NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
O nie. O NIE. Pani Crowley nie pozwoliła mu na ucieczkę. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszelka nadzieja została zdmuchnięta z twarzy Sullivan’a, ale nie zamierzał się kłócić, bo to by było po prostu niegrzecznie. Dlatego tylko, wyraźnie pokonany, ostrożnie odwiesił swoją kurtkę na wieszak.
- Zależy jaki syf masz na myśli... Ten metaforyczny zostawiasz gdziekolwiek się nie pojawisz –rzucił poobijanemu Crowley’owi znaczące spojrzenie, zanim zdążył ugryźć się w język i przypomnieć sobie, że jego planem „B” było odegranie, miłego, kulturalnego, poukładanego Arthur’a, którego tak uwielbiali rodzice jego znajomych z liceum. I tak jak normalnie dogryzanie Elliot’owi definitywnie pomogłoby mu się rozluźnić i poprawiłoby mu humor, tak teraz, czuł, że tylko pogarsza i tak nie za ciekawe pierwsze wrażenie, które musiał wywrzeć na pani Crowley.
Czuł się wyjątkowo niepewnie i nieswojo. Gdyby wiedział, że mama Elliot’a tu będzie, to by... To by się postarał! W sensie... Nie wypiłby tyle poprzedniego wieczora. I i... Ubrałby się porządnie. I...
-Co?-przerażony spojrzał w dół, na rozmemłaną koszulę i... Jego serce wypełniło się terror’em. Nie dość, że jego fryzura była do dupy, to zapomniał zmieniść koszulę Elliot’a na swoją koszulkę i wyglądał... Jak jakiś totalny niechluj! I okej, może moda i ubrania mało go obchodziły, ale bez przesady! Nawet jak na niego, to było za dużo...
A Elliot jeszcze miał czelność się z niego śmiać.
-Ty się lepiej ze mnie nie śmiej –trzepnął chłopaka w to mniej uszkodzone ramię, zaraz podejmując niezdarne próby doprowadzania swojej koszuli do porządku. –Albo powiem Debbie, że zabrałeś mnie na „nocną eskapadę” –to może nie była duża groźba w oczach przelotnego słuchacza, ale i Elliot i Arthur wiedzieli, że to by było najpewniej jak gwóźdź do Crowley’owej trumny.
Jakby kuląc się w sobie, zajął miejsce przy stole, nerwowo zerkając na panią domu. Był dosłownie o krok od zaoferowania swojej pomocy, ale Elliot go powstrzymał, więc czuł się coraz gorzej, nie mając niczego czym mógłby zająć miejsce.
-Em... Robiłem wywiad z drużyną pływacką do gazetki szkolnej –odpowiedział bez zająknięcia z wprawą godną mistrza wymówek. Cóż, kiedy dorastasz jako taki... Arthur w rodzinie głęboko religijne, wymówki stają się twoją drugą skórą. Poza tym brzmiało to to dużo lepiej niż „ poznałem go w klubie dla gejów w mieście obok”, czyż nie? Zresztą nawet było w tym małe ziarenko prawdy, bo wywiad w jakiś sposób na powrót wrzucił ich w swoje „orbity” jak to określiła matka Elliot’a. Także... Czuł się odrobinę mniej źle kłamiąc.
Chyba jednak powoli zaczynał rozumieć, jak czuł się Elliot, kiedy siostry Cole bobardowały go pytaniami... I teraz to on wysłał pływakowi spojrzenia spod znaku „please save me”. Niestety jednak S.O.S nie mogło go uratować. Nie było zmiłuj...
Chociaż musiał przyznać, że interesująco było obserwować interakcję między matką, a synem... Takiego Elliot’a Crowley’a nigdy wcześniej nie widział i gdyby tylko pozwolono mu siedzieć w ciszy, to chyba byłby całkiem zadowolony w takim układzie, a tak...
Najwyraźniej pani Crowley, znając Arthur’a przez niecałe pięć minut, zorientowała się, że on i Elliot, raczej nie są najbardziej podobnymi do siebie ludźmi... Jeśli idzie o cokolwiek. A może Arthur tak bardzo różnił się od reszty przyjaciół Elliot’a? Cóż... O cokolwiek nie chodziło, każda z tych obserwacji była wyjątkowo trafna.
-Ech... em... Może i jest lekkomyślny, porywczy, denerwujący, absolutnie nigdy nie słucha co się do niego mówi i jest naprawdę... em... frustrujący i nie lubi Harrison’a Ford’a, ale... Ale też, potrafi być cierpliwy i całkiem troskliwy. I przyznać się do błędu... I zawsze dąży do swojego celu z taką... dedykacją. I stara się zrozumieć innych ludzi i jeśli na kimś mu zależy to jest gotowy zrobić dla niego naprawdę dużo –Arthur odrobinę odpłynął, a na twarz wypłynął mu taki delikatny uśmiech. Crowley może i miał specjalny talent jeśli idzie o wkurwianie Arthur’a i momenttami był totalnym debilem, ale... Arthur naprawdę go lubił. Podziwiał jego determinację i fakt, że ten był gotowy się postawić swoim znajomym, kiedy sytuacja była nieciekawa..
O nie. Co on właśnie wyrabiał? Heterycy raczej nie piali peanów na temat chłopaków, którzy byli ich przyjaciółmi, prawda? WŁAŚNIE. A rodzice Crowley’a... Co jeśli jego matka dużo rozmawiała z jego ojcem i by o tym wspomniała? Albo gorzej, zaczęła coś podejrzewać? Tylko „jest też bardzo przystojny i świetnie całuje” dla pełnego obrazu?
Damage control time.
-Jest... em... dobrym przyjacielem –odchrząknął, śmiejąc się... podejrzanie nerwowo. – No i ma naprawdę cool samochód. Bądźmy szczerzy, samochód jest tutaj czynnikiem najbardzieje znaczącym –wyszczerzył się złośliwie do Elliot’a w ramach zemsty za te wszystkie złośliwości, którymi został uraczony z samego rana.
-Studiuję historię... Miałem iść potem do szkoły prawnej, ale zobaczymy –na pewno nie chciał zostawać w Stasand, nie po tym roku. Może gdyby udało mu się dostać stypendium na Columbii w Nowym Jorku? Ech, póki co nie było co o tym myśleć. Póki co musiał jakoś zdać ten semestr... W razie czego pracę u Debbie na pewno będzie miał.
-Nie, niech się pani tym nie martwi –nie chciał jej robić więcej problemu, już i tak musiała więcej ugotować
-Możesz mi zrobić herbatę, jeśli to nie problem, ale na litość boską... Uważaj na tą swoją rękę –Arthur tylko z przerażeniem obserwował jak ten chwilę wcześniej rozkładał talerze z pomocą tej swojej poobijanej ręki. –Pamiętaj założyć potem świeży opatrunek... W tym tempie na pływalnię wrócisz za pół roku –mamrotał dalej... znowu się zapominając, że powinien był pokazywać jak bardzo nie martwi się o Elliot’a i że narzeka w manierze starej ciotki trochę za bardzo na zwykłego „kumpla”.
Świetnie. Świetnie po prostu.
Co by jakoś to zamaskować, nałożył sobie odrobinę jajek na talerz. Nawet jeśli normalnie pewnie bardziej entuzjastycznie podchodziłby do jedzenia, bo to wyglądało naprawdę dobrze, aktualnie... Miał nadzieję, że uda mu się zjeść choć trochę bez wizyty w toalecie, która definitywnie obraziłaby niezasłużenie panią domu.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Poczuł się jeszcze bardziej zraniony, jak Arthur tylko dolał oliwy do ognia względem jego umiejętności zachowania porządku. Może i był chodzącym chaosem, i co z tego?! Uważał, że nie był to wystarczający powód, aby zaraz go tutaj mieszać z błotem… ale najwidoczniej jego mama wraz z Sullivan’em mieli inne plany, choć i tak zakończyli na tych dwóch, jakże dosadnych komentarzach____ — No, trochę wtopa powiem Ci — stwierdził, śmiejąc się tylko głośniej na zakaz rzucony przez chłopaka. Jednak szybko twarz mu zbladła, jak zagrożono mu panią Cole — Jedyne co ze mnie wtedy zostanie, to flaki. Chcesz spotykać się z flakami? — kobieta bez wahania pewnie posunęłaby się do wszystkiego, byleby zabronić i powstrzymać Elliot’a od spotykania się z Arthur’em. Może nawet zostawiałby pogróżki listami w skrzynce - naprawdę nie wątpił w to, że posunęłaby się do niesamowitych czynów. I to go przerażało.
____Natychmiastowo mu ulżyło, jak student szybko wynalazł bardzo realistyczną, i nawet nie fałszywą, wymówkę. Elliot pewnie skleiłby coś, co na pełnym obrazie nie miałoby kompletnie sensu i gryzłoby się z samym sobą. A to nie dość, że było na swój sposób prawdą, to miało pełen sens. Pomijając fakt, jak nieprzyjemne było to spotkanie, a szczególnie wydarzenia, co miały miejsce zaraz po nim. Aż głupio się zrobiło Crowley’owi na samą myśl, bo teraz patrząc - nie było to nawet tak dawno.
____Naburmuszony kroił swoje naleśniki, wpychając je sobie do buzi. Na początku aż go zemdliło, dał sobie za dużo masła i syropu, jak na nie najlepszy stan swojego żołądka. Po pierwszym kęsie na szczęście było już lepiej, jednak wciąż był nabzdyczony. Jeszcze ten przeklęty Harrison Ford, o którego był bezpodstawnie zazdrosny, idiotyzm
____ — Mój Ellie nie lubi Ford’a?! — oburzyła się starsza Crowley, z niedowierzaniem patrząc na swojego syna, który oczy prawie wywrócił do tyłu swojej głowy, to na Sullivan’a. Kobieta może wielką fanką ’Star Warsów’ nie była, z kolei miała lekką słabość do Jones’a, co szczerze zaskakiwało siedemnastoletniego Elliot’a, który widział ją w salonie, jak zakupiła film i od czasu do czasu, gdy nie było ojca, oglądała go z ciotką, czy nawet sama.
____Długo nie mógł się dąsać, kiedy Arthur, pod pierwszą falą wredot, zaczął wymieniać pozytywne strony Crowley’a, o których on sam nie był świadom. Dlatego też krzywa mina szybko zaczęła zmieniać się w mały uśmiech, który starał się ukryć jedzeniem i lekkim spuszczeniem głowy, jakby jajko na talerzu nagle stało się wyjątkowo interesujące. Zrobiło mu się ciepło na sercu, że jest tak spostrzegany przez Sullivan’a mimo tego gówna, które często odwalał. Bez żadnego problemu mógł w końcu powiedzieć, że Elliot tylko przysparza mu kłopotów i nie byłoby to nawet kłamstwo
____ — Tak? To na pewno — kobieta uśmiechnęła się delikatnie, kiedy Arthur próbował ratować swój tyłek przed całkowitym wpadnięciem w bagno, wokół którego stąpali. Bardzo przyjemnie mu się to obserwowało i cieszył się, że to w końcu nie on był przesłuchiwany — Choć aż ciężko mi uwierzyć, że Elliot bywa cierpliwy. Pamiętam, jak był mały i robiliśmy razem naleśniki- — Crowley nigdy w życiu głośniej się nie zaśmiał, co aż ociekało sztucznością. Wendy rzuciła mu pytające spojrzenie, ale Elliot naprawdę uważał, że nie jest to historia warta dzielenia się i na szczęście Arthur podzielił się kolejną, jakże sprytną obroną.
____ — Wow, czyli tylko moja piękna Alfa Ciebie obchodzi? Woow — spojrzał oburzony, ale uśmiech i tak wkradł mu się na buzie, kiedy droczył się wraz z niższym. Było to takie… niewinne i pocieszne w porównaniu do ich kłótni z przeszłości, którymi tylko i wyłącznie chcieli sobie wzajemnie dokopać.
____ — O proszę, prawo? Nie wyglądasz mi na prawnika, oczywiście bez urazy — mówiła tak tylko ze względu na to, jaki obraz był jej przedstawiony, na co nawet sam pływak zgorzkniale parsknął śmiechem. Oboje mieli przed oczami starszego Crowley’a, który nie był najlepszą reprezentacją — Ale i tak mam nadzieję, że się uda — dodała prędko, aby na pewno nie zostało to negatywnie odebrane. Zdawała sobie w końcu sprawę, jak faktycznie trudny jest to zawód i kierunek.
____ — Na pewno? To nie kłopot, Elliot może Ci zrobić tosta z masłem. Z tym powinien sobie poradzić — dodała ciszej, z nutą złośliwości. Za to sam Crowley marudził cicho pod nosem, kiedy dostawał reprymendy z lewej i prawej. Został nawet pacnięty w ramię przez swoją mamę za niegrzeczne zachowanie. Arthur miał rację, oczywiście, że miał, ale czy Elliot chciał to przyznać? Oczywiście, że nie. Mimo bólu, który dawał o sobie znać, wolałby udawać, że przecież ma w pełni zdrową rękę. A w dodatku, to nie nim teraz mieli się przejmować, tylko Sullivan’em, który ledwo co dawał radę mielić śniadanie bez wyglądania, jakby miało ono trafić z powrotem na talerz.
____W kuchni czekał, aż woda w czajniku się nagrzeje, czyli ten charakterystyczny pisk. Słyszał tylko odrobinę, jak jego mama zasypuje Elliot’a pytaniami o jego życie - skąd jest, co go interesuje, ale nie wszystko wyłapał przez lekki hałas panujący teraz w kuchni. Nie chciał też w pełni bezczelnie podsłuchiwać, miał lepsze zajęcie - znalezienie szuflady z wszystkimi herbatami i znalezienie tam imbirowej, bo kiedyś usłyszał, że ta ma dobre właściwości przeciw kacowi
____ — Nie odbierz tego źle, bo mówię to w jak najlepszym znaczeniu, ale w ogóle nie przypominasz kogoś z grona Elliot’a… — stwierdziła, a w jej tonie dało się wyczuć, że jest wypowiedź zakraplana goryczą, jednak nie rozwijała się dalej, bo niedługo później wrócił młody Crowley, z kubkiem wypełnionym gorącą wodą na niewielkim podstawku, gdzie zostawił krzywo pocięty plaster cytryny. Okazało się, że krojenie nie jest takie proste, gdy jedna z dłoni nie chce z tobą współpracować…
____Reszta śniadania minęła w podobnym nastroju - jego mama zadawała ciekawskie pytania, ale unikając tematów rodziny - czysto z własnego doświadczenia. Bardziej pytała o zainteresowania, czy pierdoły jak relacje z Elliot’em, gdzie ten od razu chciał się zabrać za zbieranie naczyń, ale dostał kolejną reprymendę, że naprawdę powinien uważać, bo już i tak pewnie cofnął dwa dni leczenia swoim brakiem uważności
____ — Chcesz zapalić? — wskazał delikatnie głową w stronę tarasu, do którego już zmierzał, co wyraźnie nie dawało wyboru Arthur’owi. Fajki miał już przy sobie, bo wziął ze sobą kurtkę, kiedy wstał na moment od stołu po skończeniu jedzenia. Odpalił szybko papierosa, cały czas mając paczkę gotową, aby zaoferować jednego Sullivan’owi, wcześniej narzucając mu na ramiona skórę — Jeśli zostaniesz jeszcze z… nie wiem, trzy godziny, to mogę Cię odwieźć — stanęli poza widocznością salonu, więc niezbyt przejmował się swoją mamą, kiedy lekko wsuwał palce w szlufki jeansów Arthur’a i nieznacznie przysunął go do siebie, a papierosa luźno trzymał między wargami — I wyglądasz jak gówno, więc piechotą nie wrócisz, nie ma szans — dodał jeszcze z krzywym uśmiechem, bo jak miał być szczery, to chłopak naprawdę prezentował się jak stereotypowy kac. Ale i tak wyglądał słodko, że żołądek Elliot’a wykonywał kilka fikołków pod rząd, jeszcze jak zerkał na niechlujnie skrytą koszulę, która skutecznie uświadamiała mu, że nic sobie nie wymyślił.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ooooch... Czyli się „spotykali”? Arthur zamrugał gwałtownie. Dobrze... Dobrze wiedzieć. Nie chciał nic zakładać, bo z Elliot’em nigdy nie było wiadomo, ale to chyba stawiało wystarczająco jasno. Okej. Okej. Mógł z tym pracować...
I to nie tak, że na samo użycie tego słowa przez Crowley’a, po piersi rozlewało mu się jakieś taie przyjemne ciepło i odrochowo schował głowę między ramionami, próbując powstrzymać taki lekki uśmiech, który pchał mu się na usta... Wcale, w ogóle. Być może nie powinien się tak cieszyć. Być może powinien był bardziej podejrzliwy, może nie powinien tak łatwo ufać... Ale był zmęczony. Chciał... Dać Elliot’owi kolejną szansę. Nie było w tym logiki, ale... Arthur wierzył w to, że ludzie mogą się zmienić. Zrozumieć błędy ich przeszłości. Uczyć się i ruszyć do przodu. Każdy zasługiwał na drugą szansę, czyż nie?
-Widzisz? Pani Crowley rozumie –odwrócił się z triumfalnym uśmiechem na ustach w stronę Elliot’a. Przynajmniej ktoś, kto również doceniał Harrison’a ford’a... Chociaż może nie powinien się nad tym rozwodzić, bo jeszcze kobieta zda sobie sprawę, że ich słabość do Harrison’a Ford’a wynika z tych samych przesłanek.
Damage control time.
-Mówiłem ci, że Ford to świetny aktor –który bardzo dobrze wygląda w kurtkach skórzanych, ale tym spostrzeżeniem, nie zamierzał się dzielić w obecności pani Crowley, bo jeszcze pomyślałaby sobie, jakieś niewiadomo co.
-Mhm... Dobrze się ją prowadzi. Czekam tylko na następną szansę –pokiwał głową, implikując, że najpewniej miał na myśli jakąś kradzież, albo coś w tym stylu. Ale nie miał! Naprawdę nie! To jest o ile Elliot nie będzie znowu prowadził pod wpływem, bo wtedy Arthur się nie zawaha. Aż tak bardzo za swoim autem nie tęsknił, żeby ukraść czyje, ale... Pożartować sobie mógł, czyż nie?
-Nie, nie… Ma pani rację. Nie chcę być prawnikiem. Chcę być prokuratorem. Upewniać się, że ludzie, którzy powinni pójść do więzienia się od tego nie wykręcą –żeby upewnić się, że tacy gnoje jak jego ojciec idą do więzienia jak powinni, a cwele tacy jak ojciec Crowley’a go z niego nie wyciągali. Żeby ludzie tacy jak Dan’owie tego świata nie czuli się bezkarni–Nie mógłbym iść do sądu i bronić klienta, wiedząc, że ten jest winny... A jak z tym mi nie wyjdzie, to zawsze mogę pracować w korporacji, albo jakimś non-proficie –znając Arthur’a, najpewniej w non-proficie, bo pewnie długo by w korpo nie wyrzymał. Ale musiał mieć jakąś alternatywę... Bo przez powiązania z jego ojcem, nawet jeśli uda mu się pójść na studia i je skończyć, to jeśli o szukanie pracy w prokuratorze idzie, może się okazać, że zostanie zdyskwalifikowany tylko przez powiązanie ze swoim ojcem.
Odpowiadał na pytania kobiety zgodnie z prawdą. Nie widział powodu kłamać i udawać kogoś, kim nie jest. Pewnie mógłby się zaprezentować się jako ktoś bardziej „z kręgu” Elliot’a, ale po co? Nie widział w tym sensu, więc powiedział jej, że jest z Brooklyn’u w Nowym Jorku, lubi filmy, pisać, czytać, teatr, szermierkę i udawać, że jest mistrzem dramatu szekspirowskiego na scenie, chociaż teraz na te dwie ostatnie dwie rzeczy nie ma czasu. Relacje z Elliot’em? Elliot wydaje się być zdeterminowany, żeby doprowadzić go do załamania nerwowego, ale... Się dogadują. Jakimś cudem, jak nieprawdodopodobne się to wydaje.
Odrobinę wrócił już do siebie, więc łatwiej mu było składać myśli razem i tworzyć logiczne zdania.
-Powiedzmy tylko, że Elliot i ja raczej nie obracamy się w tych samych kręgach społecznych –westchnął cicho, chociaż to było... niedopowiedzenie. Potężne niedopowiedzenie, biorąc pod uwagę fakt, że Arthur był aktualnie praktycznie socjalnym pariachem, nie licząc jego kumpli od D&D.
-Nie, nie... spróbuję naleśników –powoli, kawałek po kawałeczku, przekopywał się przez niewielką porcję na swoim talerzu. Co rusz przy tym popijał herbatę, żeby jakoś zatrzymać to wszystko w żołądku, co nie było najłatwiejszym zadaniem. Ale miał wrażenie, że lepiej by nie było z tym tostem. Także jadł powolutku, spokojnie. –Naprawdę świetnie pani gotuje –pochwalił, nawet nie naciągając prawdy. Pani Crowley była naprawdę dobrą kucharką i mówił to ktoś mieszkający z Debbie!
Kiedy skończyli jeść i Crowley zaproponował mu papierosa, Arthur skinął głową i podreptał za pływakiem na tarasm, gdzie mamrocząc ciche „dziękuję”, przyjął ofiarowanego mu papierosa. Było... Zimno i deszczowo, jak przystało na listopadowy poranek, ale zaraz na jego ramionach, ku jego zaskoczeniu wylądowała kurtka Elliot’a. Crowley... Nie był taki wcześniej, kiedy spotykali się w wakacje. Taki... Otwarty wręcz. Wydawał się wtedy zawsze wtrzymywać, jakby była jakaś granica, której nie był gotowy przekroczyć. Teraz... Teraz tego nie było i to... jakoś tak dziwnie onieśmielało Sullivan’a.
-Co jeśli twoja mama nas zobaczy?-zapytał, podnosząc oczy na wyższego mężczyznę, wyciagając z jego palców zapalniczkę i odpalając własną fajkę. Stali blisko. Za blisko. Jeśli miał być zupełnie szczery, miał teraz sporą ochotę oprzeć czoło na jego ramieniu, albo po prostu schować się w jego ramionach – nie wiedzieć czemu, ale miał wrażenie, że sprawiłoby to, że kac stałby się jakoś taki łatwiej znośny.
Jednak co jeśli pani Crowley wyszła z salonu i poszła do pomieszczenia, z którego miała widok na taras? Nie, nie mógł tego ryzykować.
-I jeśli to wyzwanie, to byłbym gotowy się podjąć... Nie jest ze mną tak źle, żebym nie mógł dojść do domu –powiedział, zadzierając podbródek. Tak dla zasady, musiał się postawić, żeby Crowley sobie nie myślał, że Arthur nie byłby w stanie się doczołgać do domu... –Ale skoro tak ładnie mnie prosisz, to zostanę... Debbie i tak zabroniła mi pracować do końca tygodnia, także no... –miał co prawda swój esej do napisania, ale w głębi duszy, chciał zostać z Elliot’em, chociaż do tego akurat nie zamierzał się przyznawać.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Nie dziwił go fakt, że jego mama dogadywała się z Arthur’em. Mieli w miarę podobne zainteresowania, a przede wszystkim Sullivan był przeciwieństwem Elliot’a, którego można porównać tylko do ludzkiego objawienia nieładu. I tak jak sam na to nie narzekał, to ludzie dookoła nie zawsze pozytywnie przyjmowali ten styl bycia, za co nie mógł ich winić. Ale czy zamierzał się zmienić? Raczej nie, nawet jeśli wynikło z tego wiele nieprzyjemnych sytuacji - jak bójka z Morton’em____ — A spróbuj tylko coś jej zrobić — zmrużył groźnie oczy, kiedy Arthur niebezpiecznie rzucał aluzję o planach wobec jego ukochanego samochodu, o który dbał bardziej niż o siebie. Za to na pracę prokuratora chciał tylko mruknąć, że wtedy to on już dawno siedziałby w pierdlu za swoje liczne potyczki, ale w głębi serca wiedział, że Sullivan pewnie miał poważniejsze rzeczy na myśli, niż jakieś studenckie bójki, prawda? Na pewno. Tak myślał i przy tym będzie się trzymał
____ — Cieszę się, że Ci smakuje — Wendy nieco rozpromieniała, kiedy jej gotowanie zostało docenione, a Elliot w swoim własnym zaciszu cieszył się jak dziecko, a może bardziej jakby był świeżym rodzicem, który widzi, że jego dziecko stawia pierwsze kroki, kiedy Arthur wciskał w siebie jedzenie i nie narzekał na zaparzoną herbatę.
____Kiedy byli już na tarasie, to wzruszył lekko ramionami na słuszne zmartwienie Arthur’a. Szczerze to srał w gacie na samą myśl, że jego mama mogłaby ich teraz zobaczyć, ale od rana był jakiś taki… skory do czułości, że aż mąciło mu się w głowie, do czego w życiu by się nie przyznał. Nigdy tak nie miał w końcu, więc sam był zdezorientowany. Ale nie znaczyło to, że zamierzał się w pełni stopować, nawet najmniejszy kontakt, jak trzymanie palców na szlufkach, był wystarczający w sytuacji, w jakiej byli
____ — Hm, no nie wiem, Artie, nie wiem. Jeszcze parę minut temu wyglądałeś, jakbyś miał paść trupem — zmarszczył lekko nos, patrząc z wątpliwością z góry na Sullivan’a. Nawet nie kłamał, chwilę naprawdę był zmartwiony, że ten wyląduje twarzą na talerzu i odleci, więc nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby gorzej poczuł się, wracając i skończyłby tak samo, tylko na betonie, a nie w jego domu. Na szczęście nie musiał długo walczyć o to, żeby został, a na wybór Debbie tylko mruknął z aprobatą, bo myślał podobnie. Arthur powinien był odpoczywać, Elliot sam wręcz przymusowo dostał wolne do przynajmniej środy, aż przynajmniej rany trochę nie zbledną, bo jeszcze będzie odstraszać klientów, podając im popcorn — No to super, odwiozę Cię wtedy jutro rano na uczelnię — stwierdził żartobliwie, wypuszczając na bok dym papierosowy. Bardzo chętnie by to zrobił, ale wiedział, z jakim ryzykiem wiąże się ich wspólne przyjechanie, dla niego i dla Arthur’a, na którego pewnie by naskoczono zaraz po wyjściu z Alfy. Sam też się bał, nie mógł tego nawet ukryć…
____Dopiero kiedy skończyli palić, to puścił Arthur’a, zerknął przez rozsuwane drzwi i mógł z ulgą stwierdzić, że kobiety nie było nigdzie na dole. Najprawdopodobniej się przebierała. Weszli więc na spokojnie z powrotem do domu, gdzie sprawnie zostało posprzątane po śniadaniu, Elliot nawet nie miał okazji przyłożyć do tego ręki, z kolei na wyspie czekały już bandaże wraz z kremem. Najwidoczniej i mama nie zamierzała mu odpuścić zadbania o nadwyrężoną dłoń. Wziął je więc ze sobą, kurtkę odwiesił ładnie na wieszak i lekko pociągnął dłoń Sullivan’a jako sygnał ruszenia się, zaraz ją puszczając, aby przypadkiem nie zostali przyłapani, idąc po schodach
____ — Pielęgniarka Sullivan jest ciągle na zmianie? — zapytał, kiedy zamknął za sobą drzwi pokoju i ze skruchą, acz uśmiechem, wysunął przed siebie maść oraz bandaż, bezpośrednio sugerując, że po raz kolejny potrzebowałby pomocy — Ostatni raz! Chyba że nie chcesz, no to mamę poproszę — dodał z teatralnym smutkiem, ale i tak już kładł na łóżku medykamenty i bezwstydnie wyciągnął chorą dłoń w stronę Arthur’a, czekając.
____Planował spędzić większość dnia leżąc wraz z Arthur’em, żeby ten miał szansę na wykurowanie się, nie musieliby się też stresować byciem zauważonym, ale powinien był się spodziewać, że coś mu pokrzyżuje te zamiary, o czym świadczyło bardzo delikatne pukanie
____ — Widzę, że zajmujecie się teraz łamagą — uśmiechnęła się ciepło do swojego syna, który nigdy nie miał większej ochoty wytknąć w czyjąś stronę języka, ale uznał, że było to by zbyt dziecinne, nawet na niego — Jak skończycie to może… obejrzelibyśmy coś razem? Mam wszystkie części Indiana Jones’a na kasetach — tak jak dla Elliot’a była to mało znacząca zachęta, to bardzo dobrze wiedział, że na Arthur’a zadziała jak lep na muchy. A rozrywka nie była też jakoś wymagająca, więc nie powinna sprawić, że ten tylko pogłębi swojego dręczącego kaca. Wybór jednak zostawił mu, bo nie chciał decydować za ich obu, dając tylko sygnał lekkim, zachęcającym, szturchnięciem kolanem — W razie co, jestem w salonie — dodała, puszczając beztroskie oczko w ich stronę i delikatnie zamykając za sobą drzwi pokoju swojego syna.
____ — Jeśli chcesz, to możemy iść obejrzeć tego twojego Ford’a — powiedział niby niechętnie i z niesmakiem. Serce mu miękło, widząc starania swojej mamy. Dawno w ich domu nie było tak spokojnie i tak… normalnie. Elliot z rówieśnikiem, wspólne jedzenie śniadania, więc nie dziwił się, że kobieta chciała spędzić jak najwięcej czasu wspólnie - nawet, jak miało to być oglądanie filmu w ciszy z miską popcornu z mikrofali, puszkami napojów gazowanych czekających w lodówce albo herbatą, możliwą do zaparzenia w każdym momencie. Nie pamiętał, nawet kiedy ostatni raz tak spędził dzień.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Wczoraj mówiłeś mi że jestem przystojny, a teraz wyzywasz mnie od gówien i trupów –burknął oburzony, zezując na Elliot’a spode łba. Przekomarzał się oczywiście, ale... No! Nie wyglądał najlepiej, ale aż tak tragicznie chyba z nim nie było.
-Chyba podziękuję –zaciągnął się papierosowym dymem. Tylko tego by brakowało... To by było jak przypinanie kolejnego ogromnego celownika do swoich pleców, a Arthur już i tak miał za dużo na głowie. –Chyba, że chcesz, żeby twoja Alfa skończyła porysowana, czy to przeze mnie, czy przez moich... fanów –tsa. Cała uczelnia była ich pełna. Normalnie jak na cholernym koncercie Beatels’ów, tylko, że odwrócenie w drugą stronę... Jego fani, nie mogli się doczekać, żeby go zajebać.
Kiedy skończyli palić, bez większego ociągania, wrócił za Crowley’em do środka.
-Pielęgniarka Sullivan chyba powinna zacząc sobie liczyć za swoje usługi –westchnął ciężko, siadając na łóżku i wyciągając dłonie po bandaż, który położył sobie na kolanach i wskazując, żeby Elliot usiadł obok niego. –Lepiej, żeby to był ostatni raz... Wolałbym, żebyś przestał się wdawać w niepotrzebne bójki, wiesz?-ostrożnie i delikatnie zaczął nakładać maść na strupy i sińce Crowley’a, równie precyzyjnie, jak wtedy kiedy robił to poraz pierwszy. Naprawdę wolałby, żeby ten już się z nikim nie był... Naprawdę ciężko było patrzeć na te wszystkie obrażenia.
Pewnie ponarzekałby jeszcze bardziej, ale pani Crowley weszła do pokoju Elliot’a i zaproponowała film... I twarz niższego studenta rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
-Brzmi świetnie, pani Crowley! –Arthur entuzjastycznie skinął głową, a oczy aż mu się zaświeciły, na myśl o oglądaniu przygód pana Jones’a. Może to przekona Elliot’a! Poza tym, nie licząc najnowszego filmu, który wyszedł parę miesięcy wcześniej, nie widział pierwszej części od dłuższego czasu, także... Także był naprawdę podekscytowany i pani Crowley, chociaż może nie zdawała sobie z tego sprawy, ale właśnie wygrała sobie sympatię Sullivan’a. Ciekawe czy mogła być przekonana jeśli o resztę filmografii pana Ford’a idzie?
-Może się przekonasz Crowley... Chodź –zadowolony, pociągnął lekko chłopaka za zdrową rękę (żeby ten nie zmienił zdania), puszczając ją dopiero kiedy wyszli z pokoju i entuzjastycznie podreptał na dół, do salonu, gdzie pani Crowley już siedziała przed telewizorem. Może jeszcze była szansa na nawrócenie Elliot’a na właściwą ścieżkę!
-Możemy obejrzeć Poszukiwaczy Zaginionej Arki? Dawno ich nie widziałem, a Świątynie Zagłady widziałem ze trzy razy w kinie–spojrzał na panią Crowley takimi błyszczącymi oczami, godnymi kogoś piętnaście lat młodszego, kiedy siadał z jej synem na kanapie.
Pani Crowley nie musiała proponować oglądania Indiany Jones’a... A zrobiła to, bo Arthur powiedział, że lubi aktora. I był to taki prosty gest, ale też tak... Miły. Arthur’owi natychmiast się zrobiło jakos tak ciepło na sercu i był najzwyczajniej w świecie naprawdę wdzięczny. I czuł też taką ulgę... Bo ojciec Elliot’a był naprawdę okropny, także miło było wiedzieć, że chociaż jego mama była okej. Tylko, czy... Wiedziała, że ten tak traktował ich syna? Bo jeśli tak, dlaczego na to pozwalała? Arthur nie był pewien jak długo Crowley Senior znęcał się nad Elliot’em, ale... Co jeśli tak było od dzieciństwa? Dlaczego nie odeszła?
Kiedy tylko Arthur zadał sobie to pytanie, zdał sobie sprawę z tego, że było głupie.
Jeśli nie wiedziała, to jedno; jeśli się zgadzała z jego taktykami to drugie; jeśli nie widziała innej alternatywy i bała się konsekwencji... To trzecie. Arthur nie zamierzał oceniać. W końcu sam tkwił w wyjątkowo nieciekawej sytuacji z Mortonem nawet jeśli tego nie chciał.
-Woli pani Poszukiwaczy Zaginionej Arki czy Świątynię Zagłady?- był wyraźnie szczęśliwy mogąc z kimś porozmawiać o swoim ulubionym aktorze, bo... Jego kumple od D&D już nie mogli go słuchać.–A widziała pani może Hanover Street? Ty na pewno nie widziałeś... To taki okropnie idiotyczny, romantyczno -historyczny film szpiegowski z Fordem... Pierwszy w jakim go widziałem. Uśmiałem się okropnie, razem z mamą –paplał, wyraźnie zapominając, że chwilę wcześniej umierał. Co prawda wciąż czuł się okropnie, ale najwyraźniej jedzenie i herbata odrobinę pomogły, więc odzyskał odrobinę wigoru... I chociaż konwersacja z nieznajomymi nie była dla niego czymś naturlanym – próbował, a najłatwiej było się czepić tematu, którym był naprawdę zainteresowany. Tylko, że było w tym tyle nerwów, że jego „próbowanie” zamieniało się w taką podekscytowaną paplaninę.
I tak chodził jako nastolatek ze swoją mamą do kina... Właściwie to ona zaszczepiła w nim miłość do filmów.
-Przepraszam, że tak gadam bez ładu i składu –wyraźnie zażenowany , podrapał się po karku, spuszczając wzrok. Naprawdę, spędził cały poranek się pogrążając, czyż nie? No ale cóż, nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Pani Crowley chyba nie była zdenerwowana. Chyba. Nie był stuprocentowo pewien, nie był dobry jeśli idzie o czytanie ludzi.
-W ogóle wciąż nie rozumiem Ellie... –wymamrotał nachylając sie do chłopaka.-Jak możesz pracować w kinie i w ogóle tego nie wykorzystywać... To nie fair, mnie nie chcieli zatrudnić –dlatego skończył jako kelner! Debbie zatrudniła go, bo znała go już wcześniej, jako, że regularnie przychodził do jej knajpy i zawsze go lubiła, mimo że nie miał jakiegokolwiek doświadczenia jeśli o pracę idzie.
-O patrz! Zaczyna się! –wyraźnie podekscytowany i gotowy podzielić się z Elliot’em swoją bogatą wiedzą na temat Indiany Jones’a (przeczytał i napisał na ten temat sporo artykułów), z Elliot’em. Przez całą czołówkę i jakieś kolejne trzydzieści minut filmu, ale... Z czasem jego powieki zaczęły stawać się coraz cięższe i cięższe. Wciąż nie czuł się najlepiej i był zmęczony czuciem się jak chodzące zwłoki i w pewnym momencie... Odpłynął, zapadając w spokojną drzemkę. Jego głowa osunęła się na zdrowsze ramię siedzącego obok Eliot’a i westchnął zadowolony przez sen, wtulając się odrobinę mocniej w bok chłopaka, w ogóle tego nieświadomy... Bo cóż, pani Crowley tu była i nigdy nie zrobiłby czegoś takiego na trzeźwo.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____ — Najprzystojniejszy trup, jaki istnieje — poprawił się szybko z nutą złośliwości, kiedy jeszcze byli na zewnątrz. Jego opinia z poprzedniego dnia się nie zmieniła, i nigdy się nie zmieni, ale przyjemność z dogryzania chłopakowi chyba nigdy w pełni nie zniknie, szczególnie, jak chciał go sprowokować i nie miał ich na myśli, po prostu reakcje Arthur’a za bardzo go bawiły i fascynowały.____ — Wszystko zależy, jakie opłaty przyjmuje — kliknął językiem po zajęciu wskazanego miejsca. Jednak nie było mu tak bardzo do śmiechu i żartów, kiedy sytuacja przybrała nieco poważniejszy obraz. Elliot zdawał sobie sprawę ze swojej podatności do lekkomyślnych decyzji — To nie były niepotrzebne bójki — mruknął pod nosem, bo naprawdę tak myślał. I Dan i Morton potrzebowali trochę sensu wbitego do ich głowy, choć ludzi, jak oni ciężko było w ogóle przekonać do innego spojrzenia na sytuacje. Co nie znaczyło, że zbicie ich było całkowicie złym pomysłem.
____Twarz Elliot’a nieświadomie rozpromieniła się wraz z Arthur’em, kiedy ten wręcz był wypełniony ekscytacją na wieść o filmie. Dawno nie widział go takiego szczęśliwego, miał prawo uśmiechać się pod nosem jak głupek i zerkać kątem oka na siedzącego obok, rzucając tylko, że za moment zejdą, kiedy było dość jasne, że pomysł został pozytywnie przyjęty. Wręcz bardzo pozytywnie, jeśli entuzjazm Sullivan’a był warty kierowania się
____ — Nie wiem, czy cokolwiek mnie przekona do mojego rywala numer jeden — dawał się leniwie ciągnąć, z wywróceniem oczu i nieco szorując nogami po panelach, potem idąc nieco za Arthur’em, jak schodzili do salonu. Obecność niewielkiej miski z popcornem go w ogóle nie zdziwiła, nawet jeśli miała się zmarnować, to wiedział, że jego matce zależało na zachowaniu odpowiedniego nastroju kinowego. Z rok temu Crowley by się nawet rzucił, ale teraz sam zapach tej przekąski wypełniał mu w pełni żołądek. Na pewno za dużo zjadł go w trakcie swojej pracy w kinie…
____ — Oczywiście, Arthur. Nawet chciałam obejrzeć obie, ale to lepiej zostawić na dzień, jak będziecie się lepiej czuć — stwierdziła i wstała, aby wyjąć z jednej z szuflad - z szafki, na której stał telewizor, kasetę z odpowiednim filmem, przy okazji podając dopiero wchodzącemu Elliot’owi koc do podzielenia się. Chłopak był już gotowy na przynajmniej godzinę gadaniny, której nie rozumiał i nadąsanego patrzenia się w ekran, kiedy jego mama wraz z Arthur’em zaangażowani zachwycają się Harrison’em Ford’em. Co mógł mówić - był fanem prostego, lekkiego kina. Ale wiedział, że w końcu nadejdzie dzień, jak zostanie posadzony i zmuszony do obejrzenia wszystkich, istniejących klasyków…
____I niezrozumiała dla niego rozmowa zaczęła się, gdy tylko Sullivan zadał pierwsze pytanie, a jego mama z dorównującą pasją zastanawiała się nad odpowiedziami, dając wywody, z których młody Crowley wyciągał równe zero. Jak to prequel? Co jest prequelem? Naziści? W pewnym momencie wręcz się poddał próbować coś zrozumieć i usadowił się wygodniej na kanapie. Dał radę tylko zostać po raz kolejny urażony, że nie widział ’Hanover Street’. Była to oczywiście prawda, ale i tak!
____ — Oj tak, widziałam! Pamiętam, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego, a wyszłam pełna łez śmiechu — przysłoniła usta dłonią, jak na twarzy pojawił się szerszy uśmiech — Nie przejmuj się, w końcu mam z kim porozmawiać! Elliot odkąd pamiętam, to ogląda w kółko ’Grease’. I tak jak Ciebie kocham, słońce, to słuchanie Travolty enty raz z kolei staje się męczące, szczególnie wymieszane z twoim głosem — miał ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy kobieta bezproblemowo go ośmieszała, wyrzucając jego najmroczniejsze sekrety na światło dzienne, ale został tylko przy niezadowolonym mamrocie pod nosem.
____ — Mój głos wcale nie jest taki zły — bąknął cicho, patrząc w ekran, gdzie powoli zaczynał się puszczony film. Chwilę później schylił się w stronę Arthur’a, kiedy zauważył, że ten chce mu coś powiedzieć, instynktownie kładąc dłoń na zakrytym kocem udzie chłopaka, jak się przybliżał — A widzisz, wykorzystuje to. Tylko że ja korzystam z jedzenia - nie filmów — popukał się palcem w skroń, jakby było to wyjątkowo inteligentne posunięcie z jego strony. Za chwilę ten uśmiech, który nie chciał się od niego odczepić, znowu pojawił się na jego buzi, kiedy ekscytacja Sullivan’a wybijała się prawie przez sufit, jak film w pełni się zaczął. I mimo wcześniejszego narzekania, słuchał co ten miał do powiedzenia.
____Aż się zmartwił, kiedy ten ucichł, ale lekki ciężar na jego ramieniu uświadomił go w tym, że ten zasnął. Sam Elliot na chwilę zamarł, czując ciepło rozlewające mu się na uszach i niekontrolowanie na twarzy, kiedy ten miał czelność się w niego wtulić. ”Ogarnij się, to w końcu normalne, prawda? Prawda”. Starał przekonać siebie samego, szczególnie że na fotelu obok siedziała jego mama, swoją reakcją nie pomagał byciu niepodejrzanym. Kaszlnął cicho, aby przywrócić siebie samego na ziemię, rzucając pytające spojrzenie w stronę swojej mamy, kiedy przyłapał ją na zerkaniu w ich stronę, a ta tylko obronnie podniosła ręce w górę. A jak emocje w nim nieco osiadły, zaczął łagodnie rysować kciukiem kółka na udzie Arthur’a, tym gestem uspokajając samego siebie.
____Dzielnie przebrnął przez cały film. Oczywiście, bo go ciekawił, a nie dlatego, że był to ulubiony film Sullivan’a i chciał sobie i mu coś udowodnić, w razie co pochwalić się nowo zebraną wiedzą, dopóki ta siedziała mu w głowie. Całe sto piętnaście minut nawet nie odważył się wstać ze swojego miejsca, aby przypadkiem nie obudzić Arthur’a i zakłócić tego przyjemnego spokoju, który zapanował w salonie.
____ — Idę do łazienki — oznajmiła kobieta przy wstawaniu z fotela, więc Elliot wykorzystał okazję, aby nieco ścisnąć palce na udzie i schylić się do studenta.
____ — Hej, Artie — powiedział cicho — Mogę Cię już odwieźć, jeśli chcesz? — zaproponował delikatnie, gładząc kojąco jego nogę. Jego mama pewnie sama zauważyła zmęczenie, więc raczej nie wzięłaby tego do siebie, kiedy ten wróciłby przed obiadem. Możliwe, że sama zaproponowałaby odwiezienie, czysto z grzeczności.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Elliot?-Arthur zamrugał parę razy, podnosząc zaspane oczy na wyższego chłopaka. Wciąż leżał na jego ramieniu, które było zaskakująco wygodne. Zamrugał parę razy, starając się odpędzić od siebie resztki senności, ale nie szło mu to najlepiej – miał wielką ochotę zostać dokładnie w tej samej pozycji, w której teraz się znajdował i nigdzie się nie ruszać. Było mu ciepło, wygodnie i przyjemnie i dlatego niezadowolony marszczył nos, rozglądając się doookoła.
Mamy Elliot’a nigdzie nie było widać, a na telewizorze leciały napisy końcowe...
-Przespałem cały film?! –brzmiał na oburzonego tym faktem. –Dlaczego mnie nie obudziłeś Ellie?-za pewne gdyby tylko był bardziej przytomny, byłby na bardziej zły bo ominęła go porcja Ford'a, ale aktualnie ledwie co kontaktował.
-Nie dość, że mnie nie obudził i ominęła mnie najlepsza część filmu, to teraz jeszcze próbuje mnie wykopać –mamrotał do siebie, przeciągając się z cichym jękiem. Coś mu nieprzyjemnie chrupnęło w kręgosłupie... Ech, może powienien zacząć więcej się ruszać? Od kiedy zrezygnował z szermierki, jego aktywność fizyczna ograniczała się głównie do jeżdżenia rowerem na uniwersytet i lataniem z talerzami po Debbie’s.
W końcu jednak zwlókł się z kanapy, składając kocyk w równą kostkę i zostawiając go na jej brzegu.
Kilkanaście minut później, żegnał się z panią Crowley w korytarzyku.
-Naprawdę miło było panią poznać pani Crowley... Przepraszam za bałagan rano i za to, że przespałem trzy czwarte filmu. Dziękuję za śniadanie, było naprawdę pyszne –jeszcze raz wylewnie i szczerze podziękował pani domu, machając jej lekko na dowidzenia, a potem podreptał do Alfy Elliot’a, siadając na miejscu pasażera, rozbudzając się całkowicie dopiero kiedy owionął go powiew zimnego, listopadowego powietrza.
-Twoja mama wydaje się miła –wymamrotał, kiedy Elliot wyjechał z podjazdu.
Resztę drogi do domu spędzili we względnej ciszy, dopóki Crowley nie zaparkował przed domem Debbie i... Nie pocałował Arthur’a. Ten zamrugał zaskoczony, ale... Go nie odepchnął i dużo bardziej niepewnie niż poprzedniej nocy odwzajemnił pocałunek. Powiedział sobie, że da Crowley’owi drugą szansę, prawda? To... Dawał mu drugą szansę. Nie był pewien czy było to najrozsądniejsze posunięcie na świecie (definitywnie nie), ale... Najwyraźniej nawet po tym wszystkim było w nim wystarczająco dużo naiwności, żeby zaryzykować. Nawet jeśli wiedział, że z logicznego punktu widzenia, był to błąd.
[...]
Był środowy wieczór. Arthur i Nigel siedzieli na kanapie w domu tego ostatniego. Nigel trzymał dłoniach swój notatnik i zawzięcie coś szkicował, Arthur wpatrywał się w ekran, ale nie za wiele rejestrował. Na telewizorze leciała Dynastia, ale żaden z nich nie za bardzo się na niej skupiał... Zresztą była to i tak jakaś powtórka. Nigel oglądał wszystkie odcinki z zapałem, więc widział go już wcześniej, a Arthur wybiórczo, kiedy przychodził w gości, więc nigdy nie wiedział co się dzieje.
W ogóle się nie skupiał nie tylko dlatego, że nie mógł nadążyć za fabułą, ale też dlatego... Że musiał o czymś z Nigel’em porozmawiać. W zasadzie powinni odbyć tą konwersację dawno, dawno temu, ale Arthur bał się jej przebiegu. I teraz, biorąc pod uwagę najnowsze... rewelacje, mogło być tylko gorzej.
-Nigel...- zaczął, wyraźnie zestresowany.
-Tak?-malarz podniósł wzrok znad zeszytu.
-Pamiętasz tego gościa, z którym spotykałem się w wakacje?-zapytał, przygryzając wargę. Nigel skinął głową, wyraźnie nie rozumiejąc, gdzie Arthur z tym zmierza. –Emmm... Tak jakby... No...
-No już, wykrztuś to z siebie, Artie!
-No... Tak jakby znowu się... widujemy –wymamrotał, patrząc wszędzie, byle nie Nigel’a.
-Arthur –Nigel nie wyglądał już na rozproszonego. Wręcz przeciwnie. Był hiperskupiony. I wyraźnie... Niezadowolony. –[bZNOWU SPOTYKASZ SIĘ Z CROWLEY’EM? -[/b]Nigel poderwał się z kanapy.
-Skąd wiesz... Skąd wiesz, że chodzi o Crowley’a?-zapytał Arthur cichutko. To nie tak... Miało być. Nikt nie miał wiedzieć...
-Mark się domyślił. Kiedy Crowley cię tu przywiózł po twojej niesławnej bójce –Nigel westchnął ciężko, kręcąc głową.
-To tłumaczy dlaczego Crowley tak się go boi –mruknął do siebie. Przynajmniej jedna tajemnica była wyjaśniona.
-Jesteś pewien, że wiesz co robisz Artie? To twoje życie i twoje decyzje, ale to jak ten facet cię potraktował... Nie chcę, żebyś znowu musiał tak cierpieć wiesz?
-Ja... Jak mam być szczery... Nie jestem pewien, ale... Crowley się zmienił –Nigel nie wyglądał na bardzo przekonanego.
-To nic... Ja wiem, że to nierozsądne, ale czy takie rzeczy kiedykolwiek są rozsądne? Każdy zasługuje na drugą szansę, prawda? A ja... ja naprawdę go lubię Nigel... Nawet jeśli jest totalnym debilem i sprawia, że wszystko w moim życiu jest trudniejsze i...
-Och Artie… -Nigel nie powiedził nic więcej, zamiast tego zamknął Arthur’a w mocnym, mocnym uścisku.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że definitywnie musisz go tu przywieść i Mark definitywnie sobie z nim porozmawia, prawda?
[...]
Mniej więcej w tym samym czasie, Lorrie Park w całej swojej rudowłosej okazałości wmaszerowała do McDonald’a. Była znudzona i wkurwiona, że wciąż musi być w Stasand, kiedy dzieciak nawet nie robił nic podejrzanego – ani razu nie skontaktował się z ojcem i tylko raz zadzwonił do prawnika. Zresztą nie wiedział nic ciekawego. Nie rozumiała dlaczego nie mogą go po prostu wciągnąć do progamu ochrony świadków jak reszty jego rodziny, dopóki wojna między nowojorskimi gangami i wewnątrz Irlandczyków się nie skończy.
Zamówiła szejka bananowego i już miała wracać do swojego samochodu i potem jechać do hotelu, kiedy zauważyła twarz, którą dobrze znała ze swoich obserwacji. W końcu atleta kręcił się ostatnimi czasy często wokół dzieciaka
-Proszę, proszę, proszę... Pan Elliot Crowley –rozparła się na siedzisku naprzeciwko siedzącego przy jednym ze stolików pływaka, nonszelancko, jakby byli starymi, dobrymi przyjaciółmi, a nie spotykali się po raz pierwszy. Nie zamierzała się przedstawiać. To miała być szybka akcja. Wejście, wyjście, najlepiej z aurą tajemniczości, tak na dobry początek.
-Normalnie nie wtrącam się w takie sprawy, ale ty, słońce jesteś specjalnym przypadkiem, bo już nie mogę na to kurwa patrzeć... –pociągnęła łyk szejka. –Nie mogę uwierzyć, że ze wszystkich miejsc na planecie, zabrałeś dzieciaka na randkę NA IMPREZĘ... Dam ci darmową, dobrą radę, okej? –naprawdę niedorobione próby randkowania ze strony Elliot’a Crowley’a były jej jedyną rozrywką, w tej wyjątkowo nudnej robocie.
-Słuchaj dzieciaku... Nie ważne czy umawiasz się z laską, czy z facetem, choć w tym ostatnim mam odrobinę mniej doświadczenia, zasada jest taka sama, zwłaszcza na początku. Musisz pokazać, że się starasz. I przez „starasz się”, rozumiem to, że nie zabierasz go na randkę, w miejsce, którego będzie nie znosił. Na to przyjdzie pora, jak już go do siebie przekonasz –kontynuowała swój wywód.
-Starasz się nabić jak najwięcej punktów, jak najbardziej go do siebie przekonać, tak? Więc użyj mózgu i pomyśl o tym co on rzeczywiście lubi robić... Dla ciebie to powinno być łatwiejsze niż dla reszty, bo pracujesz w jego ulubionym miejscu na świecie, do cholery! Albo nie wiem, zabierz go do arkady z grami, albo coś... Cokolwiek, bo naprawdę ręce się chce załamywać –pokręciła głową, wstając z miejsca.
-Nie musisz dziękować –rzuciła jeszcze, a potem, jakby właśnie zrobiła najnormalniejszą rzecz pod słońcem, wymaszerowała na zewnątrz i z piskiem opon wyjechała czarnym mercedesem z parkingu.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Wywrócił lekko oczami, kiedy został przywitany narzekaniem na pobudkę. Nie miał serca go męczyć w trakcie filmu, bo był świadom, że ten raczej był psychicznie i fizycznie wymęczony dzielnie trzymającym się go kacem. Miał więc go nagle zrzucić z siebie, aby ten obejrzał film, który i tak już pewnie widział z milion razy, kiedy tylko miał okazje? Nie ma szans____ — Wypraszam sobie. Wcale Cię nie wyganiam, tylko… proponuję powrót, abyś mógł spać w łóżku, a nie na moim mało wygodnym ramieniu — sprawnie się obronił. Nie chciał go odwozić, gdyby mógł, to naprawdę kazałby mu zostać tutaj do następnego dnia, ale już wspólnie doszli do tego, że jest to okropny i niebezpieczny pomysł.
____ — Przyjemność po mojej stronie, Arthur. I naprawdę, nie musisz mówić mi per pani — sam siebie zaskoczył, jak szybko się zebrali i nawet nie zauważył, kiedy wyczekująco siedział w samochodzie, przyglądając się swojej uradowanej mamie, żegnającej Arthur’a. Niewiele brakowało, żeby ta przytuliła go na pożegnanie lub sama zaproponowała zostanie jeszcze dłużej — Cieszę się, że miałam okazję. Uważajcie na siebie! — zawołała jeszcze, nim Elliot odpalił samochód i odmachał delikatnie swojej mamie, choć za kilkanaście minut i tak będzie z powrotem w domu.
____ — Z dwa tygodnie temu bym Ci nie uwierzył — stwierdził mruknięciem, wyglądając przez ramię, aby bezpiecznie wyjechać na drogę i dojechać do jego zdaniem, przeklętego domu Coles. Nic w pełni dobrego go tam jeszcze nie spotkało, okej? Miał prawo być trochę przejęty parkowaniem tam. Ale i nawet ta przesądność nie powstrzymała go przed zatrzymaniem Sullivan’a chwilę w samochodzie, tępego spojrzenia się mu w oczy. Bezwstydnie przekazał, jak bardzo ma ochotę go teraz pocałować, co pewnie, póki miał na to odwagę, zrobił, trzymając w zdrowej dłoni materiał bluzy, by przyciągnąć chłopaka lekko do siebie — Wyśpij się w końcu, Artie — rzucił jeszcze za nim, kiedy ten stał przy samochodzie, a odjechał dopiero, jak ten wszedł do środka. Miał szczęście, że nie został zauważony przez którąś z sióstr, bo pewnie nie przeżyłby tego spotkania.
____Nie spodziewał się, że równie męczące spotkanie czeka go w domu. Zaraz po wejściu nawet nie musiał oznajmiać, że wrócił, bo przy wejściu do salonu stała jego mama, z dłońmi skrzyżowanymi na klatce piersiowej, mierząc go czujnym wzrokiem od stóp do głów
____ — Elliot, czy ty myślisz, że ja jestem głupia? — wypaliła, zwalając go kompletnie z nóg. O co chodziło? Chyba nie o niego i Arthur’a, prawda? Może i nie byli momentami zbytnio subtelni, ale przecież aż tak się nie afiszowali, prawda? Leciał myślami przez wszystkie wydarzenia tego dnia, starając się sobie przypomnieć, kiedy mógł podpaść swojej mamie, jednak i w tym go wyręczyła — Arthur miał na sobie twoje ciuchy — stwierdziła bez obróbek, na co Elliot w geście obronnym uniósł ręce, machając lekko nimi w powietrzu, jak szukał wymówki.
____ — No bo… nie było w planach, żeby tu spał, a akurat była pod ręką, to pożyczyłem — kleiło to się ze sobą tak, że prawie wcale — A sama widziałaś, jaki Arthur jest, więc było mu głupio spać w gościnnym, bo tak go ładnie wysprzątałaś — kolejna próba obrony - tym razem używając metodę na słodzenie, ale wzrok Wendy tylko mocniej go uświadamiał, że niezbyt to kupuje. Jednak nie zamierzał się wycofać, przełykając tylko ciężko ślinę. I ktoś musiał nad nim czuwać, bo kobieta, wciąż z podejrzliwym spojrzeniem odpuściła, znikając w salonie tylko z niepewnym westchnięciem, wychylając się jeszcze na moment, aby poprosić syna, żeby mówił, kiedy zgłodnieje, to zajmie się wtedy obiadem.
____
____Nie był pewien, jakim cudem uniknął jakiejkolwiek konfrontacji aż do środy. Ani mama nie zadawała pytań, czasami zadając ciekawskie pytania o weekend, a Elliot, prawie że zawstydzony palił dalej głupa, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi. Z którąkolwiek z sióstr Cole nie widział się dobrą chwilę, na co też nie mógł narzekać. Był w Debbie’s może raz, ale szczerze, to trochę się obawiał postawić tam nogę na dłużej, jeśli akurat trafiłby na obecność kobiety. Co jak Arthur powiedział za dużo i te teraz z dodatkową pasją chciały zdobyć jego głowę? Nigdy nie wiadomo.
____Dlatego też wylądował w McDonaldzie, biorąc tylko frytki, bo nie miał jakoś ochoty na nic więcej. Normalnie, to byłby teraz na treningu, ale przez swój stan, który i tak zaskakująco był o niebo lepszy, nie mógł. Do pracy wracał dopiero następnego dnia, i to nawet nie na kasę czy bar, bo nie chcieli go wpuścić, więc zostało mu zamiatanie, co jakoś go nie pocieszało, ale przynajmniej miałby w końcu co robić i przerwać rutynę uczelnia - dom.
____Zajął więc miejsce, kiedy odebrał zamówienie i obracał flegmatycznie frytkę między palcami, nim zabrał się za jedzenie w spokoju. No właśnie. W spokoju - taką miał przynajmniej nadzieje. Dopóki ktoś się nagle do niego nie dosiadł. Rozejrzał się, bardzo zdezorientowany, jak przed nim znalazła się rudowłosa kobieta, której kompletnie nie kojarzył
____ — ...ja? — bardziej tylko poruszył ustami, oszołomiony, jak okazało się, że ta zna jego pełne, legalne imię i nazwisko. Obracał się wręcz na swoim miejscu, jakby się upewnić, że ta przypadkiem go z kimś nie pomyliła, a fakt, że wie, jak się nazywa to również czysty przypadek, ale dalsza konwersacja tylko bardziej mąciła mu w głowie. Tak oszalał, że już halucynuje? Może to on sam mówi do siebie, ale z jakiegoś innego uniwersum? W innym uniwersum jest ładną, rudą laską? Nie mógł narzekać, ale czemu akurat rudą? I czemu nie ma doświadczenia z facetami, skoro jest jego alter-ego. I w tej wersji powinien mieć nieodparty urok osobisty, mówiąc skromnie. W ogóle - skąd wiedziała o fatalnej wtopie względem Arthur’a? To tylko potwierdzało jego jakże wyssaną z palca teorię i wcale mu się to nie podobało. Czuł się, jakby dosłownie oszalał, a okazja na zdobycie wyjaśnień nie została mu oferowana, bo tak jak ta się zjawiła, zrzuciła falę informacji, tak zniknęła. A Crowley siedział jak przygłup, z otwartą buzią i lekko przyspieszonym biciem serca, bo czuł się jak w jakimś tanim filmie akcji i wyobraźnia mu w tym w ogóle nie pomagała.
____ — Ja zaraz tutaj, kurwa, oszaleję…
____
____Czy Elliot myślał całą środę, jak i czwartek nad tym, co powiedziała mu ta… postać? Możliwe. I może też dlatego stał teraz na parkingu Debbie’s, wypatrując z pojazdu, czy któraś z kobiet jest w środku, a przede wszystkim na sali. Z kolei potrzebował tam obecności Arthur’a, który najwidoczniej już pracował. Na uczelni nie rozmawiali dużo, jedynie Elliot, kiedy był sam, rzucał krótkie spojrzenia, jak ten drugi mijał go gdzieś na korytarzu. Dlatego teraz miał plan wynagrodzić, tak jak obiecał już w ten pamiętny dzień imprezy.
____Pewnym krokiem wszedł do środka. Nie mógł się wahać, czuł w kościach, że jak tylko zwątpi, to Debbie wyczuje to w powietrzu i go zatrzyma. Los z kolei chciał dać mu trochę szczęścia, stawiając Arthur’a akurat przy kasie, więc płynnie wślizgnął się obok, łapiąc menu w ręce, jakby faktycznie planował coś zamówić
____ — Jak skończysz zmianę, to przyjdź do Flix’a — powiedział zdecydowanie, śledząc dania wzrokiem, dzięki czemu z zewnątrz rozmowa wyglądała na zwyczajną wymianę między klientem a kelnerem — A dokładniej do wejścia służby. Wiesz, gdzie jest, co nie? — zerknął kątem oka, po czym z szarmanckim uśmiechem podał mu menu — I nie przyjmuję odmowy. Złamiesz mi serce, jak nie zgodzisz się na randkę — szepnął kiedy się wyminęli, po czym znowu trafił na parking i z ekscytacją mrowiącą w całym jego ciele zabrał się najpierw do domu.
____ Tylko trochę zmienił swój ubiór, zamiast koszulki i skórzanej kurtki, miał na sobie granatowy sweter, a późna pora coraz bardziej dawała o sobie znać, więc na wierzch zawitała pilotka, aby nie zamarzł, jak już czekał na tylnym parkingu i odpalił papierosa. Może i był pewny siebie, jak niby nonszalancko zapraszał Arthur’a na spotkanie, ale tak naprawdę był zestresowany, że ten zwyczajnie w świecie się nie zjawi i później go wyśmieje, że wyobraził sobie coś, czego jednak nie ma. A papieros mało skutecznie koił jego nerwy. Jednak miał wszystko rozplanowane - miejsce, które Arthur lubi, to co będą robić. Wszystko było w jego głowie poukładane. Brakowało tylko studenta historii.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Arthur bardzo się starał unikać Elliott’a na uczelni. Wkładał w to wyjątkowo dużo wysiłk, jak na fakt, że tak czy inaczej często na siebie nie wpadali, ale... Nie chciał żeby ktokolwiek przypadkowo ich powiązał. Głównie ze względu na Crowley’a – Arthur’owi już chyba nic nie mogło zaszkodzić, ale dlatego... Że nie był pewien jak powinien się przy nim teraz zachowywać.
Kiedy spotykali się w wakacje, to on nie tylko co naciskał, co był bardziej proaktywny. Ale teraz? Teraz nie był pewien, co było „okej”. Jak powinien się zachowywać Elliot’a. Co było zbyt „cweloskie”, dlaczego Elliot zmienił nagle zdanie jeśli o całą sprawę idzie... Musieli porozmawiać. Na trzeźwo. Ale perspektywa takiej poważnej rozmowy była dosyć nieprzyjemna i stresująca. Nie mógł odwlekać jej w nieskończonosć, ale... Ale jeszcze trochę. Tak długo jak się da. Tylko, że w tym swoim unikaniu Elliot’a... Jednocześnie naprawdę chciał go zobaczyć. No bo w końcu się „spotykali” czyż nie? Mógł nie być pewien do końca, co to oznacza w pojmowaniu Elliot’a, ten nigdy nie zadzwonił ani nic i tak jak tydzień powoli mijał, zaczynał się zastanawiać, czy ten może zmienił zdanie.
Ugh... Dlaczego dosłownie nic nie mogło być w jego życiu jasne?
Przynajmniej tyle, że Morton miał być na zwolnieniu do końca miesiąca, więc Arthur nie musiał się nim przejmować. Co miał jednak zrobić, kiedy ten wróci? Nie było mowy, żeby go przepuścił po tym wszystkim. Arthur nie był pewien co robić, bo cała sprawa przedstawiała się raczej nieciekawie. Może... Mógłby znowu wykorzystać znowu gazetkę? Zaszantażować Morton’a potencjalnym artykułem, albo kontynuować ze zdjęciami i żoną? Ryzykowne, ale co innego miał zrobić? Jakoś wątpił, żeby to miało zadziałać, ale był zdesperowany. Na szczęście miał jeszcze trochę, żeby opracować jakiś plan, jakoś się uratować, wyciągnąć z tego gówna... Nie chciał przez to zaprzepaścić trzech lat życia.
Przyszedł piątkowy wieczór. Arthur wrócił do pracy w tym tygodniu, nawet jeśli Debbie wciąż nie dała mu jego pełnych godzin, twierdząc, że wciąż wyglądał na zmarnowanego (i o tak, jak w niedzielę wrócił do domu, dostał taki opieprz, że nie ma zmiłuj – dwa dni po tym Debbie unikał). Stał akurat za kasą, kiedy przez drzwi nagle wszedł Elliot Crowley, jak zwykle zaskakując Sullivan’a swoim nagłym pojawieniem się totalnie zaskakując Arthur’a. Nawet nie wiedział, co mu odpowiedzieć, kiedy ten zaprosił go na „randkę”. A raczej nie tyle zaprosił, co kazał mu się na niej stawić. Student historii był zbyt zaskoczony, żeby powiedzieć cokolwiek – po prostu wbijał wzrok w pływaka z takim kompletnym zaskoczeniem i niedowierzaniem i zanim zorientował się co robi kiwał głową.
Kiedy skończył pracę i przebrał się w swoją uczelnianą bluzę i parę znoszonych jeansów, miał dziwne wrażenie, że nie wygląda jak ktoś, kto wybierał się na „randkę”, ale to nie tak, że Elliot dał mu jakiś czas na przygotowanie się, czyż nie? O nie, gdzie tam, żadnego pytania czy Arthur ma jakieś plany na ten wieczór (nie miał, ale to nie było ważne), czy chce wyjść, nie, skądże znowu. Zamiast tego „przyjdź staw się, o tej i o tej...”. Jezu święty, czy dziewczyny Elliot’a to lubiły? Bo chociaż teraz się cieszył, z obecności chłopaka, to wiedział, że jeśli ten jeszcze raz odpali coś takiego, to Arthur go zamorduje. Metaforycznie, ale zawsze.
Mimo to po pracy, rzeczywiście poszedł do Flix’a. Było cholernie zimno i wiało jak nie wiem – a nie miał rękawiczek i czapki, więc naciągnął kaptur na głowę, a ręce wepchnął głęboko w kieszenie, mając nadzieję, że nie rozpada się zanim dobrze do kina... I choć raz w życiu miał szczęście, bo dotarł na tył kina zmarznięty, acz nieprzemoczony.
Crowley już na niego czekał przy swoim samochodzie.
-Hej, Elliot –rzucił, stając obok chłopaka. –Musisz przestać tak się pojawiać bez zapowiedzi, wiesz? Co byś zrobił gdybym nie wiem, robił coś wieczorem? Następnym razem dogadaj się ze mną tak ze dwa dni wcześniej, albo coś, okej? Jestem zajętym człowiekiem, który nie słynie ze spontaniczności –wymamrotał nastroszony, patrząc pływakowi twardo w oczy.
–Co my tu robimy? –zapytał, rozglądając się dookoła, bo jak zwykle w przypadku Crowley’a, rozumiał absolutnie nic.
A potem mu się przypomniało, że miał ważny temat do umówienia, zanim utonie w tym bagnie bardziej.
-Czekaj Elliot... Czekaj... Zanim pójdziemy na tą „randkę” musimy porozmawiać... Na trzeźwo. Bo... Nie chcę więcej nieporozumień, a muszę wiedzieć...–przygryzł wargę, a jego normalna pewność siebie gdzieś zniknęła i nagle wyglądał bardzo niepewnie, spuszczając wzrok na ziemię. -Zanim wejdziemy... Czemu... Czemu zmieniłeś zdanie? Nie rozumiem. –wskazał na niego i na siebie. Byli na „randce” czyż nie? Kiedyś słowo „randka” nawet by nie przeszła Elliot’owi przez gardło, użyta w kontekście Arthur’a. Wciąż nie rozumiał Crowley’a. Nic, a nic. Ten w ciągu ostatnich paru miesięcy całkiem zmienił swoje podejście i po pijaku, może „nie zostawię cię znowu, daj mi drugą szansę”, ale na trzeźwo to... nie wystarczało. I zanim Arthur miał władować się z jakąkolwiek „randkę”, potrzebował odpowiedzi.
To po pierwsze. Po drugie, musiał się dowiedzieć, czy Crowley Senior wrócił i czy coś zrobił Crowley’owi. Nie widział tego przez prawie tydzień... Jego ojciec z pewnością wrócił już z konferencji i Arthur... Martwił się. A nie chciał o to pytać później na ich „randce”, bo pewnie tylko zepsułoby to atmosferę.
-I... Czy Dylan wrócił z konferencji?-Crowley senior nie zasługiwał na tytuł „ojca”, a Arthur nie zamierzał go tytułować mianem „pana Crowley’a” także... Pozostawało „Dylan”.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Już miał się uradować na pojawienie się Arthur'a, ale jak zwykle spotkało go lekkie rozczarowanie, kiedy pierwsze co usłyszał, to pretensje. Nie mógł go winić, wiedział o tym, ale chwilami miał wrażenie, że Arthur był wyjątkowo surowy wobec niego. Ale może sam Elliot miał zbyt wysokie oczekiwania i przyzwyczajenia, Sullivan nie był taki sam - sytuacja w ogóle wyglądała inaczej, a sam Crowley musiał nadrobić wciąż te krzywdy, jakie wyrządził i zyskać zaufanie, które stracił. Więc nie mógł go winić, zdawał sobie z tego sprawę. Jednak wciąż zbijało go to z tropu i momentalnie zdemotywowało, ale nie było sensu, żeby długo nad tym siedział, skoro zależało mu na chłopaku. Musi mu to po prostu jakoś udowodnić...____ — Wiesz, gdyby nie fakt, że odebrać może Debbie, to bym zadzwonił. Ale gdyby, gdyby ona odebrała, to nigdy więcej byśmy się nie zobaczyli — przygasił peta pod butem, nieco wkręcając go w ziemie — Ale dobrze, już nie będę się zjawiać bez zapowiedzi — uniósł ręce w geście obronnym z delikatnym i krótkim śmiechem. Byli różni, musiał być tego w końcu pełen świadom. Arthur nie był studentką, która najchętniej rzuciłaby mu się do stóp. I go to cieszyło, nie chciał czegoś, co znowu wyglądałoby tak… sztucznie. Takie wyprane z jakiś szczerych emocji i polegające na tym, że szły mu na rękę tylko po to, aby skończyć w łóżku, co wydarzyło się zaskakująco często, a po fakcie czuł się po prostu pusto.
____ — Właśnie! Chodź, chodź — radość do niego wróciła ze wzmożonym efektem, kiedy Arthur przypomniał mu o ich spotkaniu. Naprawdę był podekscytowany. Czuł, że tym razem trafi w zainteresowania Sullivan’a, przynajmniej w jakiejś części. Specjalnie ostatnie parę dni się do tego szykował i nie zamierzał teraz pozwolić studentowi na wymiganie się i zostawienie go na lodzie, kiedy tak mu zależało na pokazaniu czegoś, co - tak mu się przynajmniej wydawało - miało w miarę sporo znaczenie dla Arthur’a. Chwycił więc go za dłoń, delikatnie ciągnąc w stronę wejścia.
____Długo to nie potrwało.
____Pytanie go uderzyło, niczym pociąg. Wcześniej siedziało gdzieś z tyłu jego głowy, ale nie chciał się nad nim zastanawiać, za bardzo zmuszało go do otwierania się przed samym sobą, przyznania rzeczy, które go przytłaczały. Nagle spanikowanym wzrokiem spojrzał na Arthur’a, a bardziej na palec, który znacząco wskazał na ich obu. Chciał się zaczepić następnego pytania, tego o tatę, ale wiedział, że Sullivan do tego nie dopuści i Elliot tylko sam sobie podłoży w ten sposób nogę
____ — Wrócił, dostałem tylko po łbie, ale to tyle — Na razie. Rzucił to trochę beznamiętnie, jakby, tylko aby odklepać. Też nie skłamał, bo faktycznie dostał głównie dosadny strzał w potylice i surową reprymendę, ale nie zdziwiłby się, gdyby czekało go coś jeszcze. Choć bójka w porównaniu do tego, co Crowley robił teraz, w oczach Dylan’a była pierdołą.
____Parę razy otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Musiał wrócić do tego poprzedniego tematu, nie mógł go zostawić tak niezręcznie bez jakiejś odpowiedzi. Ręka już nerwowo grzebała w kieszeni, chwytając luźne nitki, które sprawiały złudne wrażenie ratunku, kiedy ten starał się pozbierać nieistniejące myśli
____ — Nie- nie wiem, okej Arthur? Nie wiem, co się zmieniło. Nie umiem Ci powiedzieć — zaczął z niechcianym i nieprzyjemnym drżeniem w głosie, którego starał się pozbyć nagłym odchrząknięciem — Czuje się przy Tobie po prostu… inaczej. Lepiej. Ale nie umiem Ci powiedzieć czemu. Bo nie wiem. Po rozmowie z Markiem, potem z Tobą coś mi przeskoczyło chyba w mózgu? Co w ogóle nie ma dla mnie sensu. Dla Ciebie pewnie tym bardziej nie — przyjście do jego pracy, rozmowa z ojcem, rozklejenie przy matce. Dużo tego się złożyło, czego nawet nie był świadomy. Ale wszystko działo się za szybko, bez wyjaśnień. Nie umiał się połapać we własnych decyzjach i emocjach. Jego słowa łatwo to potwierdzały, kiedy krążył bez sensu w temacie, bez jakiegoś ładu czy składu. Nie zamierzał palić kolejnego papierosa, ale ten mechanicznie znalazł się w jego ustach i po paru nieudanych próbach, mógł zaciągnąć się dymem — A wiesz, co jest najlepsze? Że też nic kurwa nie rozumiem. Nic. Bo całe życie, od podstawówki, byłem uczony, że nie mogę lubić kogoś- kogoś jak ty — miał ochotę schować się w samym sobie na nieprzyjemne wahania i zająknięcia, które się wkradały — I cholernie się przez to boję. Boję się tego, co się teraz dzieje, ojca, ludzi, boję się o Ciebie. Bo nie wiem, co się stanie, nie wiem, co Ci zrobią, jak się dowiedzą — odbiegał od tematu. Wiedział o tym. Wiedział, że maskuje swój własny strach i niepewność, niepokojem o Arthur’a i jego dobro, które może nie było oszustwem, bo naprawdę się martwił. Ale zwyczajnie czuł się pewniej, mówiąc o tym, niż o sobie, skoro sam siebie nie umiał rozgryźć, po prostu się denerwując i skubiąc wargi, kiedy nie znajdował się między nimi papieros — Ale chcę być z Tobą, okej? I w dupie mam, co myślą inni, bo już za dużo gówno Ci przyrządziłem, żeby teraz znowu coś odpierdalać i uciekać jak kretyn — przynajmniej tyle umiał powiedzieć z pewnością siebie, bo naprawdę nie zamierzał już sobie pogrywać emocjami Arthur’a. Nie wiedział, co tak dokładnie czuł, ale wiedział jedno. Wiedział, że chce, mimo strachu i zagubienia, być w tym z Sullivan’em, bo ten sprawiał, że czuł się bezpieczniej, że nie musiał udawać, ani nic ukrywać. I to go na swój sposób też przerażało, jaki bezbronny stawał się przy nim.
____Koniec końców, niezbyt odpowiedział na pytanie. Prędzej wyrzucił z siebie zmieszanie, ale ono i tak było poplątane tak jak teraz jego język. Zdążył przygasić butem kolejnego peta, popatrzyć się tępo na beton, potem na drzwi służbowe kina
____ — Możemy po prostu już iść, proszę… — wskazał w stronę drzwi i westchnął zrezygnowany, głęboko będąc świadom, że mógł wyrządzić więcej krzywdy, niż dobrego i rozwiązania dla tego, co dręczyło Sullivan’a.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Arthur dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że nie zachowuje się tak, jak wtedy kiedy spotykali się w wakacje. Kiedy z entuzjazmem podchodził do każdego spotkania, kiedy sam wychodził z inicjatywą, kiedy sam widok Elliot’a przywoływał na jego twarzy najszerszy, najszczęśliwszy uśmiech. Ale dużo się zmieniło od tego czasu. Nie tylko to co zaszło między nim, a Crowley’em, sprawiło, że miał aktualnie tyle zaufania wobec chłopaka co nic, ale ogólnie jego zaufanie wobec ludzkości, nie licząc paru wyjątków (Nigel’a). Arthur bardzo się zmienił – ale czego można oczekiwać, kogoś kto dowiedział się, że jego ojciec oszukiwał go całe życie i był tak naprawdę jednym z najgorszych kryminalistów w kraju i kto skończył w takiej pojebanej relacji z Morton’em, po podjęciu paru wyjątkowo złych decyzji? Sullivan nigdy wcześniej nie był specjalnie otwartym stworzeniem, a teraz? Cóż.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że Debbie nie kontroluje każdego aspektu mojego życia, prawda? Poza tym... Tylko cię testuje. Może nie być szczęśliwa, ale sama powiedziała, że sam muszę w życiu popełnić parę błędów, zanim się czegoś nauczę –co prawda uważała Crowley’a za „błąd”, ale szczerze wątpił, żeby miała aktywnie powstrzymać go przed widywaniem Elliot’a. –Unikając jej tylko jej udowadniasz, że nie spełniasz jej wymogów na „dobrego partnera” –zaśmiał się cicho, kręcąc głową z niedowierzaniem. Naprawdę, Debbie mogła być nieco przerażająca, ale bez przesady! W rzeczywistości miała serce ze złota i ciężko było temu zaprzeczyć.
-Nie jestem nastolatką, a Debbie nie jest moim ojcem, którego musisz się obawiać, okej? Z czasem jej przejdzie – o ile będzie jakiś „czas”. To nie tak, że Sullivan mógł mieć co do tego pewność? Kto wie, kiedy presja stanie się zbyt duża dla Crowley’a? Kiedy zdecyduje, że woli znowu być „normalny”? Że to, co mieli... Nie wystarcza, kiedy zrobi się ciężko?
Jego kolejne słowa raczej nie dodawały Arthur’owi pewności w tym zakresie.
-Elliot... Wiesz, że nie próbuję z tobą o tym rozmawiać, żebyś czuł się źle, okej? -złapał wyższego chłopaka za ramię, zmuszając go, żeby ten się zatrzymał i na niego spojrzał. Naprawdę nie chciał, żeby ten traktował to jako jakąś psychologiczną torturę. To naprawdę nie było celem Sullivan’a.
-Jeśli... Jeśli mamy spróbować... Jeśli ma to jakkolwiek działać... Musimy... Musimy się komunikować, okej? Muszę rozumieć co ci siedzi w głowie... –wymamrotał cicho, widząc, jak wyraźnie nieswojo czuł się pływak. Przeez chwilę czuł się wręcz winny, za zmuszanie go do brania udziału w tej rozmowie, ale potem przypomniał sobie, dlaczego to robił. Nie chciał znowu skończyć ocyganiony. Musiał zrozumieć podejście Elliot’a. Kiedy spotykali się w wakacje nawet mu to nie przyszło do głowy, bo myślał, że wie, czego ten chciał. Wtedy się mylił, przekonany, że mają takie same pobudki. Nie zamierzał powtarzać tego błędu. Nawet jeśli to znowu miało się skończyć, tym razem będzie przygotowany. Poza tym... Czy wszystkie związki nie są zbudowane na komunikacji? Właśnie.
Przygryzł wargę. Nie mógł jednak ciągle myśleć o końcu, czyż nie? Właśnie. Musiał się skupić na tu i teraz. W końcu zdecydował się dać Elliot’owi drugą szansę, więc nie powinien był jej podświadomie sabotować.
-I wiem, że to może być trudne i dezorientujące. Wszyscy są zdezorientowani na jakimś etapie. Nawet... Nawet taki Nigel –powiedział uspakająco. Rozumiał. Naprawdę rozumiał. Nie oczekiwał, że Crowley będzie najpewniejszą osobą, jeśli idzie o to kim jest.
- Jeśli to jakkolwiek pomocne... Zamiast skupiać się na tym co mówiono, skup się na tym, co ci się wydaje... Naturalne –uśmiechnął się leciutko, zaciskając palce na ramieniu Elliot’a odrobinę mocniej, w geście, który w jego opini miał robić za uspakajający. –Jeśli coś jest naturalne, to nie może być złe, prawda? Po prostu jesteś jaki jesteś, okej? To nie powinno być jakimś wielkim dylematem moralnym, nawet jeśli społeczeństwo mówi ci inaczej–to była bardzo prosta logika, ale Arthur’owi najbardziej pomogła, kiedy sam próbował kim jest i dlaczego Harrison Ford wydaje mu sie bardziej atrakcyjny niż Carrie Fisher, o której gadali wszycy jego koledzy.
-I... Nie musisz się o mnie bać. Może ostatnie parę miesięcy temu przeczy, ale wiem jak o siebie zadbać -niepewnie podniósł rękę do twarzy Elliot’a i delikatnie pogładził go po policzku. To było nawet miłe, że się martwił, nawet jeśli jakoś tak przyjemnie ciepło robiło mu się na sercu. Ech... Crowley wciąż miał nieziemski talent w wywoływaniu w Arthurze sprzecznych emocji, z którymi nie do końca wiedział jak sobie poradzić.
Miał tylko nadzieję, że Elliot nie będzie przechodził przez takie emocjonalne zatwardzenie za każdym razem, kiedy Arthur będzie próbował z nim o czymś porozmawiać, bo nie był pewien ile cierpliwości i wsparcia był w stanie z siebie wykrzesać na tym etapie.
-Jasne... Jasne. Chodźmy do środka –powiedział tylko, posyłając Elliot’owi uśmiech. –Mam tylko nadzieję, że tego nie pożałuję –zaśmiał się cicho. Jak ostatni raz poszedł gdzieś z Elliot’em, to cóż, nie skończyło się to za dobrze, czyż nie? Chociaż... Niby pochnęło ich do siebie, ale poza tym impreza była raczej mało przyjemnym doświadczeniem, czyż nie?
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____ — No nie wiem. Mam wrażenie, że bardzo do serca bierze sobie misje pozbycia się mnie — zacisnął z udawaną powagą, choć tak szczerze to trochę wciąż obawiał się Debbie. Nie znał jej z tej super pozytywnej strony, którą prezentował mu Arthur, więc bardzo ciężko było mu uwierzyć, że kobieta tylko zagrozi mu palcem, ale zostawi sprawę samej sobie. Może i było to głupie, ale wolał być ostrożny, żeby nie wpakować się w za duże bagno — Ale uznajmy, że Ci wierzę — stwierdził po chwili przemyśleń, wywracając nieco oczami._____Bardzo dobrze rozumiał cel Sullivan’a w tej rozmowie i chciał móc jakoś mu to rozjaśnić. Ale on sam większość czasu miał problem ze stwierdzeniem, co siedzi mu w głowie. Z rozczytaniem swoich emocji, aby na koniec i tak wrzucić je do jednego worka pod przykrywką złości, co było wyjątkowo idiotyczne i źle się kończyło. To Elliot miał jakiś nierozsądny wybuch, to kończył z alkoholem w swoim pokoju lub na imprezie. Dziecinnie głupie decyzje, i tyle. Więc nawet jeśli chciał coś powiedzieć, to wydało się z niego tylko niedowierzające parsknięcie i lekkie pokręcenie głową. Komunikacja. Nawet nie był świadom, jak bardzo kluczowy był jej brak do jego nieustannych kłopotów. Nie wiedział, jak bardzo niedomówienia mu motały wszystko, a to tylko dlatego, bo nie umiał powiedzieć i opisać, co ma na myśli.
____Spojrzał na Arthur’a, kiedy jego palce łagodnie zacisnęły się mu na ramieniu. Nie znał Nigel’a, nie licząc oczywiście pamiętnego spotkania, to widział go może parę razy na uczelni i jedyne co wiedział, to z wyzwisk rzucanych w szatni przed treningami, czy zawodami. Ale też dlatego wcześniej nie był zdania, żeby ten miał jakiś problem z… ekspresją siebie. Szczególnie jakby miał się kierować jego mieszkaniem. Wydawał się być taki pewien samego siebie, swoich przekonań i w ogóle, myśl, że ten załamywał się nocami jak Elliot, była dla niego aż niewyobrażalna. Najwidoczniej znowu ocenił kogoś zbyt pochopnie, zauważył, że miał tendencję do robienia tego dość często.
____To wydawało się takie proste - robić to, co uważa za rozsądne. Brzmiało tak banalnie, że aż śmiesznie, a Elliot i tak nie umiał tak postąpić. I tak wahał się przez przy każdej podejmowanej decyzji, ostatnie parę lat decydując się ślepo iść śladami swojego ojca i rówieśników, bo przecież nic mu nie powinno grozić, jeśli nie będzie wystawać z tłumu, co i tak robił, ale raczej z bardziej przymilnych powodów tak jak swoja jakże dumna sława na uczelni i umiejętności pływackie
____ — Wiem, że umiesz o siebie zadbać, ale i tak nie chcę, żeby znowu Ci się coś przeze mnie stało — mruknął cicho, automatycznie mięknąc na ten drobny, delikatny dotyk, w który niczym zwierzę chciał się wtulić i najlepiej w nim schować. Ale powstrzymał się, tylko nieco przysuwając polik do dłoni, rozluźniając zęby niemiłosiernie szarpiące jego wewnętrzną część. Pozwolił sobie ten moment zwyczajnie w świecie spuścić dzielną, niewzruszoną fasadę i oddać się dotykowi, któremu tak mu w życiu brakowało. Może i miał te liczne, intymne przeżycia, ale co z tego? Elliot, mimo że się do tego nie przyzna, chciał zwyczajnej czułości. Tego ciepła, bijącego od drugiej osoby, a nie wiszącego w powietrzu napięcia seksualnego, którym dotychczas starał się zadowolić. Może jak się postara, to będzie inaczej. Może z Arthur’em będzie inaczej…
____ — Przesłodki i uroczy jak zwykle — zaśmiał się sarkastycznie, chwytając jego dłoń i lekko ciągnąc za sobą do środka budynku — Nie pożałujesz. Obiecuję — dodał o wiele ciszej i zamknął ostrożnie za nimi ciężkie drzwi. Chwilowo może i nie prezentowało się to jak wymarzona randka, byli w gołym, tylnym korytarzu, który przede wszystkim prowadził do centrum kina, ale i było wiele korytarzyków, kierujących do pojedynczych drzwi, które dawały wstęp do pokoi od sal kinowych, które były głównym celem tej randki — Do głównej atrakcji zaraz dotrzemy, ale najpierw, jak na każdej randce, trzeba mieć coś do jedzenia — uśmiechnął się podekscytowany, rzucając szybkie ’Poczekaj tutaj’ i pokrętną drogą trafił do baru, skąd zgarnął parę słodkości spod lady, wraz ze średnim kubłem popcornu i piciem. Ledwo niósł to w rękach i miałby problem z drzwiami, gdyby nie Charlotte. Truł jej głowę od swojego powrotu do pracy, żeby ta nie wkopała go szefowi. I po ustaleniu, że jest jej winny przejażdżkę swoją Alfą - co go bardzo bolało - zgodziła się przymknąć oko na jego plan, teraz trzymając mu uchylone drzwi, aby mógł się przepchnąć. Bezgłośnie podziękował, na co dostał wywrót oczami z lekkim uśmiechem i wciśnięte do tylnej kieszeni pęk kluczy, który dziewczyna była na tyle kochana, aby zgarnąć z budki biletowej. Nie powiedział jej oczywiście, dla kogo tak ryzykuje swoje stanowisko, ale ta na szczęście nie pytała.
____ — Specjalnie nie za dużo, bo potem pójdziemy zjeść coś porządnego oczywiście — uśmiechnął się, balansując rzeczy w rękach, po czym bez żalu wyciągnął je w stronę Arthur’a — Ja muszę mieć wolne ręce skarbie, więc ty musisz to teraz trzymać. Przynajmniej przez jakiś czas — pieszczotliwe przezwisko nieświadomie mu się wymsknęło, kiedy się wytłumaczył, wciąż bardzo okrężnie, bo nie chciał psuć mu niespodzianki. Więc kiedy ten w końcu przyjął jakże cenne dary, pomachał energicznie ręką, aby szedł za nim. Musieli skręcić z dwa razy, przy okazji wspinając się przez niewielki zestaw schodów, gdzie czekały na nich skromnie oznaczone numerem “3” drzwi — Jeszcze chwila, dosłownie — oklepał kieszenie, znajdując w końcu klucze i pomęczył się chwilę z zamkiem, ale w końcu udało mu się otworzyć drzwi — Tada!
____Widok był mało imponujący. W zależności od oczekiwań. Za drzwiami skrywał się po prostu potężny mechanizm, a dokładniej projektor filmowy, w szarawych kolorach, niewygodne krzesło obrotowe i kolejne drzwi, kierujące do sali kinowej. I Elliot zdawał sobie sprawę, jak żenująco musiało to wyglądać, ale mimo to uśmiech na jego buzi tylko się poszerzał, a dreszcze ekscytacji wzmacniały
____ — Cały tydzień zawracałem Ted’owi głowę — zaczął, kiedy grzebał w jednej z ogromnych szuflad wysokiej, metalowej szafki — Możesz odłożyć na razie przy drzwiach — machnął mało zainteresowany ręką w stronę rogu pokoiku, prawie że nurkując po odpowiednią kliszę. Kiedy tylko ogromny zwój filmu trafił do jego rąk, wydał z siebie cichy triumf, po czym stuknął Arthur’a biodrem, aby zwrócić jego uwagę i zaprowadzić do wielkiego projektora — Nie wiem, czy wiesz, ale sporo filmów po prostu zostaje w kinach, kiedy już nie są emitowane, więc… — położył kliszę w centrum mechanizmu, wyciągając jej kawałek, aby zacząć montowanie — Wygrzebałem najświeższe Star Wars’y — uśmiechnął się sam do siebie, nieco przygryzając dolną wargę. Nie wiedział, czemu aż tak bardzo zależało mu na reakcji Arthur’a, parę razy nawet palce osunęły mu się na mechanizmie, ze stresu nie mógł się skupić. Przynajmniej owinięcie kliszy wokół palca miał wyuczone do perfekcji, kiedy Ted pozwalał mu “pomóc” w montażu, ale i tak zawiesił się przy paru krokach, zapominając, czy powinien najpierw zacisnąć sprzęt, czy owinąć go w kolejnym miejscu
____ — Sala jest cała wolna. Charlotte powiedziała, że przypilnuje, aby nikt tutaj nie grzebał — powiedział, sprawdzając po raz ostatni wszystkie części, czy czegoś przypadkiem nie zepsuł — Możesz więc albo siedzieć tu, albo gdziekolwiek sobie życzysz — uśmiechnął się, skacząc prawie z nogi na nogę — Zapraszam na seans, Artie — dodał tajemniczo, po czym zgasił światło i mocno trzymając kciuki, załączył film, który, na całe szczęście, wyświetlił się w całej swej okazałości na głównym ekranie w sali, którą widział, dzięki uchylonym wcześniej drzwiom, a głośny dźwięk rozniósł się, dodając mu tylko więcej dumy, że udało mu się dobrze wszystko przeprowadzić.
____Teraz zostało mu liczyć, że i Arthur’owi się spodoba jego błahy, ale szczery, pomysł, krew już dawno nie dopływała mu do palców, kiedy intensywnie się nimi bawił, tak samo jak wewnętrzna część dolnej wargi, ciągle przygryzana w niepewności.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Czegoś „przesłodkiego i uroczego” musisz sobie poszukać gdzie indziej –burknął, zaciskając palce na dłoni wyższego mężczyzny i posłusznie drepcząc za nim do środka. Arthur był prawie pewien, że „przesłodki i uroczy” nie znajdowało się w opisie jego osobowości i nie był pewien, czego Crowley oczekiwał... Jeśli tego, że Arthur całkiem się zmieni i nagle zamieni się jedną w tych słodziutkich kreatur, z którymi się wcześniej prowadzał, to grubo się mylił. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy Sullivan tylko coraz bardziej kwaśniał, zapadając się w sobie do poziomu, na którym momentami przestawał się rozpoznawać.
Przy jego przyjaciołach, znajomych, Debbie i Rose, Elliot’cie było łatwiej zapomnieć o tym wszystkim co się stało i po prostu być Arthur’em Sullivan’em. Ale kiedy zostawał sam, nieprzyjemne myśli zaczynały go prześladować. Obecnie... Strach. Bał się tego co się stanie, kiedy morton wróci ze szpitala i wróci do pracy. Martwił się tym, co się dzieje z jego mamą i rodzeństwem, bo wujek Charlie mówił, że Nowy Jork wciąż jest dla nich zbyt niebezpieczny... Tęsknił za nimi. Bardzo. Zwłaszcza, że święta były za miesiąc i zapowiadało się, że po raz pierwszy nie spędzi ich z rodziną.
-Skoro tak mówisz... To ty tu jesteś ekspertem od randkowania –z ciekawością rozejrzał się dookoła, po pustym korytarzu, kiedy zamknęły się za nimi drzwi. Nigdy nie był w tej części kina. Nic w tym dziwnego, to była część oznaczona „brak wstępu dla nieupoważnionych”. Och... To było ekscytujące! Kino było jednym z ulubionych miejsc Arthur’a na świecie, a teraz mógł zobaczyć je od całkiem innej strony...
„Skarbie”? Najpierw okazało się, że się spotykają, a potem ledwie tydzień później Crowley wyskakiwał ze „skarbem”?
-Od kiedy to niby jestem „skarbem”, co?-wymamrotał cicho, wyraźnie zawstydzony – nie złośliwym tonem, a raczej takim zakłopotanym. Nie był przyzwyczajony do takiej otwartości ze strony Crowley’a, to jedno. Po drugie... Ich „związek” jeśli tak to można było nazwać (Arthur wciąż nie był pewien, co to do końca było), był dość świeży. Arthur nigdy się z nikim wcześniej nie umawiał, więc nie był pewien kiedy przypadał właściwy moment na „pet names”.
-Nie będziesz miał problemu przez przyprowadzenie mnie tutaj? –zapytał, odbierając od Crowley’a przekąski i napoje. Martwił się, okej? Jak zwykle... Elliot wydawał się nigdy nie przejmować dalekosiężnymi konsekwencjami, a Arthur... Definitywnie nie chciał, żeby chłopak stracił przez niego swoją pracę, nawet jeśli był niesamowcie podekscytowany perspektywą tej wizyty.
Nawet jeśli Arthur nie był obecnie w najlepszym miejscu mentalnie, był prostym człowiekiem. Mało potrzebował do szczęścia. I kino... Kino było jedną z tych rzeczy, które mu to szczęście dawały, jednym z miejsc, w których zawsze mógł znaleść komfort i bezpieczeństwo. I po raz pierwszy... Po raz pierwszy widział je z zupełnie nowej perspektywy.
A kiedy weszli do pomieszczenia... Arthur’owi aż szczęka opadła. Byli w REŻYSERCE. Cholernej REŻYSERCE! Arthur zakręcił się dookoła, pochłaniając otoczenie wzrokiem, z takim szczęśliwym niedowierzaniem i dziecięcą fascynacją wypisanymi na twarzy, tak trochę jak dzieciak, którego rodzice przyprowadzili do Disneyland’u po raz pierwszy.
Odstawił rzeczy na stolik przy wejściu i wyraźnie zainteresowany, podszedł do Elliot’a, żeby obserwować jak ten zakłada film na mechanizm. NIESAMOWITE... Uporczywie podążał wzrokiem za ruchami, starając się jakby wyryć je w swojej pamięci.
-Star Wars’y? –powtórzył, a uśmiech na jego twarzy jeszcze się poszerzył. Wypuszczony rok wcześniej „Powrót Jedi”, był jego ulubioną częścią trylogii... Nie tylko ze względu na urocze Ewoki, które się w niej pojawiły, ale też ze względu na ostatnią sekwencję walki, przez powrót Darth’a Vader’a do Światła... Po prostu cudowne zakończenie sagii.
-Och Elliot... Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego –podekscytowany Arthur, nie mógł się powstrzymać – mocno, mocno przytulił wyższego chłopaka, szeroko się szczerząc... Ale jakby dokładnie się przyjrzeć, można było zauważyć, że w kącikach oczu, błyszcząc mu łzy. Nie były to jednak smutne łzy. Po prostu, jak powiedział Elliot’owi, nikt nigdy dla niego nie zrobił czegoś takiego i najzwyczajniej w świecie był wzruszony.
To był taki... Taki miły gest. A fakt, że życie Sullivan’a było ostatnimi czasy raczej mało przyjemnie, to uderzało go to nawet bardziej. Na serduszku robiło mu się tak niesamowicie ciepło... Przygotowanie tego wszystkiego musiało wymagać naprawdę dużo wysiłku, nawet jeśli Elliot pracował w kinie . Pomyślał o tym co Arthur lubi, wyciągnął z otchłani jeeden z jego ulubionych filmów na świecie. Wszmuglował Arthur’a do kina, przygotował przekąski, wszmuglował Arthur’a do cholernej REŻYSERKI....
-Dziękuję –wymamrotał cicho, dopiero po dłuższej chwili odsuwając się od pływaka. –Dziękuję, Ellie... Naprawdę to doceniam –wymamrotał. Definitywnie nie żałował, tego że zgodził się spotkać z Elliot’em.
-Możemy zostać tutaj? Nigdy nie oglądałem filmu z reżyserki –był wyraźnie tym prospektem podekscytowany. Co prawda krzesełka tutaj nie były takie wygodne jak fotele na sali, ale wszystko wyglądało zupełnie inaczej... Klimat był zupełnie inny. W tym małym pomieszczeniu atmosfera była całkiem inna – szum maszyny dodawał do całego doświadczenia. Arthur wrócił po przekąski i rozłożył je na stoliku między nimi, pociągając łyk napoju.
-Widziałeś poprzednie filmy? Nie? –boże, Crowley był tak filmowo niedoedukowany, że biednemu Arthur’owi chciało się ręce załamywać. Będzie musiał coś z tym faktem zrobiić, jeśli to coś między nimi ma się kontynuować, bo inaczej chyba oszaleje. –Cóż... Żebyś mógł zrozumieć, co się dzieje w tym filmie, będę musiał ci szybko wytłumaczyć co się działo w poprzednich... Powinieneś je obejrzeć, że by pojąć całe piękno trylogii, ale jeśli możesz żyć ze spoiler’ami... –mamrotał do siebie, siadając obok Crowley’a.
-Okej... Historia zaczęła się na statku księżniczki Lei, która przemycała plany broni masowego rażenia, które ruch oporu wykradł Imperium... O tej tutaj, patrz, teraz skończyła jako niewolnica Jabby, ale... –Arthur szybko streścił dwa pierwsze filmy, nawet jeśli definitywnie psuło to efekt. Zwłaszcza „Jestem twoim ojcem” z drugiego filmu. Ale co zrobić...
I tak. Arthur przegadał resztę filmów, co rusz coś komentując. Był naprawdę... Szczęśliwy. Najzwyczajniej w świecie. Bardziej niż był... Od bardzo długiego czasu. W taki prosty, niezobowiązujący sposób i było to po nim widać. Uśmiechał się, nawijał się optymizmem o filmach, o sceneriuszu, o procesie produkcji, szczerzył się jak głupi, rzucając głupimi komentarzami, kiedy Harrison Ford pojawiał się na ekranie, głównie po to, żeby podenerwować Elliot’a.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Zawiesił się na chwilę, dopiero wtedy rejestrując, że użył tego słowa. Kompletnie nie pomyślał, ani nie kontrolował tego, co wypaplał i teraz było mu aż głupio____ — Nie no wiesz, to tak, zadziornie, ha ha — zaśmiał się niezręcznie, bo niepewność Arthur’a tym bardziej go speszyła — Wymsknęło się i tyle — dodał zbywająco, żeby chłopak też za długo nad tym nie myślał, bo nie chciał, żeby ten czuł się niekomfortowo. Kontynuował więc, jakby nic się nie stało, kiedy oddał swój bagaż Sullivan’owi, a na pytanie lekko wzruszył ramionami, bo szczerze niezbyt o tym myślał. Też nie za bardzo się przejmował, w Stasand było parę innych miejsc, gdzie mógłby znaleźć pracę, jeśli byłaby taka potrzeba. Ale nie zmieniało to faktu, że nienawidził procesu rekrutacji, bo bycie odrzuconym, mimo że niby mu nie zależało, było zadziwiająco nieprzyjemne — Jeśli nic nie zepsujemy, to raczej nie — po czasie w końcu wyniósł wniosek. Bo jeśli nic tutaj się nie zniszczy, odłoży wszystko na swoje miejsce, to nie będą mogli się przyczepić, prawda?
____Mimo bycia zaaferowanym, aby wszystko dobrze poszło, kątem oka miał szansę zobaczyć zdziwienie i zadowolenie wręcz wymalowane na twarzy Arthur’a. Poczuł w duszy ogromną ulgę, zaraz zwracając swoją uwagę na mechanizm, kiedy ten przyglądał się temu, co robi. Dodatkowo go to stresowało, aby nic nie zepsuć, bo wtedy jeszcze Sullivan mógłby mu wytknąć, że to też popsuł, a nie był pewien, czy wytrzyma kolejne wytknięcia - choć w pełni zasłużone. Z ulgą mógł odetchnąć, kiedy wszystko było na miejscu, ale ten oddech szybko został mu zabrany, kiedy Arthur z zaskakująco wielką siłą go przytulił. Na moment aż zabrakło mu języka w gębie, bo nie spodziewał się, że ten sam zainicjuje czułość inną, niż trzymanie za ręce, bez żadnego większego powodu tak jak żenujący pokaz emocji na parkingu
____ — Obiecałem, że się odwdzięczę — uśmiechnął się ciepło, splatając dłonie na plecach Sullivan’a, przysuwając go nieco bliżej i opierając brodę na czubku jego głowy. Nie mówił nic więcej, po prostu czerpał przyjemność z tego spokoju, ciepła, które się po nim rozlewało, jak miał studenta obok siebie, jedynie lekko głaszcząc go po plecach. Aż smutno mu się zrobiło, kiedy w końcu odsunęli się od siebie, ale długo nie mógł się dąsać, kiedy stał przed nim tak szczerze uradowany Arthur. Nawet nic nie podziewał na podziękowanie, uśmiechnął się tylko szerzej, ciesząc się jak nigdy, że jego pomysł nie był klapą.
____ — Jeśli chcesz, nikt nas stąd nie wygania — stwierdził, bo naprawdę nic ich nie goniło. Leciały ostatnie seanse, Charlotte mówiła, że nikt nie powinien nagle do reżyserki wparować. Właśnie, Elliot był na tyle oblatany, że nawet nie miał pojęcia, że ten pokój nazywa się reżyserką, ale czy zamierzał się przyznać przed Arthur’em? Oczywiście, że nie. Ten nie musi o tym wiedzieć i Crowley planował, żeby tak zostało. Zajął po omacku jedno z miejsc przy niewielkim stoliku, kręcąc bezwstydnie głową, kiedy dostał pytanie o swoją wiedzę w zakresie tej sagi. Wiedział w końcu, że Sullivan nie będzie tracił czasu i od razu mu streści wszystkie informacje, jakie potrzebuje. I tak w trakcie seansu zadawał głupie pytania, kiedy kompletnie nie umiał połączyć faktów, nie omijając również okazji na fałszywe obrzydzenie, kiedy na ekranie pojawiał się Ford, któremu wtórowały jakże pochlebne komentarze Arthur’a, sprawiające, że Elliot prawie wywracał się na swoim krześle w trakcie bujania, aby tylko przekazać, jak naprawdę intensywne jest jego przewrócenie oczami.
____Jednak mimo udawanego chwilami niezadowolenia, dawno nie spędził przyjemniej, tak spokojnie czasu. Nie licząc tego oglądania z jego mamą w salonie, kiedy Arthur u niego był. Raz na jakiś czas zderzali się tylko kolanami, kiedy któryś z nich miał ważny komentarz do rzucenia, przekąski były w większości wykończone, dzięki czemu na koniec mogli spakować je do opróżnionego kubła, jeśli chcieliby je zabrać ze sobą
____ — Chcesz pomóc złożyć? — spytał, prostując sweter. Pamiętał, na jakiego uradowanego chłopak wyglądał, kiedy Elliot męczył się z filmem, więc postanowił, że byłby to dobry pomysł. Nie musieli i tak robić aż tyle, co poprzednio, bo prostu zwinąć kliszę i sprawdzić, czy wszystko gra z całym projektorem — Tylko uważaj, żeby nie zarysować nic — dodał ostrzegawczo, choć tak naprawdę nikt pewnie nie zwróciłby uwagi, skoro film za szybko do obiegu nie wróci. Chyba że zaczną znowu puszczać maratony… — Patrz, najpierw musisz… — stanął za Arthur’em, aby dokładnie poprowadzić go przez proces, najpierw robiąc coś samemu, a potem nakierowując chłopaka do poprawnych ruchów, czasami tylko wskazując palcem, jak klisza gdzieś mogła nieprzyjemnie się zgiąć i porysować klatki. Może i zajęło im to dwa razy dłużej, ale Crowley niezbyt się tym przejmował, chciał spędzić jak najwięcej czasu w tym spokoju, który bardzo dobrze wiedział, że na niego nie czeka w swoim domu, gdzie musiał wrócić. Na samą myśl nieprzyjemnie ścisnął mu się żołądek, bo wiedział, że czeka tam ojciec, który wciąż chciał z nim sobie “surowo porozmawiać” i bardzo dobrze wiedział, że chodzi o Arthur’a. Może i nie wiedział nic więcej o ich relacji, ale fakt, że spędzali ze sobą czas, był wystarczający, aby Dylan Crowley dostał szału. Nie chciał jednak teraz za bardzo się w to zagłębiać, nie było sensu, skoro był z Sullivan’em, któremu promienisty uśmiech nie schodził z buzi.
____ — Okej, chyba wszystko jest git — rozejrzał się po pomieszczeniu, po którym nie było widać, żeby ktoś spędził dwie godziny z masą jedzenia — A teraz trzeba coś zjeść, bo zaraz się porzygam od tego wszystkiego — skinął głową w stronę śmieciowego żarcia, które konsumowali przez czas pobytu — Twój wybór, Artie — z lekkim uśmiechem wyciągnął wyczekująco w jego stronę dłoń, aby zaprowadzić ich obu do swojego samochodu.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Arthur nie pamiętał kiedy ostatnim razem spędził tak... przyjemny, prosty wieczór, z kimś kto nie był Nigel’em i Mark’iem. Chociaż z Crowley’em było nieco inaczej. Crowley wiedział o Morton’ie. I wciąż... Wciąż chciał spędzać z nim czas. Nigel i Mark byli świetnymi przyjaciółmi, ale nawet im Arthur nie powiedział, co się działo. Nie powiedział również nikomu o swoich problemach rodzinnych, nawet jeśli Nigel na pewno się domyślał, że coś było bardzo nie tak. Wiedział, że Arthur nie miał kontaktu z rodziną, że miał problemy finansowe... Ale nie pytał, bo Arthur nic nie mówił. Tak samo jak nie pytali o to z kim Arthur się spotykał w wakacje... Sami się domyślili. Nie wiedział jak z nimi o tym rozmawiać. Nie wiedział jak z nikim o tym rozmawiać. Nie chciał na nikogo zrzucać swoich problemów. Może gdyby spróbował... Byłoby łatwiej.
Ale to nie był czas żeby o tym myśleć.
Sullivan pozwolił sobie na po prostu na cieszenie się chwilą. Pozwolił sobie zapomnieć o tym co się dzieje w jego życiu poza tym krótkim momentem. Skupić się na filmie. Skupić się na odpowiadaniu na pytania Elliot’a, na śmianiu się z jego niezadowolonych min na widok Han’a Solo. Crowley nie powinien był być w stanie tak poprawiać mu humoru, ale... Był. Głównie dlateggo, że nieważne czy wcześniej, czy teraz, naprawdę lubił spędzać czas z Elliot’em, kiedy ten nie zachowywał się jak totalny dupek. Kiedy był po prostu sobą, a nie tą jock’owatą wersją Elliot’a Crowley’a, którą prezentował na uczelni i kiedy tak się żarli przez ostatnie parę miesięcy.
A kiedy film się skończył i zaczęli sprzątać...
-Tak!-Arthur entuzjastycznie pokiwał głową, podchodząc do projektora i z zapałem kiwając głową, kiedy Elliot tłumaczył mu jak obsługiwać maszynę. –Naprawdę, pracujesz w najfajniejszym miejscu pod słońcem, Elliot –wymamrotał, zaraz w pełni skupiając się na ściąganiu taśmy z projektora. Był przy tym bardzo ostrożny, żeby nic nie porysować i przygryzał wargę, skupiony na swoim zadaniu.
Szło im powoli. Bardzo powoli, bo Arthur był wyjątkowo niepewny, starając się nic nie zepsuć, ale to była taka... Fascynująca rzecz. Przynajmniej dla niego! Miał w rękach prawdziwą taśmę! I dotykał prawdziwego projektora! Co jakiś czas zerkał na stojącego za nim Elliot’a, żeby upewnić się, że wszystko idzie zgodnie z planem i że niczego nie psuje.
-Hmmm... Co powiesz na chińszczyznę?-zapytał, chwytając chłopaka za wyciągniętą rękę. Parę tygodni wcześniej w Stasand otwarto pierwszą chińską restaurację i Arthur chciał wypróbować to miejsce od jakiegoś czasu, a jakoś nie miał czasu i okazji (Mark i Nigel mówili, że była naprawdę dobra!). To była jedna z wielu rzeczy, których brakowało mu w małym miasteczku. Tęsknił za różnorodnością Nowego Jorku, za restauracjami z każdego zakątka świata, do których można było it, za Broadway’em, nawet za cholernymi klubami, muzeami, a przede wszystkim... Przede wszystkim za anonimowością wielkiego miasta. W Stasand wszycy wiedzieli, kim jesteś. W Nowym Jorku nikogo to nie obchodziło. Ludzie nie wtykali nosa w nie swoje sprawy, nikogo nie obchodziło kim jesteś i co robisz. Tęsknił za tym. Naprawdę tęsknił.
Tęsknił za domem.
[...]
-Wiesz co byś chciał?-zapytał, patrząc na Crowley’a znad opatrzonego ciężką okładką ze sztucznej, czerwonej skóry, menu kiedy jakieś pół godziny później siedzieli w niewielkiej restauracyjce. Ta była urządzonna w charakterystyczny sposób – z czerwonymi ścianami, kopiami chińskich malowideł na ścianach, wachlarzami i całą resztą. Na leżały pałeczki, obok noży i widelców, przed nimi podkładki, a dookoła uwijała młodziutka kelnerka, która chyba była córką właścicieli, biorąc pod uwagę fakt, że ciągle się kłóciła po chińsku z barmanką za kasą. Rodzinny biznes jak się patrzy.
On sam wiedział co będzie zamawiał, zanim w ogóle weszli do środka. Sajgonki, ryż smażony i kurczaka pięć smaków. Ach jak on tęsknił za tłustym azjatyckim żarciem. Minęło naprawdę dużo czasu, od kiedy ostatni raz jadł tłuste azjatyckie żarcie i nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo tęsknił za tłustym, azjatyckim żarciem!
- Jak twoja ręka? Kiedy będziesz mógł wrócić do treningów?-zapytał. Dobrze wiedział jak ważne było pływanie dla Elliot’a, więc fakt, że kontuzja go przed tym powstrzymywała, nie mógł być dla niego przyjemny. Nie za bardzo wiedział, o czym innym z nim rozmawiać – ale co dziwne, nie czuł się z tym niekomfortowo. Nie... Mogliby siedzieć w ciszy i nie miałby nic przeciwko. Ale chciał wiedzieć co u Elliot’a. Chciał go poznać. Tak naprawdę. Bez niedopowiedzeń czy kłamstw.
-Wiesz... Trener Carmichael zaczął mi znowu suszyć głowę –kolejna rzecz, o której wiedział tylko Elliot. Powód, dla którego Arthur zrezygnował z szermierki. Zresztą... Crowley rozumiał ten aspekt lepiej niż Nigel, który sportu unikał jak ognia. Nie bez powodu wydawał się być totalnym jock’iem. –Chce żebym wrócił do drużyny, ale... –ale Arthur nie sądził, że to taki dobry pomysł. Trener zapewniał, że upewni się, że drużyna zachowuje się okej, ale... To by oznaczało powrót konfliktu i dodatkowo najpewniej by zwróciło drużynę przeciwko Carmichael’owi. Tego ostatniego obchodziły tylko kiepskie wyniki florecistów w ostatnich zawodach bez Arthur’a i chciał je poprawić. Arthur to doceniał, ale nie czuł się komfortowo... Wiedział, że to dobrze się nie skończy.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Elliot może i by podzielał zdanie Arthur’a, gdyby jego robota nie składała się głównie z siedzenia w jednym miejscu i obsługiwania nastolatków. Ci, szczególnie młodsi, wyjątkowo często próbowali wkraść się na horrory czy inne filmy z wyższą klasyfikacją, niż mogli. Gdyby nie fakt, że za późniejsze skargi mógłby stracić pracę, to pewnie by ich wpuszczał. Czasami i tak to robił, w zależności od treści. Jeśli nie była ona, jego zdaniem, traumatyzująca, to uznawał, że nikomu krzywda się nie stanie. I na razie żadnych skarg nie dostali - przynajmniej z tego, co wiedział. Wciąż miał robotę, tak? No właśnie____ — Miejsce fajne, ale latanie z miotłą lub siedzenie w tej ciasnej budzie z biletami już takie fajne nie jest — bąknął, kiedy zaczynali grzebać przy projektorze. Ta budka naprawdę nie była zbyt przestrzenna, w pewnym momencie człowiek mógł się poczuć tam wręcz klaustrofobicznie.
____Za to na propozycje chińszczyzny już nie mógł narzekać, zaciskając nieco dłoń i wyszli razem z reżyserki, a potem na parking, gdzie skorzystał jeszcze z okazji, aby szybko zapalić jednego papierosa. Nie miał okazji jeszcze odwiedzić nowej restauracji, bo zwyczajnie nie miał z kim tam iść. Może z mamą, ale ta wolała gotować w domu, Maddy czy Simon woleli iść do Debbie’s, czy innego fast-fooda, bo uważali, że restauracja jest “zbyt romantyczna” na wypad ze znajomymi, więc nie miał zwyczajnie powodu, aby tam zajść. Dopóki Arthur nie wysunął pomysłu, a ten pasował idealnie
____ — Nie pamiętam, nawet kiedy ostatnio jadłem coś chińskiego — pomyślał na głos, kiedy wsiadał już do samochodu. Było to na pewno na jakimś wyjeździe, a tu już był problem, bo nie licząc zawodów, to dawno nie pojechał jakoś niesamowicie daleko, do Springfield czy Chicago z grupką znajomych, i pewnie wtedy coś zamówili, ale i tak nie umiał stwierdzić, kiedy to dokładnie było. Może na początku wakacji? Nim poznał Arthur’a…
____
____Ze zmrużonymi oczami przyglądał się menu, kompletnie nie umiał podjąć decyzji. Wszystko go kusiło, to wołowina, to może jakieś pierożki. Makarony też prezentowały się naprawdę kusząco, co mógł stwierdzić dzięki niskiej jakości zdjęciom przy pozycjach w karcie. Dlatego najpierw w ogóle nie zareagował na pytanie, bo był zbyt zajęty przeglądaniem każdego dania, gdzie wszystkie wydawały się bardzo smaczne
____ — Hm? Ach, nie wiem… może te pierożki z zupą i jakąś wołowinę… — mruknął, skanując dwie pozycje, które najbardziej go kusiły, czyli ta na maśle czosnkowym lub z sezamem. Pewnie zostanie przy tej z sezamem, jakoś ciut głośniej do niego przemawiała — A ty? — odłożył menu i odbił pytanie czysto z ciekawości, może ten miał już tutaj jakieś stałe zamówienie, chociaż restauracja nie operowała długi czas w Stasand. Nigdy nie wiadomo! Niektórzy ludzie byli niezłymi smakoszami i mieli obcykane każde miejsce, taki Joey na przykład zawsze wiedział, co zaproponować, jak po zawodach chodzili na jedzenie. Gustu w jedzeniu, w przeciwieństwie do każdej innej dziedziny, nie można było mu odmówić.
____ — Gdyby to zależało ode mnie, to już bym był na basenie — parsknął, patrząc na owiniętą dłoń. Tym razem było to już bardziej zapobiegawczo i uciskowo, niż jak te bandaże, z którymi wyszedł ze szpitala. Wtedy to nawet nie mógł nią poruszyć, teraz miał jakieś pole manewru, nie wyglądała też tak ogromnie. Jakby miał porównać, to do owijek bokserskich. Śmiałby twierdzić, że wygląda nawet fajnie — Ale trener nawet mnie nie wpuszcza na teren basenu — fuknął oburzony, poruszając niezdarnie palcami — Powiedział, że minimalnie za tydzień. Zależy, czy będzie mnie jeszcze boleć — i dobrze wiedział, że nie powinien, bo tylko pogorszy sytuacje, ale jeśli ta wciąż będzie o sobie dawać znać po tym czasie, to pewnie po prostu skłamie. Strasznie brakowało mu pływania, bo to ono oczyszczało mu umysł, jak tego potrzebował. Chyba jedyny jego zdrowy sposób radzenia sobie z emocjami, został mu odebrany.
____ — Och? — przysunął się bliżej stolika, zaciekawiony nowym tematem rozmowy. Nie dziwiła go zbytnio decyzja trenera Sullivan’a. Z tego co miał okazję usłyszeć, nawet zobaczyć, Arthur był bardzo cenionym zawodnikiem, przede wszystkim dobrym florecistą — Powiem Ci tak — zaczął poważnie, splatając ze sobą dłonie. Przynajmniej w tym temacie mógł się wypowiedzieć całkowicie szczerze, bo coś w nim wiedział. Więcej niż coś. Na chwilę jednak i tak musiał się wstrzymać, kiedy młoda dziewczyna - nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat - podeszła do ich stolika, aby zebrać ich zamówienie. Zdecydował się w końcu na tę wołowinę z sezamem i pierożki z zupą.
____ — Różnica między szermierką a pływaniem jest taka, że ja mogę trenować sam. A ty musisz w tym polegać na drużynie — było to raczej wiadome, nawet dla kogoś z zewnątrz. Tak jak Elliot mógł wyciskać z siebie nie wiadomo ile okrążeń w wodzie, tak Arthur nie miał możliwości szykować się do zawodów sam, potrzebował przeciwnika. A Elliot dobrze pamiętał, jak ci nawet w autobusie patrzyli na Sullivan’a, wiedział to też od niego samego — Zabrzmi to głupio z mojej strony, bo moja drużyna nie jest lepsza. Ale no, masz chujowych zawodników, jeśli nawet na treningach bardziej się dla nich liczy to, że wolałbyś przespać się ze mną niż z Annie — nie wiedział, jak inaczej to przedstawić, opis wydawał mu się idealny. Elliot nigdy nie był najlepszy w wysławianiu się, zależało mu, żeby po prostu go zrozumiano tak jak teraz — Ale wiem też, że nie ma sensu nic robić na siłę. Bo i tak będzie Ci chujowo szło, Artie — dodał już łagodniej, podobnym wzrokiem patrząc się mu prosto w oczy — Więc wszystko zależy od tego, czy ty chcesz dalej uprawiać szermierkę. Najważniejsze nie jest to, co się stanie z drużyną i w ogóle, tylko to, czy czujesz się dobrze z powrotem do drużyny — stukał palcem w stół, aby podkreślić wagę swoich słów, nie spuszczając spojrzenia — A jeśli zdecydujesz się pójść, to niech Carmichael się upewni, że atmosfera będzie znośna, bo sam się tym zajmę i jak będzie trzeba, to i po raz kolejny trafię na komendzie z rozwaloną brwią — uśmiechnął się zadziornie, ale tak naprawdę, to mówił poważnie. Może i nie zrobiłby tego publicznie, ale znał swój temperament. I teraz kiedy był pewien swoich uczuć, to był o wiele bardziej skłonny puścić reputacje w niepamięć. Cóż, o ile Arthur sam by go najpierw nie zabił za kolejny, głupi pomysł.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Mhm.Wybrałem zanim tu przyszliśmy, nawet jeśli nie byłem tutaj nigdy wcześniej. Kurczaka pięć smaków. I smażony ryż i sajgonki do podziału... To moje regularne zamówienie. Nie tutaj, ale no... –uśmiechnął się lekko. –Zjadłem swoją porcję chińszczyzny przez moje życie... To jedna z moich ulubionych kuchni.-wzruszył ramieniem. Ogólnie lubił próbować nowych rzeczy i eksplorować nowe smaki. Lubił też jedzenie indyjskie, japońskie, francuskie, włoskie... Im więcej zróżnicowania tym lepiej!
-Wciąż czasami nie mogę się przyzwyczaić do faktu, że wybierać mogę między Debbie’s, MacDonald’em i jakimiś trzema restauracjami na zmianę... A może po prostu brakuje mi domu –zaśmiał się cicho, trochę gorzko, przyznając się do tego chyba po raz pierwszy na głos. Bardziej brakowało mu rodziny, ale w tej chwili znajome otoczenie samo sobie by mogło pomóc. Uwielbiał przyjaciół jakich tu poznał, swoje zajęcia na uniwersytecie i z jednym znaczącym wyjątkiem, miał naprawdę świetnych profesorów, ale...
-Nie zrozum mnie źle, całkiem lubię Stasand i przed... całym tym gównem, było całkiem przyjemne, ale trochę brakuje mi wielkiego miasta... Ostatnimi czasy bardziej niż kiedyś –wyjaśnił. Stasand było przyjemnym miasteczkiem – w teorii miało wszystko co było potrzebne do życia - kino, centrum handlowe, restauracje i uniwersytet... Ale było bardzo uniwersyteckim miasteczkiem z krwi i kości. Niewielkim uniwersyteckim miasteczkiem. Jeśli się wpisywałeś w standardy społeczności i chciałeś uciec od wielkomiejskiego ścisku i wrzawy, to było świetne miejsce, ale jeśli nie daj boże wychodziłeś gdzieś poza konserwatywną normę... Naprawdę nie było przyjemnie i czyste powietrze i ładne widoki nie mogły tego naprawić.
-Twój trener wydaje się być spoko, rozsądnym gościem, więc na twoim miejscu bym się go słuchał-przeprowadzając wywiad z trenerem do gazetki, Arthur odniósł wrażenie, że ten wiedział co robi ze swoją drużyną. Nie bez powodu ten był jedyną osobą (nie licząc Elliot’a, ale to detale), której nie obsmarował w swoim pamiętnym artykule. -Poza tym co jeśli pójdziesz ćwiczyć za wcześnie, bardziej się uszkodzisz i nie będziesz mógł potem pływać sportowo? Przedwczesny powrót do treningów czasami tylko pogarsza kontuzje –spojrzał znacząco na Elliot’a, bo wiedział, że nie było mowy, aby ten nie wskoczył do basenu, kiedy tylko dostanie szansę, nieważne czy będzie całkiem zdrowy, czy nie. „Pielęgniarka Sullivan” najwyraźniej nie do końca w nim umarła, a może po prostu znowu prezentował jak bardzo nie martwi się o Eliott’a.
Słuchał uważnie tego co Elliot ma do powiedzenia.
-Wiem-skinął głową. To, że nie mógł trenować sam było głównym źródłem jego problemów. Gdyby mógł... Wszystie zostałby rozwiązane.
-To też wiem...-byli hujowi, z tym nie można było się kłócić.
Ale... Elliot miał również sporo racji i dobrze wiedział o tym czym mówi. Nie było sensu robić czegoś, w co nie byłeś już w stanie włożyć serca.
-Wiesz... To zwykła być dla mnie przyjemność. Ale jak mam tam chodzić i się zastanawiać czy dzisiaj założyli zabezpieczenia na broń, czy nie... Jaki jest w tym sens? Nawet jeśli połowa z tych dzieciaków i tak nie ma szansy, w ogóle trafić –uśmiechnął się nieco smutno. Biorąc pod uwagę groźby, które chwilę później padły z ust Elliot’a być może dla dobra drużyny nie powinien był wspominać o ich ulubionym „żarcie”. Ups. Mleko się rozlało. Definitywnie nie będzie wspominać o ich reszcie, bo miał dziwne wrażenie, że ktoś znowu skończy z połamanymi kończynami.
-Mój wewnętrzny Nigel mówi mi, że powinienem tam wrócić tylko po to, żeby zrobić im coś na złość i coś wszystkim udowodnić, ale... –ale Arthur nie kłamał, kiedy po pijaku, mówiąc, że jest tą całą sytuacją zmęczony i nie chce dłużej się ładować w nieprzyjemne, wywołujące nerwy sytuacje.
-Nawet jeśli trener będzie ich pilnował, to nie znaczy, że będę tam chciany –wymamrotał cicho. Nawet jeśli nie będą robić nic aktywnie... To nie tak, że by go zaakceptowali. Nawet się nie łudziłby, że byłoby inaczej.
-Zresztą... po co? Kiedy pasja przestaje być przyjemnością, czy w ogóle jest jeszcze pasją? –zapytał bardziej sam siebie niż Elliot’a. Gdyby mógł trenować w innym środowisku, tak, wróciłby. Ale wiedząc do czego by wracał? Cóż. Z drugiej strony... Zrobienie im wszystkim na złość, pewnie przyniosłoby jakąś satysfakcję. Może byłoby w jakieś sposób ważne, dla innych, którzy nie byli otwarcie... Tym kim są. Dlatego decyzja była taka ciężka.
-Poza tym ja to bym jednak wolał, żebyś nikogo znowu przeze mnie nie bił –oznajmił bez chwili zawahania. –Naprawdę Elliot –spojrzał mu twardo w oczy. W takim tempie Crowley będzie musiał przebić się przez cały uniwersytet, jeśli będzie groził pobiciem wszystkim ludziom, którzy krzywo spojrzeli na Arthur’a. A ten ostatni naprawdę, naprawdę nie chciał, żeby Crowley’owi coś się przez niego stało, żeby przez niego znowu lądował na policji czy w szpitalu... Nie mógłby z tym żyć.
-Wiesz dlaczego zacząłem szermierkę? Ojciec powiedział mi w liceum, że muszę wybrać jakiś sport w liceum, a że łucznictwo nie było opcją, a on nie sprecyzował... Jestem praktycznie pewien, że myślał o baseball’u, albo czymś takim, ale brak precyzji to jego własna wina... To był jedyny sport, który pozwoliłby mi się lepiej wczuć w moją postać na kampani D&D... Potem okazało się, że jestem całkiem niezły -zamilknął, wyraźnie zdając sobie z czegoś sprawę. – W sensie... W Dungeons and Dragons? Wiesz co to jest Dungeons and Dragons, prawda Elliot? Proszę powiedz mi, że wiesz co to jest Dungeons and Dragons...–ostatnie pytanie zadał takim tonem, jakby to była sprawa życia i śmierci. Bo to BYŁA sprawa życia i śmierci. Co jeśli Crowley nie wiedział? O boże... Arthur będzie musiał wtedy przemyśleć swoje decyzje życiowe. Kampanie były naprawdę dużą częścią życia Arthur’a, od kiedy odkrył je w czasie liceum. Odrobina teatru? CHECK. Pisanie i planowanie? CHECK. Fantastyczne uniwersum? CHECK. Czego więcej chcieć?
Najlepsze hobby w historii hobby, według Sullivan'a.
-Dziękujemy-kelnerka przerwała mu przyniesiem gotowych dań, które rozłożyła przed nimi na stoliku. Arthur nałożył sobie po trochę z talerzy z daniami na swój talerz i sprawnie sięgnął po pałeczki, zaczynając od sajgonek... Boże, chińskie żarcie było najlepsze, a to tutaj wyjątkowo pyszne. Aż się lekko uśmiechnął, wyraźnie łagodniejąc, jednak wciąż z niecierpliwości oczekiwał odpowiedzi Elliot’a.
W wakacje nie wspominał za dużo o swoim hobby, bo starał się prezentować... Normalniej. Bardziej jak ktoś z kim taki Elliot Crowley, chciałby sie spotykać. Ale teraz? Teraz nie miał już żadnych zachamowań i nie przejmował się tym, czy będzie wpisywał się w jakąś fizję Crowley’a, czy nie. Jeśli Arthur okaże się zbyt nerdzki na gusty Elliot’a, to cóż, jego strata, a jeśli nie, to pływak pisał się na długie wywody na temat historii i postaci Arthur’a, okej?
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Arthur chyba zobaczył w swoim życiu o wiele więcej niż Elliot. Takie odbierał wrażenie, które tylko zostało potwierdzone, jak przypomniało mu się, że ten był w Europie. A teraz jeszcze się okazuje, że chińszczyzna w ogóle nie jest mu obca! Niby pierdoła, ale musiała świadczyć o tym, że Sullivan zobaczył i zwiedził swoje - tak przynajmniej twierdził nieco zazdrosny Crowley____ — Bardzo dobrze Cię rozumiem — odezwał się, nieco niemrawo. Lubił Stasand, nawet bardzo. Podobała mu się okolica, znajomi też byli w porządku, przynajmniej ci nieco bliżsi. Teraz trudno było mu w ogóle stwierdzić, kto nimi jest… ale miasteczko było małe. Nie dawało dużo możliwości na przyszłość, jeśli ktoś nie miał już rozwiniętej kariery, jak jego ojciec. Urodził się w Chicago, gdzie wypruwał sobie żyły dla edukacji, i faktycznie zyskał bardzo dużo, ale miał dość zgiełku miasta, więc zdecydował się na Stasand, gdzie poznał Wendy - prosta historia - i dzięki wykształceniu nie ma żadnych kłopotów jako prawnik. Nie, żeby miasteczko i własna żona mu wiecznie starczały, nie bez powodu ciągle wyjeżdżał, o czym Elliot nawet nie chciał myśleć — Wyjechałbym stąd kiedyś. Nawet nie wiem gdzie — przyznał beznamiętnie z lekkim wzruszeniem ramion. Zrobiłby to nawet teraz, ale wiedział, że oszczędzona kwota mu na to nie pozwala i za chwilę płakałby co noc, bo ledwo wiązałby koniec z końcem.
____Wywrócił nieznacznie oczami, kiedy Sullivan poparł jego trenera. Może i słusznie, ale Elliot’a naprawdę już wszystko świerzbiło, byleby wrócić do treningów. Miał wrażenie, że w oczach zanika cała jego sylwetka i był gotowy się z tego powodu załamać. Za to chciał już kontrargumentować, ale został rozczytany jak otwarta księga, więc mógł tylko skrzyżować ręce na piersi i naburmuszyć się, kiedy Arthur zburzył jego plan wcześniejszych treningów. Wiedział, że ma racje i nie chciał sam sobie zabierać takiej możliwości, ale boże drogi ile można siedzieć w jednym miejscu! A co jak mu akurat magicznie wyleczy to rękę? O tym nikt nie pomyślał (bo było to niemożliwe).
____Teraz była jego kolej na słuchanie, co robił z dużą uwagą, nie spuszczając nigdzie wzroku. Pewnie i dlatego jego brwi automatycznie mocno się zaciągnęły na wieść o tym, co robi reszta drużyny na treningach
____ — Nie masz już siły… — mruknął bardziej do siebie, uzupełniając jego wypowiedź o to, czego dowiedział się ostatniego weekendu. Słuchał go dalej, a jego mina nieco zmiękła, bo było mu zwyczajnie żal Arthur’a. Pasja musiała sprawiać przyjemność, żeby chciało się ją kontynuować. Nie miał na myśli tych chwilowych nerwów, których sam dostawał, jak nie udawało mu się poprawić czasu, czy wykonał brzydki start. Musiała być przyjemna na dłuższą metę. Pomyślał chwilę z zupełnej ciszy, w międzyczasie przygryzając polik od środka — Możesz… możesz spróbować. Wrócić na parę treningów do zawodów, jeśli będzie chujowo to odpuścić. Ale przynajmniej jeszcze raz będziesz mógł im wytknąć, że są gorsi od Ciebie pod kolejnym względem — Elliot pewnie by tak zrobił. Gdyby pływanie polegało na pracy zespołowej, to poddałby się dopiero po pokazaniu, że bez niego i tak gówno zrobią. Dałoby mu to wystarczającą satysfakcję. Ale pływanie nie jest w pełni drużynowe, każdy liczył na siebie - nie licząc sztafety.
____ — No okej, okej. Nie będę. Niesprowokowany — ostatnie słowo wymamrotał wręcz bezdźwięcznie, żeby umknęło ono Arthur’owi. Najwidoczniej na spektrum były trzy punkty - Nigel, który dumnie reprezentował siebie, Arthur, który najchętniej byłby skryty w kącie i Elliot, który uważał rozwiązania siłowe, jako najskuteczniejsze. Miks idealny.
____Zaciekawiony słuchał, jak zaczęła się w ogóle przygoda Sullivan’a z szermierką. Baseball, w liceum sam grał - teoretycznie to można było go znaleźć w każdym gronie sportowym. Zamach miał porządny, tak jak uderzenie, nie zamierzał pod tym względem być skromny. I w miarę nadążał za Arthur’em, dopóki ten nie wspomniał D&D. Jego mina musiała mówić sama za siebie, a panika nagle wzrosła, kiedy z poważnym tonem Sullivan pytał go, czy wie, co to
____ — Nie no wiadomo, smoki i te damy, haha! I w ogóle… — śmiech był tak niezręczny, że jakakolwiek próba przykrywki została zniwelowana. Nie jego wina! Coś kiedyś słyszał, samą nazwę, ale nie wiedział na czym polega… — Dziękujemy — powtórzył, świecącymi oczami patrząc na podane jedzenie. Wyglądało niesamowicie i pachniało jeszcze lepiej. Nałożył na swój talerz porcje wołowiny wraz z ryżem i surówką. W przeciwieństwie do Arthur’a, zabrał się za użycie widelca. Nie miał okazji wyszkolić się w używaniu pałeczek, a nie zamierzał się w pełni ośmieszyć. Pierożki i tak smaczniejsze były na łyżce, kiedy zupa mogła się trochę wylać, ale nie całkowicie mu uciec. Jeszcze do tego ta wołowina, która wypełniała swoich zapachem mu cały nos, że aż prawie mu ślinka ciekła — No, więc twój smok trenuje szermierkę. Wow, nieźle — oparzył się nieco strasznie gorącą zupą i brnął w swój idiotyzm, dopóki Arthur go nie poprawi. A na pewno Elliot pieprzył teraz niemożliwe głupoty z kosmosu. No ale był smok w nazwie? Był. Więc na pewno grał jakąś tam rolę.
____ — Jaki jest Brooklyn? — zapytał w pewnym momencie jedzenia, jakby ostrożnie, niepewny, czy jest to wrażliwy temat, szczerze ciekaw życia w wielkim mieście. Sam nie miał okazji poznać tego na dłużej, jedynie jako turysta pierwszej klasy, a pamiętał jeszcze, jak latem Arthur mówił mu, że jest z Nowego Jorku, więc uznał, że nie powinno być problemu z nieco ciekawskim pytaniem z jego strony. A jak będzie, to Sullivan może go po prostu zbyć. Elliot chciał dowiedzieć się więcej, pokazać jeszcze w jakiś sposób, że mu zależy. Nawet jak chodziło o takie drobiazgi, jak przeszłość chłopaka, o której niewiele słyszał — I czym tak na serio jest to D&D… — mruknął niechętnie i cicho, bo było mu się wstyd przyznać, że nie ma bladego pojęcia, o czym wcześniej opowiadał.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Szczerze? Nie dziwił się, że Elliot chciał gdzieś wybyć, chociaż najpewniej chciał to zrobić z zupełnie innych powodów niż Arthur. Chyba każdy w ich wieku, chciał zobaczyć więcej świata, spróbować czegoś nowego... A małe miasteczko nie było najbardziej ekscytującym miejsce na Ziemi, zwłaszcza, jeśli spędziłeś tam całe życie.
-Hmmm... Gdybyś mógł mieszkać gdziekolwiek na świecie, to gdzie byś pojechał?-zapytał, szczerze zaciekawiony. W zasadzie... To nie wiedział tak dużo o Elliocie. Nie tak dużo jakby mógł. Trochę bał się wcześniej pytać, trochę dlatego, że ich „związek” tak nagle się skończył...
Naprawdę nie był pewien, co zrobić z tą szermierką. Opcja zaoferowana przez Crowley’a nie wydawała się najgorsza, ale...
-Może spróbuję. Zobaczę co trener ma jeszcze do powiedzenia... Ale definitywnie nie wracam do bycia wice-kapitanem, to bez sensu–mamrotał cicho pod nosem, na tyle głośno jednak, żeby Elliot mógł go wysłuchać. –Chociaż raczej nikomu nie będę nic wytykać. To by się tylko gorzej skończyło... Najgorsze jest to, że jeszcze trzy miesiące temu w ogóle bym się nad tym nie zastanawiał, wiesz? –ściąganie na siebie uwagi zawsze kończyło się źle.
Trzy miesiące temu, zanim wszyscy na uczelni dowiedzieli się kim Arthur jest, a Morton skutecznie nie wyłupił olbrzmiej ziejącej dziury w jego duchu, dużo łatwiej było się nie przejmować i robić co chciał. Pisać dalekoidące artykuły. Stawiać się każdemu, kto próbował mu podskakiwać. Odgryzać się ludziom co rusz. Wkurwiać się na takich Crowley’ów.
Ale teraz? Teraz w perspektywie długoterminowej to wszystko wydawało się bez sensu. Chociaż... Pewnie dlatego, że przez większość czasu samo życie wydawało się Arthur’owi bez sensu, więc po co było walczyć i marnować energię na jakieś protesty, kiedy brakowało mu energii, żeby wyjść z łóżka? Boże... Miał tylko nadzieję, że Nigel się nie zorientuje jak daleko Sullivan zapadł się w swoją pesymistyczną, defitystyczną bańkę... Co jak nie będzie się chciał wtedy z Arthur’em przyjaźnić?
-Dziękuję za poradę, panie kapitanie –może i brzmiał nieco sarkastyczny, ale... Naprawdę był wdzięczny. Kiedy Elliot przedstawił sytuację z własnej perspektywy, jakoś łatwiej było na nią spojrzeć obiektywnie. Łatwiej było podjąć decyzję.
-Mój smok trenuje szermierkę?- biedak był tak zbulwersowany, że o mało co sie nie zakrztusił i musiał powtórzyć powoli słowa chłopaka. Bardzo powoli. Zupełnie nie dowierzając temu co słyszy i zwalczając wielką chęć walnięcia czołem w stół, z powodu poziomu ignorancji, którego właśnie był świadkiem. Zastanawiał się jak ludzie pokroju Elliot’a spędzają czas? Kino? Nic. Książki? Nie był pewien. Gry? Raczej nie... Teatr? Tym bardziej. To zostawiało sport, imprezy i... Co jeszcze? Arthur naprawdę nie był pewien. Może powinien zapytać?
-Jest... em... Interesujący. Zależy gdzie pójdziesz. Są sąsiedztwa, które wyglądają jakby przeszła przez nie apokalipsa. Miejsca, w które lepiej się nie zapuszczać, bo trwają wojny gangów albo panoszą się przestępstwa, ale jakby się zastanowić... Gdziekolwiek w Nowym Jorku, może być dosyć niebezpiecznie ale są też spokojniejsze okolice. Moi rodzice przeprowadzili się do Gerritsen Beach jak miałem jakieś... siedem lat? To takie spokojne zadupie nad zatoką, która zajeżdża przedmieściami. I przez zajeżdża przedmieściami, mam na myśli to, że przez trzy lata mój średni czas dojazdu do szkoły na Manhattanie zajmował od półtorej do dwóch godzin –nie był z tego powodu szczęśliwy. Tak samo z faktu, że nie szedł do lokalnego liceum z chłopakami z osiedla, ale do cholernej jezuickiej szkoły na Manhattanie. Trzy lata piekła. Piekła, które każdą lekcję rozpoczynało modlitwą i do którego musiałeś nosić mundurek... Ale ojciec choć raz był szczęśliwy, a to już coś, czyż nie? Szczęśliwszy był tylko, kiedy Arthur jako pierwszy w rodzinie poszedł na studia. Ale właściwie to on wybrał Arthur’ową uczelnię, bo Sullivan dostał się też na inne uczelnie (wszystkie z Ligii Bluszczowej, bo nawet zabroniono mu na inne aplikować), bo jak przyjechali na drzwi otwarte, to Stasand tak bardzo mu się spodobało...
Ech.
-Ale no... Miejscami jest niebezpiecznie, ale ogólnie to jest... Naprawdę różnorodnie. Masz takie małe enklawy imigrantów, z Irlandii, Włoszech, Chin, Polski, Nigerii, Puerto Rico, Jamajki i tak dalej i tak dalej... Taki tygiel kultur i tradycji. I jest pełno takich małych sklepików ze specjałami z całego świata i restauracyjek. Chociaż i tak najlepsza Chińszczyzna jest w Chinatown, na Manhattanie –uśmiechnął się lekko, na samo wspomnienie. To był dom. Nie był idealny. Nie był iddylniczny jak małe miasteczka w Illinois. Może miał problemy, może Nowy Jork był dość niebezpieczny, może prześladowała go epidemia uzależnienia od heroiny i w niebezpieczniejszych dzielnicach, ludzie po nocach strzelali do siebie na ulicy, ale... Dom to dom.
-To tylko najlepsza gra jaka kiedykolwiek istniała –wywrócił oczami, wskazując na chłopaka oskarżycielsko pałeczkami. –Ech... Jakby to wyjaśnić-podrapał się po brodzie, w wyraźnym zamieszczeniu starając się znaleźć odpowiednie słowa.
–To taka gra planszowa... Ale nie do końca. Raczej jakby... Gra skupiona na opowieści. Jeden z graczy, Mistrz Gry, tworzy opowieść, planuje fabułę osadzoną w świecie fantasy... Takim z magią, smokami, rycerzami, czarodziejami, elfami i innymi takimi. Reszta graczy tworzy postacie o specyficznej klasie, rasie i umiejętnościach – wymyślasz kim postać jest, dajesz jej historię i tak dalej... Mistrz gry rozpoczyna opowieść, stawiając przed graczami różnorakie wyzwania i zadania. Gracze wczuwając się w swoją postać decydują co ta by zrobiła w danej sytuacji, ale o ich losie decydują statystki postaci... Czyli ilość punktów ile mają w danej cesze, bo mają przypisane różne cechy i rzut kośćmi. Im więcej wyrzucisz, tym większą masz szansę na sukces. Jak wyrzucisz mało, to twojej postaci nie udaje się zrobić tego co sobie zaplanowałeś. I najczęściej giniesz śmiercią tragiczną, przynajmniej kiedy Andrew jest mistrzem gry... Łapiesz? –spojrzał z nadzieją na Elliot’a, nawet jeśli dobrze wiedział, że nie było to najlepsze wytłumaczenie... Ale jak miał wytłumaczyć to komuś kto nie wiedział czym mówi? Kto nigdy nie widział gry, ani nawet o niej porządnie nie słyszał?
-W ogóle to istnieje wiele podobnych systemów i Dungeons and Dragons jest tylko jednym z nim. Jest też Call of Cthulu, który jest horror’em osadzonym w świecie Lovecraft’a, Champions o superbohaterach... W tym roku wyszła Paranoia, dystopia z megakomputerem rządzącym światem... Trochę jak w Terminatorze! Różne światy, różne opowieści... To całkiem niesamowite, wiesz?-zapędził się. Jak zwykle, kiedy mówił o czymś co naprawdę go pasjonowało, totalnie się rozgadał, paplając ile wlezie, nawet jeśli trochę bez ładu i składu. Arthur uwielbiał fantasy i science fiction wszelkiego rodzaju, uwielbiał tworzyć historie... Nic dziwnego, że stały się one jego prawdziwą pasją.
Na swój sposób... Była to pewnie kolejna forma ucieczki od rzeczywistości. Przywiązywał się do stworzonych przez siebie współpracy, wyobrażał i opracowywał scenariusze i historie z ich udziałem... Potrafił spełnić większość zmiany, jeśli nie było klientów wyobrażając sobie przygody Ilemar’a, półelfiego maga, którym aktualnie grał. Ale... Ale nie było w tym nic złego. Na pewno wydawało mu się to lepszą opcją niż zamartwianiem się Morton’em, czy ojcem.
-Ugh... Łatwiej by było ci po prostu to pokazać, strasznie ciężko się to tłumaczy –wyburczał. Ale to... Na pewno by nie zadziałało. Poza tym Arthur nie był gotowy ciągać Crowley’a na spotkania ze swoimi przyjaciółmi. Cóż, nie licząc Mark’a i Nigel’a, bo ci mu o to truli głowę, ale tak poza tym... Jak miałby wytłumaczyć dlaczego nagle zadaje się z Crowley’em, kiedy ostatnie parę miesięcy spędził na narzekaniu, że go nienawidzi?
Wrócił do jedzenia, bo mu się przypomniało, a jak wystygnie to nie będzie takie dobre.
-Lepiej mi powiedz co ty robisz ze swoim wolnym czasem poza pływaniem, imprezowaniem i szorowaniem Alfy na błysk?-zapytał, bo jak był szczery... Naprawdę był ciekawy.[/i][/b]
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Musiał się zastanowić, bo tak naprawdę, to nie wiedział. Obce tereny nie były mu aż tak znane, najbardziej prawdopodobny wydawał się wyjazd do Chicago czy Springfield, przy dobrych wiatrach gdzieś dalej w Stanach, ale miał jedno szczere marzenie, jak chodziło o wyjazd…____ — Do Włoch. Nigdy nie byłem, wiadomo, ale Maddy opowiadała, że kiedyś była. Przede wszystkim narzekała, ale nie wiem… jakoś mnie urzekło to miejsce, jak pokazała zdjęcia i no — uśmiechnął się nieco smutno, nieco rozmarzony. Był po prostu świadom, że szansa na mieszkanie, czy nawet wyjazd tam jest niewielka. Myślał nad zorganizowaniem wyjazdu samemu, ale uznał, że to tak nudno w pojedynkę i obawiał się, że się nie dogada. I w jakieś tarapaty wplącze przez chaotyczność, to chyba było jego największe zmartwienie. A i tak zaskakujące było to, że jeszcze bezmyślnie nie kupił biletów i po prostu poleciał! — A ty do Francji byś wrócił? Na Prowansję? — oparł podbródek na dłoni, brnąc dzielnie dalej w tym temacie. Ostatnio Arthur wydał się zafascynowany krajem, jak o nim wspominał.
____ — Wiem bardzo dobrze — uśmiechnął się głupawo na samą myśl o przyjaznym spotkaniu na basenie, pierwszym po wakacyjnych spotkaniach. Nastawienie Arthur’a zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni od tamtego czasu, co, jak teraz o tym pomyślał, było dziwne. Martwiące. Już wcześniej to zauważył, ale wtedy nie czuł się na miejscu, żeby w ogóle o tym mówić, w jakiejś części był też winny, więc tym bardziej byłoby to głupie. Za to na nieco sarkastyczne podziękowanie mruknął w odpowiedzi, mrużąc oczy, jakby chciał zobaczyć, czy Sullivan faktycznie jest wdzięczny, czy Crowley wyrzucił z siebie niechcianą opinię. Nie wyglądał na zdenerwowanego ani wkurzonego, więc uznał to za sukces.
____ — No… tak? — sam się prawie zakrztusił na nagłą reakcję Arthur’a, która tylko świadczyła o idiotyzmie, jakim właśnie się pochwalił, ale zamierzał brnąć dalej. Teraz był w pełni zaangażowany w swoje małe przedstawienie, jakie rozpoczął. A szok, może nawet nerw, jaki towarzyszył, był na tyle zabawny, że Elliot ledwo co powstrzymywał śmiech, który się w nim budował.
____ — Dwie godziny do szkoły? — ciężko było mu aż uwierzyć, że droga do szkoły w może tyle trwać. Był przyzwyczajony oczywiście do Stasand, ale i tak! Dwie godziny równały się ze wstawaniem o te dwie godziny wcześniej, żeby w ogóle się ogarnąć i dojechać — To gdzie ty chodziłeś do tej szkoły, na drugim końcu stanu? — zapytał z niedowierzaniem. Na pewno była jakaś w okolicy ich domu, ale droga nie byłaby przecież taka długa… może chodził do jakiejś prestiżowej? Choć raczej nie, Sullivan wydawał się zbyt normalny, aby być byłym uczniem chlubnej szkoły. Elliot sam w sobie był tym snobem, który pewnie zostałby wysłany do prywatnego liceum, gdyby tylko takie było w Stasand — Brzmi fajnie — powiedział cicho, przyglądając się chłopakowi, który z takim smutnym szczęściem opowiadał o swoim rodzinnym mieście. Brzmiało naprawdę ciekawie, chciał pojechać do Nowego Jorku. Z Arthur’em. Chciał z nim pojechać i zobaczyć miejsca, które najlepiej wspominał albo uważał warte uwagi.
____ — Wow, okej, okej — uniósł w geście obronnym ręce, kiedy pałeczki znalazły się zaraz naprzeciw niego. Jeszcze oko by stracił… starał się nadążyć, naprawdę. Ale było to wyjątkowo trudne, kiedy Arthur nagle zaczął rzucać różnymi rodzajami rozgrywki, statystykami i innymi pierdołami, które były Elliot’owi zupełnie obce — Łapię, łapię — mimo to rzucił kłamstwem, bo nie chciał, żeby ten przestawał. Z każdym zdaniem wydawał się bardziej podekscytowany i zaangażowany, więc nie miał serca mu nagle przerwać, bo był zbyt głupi, żeby się połapać w skomplikowanym świecie D&D. Za to na wspólne zagranie nie powstrzymał się przed krótkim prychnięciem, bo nie umiał wpaść na okazję, gdzie mogłoby to mieć miejsce. Arthur, Elliot i znajomi Sullivan’a - grający wspólnie. To brzmiało komicznie, a przede wszystkim było wręcz niemożliwe. Crowley nie wyobrażał sobie, żeby w ogóle został przyjęty przez to grono.
____ — Oprócz pływania? Hm… — musiał się zastanowić chwilę, bo szczerze, to to robił najczęściej i najdłużej. Za dzieciaka spędzał wieczory z mamą, czasami nawet z tatą, przy planszówkach czy kartach - był bardzo dobry, mówiąc skromnie - ale tego dawno nie robili — Nie wiem, po prostu jestem… poza domem. Czasami lubię jeździć bez celu, tak o. Byleby w domu nie siedzieć, wiadomo czemu — powodów było wiele, ale nie zamierzał ich wymieniać, bo było mu zwyczajnie wstyd przyznać się do tego, co robi w czasie wolnym, gdy jest sam — Och! Na obrzeżach, dosłownie na końcu Stasand jest taki las, co nie? I jak się kawałek w nim pójdzie, to jest taka łąka niewielka, to jak byłem młodszy z kumplami chodziliśmy tam grać w baseball’a albo… w cokolwiek. I wiesz, co jest najlepsze? Kawałek dalej jest jeziorko. Ale nikt o tym nie wie, więc wiesz… taki sekret — uśmiechnął się tajemniczo przed napchaniem buzi ryżem i wołowiną. Dawno tam nie był, a miał duże zamiłowanie do tego miejsca, ze względu na jego prostotę. Zrobili tam nawet może z dwa razy ognisko — Ale tak ogólnie to zbyt owocnych pasji nie mam — przyznał zgorzkniale, choć starał się to ukryć pod żartobliwą tonacją i wzięciem kolejnego gryza jedzenia, które powoli mu się kończyło. Było mu głupio, tyle. Arthur wyglądał na takiego, co miał dużo zainteresowań i hobby, a Elliot? Elliot zatrzymał się przy sporcie i trzymał się go, jak swojego koła ratunkowego.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To jak Arthur się rozgadał przy Elliocie w jakiś pokrętny sposób pokazywało, że podświadomie czy nie wciąż czuł się przy nim wyjątkowo komfortowo. Nie mówił tyle przy obcych. Zbyt ciężko mu było rozpocząć konwersacje... Ale jak już kogoś nieco lepiej poznał i jeszcze był w dobrym nastroju... Cóż.
-Och... Włochy brzmią świetnie! Viva l’Italia i w ogóle... Jedzenie jest NAJLEPSZE –Arthur był we Włoszech krótko. –Jak kiedyś będziesz miał szansę, powinieneś pojechać –powiedział z uśmiechem.
-Z jednej strony tak... Znam język, więc dużo łatwiej mi się tam porozumieć i kultura i historia są takie interesujące! Ale z drugiej strony chciałbym pojechać gdzieś gdzie jeszcze nie byłem... Nie wiem, do Azji, albo do Australii... Może nie, żeby tam nie mieszkać, ale żeby zobaczyć. A jeśli o mieszkanie idzie to gdziekolwiek w Europie byłoby fajnie. Przed studiami spędziłem cały rok w Europie, wiesz? W najróżniejszych miejscach... Jakbym miał wybierać jedno, to chyba jednak wybrałbym Francję albo Irlandię... Co kraj przodków, to kraj przodków –stwierdził w końcu. Ale mimo wszystko... Stany były domem i najpewniej tu miał spędzić większość życia, chociaż momentami wyprowadzka na Stary Kontynent definitywnie go kusiła.
-Ilemar nie jest smokiem. Ilemar jest cholernym półelfem i jak już ZABIJA smoki... Jest magiem specjalizającym się w mieczośpiewie... To takie em... Połączenie szermierki i magii –powiedział dobitnie, biorąc parę głębszych oddechów. Z drugiej strony, granie smokiem byłoby całkiem ciekawym konceptem... Ale wiedział, że nie o to Crowley ma na myśli, tylko ten papla co mu ślina na język przyniosła i nie wie o co chodzi, więc się nie liczyło!
Zaśmiał się cicho, słysząc z jakim niedowierzaniem Elliot podchodzi do jego szkolnych podróży.
-No tak, zależy od tego czy autobus mi się nie spóźnił i czy nie musiał zapieprzać na nogach do stacji metra. A potem zmienić linię. Chociaż to po części moja wina, bo upierałem się, że sam się tam będę tarabanić, zamiast pozwolić wujkowi Charliemu mnie odwieść, jak kiedy byliśmy w podstawówce–ale kiedy Arthur i jego młodsze rodzeństwo przestało chodzić do tej samej szkoły, jako najstarszy zdecydował, że to czas zrezygnować z bycia szoferowanym.–I szkoła była na Manhatannie. Bardzo... „ąę”. Mój ojciec sobie wymyślił, że wyśle mnie do takiej prywatnej, katolickiej, do której w huj ciężko się dostać, nawet jeśli bulisz grube pieniądze za czesne. Wiesz, jezuici i księża zamiast normalnych nauczycieli, szkoła tylko męska, mundurki, msza co piątek i w ogóle –tsa. Arthur pasował do tego jak pięść do nosa i od kiedy szkołę skończył jego stopa w kościele nie postanęła. Jakiekolwiek resztki wiary, jakie miał zostały zdmuchnięte w czasie jego lekcji teologii (tak, miał zajęcia z teologii, tak były tak „cudowne” jak się domyślacie), sprawiały, że miał ochotę sobie strzelić w łeb. Nie żeby większość chłopaków była religijna... Tylko ich mały odsetek. Chodziło raczej o prestiż instytucji i spokój serc rodziców.
-Jak ojciec wysłał Liam’a, mojego młodszego brata do tej samej szkoły, to omal się nie pozajabijali, wiesz? Dopiero jak prawie nie zdał roku, ojciec się zgodził przenieść go do lokalnego liceum–stwierdził to takim tonem jakby chodzenie do St Declan’s było strasznym losem w porównaniu do brooklyńskiej szkoły publicznej i był zazdrosny, że jego młodszemu bratu udało się uciec. W zasadzie... Taka była prawda. St Declan’s było... ciężkie. I dla Liam’a i w mniejszym stopniu dla Arthur’a. Ten ostatni wydawał się w St Declan’s wydawał się odcinać na tle braci uczniowskiej jeszcze bardziej. Większość uczniów tam wywodziła się ze starobogackich rodzin, które pieniądze miała od pokoleń. Ojciec Arthur’a tymczasem, choć dziany (tylko teraz Arthur wiedział, że większość tych pieniędzy zawdzięczał handlowi heroiną i innym paskudztwom), był definitywnie bardzo „nowobogackim” typem, chociaż nigdy nie miał w zwyczaju afiszowania się swoją fortuną.
Po prostu... Bardzo popychał swojego najstarszego syna, żeby ten był najlepszy, zwłaszcza jeśli o edukację idzie. Jakby się zastanowić to pewnie dogadałby się świetnie z Crowley’em seniorem... Tylko, że w przeciwieństwie do Crowley’a seniora, Micheal’a Sullivan’a rzeczywiście można było zadowolić. Rzeczywiście był dumny z osiągnięć akademickich i szermierczych Arthur’a, przychodził oglądać wszystkie zawody i nawet aż tak mocno nie naciskał... To Arthur już jako dzieciak, wiecznie idealizując swojego ojca, wziął na siebie dorośnięcie do jego standardów.
Może dlatego Sullivan senior zawsze oczekiwał od Arthur’a więcej niż od jego rodzeństwa. Nie tylko dlatego, że Arthur był najstarszy, ale też dlatego, że rzeczywiście starał się im dorównać. I najczęściej mu się udawało. Arthur nie zapisał się na cholerny baseball, ale znalazł alternatywę? Nie poniósł za to absolutnie żadnych konsekwencji i ojciec jeszcze był z niego dumny. Arthur dostał się na studia? Sullivan senior wydawał się bardziej podekscytowany wyborem college’u niż główny zainteresowany i osobiście go woził po drzwiach otwartych i innych takich.
W gruncie rzeczy... Nie tylko z matką Arthur był blisko, ale z ojcem też.
I dlatego prawda tak bolała, kiedy wyszła na jaw. Bo Arthur zawsze idealizował Mich’a Sullivan’a. Bo chciał być taki jak on. Bo chciał dorównać wyzwaniom, które ojciec przed nim stawiał, a teraz...
-W zasadzie w Stasand wylądowałem dlatego, że ojcu podobało się bardziej niż Columbia... –podrapał się po brodzie. Arthur chciał zostać bliżej domu, bliżej rodziny... Zwłaszcza, że dopiero co wrócił z rocznych podróży, ale... Nie był pewien czy wyjazd do Illinois w rozrachunku końcowym wyszedł mu na lepiej czy na gorzej.
Sullivan jakoś nie był przekonany, czy wytłumaczył wszystko jak trzeba, bo Crowley nie wyglądał na szczególnie przekonanego. Może źle wytłumaczył? A może, co bardziej prawdopodobne, pływaka po prostu nie interesowały takie rzeczy?
Najpewniej to drugie, bo sądząc po jego słowach, rzeczywiście raczej ograniczał się do rzeczy sportowych.
-Skoro właśnie mi o tym powiedziałeś, to czy to nie znaczy, że nie jest to dłużej sekret?-zapytał, unosząc lekko brwi do góry. To brzmiało interesująco... Może nie o tej porze roku, ale zawsze.
-Ale...Pasje nie muszą być owocne? Mają przede wszystkim być przyjemne? Nie chodzę oglądać tego samego filmu dziesięć razy, żeby coś z tego wyciągnąć, tylko dlatego, że to lubię? –zamrugał gwałtownie, powoli kończąc swojego kurczaka.
Arthur miał dużo pasji i lubił próbować nowych rzeczy. Nie był przesadnie outdoorsy na codzień, ale chociażby chodzenie po górach czy jeżdżenie na nartach do niego przemawiały. Nie grał dobrze na instrumentach, bo miał kiepski słuch muzyczny, ale flirtował w swoim życiu z gitarą czy fortepianem... Nie był typem sportowca, ale lubił szermierkę.
Nie nazwałby swoich licznych pasji czymś owocnym... Nie oczekiwał, że będzie w nich super utalentowany, czy je do czegoś wykorzysta. Może to dlatego, że nie miał tak wielu przyjaciół jak Elliot zwłaszcza nie przed Stasand? Spędzał więc wolny czas na swoich pasjach, a nie na spędzaniu czasu z przyjaciółmi... Na studiach, kiedy w końcu znalazł sobie jakiś znajomych, trochę się to zmieniło i dlatego porezygnował, z paru rzeczy, ale...
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Sam miał nadzieje, że szansa na wyjazd mu się przytrafi. Jak nie w tym roku, to następnym, może za parę lat. Ale było to marzenie, które chciał spełnić, nieważne ile mu to zajmie. Nawet jeśli miałby tam pojechać na tylko na trzy dni, to i tak byłby szczęśliwy. Za to Arthur nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Elliot był zafascynowany jego podróżami. Rok w Europie… przecież to musiało być coś niesamowitego, na miejscu Sullivan’a miałby w ogóle problem z powrotem do domu, gdyby spędził cały rok na innym kontynencie, jeszcze tak barwnie____ — No nawet wyglądasz, jak taki Irlandzki skrzat — nieśmieszny żart sam mu się wymsknął, że aż agresywnie przyłożył dłoń do ust, bo było za duże ryzyko, że wybuchnie śmiechem. To nawet nie była prawda, Arthur’owi było daleko do rudego skrzata, ale Elliot nie miał czasu nawet pomyśleć, kiedy sytuacja sama podsunęła mu okazję — Przepraszam. Jesteś bardzo przystojny, Artie — powiedział szczerze, prawie przez łzy, kiedy rozbawił samego siebie a zęby miał mocno wbite w dolną wargę, choć i tak nie powstrzymał uśmieszku przed pojawieniem się na jego twarzy — Irlandia też wydaje się super — stwierdził, kiedy się nieco uspokoił, lekko przytakując głową na myśl o kraju. Nie wiedział może o nim wiele, ale same widoki, którymi mogli się pochwalić, był wystarczający, aby go przekonać.
____Musiał naprawdę zgrzeszyć, patrząc na reakcję Sullivan’a, a ta tylko powodowała, że Crowley chciał dalej brnąć w szopkę o smoku. Jednak szybko został sprowadzony na ziemię, również zdezorientowany, hasłem “mieczośpiew”. Jego mina jakby straciła jakikolwiek wyraz, kiedy próbował zrozumieć. Na szczęście Arthur dopowiedział trochę i rozjaśnił mu ten obraz, ale wciąż nie do końca był pewien pochodzenia nazwy. Skąd tam śpiew? Arthur śpiewa, jak jego ‘Ilemar’ szermuje? Ten śpiew pewnie nie da mu spokoju do końca ich spotkania, a Sullivan najwidoczniej nie zamierzał rozwinąć tematu, więc został z tym kompletnie sam
____ — Żartujesz? Szkoła katolicka? — rozdziawił buzię z niedowierzaniem. Czyli jednak był w prestiżowej szkole, jednak nie do końca w takiej, co Elliot miał na myśli. Nie umiał wyobrazić sobie Arthur’a w mundurku, klęczącego w kościele i najlepiej z różańcem w ręku — Brzmi świetnie — stwierdził słowami ociekającymi sarkazmem — Nie dziwię się. Nawet ja zdaję sobie sprawę, że katolik to jest najgorsza, możliwa szkoła — gdyby taka była w Stasand, to pewnie sam zostałby wysłany tylko ze względu na zachowanie wysokiego poziomu. A z tego krótkiego opisu, umiał stwierdzić, że to był koszmar — Może Dan chodził do katolickiej, pasowałby tam — pomyślał na głos, bardziej do siebie niż do Arthur’a, ale naprawdę Nelson idealnie wpasowałby się do buców i ignorantów, którzy najczęściej tam uczęszczali.
____Gwizdnął cicho, kiedy Sullivan wyznał, że prawie skończył w Columbii. W porównaniu do Stasand było to coś niesamowitego, więc nawet nie czuł się na miejscu, żeby skomentować ten wybór. Był już za daleko w swoich przemyśleniach nad “co by było gdyby…”, żeby w ogóle coś powiedzieć. Gdyby jednak trafili do tej Columbii, a nie Stasand… ciekawe, co by się wydarzyło latem, czy Elliot wyszedłby z tego baru zaraz po wejściu, czy jego wzrok chwyciłby ktoś inny? Jak wyglądałby teraz jego relacje, które teraz mocno się zdystansowały, nie licząc z Simon’em i Maddy, którzy byli mu najbliżsi. Choć i tak nie był pewien, czy nazwałby ich przyjaciółmi. Byłoby lepiej? Niby tak, brnąłby dalej w to jock’owanie i nie byłoby takiego Arthur’a do niespodziewanego wybijania go z rytmu
____ — No teraz to może być nasz sekret przecież — wywrócił oczami ze słabym uśmiechem. Dla niego było to oczywiste, że nie zamierza się z tym dzielić z innymi i liczył, że Sullivan też nie rozpowie wszystkim o tym skrytym miejscu, które tak naprawdę nie było aż tak skryte. Po prostu bardziej w głąb lasu, gdzie niektórzy nie chcieli się zapuszczać.
____ — No niby nie — mruknął, grzebiąc już w resztkach ryżu, jakie mu zostały — Ale masz przynajmniej coś mądrego do powiedzenia, Arthur — jednym z większych kompleksów Crowley’a była po prostu głupota. Nie umiał tego nazwać inaczej. Jednak od podstawówki do studiów nie grzeszył super wynikami, nie miał czym się popisać, jak chodziło o naukową czy humanistyczną wiedzę, dlatego starał się wszystko nadrabiać sportami, tylko dzięki temu w ogóle dostał się na dyplomacje — No ale, przynajmniej nadrabiam to urodą — dodał dramatycznie, dumnie wypinając pierś do przodu i zmieniając tor rozmowy, bo ta niebezpiecznie zbliżała się do terenów, w które nie chciał się zagłębiać. Nie teraz, nie w miejscu publicznym. A przede wszystkim nie chciał wyglądać na totalnego debila w oczach Sullivan’a, choć mogło na to być już za późno, nieraz popisał się inteligencją…
____Elliot był wyjątkowo uparty, żeby zapłacić za jedzenie, nie dając nawet Arthur’owi szansy na wyciągnięcie pieniędzy, a po zostawieniu napiwku wyszli na parking. Z każdym krokiem, który zbliżał go do Alfy, robił się nieco smutniejszy. Nie chciał kończyć tego spotkania. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz spędził tak miło czas, w tak spokojny sposób. A wiedział, że jak go odwiezie, to musi wrócić do siebie, gdzie w weekend zapewne czekało go starcie ze swoim ojcem. Może też dlatego jechał dziwnie wolno, jak na siebie
____ — Mam nadzieję, że Debbie nie wyskoczy na mnie z laczem, kiedy zobaczy samochód — jęknął niezadowolony, kiedy zatrzymał się w pobliżu domu kobiety, aby w końcu odstawić Sullivan’a do siebie, ignorując, jak bardzo ściskało mu się serce na myśl powrotu do domu. Wysiadł nawet, aby otworzyć studentowi drzwi, a po zamknięciu ich, stanął przed nim, zmuszając do oparcia się o samochód. Rozejrzał się niepewnie dookoła, aby upewnić się, że nikogo nie ma. Na szczęście było na tyle późno, że nikt już nie zapuszczał się na spacery, było też za zimno — Mogę? — szepnął cicho, chwytając podbródek Sullivan’a między dwa palce, a kiedy nie usłyszał ani nie zauważył sprzeciwu, schylił się lekko, składając delikatnie buziaka na ustach Arthur’a, przesuwając parę razy kciukiem po jego żuchwie — Było fajnie, bardzo — mruknął z uśmiechem, nie odsuwając dłoni, aby móc patrzeć chłopakowi bezwstydnie w oczy. I dopiero po krótkiej chwili uznał, że, niechętnie, ale musi, wracać do siebie, dopiero jak chłopak zniknął w ścianach domu sióstr Cole.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
ARTHUR SULLIVAN
-Aż tak ciężko w to uwierzyć? Nie widzisz mnie śpiewającego w szkolnym chórze? –wywrócił oczami. To nie tak, że Arthur chciał chodzić do St Declan’s. –Koło teatralne było całkiem dobre… Powinieneś był zobaczyć minę ojca Matthews, kiedy okazało się, że zamiast wybranej przez niego sztuki, na scenie pojawiło się Jesus Christ Superstar… I tak jest religijne jak nie wiem, ale rock’owa opera to było za dużo na jego delikatne nerwy. Arthur nie był aż tak dużym fanem musicali, ale ten jeden wyjątkowo im się udał… Zwłaszcza, że przez większość czasu ich wybory teatralne musiały być zatwierdzone przez ojca Matthews. Ale to był ich ostatni występ i mogli trochę nakłamać.
-[b][i]Może i pasowałem tam jak pięść do nosa, ale przynajmniej rodzice byli szczęśliwi –wzruszył ramieniem. I ją skończył jako valedictorian, ku rozczorowaniu większości zgromadzonych. Plus szkoła ta otworzyła mu oczy na wiele religijnych nieścisłości, na przekłamania, indoktrynację i inne takie, więc może… Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło?
Wciąż głupiał przy tym jak Elliot go traktował. Upieranie się, żeby płacić za obiad, otwieranie cholernych drzwi od samochodu… Normalnie jakby Crowley nagle zamienił się w jakiegoś gentelman’a rodem wyciągnięte z jakiś lipnych komedii romantycznych. Nie był pewien czy powinien być nie w sosie, bo ten Arthur’a traktował jak jedną z tych swoich dziewczyn, które na pewno masowo zabierał na randki, z drugiej… To było dziwne (bo Sullivan nie był przyzwyczajony do czegoś takiego), ale na swój sposób miłe. Jakby te drobne gesty udawadniały, że Elliot’owi w jakimś stopniu na Arthurze zależy.
-Mówiłem ci już, że Debbie nie czai się na każdym kroku gotowa cię zamordować –wymamrotał, wysiadając z samochodu. Naprawdę, Crowley zachowywał się jakby drobna starsza pani była złem wcielonym… -Przyjdź kiedyś na obiad, przynieś jej kwiatki i porób słodkie oczy, a przede wszystkim przestań wdawać się w bójki i może powoli się do ciebie przekona –poklepał Elliot’a po ramieniu. Unikanie Debbie jak ognia, definitywnie nie miało jej do Crowley’a przekonać. Wręcz przeciwnie, kobieta najpewniej miała odebrać to jako kolejny afront i dowód, że pływak „nie był wystarczająco dobry”. A jeśli Arthur miał być zupełnie szczery, chciał, żeby Elliot dogadywał się z Debbie i Rose. Obecnie były dla niego prawie jak… rodzina. Takie dwie stare ciotki, które choć na pozór srogie, mają na myśli twoje dobro we wszystkim co robią, a Elliot był w końcu jego… Emmmm. Też dla Arthur’a ważny, o! I chciał, żeby ważni dla niego ludzie się ze sobą dogadywali, co tu dużo mówić.
Powoli podniósł głowę, kiedy Elliotzablokował go w miejscu, między sobą, a samochodem. Nic nie powiedział, skinął tylko głową, dobrze wiedząc, o co Crowley pyta, nawet jeśli gdzieś w tyle jego głowy jakiś cichy głosik ciągle mu powtarzał, że to wszystko to był bardzo zły pomysł. Ale… Nawet jeśli tak, to w tej konkretnej chwili Elliot sprawiał, że Arthur był… Po raz pierwszy od długiego czasu naprawdę szczęśliwy. I jak mu pływak powiedział w noc imprezy, nie będą wiedzieć, czy to się uda, czy nie, dopóki nie spróbują. Raz nie wyszło, ale kto powiedział, że nie wyjdzie po raz kolejny? I dlatego, dlatego Arthur się nie odsunął ani nie uciekł, tym razem zupełnie na trzeźwo i bez potwornego kaca.
Po prostu pozwolił Elliot’owi się pocałować, zaciskając palce na pole jego pilotki. I chociaż był to delikatny i krótki pocałunek, na policzkach niższego chłopaka wykwitł lekki rumieniec, żołądek wywinął lekkiego, acz nie nieprzyjemnego koziołka… Nawet jeśli oboje smakowali w tej chwili chińszczyzną.
-Ja… Dziękuję ci Elliot –powiedział szczerze. –Naprawdę dobrze się bawiłem –nie było w tym grama kłamstwa. Dawno nie spędził tak przyjemnych paru godzin w czyimś towarzystwie.
W końcu jednak musiał się odsunąć i wejść do środka, czy mu się to podobało czy nie… Ale i tak zatrzymał się przy drzwiach, żeby odwrócić się przez ramię i mu pomachać na dowodzenia.
[…]
Zaczął się grudzień. Resztki liści spadły z drzew, i było naprawdę zimno – prognozy raz po raz przewidywały pierwszy śnieg tego roku. Arthur porozmawiał z trenerem – i zgodził się wrócić na jakiś czas do szermierki. Miał wrócić do treningów od przyszłego tygodnia i nie był do końca pewien jak czuje się z tym faktem, ale… Starał się o tym nie myśleć. Im mniej myślenia, tym mniej martwienia
Był czwartek, po ich randce i Arthur był na dziwięćdziesiąt siedem procent pewien, że Elliot go unika. Tak jak wcześniej wydawali się właściwie ciągle mijać na kampusie, tak teraz Crowley wydawał się wyparować. Tak jak wcześniej pojawiał się właściwie znikąd, tak teraz nigdzie go nie było. Gdyby chodziło o nikogo innego, to by zadzwonił. Ale nie mógł zadzwonić do domu Dylan’a Crowley’a, prawda? To by było jak podpisanie wyroku na Elliot’a (i na siebie, ale sobą się nie przejmował – poza tym Crowley’owi Juniorowi i tak miało się gorzej oberwać, bo ten żył pod jednym dachem ze swoim ojcem).
Nie był pewien co robić… Co jeśli Elliot’owi coś się stało? Albo… Co jeśli zmienił zdanie i nie chciał już widywać Arthur’a? Niby wszystko szło dobrze, niby ich „randka” była udana, ale skąd miał być pewien?
Nie oczekiwał, że będą ciągle się kontaktować, definitywnie nie, że będą rozmawiać na uczelni, ale… Po pierwsze się martwił. Głównie przez to, że ojciec pływaka był jaki był. Po drugie chciał zapytać Elliot’a, czy ten by może chciał z nim pójść na jarmark świąteczny, który zaczynał się w Mikołaki w miasteczku. Miało być mnóstwo różnych stoisk z przekąskami i grami, a także… Karuzela, diabelski młyn, grzane wino, cały ten raban. Arthur był dosyć podekscytowany! No i… Pomyślał sobie, że miło by było pójść razem…
Jako jednak, że nawet po treningu pływackim Crowley’a nie złapał (a wytrwale czekał na parkingu przed halą sportową, dyskretnie udając, że jest tam tylko, żeby zapalić i chowający się za samochodami przed osobnikami danowatymi), pozostawało mu albo porozmawiać z Maddy, albo odwiedzić kino „Flix”, zanim pójdzie koczować przed domem Elliot’a, w celu upewnienia się, że ten nie został zamordowany, czy to przez własnego ojca, czy jakiegoś seryjnego mordercę.
I tak oto, po czwartkowych zajęciach, podjechał swoim rozklekotanym rowerem pod Flix’a…. I już z daleka wypatrzył w budce biletowej znajomą, barczystą sylwetkę pływaka.
-Proszę, proszę… Kogo moje piękne oczy widzą! Gdybym nie wiedział lepiej, doszedłbym do wniosku, że mnie pan unika, panie Crowley?-zeskoczył z roweru przy budce z biletami, poprawiając aktówkę przewieszoną przez ramię. Jego ton ociekał sarkazmem, a oczy, ledwo co wystające znad wyjątkowo długiego, czerwono-czarnego szalika, którym był opatulony aż po nos, intensywnie wbijały się w sylwetkę Elliot’a.
Ale kiedy tylko ten ostatni odwrócił się w jego stronę… Arthur zamarł w miejscu. Twarz chłopaka zdobiły nowe siniaki – trochę już przybladłe, ale definitywnie nie były to te same, które Crowley miał po bójce z Morton’em (nie żeby Arthur zapamiętał ich położenie, ale… okej. OKEJ. Może zapamiętał. I co z tego?).
-Boże, Ellie –ze świstem wypuścił powietrze przez nos. –Co ci się stało?-zapytał, nawet jeśli w głębi duszy znał odpowiedź, przez co jakoś tak nieprzyjemnie ściskało go w dołku. CHOLERNY CROWLEY SENIOR.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Nie planował unikać Arthur’a cały następny tydzień, naprawdę. Bardzo chętnie nawet cieszyłby się razem z nim z pierwszego śniegu, który miał niedługo spaść. I wszystko to by się wydarzyło, gdyby nie wieczór, po ich spotkaniu.____
____Był pewien, że rodzice albo będą czymś zajęci, albo nawet już spali, jak wrócił do domu. Nie spodziewał się za to, że w drzwiach już przywita go ojciec, który aż zbladł ze złości i bez ogródek chwycił swojego syna na kurtkę, wciągając do środka, a bardziej go wrzucając, że ten potrzebował chwili, aby stanąć pewniej na nogach
____ — O chuj Ci chodzi?! — uniósł się, kiedy w końcu się pozbierał i dotarło do niego, co w ogóle miało teraz miejsce. Liczył na trochę bardziej cywilizowaną rozmowę, ale najwidoczniej z jego ojcem było to niemożliwe. Nie spodziewał się jednak, że ten od razu zareaguje tak… agresywnie.
____ — O co mi chodzi, Elliot?! O to, że się szlajasz po nocach, kiedy dopiero co narobiłeś nam negatywnego rozgłosu — tylko o to chodziło? Nie mogło tak być - wiedział, że łatwo go zdenerwować, ale nie przeszedłby do rękoczynów przez taką błahostkę.
____ — Dylan, przestań… przecież to się zaraz rozejdzie ludziom po kościach — cichy, niepewny głos kobiety dało się usłyszeć z głębi korytarza, któremu towarzyszyła Wendy, ostrożnie kładąca dłoń na ramieniu swojego męża.
____ — Ty siedź cicho, szmato! Wszystko wiedziałaś, skoro ten cwel był u nas w domu — mężczyzna strzepnął jej dłoń z siebie, popychając na tyle mocno, żeby z hukiem uderzyła o ścianę — Nic mi nie powiedziałaś, to po pierwsze. I po drugie, pozwoliłaś naszemu synowi na dalsze spotykanie się z tą zarazą — widział, jak ręka jego ojca idzie ku górze, celująca prosto w polik niczemu winnej kobiecie. Nim zdążył pomyśleć, chwycił go za ramię, odciągając od matki. Świadomy, że sam oberwie, był gotowy na impakt, który moment później nadszedł, poprzez na tyle silnie wymierzony cios, aby Elliot cofnął się parę kroków.
____ — Mama nie ma z tym nic wspólnego — syknął, masując swoją brodę, od której promieniował świeży ból — I co, chodzi Ci o Arthur’a, tak? Przepraszam, że spędzam czas z kimś, kto nie należy do twojej “głównej szajki” — wypluł pełen nienawiści, szturchając prowokująco własnego ojca — I nie jest żadną, jebaną zarazą — dodał jeszcze, czując, jakby miał kamienie w żołądku, kiedy słyszał nieustannie rzucane obelgi.
____ — Myślisz, że jak to wygląda, że główny prawnik Stasand, ma pedała za syna? — młody Crowley od razu został popchnięty ze zdwojoną siłą, trafiając na półkę na buty, o którą nieomal się potknął. Nie miał nawet okazji na wycofanie się, bo znowu był chwycony za kurtkę, a kroki stawiane były wymuszone przez napierającego mężczyznę — Zawsze mnie zawodziłeś, Elliot. Nie umiałeś nawet klasy zaliczyć bez kłopotów, ale przymykałem na to oko. Ale teraz? Teraz przeszedłeś samego siebie — przy każdym, fałszywym śmiechu, jaki wydobywał się z jego ust, pływakowi włosy na karku stawały dęba, a w buzi robiło się coraz bardziej sucho. Wiedział, gdzie ten go prowadzi, wiedział, że próby matki na powstrzymanie go były małowarte, bo zostawała agresywnie odepchnięta, a sam Elliot surowym spojrzeniem jej zabraniał. Nie chciał, żeby stała się jej krzywda jego kosztem — Myślałem, że zostawiliśmy to po naszej rozmowie w drugiej klasie, ale najwidoczniej muszę wbić więcej rozsądku to twojego pustego łba. Wendy, idź do sypialni — warknął do żony, najwidoczniej miał tyle godności, aby oszczędzić ją przed tym widokiem. Crowley nie chciał uciekać, chciał się przeciwstawić, ale strach był większy. Nerwowo wyszarpał się z chwytu ojca, i czując odrobinę wolności, chciał rzucić się biegiem do drzwi, do swojego pokoju. Nie mógł się spodziewać wymierzonego ciosu w jego plecy, przez które wylądowałby twarzą na podłogę, gdyby nie oparcie się o nią dłońmi. Zagryzł wargę wręcz do krwi, kiedy przeszywający ból przeszedł przez jego dłoń, ale nie przerywał prób podniesienia się. Szybko zostały zduszone, przez dłoń na tyle jego głowy, przez którą twardo wylądował na panelach i był pewien, że po raz kolejny w tym miesiącu poczuł smak krwi w buzi. Kaszlnął boleśnie, jak zderzenie odebrało mu dech w piersi — Żałosne, nawet nie umiesz mi się postawić — mężczyzna sam go podniósł, dociskając do ściany i łapiąc za brodę, aby syn spojrzał na niego — Od zawsze byłeś pizdą, Elliot — cios w bok brzucha dał dosadnie o sobie znać, kiedy przyszła fala mdłości, ale to ślina, która znalazła się na środku jego twarzy, była ostatnim ciosem potrzebnym do przerwania bariery, którą tak długo trzymał. Drżąca warga zdradziła go bardziej niż łzy, które poleciały, jak już wylądował kolanami na ziemi. W końcu był puszczony, ale co z tego, skoro i tak resztki godności zostały wymieszane z błotem i bezczelnie oplute przez ojca, który jakby nic się nie wydarzyło, zakładał swoją kurtkę i zmierzał do wyjścia — Jestem umówiony na spotkanie z Shan’em Nelson’em. Będę próbować przywrócić to, co nasz syn zepsuł — powiedział chłodno przed wyjściem, a po zatrzaśnięciu drzwi, obok Elliot’a znalazła się jego mama, sprawdzając stan swojego syna.
____ — Nic mi nie jest — syknął, odruchowo się odsuwając i przetarł twarz z mikstury łez i niewielkiej strużki krwi.
____ — Ellie, nie wygłupiaj się-
____ — Nic mi nie jest, okej? Więc daj mi spokój — powtórzył ostro, zaczerwienione oczy wbijając w Wendy, przed chwiejnym podniesieniem się. W ciszy skierował się do góry, dokładniej do łazienki, gdzie zamknął za sobą drzwi, histerycznie zrzucił z siebie ubrania i jakby brakowało mu tlenu, włączył wodę, łapiąc łapczywie oddech, kiedy strumień uderzył go po plecach, w tym samym czasie dusząc się własnym płaczem, którego nie miał już siły wstrzymywać.
____Dawno nie został tak poniżony, obtarty z jakiejkolwiek wartości siebie. Bardziej od niewielu, ale dosadnych ciosów, bolała go duma. Mimo pewności, którą teraz czuł, w przeciwieństwie do lata, mimo siły, jaką wiedział, że ma, przy swoim ojcu czuł się nic niewart. Mężczyzna wiedział, co zrobić, żeby rozbroić go od podstaw i zostawić bezbronnego, kruchego niczym porcelana. I to chyba go bolało najbardziej - jaki był słaby, bezradny, kiedy sytuacja oczekiwała i potrzebowała od niego siły.
____
____Powodem jego nieustannego unikania chłopaka nie była zmiana zdania, czy strach przed ojcem. Nie chciał, żeby Arthur widział go w takim stanie, bo wiedział, że ten bez problemu połączy kropki, a to było ostatnie, czego Elliot potrzebował. Nie widział sensu, żeby go martwić. Nawet odpuścił sobie pójście na upartego na trening, bo z nowymi ranami trener i tak go nie wpuści, a Sullivan pewnie wybrałby to miejsce za najlepsze na przechwycenie pływaka. Musiał zignorować, jak bardzo go tam ciągnęło.
____Plusem pogody było to, jakiego grubego ubioru wymagała, żeby nie zamarznąć. Dzięki temu obrażenia, jakie zastał na ciele, mogły być zakryte pod swetrami, gorzej było z twarzą, ale każdemu dawał tę samą wymówkę. I tak stwierdził, że liczne, małe siniaki powinny się zagoić za maksymalnie tydzień, więc nie musiałby brnąć w to dłużej i mógłby w końcu spotkać się z Arthur’em, wymijająco tłumacząc swoje zniknięcie. Na szczęście miał na to dużo czasu, kiedy siedział w budce biletowej, gdzie zdaniem szefa za długo już omijał go ten obowiązek
____ — Witamy w Flixie, w czym mogę pomóc- — obrócił się mozolnie na swoim fotelu, zamarzając w miejscu, kiedy usłyszał znajomy głos. Arthur. Czemu Arthur tutaj był? Elliot potrzebował dosłownie jeszcze paru dni. Nie teraz. Nie, kiedy siniaki przybierały ten nieprzyjemny żółto-fioletowy odcień, niby blady, ale nie dało się ich porządnie ukryć. Wbił tępe spojrzenie w chłopaka, starając się samemu pozbierać w sytuacji, która spadła na niego jak grom z nieba. Nie miał nawet czasu, żeby mięknąć na widok owiniętego grubym szalem Sullivan’a, bo ten od razu zwrócił uwagę na ślady — Nic. Nic się nie stało, Arthur, Jezus... — powiedział sztywno. Nie mógł dać się ponieść emocjom, nieważne jak bardzo chciał wybiec z budki, przytulić go i mu wszystko powiedzieć przez łzy — Jest ślisko, no i wywróciłem się, wchodząc do domu — kłamstwo, które ćwiczył od początku tygodnia, płynnie przeszło mu przez usta — I nie unikam Cię, po prostu… jestem zalatany — dodał ciszej, mniej pewnie, bo akurat na to nie miał przygotowanego wytłumaczenia — Potrzebujesz czegoś? — chciał jak najszybciej zmienić kierunek rozmowy, nie był pewien, czy da radę utrzymać twardy front, jak ten zacznie drążyć temat jego siniaków. Te na twarzy przynajmniej nie były tak okrutne, jak ślad barwiący jego bok.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cholerny Crowley. Ten miał czelność kłamać mu prosto w twarz. Jeszcze w tak nieprzekonujący sposób. Przez chwilę tylko wpatrywał się w chłopaka z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Takim wyjątkowo rozczarowanym niedowierzaniem. Bo myślał, że takie... akcje, pozostawili za sobą.
„Poślizgnąłem się”. Dobre sobie.
Wymówka stara jak świat, zwłaszcza wśród ofiar przemocy domowej.
W Arthurze aż się zagotowało i z zaniepokojenogo i zmartwionego przeszedł w tryb... Wkurwu totalnego.
-Elliot proszę cię... Nie obrażaj mojej inteligencji, co? –ktoś delikatniejszy, bardziej wrażliwy, być może udawałby, że Elliot’owi wierzy, tylko po to żeby oszczędzić drugiemu chłopakowi nerwów. Arthur? Nie był ani delikatny ani wrażliwy. I kiedy wyczuwał blef na pięć kilometrów, to cóż, nie było mowy, żeby miał to przemilczeć. –Tak się poślizgnąłeś, jak ja kurczę, jestem Chopin’em... Myślisz, że nie umiem rozróżnić idealnie wymierzonego w szczękę siniaka od takiego przypadkowego?–zapytał, wbijając niewzruszone, przenikliwe spojrzenie w twarz Elliota z intensywnością godną przyszłego prokuratora.
-Przyjechałem zapytać, czy chcesz iść ze mną na jarmark świąteczny, który się otwiera w przyszłym tygodniu, bo wiesz, ja rzeczywiście planuje DO PRZODU, ale skoro jesteś taki ZALATANY, to chyba pójdę sam –gdyby tylko Elliot nie zdecydował się rzucać w Arthur’a pustymi wymówkami, ten najpewniej nie byłby taki zły. Zwykłe „nie chcę o tym rozmawiać” by wystarczyło, żeby nie rozjuszyć Sullivan’a. Siniaki były jedynym dowodem, którego potrzebował. Wiedział co się stało. Gdyby Elliot pobił się z kimś innym – nie unikałby Arthur’a tak zawzięcie, poza tym na pewno plotki na ten temat krążyłyby po uniwersytecie... To musiał być więc Crowley senior. Poza tym, tym bardziej denerwujący był fakt, że Crowley wiedział o życiu Arthur’a rzeczy, których ten nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział i wciąż nie ufał mu wystarczająco, żeby odpłacić się choć namiastką zaufania.–Och... I sprawdzić, czy żyjesz i nikt przypadkiem nie zajebał cię na śmierć-nie był głupi. Nie zamierzał wdawać się w szczegóły w miejscu publicznym... Nawet on aż tak nie dawał się podnieść się emocjom. Oboje wiedzieli o czym mowa.
-Mówiłem, że jeśli to ma działać, to potrzebuję czego Elliot? No czego? Kurewskiej komunikacji. A ty nie dość, że znikasz bez słowa, to jeszcze próbujesz mnie nakarmić niedorobionymi bajeczkami. To jest jak... Zupełne przeciwieństwio komunikacji – nerwowo przygryzał wargę, ignorując fakt, że ma ochotę się rozpłakać. Bo Elliot wyglądał na takiego zmarnowanego, bo po części to była jego wina, bo to przez niego Crowley Senior tak się wyżywał na swoim synu. Może lepiej by było rzeczywiście zacząć się trzymać od Elliot’a z daleka? Dla dobra tego ostatniego... Ale...
Ale...
-Gówno mnie obchodzi czy to co myślisz, że to co ten dupek robi uderza w twoją męską dumę czy nie... Martwię się o ciebie Elliot, okej? Nie sądzisz, że po tym wszystkim... Po tym wszystkim powinniśmy być chociaż ze sobą szczerzy? Jeśli nie chcesz mnie martwić, to chociaż wymyśljakieś lepsze kłamstwa, którym jakoś uwierzę –ocho. Arthur przyznał na głos, że się martwi o Elliot’a. Znak, że był naprawdę wkurwiony. I rozczarowany. To chyba było gorsze. To nieprzyjemne poczucie rozczarowania... Bo nie był pewien czego oczekiwał, ale... Definitywnie nie tego. Znowu.
Pewnie kontynuowałby swoją tyradę, gdyby nie fakt, że jakaś parka stanęła za nim, wyraźnie z zamierem kupienia biletów. No tak. Elliot był w pracy... To definitywnie nie była rozmowa na teraz. Z drugiej strony chyba powiedział już wszystko co było do powiedzenia w tym temacie i nie było co bardziej się nad tym rozwlekać.
-Masz klientów i jesteś w pracy, więc nie będę dłużej ci przeszkadzał, ale... Ale... Jestem naprawdę zły Elliot –powiedział tylko, odwracając w końcu wzrok od chłopaka. Był zły, bo Elliot go okłamywał. Ale tak naprawdę, w głębi duszy, nie był zły na Elliot’a, a na jego ojca. Jak ktoś mógł tak pobić własne dziecko? To naprawdę, nie mieściło się w głowiie. Potworne po prostu. Nie miał bladego pojęcia, dlaczego Crowley zostawał w tamtym domu. Dlaczego nie wprowadził się gdzieś z przyjaciółmi, albo do akademika jak większość braci studenckiej.
-Zabiję tego skurwiela normalnie –mamrotał do siebie, ruszając powoli w dół ulicy. I tym razem nie miał na myśli Crowley’a Junior’a, a raczej Crowley’a seniora. Nie wiedział co robić. Nie miał bladego pojęcia. Nie był Elliot’em i nie zamierzał atakować mężczyzny. Nie skończyłoby się to dobrze dla nikogo z zaangażowanych. Ale coś musiał zrobić... Cokolwiek. Tylko co? Czuł się bezradnie – nie mógł poradzić sobie nawet z Morton’em, jak miał poradzić sobie z kimś, kto wydawał się przebieglejszy, miał więcej pieniędzy i najpewniej podobną parę w łapie? Ale nie mógł też Elliot’a tak zostawić.
Pozostawała jedna opcja... Musiał go jakoś stamtąd wyciągnąć. Chociaż, nie... Była jeszcze druga opcja. Przestać spotykać się z Elliot’em. To by bolało, ale... Arthur nie był wystarczająco samolubny, żeby trzymać Crowley’a ze sobą, kiedy to było coś co mu szkodziło. Nie sądził, że Crowley senior tak szybko się zorientuje, co jest między nimi, cokolwiek to było. Bo o to musiało pójść, prawda?
Chociaż mogło być też multum innych powodów... Ale w głębi duszy, że próbował się o tym przekonać, bo nie chciał znowu wycinać Elliot’a ze swojego życia. Z drugiej strony, nawet jeśli chodziło o niego i by usunął się z drogi, Crowley Senior na pewno znalazłby inną wymówkę. Tacy jak on, zawsze to robili, także w gruncie rzeczy nic by to nie rozwiązywało.
Nie wiedział, naprawdę nie wiedział co robić. Nagle poczuł się bardzo, ale to bardzo zmęczony. Adrenalina wywołana złością z niego opadła i czuł się tylko zmęczony. Zmęczony. Zrezygnowany. Bezsilny. Po raz kolejny sytuacja wydawała się go przerastać i nie było nic co tak naprawdę mógł zrobić – poza próbami przekonania Elliot’a do wyprowadzki, na którą ten pewnie się nie zgodzi. Powinien po prostu pójść do domu, prawda? Zakopać się w łóżku i najlepiej z niego nie wychodzić do końca świata i jeszcze dłużej. To by rozwiązało wszystkie jego problemy.
Ruszył w dół ulicy, z trudem powstrzymując się od odwracaniem się przez ramię, w końcu zmuszając się do wskoczenia na rower.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach