Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Unlucky MeetingWczoraj o 08:19 pmKurokocchin
The Arena of HellWczoraj o 07:44 amMinako88
Eclipsed by you 21/11/24, 06:03 pmKass
From today you're my toy20/11/24, 08:33 pmKurokocchin
This is my revenge20/11/24, 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.20/11/24, 04:34 pmSempiterna
Show me the ugly world (kontynuacja)20/11/24, 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
4 Posty - 21%
3 Posty - 16%
3 Posty - 16%
2 Posty - 11%
2 Posty - 11%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%

Go down
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Para, magia i stal {24/10/21, 05:38 pm}

First topic message reminder :

___


Para Magia i Stal
Stukot kół, para bucha z wielkiego komina. W kuchni jak zwykle wielki tłum, ktoś krzyczy, ktoś warczy, stęknięć szum. Pasażerowie przepychają się w drzwiach, a obsługa ze sztucznymi uśmiechami kłania się w pas. Rusza Międzywymiarowy Ekspres! Nikt tu nie ma czasu pamiętać o przeszłości. Nikt nie może rozważać swoich wyborów, nie pamiętając ich. Zamknięte w szczelnych buteleczkach przeszłości skrywa wielki mag, a oni? Za tą umowę są w stanie wiele zrobić. Dlatego służą, chociaż na czole perli się pot. Dlatego pracują, żeby kiedyś zasłużyć na wolność.
FEAT. Hummany, Nowena



Karty postaci:


Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 30/10/23, 09:14 am, w całości zmieniany 24 razy

nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {29/11/21, 07:47 pm}

_
_
B  A  B  A

____Zapewnienie o niezaprzestaniu drapania pleców przyjęto z głośnym zachwytem w postaci mruczenia. Ciało kota wygina się z lekka w łuk przy kolejnych salwach dreszczy lub gdy paznokieć niechcący mocniej wbije się w skórę. Pieszczoty wchodzą na nowy poziom błogości.
____Otwiera oczy, tylko na chwilkę, by zobaczyć dlaczego Dante chwilowo przestał. Chłopak jest blisko, niezwykle blisko, prawie tak blisko jak wtedy, przed bankietem, gdy zapinał mu koszulę. Tym razem nie wycofuje się w ostatniej możliwej chwili, dotyka górnej wargi swoimi ustami, potem jeszcze raz, lecz tym razem tę dolną.
____Baba zastyga, choć w jego wnętrzu szaleje pożar nie do ugaszenia.
____Reakcja byłaby zgoła inna, gdyby tylko umysł nie był  spowity czymś na kształt porannej mgiełki, otulającej dziką łąkę na początku lata. Może Baba znalazłby w sobie tyle odwagi, by pocałunek odwzajemnić, złapać chłopaka ostrożnie za włosy, odgiąć mu w tył głowę i wreszcie wpić się namiętnie i bez pamięci w szerokie, miękkie bladoróżowe usta; smakować je językiem, przygryzać i znowu przyciskać do nich swe własne; później może przesunąłby pocałunki na odsłoniętą szyję, chwytałby skórę między wargi, mocno je wsysał, tworząc na ciele ognistoczerwone kółeczka, niewiększe od monet, niezwykłe ślady pożądania.
____Dante jakby uświadamia sobie, co właśnie zrobił, i chowa twarz w szyi Baby. Mruczy ciche „dobranoc”, wtula się w przyjemnie ciepłe ciało. I jeszcze jedno „dobranoc”.
____Dobranoc — również szepcze, bez zastanowienia.
____Potem marszczy nos, bo to oznacza, że nie będzie więcej czułości. Wzdycha. Przymyka oczy, poddając się wibracjom, dyktowanym przez zwierzęcą naturę — ta nie może kłamać. Skoro instynkt podpowiada, że nadchodzi czas mruczenia, musi mruczeć.
____Udało się wymruczeć sen. Przerywany, co prawda, ale pełen dających szczęście wizji.
____W ciągu nocy Baba wielokrotnie kręci się i zmienia położenie ciała. Odkrywa się, to znów przykrywa. Trochę czasu mija, zanim się orientuje, że najwygodniej leży się wtulonym w drugie ciało, a jeszcze lepiej jest wtedy, gdy leży się bezpośrednio na nim. Z niemałymi problemami, wdrapuje się na śpiącego jak suseł szatyna, chwilę szuka miejsca na głowę — ostatecznie umieszcza ją w okolicy szyi, staje się tym samym personalizowanym podtrzymaniem podbródka oraz całej żuchwy — i znowu zamyka oczy, pozwala odpłynąć świadomości w nieznane.
____O wschodzie słońca budzi go cichy szept. Słyszy go, ale nie od razu daje po sobie poznać, że już nie śpi. Nie ma ochoty jeszcze wstawać i nawet grożenie budzikiem nie przynosi pożądanych rezultatów.
____Mój ulubiony kocie, co jemy na śniadanie? — pyta Dante, zrzucając na kota odpowiedzialność podjęcia wyboru.
____Śniadanie? Jakie śniadanie? Jest jeszcze noc.  — wymrukuje pod nosem, nie podnosząc głowy ani na milimetr, nie otwierając powiek. Nie chciał jeszcze wstawać, na osobistej ludzkiej poduszce, szalenie wygodnej!, chciał przeleżeć cały dzień, a może i dłużej. — Śpij.
____Groźba spełnia się, budzik napręża się, dzwoni i wyje z całą mocą. Baba z potępieńczą miną próbuje schować się w pieleszach, a Dante ma inne plany. Obraca go sprawnym ruchem na plecy, udostępniając tym samym poduszkę. Kotu nie trzeba więcej, wciska w nią głowę, a rękami chwyta za jej rogi i nakłada na uszy. Naiwny, myśli, że to powstrzyma donośne dźwięki.
____Ughhhhh! — wyje równie głośno, co budzik.
____Konduktor poważnie traktuje swoją pracę i związane z nią obowiązki, jako pierwszy zsuwa się z białowłosego, schodzi po szczebelkach z piętrowego łóżka, nalewa do szklanek wody i jedną z nich podaje towarzyszowi niedoli, który ani myśli zrywać się równie szybko, co on. Dante zdąża przebrać się w swój uniform oraz odwiedzić łazienkę, a Baba wciąż turla się z jękami protestu po jego łóżku, memłając kołdrę i chowając głowę w poduszkę, to znowu ją stamtąd wyciągając, by rzucić zabójcze spojrzenie temu, który z taką uprzejmością nakłania go z opuszczenia posłania.
____Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, iż nie może przeciągać czasu na słodkie lenistwo w nieskończoność. Kiedy już pierwsza fala niezadowolenia mija, nadchodzi inna, łagodniejsza — pokora. Baba starannie ścieli łóżko, przez głowę naciąga na tors wymiętą koszulkę, schowaną poprzedniego wieczoru pod poduszką, schodzi na ziemię. Brzuszek domaga się jedzenia, więc w parę chwil jest już gotowy opuścić pokój Dantego.
____W kuchni, jak co dzień, kręci się masa ludzi, w tym ulubienica kocura, rzucająca młodemu konduktorowi znaczące spojrzenia i uśmieszki. A zapachy, jakie docierają do wrażliwego nosa, sprawiają, że głód tylko się potęguje, a z buzi zaczyna lecieć strużką ślinka. Jajecznica, świeże bułeczki, słodkie drożdżówki, babeczki z lukrem, kremem; zupa mleczna, dżemy, wyciskane na miejscu soki, gorąca herbata, kawa. Parówki na ciepło, smażony bekon, wyjęty z pieca chleb żytni, twarożek ze szczypiorkiem, gotujący się z wolna rosół. Tłusta pieczeń dochodząca w piekarniku. Gotujące się na parze warzywa. Jabłka. Kolendra i koper.
____Po śniadaniu możesz mnie zabierać, gdzie tylko chcesz — oblizuje usta.
____Dzień dobry! — szczebiocze radośnie Quinn, która osobiście przyniosła kubek parującej, czarnej kawy dla Dantego oraz zieloną herbatę z imbirem i cytryną dla Baby. — Jak się państwu spało? — puszcza oczko (to zielone) szatynowi. — Ciężka noc?
____Dzień dobry — wita się uprzejmie kot. — Szefowo, ratuj, żołądek pusty.
____Oj no pięć minutek wytrzymasz, kwiatuszku. — Quinn wywraca oczami. — Ktoś zaraz przyniesie jajeczniczkę z bekonem, chlebek z twarożkiem, specjalnie dla was. A poza tym, nieładnie tak zbywać innych wymówkami o niezadowolonym brzuszku. No, słucham, Dante. Jak tam minęła noc?
____Niepocieszony Baba bierze kubek za ucho i siorbie powoli gorący napój, zerkając co rusz na Dantego. Dziwnym trafem bardzo dobrze pamięta, a przynajmniej tak mu się wydaje, co działo się późną porą, pomimo swojego wczorajszego stanu. Ciekawy jest, jak to chłopak podsumuje.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {30/11/21, 08:24 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Nie opuszczało go to dziwne mrowienie którego nie umiał nawet nazwać. W pewien sposób czuł ogromną winę, z drugiej jednak strony odrobina podekscytowania mieszała się z garścią wstydu. Nie przeszkadzało mu to oczywiście śmiać się z klasycznie już, tarzającego się po jego łóżku Baby, który kategorycznie odmawiał wstania do pracy. Mimo tego uczucia nie widział przeszkód żeby nie złapać jego stopy, połaskotać ją lekko, a gdy prawie został skopany odskoczyć od niego z rozbawieniem. Gdy jednak natknął się na fioletowe, zaspane oczy gwałtowne ciepło zalało jego żołądek, pierś zachowała się tak jakby coś gwałtownie ją przygniotło wypuszczając z siebie całe powietrze, a usta zaciśnięte w wąską linię nie umiały nawet zapytać o co chodzi. Przeszedł go dreszcz który zamaskował poprawianiem kołnierzyka. Chyba ostatniej nocy byli zdecydowanie za blisko siebie, a on nie wiedział czy jego sumienie cieszy się z pierwszej tak bliskiej mu emocjonalnie osoby której oczy szukały w tłumie czy dusi go poczucie winy, że go przywłaszcza. Dlatego też opuścił spojrzenie chociaż lekko się uśmiechał i czekając cierpliwie aż kocur postanowi się ogarnąć, razem z nim udał się do kuchni.
       Pojawienie się na stoliku kubka z kawą było jak zbawienie chociaż okraszone niebezpieczeństwem. Jego oczy szybko padły w te roziskrzone, należące do Quinn przez co zawahał się przed pierwszym łykiem czekając na wyrok. Kobieta była osobą specyficzną i nie wiedział czego konkretnie ma się po niej spodziewać chociaż, pewne obszary chodziły po głowie. To wywołało ponownie ten ucisk w żołądku, kontrolnie spojrzał na Babę.
       - Dzień dobry Quinn. Wiesz dobrze, że Aaron tak miesza drinki żeby kac nie był ciężki więc noc jak każda inna, minęła spokojnie. – Zapewnił dziękując za napój którego wreszcie skosztował. Och, tego mu trzeba było.
       - Quin… – Spojrzał na nią gdy jego odpowiedź nijak jej nie usatysfakcjonowała.
       - Tak? – Zaszczebiotała radośnie wręcz nie mogąc się doczekać zdradzenia pikantnych szczegółów na które widocznie zbierało się gdy Dante tak pięknie się do niej uśmiechał.
       - Chcesz mieć dzisiaj jakieś zadanie specjalne? – Zapytał niewinnie na co cała para z niej zeszła, a ta cicho na nich fuknęła.
       - I tak kiedyś się dowiem. – Żachnęła się odchodząc żeby przynieść zamówione przez nich śniadanie na co on pokręcił głową z niedowierzaniem. Och jak mu się ponownie zrobiło ciepło, czy on w nocy… Otarł się o dolną wargę kubkiem szukając w ten sposób jakiś śladów, poszlak. Śniło mu się czy oni rzeczywiście… Zerknął na Babę i elektryzujący dreszcz kazał się mu opanować, gwałtownie wyprostować. Kot patrzył na niego mocno przenikliwym spojrzeniem chociaż cicho siorbał herbatę przez co jego usta nie wykrzywiał żaden grymas niezrozumienia. Wtedy on odchrząknął i uśmiechnął się do niego lekko przechylając przy tym głowę w bok.
       - Co się tak dzisiaj na mnie patrzysz? – Dopytał unosząc obie brwi. Nie, nie, nie. Przecież nic się nie wydarzyło. On go tylko przytulał wczoraj, niewinnie drapał po plecach, Baba każdego mógł przecież o to poprosić i tylko przypadkiem padło na niego. To alkohol, na pewno wina zbyt dużej ilości wypitego napoju wyskokowego sprawiła, że naruszył jego przestrzeń osobistą. Nie powinien, było mu bardzo wstyd chociaż, och jakie uciążliwe to ciepło w żołądku.
       Odpowiedzi nie doczekał się i może to lepiej. Przed nimi pojawiło się śniadanie za co uprzejmie podziękował nadal lekko nadąsanej Quinn. Zanim jednak wziął się za jedzenie wstał, odszedł kawałek i wyciągnął małą drewnianą podkładkę z plikiem kartek wpiętych w zacisk. Ponownie usiadł, wsadził pierwszą łyżeczkę do ust po czym zaczął przeglądać swoje obowiązki. Od kiedy był osobistym przydupasem Barona wszystko inne co leżało w jego gestii działało na „słowo daję” więc czy tego chciał czy nie, musiał teraz na to zerknąć.
       - Będziemy dzisiaj uzupełniać kilka pojemników, w tym ten na wodę źródlaną i nasze ulubione błoto. Dodatkowo niedługo będziemy uzupełniać zapasy na większej stacji w mieście więc będzie możliwość opuszczenia pociągu, a później będziemy mijać magiczne targowisko. Jak pójdzie wszystko planowo też trochę tam postoimy. – Wyjaśnił Babie jakby go to miało cokolwiek obchodzić. Chociaż nie, on będzie z Jerrym pracował przy wlewakach więc powinien być świadom co tam w rurach będzie bulkać. Poza tym, Dante lekko wstydził się, że w ogóle do niego mówi o czymś co go mogło w ogóle nie obchodzić. Dlatego zerkał co jakiś czas na jego profil szukając znużenia. Cóż, to już dwa dni z nim, każdy by miał dość.
       - Dzisiaj pewnie aż do obiadu nie będziemy się widzieć. Muszę skoczyć do lokomotywy i pozbierać zamówienia. Ale najpierw, Twój pokój. – Zapewnił chociaż czy to na pewno dla Baby będzie złe, że wreszcie się od niego uwolni? Raczej to szansa na nowe, cudowne znajomości. Trochę będzie tęsknił, na pewno będzie.
       - Chociaż, jak nie będę miał nic na głowię sprawdzę jakościowo wlew i odbiorę go. Może Cię trochę postresuje. – Zabrzmiał zastanawiająco bo nie wiedział czy jego obecność by działała na Babę jak na część pracowników która zwyczajnie zaczyna się ogromnie denerwować jego obecnością i wszystko leci im z rąk. Przy tym ponownie się do niego uśmiechnął, wreszcie się zamknął po czym przeglądając dalszą ilość papierków zaczął spożywać śniadanie. Och, ileż on miał jeszcze na głowie! Aż miał ochotę oprzeć się czołem o tak przyjemnie umięśnione i aksamitnie miękkie ramię i tak chwilę powisieć, zebrać energię życiową. Nie mógł jednak bo tylko jedno spojrzenie na Babę paliło jego policzki żywym ogniem.
       Ostatecznie zjedli śniadanie, posprzątali po sobie i w swobodnej atmosferze luźnych rozmów – Dante wreszcie wdrożył go w obowiązki na stanowisku, opowiedział o jego kierowniku,  współpracownikach oraz ogólnie nakreślił plan zmianowy – ruszyli do pokoju. Niestety, kocur nie będzie miał takich luksusów jak on. Pokoje były większe, zdecydowanie bardziej przestronne i lepiej oświetlone ponieważ wieloosobowe. Trzy łóżka, jedno dwupiętrowe, drugie będące tylko górą piętrówki bo podobnie jak u niego dół był zagospodarowany – w tym przypadku szafą. Mały stolik pod oknem koło wejścia do łazienki. Do tego dodatkowa szafka dla każdego na rzeczy osobiste które w sumie tworzyły blat biurka. Było przytulnie, ciepło i pusto. Dlatego Dante nie krępował się wejść, rozejrzeć i sugerując po ilości pościeli, wskazać mu dolne łóżko jako wolne.
       - Proszę. Twój klucz do pokoju. W szafie masz swoją część w której znajdują się rzeczy robocze, rzeczy codzienne oraz garnitur w pokrowcu. Tak jak mówiłem, dwa dni pracy po dwanaście godzin i dwa dni przerwy. Są was dwie ekipy i dwóch kierowników zmianowych których ja jestem przełożonym więc spokojnie, wszystko działa jak w zegarku. Ty należysz pod Jerry’ego. – Tłumaczył spokojnie rozglądając się po wysprzątanym wnętrzu. Powinien się tu czuć dobrze. – Mieszkasz z kolegami ze zmiany więc nie powinieneś zaspać. A Jerry wdroży Cię dzisiaj w obowiązki. Gotowy?
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {01/12/21, 10:21 pm}

_
_
B  A  B  A

____Baba kontrolnie zerka najpierw na Dantego — jest śmiertelnie poważny, choć kotu nie umyka chwilowe zawahanie się przed skosztowaniem ciemnego napoju — a potem wzrok płynnie przenosi na Quinn, która także wbija w niego swoje dwukolorowe tęczówki. Uśmiecha się, rozmarzona, lecz uśmiech spełza jej z twarzy, kiedy słyszy, jaką odpowiedź zaserwowano. Jednego można być pewnym, taki dobór słów w żadnym stopniu dziewczyny nie ukontentuje. Dwukolorowe oczy świdrują Babę, jak gdyby to od niego zależało, co konduktor powie. Białowłosy kot wzrusza lekko ramionami, pociągnąwszy kolejny łyk herbaty. Cytryna przyjemnie rozpływa się po krtani, po niej natychmiast nadchodzi łaskoczący podniebienie miękkie imbir. Ciepły napar w połączeniu z tym korzeniem rozgrzewa podwójnie.
____Dante radzi sobie z niewygodnym pytaniem w swoim stylu, czyli zupełnie tak jak się tego można było spodziewać. Jedną celną uwagą, niczym pociskiem z karabinu snajperskiego, eliminuje rozbudzone nadzieje Quinn na uchylenie rąbka tajemnicy odnośnie końca wczorajszego dnia. Jasnowłosa odchodzi, kręcąc złowrogo kitą, w którą związała długie, proste włosy.
____Fiołkowe kryształki Baby odprowadzają ją do przedsionka jadalnianej części kuchni. Kiedy biały fartuszek oraz rzeczona kita znikają za rogiem blatu ze specjalną półką, kocur na nowo obrysowuje wzrokiem sylwetkę (albo raczej jej górną partię) siedzącego naprzeciw szatyna.
____Zaczyna od tułowia, wystającego ponad stolik, przy którym siedzieli — biała koszula, wzorowo dopasowana, skrywa pod sobą wyraźnie zarysowane mięśnie, klatkę piersiową, pełniącą tej nocy rolę poduszki, w którą tak wspaniale jest wtulać policzek. Powiódł wzrokiem wyżej, ku szerokim ramionom oraz szyi. W miejscu, gdzie jego zęby zacisnęły się na opalonej skórze przedwczoraj, nie ma żadnego śladu — może to i lepiej, Dante może odetchnąć spokojnie i nie musi odpowiadać na kolejne kłopotliwe zapytania wścibskich osóbek. No i wreszcie jego twarz, o idealnych proporcjach, bardzo przystojna, ze szpiczasto zakończonymi uszkami, delikatnymi w dotyku jak u dziecka, z oczami o barwie kamieni szlachetnych bez skazy, ciemnymi brwiami o starannie wystylizowanym kształcie, z przyjemnym dla oka noskiem, wciskanym bez pamięci w nagą szyję; z szerokimi ustami, tymi samymi, które wczoraj muskały nieśmiało kocie wargi.
____Chłopak wizualnie jest atrakcyjny — dziwne, że Baba zauważa to dopiero teraz.
____Baba na niełatwe pytania ma nieco inną taktykę niż chłopak. Jak za sprawą magicznej różdżki, spuszcza z niego oczy i wlepia je w obracanym w dłoniach, niby od niechcenia, kubku z wypitą do połowy herbatą. Gest ten interpretować można na wiele sposobów. Zmieszanie się, niezrozumienie pytania, trzymanie w niepewności. Do wyboru, do koloru. Niech pogłówkuje, to dobrze robi z rana.
____Dziękujemy — uśmiecha się niewinnie do naburmuszonej Quinn.
____Nie czekając dłużej na Dantego, którego najwyraźniej od pustego brzucha bardziej martwi jego długaśna lista obowiązków, do buzi ładuje pierwszą porcję wilgotnej jajecznicy. Pałaszuje, aż mu się uszy trzęsą, jednocześnie uważnie słucha tego, co mówi jego towarzysz.
____No to zapowiada się pracowity dzień — komentuje z pełną buzią.
____Na wieść o przymusowej separacji od ulubionego człowieka, Baba zgina z lekka grzbiet, a z fiołkowych oczu odpływają wesołe iskierki. Wzdycha cichutko, tak cicho, by nikt go nie usłyszał. Powinien się spodziewać, a jednak trudno opanować narastający smutek. Widelec, zamiast posyłać resztki pysznego śniadania do otwartej buzi, zaczyna wodzić kawałkami jajka po talerzu, druga ręka, zgięta w łokciu i położona na blacie stolika, staje się podparciem dla głowy.
____Już chcesz się mnie pozbyć? — żartuje, lecz żart brzmi w jego ustach dość grobowo. — Szkoda, bo całkiem dobrze mi się dzisiaj spało.
____Dobrze mi się spało z tobą — dopowiada sobie w myślach. Może łatwiej byłoby tego nie wspominać?
____Śniadanie obaj zjadają do ostatniego okruszka, zbierają kubki i talerze, zanoszą je czekającej w przedsionku Quinn, która koniecznie chce pożegnać ich szczerym uśmiechem oraz przytulaskiem godnym pluszowego misia, z życzeniami przyjemnego dnia w pracy.
____Później Dante prowadzi Babę do jego nowej kabiny mieszkalnej, którą ma współdzielić z trójką konserwatorów, oznaczonej numerem 23. Pokój jest większy niż kajuta elfa, lecz to zrozumiałe — jak trójka mężczyzn (przypuszczalnie) miałaby się pomieścić na, plus minus, pięciu metrach kwadratowych? Współlokatorów nie ma, są już dawno po śniadaniu i zapewne w trakcie wykonywania codziennych prac konserwatorskich.
____Okej. Dziękuję. — Rozgląda się przez chwilę po pomieszczeniu, onieśmielony, obraca podarowany kluczyk w palcach prawej dłoni. Musi znaleźć odpowiednie miejsce, by go schować. Najadłby się wstydu, gdyby już pierwszego dnia gdzieś go zapodział. — Chyba… chyba gotowy. Możemy iść.
____Dante, jakby rozczulony stanem emocjonalnym kota, skraca dzielący ich dystans i więzi w pokrzepiającym uścisku, pozwalając Babie napawać się jego zapachem po raz ostatni, jak się ma okazać, tego dnia. Na deser, choć nie od razu, cmoka go czule w czoło. Blada twarz nabiera wyraźniejszych kolorów, a i z gardła dochodzą dźwięki zdradzające zadowolenie — urywane terkotanie.
____Jerrego nie znajdują nigdzie indziej, jak w tym samym składziku, z tą samą panienką, w podobnych, a jednak bardziej zaawansowanych, okolicznościach. Białowłosemu chce się śmiać, kiedy widzi potępieńczy grymas na twarzy szatyna, w porę dusi wybuch. Jerry’emu towarzyszy ten sam zapach, co kilka dni temu — mieszanka damskich perfum oraz nuty szałwii, gałki muszkatołowej, czy wreszcie ludzkich płynów ustrojowych i ostra woń pożądania.
____My chyba nie w porę — mruczy pod nosem kot.
____Szefie mój złoty, to taka tyciusia przerwa — Jerry raczy zastępcę kierownika pociągu przepraszającym grymasem, wychyliwszy głowę przez drzwi. — Właśnie się zbierałem!
____Odnalezienie Jerry’ego dokładnie w takim samym miejscu i stanie dwa razy pod rząd sprawia, że Dante pochmurnieje. Tupiąc lekko nogą, zakłada dłonie na piersi, po czym z wolna liczy do trzech.
____Masz nowego pracownika, przyłóż się do swoich obowiązków zamiast przyjemności. Ostrzegałem Cię nie raz, że masz mi tak nie robić za często. Tymczasem co? Dwa razy w trzy dni! — Gani go, machając palcem wskazującym jak na niepokorne dziecko, po czym zamyka drzwi i odchodzi, nie chcąc słyszeć szybkiego numerka napędzanego dreszczykiem emocji.
____Ale szefem jest dobrym. — Zapewnia Babę bez przekonania masując nasadę nosa.
____Oczywiście. — Baba klepie konduktora po ramieniu, chce go uspokoić, bo widzi, jak bardzo zdenerwował go wyskok podwładnego. — Nie martw się, jeżeli tylko będę miał okazję, będę miał na niego oko i w razie potrzeby zbombarduję go masą pytań odnośnie pracy, żeby przypadkiem nie udał się na…
____Seks w składziku. Właśnie skończyli. Jerry podciąga na biodra bieliznę oraz spodnie, zapina wszystkie guziki beżowej koszuli, poprawia jej wymięte rękawy, podwijając wyżej, na dowidzenia całuje partnerkę w usta, wychodzi z mikroskopijnego pomieszczenia, ale zaraz cofa się z powrotem — kolejny całus — i w końcu zamyka za sobą drzwi. Ku przełożonemu idzie nieco żwawiej, niż to konieczne.
____Widzisz, szefie, niedługo zabawiłem — konserwator szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. — Przejmę Babę, szefie, wiesz, że ze mną włos mu z głowy nie spadnie. Pokażę szybciutko, co i jak, przydzielę może do jakiegoś solidnego składu, co by się podszkolił. — Przeczesuje włosy palcami, po czym zwraca się do samego kocura: — Ty dasz w ogóle radę? W nieciekawym jesteś stanie.
____No tak, zupełnie o tym zapomniał. Sztuczne siniaki, zadrapania zdobią jego twarz, przez co może sprawiać wrażenie niezdatnego do pracy.
____Skoro tu jestem, to znaczy, że nie będę nikogo spowalniał swoją niedyspozycją.
____Doskonale, więc idziemy. W pierwszej kolejności, trzeba będzie dopilnować uzupełnienia tych zbiorników na płyny gęstsze i rzadsze do łaźni, myślę, że akurat przy tym przyda mi się twoja pomoc. Reszta zespołu ma już przydzielone zadania, a zbiornikami zajmuję się osobiście.
____Chyba nie mam większego wyboru, wzdycha niemo Baba. Żegna się, dość oszczędnie jak na wypracowane standardy, z Dantem, który czym prędzej musi udać się do innej części pociągu, bo jak zapowiedział, konieczne będzie zebranie zamówień.
____Chłopak o ognistoczerwonych włosach i przenikliwych szafirowych oczach, prowadzi wpierw kota do magazynu z narzędziami, gdzie trzymane są wszystkie niezbędne akcesoria. Pokazuje i objaśnia, do czego służą poszczególne klucze, młotki, śrubokręty, pierścienie do wielozadaniowej, magicznej aparatury naprawczej oraz inne niezmiernie praktyczne gadżety. Wręcza Babie również roboczy strój, na który składają się ciemnogranatowe ogrodniczki z wszytymi ochraniaczami na kolanach oraz biodrach, gruby pas z sakiewkami i specjalnymi zamocowaniami na przydatne w codziennej pracy utensylia, ochronne obuwie w jego rozmiarze, kamizelka odblaskowa, wodoodporna kurtka, przypominająca wyglądem koszulę, a nie wierzchnie okrycie. Zapoznaje też nowego pracownika z zasadami bezpieczeństwa i higieny pracy. Kończy akurat na przystanku, na którym zaplanowano uzupełnienie zbiorników.
____Tego dnia już nie widział się z Nim. Widocznie zastępca kierownika pociągu miał ciekawsze i bardziej zajmujące rzeczy do roboty. Niemniej jednak Babie z godziny na godzinę humor się psuje, a myśli zalewa niekontrolowany przypływ obaw. Czy wszystko u niego w porządku? Czy znowu nie zlecono mu tysiąca niemożliwych do zrealizowania w pojedynkę zadań? Czy zjadł coś chociaż poza śniadaniem?
____Do pokoju wraca wycieńczony, głodny, śpiący, przygnębiony. Chwilę tylko poświęca na rozmowę z dwójką konserwatorów, z którymi odtąd miał dzielić czas oraz przestrzeń. Wydaje mu się, że właśnie tak wypada. Zapoznać się, wymienić kilka zdań, życzyć współlokatorom dobrego wypoczynku.
____Kładzie się na łóżku, przebrany w ubrania przesiąknięte Jego zapachem. Podwija koszulkę, by ostatni raz się nim zaciągnąć. Ogarnia go przyjemne ciepło.
____To ciepło utula go do snu.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {02/12/21, 07:36 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

Novenku, nie zaglądaj! ( ͡° ͜ʖ ͡°):

       Kolejny dzień pełen biegania za obowiązkami które przecież uwielbiał, które sprawiały, że czuł się pełen energii, spełniony i zwyczajnie szczęśliwy, tym razem nie przyniósł mu żadnej satysfakcji. W momencie gdy wykąpany, z lekko wilgotnymi włosami otulającymi jego czoło, leżąc na łóżku patrzył w sufit, przyglądając się odbiciu księżyca na suficie, westchnął. Jego ręce dotąd splecione na piersi zwolna zaczęły błądzić po pościeli w poszukiwaniu… no właśnie, czego? Kociego futra? Gdy nie znalazł tego czego szukał przewrócił się na bok – twarzą do ściany – i gdy tam również nie odnalazł alabastrowej sylwetki białowłosego której pragnęła podświadomość, znowu westchnął wracając na plecy.
       Przecież to było chore. Spali ze sobą zaledwie dwa razy przy czym raz jego nos wtulał się w kocie futerko. Nie mógł w takim czasie przyzwyczaić się do czyjejś obecności, ba! Powinien wręcz być szczęśliwy, że odzyskał przestrzeń dla siebie! A jednak… bardzo brakowało mu cichych rozmów przed pójściem spać, niewymuszonego uśmiechu na widok zasypiającego na stojąco Baby. Było mu bezsensownie zimno chociaż miał przecież grubą kołdrę. A jeżeli… rzeczywiście oszalał? Czy ktoś mu pomoże? Tak! Na pewno będzie lepiej gdy jutro i pojutrze i po pojutrze dojrzy Babę w towarzystwie współpracowników, radosnego, śmiejącego się i zadowolonego z życia. Nie przywiązanego do niego, niezależnego od niego. Żyjącego w idealnej harmonii w nowym ciele.*
       Poranek był ciężki. Zwlókł się z łóżka w stanie przypominającym żywe zwłoki i zanim na dobre zdążył przekroczyć próg pokoju, nad jego uchem rozniósł się krzyk Staruszka wyzywającego go od najgorszych leni. Od razu na czole zapulsowała mu żyłka. Jeżeli tego dnia miał zamiar go jebać jak psa, srogo się przeliczy, a pies go pogryzie. I niestety, tak jak zakładał ten dzień, te kolejne dni, ten cały tydzień był koszmarem, zaspokajaniem chorych fantazji Starca, Barona i wykonywania nagromadzonych obowiązków. Na domiar złego szlag zaczął trafiać lokomotywę, musiał wzywać specjalistycznych mechaników którzy za kilka dni mieli czekać w większym mieście po drugiej stronie góry i sprawdzić cały sprzęt. W kołach coś skrzypiało, a oni jechali przez mocno zaśnieżone góry. Gdy brało się pod uwagę niskie temperatury i oblodzenie, każdego jednego dnia Dante z przerażeniem spoglądał na przybliżający się ostry szczyt na który już niedługo musieli się wdrapać.
       Przy tym wszystkim zapomniał już jak potrafił cudownie bawić się w towarzystwie pewnego Kocurka. Mijał go, co jakiś czas natrafiał spojrzeniem na fiołkowe oczy na widok których delikatnie się uśmiechał, rozpływał, a jego serce drżało z przejęcia. Wyglądał dobrze. Wyglądał na zadowolonego albo… był po prostu zapracowany? Tak czy siak odżywiał sie dobrze, z innymi konserwatorami często się śmiał i był chwalony. Dobrze, idealnie!
       Lekko tęsknił.
       Tego dnia przystanął więc nieco dłużej gdy go mijali, gdy koło niego przetoczyła się jakaś rozmowa, a Baba jak zwykle się za nim obejrzał. Uśmiechnął się do niego, nawet pomachał. A może… dzisiaj skończy szybciej i pójdzie z nim na herbatę? Mogliby pooglądać góry. Na pewno skrzący się przy świetle księżyca śnieg zrobiłby na nim ogromne wrażenie. Mogliby… A może jednak nie powinni? Chciał go zapytać! Złapał go delikatnie za nadgarstek, jedynie musnął jego skórę chcąc zwrócić na siebie uwagę, a gdy tylko fiołkowe oczy spojrzały na niego, on już otwierał usta gdy pociągiem szarpnęło.
       Wychodzili właśnie z zakrętu gdy huk uderzenia zwrócił uwagę konduktora. Nie zareagował jednak. Cały skład zaczął gwałtownie hamować i chociaż kolos ten nie zatrzymywał się w sekundę, doświadczeni prowadzący potrafili zdziałać cuda odnośnie prędkości. Szkoda, że bez ostrzeżenia. Szkoda, że tak z nienacka. Dante poleciał gwałtownie do przodu, prosto w ramiona kota. Złapał go za głowę żeby się nie uderzył skoro już stanowił amortyzację jego upadku, a gdy znaleźli się na ziemi, kątem oka zauważył, że chwilowo przygasły światła. Lokomotywa zgasła.
       - Jesteś cały?! Uderzyłeś się? – Zapytał szybko się rekompensując, stając podporem przodem tuż nad nim i szukając jakiś wyraźnych obrażeń. Nic poza wyraźnym zdziwieniem nie dostrzegł przez co wyraźnie ochłonął.
       - Co się stało?! – Podniósł głowę patrząc w stronę przodu pociągu. Miał złe przeczucia, oj fatalne. – Chodź ze mną. – Poprosił wstając, wyciągając do niego rękę żeby pomóc mu wstać, a później w te pędy przed siebie, raz kluczem, drugi raz kluczem i stanęli przed ciężkimi, żeliwnymi drzwiami z małą kratką na górze. Musiał dość mocno pchnąć żeby je otworzyć po czym wpadł do kabiny maszynistów. Nie znalazł ich jednak w środku, a wiszących przez drzwi z jednej strony, żywo dyskutujących.
       - Co się stało? Czemu stoimy?! – Zapytał pchając się między dwóch facetów przewyższających go o co najmniej połowę długości świata. Wtedy jego oczom ukazało się to.
       - Ależ mieliśmy farta, że zauważyliśmy ten zsuwający się śnieg. – Skwitował jeden głębokim barytonem na co Dante zdziwiony pokiwał głowę nie umiejąc przy tym zamknąć ust.
       - Lawina… – Pokręcił z niedowierzaniem głową po czym wrócił do pomieszczenia po to by podrapać się po głowie w gorączkowym geście. – Co teraz?
       - Spokojnie Dante. Nic się nikomu nie stało. Zadzwoń po pług, a my się cofniemy. Był tor boczny na magiczne targowisko gnomów lodowych. Staniemy tam, przejedzie po torach oczyszczanie i będziemy ruszać. Nie powinniśmy utknąć na długo.
       - Tak, tak. Szczególnie, że w nas nie uderzyło więc oddychaj Dante, wszystko pod kontrolą. – Pocieszali go chociaż zza pleców już słychać było sapanie i krzyk pewnego jegomościa.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {03/12/21, 11:11 pm}

_
_
B  A  B  A

____W życiu niektórych nadchodzi czasami taki szczególny czas, kiedy łatwiej jest nałożyć na twarz maskę, pod którą skryjesz wszystkie lęki i smutki. Chociaż jesteś wśród innych ludzi, dotrzymujących chętnie towarzystwa i z boku wszystko wygląda dobrze, w rzeczywistości wcale tak nie jest. Najgorsze w tym okresie jest to, że prawdę znasz jedynie ty sam, a otoczenie raczysz pięknie opakowanym kłamstwem.
____Babie doskwiera samotność, pomimo że otacza go wielu nowych znajomych. Tęskni, w zakamarkach własnej duszy skrywa przed światem to przepełniające go na wskroś uczucie. Z zewnątrz wszystko w porządku, tak może zdawać się na pierwszy rzut oka. Dante nie wie, skąd miałby wiedzieć. W ciągu dnia widzą się tylko przelotem, nie ma czasu na nic więcej, niż na wymienienie się spojrzeniami, a niekiedy przelotnymi uśmiechami, zapewniającymi nieszczerze, że jest okej. Kot po wielokroć wdaje się w rozmowy pomiędzy konserwatorami, żartuje z nimi, śmieje się. To jego sposób na uciszenie złych podszeptów. Przykrych myśli.
____Szczególnie ciężkie są wieczory po ciężkim dniu pracy, kiedy powieki przygniata zmęczenie. Ciało mówi — śpij — lecz pełna smutku psyche na to nie pozwala. Nuci na ucho ponure kołysanki, podsuwa w myślach obrazy jedynej osoby, którą naprawdę chciałby zobaczyć na nieco dłużej niż kilkanaście sekund, do której w przeciągu ledwo dwóch dni zdążył się tak przywiązać.
____Jerry odwiedza go zawsze po kolacji, pod pretekstem integracji z nowym członkiem zespołu. Z początku wieczory spędzają na rozmowach o minionym dniu, o zleconych im zadaniach, o tym, jak pyszne drugie śniadanie przygotowuje im za od jakiegoś czasu kuchnia — przełożony pierwszego zespołu konserwatorskiego zdradza, że wcześniej kucharze nie wkładali w kanapki tyle serca (możliwe, że wcielenie kocura w ich szeregi ma coś z tym wspólnego, a może to tylko zwykły zbieg okoliczności), przekazują sobie zasłyszane od innych pracowników pociągu wieści o tym i owym. Wizyta najczęściej przeciąga się do bardzo późnych godzin. Na tyle późnych, by głowę Jerry’ego nawiedzała myśl o wproszeniu się na noc do łóżka Baby.
____Pierwszej oraz drugiej nocy jest spokojnie, chłopak odchodzi, mocno zmęczony, ale zamiast na schadzkę w składziku, kieruje się prosto do współdzielonej z szefem drugiego zespołu sypialni.
____Trzecia noc, tym razem zasypia na siedząco, z głową na materacu. Kocur z grzeczności nie wygania go, ale czuje się na tyle niezręcznie, że zmienia postać i kładzie się zwinięty w kulkę, z łapkami wciśniętymi pod brodę i ogonkiem opatulającym go od tylnych kończyn po sam czubek noska, wilgotnego i tak różowego jak naga łodyga rabarbaru. Gdy w takim stanie zastaje go o świcie zziębnięty z lekka Jerry, nie może się powstrzymać od pogładzenia miękkiego futerka na grzbiecie, przejechaniu czule palcami po kocim łepku, chwyceniu za jedną z łap i wycałowaniu jej opuszków. Trudno mieć o to pretensje, niejeden nie zdołałby się oprzeć takiemu obrazkowi. Pierwsza myśl Baby, kiedy już przegania z powiek sen — to Dante! Ale nie. To nie Dante. Świadomość tego, kto go z rana pieści jest zaskakująca i przygnębiająca jednocześnie.
____To chyba po tej nocy dochodzi do jednego, bardzo intrygującego odkrycia. Ognistowłosy od pamiętnego incydentu z kochanką nie odwiedza jej. Nie towarzyszy mu ten charakterystyczny kwiatowy zapach, którym ona przesiąknęła. Czyżby upomnienie ze strony zastępcy konduktora podziałało? Fiołkowookiemu bardzo by na tym zależało. Im mniej kłopotów ten gagatek sprawia, tym szczęśliwszy jest sam Dante.
____Chyba nie trzeba wspominać, że powód braku odwiedzin w składziku namiętności i szybkich numerków spowodowany jest czymś innym?
____Czwarta, piąta, szósta noc. Punkty kulminacyjne. Rozpoznanie w terenie, badanie reakcji, testowanie, na co dokładnie białowłosy pozwoli, a co wywoła u niego stanowczy sprzeciw. Jerry uwielbia takie gierki. Czuje się wtedy jak ryba w wodzie. Tu musnąć, tam położyć na dłużej rękę, ścisnąć niby niespecjalnie. Posłać jeden czy dwa gorące spojrzenia, zmniejszyć dystans. Babie nie przeszkadzają rozmowy o wszystkim i o niczym. Odrobinę poprawiają stan przesiąkniętego nostalgią serduszka, bo są łudząco podobne do tych, które prowadzili z Nim przed snem. Nie wie natomiast, co powinien sądzić o przeczesywaniu kosmyków włosów palcami, o proponowanym po wielokroć rozmasowaniu pleców. W przypadku pierwszego, nie daje rady nawet pisnąć słówka, bo chłopak sam wydaje sobie na to zgodę, nie pytając o nią wcale. Po skalpie rozchodzą się dreszcze, przyjemne. A jednak czuje się z tym trochę nie w porządku. Jeżeli chodzi o drugie, kot wykręca się jakąś zręczną wymówką o konieczności skorzystania z toalety. I idzie, z nadzieją, że przełożony tym razem da mu święty spokój. Lecz, jak to mówią, nadzieja matką głupich. Baba jest szczególnie głupi, bo Jerry ani myśli go zostawiać na pastwę samotności.
____Niesamowite jest to, że współlokatorzy zawsze wychodzą na jakiś czas przed odwiedzinami Jerry’ego. Jak dotąd nie zapytał dokąd idą. Jak dotąd nie zabrał się z nimi, na swoje nieszczęście.
____Dotyk u ludzi jest czymś naturalnym, to jeden ze sposobów komunikacji. Z tym nie ma co dyskutować. Wiele razy widział, jak pracownicy pociągu dotykają się, przytulają, całują się w policzek albo czoło, na powitanie, pożegnanie, w celu uspokojenia siebie nawzajem. To nie wyraz jakiś szczególnych względów. Tak to sobie tłumaczy, w momencie, gdy Jerry stara się odbić kształt własnych ust na czubku jego głowy. Nie podoba mu się chwila, w której chłopak posuwa się o krok dalej, kładzie dłoń na jego policzku, drugą wsuwa zręcznie pod koszulkę i palcami bada brzuch, podbrzusze, pierwszą linię włosków na wzgórku łonowym. Ciało twierdzi co innego, ogarnia je tajemnicze ciepło z domieszką elektryzującego mrowienia, przeszywającego dolną partię tułowia. Czerwona lampka, zapala się z opóźnieniem, w ostatniej chwili, bo palce łapały już za skrawek bielizny. Z człowieka przeistacza się w czworonoga, fuka na zbyt rozochoconego młodzieńca, wywija złowrogo ogonem i czmycha z pomieszczenia.
____Schronienie znajduje w którymś z wagonów drugiej klasy. Posłuży mu za nie pozostawiony przez kogoś kaszmirowy szal, intensywnie zielony. Zielony jak Jego oczy. Kot układa się na nim w pozycji na chlebek, mruczy sobie, aż nie spowije go sen.
____Następnego dnia przy śniadaniu wymruczał przeprosiny, dodając coś o słabej kontroli nad własnym popędem. Baba przyjmuje je. Intuicja, z drugiej strony, nakazuje pozostać czujnym.
____Siódmej nocy nie przyszedł od razu. Baba wykorzystuje jego nieobecność, pracując już na oparach, ma zamiar porządnie się wyspać. Wpada na pomysł, idealny w swej prostocie — Dante! Dante go przyjmie, na pewno!
____Wyobraźcie sobie ten ogromny zawód, jakiego doświadcza, gdy szatyna nie zastaje w pokoju. No tak, tego się można było spodziewać. Dante zajmuje dość odpowiedzialne stanowisko, często lista jego obowiązków ciągnie się na kilka stron, zapisanych drobnym maczkiem. Nic dziwnego, że zaraz po kolacji nie ma go w łóżku, a drzwi zamknięte na cztery spusty. Nijak dostać się do środka.
____I znowu, noc spędza na szalu. Średnio wygodnie, ale za to spokojnie. Dopóki do przedziału nie wparowuje jakaś obładowana walizkami, pakunkami i z wyjącym wniebogłosy zawiniątkiem, które tak mocno przyciska do piersi. Siada, rozrzucając rzeczy osobiste na siedzenia naprzeciw siebie, kołysze płaczące dziecko, powtarza w kółko: ćśśś, ćśśśśś, ćśś, cśśśśśś. Na nic to.
____Szlag!, Kurwa!, Japierdole!, klnie w myślach. Dajcie mi spać!
____Chwyta szal w zęby, wściekły, ciągnie przez całą długość wagonu ku wyjściu, chwilę szarpie się z nim, gdy przypadkiem zahacza o wyszczerbioną listwę. Na korytarzu układa go w gniazdko, na podłodze w kącie (do półki, zawalonej kurzem, zapasem utytłanych w smarze ścierek, nie da rady zataszczyć długiego elementu odzienia). Kiedy życie daje ci cytryny… i tak dalej.
____Kolejny dzień. Baba pracuje z grupą, którą już całkiem dobrze poznał. Szli właśnie na obchód do wagonów drugiej klasy, zerknąć czy wszystko tam w porządku, bo ktoś skarżył się na niedomykające się drzwi w toalecie. Mijali wiele osób — od pokojówek, po zaopatrzeniowców, kelnerów, osobistych konsjerżów wielmożnych panów, a w końcu i pasażerów. Nie zwraca aż takiej uwagi na obcych twarzach, szuka tej jednej, jedynej, ulubionej. Może szczęście dopisze, może mignie w przelocie.
____Jest!
____Nie śmie go zatrzymywać, patrzy tęsknie za nim, gdy się mijają. Ale Dante nie pędzi na złamanie karku, nie spieszy się. Nawet przystaje, macha na przywitanie. To mu się śni? Nie, pamięta, że dzisiaj wstawał, na pewno się budził. Czuje muśnięcie czyichś palców na nadgarstku. Sam przystaje, nie zważając na drużynę, która nie przerywa marszu. Dante otwiera usta, chce coś powiedzieć.
____Szrr! Iiiiiiiiiiiiiiiiik!
____Pociągiem szarpnęło. Baba traci na moment równowagę. Będąc samemu, łatwiej byłoby mu ją odzyskać (w końcu jest kotem). Staje się to jednak niemożliwe, bo z impetem wpada na niego Dante. Biorąc pod uwagę gwałtowność manewru oraz siłę, z jaką leci na niego chłopak, upadek zdaje się nieunikniony. I faktycznie, chwyciwszy w ramiona konduktora, kot leci na niemiłe spotkanie z podłogą. Uderzenie potylicą amortyzuje w porę podłożona pod nią ręka, głowa szczęśliwie nie ucierpiała.
____Ojej... — Próbuje wyczuć, czy wszystkie kości są na swoim miejscu. Nie zalewa go gwałtowna fala bólu, więc jest dobrze. — Nie, nic mi nie jest. A ty? Z ręką w porządku?
____Odpowiedzi się nie doczeka, Dante jak najszybciej chce się dowiedzieć, dlaczego pociąg awaryjnie zahamował. Oferuje gestem pomoc w podniesieniu się, ten zostaje natychmiast przyjęty. Zaraz więc dwójka mężczyzn, jeden z brązową czupryną, drugi z białą, biegną na przód, do drzwi, w które konduktor wkłada magiczny klucz. I zamiast kolejnego wagonu pasażerskiego, oczom ukazuje się wnętrze lokomotywy, wspaniałe królestwo maszynistów.
____Kot przepycha się w ślad za przełożonym, jest tak samo ciekaw, co doprowadziło do tak radykalnych decyzji. Trudno to przeoczyć. Na torach spoczywa tona, nie, pięć ton mieniącego się w promieniach słońca śniegu. Gdyby lawina trafiła w lokomotywę, bez problemu zepchnęłaby ją z torów, zupełnie jak znudzone dziecko drewnianą zabawkę. W ślad za nią poszłyby prawdopodobnie wszystkie wagony, te widzialne z zewnątrz, i te skryte przed ludzkim wzrokiem.
____Po krótkiej naradzie Dante wzywa pług. Baba w tym czasie przygląda się z bezpiecznej odległości wajchom, korbkom, dźwigniom, wskaźnikom, które chwilowo zamarły w jednym miejscu. Maszyniści krzątają się po pomieszczeniu, nie zwracają na niego większej uwagi, dopóki za bardzo nie zbliża się do aparatury. Muszą sprawdzić wszystkie parametry zgodnie z procedurą zanim wycofają pociąg do rozwidlenia. Zaraz do środka wpada też członkini zespołu konduktorskiego. Dante informuje ją w międzyczasie o zaistniałych utrudnieniach, nakazuje czym prędzej nadać odpowiedni komunikat pasażerom pociągu.
____I co? Przyjadą to usunąć? Co mówili? Na długo będziemy musieli się zatrzymać na tym targu gnomów? — zasypuje pytaniami szatyna.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {04/12/21, 06:57 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Pojawienie się zagrożenia na które w porę zareagowano wcale nie było bodźcem do uspokojenia się. Jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji i chyba tylko spokój wypowiedzi maszynistów, podpowiedzi co do podjęcia stosownych kroków i brak drącego się ryja jednego Starca pozwoliły mu nie wpaść w panikę. No i Baba. Poczuł jego obecność gdy wychylał się zza otwarte drzwi lokomotywy. Dłonie umieszczone na ramionach i głowa wisząca tuż przy tej jego kazały mu wziąć głęboki wdech chłodnego powietrza, ogarnąć się i działać. Wyminął go chwilowo opuszczając spojrzenie, nie chciał jeszcze patrzeć w oczy przez które znowu zacznie się jąkać i wpadnie w spiralę nieśmiałości, wyrzutów sumienia i przeświadczenia, że przeszkadza. Jeszcze nie teraz podejmie próbę zaproponowania mu wspólnej chwili chociaż pewnie zostanie odrzucony. Na razie wzywanie pomocy.
       Specjalny telefon dzięki któremu mógł wybierać każdy numer w każdym wymiarze przypominał cegłę. Taką z antenką, dziesięcioma przyciskami z cyframi umieszczonymi w niecce kształtu słuchawki. Ciężkie to cholerstwo, zawsze wisi przy pasku ciągnąć pozycję jedną stroną trochę niżej. Trzeba więc ją przekładać raz na lewo, raz na prawo co jest zwyczajnie problematyczne żeby o tym pamiętać. On już nie raz łapał się na myśli czy wczoraj telefon wisiał po prawej czy lewej stronie pasa. Tak było aż jednego razu go nie zaczęły plecy boleć.
       Odpowiedni numer wyświetlany jest samoistnie na liście kontaktowej małego okienka stanowiącego ekran, po naciśnięciu zatwierdzenia w słuchawce rozlega się sygnał, a po chwili odbiera starszy mężczyzna z głębokim „słucham”.
       - Dzień dobry. Ekspres Międzywymiarowy numer siedemdziesiąt siedem, zastępca głównego konduktora Dante Lynx. Na osiemsetnym kilometrze wjazdu pod Kruczy Dziób spadła nam na tory lawina. Pociąg jest cały, przygotowujemy się do zjechania na bocznicę dziesięć kilometrów wcześniej. Prosiłby o odśnieżenie głównej trasy. – Zameldował czytając wszystko z nieco chaotycznych ruchów rąk maszynisty który podawał mu współrzędne z odpowiedniego przyrządu przypominającego busolę. – Tak, tak! Jesteśmy cali. Czoło pociągu lekko przysypało ale cofniemy. Aha, aha. Dobra. Czyli czekać na telefon? – Upewnił się, że jego zgłoszenie zostało  przyjęte chociaż to co mówił do niego dyspozytor nie świadczyło dobrze dla potencjalnego nadrobienia opóźnienia. Cóż, to też będzie musiał zgłosić. Rozłączył się więc i kolejny numer – tym razem do centrali najbliższego przystanku. Zgłosił lawinę i podobnie jak wcześniej, dowiedział się, że nie oni jedyni stanęli z tego powodu. Będzie więc ogólne opóźnienie na kilku trasach wymiarowych i międzywymiarowych. Westchnął pocierając kark po czym wreszcie spojrzał w rozżarzone fiołkowe oczy. Aż go dreszcz przeszedł.
       - Wolniej Baba, wolniej. – Zaśmiał się ciepło czując dziwny wybuch radości na to zaangażowanie. Lekko tęsknił? Tęsknił za nim jak cholera. Aż uśmiech sam wpełzł mu na usta i ani myślał zniknąć. – Lawina zeszła w trzech miejscach na trasie w tym przysypała środek jednego składu wymiarowego. My i ten z drugiej strony możemy się cofnąć ale tamten muszą odkopać. Trochę postoimy. Gościom zaoferuje się wyjście na targowisko oraz podamy kolacje na koszt firmy. – Zaproponował jako pomysł możliwy do negocjacji. Może Baba miałby lepszy i bardziej by udobruchał pasażerów. Przy tym wreszcie, WRESZCIE! Złapał go za dłoń czując przyjemne dreszcze na ten dotyk.
       - Chciałem zapytać… wcześniej, czy może… chciałbyś… miałbyś czas… albo ochotę… ale nie musisz oczywiście! Bo skoro tam będziemy… razem… w sensie nie razem ale w tym samym miejscu jednocześnie..! Mógłbym… jakbyś chciał… – Szczęśliwie wielki występ żenady i jąkania przerwało krótkie objęcie na które on dość gwałtownie wypuścił powietrze z płuc.
       - Jeszcze pytasz! – Odpowiedział mu radośnie na co on zadowolony również go objął. Uścisk ten trwał jednak tylko kilka sekund, musieli wrócić do obowiązków i lepiej żeby nie byli głównym tematem plotek.
       - Dobrze Dante, jesteśmy gotowi żeby cofać! Staniemy na bocznicy i będziemy widzieć jak sytuacja będzie się rozwijać.
       - Bywa czasem, że po pierwszej fali schodzi druga partia lawin dlatego im dalej będziemy od zbocza tym lepiej dopóki gnomy nie ogarną zwałów śniegu i torów. – Objaśnili mu maszyniści ciekawsko zerkający wreszcie na osobę Baby, nie komentowali jednak, widzieli znaczek na mundurze sugerujący przynależność do ekipy konserwatorskiej więc pewnie jeszcze nie raz i nie dwa się tu przewinie. Spłata umowy nie trwała bowiem krótko.
       - Dobrze, zaczynamy manewr. Myślicie, że możemy przejść na dach? – Dopytał jakby od niechcenia chociaż już już sięgał po dwie kurtki puchowe należące do dwójki maszynistów.
       - Śmiało! Tylko ostrożnie. Dach może być oblodzony. – Zaśmiał się głębokim tonem na co Dante momentalnie wepchnął Babie drugą kurtkę i pociągnął go do tych samych, nadal otwartych drzwi bocznych. Tam znajdowała się krótka drabina prowadząca na dach koło komina obok którego można było rozsiąść się i podziwiać dokładnie to co widziały oczy pociągu. A widok był piękny i godny tego żeby na chwilę przysiąść na długich kurtkach, ubrać kaptury obszyte futrem i ramię w ramię przyglądać się jak oddalają się od ściany góry.
       Obecnie przemykali się przez liczne przełęcze, wdrapywali się na małe góry, drobne pagórki po to by zjechać trochę niżej i ciągiem tuneli zdobyć Kruczy Dziób. Trasa raz była malownicza, raz spowita bezwzględną ciemnością z której groźnie szczerzyły się zęby lodu. Ale obecnie, gdy zamiast podjeżdżać bliżej charakterystycznego wierchu cofali się wjeżdżając w iglasty las przybrany w swe zimowe szaty, było przepięknie, doskonale cicho. Uciekające obłoki pary z ust zastępowały braki w barankach sunących po błękitnym niebie. Ani grama wiatru nie zmącało tak błogo grzejącego ich słońca jak i spokoju w lesie. Przysunął się odrobinę bliżej, wsunął mu dłoń pod ramię żeby się bardziej grzać.
       - Pierwszy raz zrobiło to na mnie ogromne wrażenie… – Przyznał spoglądając na niego kątem oka, zachłysnął się od razu widokiem roziskrzonych oczu które chłonęły widok, aż się cicho zaśmiał pod nosem mając przeogromną ochotę cmoknąć go w policzek. Powstrzymał się chociaż mocniej wziął go pod rękę dokładając drugą rękę otuloną za dużą kurtką. Chciał go przy okazji o coś zapytać ale uderzony spadającym śniegiem który mocniej naciągnął mu kapucę zdziwił się unosząc mocno w górę głowę.
       - Ej! – Upomniał Babę który zaraz oberwał podobną ilością śniegu. Spojrzeli się więc po sobie gdy ruch głowy strącił sypką substancję po czym zadzierając głowy byli obserwatorami wielkiego pościgu rudych latających wiewiórek. Przez ten fakt – migracji połowy populacji – oberwali śniegiem jeszcze kilka razy na co on w końcu parsknął gdy obydwaj przypominali bałwanki.
       - Daj, jesteś cały w śniegu. – Chichrał się pod nosem biorąc jego twarz w dłonie i ścierając idealne płatki z długich rzęs. – Koniecznie musimy sobie na targu kupić grzane wino. – Stwierdził prawie nie czując już palców. Szczęśliwie pociąg po chwili skręcił w prawo z torów, a oni wtoczyli się do fikuśnego lodowego miasteczka. Chatki z przeźroczystych kryształów lodu chociaż łamały promienie słońca okalając całą mieścinę tęczę, w środku były matowe zapewniając domownikom prywatność. Lodowe rzeźby, stragany, zastygła w szczytowym momencie fontanna. Ustrojone drzewka, mieszające się zapachy i krzyki dochodzące z każdej strony. Mimo niskiej temperatury wszystko gorzało z tłoku. Obok na torach stał mniejszy i bardziej wysłużony skład którego załoga i goście właśnie rozeszli się po małej dolinie wypełnionej najcenniejszymi i najrzadszymi dobrami jakie znała ta kraina wyłożonymi na targowisku, największym w okolicznych wymiarach. Gnomy – znakomite w targowaniu się – nie skąpiły na jakości przez co począwszy od jedzenia poprzez biżuterię, ubrania, futra czy buty, wszystko było niezniszczalne i piękne.
       Koła zaskrzypiały, Międzywymiarowy Ekspres nr 77 stanął zwracając na siebie ogrom uwagi. Cóż się dziwić. Piękny drewniany skład, cudownie odmalowany i zdobiony. Najwyższej jakości, najwyższej klasy i kipiący magią. Para buchnęła ostatni raz, lokomotywa odetchnęła z wysiłku na co on westchnął licząc, że odpowiedni komunikat został nadany. Szczęśliwie, po otwarciu wielu drzwi z pociągu zaczęli wypływać rozanieleni widokiem pasażerowie – więc było dobrze. Mógł wziąć Babę… na grzańca.
       - W szafie czeka dopasowany kożuszek. Idziemy?
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {05/12/21, 01:59 am}

_
_
B  A  B  A

____Dobrze, dobrze, przepraszam, masz rację. — Spuszcza wzrok zakłopotany. Słucha.
____A więc ich pociąg nie jest jedynym środkiem transportu międzywymiarowego. Baba nie potrafi odpowiedzieć samemu sobie, dlaczego zakładał, że jest inaczej. Przecież to całkiem racjonalne, założyć przedsiębiorstwo kolejowe z mnóstwem połączeń i linii, żeby spełnić oczekiwania każdego chętnego do skorzystania z usługi pasażera, a mówimy tu o całym Wszechświecie, jakkolwiek wymagający by nie był. Oczywiście, magia sprawia, że zadanie staje się prostsze do zrealizowania, ale nie należy umniejszać roli zatrudnionych pracowników — co by o nich nie mówić, to oni przyczyniali się do prawidłowego funkcjonowania całego pociągu, a oprócz tego starali się dochować najwyższych standardów obsługi podróżujących. Ciężkie i bardzo wycieńczające zajęcie. Skoro połączeń jest więcej, najwyraźniej jest na nie zapotrzebowanie, co oznacza, że liczba pasażerów osiąga tysięcy, jeżeli nie milionów, i pewnie w podobnym zakresie oscyluje ilość pracowników.
____Z zamyślenia wyrywa go Dante, ujmując jego ciepłą dłoń. Baba zerka na niego trochę zaskoczony, nigdy go w takim stanie nie widział, to normalne? Jąka się i plącze, z wypowiedzi da się wysunąć prosty wniosek — chce mu zaproponować wspólne zwiedzanie gnomiego targu. Mruga, raz, dwa razy, trzy. Na twarzy wykwita szeroki uśmiech. Splata razem ich palce, ściska, żeby podkreślić ogrom radości, który mu niespecjalnie tym niespójnie skonstruowanym pytaniem sprawił. I zaraz obejmuje go ramieniem, przyciskając jego ciało do własnego boku.
____Jeszcze pytasz! — Pewnie, że tego chce. Z kim innym miałby spędzić nadprogramowe godziny wolnego czasu, jeśli nie z nim?
____Chłopak odsuwa się w samą porę, bo jeden z maszynistów chce przekazać mu coś ważnego. Potem dołącza się drugi. Konduktor pracuje około trzech miesięcy, możliwe że nie miał wcześniej tej wątpliwej przyjemności z lawiną blokującą przejazd, ich cenne wskazówki oraz objaśnienia naprawdę ułatwiają sprawę, wiadomo co, po co, jak i kiedy. Baba także jest im za nie wdzięczny, ponieważ oszczędzają Dantemu nerwów.
____Kocurowi wręczono przypominającą długością sukienkę kurtkę z obszyciami z grubego futra. Po zapachu można stwierdzić, że nie zostało ściągnięte z żadnego zwierzęcia, jego pochodzenie jest albo sztuczne, albo magiczne, nie można być pewnym do końca. Zakłada ją w pośpiechu, gdy szatyn ciągnie go do jedynych otwartych drzwi w pomieszczeniu.
____Wspinają się obaj na dach lokomotywy. Tak jak ostrzegał ich maszynista, jest miejscami pokryty lodem, na którym łatwo się poślizgnąć. Upadek z tej wysokości, nawet jeżeli pociąg jedzie powoli, wiązałby się z uszkodzeniem kończyn. Baba ostrożnie stawia każdy krok, asekurując jednocześnie osobę przed nim. Nic złego się nie stało, a oni usiedli w suchym miejscu, okryli głowy kapturami i zwrócili oczy na ogromną górę, z której osunęła się na tory ogromna śnieżna czapa. Widok zapiera kotu dech w piersiach. Jest wielka. Wielka i złowroga. Lecz jednocześnie cudowna. Za sprawą śniegu błyszczy się, odbija kolory zachodzącego powolutku słońca. Zupełnie jak kobieta przybrana w strojną sukienkę na balu.
____W miarę oddalania się od Kruczego Dziobu, to, co widzą, również ulega zmianom. Baba widoki chłonie całym sobą, wpatruje się w piękno w czystej postaci oczami pełnymi ogników zachwytu, z lekko rozchylonymi ustami, w które łapał mroźne powietrze. Jest kompletnie oczarowany.
____Aura lasu przypada mu do gustu najbardziej. Ciszę mąci wyłącznie miarowe postukiwanie kół, ich skrzyp na łagodnych zakrętach. Drzewa przystrojone w białe szaty, okalają ich wysoko nad głowami, czasami tylko zrzucając im odrobinę sypkiego puchu na powitanie. Jechali tak przez jakiś czas, raczyli przebodźcowane ciała i dusze spokojem puszczy, ramię przy ramieniu. Białowłosy oddycha głęboko przez nos, chce zapamiętać towarzyszący tej chwili gęsty zapach. Igliwie, zmarznięta kora, para z komina lokomotywy, wilgotne runo, żywica. Aż przymyka oczy.
____Huh? — Otwiera jedno oko. — Co?
____Coś spada mu na głowę i rozbryzguje się na ramiona. Śnieg. Ale za co!? Patrzy na Dantego, ten jest równie zdziwiony, co on. Obaj zadarli głowy do góry. Wiewióry. Niby normalne, ale normalne wiewiórki nie rzucają w przypadkowych ludzi śniegiem, gdy ci spacerują po lesie.
____Co je tak rozzłościło? Wredoty jedne — obrusza się kocur.
____Pędzą jedna za drugą, w idealnym szyku, rzucając co jakiś czas lepione w pośpiechu śnieżki. Czasem trafiają, innym razem pudłują. Babie nie podoba się całe to przedstawienie, jakby stworzonka nie mogły zostawić ich w spokoju, w końcu nic złego nie zrobili — są przejazdem, siedzą grzecznie na dachu i obserwują z tej perspektywy las. Nawet zbyt wiele nie odzywali się do siebie! Brr. Gdyby tylko sytuacja na to pozwalała, szybko pokazałby tej niewychowanej bandzie, kto tu jest górą. Tak przynajmniej sobie to wyobraża.
____Dante chichocze. Z jego powodu. Wygląda komicznie, cały bielusieńki. Też parska. Zabawne. Chłopak postanawia palcami strzepać tych pasażerów na gapę z kocich rzęs, położywszy mu wcześniej przemarznięte na kość dłonie na policzkach. Baba aż drży, a pod kurtką wszystkie włoski stają na baczność, jakby salutowały jakiemuś generałowi.
____Może być, ale weźmiemy też coś dobrego do zjedzenia, tobie przydałaby się jakaś rozgrzewająca zupa, ręce masz zimne i nos czerwony!
____Gnomia osada ma swój urok, lecz kot wcale nie chciałby w niej mieszkać. Za zimno. Zbyt… chłodno i pusto, nawet mimo tylu ozdób. Kryształowy domek? Wizualnie robi wrażenie, ale czy jest dostatecznie przytulny? I przechadzanie się wciąż i wciąż, tymi samymi biało-jasnoniebieskimi ścieżkami, mijanie codziennie tych samych obiektów, w tym samym układzie i stanie, to musi być okropne. Zdominowane przez śnieg i lód otoczenie nie może konkurować z najbardziej pustą łąką. W jej trawach przecież tyle się dzieje!
____Idziemy, prędko. Nie zniosę dłużej widoku ciebie tak zziębniętego! — Splata z nim palce, ciągnie z powrotem ku drabinie, kieruje się tam z największą ostrożnością, co by nie poprowadzić Dantego na śliską pułapkę. — Mam nadzieję, że mówiąc o tej szafie, w której czeka kożuszek, masz na myśli tę w twoim pokoju? Nie? Nawet jeśli nie, magia musi podziałać, bieganie po pociągu w tej chwili jest nam nie na rękę, jeszcze cię staruszek dopadnie i tyle z naszego zwiedzania! No i ci wszyscy zniecierpliwieni pasażerowie, pomyśl tylko!
____Magia faktycznie podziałała, bo dwa ciepłe okrycia wierzchnie z wyprawionej owczej skóry czekają na wieszakach w garderobie konduktora. W głębokich kieszeniach znajdują także czapki — Dantemu trafia się zwyczajna czapka z wielkim puchatym pomponem, w żółtym kolorze; Babie uszatka z pomponem, beżowa — a także parę wełnianych rękawiczek z odkrywanymi palcami oraz szaliki, również wełniane. Oprócz tego pod kożuchami na wieszakach zawieszone są także ciepłe sweterki we wzory. Dante znajduje wśród butów dwie nowe pary ocieplanych wysokich butów, idealnych na tę pogodę.
____Ubranie się zajmuje tylko chwileczkę, a jednak nie obyło się bez pomocy bardziej doświadczonego kolegi. Szatyn z największą troską upewnia się, czy zaproszony przez niego na przechadzkę zapiął wszystkie guziki kurtki, czy dokładnie owinął szyję szalikiem, by zimne powietrze nie miało jak się do niej dostać. Dopiero po tym opuścili wagon, wyszli na świeże powietrze.
____Nie zrobili pięciu kroków, a już przy Babie zjawia się Jerry, ubrany w podobny zimowy zestaw, tyle że z innego koloru czapką, szalikiem i rękawiczkami. Jemu trafiła się z kolei płaski kaszkiet w zielono-czarną kratkę, spod niej na wszystkie strony rozchodzą się krwistoczerwone włosy.
____Tu jesteś, Babo. Szukałem cię! — przewiesza mu rękę przez ramię. — Wygląda na to, że chwilę tu zabawimy. O, szefie, witam! Pozwolisz, że porwę Babę na małe piwo? — Wykrzywia buzię w szerokim uśmiechu, patrzy Dantemu prosto w oczy. — Wiesz, jak jest, szefie, nie wiadomo, ile dokładnie czasu zajmie to całe odśnieżanie, a zanim pług przyjedzie — to ho, ho! — może się okazać, że tu pośpimy. Jedno piwko, szefie! No dobrze, ze dwa! Maksymalnie! Chłopacy z pierwszej zmiany też idą. Co ty na to, Babo?
____Wiesz, ja... — próbuje ubrać odmowę w ładne słowa, ale przełożony mu przerywa.
____No dalej, chodź. — Cmoka niezadowolony. — Nie wszystkich poznałeś, nie wszyscy poznali ciebie, następnej takiej okazji może już nie być.
____I ciągnie go w stronę kolorowych straganów, od których bucha niesamowite ciepło. Dante stoi w miejscu, lekko zmieszany, mrucząc słowa zachęty. A idź, a skorzystaj z zaproszenia, a Jerry ma rację, taka okazja może się nie powtórzyć, a z nimi na pewno spędzisz wspaniale czas, a nie przejmuj się mną.
____Właśnie, że nie! I ma po dziurki w nosie tego całego Jerry’ego, jego paskudnego obycia w stosunku do innych ludzi. Jeżeli ktoś ma go nauczyć, że nie każdy ma ochotę robić dokładnie to, czego on sobie zapragnął, to tym kimś jest właśnie Baba!
____Jerry. Posłuchaj. — Zapiera się, zrzuca z ramienia jego rękę, na tyle spokojnie i uprzejmie, jak tylko pozwala mu na to irytacja. Robi parę kroków w tył, tak żeby zrównać się znowu z Dantem. — Już ktoś cię uprzedził z zaproszeniem, więc wybacz, ale już postanowiłem, że z tym kimś spędzę czas wolny. Trochę nieuprzejmie byłoby teraz spławiać tę osobę, tylko dlatego, że wpadliście za późno na pomysł z integracją przy piwie.
____No a chłopaki? — nie daje za wygraną. — Wszyscy na ciebie czekają, co im mam powiedzieć?
____Prawdę. Oj, nie rób takiej miny, jestem pewien, że zrozumieją. A jeżeli nie, to cóż, jakoś sobie poradzicie ten jeden raz beze mnie.
____Wciska zimny nosek w policzek chłopaka w pomponiastej czapce, wciąż rzucającego zapewnienia o tym, że może bez problemu i pretensji z jego strony odejść. Lewą ręką obejmuje go w pasie, by zatamować potok niepotrzebnych słów. Ani mu się śni go zostawiać!
____Kto pierwszy, ten lepszy. A tego grzańca ci nie odpuszczę, nawet o tym nie myśl! — wygraża mu odkrytym palcem.
____Jerry macha ręką, zrezygnowany i trochę zły. Odchodzi, mamrocząc coś pod nosem. Śnieg skrzypi pod jego butami, ale z czasem dźwięki stają się coraz cichsze i cichsze, aż zupełnie giną, zagłuszone gwarem, dobiegającym z targu.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {05/12/21, 01:25 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Chwila wyciszenia której zaznali na dachu lokomotywy była dokładnie tym czego tak mocno potrzebował przez ostatnie dni. Towarzystwo kocura, który tak chętnie z nim milczał jak i śmiał się na całego rozgrzało jego dziwnie zdrętwiałe serce. Do tego cicha obietnica przyjemnego popołudnia spędzonego na targowisku, które on jedynie oglądał przez okno pociągu. Zawsze chciał tu wstąpić, słyszał jakie rarytasy można tutaj znaleźć i na pewno nie przepuści okazji żeby się tu poplątać. Szczególnie, że… miał najlepsze towarzystwo jakie tylko mógł sobie wymarzyć.
       Słysząc kwestię zjedzenia jakiejś ciepłej zupy uśmiechnął się nieco tajemniczo. Po co komu zwyczajna zupa jak podobno tam grillowali sery, doprawiali niezwykle egzotycznymi sosami, a wszystko było w spieszonej na złoto świeżej bułeczce. Do tego liczne mięsa, ba! Nawet słodycze mieli na ciepło, a on miał zamiar choćby wydać całą tygodniową pensję jeżeli to bezwzględnie ucieszy ich brzuszki. Dlatego przytaknął na kwestię zjedzenia czegoś ale zdecydowanie nie ograniczy się do siorbania dziwnej wody.
       - Oj wcale nie jestem aż tak zmarznięty! – Zakwestionował kocie słowa chociaż nie ukrywał, wyciągnięte w jego stronę dłonie w ramach pomocy przyjął. Może owszem, tylko po to żeby je potrzymać ale skoro był taki pretekst to się z nim kłócić nie będzie. Szczególnie, że nie specjalnie mieli ochotę się puszczać, a po odłożeniu kurtek maszynistów na wieszaki, pognali jak rozemocjonowane dzieci do jego pokoju. Tam, w jego szafie, rzeczywiście zastali dwa komplety ciuchów na co on poważnie się zastanowił. Nie, nie przeszkadzało mu to! Po prostu magia działała na zasadach przynależności. Tam gdzie dana osoba mieszkała, a więc dobrze się czuła, jak na swoim, tam pojawiały się jej rzeczy. Czy to znaczyło, że niedługo… wstawią mu drugie łóżko dla Baby? Zaśmiał się pod nosem na wyobrażenie gnieżdżenia się w dwójkę na takiej przestrzeni i chociaż uśmiech rozbawienia zagościł na jego ustach na dłużej, nie skomentował. Zamiast tego ubrał ciepły sweter zapinany pod samą szyję, a później wciągnął na siebie gruby płaszcz. Zanim jednak się pozapinał pomógł Babie z wielkimi guzikami, poprawił na nim szalik żeby nic go nie gniotło, a później jak dziecku włożył rękawiczki głęboko w rękawy.
       Wyjście na zewnątrz, na udeptaną ze śniegu ścieżkę było niezwykłym przeżyciem. Chwilę stał w miejscu spoglądając w dół, upewnił się, że się nie pośliźnie po czym z szerokim uśmiechem i błyszczącymi oczami rozejrzał się po okolicy. Było mroźnie ale słonecznie, zimno chociaż nie trzeba było policzków chować w połach szalika. Było…
       - Idealnie. – Stwierdził radośnie, kłaniając się teatralnie i nadstawiając ramię żeby Baba się mu nie zgubił (i ewentualnie ciągnął go za sobą jak się pośliźnie) po czym zdążyli ujść pięć kroków gdy zostali zaczepieni… przez Jerry’ego.
       - Cześć. – Uśmiechnął się lekko opuszczając rękę gdy konserwator porwał jego kocura. Nie oponował, dlaczego by miał? Od początku powtarzał sobie ale i samemu Babie, że powinien dobrze żyć ze swoimi współpracownikami, w myślach dodając, że kto by chciał wolny czas spędzać z szefem. Serce mu nieco zwolniło. Przykre, już się nastawił na przyjemny dzień w towarzystwie tego którego jego oczy zawsze szukały ale przecież nie wyrazi jawnie sprzeciwu. Ba! Wręcz przeciwnie. Namawiał Babę żeby poszedł: „integruj się, poznaj wszystkich, baw się dobrze! Idź.” On skoczyłby tylko po ten jeden kubeczek grzańca i wrócił do pociągu, znalazłby sobie jakieś zajęcie żeby czasem na nich nie wpaść i nie psuć im zabawy. Albo zrobił krótki spacer rozglądając się jak to wszystko wygląda i funkcjonuje. Tak, zdecydowanie chciałby się przejść nawet jeżeli zostanie sam. Przecież zawsze był sam.
       Poczuł niezrozumiały smak goryczy obserwując jeszcze przez chwilę odchodzących mężczyzna. Ostatecznie jednak westchnął, wsadził ręce głęboko do kieszeni i chciał odejść gdy pojął, że rozmowa nadal toczy się obok niego. Zainteresował się więc ponownie tym co się dzieje nieco szerzej otwierając oczy ze zdziwienia. Odwrócił głowę w bok, spojrzał na Babę bez zrozumienia. Chciał oponować, nie zdążył. Silna dłoń objęła go w pasie, przyciągnęła do ciepłego ciała. Poczuł… na policzku… zalała go fala gorąca barwiąca jego skórę twarzy na taki sam czerwony kolor jaki widniał na jego nosie gdy wcześniej siedzieli na dachu. Po chwili dotarło do niego, że to nos a nie usta ale nadal. Czy Baba stracił rozum?! Jego serce delikatnie zalane smutkiem teraz znowu waliło jak wystraszony gołąb w klatce. Zejdzie przez niego kiedyś na zawał.
       - Jesteś pewien? – Wyszeptał odwracając wolno głowę w bok, trafiając swoim nosem w ten jego. – Nie pogniewam się jak pójdziesz z nimi. – Zapewnił nadziewając się na pełne żaru kocie oczy. Ok! Nie dyskutował. Zamiast tego schował się po czubek nosa w szaliku i patrzył na niego wielkimi oczami. Jakiś taki, malutki się poczuł pod tym pewnym siebie wzrokiem. Od kiedy Baba tak w ogóle potrafił patrzeć?! Jakby miał go pożreć. Roztopić jednym łobuzerskim uśmiechem! Jakby… został myszką w potrzasku kocich łapek. – Już nie dyskutuję. Mieliśmy iść po grzańca. – Przyznał biorąc go pod rękę, pocierając go noskiem skoro byli tak blisko po czym pociągnął go pomiędzy stragany  dopóki kolana mu nie miękły. Niech już tak na niego nie patrzy bo będzie mu tak gorąco, że śnieg dookoła zacznie topnieć.
       Kroku zwolnił w momencie gdy zaczęły otaczać ich zapachy przypraw i pieczonych na grillach potraw. Od razu się zainteresował tym co mieli po jednej ze stron i spacerowym tempem pozwalał nacieszyć oczy, aż coś im w nie nie wpadnie i nie zechcą spróbować.
       - Mów śmiało jak coś Ci się spodoba. Oddasz mi jutro jak dostaniesz tygodniówkę. – Skłamał. Nie miał zamiaru przyjmować od niego pieniędzy. Za to wyborne towarzystwo które wybrało jego i tylko jego stanowiło idealne zadośćuczynienie za każdy wydany grosz. Jeju, on zwariował? Oszalał? Ale cieszył się jak głupi, że Baba został z nim. Aż go chwilowo mocniej złapał za rękaw kurtki. – Dziękuję. – Szepnął w zgiełku ulicy sądząc, że Baba w ogóle tego nie usłyszy. Mimo to czuł ogromną potrzebę wyrażenia swojej wdzięczności za poświęcenie mu cennej chwili, którą mógł obdarować innych.
       - Oho, czuje goździki! – Stanął na palcach próbując spojrzeć nad tłumem. Chwila badawczej percepcji i zobaczył je! Wielkie beczki sezonowanego wina. Tak! Właśnie tam go pociągnął. Jednocześnie, gdy tylko stanęli w kolejce i zaczęli rozmawiać o wszystkim i niczym, rzucił spojrzenie przez ramię po czym jego oczy – wypełnione radością – spoczęły na tych fioletowych.
       - Mam dziwne wrażenie, że mamy ogon. – Szepnął pochylając się do niego. Nie umiał się powstrzymać. Może i był natarczywy, nie trzymał dystansu i był nieco zbyt wylewny ale był taki szczęśliwy!  - Hej Quinn?! Kupić Ci też grzańca?! - Krzyknął wychylając się z kolejki na co dostrzegł białego futrzanego bałwanka mocniej przytulającego się do – heh – przeźroczystej latarni. – Ale wiesz, że przez ten lód Cię widać? – Upewnił się na co kucharka z miną rozgoryczonej kaczki wychyliła się i spojrzała jak obydwaj na nią patrzą.
       - Wydaje wam się,  że to ja, a tak naprawdę to nie ja! – Oświadczyła nadąsana stojąc tak chwilę po czym jednak podchodząc do nich, a gdy stanęła naprzeciwko Dantego, wymierzyła tak w niego jak i w Babę przerażająco roziskrzone i podekscytowane spojrzenie. – Jesteście na randce prawda? Sprzyjają warunki, dobre jedzenie i alkohol, tylko jak utkniecie gdzieś w ustronnym miejscu to sobie nic nie odmroźcie! – Świergotała na co Dante znowu zrobił się czerwony.
       - Jednak nie kupię Ci tego grzańca. – Prychnął zawstydzony nie zauważając, że w uliczce tuż za straganem z winem coś łypało właśnie na nich złowrogo.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {05/12/21, 03:43 pm}

_
_
B  A  B  A

____Absolutnie pewien. Bardziej pewnym niż teraz być nie mogę — szturcha czubkiem nosa jego nos. Zimny! Podnosi rękę w górę, by popacać go z uczuciem po pomponie. — Bardzo grzeczny Dante, grzeczny. Więc dalej, prowadź!
____Szli po rękę żwawym krokiem, Baba rozgląda się w trakcie wycieczki na boki. Z wszystkich stron otaczają ich nieduże, ale wyróżniające się mnogością kolorów i najróżniejszych zapachów straganiki, prowadzone przez łebskie lodowe gnomy. Są na nich i książki zapisane w dziwacznym alfabecie, i kawa z korzennymi przyprawami, lokalne piwo i pędzony w zaciszu kryształowych chatek bimberek, gorąca czekolada i wyroby rękodzielnicze — ponawlekane na prosty rzemyk paciorki, najróżniejszego kształtu i formy kolczyki, bransoletki, pierścionki z kamieniami, z żywicą i zastygłymi w niej kwiatami czy owadami; rzeźby z drewna, dekoracje, woskowe świece (zapachowe i bezzapachowe), obrazki malowane farbami z naturalnych barwników, płaskorzeźby, magiczne amulety ochronne, pamiątkowe szale, chusty, czapki, rękawiczki, swetry oraz kalesony, tak męskie jak damskie, termoizolacyjna bielizna — do tego miszmaszu dochodzą jeszcze składniki alchemiczne, niespotykane w żadnej innej części galaktyki; no i przede wszystkim jedzenie, cała masa jedzenia, a wszystko podawane na ciepło!
____Nic konkretnego nie wpada mu w oko, za duży wybór! Jest jeszcze kwestia pieniędzy, bo kot nie otrzymał jeszcze zapłaty za pracę, zbyt krótko pracował w pociągu. Trochę głupio jest mu prosić o kredyt drugą osobę. Głupio i niezręcznie, więc nie będzie specjalnie skupiał na czymś większej, niż to konieczne, uwagi.
____Wystarczy, że ograniczymy się do grzanego wina i czegoś pysznego do jedzenia… — mówi trochę głośniej, by go usłyszał. — Wszystko oddam, z należytą rekompensatą za pożyczkę.
____Zdawało mu się, czy chłopak coś do niego szepcze? Chce zapytać, ale właśnie w tym momencie do nosa Dantego dociera charakterystyczny zapach suszonych pąków goździka. Baba też go czuje! Ruszają w ślad za wonią przyprawy, która wiedzie ich prosto do obładowanego z każdej strony beczkami stoiska. Pracuje przy nim trójka gnomów, jeden w skórzanym fartuchu z wyciętym na piersi emblematem, przywodzącym na myśl drewniany kufel; drugi i trzeci ze śmiesznie powykręcanymi ku dołowi nosami, także w brązowych fartuchach, tyle że bez znaku.
____Stają w kolejce, podejmując niezobowiązującą rozmowę.
____Ogon? — kot naiwnie zerka za siebie, szuka tam własnej puszystej kity. — Nie, to nie mój.
____Lecz Dante nie o takim ogonie. Chłopak wychyla się i krzyczy do osoby, której sylwetkę chwilę później za wyrzeźbioną w lodzie latarnią dostrzegają oczka w kolorze fiołków. Quinn zupełnie nie spodziewała się, że zostanie tak szybko wykryta. Miała nadzieję poobserwować ich jeszcze przynajmniej z pół godziny! Więcej by nie wytrzymała. Nie ma rady, nie może dalej ukrywać się w kiepskiej kryjówce, podchodzi do dwójki.
____Quinn wygląda inaczej niż zwykle. Pofalowane na końcówkach jasne włosy są rozpuszczone, spadają kaskadą po plecach, ramionach i piersiach. Ma na sobie śnieżnobiały futrzany toczek, grubą kurtkę w tym samym kolorze, z szerokim paskiem o bogato zdobionej ornamentami sprzączce, którym obwiązała się w pasie; ręce przed zimnem skrywa w mufce zrobionej ze białego futra; spod kurtki wylewa się długa rozkloszowana spódnica w kolorze śmietany, a na nogach spoczywają starannie wypastowane, podkute jasnobrązowe buty za kostkę. No, pomysł na kamuflaż jest niezły, choć na dłuższą metę się nie sprawdził.
____Randka? — Baba zerka po towarzyszu, z którym zaraz ma napić się rozgrzewającego trunku z dodatkiem przypraw — cynamonu, goździków, kardamonu —świeżego imbiru, miodu, mandarynek, także pomarańczy.
____Tak, kwiatuszku, rand-ka! — wesoło powtarza Quinn. — A skoro już na niej jesteście, jakim musiałabym być potworem, żeby wyłudzać od ciebie pieniądze na jakiegoś grzańca — z tym zwraca się do Dantego. — Sama wam go postawię! A co! W końcu jestem dobrą wróżką tego kiełkującego związku.
____I jak mówi, tak czyni. Kolejka szybko się przesuwa, po chwili są już na jej czele. Dziewczyna prosi gnoma o dwa duże kufle grzańca oraz o dwa mniejsze — na spróbowanie dla siebie i brata. Potem z kieszeni kurtki wyciąga zawiniątko, które rozplątuje dopiero przy wysokim stole przed straganem. To pierniki.
____Po jednym, bardzo proszę. Świeżo wyjęte z piekarnika! Część wysypała nam się z blachy podczas awaryjnego hamowania, więc do gości już niestety nie trafią i trzeba zrobić nowe, ale te zarezerwowałam specjalnie dla was, chłopcy. No i jeszcze po jednym dla mnie i Finna. Taka ze mnie wspaniała siostrzyczka! — mówiąc to, wgryzła zęby w ciastko.
____No rzeczywiście, o lepszej nie można marzyć — odzywa się ktoś za ich plecami.
____Quinn aż podskakuje.
____Chcesz, żebym się zakrztusiła!? — wrzeszczy na bliźniaka. — A tyle razy ci powtarzałam, nie zakradaj się do siostry! I co, i co?
____Przecież się nie zakradałem… — Finn rozkłada ręce. — Nie moja wina, że ty się tak wszystkiego panicznie boisz. Ja tylko spokojnie podszedłem, a słysząc twoje wychwalanie się, chciałem tylko potwierdzić, że się z tym zdecydowanie zgadzam.
____Wiesz co, ty to się już lepiej nie odzywaj. — Wręcza bratu kubek z parującym napojem, a do buzi wpycha mu piernikowego ludka. — Idziemy, obiecałeś mi kolczyki z niezapominajką w żywicy!
____I poszli albo raczej pognali. Biedny Finn, myśli sobie Baba, ledwo się zjawił, a już go stąd wywlekła. Może miał ochotę z nimi trochę porozmawiać. Posocjalizować się. Wychylić wspólnie intensywnego w smaku i kolorze grzańca, wznieść parę toastów na zdrowie.
____Wytłumaczysz mi, proszę, na czym polega owa randka, jak to nazwała Quinn? — Pyta na poważnie i serio. Jakoś nigdy to słowo o uszy mu się nie obiło. — To jest wtedy, kiedy jest się na gnomim targu z kimś? Dlatego się tak stresowałeś przed zapytaniem mnie o towarzyszenie ci dzisiaj? Czy w takim razie Finn i Quinn też na są randce? To takie spotkanie, dobrze myślę?
____Tajemniczy właściciel maleńkich oczek pobłyskujących w ciemności pochyla się nad kolejnym koszem na zapleczu, gdzie trzymano zapasy oraz odpadki, głównie skórki owoców, puste słoiki po miodzie, syropach malinowo-cytrynowych oraz całe masy szklanych butelek ze zwężaną szyjką, spoczywających bezpiecznie w przegródkach specjalnej szafki. Wyciąga z niego wszystko, co jest zdatne do pożarcia, mlaska zawzięcie jęzorem, próbując wycisnąć nim resztę soku z pomarańczy.
____Gnomom serwującym grzane wino kończy się dwudziesty słój miodu lipowego, najmłodszy idzie więc po kolejny. Zapasy stoją na drewnianych regałach, tworzących literę L, drobna istotka sięga po naczynie z odpowiednią etykietą automatycznie. Już ma wracać, gdy słyszy jak starszy woła:
____Goździki na wyczerpaniu, weź goździki!
____Odwraca się, a przed nim, jak z podziemi, wyrasta i pręży się wielka jak lodowa chatka kreatura, wyciągnięta prosto z upiornych bajek, którymi raczy się niegrzeczne dzieci. Ropucho-żółwio-babok.
____AaAAAaaAaaaaAAAAAAAaAaAaaaaaAAAaaAAAaaaAAAAaaaaAA!!!
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {07/12/21, 07:23 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       W pewnym momencie chyba Baba zaraził się jego zakłopotaniem i obiecał, że będą się mocno ograniczać. Tak, jasne! Będą w momencie gdy on miał prawie pusty żołądek i był otoczony wybornymi przysmakami. Ani mu się widziało jakieś ograniczanie w czymkolwiek szczególnie, że od lodowych domków odbił się dźwięk zsuwających się zwałów śniegu. Czyli zeszła gdzieś kolejna lawina, a służby porządkowe miały coraz więcej zamiast coraz mniej pracy. Może Jerry to wykrakał i autentycznie będą musieli tu zostać na noc? Nie miałby nic przeciwko jeżeli ich czas wolny przedłużyłby się o kolejne godziny. Kolejne chwile z Babą.
       Stojąc w odpowiedniej kolejce w której zaczęli wymieniać się krótkimi komunikatami dotyczącymi ostatniego tygodnia, powoli rozkręcali się ponownie czując między sobą zaufanie, zostali również obiektem zainteresowania osoby trzeciej. Quinn nie była trudna do zauważenia. Owszem, maskowała się wybornie ale jej piękne oczy łatwo przyciągały jego wzrok. Szczególnie, że miał za sobą etap pełnej fascynacji nad ich kolorem, fakturą i głębią przypominającą kosmiczny wybuch przez co obecnie z taką łatwością na nie wpadał. Szybko okazało się jednak, że to spotkanie, to zwabienie jej, było błędem.
       Z każdym jej kolejnym słowem stawał się coraz mocniej czerwony. Już wcześniej przy Babie miał rumieńce, te jednak były na tyle delikatne i w pewien sposób urocze, że mógł zwalić winę na muskający go mróz. Obecnie jednak, z każdą insynuacją kobiety co do ich relacji, co do ich potencjalnych powodów spotkania, do tego co mogli powoli zaczynać do siebie czuć, zaczynał się robić coraz bardziej i bardziej i jeszcze bardziej czerwony! Ostatecznie naciągnął czapkę po same powieki, schował się w szaliku po samą nasadę nosa i jedynie łypał na nią złowrogo błagając ją w myślach żeby przestała. Żeby..! Nie wystraszyła mu Baby…
       - N-nie je-jesteśmy na randce, nie-nie ma żadnego związku… – Mamrotał pod nosem cicho, ledwie słyszalnie. Był tak zmieszany sytuacją, było mu tak wstyd i z taką trwogą zerkał na kocura, że nawet nie zorientował się kiedy grzańce zostały im postawione zamiast przez niego kupione. Przy tym, cały czas się mocno w sobie kulił i aż drgnął niespokojnie gdy Baba z troską poprawił mu czapkę. Wtedy serce wzbiło się jeszcze wyżej, poza strach, a on jeszcze mocniej się w sobie skulił. Ideał, nie odchodził!
       Brutalna prawda dlaczego Baba nie uciekł uderzyła go niczym lodowata śnieżka po karku. Gdy Quinn ich zostawiła, z grzańcami, pierniczkami i – w jego przypadku – ogromnym niesmakiem po całej jej obecności, on lekko wystraszonym acz pełnym ufności spojrzeniem podniósł wzrok na zadumaną twarz kocura. To co zaraz doszło jego uszu kazało mu wydać z siebie głośne „och”. Aż się zatrzymał w tym co chciał powiedzieć, a chciał mu odpowiedzieć natychmiast tłumacząc się, że absolutnie nigdy w życiu nie odważyłby się zaprosić kogokolwiek na randkę, a na pewno nie jego! W sensie nie żeby z Babą było coś nie tak… był piękny, słodki, bystry, a jego charakter coraz mocniej dawał o sobie znać! To raczej… za wysokie progi na jego nogi… ale wtedy Baba zaczął go pytać, a on poczuł się, jakby jego mózg zniknął, przepadł.
       - Ym… – Zaczął raz ale szybko zamilkł, spojrzał na niego kontrolnie i zamoczył usta w grzańcu. Doskonały! Gorący, aromatyczny i piekielnie mocy. Ale to się teraz nie liczyło, teraz Baba snuł myśli idące w dobrą stronę, delikatnie nie rozumiał jaka relacja powinna panować między dwójką ludzi ale ogólnie tak, tak mniej więcej na tym polegała randka. Tylko osoby w niej uczestniczące… darzyły się… chociażby zainteresowaniem, chęciami przerodzenia tego w cokolwiek ponad zwykłe koleżeństwo. A on… on… nie umiał mu tego tak o rzucić w twarz szczególnie jeżeli słowo to zostało utożsamione z ich obecnością tu i teraz. A może! Zostawi go w nieświadomości i nic się nie wyda? Nie no, gdzie… na pewno ktoś mu powie, a on wyjdzie na kłamcę. Albo! Zrobią się dookoła nich dziwne plotki przez które będą krzywo na białowłosego patrzeć. Nie, musiał to wziąć na klatę! Wziął już nawet oddech żeby zaprzeczyć i czerwony niczym pomidor chciał mu obiecać, że to nie randka, ona ma inny podtekst ale widocznie ktoś tam na górze zlitował się nad nim i do ich uszu doszedł krzyk.
       Dzięki Ci istoto która nad nim czuwałaś, o chwała Ci i cześć na wieki!
       Zanim na dobrą sprawę się ogarnęli koło nich rozegrała się scena akcji. Stwór przypominający morsa, gigantycznego i rozlewającego się ze swoim tłuszcze, na tysiącach krótkich nóżek które niczym śmigła wiatraka próbowały nadążyć nad chęciami stworzenia do przemieszczania się, właśnie próbował sforsować jedną z wielkich beczek z winem. Chwytliwy język w tym samym czasie wyjadał resztki miodu ze słoika który to został odrzucony na bok, rozbił się na tysiąc kawałków. Dante momentalnie się ogarnął. Wystąpił naprzód, zasłonił sobą Babę i uważnie śledząc ruchy stworzenia dostrzegł, że ten zainteresowany jest tylko napitkiem. Ba! Same gnomy nie wydawały się przerażone, raczej zdenerwowane i chociaż bezradne, próbujące wymyślić plan.
       - Co się dzieje, o co chodzi? – Zapytał zdziwiony nieco się uspokajając, nie skakał w ogień zamiast Baby ale nie wypuścił go zza swoich pleców.
       - To Smeferlock, nie powinno go być w mieście! – Krzyknął ktoś idący z widłami na stwora. Nie tylko ten jeden gnom zaczął reagować, kilka innych w obawie przed wyżarciem zapasów znajdujących się na ich stoiskach próbowało dźgać grube dupsko.
       - Groźny jest?! – Zawołał w eter na co ktoś mu odkrzyknął.
       - Nie! Ale musimy go przepędzić bo zje wszystko co jest w miasteczku! Ma nieopanowany apetyt! – Wyjaśnienia padły stosunkowo łatwe aczkolwiek, na razie nie widział żadnego wyjścia. Przestąpił więc z nogi na nogę, chciał ugryźć pierniczek ale stworzenie… nagle na niego spojrzało.
       Zamarli więc wszyscy. Stwór, gnomy i on.
       - Nie ruszaj się… – Szepnął ktoś gdy stwór harkał, smarkał i kwiczał.
       - Co tam masz? Co to? – Zapytał go coś na co on przełknął nerwowo ślinę.
       - Pierniczka…
       - Pierniczki!
       - DAWAĆ TU WSZYSTKIE PIERNICZKI! – Rozległo się echo, a stwór, och moja wszechwielka istoto, zaczął iść prosto na niego i Babę!
       - Chłopaki! Chłopaki powoli za mną! Chodźcie! – Nagle koło nich pojawił się gnom. Wsadził w dłoń Baby pierniczka i zaczął go ciągnąć główną uliczką. W stronę wyjścia z targu. Wielkiego zamarzniętego jeziora.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {13/12/21, 08:42 pm}

_
_
B  A  B  A

____Mróz panoszy się na dobre. Szczypie w nos, policzki, odkryte palce u obu rąk. W przypadku gnomów ta szczypawka gryzie końcówki spiczastych, wielkich uszu, których nie sposób zakryć standardową czapką. Słońce dawno już opuściło podgórze, temperatura spada stopniowo. Już za chwil parę poza granicami lodowego miasteczka bez odpowiedniego zabezpieczenia, na przykład w termiczną odzież, będzie nie do wytrzymania.
____Baba cieszy się, że trafili akurat do najbardziej oblężonego stoiska z grzanym winem. Jest pierwszorzędne. Przyprawy, którymi doprawiono wieloowocowy czerwony trunek, doskonale rozgrzewają od środka. Pierniczek zjedzony od razu po jego otrzymaniu, idealnie dopełnia całości. Brzuszek kota cieszy się, że jego właściciel tak go dziś rozpieszcza!
____Naręcze najpiękniejszych fiołków na ziemi, zaklętych we dwie idealnie okrągłe tarczki, zdobiące jego twarz, odbijają w sobie, niczym tafla spokojnego jeziora, wszystkie pobliskie światełka. Błyszczą na złoto, biało, różowo, niebiesko. Piękne oczy widzą, że Dante przymierza się do odpowiedzi na właśnie zadane pytanie. Dostrzegają, jak uporczywą walkę toczą jego myśli. Śledzą czujnie zmieniające się oblicze chłopaka, który sięga po kufel, podsuwa go sobie do ust. Tym gestem gwarantuje sobie kolejnych paręnaście sekund na zastanowienie. Lecz odpowiedzi, przynajmniej na razie, kocur się nie doczeka.
____Wrzask młodego i niedoświadczonego w kontaktach z brzydkim potworkiem lodowego gnoma jest zrozumiały. Baba na jego miejscu pewnie zareagowałby podobnie. Ale nie jest w jego skórze, więc zaczyna niespokojnie strzyc wzrokiem. Zerka na Dantego, a właściwie na jego plecy, bo chłopak zasłonił go własnym ciałem, to ogląda poczynania spanikowanego tłumu, biegnącego przed siebie, na oślep. Ludzie oraz inne człekowate wpadali jeden na drugiego, przewracając się tym na wydeptaną w śniegu ścieżkę. Obraz nędzy i rozpaczy.
____Konduktor w żółtej czapce z pomponem zachowuje zimną krew (jako jeden z niewielu w zasięgu wzroku). Zamiast rzucić się do ucieczki i najpewniej paść ofiarą jakiegoś pędzącego gapy, zadaje kilka istotnych pytań. Już wiadomo, jak nazywa się owa rozkoszna paskuda, która wywołała ogromne zamieszanie podszywane strachem niewiedzy, oraz że nie jest ona wcale groźna (z zastrzeżeniem, że samemu nie jest się czymś smakowitym do pożarcia).
____Smeferlock nie jest zainteresowany dwójką młodych mężczyzn, potencjalnie przebywających na tak zwanej randce, dopóki jeden z nich niemądrze sięga po czekoladowo brązowego ludzika z naderwaną nóżką.
____Nie ruszaj się, ktoś podpowiada.
____Baba nie rusza się ani na milimetr, chociaż z jego perspektywy wcale nie widać, żeby to nieboskie stworzenie patrzyło w ich stronę. To wcale jednak nie sprawi, że się fakty zmienią. Bo pierniczek budzi szalone zainteresowanie u Smeferlocka. Na tyle ogromne, by bestia także zamarła, z beczułką najlepszego wina na całym gnomim targu w wcale niepokaźnych rozmiarów łapskach.
____Pewien nieznajomy lodowy gnom zdobywa się na odwagę i poczłapuje ostrożnie, bacząc na to, aby stworzenia nie rozjuszyć niepotrzebnie, do Dantego i Baby. Staje obok. W kocią rękę, odzianą w wełnianą rękawiczkę, wciska ciemnego pierniczka o kształcie gwiazdki. Chwyta za róg kożuszka, ciągnie. Białowłosy stawia kroczek do tyłu, potem drugi, a potem jeszcze trzeci, każdy większy od poprzedniego. Idzie z gnomem wzdłuż ścieżki, biegnącej przez centralną część targowiska. Ta ścieżynka wiedzie aż do jego końca, a następnie równolegle do rządku identycznych kryształowych chatek, na skraj miasteczka. Przy ostatnim domeczku droga skręca lekko w prawo, w oświetlony lampionami zagajnik, a stamtąd nad jezioro, przykryte mętną warstwą lodu, na którym to maluchy uczą się jeździć na łyżwach.
____Wieść o konieczności zmobilizowania wszystkich dostępnych w okolicy pierniczków szybko się roznosi, tak wśród mieszkańców górskiej osady, tak pośród pasażerów oraz załogi obu pociągów. Nowinę słyszy także Quinn z Finnem.
____Chyba nikogo nie zaskoczy informacja, że rodzeństwo zaraz zwołało swoich kuchennych pomocników i biegiem do Międzywymiarowego Ekspresu numer 77. Wciąż świeże i obłędnie pachnące wypieki przeznaczone do utylizacji leżą na dziesięciu blachach. Na tę okazję nadadzą się idealnie!
____Po chwili mieszkańcom oraz chętnym do pomocy podróżującym przekazywane są pojedyncze pierniczki, a te z ręki do ręki, trafiają co rusz do nowych właścicieli, którzy podają je dalej i dalej, aż do samego jądra felernych wydarzeń.
____Smeferlocka na długo nie można mamić pojedynczym, odległym ciasteczkiem. Jest głodny. Musi zaspokoić czym prędzej głód. Rzuca się na pobliski straganik z preclami. Na szczęście pożera tylko parę, rozprasza go cudowny zapach piernikowych przypraw. Gnomy wpadają na genialny pomysł. Zaczynają kruszyć pierniczki i rzucać je na ścieżkę, którą wciąż z gnomem idzie Baba. Scena wyjęta wprost z Jasia i Małgosi, tyle że celem nie jest zaznaczenie drogi powrotnej do domu, ale wywabienie stworka z obszaru zabudowanego.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {14/12/21, 08:45 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Tworzący się w bardzo zorganizowany sposób łańcuch pierniczków ich kroki – jako osób nacelowanym przez potwora – skierował coraz dalej od targowiska. Osobiście, był jednocześnie przerażony i podekscytowany. Smeferlock poza wyglądem agresywnego i bardzo niebezpiecznego w kontakcie stworzenia rzeczywiście był po prostu łakomczuchem. Nie zdarzyło się mu (specjalnie) nikogo uderzyć i tylko przez fakt posiadania tłuściutkiego cielska kilkukrotnie przewrócił markizę jakiegoś straganu, trącił blat wywracając wszystkie dostępne towary albo przepychając się między gnomami poganiany pysznymi zapachami kogoś przygniótł.  Poza tym, był uroczy w swoich proszących sapnięciach, w wyciągniętych po pierniczki łapkach i jedyne co sprawiało, że Dante wyglądał jakby patrzył na coś mocno niesmacznego to pędy śliny wiszące niczym wsadzona w paszczę kiełbasa.
       Poza tym zastępca głównego konduktora ekspresu bardzo martwił się o swoją randkę. NIE! NieNieNie. O swojego współpracownika. Tak, to nie była randka! To był tylko koleżeński wypad w jedno miejsce w tym samym czasie. Tak! Ale o Babę i tak pragnął ogromnie zadbać więc i pilnował żeby kocur trzymał się krok za nim. Owszem! Obydwaj bardzo sprawnie wabili zwierzaka wrzucając do jego paszczy dostarczone pierniczki, raz jeden raz drugi, ale gdy coś poszło nie tak, gdyby cokolwiek się stało, Dante był gotów reagować żeby chociaż podjąć próbę uratowania go.
       Szczęśliwie jednak, nic złego w trakcie ich drogi się nie działo.
       Przemierzali lodową wioskę, która wraz z zachodem słońca rozbłysnęła tysiącami drobnych, kolorowych lampek. Liczne wieńce, łańcuchy przystrojone były szklanymi bombkami, a te w plasku sztucznych płomieni kusiły uśmiechając się do każdego kto raczył na nie spojrzeć. Powietrze przy tym jakby się zatrzymało, liczne zapachy targowiska stały w miejscu otulając wszystkich gości i jedyne co się zmieniło to liczba głosów unoszących się nad daszkami straganów – im później się robiło tym więcej i chętniej pojawiało się tubylców: chodzili na sanki, na lodowisko oświetlone równie intensywnie co chatki, wychodzili spotkać się ze znajomymi odwiedzając kuszące stragany. Zrobiło się cieplej chociaż było zimniej, było przyjemnie i gdyby nie kroczący przed nim potwór, on po prostu by chłonął to wszystko, rzucając ukradkiem spojrzenia w pewne fiołkowe oczy.
       Ostatecznie znaleźli się na środku doszczętnie zamarzniętego jeziora. Tylko głęboka studnia była dowodem na to, że gdzieś pod zmarzliną biło źródło czystej wody, było więc bezpiecznie dla nich, dla potwora, dla powodzenia całej akcji! Nie zauważył kiedy ale w którymś momencie nadepnął na pierniczka. Spojrzał pod nogi, później za siebie, a dostrzegając biegle współpracującą ekipę kuchni ekspresu z gnomami z całej wioski uśmiechnął się szeroko. Był dumny z tego jak bardzo Ci byli empatycznymi i szczerymi osobami, kochani. Teraz wystarczyło tylko zrobić krok w bok, przepuścić Smeferlocka i niech wraca do lasu skąd pochodził. Złapał więc delikatnie Babę za rękę, później w pasie żeby prowadzić go gdy będzie się cofał i jedyne co pokrzyżowało mu plan tanecznego półobrotu dzięki któremu całkowicie przypadkowo Baba skończyłby w jego ramionach to lód. Przy pierwszym kroku w tył noga mu nieco ujechała i zanim się zorientował, ciągnięty impetem szybkiego cofnięcia się całkiem się rozjechał obejmując kocura w pasie i z twarzą przyklejoną prawie że do jego policzka. Momentalnie zrobił się czerwony jak pomidor bo nijak nie umiał sobie pomóc i ponownie stanąć o własnych siłach.
       - G-Grunt mi spod nóg ucieka… – Wytłumaczył się, mocno przepraszającym tonem, a czując silne ramiona oplatające go w pasie, myślał, że to cokolwiek zmieni.
       Nie zmieniło.
       Baba przyciągnął go do siebie intensywnie się w niego wpatrując. Gdyby istniał bardziej czerwony kolor niż czerwony – jego twarz właśnie taki przybrała. Nie zmieniało to jednak jego potrzeby wpatrywania się we fiołkowe oczy w których naglę zaczęła odbijać się…
       - Och… – Uciekł spojrzeniem w górę, na niebo które zaścieliła zorza  mieniąca się zielonymi i fioletowymi odcieniami. Przepiękna. Szczególnie w obecnej pozycji gdy stał wśród radośnie odprowadzającego wzrokiem stworzenie tłumu, w jego objęciach.
       - Słodziaki! Łyżwy rozdają! Będziecie mieli pretekst się poprzytulać, a nie tak ostentacyjnie..! – Zawołała do nich Quinn stojąca na brzegu zamarzniętej tafli, koło małej drewnianej budki do której podchodziło coraz więcej osób zabierających specjalnie mocowane do butów płozy. Tak, miała z nich srogi ubaw ale jednocześnie, upijała się widokiem tak namacalnego uczucia, którego Dante się przecież tak wypierał. Jednocześnie obejrzała się za pewnym kelnerem który to już któryś raz raczył ją swoim towarzystwem i korzystając z okazji oraz bezpieczeństwa jakie gwarantowało pozbycie się zwierzaka – sama chciała skorzystać z zabawy. Dodatkowym motywatorem była urocza muzyka która po chwili rozbrzmiała z głośników. Fletnie, lutnie i kobiecy śpiew – idealnie pasowały do całej atmosfery tego miejsca.
       Podjęcie decyzji nie trwało długo. Bardziej mozolnym procesem było zejście z lodu w momencie gdy Dante niczym dostojna panna w zbyt obcisłej sukience dreptał kroczek za kroczkiem, drobniutko i dostojnie. Zejście na śnieg było zbawieniem!
       - To co? Masz ochotę? – Zapytał kocura oddychając z ulgą. – Chętnie poczekam i popatrzę jak sobie radzisz. – Zaproponował od razu zakładając, że on tam nie wraca. Nie wiedział, serio nie rozumiał więc jakim sposobem po kilku minutach ponownie stał na tafli, tym razem w pozycji przetrąconej kaczki, z przyczepionymi do butów ostrzami, nie mogąc podziwiać jak kocur śmiga dookoła niego. Próbował ratować swoje życie i jakoś dostać się na brzeg.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {15/12/21, 10:42 pm}

_
_
B  A  B  A

____Mały podstęp udaje się. Smeferlock podejmuje trop, idzie pierniczkowym szlakiem, podjadając wszystkie kawałeczki i okruszki ciasteczek. Nie wadzi mu (póki co) fakt, że oddala się od potencjalnego szwedzkiego stołu, jakim jest dla niego gnomie targowisko.
____Spacerowi towarzyszą błagalne skamlenia oraz zadowolone mlaski, kiedy szereg szpiczastych siekaczy oraz zupełnie płaskich zębów trzonowych rozgryza na miazgę to, co do buzi wpadnie. Kot nie jest przerażony widokiem stworka, ba! Nawet przyjemnie się patrzy, gdy ten tak sobie zajada.
____Nieco mniej przyjemnie jest nad zamarzniętym jeziorem. Skończyły się ciastka, nie ma już czego rzucać głodomorowi. Ten zdaje sobie z tego sprawę wyjątkowo szybko jak na osobnika swojego gatunku. Rozgląda się w koło, ale jego oczka nie widzą już niczego, co mógłby spałaszować. Zaczyna chlipać cichutko, mamrocząc coś po swojemu, człapie wolno przez lód, w stronę sosnowego lasku, skąd przyszedł. Nie zważa na tłumnie zgromadzonych gapiów, licząc na to, że ludzie i gnomy w porę się odsuną. Zawsze tak robili, więc dlaczego i tym razem mieliby tak nie zrobić? Smutny to widok. Przygnębiony, wiecznie nienasycony potwór, zmierzający do swojej ojczyzny. Bez pierniczków, bez żadnych innych zapasów. Aż żal serce ściska na ten widok!
____Dante bierze rękę Baby, a za chwilę drugą kładzie na boku, pragnąc przysunąć kota ku sobie. Jednak… lód ma nieco inne plany w tej kwestii. Biedny chłopak nie zdołał utrzymać się w pionie, nogi, jakby nagle dostawszy własnego rozumu, rozjeżdżają się w dwie przeciwne strony. Teraz jedyną gwarancją nieobicia sobie tyłeczka o grubą warstwę zamarzniętej na amen wody są silne kocurze ramiona.
____Witam serdecznie — błyska zębami w dobrodusznym uśmiechu. — Pan w jakiej sprawie?
____Przygarnia go bliżej, tak na wszelki wypadek, gdyby znów się miał poślizgnąć. Trzyma mocno.
____Mógłby przysiąc, że policzki Dantego zapłonęły żywym ogniem. Aż stąd czuć, jakie są rozpalone, ciepłe! Kolor też by się zgadzał… Ale dlaczego? Dlaczego tak reaguje?
____I olśniewa go! Quinn będzie wiedziała. Jak nadarzy się okazja, na pewno ją spyta. Na pewno! (O ile zapamięta). Ona, zdaje się, ma większe rozeznanie w podobnych sprawach, a Dante… jakby nie zawsze chce odpowiadać na pytania, tłumaczyć zawiłości ludzkiego życia i bogatego świata emocji oraz doznań. Częściowo z braku czasu, sprawy te są niejednokrotnie skomplikowane, wymagają dłuższej rozmowy, przemyślenia, przetrawienia zdobytych informacji; częściowo dlatego, że co rusz mu coś przerywa; a częściowo dlatego, że chyba nie zawsze ma na to siłę i ochotę. Może nie zawsze łatwo jest mu wyjaśniać, tak samo jak ciężko jest znaleźć odpowiednie słowa, by wyjawić sekrety życia w kociej skórze. Baba nie ma chłopakowi tego za złe, skądże znowu! Rozumie. Wszystko rozumie.
____Z drugiej strony, kiedyś wszystko mu się ułoży. Przypomni sobie!... Ma nadzieję, że tak będzie. I wtedy ani człowiecze ciało, ani myśli, odczucia, funkcjonowanie wewnętrzne nie będą mu obce.
____Niebo przeszywa zielono-turkusowo-fioletowo-żółta łuna. Zorza. Pierwszy raz ją widzi. Piękne zjawisko. I piękna jego oprawa — jest na środku zamarzniętego jeziora, od tafli którego odbijają się przygaszone kolory rozświetlające nieboskłon, wkoło tłum, wesoło wiwatujący na pozytywne zakończenie sytuacji kryzysowej, który zdawać się jest nie zwracać na nich szczególnej uwagi; no a przede wszystkim jest i On. Jego najulubieńszy człowiek na świecie. Trzyma go w ramionach, gdy obaj zadzierają głowy w górę, by poobserwować w ciszy tę cudowność natury.
____Trzeba byłoby być naiwnym sądząc, że uda im się przeciągnąć tę (w pewnym stopniu intymną) chwilę odrobinkę dłużej. Quinn. Pani dobra wróżka ich kiełkującego związku, jak zawsze w samą porę.
____Chodź, pomogę ci. Lód ci nie służy.
____Prowadzi go ostrożnie w stronę ośnieżonego brzegu, na którym przy maleńkiej wypożyczalni łyżew zbiera się coraz więcej zainteresowanych.
____Jak wytłumaczyć to, że Baba na lodzie radzi sobie o wiele lepiej niż jego towarzysz? No cóż, jest kotem. Pewne kocie cechy nadal go charakteryzują. I co prawda, nie ma łapek wyposażonych w pazurki, które mógłby wbić w zlodowaciałą taflę, ale zamiast tego ma grację oraz doskonałą równowagę. Tak mało, a tak dużo zarazem. Wystarczająco.
____Hmm… no sam nie wiem — drapie się po głowie, ściągnąwszy futerkową uszatkę.
____Trochę się obawia, nie wie, na czym polega jazda na łyżwach. Nie pamięta może. Przez chwilę obserwuje kilka osób, jak nakładają na własne obuwie zaczarowane płozy, a potem wchodzą w nich na lód. Odepchnięcie, jedna noga sunie gładko po ślizgawce, potem dokłada się drugą i zaraz przesuwa do przodu. Czynność nie wygląda na niemożliwą do opanowania.
____Wiesz co, zmieniłem zdanie, idziemy! — Na głowę naciąga czapkę i z hardą miną bierze Dantego pod rękę, by wypożyczyć od gnoma dwie pary łyżew. Nie daje mu ani chwili na protest. Albo razem, albo wcale. A taka okazja może się nie powtórzyć!
____Konduktor pomaga mu umocować płozy na nogach, potem Baba pomaga jemu. Wchodzą na lodowisko, trzymając jeden drugiego za rękę, dla bezpieczeństwa. Udaje się im jakimś cudem od razu nie wywalić. To już jakiś sukces. Kot naśladuje przyuważonych wcześniej ludzi, wpatrując się nie we własne nogi, ale w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Kiedy człowiek nie skupia się na stopach, wszystko lepiej idzie — działanie tej zasady sprawdził wczoraj, na balu, kiedy chłopak uczył go tańca.
____Nie minęło dwadzieścia pięć minut, jak kocur zaczął samodzielnie śmigać po lodzie. Czuje się względnie pewnie, więc pozwala sobie odjechać od Dantego. Kręci się dookoła niego, w kółko, usprawniając hamowanie i skręcanie.
____To nawet zabawne! — Oczy iskrzą mu się z podniecenia. — I przyjemne! Spróbuj.
____Dante nie jest mistrzem jazdy na łyżwach. Sunie, a właściwie tupta, na mocno niestabilnych nogach, które chwieją się niebezpiecznie na boki, postawę ma półwyprostowaną, to też nie ułatwia poruszania się, rękami od czasu do czasu wymachuje, niczym nieopierzony pisklaczek, co to nie potrafi jeszcze latać. Baba dopiero teraz to dostrzega.
____Chyba czas na rewanż za naukę tańca… — zwraca się do niego, podjechawszy bliżej. — Pozwolisz? — Wyciąga do niego rękę, by mógł się schwycić.
____Lecz zwyczajne trzymanie się za rękę jest na nic, Dante potrzebuje czegoś, co go lepiej ustabilizuje. Dlatego też Baba robi eleganckie kółko za nim, podjeżdża na tyle blisko, by móc jechać z nim ramię w ramię. Prawą ręką obejmuje go w pasie, chwyta za skraj kożuszka, lewą łapie za wyprostowaną rękę. Wystarczy, że Dante będzie trzymać nogi w jednej pozycji, on zrobi resztę.
____Trzymali się wzdłuż brzegu, Baba uznał, że to będzie najlepsze rozwiązanie, gdyby przytrafiła im się jakaś awaria. Wzdłuż krańców zbiornika wzniesiono lodowe latarnie, magiczne, napędzane zaczarowanymi płozami właśnie. Gnomy obmyśliły naprawdę ciekawy mechanizm — tak jak w rowerze dynamo, tak płozy pod wpływem sunięcia po lodzie generują zasilanie. Zgromadzona w specjalnych zbiorniczkach energia jest kumulowana, a następnie wysyłana niewidzialną magiczną siecią prosto do kamieni, rzucających na jezioro blade, ciepłe światło. Nie za ostre, by umożliwić ślizgającym się podziwianie naturalnego zjawiska świetlnego na niebie.
____Atmosfera naprawdę jest baśniowa. Sprzyjająca wszelkim romantycznym inicjatywom. Baba oraz Dante kilkakrotnie mijają wpatrzonych w siebie zakochanych, jeżdżących z beztroskimi, rozmarzonymi minami, czasem w przelocie się całujących lub goniących za sobą w ramach zabawy.
____To też randka?
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {20/12/21, 10:05 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Namówienie Baby do skorzystania z okazji nie było specjalnie trudne. Ba! Nie był pewien jak to się stało, że i on dał się namówić. Kocur budził w nim nutkę ryzykanta. Owszem, mógł sobie obić tyłek ale jeżeli pewne silne ramiona będą odpowiednio uważne, możliwe że czekała go przygoda życia. Tego nowego życia w nowym ciele które nie znało licznych doświadczeń. Przez co te smakowały wybornie dobrze, słodkim grzanym winem i zapachem kwiatów utrzymującym się na aksamitnej skórze. Smakowały delikatnymi ustami w różanym kolorze.
       Założenie w odpowiednio stabilny sposób płóz na buty było bardziej skomplikowane niżeli się spodziewał. Kilka razy podejmował próbę wstania, a widząc jak wiązania puszczają każąc wykrzywić mu stopę mocno na bok, ponownie siadał i ponownie wszystko wiązał. Tak było do momentu gdy koło nich nie przysiadł jeden gnom i nie podpatrzyli odpowiedniej metody. Wtedy już nie było odwrotu, a ciągnięty przez białowłosą piękność w wełnianym kożuchu po chwili stracił stabilny grunt i zaczął się ślizgać.
       Co za koszmar.
       W momencie gdy Baba od niego odjechał, zostawiając go tym samym samemu sobie, jego kolana zeszły się ze sobą pozwalając jednocześnie by stopy zaczęły się oddalać. Wyciągnął ręce mocno przed siebie, odrobinę na boki i pochylony, z wypiętym tyłkiem modlił się o to żeby nie stracić zębów. Pierwsza próba wyprostowania sylwetki: zachwiał się tak istotnie, że szybko wrócił do poprzedniej pozycji. Drugie podejście zakończone ułamkiem sekundy przed tragedią. Trzeciego nie było za to próbował płynąć stylem żabki w powietrzu żeby dostać się na brzeg. Owszem, nie ruszył się z miejsca.
       - Przecież próbuje. – Zapewnił stękając z nadmiernego i niedorzecznie nieefektywnego wysiłku. Aż sfrustrowane westchnienie umknęło mu z ust chwilę przed tym jak przed nim pojawił się jego wybawiciel.
       - Ratuj mnie, jestem cały Twój. – Zażartował chwytając go za przedramiona i pozwalając aby spokojne pociągnięcie w górę i do przodu wyprostowało jego pozycję, odetchnął z wyraźną ulgą. Radość nie trwała jednak odpowiednio długo, kocur po chwili zniknął z zasięgu jego dłoni, a on ponownie zaczął panikować. Jakim zbawieniem okazało się idealnie wykalkulowane co do sytuacji objęcie z tyłu. Aż sam się pochylił do tyłu chcąc wtulić twarz…
       Nie! Nie powinien! Zrobiło się mu cieplej, a serce uderzyło niekontrolowanie, nieco za głośno. Niemniej, szybko znalazł sobie zajęcie w które się w pełni zaabsorbował. Trzymając kota za dłonie, kurczowo i z odrobiną paniki, zaczął śledzić ruchy jego stóp. Próbował i to usilnie je powtarzać dzięki czemu po kolejnym już okrążeniu zaczął rozumieć! Nie chwiał się tak, musiał być nadal trzymany ale dorównywał mu tempa i obu sylwetkom nadawał dynamiki.
       - Ha! Chyba rozumiem! – Zawołał radośnie odwracając oczy, nie spodziewając się nadziania na nieco pociemniałe z emocji, fiołkowe kwiaty wykwitające w topniejącym śniegu jego karnacji. Potknął się, pociągnął go i tylko fakt, że jeździli przy brzegu uchronił ich przed skaleczeniami. Zamiast lodu polecieli bowiem w wielką zaspę odgarnianego z lodowiska, wykruszonego surowca, zmieszanego z miękkim puchem padającym sporadycznie z nieba.
       - Tfu. – Wypluł odrobinę śniegu mlaszcząc niezadowolony. W ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że siedział na Babie okrakiem, że pod delikatną warstewką jest pewna twarz… przynajmniej do momentu gdy jego wzrok nie prześledził jego pozycji, odziane w rękawiczki dłonie nie zatopiły się w śniegu po to by znaleźć jego długie rzęsy, odgarniając z nich kilka skomplikowanych gwiazdeczek.
       - Przepraszam. – Wyszeptał pozwalając się mu nieco podnieść, ścierając mu z policzków, z czoła i spomiędzy białych włosów, pył. – Zrobiłem Ci coś? – Zapytał zatroskany, zmieszany i ogromnie zawstydzony sytuacją. Nie chciał, nie spodziewał się, ale było tak bajkowo, że chętnie tam wróci.
        - Jeszcze żyję, ale było blisko — powiedział, strzepując z reszty ciała biały osad. — A ty? Cały? — I zaraz zaczął oglądać szatyna z każdej strony, szukając choćby najmniejszej oznaki cierpienia. — Nogi całe?
       Zaśmiał się. Po prostu zaczął się śmiać, a czując dłonie na swoich policzkach złapał za nie radośnie wtulając się w niego. – Wszystko dobrze, nic mi nie jest. Spróbujemy jeszcze? – Dopytał puszczając go i powoli wstając po to by wyciągnął do niego ręce. – A później zrobimy drugie podejście do tego wina. – Zaproponował już powoli marząc o zaszyciu się przy strzelającym kominku, z glinianym kubeczkiem wypełnionym aromatyczną cieczą, pod kocem i pozwalając by powoli dopadał go sen.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {22/12/21, 10:24 pm}

_
_
B  A  B  A

____Nad ich głowami wciąż żarzy się, zdominowane przez chłodne barwy, pasmo aurory borealis, podobno jedno z piękniejszych, jeśli wierzyć osądowi mieszkańców, którzy z podobnym zjawiskiem mają do czynienia o wiele częściej niż ktokolwiek inny. Na czystym niebie widać maleńkie, połyskujące słabym blaskiem punkciki — gwiazdy — oraz sierp księżyca.
____Śnieg pada coraz gęściej. Kryształki lodu o kształtach gwiazdek zlepiają się w locie w większe skupiska, przyczepiają się do rzęs, włosów, czapek, osadzają się na wierzchnich częściach garderoby oraz na dachach budynków, na zamarzniętym jeziorze czy ziemi, otulając wszystko i wszystkich cieniutką warstewką, niczym matka okrywająca kocykiem śpiącą pociechę.
____Kotu to nie przeszkadza — wystawia język, by złapać na niego śnieżynkę, a potem rozsmarować ją o podniebienie, nim ta zdąży się rozpuścić. Chichocze przy tym szczerze i z niewinnością podobną dziecku. Aż przyjemnie na to popatrzeć!
____Dante z kolei stawia swoje pierwsze kroki w samodzielnej jeździe na łyżwach. Idzie mu nieźle, nogi trzyma już twardo na lodzie, ruchy też ma coraz płynniejsze i pewniejsze zarazem. Gdyby tylko nie odwrócił wzroku, oh! Gdyby tylko!
____Obaj wyrżnęli, prosto w zaspę. Baba nie ma pojęcia, kiedy upadek miał miejsce. Otwiera oczy, lecz nie widzi nic poza ciemnością tak głęboką, że ogarnia go przerażenie, iż stracił wzrok na dobre. Z trudem oddycha, ponieważ coś ciężkiego przygniata mu klatkę piersiową. To koniec, myśli półprzytomny. Panuje cisza, nie licząc dziwnego chrupotania nad głową.
____Coś jednak dostrzega.
____A może tylko mu się wydaje?
____Nie, wyraźnie widzi coś jasnego, białego, a zaraz potem ktoś odgarnia mu śnieg z buzi i wszystko staje się jasne. Upadł na plecy, głową w zaspę, a puch przykrył mu twarz. Czapka, całe szczęście, zamortyzowała uderzenie, więc zamiast rozbitego łepka do szycia, skończy się zaledwie na kilku siniakach w okolicy łokci. Z tajemniczym balastem na piersi też się wyjaśniło, to Dante runął na niego, przygniatając własnym ciężarem. Niezły z niego kloc, a wydawałoby się, że jest ledwie kruszynką. Leciutką, mięciutką.
____Pomaga mu wstać oraz otrzepać się ze śniegu i startego na drobny mak lodu, natychmiast przepraszając i upewniając się, że nic poważnego się Babie nie stało. Białowłosy odpłaca się chłopakowi taką samą dozą troski, jak i zainteresowania. Wygląda jednak na to, że szczęście nad nimi czuwa.
____O! A masz ochotę jeszcze się poślizgać? — Zaskakuje go nagła propozycja. Po niedawnym incydencie spodziewałby się raczej, że Dante będzie chciał postawić nogi na solidnym podłożu, bez niebezpiecznie ostrego ustrojstwa, przymocowanego do podeszew butów. Rozsądek podpowiada, że nie należy się za długo dziwić, a kuć żelazo, póki gorące. Bo jeszcze się rozmyśli! — Dalej, chwyć mnie.
____Podnosi się na nogi,  jedno posunięcie łyżwą, już jest przy młodzieńcu. Sam łapie za jego przedramiona, trzyma mocno, by za moment okręcić się z nim dookoła, niby w tańcu. Raz, drugi, trzeci. Śmieje się aksamitnie, przymykając przy tym oczy.
____Łapie za dłoń w wełnianej rękawiczce, wyrównuje z nim rytm, bo tylko wtedy przyjemnie jest razem jechać. Nie oddalają się od brzegu, nauczeni doświadczeniem, wciąż za mało potrafią, żeby wypuszczać się na środek jeziora, gdzie ludzie i gnomy jeździli sprawniej, szybciej, śmigali przodem i tyłem, osiągając przy tym zawrotne prędkości.
____Zamarznięte jezioro oprócz magicznych lamp otaczają zewsząd stare drzewa iglaste, jak również nagie, z gałęziami powykręcanymi we wszystkie strony świata, drzewa liściaste — w tych warunkach przyrody już bez liści — wielkie i czarne na tle srebrzystego śniegu, który pokrywa wszystko wokół.
____Baba cieszy się, że nie musi błąkać się wśród nich.
____Zrobili razem jeszcze dwa kółka, trzymając się linii brzegowej wodnego zbiornika. Kocura bolą uda oraz stopy, a palce u rąk, choć osłaniane przez porządne rękawiczki, odrobinkę skostniały. Delikatnie ciągnie Dantego w stronę budki, dając mu tym samym sygnał, że czas wcielić w życie dalszą część planu. Koniecznie potrzebuje czegoś rozgrzewającego do picia, a i przegryźć coś by się przydało.
____Oddali płozy, wyczyściwszy je z resztek lodu o rękawy kożuchów. Następnie skierowali się wolnym spacerkiem w stronę targu lodowych gnomów, gdzie wciąż, mimo późnej pory, kręci się sporo potencjalnych klientów.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {25/12/21, 07:51 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Wyjście na ślizgawkę poza efektownym wyrżnięciem prosto w zaspę, przyniosło mu zdecydowanie więcej radości niżeli by podejrzewał. Trzymający go Baba z którym zwolna zaczął nabierać dystansu – nie żeby chcieli, tylko mu coraz lepiej szło i mogli się trzymać tylko za ręce! – był idealnym towarzystwem tego wieczoru. Mogli porozmawiać, pośmiać się, aż go policzki bolały! I jedyne co zaczynało po pewnym czasie przeszkadzać to chłód i pusty żołądek. Zdecydowanie powinni coś zjeść, a dobiegający go z nie wiedzieć której strony zapach grzanego wina tylko podsycał potrzebę włożenia czegoś do ust.
       Szczęśliwie sam Baba musiał być podobnie jak on głodny i po chwili znaleźli się na ławeczce przed budką z płozami. Te swoje ściągnęli co przez zmarznięte dłonie było nieco skomplikowanym zadaniem ale gdy im się to udało, pojawił się kolejny powód do ostrych śmiechów. Czuli się na kolanach bardzo miękko, jakby ten nieznany ich mięśniom wysiłek sprawił, że zapomnieli jak się chodzi. Pierwsze kilka korków było więc chwiejne i… bardzo mocno na sobie uwieszone. Ocierające się o siebie policzki stanowiły idealny pretekst do żartów.
       W tych jasnych oczach zorza odbijała się wyjątkowo pięknym blaskiem.
       Ostatecznie gdy znaleźli się ponownie pośród straganów nie nękanych już przez żadne dzikie stworzenia, Dante dopiero zauważył, że całą drogę trzymali się za łapki. Jego wzrok zwolna powędrował od ramienia, przez przedramię i na same ręce. Zrobiło się mu przyjemnie ciepło, uczucie to połaskotało go lekko w żołądek na co zaśmiał się krótko. W ogóle nie miał zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy! Szczególnie, że zaraz został pociągnięty w stronę znanych im już beczek z grzanym winem. Łatwo się było kierować w odpowiednie strony gdy tak… o siebie dbali.
       Stojąc w kolejce która od ostatniego razu w ogóle nie zmieniła swojej długości, a zainteresowanych ciepłym napojem było dokładnie tyle samo co ostatnio, zajęli się nic nie znaczącymi acz niezwykle odprężającymi rozmowami. Wymieniali się poglądami, odczuciami po tym dniu i śmiali się z uroczego piernikożernego potwora. W międzyczasie minęli też dwóch kelnerów z obsługi pociągu który właśnie swoje napoje otrzymali. Przystanęli przy nich na chwilę, już widocznie podchmieleni.
       - Finn przygotował kolację w formie dużego ogniska, idziecie? – Zapytali na co Dante błysnęły oczy. Nie wiedział do końca dlaczego i czy to nie jest jakaś dziwna pozostałość po poprzednim życiu ale uwielbiał grillowane rzeczy! Słodycze, mięsa, warzywa. Cokolwiek, byle pachniało dymem.
       - Kupimy wino i idziemy! – Zapewnił kierując lśniące oczy na Babę. Ten nie zaprzeczył przez co on się jeszcze mocniej podekscytował, chociaż nie dał szansy się mu odezwać. Będą piekli pianki! – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? Znajdziemy coś co Ci zasmakuje! – Zapewnił patrząc na niego z nadzieją, że nie zmieni zdania, nie pokręci nosem, nie będzie chciał pójść gdzieś samemu.
        - Kolacja przy ognisku? I ja miałbym mieć coś przeciwko? Dante! — Przerzucił rękę ponad ramieniem chłopaka i mocno go do siebie przycisnął. — Jeżeli zaraz tam nie pójdziemy i czegoś nie zjem, przysięgam, pożrę ciebie. Oskubię do samych kosteczek!
       Tyle wystarczyło żeby spotulniał i patrząc oczami szczeniaczka na żarzące się oczy Baby ponownie poczuł przyjemne łaskotanie w żołądku. No co on!? Czy on wiedział co wygadywał? Nie umiał wykrztusić z siebie nic poza „mhm” i wyznaczeniem drogi z powrotem, do tego nie umiał się opanować żeby na niego nie zerkać i nie chwycić go znowu za rękę. Jak mu było ciepło…
       W wyznaczonym miejscu znajdującym się z widokiem na cały Międzywymiarowy Ekspres, od dobrej chwili paliło się wielkie i piękne ognisko. Strzelające, suche drewno wyrzucało w noc rozświetloną zorzą tysiące drobnych świetlików które nikły gdy tylko za daleko oddaliły się od miejsca swoich narodzin. Na licznych pociągłych, drewnianych ławach zasiadały kolejne i kolejne osoby otulone kocami. Finn jako szef kuchni postarał się niezwykle żeby zapewnić wolny wieczór obsłudze, pełen dobroci i smakołyków na co Dante spojrzał na niego z ogromnym zatroskaniem. Nie mógł i on odetchnąć? Przecież by coś kupili! Nie dyskutował jednak, a znajdując dwa wolne miejsca na tej samej ławce na której siedziała Quinn z bratem, rozejrzał się za dwoma kocami natrafiając jednak na perfidny uśmieszek kobiety.
       - Został mi niestety ostatni. Będziecie musieli się podzielić. – Zaświergotała trzepocząc przy tym niewinnie rzęsami. Podstępna żmija! Zrobiło się mu cieplej na policzkach ale zrzucił winę na stanie nieco za blisko ogniska.
       - Ja tam wcale aż tak nie zmarzłem. – Uniósł się honorem i paraliżującym go strachem, że przez takie zachowanie przy obsłudze skaże Babę na samotność.
       - Hej Baba! – Apropo samotności… Jerry. – Może dasz wreszcie spokój szefuńciowi i się do nas dosiądziesz? Wiesz, ileż można. – Zapytał z wyraźnym wyrzutem na który Dante musiał srogo ze sobą zawalczyć żeby się nie skrzywić. Nie musiał aż tak ostentacyjnie i w dodatku przy wszystkich zwracać uwagę na to, że on przywiązał się do nowego konserwatora delikatnie za mocno i zamęczał go swoją osobą. Nie chciał ale to było równocześnie silniejsze od niego co stanowiło zrządzenie losu jedynie przez niego wykorzystywane.
       - Śmiało. Później przyniosę Ci pieczoną piankę, będzie Ci smakować. – Zapewnił wciskając mu w dłonie koc żeby mu pod żadnym pozorem nie zmarzł. – Miłej zabawy. – Obdarował go zachęcającym uśmiechem.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {25/12/21, 09:48 pm}

_
_
B  A  B  A

____Dante, Dante, Dante — cmoka niezadowolona Quinn. — Kogo ty chcesz oszukać? Popatrz na siebie! Policzki i nos masz całe czerwone, bardzo proszę nie zgrywać mi tu bohatera i…
____Podpiera się pod bok, patrzy wyczekująco.
____Baba przenosi wzrok z dziewczęcia na twarz Dantego. Faktycznie, jest czerwony, i to od dłuższego czasu. Dlaczego wcześniej nie przyszło mu to do głowy!? Biedny, marznie przez cały wieczór, a on nawet nie kiwnął palcem! Wstyd.
____Quinn ma rację, wyglądasz na zziębniętego… — Jasnowłosa musi bardzo się powstrzymywać od podskoczenia, aż tak cieszy się, że kocur podejmuje wymyślony na poczekaniu wątek. Ten natomiast unosi już ręce ku odsłoniętemu nosowi, pozbywszy się rękawiczek, aby sprawdzić czy rzeczywiście jest lodowaty.
____Pojawienie się Jerry’ego sprawia, że ręka zamiera wpół drogi.
____Hej Baba! — Ratujcie, ludzie, ratujcie. Tego głosu ma dość. Jerry’ego ma dość! (Przynajmniej aktualnie.) Chce przerwy! — Może dasz wreszcie spokój szefuńciowi i się do nas dosiądziesz? Wiesz, ileż można.
____Jerry! Gdzieś ty się podziewał? — krzyczy Quinn przesadnie radośnie.
____Cześć, Jerry — wita się z przełożonym białowłosy, spuszczając wzrok na własne buty. Mina mu marnieje.
____Oh, Quinn, tu i tam... Znasz mnie przecież — błyska zębami, wpijając bezczelnie wzrok w Babę. Zwłaszcza w dłoń, nagą, i drżące, długie, szczupłe palce.
____Nie zgadniesz, kogo spotkałam przy stoisku z biżuterią z żywicy — kontynuuje dziewczyna, skracając dzielący ich dystans w parę susów.
____Nie, prawdopodobnie nie zgadnę, ale o tym opowiesz mi kiedy indziej. Babo? No dalej! Jak na jeden dzień wystarczy ci towarzystwa Dantego. Nie mam nic złego na myśli, nasz szef to w porządku gość, wie to każdy, nie dziwię ci się, że chciałeś z nim spędzić wolne popołudnie. Ale jak mówi przysłowie: co za dużo, to niezdrowo. I chłopacy się wciąż o ciebie pytają, już nie mogę ich dłużej zbywać zdawkowymi odpowiedziami na twój temat…
____W tej chwili Babie wręczono gruby, gładki koc. Patrzy na materiał, oszołomiony szybkością, w jakiej toczą się wydarzenia. Brązowowłosy elf, jak to ma w zwyczaju, zaczyna zachęcać go do zmiany towarzystwa. Robi to w dobrej wierze, oczywiście, lecz… kot nie chce go opuszczać. Wciąż za mało mu jego obecności.
____Jerry, papryczko ty moja marynowana, posłuchaj. No po prostu muszę ci to teraz powiedzieć! — Quinn dostrzega zawód malujący się na twarzy Baby i postanawia natychmiast wziąć sprawy we własne ręce. Nie pozwoli, by jakaś marynowana papryczka pokrzyżowała jej zmyślną intrygę przez świerzbiącą niemiłosiernie męskość! (Bo niby dlaczego Baba koniecznie musi iść z nim? Część konserwatorów jest już podpita, wolą podśpiewywać sobie coś wesołego i gapić się w ognisko, niż prowadzić przyzwoite rozmowy z nowym kolegą. Są tylko pretekstem, by odciągnąć Babę od Dantego.) Zabiera Jerry’ego na boczek, z dala od ciekawskich uszu. — Brat obiecał mi kolczyki z niezapominajkami, wiesz, marzyłam o nich od pierwszego razu, kiedy je zobaczyłam na targu, ale wtedy nie było mnie na nie stać. Więc odkładałam sobie po troszku z tygodniówki, żeby na nie uzbierać. Finn zresztą też, w końcu obiecał! Ale gnomy łeb mają do interesów, więc ilekroć tu zajeżdżaliśmy, cena była zbyt podnoszona. Za drogo, żebym mogła sobie na nie pozwolić! A potem przez długi czas trasa pociągu w ogóle nie obejmowała tej miejscowości… Wyobrażasz sobie jaka to była dla mnie katorga! Myślałam o nich dniami i nocami!
____Bardzo mnie wzruszyła twoja historia… — ziewa Jerry. — Tyle chciałaś mi powiedzieć?
____Ciii! Nie przerywaj — paca go wierzchem dłoni w potylicę. — Dzisiaj jak przyjechaliśmy, pierwsza moja myśl: wreszcie kupię sobie te kolczyki! Biorę więc Finna, mówię — idziemy. Widzisz ten straganik w środku, ten, o?
____Wskazuje palcem jeden konkretny stragan, z niebieskim baldachimem.
____Ten? — Jerry pokazuje któreś stoisko, chcąc się upewnić.
____NIE! Ten z niebieskim materiałem w czerwone paski, widzisz?
____Korzystając z okazji, że udało się czymś zająć ognistowłosego konserwatora, Quinn odwraca się w stronę Dantego i Baby, którzy wciąż stali jak dwie sierotki przed ławą. Ty — skierowała wskazujący palec na Babę. Dante — wymawia niemo, powoli, z zaangażowaniem, każdą literę z osobna, przesuwa szybko palec na sylwetkę konduktora. Koc — dwie dłonie zaciska w pięści, krzyżuje je na piersi, imitując gest okrywania się kocem. JUŻ! — groźnie wyciąga ten sam paluszek, najpierw ku górze, a za chwilę raz jeden nim macha, zupełnie jakby karcąc niegrzeczne pociechy.
____Jerry odwraca się na momencik, dostrzega co się święci. Już ma zawrócić po kota, zacząć na nowo przekonywać, by dosiadł się do reszty kompanii, zajmującej miejsca po przekątnej, trochę dalej od ogniska niż reszta biesiadujących; lecz wtem pod ramię bierze go Quinn.
____Nieważne! Później ci pokażę. Zgadnij lepiej, kogo tam spotkałam!
____Quinn...
____DOLORES! Widziałam Dolores. — podnosi głos, żywo gestykuluje. — Rozmawiałyśmy chwilkę, pomogła mi wybrać najśliczniejsze kolczyki. I pytała o ciebie, oj nie wiesz nawet jaka ona jest wściekła, że przestałeś ją odwiedzać. Mówiłam, że masz dużo pracy, że jesteś zajęty, bo z pociągiem coś niedobrego się dzieje… Nie chciała mnie zbytnio słuchać!...
____I kontynuuje swoją opowieść, skutecznie zajmując uwagę Jerry’ego, który naprawdę przejął się całą sytuacją. Z Dolores, tancerką, łączy go… poważna, acz skomplikowana relacja. Długo by opowiadać!
____Tymczasem Baba spełnia kolejne punkty planu uknutego przez bystre jasnowłose dziewczę. Rokłada koc, zarzuca go sobie na ramiona, lecz nie po to, by samotnie usiąść z okryciem na drewnianej ławie przed ogniskiem. Nie!
____Łapie Dantego za rękę, przyciąga na tyle mocno, by zdusić wszelkie pomysły o proteście, sadza go na wolnym miejscu i zaraz zajmuje to obok. Sprawnym ruchem zarzuca drugą połowę grubego koca na jego plecy, przyciska się do jego boku, aby podzielić się własnym ciepłem.
____Drżysz — zauważa. — A podobno nie było ci zimno…
____Wzdycha. Co za uparciuch! Tylko po co udawać? Powinien przyznać się, przecież nikt by go nie osądzał, nie krytykował. Babie też jest już chłodno, w palce u rąk, u nóg, w nos oraz policzki. A do tego dokucza mu głód, który manifestuje się donośnym burczeniem brzucha.
____Nie musieli długo czekać na wybawienie, kilkoro pomocników Finna zaczyna rozdawać parujące miski oraz talerze, na których oprócz grillowanego mięsa —  głównie opływających z tłuszczu steków, soczystych kiełbasek — są także podpiekane warzywa — zielone cukinie, trzykolorowe papryki, fioletowe bakłażany, ziemniaki, pomarańczowa marchew, biała cebula — ciągnące się bloczki serowe w panierce, chrupki chlebek z masłem czosnkowym i bez, słodkie i rozpływające się w ustach pianki, czekolada oraz kilka krakersów. Sam widok tych wszystkich pyszności w jednym miejscu sprawia, że ślinka cieknie strużką z kącików ust. Baba co chwilkę musi zbierać ją koniuszkiem języka.
____Smacznego! — Wręcza Dantemu jeszcze kufelek napełniony grzanym winem (wzięli cały dzbanek, bo mieli nadzieję poczęstować też innych, ale na miejscu okazało się, że większość jest zaopatrzona we własne trunki), po czym wbija zęby w gorącą kiełbaskę.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {26/12/21, 03:07 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Dziwny zabieg Quinn który kazał mu groźnie zmrużyć oczy w kierunku kobiety zaraz wywołał trzepotanie serca. Dostrzegł jakby w zwolnionym tempie jak jasne dłonie o długich palcach wędrują prosto w stronę jego twarzy. Wstrzymał oddech! Już wyobrażał sobie szczypiące ciepło gładzących go opuszków na co nie mógł się doczekać. Skąd miał podejrzewać, że to wszystko runie jak pękająca bańka mydlana tylko za sprawą pojawienia się jednej osoby.
       Tak, Baba poświęcił mu dzisiaj ogrom swojej uwagi i czasu za co był mu wdzięczny, ogromnie! Poprawił mu humor, pozwolił odpocząć, pośmiać się i zrelaksować. Nawet jeżeli kilka elementów nie współgrało z jego wyobrażeniami to nadal, był to jeden z najlepszych dni poza pociągiem! Jak nie najlepszy… Dlatego też chociaż nie chciał, zachęcił go żeby teraz oddał się komuś innemu, dając dokładnie tyle samo radości co jemu. Zawahał się jednak przy przekazaniu koca którym Kot koniecznie musiał się otulić i podobnie jak on, zaczął śledzić to co działo się obok nich.
       Quinn w bardzo dziwny sposób zaabsorbowała sobą Jerryego. Początkowo on zmarszczył brwi ale im dalej płynęła rozmowa, im bardziej przejęty stawał się kierownik konserwatorów, tym jego brew mocniej się unosiła. A później przeszły go zimny dreszcz gdy kobieta dała im bardzo znacząco do zrozumienia, że jak natychmiast nie siądą na swych dupkach i się nie przykryją to będą mieli z nią do czynienia. To brzmiało jak groźna, koszmarna groźba złej kobiety. Co więcej, Babie w ogóle nie wydawało się przeszkadzać, że znowu będzie musiał siedzieć tylko z nim, okrył się kocem i złapał go za rękę. Nie spodziewał się tego przez co przeszedł go dreszcz. Wtem odwrócił wzrok od dyskutującej pary, spojrzał na nieco zziębniętą kocią łapkę po czym utkwił spojrzenie w fiołkowych oczach. Nie oponował. Usiadł obok niego, uśmiechając się delikatnie z zadowolenia, że jeszcze godzina zero – ich rozstania – nie wybiła. Zdziwił się natomiast gdy koc wylądował na jego ramionach, a Baba przylgnął do niego ograniczając przestrzeń przepływu zimnego powietrza. Lekko się zmieszał, przygryzł dolną wargę po czym wziął go pod rękę jeszcze mocniej się zbliżając.
       - Do tej pory za dobrze się bawiłem żeby to w ogóle poczuć. – Przyznał na swoje usprawiedliwienie po czym położył mu głowę na ramieniu opartą brodą. – Ale właśnie do mnie dotarło jak mi zimno. – Zaśmiał się otulając mocniej kocem. Dodatkowo ciepło bijące od ogniska powoli łechtało jego policzki na co zaczął odczuwać wyraźną ulgę, narastający głód i lekkie zmęczenie. Upił więc drobny łyk wina.
       - Dlaczego… – Zaczął chociaż zawahał się czy w ogóle powinien… - Mam wrażenie, że Jerry Cię lekko irytuje? – Zapytał ostrożnie odwracając na niego wzrok. Przy okazji dookoła ogniska zaczęły pojawiać się talerze parujących pyszności na co on musiał go niestety puścić ale zdobył talerz z pieczoną cukinią nadzianą kaszą doprawioną pikantnie z kawałkami innych warzyw. Pyszności szczególnie jak polał odrobiną sosu! Przy czym wtulił się bliżej niego biodrem i zaczął zwolna pałaszować podkradając mu kawałek kiełbaski.
        - Ugh... To aż tak widać? — Przełknął ostatni kęs grillowanej cukinii, myśląc czy powinien Dantemu zdradzić każdy szczegół zachowania Jerry’ego. Czuł że skarżenie się, w dodatku na bezpośredniego przełożonego, może być źle odebrane. Miał być wobec niego lojalny i posłuszny, przynajmniej w kwestiach zawodowych, a nie wytykać otwarcie wady. Kłopotanie niepotrzebnie Dantego też nie było najrozsądniejsze. Jest dorosły, na pewno sobie poradzi. — Wybacz, po prostu… mówiłem mu już dzisiaj, że wolałbym ten wolny czas spędzić z kimś innym, a on tak nalega. Aż głupio odmówić, a ja nie mam na razie ochoty na poznawanie innych współpracowników. Nie dziś…
       - Och, nie… to nie tak! Po prostu… jesteśmy już zmęczeni i teraz zauważyłem jak… nieco zmarniałeś. – Zapewnił bo przez cały dzień nic nie zauważył, dopiero teraz, gdy taktycznie z opresji uratowała ich Quinn dostrzegł delikatną szarość na jego policzkach. – Wybacz, nie dałem Ci samemu zdecydować. Poprawię się. – Opuścił spojrzenie mocno zawstydzony chęcią podejmowania za niego decyzji. A przecież te które sugerował mu Baba tak mocno go cieszyły! – Od teraz dokładniej Cię słucham i najwyżej, nie oddaję. – Zażartował wpychając sobie za dużą porcję kaszy do ust żeby czasem udławić się i umrzeć, że przeszło mu to przez gardło.
        - Przestań mnie przepraszać — Uraczył go kuksańcem w bok. — Zapytałeś mnie, czy miałbym ochotę towarzyszyć ci na targu, a że zabawa przeniosła się na zamarznięte jezioro, to nawet lepiej. Teraz przynajmniej już nóg nie połamiesz na łyżwach — uśmiechnął się do niego. —Lepiej żebyś dotrzymał obietnicy. Inaczej zacznę przy wszystkich krzyczeć!
        - Tak, to cenna umiejętność jakby komuś przyszło do głowy zrobić cały zamarznięty wagon. Dopisze sobie to do zakresu umiejętności. – Też go szturchnął, a odwracając na niego wzrok i dostrzegając te ogniki groźby, parsknął cicho. – Bijesz mnie, krzyczysz, a mnie to zaskakująco cieszy. Ze mną czy z Tobą jest coś nie tak? – Zapytał unosząc znacząco jedną brew ku górze. Nie wytrzymał tak jednak długo i już po chwili zaczął ponownie już dzisiaj rechotać.
         - Z nami dwoma, tak podejrzewam — wysunął koniuszek języka i przymknął jedno oczko. — Jedz, a nie się śmiejesz, kaszą plujesz. — Kciukiem starł mu na policzku niewidzialne ziarenko kaszy, po czym je zlizał.
        Przełykany fragment zatrzymał się mu w połowie gardła gdy on oczami śledził jak Baba… co on zasadniczo zrobił?! Na pewno wywołał przewroty w żołądku i fale motyli w płucach. Ostatecznie przełknął, bardzo ciężko i z trudem. Zakasłał. I chociaż się speszył do granic możliwości, a czerwień stojąca jego policzki od ognia tylko się wzmocniła, chociaż wewnętrznie umierał! Szturchnął go łokciem w żebra.
        - Ty się lepiej zajmij piciem, bo stygnie. A nie sobie ze mnie talerz robisz. – Upomniał go lekko naburmuszony, odwracając na chwilę wzrok i samemu robiąc porządny, dwa porządne łyki! Jakież to było smaczne! I jak skutecznie gasiło żar skutecznie podjuszany przez cały ten dzień. Przy tym wcisnął się jeszcze mocniej dupką koło niego żeby wiedział jak mocno był wstrząśnięty i rozgoryczony jego zachowaniem – tak, że aż w ogóle!
        Wieczór płynął. Pojawiła się skonstruowana na szybko kapela, pojawiło się jeszcze więcej alkoholu, a wytrawne potrawy przeplatane były słodkościami. Oni już podchmieleni zabrali się za pieczenie obiecanych pianek co w ogóle nie było takie proste jakby się mogło wydawać. Przy dźwiękach śnieżnych ballad opowiadających o niezwykłych bohaterach, Dante siedział z podpartą głową na obu rękach których łokcie położone były na jego kolanach i obserwował jak trzymana na patyku przez kota słodkość powoli skwierczy. Pianka ślicznie się rumieniła, problem z tym, że nad Babą właśnie stał Finn i wymieniał z nim kilka krótkich zdań o jakiejś awarii w kuchni gdy…
        - Och nie! On umiera! BABA! – Jęknął, chciał się odwrócić i złapać go za dłonie ale nie zdążył. Pierwsza pianka topiąc się w wysokiej temperaturze zwolna zaczęła odklejać się od patyka po czym przepadła w pomarańczowych językach żywiołu. To było… zatrważająco smutne. – Baba… – Zaczął skamleć chociaż przez śmiech. Jego dłoń powędrowała do kociego policzka i układając się na nim odwrócił fiołkowe oczy na siebie. – Popełniliśmy piankobójstwo.
         - Nie! Nie, moja pianka! — jęknął, zdecydowanie za głośno, bo Finn aż uszy zasłonił. Popatrzył na koniuszek patyka, na którym wcześniej znajdowała się JEGO pianka. Pusty. — Ale jak to?... Nie. Czekaj! — Delikatnie odciągnął rękę szatyna z zarumienionego policzka, szarpnął się, by wstać i ruszyć słodkiej przekąsce na ratunek.
         - Baba! Przestań! Już po niej! – Zawołał, a widząc zrywającego się na równe nogi, srogo już spitego kota, który niczym rycerz w lśniącej zbroi chciał walczyć ze smokiem, parsknął głośnym śmiechem i też wstał. Nie chciał jednak się wtrącać w spór, zamiast tego złapał białowłosego w pasie i pociągnął go sobie na kolana. Gdy go posadził sprawnym ruchem przechylił go do tyłu tak żeby głowa odchyliła się mu do tyłu, a w odsłoniętą szyję wymierzył atak który miał ostudzić waleczne zapędy – przystawił do skóry swoje wilgotne usta i po nabraniu pełnych płuc powietrza wypuścił je gwałtownie powodując pierdzące wibracje zagłady.
          - Ahaha, Dante! Haha! — Wił się niczym wąż wśród wysokich traw, byleby tylko oswobodzić się z objęć. Wprawione w wibracje powietrze bardzo go łaskotało. — Dante! Stop! Hahaha, przestań! — Przechylił się gwałtownie do tyłu, a razem z nim przechyliła się drewniana ława. Na twardą ziemię polecieli z piskiem, poprzeplatanym donośnym chichotem.
         Faktu, że ławka tego nie wytrzyma nie przewidział. Nogi zostały w górze, pupa na miejscu, tylko plecy spotkały się z zimnym śniegiem na który parsknął donośnym śmiechem. Leżący w połowie na nim i równie dziko rozbawiony Baba nie ułatwiał sprawy. A gdy jeszcze jakimś dziwnym przypadkiem Finn który był świadkiem całej piankowej sprawiedliwości potknął się i wylądował na nich w radosnej kanapce sprawiając, że Quinn chyba właśnie zaczęła się dusić, impreza się dla nich zakończyła.
         - Koniec tego! Dzieciom alkoholu już wystarczy! – Zaśmiał się ścierając z siebie śnieg i próbując wstać tocząc się niczym grubiutka foka na lądzie. – Do pokoju marsz! Jesteście pijani! – Zakomendował na co Dante spojrzał na Babę z lekko nadąsaną miną.
         - A pomszczenie pianki? – Zapytał przenosząc spojrzenie na kucharza.
         - Przy kolejnej okazji! Do piżam i spać! – Rechotał rzucając w Quinn kilkoma śnieżkami.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {01/01/22, 02:48 pm}

_
_
B  A  B  A

____Odkąd Dante polecił Babie zająć się wlewaniem w siebie przepysznej zawartości glinianego dzbanka, który wspólnie zakupili jakiś czas przed dołączeniem do biesiadujących przy wielkim ognisku pracowników Międzywymiarowego Ekspresu numer 77, jedynym zajęciem przystojnego kocura, oprócz pochłaniania pokaźnej ilości serwowanych przysmaków, jest prężne opróżnianie kufelka. Tym sposobem w przeciągu godziny, Baba nabawia się poważnych problemów z trzeźwością myślenia oraz z oceną sytuacji. Dlatego nie dziwi jego lekkomyślny pomysł, by rzucić się stopionej piance na pomoc, bez odpowiedniego zabezpieczenia —  na przykład magicznych rękawic, dzięki którym uniknąć można poważnego poparzenia.
____Na szczęście, towarzyszący kotu młody mężczyzna, skąpany w złotej poświacie ognia, zachowuje resztki zdrowego rozsądku i w porę odciąga rycerzyka bez zbroi czy broni od damy w opałach. Sadza go sobie na kolanach, by zaraz też wpić się ustami w nagą szyję (szalik najwyraźniej ginie w akcji albo przez przypadek ktoś go sobie przywłaszcza) i zaatakować ją wciągniętym w płuca powietrzem. Baba śmieje się i płacze jednocześnie, wykręcając ciało w różne strony. Chce uciec, zakończyć katorgę, bo taką właśnie zdają mu się być łaskotki.
____Parę sekund później turlają się po ziemi oprószonej śniegiem, jeden na drugim, a drugi na trzecim. Komedia. Cała trójka zanosi się szaleńczym acz szczerym rechotem, zwłaszcza białowłosy. Jest porządnie podpity, więc cokolwiek by się nie zdarzyło, reagowałby właśnie w taki sposób.
____Ha... Haha... Dante! — Od śmiechu bolą go już mięśnie brzucha, więc leży jak bezbronna dziecinka, trzymając się wpół. — Nie mogę… Haha! Ha! Nie... Hahah! Nie mogę wstać. Ahah…
____Babo, nie wygłupiaj się, do góry. Raz i dwa! — za rękę chwyta go Finn, podciąga, ale ciało konserwatora rozpływa się niczym miękka woskowa figura, jeszcze niegotowa. To wywołuje koleją kaskadę śmiechów i chichów.
____Na ratunek Babie przybiega także Quinn, dotąd obserwująca z daleka całe zajście, czerwona z rozbawienia. Pomaga bratu podnieść na równe nogi delikwenta, łapiąc go pod pachami, a upewniwszy się, że ten ustanie o własnych siłach, razem z Dantem podnosi jeszcze ławę, a później odgarnia z niej drobinki śniegu dłonią. Kocur nie kłopocze się warstewką białego puchu, przylepionej na amen do jego spodni, kożucha, rękawiczek, stoi jak stał, śledząc wzrokiem twarze osób siedzących przy ognisku. Wzdryga się mimowolnie, dostrzegając w tłumie czerwoną czuprynę.
____Zdecydowanie za dużo wypił… — chichocze dziewczyna, niezbyt głośno, by ta informacja nie dotarła do pewnych uszu. — Dante, z łaski swojej, dopilnuj, żeby kwiatuszek dotarł do swojego łóżka. W tym stanie daleko nie zajdzie sam.
____Baba słysząc, co też Quinn wygaduje, nagle poważnieje. O nie, nie, nie ma mowy, myśli — a może mówi do siebie półgłosem? Nie wróci na noc do swojego pokoju, zdecydowanie nie ma takiego zamiaru. Nie wyśpi się. Nie ma na to najmniejszych szans. Kiedy tylko zostanie sam, odwiedzi go Jerry. Jest zbyt pijany, by mu się postawić. Wykorzysta to…
____Danteee! — uwiesza się na jego ramieniu, niebezpiecznie blisko przykładając usta do policzka szatyna (celował w ucho). — Ja jeszcze… nie jestem… zmęczony! Chcę zostać…! Obiecałeś mi piankę! Bez pianki nie idę!
____Oczywiście, że dopilnuję. — Zapewnia, próbując nieudolnie maskować śmiech. Przy tym chciał się otrzepać ze śniegu, który najpewniej zaraz zacznie się na nim topić i gdy już chciał się pochylić, trafia policzkiem w delikatnie wilgotne, niezwykle miękkie słodkie usta. Aż zamiera, chociaż w umyśle jego ramiona samodzielnie podejmują decyzję o mocnym przytuleniu pewnego kociaka.
____Ojoj, dobrze Baba. Upieczemy zaraz piankę i zrobimy sobie super kanapkę! — Obiecuje, lekko odchylając głowę do tyłu, żeby na niego spojrzeć. Och jak kusi go, żeby cmoknąć jasną skroń. Ale Quinn... wierci w nim dziurę spojrzeniem. — Zjemy i Cię odprowadzę. — Obiecuje, sadzając go znowu na ławce, żeby samemu zająć się nadziewaniem pianek na kijek.
____Baba oddycha z większą ulgą. Udaje się, na razie przedłuża pobyt wśród innych ludzi, to daje większe szanse na uniknięcie zasypiania samotnie w niebezpiecznym miejscu, jakim w obecnej chwili jest jego własne łóżko. A skoro idzie tak dobrze, może powiedzie się kolejny plan, który właśnie rodzi się w kędzierzawej mlecznobiałej główce.
____Nie potrafiąc sobie odmówić, a tłumacząc tę chęć zbyt dużą ilością alkoholu we krwi, przyciska się znowu do boku Dantego, ale zaraz też zmienia pozycję — obie nogi przewiesza przez jedno z jego ud, co pozwala mu oprzeć wygodnie głowę na ramieniu górskiego elfa. Wzrok kieruje na piankę nabitą na zaostrzony koniec patyka, tym razem nie pozwoli jej roztopić się i wpaść w ogień. Z gardła wydobywa się cichutkie mruczenie, które jedynie konduktor może usłyszeć.
____Pianki wkrótce są gotowe. Zgodnie z obietnicą, przygotowane zostają bomby cukrowe w postaci krakersowych kanapek, pomiędzy które włożono aksamitne i rozpływające się w ustach pianki oraz kilka kosteczek mlecznej czekolady. Taka ilość słodyczy na noc nie brzmi zdrowo ani rozsądnie, lecz czego się można spodziewać po dwójce podchmielonych mężczyzn?
____Baba pałaszuje, aż mu się uszy trzęsą. Takie to jest dobre!
____Koniec tego dobrego, zapraszam panów na spanko! — komenderuje Quinn. Dobrze wie, że za niedługo Jerry’ego opuszczą wyrzuty sumienia, rozbudzone podstępem przez wspomnienie o pięknej Dolores, a wtedy nic i nikt nie będzie w stanie odgonić go od pijanego oraz bardziej uległego Baby.
____Ee, niee... — skamle kot.
____Co to znaczy „nie”, Babo? Do spania! Na dziś dość wam obu. ____W ramach protestu kocur przylega mocno do Dantego, a konkretniej do jego ud, od których bije przyjemne ciepło. Kładzie na nich głowę wraz z większą częścią tułowia, wtula się i rozpływa z błogim wyrazem na twarzy.
____Ja mogę spać tutaj, tu jest dobre miejsce!
____Lekko zmieszany zachowaniem Baby Dante głaszcze go po policzku, po czym dłoń na stałe kładzie na jego ramieniu. Sam czuje się już mocno przymulony i chce się położyć, a gdy dodatkowa porcja ciepła dociera do jego organizmu, zaczyna ziewać.
____Chodź, bo przyjdzie po ciebie Smeferlock! — Żartuje, dając mu zwolna znać, że się podnosi, a gdy staje na równych nogach, wyciąga do niego obie ręce, czekając, żeby zaciągnąć kocura do łóżka. — Chodź, idziemy spać, bo zaraz zacznie robić się jasno i tyle będzie z odpoczynku.
____Ma racje, myśli sobie, za jakiś czas będzie świtać, a wtedy już na pewno nie zasną ani nie odpoczną po całym dniu wrażeń. Tyle że bardziej od Smeferlocka Baba obawia się Jerry’ego oraz jego niepohamowanej chuci w stosunku do atrakcyjnych ofiar, które sobie wcześniej upatrzył. Aby wybrnąć z ewentualnego spotkania z nim sam na sam, będzie musiał zaangażować swojego najulubieńszego człowieka pod słońcem. Nie chce tego, ale innego wyjścia na ten moment nie widzi.
____Kocur człapie z wolna ku wyciągniętym do niego rękom, a chwyciwszy je samymi palcami, rusza przygnębiony do drzwi pociągu. W głowie układa każdą linijkę tekstu, przygotowuje się mentalnie na poproszenie Dantego o przysługę, ale czujny wzrok łechtający go po plecach wcale w tym nie pomaga. To tylko kwestia czasu, kiedy właściciel szafirowych oczu zjawi się przy nich i zamąci mu w głowie.
____Na korytarzu zatrzymuje się nagle, od jego pokoju, współdzielonego z trójką konserwatorów, dzielą ich zaledwie parę metrów. Dante, dotąd ciągnący go za sobą, także staje, odwraca głowę w jego stronę i patrzy. Baba wygląda jak jedno wielkie nieszczęście — oczy podkrążone, smutne, pozbawione blasku, skóra pobladła, usta zaciśnięte w wąską linię. Nawet kędziorki białych włosów, wydobywające się spod uszatki, jakoś tak przyklapnięte…
____Dante... — szepcze, podchodząc do niego bliżej. — Nie chciałbym… Nie chcę się narzucać… — Pod wpływem impulsu wpada mu w ramiona, wciskając głowę głęboko w jego wciąż otuloną szalikiem szyję. — Zrozumiem, jeśli… nie będziesz miał ochoty, ale… Czy mógłbym… spędzić z tobą noc?
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {01/01/22, 08:35 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Dzień z Babą chociaż dobiegał końca, do ostatniej sekundy był intensywny i piękny. Bolał go brzuch oraz policzki od śmiechu, oczy błyszczały mu szczerą radością, a serce oszalałe z uwagi jaką otrzymywał domagało się jeszcze większych pokładów czułości. Chociaż i bez tego już wisieli na sobie od kilkudziesięciu minut. Jakby stracili hamulce, jakby porzucili dwuznaczności i po prostu byli w towarzystwie tą cukierkową parą która musi co dwie sekundy pocierać się noskami bo inaczej zginie śmiercią tragiczną. Niezwykle go to uskrzydlało.
       Ostatecznie jednak był świadom, że jest już spity, że powinni dla własnego dobra się zbierać spać bo jutro najpewniej ruszą ponownie w trasę, a przed tym czekało ich kilkanaście testów sprawności składu i bieganie od jednego do drugiego punktu. Westchnął więc i gdy Quinn z Finnem również zarządzili odwrót chcąc zostawić ryzykantów samych sobie, on wstał i wziął Babę za dłoń – pozbawioną rękawiczki i przyjemnie ciepłą – po czym zaczął go prowadzić do pociągu.
       W pierwszej chwili mocno się zdziwił. Kot ciągnął się za nim, jego place były luźne jakby wcale nie chciał być trzymany. Nagle w jego żołądku narósł stres. Zrobił mu jednak krzywdę? Jednak ten wieczór nie powinien tak wyglądać? A na pewno nie jego zachowanie po alkoholu. Dlatego gdy został zatrzymany zacisnął usta w wąską linię i gdy odwrócił się do Kota, miał już kilka pomysłów na przeprosiny i linię obrony. Przy tym jednak nic nie uciekło z jego ust.
       Obraz nędzy i rozpaczy. Pobladły Baba który zgubił gdzieś najpiękniejszy na świecie uśmiech, którego oczy nie błyszczały już emocjami, a podkrążone dodawały jego smukłej twarzy rozpaczy. Skulona sylwetka i błaganie wymalowane w całej jego postawie kazały mu wstrzymać oddech. Nie umiał wydusić przeprosin. A później, tylko wydał ciche „och”.
       Wtulony w jego szyję Baba wczepił się w jego ciało niczym przestraszone dziecko. Skulił w sobie, uniósł ramiona i zaczął coś memlać w jego skórę. Od razu go przytulił. Objął go szczelnie i opierając policzkiem o jego głowę zaczął głaskać go po plecach.
       - Wiesz dobrze, że możesz. Oczywiście, że tak. – Od razu, bez zawahania choćby na sekundę, zgodził się. Mocniej go do siebie przytulił, cmoknął w czapkę. – Nie mam nigdy nic przeciwko, nigdy nie będę miał. – Zapewnił odsuwając się lekko od niego, chcąc spojrzeć we fiołkowe oczy które miał nadzieję paliły się odrobiną blasku zadowolenia. – Nawet Twoja piżama wróciła już z pralni, nie ma żadnych ale. – Dodał pocierając jego ramiona po czym jedną dłonią gładząc go po policzku. - Co się stało Baba? Powiedz mi… dlaczego. – Poprosił zbliżając do niego twarz po to żeby oprzeć się o jego czoło swoim.
        - Nic się nie stało... - skłamał gładko, zbyt gładko, bo aż serce mu się ścisnęło. Nie powinien kłamać, zwłaszcza Dantemu, a jednak nie mógł się zdobyć na wyjawienie prawdy. - Po prostu... nie chcę zasypiać dzisiaj sam. - Trącił nosem o jego nos, delikatnie. Z tobą zawsze mi się dobrze spało, dodał w myślach.
       Nie uspokoił go swoim wyznaniem, a jednak wywołał uśmiech na jego twarzy. Ten od razu się poszerzył gdy trącił go nosem, uwielbiał gdy był tak blisko, gdy był dla niego. Postanowił więc nie naciskać. Jeżeli chciał z nim spać dzisiaj, jutro, za tydzień i przez dwa tygodnie pod rząd nigdy nie wygoni go ze swojego łóżka.
       - To chodźmy. Szybki i ciepły prysznic, i idziemy spać. – Zaproponował wyciągając na znak pewności klucz do swojego pokoju oraz mocno trzymając go objętym jedną ręką za ramiona. Przy tym sam powoli zaczął się rozpinać, w pociągu była przyjemna temperatura szczypiąca ich policzki. Dlatego też pierwszą rzeczą jaką zrobił już za zamkniętymi drzwiami małej kabiny to zdjęcie kożucha. Ten wylądował na wieszaku razem z szalikiem, czapka schowana do kieszeni wraz z rękawicami. Potarł policzki, zaczesał włosy do tyłu i z górnej półki ściągnął dwa komplety lnianej piżamki. Przy niej jednak, zawahał się i lekko zaczynając ją mleć spuścił oczy.
       - Chciałem… załatwiłem Ci… znaczy bo planowałem Ci dać… – Jąkał się po czym wziął głęboki oddech. – Pomyślałem, że pasował Ci ostatnio olejek kwiatowy i mam taki dla Ciebie. – Wydukał wreszcie z siebie posyłając mu delikatny, zawstydzony uśmiech. Po ich wspólnej kąpieli Baba pachniał przepięknie i  jeżeli tylko by chciał, chociaż jeszcze raz… miał możliwość.
         - Pasował mi? — powtórzył powoli, posyłając mu przeciągłe spojrzenie. Była w nim pewna satysfakcja połączona z zaskoczeniem i czymś… dzikim. — Wydaje mi się, czy… lubisz, kiedy pachnę kwiatami? — Szybko skrócił dzielący ich dystans, złapał Dantego za nadgarstek, skłaniając go do podniesienia szmaragdowych oczu. — Dante? — wymruczał jego własne imię mu do ucha, pochyliwszy się ku zaognionej wstydem twarzy.
       Był czerwony. Bordowy! Jak dojrzała poziomka skąpana w promieniach letniego słońca. Nie oddychał, patrzył w fioletowe oczy które przenikały przez jego duszę, które wgryzały się w niego jak właśnie w tą słodką… poziomkę. Gorąco. Powietrze dookoła zrobiło się gęstsze, a on zamiast uciekać, reagować, wodził spojrzeniem po całej twarzy. Odrobina odwagi. Zbliż się, Baba zrób pierwszy ruch. Oddam się tylko Ty zrób pierwszy… Błagał go w myślach po czym jakby wylano na niego kubeł zimnej wody. Gwałtownie się wyrwał i przycisnął mu do twarzy stosik piżamek.
       - Oczywiście, że lubię! Uwielbiam! A co myślałeś?! Że wolę smrodek dymu i alkoholu?! Za kogo Ty mnie masz! – Żachnął się po czym parsknął śmiechem popychając go w stronę łazienki. Przy tym wepchnął mu ubrania w dłonie, złapał za ramiona i odwrócił do siebie tyłem żeby łatwiej było mu pchać, a na zachętę! Dał mu klapsa w jeden z pośladków.
        - Przemyślę wpuszczenie Cię do łóżka w zależności od zapaszku. – Teraz to on szeptał mu do uszka. – Postaraj się, Babo.
        - Nie… nie o to mi chodziło — zmieszał się. Ledwo zdołał pozbierać wszystkie części garderoby, Dante wepchnął mu je tak nagle! A po chwili równie szybko odwrócił go w kierunku łazienki i klepnął go otwartą dłonią w pupcię. Baba aż się wzdrygnął. — Oj postaram się, a żebyś wiedział… — Nie mogąc udźwignąć porażki, położył — albo raczej rzucił — ubrania na zamknięty sedes, by zdecydowanym ruchem wciągnąć chłopaka za sobą do środka. Czym prędzej zaczął pozbywać się z jego torsu wszystkich warstw ubrań, które ten na sobie miał. — Tyle tylko, że ty też nie grzeszysz czystością…
        - Baba! Przyjmij porażkę z godnością! – Chichotał jak opętany, przynajmniej do momentu w którym chłodne łapki Baby nie znalazły się na jego nieco spoconej piersi. Wtedy znowu wstrzymał oddech i zerkając to na dłoń to w jego oczy, i znowu na jego długie palce tak mocno odróżniające się od jego nieco ciemniejszej karnacji, ostatecznie uśmiechnął się do niego łobuzersko. Złapał krawędź jego koszulki, razem z nim wykonał odpowiedni ruch po czym obydwaj stali już w pół rozebrani.
        - To nie łaźnie, nie wiem co Ty sobie wyobrażasz. – Przyznał błądząc palcami po jego ramionach.
         - Chyba nie wypada mi tego zdradzać… — szepnął. W rzeczywistości nie wyobrażał sobie niczego, działał wyłącznie pod wpływem impulsu i subtelnych podpowiedzi ludzkiej natury. Zerknął na jego pociemniałe od pożądania oczy. — Ale czegokolwiek bym sobie nie wymarzył, ty jakoś tak chętnie na to przystajesz… — Palce wilgotnej od potu ręki położył na jego obojczyku, przesunął wzdłuż środkowym palcem, a później w górę, ku szyi i wyraźnie zaakcentowanym kościom żuchwy.
        Uniósł głowę lekko przymykając oczy gdy zadbane paznokcie znaczyły go niewidocznym zadrapaniem. Przygryzł przy tym dolną wargę czując jak po całym ciele przechodzi mu dreszcz. Niegrzeczny, pogrywał sobie z nim, nabuzowanym alkoholem i tęsknotą. Dlatego złapał go za nadgarstek, odsunął od siebie i z wzrokiem nie wróżącym absolutnie nic dobrego, naparł na niego przyciskając go po chwili do szklanych drzwi prysznica. – I dopiero teraz się zorientowałeś, że okręciłeś sobie mnie wokół palca przy pierwszym spojrzeniu tych fiołkowych oczu? – Uniósł jedną brew w pytającym geście podobnie unosząc złapane za oba nadgarstki dłonie nad jego głowę. Przy tym jedną dłoń miał wolną i nią trzymał go za biodro. – I co teraz? – Uśmiechnął się łobuzersko.
        Babie odjęło na chwilę mowę. Zupełnie nie spodziewał się takiej reakcji z jego strony. Owszem, dostrzegał jak wiele wysiłku Dante musiał wkładać w kontrolowanie swoich… emocji, zdaje się. Ale nigdy, przenigdy przez myśl nie przeszłoby mu, że im w pewien sposób ulegnie. I to akurat teraz. Na policzkach rozlał się szkarłatny, niby półsłodkie wino z dobrego rocznika, rumieniec. Serce dudniło mocno, jakby chciało natychmiast rozerwać mu płuca, mostek oraz żebra, wyskoczyć na wierzch, prosto na Dantego. Jednak mimo tego paraliżującego uczucia zagrożenia, w żyłach Baby nadal krążył alkohol, który dodawał mu nieco butnej odwagi.
         - Dotąd tego nie zauważyłem — odparł z niewinnym uśmiechem. — Co teraz? Nie mam pojęcia, chwilowo nie mam zbyt dużej swobody ruchów… — W pewnym sensie nawet podobało mu się jego położenie. Czuł się wtedy… dziwnie podekscytowany. — Może… ty mi powiesz? — niemalże wysapał to pytanie.
        - Chętnie, skoro pytasz. – Uśmiechnął się niebezpiecznie po czym zwolna się pochylił, przycisnął jego biodro do swojego i wędrując ustami pod jego ucho delikatnie je dmuchnął. – Nadal śmierdzisz dymem. – Prychnął rozbawiony kładąc czoło na jego ramieniu. Czemu w tej łazience było tak duszno?  - []b]Idziemy się kąpać.[/b] – Zaproponował i tym razem już delikatnie, ciągnąć dłońmi po jego talii, złapał za spodnie które powoli rozpiął.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {01/01/22, 11:03 pm}

_
_
B  A  B  A

____Koty są zwierzętami niewątpliwie wspaniałymi, inteligentnymi oraz wrażliwymi. Mimo tego poziom rozwoju ich mózgu zdecydowanie różni się stopniem zaawansowania od mózgu ludzkiego, stąd też zwierzęta inaczej niż przedstawiciele gatunku homo sapiens odczuwają rzeczywistość, odmiennie wyrażają emocje. Czy można mówić o miłości w przypadku kotów? Można, o ile za przejawy miłości uzna się takie działania, jak przywiązanie do innej żywej istoty, stałe poszukiwanie u niej kontaktu, odczuwanie przyjemności, płynącej ze wspólnego spędzania czasu, a także doznawanie tęsknoty w przypadku długiej rozłąki. Nie można zaprzeczyć, iż Babie nieobce było to nader człowiecze doznanie — miłość. Ale w jaki sposób miłość człowiekowi okazuje kot? Stara się być blisko, chętnie nawiązuje fizyczny kontakt… no tak. Wszystko się zgadza. Oprócz tego istnieją jednakże inne, subtelniejsze miłosne sygnały  — wspólne spanie razem, lizanie po rękach, twarzy; delikatne podgryzanie, udeptywanie łapkami, mruczenie, wpatrywanie się głęboko w oczy…
____Tylko że Baba, technicznie rzecz ujmując, kotem już nie jest. O władzę nad jego zachowaniem oraz myśleniem, czy wreszcie odczuwaniem walkę toczy nie tylko kocia natura, ale także ta ludzka, niezgłębiona do końca i wciąż dlań niezrozumiała. Kocie instynkty podpowiadają, by utrzymywać bliski kontakt, ale z rozsądkiem. Człowiecze pragnienia i pożądanie z kolei domagają się czegoś zgoła innego, szukają sposobności, by w życie wcielić dyktowane chęcią zaspokojenia naturalnych potrzeb plany. Jakież to jest konfundujące, jakże nieprzyjemne!
____Siejący spustoszenie ogień liże Babę od środka, wprawiając w ruch mieszki włosowe na jego ciele. Niemalże wszystkie stają na baczność, kiedy skórę muskają wprawne palce. Temperaturę podsycają podszyte groźbą uśmiechy, sugestywne spojrzenia intensywnie zielonych oczu. Cudem nie zmienia się w czarno-szarą kupkę popiołu u stóp szatyna, a trzyma się dzielnie o własnych siłach i wciąż na dwóch nogach, choć palce podkurcza mimowiednie.
____Skoro nie lubisz dymu, dlaczego wciąż mnie obwąchujesz? — śmieje się krótko.
____Pomaga Dantemu zsunąć własne spodnie z bioder, ud, łydek, a kiedy te lądują na ziemi, wprawnym ruchem odrzuca je w kąt pomieszczenia. Teraz kolej na niego. Baba odpina więc szereg guzików, lekko rozchyla poły materiału, moment później wsuwa już oba wskazujące palce po przeciwległych bokach i nimi ciągnie ubranie w dół.
____Lubię dotyk Twojej skóry. - Przyznaje, bo jak już jest bezczelnie szczery to do końca.
____Baba odsłania zęby w usatysfakcjonowanym uśmiechu. Tymczasem spodnie, stanowiące element konduktorskiego uniformu, opadają na podłogę. Są gotowi, by wziąć szybki — wewnętrzny głos podszeptuje kocurowi, że wcale taki nie będzie — prysznic.
____Pod natrysk wsuwa się pierwszy, po nim zaraz Dante. Miejsca jest mało, okropnie mało, co wcale nie pomaga ostudzić panującej w łazience atmosfery. Stoją bardzo blisko, stykając się rozgrzanymi od emocji ciałami. Woda leje się na nich mocnym strumieniem, jest przyjemnie chłodnawa i ciepła jednocześnie.
____Biała bawełniana bielizna, którą wciąż mają na sobie, po pewnym czasie nasiąka wodą i gdyby tylko któryś z nich wykazał taką chęć, mógłby bez przeszkód przyjrzeć się rysującym się pod tkaniną kształtom męskości. Żaden jednak, z jakiegoś powodu, nie patrzy w dół.
____Pomogę — mruczy półgłosem, wyciągając ręce do mokrych włosów, na które chłopak właśnie wylał zawartość małej buteleczki — jeśli ty pomożesz mi.
____Nie czekając na odpowiedź, zaczyna masować skalp palcami, rozsmarowując po nim intensywnie pieniący się płyn. Wokół rozniosła się przyjemna kwiatowa woń. Baba obserwuje w milczeniu, jak chłopak przymyka oczy z zadowolenia. Dopiero teraz jest w stanie przyznać się przed samym sobą, że to całkiem przyjemne przyglądać się malującym się na jego twarzy odcieniom najróżniejszych emocji. Na tak wykwintnym płótnie każde uczucie — od gniewu, przez smutek, aż po radość — prezentuje się znakomicie.
____Dante wtula się w dłoń, która na chwilę znalazła się na jego policzku, po to by zaraz zgarnąć pianę z czoła. Wtedy może na niego spojrzeć i od razu szeroko uśmiechnąć. Rozbawienie niewątpliwie przerywa mu jednak zachwyt. Mokry Baba jest onieśmielająco piękny. Dlatego chętnie spełnia jego prośbę dobierając się do jego włosów. Chociaż właściwie, najpierw uszu.
____Leci mi do oczu... — Upomina go, przymykając jedną powiekę.
____Wybacz. — Wyrwany z zamyślenia, szybko przemywa mu czoło i powieki czystą wodą, nabraną w złożone w kielich dłonie.
____Nie mogąc się powstrzymać, pociera kciukami delikatną skórę pod oczami, przesuwa je na kości policzkowe, lekko wdusza w skronie. Intensywnie patrzy mu na usta, jakby rzucając na nie urok. Zbliżcie się, zbliżcie.
____Masuje mu delikatnie małżowiny uszu, później bardzo ostrożnie za nimi, żeby nie wprawić go w dyskomfort i w końcu zatapia palce między miękkie włosy. Sama przyjemność, szczególnie gdy otacza ich szczelna otulina z zapachu kwiatów. Para wodna dodatkowo zapewnia komfort, przemarznięte do szpiku kości odtajają, dając poczucie ulgi. Baba zaczesuje mu włosy do tyłu, może mu teraz spojrzeć w oczy. Jego błyszczą szczerym szczęściem i zwolna wędrują tam gdzie uciekły fiołkowe odpowiedniki. Te usta, kosztował ich już raz we śnie, ciekawi go czy na jawie są równie doskonałe? Skoro go już trzyma, jego palce przesuwają się na tył głowy Kota, żeby mu nie uciekł i chociaż jest to nieodpowiedzialne w ich koszmarnym stanie, zbliża się chcąc ich spróbować. Na razie tylko zetknąć z tymi jego.
____Serce biednego Baby trzepocze niczym odlatujący w popłochu wróbelek. Nie może uwierzyć w to, co się dzieje, a jednocześnie jest tak szczęśliwy, że wszystko mu jedno, czy to rzeczywistość, czy też piękny sen. Powieki same, nie wiedzieć czemu, przymykają się, umysł zasnuwa mętna mgiełka zapomnienia, lekkomyślności i… palce zsuwają się same z siebie na kark, przyciągają młodego mężczyznę bliżej. Ich wargi muskają się raz, drugi raz. Znowu i znowu. A potem Baba impulsywnie chwyta między własne miękkie wargi dolną wargę Dantego. Smakuje ją, delikatnie, czule, długo. Dopóki starcza mu powietrza.
____Nieodpowiedzialne. Zachłanne i lekkomyślne. Egoistyczne. A jednak smakowało czymś, czego od dawna mu brakowało. Wypełniało pustkę. Składało obietnicę. To woda czy zabłąkana łza popłynęła po jego policzku? Wszystko się mu wydaje czy się dzieje? Łapie go mocniej, przyciąga, przejmuje inicjatywę. Nie powinni, a jednak się dzieje. Odzywa się odrobina zdrowego rozsądku. A sądzi, że go już dawno zabił wpatrując się bez opamiętania w najpiękniejsze oczy świata. Niemniej pozwala zaprzeczyć pragnieniu. Nie chce, serce mu cierpi ale trzymając go za policzki powoli się cofa. Ich usta odklejają się od siebie jakby przerywali coś co wydarzyć się musiało i dziać się powinno dalej. Jako rekompensata całuje go w czoło i przytula. — Wystarczy. Chodźmy spać. — Głos ma lekko zachrypnięty, drżący, musi go mocniej objąć żeby uspokoić emocje. — Jesteś wspaniały, Kwiatuszku.
____Setki myśli, nadmiernie analizujących każdy szczegół, przelatują przez głowę z szybkością przyspieszonego połączenia kolejowego. Zrobił coś nie tak? Dlaczego… przerwali? A może Dantemu wcale nie podobało się to, co się wydarzyło. Może nie miał ochoty, by… całować właśnie jego. Sam przyznał wcześniej, że kot owinął sobie go wokół palca, czy więc… Nie. Albo jednak? Wątpliwości skutecznie studzą rozpalone nadzieje.
____Czas ciągnie się i przyspiesza jednocześnie. Ostatecznie kąpiel zakończyli w rekordowym czasie, czternaście i pół minuty. Po otarciu mokrego ciała, Dante wychodzi z łazienki, zostawiając kota samemu sobie, zapewne chce w ten sposób wygospodarować dla siebie oraz dla niego chwilę prywatności, by obaj mogli zmienić bieliznę i przebrać się w czyste piżamy. Ochłonąć na dobre i odsunąć z myśli niedawny incydent. Kocur postanawia nie burzyć się z tego powodu. Niespecjalnie się spiesząc, dokańcza osuszanie ciała ręcznikiem, potem grzecznie wkłada na siebie białe majtki oraz świeżo wypraną koszulkę i spodnie, szoruje zęby, wpatrując się osowiale we własne odbicie, po czym wychodzi.
____Uhm… — odchrząkuje, nieśmiało sygnalizując swoją obecność. — Znajdzie się dla mnie miejsce w łóżku, czy może… chciałbyś… wolałbyś, bym wyszedł? — pyta, wykręcając palce w różne strony. W innych okolicznościach pewnie przyciągnąłby do siebie szatyna, by rzucić mu na ucho coś w stylu: No to jak się spisałem? Teraz nie jest taki pewien siebie i nie wie, jak powinien się zachować.
____Dante wychodzi z łazienki tak podekscytowany, tak rozgrzany i szaleńczo szczęśliwy, że chce skakać. Po prostu skakać i dusić krzyk radości na to, co miało miejsce. Bo na pewno miało. Ogarnia się jednak, przebiera i chociaż średnio idzie mu pozbycie się uśmiechu, bierze kilka głębokich oddechów. Idealnie żeby zobaczyć Jego, wyglądającego znowu jak stos nieszczęść. Nie może opanować spojrzenia pełnego politowania. Ale uśmiecha się ciepło.
____Obiecałeś mi dzisiaj, że nie będę spał sam. Już się na to nastawiłem, nie wykręcisz się teraz. — Ostrzega go, a gdy staje naprzeciwko, zaczesuje mu kosmyk za ucho i targnięty szczerą euforią znowu zamyka go w swoich ramionach. — Poza tym wisisz mi mizianie po plecach! — Próbuje obrócić wszystko w żart. Przecież nic takiego się nie stało. Opanowali się, a jednak... Pobudziło to jego serce do tego stopnia, że będzie na niego patrzył z jeszcze większą miłością.
____Babie twarz rozjaśnia się od ogromu radości, jaką sprawiła odpowiedź chłopaka. Łatwiej jest dać sobie spokój z resztkami przyzwoitości, niż trzymać w tym stanie emocje na wodzy, dlatego kot wpierw wyrywa się ze szczelnych objęć, by psotnie zmierzwić brązowe włosy, a potem przejąć kontrolę i ścisnąć Dantego w pasie tak mocno, że biedaczkowi nieomal oczy nie wyskakują z orbit, pomrukuje przy tym całym sobą. Brzuszek szczęśliwy, on czyściutki jak łza, teraz tylko zakopać się w pościeli i poprowadzić duszkę niewidzialnymi schodkami ku niebu.
____Nie przypominam sobie, bym coś podobnego obiecywał ostatnim razem — przyznaje, kiedy obaj znaleźli się pod milutką kołderką. — Ale niech ci będzie, pomiziam cię.
____Jak powiedział, tak uczynił. Najpierw jednak pozwala sobie ułożyć chłopaka w odpowiedniej pozycji, odczekuje chwilę, by ten się poprawił, a po paru minutach głaszcze go czule całą dłonią wzdłuż kręgosłupa, siedząc po turecku przy jego pośladkach. Tkanina, z której wykonano koszulkę do spania, jest przyjemna w dotyku, ale o wiele milej jest błądzić palcami po nagiej gładkiej skórze. Wyraźniej wtedy czuć, czy pieszczoty dają drugiej osobie przyjemność czy też są odbierane w sposób neutralny.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {02/01/22, 05:15 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Rozkosz dostarczona przez Babę miała trwać długo, satysfakcjonować każdy fragment jego ciała i wprawiać go w idealną harmonię. Taki był plan teoretyczny. W praktyce jednak, w momencie gdy Kocur się na nim rozsiadł i dobrał się swoimi twardymi paznokciami do jego pleców, nie minęło pięć minut gdy zasnął. Przysnął. Zdrzemnął się. Tak czy inaczej stracił chwilowo kontakt z rzeczywistością i poddając się pieszczocie roztapiającej go niczym rozgrzany asfalt gałkę lodów odpłynął. Ocknął się dopiero w momencie gdy Baba się poprawiał. Lekko uniósł głowę żeby się rozejrzeć. Było przyjemnie ciemno, opuszczona roleta w oknie ograniczała blask miasteczka, do tego ciepło i wszędzie pachniało kwiatami. Westchnął więc szalenie zadowolony po czym szepnął do niego żeby się nieco uniósł na nogach. Gdy ciężar zelżał bardzo ostrożnie odwrócił się na brzuch po czym wyciągnął do niego ręce, chciał się poprzytulać.
       - Było idealnie. – Wymruczał szczęśliwy, posyłając mu jednocześnie budyniowy uśmiech, a gdy Baba przekonał się żeby na niego wpełznąć, ostrożnie zrzucił go z siebie żeby Kocur leżał jednym biodrem na materacu, poprawił sobie jego nogę żeby leżała odrobinę wyżej niż jego krocze i tuląc go wygodnie do siebie zaczął głaskać go po ramieniu. – Cały dzień był idealny. – Ziewnął, naciągnął na nich jeszcze kołdrę i upewnił się, że Baba ma zakryte plecy po czym sam oparł się policzkiem o czubek jego głowy i pozwolił sobie już na błogi sen.
       Spało im się dobrze. Ale im razem od samego początku spało się dobrze. Potrafili dzielić bardzo wąskie łóżko, zawsze byli odwróceni do siebie w taki sposób żeby się nie rozpychać, raczej żeby być do siebie dopasowanym. Dawało to więc znaczący komfort gdy nie musieli się martwić czy wzajemnie się nie trącają. A gdy wzięło się pod uwagę dodatkową kumulację ciepła tak potrzebnego w zimowej krainie wychładzającej szybko skład – ich układ był idealny.
       Pierwsze promienie wschodzącego słońca wdarły się na podłogę pokoju sprawiając, że Dante lekko uchylił jedną powiekę. Jeszcze było za wcześnie, zerknął na specjalnie postawiony budzik na małe półeczce koło głowy – oj, zdecydowanie za wcześnie. Wrócił więc do tulenia, a orientując się, że obejmuje Babę w pozycji na łyżeczkę i jest tą większą, cmoknął go lekko w kark zanim wrócił do chowania się nosem w jego włosach. Od razu na jego ustach rozciągnął się przyjemny uśmiech chociaż na przebłysk wspomnienia wczorajszego dnia, chmara motyli połaskotała wszystkie jego wnętrzności. Dlatego przytulił kocura mocniej, przykrył ich szczelnie kołdrą i wrócił podrzemać jeszcze przynajmniej przez godzinę.
       Ostatecznie budzik ustawiony na godzinę w której daliby radę spokojnie zjeść śniadanie i wypić kawę nie musiał dzwonić. Dante ponownie się obudził, było mu błogo i chciał chwilę po prostu popatrzeć na spokojną buzię białowłosego. Lekko go głaskał, odgarniał kędziorki włosów za ucho, zerkał na pełne usta lekko rozchylone podczas snu po których lekko przejechał opuszkiem. Znowu zrobiło się mu gorąco, a wszystko w środku zamrowiło i ścisnęło.
       - Dzień dobry. Co sobie Pan życzy na śniadanie? – Szepnął widząc jak ten się zaczyna poruszać.
       Baba przeciągnął się, wykrzywiając kręgosłup w pogłębiony łuk. Otworzył leniwie oczy, a napotkawszy wzrokiem rozmarzoną twarz Dantego, szeroko się uśmiechnął.
        - Dzień dobry — wymruczał radośnie. — Pomyślmy, śniadanie… Najchętniej bym zjadł… ciebie — chwycił za nagie ramię, a przyciągnąwszy go do siebie, wtulił się w ciepłe ciało niczym spragniony pieszczot matki młodziutki kociak.
        - Jeszcze Ci się nie przejadłem? – Zaśmiał się mocno go do siebie przytulając i zaczynając go głaskać po karku i potylicy dał im jeszcze kilka chwil. – Ja bym zjadł jajko! Takie na w pół miękkie z dobrze spieczonym tostem. – Zaczął marzyć chcąc go skusić żeby wstali. Bo inaczej nie wstaną, jak się wzajemnie nie zmobilizują. – I twarożek na ostro! – Dorzucił spontanicznie.
         - Nie, wciąż mi mało — odrzekł trochę bardziej bezczelnie, niż pierwotnie zamierzał. — Jajko może być, ale do tego koniecznie ciepła herbata. No i może, sam nie wiem, coś słodkiego? Ta babeczka, którą kiedyś Quinn nas poczęstowała, oj, zjadłbym takich i dziesięć — oblizał się na samo wspomnienie tych różanych pyszności.
         - To nie jest śniadanie. Nie możesz się opychać słodkościami z samego rana. Za to po obiedzie sam Ci taką załatwię, z różowym lukrem. – Obiecał trącając jego ucho nosem. – O! Ale możemy zjeść dżem! Widziałem ostatnio czereśniowy. – Przyznał próbując go zachęcić, wcale nie uzmysławiając sobie, że sam miałby ochotę na coś słodkiego, pewną Babeczkę. Cmoknął go więc znowu w głowę. – To co? Wstajemy?
          - A jeżeli powiem, że nie wstajemy, to zgodzisz się zostać tu ze mną? — zapytał z nadzieją w głosie. Dźwignął się do siadu, lecz tylko po to, by przetrzeć twarz dłońmi.
          - Z Tobą? Zawsze i wszędzie. – Podparł się na jednej ręce żeby móc przyglądać się jego plecom. Zaraz też usiadł, objął go na wysokości piersi i cmoknął w ramię. Później niestety ale żołądek zaczął grać mu marsza głodowego więc skierował się na drabinę, nią na podłogę gdzie dopiero zaczął się przeciągać. Pomasował przy tym ramiona mocno zdziwiony.
          - Chłodno, ubierzmy na wszelki wypadek swetry. – Zaproponował przygotowując odpowiednie ubrania. I trzeba było mu przyznać, marynarka konduktorska wyglądała wspaniale w połączeniu tak z koszulą jak i golfem. Chociaż z tym drugim, może nawet lepiej?
         Gdy znaleźli się w kuchni, w części ze stolikami jedno co go nagle zaczęło martwić i odciągnęło jego nieco bardziej budyniowe niż zwykle spojrzenie od uśmiechniętego Baby to Quinn. Coś czuł, że kobieta posiadła wczoraj bardzo niebezpieczną wiedzę, możliwe że udokumentowaną przez co od razu zaczął jej szukać wzrokiem. Nie musiał długo błądzić. Nikt inny nie śmiałby przynieść im śniadania.
          - No cześć, gołąbki. – Uśmiechnęła się pięknie, a jemu momentalnie zrobiło się cieplej.
          - Dzień dobry Quinn. Kac morderca? – Zapytał niby obojętnie ale nagle, strasznie się stresował.
          - Absolutnie, a wy? Wyglądacie podejrzanie świeżo. – Zauważyła jakby sądziła, że w nocy będą zajęci czymś zupełnie innym niż spanie.
          - Mnie się świetnie spało, a Tobie Babo? Dziękujemy za Twoją niezawodną troskę. – Zapytał, niby to luźno ale miał nadzieję, że kocur nie da jej szans na snucie dziwnych teorii dotyczących ich dwójki. Szczęśliwie, to co go uratowało to obecność maszynisty, który szczypiąc Quinn za boczek, przeprosił ją i wepchnął się na miejsce naprzeciwko parki.
         - Cześć Dante. Staliśmy rano info. Nie ma szans żeby pług się do nas przedarł. Jeden z tuneli jest po naszej stronie całkiem zasypany. Zaproponowałem, że sami spróbujemy go odśnieżyć. Musisz skontaktować się z tym drugim składem, może nam pomogą. Bez tego nie wiem ile będziemy tu siedzieć, a mamy już spore opóźnienie. – Wyjaśnił na co konduktor wyraźnie odetchnął i zaczął zjadać śniadanie.
         - Żaden problem. Konserwatorzy przygotują tyle łopat ile tylko mamy, podjedziemy pod tunel i zaczniemy go odkopywać. Wydam ogłoszenie jak tylko zjem. A powiedz mi, co tu tak zimno? – Dopytał jeszcze na co maszynista się skrzywił.
         - Właśnie nie wiemy, jak staniemy na torach sprawdzimy pompy. – Obiecał na co Dante pokiwał głową.
         - Czeka nas lepienie bałwana. – Szepnął do Baby uśmiechając się rozbawiony. Miał przy tym szczerą nadzieję, że się im uda. Inaczej będą w dupie.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {04/01/22, 09:07 pm}

_
_
B  A  B  A

____Pomimo tego że kot nie jest z czułością gładzony po gołych plecach, jego głośne mruczenie, świadczące o osiągnięciu błogostanu, roznosi się po całym pokoiku, docierając do najbardziej nieprzystępnych zakamarków. Czy kiedykolwiek pomyślałby, że podobna czynność może być dla niego równie przyjemna, co dla tego, którego właśnie głaskał? Nie, do tej chwili raczej nie.
____Choć pora niewczesna, a oczy kleją się od znużenia, Baba w cały proces wkłada dużo zaangażowania i serca, manifestującego się w czułości i delikatności ruchów. Rozpaczliwie potrzebuje odpoczynku, a jednak za każdym razem, gdy sen uprowadza go poza granicę świadomości, on dzielnie otrząsa się z odrętwienia i jak gdyby nigdy nic, kontynuuje w momencie, w którym ostatnio skończył. Trwa to jeszcze przynajmniej przez kilkadziesiąt minut po tym, jak do krainy marzeń sennych (pozornie) samotnie udaje się Dante — jeden z przystojniejszych (jak nie najprzystojniejszy) młodych mężczyzn stąpających po ziemskim padole.
____Kiedy wreszcie kocur decyduje się położyć przy śpiącym w najlepsze chłopaku, jest już bardzo późno — lub bardzo wcześnie, w zależności od przyjętej perspektywy — a na ciemnym niebie królowanie na dobre przejmują gwiazdy wraz ze srebrnym księżycem.
____Jest bezpiecznie, spokojnie i wygodnie.
____Lepszych warunków do spania nie mógł sobie wymarzyć…
____Błąd. Może być lepiej. Baba uświadamia to sobie w momencie, gdy silne ramiona zamykają go w szczelnym uścisku, zmuszając przyciśnięcie ucha do piersi drugiego człowieka. Słyszy miarowe bicie, z upływem czasu zwalniające: bu-bum, bu-bum, bu-bum, bu-bum… Rozkoszny uśmiech pogłębia dołeczki w jego policzkach nim zasypia.

Skromna niespodzianka ( ͡° ͜ʖ ͡°):

____Nie potrafi sobie przypomnieć, o czym śnił w nocy, ale towarzyszy mu silne przekonanie, że był to bardzo przyjemny sen. Między innymi dlatego tak ciężko jest mu dziś wstać. Niemniej istotnym powodem jest okropny ziąb, przeszywający wypoczęte ciało. Całe szczęście, jest przy nim Dante — mistrz porannej mobilizacji. Gdyby nie jego zmyślna taktyka, budząca w Babie dawne przyzwyczajenia i schematy myślowe, kocur najprawdopodobniej przeleżałby całe przedpołudnie, a potem jęczałby, że jest głodny i nie ma na nic siły, nie wspominając o ochocie do realizacji obowiązków służbowych.
____Śniadanie, to wymarzone przez nich jeszcze w pieleszach — półmiękkie jajko z idealnie zarumienionym pieczywem tostowym, słoiczek najsłodszego czereśniowego dżemu oraz świeżo przyrządzony twarożek z kawałkami czerwonej papryki na ostro, a także kubek parującej czarnej kawy dla Dantego oraz filiżankę rumiankowej herbaty dla Baby — przynosi do stolika nie kto inny jak Quinn.
____Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze spałem — przyznaje, upijając łyk gorącego ziołowego naparu. — I nawet miałem sen! Tyle że… nic z niego nie pamiętam. Oprócz tego, że był przyjemny!
____Dziewczyna w śnieżnobiałym fartuchu nie zdążyła zareagować, bo ich miło zapowiadającą konwersację przerywa maszynista, który jak najszybciej chce podzielić się najnowszymi wieściami na temat lawiny, uniemożliwiającej dalszą podróż pociągu. Baba słucha, zajadając się chrupkim tostem, posmarowanym pokaźną ilością dżemu.
____Lepienie bałwana? Serio? Chyba raczej...
____Młody! — Znajomy głos. Ktoś przemierza szybko korytarz, a potem trzaska brudnymi łapskami o blat stolika, przy którym jedli. Aż zastawa podskakuje. — Młody! — wrzeszczy zasapany główny konduktor. — Wszędzie cię szukałem, ty obiboku! Ty leniu! Roboty pełno, a ty tu sobie śniadanko zajadasz!? Dureń!
____Jednak widok pewnego kocura, cieszącego się świetnym zdrowiem, poważnie przepala kilka żaróweczek w mózgu staruszka, więc mężczyzna patrzy się i patrzy, z rozdziawioną szeroko gębą, nie mogąc oczom uwierzyć.
____Pan tak nie patrzy, panie Penisson — Baba posyła konduktorowi głupawy uśmieszek — bo żadnego ducha tutaj nie ma.
____C-co? CO!? Ty mały...
____Quinn, dziękuję za śniadanie, jak zawsze przepyszne! — Ignorując zapowietrzonego mężczyznę, w którym szybko rośnie irytacja jego osobą, Baba podrywa się z miejsca, a poklepawszy dziewczynę po ręku, zwraca się do Dantego, jakby nic wielkiego się nie stało: — Przekażę Jerry’emu co trzeba, przygotujemy potrzebny sprzęt i spotkamy się przed lokomotywą. Trzeba będzie zorganizować kilka drużyn, które zajęłyby się odśnieżaniem tej hałdy w tunelu. No wiesz, optymalizacja pracy i tak dalej… Do zobaczenia później!
____Kusi, by poczęstować Dantego całusem w czoło na do widzenia, tak jak on zawsze to robił, ale ostatecznie się na to nie decyduje. W zbyt wielkie zakłopotanie by go wprawił, a przy przełożonym musi on wykazać się sporym pokładem opanowania. Macha mu na pożegnanie i czmycha, przemieniwszy się w usposobienie zwinności i gracji. Puchaty ogonek niknie wkrótce za drzwiami kuchni, pozostawiając dławiącą śmiech Quinn, zdenerwowanego do czerwoności staruszka oraz pewnego szalenie przystojnego szatyna samym sobie.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {06/01/22, 03:44 pm}

Para, magia i stal - Page 3 PicsArt_10-24-10.21.36

       Błogi poranek który spędził nie dość, że w towarzystwie najlepszej Przytulanki i najwspanialszego kompana jakiego w nowym życiu przyszło mu poznać, to jeszcze zajadając wyśmienite śniadanie, został ostatecznie zrujnowany. Dawno go nie widział. Wiedział, że był zajęty [i]bardziej znaczącymi zajęciami i mocniej wymagającymi decyzjami[i] niżeli te które na co dzień należały do obowiązków jego zastępcy co przyjmował jako błogosławieństwo. Wiedział też, że ten moment w końcu nadejdzie. Liczył przy tym tylko na to, że zajmowanie ważniejszych gości i zrzucanie odpowiedzialności za swoje obowiązki na swoich podwładnych potrwa dłużej. Jak mocno się pomylił. Aż mu przeszedł apetyt.
       A później jego serce straciło spokojny rytm.
       Zapomniał. Na śmierć zapomniał o tym, że powinien dzisiaj odnowić zaklęcie, które wygasło już wczoraj w wiosce. Że powinien ponownie pokryć piękną kocią twarz szramami, siniakami i skaleczeniami mającymi świadczyć o torturach zapewnionych przez Barona. Lekko pobladł chociaż słysząc pyskówkę w jaką wdał się Baba jego mózg nagle  zaczął pracować na najwyższych obrotach. Twarz mu skamieniała, jedna brew uniosła się w pełnym politowania spojrzeniu, a oczy nabrały wyrazy pogardy.
       - Ja, w przeciwieństwie do Pana, przynajmniej dbam o pracowników. Udało mi się od gnomów zdobyć lekarstwo na cały ten… I Baba ponownie wygląda reprezentacyjnie. Już chodziły szepty po wagonach pierwszej klasy o tym kto pobił pracownika. Podobno świadczyły na Pana niekorzyść…
       - Ty gówniarzu, to jakieś pomówienia! – Opluł się czerwieniejąc w momencie gdy Dante jak gdyby nigdy nic popijał kawusie.
       - Dlatego powinien się Pan cieszyć, że dbam o jego dobre imię. – Wysyczał jadowicie po czym wyprostował się, odstawił pustą filiżankę i zanim Baba się podniósł, złapał jego dłoń pod stolikiem ściskając ją w niemym podziękowaniu i geście wsparcia. Co on by bez niego zrobił…
       - Dziękuję Babo, ja lecę na obchód żebyśmy mogli ruszyć. – Odprowadził kocura spojrzeniem, najchętniej by go uścisnął, cicho wyszeptał podziękowania za wczorajszy magiczny dzień. Zamiast tego uśmiechnął się tylko do niego, a gdy jego jasne oczy padły ponownie na twarz zalaną zmarszczkami i kilkudniowym zarostem, znowu zmarkotniał i westchnął. Wstał, założył czapkę na gładko zaczesane włosy i minął go nie dając mu dojść do słowa. Powiedział już co o nim myślał, ten go wystarczająco jak na poranek obraził i pogrzebał jego poczucie własnej wartości. Teraz mógł wziąć się za swoje liczne obowiązki i sytuację kryzysową.
       Pociąg ostatecznie wytoczył się wreszcie z wioski.
       Szklane domki znikały za małym pagórkiem gdy oni wracali na tory trasy głównej. Zerknął na nią z maślanym uśmiechem na ustach. Najlepsze wspomnienie jakie miał. Kto by pomyślał, że ta kraina przyniosła mu tyle radości? Westchnął chowając się w Korzuchu, wypuszczając przez usta chmurkę białej pary. Stał w drzwiach otwartej lokomotywy monitorując jak blisko mają do pierwszych zwałów śniegu których żeliwny zderzak w kształcie grotu strzały nie przebije. Ostatecznie pomachał żeby zwolnili i skład ponownie stanął.
       - Ależ to fatalnie wygląda. – Zaskamlał, a gdy poczuł za sobą obecność wielkiego maszynisty, który mu przytaknął – w ogóle nie poczuł się lepiej. – Powinieneś mnie jakoś pocieszać, a nie… – Żachnął się lekko rozbawiony po czym wyskoczył na śnieg wpadając akurat w jego miękkie poła po sam pas! Jęknął zdziwiony i rozgarniając go rękami, parsknął śmiechem. Totalnie się nie spodziewał takiej dziury, a widząc jak znacząca część załogi zaczyna opuszczać poszczególne wagony i okazało się, że tylko on miał takie szczęście, śmiał się jeszcze głośniej. Ostatecznie trafił spojrzeniem w pewne fiołkowe oczy, a gdy ich właściciel zamiast ruszyć mu na ratunek zgiął się w pół prawie płacząc ze śmiechu, nadął policzki w geście dezaprobaty.
       - Ratuj mnie, a nie się głupio cieszysz! – Zawołał do Baby, a ten śmiał się dalej, ledwo przebierając nogami. Cóż, wystająca głowa konduktora musiała być widokiem iście idealnym co do sytuacji. – No zlitujesz się wreszcie? – Zapytał zarażony śmiechem, ale on się przynajmniej nie zapowietrzał! Przynajmniej do chwili w której Baba już wyciągał po niego ręce i nie stanął w miejscu gdzie musiała kończyć się ta dziura lądując w takiej samej pozycji co on – zasypany prawie po same ramiona w ciężkim śniegu. Wtedy szaleńców śmiejących się w głos była już dwójka. I nie trzeba było długo czekać aż grono ich znajomych z którymi najczęściej się trzymali zarazili się dobrym humorem i korzystali z sytuacji.
       Ostatecznie szczęśliwie ich wyciągnięto. Maszyniści podali pomocne dłonie, a miejsce z dziurą zostało oznaczone wbitą obok tyczką. Dante otrzepał się ze śniegu we wnętrzu lokomotywy po czym szturchnął Babę-zdrajcę rechocząc pod nosem.
       - Udało wam się wszystko przygotować? I widziałeś może czy ten drugi skład już za nami stoi? – Dopytał go stając tuż przed nim, przyglądając się błyszczącymi z radości oczami tym jego. Już czuł, że mimo ciężkiej pracy będą się wyśmienicie bawili. Ruszyli więc razem, wyposażeni w łopaty, pod wjazd do tunelu gdzie Jerry wraz z drugim koordynatorem konserwatorów oceniali sytuację.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {09/01/22, 03:36 am}

_
_
B  A  B  A

____Jakkolwiek dziwny ten pomysł może się wydawać, Baba koniecznie musi odnaleźć Jerry’ego.
____Nie chodzi wcale o to, że kot chce zobaczyć czy porozmawiać z tym naprzykrzającym się erotomanem. Kocur szuka go jedynie dlatego, że jest jego przełożonym i jako osoba decyzyjna, a przede wszystkim koordynator zespołu, powinien on jak najszybciej zapoznać się ze szczegółami obecnej sytuacji, jeżeli jeszcze jakimś cudem tego nie zrobił — a może się tak zdarzyć, między innymi dlatego, że jest dość wcześnie i wieści o tej porze wolniej się rozchodzą albo z powodu jego wątpliwej kondycji fizycznej i intelektualnej, bo chłopak porządnie wczoraj ciągnął z gwinta — oraz podjąć odpowiednie, w związku z istniejącym kryzysem, działania. Zdaniem Baby konieczne jest przede wszystkim zmobilizowanie dziewczyn i chłopaków z pierwszej zmiany (drugą zmianą na razie nie zawraca sobie głowy, choć dobrze by było powiadomić drugiego kierownika — to leży już w gestii Jerry’ego!) oraz zebranie potrzebnego do odkopywania hałd śniegu sprzętu. To drugie jest o tyle ważne, że w razie niezdatności narzędzi, trzeba przeznaczyć jeszcze chwilę na ewentualne ich zreperowanie, tak by każdy mógł liczyć na niezawodność przydzielonego ekwipunku.
____Pociąg składa się z długiego rzędu wagonów, więc kot żywi nadzieję, że szybko uda się przełożonego znaleźć. W końcu drogi są tylko dwie – do przodu, w stronę ogromnego kotła lokomotywy lub do tyłu, ku końcowemu wagonowi, przez drzwi którego wychodzi się na otwarty pomost, otoczony metalową barierką z powykręcanymi w świderki słupkami, skąd można podziwiać widoki.
____Tyły pociągu wydają się bardziej sensownym miejscem, w którym można by rozpocząć poszukiwania. Na pierwszy strzał pójdzie pokój Jerry’ego. Może jeszcze odsypia.
____Baba przemierza sprawnymi susami kolejne przedziały, wszystkie tak samo lodowate, aż w końcu dociera do tego zarezerwowanego dla pracowników. Drzwi do pokoju koordynatorów drużyn konserwatorskich są lekko uchylone. Baba uznaje za niestosowne wpraszać się do środka pod postacią futrzaka, więc zmienia swoją formę i już jako człowiek, puka delikatnie w futrynę. Spokojny głos zachęca, by wszedł, lecz zdecydowanie nie jest to głos ognistowłosego mężczyzny.
____Dzielący na co dzień z Jerrym wspólną przestrzeń bytową mężczyzna, kierownik drugiej zmiany, zdradza konspiracyjnym szeptem, że ten nie wrócił na noc do pokoju. Baba wzdycha ciężko. Mógł się tego spodziewać.
____Nie tracąc ani chwili dłużej, kocur przeszukuje kolejne pokoje, przedziały i wagony, rozpytuje o młodego mężczyznę wśród mijanych pracowników — nikt jednak ani nie słyszał nic na jego temat, ani osobiście go tego ranka nie spotkał. To bardzo go martwi. Niepokój nasila się, gdy nie znajduje Jerry’ego także w składziku, w którym zwykł zaszywać się z kochanką sam na sam w celu szybkiego zaspokojenia potrzeb seksualnych.
____Mocno poirytowany, kieruje się do swojego pokoju, to ostatnie z możliwych miejsc, którego jeszcze nie sprawdzał. Serce dudni mu w klatce piersiowej. Bardzo, bardzo nie chce znaleźć go właśnie w tym miejscu. Bardzo też wkurzyłby się, gdyby…
____Co do chuja? — mówi, stojąc w progu. Głos podejrzanie obco brzmi w uszach.
____W pomieszczeniu jest bardzo zimno i ciemno, na podłodze walają się zmięte ubrania — tu skarpetka, tam biała koszula, a tamże sweter i wywinięte na drugą stronę jasnobrązowe spodnie, pod łóżkiem leży bielizna, a przed wejściem czyjaś kurtka. Łóżka natomiast są starannie posłane, zupełnie jakby nikt w nich od wczoraj nie spał, oprócz jednego, dolnego, należącego do Baby.
____Serce staje na krótki moment, gdy fiołkowe oczy dostrzegają dobrze znany odcień czerwieni zaszyty między zmiętą pościelą. Czarka goryczy i gniewu przelewa się, a Baba rzuca się ku własnemu łóżku. Bezmyślnie chwyta za róg kołdry i jednym zdecydowanym szarpnięciem odkrywa smacznie śpiących mężczyzn. Chłopak, którego kocur nie zna ani z widzenia, ani tym bardziej z imienia, budzi się natychmiast i szybko podrywa się do siadu, przyciskając bok do boku Jerry’ego, zaraz też zaczyna go szturchać i szarpać, chcąc wybudzić go z głębokiego snu. Obaj są nadzy, a ich skórę pokrywają ślady po zębach oraz zbyt intensywnych pocałunkach.
____Kurwa mać… — mruczy pod nosem — Jerry! — podnosi głos, aż przesiadująca na łóżku dwójka zasłania uszy, a sprawca całej tej chorej sytuacji krzywi się brzydko. — Co ty…? Co…? Powiedz mi, co ty tu robisz? W tym pokoju, w tym konkretnym łóżku? I… kto to w ogóle jest? Jerry… Czy wy?... Bogowie, Jerry! Rozum ci odjęło? Ja tu śpię!
____Od natłoku silnych emocji aż kręci mu się w głowie, więc czym prędzej chwyta się ramy łóżka, aby przypadkiem o nią nie grzmotnąć, gdyby przypadkiem opuściły go siły. Pięść wolnej ręki zaciska się, to rozluźnia. W Babie rośnie ogromna ochota, by przyozdobić skórę ich obu licznymi siniakami, a jednak ostatkami sił tłumi te niegodziwe zamiary. Oddycha z trudem, niemalże charcząc.
____Jerry, wsparty o łokcie, rozgląda się z niedowierzaniem po pokoju, a zdając sobie sprawę z zasadności rzucanych w jego stronę pytań, opada z powrotem na poduszkę, podwija do siebie zgięte w kolanach nogi i przeciąga dłońmi przez całą długość twarzy, od czoła do podbródka, śląc w eter ciche:
____O kuuurwaaa…
____To twój chłopak? — pyta naiwnie młodzieniec o białych niczym śnieg włosach, sięgających ramion, spiętych z tyłu głowy w bardzo luźną kitkę i niesamowitych, jasnoniebieskich oczach, przypominających dwa górskie kryształy. Jego twarz ma bardzo łagodne rysy, jest niemalże anielska, emanuje z niej lęk.
____Nie, nie jego, cokolwiek ma to znaczyć, chłopak — mówi przez zaciśnięte zęby. — Właściciel łóżka, na którym właśnie siedzisz. — wzdycha potępieńczo. Macie pięć minut, żeby się ubrać i po sobie posprzątać, czekam za drzwiami.
____Babo, zlituj się… — stęka Jerry.
____Pięć minut — powtarza grobowym głosem. — Czekam.
____Wychodzi.
____Jerry’emu zbiera się na wymioty za każdym razem, gdy zbyt wysoko podniesie głowę, ale zdaje sobie sprawę, że w obecnej chwili nikogo to nie obchodzi. Na tyle, na ile pozwala mu własne ciało, pospiesznie wciąga na siebie porozrzucane po podłodze przypadkowe części garderoby, jego towarzysz jest w popłochu, więc i on zbytnio nie przejmuje się, czy zbiera swoje czy cudze rzeczy.
____Baba, zgodnie z zapowiedzią, wraca po pięciu minutach, choć nie wszystko jest posprzątane, a kierownik konserwatorów wciąż nie założył górnej części stroju. Ten drugi chłopak, którego imienia nie zna, wymyka się przez drzwi cichutko i na paluszkach, unikając w ten sposób kary za seks w czyimś łóżku. Jerry nie ma tego przywileju.
____Jesteś moim szefem — odzywa się po dłuższej chwili milczenia — więc jako mój szef nie powinieneś był nigdy posunąć się do czegoś podobnego. Na twoje szczęście, nie mam ochoty ani czasu przeprowadzić tej rozmowy akurat w tej chwili. Mamy na głowie sprawy o wiele poważniejsze niż to. I mam nadzieję, że w tempie ekspresowym uporasz się ze złym samopoczuciem, bo tak się składa, że jesteś potrzebny. Pług nie da rady przebić się przez tunel, za dużo śniegu, trzeba go odkopać na tyle, by można było się przez niego przedrzeć. Konserwatorzy mają przygotować łopaty, czekany, szufle i cokolwiek innego przyda się do odkopywania zwalonej przez lawinę masy, trzeba to sprawdzić, dokonać napraw, by każdy dysponował w pełni sprawnym narzędziem. Trzeba podzielić ludzi na zespoły i zabrać się do pracy. Twoim zasranym obowiązkiem jest ogarnąć się jak na gwizdek i zatroszczyć o wszystkie te sprawy, a nie wylegiwać się przez cały dzień z nowym obiektem miłosnych podbojów…
____Babo…
____Nie babuj mi tu teraz! — wybucha, uderzając pięścią w komódkę, gdzie trzymali część ubrań oraz rzeczy osobiste. Krzywi się z bólu. — Nie będę z tobą dzisiaj na temat tego, co tu zaszło, rozmawiał. Weź się w garść i zrób to, co do ciebie należy. W przeciwnym razie będę musiał o wszystkim donieść.
____Jerry jest bardziej niż świadomy tego, w jak fatalnej sytuacji się znajduje. Zaciska więc usta i z poważną miną podnosi się z posłania. Wie, że i tak niczego wyjaśnieniami ani próbą przeproszenia by nie wskórał, dlatego zakłada podniesioną wcześniej z posadzki koszulę, po czym opuszcza pokój, pozostawiając w nim wściekłego, ale też zszokowanego Babę.
____Kocur postanawia nie analizować na razie okropnego wydarzenia, którego świadkiem został. Odkłada to na później, może na ciszę dzisiejszej nocy albo na za tydzień. Nie ma czasu zagłębiać się w spiralę gniewu, rozczarowania, strachu oraz zniesmaczenia, bo zwyczajnie nie przyczyni się to do pozytywnego rozwiązania bardziej palącego problemu, jakim jest odśnieżenie zasypanego tunelu. Wepchnąwszy zatem nawałnicę tych wszystkich gwałtownych emocji w najbardziej szczelny zakamarek własnej duszy, wstaje i czym prędzej rusza pozbierać kilkoro współpracowników, a potem razem z nimi udaje się do magazynu, w którym konserwatorzy składują narzędzia, by rzucić okiem na potrzebny osprzęt.
____Kiedy wszystko jest już gotowe, w imieniu Jerry’ego Baba instruuje koleżanki oraz kolegów, na czym będzie polegać ich zadanie, o co powinni zadbać jeszcze przed opuszczeniem pociągu oraz poleca rozdystrybuować wszelkie niezbędne akcesoria wśród wyznaczonych do pracy przy pozbywaniu się góry śniegu pracowników.
____Sam natomiast udaje się na przód taboru, gdzie jego oczom ukazuje się najbardziej zabawny obrazek, jaki kiedykolwiek miały okazję oglądać jego oczy, czy to w nowym czy w starym wcieleniu. Wybucha niepohamowanym, wariackim śmiechem, od którego zaczynają nieprzyjemnie rwać go mięśnie brzucha, a z oczu strużką sączą się łzy rozbawienia.
____Trochę trwa, zanim na dobre się uspokoił. Dante cierpliwie czeka, choć w warunkach bardzo niesprzyjających. Wreszcie kocur wyciąga do niego rękę, powolutku przesuwając się do przodu, bo odległość ich dzieląca jest zbyt duża, by można się swobodnie złapać. Jednak los ma inne plany co do babowej misji ratunkowej. Jeden kroczek za daleko i… Baba wpada w podobne tarapaty, zanurza się, choć niespecjalnie, w zaspę aż po pachy. I kolejna salwa niekontrolowanego śmiechu, tyle że teraz już na dwa głosy. A może i więcej, bo do dwuosobowego chórku dołącza Finn, jego siostra bliźniaczka, która akurat przytupała z koszem pełnym zapakowanych w papierowe torebki drugim śniadaniem oraz kilkoma termosami z gorącą herbatą oraz paru bardziej śmiałych w wyrażaniu emocji maszynistów.
____Nie obyło się bez problemów, ale ostatecznie wszystko się udało. Po wszystkim chyba… musimy porozmawiać — to drugie zdanie szepcze dyskretnie, nieco się przysunąwszy. — Tego drugiego składu niestety nie widziałem, ale też nie zwracałem na to, co dzieje się za oknami jakiejś szczególnej uwagi. Ale jestem pewien, że jeżeli ich informowałeś, to powinni szybko się zjawić.
____Wszyscy wyznaczeni przez koordynatorów (w tym częściowo także przez Babę) konserwatorzy, zbierają się w okolicy lokomotywy i tam są dzieleni na kilka mniejszych zespołów. Każdy z zespołów otrzymuje wyznaczoną strefę do pracy, co by nie wchodzić sobie w drogę. Dante i Baba co prawda nie są w jednej drużynie, ale pracują obok siebie, więc czas umilają sobie rozmową, żartami, czasem nawet włączają się w śpiewanie.
____Pogoda dopisuje, nie licząc szczypiącego w nos i policzki mrozu.
____Pracują w dwugodzinnych blokach, po pół godziny przerwy na coś ciepłego. Mimo zaangażowania wielu osób, śniegu jakoś tak mało ubywa. Baba zerka co jakiś czas w prawo i w lewo, ale nie dostrzega większej różnicy między stanem obecnym, a stanem gdy zaczynali. Niezbyt to motywujące.
____W porze, gdy podwieczorek zazwyczaj spożywali pasażerowie pierwszej klasy, do Dantego przychodzi zaniepokojona panującymi wśród podróżujących nastrojami Nika.
____Dante, wybacz, ale będę musiała cię na jakiś czas stąd porwać, mamy problem.
____Odciągnąwszy mężczyznę na bok, z dala od wścibskich osóbek, Nika opowiada konduktorowi o tym, jak wiele osób, korzystających z usług Międzywymiarowego Ekspresu, grozi wniesieniem skargi na jakość zapewnianych usług z powodu zbyt niskiej temperatury powietrza w wagonach oraz będzie ubiegać się o całkowity zwrot kosztów zakupionych biletów. Sytuacja jest o tyle poważna, że główny kierownik pociągu zleca zajęcie się sprawą tym konserwatorom, którzy w pociągu pozostali, lecz i oni nie byli w stanie znaleźć źródła problemu.
____Wewnątrz jest o wiele zimniej niż na zewnątrz, wszyscy są bardzo zdenerwowani. Konserwatorzy mówili, że sprawdzali pompę, ale bezskutecznie. Coś dziwnego blokuje dostęp do zaworów i nie mogą nic z tym zrobić. Wszystkie inne możliwe przyczyny zostały sprawdzone, pozostaje jedynie ta pompa, do której dostęp jest utrudniony… Możesz to sprawdzić? Boję się, że ludzie skoczą nam do gardeł, bo przecież „jesteśmy odpowiedzialny za stan techniczny składu”…
____Baba nie słyszy co prawda, o czym rozprawiają na osobności, ale natychmiast zauważa malujące się zmartwienie na twarzy szatyna. Przeprasza więc członków swojego zespołu, odkłada łopatę w miejsce, w którym nie będzie nikomu przeszkadzać i podchodzi do Dantego i Niki.
____Jak duży ten problem? — pyta bez owijania w bawełnę.
____Na tyle niepokojący, bym prosiła o pomoc jedyną kompetentną osobę na wyższym stanowisku… — wzdycha dziewczyna.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Para, magia i stal - Page 3 Empty Re: Para, magia i stal {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach