Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
___
Stukot kół, para bucha z wielkiego komina. W kuchni jak zwykle wielki tłum, ktoś krzyczy, ktoś warczy, stęknięć szum. Pasażerowie przepychają się w drzwiach, a obsługa ze sztucznymi uśmiechami kłania się w pas. Rusza Międzywymiarowy Ekspres! Nikt tu nie ma czasu pamiętać o przeszłości. Nikt nie może rozważać swoich wyborów, nie pamiętając ich. Zamknięte w szczelnych buteleczkach przeszłości skrywa wielki mag, a oni? Za tą umowę są w stanie wiele zrobić. Dlatego służą, chociaż na czole perli się pot. Dlatego pracują, żeby kiedyś zasłużyć na wolność.
___
Para Magia i Stal
FEAT. Hummany, Nowena
- Karty postaci:
- Postaci poboczne:
- Kierownictwo:
- Załoga pociągu:
- X
- Pozostali:
- STACJA KONTROLI POCIĄGÓW
Joel
- Baba:
- B A B Apuchaty książęPo prostu Baba
KIEDYŚ: 2,5-letni kocur w 26-letnim ludzkim ciele
OBECNIE: 4-letni kocur w 27-letnim ludzkim ciele
Panseksualny eks-kot
Sto siedemdziesiąt dwa centymetry
Smukła lekko umięśniona sylwetka
Mlecznobiałe kręcące się włosy
Fiołkowe oczy
KIEDYŚ:
Konserwator zespołu pierwszej zmiany
Odpowiedzialny _ za _ drobne naprawy
w ____ w a g o n a c h ____ drugiej klasy
Kontrakt podpisany na kilka dni przed
rozpoczęciem akcji
TERAZ:
Kierownik zespołu mechanikówMYLIĆ SIĘ JEST LUDZKIE, MRUCZEĆ — KOCIEby emme
- Dante:
Dante Lynx
Dwudziestosiedmioletni syn rzemieślnika
Homoseksualny elf górski
Sto siedemdziesiąt pięć centymetrów
Muskularna sylwetka o szerokich ramionach
Jasno brązowe włosy i jeden warkoczyk
Intensywnie zielone oczy
Przebite prawe ucho
Powołany na stanowisko młodszego konduktora
Zobowiązany do nadzorowania dostaw zapasów
Monitorujący ilość i bezpieczeństwo pasażerów
Oddelegowany do drugiej klasy i krótko bieżnych siedzeń
Umowa podpisana trzy miesiące przed rozpoczęciem wydarzeń
Skostniałe serce rozbudzone uczuciem
Miłość która nigdy nie powinna się narodzić
Zawiść głęboko zakorzeniona w czynach
Śmierć stąpająca krok za plecami
Brak spokoju, brak spoczynku i tylko układ
Umowa która mogła zmienić jego los
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Baba mimo wszystko, mimo przespanej nocy, nadal wyglądał nieco marnie. Widział to w jego oczach których blask nie jaśniał mocniej niż słońce, w cieniach pod nimi świadczące o niedospaniu, w postawie która była delikatnie zgarbiona i zdenerwowaniu przy nowej sytuacji. Szczęśliwie jego uśmiech, on się nie zmieniał i był tak samo pogodny, tak samo topił jego i tak mięciutkie serduszko jak dotąd, pełna skuteczność. A gdy jeszcze utknęli przy sobie w zwałach śniegu i mogli się pośmiać – nieco mniej się o niego martwił. Chociaż nie, słowa które wypowiedział do niego przed rozpoczęciem się całej akcji z odśnieżaniem szczerze go zaniepokoiły. Odprowadził więc go mocno zmartwionym wzrokiem, po tym jak chwilę wcześniej zapewnił, że jest tu dla niego, wysłucha i postara się doradzić, wszystko byleby mu pomóc. Byli przecież przyjaciółmi? Albo bardzo mocno starali się żeby w przyszłości nimi zostać! Nikomu tak nie ufał jak Babie, bał się zawieść ale uwielbiał swobodę przy nim.
Rozpoczynając pracę w trakcie której w ogóle nie skąpił sobie tego co uwielbiał w całym pełnionym stanowisku – kontaktów międzyludzkich – dzióbał również do Baby. Ten stojąc w odpowiedniej do niego odległości żeby wraz z dwójką innych konserwatorów móc toczyć dywagacje na tematy tak błahe, że piękne w całej swojej prostocie, po prostu z uśmiechem na twarzy machał tą łopatą bez sensu. Szło im jak krew z nosa i gdyby nie przyjemna atmosfera która panowała przynajmniej w jego kawałku zawaliska, mógłby poważnie cierpieć. Z tego jednak co rzucał spojrzenia na resztę załogi, żeby w razie wypadku móc reagować, po wczorajszym wspólnym ognisku, po ustabilizowanej pracy pełnej obowiązków które dało się wypełnić w ciągu swojej zmiany, po tym jak on gorączkowo pracował żeby innym było lepiej, łatwiej, ostatecznie spokojniej – wszyscy dobrze się bawili. Owszem! Było ciężko, zimno. Pot płynął pod grubą warstwą ubrań, usta szczypały od mrozu. Ale było tyle śmiechu ile ten skład jeszcze nie widział. O, ktoś wpadł w ich dziurę.
Ostatecznie przed dalszym bezmyślnym odśnieżaniem uratowała go Nika. I tak niedługo mieli iść się napić herbaty. Palce w rękawicach mu zesztywniały, chętnie by przyjął napój. Niemniej, uśmiech nie schodził mu z ust aż do momentu gdy kobieta nie zaczęła wyjaśniać sytuacji. Zmarszczył brwi i podrapał się po policzku zatroskany, powoli się denerwując.
- Pompy znajdują się pod wagonami, w tych warunkach żeby tam wejść… no nie ma szans. Musielibyśmy stanąć na równym kamienistym gruncie albo zjechać do zajezdni. – Przyznał na głos, zastanawiając się.
- Ale do tego czasu wszyscy nam zrobią wojnę i opuszczą skład. I już nawet pal licho gości – my wszyscy zdążymy zamarznąć. Mamy przed sobą jeszcze pół zamarzniętej krainy, a w kolejnej nie będzie wiele cieplej. Zanim dojedziemy do miasta, w tych warunkach… – Wyraziła swoje obawy, jak najbardziej słuszne, na co on pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Musiałbym zobaczyć plany wagonów i sprawdzić ile mamy do ziemi, chyba mam pomysł. – Dodał, a gdy koło nich pojawił się Baba. Tak, zdecydowanie miał pomysł! – Mam świetny pomysł. Tymczasem włączcie w wagonie restauracyjnym ogrzewanie elektryczne, wystawcie panele słoneczne złapiemy trochę energii i poleć żeby kuchnia przygotowała pieczeń na ostro i grzane wino na koszt firmy. A, niech orkiestra zagra coś skocznego. – Zaproponował w ramach zapewnienia rozrywki, naturalnym bowiem było, że pasażerom się nudziło gdy oni w pocie czoła próbowali coś na trasie zdziałać. To naprawdę nie była ich wina ale musieli konsekwencje wziąć na klatę.
- Widziałeś już taką pompę? Ostatnio jedna trafiła do was na warsztat. Dla mnie to trochę czarna magia ale mam pomysł jak możemy tam wejść. – Przyznał do Baby gdy Nika zniknęła ponownie w środku pociągu niosąc jego polecenia do kuchni. Jedzenie i picie dla całej tej zgrai było idealnym przekupstwem, mieli jeszcze trochę czasu żeby to ogarnąć.
- Między dnem wagonu, a torami w obecnych warunkach jest tyle miejsca, że da się tam położyć. Leżałem, nie polecam. Gdy nie ma śniegu da się wisieć od spodu w trakcie jazdy, też nie polecam i nie chce sprawdzać. Problem pojawia się z wejściem tam. Wszystko jest przymarznięte przez szczątkowy śnieg osadzający się przy kołach. Ale my jesteśmy małymi zwierzątkami, dalibyśmy radę się przecisnąć. A na miejscu zdołamy się położyć. – Zaproponował z lekko błyszczącymi oczami. W tym momencie nie żałował, że nie jest wielkim ssakiem jak znacząca większość załogi, że tym razem jego spryt i kompaktowy rozmiar są ważniejsze niż siła potężnych mięśni i nacisk wielkich szczęk.
- Chodź, maszyniści mają plany pomp w pociągu, sprawdzimy gdzie znajdują się te pod wagonami, one są wielkie. Później weźmiemy z warsztatu narzędzia, musimy tylko znaleźć jakiś mały pas żeby było nam wygodnie i pójdziemy sprawdzić jak wygląda sytuacja. – Sięgnął po jego dłoń, złapał ją i wtedy się zawahał. Spojrzał w jego oczy które nagle zalśniły czymś w rodzaju rozczulenia, on się za to mocno zmieszał uciekając spojrzeniem. – Przyzwyczajenie. – Szepnął w swojej obronie, a czując zaciskającą się dłoń Baby spojrzał na niego z wyrzutem. – Twoje też, nie oceniaj. – Zaśmiał się nerwowo po czym pociągnął go w stronę lokomotywy w której miał nadzieję znaleźć maszynistów. No, prawie. Odśnieżali przed czołem pociągu.
- Panowie! Potrzebujemy dokładnych instrukcji! – Zawołał do nich po tym jak z Babą, jak dwójka głąbów, zaczęli śmiać się dziury. Tak, stali nad nią i rechotali, ot, to już choroba nieuleczalna.
Jak wielkie było jego zniesmaczenie gdy okazało się, że pompa jest pod wagonem Barona. Nie chciał z nim rozmawiać. Nie chciał go prosić, przepraszać, narażać siebie albo Baby. I tak mu podpadli, a skutecznie go ostatnio unikali. Niestety, miał wysiąść dopiero w kolejnym mieście, czekał więc na ten moment z utęsknieniem. Musieli więc zrobić to po cichu. Liczył przy tym, że Baron poszedł napić się i najeść za darmo.
- Dobrze, rozumiem. Zrobimy to cichutko jak myszki. – Przyznał pocierając twarz w geście totalnego zmęczenia sytuacją. Miał tak dość tego ogra, że zakopałby jego zwłoki tu, na tym pustkowiu, pod tą lawiną. I zapomniał. – Ale dobra, wszystko wiemy. Idziemy po narzędzia. – Przyznał wyciągając klucz. Żeby prosto z maszynowni znaleźli się w pachnącym świeżym drewnem warsztacie. Lubił to miejsce, było tu ciekawie i tajemniczo. Półcień rozświetlały mocne lampy. Narzędzia, niedokończone konstrukcje, wszystko rozbite na drobne części, podsystemy! Zawsze bał się dotykać ale mocno, kusiło go żeby dotknąć. No i w tym wszystkim Baba. Otulony miękkim światłem wpadającym przez okno, wśród drobinek tańczących w powietrzu. Gdyby tylko mógł… przytuliłby go i postał tak moment, aż się nieco ogrzeje.
- Pomiziać Cię po uszku? – Rzucił żartem, przygryzając nieco wargę gdy fiołkowe spojrzenie padło na nim, uśmiechnął się przy tym niewinnie chowając w szaliku. – Mózg mi odmroziło, nie przejmuj się. – Rzucił żartem, odwracając się do stołu i podnosząc klucz. Nie wiedział po co ale coś musiał trzymać. Bo się zbłaźnił i miał ochotę palnąć się tym kluczem w łeb.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____— Hmm... — mruczy, przeciągając ostatnią głoskę, kciukiem podpiera podbródek, a wskazującym palcem przesuwa wzdłuż wydatnej dolnej wargi — zmysłowo, choć nie należy to do pierwotnego zamysłu. Myśli. Coraz głębiej zanurza się w bezkresie pamięci, a im głębiej nurkuje, tym dziwniejsze rzeczy tam napotyka. Przystaje przy niektórych, niczym starzec nad fotografią sprzed wielu lat, ogląda je z utęsknieniem, a czasami z szerokim promiennym uśmiechem. W końcu odnajduje to, czego szukał: — A! Tak, racja, przyniesiono jakieś rdzawe ustrojstwo, zdaje się, że chciano przeprowadzić na nim nawet szkolenie… Ale w końcu ktoś je rozłożył na części, te nienadające się już do niczego wyrzucił, te dobre powinny nadal być w warsztacie. A przynajmniej były, kiedy ostatnio tam zaszedłem… — Baba drapie się po karku, a potem energicznie, jakby w przypływie nagłego olśnienia, mierzwi włosy z przodu. Końcówki białych pasm, już przydługawych, wpadają mu prosto do oczu. — Nie miałem okazji dobrze się przyjrzeć pompie... — przyznaje nieco zawstydzony własną niekompetencją w tej dziedzinie — Może rozsądniej byłoby zawołać kogoś…
____W otoczeniu wszechobecnej bieli oraz słońca, będącego już na półmetku spotkania z linią horyzontu, oczy Dantego przypominają dwa jadeitowe krążki. Chłopak wbija je w Babę z miną, od której bije subtelna i zarazem nieśmiała prośba, spokój zrozumienia, łagodny promień nadziei, ale też nuta zawodu. To ostatnie przesądza o nagłym urwaniu myśli.
____— Ależ oczywiście, jak zawsze damy sobie radę! — W głosie kocura wyraźnie wybrzmiewa na nowo rozbudzony optymizm.
____Początkową fazę planu na następne kilkadziesiąt minut udaje się ułożyć w ekspresowym tempie, nie znaczy to jednak, że jest z tego powodu beznadziejny czy wariacki, wręcz przeciwnie.
____Przystanek numer jeden: maszyniści. Dante chwyta Babę za rękę, wprawiając kota w stan, jakiego dotychczas nie doświadczył. Fiołki zaklęte w jego tęczówkach pokryły się złotym pyłem, gdy bezwiednie odwzajemnił uścisk. Nie mówi nic, tylko raz po raz zerka na zmieszaną twarz ulubionego człowieka, z lekko uniesionymi kącikami ust. A Dante, jak to Dante, nie może iść dalej, nie uspokoiwszy własnego sumienia odpowiednio dobranymi słowami.
____Maszyniści chętnie dzielą się potrzebnymi planami, bo znają je lepiej niż własne kieszenie. Prześledzenie biegu rur nie przynosi radości, jakiej można byłoby się w tej sytuacji spodziewać. Los oczywiście musi robić im pod górkę. Pompa pod wagonem Barona, cóż za wspaniała nowina! Fortuna doprawdy im sprzyja!
____Na mitrężenie nie ma zbyt wielkiego przyzwolenia, jeżeli na głowie ma się grubo ponad setkę niezadowolonych pasażerów. Stąd też panowie nie marnują na biadolenie więcej czasu, niż jest to koniecznie i czym prędzej udają się do warsztatu, w którym najczęściej przebywali doświadczeni konserwatorzy, lubujący się w zawiłościach skomplikowanych, często magicznych urządzeń, mechanizmów i tak dalej… Teraz, głównie przez prace związane z pozbyciem się góry śniegu spod tunelu, jest tu cicho oraz pusto. Nawet brak stałych bywalców nie umniejsza niezwykłej atmosfery tego miejsca. Uporządkowanego, choć jednocześnie niespecjalnie czystego, jeżeli by się dobrze przypatrzeć.
____To, co dochodzi kocich-ludzkich uszu zaraz po wejściu do środka pomieszczenia, na chwilę wprawia Babę w oszołomienie. Nie był na to wcale przygotowany. Prędko jednak nabiera z powrotem rezonu.
____— O nie, tak łatwo mnie nie zbędziesz. — Wsuwa ręce pod paszki chłopaka, a potem splata je na jego piersi, przyciągając go bliżej, by móc swobodnie wyszeptać: — Nie pozwalam. — Głowę kładzie mu na ramieniu, przesuwa noskiem wzdłuż szyi, ku chłodnemu płatkowi ucha. Mruczy w nie zmysłowym półgłosem: — Będzie mi bardzo przyjemnie, jeżeli pomiziasz mnie po uszku…
____Muska czubkiem nosa o obrąbek, wdycha głęboko przyjemny kwiatowy zapach, przemieszany teraz z zapachem potu. Wiedziony nagłą potrzebą, do ucha przykłada wargi, a przyozdobiwszy je paroma pocałunkami, delikatnie zaczyna je przygryzać.
____— Wiem, że trochę kiepsko teraz z czasem, więc zgadzam się na przełożenie twojej tury na nieco później.
____Odsuwa się niespiesznie, gdzieś cicho marząc, że szatyn schwyta go wpół i przedłuży znacznie chwilę na fizyczną przyjemność, od której przyspieszy im obu tętno wraz z oddechem, a z kolei warstw ubrań nieco ubędzie. Nic takiego się nie dzieje, więc kocur czym prędzej bierze się za kompletowanie uniwersalnego zestawu naprawczego. Muszą się ograniczyć do minimum, bo i miejsca pod pociągiem nie będzie za wiele, a z racji ich teoretycznego nieprzygotowania z zakresu budowy pompy ważne jest, by zabrać ze sobą najbardziej funkcjonalne narzędzia.
____Żaden z dostępnych w tej chwili pasów nie spełnia wymogu rozmiarowego, wszystkie są za wielkie, za grube, za ciężkie, lecz nie stanowi to problemu, gdyż Babę nagle olśniewa. Po zmianie fizycznej powłoki z ludzkiej na zwierzęcą, wszystko, co znajduje się na ciele, w tym rzeczy osobiste, pozostają na swoim miejscu. Teoretycznie jeżeli zabiorą ze sobą pasy i zmienią się w czarnego kruka oraz kremowo-białego kota, to kurtki, buty, a przede wszystkim narzędzia, powinny po powtórnej przemianie być dla nich dostępne. Baba testuje swoją teorię, nie wtajemniczając Dantego w szczegóły swoich działań (okazuje się to niepotrzebne, bo konduktor szybko orientuje się, dlaczego zamiast piekielnie przystojnego młodego mężczyzny, ma przed sobą puszystego kocurka, którego widok rozczula i zachęca do pieszczot oraz głośnego zachwycania się).
____Po piętnastu minutach skrupulatnych przygotowań są gotowi.
____Po kolejnych dziesięciu, dwójka przechodzących wzdłuż składu pasażerów dostrzega, jak coś niebywale puchatego niknie między potężnymi kołami prywatnego wagonu. W pierwszym odruchu chcą rzucić się tajemniczej kicie na pomoc, lecz zlepiony śnieg oraz zamarznięta na amen woda, tworząca półprzezroczystą kurtynę, skutecznie ich od tego pomysłu odwodzą. Jest po prostu niemożliwe, by włożyć tam rękę bez ryzyka skaleczenia się.
____Co innego w przypadku dwóch niewielkich zwierzaków (ich postura pozwala nie tylko przecisnąć się między kołami, ale też swobodnie poruszać się pod pociągiem), dzielnie przemierzających dzielący ich od wagonu Barona dystans. Droga nie jest długa, ale naznaczona wieloma przeszkodami w postaci przymarzniętych kupek śniegu, przez które nie raz trzeba się przedzierać, kopiąc w nie łapkami. Czasem znowu z rur bucha niespodziewanie gorąca para, trzeba uważać, by w nią nie wpaść, bo można się poparzyć. Innym razem uszy przeszywa pisk lub skrzypnięcie tak głośne, że aż chciałoby się brać nogi za pas i uciekać na oślep, przed siebie.
____Wreszcie docierają w odpowiednie miejsce. No, jeżeli wierzyć oglądanym mapom, to właśnie tu.
____Ułożywszy się w dogodnej do pracy pozycji, Baba wymusza transformację, kolejną już tego dnia. W dłoń porywa multinarzędzie, które posłuży mu do odkręcenia śrub zabezpieczających zewnętrzną klapę ochronną. Zadanie jest o tyle ciężkie, że w wyniku osadzania się na podwoziu śniegu i niskiej temperatury, śruby dodatkowo spaja lód. Nim udaje się je poluzować, konserwator jest już bardzo spocony.
____— Ughh! Fff... — stęka. Ostatnie naparcie i... — Ah! Poszło, nareszcie.
____Gestem prosi Dantego o pomoc z odczepieniem od reszty blachy odkręconej klapy, a wszystkie śruby wkłada bezpiecznie do kieszeni kurtki, którą wcześniej odpina do połowy. Idzie ciężko, Baba rani się w skórę pod paznokciami, zbyt niedbale chwyciwszy za kant, ale tyko zaciska mocno zęby i ani mru mru. Później się zobaczy, jak z tymi paluchami.
____Oczom dwójki mężczyzn, kiedy już odłożyli bezpiecznie zdjęty blaszany element, ukazuje się plątanina rur i rurek, a w jej sercu… coś niebywałego. Coś, co znajdować się tam nie powinno.
____— A to co? — Dotyka bursztynowego pancerza, okalającego szczelnie zbiornik urządzenia, a wraz z nią moc zaworów, pokręteł i przełączników. — Nie… nie wydaje mi się, żeby to wchodziło w skład pompy. Chociaż kolor by się nawet zgadzał…
____Nie zastanawiając się zbyt wiele, Baba jeszcze raz przejeżdża palcem po tajemniczej substancji, by zaraz podsunąć ją sobie do ust i skosztować jej czubkiem języka.
____— Pftu! — pluje śliną w bok, marszcząc nos. — Nie powtarzaj tego, proszę. Bleh! Okropieństwo. Smakuje gorzej niż smar, olej i pasta cynowa razem wzięte. … Nie pytaj!
____Z kolejnej przegródki w pasie wyciąga narzędzie, o ostrej końcówce, przypominające trochę nóż, a trochę śrubokręt. Wtyka je w złoto-brązową masę, ale nic się nie dzieje. Nawet czubka nie da się w to wetknąć.
____— No to klops. Chyba, że ty masz jakiś pomysł, jak się tego cholerstwa pozbyć? Zobacz, wszystkie zawory przepływu ciepła są przykręcone, a niektóre nawet zakręcone, trzeba je na nowo odkręcić, a potem jeszcze sprawdzić panel sterowania, jest w tym miejscu — wskazuje palcem na cyfrowy wyświetlacz, a potem na kwadratowe drzwiczki pod nim. — Nie żebym się jakoś na tym szczególnie znał, ale myślę, że warto sprawdzić, czy tam nic nie zostało uszkodzone, czy jakiś kabel się nie przepalił… W najgorszym przypadku będziemy musieli się poradzić kogoś bardziej doświadczonego i po prostu tu wrócić. Ale najpierw trzeba się do zaworów i sterownika dostać…
____W otoczeniu wszechobecnej bieli oraz słońca, będącego już na półmetku spotkania z linią horyzontu, oczy Dantego przypominają dwa jadeitowe krążki. Chłopak wbija je w Babę z miną, od której bije subtelna i zarazem nieśmiała prośba, spokój zrozumienia, łagodny promień nadziei, ale też nuta zawodu. To ostatnie przesądza o nagłym urwaniu myśli.
____— Ależ oczywiście, jak zawsze damy sobie radę! — W głosie kocura wyraźnie wybrzmiewa na nowo rozbudzony optymizm.
____Początkową fazę planu na następne kilkadziesiąt minut udaje się ułożyć w ekspresowym tempie, nie znaczy to jednak, że jest z tego powodu beznadziejny czy wariacki, wręcz przeciwnie.
____Przystanek numer jeden: maszyniści. Dante chwyta Babę za rękę, wprawiając kota w stan, jakiego dotychczas nie doświadczył. Fiołki zaklęte w jego tęczówkach pokryły się złotym pyłem, gdy bezwiednie odwzajemnił uścisk. Nie mówi nic, tylko raz po raz zerka na zmieszaną twarz ulubionego człowieka, z lekko uniesionymi kącikami ust. A Dante, jak to Dante, nie może iść dalej, nie uspokoiwszy własnego sumienia odpowiednio dobranymi słowami.
____Maszyniści chętnie dzielą się potrzebnymi planami, bo znają je lepiej niż własne kieszenie. Prześledzenie biegu rur nie przynosi radości, jakiej można byłoby się w tej sytuacji spodziewać. Los oczywiście musi robić im pod górkę. Pompa pod wagonem Barona, cóż za wspaniała nowina! Fortuna doprawdy im sprzyja!
____Na mitrężenie nie ma zbyt wielkiego przyzwolenia, jeżeli na głowie ma się grubo ponad setkę niezadowolonych pasażerów. Stąd też panowie nie marnują na biadolenie więcej czasu, niż jest to koniecznie i czym prędzej udają się do warsztatu, w którym najczęściej przebywali doświadczeni konserwatorzy, lubujący się w zawiłościach skomplikowanych, często magicznych urządzeń, mechanizmów i tak dalej… Teraz, głównie przez prace związane z pozbyciem się góry śniegu spod tunelu, jest tu cicho oraz pusto. Nawet brak stałych bywalców nie umniejsza niezwykłej atmosfery tego miejsca. Uporządkowanego, choć jednocześnie niespecjalnie czystego, jeżeli by się dobrze przypatrzeć.
____To, co dochodzi kocich-ludzkich uszu zaraz po wejściu do środka pomieszczenia, na chwilę wprawia Babę w oszołomienie. Nie był na to wcale przygotowany. Prędko jednak nabiera z powrotem rezonu.
____— O nie, tak łatwo mnie nie zbędziesz. — Wsuwa ręce pod paszki chłopaka, a potem splata je na jego piersi, przyciągając go bliżej, by móc swobodnie wyszeptać: — Nie pozwalam. — Głowę kładzie mu na ramieniu, przesuwa noskiem wzdłuż szyi, ku chłodnemu płatkowi ucha. Mruczy w nie zmysłowym półgłosem: — Będzie mi bardzo przyjemnie, jeżeli pomiziasz mnie po uszku…
____Muska czubkiem nosa o obrąbek, wdycha głęboko przyjemny kwiatowy zapach, przemieszany teraz z zapachem potu. Wiedziony nagłą potrzebą, do ucha przykłada wargi, a przyozdobiwszy je paroma pocałunkami, delikatnie zaczyna je przygryzać.
____— Wiem, że trochę kiepsko teraz z czasem, więc zgadzam się na przełożenie twojej tury na nieco później.
____Odsuwa się niespiesznie, gdzieś cicho marząc, że szatyn schwyta go wpół i przedłuży znacznie chwilę na fizyczną przyjemność, od której przyspieszy im obu tętno wraz z oddechem, a z kolei warstw ubrań nieco ubędzie. Nic takiego się nie dzieje, więc kocur czym prędzej bierze się za kompletowanie uniwersalnego zestawu naprawczego. Muszą się ograniczyć do minimum, bo i miejsca pod pociągiem nie będzie za wiele, a z racji ich teoretycznego nieprzygotowania z zakresu budowy pompy ważne jest, by zabrać ze sobą najbardziej funkcjonalne narzędzia.
____Żaden z dostępnych w tej chwili pasów nie spełnia wymogu rozmiarowego, wszystkie są za wielkie, za grube, za ciężkie, lecz nie stanowi to problemu, gdyż Babę nagle olśniewa. Po zmianie fizycznej powłoki z ludzkiej na zwierzęcą, wszystko, co znajduje się na ciele, w tym rzeczy osobiste, pozostają na swoim miejscu. Teoretycznie jeżeli zabiorą ze sobą pasy i zmienią się w czarnego kruka oraz kremowo-białego kota, to kurtki, buty, a przede wszystkim narzędzia, powinny po powtórnej przemianie być dla nich dostępne. Baba testuje swoją teorię, nie wtajemniczając Dantego w szczegóły swoich działań (okazuje się to niepotrzebne, bo konduktor szybko orientuje się, dlaczego zamiast piekielnie przystojnego młodego mężczyzny, ma przed sobą puszystego kocurka, którego widok rozczula i zachęca do pieszczot oraz głośnego zachwycania się).
____Po piętnastu minutach skrupulatnych przygotowań są gotowi.
____Po kolejnych dziesięciu, dwójka przechodzących wzdłuż składu pasażerów dostrzega, jak coś niebywale puchatego niknie między potężnymi kołami prywatnego wagonu. W pierwszym odruchu chcą rzucić się tajemniczej kicie na pomoc, lecz zlepiony śnieg oraz zamarznięta na amen woda, tworząca półprzezroczystą kurtynę, skutecznie ich od tego pomysłu odwodzą. Jest po prostu niemożliwe, by włożyć tam rękę bez ryzyka skaleczenia się.
____Co innego w przypadku dwóch niewielkich zwierzaków (ich postura pozwala nie tylko przecisnąć się między kołami, ale też swobodnie poruszać się pod pociągiem), dzielnie przemierzających dzielący ich od wagonu Barona dystans. Droga nie jest długa, ale naznaczona wieloma przeszkodami w postaci przymarzniętych kupek śniegu, przez które nie raz trzeba się przedzierać, kopiąc w nie łapkami. Czasem znowu z rur bucha niespodziewanie gorąca para, trzeba uważać, by w nią nie wpaść, bo można się poparzyć. Innym razem uszy przeszywa pisk lub skrzypnięcie tak głośne, że aż chciałoby się brać nogi za pas i uciekać na oślep, przed siebie.
____Wreszcie docierają w odpowiednie miejsce. No, jeżeli wierzyć oglądanym mapom, to właśnie tu.
____Ułożywszy się w dogodnej do pracy pozycji, Baba wymusza transformację, kolejną już tego dnia. W dłoń porywa multinarzędzie, które posłuży mu do odkręcenia śrub zabezpieczających zewnętrzną klapę ochronną. Zadanie jest o tyle ciężkie, że w wyniku osadzania się na podwoziu śniegu i niskiej temperatury, śruby dodatkowo spaja lód. Nim udaje się je poluzować, konserwator jest już bardzo spocony.
____— Ughh! Fff... — stęka. Ostatnie naparcie i... — Ah! Poszło, nareszcie.
____Gestem prosi Dantego o pomoc z odczepieniem od reszty blachy odkręconej klapy, a wszystkie śruby wkłada bezpiecznie do kieszeni kurtki, którą wcześniej odpina do połowy. Idzie ciężko, Baba rani się w skórę pod paznokciami, zbyt niedbale chwyciwszy za kant, ale tyko zaciska mocno zęby i ani mru mru. Później się zobaczy, jak z tymi paluchami.
____Oczom dwójki mężczyzn, kiedy już odłożyli bezpiecznie zdjęty blaszany element, ukazuje się plątanina rur i rurek, a w jej sercu… coś niebywałego. Coś, co znajdować się tam nie powinno.
____— A to co? — Dotyka bursztynowego pancerza, okalającego szczelnie zbiornik urządzenia, a wraz z nią moc zaworów, pokręteł i przełączników. — Nie… nie wydaje mi się, żeby to wchodziło w skład pompy. Chociaż kolor by się nawet zgadzał…
____Nie zastanawiając się zbyt wiele, Baba jeszcze raz przejeżdża palcem po tajemniczej substancji, by zaraz podsunąć ją sobie do ust i skosztować jej czubkiem języka.
____— Pftu! — pluje śliną w bok, marszcząc nos. — Nie powtarzaj tego, proszę. Bleh! Okropieństwo. Smakuje gorzej niż smar, olej i pasta cynowa razem wzięte. … Nie pytaj!
____Z kolejnej przegródki w pasie wyciąga narzędzie, o ostrej końcówce, przypominające trochę nóż, a trochę śrubokręt. Wtyka je w złoto-brązową masę, ale nic się nie dzieje. Nawet czubka nie da się w to wetknąć.
____— No to klops. Chyba, że ty masz jakiś pomysł, jak się tego cholerstwa pozbyć? Zobacz, wszystkie zawory przepływu ciepła są przykręcone, a niektóre nawet zakręcone, trzeba je na nowo odkręcić, a potem jeszcze sprawdzić panel sterowania, jest w tym miejscu — wskazuje palcem na cyfrowy wyświetlacz, a potem na kwadratowe drzwiczki pod nim. — Nie żebym się jakoś na tym szczególnie znał, ale myślę, że warto sprawdzić, czy tam nic nie zostało uszkodzone, czy jakiś kabel się nie przepalił… W najgorszym przypadku będziemy musieli się poradzić kogoś bardziej doświadczonego i po prostu tu wrócić. Ale najpierw trzeba się do zaworów i sterownika dostać…
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sam się prosił. On zawsze sam się prosił o to żeby Baba go uwodził, powodował wysokie ciśnienie krwi barwiące jego policzki na czerwono. Płytki oddech uciekający przez lekko rozchylone usta które nabrzmiałe błagały o dotyk. Ten sam którego już kosztował, znał i wspominał, smak który utkwił na koniuszku języka. To nie były jedyne objawy Baby w pobliżu. Obecnie miał je wszystkie, tak znane, nadal powodujące wstyd za reakcje jego ciała. Ciarki stawiające malutkie włoski na karku dęba, wrażliwa skóra która reagowała na każdy oddech. Gorąco rozlewające się w podbrzuszu i to dziwne mrowienie nieco… niżej.
Przygryzł wargę gdy Baba trzymał go ciasno w objęciach. Miał ochotę odchylić głowę do tyłu, żeby złapał go za szyję i przytrzymał całując go, podgryzając. Chciał żeby lekko skubał go zębami, przecież był już tak blisko, nosem wodził w odpowiednich miejscach. Totalny absurd zważywszy na jego wcześniejsze reakcje. Ale obecnie tak mocno chciał żeby kocur nie był zrażony, nim. Żeby chciał być obok, żeby chciał mu pokazać co jeszcze może się między nimi stać. Żeby dawał upust temu rosnącemu napięciu, przytulał go w nocy, a za dnia bawił się wyśmienicie z iskierkami w oczach. Nie nim, z nim. Marzył żeby wszystko to o czym potrafił śnić nie zaprzepaścił strach targający na co dzień jego sercem.
Intensywnie zadrżał gdy został ugryziony. Gdyby się przyjrzeć, po całym jego ciele przelała się gęsia skórka stawiająca wszystko na baczność. Odetchnął przy tym ciężko, nie wziął kolejnego oddechu, zamiast tego zwolna oblizał górną wargę.
- Obiecuję, że się wykażę z nałożonego obowiązku. Najlepiej jak potrafię. – Wyszeptał drżąc mu w ramionach. Zacisnął dłonie na wysokości jego przedramion nie chcąc żeby jeszcze na moment go puszczał. Gorąco.
Atmosfera jak to między nimi – zmieniała się jak w kalejdoskopie. Chociaż nie, jedno zawsze pozostawało takie samo. Wzrok którym się obdarowywali. Pełen pasji, czasami troski a czasami zwyczajnej radości, zaczepny albo kontrolny. Śledzili siebie wzajemnie na korytarzach, gdy się mijali, gdy trzeba było spędzić wolny czas i ten drugi był wolny. I gdy przychodziła noc. Wtedy ich spojrzenia były miękkie i pełne szczęścia. I to było niezmienne, niezależne od tego co robiły ich ręce, jak parszywe mieli uśmieszki albo jak wielkie skupienie na twarzach.
Baba wpadł w którymś momencie na świetny pomysł. On przyglądał się przez chwilę nie rozumiejąc dlaczego raz po raz przed nim stawał puchaty kociak. Dopiero po chwili zaskoczył po czym też zabrał narzędzia które konserwatorowi będą potrzebne, zmienił się, wrócił do siebie i jeszcze raz zmienił. Wszystko było na swoim miejscu więc mogli ruszać w drogę! Baba zostawiając ślady uroczych łapek na śniegu, a on skubiąc mu ucho pazurami. Ostrożnie, zaczepnie, wpadł pod pociąg jako pierwszy.
Szerokość całego składu pozwalała mu szybować tak długo jak było to możliwe. Wypracowany system lekkiego poruszania długimi piórami sprawił, że przebył ponad połowę drogi w powietrzu. Później niestety musiał zacząć hasać niczym gołąb na ryneczku przez co przestał nadążać za kocią pupą znikającą wśród bieli śniegu. Ach, ach! Masz za długie łapki! Zwolnij nieco bo nie nadążam! Skomentował chociaż nie wiedział czy go usłyszy. Zamiast tego ze zmęczenia musiał zmienić taktykę i kołysząc się niczym pingwin wreszcie dogonił go, pod wagonem należącym do Barona. Westchnął ciężko wykończony. Wolał latać.
Na miejscu ominął kocura zanim się przemienił. Wygodnie się ułożył w pozycji na zdechłego kruka po czym wymusił zmianę swojej aparycji leżąc wygodnie – o ile można to było powiedzieć o tym miejscu – na torach. Ręce ułożył na piersi, a przysuwając się nieco wyżej dotknął bokiem głowy tej należącej do Baby. Blisko. Miło.
Chwilę się zastanawiał przyglądając się płytce ochronnej aż w końcu postanowił pomóc. Mieli do odkręcenia cztery przymarznięte śruby, a on nie będzie przecież leżał i czekał aż idealnie umięśnione ramiona Baby w kolorze szlachetnego alabastru…
Nie! Śruby!
- N-osz T-y cho-o-o-lero! – Zaparł się nogami gdy nagle śruba ustąpiła, a on poleciał na plecy. Wredne! Wytarł usta wierzchem dłoni po czym wziął się za drugą, już nieco większym sposobem bo najpierw na nią nachuchał. Nie żeby to cokolwiek dało.
Ostatecznie ostrożnie zdjęli płytkę tak żeby ta nie spadła im na twarze, odłożyli ją na bok, a ich oczom ukazał się bursztyn. Tak jasny i intensywny w swej barwie, że jego oczy otworzyły się szerzej i zalśniły. Przekręcił głowę niczym zaciekawiona sroka. Zmarszczył brwi mając wrażenie, że coś tam w środku jest. Coś błyszczy i robi się cieplejsze, woła go? Dante, weź mnie proszę. Dante ratuj. Dante weź mnie stąd. Wyciągnął przed siebie rękę po czym jakby wpadł do lodowatej wody drgnął i opamiętał się gdy Baba zaczął do niego mówić. Zamrugał, przetarł jedno oko, a później parsknął śmiechem.
- Czy lizanie nowych przedmiotów to jakieś Twoje nowe hobby? Proszę nie przymarznij nigdzie. I jak chodzą po tym robaki to lepiej nie brać do buzi. – Zaśmiał się, a nadziewając się na nieco rozgoryczone spojrzenie, parsknął śmiechem na całe gardło. – Nie znałem Cię od tej strony. – Przyznał wciskając mu nos w policzek po czym przysnął się jeszcze bardziej żeby mogli położyć głowy na swoich własnych ramionach i przyjrzeć tej skamieniałości.
- Patrz, oplata ten wężyk który idzie między pompom a akumulatorem. Moglibyśmy go wykręcić i wymienić. Nie wiem czy zdołamy to rozbić. – Przyznał wreszcie zbierając się na odwagę i dotykając bursztynu zmarszczył brwi. Ten był jakby… miękki. Zrzucił rękawiczki, złapał za twór i rzeczywiście, jego palce natrafiły na coś co przypominało w konsystencji plastelinę. – Poczekaj, może to odkleimy? – Zaproponował, a widząc jak Baba również zrzuca rękawiczki i zatapia palce tuż obok tych jego, maź stała się jeszcze bardziej plastyczna. Ba! Z każdym ich ruchem, dołączonych rąk, przeszkoda robiła się coraz łagodniejsza, łatwiejsza do usunięcia. W pewnym momencie musieli się wykazać niezłym refleksem bo ta zaczęła kapać. Puściła wężyk który zaświszczał parą, a na śnieg między ich głowami wypadło.. coś.
Odwrócił głowę chociaż jego mina wyrażała obrzydzenie jakim pałał do obklejonych dłoni. Niemniej otrzepując je intensywnymi ruchami ponownie spojrzał na to co spadło, a ta rzecz okazała się… wisiorkiem? W środku złotego globusa przeciętego drobną siatką złotych linii biło serce. Przestrzeń wypełniona czerwono-czarną mgłą wibrowała raz mocniej raz słabiej. Drobinki pyłu przypominały zawieszone w przestrzeni gwiazdy, a gdy się przyjrzało, wszystko wydawało się tam w środku krążyć. Nagle szklana oprawa zajaśniała, pył zabarwił się na złoto i jakby radośniej zaczął wirować. Między ich głowami zadudniło coś jakby pędzący pociąg przelał się tuż przy ich uszach, jakby ktoś przyłożył do nich gigantyczne serce po czym wszystko się uspokoiło – szkarłat ponownie zaczął leniwie, prawie niewidocznie płynąć.
- To jakaś magiczna biżuteria… – Stwierdził ostrożnie biorąc za naszyjnik i podnosząc ze śniegu wisiorek przyjrzał się mu. – Ciekawe jak się tu znalazła. – Mruknął ostrożnie wkładając ją do małej kieszonki przy pasie z narzędziami. Przy tym chciał się zgodzić z pomysłami Baby ale pompa… niespodziewanie ruszyła! Coś się zagotowało, zaczęło bulgotać. Para świsnęła w licznych wężach przez co powstały miarowe uderzenia. Bum, bum, bum. Ciepła woda tłoczona przez mechanizm na szerokość całego wagonu zaczął się powoli rozgrzewać. Niespiesznie ale im dłużej leżeli tym mocniej ciepło było odsuwalne na ich policzkach.
- Oho, chyba mamy sprawcę. Musimy zdjąć całą maź jeżeli ma zamiar znowu przymarznąć i coś zablokować.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____— Mhm... — mamrocze w odpowiedzi, posyłając Dantemu kwaśne spojrzenie. — Na takiego ci wyglądam? Liżącego wszystko i wszystkich półgłówka?
____Baba nie może odmówić sobie wysunięcia jęzorka w kolorze malinowego różu, którym w ramach groźby wywija przed cudzym noskiem, akurat wduszanym w jego własny wyziębiony policzek.
____No ale dość już żartów, w końcu mają bardzo ważne zadanie do wykonania.
____Co zaskakujące, zastępca głównego konduktora, podkreślam — zastępca głównego konduktora, a nie człowiek mający jakikolwiek związek (nie licząc dobrze prosperującej relacji z Babą) z tajnikami profesji konserwatora taboru kolejowego — w parę minut odkrywa sposób na rozwiązanie żywicowego problemu. W miejscu, gdzie jego palce stykają się z tajemniczą, złotobrązową substancją, ta po prostu mięknie i z małą pomocą zaczyna odchodzić.
____— Z ciebie to jest człowiek-orkiestra — komentuje kocur, zatapiając własne palce w bursztynie i powolutku, po kawałeczku, zdzierając jego pozostałości z poszczególnych elementów aparatury. — Przyznaj się, ale tak szczerze, czy istnieje jakaś sprawa, która sprawiłaby ci jakiś większy kłopot? Której nie rozwiązałbyś w ciągu parunastu minut? No, nie licząc wykopania staruszka przez najbliższe drzwi w trakcie biegu pociągu, bo wiadomo, że to już pochodzi pod morderstwo.
____Zdrapywali, zdrapywali, aż wydrapali — coś z pobrzękiem upada na ziemię nieopodal ich głów. Baba aż musi przekręcić się na brzuch, by lepiej się temu czemuś przyjrzeć. Szybko tego ruchu żałuje, ponieważ oprócz swetra i cienkiej koszuli roboczej, nic więcej nie chroni skóry na jego torsie przed drobinkami śniegu i lodu, gęsto pokrywającymi strunobetonowe podkłady kolejowe.
____— Biżuteria? W takim miejscu? — Mlecznobiałe brwi wystrzelają w górę, tak wysoko, jak to tylko możliwe. — We wszystko jestem w stanie uwierzyć, ale nie w to, że wisiorek znalazł się tu przypadkowo i bez udziału osób trzecich. Chyba że… w grę wchodzą jakieś czary, zaklęcia i tym podobne. Ale... dlaczego akurat w pompie ciepła? Do tego w tej bursztynowej mazi? Jest wiele innych trudno dostępnych miejsc, w których można byłoby ukryć magiczną biżuterię. Dziwne to wszystko…
____Przez myśli Baby przetacza się wiele, wiele obrazów miejsc, gdzie skarb można by ukryć. Sejf, chroniona zaklęciem szkatułka, ukryta kieszeń w płaszczu jakiejś szychy, specjalna sakiewka noszona na szyi, skrytka pod deskami w zamykanym na klucz, prywatnym pokoju… Miejsc jest mnóstwo! Dlaczego tu? Jeszcze długo nie znajdą odpowiedzi na to i wiele innych pytań związanych z naszyjnikiem.
____Przez następne pół godziny obaj usuwają pozostałości żywiczej substancji z rur, wężyków, pokręteł i zaworów, z panelu sterowania, który następnie Baba pieczołowicie i na tyle, na ile pozwala mu jego wiedza, sprawdza. Na szczęście nic nie jest uszkodzone, a pompa, sądząc po wydobywanych przez nią dźwiękach, działa bez zarzutów. To bardzo ich cieszy, głównie z tego powodu, iż nie będą musieli ganiać w tę i we w tę, od zimnych torów do jakiegoś bardziej doświadczonego konserwatora, zahaczając przy okazji o magazyn, by zabrać potrzebne części, ale też dlatego, że główna pompa ciepła znajduje się bezpośrednio pod wagonem samego Barona i jakikolwiek hałas mógłby ściągnąć na nich poważne kłopoty.
____Zabezpieczyli z powrotem pompę blachą ochronną, poodkręcali mocno śruby, by przypadkiem nie poluzowały się w trakcie jazdy, a potem pozbierali jeszcze pozostawione narzędzia i zmieniwszy się w swe zwierzęce odpowiedniki, udali się tą samą drogą na „powierzchnię”, teraz pogrążonej w purpurowo-pomarańczowej poświacie zachodzącego słońca, malującego nieboskłon na wszystkie odcienie błękitu, fioletu oraz różu; a drzewa i zbocza poniektórych gór na granat i głęboką czerń.
____Nie mają nawet okazji zachwycić się widokiem nieba, bo zaraz dopada ich główny konduktor, który wygląda tak, jakby zjadł coś bardzo, ale to bardzo nieświeżego.
____— Młody! Nareszcie! Wszędzie cię szukałem! — A kiedy ty go nie szukasz, myśli gorzko Baba, przesadnie wywracając oczami. — Oszalałeś!? Co tak długo? Tak długo kazałeś pasażerom czekać, zanim ruszyłeś się, by coś z tym zrobić!...
____Starszy konduktor nie jest sam, w jego otoczeniu znajduje się jeszcze kilkoro innych pracowników — dwójka maszynistów, konserwator, którego kocur jeszcze nie zdążył poznać; oczywiście Jerry oraz Nika, wyraźnie zatroskana.
____— Następnym razem, jeżeli coś niedobrego będzie się działo z pociągiem, proszę bezpośrednio zgłosić się do mnie, proszę pana. Pan oszczędzi sobie nerwów, a pasażerowie nie będą narażeni na tyle godzin niedogodności — odzywa się Jerry.
____Maszyniści oraz Nika posyłają młodzieńcowi złowrogie spojrzenia, na co ten nieco się peszy i w już ani słowem się nie odzywa. Jerry jednakowoż nie miał nic złego na myśli, faktem jest, że w przeciwieństwie do bardzo zaradnego Dantego, on odznacza się stosownymi kwalifikacjami w naprawach elementów składowych lokomotywy oraz wagonów. Całkiem możliwe, że problem rozwiązany zostałby szybciej, ale przecież to nie do niego o pomoc zwróciła się Nika. I to także nie było bez powodu.
____— Ekhem! Ekehm, ekhmm….! — Penisson odchrząkuje, szukając odpowiednich słów. — Jedno trzeba ci przyznać, Lynx, dobrze sobie poradziłeś z awarią. Ogrzewanie działa i wszystko wróciło w tej kwestii do normy. Pasażerowie nie uskarżają się już na temperaturę. Co się tyczy opóźnienia…
____— Pan pozwoli, panie Penisson... — odzywa się jeden z postawnych maszynistów, ten sam, który rano informował Dantego przy śniadaniu. — Dostaliśmy cynk od ekipy pługu, że mniej-więcej za trzy godziny będą gotowi się przebić. Z pomocą ludzi z tego drugiego składu, udało nam się zredukować grubość warstwy śniegu w centralnej części tunelu, przynieśli jakieś specjalne ustrojstwo, które znacznie przyspieszyło nam pracę…
____— Gdyby pofatygowali się z tym urządzeniem wcześniej, zaoszczędzilibyśmy parę godzin bezsensownego machania łopatami… — Baba, wciąż w ciele kremowego puchatego księcia, cmoka z dezaprobatą.
____— Najważniejsze, że pług będzie mógł się do nas przebić — stwierdza Nika. — I że wam się udało zajrzeć do pompy i rozwiązać problem z ogrzewaniem. Sytuacja naprawdę była poważna.
____— Dość pogaduszek. Rozmowy przełóżcie na przerwę, a nie na godziny pracy! Nie możemy marnować więcej czasu — Penisson klaska w dłonie. — Cofamy się do miasteczka lodowych gnomów, musimy usunąć się z torów, zanim dotrze tu pług. Czekaliśmy już tylko na was, więc ruchy, do środka! Chyba że chcecie wracać na piechotę!
____Baba nie może odmówić sobie wysunięcia jęzorka w kolorze malinowego różu, którym w ramach groźby wywija przed cudzym noskiem, akurat wduszanym w jego własny wyziębiony policzek.
____No ale dość już żartów, w końcu mają bardzo ważne zadanie do wykonania.
____Co zaskakujące, zastępca głównego konduktora, podkreślam — zastępca głównego konduktora, a nie człowiek mający jakikolwiek związek (nie licząc dobrze prosperującej relacji z Babą) z tajnikami profesji konserwatora taboru kolejowego — w parę minut odkrywa sposób na rozwiązanie żywicowego problemu. W miejscu, gdzie jego palce stykają się z tajemniczą, złotobrązową substancją, ta po prostu mięknie i z małą pomocą zaczyna odchodzić.
____— Z ciebie to jest człowiek-orkiestra — komentuje kocur, zatapiając własne palce w bursztynie i powolutku, po kawałeczku, zdzierając jego pozostałości z poszczególnych elementów aparatury. — Przyznaj się, ale tak szczerze, czy istnieje jakaś sprawa, która sprawiłaby ci jakiś większy kłopot? Której nie rozwiązałbyś w ciągu parunastu minut? No, nie licząc wykopania staruszka przez najbliższe drzwi w trakcie biegu pociągu, bo wiadomo, że to już pochodzi pod morderstwo.
____Zdrapywali, zdrapywali, aż wydrapali — coś z pobrzękiem upada na ziemię nieopodal ich głów. Baba aż musi przekręcić się na brzuch, by lepiej się temu czemuś przyjrzeć. Szybko tego ruchu żałuje, ponieważ oprócz swetra i cienkiej koszuli roboczej, nic więcej nie chroni skóry na jego torsie przed drobinkami śniegu i lodu, gęsto pokrywającymi strunobetonowe podkłady kolejowe.
____— Biżuteria? W takim miejscu? — Mlecznobiałe brwi wystrzelają w górę, tak wysoko, jak to tylko możliwe. — We wszystko jestem w stanie uwierzyć, ale nie w to, że wisiorek znalazł się tu przypadkowo i bez udziału osób trzecich. Chyba że… w grę wchodzą jakieś czary, zaklęcia i tym podobne. Ale... dlaczego akurat w pompie ciepła? Do tego w tej bursztynowej mazi? Jest wiele innych trudno dostępnych miejsc, w których można byłoby ukryć magiczną biżuterię. Dziwne to wszystko…
____Przez myśli Baby przetacza się wiele, wiele obrazów miejsc, gdzie skarb można by ukryć. Sejf, chroniona zaklęciem szkatułka, ukryta kieszeń w płaszczu jakiejś szychy, specjalna sakiewka noszona na szyi, skrytka pod deskami w zamykanym na klucz, prywatnym pokoju… Miejsc jest mnóstwo! Dlaczego tu? Jeszcze długo nie znajdą odpowiedzi na to i wiele innych pytań związanych z naszyjnikiem.
____Przez następne pół godziny obaj usuwają pozostałości żywiczej substancji z rur, wężyków, pokręteł i zaworów, z panelu sterowania, który następnie Baba pieczołowicie i na tyle, na ile pozwala mu jego wiedza, sprawdza. Na szczęście nic nie jest uszkodzone, a pompa, sądząc po wydobywanych przez nią dźwiękach, działa bez zarzutów. To bardzo ich cieszy, głównie z tego powodu, iż nie będą musieli ganiać w tę i we w tę, od zimnych torów do jakiegoś bardziej doświadczonego konserwatora, zahaczając przy okazji o magazyn, by zabrać potrzebne części, ale też dlatego, że główna pompa ciepła znajduje się bezpośrednio pod wagonem samego Barona i jakikolwiek hałas mógłby ściągnąć na nich poważne kłopoty.
____Zabezpieczyli z powrotem pompę blachą ochronną, poodkręcali mocno śruby, by przypadkiem nie poluzowały się w trakcie jazdy, a potem pozbierali jeszcze pozostawione narzędzia i zmieniwszy się w swe zwierzęce odpowiedniki, udali się tą samą drogą na „powierzchnię”, teraz pogrążonej w purpurowo-pomarańczowej poświacie zachodzącego słońca, malującego nieboskłon na wszystkie odcienie błękitu, fioletu oraz różu; a drzewa i zbocza poniektórych gór na granat i głęboką czerń.
____Nie mają nawet okazji zachwycić się widokiem nieba, bo zaraz dopada ich główny konduktor, który wygląda tak, jakby zjadł coś bardzo, ale to bardzo nieświeżego.
____— Młody! Nareszcie! Wszędzie cię szukałem! — A kiedy ty go nie szukasz, myśli gorzko Baba, przesadnie wywracając oczami. — Oszalałeś!? Co tak długo? Tak długo kazałeś pasażerom czekać, zanim ruszyłeś się, by coś z tym zrobić!...
____Starszy konduktor nie jest sam, w jego otoczeniu znajduje się jeszcze kilkoro innych pracowników — dwójka maszynistów, konserwator, którego kocur jeszcze nie zdążył poznać; oczywiście Jerry oraz Nika, wyraźnie zatroskana.
____— Następnym razem, jeżeli coś niedobrego będzie się działo z pociągiem, proszę bezpośrednio zgłosić się do mnie, proszę pana. Pan oszczędzi sobie nerwów, a pasażerowie nie będą narażeni na tyle godzin niedogodności — odzywa się Jerry.
____Maszyniści oraz Nika posyłają młodzieńcowi złowrogie spojrzenia, na co ten nieco się peszy i w już ani słowem się nie odzywa. Jerry jednakowoż nie miał nic złego na myśli, faktem jest, że w przeciwieństwie do bardzo zaradnego Dantego, on odznacza się stosownymi kwalifikacjami w naprawach elementów składowych lokomotywy oraz wagonów. Całkiem możliwe, że problem rozwiązany zostałby szybciej, ale przecież to nie do niego o pomoc zwróciła się Nika. I to także nie było bez powodu.
____— Ekhem! Ekehm, ekhmm….! — Penisson odchrząkuje, szukając odpowiednich słów. — Jedno trzeba ci przyznać, Lynx, dobrze sobie poradziłeś z awarią. Ogrzewanie działa i wszystko wróciło w tej kwestii do normy. Pasażerowie nie uskarżają się już na temperaturę. Co się tyczy opóźnienia…
____— Pan pozwoli, panie Penisson... — odzywa się jeden z postawnych maszynistów, ten sam, który rano informował Dantego przy śniadaniu. — Dostaliśmy cynk od ekipy pługu, że mniej-więcej za trzy godziny będą gotowi się przebić. Z pomocą ludzi z tego drugiego składu, udało nam się zredukować grubość warstwy śniegu w centralnej części tunelu, przynieśli jakieś specjalne ustrojstwo, które znacznie przyspieszyło nam pracę…
____— Gdyby pofatygowali się z tym urządzeniem wcześniej, zaoszczędzilibyśmy parę godzin bezsensownego machania łopatami… — Baba, wciąż w ciele kremowego puchatego księcia, cmoka z dezaprobatą.
____— Najważniejsze, że pług będzie mógł się do nas przebić — stwierdza Nika. — I że wam się udało zajrzeć do pompy i rozwiązać problem z ogrzewaniem. Sytuacja naprawdę była poważna.
____— Dość pogaduszek. Rozmowy przełóżcie na przerwę, a nie na godziny pracy! Nie możemy marnować więcej czasu — Penisson klaska w dłonie. — Cofamy się do miasteczka lodowych gnomów, musimy usunąć się z torów, zanim dotrze tu pług. Czekaliśmy już tylko na was, więc ruchy, do środka! Chyba że chcecie wracać na piechotę!
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Komentarze Baby podczas naprawiania całej pompy sprawiły, że na jego ustach na stałe zagościł nieco łobuzerski uśmieszek. Co i rusz rzucał mu powłóczyste spojrzenia, mrugał niewinnie chociaż reszta grymasu jego twarzy wcale na niewinność nie wskazywały. Dodatkowo nie omieszkał nieco z nim podyskutować na temat potencjalnych preferencji dotyczących lizania przedmiotów przy czym miał ogromną ochotę mocno pocałować nieco nadęty policzek. Wiedział, czuł doskonale, że obydwaj traktowali to jak rozkoszne żarty przy czym w ogóle nie byli dla siebie wredni. Raczej ostrożnie sprawdzali granice swojego humoru próbując nie śmiać się na całe gardło leżąc pod wagonem nielubianego przez nich jegomościa.
Ostatecznie obserwując jak Baba kalibruje elektronikę, sprawdza wszystkie wężyki i na sam koniec dokręca śruby, leżał spokojnie dopiero po kilkunastu długich minutach zdając sobie sprawę z tego jak zachłannie acz miękko na niego patrzył. Wtedy też odchrząknął i próbował się czymś zająć ale nie oszukujmy się, jego obecność tam była dość zbędna. Ucieszył się więc gdy mógł coś mu potrzymać, gdy mógł zabezpieczyć ich przed spadnięciem kolejnych części na twarze i ostatecznie również te niewdzięczne śruby umocować na ich stałym miejscu. Musiał przyznać, że było tam niekomfortowo. W plecy było mu zimno, był lekko spocony i coś uwierało go w plecy. Odetchnął więc z ulgą gdy Baba stwierdził, że skończyli, a on po chwili w postaci kruka mógł zacząć się turlać niczym mały pierożek żeby odwrócić się na brzuch.
Wychodząc „na powierzchnię” zdziwił się z ilości ludzi jaka luźno stała koło pociągu odpoczywając po ciężkiej pracy. Oczywiście, w pierwszej kolejności zamiast móc cieszyć się dumą swojej załogi z dzielnie wykonanej pracy, dostał opierdol. Jak dobrze, że kruk nie miał mimiki twarzy. Wyrażałby bowiem teraz sobą takie rozgoryczenie i nienawiść do Starucha, okraszoną irytacją i niedowierzaniem dla debilizmu niektórych osób – ale nie! Szczęśliwie miał niepokalane oblicze i jedynie wywinął głową w bok.
A później stało się coś niesamowitego.
Pierwszy raz w życiu. Po raz pierwszy w nowym ciele. Pierwszy raz w tej pracy i na tym stanowisku! Staruszek go pochwalił. Ciemne oczy aż się rozszerzyły – nie tylko te jego – i przyglądając się konduktorowi który w jakiś pokrętny sposób przyznał, że Dante odwalił dobrą robotę (chociaż to nie on! To Baba!) wyraził swoją aprobatę. Tak, można było umierać. Spełnienie osiągnęło szczyt. Już więcej osiągnąć nie mógł. Był tak zdziwiony, że się jeszcze chwilę nie przemieniał bo sądził, że jego idiotyczna mina wszystko by mogła zepsuć. Chociaż sądząc po dziwnej chwili ciszy i innymi to wstrząsnęło.
A później czarne skrzydło przyozdobione lśniącymi piórami palnęło jeden koci łeb. Nie musiał być taki ostry! Mieli już tak pokaźne spóźnienie, że i tak go nie nadrobią. Pewnie Szef już zadziałał w kwestii zmiany całego rozkładu i będą działali na nowych zasadach jeżeli tylko ruszą… Dlatego spojrzał na niego nieco go upominając, zaklekotał dziobem niczym rasowy bocian nie spodziewając się, że kocie łapki po chwili rzucą się prosto na jego pierś wrzucając ich w zwały miękkiego śniegu. Od razu zaczął protestować! Trzepot skrzydeł, poklekiwanie mające imitować śmiech. Próbował z nim walczyć ale siłą rzeczy – kocur był silniejszy. Przetoczyli się jeszcze kawałek, a gdy utknął na dobre pod puchatym oprawcą gwałtownie się zmienił wracając do ludzkiej postaci.
- Na mnie łapkę podnosisz!? – Żachnął się krztusząc śmiechem, złapał go pod pachami i chciał podnieść gdy niespodziewanie i ten się zmienił ciężko siadając na jego udach. Zapadli się głębiej w śniegu. – Kiedyś Ci futerko z tej kociej pupci wyrwę! – Rechotał po chwili widząc jak Baba obrywa śnieżką prosto w głowę. Quinn znowu na nich dziwnie patrzyła przy czym… właśnie rozpętała gigantyczną wojnę pomiędzy zmęczonymi pracownikami którzy powinni dostać gorącą czekoladę i coś słodkiego, a nie jeszcze więcej śniegu! Jedno spojrzenie zielonych oczu w te fiołkowe i zgodnie ustalili, że szefowej kuchni należała się porządna nauczka.
Sprawnie dołączyli więc do wielkiej zabawy polegającej na zmiażdżeniu wszystkich wzajemnie. Kto stał na nogach był tak samo potencjalnym wrogiem co celem. Po pół godziny wyglądali jak bałwanki. A później wszyscy jemu bliscy zmówili się przeciwko niemu.
- Dzieci! Dzieci! – Zawołał on, odziany w biel i pachnący czekoladą Finn. – Czas na obiad i słodki poczęstunek! Zapraszam do kuchni! TYLKO OTRZEPAĆ MI SIĘ PRZED WEJŚCIEM. – W powietrzu zamaszystym ruchem zatoczyła się drewniana łyżka na co Dante dostał dreszczy. Nie wiedział czy przez zmasowany ostrzał na niego który nastąpił chwilę temu całkowicie wykluczając go z gry czy przez widmo kary. Tak czy inaczej, bolał go brzuch od śmiechu.
- Ratunku! Konduktor w potrzebie! Ginę! – Zawołał machając rękami niczym gałązkami na wietrze przyjmując z przyjemnością pomoc Niki i Quinn. Kobiety pociągnęły go do góry po czym spojrzały na siebie, a on? Znowu wylądował w śniegu. Niewdzięczne! Musiał sam się turlać niczym ociężała kuleczka mając nadzieję, że jak podrepcze do schodków na czworaka to już nikt go nie zaskoczy. I owszem, po chwili stał już w powoli nagrzewającym się wagonie w którym powietrze szczypało jego zmarznięte policzki. Przy tym chętnie przepuścił śmiejące się dziewczyny, konserwatorów zaczepiających pokojówki i resztę załogi która zmierzała na obiad. Był z nich dumny, a miękki wzrok jakim ich odprowadzał tylko to potwierdzał. Przynajmniej aż nie trafił we fiołkowe oczy gorejące rozbawieniem.
- A Ty co się ociągasz, zdrajco Ty? – Zaczepił go po czym wyjrzał przez drzwi i zgodnie ze swoim przyzwyczajeniem, po sprawdzeniu że nikt nie został, odgwizdał odjazd. – Dobrze się bawiłeś tworząc ten obłudny alians? – Zaśmiał się bo w którymś momencie i Baba wyładowywał się na nim śnieżkami. Tak, rozumiał że to była ich miłość do niego ale zdradzili go i będzie im to wypominał. Wszystkim!
Niemniej, nadal napawało go to śmiechem i po chwili obejmując kota za ramiona ruszył leniwym krokiem w stronę kuchni gdzie właśnie rozpoczynał się gwar licznych rozmów. Nie zdążyli przekroczyć progu gdy do stolika zawołała ich Nika. Dodatkowe dwa miejsca były dla szefów kuchni którzy czekali na pełną wydawkę i mieli zamiar dołączyć. I jedynym problemem na ułamek sekundy był Jerry, który to po raz kolejny zaczepiając Babę oberwał tak ostrym spojrzeniem, że i jego zmroziło po czym mogli rozkoszować się ciepłym posiłkiem. Zanim jednak nadeszła ich kolej położył dłoń na kolanie zdenerwowanego białowłosego. Nie wiedział o co chodziło między nim a jego kierownikiem ale nie chciał psuć im tego dnia. Szczególnie, że do momentu wznowienia trasy mogły ich czekać jeszcze stresujące sytuacje.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Penisson tłumaczy trawiący go od środka, nieznośny dyskomfort, przez który w gardle rośnie mu ogromna gula, z każdą minutą coraz to większa i większa, niczym porządnie doprawione drożdżami ciasto, w ten sposób: Mamy olbrzymie opóźnienie, do późnych godzin popołudniowych pasażerowie uskarżali się na nieludzkie wręcz warunki nie tylko w wagonach sypialnianych, ale także w częściach wspólnych — toaletach, przedziałach restauracyjnych, barowych, bibliotekach oraz łaźniach… to wszystko jest niezmiernie stresujące, bo cała wina jest zrzucana na mnie, niesłusznie zresztą! Na domiar złego, mój zastępca szlaja się nie wiadomo gdzie, zamiast odciążyć mnie z części obowiązków! Jestem stary, smarkacz doskonale o tym wie, stres mi nie służy. Zasłużyłem sobie na kieliszek naleweczki. Na złagodzenie nerwów. Tak, to jest dobry pomysł. Ulotnię się zatem, nim ktoś znowu zechce zawracać mi głowę!...
____My nie potrzebujemy się oszukiwać. Doskonale wiemy, że wszystkie negatywne emocje Fitzwilliama Penissona biorą się z faktu, iż stary czuł się w obowiązku pochwalić Dantego, po części także presję wywierały na nim wyczekujące spojrzenia zgromadzonych w tamtym momencie osób. By nie narazić się na plotki, które szybko mogłyby powstać, gdyby czyjś czujny wzrok dostrzegł wypieki, jakie wstąpiły mu na twarz zaraz po tym, gdy wyraził swoje uznanie, taktycznie znika za drzwiami najbliższego wagonu.
____I całe szczęście. W innym wypadku wszystkim, którzy dołączyli do rzucania się śnieżkami, sprezentowałby taką rugę, jakiej jeszcze w życiu nie dostali.
____Baba nie przepada za naganami. Zwłaszcza za takimi czynionymi mu przez czarnego ptaszora, którego w normalnych okolicznościach schrupałby na obiad. Nie ze złością, lecz z czymś w rodzaju dziecięcej kąśliwości, czy może raczej… z tych samych powodów, dla których kocię atakuje z zaskoczenia własne rodzeństwo, rzuca się na kruka. Impet, z jakim na niego wpadł, sprawia, że toczą się po śniegu niczym młode kocięta właśnie. Kocur wie, że zaklęty w ptaka nie ma z nim najmniejszych szans, lecz wcale się tym nie przejmuje. Ba! Wykorzystuje swoją przewagę, dopóki ma taką możliwość.
____Dante potrafi o siebie zadbać nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Wyobraźcie sobie zatem to zdziwienie, przebijające się przez warstwę rozbawienia w tych wielkich, w kolorze bardziej wyrazistym niż lawendowy, kocich oczach, kiedy pod opuszkami łapek wyczuwalny jest gruby i szorstki kożuch, zamiast gładkich piór.
____I może, gdyby Baba nie był diabłem wcielonym a potulnym aniołeczkiem, Dantemu udałoby się go w tamtej chwili przywołać do porządku. Uspokoić i wybić z głowy zapędy przystojące dzieciom, a nie dorosłym.
____Cóż.
____Kocur zdecydowanie nie jest aniołkiem, tylko okropnym, nieznającym umiaru i bardzo, bardzo źle znoszącym porażkę hultajem.
____Oj, gdyby tylko śnieżka nie trafiła go w głowę!... Co by się dalej działo w tym śniegu!...
____…No dobrze, powiem wam, co by było, gdyby… Gdyby śnieżka nie trafiła go w głowę i nie odwróciła jego uwagi, Baba najzwyczajniej w świecie pogryzłby dotychczasowego zwycięzcę zapasów, tak jak kiedyś w łaźniach (choć całkiem prawdopodobne, że nie tak seksownie, jak wtedy), by nieco go ostudzić i w tenże sposób przejąć nad sytuacją pełnię kontroli.
____Mówiłam, potwór.
____No ale Dantego ratuje śnieżka, rzucona przez Quinn, która chyba nie do końca myśli nad możliwymi konsekwencjami. Te w parę minut dopadają ją w postaci ulepionych naprędce białych kulek, rozbijających się na jej piersi, ramieniu, udzie oraz brzuchu, potem już na plecach, czy łydkach, a nawet na pupie (cwaniara rzuca się do ucieczki).
____Chociaż przełożony wyraźnie określił plan na nadchodzące godziny, uczestnicy bitwy na śnieżki najwyraźniej o nim zapomnieli… a może po prostu go zignorowali?... Czy to ważne? W każdym razie, zabawa jest przednia, a to, co po niej następuje — jeszcze lepsze!
____— A tak tylko sprawdzam, czy nie postanowisz zostawić mnie pośrodku niczego w ramach zemsty — odpowiada, posyłając konduktorowi najbardziej andrusowski uśmiech, jaki tylko posiada w swoim mimicznym repertuarze. Leniwym krokiem, jak gdyby udając bardzo ważnego gościa, bez którego pociąg nie może przesunąć się ani o milimetr, zbliża się do drzwi wagonu. — I tak, wspaniale się bawiłem, sojusz przyniósł owoce, jakich nie spodziewałbym się nawet w najśmielszych snach. Muszę go zawierać częściej.
____Kuchnia pachnie niebiańsko. Gorąca czekolada, parujący jeszcze schab ze śliwką, ziemniaki z kosteczką roztapiającego się masełka, pikantna pieczeń, ociekająca własnymi sokami; racuchy z tartym jabłkiem, przekładane dżemem wafle, cynamonowe ślimaki… Czego tu nie ma!... Wszystkie potrawy, wyłożone na blacie oddzielającym część jadalnianą od tej, w której przyrządzono te pyszności, wyglądają tak wspaniale, że aż szkoda jeść! Nie są to resztki ze stołów pasażerów, o nie, każde danie jest świeżo przyrządzone, specjalnie dla załogi, specjalnie dla nich.
____Baba niemalże trzęsie się z podniecenia, już tak chciałby skosztować tych wspaniałości!...
____Aż tu nagle — Jerry!
____KURWAJAPIERDOLE.
____Już ich dopada, już wyciąga się swobodnie na blacie stolika, który wspólnie z Dantem zajmują, już wyciąga swoje łapki i nawija na palec białe kosmki włosów Baby. Cześć, Babo, czy chciałbyś…
____Nie kończy. Głos mu w gardle więźnie. Dziwne, że nie pada na podłogę w konwulsjach i nie dusi się zawartością własnego żołądka, która wędruje w górę, górę, górę. Spojrzenie fiołkowych oczu byłoby w stanie zmrozić wszystkie płyny ustrojowe w ciele, zatrzymać serce, spowodować śmierć. Oj, nie podchodź, lepiej nie zbliżaj się, jeżeli chcesz dotrwać nocy.
____Jerry odsuwa się wolno, choć niechętnie. Z głupawym grymasem pozostawia ich tak, jak ich zastał, by zająć pierwsze-lepsze wolne miejsce. Przez resztę wieczoru nie odwraca się nawet, by spojrzeć na kota. Obawia się, czym by to się mogło skończyć.
____Ręki na swoim kolanie Baba z początku nie czuje. Wwierca się nienawistnie okiem w ognistoczerwoną czuprynę, odtwarzając w myślach pewne obrazy z dzisiejszego dnia. Złość pochłania go na tyle, że zapomina brać kolejne oddechy.
____— Moi zdolni chłopcy! — Quinn wyrasta między nimi jak pęd magicznej fasoli, otacza szyje Dantego i Baby ramionami i ściska, sama wtulając podbródek w ich pachnące włosy. — Należy się buziaczek za wasz dobry uczynek! — Przerwa na cmoknięcie czubków głów.
____— Nie rozpędzaj się tak, Quinn. Ciepłej wody dla nas jeszcze nie ma, nie zdążyła się nagrzać...
____— No wiecie! Ja tu siódme poty wylewam, żeby wam pyszności nagotować, a wy co? Pompę na ogrzewanie naprawiliście, ale żeby na ciepłą wody to już nie?!
____— No coś ty, wszystko naprawione, jeżeli nie ma ciepłej wody to trzeba chwilkę poczekać, pasażerowie zmarznięci, to i wody ciepłej dużo zużywają…
____— Lepiej dla ciebie, żeby to była prawda! — Quinn mierzwi Babie włosy, po czym zajmuje jedno z wolnych miejsc, naprzeciw Dantego. — Finn zaraz dołączy, więc mamy momencik, żebyście zdradzili szczegóły waszej randki! Wczoraj jakoś tak zniknęliście mi z oczu na dłuższą chwilę na łyżwach… Robiliście coś… ciekawego?
____— Nasza... randka... nie różniła się jakoś znacznie od twojej i Finna. Próbowaliśmy wzajemnie nie pociąć sobie palców płozami, a potem…
____Baba swobodnie doprowadza opowieść do momentu dołączenia do biesiadników przy ognisku, a następnie zdradza na prośbę Niki szczegóły (kwestię naszyjnika pomijając milczeniem) awarii pompy. Quinn wcale kocura nie słucha, tylko coraz bardziej ściągając brwi, świdruje dwukolorowymi tęczówkami siedzącego naprzeciw siebie konduktora. On nie wie, czym jest randka. Bogowie, on nie ma na ten temat zielonego pojęcia. Jakim prawem on nie rozumie, na czym to polega!? Wiele podobnych niemych pytań dziewczyna zadaje Dantemu. Lecz odpowiedzi jak na razie się nie doczeka.
____My nie potrzebujemy się oszukiwać. Doskonale wiemy, że wszystkie negatywne emocje Fitzwilliama Penissona biorą się z faktu, iż stary czuł się w obowiązku pochwalić Dantego, po części także presję wywierały na nim wyczekujące spojrzenia zgromadzonych w tamtym momencie osób. By nie narazić się na plotki, które szybko mogłyby powstać, gdyby czyjś czujny wzrok dostrzegł wypieki, jakie wstąpiły mu na twarz zaraz po tym, gdy wyraził swoje uznanie, taktycznie znika za drzwiami najbliższego wagonu.
____I całe szczęście. W innym wypadku wszystkim, którzy dołączyli do rzucania się śnieżkami, sprezentowałby taką rugę, jakiej jeszcze w życiu nie dostali.
____Baba nie przepada za naganami. Zwłaszcza za takimi czynionymi mu przez czarnego ptaszora, którego w normalnych okolicznościach schrupałby na obiad. Nie ze złością, lecz z czymś w rodzaju dziecięcej kąśliwości, czy może raczej… z tych samych powodów, dla których kocię atakuje z zaskoczenia własne rodzeństwo, rzuca się na kruka. Impet, z jakim na niego wpadł, sprawia, że toczą się po śniegu niczym młode kocięta właśnie. Kocur wie, że zaklęty w ptaka nie ma z nim najmniejszych szans, lecz wcale się tym nie przejmuje. Ba! Wykorzystuje swoją przewagę, dopóki ma taką możliwość.
____Dante potrafi o siebie zadbać nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Wyobraźcie sobie zatem to zdziwienie, przebijające się przez warstwę rozbawienia w tych wielkich, w kolorze bardziej wyrazistym niż lawendowy, kocich oczach, kiedy pod opuszkami łapek wyczuwalny jest gruby i szorstki kożuch, zamiast gładkich piór.
____I może, gdyby Baba nie był diabłem wcielonym a potulnym aniołeczkiem, Dantemu udałoby się go w tamtej chwili przywołać do porządku. Uspokoić i wybić z głowy zapędy przystojące dzieciom, a nie dorosłym.
____Cóż.
____Kocur zdecydowanie nie jest aniołkiem, tylko okropnym, nieznającym umiaru i bardzo, bardzo źle znoszącym porażkę hultajem.
____Oj, gdyby tylko śnieżka nie trafiła go w głowę!... Co by się dalej działo w tym śniegu!...
____…No dobrze, powiem wam, co by było, gdyby… Gdyby śnieżka nie trafiła go w głowę i nie odwróciła jego uwagi, Baba najzwyczajniej w świecie pogryzłby dotychczasowego zwycięzcę zapasów, tak jak kiedyś w łaźniach (choć całkiem prawdopodobne, że nie tak seksownie, jak wtedy), by nieco go ostudzić i w tenże sposób przejąć nad sytuacją pełnię kontroli.
____Mówiłam, potwór.
____No ale Dantego ratuje śnieżka, rzucona przez Quinn, która chyba nie do końca myśli nad możliwymi konsekwencjami. Te w parę minut dopadają ją w postaci ulepionych naprędce białych kulek, rozbijających się na jej piersi, ramieniu, udzie oraz brzuchu, potem już na plecach, czy łydkach, a nawet na pupie (cwaniara rzuca się do ucieczki).
____Chociaż przełożony wyraźnie określił plan na nadchodzące godziny, uczestnicy bitwy na śnieżki najwyraźniej o nim zapomnieli… a może po prostu go zignorowali?... Czy to ważne? W każdym razie, zabawa jest przednia, a to, co po niej następuje — jeszcze lepsze!
____— A tak tylko sprawdzam, czy nie postanowisz zostawić mnie pośrodku niczego w ramach zemsty — odpowiada, posyłając konduktorowi najbardziej andrusowski uśmiech, jaki tylko posiada w swoim mimicznym repertuarze. Leniwym krokiem, jak gdyby udając bardzo ważnego gościa, bez którego pociąg nie może przesunąć się ani o milimetr, zbliża się do drzwi wagonu. — I tak, wspaniale się bawiłem, sojusz przyniósł owoce, jakich nie spodziewałbym się nawet w najśmielszych snach. Muszę go zawierać częściej.
____Kuchnia pachnie niebiańsko. Gorąca czekolada, parujący jeszcze schab ze śliwką, ziemniaki z kosteczką roztapiającego się masełka, pikantna pieczeń, ociekająca własnymi sokami; racuchy z tartym jabłkiem, przekładane dżemem wafle, cynamonowe ślimaki… Czego tu nie ma!... Wszystkie potrawy, wyłożone na blacie oddzielającym część jadalnianą od tej, w której przyrządzono te pyszności, wyglądają tak wspaniale, że aż szkoda jeść! Nie są to resztki ze stołów pasażerów, o nie, każde danie jest świeżo przyrządzone, specjalnie dla załogi, specjalnie dla nich.
____Baba niemalże trzęsie się z podniecenia, już tak chciałby skosztować tych wspaniałości!...
____Aż tu nagle — Jerry!
____KURWAJAPIERDOLE.
____Już ich dopada, już wyciąga się swobodnie na blacie stolika, który wspólnie z Dantem zajmują, już wyciąga swoje łapki i nawija na palec białe kosmki włosów Baby. Cześć, Babo, czy chciałbyś…
____Nie kończy. Głos mu w gardle więźnie. Dziwne, że nie pada na podłogę w konwulsjach i nie dusi się zawartością własnego żołądka, która wędruje w górę, górę, górę. Spojrzenie fiołkowych oczu byłoby w stanie zmrozić wszystkie płyny ustrojowe w ciele, zatrzymać serce, spowodować śmierć. Oj, nie podchodź, lepiej nie zbliżaj się, jeżeli chcesz dotrwać nocy.
____Jerry odsuwa się wolno, choć niechętnie. Z głupawym grymasem pozostawia ich tak, jak ich zastał, by zająć pierwsze-lepsze wolne miejsce. Przez resztę wieczoru nie odwraca się nawet, by spojrzeć na kota. Obawia się, czym by to się mogło skończyć.
____Ręki na swoim kolanie Baba z początku nie czuje. Wwierca się nienawistnie okiem w ognistoczerwoną czuprynę, odtwarzając w myślach pewne obrazy z dzisiejszego dnia. Złość pochłania go na tyle, że zapomina brać kolejne oddechy.
____— Moi zdolni chłopcy! — Quinn wyrasta między nimi jak pęd magicznej fasoli, otacza szyje Dantego i Baby ramionami i ściska, sama wtulając podbródek w ich pachnące włosy. — Należy się buziaczek za wasz dobry uczynek! — Przerwa na cmoknięcie czubków głów.
____— Nie rozpędzaj się tak, Quinn. Ciepłej wody dla nas jeszcze nie ma, nie zdążyła się nagrzać...
____— No wiecie! Ja tu siódme poty wylewam, żeby wam pyszności nagotować, a wy co? Pompę na ogrzewanie naprawiliście, ale żeby na ciepłą wody to już nie?!
____— No coś ty, wszystko naprawione, jeżeli nie ma ciepłej wody to trzeba chwilkę poczekać, pasażerowie zmarznięci, to i wody ciepłej dużo zużywają…
____— Lepiej dla ciebie, żeby to była prawda! — Quinn mierzwi Babie włosy, po czym zajmuje jedno z wolnych miejsc, naprzeciw Dantego. — Finn zaraz dołączy, więc mamy momencik, żebyście zdradzili szczegóły waszej randki! Wczoraj jakoś tak zniknęliście mi z oczu na dłuższą chwilę na łyżwach… Robiliście coś… ciekawego?
____— Nasza... randka... nie różniła się jakoś znacznie od twojej i Finna. Próbowaliśmy wzajemnie nie pociąć sobie palców płozami, a potem…
____Baba swobodnie doprowadza opowieść do momentu dołączenia do biesiadników przy ognisku, a następnie zdradza na prośbę Niki szczegóły (kwestię naszyjnika pomijając milczeniem) awarii pompy. Quinn wcale kocura nie słucha, tylko coraz bardziej ściągając brwi, świdruje dwukolorowymi tęczówkami siedzącego naprzeciw siebie konduktora. On nie wie, czym jest randka. Bogowie, on nie ma na ten temat zielonego pojęcia. Jakim prawem on nie rozumie, na czym to polega!? Wiele podobnych niemych pytań dziewczyna zadaje Dantemu. Lecz odpowiedzi jak na razie się nie doczeka.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Unikanie pretensjonalnego wzroku Quinn było w jego przypadku wyćwiczone do perfekcji. Ile razy już kobieta próbowała patrzeć na niego w znaczący sposób: czy to swatając go z kimś kto go nijak nie interesował, czy krzycząc mentalnie że nic nie jadł, karcąc go że nie postawi się niektórym osobom albo martwiąc się o jego kondycję psychiczną. Po prostu musiał znaleźć jakieś miejsce bądź punkt którym wydawał się ogromnie zajęty. Przybierał wtedy na twarzy swój bardzo zamyślony wyraz, a dłoń kładł na brodzie. Gdy Quinn była nieustępliwa zaczynał mruczeć pod nosem słowa nie mające żadnego znaczenia ani sensu po czym szukał miejsca w którym swoje przemyślenia mógłby zapisać. Najczęściej kończyło się to dodaniem do swojego kajeciku uwagi o tym jakiego tematu przy bądź z kobietą nie poruszać. Niestety, tym razem było nieco inaczej.
Nika parsknęła w kubek z gorącą herbatą przez co musiała oblizać usta. Nie do końca wiedziała co działo się przy stole przez ogromne skupienie przy próbie nie połknięcia goździka oraz wyłowienia kawałka cytryny łyżeczką tak aby zachować pozory bycia damą. Nie widziała mierzącej Dantego tym wzrokiem Quinn oraz zdziwienia marszczącego się Simona – jej drogiego partnera, głównego barmana i someliera.
- Ależ kochanie, nie można chodzić na randki z rodzeństwem. Przecież nie o to w tym chodzi żeby jeszcze się użerać z takimi głąbami. Chodzi o… – Zamilkła odrywając spojrzenie i nadziewając się na bardzo znaczącą minę chłopaka siedzącego naprzeciwko niej. Dopiero teraz zamrugała, spojrzała na resztę towarzystwa, a ratunkiem… okazał się Finn zajmujący swoje miejsce!
- Nazwałaś mnie głąbem? – Zapytał, nie w temacie.
- Owszem, Ty moje serce kapusty. – Posłała mu zmieszany uśmiech, a gdy ten wstał zabierając jej pełny talerz na co ona gwałtownie zaprotestowała łapiąc naczynie z drugiej strony i zaczynając go rzewnie przepraszać, zaraz ponownie obydwoje zajęli swoje miejsca.
- Nooo więęcccc, świetne mieli tam wino, prawda? Dawno nie piłem alkoholu, który w tak delikatnych nutach byłby tak mocny. – Simon zmienił temat, bardzo rozsądnie chociaż Dante nadal rozglądał się po jadalni jakby kogoś szukał. Quinn nadal patrzyła na niego nie dowierzając temu, że po pierwsze nie powiedział Babie o co chodziło w randkach, oraz po drugie że nie powiedział jej jak nieświadomy kocur jest gdy ona robiła im tak ogromne dwuznaczności.
- Prawda? To, że mam słabą głowę to jedno ale w życiu tak nie poczułem jak teraz. Poza tym wchodzi jak marzenie. – Podłapał temat odwracając twarz do mężczyzny który momentalnie kontynuował.
- To kwestia uprawy winogron! Tak, słyszałem plotki ale tym razem widziałem na własne oczy, że te owoce żyją zamarznięte i grzejąc się w słońcu lodowych pustyń autentycznie rosną! Później poddaje się je wolnemu podgrzewaniu, a ich soki od razu fermentują. Niesamowite. A gdy dodadzą te swoje korzenne przyprawy, już w ogóle można stracić głowę. – Nakręcił się bo przecież to był jego konik. W tym czasie Nika i Quinn wymieniały między sobą spojrzenia, komunikowały się niewerbalnie co i rusz rzucając spojrzenia Babie. Nieświadomość była niebezpieczna. Pracując w tym pociągu, z tak różnymi ludźmi, spotykając tak dziwnych pasażerów oraz stykając się z kulturą tego miejsca która ostatnio zmieniła się gwałtownie na gorsze i nikt nie mógł czuć się w pełni bezpiecznie jeżeli sam o swoje bezpieczeństwo nie dbał – Baba pozbawiony świadomości seksualności był po prostu zagrożony. I owszem, miał do tego prawo! Ale biorąc pod uwagę to co już go spotkało… szefowa kuchni sądziła, że sam dopytał i dowiedział się jak złe to było. Może niekoniecznie jak dobre to być potrafi! Ale, że chociaż częściowo był oświecony.
- Baba… poszedłbyś ze mną na chwilę? Mam pytanie ale na osobności. – Spojrzała na niego wzrokiem małego szczeniaczka, a gdy ten tylko się zgodził, wzięła go pod rękę i ruszyła do bezpiecznego znanego jej miejsca pozbawionego dodatkowych uszu – do kuchni!
- Dzióbku, Kochanie moje. – Zaczęła krzyżując ręce na piersi, nogi w kostkach, a biodrami opierając się o blat. – Bo wiesz, ja wiem. – Zaczęła chwilowo unikając jego spojrzenia po czym przygryzła wnętrze policzka milknąc na chwilę żeby się zastanowić, śmiesznie zmarszczyła nos. – Wiem o tym co Cię spotkało wtedy z Baronem. W sensie… plotki. Kilka nic nie mówiących mi szeptów ale i tak… chodzi mi o to, że to było niedopuszczalne. I czy Ty rozumiesz różnicę między tym co się działo wtedy, a tym co ja… Ci czasem sugeruje z Dante? – Zapytała przenosząc na niego bystre spojrzenie dwukolorowych tęczówek. – Ja wiem, że on jest czasem głupi jak rozlatujący się but ale złapaliście ze sobą niesamowity kontakt i ja po prostu… nie chciałabym żebyś mnie kiedyś opatrznie zrozumiał.
- Ale co wiesz? — zrobił niewinną minę, tak na wszelki wypadek, gdyby dziewczyna chciała zganić go za jeden z wielu wybryków, których ostatnimi czasy się dopuścił.
Odpowiedź zastępczyni szefa kuchni sprawiła, że Baba natychmiast spoważniał. Do wspomnień tamtej części dnia nie chciał wracać już nigdy. Gdyby mógł, wymazałby je z pamięci. Już na zawsze. I żyłby dalej, bez zbędnego balastu doświadczeń, szczęśliwy, wolny. Lecz było to niemożliwe.
Cisza, która zapadła po kolejnym pytaniu, była długa i nieznośna. Kot przygryzał wargę na przemian, to z lewej strony, to z prawej, zastanawiał się nad tym, co właściwie Quinn chciała mu przekazać.
- Nie… nie rozumiem — odezwał się w końcu. — Ty… co sugerujesz mi z Dantem? My po prostu… lubimy ze sobą spędzać czas. To znaczy… ja przynajmniej tak to odbieram. Chociaż… czasami nie jestem tak do końca pewien. Ale to głównie moja wina, czasami zrobię coś dla żartu, Dante źle to odbierze i… no…
Od razu do niego podeszła łapiąc go za dłonie i patrząc na niego jak na najukochańsze stworzenie świata.
- Dante tego źle nie odbiera. Flirtujecie ze sobą, on się peszy bo jest tego świadom, a Ty widocznie nie. Wiesz czym jest randka? Owszem, takie spotkanie żeby wspólnie spędzić miło czas ale po to żeby się poznać, żeby sprawdzić czy nie ma między wami czegoś więcej niż przyjaźń. Nie pali się jakiś płomyczek sympatii który mógłby przekształcić się w gorętsze uczucie. – Wyjaśniła nieco zbyt podekscytowana. Wzięła więc spokojny oddech bawiąc się jego palcami. – Nie każdą osobę da się obdarzyć takim właśnie uczuciem. Zasadniczo, jest to tylko bardzo wąska grupa. Takie osoby się nam podobają fizycznie ale i budzą w nas takie poczucie, potrzebę! Bycia razem i dzielenia wspólnie chwil. Jest tylko lekka różnica między kimś takim ważnym, a przyjacielem ale jestem pewna, że to kiedyś sam zrozumiesz. – Wyjaśniła chociaż jeden potok z tysięcy myśli krążących w tej chwili po jej głowie.
- W całej tej rozmowie chodzi mi o to, że ucząc się na nowo uczuć te powinieneś odpowiednio wcześnie poznać. Żeby się chronić w niektórych sytuacjach, a w innych… iść na całość za głosem serca, bo to może ten ktoś jedyny.
- Oh… — Słuchał uważnie, zapisując najważniejsze fragmenty na wyjątkowym, niewidocznym papierze własnej pamięci — kiedyś z pewnością mu się przydadzą. Przy tym oblicze mu złagodniało, a serduszko powoli topiło się pod wpływem przyjemnie ciepłych, delikatnych dłoni dziewczyny. — Ale… skąd wiadomo, kiedy… iść na całość, a kiedy powinno się odpuścić? I co jeżeli ta osoba raz zgadza się na coś, a innym razem sama cię powstrzymuje? Co jeżeli bardzo kogoś lubisz, a on ciebie niekoniecznie? Dante tłumaczył mi kiedyś, że istnieją dwa rodzaje dotyku, ten dobry i zły, taki zarezerwowany dla bliskich… skąd wiadomo, że ktoś jest bliski? I dlaczego czasami ten potencjalnie niechciany dotyk okazuje się chcianym, bo druga osoba na niego odpowie… czymś podobnym?
Zalał ją pytaniami, tak jak kiedyś Dantego. Ale nim się zorientował, było już za późno, bo z ust wylewały się coraz to nowsze pytania, hipotezy i wątpliwości. Baba widział, jak w oczach młodej kobiety pobłyskują iskierki rozbawienia, był prawie pewien że ta zaraz powstrzyma go, uciszy, uspokoi wątpliwości, które coraz bardziej go pochłaniały. Nawet mimo tych przeczuć, nie przestawał pytać.
Ostatecznie cicho parsknęła śmiechem i wspinając się na palce objęła go za szyję i mocno przytuliła. Chwilę się z nim w ramionach kołysała po czym pogładziła go po włosach.
- Mogę Ci wyjaśnić tyle ile sama wiem, rozumiem i przeżyłam. I chętnie to zrobię. Ale chyba zapowiada nam się na dłuższą pogawędkę. Zjemy, zrobię nam jakiś deser i znikniemy u mnie, hym? – Zaproponowała łapiąc go za policzki i miętosząc jakby był uroczym króliczkiem.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Tak. Babę w kwestiach emocjonalno-seksualnych można porównać do żyjącego w odosobnieniu od najmłodszych lat człowieka, lecz zważywszy na jego aktualną sytuację, jest to zrozumiałe. Taką właśnie płaciło się cenę za możliwość zatrzymania wędrówki duszy przez kolejne, coraz to niższe wcielenia, aż do całkowitego jej zniknięcia ze świata. Jednak zrzeknięcie się wspomnień poprzedniego życia wraz z utraceniem wiedzy na temat niektórych, podstawowych wręcz aspektów bycia człowiekiem każdemu, kto kiedykolwiek zdecydował się na podpisanie kontraktu z prezesem Międzywymiarowego Ekspresu, zdawało się być uczciwym warunkiem umowy. Wspomnienia często są bolesne i naznaczone wielkim cierpieniem, a nowe ciało oferuje sposobność zdobycia nowych, lepszych, przyjemniejszych. Możliwość odcięcia się od tego, kim się było i zbudowania własnego ja na nowo… Wielu o tym marzyło! Niemniej jednak w miejscu takim, jak to, z niegodziwymi ludźmi i bestiami pokroju Barona… na nieświadomych czyhało wiele niebezpieczeństw. Rosnąca obawa Niki oraz Quinn o Babę, biorąc pod uwagę niedawno wypowiedziane przez niego słowa, jest zrozumiała.
____Po trwającej zaledwie parę minutek sprzeczce pomiędzy rodzeństwem, temat rozmowy schodzi na wino, serwowane w wiosce lodowych gnomów. Kocur momentalnie traci zainteresowanie i odpływa myślami nie tak daleko, jakby mogło się wydawać, bo zaledwie na leżące tuż przed jego nosem potrawy. Wszystkie pachnące, ślicznie ułożone na półmiskach, salaterkach, paterach, niektóre ociekające tłuszczykiem bądź sosem, inne bajecznie wysmarowane kolorowymi kremami czy oprószone sztucznym śnieżkiem z cukru pudru.
____Kiedy wreszcie podejmuje decyzję odnośnie tego, co jako pierwsze wyląduje we wnętrzu pustego żołądka, dziewczyna o dwukolorowych tęczówkach szepcze do niego konspiracyjnie, by udał się z nią na stronę. Nie ma pojęcia, o co może jej chodzić, ale intuicja podpowiada mu, że lepiej dla niego, żeby się zgodził. Idzie więc, dobrodusznie wzięty przez Quinn pod rękę.
____Baron. Jego okropna, świńska twarz, te kły obleśnie pokryte bombelkującą się śliną, oczka tak żarłocznie wpatrujące się w jego nagie ciało, wyginające się nieśmiało, acz zmysłowo, specjalnie na jego polecenie; grube niczym serdelki paluchy o brudnych, spiłowanych na ostro paznokciach, wbijających się później w jego głowę… i wszystkie te straszne rzeczy, które działy się w jego obecności… obrazy odtwarzane w najmniejszych szczegółach zalewają umysł Baby, a on nie może w tej chwili zrobić nic, by móc je odgonić, przepędzić na zawsze. Wie, że zamiarem Quinn nie było zmuszenie go do powrotu myślami do tamtych wydarzeń, a jednak się stało. Ale nie ma jej tego za złe. Po prostu… z czasem się z tym upora. A teraz, dzięki Dantemu, jest bezpieczny. I powinien na tym się skupić, za to być wdzięcznym.
____Dalsza część rozmowy rozbudza w kocurze naturalną ciekawość, skłania do bombardowania pytaniami coraz to bardziej rozczulonej młodej kobiety, w jego oczach niezwykle kompetentnej, no i przede wszystkim bardziej otwartej oraz chętniejszej do podjęcia się wyzwania, jakim niewątpliwie jest próba wyjaśnienia każdej budzącej wątpliwości kwestii. To niestety musi poczekać na odpowiedniejszy moment, bo do kuchni co jakiś czas niepostrzeżenie wsuwa się jakiś kucharz, uzupełnia puste naczynia jadłem i szybciutko wraca do rozbawionego towarzystwa, wciąż domagającego się dokładek przepysznych potraw. Quinn dobrze wie, że poczucie bezpieczeństwa jest niezbędne do rozmawiania o emocjach, relacjach międzyludzkich i seksualności, dlatego zgrabną zagrywką ucina potok płynący z ust Baby. A on, jak zwykle łasy na pieszczoty i czułości, wtula się w jej ramiona, donośnie pomrukując.
____— No dobrze, zgadzam się, kolacja, deser, pomogę jeszcze Dantemu, jeżeli będzie taka potrzeba i choćby miało być już grubo po północy, zabierasz mnie i opowiadasz o wszystkim, co powinienem wiedzieć. Bez wymówek, bez ociągania się albo zbędnych eufemizmów. Obiecujesz? — Oderwawszy się od niej wreszcie, wyciąga rękę i czeka, aż Quinn ściśnie ją i potrząśnie, tak jak robią to przedsiębiorcy, zawierający bardzo korzystną umowę.
____— Obiecuję — odrzeka i pieczętuje słowa gestem.
____Dalsza część wieczoru mija w przyjaznej atmosferze. Przyjaciele prowadzą luźne konwersacje, śmieją się i dokazują, zapełniając powolutku żołądki pokaźną ilością jedzenia. Quinn, tak jak obiecała, częstuje osoby zasiadające przy jej stoliku czymś specjalnym, czymś co przygotowała wyłącznie z myślą o nich.
____Zaraz też przed Niką, Simonem, Dantem, Finnem oraz Babą stoją wysokie, wypolerowane na błysk pucharki, a w nich: lody śmietankowe, chrupiące bezy, jeżyny, mus z brzoskwiń, układane warstwami.
____— A niech ktoś tylko zacznie marudzić, że nie jego smaki, to osobiście uduszę, a zwłoki schowam w chłodni! Pogrzebu nie będzie!
____Wszyscy wybuchają śmiechem. Groźba chyba ich aż tak nie dotyka.
____Baba pochłania swoją porcję w zaledwie 1,5 minuty. Znaczy, że smakuje.
____Jakiś czas potem do towarzystwa dołącza maszynista z nocnej zmiany, lecz tylko po to, by poinformować Dantego, że jest potrzebny w lokomotywie. Pług przebił się przez tunel, teraz kończy usuwanie hałdy śniegu, przez którą dalsza podróż nie była możliwa. Trzeba ustalić z Szefem szczegóły nowej trasy, następnie zestawić plany przejazdu z dyżurnymi ruchu na danych odcinkach połączeń kolejowych (głównie po to, by w razie nałożenia się terminów przyjazdu, mogli w odpowiedni sposób zarządzać wjazdami i wyjazdami pociągów pasażerskich na stacjach), poinformować o zmianie trasy i harmonogramu pracowników kolejnych stacji, na których pociąg się zatrzymywał, ale także i dróżników przejazdowych, a następnie zebrać wszystkich członków drużyn trakcyjnych, czyli maszynistów obu zmian, ale także głównego kierownika pociągu czy jego zastępcy – Dantego, znaczy się – aby i im przekazać wszystkie niezbędne w dalszej podróży informacje. Pracy jak zwykle jest dużo. Na tyle dużo, że Baba martwi się, czy Dante w ogóle się tej nocy położy…
____— Mogę pomóc — chwyta go za róg kamizelki, nim konduktor zdąży odejść od stolika.
____Wie że jego pomoc jest tak potrzebna jak dziura w moście, ale i tak chce ją zaoferować, chociaż spodziewa się jej niemalże natychmiastowego odrzucenia. Ciężko jest rozstawać się z kimś, kogo bardzo się lubi. Szczególnie kiedy poprzednie spotkanie dzieli znaczna przerwa. Kot obawia się, że i tym razem przerwa ta może okazać się nieznośnie długa… głównie przez nawał dodatkowych obowiązków, które są wynikiem pokaźnego już opóźnienia pociągu. Gdyby tylko mógł, zatrzymałby Dantego przy sobie na wiele, wiele dłużej…
____— Oj, Babuszku-kwiatuszku, kochany z ciebie chłopak, ale Dante jest już dużym chłopcem. Sam wiesz, że niewiele mu teraz pomożesz.
____— Nie wracaj późno... — szepcze, patrząc mu głęboko w oczy.
____Gdy już najulubieńszy człowiek na świecie go opuścił, Baba dokańcza z innymi pozostawione na talerzu resztki, pomaga Quinn oraz Finnowi posprzątać po poczęstunku, a potem… potem nadchodzi już czas na spełnienie obietnicy.
____Quinn zabiera go w tę część pociągu, w której nie miał wcześniej okazji jeszcze odwiedzić, tam znajduje się jej kwatera, współdzielona oczywiście, bo dziewczyna jest zaledwie zastępczynią szefa kuchni, a nie szefową czy zastępczynią głównego konduktora. Pokoik jest mikroskopijny, nie ma własnej łazienki, ale jest w nim przytulnie, ciepło, bezpiecznie. Piętrowe łóżko, wąska, lecz mieszcząca w sobie wszystko, co niezbędne dwóm kobietom, szafa; mały stoliczek z przezroczystym wazonem, okupowanym przez świeże tulipany; kolorowe poduchy zastępujące krzesełka, malutkie okno, przesłonięte beżowymi zasłonami; półki z tomikami poezji, gorącymi romansami albo pamiętnikami, szkatułki z biżuterią… wszystko, co się tu znajduje, ma swój cel i przeznaczenie, dzięki czemu nie ma bałaganu. Ale czegóż się spodziewać po dwóch bardzo przyzwoicie prowadzących się dziewczętach?
____Upewniwszy się, że Babie jest ciepło (podarowano mu najbardziej milusi kocyk, jakim damy dysponowały, a także elegancką filiżankę, którą to zaraz Quinn napełniła dopiero co zaparzoną w imbryczku rumiankową herbatą) i przytulnie (usadowiono go na mięciutkim stosie poduszek przy ścianie, by można było się swobodnie oprzeć), jasnowłosa zaczyna opowiadać.
____Rozmawiają więc o bogatym wachlarzu ludzkich emocji i stanów wewnętrznych, o relacjach z innymi ludźmi, ze samym sobą; o przyjaźni, zauroczeniu, zakochaniu oraz miłości, o charakterystycznych cechach, które poszczególne stany i więzi od siebie odróżniają… aż wreszcie także i o seksie.
____I tak na przykład, Baba dowiaduje się, że seks dla każdego człowieka może oznaczać coś innego. Jak tłumaczy mu to Quinn – jedni będą za seks uważać już głębokie pocałunki, inni dotykanie czyjegoś nagiego ciała, a jeszcze inni za seks będą uznawać samomiłość albo penetrację. Albo że ludzie, w odróżnieniu od zwierząt, uprawiają seks nie tylko po to, aby mieć potomstwo i przedłużyć gatunek, lecz także dla fizycznej i emocjonalnej przyjemności, ekscytacji, by wyrazić swoje uczucia – miłość, przywiązanie; żeby rozładować napięcie albo po to, by zacieśnić więzi. Czy też że zawsze powinno upewniać się, że druga osoba ma ochotę być dotykana, całowana, pieszczona, czy ma ochotę na seks właśnie. Świadoma zgoda, tak to nazywa.
____Baba wszystkie wiadomości chłonie niczym gąbka, zapamiętuje, przemyśla ich znaczenie. A jeżeli coś budzi w nim wątpliwości, po prostu pyta. Pyta, upewnia się, że dobrze rozumie, dalej słucha. Odkrywa także, że lubi rozmawiać z dziewczyną. Jest wdzięczny za jej niewyczerpalne pokłady cierpliwości, za szczerość oraz otwartość. Cieszy się, że w końcu udaje mu się znaleźć kogoś, kto wyjaśni mu to wszystko w sposób prosty, zgodny z prawdą, bez urywania niewygodnych dla siebie wątków.
____I choć bardzo, bardzo go kusi, nie zwierza się Quinn z problemów z Jerrym. Mógłby, ale tego nie robi.
____Skończyli swoje małe edukacyjno-rozwojowe spotkanie bardzo, bardzo późno. Dlatego Quinn postanawia odprowadzić Babuszka-kwiatuszka do drzwi jego pokoju. Chce upewnić się, że bezpiecznie tam dotrze, bo tylko wtedy będzie w stanie zasnąć spokojnie.
____Jednak Baba ani myśli spędzić tę noc sam. Zwłaszcza że jego posłanie nakryte jest wciąż tą samą pościelą, co poprzedniej nocy, kiedy Jerry i jakiś nieznajomy mężczyzna postanowili zabawić się w jego łóżku…
____Pod postacią kota wymyka się zatem z własnego pokoju, przemierza cichutko i niepostrzeżenie pociąg. Idzie w jedyne miejsce, w którym chce teraz być. Do Dantego.
____Zastaje go pogrążonego we śnie, okrytego kołdrą po czubek nosa, pachnącego kwiatami, z nieco wilgotną głową. Nie czekając na przyzwolenie, wskakuje po szczebelkach drabiny na materac, a potem ostrożnie, by wybadać, czy chłopak śpi głębokim snem, stąpa delikatnie przy jego boku. Brak reakcji, a więc można kłaść się obok i…
____Nie... Kołdra jest taka miękka! Nim zdołał uświadomić sobie, co właściwie robi, jego łapki znalazły się na klatce piersiowej szatyna, ubijając przyjemny materiał niczym piekarz ciasto na bułeczki. Zaraz też jego ciało się rozwibrowało, a ciszę przeszywa odgłos rozanielenia. Purr, mrrrru, rurrruururr.
____Po trwającej zaledwie parę minutek sprzeczce pomiędzy rodzeństwem, temat rozmowy schodzi na wino, serwowane w wiosce lodowych gnomów. Kocur momentalnie traci zainteresowanie i odpływa myślami nie tak daleko, jakby mogło się wydawać, bo zaledwie na leżące tuż przed jego nosem potrawy. Wszystkie pachnące, ślicznie ułożone na półmiskach, salaterkach, paterach, niektóre ociekające tłuszczykiem bądź sosem, inne bajecznie wysmarowane kolorowymi kremami czy oprószone sztucznym śnieżkiem z cukru pudru.
____Kiedy wreszcie podejmuje decyzję odnośnie tego, co jako pierwsze wyląduje we wnętrzu pustego żołądka, dziewczyna o dwukolorowych tęczówkach szepcze do niego konspiracyjnie, by udał się z nią na stronę. Nie ma pojęcia, o co może jej chodzić, ale intuicja podpowiada mu, że lepiej dla niego, żeby się zgodził. Idzie więc, dobrodusznie wzięty przez Quinn pod rękę.
____Baron. Jego okropna, świńska twarz, te kły obleśnie pokryte bombelkującą się śliną, oczka tak żarłocznie wpatrujące się w jego nagie ciało, wyginające się nieśmiało, acz zmysłowo, specjalnie na jego polecenie; grube niczym serdelki paluchy o brudnych, spiłowanych na ostro paznokciach, wbijających się później w jego głowę… i wszystkie te straszne rzeczy, które działy się w jego obecności… obrazy odtwarzane w najmniejszych szczegółach zalewają umysł Baby, a on nie może w tej chwili zrobić nic, by móc je odgonić, przepędzić na zawsze. Wie, że zamiarem Quinn nie było zmuszenie go do powrotu myślami do tamtych wydarzeń, a jednak się stało. Ale nie ma jej tego za złe. Po prostu… z czasem się z tym upora. A teraz, dzięki Dantemu, jest bezpieczny. I powinien na tym się skupić, za to być wdzięcznym.
____Dalsza część rozmowy rozbudza w kocurze naturalną ciekawość, skłania do bombardowania pytaniami coraz to bardziej rozczulonej młodej kobiety, w jego oczach niezwykle kompetentnej, no i przede wszystkim bardziej otwartej oraz chętniejszej do podjęcia się wyzwania, jakim niewątpliwie jest próba wyjaśnienia każdej budzącej wątpliwości kwestii. To niestety musi poczekać na odpowiedniejszy moment, bo do kuchni co jakiś czas niepostrzeżenie wsuwa się jakiś kucharz, uzupełnia puste naczynia jadłem i szybciutko wraca do rozbawionego towarzystwa, wciąż domagającego się dokładek przepysznych potraw. Quinn dobrze wie, że poczucie bezpieczeństwa jest niezbędne do rozmawiania o emocjach, relacjach międzyludzkich i seksualności, dlatego zgrabną zagrywką ucina potok płynący z ust Baby. A on, jak zwykle łasy na pieszczoty i czułości, wtula się w jej ramiona, donośnie pomrukując.
____— No dobrze, zgadzam się, kolacja, deser, pomogę jeszcze Dantemu, jeżeli będzie taka potrzeba i choćby miało być już grubo po północy, zabierasz mnie i opowiadasz o wszystkim, co powinienem wiedzieć. Bez wymówek, bez ociągania się albo zbędnych eufemizmów. Obiecujesz? — Oderwawszy się od niej wreszcie, wyciąga rękę i czeka, aż Quinn ściśnie ją i potrząśnie, tak jak robią to przedsiębiorcy, zawierający bardzo korzystną umowę.
____— Obiecuję — odrzeka i pieczętuje słowa gestem.
____Dalsza część wieczoru mija w przyjaznej atmosferze. Przyjaciele prowadzą luźne konwersacje, śmieją się i dokazują, zapełniając powolutku żołądki pokaźną ilością jedzenia. Quinn, tak jak obiecała, częstuje osoby zasiadające przy jej stoliku czymś specjalnym, czymś co przygotowała wyłącznie z myślą o nich.
____Zaraz też przed Niką, Simonem, Dantem, Finnem oraz Babą stoją wysokie, wypolerowane na błysk pucharki, a w nich: lody śmietankowe, chrupiące bezy, jeżyny, mus z brzoskwiń, układane warstwami.
____— A niech ktoś tylko zacznie marudzić, że nie jego smaki, to osobiście uduszę, a zwłoki schowam w chłodni! Pogrzebu nie będzie!
____Wszyscy wybuchają śmiechem. Groźba chyba ich aż tak nie dotyka.
____Baba pochłania swoją porcję w zaledwie 1,5 minuty. Znaczy, że smakuje.
____Jakiś czas potem do towarzystwa dołącza maszynista z nocnej zmiany, lecz tylko po to, by poinformować Dantego, że jest potrzebny w lokomotywie. Pług przebił się przez tunel, teraz kończy usuwanie hałdy śniegu, przez którą dalsza podróż nie była możliwa. Trzeba ustalić z Szefem szczegóły nowej trasy, następnie zestawić plany przejazdu z dyżurnymi ruchu na danych odcinkach połączeń kolejowych (głównie po to, by w razie nałożenia się terminów przyjazdu, mogli w odpowiedni sposób zarządzać wjazdami i wyjazdami pociągów pasażerskich na stacjach), poinformować o zmianie trasy i harmonogramu pracowników kolejnych stacji, na których pociąg się zatrzymywał, ale także i dróżników przejazdowych, a następnie zebrać wszystkich członków drużyn trakcyjnych, czyli maszynistów obu zmian, ale także głównego kierownika pociągu czy jego zastępcy – Dantego, znaczy się – aby i im przekazać wszystkie niezbędne w dalszej podróży informacje. Pracy jak zwykle jest dużo. Na tyle dużo, że Baba martwi się, czy Dante w ogóle się tej nocy położy…
____— Mogę pomóc — chwyta go za róg kamizelki, nim konduktor zdąży odejść od stolika.
____Wie że jego pomoc jest tak potrzebna jak dziura w moście, ale i tak chce ją zaoferować, chociaż spodziewa się jej niemalże natychmiastowego odrzucenia. Ciężko jest rozstawać się z kimś, kogo bardzo się lubi. Szczególnie kiedy poprzednie spotkanie dzieli znaczna przerwa. Kot obawia się, że i tym razem przerwa ta może okazać się nieznośnie długa… głównie przez nawał dodatkowych obowiązków, które są wynikiem pokaźnego już opóźnienia pociągu. Gdyby tylko mógł, zatrzymałby Dantego przy sobie na wiele, wiele dłużej…
____— Oj, Babuszku-kwiatuszku, kochany z ciebie chłopak, ale Dante jest już dużym chłopcem. Sam wiesz, że niewiele mu teraz pomożesz.
____— Nie wracaj późno... — szepcze, patrząc mu głęboko w oczy.
____Gdy już najulubieńszy człowiek na świecie go opuścił, Baba dokańcza z innymi pozostawione na talerzu resztki, pomaga Quinn oraz Finnowi posprzątać po poczęstunku, a potem… potem nadchodzi już czas na spełnienie obietnicy.
____Quinn zabiera go w tę część pociągu, w której nie miał wcześniej okazji jeszcze odwiedzić, tam znajduje się jej kwatera, współdzielona oczywiście, bo dziewczyna jest zaledwie zastępczynią szefa kuchni, a nie szefową czy zastępczynią głównego konduktora. Pokoik jest mikroskopijny, nie ma własnej łazienki, ale jest w nim przytulnie, ciepło, bezpiecznie. Piętrowe łóżko, wąska, lecz mieszcząca w sobie wszystko, co niezbędne dwóm kobietom, szafa; mały stoliczek z przezroczystym wazonem, okupowanym przez świeże tulipany; kolorowe poduchy zastępujące krzesełka, malutkie okno, przesłonięte beżowymi zasłonami; półki z tomikami poezji, gorącymi romansami albo pamiętnikami, szkatułki z biżuterią… wszystko, co się tu znajduje, ma swój cel i przeznaczenie, dzięki czemu nie ma bałaganu. Ale czegóż się spodziewać po dwóch bardzo przyzwoicie prowadzących się dziewczętach?
____Upewniwszy się, że Babie jest ciepło (podarowano mu najbardziej milusi kocyk, jakim damy dysponowały, a także elegancką filiżankę, którą to zaraz Quinn napełniła dopiero co zaparzoną w imbryczku rumiankową herbatą) i przytulnie (usadowiono go na mięciutkim stosie poduszek przy ścianie, by można było się swobodnie oprzeć), jasnowłosa zaczyna opowiadać.
____Rozmawiają więc o bogatym wachlarzu ludzkich emocji i stanów wewnętrznych, o relacjach z innymi ludźmi, ze samym sobą; o przyjaźni, zauroczeniu, zakochaniu oraz miłości, o charakterystycznych cechach, które poszczególne stany i więzi od siebie odróżniają… aż wreszcie także i o seksie.
____I tak na przykład, Baba dowiaduje się, że seks dla każdego człowieka może oznaczać coś innego. Jak tłumaczy mu to Quinn – jedni będą za seks uważać już głębokie pocałunki, inni dotykanie czyjegoś nagiego ciała, a jeszcze inni za seks będą uznawać samomiłość albo penetrację. Albo że ludzie, w odróżnieniu od zwierząt, uprawiają seks nie tylko po to, aby mieć potomstwo i przedłużyć gatunek, lecz także dla fizycznej i emocjonalnej przyjemności, ekscytacji, by wyrazić swoje uczucia – miłość, przywiązanie; żeby rozładować napięcie albo po to, by zacieśnić więzi. Czy też że zawsze powinno upewniać się, że druga osoba ma ochotę być dotykana, całowana, pieszczona, czy ma ochotę na seks właśnie. Świadoma zgoda, tak to nazywa.
____Baba wszystkie wiadomości chłonie niczym gąbka, zapamiętuje, przemyśla ich znaczenie. A jeżeli coś budzi w nim wątpliwości, po prostu pyta. Pyta, upewnia się, że dobrze rozumie, dalej słucha. Odkrywa także, że lubi rozmawiać z dziewczyną. Jest wdzięczny za jej niewyczerpalne pokłady cierpliwości, za szczerość oraz otwartość. Cieszy się, że w końcu udaje mu się znaleźć kogoś, kto wyjaśni mu to wszystko w sposób prosty, zgodny z prawdą, bez urywania niewygodnych dla siebie wątków.
____I choć bardzo, bardzo go kusi, nie zwierza się Quinn z problemów z Jerrym. Mógłby, ale tego nie robi.
____Skończyli swoje małe edukacyjno-rozwojowe spotkanie bardzo, bardzo późno. Dlatego Quinn postanawia odprowadzić Babuszka-kwiatuszka do drzwi jego pokoju. Chce upewnić się, że bezpiecznie tam dotrze, bo tylko wtedy będzie w stanie zasnąć spokojnie.
____Jednak Baba ani myśli spędzić tę noc sam. Zwłaszcza że jego posłanie nakryte jest wciąż tą samą pościelą, co poprzedniej nocy, kiedy Jerry i jakiś nieznajomy mężczyzna postanowili zabawić się w jego łóżku…
____Pod postacią kota wymyka się zatem z własnego pokoju, przemierza cichutko i niepostrzeżenie pociąg. Idzie w jedyne miejsce, w którym chce teraz być. Do Dantego.
____Zastaje go pogrążonego we śnie, okrytego kołdrą po czubek nosa, pachnącego kwiatami, z nieco wilgotną głową. Nie czekając na przyzwolenie, wskakuje po szczebelkach drabiny na materac, a potem ostrożnie, by wybadać, czy chłopak śpi głębokim snem, stąpa delikatnie przy jego boku. Brak reakcji, a więc można kłaść się obok i…
____Nie... Kołdra jest taka miękka! Nim zdołał uświadomić sobie, co właściwie robi, jego łapki znalazły się na klatce piersiowej szatyna, ubijając przyjemny materiał niczym piekarz ciasto na bułeczki. Zaraz też jego ciało się rozwibrowało, a ciszę przeszywa odgłos rozanielenia. Purr, mrrrru, rurrruururr.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Baba był ideałem.
Ta myśl krążyła mu w głowie od momentu gdy niechętnie musiał opuścić stół przy którym jego mała grupka znajomych raczyła się kolacją. Myśl ta była podszyta ciepłem i gorejącą chęcią szczerej pomocy ze strony najpiękniejszego mężczyzny jakiego w swoim nowym życiu widział. Co on z nim robił? Z jego sercem które niczym radosny kanarek przeskakujący z drążka na drążek wyśpiewywało najpiękniejsze znane pieśni. Z jego umysłem który zalewały fale niekontrolowanego szczęścia gdy tylko go widział! Porzucał przy nim wstyd, niechęć do narzucania się. Próbował wyjść z inicjatywą w czymś co dawało radość jemu. Bo Baba chyba nienajgorzej bawił się w jego towarzystwie.
Westchnął pod nosem rozczulony do granic możliwości. I jeszcze te wszystkie gesty które on – świadomie albo całkowicie nie – kierował w jego stronę zanim wyszedł z jadalni. Złapał go, wpatrywał w niego te piękne oczy i tylko przez fakt obecności tak wielu osób przyglądającym się ich relacji nie pochylił się nad nim żeby go pocałować w czoło, pogłaskać po policzku i podziękować za to wszystko co mu dawał. Jednak w duchu ogromnie mu dziękował, brakowało mu go, a ilość otrzymanego towarzystwa jasno dawała mu to do zrozumienia - mógł być szczęśliwy i wypoczęty jeżeli tylko dawał sobie na to szansę.
Wpadnięcie ponownie w wir tysięcy, nie! Setek tysięcy obowiązków, przyszło mu zaskakująco łatwo. Był wyspany, był wypoczęty, a radosny uśmiech nie schodzący z jego ust umilał kryzysową sytuację tak jemu jak i jemu podwładnym. Zaskakująco szybko zaczęli działać i gdy tylko maszyna rozwiązywania problemów Ekspresu ruszyła, chociaż wykonywał po dwa zadania jednocześnie, wszystko szło jak iść powinno. Słysząc, że Staruch siedział na linii z Szefem on zajmował się koordynowaniem tras zazębiających się z dwoma regionalnymi składami. Musieli prześlizgnąć się w okienku pomiędzy przejazdem jednego a drugiego. Jednocześnie nie mogli przyspieszyć żeby nie dojechać tego pociągu, który miał ruszyć przed nimi, a który w połowie ich trasy miał zjechać na trasę do jednego z małych, górskich miasteczek. Ogólnie rzecz ujmując mieli bardzo wąskie gardło, a skład długi i rozleniwiony. Jednocześnie, stan techniczny pozostawiał wiele do życzenia ale i zastanowienia dla młodego konduktora.
Nigdy nie działo się tak źle jak ostatnio. Pompa nie była odosobnionym problemem. Cały czas coś się psuło, gdzieś zdarzały się naprawy tam gdzie dotąd ich nie było. Jego zdaniem Ekspres powinien zajechać do bazy i zostać gruntownie sprawdzony. Do końca trasy pozostało jednak zbyt wiele czasu żeby mogli to zrobić natychmiastowo, zostawała pomoc doraźna. W obecnym przypadku, sprawdzenie drożności kominów za pomocą drucianej szczoty i po chwili para zaczęła radośnie unosić się nad dachem. Zastanawiające ale nie, nie teraz.
Przejął słuchawkę od zdenerwowanego Starucha, coś nie grało, musieli zrobić to inaczej. Zdenerwowany koordynator trakcji lokalnych po drugiej stronie słuchawki był aż zasapany z nerwów na co Dante cicho się zaśmiał. Poprosił go żeby się uspokoił, że dadzą radę się prześlizgnąć. Poszedł do chłopaków do lokomotywy ustalić z nimi szczegóły szybkości. Jechali niewygodną kotliną która dopiero co została odkopana przez pługi, wiele mogło się wydarzyć i ograniczała ich prędkość chociaż Dante wpadł na pomysł! Wystarczyło trzymać stałą przez wszystkie mijające się składy. Od razu połączył się z konduktorami tego za nimi i przed nimi. Dali radę! O północy mieli już czyste tory po których leniwy Międzywymiarowy Eksres zaczął mknąć z miarowym klekotem kół o szyny.
Szef załatwił zmiany składów i udobruchał wszystkich pasażerów którzy to w oczekiwaniu na skład ponieśli straty moralne. Zapewniono ich, że nie powinni ponosić smutnych konsekwencji całego zdarzenia bo na dobrą sprawę przez te masy śniegu stanął cały ten wymiar. Jednocześnie Szefu dał wskazówki kuchni jak rozpieścić podniebienia zziębniętych podróżnych, a na stacji w mieście miała czekać jakaś specjalna dostawa. Już widział, oczami wyobraźni, jak Finnowi zaczynają się świecić oczy gdy tylko dostrzeże odpowiednio oznakowane skrzynie. Ciekawe czym był ten niezwykły, tajemniczy składnik który miał pomóc w zapomnieniu tejże wpadki.
Ziewnął. Nie miał siły o tym myśleć.
Jego umysł zwolnił przez co ciało osłabło. Chwilę przed pierwszą dotoczył się do swojego pokoju. Opuszczonego przez niego i pewnego nieziemskiego kocura. Nie było go. Pewnie poszedł spać do siebie. Nie miał mu za złe! Miał nadzieję, że dobrze śpi, wypoczywa. Doczołgał się do łazienki gdzie wziął gorący prysznic i umył włosy. Później wezwał go zew pościeli w której zakopał się po czubek nosa i w czasie kiedy głowa opadała spokojnie na poduszkę, jemu udało się już zasnąć. Nieco go głowa pobolewała, musiał odetchnąć.
Przebudzenie przyszło zdecydowanie za szybko i zbyt gwałtownie. Coś na nim siedziało. Początkowo jedna dłoń przebiegła po materacu obok. – Baba. – Szukał go gdy dotarło do niego, że jest atakowany. Zerwał się z głośnym sapnięciem chociaż nie do siadu, zaczął rozbieganym wzrokiem szukać źródła niebezpieczeństwa którego nie dostrzegł, spanikowany że każdy ruch go zgubi. Zamiast tego do jego uszu doszedł ukochany dźwięk mruczącego kota, a dotyk który go tak zaskoczył okazał się pochodzić z ugniatających go łapek. Rozczulającego. A mimo to padł ciężko na materac chociaż wcale z niego nie wstał, oddychając zaskoczonym na tak gwałtowną reakcję. Chyba coś nieprzyjemnego się mu śniło.
- Ależ mnie wystraszyłeś. – Przyznał unosząc obie dłonie, jedną do strzygącego lekko ucha, drugą do pokrytego wibryssami policzka. Zaczął go głaskać, a wygodniej układając głowę spojrzał w lśniące ślepia. – Nie możesz spać? Czy dopiero Cię Quinn wypuściła? – Zapytał przy czym na pierwsze pytanie nie było odpowiedzi, dopiero na drugie kot przeciągle zamruczał wydając nieco gardłowe miauknięcie. Mamy odpowiedź na którą się cicho zaśmiał. Kontynuował przy tym drapanie całej puchatej głowy. Raz pod brodą, później ponownie policzki. Za uchem, a gdy to zaczęło strzyc przenosił się kciukiem między oczy gdzie delikatnymi ruchami głaskał go tylko z włosem. Och jak ten pyszczek kusił, chciał dać mu całusa, przytulić do siebie. Nadal był ugniatany, a on mruczenia zaczynało chcieć się mu znowu spać.
Ciężar się zmienił, a w jego dłoniach pojawiły się idealnie miękkie policzki, alabastrowa skóra tak doskonała pod jego spracowanymi opuszkami wtuliła się w jego dłoń na co jemu serce walnęło niczym największy dzwon najpiękniejszej katedry. Przesunął palce w słodkie białe loczki, jednego rozczesał ale ten niesfornie wrócił do swojej poprzedniej formy. Przełknął nerwowo ślinę gdy wdzierający się przez niezasłonięte okno księżyc oświetlił oczy mogące wydrzeć mu duszę. Opuścił jedną dłoń która wsunęła się na jego bok, druga została we włosach, a on nieco się unosząc, a nieco go ciągnąc na siebie przytulił go do siebie jakby cały wieczór bez niego był największą bolączką.
- Trochę się martwiłem, że nie przyjdziesz. Nie chciałbym Ci być dłużej winny obietnicy. – Szepnął do niego po czym niespiesznie złapał za krawędź jego koszulki tak żeby jego ciepła dłoń mogła się pod nią wkraść i muskając niczym rosa płatki najpiękniejszej róży, błądził po każdym wyczuwalnym kręgu. Pierwszy dreszcz sprawił, że wtulił nos w jego włosy, na drugi musiał przygryźć dolną wargę. Pachniał cytryną, herbatą. Przyjemny aromat który również do niego pasował.
- Jutro muszę podejść do jednego magazynu po paczkę, odbiór tylko osobisty. Pójdziesz tam ze mną? Pokażę Ci piękną rzekę. – Szeptał, mruczał do niego będąc na granicy snu i jawy. Musnął mu policzek ustami po czym zaczął go zachęcać delikatnymi ruchami żeby położył się obok niego. Żeby się w niego wtulił, pozwolił głaskać się po plecach ale wkradł pod kołdrę, wtulił się w jego pierś i pozwolił aby ich serca ponownie biły w tym samym tempie.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Dzień kończy się dokładnie tak, jak kot tego potrzebuje.
____Bliskość i ciepło. Płytkie oddechy i donośne kocie pomruki, zdradzające tę ogromną przyjemność, jakiej doświadcza pod wpływem muskających nagą skórę palców. Przymknięte lekko powieki, nie ze zmęczenia, a z chęci jeszcze lepszego zagłębienia się w fizycznych doznaniach. Zapach Dantego, Dantego i dzikiej łąki w środku lata, skąpanej w blasku jaskrawego słońca, które tak przyjemnie ogrzewa sierść!...
Jest w kocim niebie.
____Musi być w niebie, no bo gdzie indziej…
____Babę intryguje jedna myśl, która pojawia się w głowie. I niby znawca z wieloletnim doświadczeniem, chwyta ją — jakby chwytał szlachetny kamień, przyniesiony przez jakąś duszyczkę w potrzebie — ogląda z każdej strony, by ocenić jej wartość: Czy to właśnie na tę chwilę oboje czekali cały dzień, który wlókł się nieznośnie?
____No właśnie — oboje. To słowo nie pojawia się w głowie bez powodu. Dante, choć nie wiedząc, kto go budzi, i z pewnością zupełnie mimowolnie, w eter rzuca imię kota. Baba.
____Baba.
____Baba… Serce bije mocniej. To miłe uczucie. Wiedzieć, że ktoś, kogo zaczynasz darzyć szczerym uczuciem, nie tylko sympatią, ale też… miłością, właśnie o ciebie woła, wybudziwszy się nagle ze snu. Że to twoje ciało stara się wymacać na ślepo dłonią w pościeli. Że to ciebie pragnie mieć obok siebie, choć księżyc wysoko na niebie.
____Pierwszy raz w ciągu całego życia — czy to w ludzkiej, czy zwierzęcej skórze — doznaje czegoś podobnego. I bardzo mu się to podoba.
____Przysuwa się bliżej, na tyle, na ile pozwalają te ostatnie milimetry, dzielące ich od siebie. Wtula się mocno, jak gdyby od tego zależała jego obecność. Leży w bezruchu, długo, dopóki Dante znowu nie zaśnie, a Baba nie upewni się, że chłopak ma dobre sny albo chociaż spokojne. Potem dźwiga się na przedramionach, niewysoko, tylko na tyle, by móc bez przeszkód przyjrzeć się jego twarzy. Jest piękna. Gładka. Aż chciałoby się ją dotknąć…
____Wiedziony wewnętrznym przymusem, dotyka policzka opuszkami palców. Delikatnie, jakby palce zamienił na ptasie pióro. Przesuwa palcem wskazującym i środkowym po najbardziej wysuniętych kościach — najpierw po łuku brwiowym, kościach policzkowych, w końcu po linii żuchwy, kończąc na podbródku. Cudowny… Drżącymi wargami muska jego zamknięte powieki, pod którymi od czasu do czasu przesuwają się gałki oczne, śledząc senne wizje; powolutku, by nie wyrwać go znowu ze snu (Quinn miałaby coś do powiedzenia w kwestii pytania o zgodę, ale na szczęście nie ma jej w pobliżu). Jeszcze raz, całuje pod powiekami, teraz skroń i wreszcie czoło — z uczuciem, przelewając całą swoją kiełkującą miłość na niego. Na zdrowie.
____Nikły uśmiech rozjaśnia twarz kocura, na chwilę przed tym, nim on sam podda ostatnią walkę i pozwoli się porwać Morfeuszowi na dłuższe rendez-vous…
____W czasie, gdy dwójka piekielnie przystojnych mężczyzn błogo śpi, pociąg przemierza w zaskakująco szybkim tempie kolejne przystanki na linii zmienionej trasy. Kruczy Dziób żegna odwiedzających jego królestwo rażącym w oczy błyskiem światła luny, odbijanym przez pokrywające go czapy śnieżne. Wkrótce też górę pozostawili za plecami. Teraz suną prędko przez zbocza pomniejszych wzniesień, trzymając się brzegu szerokiej, srebrnej rzeki, wijącej się niczym wąż. Byala, zwana tak przez miejscowych, ma zaprowadzić załogę wraz z pasażerami aż do urokliwego miasteczka, otoczonego zewsząd zielenią.
____Świt tym razem pierwszego na nogach, choć wciąż leżącego (a w dodatku bezwstydnie wlepiającego fiołkowe oczy w pogrążonego we śnie konduktora), zastaje kocura. Kot, jak to kot, kiedy się obudzi, długo już nie posiedzi w spokoju. Z czasem zaczyna mu się najzwyczajniej w świecie nudzić czekanie na to, aż człowiek wstanie. Pozostawiony bez wyboru, kot przystępuje do działania, brutalnego, ale stuprocentowo skutecznego. Atak!
____— Dzieeń doobryy! — poprzedziwszy powitanie zgrabnym przeciągnięciem, Baba wsuwa się z powrotem na klatkę piersiową Dantego, po czym klepie go po policzkach. Nie mogąc i tym razem powstrzymać się od dotknięcia go, między palce chwyta cienki warkoczyk, którym zaczyna się beztrosko bawić. — Wstajemy. Czas na śniadanko! Co zjadłbyś dzisiaj?
____Dante nie odpowiada. Kocur trochę się niecierpliwi.
____— Haloo?
____Nic.
____— Wstawaj. Jest rano...
____Brak reakcji.
____Kot już wie, jakie to frustrujące, gdy ktoś, kogo starasz się obudzić, nie chce współpracować.
____— No dobrze, ale żeby nie było, że nie próbowałem po dobroci…
____Wzdycha. A potem z złowrogim uśmieszkiem cmoka śpiocha w usta, po czym przystępuje do zastosowania pokaźniejszego działa. Dłonie wsuwa zręcznie pod materiał zmiętej koszulki, po cichutku ustawia je w odpowiedniej pozycji i… łaskocze bezlitośnie po bokach!
____— Wstawaaaj! Wstawaj, śpiąca królewno! — Idzie o krok dalej, przykłada usta do odsłoniętej szyi, nabiera powietrza i z mocą wypuszcza je tuż przy skórze. Pppppppfffpfpfpffffffffppppppppppppppp! Zemsta!
____Dante walczy, a właściwie broni się, rękami i nogami, całym ciałem, lecz Baba zajął strategiczną pozycję, która zagwarantowała znaczną przewagę. A że nie przepadał za przegrywaniem…
____— Tak, wiem, tak, wiem. Jestem potworem — czule paca go po głowie, kiedy jest już po wszystkim. — Ale popatrz na to z innej perspektywy, wreszcie wstałeś.
____Lekkie cmoknięcie w skroń i już go nie ma. Zeskakuje na ziemię, przeciąga się, do tyłu, do przodu, w prawo i w lewo, przeczesuje włosy rękami, ziewa. Wypadałoby się przebrać. Dziś… jeżeli dobrze pamięta, dziś ma dzień wolny. To znacznie komplikuje dobór odzienia, tak samo jak fakt, że Baba znajduje się obecnie w nie swoim pokoju… Ale! Kiedy szedł z Dantem na gnomi targ, wtedy też nie przebierał się u siebie, istnieje cień szansy, że i tym razem coś dla siebie w szafie znajdzie… Szybki rzut okiem przez okno. Słońce, lekki wietrzyk, wszędzie zielono. Znaczy się… ciepło, pogoda idealna na spacer.
____— Mówiłeś wczoraj coś o jakiejś paczce… Jeżeli mamy ją odebrać i jeszcze mieć chwilę, żebyś pokazał mi tę obiecaną rzekę, trzeba się zbierać.
____Podpierając się jedną ręką o bok, otwiera drzwi szafy. Białe koszule, marynarki, eleganckie spodnie, będące częścią uniformu; czapka konduktorska. Baba bierze ją w rękę, przygląda się przez chwilę, a potem zakłada na głowę i odwraca się ku Dantemu, by mógł ocenić, jak w niej wygląda.
____— Ładnie?
____Dante odwraca się do niego, biorąc przy okazji łyk wody do ust. Ta jednak z uporem nie chce popłynąć w dół, tylko cofa się do nosa. Połyka, ale zaczyna kaszleć. Rzuca jeszcze na niego okiem i kolejna fala kaszlu. Dopiero po chwili się opanował, kręcąc głową z niedowierzaniem.
____— Źle mi poleciało. — Tłumaczy się, po czym ogląda go od stóp do głów. — Mógłbym się przyzwyczaić. — Rzuca zalotnie, z ciepłym uśmiechem, wygaduje bzdury totalne! Aż mu się cieplej robi...
____— Mhmm... ah, ta zabójcza woda — parska śmiechem. — Mówisz? Moim zdaniem tobie bardziej pasuje.
____Koniec błaznowania. Baba zdejmuje czapkę, po czym odkłada na swoje miejsce, czyli na rozczochrane brązowe włosy pewnego elfa.
____— Ups. Chyba zabrałem się za to od końca. Pozwól, że się poprawię.
____Ponownie ściąga konduktorską czapkę, odkłada w bezpiecznym miejscu, po czym zabiera się niespiesznie do pozbawienia Dantego kolejnych warstw ubrań. Koszulkę do spania zdejmuje z niego powoli, nie mogąc nacieszyć oczu widokiem nagiego torsu. Spodnie po chwili zsuwa mu z bioder, nie odmawiając sobie muśnięcia palcami skóry na udach i łydkach. Przebiegają go dreszcze. Stop… W takim tempie nieprędko zjedzą śniadanie, a brzuszek już ogłasza alarm. Musi się ogarnąć…
____Powrót do szafy, lecz tylko po to, by z wieszaków ściągnąć to, co trzeba. Spodnie, marynarkę oraz kamizelkę kładzie na łóżku. Najpierw koszula. Dante pozwala sobie ją założyć, a następnie zapiąć po ostatni guzik. Cały czas śledzi wzrokiem poczynania kocura, a ten z wolna topi się od gorąca, jakie go niespodziewanie ogarnęło. Mimo tego, dzielnie pomaga konduktorowi ubrać kolejne elementy służbowego uniformu. A na koniec, wręcza mu uroczyście czapkę.
____— Gotowy — stwierdza fakt miękkim głosem.
____Teraz wystarczy znaleźć coś na własny tyłek. Kolejny nur w szafę i ma: jasnobłękitną koszulę z długim rękawem, ciemnobrązowe spodnie. Baba uznaje, że ograniczy się tylko do tych dwóch rzeczy, w końcu nie byli już w sercu zamarzniętej krainy, a każda kolejna niepotrzebna warstwa sprawiłaby dyskomfort związany z nadmiernym poceniem się. I jak to miał w zwyczaju, nie zważając na ogólnie przyjęte zasady, sam pozbawia się odzienia, by zastąpić je nowymi, świeżymi zdobyczami. W zasadzie… powinien się wykąpać przed wyjściem, ale nie ma już na to czasu. Pociąg zbliża się do stacji, a to oznacza, że wkrótce Dante będzie miał staruszka na głowie…
____— Idziemy! — zarządza jeszcze nim na stopach znajdą się buty. — Umieram z głodu!
____W kuchni wita ich nie kto inny jak…
____— Quinn! Dzień dobry — szczerzy zęby w szerokim uśmiechu.
____— Baba! Dante! Dzień dobry. Moje kochane ranne ptaszki, jesteście dziś pierwsi. No, nie licząc Niki i jeszcze paru innych pokojówek, pana Penissona… ale on zawsze jest przed wszystkimi, czasami też nie je śniadania… W każdym razie, oni byli przed wszystkimi, bo od samego rana użerają się z Baronem… Siadajcie, proszę, zaraz wam coś pysznego przygotuję.
____Jasnowłosa znika w chłodni, a kocur wraz z elfem zajmują ulubione miejsca przy stoliku w głębszej części jadalni. Nim na stoliku zawitają dwa talerzyki ze śniadaniem, najpierw serwowana zostaje kawa i herbata. Baba swoją ulubioną, rumiankową, siorbie w ciszy, oglądając widoki za oknem.
____— Jestem! Już jestem, smacznego — dziewczyna rozstawia na stoliku wszystko to, co zdołała wcześniej wepchnąć na srebrną tacę, czyli między innymi jogurt z owocami, jajka na miękko, chrupiące maślane rogale, a do tego talerzyki i sztućce. Potem siada na skraju ławeczki, porwawszy filiżankę z herbatą prosto z rąk kota, z której upija łyk. — Słyszałam, że Baron wysiada na tej stacji, bogowie, nareszcie będziemy mogli odetchnąć…
____— Baron wysiada?
____— Mhm, z całym swoim dobytkiem. Jest tak zdenerwowany za opóźnienie, że, cytuję, już nigdy nie skorzysta z usług Międzywymiarowego Ekspresu. Oby mówił to szczerze, będziemy mogli zrobić imprezę z tej okazji. Ugh…
____Baba na razie preferuje nie nastawiać się pozytywnie do tej wiadomości, bo jeszcze coś się ogrowi odwidzi… Zastanawia go jednak inna rzecz, więc niezwłocznie pyta:
____— Dante... nie musisz tam iść? Wiesz, żegnać go...
____Pociąg hamuje gładko, ale z głośnym piskiem. Kot robi się z każdą chwilą bardziej niespokojny. A co, jeżeli Dante będzie musiał go za niedługo opuścić? Na jak długo? Wróci i będą mogli odebrać tę przesyłkę, a potem pokaże mu, zgodnie z obietnicą rzekę? Zbyt dużo pytań naraz. Powinien skupić się na śniadaniu, ale jak tu jeść, jeżeli nagle tracisz apetyt?
____Tymczasem otwierają się drzwi jednego prywatnego wagonu, jako jedyne i przed wszystkimi innymi. Z pociągu wylewa się kilkoro pracownic, tworząc równiutki korytarz, przez który za chwilę przejdzie najbardziej znienawidzony przez załogę pasażer. Baron. A zaraz po nim, na peron wybiega spłoszony główny konduktor, pan Penisson, który kłania się w pas, to rzewnie przeprasza szanownego dobrodzieja za komplikacje w podróży. Za Penissonem z kolei wychodzą osobiści słudzy ogra, w tym jeden ze szczurów, który przeżył spotkanie z Babą w kociej postaci.
____Kocur z ogromnym zdziwieniem przyjmuje te wyzwalające poczucie ulgi, jakie wywołuje przecząca odpowiedź Dantego. A więc będzie mógł nacieszyć się jego obecnością jeszcze trochę, nie martwiąc się przy okazji, czy aby na pewno nie spotka go żadna krzywda przy okazji spotkania z ogrem-baronem.
____— Dziękuję za śniadanie, pyszne jak zawsze — przytula Quinn, wciąż siedzącą z nimi przy stoliku. Z kolejnymi dwoma pytaniami zwraca się już do konduktora: — To jak? Paczka i spełniasz swoją obietnicę?
____Bliskość i ciepło. Płytkie oddechy i donośne kocie pomruki, zdradzające tę ogromną przyjemność, jakiej doświadcza pod wpływem muskających nagą skórę palców. Przymknięte lekko powieki, nie ze zmęczenia, a z chęci jeszcze lepszego zagłębienia się w fizycznych doznaniach. Zapach Dantego, Dantego i dzikiej łąki w środku lata, skąpanej w blasku jaskrawego słońca, które tak przyjemnie ogrzewa sierść!...
Jest w kocim niebie.
____Musi być w niebie, no bo gdzie indziej…
____Babę intryguje jedna myśl, która pojawia się w głowie. I niby znawca z wieloletnim doświadczeniem, chwyta ją — jakby chwytał szlachetny kamień, przyniesiony przez jakąś duszyczkę w potrzebie — ogląda z każdej strony, by ocenić jej wartość: Czy to właśnie na tę chwilę oboje czekali cały dzień, który wlókł się nieznośnie?
____No właśnie — oboje. To słowo nie pojawia się w głowie bez powodu. Dante, choć nie wiedząc, kto go budzi, i z pewnością zupełnie mimowolnie, w eter rzuca imię kota. Baba.
____Baba.
____Baba… Serce bije mocniej. To miłe uczucie. Wiedzieć, że ktoś, kogo zaczynasz darzyć szczerym uczuciem, nie tylko sympatią, ale też… miłością, właśnie o ciebie woła, wybudziwszy się nagle ze snu. Że to twoje ciało stara się wymacać na ślepo dłonią w pościeli. Że to ciebie pragnie mieć obok siebie, choć księżyc wysoko na niebie.
____Pierwszy raz w ciągu całego życia — czy to w ludzkiej, czy zwierzęcej skórze — doznaje czegoś podobnego. I bardzo mu się to podoba.
____Przysuwa się bliżej, na tyle, na ile pozwalają te ostatnie milimetry, dzielące ich od siebie. Wtula się mocno, jak gdyby od tego zależała jego obecność. Leży w bezruchu, długo, dopóki Dante znowu nie zaśnie, a Baba nie upewni się, że chłopak ma dobre sny albo chociaż spokojne. Potem dźwiga się na przedramionach, niewysoko, tylko na tyle, by móc bez przeszkód przyjrzeć się jego twarzy. Jest piękna. Gładka. Aż chciałoby się ją dotknąć…
____Wiedziony wewnętrznym przymusem, dotyka policzka opuszkami palców. Delikatnie, jakby palce zamienił na ptasie pióro. Przesuwa palcem wskazującym i środkowym po najbardziej wysuniętych kościach — najpierw po łuku brwiowym, kościach policzkowych, w końcu po linii żuchwy, kończąc na podbródku. Cudowny… Drżącymi wargami muska jego zamknięte powieki, pod którymi od czasu do czasu przesuwają się gałki oczne, śledząc senne wizje; powolutku, by nie wyrwać go znowu ze snu (Quinn miałaby coś do powiedzenia w kwestii pytania o zgodę, ale na szczęście nie ma jej w pobliżu). Jeszcze raz, całuje pod powiekami, teraz skroń i wreszcie czoło — z uczuciem, przelewając całą swoją kiełkującą miłość na niego. Na zdrowie.
____Nikły uśmiech rozjaśnia twarz kocura, na chwilę przed tym, nim on sam podda ostatnią walkę i pozwoli się porwać Morfeuszowi na dłuższe rendez-vous…
____W czasie, gdy dwójka piekielnie przystojnych mężczyzn błogo śpi, pociąg przemierza w zaskakująco szybkim tempie kolejne przystanki na linii zmienionej trasy. Kruczy Dziób żegna odwiedzających jego królestwo rażącym w oczy błyskiem światła luny, odbijanym przez pokrywające go czapy śnieżne. Wkrótce też górę pozostawili za plecami. Teraz suną prędko przez zbocza pomniejszych wzniesień, trzymając się brzegu szerokiej, srebrnej rzeki, wijącej się niczym wąż. Byala, zwana tak przez miejscowych, ma zaprowadzić załogę wraz z pasażerami aż do urokliwego miasteczka, otoczonego zewsząd zielenią.
____Świt tym razem pierwszego na nogach, choć wciąż leżącego (a w dodatku bezwstydnie wlepiającego fiołkowe oczy w pogrążonego we śnie konduktora), zastaje kocura. Kot, jak to kot, kiedy się obudzi, długo już nie posiedzi w spokoju. Z czasem zaczyna mu się najzwyczajniej w świecie nudzić czekanie na to, aż człowiek wstanie. Pozostawiony bez wyboru, kot przystępuje do działania, brutalnego, ale stuprocentowo skutecznego. Atak!
____— Dzieeń doobryy! — poprzedziwszy powitanie zgrabnym przeciągnięciem, Baba wsuwa się z powrotem na klatkę piersiową Dantego, po czym klepie go po policzkach. Nie mogąc i tym razem powstrzymać się od dotknięcia go, między palce chwyta cienki warkoczyk, którym zaczyna się beztrosko bawić. — Wstajemy. Czas na śniadanko! Co zjadłbyś dzisiaj?
____Dante nie odpowiada. Kocur trochę się niecierpliwi.
____— Haloo?
____Nic.
____— Wstawaj. Jest rano...
____Brak reakcji.
____Kot już wie, jakie to frustrujące, gdy ktoś, kogo starasz się obudzić, nie chce współpracować.
____— No dobrze, ale żeby nie było, że nie próbowałem po dobroci…
____Wzdycha. A potem z złowrogim uśmieszkiem cmoka śpiocha w usta, po czym przystępuje do zastosowania pokaźniejszego działa. Dłonie wsuwa zręcznie pod materiał zmiętej koszulki, po cichutku ustawia je w odpowiedniej pozycji i… łaskocze bezlitośnie po bokach!
____— Wstawaaaj! Wstawaj, śpiąca królewno! — Idzie o krok dalej, przykłada usta do odsłoniętej szyi, nabiera powietrza i z mocą wypuszcza je tuż przy skórze. Pppppppfffpfpfpffffffffppppppppppppppp! Zemsta!
____Dante walczy, a właściwie broni się, rękami i nogami, całym ciałem, lecz Baba zajął strategiczną pozycję, która zagwarantowała znaczną przewagę. A że nie przepadał za przegrywaniem…
____— Tak, wiem, tak, wiem. Jestem potworem — czule paca go po głowie, kiedy jest już po wszystkim. — Ale popatrz na to z innej perspektywy, wreszcie wstałeś.
____Lekkie cmoknięcie w skroń i już go nie ma. Zeskakuje na ziemię, przeciąga się, do tyłu, do przodu, w prawo i w lewo, przeczesuje włosy rękami, ziewa. Wypadałoby się przebrać. Dziś… jeżeli dobrze pamięta, dziś ma dzień wolny. To znacznie komplikuje dobór odzienia, tak samo jak fakt, że Baba znajduje się obecnie w nie swoim pokoju… Ale! Kiedy szedł z Dantem na gnomi targ, wtedy też nie przebierał się u siebie, istnieje cień szansy, że i tym razem coś dla siebie w szafie znajdzie… Szybki rzut okiem przez okno. Słońce, lekki wietrzyk, wszędzie zielono. Znaczy się… ciepło, pogoda idealna na spacer.
____— Mówiłeś wczoraj coś o jakiejś paczce… Jeżeli mamy ją odebrać i jeszcze mieć chwilę, żebyś pokazał mi tę obiecaną rzekę, trzeba się zbierać.
____Podpierając się jedną ręką o bok, otwiera drzwi szafy. Białe koszule, marynarki, eleganckie spodnie, będące częścią uniformu; czapka konduktorska. Baba bierze ją w rękę, przygląda się przez chwilę, a potem zakłada na głowę i odwraca się ku Dantemu, by mógł ocenić, jak w niej wygląda.
____— Ładnie?
____Dante odwraca się do niego, biorąc przy okazji łyk wody do ust. Ta jednak z uporem nie chce popłynąć w dół, tylko cofa się do nosa. Połyka, ale zaczyna kaszleć. Rzuca jeszcze na niego okiem i kolejna fala kaszlu. Dopiero po chwili się opanował, kręcąc głową z niedowierzaniem.
____— Źle mi poleciało. — Tłumaczy się, po czym ogląda go od stóp do głów. — Mógłbym się przyzwyczaić. — Rzuca zalotnie, z ciepłym uśmiechem, wygaduje bzdury totalne! Aż mu się cieplej robi...
____— Mhmm... ah, ta zabójcza woda — parska śmiechem. — Mówisz? Moim zdaniem tobie bardziej pasuje.
____Koniec błaznowania. Baba zdejmuje czapkę, po czym odkłada na swoje miejsce, czyli na rozczochrane brązowe włosy pewnego elfa.
____— Ups. Chyba zabrałem się za to od końca. Pozwól, że się poprawię.
____Ponownie ściąga konduktorską czapkę, odkłada w bezpiecznym miejscu, po czym zabiera się niespiesznie do pozbawienia Dantego kolejnych warstw ubrań. Koszulkę do spania zdejmuje z niego powoli, nie mogąc nacieszyć oczu widokiem nagiego torsu. Spodnie po chwili zsuwa mu z bioder, nie odmawiając sobie muśnięcia palcami skóry na udach i łydkach. Przebiegają go dreszcze. Stop… W takim tempie nieprędko zjedzą śniadanie, a brzuszek już ogłasza alarm. Musi się ogarnąć…
____Powrót do szafy, lecz tylko po to, by z wieszaków ściągnąć to, co trzeba. Spodnie, marynarkę oraz kamizelkę kładzie na łóżku. Najpierw koszula. Dante pozwala sobie ją założyć, a następnie zapiąć po ostatni guzik. Cały czas śledzi wzrokiem poczynania kocura, a ten z wolna topi się od gorąca, jakie go niespodziewanie ogarnęło. Mimo tego, dzielnie pomaga konduktorowi ubrać kolejne elementy służbowego uniformu. A na koniec, wręcza mu uroczyście czapkę.
____— Gotowy — stwierdza fakt miękkim głosem.
____Teraz wystarczy znaleźć coś na własny tyłek. Kolejny nur w szafę i ma: jasnobłękitną koszulę z długim rękawem, ciemnobrązowe spodnie. Baba uznaje, że ograniczy się tylko do tych dwóch rzeczy, w końcu nie byli już w sercu zamarzniętej krainy, a każda kolejna niepotrzebna warstwa sprawiłaby dyskomfort związany z nadmiernym poceniem się. I jak to miał w zwyczaju, nie zważając na ogólnie przyjęte zasady, sam pozbawia się odzienia, by zastąpić je nowymi, świeżymi zdobyczami. W zasadzie… powinien się wykąpać przed wyjściem, ale nie ma już na to czasu. Pociąg zbliża się do stacji, a to oznacza, że wkrótce Dante będzie miał staruszka na głowie…
____— Idziemy! — zarządza jeszcze nim na stopach znajdą się buty. — Umieram z głodu!
____W kuchni wita ich nie kto inny jak…
____— Quinn! Dzień dobry — szczerzy zęby w szerokim uśmiechu.
____— Baba! Dante! Dzień dobry. Moje kochane ranne ptaszki, jesteście dziś pierwsi. No, nie licząc Niki i jeszcze paru innych pokojówek, pana Penissona… ale on zawsze jest przed wszystkimi, czasami też nie je śniadania… W każdym razie, oni byli przed wszystkimi, bo od samego rana użerają się z Baronem… Siadajcie, proszę, zaraz wam coś pysznego przygotuję.
____Jasnowłosa znika w chłodni, a kocur wraz z elfem zajmują ulubione miejsca przy stoliku w głębszej części jadalni. Nim na stoliku zawitają dwa talerzyki ze śniadaniem, najpierw serwowana zostaje kawa i herbata. Baba swoją ulubioną, rumiankową, siorbie w ciszy, oglądając widoki za oknem.
____— Jestem! Już jestem, smacznego — dziewczyna rozstawia na stoliku wszystko to, co zdołała wcześniej wepchnąć na srebrną tacę, czyli między innymi jogurt z owocami, jajka na miękko, chrupiące maślane rogale, a do tego talerzyki i sztućce. Potem siada na skraju ławeczki, porwawszy filiżankę z herbatą prosto z rąk kota, z której upija łyk. — Słyszałam, że Baron wysiada na tej stacji, bogowie, nareszcie będziemy mogli odetchnąć…
____— Baron wysiada?
____— Mhm, z całym swoim dobytkiem. Jest tak zdenerwowany za opóźnienie, że, cytuję, już nigdy nie skorzysta z usług Międzywymiarowego Ekspresu. Oby mówił to szczerze, będziemy mogli zrobić imprezę z tej okazji. Ugh…
____Baba na razie preferuje nie nastawiać się pozytywnie do tej wiadomości, bo jeszcze coś się ogrowi odwidzi… Zastanawia go jednak inna rzecz, więc niezwłocznie pyta:
____— Dante... nie musisz tam iść? Wiesz, żegnać go...
____Pociąg hamuje gładko, ale z głośnym piskiem. Kot robi się z każdą chwilą bardziej niespokojny. A co, jeżeli Dante będzie musiał go za niedługo opuścić? Na jak długo? Wróci i będą mogli odebrać tę przesyłkę, a potem pokaże mu, zgodnie z obietnicą rzekę? Zbyt dużo pytań naraz. Powinien skupić się na śniadaniu, ale jak tu jeść, jeżeli nagle tracisz apetyt?
____Tymczasem otwierają się drzwi jednego prywatnego wagonu, jako jedyne i przed wszystkimi innymi. Z pociągu wylewa się kilkoro pracownic, tworząc równiutki korytarz, przez który za chwilę przejdzie najbardziej znienawidzony przez załogę pasażer. Baron. A zaraz po nim, na peron wybiega spłoszony główny konduktor, pan Penisson, który kłania się w pas, to rzewnie przeprasza szanownego dobrodzieja za komplikacje w podróży. Za Penissonem z kolei wychodzą osobiści słudzy ogra, w tym jeden ze szczurów, który przeżył spotkanie z Babą w kociej postaci.
____Kocur z ogromnym zdziwieniem przyjmuje te wyzwalające poczucie ulgi, jakie wywołuje przecząca odpowiedź Dantego. A więc będzie mógł nacieszyć się jego obecnością jeszcze trochę, nie martwiąc się przy okazji, czy aby na pewno nie spotka go żadna krzywda przy okazji spotkania z ogrem-baronem.
____— Dziękuję za śniadanie, pyszne jak zawsze — przytula Quinn, wciąż siedzącą z nimi przy stoliku. Z kolejnymi dwoma pytaniami zwraca się już do konduktora: — To jak? Paczka i spełniasz swoją obietnicę?
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Letnia łąka pokryta pachnącym kwieciem. Gdzieś przy uchu poruszył się jakiś owad, zagrał na skrzypcach konik polny. Słońce ogrzewało jego skórę, a on uśmiechnięty wyciągał twarz w kierunku jaśniejącej tarczy. Zacisnął palce na dłoni która od dłuższej chwili kreśliła okręgi na tej jego. Przeszedł go dreszcz na który odwrócił twarz w stronę swojego towarzysza. Od razu uderzył go pociemniały fiolet pięknych oczu w kształcie idealnego migdału. Obdarowali się wzajemnie uśmiechami, te były cieplejsze niż powietrze które zwolna dookoła nich wibrowało. Wolną ręką sięgnął do jego policzka zachęcając żeby się zbliżył. Nie musiał go długo namawiać, ten po chwili przyłożył do jego swoje usta. Cmoknął go niewinnie, jakby musnął go wiatr. Z łobuzerskim uśmiechem na jego grymas pełen dezaprobaty dla tak krótkiej czułości przeniósł się wyżej. Specjalnie! Na czoło, powieki, policzki. Dopiero na niezadowolony pomruk wrócił tam gdzie powinien – na usta które obdarzył taką rozkoszą, pieszczotą nie do opisania, nie odrywając się ani na moment. Po prostu całował jakby od zawsze należeli do siebie. I nikt nie oponował.
Śniło się mu to całą noc. Niby znał te oczy, a jednak twarz zawsze była pokryta cieniem. Przecież doskonale wiedział do kogo należą białe kosmyki muskające jego policzki, a jednak nie umiał nadać im imienia. Czerpał za to pełnymi garściami z tej dziwnej bliskości, której na jawie nie odważyłby się nawet nazwać. Nie przeszkadzało się mu to jednak uśmiechać przez większość nocy. Pilnować żeby Baba był do niego przytulony i kołysany rytmem jego serca mógł odpocząć tak jak na to zasługiwał. Po czym okazało się, że w ogóle na to nie zasługiwał! Mały potwór! Wredota! Bez skrupułów bezczelny łaskociczel!
Poczuł, że się ruszać, że wstaje, że na nim siada. Przecież nie spał już snem kamiennym, raczej drzemał próbując zakląć rzeczywistość aby poranek nie nadszedł tak szybko. Było mu dobrze, wygodnie i ciepło. Dlatego ignorował – perfidnie i na własne życzenie – wszystkie kocie próby obudzenia go. Był z siebie dumny, nawet nosa nie zmarszczył gdy ten klepał go po policzkach i skakał po nim niczym zniecierpliwione dziecko. A później… później była już tylko wojna.
Jak on śmiał go tak perfidnie zaatakować?! Jego! Bezbronnego! Oferującego mu co noc łóżko i siebie! Wiernego i kochającego! Niewdzięcznik!
Dusił się ze śmiechu. Nie umiał nabrać pełnego oddechu chociaż walczył. Z całych sił próbował stawić opór wrogowi, który usadzony w dogodniejszej od niego pozycji po prostu przezwyciężał jego nikłe podrygi oporu. Po tym wszystkich, och jaki on się poczuł zmęczony. Dostawał niekontrolowanych ataków cichego śmiechu, jego mięśnie spinały się i rozluźniały, miał ciężko oddech i policzku pomalowane na delikatny róż. Że też on miał śmiałość tak męczyć go, tak znęcać się nad nim od samego rana.
- Jak masz mnie tak budzić to będziesz spał w szafie. – Ostrzegł go, przenosząc na niego oskarżycielskie wzrok błyszczących z radości oczu. - Wiesz gdzie mam wdzięczność za takie coś? Tak, doskonale wiesz, właśnie tam. – Parsknął obrażony przekręcając się plecami do niego gdy ten w dwóch susach zszedł z niego i od razu z łóżka. Fuknął coś tam jeszcze pod nosem słuchając jego wywodów. Tak, wiedział, że musi wstawać i robił to ruchami przypominającymi spychanie zwłok ze schodów.
- Po takim poranku to się zastanawiam czy nadal Cię biorę. – Rzucił żartem, wyginając teatralnie usta w podkówkę, po czym snując nogami podszedł do dzbanka z wodą żeby nieco zwilżyć gardło. Z tego śmiechu i krzyków aż mu zaschło. No i nie przewidział, że woda się mu cofnie…
Baba! Dlaczego to robisz?!
Nie skomentował wybryku z jego czapką. Język zapomniał jak układać się w poszczególne słowa w momencie gdy atmosfera w pokoju zmieniła się z pełnej luźnej przyjaźni na gęstą kokieterię. Dlaczego na to wszystko pozwolił? Będzie się pewnie głowił przez kilka kolejnych godzin, dni, ale to jak patrzyły na niego fiołkowe oczy przypomniało mu nagle obietnice składaną we śnie.
Jakby czas przestał mieć znaczenie, miejsce przestało się liczyć. Skurczyło się tylko do ich dwójki gdzie on swobodnie oglądał jak kocur przy nim pracuje, jak muska z ogromną delikatnością jego skórę, wygładza zmarszczki materiału żeby prezentował się godnie, dając mu przy tym zwyczajną cielesną przyjemność. Nie wiedział jak ani kiedy ale był podniecony do granic możliwości. Jego mięśnie drżały, oddech był ciężki, uciekający ustami, oczy nieco pociemniały. Miał ochotę skosztować nieco więcej niż mu zaoferowano więc gdy tylko był gotów i kot stracił się pozbawiając go tych doświadczeń, podszedł do niego, objął go od tyłu i wkładając mu dłonie pod koszulkę, nie miał zamiaru jej ściągać. Wtulił nos w jego szyję rozkoszując się zapachem jego skóry, pierwszy całus był delikatny, zszedł ustami nieco niżej na mięsień prowadzący od ramienia po kark, przygryzł go lekko w akcie zemsty na doprowadzenie go do takiego stanu bez ponoszenia stosownych konsekwencji. Jakoś niewygodnie miał zapięte te spodnie.
- Jeżeli to miało być „przepraszam”, było stosowne. – Przyznał wtulony w niego, musiał się uspokoić, przecież tak nie wyjdzie! A to ciepło chociaż dawało obietnicę, to stracone nim zainteresowanie uspokajało jego emocje. Dlatego drugie ukąszenie było zdecydowanie bardziej zaczepne, uśmiechnął się do niego w małym lustrze powieszonym na wewnętrznej stronie jednego skrzydła drzwi szafy. Nadal był rumiany, teraz chyba bardziej ze wstydu za to co poczuł. Mocniej więc go przytulił, potarł nosem jego bark i puścił go, wiedząc że jeżeli domagałby się odwdzięczenia nie wyszliby stąd. A cała praca mogłaby spokojnie zostać zmarnowana. Ciekawe czy skończyłoby się tak jak we śnie?
Poprawił jeszcze nieco włosy, założył odpowiednio czapkę i rezygnując z marynarki – więc tylko w koszuli i kamizelce – wziął pas d o którego miał przyczepione wszystkie niezbędne przyrządy konduktorskie, ruszył w stronę kuchni po tym jak obydwaj opuścili pokój.
W drodze gęby się im nie zamykały. Ogólnie wspólnie przegadali już tyle godzin, tematów, postanowień i doświadczeń, że on przez wszystkie te miesiące pracy w Ekspresie tyle nie przegadał ze wszystkimi razem wziętymi. Nie wiedział przy tym kiedy zaczęli ale teraz sukcesywnie się zaczepiali, łapali za ręce i posyłali łobuzerskie uśmieszki. Topił się przy nim, w którym momencie kolana nieco mu zmiękły i całe szczęście, że wtedy weszli do jadalni.
- Dzień dobry Quinn. – Uśmiechnął się zadowolony ściągając z grzeczności czapkę. Zajęli swoje standardowe miejsce po czym zaczęli w chwili ciszy rozkoszować się pierwszymi łykami swoich ulubionych napojów. Aż do momentu gdy świergotka nie dosiadła się do nich.
- Zastanawiam się czy nie wpadamy z deszczu pod rynnę. – Zaśmiał się ale na tyle ciepło, że nie wróżyło to tych problemów. Raczej po prostu problemy. - Na tej stacji jak się zapakujemy będzie wsiadała Szanowna Panna Darlington wraz ze swoim cudownym Skarbulkiem. – Mina Quinn zmieniła się, skwaśniała chociaż był to wyraz ukazujący zniesmaczenie podszyte rozczuleniem. Co nie zmienia faktu, że staruszka miała też odchyły od normy.
- Już rozumiem po co cała ta tapioka. – Westchnęła pocierając w zmęczeniu oczy. On natomiast parsknął w filiżankę z kawą.
- Znowu będzie wszystkich częstować tymi okropnymi cukierkami z lukrecji i z nadzieją patrzeć aż się ich nie zje. – Obydwoje się zaśmiali, gorzko ale to było nawet rozkoszne.
- Nie, ja nie muszę iść. Ja muszę odebrać Skarbulka z magazynów. Aż się boję co się po drodze wydarzy ale z dwojga złego lepsze to niż Baron. – Uspokoił go łapiąc za dłoń którą chwilę pogłaskał. Spojrzał mu przy tym w oczy z pięknym uśmiechem rozświetlającym jego usta po czym zachęcił go do zjedzenia czegokolwiek, samodzielnie nakładając mu na talerz.
- Pamiętajcie o tym, że Panna Darlington zawsze na obiad życzy sobie coś niestandardowego. Jak tylko wsiądzie niech się ktoś zainteresuje co je dzisiaj. – Przypomniał uprzejmie Quinn gdy już zjedli śniadanie, założył ponownie czapkę po czym podszedł do drzwi które gładko otworzył. Pociąg jeszcze zwolna się toczył gdy on wyskoczył na peron i zagwizdał przeciągle, machając do odpowiedzialnego za ruch na peronie.
- Chodź, mamy trzy godziny zanim ruszymy. – Wyciągnął dłoń do Baby żeby pomóc mu zejść po czym wcale go nie puszczając, umieścił sobie tą dłoń koło zgięcia łokcia. W taki sposób, idąc z nim pod rękę, zaczął maszerować w stronę stosownych magazynów ciesząc się muskającym ich słońcem i zapachem wiosny. Specjalnie szedł naokoło, specjalnie kierował się w stronę wielkiego, kamiennego mostu ułożonego w wysoki łuk na którego początku i końcu prężyły się figury znamienitych władców. Prowadził on na targowisko, natomiast do magazynów miał zamiar dojść wypielęgnowanym, zielonym brzegiem. Pokaże mu przy okazji wielką katedrę całą z kolorowego szkła w której błyszczącym odbiciu często tańczyli uliczni artyści.
- Panna D jest kolejną z naszych stałych, lojalnych i bogatych pasażerów, która posiada swój wagon. Spokojnie, jest ich tylko garstka więc łatwo się połapać jak się przy kim zachowywać. To jest urocza staruszka z zamiłowaniem do dziwnych zwierząt i właśnie po niego idziemy. Podobno to jakiś nowy nabytek i za bardzo nie wiem co to. – Rozgadał się czując się już po raz kolejny jakby byli na randce. No ale cóż poradzić gdy byli sami, w pięknym otoczeniu i zbliżali się do pokazu świateł katedry. Nic tylko się zachwycać i cieszyć sobą.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Wieść o nowym... a właściwie o nowej pasażerce, Szanownej Pani Darlington, która w rzeczywistości okazać się miała bardzo dystyngowaną, ale w gruncie rzeczy poczciwą i pełną bezinteresownej miłości, ciepła oraz lukrecjowych cukierków, jak również przyzwyczajeń godnych starej panny a zarazem tych, których można spodziewać się po ukochanej babuni, odwiedzanej przy okazji corocznych rodzinnych uroczystości oraz świąt; Baba przyjmuje dość chłodno. Obawa, że kobieta okaże się chodzącym niebezpieczeństwem, jest silniejsza niż wcześniejsza ulga, więc oblicze kota po raz kolejny tego poranka, z neutralno-radosnego, zmienia się w neutralno-zaniepokojone. Apetyt gaśnie z każdą kolejną minutą, ale wizja reprymendy od autorki tych wszystkich smakołyków na talerzach nie wydaje się zbyt kusząca, więc posiłek trzeba w siebie momentami wmuszać.
____Reszcie rozmowy po prostu się przysłuchuje, zamiast w niej uczestniczyć, lecz nikt nie wydaje się być tym zgorszony. Ot, po prostu, nie ma nic do powiedzenia i w porządku, ma do tego prawo.
____Do gadania skłania go dopiero krótka eskapada, w jaką wybierają się razem z Dantem. A szczególnie niby nic nieznaczący, a jednak przemiły gest, który chłopak czyni jeszcze przed postawieniem pierwszych kroków w nieznane. Baba ściska mocniej jego ramię, marszcząc przy tym materiał białej koszuli.
____— Teraz możemy uchodzić za parę — rzuca swobodnie, jakby właśnie prosił sprzedawczynię na targu z owocami o „półtora kilo truskawek” albo jakby komentował dzisiejszą pogodę, z niewinnym uśmiechem.
____Mógł spodziewać się, jak ogromne poruszenie wywoła ta uwaga u Dantego. Czerwone policzki, niczym dwa dorodne pomidorki, spłoszony wzrok, który to błądzi po jego własnej twarzy, to wbijany jest uporczywie w bliżej nieokreślony punkt przed nimi. No tak, zawstydził go.
____— Nie, nie, stop. Spokojnie. Miałem na myśli parę… bardzo… bardzo… bardzo zżytą ze sobą parę przyjaciół. — Tłumaczenie, jakkolwiek wykwintne by nie było, nie poprawia sytuacji, więc kocur przechodzi do ulubionej zagrywki konduktora, taktycznej zmiany tematu: — Pięknie tu, pogoda nam dopisuje, a miasteczko pachnie obłędnie, nawet w porównaniu z zapachami, które czasami dochodzą z kuchni, kiedy Quinn coś pichci. To jest ta rzeka, którą chciałeś mi pokazać? Jest… taka czysta!
____Stają na kilka chwil na środku mostu, by kot mógł lepiej przyjrzeć się lśniącej od słonecznych promieni wzburzonej tafli. Rzeka jest szeroka i dość głęboka, a jednak można dostrzec bez problemu dno i to, co się w nim kryje. Kolorowe kamyki, tworzące wspaniałe mozaiki, tam ławica uklejek, tu widać dokładnie kilka kijanek, to znowu jakiś listek z drzewa mknie z prądem, a przy brzegu koryta falują zgrabnie smukłe jeżogłówki lub puszyste rogatki. Naturalna telewizja, można by tak stać i stać, patrzeć i nie nudzić się zupełnie.
____Z oddali słychać wrzawę, krzyki przekupek targowych, ciskane bez gniewu skrzynie z zaopatrzeniem poszczególnych straganów. Szum drzew, przeplatany z chlupotem wody. Śpiew ptaków, rozprawiających o codziennych sprawach, czy też kontemplujących budzącą się do życia przyrodę.
____Baba jest przekonany, że rzeka jest główną atrakcją. Jakże się myli! O absurdalności swoich domysłów przychodzi mu się dowiedzieć dopiero, kiedy docierają w okolice katedry. Wszystko w jej zasięgu mieni się tysiącami, nie, milionami soczystych barw. Obaj chłonęli ten niesamowity widok z zaangażowaniem godnym wygłodniałej watahy.
____— Byleby zwierzak nie okazał się szczurołakiem ze skłonnościami do kradzieży konduktorskich kluczy… — śmieje się nerwowo. — Inaczej… marny jego los…
____Szli dalej, wciąż podziwiając malowany przez światło przepuszczane przez szkiełka, składające się na całą katedrę, obraz. Momentami aż zapierało dech w piersiach. Kolorowe światło osadza się na drzewach, przypominających kształtem i budową płaczące wierzby, które posadzono wzdłuż wypielęgnowanego brzegu rzeki. Różowe, pomarańczowe, żółte i niebieskie. Złote. Krwistoczerwone. Każde inne i wyjątkowe. Najwspanialej, zdaniem Baby, jest wtedy, gdy lekki wiaterek porusza gałązkami… To dopiero jest widok! Liście eksplodują kolorami, tańczą na wietrze niby wprawione latami ćwiczeń artystki, prezentują wszystkim tym, którzy akurat mają ochotę się nimi zachwycać, swoje umiejętności w skomplikowanych układach.
____— Dziękuję, że mnie tu zabrałeś — odzywa się, zatrzymawszy się w cieniu jednej z wierzb. Ton jego głosu jest inny niż zwykle, bo przepełniają go szalenie silne emocje. — Nigdy nie byłbym w stanie nawet wyśnić czegoś podobnego, a tu proszę… prawdziwa uczta dla zmysłów. I to na jawie. Ale do pełni szczęścia brakuje mi tylko jednego…
____I choć wcale nie musi, wspina się na palce, by na ustach Dantego złożyć jeden jedyny pocałunek. Nie pełny pasji, zdradzający to ogromne pożądanie, jakie trawiło go czasami od środka, a subtelny, czuły po prostu. Po wszystkim odsuwa się na kilka centymetrów, przygryza wargę, trochę zły sam na siebie, że znowu nie zapytał o pozwolenie. Nie chcąc jednak wszystkiego zepsuć, chwyta konduktora za rękę i splata z nim palce, ciągnąc w stronę, w którą szli do tej pory.
____Tym sposobem, po około dwudziestominutowym spacerze, Baba i Dante docierają do odpowiedniego magazynu, skąd mieli odebrać Skarbulka.
____Reszcie rozmowy po prostu się przysłuchuje, zamiast w niej uczestniczyć, lecz nikt nie wydaje się być tym zgorszony. Ot, po prostu, nie ma nic do powiedzenia i w porządku, ma do tego prawo.
____Do gadania skłania go dopiero krótka eskapada, w jaką wybierają się razem z Dantem. A szczególnie niby nic nieznaczący, a jednak przemiły gest, który chłopak czyni jeszcze przed postawieniem pierwszych kroków w nieznane. Baba ściska mocniej jego ramię, marszcząc przy tym materiał białej koszuli.
____— Teraz możemy uchodzić za parę — rzuca swobodnie, jakby właśnie prosił sprzedawczynię na targu z owocami o „półtora kilo truskawek” albo jakby komentował dzisiejszą pogodę, z niewinnym uśmiechem.
____Mógł spodziewać się, jak ogromne poruszenie wywoła ta uwaga u Dantego. Czerwone policzki, niczym dwa dorodne pomidorki, spłoszony wzrok, który to błądzi po jego własnej twarzy, to wbijany jest uporczywie w bliżej nieokreślony punkt przed nimi. No tak, zawstydził go.
____— Nie, nie, stop. Spokojnie. Miałem na myśli parę… bardzo… bardzo… bardzo zżytą ze sobą parę przyjaciół. — Tłumaczenie, jakkolwiek wykwintne by nie było, nie poprawia sytuacji, więc kocur przechodzi do ulubionej zagrywki konduktora, taktycznej zmiany tematu: — Pięknie tu, pogoda nam dopisuje, a miasteczko pachnie obłędnie, nawet w porównaniu z zapachami, które czasami dochodzą z kuchni, kiedy Quinn coś pichci. To jest ta rzeka, którą chciałeś mi pokazać? Jest… taka czysta!
____Stają na kilka chwil na środku mostu, by kot mógł lepiej przyjrzeć się lśniącej od słonecznych promieni wzburzonej tafli. Rzeka jest szeroka i dość głęboka, a jednak można dostrzec bez problemu dno i to, co się w nim kryje. Kolorowe kamyki, tworzące wspaniałe mozaiki, tam ławica uklejek, tu widać dokładnie kilka kijanek, to znowu jakiś listek z drzewa mknie z prądem, a przy brzegu koryta falują zgrabnie smukłe jeżogłówki lub puszyste rogatki. Naturalna telewizja, można by tak stać i stać, patrzeć i nie nudzić się zupełnie.
____Z oddali słychać wrzawę, krzyki przekupek targowych, ciskane bez gniewu skrzynie z zaopatrzeniem poszczególnych straganów. Szum drzew, przeplatany z chlupotem wody. Śpiew ptaków, rozprawiających o codziennych sprawach, czy też kontemplujących budzącą się do życia przyrodę.
____Baba jest przekonany, że rzeka jest główną atrakcją. Jakże się myli! O absurdalności swoich domysłów przychodzi mu się dowiedzieć dopiero, kiedy docierają w okolice katedry. Wszystko w jej zasięgu mieni się tysiącami, nie, milionami soczystych barw. Obaj chłonęli ten niesamowity widok z zaangażowaniem godnym wygłodniałej watahy.
____— Byleby zwierzak nie okazał się szczurołakiem ze skłonnościami do kradzieży konduktorskich kluczy… — śmieje się nerwowo. — Inaczej… marny jego los…
____Szli dalej, wciąż podziwiając malowany przez światło przepuszczane przez szkiełka, składające się na całą katedrę, obraz. Momentami aż zapierało dech w piersiach. Kolorowe światło osadza się na drzewach, przypominających kształtem i budową płaczące wierzby, które posadzono wzdłuż wypielęgnowanego brzegu rzeki. Różowe, pomarańczowe, żółte i niebieskie. Złote. Krwistoczerwone. Każde inne i wyjątkowe. Najwspanialej, zdaniem Baby, jest wtedy, gdy lekki wiaterek porusza gałązkami… To dopiero jest widok! Liście eksplodują kolorami, tańczą na wietrze niby wprawione latami ćwiczeń artystki, prezentują wszystkim tym, którzy akurat mają ochotę się nimi zachwycać, swoje umiejętności w skomplikowanych układach.
____— Dziękuję, że mnie tu zabrałeś — odzywa się, zatrzymawszy się w cieniu jednej z wierzb. Ton jego głosu jest inny niż zwykle, bo przepełniają go szalenie silne emocje. — Nigdy nie byłbym w stanie nawet wyśnić czegoś podobnego, a tu proszę… prawdziwa uczta dla zmysłów. I to na jawie. Ale do pełni szczęścia brakuje mi tylko jednego…
____I choć wcale nie musi, wspina się na palce, by na ustach Dantego złożyć jeden jedyny pocałunek. Nie pełny pasji, zdradzający to ogromne pożądanie, jakie trawiło go czasami od środka, a subtelny, czuły po prostu. Po wszystkim odsuwa się na kilka centymetrów, przygryza wargę, trochę zły sam na siebie, że znowu nie zapytał o pozwolenie. Nie chcąc jednak wszystkiego zepsuć, chwyta konduktora za rękę i splata z nim palce, ciągnąc w stronę, w którą szli do tej pory.
____Tym sposobem, po około dwudziestominutowym spacerze, Baba i Dante docierają do odpowiedniego magazynu, skąd mieli odebrać Skarbulka.
- Pamiątka z okazji 69 posta na forum XD:
- ╰⋃╯
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Baba jak zwykle zaskakujący go tak swoją otwartością jak i doborem sformułowań, skutecznie i z łatwością przyprawił go o kolejne już tego dnia rumieńce. Dopiero fakt tego, że nie obdarował go klasycznym, łobuzerskim uśmiechem, a jedynie próbował się wytłumaczyć, wywołał w jego umyśle potrzebę zastanowienia się. Niestety, nie miał okazji na dłużej zawiesić na nim wzroku pragnącego zaspokoić ciekawość. Te próby wyprostowania swojej myśli spłoszyły jego serce jeszcze mocniej niż otwarty podryw. Oni byli, czy tylko uchodzili za przyjaciół? A jeżeli jeszcze nie byli to czy miał szansę nim zostać? Czy może Baba traktował go jako przelotną znajomość? Albo jeszcze gorzej, po prostu wypełniał jego polecenia. Przygryzł dolną wargę próbując ubrać swoje myśli w słowa, zapytać go o to co nie miało najmniejszego sensu. Przecież perfidnie nie mogliby się tak zachowywać, tak kochać bez żadnego słowa miłości, ale z gestami świadczącymi o ogromnym zaangażowaniu. Nie potrafił i jedynie zacisnął dłoń na jego kilku palcach płonąc ponownie niewinnym rumieńcem.
Szczęśliwie, szybkie zagranie które on często stosował w momentach gdy nie umiał sobie poradzić ani z odruchami swojego ciała, ani serca ani umysłu, pozwolił się mu odprężyć. Wziął go wygodniej pod rękę, jakby chciał się przytulić, a gdy stanęli nad mieniącą się tańczącymi iskierkami słońca rzeką, sam chętnie zatracił się w tym balecie. Stał więc koło niego, z głową podpartą na dłoniach, łokciami wpadającymi z odkształcone od tysięcy im podobnych kamienie, z biodrem i ramieniem stykającym się z tym Baby. Światło ogrzewało jego policzki, a ciepły wiatr targał włosy. Uśmiechał się gdy tafla niosła dźwięki muzyki i gwaru całego miasteczka. Nawet śpiew Ekspresu dotarł do jego uszu.
Stali tak dłuższą chwilę, pogrążeni w ciszy i rozkoszy swoim towarzystwem. Obserwowali jak wielkie karpie o złotych łuskach leniwie przemierzają rzekę pod prąd skubiąc glony, jak po powierzchni mkną pojawiając się znikąd kwiaty, jak całą taflę mącą dzieciaki bawiące się na płyciźnie. Ostatecznie ponownie wzięli się pod rękę i ruszyli w stronę katedry – wiadomo, że do magazynów najszybciej naokoło. Sam dodatkowo chciał ponownie zobaczyć tą niesamowitą budowlę. Zaparła mu dech w piersi przy pierwszym spotkaniu, jakby jego oczy dostrzegły najpiękniejszą damę kłaniającą się mu z ogromnym szacunkiem, górującą nad nim, dającą bezpieczeństwo i pozwalającą rozkoszować się wyobraźnią gdy kolorowe ogniki barwiły wszystko w okolicy. Liczył na to, że Baba podobnie się zachwyci i chyba to go tak stresowało. A co jeżeli się mu nie spodoba? Już za rogiem, mieli zaraz wyjść na wały biegnące koło rzeki, wychylić się za róg i dostrzec piękność. Wstrzymał oddech wyczekująco przyglądając się oczom kocura gdy ten poznał owiane tajemnicą miejsce. Serce waliło mu niczym dzwon w wielkiej wieży katedralnej, a gdy Baba utonął, odetchnął z wyraźną ulgą samemu przenosząc wzrok na cud który dziwnym trafem przyciągał jego wzrok tylko w fioletowych barwach. Dziwna miłość do tego koloru. Nie wiedział skąd się wzięła.
Gdy zaczął mu dziękować, głosem uchodzącym przez gardło pełne emocji, nie umiał się nie uśmiechać jak zakochany wariat. Przeniósł na niego miękki wzrok, chciał zapewnić, że to on był zaszczycony towarzystwem. To było, on był, spełnieniem cichego marzenia o osobie która mogłaby się na nowo zachwycać całym tym światem u jego boku. Nie zdążył. Dotyk przypominające muśnięcie skrzydeł motyla, a jednak pozostawiający po sobie palące gorąco zalał całe jego wargi. Zdębiał chociaż powieki same nieco opadły. Niepewnie chciał się odwdzięczyć chociaż bał się nieporadności. Zadrżał jakby niesforny podmuch wiosennego wiatru wkradł się mu pod koszulę, na rękach pojawiła się gęsia skórka, a gdy ponownie spojrzał przed siebie i dostrzegł oczy błyszczące niczym rzeka na którą patrzyli…
Nie uciekaj..!
Gdy nieco speszony? A może opamiętany w tym co i gdzie robi, Baba złapał go i zaczął gnać przed siebie, zawalczył z nim. Złapał go za nadgarstek, później stanął i pociągnął go do siebie. Objął jakby był najcenniejszym skarbem i wtulając się w jego szyję uśmiechnął się w jego skórę.
- Dziękuję, że tu ze mną jesteś. Że mogę Ci to pokazywać. – Mruknął, i chociaż nie miał w sobie aż tyle odwagi co on, odwdzięczył się lekkim całusem w policzek. – Cieszę się, że Cię poznałem. I że jesteś tu ze mną. – Dodał jeszcze, ponownie czując jak jego policzki robią się czerwone ale jeżeli to nie była idealna chwila, cholera, lepsza nie nadejdzie na to wyznanie!
Proponując po tym ponownie swój łokieć, obrali już kierunek w stronę magazynów. W tym momencie zaczął się zastanawiać – jakby cały moment który skutecznie stopił jego serce nie miał miejsca – o tym co Baba wcześniej wspomniał o szczurach.
- Wiesz, Panna D zazwyczaj ma bardziej… puchate zwierzątka. Aczkolwiek możemy się spodziewać wszystkiego. – Zapewnił apropo wcześniej wspomnianych szczurów. Po czym marszcząc nos, z paskudnym uśmiechem, złapał go za biodra i na moment połaskotał. – Nie możesz zjadać pasażerów! – Upomniał go, a skoro już go tak trzymał, oplótł go rękami niczym wąż i podniósł karząc go tym samym, nieco kołysząc na boki. Nie zauważył przy tym, że już znaleźli się pod magazynami, a jakiś młody chłopak w za dużych ogrodniczkach, gwałtownie poczerwieniał na ich widok. Od razu opuścił oczy gdy oni się przepychali ze śmiechem na ustach, jakby robili coś niewłaściwego. Aż kierownik tego podrostka, rosły wąsacz, krzyknął na nich.
- Ej! Ty tam! Zostaw go! – Ruszył na nich trzymając wielki klucz, sądząc że Baba był inaczej zagrożony niżeli niekontrolowaną ilością zabójczych łaskotek. Dante zareagował od razu. Puścił Babę, podniósł ręce w obronnym geście chroniąc go przed potencjalnym atakiem.
- Międzywymiarowy Ekspres, opóźniona linia siedemdziesiąt siedem, po przesyłkę dla Panny Durlington. Zastępca Konduktora, Dante Lynx. Wypluł z siebie gromiąc mężczyznę wzrokiem. Niemniej, był bardzo wolny w swoich ruchach, wskazał identyfikator po czym uśmiechnął się. – I konserwator pierwszej zmiany Baba. – Przedstawił ich na co mężczyzna chwilę wodził po nich oczami, widocznie zniesmaczony ich zachowaniem, bliskością, nimi.
- A, tak. Zwierzak czeka w transporterze. Zapraszam podpisać protokół odbioru. – Mruknął kładąc klucz na ramieniu i wracając na halę. Nadal rzucał im spojrzenia jakby byli gorsi od niego, nie byli facetami, nieco obrzydliwi.
W rzeczonym transporterze czekała na nich puchata kuleczka wielkości piłki do nogi, z wielkimi i niewinnymi oczami, co jakiś czas wydająca z siebie dźwięki jakby ziewała. Wierciła się nieco, przeciągała na krótkich łapkach przypominających skarpetki. Urocze! Dostało od nich poidełko napełnione świeżą i chłodną wodą, Dante wszystko co musiał podpisał po czym zajrzał przez kraty na stworzonko.
- Wygląda podejrzanie niewinnie. – Rzucił rozbawiony do Baby który to pochylił się obok niego żeby obydwaj mogli obłapiać wzorkiem piłeczkę. Skarbulka!
- Ugh, opanujcie to swoje wynaturzenie. – Komentarz którym oberwali dość niespodziewanie kazał się mu odwrócić przez ramię i spojrzeć na rosłego wąsacza. – Wynocha mi stąd, obrzydliwcy. – Syknął na co w nim aż się zagotowało. Ale walki by nie wygrał. Więc wziął transporter, papiery i ruszył do wyjścia pilnując żeby Baba szedł obok niego.
Nie było ani sensu ani możliwości się kłócić. Chociaż te słowa były dotkliwe.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Takie wybryki powinny wpisywać się już w ich codzienność i nie stanowić dla ludzi w ich pobliżu niespodzianki. Bo wiadomo już w całym pociągu, jak ogromną sympatią chłopacy się darzą. A jednak poza pociągiem jest trochę inaczej. Niewinne przekomarzanki mogą dla kogoś stanowić problem, tak jak teraz, w przypadku kierownika magazynu, do którego udali się, by odebrać zwierzątko panny Darling.
____Baba przekonany jest, że mężczyźnie wystarczy usłyszeć, kim Dante jest, by trochę spuścić z tonu. I faktycznie, na krótki moment odciąga to jego uwagę od trochę infantylnego, a trochę flirciarskiego wybryku. Przynosi im transporter wraz z papierami, które należy podpisać, a w transporterze czeka…
____— Słodki maluch! — Kocura rozczula widok włochatego pączusia. Ma ochotę to osobliwe stworzonko pogłaskać, chociaż raz! Z pewnością jest bardzo, bardzo miękkie i miłe w dotyku. Już ma pytać Dantego o pozwolenie na uchylenie drzwiczek transportera, aż tu nagle odzywa się magazynier.
____Wynaturzenie? Jakie wynaturzenie? Przez chwilę trudno Babie pojąć, o co może chodzić temu mężczyźnie. Następne słowa, pełne wstrętu, jadowite wręcz, uderzają w nich jak grom. I zarówno w Dantem, jak i w Babie, od razu się gotuje. Tyle że Dante potrafi trzymać nerwy na wodzy, a kocur…
____Kot od razu się jeży, zaciskając pięści tak mocno, że bieleją mu kłykcie, napręża się, gotowy do skoku. Jeden suseł wystarczy, by dopaść magazyniera, jeden dobrze wymierzony cios i jego nos wyglądałby jak zbyt mocno ściśnięta śliwka. Krew szumi nieznośnie w uszach, a złość falą nie do powstrzymania zalewa cały umysł. Liczy się tylko jedno — nauczyć parszywca odrobiny szacunku. Bo w końcu, co oni mu przeszkadzali? Niczego złego nie zrobili! Nie ma powodu, dla którego człowiek ten miałby kierować podobne słowa w ich stronę.
____Zaledwie na parę sekund przed atakiem, Dante łapie lekkomyślnego Babę za przedramię. Zauważył, co się święci. Zauważył i postanowił sam zapobiec wybuchowi konfliktu. Jednak…
____Białowłosy nie od razu orientuje się, kto powstrzymuje go od wszczęcia bójki. Jest gotowy. Gdyby spojrzenie nie napotkały dobrze znajomego szmaragdu, właściciel oczu w kolorze tego minerału skończyłby na zimnym kamieniu z pulsującą z bólu szczęką i podłużnym rozcięciem na wardze. A potem najpewniej zostałby przygnieciony ciężarem kipiącego furią ciała i przyjmowałby uderzenia. Jedno, drugie, trzecie, czwarte… ósme… dwunaste… aż krew nie pokryłaby jego twarzy. Dopiero wtedy atakujący ocknąłby się i z przerażeniem odkrył, kto stał się jego ofiarą…
____Podobne ekscesy niejednokrotnie zdarzały się w jego wcześniejszym ludzkim życiu. Liczne tego dowody może teraz podziwiać oczami wyobraźni, bo właśnie wybijają się spod magicznej skorupy, która dotąd więziła je i nie pozwalała ani słówkiem zaakcentować swojej obecności. Debiut w rękoczynach? Miał cztery lata. Rzucił się na przyjaciela, bo ten nie chciał oddać mu jego zabawki. Potem masa osób, których twarze ani imiona nic mu nie mówiły. Kobiety, mężczyźni, najwyraźniej płeć nie miała dla niego aż takiego znaczenia. Wygrywał, za każdym razem, odbierając to, co mu się należało.
____Sceny z przeszłości poważnie Babą wstrząsają. Tyle przemocy… i to przez niego.
____Dante ciągnie skonsternowanego chłopaka lekko za rękę, dając tym samym znać, by porzucił pomysł na dalsze podjudzanie homofobicznego wąsala, tylko ulotnił się wspólnie z nim. Po co mieliby psuć sobie to urocze przedpołudnie angażowaniem się w podobne incydenty? Najlepiej byłoby po prostu zapomnieć, odwrócić się na pięcie i pójść dalej, przecież jeszcze sporo czasu zostało do odjazdu, mogliby zająć się czymś przyjemniejszym.
____Kot wreszcie podejmuje odpowiednią decyzję, rusza w stronę, z której przyszli, pozwalając konduktorowi na podążanie krok za sobą. I wszystko skończyłoby się spokojnie, gdyby negatywnie nastawiony do nich mężczyzna w porę ugryzł się w język. Zamiast tego, rzuca półgłosem, niby do siebie, ale jednak niekoniecznie:
____— Degeneraci! Będą się wdzięczyć do siebie w miejscu publicznym! — Zbiera ślinę z głośnym charkotem, po czym wypluwa ją z niesmakiem w ślad za nimi. — Pftu! Świat schodzi na psy, ot co…
____Tyle wystarczy, aby na nowo rozniecić z wolna dogorywającą iskrę gniewu Baby. Błyskawiczny w tył zwrot, nim Dante zorientował się, co się wyprawia; na postawnego magazyniera rusza szarżą kremowobiała puszystość z wcale nieprzypiłowanymi pazurami. Biegnie zygzakiem, długimi skokami, pomrukując groźnie, gardłowo i dziko. Dopada nóg przyodzianych w ciemnogranatowe ogrodniczki, po których wspina się sprawnie, wbijając przy tym pazury. Łapa uzbrojona w pięć ostrych jak brzytwa pazurów wbija się boleśnie w udo. I nawet kiedy mężczyzna mocno potrząsa dolną kończyną, Baba trzyma się, nie puszcza, ani na centymetr nie zmienia swego położenia.
____— Co za diabeł! Aaagh! Czekaj no, ja ci pokażę! — Krzycząc to, chwyta mocniej klucz, który dotąd spoczywał na jego ramieniu, zaciska zęby i bierze rozmach, by ugodzić narzędziem kota.
____Baba jest szybszy niż jakiś wkurzony kierownik, co do tego nigdy nie było wątpliwości. Zeskakuje z niego, okrąża od tyłu i sam przypuszcza atak, jedno pociągnięcie pazurów o odsłoniętą kostkę lewej nogi. Na koniec syczy, nastroszony od czubka ogona, przez całą długość wygiętego w łuk kręgosłupa.
____Należało ci się, szmaciarzu!, krzyczy doń w myślach, po czym grzecznie spierdala z miejsca zbrodni.
____Ucieczka trwa zaledwie dwie minuty, kot jest szybki jak strzała, a homofob bardziej niż zemstą zajęty jest aktualnie oglądaniem poranionej nogi (wyrzucając przy tym najbardziej wykwintną wiązankę najróżniejszych przekleństw, jakich przyszło mu w życiu zasłyszeć, ale to już nikogo nie powinno zanadto interesować… tak, Dante, zmykaj stamtąd!), aniżeli próbą gonienia czworonoga czy chociażby skrzyknięciem ziomków, którzy mogliby dokonać zemsty za niego. Zresztą nie jest to typ człowieka, który odmówiłby sobie przyjemności wzięcia odwetu za własne krzywdy…
____Baba wraca na ścieżkę biegnącą wzdłuż rzeki i czeka, aż dołączy do niego konduktor z pupilkiem pasażerki.
____— No co? —Pyta, gdy wreszcie młody mężczyzna go dogonił. Siada na bruku, podnosząc łapkę, która zadała, jak mniema, zabójczy cios, oblizuje ją szorstkim językiem, spodziewając się raczej smaku krwi oponenta, a nie żwiru, piachu i odrobiny oleju, w który wpadł po drodze. — Nie zjadłem go. Tylko delikatnie skłoniłem go do zmiany swoich poglądów. Ani to pasażer, ani pracownik, więc nie masz mnie za co karcić. Nie patrz tak!
____Obaj potrzebują chwili na uspokojenie emocji, więc po krótkiej wymianie zdań ruszają przed siebie, w stronę mobilnej lodziarni — jaskraworóżowego roweru z prostokątną białą skrzynką, kryjącą w sobie przednie koło, ale także magiczną zamrażarkę — przy którym zatrzymuje się także matka z dzieckiem, kilkuletnim chłopczykiem, wykrzykującym wniebogłosy „Ja chcę loda, ja chcę loda! Mamo, ja chcę LODA!”.
____Kocur jak dotąd nie miał okazji spróbować lodów, więc sam widok zmrożonej różnokolorowej niby-pasty robi na nim wielkie wrażenie. Pozwala Dantemu wybrać smak deseru, który sprzedawczyni nabiera specjalnym narzędziem kuchennym, tworząc dwie idealne kulki, żółta — banan — trafia na dno rożka, natomiast bladozielony — melon — wędruje na górę. Baba odbiera od przyjaciela lody, lecz postanawia nie próbować ich, dopóki on sam nie otrzyma swojej porcji. Kuleczki topią się więc z wolna, spływając strużkami w dół i dół, i dół… na jego palce.
____Siadają w cieniu wierzby, na drewnianej ławeczce. Jest na niej na tyle miejsca, że i Skarbulek — lub raczej jego transporter — ma dla siebie trochę przestrzeni.
____Pierwsze liźnięcie mokrej kulki wystarcza, żeby Baba zakochał się w lodach. Melon jest naprawdę orzeźwiający. Banan natomiast potęguje słodycz. Wyborne połączenie.
____— Mmm... — mruczy rozmażony. — Mógłbym jeść je codziennie! A ty jakie masz?
____I jakby nigdy nic, jakby właśnie paręnaście minut temu nie miała miejsce żadna bójka przez niego wszczęta, przysuwa się tułowiem bliżej młodego mężczyzny, po czym chwyta za koniuszek jego rożka, nie przejmując się naruszeniem jego osobistej przestrzeni, bo przecież ten sam koniuszek trzymają także i jego nieco chłodne palce, przyciągając deser ku sobie i kilkoma pociągnięciami języka kosztuje, nie zwracając uwagi na fakt, że przypadkiem! jego bardzo ruchliwy różowy narząd przypadkowo! zahacza o koniuszki palców Dantego, co przypadkiem! czyni całe przedsięwzięcie pikantną zagrywką.
____— Też dobre, ale wolę te moje — przyznaje, kiedy już udało mu się od niego oderwać.
____Co jakiś czas mijali ich przechodnie, zbyt zajęci swoimi własnymi sprawami, by zwrócić na ich zachowanie — czy raczej na zachowanie samego Baby — lub bardziej tolerancyjni niż to niewychowane indywiduum z pobliskich magazynów. Tylko jeden starszy pan przystaje na chwile, przyglądając się czemuś, nie im konkretnie, ale czemuś, co znajduje się w ich pobliżu. Stoi tak i stoi, słówkiem się nie odzywając, aż wreszcie nie stało się coś, co definitywnie przesądziło u niego o zabraniu głosu.
____— Witam szanownych Panów — kłania im się, zdjąwszy kapelusz. — Panowie, nie chciałbym Panom przeszkadzać, ale… to… urocze maleństwo, które Panowie trzymają w tym… transporterze... biedactwo jest chyba głodne, bo kratki pożera…
____Kot prawie się zakrztusza.
____Baba przekonany jest, że mężczyźnie wystarczy usłyszeć, kim Dante jest, by trochę spuścić z tonu. I faktycznie, na krótki moment odciąga to jego uwagę od trochę infantylnego, a trochę flirciarskiego wybryku. Przynosi im transporter wraz z papierami, które należy podpisać, a w transporterze czeka…
____— Słodki maluch! — Kocura rozczula widok włochatego pączusia. Ma ochotę to osobliwe stworzonko pogłaskać, chociaż raz! Z pewnością jest bardzo, bardzo miękkie i miłe w dotyku. Już ma pytać Dantego o pozwolenie na uchylenie drzwiczek transportera, aż tu nagle odzywa się magazynier.
____Wynaturzenie? Jakie wynaturzenie? Przez chwilę trudno Babie pojąć, o co może chodzić temu mężczyźnie. Następne słowa, pełne wstrętu, jadowite wręcz, uderzają w nich jak grom. I zarówno w Dantem, jak i w Babie, od razu się gotuje. Tyle że Dante potrafi trzymać nerwy na wodzy, a kocur…
____Kot od razu się jeży, zaciskając pięści tak mocno, że bieleją mu kłykcie, napręża się, gotowy do skoku. Jeden suseł wystarczy, by dopaść magazyniera, jeden dobrze wymierzony cios i jego nos wyglądałby jak zbyt mocno ściśnięta śliwka. Krew szumi nieznośnie w uszach, a złość falą nie do powstrzymania zalewa cały umysł. Liczy się tylko jedno — nauczyć parszywca odrobiny szacunku. Bo w końcu, co oni mu przeszkadzali? Niczego złego nie zrobili! Nie ma powodu, dla którego człowiek ten miałby kierować podobne słowa w ich stronę.
____Zaledwie na parę sekund przed atakiem, Dante łapie lekkomyślnego Babę za przedramię. Zauważył, co się święci. Zauważył i postanowił sam zapobiec wybuchowi konfliktu. Jednak…
____Białowłosy nie od razu orientuje się, kto powstrzymuje go od wszczęcia bójki. Jest gotowy. Gdyby spojrzenie nie napotkały dobrze znajomego szmaragdu, właściciel oczu w kolorze tego minerału skończyłby na zimnym kamieniu z pulsującą z bólu szczęką i podłużnym rozcięciem na wardze. A potem najpewniej zostałby przygnieciony ciężarem kipiącego furią ciała i przyjmowałby uderzenia. Jedno, drugie, trzecie, czwarte… ósme… dwunaste… aż krew nie pokryłaby jego twarzy. Dopiero wtedy atakujący ocknąłby się i z przerażeniem odkrył, kto stał się jego ofiarą…
____Podobne ekscesy niejednokrotnie zdarzały się w jego wcześniejszym ludzkim życiu. Liczne tego dowody może teraz podziwiać oczami wyobraźni, bo właśnie wybijają się spod magicznej skorupy, która dotąd więziła je i nie pozwalała ani słówkiem zaakcentować swojej obecności. Debiut w rękoczynach? Miał cztery lata. Rzucił się na przyjaciela, bo ten nie chciał oddać mu jego zabawki. Potem masa osób, których twarze ani imiona nic mu nie mówiły. Kobiety, mężczyźni, najwyraźniej płeć nie miała dla niego aż takiego znaczenia. Wygrywał, za każdym razem, odbierając to, co mu się należało.
____Sceny z przeszłości poważnie Babą wstrząsają. Tyle przemocy… i to przez niego.
____Dante ciągnie skonsternowanego chłopaka lekko za rękę, dając tym samym znać, by porzucił pomysł na dalsze podjudzanie homofobicznego wąsala, tylko ulotnił się wspólnie z nim. Po co mieliby psuć sobie to urocze przedpołudnie angażowaniem się w podobne incydenty? Najlepiej byłoby po prostu zapomnieć, odwrócić się na pięcie i pójść dalej, przecież jeszcze sporo czasu zostało do odjazdu, mogliby zająć się czymś przyjemniejszym.
____Kot wreszcie podejmuje odpowiednią decyzję, rusza w stronę, z której przyszli, pozwalając konduktorowi na podążanie krok za sobą. I wszystko skończyłoby się spokojnie, gdyby negatywnie nastawiony do nich mężczyzna w porę ugryzł się w język. Zamiast tego, rzuca półgłosem, niby do siebie, ale jednak niekoniecznie:
____— Degeneraci! Będą się wdzięczyć do siebie w miejscu publicznym! — Zbiera ślinę z głośnym charkotem, po czym wypluwa ją z niesmakiem w ślad za nimi. — Pftu! Świat schodzi na psy, ot co…
____Tyle wystarczy, aby na nowo rozniecić z wolna dogorywającą iskrę gniewu Baby. Błyskawiczny w tył zwrot, nim Dante zorientował się, co się wyprawia; na postawnego magazyniera rusza szarżą kremowobiała puszystość z wcale nieprzypiłowanymi pazurami. Biegnie zygzakiem, długimi skokami, pomrukując groźnie, gardłowo i dziko. Dopada nóg przyodzianych w ciemnogranatowe ogrodniczki, po których wspina się sprawnie, wbijając przy tym pazury. Łapa uzbrojona w pięć ostrych jak brzytwa pazurów wbija się boleśnie w udo. I nawet kiedy mężczyzna mocno potrząsa dolną kończyną, Baba trzyma się, nie puszcza, ani na centymetr nie zmienia swego położenia.
____— Co za diabeł! Aaagh! Czekaj no, ja ci pokażę! — Krzycząc to, chwyta mocniej klucz, który dotąd spoczywał na jego ramieniu, zaciska zęby i bierze rozmach, by ugodzić narzędziem kota.
____Baba jest szybszy niż jakiś wkurzony kierownik, co do tego nigdy nie było wątpliwości. Zeskakuje z niego, okrąża od tyłu i sam przypuszcza atak, jedno pociągnięcie pazurów o odsłoniętą kostkę lewej nogi. Na koniec syczy, nastroszony od czubka ogona, przez całą długość wygiętego w łuk kręgosłupa.
____Należało ci się, szmaciarzu!, krzyczy doń w myślach, po czym grzecznie spierdala z miejsca zbrodni.
____Ucieczka trwa zaledwie dwie minuty, kot jest szybki jak strzała, a homofob bardziej niż zemstą zajęty jest aktualnie oglądaniem poranionej nogi (wyrzucając przy tym najbardziej wykwintną wiązankę najróżniejszych przekleństw, jakich przyszło mu w życiu zasłyszeć, ale to już nikogo nie powinno zanadto interesować… tak, Dante, zmykaj stamtąd!), aniżeli próbą gonienia czworonoga czy chociażby skrzyknięciem ziomków, którzy mogliby dokonać zemsty za niego. Zresztą nie jest to typ człowieka, który odmówiłby sobie przyjemności wzięcia odwetu za własne krzywdy…
____Baba wraca na ścieżkę biegnącą wzdłuż rzeki i czeka, aż dołączy do niego konduktor z pupilkiem pasażerki.
____— No co? —Pyta, gdy wreszcie młody mężczyzna go dogonił. Siada na bruku, podnosząc łapkę, która zadała, jak mniema, zabójczy cios, oblizuje ją szorstkim językiem, spodziewając się raczej smaku krwi oponenta, a nie żwiru, piachu i odrobiny oleju, w który wpadł po drodze. — Nie zjadłem go. Tylko delikatnie skłoniłem go do zmiany swoich poglądów. Ani to pasażer, ani pracownik, więc nie masz mnie za co karcić. Nie patrz tak!
____Obaj potrzebują chwili na uspokojenie emocji, więc po krótkiej wymianie zdań ruszają przed siebie, w stronę mobilnej lodziarni — jaskraworóżowego roweru z prostokątną białą skrzynką, kryjącą w sobie przednie koło, ale także magiczną zamrażarkę — przy którym zatrzymuje się także matka z dzieckiem, kilkuletnim chłopczykiem, wykrzykującym wniebogłosy „Ja chcę loda, ja chcę loda! Mamo, ja chcę LODA!”.
____Kocur jak dotąd nie miał okazji spróbować lodów, więc sam widok zmrożonej różnokolorowej niby-pasty robi na nim wielkie wrażenie. Pozwala Dantemu wybrać smak deseru, który sprzedawczyni nabiera specjalnym narzędziem kuchennym, tworząc dwie idealne kulki, żółta — banan — trafia na dno rożka, natomiast bladozielony — melon — wędruje na górę. Baba odbiera od przyjaciela lody, lecz postanawia nie próbować ich, dopóki on sam nie otrzyma swojej porcji. Kuleczki topią się więc z wolna, spływając strużkami w dół i dół, i dół… na jego palce.
____Siadają w cieniu wierzby, na drewnianej ławeczce. Jest na niej na tyle miejsca, że i Skarbulek — lub raczej jego transporter — ma dla siebie trochę przestrzeni.
____Pierwsze liźnięcie mokrej kulki wystarcza, żeby Baba zakochał się w lodach. Melon jest naprawdę orzeźwiający. Banan natomiast potęguje słodycz. Wyborne połączenie.
____— Mmm... — mruczy rozmażony. — Mógłbym jeść je codziennie! A ty jakie masz?
____I jakby nigdy nic, jakby właśnie paręnaście minut temu nie miała miejsce żadna bójka przez niego wszczęta, przysuwa się tułowiem bliżej młodego mężczyzny, po czym chwyta za koniuszek jego rożka, nie przejmując się naruszeniem jego osobistej przestrzeni, bo przecież ten sam koniuszek trzymają także i jego nieco chłodne palce, przyciągając deser ku sobie i kilkoma pociągnięciami języka kosztuje, nie zwracając uwagi na fakt, że przypadkiem! jego bardzo ruchliwy różowy narząd przypadkowo! zahacza o koniuszki palców Dantego, co przypadkiem! czyni całe przedsięwzięcie pikantną zagrywką.
____— Też dobre, ale wolę te moje — przyznaje, kiedy już udało mu się od niego oderwać.
____Co jakiś czas mijali ich przechodnie, zbyt zajęci swoimi własnymi sprawami, by zwrócić na ich zachowanie — czy raczej na zachowanie samego Baby — lub bardziej tolerancyjni niż to niewychowane indywiduum z pobliskich magazynów. Tylko jeden starszy pan przystaje na chwile, przyglądając się czemuś, nie im konkretnie, ale czemuś, co znajduje się w ich pobliżu. Stoi tak i stoi, słówkiem się nie odzywając, aż wreszcie nie stało się coś, co definitywnie przesądziło u niego o zabraniu głosu.
____— Witam szanownych Panów — kłania im się, zdjąwszy kapelusz. — Panowie, nie chciałbym Panom przeszkadzać, ale… to… urocze maleństwo, które Panowie trzymają w tym… transporterze... biedactwo jest chyba głodne, bo kratki pożera…
____Kot prawie się zakrztusza.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Na komentarz mężczyzny poczuł się dziwnie. Nie, nie przez sam fakt jego temperamentu który kazał mu się czuć winnym za każdym razem gdy przez niego działa się komuś krzywda. Ani nie przez nagły szok na tak agresywną reakcję na ich dwójkę! Przecież nic poważnego nie robili! Chociaż akceptująca ich wybryki załoga pociągu mogła uśpić jego czujność… Poczuł się gorzej, jakby coś rozdarło mu głowę, ucisk i pulsowanie przez które zmrużył oczy dotąd rozszerzone przez nagły szok. Jakby dostał poważnej migreny. Przełknął ślinę niepewny w tym dlaczego nagła fala wspomnień zalewa go po czubek nosa, nie rozumiejąc dlaczego tonie w wydarzeniach które nie miały miejsca… A może miały?
Wyznanie uczuć, miłość rozpalająca jego serce, uskrzydlająca go do podejmowania codziennych wyznań. Wypłynęła wreszcie na światło dzienne, dotarła do obiektu idealnego, który to każdym uśmiechem wywoływał w nim ekscytację. Cieszył się, nie mógł doczekać się ślubowania swojej wierności. Tak czysty, niewinny, chciał być opoką, chciał jedynie pozwolenia dla swojej dozgonnej acz platonicznej miłości wobec chodzącej doskonałości. Spotkał się jednak z odrzuceniem. Obrzucono go najgorszym błotem, nazwano kalającym imię rodu, wyśmiano i postawiono jako przykład najgorszego. A później zaczęto ścigać w celu zmycia plamy na honorze.
Zrobiło się mu niedobrze, zaczął panicznie próbować oddychać, głęboko i spokojnie, powolutku. Głowa tak szybko jak zaczęła go boleć, przestała. Wspomnienia tak żywe jakby miały miejsce wczoraj, odpłynęły w nieznany mrok, jakby ktoś domknął przypadkiem uchylone drzwi. Teraz mógł spokojnie, jakby cały świat w jego oczach zwolnił, oglądać atak prezentowany przez Babę.
Jak… kiedy?!
Przecież jeszcze moment wcześniej szli razem w stronę wałów nadrzecznych. A teraz mała puszysta kuleczka… nie! To był demon, wściekły morderca wbijający swoje pazury z zatrważającą skutecznością, tam gdzie bolało najbardziej. Stał. Zatrzymał się trzymając drewniany transporter i przyglądał się jak debil, z uchylonymi ustami, temu co Baba wyczynia. Jak syczy, warczy, fuka. Jak rani tego który musiał poważnie nadszarpnąć dobre imię konserwatora. Huh, nie wiedział, że on potrafi się tak zdenerwować… dotąd w ogóle nie pokazywał agresji innej niż pyskówka. W gardle utknął mu jęk strachu. O Babe, o pociąg, o cały ten dzień.
A później mała puchata kuleczka z puchatą kitą przemknęła niczym błyskawica koło niego. Obejrzał się, uniósł zdziwiony obie brwi, spojrzał jak wielkolud nadal miota się sądząc, że kot na nim siedzi, złapali się spojrzeniem. To był moment kiedy wziął nogi za pas. Biegł, gnał ile tylko sił miał w nogach, do bólu mięśni, do niemożności wzięcia kolejnego oddechu. Biegł jak dziki aż trafił na Babe. Początkowo przebiegł koło niego. Zatrzymał się kawałek dalej, mocniej przytulił do piersi transporter i zasapany obejrzał się za siebie.
- Czy Ty postradałeś cały rozum?! Baba! Co to było?! – Stanął przed nim, wziął się pod boki i zaczął grozić mu palcem wskazującym. Dyszał przy tym nadal ciężko przez co ochrzan chyba nie szedł tak daleko w pięty jak pierwotnie powinien. – Co Cię w ogóle opętało?! Jak Ty… co Ty… dlaczego.?! – Zaczął intensywnie gestykulować, dobrze że transporter leżał na kolanach kocura. Dopiero po chwili zamilkł, jeszcze raz wziął kilka głębokich oddechów po czym spojrzał na niego spod przymrużonych powiek. – Nikomu ani słowa! Ty mały agresorze! Co to w ogóle było?! Widziałeś… jak on się miotał! Kompletnie nie wiedział co ma zrobić! Ależ go załatwiłeś! – Pretensjonalny ton szybko zmienił się w ekscytację, a on łapiąc go za policzki zaczął go miętosić, ni to w geście kary ni pochowały.
- Och, muszę ochłonąć…
- Lody! Świeże lody! Zimne lody! – Podniósł spojrzenie na odzianego w biały uniform mężczyznę. Tak, lody!
- Dwa razy po dwie gałki poproszę. – Zamówił im, chociaż Baba nie do końca zasługiwał, co dał wyraz jeszcze jednym spojrzeniem spod przymkniętych powiek, chociaż na ustach gościł mu rozbawiony uśmiech. Gdy wybrał im smaki – nie zostawił tego kocurowi żeby nie stali tu pół dnia i nie musiał mu tłumaczyć od początku czym są lody – dla Baby banan i melon, dla siebie czekoladowe i orzechowe, poszedł razem z nim na ławeczkę pod rozłożystą wierzbę.
Polizał raz, było ciepło więc gałki szybko topniały, nie zdążył posmakować drugiego smaku gdy Baba nachylił się żeby skraść mu, jak on śmiał… chłodny koniuszek języka przejechał po jego palcach wywołując gwałtowny dreszcz rozlewający się po całym jego ciele.
- Baba… – Upomniał go gdy przełknął wreszcie ciężko ślinę, a widząc jak język ponownie zmierza żeby wypieścić mu palec tym razem gnany łobuzerskim spojrzeniem, zacisnął mocno usta i złapał go za brodę. Uniósł mu głowę na wysokość swoich oczu, swoje zmrużył, a widząc, że go upaprał czekoladą zmieszał się nieco.
- Och, wybacz. – Chciał się zreflektować, wytrzeć go, ale w jego głowie zakwitła diabelska myśl. Uśmiechnął się niewinnie, delikatnie, po czym wystawił cały język – nie byle koniuszek – i odnajdując w sobie wewnętrznego psa, przejechał mu nim po policzku. Raz, drugi, trzeci! Aż go nie odpędził wciskając mu całą dłoń w twarz.
- No co?! No puść mnie! Masz lody na policzku! – Śmiał się rozbawiony samym sobą, niedorzecznością całej sytuacji i przyjemnością jaką mu to sprawiło. Zaczął przy tym nabierać powietrza, nadal z wystawionym językiem, strasząc go że znowu go poliże i wydając idiotyczny dźwięk siorbania! Wtedy stanął przed nimi elegancki, starszy mężczyzna, z pokaźnym białym wąsem i jeszcze pokaźniejszym kapeluszem.
Momentalnie usiadł na swoim miejscu i czekając na kolejną okropną sytuację która właśnie mogła ich czekać, nie spodziewał się, że facet podejdzie do kojca i prosząc ich o pozwolenie, podsunie zwierzakowi brązowy gwóźdź który wyciągnie z zakupionego opakowania.
- Niezwykłe stworzenie, doprawdy niezwykłe! – Oświadczył podając jeszcze jeden gwóźdź który gwałtownie i niespodziewanie zniknął w paszczy uzbrojonej w trzy rzędy ruchomych, ostrych zębów. Zachowywały się jak piła mechaniczna! Dante patrzył na to wszystko z ogromnym podziwem, przynajmniej do chwili gdy lody nie zaczęły spływać mu ponownie po palcach. Od razu zaczął je zlizywać.
- Wybaczcie Panowie za przeszkadzanie wam ale stworzenie to jest prawie już niespotykane. Skurvielitus Stallus zwany również Stalożercą. Jedyna znana istota pożerająca stal i jej pochodne w celu przetworzenia na czystą energię. W ten sposób potrafi się nawet rozmnażać! Przez to, że wiele krain wyczerpała naturalne źródła wielu surowców w tym niestety żelaza, zwierzęta te prawie wyginęły. – Zaczął im opowiadać, a Dantemu odpływała krew z twarzy. Zjada… stal? Zje… cały pociąg?!
- Na szczęście bądź też nie, karmienie go miedzią i jej stopami – w tym na przykład brązem, hamuje jego gwałtowny apetyt i można go hodować. W ten sposób pewna dziedziczka fortuny stara się przywrócić je naturze! Doprawdy… niesamowite. – Skończył swoją opowieść w idealnym momencie jak Dante skończył jeść loda zatracając się w ogromie wiedzy. Czyli jednocześnie mieli przewalone i nie mieli.
Czas było wracać do pociągu, niedługo odjazd.
- Serdecznie dziękujemy za lekcję. Nie byliśmy do końca pewni co niesiemy, niestety to tylko z naszej strony transport. – Oświadczył uprzejmie na co mężczyzna szczęśliwy z tego, że Ci go tak uważnie słuchali, skłonił im się dotykając swojego kapelusza. Odszedł, zostawiając ich z wiedzą o tym jakim zwierzątkiem Skarbulek był.
- Wow, niezwykłe… – Przyznał siadając ciężko na ławce. Wytarł dłonie w chusteczkę po czym spojrzał na puchatą kuleczkę. – Czuję następne kłopoty… O, na przykład tam! – Wskazał na pewnego wielkiego wąsacza wyłaniającego się zza rogu prosto na mały ryneczek, z kumplami, i tym cholernym kluczem. – Wiejemy! – Zaśmiał się nieco konspiracyjnie gdy rozpoczęli pościg pełen przemykania się pomiędzy ciasnymi uliczkami w stronę peronów, w stronę pociągu.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Dante, jak to Dante, jedyny porządny i w pełni świadomy czekających Babę konsekwencji za napaść (choć czyn ten częściowo podszyty był szlachetnymi pobudkami — ale jak to mówią, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane), oczywiście ruga nieokrzesanego kocura, pomimo stanowczych protestów tegoż.
____— Nie mogę pozwolić, żeby jakiś… jakiś… ugh! — gniew na nowo buzuje mu w żyłach. — Należało mu się! Nie miał prawa obrażać ciebie i mnie! Nic nie zrobiliśmy!
____Lody zdecydowanie pomagają im ochłonąć.
____No… przynajmniej na momencik, krótki. W odwecie za polizane palce, Dante wylizuje do czysta babowe policzki, przy czym on sam broni się zaciekle, choć w zasadzie, całkiem miłe to uczucie… W każdym razie, lepiej nie ryzykować, zważywszy na niedawną hecę.
____No… i doigrali się! Baba kuli się w sobie, gdy nieznajomy mężczyzna podchodzi do nich. Jest przekonany, że z zamiarem zwrócenia im uwagi na ich zachowanie w miejscu publicznym. A tu nagle, niespodzianka! Panu chodzi tylko i wyłącznie o puchatą zawartość transportera, który spoczywa bezpiecznie na skraju ławki.
____— Ten maluch zjada stal? Ale czekaj, czekaj… pociąg jest ze stali… Rozumiem, że istnieje jakiś tam cień ryzyka, że zeżre nam lokomotywę? I wagony?... O, już wiem! Powinniśmy go zaraz posłać do pokoju Penissona! Niech mu zeżre co tam trzeba, a co!
____Najwyraźniej nie będzie dane im rozkoszować się wizją konsumowania przez Skarbulka azylu szanownego głównego konduktora, bowiem na horyzoncie zjawia się, niby okręt o pirackich barwach, drużyna wąsacza z magazynów. Na jego widok Babie do głowy strzela kolejny genialny pomysł, już ma gotować się do drugiej rundy potyczki, lecz w porę zamiary te metaforycznie depcze Dante. A szkoda! I tym razem wziąłby ich z zaskoczenia, atakował krótkimi seriami pazurów, dopóki ostatni nie padłby na żwirową ścieżkę. Co z tego, że mieliby przewagę liczebną, skoro on ma wrodzony talent i masę nieuświadomionego w tej chwili doświadczenia w podobnych sprawach!
____Zmyli się wspólnie z ławeczki, niosąc zwierzątko na przemian. Na stację wrócili inną drogą, już nie tak malowniczą jak ta wzdłuż kolorowego brzegu rzeki.
____Na peronie wita ich tłum ludzi, którzy to wchodzili, to wychodzili z wagonów Międzywymiarowego Ekspresu numer 77. Oczywiście istnieje możliwość, że rozwścieczona grupka dotrze i tu, w końcu Dante przedstawiając się, podał właśnie tę nazwę, jednakowoż obaj mają gorącą nadzieję, że ten czarny scenariusz nie spełni się, przynajmniej dopóki pociąg nie odjedzie.
____— Dante? — wybrzmiewa niespodziewanie za plecami. — O, Dante, kochanieńki! Nareszcie! Zaraz, niech no ci się przyjrzę… zmizerniałeś! — Starsza kobieta przelatuje po sylwetce młodego konduktora wzrokiem, a zaraz też chwyta go zmarszczonymi, acz wypielęgnowanymi, smukłymi dłońmi za ramiona, dalej prowadząc niezwykle szczegółowe badanie. Zauważywszy zaś maleńki, prawie niedostrzegalny dla ludzkiego oka paproszek, poczyna gorączkowo strzepywać go z marynarki, wygładza tkaninę uniformu, to sprawdza czy wszystkie guziki koszuli są mocno przyszyte, by przy pierwszym-lepszym szarpnięciu nie odsłoniły umięśnionego torsu. — Niech no ja dorwę to roztrzepane dziecko w kuchni, już ja jej do głowy wbiję, że ma cię porządnie karmić i pilnować, byś spożywał posiłki o stałych porach! Praca pracą, złociuteńki, ale o zapotrzebowanie kaloryczne trzeba dbać!
____I jakby nagle zdając sobie sprawę, że w towarzystwie Dantego jest przecież ktoś jeszcze, kobieta odsuwa się o krok od obiektu, na który przelewała jeszcze chwilę temu ogrom matczynego zainteresowania. Szybki rzut okiem na nieznajomego osobnika najwyraźniej wystarcza, bo do niego i także się dobiera.
____— Pomógłbyś starej kobiecie, co? A nie, stoisz i się przyglądasz jak jakiś dzikus. — Babie zostaje wręczona podręczna walizka w kolorze chabrowym, a także stosik pisemek dla pań, które dama trzymała wcześniej pod pachą. Panna Darling pozwala sobie otoczyć konduktora wątłym ramieniem w konspiracyjnym geście, choć wcale nie zniża tonu: — A to kto? Mam nadzieję, że ta szalona dziewczyna znowu nie bawi się w swatkę i nie podsunęła ci kolejnego pięknego, ale zepsutego dzieciaka.
____Kocur, jak za sprawą magicznej różdżki, traci głos. Halo! Przecież wciąż tu jest! I wszystko słyszy! Mruży oczy z niezadowoleniem, ale posłusznie dźwiga pakunki kobieciny, obładowany dodatkowo klatką z jej stalożernym zwierzakiem.
____— Zupełnie zapomniałabym… Co to się ze mną porobiło na starość!... Gdzie mój Skarbeniek? Zdaje się, miałeś go odebrać, Dante. — Darling rozgląda się, rozemocjonowana. A dostrzegając transporter w rękach Baby, który niefortunnie na nim ułożył chabrową walizkę, natychmiast podchodzi, by go odebrać, a robiąc to, smaga białowłosego groźnym spojrzeniem. — Niemądry! Walizkę na Skarbulku trzyma! — fuka i cmoka nań z dezaprobatą. — Na biednym stworzonku! To zagrożony gatunek! Jak ci nie wstyd! Och, to dziewczę, kogo ona ci wciska, Danteńku. Fatalny gust, fatalny. Półgłówków będzie ci pod nos podsuwać! Ach, ta dziewczyna… Nic się nie zna!
____— Nie mogę pozwolić, żeby jakiś… jakiś… ugh! — gniew na nowo buzuje mu w żyłach. — Należało mu się! Nie miał prawa obrażać ciebie i mnie! Nic nie zrobiliśmy!
____Lody zdecydowanie pomagają im ochłonąć.
____No… przynajmniej na momencik, krótki. W odwecie za polizane palce, Dante wylizuje do czysta babowe policzki, przy czym on sam broni się zaciekle, choć w zasadzie, całkiem miłe to uczucie… W każdym razie, lepiej nie ryzykować, zważywszy na niedawną hecę.
____No… i doigrali się! Baba kuli się w sobie, gdy nieznajomy mężczyzna podchodzi do nich. Jest przekonany, że z zamiarem zwrócenia im uwagi na ich zachowanie w miejscu publicznym. A tu nagle, niespodzianka! Panu chodzi tylko i wyłącznie o puchatą zawartość transportera, który spoczywa bezpiecznie na skraju ławki.
____— Ten maluch zjada stal? Ale czekaj, czekaj… pociąg jest ze stali… Rozumiem, że istnieje jakiś tam cień ryzyka, że zeżre nam lokomotywę? I wagony?... O, już wiem! Powinniśmy go zaraz posłać do pokoju Penissona! Niech mu zeżre co tam trzeba, a co!
____Najwyraźniej nie będzie dane im rozkoszować się wizją konsumowania przez Skarbulka azylu szanownego głównego konduktora, bowiem na horyzoncie zjawia się, niby okręt o pirackich barwach, drużyna wąsacza z magazynów. Na jego widok Babie do głowy strzela kolejny genialny pomysł, już ma gotować się do drugiej rundy potyczki, lecz w porę zamiary te metaforycznie depcze Dante. A szkoda! I tym razem wziąłby ich z zaskoczenia, atakował krótkimi seriami pazurów, dopóki ostatni nie padłby na żwirową ścieżkę. Co z tego, że mieliby przewagę liczebną, skoro on ma wrodzony talent i masę nieuświadomionego w tej chwili doświadczenia w podobnych sprawach!
____Zmyli się wspólnie z ławeczki, niosąc zwierzątko na przemian. Na stację wrócili inną drogą, już nie tak malowniczą jak ta wzdłuż kolorowego brzegu rzeki.
____Na peronie wita ich tłum ludzi, którzy to wchodzili, to wychodzili z wagonów Międzywymiarowego Ekspresu numer 77. Oczywiście istnieje możliwość, że rozwścieczona grupka dotrze i tu, w końcu Dante przedstawiając się, podał właśnie tę nazwę, jednakowoż obaj mają gorącą nadzieję, że ten czarny scenariusz nie spełni się, przynajmniej dopóki pociąg nie odjedzie.
____— Dante? — wybrzmiewa niespodziewanie za plecami. — O, Dante, kochanieńki! Nareszcie! Zaraz, niech no ci się przyjrzę… zmizerniałeś! — Starsza kobieta przelatuje po sylwetce młodego konduktora wzrokiem, a zaraz też chwyta go zmarszczonymi, acz wypielęgnowanymi, smukłymi dłońmi za ramiona, dalej prowadząc niezwykle szczegółowe badanie. Zauważywszy zaś maleńki, prawie niedostrzegalny dla ludzkiego oka paproszek, poczyna gorączkowo strzepywać go z marynarki, wygładza tkaninę uniformu, to sprawdza czy wszystkie guziki koszuli są mocno przyszyte, by przy pierwszym-lepszym szarpnięciu nie odsłoniły umięśnionego torsu. — Niech no ja dorwę to roztrzepane dziecko w kuchni, już ja jej do głowy wbiję, że ma cię porządnie karmić i pilnować, byś spożywał posiłki o stałych porach! Praca pracą, złociuteńki, ale o zapotrzebowanie kaloryczne trzeba dbać!
____I jakby nagle zdając sobie sprawę, że w towarzystwie Dantego jest przecież ktoś jeszcze, kobieta odsuwa się o krok od obiektu, na który przelewała jeszcze chwilę temu ogrom matczynego zainteresowania. Szybki rzut okiem na nieznajomego osobnika najwyraźniej wystarcza, bo do niego i także się dobiera.
____— Pomógłbyś starej kobiecie, co? A nie, stoisz i się przyglądasz jak jakiś dzikus. — Babie zostaje wręczona podręczna walizka w kolorze chabrowym, a także stosik pisemek dla pań, które dama trzymała wcześniej pod pachą. Panna Darling pozwala sobie otoczyć konduktora wątłym ramieniem w konspiracyjnym geście, choć wcale nie zniża tonu: — A to kto? Mam nadzieję, że ta szalona dziewczyna znowu nie bawi się w swatkę i nie podsunęła ci kolejnego pięknego, ale zepsutego dzieciaka.
____Kocur, jak za sprawą magicznej różdżki, traci głos. Halo! Przecież wciąż tu jest! I wszystko słyszy! Mruży oczy z niezadowoleniem, ale posłusznie dźwiga pakunki kobieciny, obładowany dodatkowo klatką z jej stalożernym zwierzakiem.
____— Zupełnie zapomniałabym… Co to się ze mną porobiło na starość!... Gdzie mój Skarbeniek? Zdaje się, miałeś go odebrać, Dante. — Darling rozgląda się, rozemocjonowana. A dostrzegając transporter w rękach Baby, który niefortunnie na nim ułożył chabrową walizkę, natychmiast podchodzi, by go odebrać, a robiąc to, smaga białowłosego groźnym spojrzeniem. — Niemądry! Walizkę na Skarbulku trzyma! — fuka i cmoka nań z dezaprobatą. — Na biednym stworzonku! To zagrożony gatunek! Jak ci nie wstyd! Och, to dziewczę, kogo ona ci wciska, Danteńku. Fatalny gust, fatalny. Półgłówków będzie ci pod nos podsuwać! Ach, ta dziewczyna… Nic się nie zna!
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Informacje jakie otrzymali od przemiłego mężczyzny który nic sobie nie robił z ich lubieżnego zachowania w miejscu publicznym, nie do końca były pozytywne. Owszem, ratowanie zagrożonego gatunku zwierzątka przez pewną bogaczkę – najpewniej dobrze im znaną – było niebywale chwalebnym czynem. Dlaczego jednak przewoziła tak groźną dla egzystencji pociągu istotę w miejscu przypominającym jej raj? Pełnym wyśmienitego pożywienia i sposobności aby z łatwością po nie sięgnąć. Martwił się i to poważnie! Aczkolwiek w tym danym, konkretnym momencie bardziej niepokoił się o ich bezpieczeństwo. Na horyzoncie ponownie pojawiła się horda rozwścieczonych magazynierów.
Jak miło z ich strony, że dali zjeść im lody!
Dostanie się na perony, już nie tak malowniczą częścią miasta, w ogóle mu nie przeszkadzało. Baba chyba wreszcie ochłonął, on z równą przyjemnością co pięknej katedrze przyglądał się wielkim budynkom z czerwonej cegły. Było pięknie, chociaż nieco nerwowo i poziom adrenaliny we krwi przekraczał standardowy poziom, nadal ekscytująco i niesamowicie. Miał bowiem kolejne dziwne wspomnienie z Kotem, mógł patrzeć na niego znacząco i wypominać mu ten atak jakimś tylko jednym słówkiem, kodem zrozumiałym tylko dla nich! Serce mu trzepotało na myśl jak wiele ważnych słów i rzeczy między nimi się wydarzyło w przeciągu tylko kilku chwil. Jak wiele mogło to zmienić.
Zerkał na niego co i rusz. Śmiali się, żartowali i cały czas komentowali sytuację. Jakby wcale się nie bali! A gdy zza rogi wyłoniła się lśniąca sylwetka Ekspresu, obydwaj znacząco odetchnęli. Zwolnili, poprawili się. Na jego włosach ponownie znalazła się czapka, gdy poprawił kamizelkę i rękawy ponownie wyglądał jak konduktor. Jeden łobuzerski uśmieszek i nie było po nich już nic widać ucieczki, słodkich wyznań, uniesień emocji. Byli ponownie w pracy, uwodząc się tylko powłóczystymi spojrzeniami, profesjonalni.
Wtedy ich dopadła!
W momencie gdy usłyszał swoje imię, a jego oczy trafiły na bystre paciorki przedzierające się do jego duszy, czytające prosto z serca, czapka która dopiero co spoczęła na jego włosach ponownie znalazła się w jego ręce, a on kłaniając się w pas przybrał na twarzy szczery uśmiech.
- Szanowna Panna Darling! A Panna jak zawsze, kwitnąca i z większą werwą niż większość personelu/ – Zaśmiał się pozwalając naruszyć swoją przestrzeń osobistą. Walka ze starszą Panią która jednym spojrzeniem sprawiała, że zapominało się języka w gębie była całkowicie bezowocna! A jego lubiła, nie miał się więc czego bać.
- Doskonale Panna wie, że nie ma lepszych kucharzy na świecie niż nasze bliźnięta. Winę za mój stan biorę na siebie, ostatnio źle się działo… – Westchnął nie chcąc narzekać ani zdradzać szczegółów, byłoby to całkowicie nieprofesjonalne, ale jeden żwawy ruch kobiety wystarczył żeby w jej oczach pojawiło się ciepło zrozumienia.
- Minęłam się z tym ogrem zafajdanym, nie musisz nic więcej mówić! – Żachnęła się nie kryjąc swojej pogardy do osoby o tak niskiej kulturze osobistej. On ledwo powstrzymał parsknięcie na tą nagłą złość w tej wątłej sylwetce. Ta natomiast niesłusznie przelała się na Babę ale sądząc po przeżyciach kobiety przy jej ostatniej wizycie, gdy jakiś dureń próbował wyciągnąć od niej część majątku za usługi cielesne – ciekawe, że już nie pracuje – rozumiał ją. Dlatego szybko próbował temu zapobiec.
- Szanowna Panna pozwoli, że przedstawię naszego nowego konserwatora pierwszej zmiany, Baba Kot. Nie, Quinn absolutnie nie ma z tym nic wspólnego. Nieszczęśnik zmuszony jest przeze mnie mi towarzyszyć. – Uśmiechnął się do niej pewnie, przepraszająco acz zachęcająco. Miał ogromną nadzieję, że da mu szansę, a gdy zaczęła rzucać Babie podejrzane spojrzenia to nad swoim ramieniem, to gdzieś pod jego ramieniem, zaczął się w duchu modlić. A później padło na obecność Skarbulka którą on od razu postanowił zreflektować, nieco również odciążając Babę. To on wziął transporter wymieniając się z nim pocieszającym spojrzeniem.
- Wedla Panny zaleceń: odebrany, napojony oraz nakarmiony. – Nieco się w sobie skulił na ten niesłuszny ochrzan dla Baby. Nie wiedział jak ma go obronić! Przecież był jego cudem, a nie… jakąś dziwną pomyłką Quinn.
- Proszę mu wybaczyć ale sama Panna wie jakie to niesamowite zatracać się w wietrze muskającym górskie łąki. Obecnie dla niego każdy podmuch jest równie ekscytujący. – Zapewnił na co ona ponownie zaczęła lustrować Babę. No jakby mogła to by go przecież rozebrała! A to jego działka, aż poczuł ukłucie zazdrości.
- Mówisz nowy pracownik, hym? – Mrużyła powieki to je rozluźniała to znowu mrużyła. Miał ochotę go sobą zasłonić, przytulić i wycałować. No przecież jego…!
- Bardzo nowy, dopiero zaczyna się rozkoszować. – Zapewnił na co ona nieco zbyt głośno fuknęła.
- Zobaczymy co wykiełkuje z tego plewu. A teraz raz, raz Dante, musimy zanieść wszystkie rzeczy do mojego wagonu, długo z wami pojadę. – Oznajmiła na co on rzucił raźno „aj aj” i wziął dwie większe torby.
- Tylko bez ataków. – Puścił Babie pawie oczko i łobuzerski uśmiech po czym wszedł do przeznaczonego dla Panny Darling wagonu i ustawiając torby kolorystycznie, od najjaśniejszego odcienia danego koloru po najciemniejszy, rzucił porozumiewawcze spojrzenie z Niką i dwójką konserwatorów która również została przydzielona do pomocy z bagażem.
- Wedle wskazówek przygotowano dla Skarbulka bambusowy kojec, wyłożony jedwabnym legowiskiem, dozownik ze świeżą wodą źródlaną oraz dwie miski porcelanowe na przygotowane przez Pannę jedzenie. – Zameldował na co ona zaczęła się bardzo krytycznie przyglądać otoczeniu.
- Babo kocie, przepaliły się żarówki w części lamp nad łóżkiem, widzę że poluzował się baldachim łóżka i, ach oczywiście! Jerry nie wymienił nogi tego fotela, nadal się kołysze. No, raz raz. – Oznajmiła dumnie po czym zaczęła szukać wzorkiem pewnej twarzy w tłumie.
- A Ty! Roztrzepańcu! Musisz koniecznie zrobić mi te swoje racuchy! – Wskazała na Quinn i to z taką skutecznością, że reszta się rozstąpiła. To, że Panna Darling była chłodna przy pierwszym kontakcie to jedno, ale fakt że ona była żwawa jak dwudziestolatka był tym co niektórych przerażało najbardziej. No i cukierki… to był pogrom.
Czas było brać się do pracy!
- Ide odgwizdać, nie daj się. – Zanim wyszedł stanął jeszcze przed Babą, ścisnął go mocno za dłonie i przyglądając się jego piękny acz zdezorientowanym oczom, posłał mu piękny uśmiech. – Przekona się do Ciebie, zobaczysz. Jesteś wspaniały. – Szepnął konspiracyjnie mu do ucha, ocierając się ustami o jego policzek. – Wrócę do Ciebie jak tylko ruszymy…
- Babo! Jaaa czeeekaaaam. – Zaświergotała mrużąc znowu powieki. Ale ta iskierka błyszcząca w jej tęczówkach, ona to dopiero zaczynała być niebezpieczna.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Opieprz jest niesłuszny. Baba już ma dorzucać swoje trzy grosze: Chwilowo skończyły mi się wolne ręce, łaskawa Matka Natura obdarzyła mnie jedynie dwoma, niechże się więc Szanowna Pani..., gdy do akcji wkracza, jak zawsze niezawodny, Dante, który to zabiera od kocura transporter, racząc go łagodnym spojrzeniem i przelewając na niego cały swój spokój. Tak też ucina kolejne szalone pomysły, właśnie kiełkujące w kudłatej białej głowie, a sam jej właściciel z kolei przybiera najbardziej obojętną minę, jaką posiada w swoim repertuarze mimicznym, by następnie, po kolejnej rozbudowanej wymianie zdań, podążyć lekkim krokiem za tą dwójką ku otwartym na oścież drzwiom. To co kotłuje się natomiast w jego wnętrzu… pomińmy ten skomplikowany i nader barwny opis, równie dobrze możemy go zastąpić słowem: wkurwienie.
____Kiedy Dante schyla się po dwa pozostałe bagaże, Baba kopie go dyskretnie w bok stopy.
____— Nieładnie tak mówić o kimś, jakby go tu w ogóle nie było… — szepcze przez zaciśnięte zęby, dając mężczyźnie do zrozumienia, jak urażony się czuje. — Co do atakowania…
____— Dalej, chłopcy, przecież nie będę na was czekać — rzuca do nich przez ramię staruszka, a po krótkiej pauzie następne słowa kieruje do swojego zwierzątka: — No i widzisz, kochaniutki, tak to już z nimi jest. Można prosić i błagać, niby rozumieją, ale zawsze znajdą chwilę, żeby jeszcze poplotkować, zamiast wziąć się do roboty… Ach, te dzieci! Stara jestem, a muszę dźwigać, bo młodzi się ociągają. I tak to już jest, Skarbeńku. Ale dobrze, że mam ciebie…
____I tak dalej, i tak dalej… Kobieta mówi do siebie, nie zważając wcale na to, ze wszyscy mogą ją usłyszeć. Złość mija jej tak szybko, jak się pojawiła. Taka to już jest ta panna Darling. I nie ma innego wyboru, jak to zaakceptować.
____Ledwo weszli, a kobiecina już wystosowuje listę rzeczy do zrobienia, zarówno Babie, jak i Quinn, która właśnie się zjawiła – przegrała z Finnem w ciągnięciu słomek, więc to na jej barkach (czy też raczej w nogach, bo przecież musiała przyjść tu aż z wagonu gastronomicznego) spoczywa dowiedzenie się, co też starsza kobieta życzy sobie na obiad.
____Jedno oczywiście, panno Darling później dziewczyna znika, zaraz po niej reszta wytypowanych do pomocy osób, wyłączając Nikę, która jeszcze przez chwilkę krząta się po pomieszczeniu, to wygładzając materiał pledu zaścielającego łóżko, to poprawiając poduszki na fotelu i szezlongu przy oknie, to znowu sprawdzając, czy aby na pewno wszystkie bukiety frezji w wysokich wazonach mają odpowiednią ilość wody. A uznawszy, że wszystko jest tak, jak należy, dziewczyna także się ulatnia. Wkrótce nadchodzi i czas na Dantego, którego wiecznie gonią zastępy obowiązków…
____Baba nie chce jeszcze się z nim rozstawać, zwłaszcza jeżeli oznaczać to będzie pozostanie sam na sam z Darling, która chyba niespecjalnie pała do niego sympatią, nie wspominając już o serdeczności… Słowa wyszeptane mu do ucha nieco go pokrzepiają, ale są też powodem cienia smutku, malującego się w oczach.
____Odprowadza Dantego wzrokiem, ignorując ponaglenia starszej kobiety.
____Dzisiejszy dzień miał być dla kocura dniem wolnym, więc zanim przystąpi do zleconych napraw, musi się im przyjrzeć, by nie musieć biegać w tę i we w tę po poszczególne narzędzia, tylko od razu wziąć te niezbędne. Teoretycznie mógłby poprosić kogoś z drugiej zmiany o zastąpienie go – czuje się nieswojo przy obcej kobiecie – ale z drugiej strony, to byłoby bardzo nieprofesjonalne. Nie ma wyjścia, musi zerknąć na wyszczególnione przez pasażerkę mankamenty i się nimi zająć.
____— Mam nadzieję, że nie zamierzasz deptać mojego łóżka w tych buciorach… — Po plecach Baby przebiega dreszcz. Przecież kobieta nie musi nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, co akurat zamierza zrobić! Brrr…
____— Gdzieżby, odsunę łóżko, wezmę taborecik i sprawdzę żarówki… — Bardzo się stara, by głos nie zdradzał jego niepokoju. Czy mu wychodzi? Chyba tak.
____— Tylko nie zapomnij o baldachimie. Nie chcę, żeby ze snu wyrwała mnie własna śmierć, kiedy to ustrojstwo spadnie mi na głowę. — Słychać, jak otwierają się drzwiczki transportera, z którego zaraz wyskakuje wesoło popiskująca kuleczka. — Biedactwo, tyle w zamknięciu… No już, już, Skarbeńku, pospaceruj sobie troszeńkę, trzeba się poruszać.
____Kot stara się więcej nie przypominać pannie Darling, że w ogóle znajduje się w pomieszczeniu. Porusza się szybko, sprawnie, a równocześnie bezszelestnie. Co jakiś czas przepełnia go poczucie zagrożenia, gdy na plecach czuje czyjeś baczne spojrzenie – lecz jako mistrz sztuki sprawiania pozorów obojętności, udaje że wcale tego nie zauważa, a tym bardziej, że nic sobie z tego nadzoru nie robi. Kiedy już zapoznał się z naturą wszystkich usterek, sporządza sobie w głowie listę wszystkich rzeczy, które należy zabrać z magazynu oraz warsztatu…
____Nagle słyszą gwizdek. Ten dźwięk jest Babie bardzo dobrze znany i kojarzy się tylko z jednym. Za chwilę powinien pojawić się Dante i uratować go od tej bynajmniej nie uroczej, nie kochanej, a już na pewno nie darlingowej babci.
____Nic takiego w ciągu najbliższych kilkudziesięciu minut się nie dzieje. On zdążył udać się po potrzebne mu narzędzia, śruby oraz nowe żarówki; wymienić te przepalone w lampie nad łóżkiem, przymocować dodatkową drewnianą płytkę, która ma zabezpieczyć konstrukcję baldachimu przed ponownym poluzowaniem w przyszłości; a także dokręcić wszystkie elementy mocujące w nodze ulubionego fotela szanownej damy. Ta natomiast, nie mogąc nadziwić się efektywności rzekomego durnia w czynnościach manualno-naprawczych, zleca mu jeszcze parę drobniejszych zadań, które ten z powodzeniem wypełnia.
____A konduktora jak nie było, tak nie ma.
____— No już, dziecko, nie miej mi za złe — wypala znienacka kobieta. Otwiera metalowe pudełeczko w kolorze brudnego złota z wieczkiem z wygrawerowanym kwiatem o motylkowych płatkach i podsuwa je w stronę klęczącego nad skrzyneczką z narzędziami Baby. — Jestem stanowczo za stara, by kryć się z tym, co myślę. I szczerze mówiąc, po prostu nie chce mi się robić w stosunku do ludzi jakiś podchodów, udawać że lubię kogoś, kogo widzę po raz pierwszy albo kto zaszedł mi za skórę. Bierz, chłopcze, częstuj się. Przyda ci się. Chude to, mizerne… bogowie, czy was tu nie karmią?...
____Z początku kocur wzbrania się od skosztowania czarnych jak smoła cukierków, ale co się dziwić — nie ufa do końca kobiecie. Co jeśli będzie chciała go wykorzystać, jak wcześniej inny ważny gość… lub otruć za to, że śmiał przygnieść transporter Skarbulka jej chabrową walizką?... Starsza pani nie daje jednakowoż za wygraną. Stoi i stoi, namawia, nalega, aż głupio tak ciągle odmawiać.
____— Co za dziecko!... W poprzednim wcieleniu baranem byłeś?... kozłem?... czy co?… Bierz, mówię.
____Wyciąga jednego cukierka z obawą. Bo i co ma zrobić. Darling patrzy, z nadzieją, iż białowłose chłopaczysko zdradzi choć ułamek zadowolenia, jakiego ma mu dostarczyć lukrecjowy cukierek. A kiedy we fiołkowych oczach zagościła iskierka fascynacji nowym smakiem, dama uśmiecha się szeroko i poklepuje jego ramię ze słowami:
____— No, mówiłam, że dobrze ci zrobi! Jedz, dziecko, jedz. To moje ulubione — i sama podrzuca ciemny krążek w górę, by następnie złapać go w otwartą buzię.
____W tym momencie do środka wchodzi Dante.
____Kiedy Dante schyla się po dwa pozostałe bagaże, Baba kopie go dyskretnie w bok stopy.
____— Nieładnie tak mówić o kimś, jakby go tu w ogóle nie było… — szepcze przez zaciśnięte zęby, dając mężczyźnie do zrozumienia, jak urażony się czuje. — Co do atakowania…
____— Dalej, chłopcy, przecież nie będę na was czekać — rzuca do nich przez ramię staruszka, a po krótkiej pauzie następne słowa kieruje do swojego zwierzątka: — No i widzisz, kochaniutki, tak to już z nimi jest. Można prosić i błagać, niby rozumieją, ale zawsze znajdą chwilę, żeby jeszcze poplotkować, zamiast wziąć się do roboty… Ach, te dzieci! Stara jestem, a muszę dźwigać, bo młodzi się ociągają. I tak to już jest, Skarbeńku. Ale dobrze, że mam ciebie…
____I tak dalej, i tak dalej… Kobieta mówi do siebie, nie zważając wcale na to, ze wszyscy mogą ją usłyszeć. Złość mija jej tak szybko, jak się pojawiła. Taka to już jest ta panna Darling. I nie ma innego wyboru, jak to zaakceptować.
____Ledwo weszli, a kobiecina już wystosowuje listę rzeczy do zrobienia, zarówno Babie, jak i Quinn, która właśnie się zjawiła – przegrała z Finnem w ciągnięciu słomek, więc to na jej barkach (czy też raczej w nogach, bo przecież musiała przyjść tu aż z wagonu gastronomicznego) spoczywa dowiedzenie się, co też starsza kobieta życzy sobie na obiad.
____Jedno oczywiście, panno Darling później dziewczyna znika, zaraz po niej reszta wytypowanych do pomocy osób, wyłączając Nikę, która jeszcze przez chwilkę krząta się po pomieszczeniu, to wygładzając materiał pledu zaścielającego łóżko, to poprawiając poduszki na fotelu i szezlongu przy oknie, to znowu sprawdzając, czy aby na pewno wszystkie bukiety frezji w wysokich wazonach mają odpowiednią ilość wody. A uznawszy, że wszystko jest tak, jak należy, dziewczyna także się ulatnia. Wkrótce nadchodzi i czas na Dantego, którego wiecznie gonią zastępy obowiązków…
____Baba nie chce jeszcze się z nim rozstawać, zwłaszcza jeżeli oznaczać to będzie pozostanie sam na sam z Darling, która chyba niespecjalnie pała do niego sympatią, nie wspominając już o serdeczności… Słowa wyszeptane mu do ucha nieco go pokrzepiają, ale są też powodem cienia smutku, malującego się w oczach.
____Odprowadza Dantego wzrokiem, ignorując ponaglenia starszej kobiety.
____Dzisiejszy dzień miał być dla kocura dniem wolnym, więc zanim przystąpi do zleconych napraw, musi się im przyjrzeć, by nie musieć biegać w tę i we w tę po poszczególne narzędzia, tylko od razu wziąć te niezbędne. Teoretycznie mógłby poprosić kogoś z drugiej zmiany o zastąpienie go – czuje się nieswojo przy obcej kobiecie – ale z drugiej strony, to byłoby bardzo nieprofesjonalne. Nie ma wyjścia, musi zerknąć na wyszczególnione przez pasażerkę mankamenty i się nimi zająć.
____— Mam nadzieję, że nie zamierzasz deptać mojego łóżka w tych buciorach… — Po plecach Baby przebiega dreszcz. Przecież kobieta nie musi nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, co akurat zamierza zrobić! Brrr…
____— Gdzieżby, odsunę łóżko, wezmę taborecik i sprawdzę żarówki… — Bardzo się stara, by głos nie zdradzał jego niepokoju. Czy mu wychodzi? Chyba tak.
____— Tylko nie zapomnij o baldachimie. Nie chcę, żeby ze snu wyrwała mnie własna śmierć, kiedy to ustrojstwo spadnie mi na głowę. — Słychać, jak otwierają się drzwiczki transportera, z którego zaraz wyskakuje wesoło popiskująca kuleczka. — Biedactwo, tyle w zamknięciu… No już, już, Skarbeńku, pospaceruj sobie troszeńkę, trzeba się poruszać.
____Kot stara się więcej nie przypominać pannie Darling, że w ogóle znajduje się w pomieszczeniu. Porusza się szybko, sprawnie, a równocześnie bezszelestnie. Co jakiś czas przepełnia go poczucie zagrożenia, gdy na plecach czuje czyjeś baczne spojrzenie – lecz jako mistrz sztuki sprawiania pozorów obojętności, udaje że wcale tego nie zauważa, a tym bardziej, że nic sobie z tego nadzoru nie robi. Kiedy już zapoznał się z naturą wszystkich usterek, sporządza sobie w głowie listę wszystkich rzeczy, które należy zabrać z magazynu oraz warsztatu…
____Nagle słyszą gwizdek. Ten dźwięk jest Babie bardzo dobrze znany i kojarzy się tylko z jednym. Za chwilę powinien pojawić się Dante i uratować go od tej bynajmniej nie uroczej, nie kochanej, a już na pewno nie darlingowej babci.
____Nic takiego w ciągu najbliższych kilkudziesięciu minut się nie dzieje. On zdążył udać się po potrzebne mu narzędzia, śruby oraz nowe żarówki; wymienić te przepalone w lampie nad łóżkiem, przymocować dodatkową drewnianą płytkę, która ma zabezpieczyć konstrukcję baldachimu przed ponownym poluzowaniem w przyszłości; a także dokręcić wszystkie elementy mocujące w nodze ulubionego fotela szanownej damy. Ta natomiast, nie mogąc nadziwić się efektywności rzekomego durnia w czynnościach manualno-naprawczych, zleca mu jeszcze parę drobniejszych zadań, które ten z powodzeniem wypełnia.
____A konduktora jak nie było, tak nie ma.
____— No już, dziecko, nie miej mi za złe — wypala znienacka kobieta. Otwiera metalowe pudełeczko w kolorze brudnego złota z wieczkiem z wygrawerowanym kwiatem o motylkowych płatkach i podsuwa je w stronę klęczącego nad skrzyneczką z narzędziami Baby. — Jestem stanowczo za stara, by kryć się z tym, co myślę. I szczerze mówiąc, po prostu nie chce mi się robić w stosunku do ludzi jakiś podchodów, udawać że lubię kogoś, kogo widzę po raz pierwszy albo kto zaszedł mi za skórę. Bierz, chłopcze, częstuj się. Przyda ci się. Chude to, mizerne… bogowie, czy was tu nie karmią?...
____Z początku kocur wzbrania się od skosztowania czarnych jak smoła cukierków, ale co się dziwić — nie ufa do końca kobiecie. Co jeśli będzie chciała go wykorzystać, jak wcześniej inny ważny gość… lub otruć za to, że śmiał przygnieść transporter Skarbulka jej chabrową walizką?... Starsza pani nie daje jednakowoż za wygraną. Stoi i stoi, namawia, nalega, aż głupio tak ciągle odmawiać.
____— Co za dziecko!... W poprzednim wcieleniu baranem byłeś?... kozłem?... czy co?… Bierz, mówię.
____Wyciąga jednego cukierka z obawą. Bo i co ma zrobić. Darling patrzy, z nadzieją, iż białowłose chłopaczysko zdradzi choć ułamek zadowolenia, jakiego ma mu dostarczyć lukrecjowy cukierek. A kiedy we fiołkowych oczach zagościła iskierka fascynacji nowym smakiem, dama uśmiecha się szeroko i poklepuje jego ramię ze słowami:
____— No, mówiłam, że dobrze ci zrobi! Jedz, dziecko, jedz. To moje ulubione — i sama podrzuca ciemny krążek w górę, by następnie złapać go w otwartą buzię.
____W tym momencie do środka wchodzi Dante.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dziwnie ciężkie wyrzuty sumienia zalęgły się w jego jelitach. Baba miał mieć dzisiaj wolne, miał zjeść z nim lody na mieście i wrócić do siebie, do zasłużonego odpoczynku którym rozkoszowałby się aż do kolejnego wschodu słońca. Tymczasem jedno niefortunne spotkanie, o kilka minut za wcześnie, sprawiło że białowłosy został nacelowanym przez uroczą acz okropnie dziwną staruszkę. Zaciągnięty do owszem, swoich obowiązków, ale dzisiaj mieli je wypełniać inni. Dodatkowo był jakiś dziwnie podminowany, nieuprzejmy. Było to oczywiście zrozumiałe, bał się tego co mogło go spotkać od nowego, stałego gościa Ekspresu. A on nie umiał i nie wiedział jak go ochronić, uspokoić, zapewnić o ochronie. Jedyne co mu przychodziło do głowy… wywoływało na jego policzkach rumieńce i nie mógł sobie na to pozwolić w innych warunkach niż sam na sal. Pozostawały mu więc spokojne uśmiechy i modlitwy w myślach żeby ten nie panikował.
Stara Panna Darling miała tak swoje plusy jak i minusy. W momencie gdy ktoś wpadł jej w oko, spodobał się, był naprawdę przyjemnie traktowany, ba! Mógł doświadczyć niesamowitych rozrywek jakie ta nietuzinkowa babcia organizowała w obrębie pociągu. Jednak aby dostać się do grona tychże ulubieńców, zasłużonych w boju, trzeba było przejść próbę. Problem polegał na tym, że nikt nigdy nie wiedział, że jest jakiejkolwiek próbie poddawany ani nie można było przewidzieć jej przebiegu i efektu. I o to ogromnie się teraz Dante martwił – bowiem kocur już raz dzisiaj pazurki pokazał i spotkanie to na pewno nie należało do przyjemnych, dla wszystkich zainteresowanych stron. Jeżeli po raz kolejny da się wyprowadzić z równowagi mogło mu to nieco zaszkodzić. Oczywiście! On broniłby go rękami i nogami ale czasem był bezradny.
Dlatego też, przez te miliony myśli jakie zalały go na raz, wspomnienia, rozważania, marzenia i troski, nieco się spóźnił. Przerwał procedurę odjazdową za co Staruch wypuścił na niego taką wiązankę, że aż po nim ciarki przeszły. Jeszcze raz, wszystko musieli zacząć od początku! Szczęśliwie Ekspres nie będzie miał już większego spóźnienia, tylko on będzie znowu przez tydzień słuchał, że nie nadaje się na to stanowisko i bla bla bla.
Para buch, koła w ruch.
Jeszcze chwilę wisiał zaczepiony na drążku kończącym bok jednego z wagonów mieszkalnych przyglądając się jak pociąg spokojnie opuszcza przestrzeń między peronami. Nie mógł jednak napawać się długo obrazem mijanych licznych okien które tworzyły lśniący korytarz nad ich głowami bo zaraz został zaś ochrzaniony, wręczono mu list przewozowy i zagoniono do wagonu magazynowego. Sprawdzić wszystko, zatwierdzić, rozdysponować do odpowiednich działów. Tak, to było jedno z jego licznych obowiązków i lubił je! Gdy w głowie nie siedziały mu fiołkowe oczy, a myśli nie kołtuniły białe loczki. Rozmasował nasadę nosa, skupił się przez moment – im szybciej skończy tym szybciej pójdzie sprawdzić jak się ma Baba. Hej, przecież był dorosły! I ofiarował mu już dzisiaj ogrom swojego czasu. Chwila przerwy, tylko moment.
Zaczęło się liczenie, przekładanie. Otwieranie skrzyń i sprawdzanie ich zawartości. Z każdą chwilą na liście pojawiało się więcej czerwonych haczyków. To jest, tam się zgadza, tu spakowali odpowiednią ilość. Raz dla kuchni, dwa razy dla konserwatorów, tu skrzynia z pierzami dla pokojówek. Nowe poszwy, drewno, narzędzia. Masa świeżych produktów do kuchni, paliwa różnej maści, leki bo byli na wykończeniu.
Sprawdził, podpisał, podbił. Rozdysponował, powiadomił, skończył! Zostało mu jeszcze przejść się po drugiej klasie, sprawdzić bilety i jakby nieco szybszym niż zazwyczaj tempem, wrócił do wagonu pewnej starszej damy która właśnie częstowała Babę tym okrutnie niedobrym, czarnym cukierkiem. Aż mu żołądek ścisnęło na widok metalowego opakowania w którym te wątpliwej jakości pyszności staruszka trzymała.
Zaznaczając swoją obecność poprawił nieco krzywą czapkę po czym uśmiechnął się szczerze do kobiety.
- Posiłek przygotowany, a kuchnia w pełnej dyspozycji w kwestii nadchodzącego poczęstunku. Zechce Panna omówić z Szefem Kuchni potrawy? – Zapytał z odrobiną rozczarowania widząc jak metalowe opakowanie zbliża się w jego stronę, a on częstowany jest cukierkiem. Tak, tak. Wiedział. Był za chudy i go nie karmili. Poczęstunek przyjął z lekkim skinieniem głowy, grzecznym podziękowaniem i westchnięciem w duchu gdy czarna obrzydliwość znalazła się na jego języku. Ugh, jaki paskudny był ten smak! Ale grał, dzielnie udawał, że mu smakuje gdy wpychał czarny kryształek głęboko w policzek, żeby ślina nie wypłukiwała smaku.
- Ach tak! Uczta! – Zatarła ręce jakby planowała coś niestosownego. – Chciałabym żeby tym razem gotowała ta wyszczekana. Przynajmniej desery. Quinn ma niesamowitą rękę do cukru, a wiecie doskonale, że ja sobie to cenie. – Zarządziła biorąc Dantego pod rękę gdy to w trójkę ruszyli w stronę wagonu restauracyjnego.
- Wedle życzenia. Wszystko inne jest już przygotowane, tak jak w zeszłym roku. Po lanchu pozwoli Panna, że będę towarzyszył w oględzinach? Doszły mnie słuchy, że ostatnio stół stał niewłaściwie, od razu byśmy to skorygowali. – Obejrzał się przez ramię na dziwnie zachwyconego Babę. Dobrze, nic mu nie było, to cieszyło.
- Widzisz Dante, dlatego Cię tak lubię! Nawet jeżeli by Cię tu wtedy nie było – dowiedziałbyś się czy wszystko było dobrze! Tak, stół stał niewłaściwie, a pnącza z kwieciem cytrusów wyglądały koszmarnie. Pokażę Ci, pokażę. – Żaliła się jakby wygląd listowia był winą Starucha. Ale heh, kto wie czy tak właśnie nie było? Na samą myśl Dante śmiał się w duchu.
- Ach! I w tym roku chciałabym was tam widzieć, uczestniczcie w uczcie. – Zarządziła, nawet nie zapytała, puściła po prostu ramię konduktora i żwawym krokiem weszła do restauracji zostawiając ich za progiem. A on? Niewiele myśląc od razu odwrócił się do Baby którego zlustrował wzorkiem.
- Masz jakąś chusteczkę? Muszę to wypluć. – Jęknął żałośnie bo policzek zaczynał go już boleć, a ten okropny smak rozlewał się na języku.
- Chyba sobie żartujesz, będziesz go wypluwać? — Nie mógł się nadziwić. Jak to możliwe, by nie smakował mu cukierek? — Och — ni to jęknął, ni westchnął — dajże mi go!
Przerzucił cukierek do przodu, między jedynki żeby z większą elegancją dało się go wypluć. Nie przewidział jedynie, że zamiast chusteczki, do jego ust przylgną różowe wargi Kocura. Zamurowało go. Nie zdążył odpowiedzieć, ani odpowiedzi nie przetrawił! Otworzył szerzej oczy lekkim zezem śledząc jego poczynania. Poczuł. Ruchliwy język bardzo delikatnie, wręcz z anielską delikatnością, zgarnął cukierka pozostawiając w nim rosnące uczucie niedosytu. Delikatne wargi, nieco jedynie zwilżone, odsunęły się pozostawiając go przez pocałunku, jakby całe to zajście było tylko przykrą koniecznością towarzyszącą pozyskaniu cukierka. Zrobił się lekko czerwony bo czuł, że liczył na coś więcej. Odchrząknął i niechętnie przełknął ślinę. Wolał smak Baby niż lukrecji.
- Jesteś pierwszą osobą której smakują. – Rzucił komentarzem od niechcenia, chcąc nieco oczyścić umysł z mrowiącej ochoty na więcej.
- Masz ochotę na wczesny obiad? Widziałem jakiś zielony krem z groszkiem ptysiowym… – Pomasował kark żeby się wreszcie otrząsnąć. – Może mi opowiesz jak wrażenia… – Uśmiechnął się mocno rozbawiony chociaż nadal delikatnie skołowany.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Pociąg odjeżdża, pozostawiając za sobą stację z kilkanaściorgiem osób wciąż kręcących się po peronie. Wśród nich znajdują się tacy, u których sunąca z miarowym stukotem stalowa gąsienica nie wzbudza szczególnych emocji, ale również tacy – w szczególności pewien podrapany na nogach wąsacz – którzy tłumią w sobie gniew, bo liczyli na wyrównanie rachunków z pewnym diabelskim futrzakiem; lub smutek, bo właśnie z oczu umyka im ukochana bądź ukochany i przez pewien czas będą musieli pokrzepiać serce ich odtworzonym w pamięci obrazem; czy w końcu rozpacz, tak jak pewien szczur z gołębimi skrzydłami, wyciągający w błagalnym geście ręce ku oddalającym się wagonom, z ciałem przyciśniętym do zimnej posadzki oraz z niemym krzykiem na ustach. Przede wszystkim zaś ze świadomością, że oto nadszedł kres jego życia, bowiem już wkrótce kark brutalnie zmiażdży mu pełna niezagojonych owrzodzeń stopa obleczona w nieco za mały bucior. Paradoksalnie, wizję takiej śmierci, jakkolwiek okrutna mogłaby się nam w pierwszej chwili wydawać, uznać trzeba za wyjątkowo łagodną, jak również mało prawdopodobną. Baron nie ma w zwyczaju litować się nad nikim, nawet nad własnymi sługami, a już zwłaszcza wtedy, gdy zamiast dobrych wieści, uszu docierają słowa budzące furię w najczystszej możliwej postaci. Przyduszenie butem może być przedsmakiem tego, co szczura czeka, kiedy tylko doniesie o swej największej i niewątpliwie ostatniej porażce.
____Miał tylko jedno zadanie. Nie podołał. I poniesie tego konsekwencje.
____Magiczny naszyjnik wciąż znajduje się bezpiecznie w kieszeni kamizelki, dokładnie obok kieszonkowego zegarka, gdzie przełożono go parę dni wcześniej, na pewien czas zapomniany przez swojego nowego właściciela, czy raczej – powiernika – bo trudno jest zgodzić się ze stwierdzeniem, że fakt znalezienia czegokolwiek czyni szczęśliwego znalazcę prawowitym dysponentem. Tym bardziej, iż świeżo upieczony posiadacz nawet nie zna prawdziwego powodu, dla którego biżuteria znajdowała się w tym a nie innym miejscu. I to właśnie z powodu tej przedziwnej błyskotki pewien szczurek dokona żywota.
____Lecz krzywdy dokonane w ramach niemalże boskiego gniewu są niczym w porównaniu z odpychającym smakiem lukrecjowych krążków, podsuwanych Dantemu przez pełną życia staruszkę. Baba wyczytuje to z jego twarzy, jeszcze nim ten zdąży dyskretnie poprosić o coś, w co mógłby wypluć cukierka. Jakże wspaniale się składa, że prócz wprawnego języka, kocur nie ma nic innego do zaoferowania. A jak cudownym zrządzeniem losu musi być to, że smak lukrecji przyprawia kota absolutnie o pozytywne doznania. Niewiele myśląc, a już w ogóle nie siląc się na przypomnienie sobie szczegółów rozmowy z Quinn, Baba starym zwyczajem przysuwa się niebezpiecznie blisko Dantego, kładąc uprzednio otwarte dłonie na jego piersi i jakby nigdy nic, spomiędzy jego jedynek wyciąga cukierek przy użyciu wilgotnego, zwinnego języka, dla wygody unosząc się na palcach stóp o centymetr lub dwa. Być może muska mu się wargami o wargi tamtego. Niespecjalnie! W tamtej chwili zaaferowany jest wyłącznie czarnym cukierkiem.
____Widok, po raz kolejny tego dnia, zaczerwienionych policzków szatyna nieco go ocuca.
____Głupek. Po godzinach rozmów na temat bliskości. Tej chcianej i niechcianej. A on tak po prostu… robi co mu się podoba, bez żadnego pomyślunku. Zmieszanie czai się w jego fiołkowych oczach.
____— Niemożliwe — mówi. Głupek. Niereformowalny głupek. Po chwili zadaje równie głupie pytanie: — Naprawdę ci nie smakują?
____Nie otrzymuje odpowiedzi od razu. Zamiast niej, następne pytanie. Czy może prośba. Propozycja? Baba dodaje dwa do dwóch. Skoro otrzymuje zaproszenie na wspólny posiłek, to znaczy, że Dantego nie gorszy jego zachowanie (lub przynajmniej w danym momencie nie ma on ochoty robić mu z tego powodu pogadanek moralizujących) i jego towarzystwo jest jak najbardziej pożądane. Uśmiecha się na tę myśl lekko.
____— Z miłą chęcią. A co do wrażeń, powiem tak: panna Darling mnie przeraża. Ale w takim dobrym sensie. Chyba. I… jest nawet do zniesienia. Choć z pozoru raczej oschła, nieuprzejma i roszczeniowa. Ale cukierki ma dobre — papla, naraz ożywiony, a jednak przyciszonym głosem. Nie chciałby, żeby jego osobiste opinie trafiły do wszystkich możliwych uszu.
____Do wspomnianego przez konduktora kremu z kuleczkami z parzonego ciasta dostają jeszcze po porcji tapioki z musem malinowym, deser w płaskich pucharkach specjalnie odłożony dla nich zastępczyni szefa kuchni. Jedzą, jak to mieli w zwyczaju — nie spiesząc się zanadto, przeplatając kolejne kęsy rozmową o rzeczach ważnych i ważniejszych, gdzieś przy okazji zahaczając o ucztę Darling, na którą to sędziwa wiekiem (bo przecież nie duszą) dama osobiście ich zaprosiła. Babę martwi pomysł uczestniczenia w kolejnym potencjalnie niebezpiecznym wieczorku towarzyskim. Bo przecież kto jest w stanie zagwarantować, że nie będzie powtórki z rozrywki, że na przyjęciu nie będą miały miejsca podobne incydenty, jak na przykład ten z porwaniem i molestowaniem tancerki na bankiecie wyprawianym przez ogra. Obawy te są bezzasadne, w końcu słyszał na własne uszy, że starsza pani niepochlebnie wyrażała się o Baronie, co też zresztą potwierdza Dante, racząc kota pochlebnymi słowami o charakterze seniorki, jak i o kulturalnej atmosferze panującej podczas organizowanych przez nią spotkań, choć sam może jedynie bazować na historiach, zasłyszanych z najbardziej wiarygodnego źródła jakie znali – od bliźniaków. To nieco ucisza kotłujące się we wnętrzu pełne obaw podszepty.
____— Dante! — krzyczy Quinn z drugiego końca pomieszczenia. Szybkim krokiem podchodzi do zajmowanego przez mężczyzn stolika, nie zważając na podskakujący z głuchym szczękiem na tacy porcelanowy serwis do herbaty. — Wybacz, że znowu odciągam cię od jedzenia, ale proszę, podejdź czym prędzej do panny Darling, zanim nasz kochany Penisson doprowadzi ją do białej gorączki. Próbuje się wmieszać w sprawy organizacyjne przyjęcia w oranżerii. Wiesz, ja nie mam nic przeciwko, żeby Darling go z pędzącego pociągu wypchnęła, ale… może ty odciągniesz go od tego durnego pomysłu.
____Baba wzdycha ciężko i ze spojrzeniem godnym zbesztanego szczeniaka patrzy, jak najpierw konduktor chusteczką wyciera kąciki ust, później podnosi się z zajmowanego miejsca i wyuczonym sposobem wkłada czapkę na głowę. Chce poprosić go, by szybko do niego wrócił, ale w porę gryzie się w język, pozwalając sobie na neutralne:
____— Powodzenia.
____Dobrze wie, że piastowane przez niego stanowisko wiąże się z ogromną ilością dodatkowych obowiązków. Nie wypada go od nich odciągać. Zresztą, chwila przymusowego rozłąki dobrze im zrobi, Dante zajmie się kryzysem Darling vs. Penisson, on zrobi coś, co powinien zrobić już dawno temu – zajmie się brudną pościelą i posprząta bałagan pozostawiony przy jego łóżku (bo gorąco liczy na to, że współlokatorzy nie spieszyli się, żeby „za niego” posprzątać; po pierwsze: sprzątanie czyichś brudów jest co najmniej niekomfortowe, po drugie: chciałby za wszelką cenę uniknąć nagłośnienia nieprzyjemnej sprawy z Jerrym i jego nowym kochankiem, gdyby więc koledzy postanowili się sprawą przedwcześnie zająć, mogliby znaleźć coś, co by ich na przełożonego naprowadziło… oby żadna z tych rzeczy nie miała miejsca).
____Do końca dnia nie widzi się już z Dantem.
____Zaś następnego dnia o poranku mija się z nim w korytarzu, posyłając mu stęsknione spojrzenie. Konduktor nie ma nawet chwili, by przystanąć i wymienić z kocurem choćby słówka, tak jest zabiegany. Wszystko przez pewną staruszkę oraz jej wspaniały plan zorganizowania uczty. Tak na dobrą sprawę, Baba, pomimo bycia zaproszonym, nawet nie ma pojęcia, o której powinien się nazajutrz stawić, nie wspominając już, że nie wie, gdzie powinien przyjść ani jak ubrany. Lecz nie może tak po prostu zaczepić przyjaciela i o to wszystko zapytać – zbyt wiele razy wcześniej przeszkadzał mu w pracy.
____Kolejne godziny ciągną się w nieskończoność. Kot włóczy się po kolejnych przedziałach w swoim dotychczasowym ciele bez celu, jakby na siłę szukając rozrywki. A to przystanie przy oknie, poobserwuje mijane lasy, pola i łąki; a to przycupnie na pasażerskim fotelu w pozycji na chlebek i odda się czujnej drzemce; a to znowu musi się ewakuować, bo alejką między siedzeniami przemknie zdenerwowany jak zwykle główny konduktor lub jakieś rozemocjonowane dziecko, które na jego widok dostałoby palpitacji, krzyknęłoby głośno, dopadając go z zamiarem posmyrania po futerku. Koszmar.
____I tak oto mija kolejny dzień. Nic nie zapowiada, że skończy się przyjemnie. Baba siedzi spokojnie na przymocowanym do ściany stoliku w wagonie drugiej klasy, rozkoszując się widokiem niknącego za linią horyzontu słońca w samotności. Niebo ma wyjątkowo piękne kolory. Szkoda że…
____Czyjeś ręce oplatają się wokół jego klatki piersiowej. Nie ma nawet czasu, by zareagować. Ktoś dźwiga go wysoko w górę, a potem stara się przycisnąć nos bliżej jego brzuszka. Zboczeniec! Nastroszona sierść wzdłuż grzbietu oraz napuszony do granic możliwości ogon zwiastują nadchodzące nieszczęście, pazurki wysunięte, a łapka gotowa, by pacnąć lekkomyślną istotę prosto po powiekach. Ktoś się doigrał! Żeby tak biednego kota brać z zaskoczenia i jeszcze swój nochal we wrażliwy brzuszek wciskać!...
____— Dante? — Wyciągnięte w geście obrony kociej godności szpony chowają się w samą porę w fałd skórny, więc uderzenie nie przynosi tyle szkód, ile by mogło. Teraz jest jedynie niewinnym uderzeniem. — Oszalałeś? Tak nie robimy, nawet znajomemu kotu. Przecież poharatałbym ci twarz!
____Miał tylko jedno zadanie. Nie podołał. I poniesie tego konsekwencje.
____Magiczny naszyjnik wciąż znajduje się bezpiecznie w kieszeni kamizelki, dokładnie obok kieszonkowego zegarka, gdzie przełożono go parę dni wcześniej, na pewien czas zapomniany przez swojego nowego właściciela, czy raczej – powiernika – bo trudno jest zgodzić się ze stwierdzeniem, że fakt znalezienia czegokolwiek czyni szczęśliwego znalazcę prawowitym dysponentem. Tym bardziej, iż świeżo upieczony posiadacz nawet nie zna prawdziwego powodu, dla którego biżuteria znajdowała się w tym a nie innym miejscu. I to właśnie z powodu tej przedziwnej błyskotki pewien szczurek dokona żywota.
____Lecz krzywdy dokonane w ramach niemalże boskiego gniewu są niczym w porównaniu z odpychającym smakiem lukrecjowych krążków, podsuwanych Dantemu przez pełną życia staruszkę. Baba wyczytuje to z jego twarzy, jeszcze nim ten zdąży dyskretnie poprosić o coś, w co mógłby wypluć cukierka. Jakże wspaniale się składa, że prócz wprawnego języka, kocur nie ma nic innego do zaoferowania. A jak cudownym zrządzeniem losu musi być to, że smak lukrecji przyprawia kota absolutnie o pozytywne doznania. Niewiele myśląc, a już w ogóle nie siląc się na przypomnienie sobie szczegółów rozmowy z Quinn, Baba starym zwyczajem przysuwa się niebezpiecznie blisko Dantego, kładąc uprzednio otwarte dłonie na jego piersi i jakby nigdy nic, spomiędzy jego jedynek wyciąga cukierek przy użyciu wilgotnego, zwinnego języka, dla wygody unosząc się na palcach stóp o centymetr lub dwa. Być może muska mu się wargami o wargi tamtego. Niespecjalnie! W tamtej chwili zaaferowany jest wyłącznie czarnym cukierkiem.
____Widok, po raz kolejny tego dnia, zaczerwienionych policzków szatyna nieco go ocuca.
____Głupek. Po godzinach rozmów na temat bliskości. Tej chcianej i niechcianej. A on tak po prostu… robi co mu się podoba, bez żadnego pomyślunku. Zmieszanie czai się w jego fiołkowych oczach.
____— Niemożliwe — mówi. Głupek. Niereformowalny głupek. Po chwili zadaje równie głupie pytanie: — Naprawdę ci nie smakują?
____Nie otrzymuje odpowiedzi od razu. Zamiast niej, następne pytanie. Czy może prośba. Propozycja? Baba dodaje dwa do dwóch. Skoro otrzymuje zaproszenie na wspólny posiłek, to znaczy, że Dantego nie gorszy jego zachowanie (lub przynajmniej w danym momencie nie ma on ochoty robić mu z tego powodu pogadanek moralizujących) i jego towarzystwo jest jak najbardziej pożądane. Uśmiecha się na tę myśl lekko.
____— Z miłą chęcią. A co do wrażeń, powiem tak: panna Darling mnie przeraża. Ale w takim dobrym sensie. Chyba. I… jest nawet do zniesienia. Choć z pozoru raczej oschła, nieuprzejma i roszczeniowa. Ale cukierki ma dobre — papla, naraz ożywiony, a jednak przyciszonym głosem. Nie chciałby, żeby jego osobiste opinie trafiły do wszystkich możliwych uszu.
____Do wspomnianego przez konduktora kremu z kuleczkami z parzonego ciasta dostają jeszcze po porcji tapioki z musem malinowym, deser w płaskich pucharkach specjalnie odłożony dla nich zastępczyni szefa kuchni. Jedzą, jak to mieli w zwyczaju — nie spiesząc się zanadto, przeplatając kolejne kęsy rozmową o rzeczach ważnych i ważniejszych, gdzieś przy okazji zahaczając o ucztę Darling, na którą to sędziwa wiekiem (bo przecież nie duszą) dama osobiście ich zaprosiła. Babę martwi pomysł uczestniczenia w kolejnym potencjalnie niebezpiecznym wieczorku towarzyskim. Bo przecież kto jest w stanie zagwarantować, że nie będzie powtórki z rozrywki, że na przyjęciu nie będą miały miejsca podobne incydenty, jak na przykład ten z porwaniem i molestowaniem tancerki na bankiecie wyprawianym przez ogra. Obawy te są bezzasadne, w końcu słyszał na własne uszy, że starsza pani niepochlebnie wyrażała się o Baronie, co też zresztą potwierdza Dante, racząc kota pochlebnymi słowami o charakterze seniorki, jak i o kulturalnej atmosferze panującej podczas organizowanych przez nią spotkań, choć sam może jedynie bazować na historiach, zasłyszanych z najbardziej wiarygodnego źródła jakie znali – od bliźniaków. To nieco ucisza kotłujące się we wnętrzu pełne obaw podszepty.
____— Dante! — krzyczy Quinn z drugiego końca pomieszczenia. Szybkim krokiem podchodzi do zajmowanego przez mężczyzn stolika, nie zważając na podskakujący z głuchym szczękiem na tacy porcelanowy serwis do herbaty. — Wybacz, że znowu odciągam cię od jedzenia, ale proszę, podejdź czym prędzej do panny Darling, zanim nasz kochany Penisson doprowadzi ją do białej gorączki. Próbuje się wmieszać w sprawy organizacyjne przyjęcia w oranżerii. Wiesz, ja nie mam nic przeciwko, żeby Darling go z pędzącego pociągu wypchnęła, ale… może ty odciągniesz go od tego durnego pomysłu.
____Baba wzdycha ciężko i ze spojrzeniem godnym zbesztanego szczeniaka patrzy, jak najpierw konduktor chusteczką wyciera kąciki ust, później podnosi się z zajmowanego miejsca i wyuczonym sposobem wkłada czapkę na głowę. Chce poprosić go, by szybko do niego wrócił, ale w porę gryzie się w język, pozwalając sobie na neutralne:
____— Powodzenia.
____Dobrze wie, że piastowane przez niego stanowisko wiąże się z ogromną ilością dodatkowych obowiązków. Nie wypada go od nich odciągać. Zresztą, chwila przymusowego rozłąki dobrze im zrobi, Dante zajmie się kryzysem Darling vs. Penisson, on zrobi coś, co powinien zrobić już dawno temu – zajmie się brudną pościelą i posprząta bałagan pozostawiony przy jego łóżku (bo gorąco liczy na to, że współlokatorzy nie spieszyli się, żeby „za niego” posprzątać; po pierwsze: sprzątanie czyichś brudów jest co najmniej niekomfortowe, po drugie: chciałby za wszelką cenę uniknąć nagłośnienia nieprzyjemnej sprawy z Jerrym i jego nowym kochankiem, gdyby więc koledzy postanowili się sprawą przedwcześnie zająć, mogliby znaleźć coś, co by ich na przełożonego naprowadziło… oby żadna z tych rzeczy nie miała miejsca).
____Do końca dnia nie widzi się już z Dantem.
____Zaś następnego dnia o poranku mija się z nim w korytarzu, posyłając mu stęsknione spojrzenie. Konduktor nie ma nawet chwili, by przystanąć i wymienić z kocurem choćby słówka, tak jest zabiegany. Wszystko przez pewną staruszkę oraz jej wspaniały plan zorganizowania uczty. Tak na dobrą sprawę, Baba, pomimo bycia zaproszonym, nawet nie ma pojęcia, o której powinien się nazajutrz stawić, nie wspominając już, że nie wie, gdzie powinien przyjść ani jak ubrany. Lecz nie może tak po prostu zaczepić przyjaciela i o to wszystko zapytać – zbyt wiele razy wcześniej przeszkadzał mu w pracy.
____Kolejne godziny ciągną się w nieskończoność. Kot włóczy się po kolejnych przedziałach w swoim dotychczasowym ciele bez celu, jakby na siłę szukając rozrywki. A to przystanie przy oknie, poobserwuje mijane lasy, pola i łąki; a to przycupnie na pasażerskim fotelu w pozycji na chlebek i odda się czujnej drzemce; a to znowu musi się ewakuować, bo alejką między siedzeniami przemknie zdenerwowany jak zwykle główny konduktor lub jakieś rozemocjonowane dziecko, które na jego widok dostałoby palpitacji, krzyknęłoby głośno, dopadając go z zamiarem posmyrania po futerku. Koszmar.
____I tak oto mija kolejny dzień. Nic nie zapowiada, że skończy się przyjemnie. Baba siedzi spokojnie na przymocowanym do ściany stoliku w wagonie drugiej klasy, rozkoszując się widokiem niknącego za linią horyzontu słońca w samotności. Niebo ma wyjątkowo piękne kolory. Szkoda że…
____Czyjeś ręce oplatają się wokół jego klatki piersiowej. Nie ma nawet czasu, by zareagować. Ktoś dźwiga go wysoko w górę, a potem stara się przycisnąć nos bliżej jego brzuszka. Zboczeniec! Nastroszona sierść wzdłuż grzbietu oraz napuszony do granic możliwości ogon zwiastują nadchodzące nieszczęście, pazurki wysunięte, a łapka gotowa, by pacnąć lekkomyślną istotę prosto po powiekach. Ktoś się doigrał! Żeby tak biednego kota brać z zaskoczenia i jeszcze swój nochal we wrażliwy brzuszek wciskać!...
____— Dante? — Wyciągnięte w geście obrony kociej godności szpony chowają się w samą porę w fałd skórny, więc uderzenie nie przynosi tyle szkód, ile by mogło. Teraz jest jedynie niewinnym uderzeniem. — Oszalałeś? Tak nie robimy, nawet znajomemu kotu. Przecież poharatałbym ci twarz!
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Postawienie przed nim nowego wyzwania jakim była pomoc w organizacji tak sławetnego przyjęcia, pobudziła go dawno zapomnianą energią. Nagle miał siłę, ochotę i możliwość wykonywania tysięcy nowych zadań jednocześnie. Miał zorganizowany zespół który potrzebował jedynie porannej odprawy żeby dalej ze sobą współdziałać, na korzyść całego pociągu. On w tym czasie mógł zajmować się zadaniami specjalnymi przygotowanymi przez pewną tajemniczą staruszkę. Wykazywać się ogromną pomysłowością, nieszablonowym myśleniem i podejmowaniem problemów w ogóle nie oczywistych. Czuł się jak ryba w wodzie.
Całość zadania dodatkowo wywoływała na jego ciele dreszczyk emocji bo widząc co musi przygotować, nie umiał zrozumieć do czego ostatecznie czyny te bądź rzeczy posłużą. Nadzorując skrupulatnie objaśnione etapy, nie umiał sobie wyobrazić tego do czego ma całe to zajście doprowadzić. Wisienkę na torcie stanowiła sama główna organizatorka, która idealnie potrafiła przyszpilić jego ciekawość, aż go nosiło! Dodatkowo był zaproszony, on! Będzie mógł czynnie uczestniczyć w efektach pracy jego sprytnej głowy. Co lepsze, przy boku swojego dobrego przyjaciela, ulubionego obiektu dotychczasowych uśmiechów. Nie mogło być lepiej, nie mógł czuć się lepiej, tryskał radością i było to po nim widać.
Niestety dla samego Baby miał mało czasu. Mijał go na korytarzach, zawsze posłał promienny uśmiech albo łapał za dłoń. Obiecywał, że chociażby zjedzą razem, dotrzymywał słowa chociaż posiłków nie mógł już przeciągać w nieskończoność. Mijały godziny, lista zadań kurczyła się, a on poza szczęściem czuł spełnienie. Musiał się tym podzielić, chciał porozmawiać z przyjacielem gdy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, a jemu nie zostało nic poza pójściem na spoczynek (i ochotą na małego drinka).
Zanim zaczął go szukać przeszedł się jeszcze po wagonach kontrolując stan rzeczy. Jakie szczęście mu dopisywało skoro w jednym z nich znalazł zapatrzoną w zachodzące słońce kulkę rozkoszy, futerka, ciepełka i pomuków! Powstrzymał piśnięcie z radości na widok tego uroczego ogonka i nie myśląc zbyt wiele, zaszedł go na paluszkach po to by złapać go pod przednimi łapkami i wetrzeć sobie w twarz całą tą uroczą miłość i piękno jakie Baba Kot nosił w sobie!
Ataku pacnięć łapką spodziewał się i przez pierwsza chwilę nic sobie z nich nie zrobił. Baba był okładem z młodego kota na jego zmęczonej acz szczęśliwej twarzy.
Zareagował dopiero na jego pretensje, wziął go sobie na kolana siadając na jednym z miejsc po czym drapiąc go dokładnie po głowie, za uszkami, pod bródką i po kryzie, uśmiechnął się wsłuchując w coraz donośniejsze wibracje.
- Mam dzisiaj tak wybitny humor, że muszę się nim podzielić. Nawet z moim agresywnym, posępnym kotkiem. – Przyznał znowu go biorąc pod paszkami i wciskając w jego futerko całą twarz, całując go tysiące razy. Teraz poczuł pazurki ale ewidentnie było to ostrzeżenie, a nie regularny atak. Posadził go więc z powrotem i zmrużył oczy podejrzliwie, zastanawiając się czy jak ruszy jednego wibrysa to się całkiem obrazi? A może przejechanie po policzku będzie strzałem w dziesiątkę?
Nie zdążył za wiele zrobić. Gdy jego ręka dotknęła kociego polika, na kolanach zamiast kota miał już seksownego Kocura w ludzkiej postaci, mierzącego go wzrokiem pełnym rozczarowania. I tak potarł mu policzek śmiejąc się pod nosem.
- Oj już nie złość się, nie złość. Mam dla Ciebie niespodziankę! – Oświadczył dumnie dalej głaszcząc delikatny policzek jednak tym razem przepełniała ten gest czułość. - Odpocząłeś sobie dzisiaj? – Zapytał jeszcze z troską zanim zarządził ruszenie się. Nie była to do końca jego inicjatywa, wpatrywanie się z takiej pozycji w hipnotyzujące oczy było nagrodą samą w sobie, ale ktoś przyszedł. A szkoda, miał wrażenie, że im dłużej by tak siedzieli tym mocniej poczułby znaczącą dominację która po chwili sprawiła by, że cała jego pewność siebie zamieniła by się w małego, pąsowego potworka marzącego o tym wszystkim… Nie! Musieli iść. Skasował jeszcze bilety po czym oficjalnie – zdejmując czapkę – zakończył służbę na dziś.
- Proponuje kolację, weźmiemy po drinku i pójdziemy do mnie. Muszę Ci coś pokazać. – Doprecyzował miejsce swojej niespodzianki, a nie widząc żadnych sprzeciwów, wziął go pod rękę i ruszył w stronę jadalni. Tam, zastała ich prawdziwa uczta bo ze względu na zamówienie pewnej staruszki oraz w podzięce za ciężką pracę włożoną w prowadzenie całego pociągu – Panna Darling swoim zwyczajem postawiła całej obsłudze kolacje składającą się z nieco bardziej egzotycznych potraw niżeli te które jedli na co dzień. Prawda była bowiem taka, że nawet jeżeli kogoś odstraszyła oschłość staruszki, szybko poczuł jej rzeczywiste dobre serce. A gdy częstowany był owocami z rodzinnych sadów Darling, cała załoga zdawała się lewitować w błogości. Oni również dostali swoje porcje placuszków przypominających racuchy w delikatnie różowym sosie zrobionym z „owoców szczęścia Darling”.
Natomiast rześkiego, lekko ziołowego drinka w postaci dobrze schłodzonego Martini z cytryną, skołował im samodzielnie. Mogli więc się chwilę pocieszyć spokojem przy kolacji zanim Babę czekała kolejna atrakcja – strój odświętny i nauka kilku zasad.
Znalezienie się w ich małym spokojnym raju było widoczne po ich obydwu postawach. Dante ściągał niepotrzebne warstwy ciuchów, rozpiął guziki. Nie wyglądał niechlujnie ale nie był tak reprezentatywny jak podczas służby. Trochę bardziej ludzki niż zastępca głównego konduktora.
- Wyobraź sobie, że po całym dniu pomocy w organizowaniu chyba, wszystkiego! Nie wiem co ona tam planuje. – Pokręcił głową z niedowierzaniem po czym przechylił do końca szklankę. Nie żeby nie wziął połowy butelki żeby sobie dolewali. Nie żeby był alkoholikiem.
Podszedł do szafy, otworzył jedne skrzydło i wyciągnął jeden czarny pokrowiec w połach którego krył się piękny frak dla Baby. Załatwił mu go, musiał nieco pokombinować żeby otrzymać go tak szybko ale czego się dla Kocura nie robiło. Taki strój nie wchodził w skład podstawowego wyposażenia załogi i musieli sobie załatwiać samodzielnie w szwalni. A tam, trzeba było mieć chody.
- Co roku ta kolacja wygląda inaczej, dzieją się dziwne, niewyjaśnione rzeczy, je się bardzo wyrafinowane jedzenie które podobno ma magiczne zdolności. No i atrakcje przygotowane przez główną wodzirejkę. Dodatkowo trzeba się odpowiednio prezentować dlatego, załatwiłem Ci strój. Spokojnie, odpłacisz mi później, nalicze odsetki. – Uśmiechnął się zalotnie po czym rozpiął pokrowiec ukazując piękny, czarny strój przeszywany srebrną nicią. Wyglądał jakby muśnięty światłem księżyca otrzymał od niego dar miękkości jego spojrzenia. Idealnie pasował do Baby, do jego jasnych oczu i białych włosów, delikatnie ciemniejszej cery i tajemniczego uśmiechu. W tym ubraniu był ucieleśnieniem księżyca który przyświecając ich spokojnym nocom, postanowił opuścić niebo by dołączyć do uczty.
- Mamy tu szwalnie, nie wiesz o tym ale jest obsługiwana przez rasę pająków z ludzkim mózgiem, tak mi ktoś to wyjaśnił i tak to przyjąłem. Nie mówią ale można z nimi rozmawiać, a naczelna kierowniczka jest tak… okropnie.. marudna! Ah, szkoda słów. Lepiej wyjaśnię Ci kilka zasad uczty w oranżerii. Albo… może chcesz to cudo przymierzyć? – Zapytał zachęcająco licząc na tą własnie odpowiedź. O dziwo, pomoc w ubieraniu się, a później obserwowanie idealnego efektu końcowego rozpalającego tak jego serce jak i policzki, było jego nowym ulubionym zajęciem.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Nie ma zamiaru wzbudzać fałszywych wrażeń, lecz sposób, w jaki zachowuje się czasami jego drogi przyjaciel jest co najmniej niestosowny, zwłaszcza w stosunku do kotów. Trafiwszy przecież na zwierzę mniej wyrozumiałe niż jest Baba, biedaka czekałyby poważne konsekwencje w postaci wydrapanych oczu i blizn na całe życie. Wyrażanym w sposób otwarty i jasny niezadowoleniem chce pokazać Dantemu jedynie to, że zależy mu na jego bezpieczeństwie, chce zawczasu dać mu do zrozumienia, jak nieodpowiednie jest jego gwałtowne, dyktowane szczęściem na widok rozkosznie rozłożonego przy oknie kociakowi, podnoszeniu z zaskoczenia! Więc mimo nader przyjemnych pieszczot, od których aż wzbierają w nim potężne mruki, Baba przerywa precedens zaparciem się o idealnie gładkie czoło mężczyzny i wysunięciem pazurków, które zwiastować mają pozorną narastająca w nim frustrację.
____Dante rozumie w mig, o co chodzić może jego agresywnemu, posępnemu kotkowi, odstawia białą kuleczkę na własne kolana, przez chwilę nie robiąc nic poza wpatrywaniem się w pyszczek. Baba nie może się oprzeć, no bo jak! Jak ma mu się opierać!? Z chwilą, gdy dotknięto jego policzka, ten przeobraża się w wysokiego młodzieńca o kręconych włosach i oczach, które kolor skraść musiały rozgwieżdżonemu zimowemu niebu. Zwraca je zaraz na usta przyjaciela, chwilę walcząc z przeogromną ochotą na skradzenie jednego czy dwóch pocałunków. Nie może tego oczywiście teraz zrobić, wtedy lekcja poszłaby na marne! Szkoda!
____— Niespodziankę? — pyta, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie spod długich rzęs. — Jaką niespodziankę?
____Chce wiedzieć, natychmiast, ale zamiast odpowiedzi, Dante raczy go pytaniem. No oczywiście. Najpierw rozbudzić w Babie ciekawość, a później podtrzymać ją ile się da! Nieładnie.
____— Cóż, można tak powiedzieć, głównie spędzałem czas na szukaniu czegoś, czym mógłbym się zająć… — Pomijając tę kwestię, że głównie za tobą tęskniłem, jednak to już dodał sobie w myślach. — Tego jednego ci zazdroszczę w pracy. Wydaje mi się, że nawet podczas wolnego, potrafiłbyś sensownie zagospodarować czas. Nie włóczyłbyś się cały dzień bez celu. Z drugiej strony, jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś miał dzień bez absolutnie żadnych obowiązków, więc chyba powinienem się cieszyć.
____Koniuszek różowego języka pojawia się i zaraz znika, by oddać miejsce figlarnemu uśmieszkowi. Wzroku nie spuszcza z ust ani na moment, tak bardzo chce ich skosztować! Już ma przysuwać się bliżej, kładąc rękę na obiciu foteli, tuż za głową Dantego i w ten sposób uniemożliwić mu ucieczkę od tego, co ma nadejść, jednak… ktoś mu to uniemożliwia w ostatniej chwili. Frustracja sięga zenitu. No jak tak można!? Wagon jest prawie pusty, dlaczego podróżni muszą wybierać akurat przedział, w którym ktoś już zajmuje miejsca. No dlaczego!? Skandal!
____Obowiązkiem Dantego jest oczywiście w tej sytuacji skontrolować bilety, Baba pozwala mu wstać, choć niechętnie, a zajmującym miejsca pasażerom śle groźne spojrzenia spod byka. Bezduszni! Tak przeszkadzać podczas intymnej chwili!
____Upewniwszy się, że Dante nie patrzy, ale na moment przed opuszczeniem na dobre przedziału, kocur prycha na nich bezczelnie. Wszyscy wymieniają ze sobą zdziwione spojrzenia, głowiąc się nad tym, co też tak młodzieńca zraża.
____A niech się głowią! Niech mózgi ich rozbolą od nadmiernej analizy, należy im się!
____Baba reaguje powściągliwym „oczywiście” na propozycję Dantego, a w głębi duszy aż skacze z radości. Nareszcie! Będzie dane im spędzić wieczór sam na sam…
____Nie może być nigdy bezproblemowo, prawda? Coś zawsze musi przeszkodzić!...
____Coś, czyli niesamowicie suto zastawiony stół, na specjalną prośbę panny D., jedynej osobie – przynajmniej na obecny moment, bo Baba nie poznał jeszcze wszystkich – wśród szczególnie ważnych osobistości, podróżujących Międzywymiarowym Ekspresem, której zależy na dobru załogi, jedynej, która odnosi się do nich z należytym szacunkiem. Po jakimś czasie spędzonym wśród wesoło gaworzących przyjaciołach, u boku ulubionego człowieka w całym pociągu, kocur wreszcie zaznaje tej samej błogości, co reszta, i od razu przestaje żałować, że nie jest teraz gdzie indziej. Wspaniałe zakończenie ponurego dnia. Potrzebuje tego częściej, by zachować pogodę ducha, ostatnio nie jest najłatwiej.
____Wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak jest i tym razem. Uczta dobiega końca, z talerzy znikają ostatnie przysmaki, w brzuchach rodzi się uczucie sytości, powieki co poniektórym samoistnie się kleją, inni podnoszą je już z bardzo wielkim wysiłkiem. Towarzystwo się wykrusza. Baba jest zadowolony, gdy Dante oznajmia mu, że i na nich pora. Jest na tyle późno, że kot nie podejrzewa, by miało się skończyć inaczej niż na wypiciu jeszcze po jednej, maksymalnie dwóch szklaneczkach trunku i padnięciu wspólnie w pielesze. Jego i także zaczyna powoli dopadać zmęczenie. Ma cichą nadzieję, że bruneta także.
____W pokoju, idąc za przykładem Dantego, Baba pozwala sobie na większą swobodę niż przy kolacji z resztą pracowników. Jest mu gorąco od buzującego w żyłach alkoholu, więc rozpina parę guzików koszuli i usadawia się wygodnie, opierając się o ścianę tuż pod oknem. W ręku trzyma niedokończone martini. Zamierza je sączyć, łyk po łyczku.
____Wygląda niezwykle zmysłowo, zwłaszcza gdy na jego twarzy w idealnej harmonii tańczą światło oraz cień.
____— Nie wierzę, nawet jeżeli pomagałeś przy wszystkich możliwych przygotowaniach? — Nie jest pewien, czy bardziej go to martwi czy intryguje. — No, ale… coś musi ci się chociaż nasuwać! Pomyśl chwilkę! Może…
____Zamyka buzię, oszołomiony widokiem szytego specjalnie dla niego ubrania. Jest nieziemskie. Przez jakiś czas nie jest w stanie mówić, pochłania wzrokiem każdy szczegół, jaki jest w stanie wypatrzeć z tej odległości. Dokańcza naprędce drinka, pozwalając tym samym dokończyć mówić Dantemu, po czym podnosi się i podchodzi bliżej. Materiał fraku jest przyjemniejszy w dotyku niż futerko Baby, a to przecież graniczy z cudem.
____Nie wie, jak mógłby inaczej podziękować, składa zatem na ustach bruneta krótki, acz pełen czułości pocałunek, a po chwili przejmuje od niego pokrowiec, by wkrótce ściągnąć każdy kolejny element stroju z wieszaka i rozbierając się naprędce, włożyć to cudo na nagą skórę.
____Prezentuje się lepiej, niż mógłby sobie to wymarzyć.
____— Jest wspaniały, bardzo dziękuję — stara się, by głos mu nie drżał, gdy przegląda się w lustrze. — Ale obawiam się, że tak odświętny strój wymaga ode mnie nienagannych manier, a przecież… sam widziałeś jak wygłupiam się na parkiecie. Powinieneś powtórzyć ze mną lekcję…
____Ostatnie zdanie niemalże wymrukuje. I nie pozwoliwszy Dantemu na chwilę wahania, ustawia się w odpowiedniej pozycji, wyprostowany dumnie. Jedną rękę układa na ramieniu partnera, drugą zaś chwyta jego dłoń.
____— Prowadź.
____Dante rozumie w mig, o co chodzić może jego agresywnemu, posępnemu kotkowi, odstawia białą kuleczkę na własne kolana, przez chwilę nie robiąc nic poza wpatrywaniem się w pyszczek. Baba nie może się oprzeć, no bo jak! Jak ma mu się opierać!? Z chwilą, gdy dotknięto jego policzka, ten przeobraża się w wysokiego młodzieńca o kręconych włosach i oczach, które kolor skraść musiały rozgwieżdżonemu zimowemu niebu. Zwraca je zaraz na usta przyjaciela, chwilę walcząc z przeogromną ochotą na skradzenie jednego czy dwóch pocałunków. Nie może tego oczywiście teraz zrobić, wtedy lekcja poszłaby na marne! Szkoda!
____— Niespodziankę? — pyta, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie spod długich rzęs. — Jaką niespodziankę?
____Chce wiedzieć, natychmiast, ale zamiast odpowiedzi, Dante raczy go pytaniem. No oczywiście. Najpierw rozbudzić w Babie ciekawość, a później podtrzymać ją ile się da! Nieładnie.
____— Cóż, można tak powiedzieć, głównie spędzałem czas na szukaniu czegoś, czym mógłbym się zająć… — Pomijając tę kwestię, że głównie za tobą tęskniłem, jednak to już dodał sobie w myślach. — Tego jednego ci zazdroszczę w pracy. Wydaje mi się, że nawet podczas wolnego, potrafiłbyś sensownie zagospodarować czas. Nie włóczyłbyś się cały dzień bez celu. Z drugiej strony, jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś miał dzień bez absolutnie żadnych obowiązków, więc chyba powinienem się cieszyć.
____Koniuszek różowego języka pojawia się i zaraz znika, by oddać miejsce figlarnemu uśmieszkowi. Wzroku nie spuszcza z ust ani na moment, tak bardzo chce ich skosztować! Już ma przysuwać się bliżej, kładąc rękę na obiciu foteli, tuż za głową Dantego i w ten sposób uniemożliwić mu ucieczkę od tego, co ma nadejść, jednak… ktoś mu to uniemożliwia w ostatniej chwili. Frustracja sięga zenitu. No jak tak można!? Wagon jest prawie pusty, dlaczego podróżni muszą wybierać akurat przedział, w którym ktoś już zajmuje miejsca. No dlaczego!? Skandal!
____Obowiązkiem Dantego jest oczywiście w tej sytuacji skontrolować bilety, Baba pozwala mu wstać, choć niechętnie, a zajmującym miejsca pasażerom śle groźne spojrzenia spod byka. Bezduszni! Tak przeszkadzać podczas intymnej chwili!
____Upewniwszy się, że Dante nie patrzy, ale na moment przed opuszczeniem na dobre przedziału, kocur prycha na nich bezczelnie. Wszyscy wymieniają ze sobą zdziwione spojrzenia, głowiąc się nad tym, co też tak młodzieńca zraża.
____A niech się głowią! Niech mózgi ich rozbolą od nadmiernej analizy, należy im się!
____Baba reaguje powściągliwym „oczywiście” na propozycję Dantego, a w głębi duszy aż skacze z radości. Nareszcie! Będzie dane im spędzić wieczór sam na sam…
____Nie może być nigdy bezproblemowo, prawda? Coś zawsze musi przeszkodzić!...
____Coś, czyli niesamowicie suto zastawiony stół, na specjalną prośbę panny D., jedynej osobie – przynajmniej na obecny moment, bo Baba nie poznał jeszcze wszystkich – wśród szczególnie ważnych osobistości, podróżujących Międzywymiarowym Ekspresem, której zależy na dobru załogi, jedynej, która odnosi się do nich z należytym szacunkiem. Po jakimś czasie spędzonym wśród wesoło gaworzących przyjaciołach, u boku ulubionego człowieka w całym pociągu, kocur wreszcie zaznaje tej samej błogości, co reszta, i od razu przestaje żałować, że nie jest teraz gdzie indziej. Wspaniałe zakończenie ponurego dnia. Potrzebuje tego częściej, by zachować pogodę ducha, ostatnio nie jest najłatwiej.
____Wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak jest i tym razem. Uczta dobiega końca, z talerzy znikają ostatnie przysmaki, w brzuchach rodzi się uczucie sytości, powieki co poniektórym samoistnie się kleją, inni podnoszą je już z bardzo wielkim wysiłkiem. Towarzystwo się wykrusza. Baba jest zadowolony, gdy Dante oznajmia mu, że i na nich pora. Jest na tyle późno, że kot nie podejrzewa, by miało się skończyć inaczej niż na wypiciu jeszcze po jednej, maksymalnie dwóch szklaneczkach trunku i padnięciu wspólnie w pielesze. Jego i także zaczyna powoli dopadać zmęczenie. Ma cichą nadzieję, że bruneta także.
____W pokoju, idąc za przykładem Dantego, Baba pozwala sobie na większą swobodę niż przy kolacji z resztą pracowników. Jest mu gorąco od buzującego w żyłach alkoholu, więc rozpina parę guzików koszuli i usadawia się wygodnie, opierając się o ścianę tuż pod oknem. W ręku trzyma niedokończone martini. Zamierza je sączyć, łyk po łyczku.
____Wygląda niezwykle zmysłowo, zwłaszcza gdy na jego twarzy w idealnej harmonii tańczą światło oraz cień.
____— Nie wierzę, nawet jeżeli pomagałeś przy wszystkich możliwych przygotowaniach? — Nie jest pewien, czy bardziej go to martwi czy intryguje. — No, ale… coś musi ci się chociaż nasuwać! Pomyśl chwilkę! Może…
____Zamyka buzię, oszołomiony widokiem szytego specjalnie dla niego ubrania. Jest nieziemskie. Przez jakiś czas nie jest w stanie mówić, pochłania wzrokiem każdy szczegół, jaki jest w stanie wypatrzeć z tej odległości. Dokańcza naprędce drinka, pozwalając tym samym dokończyć mówić Dantemu, po czym podnosi się i podchodzi bliżej. Materiał fraku jest przyjemniejszy w dotyku niż futerko Baby, a to przecież graniczy z cudem.
____Nie wie, jak mógłby inaczej podziękować, składa zatem na ustach bruneta krótki, acz pełen czułości pocałunek, a po chwili przejmuje od niego pokrowiec, by wkrótce ściągnąć każdy kolejny element stroju z wieszaka i rozbierając się naprędce, włożyć to cudo na nagą skórę.
____Prezentuje się lepiej, niż mógłby sobie to wymarzyć.
____— Jest wspaniały, bardzo dziękuję — stara się, by głos mu nie drżał, gdy przegląda się w lustrze. — Ale obawiam się, że tak odświętny strój wymaga ode mnie nienagannych manier, a przecież… sam widziałeś jak wygłupiam się na parkiecie. Powinieneś powtórzyć ze mną lekcję…
____Ostatnie zdanie niemalże wymrukuje. I nie pozwoliwszy Dantemu na chwilę wahania, ustawia się w odpowiedniej pozycji, wyprostowany dumnie. Jedną rękę układa na ramieniu partnera, drugą zaś chwyta jego dłoń.
____— Prowadź.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
NOWY ROZDZIAŁ
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dante
Zgrzyt stali, szarpnięcia pociągu skutkujące wybuchami żwiru spod kół. Pierwsze uderzenie przyszło od strony lokomotywy. Urwany komin z hukiem przebił dach jadalni. Mechanizmy obronne zadziałały natychmiast. Twarde mury wzniosły się po sam dach chroniąc swoich mieszkańców. Śpiący pasażerowie zostali gwałtownie zbudzeni, ich rzeczy zaczęły biegać spod jednej ściany pod drugą, nikomu nie działa się jednak krzywda, żaden odłamek brutalnie ruszonego otoczenia nie wdzierał się przez rozbite szyby. W przeciwieństwie do jadalni. Ta znajdująca się niedaleko za lokomotywą, gościła o tej godzinie całą załogę. Gwarne rozmowy o nadchodzącym wydarzeniu mąciły powietrze pachnące wspaniałymi wypiekami. Ściany dookoła wagonu nie podniosły się. Dante zdążył spojrzeć za okno, dostrzec czarne odłamki metalu lecące gdzieś w poboczne krzaki. Jego oczy w panice podniosły się na roześmiane twarze, dłoń na dłoń towarzyszącego mu Baby, gdy nimi szarpnęło. Coś wpadło przez dach, usłyszał krzyki i stękanie. Nagle jasne ściany splamiła szkarłatna posoka, podłoga stała się dachem, a dach podłogą, szkło raniło, a szczypiący dym palił przełyk. Nagle zaczęło się robić duszno. Nagle całe ciało zaczęło piec.
Gdy teraz o tym myślał, przed oczami stawały mu makabryczne obrazy podsuwane przez wyobraźnię po odczytaniu raportu z wypadku. Zginął, to nie podlegało żadnej dyskusji. Poniósł śmierć podczas gdy wagon gastronomiczny odłączył się od lokomotywy, przekoziołkował nieco w dół lekkiego pagórka, a później został przez nią zgnieciony. Z nim na miejscu pożegnała się z życiem najpewniej cała pracująca ekipa. Do dziś, po prawie dwóch latach od tego wypadku, na samą myśl miał ciarki na plecach. Nie umiał jednak sobie nic przypomnieć poza dymem, krwią i bólem. A może nie chciał? Nie wnikał to bowiem natłok obowiązków które nawarstwiły się po tym jak kontrakt odnowił jego nowe ciało, skupiał się na budowaniu nowego starego nowego siebie. Nie zawsze jednak się dało bo odziedziczona po poprzedniej pracy mała, czarna szkatułka, niejednokrotnie kierowała jego wieczorne myśli w kierunku poprzedniej ekipy: kim byli, jakie miał z nimi relacje i czy w tym poprzednim, starym nowym życiu, działo się coś fascynującego. Nie wiedział ale szkatułkę co wieczór gładził, próbował otworzyć po czym odkładał.
Dzień rozpoczął się pięknie. W bazie głównej znajdującej się w ciasnej dolinie otoczonej strzelistymi górami świeciło delikatne acz przyjemne słońce. Wezwano go do sztabu głównego żeby przydzielić nowe zadanie. Ostatnie miesiące spędził na stanowisku nakierowanym na samodzielnego, głównego konduktora. Wiedział, że wcześniej czy później nadejdzie chwila aby przejąć jakiś skład. Jak wielkie było jego zdziwienie gdy przydzieloną trasą okazała się ta jego „stara”. Był nieco skonsternowany, ciało się spięło, a połechtany przez zadziorny wiaterek, jeszcze raz przeczytał rozkazy. To była szybka narada pełna jasnych komunikatów. Poprzedni konduktor zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Podejrzewało się, że sama obsługa przyczyniła się do tej niespodziewanej i całkowicie zaskakującej śmierci w której uległa całkowitemu zniszczeniu zakontraktowana dusza. Nie powiedziano mu tego jednak w powietrzu czuł, że było nerwowo, a całe wydarzenie było tak zagadką jak i powodem do obaw. Teraz on miał zająć to stanowisko, przyjrzeć się całemu personelowi, wytypować zabójcę bądź rozwiązać sprawę. O której nie miał pojęcia bo nie podano mu żadnych szczegółów poza drobnostkami które ewidentnie się wymknęły z gadatliwych ust. Żołądek się zacisnął i zrobił dwa koziołki. Wyruszał już popołudniu bo pociąg przystanie niedaleko bazy głównej w celu dołączenia dwóch wagonów sypialnianych pierwszej klasy. Nie miał czasu myśleć, nie miał czasu odmówić czy wymyślić planu. Po prostu wepchną go do pociągu który może spowodować zniszczenia w jego sercu – przypominając sobie całą katastrofę, oraz w umyśle gdy każdego będzie musiał traktować jak wroga, a nie przyjaciela. Nie pamiętał jak dotarł do swojego pokoju, był świadom dopiero gdy zaczął się pakować gdzie w połowie zatrzymał się i spojrzał na siebie w lustrze. Głęboko w zielone oczy rozbiegane i niepewne. Wyprostował się i wziął głęboki oddech. Jeżeli zechcą go zabić to i tak zabiją ale siać nienawiści do niższych stanowiskiem nikt nie mógł mu nakazać. Zrobi to po swojemu. Zamigotała więc w nim iskierka zadziorności i oczekiwania na przygodę. Był dobrą osobą! Nie mogli mu nie dać szansy… nie?
Gwizd parowego silnika i krzyk hamulców sprowadziły go na ziemię. Zapięty schludnie granatowy uniform zaskakująco mocno uwierał. Czoło pod czapką o złotej obwódce pociło się, a dłonie niekontrolowanie zaciskały na dwóch walizkach jakie ze sobą miał. Nie wiedział jak ma ich ugryźć. Spojrzał do tyłu całego składu widząc jak pojawiają się pracownicy odpowiedzialni za przyczepienie wagonów. Sam wszedł do przyjemnie chłodnego, pachnącego czystością wagonu. Stanął przed jednymi z drzwi, wyciągnął charakterystyczny złoty klucz, a po przekręceniu go znalazł się w wagonie sypialnianym dla załogi. Znalazł szybko swoje drzwi, przekręcił ponownie klucz i wszedł do ciasnego acz niezwykle przytulnego pomieszczenia. Oparł się plecami o drzwi, walizki uderzyły o ziemię, a on czuł się jakby nie mógł nabrać oddechu. Dyszał jakby przebiegł maraton, rozpiął pierwszy złoty guziczek po czym wziął oddech przez nos i wypuścił ustami. Już nie było odwrotu. Już był na pokładzie. Nie rozpakował się, nic nie sprawdził i nie pozwalał sobie popaść w większą panikę. Jeszcze raz odetchnął, poprawił czapkę. W torbie na ramieniu znalazł się ekran konduktorski monitorujący sprawy pociągu w czasie rzeczywistym, kosownik i potrzebne flagi. Zapiął guzik pod szyją i ruszył odgwizdać odjazd.
Nowa przygodo, naprzód.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_
_
_
B A B A
____Stłumiony pisk metalowych bloków o lśniące srebrzyście tarcze przerwał radosne rozmowy, nadeszła newralgiczna chwila, kiedy należało zmobilizować się i z głową przygotować się do zadania. Siła bezwładności przeciwdziałająca hamowaniu na chwilę pozbawiła niektórych równowagi, zmuszając do złapania mocniej za barierki czy też za ramię towarzysza będącego najbliżej. Narzędzia u pasów szczękały niby dzwonki zapowiadające pasażerom pierwszej klasy, że podana została kolacja i mogą zacząć ucztować.
____Baba snuł plany na dzisiejszy wieczór, mimo pochmurnego humoru. Noc minęła mu niespokojnie. Wybujała wyobraźnia podsuwała coraz to nowe czarne scenariusze, których chciałby za wszelką cenę uniknąć, a wszystko to przez wieść o nowym głównym konduktorze, który miał przejąć pieczę nad ich składem. Po ostatnim sadyście, załoga pociągu mogła spodziewać się wszystkiego najgorszego. Jeżeli już udało mu się zasnąć, budził się po pewnym czasie zlany potem, z łomoczącym w piersi sercem, nie mogąc złapać oddechu. Ale nie sny o nowym członku załogi były tej nocy najgorsze. Najgorsze były koszmary z przebłyskami katastrofy sprzed prawie dwóch lat. Krzyki przyjaciół, ból przeszywający każdy zakamarek ciała, zapach świeżej krwi i wypływających z ludzi wnętrzności. Myślał, że poradził sobie z traumą już dawno temu, teraz obrazy nawiedziły go ponownie, w momencie, kiedy nie miał się jak od nich uwolnić, przekierowując swoją uwagę na coś innego. Mięciutkie kocie futerko oraz donośne mruczenie nie ukoiły nerwów.
____Pociąg zatrzymał się, a kocur spojrzał po swoich podwładnych. Każdy wiedział, co miał robić. Czekali tylko na Simona, który spóźniał się z drobną śrubką, którą miał im donieść z magazynu.
____Wiele się pozmieniało u Baby w ostatnich miesiącach. Szkolenie, nauka, awans. Teraz był brygadzistą, koordynował pracę kilkudziesięciu chłopaczków, mniej i bardziej rozgarniętych, ale jednakowo pracowitych oraz sumiennych. Był dla nich wszystkich jak starszy brat, żeby nie powiedzieć, że ojciec - na niego wyglądał zdecydowanie za młodo! Więź ich na pewno wzmocniła się przez terror, jakiego wspólnie doświadczyli, lecz z perspektywy czasu, na dobre im to wyszło, przynajmniej pod względem zawiązanej komitywy, współpracy, solidarności. Quinn czasem żartowała, że Baba dorobił się własnego gangu, bo chłopcy byli zdolni zrobić dla niego wszystko, tak samo jak on dla nich.
____Pracownicy wylali się z wagonów niby szarańcza. Każdy zajęty własnymi obowiązkami. Piątka mechaników, z którymi był kot, miała najważniejsze zadanie: zająć się oględzinami zgłoszonej usterki, naprawić co było do naprawienia, spisać protokół według instrukcji (co należało bezsprzecznie do obowiązków Baby), a następnie uszkodzone części odnieść do magazynu i zutylizować. Wykonali prawie wszystkie punkty z tej nieistniejącej listy, pozostało wkręcić dodatkową śrubę, z którą akurat przybiegł żółtodziób. Proste? Proste. Nic nie mogło pójść nie tak, przecież robili to tyle razy…
____Przekonanie prysnęło jak bańka mydlana, gdy świeżak z impetem wpadł na postać stojącą przed drzwiami wagonu. Obaj zatoczyli się, narzędzia przy pasie Simona obiły się o siebie, puszczając w eter przyjemne stuknięcie, zatracone zaraz wśród symfonii charakterystycznej dla postoju gigantycznej stalowej maszyny. Para z komina lokomotywy buchnęła ostatni raz, a fiołkowym oczom ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Jakieś dziwaczne przedmioty wyślizgnęły się z rąk nieznajomego i leżały teraz na kostce. On sam zaś zdawał się nieuszkodzony — dobry losie, dzięki ci! — nie zgubił konduktorskiej czapki, a na uniformie nie widać było ani pojedynczej ryski zagniecenia! Jednak…! Uniform był ewidentnie konduktorski, a fakt, że jegomość miał ze sobą wyposażenie typowe dla konduktora, mógł świadczyć tylko o jednym…!
____— Wybaczy pan, najmocniej przepraszam — Jąkając się, Simon kajał się przed nim, napięty, spłoszony, świadomy ogromnej hańby, jakiej się dopuścił przez nieuwagę. — Przepraszam, ja… przepraszam, najmocniej przepraszam.
____Tylko tego brakowało, by — pożal się losie — bożyszcze, kolejny potencjalny furiat, kat, wykolejony łajdak zaczął się pastwić na Simonie przez niefortunny obrót spraw. Baba nie mógł na to pozwolić, własne sumienie zagryzłoby go, gdyby miał się wyłącznie przyglądać. Nie dając Dantemu ani chwili na otworzenie ust, nie mówiąc już o zastanowieniu się nad wiązanką, która niewątpliwie wylałaby się z niego, doskoczył do dwójki i podniósłszy skulonego przed konduktorem przyjaciela, popchał go do reszty przyglądających się mechaników, sam zaś zebrał się na odwagę, otrzepał uniform z nieistniejącego kurzu, podał rosłemu mężczyźnie upuszczone przezeń klamoty, nadając jak katarynka:
____— Bardzo przepraszam, to był wypadek. Nic się nie stało, prawda? Jest pan cały, wszystko w porządku, pana rzeczy też mają się w idealnym stanie, najmocniej przepraszam. Biorę to na siebie, pospieszyłem kolegę, bo i czasu mamy niewiele, ponoszę pełną odpowiedzialność. — Głęboki wdech: — Wybaczy pan, naprawdę, sytuacja absolutnie niedopuszczalna, dopilnuję żeby nigdy więcej się nie powtórzyła.
____I tak w kółko, niby zawodowy spiker, byleby konduktorowi nie dać dojść do słowa. Odruchowo skulił ramiona, chroniąc uszy, najbardziej narażone na ciosy, które z jakiegoś dziwnego powodu jeszcze nie nadchodziły. Ale przecież nie mógł stać jak ten idiota i korzyć się bez końca, aż jegomość zdecyduje się tu i teraz wymierzyć stosowną karę. Skłonił się grzecznie, przedstawił, na wypadek gdyby konsekwencje miały nadejść później, i czym prędzej zrobił tył zwrot. Nie odwracając się za siebie, odmaszerował do drużyny, by zająć się tym, co mieli w planach. Pociąg stać wiecznie nie będzie, a jeżeli nie uda im się naprawić co trzeba, dużo gorsze kłopoty mogłyby spotkać już nie tylko Simona i Babę, ale także wszystkich pracowników oraz pasażerów Międzywymiarowego Ekspresu.
____Baba snuł plany na dzisiejszy wieczór, mimo pochmurnego humoru. Noc minęła mu niespokojnie. Wybujała wyobraźnia podsuwała coraz to nowe czarne scenariusze, których chciałby za wszelką cenę uniknąć, a wszystko to przez wieść o nowym głównym konduktorze, który miał przejąć pieczę nad ich składem. Po ostatnim sadyście, załoga pociągu mogła spodziewać się wszystkiego najgorszego. Jeżeli już udało mu się zasnąć, budził się po pewnym czasie zlany potem, z łomoczącym w piersi sercem, nie mogąc złapać oddechu. Ale nie sny o nowym członku załogi były tej nocy najgorsze. Najgorsze były koszmary z przebłyskami katastrofy sprzed prawie dwóch lat. Krzyki przyjaciół, ból przeszywający każdy zakamarek ciała, zapach świeżej krwi i wypływających z ludzi wnętrzności. Myślał, że poradził sobie z traumą już dawno temu, teraz obrazy nawiedziły go ponownie, w momencie, kiedy nie miał się jak od nich uwolnić, przekierowując swoją uwagę na coś innego. Mięciutkie kocie futerko oraz donośne mruczenie nie ukoiły nerwów.
____Pociąg zatrzymał się, a kocur spojrzał po swoich podwładnych. Każdy wiedział, co miał robić. Czekali tylko na Simona, który spóźniał się z drobną śrubką, którą miał im donieść z magazynu.
____Wiele się pozmieniało u Baby w ostatnich miesiącach. Szkolenie, nauka, awans. Teraz był brygadzistą, koordynował pracę kilkudziesięciu chłopaczków, mniej i bardziej rozgarniętych, ale jednakowo pracowitych oraz sumiennych. Był dla nich wszystkich jak starszy brat, żeby nie powiedzieć, że ojciec - na niego wyglądał zdecydowanie za młodo! Więź ich na pewno wzmocniła się przez terror, jakiego wspólnie doświadczyli, lecz z perspektywy czasu, na dobre im to wyszło, przynajmniej pod względem zawiązanej komitywy, współpracy, solidarności. Quinn czasem żartowała, że Baba dorobił się własnego gangu, bo chłopcy byli zdolni zrobić dla niego wszystko, tak samo jak on dla nich.
____Pracownicy wylali się z wagonów niby szarańcza. Każdy zajęty własnymi obowiązkami. Piątka mechaników, z którymi był kot, miała najważniejsze zadanie: zająć się oględzinami zgłoszonej usterki, naprawić co było do naprawienia, spisać protokół według instrukcji (co należało bezsprzecznie do obowiązków Baby), a następnie uszkodzone części odnieść do magazynu i zutylizować. Wykonali prawie wszystkie punkty z tej nieistniejącej listy, pozostało wkręcić dodatkową śrubę, z którą akurat przybiegł żółtodziób. Proste? Proste. Nic nie mogło pójść nie tak, przecież robili to tyle razy…
____Przekonanie prysnęło jak bańka mydlana, gdy świeżak z impetem wpadł na postać stojącą przed drzwiami wagonu. Obaj zatoczyli się, narzędzia przy pasie Simona obiły się o siebie, puszczając w eter przyjemne stuknięcie, zatracone zaraz wśród symfonii charakterystycznej dla postoju gigantycznej stalowej maszyny. Para z komina lokomotywy buchnęła ostatni raz, a fiołkowym oczom ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Jakieś dziwaczne przedmioty wyślizgnęły się z rąk nieznajomego i leżały teraz na kostce. On sam zaś zdawał się nieuszkodzony — dobry losie, dzięki ci! — nie zgubił konduktorskiej czapki, a na uniformie nie widać było ani pojedynczej ryski zagniecenia! Jednak…! Uniform był ewidentnie konduktorski, a fakt, że jegomość miał ze sobą wyposażenie typowe dla konduktora, mógł świadczyć tylko o jednym…!
____— Wybaczy pan, najmocniej przepraszam — Jąkając się, Simon kajał się przed nim, napięty, spłoszony, świadomy ogromnej hańby, jakiej się dopuścił przez nieuwagę. — Przepraszam, ja… przepraszam, najmocniej przepraszam.
____Tylko tego brakowało, by — pożal się losie — bożyszcze, kolejny potencjalny furiat, kat, wykolejony łajdak zaczął się pastwić na Simonie przez niefortunny obrót spraw. Baba nie mógł na to pozwolić, własne sumienie zagryzłoby go, gdyby miał się wyłącznie przyglądać. Nie dając Dantemu ani chwili na otworzenie ust, nie mówiąc już o zastanowieniu się nad wiązanką, która niewątpliwie wylałaby się z niego, doskoczył do dwójki i podniósłszy skulonego przed konduktorem przyjaciela, popchał go do reszty przyglądających się mechaników, sam zaś zebrał się na odwagę, otrzepał uniform z nieistniejącego kurzu, podał rosłemu mężczyźnie upuszczone przezeń klamoty, nadając jak katarynka:
____— Bardzo przepraszam, to był wypadek. Nic się nie stało, prawda? Jest pan cały, wszystko w porządku, pana rzeczy też mają się w idealnym stanie, najmocniej przepraszam. Biorę to na siebie, pospieszyłem kolegę, bo i czasu mamy niewiele, ponoszę pełną odpowiedzialność. — Głęboki wdech: — Wybaczy pan, naprawdę, sytuacja absolutnie niedopuszczalna, dopilnuję żeby nigdy więcej się nie powtórzyła.
____I tak w kółko, niby zawodowy spiker, byleby konduktorowi nie dać dojść do słowa. Odruchowo skulił ramiona, chroniąc uszy, najbardziej narażone na ciosy, które z jakiegoś dziwnego powodu jeszcze nie nadchodziły. Ale przecież nie mógł stać jak ten idiota i korzyć się bez końca, aż jegomość zdecyduje się tu i teraz wymierzyć stosowną karę. Skłonił się grzecznie, przedstawił, na wypadek gdyby konsekwencje miały nadejść później, i czym prędzej zrobił tył zwrot. Nie odwracając się za siebie, odmaszerował do drużyny, by zająć się tym, co mieli w planach. Pociąg stać wiecznie nie będzie, a jeżeli nie uda im się naprawić co trzeba, dużo gorsze kłopoty mogłyby spotkać już nie tylko Simona i Babę, ale także wszystkich pracowników oraz pasażerów Międzywymiarowego Ekspresu.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach