NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____ — Cii, daj mi marzyć, że to było z dobroci Twojego serca — przyłożył palec do jego ust, kiedy przyznał, że robił to wyłącznie ze słabości. Może i nie cały czas, ale tak było najpierw i Elliot kłamałby, gdyby się nie domyślił. Bo w końcu, zawsze był w szoku, że Sullivan zgadzał się pomóc czy też ją oferował, jak niewiele, nawet nic, z tego nie miał. Nie widział w tym sensu, ale i tak był wdzięczny. Dzięki temu finalnie mógł zrozumieć siebie samego, bez udziału Arthur’a byłoby to niemożliwe i pewnie nawet by się nie wydarzyło. Nigdy nie dostałby tego pchnięcia w odpowiednią stronę i spoza swojej strefy komfortu.____ — Pomyślmy… — specjalnie zbyt długo się zastanawiał, żeby zdenerwować niższego, jakby nic nie mógł wymyślić — Jesteś opiekuńczy, zawsze mi smarujesz siniaki, jak trzeba. Zawsze stawiasz na swoim i mój Boże nie ugniesz się przed niczym. To trochę straszne czasami, wiesz? — zaśmiał się, patrząc w ciemne niebo zamiast przed siebie. Liczył, że Arthur pilnuje drogi i zaraz nie wylądują na jakimś słupie — A no i nie można zapomnieć o tym, że jesteś bardzo przystojny, musiałbym być ślepy, żeby tak nie myśleć Artie, naprawdę — miał nadzieję, że wystarczająco intensywnie podkreślił swoje słowa. Na tyle, żeby chłopak mu w końcu uwierzył, a nie w pełni się speszył, choć to też było urokliwe i działało cuda na Crowley’a — I… jesteś silny. Przeszedłeś w chuj dużo, a nie powinieneś, a dalej stoisz na nogach Arthur, serio. Podziwiam Cię, bo ja na pewno nie dałbym rady — przyznał nieco speszony, bo po prostu wiedział, że go by to wszystko przygniotło. Nie dałby sobie rady z całym zamieszaniem, załamałby się w sobie w pełni i słuch by o nim zaginął. Wydawał się tym bogatym, denerwującym dzieciakiem, przez długi okres nawet takiego udawał, byleby wpasować się do normy w jego rodzinie i znajomych Dylan’a — Więc tak, całujesz świetnie, ale nie tylko dlatego Ciebie lubię Artie — uśmiechnął się złośliwie przy lekkim pochyleniu nad ciemnowłosym. Mógł wymieniać całą noc powody, dla których student historii wygrzał sobie spore miejsce w jego sercu.
____Wpatrywał się jak zaczarowany w Arthur’a podekscytowanego śniegiem. Jak miał mu odmówić? Sama myśl, że miałby go zasmucić swoimi słowami, złamała mu serce na pół. Nic więc dziwnego, że po krótkim roześmianiu się, jego wzrok od razu zmiękł i zaciągnął mocniej szal na twarzy niższego, bo jego nos i policzki wyglądały na zalane żywą czerwienią. Sam pluł sobie w brodę, że szalik od Sullivan’a zostawił w samochodzie i nie pomyślał o tym przed oddaniem kluczyków Nigel’owi…
____ — Mam i kakałko i dużo miejsca w ogrodzie, na pewno gdzieś damy radę ulepić bałwanka — wypowiedział się zdrobniale tak jak Arthur, niby złośliwie, ale raczej z łagodnością w tonie — Zrobimy co tylko chcesz kochanie, mamy cały dzień, jak nie cały weekend dla siebie — zapewnił go. W końcu rodzice mieli wrócić dopiero za parę dni i jak najchętniej będzie miał studenta przy swoim boku cały ten czas. Przez resztę drogi Arthur dalej wyjątkowo zaangażowany przeskakiwał co chwilę z tematu na inny, i Elliot nawet nie wiedział jak, ale był tym równie zainteresowany i uważnie go słuchał, póki dawał radę utrzymać równowagę.
____Odwiesił ich kurtki i pokracznie ściągnął buty, kiedy chwilę później poczuł dodatkowy ciężar. Chciał pytać Sullivan’a, czy coś się stało. Czy wszystko w porządku, ale słowa stanęły mu w gardle, kiedy ten go pocałował ze zdwojoną pasją w porównaniu do poprzednich pocałunków wieczoru, nawet nie dał rady powstrzymać westchnienia jakie się ulotniło z jego ust na nagły kontakt. Zwinnie wsunął swoje dłonie na biodra Arthur’a i przysunął do siebie bliżej, na ile to było możliwe. Uwielbiał być blisko niego, móc go dotknąć bez żadnych obaw. Przekazać mu samym gestem ile dla niego znaczy, chętnymi pocałunkami, ale delikatnym, badającym dotykiem po jego ciele. Elliot o wiele lepiej umiał przekazać swoje odczucia czynami, aniżeli słowami, w których się plątał i czuł się niepewnie
____ — Było super — wymruczał zadowolony, przy wtuleniu się w dłoń na jego policzku. Uchylił nieco oczy, nawet nie wiedząc, kiedy na jego twarzy zawitał uśmiech w odpowiedzi na ten promienisty, ale delikatny ze strony florecisty — Mogłoby tak być codziennie — chodziło mu przede wszystkim o swobodę, jaką mieli. O kompletny brak zmartwień, że ktoś ich przyłapie, i że będą mieli kłopoty. Mogli być w pełni sobą i Elliot nigdy nie czuł się lepiej. Nawet wygrywając ten złoty medal — Okej. Ale nie chce mi się myć — zaśmiał się wrednie, przed delikatnym popchnięciem ich wspólnie w stronę pokoju, aby zaraz złapać niższego pod kolanami i pod ramionami, biorąc go sobie w ręce i niosąc go niczym pannę młodą do pokoju — Ładny, lekki i wygadany. Więcej mężczyźnie do szczęście nie potrzeba — uważał przy każdym kroku, bo z Arthur’em w rękach nie zamierzał się wywrócić. I tak wszedł z nim najpierw do pokoju, a potem do łazienki, gdzie powoli posadził go na klapie klozetowej — Ty tylko siedź i wyglądaj — moczył już kawałek papieru w kupionym kiedyś płynie do demakijażu. Kiedyś, chyba jeszcze za czasów liceum czy dopiero co początku studiów, dziewczyna zostawiła go u niego. Jedna z nielicznych, z którą był dłużej, co skończyło się dla niego zdrada z jej strony. Znowu, Elliot’owi można dużo zarzucić, ale nikogo nie zdradził. Przed zaczęciem nowej, niezobowiązującej relacji, rozstawał się z kimkolwiek akurat miał styczność.
____Po nalaniu zadowalającej ilości płynu, ukucnął przed Arthur’em i zaczął delikatnie przesuwać papierem po jego powiece, aby zmyć przynajmniej część znajdującego się tam makijażu. Chwycił brodę między dwa palce, aby móc obrócić jego twarz, jak mu się żywnie podobało
____ — Piękny jesteś Arthur, wiesz? — jego rozmarzone westchnienie przerwało ciszę, która między nimi zapanowała, jak był zajęty ostrożnym czyszczeniem buzi niższego. Opuścił dłoń i po prostu przyglądał się studentowi z uśmiechem, po czym zostawił całusa na jego nosie i podniósł się z podłogi, aby w końcu zrzucić z siebie ciuchy nie licząc bokserek i po prostu przemyć się nieco w zlewie. Mu zmycie makijażu nie poszło tak dobrze (nie starał się) i został z roztartym eyelinerem na oczach — Masz. Dla własnego komfortu — powiedział, kiedy wychodził z pokoju aby sobie wziąć jakieś krótkie spodenki do spania, w razie gdyby Arthur wciąż nie czuł się na tyle komfortowo, aby spać z półnagim pływakiem obok, a mu podał zdecydowanie za dużą, białą koszulkę. Jak chodziło o spodenki, to Elliot był wręcz pewien, że się w nich ugotuje, zazwyczaj po alkoholu było mu jeszcze gorącej w łóżku, ale nie zamierzał bez sensu wprowadzać niezręczności między nimi. Wyciągnął dłoń w stronę chłopaka i zaprowadził powoli do łóżka, płynnie kładąc się tam razem — Boże drogi Arthur naprawdę — wplótł jedną z dłoni w nieco sklejone produktem włosy, od razu zasypując jego twarz miękkimi całusami — Jesteś najprzystojniejszym, najpiękniejszym człowiekiem na świecie — mówił cicho, jakby nie chciał zakłócić panującego spokoju, ustami schodząc to na szyje, to na ramiona Sullivan’a i tam zostawiając motyle pocałunki, a dłonie kojąco rysowały kółka zaraz pod żebrami. W tym momencie sam był w stanie usnąć, jedyne czego chciał, to mieć Arthur’a zaraz obok siebie.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy Elliot zaczął wymieniać powody, dla których lubi Arthur’a, ten w wyraźnym zażenowaniu podrapał się po karku, jak zwykle czując się dziwnie niepewnie, kiedy chłopak go komplementował. Niby wiedział, że jego przekomarzenie się, pewnie będzie zmierzać do czegoś takiego, ale kiedy już do tego doszło... Nie był pewien co odpowiedzieć, ani jak się zachować. Nie był pewien skąd się to brało, ale... Komplementy zawsze go onieśmalały. Nieważne od kogo... A te Elliot’a, wydawały się to robić ze zdwojoną siłą.
-Nie jestem silny, Ellie...-jego twarz wykrzywiła się w smutnym uśmiechu. –Tylko dobrze udaję, że jest inaczej –powiedział cicho. Na trzeźwo by się pewnie do tego nie przyznał, ale teraz? Teraz nie było tamy między jego myślami, a językiem i mówił, co akurat przyszło mu do głowy.
-To nie było... Nie było łatwo Ellie. Wciąż nie jest... Właściwie czuję się jak zupełnie inna osoba niż przed wakacjami. Taka... zgorzkniała. Pusta. Martwa w środku –nie patrzył na Elliot’a, tylko wbijając wzrok w drogę przed sobą. To nie był temat na teraz. Był Nowy Rok. Spędzili razem przemiły wieczór . To nie był czas na poważne rozmowy. Nie takie, których nie chciał nigdy przeprowadzać z Elliot’em, na trzeźwo, bo rzeczywiście chciał, żeby Elliot myślał, że Arthur jest SILNY. Że ma wszystko pod kontrolą, że nic do niego nie trafia... Na trzeźwo by się nie przyznał, że prawda jest totalnie inna. –Ale byłeś i jesteś dobrym rozproszeniem –taka była prawda. Nawet jak się rzucali sobie do gardeł, to Crowley skutecznie odwracał jego uwagę od wszystkich nieprzyjemności w jego życiu. Sprawiał, że Arthur czuł się żywy, kiedy wydawał się powoli obumierać w środku.
-W sensie... Nie jesteś TYLKO rozproszeniem –zdał sobie sprawę z tego, że jego poprzednie słowa była -Jesteś jedyną rzeczą, która była w stanie mnie wyciągnąć z tego dołka, Ellie. Dlatego, że... Mimo tych wszystkich rzeczy, które są porąbane w moim życiu, bycie przy tobie, jakoś je... wynagradza. Sprawia, że są łatwiejsze do zniesienia, bo jestem taki szczęśliwy, że wydają się mniej przygniatające –starał się wyjaśnić, najlepiej jak potrafił. Wiedział, że to patetyczne. Ale taka była prawda. Elliot sprawiał, że Arthur zapominał, bo skupiał się na Crowley’ach, na wspólnie spędzanym czasie. Z Elliot’em przy boku wszystko było po prostu... Łatwiejsze.
Tak jak teraz – Elliot obiecał mu bałwana i kakałko, a na twarz Arthur’a wypłynął szeroki, zadowolony uśmiech, a smutek i zmartwienie odpłynęły w zapomnienie i ten dobry humor, utrzymywał się do kiedy nie dotarli do domu, gdzie przyciśnięty do Elliot’a, tak blisko jak tylko się dało, powoli wdrapywał się na kolejny poziom euforii.
To jest dopóki dosłownie nie zabrakło mu gruntu pod nogami.
-Ellie! –ni to pisnął, ni to burknął, totalnie oburzony ściskając szyję Elliot’a ramionami, kiedy chłopak go niósł w stronę łazienki u góry. –Ellie! Co ty robisz?! Postaw mnie na ziemi! No weź!-oburzał się.
-Mam nogi! Mogę chodzić –kontynuował swoje protesty, ale jakoś tak podejrzanie za mocno się nie wyrywał, jak na poziom prezentowanego oburzenia. –I nie jestem ładny! –upierał się. Elliot naprawdę miał jakieś zakrzywione widzenie rzeczywistości... Albo nigdy nie widział siebie w lustrze. Albo takiego Nigel’a, albo coś...
-Jestem tylko pieruńsko inteligentny. Akademicko inteligentny –jeśli Morton miał rację w czymkolwiek, to w tym, że życiowej inteligencji mu brakowało. –Doceniaj mój mózg, a nie twarz, Elllie... Mózg pociągnie dłużej –pokiwał głową, dla przytaknięcia sobie i dodania powagi swoim słowom. Uroda przemija czyż nie? A + 10 do inteligencji pozostaje... No chyba, że kogoś dopadnie demencja, ale to i tak później.
-Skąd ty w ogóle masz płyn do demakijażu?-zapytał, kiedy w końcu znaleźli się w łazience i Crowley zaczął zmywać jego makijaż. Nie wydawało mu się, żeby to było coś, na co akurat Elliot miałby potrzebę...
Siedział jednak spokojnie w ciągu całego procederu, co jakiś czas lekko ziewając, bo był naprawdę zmęczony, a kiedy Elliot przyniósł mu koszulkę, zaraz wysupłał się z niewygodnych, fikuśnych ubrań Nigel’a i pozostając w bokserkach, z westchnieniem ulgi wciągnął ją na siebie. Była za duża – na tyle, że sięgała mu mniej więcej do połowy uda, ale miękka i wygodna i pachniała jakoś tak Elliot’owato i Arthur od razu zaczął planować jakąś podstępną kradzież.
-Naprawdę musisz przestać mówić takie rzeczy Ellie –wymamotał, ładując się do łóżka za Elliot’em, wzdychając cicho, kiedy usta pływaka wylądowały na jego szyi. Delikatny dotyk na torsie i motyle muśnięcia ust, wydawały się nieco go otumaniać, a jednocześnie sprawiały (w połączeniu z tak zwanym efektem „Elliot’a Crowley’a bez koszulki”), że Arthur’owi zrobiło się jakoś tak dziwnie... gorąco.
-Och, Ellie –westchnął cichutko, takim tonem jakby imię pływaka było najbardziej znaczącą rzeczą na świecie. Chyba tylko resztki rozsądku powstrzymywały go przed zrobieniem czegoś niesamowicie głupiego, na co definitywnie, mentalnie jeszcze nie był gotowy , nawet jeśli w tej kwestii naprawdę Elliot’owi ufał. Ten był... nienatarczywy. Delikatny. Sprawiał, że Arthur czuł się przy nim bezpieczny. Że Arthur... Arthur chciał więcej, nawet jeśli dobrze wiedział, że jeszcze było za wcześnie. Że pewnie przez jeszcze jakiś czas będzie, przez te wszystkie nieprzyjemności... chociaż może określenie „trauma” bardziej by tu pasowało. Ale Arthur nie lubił nazywać rzeczy po imieniu. Zwłaszcza nie tych powiązanych i wywołanych przez Richard’a Morton’a.
-Naprawdę cię kocham Ellie –wymamrotał sennie kilkanaście wypełnionych leniwymi pieszczotami minut później. Był naprawdę zmęczony i praktycznie przysypiał, co jakiś czas leniwie całując Elliot’a i delikatnie przeczesując jego włosy. –Nie zostawiaj mnie, okej?–dodał, zaciskając palce na ramionach chłopaka, nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego co mówi i robi, ale... Ellie musiał mu obiecać, okej? Arthur zdecydował się mu zaufać i dać mu drugą szansę i jego pinay móżdżek domagał się takiej obietnicy, co by uspokoić jakiś taki podświadomy strach, że Elliot nie zniknie. Że to wszystko nie okaże się kolejnym nieosiągalnym snem.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Z jednej strony rozumiał Arthur’a. Może nie w stu procentach, ale dał radę się domyśleć, że życie zostało wywrócone do góry nogami i szansa, że kiedyś będzie tak jak było, była niewielka, o ile w ogóle istniała. Ale to nie zmieniało faktu, że Arthur po prostu… dał radę się w pełni nie poddać. Nie byłoby to zaskakujące. I nikt nie miał prawa oczekiwać, że wyszedłby z tego niewzruszony. Elliot i tak go podziwiał po dowiedzeniu się więcej szczegółów. I chciał, żeby ten wiedział, że przy nim nie musi nic udawać____ — Arthur, ja… jestem tu dla ciebie, okej? Zawsze. Nie musisz nic ukrywać — mogło to być na razie żmudne. Jeśli Sullivan nie chciał, żeby ludzie wiedzieli, to nie zacznie nagle się otwierać w pełni przed pływakiem, ale mimo to musiał wiedzieć, że taka jest prawda. Że Elliot go wysłucha. Za chwilę i tak mógł skrycie się ucieszyć, że w jakiś sposób mógł mu pomóc, nawet jeśli było to jako rozproszenie — No, już myślałem! Moje serduszko już zaczynało się kruszyć Artie — odparł zaczepnie, nim student wytłumaczył się dalej, a te słowa szybko dały radę go jeszcze bardziej zmiękczyć, że gdyby nie resztka świadomości, to by się rozpłakał na środku Stasand — Za dużo zasług mi przypisujesz Arthur naprawdę — zaśmiał się cicho, choć naprawdę schlebiały mu jego słowa i w głębi cieszył się, że mógł ułatwić chłopakowi ten czas.
____Śmiech sam natychmiastowo ulotnił się z jego ust, kiedy Sullivan nie szczędził sobie w ukazaniu oburzenia na niespodziewane uniesienie. Ale jego słabe wiercenie wcale nie przeszkadzało Elliot’owi, który zatrzymał się tylko raz, aby poprawić ułożenie swoich dłoni przed delikatny podrzut Arthur’a w rękach. Chciałby móc cały czas na niego patrzeć, ale kilka niskich schodków przykuło całą jego uwagę, żeby się nie wywrócił. Tego by im brakowało, aby się poobijać, czy co gorsza połamać…
____ — A nie mogę doceniać i tego i tego? W dodatku na twoją twarz będę patrzeć bóg wie jak długo, mogę ją sobie chwalić ile tylko mi się chce — dziecinnie wytknął język, jakby to miało potwierdzić jego słowa — Ale twoja wiedza też jest cholernie seksowna — skoro tego chciał, to niech ma. W takim stanie Elliot dumnie może przyznać, że inteligencja Sullivan’a była równie atrakcyjna, co i on sam — Zacznij mówić do mnie po francusku, a od razu będę na kolanach — brnął bezwstydnie dalej, uśmiechając się pod nosem, udając niewinnego co do wieloznaczności swoich słów.
____ — Po byłej, dawno temu. Zdradziła mnie i najwidoczniej zapomniała zabrać — wzruszył nonszalancko ramieniem, bo nie wiązał już żadnych emocji co do sytuacji i samej dziewczyny. Wcześniej dość… ciężko to przechodził, z niesamowitym ciosem na swojej dumie i samoocenie. W końcu jak to ktoś zdradził tego Elliot’a Crowley’a? Mówiąc krótko, czuł się w pełni bezwartościowy, nawet pod względem urody, przynajmniej pół tygodnia beczał w łóżku w zaciszu, zawstydzony swoją słabością, a w ciągu tygodnia dumnie zakładał maskę przypisaną swojemu nazwisku. Ważne, że teraz już się otrząsnął. Ale gdyby nie wyszło między nim a Arthur’em, to skończyłby tak samo, może gorzej. Wolał się nie dowiadywać, jak miał być szczery…
____Wymownie zignorował słowa Sullivan’a, bo po prostu nie zamierzał przestawać. Mówił samą prawdę, a on i tak musiał to od kogoś usłyszeć, tak jak mówił sam Nigel. Nawet jeśli ma to mu zająć nie wiadomo jak czasu, to w końcu dojdzie do momentu, kiedy Arthur się z nim zgodzi, zadowolony i pewny siebie przyjmie jego komplement. Sam zauważy, jaki jest cudowny z każdej, możliwej strony. Nawet z pojedynczymi wadami, których nikomu nie brakowało. Może bywał uparty, jak osioł i wyjątkowo surowy, ale z drugiej strony był inteligentny, cierpliwy, jak chodziło o częstą powolność ze strony pływaka. Zdecydowanie miał mnóstwo komplementów, którymi mógł go zasypać
____Po jego kręgosłupie przeszedł dreszcz na ciche westchnienie Arthur’a, a on sam wydał z siebie drżący oddech prosto na przed chwilą całowane, wciąż nieco wilgotne miejsce na skórze studenta. Nie musiał nawet nic robić, żeby doprowadzić Elliot’a do szału, w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nic więc dziwnego, że kontynuował swoje eksplorowanie odsłoniętych i dostępnych fragmentów skóry, przy każdym nowym upewniając się, że jest w porządku, że u Arthur’a wszystko okej. I dopiero po kilkunastu minutach wypełnionych z całusami, nieuchwytnymi draśnięciami zębami na skórze florecisty oraz pocałunkami, powolnymi i czułymi, oboje byli na tyle uśpieni, że Elliot leżał z Sullivan’em obok, zostawiając miękkie buziaki na jego czole, nosie i policzkach
____ — Nigdzie się nie wybieram, Artie — wymruczał z ustami przy jego skroni — Kocham Cię — dodał nieco ciszej, przed wsunięciem jednej dłoni pod głowę, a drugą w pasie chłopaka i przysunął jak najbliżej do siebie, kołdrę naciągając nie dalej niż ramiona studenta. Naprawdę mógłby spać tak co noc. Nigdy nie spało mu się lepiej, jak z Arthur’em zaraz przy swoim sercu.
____
____Poranek był ciężki. Elliot obudził się z nieustannym dudnieniem w swojej głowie i suchością w ustach. Jedna z jego dłoni zdazyla zdrętwieć pod Arthur’em, a przede wszystkim czuł się okropnie brudny. Skutki jego wczorajszego lenistwa, ale potencjalnie oszczędził sobie złamanej nogi, gdyby się przypadkiem wywrócił pod prysznicem, czy wychodząc z wanny.
____Jęknął niezadowolony przy próbie przeciągnięcia się, jak jego mięśnie zaczęły na niego krzyczeć. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się na zbyt aktywny, tak przynajmniej myślał, dopóki nie przypomniał sobie, że Arthur zażyczył sobie ulepienie bałwana. Nie był potworem, żeby teraz odmówić! Wyślizgnął się więc ostrożnie, zostawiając buziaka na czubku głowy Sullivan’a i wstał z łóżka, gdzie przywitała go nieprzyjemna fala… wszystkiego. Zacisnął powieki, aby uspokoić samego siebie, nim spanikuje przez ten cały ból i po wzięciu paru oddechów wyszedł z pokoju prosto do kuchni, gdzie przyszykował dwie szklanki z wodą, jak i po tabletce. Dobrze pamiętał, jak Arthur skończył ostatnio i jeśli to była norma, to wolał go zabezpieczyć przy samej pobudce. Sam łyknął aspirynę i wypił całą zawartość szklanki, odstawił te przygotowane dla Sullivan’a na stoliku nocnym i znowu wrócił do kuchni.
____Pora na pewno była już po śniadaniowa, ale nie powstrzymało to go przed wyciągnięciem wszystkich potrzebnych składników do tostów francuskich. Nie był może najlepszym kucharzem na świecie, ale chwilami i on nie mógł nieustannie jeść fast foodów, jak był sam w domu, więc nauczył się paru podstawowych dań i tyle. I przydały się akurat w momencie jak ten, żeby przygotować śniadanie dla niego i Arthur’a, przy okazji podgrzewając mleko na zamówione poprzedniej nocy kakao.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy Arthur się obudził... Naprawdę nie chciał wstawać. Czuł się tak jakby przejachały po nim wzdłuż i wrzesz dwa traktory. W skroniach mu łupało, kończyny miał ciężkie i nie współpracujące, a w ustach miał Saharę. Z trudem rozwarł ciężkie powieki – chwila minęła zanim zarejestrował swoje otoczenie. Puste ściany, opatrzone medalami, które powoli stawały się znajome, wskazywały na to, że Arthur, nie był u siebie, a u Elliot’a.
Przez długą chwilę leżał, wpatrując się w sufit. Przez dłuższą chwilę wydarzenia poprzedniego wieczora zlewały mu się w jedno, ale na swoje nieszczęście, nigdy jeszcze w życiu nie wypił tyle, żeby nie być w stanie przypomnieć sobie co stało się dnia poprzedniego. Tak też było i tym razem. Powoli wracały do niego barwne obrazy poprzedniej nocy i...
„Kocham cię”.
To właśnie powiedział Elliot. Ale czy słowa wypowiedziane po pijaku miały jakiekolwiek znaczenie? Czy były po prostu czczą gadaniną, wywołaną zbyt dużą ilością substancji? Co prawda jasnym było, że Elliot’owi na Arthurz’e zależy, już nie raz to udowodnił, ale miłość... Miłość była takim wielkim słowem. Zwłaszcza w ich przypadku. Po tym wszystkim co się między nimi stało...
I najgorszym w tym wszystkim było to, że kiedy Arthur odpowiadał „ja ciebie też”, pijany, czy trzeźwy miał to na myśli .Stuprocentowo. Chociaż na trzeźwo tak łatwo by tych słów nie wypowiedział, to po przebudzeniu wciąż kompletnie za nimi stał, bo jego uczuć wobec Elliot’a nie dało się inaczej opisać...
Co jeśli jednak... Jeśli Elliot nie pamiętał co wczoraj powiedział? Albo co gorsza, nie miał tego tak naprawdę na myśli? Arthur nie wiedziałby co zrobić.
Zdecydował, że lepiej tego nie wspominać, zwłaszcza jeśli sam Elliot nie pamięta. Roczarowania i odrzucenia definitywnie by nie zniósł, także... O ile Crowley czegoś nie wspomni, to Arthur będzie milczał i zachowywał się jak gdyby nigdy nic.
Tak postanowiwszy, w końcu zdecydował wywlec się z łóżka.
Na stoliku stała szklanka z aspiryną. Jego zbawienie w tabletkowej formie... Z cichym, zbolałym jękiem, niegotowy opuścić kokona ciepłej kołderki, w którym się znajdował, zaczął czołgać się nieco niczym gąsiennica w stronę szafki nocnej. Dopiero kiedy znalazł się na skraju łóżka, wygrzebał rękę spod kołdry, złapał tabletkę, wsunął ją do ust, a potem, zanim ta zdążyła się rozpuścić, sięgnął po wodę i z trudem wymenewrował nią wystarczająco, żeby upić ruch, po czym, wyczerpany, spędził następnych kilka minut zbierając siły na wygrzebanie się z łóżka.
W końcu się jednak do tego zmusił i powoli, wypełznął z łóżka, czując jak z postawieniem się do pionu, zalewa go fala mdłości. Zmarnowany, mocno chwiejnym krokiem zawlókł się do łazienki, gdzie spędził następne kilka minut nad toaletą, przeklinając tego, kto wynalazł alkohol, a kiedy w końcu skończył, wciągnął i przepłukał usta, wciągnął się do prysznica, zakładając, że Elliot nie miałby nic przeciwko. Szybko się obmył, a potem wychynąwszy z łazienki, na powrót ubrał koszulkę Crowley’a i wczorajsze bokserki, a na wierzch... Na wierzch ukradł sobie przerzuconą przez oparcie krzesła przy biurku stasandzką bluzę Elliot’a (znów zakładając, że ten nie będzie miał nic przeciwko), po czym zaczął pozolną wędrówkę korytarzem na dół... Jako że cały dom wypełniony był jakimś apetycznym zapachem, wydedukował, że Crowley jest w kuchni na dole.
I rzeczywiście. Kiedy w końcu dotarł do kuchni i dyskretnie zerknął do środka (Elliot najpewniej go nie usłyszał, bo nagie stopy nawet na schodach nie wydawały za dużo odgłosów), gdzie Crowley stał pochylony nad patelnią. Arthur uśmiechnął się lekko na ten widok... Jakoś tak ciepło zrobiło mu się na sercu. To była taka zwyczajna, codzienna rzecz, ale sama myśl o tym, że Elliot zrobił mu śniadanie, napawała Arthur’a takim dziwnym szczęściem, które wydawało się wręcz rozsadzać go od środka.
-Dzień dobry, Ellie –wymamrotał cicho, przecierając wciąż zaspane oczy. Normalnie zaraz po wstaniu miałby okropnie roztrzepane włosy, ale teraz, jako że się umył, te, pofalowane bardziej niż zwykle przylepiały mu się luźnymi, wiilgotnymi spiralami do czoła. –Czyżbyś gotował? Nie wiedziłem, że umiesz gotować –dodał cicho, z lekką niepewnością podchodząc do chłopaka, po czym po chwili zawahania przylgnął do jego pleców, decydując, że nie było sensu w tej chwili
-Ellie... Powiedz mi, czy ty zawsze tak dużo pijesz na imprezach? Bo jeśli tak, to już nigdy nie będę próbował dotrzymać ci kroku –po trochu narzekał, po trochu starał się zdobyć więcej dowodów do swojego najnowszego projektu czyli „odkrycie czy Elliot ma problem z alkoholem”).
Chociaż zdecydował „zachowywać się normalnie”, w swoim zachowaniu jakby cofnął się parę tygodni do tyłu, zerkając na wyższego chłopaka jakoś tak nieco niepewnie i przytulał Elliot’a jakoś tak lżej niż wczoraj przed piciem by go przytulił, oczekując, że Crowley wyskoczy z czymś w stylu „a tak w ogóle, tego wczoraj to w ogóle nie miałem tak na myśli”.
Przesadzał. Jak zwykle. Wiedział, że pewnie przesadza, że Elliot w ogóle nie pamięta, bo w końcu wypił dużo więcej od Arthur’a, ale Sullivan ostatnimi czasy nauczył się spodziewać najgorszego.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____W ciszy pracował nad śniadaniem. Nie włączył ani telewizji, ani radia w salonie, aby oszczędzić sobie zbędnego hałasu, dopóki tabletka nie zaczęła w pełni działać. Wolał nie ryzykować nagłą falą nieznośnego i męczącego bólu. Dzięki temu mógł po prostu oddać się niby monotonnej czynności obracania chleba tostowego na patelni, ale było to również uspokajające, dające mu coś innego do skupienia się, niż nacisk w jego głowie, nieustannie przypominający mu o swoim idiotyzmie z poprzedniego wieczora. Każdy jednak wiedział, że gdyby miał szansę, to zrobiłby to samo, bez większego pomyślunku.____Miał też czas pomyśleć. O wczoraj, o wszystkim, co się stało. O tym, co powiedział. I kłamałby, gdyby nie czuł lekkiego strachu. Wypalił pod wpływem chwili, zupełnie nie myśląc o tym, co się wiązało z jego słowami, jaką presję musiały wywołać na Arthurze, który zapewne nie spodziewał się wyznania miłosnego od upitego Elliot’a. Co nie zmieniało faktu, że było ono szczere, w stu procentach. Tylko w tamtym momencie pływak niezbyt pomyślał o tym, jakie rezultaty się z tym wiążą, szczególnie następnego dnia. Czekało go potencjalne odrzucenie, niezręczność między nimi albo dowiedzenie się, że niższy w ogóle nic z tego nie pamięta. Nawet nie umiał zdecydować, co byłoby najlepsze.
____Był na tyle pochłonięty wszystkim, co robił, że kompletnie nie usłyszał pojawienia się Arthur’a. Najpierw, jak usłyszał jego głos, to był pewien, że się przesłyszał, dlatego, dopiero kiedy ten znalazł się w pobliżu, okazało się, że się mylił
____ — Gotować to dużo powiedziane. Nauczyłem się paru dań, bo jak byłem sam w domu, to nie mogłem ciągle jeść frytek i burgerów — szybko wyjaśnił swój niespodziewany pobyt w kuchni, zerkając szybko przez ramię na Sullivan’a, kiedy ten zmniejszył odległość między nimi. Włosy mu się nieco kręciły. Był też w jego bluzie. Uroczo. Następny temat jednak nie był już taki lekki i bezstresowy, nie zamierzał jednak o tym uświadamiać studenta, powoli przerzucając gotowe śniadanie na talerze obok — Nikt Ci nie kazał, Artie. I pamiętaj, że mieszałeś — oboje mieszali — A to kończy się jeszcze gorzej — Elliot był wprawionym użytkownikiem, ale i on sam kończył nieszczęśliwie, jeśli wymieszał za dużo alkoholu i zioła, więc zazwyczaj starał się to sobie oszczędzić. Zazwyczaj. Wcale swoją zmianą tematu nie unikał bezpośredniej odpowiedzi, co do swoich zwyczajów alkoholowych na imprezach, które zdecydowanie nie były godne pochwały.
____Niby wszystko było w porządku tak jak zwykle. Arthur go przytulał, rozmawiali sobie, jak on sam robił im śniadanie. Ale jednak w powietrzu wisiała ta nieprzyjemna niepewność. Sullivan był blisko, ale nie wystarczająco, jego dłonie niepewnie siedziały splecione na brzuchu Crowley’a, miał też wrażenie, że raz po raz niepewnie się wierci za nim, jakby z cieniem dyskomfortu. W ciszy przygotował stół, stawiając tam tosty i przygotowane kakao, aby za chwilę zająć się jedzeniem, po szybkim ”Smacznego” z jego strony. Nie pomogło to z narastającym w nim stresie i delikatnym stukaniem palcem o swój widelec
____ — Arthur, słuchaj… — zaczął po kilku męczących minutach ciszy — Nie jestem najlepszy, jak chodzi o czytanie sytuacji, ale domyślam się, że chodzi o wczoraj — już za późno na odwrót — Ja… przepraszam, jeśli to, co powiedziałem, to było za dużo — chciał najpierw skończyć tutaj, nawet zdążyła zapaść cisza między nimi, jedynie ciche jeżdżenie sztućcami po talerzu towarzyszyło tej rozmowie — Nie zamierzam ich cofać — znowu się odezwał, patrząc na tosty na swoim talerzu — Bo mówiłem prawdę, ale wiem, że to mogło- nie. To było za szybko. Po tym wszystkim, co było między nami i w ogóle… ja sam siebie samego jeszcze nie rozumiem, nie chcę, żeby przez to coś poszło nie tak, w dodatku sytuacja była taka, a nie inna, że pewnie czułeś się zmuszony odpowiedzieć — nieprzerwana paplanina zaczęła wylatywać z jego ust, pod wpływem stresu, za wielu myśli w jego głowie i braku umiejętności do rezolutnej wypowiedzi — Więc jeśli ty chcesz coś cofnąć, to w pełni rozumiem i nie mam Ci tego za złe ani nic, serio! — zatracił się w próbie załagodzenia sytuacji, uniknięcia nieporozumienia, kłótni, czegokolwiek, co mogło wyjść z ich rozmowy. Zatrzymał się dopiero po następnej chwili, biorąc nieco drżący oddech dla swojego uspokojenia.
____Jego próby nieprzytłaczania kogoś, zazwyczaj miewały odwrotny efekt. Elliot zawsze miał problem z wypowiadaniem się, z opisem swoich emocji, a szczególnie w łagodzeniu prawdopodobnego konfliktu, którego chciał uniknąć, będąc świadomym, że ten musi zakończyć się wrzaskiem czy przemocą. To jest, chciał tego uniknąć przy ludziach, na których mu jakkolwiek zależało. Niestety Crowley nie był obcy małym bijatyką z błahych powodów za murami liceum, kiedy to ktoś obrażał go albo jego rodzinę. Z drugiej strony, jeśli nie robił tego - bicia się czy głośnego wykłócania - albo łagodzenia nadmiernym tłumaczeniem się, to polegał na prymitywnej metodzie mówienia tego, co siedzi mu akurat w głowie, najczęściej niezwiązanego z tematem
____ — Słodko wyglądasz — błyskotliwy jak zwykle.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Arthur niepewnie wiercił się za Elliot’em, niepewien, czy Crowley pamięta cokolwiek, albo co gorsza pamięta i żałuje, że cokolwiek powiedział. To ostatnie by chyba całkiem złamało Arthur’a – zapomnieć, to jedn, ale żałować... To co innego. Nie chciał, żeby Elliot żałował, żeby...
-Hmmm... Na pewno będzie super smaczne –bo Elliot je zrobił. I to oznaczało, że nawet jeśli jedzenie byłoby parszywe, Arthur pałaszowałby je z zapałem, bo to Elliot je przygotował. I wstał wcześniej. I włożył w to wysiłek i... Jakoś tka ciepło się Arthur’owi zrobiło na serduszku na samą myśl. Zresztą pachniało apetycznie, nawet na kacu, więc na pewno miało być wspaniałe.
-To nie jest odpowiedź na moje pytanie –jeśli Elliot myślał, że Arthur mu przepuści, to grubo się mylił. Arthur Sullivan nigdy nie przepuszczał, a odpuszczał tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Teraz jednak za bardzo zależało mu na odpowiedzi, bo... Martwił się o Crowley’a okej? Ten imprezował często i jeśli zawsze tak pił i palił... To nie mogło być zdrowe! –Martwię się, okej, Ellie? Biorąc pod uwagę jak często chodzisz na imprezy... Nie chcę żebyś umarł na marskość wątroby za dekadę! –Crowley nie miał tak łatwo się od Arthur’a uwolnić, co to to nie... Dobra, nie mógł mógł pewności, czy za parę miesięcy, o latach nie wspominając, wciąż będą razem, ale tak czy siak. Elliot nie miał umrzeć na marskość wątroby, dopóki Arthur miał coś do powiedzenia w tym temacie. Od czasu do czasu mógł pić, ale... Nie często! Sullivan planował tego pilnować jak oka w główie.
Arthur siadł na przeciwko Elliot’a przy stole, zaraz ostrożnie próbując tostów, co by za bardzo nie podrażnić swojego żołądka...
-To jest naprawdę pyszne Ellie –nie kłamał. Tosty naprawdę były wyśmienite... Tylko, że do kaca Arthur’a dochodziła jeszcze odbierając apetyt atmosfera. Było tak dziwnie niezręcznie. Nieprzyjemnie. Nie miał nic więcej do dodania, bo myślenie o poprzedniej nocy, o słowach, które wymienieli i niepewność wywołaną ich pamięcią (lub nie), odbierały mu umijętności konwersacyjne. Chciał zachowywać się normalnie. NAPRAWDĘ. Ale... Ale nie potrafił. Żadna ilość kółka teatralnego w liceum nie pomagała.
I... Najwyraćźniej nawet Elliot zauważył, bo w końcu zdecydował się odezwać... Tylko po to, żeby PRZEPROSIĆ?
Arthur był na tyle zaskoczony, że na długą długą chwilę zabrakło mu języka w gębie. Tylko dlatego mu nie przerwał, bo chociaż intencje pływaka były dobre, to... Arthur po prostu nie mógł uwierzyć w to, że Elliot go przeprasza za to co wyznał poprzedniej nocy.
Czy to było za szybko? Najpewniej tak. Ale prawdą było też, że w takich rzeczy nie było naprawdę określonej skali czasu, prawda? Takie rzeczy... Takie wyzwania, o ile były szczere... Nigdy nie miało być na nie idealnej chwili.
-Nie chcę żebyś je cofał –powiedział, podnosząc wzrok znad talerza, w który dotąd się wpatrywał. Chyba by się załamał gdyby Crowley je cofnął. Udawałby, że jest inaczej, ale definitywnie by to w niego ubodło. I to głęboko.
Kiedy Crowley w końcu skończył, Arthur przez dłuższą chwilę milczał ignorując komentarz o swojej rzekomej „słodkości”. Zamiast tego zbierał się w sobie starając się opanować, ale nie szło mu to najlepiej... Więc rozszadzało go od środka. I chociaż chciał to wytłumaczyć spokojnie... NO PO PROSTU NIE MÓGŁ.
Jak niby Arthur miał coś cofnąć? Jak Crowley mógł myśleć, że Arthur chciał cokolwiek cofać? To się w głowie nie mieściło.
-Elliot. Naprawdę, jesteś najbardziej emocjonalnie niepełnosprawną osobą jaką znam –Arthur westchnął ciężko, posyłając chłopakowi po drugiej stronie stołu, długie, znaczące spojrzenie, łapiąc się przy tym za nasadę nosa. –Naprawdę myślisz, że zgodziłbym się znowu z tobą spotykać, tylko dlatego, że jesteś ponadprzeciętnie przystojny, a twoja klatka piersiowa sprawia wrażenie wyrzeźbionej przez cholernego Michała Anioła? –tsa, Elliot był wyjątkowo atrakcyjny, Arthur przyznawał to bez bicia, nawet jeśli w tej konkretnej chwili, nie zarejestrował, że ta opinia przeszła przez jego usta i została zakomunikowana jej bezpośredniemu obiektowi. Miał przed sobą pozbawiony koszulki dowód w całej swojej okazałości, bo najwyraźniej Crowley zdecydował, że koszule są dla plebsu i nie założył żadnej ani do spania, ani do gotowania, ani... do jedzenia, także wciąż był praktycznie pół nagi mimo śnieżnej zamieci na zewnątrz.
-Myślisz, że zgodziłbym się przymknąć oko na to wszystko co się stało? Że bym tak po prostu ci wybaczył? Że ryzykowałbym moją karierę akademicką po to, żebyś nie poszedł do więzienia, gdyby mi na tobie nie zależało? Że zaprosiłbym cię do siebie tylko dlatego, że zjarany nie chciałeś być w nocy sam w domu? Nie jestem na tyle wyrozumiały, Ellie. Ani samo się poświęcający. Ani tym bardziej dobroduszny –wciąż intensywnie patrzył na Crowley’a.
-I przede wszystkim... Naprawdę sądzisz, że powiedziałbym cokolwiek komukolwiek, zwłaszcza tobie, tylko dlatego, że „czułem się do tego przymuszony”? –podniósł brew do góry oczekując jakiegoś wyzwania od swojego rozmówcy. Naprawdę, momentami miał ochotę Elliot’a udusić. Albo uderzyć jego głową o ceglaną ścianę, tylko po to, żeby wróciła do niej umiejętność myślenia i rozumienia ludzi. Arthur może i dał się zastraszyć Morton'owi, ale zazwyczaj uleganie presji raczej nie leżało w jego charakterze. Zwłaszcza takiej presji od Elliot'a, przy którym czuł się na tyle komfortowo, że nawet w jego najgorszych, najsmętniejszych momentach wychodziła z niego uparta, płomienista natura. –Zwłaszcza po takiej ilości alkoholu i zioła?-kiedy zupełnie nie miał nad sobą kontroli, kiedy nie miał filtra między myślami a językiem... Nie, definitywnie Arthur nie czuł się "do nieczego przymuszony".
-Powiedziałem, że cię... Że cię kocham, dlatego, że tak się czuję. Że tak się czułem od dłuższego czasu. Tylko dlatego i wyłącznie dlatego, w ogóle dałem ci drugą szansę Ellie. Dlatego, że... Że mimo wszystko jesteś jedną z moich największych słabości –powoli podniósł się ze swojego miejsca, nagle czując się dziwnie niepewnie i nerwowo wyłamując palce. Arthur tak naprawdę... Kochał Elliot’a od wakacji. Zakochał się łatwo i szybko, a potem nie mógł pozbyć się tych uczuć, nawet, w chwilach, w których naprawdę nie chciał się tak czuć. Kiedy chciał wyrzucić Elliot’a ze swoich myśli i serca, na dobre, bo wtedy bolałoby mniej.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Elliot do teraz nie umiał zrozumieć tej pewności Arthur’a, jak chodziło o jego umiejętności. Skąd miał pewność, że będą dobre? Nie miał, żadnej. Raczej nie prezentował się na kogoś, kto ma nieziemskie umiejętności kuchenne. Ale też sam sobie nie mógł tyle ujmować - jadł swoje tosty francuskie, na pewno przechodziły test jadalności, po prostu Sullivan nie miał tych podstaw, a w tym, i wielu innych, tematach wciąż w niego wierzył____ — Nie przesadzaj Arthur, nic mi się nie stanie — rzucił nieco bardziej stanowczo przy wywrocie oczami, korzystając, że ten go nie widzi. Zbywał go, dobrze o tym wiedział, ale to nie był temat, o którym miał ogromną ochotę dyskutować przy porannym posiłku. Albo kiedykolwiek — Na imprezy i tak chodzę już rzadziej — to była akurat prawda. Pił też mniej, od czasu, kiedy spotykał się na nowo ze studentem historii. Problem nawet nie stał w samych imprezach, choć tam na pewno łatwiej było pozwolić sobie na alkoholowe libacje. Problemem były dni, kiedy był sam w domu, najlepiej zaraz po styczności ze swoim ojcem czy jakąś wpadką życiową. To wprowadzało Crowley’a w najgorszy stan i pchało go do nieodpowiedzialnych decyzji, o których Arthur nie musiał wiedzieć. Wolał, żeby ten uważał ten wyskok ziołowy jako nieczęsty przypadek i zatrzymujący się na tym - marihuanie, która i tak nie była najlepszym wyborem, ale zdecydowanie bezpieczniejszym niż wódka.
____Uśmiechnął się w odpowiedzi na komplement, szczerze ciesząc się, że chłopakowi smakuje. Na pusty żołądek wiele rzeczy wchodziło lepiej, ale i tak - doceniał. Byłoby jednak o wiele łatwiej przyjąć te słowa, przeprowadzić wymianę zdań, gdyby nie ten wiszący temat nad ich głowami, którego najpierw tak bał się poruszyć, a potem, kiedy już to zrobił, zaczynał żałować, że w ogóle coś wspomniał. Arthur siedział cicho i jadł lub gapił się na swoje jedzenie, kiedy sam Elliot odchodził od zmysłów i miał wrażenie, że jak zaraz nie zemdleje, to zwymiotuje prosto na środek stołu. Pozwolił sobie na oddech ulgi dopiero wtedy, kiedy Sullivan odpowiedział - nie krzykiem, obrzydzeniem ani dezaprobatą. Fizycznie rozluźnił się i wręcz rozlał na swoim krześle, kiedy ten go nie zwyzywał w żaden sposób. No, może później to zrobił, obrażając jego inteligencję emocjonalną, ale też nie do końca kłamał - Elliot, szczególnie, jak chodziło o intensywne emocje powiązane z jego osobą (nie licząc swojego ojca). Wtedy miał problem z odczytaniem ich znaczenia, pozwolenia sobie na pomyślenie, że ktoś faktycznie może czuć coś innego niż wyuczona nienawiść i wyższość, albo posłuszeństwo ze względu na, nie do końca jego, pozycję w społeczeństwie
____ — Nie byłbyś jedyny — stwierdził, jakby to był prosty fakt. W końcu był też przekonany, nieraz też uświadomiony, że taka była prawda. Wiele dziewczyn, jeśli się z nim spotykała, to ze względu na jego wygląd, może pieniądze, przynajmniej to zostawało w jego głowie najbardziej. Nic dziwnego, skoro częściej dostawał komplementy wizualne, a innych prawie wcale - stąd też przekonanie, że nie było czego komplementować. Nie zasłynął niczym innym, niż karierą pływacką i mniej niż przeciętnymi ocenami. Uważał to za idealny opis swojej osoby.
____Czuł się wyjątkowo mały pod zaciętym wzrokiem Arthur’a, krzyżując ręce na klatce piersiowej i widocznie malejąc na swoim miejscu. W odpowiedzi na jego sensowne wyjaśnienie wzruszył tylko niechlujnie ramionami, to zaciskając, to rozluźniając palce na swoich rękach. Wymamrotał niewyraźnie ”Nie wiem, może” na potencjalne przymuszenie, choć dobrze zdawał sobie sprawę, że Sullivan zwyczajnie nie był taką osobą, aby w komfortowej sytuacji ulegnąć pod presją. Jeszcze jak sam wspomniał, pod wpływem - język wtedy się rozplątywał, Elliot wiedział z własnego doświadczenia, nieraz paplając nieustannie bez pohamowania, kiedy doszło do takiego etapu.
____Pozwolił sobie na zatrzymanie skaczącego wzroku na Arthurze, dopiero kiedy ten skwitował swoją wypowiedź, samemu za to tracąc język w gębie. Arthur go kochał od dłuższego czasu. A Elliot przed chwilą zarzucił mu brak odwzajemnienia uczuć, prawie wycofując swoje własne przez tchórzostwo. Idiotyzm
____ — Ja też. W sensie - ja też tak się czuję — nienawidził tej słabości, jaką czuł, kiedy otwierał się przed Arthur’em, przed kimkolwiek. Nic dziwnego, że zaraz zasłaniał dolną połowę swojej twarzy w celu zakrycia rumieńca tam wpływającego, zaraz się szybko podnosząc i zgarniając naczynia — Zmyję, umyję się i idziemy lepić tego pieprzonego bałwana — wyrzucił prędko z siebie, zaraz zaskakująco ochoczo zajmując się zlewem i naczyniami, które się tam nagromadziły.
____Pospieszył się ze wszystkim, samemu czując się nieprzyjemnie z brudem z wczorajszego dnia. Zdążył też sobie przypomnieć, że będzie musiał wpaść do Nigel’a - obawiał się, że sam - aby odebrać klucze, a z tym swój samochód. Jego biedna Alfa spędziła cały dom poza terenem swojego wygrzanego miejsca na podjeździe… no musi po nią podejść, nie widział innego wyjścia. Ale najpierw musiał się ubrać, ulepić bałwana i po prostu spędzić czas z Sullivan’em, wobec którego wpadł na idealny pomysł, który musiał się odbyć
____ — Dasz sobie ułożyć włosy? — wychylił się, ubrany już w wygodne dresy, z łazienki, kiedy suszył ręcznikiem swoje własne. Dał radę szybko zauważyć ten delikatny skręt w jego włosie. Dbał nie tylko o swoje, ale i o wszystkich, którzy mieli okazję tu być - równało się to posiadaniu produktów do kręconych włosów. Chyba byłby w siódmym niebie, kiedy udałoby mu się ożywić ten cień fali we włosach Arthur’a.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Nie możesz mieć pewności, że nic się nie stanie, Elliot –westchnął ciężko. To, że teraz nic się nie działo, nie oznaczało, że za dekadę się to na nim nie odbije. Arthur lubił martwić się na zaś. I nie znosił być zbywanym, a Elliot właśnie go zbywał, ignorując jego wątpliwości, wyraźnie dążąc do tego, żeby konwersacja się skończyła.
Arthur w końcu odpuścił. Nie miał serca kłócić siię i naciskać tego konkretnego poranka, zwłaszcza kiedy nie miał wystarczająco dużo dowodów, żeby twardo postawić sprawę. Żeby zbić Elliot’a siłą swoich argumentów... Po prostu musiał zgromadzić więcej materiału, nawet jeśli to oznaczało odpowleczenie tej rozmowy na później. Ale to jak Elliot go zbywał, naprawdę w niego godziło, jeśli miał być zupełnie szczery... Gdyby tylko poszło tylko o jedną rzecz, pewnie nie byłoby tak źle, ale w świetle ich późniejszej konwersacji...
Arthur czuł się zignorowany. Gorzej, jakby nie miał prawa martwić się o Elliot’a... A to z kolei oznaczało, że sam nie powinien żadnych sprawiać, czyż nie? „Nie musisz przede mną udawać”... Dobre sobie, zwłaszcza z ust kogoś, kto cały czas udawał. Jak niby Arthur miał ufać Elliot’owi ze swoimi problemami, kiedy Elliot nie był gotowy zaufać mu ze swoimi... Ani nawet ich potencjalnie przedyskutować?
-Ellie... Skłamałbym mówiąc, że nie jesteś atrakcyjny, ale... Nie jestem wystarczająco powierzchowny, żeby umawiać się z tobą tylko dlatego. Lubię spędzać z tobą czas. Lubię to jaką jesteś osobą, nawet jeśli czasem doprowadzasz mnie do szału –jak teraz na przykład. –Nie powinieneś o sobie myśleć tylko w powierzchownych kategoriach, bo masz... Bo masz tyle więcej sobą do zaoferowania –naprawdę przykro mu było tego słuchać. Kiedy Elliot o sobie tak mówił, kiedy inni ludzie doceniali go tylko przez to jak wyglądał. A ten tylko to akceptował, jakby mieli rację. A nie mieli. Nie w opini Arthur’a, który po prostu... Lubił przebywać z Elliot’em. Lubił się z nim przekomarzać, lubił jego głupiie żarty, jego upartość.
Nie lubił, kiedy Elliot unikał odpowiedzi. Nie lubił kiedy wykręcał się od poważnych rozmów, które powinni byli odbyć. Nie lubił, kiedy Crowley nie miał tyle wyczucia, żeby zakomunikować, że nie chce o czymś rozmawiać, zamiast tego wykręcając się z odrobinę niekomfortowej sytuacji słabą wymówką...
Tak jak teraz.
Po tym jak Elliot wstał od stołu, Arthur przez długą, długą chwilę nie ruszał się z miejsca. Nie był pewien czego oczekiwał, ale.. Ale to co otrzymał spowodowało, że czuł się... Nieprzyjemnie zignorowany. Jakby jego słowa... Nic nie znaczyły. Nie oczekiwał jakiś wielkich wyznań, ani nic takiego, ale w tej chwili to on się czuł jakby do czegoś Elliot’a przymusił. W sensie do tego mętnego „ja ciebie też”. Elliot na trzeźwo nawet nie potrafił nazwać rzeczy po imieniu...
Crowley miał rację. To było za wsześnie. Za wcześnie... Dla niego. Bo Elliot definitywnie nie był gotowy, nawet jeśli nie chciał nic cofać i to było wyjątkowo jasne.
Arthur może przez długi czas wypierał się swoich przed samym sobą. Wmawiał sobie, że nienawidzi Elliot’a, kiedy tak naprawdę jego serce należało do Crowley’a właściwie od wakacji. Dlatego tak bardzo trafiło w niego to zerwanie i to wszystko potem...
Dlatego tak bardzo trafiała w niego nieumiejętności Elliot’a jeśli o komunikację idzie. Arthur starał się zrozumieć. Naprawdę. Ale... To, że próbował zrozumieć, nie zmieniało tego jak się czuł. Że sądził, że więcej powinno być powiedziane, że ta konwersacja nie powinna była zostać podsumowana jednym, krótkim zdaniem.
-Rób sobie z nimi co chcesz, Ellie –wymamrotał cicho, takim dosyć ostrym, dosyć nieprzyjemnym tonem. Nie chciał psuć ich wspólnego dnia swoim nieciekawym humorem, ale był tak rozczarowany i zawiedziony, że nie mógł sfałszować uśmiechu i zachowywać się jak gdyby nic się nie stało, bo i tak spędzał całą swoją mentalną energię na powstrzymanie erupcji emocji skierowanej prosto na pływaka. Wiedział, że musiał być z nim cierpliwy. Że musiał dać mu czas i nie mógł oczekiwać za dużo, za wcześnie. Problem był taki, że Arthur nie był cierpliwym człowiekiem z natury, więc zmuszenie się do niej nie było łatwe.
Nie chciał naciskać. Nic by to nie dało. Ale jednocześnie czuł się tak jakby Elliot zasadził mu w żołądek. Podniósł się jednak ze swojego miejsca przy stole i dołączył do Crowley’a w łazience. Arthur nic nigdy nie robił ze swoimi włosami poza umyciem ich wieczorem i leniwym przeczesaniem ich palcami rano. Nie miał nigdy czasu, ani ochoty na nic innego. Było dobrze tak jak było, nawet jeśli czasem przypominał szalonego naukowca.
-I nie musimy lepić „tego pieprzonego bałwana” –skoro Crowley określił go tym mianem, to znaczyło, że nie chciał tego robić i najpewniej zgodził się tylko po to, żeby spełnić życzenie pijanego Arthur’a, tylko że tego również nie był w stanie jasno zakomunikować. –Możesz mi powiedzieć, jeśli nie chcesz czegoś robić. Nie obrażę się ani nic –dodał takim... zmęczonym tonem.
-Nie musisz też robić z tego wymówki, żeby nie rozmawiać o rzeczach, o których nie chcesz rozmawiać –dodał, splatając dłonie na kolanach, mając szczerą nadzieję, że Elliot nie zamieni jego włosów w coś nierozpoznawalnego. Nie chciał, żeby Elliot zmuszał się do czegoś, czego nie chciał robić. Ale wiedział również, że Elliot mu nie powie jeśli nie chce czegoś robić. Najwyraźniej pojęcie „komunikacja” wciąż było zbyt trudne do pojęcia.
Nie chciał psuć ich wspólnego dnia swoim kiepskim humorem, zwłaszcza, że to miał być takie szczęśliwe zrelaksowane popołudnie, ale jak niby miał mieć pewność, że lepienie bałwana było czymś na czym co Elliot chciał zrobić... Jaki był sens?
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Słowa Arthur’a znaczyły dla niego dużo. W stu procentach. Ale oduczenie się czegoś, do czego przyzwyczajał się prawie całe swoje życie - a na pewno przez okres dorastania - było trudne, bardzo trudne. I Elliot był święcie przekonany, że po latach stawiania swojej wartości na samej urodzie i budowie ciała, ciężko będzie nagle stwierdzić, że nie tylko tyle ma do zaoferowania komuś innemu.____Jednak niedługo później żałował swojego wymijającego zachowania, kiedy naburmuszony Sullivan rzucał złośliwie komentarze, czy był idealnie cicho, jak sam Crowley był czymś zajęty. Słów nie zawsze rozumiał, ale ich brak był znaczący na tyle, żeby był przekonany, że zjebał. Nawet kiedy ten się zgodził na zajęcie się jego włosami, Elliot wiedział, że nic mu nie uszło. Że ten dalej żywi jakąś urazę, może niechęć co do niego. W ciszy wyciągnął produkty z szafki, zaraz sadzając Sullivan’a na przyniesionym krześle
____ — Artie no weź… — mruknął, delikatnie masując jego ramiona, gdy dłonie zostały a nich chwilę dłużej. Wiedział jedno - nie będzie przepraszać, bo to potencjalnie wkurzy niższego jeszcze bardziej, a tego na pewno nie potrzebował. Jednak to oznaczało, że musiał zebrać się w sobie, aby albo postawić sprawę jasno - nie chce o tym rozmawiać, albo brnąć dalej w temat i przeprowadzić cywilizowaną dyskusję z Arthur’em. Tego zdecydowanie nie chciał. Większość czasu potykał się o własne słowa, co dopiero przy kimś, jak Sullivan, który językiem władał wręcz idealnie.
____Zmoczył nieco bardziej włosy chłopaka, aby te lepiej przyjmowały produkt i uporządkował je sobie w odpowiedniej kolejności, biorąc pierwszy do ręki. Mistrzem nie był, to na pewno, sam w końcu nie miał kręconych włosów, a nie przyglądał się jak jakiś zbok, kiedy ktoś przeprowadzał swoją rutynę. Leciał trochę na czuja, ale wiedział jedno - nie zepsuje ich. Miał na tym punkcie konika, rozgryzie to i będzie idealnie. Rozprowadził odżywkę najpierw sobie na dłoniach, zaraz wplatając palce w ciemne kosmyki na głowie florecisty. Płynnymi ruchami je przeczesywał, aby rozprowadzić go równo, jednak kiedy ten znowu się odezwał, momentalnie zatrzymał swoje ruchy. Czy Arthur naprawdę myślał, że Elliot się zmusza? Czy znowu jego nieudany dobór słów planował wszystko zepsuć? Student też nie mógł się powstrzymać przed kolejnym ciosem prawie poniżej pasa, więc zaraz zacisnął palce przy nasadzie jego głowy i stanowczym ruchem wygiął jego głowę do tyłu, aby mógł spojrzeć mu w oczy
____ — Chcę lepić z tobą bałwana, Arthur. I to też nie jest żadna wymówka — pozycja pozwalała mu na nie czucie się takim drobnym pod ostrym spojrzeniem Sullivan’a — Chcę ulepić bałwana, potem zrobić Ci kolejne kakao i wygrzać się pod kocem w salonie, okej? Mój chujowy wybór słów tego nie zmienia — przynajmniej tutaj nie miał kłopotu z bezpośredniością, skoro był tego tak szczerze pewien — A teraz zrelaksuj się, daj mi zrobić coś dla siebie, hm? — przechylił nieco głowę na bok z cieniem uśmiechu i następnie pochylił się, aby pocałować go prosto w usta.
____Pozwolił sobie na pracowanie w ciszy, łagodnie i delikatnie wpracowując produkt we włosy, których skręt zdawał się nieco uwydatniać. Przy każdej okazji czule masował skórę głowy chłopaka, jak najdelikatniej zajmując się jego kosmykami. Elliot zawsze mówił więcej swoimi czynami, niż słowami. Nie był naturalnie delikatną osobą wobec wszystkich - Arthur’a zawsze traktował ostrożnie, ale też nie jakby był z porcelany. Był niecierpliwy i chwilami niczym rozwydrzone dziecko, jak nie dostał, czego chciał - dla Arthur’a mógłby czekać wieki na cokolwiek. Dużo rzeczy dla innych robił z przymuszenia, z założenia, że tak trzeba - Arthur’owi sam chętnie zaproponowałby, że zamiast niego wskoczy w ogień. Jednak nie pomyślał o jednym - o tym, że to jest coś oczywistego, dla siedzącego przed nim studenta. Sullivan równie dobrze mógł nawet nie widzieć tej zmiany, też jasno dał znać, że jest fanem werbalnej komunikacji, a Elliot skutecznie ciągle jej unikał, tylko ją utrudniając
____ — Wiem, że jestem upierdliwy — sięgał po suszarkę schowaną w szafce, kiedy odezwał się po raz pierwszy od chwili. Nie musiał patrzeć prosto na Arthur’a — Ale nie wiem, jak inaczej Ci coś powiedzieć bez… gadania. I przez to się wszystko jebie — mamrotał, podłączając ją do kontaktu i zwinnie unikając drugiego spojrzenia, kiedy wracał na swoje miejsce za krzesłem — Ale niech jedno będzie jasne - zależy mi na Tobie, czuję się tak samo, jak ty do mnie. Po prostu potrzebuje…chwili na ogarnięcie tego — potrzebował czasu na pełne ułożenie sobie tego w głowie, aby nie wrzucić chłopaka w krzywą dla niego sytuację, z Elliot’em zagubionym ze swoimi uczuciami — Z Tobą. Nawet przy lepieniu bałwana — wymamrotał, jakby było mu wstyd przyznać, że chce skorzystać ze wsparcia ze strony Sullivan’a. Jednak nim ten zdążył coś odpowiedzieć na jego nieudolną próbę komunikacji, włączył suszarkę, aby przy delikatnym ugniataniu włosów je wysuszyć.
____Był zadowolony z siebie. Zdążył zapomnieć o tym, że Arthur teoretycznie był na niego obrażony, kiedy miał szansę patrzeć na nieco mocniej falujące się teraz włosy, nie tracąc na swojej miękkości, a wręcz zyskując na ‘fluff effect’, parę razy przeczesując je palcami, aby przyglądać się, jak płynnie opadają
____ — No spójrz na siebie! Nadałbyś się teraz na modela szamponu Artie — bardzo chętnie jeszcze raz, czy może parę, zająłby się włosami chłopaka, skoro to świadczyło o szansie zadbania o niego nawet w tak prymitywny sposób, jako nieme odwdzięczenie się za to, co ten robił dla niego. Marne w porównaniu, ale był to jeden z wielu sposobów, jakie mógł dodać do swojej listy — Będziesz najprzystojniejszym lepiaczem bałwanów w całym Stasand, na pewno — sam sobie przytaknął głową, pewnie popierając swoje słowa — A akurat czas wyjść na dwór — podciągnął go przez złapanie za dłoń i przed wypuszczeniem, przysunął do siebie, aby znowu zostawić buziaka i przyłożyć palec do czoła między brwiami, aby zniwelować tam zmarszczki zdenerwowania — Ubieramy się i do ogrodu, panie Sullivanie — jego suche teksty może i mu nie pomagały, ale zdecydowanie dodawały ślepej pewności siebie i w to, że uda mu się udobruchać chłopaka.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nastroszonego Arthur’a nie tak łatwo było udobruchać. Elliot mógł sobie robić słodkie oczy i zapewniać wyjątkowo relaksujący masaż ramion, ale Sullivan nie zamierzał się ugiąć, nie kiedy, w swojej opini, miał pełne prawo do złości.
Arthur... Nie mógł tak funkcjonować. Nie mógł polegać na niedomówieniach i strzępach niedokończonych konwersacji.
I nawet jeśli Elliot przyznawał, że odwzajemniał uczucia Arthur’a i to zalewało szczęściem serce Arthur’a, to nie oto w tym wszystkim chodziło. Nie o wyznanie miłości, a raczej o sposób w jaki Elliot podchodził do rozmowy o ten temat. Na jakikolwiek głębszy temat, w zasadzie. Tak jak teraz! Zanim Arthur nawet zdążył cokolwiek odpowiedzieć na temat wspólnej pracy nad zrozumieniem uczuć Elliot’a ten cholerny cwel włączył suszarkę!
No jak pierdolę...
Arthur był gotowy go udusić i tylko ostatkiem samokontroli powstrzymał się przed eksplodowaniem na Elliot’a. Zamiast tego wziął głęboki, powolny oddech. Musiał spokojnie wyjaśnić - albo Elliot nie był w ogóle przyzwyczajony do głębszych konwersacji, albo zrywał ze swoimi dziewczynami dużo szybciej niż się Arthur’owi wydawało... A raczej one zrywały z nim, bo doprowadzał je do szewskiej pasji.
-Elliot… „Gadanie” jest nieodstępną częścią jakiejkolwiek komunikacji. Mówiłem ci, że jeśli TO –wskazał palcem najpierw na siebie, a potem na chłopaka. –... Ma jakkolwiek funkcjonować, to musisz ze mną rozmawiać, prawda? –westchnął ciężko, zakładając ramiona na piersi i wbijając twardy, niewzruszony wzrok w Crowley’a... Nawet jeśli z głową odgiętą do tyłu, patrząc na chłopaka od dołu, najpewniej najbardziej groźnie nie wyglądał.
-Bo... Jeśli zawsze się będziesz wykręcał i unikał konwersacji na jakikolwiek cięższy temat, to długo tak nie pociągniemy. Ja nie będę w stanie długo tak pociągnąć, nieważne, jak bardzo mi na tobie zależy... –Arthur nie potrafił czytać ciszy. Wiedział, że są ludzie, którzy potrafią – którzy nie potrzebują rozmów i dyskusji by jakoś funkcjonować w związku, ale Arthur... Wiedział, że w jego przypadku daleko to nie zaprowadzi. Że będzie się ciągle złościł, że będzie się czuł zraniony... Może to lekko hipokryzja z jego strony, bo wciąż tak wielu rzeczy nie powiedział Elliot’owi, ale... Chodziło o to, że gdyby ten zapytał, Arthur najpewniej byłby gotowy odpowiedzieć. Albo przyznać się do tego, że nie ma odpowiedzi, a nie wykręcałby się od niej jak od ognia, bez bezpośredniej konfrontacji z tematem. To te wykręty, to... ignorowanie sullivanowego zmartwienia i wątpliwości ze strony Elliot’a, najbardziej w niego bodło.
-Kiedy mnie zbywasz, albo zmieniasz temat, albo udajesz, jakby rozmowy wcale nie było... To naprawdę boli, Elliot. A ja nie jestem dobry w czytaniu ciszy. Skąd mam wiedzieć, czy chcesz robić ze mną cokolwiek, kiedy mam świadomość, że nie powiesz na głos jakby było inaczej?/b]
-[b]Jak mam niby przyjść do ciebie z jakimkolwiek problemem, kiedy ty nie chcesz przedyskutować żadnych, nawet tych lżejszych ze swoich? Mówiłem ci kiedyś, że jest okej jeśli nie chcesz o czymś rozmawiać i mi o tym powiesz... Ale kiedy czymś o czym nie chcesz rozmawiać jest dosłownie każda poważniejsza sprawa... –Arthur znowu się produkował. Znowu dużo mówił. Znowu wywlekał. Ale ktoś musiał. Nie potrafił wyjaśnić jak się czuje w kilku prostych zdaniach, nie tak, żeby Elliot zrozumiał. Żeby wszystko było jasne. Żeby wiedział jak Arthur się czuje, kiedy ten się wykręca niczym węgorz od jakiekolwiek znaczącej rozmowy.
-Zajebiemy się tak, Ellie. Będziemy tylko chodzić wokół siebie na palcach, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś nie tak, żeby nie wejść za głęboko i jeśli... Jeśli nawet nie możesz ze mną szczerze porozmawiać o tym ile pijesz na imprezach, czy coś w tym stylu, to jaki jest w tym sens? –tu i teraz nie było problemem. Ale ich przyszłość? Za pół roku? Rok? O ile w ogóle wytrzymają tak długo razem. Prędzej czy później ugryzie ich to w tyłek
-Nie oczekuję jakiś deklaracji czy coś, ale kiedy spędzam pięć minut próbując rozpocząć rozmowę na jakiś temat, a w zamian ty tylko uciekasz, nie mówiąc mi nawet, że nie wiesz jak o tym rozmawiać, a tylko się wykręcając, albo co gorsza, włączając cholerną suszarkę to... To jest naprawdę nieprzyjemne. I boli Elliot. Naprawdę boli. –bo czuł się zignorowany. Olany. Niewysłuchany. Jakby nie zasługiwał na odpowiedź.
Powiedziawszy co chciał powiedzieć, w końcu zerknął na swoje ustylizowane odbicie w lustrze. Wyglądał... inaczej. Nie był pewien, czy to było dobre inaczej, ale... Chyba tak. Zresztą Elliot je ułożył, także... Fryzura od razu zdobywała bonusowe punkty. Właściwie to im dłużej na nie patrzył, tym bardziej się przekonywał, ale...
-Jestem za niski na modela czegokolwiek – westchnął ciężko, po czym podniósł się ze swojego krzesła. –Ale wyglądają dobrzee –przyznał. –nie wiem czego tam użyłeś, ale chyba zadziałało –uśmiechnął się słabo do wyższego chłopaka, a potem ruszył do sypialni.
-Pożysz mi swoje dresy? –spodnie, które dostały mu się od Nigel’a, definitywnie nie nadawały się do żadnego śniegowego biznesu.
Bo tak, nawet po tych wszystkich pogaduszkach, zamierzał ulepić tego cholernego bałwana, skoro Elliot podobno chciał to zrobić.
I rzeczywiście kilka minut później, ubrany i opatulony płaszczem Arthur był na dworze, z zapałem turlając coraz to powiększającą się śniegową kulkę po ziemi w coraz to bardziej przemakających rękawiczkach.
-Musimy ulepić największego w sąsiedzwie –pouczył Crowley’a. –Takiego, żeby tym wymoczkom z naprzeciwka gały wyszły na zewnątz – przez „wymoczki” miał na myśli parę ledwo co nastolatków z naprzeciwka, które zbudowały niewielkiego bałwana zanim Artie i Ellie wogóle pomyślili o wstawaniu z łóżka. –U nas w sąsiedztwie zawsze są takie małe, nieoficjalne zawody na najlepszego bałwana... Liam i ja i wujek Charlie od lat utrzymujemy się w czołówce –nie wygrywali tylko i wyłącznie dlatego, że nie było oficjalnego wygranego. Co prawda w Elliot’owej dzielnicy najpewniej takiego układu nie było, ale hej, zawsze go mogli zapoczątkować.
-Masz jakieś marchewki w domu?-jeśli nie, to trzeba będzie zrobić nos z patyczka, albbo kamyczków... Tak czy siak będzie świetnie.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Wiedział, że Arthur ma rację, jak zwykle w końcu. Komunikacja była podstawą jakiejkolwiek, zdrowej relacji. Problem leżał w tym, że Elliot nie był do tego przyzwyczajony, nie był tego nauczony. Bycie Crowley’em wiązało się ze zduszaniem problemów, radzenie sobie samodzielnie, a najlepiej kompletne zanegowanie tego, co męczyło. Mały Elliot za płacz dostawał po rękach i hasło ’ja nie będę wychowywał takiej sieroty’, co działało wręcz niezawodnie na pływaka, który wtedy chciał jak najbardziej i mocniej zyskać w oczach swojego ojca. Elliot da sobie radę sam z problemami, zawsze musiał, to i teraz da radę. W takim nastawieniu się wychował i takie było dosłownie zapisane w jego kodzie genetycznym. Ukazanie emocji było oznaką słabości, a pływak nie został wychowany na słabego mężczyznę, prawda? Był jak swój ojciec - niewzruszony i nieprzejmujący się innymi. Przynajmniej tego kiedyś chciał i tego się od niego oczekiwało.____Ale najbardziej chyba trafił go fakt, że Arthur odbierał to w inny sposób. Arthur brał winę na siebie, a raczej uważał, że celem Elliot’a jest zignorowanie go, może irytacja z jego zamartwienia. A tak nie było, zdecydowanie tak nie było - nie był zirytowany, tylko… przestraszony. Bał się, że jak się w pełni otworzy, to na pewno zniechęci go do siebie, odsunie. Dał już wystarczająco powodów, żeby to zrobić, a Sullivan wciąż przy nim został, ale obawiał się, że to byłaby ta ostatnia kropla w czarze goryczy
____ — Arthur tu naprawdę nie chodzi o Ciebie… domyślam się, że musi tak to wyglądać, ale- ale tak nie jest — powolnie przeczesywał jego kosmyki, kojąco dla siebie, jak i dla niższego — Po prostu… powiem Ci, ale później, okej? Może tak być? — komunikacja, tego chcieli. Skoro floreciście wystarczyło, że Elliot zakomunikuje chęć późniejszej dyskusji, to zamierzał zaoferować właśnie to. Przynajmniej małymi, powolnymi krokami. Kiedy było to później? Tego jeszcze nie wiedział - wszystko zależało od odpowiedniej sytuacji, o ile taka się znajdzie.
____Z lekkim uśmiechem przyglądał się chłopakowi, kiedy ten oceniał jego ciężką (wcale nie - była prosta i przyjemna) pracę. A co do modelarstwa - miał w nosie wzrost. Zrobiłby najlepsze portfolio i reklamę, gdyby tylko potrafił, bo w jego oczach Arthur definitywnie pasował na umieszczenie w stronie magazynu.
____Niepewny uśmiech jasno dał mu znać, że sprawa nie była skończona, czego oczywiście był świadom, ale nie znosił, jak Sullivan źle się czuł, szczególnie przez niego - co zdarzało się zadziwiająco często, jak na to, że Elliot chciał tego uniknąć. Nie mógł wiele zrobić - już “pogadali” i na daną chwilę tyle musiało starczyć - nie licząc metody, która była mu najlepiej znana. Wyszedł zaraz za nim i przytulił od tyłu, splatając ze sobą dłonie w jego pasie i oparł brodę na jego głowie
____ — Chcesz coś do pary do tej bluzy, czy cokolwiek da sobie radę? — uśmiechnął się pod nosem, ale chwilę później, po zostawieniu buziaka na czubku głowy, odsunął się i przeszukał szafę w poszukiwaniu jakiś grubszych dresów, żeby Arthur na pewno nie zmarzł na chłodzie. Wybrał też coś dla siebie i po szybkim przebraniu się znaleźli się na dworze - Arthur w jego ciuchach i swoim płaszczu, a Elliot z losowych dresach, kurtce i szalikiem ciasno związanym dookoła, żeby dać sobie przynajmniej iluzję nadmiaru ciepła. Szalik bardzo dobrze się sprawdzał, niezależnie od tego, czy było to dzięki materiałowi, czy myśli, że dostał go od Sullivan’a.
____ — Zapewnię Cię Artie, że te ‘wymoczki’ szczerze będą miały naszego bałwana w nosie — parsknął, tocząc własną kulę gołymi rękoma. Miał rękawiczki, oczywiście, że miał - ale zapomniał ich zabrać nim wyszli na ogród, a teraz był zbyt dumny, żeby udowodnić, że chłód śniegu to dla niego za dużo. Dopóki miał czerwone, a nie sine dłonie, wszystko było w porządku - raz na jakiś czas i tak ogrzewał je sobie to pod szalikiem, to po prostu zostawiając na chwilę swoją kulę w spokoju — Ale tradycja, to tradycja. Teraz my musimy być w czołówce — samo wspomnienie wydawało mu się przesłodkie. Fakt, że co roku Arthur z bliską rodziną lepili bałwana, był taki niewinny i taki prosty. Biło od niego ciepło rodzinne, którego Crowley zwyczajnie w świecie, w głębi swojego serca, zazdrościł. Sam by tak chciał spędzać swoje dziecięce lata, jako dziecko lepiąc bałwana tylko ze znajomymi, co zwykle kończyło się bitwą na śnieżki. Nie pomyślał nawet o tym, że nagłe pojawienie się bałwana w ich ogrodzie może być uznane za podejrzane przez jego rodziców, szczególnie ojca. Oboje też domyśleliby się, kto go zrobił, mając do tego diametralnie sprzeczne ze sobą podejścia.
____ — Kiedy dokładnie chcesz jechać do Arizony? — zapytał po postawieniu drugiej kuli. Przerwa zimowa teoretycznie już nawet trwała, choć bardziej dopiero przeszli przez jej świąteczną część. Rodziców już przekonał, lekkim kłamstwem - nawet nie lekkim, bo zwyczajnie skłamał o wszystkim, nie licząc okolicy, w jaką się wybiera. Okej, gdyby mama wiedziała, to nic by się nie stało, ale wystarczy, że doszłoby do jakiegoś niedomówienia między nią a ojcem i doszłoby do katastrofy. Elliot był tego pewien. Więc wolał temu zapobiec, nim cokolwiek miało okazję wyjść na wierzch, a on musiałby wykopać swój własny grób.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
„Później” powiedział Elliot. „Później”. Dobre sobie. Arthur miał nieprzyjemne, dogłębne wrażenie, że Crowley’owe „później” tak naprawdę oznacza „nigdy” i zostało wypowiedziane tylko i wyłącznie po to, żeby uspokoić Sullivan’a i zakończyć temat bez wywołania erupcji wściekłego, irlandzkiego wulkanu. Nie mieli wrócić do tematu, a przynajmniej ku własnemu rozczarowaniu miał Arthur wrażenie.
Nic jednak nie powiedział – był zmęczony tym tematem. Nic z tego co mówił, nie wydawało się do Elliot’a trafiać. Ten w ogóle nie brał tego do serca, co gorsza, nawet nie próbował. I to chyba w Arthur’a uderzało najbardziej i sprawiało, że zalała go taka fala gorzkiego rozczarowania.
Zwłaszcza, że się przez to naprawdę bał. Na przyszłość. Na to, że już... Już zawsze tak będzie. I że po tym wszystkim... To to postawi między nimi taką nieprzekakiwalną barierę, a nie te wszystkie przeszkody, które już przekroczyli. Bał się, że prędzej czy później go to złamie.
Nic więcej jednak nie mógł zrobić, prawda? Powiedział Elliot’owi jak się z tym czuje. DWA RAZY. I jako, że nic z tego nie wynikło, cóż. Mógł tylko zaakceptować porażkę, nawet jeśli fakt ten definitywnie nie poprawiał mu zkwaśniałego humoru (chociaż udawał, że jest inaczej przed Crowley’em bo był już niemiłosiernie zmęczony i zfrustrowany całą tą sytuacją).
-Elliot. Idziemy lepić bałwana... To nie cholerny pokaz mody –wywrócił oczami. Jakby Arthur’a na codzień obchodziło czy jego garderoba jest jakkolwiek skoordynowana... Nigel nie bez powodu załamywał nad nim ręce i planował totalny make-over... Na który Sullivan nie zamierzał pozwalać. –Także... Dawaj co leci –i co nie spadnie Arthur’owi z tyłka przez różnicę rozmiarów. Cholerny Simons... W swoich jeansach, w których chciał początkowo iść na Sylwestra, nie musiałby się tym martwić.
Kiedy znaleźli się na dworze, Arthur wciąż był zdenerwowany, ale był również bardzo skupiony na budowie bałwana, niż na swojej złości. Traktował ten biznes poważnie, okej? Pijany, czy trzeźwy, to była TRADYCJA. I nawet jeśli Arthur nie był ze swoją rodziną... Mógł ją poczynić z Elliot’em i nie zamierzał ich wcześniejszej ...kłótni? ...dyskusji? zepsuć tego doświadczenia.
-Elliot... Gdzie są twoje rękawiczki? –zapytał, wykopując spod śniegu jakieś zapomniane na trawniki kamyczki na bałwanowe guziki. Crowley wylazł z gołymi rękami... Arthur nie był pewien, czy celowo, czy nie, ale... –Planujesz odmrozić sobie palce, czy coś?-zerknął na chłopaka, decydując, że ma wystarczająco dużo kamieni i przenosząc swoją uwagę na suche paktyki zagubione w żywopłocie..
Kiedy Elliot kończył składać bałwana z trzech kulek, które wspólnie utoczyli, Arthur zabrał się za dekoracje – koniec końców skończyli z dość sporym bałwanem o dyspropocjonalnie krótkich rączkach i z krzywym, kamienistym uśmiechem.
-Jakos za dwa, trzy dni jesli ci pasuje? Dzwonilem do wiezienia i powinni mnie wpuscic na wizytacje, ale... -westchnal cicho. Jesli mial byc szczery naprawde sie ta wycieczka stresowal i bal sie spotkania z ojcem... -Myslalem zeby po drodze troche pozwiedzac -i tak jazda do Arizony zajmie pare dni, wiec rownie dobrze mogli cos zobaczyc po drodze.
Odwrocil sie z powrotem w kierunku balwana.
-Hmm... Jakieś pomysły na imię? –zapytał, drapiąc się po brodzie w zamyśleniu. –Ja proponuje... Hmmm... Pierre. Definitywnie wygląda na Pierre’a. Albo... Może... Alfonso? Co myślisz, Ellie? –wymamrotał, po chwili zastanowienia, tylko po to, żeby chwilę później schować się za bałwanem, zebrać odrobinę śniegu pozostałego po obronie w dłonie i...
Cisnąć nim prosto w Elliot’a. Trochę w ramach żartu, trochę w ramach zemsty za strany na spokoju ducha tego ranka. Tsa. Pływakowi się należało... Jak nic! Za straty moralne!
-Ha! Broń się, Crowley! –krzyknął, szczerząc się nieco maniakalnie. Tsa, było to okropnie dziecinne, ale hej... Nikt im nie bronił, prawda? Własnie. Zasługiwali na chwilę relaksu i zabawy, nawet jeśli nie była dojrzała, czy poważna...
Za pierwszym pociskiem poleciały kolejne. Jeden za drugim, z zaskakującą (jak na Arthur’a) celnością, wynikającą głównie z częstotliwości rzutów, bądźmy szczerzy. Z tego co widział (bo mniej więcej dwa rzuty w ten nieprzewidziany atak, zaczął uciekać w strachu przed odpłatą ze strony Crowley’a), pociski trafiły kolejno w ramię, a potem... W twarz Elliot’a. Przez chwilę czuł się z tym źle, ale potem przypomniał sobie, że wciąż był na Crowley’a zły, a śnieżki które zrobił były bardzo luźne, także... Nie natarł go śniegiem, ani nie rzucił takiej zlodowaciałej, także nie miał sobie nic do zarzucenia... Potem się upewni czy wszystko jest w porządku... To jest kiedy bitwa zostanie zakończona (i wygra, oczywiście... nie mogło być inaczej!).
Skupił się na ucieczce, która ze względu na sięgajacy do połowy łydki śnieg nie była najłatwiejsza... Prędzej czy później albo miał się podknąć, albo mający dłuższe nogi Elliot miał go dogonić, zwłaszcza, że Arthur nie znał podwórka Crowley’ów – ogródek dookoła i na tyle domu, był dość spory, tu i ówdzie rosły krzaki i drzewka... Nie było jednak jakiejś wyjątkowo dobrej kryjówki.[/i]
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____ — No… tak jakoś, wiesz. Stwierdziłem, że nie ma co ich moczyć — tradycyjnie wpadł na jak najlepszy powód, który zdecydowanie przekona Sullivan’a co do jego powodu. Wcale się nie domyśli, że zapomniał ich wyjąć z małej szafki przy wejściu do domu. Ale było w tym odrobinę prawdy - Elliot wolał mieć zamarznięte dłonie, niż denerwować się na wiecznie wpadający pod rękawy czy same rękawiczki śnieg.____W czasie, kiedy szukał w domu czegoś na użycie jako nos dla bałwana - skończył na tej marchewce, którą udało mu się wygrzebać z lodówki - Arthur zdążył przyzdobić całą twarz bałwana. Zabrał jeszcze starą czapkę, którą nosił za dzieciaka i usadził ją idealnie na środku głowy ich stworzonego dzieła, a potem ostrożnie umiejscowił marchew tak, żeby górna kula się przypadkiem nie rozpadła
____ — Może być. Przyjechać wtedy po Ciebie tak o… wpół do siódmej? Lepiej wyjechać wcześnie — tak przynajmniej założył, skoro czeka ich spora droga. I tak będą musieli się zatrzymać raz w drodze, bo dojechanie w jeden dzień graniczyło z cudem, nawet jeśli wymienialiby się za kółkiem. Musieliby jechać non stop, bez żadnego postoju — Okej, jasne. To podjedziemy rano zatankować, kupimy coś na drogę, a potem czas pokaże — uśmiechnął się lekko na samą myśl o wspólnej wycieczce. Cel może nie był niesamowicie pocieszny - Arthur zobaczy swojego ojca, fajnie. Ale zobaczy go za kratkami. Elliot mógł się jedynie domyślać, że nie jest to wymarzony sposób spędzenia czasu ze swoją rodziną.
____ — Hm… niech będzie Pierre. Pasuje, Pierre — stwierdził z przedramatyzowanym, francuskim akcentem i był zdecydowanie zbyt zaabsorbowany dopasowywaniem imienia do bałwana, jak i podziwianiem ich tworu, że nie zauważył, kiedy Sullivan zniknął za bałwanem, w podejrzliwej ciszy. Kiedy już zwrócił uwagę na to, że coś się zmieniło, coś nie pasuje, to było za późno. Dostał śniegiem w ramię, a potem prosto w twarz. W twarz. Z niedowierzaniem rozdziawił usta z oszołomionym śmiechem, zimnymi dłońmi ścierając śnieg sobie z oczu.
____ — Oh, pożałujesz tego, Sullivan! — przy spokojnym, ale stanowczym kroku, schylił się po śnieg, aby uformować go w niewielką kulkę i rzucić nią prosto w skierowane w jego stronę plecy. Brał coraz to większe kroki, ignorując spowalniający go śnieg i zmierzał w stronę uciekającego chłopaka. Arthur zapomniał o dwóch sprawach - Elliot grał w niejeden sport wymagający celności, i że byli w jego ogródku. Znał go jak własną kieszeń. Z pewnością nabrał tempa, szybko sklejając ze sobą kolejną śnieżkę i ciskając nią w stronę Sullivan’a, który szczęśliwie jej uniknął, a to tylko zachęciło Crowley’a do zmniejszenia dystansu między nimi. W paru kolejnych, szybkich i sporych krokach znalazł się zaraz za nim, chwytając w pasie i zatrzymując jego upadające ciało centymetry przed śniegiem.
____ — Ja rozumiem wszystko, Artie. Ale żeby tak atakować mój główny dorobek? Brak mi słów — kliknął językiem i pociągnął go na nowo do góry i dał stanąć na równe nogi, dając to fałszywe poczucie bezpieczeństwa — Nie wiem, czy to można w ogóle wybaczyć… — westchnął dramatycznie, już odchodząc, aby zaraz obrócić się znowu w jego stronę i zwinnym ruchem obalić ich obu prosto w grubą warstwę śniegu przez większego pohamowania. Samego Arthur’a nie wrzuciłby prosto w ten mróz - byłoby mu trochę głupio i czułby się źle, ale ich razem to już inna historia. Trochę dostało się prosto pod jego kurtkę, nieprzyjemnie mocząc koszulkę i samą skórę, ale nie miał czasu się tym przejmować, kiedy leżał obok Sullivan’a, zaraz podnosząc się na jednym łokciu, aby być nieco nad nim — Byłeś blisko, to na pewno — uśmiechnął się złośliwie, bo florecista naprawdę dał radę podjąć walkę, która od samego początku nie była do końca wyrównana.
____Jedną z lodowatych dłoni oparł na równie chłodnym policzku Arthur’a, z odrobiną wredoty za tym, skoro już sobie nawzajem dokuczali. Niewiele jednak było w tym złośliwości, kiedy przysunął się do niego i najpierw cmoknął jego usta, zaraz je łącząc w nieco dłuższym pocałunku. Byli u niego w ogrodzie, za płotem - nie licząc części otwartej na las - i nikogo oprócz nich nie było w domu. Nie było szansy, żeby ktoś ich zauważył i Elliot zamierzał wykorzystać ten moment swobody na otwartym powietrzu
____ — Zimno, w śniegu jesteśmy, a ty całować się chcesz, Artie? No wiesz ty co — oburzył się wciąż z uśmiechem na twarzy — I to tak przed Pierrem? Arthur… — szepnął, jakby bałwan faktycznie ich słyszał i obserwował. Podniósł się w końcu na nogi, ‘przypadkiem’ sypiąc odrobinę śniegu na Sullivan’a, któremu zaraz pomógł wstać, po czym skierował się w stronę domu, kiedy mróz i roztopiony śnieg zaczynały srogo dawać o sobie znać.
____ — Nie wiem, jak Tobie, ale mi? Mnie już jest zimno. Pierre jest gotowy i ładnie sobie wygląda, a ja teraz wolałbym się wygrzewać z kimś pod kocem w salonie — pośrednio zaproponował, rzucając przy okazji znaczące spojrzenie, kiedy stawiał nieznośnie powolne kroki do drzwi tarasowych — Jak fajnie by było, gdyby ktoś też chciał się przebrać, wypić kakao lub gorącą kawę i coś obejrzeć — rozmyślał na głos, mówiąc na tyle głośno, aby Sullivan na pewno go słyszał.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jakoś nie był przekonany jeśli o Elliot’ową wymówkę względem rękawiczek idzie, ale nic na ten temat nie powiedział – pokręcił tylko głową z niedowierzaniem. Elliot był mimo wszystko dorosły – gdyby chciał rękawiczki, to by je założył, czyż nie? Właśnie.
-W pół do siódmej brzmi dobrze... I naprawdę myślisz, że Debbie pozwoli nam jechać gdziekolwiek bez zapasów na kilka dni? Już się zabrała za przygotowanie suchego prowiantu –uśmiechnął się nieco krzywo. Chciał jakoś rozluźnić sytuację, sprawić, że będzie w jego własnych oczach wyglądała mniej poważnie, ale... –Nie widzialem mojego ojca od wakacji Ellie –wymamrotał po chwili cicho, jakby wbrew sobie.
-Napisałem mu... Napisałem mu naprawdę sporo wkurwionych listów, ale... Ale on odpowiedział tylko raz. Nie wiem nawet czy nie przejedziemy tej całej drogi na darmo, bo nie będzie chciał mnie oglądać –Arthur nie był pewien czemu ojciec trzymał taki dystans. Czy Morton dotrzymał swojej obietnicy i coś mu powiedział? Albo był wkurzony na Arthur’a za te wszystkie gorzkie, nieprzyjemne słowa, które Sullivan junior przeniósł na papier? A może po prostu nie kontaktował się z Arthur’em z innego powodu?
Student historii nie miał bladego pojęcia i to go w tym wszystkim najbardziej martwiło. W przeciwieństwie do młodszego parę lat Liam’a, Arthur zawsze był bliżej z matką niż z ojcem, ale patrząc na sytuację obiektywnie, jego relacja z rodzicielem nie była najgorsza. Kiedy ten był w domu, spędzali razem czas, choć im starszy Arthur się stawał, tym mniej wspólnych tematów i zainteresowań mieli... A jednak Arthur’owi zależało na jego opinii. Aprobacie. Nawet po tym cholernym złamanym nosie i gorzkich słowach, które wtedy padły, wciaż go na swój sposób szanował. To jest do momentu, w którym szydło nie wyszło z worka i nie okazało się, że całe ich życie było jednym, wielkim kłamstwem.
-Ale jeśli tak będzie... To przynajmniej będziemy mieli wycieczkę. Nigdy nie byłem w Arizonie –dodał, przygryzając wargę.
Cóż, tyle dobrze, że bitwa na śnieżki, w którą zaraz się zaangażowali, na dobre go rozproszyła, skutecznie odciągając jego uwagę od nieprzyjemnych myśli związanych z jego ojcem.
Nim zorientoował się, co się właściwie dzieje, silne ramię złapało go w pasie, wybijając z rytmu, a Arthur stracił grunt pod nogami. Niezpiecznie się zachwiał, ale zanim zdążył się przewrócić, Elliot ztrzymał go w powietrzu.
-Już ci mówiłem, że twoja twarz to nie twój główny dorobek –wywrócił oczami. Już to dzisiaj przerabiali! –To jest –położył jedną z rąk na klatce piersiowej Elliot’a, w miejscu, w którym weedług jego miernej znajomości anatomi, powinno się znajdować serce pływaka. Już chciał dodać coś jeszcze, kiedy...
-Elliot! –zaskrzeczał, kiedy upadali na ziemię. Zaskoczony, zderzył się z zimnym śniegiem, wyrzucając z siebię litanię przekleństw. Zimno! I mokro! I śnieg mu wpadł do butów! Brrrr! Oburzony, już chciał zwyzywać Crowley’a od szuj przebrzydłych, ale ten...
Go powstrzymał. I to w sposób, który sprawił, że Arthur zapomniał, że tak czy siak miał być na niego zły... Eliot go całował. A Arthur? Arthur jakby roztapiał się pod jego dotykiem i nawet fakt, że ręka pływaka była lodowata nieszczególnie mu przeszkadzał. Nie był to najdłuższy, ani najbardziej romantyczny pocałunek, ale w zupełności wystarczył, żeby jakiekolwiek pozostalości złości i zdenerwowania wyparowały Sullivan’owi z głowy. Boże jak on bardzo chciał bliskości Elliot’a... Za każdym razem, kiedy ten go całował w Arthur’a ta świadomość uderzała w Arthur’a ze zdwojoną siłą. Chociaż nie tylko wtedy. Kiedy trzymali się za ręce, kiedy poprzedniego wieczoru tańczyli, kiedy się przytulali...
Szermierz był z natury raczej prostą istotą i naprawdę, do szczęścia wiele nie było mu potrzebnego. Wystarczyło, że Crowley był obok, naprawdę.
-To ty mnie pocałoweś –wymamrotał -I założę się, że Pierre bardzo lubi to co widzi –dodał, zaciskając rękę na pole kurtce Crowley’a i przyciągając go do siebie jeszcze raz, po to, żeby zaraz złączyć ich usta z cichym, zduszonym pomrukiem. Naprawdę... Co ten Crowley z nim robił? Powinien bardziej martwić się tym, że ktoś może ich zobaczyć, albo coś, ale zamiast tego... Zamiast tego tylko chciał więcej.
Kiedy Elliot się podniósł, Arthur, wciąż nieco rozproszony, zaakceptował wyciągniętą w swoim kierunku dłoń i podniósł się na nogi. Cały był w śniegu – topiącym się przez co jeggo spodnie i płaszcz nieprzyjemnie przemakały.
-Powinniśmy dorobić mu wąsa –wymamrotał, skinąwszy głową w kierunku Pierre’a. ale nieszczególnie się przy tym upierał, bo nie był pewien jak dorobić bałwanowi takowego. Może jakby mieli jakiś węgiel albo coś? Ale wtedy nie byłby to taki francuski wąs, a raczej taki adolfowaty, a lepiej uniknąć posądzeń o nazistowskie sympatie ze strony sąsiadów.-Nie mam bladego pojęcia o kim mówsz... Pierre się roztopi jeśli wylejesz na niego kakao –zamrugał aktorsko rzęsami, ale mimo swoich słów zaczął zmierzać za Elliot’em w kierunku domu.
Definitywnie nie pogardziłby ubraniami na zmianę. Ani kocem. Ani kakaem... Ale on i Elliot jak zwykle pogrywali w jakieś gierki słowne, jak to lubili robić. Arthur nie zamierzał jednak angażować się na tyle głęboko, by opóźnić powrót do domu, bo było mu cóż - najzwyczajniej w świecie zimno.
I kiedy kilka minut później, po rozwieszeniu przemokniętych ubrań na kaloryferze i przebraniu się w mięciutki, Elliot’owy sweter i kolejną parą jeansów, ściskając w przemarzniętych dłoniach kubek z gorącym kakaem, owinął się kucykiem i zwinął w kłębek na kanapie... Cóż, przedstawiał sobą całe sto siedemdziesiąt trzy centymetry wymęczonego szczęścia.
-Jak twoje ręce, Ellie? –zapytał, wychodzącego właśnie z kuchni Elliot’a. Martwił się, okej? Tylko jakiś odmrożeń im do szczęścia brakowało.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Racja. Debbie pewnie przyszykuje im cały bufet, że ledwo co pomieszczą się w samochodzie, skoro będzie tam żarcie, a jeszcze muszą wsadzić tam swój niezbędny bagaż. Przynajmniej trochę oszczędzą, o ile przed ich nosami - a bardziej motelami - nie znajdą się przepysznie pachnące i wyglądające restauracje, nieustannie robiące ochotę na zamówienie czegoś. ____Z dłońmi wciśniętymi głęboko pod pachy słuchał Arthur’a, przy okazji męcząc swoją wargę między zębami. Nie mógł sobie nawet wyobrazić tego, co chłopak w tej chwili czuł. Jego ojciec był w więzieniu, bez jakiegokolwiek kontaktu. Życie młodego Sullivan’a zostało wywrócone do góry nogami, cała ‘norma’, do której był przyzwyczajony, w jakiej żył cały ten czas, okazała się czymś nieprawdziwym. A teraz jeszcze czuł się ignorowany, choć brak odpowiedzi mógł być spowodowany wieloma sprawami - listy gdzieś przepadły, ojciec bał się coś napisać, jego odpowiedzi mogły równie dobrze zostać przechwycone przez kogoś wyżej, z nadzieją na ‘sekretne informacje’. Ale to nie zmieniało faktu, że Arthur był daleko i nie miał kontaktu z nikim z rodziny, tak zdążył wywnioskować Elliot po tym, co od niego słyszał i jaki smutny był, opowiadając o swoich wspomnieniach za dzieciaka
____ — Mam szansę jechać gdzieś z Tobą, na pewno nie będzie na darmo — uśmiechnął się lekko, bo mimo tego, że zostanie zbytym przez ojca Sullivan’a byłoby czymś okropnym, to naprawdę cieszył się, że ma okazję spędzić parę dni z Arthur’em, na wycieczce, jakby byli prawdziwą, stałą parą — Nie wiemy, co się stanie, ale i tak będzie warto. Moim zdaniem — dodał nieco mniej pewnie, bo w końcu nie był pewien, czy student podzielał zdanie. Cel wyjazdu trochę się dla nich różnił - Sullivan jechał do swojej rodziny, a Elliot jechał jedynie jako wsparcie. Nie miał takiego emocjonalnego związania z sytuacją, jak drugi.
____ — Nie jest jedynym. Ale na pewno głównym Artie — uśmiechnął się rozbawiony na wywrót oczami. I tak jak kolejny gest ze strony chłopaka był niesamowicie ckliwy i ‘cliché’, to Crowley poczuł ciepło rozlewające się w sercu, na którym była oparta dłoń niższego. Ten moment ulegnięcia jednak nie powstrzymał go przed wrzuceniem ich do śniegu, krzyk i nieustanne klęcie Sullivan’a wypełniał go dumą ze swojego niezwykle dziecinnego czynu.
____Elliot by kłamał, gdyby powiedział, że nie jest zadowolony z tego, jak działa na Sullivan’a. Mógł wręcz wyczuć, jak ten łagodnieje pod wpływem ich pocałunku, sprawiając, że Crowley chciał więcej. Chciał pozwolić mu w pełni się rozluźnić, żeby całkowicie mu zaufał i zapomniał o wszystkim, co go w danym momencie dręczyło. Jego ruchy nigdy nie były pospieszne i agresywne, jedynie wypełnione czułością i chęcią, próbą przekazania studentowi, ile ten dla niego znaczy
____ — Ja? W życiu — zaprzeczył w żywe oczy, zaraz zerkając na Pierre’a i zasłaniając usta dłonią, niczym oburzona szlachta — Arthur! Demoralizujesz biednego Pierre’a — z dumą użył jakże trudnego i profesjonalnego słowa, ale krótko mógł kontynuować swoją przezabawną tyradę, kiedy Sullivan wznowił pocałunek, wyduszając z Crowley’a wyciszone westchnięcie i bez oporów go odwzajemnił.
____ — Wąsa? Myślisz, że dorósł na tyle, aby mieć wąsa? — spojrzał badawczo na bałwana, dając mu zdecydowanie za dużo cech, jak na to, że był zwyczajną kupą śniegu. Bałwan i tak miał zaraz pójść w zapomnienie, kiedy Elliot dzielnie walczył o całą uwagę Arthur’a — No tak, kompletnie o tym nie pomyślałem! Będziesz musiał mi wystarczyć — westchnął z wymuszonym zawiedzeniem, ale kiedy ten tylko znalazł się w jego zasięgu, złapał go za przedramię i przyciągnął do siebie, wspólnie wchodząc do nagrzanego domu.
____Ich ciuchy wylądowały w pralni, a Elliot przebrał się w coś równie wygodnego, co poprzednie dresy, ale nieco bardziej codziennego. Jak się wygrzeją, to chcąc nie chcąc, będzie musiał podejść do Nigel’a… szczerze mu się nie chciało, teraz jeszcze, kiedy wrócili z dworu i uświadomił sobie, jak jest zimno na zewnątrz, to jego chęci były jeszcze mniejsze. Ale teraz był zajęty kończeniem sprzątania kuchni po kolejnych dwóch kubkach kakaa. Wracał właśnie do salonu, w planach mając grzecznie usiąść obok Sullivan’a, potencjalnie wepchnąć się pod koc, ale jego pytanie szybko zmieniło jego cele
____ — Właśnie coś… nie wiem, coś jest chyba nie tak — rozpoczął grę aktorską, zmartwiony podchodząc za studenta, aby za chwilę przemarzłe dłonie oprzeć na jego karku, nieznacznie wsuwając je pod materiał swetra — Czujesz? Coś tu nie gra chyba — brnął dalej, choć złośliwy uśmiech już dawno zawitał na jego twarzy, kiedy dalej denerwował niższego studenta. Jego dziecinność, kiedy był sam na sam z Sullivan’em była wręcz zaskakująca, ale zasługą była swoboda, jaką czuł, kiedy przy nim był. Że nie musiał odgrywać kogoś groźnego i stereotypowego rich-kid, na którego był cały ten czas wychowywany.
____ — Nigdy Ci nic nie mówię Arthur, bo nie umiem — siedzieli w salonie, z włączonym telewizorem i mało angażującym serialem na ekranie, kiedy Elliot stwierdził, że jego znienawidzone “później”, musiało kiedyś nadejść. Inaczej straciłby w pełni w oczach Sullivan’a. Zostało mu liczyć, że ten będzie bardziej zainteresowany akcją programu lub swoim piciem, niż pływakiem, którego schowana pod kocem noga nie umiała ustać w miejscu, a zaczerwienione od mrozu palce były maltretowane przez skubanie skórek paznokciem — Jestem Crowley’em. Crowley’owie nie mają problemów. A jak mają, to radzą sobie z nimi sami — zaśmiał się z niedowierzaniem na własne słowa — Nie wolno płakać, nie wolno szukać pomocy. Crowley’owie nie są słabi — jego własne nazwisko zaczynało wybrzmiewać niczym obelga z jego ust, ale tak się czuł. Czuł, że jest niczym jakaś klątwa, obraza, a nie duma, której zawsze był uczony — Nigdy nie rozmawiałem o… sobie, o czymkolwiek. Nie z moim tatą, nie z moją mamą, a na pewno nie ze swoimi znajomymi — starał się wyjaśnić najlepiej, jak mógł przyczynę swojej trudności emocjonalnej, choć kiedy niechlujna sklejka słów wypływała z jego ust, zaczynał wątpić w swoją wiarygodność.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Lodowate ręce wylądowały na karku Arthur’a i gdyby biedak nie siedział w ciasno zwiniętym kocowym kokonie, to by aż podskoczył.
-Elliot, ty wredna małpo! – starał się wykręcić od jego lodowatego dotyku, manewrując szyją w sposób godny jakiegoś strusia albo coś w tym stylu. –Ja się o ciebie martwię, a ty mnie torturujesz! –obruszył się, posyłając Crowley’owi mordercze spojrzenie.
Jeśli Arthur miał być zupełnie szczery nie skupiał się szczególnie na telewizorze. Zamiast tego oparł się wygodnie na ramieniu Elliot’a, przymknął lekko powieki i pozwolił sobie na odrobinę relaksu, popijając powolutko kakałko. Cała ta zabawa na śniegu go wymęczyła! Zbudowanie Pierre’a wymagało dużo energii, okej? A on wciaż się nie zregenerował po potężnym porannym kacu, także...
Najpewniej prędzej czy później by tak zasnął, bo było mu wygodnie. Złość i zdenerowanie wyparowały z niego już na dworze, więc odpowiednie zmęczony, po prostu pozwolił sobie na chwilę relaksu, w której niesamowicie pomagała obecność Crowley’a. Arthur nie był pewien jak to działa, ale przy pływaku jakoś tak łatwiej było mu sobie odpuścić. Odpocząć.
Tylko, że Elliot zdecydował się odezwać i to co miał do powiedzenia... Od razu rozbudziło Sullivan’a. Na tyle, żeby podniósł się do pozycji siedzącej, przetarł oczy i zaczął słuchać z atencją wszystkiego co ten miał do powiedzenia. Bo było ważne i Elliot’owi wyraźnie nie przychodziło łatwo. Ale próbował... I to się liczyło najbardziej, bo Arthur w końcu błędnie zakładał, że ten już nigdy nie wróci do tematu. Mylił się... I musiał przyznać, że to było jedno z tych przyjemnych rozczarowań, bo jasnym było, że Crowley próbuje...
Dla niego. Dla Arthur’a. Dlatego, że to on prosił.
-Och, Ellie –Arthur ostrożnie odstawił kubek na stolik i odwrócił się w kierunku Elliot’a, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. –Spójrz na mnie –powiedział cichutko, biorąc twarz pływaka w dłonie i zmuszając go, żeby ten się odwrócił w jego kierunku. Przez chwilę po prostu na niego patrzył z taką... miękkością i ciepłem, które rzadko gościły w czekoladowych oczach Arthur’a. Zazwyczaj surowy i uparty, chyba tylko Crowley potrafił go tak rozbroić... I to z taką łatwością.
-Ja... Naprawdę... –przygryzł wargę, delikatnie gładząc kciukami policzki chłopaka. – Przykro mi z to słyszeć. Nikt nie powinien... Nie powinien być zostawiony sam ze swoimi problemami –zwłaszcza nie dziecko. Bo wychodziło na to, że Elliot’owi nigdy nie pozwalono na chwilę słabości, od niepamiętnych czasów. Przy... Przy nikim tak naprawdę. To nie mogło być łatwe, ba!, to musiało być cholernie trudne i Arthur’owi aż serce nieprzyjemnie się ściskało, na samą myśl, że Elliot mógł przez całe swoje życie liczyć tylko na siebie. To było okropnie nie fair.
Arthur chciał się stać dla Elliot’a osobą, której ten będzie mógł zaufać. Na której będzie mógł się oprzeć... Z którą po prostu będzie mógł porozmawiać o... może nie abosolutnie o wszystkim, to był zbyt ambitny cel, ale o rzeczach ważnych i ważniejszych. Wyglądało jednak na to, że to miało być dla nich obu trudniejsze zadanie, niż Arthur’owi na początku się wydawało.
-Ale... Ale w przeciwieństwie do twojego ojca, ja myślę, że szukanie pomocy... Nie jest słabością. Jest za to rzeczą, która wymaga niesamowitej odwagi. I ja... Ja też nie znoszę prosić o pomoc. Wręcz nie umiem tego zrobić –nawet w despracji nie poprosił Debbie o pomoc, ta zaoferowała ją sama. Nikomu nie powiedział o Morton’ie, mało kto wiedział o jego problemach rodzinnych – z wyłączeniem Nigel’a. Naprawdę, rozumiał w tym Elliot’a. Po części. No Elliot miał wyraźnie problem z poważnymi rozmowani na każdy temat.
-Teraz... Teraz już nie musisz sobie radzić sobie ze wszystkim sam, Elliot. I wiem, że to brzmi okropnie banalnie i cieńko i lipnie, ale... Naprawdę mam to na myśli. Chcę... Chcę być kimś na kim będziesz mógł się oprzeć. Z czasem –nie chciał za bardzo naciskać, ale wiedział, że on sam... naprawdę potrzebuje komunikacji. Nie był w stanie czytać z ciszy i niedopowiedzeń. Nawet jeśli teraz rozumiał lepiej, dlaczego Elliot’owi tak ciężko rozmawiać o... czymkolwiek. Po prostu nie był do tego przyzwyczajony. Pewnie nawet ciężko mu było ubrać w słowa to jak się czuje.
-Może... Może weźmy się za to małymi kroczkami, co? Bo... Nie chcę żebyś się czuł niekomfortowo. Ale też jak mówiłem, ja nie mogę funkcjonować bez komunikacji. Możemy zacznieć od drobnych rzeczy? Nie wiem, powiesz mi jak będziesz miał zły dzień, bo wykładowca cię wkrzurzył, albo nie wiem... Że lepienie bałwana wprawiło cię w dobry nastrój? –zapytał z nadzieją, lekko podnosząc się na kanapie i powoli, delikatnie całując Elliot’a. Przesunął jedną z rąk, ostrożnie wplątując ją we wciąż lekko wilgotne kosmyki włosów Crowley’a. Całował go delikatnie, ale też z taką niekrytą, stanowczą pewnością.
Wiedział, że Elliot był zestresowamy tą rozmową. Chciał go jakoś rozluźnić, pomóc mu się zrelaksować, pokazać, że przy Arthurze nie miał czym się denerwować. Na usta pchało mu się kolejne „kocham cię”, ale zdecydował się wstrzymać. Nie chciał nakładać na niego presji, nie chciał, żeby ten czuł się zmuszony odpowiadać, do momentu, w którym ten będzie czuł się z tym czuł naprawdę komfortowo.
Oferował mu kompromis. Oferował, wspólną pracą nad sytuacją. To powinno... To powinno być jakieś wyjście, prawda? Powoli przyzwyczaić Crowley’a do większego zaufania względem innym. Względem Arthur’a... Pewnie on sam nie raz, nie dwa będzie sfrustrowany, ale po prostu... Oboje będą musieli się jakoś do tego przyzwyczaić, prawda?
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____ — Ja szukam porady od mojej ulubionej pielęgniarki! — obronił się najlepszą bronią, jaką mógł w tym momencie wyciągnąć.____Reakcja Arthur’a tylko wzmocniła już cisnący mu się na usta śmiech, jeszcze jak nieudolnie próbował się wydostać spod nieznośnych dłoni pływaka, bez żadnego skutku. Uwielbiał, kiedy mógł zachowywać się tak dziecinnie, a Sullivan nie wyskakiwał do niego z pretensjami, że zachowuje się jak rozwydrzony bachor - denerwował się, ale tak… odpowiednio do sytuacji. Inaczej nie umiał tego wytłumaczyć.
____Cóż, niewiele wyszło z jego nadziei, że Arthur go zignoruje. Ten wręcz natychmiastowo się wyprostował i całym ciałem skierował do niego, całą swoją uwagę skierowując na zakłopotanego pływaka. Kompletne przeciwieństwo tego, czego chciał - ale czy naprawdę? Czy naprawdę Elliot chciał, żeby został zbyty, znowu, ze swoimi problemami przez kogoś bliskiego, czy chciał znowu się dręczyć nimi co wieczór, bez możliwości poproszenia kogoś o pomoc?
____Jedno, czego teraz był pewien, to, że nie chciał patrzeć na Arthur’a. Wiedział, że będzie zbyt bliski pęknięcia i nie wytrzyma, ulegnie swoim emocjom i je wszystkie wypuści. Nawet kiedy wygrzane już dłonie znalazły się na jego twarzy, z trudem zwrócił spojrzenie na buzię Sullivan’a, nie mogąc skupić wzroku na jednym punkcie. Dopiero jak znowu zaczął mówić, to odważył się spojrzeć w jego ciemne oczy, nerwowo skubiąc wargę między zębami. Zielone oczy robiły się niebezpiecznie szkliste przy każdym, zapewniającym go słowie, przy tych niecelowo litościwych cicho parskając, samemu nie dając rady uwierzyć w to, co słyszał. W to, że tego był uczony całe życie, a nieraz próbował wyjaśnić Arthur’owi inaczej. Że może do niego przychodzić z kłopotami. Ale miał rację, to co mówił wcześniej tego dnia - jak ma do niego przychodzić, kiedy Elliot sam nic mu nie mówi?
____Uśmiechnął się krzywo na pocieszenie, że sam Sullivan ma kłopot z proszeniem o pomoc. Był świadkiem tej nieskończonej samodzielności Arthur’a, która, tak jak wszystko, miała swoje limity. Gdyby nie fakt, że Elliot był dobrze zaznajomiony z taktykami, których sam używał, to pewnie kilkukrotnie umknęłoby mu, kiedy ten powoli sobie z czymś nie radził. Nawet czymś drobnym. Na pewno wolniej połączyłby kropki jak chodziło o Morton’a
____ — Wiem, że tego nie widać, ale jesteś kimś takim Arthur — wtrącił się szybko, aby zapewnić o tym chłopaka. Mówił serio. Sam fakt, że Elliot mógł spokojnie spać, wygłupiać się czy rozluźnić przy Sullivanie o tym świadczył. Nie zachowywał się tak przy nikim innym, nikim. Na następne słowa przytaknął delikatnie - musieli od czegoś zacząć, niezależnie od tego, jak niewygodne było to dla Crowley’a. Nie mógł wiecznie uciekać od radzenia sobie ze swoimi problemami. Więc małe kroki były idealnym sposobem na wydostanie się z tego bąbelka komfortu osobistego — Okej — wręcz wyszeptał, tracąc jakiekolwiek zaufanie w swój głos, a pocałunek był ostatnią kroplą, do wylania z niego swojego żalu. Odetchnął roztrzęsiony w usta Arthur’a, opierając dłonie na jego żuchwie, jakby miał zapobiec odsunięciu się i dał się w pełni oddać delikatności, przyjemności z prostego, ale tyle znaczącego gestu ze strony florecisty.
____Przytulił się do Sullivan’a, kurcząc się we własnym wzroście i schował twarz w zgięcie szyi, na początku nic nie mówiąc. Jedynie oddychając powoli, starać się wyrównać niepewność w każdym, wziętym tchu. Pociągnął nawet nosem, zaraz krzywiąc się ze wstydu, w następnej chwili mając chęć wybuchnąć śmiechem na absurd postępujących po sobie sytuacji - przed chwilą rozmawiali o tym, że to nie jest kłopot, a co robił Elliot? Był zdegustowany na samą myśl płaczu. Więc jedynie zacisnął usta, aby nie wydać z siebie już żadnego dźwięku, dopóki nie zejdzie z niego stres
____ — Fajnie lepiło się bałwana — wymamrotał w skórę Sullivan’a — Było bardzo fajnie — dodał ciszej, zaciskając splątane na plecach chłopaka ze sobą dłonie. Miał nadzieję, że Pierre trochę postoi w ich ogródku, dzięki czemu będzie miał okazję wspominać cały weekend. Ale niedługo pewnie przybędą fale ciepła, przez co śnieżny twór, przy pierwszych dodatnich temperaturach, wyparuje w nicość.
____ — Chcesz podejść ze mną do Nigel’a? Możemy pojechać coś zjeść później albo nie wiem… jak chcesz wrócić, to mogę się odwieźć — przetarł rękawem bluzy oczy, nim w pełni się wyprostował, delikatnie wzruszając ramionami przy ostatnich słowach. Nie chciał, żeby Arthur wracał do siebie. Chciał go mieć przy sobie jak najdłużej. Ale za parę dni będą przy sobie non stop. Wytrzyma, musi wytrzymać. Nie mógł się przecież całkowicie od niego uzależnić, bo popchnie się w drugą skrajność, której równie mocno wolałby uniknąć — Nie musimy iść teraz, możemy jeszcze poleżeć. Pół godziny, może godzinę… może dwie — mruknął, opierając jedną z dłoni na tyle głowy Sullivan’a, żeby delikatnie położyć go na sobie, kiedy wyciągnął się ze swojej skulonej pozycji na kanapie — Powiedziałbym nawet, że w ogóle możesz zostać, ale Debbie pewnie już się martwi — no właśnie. Czy Debbie w ogóle była uświadomiona, że Arthur u niego został? Nie pamiętał, żeby ustalał coś z kobietą, Sullivan też mu nic nie mówił. Ta pewnie i tak się domyśliła, ale szczerze? Z nią nigdy nie wiedział, jak coś może się potoczyć…
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Arthur przyciągnął się chowające się w jego ramionach Elliot’a, jeszcze bliżej do siebie, o ile w ogóle się dało. Jedną dłonią objął chłopaka w pasie, a drugą delikatnie, uspokajająco gładził go po karku i... Choć raz w życiu się zamknął. Podświadomie czuł, że Elliot nie potorzebuje teraz dalszego wykładu, ani komentarzy na temat jego stanu emocjonalnego, bo pewnie tylko bardziej by się zawstydził i zaczął je w sobie znowu dusić. Potrzebował komfortu i... tylko tyle. Wszystko co Arthur miał tego dnia do powiedzenia tak czy siak zostało już powiedziane, więc pozostawało mu tylko... Być obok. To wszystko.
-Mi też fajnie lepiło się bałwana, Ellie. Mi też –uśmiechnął się lekko, delikatnie muskając jego głowę ustami. Naprawdę nie kłamał, mówiąc, że lubi spędzać czas z Elliot’em. Że dobrze się bawi w jego towarzystwie. Kiedy rzeczy szły po ich myśli, bycie w towarzystwie Crowley’a powoli stawało się najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Trochę było to straszne, w jakim tempie pływak zdołał go do siebie znowu przekonać, biorąc pod uwagę ich przeszłość, ale... Ale Arthur nie chciał się temu opierać. Był zbyt mentalnie zmęczony, żeby to robić. Potrzebował tego czegoś, tego komfortu, który prrzynosiła sama obecność Elliot’a. –Chociaż zupełnie nie było fajnie było mieć lodowate ręce za kołnierzem –rzucił znaczące spojrzenie w kierunku czubka głowy Elliot’a, ale po jego głosie było słychać, że nie jest poważny i nie ma temu Elliot’owi za złe.
-Hmmm –Arthur wtulił się w Elliot’a, rozciągając się w połowie na chłopaku i w połowie na kanapie. Palcem zaczął kręcić leniwe esy floresy na torsie chłopaka, wyraźnie się zastanawiając nad najlepszym planem dnia. –Możemy poleżeć tak długo jak nam się będzie chciało, a potem podejdę z tobą do Nigel’a... A potem możemy podjechać do mnie... Na obiad. To powinno trochę udobruchać ziemię, a ja zgarnę parę rzeczy... A potem możemy tu wrócisz? Jeśli chcesz?-zaproponował. Prawda była taka, że Arthur chciał spędzić z Elliot’em tyle czasu, ile tylko się da, nawet jeśli mieli za parę dni wspólnie wybrać się na wycieczkę, najzwyczajniej w świecie dlatego, że miał ku temu okazję. Nie wiadomo było, kiedy taka znowu się nadarzy, biorąc pod uwagę istnienie Crowley’a Senior’a, także chciał po prostu cieszyć się okazję...
I rzeczywiście tak zrobili. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach pełnych leniwego wylegiwania się na kanapie, poszli na spacer po Alfę, a potem na obiad u sióstr Cole, w czasie, którego Debbie cały czas rzucała podejrzliwe spojrzenia i niewygodne pytania w stronę Elliot’a, wyraźnie insynuując, że tego wieczoru panowie byli zaangażowani w jakieś aktywności „dla dorosłych”... Arthur nie był pewien, czy powinien skręcać się ze śmiechu, czy zapadać pod ziemię (koniec końców postawił na ewakuację), więc koniec końców wrócili do cichego, pozbawionego bliźniaczej inkwizycji domu Elliot’a, gdzie spędzili wieczór w łóżku, gdzie Arthur (wbrew ooczekiwań sióstr Cole), spędził kilka godzin czytając Crowley’owi na głos jedną ze swoich, cytacik „najulubieńszych książek w całym wszechświecie” – Narzeczoną dla Księcia (biedak nie wiedział jeszcze, że za dwa lata, film na jej podstawie stanie się z jedną z jego „najulubieńszych adaptacji filmowych książek na świecie”).
Spędzili leniwy przyjemny wieczór, a następnego dnia, jeszcze leniwszy poranek i Arthur... Dawno nie czuł się spokojniejszy i szczęśliwszy.
[...]
Niestety ten wewnętrzny spokój, który osiągnął tamtego wieczoru nie mógł potrwać wiecznie. Zwłaszcza, że Arthur naprawdę się stresował wizytą w więzieniu. To miał być pierwszy raz kiedy spotykał się z kimkolwiek ze swojej rodziny od czasu, kiedy wszystko się posypało i biedak spędził te dwie noce przed wyjazdem praktycznie bezsennie przewracając się z boku na bok, przerabiając w głowie wszelkie możliwe scenariusze. Bojąc się, jak potoczy się to spotkanie. Bojąc się tego co usłyszy... Albo nie usłyszy. Jeśli miał być zupełnie szczery – nerwy go zżerały i jedyną rzeczą, która pozwalała mu się rozproszyć było... Planowanie ich trasy. Jazda do Tuscon miała sama w sobie potrwać dwadzieścia cztery godziny, więc pewnie miało im to zająć dobre dwa, trzy dni – musieli przejechać przez Missouri, Oklahomę, północny kawałek Teksasu, Nowy Mezyk i w końcu Arizonę, a po drodze czekały ich takie atrakcje jak: jaskinie ze stalaktykami, kolej sceniczna, Niebieski Wieloryb z Catoos’y, miasteczko ochrzczone Truth or Consequences i pustynne parki narodowe. Arthur miał wszystko wyznaczone na mapie samochodowej (był nawet zaopatrzony w dwie takowe, na wszelki wielki) z notatkami na temat miejsc, które chciał zobaczyć – spędził godziny w bibliotece, starając się znaleźć miejsca interesujące i dość niepospolite do odwiedzenia. Ale... Nie był nierozciągliwy. Zakładał, że jak zobaczą coś ciekawego to po prostu się zatrzymają. Nie spieszyło im się – musieli tylko wrócić przed końcem przerwy zimowej, także nie było pośpiechu.
Nie zmieniało to jednak faktu, że kiedy Elliot zaparkował przed domem sióstr Cole, Arthur wyczołgał się na zewnątrz ze swoim opasłym plecakiem turystycznym przerzuconym przez ramię pół żywy. Blady, z ciemnymi worami pod oczami. Siostry Cole żegnały go w drzwiach – Debbie rzeczywiście zapakowała im sporą torbę pełną prowiantu i jak zapowiedziała „zamierzała sobie porozmawiać z panem Crowley’em” przed wyjazdem.
Także kiedy Arthur ładował swoje toboły do bagażnika Alfy, siostry zbliżyły się do biednego Eliot’a.
-Mam nadzieję, że dobrze się pan zaopiekuje naszym Artie’m w czasie waszej wyprawy panie Crowley –Rose spojrzała na Elliot’a znacząco.
-Bez żadnych podejrzanych biznesów!-dodała Debbie groźnie, wymachując złowieszczo palcem.
-Hej! –Artie się obruszył ze swojego miejsca przy bagażniku.
-Nie hejuj mi tu młody człowieku... Lepiej przytul nas na pożegnanie, a nie –Arthur posłusznie podszedł do onbu kobiet i uścisnął najpierw jedną, a potem długą. Najpewniej odrobinę dłużej niż musiał, ale kobiety... Stały się dla niego rodziną przez ostatnie kilka miesięcy. Taką... Akceptującą. Taką, w której czuł się chciany i kochanyy, nieważne od tego co robi i kogo lubi. W której nie wisiało nad nim źródło odrzucenia, dyktowane przez zasady narzucone przez religię, w którą on sam już nawet nie wierzył...
-Będę tęsknił –wymamrotał cicho, zaraz pouczając kobiety, żeby nawet nie myślały o przesuwaniu ciężkich donic w szklarni, dopóki nie wróci.
-[color=grey]Jedźcie bezpiecznie –rzuciła za nimi Debbie, kiedy Arthur i Elliot zapakowali się do alfy.
I kiedy tylko wyjechali z podjazdu... Arthur wyciągnął coś ze swojej torby podręcznej... Mianowicie swoją kolekcję kaset Elton’a John’a.
-Pomyślałem sobie, że potrzebujesz trochę muzycznej edukacji! –wyszczerzył się szeroko, schludnie wypakowując je do schowka. Na to jeszcze przyjdzie czas, a póki co...
-I jak podekscytowany wyprawą?-zapytał, lekko się uśmiechając do pływaka. Ech... Gdyby Elliot z nim nie jechał, Arthur chyba by stchórzył i w ogóle by się nie wybrał do Arizony.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Było mu miło, bardzo miło. Jak Arthur był taki delikatny, kiedy wiedział, że Elliot czuje się niekomfortowo, że wypruwa sobie flaki, żeby skleić sensowne zdania i nie ugiąć się w pełni trudności. Ten teraz trzymał go blisko, koił prostym i lekkim dotykiem oraz żartobliwymi tekstami, na które cicho parsknął pod nosem.____Reszta dnia minęła równie przyjemnie - podeszli do Nigel’a, zajmując mu jak najmniej czasu, zabrali Alfę i Elliot podwiózł ich do sióstr Cole, które przyjęły ich na obiad. I ogólnie było naprawdę miło! Nie licząc intensywnych spojrzeń, ciągłego dopytywania, co zrobił Artie’mu i czy jeśli śmiał się do czegoś posunąć, to dbał o ich bezpieczeństwo. A drugiemu winowajcy było jedynie do śmiechu, kiedy Crowley produkował się z czymś na obronę ich wizerunku i odrobiny prywatności, nim wydostali się z domu, Elliot niezmiernie dziękując za przepyszny obiad, byleby wybić resztę pytań z ich głowy. Sam był faktem rozbawiony, nieomal wybuchając niedowierzającym śmiechem na pierwsze pytanie. Kobiety martwiły się o Sullivan’a, jak widać pod każdym względem, co wydawało się Elliot’owi przesłodkie. Nie spodziewał się, że aż tak, stąd jego proste powiedzenie, że nigdzie im się nie spieszy, zrobiło się o wiele mniej składne i zaczęte odkrztuszeniem się, kiedy ziemniaki prawie stanęły mu w gardle.
____A wieczór spędzili jeszcze spokojniej - Elliot powoli odpływał, acz powstrzymywał się, bo chciał słuchać, z głową na udach Arthur’a, ale ciężko było zostawać w pełni świadomym, kiedy ten swoim gładkim i przyjemnym głosem czytał książkę, o której pływak wcześniej nawet nie słyszał. I w podobny sposób minęło kolejne parę godzin, kolejna wspólna noc i kolejny wspólny poranek, gdzie Crowley mógł obudzić się z florecistą w swoich ramionach, trzymając blisko siebie i móc zobaczyć, jako pierwszego tego dnia. Widział siebie tak w przyszłości - ze studentem historii u boku, w ich własnym domu czy mieszkaniu. Nie mógł wyobrazić sobie lepiej spędzonych dni, a ciepło, które wypełniało jego serce, głośno się z nim zgadzało, wręcz krzycząc na niego, że kocha Arthur’a Sullivan’a.
____
____Za to te noce, które musiał spędzić sam były nieco cięższe. Był świadom, że ledwo co uniknie minięcia się z rodzicami. Że odpowiedzialność co do ich bezpieczeństwa była cała na nim, kiedy siedział za kierownicą. Musieli się zmieścić w czasie, żeby wrócić na zajęcia. Czuł, że wiele mogło pójść nie tak - miał w końcu poznać rodzinę Arthur’a, to chyba przerażało go najbardziej, ale wiedział, że nie mógł sobie na to pozwolić. Sullivan był tym równie zmartwiony, jechał z nim jako wsparcie, więc zamierzał być silny za ich obu. Było to zdecydowanie prostsze do zrobienia, niż kiedy miał brać tylko siebie pod uwagę.
____Zrobił wszystko, żeby się wyspać na dzień podróży. Wypił gorącą herbatę przed spaniem, wykąpał się w gorącej wodzie i na spokojnie umył, czyszcząc też swoje myśli. I może nie dało to aż tyle, ile chciał, ale przynajmniej zasnął na dłużej, niż sześć godzin z przerwami. Obudził się równo o szóstej, najpierw niechętnie wyczołgując się z łóżka i ubierając luźniejsze spodnie - mimo długiej trasy nie zamierzał jechać w dresach. Zależało mu na swoim wizualnym wizerunku i poza Stasand. Nie zmieniło to faktu, że na torsie leżał nieco większy, bordowy sweter, na swobodzie w końcu też mu zależało. I kiedy się ubrał, zapakował do Alfy walizkę i na szybko zjadł płatki (nie miał ochoty na nic większego) z kubkiem kawy - której nienawidził - do popijania, usiadł dumnie za kierownicą, patrząc, że jest nieco przed czasem. Skorzystał z tego, żeby od razu zatankować i nie zatrzymywać ich gdzieś po drodze. I w ten sposób znalazł się punktualnie szósta trzydzieści przed domem sióstr Cole, wysiadając na mróz w samym swetrze. Kurtkę miał na tylnych siedzeniach, a nie zamierzał jej wyciągać na ten krótki moment. Na twarzy od razu zawitał mu uśmiech, kiedy w drzwiach domu pojawił się obładowany Sullivan i otworzył mu bagażnik, nim obie kobiety, niczym ochroniarze, zjawiły się przy nim z zaciętym spojrzeniem
____ — Nie spadnie mu nawet włos z głowy — uśmiechnął się lekko, ostatnio czując więcej swobody, co do łagodnych żartów przy siostrach, a na następne słowa pokręcił niewinnie głową, niby mówiąc, że nawet nie dotknie go palcem. Oparty o drzwi kierowcy uśmiechał się słabo na rodzinny widok przed nim, kiedy wszyscy żegnali się ze sobą, niedługo później machając kobietom na pożegnanie i życzenia bezpiecznej drogi.
____ — A ty potrzebujesz drzemki, Arthur — zaśmiał się na widok kaset, choć wiedział, że go to nie uniknie, skoro te już zadomawiały się w jego samochodowym schowku, nieźle go wypełniając. Miał też swoje słowa na myśli - Sullivan wyglądał, jakby nie spał od kilku lat ze swoimi worami i bezkolorową skórą, na której dojrzałby pewnie każde naczynko, jakby się postarał — A wiesz, cieszę się, że mogę swoją rolę szoferowską odegrać — stwierdził nieco złośliwie, z uśmiechem na buzi — A tak serio to bardzo się cieszę. Spędzimy ze sobą najbliższe parę dni, ciężko, żebym nie był podekscytowany — nie zamierzał wspominać rodziny. Wiedział, że sytuacja Arthur’a stresuje i że obawiał się, do czego dojdzie. Dlatego wolał go nieco rozluźnić luźną gadką, głupimi żartami i skupieniem się na niezobowiązujących częściach wyjazdu.
____ — Daj mi tę mapę na moment, zobaczę, jak jedziemy i idź spać. Obudzę Cię, jak się gdzieś zatrzymamy, okej? — naprawdę chciał, żeby Sullivan zmrużył oko przynajmniej na chwilę — Nie martw się, nie pozwiedzam bez Ciebie — dodał żartobliwie, lekko popychając Sullivan’a na fotel, żeby się na nim przynajmniej oparł i wskazał kciukiem na tylne siedzenia — Jest i koc i poduszka, jakbyś chciał. A i termos z kawą — przypomniał sobie o napoju, który stał w drzwiach od strony florecisty. Sam w końcu nie zamierzał jej pić, ta jedno rano mu starczyła - przy okazji nic nie dając, ku jego niezadowoleniu.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W przeciwieństwie do Elliot’a, Arthur ubrany był w wygodny, szary dresik i bluzę, którą dostał od Elliot’a na święta. Mieli przed sobą długą, długą drogę i Arthur wychodząc z domu myślał przede wszystkiim o komforcie (jak zwykle).
-Gdybym nie jechał z tobą, to pewnie bym stchórzył –westchnął cicho, przygryzając wargę. Nie miał bladego pojęcia jak potoczy się jego spotkanie z ojcem. Nie miał bladego pojęcia co z niego wyjdzie... I czy cokolwiek. Chciał się przynajmniej dowiedzieć, kiedy mama i jego rodzeństwo wrócą do Nowego Jorku, bo nikt mu nic na ten temat nie mówił, ale... Nie był pewien czy sam ojciec wie, ale być może będzie bardziej chętny do podzieleniem się informacji niż jego wujkowie, którzy tylko powtarzali mu, że jest bezpieczniej dla wszystkich jeśli nie wie... Nawet jeśli Arthur nie był nawet pewny przed czym to wszystko miało ich chronić poza wisielczą prasą.
-Ale poszperałem trochę w bibliotece i znalazłem parę fajnych rzeczy po drodze, które możemy zobaczyć... Zawsze możemy się też zatrzymać też gdzieś indziej i trochę pozwiedzać, albo jeśli po prostu zobaczymy coś ciekawego –sama myśl, że jechał z Elliot’em Crowley’em na wycieczkę, wypełniała jego serce taką... Dziecinną ekscytacją. Bo byli parą czyż nie? Co z kolei oznaczało, że to były ich pierwszy wspólny wyjazd jako pary! Dla Elliot’a to pewnie nie było niczym specjalnym, bo na pewno często jeżdził na na tego typu wycieczki (minus postój w więzieniu federalnym) ze swoimi dziewczynami, ale dla Sullivan’a... To było coś naprawdę specjalnego. Coś co miał zapamiętać do końca życia i... Był zdeterminowany się tym cieszyć, skoro mieli ku temu okazję.
-Czy ty próbujesz mnie namówić do snu, żeby uniknąć słuchania Elton’a John’a?-brew Arthur’a powędrowała do góry, tylko po to, żeby Arthur zaraz zmrużył podejrzliwie na oczy, skupiając się na sylwetce prowadzącego Elliot’a (który swoją drogą wyglądał bardzo atrakcyjnie za kółkiem... Ale z drugiej strony ZAWSZE wyglądał atrakcyjnie także...). Niech ten lepiej nie myśli, że się wywinie... Nie było mowy by ta podróż odbyła się bez Brytyjskiego towarzystwa.
-Ale pójdę spać, jeśli obiecasz, że po postoju będą mógł poprowadzić Alfę, to pójdę spać –zdecydował w końcu. Arthur może i cieszył się z szoferskich usług Elliot’a, ale jeśli miał być naprawdę szczery, po pierwsze, nie zamierzał pozwolić Elliot’owi gnieść się za kierownicą calą drogę. Arizona była najzwyczajniej w świecie za daleko. Po drugie... Naprawdę lubił prowadzić, a Alfa i Ford to jak niebo i ziemia, także...
-Nie spałem najlepiej przez ostatnie dwie noce.-westchnął cicho, po chwili, lekko przygryzając wargę i podając kierowcy opatrzoną jego notatkami mapę. Prawdą było to, że tak naprawdę dobrze, głęboko spał ostatnimi czasy tylko przy Elliotc’ie. W pozostałe... Spędzał godziny, przewracając się z boku na bok, zamartwiając się wszystkim tym, co działo się w jego życiu. A kiedy zasypiał... Męczyły go nieprzyjemne sny i nie spał głęboko, kiedy one dawały mu na chwilę odrobinę spokoju. Tylko przy Elliot’cie było inaczej – jakby obecność pływaka pozwalała zapomnieć mu o zmartwieniach tego świata, nawet podświadomie, w śnie.
Patetyczne, ale prawdziwe...
-Zaplanowałem większość trasy, ale jak coś jest nie tak, to wiesz –wzruszył ramieniem. Nie był ekspertem – po prostu lubił planować za wczasu. Nie licząc kilku scenicznych elementów trasy, większość tego co zaplanował wiodła głównymi drogami, także nie powinno być z tym większych problemów, ale w drodze... Cóż. W drodze nigdy nie wiadomo co się nadarzy.
Koniec końców Arthur sięgnął po koc z tyłu i opatuliwszy się kocykiem, po czym umościł się jak było najwygodniej jak się dało na fotelu, przekręcając się lekko w stronę Elliot’a, jakby patrzenie na pływaka miało mu pozwolić łatwiej zasnąć.
I chyba rzeczywiście tak było, bo kilka minut później sam nie wiedział kiedy, ale odpłynął, wymęczony ostatnimi dwiema ostatnimi nocami...
Spał raczej płytko, niespokojnie, jak to zazwyczaj w czasie podróży i co jakiś czas się budził, wyglądając przez okno na przemykającym za oknem krajobraz. Na dobre przebudził się jakieś dwie godziny później, kiedy dojeżdżali do Saint Louis.
Otępiały, zamrugał parę razy gwałtownie, a potem lekko się przeciągnął...
-Powiedz, jakbyś chciał się zatrzymać i zmienić, okej? –wymamrotał, spoglądają na Elliot’a, wciąż lekko zaspanym spojrzeniem. Było koło dziewiątej, jeszcze za wcześnie na lunch, ale mogli się zatrzymać, rozprostować nogi... Może gdzieś nad jednym z jezior w Missouri... Taki piknik z tym co przygotowała Debbie? Mieli kanapki i całą resztę.
-Dużo mnie ominęło?-dopytał, przecierając oczy.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____ — Pamiętaj, że jeśli naprawdę nie będziesz chciał, to zawsze można zawrócić — nie zamierzał go odciągać od pomysłu odwiedzin, ale nie zamierzał też naciskać. Była to ważna sprawa, ale Arthur zasługiwał na możliwość wyboru - jeśli czuł się niepewnie i niekomfortowo, nie było sensu, żeby na siłę jechał do Tucson. A nawet mogliby tam dojechać, ale nic nie zmuszało Sullivan’a do odwiedzenia ojca, równie dobrze mogli po prostu pozwiedzać. ____ — Próbuję Cię zmusić do spania. Kropka. Nic więcej Arthur — poprawił go, bo Elton nie był dla niego kłopotem - zdrowie i samopoczucie Sullivan’a już tak. Za to na ofertę kompromisu, nieco zaskoczony zerknął na niższego. Tak szczerze to nie myślał, że chłopak będzie chciał prowadzić, nie winiłby go, gdyby ten chciał mieć prywatnego kierowcę na ten czas, nie musieć myśleć o dodatkowym obowiązku. Szok, który nadszedł nie był niczym niespodziewanym — Mam Cię wpuścić za kierownicę mojej Alfy? No nie wiem — skrzywił się, nie zamierzając dać chłopakowi od razu za wygraną — Nie wiem, nie jesteś chyba wystarczająco delikatny dla niej — podkreślił swoje słowa delikatnym poklepaniem o kokpit pojazdu, rzucając pełne zwątpień spojrzenie w stronę Sullivan’a.
____ — Niech Ci będzie. Jeśli pójdziesz spać, to okej — bardzo szybko się poddał w walce, która nawet nie miała podstaw do istnienia - Elliot nie miał żadnego problemu z Arthur’em prowadzącym jego samochód, miał zwyczajnie ochotę podgryźć mu przy tej okazji, która sama się zaprezentowała. Odebrał zaraz mapę, ale nie ukrywał swojego zmartwienia co do braku snu w rutynie florecisty — Widać — mruknął niechętnie, bo naprawdę - jego stan dało się zauważyć już na pierwszy rzut oka, dlatego tak bardzo naciskał, żeby odpoczął — Nie chcę, żebyś zasłabł nagle w połowie drogi Arthur — dodał stanowczo, aby ten wiedział, że Elliot na poważnie wziął ich układ i to, że ten pójdzie spać.
____ — Postaramy się zahaczyć o jak najwięcej, już ty się nie martw — zapewnił go, że plany co do trasy na pewno nie pójdą na marne. W końcu, jakoś bardzo im się nie spieszyło, mogli zjechać trochę z drogi, aby coś zobaczyć, pozwiedzać. Jechali też na wycieczkę, nie tylko prosto do celu i z powrotem, a Elliot chciał, żeby te chwile pomiędzy spędzili jak najlepiej, z najmniejszą ilością zmartwień i obaw.
____Arthur w końcu przysnął, ręka Elliot’a instynktownie wylądowała na jego udzie i nieco znudzony jechał wyznaczoną drogą, typową dla tych amerykańskich - prostą i z niewielką ilością ciekawych krajobrazów dookoła. Pokręcił lekko radiem, szukając wyraźnej stacji i przyciszając nieco głośność, aby nie przeszkadzać drzemiącemu, ku uciesze Crowley’a Sullivan’owi. I może dwie godziny nie były najdłuższym czasem, ale na pewno były lepsze, niż całkowity brak snu
____ — Artie to ty nie pamiętasz? My już wracamy — coraz częściej był w świetnym humorze, pchającym go do prezentowania najwyższej szkoły żartów i przedstawień aktorskich, takich jak ten w tym momencie. Nie był ten pociągnięty długo, ale Elliot i tak sądził, że należał do jednego z lepszych w jego repertuarze — Jeśli uwielbiasz oglądać pola, to tak. Bardzo dużo Cię ominęło — stwierdził z nutą sarkazmu - okolica sama by mu się zlewała w jedną całość, gdyby nie ukazujące się raz po raz znaki z informacjami co do kierunku jazdy — I myślałem, żeby tak około… jedenastej gdzieś się trochę dłużej zatrzymać? — zwrócił mapę Arthur’owi — Za Saint Louis pewnie coś jest, zrobimy postój, zjemy i może pozwolę Ci prowadzić — uśmiechnął się złośliwie i zacisnął nieco palce na jego nodze — Więc jak chcesz, to możesz się jeszcze zdrzemnąć i obudzę Cię, jak będziemy się zbliżać — zapewnił go, z już o wiele łagodniejszym tonem. Uważał, że każda szansa na sen była niczym złoto w sytuacji Arthur’a, dlatego nie zamierzał przestawać swojego niesubtelnego nacisku i propozycji co do mrużenia oka w trakcie trasy. Przynajmniej dopóki to on prowadził, a nie florecista.
____Mniej więcej po kolejnych dwóch godzinach znaleźli się w okolicy wyjazdu z Saint Louis, Elliot delikatnie potrząsnął nogą Sullivan’a, aby się upewnić, że ten nie śpi i po parunastu minutach wjeżdżali na przydrożny parking. Ku pozytywnemu zaskoczeniu Crowley’a, okolica nie była nudnym, pustym polem, a raczej czymś na wzór niewielkiej wsi, wraz z jeziorem, koło którego znajdował się zajęty przez nich parking
____ — Zaraz zjem swój własny żołądek, więc nie interesuje mnie, czy chcesz zatrzymać się gdzie indziej, Artie — ostrzegł go, nim rzucił potencjalny sprzeciw, choć szczerze wątpił, że taki w ogóle by nadszedł. Miejsce było naprawdę urokliwe, jak na obrzeża dużego miasta — Patrz! Nawet mają stoisko — przy zakładaniu na siebie kurtki, wskazał na niewielką budkę, wyłożoną smakołykami i souvenirami związanymi z Saint Louis i, tak przynajmniej założył, chwilowo bezimienną wsią, w jakiej się znaleźli.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Nie… Nawet jeśli się boję, to muszę to zrobić. Dla siebie i... I dla mojej rodziny –nie wybaczyłby sobie, gdyby stchórzył. Poza tym to był jego ojciec... Ktoś kogo kochał i szanował przez całe swoje życie, nawey jeśli praktycznie całe jego życie było kłamstwem wypracowanym przez Sullivan’aseniora.
-Przypominam ci tylko, że ja i twoja Alfa już mieliśmy rande-vous, kiedy ktoś zdecydował, że palanie zielska i siadanie za kierownicą jest rozsądnym planem –zgromił mężczyznę wzrokiem. Wciąż uważał to za nierozsądną głupotę. –Jak kiedyś przyłapię cię znowu za kierownicą pod wpływem, to ukradnę ci kluczyki i dam je Debbie na przechowanie –może brzmaiło to jak żart, ale był śmiertelnie poważny.
-I nie zasłabnę w połowie drogi... Nie jestem mięczakiem –naburmuszył się, zakładając dłonie na piersi. Był trochę zmęczony, nie słaby. Elliot nie musiał się nad nim trząść nad jajkiem i tak się upierać... Zabawne, jak hipokrytyczny Arthur był. Jak bardzo chciał, żeby Elliot na nim polegał, chciał się nim zaopiekować (nawet jeśli okropnie przy tym narzekał), to kiedy Elliot próbował zrobić to samo...
Cóż, Arthur w końcu uległ, ale tylko dlatego, że Sullivan’a niesamowicie ujmowało to, że Elliot próbował i że się przejmował jego dobrobytem – w przeciwnym wypadku, pewnie by spędził dobre dziesięć minut, wykłócając się, że nie jest zmęczony.
I zaraz miał tego pożałować, bo kiedy się obudził...
-Jak to wracamy?-wymamrotał sennie, wolno mrugając. Jego mózg był wciąż kompletnie zaspany i zaciągnięty senną mgiełką mózg, nie kontaktował za dobrze. –Nie możemy wracać... Nigdzie nie dojechaliśmy –wymamrotał w poduszkę, naciągając na siebie mocniej koc.
-Brzmi dobrze. I lepiej pozwól mi prowadzić, bo będzie mi smutno –kontynuował swoje pół świadome paplanie. Najchętniej w tej chwili by się wtulił w Elliot’a (co niestety nie było możliwe – ręka na nodze była smętną wymówką w porównaniu do takiego porządnego całacielnego przytulasa, jakie Arthur skrycie lubił najbardziej).
Po tych słowach... Rzeczywiście na powrót odpłynął, mamrocząc pod nosem coś niewyraźnego co brzmiało podejrzanie jak „masz szczęście, że cię kocham Ellie” , przyciskając tylko mapę do piersi.
Po raz kolejny wybudził się dopiero, kiedy Crowley nim potrząsnął, sprawadzając go na powrót do świata żywych... Częściowo, bo Arthur wciąż był bardzo senny i rozespany, kiedy wjechali na parking przy jednym z wielu jezior w Missouri.
-Wygląda dobrze –wymamrotał, odpinajc pas. Elliot co prawda zakładał już kurtkę, ale zanim zdążył wyjść na zewnątrz, Arthur przechylił się w fotelu i... Mocno się do niego przytulił. Ryzykowne, ale parking był praktycznie pusty, więc szansa na to była niewielka, a Arthur naprawdę tego potrzebował jego bliskości – zwłaszcza, że Elliot siedział tak blisko od dobrych kilku godzin!
Dopiero kiedy jego senna, półświadoma potrzeba bliskości została zasspokojona, wywlókł się z samochodu, wciągając na siebie kurtkę. Jego włosy wydawały się żyć własnym życiem, oczy wciąż napuchnięte po drzemce. Ech... Ile on by oddał, żeby być w tej chwili w łóżku z Elliot’em... Ale jedzenie też brzmiało dobrze, a jeziorko było wyjątkowo urokliwe. Dziwnie milczący jak na siebie (dlatego, że jeszcze nie był w pełni obudzony), wyciągnął z bagażnika kanapki, a potem zaczął powoli człapac w stronę budki z przekąskami, gdzie na ławeczcce siedział starszawy mężczyzna, palący fajkę.
-W trasie co?-zapytał, kiedy Arthur i Elliot się do niego zbliżyli .Sullivan mógł tylko skinąć głową, tłumiąc ziewnięcie.
-Kawę poproszę –[b] wymamrotał. –[b]Bardzo poproszę –staruszek tylko wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, zabierając się za przygotowywanie zbawieńczego naparu.
-Ellie? Chcesz coś?-odwrócił się w stronę wyższego chłopaka, spoglądając na niego z wyczekiwaniem, sięgając jeszcze po stojące na na stojaku przed stoiskiem chipsy – tak zwane Red Hot Riplets, które kupić można było tylko właściwie tylko w Missouri.
-Powinniście odwiedzić Nawiedzony Dwór, jeśli lubicie takie rzeczy... Młodzi ludzie zazwyczaj lubią takie rzeczy prawda?-odezwał się nagle staruszek, kiedy Arthur już ściskał w dłoni swój plastikowy kubeczek z kawą w dłoniach.
-Jaki nawiedzony dwór?-zainteresowany Arhur podszdł do starszego mężczyzny, opierając się o ladę stoiska. Lubił takie rzeczy. Oczywiście, że lubił takie rzeczy, nawet jeśli w nie nie wierzył, to było to niesamowicie interesująco, poza tym coś w tych historiach musiało być, nawet jeśli był to tylko sentyment.
-Cóż… Miejscowa leganda mówi, że w czasie wojny secesyjnej, mieszkająca tam rodzina została brutalnie wymordowana i teraz dworek nawiedzają duchy. Jak na mnie to bzdury, ale ludzie powiadają, że po nocach coś tam strasznie zawodzi i podobno nawet widziano dziewczynę w bieli -im dłużej starszy pan mówił, tym bardziej rozbudzony Arthur się stawał...
To brzmiało jak coś co musieli zobaczyć.
-Co myślisz, Ellie? Powinniśmy pójść? Z tego co mówił to nie jest daleko –zapytał, wyraźnie podekscytowany, kiedy siedli na jednej ławce nad jeziorem z kanapkami, kawą i chipsami, rozłożonymi między nimi. Z tego co staruszek wytłumaczył, wystarczyło przejść kawałek nad jeziorem, do starej willi na wzgórzu... Co prawda nie było tam oficjalnego wejścia, ale obecnie nikt tam nie mieszkał i dziewiętnastowieczna posiadłosć, stała powoli niszczejąc...
Ekscytujące!
Brzmiało to jak prawdziwa mini przygoda...
-Bo ja myślę, że musimy pójść! –biedny Elliot nie wiedział, na co się pisze.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____ — Czyli wtedy nigdy nie przyjeżdżać do Ciebie - zanotowane — odparł żartobliwie, celowo ignorując wyczuwalną powagę ze strony Arthur’a. Dobrze wiedział, że ten ma na myśli, to co mówił, nie winił go, ale nie był w stanie nawet zmusić się do powiedzenia, że to się nie powtórzy - nie miał takiej pewności, nieważne jak bardzo wolałby tego nie powtarzać, to myślał tak w tym momencie - teraz, będąc przy Sullivan’ie. Samemu w domu? Co gorsza, z ojcem? Nie wiedział, jak wtedy będzie.____ — Nikt nie powiedział, że nim jesteś — szybko dopowiedział, kiedy Arthur zaczął marudzić, co do spania — To nie zmienia faktu, że jak się nie wyśpisz, chociaż trochę, to sam z siebie możesz wiesz — udał zemdlenie poprzez dramatyczne przekrzywienie głowy i zamknięcie oczu. Miał szczerze w nosie to, że Sullivan myślał inaczej, był pewien swoich przekonań i nie zamierzał pozwolić mu wsiąść za kierownicę bez najmniejszej odrobiny odpoczynku w jego organizmie.
____Nie miał serca brnąć dalej w swoje dziecinne kłamstwo, kiedy Arthur, widocznie zaspany, kulił się na fotelu i mamrotał coś pod nosem, chwilami nawet niezrozumiałego dla Eliot’a, ale to nie powstrzymało go przed przybraniem głupiego uśmiechu na twarzy
____ — Tak, tak Artie. Umowa to umowa — zaśmiał się delikatnie i wrócił do swojego lekkiego rysowania kółek kciukiem i nieświadomego zaciskania palców, dla własnego komfortu, ukojenia. I kontynuował tę automatyczną dla niego czynność przez resztę drogi do postoju, zerkając raz na jakiś czas w stronę prawie w całości schowanego pod kocem florecisty. Niechętnie go puścił, kiedy znaleźli się na swoim pierwszym punkcie ich trasy, ale musieli wyjść i musiał się ubrać. I już to planował, miał w połowie założoną kurtkę, zbliżał się otwarcia drzwi, kiedy poczuł ręce owinięte wokół siebie. Nieco zaskoczony zastygł w miejscu, ale zaraz, z lekkim uśmiechem, powtórzył czynność i zostawił całusa na czubku głowy. Parking był pusty, jedyna twarz, jaką tu widział, to oddalonego, starszego pana przy stoisku. Nic więc nie wskazywało, że byłby to zły pomysł.
____Dopiero wtedy wyszli z samochodu, Crowley polazł za Arthur’em do bagażnika, nieznośnie przeczesując włosy niższego palcami, aby te wyglądały nieco mniej niż zamrożone ptasie gniazdo. Uwielbiał ten bajzel na głowie Sullivan’a, oczywiście, że tak! Teraz też dobrze wyglądał. Ale po spaniu w przypisanej samochodowi pozycji, nie mógł tego nawet nazwać artystycznym nieładem i jego czujne co do estetyki oko nie dało rady tego zignorować.
____Przy stoisku jego oko nie umiało zawisnąć na czymś dłużej niż na sekundę. To magnesy go zainteresowały, to wyrobione z drewna małe ozdoby, to jedzenie i napoje, które kusiły rażącymi barwami i sprawiały, że Crowley ignorował ich podwyższoną cenę
____ — Ma pan może Pepsi? — nie odszedł od wystawionych kul śnieżnych, których w życiu by nie kupił, ale chętnie mu się patrzyło na Saint Louis w sztucznym śniegu pływającym dookoła. Obawiał się, że usłyszy okropną informację ”Tylko Dr Pepper i Cola, synu”, ale na szczęście przy wyłożonych przez Arthur’a chipsach pojawiła się szklana butelka gazowanego napoju.
____Jednym uchem słuchał rozmowy Arthur’a i starszego pana. Przynajmniej dopóki nie usłyszał czegoś o nawiedzonym budynku. I duchach. Że straszy. I że ktoś tam umarł. To nie tak, że Elliot się bał - oczywiście, że nie. Po prostu… wolał nie igrać z czymś, co - jeśli faktycznie istniało - nie było cielesne. Proste
____ — Ja? Co ja myślę? — spytał głupio, tracąc na moment grunt pod własnymi nogami i bez pomyślunku otworzył swoją butelkę Pepsi — Jasne, możemy. Czemu nie — tak, jak było powiedziane - nie bał się. Arthur chciał iść, on nie miał nic do stracenia (może swoją godność), więc nic nie stało na drodze do odwiedzenia dworu — Ale najpierw zjem, bo zaraz Ci się wykręcę tutaj w pół. Na środku parkingu, tak żeby wszyscy widzieli jak bardzo cierpię — postanowił, biorąc jedną z owiniętych kanapek i powoli wyciągając ją z papieru. I już po pierwszym gryzie wiedział, że na pewno robiła je Debie. Prosty smak wydawał się tysiąc razy lepszy, dzięki, Bóg wie jakiej metodzie, użytej przez starszą kucharkę.
____I w ten sposób, po zjedzeniu śniadania, wypicia czegoś i paru przekąsek, znaleźli się przed sporym, opuszczonym budynkiem. Elliot mierzył go wzrokiem, licząc, że jego niepewność była szczelnie ukryta pod kamienną twarzą. Widać było, że przychodzili tutaj ludzie - świadczyły o tym sporadyczne śmieci, w ogrodzie nawet było widać coś na ślad ogniska. W środku niby było podobniej - ale jednak nie. Było ciemno, stare meble były w opłakanym stanie, niektóre wręcz rozpadającym się, a ściany nagie, w niektórych miejscach ze zdartą tapetą
____ — Miejsce idealne dla młodzieży, to na pewno — mruknął, przypominając sobie słowa sprzedawcy. Elliot osobiście nie był fanem, ale umiał zrozumieć. Przede wszystkim dzięki filmom, horrorom, które uwielbiały używać opuszczonych miejsc jako swoje miejsce akcji. Nie zdziwiłby się, gdyby któregoś dnia i tutaj coś powstanie, nawet nowatorskie dzieło stworzone przez pasjonatów kina.
____ — Nie rozumiem, co takiego fascynującego jest w tym miejscu — stwierdził nonszalancko, prostując się, jakby nadać samemu sobie odwagi poprzez zwiększenie swojej postury — Nic tu nie ma, Artie- Arthur? Arthur? — no nie. Tylko tego brakowało. Żeby duchy porwały, może jeszcze zabiły, Arthur’a. Nerwowo obracał się w miejscu, w którym stał, wołając co chwilę chłopaka, jakby miał się magicznie przed nim pojawić. Dopiero za chwilę wziął kilka kroków przed siebie, wgłąb pomieszczenia i budynku, w którym właśnie się znajdował. Wszystko wydawało mu się coraz mniej zabawne i niewinne, jak jakaś miejska legenda…
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
ARTHUR SULLIVAN
W dniach swojej świetności musiała to być wspaniała rezydencja. Arthur widział to oczami wyobraźni – duży biały dom, otoczony zadbanym ogrodem z widokiem na jezioro, prawie jak w Przeminęło z wiatrem! Teraz jednak przypominał raczej smętną ruderę - w zarośniętym ogrodzie porozrzucane były śmieci (najpewniej miejscowa młodzież zbierała się tu by imprezować z dala od czujnego oka dorosłych), a do wejścia do budynku trzeba było się przedzierać przez sięgającą do kolan, o tej porze roku wyschniętą trawę…
Atmosfera niczym z horroru, takiego budżetowego… A Sullivan całkiem lubił te budżetowe szmirki. Zwłaszcza te tak złe, że aż ciężko było się nie śmiać…
Dodatkowo, jako że nikogo nie było w okolicy, mógł od czasu do czasu łapać Elliot’a za rękę i splatać ich palce razem, kiedy krętą dróżką wspinali się w kierunku domu… Ryzykowne. Dobrze wiedział, że to było strasznie ryzykowne, ale.. Ale i tak nie mieli tu już nigdy wrócić, czyż nie? A przy Crowley’u naprawdę ciężko było się powstrzymać.
Zwłaszcza, że z pełnym żołądkiem, po wyjątkowo przyjemnym śniadaniu w towarzystwie pływaka, był w całkiem dobrym nastroju (nawet jeśli namamrotał wcześniej kiedy Elliot próbował ratować jego fryzurę – „bo dobrze jest jak jest” – nawet jeśli dobrze wiedział, że nie było.)
-Bo możesz poczuć się jak w tanim horrorze, Ellie… To jest wyjątkowe. –wyszczerzył się, kiedy znaleźli się w środku. Było ciemno, mimo że było wczesne popołudnie, bo przez zabite deskami okna mało światła wpadało do środka. Wszędzie było pełno kurzu i pajęczyn, chociaż na ziemi, w całym tym brudzie, dało się zobaczyć ślad ludzkich stóp, należących najpewniej do podobnych turystów co oni. –Jak w Poltergeist’cie. Albo w Koszmarze z Ulicy Wiązów… Nigdy nie wiesz, co kryje się w ciemności… -Elliot najwyraźniej nie podzielał jego entuzjazmu, co było nieco rozczarowujące.
-Ludzie chodzą w takie miejsca dokładnie z tego samego powodu, dla którego oglądają tanie horrory, albo idą do domu strachów w wesołym miasteczku… Po ten dreszczyk niepewności i ekscytacji nawet jeśli wiesz, że to wszystko to bujda –wzruszył ramieniem, nawet jeśli horrory były głupotą, działały – adrenalina, jump scares… Wszystko to napełniało serca ekscytacją. Nawet teraz, nawet jeśli Arthur nie wierzył w duchy, czuł taki ni to przyjemny, nieco niepokojący dreszcz na plecach… A jakby przyszedł tu sam? Pewnie w ogóle by był teraz zestresowany jak nie wiem, ciągle obracając się przez ramię i oczekując, że coś na niego wyskoczy z ciemności… Ale, że był z Elliot’em… To uczucie było minimalne, najpewniej dlatego, że towarzystwo wyższego chłopaka, sprawiało, że czuł się bezpiecznie, nieważne gdzie, ani w jakiej sytuacji.
W głowie Arthur’a zawitał pomysł. Obiektywnie, bardzo zły pomysł i później tego dnia był gotowy tu przyznać, ale w tamtej, konkretnej chwili, wydawało mu się to świetnym żartem i sposobem na ożywieniem ich wycieczki… A może również rozbudzenia w Crowley’u miłości do horror’ów.
Dyskretnie, jak najdyskretniej się dało, został w tyle, pozwalając Elliot’owi iść do przodu samemu, a sam szybko zaczął się rozglądać w poszukiwaniu odpowiedniej kryjówki…
Jego oczy w końcu spoczęły na starej, zatęchłej kotarze, zwisającej z przerdzewiałej framugi. Zręcznie wślizgnął się za rulon materiału, który kiedyś musiał musiał być jakimś odcieniem czerwieni, ale obecnie było mu bliżej szarości z okazjonalnym włóknem przytłumionej, wyblakłej czerwono-szarości. Zapach nie był najprzyjemniejszy – zatęchły, duszący, drażniący nos i gardło, na tyle, żeby Arthur musiał wstrzymać powietrze w płucach… Ale koniec końców to miało być tego wartę, nawet jeśli we włosach wplątały mu się pajęczyny, a w nosie kręciło kurzem. Ten jeden raz jego niski wzrost był atutem, bo dodatkowo przysłaniała go stojąca przed oknem szafa, także był wyjątkowo dobrze ukryty.
Słyszał wołającego go Elliot’a, ale nie odpowiadał. Wtedy by nie zadziałało – szczerze? Elliot brzmiał na bardziej przejętego niż Arthur zakładał, że ten będzie. Podświadomie założył, że ten domyśli się, że Sullivan tylko próbuje sobie zażartować, a nie że ten naprawdę się przestraszy zniknięciem Arthur’a (chociaż strach był w tej sytuacji jak najbardziej uzasadniony)…
W absolutnej ciszy czekał, aż Elliot wejdzie do pomieszczenia, w którym Arthur się chował (wyglądało to na starą sypialnie, ale nie był pewien), a kiedy ten w końcu przeszedł obok jego kryjówki…
Wrzeszcząc w niebogłosy wyskoczył, łapiąc wyższego chłopaka za ramiona, dumny z tego jaki dobry żart właśnie odstawił, wybuchając śmiechem na widok twarzy Elliot’a…
Ale długo mu tak do śmiechu nie było, bo Crowley wyglądał na bardziej przestraszonego niż zakładał, że ten będzie.
-Ellie? Wszystko w porządku? –zapytał. Jakoś nagle przestało mu być do śmiechu, kiedy tak przyglądał się bladej twarzy pływaka. –Ellie?-dokładnie w tym momencie, Arthur powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z faktu, że jego żart mógł nie być taki dobry jak na początku wydawało mu się, że będzie…
Nie chciał tak naprawdę wystraszyć chłopaka mocno… Nie chciał, żeby naprawdę się przestraszył i zestresował.
-Ellie? Przepraszam, myślałem, że to będzie zabawne –najwyraźniej brak snu, odbierał mu również umiejętność logicznego myślenia, ale cóż… I najlepszym zdarza się przekombinować i tym razem Arthur totalnie nie wyczuł sytuacji.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E L L I O T ' E L L I E ' C R O W L E Y
____Zastanawiało go, jak budynek wyglądał za swoich świetnych czasów. Kto dokładnie tu mieszkał, czy był wypełniony czymś jeszcze, niż staromodnymi meblami i poniszczonymi obrazami. Z tego, co teraz widział, brakowało tutaj życia, co nie było niczym szokującym. Ogród wyglądał na żywszy, przez te wspomniane pozostałości niedawnej obecności miejscowej młodzieży, inną porą roku zapewne też prezentował się lepiej, kiedy flora była żywsza, dodawała barw temu miejscu czymś tak prostym, jak rozrośniętą trawą i pojedynczymi kwiatami____ — W horrorze, jak się człowiek postara, to zawsze można być, niepotrzebna do tego stara ruina — bąknął na wyjaśnienia Arthur’a, który wręcz promieniał radością i nagłym rozbudzeniem dzięki ich wyprawie do opuszczonego budynku. Za to Crowley’owi chciało się kichać, kaszleć i nieustannie wzdrygać, przez panujący kurz i niewygodną atmosferę, która ciężko wisiała w powietrzu — Tani horror i Dom Strachów, to nie to samo, co opuszczone miejsce, w którym równie dobrze mogą być, nie wiem, jacyś bandyci — filmy i atrakcje nie stanowiły rzeczywistego niebezpieczeństwa. A miejsce jak to? Mogło, nawet bardzo. Sam dziadek przedstawił je jako miejsce popularne wśród młodzieży, powie to nieodpowiedniej osobie i tragedia sama się prosi o powstanie!
____I szybko takowa tragedia miała miejsce. W momencie, kiedy Arthur zniknął z pola widzenia, panika wręcz przesiąkła Elliot’a do samych kości. Ręce owinął ciasno wokół własnego torsu i niepewnie przemierzał pokoje, zerkając w niektóre zakątki i z coraz to większym niepokojem wołając Sullivan’a, który był cicho, zdecydowanie zbyt cicho, jak na niego. I to martwiło pływaka najbardziej. Jeśli Arthur się nie odzywał, to coś musiało być nie tak, zdążył się tego dość prędko nauczyć.
____Znalazł się w niby przestrzennym, ale równie zakurzonym i zaniedbanym pokoju, co reszta. Szafa wyglądała, jakby była bezbarwna, tak samo reszta mebli i ozdób, które zamiast urokliwej czerwieni i brązu, prezentowały smutną szarość, idealnie pasującej do zatrważającego nastroju całego dworu. Bał się czegokolwiek dotknąć - to przed strachem, że coś zza tego wyskoczy, to przed tym, że się rozpadną albo będą obklejone bliżej nieokreślonymi substancjami. Możliwości było wiele - ektoplazma, ale i płyny ustrojowe, balujących tu nastolatków. Wolał więc oszczędzić sobie jak najwięcej nieprzyjemności.
____Nie spodziewał się jednak, że to Arthur przyprawi mu największy dyskomfort.
____Wraz z krzykiem florecisty, całe ciało Elliot’a zesztywniało i godny horroru wrzask wydał się z jego gardła. Twarz zbladła, równając się kolorystyką do obranych ścian, serce przeszywająco dudniło mu w uszach, a przyspieszony oddech z trudem łapał. W pierwszych chwilach śmiech Sullivan’a w ogóle do niego nie docierał, kiedy był zbyt przejęty próbą uspokojenia siebie samego
____ — Arthur weź… pojebało Cię? — niechlujnie strząsnął z siebie ręce chłopaka, a w jego słowach nie było słychać trwogi ani szczerości, będące po prostu wyrzucone w celu rozluźnienia siebie samego. Był oczywiście zdenerwowany — Zabawne w chuj, wiesz? Byłem przekonany, że coś Ci się stało — tego już nie zamierzał maskować, kiedy wyłapał wzrok ze zmartwionym ciemnowłosym, a swój własny utrzymywał chłodny i ostry. Naprawdę wierzył, że coś się wydarzyło. Może reagował za mocno, Sullivan w końcu zapewne myślał, że uda mu się odegrać niewinny żart, ale Elliot’owi zdecydowanie nie było do śmiechu i zamierzał dosadnie przekazać tę informację niższemu, nieważne jak oschły był w swoich wyborach.
____ — Wybawiłeś się? Możemy stąd wracać? — kiedy po kilku minutach uspokajania się zabrał głos, nie czekał nawet na odpowiedź, bo już odwracał się w stronę wyjścia, w którym brakowało drzwi i łatwo było stwierdzić, gdzie się znajduje — Masz, tyle energii w Tobie, że idealnie nadajesz się za kółko — dodał nieco zgryźliwie, kiedy rzucił kluczami do góry tak, żeby po łuku wylądowały w dłoni Sullivan’a. Nawet będąc kłębkiem nieukojonych nerwów, zamierzał dotrzymać swojej obietnicy. Z kolei nie miał w planach oszczędzić sobie złośliwych komentarzy co do tej decyzji i sytuacji sprzed chwili, wobec której na pewno będzie uszczypliwy przez najbliższe paręnaście, nawet parędziesiąt minut. Przynajmniej. Był w stanie założyć, że potrwa to nawet dłużej, jeśli Sullivan, będzie tak jak zwykle, twardo stał przy swojej racji.
____W ciszy wracali na parking, Elliot idący obok Arthur’a, nie zamierzał w końcu wracać bez niego, lecz z rękoma pewnie skrzyżowanymi na piersi, niby, żeby trzymać kurtkę bliżej siebie, ale tak naprawdę po to, żeby instynktownie nie złapać florecisty za rękę albo dać mu okazji do zrobienia tego. Do samochodu wsiadł bez słowa, mimo to nie trzaskając drzwiami - Alfa nie zasługiwała na jego agresję ze względu na obrazę, która się w nim gotowała. Wziął koc, którym wcześniej był okryty Sullivan, narzucił go sobie na kolana i po zdjęciu kurtki, skrzyżował ponownie ręce na klatce piersiowej i czekał, aż Arthur ruszy, zerkając na niego spod byka raz po raz, kiedy każda chwila w pojeździe nieznośnie się przedłużała. Ale czy zamierzał przerwać ciszę? Oczywiście, że nie. Planował być tak długo cicho, jak bardzo będzie mu to dane. A kiedy był obrażony, zdecydowanie miał to na myśli.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach