Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Eclipsed by you Wczoraj o 04:03 pmCarandian
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
2 Posty - 13%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
bob
Czarna Dziura
bob
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Kiss, marry, kill {22/03/21, 09:39 pm}

Pierwotnie opowiadanie pisane na SF

Kiss, marry, kill PicsArt_04-03-11.52.25

Dwa klany, same dzbany, jeden sojusz, jeden wróg...

Mąż - bob
Żona - Ischigo
Ochroniarz - Hummany


ODDZIAŁ KLANU ESPOIR:

PRAWA KLANÓW:
bob
Czarna Dziura
bob
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {22/03/21, 10:00 pm}

Kiss, marry, kill 776d8410
| Imię: Gilles  | Nazwisko: de Tourville | Klan: Espoir | Status: Syn Prekursora |
|Wiek:21 lat| Płeć:Mężczyzna|Orientacja:Homoseksualny| Rasa:Biała papuga|
| Wzrost: 178 cm | Waga: 76 kg | Kolor włosów : Ciemny brąz |  Oczy: Brązowe |
| Sylwetka : Atletyczna | Cera :  Delikatna |  Androgeniczna  uroda |  Skrzydła  |

|Najbardziej dziewczęcy, po  swojej siostrze  Julie,  w rodzinie   nienawidzi i  nie  |
|potrafi  wykonywać "kobiecych" czynności,   takich   jak  gotowanie, czy szycie. |
|Z obowiązków domowych najbardziej lubi rąbać drewno.Jest nadspodziewanie |
|silny, choć na to nie wygląda. Potrafi też walczyć wręcz i strzelać z łuku i kuszy. |
| Gaduła, zaplotkowałby cię na śmierć, a  ty nawet  byś tego  nie zauważył.  Lubi |  
| dokazywać  i  denerwować  tych,  którzy  muszą  go pilnować. Kocha  też  latać. |

Kiss, marry, kill 2899c110
|  Imię :  Enzo  |  Nazwisko :  Dori  |  Klan :  Repos |  Status :   Ogrodnik |
|Wiek: 29 lat| Płeć: Mężczyzna|Orientacja: Biseksualny| Rasa: Zając|
|  Wzrost: 190cm |  Waga: 94kg |  Kolor włosów: Białe |  Oczy:  Szare |
| Sylwetka: Umięśniona | Cera: Śniada |Blizny na torsie| Długie uszy|

Prekursor i kilku innych:
bob
Czarna Dziura
bob
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {22/03/21, 10:03 pm}

Kiss, marry, kill D663a3b36fa5adad1a8d85a443f80c76

Kiss, marry, kill 002e4b11
Kiss, marry, kill Percy11

Kiss, marry, kill 12b5c410
Kiss, marry, kill Adi11
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:15 pm}

Kiss, marry, kill A5629751bbb55a327125d1f2bbb425ff

Kiss, marry, kill E0567ae47f0331f9ebfd9ff4cb0f4410

【 d a n e  p o d s t a w o w e 】
⇢ imię ||  C e d r i c  B r o s s e a u ⇠
⇢ wiek || 2 5  l a t ⇠
⇢ orientacja || h o m o s e k s u a l n y ⇠
⇢ rasa || l i s  p o l a r n y ⇠
⇢ klan || R e p o s ⇠
⇢ status || s y n  p r e k u r s o r a  ⇠

【w y g l ą d 】
                        ⇢ włosy || d ł u ż s z e,  b i a ł e, s r e b r n e  a k c e n t y ⇠
                        ⇢ oczy || k o l o r u  l o d u ⇠
                        ⇢ wzrost || 1 8 7  c m ⇠
                        ⇢ waga || 7 8  k i l o g r a m ó w ⇠
                        ⇢ sylwetka || s z c z u p ł a, w y s p o r t o w a n a ⇠
                        ⇢ znaki szczególne || d u ż y,  p u s z y s t y  o g o n ⇠

Kiss, marry, kill 56518c3109eacc4030b8e84407289c8b

Kiss, marry, kill 15df31d394081dff09472cd8832ea27d

【 d a n e  p o d s t a w o w e 】
⇢ imię ||  S a s h a  M u r a y ⇠
⇢ wiek || 2 5  l a t ⇠
⇢ orientacja || b i s e k s u a l n y ⇠
⇢ rasa || j e l e ń  s z l a c h e t n y ⇠
⇢ klan || E s p o i r ⇠
⇢ zawód || p o k o j ó w k a  n a  p ó ł  e t a t u  ⇠

【w y g l ą d 】
                        ⇢ włosy || j a s n a  z i e l e ń ⇠
                        ⇢ oczy || z i e l o n e  ⇠
                        ⇢ wzrost || 1 8 3  c m ⇠
                        ⇢ waga || 7 4  k i l o g r a m y ⇠
                        ⇢ sylwetka || s z c z u p ł a, n i e w y s p o r t o w a n a ⇠
                        ⇢ znaki szczególne || k o l c z y k i  w  u s z a c h,  o z d o b y   n a  d u ż y m   p o r o ż u ⇠


Prekursor Repos & Żona:

Cecile:
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:16 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-04-08.46.47

Wezwanie do Prekursora nie zwiastowało dla niego niczego dobrego. Znaczy, to nie tak, że Perci przewidywał jakieś karcące słowa przeznaczone tylko dla jego uszu. Nie było powodów do zarzucania mu nieschludności w wykonywaniu powierzonych mu zadań. Mimo wszystko do wykonywania pewnych czynności szkolony był od małego. Jego ojciec jako główny zarządca rezydencji w której mieszkała cała rodzina i najbliżsi Prekursorów nie chciał pozostawić po swojej śmierci nieokreślonego stanu rzeczy. Dlatego też postanowił wręcz wytresować swojego pierworodnego. To, że wilk zaczął w pewnym momencie odczuwać ogromną potrzebę zaspokojenia rosnącej chęci na adrenalinę nie było absolutnie jego winą. Percival po prostu lubił broń palną i szybkie pojazdy, a skoro składało się, że miał do nich dostęp – korzystał.
Przemierzając szeroki korytarz dawnego muzeum, wielkie rezydencji znajdującej się na terenie dawnej Francji, poprawił skórzany pas na biodrach do którego miał staromodnie przypięty miecz o obustronnej szabli ale i nowocześnie przytwierdzoną kaburę z bronią palną. Miał na sobie zwyczajne dżinsy, lekko wytarte na kolanach, czarną koszulkę i fioletową koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami. Idealnie pod kolor jego włosów czy oczu.
Przekraczając próg komnat prywatnych Prekursora stanął zaraz za zamkniętymi wrotami po czym delikatnie skinął głową w geście pokłonu.
- Chciał mnie Pan widzieć. – Zaczął czekając na konkrety dotyczące tak niecodziennej wizyty. Siwiejący mężczyzna natomiast spokojnie zjadał kolację, bez towarzystwa swojej żony która stanowiąc niezwykłą opokę dla zwyczajnych członków klanu obecnie przebywała daleko w terytorium uprawnym. Gestem dłoni zaprosił go do stołu czemu on nie miał zamiaru odmawiać. Był dzisiaj na wyprawie w głąb terytorium, sprawdzał czy twarde prawo jest przestrzegane, czy nigdzie nie pojawiła się nierozwiązana jak dotąd zwada. Dodatkowo dopilnował dostarczenia prowiantu do rezydencji przez co sam nie zdołał nic zjeść.
Zasiadając naprzeciwko Prekursora, dokładnie po drugiej stronie prostokątnego stołu o sześciu miejscach, nabrał sobie na talerz mięsa z bażanta i pomidorowej sałatki po czym zajął miejsce rozpoczynając powolne cieszenie się smakiem.
- Dziękuję, że tak szybko się zjawiłeś, jak wygląda sytuacja? – Zapytał zaciekawiony, zawsze go pytał o raport, jak najobszerniejszy przez co on musiał mocno wysilać pamięć żeby nie pominąć żadnego w przyszłości mogącego być nawet znaczącym szczegółem. Powoli więc zaczął sączyć swoją opowieść jak to wszyscy wedle stanowionego prawa, przestrzegają wprowadzonej po wielkiej katastrofie ideologii. Klan słynął z prawa silniejszego. Oznaczało to, że słabi mieszkańcy byli spisani na straty dopóki nie nabiorą znaczącej dla społeczności siły właśnie. Miało to swoje racjonalne korzenie jednak to była opowieść na długi zimowy wieczór. Osobiście pochwalał takie podejście, całym sercem je rozumiał i – nie będąc przy tym w żaden sposób bezwzględnym, brutalnym czy agresywnym – przestrzegał.
- Czyli spokój. – Skwitował zadowolony.
- Całkowity. Mam jednak wrażenie, że nie po to wzywał mnie Pan w trybie pilnym. Czy chodzi o sojusz? – Zapytał podnosząc fiołkowe oczy na te należące do siedzącej naprzeciwko papugi. Staruszek odłożył na talerz sztućce po czym cicho cmokając w geście wydłubywania z pomiędzy zębów włókna mięsa pokiwał głową twierdząco.
- Opracowaliśmy już pełen plan sojuszu. Zakłada on małżeństwo będące gwarancją trwałości zawarcia oraz podpisanie kontraktu przez głowy klanów. Od momentu wcielenia praw w życie będziemy stanowili wielką rodzinę która zjednoczy się w walce z naszym wrogiem. – Przyznał na co wilk pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Oni tak samo jak my ponoszą pewne straty. Ich ograniczenie dobrze by zrobiło klanowi. Jestem jak najbardziej za postanowieniami jednak, co moja obecność tu ma do rzeczy? – Zapytał marszcząc mocno czoło.
- Moja córka nie jest w stanie zawrzeć tego małżeństwa w chwili obecnej. Znalazłem odpowiedniego specjalistę który pomoże się jej uporać z jej problemem jednak będziecie musieli z moim synem grać na zwłokę... – Oświadczył spokojnie, nie dziwiąc się kompletnie nagłemu zakrztuszeniu wilka. Fioletowowłosy zaczął intensywnie kaszleć po tym jak kawałek soku pomidorowego poleciał mu nie w to miejsce co trzeba. Musiał aż wstać od stołu i odejść w stronę pięknie murowanego kominka żeby się uspokoić.
- Przepraszam słucham?! – Zapytał oskarżycielskim tonem na który staruszek pokręcił głową przecząco.
- Na wszelkie świętości! Przecież jak to się wyda to rozpętamy wojnę! – Zaczął się delikatnie mówiąc rzucać krążąc po całym saloniku.
- To zrób tak żeby nikt się nie połapał, żeby cała farsa nie wyszła do momentu podmiany na moją córkę. – Wyjaśnił kontynuując kolację, zajadając się warzywami których już nawet nie przekładał z miski na talerz.
- Jak niby?! Przepraszam i z całym szacunkiem ale pewien organ zwisający pomiędzy nogami Pana syna jest mocno komplikujący sprawę. Gdy dojdzie do momentu konsumpcji małżeństwa, jego mąż się mocno zdziwi. – Rzucił rozgoryczony nie szczędząc sobie zaraz uśmiechu który rozświetlił również twarz staruszka.
- I właśnie temu masz zapobiec. Wymawiając się tradycją bądź ideologią, mniejsza ale nie możesz dopuścić do rozebrania go aczkolwiek przekonać wszystkich do podpisania sojuszu. Łebski jesteś, dasz radę. – Zapewnił.
- Albo go wykastruję i przewiercę otwieraczem do wina dodatkową dziurkę. – Mruknął zastanawiając się jednocześnie nad popełnieniem tego procederu na co starzec parsknął śmiechem.
- Percival!
- No już, już! Nic nie mówię! Aczkolwiek są tak podobni, że jakby dobrze przewiercił… – Uśmiechnął się niewinnie ponownie sprawiając, że starzec wybuchnął śmiechem.
- Dlatego pozwalam sobie na tą niewinną podmianę. Pojedziecie tam jutro, od dzisiaj cztery dni do ślubu. Później ich podmienimy i nikt się nie zorientuje! – Zapewnił z ogromną pewnością w głosie, taką która zaraz się mu udzieliła sprawiając, że całkowicie zawierzył decyzji swojego przywódcy. Zajął ponownie miejsce przy stole jednocześnie racząc się resztkami mięsa drobiu.
- Poproszę o więcej szczegółów i czy Gillian wie? – Zapytał wracając do jedzenia, rzucając co i rusz bystre spojrzenia swojemu gospodarzowi który powoli acz bardzo skrupulatnie zaczął mu wyjaśniać sytuację.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:17 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-04-08.47.04
- Sasha! To jest ostatni raz jak daję się nabrać na te twoje cudowne pomysły!
Był piękny poranek. Patrząc na położenie słońca dochodziła godzina dziewiąta rano. Rosa już zniknęła z zielonych liści, a długie promienie stawały się coraz cieplejsze. Wśród świergotu ptaków i buszujących w zaroślach wiewiórek słychać było wyraźny szum ciężkich skrzydeł przecinających powietrze. Dwie sylwetki majaczyły w okręgu słońca, chwiejąc się i to tracąc, to nabierając szybkości i wysokości podczas lotu, który trudno było nazwać prostym i zsynchronizowanym. Gilles, czując jak jego głowa pulsuje, a w uszach szumi krew, starał się nie puścić dłoni przyjaciela, które śliskie od potu wyślizgiwały się z jego uścisku.
- Zabiją mnie. No zamordują. A ciebie razem ze mną. Zobaczysz na kolację podadzą sarninę i pieczonego kurczaka – mamrotał, czując wzbierające w gardle mdłości. Już dawno nie czuł się tak paskudnie. Kto w ogóle wymyślił alkohol i żeby go pić. I dlaczego on, skuszony wizją chwilowego pozbycia się ciężkiego głazu stresu w żołądku dał się zaciągnąć i wlać w siebie niebotyczne ilości trunku. Głowa go bolała. Śmierdział. I chciało mu się wymiotować. Na dodatek nie pamiętał, czy był spakowany. Nie pamiętał, czy kazał komuś przynieść dla siebie sukienki siostry i nie pamiętał, czy w ogóle rozmawiał z ojcem. Co do ostatniego podejrzewał, że nie. W końcu po co. Mężczyzna najprawdopodobniej miał się pojawić dopiero na ślubie i nie zamierzał zamienić z nim choćby słowa. Eh… A miało być tak dobrze. A teraz, przez Sashę nawet nie zdąży pożegnać się z Julie.
- K**** - przeklął głośno, kiedy niechcący obniżył lot i Sasha zahaczył nogami o drzewo. Na szczęście nie byli daleko i tylko kawałek ogrodu dzielił ich od balkonu pokoju Gillesa.
- No i z czego tak rżysz, kobyło? – prychnął, choć sam nie potrafił powstrzymać cisnącego mu się na usta śmiechu. Co za szalona akcja. Całą noc spędzili pijąc, tańcząc i dokazując z miejscowymi Espoierami. Musiał to przyznać. Choć teraz byli w czarnej i głębokiej, bawił się świetnie.
- Ląduję – oświadczył pewnie, choć jego spotkanie z posadzką wcale nie było tak zgrabne i lekkie jak planował. Raczej zwalili się jak wory ziemniaków na marmurową posadzkę balkonu, przetaczając się kilka metrów aż wyrżnęli głowami w ścianę.
- Au, jakby mnie głowa dostatecznie nie bolała – jęknął, próbując się podnieść. Jakoś udało im się, wzajemnie asekurując podnieść chwiejnie na nogi i wtoczyć się do pokoju Gillesa.
- Bosko, jeszcze się trzeba spakować – jęknął, dostrzegając rozłożone na łóżku eleganckie kiecki Julie, które miał ze sobą zabrać.
- Ty też idź, ale tu wróć z walizką – zaznaczył, wypychając Sashę z pokoju, zamykając za nim drzwi, opierając się chwilę o wypolerowane, stare drewno.
Czuł się fatalnie. W ogóle czuł jakby cały alkohol nie zdążył z niego wyparować, czyniąc go chodzącą gorzelnią, śmierdzącą na kilometr. Dlatego, najpierw zamknął się w łazience i umył zęby, powstrzymując się od zwymiotowania na wszystko. Dopiero potem, wskoczył do starej, wiktoriańskiej wanny z eleganckimi kurkami w kształcie główek węży. Woda była lodowata, ale nie przejmował się tym, na szybko namydlając całe ciało, by zmyć z siebie bród wieczoru i odór piwa. Potem, kiedy już był czysty, jeszcze raz umył zęby zdobyczną z pozostałości miast pastą i dopiero wtedy stanął przed poważniejszym dylematem. Wszystkie sukienki Julie były białe, albo jasne. Zupełnie nie w jego typie. Strasznie dziewczęce, co napawało go cichym protestem. W końcu na szybko wybrał jedną, śliczną z delikatnymi falbankami, sięgającą połowy łydki z wycięciem na skrzydła. Najpierw jednak spakował na szybko całą resztę do jednej walizki, w drugiej upychając swoje ukochane jeansy i koszulki. Przy okazji wśród kiecek znalazł… staniki.
- Komuś chyba od***** - warknął, biorąc to to w dwa palce. Nie miał jednak wyjścia, wiedział o tym doskonale. Dlatego, bardzo niechętnie, ubrał się nie pomijając białej, uroczej bielizny i gorsetu, który miał jeszcze bardziej upodobnić jego sylwetkę do kobiecej. Skoro twarz miał śliczną, pozostawało mu już tylko to. Niestety, kiedy tylko to ściskające jego brzuch dziadostwo znalazło się na jego ciele, poczuł wracające mdłości. Patrząc na siebie w lustrze, dostrzegł że nieco pozieleniał. Oby tylko nie kazali mu nic jeść…
W końcu Sasha pojawił się w jego drzwiach, nie wyglądając wcale lepiej, choć Gilles miał wrażenie, że mimo wszystko znosił kaca o niebo lepiej od niego.
- Jak wyglądam? – zapytał, powiewając śliczniutką sukienką, ale zaraz przestał, czując zawroty głowy. – Wiesz co? Nieważne. Zaraz i tak się porzygam – jęknął, wyciągając bagaże na zewnątrz. Cieszył się, że mimo wszystko był dużo silniejszy niż na to wyglądał, bo nigdy by sobie nie poradził sobie z tymi walizami.
- Dzień dobry, możemy jechać – uśmiechnął się, nieco krzywo, starając się być tak samo zadziornym jak zawsze, mając nadal mokre włosy, zawroty głowy, sukienkę na sobie i żołądek ściskany stresem, do fioletowowłosego wilka, który miał z nimi, jak się domyślał, jechać. Co z tego, że byli co najmniej dwie godziny spóźnieni.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:18 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.20.13
Jego oczy były zamknięte, kiedy przyjemnie chłodny wiatr muskał jego rozgrzaną ze stresu i powstrzymywania mdłości twarz. Serce biło trochę szybciej, nie do końca ufając chyba wciąż pijanemu - jak przypuszczał po trajektorii lotu, który odbywali - Gillesowi. Nie chciał wątpić w jego zdolności latania, szczególnie że nie było to ich pierwszy raz, ale kiedy stopami zahaczył o sosnę, wydał z siebie lekko histeryczny śmiech. Zdecydowanie wątpił. Cała ich noc była przysłana absurdalnością i szaleństwem, ale nie codziennie człowiek dowiaduje się, że jego najlepszy przyjaciel wychodzi za mąż, a ty z kolei zmieniasz klan, jak i zawód, na pokojówkę. Czuł się więc usprawiedliwiony, że odrobinę mogło ich ponieść tej nocy.
Spiął się lekko, gdy usłyszał oznajmienie o lądowaniu. Starał się nie narzekać, ale to od zawsze była jego najmniej lubiana część lotu. Jak się szybko okazało, dość słusznie, bo zamiast delikatności i zgrabności, Gilles wywalił ich na podłogę jak wory, przetaczające się metry przed siebie. Mężczyzna z trudem powstrzymał wiązankę przekleństw, gdy jego ciało nieprzyjemnie zderzyło się ze ścianą, powodując głuche uderzenie.
- Gracji to ty k**** nie masz - mruknął do przyjaciela, dopiero po chwili podnosząc się z trudem z ziemi. Zaraz też jęknął cicho na myśl o dokończenia pakowania. Wczorajszego wieczoru trochę zorganizował swoje rzeczy, aby przyszło mu to szybko, ale planował wstać rano i to dokończyć. Trochę plany się zmieniły najwyraźniej. Machnął ręką do brązowowłosego, opuszczając pomieszczenie i szybkim, choć raczej niestabilnym krokiem kierując się w stronę swojego pokoju. Całe szczęście wszystkie rozmowy z Prekursorem dokończył poprzedniego dnia, bo nie wyobrażał sobie uzgadniać czegokolwiek w takim stanie.
Wpadł do swojego pokoju, od razu podchodząc do tego, na czym zależało mu najbardziej. Ilość najrozmaitszych sprzętów, od radia po monitory i stare laptopy, które wciąż starał się wzbudzić do życia, po krótkofalówki i komórki. Nie wiedział, jak to wszystko zmieści do walizki, ale chciał wziąć jak najwięcej mógł. Szczególnie, że obiecał Prekursorowi wymyślenie parę nowych sprzętów i programów. Westchnął, patrząc na nie, po czym zaczął starannie i ostrożnie pakować wszystko do dużej walizki. Kiedy skończył z tą ważniejszą częścią uznał, że wyrobi się czasowo na tyle, aby zmyć z siebie odór wieczoru. Zamknął się w łazience na dobre pół godziny, starając się domyć całkowicie, a kiedy był gotowy, zorientował się wczas, jak bardzo spóźnieni są. Zaczął już sprawniej, choć ciągle czując się jak śmierć, chować ubrania do drugiej, znacznie mniejszej torby. To, na czym zależało mu najbardziej i tak było skrzyneczką z biżuterią, którą swoją drogą pogubił po pijaku, kiedy na imprezie wpadł w żywopłot.
Kiedy wrócił z walizkami i torbami, obładowany jak na wyprawę życia, do pokoju Gillesa, czuł się trochę lepiej. Cichy głosik podpowiadał mu, że po prostu nie wytrzeźwiał, ale ignorował go usilnie. Spojrzał na swojego przyjaciela, marszcząc brwi na widok zwiewnej sukienki. Przez chwilę czuł się skonfundowany, bo rzeczywiście wyglądał jak swoja siostra. Kiedy jednak wszystko wpadło na swoje miejsce, prychnął śmiechem.
- Jak dama - odpowiedział mu z rozbawionym wzruszeniem ramionami. Biorąc pod uwagę specyficzną urodę młodszego, nie dziwił się, że i w sukienkach był w stanie świetnie wyglądać. Choć nadal go to trochę bawiło. Gilles jednak miał nietęgą minę, więc nie chciał się naśmiewać.
W dwójkę ruszyli na podjazd, spóźnieni jak cholera, gdzie już czekał na nich fioletowowłosy mężczyzna. Sasha kojarzył go, parę razy minęli się u Prekursora, ten też wspomniał mu wczoraj o jego towarzystwie podczas ich wyprawy, ale nigdy raczej nie zamienili ze sobą więcej niż paru zdań. On, w odróżnieniu od Gillesa, nie zdążył się przywitać. Ochroniarz, jak zapamiętał, miał inne plany, niż zapakować się do auta i ruszyć w drogę. Dostali bowiem ochrzan stulecia. Sasha nie był dużo młodszy od niego, podejrzewał, ale w tamtym momencie czuł się jak nastolatek, który coś przeskrobał. Jego wzrok był utkwiony w ziemi, kiedy donośny głos starszego rozbrzmiewał w okolicy, wzmagając tylko jego ból głowy. Nie komentował, bo i po co. Czasu nie odwrócą, co zepsuli to zepsuli, koniec końców i tak uważał, że było warto. Dlatego siedział cicho, choć wyrwało mu się parę razy westchnięcie. Z ulgą przyjął wiadomość pozwolenia na wejście do samochodu i rozpoczęcia trasy.
Co szybko się zmieniło.
Drogi nie były w dobrym stanie, a kiedy auto zaczęło podskakiwać na wybojach, Sasha walczył. O jak on walczył. Wraz z mijającymi minutami, gdy na jego czole zaczęły pojawiać się kropelki potu, a ręce mięły materiał ciemnej tuniki, okrywającej podziurawione czarne dżinsy, wiedział że poległ. I to tak dość konkretnie.
Nie chciał bardziej denerwować mężczyzny, ale nie miał wyboru, gdy czuł zbliżające się wielkimi krokami tornado.
- Ja bardzo pana przepraszam - powiedział w pewnym momencie Sasha, wychylając się z tylnego siedzenia, jak i siląc się na równomierny, poważny ton, godny dwudziestopięcioletniego dorosłego, którym był, jak i dojrzałego informatyka i analityka. - Gdybyśmy mogli się na dosłownie sekundkę zatrzymać - dodał zaraz, czując, jak jego świat lekko wiruje - bo będę rzygał dalej niż widzę - zakończył już niemrawo. Auto dało po hamulcach, a gdy tylko zjechali na pobocze, Sasha nie tracił ani sekundy. Wypadł za drzwi, od razu zginając się w pół, zwracając resztki jedzenia i cały alkohol, który nieodpowiedzialnie wlał w siebie tej nocy. Gdyby widział go szef, jak nic straciłby swoją robotę.
Gdy konwulsje skończyły targać jego skacowane, zmęczone ciało, wyprostował się i jak gdyby nigdy nic wrócił do auta, hamując wiązankę przekleństw, gdy rogiem zahaczył o drzwi, powodując tym bardziej więcej wzburzeń w jego głowie. Zawsze, k**** , to samo, przeszło mu przez myśl, gdy próbował wejść bokiem.
- Dziękuję, już skończyłem - powiedział, nie bez widocznego trudu, siadając obok swojego przyjaciela. Rzucił mu tylko ostrzegawcze spojrzenie, aby nawet nie komentował. Ten jednak wydawał się być w równie dopisującym stanie. Sasha oparł z lekkimi kłopotami głowę o oparcie fotela, przymykając oczy i zgarnął jakieś twarde miętówki, które udało mu się ostatnio odkupić od jednej z kucharek.
Większość ich pomysłów była bez żadnej dyskusji fatalna, ale rzadko kiedy bywali aż tak głupi. Nie, żeby wyciągnęli z tego jakąkolwiek lekcję. Sasha miał wolny dzień od pracy od nie pamiętał nawet kiedy, Gilles chciał balować, póki nie będzie - ha! - żoną, więc zaszaleli. Po chwili zastanowienia, mężczyzna poluzował pasy i po krótkiej walce o wygodę, ułożył głowę na nogach przyjaciela, czując, że jeśli się nie położy, może mieć powtórkę z rozrywki. Równocześnie żywił nadzieję na odrobinę snu, aby w nowym klanie nie pokazując się jak przeżuta dziesięć razy sarnina.
- Jak zamknę oczy, to uda to ty masz nawet kobiece - mruknął do przyjaciela, krzywo się uśmiechając na całość sytuacji. Co za dzień.

***
Chłopak zapukał do drzwi, jego stopa nerwowo wybijająca rytm na podłodze, ogon ruszający się na boki w rozemocjonowanej manierze. Nie był cierpliwy, nie czekał. Gdy te się uchyliły, pierwszym co zrobił, było wręcz rzucenie się na starszego mężczyznę. Ich zęby stuknęły o siebie nieprzyjemnie w pocałunku, ale nie zatrzymało go to w żaden sposób, wręcz przeciwnie, rozeźliło rosnące niezadowolenie i frustrację w jego wnętrzu. Na cholerny los, na sojusz, na politykę, której czuł się ofiarą, choć wiedział, że pokój wymagał poświęceń. To, że on był jednym z nich, było niefortunnym przypadkiem. Potrzebował dać ujście temu wszystkiemu, ale może i udowodnić też coś sobie. Nie był subtelny, nie był delikatny. Jego dłonie gorączkowo zrzucały z nich ubrania, w jasnym przejawie tego, po co tutaj przyszedł. Nigdy wcześniej nie zachowywał się w tak obsceniczny sposób, ale Enzo nie komentował, może wyczuwając, że coś jest na rzeczy, a może i nawet wiedział co dokładnie. Cedric nigdy nie umiał stwierdzić, ile ten wie. Dlatego pozwolił mu robić wszystko na co ten ma ochotę, choć daleko temu było do uczuć i delikatności. Enzo nie odezwał się nawet wtedy, gdy długie godziny później, leżąc w wymiętej pościeli, zamiast wyjaśnienia i rozmowy, otrzymał łzy moczące jego bok, w który zawinięty był młodszy.
Kiedy Cedric rozbudzał się następnego ranka, promienie słoneczne delikatnie oświetlały pokój jego długoletniego przyjaciela. Samego zainteresowanego już nie było, ale nie zdziwiło to w żaden sposób mężczyzny. Przeważnie tak było. Zając miał okropny zwyczaj wczesnych pobudek i nawet jeśli sam białowłosy należał raczej do rannych ptaszków, to Enzo wstawał za wcześnie nawet ja na niego. Z drugiej strony był sumienny w pracy, podlewając już przed wschodem słońca rośliny, kiedy temperatura najbardziej im odpowiadała. Cedricowi nigdy to nie przeszkadzało, szczególnie że czuł się swobodnie w pokoju mężczyzny. Dlatego też wziął bez krępacji prysznic, a pożyczając później parę jego czystych rzeczy do ubioru, ogarnął się na tyle, aby móc wyjść na zewnątrz w chłód poranka.
Opatulił się tylko trochę za dużą bluzą, robiąc w głowie notatkę, aby oddał Enzo wszystkie ubrania, które mu mimochodem zapożyczył. Nie czuł się w porządku z myślą, że będąc żonatym - choć to stwierdzenie nadal przyprawiało go o mdłości - trzymałby ubrania mężczyzny, z którym sypiał w swojej szafie. Cokolwiek można było mu zarzucić, a było tego stosunkowo wiele, nigdy nie był to brak wierności. Jakkolwiek mogło się to na nim odbić w przyszłości.
Z cichym westchnieniem opuścił drewnianą chatkę mężczyzny, wprost na zieleń ogrodu i zapach trawy. Wiedział, gdzie i jak go znaleźć, mniej lub więcej orientował się w trybie jego pracy. Już w oddali nad żywopłotem spostrzegł charakterystyczne, długie uszy i uśmiechnął się lekko. Skierował się w tamtą stronę, ignorując rosę lekko moczącą jego buty. Słońce dopiero co nieśmiało unosiło się nad horyzontem, a lekki wiatr poruszał drzewami, sprawiając, że jedynym otaczającym go dźwiękiem był cichy, wyciszający szum liści. Zawisł nad żywopłotem, ręką sięgając do białego ucha przyjaciela. Bez ceregieli je pociągnął w zaczepiającym geście, szczerząc się szeroko, gdy charakterystycznie znajome, ostre spojrzenie upadło na jego twarz. Poczuł ulgę na myśl, że w nadchodzących zmianach ich relacja zostanie trwała i niezmieniona, choć zdecydowanie na innych zasadach niż dotychczas.
- Hej - powiedział w końcu do ogrodnika, lekko jednak odchrząkując, gdy ton jego głosu brzmiał żałośniej niż nawet ten wyglądał z lekko przekrwionymi oczami, jak i cieniami pod nimi. Chwilę stali w ciszy, ale nie niekomfortowej. Młodszy zbierał myśli, z założonymi rękoma obserwując otoczenie. - Nie wiem, czy słyszałeś, ale najwyraźniej się żenię - dodał beznamiętnie, jakby rozpowiadał o pogodzie, a nie jakby miał ochotę zniszczyć wszystko dookoła. Na samo to zdanie czuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale przynajmniej lżejszy niż dnia poprzedniego, gdy w końcu jego ojciec go o tym poinformował. Wczas, bo dzisiaj przyjeżdzała jego przyszła małżonka. Nie mógł zapomnieć kpiącego wzroku swojej macochy, gdy Prekursor ze spokojem tłumaczył mu plany sojuszu, jak jednemu ze swoich podwładnych, a nie synowi. Dla niego małżeństwo nie było niczym innym jak wygodną umową i może myślał, że Cedric również w ten sposób to odbierze. A biorąc pod uwagę bałagan rozbitych rzeczy, jaki zostawił za sobą w pokoju i fragmenty lustra zaśmiecające podłogę, nie do końca miał rację. - Nie tęsknij za bardzo - prychnął kpiąco, w marnej próbie ukrycia niepewności, odgarniając parę zaplątanych, jeszcze mokrych po prysznicu, kosmyków za ucho. Spojrzał na Enzo kątem oka i westchnął cicho, już bardziej wyciszony, powoli akceptując marną sytuacją. Mężczyzna pozwolił mu się trochę uspokoić, za co był mu niezmiernie wdzięczny. - Przepraszam za wczoraj. Trochę mnie poniosło - przyznał po chwili, nie bez lekkiego zażenowania, kiedy jego wzrok opadł na wyraźne ślady zębów na barku mężczyzny, w większości skrywane materiałem ubrania. - Uwarz mi jakieś konkretne ilości bimbru, co? Mam wrażenie, że będę potrzebował tego bardziej niż mi się może wydawać - poprosił jeszcze na koniec, zakopując lekko zaczerwieniony od chłodu nos w ciepłym materiale. - Załatwię ci jakieś fajne szczepionki roślin za niego. Słyszałem, jak stara pluskwa ostatnio wspominała coś o wyjściu na targ - dodał zaraz, w ogóle nie kryjąc się z określeniem aktualnej żony swojego ojca. Miał szczerą nadzieję, że ta zniknie równie szybko, jak przeważnie bywało z partnerkami ojca.
Nie narzekał mu więcej o swojej sytuacji. Nie miał szans jej zmienić, a i tak czuł się dostatecznie winny za swoje nocne szaleństwo. Nie wiedział, czy spali łącznie parę godzin, biorąc pod uwagę dość długi okres płaczu Cedrica, do którego ze wstydem nie chciał się przyznać sam przed sobą, a co dopiero ponownie przed Enzo. Cała ta sytuacja go podłamała i nawet jeśli był całkowicie świadom, że ostatecznie robi to dla innych, nie mógł powstrzymać uczuć nagłego przytłoczenia i złości, jakie w nim buzowały. Jedyne, z czego się cieszył to fakt, że to on, a nie jego brat musiał się z tym zmagać. Nie wiedział, jak poradzi sobie dzieląc nagle życie z kimś innym, ale postawiono go przed wyborem dokonanym, więc im szybciej się z nim pogodzi, tym lepiej. Myśląc też o Adrienie przypomniał sobie, że planował do niego zaglądnąć, kiedy pora dnia nie będzie tak niegodziwa.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:19 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.33.23

To, jak mocno w tym momencie był wściekły, nie dało się opisać żadnymi słowami. Nie dość, że odsyłano go daleko od domu, od jego obowiązków i drobnych przyjemności dnia codziennego – i miał wrażenie, że jak wróci to szlag jasny trafi całą logistykę – to jeszcze te zasrane gówniarze które miał eskortować (przypomnijcie mu ktoś po jakiego wała pokojówka?!) się spóźniały! Kolejną godzinę! Krew się w nim już tak mocno gotowała, że wręcz bulkała. Można by mu na nodze jajka smażyć. W dłoniach wodę by zagotować!
W momencie gdy w zasięgu najpierw jego uszu, później wzroku pojawiła się dwójka z ich trójki muszkieterów wyruszających w paszczę lwa, uśmiechnął się najpiękniej jak tylko potrafił, kłaniając się w pół w ostentacyjnym geście.
- Jaśnie książęta postanowiły wreszcie się pojawić! O jaki spadł na mnie honor i zaszczyt! Dziękuję za okazaną mi tak szybko łaskę! – Zaczął wysokim tonem, a gdy się wyprostował, jego wzrok mógł zabijać. Kolejne zdania nie były już tak pełne ironii. To jak mocno ich ochrzanił, to jak mocno po nich syczał wyrażając swoje zdanie na temat punktualności, odpowiedzialności oraz korzystania z dobrobytu młodości (sądząc po ich zapachu w sposób przesadny) sprawiło, że przynajmniej wyładował na nich całość swojej frustracji.
Ostatecznie nawet odetchnął głęboko i po odpaleniu papierosa siadł za kierownicą nie pomagając im w pakowaniu bagaży do zniszczonego pojazdu. Oni nie szanowali go, on nie miał zamiaru pomagać im. Myślał, że ta współpraca w jakiś sposób się ułoży, był przekonany, że z prawie rówieśnikiem się dogada i będą mogli stanowić głos rozsądku oraz linię bezpieczeństwa dla przyszłej panny młodej. Ale nie! Mieli go w dupie więc niech nie liczą, że w przyszłości będzie wyciągał ich z jakichkolwiek kłopotów!
W końcu ruszyli w podróż, a on chcąc chociaż trochę drogi nadrobił, do czasu pewności nawierzchni jechał grubo ponad setkę, zwalniając dopiero gdy rozpoczęły się większe wyboje oraz większy slalom. Na domiar złego, rzucał co i rusz spojrzenia zielonym gębom na tylnym siedzeniu. Zmrużył oczy nie mając najmniejszej ochoty czyścić wnętrza z wymiocin dlatego gdy Bambi zgłosił mu nudności, natychmiastowo zjechał na bok drogi, wypuszczając hasającą łanię w krzaki.
- Powinienem wiedzieć gdzie doprowadziliście się do tak reprezentatywnego stanu? Jak Ty się czujesz? – Zwrócił się do Polly widocznie nie chcącej krakersa, zaciekawiony. Chociaż troska ta podyktowana była bardziej chęcią uniknięcia kompromitacji życia niżeli dbałością o jego piękną cerę czy wory pod oczami.
Gdy antylopa posoki wróciła do samochodu ruszył ponownie, tym razem z dbałością o obijanie dziur, nie szarpania przy lawirowaniu między wyrwami. Ostatecznie, na horyzoncie pojawił się pałacyk w którym gospodarzył Prekursor Repos wraz ze swoją rodziną. Percival poprawił się nieco na swoim miejscu rozglądając po bogato zielonych łąkach intensywnie plewionych przez rolników. Obecnie pojawiły się już pierwsze w tym roku warzywa czy owoce, świeże, pachnące wiatrem i rosą. Aż mu ślinka do ust napłynęła bo chociaż pochodzący od zwierzęcia typowo drapieżnego, obudziła się w nim dusza kozy. Uwielbiał chrupać marchewki, zajadać się jabłkami czy zagryzać świeży chleb zerwanym z krzaka pomidorem.
Generalnie to nie tak, że u nich brakowało połaci zieleni i świeżego jedzenia. Po prostu, nie wyglądało to w tak uporządkowany sposób. Pola uprawne znajdowały się mimo wszystko kawałek poza główną rezydencją. Wszystko im dowożono, a resztę chowano w klanowym spichlerzu. Zawsze miał pełny brzuch, a jeżeli nie, było to z jego winy. Rezydencja była otoczona jeziorami hodowlanymi, zawsze był dostęp do świeżych ryb no i oczywiście dziczyzny. Jedyne kwiaty jakie miał okazję – aczkolwiek stosunkowo nieczęsto – oglądać znajdowały się w ogrodach koło wielkiego białego gmachu ale on zawsze był w biegu, nie miewał okazji żeby usiąść na swym szlachetnym tyłku, powdychać powietrze i pooglądać motylki.
Podjeżdżając pod klomb po środku podjazdu westchnął ciężko widząc komitet powitalny. Obejrzał się do tyłu, cholera że też nie miał aspiryny! Przecież oni wyglądali jak stos nieszczęść. Zaraz się kwaśno uśmiechnął łapiąc ich wzrok skupiony – z ledwością – na swojej twarzy.
- Krótkie powitanie, odprowadzą nas do komnat i będziecie mogli dalej umierać. Przekonam ich, że coś się po drodze stało, stres i srele morele, może nas wyciągną na kolację. Tylko zachowywać się, żadnego rzygania. – Oświadczył mocno zmęczonym tonem jednak z tak dziwną nutką, że nie dało się z nim dyskutować. Taki jego dar dowódcy, chociaż budowany bardziej na przerażającym wizerunku niż charyzmie. Pytanie na ile on rzeczywiście był takim potworem na jakiego się kreował.
***
Dzisiejszej nocy Adrien w ogóle nie umiał spać. Męczyły go koszmary, wybudzał się po to by zasnąć i ponownie usiąść na łóżku w całkowitym przerażeniu. Jego umysł podsuwał mu coraz to ciekawsze rozwiązania dotyczące najbardziej kochanej przez niego osoby na całym świecie.
Jego cudowny brat – chociaż przyrodni – miał za kilka dni się ożenić. Normalnie, cieszyłby się, spijał go i szeptał do uszka, że jego wolność się skończyła, że od teraz będzie masował stopy swojej lubej oczekując na urodzenie się gromadki dzieci. Z przyjemnością oglądałby jego szczery uśmiech, roziskrzone uczuciem oczy i wzdychając na jego szczęście sam zachowywał się jakby był niesiony przez chmurkę.
W innych przypadkach bo te w jakich żyli były koszmarem na jawie. Jego ukochany brat był siłą swatany z kobietą której nigdy wcześniej nie widział na oczy! Pomijając już fakt jego orientacji, pomijając fakt przymusu, będzie musiał żyć z osobą która mogła być nieobliczalnym psychopatą chętnym zasztyletować go w nocy. Dlatego nie spał. Rozważał, dumał, chciał go z tego wyciągnąć. Dzisiaj wstał wręcz z jawną determinacją uparcia się żeby go zastąpić. Żeby to jemu zmarnowano życie, żeby to on został postawiony w obliczu sojuszu i jego rozwiązań. Ale wiedział, że wojna ta poza wypruciem z niego wszelkiej energii, nie przyniosłoby żadnych skutków.
Ojciec kochał mocniej go. Zawsze to pokazywał, od jakiegoś czasu powtarzał. Adi pławił się w luksusach będącym skutkiem członkostwa w rodzinie Prekursorów, będąc oczkiem w głowie ojca dostawał dokładnie to czego jego paszcza się domagała. A jego paszcza od kiedy skończył trzynaście lat i został spektakularnie przez Cedrica zwrzeszczany, domagała się wielu rzeczy którymi z chęcią się dzielił. Potrafił nabierać całe tace słodyczy, lodów, sałatek owocowych, po to by zamknąć się w pokoju brata i móc razem pałaszować. Od kiedy wyznał mu miłość i został przez to zbesztany, robił za najlepszego młodszego brata świata! Tylko brata? Czasem powiernika sekretów…
Tego dnia też miał taki plan. Chodzić za nim prawie cały dzień, przytulać i pocieszać. Może razem wymyślą sposób żeby nie doszło do ślubu z morderczynią?! Z tą nadzieją wstał z łóżka po to by się ubrać w czarne dżinsy, niebieską koszulkę i czarną bluzę. Zawiązał na nogach trampki po czym wychodząc z pokoju, na dzień dobry z impetem wpadł na pewnego szczwanego lisa wywracając go na ziemię. Podnosząc głowę zamrugał gwałtownie, zastrzygł uszami jednocześnie czując jak ogon niczym wąż wije się za jego plecami.
- Och dzień dobry braciszku! Właśnie miałem do Ciebie iść! – Oświadczył świergotliwym tonem, całując go soczyście w policzek. Zaraz podniósł się do siadu, nie schodząc na razie z niego i rozglądając się po cichym i pustym korytarzu, kręcił dookoła uszami.
- Znowu chodzisz w ciuchach Enzo? Czy on ma jeszcze biedak w czym chodzić? – Zapytał niewinnie, grając głupiego, że nadal kompletnie nie wie co panowie między sobą robią. Kiedyś, gdy o tym rozmawiali, z całkowitym przekonaniem w głosie potwierdził mu nieprawdziwą teorię jakoby sądził, że brat podkrada ogrodnikowi ciuchy ze względu na ich grubość. Zając pracując od rana do wieczora i czasami temperatura zmuszała go do cieplejszego ubierania się. A jako osoba dbająca o to co posiadał, wszystkie bluzy miał w świetnym stanie, pachnące czystością. Tak, gdy mówił to swoim dziecięcym i niewinnym głosem brzmiało to przekonywująco.
- Na śniadanie zjadłbym świeży chleb z twarożkiem i cukrem. Zjemy na dachu? – Zaproponował zaraz wstając i wyciągając do niego ręce pomógł mu stanąć na równe nogi. Zaraz wziął go pod rękę i przytulając się do jego ramienia zaczął sączyć swoją codzienną opowieść o tym co dziwnego się mu śniło. Tym razem, Cedric był sukcesywnie atakowany poduszkami z wielkimi językami które próbowały przykleić do niego znaczki pocztowe.
Przynajmniej dopóki nie będzie pewny, że nikt nie słucha, nie poruszy tematu jego ślubu…
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:20 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.26.39
Gilles miał wrażenie, że czas się zatrzymał, albo przynajmniej zwolnił. Bardzo wyraźnie widział jak usta wilka poruszają się, układając w słowa, które do niego nie docierały. Nic do niego nie docierało. Ani światło słońca, ani ciężar walizki, którą postawił sobie na stopie, ani nawet fakt, że właśnie wyjeżdża. Barwy i dźwięki mieszały się w jego głowie jak w kalejdoskopie, sprawiając jedynie, że coraz wyraźniej czuł ból głowy i przemożne pragnienie, które wzbierało w głębi jego gardła. Jak mu się chciało pić… Nie jęczał jednak, domyślając się, że jeśli tylko spróbuje, do rezydencji Reposów pójdzie sobie pieszo. Tym bardziej, chwiejąc się i trzy razy nie trafiając walizką do bagażnika, w końcu oba były małych rozmiarów, posadził się na tylnym siedzeniu samochodu, natychmiast odchylając głowę do tyłu i przymykając oczy. Miał zamiar spróbować się przespać, ale ciągłe wstrząsy i konieczność zaciskania zębów, by nie wyrzucić z siebie kolorowego wnętrza udaremniały mu skutecznie niecny plan.
A jednak to nie on był pierwszym, który poległ w tej walce. Słysząc ugrzeczniony ton Sashy, niemal udało mu się unieść brwi w geście pełnym złośliwości. Niemal, bo kiedy tylko spróbował, niesamowity ból przeszył go w obu skroniach, sprawiając że miał ochotę dołączyć do przyjaciela w krzakach. Nie zamierzał się jednak poddawać. Słysząc pytanie, uchylił lekko powieki, spoglądając na kierowcę pod niewygodnym kątem.
- Przeżyję – wydusił z siebie jedynie, żeby miał pewność, że jakoś dotrze do rezydencji i nie będzie wiózł trupa. Przynajmniej na razie.
Nie protestował, kiedy Sasha wrócił i ułożył się na jego kolanach.
- Dzięki, ty to wiesz jak mnie pocieszyć – prychnął Gilles, próbując ułożyć się jakoś wygodniej. Co ciekawe, z ciężarem głowy Sashy na nogach, poczuł się jakoś tak spokojniej, choć nadal stres kręcący mu w żołądku nie zelżał. Nie był sam. Miał przyjaciela tuż obok i nadzieję, że Julie szybko się poprawi, a on będzie mógł wrócić do domu i wszystko będzie wyglądać po staremu. Z tą myślą, udało mu się w końcu usnąć.
***
Codzienny rytuał dnia Enzo sprawiał, że choćby nie wiadomo jak mężczyzna był zdenerwowany, wszystko stawało się prostsze. Kiedy parzył kawę, szykował śniadanie dla siebie i Cedrica, choć wiedział, że kochanek zje później, o ile w ogóle zje, a potem sam zajadał swoją porcję, gapiąc się w rysunki wiszące na lodówce. Patykowe ludziki z dorysowanymi w jak jego przypadku długimi uszami, puszystym ogonem Cedrica, cienkim ogonkiem Adriena i małym człowieczkiem z rogami po środku, który miał przedstawiać Milesa. Patrząc na ten niewinny rysunek, na wypisane krzywo literami imionami postaci tak sprawnie jak tylko siedmiolatek potrafił, Enzo czuł jak wszystkie jego zmartwienia stawały się odrobinę bardziej błahe.
Obecnie jego największe zmartwienie leżało w jego łóżku, ściskając kurczowo poduszkę i przez sen roniąc resztki łez. Zając domyślał się, co było powodem załamania nerwowego kochanka i odrobinę frustrowało go, że nic, poza pozwoleniem mu na wszystko, nie mógł zrobić. Oczywiście wiedział o politycznym małżeństwie w jakie chłopak został wplątany i ani trochę nie dziwił się, że reagował na to jak reagował. Nie zamierzał go wyrzucać ze swojego domu. Ani odmawiać mu chwili zapomnienia, kiedy najwyraźniej jej potrzebował. Przede wszystkim, był jego przyjacielem, potem dopiero kochankiem, choć było to niewątpliwie bardzo przyjemne dla nich obu. Popijając kawę, patrzył w sufit, wiedząc że białowłosy nie obudzi przynajmniej przez kolejną godzinę, albo nawet dwie, patrząc na to jak intensywną noc za sobą mieli. Enzo nic nie mógł poradzić na mały uśmieszek, który pojawił się na jego ustach. Będzie mu tego brakować.
Kiedy zegarek na jego ręce pokazał mu piątą rano, Enzo zebrał naczynia do zlewu, zakrył porcję śniadania dla Cedrica drugim talerzem, kładąc na nim karteczkę z poleceniem by chociaż spróbował coś zjeść, a potem rozpoczął drugą fazę codziennej rutyny. Rozwinął wąż ogrodowy, odkręcił zawór i z pieczołowitością podlał wszystkie równiutkie grządki w przydomowym ogrodzie warzywnym, który zaopatrywał rezydencję w świeże owoce i warzywa. Kiedy się upewnił, że każdy pomidor, każdy ogórek i pojedyncza dynia zostały zroszone wodą, zabrał się za trzeci etap dnia, zabierając koszyk i kierując się do małego kurnika, gdzie z lubością hodował dziesięć kur i jednego kolorowego koguta. Zebrał jajka, wysypał kurom ziarna, a potem, kiedy zegarek wybijał szóstą trzydzieści, zaczął zbierać dojrzałe warzywa na śniadanie dla Prekursora Repos.
Był w trakcie zbierania szczypiorku, kiedy najpierw usłyszał, a potem poczuł obecność Cedrica. Wiedział, że to on, poznawał jego kroki, choć teraz były nieco ociężałe od spoczywającego mu na barkach ciężaru. No i nikt inny nie odważyłby się pociągnąć go za ucho. A jednak, po zwyczajowej dawce ostrego spojrzenia po tym niecnym wyczynie, jego wyraz twarzy złagodniał.
- Cześć – powiedział, odwracając się z powrotem do szczypiorku. Słuchał go uważnie, ale miał robotę do wykonania. – Ano, obiło mi się o uszy – przyznał spokojnie, jak zwykle nie mówiąc że wiedział o tym już od dawna, może nawet znacznie wcześniej od samego zainteresowanego, który przecież miał ten ślub brać.
- Mhm – mruknął jedynie na wspomnienie o tęsknocie. Przecież on nadal tu był i z tego co zauważył, Cedric też nigdzie się nie wybierał. Zawsze mógł do niego przyjść i porozmawiać. W końcu to nie było tak, że łączyło ich tylko łóżko. Co nie znaczyło, że po ślubie Enzo miał zamiar namawiać go w jakikolwiek sposób do zdrady. Wiedział, że chłopak nie chciałby tego i nigdy sam z siebie nie wskoczyłby mu po ślubie do łóżka.
- Nie szkodzi i tak nie miałem zamiaru cię hamować – zauważył nieco rozbawiony, podnosząc się na równe nogi z koszem pełnym świeżej zieleniny. – A co do bimbru, pamiętaj że mój dom jest twoim, łącznie z piwniczką – dodał, zbliżając się odrobinę, by zaczepnie pociągnąć za sznurek wystający z kaptura jego bluzy. – Zawsze będziesz moim drogim przyjacielem – powiedział, kładąc spracowaną dłoń na gładkich, lekko wilgotnych włosach chłopaka.
- Chodź, odprowadzę cię do dworu – westchnął cicho, zabierając drugi kosz z warzywami, Cedricowi wciskając ten z jajkami. Wiedział, że jedyne co w tym momencie mógł zrobić, to po prostu być i wspierać chłopaka. Zostać przyjacielem jakim był i jakiego potrzebował, by w tej niecodziennej sytuacji miał coś normalnego, coś swojskiego i znajomego, skoro cała reszta miała się wywrócić do góry nogami.
***
Gilles nie miał pojęcia, jak długo jechali i jak długo spał, co jakiś czas wybudzany z drzemki mocniejszym szarpnięciem samochodu, czy porożem Sashhy wbijającym mu się w brzuch. Niemniej, kiedy w końcu dopuścił do swojej skacowanej głowy głos fioletowowłosego, zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Pierwsza, dojechali. Druga, zaraz się porzyga. I tym razem wiedział, że długo nie wytrzyma. Dopiero teraz, kiedy tak naprawdę wytrzeźwiał, moc kaca uderzyła w niego w zwielokrotnionej sile, wciskając jego żołądek w kręgosłup. Przełknął ślinę, a potem tyknął niecierpliwie przyjaciela palcem w policzek, by ten w końcu z niego zszedł. Zerknął za okno, a dostrzegając mały tłumek ludzi, którzy na nich czekali, miał wrażenie, że jego wnętrzności dołączyły do żołądka i teraz oplatały jego kręgi, mieszając się ze sobą i grożąc katastrofą różnego rodzaju.
Niemniej się starał. Kiedy drzwi po jego stronie zostały otwarte, przywołał na twarzy cudowny uśmieszek, który tak wiele razy widział na twarzy Julie i który skrycie przed wszystkimi próbował powtórzyć, aż nauczył się wyglądać jak ona. Przyjął oferowaną mu dłoń, a potem, tak zgrabnie jak tylko mógł, będąc w konszachtach z gorzelnią i koncertem slipknota w zamkniętej przestrzeni jego puszki mózgowej, wysiadł z samochodu.
- Panienka Julie, witamy – usłyszał zewsząd i starał się jakkolwiek odpowiedzieć na pytania, ale kiedy tylko stanął w towarzystwie wilka obok ubranych elegancko jak się domyślał Prekursora i jego żony, poczuł jak łzy napływają mu do oczu. Jeśli zaraz nie puści pawia…
- Bardzo przepraszam, państwo są zbyt łaskawi witając mnie w ten sposób, ale… gdzie jest toaleta? – zapytał, czując jak treść pokarmowa podchodzi mu do gardła razem z jadowicie zielonym kolorem, który pokrył jego policzki.
- Oh, proszę, proszę tędy – zaraz pojawił się ktoś, kto złapał ledwo przytomnego Gillesa za jedno ramię, za drugie złapał go Sasha i zaprowadzili gdzieś, chłopak nawet nie wiedział w którą stronę go ciągną.
Kiedy tylko dojrzał ziemię obiecaną, tron pozłacany, choć porcelanowy, natychmiast rzucił się w jego kierunku i ledwo co zdążył unieść deskę, z dźwiękiem zdecydowanie niegodnym panienki z dobrego domu, wymiotował, niemal krztusząc się własną śliną. Jakoś mało się zdziwił, kiedy zaraz obok niego przykląkł Sasha i niemal go odepchnął by dorzucić swoje trzy grosze.
- Sashaaaa… złamasie to wszystko twoja wina – wyjęczał Gilles, opierając czoło o chłodne kafelki. Niby koiło to ból, ale tylko na moment, by zaraz wrócić w zdwojonej sile, razem z jeszcze silniejszymi torsjami.
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, czuł się tragiczniej niż tragicznie i co chwilę, na zmianę z Sashą rzygali, a potem myli zęby, by znowu zwymiotować. Gilles czuł jak gardło go pali, chce mu się pić, żołądek odmawia posłuszeństwa, a w głowie nadal trwa koncert muzyki klasycznie głośnej, przerwanej sonatą z solówki basisty gitarzysty z zespołu metalowego. Przytulał muszlę z jednej strony, błagając by ktoś, ktokolwiek zabrał od niego tą paskudną przypadłość. Niestety, kiedy od strony drzwi usłyszał głośne chrząknięcie, nie dojrzał boga, a fioletowowłosego wilka.
- Zajęte – jęknął Gilles, przytulając się mocniej do muszli. – Ale jak bardzo chcesz to masz jeszcze zlew, albo wannę – wymamrotał, ledwo co będąc w stanie poruszyć głową.
Kiedy okazało się, że wilk przyszedł w zupełnie innym celu, do tego mając leki, oczy chłopaka natychmiast otworzyły się szerzej, a słabe ręce wyciągnęły po szklankę z rozpuszczoną w niej tabletką.
- Przherpraszam że byłem taki niemihiły – wyjęczał, niemal ze łzami przyjmując lekarstwo, pijąc je wolno pod czujnym okiem mężczyzny. – Ja już nie będę pił. Naprawdę. Na moje skrzydła obiecuję, że już się nie uchleję jak ta rogata świnia – przyrzekł uroczyście, rzucając przyjacielowi zranione spojrzenie. Widząc w jego dłoniach podobną szklankę, czekał łaskawie aż potworny ból głowy minie.
W końcu był w stanie się podnieść i choć nadal drżał i chwiał się jak liście na wietrze, był w stanie samodzielnie opuścić łazienkę, a potem opaść z ulgą na kanapę, uważając na swoje skrzydła, które odzwierciedlały stan jego ducha i smętnie zwisały, jakby nie miały w sobie ani odrobiny życia. Po kolejnej chwili trwającej dobre pół godziny, był w stanie otworzyć oczy, ale to co zobaczył, natychmiast sprawiło, że chciał je zamknąć. Pokój w którym się znalazł był… śliczny. Meble z jasnego drewna zrobione były na starą modłę przywodzącą na myśl czasy renesansu. Obite białym pluszem kanapy, niskie stoliki idealne do podania na nich herbaty i mięciutki dywan, w którym zapadały się stopy, a do tego tapeta na ścianach o kremowym kolorze z wzorem dzikiej róży. Z tego jednego pokoju przejść można było do dwóch mniejszych sypialni i łazienki.
- Ale… ładnie – westchnął, zsuwając się niżej po oparciu kanapy, by móc oprzeć się potylicą o zagłówek.
- A tak w ogóle… to którą mamy godzinę? – zapytał ostrożnie, spoglądając z niepokojem na fioletowłosego mężczyznę. Miał wrażenie, że pod jego spojrzeniem zapadnie się pod ziemię. A kiedy przypomniał sobie jak ośmieszył dobre imię siostry…
- Dajcie mi zdechnąć – poprosił, zakrywając twarz dłońmi. Nie miał siły. Na żarty, na zadziorny uśmiech, ani nawet na udawanie, że ta cała sytuacja nie zestresowała go tak bardzo, że mógł zaraz wrócić do łazienki z kolejnym problemem gastrycznym.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:21 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.20.13
Nie skomentował zdań przyjaciela inaczej niż lekkim uśmiechem, najszczerszym na jaki udało mu się zdobyć w ostatnich godzinach. Nie mówił także, jak jego klatka piersiowa zacisnęła się, razem z gardłem, na jego słowa. Niby takie proste i oczywiste, ale usłyszenie ich na głos podbudowało jego nastrój. Jeśli będzie źle, zawsze mógł uciec do ciszy chatki, ukrytej między drzewami w ogrodzie, gdzie czuł się bardziej w domu i u siebie niż w rezydencji. Parsknął cicho, gdy jego dłoń lekko zmierzwiła jego włosy i poczuł się lżej na duchu.
- Dziękuję - powiedział w końcu, odbierając kosz z jajkami, kiedy wspólnie zaczęli kierować się w stronę dworu. Choć Cedric nawet nie krył się ze swoim specjalnie wolnym krokiem, chcąc jak najbardziej opóźnić powrót do rzeczywistości, na którą wciąż nie był gotów.
Nie zawracał zającowi, który ciągle był w pracy, ani chwili dłużej po dotarciu pod drzwi dworu. Pożegnał się szybko, ale nadal z wyraźniej pobrzmiewającą w glosie wdzięcznością i obiecał odwiedzić go znów niedługo. Znając życie nawet szybciej niż przypuszczał, biorąc pod uwagę dzikie szaleństwo, jakie na niego w następnych dniach czekało.
Jego kroki odbijały się cicho w znanym korytarzu, omijając swoje - choć kto wie, na jak długo jeszcze tylko jego - skrzydło i kierując się do części sypialnianej Adriena. Jego dłoń, po paru uspokajających, głębokich oddechach, podniosła się do drzwi -został jednak dość brutalnie powitany. Przez nieuwagę równowaga mężczyzny, wraz z impetem spotkania wpadającego na niego drobniejszego ciała brata, została zachwiana, a on po krótkiej walce padł jak długi na ziemi. Zmarszczył lekko brwi, czując jak jego ogon jest dość intensywnie przygniatany przez ciągle siedzącego młodszego na nim, nie miał jednak serca, aby go z siebie zrzucić.
- Hej - przywitał się miło, poprawiając parę kosmyków przydługich włosów, które zasłoniły mu oczy. Na wspomnienie o ubraniach Enzo nie mógł pomóc lekkiego rumieńca, przypominając sobie swoje wyczyny tej nocy. - Um - odchrząknął cicho, niepewnie, nie wiedząc, jak wyjaśnić niczego nieświadomemu Adrienowi sytuacji. - Bo ranek był chłodny - powiedział w końcu, klnąc w duchu na swoją głupotę. Tak, ranek był chłodny, ja nie mam swoich ubrań, więc chodzę w ciuchach przyjaciela. Genialne, przechodziło mu przez myśl, kiedy przy pomocy młodszego podnosił się do pozycji stojącej.
- Jadłem już, ale chętnie ci potowarzyszę - odpowiedział, przypominając sobie posiłek zrobiony przez swojego przyjaciela, czekający jak zawsze na niego na stole. Zjadł raczej z przymusu niż ochoty, nie chcąc martwić go więcej. - Chodźmy może do biblioteki, co? - dodał z uśmiechem, ani trochę nie obejmujących jego oczu. Tama pękła zeszłej nocy, więc teraz miał w sobie więcej kontroli. Miał w planach zużyć ją całą na to, aby nie obciążać młodszego brata w żaden sposób swoimi odczuciami w związku z tym weselem. Chciał - nie, potrzebował - przynajmniej udawać, że wszystko jest w porządku. Potrzebował stabilności i znajomych rzeczy, potrzebował pić bimber w piwnicy u przyjaciela, potrzebował brać Milesa nad jezioro, potrzebował jeść śniadania ze swoim bratem i ukrywać się w ich miejscu. Jeśli nie będzie miał ze sobą znajomej rutyny, to w nowej sytuacji kompletnie nie będzie umiał się odnaleźć.
W drodze zahaczyli o kuchnię, gdzie jego młodszy brat z miną niewiniątka wyciągnął od kucharek parę smakołyków. Cedric nie mógł nie poczuć lekkiego rozbawienia na widok wszystkich starszych kucharek, które pociągają go za policzki, ciesząc się, że smakuje im jego gotowanie. Starszy mężczyzna czekał na niego nieopodal, a gdy ten wrócił, odebrał od niego talerz, pomagając zanosić wszystko do biblioteki. Aby do niej dojść, musieli przejść przez prawie całą rezydencję, do nieużywanej tak często części, później z kolei wąskimi schodami na najwyższe piętro. Tam znów, za dużymi, topornymi drzwiami, do których klucz miała tylko ta dwójka, była ich osobista kryjówka. Cedric nadal nie do końca wiedział, jak Adiemu udało się zdobyć tutaj dostęp, ale mocno podejrzewał, że niewątpliwe ubóstwianie brata przez jego ojca odegrało tutaj ważną rolę.
Odetchnął z ulgą, gdy znaleźli się w starym pomieszczeniu, a do jego nosa dotarł charakterystyczny zapach starych kartek i kurzu. Sprzątali tutaj sami, nie pozwalając pokojówkom burzyć ich świątyni, stąd nie było aż tak czysto, jak w innych częściach rezydencji. Od podłogi aż po sufit ciągnęły się szafki zapełnione najróżniejszymi książkami, których było tysiące. I o ile Cedric lubił przysiąść i poczytać dobrą lekturę, to w większości zamykał się w tym pokoju, aby w spokoju porysować. Nigdzie nie umiał wyciszyć umysłu tak, jak siedząc na jednym ze skórzanych foteli ze szkicownikiem i węglem, kompletnie wyłączając umysł, a brudząc palce i kartki. Podejrzewał, że jego hobby zyska na uwadze w nadchodzących dniach.
Ich kroki od razu skierowały się na dość drobny taras na zewnątrz, ale ułożony od strony zachodniej budynku, więc wciąż lekko pogrążony w cieniu, jak i chłodzie. Teraz Cedric naprawdę się cieszył, że ubrał ciuchy przyjaciela, bo inaczej by zmarzł. Dwójka braci usiadła na tarasowych, dość niewygodnych krzesłach dookoła okrągłego, szklanego stoliczka, na którym niedługo pojawiły się niesione przez nich talerze.
- Nie rozmawiajmy o tym - poprosił od razu znacząco, gdyby Adi miał w głowie pomysł konwersacji na temat ślubu. Uśmiechnął się lekko do niego, niemo prosząc, aby nawet nie poruszał tego tematu, po czym ukradł mu jedno winogrono, wpakowując je sobie do ust. - Lepiej powiedz mi, kiedy ojciec zgodzi się pożyczyć ci auto, abyśmy mogli podskoczyć na zakupy - powiedział zamiast tego, otulając się cieplej bluzą. W Repos nie było wielu sprawnych i działających aut, więc przeważnie był podział między nimi w zależności od potrzeb. I o ile ich powód nie był w żadnym stopniu naglący, to Cedric chciał wyrwać się z bratem z tego duszącego miejsca. - W ogóle! - ożywił się nagle, szczerze tym razem, zwracając podekscytowane spojrzenie na brata. - Wiesz że Miles wraca za parę dni? Było tutaj tak cicho bez niego - oznajmił, nie kryjąc nawet w głosie tego, jak bardzo tęsknił za młodym. Był dla niego jak drugi brat, choć on sam bardziej robił za wujka, i nie wiedział, jak się zachować, gdy tego nie było w okolicy.

***
Miał nadzieję obudzić się w choć trochę lepszym stanie, jednak gdy jego oczy uchyliły się wraz z dźwiękiem zatrzymania auta, nadal czuł się paskudnie. Miał już nawet trochę dość tego, jak każde większe poruszenie zmuszało go walki z mdłościami. Podniósł się z nóg przyjaciela, od razu ręką sięgając do karku, aby rozmasować go lekko palcami. Jedyne, czego był pewien, to że wytrzeźwiał i kaca to on dopiero miał dostać. Z cichym westchnieniem i dużą samokontrolą, opuścił za przyjacielem auto, od razu rozglądając się po otoczeniu. Rezydencja, przed którą stali, była wielkościowa podobna do ich w Espoir. Od razu zauważył jednak więcej zieleni, później natomiast jego wzrok przeleciał przez ludzi dookoła nich. Niemal od razu zatrzymał się na starszej, tylko odrobinę pomarszczonej twarzy Prekursora. Kojarzył go z opowieści, choć sam nigdy go nie poznał. Później natomiast spojrzał na kobietę obok, nie mogąc powstrzymać w miarę dyskretnego obczajenia całej jej sylwetki.
Oprócz tego, że była gorącą laską, na którą w innych okolicznościach popatrzyłby chwilę dłużej, to rozsiewała tak nieprzyjemną aurę, że mężczyzna nie mógł powstrzymać krzywego uśmieszku na widok jej wysoko podniesionego podbródka i chłodnego spojrzenia, ukrytego za fałszywym uśmiechem.
Zaraz jednak skupił się całkowicie na swoim przyjacielu, który z każdą mijającą sekundą robił się bledszy, a na jego czole skraplał się pot z wysiłku. Niechętnie spostrzegł również, że i on, im dłużej stał, tym gorzej się czuł. Może tak na siebie nawet oddziaływali. Dlatego też, mimo pierwszego odruchu, jakim miał być śmiech, gdy Gilles zapytał o łazienkę, od razu uczepił się jego ramienia, również nie chcąc ryzykować. Unikał też spojrzenia fioletowowłosego, licząc że ten sobie poradzi z wymyśleniem dla nich wyjaśnienia.
Im dalej w las, tym większy kłopot Sasha miał, aby utrzymać prostą postawę, jak i nie zwymiotować na ładnie wypastowane buty służącego, który prowadził ich korytarzami do najwyraźniej ich części. Kiedy już zostali sami, ich kierunek był jasny, a porcelanowa toaleta nigdy nie wyglądała równie zachęcająco co tego popołudnia. Upadł na kolana zaraz obok chłopaka, dźgając go lekko porożem, gdy próbował wydzierżawić swoją część kibla.
- Moja wina, że się uchlałeś jak dzikie prosie? - mruknął ledwo zrozumiale, zaraz jednak wracając nad toaletę, jego ciało targane torsjami.
Nie wiedział, ile spędzili w miłości oddając się pozbywaniu wnętrzności, ale kiedy do ich drzwi dobiegło pukanie, Sasha nawet nie odwrócił głowy. Leżał w bezruchu na podłodze, od jakieś dwudziestu minut zaczynając czuć się coraz lepiej. Jego mokra od potu koszulka była przyjemnie chłodzona kamienną podłogą, a oczy przymknięte w uldze. Słysząc głos ochroniarza podniósł się dopiero po chwili, z kiwnięciem głowy pełnym wdzięczności odebrał od niego leki, popijając od razu.
- Ta rogata świnia nie pamięta, abyś narzekał, kiedy w nocy tańczyłeś na stole - odpowiedział Gillesowi Sasha, ze zmęczeniem obejmującym każdy jeden mięsień w jego ciele, podniósł się na nogi. Bał się spojrzeć w lustro, dlatego od razu ruszył w kierunku salonu, opadając z trudem na jeden z foteli nieopodal leżącego przyjaciela. W odróżnieniu od niego on nawet nie rozejrzał się po pokoju. Nie interesował go wystrój pomieszczenia, a przynajmniej nie w tym stanie, co był.
- Już, już, przynajmniej nie zwymiotowałeś na Prekursora - rzucił do przyjaciela całkowicie poważnie. Jasne, zachowali się nieodpowiedzialnie i jak gówniarze, ale dla niego zachowanie przyjaciela było całkowicie zrozumiałe. Został zmuszony do zaaranżowanego małżeństwa. Miał prawo czuć się przytłoczony, miał prawo chcieć odreagować stres. Dlatego widząc też ostre spojrzenie wilka przyjął nieco obronną postawę, gotów wskoczyć przed przyjacielem, broniąc jakichkolwiek zarzutów w jego stronę.
- Mogę zapytać, jaki jest plan na dzisiejszy wieczór? - rzucił w stronę fioletowowłosego, ręką przecierając ze zmęczeniem twarz. - Sasha, tak w ogóle - dodał zaraz, zauważając że trochę minęli się z powitaniem. Nie starał się zrobić dobrego wrażenia ani poprawić pierwszego, jednak wygodniej będzie znać swoje imiona niż nie. Pamiętał, że ktoś kiedyś mówił mu godność mężczyzny, ale teraz kompletnie nie umiał jej sobie przypomnieć.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:22 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.33.23

Tłumaczenie się Ced’a odnośnie Enzo zawsze go bawiło. Uśmiechał się jednak do niego przesłodko, nadal udając, że nie ma pojęcia ani co to jest seks ani nie wiedząc, że właśnie oni go uprawiają. Dlatego też po poprawieniu sobie na nosie okularów jeszcze raz przewrócił oczami.
- Musisz wreszcie nabrać odporności na to zimno. Jest już środek wiosny, a Ty jesteś jedyną osobą która musi zapalić w kominku w pokoju bo jej dupka marznie. – Przyznał wstając z niego, uśmiechając się do niego najbardziej słodko jak tylko potrafił. Cóż, wiara w jego niewinność oraz przekonanie o nieświadomości istotnych faktów, nie raz i nie dwa było mu na rękę. Miał bowiem takie szczęście, dodatkowo stało się to jego hobby, że wiele wiedział i wiele widział. Nie pamiętał dokładnie kiedy po raz pierwszy przyłapał brata z najlepszym ogrodnikiem na świecie ale cieszył się ich szczęściem dopóki zachowywali się jak dorośli, nie ranili i nie robili głupot. A nie przyuważył żeby jednym albo drugim targała zazdrość, agresja, nadal się blisko przyjaźnili więc nie czuł też powodów do obaw.
Słysząc o zjedzeniu już śniadania nie specjalnie się zdziwił. Miał jednak zamiar wziąć trochę owoców i warzyw pociętych w słupki obstawiając, że jeżeli zapomną się przy swoim siedzeniu to i tak zacznie coś dzióbać. Niemniej, na samo wspomnienie biblioteki zaświeciły mu oczy jasnym blaskiem. Pokiwał intensywnie głową dotykając klucza zawieszonego na rzemyku na szyi, obrysował go palcem po czym westchnął zadowolony. Kochał to miejsce. Miał plan w tym roku załatać w jakiś sposób dach żeby wreszcie móc tam nagrzać i siedzieć również w zimie. Problem polegał na tym, że dach był ze szkła. W miejscu gdzie istniała wielka wyrwa kiedyś był piękny witraż którego pozostałe fragmenty rozbudzały wyobraźnię jak mogło to wyglądać przed zniszczeniem. Kolorowe plamki często biegały po podłodze gdy odpowiednio oparło się słońce. Piękne zjawisko, nie chciał się go pozbawiać dlatego musiał wymyślić coś sensownego. Brak jednak instynktu inżynierskiego stanowił problem nie do przeskoczenia. Dlatego na razie czytał, szukając inspiracji.
Wytarmoszenie w kuchni za policzki przyjął ze słodkim uśmiechem, zbierając trochę więcej owoców niżeli planował. No i całą miseczkę twarożku na słodko rozrobionego z gęstą śmietaną. Podziękował za świeże pieczywo, a gdy odwrócił się z powrotem do brata, obdarował go zirytowanym spojrzeniem przepełnionym znudzeniem i złością. Nie był dzieckiem, znaczy owszem, wyglądał na jeszcze młodszego niż był w rzeczywistości, a uważany od urodzenia za puchatą kuleczkę miłości, ludzie go po prostu nadmiernie dotykali. A on niekoniecznie to lubił. Gdy przychodziło do zdobycia potrzebnych mu do szczęścia rzeczy to owszem, ale od kilku lat bił po łapach każdego kto bez powodu, będąc jednocześnie osobą spoza bliskiego kręgu, czochrał go, dotykał uszu, ogona czy twarzy.
Jeszcze chwila spacerku, szybki chód przez wąskie przejścia, kręte schody, pchnięcie ociężałych drzwi i znaleźli się w ich małym królestwie! Wielkie skrzydło biblioteki zbudowane było na planie koła, o ścianach pomalowanych kiedyś za pewne białą farbą i tysiącach regałów. Przypominało wieżę dostępną tylko dla nich. Na ziemi błądziły kolory rzucane przez witraże, a przez wielką dziurę w dachu wpadał do środka wiatr. Książki, w większości te które udało się jeszcze odczytać, przeniesione został na niższe półki poza wpływ dziury oraz okryte były foliami. Zabezpieczyli znaczną część zbiorów od kiedy się tutaj pojawili, tych jednak umieszczonych na górnych półkach nie mogli już pomóc co napawało jego serce namiętnego czytacza ogromnym smutkiem. Niemniej, szkody nie postępowały! Mimo istniejącej nadal dziury, kilka lat temu, w lacie stworzyli wewnątrz bardzo dopracowany technicznie namiot. Folia sięgała przez dziurę osłaniając wnętrze biblioteki przed dalszym zalewaniem czy śniegiem. Część wody która niestety nadal wpadała spływała do przyczepionych do rogów folii wiaderek, sukcesywnie opróżnianych. Nie dało się tutaj nadal nagrzać bo mijało się to z celem, w zimie było potwornie mroźno ale był to ogromny krok naprzód.
Gdy usiadł na krześle na tarasie i rozstawił wszystkie talerze i miseczki, otulił się ogonem i zaczynając kroić przyjemnie chrupiące pieczywo rozkoszował się cudownym widokiem na powoli spowijane przez słońce pola uprawne. Uwielbiał ten delikatnie falujący krajobraz, dlatego też to było jego najwspanialsze miejsce. Na jego pierwsze słowa nadmuchał policzki w geście złości, szybko jednak odpuścił nie chcąc go denerwować. Nie taki miał cel w planowaniu dzisiaj całego dnia razem, chciał go ile tylko się dało odbarczyć.
- Dobrze. Ale pamiętaj, że się martwię. – Mruknął czując, że momentalnie jego myśli wróciły do kreowania jego przyszłej żony jako paskudnej, podgniłej, wrednej morderczyni o zwisających piersiach i tysiącu zmarszczek na twarzy. A! I całym arsenale trucizn, zabójczych broni i niecnych planów. Nie można było zapomnieć o planach!
Na kolejne pytanie przewrócił oczami zaczynając jeść. Nie umiał mówić o upartym ojcu na pusty żołądek. Ta podła żmija u jego boku miała go mocniej owiniętego dookoła paluszka niż on. Co gorsza! Ona używała swojej władzy w celach mocno egoistycznych, a on chciał żeby wszystkim jego bliskim było po prostu dobrze. Taka drobna różnica.
- Próbowałem z nim o tym rozmawiać dwa dni temu ale znowu się wtrąciła. – Przyznał wsadzając kanapkę w usta i wyciągając ręce przed siebie umieścił zaciśnięte pięści tak jakby trzymał kogoś za szyję po czym zaczął zaciskać i luzować pięści. Zaraz się uśmiechnął i wrócił do pałaszowania.
- Stwierdziła, że ona pilnie potrzebuje nowej sukieneczki i pierduleczek, per szpileczek. – Piszczał cienkim głosikiem udając ich macochę, mrugając za szybko i wydymając usta niczym dorodny karp. – Więc spróbuję pod koniec tygodnia mówić, że to pilne. – Wzruszył ramionami mocno rozbawiony, napychając sobie policzki winogronami które jego skromnym zdaniem, idealnie pasowały do twarożku. Dopiero na podekscytowanie brata podniósł na niego jasne oczy, unosząc pytająco jedną brew. Na ważną informację natomiast, mocno zabłyszczały mu oczy.
- No wreszcie! – Prawie się opluł i szybko przełykając oblizał się. – Naprawiłem nasz wielki latawiec i trzeba go przetestować! Poza tym ostatnio dostałem w łapki nowe kredy! No i obiecał mi, że mnie będzie uczył rysować, czekam na to. – Oświadczył dumnie wypinając pierś do przodu. Tak, Ced był urodzonym artystą w momencie gdy on ledwo rysował patykowe ludki. Dlatego dzielnie ćwiczył pod okiem młodego chłopaka nie robiąc absolutnie żadnych postępów. Co było równie śmieszne co żałosne.
- Poza tym jest jeszcze ważna kwestia, chyba najbardziej radosna z całego gówna w którym siedzisz. – Przyznał chrupiąc rzodkiewkę, a nadziewając się na ostre spojrzenie lisa uśmiechnął się łobuzersko. – Twój kawalerski!
***
Pan i Pani Rzygowiny oczywiście w ogóle go nie zaskoczyli. Zaraz po opuszczeniu samochodu, tylko po tym jak weszli na kilka schodków dzielących podjazd od głównych drzwi. Jaśnie Panna Młoda zaczęła mieć takie nudności, że aż jemu zrobiło się niedobrze. Ostrym spojrzeniem obserwował jak Gilles się zatacza, przeprasza po czym w towarzystwie Sashy i jakiegoś lokaja znika mu z pola widzenia pozostawiając go w fatalnej sytuacji i jeszcze gorszym świetle.
Cóż, musiał improwizować.
Kłaniając się w pół, z ręką ułożoną na sercu zaraz wyprostował się i przybierając na twarzy spokojny, delikatny uśmiech nie mający w sobie absolutnie nic z prawdziwego – gotowało się w nim – westchnął ciężko, wręcz teatralnie.
- Proszę o wybaczenie ale biedna, ma bardzo delikatny żołądek. Odrobina stresu pomieszana z ogromną ekscytacją i zaczyna się jej robić niedobrze. Dzisiaj martwiąc się o nią poprosiłem żeby zjadła obiad i oto efekty, chyba popełniłem błąd chcąc jak najbardziej dobrze. – Pokręcił głową, śmiejąc się nerwowo, masując się po karku, jakby rzeczywiście miał wyrzuty sumienia za coś co w ogóle nie miało miejsca. Paskudne alkoholiki.
Ponownie podnosząc oczy na pana i panią domu jeszcze raz się uśmiechnął, obserwując kątem oka jak ich bagaż był wypakowywany. Szczęśliwie kluczyki do samochodu miał w kieszeni i chciał sam zadbać o to żeby jego stalowy rumak stał w odpowiednim miejscu, odpowiednio zabezpieczony. Mimo że u nich samochodów jak i paliwa było na pęczki, akurat do tego pojazdu miał sentyment.
- Jeżeli w jej imieniu mógłby prosić chciałbym zasugerować dłuższy odpoczynek. Zaaklimatyzuje się w nowych warunkach i jutro olśniewająca jak zawsze stawi się na śniadaniu. – Rzucił na co Prekursor od razu wyszedł z planem jaki widocznie miał zostać im narzucony po przywitaniu. Biorąc go do wielkiej Sali wyglądającej jak biuro przyjmowania decydentów, wszyscy zasiedli wysłuchując monologu prawionego przez starego lisa. Osobiście, miał wtedy chwilę aby rozejrzeć się po najbliższej rodzinie. Poza nim była ich trójka. Dzieciak, tygrys o niezwykle bystrym spojrzeniu, pani domu o przeraźliwym spojrzeniu pionowych źrenic – ewidentnie jakiś gad i mógłby śmiało strzelać w węża – oraz pan domu, Prekursor, lis polarny o niezachwianej do tej pory charyzmie która go, bardzo na to czułego, wręcz uderzała.
Plan na kolejne trzy dni do ślubu zakładał bardzo wiele zajęć dla panny młodej. W pierwszej kolejności, miała poznać swojego przyszłego małżonka na śniadaniu dnia kolejnego. Mieli zjeść sami co zostało bardzo dosadnie podkreślone. Ani on ani Sasha nie mogli jej towarzyszyć. Tego samego dnia miała również dokładniej poznać całą rodzinę Prekursora oraz jego samego. Rodziny obiad jak znalazł dla jego Polly! Przepyszna rybka żeby jej jelitka znowu do gardełka podeszły. Kolacja wspólna aby się zadomowili.
Kolejnego dnia przygotowania, przygotowania i jeszcze raz przygotowania. To był ważny dzień dla kobiet i nawet jeżeli została zmuszona, miała możliwość podjęcia pewnych decyzji. Musiano również dopasować do niej sukienkę co wprawiło jego serce w oszalałe drganie niepokoju. Jak ukryć jego cholernego pen***?! No i brak piersi? Musiał porozmawiać z Sashą, pierdzielona pokojówka powinna się na tym znać, nie?
Do dyspozycji mieli całą rezydencję. Wyszedł z założenia, że to miejsce nie ma sekretów? Cóż, nie z nim takie numery. Wiedział, że było tu równie zorganizowanie co w domu. Musieli mieć jakąś technologię, armię, dział planowania zagłady świata (w jego skromnym tłumaczeniu – logistykę). Nie chciał na razie się jednak narażać dlatego dziękując za okazaną serdeczność zaproponował przeparkowanie samochodu i odpoczęcie. Zapewnił, że jaśnie pannie młodej nic nie jest i się nią zaopiekuje po czym odszedł.
Zanim jednak znalazł się w pokoju zahaczył o kuchnię. Stara kucharka z kozim porożem spojrzała na niego pytająco. Szybko przedstawił się jako gość Prekursora i poprosił o wodę. Dużo wody z cytryną. Otrzymał pokaźnych wielkości karafkę, a trzymając w kieszeni listek aspiryny postanowił się podzielić. Ot! Niech znają jego dobre serce. Plotki głoszą, że takowe posiadał.
Znalazł zwłoki sztuk dwie w łazience. Patrząc na nich jak na najgorsze pluskwy podał im wodę którą przelał do wysokich szklanek, w których rozpuścił po dwie tabletki. Gdy tamci przenieśli się do salonu sam za nimi podążył i zakładając ręce na piersi przyglądał się to jednemu to drugiemu.
- Wiem, Bambi. Percival. Ale żeście się załatwili. Aż wstyd. – Przyznał kręcąc z niedowierzaniem głową, w myślach przyznając im jednak rację. Sam by nie umiał sobie odmówić alkoholu postawiony w takiej sytuacji. Dlatego jak o spóźnienie się czepiał tak nie miał już zamiaru po nich krzyczeć wiedząc, że cierpią. Chociaż na własne życzenie.
- Jak będziecie chcieli coś dzisiaj jeść to pójdę poproszę. Ale miło by było zacząć trawić, a nie wydalać otworem gębowym więc to później. Poza tym, mam już plan do czasu ślubu. – Przyznał zajmując miejsce na fotelu dopełniając okręgu wygodnego do rozmów. – I Ci się on nie bardzo spodoba. – Przyznał do Gillesam zaczynając powoli i rzeczowo tłumaczyć to czego się dowiedział. O ewentualny plan działania będzie ich pytał jutro, jak wyłowią z kibla mózgi. Teraz musieli się przygotować tylko z elokwencji w rozmowie, całość zachowań jeszcze omówią szczególnie, że mieszkali wszyscy w jednym miejscu, w trzech osobnych sypialniach.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:23 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.26.39
Gilles jako stworzenie na co dzień pozbawione wstydu i skrupułów, przynajmniej według opinii publicznej i kilku mniej lub bardziej nielubianych Espoirów, słysząc oskarżycielskie słowa wilka i mimo wszystko odrobinę pocieszające słowa Sashy, poczuł się jeszcze gorzej, ani myśląc odkrywać twarzy. A przynajmniej do czasu, aż zeszłoby z niego poczucie winy i wyrzuty sumienia. Julie nigdy nie zachowałaby się w tak karygodny sposób. Julie nigdy by się nie upiła. Julie nigdy by nie tańczyła na stole. Julie nigdy… nigdy nie zrobiłaby żadnej z rzeczy, którą on jak przystało na rasowego kretyna, zrobił. I to na oczach przyszłych teściów, być może i męża, którego nie był w stanie rozpoznać, chociaż to sobie usprawiedliwiał tym, że nigdy gościa na oczy nie widział. Julie też nie.
Dopiero słysząc nieco zmieniony ton Percivala, pozwolił sobie na zerknięcie na niego spomiędzy palców, a widząc jak ten usiadł na jednym z foteli, by spokojnie przeprowadzić dalszą konwersację, odważył się ostrożnie podnieść do prostego siadu i pokazania nadal zmarnowanej twarzy. Na wzmiankę o jedzeniu, pokręcił niechętnie głową. Zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli leki na kaca pomogły, nadal zostawał stres, który tak samo skutecznie wiązał jego żołądek w supeł, a podsycany wyrzutami sumienia zmieniał się wręcz w bombę biologiczną, odbezpieczony granat z opóźnionym zapłonem. Wolał się przegłodzić i dopiero następnego dnia spróbować coś w siebie wmusić. A przynajmniej tak myślał, dopóki nie usłyszał w czyim towarzystwie miał zjeść śniadanie, a potem każdy kolejny posiłek.
- Oni chcą mnie zagłodzić – wyjęczał, poruszając niespokojnie skrzydłami, na przemian to blednąc, to czerwieniąc się na policzkach. – Przecież ja nic przy nich nie zjem – zauważył, czując jak zimna zgroza płynęła mu w żyłach, wprawiając jego dłonie w drżenie. Na ogół nie przepadał za posiłkami w towarzystwie, zawsze mając wrażenie, że je jak prosię i zwraca na siebie niepotrzebną uwagę, choć wiele razy słyszał zapewnienia, że tak nie jest.
Kolejny problem stanowiły przymiarki sukni ślubnej. Posiłki były mniej kłopotliwe, bo jak bardzo nie bałby się o to, jak się prezentował, tak nadal miał kontrolę nad tym, co na sobie miał i dlaczego, w sytuacji, w której ktoś miał go ubrać, ich mały przekręt wisiał na włosku. Aż go głowa na powrót rozbolała od knowań których podjął się Sasha z Percim by uniemożliwić pokojówką dojrzenie jego płci spod bielizny. Cała reszta też była do ogarnięcia, choć przerażał go ogrom obowiązków jakich musiał się podjąć przy przygotowaniach do ślubu. Wiedział, że gdyby na jego miejscu byłaby Julie, ucieszyłaby się z możliwości podjęcia kilku decyzji, on też, jako jej brat doceniał starania Reposów, by pokazać, że choć jeszcze nie była członkiem klanu, mogła decydować. To był bardzo ładny i strategiczny gest, który pokazać miał jak wiele znaczył ten sojusz, a jednak, w tamtym momencie on nie potrafił się z tego cieszyć. Nie dla niego były wszelkie „babskie” sprawy, nigdy nie rozumiał chęci udekorowania wszystkiego, jakby prostota nie wystarczyła, ani makijażu na co dzień, ani trzymania z ludźmi, których się nie lubiło „bo tak wypada”. Naprawdę wolał być mężczyzną.
- Czy możemy, przełożyć to na jutro, proszę? – zapytał w końcu, mając serdecznie dość tego dnia. Przymiarki miały nastąpić dzień lub dwa później, nie było więc sensu zmuszać go do siedzenia długo tylko po to, by zacząć gdybać. Nie poprawiało mu to ani nastroju, ani wyglądu, bo był coraz bardziej zmęczony.
Na szczęście ani Sasha, ani Percival nie protestowali, widząc jego stan, dlatego z wdzięcznością zamknął się w łazience i oddał relaksacyjnej kąpieli, pamiętając o nałożeniu setki kremów i maseczki na twarz, by wyglądać jak najlepiej. Skoro pierwsze wrażenie było niezbyt dobre, miał zamiar je poprawić i zrobić się na prawdziwe bóstwo. W końcu, jak to kiedyś ktoś łaskawie stwierdził, jedyne co miał do zaoferowania to swoją słodką twarz.
W końcu pachnący i w swojej piżamie składającej się na za dużą koszulkę i zwykłe szorty, wytoczył się z zaparowanej łazienki i rzucił na cudownie miękkie łóżko. Uśmiechnął się, niemal zapadając się w materac, a jednak, kiedy leżał tak, słuchając szumu wody w rurach, odgłosów nocy z zewnątrz, nie mógł zasnąć. Wszystko co mu się stało i nowe otoczenie sprawiały, że podenerwowany umysł nie potrafił znaleźć ukojenia. Dlatego też, kiedy tylko usłyszał jak drzwi łazienki otwierają się po Sashy, zerwał się z łóżka i zanim przyjaciel zdążył zaszyć się w swojej sypialni, złapał go za rąbek koszulki.
- Przyjdziesz do mnie? Nie mogę spać – przyznał cicho, nie chcąc zwracać na siebie uwagi fioletowołosego wilka.
We dwójkę wrócili do dużego łóżka Gillesa i przyzwyczajeni do spania ze sobą w ten sposób, robili to w końcu nie pierwszy raz, szybko znaleźli dla siebie miejsce, Gilles wtulony w klatkę piersiową przyjaciela, z jednym skrzydłem przykrywającym ich jak kołdrą, podczas gdy drugie zwisało połowicznie z łóżka. Czując znajomy zapach i przekomarzając się jeszcze trochę jak to mieli w zwyczaju przed uśnięciem, chłopak w końcu zapadł w spokojny, nieprzerwany sen.
***
- Zaraz ci coś zrobię, no na pióra mojej matki, jak tylko odzyskam oddech to ci przyłożę – wygrażał się Gilles, kiedy rano siłował się z Sashą i próbującym mu odpowiednio przyciągnąć gorset jeleniem. Nie miał pojęcia, jak ktoś mógł w tym chodzić, ale on miał dość. Jeszcze przyjaciel nie miał dla niego ani krztyny litości i jak to się wyraził, zrobił mu „talię osy”.
Miał dość. Ten dzień nawet się dobrze nie zaczął, a on już zdążył przekląć wszystko na czym świat stoi, wkurzyć się niemiłosiernie na stanik i udające kobiece piersi pomarańcze w miseczkach, które nie chciały się trzymać, dopóki nie przykleił ich sobie taśmą klejącą, a potem jeszcze ten gorset. Na szczęście kremy, maseczka i spokojna noc pozwoliły mu odzyskać wygląd świeżego wiosennego szczypiorku, co bardzo go cieszyło, bo poza perłową pomadką na usta mógł zrezygnować z wszelkiego makijażu. I tak w śnieżnobiałej sukience na ramiączkach sięgającej kolan i uroczym, kremowo- różowym sweterku do połowy uda z włosami rozczesanymi do połysku, kilkoma zebranymi do tyłu kosmykami śliczną spinką w kształcie białej kokardki, był gotowy.
- No to… chyba idę – powiedział niezręcznie, czując się tak głupio jak jeszcze nigdy w życiu, a rozbawiony wzrok Sashy ani trochę mu nie pomagał w zachowaniu się jak na panienkę z dobrego domu przystało.
Zostawił to co znajome za drzwiami, idąc przed siebie korytarzami nieznanego dworu, zachwycając się architekturą i pięknymi pejzażami, a przynajmniej dopóki nie zdał sobie sprawy z tego, że kompletnie nie ma pojęcia w którą stronę powinien iść. Zestresował się, kiedy rozejrzawszy się, nie dostrzegł ani nikogo, kto mógłby wskazać mu drogę, ani nawet kierunku, z którego przyszedł. Nie trafiłby sam z powrotem do sypialni.
- Nie panikuj… na pewno ktoś się zaraz pojawi – powiedział do siebie, prostując się i jakby wcale nie drżały mu kolana, ruszył w prawo, do miejsca skąd słyszał jakieś głosy i szczęk sztućców uderzających o talerze.
Znalazłszy się w obszernym korytarzu, który zdawał się biec przez całą długość dworu, gdzie z lewej strony otwarte drzwi tarasowe wpuszczały do środka rześkie powietrze poranka i świergot ptaków, dostrzegł niższego od siebie chłopaka z tygrysim ogonem. Niemal popłakał się ze szczęścia, nawet jeśli nie miał pojęcia kim był młody człowiek. Podszedł do niego z nieco zażenowanym wyrazem twarzy i przystanął obok, czekając aż chłopak zwróci na niego uwagę. Nie spodziewał się, że kiedy białowłosy dostrzeże jego obecność, jego oczy zrobią się wielkie jak spodki, a usta otworzą w wielkim wyrazie zdumienia. Gilles nie bardzo wiedział, co powinien o tym myśleć, dlatego szybko uśmiechnął się lekko i dygnąwszy grzecznie, zapytał:
- Przepraszam, trochę się zgubiłam. Jestem Julie de Tourville i szukam miejsca, w którym miałam zjeść śniadanie z przyszłym mężem, wiesz może gdzie go znajdę? – zapytał, siląc się na spokojny, ułożony ton swojej siostry, który przywodził na myśl trel słowika, a nie jego codzienne skrzeki rasowego koguta.
Chłopak nie zamknął swoich ust. Ani nawet się nie odezwał. Jedyne co zrobił to pokazał mu palcem drzwi tarasowe i tyle było z jego pomocy. Gilles mimo wszystko uśmiechnął się z wdzięcznością, czując że dłonie drżą mu coraz bardziej, a potem śmiało wyszedł na zalany porannym słońcem taras. Nie znalazł tam jednak swojego… Julie przyszłego męża. Zamiast tego dostrzegł jeszcze kilka osób, które łaskawie i usłużnie wskazały mu drogę do małej, ale uroczej altanki w ogrodzie. Uważając by nie wyrżnąć na białych kamyczkach, z których wytyczona była ścieżka, ruszył w kierunku niskiego budyneczku z czterema słodkimi kolumienkami, które podtrzymywały dach, na którym wierzchołku gołębie uwiły sobie gniazdko. Nie mógł powstrzymać myśli, że miejsce to było nad wyraz romantyczne i gdyby był młodą dziewczyną, jego serce na pewno zabiłoby szybciej na ten widok. Jego też biło, ale ze stresu, zwłaszcza kiedy dostrzegł, że jego przyszły mąż już na niego czekał.
Miał w planach wejść, przedstawić się, zjeść i wyjść, ale nie spodziewał się, że kiedy tylko mężczyzna z lisią kitą podniesie się od stołu, zapomni języka w gębie. Nie tego się spodziewał. Przystojnego mężczyzny o szlachetnych rysach twarzy otoczonych miękkimi białymi włosami, młodego, silnego o charyzmatycznej aurze wokół siebie, ale i o nieco chłodnym spojrzeniu, które w odczuciu Gillesa miało w sobie coś z wrogości. Natychmiast zestresował się bardziej i z tego wszystkiego, potknął się, przy wchodzeniu na niski stopień altanki, natychmiast pokrywając się delikatnym rumieńcem zażenowania. Potem wcale nie było lepiej. Dobrą minutę stał przed wyższym od siebie mężczyzną, zastanawiając się, co powinien zrobić, zanim w końcu, zdecydował się dygnąć, ale niezbyt dobrze ocenił odległość i kiedy się pochylał, zarył w klatkę piersiową lisa, a kiedy pospiesznie odsunął się, chcąc naprawić swój błąd, wpadł na krzesło, które nie przewróciło się tylko dlatego, że w ostatnim momencie je złapał.
- Em… Julie… Julie de Tourville, tak się nazywam – przedstawił się, niemal natychmiast strzelając sobie mentalnego liścia. Oczywiście, że ty się tak nazywasz, kretynie, przecież nie on – beształ się w myślach, błagając by ten koszmar skończył się jak najszybciej. – Bardzo mi miło – zdołał jeszcze z siebie wykrztusić, zanim zdążyłby zbłaźnić się jeszcze bardziej i zapomnieć o czymś takim jak grzeczność.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:24 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.20.13
Cedric nie mógł powstrzymać rozczulenia na słowa zmartwienia brata. Nadal jednak nie chciał poruszać tego tematu i był mu wdzięczny za zrozumienie. Starał się skupić na luźnej rozmowie, powoli odciągając uwagę i myśli od tego, co go czekało w przyszłości. Z Adim było to jednak zaskakująco łatwe. Wszystkie jego udawania Elise, ich macochy, poprawiły mu nastrój, bo co jak co, ale brat radził sobie z nimi świetnie. Spędzanie z nim czasu, jeszcze w takim miejscu, odprężyło go na tyle, że mógł się chociaż trochę zrelaksować. Przyda mu się to, szczególnie że miał jeszcze parę spraw do załatwienia w lecznicy i niekoniecznie miał ochotę spotykać się z Cecile, kiedy czuł się jak gówno. Chociaż kobieta ostatnio patrzyła na niego łaskawszym wzrokiem i nie zarzucała mu na głowę tyle obowiązków, co zazwyczaj. Nawet plany i rozmowy o wieczorze kawalerskim, do którego na początku nie był przekonany, ale zaraził się entuzjazmem młodszego, sprawiły że reszta dnia minęła mu stosunkowo pod lepszym znakiem. Nie znaczyło to jednak, że stres i przytłoczenie, które czuł, zniknęły. Po prostu na chwilę się schowały.
Kolejny ranek przyszedł do niego za szybko, biorąc pod uwagę, co go czekało. Uchylił powieki, patrząc w biały sufit pół godziny, zanim zdecydował się zebrać z łóżka. Na zewnątrz było jeszcze wcześnie, zdecydowanie za wcześnie do umówionej godziny śniadania, ale planował pozawracać głowę bratu, aby ten pomógł mu w wyborze ubrań. Nie był na tego typu spotkaniu od lat, tak naprawdę od kiedy regularnie zaczęli sypiać ze sobą z Enzo, nie czuł takiej potrzeby. Jasne, czasem chodził na randki, ale nigdy nie wychodziło z nich nic więcej i miał stosunkowo dużego pecha co do wyboru partnerów, więc jakoś zawsze wracał do swojego przyjaciela. Tutaj z kolei widział się z kobietą, więc tym bardziej nie orientował się w zasadach ubioru. Czy było tak samo jak z facetami?
Jęknął cicho na łóżku, z czystą niechęcią i widocznym obrzydzeniem do wszystkiego zakrywając twarz dłońmi. Chwilę pobył w takiej pozycji, a gdy nabrał pewności, że nie rozwali znów pokoju, podniósł się na nogi. Wczoraj po śniadaniu z Adim większość czasu spędził na doprowadzaniu swoich pomieszczeń na nowo do stanu używalności.
Po prysznicu, który zajął mu zdecydowanie dłużej niż zazwyczaj, ubrał dresy, a do ręki z kolei wziął pięć różnych wersji strojów na śniadanie. Przerzucił je wszystkie przez ramię, uważając, aby te się nie pogięły, po czym zapiął na nadgarstku zegarek, który ubierał tylko na specjalne okazje, aby dodać sobie otuchy. Był to prezent od jego mamy na osiemnaste urodziny i zawsze obawiał się, że go zgubi, stąd wolał ostrożnie wybierać miejsca, gdzie go zakłada. Teraz jednak miał dużą potrzebę założenia czegoś znajomego. Z ostatnim cichym westchnieniem opuścił pomieszczenie, kierując swoje kroki do pokoju brata. Z cichym pukaniem do drzwi czekał, nie słysząc jednak odpowiedzi, wszedł do środka samodzielnie. Rozejrzał się po przestronnym wnętrzu, od razu kierując się do sypialni, gdzie spotkał się z dopiero powoli się rozbudzającym na dźwięk wtargnięcia lisa wzrokiem Adiego.
- Potrzebuję pomocy ze strojem, wybacz za obudzenie - wytłumaczył zwięźle swoje poranne najście, rozkładając wszystkie ubrania na pościeli, pod którą ciągle znajdował się młodszy. Jego włosy stały w każdym możliwym kierunku, a oczy ciągle trochę niemrawo wodziły za Cedriciem, który parsknął tylko na ten widok.
Kolejną godzinę zajęło mu, a właściwe im, podjęcie decyzji co do ubioru. Cedric ciągle się przebierał, sprawdzał, był niepewny i niezdecydowany. “Czy to nie jest zbyt krzykliwe?”, “Czy to nie jest zbyt nieeleganckie?”, “Czemu muszę być w ogóle elegancki?”, “Ubiorę nic i niech mnie wszyscy w dupę pocałują”, zalewał młodszego mężczyznę w pytaniach i narzekaniach, w większości spowodowanych stresem i niepokojem.
- Co ja mam zrobić jak ona się do mnie odezwie? Ona mówi, prawda? - zapytał nagle, jakby dopiero teraz dochodziło do niego, co oznacza wspólne śniadanie. - Jak ja niby mam z nią rozmawiać? “Nie mogę się doczekać, aż będziemy rodzinką?” Co mam mówić? Jak mam mówić? “Czadowo, że będziesz moją żoną?” Adi, przecież ja tam zdechnę - jęknął z bólem, rzucając się na łóżko brata. Najchętniej zakopałby się pod kołdrą i nie wychodził przez resztę dnia. Albo roku. Udało mu się utargować jednak tylko dwadzieścia minut, aby nie być spóźnionym.
Ostatni raz przeglądnął się w lustrze, nie będąc pewnym, czy podobał mu się ostateczny wybór. Lniana bluzka pasowała do luźnych i szerokich białych spodni, ale nie miał za bardzo ochoty na jasne barwy. Chciał się ubrać na czarno, czarno jak jego dusza, czarno na pogrzeb jego seksualnych przygód i wolności w partnerach, przeszło mu przez myśl i wydał z siebie niezadowolony jęk, z następującą po nim serią przekleństw.
Chłopak siedział jak na szpilkach, czekając aż pojawi się jego przyszła żona, jakkolwiek kuriozalnie dla niego wciąż to brzmiało. Gdy usłyszał kroki, obrócił się gwałtownie, od razu podnosząc na proste nogi. Czuł węzeł stresu ciasno zawinięty dookoła jego żołądka i tylko miał nadzieję, że nie ośmieszy się jakoś bardzo. Starał się przyjąć jakąkolwiek inną minę niż taką, która jawnie przekazywałaby jego prawdziwe odczucia co do tej sytuacji. A nadal nie był z niej zadowolony. Ha! Gdyby tylko mógł, nie byłoby go w pobliżu rezydencji przez najbliższe miesiące. Zbliżył się lekko do kobiety, gdy ta się potknęła, w pierwszym odruchu próbując jej pomóc. Chwilę stali przed sobą w niepewności, oboje nie wiedząc, jak się zachować. Nie zareagował na jej nieudane dygnięcie, choć wewnętrznie lekko go rozbawiło, stres jednak uniemożliwił mu zarejestrowanie tego jakoś bardziej, nawet kiedy uderzyła głową w jego klatkę piersiową. Zmusił się do lekkiego uśmiechu na jej przedstawienie, przypominając sobie, jak dziecku, w głowie, że teraz jest jego kolej na to samo.
- Ja nazywam się - zaczął w końcu niezręcznie, mając wrażenie, że nawet ta informacja wyparowała mu z głowy - Brosseau. Cedric. Znaczy Cedric to imię, Brosseau nazwisko. Więc, um, Cedric Brosseau - powiedział po krótkiej, spiętej chwili wyciągając rękę w geście powitania. - Mi też miło - dodał, choć w duchu nie mógł powstrzymać szaleńczego śmiechu na to, jak obrzydliwie fałszywie to brzmiało. Nie było mu miło, to spotkanie było dalekie od tego, co chciałby robić w ten ładnie słoneczny jak na wczesny kwiecień ranek. Nie wiedział, czy odpowiednio zrobił, witając się uściskiem dłoni i przez chwilę zamarł, intensywnie myśląc. Czy powinien pocałować ją w wierzch ręki? To było jednak niehigieniczne i czemu ktokolwiek nadal się tak witał? Czy w ogóle to ciągle obowiązywało? Stał więc tak, trzymając jej dłoń w uścisku przez zdecydowanie za dużo długich, ciągnących się sekund. W końcu ją wypuścił, w niezręcznym geście wskazując krzesło.
Julie była ładną kobietą i pewnie gdyby nie została tak jak on zmuszony do tej sytuacji, miałaby wielu adoratorów. Może nawet już teraz miała, jednak plany jej się popsuły. Była naprawdę przyjemnie wysoka, a delikatne rysy twarzy dodawały uroku, którego z lekką niechęcią musiał jej przyznać.
Usiadł naprzeciwko niej, wzrok błądzący po do bólu słodko i romantycznie przyrządzonym stoliku, z białymi różami w wazonie. Stół zapełniony był najróżniejszymi możliwościami wyboru jedzenia, ktoś postarał się nawet o rogaliki i tylko ich widok poprawił lekko humor mężczyźnie. Siedzieli w bezruchu, żadne nie mogące za bardzo zdecydować się, jak powinno się zachować.
- Lubisz owoce? - wypalił w końcu, tylko po to, aby strzelić sobie mentalnego liścia w twarz. - Może nałożę ci… owoców - dodał, starając się wybrnąć. - Jeśli je lubisz. Jak nie, to nie nałożę - zakończył, z trudem utrzymując beznamiętną twarz. Chciał krzyczeć i śmiać się równocześnie, bo to co się działo było jakąś parodią. Julie jednak odpowiedziała, a on z westchnieniem ulgi, że będzie mógł zająć czymś dłonie, podniósł się lekko na krześle, chcąc przekazać jej miseczkę w owocami, która znajdowała się bardziej po jego stronie stołu. To, czego jednak nie przewidział, było jego udami, które wraz z uniesieniem się z krzesła uderzyły o kant stołu, wzbijając wszystkie rzeczy w drgania, powodując również, że jego szklanka z wodą przewrciła się z cichym plaskiem.
- Ku… - zaczął, ale szybko opamiętał się, jako że był w towarzystwie damy - …rczę. Kurczę - mruknął pod nosem po cichym odchrząknięciu, od razu ścierając materiałową serwetką mokry obrus. Szybko się z tym uporał, z zażenowaniem wylewającym się falami z każdej części jego ciała, ukazując się w lekko zaczerwienionych policzkach i mokrych od potu dłoni, po czym w końcu przekazał miskę pełną owoców kobiecie, unikając patrzenia w oczy.
- Herbaty? - zapytał ponownie, skoro już i tak stał, a słysząc potwierdzenie, wziął ładny, porcelanowy dzbanuszek. Przechylił go, napełniając filiżankę Julie czarną cieczą. Czarną? Szybko jednak się zorientował, co odwalił. - Um…to jednak kawa - powiedział monotonnym głosem, chcąc załamać się nad sobą. - Jeśli nie pijasz, możemy się wymienić. Moja filiżanka jest czysta, jeszcze jej nie dotknąłem - rzucił szybko.
Jeszcze jej nie dotknąłem, powtórzył w myślach, z szokiem. Co się stało z jego mózgiem? Zrobił się cholerną galaretką ze stresu?
Kiedy w końcu usiadł z powrotem, nieco niepewnie zabrał się za jedzenie, zachęcając też do tego dziewczynę. Skupili się na nim, chyba woląc, aby to ono zapychało jego usta, a nie słowa i zdania, które nie robiły żadnego sensu.. Problem wytworzył się jednak, kiedy jedli już dostatecznie długo, jedzenia ubywało, a oni nadal nie rozmawiali. Choć z trudem, Cedric podniósł wzrok z ostatniego rogalika, na którego miał ochotę już dłuższą chwilę i przeniósł go na Julie.
Ciche kichnięcie przerwało nagle ciszę, zanim zdążył się odezwać. Cedric poczuł nagle przyspieszające serce na myśl, że ktoś może być w pobliżu i obserwować tę paradę niezręczności dwójki obcych sobie osób, którzy za dwa dni będą małżeństwem. Szybko jednak załapał, że jedyną osobą, którą znał, a która równocześnie mogła być teraz w pobliżu i podsłuchiwać, był jego wstrętny - ale jakże go kochał - brat. Popatrzył z lekką paniką w oczach na kobietę, nie chcąc, aby się wydało.
- Co za dziwny…ptak - skomentował, nie omieszkując roześmiać się na koniec jak rasowy idiota, którym najwyraźniej był. - W tych ogrodach mamy parę ciekawych okazów zwierząt - dodał, pogrążając się chyba nawet bardziej. - Jak na przykład - zaczął, chcąc nadać swojej wypowiedzi autentyczności, choć w rzeczywistości miał zerowe pojęcie co do ogródkowych zwierzaków - dzikie koty?
To był ten moment, w którym stwierdził, że najrozsądniej będzie zamilknąć i zniknąć, wyparować w przestrzeń. Czuł kolejny rumieniec wstydu zakradający się na jego policzki i sięgnął po filiżankę z herbatą, mając nadzieję go zasłonić. Jego ogon nerwowo ruszał się za nim, a w myślach marzył tylko o tym, aby zakończyć to spotkanie i móc wrócić do swojego pokoju, aby móc zakopać się w łóżku i przezimować tam następne miesiące w otępieniu. Niech go ktoś stąd zabierze.
- Co lubisz robić w wolnym czasie? - zapytał w końcu, mając wrażenie, że jest to wystarczająco bezpieczne pytanie, nawet jak na niego.

***
Sasha nie chciał dać po sobie poznać, że rano był tak samo zestresowany, choć z różnych powodów, co jego przyjaciel. Wspólna noc zagwarantowała mu trochę snu i odpoczynku, jak i wyleczyła zmęczone po ostatniej ostrej libacji alkoholowej ciało, jednak nadal czuł niepokój związany z tym, co teraz będzie. Nie wiedział, czy ich przekręt w związku z płcią się uda. Gilles może i wyglądał jak kobieta, ale do zachowania damy było mu daleko. Miał w jego zdolności pełną wiarę, jednak gdzieś tam wewnątrz tliła się obawa, w rzeczywistości związana tylko z tym, czy jego przyjaciel nie ucierpi. Chciał jednak pomóc mu z tym tak bardzo, jak tylko mógł. Po części dlatego też był wysłany z nim do Repos. Nadal mógł pracować zdalnie w związku ze sprzętem i komputerami, co jakiś czas tylko wracając do Espoir, ale ewentualnie miał pomóc Gillesowi w zaaklimatyzowaniu się.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Kiedy rano zaciskał gorset mężczyźnie, jego duszności spowodowane śmiechem ani trochę nie były pomocne.
- J-Jak m-mi ni… - spróbował mu odpowiedzieć, ale był zbyt pochłonięty wyciem jak na rykowisku, aby umieć składać poprawnie zdania. Kiedy skończyli, mężczyzna otarł łzy rozbawienia, ledwo hamując kolejny wybuch. Z trudem starał się okazać wsparcie, które powinien, ale sytuacja była zbyt absurdalnie śmieszna, aby nie czuł rozbawienia. - Powodzenia! - krzyknął za przyjacielem, kiedy ten opuszczał ich wspólne komnaty. - No. To ja też się będę zbierać - rzucił szybkie spojrzenie Percivalowi, machając mu dłonią na pożegnanie. Od wczorajszego wieczoru, kiedy ten rzeczowo wcielił ich w plany na następne dni, nie mieli okazji jeszcze porozmawiać na dłużej. Jako że jednak będą mieli masę czasu, aby ze sobą przebywać, Sasha założył, że czas na poznanie na pewno będą otrzymają w przyszłości.
Opuścił pomieszczenie, poprawiając parę zsuwających się ozdób z rogów, jak i przekrzywiony, długi kolczyk w uchu, który założył dopiero rano, po czym ruszył przed siebie. Docelowo chciał znaleźć Gillesa i może tylko upewnić się, że ten sobie radzi i ma się w porządku, bo czuł trochę poczucie winy, że nie do końca odpowiednio się zachował przy pomocy z ubieraniem, ale chciał też rozejrzeć się dookoła rezydencji. Koniec końców miał tutaj mieszkać.
Tylko że się zgubił. Budynek miał więcej zakamarków niż się spodziewał i o ile na początku jeszcze orientował się w drodze i korytarzach, tak szybko to mu minęło. Przeklął w myślach, kolejny raz robiąc kółko i widząc znajome schody na piętro, które minął już trzy razy. Błądził od dobrych dwudziestu minut i powoli tracił nadzieję, że się znajdzie, kiedy jego oczom ukazał się młody chłopak. Od razu do niego podbiegł, z ulgą widoczną na twarzy, że może ktoś wskaże mu odpowiednią drogę. Bo trzy wcześniejsze zapytania do pokojówek tylko bardziej wprowadziły go w niewiedzę.
- Hej! - przywitał się radośnie, ale w dość szybkiej manierze, chcąc jak najprędzej znaleźć się blisko Gillesa. Tylko na wszelki wypadek, jakby coś miało pójść nie po ich myśli, aby móc wskoczyć i zareagować. - Wiesz może, gdzie poszła przyszła żona syna Prekursora? - zapytał chłopaka, uśmiechając się szeroko na wspomnienie wypchanego pomarańczami biustu Gillesa. Żona. Mimochodem zmierzył też dużo niższego od siebie chłopaka przyjaznym, ale ciekawskim, spojrzeniem. Miał słabość do uroczych uszów, szczególnie że sam zamiast nimi szczycił się tylko niewygodnym porożem.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:24 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.33.23

Przespanie pierwszej nocy okazało się delikatnie problematyczne. Poszedł się kąpać jako ostatni, spojrzał podejrzliwie na dwójkę utkwioną w jednym łóżku ale nie skomentował. Gil miał przed sobą wyzwanie którego skutki będzie odczuwał do końca życia, niezależnie od tego jak potoczą się sprawy. Podejrzewał więc, że towarzystwo kogoś dobrze znanego, życzącego mu po prostu dobrze pomagało mu koć nerwy. W pewnym sensie mu nawet zazdrościł gdy przez bite dwie godziny przewracał się z boku na bok.
Męczyło go wiele kwestii. Miał być biernym ochroniarzem, a jego twardy charakter i brak ustępstw miały pewną wredną papugę utemperować, żeby się nie zbłaźnił i nie zaprzepaścił całego planu. Tylko czy ten plan był w ogóle słuszny? Szaleństwo jego siostry było wręcz legendarne. Wszyscy o nim słyszeli, również słyszało że jej stan nie pozwala jej już żyć normalnie. Czy aby na pewno istniał jakiś specjalista który mógł jej pomóc na tyle by była dobrą żoną? Czy może Gil został tutaj skazany na pewnego rodzaju śmierć poprzez konieczność ukrywania się do końca swoich dni? Przecież to była jakaś parodia! Dla niego, jako mężczyzny rozumiejącego pewne potrzeby, było to męczennicze skazanie na powolną śmierć… w grosecie!
Pół nocy więc dumał. Nad problematyką zaistniałej sytuacji i próbą rozładowania cierpienia Gillesa przynajmniej dopóki nie pojawi się tutaj jego siostra. W pierwszej kolejności, musieli pomyśleć nad garderobą. Sukienki świetna sprawa ale bielizna go wykończy. Gorset oczywiście w którym to ledwo oddycha. Musieli z Sashą coś pomyśleć na ten temat. W dalszej kolejności było zapewnienie mu jak najwyższego komfortu psychicznego. Przejrzą jego szafę, może będzie mógł chodzić też w spodniach? No i sama kwestia jego przyszłego męża. Jeżeli będzie miał psychopatyczne zapędy trzeba będzie dla przestrogi uciąć mu w nocy chociaż jeden z placów u stóp. Żeby się czasem chłopak nie porywał z motyką na słońce.
Wstając, był wykończony. Ubrał się, odświeżył, ogolił ale mętne spojrzenie nie zelżało. Przyglądał się jak panowie świetnie się bawią robiąc papugę na księżniczkę po czym odprowadzając ich obydwu wzrokiem sam postanowił się przejść. Jasno zostało zaznaczone mu, że nie miał czego szukać na śniadaniu jak i obiedzie. Wtedy był to czas dla przyszłej rodziny panny młodej, na maglowanie jej i przytłaczanie. Żałował bo pewnie ratowałby sytuację ale nie mógł się kłócić. Zamiast tego, promienie słońca w ogrodzie kusiły go do nadrobienia nieprzespanej nocy, odprężenia się i zastanowienia spokojnie nad planowaniem dalszych planów.
Drepcząc korytarzem w stronę przestronnych ogrodów które widział z okna zastanawiał się czemu czuje się jakby pił z dzieciakami. Przetarł zmęczoną twarz i poprawiając pasek przy spodniach uśmiechnął się półgębkiem wychodząc w pięknie przystrzyżoną zieleń najbliższej okolicy rezydencji. Od razu nabrał w płuca rześkiego powietrza i zaczynając iść już typowym spacerem podążał wyłożoną wielkimi płytami ścieżką szukając dogodnego miejsca do drzemki. Nie był kompletnie głodny, chciał poleżeć na słońcu, tak bez zobowiązań, i najpewniej dopełniłby swego gdyby nie charakterystyczna kupka zieleniny wystająca z idealnie wypielonej grządki.
Marchewka.
Aż zastrzygł uszami, nagle kiszki zagrały mu marsza. Taka świeżutka marcheweczka, prosto z ziemi! Otrzepać o spodnie i gryźć! Rozejrzał się szybko, bardzo dokładnie za potencjalnymi obserwatorami, strzygąc uszami na lewo i praco po czym przekroczył niskie krzaki borówki amerykańskiej po to by od razu się schylić i pociągnąć za „kucyk” warzywa. Z ziemi wyszła gładko, dorodna długa merchewa. Aż mu ślinka pociekła! Otrzepał ją o spodnie, bardzo dokładnie żeby nie mieć ziemnego posmaku po czym już chciał ugryźć gdy jego ucho zanotowało delikatny szmer obok niego. Natychmiast odwrócił oczy, zatrzymując się w pół ruchu zaciskania zębów na swojej wybrance, czując jak po plecach przechodzi mu dreszcz. Królik. Chociaż chyba zając. Przez te sterczące uszy wydawał się o dobre dwadzieścia centymetrów od niego wyższy, a łopata na ramieniu wcale mu uroku nie dodawała. Dlatego też uniósł wolną rękę w obronnym geście i mając zamiar wsadzić marchewkę z powrotem do ziemi, chciał zwyczajnie zwiać, dalej szukać swojego Edenu.
***
Cedric wpadający do niego bladym świtem sprawił, że zaczął paplać co mu ślina na język przyniosła byleby tylko się od niego odczepiono. Najpierw coś o odrobieniu zaległych lekcji do południa, później o tym, że on zasadniczo nie lubi ubierać tych czarnych majtek bo go piją w tyłek, później poprosił na śniadanie miskę płatków obiecując, że kolejnym razem to on wydoi kozę. Jaką tylko kozę? Jakie płatki? Ogólnie Adi był obecnie w formie pół stałej przelewając się przez ramiona brata który usilnie próbował go posadzić na łóżku. Nie od dziś bowiem wiadomo, że koty są cieczą.
Dopiero gdy zaległ na kilka chwil w ramionach lisa i mógł potrzeć oczy, przeciągnąć się i został pogłaskany po sterczących włosach, zaczął się budzić. Jeszcze chwila i lisek mógł mu zacząć marudzić. Na to bowiem był gotowy widząc stroje. Jeszcze raz ziewnął, przytulił się do poduszki po czym przyglądając się jak ten sukcesywnie rzeczy zakłada, zdejmuje, miesza, zakłada ponownie, marudzi, żartuje, panikuje, rozbiera się, ubiera, wzdycha, planuje ucieczkę, rozbiera się, planuje upozorowanie swojej śmierci, jest bliski płaczu i w końcu się ubiera – uśmiechnął się do niego.
- Wyglądasz jak zwykle cudownie. – Zaczął po czym wstając z łóżka poprawił mu jeszcze kilka zmarszczek jakie pojawiły się na materiale, zaczesał kosmyk włosów na bok i przytulił.
- Tak, kobiety z natury mówią i to bardzo dużo mówią. – Przyznał, a słysząc jak ten ponownie zaczyna panikować klepnął go oburącz w policzki zmuszając go zaraz żeby spojrzał w jego ledwo co otwarte oczy skrywane za szkłami okularów.
- Ced, jesteś elokwentny, przystojny, masz wiele zainteresowań i jesteś inteligentny. Dopóki nie powiesz jak ziomalsko będzie być małżeństwem, będzie dobrze. – Zapewnił tarmosząc go za policzki dopóki nie nabrały niebezpiecznie czerwonego koloru. – Poza tym wdech i wydech. Mam pomysł ale dzisiaj okaże się czy w ogóle jest sens Ci o tym mówić, musisz więc mi powiedzieć jaka jest. Skup się, musisz mieć o niej jakieś zdanie! – Kopnął go jeszcze na szczęście w tyłek po czym padł na swoje wielkie łóżko z ciemnym baldachimem w który zaczął się wpatrywać. Potarł zaraz twarz zmęczony, mocno zmartwiony. Przez chwilę tak leżał po czym poszedł się ubrać i uczesać. No przecież musiał podsłuchiwać! Zobaczyć ją! Polegać na własnym zdaniu, a nie jednej wielkiej panice Ced’a! Bo tak to nigdzie nie dojdą.
Ruszając do kuchni, w czarnych, eleganckich spodniach, białej koszuli i czerwonym sweterku wyciętym w serek – żeby do obiadu się już nie przebierać – boso pędził przez korytarz zastanawiając się intensywnie co chciałby zjeść na śniadanie, jednocześnie biorąc pod uwagę walory smakowe jak i wartości szpiegowskie. Nie mogło chrupać i nie mogło mieć w sobie zbyt wielu sztućców. Dlatego postanowił zrobić sobie kanapkę, taką kolorową i bogatą jak robił to zazwyczaj Enzo po czym przejdzie dookoła ogród i położy się za tujami koło altanki żeby być świadkiem tej komedii. Przynajmniej w założeniu bo zaraz został zaczepiony.
Odwrócił się niechętnie wiedząc, że może to doprowadzić do nałożenia na niego jakiś nieprzyjemnych obowiązków. Jak miło się zaskoczył gdy przed nim… wyrósł anioł! Aż otworzył usta, szczękę później z ziemi pozbiera, na razie niech sobie spokojnie tam leży. To oczywiście musiało być dla niej komplementem ale również, musiało być dość standardowe w jej otoczeniu. Oczy koloru gorzkiej czekolady, rozciągnięte w niepewnym acz jak przyjemnym uśmiechu różowe usta, długie ciemne włosy lśniące w delikatnym słońcu które wdzierało się na korytarz, proszące wręcz żeby zapleść je w gruby warkocz i powplatać kwiaty. Najlepiej białe, podkreślające jej porcelanową cerę. To nie tak, że się zakochał ale poczuł jak gwałtownie przyspiesza mu serce. Wyglądała jak prawdziwe niebiańskie stworzenie. Gdyby miał ucieleśnić niektóre bohaterki z książek które tak namiętnie pochłaniał, wyglądałyby jak ona. Bystry wzrok, uroczo figlarne iskierki, chociaż niepewna mająca grację.
Nie mógł nic poradzić na to, że poza wskazaniem jej drogi palcem, nic z siebie nie wydusił. Nadal miał szeroko otwarte usta, oczami bezwstydnie błądził po jej twarzy, później po jej sylwetce. Niesamowita. A gdzie ten obwisły paszkwil którego sobie wyobrażał od kiedy nadeszła „radosna wieść”? Przecież ona… ona… wyglądała jak ktoś z kim można by się zaprzyjaźnić! Ktoś kto rozumiał sytuację i tak jak oni szukał jej rozwiązania! Wyglądała jak sojusznik, a nie wróg, a gdy zniknęła westchnął przeciągle ni to z ulgi ni z zachwytu.
Niesiony jak na skrzydłach których biel nadal miał przed oczami wszedł do kuchni witając się i przystępując do kreatywnej twórczości wymarzonej kanapki. Długa, taka żeby napełniła jego wiecznie nienasycony żołądek. Wypasiona żeby inni zazdrościli! Po jej stworzeniu wyszedł z kuchni i kierując się do wschodniego wyjścia na ogród żeby ten przejść dookoła, na swoje taktyczne miejsce nindża, został ponownie już tego dnia zaczepiono. I ponownie zgłupiał.
Zamierając w pół ruchu gryzienia zaczął wodzić wzorkiem po ozdobiony, pięknym porożu po to by zjechać oczami na twarz mężczyzny przyjaźnie się do niego uśmiechającego. Zielone, przepiękne. Później, usta, cała sylwetka szczupła acz znacząco od niego wyższa. Wyciągnął kanapkę spomiędzy zębów i marszcząc delikatnie nos zmrużył oczy.
- Na śniadaniu ze swoim przyszłym małżonkiem oczywiście. Wydawało mi się, że zostaliście poinformowani o jego zaistnieniu, drodzy goście. – Oświadczył spokojnie po czym wgryzł się w kanapkę. Słodki acz zagubiony, chętnie mu pomoże chociaż mocno chciałby być już koło liska.
Jak mocno się zdziwił gdy poza pomocą panny młodej, owy rogacz był również zmartwionym przyjacielem w swoich słowach zalatującym chęcią podsłuchiwania śniadania. W jego oczach lśniło coś tak mocno, że nie umiał nie zaproponować wspólnego śledzenia, podsłuchiwania. Owszem, obawiał się, że go wyda, oskarży o coś ale wyglądał sympatycznie. Chciał spróbować mu zaufać i swoim zwyczajem, dać pierwszą szansę wykazania się.
- Nazywam się Adrien. Będziemy przy samej altanie więc musisz być cicho. Nie chce żeby nas syn Prekursora nakrył… – Przyznał zerkając na niego raz po raz mocno ciekawsko. Gdy znaleźli się niedaleko altanki mocno się skulił, obszedł ją za tujami po czym usiadł na trawie za zaroślami z idealnym widokiem na rozmawiających – oczywiście było słychać tylko tą dziwną niezręczną ciszę – nie przejmując się swoimi spodniami które mógłby nieco zabrudzić. Było względnie sucho więc jak nie zacznie jeździć tyłkiem dookoła to powinno dać radę.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:26 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.26.39
Cedric Brosseau. Gdyby nie fakt, że imię i nazwisko mężczyzny zostało wypowiedziane w tak żenujący jak jego przedstawienie się sposób, a wzrok lisa odrobinę mniej chłodny, Gilles pomyślałby, że imię było tak samo czarujące jak jego właściciel. Niestety, nawet jeśli w jakiś sposób uważał, że było to ładne imię, nie odważył się powiedzieć tego na głos, czując się coraz bardziej jak niechciany gość, który przybył bez zapowiedzi. Nie spodziewał się więc, że białowłosy nagle wyciągnie w jego kierunku dłoń, którą chcąc czy nie, odruchowo uścisnął… a potem nie mógł puścić. Palce lisa zaciskały się na jego z coraz większą siłą i tylko dlatego, że nie raz robili sobie z Sashą zawody na to, kto dłużej wytrzyma w morderczym uścisku, natychmiast by się wyrwał. Czy on go sprawdzał? A jeśli, tak to w jaki sposób? Przecież miał przed sobą, jakby nie patrzeć, kobietę, delikatną i zwiewną jak babie lato, a przynajmniej tak właśnie miał myśleć. Tymczasem czuł jak jego długie palce są zgniatane z niewiarygodną siłą, sprawiając że łzy zatańczyły mu w oczach, chociaż próbował je za wszelką cenę powstrzymać. Już się prawie poddał i ryzykując zdrowiem i życiem, miał go kopnąć w kostkę, kiedy mężczyzna go puścił. Gilles uśmiechnął się do niego krzywo i bardzo nieszczerze, próbując uspokoić walące jak młotem serce. A potem się zaczęło.
Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Gapił się tępym wzrokiem na uroczo przyozdobiony stolik i masę pyszności, które zostały im podane na śniadanie. Nie czuł jednak głodu. Jego apetyt zniknął równie szybko jak stres pojawił się w jego ciele i ścisnął z nerwów żołądek chłopaka. Nie był pewien, czy pocieszało go, czy raczej stresowało jeszcze bardziej, kiedy siedzący naprzeciwko lis wykazywał oznaki takiego samego jak on uczucia zestresowania. Niemniej był odrobinę wdzięczny, kiedy chociaż spróbował nawiązać z nim jakikolwiek dialog, choć ten był niewątpliwie podszyty zażenowaniem i tak samo żenujący.
- Lubię… lubię owoce. Warzywa też… lubię – wymamrotał, udając że nie zauważył poruszenia i rozlanej wody, kiedy miseczka została mu podana. Nawet się lekko uśmiechnął, kiedy mężczyzna powściągnął język, z przyjemnością dokańczając brzydkie słowo w swojej głowie.
Nałożył sobie na talerz sałatki owocowej, mając nadzieję, że przynajmniej jedzenie nie będzie nastawać na jego życie. A potem… w sumie nie wiedział. Czy już powinien zacząć jeść? Poczekać na Cedrica? Na jakieś pozwolenie? Co się robiło na śniadaniu z przyszłym mężem? Kiedy została mu zaproponowana herbata, natychmiast się zgodził, mając nadzieję, że coś ciepłego podziała na jego rozstrojony żołądek i pozwoli mu wcisnąć w siebie cokolwiek. Nie spodziewał się jednak, że i tym razem popełniona zostanie drobna choć kłopotliwa, gdyby Gilles nie pił kawy gafa.
- Um… nie trzeba. Pijam często… znaczy kawę piję. Piję często kawę? – zaplątał się we własnych zeznaniach, czując że znów robi się czerwony na policzkach, nie mniej od nadal stojącego lisa. Odwrócił wzrok, nie mogąc tego wszystkiego znieść. Dlaczego to było takie trudne?
Kiedy mężczyzna w końcu usiadł, poczuł się trochę lepiej, nie czując się przytłoczony aż tak jego wiszącymi nad nim centymetrami. A widząc, że w zasadzie lis stracił nim zainteresowanie, odetchnął cicho z ulgą, łapiąc za dzbanuszek z mlekiem. Nie przewidział, że uszko ześlizgnie mu się z palca, ale na szczęście jedyne co ucierpiało to jego dłoń. Odruchowo uniósł ją do ust, chcąc zlizać mleko z palców, ale kiedy już prawie to zrobił, zdał sobie sprawę, że raczej nie powinien tego robić. Czując na sobie wzrok lisa, natychmiast udał, że się oparzył i musiał podmuchać to miejsce. Brawo geniuszu – GORĄCE MLEKO DO KAWY – wyrzucał sobie w myślach, zrzucając się z najwyższego klifu jaki tylko znał. Natychmiast odsunął dłoń od twarzy, sięgając po serwetkę. Oczywiście, nie wyjął jednej, tylko wszystkie, a nie wiedząc co z nimi zrobić, podsunął je mężczyźnie.
- Chcesz jedną? Albo… cztery? – zapytał głupio, podsuwając mu zwitek, żeby zaraz wrócić do swojej kawy, którą sączył przez chwilę gapiąc się na swój talerz.
Czując, że trochę się uspokoił, sięgnął po leżące na talerzu winogrono i zjadł je palcami, zaraz strzelając sobie mentalnego liścia. Kto je paluchami? Na pewno nie dama. Jakby nic się nie stało, sięgnął po nóż i widelec, ale kiedy spróbował nabić owoc na sztuciec, metal ześlizgnął się po skórce i jakimś cudem posłał go w powietrze. Winogrono odbiło się od czoła mężczyzny, a potem wylądowało w jego herbacie. Gilles natychmiast zapragnął stracić przytomność, a potem obudzić się gdzieś, byle daleko i byle samemu, żeby móc płonąć ze wstydu w samotności.
- Prze-przepraszam – wydusił, czując się fatalnie zażenowanym. Nawet nie mógł mu zaproponować swojej filiżanki, bo ta była po kawie. Miał ochotę zapaść się pod ziemię i tam już zostać do końca swoich dni. Kto to w ogóle wymyślił? Kto stwierdził, że Gil ze swoim brakiem ogłady i na pewno nie dworską manierą nada się na zamiennika Julie?
Potem już nie mówił nic, starając się mimo wszystko coś w siebie wcisnąć, a widząc że lis robił dokładnie to samo, od czasu do czasu rzucał mu spojrzenia, zastanawiając się, co on sobie mógł najgorszego o nim, o jego siostrze pomyśleć. Na pierwszy rzut oka było widać, że to wszystko ani odrobinę go nie cieszy. Że został zmuszony tak samo jak Gilles i gdyby mógł byłby w tym momencie jak najdalej od niego. Nie wiedział dlaczego zrobiło mu się nagle przykro, ale już więcej na niego nie spojrzał, wbijając wzrok w talerz i wmuszając w siebie najpierw sałatkę owocową, potem kanapki z żółtym serem, sałatą i pomidorem, popijając resztki kawy i lemoniadę.
Dopiero słysząc kichnięcie, które nie pochodziło od jego towarzysza, podniósł wzrok, natychmiast dostrzegając za plecami mężczyzny wystający zza krzaków znajome poroże. Zesztywniał wpatrując się w to miejsce, ciesząc się że przynajmniej ten rogaty debil schował się tak, żeby Repos go nie zobaczył. Chociaż to nadal było wredne i żenujące, że wszystko to widział! Zerknął na lisa, a widząc że i w jego oczach kryła się lekka panika, natychmiast zaczął panikować bardziej, przysięgając że jak tylko dorwie tego zielonowłosego kretyna, połamie mu te cenne rogi i wyrzuci do rzeki!
- Bardzo dziwny, ciekawe co to za okaz – zawtórował mężczyźnie Gilles, śmiejąc się w równie głupkowaty sposób. – Naprawdę? – zainteresował się zaraz z miną rasowej idiotki, tylko po to, by odciągnąć uwagę Cedrica od dziwnego dźwięku szpiegowania ich. – To brzmi bardzo ciekawie, muszę kiedyś spotkać te dzikie zwierzęta – zachichotał, mrugając szybko jakby zachwyciły go słowa mężczyzny i wcale nie dostrzegał w nich nic dziwnego.
Potem znów zawisła między nimi napięta cisza, kiedy obaj próbowali jakoś dojść do siebie. Gilles miał cichą nadzieję, że skoro już zjedli, będzie mógł sobie pójść. Najchętniej to wzleciałby w powietrze i znalazł miejsce, w którym mógłby się ukryć i już nie wrócić. Może skoro był ptakiem w jakiś sposób, udałoby mu się zbudować gniazdo? To by było życie. Jadłby robaki, latał, kąpał w rzece i spał w zbudowanym przez siebie gniazdku. Na co komu ludzkie odruchy…
- Emm… - odpowiedział bardzo inteligentnie, czując jak krew szumi mu w uszach. Nie wiedział, co powinien, co musi odpowiedzieć. Co lubiła Julie? Było tyle rzeczy, ale żadnej z nich on nie lubił, ani nie potrafił. Z drugiej strony nie mógł być tak do końca szczerym i powiedzieć, co on lubił, bo kiedy w końcu zamieniłby się z siostrą, z kolei to wyglądałoby dziwnie, że nagle przestała coś lubić. No i kiedy zaczął się zastanawiać, co on w zasadzie robił w wolnym czasie, wszystkie opcje odrzucał. Przecież nie powie, że Julie uwielbia drewno. Rąbać pinki, bawić się w stolarza, czy innego rzemieślnika sztuk, które jemu kojarzyły się z typowo męskimi zajęciami. Kto by mu uwierzył, że ta delikatna panienka własnymi rękoma potrafiła zbić szafę, odrestaurować biurko, czy uzupełnić piwnicę drewnem na opał?
W końcu zdał sobie sprawę z tego, że milczał zbyt długo i cokolwiek by nie rzucił w powietrze, będzie brzmiało podejrzanie. Dlatego, spojrzał na mężczyznę przepraszająco i wcale nie musząc udawać rumieńca zażenowania, powiedział:
- Bardzo przepraszam, ale czy mógłbyś… powtórzyć pytanie? Rozkojarzyłam się – wyjaśnił, mentalnie przybijając sobie piątkę. Krzesłem. W twarz. Właśnie zrobił z siostry idiotkę.
Tym razem nie kazał czekać na odpowiedź zbyt długo, zestresowany rzucając pierwsze co mu przyszło na myśl, a wydawało się najmniej inwazyjne z tego wszystkiego.
- Uwielbiam… latać – przyznał, poruszając śnieżnobiałymi skrzydłami. – Pewnie wydają się niezdolne do utrzymania mnie w powietrzu, ale tak nie jest. Są… duże i silne – powiedział trochę pewniej, chcąc zaprezentować ich rozpiętość i zanim pomyślał rozłożył jedno skrzydło.
TRZASK!
Doniczka z hukiem spadła na ziemię, rozbijając się na kilka części. Gilles natychmiast zerwał się z krzesła, chcąc ocenić szkody, ale na wpół rozłożone skrzydło tylko zahaczyło o drugą doniczkę i ją posłało na ziemię. Brzdęk tłuczonej porcelany rozszedł się w ciszy ogrodu. Chłopak zatrzymał się po środku altanki, bojąc się choćby poruszyć, żeby znów czegoś nie rozbić. A było tego sporo, wziąwszy pod uwagę, że gdyby się obrócił, ściągnąłby na ziemię całą zastawę stołową.
- B-b-bardzo p-p-p-przepraszam – wyjąkał, zaciskając palce na rąbku swetra. Jego serce waliło jak młotem, a policzki paliły ze wstydu. Czuł się taką porażką. Na co mu to było. Na co im był ten sojusz? Czemu nie podsunęli im jakiejś innej dziewczyny? W końcu ten mężczyzna też nie chciał małżeństwa, nawet by na nią nie spojrzał, więc po co wplątali w to jego. Tylko przynosił wstyd ojcu, matce, siostrze i całemu klanowi. Gorzko pomyślał, że przecież nic się w takim razie nie zmieniło. Od zawsze w końcu potrafił tylko to.
***
Dzień przywitał Enzo długimi promieniami słońca wpadającymi do jego małego domku i sterczącym mu nad głową majordomusem. Mężczyzna w przesadnej liberii lokaja, stał nad nim i gapił się, kiedy zając unosząc brwi w pytającym geście siadał na łóżku. Nie zamykał drzwi na klucz, bo nie widział takiej potrzeby, przynajmniej kiedy był sam, kiedy Miles był w domu, wszystko musiało być jak najbardziej bezpieczne. Lokaj jednak miał zapasowe klucze do wszystkich pokoi w dworze, również do jego domku i często pojawiał się z zadaniami bojowymi, których służące i inni nie potrafili wykonać. Zając nie spieszył się, przetarł twarz dłońmi, a potem zaprosił szatyna na dół, gdzie potrząsając czajnikiem zaproponował mu kawy.
- Nie przyszedłem na pogaduszki, Dori – zauważył ze skwaszoną miną, poprawiając okulary na nosie.
- Nigdy nie przychodzisz, Rupercie – zauważył ze spokojem Enzo, stojąc do niego plecami i czekając aż czajnik elektryczny wyda z siebie charakterystyczne pyknięcie. – W ogóle, rzadko bywasz u mnie tak wcześnie rano. Co się stało tym razem? – zapytał, opierając się biodrami o blat, trzymając w dłoni kubek pomalowany farbami przez Milesa utrwalony przez siebie lakierem. Na niebieskim tle widniały koślawe tulipany i czerwona plama, która miała być różą. Lokaj poruszył zabawnie mysimi uszami wystającymi spomiędzy brązowych włosów, krzywiąc się na widok paskudztwa z jakiego mężczyzna tak spokojnie popijał jakby była to najbardziej elegancka filiżanka na świecie.
- Syn Prekursora z przyszłą małżonką mają zjeść wspólne śniadanie w ogrodzie. Trzeba przyciąć trawę, bo zrobiła się o trzy centymetry za długa! – zauważył takim tonem, jakby Enzo dopuścił się niewybaczalnego niedopatrzenia.
- O której jest to śniadanie? – zapytał, wzdychając w duchu na upierdliwy charakter mężczyzny. Ale taki już musiał być. W końcu dzięki swojej wszędobylskiej i do bólu perfekcyjnej osobowości jak nikt nadawał się na zajmowane przez siebie stanowisko.
- O dziewiątej, ale o ósmej Clara i jej dziewczęta zajmą się przygotowaniem stołu, więc do tej godziny wszystko musi być idealne! – oświadczył, jakby to, że Enzo w tamtym momencie stał i sączył kawę było przeokropnym marnowaniem czasu.
- Mam trzy godziny, Rupercie. Zdążę jeszcze posadzić róże zanim Clara i jej dziewczęta – rzucił, naśladując pompatyczny ton mężczyzny – choćby pojawią się w ogrodzie – powiedział, patrząc na lokaja pobłażliwie.
- Oby tak się stało! – prychnął, a potem, nie żegnając się, wstał z zajmowanego krzesła i wyszedł, zostawiając rozbawionego zająca ze swoją kawą.
Enzo przekalkulował w głowie swoje plany na dzień, z niezadowoleniem zdając sobie sprawę, że jego codzienna rutyna musi zostać zaburzona. Żałował, że jego ukochane dziecko jeszcze nie wróciło. Wiedział, że chłopiec bardzo chętnie pomógłby mu w obowiązkach i zaniósł wszystko co potrzebne do dworu. Spojrzał na brzydki, ale za to ukochany kubek od niego, ciesząc się, że jeszcze jeden dzień i jego serce wróci. Nie chciał mu odbierać kontaktu z dziadkami, którzy przecież kochali go tak samo jak on, dlatego zgodził się, by spędził u nich tydzień, kiedy dwór będzie się przygotowywał na nadchodzący ślub. Niemniej martwił się, kiedy nie miał go przy sobie. Ludzie za bardzo lubili go dopieszczać i karmić samymi słodyczami. Miles jak to dziecko, mógł żyć tylko nimi, nie rozumiejąc, że na dłuższą metę nie było to dobre.
W końcu odepchnął się od blatu, wstawił kubek do zlewu i poszedł pod prysznic, by urządzić sobie szybką, zimną i pobudzającą kąpiel. Miał mało czasu, potrzebował mobilizacji. Z nadal mokrymi włosami, w czarnej koszulce i bojówkach zabrał się za robotę w dwa razy szybszym tempie. Pozbierał jajka, wybrał najlepsze warzywa i owoce do śniadania, a potem zaniósł je do kuchni, witając się ciepło z Clarą i kucharkami, które żartowały z niego, że wyjątkowo szybko uwinął się z robotą. Poczęstowały go świeżą maślaną bułeczką, z którą w zębach poszedł po swój sprzęt. Wykaszarka spalinowa znalazła się na jego ramieniu, a ochronna maska z plastiku na twarzy, kiedy ruszył przez podwórko, by zająć się przykładnym i nienagannym przystrzyżeniem trawnika. Kiedy skończył było za pięć ósma. Cóż, nie zdążył zasadzić róż, ale zanim w altance pojawiły się służące by przygotować stół, jego już nie było.
Nie lubił zaburzeń rytmu pracy. Potrzebował wtedy chwili by się ogarnąć i zagospodarować jakoś czas. Cedric tak jak obiecał dostarczył mu sadzonki róż i agrestu. Kwiaty posadził przy ścieżce prowadzącej do głównych drzwi rezydencji, owoce zdecydowawszy się posadzić niedaleko jego poletka marchwi. Jeśli dobrze pamiętał, miał tam jeszcze trochę wolnego miejsca. Zarzucił łopatę na ramię i ruszył między małymi poletkami warzyw w stronę swojego ulubionego. Nadal był gryzoniem i kochał marchew. Po drodze minął pola sałaty, kapusty, ogórki rosnące w górę na tyczkach, by zmieściło się ich więcej, małą szklarnię z pomidorami i znalazł się tuż obok pola marchwi. Ale tego co tam zastał, się nie spodziewał.
Fioletowowłosy mężczyzna z wilczymi uszami czujnie postawionymi do góry właśnie kradł jego warzywa. I miał zamiar bezczelnie je zeżreć. Enzo spojrzał na rozbebeszoną ziemię, na zniszczoną grządkę. A potem jego oczy i oczy wilka spotkały się ze sobą. Patrzył jak nieznajomy uniósł dłoń, jakby w obronnym geście, a ręka z marchewką skierowała znów w stronę ziemi.
- Nawet nie próbuj – powiedział zaskakująco łagodnie, choć w jego głosie brzmiała stanowczość.
- Zaczekaj tu – polecił, a potem odwrócił się, by pójść po koszyk, ale wtedy raczej usłyszał niż dojrzał, jak tamten się poruszył.
- Nie radzę uciekać. Ten ogród jest wielki, ale znam jego każdy zakątek. Znajdę cię, a uwierz mi, wolisz nie wiedzieć co się wtedy stanie – rzucił nadal tym samym łagodnym tonem, poprawiając na ramieniu ciężką łopatę. Czy mu groził? Odrobinę. Ale wierzył, że mężczyzna miał na tyle oleju w głowie by nie próbować ucieczki.
Poszedł po koszyk, a kiedy z nim wrócił i zastał wilka w tym samym miejscu, lekki uśmiech pojawił się na jego wargach.
- Dobry wybór – pochwalił, stawiając kosz obok nieznajomego. – A teraz, skoro już tak umiejętnie zniszczyłeś moją grządkę, możesz to zrobić do końca – powiedział spokojnie, samemu wbijając łopatę w miejscu gdzie miał zamiar posadzić agrest.
- No, dalej – zachęcił, posyłając mu nieco rozbawione spojrzenie szarych oczu, które mimo wszystko kryło w sobie błysk stanowczości. – Nie mamy całego dnia, wilczku.
Sam zabrał się za swoją robotę, przynosząc konewkę z wodą, sadzonki, łopatkę i worek czarnej ziemi, idealnej do sadzenia wszelkich roślin. Wykopał pięć małych dołków, do których zaraz nasypał trochę ziemi i kiedy je podlewał, zerknął ciekawie na mężczyznę siłującego się z marchewkami.
- Więc jesteś jednym z Espoirów – rzucił raczej zdaniem oznajmującym niż pytaniem. Martwił się o Cedrica, a skoro miał jednego z tych ludzi obok, żal było przepuścić okazję, by czegoś się dowiedzieć. – Jaka jest wasza księżniczka? Słyszałem, że to prawdziwa piękność – rzucił neutralnym tonem, nie sugerującym czy to dobrze, czy to źle, czy miał zamiar się zgodzić z opinią, czy jej się sprzeciwić.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:26 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.20.13
Potarł kulturalnie usta czterema serwetkami, odkładając je w miejsce ciągle mokrego obrusu. Może nie powinien, ba, był prawie pewien, że nie powinien, ale cieszył się, że nie był jedynym, który robił z siebie idiotę na tym śniadaniu. Wtedy jego poziom zażenowania sobą opadłby do poziomu, z którego nie udałoby mu się podnieść. Nie, żeby zachowywał się w sposób, który jakkolwiek by to teraz ratował.
Pewnie jednak dlatego, kiedy winogrono odbiło się od jego czoła, z cichym pluskiem wpadając do filiżanki, ironicznie poczuł ulgę.
- Nic się nie stało - zapewnił ją z lekko wymuszonym uśmiechem, chwilę wahając się nad działaniem. Czy jeśli zrobi coś z tym owocem, wprawi to kobietę w jeszcze większe zażenowanie? Czy właśnie jego brak reakcji to spowoduje? Co jeśli zacznie się nim krztusić, pijąc herbatę. Po krótkiej kontemplacji w myślach, sięgnął do małej łyżeczki i wyłowił winogrono, odkładając je dyskretnie na talerz, jak gdyby nigdy nic. Minął się jednak z dystansem, a to potoczyło się ze stołu, upadając na ziemię, pod ich nogi. Obserwował je z wewnętrzną grozą, nie wierząc, jak to wszystko się układa.
Następująca cisza, przedłużająca uczucie niezręczności, która zapadła po jego pytaniu, wprawiła go w niepokój. Analizował, czy być może nie powinien go zadawać. Może jego mina była nieodpowiednia, co zbiło dziewczynę z chęci rozmowy z nim. Może ton jego głosu był jakoś dziwnie sugestywny? A może był po prostu kretynem, który nie umie rozmawiać normalnie. Na to też szanse mocno wzrastały.
Nie wiedział, ile czasu minęło w tej nieprzyjemnej atmosferze, zanim w końcu jej melodyjny głos nie przerwał tego.
- Um…pytałem jak — nie, co lubisz robić w wolnym…czasie? - powtórzył niepewnie, mieląc w palcach serwetkę. Niech go ktoś stąd zabierze.
Z lekko błyskającym zaciekawieniem w oczach obserwował skrzydła, nie podejrzewając, tak jak słusznie założyła, że byłby w stanie utrzymać jej sylwetkę. Kiedy jednak ta je rozłożyła, już otwierał usta do ostrzeżenia. Altanka była mała, a rozpiętość jej skrzydeł zaskakująco duża jak na tak drobną sylwetkę. Nie zdążył jednak, a dookoła nich rozległ się huk, trzask i w jednym momencie parę doniczek rozbiło się o ziemię. Jego wzrok powędrował ze skrzydła w stronę podłogi, gdzie wraz z resztkami ich godności leżały pokryte w ziemi i korzonkach gliniane odłamki. Potem spojrzał z powrotem na kobietę, chwilę w szoku i ogłupieniu.
Nie wiedział więc, co innego mógł zrobić, niż zacząć się śmiać na czysty absurd tego wszystkiego. Ten sojusz, ta relacja — to była jakaś kpina, nieudany żart. Zaraz jednak zorientował się, że jego zachowanie może zostać to opacznie zrozumiane i szybko zreflektował się, zbliżając do kobiety.
- Przepraszam - zaczął, odgarniając luźno parę kosmyków włosów, wciąż jednak szeroko uśmiechnięty, choć bliżej temu było do śmiechu przez łzy niż samemu śmiania z radości. - Absolutnie nie śmieję się z ciebie - zapewnił od razu, szczerze. - Po prostu cała ta sytuacja, my… - powiedział, machając ręką między ich dwójkę ze znaczącym spojrzeniem. - Boże, to jest tak niezręczne i dziwne, że aż śmieszne - wyjaśnił w końcu, a widząc bałagan, jaki narobili, nie mógł powstrzymać cicho chichotu. Mokry obrus, rozwalone doniczki, ich dwójka, w kompletnym stresie, całe to śniadanie jak na razie przypominające jakąś parodię. Nie minęła chwila, a kobieta dołączyła do jego śmiechu, i tak stali wśród odłamków doniczek, praktycznie płacząc z rozbawienia, które nie opuszczało ich przez dobre dziesięć minut. Kiedy już w końcu jednak udało im się uspokoić, Ced wyprostował się ze zgięcia, masując lekko bolące mięśnie brzucha. Spojrzał na dziewczynę, już spokojniej. Ta krótka przerwa uniosła coś z jego barków, w końcu pozwalając mu złapać pierwszy oddech tego ranka. - Chciałabyś się przejść? - zapytał w końcu, uśmiechając się lekko. Może ruch im pomoże. - Pooglądać okazy dzikich kotów - parsknął dodatkowo z kpiną, wiedząc że nie udało mu się z gracją wyjść z tamtej sytuacji. Równocześnie spojrzał w miejsce, skąd dobiegło wcześniej kichnięcie. Jak nic chciał pozbyć się nadprogramowej pary uszu. - Jest dużo ładnych miejsc w ogrodzie - dodał z lekkim wzruszeniem ramion, wsadzając dłonie do kieszeni, już bardziej zrelaksowany, chociaż daleko temu było do komfortu. - A doniczkami się nie przejmuj. - Machnął w ich stronę dłonią, jeszcze chwilę obserwując kobietę. Gdy ta się zgodziła, Cedric opuścił, przepuszczając ją przodem, altankę, kierując ich kroki w bardziej zaciszną i prywatną część ogrodu.
- Jak działa latanie? - zapytał, po raz pierwszy szczerze zaciekawiony tego ranka. A ponieważ ona wydawała się lubić tę czynność, tym bardziej miał nadzieję, że tym razem trafił z pytaniem na bezpieczny grunt. - Masz jakieś ograniczenia? Wysokości, prędkości, odległości? - kontynuował, skręcając z żwirowej ścieżki między drzewa. Szli teraz przez zagajnik, dookoła nich cisza lasu, choć gdyby skupili się dostatecznie mocno, w oddali dało się usłyszeć hałas dworu. Życie dookoła nich wciąż się kręciło, nawet mocniej, biorąc pod uwagę przygotowywania do ślubu. - Nigdy nie spotkałem wcześniej kogoś, kto mógłby latać - wyjaśnił zaraz swoją ciekawość, wzruszając lekko ramionami. - To niesamowite - dodał z zastanowieniem, nie kryjąc błądzącego spojrzenia po potężnych skrzydłach, zaraz jednak chwycił kobietę ostrożnie za przedramię, gdy ta potknęła się na mniej równej ziemi. Wtedy też spojrzał w dół, w jednym momencie mając ochotę strzelić się znów w twarz.
- Przepraszam, kompletnie nie pomyślałem, że możesz mieć kłopot z obcasami tutaj - powiedział lekko zawstydzony, zgarniając przydługie kosmyki za ucho w zamyślonym geście. - Jeśli nie jest to zbyt poufałe, mogę zaproponować ci ramię? Jak wyjdziemy za zagajnik, droga zamienia się w bardziej ubitą - oznajmił, zbliżając się trochę do niej, aby mogła opleść ręce dookoła jego przedramienia. Zignorował ironię sytuacji, kiedy żeniąc się za dwa dni, pytał o poufałość tak niewinnego czynu. Nie umiał jednak kompletnie zachowywać się w towarzystwie kobiety, w większości ze stresu, który pożarł mu większość szarych komórek, co nie było trudno zauważyć podczas ich śniadania.

***
Wzruszył ramionami na odpowiedź. Owszem, zostali poinformowani, jakżeby inaczej. On jednak potrzebował dokładnej lokalizacji. Nie ryzykowałby ze zdradzeniem swoich planów Gillesowi, ten jak nic byłby wściekły. Zielonowłosy jednak chciał tylko upewnić się, że spotkanie pójdzie gładko, nic więcej. Miłość przyjacielska. Tak mu to wyjaśni, jeśli coś się spieprzy po drodze. Troska braterska, też dobre, przeszło mu przez myśl, gdy jego oczy błądziły po przystojnej twarzy.
- Chciałem upewnić się, że…hm, wszystko pójdzie w porządku? - rzucił luźno, mając nadzieję, że chłopak to łyknie i ewentualnie go poinfromuje. Jak się okazało, ten też był ciekawy, choć z nieznanych Sashy powodów. Nie wnikał w to jednak, a gdy zaraz się okazało, że ten go nawet zaprowadzi w ich pobliże, uśmiechnął się szczerze.
- Sasha - przedstawił się również, niekoniecznie czując potrzebę zagłębiania się w rolę, którą pełnił przy Gillesie, szczególnie że nie wiedział niczego więcej o chłopaku, oprócz tego że był ładny i wiedział to, czego zielonowłosy w aktualnej sytuacji potrzebował. Ruszył więc zaraz za nim, wykonując dokładnie te same ruchy w momentach, gdzie najwyraźniej było to konieczne. Kulił się bądź bardziej chował, uważając przy okazji, aby nie uderzyć niczego po drodze porożem. Nie miał ochoty gubić więcej biżuterii po tym, co zgubił podczas upojnej w alkohol nocy niedawno.
Zasiadł tak jak i jego towarzysz, wytężając słuch. Niczego jednak nie był w stanie rozróżnić, a gdy w końcu dotarło do niego, że po prostu między narzeczeństwem zalega najgorszy rodzaj niekomfortowej ciszy, w duchu współczuł przyjacielowi. To już według mężczyzny straciło szanse na wyrobienie się w dobre spotkanie, po takim początku. I tak jak przypuszczał, choć boże, jak chciał się mylić, potem było już tylko gorzej. Miał łzy w oczy z powstrzymywaniu płaczu i śmiechu równocześnie na tę parodię, jaką była ich dwójka. Nie do końca był w stanie dostrzec przyszłego męża Gillesa, ale po słuchaniu ich prób konwersacji miał szczerą nadzieję, że przynajmniej twarzą będzie w stanie się popisać lepiej niż zdolnościami konwersowania. A potem poczuł to charakterystyczne uczucie i zmarszczył brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, z czego ono wynikało.
Czuł, jak to nadchodziło. Powoli, bardzo powoli, ale dostatecznie intensywnie, aby nadwyrężyć jego chwiejącą się kontrolę. Spojrzał z paniką na chłopaka obok siebie, chcąc niemo mu przekazać, w jakiej dupie się znaleźli, jeśli teraz ich wyda. Sasha nie wątpił, że Gilles urypałby mu poroże za odwalanie takich akcji. Nie mógł jednak nic poradzić na wzbierające się napięcie, a gdy to osiągnęło apogeum, modląc się w duchu, aby nie było tak źle,
kichnął.
Ale za to jak kichnął. Jego czoło z rozrzutem uderzyło w krzewy przed jego twarzą, a ręka od razu powędrowała do ust, zakrywając je - o zdecydowany moment za późno. Spojrzał w bok, oczami lekko załzawionymi i piekącymi, z coraz większym trudem utrzymując ciszę. Pyłki? Czemu jego alergia miałaby odezwać się właśnie teraz? Przecież… Jego wzrok opadł na resztki skoszonej trawy dookoła i był o włos od puszczenia z siebie bardzo nieprzyzwoitej wiązanki. Odsunął się lekko od roślin dookoła ich ukrywającej się dwójki i nasunął na nos materiał swojej luźnej, czarnej bluzki, w marnej próbie zahamowania reakcji. Czuł z każdą mijającą minutą, jak jego oczy coraz bardziej się załzawiają, a w nosie kręci od powstrzymywanych kichnięć. Teraz miał szczerą nadzieję, że parodia, jaką było całe to śniadanie nie potrwa już dłużej.
Jego prośby najwyraźniej zostały wysłuchane. Po głośnym huku, na który z widoczną obawą wychylił głowę zza roślin, popatrzył w stronę zestresowanej pary. Zobaczył tylko przerażonego przyjaciela z rozprostowanym skrzydłem i miał ochotę strzelić siebie z zażenowania i jego za nieuwagę krzesłem. Najbardziej jednak mu współczuł. Naprawdę musiał słabo radzić sobie z sytuacją, choć nie dziwił się ani trochę. Ta jednak nabrała dla niego nieoczekiwanego toru, gdy nagle mężczyzna zaczął się śmiać. W pierwszym odruchu miał się już zebrać, iść tam i złoić mu dupę za naśmiewanie się z Gillessa, jego Gillesa, ale po dostrzeżeniu, że długowłosy dołącza do czynności, ponownie się schylił i ukrył za krzewem, tłumiąc kichnięcie w rękę. Przez śmiech dwójka gołąbeczków i tak tego nie usłyszy. Nie wiedział, ile to trwało, ale nawet się nie zorientował, kiedy para się wymknęła dla niego niespostrzeżenie, a on, kichający, z przekrwionymi oczami i wyglądający, jakby miał zejść na miejscu, został sam z młodszym chłopakiem. Spojrzał na niego, a podniósłszy się, rzucił okiem na bałagan, który zostawiło po sobie w altance narzeczeństwo. Potem kichnął trzy razy pod rząd, przeklął bardzo niekulturalnie, prawie się obsmarkał i zaktrzusił, i znów spojrzał na chłopaka obok.
- Mam alergię - powiedział, jakby to nie była najbardziej oczywista w tym momencie rzecz na świecie. - Uaktywnia się w towarzystwie atrakcyjnych chłopaków - dodał, ale zaraz mentalnie walnął się w twarz. Co do k****. Pyłki uszkodziły mu mózg? Kto mówi takie rzeczy przy pierwszym spotkaniu, przeszło mu przez myśl z czystą rezygnacją dla własnego niedorypania. - Zignoruj. To chyba nie najlepszy moment na flirtowanie - oznajmił, w połowie do niego, w połowie do siebie. Znów kichnął parę razy, praktycznie nic już nie widząc przez załzawione oczy. - Muszę wydostać się z ogrodu, bo inaczej zapłaczę się na śmierć. Przepraszam za zawracanie głowy, ale mógłbyś pomóc mi stąd wyjść? Prawie już nic nie widzę - dodał do niego zmęczonym, acz proszącym tonem, przecierając wierzchem dłoni powieki w lekko zdesperowanym geście. - Macie tutaj może jakiegoś medyka, który mógłby dobrać mi jakieś krople do oczu też? - zapytał zaraz z dużą nadzieją, już teraz czując, jak bardzo podrażni sobie oczy. Kompletnie zapomniał o tym, jak reagował na te pylące roślinki. W Espoir miał mało czasu, aby podziwiać przyrodę, więc nie przyszło mu nawet do głowy, że może dostać tak intensywnej reakcji.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:27 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.33.23

Kradzież czegokolwiek z miejsca w którym było się gościem była mocno nietaktowna. Jeżeli on posiadałby jakikolwiek takt to na pewno czułby się głupio złapany za rękę. Obecnie jednak takie uczucie było dla niego suchą definicją w słowniku, miał kąpać się w krwi swoich wrogów, a nie pić herbatkę z wysuniętym w górę małym paluszkiem co nie oznaczało, że nie miał uczuć. Tak, te pogłoski o braku serca w jego piersi to był pic na wodę, podobnie jak brak znajomości słów na „p”. Z jednego z tych mitycznych słów miał zamiar nawet teraz skorzystać gdyby nie postawa zająca mordercy.
Gdy chciał odłożyć marchewkę na grządkę i się wyprostować, został powstrzymany dość chłodnym tonem na który jego nos delikatnie drgnął powstrzymując się ledwo przed zmarszczeniem. Jego oczy które gwałtownie straciły zamglenie zmęczenia, wyostrzyły się jasnym kolorem, szybko utkwiły w sylwetce mężczyzny naprzeciwko podejmując analizę jakościową i wartościową potencjalnego przeciwnika. Wysoki, dobrze zbudowany, z łopatą. Kiepska sprawa przy założeniu nie przespanej nocy, pustego żołądka i braku broni palnej. Niemniej, nie powinien wszczynać już pierwszego dnia bójki dlatego z trudem odgrzebując pod zwałami kurzu swoją naturę pertraktora, ściągnął z niej kilka pajęczyn i postawił przed sobą, klepiąc w tyłek na zachętę.
- Nie miałem zamiaru kraść, jeżeli o to chodzi. – Zapewnił, a gdy zając ruszył w przeciwną stronę, on również miał zamiar wrócić do pokoju w którym to podejmie drugą próbę przespania się. Obu debili nie było to może odrobina ciszy ukoi jego niepewność. Podjął nawet próbę ale słysząc ostrzeżenie zgłupiał. Grożono mu? Pierwszego dnia? W klanie słynącym z dobroci serca, pacyfizmu i altruistycznych postaw? Aż miał ochotę wybuchnąć śmiechem ale zamiast tego stał się nadzwyczaj czujny. Uszy stanęły ponownie na baczność po tym jak już po fakcie przyłapania jedno mu klapnęło, nos się zmarszczył w geście zirytowania.
- Tak traktujecie tutaj gości? – Warknął krzyżując ręce na piersi ale jego rozmówca, ignorując jego podejście, zwyczajnie sobie poszedł. W tym momencie miał dwa wyjścia. Albo zadumać marchewkę która i tak trwała w jego dłoni i sobie pójść albo poczekać na dalszy rozwój sytuacji. Nie wiedząc do końca dlaczego, nie mógł się ruszyć z miejsca. Spojrzał jeszcze raz na marchewkę, na grządkę po czym zaczął podwijać rękawy czarnej koszuli którą miał na sobie. Wyciągnął jeszcze na chwilę twarz do słońca poddając się jednemu, idiotycznemu aczkolwiek mogącemu się sprawdzić, pomysłowi. Jeżeli zmęczy się odrobinę fizycznie może jego myśli zaczną płynąć jednym nurtem, znajdzie kilka odpowiedzi zamiast sobie mnożyć pytania.
Gdy zając wrócił zabrał od niego koszyk i kładąc tak żeby było mu wygodnie spojrzał na niego jak na kompletnego debila aczkolwiek jego usta rozciągnął sztuczny, wyuczony uśmiech. – Ależ z czystą przyjemnością. – Wysyczał zirytowanym tonem po czym kucnął biorąc się do pracy. Zaskakująco, przyjemnej pracy zważywszy na świeży zapach ziemi połączony z tym pochodzącym od marchewek.
- Ależ skąd ten pomysł pluszaczku? Wyrosłem tutaj w nocy, jak marchewka. – Zaświergotał nadal tonem przepełnionym jadem, z rozciągniętym uśmiechem i mrugając niczym panienka chcąca zapuścić sieć zauroczenia. – Plum i wykiełkowałem. – Dodał zaraz opuszczając podniesione kąciki ust i ponownie mając na twarzy to zirytowanie pomieszane ze zmęczeniem.
Na kolejne pytanie spojrzał na niego zaciskając usta w wąską linię. Po jakiego on w ogóle do niego mówił? Rozmawianie z roślinami, w momencie gdy one odpowiadały – z założenia, że był pierdzieloną marchewką – zakrawało o chorobę psychiczną prawda? Niemniej, zamyślił się nad tym pytaniem mając przed oczami ściskanego gorsetem Gillesa któremu oczy wychodziły na wierzch przez stworzone ciśnienie. Idiotę który wczoraj w nocy się spił, nierozgarniętego faceta który mimo ładnej buźki, był do tej pory tylko przez jej pryzmat oceniany. Tragiczna historia gorszego dziecka na której wspomnienie się skrzywił. Czy choć raz nie mogło się to skończyć dobrze?
- Ależ tak, chodząca gracja, piękno i seksapil. – Rzucił neutralnie, wcale nie uśmiechając się pod nosem krzywo na te kłamstwa.
- Skoro już zaskakujesz mnie waszą gościnnością, pluszaczku, to może zaskoczysz również manierą? – Zaproponował zahaczając na nim na dłużej wzrok po czym pokręcił z niedowierzaniem głową. – Percival Otso. – Przedstawił się jako pierwszy. – W tym momencie, kulturalni ludzie również podają swoje imię i mówią coś w stylu „bardzo miło mi poznać”. – Podpowiedział mu, jakby był upośledzony umysłowo, po czym na zachętę rzucił w niego grudką ziemi z której wystawała wijąca się dżdżownica.
- Jeżeli króliczek nie znać maniery, wilczek nauczyć. – Obiecał ze słodkim uśmiechem, teraz to już drocząc się z czystej satysfakcji na sam proces doprowadzania kogoś do szewskiej pasji.
***
Ten patologiczny pokaz sztuki konwersacji międzypłciowej sprawił, że jego kanapka utknęła w drodze do jego ust już jakąś chwilę temu, te pozostawały jednak szeroko otwarte w geście całkowitego zaskoczenia dla braku inteligencji, całości mózgu, u jego ukochanego brata.
Od kiedy zawitali z Sashą w krzaki i wyłożyli się wygodnie na świeżo ściętej trawie, kaskada idiotyzmu wręcz ich podtapiała! W pierwszej chwili między dwójką panowała nieprzyjemna cisza. On strzygł uszami za każdym razem gdy zadźwięczały sztućce o talerze czy miseczki o filiżanki. Później jednak, wolałby wrócić do tej ciszy właśnie bo na słowa Cedrica, sposób prowadzenia rozmowy i wpadanie na coraz to genialniejsze tematy sprawił, że i jego zaczęły palić policzki z zażenowania. A on głupi jeszcze dzisiaj rano zapewniał go, że jest osobą elokwentną i nie ma co się martwić o jakąś gafę. Teraz już wiedział, Ced był jedną wielką gafą w której tonął jak w dobrze uklepanym szambie. Jeszcze dokładnie się nim mył pod pachami żeby żadne miejsce na jego ciele nie zostało pominięte! Ostatecznie aż położył rękę na czole i bezgłośnie wypowiadając kilka nieprzychylnych epitetów pod adresem lisa po czym kręcąc głową w geście niedowierzania dokończył wreszcie śniadanie.
A później rozpętało się jeszcze większe piekło niż do tej pory. W pierwszej kolejności aż ogon się mu zjeżył gdy Sasha kichnął. Spojrzał na niego karcąco ale widząc coraz bardziej czerwone białka przekręcił głowę w pytającym geście pozwalając żeby jedno ucho mu opadło. Zaraz jednak zainteresował się ponownie parą, a gdy pierwszy raz wyjrzał zza krzaków zobaczył winogrono odbijające się od czoła Cedrica. Ledwo powstrzymał parsknięcie i gwałtownie się kładąc na brzuchu zakrył mocno dłońmi zarówno usta jak i noc. Zacisnął oczy w których zgromadziły się łzy po czym zaczął brać powolne, głębokie oddechy.
Dlaczego tego ktoś nie nagrywa?!
Chwilę później zaczęli rozwalać całe swoje otoczenie na co oni w dwójkę, krzakowi nindża, już bezczelnie wyglądali żeby to oglądać. On ponownie uderzył się otwartą ręką w czoło zastanawiając się czy jeszcze teraz może się wyprzeć więzów krwi z tym pajacem, ale cholera jasna! To był jego pajac! Jak on sobie poradzi w tym wielkim i nieprzychylnym świecie bez niego?! No zginie chłopak!
Szczęśliwie czy też nie, para narzeczona po chwili opuściła altankę pozostawiając po sobie istne piekło, a on padając ponownie na trawę, przewrócił się na plecy patrząc w jasny błękit nieba. Zmrużył delikatnie oczy analizując wszystko co tu usłyszał, zobaczył, tworząc w głowie plan nauczenia Ced’a rozmowy z kobietą. Już tworzył w głowie listę odpowiednich książek z których weźmie przykład zachowania prawdziwego dżentelmena gdy nagle Sasha wybił go z rytmu tworzenia planu zagłady. Odwrócił na niego oczy poprawiając na nosie okulary. Zmarszczył lekko brwi zapisując w pamięci fakt alergii, już chciał zapytać na co oraz czy może mu jakoś pomóc, gdy odpowiedź przyszła sama. Chyba. Po części. Gdy Sasha tak bezczelnie i dodatkowo fantastycznie zaczął z nim flirtować, nie umiał powstrzymać szerokiego i szczerego uśmiechu który rozciągnął jego usta. Po chwili zaczął się głośno śmiać i podnosząc się do siadu spojrzał na niego mocno rozczulony.
- A gdy nie ma w pobliżu prawdziwych seksiaków to co ją uaktywnia? – Zapytał uśmiechając się łobuzersko, a słysząc wycofanie się ze swoich słów pokręcił przecząco głową. – Za późno, teraz będę Cię kojarzył ze świetnym podrywem na alergię. Takiego jeszcze nie słyszałem. Będę żądał więcej. – Zapewnił wstając i wyciągając do niego ręce żeby pomóc mu wstać. Naturalnie, odprowadzi go do pokoju i załatwi jakąś pomoc, ewentualnie pójdzie do skrzydła medycznego i po znalezieniu harpii i zaprzedaniu jej własnego serca, poprosi o jakieś krople. Na samą myśl o tym planie skrzywił się sugerując najpierw podzielenie się własnymi kroplami. W prawdzie te były na zmęczone oczy ale w połączeniu z okładami z rumianku, powinno pomóc. Pozbycie się alergenu było podstawą!
- Mamy… ale mam dziwne wrażenie, że nie chciałbyś poznać naszej lekarki. Może najpierw spróbujemy inaczej? – Zaproponował z nadzieją po czym biorąc go za rękę, oplatając ją dookoła swojego ramienia, przeprowadził go prosto przez ogród, do rezydencji. Tam korytarzem ruszył do swojego pokoju gdzie miał krople jednak zatrzymał się na korytarzu śledząc uważnie jedną z pokojówek.
- Carmen! Czy to rumianek? – Zawołał do niej na co pulchna kobieta przeniosła wzrok na niego, jego towarzysza i wypełniony imbryk.
- Owszem paniczu… – Zaczęła podejrzliwie.
- No to ja poproszę! Mój gość ma okropną ochotę na dobry rumianek! – Przyznał na co gęś się obruszyła.
- Ale to dla żony Preku…
- Jak jeszcze chwilę poczeka to jej korona z głowy nie spadnie! Dziękuję Carmen, kocham Cię! – Zawołał zabierając jej tacę z rąk i polegając na tym, że Sasha go nie puści ruszył dalej do swojej kociej jaskini.
- Jak już zaczniesz widzieć to przepraszam za bałagan. Nie przejmuj się tymi makabrycznymi głowami mych wrogów wiszącymi na ścianach, to moje hobby. – Zapewnił rozbawiony po czym otwierając drzwi stopą pchnął je. Taca zaraz spoczęła na komodzie, a on sadzając zielonookiego na pościelonym łóżku, uśmiechnął się delikatnie.
- Przemyję Ci je rumiankiem, dobrze? A później dam krople. Powinno pomóc. – Oświadczył kładąc mu ręce na ramionach po czym lekko pchając do tyłu żeby się położył. Sam zniknął w łazience i biorąc kilka wacików nalał do filiżanki intensywnego naparu. Szybko zaczął przelewać zawartość z jednej do drugiej filiżanki próbując wystudzić ciecz. Bez problemu się mu to udało, cieszył się niezwykle, że podpatrzył ten trik u swojej mamie.
Ostrożnie mocząc waciki w naparze, wycisnął je z jego nadmiaru po czym siadł na łóżku, za głową Sashy. Najpierw położył mu dłoń na policzku, przyzwyczajając do dotyku, nie chcąc go przestraszyć po czym jeszcze raz zapytał o pozwolenie i przyłożył waciki na jego powieki. Początkowo delikatnie je przemył, pozbywając się pyłków po czym wziął świeże waciki, zamoczył i wyciskając tylko tak żeby nie płynęło mu po policzkach położył mu je na oczach.
- Teraz chwilę poleż, jak nie pomoże to pójdę po leki. – Zapewnił rozglądając się po pokoju, po tym swoim małym syfie. Całość wnętrza utrzymana była w jasnym, pastelowym niebieskim. Gzymsy, obramowanie okien, same okna były białe, tylko baldachim jego łóżka był granatowy. Na jednej ze ścian Cen namalował mu przepiękne, białe lilie w które uwielbiał się wpatrywać, kochał to swoje miejsce, nawet jak panował tu taki bałagan. Wszędzie książki, powinien tu kiedyś ogarnąć, odnieść część zbiorów do biblioteki… może tej wiosny trochę się odgraci?
- Lepiej? – Zapytał zaraz, spoglądając na niego, bezczelnie i bardzo dokładnie oglądając jego twarz. – Wiesz co, zapewniam Cię, że pan młody nie jest debilem, on tak tylko dzisiaj… – Poczuł gwałtowną chęć wytłumaczenia Ced’a jak również ponownie palące policzki.
Niech no on go tylko dorwie.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:28 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.26.39
Enzo cenił sobie ciszę i spokój. Zazwyczaj, bo kiedy miało się pod opieką siedmiolatka, za którym przepadała niezbyt dojrzała część Reposów z dwójką dzieci Prekursora na czele trudno było znaleźć chwilę faktycznego spokoju. Dlatego też, słuchając słów fioletowowłosego wilka, domyślił się, że przybycie delegacji z drugiego klanu wcale sytuacji nie poprawi. Ba, wręcz przeciwnie, choć nie mógł powstrzymać rozbawienia, które błysnęło w szarych oczach. Głośny, cwany i przekonany, że pozjadał wszystkie rozumy, oh jak on lubił uświadamiać takim gagatkom, że wyszczekane usta nie robią na nim żadnego wrażenia.
- Hmmm… w takim razie, chyba niezbyt udany z ciebie plon, fioletowa marchewko – zauważył, rzucając mu oceniające spojrzenie, które z łobuzerskim uśmiechem zatrzymał dłużej na twarzy mężczyzny. Obiektywnie rzecz ujmując, był całkiem niczego sobie. Pomijając fakt licznych kolczyków, których on sam w liczbie większej niż dwa raczej nie akceptował, jego twarz poza buntowniczym, wywyższającym się wyrazem, coś w sobie miała.
Enzo wrócił do swojego agrestu, rozdzielając delikatnie sadzonki, słuchając przy okazji jednym uchem dalszych słów mężczyzny. Nie umknął mu fakt ironicznej odpowiedzi na temat córki Prekursora klanu Espoir. Czyżby mała papużka zalazła za skórę tego groźnego i wszystkowiedzącego wilka? Zając domyślał się, że tak właśnie było, w myślach gratulując panience umiejętności wytrącania go z równowagi, co biorąc pod uwagę jego ton i całą postawę, kiedy zajmował się marchwią, nie było zbyt trudne. Musiał później dorwać Cedrica i zapytać co on sądził o swojej nowej towarzyszce życia, albo samemu poczynić obserwacje i nie próbować jeszcze bardziej denerwować lisa. W końcu miał go pocieszać i wspierać, a nie dodatkowo stresować. Nie mógł się jednak pozbyć zmartwienia o przyjaciela. W końcu to wszystko stało się tak nagle.
Z zamyślenia wyrwały go następne podszyte ironią słowa wypowiedziane przez… Percivala. Aż Enzo na chwilę przestał zajmować się swoimi sadzonkami i z wypływającym mu na usta rozbawionym uśmieszkiem, skupił całą swoją uwagę na przemądrzałym wilku. Widząc jego zadowoloną z siebie, złośliwą minę, nie potrafił zrobić nic innego, jak tylko się roześmiać. On go próbował wkurzyć?
- Ależ proszę, udziel mi kilku wskazówek, najpierw jednak zalecałbym skonsultować się z lokalną przedszkolanką, Kali jeść, Kali spać to chyba nie jest poziom rozmowy, do którego mam ochotę się zniżać – powiedział, posyłając mu pobłażliwy uśmieszek, a kiedy na jego kolanach wylądowała grudka ziemi z dżdżownicą, pokręcił głową, sięgając po wijącego się robaka, by złapać go w palce. Pół swojego życia spędził grzebiąc się w ziemi i nie takie maleństwa przestały mu przeszkadzać.
- Enzo Dori, bardzo miło mi cię poznać – przedstawił się, powtarzając drwiąco zasłyszaną formułkę, odrzucając mu dżdżownicę, która wylądowała wilkowi na ramieniu.
- Proszę, nowe zwierzątko, nie zjedz od razu – rzucił, posyłając mu rozbawione spojrzenie, podczas gdy otrzepał dłonie o bojówki i wrócił do sadzonek.
A w każdym razie, chciał wrócić, bo zaraz dostał marchewką po głowie.
- Nie marnuj jedzenia – upomniał go Enzo, unosząc brwi, tylko po to, by zaraz oberwać grudą ziemi.
Potem w ruch poszły cięższe działa, jak szyszki przywleczone przez wiewiórki, kasztany, trawa z korzeniami, więcej ziemi i na koniec koszyk. Zając starał się to wszystko wytrzymać, w końcu najlepsza metoda na głupka to zignorować, ale kiedy wiklina zahaczyła o jego ucho, i zawisła na nim, ciągnąc je w dół, a jego piękne grządki wyglądały jak pobojowisko, tego było już za wiele.
- Ciebie naprawdę trzeba zaprowadzić do przedszkola, panie dobre maniery – zauważył, rozbawiony upapraną i zmęczoną twarzą mężczyzny.
Poczekał jeszcze chwilę, a kiedy wilk opuścił ręce, tracąc czujność, Enzo znalazł się przy nim w jednym króliczym susie i z błyskiem w oku, otoczył go ramionami, by zaraz podnieść, przerzucając sobie przez ramię.
- Mam cię – sapnął, czując ile fioletowo włosy mężczyzna ważył. Zachwiał się, ale kiedy tylko odzyskał równowagę, ruszył szybkim krokiem przed siebie, chichocząc do siebie pod nosem.
- Chodź, wilczku, będziesz mógł powiedzieć dzień dobry mojemu dobremu przyjacielowi. Nazywa się Pan Kompostownik – wymamrotał zadowolony z siebie i rozbawiony jak szybko Percival zaczął mu się wyrywać.
Enzo nie przewidział jednego. Że podążając ścieżką na koniec ogrodu, będą mijać staw. Nie przewidział też tego, że zdeterminowany wilk sprawi, że chcąc czy nie, straci równowagę idealnie w miejscu, gdzie spod ścieżki wystawał korzeń, o który się potknął i jeszcze bardziej zdezorientowany, przewróci się, turlając się po niewielkim wzniesieniu, prosto do wody, oczywiście, nadal z wilkiem na ramieniu.
Kiedy podnosił się do siadu, czuł że jest cały przemoczony, a do włosów przykleił mu się muł. Strzepnął uszami, czując chłód, ale kiedy podniósł wzrok i dojrzał wilka z liściem lilii wodnej na głowie, z którego zaraz na podołek zeskoczyła mu żaba, z oblepionymi ubraniami niezłym ciałkiem i plamami błota, nie potrafił się powstrzymać.
- No, w końcu wyglądasz groźnie, teraz to i mógłbym się ciebie przestraszyć – parsknął, żeby zaraz roześmiać się głośno i szczerze z miny jaką mężczyzna mu zaprezentował.
***
Gilles nie miał pojęcia, ile tak stał po środku katastrofy, czując się jakby to on był największą żałosną niewiadomą w tym wszystkim. Chciał uciec, schować się przed wszystkimi i najlepiej to już nigdy nie pokazać się na oczy, ale wiedział że nie może. Że gdyby tylko to zrobił, małżeństwo jego siostry stanęłoby o włos od unieważnienia, a tym samym cały jego klan znalazłby się w niebezpieczeństwie. Nie mógł tego zrobić. Nie, kiedy ten jeden raz miał szansę zrobić coś dla rodziny i nie być tym bezużytecznym. Chociaż patrząc na sytuację, nawet kiedy tak bardzo się starał, wszystko szło na marne przez jego niezdarność.
Śmiech nie był reakcją jakiej się spodziewał. Raczej krzyku i wyzwisk, jakie dosyć często słyszał w swoim kierunku. Tym bardziej, kiedy w powstałej ciszy usłyszał tak przyjemny, choć nieco podszyty stresem i desperacją, dźwięk, natychmiast podniósł głowę do góry, by zobaczyć zbliżającego się do niego lisa z dziwnym wyrazem twarzy. Nie wiedział, czego się spodziewać, na wszelki wypadek szukał drogi ucieczki, gdyby zaraz miało się okazać, że jego występ był tak żałosny, że zostałby wykopany, najpierw z altanki, a potem z dworu. Już układał w głowie plan na najbliższą bezdomność, kiedy znów usłyszał słowa, których się absolutnie nie spodziewał. Lis był… miły. Dla niego. Nie… Nie dla niego. Dla Julie.
Niemniej odczuł ulgę. Wielką ulgę. Tak wielką, że kiedy mężczyzna znów zaczął chichotać, po chwili do niego dołączył, nie zauważając w którym momencie brechtał się tak bardzo, że musiał zgiąć się w pół i objąć brzuch. Łzy popłynęły mu po policzkach. Przecież to było tak tragiczne, cyrk na kółkach, pic na wodę, fotomontaż. Miał ochotę znaleźć tego, który to wymyślił i śmiejąc się tak jak wtedy zacisnąć swoje dłonie na jego szyi. Ale przez chwilę, chociaż malutką chwilę, poczuł że może nie będzie tak źle. Skoro Cedric i on potrafili się tak śmiać z tego wszystkiego, to zamiast niechęci mógł po prostu poczuć jakąś wdzięczność? I nie próbować na siłę robić z niego złego człowieka. W końcu byli w tej samej sytuacji, co uświadomił sobie dopiero teraz. Wrzuceni w coś wbrew swojej woli i bardzo bliską relację z osobą, która była praktycznie nieznajoma. Nic dziwnego, że obaj byli tak spięci, że nawet zwykła rozmowa wydawała się niemożliwa.
Uspokoiwszy się, wyprostował się, ocierając policzki z łez, a potem zerknął, nieco bardziej ciekawie na trochę spokojniejszą twarz lisa. Już nie wyglądał jakby ktoś siłą wcisnął mu cytrynę w usta i choć Gilles nigdy by się do tego na głos nie przyznał, kiedy lekki uśmiech pojawił się na jego przystojnej twarzy, znów odrobinę zgłupiał, wgapiony w niego jak w obrazek. Julie miała takiego farta. Jej przyszły mąż był tak wielkim przystojniakiem, że gdyby nie sytuacja w jakiej się znajdowali, natychmiast pobiegłby do Sashy i zaciągnął go do miejsca, w którym stał, by mu go pokazać i móc się trochę pojarać kimś tak przystojnym w zasięgu wzroku. Ale na szczęście, czy też nieszczęście, nie mógł tego zrobić, miał za to spędzić z nim więcej czasu. Choć kiedy najgorsze napięcie z nich zeszło, ta perspektywa nie wydawała mu się aż tak przerażająca. Dlatego, kiedy został mu zaproponowany spacer, zgodził się, delikatnym kiwnięciem głową.
Rezydencja Reposów była zupełnie innym miejscem od jego domu. Pełno tam było zieleni, kwiatów i drzew owocowych, które kwitły, napełniając powietrze upajającą wonią, którą wciągał z przyjemnością, rozglądając się dookoła po uroczych klombach, cichych zakątkach z ławeczkami i zadbanych ścieżkach wijących się w głąb parku, uciekając od dworu i ciekawskich spojrzeń rzucanych im zza firanek. Gilles poczuł się o niebo lepiej ze świadomością, że teraz nawet jeśli popełnią jakiś błąd, jedyną osobą, która będzie o tym wiedziała, będzie ten, który utknął z nim w tym samym bagnie. Dlatego, kiedy usłyszał pytanie, natychmiast się ożywił, mając w zanadrzu wiele ciekawostek i historii, nie tylko tych niekoniecznie przyzwoitych i kończących się na dywaniku u Prekursora. Zanim jednak zdążył się odezwać, obcas jego pantofelków wbił się pomiędzy kamienie, sprawiając że zachwiał się niebezpiecznie i tylko interwencja mężczyzny sprawiła, że nie wyłożył się jak długi.
- Dziękuję – wymamrotał, stając prosto, znów czując się jak oferma, która nawet nie potrafiła chodzić, ale okazało się, że znów nie miał się czym martwić.
Po raz drugi usłyszał z ust lisa „przepraszam”. Było to słowo, które słyszał tak rzadko, że kiedy tylko został mu podsunięty łokieć, natychmiast wsunął w powstała pomiędzy ręką Cedrica a jego ciałem szczelinę, odnajdując w nim oparcie. Przysunął się, pozwalając by ich ramiona się zetknęły i choć czuł się odrobinę zażenowany, było to tak miłe, że nie potrafił powstrzymać nieśmiałego uśmiechu. Zaraz potem przypomniał sobie o pytaniu i uważając, by mimo wszystko jego ton głosu nie zszedł na niższe partie, najpierw nieśmiało, a potem coraz pewniej zaczął opowiadać.
- Um… Wszystko zależy od mojej kondycji, więc jeśli jestem wyspana i czuję się dobrze, mogę lecieć całkiem szybko i daleko, ale nie wiem ile kilometrów na godzinę osiągam, nigdy tego nie sprawdzałam. Wysokość jest bardziej kłopotliwa, im wyżej tym więcej wysiłku muszę włożyć w poruszanie się, dlatego wolę się ograniczać, żeby przypadkiem nie spaść. Ale potrafię też zabrać kogoś ze sobą! – powiedział dumny z siebie, patrząc na niego tak, jakby czekał na słowa uznania, skoro był taki miły, to i może by go pochwalił? – Co prawda nie na dalekie dystanse i niezbyt wysokie, ale to szybciej niż gdyby podróżować pieszo – dodał zaraz, przypominając sobie, że w zasadzie to nigdy nie widział, żeby Julie próbowała unieść kogoś, kto nie był dzieckiem.
- A co do niesamowitości… - zaczął, trochę speszony, jakby jemu samemu przeszkadzało, że nazywał siebie wyjątkowym – nic dziwnego, że nie spotkałeś wielu latających ptaków. Jest nas mało, bo żeby być w stanie się unieść, musimy mieć odpowiednie geny. Żeby dzieci mogły latać, oboje rodziców musi być ptakami z czystych rodów, które nie łączą się z żadnymi innymi zwierzętami. Moja mama jest wróblem, a ojciec papugą, moi dziadkowie z obu stron też są ptakami. Ale gdyby tylko w naszym rodowodzie pojawiła się, na przykład koza, moje skrzydła byłyby za małe, by mnie unieść – wyjaśnił, poruszając zbyt długo złożonymi skrzydłami. Pamiętał, że tutaj też mógł trafić nimi w jakieś drzewo, dlatego powstrzymał się przed rozłożeniem ich, ale miał zamiar, kiedy tylko znaleźliby się na nieco bardziej otwartej przestrzeni, rozłożyć je. Każde z nich miało wysokość jego ciała, więc stanowiły naprawdę dużą powierzchnię.
- A co z tobą? – zapytał ciekawie, spoglądając na niego spod boku. – Co… lubisz robić w wolnym czasie? – zapytał, tracąc nieco rezon, kiedy przypomniał sobie jak zrobił z siebie debila.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:29 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.20.13

Poprawił sobie ich uchwyt, nie bardzo na początku w nim się odnajdując, mimo że sam go zaproponował. Jedyną kobietą, z którą wcześniej chodził w ten sposób, była jego mama. Nie miał pojęcia, czy działało to tak samo ze wszystkimi kobietami. Szybko jednak skupił się na czymś innym, pozwalając aby wraz ze spacerem znaleźli swoje tempo. Zadręczanie się myślami mu nie sprzyjało, o czym przekonał się już w altance. Uśmiechnął się więc do niej lekko, może nawet zachęcająco, gdy zaczęła opowiadać o lataniu. Na pierwszy rzut oka można było spostrzec, jak rzeczywiście lubi to robić, na co uśmiech mężczyzny sam z siebie się powiększył. Cenił sobie osoby z pasją do czegoś, cokolwiek by to było. To, jak się ożywali na wspomnienie czynności, jak oczy lekko się rozświetlały i zwiększała się gestykulacja, podekscytowanie w głosie…Cedric znajdował to niesamowicie atrakcyjnym, niezależnie od płci, i w tym przypadku było tak samo. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, jakim wyzwalającym uczuciem musiało być unoszenie się w przestrzeni. Jego ogon przy skrzydłach wypadał blado w konkursie używalności.
- Zdarzyło ci się wpaść w drzewo? - wypalił, tylko po to, by chwilę później wywrócić oczami w stronę nieba. A myślał, że swoje fatalne zdolności konwersacyjne zostawił w altance zagłady. - Boże, to chyba najgorsze pytanie, jakie mogłem zadać - prychnął zaraz sam do siebie, nieco mimo wszystko rozbawionym spojrzeniem łapiąc jej brązowe tęczówki. Powiedzieli już sobie, że jest niezręcznie, więc jakoś prościej przychodziło mu zaakceptowanie, że nie do końca był rozluźniony. - Nadal utrzymuję, że są niesamowite. I bardzo ładne przy okazji - skomentował zaraz z lekkim uśmiechem, rzucając kątem oka na skrzydła, gdy ta nimi poruszyła. Zastanawiał się, jak wielkie były po rozłożeniu. Już teraz zajmowały dość dużo miejsca. Jak w ogóle można z czymś tak ogromnym funkcjonować? Już jego ogon przeszkadzał mu czasem niemiłosiernie w znalezieniu komfortowej pozycji, a co dopiero tak duże kończyny. Nie mógł odmówić im też tego, że zdecydowanie robiły wrażenie swoim wyglądem. - Zostało mi mieć nadzieję, że kiedyś pokażesz, jak latasz, jeśli będziesz miała ochotę oczywiście - powiedział na koniec, nie kryjąc już nawet swojej fascynacji tą czynnością. Nie chciał jednak niczego jej narzucać, szczególnie na tak grząskim początku znajomości, więc tylko rzucił to mimochodem.
Trochę się zmieszał na pytanie o swój wolny czas, jak gdyby nie spodziewał się, że on również będzie musiał mówić. Spróbował jednak zaraz coś wymyślić, przy okazji nie wychodząc na osobę kompletnie nudną.
- Głównie pracowałem, więc nie miałem bardzo dużo chwil dla siebie - powiedział w końcu, zaczesując w nerwowym geście parę włosów za ucho. Czy wypadało mówić mu o pracy? Czy nie był to nudny temat? Do tego jak miał rozwinąć, że jak do tej pory jak miał wolny czas to albo zamykał się i odpoczywał lub szkicował, albo spędzał czas z Adim, albo…cóż, pieprzył się ze swoim przyjacielem. Zakładał, że takiej odpowiedzi nie do końca mógł udzielić swojej narzeczonej. - Pracuję i uczę się w lecznicy w rezydencji - kontynuował, w końcu decydując się zostać w tym temacie. Wynikało to też z tego, że naprawdę, choć czasem wykańczająca, lubił to, czym się zajmował. Po tylu latach współpracy przyzwyczaił się do co najmniej specyficznego usposobienia Cecile, przestał też się jej bać, więc przeważnie chętnie chodził do ich gabinetu. Mniej chętniej z niego wychodził, kiedy lekarka dowalała mu masę materiału do przerobienia i nauki. Po ślubie dodatkowo miał mieć nieco więcej luzu, bo Cecile skontaktowała się ze swoim starym znajomym, który miał jej pomóc, kiedy Cedric będzie zajęty byciem nowożeńcem. - Ale lubię tam przebywać - dopowiedział z trochę nieśmiałym uśmiechem. - Nikt się tam nie przejmuje, że jestem synem Prekrusora, więc jest dość dużo swobody - wytłumaczył, dopiero po chwili orientując się, że może zbyt szczerze się uzewnętrzniał. Nie chciał narzekać. Chociaż wiele by zmienił, był w niesamowicie komfortowej sytuacji w życiu. - I lubię rysować - przypomniał sobie nagle, jak gdyby kompletnie wypadło mu to wcześniej z głowy. Równocześnie ożywił się widocznie na samo wspomnienie o tym. - Czasem też maluję, ale farby są tak cholernie trudno dostępne. Ostatnich szukałem miesiące, zanim udało mi się zdobyć parę kolorów - prychnął cicho, niczym naburmuszony na samą myśl, jak trudno szło zdobyć te małe tubki. - Już nie mówiąc w ogóle o płótnie! - dodał z wyraźną niechęcią w głosie, choć była ona skierowana tylko i wyłącznie do jego nędznych prób zdobycia materiałów. - Chociaż z tego i tak nie mógłbym skorzystać, bo ostatnio rozpadła mi się drewniana sztaluga - rzucił na koniec ze zrezygnowaniem, marszcząc z konsternacją brwi, orientując się, jak bardzo się rozgadał. Poczuł, jak jego policzki lekko się czerwienią i odchrząknął, prostując się równocześnie. Już miał ją przepraszać za swoje gadulstwo, kiedy usłyszeli dość głośny chlupot wody. Mężczyzna spojrzał na twarz kobiety z równym zdziwieniem, które ona ukazywała, po czym w dwójkę nieznacznie przyspieszyli, wciąż jednak tempem odpowiednim dla obcasów długowłosej.
Niedługo po tym ich oczom ukazał się co najmniej niespodziewany widok. Mężczyzna zatrzymał się na dróżce, patrząc lekko poniżej, gdzie w małym stawie znajdowały się dwie osoby. Jedną z nich rozpoznał od razu, ponieważ sylwetkę przyjaciela znał na pamięć. Chwilę nie odrywał spojrzenia, mierząc ich utaplanych w mule, wodorostach, z nieopodal skaczącymi w strachu płazami. I zrobił to, co każda normalna osoba na taki widok by zrobiła. Wybuchł śmiechem, zakrywając w ostatnim momencie usta dłonią, chcąc chociaż zachować pozory kultury. Sytuacja przed nim wydała mu się jednak na tyle absurdalna, że choć trochę usprawiedliwiła jego zachowanie.
- Enzo! - krzyknął do zająca, kiedy już uspokoił swój śmiech, ale nie powstrzymywał szerokiego, szczerego uśmiechu na widok znajomych białych uszu. Nawet nie rozumiał, jak sam widok mężczyzny był w stanie mu pomóc w tej sytuacji, przynosząc ulgę stresowi, który czuł od samego ranka i rozwiązując nieco supeł zaciśnięty w jego wnętrzu od dnia, w którym dowiedział się o sojuszu. Machnął mu dłonią, wciąż z rozbawieniem obserwując muł spływający po jego sylwetce. Jego uwadze nie umknęło też, jak ciasno ubranie przylegało do jego ciała, eksponując pokaźne mięśnie, które wręcz uwielbiał. Jego głowę zalały w jednym momencie wszystkie obrazy, kiedy to miał bezkarny dostęp do dotykania tego twardego brzucha lub zarysowanych pleców… Pokiwał głową, wyrzucając wyobrażenia z myśli. Skarcił się szybko w duchu, dochodząc do raczej oczywistego wniosku, że niekoniecznie powinien rozmyślać nad czymś takim. Odchrząknął cicho do siebie, odwracając spojrzenie od Enzo na jego towarzysza. Tego kompletnie nie kojarzył i był prawie pewien, że nie był z Repos. Na pewno zapamiętałby taką twarz. Przekrzywił lekko głowę, domyślając się, że pewnie ten przyszedł z jego przyszłą żoną.

***
Kiwnął głową, ufając mu na słowo co do planu. W aktualnym stanie tak naprawdę nie miał za dużo innych opcji, niż dać się zaciągnąć chłopakowi gdziekolwiek ten go prowadził. Jego oczy ciągle paskudnie łzawiły, co jakiś czas wyrywały mu się kichnięcia, a policzki, choć niechętnie chciał przyznać, paliły go lekko wstydem. Nie był już dzieckiem, daleko mu było nawet do lat nastoletnich, a jednak czuł się teraz nieporadnie, zmuszony do biernego podążania za tak naprawdę nieznajomym. Bo mu się zapomniało, że pyłki zamieniają go w kulkę nieszczęścia. Jak w ogóle można zapomnieć o posiadaniu alergii?, zastanawiał się ciągle z niedowierzaniem dla siebie. Gilles będzie miał polew, jak mu opowie. Może nawet wyłudzi trochę współczucia od niego i nie dostanie aż tak mocnego ochrzanu za swoje podglądanie?
Spróbował uchylić oczy, kiedy poczuł, że wchodzą z powrotem do rezydencji, ale jego starania koniec końców spełzły na niczym. Dlatego ledwo widząc, był ciągnięty w nieznanym sobie kierunku, po drodze tylko ewentualnie kiwając głową na to, co drugi mówił bądź przysłuchując się wymianie zdań z kobietą. Już niedługo usłyszał też ciche skrzypnięcie drzwi i jak się domyślił, dotarli gdziekolwiek chłopak go prowadził. Na jego następne słowa nie mógł powstrzymać wybuchu szczerego śmiechu.
- Ciekawe hobby - zaczął, ciągle chichrając się pod nosem. - Osobiście preferuję rzeczy, które nie wymagają dekapitacji. Kolekcjonowanie znaczków, oglądanie motyli, liczenie gwiazd. Ale chyba się po prostu nie znam - dodał, pozwalając się posadzić na, jak wyczuł dopiero po krótkiej chwili, miękkim materacu. - Dziękuję - powiedział w odpowiedzi, z ulgą kładąc się na gładkiej narzucie.
W pierwszym odruchu nie mógł powstrzymać zaskoczonego wzdrygnięcia, gdy poczuł dotyk na policzku. Mimo że czuł ruch za sobą, ten i tak go zaskoczył. Szybko jednak się rozluźnił, pozwalając drugiemu przemywać jego wciąż zaczerwienione z bólem oczy. Adrien, jak nagle przypomniał sobie imię, był przyjemnie delikatny i Sasha nie mógł powstrzymać rozluźniających się mięśni wraz z mijającymi minutami. Równocześnie przestał już kichać jak opętany, co cieszyło go chyba najbardziej. Nie wiedział, ile to wszystko trwało, szczególnie z późniejszym chwilowym leżeniem, ale gdy na nowo się podniósł i uchylił powieki, było o niebo lepiej.
- Dużo lepiej. Jeszcze raz dzięki - powiedział, mrugając wielokrotnie, aby przyzwyczaić wzrok do ponownego funkcjonowania. Po chwili rozejrzał się po pomieszczeniu, w końcu wyłapując, gdzie jest, jak i przypominając sobie na nowo wygląd chłopaka. Spojrzał na niego z lekko droczącycm uśmiechem.
- Nie sądziłem, że flirt na alergię spodoba ci się tak bardzo, że od razu zaciągniesz mnie prosto do sypialni - rzucił zawadiacko, uśmiechając się do niego szeroko. Podejrzewał, że daleko było mu teraz do dobrze wyglądającego gościa, ciągle z czerwonymi oczami i śladami łez na policzkach, ale nie przejmował się tym za bardzo. Tak naprawdę niekoniecznie miał to nawet na myśli, po prostu chłopak był na tyle uroczy, że w Sashy odezwały się raczej na co dzień nie pokazywane cechy. - Na twoje nieszczęście jestem romantykiem i dużo chętniej najpierw zabrałbym cię na randkę - dopowiedział jak gdyby nigdy nic, wzdychnąwszy teatralnie, nawet na moment nie spuszczając wzroku z młodej twarzy drugiego. Nie planował nikogo informować, że było to wierutne kłamstwo. Romantyk z niego taki jak z Gillesa dama. Jego wcześniejsze relacje opierały się przeważnie na wygodzie i dostępności, nigdy też się z tym nie krył i było to za wspólną zgodą. Większość czasu pracował, przeważnie jeszcze z nienormalnym rytmem dnia, kiedy to usypiał w połowie nocy, jak i budził się w trakcie południa, dlatego nie sprzyjało to tworzeniu głębokich więzów. Teraz natomiast nie przeszkadzałoby mu zażycie odrobiny rozrywki, skoro już utknęli w tym klanie, szczególnie że będzie miał więcej czasu dla siebie.
Zaraz jednak jego brwi uniosły się delikatnie na wspomnienie o panu młodym. Skoro jego towarzysz w ten sposób wypowiadał się o nim, raczej wątpliwym było, aby ten był byle jakim pracownikiem Repos. Rozejrzał się ponownie - dokładniej - dookoła, mierząc wciąż raczej zrelaksowanym spojrzeniem otoczenie komnat, w których się znaleźli.
- Mogę zapytać, kim jesteś tak w ogóle? - rzucił dość luźno, nawet trochę rozbawionym tym, jak to pytanie brzmi. - A co do pana młodego, zupełnie się nie przejmuj. Nasza panna młoda, Julie, również nie wykazała się największą… - zastanowił się na moment, nie chcąc obrazić przyjaciela - gracją - powiedział, opierając ręce za sobą na przyjemnej w dotyku pościeli. - Nie jest to jednak nic dziwnego. Oboje są w nowej sytuacji, w dodatku cholernie stresującej. Muszą się w niej odnaleźć, więc pewnie nie raz będziemy jeszcze świadkami takich interakcji - oznajmił, wzruszając lekko ramionami. Nie dziwił się ani jednemu, ani drugiemu, że kompletnie nie wiedzieli jak się zachować w swoim towarzystwie z wizją niechcianego małżeństwa ciążącemu im nad barkami. - Dziękuję za pomoc - powiedział w końcu, podnosząc się do stojącej pozycji, równocześnie jeszcze przecierając wierzchem dłoni pozostałości łez. - Nie będę nadużywał twojej gościnności - dodał zaraz, nieco wyjaśniająco, dlaczego nie planował zostać dłużej. - Mam nadzieję, że jeszcze na siebie wpadniemy. Chociaż może nie powinienem jej mieć, biorąc pod uwagę, że uruchamiasz moją alergię - zakończył żartobliwie, odnosząc się jeszcze na koniec do swoich słów, które wypalił bez przemyślenia w krzakach. Właśnie, krzakach, wpadło mu nagle do głowy. Jak nic Gilles połapał się, że go szpiegował. Będzie musiał wymyślić jakiś solidny powód dla swojego zachowania, jeśli nie chciał oberwać od przyjaciela za mocno. Miał też szczerą nadzieję, że ten dobrze sobie radził na kontynuacji randki.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:30 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.33.23

To nie tak, że się denerwował obecnością Sashy w pokoju. Chciał mu pomóc, porozmawiać z nim trochę dłużej. Osoba z innego klanu, takiego o którym niekoniecznie przyjemne plotki krążyły po dworze, była ciekawym obiektem kształtowania innego spojrzenia. Może się czegoś dowie, może na coś spojrzy inaczej. Nie wiedział, a chciał się dowiedzieć czegoś innego, nowego. Dodatkowo, mężczyzna nie pokazywał po sobie ani złych zamiarów ani agresywnej postawy. Potrzebował chwili odetchnięcia poza środowiskiem alergicznym co ten chciał mu zwyczajnie zaproponować. No i nie miał absolutnie niczego do ukrycia co nakładało się na rozbudzaną coraz mocniej fascynację. Niemniej, testowanie wytrzymałości psychicznej i podejścia do spraw które tylko ze specyficznym humorem są zabawne było częścią jego osobowości, tego się nie pozbędzie.
Słysząc śmiech uśmiechnął się szeroko, mimo że ten nie mógł tego grymasu zobaczyć. Przygotowując wszystko co było mu potrzebne do sprowadzenia na niego ulgi rozejrzał się jeszcze raz po pokoju po czym już w pełni skupił się na gościu.
- Niepoprawny romantyk? A gdzie w tym adrenalina? – Zapytał rozbawiony chociaż sam uwielbiał siedzieć na tarasie biblioteki w nocy i obserwować pojawiające się gwiazdy. Gdy pogoda dopisywała całą krainę przecinała Droga Mleczna, wystarczyło poczekać aż zgasną wszystkie światła. Piękne zjawisko na które nagle nabrał ochoty. Co do motyli jednak miał obiekcje. Jak taki gagatek na nim siadał nagle zamierał w bezruchu i mimo że go to bardzo łaskotało, jakoś nie umiał stworzonka z siebie zdjąć. Najczęściej w tej niepoprawnej panice ratował go Miles albo Enzo co za każdym razem wywoływało w nim rumieniec zażenowania. Wszyscy się motylami zachwycali, a on jakby mógł, uciekałby w podskokach. Nie z krzykiem ale niechęcią.
Korzystając z okazji dość spokojnej chwili polegającej na oczekiwaniu, zaczął się dokładnie przyglądać Sashy. Pomijając fakt tego, że większość jego otoczenia uważała go za kompletne dziecko nie mające pojęcia o seksualności, bardzo podobali się mu faceci. Uważał, że to rodzinne. Ced był gejem, widocznie go tym zaraził. Nie miał mu za złe! Z kobietami nie miał problemu ale jeszcze nie spotkał takiej która by skradła jego serce. Najpewniej to właśnie przez ich podejście. Tarmosiły go i rozczulały się nad nim, nie widząc w nim mężczyzny tylko kociaka do głaskania. Więc on nie widział w nich kobiet. Tylko upierdliwe ciotki. Proste. Co jednak obecnie było ważniejsze. Leżący w jego łóżku osobnik był niezwykłej urody. Zielone włosy zachodziły mu na jedno oko, obecnie odgarnięte za ucho żeby nie przeszkadzały ukazywały dokładnie jego buzię. Delikatnie zadarty nos, cudne kości policzkowe i pociągła twarz o przyjemnie jasnej cerze. Pełne usta rozciągnięte w spokojnym grymasie. Im dalej wodził wzorkiem tym było lepiej! Szczupła i umięśniona sylwetka, szerokie ramiona. Przez podwiniętą koszulkę widział kolce biodrowe koło których były te charakterystyczne wcięcia. Miał ochotę piszczeć z rozkoszy w poduszkę. Wreszcie nie jakiś mięśniak! Owszem, Enzo był przystojny ale całkowicie nie w jego typie, a Sasha? No cud miód!
Gdy Sasha usiadł, przyjrzał się jego oczom z ogromną dokładnością ogarniając się z tej swojej krainy fantazji i rozmyślań. Jeszcze były delikatnie czerwone ale widocznie już się nie pogarszało na co uśmiechnął się szeroko, z widoczną ulgą.
- Nie dość, że do sypialni to od razu rzucony na łóżko. – Uśmiechnął się zaczepnie tym razem z przemiłą chęcią idąc we flirt. Bo czemu by nie? Na kolejne jego słowa zaśmiał się krótko zaraz marszcząc mocno nos.
- Ja te gwiazdy bym kupił tak może motyle omijajmy? Poza tym chętnie bym obejrzał… kolejce znaczków. – Zamruczał z niewinnym uśmiechem, wcale nie mając nic niestosownego na myśli. Wcale. Na kolejne pytanie jego uśmiech się zmienił. Szeroki i delikatnie zaznaczony rozbawieniem.
- Nie, nie możesz. – Prychnął zaczynając się śmiać. Nie miał ochoty mówić mu kim jest. Jeszcze by się spłoszył, wyszedł. I na co by mu to było? Tylko by musiał znaleźć sobie zajęcie czując w ustach gorycz niewykorzystanej szansy na nową, ciekawą znajomość.
Słuchając jego podejścia do młodej pary westchnął cicho z rozkoszy na tak łatwo uspokajające go słowa. Na chwilę się nad nimi zastanowił, nadal miał nadzieję na zaproponowanie między nimi przyjaźni. Jeżeli okaże się, że Julie nie była psychopatką, może to małżeństwo nie będzie koszmarem dla jego ukochanego brata. Co ważniejsze, całą tą lawiną niepowodzeń i wtop pokazała, że ma zwyczajne, ludzkie oblicze. Czuł jak w jego sercu kiełkowała silna nadzieja.
- Ja mam tylko nadzieję, że całość tego stresu w końcu zacznie łagodnieć. Wiem, że są w trudnej sytuacji, ja nigdy nie chciałbym się w takiej znaleźć, ale trzymam kciuki, że chociaż częściowo się w niej odnajdą. Nie wydawała się złą osobą… No i jest bardzo ładna. – Uśmiechnął się głupkowato. – Mogliby spróbować chociażby się zaprzyjaźnić. – Przyznał wzdychając ciężko. Czy on już oficjalnie mógł zakochać się w Sashy? Jedyna osoba, autentycznie jedyna! Która w chwili obecnej nie traktowała go jak dziecka. Chciała z nim rozmawiać na problematyczne i męczące go tematy, flirtował z nim! To dopiero szok. Nie chciał żeby sobie szedł, chciał jeszcze z nim wymienić chociaż kilka zdań…
Już chciał zacząć inny temat gdy ten się podniósł. Uszy od razu mu klapnęły przez niechęć i uśmiechając się w całkowicie wymuszony sposób powstrzymał westchnięcie. A jednak nici z rozmowy.
- Żaden problem. – Mruknął obojętnie będąc pewnym, że zaraz go nazwie dzieciakiem albo inny tak często używany epitet który go doprowadzał do białej gorączki. – Raczej się nie plączę więc obym Cię nie narażał. – Przyznał czując dość mocny przytyk. Niemniej, teraz miał zamiar pójść do kuchni, zabrać coś słodkiego, a później unikać jakiś niewygodnych obowiązków aż do obiadu. Wtedy przymus obecności nie będzie możliwy do wykręcenia się.
Wychodząc zaraz za swoim gościem zamknął drzwi i posyłając mu tylko niemrawy uśmiech chciał ruszyć do kuchni. Jego pełną uwagę zwróciła jednak najpierw przebiegająca koło nich grupka dzieci w wieku między jedenastym a czternastym rokiem życia, kolejno jego oczy zatrzymały się na parze dziewczyn która w pełnym skupieniu stała naprzeciwko siebie. Nie musiał długo czekać na wymianę „ciosów”. Klepnięcie w ramię, oddanie w brzuch, uderzenie w głowę, ponownie oddanie w ramię, kopniak w kostkę, uderzenie w plecy. Dzieciaki okładały się otwartymi dłońmi jednocześnie starając się zmobilizować ciało na tyle szybko żeby po wyprowadzeniu ciosu uciec. Przez chwilę się to nie udawało, w końcu wyższa dziewczyna ze śmiechem pognała w głąb korytarza, za resztą. Kocie uszy na jego głowie stanęły z czujnością gdy przegrana młoda zbliżała się do niego z łobuzerskim uśmiechem.
- Aaaadiiiii! – Zawołała radośnie sprawiając, że on uniósł gardę i zniżył się na kolanach.
- Nie masz szans. – Rzucił z uśmiechem na co ta do niego doskoczyła. Owszem, w pierwszych trzech wymianach nie miała jak uciec ale ostatecznie, wyprowadziła ciężkie działa. Zaczęła go łaskotać, gdy parsknął śmiechem przewróciła go na ziemię i klepiąc w czoło pobiegła w te pędy za całą resztą, krzycząc na całego gardło „Adi go ma!”. On jeszcze chwilę leżał na ziemi śmiejąc się, a widząc konsternację na twarzy Sashy pokręcił przecząco głową.
- Nie grałeś nigdy w berka?! – Zapytał zaskoczony po czym podniósł się, poprawił okulary na nosie i otrzepał tyłek. Jego usta szybko rozciągnęły się w kuszącym uśmiechu. Opierając dłonie na jego ramionach stanął na palcach i muskając ustami jego policzek wymruczał mu do ucha.
- Berek, gonisz. – Po czym ruszył za dzieciakami, wspinając się na pierwsze piętro rezydencji.
***
Rozmowa z zającem mogła potoczyć się na dwa sposoby. Co było częstszym, albo fuknie i stwierdzi, że rozmawia z jakimś niedorozwojem, nie będzie go już zaczepiał i najpewniej pozwoli mu sobie pójść lub, co nie miało miejsca prawie nigdy – a o ile go pamięć nie zawodziła od dobrych kilku lat- pójdzie w bój słowny jak ogień stając się godnym przeciwnikiem. Enzo, jak po chwili się dowiedział, okazał się przeciwnikiem wybitnie smacznym bo szybko i pozbawionym wściekłości tonem, zaczął się z nim drażnić! W pierwszym momencie aż podniósł na niego oczy i po bardzo skrupulatnym obejrzeniu jego sylwetki, twarzy i ostatecznie oczu, po to by zaraz uśmiechnąć się paskudnie.
No to sprawdzimy jego możliwości.
- Jaki ogrodnik takie plony… – Zauważył tylko, opuszczając oczy na to co robił, a pracy miał masę. Po tym jak wyrywał marchewki przydało się oczyścić ziemię z rosnących nań chwastów co też czynił. Mimo że nie miał okazji pracować w ogrodzie widział takie czynności już kilkukrotnie więc kolejne poczynania były dla niego wręcz logiczne. Chociaż nieco trudne manualnie. Nie spodziewał się, że marchew będzie taka delikatna, a te głupie badyla obok, silne i uparte.
- Jak przedszkolanka fajna to i skorzystać by można było. A nóż dowiem się czegoś bardzo fascynującego? – Przyznał z łobuzerskim uśmiechem jawnie sugerując czynności którym tylko dorośli powinni się oddawać. Tak, on tak miał. Dużo gadał mało robił. Posiadając ogromną awersję do dotyku z bliskości korzystał w tak zwanych chwilach całkowitego załamania nerwowego. Nie było to również nic innego jak niepodszyty żadnymi emocjami stosunek w celu zrzucenia tego dziwnego balastu negatywnych emocji. Jako że jego psychika była jednak stosunkowo mocna, a papierosy ogólnodostępne, prędzej mu zwiędnie i odpadnie niż będzie wykorzystywany tak często jak być powinien w jego wieku. Zakochiwać się bowiem nie planował, była to jawna strata czasu i energii bo jego skromnym zdaniem, miłość nie istniała. Był to raczej biznes, chęć wykorzystania cennych cech drugiej osoby, a gdy znajdzie się lepszy kandydat, zmiana podszyta większymi korzyściami. Ba! Cała jego filozofia szła jeszcze dalej w przeświadczenie, że żadne więzi nie istniały w celach innych jak wykorzystanie, a on decydując się na stosunkowo dużą samotność był bezpieczny od uzależniania się od kogoś widzimisię. Błędne ale na ten moment, nie dało się z nim debatować.
- Ale tato, to samo białko. – Zamrugał szybko patrząc na niego oczami Bambi po czym ściągnął z siebie stworzonko żeby popełzło dalej w świat. Nie miał problemów z robakami. Zasadniczo przy swojej byłej narzeczonej robił za księcia z bajki pozbywając się co ciekawszych okazów z ich domu. Do czasu zabijał, później wywalał po prostu za okno śmiejąc się za każdym razem gdy słyszał pisk paniki. W pewnym momencie on też nie był lepszy ale jego strachy to już inna historia.
Co do zaczepiania zająca, cóż, nie było to na początku specjalnie. Wyrywając chwasty jeden był tak waleczny, że przy wyrywaniu, on poleciał na tyłek, a zielsko prosto w ogrodnika. Parsknął cicho pod nosem i ponownie kucając otrzepał pobrudzony tyłek. No nie specjalnie ubrał się do takich prac ale jak to mawiał, upierze się. Drugie podejście z wywróceniem się było przy marchewce, zdecydowanie powinien zmienić pozycję.
- To nie specjalnie, przynajmniej marchew. – Zapewnił spokojnie, nie mając zamiaru budować swojej osoby na podstawach jakiegoś głupiego szczyla. Kurcze, jak mocno mu nie szło w ogród to przechodziło jego wszelkie oczekiwania. Kto by myślał, że to tak ciężka i skomplikowana praca? Może już nie poleciał z hukiem do tyłu ale kilka rykoszetów poleciało to w jego twarz, to w stojącego nad nim strażnika teksasu.
- Nie podejrzewałem, że to tak skomplikowana praca. – Parsknął rozbawiony nadal nie chcąc się tłumaczyć ale sytuacja tak go bawiła, że sam z siebie się śmiał. – Ja chyba zostanę przy nieco innych aktywnościach. - Pokręcił głową z niedowierzaniem dla braku umiejętności, a przecież on… tyle potrafił! Od rozłożenia broni na części pierwsze, przez naprawę samochodu po majsterkowanie przy urządzeniach domowych. On serio wiele umiał. Ale widocznie nie pielić grządki.
Wstając wyprostowanym przetarł wierzchem dłoni czoło, później wytarł policzki zgarniając z nich ziemię. Zmarszczył nos w szczerym rozbawieniu, kto by pomyślał, że od rana zrobi sobie tak dobry humor! Przez to jednak, opuścił gardę i dał się zaskoczyć. Nawet nie zauważył kiedy, z przykładową wręcz konsternacją na twarzy, zawisnął na ramieniu zająca.
- Kpisz sobie?! – Zapytał w pierwszy momencie czując narastającą wściekłość, zaraz jednak się mu odmieniło i parsknął z niedorzeczności całej sytuacji. Poza tym, jeszcze mu się nie zdarzyło żeby ktoś go tak potraktował, podniósł. W domu raczej wszyscy traktowali go ze znaczącym dystansem, a tu proszę! Jakiś kicaj sobie z nim pogrywał. Słysząc jednak o kompostowniku położył dłonie na jego pośladkach – bez żadnego podtekstu oczywiście – i odpychając się na nich gwałtownie wyprostował swoją pozycję. Tyle wystarczyło żeby jego oprawca stracił równowagę i obydwaj polecieli na trawę. Cholerny pagórek kończący ich przygodę w stawie.
Gdy plasnął na szczupaka w mulistą paćkę w pierwszym momencie zmarszczył nos w konsternacji i obrzydzeniu dla większej ilości niepożądanej substancji na twarzy, w drugim zaczął się dusić ze śmiechu. Podniósł się do siadu i chcąc zdjąć ze swojej głowy nenufar nagle poczuł ciężar jakiegoś stworzenia które się tam rozgościło. Ostrożnie złapał żabę w dłonie i widząc rozbawionego zająca na przeciwko, uśmiechnął się wrednie kierując płaza tak żeby ten przestraszony skoczył prosto w tego kapuścianego głąba.
- Sir Enzo z żabą. – Parsknął towarzysząc mu w szczerym śmiechu. Mógł przysiąść na wszystkich bogów świata, nigdy nikt go tak nie potraktował, w tak niespotykany sposób zaskarbiając sobie jego sympatię w zaledwie kilka minut! Jakkolwiek ich losy się teraz nie potoczą, czy go jeszcze kiedyś po dzisiaj spotka czy nie, będzie go ogromnie szanował.
Jego oczy po chwili podniosły się na dwójkę obserwatorów, w tym obu podobnie rozbawionych co oni dwaj. Zastrzygł szybko uszami i przyglądając się uważnie Gillesowi, niemo upewnił się czy wszystko jest w porządku. Polly wyglądał jednak na tyle dobrze, że szybko przestał się martwić i chcąc zaproponować żeby właśnie dzieci Prekursorów pomogły im wyjść – tylko przypadkowo się mocząc – zaraz oberwał pałką wodną w głowę. A słysząc nad sobą z cudownym akcentem wypowiedziane En garde, jego oczy błysnęły. Szybko zerwał broń i stając w pozycji szermierskiej, jak miło go zając zaskoczył mając idealną postawę, skrzyżował z nim pałkę w powietrzu.
- Wygrasz, pracuje dalej, przegrasz, wisisz mi śniadanie. – Oświadczył czujnie go obserwując, uśmiechając się łobuzersko ale jak naprawdę dawno, całkowicie szczerze.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:31 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.26.39
Enzo od zawsze uważał się za człowieka spokojnego, opanowanego i panującego nad sobą i swoimi odruchami w każdym momencie i aspekcie swojego życia. A jednak, kiedy tak siedział w zimnej, mulistej wodzie stawu, czując jak drobne rybki uciekają mu pomiędzy palcami, a stróżki cieczy spływają po plecach, nie potrafił powstrzymać spontanicznego śmiechu, który wstrząsnął jego ciałem i uleciał w powietrze, do wtóru szczerego śmiechu fioletowowłosego wilka. Sytuacja nieco absurdalna, głupia i absolutnie nieodpowiedzialna, a jednak Enzo bawił się wyśmienicie. Nawet wtedy gdy przerażona żaba niemal zatrzymała się na jego twarzy, posłana w jego stronę przez niedojrzałego Espoira.
- Odezwał się Percival Otso, herbu mokry podkoszulek – prychnął, ochlapując już i tak przemoczoną sylwetkę mężczyzny. Nie mógł przy okazji pozbawić się możliwości sprawdzenia z jakiej gliny ten był ulepiony, ale nie zawiódł się tym, co widział przez mokry materiał opinający ciało wilka. Dobrze zbudowany, z nieprzesadnie zarysowanymi mięśniami, szerokimi ramionami i cudownie wąskimi biodrami, przedstawiał sobą obraz niezłego ciacha, choć Enzo miał wrażenie, że gdyby tylko ktoś się postarał, ten pyskaty samiec alfa mógłby mruczeć jak rasowy kociak. Sam nie zamierzał tego sprawdzać, zwłaszcza że mężczyzna nie sprawiał wrażenia podążającego środkiem tęczy, ale znajomość z nim nie wydawała się czymś złym. Wręcz przeciwnie, Enzo widział w niej sposobność na całkiem ciekawe popołudnia.
Nie spodziewał się, że kiedy będą w trakcie podtapiania się jeden drugiego kolejnymi chlustami mulistej cieczy, od strony brzegu usłyszy śmiech. Dźwięczny, głośny, szczery i tak bardzo mu znajomy. Niemal natychmiast, słysząc go na jego ustach pojawił się głupkowaty uśmiech zadowolenia, które odczuwał za każdym razem kiedy udało mu się wyrwać go z piersi Cedrica. Podniósł głowę, od razu dostrzegając białą lisią kitę i zgiętego w pół Reposa zanoszącego się śmiechem. Od zawsze uważał, że Cedric był zbyt poważny i brał wszystko za bardzo do siebie, więc kiedy widział go szczerze szczęśliwego, przestawał się o niego choć na chwilę martwić. Pomachał do niego, obrzucając elegancko ubraną sylwetkę chłopaka oceniającym spojrzeniem, a potem uniósł z uznaniem brwi w znaczącym geście. Doskonale wiedział, co kryło się pod tymi ciuszkami, ale nawet zakryty, Cedric wyglądał niezwykle pociągająco.
Po chwili jego wzrok przeniósł się na nieco niższą, choć zdumiewająco wysoką postać obok. Co prawda, Enzo póki nie zobaczył, wolał nie oceniać, ale nawet patrząc z daleka mógł stwierdzić, że kobieta stojąca przy Cedricu przyćmiewała wszelkie wyobrażenia. Delikatna i zwiewna, przywodziła mu na myśl lilię wodną, albo konwalię z tym swoim wyglądem anioła i bielutką sukienką. Była naprawdę śliczna i wierzył, że gdyby tylko Cedric nie wolał swojej płci, natychmiast rzuciłaby na niego czar. Oczywiście nie miał pojęcia jaka była z charakteru, ale jej szeroko otwarte oczy, delikatnie zarumienione policzki i wzrok, który po chwili odwróciła sugerował mu, że miał przed sobą raczej niedoświadczoną panienkę z dobrego domu, która męskie ciało mogła podziwiać jedynie przez warstwę eleganckich ubrań. Uśmiechnął się do siebie, nie wiedząc czy jeszcze bardziej współczuć przyjacielowi, czy raczej mu gratulować. Co do reszty, wyglądała na tak czystą, niewinną i słodką, że aż przesadnie i miał nadzieję, że to tylko pierwsze wrażenie spowodowane odległością i raczej niemożliwością wymienienia kilku zdań. Nie miał zamiaru zbliżać się na ten moment do młodszych, stwierdzając, że sesję zapoznawczą zostawi na moment, w którym będzie miał na sobie coś suchszego, a jego włosy nie będą śmierdzieć mułem.
Zamiast tego, rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, czym mógł jeszcze bardziej rozbawić Cedrica i przy okazji podroczyć się bardziej z wilkiem, który całą uwagę skupił na swojej panience, jakby niewerbalnie prowadził z nią jakąś rozmowę. Cóż, czas było przerwać tę jakże uroczą pogawędkę. Wzrok zająca zatrzymał się na rosnącej tuż obok pałce wodnej zakończonej charakterystycznym zgrubieniem nasiąkłym wodą. Spojrzał na nią, a potem na wilka, podczas gdy jego usta rozciągały się w niewinnym uśmiechu. Powoli sięgnął w kierunku rośliny i urwał ją jak najbliżej wody, żeby zaraz pacnąć fioletową czuprynę, podczas gdy jednym ruchem podniósł się z ziemi i stanął nad przeciwnikiem w idealnej, szermierczej postawie. Poczekał aż wilk zrobi to samo, a widząc że ich postawy nie różnią się znacząco, uśmiechnął się lekko i z błyskiem w oku skrzyżował z nim swoją zieloną szpadę.
- Stoi – zgodził się, uśmiechając do mężczyzny spokojnie, żeby zaraz zaatakować idealnie wymierzonym w jego bok sztychem.
Nie zdziwił się, kiedy jego cios został odparowany, ani nawet kiedy wilk zaatakował niemal od razu po tym, zmuszając go do cofnięcia się. Ktoś o tak dobrej postawie musiał znać się na rzeczy. Kiedy walczyli, Enzo ocenił, że są na podobnym poziomie. A w każdym razie jeśli chodziło o szybkość, bo siły nie używali zbyt dużo, pamiętając że nie mają w rękach prawdziwej broni, a pałki wodne, które przy użyciu więcej niż minimum siły mogły się połamać. Skakali wokół siebie, unikali i atakowali dobre piętnaście minut, wymieniając się nie tylko ciosami, ale i wyzwiskami rzucanymi rozbawionym tonem, mające na celu bardziej zdekoncentrować przeciwnika niż naprawdę go obrazić. Enzo bawił się wyśmienicie, nie pamiętając kiedy ostatnio miał okazję rozprostować stare kości i odrobinę rozruszać mięśnie. Oczywiście ogród dawał mu duże pole do popisu jeśli chodziło o jego siłę i zręczność palców, ale nie mógł się wykazać szybkością, refleksem, zwinnością i sprytem, który przydawał się w walce. Dobrze było, móc znów pokazać co potrafił, nawet jeśli obserwatorem był nowo poznany Repos, który niczym mu nie ustępował. Wkrótce też okazało się, że odrobinę go przewyższał. Chwila zawahania, spowodowana lekkim potknięciem się i „szpada” Enzo wylądowała w głębszej wodzie, a on, rozbrojony uniósł obie dłonie do góry, uśmiechając się z uznaniem.
- Ładnie – pochwalił z iskrzącymi rozbawieniem oczami i unoszącą się szybko z wysiłku klatką piersiową. – Wygląda na to, że jestem ci winien śniadanie – zauważył spokojnie, opuszczając ręce i w końcu gramoląc się na brzeg. Jego ubranie było ciężkie od wody, dlatego kiedy tylko wyszedł ze stawu, zdjął z siebie przemoczoną koszulkę i wyżął ją, strzygąc uszami, by i z nich pozbyć się nadprogramowej wilgoci. Zarzucił sobie mokry materiał na ramię, a potem spojrzał na robiącego to samo wilka.
- No dobrze, więc śniadanie – zaczął, udając że namyśla się, co mógłby zrobić dobrego, choć doskonale wiedział co od początku miał w planach. – Proponuję zupę cebulową i świeży chleb, ale żeby je dostać muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy w ogrodzie. Jak mi pomożesz, zjemy szybciej – zauważył i choć bardzo się zdziwił, wilk bardzo ochoczo postanowił mu pomóc.
Wrócili na pole marchewki, gdzie Enzo szybko zasadził agrest, a potem razem posprzątali bałagan narobiony przez wilka podczas wyrywania warzyw. Potem zanieśli je do domku zająca i z kolejnym koszykiem ruszyli na pole cebuli. Te Enzo miał zamiar zebrać, kilka posadzić na szczypiorek, połowę przechować na zimę z reszty zrobić zupę i syrop, które miały w słoikach zagościć w jego małej spiżarni. W międzyczasie sprawdził jak przyjęły się jego sadzonki czarnej porzeczki i malin, znalazł niechciany kopiec kreta i usunął chwasty z grządki z rosnących przy cebuli rzodkiewek. Te też jeszcze trochę i miały być dobre do zebrania. Z wilkiem u boku, który choć nie miał najdelikatniejszych palców, ale nadrabiał zapałem, szybko uporali się ze wszystkim i kiedy zegar w kuchni Enzo wybijał dwunastą, wrócili, brudni, trochę mniej mokrzy i głodni jak wilki.
- To raczej będzie wczesny obiad niż śniadanie – zauważył Enzo, prowadząc mężczyznę korytarzem do swojej kuchni.
Jego chatka była mała, ale dla niego i Milesa idealna. Duży pokój, w którym się znaleźli był połączeniem kuchni i salonu, z oknami wychodzącymi na ogród i z drugiej strony dwór, przesłonięty drzewami parku. Meble w pomieszczeniu wyglądały jak nowe, stanowiły swoiste rozdzielenie pomiędzy częścią do gotowania, a przyjmowania gości. Niebieska kanapa stanowiła najwygodniejszy i największy mebel w pomieszczeniu, mogąc jedynie konkurować z porządnym stołem jadalnym, który Enzo za każdym razem kiedy jadł sam wydawał się zdecydowanie zbyt duży.
Mężczyzna położył koszyk z cebulami na stole, a potem, zanim zaprosił do środka wilka, spojrzał po jego ubłoconych butach i spodniach w mule.
- Chcesz wziąć prysznic? – zapytał, unosząc znacząco brwi na jego ubrudzoną ziemią twarz i pozostałości mułu we włosach. Podejrzewał, że wcale nie miał się lepiej, ale skoro Espoir był gościem, mógł się zachować kulturalnie i jak na pana domu przystało.
Nie zdziwił się, kiedy mężczyzna przystał na propozycję. Zniknął na chwilę w drzwiach swojej sypialni, a potem pojawił się z ręcznikiem i ubraniami na zmianę. Cedric tak często podbierał mu ubrania, że na wszelki wypadek zawsze miał u siebie kilka „zapasowych” kompletów, które Repos mógł w spokoju podkradać.
- Drzwi po prawo – poinstruował, wskazując mu schody podbródkiem.
Kiedy wilk zniknął mu z oczu, wyciągnął drugi komplet ubrań dla siebie i wyszedł na otaczającą dom werandę. Był przyzwyczajony do mycia się w zimnej wodzie ze szlaucha, więc kiedy czysty i pachnący fioletowołosy zszedł na dół, on był w połowie obierania cebuli na zupę.
- Chce ci się zrobić kawę? – zapytał, posyłając mu coś na kształt zachęcającego spojrzenia pomieszanego z lekkim wyzwaniem. Jakby testował go, czy wilk odważy się grzebać mu po szafkach. A kiedy owszem, odważył się, uśmiechnął się do siebie pod nosem, wracając do krojenia cebuli.
- Dla mnie w tym niebieskim – powiedział, doskonale zdając sobie sprawę, że kubek od jego ukochanego dziecka leży w zlewie.
***
Gilles lubił gadać. Jak przystało na prawdziwą papugę, dziób niemal nigdy mu się nie zamykał jeśli miał dobry humor, dlatego kiedy mógł sobie pogadać, niemal natychmiast jego nastrój ulegał poprawie, a napięcie chociaż połowicznie opuszczało jego ciało, pozwalając mu cieszyć się ładną pogodą i cudownym otoczeniem, którego zdenerwowany, na pewno by nie zauważył. Słysząc głupie pytanie, a potem zaraz sprostowanie, miał ochotę się roześmiać, ale powstrzymał się w ostatnim momencie, pamiętając że miał się zachowywać jak Julie. Wiele razy widział jak dziewczyna zachowywała się, kiedy ktoś ją rozbawił, niczym trudnym było więc dla niego unieść dłoń do ust i ukrywając się za nią zachichotać wdzięcznie, posyłając mu lekko rozbawiony wzrok.
- Nie szkodzi – odpowiedział na jego stwierdzenie, uznając że to wcale nie było najgorsze pytanie jakie mógł mu zadać. Zaraz potem zachichotał jeszcze raz i dodał. – Zdarzyło mi się. Kiedy wieje silny wiatr, bardzo łatwo jest na coś wpaść. Drzewa z tego wszystkiego są najmniej inwazyjne – zauważył uśmiechając się odrobinę przekornie, przechylając głowę w bok, naśladując zachowanie siostry. Tak wiele razy próbował jej dorównać, że każdy najmniejszy gest znał na pamięć.
Na pytanie o pokazanie mu latania, kiwnął jedynie skromnie głową. Jeśli chciał popatrzeć, czemu nie. Ale zaraz pomyślał, że najpierw musiałby założyć spodnie. Lepiej żeby nikt nie zauważył co skrywa pod bielizną…
Część ogrodu, w której zaraz się znaleźli wyglądała bardziej jak park niż faktyczny ogród. Gilles niemal od razu zauważył tę różnicę, ale był zbyt zajęty słuchaniem odpowiedzi Cedrica, by zacząć zastanawiać się, co to w ogóle oznaczało. Chłopak lubił gadać, ale doskonale wiedział, że żeby poprowadzić z kimś dialog, ta druga osoba też musiała się wypowiadać. Dlatego rzucił pomocniczym pytaniem, gdyby miało się okazać, że poza lataniem, nie bardzo mieli o czym rozmawiać. No i był ciekawy. Wiedział o znaczącej różnicy w poglądach ich klanów, zastanawiał się więc, czy ich codzienność też wyglądała zupełnie inaczej. Odpowiedź niekoniecznie go zaskoczyła. Oboje byli w takim wieku, gdzie nic nie robienie spotkałoby się z wielką dezaprobatą, choć jak podejrzewał ich zajęcia były różne. Nie spodziewał się jednak, że właśnie szedł obok lekarza, albo pielęgniarza. W każdym razie, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Cedric mógł być osobą, która znała się na anatomii nieco bardziej od przeciętnego człowieka, przełknął ciężko ślinę. Miał nadzieję, że mężczyzna był naprawdę bardzo sceptycznie nastawienie do tego całego ślubu i nie będzie się za bardzo przyglądał przyszłej małżonce. Mogłoby być nieciekawie, gdyby zdał sobie sprawę z tego, że jego przyszła żona miała ramiona szersze od bioder, jabłko Adama i kąt żuchwy nie pasujący kobiecie.
Słysząc o kolejnym hobby, przybrał na twarz zainteresowany wyraz. Naprawdę było to ciekawe i fascynujące, bo on jedyne co umiał malować to wzorki na drewnie, ale jego wewnętrzna panika tylko narastała. Ktoś kto rysował, tym bardziej znał proporcje i inne takie, dlatego jedyne o czym Gilles mógł myśleć to w jak bardzo głębokie bagno został wepchnięty. Przecież nie było mowy, żeby on się nie zczaił…
Magicznym słowem, które wyrwało mu ciche westchnienie, które zaraz zamaskował, udawanym kaszlem, było wspomnienie o drewnianej ramie. Jeszcze nigdy nie musiał się tak powstrzymywać, by czegoś nie powiedzieć. On tak bardzo lubił drewno. Jako stolarz na dworze Espoirów, prawie nie potrafił przejść obojętnie obok czegoś co wymagało naprawy. Ale teraz, musiał się powstrzymać. W końcu Julie nie potrafiła rzeźbić, ani heblować, ani nawet złapać młotka. To byłoby naprawdę dziwne, gdyby jednego dnia, Julie potrafiła naprawić sztalugę, a kolejnego nie wiedziała, za który koniec powinna trzymać młotek. Dlatego, choć bolało go jego rzemieślnicze serce, zrobił smutną minę, której nawet nie musiał udawać.
- Czy nikt nie może ci jej naprawić? – zapytał, czując się źle z tym, że sam nie mógł zaproponować pomocy. Gdyby tylko nie musiał udawać siostry, natychmiast kazałby mu się zaprowadzić do tej skrzywdzonej rzeczy i natychmiast by ją naprawił. Uwielbiał to robić. Na co dzień zajmował się przedmiotami domowego użytku, samemu hobbystycznie składając stoły, krzesła i inne, bardziej wymyśle meble, które sam ozdabiał. Może do tego ostatniego nie miał wielkiego talentu, ale jego wykonanie zawsze było staranne, solidne i wygodne.
Nie spodziewał się, że ich całkiem miłą pogawędkę, choć nie pozbawioną stresu i lekkiego zażenowania przerwie głośny plusk i zaraz po nim niosący się wśród zieleni śmiech. Czując na sobie zdumione spojrzenie, Gilles podniósł wzrok, by napotkać zdziwione oczy lisa. Podejrzewał, że miał podobną, jeśli nie taką samą minę jak mężczyzna, tym bardziej kiedy przyspieszył lekko swojego kroku, nie zamierzał zostawać w tyle, czy go jakoś za bardzo spowalniać.
Kolejny raz tego dnia, jego oczy spotkały się z niespodzianką. Wilk, upaprany i mokry siedział z jakimś zającem w wodzie sięgającej kostek i wygłupiał się jak dziecko. Chłopak nie był pewien, na co w zasadzie patrzył, ale kiedy obok siebie usłyszał szczery, pozbawiony zahamowań śmiech, stwierdził że tak naprawdę nie miało to znaczenia. Zerknął na Cedrica, kiedy ten witał się z zającem, a potem jego wzrok padł na Percivala. Widząc jego znaczące spojrzenie, pokręcił jedynie lekko głową na znak, że wszystko było w porządku. I było, dopóki zając się nie poruszył, zwracając na siebie jego uwagę. Na siebie i spływające po wyrzeźbionym ciele stróżki wody. Gilles zamrugał szybko powiekami, zdając sobie sprawę z tego, że nie tylko muskularny zając wyglądał jak młody Adonis i rzeźba wykuta z marmuru. Wilk prezentował się równie wspaniale, a jego towarzysz, choć ubrany, był tak samo jeśli nawet nie bardziej przystojnym mężczyzną. W jednej chwili poczuł, że na jego policzki wstąpiły lekkie rumieńce, które próbował powstrzymać razem z myślą, że właśnie znalazł się w przystojnym niebie, otoczony tymi ciasteczkami. Ah, gdzie był Sasha, kiedy go potrzebował?! Przecież on nie mógł sam się pławić w tym jeziorze przystojniaczków!
Wystarczyło jednak jedno spojrzenie szarych oczu, by zdał sobie sprawę, że nie powinien się tak zachowywać. Niemal natychmiast zamknął uchylone usta i odwrócił wzrok od perwersyjnie mokrych męskich ciał, czując że czerwieni się jeszcze bardziej. Jakby został przyłapany na czymś niestosownym, choć przecież nic nie robił, tylko zerknął. A może w jego sytuacji to też było zabronione? W końcu był… jakby nie patrzeć, narzeczoną tego obłędnie ślicznego lisa.
Nie zarejestrował, kiedy zając z wilkiem zaczęli ze sobą walczyć, a Cedric uspokoił się na tyle, by zaproponować mu powrót. Skinął głową, zgadzając się, mając nadzieję, że przed męczącym wspólnym obiadem zdąży choć chwilę odpocząć. Na końcu języka miał pytanie, kim był zając, ale nie był pewien, czy mógł o to pytać, dlatego raczej zmienił temat, wracając do przyglądania się słodkim zakątkom ogrodu.
- Tu jest naprawdę ślicznie – westchnął, kiedy minęli jakąś małą oazę spokoju z niewielką fontanną i rosnącymi dokoła niskim żywopłotem. Nie spodziewał się, że z dnia na dzień zostanie wysłany do takiego spokojnego miejsca. Miał wrażenie, że był Alicją wrzuconą do Krainy Czarów. Tutaj wszystko było takie inne i piękne, od dworu, przez ludzi, po sam ogród. W tamtym momencie zazdrościł Julie jeszcze bardziej, choć wcale nie chciał. To wszystko pewnego dnia miało stać się jej…
- Dziękuję za miły spacer, mam nadzieję że cię nie zanudziłam – wymamrotał nieco niezręcznie, kiedy zbliżali się do dworu. Z każdym krokiem Gilles czuł, że zostawiają za sobą nieco bardziej rozluźnioną atmosferę, wracając do tej napiętej, pełnej niewiadomego i niezręcznego milczenia.
A jednak, kiedy tylko wspięli się po schodkach tarasu, z wnętrza dworu dobiegł ich wesoły śmiech, a zaraz z drzwi balonowych na zewnątrz wysypała się garść dzieciaków, piszcząca i uciekająca przed chłopakiem, który wcześniej wskazał mu drogę. Chłopak nie zauważył ich i, zanim Gilles zdążył zareagować, wpadł na niego, oglądając się na coś za sobą. Tylko dlatego, że szatyn był silny, nie przewrócili się, choć zachwiali niebezpiecznie, trzymając nawzajem za przedramiona. Zdezorientowanie odmalowało się na twarzy papugi, ale zanim zdążył zapytać, co się dzieje, na taras jak z procy wyskoczył Sasha, sprawiając że dzieciaki rozbiegły się we wszystkie strony, a tygrysi chłopak puścił go, uciekając z głośnym krzykiem. Zanim Gilles zdołał zorientować się, co się dzieje, przyjaciel zatrzymał się przed nim, a potem klepnął go w ramię, krzycząc:
- Berek!
- Co…? – zaczął Gilles, ale jedyne co zobaczył to oddalające się plecy jelenia, a do jego uszu dotarły krzyki namawiające go do zabawy.
Przez chwile, nie był pewien co powinien zrobić. Zerknął w górę, na lisa, ale widząc że ten zaczął odsuwać się od niego, jakby miał zamiar uciec, zrozumiał, że jeśli tylko chciał, naprawdę mógł dołączyć do zabawy. Wahał się jeszcze chwilę, a potem, czując że cały stres który odczuwał roznosił go nadmiarem niespożytkowanej negatywnej energii, pozwolił sobie na całkiem szczery i nieudawany śmiech. Z błyskiem w oku, zrzucił ze stóp niewygodne pantofelki, a potem rzucił się na najbliżej stojącego Cedrica. Sukienka nie pomagała mu w ucieczce, ani w gonitwie, ale dzieci były na tyle uprzejme, że widząc jak nie radził sobie z własnymi, narzuconymi przez ubiór ograniczeniami, dawały się łapać i nie pozwalały by cały czas był berkiem.
Nie był pewien, ile czasu zajęła im ta zabawa, jednak w końcu odczuł skutki biegania w gorsecie i kiedy, akurat gonił Sashę, który uciekał przed nim wystawiając język, na raz poczuł, że brakuje mu tchu. Zakrztusił się własną śliną, a potem zatrzymał, pochylając do przodu i próbując złapać oddech.
- Sa-Sasha! – wychrypiał, czując że zaczyna panikować. Nie wiedział, co powinien zrobić. Dusił się.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:32 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.20.13

Nie dało się nie dostrzec zmiany postawy niższego, ale Sasha nie do końca wiedział, co sam planował i chciał, dlatego podjął ostatecznie taką decyzję. Dodatkowo gdzieś podświadomie ciągle myślał o pracy i upewnieniu się, że Gilles miał się w porządku. Koniec końców przyjechali tu z obowiązku. Z tą myślą wyszedł z chłopakiem na korytarz i już się miał rozejść, kiedy obok nich przebiegło parę dzieciaków. Na początku nie ogarniał, co się dzieje, dlatego tylko obserwował z dozą rozbawienia, co wyczyniało się przed nim, szczególnie jak Adrien dołączył. Dopiero słysząc słowa skierowane do niego coś kliknęło, a on wzruszył lekko, nieco nieśmiało, ramionami. Owszem, grał. Ale ile lat temu to było. Do tego nawet kiedy był młodszy, wolał spędzać czas w pokoju niż na zewnątrz, kombinując coś z kabelkami, komputerami czy sprzętami. Kojarzył jednak zasady czy o co mniej lub więcej chodziło. Dlatego też nieco podejrzliwie obserwował chłopaka, gdy ten zbliżał się do niego, ale to, co później nastąpiło, i tak kompletnie go zaskoczyło, wybijając na sekundę serce ze stabilnego rytmu. Jego oczy podążały za oddalającym się Adrienem, na policzku wciąż czując ciepło jego ust, na uchu powiew oddechu i dźwięczny głos. Na moment zamienił się w kompletnego dzieciaka, a rozciągając usta w uśmiechu, ruszył przed siebie.
Tyle z obowiązków i pracy. Kiedy taki przystojniak zapraszał do gry, Sasha nie odmawiał. Szczególnie, jak przy okazji miał widok na uroczy ogon, kiwający się z boku na bok, jakże urocze pośladki pod ogonem i strzygące uszka.
Na wierzch dość szybko wyszła jego nieistniejąca kondycja, która do tej pory ćwiczona była tylko sporadycznie w łóżku i tańcach, kiedy to nie był w stanie złapać nawet najmniejszych dzieciaków. Szybkie bestie. Nie wspominając już nawet o Adrienie, którego kompletnie nie miał szans dogonić. Czując się jak kompletnie stary człowiek, zbiegając ze schodów za resztą bandy, skierował się przez balkonowe drzwi na dwór, gdzie ku swojemu zdziwieniu, prawie wpadł w Gillesa.
Jego wzrok automatycznie przeleciał po chłopaku, upewniając się, że wszystko jest w porządku. Później spojrzał na wysokiego mężczyznę obok, kojarząc go z dramatu altankowego. Szybko dodał dwa do dwóch i zrobił pierwszą rzecz, na jaką wpadł.
- Berek! - rzucił do przyjaciela, w końcu wykorzystując okazję, i od razu uciekł na bok, ciągnąc zabawę dalej. Nie miał pojęcia, jak długo to trwało, ale nie pamiętał, kiedy ostatni raz się tak bawił. I tyle biegał. Zdecydowanie nie nadawał się do sportu, szczególnie biorąc pod uwagę, jak kilka razy na prostym prawie poleciał pięknie na twarz. Musiał przyznać jednak sam przed sobą, że sprawiało mu to niewyobrażalną ilość rozrywki, znów zachowywać się jak niczym nie przejmujący się na chwilę dzieciak.
To była chwila. W jednym momencie uśmiechał się szeroko, wygłupiając z Gillesem, który trochę pokracznie ze względu na strój go gonił, a w następnej sekundzie już był przy nim, z lekką paniką wzbierającą się w jego wnętrzu. Kubeł lodowatej wody, przypominający mu, że w rzeczywistości jest tutaj w pracy, nie dla zabawy.
W ułamku sekundy pojawił się obok przyjaciela, który zwinięty próbował zabrać oddech. Chwilę zastanowił się, o co chodzi, a potem nagle uderzyło go, w co ubierał go tego samego ranka. Gorset. Cholerny gorset. Szybko przeanalizował sytuację, w pierwszym odruchu sięgając po nóż przypięty do swojego pasa. Ciche przekleństwo wydostało się z jego ust, gdy zorientował się, że nie może od tak rozebrać go tutaj, uwydatniając męską sylwetkę.
- Spokojnie, wytrzymaj jeszcze chwilę - powiedział do długowłosego i bez zastanowienia sięgnął pod jego kolana, z cichym sapnięciem podnosząc go na swoje ręce. Zaraz dostrzegł, jak obok nich robi się lekka widownia w postaci paru dzieciaków, do tej pory bawiących się z nimi, ale i, jak założył, przyszłego męża i Adriena.
- Wszystko w porządku? Co się dzieje? - zapytał wyższy mężczyzn, zbliżając się do ich dwójki. Sasha jednak nie chciał pozwolić mu zbadać sytuacji bliżej, ryzykując jakkolwiek wyjawieniem płci. Dlatego też bez odpowiadania, przytulając w uspokajającym geście młodszego do siebie, ruszył z powrotem w kierunku budynku. Jego kroki były pospieszne, bliżej temu było do truchtu aniżeli marszu, ale pozostała dwójka szybko się z nim zrównała.
- Łazienka, teraz - rzucił tylko pospiesznie, licząc, że tamci szybko nadążą. Jego ruchy były spanikowane, gdy podążał za dwójką chłopaków, prowadzących go do wnętrza rezydencji, ale nakazywał zachować sobie spokój. Pomieszczenie całe szczęście była blisko i Sasha od razu wpadł, zatrzaskując drzwi przed pozostałą dwójką. Nie przejmował się teraz w najmniejszym stopniu, że może być to nie do końca zachowanie uprzejme, ale Gilles był priorytetem. Położył chłopaka na chłodnych kafelkach, sprawnym ruchem wyciągając najzwyklejszy nóż myśliwski. Chwycił bok sukienki i jednym cięciem, uważając, aby go nie zranić, rozprawił się z ciasnym materiałem, odkrywając praktycznie cały jego tułów. Gdyby na nowo miał odwiązywać cały gorset zajęłoby to zdecydowanie za długo, a biorąc pod uwagę, że Gilles był już lekko siny na twarzy, naprawdę zależało im na czasie. Gdy tylko przedarł materiał do końca, już rękami rozerwał go, w końcu pozwalając mężczyźnie nabrać powietrza. Gilles wziął głęboki haust, napełniając płuca, podczas gdy ręka starszego delikatnie gładziła jego włosy, policzek, gdziekolwiek sięgnął, chcąc ukoić jego nerwy. Poczekał chwilę, upewniając się, że klatka piersiowa chłopaka unosi się już spokojniej, po czym sięgnął po jeden z przygotowanych ręczników. Podniósłszy się, zmoczył go chłodną wodą i wrócił do młodszego, ostrożnie ocierając jego twarz.
- Lepiej już? - zapytał po paru minutach, a widząc, jak ten nieco się unosi, przytrzymał go za ramiona jeszcze przy ziemi. - Daj sobie jeszcze chwilę. Poproszę o coś do zakrycia ciebie - powiedział, odgarniając parę mokrych kosmyków z jego policzków.
Rzucając ostatnie upewniające spojrzenie Gillesowi, jak najostrożniej opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą od razu drzwi, aby nie można było dostrzec wnętrza. Spojrzał na dwójkę mężczyzn przed sobą, uśmiechając się wymuszenie.
- Mieliśmy drobny problem z…gorsetem - wyjaśnił, nie do końca wiedząc, jak powinien to rozegrać. Obawiał się, że przyszły małżonek może mieć coś przeciwko, że on, jako mężczyzna, się tym zajmował, ale widząc jedynie szczere zmartwienie w jego oczach, odetchnął cicho z ulgą pod nosem. - Już jest wszystko w porządku. Mógłbym cię jednak poprosić o coś do zakrycia Julie? - zapytał, zwracając się do wyższego, tylko i wyłącznie dlatego, że chciał jeszcze samolubnie na chwilę zostać z Adrienem. Tamten kiwnął głową i zaraz zniknął z pola widzenia w korytarzach, zostawiając ich samych.
Tym razem Sasha uśmiechnął się szczerze do chłopaka, opierając o drzwi, za którymi znajdował się Gilles, w połowie je blokując, w nieświadomym, ochronnym geście.
- Dobrze się bawiłem z tobą - przyznał szczerze, zaplatając luzem palce przed sobą, podczas gdy jego wzrok błądził chwilę po twarzy drugiego, zanim na nowo nie skupił się na jego oczach. Dopiero w całości i spokoju zorientował się o ich stosunkowo dużej różnicy wzrostu. Nie mógł powstrzymać myśli, że było to naprawdę urocze. - Może niekoniecznie już dzisiaj - zaczął, marszcząc lekko brwi nad listą obowiązków tego dnia, która była dla niego dość przytłaczająca, bo musiał nadrobić parę spraw - ale jutro rano, jeśli oczywiście byłbyś chętny, mógłbyś pokazać mi nieco rezydencji? - zapytał z poszerzającym się uśmiechem. Nie doczekał się jednak odpowiedzi, bo w jego ręce została podana najzwyklejsza czarna bluza i koc. Sasha nawet nie zauważył, gdy białowłosy wrócił. - Dzięki - odpowiedział wyższemu, a rzucając jeszcze znaczące, przeciągłe spojrzenie, z lekkim uśmieszkiem do chłopaka obok niego, wrócił do łazienki.
Gilles wyglądał już lepiej, chociaż nadal z rozszarpanym odzieniem tworzył obrazek co najmniej specyficzny i niecodzienny. Pozbył się do kosza resztek gorsetu, po czym przy lekkiej pomocy chłopaka naciągnął bluzę, zapinając ją na koniec. Ze skrzydłami nigdy nie było to najłatwiejsze zadanie, ale szybko sobie poradzili. Na koniec opatulił go ciasno niczym kokon kocem, w głowie ciesząc się z tego, że mężczyzna o nim też pomyślał.
- Zaniosę cię do pokoju - oznajmił, mimo że jak nic jutro będzie miał zakwasy. Jego brak mięśni nie radził sobie najlepiej z jakimkolwiek wysiłkiem, ale dalej buzowała w nim adrenalina, więc powinno być w porządku. Nie czekając na jakikolwiek sprzeciw, ponownie wziął Gillesa jak księżniczkę, a upewniwszy się, że nigdzie mu nic nie wystaje, opuścił pomieszczenie, mocno przyciskając go do swojej klatki piersiowej. Spojrzał mimochodem na dwójkę mężczyzn, nadal czekającą na zewnątrz.
- Będę czekać! - rzucił na pożegnanie do Adriena, a kiwnąwszy głową drugiemu, nadal raczej szybkim krokiem oddalił się w kierunku swoich komnat. Zrobił też mentalną notatkę, aby pamiętać, że musiał zdecydowanie poruszyć kwestię ubioru z Percivalem, jak tylko go spotka. Nie mogą pozwolić sobie na drugą taką sytuację. Nie bez lekkiego problemu uchylił drzwi do sypialni Gillesa, kładąc go na miękkiej pościeli.
- Lepiej już? Przyniosę ci coś do picia. Możesz się przebrać w międzyczasie, jeśli masz siłę - powiedział do chłopaka, po czym podniósł się i wrócił do ich wspólnego salonu. Na niskim stoliczku leżał dzbanek ze świeżo napełnioną wodą przez pokojówki. Chwilę odczekał, ewentualnie dając mężczyźnie czas na zmianę ubrań. Po tym, napełnił jedną z wysokich szklanek, a wróciwszy z powrotem do przyjaciela, podał mu ją, siadając skrzyżnie na łóżku obok niego. - Nie wiem czy to jest odpowiedni czas na plotki, więc jak nie chcesz rozmawiać, to dam ci odpocząć do obiadu - zaczął, uśmiechając się do niego lekko, w końcu mniej spięty po intensywnej akcji przywracania Gillesa z powrotem do świata żywych, która wyjątkowo zestresowała go bezpieczeństwem chłopaka - ale jak nic dowiedziałbym się czegoś ciekawego o twoim przyszłym mężu. Jak ci się podoba? Jak dla mnie wygląda w porządku, ale wolę bardziej uroczych gości. Jest miły? - kontynuował, ale wraz z zadaniem ostatniego pytania w jego głowie pojawił się obraz rozpaczy i dramatu, jakim było ich śniadanie i wymsknęło mu się głośne, rozbawione parsknięcie. Widząc jednak spojrzenie młodszego, zamienił to w kaszel, zakrywając szeroki uśmiech dłonią. - Mucha. Muchę zjadłem - wyjaśnił po chwili, uspokajając się, ale w duchu nadal szalał ze śmiechu na wspomnienia.

***

Kiwał lekko do siebie głową, ostatni raz obejmując spojrzeniem scenę przed sobą. Miło było zobaczyć przyjaciela w takim humorze, nawet jeśli sytuacja była nieco absurdalna. Widząc, jak do gry włączyły się pałki wodne, potraktował to jako sygnał do zostawienia mężczyzn w swoim towarzystwie. Chociaż zdecydowanie planował wypytać później Enzo, co to za przystojniak. Z ostatnim parsknięciem śmiechem, odwrócił się do swojej towarzyszki, na nowo oferując ramię w znaczącycm geście.
- Może powoli będziemy wracać? - zaproponował. Nie chciał zabierać im obojgu za dużo czasu tego ranka, zwłaszcza że czekał ich później wspólny obiad. Ten z kolei, Cedric był całkowicie przekonany, nawet w jednej dziesiątej nie będzie tak niezobowiązujący, jak śniadanie i spacer. Spodziewał się syfu i brudu od swojej “macochy”, a ta jeszcze nigdy nie zawiodła jego oczekiwań w konkursie na największą szmatę rezydencji.
Mając w głowie niekoniecznie przyjemne wizje co do popołudnia, odprowadził kobietę w stronę rezydencji, starając się jednak nie okazywać po sobie, że nieco spochmurniał.
- Nocą przychodzą tu dzikie koty - mruknął w odpowiedzi na jej komplement co do otoczenia, uśmiechając się półgębkiem. Sam nadal zaskakiwał się dość często urokiem ogrodu. Zdarzało mu się nawet do tej pory znajdować miejsca, których wcześniej nie znał. - Strach się bać - dodał, luzując uścisk jej ręki, kiedy znaleźli się bliżej dworu. Odchrząknął cicho, puszczając ją całkowicie. Czuł jak na nowo wkrada się między nich niezręczność, a on znów nabiera problemów z zachowywaniem się jak człowiek.
- Też dziękuję - odpowiedział z nieco wymuszonym tym razem uśmiechem, zaplatając za sobą ręce, ponieważ nie miał pojęcia, co ma z nimi zrobić.
I kiedy już miał kontynuować, nagle przez drzwi dostrzegł tak znaną sobie sylwetkę Adiego. Uniósł w zdziwieniu brwi, obserwując jego rumiane policzki i rozszalały oddech, kiedy odsuwał się od Julie. Zaraz znów kolejna osoba wypadła, a Cedricowi przeszło przez myśl, że rezydencja tego dnia była wyjątkowo żywiołowa. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu skradającego się w kącikach jego ust.
Wszystko stało się jasne, gdy dookoła nich znalazło się jeszcze więcej dzieciaków i głośno, obok jego przyszłej żony, padło słowo berek. Teraz lis nie miał już żadnych pytań co do tego, co się działo. Automatycznie wręcz odsunął się od kobiety, w głowie mając tylko dziesiątki razy, kiedy byli młodsi i bawili się tak non stop z Adrienem, teraz natomiast zdarzało im się sporadycznie z Milesem. Ile razy zdeptał grządki Enzo w czasie pościgu - nie zliczył. Tym razem jednak znajdowali się w bezpiecznej okolicy trawnika przed rezydencją. Bez większego zastanowienia, czując, że potrzebował jakiegoś sposobu na poradzenie sobie z kłębiącymi się emocjami, zaczął uciekać, dołączając do zabawy.
I rzeczywiście odreagował. Zmęczył się, uszło z niego nieco stresu, kiedy próbował dogonić swojego brata czy dzieciaki. Jego wzrok też nawet dla niego zadziwiająco często podążał w stronę kobiety, z drobnym uśmiechem na ustach. Nie mógł poradzić myśli, że w takim wydaniu, bez butów i maski uprzejmości na twarzy, którą w dwójkę zmuszeni zostali do ubrania, wyglądała ładnie. Czasem łapał się nawet na tym, że zarażał się jej szczerym uśmiechem. Ten jednak w jednym momencie zmienił się w grymas, który dostrzegł, stając nieopodal. Od razu zbliżył się zaaferowany, tak samo zresztą jak Adrien, nagłą zmianą sytuacji.
Potem wszystko działo się szybko. Mężczyzna, którego imienia nie znał, ale orientował się, że przyjechał z Julie po ich zachowaniu dookoła siebie, wziął kobietę na ręce. Wtedy też Cedric dostrzegł jej trudy z oddychaniem i włączył mu się typowy pracowniczy tryb, od razu chcąc przejść do działania i pomocy. Do tego jednak nie został dopuszczony, więc z wyjątkowo zmarszczonymi brwiami i skonsternowaną miną, jak im polecono, pokazali łazienkę.
A potem czekali.
I czekali.
A Cedrica trzepało. Nie był przyzwyczajony do nie-reagowania w tego typu sytuacjach. Nie tak uczyła go Cecile, nie taki miał charakter. Nie chciał się jednak wtrącać, szczególnie po domyślaniu się, że prawdopodobnie pomoc wymagałaby rozebrania, a do tego być może w aktualnej ich sytuacji się nie nadawał. To z kolei sprawiło, że jego myśli podążyło w zupełnie bezsensownym kierunku. Czy powinien się przejmować, że kobietę w takim stanie widzi inny mężczyzna? Czy jako przyszłemu małżonkowi powinno to przeszkadzać? Tyle że nie przeszkadzało. Zupełnie ten aspekt go nie interesował i nie wiedział nawet, czy byłby w stanie udawać inaczej. To, co chciałby wiedzieć, to czy z kobietą wszystko już było w porządku. Nie wyglądała najlepiej, kiedy dostrzegł jej sylwetkę przed zatrzaśnięciem drzwi.
- Cholera - mruknął do siebie, z trudem hamując wychodzące w gorszych słowach i postawie nerwy. Nie chciał szaleć przy bracie, ale zdecydowanie nie radził sobie najspokojniej z tego typu sytuacjami. Już miał kompletnie zignorować ewentualne widoki i po prostu wparować do łazienki, kiedy znajome poroże, a z nim i reszta sylwetki, wystawiła się na zewnątrz. Słysząc skierowane do siebie słowa, kiwnął jedynie głową w odpowiedzi, od razu lekkim truchtem biegnąc do swoich pokoi.
A tam stanął przed następnym dylematem. Co ze skrzydłami. Jego normalne ubrania na pewno nie byłby w stanie zmieścić czegoś tak dużego. Nie wiedział, czy robiło się jakieś dziury, czy nie, ale nie
chciał też marnować czasu. Wziął w końcu coś zapinanego, stwierdzając że z tym będą mieli więcej możliwości działania, po drodze zgarniając też ewentualnie koc z jednego z foteli.
Widząc w oddali dwójkę czekających na niego mężczyzn, w tym kobietę najpewniej wciąż w łazience, przyspieszył. A potem na chwilę stanął. I znów przyspieszył. Czemu jego brat, jego młodszy jedyny brat, stał tak blisko drugiego mężczyzny? I czemu tak się uśmiechał? Prychnął pod nosem, w końcu znajdując się obok nich, mierząc drugiego podejrzliwym spojrzeniem. Nie ociągał się jednak z podaniem mu wszystkich rzeczy. Ten znów zniknął, a Cedric kontrolnie spojrzał na brata, nic jednak jeszcze nie komentując.
Niedługo pozostali towarzysze wyszli w końcu z pomieszczenia i wzrok lisa opadł na twarz kobiety, sprawdzając pobieżnie, czy wszystko w porządku. Tak szybko jednak jak wyszli, tak zniknęli, stąd zdecydował się jeszcze przed obiadem, o ile nie będzie to zbyt nachalne, zaglądnąć do Julie.
Mężczyzna odczekał, aż pozostała dwójka zniknie z pola widzenia i wyprostował się obok Adriego, jak gdyby nigdy nic kątem oka na niego spoglądając.
- Będzie czekał? Na co będzie czekał? I skąd wy się w ogóle znacie? Nie podoba mi się - zalał pytaniami młodszemu, przybierając charakterystyczny ton starszego brata, gdy coś mu nie odpowiadało. Nie umiał pozbyć się tego nawyku, mimo że gdzieś podświadomie zdawał sobie sprawę, że nie jest to jego najchwalebniejsza cecha. - I czy ty byłeś w ogóle dzisiaj obok altanki? - dodał zaraz, przypominając sobie znaczące dźwięki podczas swojego śniadania. Nie chciał od razu wyskakiwać z “podsłuchiwaniem”, bo było to zbyt oskarżycielskie, ale nadal chciał się dowiedzieć co nieco.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:33 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.33.23

Chwila skupienia na Gillesie który szedł pod rączkę ze swoim/Julie przyszłym mężem, nieznacznie go uspokoiła. Dwa krótkie sygnały o tym, że wszystko jest dobrze i nie musi się martwić były jak miód na niewyspane serduszko. Polly zdawał się sobie świetnie radzić z rozmową z białym lisem co wbrew jego oczekiwaniom potwierdzało właśnie grację i elokwencję prezentowaną przez latorośl Prekursora. Ba! Był nawet z niego dumny, że mimo ogromnego stresu i całego procederu jaki właśnie się rozgrywał, radził sobie tak doskonale. Może później go pochwali? Ale tak bez przesady, żeby się papuga nie rozbestwiła. Miał przed sobą jeszcze obiad z całą rodziną. Jak z niego wyjdzie z twarzą oficjalnie dostanie pochwalne spojrzenie Perci’ego. Wyraża więcej niż tysiąc słów!
Ze swojej obecnej pozycji chciał się zacząć podnosić i w miarę z dumą, z twarzą z niej wyjść przynajmniej w założeniu, bo w praktyce gdy wyprowadzenie ciosu w jego głowie wywołało echo pustego uderzenia zgłupiał. Dokładnie tak jakby jego makówka nie mieściła w sobie żadnego organu stosunkowo tak przydatnego w egzystencji. Początkowo, uniósł ramiona w geście obrony ale szybko przenosząc spojrzenie na idealną postawę zająca, na jego ustach rozciągnął się szelmowski uśmiech. Nie minęła minuta gdy i on, z bronią w postaci pałki wodnej w ręce, stał naprzeciwko swojego oprawcy przyjmując z wyrazami wszelkiego szacunku zaproszenie do bitwy.
Ta okazała się być niezwykłą przyjemnością! Poza świetną znajomością zasad zając wykazał się kilkoma sztuczkami które można by nazwać kanciarstwem jeżeli tylko jedna osoba by się ich dopuszczała. Tymczasem obydwaj chlapali wodą, tupali w mule i próbowali sięgnąć swoich torsów pogrubionymi końcówkami raz po raz parskając śmiechem. No i te przezywanie! Inwencja twórcza przedszkolaków sięgnęła zenitu po pięciu minutach starcia gdzie to on wykorzystując chwilowe zachwianie się uszatego blondyna wytrącił mu pałkę z ręki, samemu robiąc doskok i swoją broń łamiąc na jego piersi przy uderzeniu.
- Zaskakujące umiejętności jak na ogrodnika. – Skwitował zasapany, uśmiechając się przy tym szeroko. Zaraz podał mu rękę i pomagając mu wstać, jak przystało na kulturalnych dżentelmenów, podziękował za wyrównane starcie.
- Obyś wymyślił coś smacznego. – Zażartował wychodząc z bajorka i krytycznie rzucając spojrzenie na swoje ciuchy zaczął rozpinać koszulę, nie dość, że przemoczoną to jeszcze oblepioną zielonymi drobinkami. Wycisnął ją z nadmiaru wody po czym przejechał dłońmi wzdłuż nogawek również spodnie pozbawiając ciężaru cieczy. Słysząc jednak o zupie cebulowej podniósł na niego oczy i starając się nie pokazać tego, że nagle poczuł ogromny głód jak i napłynęła mu ślinka do ust, klasnął krótko w dłonie.
- No to bierzmy się do roboty, śniadanie czeka. – Oświadczył jakby jego pomoc była oczywistością w momencie gdy chciał wsadzić paszczę do garnka zupy po czym prosząc mimo wszystko o jasne wskazówki wykonywania powierzonych mu zadań, z przyjemnością wziął się do pracy. Ta, tak różna od jego typowych zajęć, była swego rodzaju przyjemnością. Jego głowa odpoczywała, mięśnie się wysilały. Dokładnie czegoś takiego potrzebował po tych ostatnich ciężkich przeprawach z Crise. Trzeci klan zachodził mu za skórę z tak wzmożoną systematycznością, że powoli opadał z energii i pomysłów na obronę. Ostatnio doszło do poważniejszej strzelaniny w której zginęły dwie osoby… I po co? Żeby zyskać odrobinę ropy i węgla? Marnotrawstwo życia. Chyba właśnie dlatego z taką przyjemnością przyjmował kolejne zadania, do momentu aż głód odbijał się echem z jego żołądka, a ogród wyglądał tak jak wyglądać powinien – reprezentatywnie.
Wchodząc do przytulnej chatki z ciekawością powiódł wzorkiem po wnętrzu. Cicho, przyjemnie i wygodnie. Czuć było domową atmosferę, to miejsce zdecydowanie nie było pustą namiastką domu. Uśmiechnął się do siebie czując otulające go ciepło. W ogóle nie ukrywał się z dokładnym śledzeniem wnętrza i wchodząc za zającem do kuchni od razu pochylił się nad obrazkami wiszącymi na lodówce. Patykowy ludzik z uszami królika, przeurocze!
- Jeżeli nie chcesz myć później podłogi w całym domu, tak, wolałbym. – Zapewnił jeszcze przez chwilę nie odrywając spojrzenia z kartek papieru po czym uśmiechając się mocno rozbawiony, z wdzięcznością przyjął rzeczy, ręcznik i drogę do łazienki. W tej zniknął tylko na moment. Kilka minut zajęło mu doprowadzenie się do stanu użyteczności społecznej po czym na bosaka wrócił do kuchni, wycierając jeszcze lekko mokre włosy. Wszystkie rzeczy leżały na nim zasadniczo doskonale, Enzo był bardzo podobnej do niego budowy co jemu zapewniało zwyczajny komfort w dresowych spodniach i przyjemnie pachnącej koszulce. Swoje rzeczy przepłukał i wieszając pod prysznicem liczył na to, że chociaż odrobinę ociekną z wody.
- Pewnie. – Przyznał otwierając szafki które zostały mu wskazane, wyjmując z nich kubek dla siebie, puszkę z mieloną kawą i ostatecznie, rozglądając się za czymś niebieskim. Naczynie znalazł w zlewie i od razu biorąc się za mycie, po wytarciu dokładnie się mu przyjrzał. No nie umiał! Nie potrafił powstrzymać rozczulonego uśmiechu i zerknięcia na Enzo oskarżycielsko.
- Przyznaj się, ile masz tych pociech? Uzdolnienie artystyczne jak na widelcu, patykowy ludek ma zdecydowanie Twój uśmiech. Podobieństwo uderzające. – Przyznał całkowicie do niego niepodobnym tonem, pozbawionym kpiny, wyższości czy irytacji. Był po prostu rozbawiony i całkowicie urzeczony małymi dziełami sztuki. Dzieci były istotami niewinnymi i chociaż go się przede wszystkim bały, bardzo dbał o to żeby nie zwracać się do nich ostrym tonem lub w jakiś sposób postępować niemoralnie. Przecież to przede wszystkim je chronił i chociaż własnych nie miał, gdyby miał okazję zostać nianią, zdecydowanie by się starał z całych sił!
Wstawił również wodę i przygotowując dwie porcje kawy upewnił się jak zając lubi. Sam pił czarną, mocną, bez cukru. Jak jego serce. Poza tym pomagał jak tylko się dało chociaż nie obeszło się bez podjadania. W chwili gdy okazało się, ze chrupiące pieczywo pęka pod naporem jego dłoni, nie umiał się powstrzymać żeby nie zjeść suchej piętki bułki zagłuszając chociaż odrobinę te paskudne burczenie. Zaskakująco dobrze się bawił stojąc u jego boku, tocząc spokojną rozmowę kierowaną zwyczajną ciekawością poznania się, tworząc śniadanie i popijając gorącą kawę.
- Nie podejrzewałem, że jakiś Repos będzie tak dobrze władał bronią. Gdzieś mnie słuchy doszły, że tylko w specjalnej szkole uczą was walki. Jak więc zostałeś nadwornym ogrodnikiem? I widocznie, dobrym znajomym syna Prekursora? – Zapytał ciekawsko chociaż nie naciskając, dawał mu wybór na co mu odpowie. Sam nie rozumiał czemu chciał go poznać bliżej ale chciał mocno.
***
Bieganie z dzieciakami po korytarzach rezydencji było jedną z przyjemniejszych aktywności na które dodatkowo miał pełne pozwolenie. Generalnie to nie tak, że Cedric go irytował. On go niemiłosiernie wkur****. Jego najdroższy brat miał bowiem syndrom starszego debila, który kazał mu na każdym kroku ograniczać wolność młodego dorosłego w sferach flirtu, erotyzmu, podziwiania albo zwyczajnego obczajania. Dlatego też Adrien wypracował cały system klasyfikacji przystojniaków w obecności swojego brata tak żeby wyżej wymieniony się nawet nie zorientował, że podziwia kształtne tyłeczki. Dlaczego obecnie w ogóle o tym myślał? Przez jednego jelonka który miał tak boską minę przy pierwszym całusku, że warte byłoby to upamiętnienia. Dlatego zanim odszedł napawał się swoją zdobyczą po czym ruszył spokojnie za chmarą hałasujących dzieciaków rozmyślając tylko o tym jak miękkie stały się te zielone oczka gdy się zbliżył. Aż sobie westchnął rozczulony pod nosem zaczynając gnać przed siebie żeby nie stracić przewagi.
Najpierw slalom po piętrze, musieli wyminąć kilka pokojówek plączących się między otwartymi pokojami ale później poszło już z górki. Główne schody były niezwykle szerokie, a on z bliźniaczkami zjechał na poręczy śmiejąc się w niebogłosy między innymi przez fakt, że biedny Sasha nie nadążał. Jeszcze kilka razy z nimi zagra i będzie nie do pokonania! Tymczasem, drzwi wejściowe były uchylone jedyne jednym skrzydłem, przecisnął się niepotrzebnie z jednym – zaskakująco szybkim – grubaskiem przez co potknął się o własne nogi i wpadł w ramiona Julie. W pierwszej chwili w jego oczach zamajaczył strach, że obydwoje polecą ze schodów ale w sposób całkowicie niezrozumiały, został złapany, ba! Nawet lekko go uniosła. Zmarszczył delikatnie nos i poprawiając sobie okulary żeby przyjrzeć się jej zaskoczonym acz przyjemnie orzechowym oczom szukał w nich przez chwilę odpowiedzi. Uśmiechnął się przepraszająco i stając ponownie na równych nogach, wręcz pisnął gdy koło niego pojawił się Sasha. Wyminął Julie pod jedną jej ręką, posłał zielonemu szelmowski uśmiech i klepiąc Ceda soczyście w pośladek, odbiegł od niego pokazując mu język.
Nie minęło pięć minut gdy do gry dołączyły kolejne dwie osoby, a cała ich paczka rozpierzchła się po wypielęgnowanym trawniku i kamiennych ścieżkach piszcząc i oklepując się wzajemnie.
Przynajmniej do momentu aż Julie nie padła na trawę łapiąc świszczące oddechy. On, zziajany czerwony i z szerokim uśmiechem na ustach, zatrzymał się gwałtownie i stawiając na baczność uszy, poprawił zsuwające się z nosa, okrągłe okulary. Momentalnie zalała go fala lodowatego strachu i patrząc szeroko otwartymi oczami na brata czekał aż ten, swoim zwyczajem, zareaguje. Nie po to cholera się szkoliła na medyka żeby tak teraz stać jak ten kołek! Ale Sasha był pierwszy, wziął papugę na ręce i ruszył do rezydencji każąc im wskazać łazienkę.
Do pierwszego lepszego pokoju wpadli wszyscy jak burza, nie chciał przeszkadzać ale gnany ciekawością chciał wejść do łazienki, prawie dostając drzwiami w nos. Ponownie zastrzygł uszami, jego ogon wił się niespokojnie i odwracając się do lisa patrzył na niego wyczekująco.
- Co się dzieje? Nic nie rozumiem. Nie pomożesz!? – Zapytał oskarżycielsko ale nie zdążył otrzymać żadnej odpowiedzi gdy ponownie w zasięgu jego wzroku pojawił się Sasha. Stając na palcach próbował zajrzeć do środka ale szczupłe ciało mężczyzny i szybko zamknięte drzwi mu to skutecznie uniemożliwiły. Odwrócił się jeszcze za Cedriciem po czym spojrzał przepraszająco na Sashe.
- Nie chciałem jej zrobić krzywdy, następnym razem nie pozwolę na nic takiego… – Zaczął się rzewnie tłumaczyć ale spokojny uśmiech na jego ustach, kilka uspakajających gestów, sprawiło, że wziął głęboki oddech i przymknął na chwilę oczy. Gdy je ponownie otworzył zdecydowanie się uspokoił i uśmiechając słodko zaczął słuchać tego co miał mu do powiedzenia, a co było tak mocno przyjemne!
Splatając ręce za sobą pochylił się delikatnie nad nim od razu przybierając łobuzerski uśmieszek na ustach.
- Będziesz się tak narażał na ponowny atak alergii? Proszę Pana, czy Pan czasem nie jest masochistą? – Prychnął rozbawiony po czym uśmiech mu złagodniał, stał się zwyczajnie uroczy. Zanim mu jednak odpowiedział, że to będzie dla niego czysta przyjemność, spędzić czas z tak alergennym przystojniakiem, w pokoju znowu pojawił się Ced. Mimo to, jedno ucho mu klapnęło w geście całkowitego rozczulenia. Jeżeli Sasha próbował rozstawić sidła, to on właśnie czekał potulnie żeby w nie wejść.
Gdy jelonek z księżniczką w opałach ruszył do ich tymczasowego pokoju pomachał mu jeszcze, z nadal szerokim uśmiechem na ustach, po czym pozwolił obu puchatym uszom opaść bezwładnie na głowę.
- Tobie się nie podoba nikt kto ma więcej niż piętnaście lat i ze mną rozmawia. – Zauważył obejmując się rękami po czym spojrzał na jego oburzone oblicze z politowaniem. – Ano tak, przepraszam. Jeszcze do Enzo nie masz problemu dopóki nie krążę dookoła alkoholu. – Uśmiechnął się uroczo z piskiem próbując uciec gdy lis złapał go pod pachę i pięścią zaczął mierzwić mu włosy. Siłował się z umięśnionym ramieniem dobrą chwilę zostając puszczonym dopiero po przejechaniu jęzorem po jego przedramieniu. Na fakt nazwania go „obrzydliwą kulką futra” jedynie pokazał mu język.
- Twoja owłosiona łapa to też nie jest szczyt moich marzeń! – Skwitował po czym szybko obszedł go za plecy, złapał za ramiona i wskakując mu na barana objął go porządnie i rękami i nogami.
- A teraz mój rączy rumaku! Opowiadaj mi o tym bólu dostania winogronem w czoło i sztuce niemożności wydukania swojego imienia w sposób tak elokwentny jak prowadzenie całości konwersacji. Czy Ty… owoce… lubisz owoce?! - Obejmując go mocno za szyję i całując w policzek parsknął tak głośnym uśmiechem, że nie dość iż zaczęły mu lecieć łzy po policzkach to najpewniej było go słychać na całym piętrze. No niestety, Ced zrobił z siebie pośmiewisko które będzie mu w chwilach słabości wypominał.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:34 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.26.39
Gdyby ktoś kiedyś zapytał Enzo, co było jego największym życiowym sukcesem, bez wahania odpowiedziałby, że Miles. Jego jedyne dziecko, pociecha, nadzieja i najszczersza miłość, jaką mógł czuć do drugiej osoby. Nie wyobrażał sobie życia bez niego, bez możliwości doglądania jego dorastania i kierowania go na właściwe drogi, dopóki sam nie będzie w stanie określić co jest dobre a co złe. Nawet krótki czas rozłąki był dla mężczyzny trudny, ale nie chciał pozbawiać chłopca kontaktu z dziadkami, którzy przecież kochali go tak samo, widząc w nim odbicie swojej jedynej córki. Zając o tym wiedział, dlatego choć niechętnie zgadzał się na tygodniowe wakacje co dwa miesiące, by chłopiec mógł spędzić z nimi czas.
Krzątając się po domu, miał wrażenie, że było w nim za cicho. Za czysto. Nigdzie nie słyszał śmiechu, nie było kredek rozsypanych po podłodze i wodzącego za nim ufnego spojrzenia. Enzo nie lubił być sam. Zawsze miał wrażenie, że ten dom istniał po to, by mieszkała w nim więcej niż jedna osoba, choć był taki malutki. Dlatego też, kiedy w drzwiach pojawił się wilk, czysty i w suchych, pożyczonych ubraniach, mężczyzna nieco się rozluźnił, a kiedy jego głos, rozczulony i słodki rozszedł się po pomieszczeniu, lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Jedną – odpowiedział na pytanie, zerkając na Espoira przez ramię. Był ciekaw jego miny, kiedy jego wzrok błądził po patykowych ludkach, prostych krajobrazach i wymyślnym obrazku Cedrica, który również wisiał na lodówce Enzo. Nie pamiętał, ale jeśli dobrze kojarzył, jeden z krzywych malunków należał do Adriena. – Jest u dziadków, dlatego tu tak cicho. Ale wróci, już niedługo - uśmiechnął się, przypominając sobie jak radośnie chłopiec biegł w kierunku auta teścia Enzo, tylko po to, żeby w połowie drogi zawrócić i rzucić się na ojca z obietnicą, że będzie codziennie słał mu spadające gwiazdy, żeby wiedział, że wszystko u niego dobrze.
Zaraz potem rozmowa zeszła na kawę i dodatki mające uzewnętrzniać stan duszy pijącego, co Enzo powitał drwiącym uniesieniem brwi, prosząc w takim razie o cukier, karmel, bitą śmietanę, a potem jeszcze płatki czekolady. Ostatecznie dostał swoją ulubioną, słodzoną łyżeczką miodu i mógł wrócić do gotowania. Kiedy cebula nabierała złotego odcienia, mężczyzna oparł się biodrem o blat kuchenny, popijając w spokoju gorący napój i przyglądając się z ciekawością gościowi. Nie spodziewał się, że jego ubrania będą na nim tak dobrze leżały, a jednak, nie topił się w nich tak jak Cedric.
- Nie zawsze byłem Reposem – powiedział spokojnie, odkładając kubek na bok, by pomieszać w garnku z cebulą. – I nie tutaj nauczyłem się walczyć. Nie jestem pewien, jak działają tu szkoły, poza podstawówką – wzruszył ramionami, jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego. Nie interesował się systemem szkolnictwa poza zakresem którym musiał się interesować z powodu Milesa.
Przy pytaniu o Cedrica, na chwilę zawahał się, przestając mieszać w garnku. Poczuł się, jakby ktoś przyłapał go na czymś niezbyt moralnym, choć miał stuprocentową pewność, że o ich małym romansie nie wiedział nikt poza nimi samymi. Nie żeby martwił się o siebie. Raczej miał wrażenie, że gdyby ta informacja dotarła do ludzi z drugiego klanu, mieliby coś przeciwko połączeniu chłopaka węzłem małżeńskim ze śliczną papugą. Przez chwilę Enzo miał ochotę zdradzić ich mały sekret i przerwać tę farsę, która tak źle wpływała na nastrój przyjaciela, ale… powstrzymał się, wiedząc że Cedric najprawdopodobniej nie byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy. Dlatego Enzo jedynie uśmiechnął się nieznacznie i wrócił do mieszania zawartości garnka.
- Nie ma w tym nic niezwykłego. Lubię zajmować się roślinami. A ogród wydaje się lepszym miejscem dla zająca niż kuchnia – zauważył, strzygąc uszami. – To właśnie tam poznałem Cedrica. Kiedyś pracowałem jako kucharz, ale to było dawno temu. Od tego czasu wiele się zmieniło – dodał bardziej do siebie, zaraz przenosząc spojrzenie na rozmówcę.
- A co z tobą? – zapytał, dolewając do warzyw wody, by mogły się pogotować. – Czy to u Espoirów normalne, że każdy z was macha pałką wodną jak zawodowiec? – parsknął, biorąc w dłonie brzydki kubek. – Wasza księżniczka nie wygląda na zdolną kogoś uderzyć, ale może się mylę? – dorzucił, ciekaw, czy powinien zacząć się martwić bardziej o Cedrica i jego żonę z umiejętnościami zabójcy.
Zupa gotowała się leniwie, napełniając dom ogrodnika zapachem, a oni rozmawiali powolnie, nie spiesząc się, sącząc kawę, a potem kompot, który Enzo wyciągnął z jednej z szafek. Pomimo burzliwego poznania, Percival okazał się całkiem niezłym kompanem do konwersacji, cięty język i niewybredne odzywki zastępując pełnymi zdaniami i ciekawą treścią, której mężczyzna w pierwszym momencie się nie spodziewał. Kto by pomyślał, że wilk z miną mówiącą, że pozjadał wszystkie rozumy, okaże się również pełen poczucia humoru, energii i charakteru, niekoniecznie ciężkiego do strawienia. Wręcz przeciwnie, Enzo czuł się przy nim lekko, czerpiąc przyjemność z miłej pogawędki.
- Miałeś okazję pozwiedzać coś więcej niż moje pola? – zapytał, kiedy zupa była gotowa i mogli usiąść do jedzenia przy stole. - Jak ci się tu podoba? – dodał, będąc ciekaw opinii mężczyzny o tym sporej wielkości, zielonym kawałku świata. Było tu zdecydowanie spokojniej niż gdzieś indziej, ale niektórym nie pasowało życie we względnej sielance.
***
Gilles nie wiedział jak to jest tracić oddech, a jednak kiedy w końcu do tego doszło i to z powodu tego okropnego gorsetu, bardziej panikował tym, że panikuje niż faktycznym brakiem możliwości złapania oddechu w płuca. Nie lubił tego stanu, kiedy jego umysł nastawiał się jedynie na paniczną ucieczkę, a kiedy i tego nie mógł uskuteczniać, wprawiał jego ciało w niekontrolowane drżenie, wyciskając z jego oczu łzy przerażenia. Słyszał obok siebie głosy, dużo głosów, ale żaden z nich nie wydawał mu się w tamtym momencie właściwy. A przynajmniej do momentu, w którym uświadomił sobie, że Sasha wziął go na ręce i niósł gdzieś, tuląc go do swojej chudej piersi, nie pozwalając by ktoś odkrył sekret jego płci. Nawet nie zauważył, kiedy jedną dłoń zacisnął na materiale jego ubrań, czepiając się przyjaciela, jakby był jego ostatnią deską ratunku.
Chłód kafelków i uspokajający głos jelenia odrobinę mu pomogły, a kiedy w końcu obręcz ściskająca go i nie pozwalająca mu wziąć głębszego oddechu zniknęła, niemal zachłysnął się powietrzem, czując zawroty głowy. Rozkaszlał się, wpatrując w zmartwioną twarz zielonowłosego, starając się w łagodnych gestach znaleźć choć odrobinę spokoju, by móc odzyskać chwiejną równowagę. W końcu jego oddech spowolnił, a on mógł naprawdę się uspokoić. Kiedy więc Sasha zapytał, czy już mu lepiej, kiwnął ostrożnie głową, na próbę unosząc się do siadu. Zakręciło mu się w głowie, dlatego nie oponował, kiedy przyjaciel popchnął go, by jeszcze przez chwilę poleżał. Było mu niewygodnie przez zgniecione skrzydła, ale nie odważył się podnieść dopóki nie był bardziej pewien, że wszystko naprawdę było w porządku.
Kiedy Sasha wyszedł, Gilles czuł jak chłód kafelków powoli wprawia jego ciało w drżenie. W końcu nie był w stanie go wytrzymać i uniósł się powoli do siadu, opierając jedną ręką o umywalkę. Nadal czuł się trochę roztrzęsiony, ale przynajmniej zdołał się opanować. Teraz jedynie było mu szkoda, że przez niego musieli przerwać tak relaksującą i uzdrawiającą jego nerwy zabawę. Wiedział, że jeszcze sporo dnia przed nim i miał wrażenie, że ta chwila beztroski była najspokojniejszą chwilą tego dnia. W końcu czekał go jeszcze obiad z całą rodziną Cedrica, w tym z Prekursorem. A jeśli mężczyzna był taki sam jak jego ojciec… chłopak wolał sobie nie wyobrażać, jak przerażająca to była perspektywa. Już wystarczająco się stresował, ale kiedy spróbował odwrócić swoją uwagę od niedorzecznych myśli, denerwował się tylko bardziej.
Na jego szczęście, Sasha po raz kolejny tego dnia stał się jego wybawcą, pojawiając się w łazience z czarną bluzą i kocem. Gilles nie pamiętał tego ubrania z szafy przyjaciela, jak się zaraz okazało, słusznie. Rękawy i sama bluza były tak długie, że chłopak czuł się jakby się w niej topił, na dodatek pachniała inaczej. Opatulony w koc i znów w ramionach Sashy, Gilles trochę zawstydzony tym co robił, wtulił nos w miękki materiał, ciekaw przyjemnej woni, a kiedy zdał sobie sprawę, że poza świeżością prania, wyczuwał w niej rześki zapach porannej rosy, westchnął cicho, myśląc że to naprawdę miła woń. Zastanawiał się, do kogo należało ubranie, ale przestał, kiedy tylko drzwi do łazienki stanęły otworem, a jego ciemne oczy spotkały się na chwilę z błękitem jasnych tęczówek Cedrica. Nie wiedział, dlaczego nagle zrobiło mu się gorąco, ale był wdzięczny, kiedy Sasha uprowadził go od niezręczności i zaniósł do ich tymczasowego pokoju.
- Lepiej – przyznał, pozwalając Sashy wyjść.
Przez chwilę siedział i uspokajał się, gapiąc się z fascynacją jak zbyt długie rękawy zakrywały mu dłonie, a kiedy stwierdził, że powinno być z nim w porządku, podniósł się, by przebrać resztki sukienki. Było mu jej trochę szkoda, bo mimo wszystko była ładna, ale ani trochę nie żałował gorsetu. Przez chwilę wahał się, co powinien założyć, ale kiedy zerknął na zegar i dostrzegł, że do obiadu zostało jeszcze trochę czasu, zdecydował się na dresy i zwykłą koszulkę. Wyrzucił zniszczoną sukienkę, a potem zagapił się na trzymaną w dłoniach bluzę. To było takie miłe, czuć się malutkim…
Kiedy Sasha wrócił do pokoju ze szklanką wody, Gilles siedział na łóżku z lekkimi rumieńcami na policzkach na myśl, że właśnie okradał męża Julie z jego troski o siostrę. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że bluza była mięciutka i tak ładnie pachniała. Była znacznie lepsza od koca. Dlatego choć trochę się wstydził za siebie, założył ją z powrotem, udając że nie widzi wzroku Sashy. Przyjął od przyjaciela szklankę z wdzięcznością, upijając łyk chłodnego płynu. Miał ochotę trochę odpocząć, ale słysząc hasło „plotki” natychmiast oczy mu się zaświeciły. Uwielbiał plotkować! A miał mężczyźnie tyle do powiedzenia! Nie tylko o samym panu młodym. Zanim jednak przeszedł do tej części, zmrużył podejrzliwie oczy, przypominając sobie o dosyć istotnym szczególe.
- Mucha, tak? – prychnął, biorąc szklankę w jedną rękę, by drugą móc trzepnąć przyjaciela po ramieniu. – A czy mucha też wpadła ci do gardła jak podsłuchiwałeś, porożu niemyty, mnie i mojego przyszłego męża? – zapytał, patrząc na niego gniewnie. – I nawet nie próbuj mówić, że nie. Widziałem cię. I słyszałem – zaznaczył, czekając na jakieś wyjaśnienia.
Na szczęście dla Sashy, kiedy już trochę pomarudził, Gilles wolał przejść do przyjemniejszych rzeczy.
- A co do… Cedrica – zaczął znaczącym tonem, jakby zdobycie imienia Reposa było jego wyczynem, trofeum i w ogóle to gdyby nie zapytał to by go nie usłyszał, ale że je zdobył to mógł się chwalić, poprawiając się na poduszkach. – Moja siostra ma takie szczęście… Widziałeś go z bliska? – westchnął z nieukrywanym zachwytem i lekką zazdrością. – On jest taki ładny i wysoki… I tak, był miły, a przynajmniej tak bardzo jak mu się udawało – zachichotał jak piętnastolatka, przypominając sobie, że nie wspomniał o tym winogronie i powiedział, żeby nie przejmował się zniszczonymi doniczkami. - Jak poszliśmy na spacer to wziął mnie pod rękę, to było takie szarmanckie! – zachwycał się, choć ten niespodziewany kontakt fizyczny wywoływał w nim mieszane uczucia.
- Ale! Nie uwierzysz jak ci powiem, kogo spotkaliśmy na spacerze – przypomniał sobie zaraz, czując nieco mściwej satysfakcji, kiedy przypomniał sobie mokrego i oblepionego mułem wilka. – Naszego złego wilka – powiedział, pochylając się, jakby wyjawiał Sashy jakiś sekret. – I on siedział w stawie. Z jakimś zającem. I oboje byli mokrzy… Wszystko się do nich przylepiło i wiesz… on też jest, całkiem niezły – westchnął, czując że trochę się rumienił na wspomnienie tych wspaniałości dla oczu. – Żałuj, że tego nie widziałeś. Tu jest tyle przystojniaków, a ja spotkałem aż trzech na raz! – ekscytował się, choć wiedział że może nie do końca powinien…
- A ty? Co robiłeś jak już przestałeś nas szpiegować? – zapytał wywracając oczami, a potem szturchnął przyjaciela zaciśniętą pięścią w pierś, uśmiechając się głupkowato. – Chyba nieźle się bawiłeś z tym tygryskiem? – zauważył, poruszając zabawnie brwiami.
Rozmawiali tak jeszcze jakiś czas, obgadując wszystko i wszystkich, dopóki od strony drzwi do apartamentu nie usłyszeli pukania. Gilles spojrzał zdumiony na Sashę wzruszając ramionami. Nie miał pojęcia, kto to mógł być. Na pewno nie Percival, bo ten na pewno by nie pukał. Kiedy jeleń poszedł otworzyć, Gilles przysunął się na skraj łóżka, wiedziony ciekawością, a kiedy w progu zobaczył wysoką sylwetkę Cedrica… Przez chwilę przetwarzał sytuację, a kiedy zdał sobie sprawę, że miał na sobie nie dość, że dres, to jeszcze jego bluzę, natychmiast poczuł jak policzki palą go żywym ogniem.
- Ehm… - zaczął, chcąc powiedzieć coś co zmazałoby złe wrażenie, jakie wywołał swoim nagannym wyglądem, ale wszystko co przychodziło mu do głowy kręciło się wokół tej nieszczęsnej bluzy, na którą nie chciał zwracać już i tak zwróconej uwagi.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {29/03/21, 08:34 pm}

Kiss, marry, kill PicsArt_04-06-10.20.13
Sasha poprawił się na łóżku, rozmasowując uderzone przez przyjaciela ramię z nadąsaną miną. W ramach bezpieczeństwa i zapobiegawczo przesunął się nieco dalej, próbując na usta wymusić uśmiech, który być może zmiękczyłby serduszko Gillesa.
- Robiłem to tylko i wyłącznie z troski o ciebie, o mój ulubiony i cudowny, jedyny i najwspanialszy, przyjacielu - spróbował, choć nieco teatralnie, to szczerze, ale w odpowiedzi oberwał po raz drugi. - Do tego to nie tak, że będę się teraz z ciebie naśmiewać - dodał, łgając w żywe oczy. - Zbyt obawiam się ataku winogrona. - Wyszczerzył się do chłopaka, od razu unosząc dłonie, nawet zanim miałoby opaść jakieś uderzenie na niego. Gillesowi jednak złość przeszła stosunkowo szybko - Sasha wierzył, że to przez jego wrodzony urok do udobruchania papugi, choć zapewne dalekie było to od prawdy, bowiem w Sashy uroku było tyle co w kamieniu obtoczonym mułem. Wolał wierzyć jednak w tę przyjemniejszą wersję i nie mógł powstrzymać zadowolonego uśmiechu, kiedy Gilles zaczął w końcu plotki.
- To w sumie dobrze, skoro nie jest paskudny, śmierdzący i odrażający. Jakieś plusy muszą być z tego udawania, bo inaczej to już zupełnie przykro by było - skomentował żartobliwie, zaraz też ożywiając się na wspomnienie tygrysa, z którym spędził ranek. Jego usta rozszerzyły się w rozmarzonym uśmiechu. - Szpiegowanie przerwała mi alergia. Zapomniałem o pyłkach. Jestem na zewnątrz tak rzadko, że kompletnie wypadło mi to z głowy - zaczął opowiadać, wzruszając lekko ramionami na to, jak absurdalnie to brzmiało. - Więc tygrys, Adrien, zajął się mną. Byłem przyślepy przez łzawiące oczy - powiedział znacząco. - Choć zdecydowanie nie miałbym nic przeciwko, gdyby zajął się mną też w innych sprawach - dodał zaraz unosząc brwi. - Jutro chyba idziemy rano coś razem porobić. On jest tak uroczy Gilles, że się rozpływam no kurde. I totalnie w moim typie. Widziałeś jego ogon? Wiesz, że mam słabość do ogonów tak samo jak i do uszów. A on ma i to, i to - kontynuował, jeszcze długie minuty po tym ciągle z radością rozgadując się na temat chłopaka.
Ich plotki przerwało pukanie do drzwi. Sasha spojrzał ze zdziwieniem na Gillesa, zastanawiając się, czy być może ten kogoś oczekiwał, ale widząc równie zdezorientowane spojrzenie, podniósł się. Otworzywszy drzwi, wyjrzał za nie, a widząc znajomą sylwetkę, rzucił szybkie spojrzenie Gillesowi, mając nadzieję, że być może siedzi tak, by nie być widocznym. Jego niedoczekanie, powinien już znać, jak ciekawska była papuga, teraz wychylając się pięknie i na widoku, w dresach, nie swoich.
- Um, chciałem sprawdzić, jak się czujesz - powiedział mężczyzna, nawiązując do feralnego berka. Jego ręka machinalnie poprawiła parę niesfornych włosów, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Czy wypadało mu patrzeć na kobietę, skoro wyraźnie była w nieco innym wydaniu niż wyjściowym? Były jakieś zasady odnośnie tego, gdzie skupić wzrok, których nie znał? - Cedric, przy okazji - dodał, wystawiając rękę w kierunku Sashy. Ten uścisnął ją z uśmiechem, w ogóle nie zdradzającym niezręczności sytuacji.
- Sasha. Pomagam Julie z aklimatyzacją - oznajmił, wyjaśniając też poniekąd, dlaczego znajdował się w pokoju jego przyszłej żony. Stanął nieco tak, aby zasłonić widok.
- Jeśli to w porządku, chciałabyś pójść wspólnie na obiad? - zapytał białowłosy, a słysząc potwierdzenie, uśmiechnął się lekko. - Odbiorę cię za dziesięć druga w takim razie? - dodał, a uzgodniwszy raczej sprawnie wszystkie szczegóły, pożegnał się, kiwając też głową w stronę Sashy. Nie mógł powstrzymać się też przed krótkim, oceniającym spojrzeniem, ciągle pamiętając ich wymianę zdań z Adrienem. Nie zostawał w pokoju jednak dłużej niż powinien.
Sasha, zamknąwszy drzwi za lisem, obrócił się z lekkim rozbawieniem w stronę swojego przyjaciela. Może to i dobrze, że tamten zobaczył też zwyklejszą formę “Julie”, skoro będą mieli ze sobą mieszkać w następnych dniach i miesiącach. Gilles mógłby oszaleć, gdyby codziennie musiał się pięknić w sukienki, bez możliwości ubrania czegoś wygodnego i komfortowego raz na jakiś czas.
- To co. Przygotujemy cię do obiadu z tym przystojniakiem. Tym razem jednak bez gorsetów - zarządził, klaskając w dłonie z rozbawieniem nad zażenowaniem Gillesa tym nieoczekiwanym spotkaniem.
Kiedy parę godzin później wydał Gillesa jego przyszłemu mężowi, ówcześnie jeszcze rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie, niczym mówiąc, że ma zająć się jego przyjacielem, zamknął za nimi drzwi. Rozciągnął lekko obolałe po wysiłku tego dnia ciało i wrócił do swojego pokoju, bez ceregieli pozbywając się spodni - dla wygody. Ponieważ następnego ranka chciał udać się na, jak miał nadzieję, prawie że randkę z nowo poznanym przystojniakiem, chciał załatwić jak najwięcej spraw związanych z robotą teraz. Rozpakował więc resztę swoich bagaży, na stole pod oknem ustawiając całe sprzęty, które wziął. Było nieco za ciasno i pewnie w nadchodzących dniach będzie musiał poprosić o jakieś dodatkowe biurko, ale na teraz mu wystarczy. Otarł parę kropelek potu z czoła, a związawszy włosy, usiadł na krześle przy ekranie, który od paru dni starał się przywrócić na nowo do życia. Ubrał rękawiczki, do jednej ręki zgarniając szmatkę, do drugiej śrubokręt i zaczął rozkręcać sprzęt, mając szczerą nadzieję, że upora się z tym stosunkowo szybko. W głowie zrobił sobie też mentalną notatkę, aby po przyjściu Percivala porozmawiać z nim na temat garderoby Gillesa i wspomnieć o sytuacji z gorsetem, która wcześniej się wydarzyła. Nie mogli sobie pozwolić na tego typu ryzyko, nie kiedy tyle było położone na szali tego ślubu i sojuszu.

***
Cedric prychnął cicho, gotowy do zaprzeczenia wszystkim zarzutom, ale zamilkł po krótkim zastanowieniu. Tak naprawdę rzeczywiście nie lubił nikogo, kto ma ponad piętnaście lat i rozmawiał z Adrienem w kontekście romantycznym (czasem - prawie zawsze - nawet jakimkolwiek), ale wynikało to tylko i wyłącznie z jego troski o niego. Poprawił sobie brata na plecach, nie mogąc powstrzymać uśmiechu rozciągającego jego usta. Kiedy niósł w ten sposób młodszego zawsze przypominały mu się wszystkie chwile z ich dzieciństwa, gdy brał go w ten sposób na spacery lub po prostu szwendali się po ogrodzie. Teraz nadal tak robili, przy czym trochę rzadziej. Ruszył w stronę pokoju chłopaka, prychając głośno na jego kolejne słowa, czując jak nagle jego całe policzki płoną zażenowaniem.
- Po prostu byłem zestresowany - rzucił w ramach wyjaśnienia, słuchając z przewróceniem oczami jego śmiechu. Może za jakiś czas sam będzie w stanie tak reagować na wspomnienie tego śniadania. Teraz jednak wydarzenie było zbyt świeże, niedawne, aby nadal nie czuł obezwładniającego zawstydzenia na myśl o tym, jak się zbłaźnił. Jak opowie o tym Enzo - o ile nie wyprzedzi go w tym Adrien - to też domyślał się, że spotka go podobna reakcja. - Przestań się śmiać, bo cię zrzucę - zagroził żartobliwie, luzując w ramach groźby uścisk na bracie. - Potem już było lepiej - zaczął na poważnie, trochę męcząc się po schodach z dodatkową wagą na plecach. - Poszliśmy na spacer i trochę się atmosfera poluzowała. Ale nadal to wszystko jest tak cholernie dziwne i niekomfortowe - wyznał z lekkim westchnieniem.
- Chyba się zdrzemnę przed obiadem, żeby mieć siłę stawić czoła naszej ulubionej macosze - dodał zaraz ironicznie, odstawiając Adiego dokładnie przed drzwiami do jego pokoju. Lekko zmierzwił mu włosy, robiąc równocześnie unik przed pacnięciem, które dostał na ten ruch w odpowiedzi i uśmiechnął się do brata. - Spotkamy się przed jadalnią? Przyjdę pewnie już z Julie - rzucił na koniec, a słysząc potwierdzenie, rozdzielili się każdy do swoich pokoi. Cedric, tak jak planował, pierwsze co zrobił to rzucił się na łóżko. Jego dłonie w zmęczonym geście przetarły twarz, a ciche westchnienie wyrwało się z jego ust. Śniadanie z przyszłą żoną, która mimo że wydawała się miła, było wykańczające emocjonalnie. Tyle niepotrzebnego stresu…nie wiedział, jak poradzi sobie ze ślubem, skoro ledwo przetrawił wspólny posiłek. Jego ręka sięgnęła do zegara stojącego na szafce nocnej i ustawił budzik za godzinę. Chciał jeszcze sprawdzić przed obiadem jak czuła się przyszła małżonka po berku i czy być może powinny przełożyć obiad, dlatego nie chciał za długo spać, ale naprawdę skorzystałby nieco z odpoczynku. Dlatego też, gdy tylko jego głowa opadła na poduszki, usnął natychmiast.

Gdy przyszedł pod te same drzwi parę godzin później, już przebrany w kolejny strój tego dnia, tak samo ponowił zapukanie do drzwi. Znów otworzył mu mężczyzna z wcześniej i uśmiechnął się lekko na powitanie do niego, choć w głębi duszy z jakiegoś powodu nie do końca był do niego przekonany. Nie chciał jednak tego w żaden sposób ukazać, szczególnie też że z logicznego punktu widzenia nawet nie miał ku temu żadnych powodów. Zaraz też jego oczom ukazała się na nowo kobieta, tym razem wyglądająca zupełnie inaczej. Chociaż też z niezrozumiale dla niego uważał, że w jego bluzie, z wystającymi skrzydłami wyglądała dość dobrze.
Do jadalni szli w ciszy, chyba w dwójkę zbyt przejęci nadchodzącym obiadem, każdy z innych powodów. Cedric nie znosił tych wymuszonych spotkań i już był nawet przyzwyczajony do spożywania większości posiłków w przerwie z Cecile czy czasem z bratem, dlatego tym bardziej traktował je jak marnotrawstwo czasu.
- Naprawdę nie masz się czym przejmować i stresować. I, ugh, chyba już teraz z góry przepraszam za to, jak to będzie wyglądać - rzucił w pewnym momencie pocieszająco, acz z lekkim westchnieniem, kiedy bez trudu był w stanie dostrzec, jak zestresowana była kobieta. Mógł sobie wyobrazić, że dla niej tym bardziej nerwowe będzie poznawanie jego rodziny.
Przed drzwiami spotkali się z Adrienem, z którym dopiero teraz tak naprawdę padły oficjalne powitania, bo berka nie liczyło chyba żadne z nich, po czym weszli w trójkę do jadalni. W przestronnym, jasnym pomieszczeniu z okrągłym stołem pośrodku byli jedynymi osobami oprócz krzątającej się służby. Mimo umówionej godziny, jego ojca jeszcze nie było, co mężczyzna przyjął poniekąd z ulgą. Odsunął krzesło od stołu, pomagając zasiąść Julie, zajmując od razu miejsce po jej prawej stronie, nie chcąc, aby ta siedziała bezpośrednio obok prekursora, bo domyślał się, że mogłoby być to nieco onieśmielające. Posłał jej krótki uśmiech, nie umiejąc za bardzo ukoić jej ewentualnych nerwów. Nie dane mu jednak było zastanawiać się nad tym też dłużej, kiedy drzwi do pomieszczenia znów się uchyliły, a do środka weszła pozostała dwójka. Jego ojciec prezentował się gustownie w jasnej koszuli, podkreślającej szerokie barki i mięśnie, które nadal utrzymywał mimo już nie tak młodego wieku oraz związanych schludnie włosach, równie białych co te Adiego i Cedrica. Jego żona natomiast typowo dla siebie ubrana była w podkreślającą jej sylwetkę pudrową sukienkę z zarzuconym cienkim swetrem, włosy z kolei spięła i zakręciła, usta podkreśliła zbyt czerwoną szminką. To ona pierwsza zbliżyła się do Julie, uśmiechając się szeroko i zachęcająco.
- Ty musisz być Julie! - zaczęła i bez pardonu po prostu objęła kobietę ciepło, przyciągając ją do uścisku. - Jestem Elise, witaj w rodzinie! - kontynuowała, odsuwając młodszą na chwilę od siebie, aby przyjrzeć się jej twarzy. - A jaka jesteś piękna! - dodała, dopiero wtedy cofając się o krok i puszczając dziewczynę. Wtedy też jego ojciec wkroczył z powitaniem i chwilę stali w ten sposób, wymieniając powitania i przedstawienia, zanim w końcu nie zajęli ponownie miejsc. Po jego prawej stronie zasiadł ojciec, który nie omieszkał wcześniej nieco za mocno uścisnąć jego dłoni w trakcie powitania, niczym ostrzeżenie, aby Cedric się zachowywał. Ten skwitował to wymuszonym uśmiechem, ponieważ to był pierwszy raz, od kiedy widział się z ojcem po ich ogromnej kłótni, po tym, jak ten wkręcił go w cały ten ślub i nadal nie koniecznie chciał mieć jakikolwiek kontakt. Pomijając już nawet nadal żarzącą się nieprzyjemnie złość na całą tą sytuację w jego wnętrzu, która w żaden sposób nie zmalała. Dlatego też wcale nie był dłużny uciskowi, odpowiadając ojcu tak samo.
Elise, tak jak to miała w zwyczaju, od razu zdominowała rozmowę. Gdy jej piskliwy głos uniósł w pomieszczeniu, Cedric nie mógł powstrzymać cichego westchnienia, a jego wzrok mimowolnie powędrował znacząco w stronę Adiego. Kącik jego ust uniósł się ironicznie, niczym nie mogąc się doczekać, aż ta się zamknie. Z Florą, swoją mamą, do której na przestrzeni lat dziwnym przypadkiem czasem zwracał się po imieniu, kontakt miał świetny i nie kochał nikogo tak bardzo jak jej. Co więcej, nawet z mamą Adriena miał dobrą relację, choć nadal zawiłe połączenia i zależności w ich całej rodzinie go onieśmielały, ale nie był w stanie znieść Elise. Nie był i tyle, co na przestrzeni lat tylko tym bardziej drastycznie pogorszyło jego i ojca relację, teraz zostawiając ją nadwyrężoną i prawie nieistniejącą. Nie znosili się od kiedy ta tylko pojawiła się w rezydencji, z tym swoim sztucznym uśmiechem i fałszem wylewającym się za każdym razem przy otwarciu ust, doprowadzając między nimi do większej niż mniejszej ilości sprzeczek jako codzienność. Nie wiedział, jakby wytrzymywał w tym “domu”, gdyby nie miał przy sobie Adiego i Enzo.
- To czemu nam o sobie czegoś nie opowiesz? - zaczęła pochylając się w jej stronę z uśmiechem, wypielęgnowanymi palcami stukając o gładką powierzchnię stołu, czekając, aż służba poda jedzenie. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszymy, że możemy powitać cię w rodzinie! - kontynuowała, na chwilę rozmarzone spojrzenie przesuwając na swojego męża. - Zawsze chciałam mieć córkę i mam dla nas tyle planów! - mówiła dalej, tak naprawdę nawet nie dając Julie dojść do słowa. Cedric rzucił jej przepraszające spojrzenie, lekko wzruszając ramionami z bezradnym uśmiechem, jakby mówiąc “tak to wygląda”, po czym sięgnął po szklankę z wodą, mając nadzieję, że zajętymi ustami nie będzie musiał się odzywać. - Do tej pory byłam tutaj tylko z tą trójką mężczyzn i jak możesz się domyślić, nie było prosto - zachichotała. Lis żałował, że nie uprzedził Julie o tym, że ma zupełnie zerowe relacje z tą kobietą i ta absolutnie nie jest jego matką. Cała ta szopka, którą Elise przedstawiała była na pokaz i do zadowolenia jego ojca, tylko i wyłącznie.
- Cedric tylko by się skupiał na pracy i nauce! - trajkotała dalej, ale jego imię sprawdziło go z powrotem do pokoju i zaczął mimochodem przysłuchiwać się jej głosowi. Nie rozumiał, czemu nawet udawała, że wie o nim cokolwiek, ale sama taka myśl wyciągała z niego głęboko skrywaną irytację. Posłał jej krzywe spojrzenie, które zamiast kobiety wyłapał jego ojciec i jego mina nieco stężała. - Tym bardziej się cieszę, że w końcu znajdzie się ktoś, kto na chwilę oderwie go od tej lecznicy. Kiedy człowiek pozostawiony jest sam sobie nad książkami, można oszaleć przecież. Dobrze, że teraz będzie miał obok siebie taką piękną kobietę, która oderwie jego myśli od zajęć! - kontynuowała z nieopadającym nawet na chwilę entuzjazmem i uśmiechem. - Ah, a mówiąc o pięknie! Ileż ja już nam zaplanowałam! Musimy wybrać suknię, przymiarki, makijaż, włosy! Takie rzeczy normalnie zajmują miesiące i dziwię się, że każą nam to załatwić tak szybko, ale nie musisz się martwić! Mam wszystko już zaplanowane i z moją pomocą na pewno pójdzie sprawnie.
Cedric miał ochotę westchnąć ciężko pod nosem na tę tyradę lub jakoś ją przerwać, ale ograniczył się jedynie do błagającego o koniec spojrzenia uciekającego mu co rusz do Adiego, jasno pokazującego, jak bardzo nie chciał tutaj być. Czuł i może nawet zachowywał się trochę jak dziecko zmuszane do robienia czegoś, na co nie miał ochoty.
- Oh, i też trzeba zaznajomić cię z tradycjami klanu! Jest parę, bez których taki ślub nie może się obejść - oznajmiła z cichym, dźwięcznym śmiechem, ale zaraz spoważniała. - Mówiąc o tradycjach - głos kobiety zmienił lekko barwę i Cedric uniósł wzrok, zastanawiając się, o co chodzi. - Jak zapatrujesz się na czystość przedmałżeńską? Dla Reposów jest to niesamowicie ważny aspekt, świadczący, jak i wiele mówiący o osobach, które nawiązują ze sobą śluby - rzuciła jakby nigdy nic, jakby właśnie nie naruszyła cienkiej granicy dobrego smaku i szacunku.
Cedric nie wierzył, w to co usłyszał. Cisza, która zapadła przy stole była z rodzaju tych najgorszych i nawet spojrzał na Adiego w ramach upewnienia, że to naprawdę padło. Jego spojrzenie powędrowało później w stronę jego przyszłej małżonki, a widząc naturalne zażenowanie taką ingerencją w prywatność i kompletnie nie na miejscu bezczelność, od razu zareagował, mając nadzieję, że przesunie uwagę na siebie.
- Ironiczne pytanie od kobiety, która pozycję i status zyskała przez łóżko - wtrącił szybko, chłodno i ostro, mierząc ją kpiącym spojrzeniem. Oczy Elise przeniosły się na niego, szeroko rozwarte, jakby nie dowierzała, że powiedział to w towarzystwie. Oboje pozostawieni sami sobie nie hamowali swoich słów i oskarżeń, jednak Cedric przeważnie przy ojcu starał się zachowywać, stąd widocznie ją zdziwił. On jednak z beznamiętną miną obleciał jej twarz spojrzeniem, znając jej zagrywki zbyt dobrze, aby tym się przejmować. Kiedy jej dłoń nakryła rękę swojego męża w poszukiwaniu wsparcia, westchnął. Już nawet pominął fakt, że ta tradycja wyparowała wraz z czasem i od lat nikt się tym nie przejmował.
- Cedric! - warknął jego ojciec, jasno dając mu też do zrozumienia, że nie obejdzie się to bez pogadanki później tego dnia. Jak zawsze zresztą. Nie był już jednak dzieckiem, żeby przejmować się za każdym razem, kiedy mężczyzna krzywo na niego spojrzy lub postawi kobiety przed swoje dzieci, dlatego nie mogło go to interesować ani krzty mniej.
- Nic się nie dzieje kochanie, wiesz że Cedric nie miał tego na myśli - zapewniła cichym głosem, prawie że nawet na granicy wymuszonego płaczu kobieta. Białowłosy prychnął pod nosem, po czym rzucił krótkie spojrzenie Adrienowi. Dokładnie miał to na myśli, ale gdyby znów się odezwał, pewnie rozpętałby wojnę, stąd zamilknął. - To była moja wina, rzeczywiście nie powinnam o to pytać. Przepraszam Julie, nie miałam nic złego na myśli…jeszcze jestem dość nieobeznana w tradycjach Repos, ale ktoś mi wspominał, że ta jest bardzo ważna, dlatego myślałam, że robię dobrze. Nie powinnam była się odzywać - kontynuowała, uśmiechając się do niej lekko, nieco niepewnie, z rumieńcami wstydu na policzkach.
- Zapomnijmy o tym i skupmy się na jedzeniu - zarządził jego ojciec w końcu, dostrzegłszy służbę wnoszącą dania, niczym na ratunek tej niezręcznej sytuacji. Cedric dalej miał zerowy apetyt, ale zmusił się, nie chcąc bardziej niż konieczne mieszać już w atmosferze, nawet jeśli był to dopiero początek obiadu i reszta wcale nie zapowiadała się lepiej.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Kiss, marry, kill Empty Re: Kiss, marry, kill {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach