Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
Dwa klany, same dzbany, jeden sojusz, jeden wróg...
Dwa klany, same dzbany, jeden sojusz, jeden wróg...
Mąż - bob
Żona - Ischigo
Ochroniarz - Hummany
Żona - Ischigo
Ochroniarz - Hummany
- ODDZIAŁ KLANU ESPOIR:
- PRAWA KLANÓW:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sasha był wniebowzięty. Mało co wywoływało tak szeroki uśmiech na jego twarzy jak ładne, nowe i ciekawe sprzęty - choć ostatnio doszła do tego kompletu jedna osoba, do czego jeszcze się przed sobą aż tak nie przyznawał. Ale tyczki od Percivala i laptop, którego reperował ostatnie parę dni, zdecydowanie zaliczały się do tej szczęśliwej dla niego kategorii. Taka mała rzecz, a sprawiała mu wręcz niewyobrażalne pokłady radości. Mógł nie spać, nie jeść i nie wychodzić z pokoju, jeśli to oznaczało, że mógł się spełniać w swojej pasji. Było to na granicy normalności i jakiś kodeksów społecznych; kiedyś powodowało parę kłótni w jego domu, gdy istotniejsze niż relacje były dla niego kabelki, ale później ludzie wokół się przyzwyczaili, że gdy jest czymś pochłonięty, będzie skupiał się tylko na danej rzeczy. Machnął dłonią do Enzo, gdy ten do nich dołączył, ale nie poświęcił mu większej uwagi, zbyt skupiony na rozpracowywaniu programu na laptopie. Resztę towarzystwa też raczej ignorował - a szczególnie jedną kobietę, której imienia nie pamiętał, a która zdecydowanie poświęcała mu za dużo uwagi. Nie utrzymywał żadnych stosunków z grupą Percivala. Oprócz zwykłej uprzejmości, trzymał się na dystans, nie chcąc wiązać się z nikim ze swojego klanu. Tam i tak zawsze miał opinię samotnika, stąd nie czuł potrzeby jej zmieniać. Miał Gillesa - tyle do szczęścia mu wystarczyło. Czuł nawet zwiększoną niechęć do ludzi stamtąd, wiedząc jak jego przyjaciel był traktowany. Teraz też poznał tyle niesamowitych ludzi, że tym bardziej jakiekolwiek nowe relacje nie były dla niego bardzo atrakcyjne.
Był w trakcie konfigurowania ostatniej tyczki, nucąc radośnie pod nosem, gdy usłyszał strzały. Jego ciało automatycznie się napięło, a pozycja zmieniła się w bojową. Opadł na ziemię, nieopodal reszty grupy i zasłonił głowę rękoma. Gdy na moment zapadła cisza, schował laptopa do torby, nie chcąc ryzykować sprawności swojego cudeńka, nad którym pracował godzinami w ostatnich dniach, wiedząc że tyczek bez niego nie skonfiguruje tak prosto. Może miał nieco zaburzone priorytety, ale tak długo, jak mu pasowały, nie planował zmian. Nawet wtedy, gdy kulka przeleciała niedaleko jego ręki, powodując że wyrwało mu się z gardła parę przekleństw. Nie ruszał się, czekając na rozkazy, doskonale znając procedury takich akcji z czasów, gdzie sam na treningach brał w nich udział. A gdy przed jego nosem został podany mu pistolet, bez wahania po niego sięgnął.
Broń od Gabriela ważył w jego ręce więcej niż naprawdę. Z trudem opanowywał trzęsienie się dłoni, wiedząc dokładnie, że nie pora na danie się pochłonąć nieprzyjemnym wspomnieniom z okresu, gdy takie manewry były codziennością dla, jakkolwiek by nie spojrzeć, jeszcze dziecka. Jego rodzina od strony matki miała zaplecze wojskowe, od dzieciaka był przymuszony do takiej formy treningu. Co więcej, jak jedyny syn, był nacisk na niego, aby poszedł w tym kierunku i według jakiejś chorej tradycji również objął stanowisko bojowe. Jego wrodzona niechęć do klanu i do cech, którymi ten się charakteryzował i kierował, dość szybko wzmogły u niego bunt. Ten rozwijał się aż do lat nastoletnich, gdy w końcu jasno oznajmił, że nie planuje kontynuować rodzinnej tradycji, a zamiast tego zająć się elektryką. Mimo początkowych protestów, jego rodzice byli wyrozumiali i pozwolili kontynuować mu pasję. Żywa nienawiść do broni i tego, co się z nią wiązało, pozostawała jednak w nim mocno zakorzeniona.
Rozejrzał się dookoła, strzygąc uszami, aby usłyszeć jak najwięcej. Jego wzrok przeskakiwał z Gabriela, do Percivala, którego widział tylko ukradkiem. Gdy tamci ruszyli w prawo, Gabriel machnął mu ręką, aby ten ruszył w lewo, gdzie w dwójkę podążyli, on na przodzie. Nagle jednak zatrzymał się, dostrzegając obcego mężczyznę ukrytego za drzewem. Przeklął pod nosem i opadł na ziemię, dając znać również jego towarzyszowi, że napastnik jest nieopodal. Z ich dwójki miał lepszą widoczność i podświadomie wiedział, że powinien to wykorzystać. Szczególnie, że w sprawę zaangażowane były postronne osoby, których bezpieczeństwem nie powinni ryzykować. Serce Sashy biło mocno w jego klatce piersiowej, a każdy możliwy mięsień był napięty, kiedy uniósł obie ręce do strzału, jego pozycja do bólu wypracowana.
Nienawidził tego.
Nienawidził, nienawidził, nienawidził tego tak bardzo, że tylko ze stresu opanował mdłości, które i tak dopadną go później.
Nienawidził znajomej ciężkości broni, nienawidził, że tak pewnie czuł się z pistoletem, że ta pewność została mu wpojona w imię nieistniejących, wyższych celów, nienawidził, że od zawsze miał dobrego cela, nienawidził, że musiał się tego uczyć do czasu, aż był dorosły na tyle, aby jasno się sprzeciwić.
Starał się z całych sił o tym nie myśleć, wiedząc że nie do końca ma teraz jakikolwiek wybór, kiedy na szali życia jego uczucia do przemocy nie bardzo miały znaczenie.
Dlatego wziął głęboki oddech, ostatni raz przymierzył i wystrzelił, a huk w jego uszach trwał znacznie dłużej niż naprawdę. Nie celował w żadne witalne części ciała, chciał po prostu zastopować przeciwnika, co mu się udało, bo nie spudłował. Chociaż może jakaś mała część jego liczyła na to, że tak się stanie. Od razu schował się za drzewem. Po chwili dostrzegł też w oddali, jak Percival i Enzo obezwładniają pozostałą dwójkę i reszta ekipy zajmuje się jeszcze innymi, którzy oberwali lub zostali schwytani. Czując, że raczej nie będzie mu już potrzebna, natychmiast oddał Gabrielowi broń tak, jakby ta go parzyła i niemal od razu zaczął walkę z nudnościami. Wszyscy zbierali się dookoła po nagłym, niespodziewanym ataku i ogarniali się, patrząc na obrażenia i straty. On oparł się w międzyczasie o jedno z drzew, biorąc parę uspokajających oddechów. Ktoś zapytał, czy wszystko w porządku, ale jedynie kiwnął potwierdzająco głową. A gdy reszta zaczęła iść, on machinalnie ruszył za nimi. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy zorientował się, że są blisko rezydencji. Wtedy, nie uważając, aby był do czegokolwiek więcej potrzebny, oddalił się od grupy i wślizgnął wejściem służbowym do środka, do, jak się po chwili okazało, kuchni. Zaskoczył tym samym parę kucharek, ale szybko je przeprosił i opuścił pomieszczenie, wpadając z zaskoczenia na kogoś. Przytrzymał ramiona i niemal od razu rozpoznał Adriena. Wymusił uśmiech na widok młodszego chłopaka i odchrząknął cicho, zanim się odezwał.
- H-hej. - Jego głos brzmiał żałośnie słabo, a on nadal czuł się tak, jakby nieco lewitował od nadmiaru emocji, ale równocześnie poczuł nagłą ulgę, że wpadł właśnie na niego. - Co teraz robisz? - zapytał nagle, dość niepewnie jak na niego. Zdał sobie jednak sprawę, że naprawdę nie chciał być sam. - Jeśli, um, jesteś wolny, to może byśmy coś porobili? - dodał, przeczesując ciągle delikatnie trzęsącą się dłonią włosy.
Dłonią, która nie tak dawno temu trzymała pistolet. Tak bardzo chciał przestać analizować to, co się wydarzyło.
Przymknął na moment oczy, odganiając niepotrzebne myśli. Nimi zajmie się nocą, gdy znów nie będzie mógł spać i po prostu niechciane upchnie je po kątach swojego mózgu, na powrót poświęcając się pracy, aby móc czymś się zająć.
***
Cecile była na drugim papierosie tego dnia, leniwie siedząc na ławce na zewnątrz. Porzuciła jakiekolwiek maniery, rozciągając się z wyciągniętymi nogami i zarzuconymi rękoma na oparciu; kark miała odchylony w tył, a w głowie chwilową pustkę. Nie wiedziała, czy przespała łącznie dziesięć godzin w ostatnich paru dniach i coraz bardziej zaczynała odczuwać zmęczenie, a fakt, że oblatywała dzisiaj większość sama, nie pomagał. Wyjątkowo się cieszyła, że następnego dnia będzie miała wolne i wymienią się z Cedriciem, który ją zastąpi. Chwila jej błogiej przerwy została niestety dość szybko zastąpiona jękami oraz obrazem nędzy i rozpaczy, który dostrzegła z lekką dozą ciekawości. Doszły ją słuchy o oddziale z drugiego klanu, ale nie sądziła, że problemy dotrą do nich tak szybko. Dostrzegłszy grupę zombie, najpierw wzniosła oczy w stronę nieba, wewnętrznie się modląc o siłę, aby przetrwać resztę tego dnia, później zaciągnęła się ostatni raz papierosem, aby stłumić wiązankę przekleństw. A po tym się podniosła, cicho westchnęła, wyrzuciła peta i otworzyła przed całą bandą drzwi lecznicy, kiwając krótko głową na powitanie. Jedynie Enzo otrzymał od niej nieco cieplejsze spojrzenie i namiastkę uśmiechu, z kolei fioletowowłosy, który był przez zająca nieco podtrzymywany, nutkę ciekawości. To nie był pierwszy raz kiedy jej mignął, ale pierwszy raz gdy sprowadzał wraz ze sobą całą poobijaną bandę, dlatego Cecile zainteresowała się bardziej niż zwykle, szczególnie dostrzegłszy, że i on był zraniony.
- No to po kolei - rzuciła twardo, zgarniając na powrót fartuch i zakrywając równocześnie jak zwykle przesadnie wyeksponowane ciało. Posadziła wszystkich w poczekalni, od razu orientując się w akompaniamencie jęków bólu, kto potrzebował natychmiastowej pomocy, a kogo może wysłać do pielęgniarek w lecznicy. Przez chwilę zmartwiła się nawet, że mogą nie mieć wystarczającej ilości miejsca, ale szybko przestała się tym przejmować, skupiając się na pacjentach. Dostrzegłszy, jak jeden z mężczyzn, mimo wyraźnej rany postrzałowej w ramię, się szamota, westchnęła cicho. Musieli wpaść w jakieś kłopoty, ale nie zamierzała pytać. Im mniej wiedziała, tym wygodniej jej było, a i ta wiedza do niczego jej nie służyła.
- Nie awanturuj się, bo jak wyciągnę ci tę kulkę, to potem na nowo wepchnę ci ją przez nos - powiedziała do trzymanego przez dwójkę innych osób mężczyzny. Nim i tak musiała zająć się pierwszym, jako że te obrażenia były najbardziej zagrażające. - No dobra, do dzieła - rzuciła do siebie, a wyprostowawszy się, otworzyła drzwi do gabinetu i zgarnęła pierwszą osobę do środka, czując że czeka ją długi dzień.
***
Mężczyzna obserwował kątem oka, jak Julie wybierała ubrania, ale nie chciał nic mówić ani jakoś nachalnie się gapić, aby ta nie odebrała tego negatywnie i nie czuła presji. Dlatego sam zajął się przeglądaniem ubrań dla siebie, chociaż niekoniecznie spieszno mu było coś z tego kupić. Gdy dziewczyna miała wszystko, podążył za nią, stając niedaleko przebieralni. Nie wiedział, co innego ze sobą zrobić i czuł się nieco nie na miejscu - co więcej, pierwszy raz robił z kimś takie zakupy, co tylko potęgowało to odczucie. Gdy jednak w końca ta opuściła przebieralnie, jawnie robiąc sobie żarty i wyglądając nieco niedorzecznie, nagle puściły z niego nerwy i zaśmiał się głośno, rozbawiony zachowaniem Julie. Dawno nie śmiał się tak szczerze, bez trosk, aż do bólu brzucha i po prostu swobodnie. Przy Julie czasem zachowywał się nie jak on, w dodatku komfort, który odczuwał będąc z nią, był zdecydowanie czymś nieoczekiwanym dla niego. Pewnie dlatego trochę minęło zanim się uspokoili, z interwencją ekspedientki, która skomentowała ich przeszkadzanie innym klientom hałasem. Mimo że oprócz nich w kącie była tylko jednak inna osoba, w dodatku zupełnie nie zwracając na nich uwagi. - Jasne, coś ci wybiorę, ale sam znawcą mody nie jestem - skomentował z uśmiechem, oddalając się na salę. Kierował się w wyborze tym, w czym już widział wiele razy Julie, choć starał się mieszać parę stylów. Wziął jakieś dwie sukienki, rozmiar wybierając na oko, jakieś zwykłe eleganckie bluzki i spodnie, w których czasem widywał też żmiję, ale oprócz tego też parę bardziej komfortowych ubrań, w których po prostu byłoby jej wygodniej.
Cedric nie wiedział, co go podkusiło, kiedy jego ręka zawahała się nad koszulką w męskiej sekcji. Nerwowo oblizał wargi, ignorując podejrzliwy wzrok ekspedientki, i na nowo jego umysł zalały wszystkie podejrzenia, które do tej pory żywił wobec Julie. Nie zaszkodzi w końcu tylko…spróbować? Po chwili wahania w głowie, analizowaniu za i przeciw, w końcu chwycił w dłoń męską bluzkę i parę jeansów, i dodał je do kompletu już zebranych ubrań na przedramieniu. Potem wrócił do przebieralni i podał je kobiecie z nieco nerwowym uśmiechem, który z całych sił starał się zmienić na bardziej naturalny.
- Mam nadzieję, że coś będzie pasować - powiedział z uśmiechem, opierając się o ścianę naprzeciwko przebieralni. A później czekał, zastanawiając się czy dobrze zrobił, podając jej też niekobiece ubrania. Wspominał wcześniej już o jeansach, więc to nie powinno być aż tak podejrzane. Te i inne natarczywe myśli zalewały jego głowę non stop, aż nagle zamarł i miał wrażenie, że nawet jego serce przestało bić na moment. Przez nieuważnie naciągniętą zasłonę, która poruszona się odsunęła, ukazując…no właśnie, co? Mężczyzna zagapił się jak głupi, nie rozumiejąc co tak naprawdę widzi.
Nie była to damska sylwetka. Szerokie, umięśnione barki, płaska i mocno zbudowana klatka piersiowa - zupełnie w jego typie, ale to była poboczna myśl - mocne i wyćwiczone dłonie oraz te plecy, których wyraźnie mięśnie utrzymywały skrzydła. Zagapił się przez moment, obserwując ciało, które dopiero wtedy był w stanie zobaczyć pełnej krasie, a nie przykryte sweterkami, koronkami czy bufiastymi rękawami. Nie wiedział, co do końca to znaczyło, jego mózg nie przetwarzał sprawnie informacji, wciąż w szoku. Raz, ponieważ jak do tej pory miał jedynie podejrzenia, które mógłby zwalić na swoje chore wyobrażenia, tak teraz…było to zdecydowanie męskie ciało. Za dużo oglądał ich w lecznicy, aby były jakiekolwiek szanse na pomyłkę. Ale to nie miało żadnego sensu, nie rozumiał, jak jego żona miała się do tej męskiej klaty, którą dojrzał w przebieralni. Jak tylko zorientował się, że się zagapił, odwrócił się gwałtownie, patrząc na zewnątrz i z trudem przełykając ślinę. Stwierdzenie, że był zdezorientowany, byłoby kompletnym niedopowiedzeniem. Był całkowicie skonfundowany tym, o co chodziło, ale przynajmniej jego podejrzenia, które nabierały na intensywności ostatnie dni, nabrały nieco więcej usprawiedliwienia. Nadal jednak nie czuł się w stu procentach pewien do tego, co zobaczył, tak jak gdyby przestał ufać swoim oczom i brał możliwość ich pomyłki, omamów. Naprawdę, kompletnie przestał orientować się w tym, co działo się dookoła.
Był nieco otumaniony, kiedy płacił za ubrania i prowadził kobietę na zewnątrz, ale z całych sił postanowił wziąć się w garść. Nie chciał ześwirować, potrzebował przemyśleć to na spokojnie, a zdecydowanie nie przy…Julie. Nie docierało do niego, czego był świadkiem. Jego umysł to była kupka niespokojnych pytań, nieskończonych wątpliwości, tylko wzmagających jego niepokój z każdą kolejną sekundą. Nie rozumiał, tak bardzo nie rozumiał.
- Możemy jeszcze podskoczyć do sklepu malarskiego? - zapytał, mając nadzieję, że pozwoli mu to skupić się na czymś innym.
I miał rację.
Gdy tylko przekroczyli próg sklepu, poczuł się jak podekscytowane dziecko, a troski na moment odeszły w zapomnienie; wystarczyło pokazać mu sztalugi i szkicowniki, aby zaczął myśleć tylko o tym, jak je wykorzystać. Poprawił sobie torby z zakupami w ręku i od razu ruszył w kierunku farb.
- Sporo z nich jest ręcznie robione z naturalnych barwników. Masz same pigmenty, z takich rzeczy jak chociażby węgiel drzewny lub nawet popiół. Potem możesz dodać do tego wody lub oleju i coś, co zwiąże to wszystko ze sobą, żeby farba się nie kruszyła na płótnie. Są dużo tańszą alternatywą do gotowców - opowiedział z czystą fascynacją w głosie. - Trochę trudniej maluje się naturalnymi, ale są zdecydowanie bardziej dostępne. Kiedyś próbowałem zrobić je sam, ale nie do końca wyszło to tak, jak planowałem - kontynuował, podając jej zaraz jeden słoiczek z proszkiem w środku. - To jest na przykład z wysuszonych glonów - pokazał jej, lekko trzepiąc słoiczkiem, przez co zielony pyłek się nieco uniósł. - A to na przykład zwykła ziemia, ale jest parę miejsc niedaleko bogatych w minerały, stąd przybrała pomarańczową barwę. I musi być dobrze zmielony, żeby łatwo się malowało - wskazał na kolejny słoik z szerokim uśmiechem i już miał jej go podawać, gdy nagle zatrzymał się wpół ruchu i spojrzał na nią zawstydzony.
- Przepraszam - powiedział nagle, zorientowawszy się, co robił. - Musiałem cię zanudzić - przyznał z zażenowaniem, czując jak jego policzki robią się gorące, a uszy nieco klapnęły po sobie. - Pewnie nie jesteś tym tak zainteresowany jak ja - dodał z lekkim śmiechem, który utknął mu w gardle, gdy zorientował się, w jakiej formie się do niej - niego - zwrócił. Miał w głowie jeden, wielki, p*******y bałagan. - Chcesz, um, jeszcze po tym gdzieś pójść na spacer? - zmienił temat, mając nadzieję, że rozproszy to jego pomyłkę. - Na powrocie będziemy mijać rzekę i mały las, możemy się tam zatrzymać na przykład jeśli byś chciała - kontynuował, podając równocześnie sprzedawcy z drobnym uśmiechem kolejne swoje zakupy. Tych było dość sporo, bo do oporu korzystał z okazji obkupienia się w materiały.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Spodziewaj się niespodziewanego.
Kierując się taką zasadą zawsze chodził z bronią przy pasie, przewidywał największe katastrofy jakie mogły w danym miejscu wystąpić i chociaż nie chciał czarnowróżyć, niejednokrotnie wywierał sporą presję na działający oddział pod postacią ciągłego czuwania. Czy tym razem było inaczej? Nie, raczej nie. Po prostu zabrał ze sobą debil nóż zamiast pistoletu co było spowodowane jednocześnie pośpiechem i niechęcią. Spieszył się bo nieco za długo jadł śniadanie, a niechętnie chciał się udać do pokoju w którym obecnie gościł sam Sasha po broń palną której nie trzymał przy dziecku. Nie wątpił w to, że Miles by nic głupiego nie zrobił aczkolwiek już zauważył jego ciekawskie spojrzenia rzucane w kaburę czy na same pistolety właśnie co było tak samo naturalne jak niebezpieczne. Nie kusił więc losu i teraz miał. Leniwa dupa nie poszła, leniwa dupa się musiała prosić.
Szczęśliwie Gabryś chodził zawsze uzbrojony po zęby, podobnie jak dziewczyny które chociaż dużej odległości od swojego dowódcy uważnie nasłuchiwały ewentualnych rozkazów padających do ogółu grupy. Na to jednak Perci obecnie się nie decydował uważając, że dwie pomniejsze części dadzą sobie świetnie radę. Poza tym miał na głowie niewyszkolonych bądź nie stanowiących części bojowej cywili przez co w ogóle nie brał pod uwagę skomplikowanych manewrów. Stawiał na ostrą obronę i próby przepędzenia wrogiego klanu, w tym uwolnienie dzieciaków no i nie danie się zabić. To ostatnie okazało się stosunkowo trudnym zadaniem przez brak wiedzy na temat ilości i miejsca przebywania wroga. Oj będzie musiał niedługo zapoznać się szczegółowo z terenem i oferowanymi przeszkodami bo inaczej marnie widział potencjalne zwiady.
Akcja w małym lasku toczyła się w zatrważającym tempie. Padały liczne strzały, podobnie jak komendy. On przemieszczał się w krzakach pozostając z Enzo w najbardziej newralgicznym punkcie przez co kombinował jak koń pod górkę żeby się gdzieś schować. Fakt, że zając nie strzelał nie zmienił zasadniczo niczego. Był silny, czujny i chyba jeszcze bardziej wyczulony niżeli on przez co nadal stanowił partnera idealnego. Gdy do tego dołączyła wiedza prawie o każdej gałązce leżącej na ziemi, Perci mógł w pełni skupić się na namierzaniu wroga, bez konieczności monitorowania tego gdzie stawia nogi. Oczywiście, nie zmieniło to faktu, że jeżeli tylko zając będzie chciał w pierwszej kolejności zostanie nauczony posługiwania się bronią palną! Ale na to mieli czas, więcej niż obecnie.
- Dobrze, prowadź. Osłaniam. – Zapewnił posyłając mu pełne powagi spojrzenie. Gdy chodziło o bezpieczeństwo w takich sytuacjach wykazywał się pełnym profesjonalizmem. Co było dla niego zaskoczeniem, dodatkowy bodziec w postaci zatroszczenia się o ważnych dla siebie ludzi tylko go motywował do najwyższego stopnia uwagi. Dlatego rzucał spojrzenie w stronę skał, szukał jelonka sprawdzając czy aby na pewno jest pod opieką owczarka, kontrolował poczynania zająca i tylko gdzieś w tle nadal miał baczenie na zespół. Oni byli wytrenowani, wiedzieli jak działać, wiedzieli kiedy w i na co ich stać, bardzo automatycznie stawiali czoła zagrożeniu więc tutaj był spokojny.
Plan Enzo nie miał żadnej skazy. Przemieszczenie się w miejsce dogodne zarówno do bronienia się jak i atakowania było strategicznym posunięciem, najprostszym a przy tym najbardziej skutecznym. Co poszło nie tak? Najpewniej snajper którego Gabriel próbował zdjąć od kilku dłuższych chwil, który już raz sobie upatrzył fioletowy łeb wilka, a który widocznie potrzebował treningu celnościowego. Kula bowiem ze świstem przeszła pod prawym obojczykiem Percivala i utknęła w ciele, szczęśliwie nie zrywając żadnego naczynia krwionośnego. Zabawna w całej sytuacji była reakcja wilka, który już tyle razy oberwał, że jedynie spojrzał się na nasączony krwią materiał koszulki po czym wiedząc już gdzie snajper się dokładnie znajduje, wystrzelił. Piekło jak cholera no ale co mógł zrobić? Przemieścił się w wyznaczone miejsce i opadając za górkę obserwował stronę wspomnianego wału gdzie kazał udać się grupce dziewczyn. Wydając odpowiednie komendy i po chwili wszystko ustało. Wrogowie albo uciekli albo leżeli gdzieś w krzakach, oni odbili dzieciaki i mogli wrócić do…
- Sasha?! Ile Ci zajmie kalibracja?! – Zawołał nie ruszając się z miejsca. Bolało coraz mocniej, plama krwi robiła się coraz bardziej wyraźna, a on oddychając ze zbyt wysoką częstotliwością starał się poradzić sobie z bólem. Dopiero wtedy tak na dobrą sprawę zwrócił uwagę na Enzo, a widząc w jego oczach emocje których nie umiał nazwać, przełknął nerwowo ślinę.
- Meldować!
- Postrzał w udo! Krwawi jak cholera! – Głos Gabriela był zbyt spokojny żeby dotyczyły to jedno, a ciche stęknięcia bólu jednej z dziewczyn dały wilkowi pełniejszy obraz.
- Wyprute z amunicji, zbierajmy się stąd. – Oświadczyła ptaszyna na co Perci skinął głową, podniósł się ostrożnie i strzygąc uszami jeszcze sprawdził teren. W potencjalnym spokoju upewnił go jeszcze zając, a przy jego pomocy wstając wreszcie ucisnął ranę. I gdyby nie dzieci w ich otoczeniu poleciałaby niezła wiązanka.
Ponowne podzielenie się na dwie grupy, z rannymi oraz tymi które musiały dopilnować kalibracji ostatniej tyczki, poskutkowało po godzinie zgromadzeniem się w rezydencji. Dostępna na miejscu lecznica dawała nadzieję na szybki powrót do formy szczególnie, że wszyscy oberwali bardziej niżeli by zakładali. Kilka kamieni z niestabilnej górki rozbiło głowę pewnemu nadgorliwemu bykowi, żmija została postrzelona w udo i na ich szczęście nie zeszła z tego świata trzymana przez Cecile. On postrzelony w ramię przestał czuć prawą rękę z czego nie było z nim na tyle fatalnie żeby pchał się jakoś specjalnie pod karcące spojrzenie szefowej Cedrica. Jakoś, ta kobieta go przerażała.
Ostatecznie jednak przyszła pora i na niego, a wchodząc do gabinetu, bez gadania zaczął się rozbierać. Moment odklejenia lepkiego materiału od rany był najmniej przyjemny chociaż, co on tam wiedział! Najgorsze było to zmęczone spojrzenie lekarki.
- Nie przeszła na wylot ale chyba otarła się o kość, słabo zaczynam czuć palce. – Wyjaśnił spokojnym tonem jednak jego postawa wskazywała na ogromną czujność. Nie spodziewał się w prawdzie pretensji za swój stan aczkolwiek ten wzrok wywoływał ciarki na jego plecach. I to zdecydowanie większe niż szczypczyki którymi po chwili zagłębiła się w ranę w celu wyjęcia ciała obcego.
Jak ogromne miłosierdzie mu okazała dając zawiązany w supeł materiał na którym on mógł zagryźć zęby! Inaczej kląłby jak szewc.
Po kilkunastu zdecydowanie za długich minutach męczenia go oczyszczaniem rany, a następnie jej szyciem, jego ręka wylądowała na temblaku, a on miał ochotę paść twarzą w poduszkę. Stracił trochę krwi, jeszcze więcej nerwów, a nie mogąc wyzbyć się maniery analizowania całego zajścia szybko zakwalifikował je jako zwyczajny przypadek. Chciał w prawdzie tam niedługo wrócić, upewnić się że wszystko jest na swoim miejscu i chodzi ale jedno spojrzenie na oddział utwierdziło go w przekonaniu, że nie teraz. Może nawet, nie dzisiaj? Nie chciał być problemem i chociaż mógłby wziąć Gabriela tak wolał oszczędzić potencjalnych atrakcji Sashy. Tego natomiast nie wiedział czy ma pochwalić czy tylko upewnić się, że nic mu nie jest bo jak strzelał wybornie tak brak mu było przekonania w oczach. Jakby miał z tym związaną traumę co w ich stronach, było raczej na porządku dziennym.
Tkwiąc tak w swoich przemyśleniach w końcu jego oczy zwróciły się na osobę która przez cały czas stała za jego plecami. Enzo nadal miał ten dziwny, nieznajomy wyraz twarzy. W oczach błyszczało mu zatroskanie jednak zgoła inne niż to dotąd mu prezentowane. Na tyle inne, że całkowicie zdezorientowany Perci rozejrzał się pomieszczeniu lecznicy, łóżkach oddzielonych od siebie parawanami gdzie na jednym miał dojść do siebie i wyjść dopiero jak będzie pewien, że nie zemdleje po czym po chwili wstając podszedł do zająca. Spojrzał w jego jasne oczy, zjechał wzrokiem na jego usta i ponownie zerknął w szare tęczówki. Uśmiechnął się przy tym do niego delikatnie i otaczając go zdrową ręką w pasie oparł policzek o jego ramię.
- Wszystko dobrze? – Dopytał, a czując ostrożne ale zdecydowane przytulenie uśmiechnął się szerzej. – Spokojnie, bywało gorzej. – Zapewnił chcąc go cmoknąć w policzek dokładnie w tym samym momencie gdy od zająca miał dostać całusa w czoło. Tak czy inaczej efektem był krótki całus na który on się lekko odsunął i znowu kontrolnie spojrzał na przejętego Enzo. Mile się zaskoczył ciepłym uśmiechem, nie spodziewał się za to złapania za policzek i zdecydowanie pewniejszego całusa na którego opadły mu uszy. Czy się przyzwyczai? Ciężko stwierdzić przy dopiero drugim razie. To co było pewne to jego ewidentna niechęć do kończenia tego momentu więc gdy tylko Enzo próbował się odsunąć został złapany i ponownie pocałowany.
Tego dnia oficjalnie mógł powiedzieć, że był na czysto. Dokończył podręcznik, nauczył się odpowiednich map i wzorów, poćwiczył obliczenia i teraz mógł czekać na ten wielki dzień który miał niedługo nadejść, a do którego droga usiana była pomniejszymi testami. Dwa już zrobił zapewniając rozrywkę nauczycielowi w postaci sprawdzania, a obecnie głodny jak wilk buszował w kuchni za czymś smacznym gdy usłyszał.
- … słyszeli strzały, to ten oddział Espoirów. – Mówiła jedna kucharka konspiracyjnie na co on, siedząc zza rogiem, odwracał czułe ucho żeby dobrze słyszeć.
- Tak, wiem! Większość musiała udać się do lecznicy, podobno kogoś zabito! – Odpowiedziała mu druga na co w tym momencie krew odpłynęła mu z twarzy. Nagle zrobiło się mu gorąco i chociaż nie śmiał wątpić w Percivala i jego umiejętności tak nadal był tam z nimi Sasha! A co jeżeli…!?
- Ja słyszałam, że trupów było więcej niż jeden. I masa krwi! – Adi wiedział, że kobiety lubiły przesadzać, podobnie było z plotkami o Gillesie ale na litość boską! Nie umiał wysiedzieć i bez napełnienia żołądka zerwał się szybkim marszem w stronę lecznicy. W pół drogi zaczął biec, a gdy okazało się, że na miejscu nie ma Sashy, ponownie zrobiło się mu słabo. No przecież nie mogło, no nie mogło mu się nic stać! Przecież mieli dzisiaj wieczorem rozmawiać, mieli inne problemy na głowie, mieli do załatwienia podejrzenia Cedrica który ostatnio go podpytywał o „pewne znaczące cechy wyglądu wskazujące na to, że Julie mogła nie być tym za kogo się podawała”. Ten wredny lis zaczął coraz więcej widzieć i tym mieli się zajmować! Aż mu łzami zaszły oczy gdy wracał w stronę głównego wejścia, gdy nieumyślnie wpadł na kogoś, a gwałtownie podnosząc głowę i widząc znajome rogi prawie zemdlał. Zamiast jednak histerycznego płaczu na który miał okropną ochotę tak samo przez zmęczenie jak i silne emocje których doświadczył przez ostatnie minuty, nie bacząc na dobre wychowanie złapał Sashę za ramiona i wskakując mu na ręce uczepił się go jak mała koala. Otoczył go nogami w pasie, ramiona zahaczył o szyję i ocierając się o jego policzek swoim cicho chlipał.
- Nie możesz mnie tak straszyć! Ja mam wystarczająco nerwów na głowie żebyś jeszcze mnie tak straszył! – Wybełkotał do niego całkowicie oderwanie od zadanego mu pytania i złożonej propozycji. Zamiast tego zaczął go delikatnie całować po całym policzku po to by ostatecznie się trochę na nim poprawić i permanentnie przywrzeć do niego.
- Nic Ci się nie stało, prawda? Jesteś cały, prawda? – Dopytał po tym jak udało mu się chociaż trochę opanować, na tyle żeby mieć odwagę spojrzeć w piękne, zielone oczy. Widząc w nich jednak strach położył ponownie uszy po sobie i wracając do ściskania go i całowania po policzku, bezwiednie zaczął mruczeć. Tyle wystarczyło żeby zgarniając w kuchni dużo słodkich przekąsek udali się nigdzie indziej jak do biblioteki i padając tam w stertę poduszek którymi wyłożona była podłoga przed kominkiem dali sobie chwilę na tworzenie pełnej symbiozy. On trzymał go wszystkimi kończynami i cicho mruczał, a Sasha głaszcząc po plecach tylko dawał więcej powodów dla tego żeby nie wstawali za szybko.
Kierując się taką zasadą zawsze chodził z bronią przy pasie, przewidywał największe katastrofy jakie mogły w danym miejscu wystąpić i chociaż nie chciał czarnowróżyć, niejednokrotnie wywierał sporą presję na działający oddział pod postacią ciągłego czuwania. Czy tym razem było inaczej? Nie, raczej nie. Po prostu zabrał ze sobą debil nóż zamiast pistoletu co było spowodowane jednocześnie pośpiechem i niechęcią. Spieszył się bo nieco za długo jadł śniadanie, a niechętnie chciał się udać do pokoju w którym obecnie gościł sam Sasha po broń palną której nie trzymał przy dziecku. Nie wątpił w to, że Miles by nic głupiego nie zrobił aczkolwiek już zauważył jego ciekawskie spojrzenia rzucane w kaburę czy na same pistolety właśnie co było tak samo naturalne jak niebezpieczne. Nie kusił więc losu i teraz miał. Leniwa dupa nie poszła, leniwa dupa się musiała prosić.
Szczęśliwie Gabryś chodził zawsze uzbrojony po zęby, podobnie jak dziewczyny które chociaż dużej odległości od swojego dowódcy uważnie nasłuchiwały ewentualnych rozkazów padających do ogółu grupy. Na to jednak Perci obecnie się nie decydował uważając, że dwie pomniejsze części dadzą sobie świetnie radę. Poza tym miał na głowie niewyszkolonych bądź nie stanowiących części bojowej cywili przez co w ogóle nie brał pod uwagę skomplikowanych manewrów. Stawiał na ostrą obronę i próby przepędzenia wrogiego klanu, w tym uwolnienie dzieciaków no i nie danie się zabić. To ostatnie okazało się stosunkowo trudnym zadaniem przez brak wiedzy na temat ilości i miejsca przebywania wroga. Oj będzie musiał niedługo zapoznać się szczegółowo z terenem i oferowanymi przeszkodami bo inaczej marnie widział potencjalne zwiady.
Akcja w małym lasku toczyła się w zatrważającym tempie. Padały liczne strzały, podobnie jak komendy. On przemieszczał się w krzakach pozostając z Enzo w najbardziej newralgicznym punkcie przez co kombinował jak koń pod górkę żeby się gdzieś schować. Fakt, że zając nie strzelał nie zmienił zasadniczo niczego. Był silny, czujny i chyba jeszcze bardziej wyczulony niżeli on przez co nadal stanowił partnera idealnego. Gdy do tego dołączyła wiedza prawie o każdej gałązce leżącej na ziemi, Perci mógł w pełni skupić się na namierzaniu wroga, bez konieczności monitorowania tego gdzie stawia nogi. Oczywiście, nie zmieniło to faktu, że jeżeli tylko zając będzie chciał w pierwszej kolejności zostanie nauczony posługiwania się bronią palną! Ale na to mieli czas, więcej niż obecnie.
- Dobrze, prowadź. Osłaniam. – Zapewnił posyłając mu pełne powagi spojrzenie. Gdy chodziło o bezpieczeństwo w takich sytuacjach wykazywał się pełnym profesjonalizmem. Co było dla niego zaskoczeniem, dodatkowy bodziec w postaci zatroszczenia się o ważnych dla siebie ludzi tylko go motywował do najwyższego stopnia uwagi. Dlatego rzucał spojrzenie w stronę skał, szukał jelonka sprawdzając czy aby na pewno jest pod opieką owczarka, kontrolował poczynania zająca i tylko gdzieś w tle nadal miał baczenie na zespół. Oni byli wytrenowani, wiedzieli jak działać, wiedzieli kiedy w i na co ich stać, bardzo automatycznie stawiali czoła zagrożeniu więc tutaj był spokojny.
Plan Enzo nie miał żadnej skazy. Przemieszczenie się w miejsce dogodne zarówno do bronienia się jak i atakowania było strategicznym posunięciem, najprostszym a przy tym najbardziej skutecznym. Co poszło nie tak? Najpewniej snajper którego Gabriel próbował zdjąć od kilku dłuższych chwil, który już raz sobie upatrzył fioletowy łeb wilka, a który widocznie potrzebował treningu celnościowego. Kula bowiem ze świstem przeszła pod prawym obojczykiem Percivala i utknęła w ciele, szczęśliwie nie zrywając żadnego naczynia krwionośnego. Zabawna w całej sytuacji była reakcja wilka, który już tyle razy oberwał, że jedynie spojrzał się na nasączony krwią materiał koszulki po czym wiedząc już gdzie snajper się dokładnie znajduje, wystrzelił. Piekło jak cholera no ale co mógł zrobić? Przemieścił się w wyznaczone miejsce i opadając za górkę obserwował stronę wspomnianego wału gdzie kazał udać się grupce dziewczyn. Wydając odpowiednie komendy i po chwili wszystko ustało. Wrogowie albo uciekli albo leżeli gdzieś w krzakach, oni odbili dzieciaki i mogli wrócić do…
- Sasha?! Ile Ci zajmie kalibracja?! – Zawołał nie ruszając się z miejsca. Bolało coraz mocniej, plama krwi robiła się coraz bardziej wyraźna, a on oddychając ze zbyt wysoką częstotliwością starał się poradzić sobie z bólem. Dopiero wtedy tak na dobrą sprawę zwrócił uwagę na Enzo, a widząc w jego oczach emocje których nie umiał nazwać, przełknął nerwowo ślinę.
- Meldować!
- Postrzał w udo! Krwawi jak cholera! – Głos Gabriela był zbyt spokojny żeby dotyczyły to jedno, a ciche stęknięcia bólu jednej z dziewczyn dały wilkowi pełniejszy obraz.
- Wyprute z amunicji, zbierajmy się stąd. – Oświadczyła ptaszyna na co Perci skinął głową, podniósł się ostrożnie i strzygąc uszami jeszcze sprawdził teren. W potencjalnym spokoju upewnił go jeszcze zając, a przy jego pomocy wstając wreszcie ucisnął ranę. I gdyby nie dzieci w ich otoczeniu poleciałaby niezła wiązanka.
Ponowne podzielenie się na dwie grupy, z rannymi oraz tymi które musiały dopilnować kalibracji ostatniej tyczki, poskutkowało po godzinie zgromadzeniem się w rezydencji. Dostępna na miejscu lecznica dawała nadzieję na szybki powrót do formy szczególnie, że wszyscy oberwali bardziej niżeli by zakładali. Kilka kamieni z niestabilnej górki rozbiło głowę pewnemu nadgorliwemu bykowi, żmija została postrzelona w udo i na ich szczęście nie zeszła z tego świata trzymana przez Cecile. On postrzelony w ramię przestał czuć prawą rękę z czego nie było z nim na tyle fatalnie żeby pchał się jakoś specjalnie pod karcące spojrzenie szefowej Cedrica. Jakoś, ta kobieta go przerażała.
Ostatecznie jednak przyszła pora i na niego, a wchodząc do gabinetu, bez gadania zaczął się rozbierać. Moment odklejenia lepkiego materiału od rany był najmniej przyjemny chociaż, co on tam wiedział! Najgorsze było to zmęczone spojrzenie lekarki.
- Nie przeszła na wylot ale chyba otarła się o kość, słabo zaczynam czuć palce. – Wyjaśnił spokojnym tonem jednak jego postawa wskazywała na ogromną czujność. Nie spodziewał się w prawdzie pretensji za swój stan aczkolwiek ten wzrok wywoływał ciarki na jego plecach. I to zdecydowanie większe niż szczypczyki którymi po chwili zagłębiła się w ranę w celu wyjęcia ciała obcego.
Jak ogromne miłosierdzie mu okazała dając zawiązany w supeł materiał na którym on mógł zagryźć zęby! Inaczej kląłby jak szewc.
Po kilkunastu zdecydowanie za długich minutach męczenia go oczyszczaniem rany, a następnie jej szyciem, jego ręka wylądowała na temblaku, a on miał ochotę paść twarzą w poduszkę. Stracił trochę krwi, jeszcze więcej nerwów, a nie mogąc wyzbyć się maniery analizowania całego zajścia szybko zakwalifikował je jako zwyczajny przypadek. Chciał w prawdzie tam niedługo wrócić, upewnić się że wszystko jest na swoim miejscu i chodzi ale jedno spojrzenie na oddział utwierdziło go w przekonaniu, że nie teraz. Może nawet, nie dzisiaj? Nie chciał być problemem i chociaż mógłby wziąć Gabriela tak wolał oszczędzić potencjalnych atrakcji Sashy. Tego natomiast nie wiedział czy ma pochwalić czy tylko upewnić się, że nic mu nie jest bo jak strzelał wybornie tak brak mu było przekonania w oczach. Jakby miał z tym związaną traumę co w ich stronach, było raczej na porządku dziennym.
Tkwiąc tak w swoich przemyśleniach w końcu jego oczy zwróciły się na osobę która przez cały czas stała za jego plecami. Enzo nadal miał ten dziwny, nieznajomy wyraz twarzy. W oczach błyszczało mu zatroskanie jednak zgoła inne niż to dotąd mu prezentowane. Na tyle inne, że całkowicie zdezorientowany Perci rozejrzał się pomieszczeniu lecznicy, łóżkach oddzielonych od siebie parawanami gdzie na jednym miał dojść do siebie i wyjść dopiero jak będzie pewien, że nie zemdleje po czym po chwili wstając podszedł do zająca. Spojrzał w jego jasne oczy, zjechał wzrokiem na jego usta i ponownie zerknął w szare tęczówki. Uśmiechnął się przy tym do niego delikatnie i otaczając go zdrową ręką w pasie oparł policzek o jego ramię.
- Wszystko dobrze? – Dopytał, a czując ostrożne ale zdecydowane przytulenie uśmiechnął się szerzej. – Spokojnie, bywało gorzej. – Zapewnił chcąc go cmoknąć w policzek dokładnie w tym samym momencie gdy od zająca miał dostać całusa w czoło. Tak czy inaczej efektem był krótki całus na który on się lekko odsunął i znowu kontrolnie spojrzał na przejętego Enzo. Mile się zaskoczył ciepłym uśmiechem, nie spodziewał się za to złapania za policzek i zdecydowanie pewniejszego całusa na którego opadły mu uszy. Czy się przyzwyczai? Ciężko stwierdzić przy dopiero drugim razie. To co było pewne to jego ewidentna niechęć do kończenia tego momentu więc gdy tylko Enzo próbował się odsunąć został złapany i ponownie pocałowany.
***
Ostatnie dni pełne obowiązków które nagle nagromadziły się do horrendalnych rozmiarów uciekały mu wręcz przez palce. Egzaminy ogólne, masa nauki, kilka książek do nadrobienia, wiedza do przyswojenia. Jego profesor był niejako wściekły na jego zaniedbania, a on siedząc po nocach choćby chciał, nie miał kiedy być przy Gillesie i Sashy, bawić się i odpoczywać. Szczęśliwie, do osiągnięcia wyższego wykształcenia tak pilnie od niego wymaganego zostało mu już niewiele i będzie wreszcie miał spokój! Będzie mógł skupić się tylko na dziedzinach interesujących go, a będących punktem wyjścia do przyszłego objęcia dowództwa nad klanem na co… w ogóle nie był gotowy! Dobrze, że ich ojciec był młodą osobą, dawało mu to realny czas na wreszcie zrobienie czegoś przydatnego ze swoim życiem, umysłem i posiadaną wiedzą.Tego dnia oficjalnie mógł powiedzieć, że był na czysto. Dokończył podręcznik, nauczył się odpowiednich map i wzorów, poćwiczył obliczenia i teraz mógł czekać na ten wielki dzień który miał niedługo nadejść, a do którego droga usiana była pomniejszymi testami. Dwa już zrobił zapewniając rozrywkę nauczycielowi w postaci sprawdzania, a obecnie głodny jak wilk buszował w kuchni za czymś smacznym gdy usłyszał.
- … słyszeli strzały, to ten oddział Espoirów. – Mówiła jedna kucharka konspiracyjnie na co on, siedząc zza rogiem, odwracał czułe ucho żeby dobrze słyszeć.
- Tak, wiem! Większość musiała udać się do lecznicy, podobno kogoś zabito! – Odpowiedziała mu druga na co w tym momencie krew odpłynęła mu z twarzy. Nagle zrobiło się mu gorąco i chociaż nie śmiał wątpić w Percivala i jego umiejętności tak nadal był tam z nimi Sasha! A co jeżeli…!?
- Ja słyszałam, że trupów było więcej niż jeden. I masa krwi! – Adi wiedział, że kobiety lubiły przesadzać, podobnie było z plotkami o Gillesie ale na litość boską! Nie umiał wysiedzieć i bez napełnienia żołądka zerwał się szybkim marszem w stronę lecznicy. W pół drogi zaczął biec, a gdy okazało się, że na miejscu nie ma Sashy, ponownie zrobiło się mu słabo. No przecież nie mogło, no nie mogło mu się nic stać! Przecież mieli dzisiaj wieczorem rozmawiać, mieli inne problemy na głowie, mieli do załatwienia podejrzenia Cedrica który ostatnio go podpytywał o „pewne znaczące cechy wyglądu wskazujące na to, że Julie mogła nie być tym za kogo się podawała”. Ten wredny lis zaczął coraz więcej widzieć i tym mieli się zajmować! Aż mu łzami zaszły oczy gdy wracał w stronę głównego wejścia, gdy nieumyślnie wpadł na kogoś, a gwałtownie podnosząc głowę i widząc znajome rogi prawie zemdlał. Zamiast jednak histerycznego płaczu na który miał okropną ochotę tak samo przez zmęczenie jak i silne emocje których doświadczył przez ostatnie minuty, nie bacząc na dobre wychowanie złapał Sashę za ramiona i wskakując mu na ręce uczepił się go jak mała koala. Otoczył go nogami w pasie, ramiona zahaczył o szyję i ocierając się o jego policzek swoim cicho chlipał.
- Nie możesz mnie tak straszyć! Ja mam wystarczająco nerwów na głowie żebyś jeszcze mnie tak straszył! – Wybełkotał do niego całkowicie oderwanie od zadanego mu pytania i złożonej propozycji. Zamiast tego zaczął go delikatnie całować po całym policzku po to by ostatecznie się trochę na nim poprawić i permanentnie przywrzeć do niego.
- Nic Ci się nie stało, prawda? Jesteś cały, prawda? – Dopytał po tym jak udało mu się chociaż trochę opanować, na tyle żeby mieć odwagę spojrzeć w piękne, zielone oczy. Widząc w nich jednak strach położył ponownie uszy po sobie i wracając do ściskania go i całowania po policzku, bezwiednie zaczął mruczeć. Tyle wystarczyło żeby zgarniając w kuchni dużo słodkich przekąsek udali się nigdzie indziej jak do biblioteki i padając tam w stertę poduszek którymi wyłożona była podłoga przed kominkiem dali sobie chwilę na tworzenie pełnej symbiozy. On trzymał go wszystkimi kończynami i cicho mruczał, a Sasha głaszcząc po plecach tylko dawał więcej powodów dla tego żeby nie wstawali za szybko.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy Gilles po raz kolejny znikał w przymierzalni, robił to z nieco lżejszym sercem i większą pewnością, bo ubrania które przyniósł mu Cedric zdecydowanie bardziej wpasowywały się w obraz młodej kobiety niż to co on capnął w swoje ręce. Tym bardziej nie zauważył nieco odsłoniętej zasłonki, oraz lustra, które wyraźnie odbijało jego plecy i skulone skrzydła ledwo mieszczące się w małym pomieszczeniu. Starał się jak najszybciej uwinąć z przebierankami, tylko czasem pokazując się lisowi, gdy nie był pewny rozmiaru, czy fasonu, który niekoniecznie mu pasował, nie zauważając nawet że w zestawie znalazły się męskie ubrania, które leżały na nim idealnie i były tak wygodne, że również znalazły się w kupce „do kupienia”, którą odkładał sobie na boku. Nie widział nic podejrzanego w swoim, ani Cedrica zachowaniu, kiedy płacili za ubrania i obładowani torbami, ruszali dalej.
Na pytanie o wstąpienie do sklepu z przyborami malarskimi, Gilles od razu się zgodził, będąc bardzo ciekawym, jak taki wyglądał. A kiedy znalazł się w środku, nie odrywał zachwyconego spojrzenia od wystawy, zafascynowany ilością i różnością pędzli. Zafascynowany przyglądał się sztalugom, pamiętając że ta Cedrica była popsuta, przez co musiał się mocno powstrzymywać, by jej nie naprawić. Brakowało mu drewna i dłuta…
- Oh, nie, to bardzo interesujące! – zapewnił szybko, kiedy Cedric zmieszany stwierdził, że Gil się nudził. Mówił szczerze, uwielbiał słuchać, kiedy lis zaczynał opowiadać o swoim hobby. – Bardzo lubię kiedy o tym mówisz… - przyznał, patrząc na niego nieśmiało i z delikatnym uśmiechem na ustach. – O malowaniu i o lecznicy i… i o wszystkim. Lu-lubię cię słuchać – powiedział, ściskając mocniej w palcach torby z zakupami, by rozładować jakoś nagłe zażenowanie, które zabarwiło jego policzki na czerwono.
Na propozycję spaceru, pokiwał entuzjastycznie głową, nie czując chęci by już wracać do rezydencji. Było tak miło, spędzać czas tylko z Cedriciem, podczas gdy w domu czekał na nich oboje stres związany z codziennością, zadania do wykonania i rozmowy do odbycia, był niemal pewien, że żmija będzie chciała sprawdzić, co udało im się upolować na zakupach i już czuł ból głowy na myśl, że musiałby to wszystko jeszcze raz przymierzyć, tym razem dla kobiety, by mogła go oceniać.
- Z chęcią rozprostuję skrzydła – westchnął, podążając za mężczyzną do kasy. Sam miał ochotę kupić połowę asortymentu, tylko dlatego, że wyglądała interesująco, wiedział jednak, że nie miał do tego talentu.
Za to kiedy wyszli na ulicę i w oczy rzuciła mu się wystawa cukierni, namówił mężczyznę na zakup rurek z kremem, oraz słodkich pączków, czując ekscytację na myśl o nowych przekąskach, których jeszcze nigdy nie próbował. Powstrzymał jednak łakomstwo, zostawiając łakocie jako deser zakupów, który mogli zjeść już nad rzeką. Droga nie zajęła im dużo czasu jako, że rzeka ciągnąca za miastem znajdowała się naprawdę blisko, a po zaparkowaniu z jednej strony mieli las, rzucający cień i chłód, z drugiej łąkę, na której kwitły wiosenne kwiaty. Gilles nie potrafił się powstrzymać i podczas gdy Cedric szykował im miejsce do siedzenia, zachwycony chłopak krążył pomiędzy wysoką trawą, schylając się by zerwać maki, chabry i rosnące bliżej wody kaczeńce, by z całym naręczem wrócić do mężczyzny, by pogryzając rurkę z kremem, upleść wianek. Nie miał zdolności do szycia, ale takie czynności przychodziły mu z zaskakującą łatwością. Po chwili więc na jego kolanach spoczywał gruby, żółto-czerwono-niebiesko-zielony wianek, który po minucie wahania, nałożył nieśmiało na głowę lisa.
- Proszę – powiedział, przyglądając się z lekkimi wypiekami i nieśmiałym uśmiechem jak kolory mieszały się z białymi włosami mężczyzny, sprawiając że wyglądał jeszcze bardziej zachwycająco niż zwykle, wprawiając biedne serce Gillesa w palpitacje. – Nie mogę się odwdzięczyć bardziej za to wszystko co dla mnie robisz, więc… więc chociaż przyjmij ten wianek – poprosił, patrząc mu w oczy z radosnym uśmiechem. – Myślę, że ci pasuje – dodał, sięgając dłonią by poprawić jedno zagubione źdźbło trawy.
To był pierwszy raz od kilku lat, kiedy wszedł do domostwa z własnej woli, czuł się więc dziwnie, podążając korytarzami do skrzydła w którym mieściła się lecznica. Widząc jednak znajomą twarz, sylwetkę ubraną zbyt wyzywającą jak na zajmowane stanowisko, odrobinę się uspokoił. Cecil wiedziała co robi, nie dopuściłaby też do śmierci kogoś z nich, a jednak kiedy kobieta krzątała się wokół, przyglądał się wszystkiemu z miną pełną zatroskanej powagi. Już raz… raz kogoś stracił. Czuł okropny strach na myśl, że to mogło się powtórzyć. Dlatego nie odchodził, czekając by upewnić się, że wilkowi nic nie będzie.
Dopiero kiedy ten podszedł do niego, choć Enzo niemal natychmiast poprowadził go z powrotem w kierunku łóżka, odrobinę się uspokoił, a czując oplatające go w pasie ramię, nie potrafił się powstrzymać, by nie przytulić go mocniej, jakby tylko dotyk jego ciepłych palców utwierdzał go w przekonaniu, że naprawdę nadal tu był. Zając wiedział, że go lubił, że go doceniał, że z Percivalem jego rutyna stała się ciekawsza, a jednak dopiero wtedy uświadomił sobie, że czające mu się pod skórą uczucie nie było tylko pożądaniem.
- Gdyby cię zabrakło, mój świat stałby się pusty – powiedział, przymykając oczy, by ukryć ból w spojrzeniu, kiedy pochylał się, by dotknąć wargami jego czoła. Nie spodziewał się przy tym podobnego zabiegu ze strony wilka, przez co całus przeznaczony dla jego skóry spotkał się z ustami. To mu jednak nie wystarczyło. A kiedy otworzył oczy i dojrzał fiołkowe, ufne spojrzenie utkwione w swoich oczach, nie potrafił się do niego nie uśmiechnąć, z ulgą, przywiązaniem i tymi wszystkimi emocjami, które po chwili kazały mu położyć dłoń na jego policzku i jeszcze raz złączyć ich wargi w słodkim, nieco zbyt przepełnionym desperacją całusie. A kiedy Enzo spojrzał jeszcze raz i dojrzał położone po sobie uszy wilka, jego minę, westchnienie wyrwało mu się z ust, kiedy delikatnie popchnął mężczyznę, by ten usiadł na brzegu łóżka. Sam zajął miejsce tuż obok i kiedy miał pewność, że żaden z nich się nie przewróci, odgarnął delikatnie włosy mężczyzny z jego twarzy, wplatając palce w jego fryzurę, odchylając przy tym delikatnie jego głowę do tyłu. Naparł na jego wargi swoimi, pewnie, nienachlanie choć stanowczo, nakłaniając je by się rozchyliły, a kiedy to się stało, wsunął pomiędzy nie swój język i nie czując oporu, pogłębił pocałunek, pieszcząc łagodnie podniebienie i język Percivala, dopóki nie poczuł jak ten zmiękł mu w ramionach, aż musiał złapać go pewniej w pasie i pozwolić oprzeć na sobie całym ciężarem ciała.
Odsunął się niechętnie po dłuższej chwili, czując że im obu za chwilę braknie powietrza w płucach, a kiedy spojrzał na twarz wilka i ujrzał najsłodszy obrazek jaki widział w swoim życiu, zaczerwienione policzki, oklapłe potulnie uszy i rozmarzone spojrzenie, musiał bardzo intensywnie myśleć o nieprzyjemnych rzeczach, by jego spodnie nie zrobiły się nagle o wiele za ciasne.
- Nie patrz tak na mnie, Perci – powiedział niskim głosem, przesuwając palcem po jego nabrzmiałych wargach. – Bo jak Cecil mi świadkiem, nie będę się przejmował, że jesteś ranny, że jesteśmy w lecznicy i wszyscy mogliby nas usłyszeć i zobaczyć, sprawię że twoja mina stanie się jeszcze bardziej lubieżna – ostrzegł całkowicie szczerze, powstrzymując się od spełnienia swojej groźby tylko tym, że za bardzo bał się, że mógłby mu zrobić krzywdę i że najpewniej Cecil im obu skopałaby tyłki za migdalenie się w jej habitacie.
Na pytanie o wstąpienie do sklepu z przyborami malarskimi, Gilles od razu się zgodził, będąc bardzo ciekawym, jak taki wyglądał. A kiedy znalazł się w środku, nie odrywał zachwyconego spojrzenia od wystawy, zafascynowany ilością i różnością pędzli. Zafascynowany przyglądał się sztalugom, pamiętając że ta Cedrica była popsuta, przez co musiał się mocno powstrzymywać, by jej nie naprawić. Brakowało mu drewna i dłuta…
- Oh, nie, to bardzo interesujące! – zapewnił szybko, kiedy Cedric zmieszany stwierdził, że Gil się nudził. Mówił szczerze, uwielbiał słuchać, kiedy lis zaczynał opowiadać o swoim hobby. – Bardzo lubię kiedy o tym mówisz… - przyznał, patrząc na niego nieśmiało i z delikatnym uśmiechem na ustach. – O malowaniu i o lecznicy i… i o wszystkim. Lu-lubię cię słuchać – powiedział, ściskając mocniej w palcach torby z zakupami, by rozładować jakoś nagłe zażenowanie, które zabarwiło jego policzki na czerwono.
Na propozycję spaceru, pokiwał entuzjastycznie głową, nie czując chęci by już wracać do rezydencji. Było tak miło, spędzać czas tylko z Cedriciem, podczas gdy w domu czekał na nich oboje stres związany z codziennością, zadania do wykonania i rozmowy do odbycia, był niemal pewien, że żmija będzie chciała sprawdzić, co udało im się upolować na zakupach i już czuł ból głowy na myśl, że musiałby to wszystko jeszcze raz przymierzyć, tym razem dla kobiety, by mogła go oceniać.
- Z chęcią rozprostuję skrzydła – westchnął, podążając za mężczyzną do kasy. Sam miał ochotę kupić połowę asortymentu, tylko dlatego, że wyglądała interesująco, wiedział jednak, że nie miał do tego talentu.
Za to kiedy wyszli na ulicę i w oczy rzuciła mu się wystawa cukierni, namówił mężczyznę na zakup rurek z kremem, oraz słodkich pączków, czując ekscytację na myśl o nowych przekąskach, których jeszcze nigdy nie próbował. Powstrzymał jednak łakomstwo, zostawiając łakocie jako deser zakupów, który mogli zjeść już nad rzeką. Droga nie zajęła im dużo czasu jako, że rzeka ciągnąca za miastem znajdowała się naprawdę blisko, a po zaparkowaniu z jednej strony mieli las, rzucający cień i chłód, z drugiej łąkę, na której kwitły wiosenne kwiaty. Gilles nie potrafił się powstrzymać i podczas gdy Cedric szykował im miejsce do siedzenia, zachwycony chłopak krążył pomiędzy wysoką trawą, schylając się by zerwać maki, chabry i rosnące bliżej wody kaczeńce, by z całym naręczem wrócić do mężczyzny, by pogryzając rurkę z kremem, upleść wianek. Nie miał zdolności do szycia, ale takie czynności przychodziły mu z zaskakującą łatwością. Po chwili więc na jego kolanach spoczywał gruby, żółto-czerwono-niebiesko-zielony wianek, który po minucie wahania, nałożył nieśmiało na głowę lisa.
- Proszę – powiedział, przyglądając się z lekkimi wypiekami i nieśmiałym uśmiechem jak kolory mieszały się z białymi włosami mężczyzny, sprawiając że wyglądał jeszcze bardziej zachwycająco niż zwykle, wprawiając biedne serce Gillesa w palpitacje. – Nie mogę się odwdzięczyć bardziej za to wszystko co dla mnie robisz, więc… więc chociaż przyjmij ten wianek – poprosił, patrząc mu w oczy z radosnym uśmiechem. – Myślę, że ci pasuje – dodał, sięgając dłonią by poprawić jedno zagubione źdźbło trawy.
***
To miała być szybka i prosta akcja, w której nikt nie miał zostać ranny, jak więc to się stało, że Perci w jednym momencie był cały i zdrowy, a w następnej jego koszulka nasiąkała krwią, Enzo pojęcia nie miał. Jedyne co wiedział, to że jego i przeklinającą z bólu kobietę trzeba było stamtąd zabrać w trybie natychmiastowym! Nie rozumiał spokoju wilka, nie rozumiał czemu wszyscy zachowywali się jakby nic się nie stało, przez co on sam wewnętrznie panikował, zewnętrznie będąc po prostu bladym z przerażenia i nienaturalnie cichym. Nie odezwał się ani słowem, krążąc jedynie za Percivalem i przytrzymując go, kiedy zaczął się delikatnie chwiać od utraty krwi. A kiedy usłyszał sygnał wymarszu, nie przejmując się absolutnie niczym, ani reputacją swoją, czy mężczyzny, wziął go na ręce, niosąc szybko do dworu i lecznicy, gdzie stacjonowała Cecil. To był pierwszy raz od kilku lat, kiedy wszedł do domostwa z własnej woli, czuł się więc dziwnie, podążając korytarzami do skrzydła w którym mieściła się lecznica. Widząc jednak znajomą twarz, sylwetkę ubraną zbyt wyzywającą jak na zajmowane stanowisko, odrobinę się uspokoił. Cecil wiedziała co robi, nie dopuściłaby też do śmierci kogoś z nich, a jednak kiedy kobieta krzątała się wokół, przyglądał się wszystkiemu z miną pełną zatroskanej powagi. Już raz… raz kogoś stracił. Czuł okropny strach na myśl, że to mogło się powtórzyć. Dlatego nie odchodził, czekając by upewnić się, że wilkowi nic nie będzie.
Dopiero kiedy ten podszedł do niego, choć Enzo niemal natychmiast poprowadził go z powrotem w kierunku łóżka, odrobinę się uspokoił, a czując oplatające go w pasie ramię, nie potrafił się powstrzymać, by nie przytulić go mocniej, jakby tylko dotyk jego ciepłych palców utwierdzał go w przekonaniu, że naprawdę nadal tu był. Zając wiedział, że go lubił, że go doceniał, że z Percivalem jego rutyna stała się ciekawsza, a jednak dopiero wtedy uświadomił sobie, że czające mu się pod skórą uczucie nie było tylko pożądaniem.
- Gdyby cię zabrakło, mój świat stałby się pusty – powiedział, przymykając oczy, by ukryć ból w spojrzeniu, kiedy pochylał się, by dotknąć wargami jego czoła. Nie spodziewał się przy tym podobnego zabiegu ze strony wilka, przez co całus przeznaczony dla jego skóry spotkał się z ustami. To mu jednak nie wystarczyło. A kiedy otworzył oczy i dojrzał fiołkowe, ufne spojrzenie utkwione w swoich oczach, nie potrafił się do niego nie uśmiechnąć, z ulgą, przywiązaniem i tymi wszystkimi emocjami, które po chwili kazały mu położyć dłoń na jego policzku i jeszcze raz złączyć ich wargi w słodkim, nieco zbyt przepełnionym desperacją całusie. A kiedy Enzo spojrzał jeszcze raz i dojrzał położone po sobie uszy wilka, jego minę, westchnienie wyrwało mu się z ust, kiedy delikatnie popchnął mężczyznę, by ten usiadł na brzegu łóżka. Sam zajął miejsce tuż obok i kiedy miał pewność, że żaden z nich się nie przewróci, odgarnął delikatnie włosy mężczyzny z jego twarzy, wplatając palce w jego fryzurę, odchylając przy tym delikatnie jego głowę do tyłu. Naparł na jego wargi swoimi, pewnie, nienachlanie choć stanowczo, nakłaniając je by się rozchyliły, a kiedy to się stało, wsunął pomiędzy nie swój język i nie czując oporu, pogłębił pocałunek, pieszcząc łagodnie podniebienie i język Percivala, dopóki nie poczuł jak ten zmiękł mu w ramionach, aż musiał złapać go pewniej w pasie i pozwolić oprzeć na sobie całym ciężarem ciała.
Odsunął się niechętnie po dłuższej chwili, czując że im obu za chwilę braknie powietrza w płucach, a kiedy spojrzał na twarz wilka i ujrzał najsłodszy obrazek jaki widział w swoim życiu, zaczerwienione policzki, oklapłe potulnie uszy i rozmarzone spojrzenie, musiał bardzo intensywnie myśleć o nieprzyjemnych rzeczach, by jego spodnie nie zrobiły się nagle o wiele za ciasne.
- Nie patrz tak na mnie, Perci – powiedział niskim głosem, przesuwając palcem po jego nabrzmiałych wargach. – Bo jak Cecil mi świadkiem, nie będę się przejmował, że jesteś ranny, że jesteśmy w lecznicy i wszyscy mogliby nas usłyszeć i zobaczyć, sprawię że twoja mina stanie się jeszcze bardziej lubieżna – ostrzegł całkowicie szczerze, powstrzymując się od spełnienia swojej groźby tylko tym, że za bardzo bał się, że mógłby mu zrobić krzywdę i że najpewniej Cecil im obu skopałaby tyłki za migdalenie się w jej habitacie.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cecile - tak jak podejrzewała od początku - gdy kończyła z ostatnimi pacjentami, była na granicy. Wszystkich połatała, w myślach kląc jak szewc, na zewnątrz utrzymując jednak chłodny profesjonalizm. To nie był jej dzień, zdecydowanie nie był. Odłożyła szczypce na jedną z tacek trzymanych przez pielęgniarkę, a ściągnąwszy jednorazowe rękawiczki, rozruszała ledwo zauważalnie kark - jedyna oznaka, że zajęcie się tymi wszystkimi ludźmi ją zmęczyło, a ona koniec końców była tylko człowiekiem. Poprawiła fartuch, z ulgą dostrzegając, że nie ubrudziła go krwią, po czym zrobiła od razu obchód każdego w głównej części lecznicy, upewniając się, że wszystko było w porządku. Na sam koniec wróciła po raz drugi do swojego gabinetu, gdzie zostawiła wcześniej Enzo z Percivalem, aby temu wziąć leki. Gdy tylko jednak uchyliła drzwi, od razu tego pożałowała i wymsknęło jej się tym razem niekulturalne słów spomiędzy krwistoczerwonych warg na widok dwójki mężczyzn praktycznie na sobie w uścisku. Zamknęła znacząco drzwi, od razu przybierając ofensywną pozę.
- W mojej lecznicy? - zapytała, a chłód jej głosu nawet najtwardszego mięśniaka by przestraszył. Właśnie skończyła ich wszystkich reperować i tylko ta myśl powstrzymywała ją, żeby nie uszkodzić ich na nowo. Wzniosła oczy do nieba, jak gdyby próbując się uspokoić. Nie spodziewała się tego po Enzo, dlatego to on oberwał mrożącym spojrzeniem pierwszy. - Bóg mi świadkiem, następnym razem was wykastruje - obiecała i tylko ktoś, kto dobrze ją znał, mógł wiedzieć, że absolutnie nie żartowała. W końcu westchnęła jednak, nie mając siły na dalsze konfrontacje, a ściągnąwszy z siebie fartuch, odwiesiła go na haku, parę razy niemal z automatu prostując i zginając palce. Wbrew pozorom nie była zła, jedynie zmęczona. Dodatkowo, zając od zawsze z jakiegoś powodu sprawiał, że łatwiej było jej się uspokoić w jego towarzystwie, najwyraźniej nawet wtedy, gdy był też bezpośrednim źródłem jej zirytowania. Sięgnęła do kieszeni, wyciągając mały woreczek z lekami przeciwbólowymi, które musiała zgarnąć z innej części lecznicy. Mieli coraz większe braki w zasobach i ten dzień tylko utwierdził ją w przekonaniu, że naprawdę muszą wybrać się na poszukiwania, bo niedługo zostaną na kompletnym zerze, a to byłoby tragiczne w skutkach. Podała woreczek Percivalowi.
- Leki przeciwbólowe. Do maksymalnie czterech tabletek na dzień w odstępie najlepiej sześciu, ośmiu godzin. Kula weszła bardzo płytko i nie ma żadnego zagrożenia związanego z postrzeleniem, nie straciłeś też ilości krwi, która bezpośrednio by zagrażała życiu. Możesz wrócić do siebie, ale jeśli tylko poczujesz się gorzej, od razu wyślij kogoś do nas, to przyjdę do ciebie - mam nocną zmianę. Jak wolisz, możesz też zostać… - rzuciła sprawdzające spojrzenie Enzo, a widząc jego zaciętą minę, westchnęła i pokręciła głową na boki. - Przyjdź jutro zmienić opatrunek - poleciła w końcu. Zaraz też wzrokiem na nowo owiała ich dwójkę, siedząco jednoznacznie blisko siebie. Jej brew drgnęła lekko, ale nie uniosła jej w końcu w zdziwieniu, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek niepotrzebne komentarze. - Oszczędnie z aktywnościami seksualnymi, żadnego nadwyrężania ręki przynajmniej przez najbliższe dni, jeśli chcesz wrócić do pełni sprawności - powiedziała sucho. Zaraz też odsunęła się od nich, siadając przy biurku, aby dokończyć protokoły. - O właśnie, Enzo, zgarnij swojego chłopaka za parę dni na szczepienie - dodała na koniec, skupiając już po tym wzrok jedynie na papierach, w jasnym przekazie, że skończyła z nimi rozmawiać. - Chodziło o Milesa - dorzuciła, gdyby jej słowa nie były jasne, ale nie spojrzała tym razem na żadnego z nich. Nie widząc żadnej reakcji, machnęła tylko w stronę drzwi, aby zostawili ją samą. Miała dość tego dnia, a dwójka obściskańców w jej gabinecie wcale nie poprawiła jej nastroju.
***
Wypieki Cedrica były znacznie mocniejsze niż Julie, kiedy ta wręczała mu wianek. Nigdy, przez całe swoje życie, nie otrzymał od nikogo czegoś tak zarówno prozaicznego, jak przepełnionego wdzięcznością, uczuciem i po prostu ciepłem. To przez to jego policzki paliły wręcz żywym ogniem, ale mimo to uśmiechał się szeroko, gdy kwiaty znalazły się na jego głowie i nawet zaśmiał się lekko, jak gdyby nie dowierzał temu gestowi. To było tak, jakby jeden taki gest na moment uciszył wszystkie jego natrętne myśli związane z tym, co niedawno odkrył. - Dziękuję - powiedział szczerze, samemu dotykając wianka na swoich włosach i przejeżdzając po nim palcami. Zdecydowanie go zasuszy. Niemal od razu po tym oddali się spokojnym konwersacjom, zmieniając parę razy ułożenie. Trawa dookoła była już dość wysoka, a przez wyjątkowo mocne jak na wiosnę słońce, sucha i przyjemna do pół leżenia, co w dwójkę robili, słuchając w oddali dźwięków wody z rzeki. Jako że nie mógł się doczekać do sprawdzenia ich dopiero w rezydencji, co jakiś czas szkicował coś na nowym zakupie ze sklepu, ale oprócz zygzaków i tylko zarysów otoczenia, nie było to nic szczególnego.
Miał właśnie się odezwać po paru minutach komfortowej ciszy, gdy po chwili zdezorientowania zorientował się, że Julie usnęła - miarowy oddech i wyjątkowo spokojny wyraz twarzy jasno na to wskazywało. Uśmiechnął się nieco rozczulony pod nosem, po czym ściągnął swoją bluzę, ostrożnie okrywając nią górną część jej ciała. Mimo słońca, czasem dookoła odzywał się lekki wiatr. Odgarnął parę kosmyków zagubionych na jej powiekach; zapatrzył się też i w końcu pozwolił sobie długo obserwować, bez strachu, że zostanie przyłapany. A gdy jego wzrok wręcz na nowo, bo z zupełnie inną perspektywą w głowie, odkrywał mocny zarys szczęki osoby obok niego, smukłej, acz wcale nie chudej szyi, obojczyków wystających spod ubrania, szerokich ramion, mocnych, wyrobionych dłoni - jego ołówek podążał za tym na pierwszej stronie nowego szkicownika, zostawiając za sobą cichy dźwięk grafitu drapiącego po papierze, utrwalając go w pewności do czegoś, co dotychczas wydawało się tylko jego chorym wyobrażeniem. Widział teraz więcej, na spokojniej. Pozbył się wątpliwości, chociaż i te drobne gdzieś w nim jeszcze siedziały, ale już nie aż tak uporczywe. Miał tyle dowodów, sam przecież widział wszystko. Nie rozumiał, czemu osoba obok niego postanowiła skłamać. Miał tyle pytań, że nawet nie wiedziałby, od którego zacząć. Równocześnie też zdawał sobie sprawę, że na pewno dla niej - niego - nie mogło być to proste, z jakiegokolwiek powodu zdecydowali się tak postąpić. Nie wiedział, czy powinien być zły, zdradzony, smutny…w rzeczywistości czuł mieszankę każdej z tych emocji, ale wszystko to nadal było stłumione przez konsternację, zmieszanie i zdezorientowanie. Potrzebował po prostu odpowiedzi, aby móc ułożyć to bagno w głowie i zrozumieć, bo naprawdę potrzebował to poukładać.
Gdy oczy papugi się uchyliły, posłał jej delikatny uśmiech i zamknął szkicownik, nie komentując w żaden sposób jej drzemki. Najwyraźniej była potrzebna, a i on się wyjątkowo zrelaksował. Brakowało mu takiego dnia, gdzie kompletnie by nic nie robił wymagającego jak dzisiaj, a po prostu spędził miło czas. Julie w ogóle go nie męczyła - chociaż podejrzenia co do ich płci już tak, o czym bardziej niechętnie sobie przypominał.
- Zbieramy się? - zapytał, przeciągając lekko pobolewające ramiona i kark od szkicowania. I tak jak zaproponował, powoli zaczęli zbierać rzeczy. Słońce nadal było wysoko na niebie - nie sądził, aby minęła czternasta, ale nadal musieli jeszcze wrócić do rezydencji zanim zrobi się kompletnie ciemno. Przyjął z lekkim skinieniem z powrotem bluzę, uśmiechając się pod nosem na widok rumieńców, kiedy powolnym krokiem zaczęli iść do jeepa. Zanim jednak wsiedli do środka, Cedric zatrzymał się na moment, a chwyciwszy delikatnie nadgarstek Julie, spojrzał jej ciepło w oczy.
- Um…Jeśli jest coś, z czym się zmagasz lub chciałabyś porozmawiać - zaczął, nieco skrępowany swoimi słowami - to zawsze jestem dostępny i zrobię co tylko będę mógł, aby pomóc - dokończył nieco nieśmiało. Po zastanowieniu szczerze wierzył, że jakiekolwiek powody miała Julie do tego kłamstwa, musiały być naprawdę poważne, skoro zdecydowała się poświęcić tak naprawde życie w oszustwie. Miał nadzieję, że jego słowa zmotywują ją do szczerej rozmowy, bo mimo jego zapewnień, nie był altruistą - mógł dać kredyt zaufania, ale na określony czas. Inaczej sam zwariuje z niewiedzy i niepokoju, czy jego decyzje nie zaszkodzą innym. Wierzył, że być może jego wyznanie skusi Julie do wyznania prawdy. Uśmiechnął się krótko i otworzył przed nią drzwi do auta, zaraz samemu siadając po drugiej stronie.
Podróż minęła im sprawnie - tym razem jechał główną drogą. Tak szybko jednak jak przekroczyli próg rezydencji, dobiegła do nich służba. Nie zdążył się nawet odezwać, gdy równie przerażone, co podekscytowane kolejnymi plotkami gospodynie zaczęły zasypywać ich informacjami. Ledwo rozumiał całość sytuacji przez strzępki i urywki słów, ale gdy w końcu zrozumiał, rzucił Julie przestraszone spojrzenie.
- Pójdę do lecznicy - oznajmił od razu, mogąc sobie tylko wyobrażać najgorsze scenariusze w głowie. - Zobaczymy się później w pokoju? - dodał szybko, robiąc już praktycznie dwa kroki w stronę szpitala.
Zdecydowanie nie było to takie zakończenie dnia, jakie planował, ale zaraz te myśli się rozmyły, zastąpione ważniejszymi rzeczami - strzelanina zdecydowanie do takich należała. Gdy tylko przekroczył próg gabinetu Cecile podniosła nieco zaskoczona wzrok na niego. Najwyraźniej nie spodziewała się go tak szybko. Kiwnął jej głową na powitanie i przez sekundę dostrzegł u niej pełen ulgi wyraz twarzy, wręcz wdzięczny, ale ten szybko minął, zastąpiony jej zwyczajnym, neutralnym. Od razu też rozdzieliła papiery, nad którymi pracowała na dwie kupki, jasno dając mu znać, która należy do niego. Usiadł i po niedługiej chwili kobieta zaczęła raportować mu cały dzień, głosem suchym i pozbawionym emocji, ale po jej wzroku wiedział, jak bardzo ją to wszystko wykończyło. A gdy później w pewnym momencie przysnęła, siedząc na krześle, nie skomentował nijak jej nieplanowanej drzemki i udawał, że nic się nie wydarzyło.
Gdy parę godzin później wracał z lecznicy, dogadał się z Cecile na temat grafiku, aby ją nieco odciążyć. Nie wiedział jeszcze, jak ogarnie to wszystko sam - rzadko zdarzały się takie dni, gdzie musiał i zawsze stresowały go, czy podejmuje słuszne decyzje. Koniec końców wciąż się uczył i dopóki Cecile nie uzna, że jest gotowy, tak naprawdę nie zostanie pełnoprawnym lekarzem. A do tego, jak ta mu zapowiadała, brakowało mu paru lat. Postanowił nie przejmować się tym na zapas, a gdy spoglądał na wianek, który trzymał już tym razem w ręku, nagle ta wizja nie sprawiała mu aż tyle niepokoju.
Gdy tylko przekroczył próg ich mieszkania, od razu doszedł go hałas z pokoju Julie. Zmarszczył lekko brwi, zdezorientowany nagłymi hukami i mając w głowie to, co tego dnia wydarzyło się w klanie, od razu skierował swoje kroki w tę stronę. Zapukał, ale nie słysząc odpowiedzi, uchylił ostrożnie drzwi. Dostrzegłszy jednak Julie, z jedną nogą za oknem, drugą wciąż w sypialni, odrzucając jakiekolwiek zdziwienie miał, momentalnie w dwóch krokach znalazł się obok niej, z obawy że ta może spaść - co było obawą kompletnie irracjonalną, a jednak i tak zatrzymała na moment jego oddech.
- Wszystko w porządku? - zapytał od razu, nieco przestraszony niepokojącym stanem, w którym ta najwyraźniej była. - Hej, spokojnie. - Chwycił ją - jego - za ramiona i pomógł wejść z powrotem do pokoju, przytrzymując delikatnie za jej ramiona, od razu próbując nawiązać kontakt wzrokowy. - Co się dzieje? - zapytał, nie kryjąc nawet zmartwienia w głosie na widok, jak próbował odczytać, szczerego strachu na twarzy Julie. Nie rozumiał, co w tym krótkim odcinku czasu, między którym się rozdzielili, a spotkali teraz ponownie, mogło się stać, aby wywołać w niej - nim - tak intensywne emocje.
***
Sasha nie wiedział, co się działo dookoła niego. Pozwolił się prowadzić Adrienowi, będąc trochę jak w transie, cały czas w środku na nowo przeżywając sytuację sprzed niedawna. Krzyki, wystrzały, komendy, polecenia…na samą myśl robiło mu się niedobrze i tylko ze względu na obecność młodszego chłopaka potrafił się powstrzymać. Nie wiedział, gdzie idą; korytarze nagle zrobiły się labiryntem dla niego nie do zapamiętania, mimo że przechodził przecież nimi dziesiątki razy. Teraz jednak jego wzrok jak gdyby nie nadążał, nie rejestrował wszystkiego poprawnie. Dlatego też gdy w końcu znaleźli się w bibliotece zdziwił się nieco. Z jakiegoś powodu uspokajał go fakt, że Adrien był przywarty do niego jak jemioła do drzewa, każdą możliwą kończyną, zapewniając dodatkową ilość ciepła. Usiedli na dywanie przed kominkiem, w którym dopalało się jeszcze dogasające drewno z najwyraźniej jakiejś poprzedniej wizyty chłopaka. Sasha był wykończony, zarówno fizycznie, od wręcz do bólu pospinanych mięśniach, jak i mentalnie. Dlatego na początku nie był w stanie nawet odpowiedzieć składnie Adrienowi, oprócz krótkich zapewnień, że nic mu nie jest. Tak jak poprzednio wzrok nie nadążał za korytarzami, tak teraz jego myśli za zdaniami, które powinien wypowiedzieć. Jedna część jego była niesamowicie wdzięczna za Adriena obok. Za to, jak jego ciepło wpływało na niego kojąco, niczym balsam na rany. Jego słowa i głos, tak szczerze zatroskany, budziły w nim odczucia, których wcześniej nigdy nie doświadczył.
Inna z kolei jego część chciała się wręcz na niego rzucić, przyszpilić jego ciało do podłogi, rozebrać i pozbyć się tych wszystkich emocji, jakie się w nim kłębiły, w jeden i nieliczny znany sobie sposób. Z tą częścią siebie walczył najmocniej, bo nie chciał traktować Adriena tak, jak do tej pory traktował wszystkich poprzednich mężczyzn, zawsze skupiając się tylko na fizycznym aspekcie relacji. Chłopak zasługiwał na dużo więcej niż to.
Ale jeszcze inna czuła się skrępowana tym, że widzi go w tak nagiej, bezbronnej odsłonie. To nie było coś, z czym od kiedy zdecydował się o swojej pracy, mierzył się często. Gdy tylko mógł, unikał sytuacji, które wywoływałyby wszystkie te intensywne emocje, czasem wręcz głęboki niepokój związany z wszystkimi treningami, które dawniej przechodził. Do tej pory nikt poza Gillesem nie zajmował się nim, gdy był w takim stanie - a i samemu przyjacielowi rzadko się pokazywał, nie chcąc obciążać go dodatkowo swoimi problemami - stąd było to dla niego nowe. A jednak powodowało zupełnie inny rodzaj spokoju, pozwalając mu na nowo wziąć głęboki oddech. Przez cały ten czas nie odzywał się, pozwalając by kojące towarzystwo białowłosego uspokoiło jego rozszalałe nerwy i nudności. Gdy wiedział, że to się udało, w końcu się uniósł, wzdychając pod nosem. Był zbyt zażenowany, aby spojrzeć mu jeszcze w oczy i wykorzystał ten moment, aby przetrzeć nieco spoconą twarz dłońmi.
- Dzię… - Nie zdążył dokończyć, kiedy drzwi do biblioteki otworzyły się z hukiem, a dosłownie parę sekund później już stał w uścisku swojego przyjaciela, który niemal go gniotąc wypytywał, czy nic mu nie jest. Sasha sapnął, z trudem będąc w stanie się poruszać wewnątrz żelaznych ramion Gillesa. - Dusisz mnie - wyrzucił z trudem, ale nawet to nie sprawiło, że papuga go puściła. Sasha uśmiechnął się delikatnie, po czym wtulił twarz w zagłębienie między szyją a ramieniem mężczyzny, biorąc parę nieregularnych oddechów. Boże, jak on ich wszystkich jednak potrzebował. Nie wiedział, ile tak stali, ale w pewnym momencie nie przytulali się już w dwójkę, a w trójkę, chowając najmniejszego Adriena między swoje ciała. I stali tak, każdy z nich najwyraźniej potrzebując tego momentu spokoju, ciepła i bezpieczeństwa.
Gdy w końcu się od siebie odsunęli, wszyscy wydawali się nieco spokojniejsi na duchu. Sasha zdecydowanie odczuwał znacząca różnicę i w końcu miał wrażenie, jak ciężar unosi się z jego klatki piersiowej.
- Ah, własnie! - przypomniał sobie nagle, tylko odrobinę wymuszając szerszy niż dotychczas uśmiech na ustach. Potrzebował zająć się czymś - kimś - innym. - Jak się udała randka? - zapytał znacząco, parę razy unosząc zabawnie brwi. Romantyczne plotki zdecydowanie były odpowiedzią na wszystkie troski.
I rzeczywiście, gdy wręcz rozanielony Gilles zaczął opowiadać im o spotkaniu z Cedriciem, był na tyle rozczulający, że ciepło samo pojawiało się w człowieku, gdy się na niego patrzyło. Jego przyjaciel wpadł, głęboko i po czubki piór, i chyba sam nawet nie był tego jeszcze świadom. Sasha martwił się tym, jak to się dla niego potoczy, ale nie chciał interweniować w żaden sposób, gdy byli w tak niewiadomej sytuacji. Zostało mu więc tylko wspieranie Gillesa tak, jak tylko mógł. W końcu i on musiał jednak iść, więc pożegnawszy się z ich dwójką, zapewniając, że na pewno jeszcze poplotkują więcej wieczorem, zostawił ich na nowo samych. Sasha uśmiechnął się, obserwując jak skrzydła przyjaciela znikają za drzwiami i, już dużo spokojniejszy, zwrócił się do Adriena. Chwilę milczał, jak gdyby zbierając myśli, zanim się odezwał.
- Dziękuję, że ze mną zostałeś - powiedział w końcu, gdy na powrót opadł obok chłopaka z cichym westchnieniem. W porównaniu z chwilą, gdy wszedł do rezydencji, czuł się już znacznie lepiej. Kątem oka spojrzał na Adriena, a po chwili zastanowienia nachylił się nad nim, przykładając usta do jego policzka, lekko zahaczając jednak o kącik warg chłopaka. Odsunął się z drobnym uśmiechem błąkającym się po ustach i ciepłym spojrzeniem. - Naprawdę to doceniam - dodał ciszej, po krótkim zastanowieniu kładąc głowę na udach chłopaka, tak że mógł patrzyć na niego od dołu, co od razu uczynił. Uważał też, aby nie dźgnąć go nigdzie rogiem.
- Gdy byłem młodszy, był na mnie plan, abym został w wojsku. Byłem zmuszony do dużej ilości treningów, które zdecydowanie nie były odpowiednie dla młodego, wrażliwego chłopaka, jakim byłem - wyznał po momencie wahania, jak gdyby chciał usprawiedliwić swoje być może nieco nad wyrost zachowanie. - Od tamtej pory nienawidzę niczego, co z tym związane. Stąd też wolę siedzieć w kabelkach - kontynuował cicho, wyciągając rękę, aby odgarnąć parę kosmyków włosów z twarzy Adriena. Wiedział, że nie powinien tak inicjować kontaktu, ale nadal wewnętrznie szukał czegoś, co odwróci jego uwagę od natrętnych myśli, a obecność Adriena dalej sprawdzała się wyśmienicie. - Chociaż nie przeczę, że zdolności, które nabyłem, uratowały mi tyłek raz czy dwa - zakończył z lekkim uśmiechem, sam zdziwiony tym, jak bardzo rozgadał. - Czego ty się uczysz? I co będziesz robić w przyszłości? - zapytał nagle, zaciekawiony tym, że tak późno w ogóle pomyślał o tym temacie. Powinien zdecydowanie wcześniej się tym zainteresować.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dawno, dawno temu żył sobie zły wilk który urodził się zdecydowanie w złym klanie. Poza tym, że był wybitny w swoich obowiązkach, szukał też swojego małego miejsca na ziemi, a nie pasując nigdzie został niesłusznie skazany na samotność. Ten sam wilk po przewrotnościach zgotowanych przez los topił się właśnie w zajęczych ramionach, całując go z ogromnym zaangażowaniem, odwzajemniając najmniejszą pieszczotę i udając, że jego ciało całe nie poddaje się spływającej na niego przyjemności. To nie tak, że nigdy nie był takim zabiegom poddany ale nigdy nie czuł w tym tak dużego zaangażowania. Enzo całował go tak jakby był dla niego najcudowniejszą osobą na świecie, jakby mu nie niezwykle podobał, a wszystkie jego dziwactwa stanowiły tylko urok ich dotychczasowej relacji. Nie wiedział, że tak się da. Nie sądził, że to co budowali przybierze taki obrót. Miał nadzieję? Bez wątpienia chciał być bliżej, chciał znaleźć swoje miejsce ale nie sądził, że będzie atrakcyjny pod względem fizycznym, jako osoba godna obdarzenia ciepłymi uczuciami. Dlatego też nie mógł się powstrzymać przed rozkoszowaniem się najdrobniejszym ciepłem, muśnięciem czy dreszczem.
W momencie gdy zając się od niego odsunął jego mina nieskażona była żadną myślą. Patrzył na niego jak na najcudowniejszego mężczyznę świata, oczami rozmarzonymi i skrzącymi się z ciepła. Twarz delikatnie poczerwieniała, a usta lekko opuchnięte. Do tego klapnięte luźno uszy i ogon który zadowolony lekko merdał. Opuszczając dłoń do tej pory wplecioną w jego włosy zaczął go głaskać po policzku, zahaczył o kącik ust po czym przeniósł oczy w te jego, płonące niewysłowioną pasją. Gdy Enzo zaczął do niego mówić jedno ucho drgnęło lekko, zastrzygł nim, jednak po chwili wróciło do swojej pierwotnej postawy.
- Gdybyś gorzej całował nie miałbym takiej miny. – Zaczął się bronić chociaż gładzony po wargach nie umiał się powstrzymać przed delikatnymi muśnięciami po jego opuszkach. Dłońmi zjechał za to przez ramiona na jego pierś i badając silne mięśnie rysujące się pod materiałem jego ubrań zaczął cicho pomrukiwać. – Aczkolwiek propozycja kusząca… Mógłbym to rozważyć… – Zapewnił patrząc na niego od dołu błyszczącymi oczami. Wiedział, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tym samym go sprowokuje. Był na to gotów i gdy ponownie zaczęli się całować to on zainicjował te nieco odważniejsze ruchy. Przynajmniej do momentu aż cały nie podskoczył na niespodziewanie wejście do gabinetu, chowając się w silnych ramionach przed palącym spojrzeniem najstraszniejszej kobiety jaką w życiu poznał.
- Nic nie robimy… – Zaczął na ich własną obronę jednak jeden znaczący ruch jej oczu sprawił, że zamknął gębę i ułożył się wygodniej w trzymanych ramionach. Nie spodziewał się, że takie przytulanie w normalnych warunkach mocno nadwyrężające jego zmysły i sprawiające, że musiał z siebie wypluć całe posiadane zaufanie, w momencie gdy ufność tą już w sobie posiadał będzie tak wygodne. Zaczął nawet przymykać lekko oczy, a gdyby tak jeszcze Enzo podrapał za uchem…! Uchylił znowu oczy na wspomnienie prochów. Kuszące aczkolwiek, miał już nieprzyjemny epizod z nadużyciem leków w oddziale, wolał ich teraz unikać nie chcąc siebie narazić na niebezpieczeństwo uzależnienia się.
- Dziękuje za leki, nie boli mnie aż tak. Zostaw je dla kogoś kto ich bardziej będzie potrzebował, a ja zjawię się rano na zmianę opatrunku. – Zapewnił z delikatnym uśmiechem jednak tym razem to on miał minę nieznoszącą sprzeciwu. Po chwili wstał i ruszył w stronę wyjścia, czując silne palce zaciskające się na zdrowej ręce. Uśmiechnął się przy tym delikatnie, przynajmniej do momentu aż nie przeszedł go jakiś dziwny dreszcz niepokoju gdy Cecile nazwała go „chłopakiem” Enzo. Ba! Jak idiotycznie się poczuł gdy wyjaśniła, że chodzi o Milesa! Aż się zaczerwienił na własną głupotę.
Ulgę poczuł definitywnie w momencie gdy zajrzał do swojego oddziału, upewnił się że nikomu nic się nie stało i ostatecznie, wyszedł wreszcie na świeże powietrze. Wziął powolny i głęboki oddech po czym przeniósł spojrzenie na nadal lekko zatroskanego Enzo.
- Och już przestań! Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo. – Przyznał zadziornie po czym położył mu dłoń na środku piersi i naciskając na niego zmusił go do cofnięcia się, aż pod ścianę. Gdy poczuł, że Enzo się oparł stanął na palcach i wracając do całowania się z nim od razu naparł na niego zdecydowanie. Nie był w tym oczywiście nachalny, powstrzymał się też od wpychania mu do ust języka ale zając wyglądał na takiego co potrzebuje porządnego całusa. Gdy się wreszcie od niego oderwał, cmoknął go jeszcze w policzek po czym stając na pełnych stopach pogładził go po ramieniu.
- Proponowałbym lampkę wina. Ja rozpiszę strategię na patrole, Ty zrobisz obiad, później się przejdziemy na spacer po Milesa, a wieczorem… – Uśmiechnął się łobuzersko, jakby obiecywał mu coś bardzo niegrzecznego. Oczywiście nic nie planował, nie widział sensu szczególnie, że spontaniczność im nieźle wychodziła zaskakiwał go natomiast sam fakt myślenia o tym. Nazbyt odważnie? W szarych oczach nie widział nic negatywnego, za to czuł się dość intensywnie rozbierany. Przełknął więc ciężko ślinę, a spoglądając ponownie na lekko rozchylone usta, ponownie się do niego przytulił pozwalając narzucić tempo jednak ponownie samemu rozpoczynając pocałunek. Głupek ale nie umiał kompletnie się opanować przed tym rozanieleniem, rozpływaniem i… jękiem w jego usta gdy złapał go za pośladki i wziął na ręce jakby nic nie ważył.
- Enzo! – Zaśmiał się wisząc na nim jak nieporadne dziecko. Nie miał go jak objąć przez tą rękę w temblaku co nie ograniczało jego możliwości! Wtulił się więc w jego szyję i zaczynając ją całować znowu nie umiał się opanować od machania ogonem. Szczególnie gdy trafił bliżej jabłka Adama i zaczął je pieścić językiem.
Dodatkowo od kiedy Gilles wspaniałomyślnie chociaż mocno prowizorycznie załatał dach mogli tutaj się jeszcze mocniej rozgościć. On naznosił poduszek, kocy, urządził pod kominkiem strefę absolutnego komfortu jednocześnie przystosowując część podłogi do postawienia tacy z dobrociami. Tym samym coraz częściej tutaj przesiadywał, było tu ciepło, wygodnie i przede wszystkim cicho! Dlatego więc wrzucił Sashę w to miejsce i pozwalając mu zarówno przeżyć wszystkie te kłębiące się emocje jak i zwyczajnie się uspokoić. Przy tym wszystkim postanowił chociażby na siłę przy nim być bo sam niemiłosiernie przestraszył się na myśl, że mogło się mu coś stać. Owszem, wiedział doskonale że wróg wdzierał się do nich coraz częściej, wiedział że małżeństwo miało temu zapobiec ale w życiu by nie podejrzewał, że może w ten sposób stracić osobę na której mu tak mocno zaczęło zależeć. Może to przez sam fakt nie marzenia nawet o posiadaniu takiego kogoś ale nadal, trwoga w jego sercu przybrała ogromne rozmiary.
Dlatego też od chwili w której padli w poduszki trzymał go wszystkimi kończynami, mruczał i gładził po włosach. A gdy ten zaczął się lekko wiercić, próbował do niego odezwać, uśmiechnął się szeroko pozwalając mu złapać delikatny dystans i na siebie spojrzeć. Odezwać się natomiast nie zdołał bo po chwili ktoś z takim impetem wpadł do biblioteki, że jemu cały ogon się zjeżył.
- Matko, Gilles. Po co ta agresja? – Jęknął wstając z miejsca i zostawiając ich samym sobie poszedł zamknąć drzwi. Tym samym upewnił się, że na korytarzu nikogo nie ma po czym tym razem zamknął ich wszystkich od wewnątrz. Po tym spojrzał ponownie na duszonego jelonka i uśmiechając się do niego już zdecydowanie spokojniej potarł nieco zmęczone oczy. Chciał się koło nich przemknąć i dobrać do jedzenia które przyniósł ale zaciągnięty przez Papugę – nadal nie rozumiał skąd on miał tyle siły w tym swoim chudym ciele – musiał stanowić szyneczkę tej pysznej kanapki którą tworzyli.
Oddech złapał dopiero w momencie gdy Gill upewnił się, że wszyscy żyją i odsuwając się od nich ponownie dał im możliwość relaksu. W tym też momencie Adi wrócił do siedzenia wśród pierzastych poduch otoczył się ogonkiem i zajadając winogrona zaczął przysłuchiwać rozmowie przyjaciół. I szczerze? Był jej świadkiem po raz pierwszy i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak mocno Papuga szalała za jego bratem. Aż zaczął wolniej przeżuwać patrząc na niego z niedowierzaniem, że można tak mocno się zakochać chociaż jedno kontrolne spojrzenie na uśmiechniętego Sashę, kilka zbyt szybkich uderzeń serca i sam musiał chwilowo skupić się na radośnie strzelającym kominku żeby się nie zaczerwienić. Sam powtarzał sobie, że to nic nie znaczy ale widząc świergoczącego bruneta, zaczynał i do siebie mieć ogromne wątpliwości. Niemniej, gdy Gill ich już zostawił spojrzał na jelonka kręcąc przecząco głową.
- Pojęcia nie miałem, że on się tak zakochał. – Zaczął, a słysząc podziękowania uśmiechnął się do niego ciepło na razie zostawiając temat który chciał z nim obgadać. – Bałem się o Ciebie… – Przyznał szczerze wyciągając zaraz do niego ramiona. Całusa się nie spodziewał, prawda ale gdy ten tylko nastał wypiął do niego mocniej policzek żeby nie przerywał za szybko, szczerzą się przy tym jak głupi. Gdy natomiast Sasha wreszcie się położył na jego kolanach zaczął drapać go po głowie i bawić się jego włosami przyglądając jego lśniącym oczom.
- Czyli to prawda, że u was wszystkich się szkoli? – Dopytał zaczynając zaplatać mu małego warkoczyka. Gdy jednak zauważył krzywy grymas wrócił do gładzenia go po policzku, szyi, aż po obojczyki. Czując na sobie ciepłą dłoń wtulił się w nią po czym z łatwością się nad nim pochylając pocałował go w czoło. – Może i teraz Ci się przyda? Może mnie nauczysz? – Zagaił głębokim pomrukiem wracając do klasycznego sposobu w jaki ze sobą rozmawiali, czyli do flirtu. Jedyne co się zmieniło to gesty. Zamiast się uwodzić pozwolił sobie na popuszczenie tych wszystkich gierek i jak już zaczął go muskać ustami po policzku tak kontynuował. Aż do zadania tego dość delikatnego pytania.
Prostując się machnął niepewnie ogonem po czym westchnął ciężko, jakby jelonek zrobił mu krzywdę, ewentualnie jakby go poczęstował cytryną.
- Przygotowuję się do objęcia funkcji Prekursora… – Mruknął niechętnie, nie chciał wyjść na osobę wygryzającą z roli swojego starszego brata ale niestety, Ced nigdy nie był brany pod uwagę przez ojca przez co on już od kilku lat wiedział do czego będzie zmuszony w przyszłości. – Geografia, biologia, matematyka. Logistyka, uprawa, pertraktacje. W pakiecie dostaję knucia, lizodupstwo i zdradę, brak przyjaciół i prawdziwej rodziny, jeeeej… – Przewrócił oczami mając bardzo brutalną świadomość z czym wiązało się objęcie takiej funkcji. Dlatego jeżeli nie wyszaleje się teraz, już w ogóle nie będzie miał takiej szansy.
- Porobimy coś dzisiaj? Może pójdziemy do miasta jeżeli masz siłę? Albo ukradniemy Enzo z ogrodu marchewki…? – Szepnął mu do ucha. – Poza tym, jeżeli tylko znajdziesz siły, chciałem porozmawiać o Gillesie. Znaczy, Cedricu bardziej. Znaczy, o nich obydwu… – Westchnął niepewnie nie do końca wiedząc co zrobić z sytuacją w jaką powoli zaczęli wchodzić.
Chwila rozmowy upewniła go, że nie mieli się gdzie ruszać bo nie miało to sensu. Sam więc wygodniej usiadł po czym wracając do zabawy jego włosami zastanawiał się przez chwilę jak to ująć w słowa żeby go nie zdenerwować.
- Ale nie zdenerwujesz się? Zapewniam Cię, że Ceda trochę uspokoiłem ale on też nie jest idiotom… – Zaczął, a czując ponownie dłonie na swoich policzkach ponownie się nad nim pochylił całując jego czoło. – Bo wiesz, on jest lekarzem. Zaczyna widzieć w Gillesie męskie cechy. Ostatnio mnie dopadł i pytał czy ja też coś zauważyłem i uważam, że pojawia się problem. Nie myślałeś, Ty albo Perci, żeby mu powiedzieć? Dogadują się, zaczynają sobie ufać, może by się nie obraził? Martwię się o niego, nie chce go tak ciągle okłamywać i grać przed nim debila. Poza tym, chyba wszyscy się zaczynamy razem dogadywać, nie chcę tego zmieniać…
W momencie gdy zając się od niego odsunął jego mina nieskażona była żadną myślą. Patrzył na niego jak na najcudowniejszego mężczyznę świata, oczami rozmarzonymi i skrzącymi się z ciepła. Twarz delikatnie poczerwieniała, a usta lekko opuchnięte. Do tego klapnięte luźno uszy i ogon który zadowolony lekko merdał. Opuszczając dłoń do tej pory wplecioną w jego włosy zaczął go głaskać po policzku, zahaczył o kącik ust po czym przeniósł oczy w te jego, płonące niewysłowioną pasją. Gdy Enzo zaczął do niego mówić jedno ucho drgnęło lekko, zastrzygł nim, jednak po chwili wróciło do swojej pierwotnej postawy.
- Gdybyś gorzej całował nie miałbym takiej miny. – Zaczął się bronić chociaż gładzony po wargach nie umiał się powstrzymać przed delikatnymi muśnięciami po jego opuszkach. Dłońmi zjechał za to przez ramiona na jego pierś i badając silne mięśnie rysujące się pod materiałem jego ubrań zaczął cicho pomrukiwać. – Aczkolwiek propozycja kusząca… Mógłbym to rozważyć… – Zapewnił patrząc na niego od dołu błyszczącymi oczami. Wiedział, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tym samym go sprowokuje. Był na to gotów i gdy ponownie zaczęli się całować to on zainicjował te nieco odważniejsze ruchy. Przynajmniej do momentu aż cały nie podskoczył na niespodziewanie wejście do gabinetu, chowając się w silnych ramionach przed palącym spojrzeniem najstraszniejszej kobiety jaką w życiu poznał.
- Nic nie robimy… – Zaczął na ich własną obronę jednak jeden znaczący ruch jej oczu sprawił, że zamknął gębę i ułożył się wygodniej w trzymanych ramionach. Nie spodziewał się, że takie przytulanie w normalnych warunkach mocno nadwyrężające jego zmysły i sprawiające, że musiał z siebie wypluć całe posiadane zaufanie, w momencie gdy ufność tą już w sobie posiadał będzie tak wygodne. Zaczął nawet przymykać lekko oczy, a gdyby tak jeszcze Enzo podrapał za uchem…! Uchylił znowu oczy na wspomnienie prochów. Kuszące aczkolwiek, miał już nieprzyjemny epizod z nadużyciem leków w oddziale, wolał ich teraz unikać nie chcąc siebie narazić na niebezpieczeństwo uzależnienia się.
- Dziękuje za leki, nie boli mnie aż tak. Zostaw je dla kogoś kto ich bardziej będzie potrzebował, a ja zjawię się rano na zmianę opatrunku. – Zapewnił z delikatnym uśmiechem jednak tym razem to on miał minę nieznoszącą sprzeciwu. Po chwili wstał i ruszył w stronę wyjścia, czując silne palce zaciskające się na zdrowej ręce. Uśmiechnął się przy tym delikatnie, przynajmniej do momentu aż nie przeszedł go jakiś dziwny dreszcz niepokoju gdy Cecile nazwała go „chłopakiem” Enzo. Ba! Jak idiotycznie się poczuł gdy wyjaśniła, że chodzi o Milesa! Aż się zaczerwienił na własną głupotę.
Ulgę poczuł definitywnie w momencie gdy zajrzał do swojego oddziału, upewnił się że nikomu nic się nie stało i ostatecznie, wyszedł wreszcie na świeże powietrze. Wziął powolny i głęboki oddech po czym przeniósł spojrzenie na nadal lekko zatroskanego Enzo.
- Och już przestań! Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo. – Przyznał zadziornie po czym położył mu dłoń na środku piersi i naciskając na niego zmusił go do cofnięcia się, aż pod ścianę. Gdy poczuł, że Enzo się oparł stanął na palcach i wracając do całowania się z nim od razu naparł na niego zdecydowanie. Nie był w tym oczywiście nachalny, powstrzymał się też od wpychania mu do ust języka ale zając wyglądał na takiego co potrzebuje porządnego całusa. Gdy się wreszcie od niego oderwał, cmoknął go jeszcze w policzek po czym stając na pełnych stopach pogładził go po ramieniu.
- Proponowałbym lampkę wina. Ja rozpiszę strategię na patrole, Ty zrobisz obiad, później się przejdziemy na spacer po Milesa, a wieczorem… – Uśmiechnął się łobuzersko, jakby obiecywał mu coś bardzo niegrzecznego. Oczywiście nic nie planował, nie widział sensu szczególnie, że spontaniczność im nieźle wychodziła zaskakiwał go natomiast sam fakt myślenia o tym. Nazbyt odważnie? W szarych oczach nie widział nic negatywnego, za to czuł się dość intensywnie rozbierany. Przełknął więc ciężko ślinę, a spoglądając ponownie na lekko rozchylone usta, ponownie się do niego przytulił pozwalając narzucić tempo jednak ponownie samemu rozpoczynając pocałunek. Głupek ale nie umiał kompletnie się opanować przed tym rozanieleniem, rozpływaniem i… jękiem w jego usta gdy złapał go za pośladki i wziął na ręce jakby nic nie ważył.
- Enzo! – Zaśmiał się wisząc na nim jak nieporadne dziecko. Nie miał go jak objąć przez tą rękę w temblaku co nie ograniczało jego możliwości! Wtulił się więc w jego szyję i zaczynając ją całować znowu nie umiał się opanować od machania ogonem. Szczególnie gdy trafił bliżej jabłka Adama i zaczął je pieścić językiem.
***
Zabarykadowanie się w bibliotece było najlogiczniejszym co przyszło mu w tej chwili do głowy. Miejsce to było spokojne, ciche i nie było szans żeby ktokolwiek im przeszkodził. O samym miejscu wiedziało bowiem może z pięć osób przy czym Enzo raczej nie miał po co się tu zjawiać. Gdy natomiast chodziło o klucz do drzwi umożliwiający wejście inaczej niż przez wysoki taras, posiadał go tylko on i Cedric, a zważywszy na to, że lisek był na randce – na pewno będą sami. Dodatkowo od kiedy Gilles wspaniałomyślnie chociaż mocno prowizorycznie załatał dach mogli tutaj się jeszcze mocniej rozgościć. On naznosił poduszek, kocy, urządził pod kominkiem strefę absolutnego komfortu jednocześnie przystosowując część podłogi do postawienia tacy z dobrociami. Tym samym coraz częściej tutaj przesiadywał, było tu ciepło, wygodnie i przede wszystkim cicho! Dlatego więc wrzucił Sashę w to miejsce i pozwalając mu zarówno przeżyć wszystkie te kłębiące się emocje jak i zwyczajnie się uspokoić. Przy tym wszystkim postanowił chociażby na siłę przy nim być bo sam niemiłosiernie przestraszył się na myśl, że mogło się mu coś stać. Owszem, wiedział doskonale że wróg wdzierał się do nich coraz częściej, wiedział że małżeństwo miało temu zapobiec ale w życiu by nie podejrzewał, że może w ten sposób stracić osobę na której mu tak mocno zaczęło zależeć. Może to przez sam fakt nie marzenia nawet o posiadaniu takiego kogoś ale nadal, trwoga w jego sercu przybrała ogromne rozmiary.
Dlatego też od chwili w której padli w poduszki trzymał go wszystkimi kończynami, mruczał i gładził po włosach. A gdy ten zaczął się lekko wiercić, próbował do niego odezwać, uśmiechnął się szeroko pozwalając mu złapać delikatny dystans i na siebie spojrzeć. Odezwać się natomiast nie zdołał bo po chwili ktoś z takim impetem wpadł do biblioteki, że jemu cały ogon się zjeżył.
- Matko, Gilles. Po co ta agresja? – Jęknął wstając z miejsca i zostawiając ich samym sobie poszedł zamknąć drzwi. Tym samym upewnił się, że na korytarzu nikogo nie ma po czym tym razem zamknął ich wszystkich od wewnątrz. Po tym spojrzał ponownie na duszonego jelonka i uśmiechając się do niego już zdecydowanie spokojniej potarł nieco zmęczone oczy. Chciał się koło nich przemknąć i dobrać do jedzenia które przyniósł ale zaciągnięty przez Papugę – nadal nie rozumiał skąd on miał tyle siły w tym swoim chudym ciele – musiał stanowić szyneczkę tej pysznej kanapki którą tworzyli.
Oddech złapał dopiero w momencie gdy Gill upewnił się, że wszyscy żyją i odsuwając się od nich ponownie dał im możliwość relaksu. W tym też momencie Adi wrócił do siedzenia wśród pierzastych poduch otoczył się ogonkiem i zajadając winogrona zaczął przysłuchiwać rozmowie przyjaciół. I szczerze? Był jej świadkiem po raz pierwszy i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak mocno Papuga szalała za jego bratem. Aż zaczął wolniej przeżuwać patrząc na niego z niedowierzaniem, że można tak mocno się zakochać chociaż jedno kontrolne spojrzenie na uśmiechniętego Sashę, kilka zbyt szybkich uderzeń serca i sam musiał chwilowo skupić się na radośnie strzelającym kominku żeby się nie zaczerwienić. Sam powtarzał sobie, że to nic nie znaczy ale widząc świergoczącego bruneta, zaczynał i do siebie mieć ogromne wątpliwości. Niemniej, gdy Gill ich już zostawił spojrzał na jelonka kręcąc przecząco głową.
- Pojęcia nie miałem, że on się tak zakochał. – Zaczął, a słysząc podziękowania uśmiechnął się do niego ciepło na razie zostawiając temat który chciał z nim obgadać. – Bałem się o Ciebie… – Przyznał szczerze wyciągając zaraz do niego ramiona. Całusa się nie spodziewał, prawda ale gdy ten tylko nastał wypiął do niego mocniej policzek żeby nie przerywał za szybko, szczerzą się przy tym jak głupi. Gdy natomiast Sasha wreszcie się położył na jego kolanach zaczął drapać go po głowie i bawić się jego włosami przyglądając jego lśniącym oczom.
- Czyli to prawda, że u was wszystkich się szkoli? – Dopytał zaczynając zaplatać mu małego warkoczyka. Gdy jednak zauważył krzywy grymas wrócił do gładzenia go po policzku, szyi, aż po obojczyki. Czując na sobie ciepłą dłoń wtulił się w nią po czym z łatwością się nad nim pochylając pocałował go w czoło. – Może i teraz Ci się przyda? Może mnie nauczysz? – Zagaił głębokim pomrukiem wracając do klasycznego sposobu w jaki ze sobą rozmawiali, czyli do flirtu. Jedyne co się zmieniło to gesty. Zamiast się uwodzić pozwolił sobie na popuszczenie tych wszystkich gierek i jak już zaczął go muskać ustami po policzku tak kontynuował. Aż do zadania tego dość delikatnego pytania.
Prostując się machnął niepewnie ogonem po czym westchnął ciężko, jakby jelonek zrobił mu krzywdę, ewentualnie jakby go poczęstował cytryną.
- Przygotowuję się do objęcia funkcji Prekursora… – Mruknął niechętnie, nie chciał wyjść na osobę wygryzającą z roli swojego starszego brata ale niestety, Ced nigdy nie był brany pod uwagę przez ojca przez co on już od kilku lat wiedział do czego będzie zmuszony w przyszłości. – Geografia, biologia, matematyka. Logistyka, uprawa, pertraktacje. W pakiecie dostaję knucia, lizodupstwo i zdradę, brak przyjaciół i prawdziwej rodziny, jeeeej… – Przewrócił oczami mając bardzo brutalną świadomość z czym wiązało się objęcie takiej funkcji. Dlatego jeżeli nie wyszaleje się teraz, już w ogóle nie będzie miał takiej szansy.
- Porobimy coś dzisiaj? Może pójdziemy do miasta jeżeli masz siłę? Albo ukradniemy Enzo z ogrodu marchewki…? – Szepnął mu do ucha. – Poza tym, jeżeli tylko znajdziesz siły, chciałem porozmawiać o Gillesie. Znaczy, Cedricu bardziej. Znaczy, o nich obydwu… – Westchnął niepewnie nie do końca wiedząc co zrobić z sytuacją w jaką powoli zaczęli wchodzić.
Chwila rozmowy upewniła go, że nie mieli się gdzie ruszać bo nie miało to sensu. Sam więc wygodniej usiadł po czym wracając do zabawy jego włosami zastanawiał się przez chwilę jak to ująć w słowa żeby go nie zdenerwować.
- Ale nie zdenerwujesz się? Zapewniam Cię, że Ceda trochę uspokoiłem ale on też nie jest idiotom… – Zaczął, a czując ponownie dłonie na swoich policzkach ponownie się nad nim pochylił całując jego czoło. – Bo wiesz, on jest lekarzem. Zaczyna widzieć w Gillesie męskie cechy. Ostatnio mnie dopadł i pytał czy ja też coś zauważyłem i uważam, że pojawia się problem. Nie myślałeś, Ty albo Perci, żeby mu powiedzieć? Dogadują się, zaczynają sobie ufać, może by się nie obraził? Martwię się o niego, nie chce go tak ciągle okłamywać i grać przed nim debila. Poza tym, chyba wszyscy się zaczynamy razem dogadywać, nie chcę tego zmieniać…
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gilles nie miał pojęcia, w którym momencie jego spokojnej rozmowy z Cedriciem jego oczy stały się ciężkie jak ołów, a on sam zasnął spokojnie, czując się tak dobrze jak nie czuł się od dawna. Przy lisie wszystko było prostsze odkąd przestał się go bać i zmęczony udawaniem tego, kim nie był, przestał to robić. Już dawno nie zachowywał się jak Julie, pozory zachowując jedynie przy żmiji, choć kobiecie wystarczał słodki uśmiech i trzepotanie rzęsami od czasu do czasu. Dziwiło go, że mógł być sobą i Ced nadal chciał spędzać z nim czas, ale to sprawiało, że tylko mocniej go uwielbiał i ufał bardziej niż spodziewał się, że kiedykolwiek będzie. Dlatego pozwolił sobie na sen, a kiedy się obudził, na słodki, nieśmiały uśmiech, czując jak mocno serce biło mu w piersi ze szczęścia. Ced nie zdjął z głowy podarowanego mu wianka i patrzył na niego z ciepłem w spojrzeniu…
Kiedy mężczyzna zaproponował powrót, Gilles zgodził się, podnosząc się z ziemi, a dostrzegając że do tej pory spał, tuląc się do rękawa bluzy lisa, zarumienił się, oddając mu odzienie. Tak mocno go uwielbiał, Cedric był wszystkim o czym chłopak nieświadomie marzył, więc kiedy znaleźli się przy aucie i został złapany za nadgarstek, jego serce biło szybko słuchając niepewnych słów białowłosego. Czy wiedział? Domyślił się? A może… nie był pewien? Gilles nie wiedział, co powinien zrobić. Tak bardzo… bardzo chciał się przyznać. Powiedzieć mu o wszystkim i przeprosić, jednocześnie błagając by mógł przy nim zostać, ale… wiedział że nie mógł. Że gdyby to zrobił, sprawiłby kłopoty nie tylko sobie. Ale… miał zamiar przedyskutować to z Sashą i Percim. Nie mógł… dłużej go okłamywać. Cedric na to nie zasługiwał, a on z każdym dniem lubił go coraz bardziej i dopadające go wyrzuty sumienia gryzły go coraz mocniej, podpowiadając by wyjawił mu prawdę. Nawet jeśli miał go odrzucić, nie pozwolić na ich przyjaźń, przynajmniej przestałby go oszukiwać. A do ślubu już doszło, nie mogli go zerwać, a przynajmniej chciał wierzyć, że tak było i jego klan był względnie bezpieczny.
Dlatego choć wahał się, ostatecznie pokręcił głową, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
- Wybacz, ale… chyba jeszcze nie mogę ci powiedzieć – odpowiedział, mając nadzieję, że zrozumie. W końcu… chciał, tak bardzo chciał mu powiedzieć, ale to nie była tylko jego decyzja.
Kiedy wrócili do posiadłości, nie spodziewał się zastać w niej takiego chaosu. W końcu nie było ich tylko kilka godzin! Jak to się stało, że przegapili coś tak ważnego, do tego, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wśród narażonych był Sasha, zbladł mocno, czując zbliżający się atak paniki. Tylko nie Sasha. Wszyscy, tylko nie on! Pobiegł z Cedriciem do lecznicy, ale kiedy nie zastał tam jelenia, nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy raczej martwić. Do tego nikt nie potrafił mu powiedzieć co się z nim stało. Szukał go, szukał po całej posiadłości, dowiadując się przy okazji, że Percival był ranny, ale w gruncie rzeczy nic mu nie było i tylko jego najlepszy, jego najulubieńszy i jedyny przyjaciel stanowił niewiadomą.
Gilles był zdesperowany. Szalał z niepokoju. Dlatego też, kiedy dostrzegł Blaze’a, choć jego wnętrzności skręcały się ze strachu, byk stanowił jedyną osobę, która tam wtedy była i która mogła mu cokolwiek powiedzieć. Rozejrzał się z niepokojem, a słysząc że w którymś pokoju dwie pokojówki zmieniały pościel, nakazał sobie spokój i, choć z każdym krokiem jego nogi trzęsły się mocniej, a pióra na skrzydłach nastroszyły z przerażenia i instynkt nakazywał mu uciekać, podszedł do siedzącego na jednej z kanap mężczyzny.
- U…um… B-Blaze – zająknął się, cofając o krok, kiedy byk zwrócił na niego uwagę, czując że jego serce waliło mu w piersi tak głośno, że mężczyzna musiał je usłyszeć. – Czy… czy wiesz… gdzie jest Sasha? – zapytał, z chwilą w której zadał pytanie i dojrzał w oczach mężczyzny błysk, zdając sobie sprawę z tego, że popełnił okropny błąd, choć jeszcze nie wiedział, na czym on dokładnie polegał…
Rozanielony Perci przyprawiał go o wymioty. Jego dowódca, który z czystym sumieniem pozwalał mu rozkoszować się agresją, nawet tą w trakcie spełniania swoich potrzeb, właśnie świergotał do jakiegoś faceta niczym zakochana nastolatka. Bez tego paskudnego uśmiechu który przyprawiał o dreszcze i pustego spojrzenia które zapewniało o kontroli nad sytuacją. Prawdopodobne już nic nie poprawi mu humoru! Tego się nie dało od zobaczyć! Przynajmniej tak myślał do chwili zobaczenia białych piórek.
- Och Gilles. - Uśmiechnął się uroczo zakładając mogę na mogę i się rozwalając na kanapie. - Jelonek jest cały, nawet sobie postrzelał. Kto by pomyślał, że ma takie oko? Chucherko ma niewykorzystany talent! Chociaż dupe ma miękką... - Zaczął rozkoszując się każdym objawem wzrastającej paniki. Uwielbiał ten strach w oczach swoich ofiar. Tak samo jak tą zamgloną bezmyślność gdy z nimi kończył. - Mogę Cię do niego zaprowadzić. Oberwał. - Dodał już mocno od niechcenia chcąc uśpić jego czujność.
Podnosząc się z miejsca wymuszonym, sztucznym ruchem zaproponował mu drogę przodem korytarzem, a idąc pół kroku za nim, pożerał go. Bardzo mu pasowało, że lecznica była tak daleko, taka odseparowana. Wyszli zza róg i momentalnie łapiąc go za ramiona przyszpilił go do ściany.
- Jak miło, że wreszcie poruszasz się bez ochrony puchatych lisków, wilczków czy innych jelonków. Trójka to już tłok. - Zaśmiał się gardłowo po czym łapiąc za sukienkę mocno pociągnął ją do góry. Nie spodziewał się przy tym, że tak silnie oberwie skrzydłem.
Gdyby Gilles nie wiedział jakie tego wszystkiego byłyby konsekwencje, zacząłby krzyczeć. Był taki przerażony, choć po którymś razie powinien się przyzwyczaić. Jednak tym razem było inaczej. Blaze był… tak cholernie napastliwy, przekraczał granice, o których Gilles nie wiedział, że miał. Łatwiej mu było uciec, kiedy miał na sobie spodnie, łatwiej było się wyrwać, kiedy jego nogi zasłaniał materiał, do którego trudniej było się dostać. Sukienka była tak prosta. Wystarczyło ją unieść i chłopak był niemal nagi, czując że to wszystko było tak złe. Że on… odsłonięty stanowił coś tak okropnego, że widniejąca w oczach mężczyzny odraza pomieszana z fascynacją, była całkowicie uzasadniona. A jednak walczył. Szarpał się i używając skrzydeł, odepchnął go, niemal natychmiast potykając się o własne stopy, uciekł do najbliższego okna, by bezmyślnie za nie skoczyć i wzbić się z trudem w niebo. Łzy przesłoniły mu widok, ale nie zważał na to, słysząc za sobą okropny, ochrypły śmiech, który sprawiał, że całe jego ciało tężało ze strachu i obrzydzenia.
Wzbił się wyżej, powstrzymując odruch wymiotny, i drżenie całego ciała, odnajdując dogodne miejsce na dachu, by choć odrobinę się uspokoić i wznowić poszukiwania. Nie wierzył w to co powiedział mu Blaze. Nie miał żadnego powodu by mu ufać i nie ufał mu, choć brzmiał tak przekonująco, co dodatkowo napełniało jego serce strachem o przyjaciela. Usiadł na jednej z wieżyczek, tej niedaleko biblioteki, której dach prowizorycznie naprawiał…
- Biblioteka! – przypomniał sobie, to było ulubione miejsce Adriena! A jeśli Adi zgarnął Sashę przed nim, to tam musiał go zabrać!
Chłopak natychmiast poderwał się do lotu, szukając wzrokiem najbliższego, uchylonego balkonu w tej części rezydencji. Starał się uspokoić, zapomnieć o tym co się stało i przekonywać samego siebie, że wcale nie czuł się okropnie z myślą, że ten mężczyzna mógł tak łatwo zedrzeć z niego ubrania i pozbawić go wszystkiego. Najważniejszy był Sasha. Wmawiał sobie, że jak tylko upewni się, że z nim wszystko było w porządku, to z nim też będzie.
Odnalazł wejście do biblioteki i nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak mocno był przerażony, jak bardzo potrzebował teraz do kogoś się przytulić, wpadł do pomieszczenia, a odnalazłszy Adriena z Sashą na podłodze, natychmiast rzucił się na przyjaciela, tak mocno się ciesząc, że był cały i zdrowy. Wielki kamień spadł mu z serca. Tak bardzo się ucieszył, że na moment zapomniał o byku, o tym wszystkim i po prostu dawał się głaskać po głowie, wtulając kurczowo, najpierw w jelenia, potem w niego i tygryska, czując się choć przez chwilę bezpiecznie. A kiedy Sasha zapewnił go, że już w porządku, że nic mu się nie stało i ostatecznie udało im się przegonić intruzów i nawet, któregoś złapać, Gilles dał się wciągnąć w nieco beztroską pogawędkę o jego przedpołudniu z Cedriciem. Nie zdawał sobie sprawy z tego jak brzmiał, kiedy o nim mówił. Że się rumienił jak piwonia wspominając jakieś aspekty jego przystojnego wyglądu, ani że jego usta bezustannie wzdychały z zachwytu nad jego cudownym charakterem.
Kiedy trochę się uspokoił i zrobił trochę głodny, pomyślał o lisie, który przecież też nic nie jadł, a który to od razu po powrocie pobiegł do lecznicy. Musiał być zmęczony i bardzo głodny. Dlatego jeszcze raz przytulił się do Sashy, wdychając jego znajomy zapach i czując się błogo spokojnym, kiedy głaskał go po głowie, a potem zostawił go samego z Adim, kierując się w stronę kuchni, gdzie poprosił kucharki o przygotowanie dla niego i mężczyzny czegoś do jedzenia. A kiedy wracał obładowany tacą z wazą pełną zupy jarzynowej i pasztecików drobiowych, uśmiechał się nawet lekko do siebie, chcąc zaskoczyć mężczyznę kiedy ten wróci do pokoju.
Nie spodziewał się przy tym, że w drodze natknie się na żmiję. A ta, kiedy tylko go zobaczyła, natychmiast do niego podeszła, wzywając jakąś służącą.
- Kochanie, dlaczego zachowujesz się jak służba? – zapytała kobieta przymilnie, a widząc nierozumiejącą minę Gillesa, westchnęła, a potem dała znać pokojówce, która odebrała od chłopaka tacę z jedzeniem. – Jesteś żoną Cedrica, skarbie, od tego masz ludzi – upomniała go, a on nie do końca wiedział, co z tym zrobić. No i… chciał samodzielnie zająć się jedzeniem dla nich obu.
- Przecież ja też mam dwie ręce, nie czułam potrzeby kłopotać kogoś swoją zachcianką – zauważył naiwnie, a kobieta potarła skroń dwoma palcami, przesuwając krytycznie spojrzeniem po ubraniu Papugi.
- Moja droga, jeśli zaczniesz zachowywać się jak służąca, to się nią staniesz. Nie rozumiem przy tym, dlaczego przestałaś o siebie dbać. Jak ty wyglądasz? Nie mówiąc już o tym, co przywieźliście z Cedriciem, przecież takie łachy nie nadają się na salony, kochanie! – zauważyła, a Gilles poczuł rumieńce wstydu występujące mu na policzki. Przecież… tak dobrze się bawili.
- Myślałam… myślałam, że są w porządku – powiedział cicho, odwracając wzrok. Służąca, która zabrała od niego tacę, odeszła, zostawiając go samego z kobietą, która świdrowała go surowym wzorkiem.
- Źle myślałaś, gołąbeczko. Okropny gust, naprawdę, nie wierzę przy tym, że Cedric cię nie powstrzymał. A może to on to wszystko wybrał, hm? – zapytała, a Gilles czym prędzej pokręcił głową, nie chciał, żeby lis oberwał za niego.
- No ale to teraz nie ważne, ja pojadę z tobą na zakupy i kupimy ci coś naprawdę odpowiedniego. Tamte rzeczy spalimy – oświadczyła, a Gilles poczuł że robi mu się słabo i źle z przykrości. Wybrali to wszystko razem… - Tymczasem powiedz mi moje dziecko, jak się sprawuje Cedric? – zapytała z jakimś dziwnym błyskiem w oku.
- Um… dobrze, bardzo dobrze, jest dla mnie bardzo miły i… - zaczął, ale kobieta uciszyła go ruchem dłoni.
- Nie chodzi mi o jego zachowanie na co dzień, skarbie. Pytam jak się dogadujecie w łóżku – oświadczyła, a Gilles natychmiast poczuł się okropnie niekomfortowo. Był taki zażenowany! Jak można było kogoś zapytać o coś tak intymnego z tak beznamiętną miną i do tego takim tonem. – Liczę na to, że jeszcze trochę i dostanę wiadomość o wnuku. Nie ma na co czekać, mężczyźni tacy jak Cedric szybko się nudzą, a ty przynajmniej zostaniesz z dzieckiem. Alimenty są dobre, nawet jeśli nie chciałby was potem odwiedzać – paplała, a Gilles czuł, że z każdym słowem było mu coraz bardziej słabo. Jak… jak ta kobieta mogła?! Sugerować, że lis, który był najmilszym mężczyzną pod słońcem miałby zrobić komuś dziecko, a potem tą osobę zostawić.
- Ja… przepraszam, chyba nie czuję się najlepiej, muszę już iść – powiedział, mając tak okropny mętlik w głowie. Dlaczego to wszystko musiało tak wyglądać? No i… miał dziwne wrażenie, że za słowami żmii czaiła się groźba. Jeśli nie da mu dziecka, zacznie się zastanawiać, dlaczego. Ale… on nie mógł. A oni… na samą myśl rumienił się gwałtownie… jedna rzecz jaką robili razem w łóżku to spanie, najpierw każdy z nich na drugim końcu i dopiero niedawno… Gilles zaczął się budzić na Cedzie… Ale to nic nie znaczyło! Gilles był mężczyzną, a Cedric widział w nim swoją niechcianą żonę. Nie było mowy o czymkolwiek. Niemniej chłopak zaczął się stresować. Musiał się skontaktować z Julie, z rodzicami, musieli coś zrobić. Choć nie chciał stąd odchodzić, nie było tu dla niego miejsca.
Czując się okropnie, wrócił do pokoju, a nie dostrzegając nigdzie Cedrica, był odrobinę rozczarowany. Dostrzegł za to co innego. Na tacy z jedzeniem spoczywała kartka. Gilles był pewien, że to nie on ją tu zostawił… Podszedł bliżej, a kiedy dostrzegł imię napisane u góry, kiedy otworzył papier, wciągnął głośno powietrze nosem.
„Gilles, to chyba czas byś odwdzięczył mi się za informacje o twoim słodkim przyjacielu, oraz za to, że nie wydałem cię jeszcze w ręce twojego przystojnego męża. Lepszy wróbel w garści jak to mówią, a ja liczę na to, że sam mi się oddasz. W innym wypadku twój sekret może trafić do nieodpowiedniego lisiego uszka. Czekam na ciebie w małej szopie za domem, przyjdź sam o dwudziestej trzeciej. Załóż coś ładnego…”
Gdy tylko chłopak dotarł do końca listu, jego dłonie drżały tak mocno, że nie dał rady odczytać ostatniego zdania. Wiedział, doskonale wiedział od kogo był ten list. Samo to napawało go przerażeniem, jeszcze większym jego treść. Co on miał zrobić? Gdzieś z tyłu głowy wiedział o co mu chodziło, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli, wiedząc jedynie, że na pewno nie chodziło mu o nic dobrego. Czuł się jakby zło emitowało z tej kartki papieru, sprawiając że drżał, a wszystkie jego włoski stawały dęba. Nie chciał. Nie chciał…
- Nie chcę – jęknął, opadając na podłogę i zakrywając się skrzydłami jakby to mogło go w jakikolwiek sposób ukryć przed światem.
Nie spędził jednak dużo czasu w tej pozycji. Coś go tknęło, by zerknął na zegarek. A widząc że zbliżała się dwudziesta… zaczął panikować. Co miał zrobić?! Przecież nie pójdzie, nie, nie, nie. Ale co się stanie, kiedy Blaze zda sobie z tego sprawę? Oczami wyobraźni zobaczył jego minę, wściekłą, pewną siebie i obrzydliwą.
- Przyjdzie po mnie – szepnął, a jego głos stał się piskliwy z przerażenia. Bał się, tak okropnie się bał. Będzie go torturował. Będzie się śmiał. Będzie go…
Nawet nie zauważył kiedy pierwsze łzy zaczęły kapać z jego policzków na podłogę. Na trzęsące się palce, zaciskające się na liście. Ratunku. Proszę. Nie chcę. Nie wiedział, kogo błagał, ani czemu w ogóle sądził, że znajdzie się ktoś, kto chciałby go uratować. Nie miał przecież nikogo. Nie mógł powiedzieć. To była jego wina. To on był obrzydliwy. To on był inny. On prowokował, on kusił, on sprawiał, że ludzie mieli nieczyste myśli. Tak wiele razy to usłyszał, że zaczął w to wierzyć. Był sam…
I wtedy w jego głowie pojawiła się jedna myśl. Uciekać. Uniósł głowę, rozglądając się po pokoju. Uciekać. Będzie mu żal, ale tutaj nie mógł zostać. Uciekać. Klan nigdy się nim nie interesował, czemu więc miałby na to pozwalać? Uciekać. Kochał Sashę, ale dla niego też był tylko kłopotem, w końcu będzie mógł się zająć kimś innym, sobą, zamiast nim. Uciekać. Percival go nie lubił, udawał, żeby się zgodził na ten ślub, ale już było po ślubie, już podpisali sojusz, nie był potrzebny. UCIEKAĆ!
Podniósł się. Przebrał, zrzucając sukienkę i zakładając parę jeansów, którą kupił z Cedriciem, koszulkę i po chwili wahania, bluzę mężczyzny, która była za duża, w której się topił i w której nadal czuł jakby nic złego nie mogło mu się przytrafić. Pantofelki zastąpił zwykłymi tenisówkami. A potem zaczął się pakować. Ręce mocno mu się trzęsły. Tak mocno, że większość rzeczy najpierw upuścił, zanim trafiły do plecaka. Jedynie paszteciki, których nie dałby rady zjeść, znalazły się bezpiecznie w jednej z kieszeni. Przydałoby się coś do picia, ale nie miał żadnej butelki. Stwierdził, że trudno, znajdzie jakieś źródło… W końcu istniały jeszcze jakieś klany poza Reposami i Espoirami. Musiał gdzieś znaleźć dla siebie miejsce, ale nie tutaj. Nie tutaj.
Był taki… roztrzęsiony. Jego skrzyła szeleściły, kiedy pióra ocierały się o siebie, a on zamarł z jedną nogą na zewnątrz. Tam było tak ciemno. Chłód wieczora wpadał do pomieszczenia, sprawiając że na jego przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Odwrócił się jeszcze raz, by po raz ostatni rozejrzeć się po pokoju, zagryzając wargi, by się nie rozpłakać. Nie chciał, ale jakie miał inne wyjście?! Tak bardzo się bał. Tak bardzo nie chciał. I miał tak bardzo dość. Siebie. Udawania. Tych spojrzeń. Oczekiwań. Kłamstw. I przyglądania się jak wszyscy wokół znajdowali szczęście kosztem jego sumienia, które tak bardzo bolało kiedy patrzył na Cedrica. Nie zasługiwał na to wszystko.
Potrząsnął głową, czując że jego broda drży. Nie płakać. Nie płakać. Rozprostował skrzydła, szykując się do skoku. Usłyszał trzask. A potem ktoś złapał go za ramię i pociągnął do tyłu, zamykając w swoich objęciach. W pierwszej chwili jego serce podskoczyło mu do gardła, a przerażenie odebrało zdolność pojmowania. To on – wrzeszczał jego umysł, a on zamknąwszy oczy drżał ze strachu, czekając nie wiadomo na co. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że ten, który trzymał go za ramiona nie miał złych zamiarów. Że to nie był Blaze.
- Ced – Cedric – wyjęczał, czując ulgę tak wielką, że osunął się na kolana, nie zważając na pytania mężczyzny dopóki ten nie powtórzył ich kilka razy.
Spojrzał na zegarek. Dwudziesta trzydzieści.
- Nie. Nie. Nie. On przyjdzie. On po mnie przyjdzie – wysapał czując, że z ogarniającej go paniki zaczynał tracić rozum i zdolność oddychania. – Kazał mi przyjść, ale ja nie pójdę. Ja nie chcę, nie chcę. Tak się boję. Muszę iść. Uciec, Cedric. Już nie chcę. Przepraszam. Okłamywałem cię. I on o tym wie. On ci powie. Ale… ale ja też mogę. Nie chcę. Nie ma Julie, jestem ja. Tylko ja. Przepraszam. On jest taki zły – mówił pomiędzy haustami powietrza, a świat przed jego oczami wirował razem z czarnymi mroczkami. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że hiperwentylował, a po policzkach płynęły strumienie łez. W palcach ściskał papier, ale kiedy tylko Cedric spróbował mu go zabrać, oddał go nagle czując się jakby miał go oparzyć. Złapał się za głowę, a potem skulił, otaczając skrzydłami.
-Uratuj mnie.
- Perci… - zaczął groźnie, słysząc jego słowa. Nie zdawał sobie sprawy do czego prowadził, czy właśnie o to mu chodziło? Nie był pewien, ale kiedy mężczyzna znów pochylił się, by obdarzyć go odważnym całusem, przestawało go to powoli obchodzić.
Kiedy do pomieszczenia wtargnęła Cecil był w połowie zmiany wilka w mokrą plamę na kozetce, taką która do końca nie mogła mu się oprzeć i z radością zaprosiłby go w swoje ramiona, a Enzo z uprzejmości nie miał zamiaru odmawiać. Roześmiał się lekko na ton głosu kobiety, wiedząc że absolutnie nie żartowała, ale był chyba jedną z niewielu osób w posiadłości, które nie bały się nawet najstraszniejszej z gróźb. W końcu Cecil nadal była tylko niską kobietą, a on wiedział jak sobie z nią poradzić. Niemniej nie zamierzał jej dodatkowo denerwować. Nakazał sobie przy tym, żeby się ogarnął, Perci był ranny. Potrzebował spokoju i odpoczynku, a nie jego nagabywania i rozbuchanej namiętności.
- Przypilnuję go – powiedział zając, a kiedy wspomniała o jego chłopaku, roześmiał się lekko widząc minę wilka. Wyglądał jakby on też, tak jak jego najdroższy skarb uwielbiał szczepionki. – Przyprowadzę go, będzie zachwycony mogąc cię znowu zobaczyć – powiedział, żegnając się i zostawiając Cecil samą. Już widział tą wojnę z Milesem…
Pozwolił Percivalowi odwiedzić swój oddział, sprawdzić czy wszystko jest w porządku, wyprowadzając go i kierując się do chatki. Miał zamiar dotrzymać zaleceń od lekarki i trzymać rączki przy sobie, ale wilk mu to uniemożliwiał. Na jego słowa, roześmiał się cicho, nisko, groźnie, a kiedy gorąca dłoń mężczyzny znalazła się na jego piersi, zmuszając go by się cofnął, zrobił to, ciekaw co chodziło mu po tej fioletowej główce. Pocałowany, westchnął ciężko, przez chwilę starając się jeszcze opanować, nie reagować za mocno, ale ten słodki całus, mina mężczyzny i jego ogon merdający tam i z powrotem skutecznie mu to uniemożliwiał.
A potem padła propozycja. Słysząc ją, Enzo wciągnął głośno powietrze w płuca, pewien, że nie wytrzyma do wieczora. Nie było nawet mowy o tym, by czekał jeszcze kilka godzin. Gdyby to zrobił, niechybnie coś cennego odpadłoby mu, a on sam umarł z niecierpliwości. Dlatego nie przejmując się już konsekwencjami, choć nadal w głowie miał zranioną rękę Percivala, złapał go za ramiona, by drażniąc wilka i siebie, przesunąć ręce na jego plecy, na łopatki, przesunąć po podstawie ogona, a potem złapać go mocno za pośladki, za które po chwili go uniósł z drapieżnym błyskiem w oku. Nie było odwrotu. Enzo zabierał go swojej sypialni.
- Ostrzegałem cię, Perci, nie posłuchałeś – powiedział niskim tonem głosu, niosąc mężczyznę w swoich ramionach w kierunku chatki. Upewnił się, że są sami, a potem zaniósł Percivala do swojego pokoju. Zamknął za nimi drzwi na klucz.
Kiedy mężczyzna zaproponował powrót, Gilles zgodził się, podnosząc się z ziemi, a dostrzegając że do tej pory spał, tuląc się do rękawa bluzy lisa, zarumienił się, oddając mu odzienie. Tak mocno go uwielbiał, Cedric był wszystkim o czym chłopak nieświadomie marzył, więc kiedy znaleźli się przy aucie i został złapany za nadgarstek, jego serce biło szybko słuchając niepewnych słów białowłosego. Czy wiedział? Domyślił się? A może… nie był pewien? Gilles nie wiedział, co powinien zrobić. Tak bardzo… bardzo chciał się przyznać. Powiedzieć mu o wszystkim i przeprosić, jednocześnie błagając by mógł przy nim zostać, ale… wiedział że nie mógł. Że gdyby to zrobił, sprawiłby kłopoty nie tylko sobie. Ale… miał zamiar przedyskutować to z Sashą i Percim. Nie mógł… dłużej go okłamywać. Cedric na to nie zasługiwał, a on z każdym dniem lubił go coraz bardziej i dopadające go wyrzuty sumienia gryzły go coraz mocniej, podpowiadając by wyjawił mu prawdę. Nawet jeśli miał go odrzucić, nie pozwolić na ich przyjaźń, przynajmniej przestałby go oszukiwać. A do ślubu już doszło, nie mogli go zerwać, a przynajmniej chciał wierzyć, że tak było i jego klan był względnie bezpieczny.
Dlatego choć wahał się, ostatecznie pokręcił głową, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
- Wybacz, ale… chyba jeszcze nie mogę ci powiedzieć – odpowiedział, mając nadzieję, że zrozumie. W końcu… chciał, tak bardzo chciał mu powiedzieć, ale to nie była tylko jego decyzja.
Kiedy wrócili do posiadłości, nie spodziewał się zastać w niej takiego chaosu. W końcu nie było ich tylko kilka godzin! Jak to się stało, że przegapili coś tak ważnego, do tego, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wśród narażonych był Sasha, zbladł mocno, czując zbliżający się atak paniki. Tylko nie Sasha. Wszyscy, tylko nie on! Pobiegł z Cedriciem do lecznicy, ale kiedy nie zastał tam jelenia, nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy raczej martwić. Do tego nikt nie potrafił mu powiedzieć co się z nim stało. Szukał go, szukał po całej posiadłości, dowiadując się przy okazji, że Percival był ranny, ale w gruncie rzeczy nic mu nie było i tylko jego najlepszy, jego najulubieńszy i jedyny przyjaciel stanowił niewiadomą.
Gilles był zdesperowany. Szalał z niepokoju. Dlatego też, kiedy dostrzegł Blaze’a, choć jego wnętrzności skręcały się ze strachu, byk stanowił jedyną osobę, która tam wtedy była i która mogła mu cokolwiek powiedzieć. Rozejrzał się z niepokojem, a słysząc że w którymś pokoju dwie pokojówki zmieniały pościel, nakazał sobie spokój i, choć z każdym krokiem jego nogi trzęsły się mocniej, a pióra na skrzydłach nastroszyły z przerażenia i instynkt nakazywał mu uciekać, podszedł do siedzącego na jednej z kanap mężczyzny.
- U…um… B-Blaze – zająknął się, cofając o krok, kiedy byk zwrócił na niego uwagę, czując że jego serce waliło mu w piersi tak głośno, że mężczyzna musiał je usłyszeć. – Czy… czy wiesz… gdzie jest Sasha? – zapytał, z chwilą w której zadał pytanie i dojrzał w oczach mężczyzny błysk, zdając sobie sprawę z tego, że popełnił okropny błąd, choć jeszcze nie wiedział, na czym on dokładnie polegał…
Rozanielony Perci przyprawiał go o wymioty. Jego dowódca, który z czystym sumieniem pozwalał mu rozkoszować się agresją, nawet tą w trakcie spełniania swoich potrzeb, właśnie świergotał do jakiegoś faceta niczym zakochana nastolatka. Bez tego paskudnego uśmiechu który przyprawiał o dreszcze i pustego spojrzenia które zapewniało o kontroli nad sytuacją. Prawdopodobne już nic nie poprawi mu humoru! Tego się nie dało od zobaczyć! Przynajmniej tak myślał do chwili zobaczenia białych piórek.
- Och Gilles. - Uśmiechnął się uroczo zakładając mogę na mogę i się rozwalając na kanapie. - Jelonek jest cały, nawet sobie postrzelał. Kto by pomyślał, że ma takie oko? Chucherko ma niewykorzystany talent! Chociaż dupe ma miękką... - Zaczął rozkoszując się każdym objawem wzrastającej paniki. Uwielbiał ten strach w oczach swoich ofiar. Tak samo jak tą zamgloną bezmyślność gdy z nimi kończył. - Mogę Cię do niego zaprowadzić. Oberwał. - Dodał już mocno od niechcenia chcąc uśpić jego czujność.
Podnosząc się z miejsca wymuszonym, sztucznym ruchem zaproponował mu drogę przodem korytarzem, a idąc pół kroku za nim, pożerał go. Bardzo mu pasowało, że lecznica była tak daleko, taka odseparowana. Wyszli zza róg i momentalnie łapiąc go za ramiona przyszpilił go do ściany.
- Jak miło, że wreszcie poruszasz się bez ochrony puchatych lisków, wilczków czy innych jelonków. Trójka to już tłok. - Zaśmiał się gardłowo po czym łapiąc za sukienkę mocno pociągnął ją do góry. Nie spodziewał się przy tym, że tak silnie oberwie skrzydłem.
Gdyby Gilles nie wiedział jakie tego wszystkiego byłyby konsekwencje, zacząłby krzyczeć. Był taki przerażony, choć po którymś razie powinien się przyzwyczaić. Jednak tym razem było inaczej. Blaze był… tak cholernie napastliwy, przekraczał granice, o których Gilles nie wiedział, że miał. Łatwiej mu było uciec, kiedy miał na sobie spodnie, łatwiej było się wyrwać, kiedy jego nogi zasłaniał materiał, do którego trudniej było się dostać. Sukienka była tak prosta. Wystarczyło ją unieść i chłopak był niemal nagi, czując że to wszystko było tak złe. Że on… odsłonięty stanowił coś tak okropnego, że widniejąca w oczach mężczyzny odraza pomieszana z fascynacją, była całkowicie uzasadniona. A jednak walczył. Szarpał się i używając skrzydeł, odepchnął go, niemal natychmiast potykając się o własne stopy, uciekł do najbliższego okna, by bezmyślnie za nie skoczyć i wzbić się z trudem w niebo. Łzy przesłoniły mu widok, ale nie zważał na to, słysząc za sobą okropny, ochrypły śmiech, który sprawiał, że całe jego ciało tężało ze strachu i obrzydzenia.
Wzbił się wyżej, powstrzymując odruch wymiotny, i drżenie całego ciała, odnajdując dogodne miejsce na dachu, by choć odrobinę się uspokoić i wznowić poszukiwania. Nie wierzył w to co powiedział mu Blaze. Nie miał żadnego powodu by mu ufać i nie ufał mu, choć brzmiał tak przekonująco, co dodatkowo napełniało jego serce strachem o przyjaciela. Usiadł na jednej z wieżyczek, tej niedaleko biblioteki, której dach prowizorycznie naprawiał…
- Biblioteka! – przypomniał sobie, to było ulubione miejsce Adriena! A jeśli Adi zgarnął Sashę przed nim, to tam musiał go zabrać!
Chłopak natychmiast poderwał się do lotu, szukając wzrokiem najbliższego, uchylonego balkonu w tej części rezydencji. Starał się uspokoić, zapomnieć o tym co się stało i przekonywać samego siebie, że wcale nie czuł się okropnie z myślą, że ten mężczyzna mógł tak łatwo zedrzeć z niego ubrania i pozbawić go wszystkiego. Najważniejszy był Sasha. Wmawiał sobie, że jak tylko upewni się, że z nim wszystko było w porządku, to z nim też będzie.
Odnalazł wejście do biblioteki i nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak mocno był przerażony, jak bardzo potrzebował teraz do kogoś się przytulić, wpadł do pomieszczenia, a odnalazłszy Adriena z Sashą na podłodze, natychmiast rzucił się na przyjaciela, tak mocno się ciesząc, że był cały i zdrowy. Wielki kamień spadł mu z serca. Tak bardzo się ucieszył, że na moment zapomniał o byku, o tym wszystkim i po prostu dawał się głaskać po głowie, wtulając kurczowo, najpierw w jelenia, potem w niego i tygryska, czując się choć przez chwilę bezpiecznie. A kiedy Sasha zapewnił go, że już w porządku, że nic mu się nie stało i ostatecznie udało im się przegonić intruzów i nawet, któregoś złapać, Gilles dał się wciągnąć w nieco beztroską pogawędkę o jego przedpołudniu z Cedriciem. Nie zdawał sobie sprawy z tego jak brzmiał, kiedy o nim mówił. Że się rumienił jak piwonia wspominając jakieś aspekty jego przystojnego wyglądu, ani że jego usta bezustannie wzdychały z zachwytu nad jego cudownym charakterem.
Kiedy trochę się uspokoił i zrobił trochę głodny, pomyślał o lisie, który przecież też nic nie jadł, a który to od razu po powrocie pobiegł do lecznicy. Musiał być zmęczony i bardzo głodny. Dlatego jeszcze raz przytulił się do Sashy, wdychając jego znajomy zapach i czując się błogo spokojnym, kiedy głaskał go po głowie, a potem zostawił go samego z Adim, kierując się w stronę kuchni, gdzie poprosił kucharki o przygotowanie dla niego i mężczyzny czegoś do jedzenia. A kiedy wracał obładowany tacą z wazą pełną zupy jarzynowej i pasztecików drobiowych, uśmiechał się nawet lekko do siebie, chcąc zaskoczyć mężczyznę kiedy ten wróci do pokoju.
Nie spodziewał się przy tym, że w drodze natknie się na żmiję. A ta, kiedy tylko go zobaczyła, natychmiast do niego podeszła, wzywając jakąś służącą.
- Kochanie, dlaczego zachowujesz się jak służba? – zapytała kobieta przymilnie, a widząc nierozumiejącą minę Gillesa, westchnęła, a potem dała znać pokojówce, która odebrała od chłopaka tacę z jedzeniem. – Jesteś żoną Cedrica, skarbie, od tego masz ludzi – upomniała go, a on nie do końca wiedział, co z tym zrobić. No i… chciał samodzielnie zająć się jedzeniem dla nich obu.
- Przecież ja też mam dwie ręce, nie czułam potrzeby kłopotać kogoś swoją zachcianką – zauważył naiwnie, a kobieta potarła skroń dwoma palcami, przesuwając krytycznie spojrzeniem po ubraniu Papugi.
- Moja droga, jeśli zaczniesz zachowywać się jak służąca, to się nią staniesz. Nie rozumiem przy tym, dlaczego przestałaś o siebie dbać. Jak ty wyglądasz? Nie mówiąc już o tym, co przywieźliście z Cedriciem, przecież takie łachy nie nadają się na salony, kochanie! – zauważyła, a Gilles poczuł rumieńce wstydu występujące mu na policzki. Przecież… tak dobrze się bawili.
- Myślałam… myślałam, że są w porządku – powiedział cicho, odwracając wzrok. Służąca, która zabrała od niego tacę, odeszła, zostawiając go samego z kobietą, która świdrowała go surowym wzorkiem.
- Źle myślałaś, gołąbeczko. Okropny gust, naprawdę, nie wierzę przy tym, że Cedric cię nie powstrzymał. A może to on to wszystko wybrał, hm? – zapytała, a Gilles czym prędzej pokręcił głową, nie chciał, żeby lis oberwał za niego.
- No ale to teraz nie ważne, ja pojadę z tobą na zakupy i kupimy ci coś naprawdę odpowiedniego. Tamte rzeczy spalimy – oświadczyła, a Gilles poczuł że robi mu się słabo i źle z przykrości. Wybrali to wszystko razem… - Tymczasem powiedz mi moje dziecko, jak się sprawuje Cedric? – zapytała z jakimś dziwnym błyskiem w oku.
- Um… dobrze, bardzo dobrze, jest dla mnie bardzo miły i… - zaczął, ale kobieta uciszyła go ruchem dłoni.
- Nie chodzi mi o jego zachowanie na co dzień, skarbie. Pytam jak się dogadujecie w łóżku – oświadczyła, a Gilles natychmiast poczuł się okropnie niekomfortowo. Był taki zażenowany! Jak można było kogoś zapytać o coś tak intymnego z tak beznamiętną miną i do tego takim tonem. – Liczę na to, że jeszcze trochę i dostanę wiadomość o wnuku. Nie ma na co czekać, mężczyźni tacy jak Cedric szybko się nudzą, a ty przynajmniej zostaniesz z dzieckiem. Alimenty są dobre, nawet jeśli nie chciałby was potem odwiedzać – paplała, a Gilles czuł, że z każdym słowem było mu coraz bardziej słabo. Jak… jak ta kobieta mogła?! Sugerować, że lis, który był najmilszym mężczyzną pod słońcem miałby zrobić komuś dziecko, a potem tą osobę zostawić.
- Ja… przepraszam, chyba nie czuję się najlepiej, muszę już iść – powiedział, mając tak okropny mętlik w głowie. Dlaczego to wszystko musiało tak wyglądać? No i… miał dziwne wrażenie, że za słowami żmii czaiła się groźba. Jeśli nie da mu dziecka, zacznie się zastanawiać, dlaczego. Ale… on nie mógł. A oni… na samą myśl rumienił się gwałtownie… jedna rzecz jaką robili razem w łóżku to spanie, najpierw każdy z nich na drugim końcu i dopiero niedawno… Gilles zaczął się budzić na Cedzie… Ale to nic nie znaczyło! Gilles był mężczyzną, a Cedric widział w nim swoją niechcianą żonę. Nie było mowy o czymkolwiek. Niemniej chłopak zaczął się stresować. Musiał się skontaktować z Julie, z rodzicami, musieli coś zrobić. Choć nie chciał stąd odchodzić, nie było tu dla niego miejsca.
Czując się okropnie, wrócił do pokoju, a nie dostrzegając nigdzie Cedrica, był odrobinę rozczarowany. Dostrzegł za to co innego. Na tacy z jedzeniem spoczywała kartka. Gilles był pewien, że to nie on ją tu zostawił… Podszedł bliżej, a kiedy dostrzegł imię napisane u góry, kiedy otworzył papier, wciągnął głośno powietrze nosem.
„Gilles, to chyba czas byś odwdzięczył mi się za informacje o twoim słodkim przyjacielu, oraz za to, że nie wydałem cię jeszcze w ręce twojego przystojnego męża. Lepszy wróbel w garści jak to mówią, a ja liczę na to, że sam mi się oddasz. W innym wypadku twój sekret może trafić do nieodpowiedniego lisiego uszka. Czekam na ciebie w małej szopie za domem, przyjdź sam o dwudziestej trzeciej. Załóż coś ładnego…”
Gdy tylko chłopak dotarł do końca listu, jego dłonie drżały tak mocno, że nie dał rady odczytać ostatniego zdania. Wiedział, doskonale wiedział od kogo był ten list. Samo to napawało go przerażeniem, jeszcze większym jego treść. Co on miał zrobić? Gdzieś z tyłu głowy wiedział o co mu chodziło, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli, wiedząc jedynie, że na pewno nie chodziło mu o nic dobrego. Czuł się jakby zło emitowało z tej kartki papieru, sprawiając że drżał, a wszystkie jego włoski stawały dęba. Nie chciał. Nie chciał…
- Nie chcę – jęknął, opadając na podłogę i zakrywając się skrzydłami jakby to mogło go w jakikolwiek sposób ukryć przed światem.
Nie spędził jednak dużo czasu w tej pozycji. Coś go tknęło, by zerknął na zegarek. A widząc że zbliżała się dwudziesta… zaczął panikować. Co miał zrobić?! Przecież nie pójdzie, nie, nie, nie. Ale co się stanie, kiedy Blaze zda sobie z tego sprawę? Oczami wyobraźni zobaczył jego minę, wściekłą, pewną siebie i obrzydliwą.
- Przyjdzie po mnie – szepnął, a jego głos stał się piskliwy z przerażenia. Bał się, tak okropnie się bał. Będzie go torturował. Będzie się śmiał. Będzie go…
Nawet nie zauważył kiedy pierwsze łzy zaczęły kapać z jego policzków na podłogę. Na trzęsące się palce, zaciskające się na liście. Ratunku. Proszę. Nie chcę. Nie wiedział, kogo błagał, ani czemu w ogóle sądził, że znajdzie się ktoś, kto chciałby go uratować. Nie miał przecież nikogo. Nie mógł powiedzieć. To była jego wina. To on był obrzydliwy. To on był inny. On prowokował, on kusił, on sprawiał, że ludzie mieli nieczyste myśli. Tak wiele razy to usłyszał, że zaczął w to wierzyć. Był sam…
I wtedy w jego głowie pojawiła się jedna myśl. Uciekać. Uniósł głowę, rozglądając się po pokoju. Uciekać. Będzie mu żal, ale tutaj nie mógł zostać. Uciekać. Klan nigdy się nim nie interesował, czemu więc miałby na to pozwalać? Uciekać. Kochał Sashę, ale dla niego też był tylko kłopotem, w końcu będzie mógł się zająć kimś innym, sobą, zamiast nim. Uciekać. Percival go nie lubił, udawał, żeby się zgodził na ten ślub, ale już było po ślubie, już podpisali sojusz, nie był potrzebny. UCIEKAĆ!
Podniósł się. Przebrał, zrzucając sukienkę i zakładając parę jeansów, którą kupił z Cedriciem, koszulkę i po chwili wahania, bluzę mężczyzny, która była za duża, w której się topił i w której nadal czuł jakby nic złego nie mogło mu się przytrafić. Pantofelki zastąpił zwykłymi tenisówkami. A potem zaczął się pakować. Ręce mocno mu się trzęsły. Tak mocno, że większość rzeczy najpierw upuścił, zanim trafiły do plecaka. Jedynie paszteciki, których nie dałby rady zjeść, znalazły się bezpiecznie w jednej z kieszeni. Przydałoby się coś do picia, ale nie miał żadnej butelki. Stwierdził, że trudno, znajdzie jakieś źródło… W końcu istniały jeszcze jakieś klany poza Reposami i Espoirami. Musiał gdzieś znaleźć dla siebie miejsce, ale nie tutaj. Nie tutaj.
Był taki… roztrzęsiony. Jego skrzyła szeleściły, kiedy pióra ocierały się o siebie, a on zamarł z jedną nogą na zewnątrz. Tam było tak ciemno. Chłód wieczora wpadał do pomieszczenia, sprawiając że na jego przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Odwrócił się jeszcze raz, by po raz ostatni rozejrzeć się po pokoju, zagryzając wargi, by się nie rozpłakać. Nie chciał, ale jakie miał inne wyjście?! Tak bardzo się bał. Tak bardzo nie chciał. I miał tak bardzo dość. Siebie. Udawania. Tych spojrzeń. Oczekiwań. Kłamstw. I przyglądania się jak wszyscy wokół znajdowali szczęście kosztem jego sumienia, które tak bardzo bolało kiedy patrzył na Cedrica. Nie zasługiwał na to wszystko.
Potrząsnął głową, czując że jego broda drży. Nie płakać. Nie płakać. Rozprostował skrzydła, szykując się do skoku. Usłyszał trzask. A potem ktoś złapał go za ramię i pociągnął do tyłu, zamykając w swoich objęciach. W pierwszej chwili jego serce podskoczyło mu do gardła, a przerażenie odebrało zdolność pojmowania. To on – wrzeszczał jego umysł, a on zamknąwszy oczy drżał ze strachu, czekając nie wiadomo na co. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że ten, który trzymał go za ramiona nie miał złych zamiarów. Że to nie był Blaze.
- Ced – Cedric – wyjęczał, czując ulgę tak wielką, że osunął się na kolana, nie zważając na pytania mężczyzny dopóki ten nie powtórzył ich kilka razy.
Spojrzał na zegarek. Dwudziesta trzydzieści.
- Nie. Nie. Nie. On przyjdzie. On po mnie przyjdzie – wysapał czując, że z ogarniającej go paniki zaczynał tracić rozum i zdolność oddychania. – Kazał mi przyjść, ale ja nie pójdę. Ja nie chcę, nie chcę. Tak się boję. Muszę iść. Uciec, Cedric. Już nie chcę. Przepraszam. Okłamywałem cię. I on o tym wie. On ci powie. Ale… ale ja też mogę. Nie chcę. Nie ma Julie, jestem ja. Tylko ja. Przepraszam. On jest taki zły – mówił pomiędzy haustami powietrza, a świat przed jego oczami wirował razem z czarnymi mroczkami. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że hiperwentylował, a po policzkach płynęły strumienie łez. W palcach ściskał papier, ale kiedy tylko Cedric spróbował mu go zabrać, oddał go nagle czując się jakby miał go oparzyć. Złapał się za głowę, a potem skulił, otaczając skrzydłami.
-Uratuj mnie.
***
Ten mały… Perci nawet nie wiedział jak bardzo działał na zmysły Enzo, jak mocno go podniecał i kusił i prowokował, stawiając się w sytuacji, z której, jak już go zając wcześniej ostrzegał, powoli nie było już wyjścia. Nie należał do wstrzemięźliwych osób, a ostatnimi czasy skazany był na przymusowy celibat ze względu na niedyspozycję Cedrica. Nie żeby mu to przeszkadzało pod względem uczuciowym, cieszył się widząc jak jego i Papugę zaczyna łączyć coś więcej niż tylko niechęć i strach, niemniej jego ciało nie przywykło do takiej posuchy. A teraz miał przy sobie Perciego, którego sam zaczynał darzyć najsilniejszym z uczuć, które to wzmagało tylko krążące mu w żyłach pożądanie. - Perci… - zaczął groźnie, słysząc jego słowa. Nie zdawał sobie sprawy do czego prowadził, czy właśnie o to mu chodziło? Nie był pewien, ale kiedy mężczyzna znów pochylił się, by obdarzyć go odważnym całusem, przestawało go to powoli obchodzić.
Kiedy do pomieszczenia wtargnęła Cecil był w połowie zmiany wilka w mokrą plamę na kozetce, taką która do końca nie mogła mu się oprzeć i z radością zaprosiłby go w swoje ramiona, a Enzo z uprzejmości nie miał zamiaru odmawiać. Roześmiał się lekko na ton głosu kobiety, wiedząc że absolutnie nie żartowała, ale był chyba jedną z niewielu osób w posiadłości, które nie bały się nawet najstraszniejszej z gróźb. W końcu Cecil nadal była tylko niską kobietą, a on wiedział jak sobie z nią poradzić. Niemniej nie zamierzał jej dodatkowo denerwować. Nakazał sobie przy tym, żeby się ogarnął, Perci był ranny. Potrzebował spokoju i odpoczynku, a nie jego nagabywania i rozbuchanej namiętności.
- Przypilnuję go – powiedział zając, a kiedy wspomniała o jego chłopaku, roześmiał się lekko widząc minę wilka. Wyglądał jakby on też, tak jak jego najdroższy skarb uwielbiał szczepionki. – Przyprowadzę go, będzie zachwycony mogąc cię znowu zobaczyć – powiedział, żegnając się i zostawiając Cecil samą. Już widział tą wojnę z Milesem…
Pozwolił Percivalowi odwiedzić swój oddział, sprawdzić czy wszystko jest w porządku, wyprowadzając go i kierując się do chatki. Miał zamiar dotrzymać zaleceń od lekarki i trzymać rączki przy sobie, ale wilk mu to uniemożliwiał. Na jego słowa, roześmiał się cicho, nisko, groźnie, a kiedy gorąca dłoń mężczyzny znalazła się na jego piersi, zmuszając go by się cofnął, zrobił to, ciekaw co chodziło mu po tej fioletowej główce. Pocałowany, westchnął ciężko, przez chwilę starając się jeszcze opanować, nie reagować za mocno, ale ten słodki całus, mina mężczyzny i jego ogon merdający tam i z powrotem skutecznie mu to uniemożliwiał.
A potem padła propozycja. Słysząc ją, Enzo wciągnął głośno powietrze w płuca, pewien, że nie wytrzyma do wieczora. Nie było nawet mowy o tym, by czekał jeszcze kilka godzin. Gdyby to zrobił, niechybnie coś cennego odpadłoby mu, a on sam umarł z niecierpliwości. Dlatego nie przejmując się już konsekwencjami, choć nadal w głowie miał zranioną rękę Percivala, złapał go za ramiona, by drażniąc wilka i siebie, przesunąć ręce na jego plecy, na łopatki, przesunąć po podstawie ogona, a potem złapać go mocno za pośladki, za które po chwili go uniósł z drapieżnym błyskiem w oku. Nie było odwrotu. Enzo zabierał go swojej sypialni.
- Ostrzegałem cię, Perci, nie posłuchałeś – powiedział niskim tonem głosu, niosąc mężczyznę w swoich ramionach w kierunku chatki. Upewnił się, że są sami, a potem zaniósł Percivala do swojego pokoju. Zamknął za nimi drzwi na klucz.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
SCENY 18+ PERCIVAL&ENZO
ENZO
Odstawił wilka na ziemię, ale nie odsunął się, wręcz przeciwnie, przysuwając się jeszcze bliżej, tak by Perci zdał sobie sprawę z tego jak mocno na niego działał i jak wielkie powstanie w jego spodniach wywołał. Nie zdejmował przy tym przynajmniej jednej dłoni z jego pośladów, oczami wyobraźni wsuwając się pomiędzy nie czymś innym niż tylko palcami. Był taki napalony. Drugą dłonią przesunął po plecach mężczyzny, docierając do jego głowy i włosów pomiędzy które wplótł palce.
- Perci… - mruknął w jego ucho, zanim przygryzł je wywołując pożądane dreszcze. Wilk tak rozkosznie reagował, a coś twardego o co ocierała się męskość zająca tylko sprawiało, że miał kłopot z powolnym dobieraniem się… Obcałował jego twarz, jego szyję, składając przy tym ostrożnego całusa w miejscu, w którym przez koszulkę mężczyzny czuł opatrunek. Nie chciał go zranić…
Kiedy wrócił ustami do jego twarzy, odnajdując wargami te jego, wsunął delikatnie palce pod jego koszulkę, opuszkami palców badając drżące, ale silne, szczupłe ciało. Był napalony jak cholera, ale pamiętał, że Perci nie miał wcześniej kontaktów ze swoją płcią, pamiętał o jego obawach co do samej miłości i przekraczania pewnych sfer fizyczności. Gdyby powiedział, że tego nie chce, Enzo natychmiast by przestał, choć bolałoby go to bardziej niż sobie wyobrażał, nie tylko ze względu na napięcie seksualne, jakie niewątpliwie krążyło mu w żyłach. Dlatego poza macaniem go, przytulał go do siebie ciepło, jedną dłonią gładząc uspokajająco pomiędzy łopatkami, ustami które najpierw całowały go delikatnie, z każdą chwilą coraz zachłanniej, namiętniej, chciał mu przekazać, że dla niego również to wszystko było po prostu ważne. Tylko jedna ręka zdawała się nie przejmować uczuciami, skupiona na fizycznej przyjemności, którą i Enzo odczuwał, badając ciało wilka palcami, odnajdując jego sutki, które zaczął pieścić, pocierając je łagodnie, dopóki nie stwardniały. A kiedy to się stało, odsunął się delikatnie, by spojrzeć jak rozkosznie wyglądały odznaczając się od materiału jego koszulki.
- Oh, no proszę, cóż za mina – parsknął, przez chwilę przyglądając się, głaszcząc go jedynie po dłoni i policzku, przyglądając się głodnym wzrokiem zarumienionym policzkom, uchylonym, nabrzmiałym wargom i tych uroczych uszkach, oklapłych w geście uległości. Enzo czuł jak na jego ustach pojawia się pełen namiętności uśmiech. W pierwszej chwili miał zamiar tego niesfornego wilczka rozebrać, wycałować, a potem wziąć, dopóki nie krzyczałby jego imienia z rozkoszy. Ale kiedy tak na niego patrzył, coś innego przyszło mu do głowy.
- Rozbierz się dla mnie, Perci – polecił, odsuwając się na krok, posyłając mu pełne żaru spojrzenie.
PERCI
Ekscytacja jaką czuł w momencie gdy Enzo niósł go do chatki delikatnie mieszała się z niepewnością co do tej prowokacji. Owszem, w pewnym momencie całkowicie świadom reakcji wywołanych przez jego gesty sam wręcz domagał się pieszczoty. W tej samej jednak chwili dotarło do niego co robił.
Seks był dla niego czymś co do tej pory miało tylko prowadzić do pewnych profitów. Już jakiś czas temu zmienił podejście, rozumiał że można było się kochać z miłości, ba! Że samą miłość można było bez żadnych zobowiązań czuć! Co nie pozbawiło go zwyczajnego strachu przed nieznanym. A jednak, jego ciało reagowało zdecydowanie chętnie, jego myśli uciekały w stronę obiecywanej mu przyjemności i tylko zdrowy rozsądek sprawiał, że...
Jęknął cicho gdy został pocalowaby w szyję, gładzony po uszach, ściśnięty za pośladki.
- Enzo... - Wymruczał z uśmiechem prężąc się pod jego dotykiem, czując jak robi się coraz twardszy, jak jego męskość ociera się o drugą, większą. - Troszkę wolniej. - Poprosił szeptem co nie dało nic poza powrotem do namiętnych pocałunków usuwających mu grunt spod stóp. Drżał coraz mocniej, czuł jak cały pulsuje, jak zaraz zacznie jęczeć swoje pragnienia.
Komentarz dotyczący jego wyglądu sprawił, że nieco się zmieszał. Podejrzewam, że przy Enzo wyglądał za każdym razem całkowicie niewinnie ale teraz? Musiał wręcz krzyczeć o zapewnienie błogości, o najlepszy orgazm w jego życiu! A ogarnął się tylko przez dziwną prośbę skierowaną do siebie.
Gdy Enzo położył się na łóżku pokazując mu wielość wybrzuszenia w spodniach, przełknął niepewnie ślinę. Później jednak jego mózg zaczął łączyć fakty, a on kręcąc tyłkiem, uśmiechając się uwodzicielsko, rozsiadł się na jego kolanach. Oblizał się przy tym lubieżnie po czym pochylił nad jego uchem.
- Nie uważasz, że... - Przerwał żeby przejechać po uchu językiem, lekko je przygryźć. - Z niesprawną prawą ręką i bólem w połowie ciała będzie mi ciężko? - Dopytał pomrukiem, a widząc dość idiotyczną minę zająca który chyba sobie zdał sprawę z tego co powiedział, sam wybuchnął śmiechem. Objął go przy tym wygodniej i wtulając w szyję zamruczał.
- To co? Pomożesz mi zdjąć spodnie? - Zapytał nieco nieśmiało zsuwając się z jego kolan i kombinując przy pasku rozumiejąc już jak sobie przekichał życie na kilka najbliższych dni.
Pchnięty delikatnie do położenia się wyciągnął ostrożnie rękę z temblaka i kładąc ją sobie na brzuchu patrzył z przyjemnością na jego szczery uśmiech.
- Ale... Zrobimy to powoli, prawda?
ENZO
Kiedy Enzo zdał sobie sprawę z tego, jak wielką głupotę palnął, nie mógł się powstrzymać, żeby zaraz nie parsknąć śmiechem. Z tego wszystkiego zapomniał, że Perci mógł mieć problem z samodzielnym rozebraniem się. Skrzywił się jedynie na chwilę, strzygąc uchem, które Perci zaczął zaczepiać, natychmiast kładąc je po sobie, poza zasięgiem ust wilka.
- Możesz mnie dotykać wszędzie, tylko nie po uszach, nie lubię tego – powiedział spokojnie, pozwalając mu wtulić się w siebie, nie przestając przy tym głaskać go po plecach. Sam, mając na wysokości twarzy jego fioletowe włosy i te urocze, kuszące go wilcze uszy, nie powstrzymywał się przed przygryzaniem ich, wiedząc że w przeciwieństwie do niego, Perci wydawał się czerpać przyjemność z drażnienia się w ten sposób.
- Pomogę – odpowiedział miękko, widząc że w nieco zaczepnym spojrzeniu mężczyzny zaczęło pojawiać się coraz więcej nerwów. Zsunął go ze swoich kolan i ani na moment nie przestając go w ten czy inny sposób dotykać, nakłonił go, by się położył. Widział niepokój w jego oczach i nie zamierzał w żaden sposób go podsycać. A zapytany o coś tak uroczego, że jedyne co mógł zrobić to uśmiechnąć się z czułością, schylił się, by cmoknąć go najpierw w czoło, potem w usta i odgarnąwszy mu pojedyncze kosmyki z twarzy, pogłaskać po policzku.
- Tak wolno jak będziesz chciał – obiecał, opierając się po obu stronach jego głowy, układając ostrożnie swoje ciało na tym jego, nie próbując w żaden sposób ingerować na razie zbyt mocno w jego cielesność, pozwalając mu oswoić się z jego obecnością na sobie. Wrócił do całowania go, zaczynając od delikatnych muśnięć wargami, przez nieco mocniejsze pocałunki, aż Perci sam zachęcająco rozchylił wargi, zapraszając go do pogłębienia pieszczot. Enzo skwapliwie skorzystał z zaproszenia, pieszcząc najpierw językiem dolną wargę wilka, zanim przeniósł się z pocałunkami głębiej, trącając zaczepnie język Percivala swoim, zachęcając go, by do niego dołączył. W międzyczasie jedną rękę poprowadził przez zdrowe ramię mężczyzny, odnajdując jego dłoń, którą poprowadził na swoje plecy, zachęcając go by zwyczajnie go przytulił. Tak jak powiedział, nie zamierzał się spieszyć.
Dopiero czując, że miał w ramionach drżącą galaretkę, której zaczynało brakować oddechu, oderwał się z nieprzyzwoitym dźwiękiem od jego ust, czując się niemal tak samo rozanielonym jak leżąca pod nim mokra plama z wilka. Śmiech jaki wyrwał mu się z ust był bardzo miękki i niski, pełen czułości jaką czuł na widok tej niedoświadczonej kulki słodyczy.
- Jesteś prześliczny – oświadczył, podpierając się mocniej na rękach, by unieść się wyżej i popatrzeć na niego z większej odległości, napawając się widokiem, który rozpalał krew w jego żyłach i sprawiał, że miał ochotę zedrzeć z nich obu ubrania. Powstrzymał się jednak od gwałtowności, która w gruncie rzeczy nie leżała w jego naturze, wracając do całowania wilka po twarzy, po szczęce i obojczykach.
Po chwili podniósł się do siadu i nie zdejmując rąk z ciała Percivala, przesunął palcami po jego klatce piersiowej, aż dotarł do rąbka jego koszulki. Nie zamierzał mu jej zdejmować, bojąc się, że mógłby przez przypadek jakoś go uszkodzić, zaczął ją jednak powolnie podwijać, muskając opuszkami palców jego nagą skórę, aż dotarł do sutków, które sterczały rozkosznie z podniecenia. Enzo musiał przełknąć ślinę, która nagromadziła mu się w ustach, zanim ponownie spojrzał na zarumienioną twarz mężczyzny.
- Coś tutaj bardzo chce być polizane – zauważył dwuznacznie, ocierając się delikatnie o podbrzusze wilka, nie mając jak na razie zamiaru serwować mu tej przyjemności. Nie mógł mu dostarczyć zbyt dużo wrażeń na raz, wyczerpując sobie tym samym repertuar doznań. Dlatego choć uśmiechnął się seksownie i znacząco, pochylił się jedynie nad jego piersią, uważając na zranioną rękę Perciego, by dobrać się ustami do jego skóry, pieszcząc ją przez chwilę samym oddechem, by powolnie przejść do języka i zębów, które delikatnie muskały wrażliwe miejsca, dopóki nie dotarł do różowych tak słodko proszących się o uwagę punkcików, które nieznośnie powoli zaatakował, nie szczędząc przy tym Perciemu własnych pomruków pełnych zadowolenia. Gdyby chciał się wycofać, mógł to zrobić w każdej chwili i zając nie miałby nic przeciwko.
PERCI
Sam prosił się o wolne tempo i sam będzie musiał znieść efekty składania właśnie takiej prośby. W momencie położenia się wygodnie na łóżku i w chwili w której zając zawisł nad nim, zrobiło się mu potwornie gorąco. Poczuł się całkowicie niewinny, bezbronny, a jednak! Gdy jego dłoń została poprowadzona na plecy Enzo z przyjemnością zaczął palcami szukać kształtów silnych mięśni. Uwielbiał. Taki jego fetysz – dobrze wyćwiczone plecy. A takie bezwzględnie zając miał przez co go – ponownie już – przeszedł przyjemny dreszcz podniecenia.
Powrót do całowania był dokładnie tym czego w tym momencie od niego oczekiwał. Odrobina opieki, zrozumienia dla nowej sytuacji w której on się znalazł. Nawet jeżeli Enzo miał ogromne doświadczenie nie szczycił się tym i pozwalając się mu rozkoszować każdym, najmniejszym nawet dotykiem co wywoływało w nim tak chętne reakcje. Ani się nie obejrzał, a gdy zaczynało brakować mu już tchu, całe jego ciało krzyczało o więcej. Znaczące wybrzuszenie w spodniach, stojące sutki, pierś pokryta gęsią skórką, mimo faktu że było tu bardzo ciepło. Oczy zasnute delikatną mgiełką i wypieki na twarzy, a on i tak nie został w żaden sposób odrzucony.
Czując ciepłą dłoń na policzku wtulił się w nią delikatnie posyłając mu szeroki uśmiech.
- Mało męski komplement. – Zauważył, a czując jak jego dłoń zostaje wsunięta pod koszulkę, przygryzł wnętrze policzka udając, że nie czuje tylko delikatnie łaskoczących ale zdecydowanie miziających bodźców. Zamiast tego sam przejechał od jego karku przez obojczyki, pierś po brzuch. Ostatecznie zahaczył dwa palce o jego spodnie i przyglądając się wszystkiemu poniżej pasa ponownie poczuł dreszcze.
Wzrokiem wrócił na jego twarz dopiero w momencie takiej dwuznaczności której, zdecydowanie oba znaczenia złapał. Spojrzał na swoją pierś po czym powiódł niżej. Był napalony jak cholera i nie umiał temu zaprzeczyć, a to co go jedynie pocieszało to fakt, że nie on jedyny. Zamruczał więc cicho i uśmiechając się prowokująco oblizał zwolna górną wargę i przygryzł dolną.
- No to nie krępuj się. – Zachęcił go chociaż zaraz odbił się od tak seksownego uśmiechu, że cała jego pewność spełzła grzecznie do roli galaretki w łóżku. Spojrzał na niego nieco od dołu, oczami niewinnej sarenki, a gdy został polizany dokładnie w tym miejscu w którym tak mocno chciał, musiał zakryć dłonią usta żeby nie wydać z siebie jakiegoś krępującego dźwięku.
Spoglądając na niego mocno zawstydzony, z dłonią przyczepioną do ust i wielkimi oczami, nie wierzył absolutnie w to co robili i co się właśnie działo. Polizany wyżej, przez obojczyki szyję i aż do krawędzi szczęki, odchylił głowę do tyłu wywracając oczy do góry. Ponownie cały zadrżał, a obejmując go jedną nogą w biodrze sprawił, że się dość intensywnie o siebie otarli. Słodki jęk jaki dobiegł jego ucha sprawił, że przewrócił oczami z zachwytu. Było świetnie, a zasadniczo nic jeszcze nie zrobili!
Wykorzystując sposób w jaki go trzymał przetoczył się z nim po chwili po łóżku i siadając na ogromnym wybrzuszeniu zamruczał gardłowo. Prostując sylwetkę ściągnął z siebie koszulkę po czym chwycił krawędź tej jego zachęcając do pozbycia się jej. Bowiem dotyk rozgrzanych ciał był dopełnieniem wszystkich tych pieszczot, które na sobie stosowali, ponownie wprawiał w drżenie i ich do siebie zbliżał. Apropo, tym razem on mocno go pocałował pieszcząc się z nim i gładząc po policzku uśmiechał się w jego usta. Przynajmniej do momentu aż Enzo przycisnął go ponownie do swojego członka, a jemu nie udało się inaczej jak w jego wargi zdusić jęku. Zmarszczył przy tym lekko nos czując jak mocno zaczynali się zaczepiać na co on chętnie odpowiedział lekkim przygryzieniem skóry na jego ramieniu. W ten sposób ponownie wylądował pod zającem, z uniesionymi na jego udach biodrami i bardzo sprawnie rozpinanymi spodniami.
I tyle z robienia tego wolno, po chwili obydwaj byli w samej bieliźnie, zamknięci w swoich objęciach i całujący się jakby to była ostatnia taka możliwość w ich życiu.
ENZO
Perci był idealny. Naprawdę, Enzo czerpał niesamowitą satysfakcję patrząc jak w jednej chwili w jego fioletowych oczach błyszczała pewność siebie, zadziorność a usta opuszczały słowa mogące uchodzić za gorące zaczepki, tylko po to, by po jednym uśmiechu zająca, jednym odważniejszym geście zmieniały się w przesłodkie, niewinne jęki i rzucane mu ukradkiem spojrzenia pełne niedowierzania, ciekawości i niewypowiedzianych pragnień. Enzo wewnętrznie rozpływał się z rozkoszy, to było tak urocze, że musiał się mocno powstrzymywać by kretyński uśmiech nie pojawił się na jego twarzy i już tam nie został. Za to kiedy Perci przerzucił ich chwilowo, pośladkami idealnie układając się na jego pobudzonym kroczu, mężczyzna musiał się mocno powstrzymać by poza niskim pomrukiem nie zareagować w żaden inny sposób. Pozwolił mu chwilowo bawić się tak jak chciał, będąc ciekawym, jak fioletowowłosy wykorzysta tę szansę i nie mógł powiedzieć, że się zawiódł kiedy po chwili oboje pozostali bez koszulek...
Kolejny pocałunek był znacznie bardziej namiętny, choć nadal miał w sobie bardzo dużo słodyczy. Enzo nie ściągał swoich rąk z ciała Percivala, przesuwając opuszkami palców po jego bokach, drażniąc jego plecy i kręgosłup, mrucząc z zadowoleniem, kiedy czuł jak drżał mu pod palcami, a jego biodra poruszały się delikatnie, ocierając się o jego nabrzmiałego członka. W którymś momencie sam zaczął mocniej na niego napierać, wywołując tym samym zduszane w jego wargach jęki, które jeszcze bardziej go podniecały. A kiedy Perci go ugryzł, stwierdził że to koniec tego dobrego, albo oboje oszaleją na swoim punkcie, a on nie da rady zachować zdrowego rozsądku. Jego ręce znów wylądowały na biodrach mężczyzny, ale tylko po to, by znów położyć go pod sobą, ale już bez taryfy ulgowej. Uniósł jego biodra i wpakował się bezceremonialnie pomiędzy jego nogi, odsuwając się odrobinę tylko po to, by ściągnąć z niego i z siebie spodnie, pozostawiając go w samych bokserkach.
Widok niemal nagiego ciała Percivala sprawił, że oczy Enzo pociemniały, a jego uszy wykazywały podobny stan w jakim znajdowała się dolna połowa jego ciała, łowiąc każde nawet najlżejsze westchnienie jakie uciekało z ust wilka, podniecając go niemiłosiernie. Pochylił się nad nim i zaczął go całować, niemal od razu delikatną pieszczotę zmieniając w namiętną wymianę śliny, trzymając go mocno za biodra i ocierając się w różnym tempie o opiętego materiałem bokserek penisa Perciego. Wydawałoby się, że było to bardzo chaotyczne i nie miało w sobie żadnego celu, ale Enzo wiedział co robił. Obserwował uważnie każdą, nawet najdrobniejszą reakcję mężczyzny, szukając dla nich idealnego tempa, które wprawiało chętne ciało w niekontrolowane drżenie i silne, wypełnione przyjemnością reakcje. A kiedy je znalazł, czuł że miał w rękach fioletową galaretkę błagającą go o więcej i cóż… nie miał zamiaru mu odmawiać.
Oderwał się od jego ust z głośnym westchnieniem, rzucając mu drapieżne spojrzenie pełne pasji. Wyglądał tak skandalicznie! A Enzo miał zamiar sprawić, by jego mina już błagająca go jedynie o chwilę wytchnienia i spełnienie, wręcz o to krzyczała.
- Gotowy się tego pozbyć? – zapytał zaczepnie, przesuwając palcem po wypukłości jego bokserek, oddychając szybko i ciężko, a kiedy dojrzał kilka kropel wilgoci przesączających się przez materiał, aż musiał przełknąć ciężko ślinę, powstrzymując się by go nie polizać. – No proszę, coś tu krzyczy że ci dobrze – wymruczał, nie powstrzymując się od przesunięcia po wypukłości nosem, wdychając jego podniecający zapach. A kiedy dotarł do czubka, nie mógł przepuścić takiej okazji, uważając na zęby, choć na chwilę złapał go w swoje wargi, ściskając go delikatnie, aż poczuł zwiastujące orgazm dreszcze i pulsowanie. Wtedy się odsunął i z seksownym uśmieszkiem spojrzał na twarz wilka.
- To nie koniec atrakcji, Perci. Musisz się powstrzymać, albo będzie kara – oświadczył, krążąc palcami po jego piersi, sutkach, które przyszczypnął, zanim wrócił palcami na jego biodra i nieznośnie powoli zsunął z niego bieliznę, odrzucając ją daleko za siebie.
- Mówiłeś, że „śliczny” to niezbyt męski komplement, więc tym razem powiem – zaczął normalnie, by z każdym słowem pochylać się nad nim bardziej, aż trafił ustami na jedno słodkie, wilcze ucho – że wyglądasz naprawdę seksownie – zakończył niskim tonem, patrząc mu w oczy z błyskiem podniecenia i zadziorności.
Zaraz też sięgnął do szafki obok łóżka, wyciągając z niej luksusowy towar jakim były zdobyczne lubrykanty. Nie było tego sporo, a ich cena wahała się w okolicach kilku stówek, ale skoro to był pierwszy raz Perciego, Enzo nie zamierzał na nim oszczędzać.
- Spokojnie, będę delikatny – obiecał miękko, całkiem spokojnie, całując jeszcze raz mężczyznę w usta, tak długo aż był pewien, że ten się nie bał.
Wyprostował się i zsunął ręce na jego nogi, gładząc go po udach i pieszcząc palcami brzuch, nie dotykając penisa dopóki jego palce nie stały się śliskie od lubrykantu, który chwilę rozgrzewał w swoich dłoniach zanim naprawdę go dotknął. Był cierpliwy i dokładny, badając każdy zakamarek podbrzusza wilka, pokrywając go wilgotną substancją.
- Przytrzymaj, będzie dobrze – zapewnił z uspokajającym uśmiechem, przesuwając się jedną ręką po zgrabnej nodze Percivala, aż dotarł pod jego kolano i zgiął je, dając sobie lepszy dostęp do jego wrażliwego miejsca. Zachęcił go przy tym by objął zdrowym ramieniem udo, podczas gdy on będzie go przygotowywał.
Wylał na swoje ręce jeszcze więcej poślizgu i podczas gdy palcami jednej ręki objął delikatnie penisa Percivala, drugą poprowadził niżej, głaszcząc jego dziurkę powolnie, cierpliwie aż nie poczuł rozluźniających się mięśni, wtedy, nadal nie przerywając poruszania dłonią na jego członku, wsunął w jego wnętrze pierwszego palca.
PERCIOdstawił wilka na ziemię, ale nie odsunął się, wręcz przeciwnie, przysuwając się jeszcze bliżej, tak by Perci zdał sobie sprawę z tego jak mocno na niego działał i jak wielkie powstanie w jego spodniach wywołał. Nie zdejmował przy tym przynajmniej jednej dłoni z jego pośladów, oczami wyobraźni wsuwając się pomiędzy nie czymś innym niż tylko palcami. Był taki napalony. Drugą dłonią przesunął po plecach mężczyzny, docierając do jego głowy i włosów pomiędzy które wplótł palce.
- Perci… - mruknął w jego ucho, zanim przygryzł je wywołując pożądane dreszcze. Wilk tak rozkosznie reagował, a coś twardego o co ocierała się męskość zająca tylko sprawiało, że miał kłopot z powolnym dobieraniem się… Obcałował jego twarz, jego szyję, składając przy tym ostrożnego całusa w miejscu, w którym przez koszulkę mężczyzny czuł opatrunek. Nie chciał go zranić…
Kiedy wrócił ustami do jego twarzy, odnajdując wargami te jego, wsunął delikatnie palce pod jego koszulkę, opuszkami palców badając drżące, ale silne, szczupłe ciało. Był napalony jak cholera, ale pamiętał, że Perci nie miał wcześniej kontaktów ze swoją płcią, pamiętał o jego obawach co do samej miłości i przekraczania pewnych sfer fizyczności. Gdyby powiedział, że tego nie chce, Enzo natychmiast by przestał, choć bolałoby go to bardziej niż sobie wyobrażał, nie tylko ze względu na napięcie seksualne, jakie niewątpliwie krążyło mu w żyłach. Dlatego poza macaniem go, przytulał go do siebie ciepło, jedną dłonią gładząc uspokajająco pomiędzy łopatkami, ustami które najpierw całowały go delikatnie, z każdą chwilą coraz zachłanniej, namiętniej, chciał mu przekazać, że dla niego również to wszystko było po prostu ważne. Tylko jedna ręka zdawała się nie przejmować uczuciami, skupiona na fizycznej przyjemności, którą i Enzo odczuwał, badając ciało wilka palcami, odnajdując jego sutki, które zaczął pieścić, pocierając je łagodnie, dopóki nie stwardniały. A kiedy to się stało, odsunął się delikatnie, by spojrzeć jak rozkosznie wyglądały odznaczając się od materiału jego koszulki.
- Oh, no proszę, cóż za mina – parsknął, przez chwilę przyglądając się, głaszcząc go jedynie po dłoni i policzku, przyglądając się głodnym wzrokiem zarumienionym policzkom, uchylonym, nabrzmiałym wargom i tych uroczych uszkach, oklapłych w geście uległości. Enzo czuł jak na jego ustach pojawia się pełen namiętności uśmiech. W pierwszej chwili miał zamiar tego niesfornego wilczka rozebrać, wycałować, a potem wziąć, dopóki nie krzyczałby jego imienia z rozkoszy. Ale kiedy tak na niego patrzył, coś innego przyszło mu do głowy.
- Rozbierz się dla mnie, Perci – polecił, odsuwając się na krok, posyłając mu pełne żaru spojrzenie.
PERCI
Ekscytacja jaką czuł w momencie gdy Enzo niósł go do chatki delikatnie mieszała się z niepewnością co do tej prowokacji. Owszem, w pewnym momencie całkowicie świadom reakcji wywołanych przez jego gesty sam wręcz domagał się pieszczoty. W tej samej jednak chwili dotarło do niego co robił.
Seks był dla niego czymś co do tej pory miało tylko prowadzić do pewnych profitów. Już jakiś czas temu zmienił podejście, rozumiał że można było się kochać z miłości, ba! Że samą miłość można było bez żadnych zobowiązań czuć! Co nie pozbawiło go zwyczajnego strachu przed nieznanym. A jednak, jego ciało reagowało zdecydowanie chętnie, jego myśli uciekały w stronę obiecywanej mu przyjemności i tylko zdrowy rozsądek sprawiał, że...
Jęknął cicho gdy został pocalowaby w szyję, gładzony po uszach, ściśnięty za pośladki.
- Enzo... - Wymruczał z uśmiechem prężąc się pod jego dotykiem, czując jak robi się coraz twardszy, jak jego męskość ociera się o drugą, większą. - Troszkę wolniej. - Poprosił szeptem co nie dało nic poza powrotem do namiętnych pocałunków usuwających mu grunt spod stóp. Drżał coraz mocniej, czuł jak cały pulsuje, jak zaraz zacznie jęczeć swoje pragnienia.
Komentarz dotyczący jego wyglądu sprawił, że nieco się zmieszał. Podejrzewam, że przy Enzo wyglądał za każdym razem całkowicie niewinnie ale teraz? Musiał wręcz krzyczeć o zapewnienie błogości, o najlepszy orgazm w jego życiu! A ogarnął się tylko przez dziwną prośbę skierowaną do siebie.
Gdy Enzo położył się na łóżku pokazując mu wielość wybrzuszenia w spodniach, przełknął niepewnie ślinę. Później jednak jego mózg zaczął łączyć fakty, a on kręcąc tyłkiem, uśmiechając się uwodzicielsko, rozsiadł się na jego kolanach. Oblizał się przy tym lubieżnie po czym pochylił nad jego uchem.
- Nie uważasz, że... - Przerwał żeby przejechać po uchu językiem, lekko je przygryźć. - Z niesprawną prawą ręką i bólem w połowie ciała będzie mi ciężko? - Dopytał pomrukiem, a widząc dość idiotyczną minę zająca który chyba sobie zdał sprawę z tego co powiedział, sam wybuchnął śmiechem. Objął go przy tym wygodniej i wtulając w szyję zamruczał.
- To co? Pomożesz mi zdjąć spodnie? - Zapytał nieco nieśmiało zsuwając się z jego kolan i kombinując przy pasku rozumiejąc już jak sobie przekichał życie na kilka najbliższych dni.
Pchnięty delikatnie do położenia się wyciągnął ostrożnie rękę z temblaka i kładąc ją sobie na brzuchu patrzył z przyjemnością na jego szczery uśmiech.
- Ale... Zrobimy to powoli, prawda?
ENZO
Kiedy Enzo zdał sobie sprawę z tego, jak wielką głupotę palnął, nie mógł się powstrzymać, żeby zaraz nie parsknąć śmiechem. Z tego wszystkiego zapomniał, że Perci mógł mieć problem z samodzielnym rozebraniem się. Skrzywił się jedynie na chwilę, strzygąc uchem, które Perci zaczął zaczepiać, natychmiast kładąc je po sobie, poza zasięgiem ust wilka.
- Możesz mnie dotykać wszędzie, tylko nie po uszach, nie lubię tego – powiedział spokojnie, pozwalając mu wtulić się w siebie, nie przestając przy tym głaskać go po plecach. Sam, mając na wysokości twarzy jego fioletowe włosy i te urocze, kuszące go wilcze uszy, nie powstrzymywał się przed przygryzaniem ich, wiedząc że w przeciwieństwie do niego, Perci wydawał się czerpać przyjemność z drażnienia się w ten sposób.
- Pomogę – odpowiedział miękko, widząc że w nieco zaczepnym spojrzeniu mężczyzny zaczęło pojawiać się coraz więcej nerwów. Zsunął go ze swoich kolan i ani na moment nie przestając go w ten czy inny sposób dotykać, nakłonił go, by się położył. Widział niepokój w jego oczach i nie zamierzał w żaden sposób go podsycać. A zapytany o coś tak uroczego, że jedyne co mógł zrobić to uśmiechnąć się z czułością, schylił się, by cmoknąć go najpierw w czoło, potem w usta i odgarnąwszy mu pojedyncze kosmyki z twarzy, pogłaskać po policzku.
- Tak wolno jak będziesz chciał – obiecał, opierając się po obu stronach jego głowy, układając ostrożnie swoje ciało na tym jego, nie próbując w żaden sposób ingerować na razie zbyt mocno w jego cielesność, pozwalając mu oswoić się z jego obecnością na sobie. Wrócił do całowania go, zaczynając od delikatnych muśnięć wargami, przez nieco mocniejsze pocałunki, aż Perci sam zachęcająco rozchylił wargi, zapraszając go do pogłębienia pieszczot. Enzo skwapliwie skorzystał z zaproszenia, pieszcząc najpierw językiem dolną wargę wilka, zanim przeniósł się z pocałunkami głębiej, trącając zaczepnie język Percivala swoim, zachęcając go, by do niego dołączył. W międzyczasie jedną rękę poprowadził przez zdrowe ramię mężczyzny, odnajdując jego dłoń, którą poprowadził na swoje plecy, zachęcając go by zwyczajnie go przytulił. Tak jak powiedział, nie zamierzał się spieszyć.
Dopiero czując, że miał w ramionach drżącą galaretkę, której zaczynało brakować oddechu, oderwał się z nieprzyzwoitym dźwiękiem od jego ust, czując się niemal tak samo rozanielonym jak leżąca pod nim mokra plama z wilka. Śmiech jaki wyrwał mu się z ust był bardzo miękki i niski, pełen czułości jaką czuł na widok tej niedoświadczonej kulki słodyczy.
- Jesteś prześliczny – oświadczył, podpierając się mocniej na rękach, by unieść się wyżej i popatrzeć na niego z większej odległości, napawając się widokiem, który rozpalał krew w jego żyłach i sprawiał, że miał ochotę zedrzeć z nich obu ubrania. Powstrzymał się jednak od gwałtowności, która w gruncie rzeczy nie leżała w jego naturze, wracając do całowania wilka po twarzy, po szczęce i obojczykach.
Po chwili podniósł się do siadu i nie zdejmując rąk z ciała Percivala, przesunął palcami po jego klatce piersiowej, aż dotarł do rąbka jego koszulki. Nie zamierzał mu jej zdejmować, bojąc się, że mógłby przez przypadek jakoś go uszkodzić, zaczął ją jednak powolnie podwijać, muskając opuszkami palców jego nagą skórę, aż dotarł do sutków, które sterczały rozkosznie z podniecenia. Enzo musiał przełknąć ślinę, która nagromadziła mu się w ustach, zanim ponownie spojrzał na zarumienioną twarz mężczyzny.
- Coś tutaj bardzo chce być polizane – zauważył dwuznacznie, ocierając się delikatnie o podbrzusze wilka, nie mając jak na razie zamiaru serwować mu tej przyjemności. Nie mógł mu dostarczyć zbyt dużo wrażeń na raz, wyczerpując sobie tym samym repertuar doznań. Dlatego choć uśmiechnął się seksownie i znacząco, pochylił się jedynie nad jego piersią, uważając na zranioną rękę Perciego, by dobrać się ustami do jego skóry, pieszcząc ją przez chwilę samym oddechem, by powolnie przejść do języka i zębów, które delikatnie muskały wrażliwe miejsca, dopóki nie dotarł do różowych tak słodko proszących się o uwagę punkcików, które nieznośnie powoli zaatakował, nie szczędząc przy tym Perciemu własnych pomruków pełnych zadowolenia. Gdyby chciał się wycofać, mógł to zrobić w każdej chwili i zając nie miałby nic przeciwko.
PERCI
Sam prosił się o wolne tempo i sam będzie musiał znieść efekty składania właśnie takiej prośby. W momencie położenia się wygodnie na łóżku i w chwili w której zając zawisł nad nim, zrobiło się mu potwornie gorąco. Poczuł się całkowicie niewinny, bezbronny, a jednak! Gdy jego dłoń została poprowadzona na plecy Enzo z przyjemnością zaczął palcami szukać kształtów silnych mięśni. Uwielbiał. Taki jego fetysz – dobrze wyćwiczone plecy. A takie bezwzględnie zając miał przez co go – ponownie już – przeszedł przyjemny dreszcz podniecenia.
Powrót do całowania był dokładnie tym czego w tym momencie od niego oczekiwał. Odrobina opieki, zrozumienia dla nowej sytuacji w której on się znalazł. Nawet jeżeli Enzo miał ogromne doświadczenie nie szczycił się tym i pozwalając się mu rozkoszować każdym, najmniejszym nawet dotykiem co wywoływało w nim tak chętne reakcje. Ani się nie obejrzał, a gdy zaczynało brakować mu już tchu, całe jego ciało krzyczało o więcej. Znaczące wybrzuszenie w spodniach, stojące sutki, pierś pokryta gęsią skórką, mimo faktu że było tu bardzo ciepło. Oczy zasnute delikatną mgiełką i wypieki na twarzy, a on i tak nie został w żaden sposób odrzucony.
Czując ciepłą dłoń na policzku wtulił się w nią delikatnie posyłając mu szeroki uśmiech.
- Mało męski komplement. – Zauważył, a czując jak jego dłoń zostaje wsunięta pod koszulkę, przygryzł wnętrze policzka udając, że nie czuje tylko delikatnie łaskoczących ale zdecydowanie miziających bodźców. Zamiast tego sam przejechał od jego karku przez obojczyki, pierś po brzuch. Ostatecznie zahaczył dwa palce o jego spodnie i przyglądając się wszystkiemu poniżej pasa ponownie poczuł dreszcze.
Wzrokiem wrócił na jego twarz dopiero w momencie takiej dwuznaczności której, zdecydowanie oba znaczenia złapał. Spojrzał na swoją pierś po czym powiódł niżej. Był napalony jak cholera i nie umiał temu zaprzeczyć, a to co go jedynie pocieszało to fakt, że nie on jedyny. Zamruczał więc cicho i uśmiechając się prowokująco oblizał zwolna górną wargę i przygryzł dolną.
- No to nie krępuj się. – Zachęcił go chociaż zaraz odbił się od tak seksownego uśmiechu, że cała jego pewność spełzła grzecznie do roli galaretki w łóżku. Spojrzał na niego nieco od dołu, oczami niewinnej sarenki, a gdy został polizany dokładnie w tym miejscu w którym tak mocno chciał, musiał zakryć dłonią usta żeby nie wydać z siebie jakiegoś krępującego dźwięku.
Spoglądając na niego mocno zawstydzony, z dłonią przyczepioną do ust i wielkimi oczami, nie wierzył absolutnie w to co robili i co się właśnie działo. Polizany wyżej, przez obojczyki szyję i aż do krawędzi szczęki, odchylił głowę do tyłu wywracając oczy do góry. Ponownie cały zadrżał, a obejmując go jedną nogą w biodrze sprawił, że się dość intensywnie o siebie otarli. Słodki jęk jaki dobiegł jego ucha sprawił, że przewrócił oczami z zachwytu. Było świetnie, a zasadniczo nic jeszcze nie zrobili!
Wykorzystując sposób w jaki go trzymał przetoczył się z nim po chwili po łóżku i siadając na ogromnym wybrzuszeniu zamruczał gardłowo. Prostując sylwetkę ściągnął z siebie koszulkę po czym chwycił krawędź tej jego zachęcając do pozbycia się jej. Bowiem dotyk rozgrzanych ciał był dopełnieniem wszystkich tych pieszczot, które na sobie stosowali, ponownie wprawiał w drżenie i ich do siebie zbliżał. Apropo, tym razem on mocno go pocałował pieszcząc się z nim i gładząc po policzku uśmiechał się w jego usta. Przynajmniej do momentu aż Enzo przycisnął go ponownie do swojego członka, a jemu nie udało się inaczej jak w jego wargi zdusić jęku. Zmarszczył przy tym lekko nos czując jak mocno zaczynali się zaczepiać na co on chętnie odpowiedział lekkim przygryzieniem skóry na jego ramieniu. W ten sposób ponownie wylądował pod zającem, z uniesionymi na jego udach biodrami i bardzo sprawnie rozpinanymi spodniami.
I tyle z robienia tego wolno, po chwili obydwaj byli w samej bieliźnie, zamknięci w swoich objęciach i całujący się jakby to była ostatnia taka możliwość w ich życiu.
ENZO
Perci był idealny. Naprawdę, Enzo czerpał niesamowitą satysfakcję patrząc jak w jednej chwili w jego fioletowych oczach błyszczała pewność siebie, zadziorność a usta opuszczały słowa mogące uchodzić za gorące zaczepki, tylko po to, by po jednym uśmiechu zająca, jednym odważniejszym geście zmieniały się w przesłodkie, niewinne jęki i rzucane mu ukradkiem spojrzenia pełne niedowierzania, ciekawości i niewypowiedzianych pragnień. Enzo wewnętrznie rozpływał się z rozkoszy, to było tak urocze, że musiał się mocno powstrzymywać by kretyński uśmiech nie pojawił się na jego twarzy i już tam nie został. Za to kiedy Perci przerzucił ich chwilowo, pośladkami idealnie układając się na jego pobudzonym kroczu, mężczyzna musiał się mocno powstrzymać by poza niskim pomrukiem nie zareagować w żaden inny sposób. Pozwolił mu chwilowo bawić się tak jak chciał, będąc ciekawym, jak fioletowowłosy wykorzysta tę szansę i nie mógł powiedzieć, że się zawiódł kiedy po chwili oboje pozostali bez koszulek...
Kolejny pocałunek był znacznie bardziej namiętny, choć nadal miał w sobie bardzo dużo słodyczy. Enzo nie ściągał swoich rąk z ciała Percivala, przesuwając opuszkami palców po jego bokach, drażniąc jego plecy i kręgosłup, mrucząc z zadowoleniem, kiedy czuł jak drżał mu pod palcami, a jego biodra poruszały się delikatnie, ocierając się o jego nabrzmiałego członka. W którymś momencie sam zaczął mocniej na niego napierać, wywołując tym samym zduszane w jego wargach jęki, które jeszcze bardziej go podniecały. A kiedy Perci go ugryzł, stwierdził że to koniec tego dobrego, albo oboje oszaleją na swoim punkcie, a on nie da rady zachować zdrowego rozsądku. Jego ręce znów wylądowały na biodrach mężczyzny, ale tylko po to, by znów położyć go pod sobą, ale już bez taryfy ulgowej. Uniósł jego biodra i wpakował się bezceremonialnie pomiędzy jego nogi, odsuwając się odrobinę tylko po to, by ściągnąć z niego i z siebie spodnie, pozostawiając go w samych bokserkach.
Widok niemal nagiego ciała Percivala sprawił, że oczy Enzo pociemniały, a jego uszy wykazywały podobny stan w jakim znajdowała się dolna połowa jego ciała, łowiąc każde nawet najlżejsze westchnienie jakie uciekało z ust wilka, podniecając go niemiłosiernie. Pochylił się nad nim i zaczął go całować, niemal od razu delikatną pieszczotę zmieniając w namiętną wymianę śliny, trzymając go mocno za biodra i ocierając się w różnym tempie o opiętego materiałem bokserek penisa Perciego. Wydawałoby się, że było to bardzo chaotyczne i nie miało w sobie żadnego celu, ale Enzo wiedział co robił. Obserwował uważnie każdą, nawet najdrobniejszą reakcję mężczyzny, szukając dla nich idealnego tempa, które wprawiało chętne ciało w niekontrolowane drżenie i silne, wypełnione przyjemnością reakcje. A kiedy je znalazł, czuł że miał w rękach fioletową galaretkę błagającą go o więcej i cóż… nie miał zamiaru mu odmawiać.
Oderwał się od jego ust z głośnym westchnieniem, rzucając mu drapieżne spojrzenie pełne pasji. Wyglądał tak skandalicznie! A Enzo miał zamiar sprawić, by jego mina już błagająca go jedynie o chwilę wytchnienia i spełnienie, wręcz o to krzyczała.
- Gotowy się tego pozbyć? – zapytał zaczepnie, przesuwając palcem po wypukłości jego bokserek, oddychając szybko i ciężko, a kiedy dojrzał kilka kropel wilgoci przesączających się przez materiał, aż musiał przełknąć ciężko ślinę, powstrzymując się by go nie polizać. – No proszę, coś tu krzyczy że ci dobrze – wymruczał, nie powstrzymując się od przesunięcia po wypukłości nosem, wdychając jego podniecający zapach. A kiedy dotarł do czubka, nie mógł przepuścić takiej okazji, uważając na zęby, choć na chwilę złapał go w swoje wargi, ściskając go delikatnie, aż poczuł zwiastujące orgazm dreszcze i pulsowanie. Wtedy się odsunął i z seksownym uśmieszkiem spojrzał na twarz wilka.
- To nie koniec atrakcji, Perci. Musisz się powstrzymać, albo będzie kara – oświadczył, krążąc palcami po jego piersi, sutkach, które przyszczypnął, zanim wrócił palcami na jego biodra i nieznośnie powoli zsunął z niego bieliznę, odrzucając ją daleko za siebie.
- Mówiłeś, że „śliczny” to niezbyt męski komplement, więc tym razem powiem – zaczął normalnie, by z każdym słowem pochylać się nad nim bardziej, aż trafił ustami na jedno słodkie, wilcze ucho – że wyglądasz naprawdę seksownie – zakończył niskim tonem, patrząc mu w oczy z błyskiem podniecenia i zadziorności.
Zaraz też sięgnął do szafki obok łóżka, wyciągając z niej luksusowy towar jakim były zdobyczne lubrykanty. Nie było tego sporo, a ich cena wahała się w okolicach kilku stówek, ale skoro to był pierwszy raz Perciego, Enzo nie zamierzał na nim oszczędzać.
- Spokojnie, będę delikatny – obiecał miękko, całkiem spokojnie, całując jeszcze raz mężczyznę w usta, tak długo aż był pewien, że ten się nie bał.
Wyprostował się i zsunął ręce na jego nogi, gładząc go po udach i pieszcząc palcami brzuch, nie dotykając penisa dopóki jego palce nie stały się śliskie od lubrykantu, który chwilę rozgrzewał w swoich dłoniach zanim naprawdę go dotknął. Był cierpliwy i dokładny, badając każdy zakamarek podbrzusza wilka, pokrywając go wilgotną substancją.
- Przytrzymaj, będzie dobrze – zapewnił z uspokajającym uśmiechem, przesuwając się jedną ręką po zgrabnej nodze Percivala, aż dotarł pod jego kolano i zgiął je, dając sobie lepszy dostęp do jego wrażliwego miejsca. Zachęcił go przy tym by objął zdrowym ramieniem udo, podczas gdy on będzie go przygotowywał.
Wylał na swoje ręce jeszcze więcej poślizgu i podczas gdy palcami jednej ręki objął delikatnie penisa Percivala, drugą poprowadził niżej, głaszcząc jego dziurkę powolnie, cierpliwie aż nie poczuł rozluźniających się mięśni, wtedy, nadal nie przerywając poruszania dłonią na jego członku, wsunął w jego wnętrze pierwszego palca.
Wylądowanie ponownie pod Enzo, w dodatku w postaci mniej niżeli bardziej ubranej, sprawiło że w żołądku zaczął czuć falę podekscytowania. Wreszcie będzie mógł uspokoić to tępe uczucie wiecznego napięcia seksualnego, które czasem sprawiało, że zachowywał się na bardziej zdenerwowanego niżeli rzeczywiście był. A robiąc to z osobą, która całym sobą, cały czas pokazywała mu, że jest wartościowy, chociaż czuł się bardzo tym zawstydzony nadal chciał z tego czerpać pełnymi garściami i poddać się tej błogości.
W momencie w którym Enzo zapatrzył się na niego pociemniałymi od podniecenia oczami on automatycznie zszedł wzorkiem niżej, przez pierś pociętą licznymi bliznami, w tym jedną dużą na piersi kształtem przypominającą słońce aż po opięte bokserki. Nie wiedział czy chodziło bardziej o nie – do tej pory skrzętnie ukrywane – czy o fakt w jak znaczącym stanie był. Podniecony do granic możliwości, cały drżał, pulsował, pragnął. Nie zdążył jednak zapytać go czy powinien się ubrać, chociaż częściowo, gdy wrócili do drapieżnych pocałunków, gładzenia się po skórze i sprawiania, że coraz cięższe oddechy uciekały im spomiędzy ust. Sam nie wiedział kiedy zaczął się do siebie uśmiechać, a gdy poczuł na sobie znaczący ruch, ocieranie się wprawiające go co i rusz w dreszcze każące mu ściągać palce u stóp i urywające się oddechy pełne cichych jęków, uśmiechał się tylko bardziej. Było mu dobrze chociaż było z nim coraz gorzej. Czuł jak traci kontrolę, jak jest bardzo blisko dojścia, zbyt szybkiego zakończenia tego co mogłoby trwać jeszcze długie, niezwykle przyjemne minuty.
W chwili gdy ponownie zostawił go z ciężkimi oddechami, rozmarzonymi oczami i ciałem tak chętnym, że wystarczyłoby kilka pieszczot żeby go usatysfakcjonować, przełknął ciężko ślinę zastanawiając się za długą chwilę nad odpowiedzią na zadane pytanie.
- Nie wiem czy… - Zanim dokończył głośny pomruk uciekł mu spomiędzy ust gdy został mocno pocałowany w szyję. Uwielbiał wszystko to co z nim robił chociaż za bardzo mu to ułatwiał. Zadrżał intensywnie dotknięty po członku ponownie ściągając palce u stóp po czym odchylił mocno głowę do tyłu.
- Poczekaj Enzo, jestem już blisko. – Wysapał, a złapany pomiędzy wargi jęknął krótko prężąc się pod nim, wyginając całe ciało w łuk. Był tak blisko, prawie dochodził, odrobina jeszcze! Puszczony opadł ciężko ponownie na łóżko i sapiąc cicho powstrzymywał liczne dreszcze, spinające się mięśnie. Pauza. Tego potrzebował żeby za szybko nie dojść chociaż obawiał się, że powrót do pieszczot zmarnuje wszystkie jego starania. Jeszcze ta kara. Spojrzał na niego pytająco chociaż widząc ten łobuzerski uśmieszek, seksowne błyski w oczach, wątpił żeby kara miała być dotkliwa. Raczej, wykańczająca.
- Kara? Dla mnie czy dla Ciebie? – Uśmiechnął się łobuzersko, prowokował go ale wystarczyło jeszcze jedno szturchnięcie w członka żeby wrócił do uległej postawy, takiej w której z lubością słuchał wymruczanych komplementów i bez protestowania dał się cały rozebrać. Zadrżał jednak ponownie i odwracając głowę w bok, trafiając milimetry od jego ust, zmarszczył lekko nos.
- Zaraz dojdę. – Mruknął oskarżycielsko bo chociaż sam zająć wspominał o tym, że dostanie karę za przedwczesne skończenie tak nic nie robił w kierunku uniknięcia jej wymierzenia. Sprawiło to wręcz natychmiastowo, że jego zdrowa dłoń zaczęła wędrować po umięśnionym ciele do spodenek które jako jedyna rzecz ostała się na ciele Enzo po czym gładząc jego podbrzusze, płynnie wślizgnął się pod gumkę obrysowując palcami jego penisa u nasady, dając mu do zrozumienia, że jak chciał sam mógł z chęcią doprowadzić go do krótkich i miarowych jęków. Sprawianie sobie wzajemnie przyjemności, niezależnie od płci powinno być przecież proste, prawda? I jego brak doświadczenia nie powinien mieć tu nic do rzeczy bo przecież tak mocno chciał.
Wodząc wzrokiem po spinających się i rozluźniających mięśniach brzucha, uśmiechał się łobuzersko dalej bawiąc jego przyrodzeniem. Gigantycznym, twardym i gorącym. Nie wiedział dlaczego ale powoli i coraz chętniej zaczynał sobie wyobrażać seks chociaż tak grubość jak i długość zaczynały powodować u niego wątpliwości. Dlatego też w momencie dojrzenia lubrykantu chociaż się zdziwił skąd mógł to wytrzasnąć, odetchnął z wyraźną ulgą. Dodatkowy poślizg w połączeniu z temperaturą podniecenia jaką już osiągał powinny dać przyjemny efekt.
- Nie starcza mi już krwi na denerwowanie się. – Uśmiechnął się niewinnie na co wywołał rozbawiony uśmiech na twarzy Enzo. Podobało się mu. Że robili to wszystko w tak spokojnym tempie chociaż pragnęli siebie w sposób niedorzecznie niecierpliwie, jednocześnie jednak nie tracili dystansu do siebie, całej sytuacji i tego ciepła przyjaźni. A wracając raz po raz do pieszczot tym mocniejszy komfort między sobą budowali.
Urywane i płytkie oddechy zaczęły się w momencie wolnego i niezwykle uważnego masażu. Sprawiał mu tyle przyjemności, a lekki zapach który zaczął unosić się w pokoju tylko coraz mocniej napędzał jego zmysły. To sprawiało, że nie tylko jego stopy czy dłonie drgały, zaciskały się i napinały.
Całe jego ciało co i rusz targane spazmami, a ostatecznie również członek który drgał do momentu silnego chwycenia. Jęknął przeciągle, a gdy jeszcze poczuł wkradający się w niego palec nie wiedział co ze sobą zrobić, jak zamilknąć i jak to przetrzymać. Niezwykle przyjemnie, zabójczo!
- Więcej. – Wysapał drżącym głosem, a czując drugi palec ponownie wygiął się w łuk. Nagle, chociaż stymulacja wcale nie zmalała, poczuł że jest dużo dalej od zakończenia tej przyjemności. Jakby drażniony całkowicie inną techniką doprowadzał się do orgazmu w nowy, nieznany sposób.
Pieszczota trwała niedługo, a jednak sprawiła, że czuł przebiegające elektryczne dreszcze przez ciało, czuł jak mocno pragnął tego co miało się za chwilę stać. Było mu gorąco, czuł się przyjemnie rozluźniony, a gdy chwilowo został oswobodzony spod pieszczoty palców i zaraz poczuł coś znacznie większego, tylko inaczej uniósł nogi żeby było im wygodniej.
I jakkolwiek Enzo mógłby się jeszcze martwić, nie było w nim już nic innego jak niecierpliwe oczekiwanie na tą przyjemność.
ENZO
Enzo naprawdę nie wiedział, skąd Perci się wytrzasnął. W jednym momencie nieśmiało odwracał głowę i wzrok, chowając przed nim oczy błyszczące podnieceniem, by w kolejnej pewnie i jakby robił to od zawsze wsunąć dłoń pod jego bieliznę. Ostrzegawcze warknięcie wyrwało mu się spomiędzy warg, ale Perci je zignorował, dopóki zając nie zajął się nim na powrót, tym razem znacznie uważniej, bardziej stanowczo, zbliżając ich obu do momentu, na który oboje tak mocno czekali. Ogrodnik nie miał jednak w planach się spieszyć. Kiedy jego słodki wilczek wił się tak seksownie na pościeli, wyrażając jękami i silnymi dreszczami jak było mu dobrze, Enzo nie mógł się powstrzymać, by nie sprowokować go do jeszcze większej ilości tych niewinnie uroczych objawów całkowitej uległości. Oh, tak. Zdecydowanie lubił dominować, patrzeć jak jego kochankowie nie pragnęli niczego więcej jak jego penisa. Zdawał sobie sprawę ze swoich nieprzeciętnych rozmiarów i że częściej raczej wywoływał przerażenie i wątpliwości zamiast tak jawnego pożądania, więc kiedy usłyszał z czerwonych ust to jedno słowo błagające go by go nie oszczędzał i dał mu więcej tego niezwykłego uczucia, przez jego twarz przebiegł grymas zadowolenia.
- Z przyjemnością dam ci więcej, dużo więcej – mruknął seksownym tonem głosu z wyczuciem wsuwając w niego drugiego palca. Intensywna pieszczota tylko się pogłębiła, a on sam był zachwycony tym jak Perci reagował, wyginając się i nieświadomie nadziewając mocniej na palce zająca, sprawiając że ten oddychał szybciej, a jego cierpliwość z każdym niekontrolowanym ruchem bioder mężczyzny drastycznie malała.
W końcu stwierdził, że dłużej nie wytrzyma, a Perci wydawał się odpowiednio… nastawiony, by od niego nie uciec. Na chwilę odsunął się, by zdjąć z siebie bokserki, a potem nie przestając nawet na chwilę stymulować Percivala palcami, wylał nawilżenie na swojego członka, rozsmarowując go po całej długości, rozpalony do granic możliwości i nadal podniecany wyrazem twarzy wilka. W końcu przestał go dotykać, siadając wygodnie pomiędzy nogami mężczyzny, który sam rozłożył szerzej uda, ułatwiając mu wszystko.
- Grzeczny Perci – wymruczał, głaszcząc go w nagrodę po wewnętrznej stronie uda i zbliżając się palcami i przyrodzeniem do jego wrażliwego miejsca.
Miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale widząc tak rozkojarzoną twarz wilka, skupioną tylko na jednym, parsknął rozbawiony, na chwilę przenosząc jedną z dłoni na jego twarz i policzek, głaszcząc go czule, dopóki na niego nie spojrzał. Posłał mu najpiękniejszy, najszczęśliwszy i najbardziej wdzięczny uśmiech na jaki było go stać, podczas gdy wsuwał się powolnie w ciasne wnętrze Percivala. Poczuł jak mocno zadrżał pod tym dotykiem, natychmiast się zatrzymując. Nie mógł wejść na raz jeśli nie chciał zrobić mu krzywdy, choć cholera jasna, czując jak mocno Perci się na nim zaciskał, miał ochotę wziąć go całego na raz. Aż na chwilę stracił oddech, porażony doznaniem.
- Perci… - szepnął niskim głosem pełnym niemal zwierzęcego pożądania.
Potrzebował chwili, by się uspokoić, a kiedy odzyskał panowanie nad sobą, wyprostował się, by iskrzącymi oczami w twarz wilka. Jego usta drżały tak kusząco, że przed tym się w ogóle nie powstrzymywał. Pochylił się nad nim, by złapać te usteczka w słodkim, pełnym czułości pocałunku, zanim zaczął się powoli poruszać, stopniowo zagłębiając się w gorącym wnętrzu, choć i tak nie włożył do końca, choć przed tym też musiał się bardzo mocno powstrzymywać. Miał wrażenie, że tyle ile dostał, jak na pierwszy raz w zupełności wystarczyło, a po drżeniu ciała wilka, jego ciężkim oddechu i uciekających mu z ust słodkich dźwiękach wnioskował, że owszem.
- W porządku? – zapytał z troską, trącając zaczepnie nos Percivala, a kiedy dostał twierdzącą odpowiedź, uśmiechnął się drapieżnie, przesuwając dłonią po ciele mężczyzny, by chwycić go stabilnie za biodro zanim na dobre zaczął się w nim poruszać, najpierw łagodnie falując biodrami, przyzwyczajając go do tego uczucia, zanim przyspieszył amplitudę pchnięć do wcześniej sprawdzonego tempa, wchodząc naprzemiennie raz płycej, raz głębiej, szukając odpowiedniego kąta, w którym trafiłby w jego prostatę.
- Założymy się, że dojdziesz tylko od tego? – zapytał zaczepnie, sapnąwszy z wysiłkiem, ale bardzo zadowolony z tego co miał przed oczami.
PERCI
Chociaż było to dla niego całkowicie nowe doświadczenie, te długie tygodnie flirtu, dotykania się w sposób „niewinny” i tylko delikatnie prowokacyjny, sprawiły że był tak niezmiernie zniecierpliwiony na odkrycie tego nieznanego, że obecnie… nie mógł się doczekać! Poza tym było mu cudownie dobrze. Już się nie przejmował tym, że za głośno pojękuje, że napina się po to by ponownie poczuć się jak galaretka, że czasem wygnie się w łuk albo elektryzujące dreszcze odbiorą mu oddech. Czuł się spełniony, czuł możliwość całkowitego zaspokojenia które nijak nie wywoła w nim wyrzutów sumienia i na tym się skupiał. Poza tym, nie było szans żeby myślał o czymś innym gdy on tak skutecznie go pieścił. Wystarczyło kilka mocniejszych pchnięć, odpowiedni kąt i siła żeby tracił kontakt ze swoją rozwagą i rozsądkiem.
Pierwszy raz w życiu będąc całkowicie zdominowanym, absolutnie nie czuł obawy. Dotykał go, starał się nieco odwdzięczyć za całe skupienie na nim, nie wiedząc do końca jak to robić właściwie czerpał z tego co go zazwyczaj zadowalało. Gdy kilka razy poczuł jak Enzo drży stwierdzał, że robi to poprawnie chociaż dzięki temu jednocześnie odkrywał poważną różnicę w rozmiarach. Jak on miał…?! Kolejne pchnięcie sprawiło, że przestał się tym przejmować. Czuł się coraz lepiej, pewniej. Coraz mocniej rozluźniony i coraz bardziej chętny spróbować więcej. Zając doskonale wiedział co i jak z nim robić żeby musiał zaciskać pięści na pościeli, żeby intensywniej pieścić jego główkę na której gromadziły się kropelki oświadczające wszem i wobec całe to podniecenie, działanie jakie na siebie wzajemnie wywierali zbliżało się do granicy wytrzymałości.
Słysząc słowo, tak mocno sprowadzające go do roli uległego kochanka, zastrzygł uszami chwilowo patrząc na niego nieco bardziej bystrym spojrzeniem. W tym też momencie, nieco większej ilości dostarczonej do mózgu niż pulsującego penisa i gotowości do seksu, pozwolił sobie obejrzeć to co właśnie miało stać się w pełni jego. Umięśnione ramiona, cudowne mięśnie brzucha, szeroka pierś i ten gigantyczny członek który się na niego zamierzał. Przełknął ciężko ślinę, zagryzł wnętrze policzka i kładąc się ponownie podciągnął nieco inaczej nogi.
A później poczuł to gwałtowne uczucie rozpierania, wypełnienia i pulsujące ciepło. Aż łapczywie nabrał powietrza żeby wstrzymać je w płucach, żeby nie sapać i nie krzyczeć o tym jak nagle zrobiło się mu cudownie. Odchylił mocno głowę do tyłu, zacisnął dłonie na pościeli po czym dopiero po chwili, gdy Enzo się zatrzymał, pozwolił sobie na wypuszczenie powietrza i położenie się wygodnie. Niesłusznie bo nabił się mocniej ale tym razem tylko podnosząc oczy jęknął krótko.
Dotyk na jego policzku, a później tak uroczo wymruczane jego imię sprawiły, że dał sobie chwilę na przyzwyczajenie się do sytuacji. Gdy jeszcze został pocałowany położył mu dłonie na ramionach delikatnie go gładząc. Uwielbiał! Ramiona, plecy i te kształtne pośladki. A później się zaczęło. Najpierw wolno, żeby się przyzwyczaił. Wchodził bardzo gładko wypełniając go, sprawiając że robił się tylko coraz bardziej napalony, pragnął go mocniej. Później tylko szybciej, objął go za szyję i wtulając się w jego ramię starał się jakoś siebie uciszyć. Nie udało się mu kompletnie, a czując coraz większą błogość przyssał się do jego szyi, przygryzał go o robił kółka językiem.
- Cudownie! – Wymruczał na to pełne troski pytanie. Przejechał mu palcami po łopatkach już w ogóle nie czując bólu ramienia. Teraz liczyło się tylko to gorące uczucie w środku, pulsujące i gigantyczny penis w nim.
- Za-założymy się… - Jęknął blisko jego ucha gdy pchnął go pod odpowiednim kątem. Cudowne! - … że nie dasz rady dwa razy? – Zapytał zaczepnie całując jego policzek i zjeżdżając ponownie na szyję i ramię. Tam go przygryzł, chyba nieuważny zrobił mu malinkę ale obecnie nie miał się jak nad tym zastanawiać. Trącany nadal w ten sposób i z tą częstotliwością zaczął czuć to przyjemne mrowienie w dole brzucha zbliżające go do orgazmu na co… zmienił ich pozycję. Chwilę to trwało ale kładąc Enzo na łóżku zawisł nad nim, oblizał niespiesznie usta po czym usiadł pozwalając żeby ten już przez niego obmacany i w myślach ubrany w pewne przymiotniki penis, wszedł do końca. Czego chyba do końca nie przemyślał bo czy tego chciał czy nie, doszedł opadając czołem na jego umięśnioną pierś.
Leżał tak chwilę dając sobie moment na zorientowanie się co się stało i gdzie popełnił błąd. Wcale bowiem nie miał dosyć, miał wrażenie, że ten wielki orgazm tak często obiecywany mu przez łobuzerski uśmieszek Enzo dopiero na niego czekał. Niemniej, stało się i musiał się z tym zmierzyć, przynajmniej tak sądził do momentu aż Enzo nie uniósł się nieco i zaczął znowu tak szybko się poruszać, że on wydał z siebie ni to zaskoczony ni podniecony jęk. Podnosząc na niego zdziwione spojrzenie zobaczył szelmowski uśmieszek na który nie umiał nawet nic zrobić! Chciał dominować, a został zdominowany, po prostu w innej pozycji. I znowu! Zaczynało być mu cudownie dobrze.
ENZO
Perci nie miał pojęcia co robił. Z nim, ze sobą, z nimi oboma, kiedy tak prowokował Enzo by zrobił więcej, dał mu więcej i przestał się powstrzymywać myślą, że był to jego pierwszy raz i że powinien się choćby odrobinę hamować. Naprawdę nie było mu łatwo, a te cudowne, głośne i pełne ekstazy jęki, dreszcze przechodzące przez jego ciało i jeszcze te słowa, które wyzwalały w nim wszystko co tylko starał się w sobie powstrzymać. Uwielbiał ostry seks, uwielbiał doprowadzać kochanków do momentu, w którym błagaliby by w końcu dał im odpocząć i uwielbiał kiedy wymęczeni, ale w gruncie rzeczy zadowoleni do granic możliwości zasypiali, by kolejnego dnia obudzić się z rozleniwionym, zachwyconym nim i jego umiejętnościami uśmieszkiem na ustach. Perci nie wiedział co właśnie udało mu się zarobić.
- Tylko dwa, Perci? – zapytał zaczepnie, przygryzając końcówkę jego ucha. – Mogę cię kochać i całą noc, mały. Pytanie, czy ty wytrzymasz? – dorzucił, posyłając mu pewne siebie spojrzenie okraszone seksownym uśmieszkiem i mocnym pchnięciem, które wyrwało z ust wilka głośny jęk.
Nie przewidział, że ta mała bestia w którymś momencie tak przyjemnego oznaczania go malinkami, które swoją drogą bardzo lubił, gdy ktoś mu zostawiał, wilk niespodziewanie zmieni ich pozycję i sam nad nim zawiśnie. Enzo uniósł brwi w zaskoczonym geście, a widząc pełną triumfu twarz mężczyzny parsknął śmiechem. Cóż za charakterek! Kręcił go nawet bardziej niż się spodziewał. Był ciekaw, co się wydarzy, zwłaszcza że widok jaki Perci mu sobą przedstawiał był bardzo, ale to bardzo interesujący. Sam nie planował wchodzić w niego do końca, obawiając się, że mogło to być dla niego za dużo, kiedy jednak wilk sam pewnie usiadł na nim, jakby robili to od zawsze, a jego rozmiar w ogóle nie był dla niego zaskoczeniem, zając uświadomił sobie dwie rzeczy. Pierwsza, ten właśnie szczytujący z bardzo seksowaną miną słodziak chciał seksu, bardzo dużo, bardzo niegrzecznego seksu i druga, on sam miał na niego taką ochotę, że kiedy położył się na nim, by chwilę odpocząć, przesunął rękoma po jego ciele, by dotrzeć do drżących pośladków. Jego dziurka nadal drżała od przeżytego orgazmu, zaciskając się na nim i sprawiając że on sam mruczał z zadowoleniem, pulsując mocno i powstrzymując się by nie skończyć tak szybko. Obiecał mu całą noc i cóż… teraz już nie było mowy, by się wycofał.
- No proszę, już ci wystarczy? – zapytał słodko, a widząc błysk w fiołkowych oczach, roześmiał się ciepło, pochylając się, by musnąć ustami jego wargi, zanim unosząc się odrobinę i rozdzielając mocniej pośladki wilka ręką, wchodzić w niego głęboko i z wyczuciem, wysuwając się niemal do końca, by wchodzić mocnymi, płynnymi ruchami bioder.
- Wiem co chciałeś zrobić, Perci – powiedział przy tym, unosząc się mocniej, do siadu, przytrzymując mężczyznę stabilnie za pośladki. – Uwierz mi, pozwolę ci na absolutnie wszystko, na co będziesz miał ochotę. Tylko najpierw pozwól mi pokazać ci co jest w tym wszystkim fajnego, okej? Ja wiem co lubię, co mi sprawia najwięcej przyjemności, nauczmy się najpierw ciebie, dobrze? Jeśli będziesz chciał, pozwolę ci być na górze, ale dzisiaj… - mruknął, pochylając się z nim mocniej, rozsuwając mocno jego uda, by wejść w niego głębiej, wyrwać z jego gardła głośniejsze jęki i sprawić by zechciał sprawdzić, co Enzo mógł jeszcze zrobić jeśli by mu się oddał, całkiem i bez prób zapanowania nad sytuacją. – Dzisiaj nie musisz nic robić. Po prostu pozwól mi cię kochać, pozwól się sobą zająć – poprosił seksownym, uwodzicielskim tonem, przesuwając palcami w górę i w dół jego kręgosłupa, wprawiając go w rozkoszne drżenie. Uwodził go spojrzeniem, głosem, dotykiem palców i powolnymi ruchami bioder, wypełniając go sobą i delikatnie poruszając się w jego wnętrzu, jakby zachęcał go, by się poddał i sprawdził, co mógł zyskać jeśli tylko by się zgodził. A Enzo miał w zanadrzu jeszcze sporo pozycji i bardzo dużo energii, którą bardzo chętnie by spożytkował, doprowadzając Percivala na szczyt więcej niż raz, czy dwa…
PERCI
Próba dominacji byłą fatalnym pomysłem z dwóch powodów. Po pierwsze kompletnie nie docenił swojego napięcia, które nagle ustępując zniszczyło całą planowaną zabawę, po drugie w momencie silnego oparcia się o brzuch Enzo, chociaż było mu tak dobrze gdy poczuł go tak głęboko, zapiekło go ramię dając mu jasno do zrozumienia, że założone szwy były na krawędzi wytrzymałości. Musiał więc odpuścić sobie dalsze próby licząc na to, że jak się mu straci z oczu nie poniesie specjalnie wielkiej odpowiedzialności za swoje przedwczesne dojście, najlepiej się ulotnić do tego niewygodnego łóżka w rezydencji i udawać, że go nie ma! Tak, jego idiotyczne myślenie według jego silnego przekonania miało sens, w końcu zawsze to tak wyglądało, że zaspokojenie jednego partnera sprawiało, że ten się ubierał i wychodził. Inna sprawa, że jego chęci obijały się o całkowicie inne aktywności. Wolałby poleżeć razem, porozmawiać albo się poprzytulać. Może zrobić razem coś do jedzenia? Wszystko byle spędzić całość wieczoru w bardzo rozluźniającej i przyjemnej atmosferze.
Przez tą chwilę wahania i rozważań nie zorientował się kiedy Enzo się poniósł ponownie nieco zmieniając pozycję i sprawiając, że napierający penis coraz mocniej na jego prostatę wywołał w nim falę dreszczy przyjemności. Mógłby śmiało jeszcze raz, a czując miarowe poruszanie się jednocześnie czuł jak ponownie dociera do niego ogrom podniecenia, napalony na więcej ale niekoniecznie szybciej. Trudno mu się przy tym było skupić na głosie zająca i dopiero patrząc w jego oczy zaczął śledzić jego myśli. Nie przestawał przy tym pomagać w trzymaniu tempa delikatnie się poruszając żeby sprawić sobie jeszcze więcej przyjemności. Przy tym wszystkim obejmował go za szyję, z dłonią wplecioną w jego włosy i nadstawiając szyję domagał się jeszcze odrobiny pieszczot.
- Ani trochę, mógłbym więcej. – Zamruczał z ciężkim oddechem chwilowo mocniej się do niego przytulając gdy targnęły nim silniejsze drżenia. Ten penis tak idealnie go wypełniający, gładzenie po plecach i szept do ucha, wszystko to skumulowane wprawiało jego ciało w niekontrolowane dreszcze, zaspokajając ale jednocześnie wywołując ochotę na jeszcze więcej.
Przymykając nieco oczy wrócił do całowania jego szyi i ramion. Cudowne, umięśnione, a skóra pachniała świeżością, wiatrem i glebą. Uwielbiał go właśnie takiego i licząc na drugą szansę mimo początkowej wtopy drgnął niespokojnie słysząc dalszą wypowiedź. Położył po sobie uszy, zamarł w bezruchu i słuchał go rozważając czy to będą pretensje czy typowe dla Enzo zrozumienie. Nie wiedział tylko za co będzie się bardziej wstydził. Problem w tym wszystkim jednak był tak, że on nie przestawał! Ani na moment nie zapomniał o tym, że byli w trakcie najlepszego seksu w jego życiu, że jego mózg nieco nie rejestrował owładnięty żądzą. Początkowo więc mało co zrozumiał do dopiero po chwili ogromnego skupienia docierało do niego co zając mówił. A przede wszystkim jak mówił. O tym, że oni się kochali, o tym że się nie musieli spieszyć i niczego robić nerwowo, a on mógł ten jeden raz dać o siebie zadbać. Delikatnie marszcząc nos z zażenowania oparł się policzkiem o jego ramię, patrząc w ścianę. Oczywiście, że chciał tego wszystkiego, nie wiedział tylko czy potrafił wyłączyć to swoje nadgorliwe myślenie o wszystkich dookoła i ten jeden raz pozwolić sobie pomyśleć o swojej przyjemności.
Nie dał mu się długo zastanawiać. Po chwili ponownie leżał, Enzo czekał na jego zdanie nie przestając się poruszać, do tego tak wolno i drażliwie, że mu odbierał regularny oddech, wszystkie mięśnie się mu napinały i rozluźniały przy kolejnych penetrujących pchnięciach.
- No dobrze! Weź mnie jak tylko chcesz! – Wyjęczał wreszcie targnięty kolejną falą przyjemności. Nie dochodził, a jednak się tak czuł przy czym w ogóle nie był świadom tego co go jeszcze tego wieczora czekało.
Jedno wyrażenie swojego zdania pozwoliło zającowi popuścić wodze fantazji. Skoro wiedział co i jak lubi mógł to śmiało przeciwko wilkowi wykorzystywać, a Perci poddając się wszystkiemu, nie próbując walczyć ani dominować, z każdą kolejną pozycją i orgazmem, swoją miną przypominają najbardziej wziętą dziwkę w mieście, a siłami zwiędłe warzywo. Obudził w nim potwora i nie wiedział kiedy, a leżąc zostawiony do chwilowego ochłonięcia po już czwartym? Może szóstym dojściu, zastanawiał się co i gdzie odklepać żeby darowano mu dalszy seks, nie wymęczono do końca, oszczędzono go chociaż odrobinę! Czuł spełnienie, niewątpliwie. Dodatkowo wyszalał się najbardziej w życiu i powoli przestawał ogarniać. To co było na plus to tak samo zasapany i uśmiechnięty Enzo który też już w nim kilka razy doszedł, a który obecnie gładził go po plecach nie dając zapomnieć o tym, że jeszcze chwilę temu krzyczał z przyjemności.
- Czy kolejną porcję szesnastu orgazmów w dwudziestu pięciu pozycjach możemy przełożyć na przyszły tydzień? – Wymruczał w poduszkę głosem wskazującym na pół sen w który powoli zapadał. On taki zmęczony nie był po treningach. On taki zmęczony nie był jeszcze nigdy! Jakie wspólne gotowanie i wino?! On do cholery chciał się zawinąć w naleśnik i zasnąć. Wychodzenie po seksie? Jak? Na czworaka? Za duża prowokacja, za mocno wypięty tyłek. Spać.
Słysząc koło siebie słodki, ciepły śmiech jeszcze raz, siłą woli i łaskawości bogów, uniósł jedną powiekę żeby spojrzeć na niego, całego rozgrzanego i rozanielonego. Uśmiechnął się do siebie zakochany w nim po uszy po to by po chwili mocno zmarszczyć nos na wspomnienie kąpieli.
- Za daleko. – Oznajmił kategorycznie wątpiąc czy byłby zdolny się podnieść. Nie przewidział zdolności podniesienia jego i to jeszcze, jak księżniczkę.
Ostatni raz, orgazm wydzierający z niego resztkę siły, nastąpił pod ciepłym strumieniem wody. Całowany, pieszczony, podgryzał i drapał, sam będąc obsypany w malinki. Kilkukrotnie wyznał mu miłość, zapewnił że to był najlepszy seks w jego życiu i to tyle co umiał zapewnić. Trzymanie się bowiem na nogach było wyzwaniem przewyższającym jego możliwości, ssający żołądek dobitnie uświadamiał mu ile kalorii spalili, a ciążące powieki domagały się natychmiastowego odpoczynku. To na czym zakończył swoją wyczynową toaletę wieczorną opierało się na wciągnięciu na tyłek luźnych spodenek od piżamy i padnięcie w pościel. Spać.[/justify]
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sasha uśmiechnął się delikatnie do Adriena, przymykając na moment oczy w momencie czystego rozleniwienia, gdy jego dotychczas spięte mięśnie puszczały cały stres, z którym się spotkał tego dnia. Zastanowił się też nieco nad słowami chłopaka; było w nich dużo prawdy, którą był nieco skonsternowany. Sam Sasha był zdziwiony tym, jak mocno Gilles wpadł. Mimo że znał przyjaciela już lata, nigdy nie widział go w podobnym stanie. Nie przypuszczałby, że ten tak szybko się zauroczy. A może nawet i zakocha, ponieważ trudno było stwierdzić rozmiar uczuć papugi; te na pewno jednak były poważniejsze niż nic nieznacząca ciekawość. Trochę się też martwił - nawet nie trochę, gdy poświęcił temu dłuższą chwilę - ale równocześnie miał nadzieję, że Gilles jest świadomy, chociaż mniej lub więcej, tego co robił. Sam nie miał prawa mówić mu, jak się zachowywać, biorąc pod uwagę jego historię nieudanych relacji, które nawet związkami nie były. Nie chciał jednak zobaczyć przyjaciela skrzywdzonego, ten zdecydowanie nie zasługiwał na więcej smutku po wszystkim, co spotkało go w ich klanie. Zaraz jego myśli jednak skupiły się na wyznaniu chłopaka i uśmiechnął się do niego, czując ciepłe uczucie w sobie na myśl, że ten się o niego bał. To było przyjemne, czuć kogoś zmartwienie o siebie, nie czuł się wtedy tak, jakby był Adrienowi obojętny. Nie wiedział do końca, czemu aż tak to jedno zdanie na niego wpłynęło, ale nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu rozciągającego mu usta. Szybko natomiast spochmurniał, gdy temat zszedł na szkolenia w jego klanie.
- Tak, od dziecka jesteśmy uczeni…wszystkiego - powiedział markotnie, krzywiąc się delikatnie. Nie chciał nawet rozwodzić się nad tym, co kryło się pod tym “wszystkim”. Dla Adriena byłaby to zapewne czarna magia, jak zakładał po tym, jak spokojnie toczyło się życie u nich w klanie. Nie zdążył się jednak zagłębić w te myśli, ponieważ chłopak dość skutecznie odwrócił jego uwagę drobnymi pocałunkami na jego twarzy. Przymknął oczy i mruknął zadowolony, ręką sięgając za siebie tak, że objął młodszego w pasie. Uśmiechnął się pod nosem, czując ciepłe wargi coraz bliżej jego, ale te niestety nigdy tych nie spotkały, na co poczuł szczery zawód, mimo jeszcze nie tak dawnych myśli o tym, że wolał się powstrzymywać z czułościami przy Adrienie. Ten chłopak sprawiał, że żałośnie szybko porzucał jakiekolwiek swoje postanowienia. Uchylił powieki na nowo, dostrzegłszy zmianę nastroju. Z zaciekawieniem przyjrzał się Adrienowi, któremu jego pytanie chyba nie podeszło do gustu. Już miał się z niego wycofać, gdy ten odpowiedział, powodując szczere zdziwienie na jego twarzy. Nie wiedział czemu nie przeszło mu przez myśl wcześniej, że, mimo byciem jego synem, tygrysek przygotowuje się do roli Prekursora. Nie zastanawiał się nad tym, ale teraz gdy wyszło to na jaw, na moment poczuł się nieco onieśmielony. Tak oto on, zwykły szary obywatel, leżał sobie wygodnie na udach przyszłego dowodzącego klanu. Wywołało to u niego zawstydzenie, a jego policzki nabrały czerwonej barwy, stąd szybko chciał skupić się na czymś innym.
- Czemu brak przyjaciół? - zapytał nieśmiało, nie chcąc nakładać na niego presji, jeśli ten nie chciałby drążyć tego tematu. - Nie sądzę, aby Gillowi przeszkadzał twój status, ani tym bardziej jeśli chciałby go wykorzystać. Mnie też nie - przyznał całkowicie szczerze, mając nadzieję, że jego oczy przekazują całe ciepło, jakie żywił do niego. Bycie na takiej pozycji niosło ze sobą niesamowitą ilość wad, to na pewno - sam widział to po Gillesie - ale przecież byli tutaj, może nie do końca jeszcze przyjaciółmi, ale na pewno nie byli wrogami czy nieznajomymi - stąd jego pytanie. Chciał zrozumieć i poznać go lepiej. - Na pewno będziesz niesamowitym prekursorem - dodał, nieco rozczulony, dłonią gładząc go po policzku. - I zdecydowanie najbardziej uroczym - dorzucił na koniec, wplątując palce między jego włosy.
- Nie mam siły nawet ruszyć palcem, przepraszam - odrzucił smutno jego propozycję na porobienie czegoś bardziej produktywnego niż leżenie plackiem na podłodze obok kominka - nie żeby to nie było jedną z przyjemniejszych rzeczy, jakie ostatnie robił. Strzelanina wcześniej wyprała go ze wszystkich sił. - Obiecuję, że ci to niedługo wynagrodzę - powiedział cicho, posyłając mu przepraszający uśmiech. Słysząc jednak jego kolejne słowa, z zaciekawieniem spojrzał mu w oczy, ale też szybko spoważniał.
- Nie zdenerwuję - obiecał, z uwagą przysłuchując się każdemu słowu. Zmarszczył nieco brwi, nie odpowiadając białowłosemu od razu. Miał nieco racji, Cedric nie był idiotą i prędzej czy później musiał zacząć się domyślać. Żaden z nich nie był chyba na tyle naiwny myśląc, że w nieskończoność będą mogli to ciągnąć. Sasha miał jednak nadzieję, że dopóki nie wymyślą planu, uda im się utrzymać pozory nieco dłużej. Szczególnie że pierwotny plan zakładał ich powrót, co zostało brutalnie udaremnione przez ojca Gillesa. Najwyraźniej nic nie szło po ich myśli.
- Porozmawiam z Percivalem - obiecał, cały czas nieco zmartwiony tym, czego się dowiedział. - Dziękuję, że mi powiedziałeś - dodał zaraz szczerze, w końcu się do niego uśmiechając i unosząc się lekko, aby dla rozluźnienia atmosfery lekko musnąć jego nos swoim nosem w zaczepnym geście. A wtedy, gdy zatrzymał spojrzenie na jego pięknych oczach, kompletnie niespodziewanie drzwi biblioteki się otworzyły, powodując że Sasha odsunął się jak oparzony, nieprzygotowany na publikę.
Dostrzegłszy jednak Gillesa z Cedriciem, zmarszczył brwi nieco zdezorientowany. Uczucie to pogłębiło się, gdy jego oczom ukazały się ich złączone dłonie, a zaraz po tym twarz przyjaciela - napuchnięta, z zaczerwionymi oczami i śladami po łzach na rumianych policzkach. Od razu podniósł się zaalarmowany, z równym zaskoczeniem słuchając lisa, jak i podążając za jego sylwetką, która tak szybko jak się pojawiła w pomieszczeniu, tak szybko znikła, zostawiając ich trójkę samych sobie.
- Gilli? Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony, od razu chwytając dłonie chłopaka w swoje.
A potem jego przyjaciel, powoli i niepewnie, zaczął opowiadać całą historię. A on czuł, jak z każdym słowem buzuje w nim krew i z trudem opanowywał emocje. Nie długo mu zajęło, aby na powrót przyciągnął Gilla do uścisku, z którego już go nie wypuszczał, samemu będąc doszczętnie przepełnionym emocjami i z trudem hamując łzy.
***
Buzowała w nim adrenalina. Nie miał najmniejszego pojęcia, co się stało, że wprawiło to Julie w atak paniki - nie był w stanie wywnioskować nic po wyrzucanych w przestrzeń słowach, jedynie strzępki, których nie potrafił połączyć w całość, jak i nie miał sposobności przeczytać wymiętej kartki papieru, którą dostał. Ale to wszystko było w tamtej chwili nieważne, nic nie liczyło się w tamtym momencie bardziej niż uspokojenie Julie. - H-hej, już w porządku, jesteś bezpieczna - spróbował po raz pierwszy, ale od razu odniósł wrażenie, że jego słowa nie dotarły przez grubą ścianę przerażenia, jaką otoczona była Julie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, w jak potężnym amoku jest papuga, co niemal od razu wywołało i w nim przerażenie, co robić. Z trudem i on nie pozwolił strachowi o nią przejąć nad swoimi myślami panowanie. Gdy ta zaczęła się hiperwentylować, zadziałało to dla niego jak uderzenie w brzuch, od razu zmuszając go do działania, aby jak najszybciej jej pomóc. Z trudem dał radę się do niej zbliżyć przez niekontrolowane ruchy skrzydeł i rąk, ale gdy tylko to się udało, delikatnie pochwycił jej twarz między palce, próbując utrzymać ją przez moment w miejscu.
- Skup się na mojej twarzy - zaczął głosem pewnym i twardym, nie pozwalając jej odwrócić wzroku stanowczym, acz łagodnym uchwytem. - Wdech - polecił spokojnie, robiąc to z nią na pokaz - i wydech - kontynuował, masując kciukami jej mokre od łez policzki. - Wdech - zaczął znów, stając bliżej niej, gdy dostrzegł, że ta poświęciła mu w końcu uwagę, choć jej wzrok stale był nieco rozbiegany. - Wydech. Wdech - zaciągnął się powietrzem, a gdy dostrzegł, że ruchy jej skrzydeł się uspokoiły, a ta stała w miejscu, sięgnął ostrożnie rękami po jej nadgarstki. - Wydech. Spokojnie i głęboko, bardzo dobrze ci idzie, o tak. Wdech. - Przesunął jej ręce do góry, kładąc jej dłonie na krzyż na jej barkach, nakrywając swoimi palcami jej. Był to jeden ze sposobów uspokajania, który pokazała mu Flora - sam stosował to często w latach nastoletnich, gdy miał trudności z opanowaniem gniewu i agresji. - Wydech. O świetnie. Wdech - kontynuował spokojnie, cały czas z nią oddychając, z dłońmi swoimi i jej na barkach kobiety, lekko klepiąc naprzemiennie w rytm oddechów. - Jesteś bezpieczna. Jestem tutaj z tobą i jesteś bezpieczna, nic ci się nie stanie - zapewnił cicho, utrzymując cały czas kontakt wzrokowy z kobietą. - Już dobrze - powiedział ciepło, a gdy dostrzegł, że oddech Julie się unormalizował, a jej spojrzenie przestało być rozbiegane, odetchnął z ulgą, czując jak uchodzi z niego nieco napięcia. - Już wszystko dobrze - szepnął cicho, opierając w chwili słabości swoje czoło o jej. Miał wrażenie, że jego nogi ledwo utrzymują jego ciężar przez niekontrolowane trzęsienie z nerwów. Nadal nie wiedział, co wywołało w Julie takie emocje, ale przynajmniej zapobiegli jej największej panice.
- Już lepiej? - zapytał cicho, nieco nieśmiało; jakakolwiek pewność siebie, jaką przed chwilą miał, całkowicie z niego uleciała. Nie wiedział, czy zachowywał się poprawnie, czy był w stanie sprawdzić, aby Julie poczuła się spokojniej i czy w ogóle był osobą, która mogła jej to zapewnić. Gdy zorientował się, że ciągle się o nią opiera, od razu się odsunął. - Czy chcesz mi powiedzieć, co się stało? - kontynuował ciepło, ciągle trzymając ich ręce splecione. - Nie musisz, jeśli nie czujesz się z tym komfortowo. Jeśli wolisz, abym kogoś zawołał, to też w porządku - dodał, wysilając się na nieśmiały uśmiech. - Cokolwiek teraz potrzebujesz - zakończył miękko, odsuwając się na krok, aby ta nie poczuła się w żaden sposób przytłoczona i osaczona jego obecnością; nie chciał też sprawiać wrażenia, że wywiera na nią presję.
Z kolei obecność Cedrica była tak kojąca, że Gilles pod wpływem jego słów, jego zaniepokojonych jasnych oczu i stanowczego tonu głosu powoli zaczął dochodzić do siebie, ale kiedy tylko odrobinę się uspokoił, zdał sobie sprawę z tego, że nie wiedział, co powinien mu powiedzieć. Nadal był przerażony, nadal wystarczył ułamek sekundy by zaczął hiperwentylować i tylko ciepłe palce zaciśnięte delikatnie i kojąco na jego nadgarstkach pozwalały mu zachować zdrowy rozsądek. Dlatego kiedy mężczyzna zaczął się odsuwać, w jego oczach pojawiła się kolejna porcja paniki, a on sam zrobił krok w jego kierunku, wpadając na niego niezdarnie.
- Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie samego – poprosił, patrząc mu w oczy z desperacją. – Ja… on… on chce… zrobić coś złego… - wyszeptał pobladłymi ze strachu wargami. Ale kiedy choćby próbował mu powiedzieć, kto i dlaczego, przed oczami stawały mu te wszystkie momenty, w których Blaze go ostrzegał. Kiedy byk uświadamiał go, jaki był obrzydliwy. Dłonie zaczęły mu się trząść, kiedy jeszcze raz wziął w palce pomiętą kartkę i rumieniąc się ze wstydu i czując tak okrutny strach przed tym, co mógł powiedzieć mu lis, podał mu ją, wbijając wzrok w ziemię, kiedy mężczyzna odczytywał jego treść. - Ja wiem… wiem, że to moja wina. Że nie powinienem ci mówić. I… i że jestem ohydny, ale… ale ja tak bardzo nie chcę tam iść… Tak bardzo się boję… - wyszeptał, odsuwając się samemu od ciepłego ciała lisa, miętoląc w palcach rąbek jego bluzy i wbijając wzrok w podłogę jeszcze bardziej, jakby w ten sposób mógł się schować przed jego wzrokiem. Żeby go nie brzydzić. Żeby nie musiał patrzeć w oczy kogoś tak okropnego jak on.
Cedric drgnął niespokojnie, widząc jak na powrót w Julie wzmaga się niepokój, a kiedy ta się zbliżyła, znów ostrożnie położył dłonie na jej barkach w uspokajającym geście.
- Nie zostawię cię - zapewnił cicho, poważnie. Słuchał jej słów z uwagą, czując rosnące zdenerwowanie sytuacją, ale nic nie mógł poradzić na to, że nie był w stanie do końca zrozumieć całokształtu. Równocześnie nie chciał dopytywać, zdając sobie sprawę, że mógł tylko bardziej ją zdenerwować i wznowić panikę. Ale gdy tylko z powrotem dostał w ręce karteczkę i tym razem na spokojnie ją przeczytał - raz, drugi, trzeci - powoli wszystko zaczęło wskakiwać na swoje miejsce. A potem zaczęła rosnąć w nim złość na kogoś, kto miał czelność pisać takie groźby, na kogoś, kogo nie znał, ale w głowie już zaciskał palce na jego gardle. Wziął krótki, niespokojny oddech, doskonale zdając sobie sprawę, że jego emocje nie były teraz potrzebne i się nie liczyły. Z powrotem pochwycił spojrzenie papugi i uścisnął delikatnie ramiona, skupiając uwagę Julie na sobie.
- To nie jest twoja wina. Nie zrobiłeś nic złego, aby na to zasłużyć - zapewnił szczerze, najszczerzej jak umiał. Nie rozumiał całości sytuacji, nie. Ale był w stanie wyciągnąć z tego wystarczająco dużo, aby większość wątpliwości w jego głowie się ułożyła. - Nie jesteś ohydny, to on jest - kontynuował twardo, pierwszy raz tak naprawdę w głowie akceptując fakt, że nie rozmawiał z Julie, kimkolwiek Julie była. Ale na pewno nie była kobietą. - I nie zostawię cię - powiedział, na razie nie zajmując się innymi, mniej istotnymi myślami w głowie. - Jestem tutaj z tobą i nic ci się nie stanie, jesteś bezpieczny. Nie pozwolę cię skrzywdzić. - Jego ręce zsunęły się z barków, aby chwycić dłonie Julie. Wziął drżący oddech, samemu też przygotowując się na kolejne pytanie. Pytanie, które poniekąd utwierdzi go w tym, że był okłamywany, sprawi, że jego nieznikające podejrzenia w końcu staną się realne. - Jak masz na imię? - spytał cicho, patrząc mu w oczy. Nie wiedział, czy to o ten sekret chodziło gnojowi z liściku, ale postanowił przynajmniej spróbować zrozumieć tę sytuację, nawet po swojemu.
Słysząc ciepłe słowa, tak pełne pewności i wsparcia, którego Gilles potrzebował od zawsze, jego broda zadrgała, ale powstrzymał kolejne łzy, tym razem ulgi, które cisnęły mu się do oczu. Chciał mu wierzyć, chciał ufać i chciał choć na chwilę uwierzyć, że będzie dobrze. Dotyk na jego ramionach tylko potwierdzał słowa lisa, więc po chwili napięcie zaczęło ustępować z jego ramion zastąpione nieśmiałą nadzieją. Skoro go nie odtrącił, to może naprawdę nie uważał go za aż tak obrzydliwego? Drgnął dopiero na pytanie o swoje imię. Nie chciał dłużej udawać, nie chciał go okłamywać i nie chciał by przez coś takiego ktoś, kto nocami śnił mu się w koszmarach, mógł go w ten sposób okłamywać.
- Ja… - wziął głęboki oddech, chcąc powiedzieć to tak pewnie jak potrafił, bo Cedric zasługiwał na tą szczerość. – Gilles. Mam na imię Gilles. Julie… Julie miała wypadek, nie mogła wziąć z tobą ślubu, a ja… jestem do niej tak podobny, że stwierdzili, że to ja zamiast niej… Nie chciałem tego – powiedział skruszony, zmieszany i tak okropnie zawstydzony sobą. – Przepraszam. Naprawdę nie chciałem cię okłamywać i to tyle czasu, ale… ale ona nadal nie wyzdrowiała i… i teraz pojawił się B-Blaze – wyjąkał, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. Tyle czasu on i jego klan zmuszali go do czegoś, czego nie chciał. Najpierw do ślubu, a potem jeszcze do ślubu z nim. Nie zdziwiłby się, gdyby natychmiast zażądał rozwodu i usunięcia go poza granice klanu Reposów.
Cedric przymknął na moment oczy, gdy do jego uszu po raz pierwszy doszła prawda. Nie odzywał się przez paręnaście sekund, zbierając wszystkie myśli ze sobą. Tygodnie podejrzeń, wyobrażeń, że to z nim jest coś nie tak, że widzi w swojej żonie mężczyznę. Że być może jest to związane z jego seksualnością, że wyobraża sobie coś, co nie istnieje, aby poczuć się lepiej. Poczuł nieprzyjemny uścisk na myśl o tym, że dał oszukać się tak długo, że był to spisek całego klanu, że…że nie było to teraz istotne. Że jego emocje związane z poczuciem zdrady i niesprawiedliwości są drugorzędnej ważności w porównaniu do groźby, w porównaniu do emocji Gillesa, którego imię po raz pierwszy posmakował w myślach i na języku ze słodko-gorzkimi emocjami. Nie potrzebował wszystkich odpowiedzi teraz, tym mógł się zająć później, kiedy ta sytuacja zostanie opanowana. Uchylił na powrót powieki, wzdychając nieco pod nosem, już spokojniejszy, i spojrzał na mężczyznę przed sobą, widząc go w końcu takim, jakim był. Wysoka sylwetka, szersze niż kobiece barki i umięśnione ramiona, które zawsze wydawały mu się zaskakująco silne. Długie włosy, okalające wcale nie tak delikatną twarz. Brązowe, ciągle szkliste oczy, mówiące wszystko z taką skruchą, że nawet największy twardziel by zmiękł. Uśmiechnął się lekko, jak gdyby pokonany przez jego szczerość.
- Hej Gilles - powiedział w końcu, wyciągając do niego swoją dłoń w geście powitania. - Miło mi cię poznać - dodał nieco nieśmiało, mając nadzieję, że jego słowa jasno przekazują to, co jest niewypowiedziane do końca. Że jest w porządku. Że się nie gniewa - gniew przyjdzie kiedy indziej, na to teraz nie miał siły. Widząc, że Gilles w końcu na niego spojrzał, uśmiechnął się zachęcająco. A gdy jego ręka została uściśnięta, przytrzymał ją moment dłużej, łapiąc spojrzenie mężczyzny. To wszystko było wręcz surrealistyczne. Miał tyle pytań, że gdyby miał zacząć teraz, nie wiedziałby od czego. Ale na to przyjdzie pora, na razie mieli ważniejsze sprawy.
- Usiądziemy? - zaproponował w końcu, wskazując lekko brodą na łóżko. - Obiecuję, że zrobię wszystko, co mogę, aby zająć się tą sytuacją. Nie spotkasz się z nim i będziesz bezpieczny, i nic ci się nie stanie - zaczął na nowo, ciągle nie puszczając jego ręki z delikatnego uścisku wsparcia. - Myślisz, że byłbyś w stanie mi powiedzieć nieco więcej? - zapytał miękko, nie naciskając na niego w żaden sposób. - Jeśli nie chcesz, jest w porządku - zaznaczył od razu spokojnie. - Kim on jest? Czy tym sekretem była twoja tożsamość? - dorzucił. - I Gilles? - dodał nieco niepewnie. - To naprawdę nie jest twoja wina. To on zasługuje na potępienie za to, co zrobił. Nie ty i nigdy ty - odniósł się jeszcze raz do tej kwestii, czując że musi wyprostować tę sprawę i być bardziej jasny w tej kwestii. Posłał mu lekki uśmiech, aby nieco ocieplić wydźwięk swoich słów.
Gilles nie spodziewał się, że jego kłamstwo obejdzie się bez wrzasków, wyzwisk i tym bardziej kłótni, której tak bardzo nie chciał. Kiedy więc dostał jeszcze więcej wsparcia, ciepła i uśmiechu, tak nieśmiałego jak jego sam, czuł ciepło wspinające mu się po policzkach i rój motyli wzbijający się w żołądku. Cedric jawił mu się jako istota najwspanialsza na świecie, a jego obecne zachowanie tylko to potwierdzało. Kiedy więc usiedli na łóżku, a mężczyzna nadal nie puścił jego dłoni, nieśmiało przysunął się odrobinę bliżej, chcąc czuć to uspokajające ciepło bijące od jego ciała. Na pytania odrobinę się wzdrygnął, ale wiedział jaki Blaze potrafił być niebezpieczny i nie chciał by przez niego Cedricowi stała się krzywda. Najpierw jednak odpowiedział na drugie pytanie, kiwając twierdząco głową.
- On jeden mnie rozpoznał… - powiedział, wzdrygnąwszy się wyraźnie na wspomnienie. – Ale… nie był wtedy taki… taki straszny… To znaczy, zawsze był straszny, ale zazwyczaj tylko mówił mi rzeczy, których nie chciałem słuchać, albo dotykał moich skrzydeł, albo wąchał moje włosy, albo próbował mi włożyć ręce pod koszulkę, ale zawsze dawał za wygraną jak próbowałem uciekać – powiedział naiwnie, patrząc na Cedrica wielkimi, szczerymi oczami. – On jest… nie wiem kim dokładnie, ale jest w drużynie Perciego. Ma na imię Blaze i jest bykiem, ma tyle samo, jeśli nie więcej siły co ten miły mężczyzna z festiwalu, który mnie pokonał na rękę – powiedział zmartwiony i nadal trochę przerażony, choć zapewnienia Cedrica, że nie pozwoli mu go skrzywdzić skutecznie go uspokajały. Ufał mu tak bardzo.
Cedric z trudem hamował mimikę swojej twarzy, gdy słuchał słów Gillesa. Nie chciał, aby wściekłość, która pojawiła się w nim jak tylko mężczyzna powiedział mu o wszystkim, jakkolwiek mogła go zmylić - ta była kierowana tylko do Blaze’a, który jawnie wykorzystywał swoją pozycję i był zwykłym ścierwem. Dlatego wysłuchał wszystkiego w spokoju, przyswajając każdą, najmniejszą informację, równocześnie też w głowie planując już kolejne kroki. Nie było opcji, aby zostawił go teraz samemu po tym wszystkim, równocześnie jednak wiedział, że nie mogli pozwolić Blaze’owi umknąć. Po szybkiej analizie plusów i minusów, zapytał Gillesa, czy mogliby we wszystko zaangażować Cecile. Cedric wyjaśnił, że nie powie jej nic, co nie byłoby tylko konieczne do ogółu sytuacji. Równocześnie uwarunkował swój wybór tym, że ufał kobiecie jak mało komu w tym klanie. Drugą osobą, o której pomyślał był Adrien, ale jego nigdy nie naraziłby na takie niebezpieczeństwo. Stąd przedstawił szybko swój pomysł, jak mogliby zająć się tym, angażując lekarkę.
- Zostawię cię z Adrienem, szybko się tym zajmę i zaraz po tym do ciebie wrócę, dobrze? Będziesz bezpieczny - powiedział cicho, posyłając mu mały uśmiech. Nie opuścili pomieszczenia do czasu aż Gilles całkowicie się uspokoił i obaj byli w stanie wyjść z pokoju, aby skierować się do sypialni Adriena. Tam jednak, ku zdziwieniu Cedrica, nie zastali go. Znał jednak młodszego za dobrze, aby nie wiedzieć, że w takim wypadku ten znajduje się w bibliotece. Zmienili kurs i już niedługo stali pod jej drzwiami; palce Cedrica przez cały czas delikatnie oplatały dłoń Gillesa, a wzrok co chwilę rejestrował najmniejsze zmiany na jego twarzy, gdyby ten na nowo zaczął panikować.
- Nie musisz im mówić nic, z czym czujesz się niekomfortowo. Ja też nic nie powiem, jeśli nie chcesz - oznajmił cicho przed wejściem, lekko ściskając jego dłoń i posyłając mu uspokajający uśmiech.
Nie spodziewał się jednak zupełnie obrazku, który zobaczył po otworzeniu drzwi do skrytki, którą była ich biblioteka, Adriena i jego. Jego brwi automatycznie wystrzeliły w górę w oznaku zdziwienia, później natomiast reprymendy, gdy spostrzegł swojego brata i Sashę niemal na sobie. Gdyby nie sytuacja, w której się znajdowali, zdecydowanie jakoś by to skomentował. Teraz jednak nie miał na to czasu. Poprosił więc tylko dwójkę, która całe szczęście już się od siebie odsunęła, aby nie wychodzili z biblioteki pod żadnym pozorem i poczekali na niego, aż wróci. Nie tłumaczył nic więcej, zakładając, że jeśli Gilles będzie chciał podzielić się tą sytuacją, to to zrobi. Ostatni raz uścisnął jego dłoń, posłał mu krótki uśmiech, który skierował też do brata i opuścił pomieszczenie, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Po tym jego mina stężała, a kroki niemal od razu skierował w stronę gabinetu Cecile.
Cecile mało co wyprowadzało tak naprawdę z równowagi. Na tyle mocno, aby jej dłonie mimowolnie zaciskały się w pięści, oczy ciskały pioruny, a czoło marszczyło niebezpiecznie. Jednak kiedy słuchała napiętego tonu Cedrica, który z chłodnym przejęciem relacjonował jej, co się wydarzyło, nie mogła nie poczuć wściekłości wzbierającej się w jej wnętrzu, rozpalającej ją jak żywy ogień. Przymknęła na moment oczy, nie chcąc kompletnie dać się pochłonąć swoim emocjom, bo to nie był na to czas. Szybko opracowali plan działania, szczególnie że kobieta miała dość duże doświadczenie wojskowe. Poinformowali pielęgniarki oraz pielęgniarzy, że zostawiają lecznicę pod ich opieką na parę godzin; Cedrica natomiast wysłała po jakieś liny oraz kajdanki, a że zbliżał się już czas spotkania, sama poszła do stodoły. Pomimo że młodszy chłopak nie do końca chciał narażać ją na niebezpieczeństwo, to szybko zrównała z ziemią jego obawy, zapewniając go, że ten tylko by jej przeszkadzał na miejscu - w końcu to ona kiedyś trenowała właśnie do takich sytuacji. Po rozdzieleniu się, Cecile wzięła głęboki oddech, ściągając równocześnie kitel. Jej świętą zasadą było nie robić nic, co byłoby niegodne lekarza w fartuchu. Poniekąd gdy się go pozbywała, czuła się tak, jakby na moment zrzucała maskę lekarza, pokazując brudną prawdę, która kryła się pod nim.
Jej obcasy zapadały się nieco w miękką trawę, gdy wyprostowana i spięta szła w stronę małej szopy za domem, gdzie Cedric powiedział jej, że będzie czekał byk. Jej szczęka była zaciśnięta aż do granicy bólu, a wargi złączone na tyle, że prawdopodobnie rozmazywały jej czerwoną szminkę - co tym bardziej wzbudzało w niej gniew. Gdy stanęła przed miejscem, rozruszała lekko szyję, wyzwalając jej głośne chrupnięcie. A później kopnęła butem drzwi do szopy, powodując że te z hukiem się otwarły, ukazując mężczyźnie w środku jej sylwetkę.
Jej wzrok krył za sobą swoją własną, niewypowiedzianą historię. Przez moment nie była w tym pomieszczeniu, była w swoim małym, zamkniętym i prawie zapomnianym świecie, od którego całymi siłami próbowała się odciąć w przeszłości. Widząc wielkiego mężczyznę, którego nie tak dawno temu jeszcze opatrywała, wściekłość wróciła ze zdwojoną siłą. Ich wzrok się spotkał, jej lodowaty, jego szczerze zaskoczony, zdecydowanie nieprzygotowany na widok kogoś innego.
- Niespodzianka, sku****** - powiedziała, prostując w górę rękę z pistoletem, jej pozycja pewna i wyćwiczona. Oczy mężczyzny rozszerzyły się w przerażeniu, ale zanim ten był w stanie jakkolwiek zareagować, Cecile wystrzeliła, a w pomieszczeniu rozszedł się cichy świst. Już po chwili w udzie mężczyzny znalazła się czerwona strzałka ze środkiem usypiającym. Cecile nigdy nie podejrzewała, że jej niedawne znalezisko, pistolet myśliwski do usypiania zwierząt, przyda się tak szybko - a jednak.
- Ty s***! - wycharczał z trudem mężczyzna, od razu próbując rzucić się na nią, ale Cecile zadbała o to, aby dawka leku pozbawiła go szybko co najmniej koordynacji. Dlatego wystarczyło, aby ten spróbował zrobić krok, a zaraz opadł głucho na podłogę, podpierając się na rękach w ostatkach sił. Jego oczy uniosły się ku górze w wyrazie nienawiści. Lekarka spojrzała na niego z czystą pogardą na twarzy, po czym splunęła; nie minęła też nawet sekunda, a jej kolano z cichym gruchotem spotkało się z nosem osiłka, rozbryzgując wszędzie dookoła krew w nieco makabrycznym obrazku, pokrywając szkarłatem ziemię. Cecile zamknęła na moment oczy, biorąc parę głębokich oddechów, w głowie odtwarzając wszystkie uspokajające mantry, których nauczyła ją Flora. Szybko pomogło jej się to uspokoić na tyle, aby wziąć się w garść. Mężczyzna opadł już kompletnie, mimo że cały czas zachowywał jakieś resztki świadomości - zapewne przez to, że był ogromny - a ona przewróciwszy go niedbale butem na plecy, sięgnęła po czerwoną strzałkę ugrzezniętą w jego masywnym udzie. Nie miałaby szans z tym potworem bez broni, gościu był jedną wielką górą mięśni. Westchnęła cicho pod nosem, a sięgając do kieszeni po papierosy, usłyszała kroki za sobą. W sekundę była na wyprostowanych nogach, mierząc z pistoletu twardo przed sobą. Dostrzegłszy jednak Cedrica, który stał nieco zdziwiony tym powitaniem, opuściła broń z ciężkim westchnieniem.
- Wszystko ok? - zapytał oszczędnie i Cecile wiedziała po tonie jego głosu, że pytał o dużo więcej niż o samą konfrontację z tym gościem. Westchnęła i posłała mu zadziwiająco szczere spojrzenie.
- Mhm - rzuciła cicho, na moment, dosłownie sekundę, garbiąc się pod ciężarem emocji. Ale nie trwało to dłużej niż chwila, ułamek sekundy, moment słabości, po czym na nowo się wyprostowała, wysoko unosząc podbródek. - Zrób mu co tam chcesz. Dołam mu coś, uderz, cokolwiek, nie mam już siły na to. Tylko spróbuj nic otwartego, bo zdecydowanie nie będę mu tego łatać. Niech się zajmą tym gnojem u siebie - skomentowała sucho, doskonale wiedząc, że mężczyzna nie odpuści. Wściekłość na jego twarzy była aż nazbyt widoczna i przez moment Cecile wróciła te lata temu, gdy oboje byli tylko dwójką młodych, nieco zagubionych osób, kompletnie nie radzących sobie ze złością, którą odczuwali na cały świat, a szczególnie na siebie. - Uważaj na dłonie - dodała na koniec, odwracając się i opuszczając szopę, aby zarówno dać chłopakowi nieco prywatności w swoich emocjach, ale żeby też zapalić.
Cedric, kiedy został sam, w końcu skupił się na mężczyźnie, który nie opuszczał jego myśli od kiedy tylko dowiedział się prawdy. Poczuł jak na nowo buzuje w nim adrenalina. I wściekłość. Tyle wściekłości, która walczyła z potrzebą rozładowania się poprzez agresję. Uczucie to było aż nazbyt znajome i nienawidził tego, nienawidził tak bardzo, że aż drżał od nadmiaru wszystkiego. Nie po to zostawał lekarzem, aby samemu być po takiej stronie. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na paskudny uśmiech, który rozciągnął się na ustach mężczyzny, uśmiech wygranego, mimo tak jawnie przegranej pozycji, aby jego pięść bez jakiegokolwiek wcześniejszego zastanowienia wystrzeliła i spotkała się z twarzą Blaze’a z zaskakująco głośnym gruchotem.
Kroki Cedrica były szybkie, gdy wracał do swojej sypialni po tym, jak wraz z Cecile oraz paroma osobami odpowiadającymi za bezpieczeństwo w ich klanie wrzucili gnoja do celi. Lis zaznaczył, że ten pod żadnym pozorem ma jej nie opuszczać, a gdyby był nieznośny, ci mają przyzwolenie zrobienie czegokolwiek, tak długo jak pozostawią go przy życiu. On sam jedynie pozwolił sobie na jedno uderzenie, jedno jedyne, przestawiając jeszcze bardziej złamany ówcześnie przez Cecile nos.
Gdy tylko zamknęły się drzwi do jego pokoju, od razu zrzucił z siebie ubrania, bo poprzednie były zakrwawione. W łazience na prędko zmył z siebie zapach potu, krwi i łez. Spędził też dobre piętnaście minut nad zlewem, walcząc z nudnościami i zawrotami głowy po tym intensywnym dniu. Dopiero kiedy miał pewność, że jest już lepiej, ubrał czyste ubrania oraz naprędko opatrzył zranioną dłoń. Na powrót skierował swoje kroki do biblioteki, tak jakby musiał się upewnić, że cała trójka nadal tam jest, bezpieczna.
Dopiero gdy znów ich zobaczył, miał wrażenie że spokojnie może wziąć pierwszy od paru godzin oddech.
- Wszystko załatwione - powiedział spokojnie na powitanie, widząc zmartwione i napięte spojrzenie ich wszystkich. Zbliżył się, garbiąc nieco ramiona w czystym zmęczeniu. - Już nic ci nie grozi - oznajmił łagodnie Gillesowi, a gdy ten widocznie odetchnął z ulgą, zaraz został porwany w ciasny uścisk Sashy. Lis przyglądał się temu chwilę, zanim nie odsunął się na parę kroków z Adrienem, ponieważ nurtowała go jedna sprawa, której nijak nie umiał pozbyć się z głowy.
- Wiedziałeś? - zapytał brata poważnie, cicho, aby tamci absolutnie tego nie usłyszeli. - O Gillesie - doprecyzował, ale wystarczyło jedno, krótkie spojrzenie na twarz brata, aby miał odpowiedź. Odwrócił zaraz wzrok z powrotem na pozostałą dwójkę, nie chcąc aby brat dostrzegł jego zraniony wyraz twarzy. Nie wierzył. Podejrzewałby każdego, ale nie swojego brata, nie Adriena. Nie dowierzał, że ten mógłby to przed nim ukryć. Jego usta zacisnęły się w wąską linię, bo to zdecydowanie było już na niego za dużo tego dnia. Nie miał siły nawet, aby jakkolwiek to nawet skomentować. Jego dłoń mimowolnie uniosła się do jego oczu, pocierając je z czystym zrezygnowaniem. Zanim Adrien był w stanie się odezwać, Cedric odsunął się o krok i zwrócił do ogółu. - Chodźmy może się przespać? Możemy wszyscy wpakować się do nas, jest sporo miejsca - zaproponował w końcu, jednak uśmiech, choć nieco wymuszony, to szczery, skierował tylko do Gillesa. Był wykończony, fizycznie i mentalnie, i chciał tej nocy choć na chwilę zapomnieć i się przespać. Szczególnie, że rano miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przebywanie w towarzystwie Sashy działało na niego w dwojaki sposób. Po pierwsze czuł przy nim błogi spokój pozwalający mu rozjaśnić umysł, a myśli uporządkować w leniwie płynącą rzekę. W obecności jelonka pozwalał sobie na przewartościowanie swoich priorytetów i nawet jeżeli czasami była to wyższość zjedzenia razem posiłku nad wspólnym spacerem, robił dokładnie to co dla jego serca było najlepsze i przez ten właśnie fakt kochał jego towarzystwo. Przy nim nie musiał udawać, trzymać sztywnych ram, patrzeć surowym i zawsze nieufnym spojrzeniem na cośco znajdowało się bezpośrednio przed nim. No i sam fakt zainteresowania. Adrien nigdy nie miał osoby tak zaangażowanej w rozmowy z nim, w jego życie, problemy i zachcianki jak właśnie Sasha. Owszem, nie mógł nigdy powiedzieć, że chociażby zbliżał się do tych ciepłych uczuć jakie zielonowłosy okazywał Gillesowi ale nie twierdził nigdy, że właśnie takich potrzebował. Już i tak był w wystarczającym szoku gdy mógł flirtować, żartować, zaczepiać się i zwyczajnie ufać.
Drugą stroną którą niestety Sasha w nim budził była ta jego analityczna część, która chciała przeciwdziałać wszystkim złym decyzjom jakie potrafił zdiagnozować, a później całkowicie wyeliminować z życia wszystkich ważnych osób. To dlatego przy każdym ich spotkaniu w końcu dochodzili do tematów związanych z Percim, Gillem czy ich dwójką. Do tego co czekało w przyszłości Cedrica, jak mieli poradzić sobie z tożsamością Papużki i konsekwencjami jakie ta za sobą niosła. Za każdym jednym razem gdy byli razem ostatecznie ten temat się pojawiał, a on mogąc przy tak inteligentnym facecie rozkręcać się ze swoimi coraz dalej idącymi spekulacjami, ostatecznie musiał zostać przytulony i pocałowany w czoło żeby nie sprowadzić kolejnej apokalipsy na świat.
To też w nim uwielbiał. Łączenie tych dwóch skrajności, łatwe przeplatanie emocji jakie w nim wywoływał. Bo owszem, mogli przejść od luźnej rozmowy o tym co danego dnia robili do poważnych tematów ale kończyli na flircie. Za każdym razem nie zostawiał go z ciężarem emocji i spekulacji. Za każdym jednym razem chociażby mierzwiąc mu włosy mówił „hej, jestem przy Tobie”. Podobnie było teraz.
Początkowo rozmawiali o Sashy. O tym co potrafił, dlaczego potrafił i po co mu to było. Ostatecznie oczywiście uspokoił wszystkie obawy tygryska, a gdy się wygodnie na nim rozłożył dał mu również oglądowego sprawdzenia jego stanu. Tym samym zamiast zmartwienia zaczął budzić w nim ciekawość i chęć. Tak, Adi byłby pierwszą osobą która do takiego szkolenia właśnie by się zgłosiła. Zawsze chciał być samodzielny i poszerzać swoje horyzonty. Taką możliwość dałaby mu bezwzględnie samoobrona. Niemniej, nie chciał go specjalnie męczyć pytaniami i jego ciekawością przez co jedynie zaczepnie go gładząc, muskając nosem czy składając tysiące pocałunków na jego twarzy, starał się odwieźć jego myśli od tych wszystkich negatywnych aspektów.
Apropo tej negatywnej energii, właśnie to wywołało w nim pytanie o przyszłość. On tak jej nie chciał! Odpowiedział mu jednak i z ogromnym zaciekawieniem przyglądając się jego rumieńcom uniósł nieco w górę brew. Nie skomentował chociaż taki widok najpewniej się mu już nie powtórzy, zamiast tego biegając palcami po jednym z jego rogów i dał się wciągnąć w swój świat. Niemniej, był lekko rozbawiony jego naiwnością. Gilles o ile wszystko potoczy się w pozytywny sposób będzie miał tu swoje życie przy boku jego brata, co do Sashy – wątpił żeby tu został na zawsze bo to nie było jego miejsce, poza tym podejrzewał że został do przyjazdu przymuszony. Rozważał więc chwilę odpowiedź po czym uśmiechnął się niepewnie.
- Posiadając pewną władze trudno pozostać z daleka od intryg, kłamstw i sztuczności. W końcu się na to nadzieję. – Przyznał wymijająco bo chociaż chciał wierzyć, że nigdy nie zostanie do końca sam, był brutalnie świadom jak własna rzeczywistość wciągała. Dzień za dniem, kolejny taki sam. Obowiązki, gonitwa, praca i dom. Nie będą mieli czasu siedzieć z nim dzień w dzień i albo się podda w swojej walce o szczerość albo zostanie całkowicie sam. Poza tym on również będzie miał horrendalny nawał pracy co może wszystko dodatkowo komplikować.
Myśl ta była przygnębiająca. Jak dobrze, że do tego czasu miał jeszcze kilka lat. Kilka możliwości i sposobności wykorzystania życia. Dlatego też pochylił się ponownie i całując go w policzek uśmiechnął się zachęcająco, a gdy ten się nieco bardziej do niego wyciągnął, objął go za ramionami i dosłownie przyłożył swoje usta do tych jego. Nie pozwolił się pocałować chociaż aż go kręciło w żołądku żeby odebrali sobie wzajemnie dech w piersiach ale ten dotyk, to mrowienie jakie po sobie pozostawił, rozruszał na dobre jego serce.
- Chciałeś powiedzieć nieziemsko seksownym, drapieżnym i tajemniczym. – Poprawił go apropo swojej „uroczej” osoby, a słysząc jego niechęć do ruszania się, uśmiechnął się z ogromnym zrozumieniem w oczach. Przytulił więc go mocniej, pogładził po włosach, przeczesał czuprynę po czym wyraził wreszcie swoje obawy o stan jego cudownego brata.
Ced chodził ostatnio podminowany, a zadając mu coraz liczniejsze pytania dotyczące spostrzegawczości, której do tej pory nie dopuszczał do swoich myśli zaczynał być niebezpieczny. Oczywiście pod względem ewentualnej złości którą mógł zapałać tak do niego jak i do Gillesa i wszystkich zaplątanych w tą sprawę. Martwił się o niego, o jego serce tak szlachetne i dobre, że drugiego takiego nie znał. Martwił się też o ich relacje i wszystkie te zalążki przyjaźni jakie ostatnio stworzył, a które były mu tak potrzebne! Ileż mógł lecieć na sarkastycznej Cecile i czasem zbyt dojrzałym jak dla niego Enzo?
Obietnica konsultacji z wilkiem wyraźnie go uspokoiła. Mężczyzna był racjonalny i już kilka razy pokazał mu, że potrafi rozwiązywać problemy tak mniejsze jaki i większe. Dodatkowo, podobnie jak zając, jego ton zawsze był przepełniony zdrowym przekonaniem, okraszone chłodną kalkulacją i wielkim sercem. Lubował się w obserwowaniu takich osobowości przy pracy, a obecnie, gdy para z niego zeszła, wrócił do miziania się noskami z Sashą.
Przynajmniej do momentu gdy w bibliotece pojawił się Cedric i Gilles.
Aż podskoczył i tylko opatrznością losu nie zderzył się czołem z Sashą. Wpatrując się w nich zdziwiony zerknął na ich splecione dłonie, na to rozżarzone spojrzenie Ceda które sprawiło, że miał ciarki na plecach. Był wściekły, rozgoryczony i szukał sprawiedliwości. Pytanie co się stało…?
Zanim się obejrzał Ced znowu wyszedł, a on w pierwszej kolejności chciał za nim pognać. Targany jednak poważnym rozdarciem emocjonalnym spojrzał na zapłakanego Gillesa i dopadając go próbował wyciągnąć z niego co się stało! I udało się mu. Gill lekko zachrypnięty i czasem jeszcze nie potrafiący złapać spokojnego oddechu wyjaśnił im co się stało. A w nim krew zawrzała. Ani się obejrzał zaczął krążyć po całej bibliotece wszystko rozważając. Jego plan się posypał, jego przypuszczenia – te najgorsze – spełniły się i byli teraz w dupie! Ogromnej dupie.
- Gdzie on poszedł?! Co on chce zrobić?! – Mamrotał do siebie. – Gdzie jest Perci? – Zapytał Sashy jednak ten nie potrafił mu nijak odpowiedzieć na to pytanie. Wrócił więc do krążenia, opracowywania planu na wyjaśnienie tego wszystkiego. Ced się dowiedział, będzie obwiniał go o nie podzielenie się tą wiedzą. Jeżeli tak się stanie, nie znał motywacji Gilla. Będzie musiał się nimi nieco posłużyć, wykorzystać to co o nich wiedział jednak ratował swoją skórę. Nie mógł się tak z nim pokłócić, nie mógł zrobić czegoś co nigdy nie zostanie mu wybaczone. Nie chciał nikogo wykorzystywać ale sytuacja była paskudna. Gille się obwiniał, Cedric był wściekły, on byłw sytuacji patowej i nie wiedział w którą stronę zrobić bezpieczny krok. Ostatecznie więc podszedł do nich i przytulając się mocno do papugi, wkradając między jego skrzydła westchnął ciężko.
- To nie tak miało przebiec Gill, to nie tak wszystko powinno wyglądać. – Szepnął miziając nosem jego kark po czym oparł się tam policzkiem i tulił. – Tak mocno go skrzywdziliśmy, tak bardzo pozwoliliśmy skrzywdzić Ciebie. Mam nadzieję, że kiedyś nam wybaczycie. – Wtulił się mocniej. Przymknął oczy przytulając się mocno, długo aż nie był pewien, że Gilluś zaczął chociaż troszkę się uspokajać, a sam nie zacznie łkać. Skrzywdzili się wszyscy wzajemnie trzymając tajemnicę nierozstrzygniętą i nie poddaną konsekwencją. Teraz więc musieli się liczyć z ogromem problemów.
Po upływie tych wszystkich chwil w których nie było Cedrica, Sasha i Gill byli coraz spokojniejsi, a on coraz mocniej zdenerwowany. Dziesięć minut przed powrotem Ceda zaczął ponownie nerwowo krążyć po bibliotece, a gdy ten wrócił, z ledwością powstrzymał się żeby się na niego rzucić. Zamiast tego cały się spiął wzięty na bok, a słysząc jedno pytanie potwierdzające to co już wiedział, po prostu go zatkało. Jego twarz stężała, a on patrząc oczami wyrażającymi tysiące emocji które teraz kłębiły się w jego głowie, nie umiał nic z siebie wydusić i tylko wyglądał jak ryba wyciągnięta na ląd. Ostatecznie odprowadził małżeństwo w stronę drzwi. W tym czasie zacisnął pięści i patrząc z nadzieją na Sashę, został zaraz zgarnięty w jego ciepłe ramiona i momentalnie wtulając się w jego pierś mocno zacisnął ręce na jego plecach, na jego koszulce.
Drugą stroną którą niestety Sasha w nim budził była ta jego analityczna część, która chciała przeciwdziałać wszystkim złym decyzjom jakie potrafił zdiagnozować, a później całkowicie wyeliminować z życia wszystkich ważnych osób. To dlatego przy każdym ich spotkaniu w końcu dochodzili do tematów związanych z Percim, Gillem czy ich dwójką. Do tego co czekało w przyszłości Cedrica, jak mieli poradzić sobie z tożsamością Papużki i konsekwencjami jakie ta za sobą niosła. Za każdym jednym razem gdy byli razem ostatecznie ten temat się pojawiał, a on mogąc przy tak inteligentnym facecie rozkręcać się ze swoimi coraz dalej idącymi spekulacjami, ostatecznie musiał zostać przytulony i pocałowany w czoło żeby nie sprowadzić kolejnej apokalipsy na świat.
To też w nim uwielbiał. Łączenie tych dwóch skrajności, łatwe przeplatanie emocji jakie w nim wywoływał. Bo owszem, mogli przejść od luźnej rozmowy o tym co danego dnia robili do poważnych tematów ale kończyli na flircie. Za każdym razem nie zostawiał go z ciężarem emocji i spekulacji. Za każdym jednym razem chociażby mierzwiąc mu włosy mówił „hej, jestem przy Tobie”. Podobnie było teraz.
Początkowo rozmawiali o Sashy. O tym co potrafił, dlaczego potrafił i po co mu to było. Ostatecznie oczywiście uspokoił wszystkie obawy tygryska, a gdy się wygodnie na nim rozłożył dał mu również oglądowego sprawdzenia jego stanu. Tym samym zamiast zmartwienia zaczął budzić w nim ciekawość i chęć. Tak, Adi byłby pierwszą osobą która do takiego szkolenia właśnie by się zgłosiła. Zawsze chciał być samodzielny i poszerzać swoje horyzonty. Taką możliwość dałaby mu bezwzględnie samoobrona. Niemniej, nie chciał go specjalnie męczyć pytaniami i jego ciekawością przez co jedynie zaczepnie go gładząc, muskając nosem czy składając tysiące pocałunków na jego twarzy, starał się odwieźć jego myśli od tych wszystkich negatywnych aspektów.
Apropo tej negatywnej energii, właśnie to wywołało w nim pytanie o przyszłość. On tak jej nie chciał! Odpowiedział mu jednak i z ogromnym zaciekawieniem przyglądając się jego rumieńcom uniósł nieco w górę brew. Nie skomentował chociaż taki widok najpewniej się mu już nie powtórzy, zamiast tego biegając palcami po jednym z jego rogów i dał się wciągnąć w swój świat. Niemniej, był lekko rozbawiony jego naiwnością. Gilles o ile wszystko potoczy się w pozytywny sposób będzie miał tu swoje życie przy boku jego brata, co do Sashy – wątpił żeby tu został na zawsze bo to nie było jego miejsce, poza tym podejrzewał że został do przyjazdu przymuszony. Rozważał więc chwilę odpowiedź po czym uśmiechnął się niepewnie.
- Posiadając pewną władze trudno pozostać z daleka od intryg, kłamstw i sztuczności. W końcu się na to nadzieję. – Przyznał wymijająco bo chociaż chciał wierzyć, że nigdy nie zostanie do końca sam, był brutalnie świadom jak własna rzeczywistość wciągała. Dzień za dniem, kolejny taki sam. Obowiązki, gonitwa, praca i dom. Nie będą mieli czasu siedzieć z nim dzień w dzień i albo się podda w swojej walce o szczerość albo zostanie całkowicie sam. Poza tym on również będzie miał horrendalny nawał pracy co może wszystko dodatkowo komplikować.
Myśl ta była przygnębiająca. Jak dobrze, że do tego czasu miał jeszcze kilka lat. Kilka możliwości i sposobności wykorzystania życia. Dlatego też pochylił się ponownie i całując go w policzek uśmiechnął się zachęcająco, a gdy ten się nieco bardziej do niego wyciągnął, objął go za ramionami i dosłownie przyłożył swoje usta do tych jego. Nie pozwolił się pocałować chociaż aż go kręciło w żołądku żeby odebrali sobie wzajemnie dech w piersiach ale ten dotyk, to mrowienie jakie po sobie pozostawił, rozruszał na dobre jego serce.
- Chciałeś powiedzieć nieziemsko seksownym, drapieżnym i tajemniczym. – Poprawił go apropo swojej „uroczej” osoby, a słysząc jego niechęć do ruszania się, uśmiechnął się z ogromnym zrozumieniem w oczach. Przytulił więc go mocniej, pogładził po włosach, przeczesał czuprynę po czym wyraził wreszcie swoje obawy o stan jego cudownego brata.
Ced chodził ostatnio podminowany, a zadając mu coraz liczniejsze pytania dotyczące spostrzegawczości, której do tej pory nie dopuszczał do swoich myśli zaczynał być niebezpieczny. Oczywiście pod względem ewentualnej złości którą mógł zapałać tak do niego jak i do Gillesa i wszystkich zaplątanych w tą sprawę. Martwił się o niego, o jego serce tak szlachetne i dobre, że drugiego takiego nie znał. Martwił się też o ich relacje i wszystkie te zalążki przyjaźni jakie ostatnio stworzył, a które były mu tak potrzebne! Ileż mógł lecieć na sarkastycznej Cecile i czasem zbyt dojrzałym jak dla niego Enzo?
Obietnica konsultacji z wilkiem wyraźnie go uspokoiła. Mężczyzna był racjonalny i już kilka razy pokazał mu, że potrafi rozwiązywać problemy tak mniejsze jaki i większe. Dodatkowo, podobnie jak zając, jego ton zawsze był przepełniony zdrowym przekonaniem, okraszone chłodną kalkulacją i wielkim sercem. Lubował się w obserwowaniu takich osobowości przy pracy, a obecnie, gdy para z niego zeszła, wrócił do miziania się noskami z Sashą.
Przynajmniej do momentu gdy w bibliotece pojawił się Cedric i Gilles.
Aż podskoczył i tylko opatrznością losu nie zderzył się czołem z Sashą. Wpatrując się w nich zdziwiony zerknął na ich splecione dłonie, na to rozżarzone spojrzenie Ceda które sprawiło, że miał ciarki na plecach. Był wściekły, rozgoryczony i szukał sprawiedliwości. Pytanie co się stało…?
Zanim się obejrzał Ced znowu wyszedł, a on w pierwszej kolejności chciał za nim pognać. Targany jednak poważnym rozdarciem emocjonalnym spojrzał na zapłakanego Gillesa i dopadając go próbował wyciągnąć z niego co się stało! I udało się mu. Gill lekko zachrypnięty i czasem jeszcze nie potrafiący złapać spokojnego oddechu wyjaśnił im co się stało. A w nim krew zawrzała. Ani się obejrzał zaczął krążyć po całej bibliotece wszystko rozważając. Jego plan się posypał, jego przypuszczenia – te najgorsze – spełniły się i byli teraz w dupie! Ogromnej dupie.
- Gdzie on poszedł?! Co on chce zrobić?! – Mamrotał do siebie. – Gdzie jest Perci? – Zapytał Sashy jednak ten nie potrafił mu nijak odpowiedzieć na to pytanie. Wrócił więc do krążenia, opracowywania planu na wyjaśnienie tego wszystkiego. Ced się dowiedział, będzie obwiniał go o nie podzielenie się tą wiedzą. Jeżeli tak się stanie, nie znał motywacji Gilla. Będzie musiał się nimi nieco posłużyć, wykorzystać to co o nich wiedział jednak ratował swoją skórę. Nie mógł się tak z nim pokłócić, nie mógł zrobić czegoś co nigdy nie zostanie mu wybaczone. Nie chciał nikogo wykorzystywać ale sytuacja była paskudna. Gille się obwiniał, Cedric był wściekły, on byłw sytuacji patowej i nie wiedział w którą stronę zrobić bezpieczny krok. Ostatecznie więc podszedł do nich i przytulając się mocno do papugi, wkradając między jego skrzydła westchnął ciężko.
- To nie tak miało przebiec Gill, to nie tak wszystko powinno wyglądać. – Szepnął miziając nosem jego kark po czym oparł się tam policzkiem i tulił. – Tak mocno go skrzywdziliśmy, tak bardzo pozwoliliśmy skrzywdzić Ciebie. Mam nadzieję, że kiedyś nam wybaczycie. – Wtulił się mocniej. Przymknął oczy przytulając się mocno, długo aż nie był pewien, że Gilluś zaczął chociaż troszkę się uspokajać, a sam nie zacznie łkać. Skrzywdzili się wszyscy wzajemnie trzymając tajemnicę nierozstrzygniętą i nie poddaną konsekwencją. Teraz więc musieli się liczyć z ogromem problemów.
Po upływie tych wszystkich chwil w których nie było Cedrica, Sasha i Gill byli coraz spokojniejsi, a on coraz mocniej zdenerwowany. Dziesięć minut przed powrotem Ceda zaczął ponownie nerwowo krążyć po bibliotece, a gdy ten wrócił, z ledwością powstrzymał się żeby się na niego rzucić. Zamiast tego cały się spiął wzięty na bok, a słysząc jedno pytanie potwierdzające to co już wiedział, po prostu go zatkało. Jego twarz stężała, a on patrząc oczami wyrażającymi tysiące emocji które teraz kłębiły się w jego głowie, nie umiał nic z siebie wydusić i tylko wyglądał jak ryba wyciągnięta na ląd. Ostatecznie odprowadził małżeństwo w stronę drzwi. W tym czasie zacisnął pięści i patrząc z nadzieją na Sashę, został zaraz zgarnięty w jego ciepłe ramiona i momentalnie wtulając się w jego pierś mocno zacisnął ręce na jego plecach, na jego koszulce.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy Gilles wracał myślami do poranka, zastanawiał się, gdzie się podział ten całkiem przyjemny dzień spędzony w towarzystwie Cedrica. Było tak dobrze, tak miło, sprawiając że chłopak czuł się znacznie lepiej niż kiedykolwiek. A potem wystarczyła ta jedna karteczka, by wszystko zepsuć. A przynajmniej tak myślał, dopóki nie otrzymał tak wiele wsparcia, ciepła i zapewnień, że wszystko będzie w porządku. Oczywiście idąc korytarzami posiadłości z lisem trzymającym go za rękę, jakby chciał go upewnić, że naprawdę już nic złego mu się nie przytrafi, nadal się bał, choć teraz ten strach bardziej skierowany był w stronę samego Cedrica. A co jeśli Blaze mu coś zrobi? Albo Ced zrobi coś naprawdę głupiego? Gilles już czuł się winny, temu wszystkiemu, tej całej sytuacji i nie chciał by dodatkowo ten cudowny mężczyzna z jego powodu plamił sobie ręce. Czuł bijące od niego napięcie i tylko połowicznie domyślał się, co mogło chodzić mu po głowie. Nie miał jednak na tyle odwagi, by go powstrzymać. Nie wiedział, czego Blaze od niego chciał i naprawdę nie chciał się o tym przekonać na własnej skórze. Dlatego pozwolił zostawić się z Sashą i Adrienem, odnajdując w ramionach przyjaciela jeszcze więcej wsparcia.
Nie chciał o tym opowiadać, nie chciał by więcej osób patrzyło na niego z tym dziwnym wyrazem twarzy, ale kiedy widział strach na twarzy Sashy, napięcie uwidaczniające się w postaci postawionych uszu Adiego i jego drgającego nerwowo ogona, nie potrafił tak po prostu zostawić ich w niepewności. I znów posłużył się liścikiem, nie wiedząc nawet co powinien powiedzieć. Wiedział, że Sasha będzie się martwił, będzie dopytywał i że będzie musiał mu o tym opowiedzieć, bo jak uświadomił sobie po nie w czasie, sprawa była znacznie poważniejsza niż zawsze uważał. Czekał też na pytanie, które musiało paść wcześniej czy później, dlaczego nic nie powiedział.
- Wstydziłem się – powiedział więc, widząc je w oczach jelenia, odwracając wzrok. A kiedy zielonowłosy jedynie westchnął i pogłaskał go po głowie, Gilles wtulił się w niego mocno, czując się znacznie bezpieczniej. A kiedy poczuł pomiędzy łopatkami Adriena, sięgnął jedną ręką do tyłu, łapiąc go za rękę. To było takie miłe, takie niespodziewane, jeszcze nigdy nie czuł się tak jakby miał kogoś więcej niż tylko siebie, za co w duchu przeprosił Sashę. Wiedział, że jeleń zrobiłby dla niego wszystko i że był jedyną osobą, która do tej pory go broniła. Świadomość więc, że znalazł się ktoś jeszcze, kto chciał to robić, była jak miód na jego umęczoną duszę.
Kiedy Cedric w końcu wrócił, Gilles nieświadomie odetchnął z ulgą, widząc go całego i zdrowego. W pierwszej chwili chciał nawet odsunąć się od Sashy i podejść do niego, by mu podziękować, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jego napiętą twarz, by się zawahać. Nie wyglądał dobrze, choć chłopak nie dostrzegł u niego żadnych obrażeń fizycznych poza zabandażowaną dłonią. Słysząc jednak, że sprawa była załatwiona poczuł niemal taką samą ulgę jak na widok lisa. Był bezpieczny. Był całkiem bezpieczny.
- Ced… - chciał coś powiedzieć, ale widząc że mężczyzna odwołał swojego brata na bok, zatrzymał się w pół kroku, odwracając się z powrotem do Sashy, miał nieprzyjemne wrażenie, że wiedział o co chodziło i znów poczuł kamień stresu w żołądku. To była jego wina, że to wszystko tak się potoczyło.
- Już w porządku, dziękuję że ze mną byłeś – powiedział do Sashy, uśmiechając się nieprzekonująco, kiedy jeleń wgapił się w niego, jakby wiedział co chodziło mu po głowie.
- To cudowny pomysł! – oświadczył zaraz po Cedricu, łapiąc przyjaciela za rąbek koszulki. – Śpijcie z nami, proszę – dodał zaraz, patrząc i na Adriena. Wiedział, że to nie był dobry moment na rozmowy o tak trudnych sprawach jak jego okropne kłamstwo, niemniej czuł, że im wszystkim było to po prostu potrzebne, zwłaszcza jemu.
A jednak, gdy przemierzali korytarze w kierunku ich sypialni, nie był już co do tego taki pewien, widział jak Sasha z Adrienem obejmowali się, a do tej pory całkiem radosne oblicze młodszego chłopaka pociemniało. Jego uszy ułożyły się na głowie, a ogon smętnie zwisał, zamiatając końcówką ziemię. Cedric wcale nie wyglądał lepiej. Sierść na jego ogonie i uszach była najeżona, a on sam stawiał mocne, ciężkie kroki, jakby przytłaczało go to, co zostało złożone na jego barkach. Nie chciał tego tak zostawić. Pozwolić by mężczyzna w takim stanie zasnął, choć nie wiedział jak mógłby go rozweselić. Nic nie przychodziło mu do głowy, zwłaszcza że to on był główną przyczyną jego problemów.
Mimo wszystko, kiedy dotarli pod drzwi ich sypialni, nagle zatrzymał się, ciągnąc koszulkę mężczyzny lekko, by zwrócić na siebie jego uwagę. I choć kiedy jasne oczy lisa spoczęły na nim, poczuł się tak okropnie niezręcznie, zagryzając na chwilę wargę, nie dał się zbić z pantałyku.
- Pójdziesz ze mną? – zapytał błagalnie, a kiedy dostrzegł nierozumiejące spojrzenie jego i Sashy, zarumienił się lekko, wiedząc że to chyba najgłupszy powód jaki mógł wymyślić. – Ja… um… w starej sypialni mam trochę moich moich ubrań – powiedział, mimo wszystko nie odpuszczając i patrząc w oczy lisa chcąc go przekonać, że to było mu niezbędne. – Chciałbym po nie iść – wyjaśnił z szybko bijącym sercem, mając nadzieję, że mężczyzna wcale nie zaproponuje by w takim razie do Sasha z nim poszedł.
Nie musiał jednak długo czekać, aż Cedric się zgodzi i już po chwili znajdowali się w pokoju, który zajmował Sasha z Percim. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Gillesowi skończyły się pomysły, więc jedyne co mu zostało, to z przepraszającą miną zamknąć lisa w swoich ramionach, wtulając się z nosem w jego szyję i otulając ich obu skrzydłami, głaskał nieśmiało mężczyznę po plecach.
- Przepraszam, ale… czy nie chciałbyś zostać tak na chwilę? – zapytał niepewnie, ale kiedy poczuł obejmujące go ramiona i głowę mężczyzny opierającą się o czubek jego głowy, przytulił go mocniej, trzymając go w takiej pozycji tak długo dopóki nie poczuł, że napięte mięśnie Cedrica zaczęły się powoli rozluźniać.
- Dziękuję, za to co dla mnie zrobiłeś i przepraszam… nie chciałem sprawiać nikomu kłopotu, zwłaszcza tobie – powiedział, odsunąwszy się i zdając sobie sprawę z tego jak długo go przytulał, spojrzał na niego niepewnie, nie wiedząc czy mu to nie przeszkadzało.
Lis nie wyglądał już tak źle. Teraz jedynie okropne zmęczenie widniało w jego oczach i choć Gil nie chciał o tym myśleć, wiedział że to była jego wina, bo go okłamywał i zmusił innych bo go okłamywali, w tym Adriena, który najpewniej był dla niego jedyną osobą, której mógł w pełni zaufać. Zanim jednak zaczął go przepraszać i zapewniać, że wszystko co się działo było jego winą i jeśli kogoś miał obwiniać to tylko jego, dojrzał jego obandażowaną dłoń. Niemal natychmiast wszystkie myśli wyparowały mu z głowy. Jego ręce. Jego utalentowane dłonie zranione by go chronić. Zagryzł mocno wargę, impulsywnie sięgając po nią, a kiedy usłyszał cichy syk bólu, spojrzał na niego spłoszony, czując się jeszcze mocniej winnym.
- Czy to… czy to bardzo boli? – zapytał, a choć Cedric zaprzeczył, nie mógł wyrzucić z głowy tego zbolałego syku. Znał tylko jeden sposób by mu pomóc, więc choć było to okropnie naiwne z jego strony, uniósł dłoń mężczyzny na wysokość swojej twarzy i podmuchał na bandaż, by mamrocząc do siebie słowa „zaklęcia”, które brzmiało jak „trzy chuchy by dodać otuchy i jeden buziak w czoło by już nie bolało”, wspiąć się na palce i odgarnąwszy ostrożnie grzywkę z jego twarzy, musnąć jego czoło ustami.
- Lepiej? – zapytał z nadzieją, patrząc wielkimi szczerymi oczami w jasne tęczówki lisa, zaraz jednak poczuł zażenowanie przez to co zrobił i zamachał bezładnie rękoma, by na koniec zakryć dłońmi twarz.
- Ah, przepraszam, ja… moja… moja siostra mi tak robiła, kiedy byliśmy dziećmi, zawsze pomagało i… i Sashę też mniej bolało jak mu tak robiłem, ale… nie wiem czy to działa na wszystkich – powiedział, jakby przepraszał, że z jakiegoś powodu mogło na Cedrica nie podziałać i zamiast go „uleczyć” sprawił mu jeszcze więcej bólu.
Nie chciał o tym opowiadać, nie chciał by więcej osób patrzyło na niego z tym dziwnym wyrazem twarzy, ale kiedy widział strach na twarzy Sashy, napięcie uwidaczniające się w postaci postawionych uszu Adiego i jego drgającego nerwowo ogona, nie potrafił tak po prostu zostawić ich w niepewności. I znów posłużył się liścikiem, nie wiedząc nawet co powinien powiedzieć. Wiedział, że Sasha będzie się martwił, będzie dopytywał i że będzie musiał mu o tym opowiedzieć, bo jak uświadomił sobie po nie w czasie, sprawa była znacznie poważniejsza niż zawsze uważał. Czekał też na pytanie, które musiało paść wcześniej czy później, dlaczego nic nie powiedział.
- Wstydziłem się – powiedział więc, widząc je w oczach jelenia, odwracając wzrok. A kiedy zielonowłosy jedynie westchnął i pogłaskał go po głowie, Gilles wtulił się w niego mocno, czując się znacznie bezpieczniej. A kiedy poczuł pomiędzy łopatkami Adriena, sięgnął jedną ręką do tyłu, łapiąc go za rękę. To było takie miłe, takie niespodziewane, jeszcze nigdy nie czuł się tak jakby miał kogoś więcej niż tylko siebie, za co w duchu przeprosił Sashę. Wiedział, że jeleń zrobiłby dla niego wszystko i że był jedyną osobą, która do tej pory go broniła. Świadomość więc, że znalazł się ktoś jeszcze, kto chciał to robić, była jak miód na jego umęczoną duszę.
Kiedy Cedric w końcu wrócił, Gilles nieświadomie odetchnął z ulgą, widząc go całego i zdrowego. W pierwszej chwili chciał nawet odsunąć się od Sashy i podejść do niego, by mu podziękować, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jego napiętą twarz, by się zawahać. Nie wyglądał dobrze, choć chłopak nie dostrzegł u niego żadnych obrażeń fizycznych poza zabandażowaną dłonią. Słysząc jednak, że sprawa była załatwiona poczuł niemal taką samą ulgę jak na widok lisa. Był bezpieczny. Był całkiem bezpieczny.
- Ced… - chciał coś powiedzieć, ale widząc że mężczyzna odwołał swojego brata na bok, zatrzymał się w pół kroku, odwracając się z powrotem do Sashy, miał nieprzyjemne wrażenie, że wiedział o co chodziło i znów poczuł kamień stresu w żołądku. To była jego wina, że to wszystko tak się potoczyło.
- Już w porządku, dziękuję że ze mną byłeś – powiedział do Sashy, uśmiechając się nieprzekonująco, kiedy jeleń wgapił się w niego, jakby wiedział co chodziło mu po głowie.
- To cudowny pomysł! – oświadczył zaraz po Cedricu, łapiąc przyjaciela za rąbek koszulki. – Śpijcie z nami, proszę – dodał zaraz, patrząc i na Adriena. Wiedział, że to nie był dobry moment na rozmowy o tak trudnych sprawach jak jego okropne kłamstwo, niemniej czuł, że im wszystkim było to po prostu potrzebne, zwłaszcza jemu.
A jednak, gdy przemierzali korytarze w kierunku ich sypialni, nie był już co do tego taki pewien, widział jak Sasha z Adrienem obejmowali się, a do tej pory całkiem radosne oblicze młodszego chłopaka pociemniało. Jego uszy ułożyły się na głowie, a ogon smętnie zwisał, zamiatając końcówką ziemię. Cedric wcale nie wyglądał lepiej. Sierść na jego ogonie i uszach była najeżona, a on sam stawiał mocne, ciężkie kroki, jakby przytłaczało go to, co zostało złożone na jego barkach. Nie chciał tego tak zostawić. Pozwolić by mężczyzna w takim stanie zasnął, choć nie wiedział jak mógłby go rozweselić. Nic nie przychodziło mu do głowy, zwłaszcza że to on był główną przyczyną jego problemów.
Mimo wszystko, kiedy dotarli pod drzwi ich sypialni, nagle zatrzymał się, ciągnąc koszulkę mężczyzny lekko, by zwrócić na siebie jego uwagę. I choć kiedy jasne oczy lisa spoczęły na nim, poczuł się tak okropnie niezręcznie, zagryzając na chwilę wargę, nie dał się zbić z pantałyku.
- Pójdziesz ze mną? – zapytał błagalnie, a kiedy dostrzegł nierozumiejące spojrzenie jego i Sashy, zarumienił się lekko, wiedząc że to chyba najgłupszy powód jaki mógł wymyślić. – Ja… um… w starej sypialni mam trochę moich moich ubrań – powiedział, mimo wszystko nie odpuszczając i patrząc w oczy lisa chcąc go przekonać, że to było mu niezbędne. – Chciałbym po nie iść – wyjaśnił z szybko bijącym sercem, mając nadzieję, że mężczyzna wcale nie zaproponuje by w takim razie do Sasha z nim poszedł.
Nie musiał jednak długo czekać, aż Cedric się zgodzi i już po chwili znajdowali się w pokoju, który zajmował Sasha z Percim. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Gillesowi skończyły się pomysły, więc jedyne co mu zostało, to z przepraszającą miną zamknąć lisa w swoich ramionach, wtulając się z nosem w jego szyję i otulając ich obu skrzydłami, głaskał nieśmiało mężczyznę po plecach.
- Przepraszam, ale… czy nie chciałbyś zostać tak na chwilę? – zapytał niepewnie, ale kiedy poczuł obejmujące go ramiona i głowę mężczyzny opierającą się o czubek jego głowy, przytulił go mocniej, trzymając go w takiej pozycji tak długo dopóki nie poczuł, że napięte mięśnie Cedrica zaczęły się powoli rozluźniać.
- Dziękuję, za to co dla mnie zrobiłeś i przepraszam… nie chciałem sprawiać nikomu kłopotu, zwłaszcza tobie – powiedział, odsunąwszy się i zdając sobie sprawę z tego jak długo go przytulał, spojrzał na niego niepewnie, nie wiedząc czy mu to nie przeszkadzało.
Lis nie wyglądał już tak źle. Teraz jedynie okropne zmęczenie widniało w jego oczach i choć Gil nie chciał o tym myśleć, wiedział że to była jego wina, bo go okłamywał i zmusił innych bo go okłamywali, w tym Adriena, który najpewniej był dla niego jedyną osobą, której mógł w pełni zaufać. Zanim jednak zaczął go przepraszać i zapewniać, że wszystko co się działo było jego winą i jeśli kogoś miał obwiniać to tylko jego, dojrzał jego obandażowaną dłoń. Niemal natychmiast wszystkie myśli wyparowały mu z głowy. Jego ręce. Jego utalentowane dłonie zranione by go chronić. Zagryzł mocno wargę, impulsywnie sięgając po nią, a kiedy usłyszał cichy syk bólu, spojrzał na niego spłoszony, czując się jeszcze mocniej winnym.
- Czy to… czy to bardzo boli? – zapytał, a choć Cedric zaprzeczył, nie mógł wyrzucić z głowy tego zbolałego syku. Znał tylko jeden sposób by mu pomóc, więc choć było to okropnie naiwne z jego strony, uniósł dłoń mężczyzny na wysokość swojej twarzy i podmuchał na bandaż, by mamrocząc do siebie słowa „zaklęcia”, które brzmiało jak „trzy chuchy by dodać otuchy i jeden buziak w czoło by już nie bolało”, wspiąć się na palce i odgarnąwszy ostrożnie grzywkę z jego twarzy, musnąć jego czoło ustami.
- Lepiej? – zapytał z nadzieją, patrząc wielkimi szczerymi oczami w jasne tęczówki lisa, zaraz jednak poczuł zażenowanie przez to co zrobił i zamachał bezładnie rękoma, by na koniec zakryć dłońmi twarz.
- Ah, przepraszam, ja… moja… moja siostra mi tak robiła, kiedy byliśmy dziećmi, zawsze pomagało i… i Sashę też mniej bolało jak mu tak robiłem, ale… nie wiem czy to działa na wszystkich – powiedział, jakby przepraszał, że z jakiegoś powodu mogło na Cedrica nie podziałać i zamiast go „uleczyć” sprawił mu jeszcze więcej bólu.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cedric przebudził się, kiedy było na zewnątrz jeszcze ciemno. Jego głowa pulsowała bólem i mimo paru godzin snu nie czuł się ani odrobinę bardziej wypoczęty. Wydarzenia zeszłego wieczoru niemal natychmiast w niego uderzyły, tylko zwiększając nacisk w jego skroniach. Obrócił głowę w bok, dostrzegając spokojną twarz Ju…Gillesa. Westchnął pod nosem i podniósł się do siadu, z lekkim zaskoczeniem dostrzegając palce zaciśnięte na jego koszulce. Delikatnie ściągnął z siebie uścisk chłopaka, a podniósłszy się, cicho skierował się w stronę łazienki, licząc że chłodny prysznic nieco go obudzi, jak i ukoi nadal niespokojne nerwy i myśli. Wiedział, że w pierwszej kolejności musiał wymienić Cecile. Pracowała już któryś dzień pod rząd i był jej to winien, szczególnie po wczorajszej pomocy i fakcie, że była na dyżurze w nocy. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić, chociaż jakaś egoistyczna część niego podpowiadała mu, że po prostu sam chciał dać się pochłonąć pracy. Kiedy zrobi się jakaś bardziej przyzwoita godzina, będzie musiał znaleźć Percivala i wyjaśnić sytuację z Blazem, przed tym jeszcze informując ojca, przynajmniej pobieżnie, co zaszło. Sama myśl konfrontacji z nim wywoływała w nim mdłości.
Chłodna woda nieco go uspokoiła, a gdy ubierał robocze ubrania i poprawiał opatrunek na ręce na nowo był w stanie przynajmniej trochę racjonalniej myśleć. Spojrzał na chłopaka zwiniętego na łóżku, chwilę zastanawiając się, co zrobić. Z jakiegoś powodu nie mógł wyrzucić z głowy sytuacji z ubiegłego wieczoru. Wciąż pamiętał ciepło ciała chłopaka, gdy ten tak ochronnie otulił go ramionami, a skóra na jego czole mrowiła, wspominając dotyk ust. Nieświadomie sięgnął do tego miejsca, uśmiechając się na moment na wspomnienie śmiesznego zaklęcia, które Gilles wymówił przed zbliżeniem się do niego. Od dawna nie czuł się tak spokojny jak w tym krótkim momencie, a jednak. Mimo kłamstw, papuga z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu działała na niego jak najlepsze lekarstwo, zaprzątając na moment jego myśli zgoła innymi tematami. Sięgnął nieśmiało w jego stronę, odgarniając mu parę kosmyków z twarzy, ukazując śpiące oblicze. Wyglądał tak krucho, że budził w nim na nowo poczucie potrzeby zajęcia się nim.
Dlatego też nie czuł się spokojnie zostawiając go w pokoju samego, nie po tym, z czym ten zmierzył się całościowo dnia poprzedniego. Chwilę analizując sytuację, stwierdził że najpewniej będzie się czuł zostawiając go z Sashą - wiedział, że ci się przyjaźnili i o ile sam nie miał o mężczyźnie dobrego zdania, to ufał w tej kwestii papudze. Zbliżył się do chłopaka i dotknął delikatnie jego ramienia, starając się go przebudzić. Nie widząc jednak żadnej reakcji, nieco niepewnie sięgnął pod jego kolana i plecy, ówcześnie okrywając go jednak kocem, i podniósł z cichym sapnięciem. Nie zdążył odejść nawet na krok, gdy zawinięta kulka w jego ramionach zaczęła się poruszać.
- Gilles? - zapytał cicho, ale w odpowiedzi dostał jedynie parę niezrozumiałych mruknięć, poprzedzonych zmianą pozycji. Zanim się zorientował, poczuł nos chłopaka przy swojej szyi, a jego włosy prawie że w swoich ustach. Mimo wszystko nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. - Muszę iść do pracy, więc idziemy do Sashy - wyjaśnił mu pokrótce. Przez całą drogę od ich apartamentu Gilles mruczał coś niezrozumiale, ni to obudzony, ni to wciąż zaspany, aż stanęli przed drzwiami do odpowiedniego pokoju. Dopiero tam Cedric postawił chłopaka na ziemi, uważając czy ten na pewno się utrzymał. Chwycił go delikatnie za ramiona, a spojrzawszy mu w oczy upewnił się, że ten słucha. - Muszę iść do lecznicy zastąpić Cecile. Wrócę pewnie późnym wieczorem, więc nie musisz czekać. Jakby coś się działo to od razu możesz mi dać znać, a jutro na spokojnie możemy porozmawiać dłużej, okej? - zapytał, nieświadomie lekko masując ramiona chłopaka, jak gdyby w uspokajającym geście, tak jakby chciał mieć pewność, że ten załapie, co do niego mówi. A gdy dostał niemrawe potwierdzenie, uśmiechnął się krótko i otworzył przed nim drzwi, zachęcając go do wejścia do środka. Dopiero po tym, jak upewnił się, że Gilles jest bezpieczny i w towarzystwie, na powrót skierował kroki w stronę lecznicy. Po drodze jednak zaczepił mężczyznę ze służby, nawet nieco zdziwiony, że ten mimo absurdalnie wczesnej godziny nie pracuje. Poprosił go, aby w okolicach dziewiątej, dziesiątej przygotował reszcie śniadanie. Nie musiał nawet sprawdzać, aby się domyślić, że Adi również był w tamtym pokoju - dostrzegł jego buty przy wejściu. Może dlatego poprosił też o dorzucenie słodkich bułeczek z jabłkiem i cynamonem, kojarząc że młodszy je uwielbia. To prawda, był na niego wkurzony za to kłamstwo, ba, nie sądził, żeby ten kiedykolwiek tak mu podpadł. Ale równocześnie chciał mu dać znać, chociaż przez tak błahy gest, że jest okej. Potrzebował czasu, żeby sobie wszystko poukładać w głowie, ale za bardzo kochał młodszego brata, aby gniewać się na niego długo. Zajmował za duże miejsce w jego sercu, aby ryzykować pogorszenie ich relacji.
W drodze do lecznicy obmyślił szybki plan działania. Po pierwsze, parę godzin musiał popracować, później pójść do prekursora potwierdzić plan działania, potem załatwić z Percivalem kwestię Blaze’a, i po tym znów wrócić do pracy. Brzmiało to jak co najmniej wykańczający dzień, ale chciał mieć to wszystko jak najszybciej za sobą i w końcu móc na chwilę odsapnąć.
Wypuścił z ust drżący oddech, z trudem utrzymując głowę w górze. Był przytłoczony, tak bardzo przytłoczony tym wszystkim, że najchętniej zakopałaby się w pracy i nie opuszczał jej przez najbliższe dni. Kłamstwa, tyle kłamstw, a później na dokładkę rozmowa z ojcem; już terazmiał dość tego wszystkiego i chciał po prostu chwili spokoju, a przed nim wciąż czekała kolejna konfrontacja.
Zawahał się na moment, gdy stanął przed drzwiami zająca, biorąc parę uspokajających oddechów. Może liczył, że ten krótki moment przerwy pozwoli mu na to, aby wytrzymać kolejny dzień, tylko jeden kolejny dzień. Od kiedy zaczęło się to całe bagno z sojuszem zaczął żyć właśnie w ten sposób - byle do kolejnego dnia. Przymknął na moment oczy, po czym uniósł dłoń, pukając głośno. W innych okolicznościach czułby się na tyle komfortowo, że po prostu wszedłby do domu przyjaciela jak do swojego. Ale inne okoliczności już nie obowiązywały. Gdy tylko Enzo otworzył mu drzwi, momentalnie poczuł, jak bardzo nerwowy był, co może też przejawiało się w jego nieco nieskoordynowanym zachowaniu, prostych niczym struna plecach i napiętej postawie.
- Mam sprawę do Percivala - poinformował zaskakująco jak na niego chłodnym tonem. - Jest ważna - dodał, gdyby tylko miał zostać spławiony, aby przyjść o lepszym czasie. Gdy został przepuszczony, od razu skierował się do kuchni, skąd dobiegały go dźwięki naczyń. Gdy tylko dostrzegł fioletowowłosego mężczyznę niemal natychmiast poczuł złość. - Percival. - Wziął głęboki oddech, chwilę wahając się jak zacząć. Chciał mu tyle powiedzieć, tyle wykrzyczeć, a gdy przyszło co do czego, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Milczał, z każdą mijającą sekundą czując jeszcze większe zagubienie. A potem w końcu się odezwał, chłodno i ostro.
Próbował mówić rzeczowo i stosunkowo spokojnie, nie dając ponieść się emocjom. Nie umiał jednak nic poradzić na to, jak bardzo wewnętrznie chciał obić mu mordę, za więcej niż tylko wczorajszą sytuację. Powstrzymywał się jednak, doskonale zdając sobie sprawę, że już i tak nadwyrężył swoje pokłady przemocy na najbliższe miesiące, o czym wciąż dosadnie przypominała mu zabandażowana dłoń. Chociaż nie chciał do tego się przyznać, na pewno uspokajająco działała też na niego obecność Enzo w pokoju. Mimo że miał do przyjaciela jakiś żal, może trochę był nawet zazdrosny, to nic nie mógł poradzić na to, że czuł się pewniej, co pozwoliło mu skrupulatnie relacjonować sytuację o Gillesie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że nie ukrywał tego, że wie o jego płci, jak gdyby zapominając że Julie kiedykolwiek istniała. Opuszczał to, co wydawało mu się zbyt prywatnymi sprawami mężczyzny, pozostaiając jedynie informacje konieczne do zrozumienie ogółu oraz wszęcia jak najszybszego działania. Widząc szczere zaniepokojenie na twarzy Percivala przeszło mu przez myśl, że ten naprawdę się przejmował losem Gillesa, ale nie było to wystarczające, aby naprawić cokolwiek, już nie. Gdy skończył, próbując przypomnieć sobie, czy powiedział wszystko to, co istotne, spojrzał w jego oczy, mimowolnie zaciskając pięści, aby się uspokoić.
- Nie wiem, czy dałeś ciche przyzwolenie na takie zachowanie, czy wynika to z zaniedbania swoich obowiązków. Obie wersje są równie obrzydliwe. Mężczyzna jest u nas w celi. Chcę go do końca dnia poza naszym klanem, osądzonego sprawiedliwie. Jeśli nie ogarniesz tego do wieczora, wszyscy możecie się wynosić i zadbam o to, aby żaden z was nigdy więcej nie postawił stopy w tym klanie - zakończył twardo, informując go tym samym o swoich ustaleniach z ojcem. Zaskakująco dla niego, prekursor był wyjątkowo wyrozumiały, pozwalając mu zająć się tą sytuacją po swojemu i dając wolną rękę co do działań; nie wypłynęło to nijak na stosunek Cedrica do ojca, którego nadal nie potrafił ścierpieć.
Nie czekał na odpowiedź, ponieważ nie sądził, że byłby w stanie w spokoju przeprowadzić jakąkolwiek dyskusję. Dopiero kiedy odwrócił się plecami do Percivala i zbliżył do wyjścia, po drodze mijając Enzo, pozwolił masce na twarzy opaść, ukazując jak bardzo był po prostu zmęczony. Nie wiedział, ile już ciągnął na wysokich obrotach z całym tym ślubem, później próbami odnalezienia się w nowej rzeczywistości, żeby skończyć na dowiedzeniu się, że cała jego nowa rzeczywistość była się kłamstwem. Może dlatego, gdy jego oczy spotkały te Enzo, ten nie dojrzał tam złości sprzed jeszcze chwili. Zamiast tego była tam po prostu rezygnacja i rozgoryczenie, że akurat wtedy, gdy ten tak go potrzebował, przyjaciel po prostu nie był dostępny, raz za razem zbyt zajęty nowym obiektem westchnień - po raz pierwszy czuł się nie na miejscu, prosząc go o jego czas - tak, jakby został zastąpiony wraz z momentem, gdy jego przydatność się skończyła. Nie miał nawet siły czuć dużej zazdrości na widok malinek na jego szyi, chociaż był pewien, że w innych okolicznościach ta na pewno by się pojawiła. Ale może po prostu liczył na za dużo z jego strony, zakładając że wsparcie mężczyzny było tak łatwo dla niego dostępne, na wyciągnięcie ręki i gdy tylko miał taką zachciankę, albo miał nieadektwatne co do rzeczywistości wyobrażenia o ich przyjaźni, albo…albo nieskończona ilość albo, każda tak samo dosadnie wbijająca szpilki.
- Nie spodziewałem się - zaczął, chociaż przez myśl przeszło mu, aby nie dać się pogrążyć w tych emocjach i po prostu to zignorować; szybko jednak zdał sobie sprawę, że był zbyt zraniony, aby zostawić to bez jakiegokolwiek komentarza - że twoja przyjaźń uwarunkowana jest dawaniem dupy. Gdybym wiedział wcześniej, lepiej sprawowałbym się w swojej roli - rzucił, nie będąc w stanie patrzeć mu dłużej w oczy. Nie zatrzymał się, a wychodząc z domu cicho zamknął za sobą drzwi, na chwilę opierając się o nie plecami, kiedy po kieszeniach szukał papierosów. Gdy tylko jednak wyciągnął paczkę, ta okazała się być już pusta, co wydobyło z jego ust głębokie westchnięcie. A gdy tylko dostrzegł, że jego ręce się trzęsą, zdławił w sobie przekleństwa i od razu ruszył z powrotem do lecznicy, chcąc jak najszybciej dać się pochłonąć pracy. Potrzebował nie myśleć chociaż przez moment.
A potem wyprostował się, chowając to wszystko gdzieś w głębi siebie, nie gotowy do zmierzenia się z tym wszystkim i szybkimi krokami skierował się z powrotem do rezydencji. Był wyjątkowo szczęśliwy na myśl o wszystkich zaległościach, które czekały na niego w szpitalu. Biorąc pod uwagę Cecile oraz jego ostatnie nieobecności, powinien spokojnie nadrabiać wszystko przynajmniej do środka nocy, co uchroni go też przed kolejnymi bezsennymi próbami odpoczynku.
***
Sasha był przytłoczony tą sytuacją na tak wielu płaszczyznach, że nie wiedział nawet, na której powinien się skupić. Wypominał sobie tak bardzo, ale tak bardzo fakt, że nie dostrzegł tej sytuacji wcześniej. Tonął w pytaniach, czy to dlatego, że Gill mu nie ufał, czy nie był wystarczająco zaradny, aby nawet znając prawdę mu pomóc, czy po prostu nie był dostatecznie dobrym przyjacielem. Jeśli by był, jak mógł pozwolić sobie na takie zaniedbanie, aby nie zobaczyć sytuacji tak ciążącej na młodszym chłopaku? Wiedział, że gdyby podzieliłby się tymi spostrzeżeniami z Gillesem, ten na pewno by zaprzeczył. Ale mimo to chłopak był pewien co do swojej winy w tym wszystkim, a poczucie że zawalił niemal rozrywało go od środka. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie dookoła, aby przestał skupiać się na sobie i zaczął na reszcie, która zdecydowanie potrzebowała więcej uwagi niż jego użalanie się nad byciem fatalnym przyjacielem. Ponieważ Gilles w drodze powrotnej trzymał się blisko Cedrica, pozwoliło to Sashy poświęcić swoją uwagę Adrienowi. Widząc jak bardzo zraniła go reakcja brata, tym bardziej pluł sobie w brodę, że kazał mu to ukrywać. Mógł zrobić tyle rzeczy inaczej. Gdyby poświęcili więcej czasu na planowanie, może udałoby im się uniknąć tylu sytuacji. Ale nie zrobił, teraz czując ich dotkliwe skutki nie tylko na sobie. Zastanawiał się również, gdzie w tym wszystkim stał Percival. Sasha zdawał sobie sprawę aż zbyt dosadnie z tego, jak działało wojsko, ale równocześnie nie mógł pozbyć się obaw, że Percival w jakiś sposób wiedział i dał na to przyzwolenie. Ta myśl spowodowała nieprzyjemny uścisk w jego gardle, ponieważ dotychczas ufał mężczyźnie. Jak jednak miał zapatrywać się na to po tym wszystkim? Gdzie w tej powalonej akcji stała prawda? I jak on sam mógł jej nie dojrzeć, mijając przecież Blaze'a tyle razy.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął cicho Adrienowi, obejmując go mocno ramieniem w pasie, aby tak przyklejeni mogli iść w stronę sypialni. Brakowało mu słów na to, aby wesprzeć go w tej sytuacji, więc jedynie co oferował to miękki dotyk i ciepłe zapewnienia, że jakoś się ułoży. A gdy w dwójkę ułożyli się na łóżku, przyciągnął niemal od razu chłopaka do siebie, ciasno, niemal całkowicie chowając go swoją sylwetką. Jego dłoń wolno jeździła po jego plecach, a usta muskały czoło lub policzki w czułym geście, przekazując jak najwięcej zapewnienia, że był tutaj dla niego. Mimowolnie jego myśli wracały co jakiś czas do smaku ust chłopaka, w tym krótkim, niewinnym przytrzymaniu - nie mógł nawet nazwać tego pocałunkiem - a jednak samo wspomnienie o tym go rozpalało, za co karcił się niemal natychmiast. Nie była to odpowiednia chwila na takie rozważania. Gdy w końcu usłyszał, że oddech młodszego się wyrównał, pozwolił sobie na ciche, zmęczone westchnienie, jak i poprawienie pozycji. Gdy tylko ułożył się z nim wygodniej i sam zamknął oczy, nie minęło wiele czasu, aż odpłynął płytkim, niespokojnym snem.
Gdy godziny później poczuł, jak materac ugina się pod nieznanym ciężarem, niemal od razu się wybudził, podnosząc się z lekkim przestrachem na łokciach, gotów zareagować niemal natychmiast. Dostrzegając jednak zarys tak znajomych skrzydeł odsapnął cicho, wzdychając lekko pod nosem z ulgą. Nie wiedział, dlaczego ten nagle się tutaj zjawił, ale nie miało to najmniejszego znaczenia tak długo, jak przyjciel był bezpieczny obok.
- Gilli - szepnął czule, niemal od razu przyciągając go do siebie. Tym samym też z jednej strony obejmował wciąż zwiniętego przy jego boku Adriena, z drugiej przyjaciela, którego niemal od razu zaczął gładzić w uspokajającym geście po włosach. Dla równowagi, robił to także Adrienowi, mając nadzieję, że nie go nie zbudzili. - Kocham cię, kocham tak bardzo - powiedział cicho Gillesowi, dając mu krótkiego buziaka w czoło. Czuł samolubną potrzebę zapewnienia go, że był obok niego, że tym razem był i mógł na niego liczyć. - I przepraszam. - Jego głos był tak wątły, że wątpił, aby na wpół śpiący przyjaciel nawet zarejestrował to, co mówił. Nie wiedział, jak poradzić sobie z tym nagłym, przytłaczającym poczuciem winy, ale nie chciał nim również zasypywać Gilla. Ten na pewno miał dość po tym wszystkim, co do tej pory się stało. Czułby się jak ostatni gnój dokładając mu zmartwień, jeszcze z takiego powodu.
Sasha nie usnął już po tym, leżąc z oczami szeroko otwartymi i obserwując dwóch chłopaków, wydawać by się mogło tak delikatnych, wtulonych w jego boki. Obaj byli zranieni i zastanawiał się, co mógłby zrobić, aby nieco poprawić im humor, ale jak na złość nie miał pojęcia, jak się za to zabrać. Tak długo się nad tym zastanawiał, że nie spostrzegł nawet, jak ci zaczęli się przebudzać obok niego, a światło słoneczne wpadać przez nie zasłonięte okna.
- Dzień dobry - rzucił w przestrzeń, gdy miał pewność, że dwójka obok niego już nie śpi. Równocześnie też przytulił ich mocniej, poniekąd wciągając ich na siebie, przez co wyszła z tego bardziej kanapka. Nie udało mu się jednak przytulać ich za długo, gdy usłyszał pukanie do drzwi. - Otworzę - powiedział szybko, sprawnie podnosząc się z łóżka. Był to zabieg oczywiście stricte nadopiekuńczy z jego strony. Po wczorajszej sytuacji miał wrażenie, że na pewno minie chwila, zanim pozbędzie się nadmiarowych ilości zmartwienia i niepokoju. Zanim jednak opuścił pomieszczenie, zmierzył Gilla i Adiego wzrokiem, jednemu i drugiemu mierzwiąc włosy dłonią. Po tym wrócił do salonu i kompletnie nie przejmując się tym, że był w samych bokserkach - jak prawie zawsze - sięgnął po klamkę. Za drzwiami dostrzegł mężczyznę ze służby z zastawioną tacą, krótko informującego go o śniadaniu. Przepuścił go, obserwując mimochodem, jak ten wykładał na stół jedzenie. Dopiero gdy na powrót został sam, wrócił do sypialni informując przyjaciół o śniadaniu. Nadal czuł, że nad nimi wisiało masę niewypowiedzianych tematów, ale mogli się tym zająć dopiero po jedzeniu. Na pusty żołądek wszystko stresowało bardziej. Chciał też przypilnować Gilla, żeby ten coś zjadł. I co najważniejsze, po prostu chciał tutaj dla nich być.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Niespokojny sen jaki spłynął na niego w momencie położenia się na łóżku ustępował przy każdym, dłuższym pociągnięciu palcami Sashy przez jego plecy. Ostatecznie, nie krępował się prawie na niego wejść, obejmując jedną nogą na wysokości uda, wtulając policzek w jego ramię które trzymał jedną ręką, drugą mając wsadzoną na piersi. Obecność Sashy w tym jakże ważnym momencie, przełomowej chwili w której absolutnie wszyscy zawiedli zaufanie Cedrica, była jak okład na zbolałe serce. Dawał mu poczucie, że wraz ze wschodem słońca dadzą radę coś wspólnie wymyślić, może spróbują przez kilka najbliższych dni udobruchać liska, okiełznać te wszystkie negatywne emocje i przedstawić mu swój punkt widzenia. Powinien zrozumieć, przecież był inteligentną bestią, a im? Im wszystkim na nim zależało i musieli mu to pokazać.
Spał więc spokojnie przez resztę nocy, niezależnie czy leżeli tylko razem czy gdy nagle zrobiło się ciasno. Nie przeszkadzało mu to, że poczuł na sobie nieznany ciężar jednego skrzydła, wystarczyło że je chwilowo pogładził i czując tą przyjemną miękkość uśmiechnął się do siebie przez sen wciskając nos w szyję jelonka. Było idealnie, błogo i z łatwością ładował baterie na stawienie czoła wszystkim tym przeciwnością losu.
Jeden, niesforny promień słońca tak paskudnie przebijał się przez okno, że celował prosto w jego oczy. Zmarszczył nos, zaczął się wiercić ale gdy okazało się, że leży zdecydowanie za blisko krawędzi i nie ma się za bardzo jak przesunąć, przewalił się po prostu na brzuch chowając twarz w poduszce. Zamlaskał przy tym, poruszył nerwowo ogonem który niczym wąż wyłaniający się z koszyka zawibrował w powietrzu. Słysząc przywitanie położył głowę na policzku, ponownie zamlaskał.
- Wyłącz słońce kochanie. – Poprosił jakby jego prośba ani nie była absurdalna ani nie skierowana do kogoś kogo w taki sposób na pewno nie powinien tak nazywać, przynajmniej jeszcze nie. Jego ogon ponownie zawibrował, złapał krawędź otulającego go skrzydła i naciągnął sobie na głowę jednak to, uparcie się z niego zsunęło! Powtórzył więc czynność jeszcze dwa razy po czym fuknął oburzony. – Niewdzięczna kołdra!
Wyciągając mocno ręce do przodu, z głośnym pomrukiem przechodzącym w klasyczne *purrrr* przeciągnął się po czym wsadził dłonie pod poduszkę i spojrzał w stronę Sashy. Chciał się do niego uśmiechnąć na znak tego, że jego obecność podziałała na niego kojąco, zanim jednak zdążył coś niewyraźnego zamajaczyło na drugiej stronie łóżka. Przetarł oczy – co oczywiście bez okularów mu nic nie dało – i nadal widząc białą plamę sięgnął po złożone na szafce nocnej okulary. Założył je na nos i zdziwiony zarejestrował jeszcze śliniącego się przez sen Gillesa po drugiej stronie jego zielonej poduszeczki. Widok ten niezrozumiale go zmartwił. Rzucił spojrzenie Sashy szukając na jego twarzy jakiegoś nowego problemu, zamiast tego dostrzegł inny kłopot – wielkie wory pod zielonymi oczami.
- Źle spałeś. – Bardziej stwierdził niż zapytał po czym odprowadził ten słodki tyłeczek z puchatym ogonkiem w stronę drzwi. Przynajmniej zrozumiał dlaczego jego kołdra uciekała. Nie zrozumiał natomiast tego bezwzględnego ataku na jego i tak potarganą fryzurę przez co od razu zaczął zaczesywać niesforne włosy nieco do tyłu, po tym padł ponownie na poduszkę i wyciągając jedną rękę w górę, wcisnął delikatnie palec w policzek papugi.
- Jak się czujesz? – Szepnął wiedząc, że ten był już przebudzony i tylko sobie słodko drzemał korzystając z możliwości totalnego rozleniwienia. Słysząc niemrawą odpowiedź o tym, że wszystko jest dobrze ponownie zmarszczył nos po czym delikatnie podnosząc jedno skrzydło wkradł się bliżej niego, objął go w pasie i przytulił do jego piersi. Kanapka pozbawiona szyneczki leżącej w środku nadal bowiem była kanapką potrzebującą miłości którą w jego przypadku generował kontakt fizyczny.
- Ja? Dobrze. – Zapewnił gdy papuga odbiła piłeczkę, a gdy zaczął wyrażać obawy o jego relację z Cedem, prawie się skrzywił z ogromnej obawy. Prawie bo do jego nosa dotarł cudowny zapach świeżego ciasta drożdżowego i cynamonu. – Ced chyba nie jest tak zły jak się nam wydaje. – Mruknął odsuwając nieco z siebie skrzydło żeby zaciągnąć się cudownym zapachem. – A mówiłem mu, że nie powinienem jeść bułeczek w ilości odpowiadającej mojej wadze o poranku. – Zaśmiał się przecierając oczy po tym jak chwilowo dał okulary we włosy.
- Musisz ich spróbować, są przecudowne! Do tego filiżanka herbaty i świeże owoce! – Zaproponował nie specjalnie dając mu wybór. Jak oni mu nie pomogą sam zje wszystkie bułeczki, a tego nie powinien robić bo mu dupka za mocno urośnie. Dodatkowo wiedział jak mocno potrafi ten przysmak poprawić humor, a tego wszyscy potrzebowali.
- Czy mógłbym sobie zażyczyć na śniadanie naleśniki? – Zapytał marząc o czymś przyjemnie słodkim, o tych konfiturach schowanych w jednej z szafek w kuchni które tak idealnie współgrałyby z gorzką kawą. Głaskał przy tym kciukiem jego policzek i dawał im ostatnie chwile pełnej pieszczoty przed przymusem podniesienia się z pościeli.
Siadając, z ogromnym trudem i prawie całkowitym brakiem sił, szczerzył się do siebie jak głupi do sera. Enzo chwilę temu wstawił wodę na kawę, a on nie umiał zawalczyć żeby dołączyć do niego w kuchni. Spojrzał na nieco za mocno zakrwawiony opatrunek, ręka bolała niemiłosiernie ale szwy nie puściły przez co nie powinien dostać ochrzanu od nadwornej czarownicy, przynajmniej tyle albo raczej aż tyle dobrego tego dnia. Zakładając koszulkę w końcu ruszył do kuchni a i tam nie opanował się przed objęciem go od tyłu i wtuleniem w jego plecy.
- Nie idźmy dzisiaj do pracy. – Zażyczył sobie niczym naiwne dziecko po czym zaczął się razem z nim śmiać. Było coraz przyjemniej, a on zgarniając na stół sztućce i talerze, dwie kawy, siadł na swoim miejscu przyglądając się z błogością temu co zając robił. Przynajmniej do momentu aż ten nie zniknął mu z zasięgu wzroku wędrując do drzwi. A naleśniki… tak mocno go kusiły!
Słysząc Cedrica odwrócił się zaskoczony na krześle po czym odsunął nogą to zajmowane zazwyczaj przez Milesa chcąc lisa zaprosić na wspólny posiłek. Przecież nic do niego nie miał, a od kiedy razem z Gillesem układało im się coraz lepiej co jawnie wskazywało na działający plan swatania, nawet coraz przychylniej patrzył na ten wybuchowy charakterek. Skąd miał się więc spodziewać tego co nadeszło?
Każde jedno padające słowo wywoływało w nim lawinę emocji. Początkowo, przy opisie całej nie do końca przez niego zrozumiałej sytuacji, pobladł w przejawie ogromnego zmartwienia o papugę. Nigdy by o to siebie nie posądzał ale zaczynało mu na nich wszystkich niezmiernie zależeć, na Gillesie przede wszystkim. Powoli rozumiał jak wielkie przeszkody musiał pokonywać w życiu i zaczynał go coraz mocniej podziwiać za zachowanie przy tym wszystkim tak wielkiego serca. Później jednak zdołał się opanować na tyle żeby jego twarz zastygła w nijakim grymasie pozwalając aby emocje kotłowały się coraz intensywniej tylko w jego wnętrzu. Co tam się wydarzyło? Jaka napaść? Rozumiał każdą jedną pretensję dotyczącą tego wielkiego przekrętu i kłamstwa, Ced nie rozumiał ich motywacji ale, dlaczego i jak to wszystko teraz wypłynęło? Jego człowiek został pozbawiony wolności za próbę… gwałtu? Zaciskając gwałtownie pięści powstrzymał drżenie dłoni. Ostrzegał ich kilkukrotnie. Podkreślał, że obowiązują tutaj inne zasady ale konsekwencje będą wyciągane zgodnie z ich prawem. Jak ktoś mógłby śmieć połasić się o podniesienie ręki na dziecko Prekursorów? Obecnie bowiem Gill stanowił część dwóch ważnych rodzin.
Wypuścił nieświadomie wstrzymywane w płucach powietrze nie komentując ani jednego, paskudnego słowa jakie w niego wycelowano. Zamiast tego jego wzrok stał się bystry, umysł zaczął przyspieszać w swojej pracy powoli układając mu plan działania. Musiał dorwać Gilla i Sashę, musiał zebrać oddział i wymierzyć im surową karę, ostatecznie musiał wysłuchać Blaze’a który otrzyma od niego zasłużoną, najwyższą możliwą konsekwencję swoich czynów. Wiedział co to będzie, wiedział że będzie musiał dać mu szansę na wybronienie się i wiedział doskonale, że żadnego wytłumaczenia nie kupi.
Poziom złości jaką czuł gwałtownie zaczynał zbliżać się do poziomu krytycznego, nic nie komentował czując, że mogłoby się to skończyć mordobiciem, zacisnął usta gdy nagle usłyszał słowa skierowane do Enzo. Aż go przeszył elektryzujący dreszcz, otworzył szerzej oczy i kierując je na równie zaskoczonego zająca powoli podniósł się z miejsca. Ruszając w jego stronę stanął przy nim po czym podniósł jarzące się pewnością oczy w te jego, coraz mocniej wyrażające szok.
- Nie Enzo. – Zaczął poważnie nie spuszczając z niego spojrzenia. – On tak nie myśli, on po prostu nie rozumie do końca. – Przyznał biorąc go delikatnie za dłoń i ciągnąc w stronę stołu. Lepiej żeby sobie teraz usiadł bo jak mu zemdleje narobi tylko sobie i jemu kłopotów. Sadzając go na krześle zaraz przed nim kucnął i gładząc po dłoni dodał w swojej głowie jeszcze jeden punkt do listy: zaopiekować się Enzo.
- Jest wściekły, nagromadziło się w nim wiele negatywnych emocji i jeszcze sytuacja jest paskudna. Nie rozumie tego, że pilnowaliśmy żeby trochę mu ulżyło, im obydwojgu. – Przyznał gładząc chwytając go mocniej za tą rękę której nie miział. – Tak, zauważyłem co robisz. Co cała nasza czwórka próbowała robić wysyłając ich na randki, stawiając w sytuacji swojego towarzystwa, prowadząc rozmowy i przekonując o słuszności takiego zachowania. – Uśmiechnął się do niego półgębkiem nagle obrywając nieco bardziej bystrym spojrzeniem i pytaniem którego sensu początkowo nie wyłapał: „Kim jest Gilles?”. Zamurowało go chwilowo i musiał przysiąść, nagle orientując się, że cała tajemnica posypała się jak domek z kart.
- Żoną Cedrica. Synem Prekursora. Tą uroczą papugą która wywołuje w Tobie ten opiekuńczy uśmiech. Nazwij jak chcesz ale to osoba która od samego początku jest przy jego boku. – Trochę spodziewał się, że Enzo będzie wolał zostać sam. Już zdążył nieco zaobserwować sposób jego myślenia i nie dziwił się, że cała ta chora akcja go przytłoczyła, że wszyscy Ci którzy zaczęli go ostatnio otaczać okazali się mieć inne intencje niżeli zakładał. Nie kłócił się więc z tym i wstając z miejsca poszedł się ubrać. W czarne dżinsy, na koszulkę rzucił skórzaną kurtkę po czym spojrzał na przygotowane śniadanie. Chwilowo w nim gniew ustąpił więc porwał jednego suchego naleśnika którego składając w trójkąt wsadził do ust. Z nim poszedł założyć buty, sprawdził czy jego pistolet dotąd grzecznie leżący w bezpiecznej szufladzie zamykanej na klucz jest naładowany i już chciał wyjść gdy jeszcze raz zatrzymał go głos Enzo. Kazał mu wrócić. Gdy tylko załatwi wszystkie swoje sprawy miał ponownie wrócić do chatki gdzie było jego miejsce. Sam Enzo nie podejrzewał jak ogromną ulgę w nim wywołały te słowa, ba! Obiecał miękkim tonem, że wymyśli coś dobrego na obiad po czym ruszył szybkim tempem do rezydencji.
Wchodząc do pokoju w którym do pewnego momentu urzędowali wszyscy w trójkę liczył ogromnie na łut szczęścia. Słysząc natomiast cichą rozmowę, szczęk sztućców i czując zapach jedzenia wziął krótki oddech po czym pierwsze z kim się spotkał wzorkiem to z gwałtownie nastawionym bojowo Sashą.
- Siadaj. – Warknął gardłowo obdarowując go poważnym spojrzeniem i delikatnie zmarszczonym nosem. Niczym rozjuszony pies. – Adrien, zostawisz nas na chwilę samych? – Zapytał, mierzył się przy tym cały czas z Sashą wzrokiem, a jego mina zelżała w momencie gdy z jelonka uszło powietrze i zajął swoje poprzednie miejsce. Tym samym odprowadził nieco zaskoczonego taką jego podstawą tygryska do drzwi wzorkiem. W tym czasie on zdjął z siebie kurtkę, poprawił pasy trzymające kaburę z pistoletem po czym podszedł do Gillesa i położył mu dłonie na policzku, jedną wnętrzem, drugą wierzchem palców. Nagle całkowicie złagodniał, obejrzał dokładnie jego oczy, później całą twarz i nieco się odsuwając, całą sylwetkę.
- Wszystko z Tobą dobrze? – Zapytał szeptem łasząc się na drobnego całusa w czubek głowi i po chwili, przytulenie go do siebie gładząc po włosach. – Czy możecie mi na spokojnie wyjaśnić co się stało? Jak Cedric się dowiedział? Co dokładnie zaszło i z czego będę wyciągał konsekwencje? – Zapytał odsuwając od siebie delikatnie Gillesa żeby spojrzeć mu w oczy. – Jestem i zawsze będę po waszej stronie, oni wszyscy wiedzieli na jakich zasadach tu przyjechali, obowiązuje ich nadal nasze i Reposów prawo, wiecie czym grozi taki atak ale ja muszę mieć pewność. On się będzie bronił. – Westchnął ciężko, wciskając dupkę koło Gillesa którego ujął za dłoń.
Ostatecznie jednak nie zmuszał go do ponownego opisywania sytuacji. Kilka słów Sashy na osobności, wręczony liścik przez który ponownie się w nim zagotowało wystarczyły. Ponownie przytulił papugę głaszcząc go po głowie.
- Przysięgam wam, że nie dałbym na to przyzwolenia. Wyciągnę konsekwencje, już Ci nic nie będzie groziło. – Zapewnił, przed wyjściem jeszcze przytulając zdenerwowanego Sashę. – Uspokój się, wszystkim się zajmę. Świetnie sobie radzisz. – Pogładził go po plecach po czym ponownie ubierając kurtkę ruszył do swojego oddziału, rozpętać tam rzeź niewiniątek.
Tym razem rozmowa którą rozpoczął ze spokojnie kończącym śniadanie oddziałem nie miała nic wspólnego z przyjemną pogadanką. Wściekły jak osa, rozjuszony wilk wywarł na nich takie zdziwienie, że nikt nie raczył nawet pisnąć słowem. Przede wszystkim ponownie podkreślił to na jakich tu są zasadach, co jest ich celem głównym i jak poważne są konsekwencje nie brania słów swojego dowódcy na poważnie. Później przeszedł do kary. Długo próbował wyciągnąć z nich informacje na temat planów Blaze’a. Nikt jednak nie wiedział co byk miał w zanadrzu i tylko dlatego oni wszyscy nie odpowiadali za współudział. Niemniej, wszyscy zostali zobligowani do powrotu do swoich pokoi i czekania na dalsze rozkazy. Chciał im dać taryfę ulgową, możliwość zaczerpnięcia oddechu i skorzystania z cudownej atmosfery tego miejsca. Teraz wróci do twardej ręki i robienia wszystkiego pod jego dyktando, skoro nie potrafili się zachować.
Schodząc do podziemi rezydencji zaciskał i rozluźniał pięści próbując się uspokoić. Z daleka słyszał krzyki i pretensje swojego podkomendnego i z każdym jednym słowem coraz mocniej się w nim gotowało.
- Perci! Ileż można na Ciebie czekać! – Zaśmiał się gardłowo sądząc, że zostanie uwolniony, że jego dowódca weźmie tylko i wyłącznie jego stronę niezorientowany w wydarzeniach jakie miały miejsce poprzedniej nocy.
- ”W innym wypadku twój sekret może trafić do nieodpowiedniego lisiego uszka”, hym? – Zaczął stając przed zamkniętymi kratami na co mina byka zrzedła.
- Nie zrozum tego pochopnie… – Zaczął na co Perci warknął ponownie jak wściekłe zwierzę.
- Czego mam pochopnie nie rozumieć? Molestowania, próby gwałtu czy nękania? Braku poszanowania do członka rodzin dwóch Prekursorów czy może „załóż coś ładnego…”?! – Zapytał cały się strosząc z rosnącej w nim wściekłości która wreszcie, zaczęła z niego ulatywać.
- Ten wybryk natury sam jest sobie winien! Dziw**! Ped**! Nigdy nie powinien odgrywać innej roli niż zaspokajanie prawdziwych mężczyzn! – Szarpnął za kajdany rozjuszony. – Jego własny ojciec nim gardzi, dziwisz się mu?! Pierd**** transwestyta! Zboczeniec! Miałem pełne prawo go mieć, zniszczyć go, dać mu to na co zasługuje od urodzenia, pełną dominację! Mogłeś go zabić kiedy była okazja, wyświadczyłbyś światu ogromną przysługę usuwając to ścier… – Głośny huk strzału rozpryskujący tkankę na czarną ścianę przerwał mu wypowiedź. Perci chwilę stał z wysuniętą ręką w której trzymał pistolet po czym zabezpieczył go i schował na odpowiednie miejsce.
- Zgodnie z prawem klanu Espoir, za zniewagę na dziecku Prekursora, próbę gwałtu, molestowanie, groźby i nieposłuszeństwo swojemu dowódcy, skazuję Cię na śmierć. – Syknął dopiero teraz pozwalając sobie na głęboki oddech.
- Mogłeś go chociaż zabrać na zewnątrz. – Odezwał się owczarek będący świadkiem całego osądu, dotąd stojący w cieniu, przyszedł kilka sekund po Percim i chociaż początkowo nie rozumiał do końca co się stało, teraz miał pełniejszy obraz sytuacji.
- Posprzątacie. Każda fuga ma być wylizana. – Mówił tak chłodnym i ostrym tonem, że ten zastrzygł uchem.
- Nie dasz nam jeszcze jednej szansy? Ja widzę, że jest tu inaczej, mógłbyś nam nieco odpuścić…
- Już jedną dostaliście.
- Nie osądzaj nas przez błąd najsłabszego ogniwa. Zastanów się jeszcze nad tym, szefie.
- Zobaczę jakie to wszystko będzie miało dalsze konsekwencje. Nawet nie podejrzewasz jak poważna jest sprawa i co mnie może w związku z nią czekać. – Ruszył w stronę schodów. – Jak skończycie sprzątać przygotujcie się do zwiadu. Musimy sprawdzić czy Crise nie przekroczyli gdzieś granic. – Mruknął ruszając w stronę ogrodów, musiał ochłonąć, odetchnąć i może wreszcie, napić się kawy?
Spał więc spokojnie przez resztę nocy, niezależnie czy leżeli tylko razem czy gdy nagle zrobiło się ciasno. Nie przeszkadzało mu to, że poczuł na sobie nieznany ciężar jednego skrzydła, wystarczyło że je chwilowo pogładził i czując tą przyjemną miękkość uśmiechnął się do siebie przez sen wciskając nos w szyję jelonka. Było idealnie, błogo i z łatwością ładował baterie na stawienie czoła wszystkim tym przeciwnością losu.
Jeden, niesforny promień słońca tak paskudnie przebijał się przez okno, że celował prosto w jego oczy. Zmarszczył nos, zaczął się wiercić ale gdy okazało się, że leży zdecydowanie za blisko krawędzi i nie ma się za bardzo jak przesunąć, przewalił się po prostu na brzuch chowając twarz w poduszce. Zamlaskał przy tym, poruszył nerwowo ogonem który niczym wąż wyłaniający się z koszyka zawibrował w powietrzu. Słysząc przywitanie położył głowę na policzku, ponownie zamlaskał.
- Wyłącz słońce kochanie. – Poprosił jakby jego prośba ani nie była absurdalna ani nie skierowana do kogoś kogo w taki sposób na pewno nie powinien tak nazywać, przynajmniej jeszcze nie. Jego ogon ponownie zawibrował, złapał krawędź otulającego go skrzydła i naciągnął sobie na głowę jednak to, uparcie się z niego zsunęło! Powtórzył więc czynność jeszcze dwa razy po czym fuknął oburzony. – Niewdzięczna kołdra!
Wyciągając mocno ręce do przodu, z głośnym pomrukiem przechodzącym w klasyczne *purrrr* przeciągnął się po czym wsadził dłonie pod poduszkę i spojrzał w stronę Sashy. Chciał się do niego uśmiechnąć na znak tego, że jego obecność podziałała na niego kojąco, zanim jednak zdążył coś niewyraźnego zamajaczyło na drugiej stronie łóżka. Przetarł oczy – co oczywiście bez okularów mu nic nie dało – i nadal widząc białą plamę sięgnął po złożone na szafce nocnej okulary. Założył je na nos i zdziwiony zarejestrował jeszcze śliniącego się przez sen Gillesa po drugiej stronie jego zielonej poduszeczki. Widok ten niezrozumiale go zmartwił. Rzucił spojrzenie Sashy szukając na jego twarzy jakiegoś nowego problemu, zamiast tego dostrzegł inny kłopot – wielkie wory pod zielonymi oczami.
- Źle spałeś. – Bardziej stwierdził niż zapytał po czym odprowadził ten słodki tyłeczek z puchatym ogonkiem w stronę drzwi. Przynajmniej zrozumiał dlaczego jego kołdra uciekała. Nie zrozumiał natomiast tego bezwzględnego ataku na jego i tak potarganą fryzurę przez co od razu zaczął zaczesywać niesforne włosy nieco do tyłu, po tym padł ponownie na poduszkę i wyciągając jedną rękę w górę, wcisnął delikatnie palec w policzek papugi.
- Jak się czujesz? – Szepnął wiedząc, że ten był już przebudzony i tylko sobie słodko drzemał korzystając z możliwości totalnego rozleniwienia. Słysząc niemrawą odpowiedź o tym, że wszystko jest dobrze ponownie zmarszczył nos po czym delikatnie podnosząc jedno skrzydło wkradł się bliżej niego, objął go w pasie i przytulił do jego piersi. Kanapka pozbawiona szyneczki leżącej w środku nadal bowiem była kanapką potrzebującą miłości którą w jego przypadku generował kontakt fizyczny.
- Ja? Dobrze. – Zapewnił gdy papuga odbiła piłeczkę, a gdy zaczął wyrażać obawy o jego relację z Cedem, prawie się skrzywił z ogromnej obawy. Prawie bo do jego nosa dotarł cudowny zapach świeżego ciasta drożdżowego i cynamonu. – Ced chyba nie jest tak zły jak się nam wydaje. – Mruknął odsuwając nieco z siebie skrzydło żeby zaciągnąć się cudownym zapachem. – A mówiłem mu, że nie powinienem jeść bułeczek w ilości odpowiadającej mojej wadze o poranku. – Zaśmiał się przecierając oczy po tym jak chwilowo dał okulary we włosy.
- Musisz ich spróbować, są przecudowne! Do tego filiżanka herbaty i świeże owoce! – Zaproponował nie specjalnie dając mu wybór. Jak oni mu nie pomogą sam zje wszystkie bułeczki, a tego nie powinien robić bo mu dupka za mocno urośnie. Dodatkowo wiedział jak mocno potrafi ten przysmak poprawić humor, a tego wszyscy potrzebowali.
***
Poranek był idealny. Obudzony przyjemnie słodkim pocałunkiem niespiesznie uniósł powieki i uśmiechając się w sposób tak maślany, tak niewinny i budyniowy, że niespecjalnie wywołał w Enzo śmiech, zaczął się przeciągać i starać odkleić od szerokiej piersi na której niewątpliwie spędził większość nocy. Sturlując się z niego zaczął się przeciągać, a na propozycję kawy przytaknął uznając to za jedyną deskę ratunku przed całkowitą nieproduktywnością tego dnia. Było mu bowiem przecudownie błogo. Wreszcie spełniony, z wypowiedzianym głośno tym co czuł, nie odrzucony. Enzo ani na moment nie dał mu poczuć, że to co było w nocy powinno zostać odcięte od dnia, całował go, głaskał i patrzył w tak miękki sposób, że on ponownie czuł się jak rozlana galaretka. W pewnym momencie przyciągnął go jeszcze na chwilę do siebie i ocierając się o niego swoim nosem zaczesał mu kilka niesfornych kosmyków za ucho.- Czy mógłbym sobie zażyczyć na śniadanie naleśniki? – Zapytał marząc o czymś przyjemnie słodkim, o tych konfiturach schowanych w jednej z szafek w kuchni które tak idealnie współgrałyby z gorzką kawą. Głaskał przy tym kciukiem jego policzek i dawał im ostatnie chwile pełnej pieszczoty przed przymusem podniesienia się z pościeli.
Siadając, z ogromnym trudem i prawie całkowitym brakiem sił, szczerzył się do siebie jak głupi do sera. Enzo chwilę temu wstawił wodę na kawę, a on nie umiał zawalczyć żeby dołączyć do niego w kuchni. Spojrzał na nieco za mocno zakrwawiony opatrunek, ręka bolała niemiłosiernie ale szwy nie puściły przez co nie powinien dostać ochrzanu od nadwornej czarownicy, przynajmniej tyle albo raczej aż tyle dobrego tego dnia. Zakładając koszulkę w końcu ruszył do kuchni a i tam nie opanował się przed objęciem go od tyłu i wtuleniem w jego plecy.
- Nie idźmy dzisiaj do pracy. – Zażyczył sobie niczym naiwne dziecko po czym zaczął się razem z nim śmiać. Było coraz przyjemniej, a on zgarniając na stół sztućce i talerze, dwie kawy, siadł na swoim miejscu przyglądając się z błogością temu co zając robił. Przynajmniej do momentu aż ten nie zniknął mu z zasięgu wzroku wędrując do drzwi. A naleśniki… tak mocno go kusiły!
Słysząc Cedrica odwrócił się zaskoczony na krześle po czym odsunął nogą to zajmowane zazwyczaj przez Milesa chcąc lisa zaprosić na wspólny posiłek. Przecież nic do niego nie miał, a od kiedy razem z Gillesem układało im się coraz lepiej co jawnie wskazywało na działający plan swatania, nawet coraz przychylniej patrzył na ten wybuchowy charakterek. Skąd miał się więc spodziewać tego co nadeszło?
Każde jedno padające słowo wywoływało w nim lawinę emocji. Początkowo, przy opisie całej nie do końca przez niego zrozumiałej sytuacji, pobladł w przejawie ogromnego zmartwienia o papugę. Nigdy by o to siebie nie posądzał ale zaczynało mu na nich wszystkich niezmiernie zależeć, na Gillesie przede wszystkim. Powoli rozumiał jak wielkie przeszkody musiał pokonywać w życiu i zaczynał go coraz mocniej podziwiać za zachowanie przy tym wszystkim tak wielkiego serca. Później jednak zdołał się opanować na tyle żeby jego twarz zastygła w nijakim grymasie pozwalając aby emocje kotłowały się coraz intensywniej tylko w jego wnętrzu. Co tam się wydarzyło? Jaka napaść? Rozumiał każdą jedną pretensję dotyczącą tego wielkiego przekrętu i kłamstwa, Ced nie rozumiał ich motywacji ale, dlaczego i jak to wszystko teraz wypłynęło? Jego człowiek został pozbawiony wolności za próbę… gwałtu? Zaciskając gwałtownie pięści powstrzymał drżenie dłoni. Ostrzegał ich kilkukrotnie. Podkreślał, że obowiązują tutaj inne zasady ale konsekwencje będą wyciągane zgodnie z ich prawem. Jak ktoś mógłby śmieć połasić się o podniesienie ręki na dziecko Prekursorów? Obecnie bowiem Gill stanowił część dwóch ważnych rodzin.
Wypuścił nieświadomie wstrzymywane w płucach powietrze nie komentując ani jednego, paskudnego słowa jakie w niego wycelowano. Zamiast tego jego wzrok stał się bystry, umysł zaczął przyspieszać w swojej pracy powoli układając mu plan działania. Musiał dorwać Gilla i Sashę, musiał zebrać oddział i wymierzyć im surową karę, ostatecznie musiał wysłuchać Blaze’a który otrzyma od niego zasłużoną, najwyższą możliwą konsekwencję swoich czynów. Wiedział co to będzie, wiedział że będzie musiał dać mu szansę na wybronienie się i wiedział doskonale, że żadnego wytłumaczenia nie kupi.
Poziom złości jaką czuł gwałtownie zaczynał zbliżać się do poziomu krytycznego, nic nie komentował czując, że mogłoby się to skończyć mordobiciem, zacisnął usta gdy nagle usłyszał słowa skierowane do Enzo. Aż go przeszył elektryzujący dreszcz, otworzył szerzej oczy i kierując je na równie zaskoczonego zająca powoli podniósł się z miejsca. Ruszając w jego stronę stanął przy nim po czym podniósł jarzące się pewnością oczy w te jego, coraz mocniej wyrażające szok.
- Nie Enzo. – Zaczął poważnie nie spuszczając z niego spojrzenia. – On tak nie myśli, on po prostu nie rozumie do końca. – Przyznał biorąc go delikatnie za dłoń i ciągnąc w stronę stołu. Lepiej żeby sobie teraz usiadł bo jak mu zemdleje narobi tylko sobie i jemu kłopotów. Sadzając go na krześle zaraz przed nim kucnął i gładząc po dłoni dodał w swojej głowie jeszcze jeden punkt do listy: zaopiekować się Enzo.
- Jest wściekły, nagromadziło się w nim wiele negatywnych emocji i jeszcze sytuacja jest paskudna. Nie rozumie tego, że pilnowaliśmy żeby trochę mu ulżyło, im obydwojgu. – Przyznał gładząc chwytając go mocniej za tą rękę której nie miział. – Tak, zauważyłem co robisz. Co cała nasza czwórka próbowała robić wysyłając ich na randki, stawiając w sytuacji swojego towarzystwa, prowadząc rozmowy i przekonując o słuszności takiego zachowania. – Uśmiechnął się do niego półgębkiem nagle obrywając nieco bardziej bystrym spojrzeniem i pytaniem którego sensu początkowo nie wyłapał: „Kim jest Gilles?”. Zamurowało go chwilowo i musiał przysiąść, nagle orientując się, że cała tajemnica posypała się jak domek z kart.
- Żoną Cedrica. Synem Prekursora. Tą uroczą papugą która wywołuje w Tobie ten opiekuńczy uśmiech. Nazwij jak chcesz ale to osoba która od samego początku jest przy jego boku. – Trochę spodziewał się, że Enzo będzie wolał zostać sam. Już zdążył nieco zaobserwować sposób jego myślenia i nie dziwił się, że cała ta chora akcja go przytłoczyła, że wszyscy Ci którzy zaczęli go ostatnio otaczać okazali się mieć inne intencje niżeli zakładał. Nie kłócił się więc z tym i wstając z miejsca poszedł się ubrać. W czarne dżinsy, na koszulkę rzucił skórzaną kurtkę po czym spojrzał na przygotowane śniadanie. Chwilowo w nim gniew ustąpił więc porwał jednego suchego naleśnika którego składając w trójkąt wsadził do ust. Z nim poszedł założyć buty, sprawdził czy jego pistolet dotąd grzecznie leżący w bezpiecznej szufladzie zamykanej na klucz jest naładowany i już chciał wyjść gdy jeszcze raz zatrzymał go głos Enzo. Kazał mu wrócić. Gdy tylko załatwi wszystkie swoje sprawy miał ponownie wrócić do chatki gdzie było jego miejsce. Sam Enzo nie podejrzewał jak ogromną ulgę w nim wywołały te słowa, ba! Obiecał miękkim tonem, że wymyśli coś dobrego na obiad po czym ruszył szybkim tempem do rezydencji.
Wchodząc do pokoju w którym do pewnego momentu urzędowali wszyscy w trójkę liczył ogromnie na łut szczęścia. Słysząc natomiast cichą rozmowę, szczęk sztućców i czując zapach jedzenia wziął krótki oddech po czym pierwsze z kim się spotkał wzorkiem to z gwałtownie nastawionym bojowo Sashą.
- Siadaj. – Warknął gardłowo obdarowując go poważnym spojrzeniem i delikatnie zmarszczonym nosem. Niczym rozjuszony pies. – Adrien, zostawisz nas na chwilę samych? – Zapytał, mierzył się przy tym cały czas z Sashą wzrokiem, a jego mina zelżała w momencie gdy z jelonka uszło powietrze i zajął swoje poprzednie miejsce. Tym samym odprowadził nieco zaskoczonego taką jego podstawą tygryska do drzwi wzorkiem. W tym czasie on zdjął z siebie kurtkę, poprawił pasy trzymające kaburę z pistoletem po czym podszedł do Gillesa i położył mu dłonie na policzku, jedną wnętrzem, drugą wierzchem palców. Nagle całkowicie złagodniał, obejrzał dokładnie jego oczy, później całą twarz i nieco się odsuwając, całą sylwetkę.
- Wszystko z Tobą dobrze? – Zapytał szeptem łasząc się na drobnego całusa w czubek głowi i po chwili, przytulenie go do siebie gładząc po włosach. – Czy możecie mi na spokojnie wyjaśnić co się stało? Jak Cedric się dowiedział? Co dokładnie zaszło i z czego będę wyciągał konsekwencje? – Zapytał odsuwając od siebie delikatnie Gillesa żeby spojrzeć mu w oczy. – Jestem i zawsze będę po waszej stronie, oni wszyscy wiedzieli na jakich zasadach tu przyjechali, obowiązuje ich nadal nasze i Reposów prawo, wiecie czym grozi taki atak ale ja muszę mieć pewność. On się będzie bronił. – Westchnął ciężko, wciskając dupkę koło Gillesa którego ujął za dłoń.
Ostatecznie jednak nie zmuszał go do ponownego opisywania sytuacji. Kilka słów Sashy na osobności, wręczony liścik przez który ponownie się w nim zagotowało wystarczyły. Ponownie przytulił papugę głaszcząc go po głowie.
- Przysięgam wam, że nie dałbym na to przyzwolenia. Wyciągnę konsekwencje, już Ci nic nie będzie groziło. – Zapewnił, przed wyjściem jeszcze przytulając zdenerwowanego Sashę. – Uspokój się, wszystkim się zajmę. Świetnie sobie radzisz. – Pogładził go po plecach po czym ponownie ubierając kurtkę ruszył do swojego oddziału, rozpętać tam rzeź niewiniątek.
Tym razem rozmowa którą rozpoczął ze spokojnie kończącym śniadanie oddziałem nie miała nic wspólnego z przyjemną pogadanką. Wściekły jak osa, rozjuszony wilk wywarł na nich takie zdziwienie, że nikt nie raczył nawet pisnąć słowem. Przede wszystkim ponownie podkreślił to na jakich tu są zasadach, co jest ich celem głównym i jak poważne są konsekwencje nie brania słów swojego dowódcy na poważnie. Później przeszedł do kary. Długo próbował wyciągnąć z nich informacje na temat planów Blaze’a. Nikt jednak nie wiedział co byk miał w zanadrzu i tylko dlatego oni wszyscy nie odpowiadali za współudział. Niemniej, wszyscy zostali zobligowani do powrotu do swoich pokoi i czekania na dalsze rozkazy. Chciał im dać taryfę ulgową, możliwość zaczerpnięcia oddechu i skorzystania z cudownej atmosfery tego miejsca. Teraz wróci do twardej ręki i robienia wszystkiego pod jego dyktando, skoro nie potrafili się zachować.
Schodząc do podziemi rezydencji zaciskał i rozluźniał pięści próbując się uspokoić. Z daleka słyszał krzyki i pretensje swojego podkomendnego i z każdym jednym słowem coraz mocniej się w nim gotowało.
- Perci! Ileż można na Ciebie czekać! – Zaśmiał się gardłowo sądząc, że zostanie uwolniony, że jego dowódca weźmie tylko i wyłącznie jego stronę niezorientowany w wydarzeniach jakie miały miejsce poprzedniej nocy.
- ”W innym wypadku twój sekret może trafić do nieodpowiedniego lisiego uszka”, hym? – Zaczął stając przed zamkniętymi kratami na co mina byka zrzedła.
- Nie zrozum tego pochopnie… – Zaczął na co Perci warknął ponownie jak wściekłe zwierzę.
- Czego mam pochopnie nie rozumieć? Molestowania, próby gwałtu czy nękania? Braku poszanowania do członka rodzin dwóch Prekursorów czy może „załóż coś ładnego…”?! – Zapytał cały się strosząc z rosnącej w nim wściekłości która wreszcie, zaczęła z niego ulatywać.
- Ten wybryk natury sam jest sobie winien! Dziw**! Ped**! Nigdy nie powinien odgrywać innej roli niż zaspokajanie prawdziwych mężczyzn! – Szarpnął za kajdany rozjuszony. – Jego własny ojciec nim gardzi, dziwisz się mu?! Pierd**** transwestyta! Zboczeniec! Miałem pełne prawo go mieć, zniszczyć go, dać mu to na co zasługuje od urodzenia, pełną dominację! Mogłeś go zabić kiedy była okazja, wyświadczyłbyś światu ogromną przysługę usuwając to ścier… – Głośny huk strzału rozpryskujący tkankę na czarną ścianę przerwał mu wypowiedź. Perci chwilę stał z wysuniętą ręką w której trzymał pistolet po czym zabezpieczył go i schował na odpowiednie miejsce.
- Zgodnie z prawem klanu Espoir, za zniewagę na dziecku Prekursora, próbę gwałtu, molestowanie, groźby i nieposłuszeństwo swojemu dowódcy, skazuję Cię na śmierć. – Syknął dopiero teraz pozwalając sobie na głęboki oddech.
- Mogłeś go chociaż zabrać na zewnątrz. – Odezwał się owczarek będący świadkiem całego osądu, dotąd stojący w cieniu, przyszedł kilka sekund po Percim i chociaż początkowo nie rozumiał do końca co się stało, teraz miał pełniejszy obraz sytuacji.
- Posprzątacie. Każda fuga ma być wylizana. – Mówił tak chłodnym i ostrym tonem, że ten zastrzygł uchem.
- Nie dasz nam jeszcze jednej szansy? Ja widzę, że jest tu inaczej, mógłbyś nam nieco odpuścić…
- Już jedną dostaliście.
- Nie osądzaj nas przez błąd najsłabszego ogniwa. Zastanów się jeszcze nad tym, szefie.
- Zobaczę jakie to wszystko będzie miało dalsze konsekwencje. Nawet nie podejrzewasz jak poważna jest sprawa i co mnie może w związku z nią czekać. – Ruszył w stronę schodów. – Jak skończycie sprzątać przygotujcie się do zwiadu. Musimy sprawdzić czy Crise nie przekroczyli gdzieś granic. – Mruknął ruszając w stronę ogrodów, musiał ochłonąć, odetchnąć i może wreszcie, napić się kawy?
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Moment, w którym Enzo otworzył oczy i dojrzał na swojej piersi zaślinionego Percivala śpiącego z tak błogim wyrazem twarzy, że zając musiał się mocno powstrzymać, by nie parsknąć czułym śmiechem, należał do jednych z przyjemniejszych w życiu mężczyzny. Czuł się… taki lekki. Była piąta rano, nie spali pół nocy, a on czuł się tak, jakby ktoś wstrzyknął mu w żyły czystą energię. Już dawno… nie czuł się tak spokojny i zaspokojony. Doświadczenie tej przyjemności z Percim było cudowne. Zupełnie inne od tego, czego doświadczał z Cedriciem i choć uwielbiał lisa… mógł z całą pewnością stwierdzić, że seks z Percim był najlepszym w jego życiu. Wiedział, dlaczego tak było i na samą myśl słodkich słów, które padły nie raz tej nocy, uśmiechał się jak zakochany podlotek. Pogłaskał delikatnie ramię mężczyzny, całując go delikatnie w skroń, zanim ściągnął go z siebie ostrożnie. Nawet jeśli mieli za sobą długą noc, warzywa czekały na zebranie, rośliny podlanie, a posiadłość zapasy, z których mogli zrobić śniadanie dla rodziny Prekursora. Dlatego choć pierwszy raz, robił to wyjątkowo opornie, wyszedł z łóżka i po krótkim, orzeźwiającym prysznicu ubrał się i zabrał do pracy.
Kiedy wrócił, Perci nadal spał, zaciskając palce na miejscu, w którym Enzo spał, rozczulając go do tego stopnia, że nie odmówił sobie wpełźnięcia jeszcze raz pod kołdrę pozwalając by wilk znów przytulił się do jego piersi. Nie spał, ale przyglądał się zaspanemu obliczu mężczyzny, który był tak śliczny i delikatny, kiedy nie marszczył brwi, a jego usta nie wykrzywiały się w zaczepnym uśmieszku, wyglądał o kilka lat młodziej. Nie mógł się powstrzymać, pochylił się, by go pocałować, czym niespecjalnie go obudził. A kiedy dojrzał zadowolenie w jego oczach, odbicie tego co wyczyniali wczorajszego wieczora i tyle niewinnej radości z budzenia się przy nim, roześmiał się miękko, kładąc dłoń na jego policzku i głaszcząc go z czułością, nie mogąc wyobrazić sobie cudowniejszego obrazka. No i czuł rozpierającą go męską dumę. Zaspokoił go.
- Dzień dobry – wymruczał, a słysząc zachciankę, spojrzał na niego z miną mówiącą „co ja z tobą mam”, tylko po to, by i tak się zgodzić.
- Kawy? – zapytał jeszcze, zanim podniósł się i ruszył do kuchni.
Zaczął przygotowywać śniadanie, czując się tak dobrze jak już dawno się nie czuł. Jakby nagle wszystkie zmartwienia i problemy zniknęły w pierzastej chmurce miłości jaką wokół siebie roztoczyli. A kiedy poczuł obejmujące go od tyłu ramiona, podczas gdy on zrzucał z patelni kolejnego puszystego naleśnika, obrócił głowę, by cmoknąć go w skroń, którą był w stanie dosięgnąć.
- Ja już w swojej byłem, a twoja na ciebie czeka – zauważył rozbawiony, dołączając do roznoszącego się po pomieszczeniu śmiechu. Oh, jaki był szczęśliwy. Tak szczęśliwy jak już dawno nie był. Brakowało jeszcze tylko Milesa, który poprzedniego dnia wyjechał do dziadków, by ten obrazek stał się idealny.
A potem cała ta mydlana bańka pękła w jednym momencie. Wystarczyło jedno, krótkie, za to intensywne pukanie do drzwi. Enzo zmarszczył delikatnie brwi, bo nikt nigdy nie pukał, wiedząc, że czymkolwiek Enzo był zajęty, wystarczyło jedno słowo, by zainteresował się problemami innych. Był więc okrutnie zdziwiony, a złe przeczucia zasiały ziarno w jego sercu, które natychmiast wykiełkowały w prawdziwy niepokój, kiedy otwarłszy drzwi dojrzał na werandzie Cedrica. On… on nigdy nie pukał. I nigdy nie wyglądał gorzej.
- Co się… - zaczął, ale słysząc, że mężczyzna miał sprawę do Percivala, przepuścił go, domyślając się, że nie było to coś, co mogłoby poczekać. Nie kiedy postawa lisa wskazywała tak wielkie napięcie.
Nie spodziewał się, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że lis pojawił się w jego domku z taką sprawą. Nie przewidziałby nigdy, słuchając zatrważających słów, że ktokolwiek byłby w stanie zrobić, albo próbować zrobić coś takiego temu niewinnemu dziecku, które zdążyło sobie zaskarbić sympatię większości dworu z kilkoma wyjątkami. Jedne co rzuciło mu się w oczy, to sposób w jaki Cedric wysławiał się na temat… Gillesa? Słyszał to imię po raz pierwszy, aczkolwiek mina Percivala, jego pobladłe policzki i opis całego zajścia jasno wskazywały na papugę. Zając miał co prawda swoje podejrzenia, ale nigdy nie pozwolił uformować się im w głowie, mając z dziewczyną zbyt mało do czynienia, by naprawdę dostrzec jakieś nieprawidłowości.
A potem oberwało się jemu. Słysząc gorzkie słowa, jego postawione na sztorc uszy natychmiast opadły, a on sam cofnął się, jakby dostał w twarz.
- Ced… - spróbował go zatrzymać, ale był w takim szoku. Jego umysł raz po raz podsuwał mu raniące słowa, sprawiając że mężczyzna zapadał się tylko coraz mocniej w otaczającym go bólu. Dlaczego? Przecież… przecież nigdy nie dał mu powodu, nigdy nie traktował jak kogoś na kim mógł się wyżyć, kogo mógł przelecieć i zostawić jeśli tylko na horyzoncie pojawiłaby się lepsza opcja. Przecież zupełnie nie o to mu chodziło! A Perci… a co jeśli Perci też tak o nim myślał?
Ciepło jakie poczuł odrobinę go ocuciło, a zmartwiona twarz mężczyzny sprawiła, że pochylił się i oparł czołem o jego zdrowe ramię, czując się jak najgorsze ścierwo świata. Dał się zaprowadzić na krzesło, choć żadne słowa nie potrafiły przejść mu przez gardło. Analizując swoje zachowanie z ostatnich dni… naprawdę zachował się jak świnia. Na pewno nie jak przyjaciel, którym obiecał być. I nawet jeśli to co mówił Perci było prawdą… mógł to załatwić inaczej, tymczasem całkowicie go olał. A przecież wiedział jak Cedric radził sobie z emocjami, w ogóle. A pozbawiony jedynego katalizatora w postaci ramion zająca, mógł sobie tylko wyobrażać w jakim był stanie. Do tego… Gilles. Papuga, mężczyzna, który miał być kobietą. Kłamstwa. Wiedział, jak Cedric ich nie lubił. Oszustwa, a jednak przyszedł tego ranka do Percivala stojąc murem za tą małą papugą, chroniąc go swoją własną piersią. Jaki był głupi. Jaki nieczuły.
- Zostaw mnie samego na trochę, dobrze? – poprosił cicho, nie mogąc znieść wzroku jakim go obdarzał. – Tylko wróć, jak już załatwisz swoje sprawy – dodał kiedy mężczyzna wyszedł z pomieszczenia. Nie chciał, by poczuł się odrzucony. To co stało się Gillesowi było przerażające i choć to Percival był odpowiedzialny za swoją grupę, nie mógł cały czas patrzeć na to co robili, sam został postrzelony i potrzebował chwil dla siebie. Nie mógł ich kontrolować. I choć nie mieściło mu się w głowie, jak ktoś mógł być zdolny do takich czynów, stwierdził że nie będzie oceniał całej sytuacji dopóki sam nie ochłonie i Perci dowie się co w zasadzie się wydarzyło.
Przez resztę dnia zaszył się w ogrodzie, przekopując grządki i przystosowując większy kawałek ziemi pod uprawę dyń i ogórków. Bił się z myślami. Bił się z samym sobą, wyrzucając sobie, że naprawdę potraktował Cedrica jak epizod, który łatwo było zastąpić, choć nie miał takiego zamiaru. Cedric był jego cennym przyjacielem. Przecież od początku kochał go jak przyjaciela, patrzył jak dorastał, jak z agresywnego nastolatka zmieniał się w odpowiedzialnego mężczyznę i podziwiał go. Chciał dla niego szczęścia, o którym wiedział, że to nie on mu je da. A teraz sam znalazł swoje i miał ogromną nadzieję, że… że co? Że Ced go zrozumie, podczas gdy on go zignorował? Oparł się o łopatę. To nie mogło tak być. Nie mógł tego tak zostawić. Cedrica i siebie, bo ich obu by to zniszczyło. Nadal chciał być jego oparciem, nawet jeśli nie mógł mu go zapewnić w sposób, w który robił to do tej pory. Czas było… dorosnąć.
Poczekał do wieczora. Wrócił, cały w ziemi i błocie, wykąpał się, przebrał, a potem, widząc Percivala na kanapie, podszedł by pogłaskać go po policzku i zapewnić, że porozmawiają, jak tylko odzyska przyjaciela. A potem zrobił coś, czego nie zrobił co najmniej od dwóch lat. Wszedł do rezydencji. Bez konkretnego powodu, bez przymusu, bez przeświadczenia, że robi to z czyjegoś rozkazu. Czuł się niezręcznie. Korytarze budynku nie zmieniły się nic a nic, jedynie więcej w nich było życia, trochę więcej bibelotów i kwiatów odkąd żmija zajęła się panoszeniem po posiadłości. Był spięty, a jego uszy i napięta postawa wskazywały jak mocno niekomfortowo się czuł, kiedy znalazł się przy lecznicy. Zapukał, a kiedy nie znalazł w środku Cedrica, ruszył do biura, w którym on i Cecil urzędowali, kiedy zajmowali się bardziej papierkową robotą. Tam go zastał. Zmęczonego, wyglądającego jakby cały świat zawalił mu się na głowę i tym razem jego nie było obok, by pomóc mu go dźwigać. Czuł się okropnie, a widok takiego Cedrica tylko potęgował to uczucie.
- Cz-cześć – mruknął, musząc odchrząknąć, zanim zaczął mówić dalej. – Mogę ci zająć chwilę? – zapytał, gotów odejść, gdyby lis nie miał ochoty na jego towarzystwo, ale musiał wiedzieć, że Enzo nie zamierzał sytuacji zostawić tak jak była. Choćby miał codziennie, do końca życia wchodzić do tego budynku i błagać go o chwilę na naprawienie tego, co budowali tak długo.
Tyle co Cedric zdołał w końcu usiąść po obchodzie na krześle i przymknąć oczy, a znów rozległo się pukanie do drzwi. Jęknął pod nosem, na moment przecierając palcami powieki. To nie było tak, że miał dość pracy, nie. Ta okazała się zbawienna tego dnia, dość dobrze rozpraszając go na tyle, żeby natrętne myśli w jego głowie nieco zelżały, powodując jedynie powracający ból skroni. Wyszło jednak na to, że kontakt z ludźmi bardziej niż zwykle go wymęczył; dopiero teraz po raz pierwszy udało mu się uciec na krótką przerwę. Jeśli zamierzał ciągnąć przynajmniej do dwunastej, a sądząc po ilości raportów spokojnie mógł, to ta przerwa była konieczna. Dlatego tak długo zbierał się z odpowiedzią na pukanie, dopiero po dobrych parunastu minutach rzucając głośne “proszę”. Nie było również kłamstwem, że zupełnie nie spodziewał się Enzo. Po pierwsze dlatego, że byli w rezydencji, a ten praktycznie nigdy tutaj nie zaglądał, co samo w sobie nieco wcisnęło Cedrica w ziemię. Po drugie dlatego, że nie zdziwiłby się, gdyby ten nie chciał go widzieć po tym, co mu dzisiaj powiedział. Cedric oberwał poczuciem winy tak szybko, jak tylko opuścił dom zająca, a to było jedną z najbardziej natarczywych rzeczy, z którymi tego dnia się mierzył. Wiedział, dlaczego wtedy to powiedział. Przeanalizował, zrozumiał, był po prostu dosadnie świadomy tego, co doprowadziło do jego emocji kompletnie uciekających spod kontroli. Niemniej, żałował i na boga powinien czasem po prostu się zamknąć.
- Wyjdziemy na zewnątrz? - zapytał w odpowiedzi, prawie tak samo niepewnym głosem jak mężczyzna. Gabinet Cecile był stosunkowo mały i po całym dniu tutaj już miał go dość; świeże powietrze może też nieco uspokoi nagłe nerwy, które się z nim wzbudziły na myśl rozmowy z Enzo. Co więcej, przypuszczał że przebywanie w rezydencji dla zająca również nie było komfortowe, więc ta opcja wydawała mu się najbardziej rozsądna dla ich dwójki. W drodze natomiast poinformował pielęgniarkę, że wychodzi na moment, ale gdyby był potrzebny to miał ze sobą pager. Fartuch odwiesił niedokładnie na wieszaku, rozmasowując dłonią kark. - Przepraszam - rzucił tak szybko, jak tylko znaleźli się na ławce na tyłach rezydencji, gdzie przeważnie spędzał przerwy z Cecile. Jego wzrok skierowany był w ziemię, głos i postawa spięte, a on kompletnie niegotowy na tę konfrontację. Nie spodziewał się jej, zakładał że będzie miał czas, aby zebrać myśli, może nieco odpocząć po tym całym ostatnim bagnie. Ale gdy tylko zobaczył Enzo, nie miał serca go odprawić; tak, jakby cała poranna buta z niego wyparowała. - Nie…nie powinien był tego mówić. Przepraszam - dodał cicho, nieco trzęsącą się dłonią przeczesując włosy w nerwowej manierze.
Nie wygonił go, to była pierwsza dobra rzecz, drugą, której Enzo się nie spodziewał, to przeprosiny. Takie, które ścisnęły zająca za serce i sprawiły, że nie mógł, po prostu nie mógł go tak zostawić, natychmiast znajdując się tuż obok i przytulając go mocno do swojej szerokiej piersi, wtulając się w jego włosy, w jego uszy i głaszcząc go po plecach, muskając palcami ogon.
- Nie, to ja przepraszam. Zostawiłem cię, nie zachowałem jak przyjaciel, potrzebowałeś mnie, a ja… - westchnął, zaciskając mocniej palce na jego ramionach, uważając jednak, by nie zrobić tego za mocno. – Myślałem, że to ci pomoże… Że powinieneś w końcu zacząć polegać na kimś, kto będzie w stanie naprawdę ci pomóc zmierzyć się z tym wszystkim, a nie tylko uciszać i trzymać to wszystko w sobie – powiedział, wierząc że to była prawda. Widział wzrok papugi, widział jak na niego reagowała i że on nigdy nie będzie w stanie patrzeć na niego z takim podziwem i niewinną, ufną miłością.
Spodziewał się pretensji. Może nie krzyku, bo to był Enzo, ale na pewno nie przytulenia, nie po tym, jak całą im wieloletnią przyjaźń sprowadził do dawania dupy, nie po tym, jak go potraktował, całkowicie ignorując wsparcie, które od niego otrzymywał już od tak dawna. Dlatego gdy poczuł silne ramiona dookoła siebie, twardość klatki piersiowej i charakterystyczny zapach, który od lat kojarzył mu się z ciepłem i domem, niemal od razu jego gardło zacisnęło się od emocji. Słuchając jego słów tym bardziej zaczął pluć sobie w brodę o to, co powiedział. Oczywiście, że Enzo o nim myślał, zawsze to robił, nawet jeśli nie okazywał tego w aż tak oczywisty sposób, albo gdy nieco mylił się w swoich założeniach - prawdą było to, że polegał na Enzo, od kiedy tylko nieco trudniej zaczęło mu się robić w latach nastoletnich, ale to właśnie przy zającu Cedric nieco luzował, a nie właśnie trzymał wszystko w sobie.
- Myślałem, że już mnie nie potrzebujesz - powiedział cicho w szyję mężczyzny, tak cicho, że jakaś część niego miała nadzieję, że Enzo tego nie usłyszy. Nadal czuł się nieśmiało w aż takim otwieraniu, w pokazywaniu swoich emocji, a nie połykaniu ich, starając się je za wszelką cenę zdusić. Ale to właśnie było to, o czym zająć mówił, więc przynajmniej spróbował zwokalizować swoje obawy, które koniec końców nie opuszczały go od tygodni. - I bałem się, że nasza dynamika jest jednostronna. Że zawsze ja od ciebie biorę, nic nie dając w zamian, oprócz seksu. A kiedy i tego nie mogłem, to…że… - Nie dokończył, mocniej zaciskając palce na szerokich plecach mężczyzny, nagle czując się zbyt odsłoniętym, wręcz nagim obok niego.
- To nie prawda – oświadczył stanowczo, odsuwając go od siebie, by móc spojrzeć mu w oczy. – Zawsze cię potrzebowałem, Ced. I zawsze będę potrzebował. To nie tak, że starzy ludzie nie potrzebują towarzystwa – zażartował, trącając go zaczepnie w ramię. – Pamiętasz, kiedy się tu pojawiłem? Miałem wtedy tylko Milesa, a dzięki tobie dostałem znacznie więcej niż jedną osobę, dla której warto było podnieść się z kolan – powiedział cicho, szczerze, mówiąc mu o czymś, o czym, najpewniej nigdy nie wiedział. Kiedy się tu pojawił… wcale nie był tak silny. Był załamany i nawet samo to, że miał dziecko, że miał dla kogo żyć nie sprawiało, że miał na to ochotę. Dopiero Cedric i Adrien, Cecil, Prekursor Reposów, Flora, którą przecież też dzięki niemu poznał, oni wszyscy wyciągnęli go z rozpaczy, w którą wpadł po stracie ukochanej.
Cedric wstrzymał powietrze, gdy spotkał się z poważnym wzrokiem Enzo. Nie wiedział, bo niby skąd miałby wiedzieć, że tak wyglądało to ze strony zająca. Oczywiście, uspokoił jego obawy, ale równocześnie sprawił, że Cedric wrócił rzeczywiście do tych wspomnień, gdy dopiero co Enzo pojawił się w ich klanie. To prawda, że wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej, ale nie był świadom, że on miał realny wpływ na zmianę i poprawę tamtej sytuacji. Może dlatego z przepełnioną emocjami twarzą sięgnął dłońmi do policzków mężczyzny, czule muskając je palcami. Im wszystkim było trudno, życie nie oszczędzało ich w rzucaniu pod nogi kłód.
- Kocham cię - powiedział szczerze i poważnie, ale nie po raz pierwszy dzieląc się swoimi uczuciami. Mówił mu już to parę razy podczas ich wieloletniej przyjaźni. Rzadko, bo bardzo rzadko, ale jednak sądził, że teraz był idealny moment, aby kolejny raz zapewnić Enzo o tym fakcie. - I przepraszam - dodał zaraz, unosząc się na palcach, aby pocałować mężczyznę w czoło - zupełnie nieświadomie powtarzając coś, co i jemu przyniosło w nocy ulgę. - Ale cię kocham - zakończył już z raczej psotnym uśmiechem, odsuwając się od mężczyzny, aby opaść z westchnieniem na ławkę za sobą. Wydawało mu się, że konflikt między nimi jest zażegnany, ale tak dużo emocji zdecydowanie dołożyło do zmęczenia lisa.
- Ja ciebie też – westchnął Enzo jeszcze ciszej, czując że w końcu w jego sercu zapanował spokój i ogromna ulga. Nie wyobrażał sobie życia, w którym Cedric byłby na niego obrażony. Nawet jeśli ich miłość była czysto platoniczna, nadal bardzo mocno się kochali.
Widząc psotny uśmieszek na ustach mężczyzny, zaraz trącił go łokciem między żebra.
- I jeśli wzrok mnie nie myli, ktoś jeszcze poczuł do ciebie miętę, przystojniaczku – parsknął, poruszając zabawnie brwiami. – Ta urocza papuga, nie może oderwać od ciebie wzroku – dodał konspiracyjnie, pochylając się nad jego uchem.
Odetchnął w końcu w ulgą, czując się tak, jakby wreszcie, po dobrych parunastu godzinach stresu, mógł normalnie złapać oddech. Pozwolił sobie nawet przymknąć na moment oczy z lekkim uśmiechem błądzącym po ustach. Ta rozmowa z Enzo, po wszystkich powalonych sytuacjach ostatnich dni przyniosła dużo spokoju, którego zdecydowanie potrzebował, do jego wzburzonego serca. Słysząc jednak jego kolejne słowa, spojrzał na niego nieco niezrozumiale na początku, zanim przetworzył słowa zająca.
- Gilles? - zapytał dla potwierdzenia, tak jakby w ich całej rezydencji było więcej niż jedna papuga. Zdając sobie jednak sprawę, jak odniósł się do swojej “żony”, zaraz spieszył z wyjaśnieniami. - Wyszło na to, że to mężczyzna. Julie w sensie. Nie mam pojęcia jeszcze, o co dokładnie chodzi, ale jednak mam męża - powiedział, nie kryjąc w ogóle konsternacji w głosie. Nie rozmawiał jeszcze z papugą i nie otrzymał oficjalnych wyjaśnień, więc trochę ciągle łączył skrawki informacji. - Ale czekaj, o co ci chodzi? - zapytał nagle, tak naprawdę dopiero wtedy zdając sobie sprawę z całego sensu słów Enzo. Poczuł nawet, jak jego policzki nieco się rumienią na tę insynuację. Sam nie zauważył, aby Gilles jakkolwiek poświęcał mu więcej uwagi. - Do tego to ty byłeś z Percivalem! - dorzucił na koniec, nieco próbując odwrócić uwagę od siebie.
Enzo uniósł brwi, choć szeroki, nieco kretyński uśmiech nie schodził mu z ust. On również do końca nie wiedział, jak to się w ogóle stało, że zamiast żony, Cedric dostał męża, ale jak dla niego sprawa była w takim wypadku dużo łatwiejsza. Oczywiście o ile Ced zechciałby spróbować odpowiedzieć na uczucia papugi. Za to na rzucone w niego oskarżenie, jedynie wzruszył ramionami.
- Cóż… wygląda na to, że się zakochałem – westchnął, a w jego uśmiechu pojawiła się miękkość i czułość, której nigdy wcześniej nie okazywał. – Ale nie mówimy teraz o mnie – zauważył zaraz, wracając spojrzeniem do czerwonych policzków lisa. – Nie zauważyłeś? Wystarczyło mi jedno popołudnie z wami, żeby to dostrzec. Rumieni się jak piwonia, kiedy zwrócisz na nią… niego uwagę, a kiedy nie patrzysz patrzy na ciebie jak na rycerza w lśniącej zbroi. Wątpię by zdawała… przepraszam, żeby zdawał sobie z tego sprawę, ale jeśli ty byś zechciał… miałbyś całkiem uroczego kompana, na dodatek już jesteście sobie poślubieni – dodał, posyłając mu znaczące spojrzenie. Oczywiście do niczego go nie zmuszał, chciał jednak by zwrócił uwagę na to, że miał obok siebie osobę, która już oddała mu swoje serce. Całkiem szczerze i niewinnie, o czym świadczyły nieśmiałe reakcje i całkowita nieświadomość. Enzo uważał, że to całkiem urocze.
Słysząc odpowiedź Enzo, Cedric tym bardziej się zarumienił. Nie dlatego, że miał ku temu jakiś powód - po prostu taka szczerość i miękkość u zająca totalnie wzięła go z zaskoczenia, przez co nie mógł nic poradzić na tym bardziej czerwieniące się policzki. Czuł jednak szczere szczęście na wiadomość o tym, że Enzo się zakochał. Nie oszukiwał siebie i wiedział, że była w nim jakaś drobna zazdrość, ale ta zrodzona była tylko z sentymentu i nie walczył z nią. Radość z powodu uczuć mężczyzny była znacznie mocniejsza. Zając w końcu pozwolił sobie na takie emocje i Ced był z niego trochę dumny, a trochę zwyczajnie z nim szczęśliwy.
- Cieszę się bardzo - powiedział szczerze, posyłając mu drobny uśmiech. Zanim jednak był w stanie powiedzieć coś więcej, poczuł wibracje w kieszeni, kiedy jego pager dosadnie oznajmił, że na tym jego krótka przerwa się skończyła. Jęknął niezadowolony, wyciągając urządzenie, ale jednak od razu się podniósł, gotowy do pracy. - Muszę iść - oznajmił z lekkim skrzywieniem, wiążąc sprawnie włosy w kucyk. - Dziękuję, że do mnie przyszedłeś - dodał na koniec, posyłając mu wdzięczny i niezmącony niepokojem uśmiech. - I…um…zastanowię się. Nad Gillesem, w sensie. Znaczy nad tą całą sytuacją - mruknął jeszcze zawstydzony. Przytulił mocno przyjaciela po raz ostatni i zaczepnie pociągnął go za ucho, wiedząc jak ten tego nie lubi, ale odskoczył zanim mógłby za to oberwać.
Enzo idąc do Cedrica nie przewidział, że tak skończy się ich rozmowa. Bardzo go cieszyło, że między nimi nadal wszystko było w porządku, może nawet lepiej niż zawsze i tylko dlatego nic nie powiedział, kiedy lis pociągnął go za ucho, przewracając jedynie oczami. A kiedy odszedł, długo patrzył za jego plecami uśmiechając się do siebie. Był… taki szczęśliwy. Cedric wiedział o nim i Percim… a Perci… Westchnął, przeczesując włosy palcami. Miał wrażenie, że dla wszystkich to był bardzo trudny dzień, dlatego wrócił zaraz do chatki, a odnajdując wilka rozłożonego na kanapie z nosem wciśniętym w swój łokieć, uśmiechnął się lekko, a potem nie czekając aż mężczyzna otworzy oczy, położył się na nim, wyciskając z płuc Percivala powietrze.
- No cześć – odezwał się cicho, patrząc na niego z niepokojem. – Już załatwiłem swoje sprawy, a jak twoje? – zapytał, dotykając delikatnie jego policzków palcami.
- Hm? – rzucił, słysząc pytanie Adriena, a widząc jego zmartwione spojrzenie, powstrzymał cisnące mu się na usta westchnienie. – W porządku – odpowiedział, nie mając ochoty roztrząsać po raz kolejny swoich uczuć, zwłaszcza że te bardzo się uspokoiły od ostatniego wieczora.
- A co z tobą? – zapytał zaraz, przygryzając wargę, kiedy przypomniał sobie wzrok lisa jakim obdarzył tygryska zanim się rozdzielili. – Przepraszam… to, to moja wina, że Cedric jest na ciebie zły – powiedział skruszony, czując okropne wyrzuty sumienia. Zepsuł ich rację, choć wcale nie chciał, nadszarpnął pokładane w sobie zaufanie i nie potrafił sobie wyobrazić jak bardzo lis musiał być teraz zraniony. I wszystko to dlatego, że on się pojawił.
Nie zrozumiał kolejnych słów Adriena, ale skoro ten tak twierdził… nie zamierzał tego negować, w końcu to on lepiej znał swojego brata. Aż Gilles poczuł się odrobinę zazdrosny, on i Julie nie mieli tak dobrych relacji, przynajmniej dopóki oboje nie zaczęli dorastać, wiek dziecięcy zostawiając daleko za sobą. Podniósł się zaraz za tygryskiem z łóżka, choć nie bardzo miał ochotę opuszczać ciepłą pościel. No i… zapach bułeczek wcale go nie zachęcał i tylko surowy wzrok Sashy, kiedy usiadł w jednym z foteli sprawił, że w ogóle sięgnął po jedną z bułeczek. Adrien miał całkowitą rację, były przepyszne.
Cieszył się chwilą spokoju i choć czuł odrobinę napięcia i wzrok pełen wyrzutów sumienia Sashy na sobie, a Adrien traktował go jak jajko, które w każdej chwili mogło się rozbić, nic nie powiedział, wiedząc, że to bardziej oni tego potrzebowali niż on. Odrobinę go to męczyło, bo jedyne co chciał zrobić, to zapomnieć o tym co się stało i wrócić do codzienności, ale pozwalał im na tę troskę, przynajmniej dopóki w pomieszczeniu nie pojawił się Percival. Niby wiedział, że i do jego uszu musiała dotrzeć ta historia, ale nie wiedział, dlaczego nagle poczuł się taki… taki okropnie zawstydzony. Nie patrzył na niego, kiedy wypraszał Adriena z pokoju i spiął się cały, kiedy się zbliżył. Miał wrażenie, że ze wszystkich osób w tym wszystkim, to Perci będzie miał mu za złe. Bo jego człowiek został zamknięty. Bo zdenerwował Cedrica i powiedział mu prawdę o sobie. Bo był tak okropnie obrzydliwy.
Dlatego kiedy poczuł delikatny dotyk, spojrzał na niego zaskoczony, a widząc zmartwienie w jego oczach, przełknął ciężko ślinę. Prawie nie wierzył w to, ile osób nagle zebrało się wokół niego, by się o niego martwić. Wystarczyło wyjechać do innego klanu, by znaleźć ludzi, którzy nie patrzyli na niego jak na ścierwo przyklejone do buta, by nie musiał przemykać korytarzami, czy zaszywać się całymi dniami w swojej pracowni, którą co kilka dni musiał przenosić, by inni nie niszczyli owoców jego pracy. Było to… oczywiście cieszył się, ale też, czuł się okropnie z myślą, że naprawdę musiał opuścić dom, w którym tylko jedna osoba przejmowała się tym, że w ogóle żyje, by ktoś go zauważył.
Kiedy Perci zażądał wyjaśnień, milczał, nie czując się na siłach, by znów o tym opowiadać. Poza tym… z jakiegoś powodu nie czuł zaufania, które wilk zdążył sobie wyrobić przez te kilka tygodni chroniąc go. Mówiąc o tym… był taki beznamiętny. Czuł się trochę tak, jakby wilk nie widział w tym wszystkim jego uczuć, jego strachu i bezsilności, tego że gdyby Blaze dopiął swego i dorwał go tamtej nocy… nawet nie chciał o tym myśleć, niemniej czuł się… tak bezosobowo. Perci widział w zdarzeniu złamanie prawa, złamanie rozkazów, widział Blaze’a który go nie posłuchał, a to sprawiało, że zastanawiał się, czy Perci wiedział o innych tak okropnych czynach, których mężczyzna się dopuścił? I czy fakt, że zaatakował jego nagle wszystko zmienił, bo był dzieckiem Prekursora? Bo stanowił zapewnienie, że Espoirzy w końcu nie musieli się martwić o swoją przyszłość? Nie chciał tak o tym myśleć, naprawdę nie chciał, a jednak, nie potrafił wyrzucić tych myśli ze swojej głowy i czuł się z nimi okropnie.
Dlatego nic nie powiedział i niemrawo popijał herbatę pozwalając by to Sasha o wszystkim mu opowiedział, samemu zamykając się w sobie i czekając aż mężczyzna sobie pójdzie. Nie chciał o nim źle myśleć, nie chciał… nie chciał w ogóle więcej o tym myśleć. Chciał zapomnieć, że to wszystko się wydarzyło i wrócić do swojej codzienności, w której wszystko byłoby w porządku. Dlatego kiedy wilk sobie poszedł, a Adrien wrócił, zanim znów zaczęli jeść, spojrzał na nich zaciskając palce na podłokietnikach fotela.
- Czy możemy więcej do tego nie wracać, proszę? – powiedział napiętym tonem, czując że drżał, a jego pióra nastroszyły się uwidaczniając mocno jego zdenerwowanie. – Sasha, Adrien, ja naprawdę, naprawdę doceniam to wszystko co dla mnie robicie, ale proszę, traktujcie mnie normalnie. Ja… ja nie chcę żebyście tak na mnie patrzyli, w końcu nic mi się nie stało, więc… więc przestańcie mnie traktować jakbym był ciężko chory – wyrzucił z siebie, czując że policzki pokrył mu rumieniec. Nie lubił znajdować się w centrum uwagi, nie wiedział co ze sobą zrobić i czuł się okropnie przytłoczony, kiedy to na niego cały czas patrzono. Nie chciał, by teraz wszystko było dostosowane do niego, by unikali mówienia czegoś, bojąc się, że go zranią, czy nagle milknąć w momencie, w którym pomyśleliby, że mogło mu to przypomnieć o byku. To właśnie takim zachowaniem sprawiali, że nie mógł zapomnieć i że co chwilę sobie przypominał i nie potrafił wyrzucić jego okropnego śmiechu ze swojej głowy.
Adrien całe szczęście szybko ustosunkował się do tego co mu powiedział, widział jednak po minie Sashy, że choć próbował, tak mocno mu na nim zależało, że nie potrafił. Dlatego kiedy skończyli jeść, Gilles podszedł do niego i przytulił się do niego mocno, patrząc mu prosto w oczy.
- Sasha, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jedynym przyjacielem jakiego miałem przez bardzo długi czas. To był… to był jedyny sekret jaki przed tobą miałem, a on… on bardzo się postarał by tak zostało – powiedział cicho, przypominając sobie wszystko, każde pojedyncze słowo, które sprawiało, że miał ciarki, a każdy włosek na jego ciele stawał dęba. Czuł się okropnie sam ze sobą, nawet teraz, zwłaszcza teraz, kiedy to wyszło na jaw. Był taki zawstydzony, czuł się niezręcznie z tym wszystkim, a kiedy jeszcze widział wyraz twarzy przyjaciela robił sobie wyrzuty, że w ogóle o tym powiedział, że tam nie poszedł, byle tylko zachować to w sekrecie tak jak miało pozostać. Bo nie chciał nikogo martwić, bo nie chciał by inni patrzyli na niego jak na kogoś, kto był tak okropny jak przekonywał go byk, że był. I choć wszyscy zapewniali go, że tak nie było, że to nie on w tym wszystkim zrobił coś złego, to przeświadczenie nadal w nim było. – Dlatego proszę, zapomnijmy o tym, Perci… Perci się tym zajmie. A ja… ja chcę tylko znów się z tobą dobrze bawić i żebyś ty się dobrze bawił ze mną – mówił, patrząc mu błagalnie w oczy. Chciał Sashę takiego jak zawsze, beztroskiego, pilnującego by nic mu się nie stało z typową dla siebie nonszalancją i uśmiechem, który uwielbiał. Nie chciał go zmartwionego, pilnującego się i plującego sobie w brodę, że nie zrobił niczego wcześniej. Nie mógł temu zaradzić i musiał to po prostu zaakceptować i pozwolić im żyć dalej.
- Zagrajmy w piłkę – powiedział zaraz stanowczo, patrząc mężczyźnie w oczy. – Chcę zagrać w piłkę – powtórzył w razie, gdyby nie usłyszał, wiedząc że wizja rywalizacji, który któremu nabije więcej goli skuteczniej wybije mu z głowy zmartwienia niż cokolwiek innego.
Zabawa tak jak się spodziewał choć z początku niezręczna, wkrótce przyniosła zamierzone efekty i w momencie, w którym dzieciaki z dworu do nich dołączyły, znów śmiali się razem, dogryzali sobie i zaczepiali przy każdej nadarzającej się okazji, tarzając się w trawie jak dzieci i łaskocząc dopóki drugi nie stracił oddechu. Gilles w takich momentach, w których byli blisko siebie, zapewniał go, że kocha go najbardziej na świecie i że jeśli tylko pomyśli o tym, że ktoś mógłby go zastąpić, to będzie mu bardzo przykro.
Kiedy w końcu się zmęczyli, Gilles pomyślał o tym, że Cedric na pewno nie jadł śniadania, a nawet jeśli, to najpewniej zaszył się w czeluściach lecznicy i zakopał w pracy, zaszedł więc do kuchni, by poprosić kucharki o porcję obiadową, a potem zaniósł ją na górę, zatrzymując się przed samą lecznicą. Nie chciał przeszkadzać, ani się narzucać, a kiedy jeszcze dojrzał lisa, który wyglądał jakby naprawdę w tamtym momencie nie miał ochoty na towarzystwo, zaczepił jakąś pielęgniarkę, prosząc ją by zostawiła mu obiad na biurku…
Przez resztę dnia nie mógł wyrzucić widoku mężczyzny z głowy, czując się winnym jego złego samopoczucia. Zastanawiał się, jak mógłby mu pomóc zrzucić choć odrobinę tego napięcia z ramion, ale nie znał go na tyle, by być w stanie stwierdzić, co mogło poprawić mu humor. Z tego wszystkiego nie bardzo mógł zasnąć, nie czuł w ogóle zmęczenia, choć był wykończony tym dniem. Tak wiele stresu go zjadało, wątpliwości i wyrzutów sumienia, że jedyne co miał ochotę zrobić, to zaszyć się na dachu…
- Oh! No tak! – kiedy zdał sobie sprawę z tego, o czym pomyślał, a w jego głowie pojawiło się jego ulubione miejsce do kontemplacji, był tylko odrobinę podekscytowany.
Kiedy Cedric w końcu pojawił się w pokoju, było już grubo po północy i on sam… wyglądał odrobinę lepiej, choć nadal ciężar wydarzeń sprawiał, że nieco się garbił. I choć Gilles jeszcze przed chwilą czuł się zdeterminowany, kiedy dojrzał zdziwienie na twarzy lisa spowodowane tym, że jeszcze nie spał, zwątpił, nagle stając się odrobinę nerwowym.
- Ja… um… czekałem na ciebie, przepraszam – mruknął, nieśmiało przestępując z nogi na nogę. Zwątpił w to, czy w ogóle powinien się odzywać, ale kiedy lis zapewnił, że nic takiego się nie stało, przygryzł wargę, niezdecydowany. Chciał mu pomóc.
- Hej, um – zaczął, zatrzymując go zanim zamknął się w łazience. – Ja… chciałem ci coś pokazać, więc… nie myj się jeszcze i um… załóż coś ciepłego, ok? – powiedział, spoglądając na niego z niepewną miną. Nie chciał mu przeszkadzać, ale miał wrażenie, że im obu było tego potrzeba, więc ten raz postanowił być chociaż odrobinę bardziej odważny.
Poczekał aż mężczyzna się ubrał, a potem sam zarzucił na swoje ramiona sweter, wychodząc na balkon.
- Okej… więc… Emm… z góry przepraszam – westchnął, rozkładając skrzydła i wzbijając się w górę, by po chwili rozgrzewki, podlecieć bliżej i z przepraszającym wyrazem twarzy złapać mężczyznę pod pachami i wysilając się dwa razy bardziej, unieść lisa ze sobą. Nie przewidział, że Cedric był taki ciężki. Znacznie cięższy od zbyt chudego Sashy i że krótka wycieczka na dach tak mocno go zmęczy. Niemniej był z siebie bardzo dumny, kiedy stopy lisa stanęły na nieco bardziej płaskim fragmencie dachu znajdującym się tuż nad biblioteką. Nie było tak stromo i niedaleko stał komin, o który Ced mógł się dla lepszej równowagi oprzeć. Było… cicho i ciemno i tylko gwiazdy błyszczały na niebie, a delikatny, wiosenny wiatr rozwiewał długie włosy Gillesa, muskając jego twarz i odganiając wszystkie złe myśli.
- Przepraszam, że cię tak porwałem – powiedział po chwili milczenia, podciągając nogi pod brodę i opierając głowę na kolanach, które objął ramionami. Rozłożył skrzydła i nimi utrzymywał równowagę pozwalając im się rozprostować od wiecznego kulenia ich w pomieszczeniach. – Ja… od kiedy byłem mały, kiedy miałem problem i potrzebowałem pomyśleć, uciekałem na dach rezydencji. Nikt nie wiedział, gdzie znikałem, a ja miałem chwilę spokoju od… od tego wszystkiego. Pomyślałem… że ty też mógłbyś tego potrzebować – wyjaśnił cicho, rumieniąc się lekko, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że może jednak za bardzo się przejmował i mężczyzna wcale tego wszystkiego nie chciał?
- W każdym razie – odchrząknął zaraz, udając że wcale nie poczuł się nagle zawstydzony sam sobą i zażenowany tym, że Cedric mógł uznać, że mu się narzucał, wpatrując się w sierp księżyca, rzucający słaby blask na ziemię. – Skoro już tu jesteśmy, chyba zasługujesz na trochę więcej wyjaśnień niż to, co powiedziałem ci wczoraj – zauważył, rzucając białowłosemu przepraszające spojrzenie. Jak tak teraz o tym myślał, naprawdę miał prawo po prostu wyrzucić go z dworu, z klanu, zerwać sojusz i dopiero wtedy żądać wyjaśnień i zadośćuczynienia.
- Więc… Ym… nie bardzo wiem, od czego zacząć? – westchnął załamany sobą, a słysząc tylko, by może zaczął od początku, pokiwał głową, rzucając lisowi wdzięczne spojrzenie.
- No więc… mam na imię Gilles i jestem… młodszym bratem Julie. Ona… kilka dni przed ślubem miała wypadek. Nie bardzo wiem, co się stało, nie chcieli mi powiedzieć, niemniej w jego wyniku straciła skrzydła – szepnął, wzdrygnąwszy się na samą myśl. – A dla ptaków stracić skrzydła to jakby stracić samego siebie. Ona… nie była w dobrym stanie kiedy wyjeżdżaliśmy, lekarz który rozmawiał z moim… z Prekursorem mówił, że ona oszalała. A ja… jestem do niej bardzo podobny i nawet nie wyglądam jak mężczyzna, więc stwierdzili, że dopóki Julie się nie poprawi, to ja zajmę jej miejsce u twojego boku. Oczywiście nie chciałem tego, ale nie dali mi wyboru. Miałem przyjechać tutaj i ją udawać, ale… cóż, sam widziałeś że od początku nie bardzo mi to wychodziło – mruknął, przypominając sobie to felerne śniadanie, na którym absolutnie nic nie poszło dobrze, a na którego wspomnienie poczuł, że jego policzki zalały się czerwienią. – Wiesz, na pewno byś ją polubił. Wszyscy bardzo ją lubią, bo jest moim zupełnym przeciwieństwem – powiedział bez chwili wahania, czy zazdrości. Gilles cieszył się, że jego siostra nie miała jego charakteru. Przynajmniej ona wiodła w klanie dobre życie. – Ale minął miesiąc, a jej dalej się nie poprawiło i Adrien się o mnie dowiedział… - powiedział ostrożnie, spoglądając na twarz Cedrica, tym razem patrząc mu w oczy trochę dłużej, zanim skruszony odwrócił wzrok. – Nie bądź na niego zły, jeśli już masz mieć komuś za złe ten sekret, to proszę, bądź zły na mnie. W końcu to na moją prośbę nie powiedział ci prawdy, choć i on uważał, że powinieneś ją znać… Ale… ale to też nie tak, że tylko ty nie wiedziałeś! – powiedział zaraz, choć niemal od razu zdał sobie sprawę z tego, że to niczego nie usprawiedliwiało i niczego nie zmieniało. – W zasadzie to nikt miał o tym nie wiedzieć. Ani wasz klan, ani nasz, tylko ja, Perci i Sasha, którzy mieli pilnować by nikt się nie dowiedział, dopóki Julie nie wyzdrowieje na tyle, by móc się ze mną zamienić. A jeśli chodzi o mnie… cóż, nikt po mnie nie płakał, kiedy zniknąłem. Czasami się zastanawiam jak rodzice wyjaśnili moje zniknięcie, ale potem zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie nikogo to nie obchodzi. A jeśli kogoś to zainteresowało, pewnie powiedzieli coś w stylu, że popełniłem samobójstwo, nikogo by to nie zdziwiło – powiedział całkiem swobodnie, jakby to nie było nic takiego. – W końcu jedyna osoba, której kiedykolwiek na mnie zależało jest tu ze mną. Sasha jest moim najlepszym i jedynym przyjacielem, wiesz? Chociaż… teraz mam też Adriena i Perci się o mnie martwi… - zakończył, choć na końcu języka miał jeszcze zdanie, że chciałby by i Cedric stał się jego przyjacielem. Bał się jednak, że po tym wszystkim nie będzie chciał z nim więcej rozmawiać, powstrzymał się więc, wyłamując nerwowo palce.
- Tak więc, chciałbym cię bardzo przeprosić, za to, że nie jestem żoną jakiej pewnie chciałeś… ani… ani w ogóle kobietą – dokończył, nieco niemrawo, zapatrując się w dal i w gwiazdy, nie mając odwagi by spojrzeć mężczyźnie w oczy. Miał tylko nadzieję, że po tym wszystkim pozwoli by Perci i Sasha tu zostali, w końcu to było miejsce tak różne od ich klanu, ale znacznie bardziej wspaniałe. I widział, że oboje znaleźli tu spokój i osoby, na którym tak bardzo im zależało. On… on na pewno nie wróciłby do klanu, ale mając skrzydła mógł polecieć bardzo daleko i poszukać miejsca dla siebie. Na pewno nie byłoby tak dobre jak to, ale…
Kiedy wrócił, Perci nadal spał, zaciskając palce na miejscu, w którym Enzo spał, rozczulając go do tego stopnia, że nie odmówił sobie wpełźnięcia jeszcze raz pod kołdrę pozwalając by wilk znów przytulił się do jego piersi. Nie spał, ale przyglądał się zaspanemu obliczu mężczyzny, który był tak śliczny i delikatny, kiedy nie marszczył brwi, a jego usta nie wykrzywiały się w zaczepnym uśmieszku, wyglądał o kilka lat młodziej. Nie mógł się powstrzymać, pochylił się, by go pocałować, czym niespecjalnie go obudził. A kiedy dojrzał zadowolenie w jego oczach, odbicie tego co wyczyniali wczorajszego wieczora i tyle niewinnej radości z budzenia się przy nim, roześmiał się miękko, kładąc dłoń na jego policzku i głaszcząc go z czułością, nie mogąc wyobrazić sobie cudowniejszego obrazka. No i czuł rozpierającą go męską dumę. Zaspokoił go.
- Dzień dobry – wymruczał, a słysząc zachciankę, spojrzał na niego z miną mówiącą „co ja z tobą mam”, tylko po to, by i tak się zgodzić.
- Kawy? – zapytał jeszcze, zanim podniósł się i ruszył do kuchni.
Zaczął przygotowywać śniadanie, czując się tak dobrze jak już dawno się nie czuł. Jakby nagle wszystkie zmartwienia i problemy zniknęły w pierzastej chmurce miłości jaką wokół siebie roztoczyli. A kiedy poczuł obejmujące go od tyłu ramiona, podczas gdy on zrzucał z patelni kolejnego puszystego naleśnika, obrócił głowę, by cmoknąć go w skroń, którą był w stanie dosięgnąć.
- Ja już w swojej byłem, a twoja na ciebie czeka – zauważył rozbawiony, dołączając do roznoszącego się po pomieszczeniu śmiechu. Oh, jaki był szczęśliwy. Tak szczęśliwy jak już dawno nie był. Brakowało jeszcze tylko Milesa, który poprzedniego dnia wyjechał do dziadków, by ten obrazek stał się idealny.
A potem cała ta mydlana bańka pękła w jednym momencie. Wystarczyło jedno, krótkie, za to intensywne pukanie do drzwi. Enzo zmarszczył delikatnie brwi, bo nikt nigdy nie pukał, wiedząc, że czymkolwiek Enzo był zajęty, wystarczyło jedno słowo, by zainteresował się problemami innych. Był więc okrutnie zdziwiony, a złe przeczucia zasiały ziarno w jego sercu, które natychmiast wykiełkowały w prawdziwy niepokój, kiedy otwarłszy drzwi dojrzał na werandzie Cedrica. On… on nigdy nie pukał. I nigdy nie wyglądał gorzej.
- Co się… - zaczął, ale słysząc, że mężczyzna miał sprawę do Percivala, przepuścił go, domyślając się, że nie było to coś, co mogłoby poczekać. Nie kiedy postawa lisa wskazywała tak wielkie napięcie.
Nie spodziewał się, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że lis pojawił się w jego domku z taką sprawą. Nie przewidziałby nigdy, słuchając zatrważających słów, że ktokolwiek byłby w stanie zrobić, albo próbować zrobić coś takiego temu niewinnemu dziecku, które zdążyło sobie zaskarbić sympatię większości dworu z kilkoma wyjątkami. Jedne co rzuciło mu się w oczy, to sposób w jaki Cedric wysławiał się na temat… Gillesa? Słyszał to imię po raz pierwszy, aczkolwiek mina Percivala, jego pobladłe policzki i opis całego zajścia jasno wskazywały na papugę. Zając miał co prawda swoje podejrzenia, ale nigdy nie pozwolił uformować się im w głowie, mając z dziewczyną zbyt mało do czynienia, by naprawdę dostrzec jakieś nieprawidłowości.
A potem oberwało się jemu. Słysząc gorzkie słowa, jego postawione na sztorc uszy natychmiast opadły, a on sam cofnął się, jakby dostał w twarz.
- Ced… - spróbował go zatrzymać, ale był w takim szoku. Jego umysł raz po raz podsuwał mu raniące słowa, sprawiając że mężczyzna zapadał się tylko coraz mocniej w otaczającym go bólu. Dlaczego? Przecież… przecież nigdy nie dał mu powodu, nigdy nie traktował jak kogoś na kim mógł się wyżyć, kogo mógł przelecieć i zostawić jeśli tylko na horyzoncie pojawiłaby się lepsza opcja. Przecież zupełnie nie o to mu chodziło! A Perci… a co jeśli Perci też tak o nim myślał?
Ciepło jakie poczuł odrobinę go ocuciło, a zmartwiona twarz mężczyzny sprawiła, że pochylił się i oparł czołem o jego zdrowe ramię, czując się jak najgorsze ścierwo świata. Dał się zaprowadzić na krzesło, choć żadne słowa nie potrafiły przejść mu przez gardło. Analizując swoje zachowanie z ostatnich dni… naprawdę zachował się jak świnia. Na pewno nie jak przyjaciel, którym obiecał być. I nawet jeśli to co mówił Perci było prawdą… mógł to załatwić inaczej, tymczasem całkowicie go olał. A przecież wiedział jak Cedric radził sobie z emocjami, w ogóle. A pozbawiony jedynego katalizatora w postaci ramion zająca, mógł sobie tylko wyobrażać w jakim był stanie. Do tego… Gilles. Papuga, mężczyzna, który miał być kobietą. Kłamstwa. Wiedział, jak Cedric ich nie lubił. Oszustwa, a jednak przyszedł tego ranka do Percivala stojąc murem za tą małą papugą, chroniąc go swoją własną piersią. Jaki był głupi. Jaki nieczuły.
- Zostaw mnie samego na trochę, dobrze? – poprosił cicho, nie mogąc znieść wzroku jakim go obdarzał. – Tylko wróć, jak już załatwisz swoje sprawy – dodał kiedy mężczyzna wyszedł z pomieszczenia. Nie chciał, by poczuł się odrzucony. To co stało się Gillesowi było przerażające i choć to Percival był odpowiedzialny za swoją grupę, nie mógł cały czas patrzeć na to co robili, sam został postrzelony i potrzebował chwil dla siebie. Nie mógł ich kontrolować. I choć nie mieściło mu się w głowie, jak ktoś mógł być zdolny do takich czynów, stwierdził że nie będzie oceniał całej sytuacji dopóki sam nie ochłonie i Perci dowie się co w zasadzie się wydarzyło.
Przez resztę dnia zaszył się w ogrodzie, przekopując grządki i przystosowując większy kawałek ziemi pod uprawę dyń i ogórków. Bił się z myślami. Bił się z samym sobą, wyrzucając sobie, że naprawdę potraktował Cedrica jak epizod, który łatwo było zastąpić, choć nie miał takiego zamiaru. Cedric był jego cennym przyjacielem. Przecież od początku kochał go jak przyjaciela, patrzył jak dorastał, jak z agresywnego nastolatka zmieniał się w odpowiedzialnego mężczyznę i podziwiał go. Chciał dla niego szczęścia, o którym wiedział, że to nie on mu je da. A teraz sam znalazł swoje i miał ogromną nadzieję, że… że co? Że Ced go zrozumie, podczas gdy on go zignorował? Oparł się o łopatę. To nie mogło tak być. Nie mógł tego tak zostawić. Cedrica i siebie, bo ich obu by to zniszczyło. Nadal chciał być jego oparciem, nawet jeśli nie mógł mu go zapewnić w sposób, w który robił to do tej pory. Czas było… dorosnąć.
Poczekał do wieczora. Wrócił, cały w ziemi i błocie, wykąpał się, przebrał, a potem, widząc Percivala na kanapie, podszedł by pogłaskać go po policzku i zapewnić, że porozmawiają, jak tylko odzyska przyjaciela. A potem zrobił coś, czego nie zrobił co najmniej od dwóch lat. Wszedł do rezydencji. Bez konkretnego powodu, bez przymusu, bez przeświadczenia, że robi to z czyjegoś rozkazu. Czuł się niezręcznie. Korytarze budynku nie zmieniły się nic a nic, jedynie więcej w nich było życia, trochę więcej bibelotów i kwiatów odkąd żmija zajęła się panoszeniem po posiadłości. Był spięty, a jego uszy i napięta postawa wskazywały jak mocno niekomfortowo się czuł, kiedy znalazł się przy lecznicy. Zapukał, a kiedy nie znalazł w środku Cedrica, ruszył do biura, w którym on i Cecil urzędowali, kiedy zajmowali się bardziej papierkową robotą. Tam go zastał. Zmęczonego, wyglądającego jakby cały świat zawalił mu się na głowę i tym razem jego nie było obok, by pomóc mu go dźwigać. Czuł się okropnie, a widok takiego Cedrica tylko potęgował to uczucie.
- Cz-cześć – mruknął, musząc odchrząknąć, zanim zaczął mówić dalej. – Mogę ci zająć chwilę? – zapytał, gotów odejść, gdyby lis nie miał ochoty na jego towarzystwo, ale musiał wiedzieć, że Enzo nie zamierzał sytuacji zostawić tak jak była. Choćby miał codziennie, do końca życia wchodzić do tego budynku i błagać go o chwilę na naprawienie tego, co budowali tak długo.
Tyle co Cedric zdołał w końcu usiąść po obchodzie na krześle i przymknąć oczy, a znów rozległo się pukanie do drzwi. Jęknął pod nosem, na moment przecierając palcami powieki. To nie było tak, że miał dość pracy, nie. Ta okazała się zbawienna tego dnia, dość dobrze rozpraszając go na tyle, żeby natrętne myśli w jego głowie nieco zelżały, powodując jedynie powracający ból skroni. Wyszło jednak na to, że kontakt z ludźmi bardziej niż zwykle go wymęczył; dopiero teraz po raz pierwszy udało mu się uciec na krótką przerwę. Jeśli zamierzał ciągnąć przynajmniej do dwunastej, a sądząc po ilości raportów spokojnie mógł, to ta przerwa była konieczna. Dlatego tak długo zbierał się z odpowiedzią na pukanie, dopiero po dobrych parunastu minutach rzucając głośne “proszę”. Nie było również kłamstwem, że zupełnie nie spodziewał się Enzo. Po pierwsze dlatego, że byli w rezydencji, a ten praktycznie nigdy tutaj nie zaglądał, co samo w sobie nieco wcisnęło Cedrica w ziemię. Po drugie dlatego, że nie zdziwiłby się, gdyby ten nie chciał go widzieć po tym, co mu dzisiaj powiedział. Cedric oberwał poczuciem winy tak szybko, jak tylko opuścił dom zająca, a to było jedną z najbardziej natarczywych rzeczy, z którymi tego dnia się mierzył. Wiedział, dlaczego wtedy to powiedział. Przeanalizował, zrozumiał, był po prostu dosadnie świadomy tego, co doprowadziło do jego emocji kompletnie uciekających spod kontroli. Niemniej, żałował i na boga powinien czasem po prostu się zamknąć.
- Wyjdziemy na zewnątrz? - zapytał w odpowiedzi, prawie tak samo niepewnym głosem jak mężczyzna. Gabinet Cecile był stosunkowo mały i po całym dniu tutaj już miał go dość; świeże powietrze może też nieco uspokoi nagłe nerwy, które się z nim wzbudziły na myśl rozmowy z Enzo. Co więcej, przypuszczał że przebywanie w rezydencji dla zająca również nie było komfortowe, więc ta opcja wydawała mu się najbardziej rozsądna dla ich dwójki. W drodze natomiast poinformował pielęgniarkę, że wychodzi na moment, ale gdyby był potrzebny to miał ze sobą pager. Fartuch odwiesił niedokładnie na wieszaku, rozmasowując dłonią kark. - Przepraszam - rzucił tak szybko, jak tylko znaleźli się na ławce na tyłach rezydencji, gdzie przeważnie spędzał przerwy z Cecile. Jego wzrok skierowany był w ziemię, głos i postawa spięte, a on kompletnie niegotowy na tę konfrontację. Nie spodziewał się jej, zakładał że będzie miał czas, aby zebrać myśli, może nieco odpocząć po tym całym ostatnim bagnie. Ale gdy tylko zobaczył Enzo, nie miał serca go odprawić; tak, jakby cała poranna buta z niego wyparowała. - Nie…nie powinien był tego mówić. Przepraszam - dodał cicho, nieco trzęsącą się dłonią przeczesując włosy w nerwowej manierze.
Nie wygonił go, to była pierwsza dobra rzecz, drugą, której Enzo się nie spodziewał, to przeprosiny. Takie, które ścisnęły zająca za serce i sprawiły, że nie mógł, po prostu nie mógł go tak zostawić, natychmiast znajdując się tuż obok i przytulając go mocno do swojej szerokiej piersi, wtulając się w jego włosy, w jego uszy i głaszcząc go po plecach, muskając palcami ogon.
- Nie, to ja przepraszam. Zostawiłem cię, nie zachowałem jak przyjaciel, potrzebowałeś mnie, a ja… - westchnął, zaciskając mocniej palce na jego ramionach, uważając jednak, by nie zrobić tego za mocno. – Myślałem, że to ci pomoże… Że powinieneś w końcu zacząć polegać na kimś, kto będzie w stanie naprawdę ci pomóc zmierzyć się z tym wszystkim, a nie tylko uciszać i trzymać to wszystko w sobie – powiedział, wierząc że to była prawda. Widział wzrok papugi, widział jak na niego reagowała i że on nigdy nie będzie w stanie patrzeć na niego z takim podziwem i niewinną, ufną miłością.
Spodziewał się pretensji. Może nie krzyku, bo to był Enzo, ale na pewno nie przytulenia, nie po tym, jak całą im wieloletnią przyjaźń sprowadził do dawania dupy, nie po tym, jak go potraktował, całkowicie ignorując wsparcie, które od niego otrzymywał już od tak dawna. Dlatego gdy poczuł silne ramiona dookoła siebie, twardość klatki piersiowej i charakterystyczny zapach, który od lat kojarzył mu się z ciepłem i domem, niemal od razu jego gardło zacisnęło się od emocji. Słuchając jego słów tym bardziej zaczął pluć sobie w brodę o to, co powiedział. Oczywiście, że Enzo o nim myślał, zawsze to robił, nawet jeśli nie okazywał tego w aż tak oczywisty sposób, albo gdy nieco mylił się w swoich założeniach - prawdą było to, że polegał na Enzo, od kiedy tylko nieco trudniej zaczęło mu się robić w latach nastoletnich, ale to właśnie przy zającu Cedric nieco luzował, a nie właśnie trzymał wszystko w sobie.
- Myślałem, że już mnie nie potrzebujesz - powiedział cicho w szyję mężczyzny, tak cicho, że jakaś część niego miała nadzieję, że Enzo tego nie usłyszy. Nadal czuł się nieśmiało w aż takim otwieraniu, w pokazywaniu swoich emocji, a nie połykaniu ich, starając się je za wszelką cenę zdusić. Ale to właśnie było to, o czym zająć mówił, więc przynajmniej spróbował zwokalizować swoje obawy, które koniec końców nie opuszczały go od tygodni. - I bałem się, że nasza dynamika jest jednostronna. Że zawsze ja od ciebie biorę, nic nie dając w zamian, oprócz seksu. A kiedy i tego nie mogłem, to…że… - Nie dokończył, mocniej zaciskając palce na szerokich plecach mężczyzny, nagle czując się zbyt odsłoniętym, wręcz nagim obok niego.
- To nie prawda – oświadczył stanowczo, odsuwając go od siebie, by móc spojrzeć mu w oczy. – Zawsze cię potrzebowałem, Ced. I zawsze będę potrzebował. To nie tak, że starzy ludzie nie potrzebują towarzystwa – zażartował, trącając go zaczepnie w ramię. – Pamiętasz, kiedy się tu pojawiłem? Miałem wtedy tylko Milesa, a dzięki tobie dostałem znacznie więcej niż jedną osobę, dla której warto było podnieść się z kolan – powiedział cicho, szczerze, mówiąc mu o czymś, o czym, najpewniej nigdy nie wiedział. Kiedy się tu pojawił… wcale nie był tak silny. Był załamany i nawet samo to, że miał dziecko, że miał dla kogo żyć nie sprawiało, że miał na to ochotę. Dopiero Cedric i Adrien, Cecil, Prekursor Reposów, Flora, którą przecież też dzięki niemu poznał, oni wszyscy wyciągnęli go z rozpaczy, w którą wpadł po stracie ukochanej.
Cedric wstrzymał powietrze, gdy spotkał się z poważnym wzrokiem Enzo. Nie wiedział, bo niby skąd miałby wiedzieć, że tak wyglądało to ze strony zająca. Oczywiście, uspokoił jego obawy, ale równocześnie sprawił, że Cedric wrócił rzeczywiście do tych wspomnień, gdy dopiero co Enzo pojawił się w ich klanie. To prawda, że wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej, ale nie był świadom, że on miał realny wpływ na zmianę i poprawę tamtej sytuacji. Może dlatego z przepełnioną emocjami twarzą sięgnął dłońmi do policzków mężczyzny, czule muskając je palcami. Im wszystkim było trudno, życie nie oszczędzało ich w rzucaniu pod nogi kłód.
- Kocham cię - powiedział szczerze i poważnie, ale nie po raz pierwszy dzieląc się swoimi uczuciami. Mówił mu już to parę razy podczas ich wieloletniej przyjaźni. Rzadko, bo bardzo rzadko, ale jednak sądził, że teraz był idealny moment, aby kolejny raz zapewnić Enzo o tym fakcie. - I przepraszam - dodał zaraz, unosząc się na palcach, aby pocałować mężczyznę w czoło - zupełnie nieświadomie powtarzając coś, co i jemu przyniosło w nocy ulgę. - Ale cię kocham - zakończył już z raczej psotnym uśmiechem, odsuwając się od mężczyzny, aby opaść z westchnieniem na ławkę za sobą. Wydawało mu się, że konflikt między nimi jest zażegnany, ale tak dużo emocji zdecydowanie dołożyło do zmęczenia lisa.
- Ja ciebie też – westchnął Enzo jeszcze ciszej, czując że w końcu w jego sercu zapanował spokój i ogromna ulga. Nie wyobrażał sobie życia, w którym Cedric byłby na niego obrażony. Nawet jeśli ich miłość była czysto platoniczna, nadal bardzo mocno się kochali.
Widząc psotny uśmieszek na ustach mężczyzny, zaraz trącił go łokciem między żebra.
- I jeśli wzrok mnie nie myli, ktoś jeszcze poczuł do ciebie miętę, przystojniaczku – parsknął, poruszając zabawnie brwiami. – Ta urocza papuga, nie może oderwać od ciebie wzroku – dodał konspiracyjnie, pochylając się nad jego uchem.
Odetchnął w końcu w ulgą, czując się tak, jakby wreszcie, po dobrych parunastu godzinach stresu, mógł normalnie złapać oddech. Pozwolił sobie nawet przymknąć na moment oczy z lekkim uśmiechem błądzącym po ustach. Ta rozmowa z Enzo, po wszystkich powalonych sytuacjach ostatnich dni przyniosła dużo spokoju, którego zdecydowanie potrzebował, do jego wzburzonego serca. Słysząc jednak jego kolejne słowa, spojrzał na niego nieco niezrozumiale na początku, zanim przetworzył słowa zająca.
- Gilles? - zapytał dla potwierdzenia, tak jakby w ich całej rezydencji było więcej niż jedna papuga. Zdając sobie jednak sprawę, jak odniósł się do swojej “żony”, zaraz spieszył z wyjaśnieniami. - Wyszło na to, że to mężczyzna. Julie w sensie. Nie mam pojęcia jeszcze, o co dokładnie chodzi, ale jednak mam męża - powiedział, nie kryjąc w ogóle konsternacji w głosie. Nie rozmawiał jeszcze z papugą i nie otrzymał oficjalnych wyjaśnień, więc trochę ciągle łączył skrawki informacji. - Ale czekaj, o co ci chodzi? - zapytał nagle, tak naprawdę dopiero wtedy zdając sobie sprawę z całego sensu słów Enzo. Poczuł nawet, jak jego policzki nieco się rumienią na tę insynuację. Sam nie zauważył, aby Gilles jakkolwiek poświęcał mu więcej uwagi. - Do tego to ty byłeś z Percivalem! - dorzucił na koniec, nieco próbując odwrócić uwagę od siebie.
Enzo uniósł brwi, choć szeroki, nieco kretyński uśmiech nie schodził mu z ust. On również do końca nie wiedział, jak to się w ogóle stało, że zamiast żony, Cedric dostał męża, ale jak dla niego sprawa była w takim wypadku dużo łatwiejsza. Oczywiście o ile Ced zechciałby spróbować odpowiedzieć na uczucia papugi. Za to na rzucone w niego oskarżenie, jedynie wzruszył ramionami.
- Cóż… wygląda na to, że się zakochałem – westchnął, a w jego uśmiechu pojawiła się miękkość i czułość, której nigdy wcześniej nie okazywał. – Ale nie mówimy teraz o mnie – zauważył zaraz, wracając spojrzeniem do czerwonych policzków lisa. – Nie zauważyłeś? Wystarczyło mi jedno popołudnie z wami, żeby to dostrzec. Rumieni się jak piwonia, kiedy zwrócisz na nią… niego uwagę, a kiedy nie patrzysz patrzy na ciebie jak na rycerza w lśniącej zbroi. Wątpię by zdawała… przepraszam, żeby zdawał sobie z tego sprawę, ale jeśli ty byś zechciał… miałbyś całkiem uroczego kompana, na dodatek już jesteście sobie poślubieni – dodał, posyłając mu znaczące spojrzenie. Oczywiście do niczego go nie zmuszał, chciał jednak by zwrócił uwagę na to, że miał obok siebie osobę, która już oddała mu swoje serce. Całkiem szczerze i niewinnie, o czym świadczyły nieśmiałe reakcje i całkowita nieświadomość. Enzo uważał, że to całkiem urocze.
Słysząc odpowiedź Enzo, Cedric tym bardziej się zarumienił. Nie dlatego, że miał ku temu jakiś powód - po prostu taka szczerość i miękkość u zająca totalnie wzięła go z zaskoczenia, przez co nie mógł nic poradzić na tym bardziej czerwieniące się policzki. Czuł jednak szczere szczęście na wiadomość o tym, że Enzo się zakochał. Nie oszukiwał siebie i wiedział, że była w nim jakaś drobna zazdrość, ale ta zrodzona była tylko z sentymentu i nie walczył z nią. Radość z powodu uczuć mężczyzny była znacznie mocniejsza. Zając w końcu pozwolił sobie na takie emocje i Ced był z niego trochę dumny, a trochę zwyczajnie z nim szczęśliwy.
- Cieszę się bardzo - powiedział szczerze, posyłając mu drobny uśmiech. Zanim jednak był w stanie powiedzieć coś więcej, poczuł wibracje w kieszeni, kiedy jego pager dosadnie oznajmił, że na tym jego krótka przerwa się skończyła. Jęknął niezadowolony, wyciągając urządzenie, ale jednak od razu się podniósł, gotowy do pracy. - Muszę iść - oznajmił z lekkim skrzywieniem, wiążąc sprawnie włosy w kucyk. - Dziękuję, że do mnie przyszedłeś - dodał na koniec, posyłając mu wdzięczny i niezmącony niepokojem uśmiech. - I…um…zastanowię się. Nad Gillesem, w sensie. Znaczy nad tą całą sytuacją - mruknął jeszcze zawstydzony. Przytulił mocno przyjaciela po raz ostatni i zaczepnie pociągnął go za ucho, wiedząc jak ten tego nie lubi, ale odskoczył zanim mógłby za to oberwać.
Enzo idąc do Cedrica nie przewidział, że tak skończy się ich rozmowa. Bardzo go cieszyło, że między nimi nadal wszystko było w porządku, może nawet lepiej niż zawsze i tylko dlatego nic nie powiedział, kiedy lis pociągnął go za ucho, przewracając jedynie oczami. A kiedy odszedł, długo patrzył za jego plecami uśmiechając się do siebie. Był… taki szczęśliwy. Cedric wiedział o nim i Percim… a Perci… Westchnął, przeczesując włosy palcami. Miał wrażenie, że dla wszystkich to był bardzo trudny dzień, dlatego wrócił zaraz do chatki, a odnajdując wilka rozłożonego na kanapie z nosem wciśniętym w swój łokieć, uśmiechnął się lekko, a potem nie czekając aż mężczyzna otworzy oczy, położył się na nim, wyciskając z płuc Percivala powietrze.
- No cześć – odezwał się cicho, patrząc na niego z niepokojem. – Już załatwiłem swoje sprawy, a jak twoje? – zapytał, dotykając delikatnie jego policzków palcami.
***
Kiedy Gilles się obudził, prawie nie pamiętał jak to się stało, że zamiast w sypialni Cedrica, obudził się na Sashy, ale kiedy tylko wysilił umysł, przypomniał sobie, że Ced przyniósł go tu rano, tłumacząc coś o pracy. Leżał tak kilka chwil rozkoszując się ciepłem i znajomym zapachem szamponu jelenia, dopóki ten nie podniósł się, by otworzyć drzwi. Sapnął lekko niezadowolony, czując się w końcu dobrze z przyjacielem u boku i świadomością, że choć nadal sprawy były nie rozwiązane, a rzeczy niepowiedziane na głos, już nie musiał dłużej kłamać. Przynajmniej Cedricowi, bo przed resztą nadal musiał udawać Julie, ale tak długo jak on znał prawdę i go nie nienawidził, było dobrze. Czując dłoń mężczyzny na swojej głowie, przymknął oczy pozwalając mu rozkopać sobie już i tak rozczochrane włosy, lubił gdy tak robił, a jeszcze bardziej kiedy potem rozczesywał te kołtuny, których narobił! - Hm? – rzucił, słysząc pytanie Adriena, a widząc jego zmartwione spojrzenie, powstrzymał cisnące mu się na usta westchnienie. – W porządku – odpowiedział, nie mając ochoty roztrząsać po raz kolejny swoich uczuć, zwłaszcza że te bardzo się uspokoiły od ostatniego wieczora.
- A co z tobą? – zapytał zaraz, przygryzając wargę, kiedy przypomniał sobie wzrok lisa jakim obdarzył tygryska zanim się rozdzielili. – Przepraszam… to, to moja wina, że Cedric jest na ciebie zły – powiedział skruszony, czując okropne wyrzuty sumienia. Zepsuł ich rację, choć wcale nie chciał, nadszarpnął pokładane w sobie zaufanie i nie potrafił sobie wyobrazić jak bardzo lis musiał być teraz zraniony. I wszystko to dlatego, że on się pojawił.
Nie zrozumiał kolejnych słów Adriena, ale skoro ten tak twierdził… nie zamierzał tego negować, w końcu to on lepiej znał swojego brata. Aż Gilles poczuł się odrobinę zazdrosny, on i Julie nie mieli tak dobrych relacji, przynajmniej dopóki oboje nie zaczęli dorastać, wiek dziecięcy zostawiając daleko za sobą. Podniósł się zaraz za tygryskiem z łóżka, choć nie bardzo miał ochotę opuszczać ciepłą pościel. No i… zapach bułeczek wcale go nie zachęcał i tylko surowy wzrok Sashy, kiedy usiadł w jednym z foteli sprawił, że w ogóle sięgnął po jedną z bułeczek. Adrien miał całkowitą rację, były przepyszne.
Cieszył się chwilą spokoju i choć czuł odrobinę napięcia i wzrok pełen wyrzutów sumienia Sashy na sobie, a Adrien traktował go jak jajko, które w każdej chwili mogło się rozbić, nic nie powiedział, wiedząc, że to bardziej oni tego potrzebowali niż on. Odrobinę go to męczyło, bo jedyne co chciał zrobić, to zapomnieć o tym co się stało i wrócić do codzienności, ale pozwalał im na tę troskę, przynajmniej dopóki w pomieszczeniu nie pojawił się Percival. Niby wiedział, że i do jego uszu musiała dotrzeć ta historia, ale nie wiedział, dlaczego nagle poczuł się taki… taki okropnie zawstydzony. Nie patrzył na niego, kiedy wypraszał Adriena z pokoju i spiął się cały, kiedy się zbliżył. Miał wrażenie, że ze wszystkich osób w tym wszystkim, to Perci będzie miał mu za złe. Bo jego człowiek został zamknięty. Bo zdenerwował Cedrica i powiedział mu prawdę o sobie. Bo był tak okropnie obrzydliwy.
Dlatego kiedy poczuł delikatny dotyk, spojrzał na niego zaskoczony, a widząc zmartwienie w jego oczach, przełknął ciężko ślinę. Prawie nie wierzył w to, ile osób nagle zebrało się wokół niego, by się o niego martwić. Wystarczyło wyjechać do innego klanu, by znaleźć ludzi, którzy nie patrzyli na niego jak na ścierwo przyklejone do buta, by nie musiał przemykać korytarzami, czy zaszywać się całymi dniami w swojej pracowni, którą co kilka dni musiał przenosić, by inni nie niszczyli owoców jego pracy. Było to… oczywiście cieszył się, ale też, czuł się okropnie z myślą, że naprawdę musiał opuścić dom, w którym tylko jedna osoba przejmowała się tym, że w ogóle żyje, by ktoś go zauważył.
Kiedy Perci zażądał wyjaśnień, milczał, nie czując się na siłach, by znów o tym opowiadać. Poza tym… z jakiegoś powodu nie czuł zaufania, które wilk zdążył sobie wyrobić przez te kilka tygodni chroniąc go. Mówiąc o tym… był taki beznamiętny. Czuł się trochę tak, jakby wilk nie widział w tym wszystkim jego uczuć, jego strachu i bezsilności, tego że gdyby Blaze dopiął swego i dorwał go tamtej nocy… nawet nie chciał o tym myśleć, niemniej czuł się… tak bezosobowo. Perci widział w zdarzeniu złamanie prawa, złamanie rozkazów, widział Blaze’a który go nie posłuchał, a to sprawiało, że zastanawiał się, czy Perci wiedział o innych tak okropnych czynach, których mężczyzna się dopuścił? I czy fakt, że zaatakował jego nagle wszystko zmienił, bo był dzieckiem Prekursora? Bo stanowił zapewnienie, że Espoirzy w końcu nie musieli się martwić o swoją przyszłość? Nie chciał tak o tym myśleć, naprawdę nie chciał, a jednak, nie potrafił wyrzucić tych myśli ze swojej głowy i czuł się z nimi okropnie.
Dlatego nic nie powiedział i niemrawo popijał herbatę pozwalając by to Sasha o wszystkim mu opowiedział, samemu zamykając się w sobie i czekając aż mężczyzna sobie pójdzie. Nie chciał o nim źle myśleć, nie chciał… nie chciał w ogóle więcej o tym myśleć. Chciał zapomnieć, że to wszystko się wydarzyło i wrócić do swojej codzienności, w której wszystko byłoby w porządku. Dlatego kiedy wilk sobie poszedł, a Adrien wrócił, zanim znów zaczęli jeść, spojrzał na nich zaciskając palce na podłokietnikach fotela.
- Czy możemy więcej do tego nie wracać, proszę? – powiedział napiętym tonem, czując że drżał, a jego pióra nastroszyły się uwidaczniając mocno jego zdenerwowanie. – Sasha, Adrien, ja naprawdę, naprawdę doceniam to wszystko co dla mnie robicie, ale proszę, traktujcie mnie normalnie. Ja… ja nie chcę żebyście tak na mnie patrzyli, w końcu nic mi się nie stało, więc… więc przestańcie mnie traktować jakbym był ciężko chory – wyrzucił z siebie, czując że policzki pokrył mu rumieniec. Nie lubił znajdować się w centrum uwagi, nie wiedział co ze sobą zrobić i czuł się okropnie przytłoczony, kiedy to na niego cały czas patrzono. Nie chciał, by teraz wszystko było dostosowane do niego, by unikali mówienia czegoś, bojąc się, że go zranią, czy nagle milknąć w momencie, w którym pomyśleliby, że mogło mu to przypomnieć o byku. To właśnie takim zachowaniem sprawiali, że nie mógł zapomnieć i że co chwilę sobie przypominał i nie potrafił wyrzucić jego okropnego śmiechu ze swojej głowy.
Adrien całe szczęście szybko ustosunkował się do tego co mu powiedział, widział jednak po minie Sashy, że choć próbował, tak mocno mu na nim zależało, że nie potrafił. Dlatego kiedy skończyli jeść, Gilles podszedł do niego i przytulił się do niego mocno, patrząc mu prosto w oczy.
- Sasha, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jedynym przyjacielem jakiego miałem przez bardzo długi czas. To był… to był jedyny sekret jaki przed tobą miałem, a on… on bardzo się postarał by tak zostało – powiedział cicho, przypominając sobie wszystko, każde pojedyncze słowo, które sprawiało, że miał ciarki, a każdy włosek na jego ciele stawał dęba. Czuł się okropnie sam ze sobą, nawet teraz, zwłaszcza teraz, kiedy to wyszło na jaw. Był taki zawstydzony, czuł się niezręcznie z tym wszystkim, a kiedy jeszcze widział wyraz twarzy przyjaciela robił sobie wyrzuty, że w ogóle o tym powiedział, że tam nie poszedł, byle tylko zachować to w sekrecie tak jak miało pozostać. Bo nie chciał nikogo martwić, bo nie chciał by inni patrzyli na niego jak na kogoś, kto był tak okropny jak przekonywał go byk, że był. I choć wszyscy zapewniali go, że tak nie było, że to nie on w tym wszystkim zrobił coś złego, to przeświadczenie nadal w nim było. – Dlatego proszę, zapomnijmy o tym, Perci… Perci się tym zajmie. A ja… ja chcę tylko znów się z tobą dobrze bawić i żebyś ty się dobrze bawił ze mną – mówił, patrząc mu błagalnie w oczy. Chciał Sashę takiego jak zawsze, beztroskiego, pilnującego by nic mu się nie stało z typową dla siebie nonszalancją i uśmiechem, który uwielbiał. Nie chciał go zmartwionego, pilnującego się i plującego sobie w brodę, że nie zrobił niczego wcześniej. Nie mógł temu zaradzić i musiał to po prostu zaakceptować i pozwolić im żyć dalej.
- Zagrajmy w piłkę – powiedział zaraz stanowczo, patrząc mężczyźnie w oczy. – Chcę zagrać w piłkę – powtórzył w razie, gdyby nie usłyszał, wiedząc że wizja rywalizacji, który któremu nabije więcej goli skuteczniej wybije mu z głowy zmartwienia niż cokolwiek innego.
Zabawa tak jak się spodziewał choć z początku niezręczna, wkrótce przyniosła zamierzone efekty i w momencie, w którym dzieciaki z dworu do nich dołączyły, znów śmiali się razem, dogryzali sobie i zaczepiali przy każdej nadarzającej się okazji, tarzając się w trawie jak dzieci i łaskocząc dopóki drugi nie stracił oddechu. Gilles w takich momentach, w których byli blisko siebie, zapewniał go, że kocha go najbardziej na świecie i że jeśli tylko pomyśli o tym, że ktoś mógłby go zastąpić, to będzie mu bardzo przykro.
Kiedy w końcu się zmęczyli, Gilles pomyślał o tym, że Cedric na pewno nie jadł śniadania, a nawet jeśli, to najpewniej zaszył się w czeluściach lecznicy i zakopał w pracy, zaszedł więc do kuchni, by poprosić kucharki o porcję obiadową, a potem zaniósł ją na górę, zatrzymując się przed samą lecznicą. Nie chciał przeszkadzać, ani się narzucać, a kiedy jeszcze dojrzał lisa, który wyglądał jakby naprawdę w tamtym momencie nie miał ochoty na towarzystwo, zaczepił jakąś pielęgniarkę, prosząc ją by zostawiła mu obiad na biurku…
Przez resztę dnia nie mógł wyrzucić widoku mężczyzny z głowy, czując się winnym jego złego samopoczucia. Zastanawiał się, jak mógłby mu pomóc zrzucić choć odrobinę tego napięcia z ramion, ale nie znał go na tyle, by być w stanie stwierdzić, co mogło poprawić mu humor. Z tego wszystkiego nie bardzo mógł zasnąć, nie czuł w ogóle zmęczenia, choć był wykończony tym dniem. Tak wiele stresu go zjadało, wątpliwości i wyrzutów sumienia, że jedyne co miał ochotę zrobić, to zaszyć się na dachu…
- Oh! No tak! – kiedy zdał sobie sprawę z tego, o czym pomyślał, a w jego głowie pojawiło się jego ulubione miejsce do kontemplacji, był tylko odrobinę podekscytowany.
Kiedy Cedric w końcu pojawił się w pokoju, było już grubo po północy i on sam… wyglądał odrobinę lepiej, choć nadal ciężar wydarzeń sprawiał, że nieco się garbił. I choć Gilles jeszcze przed chwilą czuł się zdeterminowany, kiedy dojrzał zdziwienie na twarzy lisa spowodowane tym, że jeszcze nie spał, zwątpił, nagle stając się odrobinę nerwowym.
- Ja… um… czekałem na ciebie, przepraszam – mruknął, nieśmiało przestępując z nogi na nogę. Zwątpił w to, czy w ogóle powinien się odzywać, ale kiedy lis zapewnił, że nic takiego się nie stało, przygryzł wargę, niezdecydowany. Chciał mu pomóc.
- Hej, um – zaczął, zatrzymując go zanim zamknął się w łazience. – Ja… chciałem ci coś pokazać, więc… nie myj się jeszcze i um… załóż coś ciepłego, ok? – powiedział, spoglądając na niego z niepewną miną. Nie chciał mu przeszkadzać, ale miał wrażenie, że im obu było tego potrzeba, więc ten raz postanowił być chociaż odrobinę bardziej odważny.
Poczekał aż mężczyzna się ubrał, a potem sam zarzucił na swoje ramiona sweter, wychodząc na balkon.
- Okej… więc… Emm… z góry przepraszam – westchnął, rozkładając skrzydła i wzbijając się w górę, by po chwili rozgrzewki, podlecieć bliżej i z przepraszającym wyrazem twarzy złapać mężczyznę pod pachami i wysilając się dwa razy bardziej, unieść lisa ze sobą. Nie przewidział, że Cedric był taki ciężki. Znacznie cięższy od zbyt chudego Sashy i że krótka wycieczka na dach tak mocno go zmęczy. Niemniej był z siebie bardzo dumny, kiedy stopy lisa stanęły na nieco bardziej płaskim fragmencie dachu znajdującym się tuż nad biblioteką. Nie było tak stromo i niedaleko stał komin, o który Ced mógł się dla lepszej równowagi oprzeć. Było… cicho i ciemno i tylko gwiazdy błyszczały na niebie, a delikatny, wiosenny wiatr rozwiewał długie włosy Gillesa, muskając jego twarz i odganiając wszystkie złe myśli.
- Przepraszam, że cię tak porwałem – powiedział po chwili milczenia, podciągając nogi pod brodę i opierając głowę na kolanach, które objął ramionami. Rozłożył skrzydła i nimi utrzymywał równowagę pozwalając im się rozprostować od wiecznego kulenia ich w pomieszczeniach. – Ja… od kiedy byłem mały, kiedy miałem problem i potrzebowałem pomyśleć, uciekałem na dach rezydencji. Nikt nie wiedział, gdzie znikałem, a ja miałem chwilę spokoju od… od tego wszystkiego. Pomyślałem… że ty też mógłbyś tego potrzebować – wyjaśnił cicho, rumieniąc się lekko, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że może jednak za bardzo się przejmował i mężczyzna wcale tego wszystkiego nie chciał?
- W każdym razie – odchrząknął zaraz, udając że wcale nie poczuł się nagle zawstydzony sam sobą i zażenowany tym, że Cedric mógł uznać, że mu się narzucał, wpatrując się w sierp księżyca, rzucający słaby blask na ziemię. – Skoro już tu jesteśmy, chyba zasługujesz na trochę więcej wyjaśnień niż to, co powiedziałem ci wczoraj – zauważył, rzucając białowłosemu przepraszające spojrzenie. Jak tak teraz o tym myślał, naprawdę miał prawo po prostu wyrzucić go z dworu, z klanu, zerwać sojusz i dopiero wtedy żądać wyjaśnień i zadośćuczynienia.
- Więc… Ym… nie bardzo wiem, od czego zacząć? – westchnął załamany sobą, a słysząc tylko, by może zaczął od początku, pokiwał głową, rzucając lisowi wdzięczne spojrzenie.
- No więc… mam na imię Gilles i jestem… młodszym bratem Julie. Ona… kilka dni przed ślubem miała wypadek. Nie bardzo wiem, co się stało, nie chcieli mi powiedzieć, niemniej w jego wyniku straciła skrzydła – szepnął, wzdrygnąwszy się na samą myśl. – A dla ptaków stracić skrzydła to jakby stracić samego siebie. Ona… nie była w dobrym stanie kiedy wyjeżdżaliśmy, lekarz który rozmawiał z moim… z Prekursorem mówił, że ona oszalała. A ja… jestem do niej bardzo podobny i nawet nie wyglądam jak mężczyzna, więc stwierdzili, że dopóki Julie się nie poprawi, to ja zajmę jej miejsce u twojego boku. Oczywiście nie chciałem tego, ale nie dali mi wyboru. Miałem przyjechać tutaj i ją udawać, ale… cóż, sam widziałeś że od początku nie bardzo mi to wychodziło – mruknął, przypominając sobie to felerne śniadanie, na którym absolutnie nic nie poszło dobrze, a na którego wspomnienie poczuł, że jego policzki zalały się czerwienią. – Wiesz, na pewno byś ją polubił. Wszyscy bardzo ją lubią, bo jest moim zupełnym przeciwieństwem – powiedział bez chwili wahania, czy zazdrości. Gilles cieszył się, że jego siostra nie miała jego charakteru. Przynajmniej ona wiodła w klanie dobre życie. – Ale minął miesiąc, a jej dalej się nie poprawiło i Adrien się o mnie dowiedział… - powiedział ostrożnie, spoglądając na twarz Cedrica, tym razem patrząc mu w oczy trochę dłużej, zanim skruszony odwrócił wzrok. – Nie bądź na niego zły, jeśli już masz mieć komuś za złe ten sekret, to proszę, bądź zły na mnie. W końcu to na moją prośbę nie powiedział ci prawdy, choć i on uważał, że powinieneś ją znać… Ale… ale to też nie tak, że tylko ty nie wiedziałeś! – powiedział zaraz, choć niemal od razu zdał sobie sprawę z tego, że to niczego nie usprawiedliwiało i niczego nie zmieniało. – W zasadzie to nikt miał o tym nie wiedzieć. Ani wasz klan, ani nasz, tylko ja, Perci i Sasha, którzy mieli pilnować by nikt się nie dowiedział, dopóki Julie nie wyzdrowieje na tyle, by móc się ze mną zamienić. A jeśli chodzi o mnie… cóż, nikt po mnie nie płakał, kiedy zniknąłem. Czasami się zastanawiam jak rodzice wyjaśnili moje zniknięcie, ale potem zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie nikogo to nie obchodzi. A jeśli kogoś to zainteresowało, pewnie powiedzieli coś w stylu, że popełniłem samobójstwo, nikogo by to nie zdziwiło – powiedział całkiem swobodnie, jakby to nie było nic takiego. – W końcu jedyna osoba, której kiedykolwiek na mnie zależało jest tu ze mną. Sasha jest moim najlepszym i jedynym przyjacielem, wiesz? Chociaż… teraz mam też Adriena i Perci się o mnie martwi… - zakończył, choć na końcu języka miał jeszcze zdanie, że chciałby by i Cedric stał się jego przyjacielem. Bał się jednak, że po tym wszystkim nie będzie chciał z nim więcej rozmawiać, powstrzymał się więc, wyłamując nerwowo palce.
- Tak więc, chciałbym cię bardzo przeprosić, za to, że nie jestem żoną jakiej pewnie chciałeś… ani… ani w ogóle kobietą – dokończył, nieco niemrawo, zapatrując się w dal i w gwiazdy, nie mając odwagi by spojrzeć mężczyźnie w oczy. Miał tylko nadzieję, że po tym wszystkim pozwoli by Perci i Sasha tu zostali, w końcu to było miejsce tak różne od ich klanu, ale znacznie bardziej wspaniałe. I widział, że oboje znaleźli tu spokój i osoby, na którym tak bardzo im zależało. On… on na pewno nie wróciłby do klanu, ale mając skrzydła mógł polecieć bardzo daleko i poszukać miejsca dla siebie. Na pewno nie byłoby tak dobre jak to, ale…
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Spodziewał się różnych rzeczy po powrocie z prawie czternastogodzinnej zmiany i intensywnej rozmowie z Enzo, ale to, że tego wieczoru pofrunie, nie przeszło mu przez myśl nawet w najdzikszych wyobrażeniach. Gdy jego stopy dotknęły w końcu dachu, wciąż nie dochodziło do niego całkowicie to, co się wydarzyło, a szeroko otwarte oczy nie przestawały się w szoku wpatrywać w Gillesa. Adrenalina buzowała w nim tak jak nie pamiętał kiedy ostatni raz, ale mimo tego na jego ustach rozciągał się szeroki, nieplanowany uśmiech. To było szalone. Właśnie stał na dachu, na który Gilles wleciał. Wleciał. I niby wiedział, że miał skrzydła po to, żeby właśnie latać, ale doświadczenie tego z pierwszej ręki było czymś zupełnie innym.
- Jest…w porządku - powiedział tylko na przeprosiny, kiwając lekko głową. Nadal nie schodziły z niego emocje, a jego ręce były nieprzyjemne spocone, ale powoli się uspokajał. Zrobił nieco niepewny krok naprzód, chcąc nieco zbliżyć się do chłopaka. - Tylko, um, złap mnie, jakbym zleciał, okej? - poprosił pół żartem, pół serio. Zbliżył się do chłopaka, przysiadając obok. Domyślał się, że ten chce porozmawiać, stąd nie pośpieszał go w żaden sposób. Jego wzrok utkwiony był przed sobą, próbując wypatrzeć cokolwiek w ciemnym horyzoncie. I naprawdę doceniał, że Gilles - choć imię to nadal miało dziwny wydźwięk w jego głowie - pomyślał o nim, zabierając go w miejsce, które dla niego było ważne.
A gdy chłopak zaczął swoją opowieść, w końcu rozświetlając wszystkie kłamstwa i zawiłości, Cedric milczał, chłonąc jak najwięcej mógł. Nie chciał przeoczyć żadnej kwestii, szczególnie że widział, jak trudne było to dla chłopaka. Czuł się nieco przytłoczony informacjami, które przyszło mu poznać, ale wiedział, że była to nieodłączna kwestia naprawienia tej całej powalonej sytuacji. Gdy Gilles skończył, Cedric nie odzywał się przez dłuższą chwilę, zbierając myśli.
- Musiało być ci bardzo trudno - zaczął cicho, nieco niepewnie sięgając po jego dłoń, którą przykrył swoją. Nie obwiniał go. Nie był zadowolony, nie czuł się w porządku z tą sytuacją, ale widząc w końcu szerszy obraz był w stanie spojrzeć na to w przychylniejszy sposób. Co więcej, kłamstwo samo w sobie w perspektywie ostatnich wydarzeń nie wydawało się aż taką ogromną sprawą. - Przykro mi, że zostałeś do tego przymuszony i w to zamieszany. - Jego palce lekko zacisnęły się na tych chłopaka, a wzrok przestał błądzić po horyzoncie, skupiając się na jego zmartwionej twarzy. Westchnął cicho, nie wiedząc do końca, co powiedzieć. - To…było dużo informacji. Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś - kontynuował, utrzymując spojrzenie jego oczu. - Nie ukrywam, że nie wiem do końca, jak to wszystko, um, przetworzyć - wyznał cicho, na chwilę opuszczając spojrzenie. - Przykro mi z powodu twojej siostry i nie mam ci za złe. To nie tak, że miałeś wybór, tak samo jak ja go nie miałem w kwestii ślubu. Znaczy jasne, na pewno wolałbym, żeby tego kłamstwa nie było, czy żeby Adrien nie był w to zaangażowany, ale chyba…chyba rozumiem. A przynajmniej staram się zrozumieć - powiedział skonsternowany, samemu nieco się gubiąc w tym, co chciał powiedzieć. - I nie musisz tyle przepraszać, zupełnie nie przejmuj się kwestią żony, jej akurat nie planowałem nigdy mieć, więc ta sprawa nie robi mi żadnej różnicy. Do tego sam nie jestem wymarzonym mężem - zapewnił go z lekkim uśmiechem, nieco naginając prawdę. Akurat ta kwestia robiła znaczącą różnicę, ale nie sądził, aby był to dobry moment na rzucenie czegoś w stylu “w sumie jestem gejem, więc dużo bardziej wolę, że akurat nie jesteś kobietą”. Szczególnie po tym, co powiedział mu tego dnia Enzo. Na samo wspomnienie jego insynuacji jego policzki nieprzyjemnie piekły. - Będę potrzebował trochę czasu, żeby to wszystko sobie poukładać i przemyśleć. I mam masę pytań, ale to może innym razem - zaśmiał się nieco niemrawo, czując jak jego głowa zaczyna pobolewać od nadmiaru informacji. Miał tyle do przetworzenia, że nawet nie wiedziałby, od czego zacząć. Sam fakt, że Gilles miał siostrę, ale też to, jak smutno wypowiadał się o swojej rodzinie w klanie, dawał mu parę przypuszczeń, którymi jednak nie chciał się jeszcze dzielić.
- To było intensywne parę dni - westchnął w końcu, dla rozluźnienia atmosfery drugą dłonią w przyjacielskim geście krótko mierzwiąc mu włosy. - Oh, swoją drogą - przypomniało mu się nagle, chociaż aż się zastanawiał, jak mogło mu to umknąć. Chciał jednak zmienić tor ich myśli na coś innego, a to wydawało się dobrym pomysłem. Nie wiedział, co więcej mógł powiedzieć na chwilę obecną w sprawie tego całego kłamstwa. Musiał to przemyśleć. - Jadę jutro do domu - powiedział, chociaż niemal od razu pospieszył z wyjaśnieniami, gdy zorientował się, że to nic mogło nie mówić chłopakowi. - W sensie jadę do swojej mamy. Mieszka półtorej godziny drogi stąd. Chcesz pojechać ze mną? - wypalił, zanim był w stanie w ogóle przemyśleć to, co mówił. Od razu też poczuł zawstydzenie tak bezceremonialną propozycją. - Znaczy, jeśli chcesz. Jest tam bardzo spokojnie, można odpocząć i, um, znaczy jak masz ochotę tylko, jak byłoby ci z tym niekomfortowo to nie musimy… - Czuł, jak coraz bardziej zakręca się w swoich słowach, ale na ratunek przyszedł mu Gilles, który ucieszył się na propozycję i zgodził. Cedric od razu odetchnął z ulgą i uśmiechnął się lekko w jego stronę. - Świetnie - mruknął pod nosem, kierując spojrzenie znów na horyzont, aby uniknąć pokazania swojego zawstydzenia. - O, i możesz założyć co chcesz. Nie musisz się przejmować tą kwestią - dodał zaraz. - Chcę spędzić trochę czasu z tobą jako ty, Gilles - oznajmił szczerze, posyłając mu ostatnie ciepłe spojrzenie.
Cedric czekał na chłopaka już przy aucie. Wcześniej miał jeszcze poranną zmianę, stąd nie rozmawiali z Gillesem jeszcze tego dnia - wszystkie ustalenia powiedzieli sobie na dachu. Było przed południem, ale nigdzie im się nie spieszyło, szczególnie że wrócili w środku nocy. On sam nie odczuwał jeszcze zmęczenia, przyzwyczajony do takiego trybu pracy. Wykończenie uderzy w niego pewnie w najmniej oczekiwanym momencie, zbierając połączone żniwo ostatnich tygodni. Gdy dostrzegł chłopaka w oddali, chwilę się zapatrzył, zanim nieco niezręcznie machnął mu ręką, gdy Gilles się już zbliżył.
- O wow, naprawdę jesteś mężczyzną - wymsknęło mu się na widok chłopaka, mierząc go wzrokiem od dołu do góry, przez jeansy i luźniejszą koszulkę z…szopem (na którą cicho parsknął śmiechem), po związane włosy, uwydatniające rysy twarzy. Nadal nie wiedział do końca, jak przetworzyć sytuację z jego płcią, ale postanowił dać sobie czas na aklimatyzację z tym faktem. Zaraz jednak zorientował się, co wypalił i jego policzki zarumieniły się lekko ze wstydu. - Przepraszam, trudno mi się przyzwyczaić - powiedział nieco niezdarnie, rozmasowując dłonią kark. - Naprawdę świetnie wyglądasz - skomplementował go szczerze, uśmiechając się w końcu pod nosem. Gilles w takim wydaniu zdecydowanie bardziej mu się podobał. I aż się sobie dziwił, że nie dostrzegł wszystkich jego cech wcześniej. Gdy tak stał przed nim w ten sposób, trudno było mu wyobrazić sobie go znów jako kobietę. - Jedziemy? - zapytał, otwierając przed chłopakiem drzwi do auta, jak i biorąc od niego jego torbę, aby wsadzić ją na tył auta. Ten już był pełen innych toreb i pakunków, które miał przekazać swojej mamie - większość nich była od Cecile, ale tym razem powstrzymał się od komentarzy, jedynie rzucając jej parę znaczących spojrzeń, które ta ignorowała.
- Swoją drogą - zaczął po wejściu do auta, odpalając silnik - czy jak byliśmy gdzieś razem, to cały czas grałeś swoją siostrę? - zapytał, ponieważ ta kwestia nie dawała mu zupełnie spokoju od ich nocnej rozmowy. - Pasy - przypomniał jeszcze Gillesowi, zaraz przed tym, jak miał ruszać. Obserwował, jak ten sięga po nie, ale pas ani drgnął. Ściągnął ręce z kierownicy, nachylając się nad papugą lekko tak, że prawie stykali się klatkami piersiowymi. - Czasem się zacinają, sekunda. Wybacz na moment - poprosił, samemu sięgając po pas, aby krótkim ruchem go odblokować. Przez przypadek też musnął przy tym jego skrzydło, ale trudno było te omijać, biorąc pod uwagę ich wielkość. Nie mógł pozbyć się z głowy też myśli, że Gilles nawet pachniał jak mężczyzna. Nie rozumiał, jak mógł być ślepy aż tak długo. - Okej, wszystko gotowe - rzucił w końcu, przekładając pas przez tors mężczyzny, aby ten cicho kliknął na końcu.
***
Sasha obudził się wcześnie. Miał dużo planów tego dnia i zamierzał je zrealizować, co do jednego. Ranek spędził plotkując z Gillesem, który nawiedził go, gdy ten jeszcze siedział w łóżku. Gillesem, którego dawno nie widział w takim stanie. Był podekscytowany, przerażony, znów podekscytowany, aby w następnym momencie jęczeć mu nad uchem, że on jednak nie jedzie i to wszystko było fatalnym pomysłem. On sam, siedział na jego łóżku i zagryzał ciasteczka, gdy obserwował przyjaciela przechodzącego ze skrajności w skrajność. Był rozkoszny w swoim przygotowywaniu się do spotkania z Cedriciem, szczególnie gdy na samo wspomnienie lisa rumienił się i peszył, co wywoływało w Sashy śmiech. Cieszył się, że ten miał na głowie zgoła inne sprawy niż te dni poprzednich i był naprawdę z niego dumny. Do tego był niezmiernie szczęśliwy, że sytuacja z lisem między nimi się wyjaśniła. Gdyby Gillesowi doszedł kolejny problem czy kłótnia, nie miałby pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Po przesileniu poprzednich dni, teraz w końcu zapowiadało się na trochę więcej spokoju. - Cokolwiek nie ubierzesz, będziesz wyglądać dobrze, Gilli - zapewnił chłopaka, gdy ten przypasowywał coraz to nowsze koszulki. - To nie wasz pierwszy raz sam na sam, nie musisz się tak stresować - dorzucił, wpakowując sobie kolejne ciastka do ust, przez co było mu bliżej chomika z napompowanymi policzkami. Gilles naprawdę uroczy i chociaż Sasha nie miałby nic przeciwko siedzeniu z przyjacielem cały ranek, to sam wyjątkowo miał plany do realizacji. Dlatego gdy ten zdecydował się już na strój, życząc mu powodzenia, rozdzielili się. Wiedział, gdzie i z kim Gilles się wybierał, więc nie martwił się aż tak, postanawiając w końcu skupić się nieco na sobie. A nawet niekoniecznie na sobie, a na Adrienie i sobie. Przyjacielem nadal się przejmował, oczywiście, ale po wczorajszej rozmowie zrozumiał, że temu to nie pomagało, stąd postanowił powstrzymać jakiekolwiek swoje nadopiekuńcze zapędy. Pewnie co jakiś czas niepewność na nowo go chwyci, ale to był problem z przyszłości. Na razie ufał Gillesowi, że ten wiedział, co dla niego dobre w tej kwestii. A jego matkowanie najwyraźniej nie było, mimo że naprawdę najchetniej nie wypuszczałby go teraz z pokoju.
Po porannej toalecie, czując się odświeżony i, tym razem, zakryty oraz ubrany, dzielnym krokiem ruszył w stronę pokoju Adriena. Wiedział, że ten nie ma dzisiaj lekcji. Co więcej, był też świadom tego, jak cała sytuacja odbiła się też na nim, stąd chciał mu nieco poprawić humor i może wyciągnąć go poza klan. A z egoistycznych pobudek, chciał też po prostu pobyć z nim sam na sam, w spokoju, bez intryg i kłamstw wiszących mu nad głową. Zapukał w drzwi, raz, drugi, nie słysząc jednak odpowiedzi, nacisnął nieco ostrożnie klamkę. Wsadził na początku tylko głowę do pomieszczenia, rozglądając się nieco niepewnie po pokoju.
- Adrien? - zapytał w przestrzeń, dość cicho, ale zaraz ponowił próbę już głośniej. Wciąż nie słysząc odpowiedzi, zdecydował się wejść do środka, a jego kroki same zaniosły go do sypialni chłopaka. Widząc białowłosego, wciąż zakopanego pod kołdrą z jedynie uszkami uroczo wystającymi poza nim, najpierw się rozczulił, a potem uśmiechnął szeroko, gdy z rozpędu wskoczył na łóżko młodszemu. Był w dobrym humorze, co też przekładało się na jego nieco dziecinne zachowanie. Jednak szczera rozmowa z Gillesem i w miarę ogarnięcie spraw z Percivalem nieco go uspokoiły; potrzebował też skupić myśli na czymś innym, a nie na wciąż kryjącym się w zakamarkach jego umysłu poczuciu winy. - Adrieeeeeen - powiedział radośnie, bez żadnego wstydu przygniatając tygryska swoim ciałem. - Wstajemy - kontynuował, dźgając go lekko palcem w policzek, gdy dostrzegł, jak ten się powoli przebudza, nieco skonsternowany taką pobudką. - Chodź, zabieram cię dzisiaj na randkę - oznajmił w końcu, choć w jego głosie po raz pierwszy dało się wyczuć nutę niepewności. Balansował na granicy pewności i ów niepewności, nie mogąc się zdecydować, którą postawę przyjąć w relacji z Adrienem i czego tak naprawdę chciał. Ale tego nikt wiedzieć, oprócz niego, nie musiał na razie. To był problem Sashy i zamierzał się z nim rozprawić w niedalekiej przyszłości, na razie nie mając siły i ochoty, aby się z tym zmierzyć. - Um, oczywiście o ile chcesz? - zapytał zaraz, w końcu kładąc się na łóżku obok niego, podpierając głowę na dłoni. Słysząc jednak dość pozytywną odpowiedź, nie mógł powstrzymać uśmiechu rozciągającego jego usta.
- Świetnie! - ucieszył się, od razu tego przechodząc do tego, co wymyślił. - Podpytałem parę osób ze służby i wychodzi na to, że codziennie w niedziele, czyli dzisiaj, w miasteczku nieopodal jest targ staroci. Pomyślałem, że możemy się tam zakręcić? - poinformował chłopaka o swoim planie, a przynajmniej tym, co udało mu się spontanicznie wymyślić. - Tylko potrzebowalibyśmy tam dojechać. Masz może jakieś możliwości z tym związane? - zapytał, palcami odgarniając parę kosmyków z czoła młodszego. Na policzku chłopaka odbiła się poduszka, dodając mu tylko więcej uroku, na który nie mógł się nie uśmiechnąć, i tam na moment zatrzymując palce. - No i musimy się pospieszyć, jeśli nie chcemy ominąć targu - dodał szeptem, ale chyba tylko dlatego, że jego głowę zalały zgoła inne pomysły, jak mogliby spędzić ten ranek, a na takie rzeczy zdecydowanie nie czuł się gotowy. Po tym, podniósł się do siadu i ostatni raz rzucając mu psotne spojrzenie, zszedł z łóżka, póki jeszcze mógł. Bo widok zakopanego, zaspanego w pościeli Adriena zdecydowanie naginał nieco jego przekonanie co do opuszczenia pokoju. - Jakoś za pół godziny na zewnątrz? Zdążysz? Mogę nam wziąć jakieś śniadanie i coś do przekąszenia po drodze - zapytał, przeciągając się lekko, a poprawiwszy parę ekstrawaganckich ozdób na rogach, rzucił mu krótki uśmiech.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]W klasyfikacji ogólnych beznadziejności dziejących się sukcesywnie w jego życiu, dzisiejszy dzień kwalifikował jako bardzo ciężki. Niezmiernie się więc cieszył, że po obchodzie i kolejnej ostrej odprawie w której ostrzegł, że każdy przejaw niesubordynacji będzie karany trwałym uszczerbkiem na zdrowiu mógł zaszyć się w cichej i pogrążonej w ciemności chatce. Zdążył bowiem tylko usiąść na kanapie gdy Enzo wychodził przez co w momencie gdy za zającem zamknęły się drzwi mógł ściągnąć z siebie część rzeczy i wyłożyć się na kanapie. Chowając nos w zagłębieniu łokcia zaczął się zastanawiać co zrobić.
Gilles wydawał się na niego zły. Albo raczej zniesmaczony tym, że musiał wplątać się w tą sprawę. A musiał i to nie podlegało dyskusji. Wymierzył odpowiednią karę i pozbył się najbardziej problematycznej osoby, która potrafiła rzucać mu kolejne kłody pod nogi od momentu pojawienia się w jego życiu. Zasadniczo, całkiem dobrze się stało. Jak chodzi o resztę, Adrien patrzył na niego tak jak zagoniona w kozi róg ofiara przypatruje się drapieżnikowi. Szkoda bo Tygrysek z tym swoim umysłem osiem na cztery mógłby się mu jeszcze nie raz i nie dwa przydać, będzie musiał przemyśleć jak w przyszłości go podejść żeby przeciągnąć znowu na swoją stronę. Kolejnym problemem był Cedric. Czy każde im wszystkim wracać do domu i mimo wszystko zerwie traktat? Wtedy on zostałby okrzyknięty zbrodniarzem i pewnie skazany na śmierć. Optymistyczne chociaż żałowałby tego jak zaczął sobie układać życie. Apropo, był ciekaw czy to się jakoś zakończy zanim w ogóle się zaczęło. Jeżeli Enzo zareaguje w tak impulsywny sposób jak lisek to czy lepiej żeby się już spakował czy da mu te pięć minut na pozbieranie rzeczy?
Chwilowo zerkając w stronę sypialni fuknął nie mając ochoty wstawać ani dywagować na czymś tak dziwnym. Najwyżej będzie chodził w tych samych gaciach zanim zając wyrzuci jego ubrania przez okno w geście złości. Chociaż… czy w ogóle będzie na niego zły? Owszem, okłamywał wszystkich ale dla niego był bardziej prawdziwy niż dla kogokolwiek innego przez tyle lat. Poza tym nadal nie widział żeby Enzo wpadał kiedyś w furię i liczył, że nadal nie uświadczy takiego widoku zamiast tego otrzymując normalną, dorosłą rozmowę. Zasadniczo, na myśl o mężczyźnie uśmiechnął się delikatnie czując jak powoli stres go opuszcza, a zamiast niepotrzebnej paniki rysuje się plan. Przekonania Ceda, że jeżeli ma kogoś wywalać żeby wywalił tylko jego i oddział nie zrywając przy tym umowy, porozmawiania z Gillesem o tym, że się o niego martwi, szturchnięcia Sashy żeby szepnął kilka miłych słów w jedno tygrysie uszko i ostatecznie, może wyrwania się gdzieś z Enzo żeby się od tej ciężkiej atmosfery chwilowo odcięli? Zareagował przecież odpowiednio szybko chociaż częściowa tragedia miała miejsce. Ale… nic się złego nie stało…
Nie wiedział kiedy po tym wszystkim zaczął drzemać, zauważył natomiast niewątpliwie fakt powrotu Enzo. Powietrze uciekło mu z płuc z głośnym westchnieniem, a on lekko się spinając dopiero po kilku chwilach ponownie się położył wygodnie, gdy zając przestał mu się tak boleśnie wbijać i mógł oddychać.
- Z jakim efektem? – Zapytał podnosząc rękę z oczu żeby na niego spojrzeć. Lekko się obawiał czy Cedric nie dorzucił oliwy do ognia, wszystkie jego słowa bowiem musiały wbijać się jak igły w ciało. Martwił się bo nigdy nie miał zamiaru stać się powodem końca ich przyjaźni dlatego czekał z niecierpliwością na jakąkolwiek informację.
W odpowiedzi zając jedynie uśmiechnął się ciepło i pochylił nieco mocniej by pomiziać końcówkę nosa wilka swoim.
- Nadal jesteśmy przyjaciółmi, jeśli o to ci chodzi. Wyjaśniliśmy sobie to i owo… - westchnął nie ukrywając wielkiej ulgi jaka krążyła w jego sercu. Zaraz jednak uniósł się odrobinę, by spojrzeć uważnie w fiołkowe oczy Percivala.
- A co… co postanowiłeś w sprawie tego… tego człowieka? – zapytał ostrożnie dobierając słowa. Na końcu języka miał słowo „mężczyzna”, ale po tym co usłyszał, byk nie miał prawa nazywać się mężczyzną.
Ulga jaka momentalnie go zalała sprawiła, że znowu przymknął oczy, przynajmniej do momentu aż Enzo się z niego nie podniósł. Spojrzał wtedy na niego bystrym wzrokiem nie wiedząc do końca czego się teraz spodziewać. Na otrzymane pytanie natomiast musiał się chwilę zastanowić chociaż jego wzrok mimowolnie uciekł na broń leżącą na stole.
- Został ukarany odpowiednio do popełnionych przestępstw zgodnie z prawem klanu. Reszta już posprzątała… – Mruknął nie owijając specjalnie w bawełnę biorąc na siebie ewentualne konsekwencje zniesmaczenia Enzo. Dla niego nie był to pierwszy raz gdy ktoś zginął z jego ręki, a bykowi należało się jak nikomu dotąd. Czuł więc, że zrobił dobrze. – Dostali też ostatnie ostrzeżenie i ograniczę im pewną swobodę. Skoro zachowują się jak w domu, będzie jak w domu. – Podniósł się podobnie jak Enzo i krzyżując pod sobą nogi podparł głowę na dłoni. Pomasował przy tym kark. – Też chcesz jakoś… wylać na mnie żale?
Słysząc poważną odpowiedź, do tego dostrzegając znaczące spojrzenie w kierunku broni, zrozumiał od razu. I cóż… nie był to pierwszy i nie ostatni raz kiedy dowiadywał się o czymś takim. Nie był Reposem od początku swojego życia, blizny też skądś posiadał i choć nie potrafił posługiwać się bronią palną, ta biała idealnie wpasowywała mu się w dłonie. Dlatego jedynie przesunął palcami po jego twarzy, zatrzymując je na jego brodzie, by delikatnie zmusić go, by spojrzał mu w oczy.
- Ochrona tego, co ci powierzono nie zasługuje na potępienie – zauważył, pochylając się by pocałować go delikatnie w czoło. Sam nie miał czystych rąk, ale jedyne powody, dla których w ogóle je splamił miały imiona.
- Jedyne co chciałbym na ciebie wylać to resztkę tego, co zostało nam z wczoraj – zauważył pół-żartem, pół-serio, posyłając mu pełne żaru spojrzenie i zaczepny uśmieszek, tylko po to, by zaraz rozczochrać mu włosy czułym gestem.
- Nie przejmuj się tym, Perci. Potrafię sobie poradzić z więcej niż jednym trupem, a temu s**nowi się należało, potrafię sobie wyobrazić co bym zrobił, gdyby zaczął się przystawiać do Milesa – powiedział poważnie, a w jego jeszcze przed chwilą łagodnym i rozbawionym obliczu nie pozostało ani trochę tej dobrej osoby, którą zazwyczaj był, pozostawiając bezwzględnego mężczyznę, gotowego zmasakrować całą wioskę, jeśli tylko spróbowałaby skrzywdzić jego dziecko.
W pierwszym momencie poczuł ogromną ulgę na fakt tego bezwzględnego zrozumienia dla podjętych przez niego decyzji, po to by po chwili zalać się takim rumieńcem, że musiał schować twarz w dłonie i zerkać na niego tylko przez szparki w palcach. Nagle mu się przypomniało. Do tej pory nie miał czasu tego rozpamiętywać, a teraz? Po pierwsze to zaspokojenie, po drugie tyle jeszcze opcji zabawy! Wspomnienia uderzyły w niego jak gwałtowna fala o brzeg uświadamiając go na powrót co mówił i jak się dobrze przy nim czuł, jaką satysfakcję sprawiała mu akceptacja i wyobrażenia tego co mogło dalej byś między nimi. Zamruczał więc cicho z frustracji i na czworaka podszedł do niego, objął go za szyję i napierając na niego przymusił do położenia się. Po tym ukrył się w jego szyi biorąc spokojny oddech.
- Czy wyjaśnić Ci wszystko? – Dopytał chcąc był już z nim całkowicie szczerym, a gdy zając przytaknął opisał mu dokładnie i powoli to dlaczego oraz w jakiej roli tutaj w ogóle przyjechał. Do kompletu zrobił herbaty z sokiem z malin i kolację z tych niezjedzonych rano naleśników które magicznym sposobem zamieniły się w coś na kształt lasagni.
Rankiem, po tym jak został mocno wyprzytulany i zapewniony, że Enzo rozumie, obudził się błogi i wypoczęty. Klasycznie już zjedli razem śniadanie i wypili kawę po czym wilk zapewniając, że dzisiaj robi obiad wyszedł do codziennych obowiązków. Zgodnie ze swoim postanowieniem był dla oddziału ostry chociaż Gabriel kilkukrotnie próbował z nim rozmawiać prosząc o drugą szansę. Mimo odmów wilczurowi zaczął się nad tym zastanawiać, a wreszcie mając w swoim życiu kogoś kogo mógł zapytać o zdanie, postanowił to z Enzo wieczorem przegadać. Szczególnie, że wpadł na wyśmienity pomysł wyrwania się do miasteczka na lane, zimne piwo. Tłoczna atmosfera i atrakcje takiego miejsca mogły im obu – a przede wszystkim jemu – dobrze zrobić.
To co go zaskoczyło przed południem to wpadnięcie na Gillesa który to wręcz go szukał. Jego wzrok momentalnie zrobił się cieplejszy, a na twarzy wykwitły ciche przeprosiny za swoje zachowanie których Papuga najpewniej w ogóle nie zauważył! Zamiast tego obwieścił mu, że na kilka dni wyjeżdża z Cedrickiem poza rezydencję, będzie uważał i się grzecznie zachowywał. Te słowa sprawiły, że mimowolnie uśmiechnął się łobuzersko.
- Tylko daj mu czasem odpocząć. – Puścił mu pawie oczko i dzióbiąc w bok chwilę się z nim przepychał słownie. Po tym złapał go za dłoń którą lekko pogładził. – Odpocznij Gilles. Należy Ci się całkowity spokój i zrozumienie. – Poprosił go jeszcze po czym odprowadził kawałek zerkając w stronę Cedrida. Temu lekko kiwnął z poważną miną sądząc, że dotarło już do jego uszu, że prośba została spełniona, po tym wrócił do biegania od miejsca do miejsca po to by popołudniu wpaść do chatki z koszem warzyw.
- O, jesteś. – Mruknął kładąc wszystko w kuchni. – Apropo tego, że jestem Twój, cały Twój i tylko Twój… – Zaczął lekko się rumieniąc i musząc odkrząknąć. – Może się dzisiaj gdzieś wieczorem wyrwiemy... Sami? – Dodał nieco ciszej. W jego głowie brzmiało to zdecydowanie pewniej niż w rzeczywistości.
W ogóle nie słyszał jak Sasha wpadł do pokoju. Za to doskonale poczuł jak ten się rzucił na jego łóżko.
- Ugh. – Jęknął jedynie po to by zjechać niżej na materacu, głębiej pod kołdrę. – Tak tato, dwadzieścia kontenerów zboża wystarczy na zimię. – Wybełkotał dopiero na palucha wciśniętego w policzek lekko się przebudzając.
– Sasha? – Zapytał nadal niemrawo przecierając oko jak zaspane dziecko. Po czym go poznał? No oczywiście, że po zapachu bo rozmazany kontur postaci nad nim średnio cokolwiek mu mówił.
- Randkę? – W tym momencie całkiem się ocknął i stawiając uszy na baczność widocznie zmieszał się na twarzy. Sam bowiem nie rozumiał już w tym momencie czego chciał od jelonka. Z jednej strony, na samym początku, odczuwał ogromną satysfakcję flirtując z nim i uwodząc go. Chciał go zasadniczo przekonać do pójścia do łóżka, a później mierzyć się z konsekwencjami takiego wyboru. Teraz jednak nie był już taki pewien. Doceniał każde zdanie z nim wymienione, możliwość przytulenia się do jego ramienia i ciepły uśmiech. Pogładzenie po uszach, słodki całus w policzek i chyba… się zakochał po końcówki uszu. Dlatego na fakt takiej oficjalnej randki, randki lekko się zaczerwienił. Liczył jednak, że Sasha zrzuci winę na ciepło kołdry.
- Ch-chętnie. Masz coś w planach? – Zapytał szukając dłonią na szafce nocnej okularów po czym przetarł jeszcze raz oczy zanim wsunął szkła na nos. Gdy obraz się mu wyostrzył spojrzał w zielone oczy błyszczące ekscytacją szybko takie samo uczucie przejmując.
- Ale super! Może znajdziemy jakieś części do tego projektora? I igłę do gramofonu? Albo jakieś płyty? – Momentalnie się napalił na taką wycieczkę, a słysząc kolejne pytanie pokiwał twierdząco głową. – Mam możliwość wziąć auto ale średnio potrafię prowadzić. To zawsze Ced jeździ… – Przyznał zaraz słysząc o tym żeby się nie przejmował.
Z przyjemnością zapatrzył się więc w jego oczy, słodki uśmiech i wtulił policzkiem w ciepłą dłoń ponownie czując się jak morzy go sen.
- Jak będziesz mnie dalej tak głaskał to może być ciężko. – Oświadczył przeciągle ziewając po czym wyciągnął się jak na kota przystało, z cichym pomrukiem.
- Tylko się wykąpie i schodzę. Siedziałem do późna… – Przyznał szczerze jeszcze raz się przyciągając i przecierając oczy podnosząc chwilowo okulary na czoło. – Sprawdź czy da się też wziąć kawę, mam straszną ochotę dzisiaj na kawę z odrobiną mleka. Ja już się ubieram. – Zapewnił jednak w momencie gdy przeturlał się na brzuch brakło mu pary żeby ruszyć dalej. Zapadł się znowu między poduszki i chociaż jego ogon falował w górze po tym jak się odkrył – i pokazał Sashy swój krągły tyłek w samych – nie ruszał się. Przynajmniej do momentu aż go olśniło.
- A może… zostaniemy tam na noc? To jednak kawałek drogi, moglibyśmy się nie spieszyć. – Zaproponował ostatecznie jeszcze raz się przeciągając i wreszcie wstając z łóżka, od razu je pościelił.
- Spakuj szczoteczkę do zębów, tak na wszelki wypadek. – Zaproponował i specjalnie! Kręcąc tyłkiem i nieco za nisko opuszczając spodenki poszedł się ogarnąć do łazienki.
Po zmieszczeniu się w obiecanych minutach zszedł na dół odnajdując Sashę z plecakiem na ramieniu i koszykiem w dłoniach. Uśmiechnął się do niego szeroko i podchodząc do niego stanął na palcach żeby cmoknąć go w policzek i odgryźć kawałek marchewki którą miał między ustami. Później pociągnął go od razu do otwartego garażu, a tam znajdując średniej wielkości jeepa wrzucił swój plecak na tylne siedzenie. Wpakował się też zaraz na siedzenie pasażera i zabierając do siebie koszyk spojrzał na jego cudowną zawartość, a w szczególności termos z kawą!
- Jesteś niezastąpiony. – Uśmiechnął się czarująco po czym czekał aż ruszą zajadając się przy tym surowymi warzywami. – A Gilles nie chciał z nami jechać? – Dopytał ze zwyczajnej troski, bardzo odpowiadało mu towarzystwo tylko i wyłącznie jelonka ale nie chciał smucić Papugi. Zdziwił się za to znacząco słysząc o tym, że go porwał Ced.
- Tym bardziej nie mamy się co spieszyć. – Oznajmił przegryzając z cichym chrupnięciem pomidorka koktajlowego już nie mogąc się doczekać opuszczenia rezydencji. Nie oznaczało to oczywiście, że Sashy nie miał zamiaru rozpraszać i gdy ten tylko pożarł marchew, nakarmił go tym co sam pałaszował ocierając opuszki palców o jego usta.
- Tylko żebym się tą kawą nie oblał. – Zaśmiał się odnośnie umiejętności prowadzenia Sashy czekając aż wyjadą na prostą drogę żeby w ogóle ruszyć termos.
Gilles wydawał się na niego zły. Albo raczej zniesmaczony tym, że musiał wplątać się w tą sprawę. A musiał i to nie podlegało dyskusji. Wymierzył odpowiednią karę i pozbył się najbardziej problematycznej osoby, która potrafiła rzucać mu kolejne kłody pod nogi od momentu pojawienia się w jego życiu. Zasadniczo, całkiem dobrze się stało. Jak chodzi o resztę, Adrien patrzył na niego tak jak zagoniona w kozi róg ofiara przypatruje się drapieżnikowi. Szkoda bo Tygrysek z tym swoim umysłem osiem na cztery mógłby się mu jeszcze nie raz i nie dwa przydać, będzie musiał przemyśleć jak w przyszłości go podejść żeby przeciągnąć znowu na swoją stronę. Kolejnym problemem był Cedric. Czy każde im wszystkim wracać do domu i mimo wszystko zerwie traktat? Wtedy on zostałby okrzyknięty zbrodniarzem i pewnie skazany na śmierć. Optymistyczne chociaż żałowałby tego jak zaczął sobie układać życie. Apropo, był ciekaw czy to się jakoś zakończy zanim w ogóle się zaczęło. Jeżeli Enzo zareaguje w tak impulsywny sposób jak lisek to czy lepiej żeby się już spakował czy da mu te pięć minut na pozbieranie rzeczy?
Chwilowo zerkając w stronę sypialni fuknął nie mając ochoty wstawać ani dywagować na czymś tak dziwnym. Najwyżej będzie chodził w tych samych gaciach zanim zając wyrzuci jego ubrania przez okno w geście złości. Chociaż… czy w ogóle będzie na niego zły? Owszem, okłamywał wszystkich ale dla niego był bardziej prawdziwy niż dla kogokolwiek innego przez tyle lat. Poza tym nadal nie widział żeby Enzo wpadał kiedyś w furię i liczył, że nadal nie uświadczy takiego widoku zamiast tego otrzymując normalną, dorosłą rozmowę. Zasadniczo, na myśl o mężczyźnie uśmiechnął się delikatnie czując jak powoli stres go opuszcza, a zamiast niepotrzebnej paniki rysuje się plan. Przekonania Ceda, że jeżeli ma kogoś wywalać żeby wywalił tylko jego i oddział nie zrywając przy tym umowy, porozmawiania z Gillesem o tym, że się o niego martwi, szturchnięcia Sashy żeby szepnął kilka miłych słów w jedno tygrysie uszko i ostatecznie, może wyrwania się gdzieś z Enzo żeby się od tej ciężkiej atmosfery chwilowo odcięli? Zareagował przecież odpowiednio szybko chociaż częściowa tragedia miała miejsce. Ale… nic się złego nie stało…
Nie wiedział kiedy po tym wszystkim zaczął drzemać, zauważył natomiast niewątpliwie fakt powrotu Enzo. Powietrze uciekło mu z płuc z głośnym westchnieniem, a on lekko się spinając dopiero po kilku chwilach ponownie się położył wygodnie, gdy zając przestał mu się tak boleśnie wbijać i mógł oddychać.
- Z jakim efektem? – Zapytał podnosząc rękę z oczu żeby na niego spojrzeć. Lekko się obawiał czy Cedric nie dorzucił oliwy do ognia, wszystkie jego słowa bowiem musiały wbijać się jak igły w ciało. Martwił się bo nigdy nie miał zamiaru stać się powodem końca ich przyjaźni dlatego czekał z niecierpliwością na jakąkolwiek informację.
W odpowiedzi zając jedynie uśmiechnął się ciepło i pochylił nieco mocniej by pomiziać końcówkę nosa wilka swoim.
- Nadal jesteśmy przyjaciółmi, jeśli o to ci chodzi. Wyjaśniliśmy sobie to i owo… - westchnął nie ukrywając wielkiej ulgi jaka krążyła w jego sercu. Zaraz jednak uniósł się odrobinę, by spojrzeć uważnie w fiołkowe oczy Percivala.
- A co… co postanowiłeś w sprawie tego… tego człowieka? – zapytał ostrożnie dobierając słowa. Na końcu języka miał słowo „mężczyzna”, ale po tym co usłyszał, byk nie miał prawa nazywać się mężczyzną.
Ulga jaka momentalnie go zalała sprawiła, że znowu przymknął oczy, przynajmniej do momentu aż Enzo się z niego nie podniósł. Spojrzał wtedy na niego bystrym wzrokiem nie wiedząc do końca czego się teraz spodziewać. Na otrzymane pytanie natomiast musiał się chwilę zastanowić chociaż jego wzrok mimowolnie uciekł na broń leżącą na stole.
- Został ukarany odpowiednio do popełnionych przestępstw zgodnie z prawem klanu. Reszta już posprzątała… – Mruknął nie owijając specjalnie w bawełnę biorąc na siebie ewentualne konsekwencje zniesmaczenia Enzo. Dla niego nie był to pierwszy raz gdy ktoś zginął z jego ręki, a bykowi należało się jak nikomu dotąd. Czuł więc, że zrobił dobrze. – Dostali też ostatnie ostrzeżenie i ograniczę im pewną swobodę. Skoro zachowują się jak w domu, będzie jak w domu. – Podniósł się podobnie jak Enzo i krzyżując pod sobą nogi podparł głowę na dłoni. Pomasował przy tym kark. – Też chcesz jakoś… wylać na mnie żale?
Słysząc poważną odpowiedź, do tego dostrzegając znaczące spojrzenie w kierunku broni, zrozumiał od razu. I cóż… nie był to pierwszy i nie ostatni raz kiedy dowiadywał się o czymś takim. Nie był Reposem od początku swojego życia, blizny też skądś posiadał i choć nie potrafił posługiwać się bronią palną, ta biała idealnie wpasowywała mu się w dłonie. Dlatego jedynie przesunął palcami po jego twarzy, zatrzymując je na jego brodzie, by delikatnie zmusić go, by spojrzał mu w oczy.
- Ochrona tego, co ci powierzono nie zasługuje na potępienie – zauważył, pochylając się by pocałować go delikatnie w czoło. Sam nie miał czystych rąk, ale jedyne powody, dla których w ogóle je splamił miały imiona.
- Jedyne co chciałbym na ciebie wylać to resztkę tego, co zostało nam z wczoraj – zauważył pół-żartem, pół-serio, posyłając mu pełne żaru spojrzenie i zaczepny uśmieszek, tylko po to, by zaraz rozczochrać mu włosy czułym gestem.
- Nie przejmuj się tym, Perci. Potrafię sobie poradzić z więcej niż jednym trupem, a temu s**nowi się należało, potrafię sobie wyobrazić co bym zrobił, gdyby zaczął się przystawiać do Milesa – powiedział poważnie, a w jego jeszcze przed chwilą łagodnym i rozbawionym obliczu nie pozostało ani trochę tej dobrej osoby, którą zazwyczaj był, pozostawiając bezwzględnego mężczyznę, gotowego zmasakrować całą wioskę, jeśli tylko spróbowałaby skrzywdzić jego dziecko.
W pierwszym momencie poczuł ogromną ulgę na fakt tego bezwzględnego zrozumienia dla podjętych przez niego decyzji, po to by po chwili zalać się takim rumieńcem, że musiał schować twarz w dłonie i zerkać na niego tylko przez szparki w palcach. Nagle mu się przypomniało. Do tej pory nie miał czasu tego rozpamiętywać, a teraz? Po pierwsze to zaspokojenie, po drugie tyle jeszcze opcji zabawy! Wspomnienia uderzyły w niego jak gwałtowna fala o brzeg uświadamiając go na powrót co mówił i jak się dobrze przy nim czuł, jaką satysfakcję sprawiała mu akceptacja i wyobrażenia tego co mogło dalej byś między nimi. Zamruczał więc cicho z frustracji i na czworaka podszedł do niego, objął go za szyję i napierając na niego przymusił do położenia się. Po tym ukrył się w jego szyi biorąc spokojny oddech.
- Czy wyjaśnić Ci wszystko? – Dopytał chcąc był już z nim całkowicie szczerym, a gdy zając przytaknął opisał mu dokładnie i powoli to dlaczego oraz w jakiej roli tutaj w ogóle przyjechał. Do kompletu zrobił herbaty z sokiem z malin i kolację z tych niezjedzonych rano naleśników które magicznym sposobem zamieniły się w coś na kształt lasagni.
Rankiem, po tym jak został mocno wyprzytulany i zapewniony, że Enzo rozumie, obudził się błogi i wypoczęty. Klasycznie już zjedli razem śniadanie i wypili kawę po czym wilk zapewniając, że dzisiaj robi obiad wyszedł do codziennych obowiązków. Zgodnie ze swoim postanowieniem był dla oddziału ostry chociaż Gabriel kilkukrotnie próbował z nim rozmawiać prosząc o drugą szansę. Mimo odmów wilczurowi zaczął się nad tym zastanawiać, a wreszcie mając w swoim życiu kogoś kogo mógł zapytać o zdanie, postanowił to z Enzo wieczorem przegadać. Szczególnie, że wpadł na wyśmienity pomysł wyrwania się do miasteczka na lane, zimne piwo. Tłoczna atmosfera i atrakcje takiego miejsca mogły im obu – a przede wszystkim jemu – dobrze zrobić.
To co go zaskoczyło przed południem to wpadnięcie na Gillesa który to wręcz go szukał. Jego wzrok momentalnie zrobił się cieplejszy, a na twarzy wykwitły ciche przeprosiny za swoje zachowanie których Papuga najpewniej w ogóle nie zauważył! Zamiast tego obwieścił mu, że na kilka dni wyjeżdża z Cedrickiem poza rezydencję, będzie uważał i się grzecznie zachowywał. Te słowa sprawiły, że mimowolnie uśmiechnął się łobuzersko.
- Tylko daj mu czasem odpocząć. – Puścił mu pawie oczko i dzióbiąc w bok chwilę się z nim przepychał słownie. Po tym złapał go za dłoń którą lekko pogładził. – Odpocznij Gilles. Należy Ci się całkowity spokój i zrozumienie. – Poprosił go jeszcze po czym odprowadził kawałek zerkając w stronę Cedrida. Temu lekko kiwnął z poważną miną sądząc, że dotarło już do jego uszu, że prośba została spełniona, po tym wrócił do biegania od miejsca do miejsca po to by popołudniu wpaść do chatki z koszem warzyw.
- O, jesteś. – Mruknął kładąc wszystko w kuchni. – Apropo tego, że jestem Twój, cały Twój i tylko Twój… – Zaczął lekko się rumieniąc i musząc odkrząknąć. – Może się dzisiaj gdzieś wieczorem wyrwiemy... Sami? – Dodał nieco ciszej. W jego głowie brzmiało to zdecydowanie pewniej niż w rzeczywistości.
***
Nauka do późnego wieczora oznaczała spanie do południa. Z jednej strony to lubił, z drugiej sam był sobie winien, a z trzeciej marnował w ten sposób dzień. Tak czy inaczej, cud że w ogóle zasnął po tym wszystkim co miało miejsce ostatnie dwa dni. W prawdzie musiał poczytać przed tym faktem bardzo nudną matematykę ale padł jak długi, zawinięty w kokon i obecnie, cicho pochrapywał.W ogóle nie słyszał jak Sasha wpadł do pokoju. Za to doskonale poczuł jak ten się rzucił na jego łóżko.
- Ugh. – Jęknął jedynie po to by zjechać niżej na materacu, głębiej pod kołdrę. – Tak tato, dwadzieścia kontenerów zboża wystarczy na zimię. – Wybełkotał dopiero na palucha wciśniętego w policzek lekko się przebudzając.
– Sasha? – Zapytał nadal niemrawo przecierając oko jak zaspane dziecko. Po czym go poznał? No oczywiście, że po zapachu bo rozmazany kontur postaci nad nim średnio cokolwiek mu mówił.
- Randkę? – W tym momencie całkiem się ocknął i stawiając uszy na baczność widocznie zmieszał się na twarzy. Sam bowiem nie rozumiał już w tym momencie czego chciał od jelonka. Z jednej strony, na samym początku, odczuwał ogromną satysfakcję flirtując z nim i uwodząc go. Chciał go zasadniczo przekonać do pójścia do łóżka, a później mierzyć się z konsekwencjami takiego wyboru. Teraz jednak nie był już taki pewien. Doceniał każde zdanie z nim wymienione, możliwość przytulenia się do jego ramienia i ciepły uśmiech. Pogładzenie po uszach, słodki całus w policzek i chyba… się zakochał po końcówki uszu. Dlatego na fakt takiej oficjalnej randki, randki lekko się zaczerwienił. Liczył jednak, że Sasha zrzuci winę na ciepło kołdry.
- Ch-chętnie. Masz coś w planach? – Zapytał szukając dłonią na szafce nocnej okularów po czym przetarł jeszcze raz oczy zanim wsunął szkła na nos. Gdy obraz się mu wyostrzył spojrzał w zielone oczy błyszczące ekscytacją szybko takie samo uczucie przejmując.
- Ale super! Może znajdziemy jakieś części do tego projektora? I igłę do gramofonu? Albo jakieś płyty? – Momentalnie się napalił na taką wycieczkę, a słysząc kolejne pytanie pokiwał twierdząco głową. – Mam możliwość wziąć auto ale średnio potrafię prowadzić. To zawsze Ced jeździ… – Przyznał zaraz słysząc o tym żeby się nie przejmował.
Z przyjemnością zapatrzył się więc w jego oczy, słodki uśmiech i wtulił policzkiem w ciepłą dłoń ponownie czując się jak morzy go sen.
- Jak będziesz mnie dalej tak głaskał to może być ciężko. – Oświadczył przeciągle ziewając po czym wyciągnął się jak na kota przystało, z cichym pomrukiem.
- Tylko się wykąpie i schodzę. Siedziałem do późna… – Przyznał szczerze jeszcze raz się przyciągając i przecierając oczy podnosząc chwilowo okulary na czoło. – Sprawdź czy da się też wziąć kawę, mam straszną ochotę dzisiaj na kawę z odrobiną mleka. Ja już się ubieram. – Zapewnił jednak w momencie gdy przeturlał się na brzuch brakło mu pary żeby ruszyć dalej. Zapadł się znowu między poduszki i chociaż jego ogon falował w górze po tym jak się odkrył – i pokazał Sashy swój krągły tyłek w samych – nie ruszał się. Przynajmniej do momentu aż go olśniło.
- A może… zostaniemy tam na noc? To jednak kawałek drogi, moglibyśmy się nie spieszyć. – Zaproponował ostatecznie jeszcze raz się przeciągając i wreszcie wstając z łóżka, od razu je pościelił.
- Spakuj szczoteczkę do zębów, tak na wszelki wypadek. – Zaproponował i specjalnie! Kręcąc tyłkiem i nieco za nisko opuszczając spodenki poszedł się ogarnąć do łazienki.
Po zmieszczeniu się w obiecanych minutach zszedł na dół odnajdując Sashę z plecakiem na ramieniu i koszykiem w dłoniach. Uśmiechnął się do niego szeroko i podchodząc do niego stanął na palcach żeby cmoknąć go w policzek i odgryźć kawałek marchewki którą miał między ustami. Później pociągnął go od razu do otwartego garażu, a tam znajdując średniej wielkości jeepa wrzucił swój plecak na tylne siedzenie. Wpakował się też zaraz na siedzenie pasażera i zabierając do siebie koszyk spojrzał na jego cudowną zawartość, a w szczególności termos z kawą!
- Jesteś niezastąpiony. – Uśmiechnął się czarująco po czym czekał aż ruszą zajadając się przy tym surowymi warzywami. – A Gilles nie chciał z nami jechać? – Dopytał ze zwyczajnej troski, bardzo odpowiadało mu towarzystwo tylko i wyłącznie jelonka ale nie chciał smucić Papugi. Zdziwił się za to znacząco słysząc o tym, że go porwał Ced.
- Tym bardziej nie mamy się co spieszyć. – Oznajmił przegryzając z cichym chrupnięciem pomidorka koktajlowego już nie mogąc się doczekać opuszczenia rezydencji. Nie oznaczało to oczywiście, że Sashy nie miał zamiaru rozpraszać i gdy ten tylko pożarł marchew, nakarmił go tym co sam pałaszował ocierając opuszki palców o jego usta.
- Tylko żebym się tą kawą nie oblał. – Zaśmiał się odnośnie umiejętności prowadzenia Sashy czekając aż wyjadą na prostą drogę żeby w ogóle ruszyć termos.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wieczór spędzony w towarzystwie Cedrica przyniósł Gillesowi znacznie więcej spokoju niż się tego chłopak spodziewał, sprawiając że nieco bardziej optymistycznie spoglądał w przyszłość. Sam lis okazał się tak wyrozumiały, że Gil miał wrażenie, że to na jego plecach powinny wyrastać jakieś skrzydła. Do tego zaprosił go, by pojechał z nim do swojej mamy! A to było chyba tak samo ekscytujące co zawstydzające, stresujące i sprawiające że papuga aż drżała, nie wyobrażając sobie jak mama lisa miałaby zareagować na niego, skoro miał się pojawić jako on, nie swoja siostra. To również było okropnie miłe i choć wcale nie chciał, rumienił się po cebulki włosów na myśl, że Cedric chciał poznać jego prawdziwe oblicze. Nie był jednak pewien, na ile mógł sobie pozwolić, dlatego kiedy rankiem obudził się znacznie bardziej wypoczęty niż ostatnimi stresującymi dniami, natychmiast odnalazł Sashę, by przyjaciel pomógł mu wybrać. Czy miał założyć spodnie i swoją ulubioną koszulkę? Czy może jednak zostawić sobie coś z siostry i postawić na nieco bardziej eleganckie ubrania?
- Sashaaaaa… co robić? Co robić?! – pytał, uwieszony szyi przyjaciela, chowając zarumienioną twarz w jego szyi, nie bardzo mu wierząc, że czego by nie założył, będzie dobrze. Z jednej strony chciał mu pokazać prawdziwego siebie, a z drugiej… bał się, że prawdziwy Gilles mu się nie spodoba.
Ostatecznie przekonany słowami Sashy, że sam chciał go poznać, więc powinien mu dać Gila w jak najbardziej Gilowym wydaniu, zdecydował się na jedne z nieco już przetartych, ale jak wygodnych jeansów i swoją ulubioną, okropną bo trochę rozciągniętą koszulkę z rysunkiem szopa, którą dostał kiedyś od jelenia i którą traktował jak największy skarb, a którą to też nosił niemal zawsze i do tego bluzę, którą podwędził samemu Cedricowi, a która stała się jego drugą ulubioną rzeczą. Spakował do torby trochę ubrań, oraz tknięty czymś niezidentyfikowanym swoje narzędzia, mając nadzieję, że z dala od rezydencji i ciekawskich oczu będzie mógł podłubać trochę w drewnie.
Spakowany, ubrany i absolutnie nieprzekonany do tego, że to jednak był dobry pomysł, wyleciał oknem i najpierw odnalazł Cedrica na podjeździe przy jednym z samochodów, zanim unikając ludzi znalazł się obok, czując się trochę skrępowany jego spojrzeniem, które jeszcze nigdy nie było tak uważne i które to sprawiało, że zarumienił się i zawstydzony zaczął obciągać na sobie koszulkę. Czyli jednak było bardzo źle?!
- J-j-j-jestem – wyjąkał nie bardzo wiedząc jak zareagować na słowa mężczyzny, mając ochotę odwrócić się na pięcie i uciec. Dopiero na stwierdzenie, że trudno mu było się przestawić, speszył się jeszcze mocniej, ale natychmiast zrozumiał, kręcąc gwałtownie głową na usłyszany komplement.
- N-n-nie… nie musisz… ja wiem, że… że nie wyglądam typowo – stwierdził nie chcąc go zmuszać by mówił coś, czego nie myślał. Wyglądał dziwnie, prawda? Z tymi ubraniami jak ze śmietnika, delikatną twarzą i długimi włosami.
Trochę się uspokoił, kiedy już znaleźli się w samochodzie i mógł choć przez chwilę skupić się na czymś tak przyziemnym jak zapinanie pasów, co okazało się, niekoniecznie proste. Zmarszczył lekko brwi, ale ten ani drgnął. Poruszył się za to Cedric, sprawiając że w nozdrza papugi uderzył jego świeży, tak przyjemny zapach, a na skórze czuł ciepło drugiego ciała, choć poza ubraniami dzieliło ich kilka centymetrów. Gilles zesztywniał, bojąc się, że jeśli się poruszy, nieuważnie oprze się na lisie, a ich klatki piersiowe i twarze otrą się o siebie, a wtedy nie był pewien, czy by z wrażenia nie zemdlał! Cedric był taki oszałamiający! Odbierał mu zdolność myślenia i sprawiał, że jego serce dudniło mu w piersi jak szalone, odbijając się na jego twarzy rumieńcem i szeroko otwartymi, szczerymi oczami, które wpatrywały się w profil mężczyzny z niewinnym uwielbieniem.
- D-d-d-d-dziękuję – wymamrotał, kiedy lis wyprostował się, w końcu odzyskując zdolność oddychania.
Kiedy ruszyli, rzucił jeszcze okiem na rezydencję, czując się trochę nieswojo, że opuszczał ją bez Sashy, czy Percivala, ale kiedy tylko jego wzrok wracał do Ceda, nie czuł się aż tak nie na miejscu, co dziwiło go tym bardziej, że raczej spodziewał się, że będzie jak piąte koło u wozu. Przez chwilę panowała między nimi cisza, dopóki Gilles nie przypomniał sobie o pytaniu lisa.
- Um… pytałeś wcześniej… o-o-o mnie – odezwał się, tracąc trochę rezon, czując na sobie spojrzenie, jakby nagle brakło mu pewności do tego, czy w ogóle mógł o sobie mówić i czy nie było to wyolbrzymienie z jego strony, myśl że Cedric chciał się czegoś o nim dowiedzieć, wystarczył jednak jeden zachęcający uśmiech, by odpowiedział zgodnie z prawdą. – Ym… chyba nie trudno zauważyć, że nie jestem… zbyt dobrym aktorem – zaśmiał się niezręcznie, drapiąc się po policzku. – Na początku próbowałem udawać Julie, ale nie bardzo mi wychodziło więc przestałem, ona nie jest w żadnym stopniu… - nie bardzo wiedział, jakim słowem się określić, zrobił więc nieokreślony ruch dłonią, wskazujący na siebie - …taka – dokończył niezręcznie nie bardzo mając ochotę używać słów „beznadziejny” czy „nieudacznik” w swoim kierunku. Odchrząknął zawstydzony, na chwilę odwracając wzrok na przesuwający się za oknem obraz, by zaraz i tak wrócić spojrzeniem na twarz lisa.
- A... Ty... Kiedy zacząłeś się domyślać, że... Że ja nie jestem Julie? – zapytał zaciekawiony, bo choć podejrzewał, że dla Cedrica to nadal był trudny temat, był ciekawy co go zdradziło.
Spojrzał na Gillesa, gdy ten się odezwał i posłał mu krótki, zachęcający uśmiech, zaraz też wracając spojrzeniem na drogę. Nie mijali dużej ilości aut, ba, tych prawie w ogóle nie było, ale co jakiś czas byli piesi. W tych okolicach też często wyskakiwały sarny, stąd wolał być uważny. Niemniej, słuchał każdego słowa wypowiadanego przez chłopaka. W rzeczywistości też odczuł ulgę, dowiadując się, że ten nie udawał kogoś, kim nie był. Wtedy dołożyłoby to tylko więcej niesmaku do całego tego kłamstwa, a tak po prostu przyjął tą informację tak, jak jest, ciesząc się, że jednak nieco poznał go takim, jakim był.
- Cieszę się, że byłeś sobą - skomentował krótko, na moment utrzymując spojrzenie jego brązowych oczu. Słysząc z kolei jego pytanie, zastanowił się moment, co powinien odpowiedzieć. Nie sądził, aby wspominanie o przebieralni było dobrym pomysłem, a na pewno nie na tym grząskim poziomie relacji, na którym teraz byli. - Od jakiś dwóch tygodni? - zastanowił się, próbując sobie przypomnieć dokładną datę, ale nie do końca umiał stwierdzić jednoznacznie. - To było wiele małych rzeczy, które na początku nie miały dla mnie sensu, ale kiedy nałożyły się na siebie, pogłębiały podejrzenia - wyjaśnił dalej, nie czując się jakoś niekomfortowo mówiąc o tym. Kiedy prawda wyszła na jaw, nie miał problemu, aby o tym rozmawiać. - Na przykład to, że jesteś naprawdę silny - zaśmiał się lekko na wspomnienia o festynie, gdzie ograł większość osiłków. - I masz raczej przystojne męskie rysy, chociaż na początku dałem się zwieść sukienkami - dodał, rzucając mu rozbawione spojrzenie. - Czym się zajmujesz? Oprócz muzyki - zapytał z ciekawością. Skoro już zadawali sobie pytania na tak szczerym gruncie, mógł skorzystać z okazji, aby dowiedzieć się czegoś więcej o nim. - Ile masz lat w ogóle? - dodał zaraz, zastanawiając się, czy mówił za pierwszym razem prawdę. W męskim wydaniu wyglądał dość młodo.
Gilles nie spodziewał się, że jego sekret został odkryty, a przynajmniej zauważony aż tak wcześnie. Mimo wszystko Cedric wydawał się wierzyć w całą farsę i dopiero tego felernego dnia dał mu do zrozumienia, że mógł coś wiedzieć. Tym bardziej poczuł się głupio z myślą, że tak długo ukrywał przed nim prawdę. Ale teraz już nie musiał i sam lis wydawał się tym faktem zadowolony. Nie spodziewał się kolejnego komplementu, na który jedynie zamrugał zaskoczony oczami, czując że jego twarz staje się podejrzanie ciepła. Dlatego słysząc kolejne pytania, natychmiast się nimi zainteresował, czując się niezwykle lekko z myślą, że już nie musiał ukrywać tego kim był naprawdę.
- Ja… w zasadzie muzyka to takie moje drugie hobby, normalnie w klanie zajmowałem się stolarką – przyznał, trochę zawstydzony chociaż nie uważał, by jego dłubanina w drewnie była czymś złym. – Od samego początku korciło mnie, żeby naprawić twoją sztalugę, ale… nie miałem odwagi ci powiedzieć – dodał, spoglądając na mężczyznę nieśmiało.
- Oh, no tak, zapomniałem o tym, przepraszam – zreflektował się, słysząc pytanie o wiek, w końcu cały czas tylko powtarzał, że był młodszym bratem Julie, ale nikomu nie podał żadnych konkretów. – Mam dwadzieścia jeden lat – odpowiedział, zdając sobie sprawę z tego, że on w zasadzie również niewiele wiedział o Cedricu.
- A… co z tobą? – zapytał, czując że się rumieni. – Nie zdradzili mi za dużo szczegółów, a… a głupio mi było pytać, bo Julie pewnie wiedziała więcej – przyznał speszony, bawiąc się odrobinę nerwowo palcami.
Widząc nieco niepewną minę Gillesa, postanowił dodać jeszcze swoje trzy grosze do poprzedniego tematu.
- Ale długo nie byłem pewien, czy moje podejrzenia są w ogóle prawdziwe. Założyłem, że poczekam i może jednego dnia mi powiesz. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się krótko. Zaraz jednak kompletnie porzucił ten temat, słysząc jego kolejne słowa. Od razu się podekscytował, nawet kompletnie zatrzymując auto z emocji, aby móc spojrzeć roziskrzonym spojrzeniem na chłopaka. - Naprawdę? - zapytał. - Naprawdę mógłbyś z tym pomóc? - Nie mógł nic poradzić na to, że słysząc o możliwości ponownego korzystania ze sztalugi czuł się jak dziecko. - To niesamowite, że wiesz jak to robić - kontynuował, tym razem nieco zawstydzony sobą, że tak intensywnie zareagował. Odchrząknął lekko, z powrotem uruchamiając auto. - Próbowałem się tym zająć raz czy dwa, ale oprócz drzazg i ubitych młotkiem palców nie udało mi się tego ogarnąć, a nie miałem okazji, aby szukać nowej - wyjaśnił, nie przestając się uśmiechać. - Chciałbyś wrócić do stolarki u nas w klanie? Myślę, że dałoby się ogarnąć jakieś miejsce, gdzie mógłbyś się tym bez przeszkód zajmować - zapytał nienachalnie. Koniec końców miał już też sporo na głowie z muzyką, więc nie chciał mu dokładać dodatkowych zajęć.
- Ugh, naprawdę wrzucili cię od razu na głęboką wodę, co - skomentował fakt, że nie dostał nawet prozaicznych szczegółów przed ślubem. On sam wiedział dość sporo, chociaż niewiele z tych informacji mu się przydało. - Dwadzieścia jeden… - powtórzył w zamyśleniu, przypominając sobie, jak on się zachowywał w tym wieku i omal nie parsknął śmiechem na to, jak dużo bardziej dojrzały był Gilles niż on wtedy. - Młodziutki. - Uśmiechnął się do niego zadziornie, ale głos miał żartobliwy, chcąc dać mu znać, że nie ma dużego znaczenia dla niego jego wiek. Był w naprawdę świetnym humorze na myśl o spotkaniu z Florą, co przejawiało się w jego bardziej beztroskim usposobieniu. - Dwadzieścia pięć, sześć niedługo - odwdzięczył się, zwalniając nieco, gdy zjechali z głównej drogi do drogi leśnej, która była dużo bardziej wyboista.
- Kiedy masz urodziny? - kontynuował, mając nadzieję, że ich nie ominęli. Zawsze miło było świętować ten dzień, nawet bez wielkich imprez.
Reakcja Gillesa na propozycję powrotu do stolarki, była niemal identyczna do tej lisa, kiedy oświadczył mu, że mógłby naprawić jego sztalugę tylko bez zatrzymania pojazdu.
- Naprawdę?! Bardzo, bardzo bym chciał! – wykrzyknął rozentuzjazmowany, bo tak bardzo brakowało mu zapachu żywicy, surowości szorstkiego drewna pod palcami i uczucia, kiedy stawało się ono gładkie przy użyciu odpowiednich narzędzi. Za to słysząc zadziorne słowo, okraszone tak niesamowicie przystojnym, pewnym siebie uśmieszkiem w jednej chwili pokrył się czerwienią aż po same uszy. Nie był pewien, dlaczego to jedno słowo w jego uszach zabrzmiało… niezwykle seksownie, choć było tylko stwierdzeniem faktu, niemniej musiał na chwilę zakryć twarz rękoma, czując się jak ugotowany burak!
- Nie nabijaj się – powiedział odrobinę nadąsany, spoglądając na mężczyznę spomiędzy palców. Słysząc ile lis miał lat, był odrobinę pod wrażeniem. Był od niego całe cztery lata starszy!
- Za niedługo to znaczy kiedy? – zapytał, czując podekscytowanie na myśl, że w ramach urodzin mógłby mu nie tylko naprawić starą sztalugę, ale i zrobić całkiem nową! - Ja już miałem, w marcu, dokładnie to trzeciego – odpowiedział, uśmiechając się lekko do wspomnień. Rzadko kiedy świętowała, ale w tym roku Sasha się postarał. – Sasha zabrał mnie na wycieczkę w pobliże pustyni i powiedział, że mogę sobie wybrać jedną gwiazdę. I że ta gwiazda od teraz będzie cała moja – oświadczył bardzo dumny z siebie i przyjaciela. Zaraz jednak zachichotał na wspomnienie dalszej części niespodzianki. – A potem stwierdził, że ugotuje coś specjalnie dla mnie, ale nie potrafiliśmy rozpalić ogniska i skończyło się na tym, że zamiast gorącej czekolady znad ognia zjedliśmy po prostu całą tabliczkę – opowiadał z iskrzącymi radością oczami. Zdecydowanie spędzanie urodzin z Sashą, w ogóle czas spędzony z jeleniem to ten, który wspominał jak najlepiej.
Entuzjazm Gillesa co do wznowienia stolarki i jemu się udzielił, wywołując szczery uśmiech na jego ustach. Chłopak był uroczy, gdy przepełniała go ekscytacja.
- Jasne, coś ogarnę jak wrócimy - zapewnił, już wtedy się zastanawiając, który pokój mogliby przeznaczyć na sporządzenie warsztatu. Z kolei widząc, jak chłopak się czerwieni na jego niewinne docinki, nie mógł już powstrzymać śmiechu, który mu uciekł. Nie myślał, kiedy jedna z jego rąk z kierownicy przeniosła się na głowę papugi, lekko czochrając go po włosach, tak jak dziesiątki razy robił Adrienowi. Gdy jednak przypomniał sobie słowa Enzo, cofnął dłoń z powrotem na kierownicę, nieco speszony swoim zachowaniem. Czy naprawdę mógłby się podobać Gillesowi? Trudno było mu to pojąć, szczególnie że naprawdę większość czasu nie zachowywał się wobec niego najlepiej.
- Jakoś miesiąc? - odpowiedział, przypominając sobie, który mieli dzisiaj. - Koniec maja - dodał w ramach wyjaśnienia. Zaraz też skupił się na opowieści o urodzinach młodszego i nie mógł nie poczuć drobnego rozczulenia na tę historię, ale i emocje, które pobrzmiewały w głosie młodszego w trakcie opowiadania. Nie wnikał, czemu nie świętował takiego dnia z rodziną. Domyślał się, jak wyglądały ich relacje.
- Sasha wydaje się bardzo o ciebie dbać? - zapytał retorycznie, chociaż tak naprawdę podjął temat jelenia dlatego, że ten wydawał się ostatnimi czasy blisko jego brata, co powodowało nowe fale podejrzliwości względem jego intencji. - Cóż, mimo że już miałeś urodziny, nie było to jakoś bardzo dawno temu. Możemy zjeść ciasto niezależnie - zaproponował. Po ostatnich wydarzeniach potrzebowali jakiś pozytywniejszych sytuacji, a wymówka co do niektórych same się nakładały.
- Swoją drogą, Flora jest bardzo podekscytowana, żeby ciebie poznać - oznajmił, nie zwracając uwagi na to, że zwrócił się do mamy po imieniu; tak, jak zwracał się prawie zawsze od lat. - Streściłem jej co nieco, więc wie, kim jesteś, także możesz zachowywać się swobodnie - dodał uspokajająco, będąc praktycznie pewnym, że jego mama pokocha Gillesa. - Nie mogła być na ślubie, więc jest podekscytowana. - Wzruszył beztrosko ramionami, już rano z trudem mogąc zakończyć pytania kobiety odnośnie Gillesa.
Gil chyba po raz pierwszy w życiu czuł się jednocześnie tak szczęśliwy i zdenerwowany jednocześnie. Zainteresowanie ze strony dorosłych nie było czymś, co otrzymywał często, słysząc więc, że mama Cedrica nie mogła się doczekać by go poznać, czuł jak serce w jego piersi waliło jak szalone. Był bardzo ciekaw kobiety, bo relacje jakie widział choćby po samej minie lisa, kiedy opowiadał mu o niej musiały być znacznie lepsze od tych, które on miał ze swoimi rodzicami. Czy mu zazdrościł? Pewnie odrobinę, ale zauważył, że podobną minę robił on opowiadając o Sashy, a naprawdę nie chciał mu umniejszać. Dlatego nie odważył się by te myśli rozwinęły się w uczucie, zostając tylko jedną, nic nieznaczącą myślą, która zaraz zniknęła, zastąpiona jeszcze większą dawką stresu, kiedy droga, którą zmierzali skończyła się nagle, a oni nie wiedzieć kiedy znaleźli się w miejscu docelowym.
- Eh? Eh? C-Ced? Te pasy chyba znów nie działają?! I dlaczego wszystko nagle zaczęło się trząść? – zapytał nieco spanikowany. Jego ręce tak mocno się trzęsły, że nie potrafił poradzić sobie z wydostaniem się z pasów bezpieczeństwa.
Po rozmowie z Cedriciem i później z Percim, Enzo długo nie spał tej nocy, głaszcząc ramię wilka i wpatrując się w jego śpiące oblicze zastanawiając się nad tym wszystkim, nad sytuacją, która miała miejsce i jak to wszystko mogło się wydarzyć praktycznie jednego dnia. Cieszył się, że Miles zdążył wyjechać do dziadków, ominęła go więc cała ta szopka, a jego ominęły niewygodne pytania, które mogły paść z ust siedmiolatka. Wolał mu nie tłumaczyć, dlaczego jeden z ludzi, którzy pojawili się i przechadzali po ogrodzie nagle zniknął, a był niemal pewien, że bystry dzieciak zdołałby dostrzec, że coś było nie tak…
Kolejny dzień, który z założenia miał być luźniejszy, przywitał niezbyt przyjemną miną Ruperta, który chyba za naczelne zdanie wybrał sobie wyprowadzić zająca z równowagi. Towarzyszył mu niemal całe przedpołudnie, stojąc mu nad głową z jakimś planem, na którym zaznaczał sobie coś czerwonym, albo czarnym długopisem, pouczając w międzyczasie ogrodnika jak powinny przebiegać kolejne połacie ziemi uprawnej, gdzie posadzić róże, a które krzaki powinien wyciąć, by nie kłóciły się z estetyką reszty ogrodu. Enzo miał dosyć, choć na twarzy starał się utrzymać zwykły dla siebie uprzejmy wyraz. A kiedy w końcu mysi lokaj sobie poszedł, Enzo z wielką werwą zabrał się za uzdatnianie gruntu pod uprawy, sprawiając, że kiedy wrócił do domu, był cały w kurzu i błocie, ale znów był spokojny. Ruszył do sypialni, a potem pod prysznic, zastanawiając się już nad tym, co Perci miał zamiar zrobić mu na obiad i czy byłby zły, gdyby zając już wcześniej podjął jakieś kroki w kierunku obiadu…
Nie musiał na szczęście długo się zastanawiać. Kiedy tylko wyszedł spod prysznica i znalazł się w kuchni w swoich zbyt luźnych dresach i białej koszulce opinających się na jego płaskim, wyrzeźbionym brzuchu, Perci pojawił się w jego domku, słodki i uroczy jak zawsze. Enzo mimowolnie uśmiechnął się ciepło na jego widok, czując przemożną chęć przytulenia tego słodziaka, który zaczął wygadywać najbardziej urocze rzeczy pod słońcem. A kiedy dotarł do niego sens wypowiedzianych przez mężczyznę słów, łagodny choć podszyty podtekstem uśmiech pojawił się na jego wargach, kiedy opierał się biodrami o jeden z blatów w kuchni.
- Zapraszasz mnie na randkę, Perci? – zapytał spokojnie, świdrując zarumienionego wilka ciepłym spojrzeniem jasnych oczu, czekając aż ten nabierze odpowiedniego kolorytu twarzy. A kiedy to nastąpiło, odbił się od blatu i podszedł bliżej, łapiąc go za brodę, by unieść ją i spojrzawszy mu w oczy z tysiącem pragnień tego, co chciałby z nim zrobić, pocałować go czule w nos.
- Oczywiście, ja również jestem twój i tylko twój, a tak uroczym prośbom się nie odmawia, więc oczywiście możesz mnie zabrać gdzie i kiedy chcesz – odpowiedział ostatecznie, głaszcząc go po policzku.
- Choć mam nadzieję, że twoje zaproszenie nie obejmuje obiadu i uraczysz mnie czymś specjalnym? Jestem głodny – parsknął, odbierając z rąk mężczyzny kosz z warzywami, wyjmując je i myjąc, by włożyć je w odpowiednie koszyki i pudełka.
- Kawy? – dopytał też zaraz, wyjmując swój ulubiony kubek od Milesa i drugi pomalowany przez Adriena dla Perciego.
- Sashaaaaa… co robić? Co robić?! – pytał, uwieszony szyi przyjaciela, chowając zarumienioną twarz w jego szyi, nie bardzo mu wierząc, że czego by nie założył, będzie dobrze. Z jednej strony chciał mu pokazać prawdziwego siebie, a z drugiej… bał się, że prawdziwy Gilles mu się nie spodoba.
Ostatecznie przekonany słowami Sashy, że sam chciał go poznać, więc powinien mu dać Gila w jak najbardziej Gilowym wydaniu, zdecydował się na jedne z nieco już przetartych, ale jak wygodnych jeansów i swoją ulubioną, okropną bo trochę rozciągniętą koszulkę z rysunkiem szopa, którą dostał kiedyś od jelenia i którą traktował jak największy skarb, a którą to też nosił niemal zawsze i do tego bluzę, którą podwędził samemu Cedricowi, a która stała się jego drugą ulubioną rzeczą. Spakował do torby trochę ubrań, oraz tknięty czymś niezidentyfikowanym swoje narzędzia, mając nadzieję, że z dala od rezydencji i ciekawskich oczu będzie mógł podłubać trochę w drewnie.
Spakowany, ubrany i absolutnie nieprzekonany do tego, że to jednak był dobry pomysł, wyleciał oknem i najpierw odnalazł Cedrica na podjeździe przy jednym z samochodów, zanim unikając ludzi znalazł się obok, czując się trochę skrępowany jego spojrzeniem, które jeszcze nigdy nie było tak uważne i które to sprawiało, że zarumienił się i zawstydzony zaczął obciągać na sobie koszulkę. Czyli jednak było bardzo źle?!
- J-j-j-jestem – wyjąkał nie bardzo wiedząc jak zareagować na słowa mężczyzny, mając ochotę odwrócić się na pięcie i uciec. Dopiero na stwierdzenie, że trudno mu było się przestawić, speszył się jeszcze mocniej, ale natychmiast zrozumiał, kręcąc gwałtownie głową na usłyszany komplement.
- N-n-nie… nie musisz… ja wiem, że… że nie wyglądam typowo – stwierdził nie chcąc go zmuszać by mówił coś, czego nie myślał. Wyglądał dziwnie, prawda? Z tymi ubraniami jak ze śmietnika, delikatną twarzą i długimi włosami.
Trochę się uspokoił, kiedy już znaleźli się w samochodzie i mógł choć przez chwilę skupić się na czymś tak przyziemnym jak zapinanie pasów, co okazało się, niekoniecznie proste. Zmarszczył lekko brwi, ale ten ani drgnął. Poruszył się za to Cedric, sprawiając że w nozdrza papugi uderzył jego świeży, tak przyjemny zapach, a na skórze czuł ciepło drugiego ciała, choć poza ubraniami dzieliło ich kilka centymetrów. Gilles zesztywniał, bojąc się, że jeśli się poruszy, nieuważnie oprze się na lisie, a ich klatki piersiowe i twarze otrą się o siebie, a wtedy nie był pewien, czy by z wrażenia nie zemdlał! Cedric był taki oszałamiający! Odbierał mu zdolność myślenia i sprawiał, że jego serce dudniło mu w piersi jak szalone, odbijając się na jego twarzy rumieńcem i szeroko otwartymi, szczerymi oczami, które wpatrywały się w profil mężczyzny z niewinnym uwielbieniem.
- D-d-d-d-dziękuję – wymamrotał, kiedy lis wyprostował się, w końcu odzyskując zdolność oddychania.
Kiedy ruszyli, rzucił jeszcze okiem na rezydencję, czując się trochę nieswojo, że opuszczał ją bez Sashy, czy Percivala, ale kiedy tylko jego wzrok wracał do Ceda, nie czuł się aż tak nie na miejscu, co dziwiło go tym bardziej, że raczej spodziewał się, że będzie jak piąte koło u wozu. Przez chwilę panowała między nimi cisza, dopóki Gilles nie przypomniał sobie o pytaniu lisa.
- Um… pytałeś wcześniej… o-o-o mnie – odezwał się, tracąc trochę rezon, czując na sobie spojrzenie, jakby nagle brakło mu pewności do tego, czy w ogóle mógł o sobie mówić i czy nie było to wyolbrzymienie z jego strony, myśl że Cedric chciał się czegoś o nim dowiedzieć, wystarczył jednak jeden zachęcający uśmiech, by odpowiedział zgodnie z prawdą. – Ym… chyba nie trudno zauważyć, że nie jestem… zbyt dobrym aktorem – zaśmiał się niezręcznie, drapiąc się po policzku. – Na początku próbowałem udawać Julie, ale nie bardzo mi wychodziło więc przestałem, ona nie jest w żadnym stopniu… - nie bardzo wiedział, jakim słowem się określić, zrobił więc nieokreślony ruch dłonią, wskazujący na siebie - …taka – dokończył niezręcznie nie bardzo mając ochotę używać słów „beznadziejny” czy „nieudacznik” w swoim kierunku. Odchrząknął zawstydzony, na chwilę odwracając wzrok na przesuwający się za oknem obraz, by zaraz i tak wrócić spojrzeniem na twarz lisa.
- A... Ty... Kiedy zacząłeś się domyślać, że... Że ja nie jestem Julie? – zapytał zaciekawiony, bo choć podejrzewał, że dla Cedrica to nadal był trudny temat, był ciekawy co go zdradziło.
Spojrzał na Gillesa, gdy ten się odezwał i posłał mu krótki, zachęcający uśmiech, zaraz też wracając spojrzeniem na drogę. Nie mijali dużej ilości aut, ba, tych prawie w ogóle nie było, ale co jakiś czas byli piesi. W tych okolicach też często wyskakiwały sarny, stąd wolał być uważny. Niemniej, słuchał każdego słowa wypowiadanego przez chłopaka. W rzeczywistości też odczuł ulgę, dowiadując się, że ten nie udawał kogoś, kim nie był. Wtedy dołożyłoby to tylko więcej niesmaku do całego tego kłamstwa, a tak po prostu przyjął tą informację tak, jak jest, ciesząc się, że jednak nieco poznał go takim, jakim był.
- Cieszę się, że byłeś sobą - skomentował krótko, na moment utrzymując spojrzenie jego brązowych oczu. Słysząc z kolei jego pytanie, zastanowił się moment, co powinien odpowiedzieć. Nie sądził, aby wspominanie o przebieralni było dobrym pomysłem, a na pewno nie na tym grząskim poziomie relacji, na którym teraz byli. - Od jakiś dwóch tygodni? - zastanowił się, próbując sobie przypomnieć dokładną datę, ale nie do końca umiał stwierdzić jednoznacznie. - To było wiele małych rzeczy, które na początku nie miały dla mnie sensu, ale kiedy nałożyły się na siebie, pogłębiały podejrzenia - wyjaśnił dalej, nie czując się jakoś niekomfortowo mówiąc o tym. Kiedy prawda wyszła na jaw, nie miał problemu, aby o tym rozmawiać. - Na przykład to, że jesteś naprawdę silny - zaśmiał się lekko na wspomnienia o festynie, gdzie ograł większość osiłków. - I masz raczej przystojne męskie rysy, chociaż na początku dałem się zwieść sukienkami - dodał, rzucając mu rozbawione spojrzenie. - Czym się zajmujesz? Oprócz muzyki - zapytał z ciekawością. Skoro już zadawali sobie pytania na tak szczerym gruncie, mógł skorzystać z okazji, aby dowiedzieć się czegoś więcej o nim. - Ile masz lat w ogóle? - dodał zaraz, zastanawiając się, czy mówił za pierwszym razem prawdę. W męskim wydaniu wyglądał dość młodo.
Gilles nie spodziewał się, że jego sekret został odkryty, a przynajmniej zauważony aż tak wcześnie. Mimo wszystko Cedric wydawał się wierzyć w całą farsę i dopiero tego felernego dnia dał mu do zrozumienia, że mógł coś wiedzieć. Tym bardziej poczuł się głupio z myślą, że tak długo ukrywał przed nim prawdę. Ale teraz już nie musiał i sam lis wydawał się tym faktem zadowolony. Nie spodziewał się kolejnego komplementu, na który jedynie zamrugał zaskoczony oczami, czując że jego twarz staje się podejrzanie ciepła. Dlatego słysząc kolejne pytania, natychmiast się nimi zainteresował, czując się niezwykle lekko z myślą, że już nie musiał ukrywać tego kim był naprawdę.
- Ja… w zasadzie muzyka to takie moje drugie hobby, normalnie w klanie zajmowałem się stolarką – przyznał, trochę zawstydzony chociaż nie uważał, by jego dłubanina w drewnie była czymś złym. – Od samego początku korciło mnie, żeby naprawić twoją sztalugę, ale… nie miałem odwagi ci powiedzieć – dodał, spoglądając na mężczyznę nieśmiało.
- Oh, no tak, zapomniałem o tym, przepraszam – zreflektował się, słysząc pytanie o wiek, w końcu cały czas tylko powtarzał, że był młodszym bratem Julie, ale nikomu nie podał żadnych konkretów. – Mam dwadzieścia jeden lat – odpowiedział, zdając sobie sprawę z tego, że on w zasadzie również niewiele wiedział o Cedricu.
- A… co z tobą? – zapytał, czując że się rumieni. – Nie zdradzili mi za dużo szczegółów, a… a głupio mi było pytać, bo Julie pewnie wiedziała więcej – przyznał speszony, bawiąc się odrobinę nerwowo palcami.
Widząc nieco niepewną minę Gillesa, postanowił dodać jeszcze swoje trzy grosze do poprzedniego tematu.
- Ale długo nie byłem pewien, czy moje podejrzenia są w ogóle prawdziwe. Założyłem, że poczekam i może jednego dnia mi powiesz. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się krótko. Zaraz jednak kompletnie porzucił ten temat, słysząc jego kolejne słowa. Od razu się podekscytował, nawet kompletnie zatrzymując auto z emocji, aby móc spojrzeć roziskrzonym spojrzeniem na chłopaka. - Naprawdę? - zapytał. - Naprawdę mógłbyś z tym pomóc? - Nie mógł nic poradzić na to, że słysząc o możliwości ponownego korzystania ze sztalugi czuł się jak dziecko. - To niesamowite, że wiesz jak to robić - kontynuował, tym razem nieco zawstydzony sobą, że tak intensywnie zareagował. Odchrząknął lekko, z powrotem uruchamiając auto. - Próbowałem się tym zająć raz czy dwa, ale oprócz drzazg i ubitych młotkiem palców nie udało mi się tego ogarnąć, a nie miałem okazji, aby szukać nowej - wyjaśnił, nie przestając się uśmiechać. - Chciałbyś wrócić do stolarki u nas w klanie? Myślę, że dałoby się ogarnąć jakieś miejsce, gdzie mógłbyś się tym bez przeszkód zajmować - zapytał nienachalnie. Koniec końców miał już też sporo na głowie z muzyką, więc nie chciał mu dokładać dodatkowych zajęć.
- Ugh, naprawdę wrzucili cię od razu na głęboką wodę, co - skomentował fakt, że nie dostał nawet prozaicznych szczegółów przed ślubem. On sam wiedział dość sporo, chociaż niewiele z tych informacji mu się przydało. - Dwadzieścia jeden… - powtórzył w zamyśleniu, przypominając sobie, jak on się zachowywał w tym wieku i omal nie parsknął śmiechem na to, jak dużo bardziej dojrzały był Gilles niż on wtedy. - Młodziutki. - Uśmiechnął się do niego zadziornie, ale głos miał żartobliwy, chcąc dać mu znać, że nie ma dużego znaczenia dla niego jego wiek. Był w naprawdę świetnym humorze na myśl o spotkaniu z Florą, co przejawiało się w jego bardziej beztroskim usposobieniu. - Dwadzieścia pięć, sześć niedługo - odwdzięczył się, zwalniając nieco, gdy zjechali z głównej drogi do drogi leśnej, która była dużo bardziej wyboista.
- Kiedy masz urodziny? - kontynuował, mając nadzieję, że ich nie ominęli. Zawsze miło było świętować ten dzień, nawet bez wielkich imprez.
Reakcja Gillesa na propozycję powrotu do stolarki, była niemal identyczna do tej lisa, kiedy oświadczył mu, że mógłby naprawić jego sztalugę tylko bez zatrzymania pojazdu.
- Naprawdę?! Bardzo, bardzo bym chciał! – wykrzyknął rozentuzjazmowany, bo tak bardzo brakowało mu zapachu żywicy, surowości szorstkiego drewna pod palcami i uczucia, kiedy stawało się ono gładkie przy użyciu odpowiednich narzędzi. Za to słysząc zadziorne słowo, okraszone tak niesamowicie przystojnym, pewnym siebie uśmieszkiem w jednej chwili pokrył się czerwienią aż po same uszy. Nie był pewien, dlaczego to jedno słowo w jego uszach zabrzmiało… niezwykle seksownie, choć było tylko stwierdzeniem faktu, niemniej musiał na chwilę zakryć twarz rękoma, czując się jak ugotowany burak!
- Nie nabijaj się – powiedział odrobinę nadąsany, spoglądając na mężczyznę spomiędzy palców. Słysząc ile lis miał lat, był odrobinę pod wrażeniem. Był od niego całe cztery lata starszy!
- Za niedługo to znaczy kiedy? – zapytał, czując podekscytowanie na myśl, że w ramach urodzin mógłby mu nie tylko naprawić starą sztalugę, ale i zrobić całkiem nową! - Ja już miałem, w marcu, dokładnie to trzeciego – odpowiedział, uśmiechając się lekko do wspomnień. Rzadko kiedy świętowała, ale w tym roku Sasha się postarał. – Sasha zabrał mnie na wycieczkę w pobliże pustyni i powiedział, że mogę sobie wybrać jedną gwiazdę. I że ta gwiazda od teraz będzie cała moja – oświadczył bardzo dumny z siebie i przyjaciela. Zaraz jednak zachichotał na wspomnienie dalszej części niespodzianki. – A potem stwierdził, że ugotuje coś specjalnie dla mnie, ale nie potrafiliśmy rozpalić ogniska i skończyło się na tym, że zamiast gorącej czekolady znad ognia zjedliśmy po prostu całą tabliczkę – opowiadał z iskrzącymi radością oczami. Zdecydowanie spędzanie urodzin z Sashą, w ogóle czas spędzony z jeleniem to ten, który wspominał jak najlepiej.
Entuzjazm Gillesa co do wznowienia stolarki i jemu się udzielił, wywołując szczery uśmiech na jego ustach. Chłopak był uroczy, gdy przepełniała go ekscytacja.
- Jasne, coś ogarnę jak wrócimy - zapewnił, już wtedy się zastanawiając, który pokój mogliby przeznaczyć na sporządzenie warsztatu. Z kolei widząc, jak chłopak się czerwieni na jego niewinne docinki, nie mógł już powstrzymać śmiechu, który mu uciekł. Nie myślał, kiedy jedna z jego rąk z kierownicy przeniosła się na głowę papugi, lekko czochrając go po włosach, tak jak dziesiątki razy robił Adrienowi. Gdy jednak przypomniał sobie słowa Enzo, cofnął dłoń z powrotem na kierownicę, nieco speszony swoim zachowaniem. Czy naprawdę mógłby się podobać Gillesowi? Trudno było mu to pojąć, szczególnie że naprawdę większość czasu nie zachowywał się wobec niego najlepiej.
- Jakoś miesiąc? - odpowiedział, przypominając sobie, który mieli dzisiaj. - Koniec maja - dodał w ramach wyjaśnienia. Zaraz też skupił się na opowieści o urodzinach młodszego i nie mógł nie poczuć drobnego rozczulenia na tę historię, ale i emocje, które pobrzmiewały w głosie młodszego w trakcie opowiadania. Nie wnikał, czemu nie świętował takiego dnia z rodziną. Domyślał się, jak wyglądały ich relacje.
- Sasha wydaje się bardzo o ciebie dbać? - zapytał retorycznie, chociaż tak naprawdę podjął temat jelenia dlatego, że ten wydawał się ostatnimi czasy blisko jego brata, co powodowało nowe fale podejrzliwości względem jego intencji. - Cóż, mimo że już miałeś urodziny, nie było to jakoś bardzo dawno temu. Możemy zjeść ciasto niezależnie - zaproponował. Po ostatnich wydarzeniach potrzebowali jakiś pozytywniejszych sytuacji, a wymówka co do niektórych same się nakładały.
- Swoją drogą, Flora jest bardzo podekscytowana, żeby ciebie poznać - oznajmił, nie zwracając uwagi na to, że zwrócił się do mamy po imieniu; tak, jak zwracał się prawie zawsze od lat. - Streściłem jej co nieco, więc wie, kim jesteś, także możesz zachowywać się swobodnie - dodał uspokajająco, będąc praktycznie pewnym, że jego mama pokocha Gillesa. - Nie mogła być na ślubie, więc jest podekscytowana. - Wzruszył beztrosko ramionami, już rano z trudem mogąc zakończyć pytania kobiety odnośnie Gillesa.
Gil chyba po raz pierwszy w życiu czuł się jednocześnie tak szczęśliwy i zdenerwowany jednocześnie. Zainteresowanie ze strony dorosłych nie było czymś, co otrzymywał często, słysząc więc, że mama Cedrica nie mogła się doczekać by go poznać, czuł jak serce w jego piersi waliło jak szalone. Był bardzo ciekaw kobiety, bo relacje jakie widział choćby po samej minie lisa, kiedy opowiadał mu o niej musiały być znacznie lepsze od tych, które on miał ze swoimi rodzicami. Czy mu zazdrościł? Pewnie odrobinę, ale zauważył, że podobną minę robił on opowiadając o Sashy, a naprawdę nie chciał mu umniejszać. Dlatego nie odważył się by te myśli rozwinęły się w uczucie, zostając tylko jedną, nic nieznaczącą myślą, która zaraz zniknęła, zastąpiona jeszcze większą dawką stresu, kiedy droga, którą zmierzali skończyła się nagle, a oni nie wiedzieć kiedy znaleźli się w miejscu docelowym.
- Eh? Eh? C-Ced? Te pasy chyba znów nie działają?! I dlaczego wszystko nagle zaczęło się trząść? – zapytał nieco spanikowany. Jego ręce tak mocno się trzęsły, że nie potrafił poradzić sobie z wydostaniem się z pasów bezpieczeństwa.
Po rozmowie z Cedriciem i później z Percim, Enzo długo nie spał tej nocy, głaszcząc ramię wilka i wpatrując się w jego śpiące oblicze zastanawiając się nad tym wszystkim, nad sytuacją, która miała miejsce i jak to wszystko mogło się wydarzyć praktycznie jednego dnia. Cieszył się, że Miles zdążył wyjechać do dziadków, ominęła go więc cała ta szopka, a jego ominęły niewygodne pytania, które mogły paść z ust siedmiolatka. Wolał mu nie tłumaczyć, dlaczego jeden z ludzi, którzy pojawili się i przechadzali po ogrodzie nagle zniknął, a był niemal pewien, że bystry dzieciak zdołałby dostrzec, że coś było nie tak…
Kolejny dzień, który z założenia miał być luźniejszy, przywitał niezbyt przyjemną miną Ruperta, który chyba za naczelne zdanie wybrał sobie wyprowadzić zająca z równowagi. Towarzyszył mu niemal całe przedpołudnie, stojąc mu nad głową z jakimś planem, na którym zaznaczał sobie coś czerwonym, albo czarnym długopisem, pouczając w międzyczasie ogrodnika jak powinny przebiegać kolejne połacie ziemi uprawnej, gdzie posadzić róże, a które krzaki powinien wyciąć, by nie kłóciły się z estetyką reszty ogrodu. Enzo miał dosyć, choć na twarzy starał się utrzymać zwykły dla siebie uprzejmy wyraz. A kiedy w końcu mysi lokaj sobie poszedł, Enzo z wielką werwą zabrał się za uzdatnianie gruntu pod uprawy, sprawiając, że kiedy wrócił do domu, był cały w kurzu i błocie, ale znów był spokojny. Ruszył do sypialni, a potem pod prysznic, zastanawiając się już nad tym, co Perci miał zamiar zrobić mu na obiad i czy byłby zły, gdyby zając już wcześniej podjął jakieś kroki w kierunku obiadu…
Nie musiał na szczęście długo się zastanawiać. Kiedy tylko wyszedł spod prysznica i znalazł się w kuchni w swoich zbyt luźnych dresach i białej koszulce opinających się na jego płaskim, wyrzeźbionym brzuchu, Perci pojawił się w jego domku, słodki i uroczy jak zawsze. Enzo mimowolnie uśmiechnął się ciepło na jego widok, czując przemożną chęć przytulenia tego słodziaka, który zaczął wygadywać najbardziej urocze rzeczy pod słońcem. A kiedy dotarł do niego sens wypowiedzianych przez mężczyznę słów, łagodny choć podszyty podtekstem uśmiech pojawił się na jego wargach, kiedy opierał się biodrami o jeden z blatów w kuchni.
- Zapraszasz mnie na randkę, Perci? – zapytał spokojnie, świdrując zarumienionego wilka ciepłym spojrzeniem jasnych oczu, czekając aż ten nabierze odpowiedniego kolorytu twarzy. A kiedy to nastąpiło, odbił się od blatu i podszedł bliżej, łapiąc go za brodę, by unieść ją i spojrzawszy mu w oczy z tysiącem pragnień tego, co chciałby z nim zrobić, pocałować go czule w nos.
- Oczywiście, ja również jestem twój i tylko twój, a tak uroczym prośbom się nie odmawia, więc oczywiście możesz mnie zabrać gdzie i kiedy chcesz – odpowiedział ostatecznie, głaszcząc go po policzku.
- Choć mam nadzieję, że twoje zaproszenie nie obejmuje obiadu i uraczysz mnie czymś specjalnym? Jestem głodny – parsknął, odbierając z rąk mężczyzny kosz z warzywami, wyjmując je i myjąc, by włożyć je w odpowiednie koszyki i pudełka.
- Kawy? – dopytał też zaraz, wyjmując swój ulubiony kubek od Milesa i drugi pomalowany przez Adriena dla Perciego.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Naprawdę doceniał wspólną podróż z Gillesem. Był to jeden z nielicznych razy, kiedy na spokojnie i szczerze udało im się porozmawiać. Co więcej, miał wrażenie, że jego humor nawet bardziej się poprawił, a im udało się dowiedzieć czegoś więcej o sobie. Nawet nie czuł, kiedy czas wymykał się między palcami, a oni już byli na miejscu. Spojrzał na Gillesa ze zdziwieniem, gdy ten zaczął nieco panikować. Od razu pomógł mu odpiąć pasy, widząc jak ten sobie nie radzi i chwycił uspokajająco jego trzęsące się dłonie.
- Hej, spokojnie - zaczął nieco niepewnie. - Dwa głębokie wdechy, wszystko jest w porządku - zapewnił go ciepło, z automatu zaczynając pocierać jego ręce. - Jeśli nie chcesz, nie musimy tam iść - dodał jeszcze, słysząc jednak zapewnienia, że to nie to chodzi, i że chce, uśmiechnął się jedynie do niego, kiwając głową. Gdy chłopak zdawał się być nieco spokojniejszym, poczekał jeszcze parę minut i dopiero wtedy opuścili samochód. - Naprawdę nie musisz się stresować - dodał zachęcająco, sięgając po jego dłoń, z którą splótł swoją, aby w ten sposób ruszyć w stronę drzwi. - I nie zmuszaj się do niczego, jeśli będziesz czuł się źle. Jak będziesz chciał wrócić, to wrócimy, i nie ma z tym najmniejszego problemu, serio - zapewnił go szczerze.
Ich dom był na uboczu - raczej skromny, drewniano-kamiennej zabudowy, pośród drzew i małego ogródka przy wejściu, który na chwilę obecną nie doznał jeszcze swojej kwiatowej, późno-wiosennej chwały. Potrafił być nawet piękniejszy, ale nawet i teraz był cały kolorowy od najróżniejszych kwiatów, na których niekiedy osiadały motyle i pszczoły.
Uścisnął ostatni raz dłoń Gillesa, posyłając mu krótki, zachęcający uśmiech, zanim nie otworzył przed nim drzwi, wprowadzając go do przedsionka. Pierwszym co rzucało się w oczy to ilość sztuki dookoła. Jeśli nie były to powieszone obrazy, to ściany były pomalowane same w sobie, niektóre w roślinne wzory, inne w widoki natury, rzek, gór. Wszystko było utrzymane w jasnych barwach, a każde pomieszczenie było dobrze oświetlone naturalnym światłem, wpadającym przez duże okna. W powietrzu z kolei unosił się słodki zapach ciastek i już domyślał się, że kobieta przygotowała dla nich same dobrocie.
- Flora?! - zawołał, rozglądając się po przestronnym wnętrzu. Nie minęło dużo czasu, a ich uszom dobiegł cichy stukot naczyń, zanim z jednego z pomieszczeń nie wyłoniła się dość wysoka kobieta. Jej białe włosy były długie, lekko falujące, okalające ponaznaczaną zmarszczkami twarz, lekko zaróżowioną od pracy. Uwagę przyciągał też jej ogon, który był nawet bardziej puszysty od tego Cedrica, niemniej jasnym było, po kim chłopak odziedziczył urodę. Wpierw podeszła do syna, tuląc go krótko i czule na powitanie, zanim całej uwagi dość szybko nie przeniosła na Gillesa obok.
- Tak się cieszę, że mogę cię w końcu poznać. Najmocniej przepraszam, że nie mogłam uczestniczyć w waszym ślubie - powiedziała ciepło, oplatając od razu ramionami Gillesa i przyciskając w matycznym wręcz uścisku do siebie. - Dziękuję, że też zdecydowałeś się mnie odwiedzić, naprawdę wiele to dla mnie znaczy. - dodała szczerze. Wyczuwając jednak pióra pod palcami, drgnęła zaskoczona, nie kryjąc na twarzy zdziwienia. - Oh, skrzydła - mruknęła cicho, uśmiechając się jednak szeroko do ich dwójki. Dopiero wtedy można było dojrzeć w oczach kobiety wyraźne zmętnienie, które powodowało fakt, że ta nie dojrzała czegoś tak wielkiego, jak właśnie skrzydła Gillesa. W rzeczywistości kobieta nie widziała nawet ich twarzy czy sylwetek dokładnie, prawdopodobnie jedynie rozmazane zarysy, wszystko robiła z automatu, nauczona już jak operować z tym w przestrzeni; koniec końców nie była to dla niej nowa sytuacja, żyła z tym od lat, Cedric też już się do tego przyzwyczaił. - Możesz mówić mi po imieniu, Flora, lub jakkolwiek ci wygodniej - dodała na koniec.
- Mam dla ciebie leki, krople i jakieś rzeczy od Cecile - wtrącił Cedric, póki pamiętał, szperając w torbie, którą miał przewieszoną przez ramię, zanim nie wręczył Florze siatki wypełnionej po brzegi najróżniejszymi rzeczami. Flora odebrała od niego pakunek, zarówno dziękując, jak i prowadząc ich do kuchni, gdzie na stole był przygotowany talerz z ciągle parującymi ciasteczkami. Lis uśmiechnął się chytrze na ich widok i sięgnął po jedno, ale zanim zdołał się dobrać do łakoci, oberwał lekko po ręce od mamy.
- Floraaa - jęknął jak zbesztane, nadąsane dziecko, cofając się jednak.
- Nie floruj mi tu teraz - zaśmiała się jego mama w odpowiedzi, sprawnie poruszając się po kuchni i nastawiając wodę na herbatę. - Są za gorące, rozbolą was brzuchy - powiedziała, nie mogąc przestać się uśmiechać. Policzki kobiety były delikatnie zaróżowione, prawdopodobnie od szczęścia i emocji, co nadawało jej tylko bardziej młodego i ciepłego wyglądu. Cedric jednak nie zamierzał się poddać i gdy tylko kobieta nieco się odwróciła, ukradł to ciastko, co też nie obeszło się bez komentarza.
- Jak dziecko. - Westchnęła kobieta, tarmosząc go po włosach w rozczulającym geście. W międzyczasie Cedric przedzielił ciastko na pół, drugą część podstawiając Gillesowi z nieco zadziornym uśmiechem. Na początku przeszło mu przez myśl, aby wsadzić mu je do ust, ale szybko się zreflektował, dając mu je kulturalnie do ręki. Wychodziła z niego nieco bardziej dziecinna strona, ale nijak nie planował sobie z tego czegoś robić.
- Może pokaż Gillesowi resztę domu i ogród? Dokończę w tym czasie obiad - zapytała w międzyczasie jego mama, przewiązując w pasie fartuch.
- Nie potrzebujesz żadnej pomocy? - zapytał mężczyzna, wyglądając zza jej ramienia na kuchenkę pełną jakiś garnków i patelni wypełnionych po brzegi jedzeniem.
- Nie, nie, poradzę sobie. Chociaż możecie potem uzbierać na zewnątrz nieco kwiatów, brakuje mi ich na stole - powiedziała, już wtedy zaczynając coś nucić pod nosem, gdy włączała palniki. Cedric cmoknął ją w policzek, zanim nie odwrócił się do papugi. - I Gilles, czuj się jak u siebie - zawołała jeszcze za chłopakiem, posyłając mu promienny uśmiech, gdy ich dwójka opuszczała kuchnię. Cedric, chwyciwszy młodszego za rękę - chyba trochę już z przyzwyczajenia - poprowadził ich na piętro, gdzie w sypialni na poddaszu znajdował się jego pokój. Gdy był młodszy, przebywał większość czasu właśnie tutaj, bo czuł się dużo spokojniejszy niż w rezydencji. Dopiero gdy zdecydował się doszkalać u Cecile, zmienił miejsce stałego zamieszkania.
- To dom jeszcze po rodzicach mamy - powiedział, otwierając drzwi do raczej skromnego pomieszczenia. To, co je wyróżniało, to że cała jedna ściana była pokryta szkicami. Większość z nich była jeszcze z czasów, gdy dopiero uczył się rysować i niekoniecznie było to coś wybitnego, jednak zostawił je dla wspomnień. Masę z nich jednak przedstawiało osoby, a po bliższym przyjrzeniu można było dostrzec nawet znajome twarze - niektóre jego mamy, inne Adriena, parę Milesa i Enzo, znalazło się też jedno jego ojca, gdy jeszcze ich kontakt nie był fatalny; wszystko to pomiędzy przypadkowymi twarzami ludzi, których uchwycił w pracy czy w mieście. Z kolei po drugiej stronie pomieszczenia stał regał na książki, który zapełniały lektury głównie medyczne, które cudem udało im się znaleźć i lawirowały między ich domostwem a gabinetem Cecile i lecznicą. - Flora była lekarką i to ona na początku uczyła Cecile, a później mnie - opowiadał, siadając wygodnie na łóżku, skąd przyglądał się z ciekawością Gillesowi. - I kiedyś też malowała - dodał z uśmiechem, który chyba nie wydawał się schodzić z jego twarzy, gdy tylko wspominał o swojej mamie. Nie ukrywał nawet tego, że większość zajęć, którymi się parał, przejął właśnie od niej. - Jesteś już nieco spokojniejszy? Wyglądałeś, jakbyś miał zemdleć przed wejściem - zapytał chłopaka. Cieszył się, że Gilles z nim przyjechał. Dzięki temu poznają się nawet bliżej, a biorąc pod uwagę, że jak na razie nic nie zapowiadało się na jakąś rezygnację z ich ślubu, był to dobry krok w stronę prawdziwej relacji.
***
Sasha nucił pod nosem, podjadąc z koszyka rzeczy, która uprzejma pani w kuchni mu spakowała. Zadbał też o kawę dla Adriena, samemu chyba nie chcąc pozwalać sobie na kofeinę. Już bez niej bywał nadaktywny. Naprawdę ekscytował się na myśl opuszczenia tego miejsca, szczególnie w doborowym towarzystwie. Tak jak zostało mu polecone, spakował ze sobą jakieś czyste gacie i szczoteczkę do zębów, gdyby jednak mieli zostać gdzieś na noc poza rezydencją. Chociaż akurat do tej części ich spotkania zupełnie nie wiedział, jak się odnieść. Nocowanie z kimś wspólnie wydawało mu się po prostu dość intymną sprawą, a on sam nadal nie wiedział do końca, co sam miał na myśli, zapraszając Adriena na “pełnoprawną” randkę. Nie przemyślał tego, działał pod impulsem, szczególnie że Gill sam zdecydował się rozprostować skrzydła i zakręcić z Cedriciem. Nie czuł zazdrości, ale na pewno po widoku ekscytacji u papugi i jemu wzrosła ochota na jakikolwiek kontakt z innymi, a fakt, że Adrien już dawno go zauroczył, pozostawiał tylko jedną opcję wyboru. A gdy chłopak w końcu pojawił się przed nim, nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu rozciągającego jego usta. I na moment jakiekolwiek wątpliwości go opuściły. Ważne było to, że był właśnie z nim i mieli spędzić miło dzień, odpoczywając i dobrze się bawiąc. Nie musiał przejmować się i martwić tym, co się jeszcze nie wydarzyło. Odebrał od chłopaka kluczyki, nieco nieporadnie pakując się na fotel kierowcy.
- Gilles pojechał gdzieś z Cedriciem, chyba do jego mamy - odpowiedział Adrienowi, posyłając mu krótki uśmiech, gdy dopasowywał siedzenia. A potem wsadził kluczyki, odpalił, a sekundę po tym auto zgasło. Musiał powtórzyć to wszystko parę razy, zanim w końcu mu się udało. Zupełnie jednak niezrażony, pokracznie wyjechał na ulicę. - Z kawą bym uważała, serio - zaśmiał się nieco nerwowo, rzucając krótkie spojrzenie na termos w rękach chłopaka. - Nie chciałbym, żebyś się poparzył, a cóż, nie umiem jeździć…płynnie - dodał z nieco przepraszającym uśmiechem. Nie był najlepszym kierowcą. Tak właściwie, gdyby się zastanowić, można byłoby śmiało stwierdzić, że był po prostu beznadziejny. Wynikało to z prostego czynnika, jakim był po prostu brak praktyki. U siebie w klanie zdarzało mu się jedynie sporadycznie jeździć, głównie w wojsku. Gdy jednak przerzucił się na naprawianie rzeczy i raczej kabelki, a nie silniki, to i ta już mała ilość jazdy była prawie nieistniejąca. Znał więc podstawy, i jedynie podstawy. Ale mógł się pochwalić tym, że był wyjątkowo uważnym kierowcą - chcąc nie chcąc musiał, skoro stanowił dość spore zagrożenie na drogach.
- W koszyku jest mapa, mógłbyś trochę nawigować? Zaznaczyłem kółkiem miejsce, gdzie mamy jechać - poprosił. Pamiętał pobieżnie trasę, bo nie była jakoś bardzo skomplikowana, ale nadal wolał być pewien, że niczego nie knoci. W praktyce tak naprawdę nie zostało nawet wiele miast dookoła, co też ułatwiało sprawę.
- Jak wygląda kwestia randek i randkowania w ogóle w twoim przypadku? - zapytał z ciekawości, gdy złapał mniej lub bardziej prostą drogę, po której mógł się kierować. Poczuł się też nieco pewniej, z każdą mijającą minutą i przejechanym kilometrem zyskując pewność, że nie rozwali ich o najbliższe auto. - Masz na to w ogóle czas? - zagaił. Zdążył już podpatrzeć, że na chłopaku spoczywała masa obowiązków, od najróżniejszych nauk po jakieś spotkania, stąd zastanawiał się, jak z tym było. Co więcej, był dość młody, a Sasha po prostu chciał dowiedzieć się o nim więcej.
Ich współpraca nawigacja-kierowca okazała się nienajlepszym pomysłem, co dość szybko wyszło w praniu z bardzo prostego powodu. Tak się zagadywali, że Sasha co rusz się zajeżdżał, a Adrien zapominał korygować jego trasy z mapą. To z kolei spowodowało, że ich droga znacznie się wydłużyła. Nie było to jednak nic złego, ba, to były naprawdę miło spędzone chwile. Po parunastu kilometrach Sasha podłapał już, jak się prowadziło, przez co szło nieco płynniej. Dokończyli śniadanie, tygrysek nawet wypił kawę, nie oblewając siebie i siedzeń dookoła, gdy podskakiwali na dziurach, które ktoś miał duży problem wymijać, a co najważniejsze, obgadali się i odprężyli. A to dopiero był początek! Gdy w końcu udało im się dostać do miasteczka, zaparkować tak, aby nie blokować żadnej ulicy, mogli ruszać na przygodę. Sasha zamknął za nimi auto, a dołączywszy do Adriena, uśmiechnął się do niego szelmowsko, wyciągając dłoń, aby chwycić tę jego. Bardzo doceniał swobodność, że w tych rejonach spokojnie mógł robić takie romantyczne rzeczy, bez żadnej obawy, że zostanie to ukarane lub że ktoś popatrzy na nich krzywo. Jak na razie, im dłużej przebywał w tym klanie, tym więcej dostrzegał wad w swoim.
- Nie mam pojęcia, gdzie jest ten targ. Dostałem tylko informację, że jest - przyznał szczerze, nieco rozbawiony. - Chyba będziemy musieli nieco się pokręcić i poszukać, może popytać - dodał, zupełnie niezrażony taką wizją. Koniec końców liczyło się tylko to, że mogli spędzić spokojnie czas w dwójkę, a to było najważniejsze.
- flora:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]Śmieszność rozwoju relacji z Enzo, tej z jego strony, zaczynała go wprawiać w nieoczekiwane momenty przepełnione frustracją. Wiedział doskonale, że nie zostałby potępiony. Wiedział wspaniale o tym, że Enzo prędzej podjąłby bardzo trudną rozmowę niż pochopnie zadecydować, impulsywnie wytrącając tą równowagę w której żyli, a mimo to czasami się obawiał. Owszem, mieli takie dni, że od wstania z łóżka rzucali sobie znaczące spojrzenia, te wraz z upływem czasu przeradzały się w delikatny flirt po to by wieczorem mieli ochotę się na siebie rzucić – czemu ostatecznie ulegli. Ale! Bywało również i tak, że on długo zastanawiał się czy może dotknąć jego ręki gdy siedzieli wieczorem na kanapie albo jak w przypadku tego owocnego w tysiące obowiązków dnia, czy może zaprosić go na wspólny wieczór. Nie myślał oczywiście o randce! Bardziej wypadzie poza rezydencję gdzie mogliby odciąć się od tego wszystkiego, spróbować innych aktywności, zaspokoić smaka na coś czego codziennie nie spożywali. Taki zwyczajny restart który był im tak mocno potrzebny.
Wchodząc do chatki w której na pierwszy rzut oka zająca nie zastał nieco się odprężył. Enzo jednak wyłonił się przyjemnie pachnący prosto z łazienki przez co poniekąd zmusił go do rozpoczęcia swojego całkowicie dennego w przedstawieniu monologu. Aż był załamany tym jak źle brzmiało to w jego głowie i jak fatalnie wyszło z jego ust. Niemniej, chociaż żałość prezentowana była przez całą jego sylwetkę, w tym przez opadnięte ucho, spojrzał na niego czekając na werdykt. Ten natomiast nieco zjeżył mu włoski na karku, sprawił że uniósł ręce w obronnym geście.
- Nie, nie o to mi chodziło… – Przyznał nadal nie mając pewności w tym jak powinien ująć to co chciałby robić dzisiaj wieczorem. Westchnął więc ciężko zaczynając masować kark, chciał się zacząć tłumaczyć ale został pochwycony za brodę i zmuszony do spojrzenia w te jarzące się ciepłem ale i zaczepnością oczy. – Może trochę… – Przyznał się ostatecznie dotykając jego nadgarstka, gładząc go lekko palcami po wewnętrznej stronie w czasie gdy policzkiem z radością wtulił się w jego dłoń.
- Myślałem o wieczorze. Mam dzisiaj do załatwienia jeszcze jedną sprawę, a później możemy iść. – Przyznał stając koło niego na tyle blisko żeby ocierać się o jego ramię swoim. – Koniecznie, duży kubek. - Przygotował sobie całe stanowisko pracy, wziął ulubiony nożyk i zaczął obierać wszystko to co było mu potrzebne do obiadu.
- Podobno na mieście jest jakiś mniejszy festyn, słyszałem coś o otwarciu pierwszej w zeszłym sezonie zabitej beczki z piwem i nie ukrywam, nęci mnie to mocno. – Wyjaśnił skąd w ogóle pojawił się u niego pomysł. – A że widziałem jak wszystkie dzieci wyjeżdżają, nie grozi nam dodatkowe towarzystwo. Nie mamy się też po co specjalnie spieszyć do domu więc możemy wypić więcej niż jeden kufel. – Uśmiechnął się zaczepnie pozwalając im obu na pracę ale i kontakt fizyczny. Enzo wydawał się mu nieco zmęczony, a on sam nie czuł się specjalnie lepiej więc zaczepiał. Łapał go za dłoń, przechodząc za jego plecami na chwilę się opierał żeby rzucić kąśliwą uwagę dotyczącą nierównych plasterków ziemniaka, a żeby jednym nie oberwać wtulał się w jego kark policzkiem. Zaczął też rozmawiać o czymś zdecydowanie bardziej prozaicznym niż ostatnie problemy: cieknącym w rogu dachu, kilku sztachetkach w płocie które trzeba by wymienić i skrzypiących drzwiach wejściowych. Wszystko byleby zająć ich głowy czymś pozwalającym na rozluźnienie ciał co po chwili było po nich widać.
Siadając do obiadu nie potrafili skończyć rozmowy. Cały czas coś było do omówienia i przez ani jeden moment nie zahaczało o ich pracę. No, może lekko o wyjaśnienie dzisiejszej irytacji zająca która delikatnie wypłynęła na jego twarzy gdy ten był na całkowicie spokojnym gruncie, ale to była tylko wilcza ciekawość. Gdy więc wracał do pracy miał pełny żołądek, uśmiech na twarzy i wyhaczył nawet słodkiego całusa co dodatkowo go napędzało do szybkiego uwinięcia się. Co więc go zadziwiło, a nie okazało się nieprzyjemnością Gabriel ogarnął to za niego nadal się podlizując przez co on tak szybko jak się na miejscu zjawił tak szybko wrócił do chatki. Wykąpał się i mogli ruszyć na miasto, wpaść najpierw do cukierni odpowiedzialnej za jego nadprogramowy kilogram.
Depcząc spokojną ścieżką w stronę małej wioski niedaleko rezydencji podwinął jeszcze rękawy ciemno niebieskiej koszuli którą – tak, owszem – założył specjalnie dla Enzo po czym w sposób nieunikniony, w końcu musieli pogadać o ogólnych nastrojach po wczoraj.
- Gabryś się podlizuje, może coś wskóra może nie. – Wzruszył obojętnie ramionami. – Na razie trzymam ich nieco krócej ale co innego zawraca mi głowę. W przyszłym tygodniu będę zaczynał szkolenia „cywili”, nie chciałbyś się nauczyć strzelać? – Podpytał go mając w pamięci tak samo tą informację jak i ich pierwsze spotkanie obfitujące w bardzo przyjemną walkę. No! Poza bajorkiem, mogliby sobie to podarować. – Jestem ciekaw jak walczysz wręcz w kontrolowanych warunkach. Pokonałbyś mnie? – Uśmiechnął się czarująco, w ogóle go nie prowokując! W ogóle nie rzucając mu wyzwania! W ogóle…
- Uwaga! – Pociągnął go mocno do siebie gdy wóz z dębową beczką minął ich z zawrotną prędkością, zasapany koń gnany przez bandę dzieciaków w ogóle nie zważał na przechodniów i skręcając w pobliski zagajnik zniknął po chwili im z widoku.
- Banda głupich szczyli. Chociaż, sytuacja całkiem przychylna. – Uśmiechnął się słodko i korzystając z okazji zagarnął mu za ucho kosmyk włosów. Cudownie wyglądał w momencie gdy on również nieco się wystroił. – To co? Stawiasz pierwsze piwo? Tak w ramach mojej ogólnej bezradności randkowej. – Dopytał w momencie gdy dochodzili do ryneczku, żartując na temat tej swojej odwagi która malała pod zadziornym uśmieszkiem zająca do praktycznie zera.
Nadal z nosem wepchniętym w koszyk nie zauważył pierwszej nieudanej próby odpalenia samochodu. Dopiero przy drugiej zerknął na nieco zestresowanego jelonka i uśmiechając się jedynie pokrzepiając w myślach zastanawiał się w jakim tempie dojadą na miejsce. Niepewnie też zerkał na termos z kawą który zgodnie z zaleceniami Sashy na razie zostawił na boku. Polanie się w momencie gdy wyciągnął swoją najlepszą koszulkę nie byłoby przyjemnością na której mu zależało przez co jedyne w co się uzbrajał to cierpliwość, pozbawiając na razie kofeiny. Ostatecznie bowiem samochód ruszył i chociaż tempo przejechanych pierwszych kilkunastu metrów było zatrważająco szybkie, po chwili zaczął wspierać jelonka słownie, dając mu wskazówki które i jemu kiedyś były udzielane licząc na to, że te przyniosą jakiś efekt. Ostatecznie owszem! Sasha zaczął prowadzić płynniej, a on mógł się zabrać za głośne i w ogóle nie kulturalne siorbanie.
- Mniej więcej wiem gdzie mamy jechać ale jasne, nawigacja to moje drugie imię. – Oświadczył rozbawiony otwierając mapę… do góry nogami. Dopiero w momencie gdy coś mocno mu nie grało odwrócił ją o sto osiemdziesiąt stopni i posyłając jelonkowi niewinny uśmieszek zaczął mu mniej więcej mówić gdzie mają jechać. Przez większość czasu opierało się to jednak na „nadal prosto”.
Pytanie jakie padło w którymś momencie ich podróży sprawiło jednak, że zamrugał szybko i unosząc spojrzenie znad mapy spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony. Po co w ogóle pytał? Koniecznie chciał usłyszeć, że to była jego pierwsza? Bił się przez chwilę z myślami po czym posłał mu zawadiacki uśmieszek.
- Czas może bym znalazł ale nie bardzo mam z kim. – Postanowił ostatecznie być szczerym cmokając przy tym cicho. – Nie wiem czy zauważyłeś ale średnia wiekowa w rezydencji nie jest specjalnie wyważona. Albo otaczają mnie staruszkowie jak Enzo albo dzieciaki jak Miles. O dziwo, ani jeden ani drugi nie zwraca na mnie uwagi. – Zażartował zaraz uśmiechając się niewinnie. Był przecież świadom, że Sasha był niewiele od zająca młodszy i tak, z premedytacją i jego nazwał właśnie staruszkiem.
- Więc jesteś pierwszy… – Miał przy tym nadzieję, że nie specjalnie go przestraszy swoimi słowami, a dla pewności że Sasha źle tego nie zinterpretuje wsadził mu do ust słupek marchewki. – Ale wiesz, jestem młody i piękny, wiele przede mną. – Zaśmiał się rozładowując nieco delikatne napięcie jakie powstało. Nie chciał nakładać na niego presji. Ogromnie pragnął dnia tylko dla nich, nawet jeżeli nic by miał nie zawierać z prawdziwej randki. Nawet nie musieli się trzymać za ręce czy wymieniać powłóczystymi spojrzeniami. Liczył się dzień pozbawiony trosk.
Rozmowa szybko przeszła na inne tematy chociaż krążyła dookoła ich własnych doświadczeń. Nie wchodzili na grząski grunt ale zwyczajnie dowiadywali się coraz więcej o sobie. I musiał przyznać, jak wcześniej miał go za osobę fascynującą tak teraz ta fascynacja tylko rosła. Patrzył więc na niego coraz bardziej miękko, coraz rzadziej przestawał się uśmiechać czy śmiać. Czuł się zwyczajnie błogo, a gdy dojeżdżali do wioski patrzył podekscytowany za okno.
Po tym jak zaparkowali w wolnej uliczce, nieco na uboczu miasteczka, on wysiadł rozciągając się z cichym pomrukiem. Jechało się wspaniale ale musiał się chwilę rozruszać. Zrobił więc głęboki skłon w przód kładąc całe dłonie na ziemi po czym dopiero zaczesał włosy i poprawił okulary.
- Nie przejmuj się. Jesteśmy na wycieczce, możemy trochę pospacerować. – Zauważył i chociaż początkowo nieco topornie podszedł do chwycenia go za rękę już w momencie gdy ich palce luźno się splotły poczuł w tym ogromny komfort. Ruszył więc spacerowym tempem w stronę w którą wydawało się mu, że powinno być centrum jednocześnie z zaciekawieniem się rozglądając.
- Klan zamieszkujący to i miasteczko obok nazywa się Laccord. Zwrócili się do nas już kilkanaście lat temu z prośbą o protekcję chociaż oficjalnie nie należą pod Repos. Mamy jednak z nimi duży związek handlowy bo… – Zamilkł w momencie gdy wyszli niespodziewanie zza jednego rogu prosto na wielki wybrukowany plac. Jego chlubą była niewątpliwie wielka wieża zegarowa z piaskowca rzucająca cień przez całą długość ryneczku. Ten natomiast był tak przepełniony straganami i ludźmi, że początkowo ciężko było się połapać. Niemniej, nie minęła chwila gdy jego oczy zaczęły wyłapywać tysiące części, lśniących sprzętów, rzeczy których nawet nie potrafił nazwać! Aż mu gwiazdki się zapaliły i nieco mocniej ścisnął trzymaną dłoń.
- Ile tu tego jest! – Pisnął podskakując i biorąc jego dłoń swoją drugą pociągnął go w tłum w stronę pierwszego stanowiska. – Może znajdziemy tą zębatkę do gramofonu? O! I ten okular do projektora? Pamiętasz jak to miało wyglądać? – Zapytał pochylając się nad rozłożonymi na starym kocu rzeczami. Szybko zrozumiał, że to będzie długi dzień ale gdy do jego nosa dochodziły przyjemne zapachy świeżego jedzenia towarzyszącemu całemu targowisku, a uszy wychwytywały bardzo ciekawe rozmowy o konkretnych rzeczach – miał nadzieję, że ta ich mała przygoda się będzie ciągnąć i ciągnąć.
Wchodząc do chatki w której na pierwszy rzut oka zająca nie zastał nieco się odprężył. Enzo jednak wyłonił się przyjemnie pachnący prosto z łazienki przez co poniekąd zmusił go do rozpoczęcia swojego całkowicie dennego w przedstawieniu monologu. Aż był załamany tym jak źle brzmiało to w jego głowie i jak fatalnie wyszło z jego ust. Niemniej, chociaż żałość prezentowana była przez całą jego sylwetkę, w tym przez opadnięte ucho, spojrzał na niego czekając na werdykt. Ten natomiast nieco zjeżył mu włoski na karku, sprawił że uniósł ręce w obronnym geście.
- Nie, nie o to mi chodziło… – Przyznał nadal nie mając pewności w tym jak powinien ująć to co chciałby robić dzisiaj wieczorem. Westchnął więc ciężko zaczynając masować kark, chciał się zacząć tłumaczyć ale został pochwycony za brodę i zmuszony do spojrzenia w te jarzące się ciepłem ale i zaczepnością oczy. – Może trochę… – Przyznał się ostatecznie dotykając jego nadgarstka, gładząc go lekko palcami po wewnętrznej stronie w czasie gdy policzkiem z radością wtulił się w jego dłoń.
- Myślałem o wieczorze. Mam dzisiaj do załatwienia jeszcze jedną sprawę, a później możemy iść. – Przyznał stając koło niego na tyle blisko żeby ocierać się o jego ramię swoim. – Koniecznie, duży kubek. - Przygotował sobie całe stanowisko pracy, wziął ulubiony nożyk i zaczął obierać wszystko to co było mu potrzebne do obiadu.
- Podobno na mieście jest jakiś mniejszy festyn, słyszałem coś o otwarciu pierwszej w zeszłym sezonie zabitej beczki z piwem i nie ukrywam, nęci mnie to mocno. – Wyjaśnił skąd w ogóle pojawił się u niego pomysł. – A że widziałem jak wszystkie dzieci wyjeżdżają, nie grozi nam dodatkowe towarzystwo. Nie mamy się też po co specjalnie spieszyć do domu więc możemy wypić więcej niż jeden kufel. – Uśmiechnął się zaczepnie pozwalając im obu na pracę ale i kontakt fizyczny. Enzo wydawał się mu nieco zmęczony, a on sam nie czuł się specjalnie lepiej więc zaczepiał. Łapał go za dłoń, przechodząc za jego plecami na chwilę się opierał żeby rzucić kąśliwą uwagę dotyczącą nierównych plasterków ziemniaka, a żeby jednym nie oberwać wtulał się w jego kark policzkiem. Zaczął też rozmawiać o czymś zdecydowanie bardziej prozaicznym niż ostatnie problemy: cieknącym w rogu dachu, kilku sztachetkach w płocie które trzeba by wymienić i skrzypiących drzwiach wejściowych. Wszystko byleby zająć ich głowy czymś pozwalającym na rozluźnienie ciał co po chwili było po nich widać.
Siadając do obiadu nie potrafili skończyć rozmowy. Cały czas coś było do omówienia i przez ani jeden moment nie zahaczało o ich pracę. No, może lekko o wyjaśnienie dzisiejszej irytacji zająca która delikatnie wypłynęła na jego twarzy gdy ten był na całkowicie spokojnym gruncie, ale to była tylko wilcza ciekawość. Gdy więc wracał do pracy miał pełny żołądek, uśmiech na twarzy i wyhaczył nawet słodkiego całusa co dodatkowo go napędzało do szybkiego uwinięcia się. Co więc go zadziwiło, a nie okazało się nieprzyjemnością Gabriel ogarnął to za niego nadal się podlizując przez co on tak szybko jak się na miejscu zjawił tak szybko wrócił do chatki. Wykąpał się i mogli ruszyć na miasto, wpaść najpierw do cukierni odpowiedzialnej za jego nadprogramowy kilogram.
Depcząc spokojną ścieżką w stronę małej wioski niedaleko rezydencji podwinął jeszcze rękawy ciemno niebieskiej koszuli którą – tak, owszem – założył specjalnie dla Enzo po czym w sposób nieunikniony, w końcu musieli pogadać o ogólnych nastrojach po wczoraj.
- Gabryś się podlizuje, może coś wskóra może nie. – Wzruszył obojętnie ramionami. – Na razie trzymam ich nieco krócej ale co innego zawraca mi głowę. W przyszłym tygodniu będę zaczynał szkolenia „cywili”, nie chciałbyś się nauczyć strzelać? – Podpytał go mając w pamięci tak samo tą informację jak i ich pierwsze spotkanie obfitujące w bardzo przyjemną walkę. No! Poza bajorkiem, mogliby sobie to podarować. – Jestem ciekaw jak walczysz wręcz w kontrolowanych warunkach. Pokonałbyś mnie? – Uśmiechnął się czarująco, w ogóle go nie prowokując! W ogóle nie rzucając mu wyzwania! W ogóle…
- Uwaga! – Pociągnął go mocno do siebie gdy wóz z dębową beczką minął ich z zawrotną prędkością, zasapany koń gnany przez bandę dzieciaków w ogóle nie zważał na przechodniów i skręcając w pobliski zagajnik zniknął po chwili im z widoku.
- Banda głupich szczyli. Chociaż, sytuacja całkiem przychylna. – Uśmiechnął się słodko i korzystając z okazji zagarnął mu za ucho kosmyk włosów. Cudownie wyglądał w momencie gdy on również nieco się wystroił. – To co? Stawiasz pierwsze piwo? Tak w ramach mojej ogólnej bezradności randkowej. – Dopytał w momencie gdy dochodzili do ryneczku, żartując na temat tej swojej odwagi która malała pod zadziornym uśmieszkiem zająca do praktycznie zera.
***
Fakt wyrwania się z rezydencji wszystkich możliwych par był jawnym dowodem na to jak wszyscy mieli serdecznie dosyć sytuacji która miała ostatnio miejsce. Niemniej, on uśmiechał się na całą tą myśl pod nosem, chrupiąc świeże warzywa które dołączone zostały do jego śniadania. Cieszyło go to. Ced nie był na nich tak wściekły jakby mogło się wydawać, a nawet jeżeli to nie kierował swojej złości w niewinną osobę Gillesa. Dawało to więc realną nadzieję na to, że się dogadają, a zważywszy na orientację jego kochanego braciszka - może i wisiał w powietrzu jakiś słodki romans? Parą byliby przeuroczą pasując do siebie tak z wyglądu jak i charakteru co jednak na razie zostawiał jako swoje przemyślenia. Nie chciał bowiem tracić dnia - jakkolwiek to źle nie brzmiało - znowu na dwójkę głównych zainteresowanych, tego dnia który miał stanowić jego randkę! Co notabene również nie mieściło się mu w głowie... on i randka. Ha!Nadal z nosem wepchniętym w koszyk nie zauważył pierwszej nieudanej próby odpalenia samochodu. Dopiero przy drugiej zerknął na nieco zestresowanego jelonka i uśmiechając się jedynie pokrzepiając w myślach zastanawiał się w jakim tempie dojadą na miejsce. Niepewnie też zerkał na termos z kawą który zgodnie z zaleceniami Sashy na razie zostawił na boku. Polanie się w momencie gdy wyciągnął swoją najlepszą koszulkę nie byłoby przyjemnością na której mu zależało przez co jedyne w co się uzbrajał to cierpliwość, pozbawiając na razie kofeiny. Ostatecznie bowiem samochód ruszył i chociaż tempo przejechanych pierwszych kilkunastu metrów było zatrważająco szybkie, po chwili zaczął wspierać jelonka słownie, dając mu wskazówki które i jemu kiedyś były udzielane licząc na to, że te przyniosą jakiś efekt. Ostatecznie owszem! Sasha zaczął prowadzić płynniej, a on mógł się zabrać za głośne i w ogóle nie kulturalne siorbanie.
- Mniej więcej wiem gdzie mamy jechać ale jasne, nawigacja to moje drugie imię. – Oświadczył rozbawiony otwierając mapę… do góry nogami. Dopiero w momencie gdy coś mocno mu nie grało odwrócił ją o sto osiemdziesiąt stopni i posyłając jelonkowi niewinny uśmieszek zaczął mu mniej więcej mówić gdzie mają jechać. Przez większość czasu opierało się to jednak na „nadal prosto”.
Pytanie jakie padło w którymś momencie ich podróży sprawiło jednak, że zamrugał szybko i unosząc spojrzenie znad mapy spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony. Po co w ogóle pytał? Koniecznie chciał usłyszeć, że to była jego pierwsza? Bił się przez chwilę z myślami po czym posłał mu zawadiacki uśmieszek.
- Czas może bym znalazł ale nie bardzo mam z kim. – Postanowił ostatecznie być szczerym cmokając przy tym cicho. – Nie wiem czy zauważyłeś ale średnia wiekowa w rezydencji nie jest specjalnie wyważona. Albo otaczają mnie staruszkowie jak Enzo albo dzieciaki jak Miles. O dziwo, ani jeden ani drugi nie zwraca na mnie uwagi. – Zażartował zaraz uśmiechając się niewinnie. Był przecież świadom, że Sasha był niewiele od zająca młodszy i tak, z premedytacją i jego nazwał właśnie staruszkiem.
- Więc jesteś pierwszy… – Miał przy tym nadzieję, że nie specjalnie go przestraszy swoimi słowami, a dla pewności że Sasha źle tego nie zinterpretuje wsadził mu do ust słupek marchewki. – Ale wiesz, jestem młody i piękny, wiele przede mną. – Zaśmiał się rozładowując nieco delikatne napięcie jakie powstało. Nie chciał nakładać na niego presji. Ogromnie pragnął dnia tylko dla nich, nawet jeżeli nic by miał nie zawierać z prawdziwej randki. Nawet nie musieli się trzymać za ręce czy wymieniać powłóczystymi spojrzeniami. Liczył się dzień pozbawiony trosk.
Rozmowa szybko przeszła na inne tematy chociaż krążyła dookoła ich własnych doświadczeń. Nie wchodzili na grząski grunt ale zwyczajnie dowiadywali się coraz więcej o sobie. I musiał przyznać, jak wcześniej miał go za osobę fascynującą tak teraz ta fascynacja tylko rosła. Patrzył więc na niego coraz bardziej miękko, coraz rzadziej przestawał się uśmiechać czy śmiać. Czuł się zwyczajnie błogo, a gdy dojeżdżali do wioski patrzył podekscytowany za okno.
Po tym jak zaparkowali w wolnej uliczce, nieco na uboczu miasteczka, on wysiadł rozciągając się z cichym pomrukiem. Jechało się wspaniale ale musiał się chwilę rozruszać. Zrobił więc głęboki skłon w przód kładąc całe dłonie na ziemi po czym dopiero zaczesał włosy i poprawił okulary.
- Nie przejmuj się. Jesteśmy na wycieczce, możemy trochę pospacerować. – Zauważył i chociaż początkowo nieco topornie podszedł do chwycenia go za rękę już w momencie gdy ich palce luźno się splotły poczuł w tym ogromny komfort. Ruszył więc spacerowym tempem w stronę w którą wydawało się mu, że powinno być centrum jednocześnie z zaciekawieniem się rozglądając.
- Klan zamieszkujący to i miasteczko obok nazywa się Laccord. Zwrócili się do nas już kilkanaście lat temu z prośbą o protekcję chociaż oficjalnie nie należą pod Repos. Mamy jednak z nimi duży związek handlowy bo… – Zamilkł w momencie gdy wyszli niespodziewanie zza jednego rogu prosto na wielki wybrukowany plac. Jego chlubą była niewątpliwie wielka wieża zegarowa z piaskowca rzucająca cień przez całą długość ryneczku. Ten natomiast był tak przepełniony straganami i ludźmi, że początkowo ciężko było się połapać. Niemniej, nie minęła chwila gdy jego oczy zaczęły wyłapywać tysiące części, lśniących sprzętów, rzeczy których nawet nie potrafił nazwać! Aż mu gwiazdki się zapaliły i nieco mocniej ścisnął trzymaną dłoń.
- Ile tu tego jest! – Pisnął podskakując i biorąc jego dłoń swoją drugą pociągnął go w tłum w stronę pierwszego stanowiska. – Może znajdziemy tą zębatkę do gramofonu? O! I ten okular do projektora? Pamiętasz jak to miało wyglądać? – Zapytał pochylając się nad rozłożonymi na starym kocu rzeczami. Szybko zrozumiał, że to będzie długi dzień ale gdy do jego nosa dochodziły przyjemne zapachy świeżego jedzenia towarzyszącemu całemu targowisku, a uszy wychwytywały bardzo ciekawe rozmowy o konkretnych rzeczach – miał nadzieję, że ta ich mała przygoda się będzie ciągnąć i ciągnąć.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Chyba tylko dzięki temu, że Cedric był obok Gilles uspokoił się, pozwalając mężczyźnie złapać się za rękę i poprowadzić w głąb bardzo uroczego domku, na którego widok oczy papugi otwarły się szeroko, chłonąc widok jaki przed sobą miał. Ogród w rezydencji Reposów utrzymany przez Enzo w idealnym stanie robił wrażenie, ale ten mały śliczny ogródek, w którym znać było kobiecą rękę sprawiał wrażenie niezwykle przytulnego, ciepłego miejsca pełnego miłości. Chłopak niemal natychmiast się w nim zakochał, jak urzeczony rozglądając się wokół, napełniając płuca powietrzem przesyconym zapachem kwiatów. Wnętrze domu sprawiało równie dobre wrażenie, niemal od razu mówiąc mu jaką osobą była matka lisa. No i… co zauważył z niemałym rozczuleniem, wyglądało na to, że Cedric świadomie czy nie, wewnątrz domu rozluźnił się, jego twarz nabrała nieco dziecięcego wyrazu niewinnej radości, a w oczach pojawił się figlarny błysk.
Kiedy w korytarzu pojawiła się równie zachwycająca co dom i Cedric kobieta, Gilles spiął się odrobinę, nie będąc pewnym jej reakcji na siebie, choć kiedy został obdarzony tak ciepłym, szczerym i matczynym uściskiem, w jego oczach zamigotały łzy wzruszenia. Niemal natychmiast ją pokochał i zrozumiał, dlaczego lis darzył ją tak silnymi uczuciami. Nigdy wcześniej nie spotkał kogoś o tak silnej aurze, kto jednocześnie był tak szczery, miękki i miły.
- Mnie też bardzo miło panią poznać – powiedział nieśmiało, niepewnie oddając uścisk, a kiedy w odpowiedzi został tylko mocniej przyciągnięty do ciepłego uścisku, uszczypnął się dyskretnie, chcąc się upewnić, że to wcale nie był sen. Dopiero zdziwienie w głosie kobiety sprawiło, że zerknął na nią uważniej, dostrzegając zmętnienie w jej jasnych, tak podobnych do Cedrica oczach. Niemal natychmiast zrobiło mu się przykro, ale widząc że mimo tego ani ona, ani Ced nie tracili humoru, postanowił, że on sam nie będzie robił z tego wielkiej sprawy. Zamiast tego uśmiechnął się nieśmiało, pozwalając by kobieta przesunęła palcami po jego gładkich, miękkich piórach.
- Jestem papugą – powiedział w ramach wyjaśnień, dlaczego w ogóle posiadał skrzydła, pesząc się, kiedy stwierdziła, że może mówić do niej jak mu wygodnie.
Przechodząc do kuchni nie spodziewał się zobaczyć w Cedricu jeszcze więcej dziecka, a jednak lis zaskoczył go po raz kolejny, udowadniając mu, że on i jego mama mieli naprawdę bardzo dobre relacje, które sprawiały że i na jego ustach formował się uśmiech. To było takie urocze i pokrzepiające, że sam zaczynał się czuć coraz bardziej swobodnie, choć spodziewał się, że raczej będzie skrępowany obcym miejscem i ludźmi, których nie znał i którzy nie znali jego. Atmosfera tego domu była jednak tak przyjazna, tak różna od tego, co zazwyczaj działo się wokół niego, że powoli zaczął się rozluźniać i naprawdę czuć jakby był w domu…
- Dziękuję, proszę pani - powiedział wdzięczny, nie mogąc się napatrzeć na piękny uśmiech jaki pojawił się na twarzy kobiety. Była taka piękna, a lata wcale nie odebrały jej urody, wręcz przeciwnie, sprawiły tylko że wyglądała jeszcze lepiej. Kiedy Cedric pociągnął go dalej w głąb domu, Gilles zaczął się zastanawiać, czy mężczyzna również zestarzeje się z taką klasą. W zasadzie jego ojciec też trzymał się wyśmienicie, w przeciwieństwie do ojca Gilla…
Znalazłszy się w pokoju Cedrica, Gilles wciągnął głęboko powietrze nosem, mając wrażenie, że to pomieszczenie było bardziej pokojem, a cały dom, bardziej domem dla lisa niż posiadłość Reposów kiedykolwiek. Tutaj po prostu… czuł, jakby znalazł się wewnątrz jego mózgu, jego przestrzeni osobistej i miejscu, w którym mógł być najbardziej sobą. Podszedł do ściany pełnej szkiców, przesuwając delikatnie palcami po rysunkach, nie mogąc wyjść z podziwu.
Słysząc pytanie, spojrzał na mężczyznę, uśmiechając się do niego lekko niezręcznie, choć zaraz zmienił wyraz na dużo spokojniejszy.
- Tak, teraz już tak, twoja mama jest bardzo miła – powiedział, wracając do obserwacji twarzy wyrysowanych na ścianie.
- Masz… niesamowity talent – westchnął, z zaskoczeniem zauważając portret ojca Cedrica. Wyglądał tak łagodnie, z delikatnym uśmiechem i oczami błyszczącymi radością. To w taki sposób Ced kiedyś go widział?
- Hej… Em… przepraszam, że o to pytam i… jeśli za bardzo się wtrącam, to… to nie musisz mi odpowiadać, ale… um… z mamą dogadujesz się tak dobrze, czemu z twoim tatą jest inaczej? – zapytał z przepraszającą miną, gotów zmienić temat jeśli tylko Cedric nie będzie chciał o tym rozmawiać. Po prostu dziwiło go to wszystko, bo choć nie znał rodziny lisa bardzo dobrze i żmija wydawała mu się niezbyt miłą osobą, miał wrażenie, że mimo wszystko jego tata nie chciał dla niego źle. Często widział go przechodzącego obok lecznicy, no i kiedy spędzał czas ze żmiją, mężczyzna pytał go o to jak sobie radzą, o to jak Cedric sobie radzi, czy wszystko u niego w porządku.
Wizja spędzenia czasu z wilkiem w warunkach innych niż domowych napawała Enzo znacznie większą porcją ekscytacji niż powinna będąc mężczyzną w jego wieku. Niemniej nie potrafił przestać się uśmiechać na myśl, że nie tylko spędzą razem czas na zewnątrz, ale też fakt, że to Perci go zaprosił. Nie spodziewał się po nim czegoś tak odważnego, a jednak przyjemnie go zaskoczył. Nie pamiętał kiedy ostatni raz mógł wyjść gdzieś w tak miłym towarzystwie tylko po to, by zaznać „męskich” rozrywek z kuflem wybornego piwa w ręku. Niemal cieszył się, że Miles wyjechał do dziadków, bo choć ogromnie za swoim dzieckiem tęsknił, wiedział że gdyby był na miejscu, albo musieliby zrezygnować z zaplanowanego przez Percivala wyjścia, albo zostawić Milesa pod opieką kogoś z dworu, a tego nie chciał, wiedząc że żmija była na miejscu i na pewno nie przepuściłaby okazji, żeby jego dziecka straumatyzować. Złożyło się więc idealnie.
Podczas gdy Perci poszedł jeszcze załatwić jakieś swoje sprawy, Enzo stanął przed swoją szafą, zastanawiając się, gdzie on wyłożył swoje lepsze ubrania. Co prawda, nie podejrzewał, by były jemu czy Perciemu potrzebne, niemniej skoro to była randka, mógł się choć odrobinę postarać. W pierwszej kolejności odnalazł ciemne spodnie, które podkreślały jego długie nogi, zaraz potem w oczy rzuciła mu się marynarka, której co prawda nie nosił zbyt często, ale się zdarzało. Zastanawiał się przez chwilę nad koszulą, ale ostatecznie postawił na zwykły t-shirt, stwierdzając że marynarka była już dostatecznie elegancka. Do tego ułożył sobie włosy i nieco staranniej niż zwykle ogolił się, zostawiając swoją twarz idealnie gładką. Użył jeszcze perfum i kiedy Perci wrócił i się ogarnął, mogli iść od razu. Widząc przy tym koszulę mężczyzny, Enzo stwierdził, że warto było się choć odrobinę wysilić, mężczyzna wydawał się zadowolony z jego wyglądu, a sam zając… cóż, Perci wyglądał dobrze w absolutnie wszystkim, więc i w tym wydaniu patrzenie na niego było niezmierną przyjemnością.
Wchodząc w las, zaczęli rozmowę i choć Enzo słyszał coś o nauce cywili, nie był pewien, czy sam chciał zostać takim cywilem wyznaczonym do szkolenia.
- Nie mam do tego oczu, Perci – westchnął, przyznając się do swojego beznadziejnego cela. – Bo to nie tak, że nigdy nie próbowałem się nauczyć, wiem jak obsługiwać broń, nie umiem z niej trafić, po co więc marnować naboje – wzruszył ramionami, pogodzony z tym już od dawna. Znacznie bardziej lubił i potrafił broń białą, która w jego rękach stawała się śmiercionośną bronią, tak jak miał już Perci okazję się przekonać w ich walce na pałki wodne. A co do walki wręcz…
- Hmmm… Chcesz się przekonać, Perci? Z miłą chęcią sprowadzę cię do parteru – powiedział miękko, posyłając mu znaczące spojrzenie, mówiące wilkowi absolutnie wszystko, co Enzo by z nim zrobił, gdyby już w tym poziomie się znaleźli. Podejrzewał, że wilk był mistrzem walki wręcz, ale i on posiadał kilka sztuczek, w tym swoją siłę ukrytą w żelaznych mięśniach, z którą wiedział jak zrobić użytek…
Pociągnięty, Enzo natychmiast stał się bardziej czujny, łapiąc Percivala za ramiona, nie chcąc by oboje stracili równowagę i jeszcze wpadli pod koła pędzącego wozu, niemniej pokręcił głową z dezaprobatą, widząc kilkoro miejscowych młodzików, którzy najwyraźniej dorwali wóz któregoś ojca. Nie zazdrościł szczylom, kiedy w końcu trafią w łapy rodziców. Za to na zadziorne pytanie, niemal od razu się rozchmurzył, odnajdując dłoń wilka, by móc ją uścisnąć, przy akompaniamencie gorącego spojrzenia jakie mu posłał.
- Niech będzie… Miejmy tylko nadzieję, że tej cudownej beczki nie zdążyli jeszcze otworzyć i opróżnić – parsknął, zagłębiając się w mały tłumek jaki powstał przed odpowiednim barem.
Jak się zaraz okazało, nie to było największym problemem, który mógł powstać tego wieczoru. Kiedy tylko zbliżyli się do baru, usłyszeli wzburzone głosy i samego właściciela, który próbował uspokoić tłum i wyjaśnić o co chodzi. W końcu ktoś niecierpliwy wskoczył na stół i uciszył wszystkich wrzaskiem godnym rasowego koguta, sprawiając że spocony z nerwów właściciel mógł w końcu się odezwać.
- Jak już mówiłem, beczka miała przyjechać jakieś pół godziny temu, niestety doniesiono mi, że ktoś ją ukradł. Ją i cały wóz, więc jeśli ktoś ma jakiś pomysł, jak piwo odzyskać, to proszę bardzo, ja już nie mam siły – oświadczył mężczyzna, a dostrzegając w tłumie zająca, natychmiast zwrócił na niego uwagę.
- Enzo! Z nieba mi spadłeś, człowieku! – zawołał, a nieco zaskoczony mężczyzna pociągnął Perciego przez tłum, by zbliżyć się do znajomego.
- O co chodzi, Andre? Jak mogę ci pomóc? – zapytał uprzejmie Enzo, choć i jego samego wieść o kradzieży beczki zasmuciła.
- Masz uszy i oczy wszędzie, może ty coś wiesz? Widziałeś coś, albo nie wiem… Już nie mam pomysłu co się stało z tą beczką – wyjęczał niższy, korpulentny mężczyzna, patrząc na niego błagalnie, jakby był jego ostatnią deską ratunku.
- Nie jestem pewien… Co prawda idąc tu mijał nas wóz z dzieciakami na pace, ale… - zaczął, a słysząc to, właściciel baru złapał go gwałtownie za przedramię.
- Jak wyglądał? Miał białe pasy? Ciągnął go szary koń? – zasypał go pytaniami, a Enzo odklejając delikatnie choć stanowczo ręce mężczyzny ze swoich rąk, spojrzał na niego cierpliwie.
- Być może, Andre. Nie jestem jednak stuprocentowo pewien – zaznaczył, na co mężczyzna niemal natychmiast prawie zemdlał z wrażenia.
- Możesz… możecie to sprawdzić? – zapytał, dojrzawszy w końcu wilka stojącego tuż obok Enzo w odległości która jasno sugerowała, że przyszli tutaj razem.
- No nie wiem… - zaczął się zastanawiać zając.
- Będziecie mieć pierwszeństwo do piwa – oświadczył niemal od razu. – Dostaniecie przynajmniej po kuflu bez kolejki – dodał, a słysząc to kącik ust Enzo drgnął niemal niezauważalnie do góry.
- Jeden darmowy dla każdego z nas i reszta bez kolejki i znajdziemy twoją beczkę – powiedział, a słysząc to mężczyzna niemal popłakał się ze szczęścia, przystając bez gadania na warunki postawione przez zająca.
Kiedy zniknął w karczmie, Enzo spojrzał z błyszczącymi oczami na wilka.
- Chcesz zapolować wilczku? – zapytał go retorycznie, uśmiechając się i rozciągając, jakby miał zamiar pobiec w maratonie.
Kiedy w korytarzu pojawiła się równie zachwycająca co dom i Cedric kobieta, Gilles spiął się odrobinę, nie będąc pewnym jej reakcji na siebie, choć kiedy został obdarzony tak ciepłym, szczerym i matczynym uściskiem, w jego oczach zamigotały łzy wzruszenia. Niemal natychmiast ją pokochał i zrozumiał, dlaczego lis darzył ją tak silnymi uczuciami. Nigdy wcześniej nie spotkał kogoś o tak silnej aurze, kto jednocześnie był tak szczery, miękki i miły.
- Mnie też bardzo miło panią poznać – powiedział nieśmiało, niepewnie oddając uścisk, a kiedy w odpowiedzi został tylko mocniej przyciągnięty do ciepłego uścisku, uszczypnął się dyskretnie, chcąc się upewnić, że to wcale nie był sen. Dopiero zdziwienie w głosie kobiety sprawiło, że zerknął na nią uważniej, dostrzegając zmętnienie w jej jasnych, tak podobnych do Cedrica oczach. Niemal natychmiast zrobiło mu się przykro, ale widząc że mimo tego ani ona, ani Ced nie tracili humoru, postanowił, że on sam nie będzie robił z tego wielkiej sprawy. Zamiast tego uśmiechnął się nieśmiało, pozwalając by kobieta przesunęła palcami po jego gładkich, miękkich piórach.
- Jestem papugą – powiedział w ramach wyjaśnień, dlaczego w ogóle posiadał skrzydła, pesząc się, kiedy stwierdziła, że może mówić do niej jak mu wygodnie.
Przechodząc do kuchni nie spodziewał się zobaczyć w Cedricu jeszcze więcej dziecka, a jednak lis zaskoczył go po raz kolejny, udowadniając mu, że on i jego mama mieli naprawdę bardzo dobre relacje, które sprawiały że i na jego ustach formował się uśmiech. To było takie urocze i pokrzepiające, że sam zaczynał się czuć coraz bardziej swobodnie, choć spodziewał się, że raczej będzie skrępowany obcym miejscem i ludźmi, których nie znał i którzy nie znali jego. Atmosfera tego domu była jednak tak przyjazna, tak różna od tego, co zazwyczaj działo się wokół niego, że powoli zaczął się rozluźniać i naprawdę czuć jakby był w domu…
- Dziękuję, proszę pani - powiedział wdzięczny, nie mogąc się napatrzeć na piękny uśmiech jaki pojawił się na twarzy kobiety. Była taka piękna, a lata wcale nie odebrały jej urody, wręcz przeciwnie, sprawiły tylko że wyglądała jeszcze lepiej. Kiedy Cedric pociągnął go dalej w głąb domu, Gilles zaczął się zastanawiać, czy mężczyzna również zestarzeje się z taką klasą. W zasadzie jego ojciec też trzymał się wyśmienicie, w przeciwieństwie do ojca Gilla…
Znalazłszy się w pokoju Cedrica, Gilles wciągnął głęboko powietrze nosem, mając wrażenie, że to pomieszczenie było bardziej pokojem, a cały dom, bardziej domem dla lisa niż posiadłość Reposów kiedykolwiek. Tutaj po prostu… czuł, jakby znalazł się wewnątrz jego mózgu, jego przestrzeni osobistej i miejscu, w którym mógł być najbardziej sobą. Podszedł do ściany pełnej szkiców, przesuwając delikatnie palcami po rysunkach, nie mogąc wyjść z podziwu.
Słysząc pytanie, spojrzał na mężczyznę, uśmiechając się do niego lekko niezręcznie, choć zaraz zmienił wyraz na dużo spokojniejszy.
- Tak, teraz już tak, twoja mama jest bardzo miła – powiedział, wracając do obserwacji twarzy wyrysowanych na ścianie.
- Masz… niesamowity talent – westchnął, z zaskoczeniem zauważając portret ojca Cedrica. Wyglądał tak łagodnie, z delikatnym uśmiechem i oczami błyszczącymi radością. To w taki sposób Ced kiedyś go widział?
- Hej… Em… przepraszam, że o to pytam i… jeśli za bardzo się wtrącam, to… to nie musisz mi odpowiadać, ale… um… z mamą dogadujesz się tak dobrze, czemu z twoim tatą jest inaczej? – zapytał z przepraszającą miną, gotów zmienić temat jeśli tylko Cedric nie będzie chciał o tym rozmawiać. Po prostu dziwiło go to wszystko, bo choć nie znał rodziny lisa bardzo dobrze i żmija wydawała mu się niezbyt miłą osobą, miał wrażenie, że mimo wszystko jego tata nie chciał dla niego źle. Często widział go przechodzącego obok lecznicy, no i kiedy spędzał czas ze żmiją, mężczyzna pytał go o to jak sobie radzą, o to jak Cedric sobie radzi, czy wszystko u niego w porządku.
Wizja spędzenia czasu z wilkiem w warunkach innych niż domowych napawała Enzo znacznie większą porcją ekscytacji niż powinna będąc mężczyzną w jego wieku. Niemniej nie potrafił przestać się uśmiechać na myśl, że nie tylko spędzą razem czas na zewnątrz, ale też fakt, że to Perci go zaprosił. Nie spodziewał się po nim czegoś tak odważnego, a jednak przyjemnie go zaskoczył. Nie pamiętał kiedy ostatni raz mógł wyjść gdzieś w tak miłym towarzystwie tylko po to, by zaznać „męskich” rozrywek z kuflem wybornego piwa w ręku. Niemal cieszył się, że Miles wyjechał do dziadków, bo choć ogromnie za swoim dzieckiem tęsknił, wiedział że gdyby był na miejscu, albo musieliby zrezygnować z zaplanowanego przez Percivala wyjścia, albo zostawić Milesa pod opieką kogoś z dworu, a tego nie chciał, wiedząc że żmija była na miejscu i na pewno nie przepuściłaby okazji, żeby jego dziecka straumatyzować. Złożyło się więc idealnie.
Podczas gdy Perci poszedł jeszcze załatwić jakieś swoje sprawy, Enzo stanął przed swoją szafą, zastanawiając się, gdzie on wyłożył swoje lepsze ubrania. Co prawda, nie podejrzewał, by były jemu czy Perciemu potrzebne, niemniej skoro to była randka, mógł się choć odrobinę postarać. W pierwszej kolejności odnalazł ciemne spodnie, które podkreślały jego długie nogi, zaraz potem w oczy rzuciła mu się marynarka, której co prawda nie nosił zbyt często, ale się zdarzało. Zastanawiał się przez chwilę nad koszulą, ale ostatecznie postawił na zwykły t-shirt, stwierdzając że marynarka była już dostatecznie elegancka. Do tego ułożył sobie włosy i nieco staranniej niż zwykle ogolił się, zostawiając swoją twarz idealnie gładką. Użył jeszcze perfum i kiedy Perci wrócił i się ogarnął, mogli iść od razu. Widząc przy tym koszulę mężczyzny, Enzo stwierdził, że warto było się choć odrobinę wysilić, mężczyzna wydawał się zadowolony z jego wyglądu, a sam zając… cóż, Perci wyglądał dobrze w absolutnie wszystkim, więc i w tym wydaniu patrzenie na niego było niezmierną przyjemnością.
Wchodząc w las, zaczęli rozmowę i choć Enzo słyszał coś o nauce cywili, nie był pewien, czy sam chciał zostać takim cywilem wyznaczonym do szkolenia.
- Nie mam do tego oczu, Perci – westchnął, przyznając się do swojego beznadziejnego cela. – Bo to nie tak, że nigdy nie próbowałem się nauczyć, wiem jak obsługiwać broń, nie umiem z niej trafić, po co więc marnować naboje – wzruszył ramionami, pogodzony z tym już od dawna. Znacznie bardziej lubił i potrafił broń białą, która w jego rękach stawała się śmiercionośną bronią, tak jak miał już Perci okazję się przekonać w ich walce na pałki wodne. A co do walki wręcz…
- Hmmm… Chcesz się przekonać, Perci? Z miłą chęcią sprowadzę cię do parteru – powiedział miękko, posyłając mu znaczące spojrzenie, mówiące wilkowi absolutnie wszystko, co Enzo by z nim zrobił, gdyby już w tym poziomie się znaleźli. Podejrzewał, że wilk był mistrzem walki wręcz, ale i on posiadał kilka sztuczek, w tym swoją siłę ukrytą w żelaznych mięśniach, z którą wiedział jak zrobić użytek…
Pociągnięty, Enzo natychmiast stał się bardziej czujny, łapiąc Percivala za ramiona, nie chcąc by oboje stracili równowagę i jeszcze wpadli pod koła pędzącego wozu, niemniej pokręcił głową z dezaprobatą, widząc kilkoro miejscowych młodzików, którzy najwyraźniej dorwali wóz któregoś ojca. Nie zazdrościł szczylom, kiedy w końcu trafią w łapy rodziców. Za to na zadziorne pytanie, niemal od razu się rozchmurzył, odnajdując dłoń wilka, by móc ją uścisnąć, przy akompaniamencie gorącego spojrzenia jakie mu posłał.
- Niech będzie… Miejmy tylko nadzieję, że tej cudownej beczki nie zdążyli jeszcze otworzyć i opróżnić – parsknął, zagłębiając się w mały tłumek jaki powstał przed odpowiednim barem.
Jak się zaraz okazało, nie to było największym problemem, który mógł powstać tego wieczoru. Kiedy tylko zbliżyli się do baru, usłyszeli wzburzone głosy i samego właściciela, który próbował uspokoić tłum i wyjaśnić o co chodzi. W końcu ktoś niecierpliwy wskoczył na stół i uciszył wszystkich wrzaskiem godnym rasowego koguta, sprawiając że spocony z nerwów właściciel mógł w końcu się odezwać.
- Jak już mówiłem, beczka miała przyjechać jakieś pół godziny temu, niestety doniesiono mi, że ktoś ją ukradł. Ją i cały wóz, więc jeśli ktoś ma jakiś pomysł, jak piwo odzyskać, to proszę bardzo, ja już nie mam siły – oświadczył mężczyzna, a dostrzegając w tłumie zająca, natychmiast zwrócił na niego uwagę.
- Enzo! Z nieba mi spadłeś, człowieku! – zawołał, a nieco zaskoczony mężczyzna pociągnął Perciego przez tłum, by zbliżyć się do znajomego.
- O co chodzi, Andre? Jak mogę ci pomóc? – zapytał uprzejmie Enzo, choć i jego samego wieść o kradzieży beczki zasmuciła.
- Masz uszy i oczy wszędzie, może ty coś wiesz? Widziałeś coś, albo nie wiem… Już nie mam pomysłu co się stało z tą beczką – wyjęczał niższy, korpulentny mężczyzna, patrząc na niego błagalnie, jakby był jego ostatnią deską ratunku.
- Nie jestem pewien… Co prawda idąc tu mijał nas wóz z dzieciakami na pace, ale… - zaczął, a słysząc to, właściciel baru złapał go gwałtownie za przedramię.
- Jak wyglądał? Miał białe pasy? Ciągnął go szary koń? – zasypał go pytaniami, a Enzo odklejając delikatnie choć stanowczo ręce mężczyzny ze swoich rąk, spojrzał na niego cierpliwie.
- Być może, Andre. Nie jestem jednak stuprocentowo pewien – zaznaczył, na co mężczyzna niemal natychmiast prawie zemdlał z wrażenia.
- Możesz… możecie to sprawdzić? – zapytał, dojrzawszy w końcu wilka stojącego tuż obok Enzo w odległości która jasno sugerowała, że przyszli tutaj razem.
- No nie wiem… - zaczął się zastanawiać zając.
- Będziecie mieć pierwszeństwo do piwa – oświadczył niemal od razu. – Dostaniecie przynajmniej po kuflu bez kolejki – dodał, a słysząc to kącik ust Enzo drgnął niemal niezauważalnie do góry.
- Jeden darmowy dla każdego z nas i reszta bez kolejki i znajdziemy twoją beczkę – powiedział, a słysząc to mężczyzna niemal popłakał się ze szczęścia, przystając bez gadania na warunki postawione przez zająca.
Kiedy zniknął w karczmie, Enzo spojrzał z błyszczącymi oczami na wilka.
- Chcesz zapolować wilczku? – zapytał go retorycznie, uśmiechając się i rozciągając, jakby miał zamiar pobiec w maratonie.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od razu widział, jak Flora polubiła Gillesa i wywołało to przyjemne uczucie ciepła gdzieś w jego klatce piersiowej. A gdy zobaczył, że i mężczyzna się rozluźnia, uśmiech sam cisnął mu się na usta.
- Dziękuję - odpowiedział cicho na komplement, lekko zażenowany drapiąc się po szyi. To było tak, jak gdyby wpuścił papugę do najbardziej “jego” miejsca, jakie było, stąd wywoływało to w nim lekkie zawstydzenie, odznaczające się na delikatnie zaróżowionych policzkach. Tym bardziej, że widział szczerość w jego oczach, co tylko potęgowało to odczucie. Ale było to zaskakująco miłe. Nie czuł się aż tak przytłoczony, jak podejrzewał że będzie. Komfort, który zapewniał mu Gilles, rósł z każdym wspólnym dniem.
Natomiast zdecydowanie Cedric nie spodziewał się też tak bezpośredniego pytania i nie mógł powstrzymać lekkiego zdziwionego uniesienia brwi. Chwilę wahał się nad odpowiedzią i o ile w normalnych okolicznościach pewnie zbyłby Gillesa, tak wtedy, siedząc całkowicie zrelaksowanym u siebie w domu, spróbował się zebrać w sobie, aby jednak sklecić jakąś rozsądną odpowiedź. Szczególnie, że dostrzegł też, ile zadanie tego kosztowało chłopaka.
- Na początku miałem z ojcem dobry kontakt - zaczął dość niepewnie, ale zaraz spróbował zebrać w sobie wszystkie możliwe zasoby swobody - dopiero później znacząco się pogorszył. Zaczęło się od tego, że ciągle zmieniał partnerki, jak pewnie już nieco się zorientowałeś. A gdy wszedłem w okres buntu nastoletniego, nasz kontakt kompletnie się zniszczył. Ja nie chciałem zostać prekursorem i wolałem jak Flora leczyć, co go wkurzało, z kolei mnie wkurzała jego presja i ciągłe pretensje. Kłóciliśmy się non stop i najrozsądniejszą opcją było po prostu ograniczenie kontaktu do minimum, bo tworzyliśmy wspólnie mieszankę wybuchową z naszymi temperamentami. Koniec końców, jakoś, hm, nie umiem już teraz patrzeć na niego tak samo - wyznał nieco niezręcznie, dość skróconą wersję, wzruszając ramionami. Nigdy nie mówił wcześniej o tym na głos i czuł się niepewnie w tym temacie, mimo że wewnętrznie był dość dobrze z nim oswojony. Czuł się przekonany co do swojego zawodu i przyszłości, ba, był pewien, że Adrien będzie wspaniałym prekursorem, który swobodnie przebije wszystkich dotychczasowych, a w szczególności ich ojca. Był mądry, ale oprócz tego po prostu ludzko empatyczny.
- Naprawdę się cieszę, że tutaj ze mną przyjechałeś. Flora już cię uwielbia - zmienił temat, uśmiechając się do niego lekko. - W ogóle, czujesz się komfortowo zostając dzisiaj tutaj na noc? - zapytał nagle, kompletnie zapominając dogadać się z nim na ten temat wcześniej. Brał każdą możliwą opcję pod uwagę, ale umknęło mu, aby wpierw skonsultować to z Gillesem.
Gdy ustalili kwestię noclegu, jeszcze chwilę posiedzieli obok niego, zanim tak jak wcześniej Flora nie wspominała, nie wyszli na zewnątrz, aby pokręcić się po ogródku. Tylna część ogrodu za domem nie była aż tak zadbana - między różami przebijały się trawy, gdzieniegdzie rosły nieplanowane krzewy, te planowane z kolei były nie przystrzyżone. Cedric starał się zrobić jak najwięcej mógł, gdy tutaj już przyjeżdżał, ale nadal nie nadążał ze wszystkim. Jego mamie też nie przeszkadzała ta dzikość, szczególnie że ścieżka do altanki, gdzie prowadził Gillesa, była dobrze widoczna.
- Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie - parsknął rozbawiony, spoglądając na mężczyznę z uśmiechem. Nie było co ukrywać, że ich początki były bardzo oporne. Teraz jednak stali wspólnie w środku trochę podupadającej na starość, ale wciąż trzymającej się dość nieźle drewnianej altanki. - Uważaj na ławki, kiwają się - ostrzegł przed tym, jak sam wyczuł ręką jedną z trzech ławek, sprawdzając czy jest stabilna, zanim nie usiadł.
***
Sasha machał z rozluźnieniem ich rękami, w duchu zastanawiając się jeszcze nad słowami Adriena z auta. Nie wiedział do końca, co myślał na temat tego, że był pierwszym mężczyzną, który, jak rozumiał, zabierał Adriena na randkę. Może rzeczywiście nie zdziwił się aż tak bardzo, słysząc jego wyznanie, świadom ile obowiązków miał w związku ze swoją pozycją, ale gdy dostał tak jasny komunikat, wciąż był nieco skonsternowany. Wzbudzało to w nim pewną presję, może nawet irracjonalne poczucie obowiązku. Nie chciał, aby jego pierwsze doświadczenia były jakkolwiek nieudane ze względu na to, że Sasha może mieć inne podejście do relacji niż młodszy. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę aż nazbyt dosadnie, że była to dopiero pierwsza oficjalna randka, a tym samym nie było to w żaden sposób zobowiązujące. Ot, spotkali się na jasnym gruncie, aby sprawdzić dalej, jak się dogadują. A przynajmniej w ten sposób mężczyzna się uspokajał. Zaraz też kompletnie się rozproszył, gdy z małej, urokliwej uliczki przeszli na duży plac z dziesiątkami najróżniejszych sprzętów. Oczy Sashy nie wiedziały, gdzie się podziać i w moment się podekscytował jak dziecko, co przejawiło się w szerokim uśmiechu, gdy dał się pociągnąć Adrienowi między tłum.
- Nie dokończyłeś wcześniej; macie duży związek z tym klanem ponieważ…? - zapytał ze szczerą ciekawością, przeglądając najróżniejsze rzeczy na stole. - Jak to działa? Dostajecie coś od nich jako zapłatę za protekcję? - dodał, z fascynacją dzieląc uwagę między konwersację z białowłosym, przez cały czas stojąc dość blisko niego, tak aby pod żadnym pozorem się nie zgubili, a przekładaniem w dłoniach najróżniejszych sprzętów, od których trudno było mu oderwać wzrok. Prawdą też było, że Espoierzy niechętnie brali inne klany pod protekcję, skupieni głównie na sobie i swoim dobrobycie. Czas jednak zweryfikował, że ten nie okazał się wystarczający, zasobów ubywało, a oni powoli przestawiali sobie radzić z tym, co mogli samodzielnie uzyskać. Dlatego tym bardziej ich sojusz z Reposami był tak przełomowym, nietypowym zdarzeniem. A gdy nagle w jego palce trafiła średniej wielkości rzecz w niekoniecznie dobrym stanie, posłał Adrienowi szeroki uśmiech.
- To ten okular, o który pytałeś - oznajmił zadowolony, oglądając go nieco dokładniej. Zaraz też zapytał o cenę, gdy ją jednak dostał, jego brew uniosła się w zdziwieniu i nie krył tego przed sprzedającym. - Jest z nim jeszcze masa roboty - poinformował mężczyznę tak, jak gdyby ten mógł tego nie wiedzieć, chociaż zielonowłosy szczerze wątpił. - Wart co najwyżej połowę tego, co za niego sobie liczysz - dodał już pewniej, odkładając sprzęt z powrotem na ławę przed nimi. Sprzedający jednak szybko się zreflektował, przystając na słowa Sashy. Najwyraźniej liczył na kogoś, kto nie znał się na takich rzeczach i mógł wkręcać kit, a teraz, gdy już został odkryty, brał co dawali. Zielonowłosy zapłacił i ostrożnie włożył urządzenie do torby, aby nie uszkodzić go nawet bardziej.
- To zostało nam znaleźć jeszcze zębatkę do gramofonu i będzie można nie dość, że oglądać filmy, to i puszczać muzykę w tle. Można wtedy robić imprezę jak nic - zaśmiał się lekko, ponownie chwytając chłopaka za rękę w dość naturalnym geście. - Swoją drogą, to też i moja pierwsza randka od bardzo, bardzo dawna - wyznał w pewnym momencie Adrienowi, gdy spacerowali między straganami, rozglądając się dookoła. - Ale się cieszę - dodał, ze słyszalnym w głosie podekscytowaniem, chcąc być jednak bardzo otwarty w emocjach - naprawdę bowiem miło spędzał czas, a fakt, że robili to swobodnie poza granicami rezydencji, jedynie w dwójkę, był czymś nowym i ekscytującym. - Jesteś głodny? - zapytał, gdy przechodzili właśnie obok straganu z obłędnie pachnącymi wypiekami. Wyglądały nieco absurdalnie, gdy stragan obok znajdowały się jakieś narzędzia rzemieślnicze.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]Kompletnie nie potrafił się na niego napatrzeć. Przyzwyczajony do roboczych ciuchów w których oczywiście Enzo wyglądał równie pociągająco - cały pachnący ziemią i skoszoną trawą - w ogóle nie umiał się przyzwyczaić do eleganckiej wersji, którą zając zaprezentował mu na ich wspólny wieczór. Aż odczuwał stres poprawiając początkowo cały czas to kołnierzyk to rękawy koszuli. Nie wiedział czy wyglądał wystarczająco dobrze chociaż wyciągnął najlepsze ciuchy w których dodatkowo dobrze się czuł. Wszystkim jednak przestał się przejmować już w chwili gdy zaczęli rozmawiać, zaczepiać się, ponownie kusić, na co zaczął uśmiechać się łobuzersko tym razem z lubością co i rusz wodząc wzorkiem po jego sylwetce dając mu jasno do zrozumienia, że cała gra go kręciła. Nawet jeżeli miał delikatne rumieńce i czasem uciekał wzrokiem zdając sobie sprawę z tego jak mocno wpadł i jak bardzo pragnął całej tej relacji.
I jeszcze te perfumy. Czy on chciał żeby zanim jeszcze dojdą do miasteczka oszalał?
Dzióbnięty w swoje męskie ego pod postacią pewnego rodzaju wyzwania spojrzał na niego jak na swoją przyszłą ofiarę uśmiechając się przy tym w sposób całkowicie niepasujący, uroczy i słodki. Pochylił się za to zaraz w jego stronę i przekręcając głowę w bok przyglądał się chwilę jego oczom po czym zjechał niżej, na szeroką pierś.
- Żebyś się nie przeliczył, mój drogi. – W swoim życiu pokonywał już większych przeciwników. Odrobina fizyki i świadomość ograniczeń umięśnionego ciała, dodatkowo pełna wiedza dotycząca własnych słabości i siły sprawiały, że potrafił wygrać z góry przesądzone pojedynki. Owszem, w tym przypadku pojawiłby się problem z koncentracją ale gdyby na chwilę porzucili ten flirt i rzeczywiście sprawdzili kto jest lepszy, mogłoby to być jednym z lepszych pojedynków jego kariery. Aż miał ciarki na samą myśl. – Widzę w tym potencjał na niezłą zabawę, z konkretną nagrodą. – Nic nie sugerował, oczywiście że nie. Ale w jego umyśle pojawiły się konkretne sceny zakończone – może wreszcie zjedzonymi – naleśnikami! Biorąc go po chwili pod rękę pochylił się w stronę jego szyi żeby dokładnie wczuć się w perfumy po czym spojrzał na niego jak na niewiniątko przystało.
- Chce to sprawdzić. I chce zobaczyć co jest nie tak z Twoim „okiem”. O ile będziesz chciał. Byłby przy tym spokojniejszy. – Zaproponował bo skoro szkolenie i tak prowadzić musiał to przecież nikt nie zabronił mu czerpać z tego przyjemność i dla samego siebie. Doskonalenie się bojowe było czymś co zawsze go kręciło, a dodatkowa świadomość tego, że Enzo sobie w chwili niebezpieczeństwa poradzi sam mogłaby go nieźle uspokoić. – Poza tym popatrzymy sobie jak Gilles łoi dupę jednemu liskowi, może być śmiesznie. – Czy w tym wszystkim był okrutny chcąc pokazać innym dlaczego źle walczy się z przeciwnikiem którego z założenia się nie docenia, dodatkowo jeszcze latającym, i to na przykładzie jego własnego męża? Może! Ale cała wizja sprawiała, że nie umiał opanować rozbawionego uśmiechu. Poza tym chciał spróbować jakoś na nowo odbudować te delikatne więzi które jako grupka znajomych zaczęli tworzyć, a które ostatnimi czasy legły w gruzach, w szczególności skupiając się na całkowicie zawiedzionym Cedzie. Może spędzenie czasu na czymś absorbującym fizycznie było jakąś opcją? Tą z tych lepszych? – Nie mam już ochoty na więcej kłótni, a jakbyśmy się wszyscy trochę wyżyli fizycznie, a późnie poszli razem coś zjeść…? – Spojrzał na niego szukając przez chwilę aprobaty dla swojego pomysłu, był gotów wszystko sam zorganizować jeżeli ktoś poza nim uzna to za dobry pomysł.
Odpowiedzi się nie doczekał bo prawie zostali przejechani przez wóz. Głupie dzieciaki i ich potrzeba dostarczania sobie adrenaliny. Ciekawiło go czy on w ich wieku tez tak się zachowywał? W tym momencie jednak był zrzędliwym staruszkiem, który z drugim starcem zaczęli się śmiać mając jednak swoje priorytety.
- Nie kracz, ani mi się waż. Ja mam dzisiaj ambitne plany na kilka piw. – Poprosił unosząc wysoko brwi po czym odwzajemnił przyjemny uścisk dłoni, skradł mu całusa w policzek i ani myślał puszczać go przez całą resztę drogi.
W samym miasteczku rzeczywiście były tłumy. Wiele osób chciało napić się piwa, pogoda sprzyjała siedzeniu na zewnątrz i jedynie te wszechobecne przekleństwa i nerwy nie pasowały do tego jakże przyjemnego zajęcia. Postawił od razu uszy, mocniej splótł palce z Enzo żeby go nie zgubić po czym zaczął wsłuchiwać się w toczącą się rozmowę obok nich o tym jakoby gospodarz nie pałał chęcią do poczęstowania kogokolwiek wybornym trunkiem. Ba, sam chciał podchwycić temat i podpytać ale zaraz pociągnięty za zającem nie miał takiej możliwości. Zamiast tego zaczął się przysłuchiwać płaczliwej wymianie zdań o skradzionej beczce.
- Nie śmieszny żart. – Jęknął cicho kładąc głowę na ramieniu Enzo, stojąc zaraz za nim żeby łatwiej było mu śledzić rozmowę z nieznajomym mu mężczyzną. W tym też momencie zrodziło się w nim pytanie jak bardzo popularny w okolicy musiał być zając, z czego sam domysł tego jak wiele osób mógł ostatecznie znać był zarówno odpowiedzią na to skąd miał pewne bardzo luksusowe towary. Apropo, ponownie zaciągnął się perfumami, idealnie trafiały w jego gust i wzbudzały tą dziką falę motyli w brzuchu.
Ostatecznie podbity układ sprawił, że on lekko wydął usta skreślając już w głowie słowo „spokojny” z określenia dzisiejszego dnia. Niemniej jednak, jeżeli chciał żeby ten jakkolwiek przybrał kształt tego co wcześniej planował musieli znaleźć to piwo. Wyprostował się więc, a gdy w oczach zająca dojrzał wyzwanie, fuknął niczym obrażona nastolatka.
- Pytanie czy nadążysz, staruszku. – Zaśmiał się gorzko machając nieco nerwowo ogonem po czym z niezadowoloną miną obmacał się dookoła pasa. – Nie mam żadnej broni, to miała być rand… *ekhem* to miało pójść inaczej. – Westchnął już obmyślając jak sobie poradzić bez tego co nieco sprawę komplikowało. Łatwiej przecież by było postraszyć dzieciaki bronią niżeli z nimi prowadzić dyskusję ale gdy jej nie mieli musieli użyć nieco kreatywności.
- Ten wóz skręcił w las, coś tam jest? – Zapytał próbując odnaleźć w pamięci obraz z mapy okolicy, nie szło mu to jednak najlepiej przynajmniej do momentu usłyszenia o starym tartaku. Niezłe miejsce na schowanie się takiej dzieciarni, pierwsze miejsce do którego chcieli się udać. Tylko dlaczego… biegiem?
To nie tak, że nie miał kondycji. Miał! Doskonałą! Ale kto dla własnej przyjemności biegał? Chociaż, jak się biegło drugiemu można było mieć niezłą motywację… Wyprzedzając go, zanim wbiegli między drzewa, sprzedał mu jeszcze klapsa w ramach wcześniej rzuconego wyzwania, po czym zaczął sprawnie manewrować między odstającymi nisko gałęziami, a wszystkim tym o co mógłby się potencjalnie potknąć. W ten sposób dotarli pod lekkie wzniesienie w ekspresowym tempie po czym widząc już zarys rozpadającego się budynku otoczonego licznymi krzakami, zaczęli się nieco bardziej skradać.
Ferajna dzieciaków poza tym, że piwo ukradła pojęcia nie miała jak bezpiecznie do beczki się dobrać. Ciężko było bez odpowiedniego kranu wbijanego w przygotowany otwór ale to już pominął. Opierając się o drzewo przeliczył szybko ilość „przeciwników” po czym spojrzał na Enzo.
- Jaki plan? – Zapytał przyglądając się wszystkim zardzewiałym piłą i kawałka przygotowanego do cięcia drewna które jeszcze znajdowały się w tartaku. Ogólnie, fajne miejsce! Szczególnie jak się chciało kogoś wystraszyć. Na tą myśl pojawił mu się na ustach łobuzerski uśmiech.
- W środku jest ciemno, a uderzenie takiej stalowej piły kawałkiem patyka wywołuje bardzo fajny dźwięk. – Zasugerował mu coś czym nie wyrządzą nikomu krzywdy, a może i sami się nieco zabawią dając nauczkę złodziejom.
Upomniany przez Sashę który nadawał tempo spaceru i wybierał stragany do których podchodzili opamiętał się uśmiechając mocno rozbawiony. Jego też widok niezwykle ucieszył i przez chwilę całkowicie zatracony w podnieceniu na myśl, że kilka sprzętów z z jego kolekcji będą mogli w końcu uruchomić, zapomniał o konwersacji.
- Ach, tak tak. Mówiłem, że powiązania handlowe związane są z zasobami technicznymi do jakich ten klan ma dostęp. Za protekcję otrzymujemy stałe zapasy paliwa, znajdują dla nas sprawne samochody, wszystkie urządzenia które mam schowane też mam od nich. U nas nie ma do czegoś takiego łatwego dostępu. – Wyjaśnił wreszcie zaglądając mu pod ręką na wyłożone na ladzie rzeczy. I chociaż wszystko pięknie błyszczało i wyglądało egzotycznie, on tak naprawdę pojęcia nie miał jak wygląda to czego szukają oraz do czego tak naprawdę służy to na co patrzy. Uśmiechnął się więc uroczo do Sashy, a gdy ten zadecydował, że nic ciekawego nie widzi i ruszył dalej, on nadal grzecznie trzymał jego rękę.
- Gdzie w ogóle się tego wszystkiego nauczyłeś? Instrukcje to rzadkość. – Przyznał chociaż równie dobrze mogło ich nie być na terenach które stanowiły ich siedzibę, nie wiedział do końca jakimi zasobami wiedzy dysponowali Espoir. – Ja niby mam trochę książek ale z ilości jakie w życiu przeczytałem, z tych konkretnych nie rozumiem nic. – Westchnął zastanawiając się czy jakiś podstaw Sasha nie mógłby go zwyczajnie nauczyć. W prawdzie jego zdolności manualne nigdy nie były porażające ale każda okazja do siedzenia razem była czystą przyjemnością.
Ostatecznie jelonkowi udało się zdobyć to czego szukali, a co on musiał koniecznie wziąć do rąk żeby obejrzeć. Zauważył znaczące zniszczenia i bardzo się cieszył, że ten przystąpił do ostrej negocjacji. Sam miał zaciętą minę jakby wiedział doskonale czego szukają, ile można za to żądać oraz po co im to. Przynajmniej gwarantował Sashy wsparcie mentalne na które po chwili dumnie się wyprostował, gdy cena zeszła na tyle nisko, że mogli się na nią zgodzić.
- Jestem ciekaw jak taki film w ogóle wygląda. W sensie rozumiem o co chodzi ale nie umiem sobie tego wyobrazić. – Przyznał szczerze rozglądając się przy okazji za jakimiś taśmami. Miał ich kilka ale skoro już tu byli to po drodze mogli jakiś film właśnie kupić. Niemniej, rozumiał, że części były ważniejsze bo bez nich nic nie zobaczą. Zaczął więc wodzić wzrokiem dalej, po kolejnych stoiskach bo zębatka to akurat się zepsuła więc wiedział mniej więcej jakiego kształtu szukać. Nie spodziewał się przy tym powrotu do tematu ich randki. Odwrócił na niego głowę, poprawił na nosie okulary po czym uśmiechnął się słodko.
- To zasadniczo bardzo dobrze. – Przyznał, a po złapaniu jego spojrzenia zaśmiał się cicho. – Obydwaj możemy potencjalne wtopy zrzucić na barki niedoświadczenia. – Szturchnął go lekko biodrem bo nadal nie chciał żeby którykolwiek z nich czuł presję zadowolenia tego drugiego. Bardziej odpowiadałaby mu luźna atmosfera, pozbawiona trosk i problemów z którymi mieli ostatnio za dużo wspólnego. Przytulił się więc policzkiem do jego ramia, potarł je lekko w geście wsparcia po czym powiódł spojrzeniem na stragany z jedzeniem.
- Pff, pytasz a wiesz. Jestem wiecznie głodny. – Zapewnił namierzając eklery wypchane budyniem i polane jego ukochanym karmelem. – Ja stawiam. – Dodał sięgając do swojej sakiewki w idealnym momencie żeby złapać za rękę złodzieja. Młody dzieciak bo nie sądził żeby był wiele starszy od niego, z namiętnością i całkowitym brakiem gracji próbował odczepić woreczek schowany przy jego pasie, w kieszeni spodni. W momencie gdy spotkali się spojrzeniami obydwaj zamarli – on zmieszany, młodzik wystraszony do tego stopnia, że cały pobladł – po czym wydukał.
- Prekursor. – Skąd mógł to wiedzieć? Raczej Adi nie zwykł nosić koszulki „oto ja, wasz pan i władca” więc jak? Gdzie? Dlaczego? Owszem, od jakiś dwóch lat stał się osobą publiczną, uczestniczył w uroczystościach, kontraktach i negocjacjach ale to nadal nie było wyjaśnienie.
- Puszczaj… – Ostrzegł go lekko powarkując na co młodzik o klapniętych psich uszach, jeszcze mocniej położył je po sobie.
- Nie powinno Cię tu być… – Oznajmił z ledwością przeciskając kolejne słowa przez gardło na co Adi złapał go za rękę i pociągnął żeby ten wreszcie odczepił się od jego kasy i wyprostował. Wtedy też zauważył, że się pomylił. Rozmawiał z typowym dzieciakiem ubranym w bardzo dziwny sposób – jakby maszyny stanowiły integralną część stroju – do tego nieźle zmieszanym.
- Nie chciałem Cię… to była tylko…
- Tylko co? Mnie czy kogokolwiek innego, po co kradniesz? – Zapytał spokojnym aczkolwiek mocno zdecydowanym tonem. Nie był tego do końca świadom ale zawsze gdy wchodził w rolę do której był szykowany mówił właśnie w ten sposób. Naciskając na wyznanie mu prawdy ale nie osądzając za wcześnie.
- To miało być wyzwanie… żeby się dostać…
- Gdzie? – Dopytywał, a młodzik coraz mocniej się w sobie kulił.
- Do ruchu oporu. – Wybełkotał wreszcie na skraju płaczu na co obie brwi Adriena powędrowały w górę.
- Nie płacz, uspokój się. – Poprosił już łagodniej. – Po co wam ruch oporu? Jesteście chronieni przez Reposów. – Zapytał z ciekawości na co młodemu i tak zaczęły spływać grochy po policzkach.
- Ja… ja nie wiem… – Wyznał na co Adi westchnął ciężko gładząc go po głowie.
- Nie płacz, nic Ci nie zrobię. Skąd wiesz kim jestem? – Zmienił nieco temat widząc, że młody próbuje się ogarnąć.
- M-mój tata. Byłem z nim kiedyś w rezy-rezydencji. I tam rozmawia-ałeś z nim. – Dukał na co tygrysek wymienił się spojrzeniem z Sashą. Cóż, brzmiało możliwie.
- Możemy pogadać z tym ruchem…? – Nie zdążył dopytać gdy gdzieś w niedalekiej odległości od nich zaczęły wybuchać petardy z których zaczął wznosić się gęsty, ciemny dym. Młodzik na którego głowie jeszcze sekundę temu trzymał rękę, przepadł przez kogoś podniesiony i zabrany. A on, on zgłupiał przytulając się do ręki Sashy żeby się nie zgubili.
I jeszcze te perfumy. Czy on chciał żeby zanim jeszcze dojdą do miasteczka oszalał?
Dzióbnięty w swoje męskie ego pod postacią pewnego rodzaju wyzwania spojrzał na niego jak na swoją przyszłą ofiarę uśmiechając się przy tym w sposób całkowicie niepasujący, uroczy i słodki. Pochylił się za to zaraz w jego stronę i przekręcając głowę w bok przyglądał się chwilę jego oczom po czym zjechał niżej, na szeroką pierś.
- Żebyś się nie przeliczył, mój drogi. – W swoim życiu pokonywał już większych przeciwników. Odrobina fizyki i świadomość ograniczeń umięśnionego ciała, dodatkowo pełna wiedza dotycząca własnych słabości i siły sprawiały, że potrafił wygrać z góry przesądzone pojedynki. Owszem, w tym przypadku pojawiłby się problem z koncentracją ale gdyby na chwilę porzucili ten flirt i rzeczywiście sprawdzili kto jest lepszy, mogłoby to być jednym z lepszych pojedynków jego kariery. Aż miał ciarki na samą myśl. – Widzę w tym potencjał na niezłą zabawę, z konkretną nagrodą. – Nic nie sugerował, oczywiście że nie. Ale w jego umyśle pojawiły się konkretne sceny zakończone – może wreszcie zjedzonymi – naleśnikami! Biorąc go po chwili pod rękę pochylił się w stronę jego szyi żeby dokładnie wczuć się w perfumy po czym spojrzał na niego jak na niewiniątko przystało.
- Chce to sprawdzić. I chce zobaczyć co jest nie tak z Twoim „okiem”. O ile będziesz chciał. Byłby przy tym spokojniejszy. – Zaproponował bo skoro szkolenie i tak prowadzić musiał to przecież nikt nie zabronił mu czerpać z tego przyjemność i dla samego siebie. Doskonalenie się bojowe było czymś co zawsze go kręciło, a dodatkowa świadomość tego, że Enzo sobie w chwili niebezpieczeństwa poradzi sam mogłaby go nieźle uspokoić. – Poza tym popatrzymy sobie jak Gilles łoi dupę jednemu liskowi, może być śmiesznie. – Czy w tym wszystkim był okrutny chcąc pokazać innym dlaczego źle walczy się z przeciwnikiem którego z założenia się nie docenia, dodatkowo jeszcze latającym, i to na przykładzie jego własnego męża? Może! Ale cała wizja sprawiała, że nie umiał opanować rozbawionego uśmiechu. Poza tym chciał spróbować jakoś na nowo odbudować te delikatne więzi które jako grupka znajomych zaczęli tworzyć, a które ostatnimi czasy legły w gruzach, w szczególności skupiając się na całkowicie zawiedzionym Cedzie. Może spędzenie czasu na czymś absorbującym fizycznie było jakąś opcją? Tą z tych lepszych? – Nie mam już ochoty na więcej kłótni, a jakbyśmy się wszyscy trochę wyżyli fizycznie, a późnie poszli razem coś zjeść…? – Spojrzał na niego szukając przez chwilę aprobaty dla swojego pomysłu, był gotów wszystko sam zorganizować jeżeli ktoś poza nim uzna to za dobry pomysł.
Odpowiedzi się nie doczekał bo prawie zostali przejechani przez wóz. Głupie dzieciaki i ich potrzeba dostarczania sobie adrenaliny. Ciekawiło go czy on w ich wieku tez tak się zachowywał? W tym momencie jednak był zrzędliwym staruszkiem, który z drugim starcem zaczęli się śmiać mając jednak swoje priorytety.
- Nie kracz, ani mi się waż. Ja mam dzisiaj ambitne plany na kilka piw. – Poprosił unosząc wysoko brwi po czym odwzajemnił przyjemny uścisk dłoni, skradł mu całusa w policzek i ani myślał puszczać go przez całą resztę drogi.
W samym miasteczku rzeczywiście były tłumy. Wiele osób chciało napić się piwa, pogoda sprzyjała siedzeniu na zewnątrz i jedynie te wszechobecne przekleństwa i nerwy nie pasowały do tego jakże przyjemnego zajęcia. Postawił od razu uszy, mocniej splótł palce z Enzo żeby go nie zgubić po czym zaczął wsłuchiwać się w toczącą się rozmowę obok nich o tym jakoby gospodarz nie pałał chęcią do poczęstowania kogokolwiek wybornym trunkiem. Ba, sam chciał podchwycić temat i podpytać ale zaraz pociągnięty za zającem nie miał takiej możliwości. Zamiast tego zaczął się przysłuchiwać płaczliwej wymianie zdań o skradzionej beczce.
- Nie śmieszny żart. – Jęknął cicho kładąc głowę na ramieniu Enzo, stojąc zaraz za nim żeby łatwiej było mu śledzić rozmowę z nieznajomym mu mężczyzną. W tym też momencie zrodziło się w nim pytanie jak bardzo popularny w okolicy musiał być zając, z czego sam domysł tego jak wiele osób mógł ostatecznie znać był zarówno odpowiedzią na to skąd miał pewne bardzo luksusowe towary. Apropo, ponownie zaciągnął się perfumami, idealnie trafiały w jego gust i wzbudzały tą dziką falę motyli w brzuchu.
Ostatecznie podbity układ sprawił, że on lekko wydął usta skreślając już w głowie słowo „spokojny” z określenia dzisiejszego dnia. Niemniej jednak, jeżeli chciał żeby ten jakkolwiek przybrał kształt tego co wcześniej planował musieli znaleźć to piwo. Wyprostował się więc, a gdy w oczach zająca dojrzał wyzwanie, fuknął niczym obrażona nastolatka.
- Pytanie czy nadążysz, staruszku. – Zaśmiał się gorzko machając nieco nerwowo ogonem po czym z niezadowoloną miną obmacał się dookoła pasa. – Nie mam żadnej broni, to miała być rand… *ekhem* to miało pójść inaczej. – Westchnął już obmyślając jak sobie poradzić bez tego co nieco sprawę komplikowało. Łatwiej przecież by było postraszyć dzieciaki bronią niżeli z nimi prowadzić dyskusję ale gdy jej nie mieli musieli użyć nieco kreatywności.
- Ten wóz skręcił w las, coś tam jest? – Zapytał próbując odnaleźć w pamięci obraz z mapy okolicy, nie szło mu to jednak najlepiej przynajmniej do momentu usłyszenia o starym tartaku. Niezłe miejsce na schowanie się takiej dzieciarni, pierwsze miejsce do którego chcieli się udać. Tylko dlaczego… biegiem?
To nie tak, że nie miał kondycji. Miał! Doskonałą! Ale kto dla własnej przyjemności biegał? Chociaż, jak się biegło drugiemu można było mieć niezłą motywację… Wyprzedzając go, zanim wbiegli między drzewa, sprzedał mu jeszcze klapsa w ramach wcześniej rzuconego wyzwania, po czym zaczął sprawnie manewrować między odstającymi nisko gałęziami, a wszystkim tym o co mógłby się potencjalnie potknąć. W ten sposób dotarli pod lekkie wzniesienie w ekspresowym tempie po czym widząc już zarys rozpadającego się budynku otoczonego licznymi krzakami, zaczęli się nieco bardziej skradać.
Ferajna dzieciaków poza tym, że piwo ukradła pojęcia nie miała jak bezpiecznie do beczki się dobrać. Ciężko było bez odpowiedniego kranu wbijanego w przygotowany otwór ale to już pominął. Opierając się o drzewo przeliczył szybko ilość „przeciwników” po czym spojrzał na Enzo.
- Jaki plan? – Zapytał przyglądając się wszystkim zardzewiałym piłą i kawałka przygotowanego do cięcia drewna które jeszcze znajdowały się w tartaku. Ogólnie, fajne miejsce! Szczególnie jak się chciało kogoś wystraszyć. Na tą myśl pojawił mu się na ustach łobuzerski uśmiech.
- W środku jest ciemno, a uderzenie takiej stalowej piły kawałkiem patyka wywołuje bardzo fajny dźwięk. – Zasugerował mu coś czym nie wyrządzą nikomu krzywdy, a może i sami się nieco zabawią dając nauczkę złodziejom.
***
Nie spodziewał się, że krążenie z Sashą za rękę po wielkim targowisku wyglądającym jak skład złomu będzie tak przyjemne! Nad ich głowami przyjemnie piekło słońce, dookoła unosiły się przyjemne zapachy jedzenia, gwarne rozmowy dochodziły do jego uszu, a te co i rusz okręcały się żeby czegoś posłuchać. Było po prostu idealnie, jak również zauważył, że stosowana protekcja musiała działać. Nikt nerwowo za siebie nie zerkał, nikt się nie spieszył. Wszyscy powoli żyli w swoim własnym tempie z czego on niezwykle był dumny. Przecież kiedyś przejmie odpowiedzialność za tych ludzi i miał nadzieję, że poziom ich życia wtedy się nie zmieni.Upomniany przez Sashę który nadawał tempo spaceru i wybierał stragany do których podchodzili opamiętał się uśmiechając mocno rozbawiony. Jego też widok niezwykle ucieszył i przez chwilę całkowicie zatracony w podnieceniu na myśl, że kilka sprzętów z z jego kolekcji będą mogli w końcu uruchomić, zapomniał o konwersacji.
- Ach, tak tak. Mówiłem, że powiązania handlowe związane są z zasobami technicznymi do jakich ten klan ma dostęp. Za protekcję otrzymujemy stałe zapasy paliwa, znajdują dla nas sprawne samochody, wszystkie urządzenia które mam schowane też mam od nich. U nas nie ma do czegoś takiego łatwego dostępu. – Wyjaśnił wreszcie zaglądając mu pod ręką na wyłożone na ladzie rzeczy. I chociaż wszystko pięknie błyszczało i wyglądało egzotycznie, on tak naprawdę pojęcia nie miał jak wygląda to czego szukają oraz do czego tak naprawdę służy to na co patrzy. Uśmiechnął się więc uroczo do Sashy, a gdy ten zadecydował, że nic ciekawego nie widzi i ruszył dalej, on nadal grzecznie trzymał jego rękę.
- Gdzie w ogóle się tego wszystkiego nauczyłeś? Instrukcje to rzadkość. – Przyznał chociaż równie dobrze mogło ich nie być na terenach które stanowiły ich siedzibę, nie wiedział do końca jakimi zasobami wiedzy dysponowali Espoir. – Ja niby mam trochę książek ale z ilości jakie w życiu przeczytałem, z tych konkretnych nie rozumiem nic. – Westchnął zastanawiając się czy jakiś podstaw Sasha nie mógłby go zwyczajnie nauczyć. W prawdzie jego zdolności manualne nigdy nie były porażające ale każda okazja do siedzenia razem była czystą przyjemnością.
Ostatecznie jelonkowi udało się zdobyć to czego szukali, a co on musiał koniecznie wziąć do rąk żeby obejrzeć. Zauważył znaczące zniszczenia i bardzo się cieszył, że ten przystąpił do ostrej negocjacji. Sam miał zaciętą minę jakby wiedział doskonale czego szukają, ile można za to żądać oraz po co im to. Przynajmniej gwarantował Sashy wsparcie mentalne na które po chwili dumnie się wyprostował, gdy cena zeszła na tyle nisko, że mogli się na nią zgodzić.
- Jestem ciekaw jak taki film w ogóle wygląda. W sensie rozumiem o co chodzi ale nie umiem sobie tego wyobrazić. – Przyznał szczerze rozglądając się przy okazji za jakimiś taśmami. Miał ich kilka ale skoro już tu byli to po drodze mogli jakiś film właśnie kupić. Niemniej, rozumiał, że części były ważniejsze bo bez nich nic nie zobaczą. Zaczął więc wodzić wzrokiem dalej, po kolejnych stoiskach bo zębatka to akurat się zepsuła więc wiedział mniej więcej jakiego kształtu szukać. Nie spodziewał się przy tym powrotu do tematu ich randki. Odwrócił na niego głowę, poprawił na nosie okulary po czym uśmiechnął się słodko.
- To zasadniczo bardzo dobrze. – Przyznał, a po złapaniu jego spojrzenia zaśmiał się cicho. – Obydwaj możemy potencjalne wtopy zrzucić na barki niedoświadczenia. – Szturchnął go lekko biodrem bo nadal nie chciał żeby którykolwiek z nich czuł presję zadowolenia tego drugiego. Bardziej odpowiadałaby mu luźna atmosfera, pozbawiona trosk i problemów z którymi mieli ostatnio za dużo wspólnego. Przytulił się więc policzkiem do jego ramia, potarł je lekko w geście wsparcia po czym powiódł spojrzeniem na stragany z jedzeniem.
- Pff, pytasz a wiesz. Jestem wiecznie głodny. – Zapewnił namierzając eklery wypchane budyniem i polane jego ukochanym karmelem. – Ja stawiam. – Dodał sięgając do swojej sakiewki w idealnym momencie żeby złapać za rękę złodzieja. Młody dzieciak bo nie sądził żeby był wiele starszy od niego, z namiętnością i całkowitym brakiem gracji próbował odczepić woreczek schowany przy jego pasie, w kieszeni spodni. W momencie gdy spotkali się spojrzeniami obydwaj zamarli – on zmieszany, młodzik wystraszony do tego stopnia, że cały pobladł – po czym wydukał.
- Prekursor. – Skąd mógł to wiedzieć? Raczej Adi nie zwykł nosić koszulki „oto ja, wasz pan i władca” więc jak? Gdzie? Dlaczego? Owszem, od jakiś dwóch lat stał się osobą publiczną, uczestniczył w uroczystościach, kontraktach i negocjacjach ale to nadal nie było wyjaśnienie.
- Puszczaj… – Ostrzegł go lekko powarkując na co młodzik o klapniętych psich uszach, jeszcze mocniej położył je po sobie.
- Nie powinno Cię tu być… – Oznajmił z ledwością przeciskając kolejne słowa przez gardło na co Adi złapał go za rękę i pociągnął żeby ten wreszcie odczepił się od jego kasy i wyprostował. Wtedy też zauważył, że się pomylił. Rozmawiał z typowym dzieciakiem ubranym w bardzo dziwny sposób – jakby maszyny stanowiły integralną część stroju – do tego nieźle zmieszanym.
- Nie chciałem Cię… to była tylko…
- Tylko co? Mnie czy kogokolwiek innego, po co kradniesz? – Zapytał spokojnym aczkolwiek mocno zdecydowanym tonem. Nie był tego do końca świadom ale zawsze gdy wchodził w rolę do której był szykowany mówił właśnie w ten sposób. Naciskając na wyznanie mu prawdy ale nie osądzając za wcześnie.
- To miało być wyzwanie… żeby się dostać…
- Gdzie? – Dopytywał, a młodzik coraz mocniej się w sobie kulił.
- Do ruchu oporu. – Wybełkotał wreszcie na skraju płaczu na co obie brwi Adriena powędrowały w górę.
- Nie płacz, uspokój się. – Poprosił już łagodniej. – Po co wam ruch oporu? Jesteście chronieni przez Reposów. – Zapytał z ciekawości na co młodemu i tak zaczęły spływać grochy po policzkach.
- Ja… ja nie wiem… – Wyznał na co Adi westchnął ciężko gładząc go po głowie.
- Nie płacz, nic Ci nie zrobię. Skąd wiesz kim jestem? – Zmienił nieco temat widząc, że młody próbuje się ogarnąć.
- M-mój tata. Byłem z nim kiedyś w rezy-rezydencji. I tam rozmawia-ałeś z nim. – Dukał na co tygrysek wymienił się spojrzeniem z Sashą. Cóż, brzmiało możliwie.
- Możemy pogadać z tym ruchem…? – Nie zdążył dopytać gdy gdzieś w niedalekiej odległości od nich zaczęły wybuchać petardy z których zaczął wznosić się gęsty, ciemny dym. Młodzik na którego głowie jeszcze sekundę temu trzymał rękę, przepadł przez kogoś podniesiony i zabrany. A on, on zgłupiał przytulając się do ręki Sashy żeby się nie zgubili.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gilles starał się zachować neutralność, kiedy Cedric odpowiadał na jego niezbyt wygodne pytanie, dusząc w sobie zaskoczenie i bardzo dużo smutku. To było okropnie przykre, zwłaszcza że z tego co Gil zdążył zauważyć w rezydencji, ojciec lisa wcale z niego nie zrezygnował, nadal się o niego martwił i choć dla papugi wyglądało to jakby nie wiedział, co zrobić, by znów móc się o niego zatroszczyć, nie chciał się poddać. Tym bardziej bolała go ta historia i smutek w oczach Ceda. Nie wierzył, że on sam tak po prostu zaczął go nienawidzić, zwłaszcza, że to nie nienawiść słyszał w jego głosie a żal spowodowany niezrozumieniem przez rodzica. Rozumiał go i choć bardzo by chciał jakoś mężczyznę przekonać, by dał ojcu drugą szansę, domyślał się, że to nie był dobry moment, by zaczynać taką rozmowę. Nie, kiedy on nadal był dla niego kimś obcym i kiedy w końcu po tylu dniach kłamstw, oszustw i zwykłych nerwów, Cedric mógł w końcu odpocząć. Dlatego, kiedy skończył mówić, posłał mu jedynie smutny uśmiech, mówiący mu że rozumie, a kiedy Cedric zmienił temat, nie zamierzał wracać do tego bardziej bolesnego.
Słysząc, że mama lisa bardzo go polubiła zarumienił się delikatnie, spoglądając na mężczyznę nieśmiało, jakby nie był pewien, czy i jemu można było stwierdzić, że bardzo polubił kobietę, ale ostatecznie i tak powiedział o tym Cedricowi, ciesząc się, że zrobił dobre pierwsze wrażenie.
- Oh, tak, pewnie, nie mam z tym problemu – zapewnił zaraz, mając wrażenie, że im obu bardzo przydałaby się noc w takim miejscu. Daleko od problemów, od udawania i wiecznie śledzących ich i oceniających oczu. I choć przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, gdzie miałby spać, biorąc pod uwagę to, że łóżko Cedrica było całkiem wąskie, kiedy tylko mężczyzna zaprosił go do dalszej części ogrodu, przestał o tym myśleć, zachwycony tym, co widziały jego oczy.
Ten ogród, choć odrobinę dziki i nieuporządkowany, miał w sobie coś tak magicznego, że Gilles nie potrafił przestać się uśmiechać, czy zachwycać każdym pojedynczym kwiatem. To wszystko było tak piękne i prawdziwe, czuć było, że ktoś ten ogród mimo wszystko kochał. Niemniej kiedy Ced pokusił się o wspomnienie ich pierwszego feralnego spotkania w altance rezydencji, Gilles natychmiast przypomniał sobie o tym nieszczęsnym winogronie i rozbitych doniczkach.
- Ah! Nie przypominaj mi o tym! Taki wstyd… - jęknął, zakrywając czerwone policzki dłońmi, ukrywając też za palcami oczy, nie chcąc widzieć rozbawionej twarzy mężczyzny. Wiedział, że się wtedy popisał, ale na pewno nie tym, czym trzeba było.
Nadal odrobinę zawstydzony tym co było, dał się wprowadzić do środka, a słysząc o kiwających się ławkach… poczuł ogromne pragnienie, by zrobić z nimi porządek. Zwłaszcza kiedy siadając na jednej, prawie się przewrócił, nie spodziewając się, że oparcie będzie aż tak niestabilne. Zatrzepotał skrzydłami, by odzyskać równowagę, a kiedy w końcu się wyprostował, jego serce biło jak szalone.
- Uh, masz rację, kiwają się – powiedział lekko oszołomiony. – Twoja mama bardzo lubi kwiaty? – zapytał, choć odpowiedzi prawie nie słuchał, coraz częściej wracając myślami do swojej torby z narzędziami i tych ławek, które były po prostu niebezpieczne. A on był mógł… oh jakby mógł…
- Przepraszam… - wciął się w końcu w słowo lisowi, ale po prostu już nie mógł wytrzymać. – Czy ja… czy mógłbym… czy mógłbym to naprawić? – wyrzucił z siebie w końcu, stwierdzając że może kiedy powie to szybciej, będzie mu łatwiej.
A kiedy Cedric się zgodził, natychmiast podniósł spuszczoną głowę, patrząc na lisa z iskierkami podekscytowania w oczach.
- Naprawdę mogę?! – ucieszył się, a kiedy mężczyzna powtórzył zgodę, szczęśliwy że w końcu będzie mógł wziąć do ręki młotek, z tej radości aż podleciał do auta, by zabrać z jego wnętrza swoją torbę, a kiedy wrócił z nią do Cedrica i dostrzegł jego rozbawioną minę, speszył się odrobinę.
- Emm… bo ja… pomyślałem sobie, że jakbyśmy byli poza rezydencją to będę sobie mógł coś postrugać – przyznał nieśmiało, wyjmując narzędzia z torby, których tak dawno nie miał w dłoniach.
Rzucił jeszcze jedno, ostrożne spojrzenie na Cedrica, a kiedy ten kazał mu się nie krępować, natychmiast z uśmiechem na ustach zabrał się do pracy, najpierw oglądając uważnie każdą z ławek, stwierdzając przy tym, że… były w okropnym stanie. Ta na której siedział on, miała całkowicie zjedzone przez korniki drewno, drugiej deski były mokre i przegnite, a trzecia, na której siedział Cedric była w najlepszej kondycji i posiadała metalowy stelaż, który wymagał minimalnej ingerencji w te nieco bardziej zardzewiałe części.
- Macie tu jakieś śrubki? – zapytał, kiedy zaczął rozkręcać po kolei wszystkie deski, a kiedy Cedric przyniósł mu wszystko czego potrzebował, najpierw zgarnął szczotkę drucianą i zaczął czyścić metalowy stelaż z rdzy. Po chwili jednak zdał sobie sprawę z tego, że jeśli chciał skończyć naprawiać tę ławkę szybciej niż do wieczora, będzie musiał poprosić o pomoc.
- Chciałbyś… pomóc? – zapytał lisa, a kiedy ten wyraził chęci, chłopak obdarzył go tak szczęśliwym uśmiechem, jakiego Cedric jeszcze nie miał okazji widzieć.
- Więc… musisz po prostu trzeć mocno, żeby zedrzeć rdzę i dotrzeć do czystego metalu pod spodem – poinstruował go, a widząc że mężczyzna nie bardzo wiedział jak to zrobić, zachichotał radośnie, a potem złapał go za rękę i poprowadził ją w odpowiednie miejsce, by pokazać mu jak miał to robić. A kiedy Cedric załapał posłał mu jeszcze jeden uśmiech i sam zabrał się za czyszczenie desek.
Usłyszał to. I bardzo mu się podobało, że Perci ich mały wypad w miasto nazywał randką, choćby z przejęzyczenia, bo to znaczyło, że uważał to za randkę. W zasadzie dla niego to była randka, przejęzyczona czy nie. On się już świetnie bawił, a taka chwilowe oderwanie się, by zdobyć swoje piwo tylko go bardziej nakręcało. Zwłaszcza, że uwielbiał biegać. W pierwszej chwili miał zamiar pognać jak najszybciej, by pokazać Percivalowi jak szybki może być zając, ale kiedy poczuł klapsa na swoim tyłku, jego uszy uniosły się czujnie, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Cóż, mógł go wyprzedzić… Ale biegnąc za nim miał taki miły widok na takie dwie, idealne bułeczki, że odechciało mu się rywalizacji. Zwłaszcza kiedy wyobrażał sobie, co później mógłby z tymi słodkimi, okrągłymi i kuszącymi go bułeczkami zrobić…
Postarał się znów skupić na zadaniu, kiedy znaleźli się w okolicy tartaku i musieli zachować większą czujność, nawet jeśli ich „przeciwnikami” były dzieciaki. Enzo kojarzył wszystkich, były to dokładnie te same gnojki, które nie raz próbowały kraść jego warzywa, czy owoce z sadu przy rezydencji. I jak Enzo raczej nie miał nic przeciwko kilku podebranym jabłkom, tak nie mógł wybaczyć zniszczonych grządek, podeptanych kwiatków i połamanych jabłonek. No przecież chyba dało się w inny sposób, prawda? Przecież ich nie gonił z łopatą po sadzie, przeganiając poza teren rezydencji, prawda?
- Nie chcemy ich ani skrzywdzić, ani sprowokować, by zniszczyli beczkę – zauważył Enzo cicho, choć nie podejrzewał, by któryś z dzieciaków miał aż tyle siły, by coś tak trwałego uszkodzić, ale wolał nie zakładać czegoś z góry, zwłaszcza że znajdowali się w idealnym do tego miejscu.
Słysząc plan Perciego, uśmiechnął się szeroko, klepiąc go zaraz po ramieniu.
- Dobry pomysł, a jakby tak jeszcze jakiś „duch” im spadł z nieba, to chyba by się posikali – zauważył, wskazując białą płachtę leżącą na kupie drewna. Leżała w środku, więc powinna być w miarę sucha i czysta.
Podzielili się i podczas gdy Perci spróbował dobrać się do blachy, Enzo szybko obiegł budynek, odnajdując inne wejście z boku, takie którego nie było widać z miejsca, w którym urzędowali młodzi. Wślizgnął się do środka i zgarnął białą płachtę, szukając też miejsca, z którego mógłby nieco z góry spojrzeć na tych młodych głupków, a kiedy takie znalazł, czekał już tylko na hałas jaki miał wywołać Perci. Dźwięk jaki nagle pojawił się wewnątrz tartaku nawet jemu podniósł włoski na przedramionach dęba. Nie było to zbyt przyjemne, ale wywołało spodziewany element zaskoczenia. Nastolatki zaczęli patrzeć jeden na drugiego, jakby spodziewali się, że zaraz któryś krzyknie, że to tylko żarty. Ale nikt się nie odzywał, do tego, Enzo trzymając przed sobą narzutę, zaczął się podnosić poza poziom śmieci za którymi się ukrył, pokazując przestraszonym dzieciakom białą plamę, która nagle pojawiła się w ciemności.
- Złodziejeeeeee… - zawył Enzo obniżając swój głos, starając się brzmieć jak przedstawiciel piekła.
- Złodziejeeeeeeeee… - powtórzył, a sądząc po reakcji na jaką składały się piskliwe wrzaski i tupot stóp, udało im się wystraszyć sprawców całego zdarzenia.
Enzo odrzucił materiał, a widząc wychodzącego z cienia Percivala, roześmiał się głośno, przeskakując stos drewna i zaraz znajdując się tuż obok wilczka.
- Dobra robota – pochwalił go miękkim głosem, patrząc z podziwem w fiołkowe oczy. – A teraz możemy wrócić i zacząć świętować – parsknął, podchodząc zaraz do wozu, by sprawdzić, czy tym małym głupkom udało się coś zepsuć przy beczce, a widząc że jest cała i nawet nie próbowali jej z wozu ściągnąć, pokręcił głową z politowaniem.
- Wracajmy, Andre się ucieszy – westchnął zając, wskakując zaraz na kozła i łapiąc za lejce.
- Powoziłeś kiedyś taki wóz? – zapytał Enzo Perciego, ciekaw, bo sam miał całkiem spore doświadczenie i po chwili sprawnie wyprowadził konia z wnętrza tartaku, a potem dróżką doprowadził ich do miasta, gdzie właściciel gospody widząc ich, popłakał się ze szczęścia.
- Ah, Enzo, na ciebie jak zawsze można liczyć! Pijcie dzisiaj całą noc na mój koszt! – oświadczył przeszczęśliwy, potrząsając dłonią to zająca, to wilka, dziękując im wylewnie, dopóki Enzo nie zwrócił mu łagodnie uwagi, że powinien zająć się swoimi klientami.
Słysząc, że mama lisa bardzo go polubiła zarumienił się delikatnie, spoglądając na mężczyznę nieśmiało, jakby nie był pewien, czy i jemu można było stwierdzić, że bardzo polubił kobietę, ale ostatecznie i tak powiedział o tym Cedricowi, ciesząc się, że zrobił dobre pierwsze wrażenie.
- Oh, tak, pewnie, nie mam z tym problemu – zapewnił zaraz, mając wrażenie, że im obu bardzo przydałaby się noc w takim miejscu. Daleko od problemów, od udawania i wiecznie śledzących ich i oceniających oczu. I choć przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, gdzie miałby spać, biorąc pod uwagę to, że łóżko Cedrica było całkiem wąskie, kiedy tylko mężczyzna zaprosił go do dalszej części ogrodu, przestał o tym myśleć, zachwycony tym, co widziały jego oczy.
Ten ogród, choć odrobinę dziki i nieuporządkowany, miał w sobie coś tak magicznego, że Gilles nie potrafił przestać się uśmiechać, czy zachwycać każdym pojedynczym kwiatem. To wszystko było tak piękne i prawdziwe, czuć było, że ktoś ten ogród mimo wszystko kochał. Niemniej kiedy Ced pokusił się o wspomnienie ich pierwszego feralnego spotkania w altance rezydencji, Gilles natychmiast przypomniał sobie o tym nieszczęsnym winogronie i rozbitych doniczkach.
- Ah! Nie przypominaj mi o tym! Taki wstyd… - jęknął, zakrywając czerwone policzki dłońmi, ukrywając też za palcami oczy, nie chcąc widzieć rozbawionej twarzy mężczyzny. Wiedział, że się wtedy popisał, ale na pewno nie tym, czym trzeba było.
Nadal odrobinę zawstydzony tym co było, dał się wprowadzić do środka, a słysząc o kiwających się ławkach… poczuł ogromne pragnienie, by zrobić z nimi porządek. Zwłaszcza kiedy siadając na jednej, prawie się przewrócił, nie spodziewając się, że oparcie będzie aż tak niestabilne. Zatrzepotał skrzydłami, by odzyskać równowagę, a kiedy w końcu się wyprostował, jego serce biło jak szalone.
- Uh, masz rację, kiwają się – powiedział lekko oszołomiony. – Twoja mama bardzo lubi kwiaty? – zapytał, choć odpowiedzi prawie nie słuchał, coraz częściej wracając myślami do swojej torby z narzędziami i tych ławek, które były po prostu niebezpieczne. A on był mógł… oh jakby mógł…
- Przepraszam… - wciął się w końcu w słowo lisowi, ale po prostu już nie mógł wytrzymać. – Czy ja… czy mógłbym… czy mógłbym to naprawić? – wyrzucił z siebie w końcu, stwierdzając że może kiedy powie to szybciej, będzie mu łatwiej.
A kiedy Cedric się zgodził, natychmiast podniósł spuszczoną głowę, patrząc na lisa z iskierkami podekscytowania w oczach.
- Naprawdę mogę?! – ucieszył się, a kiedy mężczyzna powtórzył zgodę, szczęśliwy że w końcu będzie mógł wziąć do ręki młotek, z tej radości aż podleciał do auta, by zabrać z jego wnętrza swoją torbę, a kiedy wrócił z nią do Cedrica i dostrzegł jego rozbawioną minę, speszył się odrobinę.
- Emm… bo ja… pomyślałem sobie, że jakbyśmy byli poza rezydencją to będę sobie mógł coś postrugać – przyznał nieśmiało, wyjmując narzędzia z torby, których tak dawno nie miał w dłoniach.
Rzucił jeszcze jedno, ostrożne spojrzenie na Cedrica, a kiedy ten kazał mu się nie krępować, natychmiast z uśmiechem na ustach zabrał się do pracy, najpierw oglądając uważnie każdą z ławek, stwierdzając przy tym, że… były w okropnym stanie. Ta na której siedział on, miała całkowicie zjedzone przez korniki drewno, drugiej deski były mokre i przegnite, a trzecia, na której siedział Cedric była w najlepszej kondycji i posiadała metalowy stelaż, który wymagał minimalnej ingerencji w te nieco bardziej zardzewiałe części.
- Macie tu jakieś śrubki? – zapytał, kiedy zaczął rozkręcać po kolei wszystkie deski, a kiedy Cedric przyniósł mu wszystko czego potrzebował, najpierw zgarnął szczotkę drucianą i zaczął czyścić metalowy stelaż z rdzy. Po chwili jednak zdał sobie sprawę z tego, że jeśli chciał skończyć naprawiać tę ławkę szybciej niż do wieczora, będzie musiał poprosić o pomoc.
- Chciałbyś… pomóc? – zapytał lisa, a kiedy ten wyraził chęci, chłopak obdarzył go tak szczęśliwym uśmiechem, jakiego Cedric jeszcze nie miał okazji widzieć.
- Więc… musisz po prostu trzeć mocno, żeby zedrzeć rdzę i dotrzeć do czystego metalu pod spodem – poinstruował go, a widząc że mężczyzna nie bardzo wiedział jak to zrobić, zachichotał radośnie, a potem złapał go za rękę i poprowadził ją w odpowiednie miejsce, by pokazać mu jak miał to robić. A kiedy Cedric załapał posłał mu jeszcze jeden uśmiech i sam zabrał się za czyszczenie desek.
Usłyszał to. I bardzo mu się podobało, że Perci ich mały wypad w miasto nazywał randką, choćby z przejęzyczenia, bo to znaczyło, że uważał to za randkę. W zasadzie dla niego to była randka, przejęzyczona czy nie. On się już świetnie bawił, a taka chwilowe oderwanie się, by zdobyć swoje piwo tylko go bardziej nakręcało. Zwłaszcza, że uwielbiał biegać. W pierwszej chwili miał zamiar pognać jak najszybciej, by pokazać Percivalowi jak szybki może być zając, ale kiedy poczuł klapsa na swoim tyłku, jego uszy uniosły się czujnie, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Cóż, mógł go wyprzedzić… Ale biegnąc za nim miał taki miły widok na takie dwie, idealne bułeczki, że odechciało mu się rywalizacji. Zwłaszcza kiedy wyobrażał sobie, co później mógłby z tymi słodkimi, okrągłymi i kuszącymi go bułeczkami zrobić…
Postarał się znów skupić na zadaniu, kiedy znaleźli się w okolicy tartaku i musieli zachować większą czujność, nawet jeśli ich „przeciwnikami” były dzieciaki. Enzo kojarzył wszystkich, były to dokładnie te same gnojki, które nie raz próbowały kraść jego warzywa, czy owoce z sadu przy rezydencji. I jak Enzo raczej nie miał nic przeciwko kilku podebranym jabłkom, tak nie mógł wybaczyć zniszczonych grządek, podeptanych kwiatków i połamanych jabłonek. No przecież chyba dało się w inny sposób, prawda? Przecież ich nie gonił z łopatą po sadzie, przeganiając poza teren rezydencji, prawda?
- Nie chcemy ich ani skrzywdzić, ani sprowokować, by zniszczyli beczkę – zauważył Enzo cicho, choć nie podejrzewał, by któryś z dzieciaków miał aż tyle siły, by coś tak trwałego uszkodzić, ale wolał nie zakładać czegoś z góry, zwłaszcza że znajdowali się w idealnym do tego miejscu.
Słysząc plan Perciego, uśmiechnął się szeroko, klepiąc go zaraz po ramieniu.
- Dobry pomysł, a jakby tak jeszcze jakiś „duch” im spadł z nieba, to chyba by się posikali – zauważył, wskazując białą płachtę leżącą na kupie drewna. Leżała w środku, więc powinna być w miarę sucha i czysta.
Podzielili się i podczas gdy Perci spróbował dobrać się do blachy, Enzo szybko obiegł budynek, odnajdując inne wejście z boku, takie którego nie było widać z miejsca, w którym urzędowali młodzi. Wślizgnął się do środka i zgarnął białą płachtę, szukając też miejsca, z którego mógłby nieco z góry spojrzeć na tych młodych głupków, a kiedy takie znalazł, czekał już tylko na hałas jaki miał wywołać Perci. Dźwięk jaki nagle pojawił się wewnątrz tartaku nawet jemu podniósł włoski na przedramionach dęba. Nie było to zbyt przyjemne, ale wywołało spodziewany element zaskoczenia. Nastolatki zaczęli patrzeć jeden na drugiego, jakby spodziewali się, że zaraz któryś krzyknie, że to tylko żarty. Ale nikt się nie odzywał, do tego, Enzo trzymając przed sobą narzutę, zaczął się podnosić poza poziom śmieci za którymi się ukrył, pokazując przestraszonym dzieciakom białą plamę, która nagle pojawiła się w ciemności.
- Złodziejeeeeee… - zawył Enzo obniżając swój głos, starając się brzmieć jak przedstawiciel piekła.
- Złodziejeeeeeeeee… - powtórzył, a sądząc po reakcji na jaką składały się piskliwe wrzaski i tupot stóp, udało im się wystraszyć sprawców całego zdarzenia.
Enzo odrzucił materiał, a widząc wychodzącego z cienia Percivala, roześmiał się głośno, przeskakując stos drewna i zaraz znajdując się tuż obok wilczka.
- Dobra robota – pochwalił go miękkim głosem, patrząc z podziwem w fiołkowe oczy. – A teraz możemy wrócić i zacząć świętować – parsknął, podchodząc zaraz do wozu, by sprawdzić, czy tym małym głupkom udało się coś zepsuć przy beczce, a widząc że jest cała i nawet nie próbowali jej z wozu ściągnąć, pokręcił głową z politowaniem.
- Wracajmy, Andre się ucieszy – westchnął zając, wskakując zaraz na kozła i łapiąc za lejce.
- Powoziłeś kiedyś taki wóz? – zapytał Enzo Perciego, ciekaw, bo sam miał całkiem spore doświadczenie i po chwili sprawnie wyprowadził konia z wnętrza tartaku, a potem dróżką doprowadził ich do miasta, gdzie właściciel gospody widząc ich, popłakał się ze szczęścia.
- Ah, Enzo, na ciebie jak zawsze można liczyć! Pijcie dzisiaj całą noc na mój koszt! – oświadczył przeszczęśliwy, potrząsając dłonią to zająca, to wilka, dziękując im wylewnie, dopóki Enzo nie zwrócił mu łagodnie uwagi, że powinien zająć się swoimi klientami.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cedric uśmiechnął się, widząc zarumienione policzki Gillesa na wspomnienie ich pierwszego spotkania. Wydawało mu się to tak odległym wydarzeniem, jak gdyby było to lata temu, a nie ledwo miesiące. Tyle działo się w tak krótkim czasie, że gdyby ktoś mu powiedział na początku, że będzie ze swoją żoną, która jednak okazała się mężem, odwiedzić swoją mamę, to raczej by nie dowierzał. A jednak stał w tej małej altance, otoczony tak znajomym ogrodem i widokiem, patrząc na rozglądającą się dookoła papugę, która z jakiegoś powodu wyglądała naprawdę na miejscu w jego domu.
- Uwielbia - potwierdził spostrzeżenie chłopaka, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu. - Gdyby mogła, kwiaty rosłyby u niej wszędzie - dodał, chociaż z lekkim rozbawieniem spostrzegł, że w centrum zainteresowania Gillesa było nic innego jak kiwające się krzesła. Cedric z kolei, w odróżnieniu od Flory, nie pałał aż taką miłością do roślin. To była jedna z nielicznych rzeczy, których nie przejął po kobiecie. O ile lubił przebywać dookoła natury, tak nie było to dla niego tak koniecznie jak malowanie czy praca, chociaż wciąż doceniał ładne bukiety w wystroju wnętrz czy właśnie urokliwe łąki lub lasy. Na pytanie chłopaka przeniósł na moment spojrzenie z ogrodu, na który się zapatrzył. Dostrzegłszy niepewność, spróbował uśmiechnąć się do niego pocieszająco, ale i tak nie mógł powstrzymać rozbawienia.
- Jeśli tylko masz na to ochotę i cię to uszczęśliwi - powiedział, wzruszając lekko ramionami. Nie chciał, żeby ten czuł się zobligowany do jakiejś pracy tutaj, ale wyglądał na tak szczerze podekscytowanego, że Cedricowi nie śniło mu się odmówić. - Serio możesz - powtórzył i wybuchnął śmiechem, gdy Gilles szybko, praktycznie w parę sekund, popędził do auta, najwyraźniej po przybory. Jego oczy wciąż z fascynacją obserwowały to, jak mężczyzna unosił się w powietrzu; doprawdy było to nietypowe zjawisko i wyglądał wtedy niesamowicie. Na tyle, że Cedric nie oderwał od niego spojrzenia aż do momentu, gdy Gilles na nowo miękko opadł obok altanki, dzierżąc w dłoniach narzędzia.
- Dobry pomysł - przyznał. Rzeczywiście dopóki nie znajdą miejsca, gdzie chłopak mógłby strugać w rezydencji, robienie tego poza było bezpieczniejszą opcją. - Zaraz przyniosę, co mamy - oznajmił i potruchtał z powrotem do domu, zaskakując też Florę, która nucąc pod nosem krzątała się po kuchni. Krótko poinformował ją o ich planach, po czym zgarnął parę rzeczy, które w jego mniemaniu mogły okazać się przydatne. Chociaż w rzeczywistości brał to na czuja, kompletnie nie mając pojęcia, jak wyglądają takie naprawy. Zostawiał to Gillesowi. Szybko wrócił do niego, odkładając wszystko w jedno miejsce, mając nadzieję, że podołał zadaniu przyniesienia śrubek.
- Chętnie - przyznał od razu, zbliżając się do mężczyzny. - Tylko, um, musiałbyś mi pokazać jak? - dodał, lekko rumieniąc się na swój brak zdolności w takich kwestiach. Spróbował wykonać parę ruchów, ale nie do końca mu to szło. Drgnął lekko, nie spodziewając się, że Gilles przykryje jego dłoń i spróbował skupić się na czynności, a nie nagłym, przyjemnym cieple jego skóry - było to zaskakująco trudne. Zaraz to jednak zniknęło, a Cedric, chcąc nie chcąc, musiał skupić się na pracy, która o ile nie była trudna, tak zdecydowanie poza jego standardowym spektrum zajęć.
To było jednak po prostu świetne, móc obserwować Gillesa podczas pracy. Chłopak wręcz promieniował i Cedric z trudem mógł oderwać od niego wzrok, gdy jego twarz była rozświetlona tak delikatnym, szczęśliwym uśmiechem.
- Widać, że to uwielbiasz - skomentował do niego miękko, uśmiechając się lekko, zanim sam nie skupił się porządniej na swoim zadaniu. Sam Cedric nie był jakoś bardzo pomocny, raczej czuł się tak, jak gdyby miał zadanie tylko po to, aby nie wisieć nad Gillesem, którego wprawa widoczna była w każdym ruchu. Ale jednak miło spędzał czas, starając się przynajmniej nie włazić mu pod nogi. Skończyli szybko i sprawnie, a po ostatecznym sprawdzeniu wszystkich ławek, akurat mogli chwilę odsapnąć przed obiadem.
- To naprawdę niesamowite, że umiesz takie rzeczy - przyznał szczerze, obserwując w podziwie każdą z ławek, która w zatrważającym tempie znów była w pełni chwały. - Od dawna tym się zajmujesz? - zapytał, siadając ostrożnie na niedawno naprawionych dziełach, z zadowoleniem dostrzegając, że naprawdę nie było żadnych odchyleń. - A robisz też inne rzeczy? Czy tylko naprawiasz? Sam nie znam się na tym kompletnie - kontynuował. Pewnie mógłby się nawet bardziej rozgadać, gdyby ich małej dyskusji nie przerwała obecność Flory, która w pewnych krokach zbliżała się do altanki, znając drogę do niej na pamięć.
- Już skończyliśmy - poinformował mamę zaraz na wejściu.
- O, wczas. Właśnie chciałam zaprosić was na obiad - powiedziała miękko posyłając uśmiech w stronę, z której przyszedł głos. - Jak wam się udało? - zapytała, zbliżając się do jednej z ławek. Przejechała palcami po drewnie, sprawdzając też po momencie, jak bardzo są rozchwiane, a gdy te ani drgnęły, jej twarz momentalnie się rozświetliła. - Niesamowite! - powiedziała zachwycona, odwracając się do mężczyzny. - W końcu będę mogła tutaj odpoczywać bez obawy, że zaraz coś się pode mną złamie.
- Gilles ma nieziemski talent - powiedział Cedric, uśmiechając się do mężczyzny, gdy tylko dostrzegł jego tak widoczne zawstydzenie.
- Czuję - roześmiała się lekko kobieta, poprawiając się z zadowoleniem na ławkach, które pierwszy raz od lat były stabilne. - Bardzo ci dziękuję - dodała zaraz. - No, a teraz obiad! Potem dostaniecie ciasteczka za tę ciężką pracę - zakończyła radośnie.
***
Spędzanie czasu z Adrienem było tak relaksującym zajęciem, że mógł spokojnie odciąć się myślami od ostatnich wydarzeń. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebował takiego wyjścia, zwykłej codzienności, chodzenia po targu i szukania kabelków.
- Uczyłem się metodą prób i błędów - zaśmiał się lekko, przypominając sobie wszystkie nędzne naprawy, od których zaczynał. - Starałem się coś wyciągać z książek, które znalazłem, trochę też na intuicję. Czasem wychodziło lepiej, czasem gorzej. Wciąż mam dużo do nauki - powiedział, czując delikatne ciepło na policzkach. Doskonale wiedział, ile brakowało mu jeszcze wiedzy z tych zakresów.
Zaraz też ponownie się roześmiał, słysząc odpowiedź chłopaka na ich brak doświadczenia w randkach. Rzeczywiście, mogli teraz stwierdzić, że jakiekolwiek wtopy będą właśnie przez to. Chociaż Sasha, tak wewnętrznie, miał szczerą nadzieję, że uda mu się przebrnąć przez to spotkanie bez żadnych wpadek. Szybko jednak porzucił te zmartwienia, skupiając się na niespodziewanej akcji przed nim. Nie wtrącał się w konfrontację między Adrienem, a, jak wywnioskował, złodziejem. Przyglądał się za to czujnie, gotów interweniować, gdyby doszło do jakiejś przemocy, ale młodszy radził sobie świetnie. Pierwszy raz Sasha widział go podczas takiej sytuacji i musiał przyznać, że naprawdę zazdrościł mu opanowania i zdecydowania.
Skulił się jednak na nagły dźwięk petard, kompletnie niespodziewany, od razu utożsamiając je ze strzałami. Musiała minąć dobra chwila, aby połapał się, że nie są w bezpośrednim zagrożeniu, aby oberwać kulką, zanim minimalnie się rozluźnił. Bez oporów zbliżył się do Adriena, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje, ale zdecydowanie nie chciał w tamtym momencie się rozdzielać. Już miał proponować, aby się ulotnić, gdy poczuł pociągnęcie za rękę.
- Adrien? - rzucił w przestrzeń, ale mimo to dał się kulturalnie prowadzić. Nie miał pojęcia, co chłopak planował, sprawnie przeprawiając ich przez tłum przestraszony, krzyczących ludzi. Nikt nie wiedział, co się dzieje, ale też nie słychać było żadnych odgłosów walki. - Adrien! - powiedział dosadniej, nieco przytrzymując tygrysa, aby zwrócić na niego swoją uwagę. - Co robisz? - zapytał w końcu, głośno zipiąc. Nie dla niego były takie szybkie marsze, jego kondycja, a raczej jej brak, jak zawsze dawał o sobie znać w najgorszych możliwych momentach. - Powinniśmy wrócić do auta - powiedział w końcu, patrząc na lekko zarumienioną wysiłkiem, ale wcale nie aż tak zestresowaną twarz chłopaka. - Nie wiemy, czy jest tutaj bezpiecznie - dodał, widząc że młodszy nie wydawał się bardzo przekonany jego słowami.
Adrien, w odróżnieniu od Sashy z kolei, nie miał żadnych wątpliwości co planu działania. W końcu jaki ruch oporu? Roztrzęsiony dzieciak, który nie był ani pełnoletni miał być wykorzystywany w celach bojowych przez klan objęty ich protekcją?! Mieli żyć spokojnie, świadomi że oni czuwają! A nie rzucać się w samowolną walkę ze zbyt silnym oprawcą! Zagotowało się w nim. Natychmiast chciał sprawę wyjaśnić i lekko nieświadomy tego, że ciągnie za sobą Sashę ruszył za tym dzieciakiem którego łopoczące serce słyszał. Absurd!
Początkowo chyba go nie usłyszał. Dopiero pociągnięty do tyłu zareagował i patrząc w oczy zziajanego Sashy opamiętał się.
- Wybacz. - Zaczął strzygąc uszami. - Ale nie. - Dodał niejednoznacznie przepraszając go za ciągnięcie czy raczej ładnie odmawiając wycofania. - Nie wyjadę stąd, dopóki nie dowiem się jaki ruch oporu. Jestem za nich odpowiedzialny, a oni albo się czegoś boją albo sądzą, że nie wykażemy się szybką reakcją. Tak czy inaczej, niezbędna jest moja interwencja. Sasha, to był dzieciak. On nie może walczyć. W imię czego? Niespełnionej obietnicy mojego klanu? Nigdy na to nie pozwolę. - Oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale nie chłodnym. Raczej bił ogromną pewnością siebie i swoich słów, gorał chęcią spełnienia tego co było jego obietnicą. - Nie zmuszę Cię, ale ja idę za nimi. Muszę dowiedzieć się, o co w tym chodzi.
Sasha dość krótko analizował całą sprawę. Jasnym było dla niego, że nie mogli się rozdzielić, a dość łatwo było też się domyślić, że Adrien nie zamierzał odpuścić. Coś jednak w jego twarzy, twardość i zdecydowanie, zauroczyło go na tyle, że krótko pokiwał głową, posyłając mu lekki uśmiech, zgadzając się bez żadnej dalszej dyskusji czy kłótni.
- W takim razie chodźmy, ale trzymajmy się blisko siebie - powiedział w końcu, w ramach mniej lub więcej kompromisu. Poprawił uścisk ich dłoni i w dwójkę ruszyli za chłopakiem, który wcześniej ich zaczepił, już prawie znikającym na horyzoncie. Dlatego też szybko przeszli do biegu, nie chcąc stracić go z oczu. W oddali dostrzegli, jak ten w towarzystwie jeszcze drugiej osoby, skręcają nagle w jedną z mniejszych, bocznych uliczek. I Sasha już myślał, że był to koniec i ich zgubili, gdy okazało się, że ów droga była ślepym zaułkiem - oprócz jednych, drewnianych drzwi po boku.
- To musi być tutaj - powiedział cicho mężczyzna, nie kryjąc spięcia tą sytuacją. Koniec końców nie mieli żadnego pojęcia, co czekało na nich za drewnianymi drzwiami. - Okej, wchodzimy na trzy? - zapytał niepewnie, widząc jednak, że Adrien był tak pewny siebie, poczuł się odrobinę lepiej. -Raz…dwa…trzy! - wspólnie pchnęli drzwi, ale zupełnie nie spodziewali się, że te, zanim oni uderzą w drewno, otworzą się same. W związku z tym, w dwójkę wpadli do środka, a kompletnie nieprzygotowani na brak oparcia w postaci drzwi, po prostu runęli do środka. Sasha opadł z cichym jękiem na ziemię, zaraz czując też jak kolejne ciało się na niego zwala, co tylko spowodowało kolejne niezadowolone sapnięcie.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Determinacja jaka przy niespodziewanym ataku zrodziła się w jego sercu podyktowana był nie tylko tym kim w przyszłości będzie ale i tym kim obecnie był. Poza ciekawością, naturalnymi zdolnościami do sarkazmu, manipulacji czy perfidnych kłamstw miał tez dobre serce. Ogromne, gorące i martwiące się o tych wszystkich którzy zawierzając w jego umiejętności objęci byli jego protekcją. Może nie do końca pełną, na razie na posterunku czuwał jego ojciec i chociaż jego wpływy sięgały daleko, wzrok już niekoniecznie. Dlatego też miał jego, dlatego Adrien uczestniczył od kilku lat we wszystkim w co udało się mu nos wcisnąć.
Ciągnąc za sobą Sashę nie do końca wiedział co robi. Nie do końca, chociaż po czasie owszem, rozumiał że zadecydował za nich obydwu gdzie jelonek nie dość, że przeżył ostatnio dość traumatyczne chwile i mógłby w ogóle nie chcieć nic wyjaśniać to jeszcze pozbawił go możliwości wypowiedzenia się. Sam mężczyzna jednak szybko go opamiętał i wyrażając swoje wątpliwości sprawił, że błyszczące determinacją oczy tygryska w ogóle nie przygasły, jedyne co się zmieniło to poczucie nietykalności. Wziął przez to większy wdech i uświadamiając się w tym, że mogą wpaść w jakieś nieplanowane zagrożenie, pogłaskał go po dłoni.
- Nie musisz ze mną iść… – Przyznał szczerze jednak otrzymując łobuzerski uśmieszek i ciche prychnięcie, uśmiechnął się do niego promiennie. – Obiecuję, że załatwimy to szybko i postawię Ci pełen gar zieleniny. – Dodał jeszcze i poprawiając uścisk ich dłoni ruszył tam gdzie jego oczy wyśledziły jeszcze niknący ruch większej bandy dzieciaków. Co do tego nie miał wątpliwości, taką sprawnością ale i chaosem rzadko który dorosły się wykazywał. Pognał więc na miejsce, w zaułek z jednymi drewnianymi drzwiami, które musiały zamknąć się chwilę przed ich pojawieniem się.
- Brakuje tylko napisu „to na pewno nie tutaj”. – Mruknął strzygąc uszami, próbując wyłapać najdrobniejszy szmer których za drzwiami było pełno. W tym momencie żołądek podszedł mu do gardła, zdał sobie chyba wreszcie sprawę, że mogli się wpakować w niezłe bagno i gdy chciał zaproponować wycofanie się i obmyślenie innego planu niż szarża, podniósł oczy na Sashę, zamilkł. Jelonek był po prostu pewny siebie i tego co robi, chociaż uważny na każde swoje posunięcie i widocznie gotów na każdą okoliczność, wyglądał jakby to co chcą zrobić nie było mu straszne. Mimowolnie więc na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech i gotów do wykonania jego rozkazu przygotował się na uderzenie w drzwi, które w momencie gdy zetknęli się z nimi ramionami, ustąpiły otwarte od wewnątrz.
Wpadli więc do środka niczym przewrócone domino. Stęknął cicho, gdzieś z nosa zsunęły się mu okulary i tylko pewność, że gdzieś pod ręką czuł Sashę sprawiała, że nie panikował. Chociaż, w momencie gdy kilkanaście dziecięcych głosów krzyknęło „ATAK!” i rzuciło się na nich tworząc wielką, zbiorową kanapkę, ciężko było mu się nie zaśmiać.
- Moment! – Zawołał próbując się nie śmiać żeby ich niepotrzebnie nie rozjuszyć. Marny był tego skutek bo zaraz na głowę wciągnięto im worki pachnące nadal surowymi ziemniakami i ziemią, a gdy próbował z siebie go zdjąć, poczuł jak jest toczony niczym zwijany naleśnik i owijany czymś… liną? Linką bardziej. Zdziwiony zmarszczył nos bo chociaż mało umiejętnie to niebywale sprawnie skrępowano im i nogi i ręce, a chwilę później w akompaniamencie steków i jęków zaczęto gdzieś ciągnąć.
Zanim dotarli do miejsca docelowego były dwa przystanki w których do jego uszu dobiegały szepty toczonej kłótni z myślą przewodnią „po co im więźniowie i co oni zasadniczo wyprawiają”. Ostatecznie jednak posadzono ich pod zimną i pachnącą wilgocią ścianą, zdjęto worki z twarzy co nie przyniosło żadnego efektu bo prosto w nich wycelowano mocną lampę. Adi od razu zmarszczył brwi, zmrużył oczy, i tak nic nie widział i tak bo jego okulary zaginęły w akcji co nie zmienia faktu, że go raziło. Miał więc nadzieję, że gdzieś obok jest Sasha i cokolwiek ogarnia.
„Proszę zachować ciszę, Prekursor działa na słuch.”
- Dobrze, teraz możemy rozbawiać? – Zapytał spokojnie w przestrzeń odkrywając, że z łatwością może skrzyżować nogi w kostkach.
- M-milczeć! Je-jesteście naszymi wię-więzieniami! – Krzyknął piskliwy głosik z czarnej przestrzeni, załamujący się na niektórych sylabach. Widocznie chłopak poza ogromnym strachem miał też mutację co sprawiło, że Adi musiał oblizać usta żeby nie parsknąć.
- Chyba więźniami? – Poprawił chłopaka.
- No-no przecież mówię! Więc ci-cicho!
- Mówcie! Kim jesteście?! – Z tłumu odezwała się ewidentnie dziewczynka, jej głos nie był tak wystraszony, wręcz przeciwnie! Brzmiała na mocno zadziorną. „To mamy milczeć czy mówić?” samo cisnęło się mu na usta ale wiedział, że nie powinien niczego prowokować, westchnął więc ciężko, wyciągnął z więzów rękę, podrapał się po nosie i ponownie ją włożył na swoje miejsce.
- Jestem Prekursorem Repos, a przyjechałem tu po części. Nikomu nic nie zrobię, zauważcie, że was chronimy. Chciałem tylko zapytać o ruch oporu. – Rzucił ponownie w ciemność wywołując tym samym ogromną kłótnię wśród dzieciaków. Z tego co słyszał był ich co najmniej tuzin. Krzyczeli, że powinni ich uwolnić i przeprosić albo trzymać tutaj żeby nikt ich nie znalazł. Problem pojawiał się z potencjalnym żywieniem ich. Znowu więc podniosła się fala głosów żeby się ich pozbyć, żeby zniknęli i nigdy nie zostali odnalezieni w co wątpił, że zrealizują. W końcu przeniesienie ich kilka metrów wymagało od nich ogromnego wysiłku. Bardzo żywa dyskusja w końcu przeszła w dywagacje czy mu cokolwiek powiedzieć czy nie, wtedy też dowiedzieli się, że ruch oporu dotyczy przede wszystkim technologii.
- Zabierze nam wszystkie sprzęty! A tyle czasu się uczyliśmy żeby je składać!
- Po co by miał je brać, przecież je od nas kupują!
- Na pewno nam zabroni naprawiać!
- Co do kurzej stopy się tutaj dzieje?! – Zdecydowanie starszy głos chociaż wątpił żeby należący do kogoś starszego od niego, rozniósł się po pomieszczeniu sprawiając, że wszyscy umilkli. On nadal siedział kołysząc stopami, w końcu był ślepy jak kurczak po nocy, czekał na werdykt dotyczący ich sytuacji, ba! Chciał się nawet nowo przybyłemu przedstawić ale zaraz rozbrzmiał chórek.
- TO PREKURSOR!
***
W całej sytuacji która powinna być poważna i ich zaangażować w pełni, z ich błyskotliwymi umysłami i niekonwencjonalnym podejście do problemów, nie było krzty profesjonalizmu czy skupienia. Zamiast tego próbowali się nie chichrać, wymieniali spojrzeniami tak znaczącymi, że nie musieli się prawie w ogóle do siebie odzywać chociaż na niektóre propozycje robiło się mu cieplej. Wymyślali plan na bieżąco z dostępnych materiałów, a jego ostateczny kształt sprawił, że prychnął pod nosem ze śmiechu. - Zapowiada się niezłe wspomnienie dla potomnych. – Przyznał wędrując między drzewami w stronę tylnego wejścia do tartaku. W międzyczasie znalazł porządną gałąź którą miał zamiar uderzać w stal niczym w najlepszy bęben, a gdy wreszcie się rozdzielili, posłał mu jeszcze zadziorne spojrzenie. Nadal niezmiernie cieszyło go oglądanie Enzo w takim właśnie wydaniu. Elegancki ale nie sztywny, wypachniony i to wszystko specjalnie na ich wyjście. Trzymając gałąź na ramieniu pozwolił sobie jeszcze raz się mu przyjrzeć, na dłużej zatrzymując spojrzenie na jego tyłku. Przynajmniej do momentu aż nie targnął nim porządny dreszcz na myśl ich ostatnich wyczynów na który się opamiętał. Ruszył w wyznaczone miejsce, a znajdując potężną piłę w bardzo dobrym stanie przejechał palcami po jej boku sprawdzając czy zacznie się kołysać. Ta bez problemu zaczęła delikatnie wibrować pod jego naciskami więc wyjrzał przez małe, brudne okienko czekając na Enzo.
Zając szybko zajął odpowiednią pozycję, dał mu się jeszcze chwilę z tą płachtą ogarnąć po czym stanął pewnie na nogach, chwycił gałąź niczym kij do bejsbola i uderzył w krawędź piły tak żeby zaczęła intensywnie wibrować i przy tym „wyć”. Dodatkowo gałęzią przejechał po rolkach które w normalnych warunkach pchały ciężkie konary na taśmie dodając coś od siebie. Przy czym gdy do jego czułych uszu dobiegło zawodzenie Enzo musiał się schylić chowając usta i nos w dłoniach żeby nie parsknąć. Tak! To będzie ich historyjka powtarzana na każdej „imprezce rodzinnej”. Aż mu się Cisły łzy do oczu ze śmiechu gdy zając tak perfekcyjnie… pojękiwał.
Biorąc głęboki oddech strzepnął ręce i biorąc jeszcze jeden zamach, ponownie uderzył w blachę okraszając ryki i stęki „ducha” odpowiednimi efektami akustycznymi. Ostatecznie, w powietrzu rozniosły się piski i tak szybkie zbieranie się z miejsc, że musiał wyjrzeć czy jeszcze się za nimi kurzy czy zebrali się tak szybko, że już pył pada. Widząc natomiast na zewnątrz Enzo wyszedł do niego dzierżąc dumnie gałąź na ramieniu. Wystarczyło jednak spotkanie się z jego jasnymi oczami żeby parsknął nieopanowanym śmiechem.
- Och, to było mistrzostwo świata. – Przyznał ocierając kącik oka z łez, kręcąc z niedowierzaniem głową. Zaraz też rzucił gałąź gdzieś pod ścianę i zbijając z nim piąteczkę jakoś tak mimochodem, obejmując się z nim w pasie, podszedł do wozu sprawdzić czy jego cenna zawartość nadal jest cała i bezpieczna.
- Czyli wreszcie możemy wrócić do pierwotnego planu zakładającego dwa piwka? Ewentualnie dwadzieścia… – Uśmiechnął się całkowicie niewinnie bo chociaż enzowe nalewki potrafiły go w większych ilościach konkretnie sponiewierać tak piwko, w dużych ilościach zawsze chętnie.
Wskakując zaraz na miejsce koło niego nie do końca wiedział jak i czy w ogóle powinien się trzymać dlatego przywarł do niego ramieniem czekając na pierwsze targnięcie. Zamiast jednak stresu uniósł w podziwie brew nie czując specjalnie żadnego szarpania. Zrelaksował się więc wygodnie opierając nogi i rozkoszował się jazdą bohaterów. Nie wątpił bowiem, że przez wszystkich spragnionych właśnie tak zostaną przywitani.
- Nie prowadziłem, raczej poruszam się samochodem. – Przyznał szczerze bo jak w zapasy racji żywnościowych kuleli tak ropy mieli pod dostatkiem. Nie chciał jednak próbować swoich sił w kontakcie z koniem, wolał rozkoszować się przejażdżką w doborowym towarzystwie. A gdy wreszcie pojawili się w mieście krzykom radości nie było końca. A tym krzyczącym najgłośniej był niewątpliwie gospodarz.
Plac przylegający do karczmy oraz sama karczma chociaż pękała w szwach, wszędzie panowała całkowita cisza. Wszystkie oczy, łącznie te jego, zwrócone były w stronę szerokiej lady zza którą znajdowała się beczka tkwiąca na odzyskanym powozie. Cudowny dźwięk wbicia kraniku, a później pierwsze napełnione kufle które oczywiście wylądowały przed nimi – bohaterami święta – smakowały wybornie. Wrzawa natomiast zapanowała już w momencie gdy została otwarta kolejka.
- Pierwszy toast za nadzieję na odrobinę spokoju? – Zapytał unosząc kufel i uśmiechając się do niego ciepło. – Zacznę skromnie, żadnych niezaplanowanych dram tego wieczora. – Zaśmiał się stukając się z nim szkłem po czym pozwolił sobie ogarnąć przygotowany pod festyn teren. Poza kilkoma stanowiskami z grillem z których dochodziły do niego cudowne zapachy pieczonego mięsa była też scena, zbyt wąska na tańce więc dla niego z nieznanym przeznaczeniem, oczywiście grajkowie i parkiet również. Poza tym strzelnica w którą można było rzucać lotkami i stół z wielkimi kulami i kijami o które Enzo miał zamiar podpytać później.
- Jestem mile zaskoczony jak to wygląda. Chociaż nadal totalna abstrakcja, że to już kolejne takie wydarzenie w przeciągu ile? Kilku dni? – Zaczął rozmowę sącząc przyjemnie chłodne piwo i korzystając z tego, że zajęli miejsce na zewnątrz, grzejąc twarz w słońcu.
Nie podejrzewał przy tym, że byli cały czas obserwowani, a nad ich głowami snuty był już plan zniszczenia.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Praca z drewnem była tym, co już od dawna dawała Gillesowi najwięcej radości. Zaczynał od zwykłego rąbania drewna na opał, ale kiedy tylko dorósł na tyle, by dowiedzieć się, że z desek i innego drewna dało się zrobić coś więcej niż napalić nim w piecu, czy ognisku, zaczął się tym coraz mocniej interesować. A kiedy sklecił swoje pierwsze krzesło był z siebie tak dumny, że to choć okropnie brzydkie, przez długi czas stało w jego pokoju, dopóki nie nauczył się pracy w drewnie i był w stanie zrobić z niego coś porządniejszego i znacznie ładniejszego. Dlatego też ten czas spędzony z Cedriciem na pracy nie uważał wcale za męczący, czy zmarnowany w jakikolwiek sposób. Gilles świetnie się bawił, a widząc nieporadnego Ceda, tylko szerzej się uśmiechał, zauważając z pewną dozą zdziwienia, że ten mężczyzna, który wydawał mu się tak pewny siebie, tak perfekcyjny i idealny, był w rzeczywistości nieco niezdarny. Nie widział w tym nic złego, wręcz przeciwnie, uważał że było to całkiem urocze, choć nie spodziewał się, że kiedykolwiek użyje takiego sformułowania w kierunku lisa, jego skupiona twarz, dłonie odgarniające grzywkę z oczu i ciche przekleństwa, kiedy szczotka zjeżdżała mu nie tam gdzie powinna, miały w sobie naprawdę wiele uroku.
Niemniej kiedy od czasu do czasu słyszał pochwały w swoim kierunku, stroszył delikatnie pióra z zażenowania, nie bardzo wiedząc jak reagować kiedy Cedric mówił do niego tak miękkim, pozbawionym trosk i wszelkich negatywnych uczuć głosem, do tego komplementując go! Jeszcze nigdy nie usłyszał tyle miłych słów jednego dnia…
- Uhm… od jakichś… siedmiu… lat? – odpowiedział, nie do końca pewien kiedy dokładnie zaczął faktycznie robić jakieś rzeczy, ale mniej więcej w takim czasie nauczył się jak trzymać hebel i młotek. – Umiem jeszcze zbijać meble, no i niedawno dopiero zacząłem ozdabiać drewno, umiem wyrzeźbić różyczki i winorośl! – pochwalił się, a kiedy tym razem otrzymał pochwałę, był z siebie bardzo dumny.
Dopiero kiedy mama lisa pojawiła się w ogrodzie, zaprosić ich na obiad i oboje z Cedriciem znów zaczęli go chwalić, speszył się mocno, patrząc błagalnie na mężczyznę.
- Już… już wystarczy! – poprosił zażenowany, słysząc kolejny już, według niego niezasłużony aż tak komplement. W końcu to były tylko stare ławki… Niemniej cieszył się, że kobieta mogła bezpiecznie spędzać czas w ogrodzie, co najwyraźniej sprawiło jej dużo radości. A widząc jej piękny uśmiech, serce Gillesa czuło się bardzo szczęśliwe.
Zaproszony na obiad, podreptał szczęśliwie za lisem w kierunku domu, czując się naprawdę niesamowicie rozluźnionym w towarzystwie Cedrica i jego mamy. Aż jak nie on zjadł całą porcję jaką postawiła przed nim kobieta i jeszcze miał apetyt by połasić się o arbuza, którego zaproponowała im na deser. Takim oto sposobem, uzbrojeni w koszyk z ciastkami i kocem, oraz trzymając w dłoniach soczyste owoce, ruszyli na spacer w tylko Cedricowi znanym kierunku, ale Gilles już od dawna ufał mu bardziej niż sobie i nie miał żadnych obiekcji przed tym, by za nim podążać.
Krocząc ścieżką pomiędzy polami, mijając małą wioskę i strumyk rozmawiali o wszystkim i o niczym, jak dzieci urządzając sobie konkurs plucia pestkami, dopóki z owocu nie został im tylko sok na palcach, który radośnie zlizali, resztki myjąc w strumieniu. A kiedy ostatecznie zatrzymali się na wzgórzu, którego zbocze pokryte było kwiecistą łąką, Gilles po raz kolejny nie mógł się powstrzymać, by nie narwać żółtych, białych i czerwonych polnych kwiatów, by zaraz upleść z nich kolejny już wianek, który wylądował na głowie lisa.
- Pasują ci – stwierdził nieśmiało chłopak, skubiąc palcami źdźbło trawy i z delikatnymi rumieńcami na policzkach przyglądając się jak żywe kolory stanowiły kontrast do białych włosów lisa.
Zaraz jednak zapytany o to, czy go nie nauczy, w pierwszej chwili nie był pewien, czy podoła zadaniu, ale kiedy zobaczył minę mężczyzny, urzeczony jego uśmiechem, który topił jego wszelkie wątpliwości, pokiwał głową, zaraz zapraszając lisa by wybrał kwiaty potrzebne do uplecenia drugiego wianka. A kiedy nazbierali wystarczającą ilość roślin, usiedli ramię w ramię na kocu, gdzie Gilles zaczął tłumaczyć mężczyźnie jak manewrować łodyżkami, listkami i kwiatami, by tworzyły estetyczną całość. A kiedy przeszli do praktyki, nie zauważył momentu, w którym pochylili się w swoją stronę, niemal stykając twarzami, a ich palce ocierały się o siebie nieśmiało, kiedy wspólnymi siłami tworzyli drugą ozdobę. Dopiero kiedy skończyli, Gilles uniósłszy odrobinę wzrok zdał sobie sprawę z tego, jak blisko siebie byli i jak niewiele odległości dzieliło ich wargi, nosy, oczy i że przez cały ten czas przytulali się do siebie całym bokiem ciała. I co niemal natychmiast sprawiło, że policzki chłopaka poróżowiały, pomyślał że ani przez moment nie pomyślał, że mu to przeszkadzało.
Zarówno dźwięk wlewanego do kufla jak i sam smak piwa były tym, na co Enzo czekał od rana, od kiedy Perci zaprosił go na to małe wyjście. Dlatego też, kiedy tylko otrzymali w swoje ręce chłodne szkło wypełnione bursztynowym płynem, nie pogardził toastem, upijając zaraz piwną piankę z samej góry, zostawiając na swojej górnej wardze, która została starta przez pewnego wilka z łobuzerskim błyskiem w oku. Tylko fakt tego, że znajdowali się na zewnątrz, w dodatku otoczeni ludźmi sprawił, że Enzo nie odpowiedział w typowym dla siebie stylu, łapiąc palca Percivala w zęby. Nie lubił się afiszować ze swoim życiem prywatnym, ani w ogóle ze swoim życiem. Tak było bezpieczniej i lepiej dla niego samego, ale również i dla Milesa, którego Enzo cały czas miał na myśli. Gdyby ktoś zapytał wprost, raczej nie miałby problemu z tym, by przyznać się do związku z Espoirem, ale dopóki nikt nie pytał, nie zamierzał podawać takich informacji innym na srebrnej tacy.
Zgarnąwszy swój kufel i jakieś przekąski, dał się wyprowadzić na zewnątrz, wciągając zapach ciepłego, wiosennego powietrza, pieczonych na grillu kiełbasek i kwiatów. Uwielbiał wiosnę, nie tylko przez wzgląd na rośliny i obfitość warzyw w swoim ogródku. Odnaleźli z Percim jeden z wolnych stolików i zasiedli przy nim, patrząc to na siebie, to na rozgrywający się wokół nich festyn. Właśnie grajkowie rozkładali się ze swoim sprzętem, a sądząc po tym, kto miał zamiar wystąpić, Enzo węszył karaoke, a to mogło być całkiem ciekawe. Zwłaszcza gdyby udało mu się namówić takiego jednego wilka by dla niego zaśpiewał. Najpierw jednak spojrzał na niego bystro, popijając ze swojego kufla, by odpowiedzieć na jego pytanie.
- Wiosna Reposów to ciekawy czas – stwierdził Enzo, wskazując mężczyźnie koło, gdzie młode panny i panowie grali w grę, w której jedna z panien miała wiązaną opaskę na oczach, reszta tańcząc krążyła wokół niej, a kiedy przestawali śpiewać, ten kto stał przed kobietą miał spędzić z nią czas podczas festynu. – Młodzi lubią w tym czasie szukać miłości, mówią że to takie romantyczne, zakochać się na wiosnę. Tak więc co jakiś czas przez całą wiosnę urządzają takie mniejsze lub większe festyny, na których spotykają się ludzie z klanu i szukają dla siebie drugich połówek. A żeby ci zamężni nie poczuli się wykluczeni, dla nich otwiera się dobry alkohol, rozstawia zabawki dla dzieci i urządza karaoke, jeszcze trochę i zobaczysz na czym to polega – obiecał mu, patrząc z rozbawieniem jak jedna z młodszych pokojówek z dworu Prekursora znalazła się twarzą w twarz z przystojnym synem piekarza i oblała się soczystym rumieńcem.
- U was za to nie ma takich zabaw. Jak młodzi szukają miłości? Wszyscy u was kradną marchewki? – zapytał, całkiem ciekawy odpowiedzi, nie mógł się jednak powstrzymać, by mężczyźnie choć słownie nie podokuczać, wspominając ich pierwsze spotkanie. Patrząc przy tym na niego, kiedy fioletowe włosy rozwiewał letni wiatr, niosąc woń i płatki rozkwitłych czereśni i innych kwiatów, nie mógł się pozbyć z głowy myśli, że wiosna naprawdę była dobrym czasem na zakochanie…
Niemniej kiedy od czasu do czasu słyszał pochwały w swoim kierunku, stroszył delikatnie pióra z zażenowania, nie bardzo wiedząc jak reagować kiedy Cedric mówił do niego tak miękkim, pozbawionym trosk i wszelkich negatywnych uczuć głosem, do tego komplementując go! Jeszcze nigdy nie usłyszał tyle miłych słów jednego dnia…
- Uhm… od jakichś… siedmiu… lat? – odpowiedział, nie do końca pewien kiedy dokładnie zaczął faktycznie robić jakieś rzeczy, ale mniej więcej w takim czasie nauczył się jak trzymać hebel i młotek. – Umiem jeszcze zbijać meble, no i niedawno dopiero zacząłem ozdabiać drewno, umiem wyrzeźbić różyczki i winorośl! – pochwalił się, a kiedy tym razem otrzymał pochwałę, był z siebie bardzo dumny.
Dopiero kiedy mama lisa pojawiła się w ogrodzie, zaprosić ich na obiad i oboje z Cedriciem znów zaczęli go chwalić, speszył się mocno, patrząc błagalnie na mężczyznę.
- Już… już wystarczy! – poprosił zażenowany, słysząc kolejny już, według niego niezasłużony aż tak komplement. W końcu to były tylko stare ławki… Niemniej cieszył się, że kobieta mogła bezpiecznie spędzać czas w ogrodzie, co najwyraźniej sprawiło jej dużo radości. A widząc jej piękny uśmiech, serce Gillesa czuło się bardzo szczęśliwe.
Zaproszony na obiad, podreptał szczęśliwie za lisem w kierunku domu, czując się naprawdę niesamowicie rozluźnionym w towarzystwie Cedrica i jego mamy. Aż jak nie on zjadł całą porcję jaką postawiła przed nim kobieta i jeszcze miał apetyt by połasić się o arbuza, którego zaproponowała im na deser. Takim oto sposobem, uzbrojeni w koszyk z ciastkami i kocem, oraz trzymając w dłoniach soczyste owoce, ruszyli na spacer w tylko Cedricowi znanym kierunku, ale Gilles już od dawna ufał mu bardziej niż sobie i nie miał żadnych obiekcji przed tym, by za nim podążać.
Krocząc ścieżką pomiędzy polami, mijając małą wioskę i strumyk rozmawiali o wszystkim i o niczym, jak dzieci urządzając sobie konkurs plucia pestkami, dopóki z owocu nie został im tylko sok na palcach, który radośnie zlizali, resztki myjąc w strumieniu. A kiedy ostatecznie zatrzymali się na wzgórzu, którego zbocze pokryte było kwiecistą łąką, Gilles po raz kolejny nie mógł się powstrzymać, by nie narwać żółtych, białych i czerwonych polnych kwiatów, by zaraz upleść z nich kolejny już wianek, który wylądował na głowie lisa.
- Pasują ci – stwierdził nieśmiało chłopak, skubiąc palcami źdźbło trawy i z delikatnymi rumieńcami na policzkach przyglądając się jak żywe kolory stanowiły kontrast do białych włosów lisa.
Zaraz jednak zapytany o to, czy go nie nauczy, w pierwszej chwili nie był pewien, czy podoła zadaniu, ale kiedy zobaczył minę mężczyzny, urzeczony jego uśmiechem, który topił jego wszelkie wątpliwości, pokiwał głową, zaraz zapraszając lisa by wybrał kwiaty potrzebne do uplecenia drugiego wianka. A kiedy nazbierali wystarczającą ilość roślin, usiedli ramię w ramię na kocu, gdzie Gilles zaczął tłumaczyć mężczyźnie jak manewrować łodyżkami, listkami i kwiatami, by tworzyły estetyczną całość. A kiedy przeszli do praktyki, nie zauważył momentu, w którym pochylili się w swoją stronę, niemal stykając twarzami, a ich palce ocierały się o siebie nieśmiało, kiedy wspólnymi siłami tworzyli drugą ozdobę. Dopiero kiedy skończyli, Gilles uniósłszy odrobinę wzrok zdał sobie sprawę z tego, jak blisko siebie byli i jak niewiele odległości dzieliło ich wargi, nosy, oczy i że przez cały ten czas przytulali się do siebie całym bokiem ciała. I co niemal natychmiast sprawiło, że policzki chłopaka poróżowiały, pomyślał że ani przez moment nie pomyślał, że mu to przeszkadzało.
Zarówno dźwięk wlewanego do kufla jak i sam smak piwa były tym, na co Enzo czekał od rana, od kiedy Perci zaprosił go na to małe wyjście. Dlatego też, kiedy tylko otrzymali w swoje ręce chłodne szkło wypełnione bursztynowym płynem, nie pogardził toastem, upijając zaraz piwną piankę z samej góry, zostawiając na swojej górnej wardze, która została starta przez pewnego wilka z łobuzerskim błyskiem w oku. Tylko fakt tego, że znajdowali się na zewnątrz, w dodatku otoczeni ludźmi sprawił, że Enzo nie odpowiedział w typowym dla siebie stylu, łapiąc palca Percivala w zęby. Nie lubił się afiszować ze swoim życiem prywatnym, ani w ogóle ze swoim życiem. Tak było bezpieczniej i lepiej dla niego samego, ale również i dla Milesa, którego Enzo cały czas miał na myśli. Gdyby ktoś zapytał wprost, raczej nie miałby problemu z tym, by przyznać się do związku z Espoirem, ale dopóki nikt nie pytał, nie zamierzał podawać takich informacji innym na srebrnej tacy.
Zgarnąwszy swój kufel i jakieś przekąski, dał się wyprowadzić na zewnątrz, wciągając zapach ciepłego, wiosennego powietrza, pieczonych na grillu kiełbasek i kwiatów. Uwielbiał wiosnę, nie tylko przez wzgląd na rośliny i obfitość warzyw w swoim ogródku. Odnaleźli z Percim jeden z wolnych stolików i zasiedli przy nim, patrząc to na siebie, to na rozgrywający się wokół nich festyn. Właśnie grajkowie rozkładali się ze swoim sprzętem, a sądząc po tym, kto miał zamiar wystąpić, Enzo węszył karaoke, a to mogło być całkiem ciekawe. Zwłaszcza gdyby udało mu się namówić takiego jednego wilka by dla niego zaśpiewał. Najpierw jednak spojrzał na niego bystro, popijając ze swojego kufla, by odpowiedzieć na jego pytanie.
- Wiosna Reposów to ciekawy czas – stwierdził Enzo, wskazując mężczyźnie koło, gdzie młode panny i panowie grali w grę, w której jedna z panien miała wiązaną opaskę na oczach, reszta tańcząc krążyła wokół niej, a kiedy przestawali śpiewać, ten kto stał przed kobietą miał spędzić z nią czas podczas festynu. – Młodzi lubią w tym czasie szukać miłości, mówią że to takie romantyczne, zakochać się na wiosnę. Tak więc co jakiś czas przez całą wiosnę urządzają takie mniejsze lub większe festyny, na których spotykają się ludzie z klanu i szukają dla siebie drugich połówek. A żeby ci zamężni nie poczuli się wykluczeni, dla nich otwiera się dobry alkohol, rozstawia zabawki dla dzieci i urządza karaoke, jeszcze trochę i zobaczysz na czym to polega – obiecał mu, patrząc z rozbawieniem jak jedna z młodszych pokojówek z dworu Prekursora znalazła się twarzą w twarz z przystojnym synem piekarza i oblała się soczystym rumieńcem.
- U was za to nie ma takich zabaw. Jak młodzi szukają miłości? Wszyscy u was kradną marchewki? – zapytał, całkiem ciekawy odpowiedzi, nie mógł się jednak powstrzymać, by mężczyźnie choć słownie nie podokuczać, wspominając ich pierwsze spotkanie. Patrząc przy tym na niego, kiedy fioletowe włosy rozwiewał letni wiatr, niosąc woń i płatki rozkwitłych czereśni i innych kwiatów, nie mógł się pozbyć z głowy myśli, że wiosna naprawdę była dobrym czasem na zakochanie…
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach