ostrożnie przytrzymał plecak na kolanach, ochraniając jego delikatną zawartość.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {16/08/22, 01:00 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68

       Przed blondynem został postawiony talerz z typowym polskim obiadem, tylko z taką różnicą, że jego schabowy nie został obtoczony w bułce tartej, za co podziękował matce Zbyszka. Chodzenie w gości zawsze stanowiło jakiś problem dla blondyna i dla gospodarzy, zwłaszcza, gdy polska gościnność wymagała wystawienie na stół ciast lub ciasteczek, a najlepiej właśnie nałożeniu posiłku. Wtedy zazwyczaj Marcel musiał tłumaczyć zebranym, co to jest ta cała celiakia, co nie rzadko kończyło się współczuciem i tym, że musiał przez cały wieczór siedzieć tylko przy szklance soku, dlatego też doceniał każde starania, a zwłaszcza rodzicielce swojego chłopaka, gdy mógł na spokojnie zjeść z nimi wspólny posiłek.
      Wytrzeszczył oczy w niemałym szoku, słysząc pytanie z ust młodego księdza i od razu do ust przyłożył sobie szklankę soku pomarańczowego, by tylko mieć chwilę więcej, aby wymyślić wymówkę. Całe szczęście pałeczkę przejął za niego ukochany, ratując sytuację i od razu Marcel poczuł, jak jego ciało się rozluźnia. Zawsze Wiśnia był lepszy w wymyślaniu kłamstw, w wymówek i ogólnie w całym aktorstwie, i teraz blondyn był mu za to wdzięczny, co nawet obwieścił uśmiechem w jego stronę. To był talent szatyna, który blondyn mu zazdrościł.
       Marcel może oprócz talentu artystycznego, posiadał też talent do śpiewania, ale swoją karierę zakończył już na chórze i ani mu się nie śniło, by do niego wracać. Chodzenie do kościoła, co każdą niedzielę i na każde święto, po prostu go męczyło, zwłaszcza, jak sam pomału powątpiewał w to wszystko. Również nie czuł się tam mile widziany, odkąd pewnego razu nie usłyszał od księdza z ambony, że jest częścią „tęczowej zarazy”, a nikt z wiernych wtedy nie zaprotestował. Najpewniej wszystkim to wtedy pasowało i takie sytuację powtarzały się jeszcze kilkukrotnie, a wtedy kręconowłosy szukał rozpaczliwie wspierającego spojrzenia Zbyszka.
         - Nawet nie zapytał mnie, czy wszystko u mnie gra – przyznał rację.  - Tylko ty nigdy nie wpadaj na pomysł zostanie księdzem, bo wtedy zamknę cię w naszej wspólnej sypialni – dodał, krótko się śmiejąc, oczywiście nie wierząc, by kiedykolwiek wpadł na taki pomysł.
         Usiedli razem przy oknie, skąd przez szybę wpadało do pomieszczenia jasne słońce, rozbijające swoje promienie o opaloną skórę Wiśni i to w połączeniu z tym, że był ułożony w ciekawej pozie, sprawiło, że Marcel z plecaka zaczął wygrzebywać swój czarny szkicownik, który prawie zawsze miał przy sobie.
         - To następnym razem. - Uśmiechnął się.  - Poza tym już twoich aktów mam pełno.
          Zbyszek był dla blondyna ważną częścią życia, jak nie całym życiem, więc nic dziwnego, że był także dla niego muzą, która inspirowała go do dalszych dzieł. W swoim szkicowniku miał mnóstwo  szkiców swojego chłopaka, które często przenosił na duży format. W pokoju pochowane miał płótna czy też kartki z bloków, przedstawiające właśnie szatyna. Były to portrety w różnych kolorach, akty albo po prostu obrazy, które przypominały o tej muzie. Malowanie i rysowanie było pasją Marcela, więc nie było w tym nic dziwnego, że i tę chwilę chciał uwiecznić na papierze, zwłaszcza, gdy Wiśnia wyglądał tak pięknie. Poza tym lubił patrzeć na lekki rumieniec na jego policzku, który oczywiście nie komentował. Nie chciał go jeszcze bardziej zawstydzać, chociaż nigdy nie rozumiał takiej reakcji.
**
       - Ubrałbyś się wreszcie w coś męskiego – odezwał się niespodziewanie starszy mężczyzna, siedzący w swoim dużym, skórzanym fotelu. Teraz patrzył się intensywnie na swojego syna, który właśnie wkładał trampki w korytarzu. - I poszlibyście wreszcie zagrać w piłkę czy w kosza, a nie znowu włóczyć się po mieście
        - Co? - zapytał blondyn, rzucając na siebie krótkie spojrzenie w lustrze.  - Ubrania przecież... - przerwał gwałtownie, ledwo powstrzymując się przed powiedzeniem, że ubrania nie mają płci.  - Przecież nie definiują mojej męskości. P-poza tym będzie gorąco – wykręcił się jakoś.
       Marcel ubrany był w zielone, sztruksowe, krótkie spodenki i różową oversize koszulę, na której widniały czerwone truskawki z ciemnozielonymi szypułkami w otoczeniu z czerwonymi kropkami. Koszula wetknięta była w dół odzienia i chyba to ona najbardziej irytowała ojca blondyna, bo ten ubrany był po prostu w pierwsze, lepsze dresowe spodnie i oczywiście w ciepłą pogodą świecił gołą klatką piersiową. Za pewne nie podobał mu się kolor górnej części garderoby, bo przecież kolor różowy zarezerwowany był tylko dla dziewczynek, zaś Marcel uważał inaczej.
      Do tego jego włosy były pieczołowicie zadbane, spływając idealnymi loczkami na czoło i szyję blondyna, a na niej właśnie był wypsikany ulubionymi perfumami. Wszystko to było zrobione specjalnie dla swojego ukochanego, bo w końcu dla niego chciał wyglądać idealnie. Poza tym mieli zamiar jechać do miasta i nie chciał pokazywać, że pochodzi ze wsi.
     W końcu po tej niezbyt przyjemnej rozmowie znalazł się na ławce przed szkołą, na przystanku, na którym umówieni byli chłopcy. Kolejne minuty mijały nieprzyjemnie szybko i w końcu Marcel siedział zniecierpliwiony z głową opartą o łokieć. Zwłaszcza, że zaraz przed nim podstawił się autobus z nazwą ich wsi i „Kościerzyna”, wpuszczając do środka pasażerów.  Blondyn, co chwilę patrzył na zegarek w telefonie, już będąc całkowicie zrezygnowany, gdy do dziesiątej zostały tylko dwie minuty.
     Na pewno nie gniewał się, gdyby jednak chłopak się spóźnił. Piłka nożna była jego pasją i niższy zrozumiałby, jeśli nie mógł urwać się wcześniej z treningu. Pewnie byłby trochę przybity i przede wszystkim głodny (bo nie jadł dzisiaj śniadania), ale jakakolwiek randka z Wiśnią mu odpowiadała,  tylko że dzisiaj był nastawiony na kino.
    I uśmiechnął się szeroko, od ucha do ucha, widząc chłopaka dosłownie wylatującego z drzewa.
     - Na chwilę zapomniałem, że mam do czynienia ze współczesnym Tarzanem. - Zaśmiał się krótko. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę – powiedział, już zamierzając się pochylić nad chłopakiem i sprezentować mu soczystego buziaka, ale no tak, byli wśród ludzi. Dlatego też tylko starannie wydłubał źdźbła trawy i liści z jego włosów.  - I jak było na treningu?
   Chłopak zdecydowanie wyglądał jakby dopiero co z niego wyszedł, nawet nie zdążył się przebrać w swoje ubrania, do tego było czuć od niego toną dezodorantu. Ale czy to nie dodawało mu uroku?
     Po trzydziestu minutach rozmów i słuchania muzyki z telefonu Marcela, wysiedli na dworcu autobusowym, zostając powitani lekkim wietrzykiem. Ludzie zaczęli się rozchodzić w swoje strony, a wtedy to tym razem Zbyszek grzebał w plecaku.
      - Jejku... Wiśnia... nie musiałeś – powiedział zauroczony. W ręku ukochany trzymał przepiękny bukiet, którym od razu blondyn został oczarowany. W bukiecie znajdowały się cynię w różnych kolorach – w pięknym odcieniu różu, czerwieni i żółci, która przypominała kolor wczorajszego słońca. Uroku dodawało jeszcze to, że kwiaty pochodziły za pewne z ogrodu szatyna, o który sam dbał. - Są śliczne. - Stanął na palcach i objął swojego chłopca w szyi.  - Dziękuje.
      I mógł skierować bukiet w dół, udając, że właśnie kupił go gdzieś w kwiaciarni i był dla kogoś, ale Marcel chciał się chwalić podarunkiem, nie zwracając uwagę na nikogo innego, co udowodnił jeszcze tym, że zaraz wplątał swoje palce w dłoń Zbyszka i dumnym krokiem ruszył w stronę piekarni.
      Znalazły się ciekawskie spojrzenia na parzę dwóch chłopców, niektóre z nich nie były zbyt przyjemne, tak samo jak szepty za nimi, ale blondyn zdawał się tym kompletnie nie przejmować i puścił dopiero swojego chłopca przed wejściem do sklepu.
      - Poczekaj tutaj – rzekł i przekroczył próg, ustawiając się w kolejce.
     Od razu poczuł zapach świeżego pieczywa, które musiało niesamowicie chrupać pod zębami, a także czuł topiącą się czekoladę i krem, ale jego celem były oczywiście bezglutenowe drożdżówki z jagodami. Zapłacił za dwie ze swoich pieniędzy, chcąc chociaż tym odwdzięczyć się za niespodziewany prezent, nawet jeśli to Zbyszek miał być ich dzisiejszym sponsorem. Poza tym był głodny.
      Usiadł z nim na pobliskiej ławce, wręczając mu jedno zawiniątko i zabrał się za swoją drożdżówkę, kładąc ostrożnie kwiaty obok siebie. No i zaraz musiał kciukiem zetrzeć z prawego kąciku ust Wiśni pozostałości po jagodach.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {16/08/22, 10:15 pm}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski


- Gadasz jakbyś mnie wcześniej w akcji nie widział w domku. - Uśmiechnął się na dźwięk śmiechu ukochanego i nachylił się, aby temu wygodniej było wybierać liście z jego czupryny. - Świetnie. Wbiłem trzy do zera. Ogiński był tak wniebowzięty, nigdy żeś go takiego nie widział. - Parsknął sprzedając blondynowi słodkie kłamstwo. Normalnie nie ukrywałby przed nim całej tej ucieczki, ale nie chciał psuć mu humoru już na starcie długo wyczekiwanej randki. Tego dnia mieli się dobrze bawić, odprężyć i nacieszyć swoim towarzystwem. Nie zamierzał pozwolić, aby jego problemy to zepsuły. Marcel na pewno by się zamartwiał.

...

  Własnoręcznie wychodowany i zebrany bukiet, jak zwykle okazał się ogromnym sukcesem. Wszystkie kwiaty w ogrodzie Wiśni były przeznaczone dla Marcela. Nawet zimą, starał się albo wyhodować coś w domu, lub nazbierać zasuszone główki najpiękniejszych okazów, aby ten mógł je następnie wykorzystać w swoich obrazach. Lub też innych ciekawych i kreatywnych dekoracjach jakie był zdolny wymyślić.
- Musiałem, musiałem. Dla mojego ukochanego musiałem. - Odparł przedrzeźniając trochę blondyna, ale uśmiechnął się przy tym czule. Wiedział, że wybrane kwiaty będą pasować do jego złotych loków. Ale co do nich nie pasowało? Pięknemu przecież ze wszystkim do twarzy. Żałował tylko, że nie otrzymał w tamtym momencie soczystego buziaka, ale wiedział, że to nadrobią i to z nadwyżką. Teraz był zadowolony móc chociaż ścisnąć dłoń swojego chłopaka. We wsi w życiu nie odważyliby się na ten czuły gest, jednak byli teraz dobry kawał od domu, prawdopodobieństwo spotkania kogoś bliskiego było znikome. Mogli wyluzować.
  Czego oczywiście Wiśni nie trzeba było dwa razy powtarzać. Cierpliwie wyczekał kochanka z zamówieniem, w które jak tylko wylądowało w jego dłoniach, wgryzł się ze smakiem. I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu nie potrafił przywyknąć do dziwnego posmaku jakie pozostawiała po sobie żywność pozbawiona glutenu. Teraz był do niej przyzwyczajony bardziej, niż do tych ze standardowymi składnikami. Przez tyle lat jednak nie nauczył się jeść bez brudzenia się, co od razu zauważył blondyn, który starł jagodowe nadzienie z jego ust.
- Ej! - Mruknął jakby niezadowolony, łapiąc jego rękę, po czym oblizał jego kciuk, co trwało zdecydowanie dłużej niż powinno.
- Pychota. - Skomentował z anielskim uśmiechem niewiniątka. - Ale zamiast jagód, mam teraz cholerną ochotę na truskawkę. - Przesunął prowokująco językiem po górnej wardze, zaraz jednak zasłaniając się ręką, żeby stłumić śmiech. Uwielbiał się z nim trak droczyć i drażnić. Kiedy wystarczająco się postara, to otrzymywał nagrodę w postaci wylewającego się na jego policzki soczystego rumieńca. Na etapie ich związku był to już rzadki widok, ale Wiśnia uwielbiał wywoływać u swojego ukochanego takie reakcje.  
- Nie mogę się na ciebie dzisiaj napatrzeć. - Przyznał szczerze wpatrując się w te jego niesamowicie zielone oczy. - Musimy częściej jeździć do miasta, jak tak się będziesz stroić. - Wyszczerzył się lekko, po czym z westchnięciem padł na oparcie ławki, ale też przyległ do ramienia blondyna. - No i tutaj możemy zrobić to. - Mówiąc to ponownie złączył ich dłonie, zaraz przyciągając też je do swoich ust, aby musnąć wargami, wierzch ręki Marcela. - Choć zapłata za kwiatki była dzisiaj niewystarczająca... - Wydął wargi spoglądając wyczekująco na Marcela.
  Ich ławkę co chwilę mijali ludzie, który albo zwracali na nich uwagę, albo też nie. Ale ani Wiśnia, ani Marcel ich nie znali, więc nie zamierzał się wstrzymywać. Nie czekając na odpowiedź ukochanego sam wychylił się i skradł mu buziaka. Do seansu mieli jeszcze trochę czasu, który mogli  tak spędzić.

...

Przepychając się przez tłumy ludzi stojących w kolejkach, szatyn mocno trzymał dłoń ukochanego, żeby przypadkiem nie zostali rozdzieleni. Mieli już na swoim koncie dobre piętnaście minut spóźnienia, ale liczył, że wziąć będą lecieć reklamy. Najważniejsze żeby ich wpuścili na salę. Zajadając się rozluźnili się za bardzo i zupełnie zapomnieli o zaplanowanym filmie. Albo raczej Wiśnia zapomniał. A kolejki przy barze nie działały na ich korzyść.
- Dajesz radę? Już prawie jesteśmy. - Wyszczerzył się rozbawiony zamieszaniem, ale upewniał się oczywiście, czy jego ukochany za nim nadąża. - Sala 3..4...5...7! Jest! - Byli blisko swojego celu, jak i tłum wreszcie został w tyle. Dlatego też puścił  blondyna, aby chwilę odsapnął, a sam podbiegł do mężczyzny sprawdzającego bilety. Lekko się natrudził trzymając przekąski i picia, ale w końcu wygrzebał dwa bilety na film o piratach.  Mężczyzna sprawdził kody, oddarł mniejszą część i oddał je szatynowi, akurat jak dołączał do niego Marcel.
- Zdążyliśmy, jeszcze się nie zaczęło. - Objął ukochanego ramieniem w pasie i poprowadził go na salę.
  Ich miejsca znajdowały się w jednym z ostatnich rzędów i po środku sali. Były to idealne miejsca. Nie za wysoko, nie za nisko, ale też i miejsca obok nich były wolne. lepiej trafić nie mogli. A akurat kiedy siadali, rozpoczęły się początkowe napisy filmu. Mieli dzisiaj ogromnego farta. Zadowolony ułożył picie w uchwycie, żarcie na kolanach, a prawą dłoń na nagim udzie Marcela. Jego palce znajdywały się zdecydowanie zbyt blisko ich wewnętrznej strony i zbyt wysoko, bo ukradkiem wkradały się pod materiał zielonych szortów, ale z miną niewiniątka wpatrywał się z zainteresowaniem w wielki ekran.  
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {17/08/22, 08:24 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68


        - Zawsze się czymś ujebiesz – skomentował, szeroko się uśmiechając.
        Ale to był kolejny powód, za który go tak bardzo kochał, kolejny, który tworzył jedną całość błahostek, być może dla innych niepozornych i nic nie znaczących, to dla blondyna było to wszystkim. Poza tym z kolorową obwódką od jedzenia czy białymi wąsami od mleka, wyglądał uroczo i nierzadko zabawnie.
        Spojrzał zaraz speszony na wyczyny chłopaka, który postanowił wyczyścić jego kciuk do ostatniego okruszka i to w połączeniu z jego kolejnymi słowami, wywołało  to, że policzki Marcela pokryły się burakiem, zaraz chcąc go ukryć spuszczając głowę i zakrywając swoimi loczkami. Już nie często Zbyszek potrafił wywołać u swojego chłopca taką reakcję, ale jak widać było – wciąż miał takie zdolności. Wystarczyła tylko dobrze dobrana gra słów
        - No wiesz, muszę tak wyglądać za nas dwóch. - Oczywiście żartował, bo wcale nie przeszkadzało mu to, jak chłopak się ubierał. Blondyn sam lubił ładnie wyglądać, dobierać do siebie pasujące kolory i wzory, i potem prezentować swoje kreacje w szkole czy też ukochanemu, dla którego nawet wyszukiwał specjalnie dobraną bieliznę . Chciał mu się przecież podobać – w ubraniach czy bez nich.
W brzuchu poczuł znajome motylki, rozbiegające się na wszystkie strony, tak samo jak uśmiech wkradający się na lica niższego. Nie opierał się buziakowi, który zaraz nastał, a wtopił swoje palce w brązowe włosy chłopaka i jeszcze raz przyciągnął go do czułego buziaka, ale był on krótki, bo i tak zwracali na siebie dużą uwagę.
**
        - L-ledwo – wysapał, dosłownie wlokąc się z nim i tylko to, że był trzymany przez szatyna za rękę, sprawiało, że nie zgubił się gdzieś w tłumie.
        Zdecydowanie nie miał takiej kondycji jak ten z przodu, jeśli w ogóle ją miał i szybkie tempo, by zdążyli do budynku kina nie było dla niego takie łatwe.
         Odpoczął dopiero w sali, od razu rozsiadając się jak król albo bardziej jak trup na fotelu kinowym, ale po chwili uśmiechnął się zawadiacko, kręcąc niedowierzająco głową, czując ciepłe palce obejmujące jego udo. Zdecydowanie sobie z nim pogrywał, ale i taki dotyk wyrażał przecież miłość do niego. Gorzej, by było, gdyby to Marcel przyjął taką pozę. Wątpił wtedy, że obejrzeliby cały film na sali.
       Ułożył się wygodnie, opierając głowę o ramię Wiśni, ręką obejmując jego przedramię. I tak spędzili cały film. Blondyn, co chwilę zabierał z plastikowego pojemniczka nachosy, maczając je w sosie serowej i co kilka minut spoglądał na twarz Zbyszka, czując wtedy czyste szczęście. W kinie było ciemno i kompletnie nikt nie zwracał uwagi na to, jak siedzi młoda para gejów, dlatego tutaj po raz pierwszy nie byli oceniani szeptami i spojrzeniami. W takich chwilach uświadamiał sobie, jak bardzo się w nim zakochał, umacniając się tylko w tym uczuciu, które trwało nieprzerwanie już od prawie czterech lat.
        W filmie podobało mu się szczególnie sceny walki, w których uczestniczyły kobiety piratki, walczące przeciwko o wiele bardziej umięśnionym mężczyznom. Lubił ten akcent feminizmu, gdzie okazywało się, że długowłose dziewczyny wygrywały sprytem lub siłą, bijąc na głowę dumnych facetów. Dochodziły do tego jeszcze imponujące efekty specjalne i potężne statki, i Marcel miał nadzieję, że i Zbyszkowi również podobał się film, o co zresztą zapytał, gdy tylko wyszli z sali kinowej, udając się jeszcze na długi spacer po całym mieście, zwiedzając po raz kolejny zabytki i fontanny, przy tym trzymając się za dłonie, rozmawiając i żartując. Niestety obiad zjedli dopiero późnym popołudniem w domu Marcela, gdy tylko złapali jeden, jedyny autobus powrotny. W Kościerzynie oprócz piekarni, która miała w ofercie bezglutenowe wypieki, nic innego nie można było znaleźć, dlatego rzecz jasne kolejny posiłek musieli sobie odpuścić i niestety wrócić do swojej wsi.
     Przy stole, jak zawsze ojciec blondyna siedział tuż obok Zbyszka, z zapartym tchem wysłuchując jego opowieści, czasami ciągnąc go za język. Czasami jego prawdziwy syn miał wrażenie, że lubi szatyna bardziej od niego, ale szczerze powiedziawszy nie dziwiło go to. Był wszystkim, co było dla niego definicją idealnego syna – był wysportowany, lubił sport i do tego grał w szkolnej drużynie sportowej. Nie to co jego syn, który uwielbiał wszystko, co było powiązane ze sztuką – malowanie, rysowanie, kolory, chodzenie po muzeach.
    W swoim pokoju od razu włożył cynię w szklany wazon, kładąc go tuż przy wszystkich przyborach artystycznych, które były właśnie całym sercem tego pokoju. To na nim znajdowały się kubki pełne różnych wielkości pędzli i tubek farb, nawet znalazł się też taki z jeszcze brudną wodą, której nie zdążył jeszcze wylać. Biurko zresztą też było całe brudne w kolorowych plamach, a obok mebla stała sztaluga z niedokończonym jeszcze obrazem fal morskich.
      Na ścianach wisiały różne krajobrazy w różnych stylach, które wypróbowywał chłopak, jak i rysunki jego ulubionych kwiatów czy portery sławnych osób. Ale to na podłodze znajdowały się najcenniejsze okazy, bo większość z nich przedstawiały portery olejne szatyna. Najpikantniejsze z okazów miał pochowane w szafie, tak na wypadek, jeśli jednak raz na miesiąc do pokoju zdecydowali się wparować rodzice Marcela.
    Nie chciał tak szybko żegnać się ze swoim wybrankiem serca, dlatego też zaproponował mu wspólny nocleg właśnie w swoim pokoju, co wymagało od nich sprytu. Wiśnia musiał pożegnać się z rodzicami Marcela i dopiero wtedy mógł przez jego okno przemknąć do pokoju, by wspólnie móc spędzić noc. Ten drugi z uśmiechem obserwował, jak wyższy bez problemu wspiął się do jego pokoju, zręcznie podnosząc się po dachówkach. Tak jak mówił, takie wyczyny nie były mu obce i nie musiał mu nawet pomagać, w przeciwieństwie do szatyna, który zawsze musiał wciągać blondyna w końcowym odcinku wspinaczki na okno wyższego.
    Spędzili ze sobą cudowny wieczór, grając po cicho w karty (szczególnie w Makao, które Marcel uwielbiał), a później przegadali ze sobą jeszcze kilka tematów i nie wiadomo, kiedy obaj zasnęli. Blondyn przycisnął ukochanego do samej ściany, obejmując go mocno w pasie i wtulając się w jego plecy, tak samo jak w pachnące fiołkami włosy – tak ciasno, jak lubił to Zbyszek.
     Obudził się dopiero słysząc otwierane drzwi z impetem, które mocno uderzyły w pobliską ścianę. W progu stał cały czerwony ze złości ojciec blondyna, zaciskając dłonie w piąstki, tak mocno, że jego całe knykcie stały się całe białe, a na czole jakby pulsowała mu żyłka, gotowa w każdej chwili pęknąć. Tej teorii nie chciał sprawdzać jego syn, bo od razu odskoczył od swojego chłopaka jak oparzony.
     - To nie tak jak myślisz, my tylko... - zaczął, ale w wymyślaniu wymówek czy w byciu aktorem najlepszy był Wiśnia.
     - Że co nie tak?! Jesteś pedałem! - wykrzyczał, wchodząc do pokoju od razu pochodząc do biurka.
     W tym momencie blondyn poczuł, jakby dosłownie cały świat zawalił się na jego głowę, jakby wszystko, co zbudowali, nagle się rozpada. Wszystkie te cztery lata, w których był najszczęśliwszym chłopcem na świecie, miały obrócić się przeciwko niemu. Co najgorsze czuł, że to wszystko jego wina, że gdyby nie zaproponował wspólnego noclegu, to może by do tego nie doszło. Wszystko byłoby tak jak dawniej. Przecież znał swoich rodziców, ludzi na wsi. Wiedział, że nikt nie był tutaj tolerancyjny, nikt by ich nie zaakceptował, czego kompletnie nie rozumiał. Chciał być przecież tylko sobą, kochać całym sercem tego jedynego i dlatego powinien być bardziej uważny. Nie rozumiał, dlaczego każdy był przeciwko nim. Jego orientacja była czymś niezależnym od niego, czego nie umiał zmienić, zresztą dlaczego miał to robić, skoro nie robił nikomu krzywdy?
      - T-tato, przestań, proszę – powiedział, czując, jak pod powiekami zbierają mu się łzy, których już nie umiał powstrzymać, gdy jego ojciec w wściekłym szale z impetem zrywał wszystkie rysunki ze ściany, drąc je na kawałki. To były miesiące pracy blondyna, być może lata. Tutaj przelewał całą swoją inspirację, uczyć się nowych rzeczy. Zwłaszcza zabolało go, gdy zajął się jego obrazami, wbijając je pięści i rozrywając płótna. Ale najgorsze jeszcze było przed nimi.
      Mężczyzna otworzył szafę, a jego oczom ukazały się same akty szatyna, na nich był cały nagi, w różnych pozach, pozując specjalnie dla swojego chłopaka, były nawet te wycinki z ich wspólnych zbliżeń – może nie były one aż tak dobrze odwzorowane, bo wtedy blondyn malował już z pamięci, ale wciąż dało się zauważyć, że niewątpliwie na nich widniał Zbyszek.
      Wkrótce nawet kolorowe cynie wylądowały na podłodze, gubiąc kilka płatków, zostając rzucone o ścianę, tak samo jak akty.
      - I co, dalej zamierzasz kłamać mi w żywe oczy?! - Głos ojca był jeszcze bardziej donośny, a to sprawiało, że po policzkach blondyna ciekły nieprzerwanie łzy, które piekły i tworzyły czerwone korytarze. Tak bardzo chciał w tej chwili cofnąć czas albo chociaż sprawić, żeby i Wiśnia na tym nie ucierpiał.
      Piegusowaty został nagle ciśnięty w ścianę, mogąc z bliska poczuć złość mężczyzny, który po kilku sekundach trzymania go za różową koszulkę, został uderzony w jeden z policzków. Od razu poczuł siarczysty ból, przeszywający jego ciało, krztusząc się własnymi łzami.
      I wtedy spojrzał błagalnie na matkę, stojącą w drzwiach, chcąc by to jakoś przerwała. Ale zamiast tego spotkał się z przysłowiową ścianą. Wydawała się stać niewzruszona.
       - Nie myśl, że ciebie też ominą konsekwencję. Zaraz zadzwonię do twojej mamy i poinformuje ją o wszystkim.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {21/08/22, 12:00 am}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski


  Najchętniej spędziłby tak cały dzień, albo i kilka dni. Rozłożeni na wygodnych siedzenia, Marcel przytulony do jego ramienia i dobry film na wielkim ekranie. Jedyne przeszkadzał mu ten cholerny podłokietnik, który wbijał mu się pod żebrami, kiedy obejmował chłopaka w pasie. Ale dla bliskości, był w stanie znieść drobną niewygodę. Film oczywiście był interesujący i jak zawsze wzruszały go sceny przyjaźni, choć o wiele bardziej interesujące były reakcje Marcela, które obserwował kątem oka. Rozbawienie, zmartwienie, powaga, radość, wskakiwały na twarz w mgnieniu oka, a w oświetleniu ekranu wyglądał powalająco uroczo.
  Niestety wszystko co dobre, musiało się szybko skończyć. Film zleciał w zastraszającym tempie, a spacer według Wiśni zajął jedynie pięć minut, choć jego zegarek uważał, że poświęcili na niego dobrą godzinę. Niechętnie wpakowali się do autobusu, w którym to szatyn usiadł blisko ukochanego, tak aby ukradkiem móc wsunąć ich złączone dłonie do kieszeni jego szortów.

  Tuż przed przekroczeniem progu domu Marcela, Wiśnia wziął głęboki wdech szykując się na pogawędkę z jego ojcem. Przypomniał sobie wszystkie znane fakty ze świata sportu i strzelił karkiem na rozgrzewkę. Nie ważne, że nie mężczyzna nie wiedział o ich związku, nawet pewnie by go nie zaakceptował łatwo, ale właśnie dlatego zależało mu na tak dobrych relacjach z przyszłym teściem. Mimo, że nie przepadał za nim przez skargi jakie składał Marcel, to złudnie liczył, że w końcu uda mu się ocieplić na nich mężczyznę. Krok po kroku... Tym razem rozmowa też poszła dość gładko, ale odetchnął z ulgą kiedy znaleźli się wreszcie sam na sam w pokoju chłopaka.
  Na dodatek pokój Marcela miał zupełnie inny klimat niż ten należący do Wiśni. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jego właściciel był niesamowitym artystom. Ale nie zbyt ekscentrycznym, krzykliwym. Bardziej spokojnym, miłym i odprężającym. Pomieszczenie też było wypełnione zapachami Blondyna, farbami, jak i kwiatami, które to były oczywiście dodatkiem od szatyna. Lubił, że w tak osobistym dla miejscu jest też jego drobny udział. Całość niesamowicie go uspakajała i odprężała. Dlatego bez zająknięcia zgodził się na nocowanie, a wręcz uradowany złożył na ustach chłopaka soczysty pocałunek, nim to udał, że zbiera się do domu.
  Wspięcie na okno Zielińskiego oczywiście nie sprawiło mu najmniejszego problemu. Robił to przecież od czterech lat, przynajmniej kilka razy w tygodniu. A nagrodą za wysiłek było leżenie w ramionach ukochanego. Wiśnia wręcz zamruczał z zadowolenia, kiedy został tak przyjemnie ściśnięty i utulony, ciesząc się ciepłem kochanka na swoich nagich plecach. Uwielbiał też ten drobny dreszcz, który wywoływał u niego dotyk kolczyka tkwiącego w pępku blondyna. Powoli zasypiając, głaskał chłopaka po przedramieniu.

  Los jednak brutalnie postanowił ściągnąć ich z błogich obłoków do gorzkiej rzeczywistości. Trzask drzwi o ścianę, od razu wybudził szatyna, który jednak od razu zamarł na widok rozwścieczonej twarzy ojca swojego chłopaka. W życiu nie czuł tak ogromnego strachu, ale zerwał się na nogi i szybko narzucił na siebie koszulkę.
- Panie Zieliński proszę się uspokoić. To nie pierwszy raz jak urządzamy sobie nocne maratony, prawda? Było nam gorąco, ale jak przyszła noc, to znacznie się ochłodziło, więc odruchowo ułożyliśmy się bliżej i... - Nawet tak świetnemu aktorowi jak Wiśni zabrakło argumentów, które mogłyby wyciągnąć go z tej tragicznej sytuacji. W jednej chwili bezpieczna przystań blondyna została zrujnowana, jakby przesz pomieszczenie przetoczyło się tornado. Podarte dzieła, połamane kwiaty, aż w końcu przyszła pora na obrazy na których widniał Zbyszek, jak i momenty ich zbliżeń. Już nawet nie było co zbierać... I choć szatyn bardzo pragnął, aby na tym zakończyła się kłótnia, to ojciec Marcela nie zamierzał odpuszczać.
  Odgłos dłoni uderzającej o delikatny policzek blondyna, odbił się po głowie Zbyszka głuchym echem. Przez moment nie dowierzał, że rodziciel posunął się do tego stopnia, ale zapłakana twarz jego ukochanego niestety szybko rozwiała jego wątpliwości. W jednej chwili oprzytomniał, czując narastającą w nim złość i bez zastanowienia rzucił się na mężczyznę.
- Zostaw go! - Bez strategicznego celowania, pięść szatyna wylądowała na jego brodzie, ale też impet naskoku jego ciała, odepchnął starszego od blondyna. - Dotknij go jeszcze raz, a cię rozpierdolę! - Warknął szarpiąc się z ojcem Marcela. Już dawno chciał to zrobić. Dać upust nerwom nie tylko za podniesienie ręki na Marcela, ale także za lata poniżających komentarzy z których chłopak się mu zwierzał, kiedy to skarżył się na ojca. Za doczepianie się do jego stylu ubierania, za krytyczne oko na jego artystyczne zainteresowania, za obrażanie jego wątłej figury. Ale na nieszczęście Wiśni, ojciec Marcela był od niego o wiele silniejszy, jak na dorosłego mężczyznę przystało. Początkowy szok sprawił, że łatwo dał się powalić, ale kiedy już oprzytomniał, wystarczył jeden porządny cios w brzuch szatyna, aby zwalić go z nóg.
- Uważaj na kogo się rzucasz pizdo! - Mężczyzna splunął na podłogę krwią z rozciętej wargi. Zbyszek na klęczkach wsparł się jedną ręką po podłogę i odkaszlnął bardziej z zaskoczenia i bólu, niż poważnego obrażenia. Z żywą nienawiścią w oczach spojrzał na rodzicielkę Marcela.
- A ty co się gapisz? Rusz się, powiedz coś! Co z ciebie za matka, nie widzisz, że twój syn cierpi?! - Był zdesperowany do tego stopnia, że myślał, że uda mu się wziąć kobietę na litość, ta jednak tylko obdarzyła go spojrzeniem pełnym pogardy.
- Zamknij się ty kurewski szczylu. - Prychnął ostrzegawczo Zieliński, zaraz jednak zirytowany buntowniczą postawą szatyna. Zbliżył się do niego dwoma krokami i postawił go na nogi, szarpnięciem za koszulkę. - To twoja kurwska wina gnoju! Wynoś się.., Wynoś się, powiedziałem! - Zawlekł chłopaka do drzwi, za które następnie go z rozmachem wyrzucił posyłając na błoto. - Wypierdalaj pieprzony pedale! - Wrzasnął ostatni raz zatrzaskując drzwi wejściowe, zostawiając zrozpaczonego szatyna samego w środku nocy.
- Marcel... Kurwa...Kurwa mać! - Bezsilnie uderzył obolałą pięścią w ziemię.

  Nie śpieszył się z powrotem do domu. Próbował jeszcze dostać się do Zielińskich, chcąc się upewnić, że nic nie stanie się jego ukochanemu, ale bezskutecznie. W końcu jednak poddał się i wrócił do domu.
  W kuchni czekał na niego ojciec siedzący przy stole z rękami opartymi na łysiejącej głowie oraz matka, która stała przy oknie z pełną szklanką wody w dłoni, obgryzając nerwowo paznokcie u drugiej ręki. Nawet na niego nie spojrzeli.
- Brat czeka na ciebie w twoim pokoju... - Usłyszał jedynie, co tylko bardziej go zirytowało. Wolał już krzyki i szarpaninę jak u Marcela, a nie oddawanie jej w ręce cholernej wiary. Bez słowa udał się do swojego pokoju, gdzie tak jak poinformował go o ojciec, czekał na niego Mateusz. Starsza kopia szatyna siedziała na jego łóżku, a w dłoniach obracała sztywny materiał koloratki.
- Nawet mi się nie waż prawić żadnego pieprzonego kazania... Wynoś się. - Wiśnia przytrzymał drzwi, naiwnie wierząc, że tak łatwo pozbędzie się rodzeństwa. Odpowiedziała mu cisza, jednak był to jasny sygnał, że starszy  nie zamierzał nigdzie się ruszać. Poddając się trzasnął za sobą drzwiami i stanął przed młodym księdzem.
- Nie jestem tu jako ksiądz, ale jako twój brat. Uspokój się i usiądź. - Spokój w jego głosie miał odwrotny efekt, ale szatyn nie miał już siły na szarpaniny. Posłusznie siadł na skraju materaca, chowając twarz w dłoniach, które zaraz zacisnął na swoich krótkich włosach.
- Wiedziałeś jakie tego będą skutki. Skrzywdziłeś Mamę i Tatę... Dziadkowie nie wiedzą, serce babki mogłoby tego nie wytrzymać. - Zaczął, ale od razu przerwała mu poduszka ciśnięta w jego twarz.
- W dupie to mam. - Prychnął wstając, ale od razu został powstrzymany przez silny uchwyt dłoni brata na ramieniu.
- To w dupie na pewno nie masz tego, że przez ciebie cierpi najbardziej Marcel. - Nagła zmiana tonu i wytknięcie winy, od razu przywołało wspomnienie zapłakanej twarzy ukochanego. Wstrzymywał się, ale po chwili wzrok zaczął mu się rozmazywać przez łzy. - Najlepiej będzie, jak to zakończycie. Jeszcze da się to... "naprawić". - Dodał, choć Zbyszek wiedział, że sam w to do końca nie wierzył.
- I m-może jeszcze mam skończyć jak ty?! - Ledwo wydusił z siebie słowa, bo z nadmiaru emocji gardło zaczynało odmawiać mu posłuszeństwa. Ponad godzinę spędzili w ciszy przerywanej przez łkanie młodszego, którego starszy brat nawet nie próbował pocieszać.

...

- Przyznaję, że bardzo zgrzeszyłem chcąc być z chłopakiem, którego kocham nad życie... Uderzyłem jego ojca i obraziłem jego matkę... Więcej grzechów nie pamiętam, serdecznie za nie żałuję. Obiecuję poprawę i proszę cię "Ojcze" o rozgrzeszenie... - Monotonne słowa wypłynęły z mocno zachrypniętego gardła Zbyszka który klęczał przy konfesjonale, zza którego krat obserwował swojego starszego brata. Jego wyznanie nie zostało skomentowane, ani nie została mu udzielona żadna porada.
- Pan odpuścił tobie grzechy, idź w pokoju. - Mateusz wykonał znak krzyża i zapukał w dzielącą ich kratkę.
- Bóg zapłać Ojcu za spowiedź. - Odchodząc od konfesjonału ucałował wywieszony szal i udał się odprawić pokutę.
  Wciąż nie docierała do niego rzeczywistość. Miał wrażenie, że wczorajsza noc była jedynie złym, cholernie złym snem. Przecież tak świetnie szło im ukrywanie się przez cztery lata, więc gdzie popełnili błąd? Stali się zbyt pewni siebie i pozwalali sobie na coraz ryzykowniejsze posunięcia? Idąc do komunii nawet nie myślał o bogu, w którego istnienie przestał wierzyć już w podstawówce. Nigdy nie rozumiał co widziała w nim jego rodzina, a zwłaszcza babka, jednak żeby się wpasować, zaczął udawać, że wszystko rozumie. Nim się obejrzał, a od najmłodszych lat, starał się jak głupi, próbując podpasować się ich ideałom. A kiedy raz chciał mieć własne zdanie, to nagle krzywdziło ono wszystkich tych których kochał.
   Z westchnięciem klęknął przy ołtarzu i uchylił usta, aby jego brat włożył na jego język opłatek. Nawet nie odpowiedział typową formułką. W ciszy zamknął usta i przeżegnał się, zaraz szybko odchodząc na bok. Miał ochotę uciec i zwymiotować pod murami kościoła, ale na jego drodze stanęła rodzina Zielińskich. Nawet nie patrzył na reakcję ojca, czy matki, jego wzrok od razu padł na Marcela i jego zaczerwieniony policzek oraz rozciętą wargę. Było oczywiste, że na jednym uderzeniu się nie skończyło. Z bólem zacisnął jednak wargi i odwracając wzrok wyszedł z kościoła.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {21/08/22, 03:59 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68


              Ból fizyczny szybo zaczął się gdzieś gubić i znikać, kiedy przed zielonymi tęczówkami rozgrywały się sceny z jego najgorszych koszmarów. Od razu oprzytomniał, szybko próbując odciągnąć swojego ojca od ukochanego, próbując krzyknąć imię tego drugiego, ale słowa tylko ugrzęsły w jego ściśniętym gardle, chowając się w wielkiej klusce, jaką ono było. Przez coraz bardziej napływające łzy do jego środka, z trudem łapał oddech, który i tak był niespokojny, i z całą pewnością trząsł się razem z ciałem chłopaka.
             Szatyn, jak zawsze był ideałem, jakim tylko blondyn mógł sobie wyobrazić. Jak zawsze troskliwy, opiekuńczy i u jego boku, ale tym razem Marcel wolał, żeby ten jedyny raz odpuścił. Jego ojciec był z pewnością kilka razy silniejszy, co zresztą szybko pokazał, sprowadzając Wiśnie na ziemię, powodując tym samym, że serce drobniejszego od razu podskoczyło do góry. Chyba jeszcze nigdy nie był taki przerażony – nie był tak wystraszony nawet, jak wtedy, gdy jako dziecko poszedł bronić Zbyszka przed bratem jego byłej dziewczyny.
           Widok ukochanego klęczącego w jego pokoju, kaszlącego, sprawił, że blondyn czuł, jak dosłownie jego serce jest rozrywane, jak srogo zaczynał żałować, że poprosił go o spanie u siebie w pokoju. Był to niewątpliwie dla niego najgorszy widok, jaki tylko mógł sobie wyobrazić. I nie pomagało to, że próbował w pierwszych chwilach odciągnąć swojego ojca. Sam za to został zepchnięty gdzieś na podłogę.
           Nigdy nie widział tak rozwścieczonego ojca jak teraz. Jasne, był zły, kiedy jego syn wracał z kolejnymi jedynkami czy dwójkami z wf, kiedy na początku próbował swoich sił w sztucę, wtedy kiedy oznajmił, że nie chcę iść na politechnikę, a jego marzeniem jest pójście na Akademie Sztuk Pięknych, ale w końcu, po jakim czasie się z tym jakkolwiek pogodził i kończyło się tylko na niemiłych przytykach. Nawet wtedy, gdy kłócił się ze swoją żoną, nigdy nie był tak agresywny jak teraz. Zdarzało mu się zbić parę szklanek w kuchni czy uderzyć w ścianę lub w stół, ale nigdy ofiarą nie był jego syn czy żona.
           Spojrzał ostatni raz tego wieczora na swojego chłopaka tym przepraszającym spojrzeniem, martwiąc się przede wszystkim o niego. Bał się, jak zareagują na to jego rodzice, a szczególnie brat, który przecież był księdzem. Wątpił, że ktokolwiek z nich będzie w stanie zaakceptować Zbyszka i w tym momencie oddałby wszystko, by tylko znaleźć się przy nim, u jego boku i móc wesprzeć go w tej sytuacji.
           Blondyn nie myślał o nikim innym, jak o ukochanych czekoladowych tęczówkach, nawet wtedy, gdy ponownie dostał w ten sam policzek i jeszcze raz, tylko tym razem boleśnie obrywając w dolną wargę, z której to zaczął cieć szkarłatny płyn, spływający powoli po jego brodzie. Nie słyszał również żadnych przekleństw i wyzwisk w swoją stronę.
          Zostając nareszcie sam w pokoju, skulił się pod oknem, przyciągając kolanami do brody i zaniósł się ponownie głośnym płaczem. Znowu łzy spływały po policzkach, jeszcze bardziej powodując ich ból, a w ustach czuł tylko metaliczny zapach smak krwi jak i słony smak łez zmieszanych z gromadzącymi się wydzielinami z nosa. Tak bardzo chciał w tym momencie wtulić się w swojego chłopca albo przynajmniej sprawdzić, co u niego, ale niestety było to niemożliwe. Od razu został zabrany mu telefon i laptop, by tylko nie mógł skontaktować się z ukochanym, a ucieczka przez okno mogłaby jeszcze tylko bardziej pogorszyć sytuację.
           Nie wiadomo, ile czasu minęło odkąd Marcel postanowił wstać i posprzątać swój pokój po „tornadzie”, które tutaj przeszło. Wpierw włożył do wazonu cynię albo to, co z nich jeszcze zostało. Już nie wyglądały tak pięknie, jak rano, ale wciąż przepięknie pachniały i były przede wszystkim wyjątkowe dla chłopca. Niosły za sobą również wspomnienia ich być może ostatniej randki, dlatego złamane łodyżki kwiatów odciął scyzorykiem i wstawił krótsze kwiaty to jednego z czystych kubków, nalewając do niego wody. Nie chciał również stracić kolorowych płatków i je też musiał pozbierać, a następnie wsadził je do książek, by za kilka dni mieć w nich zapamiętane wspomnienia.
          Niestety z większości dzieł za dużo już nie zostało. Z bólem serca i z drżącymi dłońmi, wywalił podarte płótna i kawałki kartek, zostawiając tylko te nieliczne, które jeszcze nadawały się do sklejenia taśmą. Najbardziej szkoda była mu tych wszystkich portretów czy krajobrazów z polskiego morza, na którym niegdyś byli wraz z klasą. Ale mógł się tylko pocieszyć tym, że za kilka dni, będzie mógł usiąść przed ukochanym, skraść mu buziaka i namalować go jeszcze lepiej i piękniej. Ta myśl od razu go podbudowała, działając na jego serce niczym wielki plaster.
**
          Spowiedź okazała się być jeszcze trudniejsza niż zwykle, zwłaszcza, gdy po drugiej stronie siedział brat Zbyszka, a kilka kroków za konfesjonałem stali rodzice blondyna. Jak zawsze wyklepał znaną mu formułkę, którą mówił każdy, kto chciał mieć spowiedź tylko za sobą – nie zastanawiał się nawet nad tym, tylko mówił, jak bardzo żałuje za kłamstwa i przekleństwa. Po tym między nim a Mateuszem powstała cisza, w której każdy z nich czekał na dalsze słowa tej drugiej strony. Jednak zamiast tego, blondyn podniósł dumnie głowę do góry, nie mając zamiaru mówić dalej. Nie zamierzał spowiadać się z uczuć, które żywił do swojego ukochanego, nie zamierzał wtajemniczać trzeciej osoby w szczegóły ich związku, udając, że żałuje za każdy seks. Chociaż przecież każda ze stron znała prawdę. Blondyn nie uważał tego, że grzech, co więcej gdyby jego rodzice, nie postawiłby nogi przy konfesjonale, być może nawet w kościele.
            Po ustawieniu się do kolejki, dostał specjalnie naszykowaną dla niego bezglutenową hostię.
            - Ciało Chrystusa- powiedział Mateusz.
            - Amen – odpowiedział Marcel i po tej szczególnej chwili dla wierzących, mógł opuścić progi kościoła wraz z rodzicami. Wtedy też wpadł na Wiśnie, od razu napotykając jego spojrzenie. Tak bardzo, jak chciał go teraz uściskać i porozmawiać na osobności, tak teraz musiał trzymać się w garści, co nawet podprogowo mówił mu ojciec, zaciskając mocniej palce na jego ramieniu.
**
           Niebo było całkowicie czarne, tylko oprószone świecącymi punktami, kiedy chłopak szybkim krokiem mijał doskonale znane mu domy, ale jego celem był ten po przeciwnej uliczce. Szybkim krokiem skręcił w nią, mijając pięknie, okrągły księżyc w pełni, górującym nad nim.
            Wziął głęboki oddech w płuca, zaraz odpychając się od ściany, próbując dosięgnąć dachu. Wspinaczka do okna szatyna zawsze stanowiła wyznanie dla niższego i w takich momentach szczególnie żałował, że nie przykładał się do sportu, ale po chwili uświadamiał sobie, że tego nienawidzi. Poza tym częściej takie akrobacje wykonywał przecież Zbyszek, a Marcel robił to o wiele rzadziej, więc nie miał aż takiej wprawy.
           Dlatego w pewnym momencie stanął na palcach, wychylając się bardziej do szyby i zapukał w nią, tak jak zawsze prosząc o wciągnięcie przez niego do środka.
           Z pomocą dłoni Wiśni już po niecałej minucie znalazł się w pokoju, zamykając za sobą okno. I pierwsze, co zrobił, było oczywiście wtulenie się w ciało ukochanego, ściskając go w mocnym uścisku. To jak pachniał, zostało takie same, jak to zapamiętał z wczoraj i to dało mu jakieś poczucie stabilności, której teraz wyjątkowo potrzebował.
            Odkąd go tylko zobaczył, był w stanie uwierzyć, że i z tym sobie poradzą. Rany się zagoją, siniaki znikną i oni znowu będą mogli się ukrywać, tym razem lepiej i będąc bardziej ostrożnymi. Może już nie będą mogli udawać, że są tylko przyjaciółmi i spędzać ze sobą czasu we własnych domach, ale mieli jeszcze swój dom, ten niewątpliwie najlepszy i o który dbali tyle lat. Przynajmniej w to chciał wierzyć blondyn, ale niestety rzeczywistość była brutalniejsza.
           Jednak jego uścisk nie został odwzajemniony – przez kilka sekund Zbyszek zacisnął jedną rękę na jego bluzce, by zaraz odsunąć się od niego.
            - Kochanie...? - zapytał, marszcząc brwi. - Co jest?
             W odpowiedzi uzyskał słowa, których nigdy nie myślał, że usłyszy kiedykolwiek z ust wyższego. Były one niczym grzmot rozświetlający się na spokojnym niebie pośród całkowitej ciszy. Blondyn stał tak bez ruchu, mając nadzieję, że te słowa były tylko nieśmiesznym i okrutnym żartem. Trzymał się ostatniej nadziei, że może tylko się przesłyszał, ale już powoli zaczynała docierać do niego najgorsza prawda.
            - Co ty wygadujesz... W-wiśnia... - powiedział cicho, czując, jak ostatnie słowo ledwo uchodzi mu z gardła. I mógł przysiąść, że jeszcze nigdy nie czuł tak wielkiego bólu, jakie czuł w serce i dopiero teraz miał wrażenie, że te kilka słów sprawiły, że jego serce zostało roztrzaskane na milion kawałeczków. Wszystko nagle przed nim stało się zamglone, bo znowu w przeciągu tych dwóch dni, oczy blondyna stały się szkliste, zachodząc łzami. Przecież było im ze sobą tak dobrze, doskonale się rozumieli, wspierali i przede wszystkim dla Marcela, Zbyszek był najlepszym przyjacielem i jednocześnie pierwszym chłopakiem. Z nim po raz pierwszy się trzymał za ręce, zaliczał nieudane buziaki i głupie sytuacje, to z nim po raz pierwszy się kochał i wymieniał namiętne pocałunki. Był dla niego przecież całym światem i nigdy nie myślał, co by było, gdyby go kiedyś zerwali. Cztery lata związku było dość długim stażem, zwłaszcza, że byli wtedy jeszcze dziećmi, chodzącymi do gimnazjum. Oboje mogli patrzeć, jak drugi dorasta, zmienia poglądy, a mimo wszystko ich miłość tylko się umacniała i stawała się coraz dojrzalsza, tak jak oni. I teraz Zbyszek chciał to wszystko zakończyć?
            - Damy sobie przecież jakoś radę... t-tak jak zawsze – odezwał się znowu, ale już po tych słowach nie mógł się powstrzymać przed nie rozpłakaniem się. - Nie zostawiaj mnie, p-proszę. -zbliżył się do swojego chłopca, łapiąc go za dłoń, kurczowo wplątując w nią palce. - Kocham cię, t-tak bardzo cię kocham. Nie dam sobie rady bez ciebie – dodał, pociągając nosem. Mógłby zrobić wszystko, co by tylko zechciał, żeby tylko dał im drugą szansę, żeby go przytulił.


Ostatnio zmieniony przez Troianx dnia 21/08/22, 10:53 pm, w całości zmieniany 1 raz
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {21/08/22, 10:32 pm}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski


  Jak tylko wrócił do mu po mszy od razu zamknął się w łazience, gdzie to przy muszli klozetowej opróżnił zawartość i tak pustego żołądka. Od soboty nie był wstanie niczego przełknąć. Ciągnął ledwo tylko na butelce wody, jaka była w jego pokoju, którego oczywiście nie opuszczał. Nie miał siły mentalnie, ani fizycznie aby ruszyć się chociaż z łóżka. Ponowne spotkanie Marcela po wczorajszym piekle podziałało a niego jak kubeł zimnej wody. Jego brat miał rację. Od początku wiedzieli, że to co robili jest zakazane. Wiedzieli jak ludzie w ich małej wiosce widzieli osoby o orientacji innej niż Hetero. Mężczyzna miał związać się z kobietą, w końcu tak zostało to z góry zaprogramowane. Każde odstępstwo od tej normy było postrzegane z obrzydzeniem. Wiedzieli też doskonale, że takie zdanie dzieliły ich najbliższe rodziny, które były przecież dla nich najważniejsze. Rodzina Wiśniewskich może i nie była tolerancyjna, ale też jej członkowie nie byli złymi ludźmi. Chcieli po prostu żyć spokojnie tak jak nauczyli ich tego ich rodzice, a jedna głupia zachcianka ich syna zdołała naruszyć fundamenty i groziła zawaleniem wszystkiego co latami budowali. Oczywiście, że nie potrafili tego zrozumieć. Ale to Zbyszek jeszcze byłby w stanie zdzierżyć, jednak do pełnoletności został im jeszcze dobry rok, a bał się nawet myśleć co mogłoby spotkać do tego czasu Marcela w jego domu. Czy policzek i warga, były jego jedynymi obrażeniami? Jak mocno musiał cierpieć? Jakich okropnych wyzwisk musiał nasłuchać się od własnego ojca? I to pogardliwe spojrzenie jego matki... Nie zasługiwał na to. To wszystko była jego wina. To przez niego tak cierpiał. To Zbyszek zaczął sobie na zbyt wiele pozwalać, to on pierwszy pocałował Marcela, kiedy byli w gimnazjum. A przecież pamiętał doskonale jak blondyn się temu początkowo opierał. Sobota też była jego winą. Jak mógł zapomnieć zadzwonić do rodziców i poinformować ich o planach nocowania u Marcela? Taki głupi mały błąd, a jego ukochany znów przez niego cierpiał. Miał tego dość...
  Pogrążony w myślach nawet nie zorientował się, że dzień ustąpił nocy. Z transu wytrąciło go dopiero znajome stukanie w szybę. Od razu poczuł jak zalewa go fala mdłości, ale zerwał się do okna. Marcel przecież rzadko kiedy miał siłę samemu wspiąć się na jego okno, więc wystarczył drobny błąd i skończyłoby się to bolesnym upadkiem, jak nie złamaniem.
  Niższy bez wahania po dostaniu się do pokoju Zbyszka, wtulił się w jego ciało. Zapach winogrona od razu wypełnił jego spragnione zapachu kochanka nozdrza i płuca. Ale jego dłonie nie objęły chłopaka w pasie. Musiał się wstrzymać, choć było to ciężkie, bo jedna z jego rąk automatycznie poszybowała ochoczo ku blondynowi. Pragnął jego dotyku. Przecież ostatni pocałunek, albo chociaż uścisk nie mógłby zaszkodzić prawda? Walcząc ze sobą, zacisnął jedynie palce na materiale koszulki chłopaka, po czym odsunął go od siebie i sam wykonał dwa kroki w tył.
- Zerwijmy... - Chłód jego własnego głosu zaskoczył nawet samego szatyna. Nigdy takim tonem nie zwracał się do Marcela. Przecież samo jego imię nie potrafił wymówić bez głupiego uśmiechu zdradzającego uczucia jakimi go darzył. W rogu pokoju stało lustro, z którego patrzyło na Zbyszka jego odbicie, które zupełnie go nie przypominało. Zaniedbane włosy, wory pod oczami, kompletny brak emocji i dystans między nim a blondynem.
- To nie ma sensu Marcel. Zakończmy to póki będzie za późno. Zanim... - Przerwał biorąc głęboki wdech i ukrył twarz dłoni. - Ja też ciebie kochałem, ale... to było tylko głupota młodości. Byliśmy ciekawi czegoś nowego, ale to była tylko głupia zabawa. A teraz wszystko może się przez to rozpaść. - Nie odważył się nawet spojrzeć w tego jego kochane zielone oczy, które teraz były przepełnione bólem i rozpaczą. Wiedział, ze ja tylko w niej spojrzy, to cała jego gra która już i tak wisiała na włosku się rozpadnie. Wiedział, że rani go swoimi słowami, ale jeśli dzięki temu odsunie od siebie chłopaka, to musiał się do tego posunąć. Oczywiście był to miecz obosieczny, bo każde słowo zdawało się coraz bardziej rozrywać jego pustą pierś. Musiał się pośpieszyć.
- To koniec Marcel. Zrywam z tobą. - Powiedział stanowczo wyrywając rękę z uścisku ciepłej dłoni blondyna. - Wracaj do siebie, zanim twój ojciec się skapnie. - Mówiąc to obrócił Marcela w stronę okna, a sam opuścił swój pokój, po czym wspierając się o drzwi, zgiął się w pół rozchylając usta w niemym ryku rozpaczy. Cios wymierzony przez ojca blondyna był przy tym porównywalny do ukąszenia komara. Jedną dłonią złapał się za pierś, wbijając w nie paznokcie, a drugą przycisnął do ust, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku i powoli osunął się na podłogę.
  Uważnie nasłuchiwał krzątaniny, jak miłość jego życia zraniona próbuje samodzielnie wydostać się oknem. Błagał tylko wszelkie siły, aby nic mu się nie stało. Przecież obaj nacierpieli się już wystarczająco, czego więcej od nich do cholery chcieli?
  Kiedy już miał się zbierać do powrotu, drzwi pokoju jego brata uchyliły się nieznacznie a w szparze pojawiła się twarz jego sobowtóra.
- To niedługo przejdzie... - Usłyszał niezwykle genialne słowa pocieszenia.
- Pierdol... się. - Odwarknął tylko słabo i wrócił do swojego pustego pokoju. Ze strachem podszedł do okna, jednak po Marcelu nie było nawet śladu. Zamknął okno, po czym wrócił się i dając upust emocją wymierzył cios w swoje obrzydliwe odbicie w lustrze. Oczywiście Mateusz musiał od razu wparować do pomieszczenia, zabraniając mu kolejnych wyładowań.
- Kocham go... - Wybuchnął płaczem próbując się bezsilnie wyszarpać z uścisku brata. - CO jest kuRWa złego w KOCHANIU GO?!!!!!!!!!!!! - Wywrzeszczał prosto w twarz księdza, który jedynie bez słowa wcisnął go w swoją pierś.

...

  Zbyszek został podwieziony do szkoły osobiście przez Mateusza. Był grubo spóźniony, ale w jego zdrowej ręce widniał świstek od lekarza, który go usprawiedliwiał, jak i zwalniał z zajęć fizycznych na tydzień.
- Przepraszam za spóźnienie. - Wręczył świstek nauczycielce matematyki, po czym nie czekając na jej odpowiedź ruszył do wolnej ławki. Jego miejsce było przy Marcelu, ale zatrzymał się znacznie wcześniej w drugim rzędzie i przysiadł się do odrobinę zaskoczonego Patryka. Przez cała lekcję był zmuszony do ignorowania jego pytań, ale uwolniony został w końcu przez dzwonek na przerwę. Kolejnymi zajęciami był WF.
  Udał się na boisko jako pierwszy, gdzie to rozsiadł się na ławce i wbił wzrok w przetyraną przez uczniów trawę. Niestety zwolnienie lekarskie nie zwalniało go z obecności na zajęciach. Wiedział, że Ogiński jak tylko go zobaczy, to nie odpuści sobie pogawędki o sobocie.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {22/08/22, 11:50 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68

          - J-Jaka zabawa,Wiśnia... Nie mów tak, przecież tak nie myślisz – powiedział, trzęsącym się głosem, zresztą cały drżał z płaczu, zwłaszcza, kiedy usłyszał jak najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszał z ust chłopaka, są obrócone przeciwko niemu. Czyżby nie dostrzegł momentu, kiedy zaczynał tracić do niego uczucia, kiedy coś zaczęło się miedzy nimi wypalać? Czy może coś źle zinterpretował? - Nigdy nie byłeś jakąś głupotą, proszę p-przestań. Przecież... - I tak gwałtownie przerwał w połowie zdania, milknąc, gdy tak brutalnie został wyrwany z uścisku jego dłoni. Tak bardzo w tym momencie starał się ratować tę chwilę, próbując przekonać szatyna, by zmienił zdanie, ale on stawał się coraz bardziej nieuchwytny. Nie chciał rozmawiać z blondynem i ta jego stanowczość też bolała.
         Odwrócił jeszcze raz głowę w stronę pokoju, z którym wiązało się tyle wspomnień i uśmiechnął się przez łzy. To tutaj jako dzieciaki układali klocki lego, wcielając się w rolę i bawiąc się najnowszymi samochodami, których czasami mu zazdrościł. Obok zawsze w lato stała miska pełna owoców, którymi zajadali się chłopcy, wtedy nie mając żadnych zmartwień. Tak samo dobrze pamiętał, jak przeleżał całe popołudnie na podłodze tuż obok niego, bo zza oknem było piekło, a nie pogoda i jak z utęsknieniem czekali na powrót taty Zbyszka, bo miał wrócić z lodami. Na tym samym łóżku zwijał się też pewnego dnia z bólu, gdy najadł się za dużo glutenu poprzedniego dnia i zaraz miał utknąć w toalecie, męcząc się z biegunką. A na tej podłodze dostał pierwszych rumieńców, jak ukradkiem spoglądał na przebierającego się chłopaka, bo szykował się na mecz. Teraz niestety musiał pożegnać się, będąc świadomym, że być może nie będzie miał kolejnej okazji, by zbudować tutaj kolejnych wspomnień.
      Ostrożnie przerzucił nogi na drugą stronę okno, jeszcze ostrożniej schodząc z dachu. To również robił rzadko sam, zazwyczaj szatyn stał już na dole, asekurując go czy pomagając mu w kluczowych momentach. Całe szczęście odbyło się już bez żadnych przygód i mógł niechętnie wrócić do domu.
        Nie wierzył, że Wiśnia mógłby być aż tak dobrym aktorem, by przez tyle miesięcy, może lat, skrzętnie go okłamywać. Zresztą jaki był w tym cel? Naprawdę chciał tak długo bawić się jego uczuciami? Jeszcze wczoraj patrzył się na niego tym wyjątkowym spojrzeniem i błyszczącymi się czekoladowymi tęczówkami. Zajadali się cudownie ciepłą i słodką drożdżówka, by zaraz podarować sobie czułego buziaka. To było wszystko, o czym mógł w tamtej chwili marzyć blondyn, dlatego niezbyt był przekonany do słów szatyna. Byli razem od prawie czterech lat, jeszcze dłużej się znali, dlatego też akurat Marcela nie było tak łatwo okłamać. No i sam Zbyszek nie wyglądał najlepiej – wręcz blondyn nie mógł sobie przypomnieć, kiedy i czy kiedykolwiek widział go w takim stanie. Dodatkowo przecież pamiętał, że nie był szczęśliwy będąc z dziewczyną.
        Ale jakaś cząstka jego rozpamiętywała jego słowa, każde analizując, zastanawiając się, jeśli mówił właśnie prawdę. I nawet jeśli, to kiedy nastąpił moment odkochania?
        Dla piegusowatego wydawało się, że byli ze sobą na dobre i na złe, ale najwidoczniej się pomylił.
        Wparował do domu głównym wejściem, nawet nie myśląc, by wspinać się jeszcze do swojego pokoju.
          - Zerwaliśmy, jesteście szczęśliwi?! - wykrzyczał, pośpiesznym ruchem wchodząc do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi i rzucając się jak długi do łóżka. Nie usłyszał nawet odpowiedzi, być może nawet jej nie było, ale z całą pewnością nikt nie był zły na niego za spotkanie z byłym chłopakiem, skoro przyniosło to takie... owocne rozwiązanie.
        Przez kilka godzin kręcił się niespokojnie na łóżku, kręcąc się na wszystkie strony. Sen nie nachodził, melatonina nie współpracowała, aż w końcu postanowił wstać i przysiąść do biurka, biorąc się za malowanie kolejnego obrazu, w coś w czym niewątpliwie był najlepszy i w czym umiał się zatracić, nie myśląc o niczym.
        Po raz pierwszy używał tylko ciemnych farb, malując zachmurzone niebo w odcieniach szarości. Na środku obrazu namalowana została ciemna ławka, a na niej siedziała jakby ludzka postać, ale postać również była cała ciemna, niczym czarna. Nie miała twarzy ani wyraźnie zaznaczonych rysów, a to co w niej było najważniejsze, to to co znajdowało się jej w brzuchu, a raczej coś, czego nie było, bowiem postać miała wydrążoną dziurę w brzuchu, zaczynającą się na miejscu, gdzie powinno być serce. W tym miejscu poprzyklejał zasuszone płatki kwiatów w kolorach różu i czerwieni, które spływały prosto na wysuszoną trawę.
        Czuł się dokładnie tak samo, jak owa postać.
**
        Rano jeszcze przed szkołą, wyszedł do sklepu znajdującego się na wsi. Chodził do niego niezwykle rzadko, ale teraz miał właśnie okazję przywitać się ze starszą kobietą. Tam od razu wybór padł na zielone winogrona w plastikowym pojemniku, na czekoladowego batonika i jeszcze dołożył do tego małą butelkę wody. Wszystko to miało być oczywiście przeznaczone dla jego byłego chłopaka, nawet, jeśli nie mógł mu to wręczyć osobiście. Wiedział, jak lubił zajadać się winogronami, dlatego chociaż tak chciał mieć pewność, że chłopak dobrze się odżywia. A być może to sprawi, że zobaczy uśmiech na jego twarzy.
       W klasie wszystkie spojrzenia uczniów poszybowały w stronę spóźnionej osoby, a potem szybko wróciły ponownie na swoje zeszyty czy też na tablicy. Tylko kręconowłosy zdawał się wpatrywać w przybysza, odruchowo odsuwając się w stronę korytarza, tym samym robiąc miejsce Zbyszkowi w ławce, ale oczywiście zamiary tego drugiego było inne. Wygiął tylko usta w podkówkę, spoglądając na niego ukradkiem, zauważając na jednej z jego rąk ortezę. To od razu wywołało przyśpieszoną akcję serca, to że od razu chciał do niego podejść i zapytać, co się stało i czy może coś dla niego zrobić. Zaczął się o niego martwić, już o niczym innym nie myśląc, nawet zapominając o ulubionej lekcji matematyki, z której dzisiaj i tak wyjątkowo nie za bardzo coś rozumiał.
**
      W szatni już nie było ukochanego, kiedy jego były do jego plecaka chował poranne zakupy. Najwidoczniej ten pierwszy nie zamierzał dzisiaj ćwiczyć na wf, było to spowodowane przez kontuzjowaną rękę, ale blondyn czuł się skonfundowany. Z jednej strony sam miał plany, żeby nie ćwiczyć, chcąc uniknąć niezręcznej sytuacji między nimi, gdy ten drugi będzie wybierał drużyny, a z drugiej strony... zajęcia fizyczne od razu stawały się gorsze, gdy chociaż gdzieś nie biegał na boisku, nie wspierając go.  
      Lekcja zaczęła się od szybkiego sprawdzenia obecności, po czym wszyscy chłopcy zaczęli truchtem biec wokół boiska i już podczas pierwszego kółka, Marcel, czuł, jak opuszczają go wszystkie siły, jak zaczynają boleć go nogi, a przecież dopiero co zaczynali rozgrzewkę. I przez zmęczenie nawet nie zauważył, kiedy to Ogiński zaczął rozmawiać z szatynem.
      To co zauważył, to na pewne zawadiackie, pełne dumy spojrzenia Przemka, który patrzył się cały czas na Marcela, gdy tym razem został wybrany do drużyny jako ostatni. Całe szczęście dla wyższego chłopaka, że trafił do przeciwnej drużyny.
       - Łamagi na szarym końcu, tak jak być powinno. - Usłyszał głos Przemka i już wtedy nie miał najlepszych myśli, co do meczu.
       Nie pomylił się wcale, bowiem za każdym razem, gdy wyższy znalazł się niedaleko chłopaka, mimo że ten bez dopingu Wiśni, trzymał się raczej na uboczu, był ciągle niby przypadkiem szturchany ramieniem, aż w końcu nie natrafił na mocniejsze uderzenie. Marcel od razu wylądował na trawie, która w jakimś stopniu zahamowała bolesny upadek.
       Niewątpliwie Przemek zrobił to z premedytacją, podstawiając mu nogę i wtedy również rozległ się gwizdek, a już po kilku chwilach obok nich stał nauczyciel, udzielając reprymendy wyższemu.
       - Nic ci się nie stało? - zwrócił się mężczyzna do blondyna, na co ten oczywiście zaprzeczył i sam bez pomocy sprawcy wstał z trawy, czując tylko obicie kości ogonowej i mając lekko zdarte kolano. - Jeszcze raz taka akcja i wylądujesz u pedagoga z uwagą – dodał, tym razem patrząc się na wyższego chłopaka.
**
        - Boże, Zbyszek, puść go! - powiedział przejęty, specjalnie używając imienia, którego tak bardzo nienawidził, by tylko zwrócić na siebie uwagę.
        Ledwo Marcel wyszedł przebrany z szatni i od razu wpadł w sam środek bójki obojgu chłopaków – swojego ukochanego i drugiego mięśniaka, którego szczerze oboje nie lubili, ale zdecydowanie nie był to powód do wszczęcia awantury, zwłaszcza w murach szkolnych.
       Wokół nich szybko zebrało się kółko złożone z uczniów – niektórzy kibicowali któreś ze stron, wykrzykując imiona, ale tylko dwójka chłopaków próbowała jakoś odciągnąć od siebie stłoczonych ze sobą młodych mężczyzn, gdzie to oboje mieli pogięte koszulki, tarzając się za nie.
       Blondyn od razu dołączył do jednego z odciągających chłopaków, łapiąc niegdyś swojego chłopaka w pasie i jakoś wspólnymi siłami udało się rozdzielić naparzających się chłopaków, tuż kilka sekund przed nadejściem nauczycielki w towarzystwie równie przejętej dziewczyny.
       - Co wy tutaj wyrabiacie?! Obaj macie uwagi! - wrzasnęła na sprawców, obserwując dwójkę. Przemek kulił się w bólu, układając się w pozycji embrionalnej, z kwaśną miną, trzymając się za kroczę. Najwidoczniej Wiśnia musiał trafić w jego czuły punkt i to z pewnością zapewniło mu wygraną w walce, gdyby tylko nie został odciągnięty.
        Zresztą ten drugi też nie wyglądał najlepiej, trzymając się za już ranną dłoń.
        - Marcel, zabierz go do pielęgniarki. - Na jej słowa przytaknął, pomagając ukochanemu wstać z zimnej podłogi, asekurując go w pasie.
        Prowadząc go do gabinetu pielęgniarki, po raz pierwszy w życiu nie miał pojęcia, o czym ma z nim rozmawiać, dlatego spędzili te kilka chwili w zupełnej ciszy, idąc obok siebie. Tylko Marcel w tej ogłuszającej go ciszy, słyszał za szybkie bijące serce. Ta cisza zupełnie mu się nie podobała, była bardzo nienaturalna jak dla tej dwójki, ale przecież tak miała wyglądać ich przyszłość.
       W pewnej chwili wszystkie narządy jakby podeszły mu do gardła, gdy tylko w ostatniej chwili udało mu się mdlejącego szatyna. Od razu osunął się z nim na podłogę, nie mając tyle siły, by go utrzymać, poza tym ułożenie go na podłodze było lepszym pomysłem.
        - H-hej, Wiśnia, nie m-mdlej mi tutaj – powiedział z trzęsącym głosem, ale tym razem nie z płaczu, a z potężnego stresu. Nagle zapomniał wszystkich lekcji czy prelekcji, w których to uczono go pierwszej pomocy i działania w takich sytuacji, więc z westchnął głośno, z wyraźną ulgą, gdy podbiegła do nich pielęgniarka od razu sprawdzając, czy jego ukochany oddycha, po czym wezwała karetkę i otworzyła na roścież okno, wpuszczając na korytarz trochę świeżego powietrza.
        - Jestem tutaj – powiedział cicho, widząc, jak Zbyszek powoli odzyskuje przytomność.
        Uśmiechnął się do niego delikatnie, mierzwiąc jego włosy, próbując uspokoić ukochanego, ale bardziej miało to na celu ukoić zszargane nerwy jego samego. Wziął w ramiona wątłe ciało Zbyszka, tuląc je mocno do siebie, jakby miał go zaraz stracić. Ale tak niewątpliwie już się stało, tylko teraz chodziło o jego zdrowie. Wiśnia wydawał się być taki bezsilny i kompletnie pozbawiony życia, jakby był co najmniej jakąś porcelanową lalką, którą Marcel musiał ostrożnie opierać o swoją klatką piersiową, by ta nie przechyliła się w bok i nie rozbiła się na drobne kawałeczki.
        Wkrótce przybyła też wezwana karetka, robiąc kolejną sensację na całą szkołę, kumulując ciekawskich uczniów na korytarzach. Zmierzyli mu podstawowe parametry ciała, zbierając wywiad od przerażonego Marcela, który nerwowo wbijał paznokcie w przedramię, jak od szkolnej pielęgniarki, w końcu decydując, że zabierają go do szpitala.
         Oczywiście blondyn od razu poszedł za ratownikami medycznymi, będąc przez jednego zmierzony pytającym spojrzeniem.
         - Tylko rodzina. Zabieramy go do szpitala w Kościerzynie.
          - Jestem jego bratem – odpowiedział bez zająknięcia chłopak. Przecież nie mógł zostawić swojego całego świata samego w karetce i w szpitalu.
          Nie wiedział, czy powinien tam z nim być, czy może jeszcze jego obecność nie pogarszała samopoczucia, ale tak cholernie się o niego martwił. Chciał być dla niego na dobre i na złe, tak jak kiedyś mu obiecał i miał zamiar dotrzymać danego słowa. I chciał go wesprzeć wśród tych wszystkich medycznych sprzętów i nazw, które nie były im znane, przynajmniej dopóki nie zostanie wygoniony przez już wezwanych rodziców Zbyszka.
        Całe szczęście finalnie został wpuszczony do karetki, mogąc siedzieć tuż obok niego. Pomimo tego, że ich uroda kompletnie się różniła od siebie, to jakoś kłamstwo przeszło bokiem.
        W szpitalu prawie od razu została podana mu kroplówka, podłączona do wenflonu, a z ręki pobrana krew do probówek z kolorowymi kolorami. Wokół niego tym razem zamiast uczniów stał lekarz i pielęgniarka.
           - Jak wasi rodzice przyjadą i podpiszą zgodę na badanie, zawieziemy cię na rentgen.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {23/08/22, 11:21 pm}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski

  Ochrzan od nauczyciela wychowania fizycznego nie był taki zły jak się spodziewał. Był pewien, że mężczyzna będzie się na niego darł jak zawsze, ale ten jedynie mruknął coś o byciu niezadowolonym z jego ucieczki i że jak tylko wyzdrowieje, to jego treningi staną się dziesięć razy cięższe. Chyba nawet ktoś pokroju Ogińskiego wyczuł, że z szatynem nie było najlepiej. Fizycznie, jak i mentalnie. Czuł się zwyczajnie wyczerpany tym wszystkim, a przecież nie minął nawet dzień od zerwania z Marcelem. Czy botem bedzie jeszcze gorzej? A może uda mu się uspokoić, widząc jak blondyn odzyskuje spokojne życie?
  Z westchnięciem spojrzał na grających chłopaków, a raczej w niesforną czuprynę, w której uwielbiał zatapiać swoje palce. Chciał go ignorować, ale liczył, że w tym całym chaosie gry, nie zauważy jego spojrzenia i będzie mógł nacieszyć nim oczy na zapas. Jednak ostatnimi czasy nic nie mogłoby proste. Zaczepki Przemka były znacznie gorsze niż do tej pory. Dlaczego ten drań uwziął się akurat na Marcela? Widząc jak chłopak ląduje na ziemi, od razu podniósł się gwałtownie z ławki, ale nauczyciel był szybszy. Chociaż raz zauważył co się dzieje. Choć wzrok agresora wychwycił już tylko Wiśnia. Ściągnął brwi na widok jego prowokującego uśmiechu, ale jedynie zacisnął usta w cienką linię.

...

  Zajęcia WF-u były ostatnimi tego dnia dla obu klas. Nauczyciel szybko odesłał ich do szatni, a sam zwiał z powodu pilnego wezwania do pokoju nauczycielskiego. Zbyszek zabrał swoje rzeczy jako jeden z pierwszych, a opuszczając szatnię minął się na korytarzu z Przemkiem.
- Już wychodzisz? Nie czekasz na swojego chłopaka? - Usłyszał nienaturalnie przyjazny ton za plecami i momentalnie zastygł w miejscu, choć nie odwracał się. Momentalnie przeszedł go zimny dreszcz.
- Nie rzuciłeś się do jego obrony, chyba znudziłeś się Marcelkiem, hm? - Ciągnął brunet, mimo braku większej reakcji ze strony szatyna. Ale dobrze wiedział, gdzie uderzyć. - To powiedz za ile daje dupy pedałek? Pytam dla kolegi. - Zaśmiał się głupawo i wsparł dłoń na ramieniu szatyna, który mordował go wzrokiem. - Okay, okay. To zapytam Ogińskiego, jemu też pewnie daje. - Tyle wystarczyło, aby lewa ręka Zbyszka poszybowała w kierunku Przemka. I na jednej wymianie ciosów oczywiście się nie skończyło w czym szatyn szybko się zatracił. Nie przeszkadzała mu nawet zraniona ręka, której nie czuł z powodu ogarniającej go wściekłości. Chciał uciszyć bruneta raz na zawsze. Ale też znów mógł się wyładować i dać upust emocją. Zaczynało się robić to uzależniające, bo w jego obecnym stanie tylko coś tak głupiego postawało mu oderwać się od zatracenia w ciemnych myślach.
  Jedni kibicowali, drudzy kazali im przestać. Ale tylko jeden głos przebił się do Wiśni. Ale jego właściciel nigdy nie zwracał się do niego imieniem. Zabrzmiało to tak obco i bez uczucia, jakby potwierdzało to, że nie są już razem. Pewnie nie taki był zamiar Marcela, ale to jedynie bardziej napaliło szatyna do bójki.
  Wszystko uspokoiło się dopiero po przyjściu nauczycieli, choć szatyn musiał zostać odepchnięty mocniej przez Patryka, kiedy ten chciał zadać jeszcze jeden ostatni cios. Wciąż było mu mało, ale przeszywający ból w dłoni szybko przypomniał mu o stanie reszty jego ciała. Był wyczerpany i funkcjonował na resztkach energii, której niczym nie uzupełnił. Świadomość i szczątki rozumu też wróciły, kiedy Marcel pomógł mu pozbierać się z podłogi. I co on najlepszego odpierdala? Czy jego planem nie było odcięcie się od blondyna, aby ten mógł wieść normalne spokojne życie? Więc dlaczego zamartwiał go robiąc taką głupotę.
- Zostaw mnie. - Wymamrotał próbując się od niego odsunąć, ale chłopak uparcie przyczepił się do jego boku. Nawet jeśli jego wsparcie nie dawało zbyt wiele. I szybko się o tym przekonali w praktyczne, kiedy Wiśnia poczuł jak nagle opuszczają go siły. Mimo starań blondyna osunął się na podłogę, a obraz zaczął zachodzić mu ciemnymi plamami. Widząc przerażenie w oczach ukochanego, starał się utrzymać przytomność, ale to było zbyt wiele dla jego wyczerpanego organizmu.
- Mar...cel... - Chciał sięgnąć dłonią do jego policzka, ale ta nawet nie drgnęła. Wręcz jakby przypominając mu o ich zerwaniu, przeszyła go ponownie piorunującym bólem. Już nie byli razem i to on to zakończył. Nie wolno było mu go dotknąć, inaczej wszystko pójdzie na marne. Ale chociaż ostatnim obrazem jaki ujrzał przed utrata przytomności, był jego uroczy uśmiech.

  Wybudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Pierwszy był szum i niezwykle irytujący pisk w uszach, który na całe szczęście szybko przybrał barwę głosów. Tylko z całą resztą było gorzej. Bolał go nawet najmniejszy skrawek ciała, które wściekle odwdzięczało mu się za tak okropne zaniedbanie. Z trudem wsłuchał się w słowa lekarza, po czym zamrugał zdziwiony.
- "Nasi"? - Wymamrotał rozglądając się po pokoju za Mateuszem, ale jego wzrok natrafił tylko na złote loki siedzące przy jego łóżku. - Marcel!? - Gwałtownie podniósł się do siadu, gdzie oczywiście od razu pożałował, bo zalała go kolejna fala bólu. Aż go lekko zamroczyło.
- Spokojnie i radzę bez szaleństw. - Upomniała go pielęgniarka, która zaraz zwróciła się do blondyna. - Miej na niego oko. - Powiedziała, po czym wraz z lekarzem opuściła pomieszczenie, w którym zaraz oczywiście zapadła niezręczna cisza. Zbyszek co chwilę zerknął ukradkiem na Marcela, co pewnie nie udawało mu się ukryć przed intensywnym spojrzeniem chłopaka. Ostatecznie opadł na poduszki i przysłonił twarz przedramieniem.
- Wracaj do domu. Twój stary szału dostanie jak się dowie, że ze mną przyjechałeś... - Powiedział, choć tak na prawdę cieszył się z jego obecności. Szpitale bywały przerażające, tym bardziej, kiedy budziło się w nich po utracie przytomności. Ale  nie mógł go trzymać przy sobie. Dlaczego tak kiepsko wychodziło mu odsunięcie się od chłopaka? - Moi rodzice też nie będą zadowoleni twoim widokiem. - Dodał zaraz raniąc samego siebie. Tak bardzo chciał teraz znaleźć się w ramionach blondyna, co zapewne było widać w jego stęsknionym spojrzeniu. Czuł, że powili przegrywa walkę z tym pragnieniem, ale na całe szczęście w tym momencie drzwi do sali otworzyły się z rozmachem, wpuszczając do środka matkę Wiśni.
- Na miłość boską Zbyszek, co ty wyprawiasz?! - Od razu chciała do niego podejść i złapać go za rękę, ale momentalnie zastygła w pół kroku na widok blondyna. Oczywiście nikt się go tu nie spodziewał. Nie był częścią rodziny Wiśniewskich.
- Ah Marcel. Dzień dobry, przyjechałeś, żeby się upewnić, że nas wariat nie zwieje gdzie pieprz rośnie na widok igły? - Ciepły starczy głos w mgnieniu oka rozciął ciężką atmosferę, która powoli zaczynała przyduszać każdego znajdującego się w pomieszczeniu. Dziadek Wiśni był wielkim lekkoduchem, który kompletnie nie potrafił czytać atmosfery. Pocieszny staruszek zbliżył się do łóżka i poklepał boldyna po ramieniu. - Dobra robota. - Ośmiał się.
  Zaraz po tym do pomieszczenia weszły kolejne osoby, albo raczej wrócił lekarz oraz pielęgniarka ze zgodą do podpisania, którą wręczyła matce szatyna. Wkrótce po formalnościach pomimo protestów wsadzono Zbyszka na wózek i skierowano się z nim na prześwietlenie. Ale nim wyszedł z pomieszczenia, złapał dziadka za rękę.
- Dziadku, zawieź proszę Marcela do domu. -Spojrzał na starszego mężczyznę błagalnie, a w odpowiedzi dostał szeroki, szczerbaty uśmiech.
- Spokojna twoja rozczochrana, zajmę się Marcelem. - Zbyszek uśmiechnął się z lekką ulgą, po czym już dał się na spokojnie zabrać na rentgen.

  Diagnozą było złamanie bokserskie. Zbyszek automatycznie przypomniał sobie ból po rozwaleniu lustra, który nie miał źródła jedynie w pociętej skórze. Takie to było właśnie cholerne szczęście Wiśni. Jak tylko robił coś głupiego, to kończyło się to tysiąc razy gorzej niż dla innych. Ale na całe szczęście mogli zająć się jego ręką już po godzinie. Po czym po dwóch godzinach został wypisany.
- A mama gdzie? - Spytał kiedy opuszczali szpitalny budynek.
- Odwiozłem ją. Musiała już niestety wracać do pracy. - Odparł staruszek prowadząc go do swojego starego pickupa.
- A z Marcel-!! - Urwał nagle zauważając na przednim siedzeniu auta dziadka swojego byłego chłopaka.
- Ah, Marcel uparł się, że chce wracać razem z tobą. Bardzo się chłopak o ciebie martwił. - Staruszek wgramolił się na siedzenie kierowcy, a dla Wiśni zostało tylko jedno siedzenie, tuż obok blondyna.
  Ale to nie był koniec niezręcznego siedzenia. Wracając dziadek Wiśni zaciągnął ich do sklepu po wodne lody, z którymi to rozsiedli się w parku. tak jak to zwykli robić za czasów, kiedy chłopaki chodzili jeszcze do podstawówki. Szatyn nie miał serca odmówić staruszkowi, który był niczego nieświadomy i jedynie chciał poprawić im humory po zamieszaniu ze szpitalem.
- Oho, to chyba Bogusław! Zaraz wracam chłopcy. - Wypalił nagle dziadek.  Zaskakująco szybko podniósł się z ławki i pogonił za swoim przyjacielem, zostawiając byłą parę samą sobie. Zbyszek najchętniej by się teraz powiesił. Nawet nie śmiał spojrzeć na blondyna.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {26/08/22, 06:03 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68


                    Dla posiadacza blond czupryny, która była teraz w całkowitym nieładzie, widok jego ukochanego na łóżku szpitalnym wśród reszty schorowanych i cierpiących pacjentów, był przerażający i nawet zajęcie się nim przez sztab medyczny nie zdołał ukoić jego nerwów. Jednakże jak tylko umiał starał się być spokojny, siedząc przy nim na krześle, żeby nie zestresować samego pacjenta. Zwłaszcza, gdy do jego żyły wtłaczany był płyn z kroplówki, a z drugiej spływała krew do probówek. Nigdy nie widział go w takim kiepskie stanie i nie wyobrażał sobie kompletnie, żeby mogło go przy nim zabraknąć, gdy ten budził się w szpitalu, a czuł się w obowiązku by tu być.  Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co musi czuć osoba, która nagle znajduję się w sali szpitalnej, a wokół niej nie ma żadnej osoby, którą by znała.
                    - To zróbmy tak, żeby się nie dowiedział – odparł od razu, nie zastanawiając się nad odpowiedzią. - Nie myśl teraz o tym, myśl o sobie – dodał, posyłając mu delikatny uśmiech, wtedy też łącząc ich spojrzenia w jedno. Te piękne, czekoladowe tęczówki były przepełnione inną emocją niż dotychczas, a Marcel przecież doskonale umiał je odczytać. Dlaczego ciemnowłosy dawał mu takie sprzeczne sygnały? Blondyn też chciał go wtedy uściskać, pogłaskać go po głowie, złożyć na jego czołu pocałunek czy chociaż potrzymać go za zdrową rękę, ale wiedział, że niestety nie miał już od niego pozwolenie na dotyk, nie po zerwaniu, co sprawiło, że westchnął cicho, ale też wtedy do sali wparowała przejęta matka ukochanego i już po kilku sekundach poczuł, że nie był tutaj mile widziany. A przecież jeszcze kilka dni temu z chęcią gościła go w swoim domu, szykując specjalnie dla chłopaka obiad. Niegdyś wspierała go w trudnych momentach, zabierała na wspólne wycieczki i była niczym druga mama. Sam Marcel pałał do niej sympatią, mając nadzieję, że ta też go lubiła. Niestety teraz ta relacja miała się kompletnie zmienić, a wszystko to tylko przez to, że wyszło na jaw, że... kocha na zabój jej młodszego syna.
               Całe szczęście do pomieszczenia również wszedł dziadek bruneta, ratujący całą sytuację. I przytaknął mu, uśmiechając się blado – co do tego wariata musiał się zgodzić. Nagle zrywa ze swoim blondynem, by w poniedziałek wdać się w bójkę i zaraz później zemdleć, mając poharataną dłoń.
               Po opuszczeniu sali przez Zbyszka, jego były chłopak usiadł na krześle w poczekalni, wtapiając twarz w swoje dłoń. On za pewne nie wyglądał wcale lepiej niż Wiśnia. Nie spał za dużo i wmuszał w siebie tylko obiad, nie mając kompletnie apetytu, ale przynajmniej nie mdlał. Jeśli był dla niego zabawą, to dlaczego tak się zachowywał?
              Całe rozmyślanie zostało mu wkrótce przerwane przez dziadka, który ni stąd, ni zowąd wyrósł przed nastolatkiem.
              - Chodź, zawiozę cię do domu. Z naszym wariatem na pewno będzie wszystko w porządku.
              - Nigdzie nie idę bez niego. Nie zostawię go – odpowiedział hardo, powodując, że staruszek podniósł ręce do góry w geście obrony, a blondynowi od razu zrobiło się głupio za swoje zachowanie.
              - No dobrze, skoro tak. Dobrego ma anioła stróża. - Zaśmiał się, nie próbując go nawet przekonywać. W zamian tego usiadł obok niego, podpytując chłopaka o jego najnowsze dzieła, potem z zaangażowaniem i z błyskiem oka opowiadał mu o swojej ostatniej wizycie w muzeum, a Marcel wysłuchiwał dziadka z uwagą, nie poprawiając go, gdy przekręcał nazwiska artystów. Wręcz cieszył się, że staruszek wypełnił choć trochę jego głowę pozytywnymi myślami, a także że i ten również czerpał przyjemność z eksplorowania sztuki.
              Tak naturalnie toczyła się ich rozmowa, dopóki Eugeniusz nie dostał SMS-a od mamy Zbyszka, że czeka go operacja, a także że musi odwieźć ją do pracy i to znowu wyburzyło blondyna ze względnego spokoju. To że musiał siedzieć tutaj niż dosłownie obok swojego ukochanego obok w takiej sytuacji jeszcze bardziej rozsiała w nim panikę. Zwłaszcza, że za kilka minut został sam w szpitalu. Martwił się o Zbyszka, nawet jeśli nie było to aż takie poważne i wymagało tylko dożylnego znieczulenie, a nie narkozy. Tak czy siak to złamanie i jeszcze ogólne przemęczenie ciała bruneta, sprawiło, że Marcel niespokojnie chodził po korytarza, nie zwracając uwagi na resztę otoczenia. Zastanawiał się również, gdzie tak uszkodził sobie rękę.
**
            Wkrótce niegdyś para siedziała obok siebie na jednej ławce, niemrawa zajmując się swoimi lodami. Między nimi była niezręczna cisza i jeszcze bardziej ciężka atmosfera, której chyba nawet staruszek nie mógł wytrzymać, bo zaraz szybko uciekł od nich, pędząc do swojego kolegi, który również mógł być jakimś losowym staruszkiem na chodniku.
            Dla Marcela owa sytuacja była jeszcze bardziej męcząca niż wtedy na korytarzu szkolnym, zwłaszcza, że tu starał się, aby ich kolana przypadkiem się nie zetknęły. Zwłaszcza, że oboje nie patrzyli się na siebie.
           - Powinni włożyć cię w kaftan bezpieczeństwa – wypalił nagle, chcąc jakkolwiek zacząć rozmowę. Odchrząknął, po czym po raz pierwszy w tym parku spojrzał na swojego byłego chłopaka. - Jadłeś coś w ogóle? - zapytał już ciszej, a w jego głosie dało usłyszeć się troskę, której nie mógł ukryć, nawet nie chciał.- Czy... ja zrobiłem coś złego? Nie wierzę ci, że byłem dla ciebie tylko zabawą... Te wszystkie kwiaty, co mi przynosiłeś, to jak mocno potrafiłeś mnie przytulić i to jak na mnie zawsze patrzyłeś. - Uśmiechnął się gorzko, wreszcie zaczynając temat, na którym najbardziej mu zależało.- I widziałem jak się na mnie patrzysz w szpitalu... Naprawdę mam się od ciebie odczepić? Tęsknię za tobą, ale chce  żebyś był szczęśliwy. Jeśli nie jestem tą odpowiednią osobą, to nie będę ci więcej zawracać dupy. - Tutaj jego ciało intuicyjnie skuliło się, będąc gotowy na kolejny cios, ale musiał znać prawdę. W niedziele prawie w ogóle nie rozmawiali. Zbyszek nie dopuścił chłopca do rozmowy i dodatkowo blondyn odczytywał od niego sprzeczne sygnały. Poza tym strata ukochanego i najlepszego przyjaciela była bolesna, i nie mógł się z tym tak łatwo pogodzić. - Wiesz dlaczego wtedy w gimnazjum nie chciałem cię tak szybko pocałować? Oprócz tego, że to mnie stresowało i nie wiedziałem, co mam dalej zrobić, to też martwiłem się, co będzie jeśli kiedykolwiek zerwiemy. Straciłbym wtedy najlepszego przyjaciela. I to się właśnie stało – dokończył, będąc w pełni tego świadomy. Nie śmiał nawet pytać bruneta, czy mogą chociaż pozostać przyjaciółmi. Za pewne by się nie zgodził, zresztą tego nie chciał sam Marcel. Nie byłby w stanie wspierać go i udzielać rady, gdyby ten znalazłby sobie nowego chłopaka.
            Jak widać jego tamtejsze obawy miały sens i niestety się spełniały. Szkoda tylko, że musieli o tym rozmawiać w takim pięknym miejscu, jakim był park, bo przed nimi wyrastały wysokie, rozłożyste drzewa w kolorach zieleni, na których co rusz witały się małe ptaki. Do tego niedaleko ich na trawie kwitły śnieżnobiałe stokrotki.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {26/08/22, 11:21 pm}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski

  Niezręczna atmosfera wisiała na szatynie do tego stopnia, że niemalże czuł jak jej ciężar, zmusza go do garbienia się. Tak też siedział z łokciami opartymi na kolanach i wpatrywał się jak jego topniejący lód tworzy kałużę na piachu pod jego butami. Jak właściwie do tego wszystkiego doszło? Wszystko układało im się tak dobrze, a jedna noc sprawiła, ze wszystko rozsypało się w drobny mak. Na dodatek jego genialny plan na odcięcie Marcela od kłopotów, tylko przysporzył mu ich więcej.
  Na pierwsze dwie wypowiedzi blondyna nie odpowiedział. Choć nie miał sił już udawać zimnego drania, to i tak liczył, że zignorowany po prostu się podda. Ale jego kolejne pytanie ugodziło go boleśnie i głęboko. Dlaczego do cholery jasnej obwiniał samego siebie? To wszystko było winą głupoty Zbyszka. To on zrobił się nie ostrożny, to on zachęcał Marcela do coraz bardziej ryzykownych posunięć, aż w końcu się doigrali. Tak było zawsze. Tak jak wtedy kiedy dostał wciry od brata swojej byłej. Marcel od razu przyleciał mu na ratunek, pomimo swojego chucherkowatego ciała. Oczywiście obaj nieźle oberwali, a następnie dostali ochrzan od rodziców za powrót w takim stanie. Choć do tej pory pamiętał jak opatrywał rany piegusa. To jak syczał i marudził za każdym odkażeniem rany, to jak siedzieli wtedy blisko siebie. To wtedy zaczęli być świadomi tego, że nie widzieli siebie już tylko jako przyjaciół. Oczywiście, że Marcel czytał z niego jak z otwartej książki. Nagle parsknął rozbawiony.
- Ha... A jak myślisz? - Oblizał spierzchnięte wargi. - Bez ciebie będę szczęśliwy... - Podniósł głowę, aby spojrzeć w końcu na blondyna wzrokiem przepełnionym bólem i smutkiem. Pod oczami miał ogromne wory, których doprawił się przez nieprzespane noce, jak i wyczerpanie spowodowane głodzeniem się. - Wierzysz mi? - Dodał, ale nawet nie musiał pytać. Dobrze wiedział, że chłopak go zrozumie.
  Marszczył brwi i zamrugał gwałtownie starając się odgonić łzy, które zaczynały rozmywać my obraz blondyna. Starał się z nimi walczyć jak tylko mógł. Pociągał nosem, pocierał powieki, skronie, ale i tak z nimi przegrał.
- W-wtedy w kościele, kiedy... kiedy się zobaczyłem... po tym jak mnie wywalił, nie przestał, prawda? Zacząłem się obawiać do czego jeszcze ten skurwysyn może być zdolny. Bałem się, że może posunąć się do czegoś gorszego... - Wydusił w końcu z siebie, już nawet nie wycierając łez, czy też smarków. W końcu pozwolił, aby wszystko co dusił w sobie przez ostatnie dni, wydostało się na zewnątrz.
- Sam widziałeś, nie mogę się z nim równać... nie mogę cię obronić, jakby nas znowu złapali. A kolejny raz na pewno nie skończył by się tak lekko... więc wpadłem na ten cholernie głupi pomysł i widzisz jak to się skończyło... - Upuszczając swojego już i tak w połowie stopniałego lodu, wplótł dłonie we włosy, na których zacisnął mocno palce, po czym kompletnie się rozpadł.
- Bez ciebie... bez ciebie jestem beznadziejny. Ile wytrzymałem? Trzy dni i jeszcze nie osiągnąłem niczego prócz zmartwiania cię i krzywdzenia cię. Jestem pieprzonym idiotą, bez którego byłoby ci lepiej. Ale nie potrafię sobie cię odpuścić... kocham cię... tak bardzo cię kocham Marcel...
  Nawet nie zwracał uwagi na mijających ich ludzi, którzy szybko przyśpieszali kroku, żeby nie zostać wplątanym w cudzy bałagan. Nawet nie był w stanie zarejestrować niczego prócz nagłego ciepłego dotyku, który zacisnął się na jego ciele. Doskonale znał ten dotyk. Jak tylko ręce Marcela ułożyły się na jego plecach i głowie, sam oplótł go tak ciasno, że przez chwilę zapewne chłopak nie był w stanie złapać oddechu. Był tak cholernie spragniony jego dotyku, że przez chwilę zapomniał o kontrolowaniu swojej siły. Dopiero kiedy w jego nozdrza wdarł się ukochany zapach winogron, jego uścisk zelżał. Choć dostał też sygnał od blondyna w postaci poklepania po ramieniu.
- Przepraszam Marcel. Tak strasznie cię przepraszam... Jak mogłeś wybrać takiego idiotę jak mnie? Jak ty ze mną wytrzymałeś jebane cztery lata? - Spytał przenosząc dłonie na policzki chłopaka. Chciał go w tamtym momencie pocałować, ale bał się zostania odrzuconym. Zabawne, zrobił to Marcelowi kilka dni temu, ale sam nie byłby w stanie tego znieść. Na prawdę był okropny.
- Gdybyśmy mogli tylko wyjechać jak najdalej od tego wsi... - Usłyszał po ponownym wtuleniu się w chłopaka.

...

  Przed dwa następne dni Zbyszek nie pojawił się w szkole, ani nie dawał żadnych oznak życia. Zupełnie jakby zapadł się pod ziemię, jednak w rzeczywistości tkwił w swoim pokoju, poza który nie wystawiał nawet nosa. Poprosił Marcela o trochę czasu, ale tak na prawdę chciał go dać chłopakowi na odpoczynek od swoich wybryków. Choć wcale nie zamierzał przestać obmyślania kolejnego genialnego pomysłu.
  Pod osłoną nocy wymknął się ze swojego domu. Wcześniej nie ryzykowałby wychodzenia głównymi drzwiami, bo te znajdowały się blisko pokojów rodziców oraz dziadków, ale ze względu na świeżo poskładaną rękę, wolał nie ryzykować skakania z okna. Raz zalał się zimnym potem słysząc jak stara drewniana podłoga głośno trzeszczy pod jego stopami, a w pokoju rodziców na chwile ustaje chrapanie ojca, ale wystarczyło jedynie odczekać chwilę, aby wszystko znów się uspokoiło. Po wydostaniu na zewnątrz czekał na niego problem w postaci Reksia i Rambo, ale to też zostało szybko rozwiązane dwoma kiełbasami, które zachował z kolacji. Z zapchanymi pyskami, psiny cicho pomaszerowały z nim do furtki. A po dłuższym namyśle postanowił wziąć je ze sobą na małą wyprawę. Nie zaszli daleko, bo po paru minutach znaleźli się pod domem Zielińskich.
  Pomimo iście egipskich ciemności, Wiśnia doskonale wiedział gdzie ma się kierować. Nawet po skręcie w odpowiednią uliczkę miał drogowskaz w postaci oświetlonego okna pokoju Marcela. Jak zwykle nie spał o tak później godzinie, a przecież tyle razy karcił go za takie siedzenie, bo potem nie był w stanie wstać punktualnie do szkoły. Matka Marcela zawsze wpuszczała go do środka i pozwalała budzić syna, bo sama nie miała na niego sił. Była to najlepsza pora dnia według Wiśni, bo mógł wtedy wybudzić ukochanego pocałunkiem i być pierwszym obrazem jaki tego dnia ujrzy.
  Potrząsnął gwałtownie głową wyrywając się z zamyślenia. To nie był czas na rozmarzanie się. Jeśli ojciec blondyna postanowiłby wyjrzeć teraz przez okno, to obaj będą trupami. Musiał się streszczać, ale też i być ekstra cicho. Przełknął ciężko ślinę, ale w końcu zabrał się do roboty. Choć nie przewidział tego, jak trudne okaże się to zadanie z jedną ręką. Musiał wykorzystać do pomocy lichą wiśnię, która już dawno przestała wydawać owoce. Spodziewał się, że od razu się pod nim złamie, ale ta dzielnie wspierała jego wagę. W duchu przeprosił biedne drzewo, które próbował odratować jak jeszcze był mile widziany u Zielińskich, ale teraz miał ważniejsze sprawy na głowie.
  Dzięki drzewu spory odcinek drogi został pokonany i zostało jedynie przejście po stromych dachówkach. Ostatni odcinek lekko przeskoczył, bo osunęła mu się lekko noga, ale zaraz zacisnął dłoń na zewnętrznym parapecie, na który też się wgramolił tyłkiem. Nawet nie tracił czasu na oddech ulgi, tylko od razu zapukał delikatnie w okno Marcela, zaraz odnajdując go na podłodze siedzącego pomiędzy kartkami z dziełami starymi, nowymi, jak i tymi ledwo rozpoczętymi. Był też ubrudzony farbą, co automatycznie rozczuliło szatyna. Pomachał do niego i uśmiechnął się szeroko, widząc jak ten podchodzi do okna. Jednak zamiast zostać wpuszczonym do środka, blondyn zasunął mu zasłonę przed nosem. Był zły... nic dziwnego. Spodziewał się tego po całym cyrku do jakiego doprowadził, ale gdzieś tam głęboko w duchu liczył na dramatyczne otwarcie okna i rzucenie się na szyję tak jak to mieli w zwyczaju robić. Spieprzył sprawę i teraz musiał za to srogo płacić. Ale nie zamierzał się poddawać. Zamierzał wszystko naprawić.
- Marcyś, rannego nie wpuścisz? Zimno jest i to bardzo... - Próbował przekonać chłopaka, ale ten był twardą sztuką. Dlatego też postanowił wcielić w życie bardziej ryzykowany plan b. - Marcyś, nie bądź taki. Pogadajmy chociaż ja- ŁooOo! - Na koniec podniósł lekko głos i osunął się kontrolowanie na dachówkach, zawisając jedynie na zdrowej ręce. Nie miał problemu z podnoszeniem swojego ciężaru ciała, ale wciąż był trochę wyczerpany po ostatnich wybrykach.
  Na całe szczęście blondyn od razu otworzył okno spanikowany i na tą też okazję czekał szatyn.
- Mam cię! - Z łobuzerskim uśmiechem podciągnął się szybko i wskoczył do pokoju chłopaka od razu odsuwając się od okna, żeby ten przypadkiem nie myślał o wypchnięciu go. Złapał go też w ramiona wbrew jego woli, ale dzielnie znosił każde lekkie uderzenia. Właściciel złotych loków nawet nie starał się zrobić mu krzywdy.
- Ciii Ciiicho Marcel, bo nas usłyszą... Sorry, ale musiałem mieć trochę czasu na ogarnięcie paru spraw. - Kiedy minęły pierwsze emocje, wypuścił go ze swoich objęć i wsparł się tyłkiem o jego biurko, na którym stały poszkodowane cynie. Pomimo przejść, wciąż dzielnie się trzymały, zapewne dzięki temu, że blondyn dobrze o nie dbał. Tak jak go tego nauczył Wiśnia.
- Chcę pogadać. Ale chodźmy do naszego domku. Nie chcę kusić losu... - Spojrzał na niego błagalnie.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {27/08/22, 08:11 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68

                         Poruszył przecząco głową, oczywiście od razu odkrywając jego karty. Odkąd pamiętał jego najlepszy przyjaciel był znakomitym kłamcą, nie raz czy dwa wyciągając ich z opresji, ale kogoś kto znał go tak długo i spędzał z nim prawie wszystkie dnie i noce, trudno było okłamać, zwłaszcza, jeśli do gry wchodziły silne emocje. To całkowicie zburzyło całą fasadę Zbyszka, a Marcel po prostu wsłuchał się w jego słowa, pozwalając mu na wytłumaczenia się. Tego od niego w tym momencie pragnął najbardziej, żeby powiedział mu całą prawdę. I pomyśleć, że gdyby nie staruszek i jego pomysł zabrania chłopców na lody, to być może nigdy więcej taka okazja by się nie zdarzyła, a blondyn nie miałby już odwagi na ponowne wspięcie się na jego okno, by być może zostać ponownie odrzucony.
                            - Kocha... - przerwał, wzdychając ciężko. Jak bardzo chciał użyć tego pieszczotliwego słowa, tak nie miał do tego najzwyczajniej prawa. - Wiśnia, to już jest nieważne. I nie musisz mnie przed nikim bronić. Dla mnie najważniejsze zawsze było to, że byłeś gdzieś zawsze obok. Poza tym oboje wiedzieliśmy, jak na to zareagują – odpowiedział. Taka była smutna prawda dla ich dwójki. Od początku byli świadomi konsekwencji, jeśli ich tajemnica wyszłaby kiedykolwiek na światło dzienne, ale żadne z nich nie brało tego na poważnie, myśląc, że do ich przeprowadzki uda im się to trzymać w sekrecie. Niestety brutalnie się przeliczyli, a czy blondyn żałował jakiejkolwiek chwili z ukochanym? Oczywistą odpowiedzią było, że nie i byłby gotowy wyznać to chłopakowi, gdyby tylko chciał.
                             - Wiesz, nigdy nie wpadłeś na aż taki głupi pomysł jak ten – odparł. Ta jego decyzja przecież niszczyła ich obojgu, oboje cierpieli, codziennie płacząc, nie mogąc zasnąć ani tym bardziej jeść. I koniec końców do niczego nie doprowadziła, a zostawiając ich dalej niż w tym punkcie, w którym byli. A nawet gorzej, bo nie byli razem.
                           Jego chłopczyk zmienił się w nie do poznania, co oczywiście dodatkowo martwiło właściciela złotych loków. Oprócz zranionej ręki, wyglądał tak krucho i w ogóle nie przypominał dawnego siebie, tego odważnego szatyna, który nieustraszenie wspinał się po ogrodzeniach, murach, drzewach i dachach. I to wszystko było podyktowane tym absurdalnym pomysłem, który mógłby ich zniszczyć.
                          Nie mógł go zostawić w takim stanie samego, dlatego zaraz objął jego trzęsące się od płaczu ciało, przyciskając go do swojej piersi i samemu wtulając się w te fiołkowe włosy, ale po chwili musiał go delikatnie poklepać po ramieniu, by trochę zluzował uścisk, bo niemalże czuł, jak łamie mu wszystkie żebra.
                          On też za chwilę się kompletnie rozpłakał, ale tym razem nie ze smutku, ale wreszcie ze szczęścia, że nareszcie mógł trzymać mu najbliższą osobę w ramionach, a szczególnie dlatego że usłyszał od niego wyznanie miłości. Tak bardzo przez te dni za nim tęsknił, za jego ciepłym dotykiem, za tymi święcącymi się czekoladowymi tęczówkami, jak na niego patrzył, za barwą jego głosu czy za głupimi pomysłami, na które wpadał. Wszystko, co utożsamiał ze szczęściem było właśnie całym Zbyszkiem.
                        Odsunął go trochę od siebie, by móc spojrzeć w jego zapłakane oczy, wysyłając mu szczery uśmiech i wtedy też starł kciukiem z jego twarzy płynące łzy, jak i gile, którymi również obdarował jego bluzkę.
                       - Kocham tego idiotę. Zawsze będę kochać. A te cztery lata były moimi najszczęśliwszymi latami.
**
                   Stan Marcela zdecydowanie zdawał się poprawiać po tej szczerej rozmowie, jaką ze sobą odbyli. Zaczynał wracać do regularnego jedzenia, powoli odzyskując apetyt. Tak samo umiał już na spokojnie przespać noce, co znacząco odwdzięczyło się w urodzie piegusa – cienie pod oczami zaczęły znikać, a twarz zaczynała nabierać znajomych dla siebie kolorów. Do tego wróciła do niego wena, by tworzyć kolejne dzieła.
                  Rodzice blondyna tylko obserwowali go z daleka, zastanawiając się, czy nagłe poprawa jego samopoczucia wiązała się z tym, że godził się z sytuacją czy też można z tego powodu, że wrócił do związku ze Zbyszkiem. Ale prawda nie była żadną z tych opcji. Właśnie to męczyło ich syna – że nie miał pojęcia na czym stoi i na jakim etapie znajomości był ze swoim przyjacielem. Niby pogodzili się, finalnie wyznając sobie uczucia, ale Wiśnia chciał przerwy od niego i nawet nie chciał odpisywać na jego wiadomości.
                 Dlatego miał w głowię mętlik i z każdą godziną chodził zdenerwowany.
                 Tego wieczora siedział na podłodze, malując kolejne swoje dzieło. Był ubrudzony na policzku zieloną farbą, którą to niedawno użył do pomalowania trawy i przypadkiem dotknął wtedy brudnymi palcami swoją twarz, próbując nadgarstkiem odgarnąć zagubione pasemka włosów. Mocno skupiał się na swojej pracy, dopracowując najmniejsze szczegóły, zwłaszcza w płatkach kwiatów, które to gościły na pierwszym planie. Ale zaraz jego skupienie szybko zostało przerwane.
                Zerknął na przybysza, wzdychając ciężko i od razu wstał, po czym zasłonił zasłony, nie chcąc tym samym go widzieć. Oczywiście był na niego zły i nie chciał tak łatwo mu odpuścić. Chyba ten drugi nie liczył, że jak tylko pokaże się przed jego oknem, to ten pierwszy od razu rzuci mu się w ramiona i zapomni o tym, jak go traktował? Był nawet gotowy iść poszukać słuchawek, by tylko nie słuchać jego lamentu. Liczył, że zaraz sobie pójdzie, zmęczony ignorowaniem.
              Zaraz jednak zmienił swoje plany, spanikowany wracając do okna i od razu je otwierając, gdy tylko usłyszał niepokojący odgłos.
              - Głupek – skomentował, zaciskając wargę w wąską kreskę. - Puść mnie! No puszczaj! Nie zasłużyłeś! - Podniósł głos, próbując wyrwać się z uścisku, przy tym lekko klepiąc go po tułowiu. Wcale nie chciał się do niego przytulić, co przecież emanował całym sobą, powściągając brwi. Zwykłe sorry na pewno mu nie wystarczyło, by przyjął jego głupie tłumaczenie. - Aha i jaka to sprawa była ważniejsza od odpisania mi chociaż raz?! Martwiłem się! I nie uciszaj mnie! - wykrzyczał, na końcu grożąc mu palcem i jak zawsze, gdy był zły, zawiesił ręce na klatce piersiowej.
            Wtedy na korytarzu rozległy się charakterystyczne kroki, których blondyn nie mógł przeoczyć i pomylić z kimś innym. Do pokoju zbliżał się niewątpliwie jego ojciec, za pewne słysząc podniesiony głos swojego syna i to był dostateczny powód, by zarządzić ewakuację.
            Złapał chłopaka za zdrowy nadgarstek w pośpiechu pędząc do otwartego okna. I zanim ojciec zdążył wpaść do pokoju swojego syna, ten cały i zdrowy znalazł się na dole. Z małą pomocą Wiśni, udało mu się bezpiecznie zejść z dachu, nie robiąc sobie żadnej krzywdy i zrobił to dwa razy szybciej niż zawsze. Może wystarczyłoby jeszcze parę ucieczek, dopóki Marcel nie schodziłby perfekcyjnie ze swojego okna.
            - Wracaj tu, kurwa!!! W tej chwili, pedały jedne! - Po całym podwórku rozszedł się wściekły głos rodzica chłopaka. Brzmiał tak samo, jak parę dni temu, wydzierając się na niego kolejny raz. Jak widać samopoczucie jego syna nie było dla niego ważne i niczego z tej sytuacji nie wyciągnął. Było dla niego obojętne, że widocznie cierpi, nie mogąc spać. Ale dla Marcela już to było nieważne. Liczyło się to, że mógł wybiec z posesji, biegnąc do swojego domku, wołając za sobą psy, które to na dźwięk usłyszanego imienia, odpuściły sobie jedzenie kiełbasy, rzucając się za nimi. Zaraz cała czwórka biegła w miejsce znane tylko im, bo to również był ich sekret, gdzie owy domek się znajduje.
              - Dałeś im kiełbasę?! - krzyknął, jeszcze bardziej zdenerwowany, pomimo tego, że szybko zabrakło mu tchu i odczuwał skutki braku kondycji, a szczególnie nieprzyjemne kłucie w gardle. Ale przynajmniej, gdy już dotarli na miejsce, nie krzyczał na Zbyszka, a zmęczony łapał oddech, opierając się o drzewo, zaś psy wesoło machając ogonami ułożyły się na leśnej polanie obok siebie.
            Po dłuższej chwili, wreszcie wspiął się na drzewo, popychając drewnianą klapę od podłogi i wchodząc do środka. Tam od razu złapał zielony koc, okrywając się nim, bo pogoda już nie była zbyt odpowiednia na chodzenie w krótkich spodenkach i w zwiewnej koszulce, w którą był ubrany.
            I w ich ukochanym miejscu panowały egipskie ciemności, co było oczywiste, bo nie było możliwości na jakiekolwiek wpuszczenie tutaj elektryczności, a świeczki były niebezpiecznym pomysłem. Byli skazani tylko na światło z księżyca i światło latarki z telefonu blondyna, który położył na stoliku, by było ich tu jakkolwiek widać.
             Na środku znajdował się dwuosobowy materac, który kiedyś znaleźli na wystawce przed domem, a na nim znajdowała się masa kolorowych poduszek, też znalezionych po drodze, a nawet były na nim poukładane pluszaki z dzieciństwa dwójki. Gdzieś obok było miejsce na książki i komiksy, które czytali jako dzieciaki, a na ścianach wisiały rysunki głównie Marcela, bardzo pokraczne, ale na pewno wyjątkowe, bo pierwsze, zaś z sufitu zwisały chorągiewki w kropki, które raz powiesili z okazji urodzin Zbyszka i potem nikomu nie chciało się ich zdejmować, no i finalnie tak zostały, nadając temu miejsce większego uroku. Na stoliku obok telefonu Marcela znajdowały się ich ulubione planszówki, w które do tej pory grali w deszczowe popołudnia, próbując nawzajem się ograć. Blondyn był fanem szczególnie chińczyka i uno.
             - Nie całuje się na pierwszej randce – powiedział, nie dając się oczywiście pocałować przez szatyna, odwracając w odpowiednim momencie głowę, żeby ten nie trafił go w usta. - Zapytasz mnie może, czy zostanę twoim chłopakiem czy nie zamierzasz? - mruknął, robiąc kilka kroków w tył, znowu krzyżując ręce na klatce piersiowej i wyczekująco patrzył na chłopaka. Sam oczywiście nie zamierzał robić pierwszego kroku. Uważał, że Zbyszek wszystko zepsuł i skoro z nim zerwał, to musiał także pierwszy zapytać go o związek.
Natas
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Natas
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {27/08/22, 10:22 pm}

Zbyszek "Wiśnia" Wiśniewski

  Oczywiście musiało stać się to czego najbardziej się obawiał. Na odgłos ciężkich kroków wspinających się do pokoju Marcela, od razu przebiegł po jego plecach zimny dreszcz, a wraz z nim wspomnienia z sobotniej nocy. Sama myśl, że wszystko mogłoby się powtórzyć automatycznie wpędziła go w panikę i paraliż. Na szczęście blondyn tym razem wiedział co robić i miał czas na popchnięcie ich do działania. Może i nie umknęli przed wzrokiem jego ojca, ale szybko znaleźli się poza jego zasięgiem. Gdyby tylko wtedy mieli tyle szczęścia. Tylko jak teraz Marcel wróci do domu? Przecież ojciec go rozniesie jak tylko odważy się przekroczyć próg domu. Znowu jakaś cześć planu musiała polec.
- Przepraszam, nie miałem nic innego pod ręką! - Odparł utrzymując tępo, ale też zwalniając na potrzeby Marcela, którego chciał w razie niefortunnego potknięcia asekurować. Ale mimo ogarniającego go strachu, nie mógł powstrzymać głupiego szerokiego uśmiechu jaki cisnął mu się na usta. Za dzieciaka przecież nie raz denerwowali rodziców, a potem właśnie w taki sposób uciekali do swojej kryjówki, aby przeczekać ich gniew. Choć kara nigdy ich nie omijała.
  Jak tylko znaleźli się w swoim własnoręcznie zbudowanym domku, a klapa opadła za Zbyszkiem, szatyn od razu przylgnął do Marcela. A raczej takie były jego zamiary, gdyby ten się od niego nie odwrócił. Jego usta wcelowały zamiast w jego miękkie usta, tow  złote loki. Nie mógł narzekać, ale zdecydowanie wolał pierwszy cel. Choć takie odrzucenie zakuło go dość mocno w serce, czym zmieszany spojrzał zdezorientowany na ukochanego.
- Na pierwszej co? - Już miał panikować, ale momentalnie odetchnął z ulgą widząc jak piegus jedynie się z nim droczy.
- Okay, zabolało, ale należało mi się. Kiedyś w końcu zejdę przy tobie na zawał. - Zaśmiał się spoglądając na niego z rozczuleniem w oczach. Widział, że Marcel był na niego zły, bo miał a co, ale też nie widział w nim faktycznej złości. Szczególnie kiedy stał tak zawinięty w koc wyglądając jak urocze zielone burrito. Skrzywdził go, ale zamierzał wszystko na prawić.
- Wracając do twojego pytania dlaczego nie odpowiadałem na twoje wiadomości. Byłem byłem bardzo zajęty przygotowaniami. - Mówiąc to skierował światło latarki telefonu blondyna na ułożone w kącie dwie torby sportowe wypchane po brzegi oraz plecak. - Zapasy, potrzebne graty, żarcie dla Reksia i Rambo, no i moje ciuchy na zmianę i gitara. -  Wymienił kolejno wskazując na torby. Zadowolony ze swoich zbiorów wsparł dumnie dłonie na biodrach. Choć zaraz lekko się skrzywił.
- No i miały być też twoje, ale kiepsko poszło... Będziemy musieli się jakoś zakraść. Ciuchy można kupić, ale pewnie będziesz chciał zabrać swoje rysunki i przybory. - Podrapał się po karku, zaraz przeskakując na kolejny temat. Podszedł do małego stolika i poklepał swoją świnkę skarbonkę.- Kasy też nam raczej starczy, choć pewnie będzie trzeba potem znaleźć jakąś robotę na czarno. - Wyszczerzył się szeroko. Pieniądze ze skarbonki miały zostać przeznaczone na jego wymarzoną perkusję, ale to przecież mogło poczekać. Mieli teraz na głowie ważniejsze sprawy, niż jego marzenie o waleniu w talerze i bębny. Zdąży jeszcze na nie uzbierać.
- Ale najważniejsze zajęło mi najwięcej czasu... - Odetchnął ciężko i chwilę pogrzebał w kieszeni swoich dresów, po czym bez ostrzeżenia opadł na jedno kolano przed Marcelem. Można było pomyśleć, że chce jedynie zawiązać buta, albo może nawet stracił władzę w nodze, przez to całe bieganie, ale prawdziwe zamiary były znacznie poważniejszej natury.
- Marcel, moje kochanie najdroższe... Ostatnie dni spędzone bez ciebie uświadomiły mi boleśnie, że nie jestem w stanie bez ciebie żyć. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, nie... jesteś całym moim życiem Marcyś... - Zaczął z pełną powagą, choć nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy zaproponował mu drobny pierścionek. Był to dość prosty wzór stworzony dwóch przeplatających się obręczy, które przypomniały oplatające pnącza, a schodziły się one w delikatne serce, w którym tkwiła zatopiona w żywicy konwalia. Jeden z najbardziej ulubionych kwiatów blondyna. - Wiem, że dzieje się to zbyt szybko, ale jestem pewny moich uczuć do ciebie. Kocham cię. - Przełknął nerwowo ślinę, ale nie zwlekał dłużej. - Marcel, czy wyjdziesz za mnie? - Spytał.
  W głębi duszy doskonale znał odpowiedź blondyna. Wiedział, że podziela jego uczucia. Widział przecież jak trudno było im się od siebie oderwać i nawet głupi plan Zbyszka nie był wstanie ich od siebie odsunąć. Planował to już od dawna, choć zamierzał oświadczyć mu się, już kiedy będą na swoim, ale uznał, że teraz przyszedł na to odpowiedni moment. Chciał rozwiać wszelkie wątpliwości chłopaka, chciał zapewnić go, że zostanie z nim aż do śmierci, a nawet jeszcze dłużej. W końcu nikt nie wiedział, co czeka na nich na końcu, ale na pewno nie było to piekło, na które według ich rodzin byli skazani przez swoją miłość. W takie głupoty nie zamierzał wierzyć. Gdziekolwiek uda się z ukochanym, wiedział, że czeka na nich istny raj, w którym wreszcie będą mogli odpocząć od wszelkich problemów i zmartwień.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Troianx
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {30/08/22, 04:05 pm}

Just the two of us 74e03f74e75a42ebc5c992e5f9fc2c68

        - Tak, należało ci się – burknął, nie dając za wygraną. Przecież był na niego zły, już za wszystko. Najpierw godzili się po tak bolesnych słowach Zbyszka, a potem blondyn godził się na przerwę ze strony tamtego, by mógł sobie wszystko poukładać w głowie, ale liczył, że chociaż raz odpiszę mu na wiadomość, informując, że wszystko jest w porządku. I nagle wkradł się do pokoju blondyna, dając jego ukochanym psom do jedzenia coś kompletnie niezdrowego dla nich, mało tego – wątpliwej jakości dla samego człowieka i teraz oczekiwał od niego buziaka?
         Na szczęście szatyna wraz z jego kolejnymi słowami, Marcelowi szybko zdawała się przechodzić cała nagromadzona złość. W kilka sekund zrozumiał, co chłopak planował przez te dwa dni. Owszem, blondyn pamiętał, że wtedy w parku powiedział coś w stylu, że mogliby stąd uciec, ale były to przecież po prostu, tak sobie rzucone słowa w powietrze, a najwidoczniej Wiśnia wziął je całkiem na poważnie, próbując spakować swoje całe życie w dwie torby.
        Wiele razy piegus wyobrażał sobie ich dwójkę mieszkającą gdzieś w wielkim mieście, leżącą na swoim dwuosobowym łóżku, oczywiście przytulając się do siebie. Ale były to tylko niewinne marzenia, myśli, w których mogliby zaznać trochę spokoju. A teraz jego były chłopak proponował mu tę wizję w realnym świecie, w ogóle nie myśląc o konsekwencjach. To był naprawdę poważny krok dla ich dwójki. Sam fakt, że będą mogli zamieszkać razem był ogromnym krokiem na przód, bo spotykanie się nawet codziennie było czymś innym niż przebywanie w jednym pokoju całe dnie, gdzie od czasu do czasu było trzeba podzielić się obowiązkami, by sprzątnąć po sobie czy też musieli wyjść na zakupy, a któryś z nich musiałby ugotować wspólny posiłek.
       - Na pewno jesteś pewien, że chcesz ze mną stąd uciec? A co ze szkołą? I to dobry pomysł, by ciągnąć ze sobą psy, jeśli nie wiemy, czy sobie poradzimy? - zapytał, od razu szukając w nim tych czekoladowych tęczówkach, które by dało mu trochę otuchy. Musiał być tym głosem rozsądku spomiędzy ich dwójki i upewnić się, czy na pewno przemyślał wszystkie plusy i minusy. Kochał go, ale do jego głowy również docierały obawy przez tą całą sytuację. Zwłaszcza, że nie mieli osiemnaście lat ani skończonej szkoły.
       Chociaż z drugiej strony już nigdy więcej nie musieliby się przed nikim ukrywać, mogliby codziennie zasypiać i budzić się przy sobie, i nikt z nich by się nie martwił, że któregoś dnia znów ich tajemnica się wyda.
       Ale pomimo swoich obaw i zmartwień był w stanie zgodzić się na propozycję Zbyszka, jeśli ten był tego wszystkiego pewny.
       - Bez swojego swetra z żabą się nie ruszam. - Uśmiechnął się szeroko. - Jutro rano ojciec powinien być w pracy, to wtedy możemy iść po moje rzeczy.
       Wtedy spakowałby oczywiście swoje ulubione ubrania, kilka suchych rzeczy do jedzenia, no i swoje przybory do malowania i rysowania. Niektóre z nich nie były takie tanie, a nie zamierzał w najbliższym czasie chodzić po sklepach plastycznych w poszukiwaniu tanich zamienników, jeśli by nie wziął tych ulubionych ze sobą.
        - Jesteś pewny? Chciałeś je wydać na perkusję – zapytał jeszcze raz, by się upewnić.
         Wiedział, jak bardzo zależało mu na spełnianiu tego marzenia, jak odkładał każdy grosz do skarbonki i sam blondyn również mu w tym pomagał, dokładając się do rozwoju jego pasji do muzyki. Lubił wsłuchiwać się w dźwięk granej gitary, która była wprawiana w ruch przez Zbyszka, a nawet czasami siadał obok niego, prosząc by nauczył go jakiegoś chwytu czy krótkiej melodii, a czasami brał ją do ręki tylko po to, aby zrobić z siebie idiotę i pośmiać się wraz z chłopakiem. No i szczególnie był fanem jednej ich ulubionej piosenki.
          Jednakże kolejne słowa szatyna całkowicie wybiły z rytmu Marcela, zwłaszcza, gdy ten pierwszy uklęknął przed nim na jedno kolano. Blondyn nie był głupi i w kilka sekund zrozumiał sytuację, która miała przed nim miejsce, i już po kilku słowach nie umiał pohamować łez, cisnących się do zielonych tęczówkach. Miał wrażenie, że ostatnio cały czas płakał, ale tym razem niewątpliwie były to łzy ogromnego szczęścia, do tego na jego twarz szybko wykreował się szeroki uśmiech i być może wyglądał komicznie owinięty w zielony koc, uśmiechnięty od ucha do ucha i jeszcze ze łzami na policzkach, ale słowa Zbyszka po tym wszystkim, co przez te kilka dni przeżyli zdawały się być kojącym balsamem na jego duszę. Czuł do niego dokładnie to samo, a teraz był w stu procentach pewny, że słowa wypowiedziane przez niego wtedy w jego pokoju były kłamstwem.
           - T-tak – powiedział, śmiejąc się przez łzy i wyciągnął rękę, by na palcu serdecznym mógł zostać założony pierścionek, po czym od razu się do niego przytulił, mocno go ściskając i wtedy był przeszczęśliwy, bo w nozdrzach mógł poczuć zapach fiołków, za którymi znowu tęsknił.
          Być może to faktycznie działo się zbyt szybko, ale pomimo młodego wieku przeżyli ze sobą wszystkie te zloty i upadki, cały czas przez cztery lata się wspierając. To był naprawdę długi czas, jak na tak młodą parę, która niedawno kończyła gimnazjum. Marcel czasami wyobrażał sobie ich ślub, wspólne życie, nawet jeśli nigdy nie będzie im dane zwiać go w Polsce, ale na pewno nie wyobrażał sobie, że akurat Zbyszek wpadnie na ten pomysł i to w tym ważnym dla ich obojgu miejscu, gdzie blondyn wyglądał tak niewyjściowo, będąc ubrudzonym od farby.
          - Ja ciebie bardziej. Mam najwspanialszego chłopaka... To znaczy narzeczonego.. Kurwa, jak to pięknie brzmi – powiedział, jak już się uspokoił, a następnie krótko się zaśmiał. - Nigdy więcej ze mną nie zrywaj, okej? To było okropne.
          Tak bardzo, jak chciał dzisiejszej nocy już nie odrywać się z ramion swojego nowego narzeczonego, tak też bardzo chciał wreszcie go pocałować. Dlatego też odsunął się od swojego szatyna, by następnie oprzeć dłonie o jego policzki, przyciągając go do czułego pocałunku, w którym chciał pokazać mu całą żywioną do niego miłość. I poczuł się, jakby całował go po raz pierwszy, od razu dostając te „motylki w brzuchu”, tylko tym razem nie stresował się tak strasznie i nie martwił się, że coś zepsuje. Oderwał się w końcu od niego, składając jeszcze pocałunek na jego czole.
         - W ogóle się nie stresowałeś. Aż taka moja odpowiedź była oczywista? - zapytał z uśmiechem na ustach i wyciągnął przed siebie dłoń, by móc lepiej podziwiać pierścionek. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że chłopak miał aż taki dobry gust w biżuterii. Ozdoba była przepiękna i na pewno wyjątkowa zwłaszcza dla samego Marcela, dla którego specjalnie został zatopiony ulubiony kwiatek. Tylko żałował, że nie mógł podziwiać go w świetle dziennym. - Jest cudowny. Sam go zrobiłeś?
        Pocałował go jeszcze raz, trochę mocniej wpijając się w jego wargi. Dopiero teraz sobie zasłużył na takie nielimitowane buziaki, ale plan blondyna był trochę inny, zwłaszcza, gdy pod ich domem leżały ukochane psiaki
         - Gdzie schowałeś dla nich miski? - zapytał, grzebiąc w torbach w poszukiwaniu wspomnianych misek dla Reksia i Rambo, wziął jeszcze  plastikową butelkę wody ze zgrzewki, która ostatnim razem wtargali do domku i następnie ponaglając ukochanego, zszedł na dół. Tam niemal natychmiast zajął się głaskaniem futrzaków, które od razu podniosły głowę na ich widok i zaczęły machać ogonem, po czym do misek nalał im wodę, a sam położył się na trawie od strony zdrowej ręki chłopaka, by mógł trzymać go w tej chwili za dłoń.
        - Tooo opowiesz mi, jak do tego doszło? - Zachichotał. - Dalej cię boli? - dopytał, ale już z większą powagą.
         Dla chłopców oprócz chłodnawej nocy, pogoda była dzisiaj idealna, a szczególnie niebo, w które to wpatrywał się Marcel, kiedy to nie zerkał akurat na swoją dłoń, zdobioną pierścionkiem. Teraz dopiero był najszczęśliwszym facetem na świecie – leżąc na polanie w ich ulubionym miejscu, z psiakami obok, jak i ze swoim ukochanym, a także mając okazję wpatrywać się w niczym nie przesłonięte gwiazdy, jasno iskrzące się na granatowej, atlasowej wstążce.


Ostatnio zmieniony przez Troianx dnia 13/11/22, 01:43 am, w całości zmieniany 2 razy
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Just the two of us Empty Re: Just the two of us {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach