Mo
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nr 1 i nr 2 – zyskująca popularność para aktorów, którzy zdobywają serca widzów swoją ujmującą relacją z serialowego planu. Czy to na ekranie, czy w realnym życiu wydają się tacy spełnieni i szczęśliwie zakochani. Tak, tyle że… to wszystko to zwykła podpucha. Z racji bycia singlami producent serialu wpadł na jakże genialny pomysł, aby nasza parka zamieszkała razem w jednej posiadłości i kontynuowała przekonującą ułudę z ekranu, aby podnieść wyniki oglądalności produkcji. Nr 1 zależy na sławie, więc bez zastanowienia przystaje na propozycję, nr 2 z kolei oprócz popularności liczy także na faktyczne zbliżenie się do nr 1, którym to szczerze zdążyła się zauroczyć. Dlatego też pewnego dnia przychodzi do domu z winem i postanowieniem, aby odważnie wyznać swemu koledze skrywane jak dotąd uczucia, zupełnie nie spodziewając się zastania jego oraz nr 3 w dość jednoznacznej sytuacji. Jakby tego było mało nr 3 wcale nie jest tym, za kogo się podaje. Z racji zbliżającego się wielkimi krokami końca kręcenia ostatniego sezonu serialu producent miał jeszcze jeden pomysł – zatrudnienie zabójcy na zlecenie, który sprzątnąłby naszą parkę aktorów, przyczyniając się do wskoczenia produkcji na wyżyny popularności. Cóż to by była za tragiczna, ściskająca za serce historia! Któż by o niej nie usłyszał? Któż by nie chciał obejrzeć hołdu ich miłości w postaci ostatniego sezonu serialu, gdzie ich uczucie miało okazję się zrodzić?
Nr 3 jak na ironię losu poznał nr 1 kilkanaście dni przed zleceniem, w jednym z barów na obrzeżach miasta i chcąc nie chcąc zaczął zauważać, że nie jest obojętny na urok swojej przyszłej ofiary. Co więc postanowi? Doprowadzi plan do końca? Zrezygnuje? Czy serialowa para odkryje prawdę? A co z uczuciami nr 2? Czy jeszcze jest szansa na to, aby miłość z serialu zaistniała także w prawdziwym życiu? Jak skończy się ta zagmatwana historia?
Nr 3 jak na ironię losu poznał nr 1 kilkanaście dni przed zleceniem, w jednym z barów na obrzeżach miasta i chcąc nie chcąc zaczął zauważać, że nie jest obojętny na urok swojej przyszłej ofiary. Co więc postanowi? Doprowadzi plan do końca? Zrezygnuje? Czy serialowa para odkryje prawdę? A co z uczuciami nr 2? Czy jeszcze jest szansa na to, aby miłość z serialu zaistniała także w prawdziwym życiu? Jak skończy się ta zagmatwana historia?
nr 1 – Mo
nr 2 – Laurana
nr 3 – Kass
nr 2 – Laurana
nr 3 – Kass
Kass
Obłok Weny
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mo
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Laurana
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mo
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Miami nocą było jeszcze bardziej urokliwe niż za dnia. A przynajmniej tak uważał teraz Caleb, chłonąc wzrokiem widok tysięcy świateł, zdobiących uliczki miasta. Niewielka ilość procentów, którą zdążył w siebie wlać będąc z Brandonem w ich ulubionym barze, dodała do jego chodu lekkiego skoku, a i rozciągający się na twarzy uśmiech wydawał się być jakiś taki szerszy. Standardowo jego zmysł estety także uległ wyostrzeniu i z zapałem jakoby prawdziwego znawcy zaczął analizować architekturę mijanych budynków, głośno zastanawiając się czy tego typu styl pasuje do ogólnej panoramy miasta, czy zdecydowanie coś by zmienił. W pewnym momencie jego szare tęczówki spoczęły na dłużej na jednym, konkretnym budynku.
— Musisz wiedzieć, że ta kawiarnia jest najlepsza w okolicy — zaczął swój wywód, spoglądając z powagą na swojego towarzysza i wskazując w kierunku przytulnie wyglądającego lokalu, wciśniętego między dwie, większe nieruchomości. — Zawsze przed rozpoczęciem dnia na planie wstępuję tutaj na świeżą mochę. Pracuje tutaj starsza pani o imieniu Margaret. Jak zapytasz jak ma się jej pies Bambino to na wierzch da ci niemalże o połowę więcej bitej śmietany, ale cicho sza, nie usłyszałeś tego ode mnie — wygłosił konspiracyjnym szeptem, prychając z zadowoleniem pod nosem, jakby tylko on miał być w posiadaniu tejże tajemnej wiedzy. Następnie wskoczył na murek tuż obok chodnika, niczym kilkunastoletni szczyl i po początkowym zachwianiu się, ruszył do przodu.
— Przyznam ci się szczerze — mruknął, ze wzrokiem wbitym w horyzont — że nie mam pojęcia co w tobie jest, ale będąc gdzieś z tobą czuję się tak swobodnie… pomimo tego, że od naszego spotkania minęło ile? — tu zaczął się zastanawiać, wyliczając pod nosem liczbę wspólnie spędzonych dni — Trochę ponad dwa tygodnie? Szaleństwo — pokręcił głową. — Mam nadzieję, że nie jesteś diabłem, który skradnie mi duszę, bo chciałbym jeszcze trochę skorzystać z życia — przekrzywił głowę w kierunku postawnego mężczyzny i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
W pewnym momencie murek się skończył i Caleb musiał zejść na ziemię. Dosłownie i w przenośni. Z naprzeciwka nadchodziła grupka około dwudziestoletnich dziewczyn, w skąpych strojach i z telefonami w rękach. Brunet poprawił osadzone na nosie okulary przeciwsłoneczne, nieco bardziej naciągnął spoczywający na jego głowie kaptur od bluzy i zrobił kilka kroków w bok od mężczyzny. Musiał uważać. Chociaż nie robił teraz właściwie nic, co w oczach publiki uchodziłoby za zdradę jego domniemanej partnerki, nie chciał dawać choćby cienia powodu, aby myślano właśnie w taki sposób. Od czasu premiery drugiego sezonu serialu plasował się wysoko na liście popularnych gwiazdeczek show-biznesu i choć z karierowego punktu widzenia był to szczyt jego marzeń, tak śledzenie niemalże każdego jego kroku przez paparazzi, czy mniej lub bardziej wścibskich fanów bywało bardzo uciążliwe. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy dopnie swojego celu… chyba powinien zacząć się bać.
Z przepraszającym uśmiechem spojrzał na Brandona, mając nadzieję, że nic sobie z tego nie robi. Że rozumie. W końcu Caleb opowiedział mu o skomplikowanej sytuacji, w jakiej się znalazł. Że wplątał się w taki a nie inny układ i przez pewien czas musi udawać szczęśliwy związek ze swoją koleżanką z pracy. Przedstawił esencję problemu, chociaż nie wdawał się w szczegóły co do swoich prywatnych odczuć. Odczuć, które przez ostatnie miesiące próbował skutecznie w sobie zadusić – prawdziwe zauroczenie swoją partnerką z serialowego planu. W końcu cała ich relacja była ułudą, prawda? Nie powinien mieszać fikcji z rzeczywistością. W dodatku z Octavie łączyła go silna przyjaźń, która miała czas uformować się na przestrzeni kręcenia aż trzech sezonów. Nie chciał tego niszczyć swoim, zapewne bezpodstawnym, robieniem sobie nadziei. Już dawno zresztą pogodził się z takim stanem rzeczy i dlatego też nie miał oporów przed spotykaniem się z innymi kobietami, czy mężczyznami, robiąc to jednak tak, jak musiał – w sekrecie, w przydrożnych hotelach, na zapleczach klubów czy w samochodzie, jakże romantycznie zaparkowanym na odludziu. Wszystkie te spotkania były jednorazowe, może dwu, w każdym razie krótkie i przelotne. Dopiero Brandon zmienił ten stan rzeczy i niesłychanie szybko, jak na standardy Caleba, zdołał zaskarbić sobie jego sympatię. Chciał go więcej, czekał na kolejne spotkania i rozmyślał co będą robić, gdy wreszcie ponownie go zobaczy. Po raz pierwszy od paru miesięcy poczuł „to coś”, swoistą magię i chemię, jaka nie powstaje między dwojgiem ludzi każdego dnia. Czuł przy nim komfort, a jednocześnie dreszczyk emocji za każdym razem jak robili coś nie do końca przyzwoitego, w nie do końca przyzwoitym miejscu. Stał się jego dawką adrenaliny, która podnosiła mu puls i przyspieszała bicie serca. I nie chciał, żeby owe dawki się kończyły…
Po raz pierwszy zdecydował się zabrać swoją „randkę” do własnego apartamentu. Do tej pory przywiązywał ogromną wagę do tego, aby nikt nie dostrzegł go przywlekającego cholera wie jakich kochanków do lokum, które dzielił ze swoją dziewczyną na niby. Był mocno zaangażowany w całą konspirację, ale po raz pierwszy postanowił zaryzykować. Z Brandonem poczuł więź i chciał mu to pokazać. Chciał mu pokazać, że mu zależy bardziej niż zwykle, chciał dać mu się poznać i liczył na to, że kroczący obok mężczyzna pozwoli się dać poznać także jemu.
W drodze windą na jedno z najwyższych pięter w budynku Caleb już bez większych oporów przysunął się bliżej swego towarzysza, niemalże zupełnie ignorując stojącą po przeciwnej stronie kobietę w średnim wieku, która odziana w drogo wyglądające (zapewne prawdziwe) futerkowe boa, spoglądała w ich kierunku ciekawskim wzrokiem. Ale aktor nie kłopotał się owymi spojrzeniami. Varulena – bo taki to pseudonim przyjęła zawsze ekscentrycznie odziana bogaczka – miała w zwyczaju świdrować spojrzeniem lokatorów tego przybytku. Albo dokładniej – właściwie każdego kto tu wchodził, bądź wychodził. Ale była nieszkodliwa, po prostu lubiła patrzeć.
— Posłuchałbym jazzu. Już dawno nie byłem na koncercie jazzowym z takiego prawdziwego zdarzenia. Miałem dać cynka Rickiemu Stevensonowi, który zajmuje się organizacją takich wydarzeń w Miami, ale ostatnio nie miałem za bardzo czasu… chciałbyś się ze mną wybrać? Ten człowiek to geniusz, dba o to, aby atmosfera… — brunet kontynuował swój monolog, jednocześnie przesuwając dłoń nieco w bok, aby zaraz później móc bezczelnie wsunąć ją za materiał spodni Brandona i bezwstydnie ścisnąć umięśniony pośladek mężczyzny. Jednocześnie niewinnie błądził wzrokiem po wnętrzu windy, zatrzymując go czasem na twarzy przesadnie zainteresowanej wszystkim sąsiadki. Chociaż tym razem musiała się obyć smakiem, jej oko nie było w stanie dostrzec najciekawszego przedstawienia.
Po wyjściu z windy i przejściu tego jakże wydłużającego się teraz kawałka, dzielącego ich od bezpiecznej przystani, z ust Caleba wydostało się głębokie westchnienie, pełne ulgi, ale także zniecierpliwienia.
— Wreszcie — sapnął tylko, łapiąc górną część odzienia mężczyzny między swe palące potrzebą palce. Gwałtownym szarpnięciem przyciągnął go do siebie tak blisko, aby móc w końcu skosztować jego warg, które od dobrych kilkudziesięciu minut kusiły go z oddali. Słodki Adonisie w brzoskwiniach, myślał, że się już nie doczeka. Na ślepo ciągnął go za sobą, dalej i dalej, w głąb luksusowego apartamentu, zupełnie rezygnując z początkowego pomysłu, aby oprowadzić swego gościa po wnętrzu lokum i pokazać co i gdzie.
Otwierając któreś z kolei drzwi pomiędzy namiętnymi pocałunkami i wchodząc tyłem dobił w końcu do etażerki, na której stała abstrakcyjnie malowana waza. Dźwięk tłuczonego naczynia sprawił, że Caleb nieco oprzytomniał i nawet spojrzał gdzieś indziej niż na Brandona.
— Tak po prawdzie… nigdy nie lubiłem tej wazy. Dostałem ją na parapetówce od jakiegoś konesera sztuki, ale moim zdaniem to wygląda jak totalna tandeta. Albo raczej… wygląda… ło. Później się to posprząta. Chodź — mruknął z uśmiechem, łapiąc Brandona za rękę i ciągnąc go w stronę swojego pokoju.
Wchodząc do niego Caleb postanowił nawet nie udawać jak bardzo ma na niego ochotę. Bez oporów popchnął bruneta na obszerne posłanie, lokując się zaraz nad sylwetką leżącego pod nim mężczyzny.
— Miałem pokazać ci swoją kolekcję płyt, przeczytać fragment z Romea i Julii i przedstawić cię swojemu fiskusowi, ale chyba musimy to odłożyć na później. Teraz mam w głowie… nieco inny plan — mruknął, zsuwając z nosa przeciwsłoneczne okulary i rzucając je niedbale gdzieś na bok. Następnie złapał za brzegi jego górnej części ubioru i pozbywszy się jej, przylgnął do nagiego torsu mężczyzny swoimi spragnionymi ustami.
— Musisz wiedzieć, że ta kawiarnia jest najlepsza w okolicy — zaczął swój wywód, spoglądając z powagą na swojego towarzysza i wskazując w kierunku przytulnie wyglądającego lokalu, wciśniętego między dwie, większe nieruchomości. — Zawsze przed rozpoczęciem dnia na planie wstępuję tutaj na świeżą mochę. Pracuje tutaj starsza pani o imieniu Margaret. Jak zapytasz jak ma się jej pies Bambino to na wierzch da ci niemalże o połowę więcej bitej śmietany, ale cicho sza, nie usłyszałeś tego ode mnie — wygłosił konspiracyjnym szeptem, prychając z zadowoleniem pod nosem, jakby tylko on miał być w posiadaniu tejże tajemnej wiedzy. Następnie wskoczył na murek tuż obok chodnika, niczym kilkunastoletni szczyl i po początkowym zachwianiu się, ruszył do przodu.
— Przyznam ci się szczerze — mruknął, ze wzrokiem wbitym w horyzont — że nie mam pojęcia co w tobie jest, ale będąc gdzieś z tobą czuję się tak swobodnie… pomimo tego, że od naszego spotkania minęło ile? — tu zaczął się zastanawiać, wyliczając pod nosem liczbę wspólnie spędzonych dni — Trochę ponad dwa tygodnie? Szaleństwo — pokręcił głową. — Mam nadzieję, że nie jesteś diabłem, który skradnie mi duszę, bo chciałbym jeszcze trochę skorzystać z życia — przekrzywił głowę w kierunku postawnego mężczyzny i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
W pewnym momencie murek się skończył i Caleb musiał zejść na ziemię. Dosłownie i w przenośni. Z naprzeciwka nadchodziła grupka około dwudziestoletnich dziewczyn, w skąpych strojach i z telefonami w rękach. Brunet poprawił osadzone na nosie okulary przeciwsłoneczne, nieco bardziej naciągnął spoczywający na jego głowie kaptur od bluzy i zrobił kilka kroków w bok od mężczyzny. Musiał uważać. Chociaż nie robił teraz właściwie nic, co w oczach publiki uchodziłoby za zdradę jego domniemanej partnerki, nie chciał dawać choćby cienia powodu, aby myślano właśnie w taki sposób. Od czasu premiery drugiego sezonu serialu plasował się wysoko na liście popularnych gwiazdeczek show-biznesu i choć z karierowego punktu widzenia był to szczyt jego marzeń, tak śledzenie niemalże każdego jego kroku przez paparazzi, czy mniej lub bardziej wścibskich fanów bywało bardzo uciążliwe. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy dopnie swojego celu… chyba powinien zacząć się bać.
Z przepraszającym uśmiechem spojrzał na Brandona, mając nadzieję, że nic sobie z tego nie robi. Że rozumie. W końcu Caleb opowiedział mu o skomplikowanej sytuacji, w jakiej się znalazł. Że wplątał się w taki a nie inny układ i przez pewien czas musi udawać szczęśliwy związek ze swoją koleżanką z pracy. Przedstawił esencję problemu, chociaż nie wdawał się w szczegóły co do swoich prywatnych odczuć. Odczuć, które przez ostatnie miesiące próbował skutecznie w sobie zadusić – prawdziwe zauroczenie swoją partnerką z serialowego planu. W końcu cała ich relacja była ułudą, prawda? Nie powinien mieszać fikcji z rzeczywistością. W dodatku z Octavie łączyła go silna przyjaźń, która miała czas uformować się na przestrzeni kręcenia aż trzech sezonów. Nie chciał tego niszczyć swoim, zapewne bezpodstawnym, robieniem sobie nadziei. Już dawno zresztą pogodził się z takim stanem rzeczy i dlatego też nie miał oporów przed spotykaniem się z innymi kobietami, czy mężczyznami, robiąc to jednak tak, jak musiał – w sekrecie, w przydrożnych hotelach, na zapleczach klubów czy w samochodzie, jakże romantycznie zaparkowanym na odludziu. Wszystkie te spotkania były jednorazowe, może dwu, w każdym razie krótkie i przelotne. Dopiero Brandon zmienił ten stan rzeczy i niesłychanie szybko, jak na standardy Caleba, zdołał zaskarbić sobie jego sympatię. Chciał go więcej, czekał na kolejne spotkania i rozmyślał co będą robić, gdy wreszcie ponownie go zobaczy. Po raz pierwszy od paru miesięcy poczuł „to coś”, swoistą magię i chemię, jaka nie powstaje między dwojgiem ludzi każdego dnia. Czuł przy nim komfort, a jednocześnie dreszczyk emocji za każdym razem jak robili coś nie do końca przyzwoitego, w nie do końca przyzwoitym miejscu. Stał się jego dawką adrenaliny, która podnosiła mu puls i przyspieszała bicie serca. I nie chciał, żeby owe dawki się kończyły…
Po raz pierwszy zdecydował się zabrać swoją „randkę” do własnego apartamentu. Do tej pory przywiązywał ogromną wagę do tego, aby nikt nie dostrzegł go przywlekającego cholera wie jakich kochanków do lokum, które dzielił ze swoją dziewczyną na niby. Był mocno zaangażowany w całą konspirację, ale po raz pierwszy postanowił zaryzykować. Z Brandonem poczuł więź i chciał mu to pokazać. Chciał mu pokazać, że mu zależy bardziej niż zwykle, chciał dać mu się poznać i liczył na to, że kroczący obok mężczyzna pozwoli się dać poznać także jemu.
W drodze windą na jedno z najwyższych pięter w budynku Caleb już bez większych oporów przysunął się bliżej swego towarzysza, niemalże zupełnie ignorując stojącą po przeciwnej stronie kobietę w średnim wieku, która odziana w drogo wyglądające (zapewne prawdziwe) futerkowe boa, spoglądała w ich kierunku ciekawskim wzrokiem. Ale aktor nie kłopotał się owymi spojrzeniami. Varulena – bo taki to pseudonim przyjęła zawsze ekscentrycznie odziana bogaczka – miała w zwyczaju świdrować spojrzeniem lokatorów tego przybytku. Albo dokładniej – właściwie każdego kto tu wchodził, bądź wychodził. Ale była nieszkodliwa, po prostu lubiła patrzeć.
— Posłuchałbym jazzu. Już dawno nie byłem na koncercie jazzowym z takiego prawdziwego zdarzenia. Miałem dać cynka Rickiemu Stevensonowi, który zajmuje się organizacją takich wydarzeń w Miami, ale ostatnio nie miałem za bardzo czasu… chciałbyś się ze mną wybrać? Ten człowiek to geniusz, dba o to, aby atmosfera… — brunet kontynuował swój monolog, jednocześnie przesuwając dłoń nieco w bok, aby zaraz później móc bezczelnie wsunąć ją za materiał spodni Brandona i bezwstydnie ścisnąć umięśniony pośladek mężczyzny. Jednocześnie niewinnie błądził wzrokiem po wnętrzu windy, zatrzymując go czasem na twarzy przesadnie zainteresowanej wszystkim sąsiadki. Chociaż tym razem musiała się obyć smakiem, jej oko nie było w stanie dostrzec najciekawszego przedstawienia.
Po wyjściu z windy i przejściu tego jakże wydłużającego się teraz kawałka, dzielącego ich od bezpiecznej przystani, z ust Caleba wydostało się głębokie westchnienie, pełne ulgi, ale także zniecierpliwienia.
— Wreszcie — sapnął tylko, łapiąc górną część odzienia mężczyzny między swe palące potrzebą palce. Gwałtownym szarpnięciem przyciągnął go do siebie tak blisko, aby móc w końcu skosztować jego warg, które od dobrych kilkudziesięciu minut kusiły go z oddali. Słodki Adonisie w brzoskwiniach, myślał, że się już nie doczeka. Na ślepo ciągnął go za sobą, dalej i dalej, w głąb luksusowego apartamentu, zupełnie rezygnując z początkowego pomysłu, aby oprowadzić swego gościa po wnętrzu lokum i pokazać co i gdzie.
Otwierając któreś z kolei drzwi pomiędzy namiętnymi pocałunkami i wchodząc tyłem dobił w końcu do etażerki, na której stała abstrakcyjnie malowana waza. Dźwięk tłuczonego naczynia sprawił, że Caleb nieco oprzytomniał i nawet spojrzał gdzieś indziej niż na Brandona.
— Tak po prawdzie… nigdy nie lubiłem tej wazy. Dostałem ją na parapetówce od jakiegoś konesera sztuki, ale moim zdaniem to wygląda jak totalna tandeta. Albo raczej… wygląda… ło. Później się to posprząta. Chodź — mruknął z uśmiechem, łapiąc Brandona za rękę i ciągnąc go w stronę swojego pokoju.
Wchodząc do niego Caleb postanowił nawet nie udawać jak bardzo ma na niego ochotę. Bez oporów popchnął bruneta na obszerne posłanie, lokując się zaraz nad sylwetką leżącego pod nim mężczyzny.
— Miałem pokazać ci swoją kolekcję płyt, przeczytać fragment z Romea i Julii i przedstawić cię swojemu fiskusowi, ale chyba musimy to odłożyć na później. Teraz mam w głowie… nieco inny plan — mruknął, zsuwając z nosa przeciwsłoneczne okulary i rzucając je niedbale gdzieś na bok. Następnie złapał za brzegi jego górnej części ubioru i pozbywszy się jej, przylgnął do nagiego torsu mężczyzny swoimi spragnionymi ustami.
Kass
Obłok Weny
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Krótko mówiąc, sytuacja była trudna… Bryce z reguły określiłby się jako osobę, która nie potrafiła jakoś szczególnie przywiązywać się do ludzi; osobę, która otoczyłaby inną domowym i bezpiecznym ciepłem; czy nawet osobę, której można by zaufać z ręką na sercu, bez z palców skrzyżowanych za plecami. Był raczej drugą stroną medalu, ciemnością, dla której istniała jasność oraz koszmarem każdego obywatela, żyjącego w zaciszu własnego domku; każdego siedzącego spokojnie z herbatką pod kocykiem, marząc o wielkiej przyszłości, którą Hall łatwym pociągnięciem noża mógłby ukrócić. Od wielu lat sprawował władzę nad ludzkim życiem, które opłacały dogodne do życia kwoty pieniężne, za które układał swoją rzeczywistość w wygodnych łaskach – być może nie Bożych. Zdecydowanie bliżej było mu do diabła, choć i to w pewien sposób stawiało go na miejscu bożego wysłańca, niekwalifikowanej kostuchy, której zabrakło moralności na kupno przyzwoitej kosy, dlatego też zamiennikiem stał się wyselekcjonowany komplet noży, zakupiony na skromnych wakacjach w Portugalii, jeszcze za czasów nastoletnich. Ale wróćmy do to kwestii, dla której sytuacja z grubsza prosta w obyciu, biorąc pod uwagę powołanie Bryce do zabijania; była w rzeczywistości taka trudna.
Powodem był Caleb towarzyszący mu w obecnym momencie. Mijał właśnie kolejny wieczór spędzany we wspólnym towarzystwie, który Hall z dziecinną łatwością przypisałby do najlepszych. W prawdzie samo natknięcie się na Raines’a kwalifikowało się do najlepszych przeżyć, które mężczyzna mógłby wyliczyć z własnego życia, a trzeba było przyznać, że takowych było naprawdę niewiele. Caleb miał coś w sobie, co szczególnie go do siebie przyciągało, w żadnym wypadku nie chodziło o sławę, ponieważ była to kwestia, która jedynie obijała się Bryce’owi między uszami, gdy tylko słuchał wspomnień w mediach o kręconym serialu, w którym jego kochanek był pierwszoplanowym aktorem. Sława umywała się przy tej jego przyjemnej gadce o wszystkim i niczym, namiętności – jaką rozpalał wokół siebie od pierwszego spotkania oraz tymi błyszczącymi oczami, w których obijały się szczere intencje. Może gdyby Hall wcześniej był wszystkiego świadomy, obecnie nie czułby tak wielce uwierającego w piersi poczucia winy…
Problem istniał od niedawna, aczkolwiek stanowisko miał pierwszorzędne, a przy tym nieczekające zwłoki, choć mężczyzna z chęcią odłożyłby je w najdalsze zakamarki swojej podświadomości i całego wszechświata, jednocześnie zakopując na dnie ziemi, topiąc w najgłębszym oceanie czy przepaści…
Ale zacznijmy od początku… Kilkanaście dni po poznaniu Caleba, który w zastraszającym tempie zaskarbił sobie zainteresowanie Bryce’a, nieobytego wówczas z żadnymi, znanymi i świeżutkimi jak bułeczki w piekarni serialami, które znajdowały się na top liście przebojów – pojawiło się zlecenie, od którego Hall najzwyczajniej w świecie nie potrafił odstąpić. Oferowana suma za sprzątnięcie dwójki aktorów była co najmniej trzykrotnie wyższa, od większości wykonywanych zleceń, stąd też Bryce bez większego zastanowienia wziął ów brzemię na swoje ramiona. Oczywiście, jak na doświadczonego płatnego zabójcę przystało, nie zamierzał sfinalizować zlecenia bez wcześniejszej przedpłaty, dlatego też gdy tylko 20% wyznaczonej sumy wpłynęło na jego konto, zaczął oglądać się za swoją pierwszą ofiarą. A pierwszorzędnie zaczął oglądać się za kobietą o mianie Octavie Vermilion. Dwudziestoczterolatka, pochodzenia francuskiego. Znana aktorka i modelka. Piękna, powabna i seksowna za razem. Jako osoba z pewnością mogłaby go pociągać, jednakże jako cel była jedynie łatwą osobą do wyeliminowania. Natomiast pod górkę zaczęło się przy zbieraniu informacji o swojej drugiej ofierze, którą okazał się być Caleb Raines kroczący w tym momencie u jego boku, z architektonicznym smakiem biadolący o mijanych przez nich budynkach oraz obdarzający go najszczerszym uśmiechem, jaki w życiu widział. Nic w jego życiu do tej pory nie było tak dosadne i rzeczywiste jak śmierć, Raines w nieznany mu dotąd sposób, zwyczajnie to zmienił.
Trudno powiedzieć, że Bryce w zastraszająco krótkim czasie, zaczął na nowo odczuwać ludzkie uczucia i czy to co siedziało gdzieś głęboko w jego piersi mierzyło się z czymś więcej niż adrenalina przyspieszająca krew w żyłach. W przeszłości pozbawiony był chociażby rodzinnego ciepła, co nie pozwalało mu w oczywisty i prosty sposób odczytywać własne zdławione emocje. Mimo wszystko najzwyczajniej w świecie wiedział, że Caleb w przeciwieństwie do Octavie nie był już takim prostym celem. Dlatego też Hall w prostym rozrachunku stwierdził, że dzisiaj nadszedł najlepszy moment na dokonanie ostatecznego aktu między nimi, a przynajmniej dopóki nie był w stanie stwierdzić między nimi większej zażyłości, niż ta która prowadziła ich właśnie do apartamentu Raines’a, a raczej do jego łóżka.
— Pamiętaj, diabeł tkwi w szczegółach, których w tym momencie może nie jesteś w stanie dostrzec, ale jeśli mam być z tobą tak samo szczery, również się tak czuję — czarował słowem, uśmiechając się półgębkiem pod nosem, podczas gdy Caleb zeskoczył z kończącego się pod jego stopami murka. Nie zwrócił większej uwagi na to, że kochanek oddalił się od niego, zaciągając tym samym nieco bardziej kaptur na głowę, gdy tylko minęła ich grupka, nieco podpitych, skąpo ubranych dziewczyn. Przez tych paręnaście dni, przez które się znali, Bryce już niemalże doskonale rozumiał sytuację Caleba, jak również potrafił sobie wyobrazić, ile komplikacji wnosiła do życia sława. Nie raz śmiał poradzić się pogadanką, wobec tematu „Jak znosisz prowadzenie fałszywego związku i o jak skrajne emocje cię to przyprawia”, podczas gdy sam Hall był niezłym kanciarzem i pozorował wiele rzeczy nawet w ich relacji, tym samym podając mężczyźnie nieprawdziwe dane o samym sobie. W szczególności nie potrafił mówić o otaczającej go rzeczywistości, która dla zwykłych cywili była nieakceptowalna. Nie zamierzał się jednak od tego odwodzić, o ile mógłby pozostawić w swoim planie taki diament, który odnalazł właśnie w tym sławnym aktorzynie. Aż szkoda, że życie nie było tak piękne i Bryce był w stanie oddać żywy diament, za plugawe złoto oddawane mu na zakrwawione dłonie przez nikczemnego producenta ekranizacji.
Kiedy w końcu dotarli do budynku, a tym samym do windy, Bryce nie potrafił już kryć namiętności, która rozpalała go do czerwoności, gdy tylko jego wzrok spotykał się z tym, należącym do kochanka. Pragnął poczuć jego usta na własnych, spijać z nich najświętszą słodycz i wszystkie wschody oraz zachody słońca razem wzięte. Nawet starsza zaciekawiona pani, której penetrujące od wnętrza spojrzenie odbijało się w lusterku wieloosobowego dźwigu, nie było wstanie powstrzymać ich przed krótką, żarliwą prezentacją. Gdy tylko poczuł żylastą dłoń młodszego mężczyzny, zaciskającą się na jego prawym pośladku, nie był w stanie powstrzymać się od iście rozbawionego i diabelskiego uśmiechu. Nie umiał powiedzieć w jaki sposób Caleb rozpalał w nim tyle emocji razem wziętych! Najważniejsze wciąż, że potrafił to zrobić, pozbawiając przy tym Bryce’a szarych komórek i wszelkiej chęci na morderstwo tej nocy. Choć i po przyzwoitym seksie Hall mógłby sobie na to pozwolić, zabijając po drodze ciekawską sąsiadkę, która robiłaby mu za niepotrzebnego świadka.
— Jazz co prawda nie jest moim ulubionym gatunkiem muzycznym, ale myślę, że wybrałbym się z tobą nawet na drugi koniec świata, gdybyś właśnie tego sobie zażyczył. — W tej rozmowie toczyły się jeszcze inne cuda na wianku, przesiąknięte wypitym w barze alkoholem i palącym pragnieniem, które elektryzowało między obojgiem. Bryce nie przejmując się niepotrzebną widownią, również nie pozostawał w tyle, śmiało pakując dłoń pod koszulkę Caleba, byleby tylko poczuć go już w tym momencie nieco bliżej siebie.
Na szczęście nie trzeba było długo czekać, ponieważ już zaledwie chwilę później znaleźli się w bogato zdobionym apartamencie, który dawniej najpewniej zaparłby mu dech w piersiach. Hall aktualnie żyjący w podobnym przepychu, już nie przyjmował do wiadomości pięknej architektury wnętrz, zresztą to nawet nie moment do zachwycania się czymś innym, niż nadchodzącym ulżeniem w potrzebie. Zwłaszcza że jego penis powoli żłobił na jasnych spodniach widoczną wypukłość. Wzięty za fraki i żarliwie pocałowany nie pozostawał bierny, jednakże pozostawiając kochankowi przestrzeń, aby mógł poczuć ten wstępny cień możliwej dominacji, którą Hall w najbliższej przyszłości zamierzał odebrać i przekabacić na własną stronę. Ssał z pasją wargi swojego kochanka, oddając mu w pełni uwagę, podczas gdy dłonie – niemalże bezwiednie – błądziły po całym ciele, muskając po skrawku na moment, byleby zostawić po sobie palący niedosyt.
Dźwięk tłuczonej wazy nie ostudził jego zapału, aczkolwiek wybił nieco z pantałyku, gdy tylko Caleb zaczął następne kwestie i swoje zawiłe biadolenie związane ze stłuczonym antykiem. Waza była wówczas ostatnim, co go obchodziło. Gdyby tylko pragnął, po samym pozbyciu się Octavie, a zatem też pierwszorzędnego problemu stojącego na przeszkodzie ich związku, mógłby kupić mu takich siedem. — Akurat waza w tym momencie jest najmniej ważna — wetknął z poczuciem niedowierzania, wcinając się Calebowi w słowo, jeszcze zanim dostał zdanie ku temu popierające. W gorącym tańcu ciał wili się dalej, dopadając w końcu pokoju mężczyzny, kończąc tym samym swoją frywolną studencką potańcówkę po całym apartamencie.
Popchnięty na łóżko, nie potrafił zmyć ze swojej twarzy szerokiego uśmiechu, wciąż z tym charakterystycznym cieniem rozbrajającego rozbawienia, który nie wyśmiewał w żaden sposób poczynań kochanka, a zdecydowanie bardziej je napędzał.
— Podoba ci się bardziej: „Bo miłość moja jak morze bez granic, im więcej Ci daję, tym silniej czuję, że jest nieskończona” czy „Twe wargi zmyły ślad przewinień! I same teraz noszą brzemię! Grzech ci oddałem, słodkie uchybienie. Oddaj mi mój grzech” — rzucił gardłowym i niskim głosem, cytując z pamięci parę znanych mu fragmentów z Romea i Julii, podczas gdy Caleb po pozbawieniu go koszulki sowicie obsypywał jego tors i podbrzusze pocałunkami. Wraz z ostałą myślą o wspólnym grzechu, Bryce nie był wstanie oddać w ręce Raines’a całej odpowiedzialności, zwłaszcza że oboje mierzyli się z uwierającym problemem. Bez większych problemów – bo z grubsza z zaskoczenia – przewrócił Caleba na łóżko, samemu nad nim zawisając. Już niemal z czystego odruchu, naparł biodrami na te jego, ocierając się gwałtownie o przyrodzenie, dostarczając tym samym im obojgu przyjemności.
— To najprawdopodobniej jedyny fiskus, z którym powinienem się obecnie zapoznać — rzucił z uśmiechem, kładąc dłoń centralnie na męskości Caleba, zgrabnie zaciskając na niej dłoń, na moment przed tym, nim złączył ponownie ich usta w namiętnym, pragnącym grzechu pocałunku.
Powodem był Caleb towarzyszący mu w obecnym momencie. Mijał właśnie kolejny wieczór spędzany we wspólnym towarzystwie, który Hall z dziecinną łatwością przypisałby do najlepszych. W prawdzie samo natknięcie się na Raines’a kwalifikowało się do najlepszych przeżyć, które mężczyzna mógłby wyliczyć z własnego życia, a trzeba było przyznać, że takowych było naprawdę niewiele. Caleb miał coś w sobie, co szczególnie go do siebie przyciągało, w żadnym wypadku nie chodziło o sławę, ponieważ była to kwestia, która jedynie obijała się Bryce’owi między uszami, gdy tylko słuchał wspomnień w mediach o kręconym serialu, w którym jego kochanek był pierwszoplanowym aktorem. Sława umywała się przy tej jego przyjemnej gadce o wszystkim i niczym, namiętności – jaką rozpalał wokół siebie od pierwszego spotkania oraz tymi błyszczącymi oczami, w których obijały się szczere intencje. Może gdyby Hall wcześniej był wszystkiego świadomy, obecnie nie czułby tak wielce uwierającego w piersi poczucia winy…
Problem istniał od niedawna, aczkolwiek stanowisko miał pierwszorzędne, a przy tym nieczekające zwłoki, choć mężczyzna z chęcią odłożyłby je w najdalsze zakamarki swojej podświadomości i całego wszechświata, jednocześnie zakopując na dnie ziemi, topiąc w najgłębszym oceanie czy przepaści…
Ale zacznijmy od początku… Kilkanaście dni po poznaniu Caleba, który w zastraszającym tempie zaskarbił sobie zainteresowanie Bryce’a, nieobytego wówczas z żadnymi, znanymi i świeżutkimi jak bułeczki w piekarni serialami, które znajdowały się na top liście przebojów – pojawiło się zlecenie, od którego Hall najzwyczajniej w świecie nie potrafił odstąpić. Oferowana suma za sprzątnięcie dwójki aktorów była co najmniej trzykrotnie wyższa, od większości wykonywanych zleceń, stąd też Bryce bez większego zastanowienia wziął ów brzemię na swoje ramiona. Oczywiście, jak na doświadczonego płatnego zabójcę przystało, nie zamierzał sfinalizować zlecenia bez wcześniejszej przedpłaty, dlatego też gdy tylko 20% wyznaczonej sumy wpłynęło na jego konto, zaczął oglądać się za swoją pierwszą ofiarą. A pierwszorzędnie zaczął oglądać się za kobietą o mianie Octavie Vermilion. Dwudziestoczterolatka, pochodzenia francuskiego. Znana aktorka i modelka. Piękna, powabna i seksowna za razem. Jako osoba z pewnością mogłaby go pociągać, jednakże jako cel była jedynie łatwą osobą do wyeliminowania. Natomiast pod górkę zaczęło się przy zbieraniu informacji o swojej drugiej ofierze, którą okazał się być Caleb Raines kroczący w tym momencie u jego boku, z architektonicznym smakiem biadolący o mijanych przez nich budynkach oraz obdarzający go najszczerszym uśmiechem, jaki w życiu widział. Nic w jego życiu do tej pory nie było tak dosadne i rzeczywiste jak śmierć, Raines w nieznany mu dotąd sposób, zwyczajnie to zmienił.
Trudno powiedzieć, że Bryce w zastraszająco krótkim czasie, zaczął na nowo odczuwać ludzkie uczucia i czy to co siedziało gdzieś głęboko w jego piersi mierzyło się z czymś więcej niż adrenalina przyspieszająca krew w żyłach. W przeszłości pozbawiony był chociażby rodzinnego ciepła, co nie pozwalało mu w oczywisty i prosty sposób odczytywać własne zdławione emocje. Mimo wszystko najzwyczajniej w świecie wiedział, że Caleb w przeciwieństwie do Octavie nie był już takim prostym celem. Dlatego też Hall w prostym rozrachunku stwierdził, że dzisiaj nadszedł najlepszy moment na dokonanie ostatecznego aktu między nimi, a przynajmniej dopóki nie był w stanie stwierdzić między nimi większej zażyłości, niż ta która prowadziła ich właśnie do apartamentu Raines’a, a raczej do jego łóżka.
— Pamiętaj, diabeł tkwi w szczegółach, których w tym momencie może nie jesteś w stanie dostrzec, ale jeśli mam być z tobą tak samo szczery, również się tak czuję — czarował słowem, uśmiechając się półgębkiem pod nosem, podczas gdy Caleb zeskoczył z kończącego się pod jego stopami murka. Nie zwrócił większej uwagi na to, że kochanek oddalił się od niego, zaciągając tym samym nieco bardziej kaptur na głowę, gdy tylko minęła ich grupka, nieco podpitych, skąpo ubranych dziewczyn. Przez tych paręnaście dni, przez które się znali, Bryce już niemalże doskonale rozumiał sytuację Caleba, jak również potrafił sobie wyobrazić, ile komplikacji wnosiła do życia sława. Nie raz śmiał poradzić się pogadanką, wobec tematu „Jak znosisz prowadzenie fałszywego związku i o jak skrajne emocje cię to przyprawia”, podczas gdy sam Hall był niezłym kanciarzem i pozorował wiele rzeczy nawet w ich relacji, tym samym podając mężczyźnie nieprawdziwe dane o samym sobie. W szczególności nie potrafił mówić o otaczającej go rzeczywistości, która dla zwykłych cywili była nieakceptowalna. Nie zamierzał się jednak od tego odwodzić, o ile mógłby pozostawić w swoim planie taki diament, który odnalazł właśnie w tym sławnym aktorzynie. Aż szkoda, że życie nie było tak piękne i Bryce był w stanie oddać żywy diament, za plugawe złoto oddawane mu na zakrwawione dłonie przez nikczemnego producenta ekranizacji.
Kiedy w końcu dotarli do budynku, a tym samym do windy, Bryce nie potrafił już kryć namiętności, która rozpalała go do czerwoności, gdy tylko jego wzrok spotykał się z tym, należącym do kochanka. Pragnął poczuć jego usta na własnych, spijać z nich najświętszą słodycz i wszystkie wschody oraz zachody słońca razem wzięte. Nawet starsza zaciekawiona pani, której penetrujące od wnętrza spojrzenie odbijało się w lusterku wieloosobowego dźwigu, nie było wstanie powstrzymać ich przed krótką, żarliwą prezentacją. Gdy tylko poczuł żylastą dłoń młodszego mężczyzny, zaciskającą się na jego prawym pośladku, nie był w stanie powstrzymać się od iście rozbawionego i diabelskiego uśmiechu. Nie umiał powiedzieć w jaki sposób Caleb rozpalał w nim tyle emocji razem wziętych! Najważniejsze wciąż, że potrafił to zrobić, pozbawiając przy tym Bryce’a szarych komórek i wszelkiej chęci na morderstwo tej nocy. Choć i po przyzwoitym seksie Hall mógłby sobie na to pozwolić, zabijając po drodze ciekawską sąsiadkę, która robiłaby mu za niepotrzebnego świadka.
— Jazz co prawda nie jest moim ulubionym gatunkiem muzycznym, ale myślę, że wybrałbym się z tobą nawet na drugi koniec świata, gdybyś właśnie tego sobie zażyczył. — W tej rozmowie toczyły się jeszcze inne cuda na wianku, przesiąknięte wypitym w barze alkoholem i palącym pragnieniem, które elektryzowało między obojgiem. Bryce nie przejmując się niepotrzebną widownią, również nie pozostawał w tyle, śmiało pakując dłoń pod koszulkę Caleba, byleby tylko poczuć go już w tym momencie nieco bliżej siebie.
Na szczęście nie trzeba było długo czekać, ponieważ już zaledwie chwilę później znaleźli się w bogato zdobionym apartamencie, który dawniej najpewniej zaparłby mu dech w piersiach. Hall aktualnie żyjący w podobnym przepychu, już nie przyjmował do wiadomości pięknej architektury wnętrz, zresztą to nawet nie moment do zachwycania się czymś innym, niż nadchodzącym ulżeniem w potrzebie. Zwłaszcza że jego penis powoli żłobił na jasnych spodniach widoczną wypukłość. Wzięty za fraki i żarliwie pocałowany nie pozostawał bierny, jednakże pozostawiając kochankowi przestrzeń, aby mógł poczuć ten wstępny cień możliwej dominacji, którą Hall w najbliższej przyszłości zamierzał odebrać i przekabacić na własną stronę. Ssał z pasją wargi swojego kochanka, oddając mu w pełni uwagę, podczas gdy dłonie – niemalże bezwiednie – błądziły po całym ciele, muskając po skrawku na moment, byleby zostawić po sobie palący niedosyt.
Dźwięk tłuczonej wazy nie ostudził jego zapału, aczkolwiek wybił nieco z pantałyku, gdy tylko Caleb zaczął następne kwestie i swoje zawiłe biadolenie związane ze stłuczonym antykiem. Waza była wówczas ostatnim, co go obchodziło. Gdyby tylko pragnął, po samym pozbyciu się Octavie, a zatem też pierwszorzędnego problemu stojącego na przeszkodzie ich związku, mógłby kupić mu takich siedem. — Akurat waza w tym momencie jest najmniej ważna — wetknął z poczuciem niedowierzania, wcinając się Calebowi w słowo, jeszcze zanim dostał zdanie ku temu popierające. W gorącym tańcu ciał wili się dalej, dopadając w końcu pokoju mężczyzny, kończąc tym samym swoją frywolną studencką potańcówkę po całym apartamencie.
Popchnięty na łóżko, nie potrafił zmyć ze swojej twarzy szerokiego uśmiechu, wciąż z tym charakterystycznym cieniem rozbrajającego rozbawienia, który nie wyśmiewał w żaden sposób poczynań kochanka, a zdecydowanie bardziej je napędzał.
— Podoba ci się bardziej: „Bo miłość moja jak morze bez granic, im więcej Ci daję, tym silniej czuję, że jest nieskończona” czy „Twe wargi zmyły ślad przewinień! I same teraz noszą brzemię! Grzech ci oddałem, słodkie uchybienie. Oddaj mi mój grzech” — rzucił gardłowym i niskim głosem, cytując z pamięci parę znanych mu fragmentów z Romea i Julii, podczas gdy Caleb po pozbawieniu go koszulki sowicie obsypywał jego tors i podbrzusze pocałunkami. Wraz z ostałą myślą o wspólnym grzechu, Bryce nie był wstanie oddać w ręce Raines’a całej odpowiedzialności, zwłaszcza że oboje mierzyli się z uwierającym problemem. Bez większych problemów – bo z grubsza z zaskoczenia – przewrócił Caleba na łóżko, samemu nad nim zawisając. Już niemal z czystego odruchu, naparł biodrami na te jego, ocierając się gwałtownie o przyrodzenie, dostarczając tym samym im obojgu przyjemności.
— To najprawdopodobniej jedyny fiskus, z którym powinienem się obecnie zapoznać — rzucił z uśmiechem, kładąc dłoń centralnie na męskości Caleba, zgrabnie zaciskając na niej dłoń, na moment przed tym, nim złączył ponownie ich usta w namiętnym, pragnącym grzechu pocałunku.
Laurana
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Octavie Vermilion
- Panno Vermilion proszę spojrzeć w tę stronę!! Tutaj, tutaj… Uśmiech proszę!! – Szatynka odwróciła głowę, uśmiechnęła się promiennie w stronę wycelowanych w nią obiektywów, a chwilę potem zasypał ją deszcz rozbłyskujących fleszy. Pozowała jeszcze kilka sekund, udzieliła kilka prozaicznych odpowiedzi dziennikarzom próbującym wyciągnąć z niej informację dotyczące zakończenia trzeciego sezonu Deadly Game, a następnie zniknęła we wnętrzu żółtej taksówki. Była wykończona po prawie sześciu godzinach lotu lecz dopiero będąc z dala od ciekawskich oczu pozwoliła sobie na ciche, pełne ulgi westchnienie.
- Ciężki weekend? – Zagadnął kobietę pracownik korporacji, który zamiast wpatrywać się w drogę przed sobą wolał obserwować aktorkę we wstecznym lusterku. Szatynka nawet nie musiała podawać mężczyźnie adresu, każdy pełnoprawny obywatel tego miasta doskonale orientował się, w którym miejscu znajduje się apartament zajmowany przez „najbardziej gorącą parę” według magazynu People.
- Tak… Zdecydowanie. – Odpowiedziała po czym wyciągnęła z torebki telefon komórkowy dając tym samym znać, iż uważa ich konwersację za zakończoną. Nie miała zamiaru opowiadać młodemu taksówkarzowi o swoim prywatnym życiu, które i tak już dawno zostało rozdarte na strzępy przez żądnych sensacji dziennikarzy i paparazzi. Na co dzień ujawniała światu jedynie taką ilość informacji, która niezbędna była do utrzymania popularności na stałym, wysokim poziomie. Wstawiała na najpopularniejsze portale społecznościowe relacje z lunchu w towarzystwie koleżanek, zdjęcia z kubkiem kawy w drodze na plan zdjęciowy albo selfie z szalonych imprez.
Tak naprawdę Octavie nie była typową celebrytką, nie wiązała swej przyszłości z aktorstwem i modelingiem… Cała ta sława, związana z nią popularność oraz pokaźne konto bankowe były jedynie środkiem do osiągnięcia większego celu. Miała aspiracje by zostać prawnikiem, marzyła o tym by otworzyć własną kancelarię specjalizującą się w prawie korporacyjnym. Jednakże nie robiła tego po to by stawać w obronie potężnych, bogatych spółek lecz by reprezentować zwykłych, prostych ludzi aż nazbyt często przez te firmy wyzyskiwanych. Dlatego też rozpoczęła jeden z czterech tematycznych programów LLM jakie oferował Uniwersytet w Stanford. Władze uczelni bardzo chętnie powitały O w gronie swoich najlepszych studentów po cichu licząc na związaną z jej obecnością reklamą, jakże wielkie było zatem zdumienie gdy modelka poprosiła by fakt, iż znajduje się na liście przyjętych studentów nie został podany do publicznej wiadomości. A przynajmniej nie do czasu otrzymania dyplomu ukończenia kursu. Tak też się stało… O tym co tak naprawdę robiła w Stanford wiedziała zaledwie garstka osób, kilku wprowadzonych w cały proceder profesorów prestiżowej uczelni oraz bliska przyjaciółka jeszcze z czasów podstawówki o imieniu Chloe, która zapewniała jej odpowiednie alibi. Ukrywała to nawet przed Calebem, chociaż nie potrafiła podać racjonalnego powodu co było tego przyczyną. Na ogół mówili sobie o wszystkim, już na samym początku obiecali być wobec siebie szczerzy jakby na przekór kłamstwu, które zmuszeni zostali utrzymywać.
Caleb… Octavie już kilka miesięcy temu zdała sobie sprawę, iż łącząca ich przyjaźń to dla niej zdecydowanie za mało. Z każdym kolejnym dniem coraz ciężej znosiła tą sytuację, nie potrafiła nie reagować na jego osobę… Każdy czuły gest, miłe słowo czy uśmiech odbierała bardzo personalnie i chociaż rozum nieustannie przypominał jej, że to zwykła gra z jego strony, że nie kryje się za tym nic więcej tak w sercu wciąż tliła się nikła nadzieja, że pewnego dnia on spojrzy na nią tak jak ona na niego. Jeżeli doszło by do tego to z całą pewnością była by najszczęśliwszą kobietą na świecie.
- Jesteśmy na miejscu. – Vermilion podniosła głowę znad telefonu, tak bardzo pochłonęły ją rozważania, że nawet nie spostrzegła, iż znajdują się przed wysokim, przeszklonym apartamentowcem. Zapłaciła mężczyźnie za kurs po czym wysiadła z samochodu, zaczekała aż kierowca wypakuje z bagażnika należące do niej walizki i poprosiła aby zostawił je w recepcji. Ze sobą zabrała tylko jedną, w której znajdował się drobny prezent dla jej fałszywego kochanka, a mianowicie rum z gamy Diplomatico. Ekspedient w firmowym sklepie zachwycał się pięknym, głębokim kolorem oraz niezwykle bogatym, złożonym smakiem zawierającym w sobie zarówno nutkę słodyczy jak i pikanterii. Zanim jednak ruszyła w kierunku wejścia do windy taksówkarz postanowił ją zatrzymać. Wyciągnął zza pleców jakiś pognieciony zeszyt i podał długopis.
- Siostrzenica jest fanką… Zabiłaby mnie gdybym nie wziął autografu – Tłumaczył się z trudnym do ukrycia zażenowaniem.
- Ależ oczywiście – Odpowiedziała O z uśmiechem podpisując na kawałku papieru. – Miłego wieczoru życzę. – Po tych słowach złapała prostokątną, szarą torbę, weszła do windy i wcisnęła odpowiedni przycisk. Będąc już wewnątrz wynajętego przez producenta serialu apartamentu zdjęła wysokie szpilki, a następnie zaczęła skradać się po cichu w kierunku sypialni bruneta. Powoli zaczynała odczuwać ekscytację z ponownego spotkania ze swoim partnerem, to miała być niespodzianka gdyż z racji odwołanych zajęć wróciła do Miami kilkanaście godzin wcześniej niż było to w pierwotnym założeniu.
Weszła schodami na pierwsze piętro i ze zdumieniem odkryła roztrzaskaną w drobny mak wazę, którą Caleb dostał od jednego z gości podczas parapetówki. Co więcej, ze strony zajmowanego przez bruneta pokoju dochodziły do niej jakieś dziwnie niepokojące dźwięki… Złodzieje? Porywacze? A może jakaś stalkerka? Serce Octavie biło jak oszalałe, nie wiedziała co powinna w takiej sytuacji zrobić. Wycofać się i wezwać pomoc? A może raczej odważnie ruszyć do przodu i ratować Caleba? Postanowiła działać… Odłożyła na podłogę torebkę z prezentem, a zamiast niej chwyciła w obie dłonie stojącą na etażerce rzeźbę Masajki, którą przywiozła z wakacji w Tanzanii. Uzbrojona i wystraszona wkroczyła do pomieszczenia.
W panującym półmroku zauważyła mężczyznę górującego nad jej partnerem, niewiele myśląc wzięła potężny zamach i uderzyła napastnika próbując strącić go z Caleba. Nagły atak odrobinę zachwiał posturą nieznanego jej osobnika lecz niewystarczająco. Miała zamiar uderzyć go jeszcze raz lecz zanim figurka Masajki ponownie zatrzymała się na ciele czarnowłosego Octavie zorientowała się, że popełniła karygodny błąd.
- O mój Boże!!! – Krzyknęła wypuszczając z rąk posążek. Przycisnęła obie dłonie do ust, a w jej oczach pojawiło się autentyczne zaskoczenie. – O mój Boże! Ja… Zaraz wracam. – Zakomunikowała, odwróciła się na pięcie i wyszła nie tłumacząc, iż idzie do kuchni po lód by zrobić znajomemu Raines’a zimny okład. Nie rozumiała dlaczego Caleb nie poinformował jej, że ma zamiar kogoś zaprosić. Sądziła, że ktoś go morduje, a tymczasem… Wzdrygnęła się mimowolnie na samą myśl o tym jaki widok zastałaby gdyby pojawiła się kilkanaście minut później.
Otworzyła zamrażalnik i wyciągnęła z niego ogromną bryłę lodu, a następnie podeszła z nią do umiejscowionej pośrodku kuchni wyspy.
- Zachciało mi się być jak Sharon Stone w Nagim Instynkcie. – Mruknęła do siebie wyciągając z górnej szuflady długi szpikulec aby rozwalić masywny blok. Szło jej bardzo mozolnie toteż postanowiła poprosić o pomoc Caleba, zapakowała bryłę w kuchenny ręcznik aby nie odmrozić sobie palców i dzierżąc w dłoni trzydziestocentymetrowy szpikulec wróciła do sypialni na tyle szybko na ile pozwalała jej przylegająca do ciała sukienka.
Mo
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pieszcząc kochanka ustami i rozgrzanym oddechem, jednocześnie z uwagą słuchał wygłaszanych przez niego cytatów z wcześniej przytoczonego, szekspirowskiego dramatu. Serce zabiło mu jakby mocniej, a w oczach jawiło się zaskoczenie i ciekawość zarazem. Nigdy przedtem nie posądziłby swojego towarzysza o znajomość, i to w dodatku na pamięć, fragmentów z tego typu lektury. Czyżby Brandon gdzieś w głębi, gdzieś tam w środeczku był niepoprawnym romantykiem, łaknącym miłości idealnej, na jaką można się natknąć właściwie jedynie w literaturze, czy innych formach sztuki?
— Bardziej podoba mi się brzmienie twojego głosu, nieważne czy wygłaszasz fragmenty z ponadczasowych dzieł, czy zamawiasz w barze mocne trunki — odrzekł Caleb, bez większego namysłu. — „Każde twoje słowo słodkie w mem sercu wywołuje dreszcze, mów do mnie jeszcze...” — sam pokusił się o zarzucenie cytatem, który bezbłędnie opisywał kłębiące się w nim uczucia, śledząc opuszkami palców rozmaite wzory, zdobiące górną część klatki piersiowej, czy ramiona kochanka. Sam Caleb nie posiadał żadnego tatuażu, lecz to nie przeszkadzało mu w podziwianiu ich na skórze innych osób. Zwłaszcza tych należących do obcałowywanego przez niego mężczyzny. Na niebiosa i wrzące w piekle kotły, czy to normalne, że tak bardzo chciał wiedzieć o nim coraz więcej? To były tylko dwa tygodnie, a aktor zachowywał się jak nastolatek, przeżywający swoje pierwsze zauroczenie. To natychmiastowe wręcz „kliknięcie", motyle w brzuchu, ciągły ferwor i sielanka – czy to wszystko nie było zbyt piękne, aby było prawdziwe? Czy powinien dawać się tak ponosić i pozwalać sobie na myślenie o czymś więcej niż tylko o przelotnym romansie, który potrwa jeszcze parę dni, a potem ni stąd ni zowąd rozpadnie się równie niespodziewanie, jak równie niespodziewanie miał okazję zaistnieć?
Burzące jego spokój, czarne niczym ocean w środku sztormu myśli, szybko zostały rozwiane przez działania bruneta, który przewrócił go na posłanie i bez ogródek zajął jego dotychczasową, górującą pozycję. Caleb prychnął po części z rozbawieniem, po części z udawanym oburzeniem, że jego łóżkowy partner tak szybko zdecydował się przejąć stery. Chciał nawet podzielić się swoim przemyśleniem na głos, lecz zanim zdołał uformować jakikolwiek koherentny tekst, naparcie Brandona na jego przyrodzenie skutecznie zresetowało nadciągającą skargę. Zamiast tego spomiędzy jego warg wydostało się westchnięcie pełne zniecierpliwienia i pożądania zarazem. Jakżeż on mu mącił w głowie… Słowa mężczyzny o fiskusie wywołały w Calebie nagły, niespodziewany śmiech, który szybko ustąpił miejsca przygryzieniu warg, a następnie nierównomiernym, przyspieszonym oddechom. Nie chcąc pozostawać dłużny swemu kochankowi, bez oporów wpakował mu dłoń w spodnie, odnajdując nabrzmiałą, proszącą się o dostarczenie ulgi męskość. Chciał mu dać wszystko, czego sobie zażyczy, a nawet więcej, jednakże… miało stać się zupełnie inaczej.
Pochłonięty namiętnością Caleb i och, jakże cudownie wprawnymi pieszczotami kochanka ani nie usłyszał, ani nie zauważył wkraczającej do pokoju Octavie, z determinacją dzierżącą w dłoniach mosiężną figurkę. Dopiero gdy element wystroju wnętrza z impetem uderzył umiejscowionego nad nim mężczyznę w ramię, aktor otrząsnął się z amoku, w który wpędziły go fale przyjemności. Z przestrachem wyciągnął dłoń ze spodni kochanka i z ogromnym skonfundowaniem lśniącym w oczach przerzucił je na swoją koleżankę, która to przygotowywała się do oddania kolejnego ciosu.
— Tavi, co ty…?! — zdołał tylko z siebie wyrzucić, zanim jego stosunkowo niegłośny krzyk (który został zmieszany z obawą o życie), zagłuszyło jeszcze donośniejsze wrzaśnięcie szatynki. Co tu się, do kurwy chędożonej, właśnie odwaliło? Nie uzyskał jednakże żadnej odpowiedzi – kobieta po porzuceniu swojego narzędzia niedokończonej zbrodni i wezwaniu bóstwa, zdecydowała się czmychnąć z pomieszczenia, z jednoczesną obietnicą rychłego powrotu. Zanim aktor zaczął rozmyślać nad możliwym powodem barbarzyńskiego zachowania przyjaciółki, szybko ukierunkował swoje zainteresowanie z powrotem na uszkodzonego w tej nierównej walce Brandona. Złapawszy go delikatnie za przedramiona, jednocześnie zsunął się z posłania i lekko na niego napierając, nakazał tym samym, aby mężczyzna usiadł. Swoje zmartwione spojrzenie utkwił w miejscu, gdzie brunet oberwał, a następnie przeniósł je na jego oczy.
— Nic ci się nie stało? — zdawał sobie sprawę z tego, że było to dość głupie pytanie, bo zdecydowanie COŚ się stało, ale na chwilę obecną nie był w stanie wymyślić czegoś bardziej złożonego. Zresztą pytanie zawierało istotę interesującej Caleba kwestii – czy jego kochanek doznał jakiegoś znacznego uszczerbku na zdrowiu. — Przepraszam cię, ja… — pokręcił głową, w dalszym ciągu nie mogąc wyjść z ciasno oplatającego go zdezorientowania. — … to Tavi… TA Octavie, normalnie nie zachowuje się aż tak impulsywnie, nie mam pojęcia co ją naszło. Ale żeby nie było, jest zdrowa psychicznie i zazwyczaj nie daje powodów, aby w to wątpić — zaczął się tłumaczyć, czując się po części odpowiedzialnym za zaistniałą sytuację. W końcu do tego niespodziewanego ataku doszło w JEGO mieszkaniu, miejscu, które dla obojga miało być bezpieczną przystanią. Mieli się przecież zrelaksować, dobrze spędzić czas, Caleb w najśmielszych snach nie podejrzewał, że ten wieczór skończy się inaczej niż na ich dwójce miętolącej ochoczo przez całą noc drogie prześcieradła. A już bynajmniej nie spodziewał się zamachu na życie jednego z nich. — Poczekaj, powinienem cię chyba teraz położyć w pozycji bezpiecznej? — zapytał samego siebie, nie oczekując odpowiedzi ze strony kochanka. Moment później klepnął się w czoło. — Przecież nie straciłeś przytomności, co ja opowiadam. Gada przeze mnie szok, wybacz. — mruknął przepraszająco, jednocześnie unosząc ręce i zakładając je sobie na ramiona. Stał przez chwilę w ciszy, której chyba potrzebował, aby niejako ochłonąć i poskładać myśli. Nie chciał jednak sprawiać wrażenia osoby nieprzejmującej się stanem swojego partnera, toteż szybko zwrócił swoją uwagę ponownie na mężczyznę.
— Jestem pewien, że to wszystko to jedno wielkie nieporozumienie. Tavi powiedziała, że zaraz wróci. Zamierzam ją wypytać co jej chodziło po głowie, że zdecydowała się użyć tej… — przeniósł swoje spojrzenie na wyglądający jak jakiś plemienny artefakt obiekt — …broni. Dobrze, że nie uderzyła cię w głowę, bo jeszcze miałaby na rękach krew niewinnego. Musiałbym zeznawać w sądzie jako świadek… zdecydowanie nie potrzeba mi w życiu więcej stresów. — zaczął się zastanawiać na głos, ostatecznie zdając sobie sprawę, że tego typu monolog na pewno nie działa na Brandona uspokajająco. W końcu faktycznie mógł skończyć martwy. — Nie słuchaj mnie, znowu plotę co mi ślina na język przyniesie — dorzucił, jednocześnie przeklinając się w myślach za niepotrzebne straszenie swego gościa. Miał mu się pomóc uspokoić, a nie kierować jego myśli na jeszcze mroczniejsze tory.
Słysząc zbliżające się kroki, odwrócił głowę w kierunku dobiegającego z korytarza dźwięku. Wziął głęboki wdech, przygotowując się do zalania swojej przyjaciółki lawiną pytań, które krążyły mu pod czaszką z prędkością światła, domagając się logicznych odpowiedzi. Zanim jednak zdołał wypowiedzieć choć słowo, spomiędzy jego warg uciekł dźwięk, sugerujący gwałtowny wdech. Szatynka pojawiła się w progu pokoju trzymając w dłoniach zgoła inne narzędzia, lecz jedno z nich nawet groźniejsze niż mosiężna figurka – szpikulec do lodu. Drugą rzeczą był zwinięty ręcznik, zawierający coś… ciężkiego. Normalnie taki widok nie byłby dla Caleba alarmujący, ale po wydarzeniach sprzed chwili nie mógł nie czuć ukłucia narastającego w nim niepokoju.
— Tavi… po co ci ten…? — nie zdołał dokończyć. Na zbliżającą się do ich dwójki dziewczynę siedzący do tej pory Brandon zadziałał niemal błyskawicznie. Nie dając aktorce szans na jakąkolwiek próbę w, być może, dokończeniu dzieła, powstał na równe nogi i w błyskawicznym tempie ją unieruchomił, wykręcając ręce do tyłu.
Caleb przyłożył obie dłonie do skroni, czując jak łeb powoli pęka mu w szwach przez nadmiar niedorzecznych sytuacji, jakie miały okazję wydarzyć się w ciągu tych paru minut.
— Błagam, skończcie z tym, przemoc nie jest rozwiązaniem. Spokojnie sobie usiądźmy. Daję głowę — tutaj urwał — nie, to złe określenie, jestem przekonany, że dojdziemy zaraz do jakiegoś porozumienia. — mówiąc to zaczął się powoli zbliżać w kierunku mocującej się dwójki, kładąc dłoń delikatnie, jakby dotykał coś, co za chwilę może się rozpaść, na ramieniu Brandona. — Proszę.
Po tym drobnym, mającym uspokoić mężczyznę geście Caleb wysunął niespiesznie drugą dłoń w kierunku wciąż ściskanego przez szatynkę szpikulca. Wyjąwszy go, odsunął się nieco od przyjaciółki i swego kochanka. — Widzicie? Już po krzyku. Nikt nikogo dzisiaj nie zamorduje. — orzekł, chcąc przynajmniej brzmieć na przekonanego. W istocie bowiem wcale tak się nie czuł.
— A teraz gadaj Tavi, o co tu w ogóle chodzi, bo dźgnę cię tym szpikulcem prosto w dupę — zakomenderował nakazująco, usadawiając swoje cztery litery na ustawionym w pobliżu skórzanym fotelu.
— Bardziej podoba mi się brzmienie twojego głosu, nieważne czy wygłaszasz fragmenty z ponadczasowych dzieł, czy zamawiasz w barze mocne trunki — odrzekł Caleb, bez większego namysłu. — „Każde twoje słowo słodkie w mem sercu wywołuje dreszcze, mów do mnie jeszcze...” — sam pokusił się o zarzucenie cytatem, który bezbłędnie opisywał kłębiące się w nim uczucia, śledząc opuszkami palców rozmaite wzory, zdobiące górną część klatki piersiowej, czy ramiona kochanka. Sam Caleb nie posiadał żadnego tatuażu, lecz to nie przeszkadzało mu w podziwianiu ich na skórze innych osób. Zwłaszcza tych należących do obcałowywanego przez niego mężczyzny. Na niebiosa i wrzące w piekle kotły, czy to normalne, że tak bardzo chciał wiedzieć o nim coraz więcej? To były tylko dwa tygodnie, a aktor zachowywał się jak nastolatek, przeżywający swoje pierwsze zauroczenie. To natychmiastowe wręcz „kliknięcie", motyle w brzuchu, ciągły ferwor i sielanka – czy to wszystko nie było zbyt piękne, aby było prawdziwe? Czy powinien dawać się tak ponosić i pozwalać sobie na myślenie o czymś więcej niż tylko o przelotnym romansie, który potrwa jeszcze parę dni, a potem ni stąd ni zowąd rozpadnie się równie niespodziewanie, jak równie niespodziewanie miał okazję zaistnieć?
Burzące jego spokój, czarne niczym ocean w środku sztormu myśli, szybko zostały rozwiane przez działania bruneta, który przewrócił go na posłanie i bez ogródek zajął jego dotychczasową, górującą pozycję. Caleb prychnął po części z rozbawieniem, po części z udawanym oburzeniem, że jego łóżkowy partner tak szybko zdecydował się przejąć stery. Chciał nawet podzielić się swoim przemyśleniem na głos, lecz zanim zdołał uformować jakikolwiek koherentny tekst, naparcie Brandona na jego przyrodzenie skutecznie zresetowało nadciągającą skargę. Zamiast tego spomiędzy jego warg wydostało się westchnięcie pełne zniecierpliwienia i pożądania zarazem. Jakżeż on mu mącił w głowie… Słowa mężczyzny o fiskusie wywołały w Calebie nagły, niespodziewany śmiech, który szybko ustąpił miejsca przygryzieniu warg, a następnie nierównomiernym, przyspieszonym oddechom. Nie chcąc pozostawać dłużny swemu kochankowi, bez oporów wpakował mu dłoń w spodnie, odnajdując nabrzmiałą, proszącą się o dostarczenie ulgi męskość. Chciał mu dać wszystko, czego sobie zażyczy, a nawet więcej, jednakże… miało stać się zupełnie inaczej.
Pochłonięty namiętnością Caleb i och, jakże cudownie wprawnymi pieszczotami kochanka ani nie usłyszał, ani nie zauważył wkraczającej do pokoju Octavie, z determinacją dzierżącą w dłoniach mosiężną figurkę. Dopiero gdy element wystroju wnętrza z impetem uderzył umiejscowionego nad nim mężczyznę w ramię, aktor otrząsnął się z amoku, w który wpędziły go fale przyjemności. Z przestrachem wyciągnął dłoń ze spodni kochanka i z ogromnym skonfundowaniem lśniącym w oczach przerzucił je na swoją koleżankę, która to przygotowywała się do oddania kolejnego ciosu.
— Tavi, co ty…?! — zdołał tylko z siebie wyrzucić, zanim jego stosunkowo niegłośny krzyk (który został zmieszany z obawą o życie), zagłuszyło jeszcze donośniejsze wrzaśnięcie szatynki. Co tu się, do kurwy chędożonej, właśnie odwaliło? Nie uzyskał jednakże żadnej odpowiedzi – kobieta po porzuceniu swojego narzędzia niedokończonej zbrodni i wezwaniu bóstwa, zdecydowała się czmychnąć z pomieszczenia, z jednoczesną obietnicą rychłego powrotu. Zanim aktor zaczął rozmyślać nad możliwym powodem barbarzyńskiego zachowania przyjaciółki, szybko ukierunkował swoje zainteresowanie z powrotem na uszkodzonego w tej nierównej walce Brandona. Złapawszy go delikatnie za przedramiona, jednocześnie zsunął się z posłania i lekko na niego napierając, nakazał tym samym, aby mężczyzna usiadł. Swoje zmartwione spojrzenie utkwił w miejscu, gdzie brunet oberwał, a następnie przeniósł je na jego oczy.
— Nic ci się nie stało? — zdawał sobie sprawę z tego, że było to dość głupie pytanie, bo zdecydowanie COŚ się stało, ale na chwilę obecną nie był w stanie wymyślić czegoś bardziej złożonego. Zresztą pytanie zawierało istotę interesującej Caleba kwestii – czy jego kochanek doznał jakiegoś znacznego uszczerbku na zdrowiu. — Przepraszam cię, ja… — pokręcił głową, w dalszym ciągu nie mogąc wyjść z ciasno oplatającego go zdezorientowania. — … to Tavi… TA Octavie, normalnie nie zachowuje się aż tak impulsywnie, nie mam pojęcia co ją naszło. Ale żeby nie było, jest zdrowa psychicznie i zazwyczaj nie daje powodów, aby w to wątpić — zaczął się tłumaczyć, czując się po części odpowiedzialnym za zaistniałą sytuację. W końcu do tego niespodziewanego ataku doszło w JEGO mieszkaniu, miejscu, które dla obojga miało być bezpieczną przystanią. Mieli się przecież zrelaksować, dobrze spędzić czas, Caleb w najśmielszych snach nie podejrzewał, że ten wieczór skończy się inaczej niż na ich dwójce miętolącej ochoczo przez całą noc drogie prześcieradła. A już bynajmniej nie spodziewał się zamachu na życie jednego z nich. — Poczekaj, powinienem cię chyba teraz położyć w pozycji bezpiecznej? — zapytał samego siebie, nie oczekując odpowiedzi ze strony kochanka. Moment później klepnął się w czoło. — Przecież nie straciłeś przytomności, co ja opowiadam. Gada przeze mnie szok, wybacz. — mruknął przepraszająco, jednocześnie unosząc ręce i zakładając je sobie na ramiona. Stał przez chwilę w ciszy, której chyba potrzebował, aby niejako ochłonąć i poskładać myśli. Nie chciał jednak sprawiać wrażenia osoby nieprzejmującej się stanem swojego partnera, toteż szybko zwrócił swoją uwagę ponownie na mężczyznę.
— Jestem pewien, że to wszystko to jedno wielkie nieporozumienie. Tavi powiedziała, że zaraz wróci. Zamierzam ją wypytać co jej chodziło po głowie, że zdecydowała się użyć tej… — przeniósł swoje spojrzenie na wyglądający jak jakiś plemienny artefakt obiekt — …broni. Dobrze, że nie uderzyła cię w głowę, bo jeszcze miałaby na rękach krew niewinnego. Musiałbym zeznawać w sądzie jako świadek… zdecydowanie nie potrzeba mi w życiu więcej stresów. — zaczął się zastanawiać na głos, ostatecznie zdając sobie sprawę, że tego typu monolog na pewno nie działa na Brandona uspokajająco. W końcu faktycznie mógł skończyć martwy. — Nie słuchaj mnie, znowu plotę co mi ślina na język przyniesie — dorzucił, jednocześnie przeklinając się w myślach za niepotrzebne straszenie swego gościa. Miał mu się pomóc uspokoić, a nie kierować jego myśli na jeszcze mroczniejsze tory.
Słysząc zbliżające się kroki, odwrócił głowę w kierunku dobiegającego z korytarza dźwięku. Wziął głęboki wdech, przygotowując się do zalania swojej przyjaciółki lawiną pytań, które krążyły mu pod czaszką z prędkością światła, domagając się logicznych odpowiedzi. Zanim jednak zdołał wypowiedzieć choć słowo, spomiędzy jego warg uciekł dźwięk, sugerujący gwałtowny wdech. Szatynka pojawiła się w progu pokoju trzymając w dłoniach zgoła inne narzędzia, lecz jedno z nich nawet groźniejsze niż mosiężna figurka – szpikulec do lodu. Drugą rzeczą był zwinięty ręcznik, zawierający coś… ciężkiego. Normalnie taki widok nie byłby dla Caleba alarmujący, ale po wydarzeniach sprzed chwili nie mógł nie czuć ukłucia narastającego w nim niepokoju.
— Tavi… po co ci ten…? — nie zdołał dokończyć. Na zbliżającą się do ich dwójki dziewczynę siedzący do tej pory Brandon zadziałał niemal błyskawicznie. Nie dając aktorce szans na jakąkolwiek próbę w, być może, dokończeniu dzieła, powstał na równe nogi i w błyskawicznym tempie ją unieruchomił, wykręcając ręce do tyłu.
Caleb przyłożył obie dłonie do skroni, czując jak łeb powoli pęka mu w szwach przez nadmiar niedorzecznych sytuacji, jakie miały okazję wydarzyć się w ciągu tych paru minut.
— Błagam, skończcie z tym, przemoc nie jest rozwiązaniem. Spokojnie sobie usiądźmy. Daję głowę — tutaj urwał — nie, to złe określenie, jestem przekonany, że dojdziemy zaraz do jakiegoś porozumienia. — mówiąc to zaczął się powoli zbliżać w kierunku mocującej się dwójki, kładąc dłoń delikatnie, jakby dotykał coś, co za chwilę może się rozpaść, na ramieniu Brandona. — Proszę.
Po tym drobnym, mającym uspokoić mężczyznę geście Caleb wysunął niespiesznie drugą dłoń w kierunku wciąż ściskanego przez szatynkę szpikulca. Wyjąwszy go, odsunął się nieco od przyjaciółki i swego kochanka. — Widzicie? Już po krzyku. Nikt nikogo dzisiaj nie zamorduje. — orzekł, chcąc przynajmniej brzmieć na przekonanego. W istocie bowiem wcale tak się nie czuł.
— A teraz gadaj Tavi, o co tu w ogóle chodzi, bo dźgnę cię tym szpikulcem prosto w dupę — zakomenderował nakazująco, usadawiając swoje cztery litery na ustawionym w pobliżu skórzanym fotelu.
Kass
Obłok Weny
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Prawdę powiedziawszy nie spodziewał się, że Caleb również mu coś zacytuje z pamięci, ale musiał przyznać, że wibracje płynące z jego głosu, jeszcze bardziej rozgrzewały go do działania. Wręcz nie mógł się doczekać, kiedy w namiętnej plątaninie ciał w końcu pozbędą się odzienia wierzchniego, które dzieliło ich od przyjemności. Podobało mu się to, w jaki sposób Raines na niego patrzał, to jak podziwiał jego tatuaże i rysował na nich szlaczki opuszkami palców. Wszystko co robił było dziwnie elektryzujące, tak dotąd niespotykane i Bryce’owi naprawdę dziwnie byłoby się z tym rozstawać. Tak więc wciąż pozostawał w ogromnej walce między sobą samym, czy zabójstwo dla pieniędzy tym razem było warte gwarantowanej sumy. Przed oczami na nowo błysnęła mu scena z momentu, gdy widział się z podekscytowanym producentem. Był wręcz w stanie usłyszeć jego obrzydliwy głos, wygłaszający łechcącą jego ego sumą. I najwidoczniej wspomnienie możliwych dogodności, które mogłyby stawić na jego drodze świetlaną przyszłość sprawiły, że stwardniał jeszcze bardziej.
Całował kochanka gwałtowanie i żarliwie, dokładnie tak jakby widzieli się po raz ostatni w życiu, co w pewnym sensie było prawdziwą informacją. Pomiędzy spijaniem słodyczy z warg Caleba, pozwalał je sobie przygryźć, niezmiennie co jakiś czas ocierając się o jego udo i miętosząc palcami uwięzioną w spodniach męskość. Choć był tak nieziemsko spragniony seksu, wciąż nie potrafił powstrzymać się przed odrobiną droczenia się z aktorem, którego pod naporem jego dłoni zaczynał wyduszać z siebie pierwsze posapywania.
— To wręcz nie do pomyślenia, że można być tak cholernie gorącym — szepnął mu na ucho, zjeżdżając pocałunkami na żuchwę i szyję, warcząc gardłowo, gdy tylko dłoń Caleba zacisnęła się na jego penisie. Gdy Raines zaczął wykonywać pierwsze ruchy na jego męskości, Bryce pozwolił sobie nieco opuścić spodnie wraz z bokserkami z pośladków, aby na nowo zawisnąć nad kochankiem, pakując dłoń pod koszulkę, którą nie wiedzieć czemu wciąż miał na sobie. Hall był na tyle zaabsorbowany wykonywanymi czynnościami oraz doznawaną przyjemnością, że tak jak kochanek nie zwracał uwagi na świat znajdujący się wokół nich. Tak więc jednocześnie nie spodziewał się ataku jego osobę.
Gdy tylko oberwał czymś ciężkim w ramię, spomiędzy jego ust wydobył się niewdzięczny skowyt bólu, serce przyspieszyło tempa i to nawet nie przez fakt, że został nakryty na gorącym uczynku, acz bardziej przez zaskoczenie. Jak to się stało, że nagle z oprawcy zeskoczył na pozycję potencjalnej ofiary? Kobiecy okrzyk, który rozniósł się po pomieszczeniu, pozwolił mu szybko oszacować w myślach z kim konkretnie mieli wówczas do czynienia. A gdy żeńska postura zniknęła z powrotem za drzwiami, wciągnął spodnie z powrotem na tyłek, poprawiając uwierającą go męskość w spodniach, choć niezależnie jak bardzo by się starał i tak byłaby widoczna. W końcu spoczął na nim zmartwiony wzrok Caleba, który pomógł mu usiąść na posłaniu, mimo że nie było to jakoś wielce potrzebne. Nie potrzebował długo myśleć, aby stwierdzić, że to Octavie przeszkodziła im w tym przecudownym akcie namiętności, co przyprawiało go o jeszcze większą chęć pozbawienia jej życia. To jaki wkurw go ogarnął w jednym momencie było wręcz nie do opisania i w pierwszej chwili nawet nie dochodziły do niego spanikowane emocje wyrażane przez kochanka.
— Względnie można uznać, że jestem cały — rzucił, starając się zabrzmieć miękko i przyjemnie, choć w jego tonacji czaiła się nutka zgrozy. Zacisnął palce na pościeli, wręcz wyobrażając sobie jako powiesza modelkę pod sufitem, pastwiąc się nad nią przez parę długich godzin. Gdyby nie to, że Caleb najpewniej nie pochwalałby jego metod, to może po zakneblowaniu kobiety, pozwoliłby jej patrzeć jak z pasją rżnie jej serialowego kochasia. Aby dokładnie to było jej ostatnią myślą, zanim wyląduje w czeluściach piekła za takie niewyrafinowane przeszkadzanie w trakcie (niedoszłego) stosunku. — Ja też za takiego nie uchodzę, ale mogę zacząć — dodał, nawiązując do tego, że przedstawił się Calebowi raczej jako opanowany i spełna umysłu, podczas gdy w rzeczywistości prezentował się raczej w agresywny oraz wręcz psychopatyczny sposób. Czego jego kochanek nie musiał wiedzieć. Jak dotąd przyszło mu się podzielić z Rainesem, że prowadzi mały, niezbyt rozpoznawalny w ich rejonie interes, który realizuje głównie online w porozumieniu z Europą. Miał z grubsza opracowane wyjaśnienia, na każde wątpliwe pytania, z którymi miałby się dzielić, a skoro nie znali się na tyle dobrze z Calebem, aby miał mu prezentować przebieg swojej pracy – jeszcze nie musiał się martwić.
— Uspokój się. Mam twardą głowę, nie zakładaj od razu najgorszej wersji — rzucił, starając się w ten sposób uspokoić kochanka, który w stresie zaczął rozpatrywać każdą możliwą wersję wydarzeń, które w rzeczywistości nie miały już prawa się zdarzyć. Cokolwiek Octavie planowała tym razem, Bryce był już odgórnie przygotowany na każdą możliwość, zresztą był o wiele silniejszy, zwinniejszy i z łatwością mógłby pozbawić ją życia, co tak czy inaczej zostałoby mu opłacone z góry.
Jego wzrok chwilę później skierował się na miedzianą rzeźbę czy też może bardziej statuetkę, którą jeszcze chwilę wcześniej oberwał w ramię. Z dwojga złego, naprawdę cieszył się, że modelka oszczędziła jego głowę, bo choć wierzył, że łepetynę ma twardą jak cegła, co zresztą nie umywało się obecnie z członkiem zakleszczonym pod ciemną obcisłą bielizną wystającą spod spodni; to jednak go guza czy powierzchniową ranę prosiły się jak ta lala.
Nie musieli zbyt długo czekać na moment, w którym Vermilion wróciła do pomieszczenia, z dość zmieszaną miną, spoglądając na niego niby zatroskana. Choć trudno było mu odczytać jej właściwe intencje, kiedy stała z czymś ciężkim zawiniętym w szmatkę i szpikulcem do lodu. Było naprawdę przygotowany na każdy jej ruch, tak więc gdy tylko zbliżyła się do niego na dostateczną odległość, poderwał się z posłania i wykręcił jej ręce do tyłu na tyle mocno, że usłyszał syknięcie i huk opadającej kostki lodu na posadzkę. Nie chcąc całkowicie stracić równowagi, podczas gdy Octavie po chwili zaskoczenia zaczęłaby mu się wyrywać, zdecydował się zepchnąć go na zalatujące potem łóżko i oprzeć ciężkie kolano na jej udzie.
— Nie sądzę, że jest tu cokolwiek do wyjaśniania — burknął, aczkolwiek poluźnił swój uścisk, gdy dłoń zmarnowanego sytuacją Caleba znalazła się na jego poszkodowanym ramieniu. Dopiero teraz też zdał sobie sprawę z tego, że ów miejsce emanowało nieprzyjemnym bólem, który wcześniej pozwolił sobie odrzucić w najgłębsze zakamarki umysłu, zbyt zaabsorbowany pozbyciem się możliwego zagrożenia. Po upływie co najmniej minuty, puścił szatynkę całkowicie, stając u boku Caleba. Zamierzał posłać Octavię w diabły, jednakże w oczy rzuciła mu się bransoletka, którą dziewczyna miała na lewej ręce, dlatego też chwilę później znowu do niej podszedł, ciągnąc za wspomnianą dłoń, aby przyjrzeć się błyskotce. Nie było to z faktu, że był jakąś sroczką, łachą na każde świecidełko! Po prostu dostrzegł coś dziwnie znajomego, czego w jego mniemaniu szatynka nie powinna posiadać. — Skąd to masz? — warknął niezbyt miło, jeszcze bardziej ciągnąć ją za ramię. W bransoletkę bez dwóch zdań został wpleciony pierścień, którego kiedyś był posiadaczem, a który podarował komuś ważnego ze swojej przeszłości. To też sprawiło, że nie dowierzając obecnej sytuacji zrobił się jeszcze bardziej drażliwy.
Odrzucił ostatecznie dłoń Octavie, nie będąc zbyt delikatnym przy tym, jak również nie oczekując od niej jasnej odpowiedzi, co do bransoletki. Nie byłby w stanie uwierzyć, że ona była tą samą dziewczyną, która kiedyś w dalekiej przeszłości uratowała mu tyłek. Nawet nie chciał tak myśleć! To tylko jeszcze bardziej skomplikowałoby, już i tak skomplikowaną sprawę.
— Jak na moje oko, zwyczajnie zrobiła zamach na moje życie — powiedział, wzdychając przy tym niemal teatralnie, aby zaraz przesunąć się nieco i stanąć za plecami kochanka. Nie przejmował się zbytnio publicznością, nie był przynajmniej na tyle wstydliwy, aby obecność Octavie zrobiła na nim jakieś większe wrażenie. Dlatego też wsunął niespiesznie dłoń pod spodnie kochanka, owiewając ciepłym oddechem szyję Caleba. Dopiero po chwili spiorunował Vermilion spojrzeniem, aby dodać szybko:
— Przeszkadzasz nam — rzucił prosto z mostu, bez żadnych ceregieli, nie mając ochoty się cackać z jakąś naburmuszoną aktoreczką. Jak dla niego mogła spadać na drzewo, a jeśli chciała zachować choć gram godności oraz życie, to najlepiej jak najdalej od niego.
Całował kochanka gwałtowanie i żarliwie, dokładnie tak jakby widzieli się po raz ostatni w życiu, co w pewnym sensie było prawdziwą informacją. Pomiędzy spijaniem słodyczy z warg Caleba, pozwalał je sobie przygryźć, niezmiennie co jakiś czas ocierając się o jego udo i miętosząc palcami uwięzioną w spodniach męskość. Choć był tak nieziemsko spragniony seksu, wciąż nie potrafił powstrzymać się przed odrobiną droczenia się z aktorem, którego pod naporem jego dłoni zaczynał wyduszać z siebie pierwsze posapywania.
— To wręcz nie do pomyślenia, że można być tak cholernie gorącym — szepnął mu na ucho, zjeżdżając pocałunkami na żuchwę i szyję, warcząc gardłowo, gdy tylko dłoń Caleba zacisnęła się na jego penisie. Gdy Raines zaczął wykonywać pierwsze ruchy na jego męskości, Bryce pozwolił sobie nieco opuścić spodnie wraz z bokserkami z pośladków, aby na nowo zawisnąć nad kochankiem, pakując dłoń pod koszulkę, którą nie wiedzieć czemu wciąż miał na sobie. Hall był na tyle zaabsorbowany wykonywanymi czynnościami oraz doznawaną przyjemnością, że tak jak kochanek nie zwracał uwagi na świat znajdujący się wokół nich. Tak więc jednocześnie nie spodziewał się ataku jego osobę.
Gdy tylko oberwał czymś ciężkim w ramię, spomiędzy jego ust wydobył się niewdzięczny skowyt bólu, serce przyspieszyło tempa i to nawet nie przez fakt, że został nakryty na gorącym uczynku, acz bardziej przez zaskoczenie. Jak to się stało, że nagle z oprawcy zeskoczył na pozycję potencjalnej ofiary? Kobiecy okrzyk, który rozniósł się po pomieszczeniu, pozwolił mu szybko oszacować w myślach z kim konkretnie mieli wówczas do czynienia. A gdy żeńska postura zniknęła z powrotem za drzwiami, wciągnął spodnie z powrotem na tyłek, poprawiając uwierającą go męskość w spodniach, choć niezależnie jak bardzo by się starał i tak byłaby widoczna. W końcu spoczął na nim zmartwiony wzrok Caleba, który pomógł mu usiąść na posłaniu, mimo że nie było to jakoś wielce potrzebne. Nie potrzebował długo myśleć, aby stwierdzić, że to Octavie przeszkodziła im w tym przecudownym akcie namiętności, co przyprawiało go o jeszcze większą chęć pozbawienia jej życia. To jaki wkurw go ogarnął w jednym momencie było wręcz nie do opisania i w pierwszej chwili nawet nie dochodziły do niego spanikowane emocje wyrażane przez kochanka.
— Względnie można uznać, że jestem cały — rzucił, starając się zabrzmieć miękko i przyjemnie, choć w jego tonacji czaiła się nutka zgrozy. Zacisnął palce na pościeli, wręcz wyobrażając sobie jako powiesza modelkę pod sufitem, pastwiąc się nad nią przez parę długich godzin. Gdyby nie to, że Caleb najpewniej nie pochwalałby jego metod, to może po zakneblowaniu kobiety, pozwoliłby jej patrzeć jak z pasją rżnie jej serialowego kochasia. Aby dokładnie to było jej ostatnią myślą, zanim wyląduje w czeluściach piekła za takie niewyrafinowane przeszkadzanie w trakcie (niedoszłego) stosunku. — Ja też za takiego nie uchodzę, ale mogę zacząć — dodał, nawiązując do tego, że przedstawił się Calebowi raczej jako opanowany i spełna umysłu, podczas gdy w rzeczywistości prezentował się raczej w agresywny oraz wręcz psychopatyczny sposób. Czego jego kochanek nie musiał wiedzieć. Jak dotąd przyszło mu się podzielić z Rainesem, że prowadzi mały, niezbyt rozpoznawalny w ich rejonie interes, który realizuje głównie online w porozumieniu z Europą. Miał z grubsza opracowane wyjaśnienia, na każde wątpliwe pytania, z którymi miałby się dzielić, a skoro nie znali się na tyle dobrze z Calebem, aby miał mu prezentować przebieg swojej pracy – jeszcze nie musiał się martwić.
— Uspokój się. Mam twardą głowę, nie zakładaj od razu najgorszej wersji — rzucił, starając się w ten sposób uspokoić kochanka, który w stresie zaczął rozpatrywać każdą możliwą wersję wydarzeń, które w rzeczywistości nie miały już prawa się zdarzyć. Cokolwiek Octavie planowała tym razem, Bryce był już odgórnie przygotowany na każdą możliwość, zresztą był o wiele silniejszy, zwinniejszy i z łatwością mógłby pozbawić ją życia, co tak czy inaczej zostałoby mu opłacone z góry.
Jego wzrok chwilę później skierował się na miedzianą rzeźbę czy też może bardziej statuetkę, którą jeszcze chwilę wcześniej oberwał w ramię. Z dwojga złego, naprawdę cieszył się, że modelka oszczędziła jego głowę, bo choć wierzył, że łepetynę ma twardą jak cegła, co zresztą nie umywało się obecnie z członkiem zakleszczonym pod ciemną obcisłą bielizną wystającą spod spodni; to jednak go guza czy powierzchniową ranę prosiły się jak ta lala.
Nie musieli zbyt długo czekać na moment, w którym Vermilion wróciła do pomieszczenia, z dość zmieszaną miną, spoglądając na niego niby zatroskana. Choć trudno było mu odczytać jej właściwe intencje, kiedy stała z czymś ciężkim zawiniętym w szmatkę i szpikulcem do lodu. Było naprawdę przygotowany na każdy jej ruch, tak więc gdy tylko zbliżyła się do niego na dostateczną odległość, poderwał się z posłania i wykręcił jej ręce do tyłu na tyle mocno, że usłyszał syknięcie i huk opadającej kostki lodu na posadzkę. Nie chcąc całkowicie stracić równowagi, podczas gdy Octavie po chwili zaskoczenia zaczęłaby mu się wyrywać, zdecydował się zepchnąć go na zalatujące potem łóżko i oprzeć ciężkie kolano na jej udzie.
— Nie sądzę, że jest tu cokolwiek do wyjaśniania — burknął, aczkolwiek poluźnił swój uścisk, gdy dłoń zmarnowanego sytuacją Caleba znalazła się na jego poszkodowanym ramieniu. Dopiero teraz też zdał sobie sprawę z tego, że ów miejsce emanowało nieprzyjemnym bólem, który wcześniej pozwolił sobie odrzucić w najgłębsze zakamarki umysłu, zbyt zaabsorbowany pozbyciem się możliwego zagrożenia. Po upływie co najmniej minuty, puścił szatynkę całkowicie, stając u boku Caleba. Zamierzał posłać Octavię w diabły, jednakże w oczy rzuciła mu się bransoletka, którą dziewczyna miała na lewej ręce, dlatego też chwilę później znowu do niej podszedł, ciągnąc za wspomnianą dłoń, aby przyjrzeć się błyskotce. Nie było to z faktu, że był jakąś sroczką, łachą na każde świecidełko! Po prostu dostrzegł coś dziwnie znajomego, czego w jego mniemaniu szatynka nie powinna posiadać. — Skąd to masz? — warknął niezbyt miło, jeszcze bardziej ciągnąć ją za ramię. W bransoletkę bez dwóch zdań został wpleciony pierścień, którego kiedyś był posiadaczem, a który podarował komuś ważnego ze swojej przeszłości. To też sprawiło, że nie dowierzając obecnej sytuacji zrobił się jeszcze bardziej drażliwy.
Odrzucił ostatecznie dłoń Octavie, nie będąc zbyt delikatnym przy tym, jak również nie oczekując od niej jasnej odpowiedzi, co do bransoletki. Nie byłby w stanie uwierzyć, że ona była tą samą dziewczyną, która kiedyś w dalekiej przeszłości uratowała mu tyłek. Nawet nie chciał tak myśleć! To tylko jeszcze bardziej skomplikowałoby, już i tak skomplikowaną sprawę.
— Jak na moje oko, zwyczajnie zrobiła zamach na moje życie — powiedział, wzdychając przy tym niemal teatralnie, aby zaraz przesunąć się nieco i stanąć za plecami kochanka. Nie przejmował się zbytnio publicznością, nie był przynajmniej na tyle wstydliwy, aby obecność Octavie zrobiła na nim jakieś większe wrażenie. Dlatego też wsunął niespiesznie dłoń pod spodnie kochanka, owiewając ciepłym oddechem szyję Caleba. Dopiero po chwili spiorunował Vermilion spojrzeniem, aby dodać szybko:
— Przeszkadzasz nam — rzucił prosto z mostu, bez żadnych ceregieli, nie mając ochoty się cackać z jakąś naburmuszoną aktoreczką. Jak dla niego mogła spadać na drzewo, a jeśli chciała zachować choć gram godności oraz życie, to najlepiej jak najdalej od niego.
Laurana
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Octavie Vermilion
Akt, który w pierwotnym zamierzeniu stać się miał przysłowiową gałązką oliwną jedynie zaognił całą sytuację… Zanim Octavie zdążyła zbliżyć się do towarzyszącego Calebowi mężczyzny aby podać mu zapakowany w kuchenny ręcznik lód została przez niego w brutalny sposób unieruchomiona i rzucona na łóżko.
Nie spodziewała się tego.
Próbowała wyrwać się spod żelaznego uścisku jego dłoni lecz desperacka szamotanina z dużo silniejszym od niej przeciwnikiem jedynie przysporzyła młodej kobiecie większą ilość bólu. Poczuła ogarniającą ją bezsilność, bezradność… Powróciły do niej dość traumatyczne wspomnienia sprzed prawie dziesięciu lat gdy była prześladowana w szkole przez bandę miejscowych dziewcząt. Wtedy znalazł się ktoś, kto ją uratował… Ktoś kto obdarzył ją szczególnymi względami i swoją opieką… Do dziś była wdzięczna Bryce’owi za to co dla niej uczynił, pielęgnowała wspomnienia o jego osobie i bardzo często zastanawiała się jak potoczyły się jego dalsze losy mimo, iż ich kontakt urwał się całkowicie w momencie gdy chłopak zakończył swoją edukację.
Po kilkunastu sekundach niemal całkowicie opadła z sił, dopiero wtedy napastnik łaskawie zdecydował się ją oswobodzić. Aktorka zaczęła powoli się podnosić opierając ciężar całego ciała na przedramionach, wyprostowała się po czym odgarnęła z twarzy skotłowane włosy i przeczesała je palcami po całej ich długości.
- Nie dotykaj mnie. – Warknęła gdy kochanek Caleba zbliżył się do niej ponownie i zaczął szarpać za nadgarstek, na którym zauważył srebrną bransoletkę. W NORMALNEJ sytuacji zaczęłaby zastanawiać się dlaczego to właśnie ten konkretny element jej garderoby wzbudził w mężczyźnie tak wyraźne zainteresowanie lecz w tym momencie nie miała zamiaru wdawać się w jakąkolwiek z nim dyskusje. A tym bardziej nie miała zamiaru opowiadać obcemu facetowi o sentymentalnym znaczeniu tej błyskotki, która dla Octavie była najcenniejszym skarbem oraz osobistym amuletem. Zamiast tego zaczęła słuchać toczącej się pomiędzy mężczyznami rozmowy, i chociaż większą część swojej uwagi skupiła na tajemniczym brunecie to odnalazła w końcu powód, który sprowokował pana X do ataku.
- Morderstwo? Serio? – Zdziwiła się szczerze przesuwając wzrok swój od partnera na prawie dwumetrowego typa, który najwyraźniej identyfikował się z rolą ofiary w tym przedstawieniu. – Gdybym zamierzała Cię zabić celowałabym w głowę. - Stwierdziła jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Po prostu… Źle zinterpretowałam docierające z sypialni dźwięki. – Szatynka ponownie spojrzała na Caleba.
- Myślałam, że to Ciebie ktoś morduje… Że do apartamentu jakimś cudem dostali się złodzieje, porywacze albo banda psychofanek! Ciesz się, że nie wezwałam policji bo i taki miałam zamiar… Dlaczego, na miłość boską, pomiędzy wiadomością o jutrzejszym wywiadzie w Good Morning America, a fotką dyniowego latte nie wspomniałeś mi, że masz zamiar kogoś tutaj zaprosić!! – Octavie westchnęła ciężko.
Oboje wiedzieli z jakimi konsekwencjami wiązać się będzie ich obecny układ, w świetle reflektorów pozowali na idealną i zgraną parę ale gdy wszelkie światła gasły pozostawali sami z pragnieniami, żądzami i napięciem, których druga strona nie była w stanie zaspokoić. Seks, a raczej jego brak stanowił największe wyzwanie dla kontynuacji tej farsy. Tak naprawdę O po raz pierwszy miała okazję zobaczyć z kim tak naprawdę spotyka się Caleb, nigdy wcześniej nie zwierzali się sobie z tego w jakim towarzystwie spędzają czas gdy nie wracają na noc do apartamentu. Byli przyjaciółmi, mówili sobie o praktycznie o wszystkim i doskonale się rozumieli lecz sprawy prywatne zostawiali wyłącznie dla siebie. Mieli również niepisaną umowę, iż nie zapraszają do mieszkania swoich potencjalnych kochanków. Po pierwsze wiązało się to ze zbyt dużym niebezpieczeństwem, iż ktoś odkryje prawdę i ujawni ją całemu światu. A po drugie… Chociaż szklane ściany apartamentu prezentowały się naprawdę niesamowicie to jednak nie dawały zbyt wiele prywatności.
Początkowo Octavie miała zamiar obrócić całą tą niedorzeczną sytuację w żart, zwykłe nieporozumienie. Nie była to dla niej komfortowa sytuacja, patrzeć na ukochanego mężczyznę w ramionach… innego mężczyzny. Ale była gotowa zrobić wszystko aby Caleb był szczęśliwy. Chciała zaoferować, że pójdzie spać na kanapie w salonie zaraz po tym jak wpakuje sobie do uszu podwójną ilość stoperów albo nawet zaproponować, że tą noc wyjątkowo spędzi w hotelowym pokoju aby im nie przeszkadzać. Niestety, nieznajomy uczynił coś co przelało czarę goryczy. Czarnowłosy nie robiąc sobie nic z obecności szatynki stanął za fotelem, na którym siedział Caleb i bezceremonialnie wepchnął swoją rękę w jego spodnie.
- Ras-le-cul! * - Krzyknęła zupełnie nieświadomie przechodząc na swój ojczysty język.
- Arrête tout de suite!! Oh, je ne veux pas voir ça.** - Odwróciła wzrok. Octavie nie mogła tego znieść, nie mogła na to patrzeć… Ten ordynarny przekaz manifestujący „prawo własności” sprawił, że zebrało jej się na mdłości. Zachowując się w ten sposób okazywał brak szacunku zarówno do niej jak i swojego kochanka. Nie rozumiała dlaczego Caleb pozwalał mu się w ten sposób traktować, tak przedmiotowo… Jakby był zakupioną w sex shopie lalką, z którą można uczynić cokolwiek się zechce, a ona nie wyrazi ani jednego słowa sprzeciwu. Spojrzała w kierunku siedzącego na fotelu aktora szukając czegoś w jego spojrzeniu… Jakiegoś znaku, reakcji. I znalazła coś na kształt zażenowania.
Odezwała się ponownie dopiero wtedy gdy odzyskała zimną krew.
- Rozumiem, że Caleb płaci Ci za godzinę, stąd ten pośpiech? – Zapytała uśmiechając się zgrywnie. Nie podejrzewała Raines’a o korzystanie z płatnej miłości, ani teraz, ani nigdy wcześniej ale nie wykluczała takiej możliwości. Mogłaby dalej drążyć temat wypytując go o związane z tą branżą detale, poprosić o cennik oraz wykaz świadczonych przez niego usług ale nie chciała jednak wzbudzać w serialowym partnerze większego onieśmielenia niż to jakie już w tym momencie dało się dostrzec na jego przystojnym obliczu.
- Niestety jeżeli macie zamiar kontynuować swoją schadzkę to nie tutaj… – Młoda kobieta sięgnęła po torebkę po czym wyciągnęła z niej telefon komórkowy.
- Pięć minut. – Powiedziała ustawiając stoper na wspomnianą ilość czasu. – Za pięć minut zawiadamiam ochronę i wyprowadzą go stąd siłą. Przykro mi Caleb. – Zanim jednak schowała telefon coś ją „tknęło”. Udając, że wciąż coś sprawdza na ekranie zrobiła nieznajomemu zdjęcie, szybko wysłała je do samej siebie na skrzynkę mailową, a następnie usunęła je z pamięci aparatu na wypadek gdyby koleś wietrząc podstęp ponownie rzucił się na nią z łapami. Nie potrafiła bowiem przypomnieć sobie skąd kojarzy tego mężczyznę. Czy był on jednym z wielu statystów jacy przewijają się przez plan zdjęciowy? A może widziała jego gębę w wieczornych wiadomościach, w rubryce „poszukiwany i niebezpieczny”. Nieważne… Miała w kręgach policji znajomego, który z radością pozwoli jej to ustalić.
* Dość!
** Natychmiast przestań. Och, nie mogę na to patrzeć.
Nie spodziewała się tego.
Próbowała wyrwać się spod żelaznego uścisku jego dłoni lecz desperacka szamotanina z dużo silniejszym od niej przeciwnikiem jedynie przysporzyła młodej kobiecie większą ilość bólu. Poczuła ogarniającą ją bezsilność, bezradność… Powróciły do niej dość traumatyczne wspomnienia sprzed prawie dziesięciu lat gdy była prześladowana w szkole przez bandę miejscowych dziewcząt. Wtedy znalazł się ktoś, kto ją uratował… Ktoś kto obdarzył ją szczególnymi względami i swoją opieką… Do dziś była wdzięczna Bryce’owi za to co dla niej uczynił, pielęgnowała wspomnienia o jego osobie i bardzo często zastanawiała się jak potoczyły się jego dalsze losy mimo, iż ich kontakt urwał się całkowicie w momencie gdy chłopak zakończył swoją edukację.
Po kilkunastu sekundach niemal całkowicie opadła z sił, dopiero wtedy napastnik łaskawie zdecydował się ją oswobodzić. Aktorka zaczęła powoli się podnosić opierając ciężar całego ciała na przedramionach, wyprostowała się po czym odgarnęła z twarzy skotłowane włosy i przeczesała je palcami po całej ich długości.
- Nie dotykaj mnie. – Warknęła gdy kochanek Caleba zbliżył się do niej ponownie i zaczął szarpać za nadgarstek, na którym zauważył srebrną bransoletkę. W NORMALNEJ sytuacji zaczęłaby zastanawiać się dlaczego to właśnie ten konkretny element jej garderoby wzbudził w mężczyźnie tak wyraźne zainteresowanie lecz w tym momencie nie miała zamiaru wdawać się w jakąkolwiek z nim dyskusje. A tym bardziej nie miała zamiaru opowiadać obcemu facetowi o sentymentalnym znaczeniu tej błyskotki, która dla Octavie była najcenniejszym skarbem oraz osobistym amuletem. Zamiast tego zaczęła słuchać toczącej się pomiędzy mężczyznami rozmowy, i chociaż większą część swojej uwagi skupiła na tajemniczym brunecie to odnalazła w końcu powód, który sprowokował pana X do ataku.
- Morderstwo? Serio? – Zdziwiła się szczerze przesuwając wzrok swój od partnera na prawie dwumetrowego typa, który najwyraźniej identyfikował się z rolą ofiary w tym przedstawieniu. – Gdybym zamierzała Cię zabić celowałabym w głowę. - Stwierdziła jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Po prostu… Źle zinterpretowałam docierające z sypialni dźwięki. – Szatynka ponownie spojrzała na Caleba.
- Myślałam, że to Ciebie ktoś morduje… Że do apartamentu jakimś cudem dostali się złodzieje, porywacze albo banda psychofanek! Ciesz się, że nie wezwałam policji bo i taki miałam zamiar… Dlaczego, na miłość boską, pomiędzy wiadomością o jutrzejszym wywiadzie w Good Morning America, a fotką dyniowego latte nie wspomniałeś mi, że masz zamiar kogoś tutaj zaprosić!! – Octavie westchnęła ciężko.
Oboje wiedzieli z jakimi konsekwencjami wiązać się będzie ich obecny układ, w świetle reflektorów pozowali na idealną i zgraną parę ale gdy wszelkie światła gasły pozostawali sami z pragnieniami, żądzami i napięciem, których druga strona nie była w stanie zaspokoić. Seks, a raczej jego brak stanowił największe wyzwanie dla kontynuacji tej farsy. Tak naprawdę O po raz pierwszy miała okazję zobaczyć z kim tak naprawdę spotyka się Caleb, nigdy wcześniej nie zwierzali się sobie z tego w jakim towarzystwie spędzają czas gdy nie wracają na noc do apartamentu. Byli przyjaciółmi, mówili sobie o praktycznie o wszystkim i doskonale się rozumieli lecz sprawy prywatne zostawiali wyłącznie dla siebie. Mieli również niepisaną umowę, iż nie zapraszają do mieszkania swoich potencjalnych kochanków. Po pierwsze wiązało się to ze zbyt dużym niebezpieczeństwem, iż ktoś odkryje prawdę i ujawni ją całemu światu. A po drugie… Chociaż szklane ściany apartamentu prezentowały się naprawdę niesamowicie to jednak nie dawały zbyt wiele prywatności.
Początkowo Octavie miała zamiar obrócić całą tą niedorzeczną sytuację w żart, zwykłe nieporozumienie. Nie była to dla niej komfortowa sytuacja, patrzeć na ukochanego mężczyznę w ramionach… innego mężczyzny. Ale była gotowa zrobić wszystko aby Caleb był szczęśliwy. Chciała zaoferować, że pójdzie spać na kanapie w salonie zaraz po tym jak wpakuje sobie do uszu podwójną ilość stoperów albo nawet zaproponować, że tą noc wyjątkowo spędzi w hotelowym pokoju aby im nie przeszkadzać. Niestety, nieznajomy uczynił coś co przelało czarę goryczy. Czarnowłosy nie robiąc sobie nic z obecności szatynki stanął za fotelem, na którym siedział Caleb i bezceremonialnie wepchnął swoją rękę w jego spodnie.
- Ras-le-cul! * - Krzyknęła zupełnie nieświadomie przechodząc na swój ojczysty język.
- Arrête tout de suite!! Oh, je ne veux pas voir ça.** - Odwróciła wzrok. Octavie nie mogła tego znieść, nie mogła na to patrzeć… Ten ordynarny przekaz manifestujący „prawo własności” sprawił, że zebrało jej się na mdłości. Zachowując się w ten sposób okazywał brak szacunku zarówno do niej jak i swojego kochanka. Nie rozumiała dlaczego Caleb pozwalał mu się w ten sposób traktować, tak przedmiotowo… Jakby był zakupioną w sex shopie lalką, z którą można uczynić cokolwiek się zechce, a ona nie wyrazi ani jednego słowa sprzeciwu. Spojrzała w kierunku siedzącego na fotelu aktora szukając czegoś w jego spojrzeniu… Jakiegoś znaku, reakcji. I znalazła coś na kształt zażenowania.
Odezwała się ponownie dopiero wtedy gdy odzyskała zimną krew.
- Rozumiem, że Caleb płaci Ci za godzinę, stąd ten pośpiech? – Zapytała uśmiechając się zgrywnie. Nie podejrzewała Raines’a o korzystanie z płatnej miłości, ani teraz, ani nigdy wcześniej ale nie wykluczała takiej możliwości. Mogłaby dalej drążyć temat wypytując go o związane z tą branżą detale, poprosić o cennik oraz wykaz świadczonych przez niego usług ale nie chciała jednak wzbudzać w serialowym partnerze większego onieśmielenia niż to jakie już w tym momencie dało się dostrzec na jego przystojnym obliczu.
- Niestety jeżeli macie zamiar kontynuować swoją schadzkę to nie tutaj… – Młoda kobieta sięgnęła po torebkę po czym wyciągnęła z niej telefon komórkowy.
- Pięć minut. – Powiedziała ustawiając stoper na wspomnianą ilość czasu. – Za pięć minut zawiadamiam ochronę i wyprowadzą go stąd siłą. Przykro mi Caleb. – Zanim jednak schowała telefon coś ją „tknęło”. Udając, że wciąż coś sprawdza na ekranie zrobiła nieznajomemu zdjęcie, szybko wysłała je do samej siebie na skrzynkę mailową, a następnie usunęła je z pamięci aparatu na wypadek gdyby koleś wietrząc podstęp ponownie rzucił się na nią z łapami. Nie potrafiła bowiem przypomnieć sobie skąd kojarzy tego mężczyznę. Czy był on jednym z wielu statystów jacy przewijają się przez plan zdjęciowy? A może widziała jego gębę w wieczornych wiadomościach, w rubryce „poszukiwany i niebezpieczny”. Nieważne… Miała w kręgach policji znajomego, który z radością pozwoli jej to ustalić.
* Dość!
** Natychmiast przestań. Och, nie mogę na to patrzeć.
Mo
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Siedząc w fotelu próbował sprawiać wrażenie opanowanego, ale wewnątrz targał nim niepokój i potężne skonfundowanie. Czym prędzej chciał poznać odpowiedź na dręczące go z uporem pytanie, które cisnęło mu się na usta właściwie już od momentu, gdy egzotyczna statuetka zderzyła się z ramieniem zabawiającego się z nim mężczyzny. Miał wielką ochotę rozdzielić Tavi i Brandona… nie uśmiechało mu się oglądanie aktorki w tak ograniczającej ruchy pozycji, ale z drugiej strony rozumiał też dlaczego w ogóle do tego doszło. Przywleczone przez kobietę narzędzia wzbudziły w obu mężczyznach nie lada obawę i najwidoczniej jego kochanek wolał dmuchać na zimne niż zaliczyć powtórkę sprzed paru minut, lecz tym razem z (być może) jeszcze bardziej opłakanym skutkiem. Niemniej jednak, gdy szatynka wreszcie została puszczona wolno i nie wykazywała żadnych typowo agresywnych zachowań, Caleb wyraźnie się rozluźnił, czując jak z mięśni ucieka nieprzyjemne napięcie.
Sytuacja z pytaniem o bransoletkę normalnie wydałaby się aktorowi dziwna i zacząłby ją jakoś głębiej analizować, ale teraz jego myśli wirowały wokół motywu działań swojej współlokatorki i to na tym chciał się skupić w pierwszej kolejności. To, jego zdaniem, było stokroć ważniejsze od błyskotki, która rzuciła się w oczy jego towarzyszowi.
Szatynka na szczęście zdecydowała się nie odwlekać sprawy jeszcze bardziej, bo za chwilę ze zdziwieniem, wywołanym rzucanymi w nią oskarżeniami, zaczęła opowiadać swoją wersję historii. Zaskoczenie widoczne na jej obliczu moment później odbiło się w licu Raines’a niczym idealnie powielona kopia. Morderstwo, ale że niby jego? I to przez wydobywające się z ich dwójki dźwięki? Czy Caleb podczas otrzymywanej przyjemności brzmiał niczym człowiek walczący o życie? Albo jakby działo mu się coś złego? Na samą myśl zrobiło mu się dziwnie głupio, chociaż jednocześnie wewnętrznym głosikiem próbował przekonać samego siebie, że to bzdura. W końcu gdyby tak było to chyba któraś z jego randek zwróciłaby na to uwagę. „Słuchaj, Cal, może jęcz trochę mniej jakby ktoś zdzierał z ciebie skórę, a bardziej jak ktoś odczuwający rozkosz?” albo „Jak mam się z tobą pieprzyć, skoro przy każdym moim ruchu brzmisz, jakbym robił/a ci krzywdę?” Szybko jednak odpędził od siebie absurdalne rozważania na rzecz skupienia się na dalszych słowach partnerki z planu.
I to była ta chwila, kiedy zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio. Tak, zdawał sobie sprawę, że nie powinien był ściągać tu swojego kochanka… od czasu kiedy przystali na układ wspólnego pomieszkiwania uzgodnili, aby nie sprowadzać tutaj osób, z którymi łączyły ich jakieś romantyczne, czy też typowo seksualne relacje. Nie chcieli przecież ryzykować sekretu, który wychodzi na jaw w tak skandaliczny sposób… U Caleba jednak tym razem zadziałały emocje, alkohol oraz przekonanie, że Octavie wybywa na cały weekend, więc i tak o niczym by się nie dowiedziała. A on zresztą już zadbałby o to, aby Brandon nikomu nie rzucił się w oczy… no, może poza ekscentryczną bogaczką, ale to szczegół.
Poczucie winy szybko zmieniło się z kolei w nieprzyjemnie kłujące przeświadczenie, że przez to ponad roczne, wspólne pomieszkiwanie szatynka równie dobrze mogła sprowadzić tu pod jego nieobecność całe naręcza swoich kochanków. Nie był skończonym idiotą-romantykiem, który mydliłby sobie oczy nierealistycznymi scenariuszami, gdzie aktorka szczędzi sobie seksu, czy też innych, typowo partnerskich intymności z powodu… no właśnie, jakiego? Nic nie powstrzymywało dziewczyny przed przygodami z innymi personami. Poza tym w ten weekend pewnie też wybyła na jakże zapierające dech w piersiach randez-vous ze swoim aktualnym lubym, ćwicząc jogę… w łóżku. Pokręcił delikatnie głową, chcąc czym prędzej wyrzucić z głowy jakiekolwiek próbujące się narodzić obrazy, które przez jego kreatywny umysł ekspresowo zostałyby przetworzone w jakże realnie wyglądające skrawki wydarzeń. Nie pytał jej jednak co od jakiegoś czasu robi znikając na weekendy… bądź co bądź nie była to jego sprawa, a i zwyczajnie nie chciał znaleźć u niej potwierdzenia dla swoich podejrzeń.
Powracając – nie mógł być w stu procentach pewny, że Octavie nigdy nie gościła tu swoich partnerów, więc czy naprawdę słusznie powinien teraz bić się w pierś, mamrocząc pod nosem „mea culpa”? W dodatku na co miałby ją uprzedzać o gościu, skoro miało jej tu dziś w ogóle nie być?
— Cały weekend miałaś być poza domem… zwyczajnie nie pomyślałem o tym, żeby kłopotać cię informacją o czyjejś wizycie. Zwłaszcza jeżeli byłabyś zajęta… — z kimś innym. Tego jednakże już nie wypowiedział na głos, zachowawczo gryząc się w język, aby słowa, które mogłyby nakierować te rozmowę na niechciane tory, nie wydostały się spomiędzy jego ust. Wiedział, że to żadna wymówka, bo dopóki nie udowodniłby jej sprowadzania tu nie wiadomo kogo, to mógł sobie tylko podejrzewać. Ale musiał COŚ powiedzieć. Coś, czym zresztą faktycznie kierował się zapraszając tutaj Brandona.
A skoro o wilku mowa… brunet w którejś chwili przystanął za fotelem, na którym usadowił się Caleb, lecz nie zamierzał poprzestać jedynie na tymże drobnym zmniejszeniu dystansu. Oj nie. Hojnie wytatuowany mężczyzna wkrótce później wjechał mu dłonią w spodnie, jednocześnie łaskocząc oddechem tył jego szyi. Ten ostatni ruch posłał wzdłuż kręgosłupa aktora mimowolny, przyjemny dreszcz, lecz zarówno słowa o przeszkadzaniu ich dwójce, jak i palce błądzące po jego ukrytym pod materiałem penisie wywołały w Calebie odczucia zapewne odwrotne co do zamierzonych. Policzki, jak i końcówki uszu zaszczypały go od nagłego wzrostu ciepła, a sam przełknął ślinę, czując budzące się w nim zażenowanie całą sytuacją. Nie chciał, aby kobieta była świadkiem tego typu… przedstawienia, czy jakkolwiek by to ująć. Słowa również nie były do końca na miejscu, bo o ile rozumiał frustrację kochanka z powodu przerwanej zabawy, jak i złości na szatynkę (w końcu mu przywaliła i to wcale nie byle jak), tak na pewno nie chciał słuchać tak protekcjonalnych, kierowanych do niej tekstów. Zwłaszcza, że… nie wyobrażał sobie, aby mogli kontynuować to, co zaczęli, całkiem zapominając o zapewne nieruszającej się dziś z apartamentu szatynce. Zresztą mającej świadomość tego, co musi się dziać za tymi ścianami…
Nim zdołał cokolwiek z siebie wykrztusić, uszy mężczyzny zostały zalane falą francusko-brzmiącej plątaniny słów, które dla Caleba nie miały żadnego sensu. Ciężko żeby, skoro z tego języka znał tylko podstawowe zwroty, takie jak „proszę”, czy „dziękuję”. Cała reszta natomiast stanowiła dla niego jedną, wielką zagadkę, z której nawet nie łudził się cokolwiek zrozumieć. Szatynka miała w zwyczaju rzucać takowymi wiązankami w sytuacjach skrajnych emocji, więc przynajmniej tyle „powiedział” mu ciąg wyrazowy kobiety.
— Brandon — odchrząknął subtelnie — to naprawdę niezbyt dogodna pora na tego typu… działania. — powiedział trochę ciszej niż zamierzał, jednocześnie powoli wyciągając ze spodni wodzącą mu po męskości dłoń kochanka. Może w innej sytuacji, zaskoczony niesamowitą zuchwałością mężczyzny zaśmiałby się, mimo wszystko pozytywnie zaskoczony, ale teraz… ten moment po prostu nie wydawał mu się odpowiedni. Tak czy owak co się stało, to się nie odstanie i szatynkę najwidoczniej na tyle zirytowało zachowanie Brandona, że sama zdecydowała się odbić piłeczkę, zarzucając jednemu korzystanie z usług osób do towarzystwa, a drugiemu bycie właśnie taką osobą. Caleb zmarszczył brwi, nie bardzo wiedząc czy powinien w jakikolwiek sposób reagować na tego typu komentarz, który ewidentnie miał ich w jakiś sposób urazić. Czy naprawdę tym dwóm chciało się teraz prowadzić słowną przepychankę, zamiast wyjaśnić to, co trzeba jak dorośli ludzie, którymi zresztą byli, i rozejść się w swoje strony we względnym pokoju? I żeby nie było – brunet nie był jakimś zaślepionym naiwną wiarą w ludzkie dobro, pokój na świecie i inny, pacyfistyczny sralis mazgalis. Starał się być jednak rozsądny i raczej unikać sytuacji, które niewątpliwie prowadziły do jakichś nieprzyjemności. Czasem oczywiście inaczej się nie dało, ale w momencie gdy wplątane były w to dwie osoby, na których Calebowi zależało, naturalnie nie chciał, aby zamiast lepiej było coraz to gorzej.
— Te szpile naprawdę nie są konieczne, Tav — zaznaczył, jednocześnie powstając z zajmowanego siedzenia, które nagle przestało być wygodne, a stało się nieprzyjemnie ograniczające. Trzymając dalej w dłoni szpikulec do lodu, zbliżył się do leżącej u podnóża łóżka mosiężnej statuetki i podniósłszy ją, zamierzał wkrótce wybyć z pokoju i odnieść przedmioty na swoje miejsce. Złapał także mieszczące się na posłaniu ręcznikowe zawiniątko, które było zimne i… dość mokre. Odwinąwszy materiał jego oczom ukazała się lodowa bryła, która zaczęła się powoli roztapiać. A więc w istocie Tav przyszła z owym sprzętem, aby… rozkruszyć to wszystko na miejscu? Jeżeli tak, to ta cała sytuacja potoczyła się naprawdę niefortunnie. Westchnął ciężko. Pomyśleć, że gdyby nie ta seria pomyłek to teraz sytuacja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Krusząc zwinnie lód, zawiązał ręcznik na dość luźny supeł, a następnie podszedł do Brandona, ostrożnie przykładając pakunek do czerwieniejącego śladu na jego ramieniu.
— Potrzymaj przez chwilę, okej? — uśmiechnął się lekko, ledwie widocznie. — Odstawię fanty, zaparzę nam wszystkim meliskę i zaraz wra– — ale Octavie nie pozwoliła mu dokończyć. Dziewczyna stanowczym tonem oznajmiła, że jeżeli kochankowie mają chęć na kontynuację spotkania to w innym miejscu niż apartament, a jeżeli za pięć minut Brandon się stąd nie zmyje to kobieta zawiadomi ochronę. Jeszcze jakby tego było mało, aktorka ustawiła w telefonie stoper, dając do zrozumienia, że pięć minut to nie figura stylistyczna, a faktyczny, dany im czas. Caleb do tej pory – stosunkowo spokojny i niechcący podżegać jeszcze bardziej już i tak niekomfortowej dla nich wszystkich sytuacji , poczuł jak jego wnętrze liże złość.
— No chyba sobie żartujesz. — początkowo tylko tyle z siebie wydusił, będąc prawdziwie zaskoczonym zachowaniem swojej przyjaciółki. — Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy nie poszło tutaj tak, jak powinno, ale w tym momencie jesteś niedorzeczna. Czy ja nie mam nic do gadania w moim własnym pokoju? Halo? Tak, moim pokoju? Zresztą nie rozumiem, co cię tak strasznie rozsierdziło, że grozisz Brandonowi ochroną. To, że to ty rzuciłaś się na niego ze statuetką, czy to że dał ci ręce do tyłu, bo obawiał się, że dokończysz dzieła szpikulcem? A może to wszystko to moja wina? Fakt, że przyprowadziłem tu kogoś na seks, chociaż umawialiśmy się inaczej? Co zresztą i tak jest już rozlanym mlekiem, bo tego nie cofnę? — dopiero po wylanym z siebie potoku słów, przystanął na chwilę w całkowitej ciszy, mierząc kobietę spojrzeniem, w którym czaiła się mieszanka niedowierzania, żalu, urazy i złości. Nie oczekując na odpowiedź Octavie na którekolwiek z retorycznych pytań, zbliżył się do dziewczyny bezceremonialnie wyciągając z jej kieszeni telefon, a następnie wyrzucił uprzednio zebrane obiekty za drzwi swojego pokoju. Owe drzwi już za chwilę zamknęły się z cichym, lecz ostentacyjnym „klik”, gdy Caleb przyłożył do zamka-czytnika swój kciuk, kreśląc na malutkim ekranie eliptyczny wzór.
— Nikt, powtarzam nikt stąd nie wyjdzie, dopóki każde z nas nie odnajdzie w sobie spokoju, który najwidoczniej poszedł się ostro jebać jakieś pieprzone 10 minut temu. — zakomenderował brunet, kierując swoje kroki do mieszczącego się w głębi pokoju barku z alkoholem. Nie był on szczególnie pokaźnych rozmiarów, ale w salonie stał dużo większy plus mieli także osobne pomieszczenie na drogie wina z różnych zakątków świata, także w pokoju wystarczyło mu „takie absolutne minimum”. Nie myśląc za wiele nad wyborem, sięgnął po wysokoprocentowy trunek, którym okazało się być brandy. Rozlawszy alkohol do trzech, gustownych szklanek ruszył z nimi do Octavie i Brandona.
— A teraz kurwa siadać i do dna. — niemalże warknął, podając obojgu naczynie i samemu mocząc wargi w palącym trunku.
Sytuacja z pytaniem o bransoletkę normalnie wydałaby się aktorowi dziwna i zacząłby ją jakoś głębiej analizować, ale teraz jego myśli wirowały wokół motywu działań swojej współlokatorki i to na tym chciał się skupić w pierwszej kolejności. To, jego zdaniem, było stokroć ważniejsze od błyskotki, która rzuciła się w oczy jego towarzyszowi.
Szatynka na szczęście zdecydowała się nie odwlekać sprawy jeszcze bardziej, bo za chwilę ze zdziwieniem, wywołanym rzucanymi w nią oskarżeniami, zaczęła opowiadać swoją wersję historii. Zaskoczenie widoczne na jej obliczu moment później odbiło się w licu Raines’a niczym idealnie powielona kopia. Morderstwo, ale że niby jego? I to przez wydobywające się z ich dwójki dźwięki? Czy Caleb podczas otrzymywanej przyjemności brzmiał niczym człowiek walczący o życie? Albo jakby działo mu się coś złego? Na samą myśl zrobiło mu się dziwnie głupio, chociaż jednocześnie wewnętrznym głosikiem próbował przekonać samego siebie, że to bzdura. W końcu gdyby tak było to chyba któraś z jego randek zwróciłaby na to uwagę. „Słuchaj, Cal, może jęcz trochę mniej jakby ktoś zdzierał z ciebie skórę, a bardziej jak ktoś odczuwający rozkosz?” albo „Jak mam się z tobą pieprzyć, skoro przy każdym moim ruchu brzmisz, jakbym robił/a ci krzywdę?” Szybko jednak odpędził od siebie absurdalne rozważania na rzecz skupienia się na dalszych słowach partnerki z planu.
I to była ta chwila, kiedy zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio. Tak, zdawał sobie sprawę, że nie powinien był ściągać tu swojego kochanka… od czasu kiedy przystali na układ wspólnego pomieszkiwania uzgodnili, aby nie sprowadzać tutaj osób, z którymi łączyły ich jakieś romantyczne, czy też typowo seksualne relacje. Nie chcieli przecież ryzykować sekretu, który wychodzi na jaw w tak skandaliczny sposób… U Caleba jednak tym razem zadziałały emocje, alkohol oraz przekonanie, że Octavie wybywa na cały weekend, więc i tak o niczym by się nie dowiedziała. A on zresztą już zadbałby o to, aby Brandon nikomu nie rzucił się w oczy… no, może poza ekscentryczną bogaczką, ale to szczegół.
Poczucie winy szybko zmieniło się z kolei w nieprzyjemnie kłujące przeświadczenie, że przez to ponad roczne, wspólne pomieszkiwanie szatynka równie dobrze mogła sprowadzić tu pod jego nieobecność całe naręcza swoich kochanków. Nie był skończonym idiotą-romantykiem, który mydliłby sobie oczy nierealistycznymi scenariuszami, gdzie aktorka szczędzi sobie seksu, czy też innych, typowo partnerskich intymności z powodu… no właśnie, jakiego? Nic nie powstrzymywało dziewczyny przed przygodami z innymi personami. Poza tym w ten weekend pewnie też wybyła na jakże zapierające dech w piersiach randez-vous ze swoim aktualnym lubym, ćwicząc jogę… w łóżku. Pokręcił delikatnie głową, chcąc czym prędzej wyrzucić z głowy jakiekolwiek próbujące się narodzić obrazy, które przez jego kreatywny umysł ekspresowo zostałyby przetworzone w jakże realnie wyglądające skrawki wydarzeń. Nie pytał jej jednak co od jakiegoś czasu robi znikając na weekendy… bądź co bądź nie była to jego sprawa, a i zwyczajnie nie chciał znaleźć u niej potwierdzenia dla swoich podejrzeń.
Powracając – nie mógł być w stu procentach pewny, że Octavie nigdy nie gościła tu swoich partnerów, więc czy naprawdę słusznie powinien teraz bić się w pierś, mamrocząc pod nosem „mea culpa”? W dodatku na co miałby ją uprzedzać o gościu, skoro miało jej tu dziś w ogóle nie być?
— Cały weekend miałaś być poza domem… zwyczajnie nie pomyślałem o tym, żeby kłopotać cię informacją o czyjejś wizycie. Zwłaszcza jeżeli byłabyś zajęta… — z kimś innym. Tego jednakże już nie wypowiedział na głos, zachowawczo gryząc się w język, aby słowa, które mogłyby nakierować te rozmowę na niechciane tory, nie wydostały się spomiędzy jego ust. Wiedział, że to żadna wymówka, bo dopóki nie udowodniłby jej sprowadzania tu nie wiadomo kogo, to mógł sobie tylko podejrzewać. Ale musiał COŚ powiedzieć. Coś, czym zresztą faktycznie kierował się zapraszając tutaj Brandona.
A skoro o wilku mowa… brunet w którejś chwili przystanął za fotelem, na którym usadowił się Caleb, lecz nie zamierzał poprzestać jedynie na tymże drobnym zmniejszeniu dystansu. Oj nie. Hojnie wytatuowany mężczyzna wkrótce później wjechał mu dłonią w spodnie, jednocześnie łaskocząc oddechem tył jego szyi. Ten ostatni ruch posłał wzdłuż kręgosłupa aktora mimowolny, przyjemny dreszcz, lecz zarówno słowa o przeszkadzaniu ich dwójce, jak i palce błądzące po jego ukrytym pod materiałem penisie wywołały w Calebie odczucia zapewne odwrotne co do zamierzonych. Policzki, jak i końcówki uszu zaszczypały go od nagłego wzrostu ciepła, a sam przełknął ślinę, czując budzące się w nim zażenowanie całą sytuacją. Nie chciał, aby kobieta była świadkiem tego typu… przedstawienia, czy jakkolwiek by to ująć. Słowa również nie były do końca na miejscu, bo o ile rozumiał frustrację kochanka z powodu przerwanej zabawy, jak i złości na szatynkę (w końcu mu przywaliła i to wcale nie byle jak), tak na pewno nie chciał słuchać tak protekcjonalnych, kierowanych do niej tekstów. Zwłaszcza, że… nie wyobrażał sobie, aby mogli kontynuować to, co zaczęli, całkiem zapominając o zapewne nieruszającej się dziś z apartamentu szatynce. Zresztą mającej świadomość tego, co musi się dziać za tymi ścianami…
Nim zdołał cokolwiek z siebie wykrztusić, uszy mężczyzny zostały zalane falą francusko-brzmiącej plątaniny słów, które dla Caleba nie miały żadnego sensu. Ciężko żeby, skoro z tego języka znał tylko podstawowe zwroty, takie jak „proszę”, czy „dziękuję”. Cała reszta natomiast stanowiła dla niego jedną, wielką zagadkę, z której nawet nie łudził się cokolwiek zrozumieć. Szatynka miała w zwyczaju rzucać takowymi wiązankami w sytuacjach skrajnych emocji, więc przynajmniej tyle „powiedział” mu ciąg wyrazowy kobiety.
— Brandon — odchrząknął subtelnie — to naprawdę niezbyt dogodna pora na tego typu… działania. — powiedział trochę ciszej niż zamierzał, jednocześnie powoli wyciągając ze spodni wodzącą mu po męskości dłoń kochanka. Może w innej sytuacji, zaskoczony niesamowitą zuchwałością mężczyzny zaśmiałby się, mimo wszystko pozytywnie zaskoczony, ale teraz… ten moment po prostu nie wydawał mu się odpowiedni. Tak czy owak co się stało, to się nie odstanie i szatynkę najwidoczniej na tyle zirytowało zachowanie Brandona, że sama zdecydowała się odbić piłeczkę, zarzucając jednemu korzystanie z usług osób do towarzystwa, a drugiemu bycie właśnie taką osobą. Caleb zmarszczył brwi, nie bardzo wiedząc czy powinien w jakikolwiek sposób reagować na tego typu komentarz, który ewidentnie miał ich w jakiś sposób urazić. Czy naprawdę tym dwóm chciało się teraz prowadzić słowną przepychankę, zamiast wyjaśnić to, co trzeba jak dorośli ludzie, którymi zresztą byli, i rozejść się w swoje strony we względnym pokoju? I żeby nie było – brunet nie był jakimś zaślepionym naiwną wiarą w ludzkie dobro, pokój na świecie i inny, pacyfistyczny sralis mazgalis. Starał się być jednak rozsądny i raczej unikać sytuacji, które niewątpliwie prowadziły do jakichś nieprzyjemności. Czasem oczywiście inaczej się nie dało, ale w momencie gdy wplątane były w to dwie osoby, na których Calebowi zależało, naturalnie nie chciał, aby zamiast lepiej było coraz to gorzej.
— Te szpile naprawdę nie są konieczne, Tav — zaznaczył, jednocześnie powstając z zajmowanego siedzenia, które nagle przestało być wygodne, a stało się nieprzyjemnie ograniczające. Trzymając dalej w dłoni szpikulec do lodu, zbliżył się do leżącej u podnóża łóżka mosiężnej statuetki i podniósłszy ją, zamierzał wkrótce wybyć z pokoju i odnieść przedmioty na swoje miejsce. Złapał także mieszczące się na posłaniu ręcznikowe zawiniątko, które było zimne i… dość mokre. Odwinąwszy materiał jego oczom ukazała się lodowa bryła, która zaczęła się powoli roztapiać. A więc w istocie Tav przyszła z owym sprzętem, aby… rozkruszyć to wszystko na miejscu? Jeżeli tak, to ta cała sytuacja potoczyła się naprawdę niefortunnie. Westchnął ciężko. Pomyśleć, że gdyby nie ta seria pomyłek to teraz sytuacja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Krusząc zwinnie lód, zawiązał ręcznik na dość luźny supeł, a następnie podszedł do Brandona, ostrożnie przykładając pakunek do czerwieniejącego śladu na jego ramieniu.
— Potrzymaj przez chwilę, okej? — uśmiechnął się lekko, ledwie widocznie. — Odstawię fanty, zaparzę nam wszystkim meliskę i zaraz wra– — ale Octavie nie pozwoliła mu dokończyć. Dziewczyna stanowczym tonem oznajmiła, że jeżeli kochankowie mają chęć na kontynuację spotkania to w innym miejscu niż apartament, a jeżeli za pięć minut Brandon się stąd nie zmyje to kobieta zawiadomi ochronę. Jeszcze jakby tego było mało, aktorka ustawiła w telefonie stoper, dając do zrozumienia, że pięć minut to nie figura stylistyczna, a faktyczny, dany im czas. Caleb do tej pory – stosunkowo spokojny i niechcący podżegać jeszcze bardziej już i tak niekomfortowej dla nich wszystkich sytuacji , poczuł jak jego wnętrze liże złość.
— No chyba sobie żartujesz. — początkowo tylko tyle z siebie wydusił, będąc prawdziwie zaskoczonym zachowaniem swojej przyjaciółki. — Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy nie poszło tutaj tak, jak powinno, ale w tym momencie jesteś niedorzeczna. Czy ja nie mam nic do gadania w moim własnym pokoju? Halo? Tak, moim pokoju? Zresztą nie rozumiem, co cię tak strasznie rozsierdziło, że grozisz Brandonowi ochroną. To, że to ty rzuciłaś się na niego ze statuetką, czy to że dał ci ręce do tyłu, bo obawiał się, że dokończysz dzieła szpikulcem? A może to wszystko to moja wina? Fakt, że przyprowadziłem tu kogoś na seks, chociaż umawialiśmy się inaczej? Co zresztą i tak jest już rozlanym mlekiem, bo tego nie cofnę? — dopiero po wylanym z siebie potoku słów, przystanął na chwilę w całkowitej ciszy, mierząc kobietę spojrzeniem, w którym czaiła się mieszanka niedowierzania, żalu, urazy i złości. Nie oczekując na odpowiedź Octavie na którekolwiek z retorycznych pytań, zbliżył się do dziewczyny bezceremonialnie wyciągając z jej kieszeni telefon, a następnie wyrzucił uprzednio zebrane obiekty za drzwi swojego pokoju. Owe drzwi już za chwilę zamknęły się z cichym, lecz ostentacyjnym „klik”, gdy Caleb przyłożył do zamka-czytnika swój kciuk, kreśląc na malutkim ekranie eliptyczny wzór.
— Nikt, powtarzam nikt stąd nie wyjdzie, dopóki każde z nas nie odnajdzie w sobie spokoju, który najwidoczniej poszedł się ostro jebać jakieś pieprzone 10 minut temu. — zakomenderował brunet, kierując swoje kroki do mieszczącego się w głębi pokoju barku z alkoholem. Nie był on szczególnie pokaźnych rozmiarów, ale w salonie stał dużo większy plus mieli także osobne pomieszczenie na drogie wina z różnych zakątków świata, także w pokoju wystarczyło mu „takie absolutne minimum”. Nie myśląc za wiele nad wyborem, sięgnął po wysokoprocentowy trunek, którym okazało się być brandy. Rozlawszy alkohol do trzech, gustownych szklanek ruszył z nimi do Octavie i Brandona.
— A teraz kurwa siadać i do dna. — niemalże warknął, podając obojgu naczynie i samemu mocząc wargi w palącym trunku.
Kass
Obłok Weny
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Oddzielając się od nędznie przedstawionej na łamach życia przeszłości, Hall wraz z wiekiem stawał się coraz bardziej pewny siebie, co przekładając się na relacje interpersonalne czyniło z niego aroganckiego terytorialistę, który dostawał zawsze to, czego oczekiwał, a tym samym wprowadzał wokół siebie niepotrzebny zamęt, jak chociażby ten ostały w obecnym momencie. Zadziałał bardzo instynktownie, pakując żylastą dłoń wprost w spodnie kochanka na oczach jego przyjaciółki. Niczym zwierzę, oczekujące, że pomimo drobnej potyczki na swojej drodze i tak zasługuje na odebranie swojej wyczekiwanej nagrody, aby samym problemem zająć się nieco później, kiedy wszelkie żądze płynące z oczywistego pożądania zostałyby właściwie zaspokojone. Wydawało mu się, że to wystarczający zabieg, aby zdegustować Octavie, a tym samym liczył na to, że nieco zażenowana opuści pokój Caleba i pozostawi ich w spokoju. Jego zachowanie, jednak przyniosło całkowicie odwrotny efekt od oczekiwanego, a przy okazji dopiero w tym momencie, patrząc na Vermillion mógł się dowiedzieć z jaką osobą, tak naprawdę miał do czynienia. Choć i tak wszyscy prócz niego odnieśli do sytuacji z niezadowoleniem, którego Bryce całkowicie nie rozumiał.
Przeżycia, jakie towarzyszyły mu przez łączną ilość lat egzystencji, śmiało doprowadziły do jego zakrzywionego światopoglądu, zarówno na dobro i zło, jak również na oczekiwania ludzi wobec niego. Nigdy nie mówił, że był miły, ale dla Rainesa chciał być, chociaż w połowie takim, za jakiego był ujmowany. Oczywiście prócz zachwytu płynącego z tej znajomości, wciąż Hal tłumaczył to sobie własną zachłannością, pożądaniem; jako że wyróżniał się wyraźnym brakiem emocjonalnej ogłady, która automatycznie przekładała się na życiowe wyboru, których skutki zdawały mu się niewyrachowaną reakcją postronnych osób, zamiast swoją własną.
Wzburzony francuski z decydowanie był jego najmniej ulubioną formą prowadzenia konstruktywnej konwersacji, tak więc głos Octavie rozprzestrzeniający się po pokoju jedyne przyprawił go o ciarki na plecach, stąd też bardzo niechętnie zmusił się, aby wyciągnąć dłoń ze spodni młodszego mężczyzny, który zresztą przy okazji mu w tym pomógł. I choć wciąż brak mu było stosownej maniery, gdy Caleb zwrócił mu uwagę, wbił wzrok w podłogę, nie pozwalając mu odczytać z twarzy wyraźnego niedosytu. Jeśli rzeczywiście zależało mu na dobrej opinii Rainesa, być może rzeczywiście powinien zdecydować się na ścieżkę pokojową z Vermilion. Aczkolwiek obecnie nie wyglądało na to, aby topór wojenny miał zostać zakopany w jak najszybszym tempie. Jego wzrok z powrotem padł na bransoletkę, którą miała dziewczyna miała na lewym nadgarstku, a przez jego twarz przemknęło pochmurne zastanowienie. Pamiątka, która miała na sobie nawracała do jego głowy dawno zapomniane wspomnienia, które obecnie byłyby mu bardzo przydatne. Pluł sobie w brodę, że nie pamięta nawet imienia dawnej przyjaciółki, aby teraz móc sobie przyrównać dawne i obecne informacje, a tym samym wyciągnąć tym razem właściwy wniosek.
— W takim razie myślenie nie idzie ci zbyt dobrze. I koniec końców to ty przeprowadziłaś zamach na moje życie. Wycelowanie w głowę mogłoby sprowadzić na ciebie problemy, zwłaszcza gdyby w toku znalazłby się poważny uszczerbek na zdrowiu. Taki jest wniosek całej sytuacji — rzucił, wzdychając ciężko, aby przewrócić oczami na nazwanie go męską dziwką. Nie miał w zwyczaju tłumaczyć swoich działań, tak jak i tylko winny się tłumaczył, a w obecnym momencie winy swojej nie był w stanie się do patrzyć. Chociaż gdyby rzeczywiście przeszedł do aktu morderstwa, względnie zaplanowanego na dzisiejszy dzień, sytuacji mogłaby się przedstawiać w zdecydowanie mniej świetlany sposób.
Na usta przez moment cisnęło mu się, że był aż nazbyt świadomy, że Caleb naraził się zapraszając go do apartamentu. To by pokrywało jego pośpiech, choć nie bardziej niż uwypuklona wciąż na materiale ciemnych spodni męskość. A mógł zaproponować Octavie dołączenie się do wspólnej zabawy, wtedy wszyscy by na tym skorzystali, a i przy okazji zostałby lepiej odebrany przy ich pierwszym spotkaniu. Miał ich zamordować – to było pewne. Jednakże nie dyskutował z producentem sposobu podejścia swoich ofiar. Obecnie znalezienie odpowiedniego momentu, który nie sprowadziłby na niego żadnego podejrzenia, liczyło się praktycznie z cudem, stąd też był zmuszony poznać rutynę swoich celów. Z Calebem był już nieco dogłębniej zapoznany, jednakże Octavie stanowiła dla niego istną zagadkę, którą będzie musiał rozwiązywać, nawet na wzburzonym niczym morze, polu wojny.
— Dziękuję — powiedział cicho, gdy Caleb znalazł się tuż przy nim z małym zawiniątkiem, które w gruncie rzeczy okazało się kostką lodu, mającą pełnić rolę drobnego okładu. Czyny dziewczyny pozwoli zaczynały mieć więcej sensu, nie znaczyło to, że Bryce zaczął czuć skruchę, ale na swój sposób chyba był jej wdzięczny, że gdzieś przeszło jej przez myśl, aby ratować sytuację, którą on z o wiele mniejszą finezją cały czas rujnował. I mogłoby być naprawdę miło, gdyby nie informacja, którą zgromiła ich obydwu chwilę później. A już zaczął dobrze myśleć Vermilion, to ci klopsik. Odwzajemnił drobny uśmiech ze strony Rainesa, patrząc jak niknie z jego przystojnej twarzy wraz z każdym następnym słowem Octavie. Choć i właściwie sądził, że już lepszym podejściem będzie rozejść się z miejsca zbrodni, aby nie powodować kolejnej zaciętej kłótni, picie melisy z O było właściwie ostatnim czego mógłby się po sobie samym spodziewać. Wiadomo wściekłość jeszcze całkowicie z Halla nie wykipiała, aczkolwiek napar ziołowy w prawdzie był ostatnim co pomogłoby mu się w tej chwili uspokoić. Zdecydowanie bardziej wolałby sobie zwalić i pozwolić odejść napięciu, które utrzymywało jego organizm w ryzach.
Pozostał już w ciszy, pozwalając dwójce przyjaciół, serialowych kochanków, współlokatorów, czy jakkolwiek mógłby nazwać towarzyszące mu osoby; na kontynuację swojej wymiany zdań, samemu przykładać lód do siniaka rosnącego pod skórą. Zaczerwieniony ślad delikatnie wraz z delikatnym uwypukleniem oznaczał fragment skóry zraniony figurą, aczkolwiek nic ponadto nie przebijało się przez ciemną plątaninę tatuaży, który pokrywały cały jego tułów i ręce, aż po samą szyję. Z ulgą musiał przyznać, że nic wielkiego się nie stało, choć ból powolnie dawał mu się we znaki, gdy tylko odrywał zimne zawiniątko od nawierzchni skóry. Nie powstrzymywał się, jednak przed wysłuchiwaniem wymiany zdań toczącej się tuż przy nim, przybierając przy tym totalny poker face na twarz. Caleb mimo wszystko stawił na swoim, podchodząc dziarskim krokiem do barku znajdującego się w głębi pokoju. Bryce śledził jego ruchy nie pomijając najmniejszego szczegółu, aby zaraz przełożyć spojrzenie na kobietę, wciąż trzymając w dłoniach telefon w zamiarze wykonania telefonu do ochrony.
— Mamy sobie podać rękę na zgodę i się uśmiechnąć? Jak w przedszkolu? — powiedział z niedowierzaniem, jednak gdy tylko drinka znalazł się w jego rękach, nie zamierzał dłużej protestować. Warknięcie, które wydobyło się spomiędzy ust Rainesa na swój sposób było całkiem seksowne, dlatego zamknął usta, czując że prowokując go dalej doprowadziłby mimo wszystko do większej katastrofy. Gdy zamoczył usta w szklance, alkohol zapiekł go w gardło, oplatając je słodkim smakiem brandy, które musiał przyznać, było znakomitym wyborem. Aby nie sterczeć jak kołek, zajął w końcu miejsce na fotelu, znajdującym się nieopodal.
— Przepraszam, również źle zinterpretowałem twoje zamiary. A to przed chwilą było instynktowym zabiegiem, które powinienem wcześniej przemyśleć — rzucił, starając się okazać trochę uczucia, jednak jego przeprosiny z pewnością nie były tak szczere, jak w stanie był je zagrać. Zwyczajnie zrobił dobrą minę do złej gry, a było to wiadome już u podstaw, bo nigdy przepraszanie nie przyszłoby mu tak łatwo, jak w tym momencie.
Przeżycia, jakie towarzyszyły mu przez łączną ilość lat egzystencji, śmiało doprowadziły do jego zakrzywionego światopoglądu, zarówno na dobro i zło, jak również na oczekiwania ludzi wobec niego. Nigdy nie mówił, że był miły, ale dla Rainesa chciał być, chociaż w połowie takim, za jakiego był ujmowany. Oczywiście prócz zachwytu płynącego z tej znajomości, wciąż Hal tłumaczył to sobie własną zachłannością, pożądaniem; jako że wyróżniał się wyraźnym brakiem emocjonalnej ogłady, która automatycznie przekładała się na życiowe wyboru, których skutki zdawały mu się niewyrachowaną reakcją postronnych osób, zamiast swoją własną.
Wzburzony francuski z decydowanie był jego najmniej ulubioną formą prowadzenia konstruktywnej konwersacji, tak więc głos Octavie rozprzestrzeniający się po pokoju jedyne przyprawił go o ciarki na plecach, stąd też bardzo niechętnie zmusił się, aby wyciągnąć dłoń ze spodni młodszego mężczyzny, który zresztą przy okazji mu w tym pomógł. I choć wciąż brak mu było stosownej maniery, gdy Caleb zwrócił mu uwagę, wbił wzrok w podłogę, nie pozwalając mu odczytać z twarzy wyraźnego niedosytu. Jeśli rzeczywiście zależało mu na dobrej opinii Rainesa, być może rzeczywiście powinien zdecydować się na ścieżkę pokojową z Vermilion. Aczkolwiek obecnie nie wyglądało na to, aby topór wojenny miał zostać zakopany w jak najszybszym tempie. Jego wzrok z powrotem padł na bransoletkę, którą miała dziewczyna miała na lewym nadgarstku, a przez jego twarz przemknęło pochmurne zastanowienie. Pamiątka, która miała na sobie nawracała do jego głowy dawno zapomniane wspomnienia, które obecnie byłyby mu bardzo przydatne. Pluł sobie w brodę, że nie pamięta nawet imienia dawnej przyjaciółki, aby teraz móc sobie przyrównać dawne i obecne informacje, a tym samym wyciągnąć tym razem właściwy wniosek.
— W takim razie myślenie nie idzie ci zbyt dobrze. I koniec końców to ty przeprowadziłaś zamach na moje życie. Wycelowanie w głowę mogłoby sprowadzić na ciebie problemy, zwłaszcza gdyby w toku znalazłby się poważny uszczerbek na zdrowiu. Taki jest wniosek całej sytuacji — rzucił, wzdychając ciężko, aby przewrócić oczami na nazwanie go męską dziwką. Nie miał w zwyczaju tłumaczyć swoich działań, tak jak i tylko winny się tłumaczył, a w obecnym momencie winy swojej nie był w stanie się do patrzyć. Chociaż gdyby rzeczywiście przeszedł do aktu morderstwa, względnie zaplanowanego na dzisiejszy dzień, sytuacji mogłaby się przedstawiać w zdecydowanie mniej świetlany sposób.
Na usta przez moment cisnęło mu się, że był aż nazbyt świadomy, że Caleb naraził się zapraszając go do apartamentu. To by pokrywało jego pośpiech, choć nie bardziej niż uwypuklona wciąż na materiale ciemnych spodni męskość. A mógł zaproponować Octavie dołączenie się do wspólnej zabawy, wtedy wszyscy by na tym skorzystali, a i przy okazji zostałby lepiej odebrany przy ich pierwszym spotkaniu. Miał ich zamordować – to było pewne. Jednakże nie dyskutował z producentem sposobu podejścia swoich ofiar. Obecnie znalezienie odpowiedniego momentu, który nie sprowadziłby na niego żadnego podejrzenia, liczyło się praktycznie z cudem, stąd też był zmuszony poznać rutynę swoich celów. Z Calebem był już nieco dogłębniej zapoznany, jednakże Octavie stanowiła dla niego istną zagadkę, którą będzie musiał rozwiązywać, nawet na wzburzonym niczym morze, polu wojny.
— Dziękuję — powiedział cicho, gdy Caleb znalazł się tuż przy nim z małym zawiniątkiem, które w gruncie rzeczy okazało się kostką lodu, mającą pełnić rolę drobnego okładu. Czyny dziewczyny pozwoli zaczynały mieć więcej sensu, nie znaczyło to, że Bryce zaczął czuć skruchę, ale na swój sposób chyba był jej wdzięczny, że gdzieś przeszło jej przez myśl, aby ratować sytuację, którą on z o wiele mniejszą finezją cały czas rujnował. I mogłoby być naprawdę miło, gdyby nie informacja, którą zgromiła ich obydwu chwilę później. A już zaczął dobrze myśleć Vermilion, to ci klopsik. Odwzajemnił drobny uśmiech ze strony Rainesa, patrząc jak niknie z jego przystojnej twarzy wraz z każdym następnym słowem Octavie. Choć i właściwie sądził, że już lepszym podejściem będzie rozejść się z miejsca zbrodni, aby nie powodować kolejnej zaciętej kłótni, picie melisy z O było właściwie ostatnim czego mógłby się po sobie samym spodziewać. Wiadomo wściekłość jeszcze całkowicie z Halla nie wykipiała, aczkolwiek napar ziołowy w prawdzie był ostatnim co pomogłoby mu się w tej chwili uspokoić. Zdecydowanie bardziej wolałby sobie zwalić i pozwolić odejść napięciu, które utrzymywało jego organizm w ryzach.
Pozostał już w ciszy, pozwalając dwójce przyjaciół, serialowych kochanków, współlokatorów, czy jakkolwiek mógłby nazwać towarzyszące mu osoby; na kontynuację swojej wymiany zdań, samemu przykładać lód do siniaka rosnącego pod skórą. Zaczerwieniony ślad delikatnie wraz z delikatnym uwypukleniem oznaczał fragment skóry zraniony figurą, aczkolwiek nic ponadto nie przebijało się przez ciemną plątaninę tatuaży, który pokrywały cały jego tułów i ręce, aż po samą szyję. Z ulgą musiał przyznać, że nic wielkiego się nie stało, choć ból powolnie dawał mu się we znaki, gdy tylko odrywał zimne zawiniątko od nawierzchni skóry. Nie powstrzymywał się, jednak przed wysłuchiwaniem wymiany zdań toczącej się tuż przy nim, przybierając przy tym totalny poker face na twarz. Caleb mimo wszystko stawił na swoim, podchodząc dziarskim krokiem do barku znajdującego się w głębi pokoju. Bryce śledził jego ruchy nie pomijając najmniejszego szczegółu, aby zaraz przełożyć spojrzenie na kobietę, wciąż trzymając w dłoniach telefon w zamiarze wykonania telefonu do ochrony.
— Mamy sobie podać rękę na zgodę i się uśmiechnąć? Jak w przedszkolu? — powiedział z niedowierzaniem, jednak gdy tylko drinka znalazł się w jego rękach, nie zamierzał dłużej protestować. Warknięcie, które wydobyło się spomiędzy ust Rainesa na swój sposób było całkiem seksowne, dlatego zamknął usta, czując że prowokując go dalej doprowadziłby mimo wszystko do większej katastrofy. Gdy zamoczył usta w szklance, alkohol zapiekł go w gardło, oplatając je słodkim smakiem brandy, które musiał przyznać, było znakomitym wyborem. Aby nie sterczeć jak kołek, zajął w końcu miejsce na fotelu, znajdującym się nieopodal.
— Przepraszam, również źle zinterpretowałem twoje zamiary. A to przed chwilą było instynktowym zabiegiem, które powinienem wcześniej przemyśleć — rzucił, starając się okazać trochę uczucia, jednak jego przeprosiny z pewnością nie były tak szczere, jak w stanie był je zagrać. Zwyczajnie zrobił dobrą minę do złej gry, a było to wiadome już u podstaw, bo nigdy przepraszanie nie przyszłoby mu tak łatwo, jak w tym momencie.
Laurana
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Octavie Vermilion
Octavie spojrzała na Brandona z trudnym do ukrycia zirytowaniem, nieznacznie zmarszczyła czoło, a następnie skrzyżowała dłonie na swoich ramionach.
- Moje procesy myślowe działają bez zarzutu… - Powiedziała wciąż wpatrując się w kochanka swojego współlokatora.
- To raczej Twoje wnioski należy zweryfikować. Znasz pojęcie „obrona konieczna”? – Zapytała chociaż tak naprawdę wcale nie oczekiwała odpowiedzi z jego strony gdyż raczej każdy spotkał się z tym terminem chociaż raz w swoim życiu. – Będąc w przekonaniu, iż mój partner znajduje się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia miałam pełne prawo aby tak zareagować. Co więcej w takim przypadku mogę użyć wszelkich dostępnych środków – W tym momencie brązowowłosa wskazała palcem na leżącą na podłodze figurkę Masajki – Które wydają mi się konieczne do odparcia niebezpieczeństwa, włącznie z możliwością pozbawienia napastnika życia. Dostałabym co najwyżej wyrok w zawieszeniu, albo nawet uniewinnienie gdyby odpowiednio wykorzystała moje aktorskie umiejętności. – Gdy to mówiła wyobraziła sobie, że znajduje się na sali sądowej i przemawia do ławy przysięgłych próbując przedstawić swoje postępowanie jako jedyne słuszne w sytuacji w jakiej się znalazła. Tego rodzaju wizualizacje bardzo jej pomagały i bardzo często korzystała z niej czy to ucząc się kolejnych scen z scenariusza serialu czy też powtarzając materiał przed egzaminami na uczelni. W pewien sposób ją to uspokajało, a dodatkowo budowała w ten sposób swoją pewność siebie, która dość mocno została nadszarpnięta za licealnych czasów. Octavie powoli odzyskiwała wewnętrzy spokój lecz nagły wybuch Caleba momentalnie wszystko zaprzepaścił.
Nie sądziła, że wysunięte pod wpływem wzburzonych emocji żądanie spotka się z tak bezwzględnym responsem ze strony Raines’a… Z każdą kolejną sekundą, z każdym wypowiedzianym przez czarnowłosego zdaniem czuła jak coraz bardziej zapada się w sobie gdyż aktor dobitnie dał jej odczuć, czyja obecność w tym pomieszczeniu jest przez niego najmniej pożądana. Niestety, musiała przyznać mu rację, nie miała żadnego prawa dysponować jego przestrzenią osobistą ani tym kogo zaprasza do swojej sypialni w czasie gdy ona przebywa poza apartamentem. Umowa umową ale to były przecież tylko nic nieznaczące słowa… Zwykły układ, tak jak cały ich związek.
Tavi westchnęła ciężko po czym opuściła dłoń, w której trzymała swój telefon komórkowy rezygnując tym samym z wezwania ochrony aby ta wyprowadziła niechcianego gościa z budynku. W tym momencie chciała już tylko udać się do swojego pokoju, zaszyć się w łazience w samotności i opróżnić z zawartości butelkę rumu, który pierwotnie miał być podarunkiem dla jej serialowego partnera. Po pierwsze nie potrafiłaby wręczyć mu prezentu po całej tej sytuacji, a po drugie świadomość, iż spożywałby go w towarzystwie Brandona napawała ją ogromnym rozgoryczeniem.
- Caleb… Ja… - Zanim jednak zdążyła odpowiednio wyartykułować swoje myśli ciemnowłosy zjawił się przed nią, wyrwał z jej dłoni telefon, a następnie wyrzucił wraz z posążkiem Masajki za drzwi. Aktor przez chwilę jeszcze majstrował coś przy zamku. Ciche „kliknięcie” uświadomiło młodej kobiecie, że na jakiś czas musi porzucić marzenia o długiej, odprężającej kąpieli w swojej wannie, a zamiast zmuszona została aby zostać w sypialni swojego współlokatora wraz z jego kochankiem.
- Cudownie. – Mruknęła O gdzieś pomiędzy zamiarem rozwalenia głową szklanej ściany, a chęcią wyskoczenia z balkonu. Modelka znała Raines’a już na tyle długo by wiedzieć, iż nie ma sensu z nim negocjować. Tak jak powiedział, żadne z nich nie opuści tego pomieszczenia dopóki on sam nie uzna, iż powstały kryzys został całkowicie zażegnany. Przyjęła oferowany przez czarnowłosego alkohol z wymuszonym uśmiechem na twarzy.
- À la vie ! À l'amour ! À nous ! Za życie! Za miłość! Za nas! – Przetłumaczyła od razu swój toast po czym bez sekundy zawahania wypiła całą zawartość jednym haustem i niemal od razu zakrztusiła się gdy poczuła jak procenty drażnią jej gardło oraz przełyk. Brązowowłosa odstawiła puste szkło na kawowy stoliczek po czym zajęła miejsce naprzeciw Brandona szczerze mając nadzieje, iż nie zdążyli naznaczyć tego fotela wydzielinami swych ciał.
- Nie wyglądasz na mężczyznę, który często używa słowa „przepraszam” - Wiedziała, że odrobinę ryzykowała tym stwierdzeniem ale tym razem nie było w tym żadnych uszczypliwości pod jego adresem.
- Nie mam do Ciebie żalu, naprawdę… Tobie również należą się przeprosiny… Przepraszam, że Cię zaatakowałam, że nazwałam Cię męską dziwką oraz, że przylepiłam Ci łatkę parszywego chama. – Młoda aktorka westchnęła ciężko.
- Instynktowne odruchy mają to do siebie, że powstają pod wpływem konkretnych bodźców i niezwykle trudno nad nimi zapanować. Nieprawidłowo oceniłam sytuację, zareagowałam ponieważ nie wybaczyłabym sobie gdyby coś Ci się stało. – W tym momencie brązowowłosa spojrzała w kierunku swojego współlokatora.
- Tak w życiu jest, że aby zadbać o swoje dobro musisz wziąć sprawiedliwość wziąć w swoje ręce. – Prawa dłoń O machinalnie powędrowała do bransoletki, która znajdowała się na lewym nadgarstku. Mądrości w podobnym tonie nasłuchała się aż nadto za licealnych czasów, jej przyjaciel był prawdziwą kopalnią złotych myśli lecz ta jakoś szczególnie zapadła w jej pamięci.
- Przepraszam Caleb, nie powinnam wymuszać na Tobie abyś wyprosił stąd swojego znajomego… To przez emocje, zachowałam się bardzo egoistycznie. Swoją drogą… Przerażające dla mnie jest to, że pomyśleliście, iż mam zamiar dokończyć dzieło szpikulcem do lodu. Naprawdę tak to wyglądało? – Ostatnie pytanie skierowała bezpośrednio do Raines’a.
- Szkoda, że kamery mamy zainstalowane jedynie przy wejściu, chętnie bym to zobaczyła. – Powiedziała żartobliwym tonem próbując w ten sposób nieco rozładować napiętą atmosferę.
– Moglibyśmy nawet nakręcić remake Nagiego Instynktu, genialny film. Poniekąd stąd moja inspiracja by zastąpić tradycyjny, plastikowy pojemniczek na lód ogromną bryłą i tym nieszczęsnym szpikulcem.
- Moje procesy myślowe działają bez zarzutu… - Powiedziała wciąż wpatrując się w kochanka swojego współlokatora.
- To raczej Twoje wnioski należy zweryfikować. Znasz pojęcie „obrona konieczna”? – Zapytała chociaż tak naprawdę wcale nie oczekiwała odpowiedzi z jego strony gdyż raczej każdy spotkał się z tym terminem chociaż raz w swoim życiu. – Będąc w przekonaniu, iż mój partner znajduje się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia miałam pełne prawo aby tak zareagować. Co więcej w takim przypadku mogę użyć wszelkich dostępnych środków – W tym momencie brązowowłosa wskazała palcem na leżącą na podłodze figurkę Masajki – Które wydają mi się konieczne do odparcia niebezpieczeństwa, włącznie z możliwością pozbawienia napastnika życia. Dostałabym co najwyżej wyrok w zawieszeniu, albo nawet uniewinnienie gdyby odpowiednio wykorzystała moje aktorskie umiejętności. – Gdy to mówiła wyobraziła sobie, że znajduje się na sali sądowej i przemawia do ławy przysięgłych próbując przedstawić swoje postępowanie jako jedyne słuszne w sytuacji w jakiej się znalazła. Tego rodzaju wizualizacje bardzo jej pomagały i bardzo często korzystała z niej czy to ucząc się kolejnych scen z scenariusza serialu czy też powtarzając materiał przed egzaminami na uczelni. W pewien sposób ją to uspokajało, a dodatkowo budowała w ten sposób swoją pewność siebie, która dość mocno została nadszarpnięta za licealnych czasów. Octavie powoli odzyskiwała wewnętrzy spokój lecz nagły wybuch Caleba momentalnie wszystko zaprzepaścił.
Nie sądziła, że wysunięte pod wpływem wzburzonych emocji żądanie spotka się z tak bezwzględnym responsem ze strony Raines’a… Z każdą kolejną sekundą, z każdym wypowiedzianym przez czarnowłosego zdaniem czuła jak coraz bardziej zapada się w sobie gdyż aktor dobitnie dał jej odczuć, czyja obecność w tym pomieszczeniu jest przez niego najmniej pożądana. Niestety, musiała przyznać mu rację, nie miała żadnego prawa dysponować jego przestrzenią osobistą ani tym kogo zaprasza do swojej sypialni w czasie gdy ona przebywa poza apartamentem. Umowa umową ale to były przecież tylko nic nieznaczące słowa… Zwykły układ, tak jak cały ich związek.
Tavi westchnęła ciężko po czym opuściła dłoń, w której trzymała swój telefon komórkowy rezygnując tym samym z wezwania ochrony aby ta wyprowadziła niechcianego gościa z budynku. W tym momencie chciała już tylko udać się do swojego pokoju, zaszyć się w łazience w samotności i opróżnić z zawartości butelkę rumu, który pierwotnie miał być podarunkiem dla jej serialowego partnera. Po pierwsze nie potrafiłaby wręczyć mu prezentu po całej tej sytuacji, a po drugie świadomość, iż spożywałby go w towarzystwie Brandona napawała ją ogromnym rozgoryczeniem.
- Caleb… Ja… - Zanim jednak zdążyła odpowiednio wyartykułować swoje myśli ciemnowłosy zjawił się przed nią, wyrwał z jej dłoni telefon, a następnie wyrzucił wraz z posążkiem Masajki za drzwi. Aktor przez chwilę jeszcze majstrował coś przy zamku. Ciche „kliknięcie” uświadomiło młodej kobiecie, że na jakiś czas musi porzucić marzenia o długiej, odprężającej kąpieli w swojej wannie, a zamiast zmuszona została aby zostać w sypialni swojego współlokatora wraz z jego kochankiem.
- Cudownie. – Mruknęła O gdzieś pomiędzy zamiarem rozwalenia głową szklanej ściany, a chęcią wyskoczenia z balkonu. Modelka znała Raines’a już na tyle długo by wiedzieć, iż nie ma sensu z nim negocjować. Tak jak powiedział, żadne z nich nie opuści tego pomieszczenia dopóki on sam nie uzna, iż powstały kryzys został całkowicie zażegnany. Przyjęła oferowany przez czarnowłosego alkohol z wymuszonym uśmiechem na twarzy.
- À la vie ! À l'amour ! À nous ! Za życie! Za miłość! Za nas! – Przetłumaczyła od razu swój toast po czym bez sekundy zawahania wypiła całą zawartość jednym haustem i niemal od razu zakrztusiła się gdy poczuła jak procenty drażnią jej gardło oraz przełyk. Brązowowłosa odstawiła puste szkło na kawowy stoliczek po czym zajęła miejsce naprzeciw Brandona szczerze mając nadzieje, iż nie zdążyli naznaczyć tego fotela wydzielinami swych ciał.
- Nie wyglądasz na mężczyznę, który często używa słowa „przepraszam” - Wiedziała, że odrobinę ryzykowała tym stwierdzeniem ale tym razem nie było w tym żadnych uszczypliwości pod jego adresem.
- Nie mam do Ciebie żalu, naprawdę… Tobie również należą się przeprosiny… Przepraszam, że Cię zaatakowałam, że nazwałam Cię męską dziwką oraz, że przylepiłam Ci łatkę parszywego chama. – Młoda aktorka westchnęła ciężko.
- Instynktowne odruchy mają to do siebie, że powstają pod wpływem konkretnych bodźców i niezwykle trudno nad nimi zapanować. Nieprawidłowo oceniłam sytuację, zareagowałam ponieważ nie wybaczyłabym sobie gdyby coś Ci się stało. – W tym momencie brązowowłosa spojrzała w kierunku swojego współlokatora.
- Tak w życiu jest, że aby zadbać o swoje dobro musisz wziąć sprawiedliwość wziąć w swoje ręce. – Prawa dłoń O machinalnie powędrowała do bransoletki, która znajdowała się na lewym nadgarstku. Mądrości w podobnym tonie nasłuchała się aż nadto za licealnych czasów, jej przyjaciel był prawdziwą kopalnią złotych myśli lecz ta jakoś szczególnie zapadła w jej pamięci.
- Przepraszam Caleb, nie powinnam wymuszać na Tobie abyś wyprosił stąd swojego znajomego… To przez emocje, zachowałam się bardzo egoistycznie. Swoją drogą… Przerażające dla mnie jest to, że pomyśleliście, iż mam zamiar dokończyć dzieło szpikulcem do lodu. Naprawdę tak to wyglądało? – Ostatnie pytanie skierowała bezpośrednio do Raines’a.
- Szkoda, że kamery mamy zainstalowane jedynie przy wejściu, chętnie bym to zobaczyła. – Powiedziała żartobliwym tonem próbując w ten sposób nieco rozładować napiętą atmosferę.
– Moglibyśmy nawet nakręcić remake Nagiego Instynktu, genialny film. Poniekąd stąd moja inspiracja by zastąpić tradycyjny, plastikowy pojemniczek na lód ogromną bryłą i tym nieszczęsnym szpikulcem.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach