Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Eclipsed by you Wczoraj o 04:03 pmCarandian
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
2 Posty - 13%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty leave me alone {15/07/22, 11:49 pm}




leave me alone
[ starring dijira and nana as two hopeless gays in the 80s ]
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {16/07/22, 10:22 am}


character song


leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


"My life came crashing and burning
around me, everything falling at once
and here I am... Where is my
Oscar for acting like I've got it together?"


leave me alone 50a4f5c46685c3f35fe3946b6d918c1a


"You had me at a point to where
I'd drop the world for you but it seems
I had you at the point to where
You'd drop me for the world."

•••

Arthur Sullivan •• data urodzenia: 22 Grudnia 1964  ••  prawie 20 lat  •• Koziorożec  ••  urodzony i wychowany na Brooklyn'ie w Nowym Jorku
Irish American  ••  homoseksualny    ••   od trzech tygodni w związku z niejaką Annie Peters, autorką kolumny kulturalnej w "Stasand Bulletin"
student 3 - go roku historii  na  Stasand University  ••  miał potem iść do szkoły prawniczej   ••      obecnie te plany stoją pod znakiem zapytania
najstarszy  syn Ciary Sullivan (38 lat), kury domowej i Michaela 'Mitch'a' Sullivan'a (48 lat), obecnie odsiadującego dwuletni wyrok w więzieniu
wierzył, że jego ojciec jest CEO prosperującej firmy budowlanej  - było to jednak kłamstwo - a Sullivan senior jest głową irlandzkiej mafii w NY
edytor naczelny  gazety uniwersyteckiej  Stasand Bulletinwicekapitan uczelnianej drużyny szermierczej •kelner na 1/2 etatu w Debbie's Diner
najstarszy z czwórki zgranego rodzeństwa •• ma dwóch młodszych braci-Liam'a (17 lat) i Oisin'a (5 lat), a także młodszą siostrę - Fionę (13 lat)
zna łacinę, grekę, irlandzki i francuski  ••  skończył prywatną, katolicką podstawówkę i high school•• prymus •• przeskoczył rok podstawówki
pierwszy  w  rodzinie poszedł na  studia  -  jego  rodzice zawsze mieli  kręćka  na punkcie  zapewnienia swoim dzieciom jak najlepszej edukacji
zazwyczaj z nosem w książce, najlepiej fantasy  ••  w love-hate relationship z literaturą Michael'a Foucalt'a  ••  wielki fan Gwiezdnych Wojen
nerd i samozwańczy kujon •• raczej cichy i spokojny, chyba że ktoś nadepchnie mu na odcisk •• oddycha i żyje sarkazmem •• złośliwa bestia
a  także  komiksów,  pizzy,   kina,  D&D i Elton'a John'a   ••   w  wolnym  czasie  gra  trochę na gitarze   ••   praktycznie  mieszka  w  bibliotece
ma kompleksy na punkcie swojego wzrostu  ••  chronicznie niewyspany •• rzadko kiedy imprezuje (jeśli nie uznajemy sesji D&D za imprezy)
 małe, ale waleczne  ••  ukrywa swoją najnowszą historię rodzinną •• obecnie nielegalnie mieszka na kanapie swojego najlepszego kumpla
173  cm  wzrostu (sadly)    ••   59 kg  wagi     ••    krótkie,  ciemnnobrązowe  włosy,  zazwyczaj mocno  roztrzepane    ••  blada,  jasna cera
brązowe oczy   ••  szczupła, atletyczna sylwetka    ••    raczej drobny  ••  lekko krzywy przez złamanie nos  ••  blizna na prawym ramieniu
zwykle  ubrany  w  szarą bluzę,  tudzież  swoją  kolekcję  muzycznych  t-shirtów,  kurtkę,  jeansy  i  tramki    ••    niezbyt  fashion-concious


•••

leave me alone 7c4f6bedc95453c3dca9da0730b5090b


Ostatnio zmieniony przez Dijira dnia 16/07/22, 06:33 pm, w całości zmieniany 2 razy
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {16/07/22, 04:18 pm}


Młody student dyplomacji, na którą dostał się tylko i wyłącznie ze względu na stypendium sportowe, a do dyplomaty mu daleko.  Dlatego chwali się jedynie swoimi umiejętnościami pływackimi oraz urokiem osobistym, dzięki któremu chętnie zbiera komplementy od płci przeciwnej. Tej, która go pociąga. Tylko ta.

Nie pozwoli przyjąć sobie do świadomości, że mogłoby być inaczej, że mógłby być skażony, jak ci inni. Nawet jeśli był w związku z chłopakiem, gdzie czuł spotęgowane motyle w brzuchu. Wyjaśnił je jako dyskomfort. I negował fakt, że były to najlepiej spędzone dla niego wakacje, bez obecności znajomych ze studiów, będąc sobą. W końcu nie tego uczono go w domu, tak? Nie takie nastawienie wbijał mu do głowy ojciec, który za plecami matki spotykał się z trzykrotnie młodszymi od niego dziewczynami, a przy okazji wymagał od młodego Crowley'a wybitnych wyników akademickich i zachowania dobrego wizerunku rodzinnego, kiedy ich nie było w mieście - czyli prawie zawsze. Między innymi z tego powodu został sam i dumnie podpisuje się pod łatką 'playboy', zmieniając partnerki jak rękawiczki i trzymając się typowo jock-like towarzystwa studenckiego.

Do całej, tajemniczej estetyki niezbyt pasuje fakt, że po zajęciach, czasami w weekendy, przesiaduje za kinowym barem w Flix, z zapachem popcornu śledzącym go do nocy, aż nie zrzuci z siebie niewygodnego stroju. Tak samo nie pasują te nieliczne, samotne wieczory w swoim pokoju, sporadycznie ze skradzionym alkoholem ze składziku rodziców i licznych załamań nerwowych ze względu na zwyczajne zagubienie się w sobie samym i nierozumienia siebie.
elliot
crowley
'ellie' | 20 lat - 14.02 | 184cm
elirose


Ostatnio zmieniony przez NANA dnia 17/07/22, 12:29 pm, w całości zmieniany 1 raz
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {16/07/22, 09:32 pm}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


Drzwi gabinetu profesora Morton’a zamknęły się za Arthur’em z cichym trzaskiem. Chłopak oparł się ciężko o ich framugę, starając się uspokoić przyspieszony oddech, uładzić niesforne, roztrzepane włosy i... poukładać sobie to wszystko w głowie.
Nie był pewien jak powinien był się z tym wszystkim czuć. Jego mózg miał problemu z zarejestrowaniem tego co właśnie się stało... A definitywnie nie powinno było mieć miejsca.
Semestr dopiero się zaczął i kiedy Sullivan szedł tego dnia na pierwsze w tym roku zajęcia z poezji francuskiej, w ogóle nie podejrzał, że wkopie się w jakieś bagno. Dobra, jego życie było aktualnie okropnym bagnem, ale w jeszcze głębsze bagno.
Cóż, los uwielbiał płatać mu figle. Jak niby Art miał przewidzieć, że jego desperacki, zdewastowany one night stand z gejowskiego klubu w pobliskim mieście, którym planował tego lata leczyć swoje złamane i wymięte serce, wwalcuje prosto na jego salę wykładową w małej mieścinie pośrodku niczego trzysta mil na wschód od wielkiego jabłka. Dlaczego nic w jego parszywym życiu nie mogło być proste?
Myślał, że wyzionie ducha, kiedy został poproszony do tego cholernego gabinetu...
A teraz czuł się jeszcze gorzej. To nie mogło się dobrze skończyć. To definitywnie nie mogło się dobrze skończyć, nie biorąc pod uwagę jego parszywe szczęście. Facet... wiedział. Z drugiej strony, Arthur też wiedział, a Morton miał dużo więcej do stracenia, biorąc pod uwagę jego pozycję na uczelni i zdjęcia uroczej rodzinki na ścianach tego cholernego gabinetu, ale...
Ten miał rację.
W rozrachunku słowa przeciwko słowa, słowo profesora miała znacznie większe znaczenie, niż słowo syna jednego z najsłynniejszych kryminalistów w kraju.
Tak, kurewski Morton najwyraźniej wyciągnął i zapamiętał z pijanej paplaniny Sullivan’a wystarczająco, by teraz rzucić mu w tym w twarz.
Nie pyskuj i rób co mówię.
Arthur wzdrygnął się na samo wspomnienie tego nieprzyjemnego, zimnego głosu, który brzmiał tak dziwnie w ustach normalnie w ustach profesora francuskiego.
Jak on miał się z tego wykręcić? Zwłaszcza, że mimo wszystko... Mimo wszystko... Nie miał jakiś szczególnych obiekcji. Wręcz przeciwnie.
-Artie! –aż podskoczył z zaskoczenia, kiedy nagle spomiędzy studentów licznie zatłaczających korytarz studentów, wystrzeliła, znajoma przysadzista sylwetka, jego... jego dziewczyny. Nieprzyjemna gula zaczęła rosnąć mu w gardle, razem z niemożebnym poczuciem winy, które sprawiało, że miał wrażenie, że zaraz straci oddech.
Szeroki uśmiech jaki pojawił się na twarzy Annie, kiedy tylko zrównała się z nim krokiem, tylko to poczucie pogorszył.
Prawda, zaprosił ją na randkę tylko i wyłącznie dlatego, żeby udowodnić temu cwelowi, że Arthur też może znaleźć sobie dziewczynę, ale... Naprawdę lubił Annie. Była inteligentna, zabawna, mogła godzinami dysktuwać o Władcy Pierścieni, jej ulubioną postacią w Gwiezdnych Wojnach był Han Solo i z nikim innym nie dyskutowało mu się tak dobrze o rewolucji francuskiej, ale... Właśnie. ‘Ale’.  To tylko sprawiało, że czuł się z całą sytuacją jeszcze gorzej, że wiedział, że to co robi jest względem niej naprawdę nie fair. Że nigdy tak naprawdę nie będzie w pełni zaangażowany w ich relację, że nigdy nie będzie w stanie spełnić wszystkich jej oczekiwań, zwłaszcza.
Z drugiej strony... Jeszcze tego samego poranka łudził się, że jeśli miał być z jakąkolwiek dziewczyną kiedykolwiek to właśnie z Annie. Jeśli jednak wcześniej miał jakieś wątpliwości w tym temacie, ostatnie pół godziny skutecznie je rozwiały. Na gorsze.
Boże, Arthur był ostatnim dupkiem. Cwel wyciągał z niego wszystko to co najgorsze. Gdyby nie on, Sullie nigdy nie znalazłby się w takiej sytuacji. Nigdy nie włóczyłby się po barach, do których był za młody, żeby go wpuszczono, nigdy nie podejmowałby takich... lekkomyślnych decyzji, nigdy nie dorobiłby się dziewczyny...
Jakby nie wystarczało, że jego ojciec rujnował mu życie, jeszcze ten debil podcinał mu nogi.
-Artie, wszędzie cię szukałam! Mamy problem! –dziewczyna,w końcu zrównała się z nim krokiem, łapiąc go za rękę i ciągnąc go w jakimś niezdefiniowanym kierunku, wyraźnie czymś zaaferowana. Nie za bardzo więdząc co innego zrobić, podążył za nią nieco ociężałym krokiem.
Cicho odchrząknął, żeby mieć pewność, że jego głos będzie brzmiał normalnie.
-W skali od jeden do dziesięciu... Jak duży problem?
-Dwadzieścia! Viktor spadł ze schodów  i złamał nogę... Ambulans ledwo co zabrał go do szpitala...-Viktor był członkiem ich gazety i autorem kolumny sportowej.
-I co z tego?
-Jak to ‘co z tego’? Nie pamiętasz? Mieliśmy dzisiaj zaplowane wywiady z drużyną pływacką...zapomniał. Arthur na śmierć zapomniał, bo bardzo się starał o tym nie myśleć i czym prędzej zrzucił to zadanie na Viktor’a, żeby samemu nie musieć się w nie angażować... Z wiadomych powodów. –  To jedyny dzień, na który ich trener przystał, więc ktoś musi Viktor’a zastąpić, bo inaczej nie zdążymy ich zrobić przed następnym numerem. Pisałeś z Viktorem pytania także...-czyj to w ogóle był pomysł? No tak. JEGO. Bo kiedy miesiąc temu planowali nową kolumnę do gazety, przedstawienie wszystkich drużyn sportowych na uniwersytecie wydawał się świetnym pomysłem, zwłaszcza, że to nie on miał być za to odpowiedzialny.
-Łapię. Łapię –mógł być wyjątkowo nieszczęśliwy z tego powodu, ale łapał. Niestety. Gazetka zawsze cierpiała na brak edytorów, a dział sportowy składał się z pierwszoroczniaka Viktor’a, dla którego miało to być pierwsze dziennikarskie wyzwanie. Także... To pozostawiało jedną osobę, która ogarniała co ten wywiad zakładał i miał kopię notatek.
Edytora naczelnego.
Ensue... Załamanie nerwowe. Albo trzy.
-Ale ty i idziesz ze mną... Ktoś musi robić zdjęcia –westchnął. Dziewczyna najwyraźniej zgarnęła aparat, ich prawie się rozpadającego, wiekowego Nikon’a FM, na którego Artie ledwie wyciągnął pieniądze od uczelni, po drodze... Jak zwykle przygotowana. Ogarnięta. Nie to co krocząca za nią ludzka katastrofa.
Boże, dlaczego ten uśmiech z jakim się do niego odwróciła, ten pewny ton z którym rzuciła ‘jasne’ sprawiały, że czuł się tak winny. Patrzyła na niego jakby był najlepszą rzeczą na świecie, a nie zakłamanym oszustem...
A on nie miał wystarczająco dużo odwagi, żeby to zakończyć dla jej dobra.  Bo za dobrze wiedział jak boli złamane serce.
Bagno. Bagno totalne.
Nawet się nie obejrzał, a wylądowali przed wejściem do uczelnianego basenu. Arthur... Miał wielką ochotę odwrócić się i popędzić korytarzem w kierunku, z którego przyszli. Niestety nie miał wymówki. Skończył już zajęcia, a to był jeden z jego dni wolnych. Zresztą... Nie mógł pozwolić temu cwelowi się zastraszyć.
Wygładził niewidzialne zmarszczki na swojej ukochanej, znoszonej bluzie. Policzył do czterech, ignorując zdziwione spojrzenie Annie... A potem, wciąż mocno ściskając dłoń dziewczyny, wmaszerował do środka, gdzie trener i jego drużyna siedzieli na krzesełkach zazwyczaj przeznaczonych dla publiczności.
Trener nie wyglądał na zadowolonego... Cóż nic, czego urok osobisty nie mógłby rozwiązać.
-Dzień dobry, panie trenerze!-rzucił ze swoim najszerszym, najbardziej przekonującym sztucznym uśmiechem, ignorując obecność osób nieporządanych. –My z gazetki... Viktor miał mały wypadek, więc będę go dzisiaj zastępować, jeśli nie ma pan nic przeciwko. Arthur Sullivan, to Annie, będzie robić dzisiaj zdjęcia –przedstawił się, w końcu puszczając dłoń Annie i ściskając zamiast tego rękę starszego, łysiejącego mężczyzny w pewnym handshake’u.
Z trenerem poszło okej. Arthur, chociaż cichy, jak już się zmusił do odezwania, miał w sobie coś takiego, że większość ludzi podchodziła do niego na starcie przyjaźnie. Może uśmiech, może to, że jak już zaczynał mówić, to tym taki przyjaznym, lekkim tonem, bo dużo żartował...Drew zawsze potwarzał, że Artie jest najbardziej socjalnym z introwertycznym z nerdów na tej planecie i może coś w tym było.
Problem pojawił się, kiedy przyszło do wywiadu z zawodnikami. Problem nazywał się Eliott Crowley i był gwiazdą drużyny pływackiej.
Problem był również największym nemesis Sullivan’a.
Wziął głębszy oddech, wbijając zdeterminowane spojrzenie w wyższego chłopaka, nie zamierzając pokazać po sobie żadnej słabości, pokazać po sobie, że ta konfrontacja sprawia, że czuje się niekomfortowo, że zamiast głupich pytań o zawody i plany na przyszłość, wolałby obyć się bez słów i strzelić mu z prawego sierpowego prosto w ten durny łeb. Art może i nie był postawny, ale ojciec go nauczył jak zarzucić porządnego sierpowego.
Takiego powalającego.
-Tak... Crowley... Co za zawody! To dopiero rozpoczęcie po poprzednim sezonie! –spokojnie Sullivan. Spokojnie. Jesteś cholernym profesjonalistą. Wyłącz sarkazm... Dobra, na to za późno, ale chociaż próbuj..
-Biorąc pod uwagę niezbyt dobre zakończenie ostatniego roku... –wliczające w to jedno niespodziewane złamane serce. Tak niby była mowa o zawodach, bo ostatniego sezonu drużyna pływacka nie zakończyła świetliście, a ten wrzesień rozpoczęła wyjątkowo dobrze, ale w rzeczywistości... Mowa była o czymś zupełnie innym.  –Dobrze z powrotem widzieć naszą drużynę w formie. Może powiesz mi coś o strategii na najbliższy rok? Plany na odzyskanie mistrzowskiego pucharu? A może brakuje ku temu dedykacji-?każde słowo w ustach Sullivan’a brzmiało jak obelga wymierzona prosto w tego cwela, nawet jeśli wypowiedź  brzmiała  w uszach niezorientowanych zupełnie... prostolinijnie i nudno.
Mówi się, że pierwszej miłości się nie zapomina. A ten cwel był pierwszym... wszystkim Art’a. Pierwszą randką. Pierwszym pocałunkiem. Pierwszym związkiem. Pierwszym razem. Pierwszym heartbreak’iem.
I choć miał teraz perspektywę wakacyjnych miesięcy i przemyślał sobie to i o owo...
Wciąż bolało tak samo.


Ostatnio zmieniony przez Dijira dnia 17/07/22, 09:03 pm, w całości zmieniany 1 raz
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {17/07/22, 11:14 am}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y

____Początek roku wiązał się z nieodmienną rutyną na zajęciach, które szczerze mało co interesowały Crowley’a. Nawet spotkanie klubu nie zapowiadało się na pełne emocji, ze względu na spływ pierwszoroczniaków, którzy ochoczo będą chcieli się przyłączyć, aby za chwilę spotkać się z szarą rzeczywistością zostania na rezerwie. Drużyny zmieniały się dopiero, jak najstarszy rocznik się wykruszał albo ktoś rezygnował. A teraz pod przebiegłym okiem Elliota żaden ambitny chłopak - który tak naprawdę nie ma nic do pochwały - nie wprosi się w ich szeregi. Najpierw przeciągnie ich przez bagno, jeśli będzie taka potrzeba.
____Tak naprawdę, to chwilami dawał sobie więcej autorytetu niż go faktycznie posiadał. Nieważne jak bardzo chciałby zarządzać całą drużyną, to nie mógł. Łysiejący trener Woollard trzymał na nich surowe i czujne oko, sprowadzając Crowley’a na ziemię, kiedy jego ego zbytnio rosło. Mimo to, kiedy tylko mógł, to dawał znać, że każdy inny z drużyny ma mniej do powiedzenia, niż sam kapitan. Najważniejsze było to, żeby wiadomość docierała do nowicjuszy.
____ — Ellie! — stał przed budynkiem uczelni, z papierosem luźno trzymanym między wargami i leniwie wciągał do płuc dym, kiedy usłyszał głos Cyndi – swojej tymczasowej dziewczyny. Burza mocno skręconych blond loków, które otaczały piwne oczy, sprężystym krokiem znalazła się obok niego, owijając dłonie wokół przedramienia ciemnowłosego i uśmiechnęła się wręcz obrzydliwie słodko — Myślałam, że rzuciłeś palenie, tak mi mówiłeś na naszej ostatniej randce…
____Niczego bardziej nie chciał, niż zacisnąć dłoni na mostku nosa aż poczuje nakładane parcie w całym ciele. Nie mógł, musiał zachować pozory, ale cholera tak bardzo chciał. Byli ze sobą niecałe dwa tygodnie, a Elliot już miał dość – miał dość narzekań dziewczyny na codzienne błahostki, pomysłów na ckliwe spotkania oraz jej przylepności. Prędzej czy później i tak z nią zerwie, ale obawiał się, że wydarzy się to o wiele wcześniej niż planował…
____Nie wciskaj tego małego, zadartego noska w nie swoje sprawy, skarbie — mimo to ugasił pod butem niedokończonego Camela, aby nie słuchać do końca przerwy narzekań blondynki. Z jego drugiej strony stał Simon, z buzią zasypaną bliznami po młodzieńczym trądziku, który starał się ukryć pod przykrą wymówką brody. Właśnie z jego ust wydobył się śmiech przypominający rechot na wymianę zdań między parą. Nazwałby go swoim… kumplem. Na pewno nie przyjacielem, nie powiedziałby mu swoich mrocznych sekretów, ani nic w tym stylu, ale chętnie spędzał czas po zajęciach, na przykład wypijając piwo z lodówki rodziców Crowleya - których i tak rzadko kiedy widywał w domu - gdzieś na jakiejś ławce w miasteczku, udawając, że mają po te 21 lat. To chyba tyle. Większość czasu spędzali większą grupą, przesiadując w restauracjach, niczym ferajna dobrych znajomych.
____Słuchaj — zaczął, wypuszczając ostatni buch dymu i oparł się bokiem o swoją bordową Alfę Romeo — Wiem, że mieliśmy iść dzisiaj coś zjeść, potem do kina albo do mnie, ale… jest spotkanie klubu pływackiego, które pewnie się przeciągnie. Wiesz jak to jest — uśmiechnął się niby z zakłopotaniem. Dziewczyna najpierw wyglądała, jakby chciała się wysłuchać, ale parę przesunięć dłonią po jej ramieniu, kończąc delikatnym uciskiem, wybiło jej ten pomysł z głowy i z lekkim prychnięciem zmierzała w stronę wejścia. Zbliżał się czas zajęć, więc Elliot wraz z Simonem zrobili to samo.
____ — Chyba z żadną jeszcze nie wyglądałeś na takiego zmarnowanego — parsknął, klepiąc porządnie kapitana w ramię — Weź oszczędź cierpienia nam wszystkim i już z nią zerwij.
____Weź w ogóle, jakby miała w ogóle coś do gadania jak chodzi o moje życie — rzucił Elliot z oburzeniem, przeczesując nerwowo włosy. Tak naprawdę nic nie czuł do Cindy, jak do większości swoich dotychczasowych partnerek. Może pociąg seksualny, ale to tyle. Nie było żadnych motyli w jego brzuchu, czy fajerwerków, jak się całowali. Ale może to były po prostu plotki, nikt tak naprawdę się tak nie czuje, to normalne. To, co czuł spędzając czas z Sullivanem było spowodowane obrzydzeniem i dyskomfortem - był przekonany. W końcu jak mógłby być z chłopakiem? To nie było normalne.
____Na szczęście nie miał przytłaczającej ilości zajęć i prędko znalazł się w szatni basenowej, z ręcznikiem zarzuconym na ramię i jedynie granatowymi kąpielówkami na sobie. Okulary i czepek dzierżył w dłoni, zamierzając ubrać je najpóźniej jak mógł. Grzebał chwilę jeszcze w szafce, kiedy obok niego zjawił się Joey - jeden z członków drużyny, i oparł dłoń o sąsiadujące metalowe drzwiczki
____ — Nie wiem czy pamiętasz, ale gazetka dzisiaj do nas przychodzi. Widziałem już tego nerda Arthura przed wejściem — serce Crowleya jakby zamieniło się w kamień i spadło mu prosto do żołądka. Coś kojarzył o wywiadzie, ale czy kolumną sportową nie zajmował się ktoś inny? Imienia kompletnie nie kojarzył, ale wiedział, że nie był to on. Zaplątał się w tym, co chciał powiedzieć i wydostało się z niego tylko parę niezrozumiałych bełkotów, wymieszanych ze śmiechem — Słyszałem, że tak naprawdę to on jest małą ciotą — Joey dodał udawany odruch wymiotny na koniec wypowiedzi.
____Co? Skąd takie ploty? — spytał, jak poparzony. Elliot nikomu nie mówił, Sullivan się komuś wygadał? Ktoś wiedział o ich… “przygodzie”? Zimny pot i nieprzyjemne dreszcze zalały ciało pływaka, który próbował zachować pozory spokoju i niewinnej ciekawości. Joey jedynie wzruszył ramionami
____ — A ja tam nie wiem, po prostu ktoś puścił takie hasło a on… no weź przyjrzyj się mu jak tu przylezie — zakończył dyskusję, wychodząc z szatni a chwilę za nim oszołomiony, ale lekko uspokojony Crowley.
____Cała drużyna, wraz z paroma niezręcznie wiercącymi się pierwszoroczniakami, stała przy basenie, słuchając trenera, który omawiał plan na ten rok, a dokładniej na najbliższe parę spotkań i rezultaty poprzednich zawodów. A przerwał mu nikt inny, jak Arthur. Elliot oparty o murek, z czepkiem i okularami leżącymi obok, zagwizdał nieznośnie przez zęby widząc chłopaka z jakąś dziewczyną
____Proszę bardzo! Nieśmiały Sullivan dorobił się laski — jego słowom wtórowało parę donośnych, męskich śmiechów, ale szybko zostali uciszeni przez ostre spojrzenie trenera, który zajmował się wymianą zdań z członkami gazetki. Zajęło im to kilka minut, gdzie w między czasie niektórzy rozmawiali ze sobą, inni wymieniali się spojrzeniami, skacząc z Annie, na Arthura i wracając do siebie. Z niepokojem w duszy ciemnowłosy obserwował, czy nikt nie łączy ich ze sobą, wskazaniem palca czy wymownym spojrzeniem. Strach jednak z niego zszedł, kiedy zauważył niższego zmierzającego w jego stronę, z miksem emocji i mieszanych informacji na twarzy. Oparł dłonie na biodrach i z zawadiackim uśmiechem oraz lekko uniesioną brwią czekał, aż ten zacznie mówić.
____Oh, jak on wyczuwał tę nienawiść w każdym z wypowiedzianym słowem. Otaczała ich gęsta, napięta atmosfera. Parsknął rozbawiony na czelność słów Arthura, które na obserwatora nie były czymś wyjątkowym. Jednak Crowley bardzo dobrze słyszał jad, jakim ociekały, i że każde z nich miało głębsze, bardziej dotkliwe znaczenie
____Prawda, szybko udało nam się podnieść po niedawnej porażce. Nie każdy może się tym pochwalić — nie odrywał mocnego spojrzenia od oczu przeprowadzającego wywiad, nakładając nacisk swojej wypowiedzi równie intensywnie, co on — Plan? Planem jest zostawienie wszystkich innych w tyle, nieważne za jaką cenę i zdobycie tego, co się nam należy. Poszerzyć skład o świeżą krew. A dedykacji nigdy nie brakuje, Sullivan. Po prostu nie zamierzamy użalać się nad sobą, w sytuacji, która nie jest tego warta — odpowiedział wymownie, po czym schylił się nieznacznie, aby być na równi wzrokiem z chłopakiem — Przy okazji, gratuluję zdobycia własnego… pucharu. Życzę wam szczęścia — wypluł słowa jakby raniły go w jego buzi i po zawieszeniu wzroku na jego twarzy, szukania reakcji, wyprostował się, podziękował za wywiad a trener przyglądając się całemu wydarzeniu, zawołał Arthura do siebie a drużynie kazał pozbierać się i wskakiwać do wody, rozpoczynając trening.
____Elliot chwilę stał nad wodą, poprawiając gumowy czepek na głowie i przyglądając się członkom gazetki w towarzystwie trenera, wysilając mózg na pomysł, o czym mogą dyskutować. Miał nadzieję, że po wywiadzie wyjdą, ale w końcu Annie miała robić zdjęcia. Więc chcąc nie chcąc, zapewne zostaną tutaj na dłużej, niż trener, czy sam Crowley, by tego chciał.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {17/07/22, 06:24 pm}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


Prawda, szybko udało nam się podnieść po niedawnej porażce. Nie każdy może się tym pochwalić.
Och, Arthur miał ochotę zaśmiać mu się gorzko w twarz. „Porażce”. Gdyby tu można było mówić o jednej porażce... Te wakacje całkowicie zmiotły z powierzchni ziemi życie Artur’a i zastąpiły je jakąś ochydną karykaturą. Pracował w cholernej restauracji. Spał na kanapie Andrew. Musiał sprzedać swój ukochany samochód, żeby matka miała na rachunki i utrzymanie dzieciarni przez jakiś czas, bo FBI zamroziło wszystkie konta ojca... Był na tym cholernym uniwersytecie tylko i wyłącznie dlatego, że czesne zostało opłacone, zanim wszystko się poprało. A teraz? Annie. Morton. Pogarszające się zdrowie babci. Nie... Nie chciał o tym myśleć.
Naprawdę, złamane serce było... a raczej powinno być ostatnim, z jego problemów. Tu nie była mowa o porażce w liczbie pojedynczej. Tu  była mowa o porażkach. Wielu porażkach. W liczbie mnogiej.
I patrzcie, wciąż jakoś zwlekał się z tej cholernej kanapy i przychodził na te cholerne zajęcia. Jakoś. Cwel nie miał prawa mówić o podnoszeniu się po porażkach.
A jednak słowa Crowley’a bolały. Jednak ten jad i złośliwość wciąż trafiały prosto tam gdzie miały trafić i godziły prosto w resztki tego czułego punktu, który miał wobec chłopaka i rozcierały go na proch.
-Nie wiedziałem, że jesteś na bieżąco z szermierką, Crowley… Zamierzamy utrzymać nasz stanowy puchar w tym roku, jeśli nie wypuścimy się gdzieś dalej w narodowych –odpowiedział bez zająknięcia czy mrugnięcia okiem. Zupełnie tak, jakby nie rozumiał, że pływak mówi o czymś zupełnie innym, o Annie… Parszywy gnój. Nie zamierzał się mu dać tak sprowokować.
Porównywanie Annie do pucharu było uwłaczające, uprzedmiatawiające… Ale czego się spodziewać od zaściankowego jock’a, który zmieniał dziewczyny jak rękawiczki? Mizoginistyczny, zaściankowi, pierdoleni sportowcy…
Okej, Arthur w teorii też był sportowcem, ale to było zupełnie innego. Wszyscy w drużynie szermierki byli w miarę okej. W miarę. Nie był to sport, w którym wszyscy uczestnicy ociekali testosteronem i chęcią pokazania swojej wyższości.
Wbijając pełne nienawiści spojrzenie w oddalające się powoli plecy Crowley’a, szczerze życzył mu, żeby się poślizgnął i wpadł do wody, żeby choć trochę ta jego cholerna duma ucierpiała.
W końcu ruszył z miejsca i usiadł pomiędzy Peters, a trenerem na ławeczce, wyciągając ze swojej znoszonej kostki notatnik.
-Artie? Co z tobą? –oczywiście Annie musiała teraz zauważyć, że coś jest nie tak i że jest bardziej wkurwiony niż zazwyczaj. Rzucało się to w oczy, bo zazwyczaj był dosyć spokojny.  -Chodzi o Crowley’a? Myślałam, że się przyjaźnicie?-spojrzał na dziewczynę zaskoczony.
-Co proszę? JA I CROWLEY? Skąd ci to przyszło do głowy?
-W wakacje…
-Ach –zapomniał, że Annie lubiła go od dawien dawna, a to oznaczało, że obserwowała wszystko co robi dużo dokładniej niż przeciętny Kowalski. Nawet się nie dziwił, że zorientowała się, że spędzał trochę czasu z Crowley’em, nawet jeśli byli wybitnie dyskretni. –Crowley sobie w coś pogrywał. Nie wiem czy to byjakiś zakład, czy próbował sam siebie o czymś przekonać… –najpewniej o tym, że nie pociągają go mężczyźni. Ale tego Annie nie musiała wiedzieć. –… tudzież nudziło mu się do tego stopnia, że zdecydował zniżyć się do zadawania się z kimś takim jak ja. A ja naiwnie myślałem… Co ja się będę rozwlekał. Moja naiwność to moja wina, ale facet tak czy owak jest dwulicowym skur…sukin… palantem –ugryzł się w język. Annie nie lubiła kiedy przeklinał i starał się tego przy niej nie robić. W gruncie rzeczy to była prawda. Dlatego tak bardzo bolało. Bo wiedział, że dla wyższego chłopaka był w najlepszym przypadku, , w najgorszym, jakimś pieprzonym eksperymentem, najpewniej jakimś cholerny, chorym zakładem, a on pozwolił sobie... Naprawdę się zakochać. Czuł się wykorzystany i przeklinał własną głupotę, bo... Jak mógł myśleć, że taki Crowley będzie się z nim zadawać z własnej woli? Śmieszne, prawda? IDIOTYCZNE.

[...]

Naburmuszony, spędził większość treningu skupiony na własnym notatniku, zapisując co ważniejsze cytaty i komentarze, które padały z ust trenera. Byle tylko nie skupiać się na cholernym Crowley’u, na tym jak debil ma czelność wyglądać idealnie. Annie w międzyczasie pracowicie robiła zdjęcia, jak na profesjonalistkę przystało. Niestety, żeby zrobić zdjęcie grupowe musieli poczekać praktycznie do końca treningu.
Zatrzymali się na parkingu, co już nie długo miało się okazać błędem taktycznym, ale Arthur (ku niezadoleniu Annie), chciał zapalić, zanim pójdą, zgodnie z planem, uczyć się do biblioteki. Niestety to oznaczało, że kiedy w końcu zaczęli zmierzać przez parking ku swemu celowi, nagle otoczyła ich dosyć spora grupa przerośniętych pływaków.
Tyle dobrze, że nie widział wśród nich Crowley’a.
-I co? Jak ci się podobało? –zaczął stojący najbliżej ich blondyn i jak Arthur zakładał – samozwańczy szef. –Założę się, że dla takiej cioty jak ty spędzenie godziny na obserwowaniu pływaków to prawdziwy… rarytas...-
-Pardon?-
-No nie powiesz mi, że obserwowanie dwunastu prawie nagich facetów, nie sprawiło ci perwersyjnej przyjemności, zboczeńcu –przymknął oczy. Nie był pewien skąd wzięły się plotki, ale był świadomy ich istnienia. Może chodziło o jego przyjaźć z Nigel’em, jedynym gekem, który był tak naprawdę „out and proud” na ich roku? Albo o tą historię, która prześladowała go o czasów liceum (a paru absolwentów jego szkoły przywlokło się do Stasand przez ostatnie lata) – według, której ksiądz w jego poprzedniej szkole złapał go w łazience całującego się z innym chłopakiem (była to historia tylko w połowie prawdziwa, ale szydło wyszło z ojca, i jego twarz wciąż nosiła pamiątkę po tym jak ojciec się dowiedział w postaci złamanego nosa). Albo o to, że Arthur był Arthur’em. Albo Crowley coś rozpuścił... Z czystej złośliwości. Kiedyś dałby mu więcej kredytu zaufanie, ale obecnie, nie był bladego pojęcia. W każdym razie nie był pewien, skąd się wzięły, ale plotek nie dało się wyciszyć, więc nawet nie próbował.
O ironio! Dużo łatwiej byłoby zaprzeczać jakimkolwiek oskarżeniom, gdyby jakieś półtorej godziny wcześniej nie klęczał na podłodze obciągając swojemu profesorowi od poezji francuskiej. Ale że Artur był jedyną osobą w tym towarzystwie świadomą tego faktu… Cóż.
Zresztą to nie tak, że zamierzał zaprzeczać. Jak to wujek Charlie zawsze powtarzał, „najlepszą obroną jest atak”.
-Po pierwsze, nawet gdybym miał takie upodobania, to żeby przyciągnąć moją uwagę najpierw musiałoby być coś atrakcyjnego na co miałbym patrzeć... A Annie nic takiego nie zauważyła. Po drugie... Jak na kogoś kto oskarża mnie o jakieś perwersje, wykazujesz wyjątkową wnikliwość w funkcjonowanie sodomicznego mózgu… Nie mówisz przypadkiem z doświadczenia? –wycedził powoli.
Arthur’owi definitywnie było daleko do dyplomaty. Gdyby na jego miejscu był Nigel, próbowałby jakoś sytuację zdeeskalować, uspokoić… Ale Nigel’a tu nie było. A Arthur nigdy nie wiedział kiedy przestać. Nie umiał deekslować, wiedział tylko jak dolać oliwy do ognia…
I rzeczywiście, pływacy dookoła eksplodowali. Twarz obiektu jego uwagi wygięła się w nieprzyjemnym grymasie. Wyglądał jakby zaraz miał eksplodować.
-Ty mały! –stopy Arthur’a nagle zostały oderwane od ziemi, a on wyrąbał plecami w ścianę budynku, z impetem wypierający mu powietrze z płóc. Przerośnięty debil trzymał go za połę bluzy, tak że ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie, co w praktyce oznaczało, że nogi Sullivan’a dyndały kilka centymetrów w powietrzu.
-Zostawcie go!-pisnęła Annie, a Arthur dopiero wtedy przypomniał sobie, że nie jest sam.
-Annie… -odwrócił się w kierunku dziewyczyny. –Idź zaczekać na mnie w bibliotece. Proszę –posłał w jej stronę coś co miało być uspakajającym uśmiechem. Nie był pewien, czy sytuacja skończy się jakąś bójką, ale... Nieważne jaki byłby endgame, lepiej, żeby jej przy tym nie było.
-Nie ma mowy, Artie! Kto wie, co...
-Idź. Do. Biblioteki –powtórzył dużo bardziej stanowczo, ale dziewczyna wyraźnie wciąż się wahała.   –No idź!-dopiero kiedy się na nią wydarł podziałało. Po chwili dłuższego zastanowienia, dziewczyna odwróciła się na pięcie i popędziła w stronę uczelnianego budynku. Na całe szczęście ją przepuścili. Małe błogosławieństwa.
-Patetyczne… Nawet swojej laski nie potrafi kontrolować…rzucił z boku, jakiś ogolony na łyso gość, nieprzyjemnym, tonem.
-Możesz sobie paradować z tą swoją brodą, ale nie musisz próbować nikomu nic udowodniać i zasłaniać się dziewczyną, szczylu… Wszyscy i tak wiedzą –wycedził blondyn. Sądząc po jego manierze i czystych niebieskich oczętach, Sullivan był gotowy się założyć, że jego dziadek był członkiem Hitler Jungen albo coś. – Nie chcesz skończyć jak ten twój pedał z malarstwa, co? Przywlókł się wczoraj na zajęcia… Najwyraźniej jeszcze nie załapał, że nikt was tu nie chce…  Jak mocno trzeba wam wpierdolić, żeby w końcu…-o nie.
Przesadził. Obrażanie Arthur’a to jedno. To go szczególnie nie ruszało. Ale wciągnij w to jego przyjaciół... Zwłaszcza Nigel’a. Nigel’a, który był najodważniejszą osobą jaką Arthur znał. Który nie żył w kłamstwie, który nie ukrywał tego kim jest, który starał się pomóc innym w ich sytuacji i zakładał stowarzyszenia tylko po to, żeby tacy jak oni mieli gdzie należeć... Nigel’a, który spędził miesiąc w szpitalu, bo pojechał na jarmark do sąsiedniego miasteczka ze swoim chłopakiem Mark’iem i jacyś zacofani trologdyci zbilii ich obu na kwaśne jabłko.
-Zamknij się-wyrzucił Sullivan spomiędzy ściśniętych zębów.
-Co powiedziałeś szczylu?
-Jeśli nie chcesz zbierać zębów z podłogi, to się zamkniesz i nie wspomnisz o Nigel’u więcej ani słowem-wysyczał, na skraju przywaleniu blond bestii z bańki tudzież zasadzeniu mu z kolana w czuły punkt (bo tylko tyle tak naprawdę mógł zrobić z niewygodnej pozycji, w której wylądował). –I będziesz się od niego trzymał bardzo, ale to bardzo daleko, albo zrobię ci z dupy jesień średniowiecza w sensie, który nie spełni żadnej z tych twoich perwersyjnych fantazji, które tak bardzo próbujesz mi przypisać… słońce –szczerzył się. W taki nieprzyjemny, prawie że maniakalny sposób. Istniał powód, dla którego Nigel nigdy nie powiedział Artur’owi kto go pobił. Pewnym było, że Artur będzie próbował go „pomścić”, tak jak teraz zupełnie nie przejmował się faktem, że otacza go pięciu przerośniętych facetów, z którymi według praw fizyki i logiki nie ma najmniejszej szansy, gdyby przyszło co do czego. Ale to się dla Artur’a nie liczyło.
Nie potrafił ustąpić. Nawet jeśli sytuacja była nieciekawa. Zresztą co za różnica – cholerny pacyfista Nigel definitywnie nie przygadywał durnym homofobom, a i tak wylądował w szpitalu, w takim stanie, że nie było wiadomo czy z niego wyjdzie… Arthur mógł im przedtem przynajmniej przygadać.
Zresztą, nie miał nic do stracenia. Jego życie i tak było cholernym szambem, jeśli go wyrzucą ze studiów za bójki...
So be it.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {17/07/22, 08:13 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Minusem basenu był fakt, jak strasznie dźwięk roznosił się echem. Więc nawet kiedy Sullivan powiedział coś uniesionym tonem, Elliot i tak nie miał szansy na zrozumienie. Pokręcił głową kilkukrotnie, aby odgonić ciekawskie myśli i wskoczył do wody, dołączając do reszty drużyny w treningu i zalewając swój mózg wyłącznie pływaniem, które tak uwielbiał i dawało mu zaspokojenie myśli, jak nic innego. Jedyną, w miarę bliską temu rzeczą, mógł być alkohol.
____Trening minął mu… normalnie. Zwykle byłby w siódmym niebie, ścigając się ze znajomymi przy każdej możliwej okazji, lecz teraz nie miał na to ochoty. Wolał nie robić z siebie głupa, bo był prawie pewien, że skończyłby na stronie tytułowej z jakimś idiotycznym cytatem wymyślonym przez Arthura, co tylko nadszarpnęłoby jego ego. I tak dał radę pozytywnie się zmęczyć, nie spiesząc się pod prysznicem, gdzie pozbywał się osadzonego chloru i dbał o włosy, które zmieniłby się w siano, gdyby po każdym treningu nie myślał o tym, aby umyć je chociaż raz szamponem i nałożyć pachnącej cytryną odżywki, która dodawała im przyjemnej miękkości
____ — Idziemy do Naugles? — rzucił Simon, wychodząc spod prysznica i wycierając się niedokładnie ręcznikiem — Wiem, że mówiłeś Cyndi, że czasu nie będzie, więc… pójdziemy po prostu drużyną — uśmiechnął się krzywo w stronę Crowley’a, który intensywnie się zastanawiał jaką decyzję podjąć. Był głodny, jak wilk. Zawsze po pływaniu czuł, że mógłby zjeść całe menu jakiejkolwiek restauracji i się nie najeść — No weź — przeciągnął ‘e’, patrząc oczekująco na Elliota.
____No okej. Ale nie zabieram wszystkich ze sobą. Niech sobie znajdą podwózkę i zostawią mój samochód w świętym spokoju — podjął decyzję, przypominając sobie wyborne tacosy sprzedawane w knajpie. Sam się osuszył i zaczął naciągać zielonawą koszulkę polo przez głowę, zostawiając dwa guziki odpięte — Idźcie już, dogonię was — rzucił jeszcze, męcząc się z trafieniem ręką w dziurę od rękawa a następnie przeciągnięcia jej przez wciąż wilgotne włosy.
____Tak naprawdę to chciał zostać w tyle, aby móc na spokojnie zapalić za basenem, bez kogoś sępiącego o papierosa i zapalniczkę, której możliwe, że już by nie odzyskał. Parę tak stracił. A swoją ulubioną oddał Sullivanowi… no i po co mu to było? Tęsknił za swoją, już i tak chwilami ledwo działającą zippo, a musiała wylądować akurat w rękach tego chuja. I to umyślnie. Elliot pluł sobie w brodę i czuł, jak skacze mu ciśnienie na samą myśl o swojej głupocie. Oparł się o nierówną ścianę, zapalając fajkę i zaciągając się głęboko. ’Jebany Sullivan. Niech tylko spróbuje napisać coś bezczelnego’. Pomyślał, intensywnie wypuszczając dym i biorąc od razu następnego bucha w próbie uzyskania wewnętrznego spokoju i wyciszenia.
____Wykańczając papierosa, ugasił go o podeszwę i wrzucił do kosza po drodze, za chwilę przyspieszając kroku kiedy zauważył szarpaninę rozgrywającą się pod budynkiem. Musiał lekko zmrużyć oczy, aby w ogóle dojrzeć kto w niej uczestniczył. Wyleciała z niego wiązanka przekleństw, kiedy ujrzał Dan’a zderzającego się rogami z przygwożdżonym do ściany Arthurem
____Dan, kurwa! — podbiegł, chwytając chłopaka za ramię i odsuwając go od niższego szatyna — Pojebało Cię?! Chcesz zepsuć całą naszą reputację, pojebie? Chuj wie co mogą tam o nas napisać, wystarczy, że Annie cyknęła jedno zdjęcie i po nas — popukał się wskazującym palcem w czoło, wcześniej opierając dłoń na klatce Dan’a i popychając go w tył, aby zwiększyć dystans między nimi a Sullivanem.
___ — Mnie pojebało?! Chyba Ciebie, nie chcę, żeby jakiś parszywy cwel się tutaj krążył. Może zwala sobie do twoich zdjęć, które ta jego podróba dziewczyny mogła zrobić, i co? Nie chce ci się rzygać na taką myśl? — najgorsze w tym było to, że Crowley tak nie sądził. Śmiałby to uznać nawet za komplement, lecz szybko zreflektował się ze swoich myśli, czując zniesmaczenie.
____Pierdolnięty jesteś, wiesz? Daj sobie spokój, przecież on nawet nie jest tego wart — mimo zerowych umiejętności dyplomackich, nawet pod wpływem wybranego kierunku studiów, starał się rozładować sytuację. Tylko tego im brakowało, aby zostali obrzuceni błotem i nazwani miejskimi dręczycielami — A ty czego tutaj w ogóle jeszcze chcesz, Sullivan? — odwrócił się nie w pełni w jego stronę, kiedy reszta drużyny, po usłyszeniu hasła ‘Naugles’ ruszyło poczekać w innej sferze parkingu, nie szczędząc pogardliwych spojrzeń w stronę Arthura — Bez sensu robisz sobie kłopoty, jak i mnie. Wiem, że może i wciąż szalejesz na moim punkcie, ale daj se spokój, okej? Bo następnym razem wrócisz z obitym pyskiem — wysyczał z nienawiścią, pukając go palcem w klatkę piersiową. Odwrócił się, poprawiając opadająca z ramienia ciemno-jeansową kurtkę i sięgnął po paczkę papierosów, gdzie, ku swojemu zdziwieniu, poczuł lekkie roztrzęsienie jego dłoni. Miał szczęście, że był wystarczająco daleko od obu grup, nikt nie miałby okazji dojrzeć ulatniającego się z niego zdenerwowania.
____ — No i po co Ci to było, co? Co taki pedał jak Arthur może nam zrobić? — spojrzał ogłupiały na wciąż chcącego wykłócać się Dan’a.
____Ty a ty myślisz czasem w ogóle? Oni są z gazetki. Nikt nie ma większego wpływu na reputację niż to, co oni sobie tam nabazgrają — machnął ręką trzymającą papierosa, z brwiami dotykającymi się. Miał wrażenie, że jest to wiedza oczywista, ale jak widać - chyba jednak nie. Czasami wyjątkowo powątpiewał w inteligencję swoich współzawodników.
____ — Może i masz rację, ale takich debili jak on czy ten jeszcze gorszy, jak mu tam… Nigel. Z nimi trzeba się rozprawić raz, a porządnie. To, co go spotkało nic nie da w pozbyciu się tej zarazy — na usłyszenie słów ze strony rówieśnika skręcało go jeszcze mocniej, niż gdy słyszał je z ust własnego ojca. Mimo, że w teorii się z nimi zgadzał, to i tak coś mu po prostu… nie pasowało. Ale jak zwykle zrzucał to na dalszy tor, a rozmowę skwitował zrezygnowanym westchnieniem i wejścia do samochodu, do środka zapraszając tylko Simon’a i Joey’a, a sam opuścił szybę, aby dokończyć palenie fajki przed ruszeniem w drogę.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {18/07/22, 12:08 pm}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


Oczywiście onl musiał się pojawić.  Arthur nie był pewien, czego oczekiwał. Że będzie się po prostu przyglądać? Że dołączy do reszty swoich kolegów? Nie był pewien. Może byłoby lepiej, gdyby Crowley się nie wtrącił. Gdyby nie odciągnął swojego kolegi pd Arthur’a, gdyby nie stanął między nimi, gdyby się nie odezwał...
To była bójka Sullivan’a. Prawda, definitywnie przegrana, ale jego problem, to jego konsekwencje i Crowley nie miał prawa się angażować. Nie miał prawa na sekundę rozpalać tego stłamszonego, zmaltretowanego płomyka nadziei, że może, może istniał cień szańcy, że ten nie jest aż takim draniem, za jakiego Arthur go obecnie uważał... Bo jakaś tępa, bezmózga, nielogiczna, ziidiociała, sprawniona miłość jego część chciała wierzyć w to, że może Crowley’a odrobinę obchodziło to co się dzieje, z jakiegoś powodu, który nie był absolutnie samolubny, nie wiązał się z jego cholerną reputacją.
Ale potem Crowley otworzył usta i iluzja ustąpiła. No tak. Gazetka, którą Arthur pisał. Debilowi chodziło tylko i wyłącznie o jedno, o jego cholerną, pierdoloną reputację... Niech sobie poczeka. Jeśli myślał, że ta szopka, że wtrącanie się w sprawy Sullivan’a uchroni go przed mniej niż świetlanym artykułem, to się grubo mylił. Jeśli jego koledzy zaczeli kopać swój własny grób, a on dokończył i przysypał ziemią. Arthur chociaż był bardzo petty, to nie był wystarczająco petty by zjechać otwarcie cały zespół pływacki, tylko dlatego, że ten cwel w nim był. Ale kiedy cały zespół był przeciwko Sullivan’owi...
Cóż. To było wypowiedzenie wojny.
Arthur był jeden i mimo całej swojej zapalczywości, nie był totalnym idiotą, więc nie mogła to być wojna na pięści. Nie... Jego odpowiedź miała byś taka słowem pisanym.
-Nikt cię nie prosił, żebyś interweniował –warknął cicho, patrząc na chłopaka spode łba. Chyba nigdy w życiu nie żałował bardziej niż tego idiotycznego „ ale ja cię kocham”, kiedy ten cwel był zajęty tą swoją łamiącą serca tyradą. Nigdy bardziej nie żałował żadnej decyzji bardziej niż zgody na wyjście do klubu tamtego wieczoru z Nigel’em i Mark’iem. Nigdy nie chciał tak bardzo, żęby ktoś zakrztusił się na śmierć powietrzem...   -Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy –bo sprawy Arthur’a definitywnie nie były sprawami Crowley’a, nawet jeśli zakładały zaangażowanie jego kolegów z drużyny.
Wpychając dłonie w kieszenie kurtki, ruszył w stronę biblioteki, gdzie miała czekać na niego Annie, wkurzony na Crowley’a jeszcze mocniej niż na jego homofobicznych kolegów. Kto mu pozwolił interweniować? No kto?
-Artie? Artie, o mój boże… Wszystko w porządku?-Annie dopadła go gdy tylko zamknęły się za nim drzwi biblioteki, ściskając go w mocnym uścisku i sprawdzając, czy aby na pewno nie ma siniaków, ani niczego takiego.
Annie naprawdę zasługiwała na dużo, dużo więcej, niż Sullivan mógł jej kiedykolwiek zaoferować.

[...]

Dwa tygodnie później, najnowszy numer Stasand Bulletin był wydrukowany i  gotowy do rozprowadzenia.
Arthur obudził się tego poranka z nieziemskim bólem kręgosłupa . Nic dziwnego. Od ponad miesiąca spał na kanapie w piwnicy rodziców Andrew, jedynego z jego znajomych, który urodził się i wychował w Stasand. Do tego, nieprzyzwyczajony jeszcze do pracy, spędził całą niedzielę na dziesięcio godzinnej zmianie w knajpce i teraz... Chciał tylko spać. Najlepiej przez cały dzień.  To jest dopóki mu się nie przypomniało, że tego dnia wychodzi artykuł. Artykuł, do którego biedny Viktor nawet nie przyszedł, bo wyszedł całkowicie spod pióra Arthur’a i rozrósł się w coś dużo większego i bardziej złośliwego niż 'profil drużyny pływackiej'.
To go koniec końców zmotywowało do wstanie z łóżka, przelotnie zerkając na zegarek... O kurwa. Potrzebował kawy i papierosa, ale definitywnie nie miał na nie czasu, nie kiedy dziesięć kilometrów, które dzieliło uniwersytet od miasteczka musiał pokonać na rowerze, bo Andrew zaczynał zajęcia w poniedziałki później niż on, więc nie było podwózki do szkoły... Chyba nigdy tak nie tęsknił tak za swoim Volvo, jak tego poranka, gdy wciągając przez głowę czarny T-Shirt z podobizną Vader’a (prezent od Andrew na ostatnie święta),  przemykał przez jeszcze śpiący dom. Starał się państwu Colman nie wchodzić w drogę – słyszał, jak szepczą czasem do syna, dopytując się kiedy ich piwniczny współlokator się wyprowadzi, bo „nie mają nic przeciwko, ale to już ponad miesiąc”. Boże... Chciałby wiedzieć. Przeniósłby się do Nigel’a, ale ten mieszkał z Mark’iem i nie chciał im się narzucać, albo do Denis’a tudzież Harry’ego, ale oni, tak jak jeszcze rok wcześniej Arthur, mieszkali w akademikach, także... Cóż, nie miał bladego pojęcia jak długo FBI może trzymać konta ojca zamrożone, ale wyglądało na to, że... długo. Wujek Charlie mówił, że to dlatego, że chcą coś z niego wyciągnąć, a onżeby przymknąć go na dłużej, a on nic nie mówii. Prawnik podobno coś tam próbował ugodzić, ale póki co, Arthur trwał w nieprzyjemnej niepewności.
Pół godziny później, spocony zeskakiwał z rozklekotanego roweru przy budynku, na ledwie pięć minut przed wykładem z „socjologicznej historii Stanów Zjednoczonych w osiemnastym wieku”. Nie miał jednak czasu na złapanie oddechu – upewniwszy się, że rower jest zabezpieczony, sprintem ruszył w stronę starego, ceglanego budynku. Uniwersytet, ufundowany na początku dziewiętnastego wieku, cieszył się neoklasycystyczną zabudową, z ceglanymi ścianami, białymi kolumienkami i kopułowymi (tu i ówdzie dachami), tworząc całkiem ładną, acz nie aż tak znowu oryginalną całość.
Miał dzięki temu taką aurę... starości i poważania, której nie nieszczyły nawet tłumy młodych ludzi w za dużych swetrach i napermowanych włosach, go nie niszczyła. A tego konkretnego poranka, jak Arthur stwierdził  z dumą gdy przemierzał korytarze z prędkością godną kogoś kto był w szkolnej reprezentacji lekkoatletyki w podstawówce, każdy z  tych młodych ludzi miał w rękach najnowszy numer gazetki szkolnej. Pochylali się nad nią w grupkach, przeglądali samodzielnie czekając pod salami na rozpoczęcie gazet, przeglądali po drodze do szkoły...
Cóż, okładka była... interesująca, pokazując karykaturę (niezidentyfikowanego...podobno) blond włosego pływaka, deklarującego wojnę na nerdy (jak zapewniał podpis małym druczkiem na dole strony „in order to compansate for SOMETHING... find out what by readint the article inside”). Casey odwaliła naprawdę dobry kawał roboty jeśli o karykaturkę idzie – była naprawdę dobra, z groteskowym wręcz przerysowaniem i stylizacją na klasycznego-jock'a prześladowcę z filmów osadzonych na kampusie, próbującego "zdeptać każdego kto nie wpisywał się w jego wąskie rozumienie akceptowalności', jak to głosił napis pod jego przerysowanym butem i walczącego z karykatórką Spock'a ze Star Treck'a czyli personifikacją narodu nerdzkiego.
I jeśli Arthur miał coś do powiedzenia... Jego artkuł też był niczego sobie. Napisany z perspektywy bogu-ducha-winnego zagubionego edytora, kreślił barwną narracją zaściankowość drużyny pływackiej, wytykając im, że najwyraźniej zdecydowali się rozszerzyć elitarność footbolu do pływania (co definitywnie nie było komplementem), lądując stereotypowo w przestrzeni społecznej zaarażowanej dla bezmózgich trologdytów wyżywających się na słabszych. Chociaż edytor przyznaje się do swojej wielkiej miłości do Gwiezdnych Wojen, absolutnie nie wierzy on, żeby było to podstawą do takiego bezsensensownego pokazu agresji, godnego otwierających scen Zemsty Frajerów– i choć drużyna pływacka może i sportowo pokazuje poprawę względem ostatniego semestru, definitywnie nie prezentuje sobą standardu godnego honorowego sportowca. Cytując kapitana „ich planem jest zostawienie wszystkich w tyle i zdobycie tego co im się należy”... Osobiście, edytor wierzy, że należy im się lekcja pokory i jeśli może wysunąć jakieś propozycje w stronę biednego trenera, który ciężko próbuje wyciągnąć z tej bandy agresywnych głąbów ducha honorowej rywalizacji, a nie takiej zakładającej pięciu na jednego, proponowałby dodatkowe rundki biegowe wokół kampusu i może jakiś wolontariat.
Na koniec przedstawił poszczególnych członków drużyny w wyjątkowo zjadliwy i prześmiewczy sposób, tym samym podpisując wyrok parą zdjęć, które Annie (boże, błogosław Annie) cyknęła z ukrycia jako ‘dowód’ (jego twarz była wymazana, ale... tej członków drużyny pływackiej już nie, więc cała szkoła mogła oglądać krzywą mordę młodego Hitler Jungen przyciskającego jakiegoś dzieciaka do ściany). A i owszem, chociaż Arthur mógł być znerdziały do szpiku kości, to co pojawiało się w Stasand Bulletin, miało dość duży wpływ na życie socjalne uniwersytetu, także...
Check-mate jak to mówią. Najpewniej daleko idącej szkody reputacji pływaków jeden artykuł nie miał zrobić, ale przynajmniej przez jakiś czas mieli pewnie zbierać krzywe spojrzenia, zwłaszcza od  zagorzałych feministek i co bardziej ukulturalnionej części braci studenckiej.
Dumny z siebie i wyjątkowo dobrym nastroju, wwalcował do sali wykładowej, zajmując, jak zwykle, miejsce w pierwszym rzędzie.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {18/07/22, 02:47 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Będąc w knajpie, większość czasu siedział cicho. Był zwyczajnie wkurwiony na Dan’a, jak i całą resztę, która ochoczo szykowała się do pomocy blondynowi w wymierzaniu ciosów w stronę młodego pseudo-dziennikarza. Jego dłoń zamiast wędrować do plastikowej tacki z mięsem, wędrowała do skroni, delikatnie ją masując w próbie uspokojenia ciała i umysłu. Wiedział, że mają przejebane. Nie było szans na to, że te geeki z gazetki tego nie wykorzystają. Zaserwowali im temat na srebrnej tacy, nawet o to nie prosząc i to chyba przeważało szalę Crowley’a
____ — Ty, ale widzieliście jaki on był wkurwiony? — wsłuchał się do trwającej rozmowy, zawieszając zmęczone spojrzenie na Dan’ie, który najwidoczniej nie mógł odpuścić sobie tematu. Na jego pytanie rozniósł się echem śmiech niektórych członków, równie bezmózgich co blondyn — Co on niby my mógł zrobić, połamać sobie samemu rękę najwyżej.
____Wiesz co tutaj miało większy wpływ? Że was było pięciu, a on jeden. Różnica siły wynikała raczej z ilości niż tego, ile ty czy on ma pary w łapie. Z twoim cielskiem wystarczy, że zrobiłby unik i leżałbyś zbitym pyskiem na glebie — zauważył. Mimo bycia członkiem drużyny pływackiej, blondyn nie należał do ludzi wypełnionych gracją lub niesamowitą koordynacją. Gdyby nie wykruszenie się zeszłego roku, prawdopodobnie dalej siedziałby na rezerwie, a teraz woda sodowa uderzyła mu do głowy.
____ — Co jest kurwa, Crowley? Bronisz go, czy jak? — uniósł się, z impetem uderzając dłonią o stół.
____Ja pierdole… — mruknął pod nosem, wywracając oczami — Nie bronię go do jasnej cholery! Ale wy wciąż chyba nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo to się teraz odbije — może i trochę go bronił. Tylko trochę. Zależało mu bardziej na reputacji rzecz jasna. I to była najważniejsza informacja do wbicia tym pustym łbom, które go otaczały — Puknijcie się w te puste banie, może któreś komórki się w końcu ze sobą zetkną — szybko rzucił okiem na wszystkich, obserwując czy ktoś ma coś jeszcze równie inteligentnego do powiedzenia, dopiero wtedy biorąc się za leżące i czekające na niego jedzenie.
____Na szczęście nie wrócili już do tego tematu do końca spotkania, skupiając się na czymś, gdzie podzielali zdanie, czyli pływanie. Plotkowanie o świeżakach, którzy nie mieli jeszcze okazji w pełni się wykazać. Złośliwie wypominając, który mógłby zastąpić teraźniejszego członka drużyny. Gdyby decyzja należała wyłącznie do Elliota, wrzuciłby pierwszego lepszego chłopaka, który umiał wyrobić dobre tempo i technikę, na miejsce Dan’a. Może i myślał tak teraz ze złości, ale odrobiny prawdy w tym również było. Kilka wymienionych, wymownych spojrzeń między pływakami tylko to potwierdzało.
____

____Elliot miał czelność pomyśleć, że cała sprawa minie z wiatrem, kiedy przez dwa tygodnie nie było żadnych wieści o sytuacji spod basenu. Jednak nadzieja umarła, kiedy tylko zaparkował w poniedziałek na parkingu, z Cyndi przyczepioną do boku - obiecał jej, że zabierze ją po drodze, tym razem nie zamierzał jej wykiwać, skoro i tak planował zerwać z nią przy najbliższej okazji. Po wyjściu z pojazdu i wejściu do środka na uczelnię, Ci, którzy byli zaangażowani w rozmowę nagle przerywali, schodząc do szeptu i zerkając na chłopaka, jakby akurat mówili coś w jego temacie. Na początku chciał to olać, poprawiając bordową koszulkę, która podwinęła się nad jasnymi jeansami. Jednak kiedy co rusz mijana grupka zachowywał się podobnie, odsunął od siebie blondynkę i podszedł do nieznanych mu studentów. Zauważył gazetkę, którą co rusz się wymieniali i kartkowali, aby zapewne przyjrzeć się zdjęciom. Bez pytania, stanowczym ruchem ją chwycił, dalej stojąc w ich kole wzajemnej adoracji i ze zmarszczkami powstającymi na jego czole badał artykuł po artykule. Choć strona tytułowa już jasno wyjaśniła mu, co tak bardzo interesowało większość grona studenckiego
____Pierdolony, kurwa, Sullivan — wycedził przez zęby. Zapierdolę tego jebanego cwela. Pomyślał jeszcze, przed wciśnięciem papieru w tors niższego od niego rudowłosego, którego nie zobaczy pewnie więcej na oczy i zmierzył zdenerwowany w stronę sali, gdzie miał mieć pierwsze zajęcia, przy okazji nerwowo strząsając z siebie dłoń zakłopotanej Cyndi.
____ — Ellie, co się stało?! — krzyknęła jeszcze za nim, na co Crowley zwolnił kroku aż do zatrzymania, odwrócił się, kiedy ta podeszła do niego i chwycił za nadgarstek, aby zaciągnąć do bardziej prywatnego miejsca. Miał dość, cały czas robiła to samo, wtrącała się. Nie obchodziło go, że było to z troski, bo po prostu nie brał tego jako możliwości. Uważał, że była zwyczajnie ciekawska.
____Już Ci mówiłem, żebyś się nie wtrącała, tak? — zaczął, wbijając w nią intensywne spojrzenie — A w ogóle to nie mów na mnie Ellie. Najlepiej to wcale już się do mnie nie odzywaj, okej? To koniec, jesteś wyjątkowo nieznośna — dodał, pod wpływem emocji. Aż zakuło go, kiedy zauważył zdruzgotaną minę Cyndi, na co wziął parę oddechów i oparł dłoń na jej ramieniu, zaciskając nieznacznie, aby nie wyszła z łazienki — Przepraszam, nie powinienem tak ostro gadać — zaczął. Brakowało mu tylko, żeby jeszcze ona rzuciła jakąś niesłuszną plotkę — Ale sama widzisz, że to nie wychodzi. Dlatego musimy to zakończyć, rozumiesz? — powiedział mniej więcej to samo, co wcześniej. Tyle że łagodniej. Musiał, aby nie mieć przerąbane. Na początku szczerze wątpił, że się uda, ale twarz blondynki lekko się rozluźniła, panował na niej tylko smutek. Chciała coś powiedzieć, jej usta parę razy otworzyły się, jakby gotowe na zaczęcie zdania, ale szybko ponownie je zamykała, całkowicie się poddając kiedy Elliot pokręcił głową. Zebrał się jeszcze na przykry uśmiech, poklepał ją po ramieniu i zostawił przy umywalce, żegnając się jeszcze cicho.
____Wypuścił dotychczas trzymane powietrze w płucach i ponownie skierował się do sali. Miał coś ważniejszego na głowie niż zbieranie złamanego serca. Cyndi sama wiedziała, na co się pisze, więc nie zamierzał zaćmiewać jej oczu, że będzie inaczej. Teraz Crowley musiał zwyczajnie wysiedzieć na zajęciach i odwiedzić pisarzy, aby kulturalnie z nimi porozmawiać.
____Dlatego też tak ciężko było mu wysiedzieć na wszystkich zajęciach, wciąż myślał o tym, co zobaczył w gazecie. Jednak kiedy już zakończył swoje godziny na dziś, dowiedział się, kiedy ma miejsce spotkanie dziennikarzy a nogi same zaprowadziły go pod salę, gdzie słychać było parę pozytywnych głosów. Nie zamierzał pukać. Oni nie respektowali prywatności, to i Elliot nie miał takiego zamiaru. Otworzył więc ostrożnie drzwi. Mógł im przeszkodzić, lecz przez szparę w drzwiach dał radę ujrzeć, że połowa z nich nawet nie była skierowana w stronę wejścia. Dzięki temu prawie niezauważalnie wszedł do środka i mógł być świadkiem jakże długiego i fascynującego monologu Arthura. Czekał więc grzecznie, jeszcze ze spokojem
____Wow. A to o mnie mówią, że mam wysokiego ego — dopiero, jak chłopak skończył, to się odezwał — Masz może chwilkę, Arthur? — próbował zaciśnięte wargi ułożyć w przyjazny uśmiech, używając dodatkowo imienia ciemnowłosego, czego nie robił od… długiego czasu. Nie zamierzał pozwolić mu na odmowę, więc zaciętym wzrokiem starał się przekazać mu informację, zarazem będąc gotowym chwycić go za przedramię i siłą wyciągnąć z pokoju.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {18/07/22, 07:04 pm}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2

Zajęcia minęły Arthur’owi w mgnieniu oka. Zawsze się skupiał na wykładach, robiąc niesamowice wręcz dokładne notatki, a ostatnimi czasy zaczął się do nich nawet bardziej przykładać, bo je kopiował i sprzedawał.  Zwłaszcza w okresie około kolokwialnym i przedegzaminowanym  mógł  całkiem sporo zarobić, a że teraz każdy grosz się liczył... Cóż. Poważnie rozważał rozszerzenie biznesy o pisanie esejów dla zdesperowanych bezmózgów na stypendium sportowym, bo to co zarabiał w knajpie wydawało się nigdy nie starczać, nie kiedy szły na utrzymanie czterech osób, a pieniądze z  Volvo powooli siię kończyły.
W każdym razie, to był problem na później. Tego popołudnia zamierzał się zrelaksować na spotkaniu gazetki, które jak co wrzesień miało zostać zakończone wspólnym wyjściem na pizzę.
-Pierwszy tego roczny numer panie i panowie! –rzucił wesoło, kiedy wszyscy już znaleźli się w redakcji, znajdującej się na strychu budynku wydziału dziennikarskiego. Zgromadzenie się całej redakcji zajęło trochę czasu, ale wszyscy  byli w wyjątkowo dobrych nastrojach. Redakcja składała się ledwie z piętnastu osób, ale na tym etapie, miesiąc po rozpoczęciu semestru była już całkiem nieźle zgrana, nawet wliczając w to nowy, pierwszoroczny narybek. Sullivan, jako edytor naczelny, starał się, żeby panowała miła atmosfera, a to oznaczało, że kiedy coś poszło im dobrze, zmierzał ich za to pochwalić. Positive reinforcement, jak to mówią.  
Pierwszy tegoroczny numer i ledwie pierwszy dzień w obiegu, a już pobiliśmy zeszłoroczny nabyt... Casey – dobra robota z okładką, bardzo oczojebna. Chen, muszę przyznać, że najnowsze wiadomości i kolumna polityczna dawno nie były tak dobrze napisane... Myślę, że powinniśmy w tym roku kontynuować naszą podróż ku byciu bardziej liberalną publikacją. Poprzedni edytor by się ze mną nie zgodził, ale... bądźmy szczerzy, zeszłoroczna inwazja Grenady była wyjątkowo niepokojąca. Wiem, że kierunek, który obieramy stawia nas przeciwko obecnej polityce uczelni, co oznacza mniej funduszy i zależnie jak daleko się posuniemy potencjalnie niezbyt przyjazne konsekwencje, ale chyba wszyscy się ze mną zgadzają, że jako uczelniana organizacja, powinniśmy stać na straży rzetelnego dziennikartswa i nie poddać się cenzurze. Na pewno nie będzie to najłatwiejszy rok, ale wierzę, że razem damy radę...- pół siedział na jednym z biurek, tyłem do wejścia, także nie zauważył, że mieli towarzystwo.
Wyjątkowo niechciane towarzystwo.
Aż podskoczył, słysząc ten znienawidzony głos za plecami i powoli odwrócił się przez ramię, patrząc na wyższego chłopaka tak, jakby właśnie zobaczył jakiegoś karalucha, a jego oczy strzelały gromami.
-Dla ciebie? Nie,  E – l – l – i – e, dla ciebie, nie mam nawet sekundy –warknął, przeciągając każdą głoskę jego imienia. Brzmiało ono nieprzyjemnie, sucho w jego ustach. Nie zamierzał nigdzie z nim iść. Co to to nie, ten nie miał prawa mu roz...
Nie przewidział, że ten go dosłownie wyciągnie z pokoju, a on będzie zbyt zaskoczony by zaooponować. Naprawdę, co za czelność, jaki pierdolony....
-Co ty sobie robisz? –syknął, wyszarpując rękę z uścisku chłopaka, gdy stanęli na pustym korytarzu. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Crowley już by padł trupem.
-Nie boisz się, co ludzie sobie pomyślą, widząc jak desperacki byłeś by spędzić ze mną „chwilkę”? O ile w ogóle wytrzymasz „chwilkę” . Z tego co pamiętam, nigdy nie należałeś do tych, co się potrafili wstrzymać szczególnie długo... Pięć sekund powinno ci wystarczyć –rzucił Sullivan tonem nawet nie ukrywającym wyraźnej aluzji. Chciał po prostu bardziej Crowley’a wkurwić, a dobrze wiedział, że inuenda będą jednym z najszybszych na to sposobów. Jakby samo wspomnienie seksu między dwójką mężczyzn mogło zaszczkodzić jego delikatnej hetereseksualności, albo coś.
-Jeśli chodzi o artykuł, to jesteś jeszcze głupszy niż myślałem, Crowley. Macie tylko samych siebie do obwiniania... Nie jestem wystarczająco małostkowy, żeby zmieszać twój klub z błotem tylko dlatego, że taki zacofany, mizoginistyczny, homofobiczny cwel jak ty jest jego częścią, ale twoi koledzy sprawnie uzmysłowili mi, że nie jesteś wyjątkiem od reguły, a cholerną regułą. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałbym nie opisać tego co się stało... Jeśli myślisz, że możesz mnie zastraszyć albo coś w tym stylu, to sorry, słońce, ale to tylko udowadnia jakim jesteś bezmózgim pacanem – zresztą czym niby Crowley chciał Arthur’a zastraszyć? Pięściami? Arthur może był niski i raczej lekki, ale bądźmy szczerzy – nie dorastało się z dużą grupą irlandzkich wujków (jak się okazało mobsterów), nie wiedząc jak poradzić sobie w bójce. Był dosyć pewny, że w uczciwym starciu jeden na jeden będzie miał jakieś szanse. A może wygadaniem, że Arthur jest gejem? Plotki i tak już krążyły, a to Crowley miał tylko więcej w tej sytuacji do stracenia, gdyby Arthur coś komuś wspomniał...
Co za facet, naprawdę... Ta czelność. Wyciągać Arthur’a z jego własnego spotkania. I po co? Pływak miał szczególny talent jeśli idzie o podnoszenie Sullivan’owi ciśnienia.
-Napisałem tylko prawdę, więc zaakceptuj to jak dorosły człowiek, a nie przychodź mi tu z wątami jak jęcząca ciotka...- na tym chciał skończyć, ale przed oczami zamajaczyło mu wspomnienie zmasakrowanej, owiniętej masą bandaży twarzy Nigel’a i... Eksplodował. – Nie zamierzam się wstrzymywać, kiedy jest coś co mogę zrobić, żeby się odegrać. Tacy jak ty nigdy się nie wstrzymują. Tacy jak ty myślą, że mogą nas poniewierać bez konsekwencji, tylko dlatego, że mieliśmy czelność się urodzić nie wpasowując się w standardy, które wam pasują. Wake up! Każda akacja wywiera reakcję i jeśli myślisz, że będziecie bezkarni bo jesteście białymi, heteroseksualnymi chłopcami bawiącymi się w sport, to grubo się mylisz– dla Crowley’a to była sprawa urażonej dumy. Dla Arthur’a to było coś innego. Coś większego. To była jedyna rzecz, którą mógł zrobić, żeby oddać. Jedyne konsekwencje jakie mógł wyegzekwować. Władz uczelni nie obchodziło, że ich ulubieni sportowcy mieszali z brukiem ludzi o innych zainteresowaniach. Policji nie obchodziło, że para gejów skończyła brutalnie pobita – nawet palcem nie ruszyli by złapać sprawcę. System był zaprojektowany tak, by kobiety siedziały w domu z dzieciakami, kiedy ich mężowie robili co chcą. Z kim chcą. Jak chcą.
Zbyt wielu ludzi nie robi nic, kiedy coś jest nie tak w społeczeństwie. Zbyt wielu ludzi przymyka oko, a potem tacy cwele myślą, że są bezkarni. Cóż, Arthur nie zamierzał trzymać przymkniętych oczu. Co to to nie. Zamierzał trzymać je szeroko, szeroko otwarte i reagować, gdy niesprawiedliwość miała miejsca.
W jakikolwiek sposób potrafił.
-Jeśli to wszystko, to wypierdalaj. Jestem zajęty –obrócił się na pięcie, wpychając dłonie w kieszenie swoich jeansowych rurek, nawet nie zaszczycając Crowley’a kolejnym spojrzeniem.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {18/07/22, 09:25 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Nie zdziwiły go protesty ze strony Sullivana, dlatego też postąpił jak swoje wcześniejsze myśli, i siłą wyciągnął go z pokoju, w którym trwało właśnie jakże huczne zebranie. Nie miał szans dojść do słowa, bo z ust Arthura niczym naboje broni palnej wysypywały się uszczypliwe komentarze, trafiające prosto w dumę Crowley’a
____Przepraszam? Coś innego mówiłeś tego lata długimi nocami, jeśli już mamy sobie wypominać — nie zamierzał pozostawać dłużnym, kontratakując równie ciężką artylerią. Mimo to serce po raz kolejny wpadło mu prosto do żołądka, przypominając sobie te wydarzenia. Musiał złapać jakąś zarazę w lutym, że w ogóle poszedł z nim do łóżka - i czerpał z tego przyjemność. Ohyda. To na pewno nie był ten sam Elliot, co teraz. W życiu.
____Słuchał nieco otępiały monologu i najgorsze w tym było to, że Sullivan - po raz kolejny - miał rację. Nie licząc tego, że wizualizacja była przekoloryzowana a niektóre uwagi nie do końca odpowiadające sytuacji, to to, co miało miejsce faktycznie się wydarzyło. Sami sobie wykopali rów i w niego wpadli. Crowley był tego świadomy - jako jedyny z całej drużyny.
___Wiem, wiem! Ja wiem Arthur, kurwa mać… — uniósł się, aby mieć szansę na wciśnięcie czegokolwiek ze swojej strony i chwycił mostek od nosa między palce — Co nie zmienia faktu, że prędzej czy później wyjdzie z tego więcej gówna, niż dobrego. Pomyślałeś może, co zrobią głowy uczelni, jak zobaczą, że gazetka rzuca się na wspomnianych ’honorowych’ sportowców, hm? — zauważył, opierając jedną dłoń na biodrze — Może Cię zdziwię, ale pomyślałem o całości sytuacji, nie tylko o sobie”Wow, Crowley - robienie absolutnego minimum. Godne pochwały”Jeśli pociągniecie to dalej, to nie skończy się obciętymi kosztami. Rodzice Dan’a też mogą się przypierdolić — miał okazję poznać starszych Nelsonów, dbali o swoją reputację tak samo, jak ktokolwiek wpływowy w Stasand — Mimo tego, że mam ochotę osobiście Ci wpierdolić, to wolę uniknąć jakiegokolwiek potencjalnego starcia sądowego. Z historią twojej rodziny mogłoby być ciężko. Więc na twoim miejscu, pilnowałbym się z następnymi artykułami, bo zasmarkany Dan wbiegnie z gazetką do mieszkania i będzie po was — w teorii miało to zabrzmieć jak groźba, miał też taką nadzieje, ale gdzieś w głębi serca zwyczajnie był zaniepokojony. Ludzie, którzy mają coś do powiedzenia byli wyjątkowo groźni, gdy ich imię było na linii. Sam Crowley stosował tej metody, acz może bardziej zza kulisów i na mniejszy kaliber. Zdecydowanie mniejszy kaliber niż Nelsonowie otoczeni drogimi prawnikami. Czasami zastanawiał się, czy Dan może i w ten sposób trafił do klubu.
____Rób se co chcesz, ssij własnego kutasa ile wlezie. Ale nie jojcz później, jak zasypią was skargami — rzucił za chłopakiem, który widocznie był gotowy skończyć ich nieprzyjemną dyskusję. Rozdziawił usta, jakby chciał coś dodać - chciał przeprosić za to, co spotkało Nigel’a. Ale po co? Przecież uważał, że ktokolwiek to zrobił, postąpił słusznie. Podzielał ten tok myślenia… prawda? Nie wydał z siebie jednak kolejnego odgłosu i poszedł w przeciwną stronę, nie wysilając się na rzuceniem oka w kierunku Arthura. Należał do grona tych wszystkich agresorów, jeśli nie chciał zostać wykluczony z grupy, wyrzucony z domu oraz potencjalnie zmasakrowany przez własnego ojca, to musiał w pełni zmienić swoje nastawienie. Na to właściwe. Ostatnio strasznie dyplomatycznie podchodził do sytuacji - aż do niego niepodobne. Takie przynajmniej odbierał wrażenie, choć profesorowie na pewno by się z tym nie zgodzili.
____Cieszył się, że trening jest dopiero w środę. Nie wytrzymałby ze złości w towarzystwie Dan’ego, którego chętnie podtopił, może utopił w chlorowanej wodzie. Minusem było to, że musiał siedzieć teraz w pracy - ubrany w nylonowy, czarny uniform, do którego była luźno doczepiona przypinka z jego imieniem. Rysował kółka palcem na drewnianym blacie, wyglądając przez niewielkie okienko i czekając aż ktoś przyjdzie po zakup biletu. Akurat dzisiaj nie stał za barem, aby oferować denerwującym bachorom kubły popcornu, który potem walał się po salach kinowych i oczywiście Elliot musiał po nich sprzątać. Teraz mógł przynajmniej przyglądać się przechodniom i cicho oceniać klientów - to pary, które szły na jakiś ckliwy romans tylko i wyłącznie w jednym celu, to zmęczeni rodzice z dziećmi, które prowadziły ich na najnowszy film akcji, inaczej nie miałyby wstępu, gdyby nie opiekun. Na zapowiedziach wciąż widniała ’Lina’ Richarda Tuggla, i wciąż znajdowali się chętni do obejrzenia jej.
____Zerknął na zegarek, widząc tam dopiero dziewiętnastą. Jego zmiana kończyła się równo z ostatnim filmem, a nawet nie chciał wiedzieć, ile jeszcze zostało czasu. Będzie musiał potem przejrzeć sale, czy aby na pewno panuje tam porządek. Żmudna robota, chwilami śmiałby rzec, że niewdzięczna, ale jaka praca bezpośrednio z ludźmi taka nie była. Zawsze znalazłby się ktoś, kto rzuci pod nogi kłody i sprawi, żeby biednemu pracownikowi już i tak ciężko mijający czas, był jeszcze gorszy.
____Początek tygodnia. Nie dziwiło go więc, że klientów nie było od groma, acz wciąż było ich wystarczająco sporo, że Crowley nie mógł pozwolić sobie na opuszczenie budki i podejście po porcję nachosów. Dość niedawno zostały wprowadzone, ale na pewno smakowały mu bardziej niż ten tłusty, zalany masłem popcorn. A słodyczy nie pozwalali tak rozrzutnie sobie brać, więc żelki Sour Patch musiały poczekać, aż Elliot poczuje potrzebę zapłacenia za ich paczkę. Jednak wracając do klientów - po tym, jak Crowley skończył frywolnie odpowiadać dziewczynie ślącej mu maślane oczy i podać swój numer na odwrocie biletu - oczywiście za jej równie subtelną prośbą, zjawił się jeden, którego pływak, o tej porze, raczej by się nie spodziewał. Zapewne to przez sukces ich jakże popisowo wykonanej gazetki, o której wieść niosła się na całą okolicę
____Bez jaj, dajcie mi spokój… — jęknął pod nosem, chcąc schować twarz w dłoniach. Jego praca akurat nie była sekretem, zbytnio też się jej nie wstydził. To nie zmieniało faktu, że już miał dość widok utwarzy Sullivana na dziś - szczególnie w towarzystwie Annie. Umiał przejrzeć chłopaka na wylot, że ten tak naprawdę nic do niej nie czuł, więc ten pokaz zwany związkiem aż bolał go w oczy, a teraz jeszcze musiał widzieć go w pracy, która była wyjątkowo szablonowym ideałem randki.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {19/07/22, 09:20 am}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


Im dłużej trwał w tym szambie, tym bardziej niekomfortowo się z nim czuł. Morton wolał go do swojego gabinetu przynajmniej raz, a jeśli był w wyjątkowo kiepskim nastroju kilka razy w tygodniu, przez ostatni miesiąc i każdy raz sprawiał, że Arthur coraz bardziej i bardziej zdawał sobie sprawę jak bardzo cała ta... ‘rzecz’ między nimi nigdy nie miała prawa zaistnieć. W tym cholernym gabinecie były zdjęcia jego dzieci. I żony.
Arthur nigdy nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek stoczy się tak nisko, że będzie pieprzył go dwa razy starszy od niego, żonaty facet, który w dodatku był jego cholernym wykładowcą. To było po prostu nieodpowiednie na tak wielu poziomów, tak sprzeczne, z tym, z tym w co zawsze wierzył i za kogo się uważał, że kiedy tylko zaczynał o tym naprawdę myśleć, zaczynało chcieć mu się płakać, a własna skóra zaczynała go parzyć.
Do tego Annie... Arthur mógł jej nie kochać, ale nigdy nie sądził, że będzie typem, który śpi kimś za plecami własnej dziewczyny. W głębi duszy był cholernym romantykiem – wierzył w miłość do grobowej deski i te wszystkie cholerne dyrdymały, nawet jeśli wiedział, że członkowie jego społeczności nie mieli problemów ze skakaniem z łóżka do łóżka. Zdrada... Zdrada była dla niego nie do pomyślenia i zawsze myślał, że jak już z kimś się zejdzie  to na dobre, a tu... Co innego sam robił?
Przez ten miesiąc, przez który był z Annie, nie mógł się nawet zmusić, żeby ją pocałować, a z Morton’em... Lepiej było o tym nie myśleć.
Musiał się jakoś z tego wykręcić. Im szybciej tym lepiej... Ale lepiej w ostrożny sposób, ostrożnie dystansując się od mężczyzny, żeby jakoś uniknąć jego gróźb.
Taki był plan. Ale w życiu Arthur’a, rzadko kiedy coś szło zgodnie z planem.
Nie mógł przewidzieć, że Morton, pojawi się w jego pracy tego sobotniego wieczoru, po jego kłótni z Crowley’em. Że poczeka do końca zmiany Sullivan’a i kiedy ten będzie wychodził z pracy zaproponuje mu podwózkę do domu. Że zignoruje wykręcanie się zmęczeniem i praktycznie zaszantażuje Sullivan’a w zaakceptowanie podwózki, a potem wyjedzie gdzieś daleko za miasto, w środek lasu i że skończy się jak zawsze...
-Ja... Panie profesorze... –bóg wie, jak długo od momentu, w którym zaparkowali na jakieś bocznej, leśnej drodze, Arthur zsunął się z powrotem na siedzenie pasażera, krzywiąc się przy wciąganiu nieprzyjemnie lepkich bokserek i spodni. Seks z Mortonem był nie tylko niekomfortowy ze względów moralnych, ale też... Coraz częściej i częściej po prostu nieprzyjemny. Arthur nie miał dużego porównania, bo oprócz starszego mężczyzny, był tylko z tamtym cholernym cwelem, ale nawet biorąc pod uwagę brak doświadczenia i on i Crowley (ten ostatni przynajmniej w relacjach męsko-męskich) wtedy przejawiali... W trakcie i potem nie bolało tak bardzo. I... I nie było to tak skupione na satysfakcji tylko jednej ze stron.
Przełknął ślinę, rozbieganym spojrzeniem zerkając na Morton’a. Arthur nie mógł dłużej tak żyć, to... Poczucie winy zżerało go od środka w zastraszającym tępie.
To musiało się skończyć. Tu i teraz.
Czuję się naprawdę niekomfortowo w tej sytuacji.-odchrząknął cicho, w końcu znajdując głos.  –Pan mnie uczy, jest pan żonaty... Tak... Nie można, to jest moralnie...-nie dokończył. Morton nie dał mu dokończyć.
-Moralność jakoś ci nie przeszkadzała przez ostatni miesiąc –starszy mężczyzna patrzył na niego spod przymrużonych powiek, leniwie paląc papierosa i wyrzucając niedopałki za okno. Jego ton był zimny jak lód, a oczy wydawały się przewiercać Arthur’a na wylot i chłopak nagle zaczął bardzo, ale to bardzo żałować, że nie zapiął koszuli... I że nie poczekał z tą rozmową, aż znajdą się w jakimś bliższym cywilizacji miejscu, bo Morton w ogóle w tej chwili nie przypominał łagodnego, wyrozumiałego profesora, który dla każdego miał dobre słowo, gdy Arthur spotykał go dwa razy w tygodniu w sali wykładowej.
-Ale...
-Nie ma żadnego „ale”, dzieciaku... Wydaje mi się, że o czymś tu zapominasz. Gówno mnie obchodzi, jak twoja „moralność” czuje się z tą sytuacją.
-Ja naprawdę nie chcę już...wiedział, że powinien się zamknąć, że nie powinen tamtego prowokować, ale nie potrafił. Nie chciał.
-Nie przerywaj mi, jak do ciebie mówię –teraz Morton definitywnie był wkurwiony. Pochylił się do Sullivan’a, tak, żeby ich twarze dzieliło ledwie parę milimetrów  i złapał go za podbródek. Na tyle mocno, żeby chłopak nie mógł ruszyć głową i musiał na niego patrzeć, nawet jeśli bardzo, ale to bardzo próbował uciec wzrokiem. -Chcesz, nie chcesz... Nie masz nic do gadania. Zapominasz, że wystarczy słowo o twojej rodzince do zarządu uniwersyteckiego, a możesz się pożegnać  z resztą swojej kariery akademickiej. Dziekan definitywnie nie byłby szczęśliwy, gdyby się dowiedziiał, że syn  t – e – g  - o  Mitch’a Sullivan’a uczęszcza na nas uniwersytet.  A Mitch najpewniej byłby równie szczęśliwy, gdyby ktoś wysłał mu liścik do więzienia, dokładnie opisując, jaką to ciotą jest jego najstarsze dziecko... Jeśli kiedykolwiek wychynie w końcu z więzienia, tym razem raczej nie skończyłoby się na złamanym nosie, prawda? –naprawdę w tej chwili żałował swojej pijaczej gadatliwości. I faktu, że myślał, że alkohol pomoże mu jakoś złożyć złamane serce do kupy. I że jego pijany mózg zdecydował, że zagadanie akurat do Morton’a będzie świetnym pomysłem.
Jaki on był głupi. Powoli skala jego własnej głupoty i takiej, przerażającej, frustrującej bezsilności do niego docierała i jeśli miał być szczery... Bał się. Naprawdę się bał.
Boże, w co on się władował... Każde słowo mężczyzny trafiało w niego, jakby rzucał w niego nożami i Sullivan coraz bardziej i bardziej zapadał się w sobie.
-Poza tym, przypominam ci, że jedno słowo z twoich zbyt wygadanych usteczek za dużo w moim kierunku... I możesz się pożegnać ze zdaniem semestru –to był jego ostatni rok. Arthur musiał skończyć te studia. Nie było go stać na poprawianie roku, na rok więcej czesnego... Nawet jeśli rząd miał w końcu odblokować konta jego ojca („już niedługo, panie Sullivan, już niedługo... legalniie nie mogą trzymać ich zamkniętych w nieskonczoność”), to potrzebował pracy. Potrzebował planu „B”, bo dobrze wiedział, że jeśli jego ojciec w końcu się dowie, że Arthur’owi „nie przeszło” tak czy siak wyląduje w nieciekawej sytuacji. Potrzebował pracy.
Jego kierunek nie był najbardziej praktyczny (bo kiedy go wybierał, planował potem kontynuować naukę), ale pewnie byłby w stanie znaleźć po nim pracę w szkolę, albo, biorąc pod uwagę jego doświadczenie w gazetce, w jakimś czasopiśmie... Ale jeśli to, kto kim jest jego ojciec wycieknie, dziekan pewnie zmusi go jakoś do rzucenia studiów, żeby uniknąć złej prasy. Nikt nie wystawi mu żadnych referencji.  Albo jeśli Morton go obleje, z czystej złośliwości.
-Także nie zajmuj swojej ładnej główki „moralnością” i nie martw się innymi, rozumiemy się? Tak długo jak grzecznie robisz co mówię, twoje sekrety są bezpieczne, ale spróbuj zrobić jeden zły kroczek i inaczej sobie porozmawiamy. Zrozumiano? –Arthur mógł tylko słabo skinąć głową, na tyle, na ile uścisk mężczyzny mu pozwala, na co Morton uśmiechnął się w bardzo nieprzyjemny sposób, rozlużniając uścisk i zamiast tego, wyraźnie zadowolony z tej swojej wygranej i temu cichemu zaakceptowaniu własnej porażki przez Arthur’a, pogładził go po policzku.
Jeśli Sullivan tego wieczoru, kiedy w końcu znalazł się na ‘swojej’ kanapie w domu Andrew, płakał przez długi, długi czas w poduszkę, nikt nie musiał o tym wiedzieć.

[...]

Był poniedziałek. Normalnie Arthur siedziałby o tej porze w bibliotece nad książkami, ale starał się chociaż raz w tygodniu wychodzić gdzieś z Annie.  Oboje kochali filmy, więc kino był dość oczywistym wyborem.
Chciał jej dać przynajmniej kilka miłych wspomnień, zanim w końcu to skończy. Dziewczyna miała urodziny w połowie października... Nie chciał z nią zrywać przed jej urodzinami. Nie chciał zrujnować jej też tego. Annie była... Dobrą przyjaciółką. Jedną z najlepszych jakie miał. To jak ją potraktował... Nie było fair, dlatego chciał zrobić to rozstanie jak najmniej bolesnym jak to było możliwe. Może nawet powiedzieć jej prawdę, a przynajmniej... większość prawdy. Wytłumaczyć, dlaczego nie może z nią być. Come out.
W całym tym swoim planowaniu zapomniał o jednym.
Mianowicie o tym, kto pracuje w kinie.
-Z jajami, kiedy ostatni raz sprawdzałem-rzucił, mrożąc Crowley’a spojrzeniem. Czuł, jak na sam widok tego pacana w jego piersi rozpala się znajomy ognik złości i jeśli miał być szczery, to była swego rodzaju ulga. Ta złość... Była znajoma. I tak dużo lepsza niż to dziwne, zrezygnowane otępienie, które opanowało go przez ostatnie parę dni całkowicie go opa–Już mi nawet nie wolno pójść do kina, żeby nie urazić twojej wątłej, męskej dumy?-w jego kłótni z Crowley’em najgorsze było to, że... ten po części miał rację. Arthur nigdy by nie przyznałby tego na głos, oczywiście, ale już tego poranka miał spotkanie z profesorem odpowiedzialnym za gazetkę i musiał obiecać, że „już nigdy nie odwalą czegoś takiego”. Obiecał. Czy zamierrzał się tej obietnicy trzymać, to inna sprawa, ale...
Nieprzyjemny posmak w ustach pozostał.
-Artie… -Annie złapała go za ramię, posyłając mu znaczące spojrzenie. –Co z tobą? Nie przyszliśmy się tu z nikim kłócić, to ma być miły wieczór –powiedziała cicho. Jak zwykle była zaskoczona. Nie była przyzwyczajona do tego... zdenerwowanego, prawie że agresywnego Arthur’a. Na codzień chłopak był spokojny. Wręcz cichy, chyba, że akurat rozmawiał z przyjaciółmi. Ale postawcie go przed Crowley’em i jakby jakaś tama puszczała, jakby wszystkie negatywne emocje zaczęły z niego wychodzić. Zwłaszcza wściekłość.
-Dwa bilety na C.H.U.D poproszę –wysyczał, otwierając portfel. Kiedyś do kina przychodziłby w weekend, z chłopakami.  Kiedyś, Arthur zajechałby pod kino swoim Volvo. Kiedyś, nie martwiłby się wliczeniem go do tygodniowego budżetu. Kiedyś by nie odpuścił, tylko dlatego, że Annie go prosiła, ale... To był wieczór dla niej.
Tylko rodzaj filmu, który by wybrał pozostał taki sam. Wątpliwej jakości horror o mieszkających w kanałach Nowego Jorku i mordujących jego mieszkańców kreaturze, był typowym przedstawicielem jego gustu filmowego.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {19/07/22, 08:01 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Przyglądał się parze, która, jego zdaniem, nie miała prawa istnieć. Nie tylko z oczywistych powodów, takich jak fakt, że i Annie i Arthura ciągnęło do płci męskiej, ale po prostu... jakoś mu się nic tutaj nie kleiło. I tyle. Nie miał innego wyjaśnienia. Nie pasowali do siebie, kropka. Mieli te same zainteresowania, byli razem w gazetce, ale co z tego? Elliot jakoś nie widział fajerwerków i motylków dookoła nich, jak ze sobą rozmawiali. Czułości też wiele nie pokazywali, nie na tyle, żeby to wyłapał. Ale musiałby się im przede wszystkim przyglądać, może wręcz śledzić cały tydzień
____Nie łechtaj swojego ego tak mocno . Każdy klient jest równie irytujący, co ty — stwierdził bezemocjonalnie. Oczywiście, że widok Sullivan'a wzbudzał w nim jeszcze więcej negatywnych emocji niż przeciętny, trujący dupę kupujący, ale nie zamierzał dać mu tej satysfakcji. Zerknął kątem oka na zakłopotaną dziewczynę, która zapewne nie pisała się na taki przebieg wydarzeń - co było bardziej niż zrozumiałe. Jednak wzajemne gryzienie się było w naturze spotkań Crowley'a z Sullivan'em. Biedna nie wiedziała na co się pisze - Elliot zakładał, że albo jest kompletnie nieświadoma, albo właśnie wie, że jest zwykłą przykrywką. Nie był on jednak na miejscu, aby naciskać dziewczynę o tę informację. Arthura - może, ale kogoś z boku? Niezbyt.
____No właśnie, Artie, Jakby... zluzuj troszkę majtki może, co? I wyciągnij tego kija z dupy, jakby... fuuuj — powiedział przesłodzonym tonem, przyglądając się  najpierw swoim paznokciom, potem klientom, niczym typowa kasjerka. Brakowało jeszcze  żeby nieprzyjemnie i głośno żuł gumę — To nie jest dobre na urodę i nerwy — dodał przy oparciu dłoni na podbródek i posyłając mu podejrzliwy uśmiech. Uwielbiał naciskać na guziki chłopaka, szarpać za każdy sznurek, aby tylko go sprowokować. Robił przy okazji z siebie głupa, ale uważał, że to niewielka cena za to, żeby zobaczyć buzujące nerwy — Dobra, jezu... sztywniacy. Ja uważam, że było to wyjątkowo zabawne — wywrócił oczami, bujając się na niewygodnym krzesełku budki i stukając w klawisze kasy.
____Miał ochotę strzelić sobie w skroń, kiedy usłyszał, na jaki film Arthur zamierza zabrać Annie. Tani horror. Dokładnie taki, na jaki pary zwykle idą, aby zrobić jeszcze większy bajzel na sali, nie taki jak zwykle. Sullivan był w stanie aż tak daleko się posunąć? Śmiał wątpić, ale może chłopak był bardziej oddany temu związkowi niż mu się wydawało. Spojrzał tylko wymownie na niego, wzrokiem starając się przekazać rozczarowanie i proste 'Serio?'. Mimo to, niechętnie wydrukował dwa bilety na 'C.H.U.D' i wysunął je przez małą dziurkę w ich stronę
____Miłego seansu państwu życzę i zapraszam do baru — wycedził przez zęby z wymuszonym uśmiechem, odebrał pieniądze i dramatycznym ruchem ręki wskazał wejście do budynku. Kiedy zniknęli mu z pola widzenia, oparł się głębiej na krześle i zmrużył oczy. Tak bardzo nie chciało mu się już tutaj siedzieć, ale nie miał wyjścia. Chciał się usamodzielnić, pożyczanie pieniędzy od rodziców sprawiało mu wstyd i niesmak, jak widział satysfakcję ojca, kiedy mógł wytknąć mu, że bez nich sobie nie poradzi. Dzisiaj przynajmniej tego uniknie - jeśli dobrze pamięta, to wyjechał w sprawach służbowych, a w takich sytuacjach matka odwiedza swoją siostrę na drugim końcu miasta. Cały, duży dom na wyłączność dla Elliota. Z czasem nie odbierał tego już tak pozytywnie, kiedy cisza odbijała się echem w jego głowie i jedynym jego towarzyszem była puszka piwa, która później przerodziła się w butelkę wódki.
____Jak na złość, w trakcie trwania wybranego przez nemesis Crowley’a filmu, doszło do zmiany - zmęczona już zamiataniem sal Charlotte - krótkowłosa brunetka, sięgająca Elliotowi do ramienia - chciała wejść na kasę, wyganiając wręcz go ze swojego miejsca i wciskając zmiotkę oraz zamykaną szufelkę do rąk. ”Przyda Ci się trochę pracy fizycznej, bo zastygniesz tutaj”. Takie było jej wytłumaczenie. Stał teraz więc jak debil w korytarzu sali, obserwując zakończenie filmu i czekając, kiedy już poleciały napisy, aż wszyscy wyjdą. Myślał, że trafi go szlag, jak ludzie nie umieli trafić popcornem do dużego kosza na śmieci stojącego przy wyjściu.
____Nie zamierzał zaczepiać już parki, obydwoje mieli zapewne dość siebie nawzajem na dzisiaj. Zmierzył ich tylko od stóp do głów, jak wychodzili. Nie zapowiadało się, żeby miał dużo po nich do sprzątania - na szczęście, bo rozsypanego jedzenia na podłodze i tak było wystarczająco dużo. Zajął się więc żmudnym zamiataniem, na którym minęły mu ostatnie godziny pracy.
____Siedział już u siebie w domu, na kanapie w opustoszałym salonie i przygotowanym na szybko mac’n’cheese, którego nawet nie ruszył. Cisza. Ta jebana, przytłaczająca cisza. Może i był cichy szum programu w telewizorze, ale nie umiał on zagłuszyć tej ludzkiej ciszy. Mógł zaprosić jakąś randomową laskę, na przykład tę z kina, która prawdopodobnie zdążyła do niego zadzwonić, ale nie odebrał. Nie miał siły, ani ochoty na dyskusje. Jednak ten zadzwonił po raz kolejny, więc Elliot, nie mający jak się dowiedzieć, kto to, odebrał. Ku jego zaskoczeniu, był to Dan
____ — Elliot, siema! Słuchaj jest sprawa. Mandy do Ciebie dzwoniła, ale nie wiem, albo Ciebie nie było, albo byłeś zajęty — Crowley wymusił śmiech jako reakcję na wulgarną uwagę — No ale wracając - organizujemy imprezę! Jesteś oczywiście zaproszony i nie przyjmujemy odmowy. Impreza bez Crowley’a jest imprezą nieudaną. Przy okazji mam plan, ale to powiem Ci kiedy indziej — nie podobała mu się intonacja Nelson’a, ale nie zamierzał dociskać.
____Okej, ale najpierw mi powiedz kiedy? — dowiedział się, że w tę sobotę, na co westchnął cicho, ale i tak się zgodził. I tak nie ma nic do stracenia — Dobra, do zobaczenia w środę na treningu — zakończył rozmowę, kiedy Dan rozwlekał się na mało znaczące i interesujące zagwozdki.
____Dawno nie był na imprezie u kogoś innego. Małe domówki - sami pływacy i parę dziewczyn, które chciały iść z nimi, odbywały się u Elliota w domu, skoro ten zawsze był dostępny. Fajnie byłoby w końcu wyjść stąd i nie zapić się aż do omdlenia w samotności. Teraz przynajmniej będzie więcej zabawy.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {19/07/22, 10:27 pm}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


Z jakiegoś powodu, kiedy wychodzili z kina, Annie wydawała się dziwnie rozczarowana. Arthur nie był pewien dlaczego... Film może nie był najwyższych lotów, ale aż taki całkiem zły nie był. Arthur, jak to miał w zwyczaju, nawet całkiem się wciągnął, zapominając praktycznie, że cały świat poza ekranem kinowym istnieje – także przypadła jej większa część popcorn’u, ale nawet zarzucił od czasu do czasu cichym (i w jego opinii) całkiem zabawnym komentarzem...
Kiedy Sullivan szedł do kina, to szedł to kina po to, żeby obejrzeć film, a nie robić... Cokolwiek ta para dwa rzędy za nimi robiła. Myślał, że kto jak kto, ale Annie zgadza się z nim jeśli idzie o szacunek do cinematografii, ale jeśli jej zachowanie po seansie świadczyło o czymkolwiek, to o tym, że w jakieś kwestii ją zawiódł, a przecież wszystko poszło jak trzeba. Spytał, czy lubi horrory zanim wybrał film. Lubi. Kupił bilety? Kupił. Popcorn i colę? Też i to ten duży do podziału. Przestał się wykłócać z Crowley’em, kiedy poprosiła? Przestał. Dlaczego więc na litość boską, praktycznie nie odzywała się, kiedy odprowadzał ją do domu i wyglądała jakby była na skraju nawrzeszczenia na niego? Nie miał bladego pojęcia.
Biedak pewnie byłby mniej zdezorientowany, gdyby całkowicie nie przegapił jej prób złapania go za rękę, tudzież zainicjowania pocałunku.
Nie zastanawiał się jednak nad tym zadługo, bo następnego dnia foch jej przeszedł.


[...]


-Z całym szacunkiem dla twoich umiejętności plastycznych, ta mapa wygląda jak gówno.
-No weź ty co! Nie jest tak źle…
-To ma być las czy morze?
-To proszę, narysuj se lepszą...
-Poproszę Nigel’a, żeby nam narysował.
-Nigel nawet nie chce z nami grać dzisiejszymi czasy, bo jest zbyt zajęty tymi swoimi „dorosłymi” sprawami
-Ale mapę na pewno nam dobrą narysuje, zwłaszcza jeśli obiecamy mu frytki z Debbie’s w zamian. Jak nam ostatnio narysował mapę to...
-Panowie!  Panowie! Ziemia do panów!
-Co?!-dwie głowy – jedna ciemna i jedna blond - dotąd pochylone nad zmiętą, poowyginaną kartką papieru pokrytą jakimiś półczytelnymi szlaczkami, wystrzeliły do góry. Arthur i Andrew byli do tej pory wyjątkowo zajęci. Ich lunch – kanapki z szynką, zrobione przez panią Coleman tego ranka, leżały zapomniane na stoliku (jak zwykle siedzieli przy jednym z siedzisk postawionych na świeżym powietrzu), bo byli zajęci ustawianiem nowej kampani. Andrew, jak zwykle, miał być Mistrzem Gry, ale Sullivan był godnym asystentem... Już mieli wszystko obgadane z Patrick’iem i Russel’em, teraz tylko musieli dopracować szczegóły i dyskusje jak zwykle były zażarte (bo z Arthur’em i Andrew to trochę jak ze starym, dobrym małżeństwem – w przyjacielski sposób kłócili się zawsze i o wszystko; byli praktycznie nie rozłącznymi przyjaciółmi praktycznie od pierwszego dnia studiów), także zupełnie nie zauważyli, kiedy Annie do nich podeszła. Musiała się wydrzeć i uderzyć książką w stolik, przy którym siedzieli, żeby zwrócić na siebie ich uwagę.
-No weźcie, nie patrzcie na mnie tak... –i Sullivan i Coleman wydawali się oburzeni, że miała czelność im przerwać, tą jakże „ważną” rozmowę. –Nie przerywałabym wam tej waszej arcyważnej dyskusji, gdyby to nie było coś ważnego –Annie pokręciła głową z niedowiarzaniem, przejeżdżając spojrzeniem od jednego do drugiego. Jak dzieci. Co tu dużo mówić. Zupełnie jak dzieci.
-Mandy zaprosiła mnie na imprezę! A przez mnie znaczy... Nas!-cóż, jeśli oczekiwała jakiejś ekscytacji z ich strony, to musiała się grubo rozczarować, bo w odpowiedzi otrzymała tylko dwa zdezorientowane spojrzenia.
-Kto to Mandy?-zapytał Arthur.
-Dlaczego zaprasza NAS na imprezę?-w tym samym czasie zastanawiał się na głos Andrew.
Delikatnie mówiąc... Nie byli najbardziej porządanym towarzystwem w kręgach socjalnych i nikt nigdy ich nigdzie nie zapraszał, co jakoś szczególnie ich nie rozczarowywała. Andrew może trochę, ale dawno się poddał jeśli o próby zdobycia jakiejś „pozycji” socjalnej idzie, a Arthur był szczęśliwy z ich sesjami RPG przy piwie i w ogóle nie obchodziło go to, jak postrzegali go ludzie, także...
-Mandy Morrison? Z mojego wydziału? Z Bractwa Beta- Gamma? Prawie, że najpopularniejsza dziewczyna na uczelni?-Arthur’owi wciąż nic nie świtało, ale Andrew... Zaskoczył.
Nic dziwnego. Mandy podobała mu się od dobrych dwóch lat.
-Od kiedy przyjaźnisz się z TĄ Mandy Morrison, Annie? Czemu nie wspomniałaś nic wcześniej?
-Och… To nie tak, że się przyjaźnimy, ale zapraszała większość dziewczyn z kółka chóru... I teraz po raz pierwszy zaprosiła też mnie!-Annie wyglądała na naprawdę szczęśliwą z tego powodu i Andrew też wydawał się ekscytować myślą o pójściu na imprezę do panny Morrison, ale Arthur... Nie był przekonany.
Nie był pewien dlaczego, ale wydawało mu się to nieco dziwne, że nagle po dwóch latach ignorowania jej istnienia, Mandy nagle zaprosiła Annie na imprezę u siebie... Z drugiej strony, może chodziło o gazetkę i niepotrzebnie się martwił? W końcu ostatni numer był naprawdę popularny, więc może chciała mieć członków gazetki na swojej imprezie? Albo coś w tym stylu... Annie należała raczej do kręgu nerdzkiego, a takie jak Mandy nie szukały zazwyczaj przyjaciółek z „ich gatunkiem”, ale... Arthur nie mógł zawsze zakładać najgorszego jeśli idzie o ludzi, tak się nie dało żyć.
-Artie, jesteś z nami? Profesor Morton zatrzymał mnie po drodze i poprosił, żebym ci powiedziała, żebyś wstąpił po zajęciach do jego gabinetu? Chodzi o twój ostatni esej, albo coś w tym stylu-o nie. Żołądek Arthur’a nagle poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go w splot słoneczny. Pobladł jak ściana.
Boże, nie.


[...]

Był sobotni wieczór. Wieczór imprezy. Arthur, Annie i Andrew, ściskali się w garbusie tego ostatniego, w drodze na tą nieszczęsną imprezę. Sullivan’owi naprawdę się nie chciało. Właśnie skończył długą, długą zmianę w pracy i jedyna rzecz o jakiej marzył, było rozciągnięcie się na kanapie i robienie absolutnie niiczego, ewentualnie czytanie właśnie co opublikowanego czwartego sequelu „Diuny” – „Heretyków Diuny”, ale Peters naprawdę chciała iść na tą imprezę (i Andrew też), a on obiecał sobie dać jej jak najlepsze wspomnienia przed ich szybko nadchodzącym rozejściem i  chociaż miał jakieś niezidentyfikowane złe przeczucie z całą sprawą nie wykręcił się. Ba, nawet włożył minimalną ilość wysiłku, czytaj, zamiast swojej zwyczajowej bluzy, założył luźną koszulę w czarno-czerwoną kratę. I kupił butelkę jakiegoś taniego alkoholu.
-Wciąż myślę, że nie powinniśmy tutaj przychodzić... Nie nasze kręgi-wymamrotał, kiedy Andrew zaparkował przed elegancką willą państwa Morrison.
-Ach rozluźnij się Artie... Mówisz tak tylko dlatego, że nie lubisz ludzi. Będzie fajnie –rzucił Andrew.
-Nigdy nie jest fajnie... Pamiętasz co się stało jak ostatnio poszliśmy na imprezę Andy? Ledwo dowlokłem cię do domu i zażygałeś mi moje ulubione trampki po drodze...
-To było ponad rok temu!
-Właśnie! I wciąż nie znalazłem drugich trampek co by się tak wygodnie nosiło!
-Annie, mówię ci... Uciekaj od tego faceta. On wypomina dosłownie wszystko jak jakieś stare babsko.
-Oj, przestańcie się kłócić, chłopcy... Będzie dobrze. Mandy jest naprawdę miła i mówiła, że to nie będzie szczególnie duża impreza –czy ona samą siebie słyszała? „Nie duża impreza”! Biorąc pod uwagę ilość samochodów i ludzi w ogródku przed domem, musiało tam być conajmniej pół uczelni.
-I’ve got a bad feeling about this… -mruknął Arthur pod nosem, ale posłusznie wysiadł z samochodu za przyjaciółmi i ruszył w kierunku budynku, ignorując swój instynkt, który podpowiadał mu, że powinien brać nogi za pas.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {20/07/22, 09:38 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Dan bardzo tajemniczo obchodził się ze swoim planem, powtarzając tylko, że 'Sullivan zapamięta, aby z nim nie zadzierać'. Artykuł faktycznie był przede wszystkim skierowany w jego stronę i Crowley był aż zaskoczony, że starsi Nelsonowie nie najechali na uczelnie, aby porozmawiać sobie z gazetką czy też profesorem, który nią zarządzał i zrobić szum na całe miasteczko. Mieli to w zwyczaju. Najwidoczniej pływak chciał wziąć sprawę w swoje ręce. Gdyby Elliot wtedy wiedział, jaki to plan, to nie podchodziłby do niego tak nonszalancko i zbywająco.
____W końcu nadszedł sobotni wieczór. Elliot już zaparkował pod domem Mandy, poprawiając wsunięta w proste, ciemne spodnie, granatową koszulę z krótkim rękawkiem, kiedy już zmierzał w stronę głównych drzwi. Dostał hasło "około osiemnastej", wiec zjawił się pięć minut po. Tyle wystarczyło, aby zebrało się już małe grono, które wciąż się poszerzało. Nie musiał nawet być w środku, żeby już słyszeć głośną muzykę roznoszące się po budynku, jak i ogrodzie dookoła. Mógł równie dobrze iść pieszo, oboje mieszkają w tej samej dzielnicy, ale uznał, że woli wracać ostrożnie samochodem, niż koślawo turlać się piechotą. Trochę krzywe spojrzenie, ale wciąż sądził, że jego wybór jest rozsądniejszy. Jeszcze by go ktoś porwał. Może nawet nie wypije aż tyle?
____A może jednak tak. Kilka  strzelonych na szybko piw, cudem nie oblewając się, wymieszanych drinków zdążyło wprowadzić go w lekki stan. Może jeszcze nie, jego zdaniem, idealny, ale jego nastrój stał się pozytywniejszy i mniej spięty. Nie mógł odmówić komuś, kiedy chcieli wypić z nim po szocie, więc licznik powoli, ale pewnie szedł w górę, a stan upojenia rósł. Z Simon'em wypił chyba najwięcej, byli prawie w takim stanie, aby robić body shots bez żadnego pohamowania, jeszcze z trzy kolejki i nikt ich nie powstrzyma, na razie koczowali w kuchni przy barze, pochłonięci rozmową, która głównie składała się przekrzykiwania siebie nawzajem i wybuchnięciem śmiechem, kiedy i tak nie mieli pojęcia, co chcieli przekazać.
____Dan z kolei siedział na kanapie ze swoją dziewczyną. Alice - często spędzała czas z pływakami, ale nigdy nie wywołała jakiegoś większego wrażenia na Elliocie, siedziała cicho, śmiejąc się na żarty Dan'a i wpatrywała się w niego jak obrazek, odgarniając swoje długie, rude włosy za ucho. Była ładna, to musiał przyznać. Zielone oczy idealnie pasowały to ognistych włosów. Jakby miał być szczery, to Nelson kompletnie na nią nie zasługiwał - patrząc wyłącznie na urodę. Sekretów ich relacji nie znał i nie zamierzał wciskać tam nosa. Może rudowłosa miała z tego coś jeszcze - tak jak drogie prezenty, bo szczerze powątpiewał, że Dan jest kochaniutki i milusi prywatnie. Gryzło mu się to nie tylko osobiście, ale i logicznie.
____ — Elliot! Podejdziesz do drzwi, bo jeszcze się zjeżdżają ludzie? Proszę — uśmiechnęła się do niego Mandy, śląc wymuszone, maślane oczy. Mieli już razem historię, na szczęście zakończyli to optymistycznie, bez większego kwasu między sobą. Zabierał się już za otwieranie kolejnej puszki piwa, ignorując jak zsuwa mu się koszula z ramienia przez rozpięte parę guzików. Wywrócił oczami, ale posłusznie podszedł do głównego wejścia, otwierając je na oścież. Szeroki banan szybko zmienił się w ściągnięte brwi i usta ułożone w literę “o”, czysto ze zdziwienia. Mimo to za chwilę znowu zjawił się leniwy uśmiech, oczy niby świecące od alkoholu lekko się zmrużyły i oparł się o framugę, a zza jego pleców dało się słyszeć głośno grane ’Lose Control’ Laury Branigan
____Arthur, Annie. Tego się nie spodziewałem — przeczesał wolną dłonią już porządnie roztrzepane włosy. Nie umiał przypomnieć sobie imienia znajomego Sullivan’a, zapewne mu coś kiedyś opowiadał, ale nie umiał przypisać imienia do twarzy — Wybacz, ale my się chyba nie poznaliśmy, ale... miło poznać! Zapraszam do środka — pierwsze zdanie skierował do Andrew, po czym wskazał w stronę salonu, robiąc przejście w drzwiach, po czym szedł zaraz za nimi, aby nie zgubić ich w tłumie. W ten sposób dotarli do wyspy kuchennej z rozsypanymi, plastikowymi kubkami i małymi kieliszkami od shotów. Z hukiem oparł trzy puszki piwa na blacie, przysuwając je do nowych gości — Nietknięte, nieotwarte — krótko je opisał. Ten rodzaj alkoholu nie był w guście każdego, ale zdaniem Elliota bardzo przyjemnie się zaczynało od niego wieczór. Gdzieś, gdzie jeszcze istniał zdrowy rozsądek, wiedział, że bycie takim otwartym wobec tej trójki musi wyglądać podejrzanie, ale tak naprawdę nie miał złych intencji. Po prostu pijany Crowley był o wiele bardziej przyjazny, zabawowy i otwarty. Może i pogra na nerwach Sullivan’a, ale tym razem nie w celu zdenerwowania go do czerwoności.
____Jak była mowa o Arthurze, to nie umknęła mu tymczasowa zmiana stylu, zmierzył go nawet czujnym wzrokiem, zwracając uwagę na grzecznie zapiętą koszulę, zdecydowanie różniącą się od tej luźnej na Elliocie - jego w połowie wyszła już ze spodni. Pasowali do siebie najwyżej włosami, które żyły własnym życiem, ale Crowley uważał, że było mu w tym do twarzy. Było to również na swój sposób słodkie, niezręczność, a może niechęć, która od niego biła, była urokliwa. A sam pływak był zdania, że przyglądanie się innemu chłopakowi, badając jego wygląd, było zwyczajną, codzienną czynnością, którą robił każdy inny przedstawiciel płci męskiej.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {21/07/22, 10:01 am}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


Czego Arthur się nie spodziewał, że drzwi do eleganckiej rezydencji, otworzy im... Nikt inny, jak Crowley. Crowley, wyglądający i zachowujący się, jakby był u siebie. Roztrzepane włosy, rozpięta koszula wychodząca mu ze spodni i opadająca z ramienia...
Ktoś tu wyglądał, jakby już nieźle imprezował.
Arthur tak był zajęty ignorowaniem tego, jak jego serce ściska się w nieprzyjemny, bolesny sposób, że w pierwszej chwili nawet nie zastanowił sie nad tym, jak podejrzanym było to, że Annie została zaproszona na tą samą imprezę co Crowley (u nowej dziewczyny tamtego? Pływak zmieniał je jak rękawiczki, więc z nim nigdy nie było wiadomo... Arthur już dawno się pogubił).
Ale kiedy już się nad tym zastanowił... Odrobinę pobladł.
-Andrew Coleman –przedstawił się okularnik. –Mówiłeś, że to „nie nasze kręgi”, a wydajesz się znać Crowley’a całkiem dobrze –rzucił ciszej do Arthur’a, kiedy ruszyli za pływakiem do środka. Arthur z wyjątkowym ociąganiem – Annie musiała znacząco pociągnąć go za rękę, żeby w ogóle przekroczył próg... a on nie chciał robić sceny, więc w końcu wszedł, ale jego „złe poczucie” pogorszyło się z jakieś... dwadzieścia razy, conajmniej.
-Nie znam Crowley’a „całkiem dobrze” . Zrobiłem z nim wywiad do gazetki. To wszystko –nawet Andrew nie wiedział o jego feralnej letniej przygodzie. Z drugiej strony, Andrew nawet nie wiedział o „upodobaniach” Arthur’a, bo nawet jeśli cała uczelnia huczała plotkami, jego kumple od RPG’ów uważali je tylko za głupie ploty, a Arthur nie chciał... Nie chciał ich stracić. Nie chciał żeby patrzyli na niego inaczej. Więc tak naprawdę tylko Nigel wiedział. I Nigel’a jakoś przełknęli, ale... Z Nigel’em było inaczej. Od początku wiedzieli jaki Nigel jest. I Arthur spędził miesiące na pierwszym roku ich przekonując i urabiając, kiedy sam był dosyć „confused” jeśli idzie o swoją orientację... Po ponad dwóch latach przyjaźni, nie wiedział jak im powiedzieć, zwłaszcza, że czasami wciąż mówili o Nigel’u takie rzeczy, że parę razy poleciały pięści.
Także tak naprawdę, tylko Nigel wiedział, bo był pierwszą i jedyną osobą, z która tak naprawdę o tym rozmawiał, ale nawet Nigel’owi powiedział tylko w ogółach o swojej wakacyjnej „przygodzie”, bez podawania żadnych imion. Z perspektywy czasu, tyle dobrze, bo to oznaczało, że oprócz jego i tego cwela nikt nie wiedział, jak bardzo Arthur dał się naciągnąć i wykorzystać. I komu.
O co tu chodziło? Czego Crowley chciał? Co planował? Zestresowany Arthur rozglądał się dookoła, kiedy przechodzili przez mieszkanie, aż w końcu wylądowali w kuchni. Annie z Andrew wyglądali  na naprawdę podekscytowanych myślą o imprezie, wesoło dziękując Crowley’owi za piwo, a Sullivan... Miał wielką ochotę wziąć nogi za pas i opuścić tę kuchnię w  trybie przyśpieszonym.
Pływak wydawał się wręcz świdrować go wzrokiem, a Arthur’owi aż taki jakiś dziwny dreszcz przeszedł po kręgosłupie. Dlatego, że czuł się nieswojo, nie dlatego, że czuł do Crowley’a jeszcze cokolwiek oprócz nienawiści. Oczywiście. Dokładnie dlatego.
Wcale nie dlatego, że ten cwel miał czelność wyglądać atrakcyjnie, czy jego obecność wciąż miała tendencję do odbierania Arthur’owi umiejętności logicznego myślenia, bo gubił się w jego oczach, bo czasami, na dosłownie sekundę, zapominał jakim dupkiem Crowley jest i że wziął, przemielił serce przez Sullivan’a przez maszynkę do mięsa tak ze dwa razy i potem wypluł je gdzieś na pobocze wiejskiej drogi, zostawiając po sobie bolesną, ziejącąc pustką dziurę.
Arthur wiedział, że logicznie – to był krótki związek. Letnia miłostka. Nie powinien się tym tak przejmować, nie powinien sie był tak zaangażować... Nie ma czegoś takiego jak wieczna, nieprzemijająca miłość, zwłaszcza nie kiedy masz dwadzieścia lat i całe życie przed sobą. Ale... Jakoś nie sprawiało to, żeby sytuacja była jakkolwiek łatwiejsza.
-Mam coś na nosie, Crowley?-zapytał, patrząc na chłopaka podejrzliwie. Crowley... Nie zachowywał się jak Crowley. A przynajmniej nie jak ten Crowley, któremu Arthur rzucał się do gardła przy każdym spotkniu, przez ostatni miesiąc. Zachowywał się raczej jak ta zakłamana wersja Crowley’a, którą Arthur miał nieprzyjemność poznać w te wakacje.
To sprawiało, że Sullivan czuł się wyjątkowo niepewnie w jego obecności. Po pierwsze dlatego, że nie wiedział czego się spodziewać. Po drugie... Bo bolało bardziej. Bo kiedy nagle ten zabawny, przyjacielski chłopak, którego poznał w wakacje, który sprawiał samą swoją obecnością, że Arthur’owi uśmiech nie stworzył w twarzy zamienił się w totalnego buca, jakoś łatwiej ich było rozgraniczać. Zamknąć przyjemne wspomnienia gdzieś głęboko, głęboko w odchłani pamięci i udawać, że to wcale się nie zdarzyło, albo, że... Albo że to był ktoś inny.
Ale teraz? Teraz kiedy Crowley patrzył na Arthur’a w ten sam sposób, jak wtedy kiedy się poznali, czuł się tak, jakby ktoś mu zasadził z całej siły w splot słoneczny.
-Idę przywitać się z Mandy... Nie kłóćcie się za bardzo –oznajmiła cicho Annie, która już otworzyła swoje piwo i pociągnęła  z niego kilka łyków, jakby podświadomie wyczuwając to dziwne napięcie, które pojawiło się w powietrzu, po chwili zerkania niepewnie to w kierunku Arthur’a, to Crowley’a.
-Idę z tobą!-rzucił Andrew... Ten definitywnie nie zauważył niczego dziwnego. Po prostu chciał wykorzystać okazję, by znaleźć się w orbicie Mandy, choćby na pięć sekund.
I tak oto Arthur został w kuchni sam na sam z Crowley’em (no dobra – nie tak ‘sam na sam’ – co jakiś czas do pomieszczenia wchodziła i wychodziła jakaś zagubiona duszyczka w poszukiwaniu dolewki – ale bez wsparcia mentalnego). Być może powinien ich zatrzymać. Na pewno powinien ich zatrzymać, ale... Ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił.
Przez długą, długą chwilę po prostu w ciszy patrzył na wyższego chłopaka, ważąc chłodną puszką piwa w dłoni. W końcu jednak jakby się otrząsnął, odchrząknął i wrócił do rzeczywistości.
Mało przyjemnej rzeczywistości.
-[W co ty sobie pogrywasz, co?-zapytał cicho, jednak z nutką zwyczajowej agresji. Biorąc pod uwagę zeszłotygodniową scenę spod redakcją gazetki, Crowley na pewno musiał chcieć się odegrać albo coś w tym stylu. To było wręcz zbyt oczywiste. Jakby się nad tym zastanowić aż dziw, że tak łatwo wtedy odpuścił. Ta pusta gadanina o uniknięciu problemów prawnych nie pasowała Sullivan’owi za bardzo, nie brzmiała przekonująco... Tamten po prostu odpuścił, żeby się przegrupować.
-Planujesz się jakoś odegrać? Dlatego poprosiłeś swoją dziewczynę, żeby zaprosiła tu Annie?-Arthur nie pamiętał czy trzy miesiące wcześniej miał podobną manię prześladowczą i trust issues. Chyba nie. Ale... Dużo się zmieniło przez ostatnie parę miesięcy.
-Kurwa, wiedziałem, że nie powinniśmy byli tu przychodzić –mruknął do siebie cicho, łapiąc się za nasadę nosa i zaciskając na niej palce. Cholerny Crowley...
Arthur znowu dał się podejść, czyż nie?
Biedak jeszcze nie wiedział, jak dużo miał racji... Tylko, że o przekręt oskarżał nie tą osobę co trzeba.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {21/07/22, 09:02 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Andrew, Andrew... jak się zastanowił, to coś Arthur mu zapewne opowiadał. Nie zmieniało to jednak faktu, że głębokie i dalekie grzebanie teraz w swojej pamięci nie było najłatwiejsze oraz nie siedziało na liście czynności do zrobienia u Crowley'a. Przynajmniej wiedział jak okularnik ma na imię - tyle mu starczyło. Cieszyło go, że wraz z Annie, nie miał tak zgryźliwego podejścia do niego, jak stojący obok Sullivan, i z jeszcze szerszym uśmiechem podsunął im świeże, schłodzone browary. Z kolei nastawienie szermierza tylko zachęcało go do luźnego droczenia się z nim bez wymogu utrzymywania wrogiego frontu jak na co dzień. Na imprezach o wiele prościej było mu tracić jock-like front, skoro wszystko było możliwe do wyjaśnienia przez alkohol i inne używki. Chciał mieć wytłumaczenie dla siebie samego jak i innych - możliwość, że czuje tak na co dzień, była dla niego nie do przyjęcia. Nie po rozmowach, jakie odbywał z ojcem, kiedy sprawa z Nigel'em wyszła na światło dzienne, a starszy Crowley nie szczędził w obelgach i ostrych słowach, które wyryły się w pamięci pływaka niczym mantra, której musiał przestrzegać. W końcu to jego własny ojciec.
____Zabierał się za przygotowanie sobie drinka, kiedy dotarło do niego pytanie Arthura, na które pokręcił przecząco głową, zaciskając wargi, aby nie wkradł się na nie uśmieszek. Nie spodziewał się jednak, że tak szybko zostaną sami z całej czwórki, więc wrócił do nalewania zdecydowanie za dużej ilości wódki, następnie mieszając ją z bliżej nieokreślonym sokiem. Wziął spory haust, krzywiąc się na przeważający, gorzki smak alkoholu. Z jedną dłonią opartą na blacie odwzajemniał spojrzenie, nie zmazując szelmowskiego uśmiechu z twarzy a napój trzymał luźno przy klatce piersiowej. Czekał, aż ktoś pęknie, mając nadzieje, że to nie będzie on. Mu bardzo przyjemnie przenikliwie wpatrywało się w Arthura, który nawet nie ukrywał swojego niezadowolenia.
____Nagłe pytanie zbiło go trochę z tropu, ale zareagował tylko wzruszeniem ramion. Jedyna gra, jaką tutaj toczył, to zirytowanie lub speszenie Sullivan'a, bo go to bawiło i lubił patrzeć jak ten uroczo głupieje. Brał już łyk napoju, ale ten szybko skończył z powrotem w kubku i na twarzy Crowley'a, kiedy go wypluł słysząc oskarżenia chłopaka, że w coś sobie tutaj pogrywa
____Arthur, miśku, ja nawet nie wiedziałem, że tu będziecie. Jak miałbym planować jakieś odegranie? — parsknął, wycierając swoją buzię, bo zaraz lepiłby się niemiłosiernie — A ja i Mandy nie jesteśmy już razem. Chyba. Tak mi się wydaje przynajmniej. Uwierzysz, że tym razem to była wspólna decyzja? — rozgadał się bez celu, Sullivan'a raczej nie interesowała jego sytuacja związkowa. Chciał już klepnąć go w ramię, ale ze względu na jego bojowe nastawienie wolał nie naruszać przestrzeni osobistej — Co ty Sullivan, uspokój się. Nikt tutaj nie chce z tobą się gryźć, przynajmniej nie dzisiaj. No, może Dan, ale od waszego przyjścia go nie widziałem tak szczerze — wydymał dolną wargę przy wysilaniu swojego mózgu, wykończył za jednym razem drinka i zostawił kubek w stercie pozostałych, wycierając podbródek, po którym ściekała kropla picia — Dobra, nie wysilaj już tak tych szarych komórek, dokończ swoje piwo a potem ja mogę Ci przygotować coś na twoje życzenie. Słabe lub mocne. I wtedy dołączysz do swojej ferajny, hm? — zaproponował oparty o blat tak, żeby móc być na równi z Arthurem, przy okazji stojąc na tyle blisko, że stykali się raz po raz ramionami — I dam Ci spokój, bo jeszcze zostaną Ci zmarszczki na tej ładnej buźce — dodał złośliwie, szykując dwa kubki, w których zamierzał sporządzić... "ciekawą" miksturę trunków dla ich obu. Uznał, że tym nie będzie lał taką lekką ręką szermierzowi, bo jeszcze nie będzie chciał z nim więcej wypić. Choć pewnie i tak już nie chciał tego robić, Crowley nie zamierzał odpuścić.
____Nie interesowało go, czy niższy chce, czy też nie. Nie musi go wypić, ale i tak, kiedy ten skończył swoje piwo, to wcisnął mu kubek do rąk. Spojrzał na niego niepewnie, wyciągając dłoń, w której trzymał kubek i w wyjątkowo niezręczny sposób styknął ich drinki ze sobą, biorąc łyka. Zmrużył oczy, wyglądając poza niego, aby znaleźć Mandy. W końcu to do niej poszła Annie wraz z Andrew, więc zakładał, że wciąż tam jest
____Widzisz ich gdzieś? Bo szczerze to Mandy wygląda jak większość osób od tyłu i no, trochę lipa — przysłonił oczy dłonią niczym daszkiem, choć światła było niewiele. Niby miało mu to pomóc, ale szczerze? Nic mu to nie dało, więc liczył, że wzrok Sullivan’a jest lepiej funkcjonujący w danym momencie — Tam? Chyba tam są. Nie jestem pewny, widzisz ich? — ostrożnym chwytem za ramiona, łagodnie obrócił go, bijąc się z myślami, aby nie podnieść niczym młodego kociaka, aby miał szersze pole widzenia. Jednak nawet po pijaku zdawał sobie sprawę, że dostanie wtedy w zęby, a wolałby tego uniknąć. Wskazał więc jedynie palcem w miejsce, gdzie sądził, że widzi Mandy i Andrew. Kompletnie umknął mu krążący wokół Annie Dan, ukradkiem dorzucając coś do jej piwa i wtapiając się w tłum, jakby do niczego nie doszło, wciąż jednak kręcąc się w pobliżu.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {22/07/22, 12:45 am}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


-No proszę... A ja myślałem, że wybierasz dziewczyny pod kątem jakości i oryginalności ich tyłków –wymamrotał pod nosem, nie będąc pewnym, czy Crowley usłyszał go przez muzykę. Nie żeby śledził listę wiecznie zmieniających się partnerek Crowley’a, skądże z nowu. Pół życia by mu na tym zeszło, bo ten wydawał się je zmieniać średnio co dwa tygodnie. Co wcale nie było denerwujące. Ani trochę.
W końcu jednak po dobrych kilku minutach, Arthur zlokalizował Andrew i... Mandy, która wyglądała tak, jakby czuła się nieswojo w towarzystwie szczerzącego się do niej Coleman’a. Cóż, Arthur zamierzał uratować i ją i siebie..
-Patrz... Znaleźliśmy Andrew –rzucił, zarzucając rękę na ramiona przyjaciela. – A teraz się ode mnie odpierdol, Crowley–syknął nieprzyjemnie, zadowolony z faktu, że może w końcu zgubić Crowley’a – nawet jeśli jego serce jakoś tak nieprzyjemnie się ścisnęło, gdy plecy chłopaka zniknęły gdzieś w tłumie.
Annie nie było nigdzie widać, ale panowie na początku jakoś szczególnie się tym nie przyjęli, zakładając, że znalazła jakieś koleżanki z chóru i poszła się z nimi przywitać. Sami więc zajęli miejsce strategiczne pod ścianą i spędzili następne pół godziny próbując przekrzyczeć głośną muzykę. Annie jednak... Nie wróciła i nigdzie nie było jej widać, dlatego zaczęli jej szukać.
-Przepraszam, widziałaś, gdzieś Annie Peters? Okulary, brązowe włosy, różowa bluzka? Mojego wzrostu?
-Przepraszam, widziałeś gdzieś...-nikt jej nie widział.
-Annie Peters? Nie? Dzięki, stary...-Arthur zaczynał się naprawdę martwić. Nie minęło dużo czasu od kiedy się rozeszli, ale Annie nie miała w zwyczaju znikać bez słowa, wręcz przeciwnie, zazwyczaj była do niego przylepiona, także...
-Mojego wzrostu, różowa...a co jeśli coś się stało?
-Och… Ta z chóru? Chyba szła z Dan’em na górę?-Arthur’owi zabrakło dechu w piersi z niedowiarzaniem spoglądając na stojąca przed nim dziewczynę, której nie znał. –Na twoim miejscu bym im nie...-Arthur nie wysłuchał jej odpowiedzi do końca. Dan i Annie. U góry. To brzmiało. Źle. Wręcz tragicznie. Po prostu nie było scenariusza, w którym to by sie mogło dobrze skończyć...
W panice, bo... Proszę, niech się mylę, niech będzie ze swoim koleżankami. pobiegł schodami do góry i zaczął sprawdzać po kolei sypialnie na piętrze.
I kiedy w końcu dotarł do tej największej, należącej najpewniej do państwa Morrison’ów i otworzył gwałtownie drzwi... Widok zmroził mu krew w żyłach.
Annie leżała na łóżku, wyraźnie praktycznie nieprzytomna – albo pijana, albo gorzej. Jej bluzka leżała na podłodze, zmięta w nieelegancką kulę, a stojący obok Dan wyrraźnie przygotowywał się do zdjęcia z niej pozostałych części garderoby... Jakby tego było mało, w pomieszczeniu znajdowała się też reszta pływaków, z  którymi Arthur starł się na parkingu, a jeden z tych dupków miał w ręce aparat.
-Proszę, proszę, proszę... –rzucił paskudnym tonem Dan. –Jedno ci trzeba przyznać, masz wyczucie czasu Sullivan... Właśnie chciałem pokazać twojej tak zwanej dziewczynie jak się to robi z prawdziwym mężczyzną. Chciałem ci potem pokazać zdjęcia jako materiał edukacyjny... Ale skoro już tu jesteś, to możemy zrobić demonstrację na żywo –rzucił pełnym jadu tonem.
-Zostaw ją-powiedział cicho Arthur. Był blady jak ściana. Serce dosłownie podchodziło mu do gardła. Nie mógł pozwolić, żeby zrobili jej coś takiego. Annie na to nie zasługiwała. Nikt na to nie zasługiwał.
-Ale Annie nie chce, żebym ją zostawił, prawda Annie? –blondyn zwrócił się na powrót w kierunu niekontaktującej dziewczyny.
Nie odpowiedziała.
-Powiedziałem, żebyś zabrał z niej swoje brudne łapska –warknął Sullivan, czując jak obezwładniający terror, który czuł jeszcze chwilę wcześniej, powoli zastąpiony jest adrenaliną.. .Ale nie mógł wybuchnąć. Jeszcze nie.
-A co wolałbyś się z nią zamienić miejscami? Wybacz, nie jesteś w moim typie, zboku...
-Wiem, że robisz to, żeby się na mnie odegrać za artykuł... Ona nic nie zrobiła. Po prostu ją puść –co tu robić? Jakoś wątpił, żeby Dan nagle miał z dobroci serca zmienić zdanie i puścić Annie, nieważne co Arthur by mu powiedział. Musiał spróbować go przekonać, ale...
-Niby dlaczego miałbym to zrobić? Tak w zasadzie to jest całkiem urocza... Cyce ma duże.[
-Nie mów tak o niej!-
-Och, już się tak nie spinaj, kiedy nawet nie wiesz jak się obchodzić z dziewczyną. Powiedz mi Sullivan, jak to jest brać dużego w dupę? Bo założę się, że z tym masz więcej doświadczenia –wiedział, że Dan próbuje go prowokować i tego nie znosił. Czuł się wyjątkowo bezsilnie i nie wiedział... Normalnie by odpyskował, ale co jeśli jego pyskowanie pogorszyłoby sytuację.
Więc nie powiedział nic, tylko zacisnął dłonie w pięści.
-Tak myślałem... –blondyn skinał głową, jakby do siebie. –Ale to już wszyscy wiedzieli, czyż nie? Przytrzymajcie tą cipę,  dopóki  nie skończę z Peters –polecił Dan, z podłym uśmieszkiem na twarzy... Ale dla Arthur’a tego było za dużo. Starał się powstrzymać przed zasadzeniem Dan’owi w twarz przez ostatnie pięć minut, ale wyglądało na to, że pokojowe rozwiązanie nie było opcją. Musiał powstrzymać jakoś pływaka... Za wszelką cenę. Nie mógł pozwolić, żeby Annie stało się cokolwiek... Zwłaszcza nie przez niego. A to była jego cholerna wina, że znaleźli się w tej sytuacji. Gdyby nie napisał tego durnego artykułu...
Ruszył się zanim ktokolwiek zdążył wyciągnąć w jego kierunku ręce, nim ktokolwiek w zasadzie zorientował się co się dzieje. Arthur pokonał błyskawicznie odległość dzielącą go od Dan’a i całym swoim ciężarem ciała uderzył w wyższego chłopaka. Zaskoczenie i siła rozpędu wystarczyły by przerwać jego spacer w kierunku Annie, odrzucić go odrobinę od łóżka... Nim Dan się otrząsnął, Sullivan miał wystarczająco dużo czasu, żeby wymierzyć silny, precyzyjny cios prosto w szczękę tamtego (wujek Charlie byłby dumny, że jego lekcje boksu nie poszły na marne).
Zawsze tak było – ludzie zakładali, że skoro Arthur jest niski, raczej mało postawny i, według tej  konkretnej grupy, którą miał przed sobą „zniewieściały”, to nie będzie wiedział jak komuś wpierdolić. Gruby błąd, jeśli strumień krwi, który trysnął z nosa Dan’a miał o czymś świadczyć. Nie spędzasz osiemnastu lat w domu Mitch’a Sullivan’a bez nauczenia się jak, cytując wujka Ciaran’a „załatwiać sprawy po irlandzku”.
Arthur wiedział, że nie ma dużo czasu, że efekt zaskoczonia szybko zniknie – i dlatego szybko poprawił... najpierw uderzając tamtego celnie w splot słoneczny, a potem wyjebując odruchowo zginającemu się w pół Dan’owi z główki w twarz, aż coś porządnie chrupnęło.
Przydupasy Dan’a ruszyły w kierunku Arthur’a, dopiero kiedy wyjątkowo niecenzuralne przekleństwo opuściły usta tego pierwszego.  Sullivan  rozdał parę uderzeń na prawo i lewo, zarabiając w zamian pewnie drugie tyle (ale to się nie liczyło), niestety nie był Kurt’em Russel’em i w starciu pięciu na jednego nie miał większych szans. Krótką chwilę później był unieruchomiony na podłodze. Na kolanach. Z rękami wykręconymi do tyłu w żelaznym uścisku łap łysego i jednego z jego kolegów.
-Jak śmiesz, ty mały, spierdolony zboku –Dan w końcu się otrząsnął i  wypluwał z siebie każde słowo, podchodząc do unieruchomionego Arthur’a.
-Ocho... Rozumiem, że ty jesteś z tego typu „prawdziwego mężczyzny”, który bije się tylko wtedy kiedy ma przewagę liczebną i pozycyjną nad przeciwnikniem–splunął w twarz Dan’a (ktoś musiał dać mu w zęby, bo w ustach czuł metaliczny posmak krwi). Może i to był błąd, bo chwilę później cios prosto w nos odrzucił jego głowę do tyłu, ale... było to warte chwilowej satysfakcji.
Chwilowej, bo Dan zaraz zasadził mu kopa prosto w żebra i Arthur odruchowo próbował się skulić z bólu, ale wygięte boleśnie do tyłu ręce mu nie pozwalały.
-Arthur?-jak przez mgłę usłyszał senny, półprzytomny głos Annie. Tyle dobrze, że Dan, obecnie zajęty Sullivan’em wydawał się zapomnieć o jej istnieniu. Arthur mógł mieć tylko nadzieję, że dziewczyna odzyska wystarczająco dużo trzeźwości myślenia, żeby się stamtąd zabrać, kiedy oni będą zajęci.
-Wszystko… Jest… W porządku...  –wydyszał. Chciał jej powiedzieć, żeby uciekała, ale nie zdążył, bo pierdolony spadkobierca Hitlerjungen go usłyszał.
-W porządku, co? W porządku?! Ktoś tu za bardzo sobie chojraczy... – syknął blondyn. -Myślę, że nadszedł czas, żeby ktoś dał temu małemu pedałowi  porządną lekcję, nie sądzicie chłopcy? - odpowiedziały mu przytaknięcia ze strony pływaków i... potwierdzające okrzyki od części publiczności. Zwabieni zamieszaniem, ludzie zaczęli tłumnie gromadzić się na korytarzu, ale Sullivan wiedział, że nikt im nie pomoże. Nie, wszyscy woleli się w takie sprawy nie angażować - zwłaszcza biorąc pod uwagę plotki i fakt, że połowa pewnie była przekonana, że pobicie mu się należało. Conajmniej.
Niedobrze.
Arthur niewiele pamiętał z tego co się później stało. W którymś momencie musiał albo wyrżnąć głową porządnie w podłogę, albo po prostu ktoś przywalił mu w nią z wystarczającą siłą, żeby  całkowicie go zamroczyło. Wiedział tylko. że dookoła padały wyzwiska, że ktoś, kto brzmiał podejrzanie jak Dan rechotał. I, to że bolało. Wszystko.[/color][/i][/b]
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {22/07/22, 07:41 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Poszukiwania trochę im zajęły, ale na szczęście w końcu natrafili na Mandy stojąca wraz z Andrew. Reakcje każdego z nich diametralnie się od siebie różniły, co było na swój sposób komiczne. Mandy jakby znalazła wybawcę, Andrew jakby ktoś przeszkodził mu w ważnej dyskusji, Elliot po prostu miał ubaw bez żadnego innego powodu oraz Arthur, który cały czas wyglądał jak kłębek nerwów. Najwidoczniej na widok swojego przyjaciela trochę się rozluźnił, ale ciężko było pływakowi stwierdzić.
____Tak jest, Sullivan — uniósł ręce w geście obronnym i po pomachaniu wyłącznie palcami zebranej grupie, usunął się z niej, dając wymarzony spokój Arthur'owi. Chciał znaleźć Simon'a, żeby może znowu coś wypić razem, ale ten zginął mu w gęstym tłumie, więc zostało mu łapanie się bliżej nieznanych osób, które akurat chciały wypić kolejkę. Nie zamierzał już zbytnio przesadzać, jego krok już był trochę chwiejny i pamiętał, że jest samochodem. Musiał choć trochę kontaktować, żeby móc jechać pięć na godzinę do domu. Przynajmniej taki był pierwotny plan, a Elliot jeszcze nie był świadomy, że ten ulegnie zmianie.
____Siedział niezbyt elegancko na kanapie, Mandy zaraz obok, ale pochłonięta rozmową z jakaś koleżanka z chóru. Elliot z kolei wsłuchiwał się, próbując zrozumieć, o czym gadają. To leciały tam jakieś typowo muzyczne stwierdzenia, brzmiące dla niego jak czary, albo przechodziły na inne tematy, jak plany na tydzień. Mało interesujące. Crowley zwyczajnie się nudził, mieli grać w butelkę, ale temat jakby się zgubił w chaosie, nic dziwnego. Wstał wiec w końcu, poklepał kieszenie, aby upewnić się, że ma swoje fajki i zapalniczkę, po czym wyszedł do ogrodu, gdzie również było sporo ludzi, ale ciut ciszej. Chłodnawe, jesienne powietrze trochę go otrzeźwiało, na tyle, aby nie kręciło mu się przed oczami. Pomęczył się z ogniem, w końcu odpalając papierosa i zaciągając się porządnie dymem. W ten sposób skończył oparty o ścianę, zatapiając się w swoich myślach. I nieważne, w jakich rejonach krążyły, zawsze wracał do Arthur'a. To jak go szczerze nienawidził, ale zarazem jak bardzo chciał mieć go w swoim życiu. Byłoby mu jakoś... pusto. I tak jakby chciał wrócić do tego, co było latem, to wmówiona logika mu na to nie pozwalała. Czuł się obrzydzony samym sobą przez myśli, jakie go zalewały wieczorami jak i wstanie upojenia. Nie chciał przyznawać samemu sobie, że były to najlepsze miesiące, jakie pamiętał. Nigdy nie czuł się wolniejszy, nigdy nie czuł się bardziej sobą. Ale w końcu ten lowelas, sportowiec uczelni, to był prawdziwy on, prawda? Nie ten miłośnik pływania czysto ze względu na przyjemność oraz lubiący siedzieć w jego towarzystwie spośród wszystkich osób. Bolała go aż od tego głowa, nie rozumiał siebie, i tego co czuł. Dlatego spychał to na dalszy tor i starał się być przykładnym synem. W końcu takim był, więc nie musiał nic udawać.
____Zadurzony był w papierosie, kiedy do ogrodu wyleciał widocznie przejęty Andrew, po kolei pytając każdej osoby czy grupy, Crowley nie dosłyszał jeszcze o co. I pewnie żyłby dalej w niewiedzy, gdyby chłopak do niego nie podszedł, lekko zdyszany - najwidoczniej musiał już tak chwilę biegać - i zadał to samo pytanie co wszystkim, jedynie w nieco skróconej wersji
____ — Widziałeś może Annie? Nigdzie nie możemy jej znaleźć — spytał, jednak najwidoczniej sam znał już odpowiedź. Sami w końcu widzieli Elliota większość czasu, skoro siedział to na kanapie, to w kuchni. Nie ruszał się nigdzie dalej. Pokręcił więc przecząco głową, ale zaczął główkować, dochodząc do przerażającego odkrycia. Dan. Kurwa. Kurwa mać. Zamieszanie, które słyszał teraz w domu, ludzi krzyczących w ekscytacji powoli pozwalało mu łączyć fakty i otrzeźwieć prawie natychmiastowo.
____Kurwa — tylko tyle dał radę powiedzieć przed pociągnięciem Andrew za ramię, aby weszli do środka. Wszyscy gromadzili się na schodach, próbując wepchnąć się głębiej, aby mieć lepszy widok na to, co właśnie się rozgrywało. Czy o to chodziło Dan’owi? Aby odegrać się na Arthurze poprzez użycie jego dziewczyny? Wiedział, że typ miał najebane we łbie, ale najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo.
____Nie szczędził w wulgaryzmach, kiedy próbował przepchnąć się przez tłum na korytarzu. Przynajmniej dzięki temu od razu wiedział, do jakiego pokoju wejść. I widok, który tam zastał, sprawił, że miał ochotę zwrócić cały alkohol spożyty tego wieczoru. Annie, wciąż niezbyt przytomna i wpół rozebrana, siedziała na łóżku przejęta, ale niezdolna do zrobienia czegokolwiek. Za to w po drugiej stronie Dan używał całych swoich sił, aby sprawić, aby Arthur wyglądał jak mokra plama krwi na podłodze. Stał chwilę otępiały w drzwiach, patrząc, jak blondyn bez zahamowania rzucał cios za ciosem, z dłońmi coraz to bardziej brudnymi od krwi, dopóki ktoś z drużyny nie wykrzyknął jego imienia, co zwróciło uwagę Nelson’a, ale Elliot wymierzył już kopnięcie prosto w skierowane w jego stronę plecy, dając radę odrzucić chłopaka od potłuczonego Sullivan’a i lekko zachwiać się, kiedy stracił równowagę
____Zabierz ją stąd, Andrew, ja pierdolę! — nakazał agresywnie. Uznał, że nie ma sensu się oszczędzać, jeśli chciał, aby jego wiadomość dotarła do okularnika równie otępiałego, jak on chwilę temu. I dobrze, że to zrobił teraz, a nie chwilę później, ponieważ oberwał z pięści w skroń na tyle mocno, aby doszło do rozcięcia skóry — Jesteś kurwa pierdolnięty, Nelson — buczenie za jego plecami doprowadzało go jeszcze bardziej do szału. Ludzie chcieli show, mieli w nosie to, że odbywająca się bójka poszła już zdecydowanie za daleko.
____ — Ja?! Ten cwel wszystko mi spierdolił. I nie rozumiem, czemu kurwa mnie nie wspierasz, Crowley — przełknął ślinę, czując się jak jeleń w świetle reflektorów. Argument, że nie jest fanem przemocy, byłby nielogiczny. Zostało mu siedzieć jedynie cicho, z szaleńczym spojrzeniem wbitym w Dan’a. Skoro nie mógł się wytłumaczyć, zostało mu zwalczać ogień ogniem — Sam pewnie nieraz myślałeś o tym, aby przelecieć małą Peters, przyznaj się.
____Jesteś zwyczajną, obleśną pizdą, Dan — może i nie warto było rozjuszać chłopaka. Porządny cios w szczękę, który prawie zbił Elliot’a z nóg o tym świadczył, ale dawno nie czuł większej satysfakcji. Świadczyło to również o tym, że zostawił w spokoju Arthur’a. Jednak jedno spojrzenie uświadomiło mu, że ten był w naprawdę słabym stanie, o ile w ogóle jeszcze kontaktował — Jedyne, czym możesz się popisać, to parą w łapach, z której nawet nie umiesz dobrze korzystać — mówił dalej, widząc, jak ten czerwienieje ze złości i szykuje się do kolejnego ciosu. Z kolei reszta pływaków nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Byli po stronie Dan’a, tyle zdążył wywnioskować, ale zdawali sobie również sprawę, jaki wpływ na ich przyszłość akademicką - przynajmniej pod względem stypendium sportowego - miał Crowley. Dlatego wrzaski Nelson’a w ich stronę niewiele dawały — Nie umiesz nawet porządnie mi przywalić — skłamał. Bolało go jak cholera, a pewnie i tak nie czuł tego aż tak mocno, ze względu na alkohol. Ale wiedział, że to wkurwi go jeszcze bardziej. A to oznaczało odrobinę więcej czasu dla Elliot’a do zbliżenia się do Arthur’a — A wiesz, co jest najgorsze? I przyzna mi rację każdy z drużyny – jesteś w chuj wolny — kolejny cios w ego przeważył szalę, ale na tyle późno, aby Crowley podniósł mało delikatnie wpółprzytomnego Sullivan’a, puszczonego wcześniej przez grupkę studentów, rzucając się w stronę wyjścia — Jeśli zaraz się nie otrząśniesz Sullivan, to oboje tutaj kurwa zdechniemy — powiedział szybko, korzystając ze swojej staminy i zebranego tłumu. Adrenalina i ekscytacja z niego schodziła, obawiał się, że Dan ich dogoni i zwyczajnie w świecie upewni się, że któryś z nich nie da rady się pozbierać. Zapewne miał to szczęście, że to nie będzie on. Ale fakt, że byłby to Arthur, sprawiał, że żołądek ściskał mu się jeszcze bardziej.
____Fakt, że Nelson jest wolny, był właśnie tym - faktem. Zapewne tylko dzięki temu Elliot dał radę wyjść razem z Arthur’em, jak i Andrew, który zajmował się dotychczas Annie. Wskazał wolną ręką na swój samochód, którego nie zamknął. Szczęście w nieszczęściu.
____Rano będzie bolał go fakt, że jego tapicerka będzie soczyście ubrudzona, ale teraz, miał inny problem. Czyli krzyczący Dan. Wrzucił więc noszonego Sullivan’a na tylne siedzenia, gdzie była już Annie i Andrew, po czym zamknął szybko drzwi, aby Nelson nie próbował niczego zabawnego
____ — Rozpierdolę Cię Crowley. A potem tego cwela — zawarczał, z krwią obficie spływającą mu po twarzy. Najwyraźniej szermierz musiał wcześniej porządnie go uderzyć, na co pływak nie mógł powstrzymać zafascynowanego uśmiechu — Co się kurwa cieszysz, pedale? — Mógł bić się dalej. Ale to nie miało sensu - wiedział o tym. Dlatego zdążył tylko zasadzić uderzenie prosto w środek zakrwawionej twarzy dla dezorientacji i niczym pierwszy tchórz wsiadł za kierownicę, dając Dan’owi tylko szansę na uderzenie pięściami o drzwi, a Elliot z piskiem opon wyjechał spod domu Mandy, przecierając co chwilę oczy, aby pozbyć się krwi, która blokowała mu dobry widok na drogę. Jego ręce ledwo co trzymały skórzaną kierownicę, nie wiedział nawet, gdzie ma jechać, a Arthur nie był zbytnio pomocny. Dlatego też zjechał w pewnym momencie na pobocze, uchylając lekko drzwi i szukając po raz kolejny papierosów, aby chwilę później z trudem odpalić jednego i trzęsącym oddechem zaciągnąć się dymem.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {23/07/22, 12:48 am}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2




-Powinniśmy zabrać go do szpitala-oznajmił Andrew. Jego głos dochodził do Arthur’a jak przez mgłę. Sullivan nie był do końca pewien, jak się wydostali z budynku – ktoś go praktycznie z niego wyniósł, ale był wtedy na takim etapie, że praktycznie nie kontaktował. Tylko ten głos... Ten denerwujący głos. Znajomy, denerwujący głos... Glos, który krzyczał jego nazwisko, w taki dziwnie paniczny sposób, który definitywnie do niego nie pasował.
Za bardzo szumiało mu teraz w głowie, żeby skupić się na czymkolwiek poza powstrzymaniem Andrew. Samo otwarcie oczu  wydawało mu się nieziemskim wysiłkiem. Wszystko go bolało.
-Nie...- wymamrotał, z trudem otwierając jedno oko. Drugiego nie mógł, bo powoli zaczynało puchnąć.  Nie miał pieniędzy na szpital.  Poza tym, gdyby poszedł do szpitala na pewno zatrzymaliby go na parę dni, a na to nie mógłby sobie  pozwolić. Musiał iść do pracy. I  na pewno nie chciał rozmawiać z policją... wolałby nie  być na jej radarze, nie kiedy jego ojciec był tym kim był.
-Nie? Ale...
-Powiedziałem... n-nie –zacisnął palce na podejrzenie zakrwawionej koszuli przyjaciela w sposób, którego nie chciał nazwać desperackim... Ale definitywnie taki był. Definitywnie nie. Wcale. W ogóle. Dopiero po sekundzie zaskoczył, że krew chyba była jego, a on praktycznie całkowicie opierał się o Coleman’a, bo nie był w stanie utrzymać pozycji siedzącej.
-Okey, okey…-Arthur tylko oklapł, słysząc, że nie będzie szpitala i na powrót odpłynął, nie za bardzo kontaktując.
-Nie możemy zabrać go do domu...-Andrew mówił do kierowcy. Właściwie kto kierował?- Moi rodzice tego nie przepuszczą. Już i tak mają problem z tym, że u nas pomieszkuje, jak jeszcze okaże się, że wdaje się w bójki...
-Annie też mieszka z rodzicami...-Andrew zamikł na dłuższą chwilę, najwyraźniej myśląc. – Wiem! Jest jedno miejsce, w które możemy pojechać! Mark chyba zna jakąś pielęgniarkę... Chociaż Arthur dostanie taki opierdol, że nie wiem.

[...]

-Crowley?! Co tu robi Crowley? –syknął Arthur, kiedy po zaparkowaniu przed nowo postawionym blokiem, Andrew potrząsnał go wystarczająco wiele razy by wrócił odrobinę do przytomności i Sullivan w końcu zorientował się, kto był ich kierowcą...
I kto mu pomógł w tej cholernej bójce.
-Ty skur- skurwielu... Czemu... Czemu znowu wtrącasz się w nie swoje sprawy?!-gdyby mógł, to by wrzeszczał. Tak tylko strzelał gromami z niepodbitego oka, szarpiąc się z trzymającym go Andrew, który próbował go uspokoić. Nie pomogło wiele, bo Arthur dał jakoś radę pokonać te parę metrów, które dzieliło go od Crowley’a i złapać go za koszulę.
-To była... Moja sprawa! Mój problem! --pewnie brzmiałby groźniej, gdyby z jego ust wydostało się cokolwiek zamiast szeptu i gdyby nie musiał się praktycznie całym ciężarem ciała nie podebrzeć na Crowley’u, żeby nie upaść... Boże dosłownie wszystko go bolało. Chyba nigdy... Nigdy wcześniej nie był w tak kiepskim stanie, nie potrafił go do niczego porównać. Ale przez skupienie się na Crowley’u... Był w stanie choć na chwilę o tym zapomnieć.
-Dan zamiatał tobą podłogę Artie... Gdyby Crowley ci nie pomógł, leżałbyś teraz w kostnicy.
-Nie chcę jego pomocy.
-Na miłość boską, Crowley... –Andrew pokręcił głową, szybko podchodząc do przyjaciela i odczepiając go od wyższego chłopaka. – Ja go wezmę, ty pomóż Annie, bo nasz bokser zaraz dostanie udaru... Naprawdę nie wiem co do ciebie ma –pokręcił głową jakby do siebie, a potem ruszył do wejście budynku, gdzie jakiś dzieciak palił przy wejściu, przez co udało im się wejść do środka bez naciskania domofonu.
-Masz szczęście, że jesteś lekki... I skoro masz siłę gadać, to byś mi trochę pomógł, a nie ze mnie zwisasz-mamrotał Andrew.
-Powiedziałeś, że jestem lekki.
-Ha, ha, ha… Przynajmniej masz siłę mówić. To już coś... To tutaj –zatrzymali się przed pomalowanymi na zielono drzwiami i Andrew wcisnął guzik dzwonka.
Nic. Spróbował jeszcze raz. I jeszcze raz. Po trzecim razie, dobiegł z środka dobiegł  wyraźnie zdenerwowany męski głos, wrzeszczący „ZARAZ”, a chwilę później drzwi otworzył młody mężczyzna w pośpiesznie narzuconym, jeśli luźne zawiązanie wskazywało na cokolwiek, bordowym szlafroku z jedwabiopodobnego materiału. Jego niezadowolonie łatwo było wytłumaczalne stanem jego generalnego rozchełstania – roztrzepane włosy, opuchnięte usta, malinki na szyi... Wyglądało na to, że „goście” przerwali mu raczej intymny wieczór, ale wystarczył jeden rzut oka na znajdującą się przed nim czwórkę studentów, żeby zrobić im miejsce w wejściu i wpuścić ich do wnętrza małego, ale wyjątkowo... ekstrawagancko urządzonego mieszkania.
-Hej, Mark –rzucił cicho i jakby niepewnie Andrew. Nigdy nie czuł się komfortowo w towarzystwie Mark’a. Znał go głównie z historii Arthur’a i Nigel’a – Mark był dobre pięć lat starszy od swojego chłopaka i pracował jako barman w gejowskim barze w pobliskim mieście. Tym samym felernym barze, w którym Arthur i Crowley tak naprawdę się poznali, ale tego oczywiście Andrew nie mógł wiedzieć.
- Nigel! NIGEL! –krzyknął tylko, a z drzwi położych dokładnie naprzeciwko tych wejściowych  (prowadziłe one do sypialni), wychynął młody szatyn z ogipsowaną ręką na temblaku, który wyglądał na równie nieogarniętego co jego partner.
-O mój boże, Arthur... Z kim ty się znowu pobiłeś?
-Z nikim ważnym.
-Z nikim ważnym, co? Dajesz twardzielu... Połóż się na kanapie –Nigel wsparł zdrowym ramieniem Arthur’a z drugiej strony i pomógł Coleman’owi dowclec Sullivan’a do kanapy. Andrew! Miałeś go trzymać z dala od kłopotów! –rzucił nieco oskarżycielskim tonem, na co Arthur tylko się skrzywił. Nie potrzebował, żeby ktoś go trzymał z dala od kłopotów, dzięki wielkie. To nie jego wina, że same go znajdowały.
-Wiesz, że to achillesowa praca-Andrew tylko pokręcił głową, rozglądając się dookoła. Nigdy wcześniej nie był w mieszkaniu Mark’a i Nigel’a. Wyglądało ono jednak dokładnie tak jak sie spodziewał, że by wyglądało.
Nigel lubił wszystko co było „glamour” i miało dużo brokatu, także nie skąpił na interior design, nawet jeśli potem rozrzucał swoje farby i ulotki swojej organizacji, nigdy nie składał sztalugi i zamiłowaniem wieszał na ścianach obrazy nie do końca pasujące do wystroju. Kilka aktów, w tym duży portet Mark’a, kilka bardziej abstrakcyjnych... Jakoś to wszystko działało.
-Zadzwonię po Almę-mruknął cicho Mark, ruszając do telefonu, a Nigel wyraźnie przypomniał sobie o Annie i Elliot’cie, wciąz stojących przy wejściu.
-Możesz posadzić ją tutaj... –głową wskazał na fotel stojący przy kanapie, a sam szybko podszedł do szafki, żeby wyciągnąć z niej apteczkę. –Ciebie chyba nie znam? Nigel. Nigel Simmons –przedstawił się, skinąwszy pływakowi głową.
-Crowley uratował mu tyłek-rzucił pomocnie Andrew.
-Nie uratował... Radziłem sobie...
-Tak… Właśnie widać jak świetnie sobie radziłeś... Andrew, przynieś mi wodę –Nigel pokręcił głową, jakby nie dowierzając upartości przyjaciela, ale... w zamian otrzymał jeszcze bardziej zaskakującą reakcję.
-Nie potrzebuję pierdolonego Crowley’a!-Arthur’owi do oczu napłynęły łzy. Gdyby to był ktokolwiek inny nie znosiłby tego tak źle, ale... Ale fakt, że nie mógł się obronić i pieprzony Crowley ze wszystkich ludzi na świecie z jakiegoś powodu się zaangażował, tylko pogarszał sprawę. Czuł się taki... Taki bezsilny. I to było najgorsze uczucie we Wszechświecie. Ale nawet gorsze było to, że nie potrafił zrozumieć dlaczego ten mu pomógł. –Świetnie radzę sobie sam. On nie ma... Nie ma prawa tak po prostu... –nie ma prawa tak po prostu pojawiać się z powrotem w moim życiu i zachowywać się jakbym w ogóle jakkolwiek się dla niego liczył. Nie ma prawa znowu wkręcać mnie w jakiś zakłamany przekręt. Nie ma prawa rozdrapywać ran, które nawet nie zdążyły się zabliźnić.
-Szzzzz... Spokojnie Artie. Nie rzucaj się tak...–Nigel złapał Sullivan’a za ramię, lekko go przytrzymując, żeby ten przestał się rzucać po kanapie, następnie odgarniając zlepione krwią kosmyki włosów z jego twarzy.    - Spokojnie. Musisz się uspokoić, jeśli mam ci pomóc, okej?-Arthur niemrawo skinął głową. Ciężko było się opierać, kiedy czuł się tak jakby przejechał po nim walec... Najwyraźniej tylko na wyklinanie  Crowley’a miał jeszcze jakąkoolwiek energię. Sama myśl o upokorzeniu jakiego w jego opinii spotkało go z ręki chłopaka podnosiło mu ciśnienie. Fakt, że Crowley go uratował, znosił z jakiegoś powodu niż fakt, że Dan sprał go na kwaśne jabłko. Może byłoby inaczej, gdyby to była uczciwa bójka, ale w takim układzie...
-Jezu Andrew… -Nigel pokręcił głową, kiedy Arthur w końcu oklap i Simmons chciał zabrać się za oczyszczanie obrażeń na twarzy Sullivan’a. Jeśli miał być szczery... Chciało mu się płakać, jeśli miał być szczery. Mógł być od Arthur’a tylko rok starszy, ale młodszy chłopak zawsze wzbudzał w nim dziwnie opiekuńcze instynkty i teraz jak na niego patrzył, z mozaiką powoli wykwitających na twarzy siniaków, całą twarzą w zaschniętej krwi i podbitym okiem, coś mu się ściskało w sercu. Naprawdę, świat był momentami zbyt niesprawiedliwy – Powiniście go byli zabrać do szpitala. Nie wiem nawet gdzie mam zacząć...
-Szpital... Zły. Nie –wymamrotał tylko Arthur, przymykając powieki.
-Alma będzie tu za jakieś pół godziny –rzucił cicho Mark, stając w kuchennych drzwiach i opierając się o framugę. Przez chwilę milczał, jakoś tak dziwnie intensywnie patrząc na Crowley’a, a potem jakby podjął jakąś decyzję i machnął ręką w jego kierunku.
-Nigel się nim zajmie. A ty chodź, nic tu po nas. Muszę zamienić z tobą słowo-westchnął cicho, zamykając za nimi kuchenne drzwi, tak żeby w salonie ich nie usłyszano, po czym odpalił papierosa, podając pływakowi plaster, który po drodze wyłowił z apteczki.
-Masz tu plaster. Przemyj sobie lepiej to czoło wodą, żeby jakieś paskudztwo się nie przyplątało-mruknął, obdarzając go mało przyjaznym spojrzeniem.
Przez stosunkowo długą chwilą milczał, paląc papierosa i wyglądając przez okno na parking.
-Wiesz… Kiedy wspomniał w wakacje, że się z kimś spotyka oczekiwałem raczej kogoś w stylu Andrew z potencjalnie lepszą muskulaturą. Taki typ Idiany Jones’a czy coś... Dzieciak chyba był w kinie pięć razy, żeby zobaczyć Harrison’a Ford’a –uktwił przenikliwe spojrzenie w Crowley’u. Nie ciężko było dodać dwa do dwóch. Biorąc pod uwagę to co im się udało wyciągnąć z Arthur’a o jego wakacyjnym nowym ‘znajomym’, biorąc pod uwagę tak jak teraz przeklinał i fakt, że Crowley, który definitywnie nie wyglądał jak ktoś, z kim Arthur normalnie się zadawał... No i to, że coś tam mu mignęło przed oczami w barze, choć wcześniej nie przywiązał do tego większej uwagi. Cóż. To wiele wyjaśniało.
-Niewiele nam powiedział, oprócz tego, że się z kimś spotykał i nie skończyło się to dobrze, bo cwel totalnie go ojjebał, ale już ja znam wasz typ. Zakład, chęć spróbowania czegoś nowego, skok w bok... Nieważne co ci siedziało w tej pustej głowie, złameś dzieciakowi serce –Mark nie był agresywny. Co to to nie. Ale jednak w jego głosie pobrzmiewała taka... Nieprzyjemnie zimna nuta.
-Dla ciebie to mógł to być jakiś zjebany eksperyment, ale dla niego...-westchnął głośno. – My też jesteśmy ludźmi, wiesz? Tacy jak wy o tym zapominają, traktując jakbyśm byli czymś gorszym, jakbyśmy nie mieli prawa do istnienia, albo popełnili jakieś karygodne przestępstwo, ale... My też mamy uczucia. I kiedy ktoś cię naciągnie, wykorzysta i potem zostawi na lodzie, to cholernie boli, zwłaszcza, że ryzykujemy więcej niż wy kiedy decydujemy się komuś zaufać-Mark mógł nie wiedzieć o Crowley’u nic, ale Arthur był najlepszym przyjacielem Nigel’a.  Nie, wiecej... Arthur był ich rodziną, taką z wyboru. A oni... Dbali o swoich. Także jeśli wymagało to poważnej rozmowy z jakimś studenciakiem... So be it.
-Dlatego chociaż jesteśmy ci wdzięczni, że mu pomogłeś... Od dzisiaj będziesz trzymał się od niego z daleka, rozumiesz? Dzieciak ma wystarczająco dużo problemów na głowie, kiedy mu w niej nie mącisz.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {23/07/22, 12:53 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Nawet gdyby Arthur się zgodził na szpital, Crowley nie był pewien, czy by go tam zabrał. Oboje byli pobici, zakładał, że to szermierz rzucił pierwszy cios a przede wszystkim - Elliot wciąż był pod wpływem alkoholu. Więc byłaby to ryzykowna decyzja, zsyłając na nich koszty, możliwe, że też policję.  Jeśli Dan myślał, to sam by ich nie zgłosił, ze względu na to, czemu w ogóle został pobity, choć chuj wie, czy mundurowi uznaliby to za dobry powód, bez żadnego dowodu… słowo ich wszystkich w najgorszym przypadku byłoby warte tyle, co zwykłe ”Nie no, zaufaj mi”.
____Odwrócił się nieznacznie na miejscu kierowcy, aby widzieć Andrew wraz z Arthur’em, który mamrotał coś ciągle, w niezadowoleniu na pomysł ze szpitalem, aby za chwilę opaść na swoim miejscu i ucichnąć. Mógłby zabrać ich wszystkich do siebie, ale co dalej? Dom może i pusty, apteczkę też ma, ale czy umiałby poradzić sobie z skutkami obrażeń u Sullivan’a? Nie. Na pewno nie, a nie chciałby tego jeszcze pogorszyć. Posłusznie więc zgodził się z brunetem, prosząc, aby go pokierował do mieszkania.
____Oparty o samochód obserwował nagłe przebudzenie największej ofiary wcześniejszej bójki. Nie spodziewał się jednak, że Arthur znajdzie w sobie na tyle siły, aby do niego podejść z zabójczym spojrzeniem, które dało się zauważyć mimo wielu ran i podbitego oka. Przełknął ślinę, aby zwilżyć wysuszone gardło, chciał się cofnąć, ale jego pojazd mu na to nie pozwalał i był zmuszony stać twarzą w twarz z chłopakiem, który nie ukrywał swojego niezadowolenia. Crowley jednak nie miał nawet siły na odgryzanie się, kiedy jego serce było intensywnie ściśnięte na widok nieludzko zranionego Arthur’a. Nagły, dodatkowy ciężar, sprawił, że stracił na chwilę równowagę, więc ostrożnie oparł dłonie o samochód, aby oboje nie zsunęli się na ziemię. Otępiały nic nie odpowiedział, skacząc wzrokiem po buzi Sullivan’a, zerkając na Andrew i próbując znaleźć jakieś słowa. Ale nic z tego. Nie umiał z siebie nic wydusić, czując jak spływa na niego poczucie winy, choć myślał, że zrobił coś dobrego.
____Annie już na szczęście czuła się lepiej, więc jedyne co Elliot musiał zrobić, to być przy niej i pilnować w razie nagłego zasłabnięcia, czy po prostu gorszego poczucia się. Szli w ciszy, dziewczyna niepewnie odezwała się przed wejściem do budynku, aby podziękować mu za pomoc, a Crowley jedynie niezręcznie się uśmiechnął. Co miał jej powiedzieć? Że pomógł jej i jej chłopakowi, ot tak? Nie uwierzyłaby, szczególnie po tym, jak widziała wzajemne bojowe nastawienie obu mężczyzn. Dlatego stali sztywno, czekając aż drzwi się otworzą, nawet nie wymieniając się dłuższymi spojrzeniami. Zabawne. Oboje zapewne byli bardziej przejęci Arthur’em, niż samymi sobą. Tylko Annie miała do tego powody, była również jego dziewczyną. Elliot nie. Nie powinno go nawet teoretycznie tutaj być.
____Na pewno nie powinno go tutaj być. Wystrój mieszkania uderzył go z potężną siłą. Wydawało mu się, że jest tam wszystko, w tajemniczy sposób łącząc się ze sobą. Nie zmieniało to faktu, że namalowane obrazy wraz z błyskiem brokatu na niektórych partiach, spowodowały, że jego szczęka prawie skończyła na podłodze. Dopiero później zwrócił uwagę na Mark’a, którego stan był bardziej niż znany Elliot’owi, był jednak większym świadkiem go na sobie lub dziewczynach. Szybko miał też okazję zrozumieć, że powodem rozsypanych malinek nie była jakaś kobieta, acz Nigel. Stał więc jak głupi w wejściu, z Annie zaraz obok, z ramieniem zarzuconym na barki Crowley’a, ze względu na utratę siły, równie oszołomiona, co on
____Hm? A, tak… jasne — wydukał, kiedy w końcu zrozumiał, że słowa są skierowane w jego stronę i pomógł dziewczynie dojść do fotela i wygodnie usiąść — Elliot Crowley — przedstawił się jeszcze, bardziej z grzeczności. Nie wiedział, ile para wiedziała, ale z każdą mijającą sekundą czuł coraz większy dyskomfort, a obarczające słowa Arthur’a nie pomagały. Nie dość, że był w miejscu, które przytłaczało wszystkie jego zmysły, to chłopak na kanapie nie szczędził w wyrzucaniu swoich emocji. Zgłupiał jeszcze bardziej, kiedy ujrzał gromadzące się łzy w jego oczach. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, przytulić chłopaka albo pocieszająco złapać go za rękę, ale nie mógł. Niby przybity kołkami stał w miejscu i zwrócił wzrok w stronę okna, tracąc języka w gębie po raz kolejny tego wieczoru. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, czemu Arthur tak reaguje. Nie miał powodów, aby zachowywać się inaczej. Nie zmieniało to jednak faktu, że słowa i tak bolały Crowley’a, który zwyczajnie w świecie chciał pomóc.
____Nie chciał jechać do szpitala i… gdyby przywiózł go pijany kierowca, to nie wiem co by zrobili — wymamrotał niepewnie, uzupełniając wypowiedź Sullivan’a. Chciał jeszcze rozwlec się w temacie, że to Dan, że będzie większy problem jak sprawa się rozgłośni, ale przerwał mu… Mark. Mark wołający go, aby poszedł z nim do kuchni. ”Zamienić słowo? O co chodzi?” Jego głowa parowałaby, gdyby było to możliwe, poprzez wysilanie szarych komórek. Mimo to nogi zaniosły go do pokoju obok, gdzie stał chwilę w niezręcznej ciszy — Dzięki… — przyjął plaster i chwiejnie oparł się nad zlewem, kiedy zakręciło mu się w głowie. Dopiero przypomniało mu się o szramie na głowie, z której wciąż powoli sączyła się krew. Zmoczył dłoń w przyjemnie zimnej wodzie i ostrożnie przemył ranę, później przyklejając krzywo plaster. W trakcie czuł chwilę na sobie ostre spojrzenie, któremu towarzyszyła ciężka cisza, wcale nie pomagając mu, aby się rozluźnić.
____Uderzył się o kran tyłem głowy, na nagłe słowa Mark’a, sycząc cicho z bólu i ściągając brwi, starając się zrozumieć o czym jest mowa. Oparł się o umywalkę, skrzyżował ręce na piersi i nie zostało mu nic innego, niż wysłuchanie wywodu mężczyzny, malejąc z każdą sekundą, kiedy zimne spojrzenie było wbite prosto w niego. Chciał się obronić, że to nie był żaden eksperyment, ani zakład. Ale nie mógł, wszystko to, co mówił starszy mężczyzna trafiało w sedno. Patrząc na cały obraz - Elliot zwyczajnie wykorzystał Arthur’a jak jakiś one-night stand. Ale to nie było tak… no tak, tylko jakby niby było inaczej? Przecież nie był gejem, sam sobie tłumaczył, że był to jakiś lewy skok w bok a emocje Sullivan’a gówno go obchodziły. Bez przerwy przeczył samemu sobie, mówiąc, że ma go w nosie, aby później spędzać wieczory, przypominając sobie lato i rwiąc włosy z głowy w nerwach i dezorientacji.
____Koniec wypowiedzi dotarł do niego z opóźnieniem, przez gryzące się myśli - z jednej strony słowa ojca, mieszkanka paru wypowiedzi z różnych dni: ”Pamiętaj Crowley, te cioty są zarazą. Dziwolągami. Takich to najlepiej byłoby wytępić. Zwyczajnie w świecie najniższy sort człowieka… mam szczerą nadzieję, że nikt taki się nie kręci wokół Ciebie, bo jeśli tak, to ostro sobie zapamięta, aby się nie zbliżać. A ty sam, pamiętaj wszystko, co Ci mówiłem”. Z kolei z drugiej były świeże, wyryte chwilowo w pamięci, słowa Mark’a, przedstawiające całą sytuację z innej strony, mieszając w głowie Crowley’owi.
____Zacisnął skrzyżowane ręce, robiąc to samo z ustami. Jak to miał zostawić Arthur’a w spokoju? Chciał się sprzeciwiać, powiedzieć, że to przecież bez sensu, i że barman pierdoli głupoty, ale kiedy podniósł wzrok, zauważył powagę w jego oczach, ponownie czując ścisk w żołądku i w końcu… nic nie powiedział. Wyszedł po prostu z kuchni i wrócił do salonu, gdzie Nigel powoli zajmował się Sullivan’em
____ — Crowley, tak? Poszedłbyś do łazienki i znalazł więcej bandaży? Dzięki — szermierz nie wyglądał o wiele lepiej, mimo opatrunków. Elliot zawiesił swój wzrok na nim dłużej, niż było to potrzebne i z niemrawym jasne, zaczął szukać łazienki, gdzie grzebał w szafkach. Bał się, że trafi na coś nieprzyzwoitego, dlatego robił wszystko wyjątkowo ostrożnie, aby w końcu trafić na kilka rolek bandaży, które prawie wysypywały mu się z rąk. Udało mu się dotrzeć z powrotem do salonu, stając na drugim jego końcu, stosując się już do zasady “trzymania się z daleka”
____...przyniosłem bandaże. Wszystkie.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {23/07/22, 04:35 pm}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


-Annie?-Arthur trudem przekręcił głowę, zerkając na dziewczynę siedzącą na fotelu. Wyglądała na dużo bardziej przytomną niż w domu Mandy i chyba nic jej się nie stało. Przynajmniej nie  co by pozostawiło na niej fizyczny ślad, bo doświadczenie samo w sobie musiało być traumatyczne.
-Tak Artie?
-Musimy… Musimy porozmawiać –wymamrotał z trudem. Nie tak... Miało być. Nie taki był plan. Ale biorąc pod uwagę fakt, co Dan jej zrobił, żeby tylko dostać się do Arthur’a i jak najnajmocniej w niego uderzyć. Bezpieczniejsza była z dala od niego. To po pierwsze. Po drugie... Chyba już nie mógł dłużej ukrywać prawdy, nie po tym co się stało, nie kiedy praktycznie cała uczelnia słyszała (a na pewno usłyszy w postaci plotek następnego dnia) oskarżenia Dan’a. Mógłby zaprzeczać, mógłby walczyć z plotkami, mógłby zasłaniać się Annie...
Ale był zmęczony. Miał dość. I nie chciał. Po prostu nie. Takie zakłamane życie... Nawet nie zasługiwało na to miano.
-Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy moment, Artie... –[powiedziała cicho dziewczyna, podnosząc się z fotela i podchodząc do kanapy, żeby złapać go za rękę. Nigel tylko westchnął cicho, ale odsunął się od Arthur’a powoli wstał i pociągnął Andrew za sobą, skinąwszy również głową w kierunku stojącego gdzieś w p w stronę kuchni, żeby dać Arthur’owi i Annie ułudę prywatności. Choć w tak niewielkim mieszkaniu na taką definitywnie nie można było na to liczyć i najpewniej część rozmowy będzie słychać w kuchni (chociaż on sam i  reszta zgromadzonych nic nie słyszeli z rozmowy Mark’a z Crowley’em, głównie dlatego, że byli zbytnio zaaferowani zakrwawiącym kanapę).
-Już i tak... –przełknął ślinę. -Już i tak odkładałem to za długo-na moment przymknął powieki. Może, rzeczywiście nie był to najlepszy momet, nie kiedy ledwie kontaktował i ciężko mu było składać pełne zdania, ale jeśli nie teraz... To kiedy? Zawsze znajdował jakąś wymówkę, czy to jego wyrzuty sumienia, czy chęć znalezienia „lepszego momentu” i tylko kręcił się w kółko i w kółko.
-Po pierwsze... Naprawdę cię przepraszam. To moja wina, że Dan... Że... –nawet nie był w stanie tego powiedzieć na głos.
-Och przestań... Jak to jest niby twoja wina?  To nie tak, że kazałeś mu coś zrobić –Annie pokręciła głową. –Wiem, że chciał się odegrać, ale  to nie twoja wina. Zresztą wiem, że te jego wyzwiska to i tak nieprawda, także...-ach... I tu się myliła. Tu się bardzo myliła.
-Rzecz w tym, że to nie są tylko wyzwiska, Annie. Naprawdę jestem tym... Za co oni mnie mają –dziewczyna już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale jeśli miał skończyć... I tak strasznie ciężko było to wszystko powiedzieć na głos. -Proszę, daj mi skończyć.
Arthur nie był jak Crowley czy Dan. Nie był w stanie nawet rozważać związku, z kims kto go w ogóle nie obchodził, nawet jeśli ładując się w relację z Annie, wiedział, że tak naprawdę jej nie kocha. Była jego przyjaciółką. Bliską przyjaciółką. Także chociaż umawiał się z Annie z bardzo samolubnych powodów, to naprawdę ją lubił i kiedy pierwszy raz gdzieś ją zaprosił, praktycznie przekonał samego siebie, że może... Może z czasem coś z tego będzie. Niestety właściwie od dnia numer jeden, że to tylko takie bardziej desperackie życzenie i że tylko się oszukuje, co sprawiało, że miiał potworne poczucie winy. Poczucie winy, które pwooli w nim wzrastało, a teraz miara po prostu się przebrała.
-Nigdy nie powinienem był się z tobą umawiać. To było... Ekstremalnie nie fair wobec ciebie –powiedział cicho, nieumiejętnie podnosząc się do siadu.
-Dlaczego...
-Bo naprawdę cię lubię, Annie. Jesteś jedną z najlepszych osób jakie znam i uwielbiam spędzać z tobą czas, dyskutować o zagadnieniach lingwistycznych w Beowulf’ie, grać w Pacman’a i tak dalej. Zaczął nasz związek z wyjątkowo samolubnych pobudek, ale myślałem, że jeśli to ma zadziałać z jakąkolwiek dziewczyną, to z tobą...  –to była prawda. Bolesna, ale najpewniej bardziej szczera, niż jakakolwiek konwersacja, jaką mieli wcześniej.
-Ale sęk w tym, że to nigdy nie zadziała. Nie tak jak na to zasługujesz, bo... Nigdy nie będę w stanie cię kochać w sposób, w który chcesz, żebym cię kochał, a ty... Zasługujesz na więcej Annie. Na więcej, niż cokolwiek, co kiedykolwiek mógłbym się dać. I moglibyśmy umawiać się przez resztę studiów, wziąć ślub zaraz potem i spedzić resztę naszego życia na jakiś zapadniętych przedmieściach, ale... To by było życie w kłamstwie –i chociaż może miało to jakiś appeal, chociaż może to byłaby szansa na normalne życie, wiedział, żeby tak nie potrafił. Wielu potrafiło, ale on... Nie mógł. To było nie w porządku wobec wszystkich zaangażowanych.
-A ja po prostu... Nie mogę tak żyć. Zżerałoby mnie to od środka –wiedział, że Annie pewnie nie będzie w stanie mu wybaczyć. Że wykorzystał ją w najbardziej obrzydliwy sposoób i że nie było uniwersum, w którym to było okej... Że jakby się nad tym zastanowić, zrobił jej dokładnie to, co Crowley zrobił jemu. Użył jej. Najzwyczajniej w świecie.
-Tak bardzo prze...
-Wystarczy –nie dała mu dokonczyć. Przez długą, długą chwilę po prostu na niego patrzyła, takim zranionym, smutnym spojrzeniem.
-Ja… Potrzebuję chwili –podniosła się z miejsca. Najwyraźniej nie wiedziała co powiedzieć, a na jej twarzy tańczyło mnóstwo emocji. – Właściwie to… Andrew? Możesz zabrać mnie do domu?-Annie zawołała Coleman’a. Nie mieszkała daleko, ledwie dziesięć minut piechotą od Mark’a, więc Arthur nawet nie próbował jej zatrzymać..
To chyba... Nie mogło pójść gorzej. Chociaż z drugiej strony... Czego niby oczekiwał? Jej reakcja była jak najbardziej uzasadniona. Nie zdziwiłby się, gdyby znienawidziła go do końca życia.
-Naprawdę nie chciałem z nią zrywać przed jej urodzinami... –wymamrotał cicho, gdy Nigel wrócił do pomieszczenia i zabrał się za rozpinanie koszuli Arthur’a, żeby zająć się jego mało obiecująco wyglądającym toorsem. Jeśli Sullivan wiedział cokolwiek o medycynie... Cóż, zgadywał, że ma porządnie obite żebra. – Miałem wszystko zaplanowane...
-O boże, N, jestem takim dupkiem –mamrotał do siebie.
Arthur pewnie by się na dobre rozpłakał, gdyby Alma nie wybrała tego momentu, żeby wwalcować do mieszkania. Wyglądało na to, że właśnie wracała z pracy, bo wciąż miała na sobie swój uniform pielęgniarki.
-No, młody człowieku... –pokręciła głową z niedowierzaniem. –Co ci mówiłam o unikaniu kłopotów? Zwłaszcza kłopotów, które są większe od ciebie i mogą ci porządnie przysolić?
-Oboje wiemy, że unikanie kłopotów nie jest moją mocną stroną –uśmiechnął się słabo, ignorując fakt, że właśnie był na skraju załamania nerwowego.
-Przynajmniej wciaż kontaktujesz na tyle, żeby mi pyskować... Ale wstrząśnienie mózgu masz jak nic-kobieta, wyraźnie zafrapowana, pokręciła głową, cicho wzdychając, a potem... Wzięła się do pracy.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {23/07/22, 11:32 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Razem z resztą poszedł do kuchni, w jego wypadku raczej wrócił, aby nie wadzić rozmawiającej parze. Chyba jako jedyny nie był pewien, o co chodziło. Stwierdził tak, ze względu na miny Mark’a i Nigel’a, ale przede wszystkim tego drugiego. Ten najwidoczniej przewidywał, do czego dojdzie za drzwiami rozdzielającymi ich od Arthur’a i Annie. Crowley mógłby podsłuchiwać, ale za bardzo stresował się zrobić coś nieodpowiedniego w towarzystwie Mark’a, który nawet na niego nie patrzył. Mimo to wzbudził u pływaka szacunek, bardziej wywołany niechęcią do spotkania się z jego potencjalnym gniewem, aniżeli jako autorytet.
____Dlatego też zdziwił się, kiedy Annie zawołała Andrew i zwyczajnie… wyszli. Bez jakiegoś uczuciowego pożegnania, miłych słów. Po prostu opuścili mieszkanie. I Elliot został sam - potencjalnie z trójką osób, które zbytnio za nim nie przepadały. Nie znał postawy Nigel’a, ale nie zdziwiłby się, gdyby podzielał zdanie Mark’a. Nie chciał jednak wychodzić w takim momencie, nie chciał zostawiać Arthur’a, choć i tak nie mógł w żaden sposób mu pomóc. Mimo to usiadł na fotelu, w ciszy skacząc wzrokiem ze swoich rąk na Nigel’a, który zajmował się szermierzem. Czekał, aż coś zbawi go z tej niezręcznej sytuacji i ku jego zaskoczeniu, była to pielęgniarka - Alma, tak chyba miała na imię, jeśli dobrze zapamiętał. Potrzebowała spokoju, tak się tłumaczył, zerknął w jej stronę, jak i Arthur’a. Ale i tak zdążyła już dużo opatrzyć przed podniesieniem się Crowley’a z fotela, sztywnym pożegnaniu się, a raczej cichym ”To ja już pójdę” i usunął się z mieszkania, jak najszybciej chcąc być już w swoim samochodzie. Będzie musiał wydać trochę pieniędzy, aby doczyścić swoją biedną Alfę Romeo…
____

____Wiedział, że Mark nie będzie śledził go dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale mimo to, trzymał się od Arthur’a z daleka, pamiętając lekką groźbę. Plusem było, że ich drogi na uczelni nie przecinały się na tyle często. Problemem była praca, a dokładniej premiera “Terminatora”. Elliot miał problem z naliczeniem, ile razy chłopak był zobaczyć film. Pierwszy raz był najgorszy, ponieważ był akurat na kasie - starał się rozmowę jak najbardziej skrócić, bez zbędnych zaczepek a jedynie mrucząc czasami coś pod nosem. Z kolei swoją zmianę na sprzątanie wykorzystał, oglądając raz film z korytarza i zerkając na zafascynowanego Sullivan’a, nie do końca go rozumiejąc. Choć najbardziej miał kłopot ze zrozumieniem obejrzenia go parę razy - “Grease”? Okej, sam Elliot miał parę powtórzeń na liczniku, ale to musical - zupełnie inna sytuacja. Oglądał go dla muzyki, nie dla John’a Travolty i Olivii Newton-John.
____Sprawa z Dan’em wisiała w powietrzu. Kiedy oboje przyszli na trening z obitymi twarzami, raczej wszystko było jasne, ale Nelson wciąż był w klubie. Nie umiał zrozumieć dlaczego. Dyskutował z trenerem, ale ten zgodził się jedynie na wrzucenie go do listy rezerwowych, bo faktycznie jego wyniki stopniowo się pogarszały, nawet przed laniem, jakie dostał. Ale zdaniem Crowley’a, to nie było wystarczalne. Przynajmniej jakaś część chłopaków się zreflektowała, odsuwając się od blondyna i stając po stronie kapitana. Nie zmieniało to faktu, że i tak ta grupka, która wzięła udział w akcji, zrobiła to, co zrobiła. Wrócenie do codzienności, więc było niełatwe, ale Elliot, dla zachowania pozorów, zakrywał się alkoholem i chęcią na bójkę w tamtym momencie. Ważne było, że to łyknęli, oczywiście nie licząc Dan’a, którego ego było brutalnie nadszarpnięte. Niby najważniejsze - Elliot Crowley nie stracił swojej pozycji jako czołowy, ale sam nie wiedział, czy był z tym tak naprawdę szczęśliwy, kiedy przypominał sobie, że podpisywał się pod wszystkimi stereotypami, wymienionymi przez Mark’a tamtego wieczoru, nagle stając się o wiele bardziej dotkliwe, niż wcześniej niby odsunięte w przestrzeni, pod przykrywką, że każdy myśli tak samo jak jego ojciec, więc on również musi, dając omamić swój mózg wręcz w absurdalnie szybko i łatwo.
____Miesiąc po całym zajściu przyszedł czas na zawody pływackie - były to stanowe zawody, świadczące o tym, czy dadzą radę przejść dalej w serii starć między uczelniami, aż do tych krajowych. I Crowley chciał zachować passę zwycięstw, więc nie odpuszczał samemu sobie w trakcie treningów, licząc, że pierwszak wchodzący na miejsce Nelson’a również się stara tak jak reszta
____ — Rozniesiemy ten basen, mówię wam — krzyczał uradowany Joey, stojąc już przed autobusem. Czekali na trenera, który musiał załatwić jeszcze parę spraw z ich nieobecnością,
____Ta, o ile nie poślizgniesz się wskakując, tak jak na ostatnim treningu — parsknął śmiechem Elliot, przypominając sobie sytuację. Była na tyle absurdalna, że niewiele osób chciało im wierzyć, kiedy o tym opowiadali. Joey, jeden z lepszych z drużyny, lądujący brzuchem w taflę wody, bo osunęła mu się stopa, kiedy do niej wskakiwał. Absurd.
____ — Możemy wchodzić! — poinformował donośny głos Simon’a, kiedy dostał sygnał od powoli zmierzającego w ich stronę trenera. Starszy mężczyzna chciał coś jeszcze dodać, ale na to było za późno, bo Crowley stał przy pierwszym rzędzie, zdezorientowany obecnością… innych studentów.
____Um, zgubiliście się, czy co? — powiedział przed tym, jak na jego ramieniu wylądowała chropowata dłoń trenera. Czemu ten nie był zaskoczony? Faktycznie bus był dziwnie duży, jak na ich drużynę, ale nie zamierzał narzekać. Jednak sytuacja teraz przedstawiała się inaczej.
____ — Drużyna szermiercza ma akurat zawody w tym samym miejscu, więc postanowiliśmy oszczędzić na transporcie — wyjaśnił mu, ale to nie zmyło ściągniętych brwi z twarzy Elliot’a. Nie miał nic do gadania, został nawet lekko popchnięty, aby w końcu ruszył w głąb pojazdu i zajął jakieś miejsce. Zmarszczki na czole pogłębiły się jeszcze bardziej, kiedy minął nikogo innego, niż Arthur’a, siedzącego samemu, nieco oddzielonego od swojej drużyny.
____Pływaka zaczynała boleć głowa, od ilości przypadków mających tutaj miejsce. Chciał iść dalej, ale przypomniał sobie, że w głównym składzie wciąż znajdowali się pierdolnięci koledzy blondasa, którzy zgadzali się z jego czynami, więc chcąc jak najbardziej uniknąć nieprzyjemnej sytuacji, usiadł miejsce za nim, a za siebie zaciągnął Simon’a, który chyba jako jedyny nie był obecny na tamtej imprezie, więc raczej nie rzuciłby się z mordem w oczach na Sullivan’a, przynajmniej tyle
____ — A, kolejna ważna wiadomość! — stanęli między nimi trenerzy, kiedy zaczęli jazdę — Będziecie też w tym samym hotelu, więc proszę zachować trochę kultury, okej? — ”Może jeszcze pomieszają nas w pokojach dla integracji”. Pomyślał sobie przed założeniem słuchawek, aby wprowadzić się w stan skupienia przed zbliżającymi się wielkimi krokami zawodami.


Ostatnio zmieniony przez NANA dnia 24/07/22, 01:58 pm, w całości zmieniany 1 raz
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {24/07/22, 12:04 pm}

leave me alone 360fb92c47385e1535ebad95dc5ea8a456d4e7c2


Następnego dnia życie zwaliło Arthur’owi pod nogi następną kłodę.
Rodzice Andrew... Arthur nie był pewien, gdzie usłyszeli o tym co się stało, ale plotki krążyły nie tylko po uczelni, ale i całym mieście, także... Nie dziw, że gdzieś to wyłapali. Ale posadzili go przy stole i powiedzieli mu, że nie może dłużej zostawać w ich domu.
Chociaż raz w swoim życiu miał jednak  odrobinę szczęścia. Nie był pewien jak, ale nawet jeśli ledwie chodził, jakoś zaciągnął swoją walizkę i plecak do pracy, bo... musiał iść do pracy... nie mógł pozwolić sobie na opuszczenie dnia. I dlatego, mimo że ledwie chodził i wyglądał jak owinięta bandażami i plastrami mielonka, w sobotę rano upychał swoje graty w pracowniczym.
-Mój boże... Arthur dziecko co ci się stało?-gwałtownie się odwrócił, widząc za swoimi plecami swoją szefową, właścicielkę knajpy, Debbie.
-Nic?-zaryzykował, wiedząc, że to nie przejdzie.
-Co ty tu w ogóle robisz? Powinieneś leżeć w łóżku, a nie...
-Nie mogę –przerwał jej zanim zdążyła mu urządzić cały wykład.
-Dlaczego niby „nie możesz”? Powinieneś był zadzwonić, że dzisiaj nie przyjdziesz...
-Ja... Nie mam telefonu Debbie –przyznał cicho... A potem całkiem się posypał. Starał się jakoś trzymać, kiedy z trudem udało mu się uciec z mieszkania Nigel’a, który był bardzo niezadowolony z faktu, że ten nie planuje zostać na ich kanapie przez kilka dni. Kiedy pan Coleman mu mówił, że nie może dłużej zostać. Kiedy myślał o swojej bezsilności i o tym jak Dan porzedniego dnia po prostu... Nie. Nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Wystarczało, że nie mógł na siebie spojrzeć w lustrze bez krzywienia się. I że jego jedyny wybór w tej chwili był między kanapą Nigel’a i Mark’a, którym nie chciał sprawiać więcej problemów, a  ławką w parku. – I... I nie wiem co robić... –przyznał wręcz wbrew sobie, ale słowa same zaczęły się z niego  wylewać i musiał gwałtownie zamrugać, żeby się nie rozpłakać, bo... najzwyczajniej w świecie nie wiedział co robić, a niesamowicie go to frustrowało. –Nie wiem nawet gdzie będę dzisiaj spać, nie myślałem o żadnych telefonach-
-Och… Artie… Co się stało?-Debbie znała Arthur’a przez ostatnie trzy lata. Najpierw jako stałego klienta, bo to do Debbie’s Diner zazwyczaj przychodził ze znajomymi, potem jako pracownika...
I zanim Arthur zorientował się co właściwie robi, słowa już opuszczały jego usta.
-Nie lubię dziewczyn sensie romantycznym Debbie. To się stało –wymamrotał, spuszczając wzrok, kiedy zdał sobie sprawę, że to nie była najodpowiedniejsza rzecz do powiedzenia. Brakowało tylko tego, żeby jeszcze teraz stracił pracę.
Zapanowała dłuższa chwila ciszy, a Arthur nie odważył się nawet podnieść na nią wzroku.
A potem niziutka starsza pani go... Przytuliła?
-No już. Nie płacz –ze zdziwieniem podniósł wzrok na starszą kobietę. Nie spodziewał się takiej reakcji... Spodziewał się, że go zwolni, a nie tego... To tylko sprawiło, że rozpłakał się głośniej i bardziej desperacko, zaciskając palce na jej firmowej koszulce.
-Debbie…-wybuchnął płaczem. Bo... Nie licząc Nigel’a i Mark’a to była najmniej oceniająca reakcja, jakąkiedykolwiek dostał i już tak długo się wstrzymywał, że teraz jakby... Zerwała się tama.
-Słuchaj Artie –powiedziała po dłuższej chwili, kiedy Arthur w końcu się trochę uspooił. –Zrobimy tak. Poczekasz na mnie tutaj, a potem pojedziemy do mnie. Mieszkam tylko z moją siostrą i mam wolny pokój. Możesz zostać tak długo, jak tego potrzebujesz... Pomożesz nam w zamian z jakimiś robotami dookoła domu, które są za ciężkie dla dwóch staruszek –to brzmiało... zbyt dobrze. Nikt nie robił takich rzeczy bezinteresownie.
-Ale… Dlaczego?
-Bo potrzebujesz pomocy-starsza pani powiedziała tylko. – Nikt nie powinien zostawać sam na lodzie, zwłaszcza nie w twoim wieku-westchnęła cicho, a potem kazała mu zostać w pokoju pracowniczym i nawet nie myśleć o pracy. Więc został. Skulony na jednym z wyświechtanych krzesełek na tyle knajpie, popijąc szejka truskawkowego, którego w międzyczasie przyniosła mu Carmen, jedna z kelnerek w knajpie, bo szczęka za bardzo bolała go, żeby gryźć cokolwiek.
Kiedy godzinę później, Debbie pokazywała wciąż oszołomionemu Arthur’owi sypialnię w jej położonej na przedmieściach, wyjaśniła odrobinę lepiej. Najwyraźniej jakieś piętnaście lat wcześniej jej świętej pamięci mąż, przyłapał ich jedynego syna w łóżku z chłopakiem i... nie skończyło się to dobrze. W efekcie syn Debbie się zaciągnął i pojechał do Wietnamu, skąd nigdy nie wrócił i teraz... Teraz Arthur miał spać w jego pokoju. To było... Dziwne uczucie.
Ale miał dach nad głową i nie musiał spać na kanapie Mark’a i Nigel’a przeszkadzając parze. Poza tym... To było prawdziwe łóżko. Od prawie dwóch miesięcy nie spał na prawdziwym łóżku. I dlatego, włożył swój plecak do szafy, nierozpakowaną walizkę zostawił pod łóżkiem. I został, czujnie kurując się pod okiem obserwującej go jak sokół szefowej.

[...]

Annie się do niego nie odzywała.  Nie było to zaskoczeniem. Oczekiwał takiej reakcji i była ona jak najbardziej zrozumiała, ale mimo wszystko, teraz, kiedy nie było częścią jego życia, naprawdę mu jej brakowało.
Ułudnym błogosławieństwem, było to, że Morton dał mu spokój na jakieś dwa tygodnie, do momentu, kiedy opuchlizna nie zeszła z twarzy Arthur’a na tyle, że znowu zaczął przypominać siebie. Ale długo to nie potrwało – ba! – facet wydawał się coś nadrabiać, bo czasem czekał na Arthur’a po pracy. I kiedy jego żona wyjechała raz z dziećmi na weekend do rodziców, zmusił wręcz Arthur’a, żeby ten spędził z nim praktycznie cały weekend i jeśli ten miał być szczery... To był najgorszy weekend w jego życiu. Już wolał bycie pranym na kwaśne jabłko przez Dan’a. W tym przypadku przynajmniej wszystko było jednoznaczne. A Morton? Czasami zachowywał się jak najgorszy dupek. Czasami był... nawet miły. Wydawał się słuchać. Potem i tak robił co chciał, ale kiedy był w dobrym nastroju, nie było tak źle... A raczej nie byłoby, gdyby Arthur wciąż nie czuł się tak okropnie za każdym razem. Gdyby coś w nim nie umierało za każdym razem gdy się z nim spotykał.
Do tego życia Arthur’a na uczelni zamieniło się w piekło. Teraz... Wszyscy wiedzieli. Kiedy szedł korytarzem... Wszyscy na niego patrzyli, wytykali palcami, szeptali za jego plecami. Miał też kilku takich, którzy próbowali być bardziej dosadni w wyrażaniu swojego niezadowolenia z faktu, że kreatura pokroju Arthur’a ma czelność stąpania po ziemi, ale kilka złamanych nosów później, powoli dali sobie spokój. Nie znaczyło to jednak, że jego egzystencja stała się łatwiejsza. Mało kto z jego dawnych znajomych studenckich, nie licząc Nigel’a, Andrew i chłopaków z którymi grali w D&D w ogóle chciał z nim rozmawiać (a Andrew i chłopakom ostwojenie się z nową sytuacją zajęło sporo czasu). Prowadzenie gazetki... Było ciężkie. Bardzo ciężkie, kiedy większość redakcji patrzyła na niego wilkiem i ignorowała jakiekolwiek komentarze czy sugestie.
Ale najgorsza chyba była drużyna szermierki. Treningi, które kiedyś były dla Arthur’a przyjemnością, teraz były nie do zniesienia. Nie mogli znieść faktu, że miałby się przebierać z nimi w szatni. Nikt nie chciał się z nim parować w czasie treningu, a kiedy to robili... Cóż, gdyby nie to, że on i Trevor, kapitan, potrafili rozłożyć młodszą część zespołu na plecy, pewnie kończyłby nieźle pokłóty, bo członkowie zespołu „zapominali” przy nim zabezpieczyć broń, kiedy dochodziło do sparringu. A to był tylko najabrdziej oczywisty czubek góry lodowej.
Jedynym jasnym punktem tego miesiąca... Była premiera Terminatora. Sullivan wysupłał jakoś pieniądze, żeby zobaczyć film dobre trzy razy, a pewnie miał pójść i czwarty, zanim film zniknie z ekranów. Nie chodziło nawet o to, że film był arcydziełem kina science-fiction, nie Star Wars wciąż było „tym” dla Arthur’a. . Chodziło raczej o to... Że na to półtora godziny student historii mógł totalnie zapomnieć o rzeczywistości. Pogrążyć się w dość oryginalnej opowieści i zapomnieć o życiu poza tym. Fabuła była świetna, Arnold Schwarzeneger wyglądał świetnie (jak zwykle), a koncept robotów z przyszłości innowacyjny. Arthur był sprzedany.
Crowley’a... Praktycznie nie widywał i złość, którą wcześniej czuł w stosunku do chłopaka ustąpiła miejsce, takiej smętnej, zrezygnowanej rezygnacji... Zaakceptował fakt, że w większej części to była jego wina. Narobił sobie za dużo nadziei, myślał, że może mieć coś takiego jak Mark i Nigel... A to było nieosiągalne. Miłe, ale nieosiągalne marzenie. I pewnie, Crowley był dupkiem, ale dupków na świecie było pełno, także... Arthur obiecał już nigdy nie popełniać podobnego błędu, oszukiwać się, że może mieć coś... realnego. Musiał zaakceptować życie takim jest. W jego przypadku oznaczało to Morton’a, przynajmniej dopóki nie uda mu się od mężczyzny uwolnić. I, cóż, najwyraźniej na tyle zasługiwał.
Ale przede wszystkim... Arthur był zmęczony. Naprawdę wyczerpany tym wszystkim i miał najzwyczajniej w świecie dosyć. Wstawanie z łóżka stało się wyzwaniem – kiedy myślał, że cały dzień będzie musiał użerać się z szeptami za swoimi plecami, z głupimi żartami, z niepotrzebnymi komentarzami... Nie wychodzenie z domu wydawało sie lepszą opcją.  Nie miał już energi wykłócać się z wszystkimi o wszystko. Nie miał energii wdawać się w bójki – pustka, którą wcześniej zapełniała złość na Crowley’a wydawała się całkowicie go pochłaniać.
Czuł się jak taka połamana waza, która z jakiegoś powodu wciąż trzyma się razem, ale wystarczy jedno uderzenie w złym miejscu, żeby wszystko miało się rozpaść.

[...]

Oczywiście. Nie mogło być inaczej. Po drodze na zawody w Chicago, stolicy stanu, musieli dzielić autobus z drużyną pływacką. Po prostu świetnie. Idealnie. Lepiej być nie mogło.
Siedzący samotnie w głębi autobusu Arthur wziął głębszy oddech, przez chwilę niedowierzając własnemu pechowi. Jedyny plus był taki, że nigdzie nie widział Dan’a, co było małym błogosławieńtwem, ale Crowley musiał tam być. I musiał usiąść zaraz za Arthur’em. Po prostu świetnie. Lepiej być nie mogło... Na szczęście nie wydawał się być chętny do rozpoczynania jakiejkolwiek słownej potyczki, tudzież wytykania Arthur’owi w jaki to chwalebny sposób nie uratował jego tyłka. Najwyraźniej teraz ignorowali się wzajemnie. Okej.
Z tym Arthur mógł pracować, więc skupił się na tym, żeby o chłopaku nie myśleć i nie daj boże, nawet nie zerknąć w jego kierunku.
-Sullivan… Mogę się na chwilę przysiąść? –spytał trener, wsuwając się na miejsce w autobusie obok Arthur’a, kiedy tylko wyjechali z parkingu.
-Chciałem tylko... Jeszcze raz spróbować przekonać cię do zmiany zdania. Wiesz, że jesteś najlepszym florecistą w zespole. Trevor może być najlepszy w szpadzie, ale on nie pokryje floretu, kiedy ciebie mogę wystawić w każdej z konkurencji... Nie mógłbyś tego przemyśleć?-szermierka miała trzy konkurencje. Floret, szpadę i szablę. Arthur specjalizował się we florecie, ale był całkiem dobry jeśli idzie o dwie pozostałe, więc czasami, gdy brakowało zawodników wystepował również w innych konkurencjach.
-Już to przemyślałem. To moje ostatnie zawody, trenerze –już o tym rozmawiali po ostatnim treningu, kiedy Arthur oznajmił mężczyźnie, że odchodzi.
-Czyli tak po prostu się poddajesz? Jakoś nigdy do mnie nie przemawiałeś jako poddający się typ –ach. Arthur definitywnie nie znosił się poddawać, ale każdy ma jakieś granice, prawda? A jego zostały przekroczone i... nie chciał się dłużej torturować przez swoją upartość.
-Wbrew temu, co pan myśli to nie była łatwa decyzja... To może nie być sport drużynowy, ale trenować musimy jako drużyna, prawda? A ciężko jest to robić kiedy... Powiedzmy, że dla wszystkich będzie lepiej jak odejdę-westchnął cicho.
-Jeśli chodzi o to co się ostatnio stało to już ich zdyscyplinowałem, prawda?- ilość „żartów” (o ile tak to można nazwać), które członkowie drużyny mu zrobili była... wysoka. I stawały się coraz to gorsze. –Już ci mówiłem Sullivan, mało mnie obchodzi co i z kim robisz za zamkniętymi drzwiami. Plan działania mi się bez ciebie posypie-trener Carmichael miał jeden cel. Wygrać narodowe – i był jedną z niewielu osób, dla których fakt, że Arthur był w czymś dobry, liczył się bardziej niż... cała reszta. Niestety był jedyną osobą, która widziała to w ten sposób.
-Proszę, nie próbować już więcej... Dobrze pan wie, dlaczego nie mogę zostać –westchnął cicho. Miesiąc wcześniej pewnie by został, tylko  po to, żeby zrobić tym wszystkim cwelom, że może. Żeby coś udowodnić. Ale teraz był zbyt zmęczony, żeby się z tym wszystkim użerać, a rzucenie szermierki dawałoby mu okazję na robienie więcej zmian w pracy. Była to ciężka decyzja, która zostawiała nieprzyjemny posmak w jego ustach. Nie znosił się poddawać... Ale nie chciał żeby dotychczas zgrana drużyna rozpadła się przez niego, a na to właśnie się zapowiadało.  –Ale niech się pan nie  martwi trenerze, nabije dzisiaj i jutro wystarczająco dużo punktów, żeby mógł pan wystawić drużynę w narodowych w przyszłym semestrze... Kojarzy pan Miles’a? Ten nowy pierwszoroczniak... Przynajmniej we florecie powinien całkiem dobrze wypaść na moje zastępstwo –trener tylko pokręcił głową, posyłając Arthur’owi takie... rozczarowane spojrzenie, a potem wstał i wrócił na swoje siedzenie obok trenera pływania.
Arthur tymczasem na powrót nałożył na uszy słuchawki swojego Walkman’a i zaczął wyglądać przez okno. Spokojne takty In Neon z najnowszego albumu Elton’a John’a wydawały się wyjątkowo pasować do tej dość melancholijnej okazji.
Resztę drogi Arthur spędził w ciszy, wyglądając przez okno – jechali od razu na halę sportową, a do hotelu mieli zajechać dopiero pod wieczór, także myśleć o pieprzonym Crowley’u, czy martwić się drużyną szermierki i tym co potencjalnie znowu odpierdolą, musiał się skupić.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
NANA
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {24/07/22, 05:09 pm}

E L L I O T  ' E L L I E '  C R O W L E Y
____Głośność muzyki nie była na tyle wysoka, aby zagłuszyć rozgrywającą się przed nim rozmowę Sullivan’a z trenerem. Z tego też powodu niechcący uderzył kolanami o oparcie starszego mężczyzny, kiedy usłyszał, że Arthur rzuca szermierkę. Wymruczał szybkie ”Przepraszam” i zsunął się niżej na swoim miejscu, żeby przynajmniej nie wyglądać, jakby bezczelnie ich podsłuchiwał. No bo tego nie robił. Po prostu wyłapał dość kluczową informację z całej rozmowy. Nie jego sprawa, niech nie wciska nosa - musi po prostu kontynuować to, co robił ostatni miesiąc. Nie zmieniało to tego, że był w szoku po tej informacji. Też nie znał Arthur’a jako typ do rezygnacji, nieważne od okoliczności. Był świadomy plotek, były one przecież nieuniknione, szczególnie w basenowej szatni, ale zwyczajnie w świecie nie zdawał sobie sprawy, na jaką skalę trafiały one bezpośrednio do szermierza.
____Resztę drogi siedział grzecznie na swoim miejscu, z przymkniętymi oczami wsłuchując się w muzykę lecącą z Walkman’a, dzięki czemu czuł się wystarczająco pobudzony i zdeterminowany, aby wygrać te zawody, zużywając na nie całą swoją siłę, i jeszcze więcej. W szatni wiwatami pozytywnie nastawiali siebie nawzajem, Elliot pocieszająco klepnął pierwszoroczniaka parę razy po plecach, aby ten aż tak się nie stresował i po prostu dał z siebie wszystko
____W razie co, to musimy postarać się bardziej w innych kategoriach — zniżył się na tyle, aby być na równi z chłopakiem — A tak między nami, to i tak pewnie zdobędziesz lepszy wynik niż Nelson. A to jest najważniejsze — uśmiechnął się złośliwie, po czym, jak wszyscy byli gotowi, wyszli na basen, aby zrobić to, co planowali od początku dnia - wrócić z kolejną wygraną. A Elliot z jeszcze podrzędnym planem udowodnienia Nelson’owi, że go nie potrzebują.
____

____W hotelu aż huczało od okrzyków radości drużyny pływackiej, kiedy wrócili z zawodów, z dumą wręcz rozpierającą ich od środka. Świętowali sukces pierwszaka, który zaczerwienił się z ilości uwagi na nim, świętowali też sukces Crowley’a w pobiciu własnego rekordu w stylu dowolnym na 800 metrów. Najwidoczniej miks wszystkich emocji i wydarzeń dał mu dodatkowe parcie, aby być jeszcze lepszym. Nie mógł się doczekać reakcji Dan’a na ich wygraną, którą zdobyli bez niego
____ — Dobra, to co? Trzeba świętować pełną parą! — zarzucił Joey z szerokim uśmiechem, na co odpowiedziały mu huczne krzyki reszty pływaków — Moim zdaniem powinniśmy iść na miasto.
____Mnie nie wliczajcie, jeszcze więcej wysiłków to padnę tu na zbity pysk — wymigał się od wyjścia. Wiedział, że skończyłoby się pewnie jakimś barem, szastając swoimi oszukanymi dowodami, albo kupienie alkoholu - również przy użyciu fałszywego papieru - i usadzenie się w jakimś parku lub lesie. Parę niezadowolonych buczeń nie zmieniło jego zdania i machnięciem ręki pożegnał się z drużyną. Nie chciał niczego bardziej, niż wskoczyć pod gorący prysznic.
____Zarzucił dresy przez ramię i skierował się do łazienki, zakluczając za sobą drzwi i po zrzuceniu z siebie ciuchów, wszedł pod prysznic, nastawiając go na maksymalnie gorącą temperaturę. Nim wrzątek uderzył go w plecy, chwilę męczył się z nieprzyjemnym dla skóry, o tej porze roku, chłodem. Jednak za chwilę miał ochotę rozpłynąć się w kabinie, kiedy zrobiło mu się przyjemnie ciepło. Mógł w końcu być w ciszy, z własnymi myślami i szumem wody. Nie było krzyków studentów, dopingujących swoich zawodników, ani trenerów rzucających porady, aby szło im lepiej, choć i tak pod wodą ciężko było zrozumieć coś koherentnego.
____Myślał. I to dużo, może za dużo. O tym, co usłyszał w autobusie, o tym, co wydarzyło się miesiąc temu i co powiedział mu Mark. Mówiąc w skrócie - myślał o Arthurze. Wszystkie jego myśli były jakoś z nim związane. Jak sobie dogryzali, to przynajmniej wiedział, co się z nim dzieje, a teraz? Nie miał pojęcia, nie licząc wiedzy, że wydał dużo pieniędzy na bilety, aby zobaczyć ten sam film po raz enty. I to tyle. Czyli tyle, co nic. A musiało być coś na rzeczy, skoro postanowił rzucić coś, co - z ich letnich rozmów - kojarzył, że sprawiało mu przyjemność, przynajmniej trochę. Tylko jak miałby się o tym dowiedzieć, bez dziwnie podejrzanego zachowania ani naruszania dystansu, który udało się im dodatkowo stworzyć?
____Ubrany w granatowe dresy, z ogromnym napisem Stasand na jednej nogawce, i białą bluzkę, maszerował w hotelowych klapkach przez korytarz, aż do recepcji, aby sprawdzić, czy chłopacy faktycznie wyszli. I cisza, która tam panowała, o tym świadczyła. Nie spodziewał się jednak, że zobaczy tam Arthur’a, niby pochłoniętego książką, siedzącego samemu na kanapie przy jednym z niewielu stolików
____A ty co siedzisz tutaj sam, jak jakiś kołek? — spytał po chwili niezręcznego wpatrywania się w szermierza i po biciu się ze swoimi myślami, podszedł, siadając równo na środku, z dłońmi splecionymi ze sobą po przeczesaniu jedną z nich jeszcze wilgotnych, umytych włosów. ”No powiedz coś, debilu… ale co jak Mark się jakoś dowie? Może gdzieś tu koczuje i czeka, aż zrobię jeden niewłaściwy ruch… ja pierdolę”. Westchnął w duszy, po czym zaczął, patrząc kątem oka na sportowca a później przed siebie, krzyżując jeszcze ręce na klatce piersiowej i zaciskając dłonie na żebrach — Więc… ostatnie zawody, co? — miał ochotę sobie samemu strzelić w twarz, za jakże delikatny wybór tematu i bezpośrednie wydanie, że jednak słyszał jego rozmowę z trenerem, choć dałby sobie uciąć rękę, że było to przypadkowe.
____Sullivan mu nie ufał - tego mógł być pewien. Nie mógł więc też liczyć, że ten dobrowolnie zdecyduje się przed nim otworzyć. Elliot był bliski przegryzienia swojego policzka na wskroś, wytężając umysł, co mógłby powiedzieć. Cokolwiek…
____Udało się wyrzucić Dan’a z głównego składu, wiesz? — spróbował, lekko pocieszająco, ale dało się słychać w jego głosie, jak niepewny był swoich wypowiedzi, jakby szedł przez pole minowe. Nie chciał powiedzieć czegoś, co było zupełnie nie na miejscu — Mark jest na swój sposób przerażający, jak mam być szczery, wiesz? — zaczął się rozwodzić — Jakby… mam wrażenie, że mam dziury z tyłu głowy wypalone, tak jak gdyby ciągle mnie śledził, żebym nie podszedł do Ciebie za blisko”Gratuluje, cymbale. Może powiesz mu dokładnie, jeden do jeden, co się wydarzyło, co?”. Mimo to zaśmiał się niemrawo, jakby na rozluźnienie sytuacji, ale chwilowo szło mu cienko — Ja pierdolę, jak ja niby trafiłem na dyplomacje… — jęknął bardziej do siebie, chcąc utonąć w kanapie i zaciskając palce na mostku nosowym.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

leave me alone Empty Re: leave me alone {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach