Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
Dwa klany, same dzbany, jeden sojusz, jeden wróg...
Dwa klany, same dzbany, jeden sojusz, jeden wróg...
Mąż - bob
Żona - Ischigo
Ochroniarz - Hummany
Żona - Ischigo
Ochroniarz - Hummany
- ODDZIAŁ KLANU ESPOIR:
- PRAWA KLANÓW:
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie miał pomysłu, pojęcia i ani jednej myśli świadczącej o tym, że wiedział, dlaczego do tej sytuacji doszło. Czemu brat małżonka jego siostry siedział przed nim z opanowanym wyrazem twarzy, podczas gdy on pocił się jak mysz, nie mając pojęcia co zrobić. Nie spodziewał się zdemaskowania. A nawet jeśli, nie tak szybko. W końcu, nie przebierał się przy ludziach, którzy nie byli Sashą. Nie ubierał się po męsku jeśli wiedział, że ktoś mógłby pojawić się w pomieszczeniu, w którym aktualnie przebywał, a biorąc pod uwagę, że zaczął mieszkać z Cedriciem a jego macocha co chwilę truła mu dupę, niemal cały czas chodził w sukienkach. Do tego uważał, co mówił, gdzie mówił, jak mówił, cały czas starając się naśladować urocze zachowanie siostry. Nie spodziewał się, że powodem jego zdemaskowania będzie jabłko Adama, o którym nawet nie pomyślał, by je ukryć…
Kiedy Sasha zarządził naradę w pokoju obok, Gilles rzucił tygryskowi zaniepokojone spojrzenie, nie będąc pewnym, czy zostawianie go samego w takiej chwili było najlepszym pomysłem. No i on nadal wierzył, że może kiedy uda mu się wszystko wytłumaczyć, porozmawiać, może nie będzie tak źle? W końcu nie miał zamiaru zostawać w posiadłości na zawsze, a tylko na czas rekonwalescencji Julie. Nie zamierzał sprawiać kłopotów, ani narzucać się komuś ze swoją obecnością. Robótki ręczne, których przecież tak nienawidził, ale których starał się nauczyć były tego dowodem, nie miał zamiaru komukolwiek pokazywać, że coś było nie tak. Nie wyżywał się na nikim, nie krzyczał, nie wywyższał, nie wykorzystywał nagle zdobytej pozycji w obcym klanie, jedynie dostarczając rozrywki żonie Prekursora. Nawet samemu Cedricowi nie zamierzał przeszkadzać!
A jednak plany jakie zawisły nagle ciężko w ciszy po wybuchu paniki Sashy, sprawiły że Gilles zaprotestował gwałtownie, patrząc szeroko otwartymi z przerażenia oczami na wilka i jelenia, prawie nie wierząc w to co słyszały jego uszy.
- Czy wy siebie słyszycie?! Nie pozwolę wam mu nic zrobić! Nie… nie przeze mnie. Ani przez to całe bagno. Przecież… musi być jakieś inne wyjście – jęknął, czując się okropnie na samą myśl, że ktoś tak radosny, tak miły i ciepły jak Adrien miał znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie tylko dlatego, że był na tyle bystry, by odkryć jego skrzętnie ukrywany sekret.
Na racjonalne argumenty wilka, chłopak poczerwieniał, zaciskając ręce w pięści i stając między drzwiami, a przyjaciółmi, jakby swoimi drobnymi, choć silnymi ramionami był w stanie zatrzymać ich w tym pokoju i nie pozwolić, by zbliżyli się do młodszego chłopaka.
- Nie… nie obchodzi mnie to – powiedział tak pewnie jak tylko było go na to stać. Poradziłby sobie z Sashą, wiedział że tak, był od niego silniejszy. Problem miałby z Percivalem… - Nie chcę, żeby coś mu się stało. Poza tym, sam powiedział, że nie ma zamiaru nas wydać, prawda? Jestem pewien, że jeśli tylko z nim porozmawiamy, wszystko jakoś się ułoży – dodał, starając się wyglądać tak groźnie jak tylko mógł, nadal będąc roztrzęsionym i przerażonym, całą tą sytuacją.
Nie dał się przekonać, upierając się przy swoim, żeby dali mu najpierw porozmawiać, zamiast od razu zniżać się do poziomu barbarzyńców za jakich miały ich inne klany i zaczynać od rozwiązań siłowych. A kiedy w końcu uzyskał obietnicę, że ani Perci, ani Sasha nie zrobią nic Adrienowi dopóki Gilles z nim nie porozmawia, wyszedł z pokoju, tylko po to, by zobaczyć pusty salon. Dopiero wtedy zbladł, niemal natychmiast osuwając się, przerażony na podłogę.
- Brawo – wyszeptał, zbielałymi ze strachu wargami. – Jeśli wszystko usłyszał… - zaczął, ale nie chciał skończyć. Równie dobrze, Gilles już mógł zarzucić sobie pętlę na szyję. Był zdrajcą, oszustem i jeszcze złodziejem tożsamości. Nie spodziewał się, by po dowiedzeniu się czegoś takiego, ktokolwiek, czy był z klanu Espoirów, czy Reposów ceniących sobie pokój, zostawił go przy życiu.
Zmęczenie, plus brak apetytu, do tego ciągły stres, sprawiający że Gilles cały czas odczuwał ból brzucha, sprawiły że stawał się cieniem samego siebie, aż w końcu ludzie zaczęli to zauważać. To, jak i fakt, że poza wspólnymi nocami, nowożeńcy nie spędzali ze sobą ani odrobiny czasu. Cedric zajęty kliniką, w której praktycznie zamieszkał, Gilles przechwycony przez żmiję, albo spędzający czas z Sashą. Praktycznie ze sobą nie rozmawiali, co również w jakiś sposób ciążyło na żołądku Papugi, zwłaszcza, że nie zdążył mu właściwie podziękować za wieczór ich ślubu, kiedy lis go uratował. Tak o tym myślał, bo nie miał pojęcia, co tamtego wieczora mógł sobie zrobić pogrążony w rozpaczy. Ciepło i sympatia, odrobina zainteresowania i okazanego mu serca wystarczyła, by poczuł się znacznie lepiej. Ale nie zdążył powiedzieć jak bardzo to doceniał, a minęło tyle czasu, że Gilles miał wrażenie, że nie powinien do tego wracać. Poza tym, nie miał odwagi poczekać na lisa i z nim porozmawiać. Nie, kiedy wisiała nad nim groźba ujawnienia tajemnicy…
Tamtego dnia, Gilles miał dosyć. Czuł się okropnie i miał wrażenie, że jego maska, uprzejmej panienki którą na siebie zakładał każdego dnia, tym razem była cienka jak papier i mogła rozedrzeć się w każdej chwili, pokazując wszystkim, którym nie chciał pokazać swoich słabości, jak bardzo się bał. Dlatego, kiedy tylko dojrzał służącą kobiety, natychmiast skręcił w inny korytarz, potem w jeszcze jeden, a znalazłszy się w ślepym zaułku tarasu znajdującego się na drugim piętrze, nie widząc innego wyjścia, zrobił użytek ze swoich skrzydeł, rozkładając je, chyba po raz pierwszy od czasu ślubu i machnął nimi ciężko, wzbijając się w powietrze. Pierwsze uderzenie chłodnego powietrza od zawsze było dla niego uczuciem euforycznym, pełnym wolności i szczęścia. Nic nie uszczęśliwiało go jak wiatr we włosach, szelest skrzydeł i oddalająca się ziemia.
- Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? – westchnął do siebie z rozbawieniem, wzbijając się na wysokość dachu, by dotknąć stopami każdego z kominów. Przez chwilę, jedną chwilę, miał ochotę się roześmiać.
A potem jego wzrok padł na coś niezwykle interesującego. Piękny witraż, niestety w kawałkach, zapadający się do środka. Gilles zaintrygowany, podleciał bliżej, zawisając nad niezwykłością, przyglądając jej się fachowym okiem. Gdyby zbić odpowiedni stelaż… co prawda, raczej nie dałby rady naprawić samego witraża, podejrzewał że kolorowe szkiełka już dawno się zbiły, ale gdyby miał trochę czasu, udałoby mu się naprawić dach i nie dopuścić do dalszego niszczenia czegoś tak pięknego.
Chciał obejrzeć dzieło z drugiej strony, ale kiedy tylko podfrunął w tamtym kierunku… serce zabiło mu mocniej, a żołądek ścisnął ze stresu. Adrien. Nie widział go od tamtego dnia, choć usilnie próbował znaleźć młodego Reposa, sam, bez Percivala i Sashy, którzy nadal szeptali za jego plecami i zastanawiali się jak tygryska usunąć, jakby był niewygodną przeszkodą. Gilles wiedział, że prędzej czy później wilk rozpocznie swoje polowanie, a wtedy będzie już za późno na jakiekolwiek rozmowy. Dlatego kiedy go zobaczył, na tarasie, całego i zdrowego, domyślił się, że to była jego ostatnia szansa. Nie chciał go przestraszyć. Ale też nie mógł mu pozwolić, by mu uciekł. Nie wiedział jednak, jak miałby go zmusić do rozmowy, bez porwania go w górę…
Zagryzł niezdecydowany wargę, ale zaraz potem potrząsnął głową i klepnął się w policzki, by dodać sobie odwagi. Nie chciał, by stała mu się krzywda, a sam nie miał najmniejszego zamiaru mu jej wyrządzać. Musiał mu tylko uwierzyć. Wziął jeden, głęboki oddech, a potem… Wzbił się wyżej, by zaraz zapikować ostro w dół i rozkładając skrzydła tuż nad tygryskiem, złapać go pod pachami, a potem porwać w górę, uważając by mimo wszystko nie uderzyć nim o dach. Nie spodziewał się chyba, że ten zacznie tak okropnie krzyczeć, ale nie mógł go za to winić. Tym mocniej postarał się, by ich wycieczka trwała krótko, a Adrien zaraz bezpiecznie znalazł się na czerwonych dachówkach pałacu. Nie bardzo wiedział, jak zareagować, kiedy ten tak panicznie zaczął od niego uciekać, tylko po to, by zaraz dopaść do komina i opleść go szczelnie wszystkimi możliwymi kończynami. A kiedy zaczął mówić, naciągnął nerwowo rękawy swojego sweterka na dłonie, miętoląc w palcach ich rąbek. Czuł się… okropnie zmieszany.
- Um… domyślam się, że mi nie uwierzysz, ale nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy, nigdy nie miałem, a Sasha i Perci… spanikowali – powiedział, starając się brzmieć spokojnie, choć wcale tak się nie czuł, mając raczej wrażenie, że wszystkie złe i stresujące uczucia z całego tygodnia zebrały się w nim i skumulowały, zmuszając go by dał z siebie wszystko w tej rozmowie, od której zależały jego dalsze losy. Nie był pewien, jak się zachować, dlatego odsunął się kawałeczek, dając Adrienowi do zrozumienia, że tym razem nie zbliży się do niego jeśli mu nie pozwoli i usiadł, pozwalając by wiecznie zwinięte w pomieszczeniach skrzydła rozwinęły się na pełną rozpiętość, czując ulgę w spiętych łopatkach.
- Chciałem z tobą porozmawiać, tamtego dnia, ale zdążyłeś uciec. Rozumiem i chciałbym cię bardzo przeprosić za tamtą dwójkę… Chcieli mnie tylko chronić, ale nie do końca wiedzieli jak się za to zabrać. To nie do końca ich wina… W naszym klanie nie uczy się jak rozmawiać, a raczej jak rozbijać czaszki – westchnął, gapiąc się na różowe pantofelki, które nijak nie pasowały mu do dachówek. – Ale ja nie chcę by komuś stała się krzywda, tym bardziej tobie, czy twojemu bratu. Naprawdę. Nie mam na to żadnych dowodów poza swoimi słowami, ale bardzo bym chciał, żebyś mi uwierzył. Nie chciałem tego wszystkiego – powiedział, kuląc się i oplatając kolana rękoma, balansując na krawędzi dachu, utrzymując równowagę drobnymi ruchami skrzydeł. – Gdyby nie choroba mojej siostry, najpewniej nigdy byśmy się nie spotkali. Wiesz, nie jestem jak ty, ani jak Sasha, ani nawet jak Julie. Mnie w przeciwieństwie do was nikt nie kocha – rzucił jakby to nie było nic takiego, jakby zdążył się z tym pogodzić i dał za wygraną, uznając że lepiej to wszystko tak po prostu zostawić. – Ale ona nie mogła przyjść i nie wiem, kiedy będzie się czuła na tyle dobrze, by się ze mną zamienić. Ale bez obaw, jesteśmy do siebie tak podobni z wyglądu, że nikt się nie zorientuje, kiedy w końcu to ona stanie u boku twojego brata. Dlatego mój… - zaczął, ale zaciął się, zdając sobie sprawę z tego, że słowo „ojciec” nie chce mu przejść przez gardło. – Dlatego Prekursor stwierdził, że wysłanie mnie tutaj to wyjście idealne. W końcu nie wyglądam tak jak powinien wyglądać mężczyzna, a oba nasze klany potrzebowały tego sojuszu. Wy potrzebujecie naszej ochrony, my waszych zapasów i dyplomacji, by dogadać się z innymi klanami. Nie mogliśmy sobie pozwolić, by choroba Julie to zepsuła, wy w zasadzie też. Dlatego tu jestem – powiedział, rzucając Adrienowi krótkie spojrzenie i gorzki uśmiech. – Nie masz się czym martwić, naprawdę. Nie będę się nikomu narzucał, nie będę sprawiał wam kłopotów większych niż kilka rozbitych doniczek, ani tym bardziej nie będę próbował w żaden sposób wykorzystać swojej sytuacji. To nie moja rzecz, wtrącać się w wasze życia. Ale skoro już tu jestem i… i poznałeś mój sekret – zaczął, nie bardzo wiedząc, co chciał powiedzieć, ale miał wrażenie, że miał jedyną taką okazję. Jedyną szansę, by jego relacje z Adrienem choć trochę się poprawiły. Nawet jeśli rumienił się przy tym i spuścił nieśmiało wzrok na dachówki. – Nie kłamałem, mówiąc że cię lubię. Więc… więc jeśli oczywiście nie miałbyś nic przeciwko no i zechciał mi wybaczyć to porwanie i tamtym dwóm ich słowa, to… to byłbym… bardzo szczęśliwy gdybyś… zechciał się… oczywiście do niczego nie zmuszam i… i zrozumiem po tym wszystkim jeśli będziesz chciał się trzymać z daleka… - mamrotał coraz ciszej, ale nadal brnął, chcąc mimo wszystko postawić sprawę jasno. – No… no w każdym razie… Um… Mam na imię Gilles i… byłbym bardzo szczęśliwy gdybyś zechciał… się ze mną zaprzyjaźnić… - wykrztusił z siebie w końcu, przy końcu będąc już niemal czerwony jak burak przez to jak mocno się jąkał, choć nigdy wcześniej mu się to nie zdarzało.
Kiedy Sasha zarządził naradę w pokoju obok, Gilles rzucił tygryskowi zaniepokojone spojrzenie, nie będąc pewnym, czy zostawianie go samego w takiej chwili było najlepszym pomysłem. No i on nadal wierzył, że może kiedy uda mu się wszystko wytłumaczyć, porozmawiać, może nie będzie tak źle? W końcu nie miał zamiaru zostawać w posiadłości na zawsze, a tylko na czas rekonwalescencji Julie. Nie zamierzał sprawiać kłopotów, ani narzucać się komuś ze swoją obecnością. Robótki ręczne, których przecież tak nienawidził, ale których starał się nauczyć były tego dowodem, nie miał zamiaru komukolwiek pokazywać, że coś było nie tak. Nie wyżywał się na nikim, nie krzyczał, nie wywyższał, nie wykorzystywał nagle zdobytej pozycji w obcym klanie, jedynie dostarczając rozrywki żonie Prekursora. Nawet samemu Cedricowi nie zamierzał przeszkadzać!
A jednak plany jakie zawisły nagle ciężko w ciszy po wybuchu paniki Sashy, sprawiły że Gilles zaprotestował gwałtownie, patrząc szeroko otwartymi z przerażenia oczami na wilka i jelenia, prawie nie wierząc w to co słyszały jego uszy.
- Czy wy siebie słyszycie?! Nie pozwolę wam mu nic zrobić! Nie… nie przeze mnie. Ani przez to całe bagno. Przecież… musi być jakieś inne wyjście – jęknął, czując się okropnie na samą myśl, że ktoś tak radosny, tak miły i ciepły jak Adrien miał znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie tylko dlatego, że był na tyle bystry, by odkryć jego skrzętnie ukrywany sekret.
Na racjonalne argumenty wilka, chłopak poczerwieniał, zaciskając ręce w pięści i stając między drzwiami, a przyjaciółmi, jakby swoimi drobnymi, choć silnymi ramionami był w stanie zatrzymać ich w tym pokoju i nie pozwolić, by zbliżyli się do młodszego chłopaka.
- Nie… nie obchodzi mnie to – powiedział tak pewnie jak tylko było go na to stać. Poradziłby sobie z Sashą, wiedział że tak, był od niego silniejszy. Problem miałby z Percivalem… - Nie chcę, żeby coś mu się stało. Poza tym, sam powiedział, że nie ma zamiaru nas wydać, prawda? Jestem pewien, że jeśli tylko z nim porozmawiamy, wszystko jakoś się ułoży – dodał, starając się wyglądać tak groźnie jak tylko mógł, nadal będąc roztrzęsionym i przerażonym, całą tą sytuacją.
Nie dał się przekonać, upierając się przy swoim, żeby dali mu najpierw porozmawiać, zamiast od razu zniżać się do poziomu barbarzyńców za jakich miały ich inne klany i zaczynać od rozwiązań siłowych. A kiedy w końcu uzyskał obietnicę, że ani Perci, ani Sasha nie zrobią nic Adrienowi dopóki Gilles z nim nie porozmawia, wyszedł z pokoju, tylko po to, by zobaczyć pusty salon. Dopiero wtedy zbladł, niemal natychmiast osuwając się, przerażony na podłogę.
- Brawo – wyszeptał, zbielałymi ze strachu wargami. – Jeśli wszystko usłyszał… - zaczął, ale nie chciał skończyć. Równie dobrze, Gilles już mógł zarzucić sobie pętlę na szyję. Był zdrajcą, oszustem i jeszcze złodziejem tożsamości. Nie spodziewał się, by po dowiedzeniu się czegoś takiego, ktokolwiek, czy był z klanu Espoirów, czy Reposów ceniących sobie pokój, zostawił go przy życiu.
***
Kiedy tydzień później, Gilles nadal żył, zestresowany, chudszy o co najmniej dziesięć kilogramów i bojący się własnego cienia, ale nadal żywy, spacerował sobie po ogrodzie, nie wierzył wręcz w to, że nikt nadal nie wiedział o jego prawdziwej tożsamości. Nikt na niego nie łypał, jeśli nie liczyć zazdrosnych pokojówek, których z jakiegoś powodu było coraz więcej, nikt się nie szykował z pochodniami i widłami, a żona Prekursora zasypywała go pierdołami, od których bolała go głowa. Na dodatek wypracował z Cedriciem idealny system, który pozwalał im unikać się i nie wpadać na siebie niemal przez cały czas. On kładł się bardzo wcześnie, zanim lis zdążył wrócić z kliniki, więc kiedy pojawiał się w pokoju, Gilles już spał, za to Cedric budził się przed nim i kiedy chłopak otwierał oczy, mężczyzny już nie było. Był jednak jeden okropny minus takiego procederu. Żaden z nich nie potrafił się w pełni wyspać. Zmęczenie, plus brak apetytu, do tego ciągły stres, sprawiający że Gilles cały czas odczuwał ból brzucha, sprawiły że stawał się cieniem samego siebie, aż w końcu ludzie zaczęli to zauważać. To, jak i fakt, że poza wspólnymi nocami, nowożeńcy nie spędzali ze sobą ani odrobiny czasu. Cedric zajęty kliniką, w której praktycznie zamieszkał, Gilles przechwycony przez żmiję, albo spędzający czas z Sashą. Praktycznie ze sobą nie rozmawiali, co również w jakiś sposób ciążyło na żołądku Papugi, zwłaszcza, że nie zdążył mu właściwie podziękować za wieczór ich ślubu, kiedy lis go uratował. Tak o tym myślał, bo nie miał pojęcia, co tamtego wieczora mógł sobie zrobić pogrążony w rozpaczy. Ciepło i sympatia, odrobina zainteresowania i okazanego mu serca wystarczyła, by poczuł się znacznie lepiej. Ale nie zdążył powiedzieć jak bardzo to doceniał, a minęło tyle czasu, że Gilles miał wrażenie, że nie powinien do tego wracać. Poza tym, nie miał odwagi poczekać na lisa i z nim porozmawiać. Nie, kiedy wisiała nad nim groźba ujawnienia tajemnicy…
Tamtego dnia, Gilles miał dosyć. Czuł się okropnie i miał wrażenie, że jego maska, uprzejmej panienki którą na siebie zakładał każdego dnia, tym razem była cienka jak papier i mogła rozedrzeć się w każdej chwili, pokazując wszystkim, którym nie chciał pokazać swoich słabości, jak bardzo się bał. Dlatego, kiedy tylko dojrzał służącą kobiety, natychmiast skręcił w inny korytarz, potem w jeszcze jeden, a znalazłszy się w ślepym zaułku tarasu znajdującego się na drugim piętrze, nie widząc innego wyjścia, zrobił użytek ze swoich skrzydeł, rozkładając je, chyba po raz pierwszy od czasu ślubu i machnął nimi ciężko, wzbijając się w powietrze. Pierwsze uderzenie chłodnego powietrza od zawsze było dla niego uczuciem euforycznym, pełnym wolności i szczęścia. Nic nie uszczęśliwiało go jak wiatr we włosach, szelest skrzydeł i oddalająca się ziemia.
- Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? – westchnął do siebie z rozbawieniem, wzbijając się na wysokość dachu, by dotknąć stopami każdego z kominów. Przez chwilę, jedną chwilę, miał ochotę się roześmiać.
A potem jego wzrok padł na coś niezwykle interesującego. Piękny witraż, niestety w kawałkach, zapadający się do środka. Gilles zaintrygowany, podleciał bliżej, zawisając nad niezwykłością, przyglądając jej się fachowym okiem. Gdyby zbić odpowiedni stelaż… co prawda, raczej nie dałby rady naprawić samego witraża, podejrzewał że kolorowe szkiełka już dawno się zbiły, ale gdyby miał trochę czasu, udałoby mu się naprawić dach i nie dopuścić do dalszego niszczenia czegoś tak pięknego.
Chciał obejrzeć dzieło z drugiej strony, ale kiedy tylko podfrunął w tamtym kierunku… serce zabiło mu mocniej, a żołądek ścisnął ze stresu. Adrien. Nie widział go od tamtego dnia, choć usilnie próbował znaleźć młodego Reposa, sam, bez Percivala i Sashy, którzy nadal szeptali za jego plecami i zastanawiali się jak tygryska usunąć, jakby był niewygodną przeszkodą. Gilles wiedział, że prędzej czy później wilk rozpocznie swoje polowanie, a wtedy będzie już za późno na jakiekolwiek rozmowy. Dlatego kiedy go zobaczył, na tarasie, całego i zdrowego, domyślił się, że to była jego ostatnia szansa. Nie chciał go przestraszyć. Ale też nie mógł mu pozwolić, by mu uciekł. Nie wiedział jednak, jak miałby go zmusić do rozmowy, bez porwania go w górę…
Zagryzł niezdecydowany wargę, ale zaraz potem potrząsnął głową i klepnął się w policzki, by dodać sobie odwagi. Nie chciał, by stała mu się krzywda, a sam nie miał najmniejszego zamiaru mu jej wyrządzać. Musiał mu tylko uwierzyć. Wziął jeden, głęboki oddech, a potem… Wzbił się wyżej, by zaraz zapikować ostro w dół i rozkładając skrzydła tuż nad tygryskiem, złapać go pod pachami, a potem porwać w górę, uważając by mimo wszystko nie uderzyć nim o dach. Nie spodziewał się chyba, że ten zacznie tak okropnie krzyczeć, ale nie mógł go za to winić. Tym mocniej postarał się, by ich wycieczka trwała krótko, a Adrien zaraz bezpiecznie znalazł się na czerwonych dachówkach pałacu. Nie bardzo wiedział, jak zareagować, kiedy ten tak panicznie zaczął od niego uciekać, tylko po to, by zaraz dopaść do komina i opleść go szczelnie wszystkimi możliwymi kończynami. A kiedy zaczął mówić, naciągnął nerwowo rękawy swojego sweterka na dłonie, miętoląc w palcach ich rąbek. Czuł się… okropnie zmieszany.
- Um… domyślam się, że mi nie uwierzysz, ale nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy, nigdy nie miałem, a Sasha i Perci… spanikowali – powiedział, starając się brzmieć spokojnie, choć wcale tak się nie czuł, mając raczej wrażenie, że wszystkie złe i stresujące uczucia z całego tygodnia zebrały się w nim i skumulowały, zmuszając go by dał z siebie wszystko w tej rozmowie, od której zależały jego dalsze losy. Nie był pewien, jak się zachować, dlatego odsunął się kawałeczek, dając Adrienowi do zrozumienia, że tym razem nie zbliży się do niego jeśli mu nie pozwoli i usiadł, pozwalając by wiecznie zwinięte w pomieszczeniach skrzydła rozwinęły się na pełną rozpiętość, czując ulgę w spiętych łopatkach.
- Chciałem z tobą porozmawiać, tamtego dnia, ale zdążyłeś uciec. Rozumiem i chciałbym cię bardzo przeprosić za tamtą dwójkę… Chcieli mnie tylko chronić, ale nie do końca wiedzieli jak się za to zabrać. To nie do końca ich wina… W naszym klanie nie uczy się jak rozmawiać, a raczej jak rozbijać czaszki – westchnął, gapiąc się na różowe pantofelki, które nijak nie pasowały mu do dachówek. – Ale ja nie chcę by komuś stała się krzywda, tym bardziej tobie, czy twojemu bratu. Naprawdę. Nie mam na to żadnych dowodów poza swoimi słowami, ale bardzo bym chciał, żebyś mi uwierzył. Nie chciałem tego wszystkiego – powiedział, kuląc się i oplatając kolana rękoma, balansując na krawędzi dachu, utrzymując równowagę drobnymi ruchami skrzydeł. – Gdyby nie choroba mojej siostry, najpewniej nigdy byśmy się nie spotkali. Wiesz, nie jestem jak ty, ani jak Sasha, ani nawet jak Julie. Mnie w przeciwieństwie do was nikt nie kocha – rzucił jakby to nie było nic takiego, jakby zdążył się z tym pogodzić i dał za wygraną, uznając że lepiej to wszystko tak po prostu zostawić. – Ale ona nie mogła przyjść i nie wiem, kiedy będzie się czuła na tyle dobrze, by się ze mną zamienić. Ale bez obaw, jesteśmy do siebie tak podobni z wyglądu, że nikt się nie zorientuje, kiedy w końcu to ona stanie u boku twojego brata. Dlatego mój… - zaczął, ale zaciął się, zdając sobie sprawę z tego, że słowo „ojciec” nie chce mu przejść przez gardło. – Dlatego Prekursor stwierdził, że wysłanie mnie tutaj to wyjście idealne. W końcu nie wyglądam tak jak powinien wyglądać mężczyzna, a oba nasze klany potrzebowały tego sojuszu. Wy potrzebujecie naszej ochrony, my waszych zapasów i dyplomacji, by dogadać się z innymi klanami. Nie mogliśmy sobie pozwolić, by choroba Julie to zepsuła, wy w zasadzie też. Dlatego tu jestem – powiedział, rzucając Adrienowi krótkie spojrzenie i gorzki uśmiech. – Nie masz się czym martwić, naprawdę. Nie będę się nikomu narzucał, nie będę sprawiał wam kłopotów większych niż kilka rozbitych doniczek, ani tym bardziej nie będę próbował w żaden sposób wykorzystać swojej sytuacji. To nie moja rzecz, wtrącać się w wasze życia. Ale skoro już tu jestem i… i poznałeś mój sekret – zaczął, nie bardzo wiedząc, co chciał powiedzieć, ale miał wrażenie, że miał jedyną taką okazję. Jedyną szansę, by jego relacje z Adrienem choć trochę się poprawiły. Nawet jeśli rumienił się przy tym i spuścił nieśmiało wzrok na dachówki. – Nie kłamałem, mówiąc że cię lubię. Więc… więc jeśli oczywiście nie miałbyś nic przeciwko no i zechciał mi wybaczyć to porwanie i tamtym dwóm ich słowa, to… to byłbym… bardzo szczęśliwy gdybyś… zechciał się… oczywiście do niczego nie zmuszam i… i zrozumiem po tym wszystkim jeśli będziesz chciał się trzymać z daleka… - mamrotał coraz ciszej, ale nadal brnął, chcąc mimo wszystko postawić sprawę jasno. – No… no w każdym razie… Um… Mam na imię Gilles i… byłbym bardzo szczęśliwy gdybyś zechciał… się ze mną zaprzyjaźnić… - wykrztusił z siebie w końcu, przy końcu będąc już niemal czerwony jak burak przez to jak mocno się jąkał, choć nigdy wcześniej mu się to nie zdarzało.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czuł wzrok kobiety na swoich plecach, mimo że jedynie słyszał stukot jej obcasów za sobą. Westchnął cicho, wewnętrznie przewracając oczami. Miał nadzieję na samotną chwilę przerwy, szczególnie że przed chwilą skończył konwersację z bardzo wymagającym pacjentem, ale jego niedoczekanie. Ignorował Cecile uparcie nawet wtedy, gdy ta stanęła obok niego, od razu zakładając ręce na klatce piersiowej niczym karcąca matka.
- Cedric - zaczęła, już drugi raz tego dnia, jednak tak jak od prawie tygodnia spotkała się z ciszą. Westchnęła więc, kręcąc do siebie głową. Poruszanie tego tematu nie przynosiło żadnego skutku, nawet gdy podawała mu na tacy logiczne argumenty- te emocjonalne spływały po nim, niewzruszone. Trochę rozumiała, ale nie była też kobietą o dużej cierpliwości, a upartość Cedrica w ostatnich dniach zdecydowanie nadwyrężyła jej małe pokłady. Nie wiedziała, jak powinna przebić się do jego tępego łba, że powinien wziąć przerwę i zająć się innymi sprawami - a nawet osobami - niż przebywanie dwadzieścia godzin dziennie w lecznicy.
- Zakażę ci tutaj przebywać - powiedziała w końcu, głosem twardym, ale w większości już zmęczonym, jakby miała dość konwersowania z upartym dzieckiem. Cedric spojrzał na nią kątem oka, wzruszając jedynie ramionami, kiedy palce jego ręki przeszukiwały kieszenie spodni.
- Nie możesz. Masz niewystarczający autorytet do tego - odpowiedział prosto, nie przejmując się jej zmarszczonymi brwiami i drgającym w rosnącym zirytowanie kąciku ust.
- Wkurzasz mnie. - Głos kobiety nabrał chłodu, którego kiedyś, gdy był młodszy, by się przestraszył. Teraz jednak tylko prychnął pod nosem, odpowiadając na jej twarde spojrzenie tym samym.
- To mogę iść na salę do lecznicy - rzucił jak gdyby nigdy nic, wyciągając w końcu z kieszeni paczkę papierosów, którą przehandlował z jednym z ochroniarzy za opakowanie prezerwatyw. Nie żeby te mu się miały już przydać, a i oba towary były raczej trudno dostępne.
- Tam też ich wkurzasz, żalił mi się dzisiaj pielęgniarz, że jesteś nieznośny. A skoro żalił się MI, musisz być wrzodem na dupie - odpowiedziała bezradnie, wywracając oczami. Dopiero na te słowa chłopak skrzywił się nieco, w końcu poświęcając jej więcej uwagi. Nie chciał przeszkadzać w lecznicy i nie był świadom nawet, że być może jego podejście mogło frustrować innych. Chciał to zmienić, chciał znać rozwiązanie tak bardzo, że czasem leżał w łóżku, nie mogąc usnąć te ledwie parę godzin, gdy już wracał z pracy, które nigdy nie były wyczekanym odpoczynkiem. Ale nie znał. Nie wiedział, jak powinien się zachować, jak poradzić sobie z tymi wszystkimi emocjami, które nagle po ślubie go przytłoczyły. Realizacja tego, że naprawdę miał żonę, że jego życie już nigdy nie będzie wyglądać tak, jakby chciał, przycisnęła go do ziemi jak głaz na plecach, nie pozwalając się podnieść i wymyślić rozwiązania. Dlatego starał się wrzucić w wir pracy, niegotowy do zmierzenia z tym, co czekało go w pokoju. Dlatego mimo wewnętrznego niepokoju nie był w stanie sprawdzić, co działo się u Julie. Jak miał skupić się na innej osobie, kiedy sam zmuszał się do tego, aby nie rozpaść się na kawałki co ranek, gdy wraz z otwarciem oczu jedyne, o czym myślał, to że on nie chciał tego. Jakaś część jego pamiętała noc ślubu, gdy kobieta zapłakana siedziała z nim w pokoju, co tylko zwiększało potrzebę sprawdzenia co u niej. Gdy jednak był krok od zrobienia tego, po prostu nie umiał się przekonać, że to było poprawnym zachowaniem. Jak nawet wygląda poprawne zachowanie w małżeństwie? Jaką relacje mieli, aby być za siebie odpowiedzialnym? A jeśli rzeczyiwscie był - podświadomie tak uważał - to jak to realizować?
Był po prostu w wewnętrznej rozsypce i starał się nie złamać.
- To co mam zrobić? - zapytał w końcu, desperacja i frustracja jawnie przejawiająca się w jego głosie, ale i w delikatnie trzęsących się dłoniach. Między nimi na moment zapadła cisza, przerwana w końcu nieczęsto łagodnym głosem Cecile, ale i cichym westchnieniem.
- Dzieciaku, weź sobie przerwę - powiedziała, z lekkim rozbawieniem dostrzegając skrzywienie na przezwisko. - Jedź do Flory, odpocznij chwilę. Porozmawiaj z ludźmi, nie wiem, zapytaj o radę Enzo, posiedź z Adrienem. I boże przestań palić, to niezdrowe - prychnęła z ironią na mężczyznę, wyciągając mu papierosa z ust tylko po to, aby wsadzić go między swoje czerwone wargi. Pochyliła się znacząco nad chłopakiem, a Cedric w ciszy wyciągnął zapalniczkę i podpalił jej fajkę. - Nie widziałam cię w takim stanie od kiedy byłeś gówniarzem - dodała, a Cedricowi tylko ja moment minęły jego bardzo buntownicze lata nastoletnie. Nie wspominał ich dobrze. - A już nim nie jesteś, więc przestań się zachowywać jak jeden. Nie siedzisz w tym bagnie sam - dodała już odrobinę cieplej, z krzywym uśmiechem zaciągając się papierosem. - Jej też musi być ciężko - mruknęła w zamyśleniu, powodując lekkie uniesienie brwi Cedrica. Cecile rzadko kiedy wykazywała zainteresowanie innymi, stąd wydawało mu się to nieco podejrzliwe. Zaraz jednak przypomniał sobie, skąd może to wynikać.
- Oboje doskonale wiemy, że przejmujesz się nią tylko dlatego, że jest w twoim typie - prychnął cicho,
- O tym mówiłam. Jesteś jak wrzód na dupie - odpowiedziała przewracając oczami, nie broniąc się jednak nijak. - Ale nie zaprzeczam, jak ty jej nie pocieszysz, to może ja się tym zajmę - dodała nonszalancko, a Cedric poczuł nagłe uderzenie ciepła w policzkach i nieprzyjemne uczucie wewnątrz siebie; nie umiał go jednak sprecyzować.
- Przynajmniej udawaj, że masz jakieś morale. Cecile, to moja żona - rzucił ostro, zaplatając w obronnym geście ręce na klatce piersiowej.
- To ją tak traktuj, do cholery, ty głupi gówniarzu - warknęła w końcu hardo, mierząc go ostrym spojrzeniem i Cedric dopiero wtedy się zorientował, że wszystko to zaplanowała. Popatrzył na nią z nieukrywanym zdziwieniem, w duchu przyznając sam przed sobą, że nadal umiała zapędzić go w kozi róg bez najmniejszego problemu. Nie wiedział nawet, co powinien odpowiedzieć kobiecie, bo miała całkowitą rację, a on, zbyt zajęty zastanawianiem się, jak powinien wybrnąć z sytuacji, czasem wolał zapomnieć, że nie był w niej sam. Wiedział, że Julie na pewno musiało być równie ciężko, ale gdzie on w tym wszystkim powinien stać? - Powtarzam: nie jesteś w tym sam, Cedric. Wbij sobie to do swojego ciemnego łba i przestań chować się za pracą i nauką jak nastolatek w okresie dojrzewania - zakończyła, wyrzucając niedokończonego papierosa. - Gdzie ty taki syf znalazłeś - mruknęła pod nosem, przydeptując peta z obrzydzeniem. - Przyjdź do pracy jak się ogarniesz - powiedziała. - Do tej pory zajmij się sobą. Nie potrzebuje kolejnej osoby, która wygląda jak trup. Ich widziałam pod dostatkiem. I rozmawiaj, nic nie wskórasz inaczej. - Wzruszyła ramionami, klepiąc go lekko po policzku. Obróciła się na pięcie, a w ogrodzie na nowo słychać było jedynie stukot jej obcasów, który nagle stanął. - I Cedric? - Chłopak obrócił się przez ramię, łapiąc jej tym razem znaczące, acz może i współczujące, spojrzenie. - Prekursor cię szukał.
Poprawił sadzonki w siatce, ostatni raz, choć stricte machinalnie, masując nieco obolały policzek. Nie był to pierwszy raz, nie był ostatni, a on po prostu się do tego przyzwyczaił. Uderzenia nigdy nie były mocne na tyle, aby rozerwać skórę i wzbudzić podejrzenia, ale dostatecznie silne, aby utemperować Cedrica, gdy ten - według ojca - na zbyt dużo sobie pozwalał.
Co nie zmieniało faktu, że chłopak był coraz bliżej granicy oddania, z czego akurat dumny nie był. Usprawiedliwiał się jednak w myślach, doskonale wiedząc, że jego ojciec zdawał sobie sprawę z istoty jego pracy. To nie była jego pasja - to było coś, co pozwalało mu oddychać. Od kiedy tylko zaczął się uczyć i pracować nabrał na nowo wrażenia, że on miał sens, że jego życie w rezydencji nie było kompletnie stracone. Dlatego też fakt, że jego ojciec groził mu zabraniem tego wszystkiego wywoływał w nim tak intensywne emocje.
Jakaś część jego rozumiała powagę sytuacji, przyjęła tłumaczenia prekursora - powstrzymywał się uparcie od nazywania go ojcem - była w stanie usprawiedliwić jego zachowanie. Była to jednak za mała cząstka, aby przeszedł nad tym do porządku dziennego, a to, że został postawiony - kolejny już raz - z brakiem możliwości własnej decyzji przygniotło go na za zdecydowanie za długie godziny, które spędził zamknięty w bibliotece, odchylony na krześle z westchnieniami uciekającymi spomiędzy ust, aż nie podjął decyzji. Jego ojciec wiedział, po prostu wiedział, że przy takim ultimatum się mu podporządkuje, co tylko wkurzało go bardziej w tej całej sytuacji. Nie żeby miał wybór. Prekursor zbyt cenił sobie reputację, aby syn nie spędzając czasu z żoną, powodując - czym się zdziwił - obrzydliwą ilość plotek, mógł jakkolwiek ją zszargać.
Albo naprawi sytuację i uspokoi plotki o swoim określanym już nieudanym „małżeństwie”, albo może zapomnieć o pracy i nauce.
Westchnął cicho, szybko jeszcze sprawdzając, czy bardzo śmierdział papierosami. Wiedział, że Enzo tego nie lubił, ale wolał nie ryzykować powrotu do mieszkania i przebrania się, gdzie szanse trafienia na kobietę o tej porze były wyższe.
Nacisnął łokciem klamkę, a popochnawszy drzwi barkiem, zaciągnął się charakterystycznym zapachem spokoju i ciepła.
- Enzo! - krzyknął od wejścia, zrzucając z ulgą buty oraz bluzę, jak i rozpuszczając przeważnie związane w pracy włosy. - Mam dla ciebie sadzonki - powiedział już ciszej, kładąc swoje dobra przekupowe przy wejściu do kuchni, gdzie zastał krzątającego się zająca. Zamiast zostać na krześle, chłopak zbliżył się do przyjaciela i wciskając mu głowę między łopatki, objął go lekko przez brzuch, wzdychając cicho. Jak mu tego brakowało.
- Potrzebuje pomocy - kontynuował cicho, nie odrywając się od niego nawet na moment. Przytulanie było niewinne, to mógł robić, przekonywał się w myślach, chociaż z trudem nie kierował rąk bardziej na południowe rejony. - Co ja mam z nią zrobić - wypalił, zanim nie dodał już bardziej zrozumiałe - z Julie w sensie. Żoną - przełknął, kiedy słowo to nadal z trudem przechodziło mu orzez gardło. - Jak ja się mam zajmować nią. Co robić. Brać na randki? O co w tym wszystkim nawet chodzi - mruknął, nie podając jednak powodu swojego nagłego zainteresowani małżonką. Podejrzewał, że gdyby starszy znał jego tylko częściowo czyste motywacje, nie patrzyłby na wszystko tak pobłażliwie. W dodatku sam nie był dumny, ile władzy jeszcze i presji umiał wywrzeć na nim ojciec. Nic nie zmieniło się od czasu, kiedy był dzieciakiem.
- Powiedz mi jak powinienem się zachowywać - dodał, przymykając z nagłym rozleniwieniem oczy. To był pierwszy dzień od tygodnia, kiedy pozwolił sobie na chwilę przerwy od notatek, pracy i nauki, stąd zamierzał wykorzystać ten moment po całości
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Papuga, kimkolwiek na dobrą sprawę był, miał ton tak przyjemnie pokrzepiający, przepełniony – oczywiście poza namacalnym wręcz wstydem i niepewnością – ciepłem i czymś takim… nie wiedział dokładnie co to było ale chciało się go słuchać. Już wcześniej, gdy dla niego była to tylko Julie, lubił z nim rozmawiać. Miał przyjemny śmiech, mnóstwo anegdotek oraz ciekawe spojrzenie na świat. Wszystko to okraszone tonem zwyczajnie zadowolonej z życia osoby, takiej o optymistycznym podejściu do wielu spraw. Chciało się go słuchać, a gdy już poświęcało się mu uwagę, była to czysta przyjemność. Oczywiście, wszystko to miało miejsce gdy nie był sfrustrowany zachowaniem jego macochy. Ale nią wszyscy się frustrowali i również wszyscy szybko uczyli się mieć jej fanaberie w głębokim poważaniu.
Uchylając ostrożnie oczy przywarł nieco mocniej do komina i strzygąc uszami upewnił się, że siedzą w bardzo dużej odległości od siebie oraz, że nigdzie nie czai się żaden dodatkowy przeciwnik. W prawdzie do komfortu to mu było daleko ale po tych oględzinach nieco rozluźnił palce usilnie wbijane w wykruszoną już fugę. Obecnie więc tylko przytulał się do swojego stałego i bezpiecznego punktu, nieco zbyt zimnego jak na jego ostatnie potrzeby ciepła i przyglądając się lekko falującym, białym piórom marszczył nos.
Nie żeby się w obecnej sytuacji czegokolwiek czepiał. Nie żeby też chciał marudzić bo przecież nadal istniała poważna obawa zepchnięcia go z dachu ale Papuga mógłby mówić nieco głośniej. Nawet jak na jego wysokie standardy i słyszenie – jak to mawiał zawsze Ced – przez ściany, powoli miał problemy ze zrozumieniem poszczególnych słów. Co gorsza! Ciekawość jaka nagle w nim urosła, po wstępnym zapewnieniu, że nic mu nie grozi, a dach miał być jedynie strefą buforową ich dziwnego konfliktu kazała mu wsłuchiwać się w najdrobniejszy dźwięk uciekający spomiędzy jego ust! Musiał więc, chociaż pierwszego momentu odwagi nie był świadom, podejść bliżej.
Puszczając się komina ostrożnie bo na czworaka, zaczął podchodzić do lekko falujących skrzydeł. Dach był ostry żeby zimą śnieg bez problemu się po nim zsuwał ale gdy był suchy, nie było najmniejszego zagrożenia nagłego spadnięcia. Dlatego jak polujący kociak, mrużąc oczy, trzymając uszy odwrócone w stronę Gillesa i machając delikatnie ogonem, wychwytywał kolejne zapewnienia na temat bezpieczeństwa ale i tłumaczenia takiej postawy. Ostatecznie zachęcony uniesioną kończyną do usiąścia zaraz obok niego przekręcił głowę delikatnie w bok i poprawiając okulary na nosie chciał się odezwać. Jego oczy jednak automatycznie zwróciły się w stronę za blisko znajdującej się krawędzi z prostą drogą bardzo daleko w dół.
Ponownie poczuł serce w gardle.
Dopadając do Gillesa ponownie wszystkimi kończynami, objął go od boku zakładając na niego również nogi. Opierając się policzkiem o jego ramię mocno zamknął oczy starając się uspokoić coraz mocniej spazmatyczny oddech. Sam nie dał rady ale po tym jak delikatnie wzdrygnął się na otulający go kokon z jednego skrzydła i ciepłe dłonie które padły na jego ramię i dłoń, odetchnął z ulgą. Chwilę siedział w ciszy po czym biorąc głęboki wdech i powoli wydychając powietrze, położył brodę na jego ramieniu żeby przyglądać się profilowi. Teraz jeszcze wyraźniej widział te kilka delikatnych cech które naprowadziły go na odpowiedni i tak ciężki w skutkach trop. Niemniej, był mu wdzięczny gdy do kompletu otrzymał również imię niby znajomego ale jednak całkowicie obcego człowieka.
Słuchając o chorobie siostry, o tym jak mocno wszyscy tego sojuszu potrzebowali oraz nagle zdając sobie sprawę z poważnych różnic co do prawa i moralności jakie miały miejsce w ich klanach poczuł jak robi się mu mocno głupio. Gdyby był świadom tego od samego początku całkowicie inaczej przebiegłaby ta rozmowa tydzień temu. Teraz jednak było już za późno na poprawę, za to dygresja i jakieś postanowienie poprawy, może ponowne danie szansy zaufaniu, mogły się ziścić. Szczególnie, że chcąc nie chcąc go słuchał i coraz więcej rozumiał.
Jego serce walnęło jak dzwon słysząc o braku miłości. W jego głowie natychmiast pojawiło się pytanie czy takie pokrzywdzone dziecko musi być w każdej rodzinie Prekursora? Ich ojciec Cedriciem też gardził i mimo rozmów, prób i namawiania nic się od lat nie zmieniało, ba! Było coraz gorzej. Dlatego też on z wiekiem zaczął mocno wykorzystywać sympatię i miłość rodzica do osiągania ich wspólnych celów. Bo mimo wszystko, mimo wielu różnić, Ced’a kochał nad życie. Dlatego też mocniej w tym momencie objął Gillesa i zaczął cicho chichotać gdy ten plącząc się w swoich myślach poprosił go o przyjaźń.
- Gilles, tak? Miło mi wreszcie Cię poznać. – Uśmiechnął się delikatnie się od niego odsuwając samą głową. Obdarował go uśmiechem i poprawiając się na swoim bezpiecznym miejscu westchnął cicho na chwilę zamykając oczy.
- Czy moglibyśmy zacząć od samego początku? Nie chciałem Cię wystraszyć. Ja nie wiedziałem jakie wy macie zasady u siebie i chyba je mocno naciągnęłam. Perci i Sasha nie wydawali się wcześniej mnie aż tak nie lubić i wiem, że Cię bronili. Ja Ced’a też często bronię więc rozumiem. Chyba. Ale topienie to była przesada! – Żachnął się, a otrzymując w zamian ciepły uścisk i wyraźne odetchnięcie z ulgą, ponownie pogłaskał go po plecach odwzajemniając uścisk.
Delikatnie sugerując mu, że czuje się mało komfortowo tak na krawędzi, obydwaj przesunęli się na sam szczyt dachu i gdy on został ponownie objęty mięciutkim skrzydłem – tak, macał, cały czas macał – rozpoczęli wolną i niezwykle ciepłą rozmowę która miała na celu wyjaśnienie kilku paskudnych spraw. W pierwszej kolejności mówiąc o tradycjach klanu, prawach, obowiązkach i podejściu. Och jak on się zdziwił słysząc Spartańskie prawa i ogromne kary za coś co u nich było dość pobłażliwie traktowane. Poczerwieniał lekko rozumiejąc coraz mocniej swoją wpadkę. Ale zaraz zaczął się rekompensować przez co Gill nabył wiedzę dotyczącą ich stosunków wewnętrznych. Szok jaki wymalował się w jego oczach jasno wskazywał na to, że byli po równo. Mogli brnąć dalej w rozumienie samych siebie, sytuacji i szukanie jakiegoś złotego środka na to żeby Papuga zaczęła czuć się tutaj jak w domu, a nie we więzieniu.
- Więc sam rozumiesz, że odkrycie Twojej płci nie było specjalnie skomplikowane. Jakbyście się z Sashą nie bili średnio codziennie, nie ważne w jakich okolicznościach, by mi to zajęło dłużej. – Kontynuował odnośnie swojego błyskotliwego odkrycia na które Gill uśmiechnął się rozbawiony.
- Generalnie, pomogę Ci się uporać z moją macochą. To chciałem zrobić dla Ciebie przede wszystkim. Chociaż… kiedy Twoja siostra ma Cię zmienić? Czuje się jakoś niesmacznie z tym, że po prostu wskoczy na Twoje miejsce w momencie gdy ja już Cię lepiej poznam… – Skrzywił się znacząco nie mając pojęcia z jakim człowiekiem będzie musiał po raz drugi się mierzyć. On, bo Ced był gnidą siedzącą w swojej zatęchłej dziurze i niczym się nie przejmującą. Gnida.
- Do tego czasu jednak zróbmy coś żebyś nie wyglądał jak trup, hym? Kiedy ostatni raz dobrze spałeś? I zjadłeś porządny obiad? Też jesteś jak Sasha i nic Ci nie smakuje? Wiem gdzie niedługo będą dawać pyszności… – Szturchnął go delikatnie na zachętę uśmiechając się przy tym łobuzersko. Oj tak, niedługo miał być ten pierwszy dzień w którym wiedział, że wyjdzie wieczorem. Nie zakładał towarzystwa ale gdy sprawa jego życia bądź śmierci zaczęła się prostować, nie miałby nic przeciwko towarzystwu swojej bratowej… - No a na dzisiejszy obiad widziałem ryż z jabłkami…. – Dalej go kusił zaczynając opowiadać o cudownym aromacie brązowego cukru rozpuszczonego w miękkim ryżu przekładanym delikatnie kwaśnymi jabłkami z ogrodu, z nutką cynamonu. Skusił się na co on uśmiechnął się szeroko i ponownie przywierając do niego żeby ściągnął go z tej chorej wysokości już nieco delikatniej zaczął się cieszyć nowym doświadczeniem, targającym włosy wiatrem i widokiem! Ten był niesamowity.
Spędzenie czasu z Milesem zrodziło w nim takiego małego potworka z dzidą który szturchał sukcesywnie jego serce. Dzieciak, najukochańszy na świecie, pokazał mu świat z całkiem innej perspektywy, takiej w której nie brakowało jedzenia, a ludzie byli jakby nieco bardziej w stosunku do siebie życzliwi. Poza tym opowiadał mu o czymś prostym wskazując na strony których on wcześniej nie dostrzegał chociaż przecież czytał o tym w swoich ulubionych wierszach. Tak, Miles przyczynił się do wyrzutów sumienia w stosunku do Adriena, trochę też Gillesa za to, że nie dał mu dojść do głosu tamtego wieczoru. Jednocześnie, ten rogaty dzieciak o szczerym uśmiechu dawał mu powody do myślenia i to z jakimi efektami!
Po odrobieniu z nim lekcji i zapewnieniem, że może pobiegać z innymi dzieciakami po ogrodzie – upominając żeby trzymał się daleko od wody – swoje kroki skierował najpierw do chatki. Tam zamienił kilka słów z Enzo i informując, że niestety ale wpadnie do niego dopiero na kolację, zostawił wszystkie rzeczy małego Reposa. Następnie skierował się do komnat które ostatnimi czasy zastępowały jego i Sashy dom, tam wzrokiem zaczął od razu szukać jelonka.
Bambi ostatnimi czasy pokazywał wszem i wobec całe piękno swojej prawdziwej natury. Od momentu tej małej sprzeczki, chociaż można to w końcu nazwać po imieniu – jawnej paniki – od chwili w której Adi przestał go gdziekolwiek wyciągać, ten siedział w ciemnym pomieszczeniu śmierdzącym potem, bez gaci, coś lutując składając albo naprawiając. Ot, taka technika ale dlaczego żył jak w chlewie? Za chwilę się nie da drzwi do niego otworzyć… Nie, nie chodziło w tym wszystkim o samego Tygryska, przecież obydwaj nie zostali tutaj wysłani na urlop i sam jelonek miał masę spraw na głowie. Ale przy okazji, Perci by nie pogardził jakby był bardziej niżeli mniej pedantyczny. Albo chociaż posprzątał te skarpetki z podłogi. A może on szukał dziury w całym? Może to ten brak gaci? A może fakt, że sam sprzątać lubił podobnie mocno jak siedzieć w takiej idealnej czystości? Tak, to na pewno te gacie…
Wchodząc do pokoju od razu otworzył na oścież okno, poprawił firankę i siadając na łóżku założył nogę na nogę przyglądając się z uwagą zielonemu łośkowi.
- Mamy problem, a ja chyba mam rozwiązanie. Chyba bo musisz być ze mną całkowicie szczery w jednej kwestii. – Zaczął, a gdy nieco podkrążone oczy spoczęły na jego twarzy, zmarszczył delikatnie nos nagle tracąc wątek. Jak miał o to zapytać? Po przeczesaniu w głowie wszystkich plotek jakie krążyły dookoła Gillesa nie znalazł takiej która wskazywałaby na jakąś małą miłostkę odzianą w kształtne biodra i duży biust, wykradanie się po nocy by do niej pójść. Za to cała rezydencja twierdziła, że sypia z Sashą. A jeżeli był w tym cień prawdy?
- Czy Gilles jest gejem? – Palnął przyglądając się uważnie wszystkim reakcjom na jego twarzy. Nie spodziewał się jednak, że twarz jelenia momentalnie stężeje do takiej przez którą nie przechodzą absolutnie żadne sygnały, emocje czy podpowiedzi. Zamilkł od razu się do niego dystansując chociaż najpewniej początkowo chciał go wyprosić. Po prostu siedział, patrzył na niego jakby z wyczekiwaniem po co mu to. Tyle wystarczyło żeby westchnął i wytoczył najcięższe działa, chociaż nie chciał żadnemu z nich o tym mówić. Problem jednak był taki, że sam sobie nie poradzi i już zdążył to zrozumieć. Dlatego licząc na odrobinę rozsądku pod tą pierzyną z trawy, musiał postawić Sashę przed niewygodnymi faktami.
- Z wesela zniknąłem na rozmowę z Prekursorem. Nie było to przyjemne. Julie nie wyzdrowieje. Gilles jest zobowiązany zostać tutaj już do końca życia, a jeżeli jego płeć wyjdzie na światło dzienne mam pełne pozwolenie na usunięcie problemu. Sasha zrozum. Prekursor stwierdził, że mogę Gilla zabić jeżeli uznam to rozwiązanie za łatwe i słuszne. To teraz, jak to ujął, „mój problem”. A wiesz doskonale jak takie problemy się rozwiązuje. – Mówił poważnym tonem, wolno żeby wszystko do niego trafiło, nie dając mu jednak możliwości na bulwersowanie się. Nie tego potrzebował, nie tego oczekiwał. Zanim więc jeleń zachłysnął się powietrze, uniósł rękę uspokajając go.
- Nie zrobię tego. Nie jestem potworem. Dlatego od tygodnia szukam złotego środka i chyba dzisiaj znalazłem. – Stwierdził uśmiechając się lekko do siebie na wspomnienie zatroskania Milesa. Złote dziecko. – Krążyły o was plotki, że ze sobą sypiacie. Sasha, jeżeli Gill jest gejem otworzą nam się pewne drzwi. Bo Ced jest. Może dlatego go tak unika? Bo szczerze to liska nie widziałem prawie tak długo jak Adriena. A plączę się w różnych miejscach z Milesem. – Dodał, cały czas spokojnie. – Jesteśmy skazani tutaj zostać aż czegoś nie wymyślimy, ba! Do mnie niedługo oddział dojedzie i będę miał na głowie szkolenie bojowe. Musimy coś postanowić i tylko Ty teraz możesz mi pomóc. Więc?
Uchylając ostrożnie oczy przywarł nieco mocniej do komina i strzygąc uszami upewnił się, że siedzą w bardzo dużej odległości od siebie oraz, że nigdzie nie czai się żaden dodatkowy przeciwnik. W prawdzie do komfortu to mu było daleko ale po tych oględzinach nieco rozluźnił palce usilnie wbijane w wykruszoną już fugę. Obecnie więc tylko przytulał się do swojego stałego i bezpiecznego punktu, nieco zbyt zimnego jak na jego ostatnie potrzeby ciepła i przyglądając się lekko falującym, białym piórom marszczył nos.
Nie żeby się w obecnej sytuacji czegokolwiek czepiał. Nie żeby też chciał marudzić bo przecież nadal istniała poważna obawa zepchnięcia go z dachu ale Papuga mógłby mówić nieco głośniej. Nawet jak na jego wysokie standardy i słyszenie – jak to mawiał zawsze Ced – przez ściany, powoli miał problemy ze zrozumieniem poszczególnych słów. Co gorsza! Ciekawość jaka nagle w nim urosła, po wstępnym zapewnieniu, że nic mu nie grozi, a dach miał być jedynie strefą buforową ich dziwnego konfliktu kazała mu wsłuchiwać się w najdrobniejszy dźwięk uciekający spomiędzy jego ust! Musiał więc, chociaż pierwszego momentu odwagi nie był świadom, podejść bliżej.
Puszczając się komina ostrożnie bo na czworaka, zaczął podchodzić do lekko falujących skrzydeł. Dach był ostry żeby zimą śnieg bez problemu się po nim zsuwał ale gdy był suchy, nie było najmniejszego zagrożenia nagłego spadnięcia. Dlatego jak polujący kociak, mrużąc oczy, trzymając uszy odwrócone w stronę Gillesa i machając delikatnie ogonem, wychwytywał kolejne zapewnienia na temat bezpieczeństwa ale i tłumaczenia takiej postawy. Ostatecznie zachęcony uniesioną kończyną do usiąścia zaraz obok niego przekręcił głowę delikatnie w bok i poprawiając okulary na nosie chciał się odezwać. Jego oczy jednak automatycznie zwróciły się w stronę za blisko znajdującej się krawędzi z prostą drogą bardzo daleko w dół.
Ponownie poczuł serce w gardle.
Dopadając do Gillesa ponownie wszystkimi kończynami, objął go od boku zakładając na niego również nogi. Opierając się policzkiem o jego ramię mocno zamknął oczy starając się uspokoić coraz mocniej spazmatyczny oddech. Sam nie dał rady ale po tym jak delikatnie wzdrygnął się na otulający go kokon z jednego skrzydła i ciepłe dłonie które padły na jego ramię i dłoń, odetchnął z ulgą. Chwilę siedział w ciszy po czym biorąc głęboki wdech i powoli wydychając powietrze, położył brodę na jego ramieniu żeby przyglądać się profilowi. Teraz jeszcze wyraźniej widział te kilka delikatnych cech które naprowadziły go na odpowiedni i tak ciężki w skutkach trop. Niemniej, był mu wdzięczny gdy do kompletu otrzymał również imię niby znajomego ale jednak całkowicie obcego człowieka.
Słuchając o chorobie siostry, o tym jak mocno wszyscy tego sojuszu potrzebowali oraz nagle zdając sobie sprawę z poważnych różnic co do prawa i moralności jakie miały miejsce w ich klanach poczuł jak robi się mu mocno głupio. Gdyby był świadom tego od samego początku całkowicie inaczej przebiegłaby ta rozmowa tydzień temu. Teraz jednak było już za późno na poprawę, za to dygresja i jakieś postanowienie poprawy, może ponowne danie szansy zaufaniu, mogły się ziścić. Szczególnie, że chcąc nie chcąc go słuchał i coraz więcej rozumiał.
Jego serce walnęło jak dzwon słysząc o braku miłości. W jego głowie natychmiast pojawiło się pytanie czy takie pokrzywdzone dziecko musi być w każdej rodzinie Prekursora? Ich ojciec Cedriciem też gardził i mimo rozmów, prób i namawiania nic się od lat nie zmieniało, ba! Było coraz gorzej. Dlatego też on z wiekiem zaczął mocno wykorzystywać sympatię i miłość rodzica do osiągania ich wspólnych celów. Bo mimo wszystko, mimo wielu różnić, Ced’a kochał nad życie. Dlatego też mocniej w tym momencie objął Gillesa i zaczął cicho chichotać gdy ten plącząc się w swoich myślach poprosił go o przyjaźń.
- Gilles, tak? Miło mi wreszcie Cię poznać. – Uśmiechnął się delikatnie się od niego odsuwając samą głową. Obdarował go uśmiechem i poprawiając się na swoim bezpiecznym miejscu westchnął cicho na chwilę zamykając oczy.
- Czy moglibyśmy zacząć od samego początku? Nie chciałem Cię wystraszyć. Ja nie wiedziałem jakie wy macie zasady u siebie i chyba je mocno naciągnęłam. Perci i Sasha nie wydawali się wcześniej mnie aż tak nie lubić i wiem, że Cię bronili. Ja Ced’a też często bronię więc rozumiem. Chyba. Ale topienie to była przesada! – Żachnął się, a otrzymując w zamian ciepły uścisk i wyraźne odetchnięcie z ulgą, ponownie pogłaskał go po plecach odwzajemniając uścisk.
Delikatnie sugerując mu, że czuje się mało komfortowo tak na krawędzi, obydwaj przesunęli się na sam szczyt dachu i gdy on został ponownie objęty mięciutkim skrzydłem – tak, macał, cały czas macał – rozpoczęli wolną i niezwykle ciepłą rozmowę która miała na celu wyjaśnienie kilku paskudnych spraw. W pierwszej kolejności mówiąc o tradycjach klanu, prawach, obowiązkach i podejściu. Och jak on się zdziwił słysząc Spartańskie prawa i ogromne kary za coś co u nich było dość pobłażliwie traktowane. Poczerwieniał lekko rozumiejąc coraz mocniej swoją wpadkę. Ale zaraz zaczął się rekompensować przez co Gill nabył wiedzę dotyczącą ich stosunków wewnętrznych. Szok jaki wymalował się w jego oczach jasno wskazywał na to, że byli po równo. Mogli brnąć dalej w rozumienie samych siebie, sytuacji i szukanie jakiegoś złotego środka na to żeby Papuga zaczęła czuć się tutaj jak w domu, a nie we więzieniu.
- Więc sam rozumiesz, że odkrycie Twojej płci nie było specjalnie skomplikowane. Jakbyście się z Sashą nie bili średnio codziennie, nie ważne w jakich okolicznościach, by mi to zajęło dłużej. – Kontynuował odnośnie swojego błyskotliwego odkrycia na które Gill uśmiechnął się rozbawiony.
- Generalnie, pomogę Ci się uporać z moją macochą. To chciałem zrobić dla Ciebie przede wszystkim. Chociaż… kiedy Twoja siostra ma Cię zmienić? Czuje się jakoś niesmacznie z tym, że po prostu wskoczy na Twoje miejsce w momencie gdy ja już Cię lepiej poznam… – Skrzywił się znacząco nie mając pojęcia z jakim człowiekiem będzie musiał po raz drugi się mierzyć. On, bo Ced był gnidą siedzącą w swojej zatęchłej dziurze i niczym się nie przejmującą. Gnida.
- Do tego czasu jednak zróbmy coś żebyś nie wyglądał jak trup, hym? Kiedy ostatni raz dobrze spałeś? I zjadłeś porządny obiad? Też jesteś jak Sasha i nic Ci nie smakuje? Wiem gdzie niedługo będą dawać pyszności… – Szturchnął go delikatnie na zachętę uśmiechając się przy tym łobuzersko. Oj tak, niedługo miał być ten pierwszy dzień w którym wiedział, że wyjdzie wieczorem. Nie zakładał towarzystwa ale gdy sprawa jego życia bądź śmierci zaczęła się prostować, nie miałby nic przeciwko towarzystwu swojej bratowej… - No a na dzisiejszy obiad widziałem ryż z jabłkami…. – Dalej go kusił zaczynając opowiadać o cudownym aromacie brązowego cukru rozpuszczonego w miękkim ryżu przekładanym delikatnie kwaśnymi jabłkami z ogrodu, z nutką cynamonu. Skusił się na co on uśmiechnął się szeroko i ponownie przywierając do niego żeby ściągnął go z tej chorej wysokości już nieco delikatniej zaczął się cieszyć nowym doświadczeniem, targającym włosy wiatrem i widokiem! Ten był niesamowity.
Spędzenie czasu z Milesem zrodziło w nim takiego małego potworka z dzidą który szturchał sukcesywnie jego serce. Dzieciak, najukochańszy na świecie, pokazał mu świat z całkiem innej perspektywy, takiej w której nie brakowało jedzenia, a ludzie byli jakby nieco bardziej w stosunku do siebie życzliwi. Poza tym opowiadał mu o czymś prostym wskazując na strony których on wcześniej nie dostrzegał chociaż przecież czytał o tym w swoich ulubionych wierszach. Tak, Miles przyczynił się do wyrzutów sumienia w stosunku do Adriena, trochę też Gillesa za to, że nie dał mu dojść do głosu tamtego wieczoru. Jednocześnie, ten rogaty dzieciak o szczerym uśmiechu dawał mu powody do myślenia i to z jakimi efektami!
Po odrobieniu z nim lekcji i zapewnieniem, że może pobiegać z innymi dzieciakami po ogrodzie – upominając żeby trzymał się daleko od wody – swoje kroki skierował najpierw do chatki. Tam zamienił kilka słów z Enzo i informując, że niestety ale wpadnie do niego dopiero na kolację, zostawił wszystkie rzeczy małego Reposa. Następnie skierował się do komnat które ostatnimi czasy zastępowały jego i Sashy dom, tam wzrokiem zaczął od razu szukać jelonka.
Bambi ostatnimi czasy pokazywał wszem i wobec całe piękno swojej prawdziwej natury. Od momentu tej małej sprzeczki, chociaż można to w końcu nazwać po imieniu – jawnej paniki – od chwili w której Adi przestał go gdziekolwiek wyciągać, ten siedział w ciemnym pomieszczeniu śmierdzącym potem, bez gaci, coś lutując składając albo naprawiając. Ot, taka technika ale dlaczego żył jak w chlewie? Za chwilę się nie da drzwi do niego otworzyć… Nie, nie chodziło w tym wszystkim o samego Tygryska, przecież obydwaj nie zostali tutaj wysłani na urlop i sam jelonek miał masę spraw na głowie. Ale przy okazji, Perci by nie pogardził jakby był bardziej niżeli mniej pedantyczny. Albo chociaż posprzątał te skarpetki z podłogi. A może on szukał dziury w całym? Może to ten brak gaci? A może fakt, że sam sprzątać lubił podobnie mocno jak siedzieć w takiej idealnej czystości? Tak, to na pewno te gacie…
Wchodząc do pokoju od razu otworzył na oścież okno, poprawił firankę i siadając na łóżku założył nogę na nogę przyglądając się z uwagą zielonemu łośkowi.
- Mamy problem, a ja chyba mam rozwiązanie. Chyba bo musisz być ze mną całkowicie szczery w jednej kwestii. – Zaczął, a gdy nieco podkrążone oczy spoczęły na jego twarzy, zmarszczył delikatnie nos nagle tracąc wątek. Jak miał o to zapytać? Po przeczesaniu w głowie wszystkich plotek jakie krążyły dookoła Gillesa nie znalazł takiej która wskazywałaby na jakąś małą miłostkę odzianą w kształtne biodra i duży biust, wykradanie się po nocy by do niej pójść. Za to cała rezydencja twierdziła, że sypia z Sashą. A jeżeli był w tym cień prawdy?
- Czy Gilles jest gejem? – Palnął przyglądając się uważnie wszystkim reakcjom na jego twarzy. Nie spodziewał się jednak, że twarz jelenia momentalnie stężeje do takiej przez którą nie przechodzą absolutnie żadne sygnały, emocje czy podpowiedzi. Zamilkł od razu się do niego dystansując chociaż najpewniej początkowo chciał go wyprosić. Po prostu siedział, patrzył na niego jakby z wyczekiwaniem po co mu to. Tyle wystarczyło żeby westchnął i wytoczył najcięższe działa, chociaż nie chciał żadnemu z nich o tym mówić. Problem jednak był taki, że sam sobie nie poradzi i już zdążył to zrozumieć. Dlatego licząc na odrobinę rozsądku pod tą pierzyną z trawy, musiał postawić Sashę przed niewygodnymi faktami.
- Z wesela zniknąłem na rozmowę z Prekursorem. Nie było to przyjemne. Julie nie wyzdrowieje. Gilles jest zobowiązany zostać tutaj już do końca życia, a jeżeli jego płeć wyjdzie na światło dzienne mam pełne pozwolenie na usunięcie problemu. Sasha zrozum. Prekursor stwierdził, że mogę Gilla zabić jeżeli uznam to rozwiązanie za łatwe i słuszne. To teraz, jak to ujął, „mój problem”. A wiesz doskonale jak takie problemy się rozwiązuje. – Mówił poważnym tonem, wolno żeby wszystko do niego trafiło, nie dając mu jednak możliwości na bulwersowanie się. Nie tego potrzebował, nie tego oczekiwał. Zanim więc jeleń zachłysnął się powietrze, uniósł rękę uspokajając go.
- Nie zrobię tego. Nie jestem potworem. Dlatego od tygodnia szukam złotego środka i chyba dzisiaj znalazłem. – Stwierdził uśmiechając się lekko do siebie na wspomnienie zatroskania Milesa. Złote dziecko. – Krążyły o was plotki, że ze sobą sypiacie. Sasha, jeżeli Gill jest gejem otworzą nam się pewne drzwi. Bo Ced jest. Może dlatego go tak unika? Bo szczerze to liska nie widziałem prawie tak długo jak Adriena. A plączę się w różnych miejscach z Milesem. – Dodał, cały czas spokojnie. – Jesteśmy skazani tutaj zostać aż czegoś nie wymyślimy, ba! Do mnie niedługo oddział dojedzie i będę miał na głowie szkolenie bojowe. Musimy coś postanowić i tylko Ty teraz możesz mi pomóc. Więc?
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Plotki były najstarszym i najbardziej użytecznym narzędziem zbierania informacji odkąd tylko Enzo nauczył się oddzielać ziarna od plew i pośród dostarczanego mu przez rozchichotane, rządne sensacji pokojówki steku bzdur wyłapać szczątki, które skonfrontowane z jego obserwacjami dawały mu całkiem rzetelny obraz sytuacji. Tym razem niezbyt podobało mu się co docierało do jego uszu. Najpierw Adrien, który kilka dni po ślubie przybiegł do niego przerażony, jakby sam diabeł go gonił, błagając go o schronienie. Kiedy kolejnego dnia zniknął i już więcej się u niego nie pojawił, a przecież Miles tak bardzo czekał by się z chłopakiem pobawić. Plotki z dworu również nie były optymistyczne. Nikt nie potrafił go znaleźć. Zając nie był w stanie stwierdzić, co się z nim działo, choć bajeczki o napastującym szlachcicu nie kupił. W przeciwieństwie do Cedrica, zdawał sobie sprawę z tego, że jego braciszek nie był tak niewinny na jakiego się kreował. Pozostawała więc jedna prawda w tym jednym kłamstwie. Ktoś chciał mu zrobić coś złego. Pytanie było, kto i dlaczego? Niestety pomimo prób, Enzo nie udało się tego ustalić, choć bardzo żałował, miał zamiar, w razie potrzeby, zrobić użytek ze swojej łopaty i ogrodu…
Kolejne szepty, które docierały do jego uszu, a które podobały mu się jeszcze mniej dotyczyły Cedirca. Aż zając zaczął rozważać wejście do dworu i odnalezienie tego uparciucha tylko po to, by wyciągnąć go choć na chwilę na słońce. Znał go tak długo, wiedział więc, że chłopak nie radził sobie, ani z problemami, ani z emocjami kiedy zostawiał je tylko na swoich barkach. Domyślał się, dlaczego nie pojawił się u niego. Jeden ze sposobów radzenia sobie z rzeczywistością lis odnalazł w jego łóżku i ciepłych ramionach, o których niestety musiał pod pewnymi względami zapomnieć. Ale to nie znaczyło, że nie mógł na nim polegać! Enzo nie był na niego zły, nie potrafił być, mogąc sobie tylko wyobrażać, co chłopak przeżywał w tym momencie, chciał jedynie by wiedział, że nadal był jego przyjacielem. A zamykanie się w lecznicy i ucieczka od problemów, stwarzając tym samym ich mnóstwo całej reszcie, nie była żadnym rozwiązaniem.
Pierwsze dwa dni minęły spokojnie. Po trzech, coś się okropnie zmieniło i poza plotkami o Cedricu siedzącym w samej lecznicy zaczęły do niego docierać szepty o Julie. Dziewczyna coraz mniej jadła. Co rusz odpływała myślami w dal, była rozkojarzona, niewyspana. Siedząc z żoną Prekursora wyglądała na coraz bardziej przerażoną. Przestała jeść w ogóle. Zaczęło się pojawiać coraz więcej plotek. Cedric zaniedbuje żonę. Cedric bije Julie. Cedric głodzi tę biedną dziewczynę. Zaczęto się zastanawiać, czy agresywny ród Espoirów w końcu zacznie coś robić w kierunku przemiany z pięknej kobiety w nerwową ptaszynę zamkniętą w swoim pokoju jak w klatce. Enzo nie chciał wierzyć w dogadywanie służby, ale kiedy nawet Rupert, który bardzo uważał, by nic złego na rodzinę Prekursora nie mówić, zwłaszcza przy nim, zaczął na niego utyskiwać, twierdząc że pośle ich wszystkich do grobu, a pakt zostanie zerwany, znaczyło to tyle, że coś na rzeczy być musiało. Dlatego Enzo czekał cieprliwie na szansę by rozmówić się z Cedriciem. Nie miał zamiaru na niego krzyczeć, ani narzekać, chciał go po prostu zapytać, co się działo w jego zbyt ciężkiej od problemów głowie i może choć część tego ciężaru z niego ściągnąć. W tym celu zwerbował do pomocy Cecil. Kiedy ze sobą rozmawiali, domyślał się, że wśród bluzgów i niemiłych słów kobiety kryła się czysta troska o jakby nie patrzeć, jej podopiecznego. Wiedział, że lekarka czuła się odpowiedzialna, nie tylko ze względu na znajomość z matką chłopaka, ale przede wszystkim przez wzgląd na zaufanie jakim lis ją obdarował zaczynając u niej naukę, choć domyślał się, że Cedric w życiu by się do tego zaufania nie przyznał. A przynajmniej nie głośno i nie wprost. Czekał więc na efekty, a te ani trochę go nie zawiodły.
Kiedy dwa dni po rozmowie, był w trakcie gotowania obiadu, Miles miał wrócić wcześniej ze szkoły, prowadzony jak zwykle z resztą przez rękę pewnego fioletowowłosego wilka, poczuł otaczające go znajome ramiona i puchaty ogon omiatający jego nogi, uśmiechnął się do siebie pod nosem. Cedric. Naprawdę czasem zachowywał się jak dziecko. I myślał jak dziecko, o czym dobitnie świadczył przedstawiony mu problem, który to zapędził lisa w depresyjne ukrywanie się przed światem i żoną. Enzo prawie się roześmiał, nie mogą wprost uwierzyć, w to jak czasem ten inteligentny mężczyzna potrafił być niedomyślny. Pozwolił mu się wyżalić, wtulić w swoje plecy, a potem odkładając nóż i nieobranego do końca ziemniaka podszedł z nim do zlewu, by umyć ręce. A kiedy te już były czyste, odwrócił się do niego twarzą, pozwalając by chłopak wtulił się w jego klatkę piersiową, samemu gładząc przez chwilę białe włosy.
- Po pierwsze… - zaczął, wzdychając ciężko, jakby nie wierzył że naprawdę musi to powiedzieć na głos, przenosząc ręce pod tyłek Cedrica, by bez problemu podnieść go i podsadziwszy, posadzić na jednym z blatów kuchennych, by móc spokojnie z nim porozmawiać, kiedy wrócił do obierania ziemniaków. Najpierw jednak pstryknął czoło byłego kochanka, patrząc na niego z politowaniem. – Przestań traktować ją jak przybysza z kosmosu, bo z tego co wiem, to jest takim samym człowiekiem jak ty czy ja – zauważył, będąc rozbawiony faktem, że musiał przyszłemu lekarzowi, który na ludzkiej anatomii powinien znać się lepiej niż on tłumaczyć coś tak prostego. – Nie musisz, a przynajmniej nie wydaje mi się, byś powinien, robić coś ponad to, co zrobiłbyś dla mnie, czy dla Adriena. Z tego co obiło mi się o uszy ona też została w to wszystko wrobiona, a zaprzyjaźnić się chciała od samego początku. No i wydawało mi się, że ty również, więc co się zmieniło? – zapytał spokojnie, krojąc warzywa w kostkę, by zaraz wrzucić je do bulgoczącego bulionu. – Nie znacie się, nikt nie oczekuje po tobie, że będziesz z nią chodził za rękę, czy zachowywał jak zakochany szczeniak. Ona randek od ciebie raczej też nie oczekuje, jedynie zwykłej ludzkiej życzliwości. Wydaje ci się to okropnie trudne, ale jestem pewien, że kiedy tylko zaczniesz z nią rozmawiać i przestaniecie unikać siebie nawzajem, dacie radę żyć ze sobą w zgodzie – stwierdził pewnie, bardzo spokojnie. Nie chciał mu dokładać zmartwień, ani brzmieć jakby go o coś oskarżał. W końcu nie wiedział jak to między nimi wyglądało, ale domyślał się, po przemęczonym wyglądzie chłopaka i zasłyszanych plotkach, że oboje długo tak nie pociągną.
Gilles nie był pewien, nie miał pojęcia i bał się, jak na jego słowa zareaguje Adrien. Ale tego, że chłopak najzwyczajniej w świecie podpełźnie do niego na dachu i wtuli w niego jak mała koala, tego nie przewidział w najśmielszych snach. Tego, że będzie próbował go zrzucić, że go wyzwie od najgorszych, że ewentualnie powie tak, to przewidział. Więc kiedy został potraktowany tak ciepło, tak miło i bez negatywnych uczuć, łzy zalśniły mu w oczach, choć nie pozwolił ani jednej spłynąć mu po policzku. Wiedział już dawno, że Adrien jest bardzo miły, że tak jak Cedric miał naprawdę ogromne serce, ale kiedy przekonywał się o tym na własnej skórze i to jeszcze w taki sposób, dziękował światu że dane mu było go poznać.
- Mnie również jest bardzo miło! – powiedział z entuzjazmem, zaraz jednak, widząc jak mocno chłopak bał się wysokości, otoczył go jednym skrzydłem, pozwalając by oparł się pewnie o miękki puch.
Rozmowa z nim należała do przyjemnych doświadczeń, sprawiała że uzbierany w nim przez ten okropny tydzień stres niemal całkiem wyparował, napełniając jego serce szczęściem, a umysł nieco bardziej optymistycznymi myślami. Nadal martwił się o to, jak będzie wyglądać jego relacja z Cedriciem, skoro unikali się jak tylko się dało, ale przynajmniej zyskał jedną osobę więcej, z którą mógł spędzać czas, by nie być skazanym na towarzystwo żony Prekursora.
- Um… w takim razie może dobrze, że nie bijemy się z Sashą przy Cedricu… - odpowiedział, uśmeichając się nieśmiało. Nadal było mu trochę wstyd, że tak skrzętnie skrywaną tajemnicę ujawniali tylko dlatego, że zachowywali się przy sobie gorzej niż dzieci i nie zwracali w takich momentach uwagi na nikogo innego.
Na wspomnienie Juli, odwrócił wzrok, wpatrując się w stronę gdzie były ziemie Espoirów.
- Nie wiem… Nie zdążyłem się z nią nawet pożegnać, ale kiedy wyjeżdżałem nie była w zbyt dobrym stanie… - wymamrotał, czując się źle ze świadomością, że on mimo wszystko dobrze się bawił, a jego siostrzyczka zamknięta gdzieś w posiadłości klanu nie mogła na siebie patrzeć. – Om… kiedy się podmienimy, to wcale nie musi być stracone… Mogę cię często odwiedzać? – zaproponował, bardzo chcąc by Adrien się zgodził. Nie wyobrażał sobie, by poznaniu ich wszystkich, zobaczeniu tego cudownego, pełnego życzliwości miejsca miał wrócić do siebie i być takim samym popychadłem jak do tej pory. Może nawet udałoby mu się zostać w tym miejscu? Mógłby skręcać stoły i rąbać drewno. Na pewno by się przydał!
Na wspomnienie o wyglądzie jak żywy trup, pochylił głowę w bok, nie do końca rozumiejąc, co chłopak miał na myśli. Co prawda nie wysypiał się w nocy, ale kiedy już udawało mu się wyrwać z łap żmiji czasami sobie drzemał. No i starał się mimo wszystko wyglądać dobrze, kąpał się, nakłądał maseczki na twarz. Nie uważał przy tym, by działo się z nim coś złego. Nie jadł bo się stresował, zawsze tak było, nie widział w tym problemu, taki już był. Ale teraz, kiedy się już nie stresował, a Adrien wspomniał o jedzeniu…
- Nie, ja jem prawie wszystko – parsknął, przypominając sobie wybrzydzanie Sashy. Trudno mu było dogodzić, ale uważał że to całkiem urocze. Choć nieco niezdrowe kiedy o tym dłużej myślał… - I z chęcią z tobą zjem – zgodził się, nie mogąc się oprzeć na tak pozytywnie przedstawione jedzenie. Trochę nawet burczało mu w brzuchu. Nie pamiętał czy jadł w ogóle śniadanie…
Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem uzgodniwszy, że tak będzie najlepiej, Gilles wziął Adriena na ręcę jak księżniczkę i uniósł ich w górę, wcale się nie dziwiąc, że mimo drobniejszej postury od jelenia, Adrien ważył podobnie, może nawet trochę więcej, biorąc pod uwagę jak szczupły był jego przyjaciel. Niemal do przesady. Wylądowali szczęśliwie w ogrodzie i potem skierowali się do kuchni. Kucharka widząc ich razem, zaraz podała im dwie wielkie porcje, na które Gil nieco się skrzywił, ale wziął talerz bez gadania, nie chcąc być niemiłym. I tak nie zjadł całej porcji, wciskając w siebie ledwo połowę, ale kiedy oddawał talerz do mycia, kucharka niemal płakała, a cała reszta, widząc że panienka Julie w końcu coś zjadła, zaczęła szeptać między sobą.
Po obiedzie Gil z Adrienem przenieśli się do pamiętnej z pierwszego śniadania młodej pary altanki, uzbrojeni w dzbanek z herbatą i ciasteczka, gdzie w spokoju kontynuowali rozmowę. Gilles próbował naprostować i trochę wybielić Sashę w oczach Adriena, wiedząc jak mocno jeleń polubił chłopaka.
- Sasha jest nieznośny, tak się przejął tym, że zniknąłeś przez to co powiedział, że zaszył się w swoim pokoju, nie wychodzi i jeszcze nie pierze skarpetek! – powiedział, marszcząc nos na wspomnienie duszącej atmosfery w pokoju przyjaciela. – Poza tym, znam go tak długo i nie wierzę, by naprawdę chciał ci coś zrobić, on muchy wypuszcza na zewnątrz bo nie chce ich zabijać, pająki łapie i wynosi do ogrodu, nawet węże, które czasem koty wnoszą do dworu a pokojówki próbują mordować obcasami ratuje. To naprawdę nie w jego stylu. Razem z Percim myśleli tylko o moim bezpieczeństwie, ale jestem pewien, że kiedy tylko z nimi porozmawiam, natychmiast przestaną knuć. No i wiedzą, że cię lubię i że im nie pozwolę, by coś ci się stało – dodał nieco naburmuszony, przypominając sobie, że pomimo jego sprzeciwów nadal szeptali za jego plecami, jakby nie wiedział co się kroi. – Więc… czy mółbyś z nim porozmawiać? Albo przynajmniej pozwolić jemu pogadać? Tak jak mnie? – zapytał, patrząc w oczy tygryska z nadzieją. Wierzył, że Sasha zasługiwał na drugą szansę, zwłaszcza że nie zrobił, poza wygadywaniem bzdur, nic złego.
Rozmawiali długo, wyjaśniając sobie sporo na temat klanów, Gilles nie pamiętał kiedy tak dużo mówił o sobie, a potem słuchał jak Adrien opowiadał co on lubił robić. Bawił się tak dobrze, że kiedy nagle obok nich pojawiło się jakieś roześmiane dziecko z rogami, proponując im grę w „Baba-jaga patrzy”, tłumacząc że jest ich za mało, nie widział powodu, by się nie zgadzać. A kiedy dzieciak, którego Adrien nazwał Miles zaprowadził ich pod uroczą chatkę, gdzie czekał na nich Enzo i Cedric, Gilles poczuł się jakby nogi wrosły mu w ziemię. Przełknął ślinę, nagle nie wiedząc co zrobić z rękami, ze sobą. Zanim opuścił wzrok, zdołał dostrzec, że mina lisa również stężała, a to sprawiło że poczuł powracający głaz w żołądku. Tak długo się unikali… To nie tak, że Gilles tego chciał, myślał tylko że tak było łatwiej, jemu i Cedricowi, że mu się nie narzucał, jeśli nie musiał na niego patrzeć.
- To ja… ja chyba jednak pójdę… sprawdzę, czy mnie nie ma gdzie indziej – wymamrotał, nie podnosząc wzroku, wycofując się powoli tyłem ze spojrzeniem wbitym w swoje stopy.
Kolejne szepty, które docierały do jego uszu, a które podobały mu się jeszcze mniej dotyczyły Cedirca. Aż zając zaczął rozważać wejście do dworu i odnalezienie tego uparciucha tylko po to, by wyciągnąć go choć na chwilę na słońce. Znał go tak długo, wiedział więc, że chłopak nie radził sobie, ani z problemami, ani z emocjami kiedy zostawiał je tylko na swoich barkach. Domyślał się, dlaczego nie pojawił się u niego. Jeden ze sposobów radzenia sobie z rzeczywistością lis odnalazł w jego łóżku i ciepłych ramionach, o których niestety musiał pod pewnymi względami zapomnieć. Ale to nie znaczyło, że nie mógł na nim polegać! Enzo nie był na niego zły, nie potrafił być, mogąc sobie tylko wyobrażać, co chłopak przeżywał w tym momencie, chciał jedynie by wiedział, że nadal był jego przyjacielem. A zamykanie się w lecznicy i ucieczka od problemów, stwarzając tym samym ich mnóstwo całej reszcie, nie była żadnym rozwiązaniem.
Pierwsze dwa dni minęły spokojnie. Po trzech, coś się okropnie zmieniło i poza plotkami o Cedricu siedzącym w samej lecznicy zaczęły do niego docierać szepty o Julie. Dziewczyna coraz mniej jadła. Co rusz odpływała myślami w dal, była rozkojarzona, niewyspana. Siedząc z żoną Prekursora wyglądała na coraz bardziej przerażoną. Przestała jeść w ogóle. Zaczęło się pojawiać coraz więcej plotek. Cedric zaniedbuje żonę. Cedric bije Julie. Cedric głodzi tę biedną dziewczynę. Zaczęto się zastanawiać, czy agresywny ród Espoirów w końcu zacznie coś robić w kierunku przemiany z pięknej kobiety w nerwową ptaszynę zamkniętą w swoim pokoju jak w klatce. Enzo nie chciał wierzyć w dogadywanie służby, ale kiedy nawet Rupert, który bardzo uważał, by nic złego na rodzinę Prekursora nie mówić, zwłaszcza przy nim, zaczął na niego utyskiwać, twierdząc że pośle ich wszystkich do grobu, a pakt zostanie zerwany, znaczyło to tyle, że coś na rzeczy być musiało. Dlatego Enzo czekał cieprliwie na szansę by rozmówić się z Cedriciem. Nie miał zamiaru na niego krzyczeć, ani narzekać, chciał go po prostu zapytać, co się działo w jego zbyt ciężkiej od problemów głowie i może choć część tego ciężaru z niego ściągnąć. W tym celu zwerbował do pomocy Cecil. Kiedy ze sobą rozmawiali, domyślał się, że wśród bluzgów i niemiłych słów kobiety kryła się czysta troska o jakby nie patrzeć, jej podopiecznego. Wiedział, że lekarka czuła się odpowiedzialna, nie tylko ze względu na znajomość z matką chłopaka, ale przede wszystkim przez wzgląd na zaufanie jakim lis ją obdarował zaczynając u niej naukę, choć domyślał się, że Cedric w życiu by się do tego zaufania nie przyznał. A przynajmniej nie głośno i nie wprost. Czekał więc na efekty, a te ani trochę go nie zawiodły.
Kiedy dwa dni po rozmowie, był w trakcie gotowania obiadu, Miles miał wrócić wcześniej ze szkoły, prowadzony jak zwykle z resztą przez rękę pewnego fioletowowłosego wilka, poczuł otaczające go znajome ramiona i puchaty ogon omiatający jego nogi, uśmiechnął się do siebie pod nosem. Cedric. Naprawdę czasem zachowywał się jak dziecko. I myślał jak dziecko, o czym dobitnie świadczył przedstawiony mu problem, który to zapędził lisa w depresyjne ukrywanie się przed światem i żoną. Enzo prawie się roześmiał, nie mogą wprost uwierzyć, w to jak czasem ten inteligentny mężczyzna potrafił być niedomyślny. Pozwolił mu się wyżalić, wtulić w swoje plecy, a potem odkładając nóż i nieobranego do końca ziemniaka podszedł z nim do zlewu, by umyć ręce. A kiedy te już były czyste, odwrócił się do niego twarzą, pozwalając by chłopak wtulił się w jego klatkę piersiową, samemu gładząc przez chwilę białe włosy.
- Po pierwsze… - zaczął, wzdychając ciężko, jakby nie wierzył że naprawdę musi to powiedzieć na głos, przenosząc ręce pod tyłek Cedrica, by bez problemu podnieść go i podsadziwszy, posadzić na jednym z blatów kuchennych, by móc spokojnie z nim porozmawiać, kiedy wrócił do obierania ziemniaków. Najpierw jednak pstryknął czoło byłego kochanka, patrząc na niego z politowaniem. – Przestań traktować ją jak przybysza z kosmosu, bo z tego co wiem, to jest takim samym człowiekiem jak ty czy ja – zauważył, będąc rozbawiony faktem, że musiał przyszłemu lekarzowi, który na ludzkiej anatomii powinien znać się lepiej niż on tłumaczyć coś tak prostego. – Nie musisz, a przynajmniej nie wydaje mi się, byś powinien, robić coś ponad to, co zrobiłbyś dla mnie, czy dla Adriena. Z tego co obiło mi się o uszy ona też została w to wszystko wrobiona, a zaprzyjaźnić się chciała od samego początku. No i wydawało mi się, że ty również, więc co się zmieniło? – zapytał spokojnie, krojąc warzywa w kostkę, by zaraz wrzucić je do bulgoczącego bulionu. – Nie znacie się, nikt nie oczekuje po tobie, że będziesz z nią chodził za rękę, czy zachowywał jak zakochany szczeniak. Ona randek od ciebie raczej też nie oczekuje, jedynie zwykłej ludzkiej życzliwości. Wydaje ci się to okropnie trudne, ale jestem pewien, że kiedy tylko zaczniesz z nią rozmawiać i przestaniecie unikać siebie nawzajem, dacie radę żyć ze sobą w zgodzie – stwierdził pewnie, bardzo spokojnie. Nie chciał mu dokładać zmartwień, ani brzmieć jakby go o coś oskarżał. W końcu nie wiedział jak to między nimi wyglądało, ale domyślał się, po przemęczonym wyglądzie chłopaka i zasłyszanych plotkach, że oboje długo tak nie pociągną.
Gilles nie był pewien, nie miał pojęcia i bał się, jak na jego słowa zareaguje Adrien. Ale tego, że chłopak najzwyczajniej w świecie podpełźnie do niego na dachu i wtuli w niego jak mała koala, tego nie przewidział w najśmielszych snach. Tego, że będzie próbował go zrzucić, że go wyzwie od najgorszych, że ewentualnie powie tak, to przewidział. Więc kiedy został potraktowany tak ciepło, tak miło i bez negatywnych uczuć, łzy zalśniły mu w oczach, choć nie pozwolił ani jednej spłynąć mu po policzku. Wiedział już dawno, że Adrien jest bardzo miły, że tak jak Cedric miał naprawdę ogromne serce, ale kiedy przekonywał się o tym na własnej skórze i to jeszcze w taki sposób, dziękował światu że dane mu było go poznać.
- Mnie również jest bardzo miło! – powiedział z entuzjazmem, zaraz jednak, widząc jak mocno chłopak bał się wysokości, otoczył go jednym skrzydłem, pozwalając by oparł się pewnie o miękki puch.
Rozmowa z nim należała do przyjemnych doświadczeń, sprawiała że uzbierany w nim przez ten okropny tydzień stres niemal całkiem wyparował, napełniając jego serce szczęściem, a umysł nieco bardziej optymistycznymi myślami. Nadal martwił się o to, jak będzie wyglądać jego relacja z Cedriciem, skoro unikali się jak tylko się dało, ale przynajmniej zyskał jedną osobę więcej, z którą mógł spędzać czas, by nie być skazanym na towarzystwo żony Prekursora.
- Um… w takim razie może dobrze, że nie bijemy się z Sashą przy Cedricu… - odpowiedział, uśmeichając się nieśmiało. Nadal było mu trochę wstyd, że tak skrzętnie skrywaną tajemnicę ujawniali tylko dlatego, że zachowywali się przy sobie gorzej niż dzieci i nie zwracali w takich momentach uwagi na nikogo innego.
Na wspomnienie Juli, odwrócił wzrok, wpatrując się w stronę gdzie były ziemie Espoirów.
- Nie wiem… Nie zdążyłem się z nią nawet pożegnać, ale kiedy wyjeżdżałem nie była w zbyt dobrym stanie… - wymamrotał, czując się źle ze świadomością, że on mimo wszystko dobrze się bawił, a jego siostrzyczka zamknięta gdzieś w posiadłości klanu nie mogła na siebie patrzeć. – Om… kiedy się podmienimy, to wcale nie musi być stracone… Mogę cię często odwiedzać? – zaproponował, bardzo chcąc by Adrien się zgodził. Nie wyobrażał sobie, by poznaniu ich wszystkich, zobaczeniu tego cudownego, pełnego życzliwości miejsca miał wrócić do siebie i być takim samym popychadłem jak do tej pory. Może nawet udałoby mu się zostać w tym miejscu? Mógłby skręcać stoły i rąbać drewno. Na pewno by się przydał!
Na wspomnienie o wyglądzie jak żywy trup, pochylił głowę w bok, nie do końca rozumiejąc, co chłopak miał na myśli. Co prawda nie wysypiał się w nocy, ale kiedy już udawało mu się wyrwać z łap żmiji czasami sobie drzemał. No i starał się mimo wszystko wyglądać dobrze, kąpał się, nakłądał maseczki na twarz. Nie uważał przy tym, by działo się z nim coś złego. Nie jadł bo się stresował, zawsze tak było, nie widział w tym problemu, taki już był. Ale teraz, kiedy się już nie stresował, a Adrien wspomniał o jedzeniu…
- Nie, ja jem prawie wszystko – parsknął, przypominając sobie wybrzydzanie Sashy. Trudno mu było dogodzić, ale uważał że to całkiem urocze. Choć nieco niezdrowe kiedy o tym dłużej myślał… - I z chęcią z tobą zjem – zgodził się, nie mogąc się oprzeć na tak pozytywnie przedstawione jedzenie. Trochę nawet burczało mu w brzuchu. Nie pamiętał czy jadł w ogóle śniadanie…
Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem uzgodniwszy, że tak będzie najlepiej, Gilles wziął Adriena na ręcę jak księżniczkę i uniósł ich w górę, wcale się nie dziwiąc, że mimo drobniejszej postury od jelenia, Adrien ważył podobnie, może nawet trochę więcej, biorąc pod uwagę jak szczupły był jego przyjaciel. Niemal do przesady. Wylądowali szczęśliwie w ogrodzie i potem skierowali się do kuchni. Kucharka widząc ich razem, zaraz podała im dwie wielkie porcje, na które Gil nieco się skrzywił, ale wziął talerz bez gadania, nie chcąc być niemiłym. I tak nie zjadł całej porcji, wciskając w siebie ledwo połowę, ale kiedy oddawał talerz do mycia, kucharka niemal płakała, a cała reszta, widząc że panienka Julie w końcu coś zjadła, zaczęła szeptać między sobą.
Po obiedzie Gil z Adrienem przenieśli się do pamiętnej z pierwszego śniadania młodej pary altanki, uzbrojeni w dzbanek z herbatą i ciasteczka, gdzie w spokoju kontynuowali rozmowę. Gilles próbował naprostować i trochę wybielić Sashę w oczach Adriena, wiedząc jak mocno jeleń polubił chłopaka.
- Sasha jest nieznośny, tak się przejął tym, że zniknąłeś przez to co powiedział, że zaszył się w swoim pokoju, nie wychodzi i jeszcze nie pierze skarpetek! – powiedział, marszcząc nos na wspomnienie duszącej atmosfery w pokoju przyjaciela. – Poza tym, znam go tak długo i nie wierzę, by naprawdę chciał ci coś zrobić, on muchy wypuszcza na zewnątrz bo nie chce ich zabijać, pająki łapie i wynosi do ogrodu, nawet węże, które czasem koty wnoszą do dworu a pokojówki próbują mordować obcasami ratuje. To naprawdę nie w jego stylu. Razem z Percim myśleli tylko o moim bezpieczeństwie, ale jestem pewien, że kiedy tylko z nimi porozmawiam, natychmiast przestaną knuć. No i wiedzą, że cię lubię i że im nie pozwolę, by coś ci się stało – dodał nieco naburmuszony, przypominając sobie, że pomimo jego sprzeciwów nadal szeptali za jego plecami, jakby nie wiedział co się kroi. – Więc… czy mółbyś z nim porozmawiać? Albo przynajmniej pozwolić jemu pogadać? Tak jak mnie? – zapytał, patrząc w oczy tygryska z nadzieją. Wierzył, że Sasha zasługiwał na drugą szansę, zwłaszcza że nie zrobił, poza wygadywaniem bzdur, nic złego.
Rozmawiali długo, wyjaśniając sobie sporo na temat klanów, Gilles nie pamiętał kiedy tak dużo mówił o sobie, a potem słuchał jak Adrien opowiadał co on lubił robić. Bawił się tak dobrze, że kiedy nagle obok nich pojawiło się jakieś roześmiane dziecko z rogami, proponując im grę w „Baba-jaga patrzy”, tłumacząc że jest ich za mało, nie widział powodu, by się nie zgadzać. A kiedy dzieciak, którego Adrien nazwał Miles zaprowadził ich pod uroczą chatkę, gdzie czekał na nich Enzo i Cedric, Gilles poczuł się jakby nogi wrosły mu w ziemię. Przełknął ślinę, nagle nie wiedząc co zrobić z rękami, ze sobą. Zanim opuścił wzrok, zdołał dostrzec, że mina lisa również stężała, a to sprawiło że poczuł powracający głaz w żołądku. Tak długo się unikali… To nie tak, że Gilles tego chciał, myślał tylko że tak było łatwiej, jemu i Cedricowi, że mu się nie narzucał, jeśli nie musiał na niego patrzeć.
- To ja… ja chyba jednak pójdę… sprawdzę, czy mnie nie ma gdzie indziej – wymamrotał, nie podnosząc wzroku, wycofując się powoli tyłem ze spojrzeniem wbitym w swoje stopy.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wiedział, że Enzo miał rację - kiedy on nie miał racji? - ale to nie zmieniało faktu, że realizacja tego zachowania wcale nie przychodziła mu prosto. Westchnął cicho, wzrok z profilu mężczyzny przekierowując na swoje zwisające w powietrzu nogi, którymi luźno machał. Lubił, kiedy Enzo robił takie drobne rzeczy, chociażby coś tak zwykłego, jak podnoszenie go sprzed chwili. Czuł się wtedy śmiesznie młodo i niewinnie, chociaż daleko było mu do obu tych rzeczy.
Kiedy o tym z kolei myślał, zdał sobie sprawę, że może o to w tym wszystkim chodziło. O takie drobne gesty, niewymuszone zachowania i po prostu bycie obok siebie, tak jak ich dwójka teraz. Enzo, który cicho nucił, obierając ziemniaki (czasem Cedric zastanawiał się, czy był tego nawet świadom), on w spokoju mogący zrelaksować się w ciszy i cieple tego domu oraz to nieopisane wsparcie, które wiedzieli, że w sobie mają, gdyby tylko tego potrzebowali. Ale jak miał tego typu zachowania przenieść do całkowicie nowej, obcej i nienaturalnej relacji?
Tego jeszcze nie wiedział, ale był drobny krok bliżej poznania odpowiedzi, a na chwilę obecną wyglądało to na duży postęp.
Po chwili zastanowienia zakasał rękawy, a zeskoczywszy z blatu, stanął obok mężczyzny i z drobnym uśmiechem wziął drugi nóż, pomagając mu obierać warzywa, chociaż zdecydowanie nie miał takiej wprawy jak starszy.
- Dziękuję - powiedział cicho, zaplatając ogon dookoła nogi mężczyzny w geście czystej sympatii, jak i krótko opierając bok głowy na ramieniu Enzo, ale po paru sekundach ją wziął, zabierając się poważnie do warzywnego zadania.
Czas płynął mu wolno i leniwie, ale jak bardzo tego potrzebował zorientował się dopiero wtedy, kiedy obudził się po drzemce na sofie u Enzo, gdy słońce, zamiast u góry, powoli kierowało się ku zachodowi. Przetarł zaspane oczy i podniósł się, ziewając w dłoń. Ściągnął z siebie koc, którym starszy musiał go okryć i przeciągnął się lekko, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu towarzystwa. Nie dostrzegłszy żadnego z Dorich, ubrał buty i wyszedł na zewnątrz, domyślając się, że pewnie w dwójkę tam będą.
Ku jego zdziwieniu natomiast, najpierw w oczy rzucił mu się Adrien, ponieważ dopiero w tamtym momencie zdał sobie sprawę, ile nie widział brata, mimo mieszkania w tym samym budynku. Miał ochotę kolejny już raz tego dnia wykląć się w myślach, ale ostatkami sił się powstrzymywał, nie chcąc niepotrzebnie nawet bardziej się dobijać nad tą beznadziejną sytuacją. Nie miał czasu jednak się nad tym jakoś dłużej zastanowić, o nie. Widział jak w zwolnionym tempie Milesa, który z dumą w dłoniach dzierżył - jak mu wspomniał chłopiec podczas ich wspólnego obiadu - swojego niedawnego podopiecznego - pająka, którego kto wie, skąd wytrzasnął. Widział powoli malujące się czyste przerażenie na twarzy Adriena, a potem jego pędzącego z zatrważającą prędkością w jego stronę. Nie zdążył nawet się przygotować, kiedy z impetem auta brat wpadł na niego, oplatając się każdą kończyną dookoła Cedrica, jak i ze strachem dukając jakieś niezrozumiałe słowa. Lis sapnął zaskoczony, chwytając z trudem chłopaka i od razu poprawił uchwyt, aby w dwójkę się nie wywrócili.
- Maluchu, odłożysz swojego przyjaciela? Adrien nie przepada za takimi żyjątkami - rzucił z lekko wymuszonym uśmiechem do Milesa, co spowodowane było tylko niespodziewaną wagą brata na sobie. Poklepał go pocieszająco po plecach, w duchu czując nagły spokój na obecność chłopaka obok siebie. Czemu nie zrobił tego wcześniej? Doprawdy był dzbanem. Kątem oka dostrzegł niezadowolenie Milesa z przezwiska, ale pospieszony przez Enzo, dąsając się tylko trochę, zniknął gdzieś za chatką. - No, na dół drugi maluchu, o ile nie chcesz mi łatać na starość skrzywionego kręgosłupa - powiedział do brata, chwilę jeszcze poklepując go pokrzepiająco po plecach. - Nie ma już żadnych pająków w okolicy - zapewnił jeszcze pocieszająco, zanim ostrożnie nie odłożył brata na nogi, sapiąc cicho na wysiłek. Nie zdążył nawet ponownie się odezwać, kiedy pełen energii Miles - szczęśliwy, że ma tyle osób dookoła - wypadł z powrotem między nich, zaciągając ich do zabawy i tłumacząc z werwą zasady gry, którą poznali tego dnia w szkole. Wzrok chłopaka powędrował nieco niepewnie do Julie i od razu poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku, dostrzegając jak bardzo na wykończoną kobieta wyglądała. Przełknął z trudem, nie wątpiąc w to, że jego zachowanie nie pomagało w tej sytuacji.
- Julie? - zapytał, widząc jak ta powoli się wycofuje. Czuł, jak jego ogon poruszał się niespokojnie z jednej strony na drugą w jawnym przekazie jego nagłego zdenerwowania. - Zostaniesz? Im więcej…tym raźniej - spróbował, uśmiechając się lekko. Głównie w związku z załamaniem nad swoją głupotą, ale był to uśmiech szczery. I nie wiedział nawet, skąd wzięła się w nim ulga, kiedy długowłosa rzeczywiście zdecydowała się dołączyć. A potem nie było już czasu na żadne zastanowienia, kiedy Miles wciągnął ich wszystkich do zabaw i nie pozwolił odejść żadnemu nawet na chwilę.
Nie mogli siebie ignorować, nie mieli nawet jak, kiedy w wyjątkowo niezręcznej ciszy wracali po dobrych dwóch godzinach zabaw z Milesem, Enzo i Adrienem wspólnie wracali do komnat. Jego głowa była przepełniona najróżniejszymi myślami, zarówno po rozmowie z Cecile, ojcem - choć tej wolał nie odtwarzać, i Enzo. Wszystko to, łącznie z przemęczeniem tygodniem intensywnej pracy i nauki oraz brakiem dostatecznej ilości snu nałożyło się na gwałtowną migrenę, którą zaczął odczuwać już w ogrodach. Nie chciał dać po sobie nic jednak poznać i dopiero teraz, kiedy co jakiś czas ból wymuszał nagłe skrzywienie bądź zmrużenie oczu zaczął marzyć o lekach, które trzymał u siebie w szafce. Przepuścił kobietę w drzwiach i stanął nieco niepewnie przed skierowaniem się w którąkolwiek stronę, odgarniając palcami kosmyki włosów z twarzy.
- Może…porozmawiamy? - zapytał nieco niepewnie, nie chcąc sprowokować żadnej kłótni ani też wylewu żalów. Na to zdecydowanie nie był przygotowany. Widząc jednak równie niepewną co jego zapytanie odpowiedź, odetchnął cicho. - Za minutę wracam - powiedział, wskazując też mimochodem ręką na sofę. Po tym szybko skierował się do swojej sypialni, gdzie sam zażył końską dawkę leków przeciwbólowych, natomiast w kubku rozpuścił jakieś elektrolity i specyfiki od Cecile, którymi się często wspierał w okresie zwiększonej nauki. Szybko się ogarnął, jak i założył jakąś bluzę, po czym wrócił do salonu i skierował się do sofy.
- Witaminy - powiedział, kładąc przed kobietą kubek. Sięgnął jeszcze po koc, leżący na jednym z foteli nieopodal i przekazał go Julie, i dopiero wtedy usiadł obok niej. Nie wiedział zupełnie, jak powinien wziąć się za tę rozmowę, ale wiedział, że musieli ją odbyć. Szczególnie że teraz wisiała nad nim groźba jego ojca odnośnie zawieszenia jego praktyk, chociaż nie było to główną motywacją; już nie.
- Przepraszam za to, jak ten tydzień wyglądał - zaczął, wzdychając cicho, ale i ignorując lekkie wypieki wstydu na policzkach. - To wszystko po prostu…jest takie nowe. Nie mam pojęcia, jak powinienem się zachowywać, będąc szczerym - kontynuował cicho, ruchem dłoni zachęcając też, aby napiła się witamin. Zdecydowanie będzie musiał zgarnąć jej jakieś dostępne suplementy, ponieważ nie wyglądała najzdrowiej, chociaż nie czuł się na miejscu, aby bezpośrednio komentować ten fakt. - Możemy spróbować jeszcze raz? - zapytał w końcu, posyłając jej delikatny uśmiech. - Albo jeśli miałabyś jakieś oczekiwania lub pomysły, to też proszę powiedz, na pewno trochę to ułatwi…um, jestem trochę niedomyślny - powiedział, przypominając sobie jak Enzo czasem mu to wypominał - chociaż w jego stylu, delikatnie i niezbyt ostro - kiedy wykazywał się brakiem wrażliwości w relacjach. - I co powiesz może na wspólne posiłki? Może nie wszystkie, bo nasze grafiki mogą się nieco rozmijać, ale na przykład śniadania lub obiady? - dodał po chwili, wciąż martwiąc się jej zdrowiem. Tak przynajmniej będzie mógł dopilnować tego też, aby macocha nie zawracała jej za dużo czasu, a i powinny umilknąć nieco plotki dzięki temu. - Chciałbym…cię lepiej poznać. Tylko jeśli ty też byś chciała, oczywiście - zakończył, zakrywając rumiane policzki włosami. Równie mocno nie umiał rozmawiać o swoich emocjach, co sobie z nimi radzić. Nie kłamał jednak - biorąc pod uwagę, ile ze sobą teraz spędzą, wyglądało to jak rozsądna opcja. Tylko czemu to wszystko było takie trudne?
***
Nie spodziewał się, że Percival zawita w jego pokoju. Właściwie nie spodziewał się żadnych gości tego dnia i w duchu korzystał z momentu spokoju, całkowicie oddając się swojej pracy. W ten sposób chociaż na chwilę był w stanie oczyścić umysł od zmartwienia Gillesem. Jego przyjaciel wyglądał jak gówno, a on nie miał najmniejszego pomysłu już, jak sobie z tym radzić. Ten tydzień to była istna udręka dla nich wszystkich i powoli tracił cierpliwość na całą tą sytuację. Wiedział, że było im trudno, a dodatkowo Gilles się stresował, ale cholera, jeśli to się nie poprawi w żaden sposób, gościu mu wykituje, a on co najwyżej rogami go zepchnie do rowu, co nie było idealnym wyjściem. Sytuacji nie poprawiała również akcja z Adrienem. Chwilę mu to zajęło i zrozumiał, że źle zareagował - naprawdę źle. Kiedy tylko zobaczył, że chłopaka nie było w pokoju obok, poczucie winy zjadało go od środka aż do tego dnia, nieustępliwe i upierdliwe. Chciał to naprawić, ale nawet nie wiedział jeszcze jak. Jasne, spanikował, ale nie było powodu, aby jego reakcja była aż tak ostra. Szczególnie, że gdyby przyszło co do czego, daleko byłoby mu do zrobienia komuś krzywdy. Jego rodzina, wbrew otoczeniu, utrzymywała raczej pacyfistyczne podejście do życia.
Poza tym jednym razem, gdzie zorganizował orgię w ich domowej kuchni, chociaż przez alkohol nie pamiętał, jak do tego doszło. Pamiętał jednak zbyt dokładnie konsekwencje.
Można byłoby więc podsumować, że naprawdę nie miał humoru w ostatnich dniach, zamykając się jak dzikus u siebie, aby oddać się pracy organicznej.
Czasem nawet samotnej pracy fizycznej.
Wrócił myślami do Percivala, rozmasowując obolały kark. Kiedy usłyszał poważny głos ochroniarza, od razu się wyprostował i przestawił na bardziej profesjonalne podejście. Słuchał go uważnie, gotowy do ewentualnego przedyskutowania bieżących problemów, ale kiedy w końcu padło pytanie, Sasha w jednym momencie poczuł, jak wzburza się w nim krew. Wziął krok w tył, przyjął beznamiętną minę i miał nadzieję, że tyle wystarczyło, aby mężczyzna zrozumiał, że nie miał najmniejszego zamiaru odpowiadać.
Nie wiedział, skąd wzięło mu się w ogóle takie pytanie, ale nawet sama myśl naruszenia w ten sposób prywatności Gillesa powodowała, że miał ochotę ochronić go przed całym światem i schować, każdego przeciwnika nadziewając na rogi. Był zdziwiony i defensywny, tak, ale z jakiegoś powodu wątpił, aby Percival miał złe zamiary. Może trochę mu zaufał przez ten krótki okres czasu znajomości; nie wyprosił go zatem, czekając na dalsze tłumaczenia, bo założył, że takowe na pewno będą.
A gdy te rzeczywiście nadeszły, jakaś część jego żałowała, że to usłyszał. Patrzył na mężczyznę w szczerym szoku i może nawet przerażeniu, czując jak robi mu się słabo na duchu, a kolana mu miękną, zmuszając go do usiądnięcia na łóżku. Wiedział, że ojciec Gillesa był s********m z krwi i kości, ale nie wiedział, że aż takim. Chociaż może nie powinien być nawet zdziwiony, biorąc pod uwagę jego traktowanie własnego syna. Hamował z trudem wszystkie wyzwiska, które miał ochotę rzucić pod jego kątem. Słuchał dalej mężczyznę, ale słyszał wszystko jak przez mgłę, nadal zbyt przejęty tym, jak Prekursor się zachował. Jak on mógł. Miał nadzieję go długo nie widzieć, bo zdecydowanie puściłyby mu nerwy. Wziął parę uspokajających oddechów, a między nimi zapadła napięta cisza. Zanim przeszedł do odpowiedzi, spojrzał poważnie na mężczyznę.
- Gilles nie może się nigdy dowiedzieć o tym, co Prekursor powiedział. Nigdy - oznajmił twardo, chociaż może było to oczywistością. Chciał jednak, aby było to mocno zaakcentowane. Nie mógł pozwolić, aby ten gnój zranił w ten sposób Gillesa. Jeśli przyjdzie odpowiedni czas, powiedzą Gillesowi o Julie, ale to zdecydowanie nie było tym momentem. I mimo wdzięczności Percivalowi, że nie zamierzał realizować słów prekursora, czuł niepewność.
A potem się wahał. Bogowie mu świadkiem, jak bardzo się wahał. Wiedział, że to co Percival mówił miało jak największy sens, zdawał sobie z tego całkowicie sprawę, ale równocześnie...równocześnie zdradzanie jakichkolwiek informacji o Gillesie, jego małym (chociaż silniejszym od niego), kochanym Gillesie było dla niego niczym zdrada. Dlatego, mimo że prawdopodobnie powinien kierować się logiką, nie emocjami, podjęcie decyzji zajęło mu więcej niż powinno.
Sięgnął po koszulę, leżącą na ramie łóżka, którą niezdarnie zarzucił na ramiona, tak jakby te ekstra czas pozwolił mu nie podejmować żadnej decyzji. W końcu jednak, analizując wszystko to, co do tej pory usłyszał, wciąż z pewną dozą podejrzliwości spojrzał z powrotem na Percivala. Jeśli to był jakiś podstęp, nawet jeśli zajęłoby to mu wieki, znajdzie go ponownie i zapewni piekło na ziemi.
- Gilles - zaczął, z trudem przełykając ślinę. Ogarnął się jednak, a biorąc ostatni głęboki oddech, odchrząknął cicho nim kontynuował. - Nigdy mi nie powiedział, więc nie mam stuprocentowej pewności, ale mogę wywnioskować, że bardziej ciągnie go do mężczyzn - oznajmił w końcu, przypominając sobie ten piękny dzień, kiedy znalazł parę swoich starych, zdecydowanie nieprzyzwoitych, ale za to jak męskich, gazetek poukrywanych w jego sypialni. To, plus wszystkie rozanielone spojrzenia na widok każdego przystojnego mężczyzny w okolicy. Tak, dało to Sashy trochę powodów do podejrzeń. - Nie może to wyjść poza ciebie i mnie - dodał zaraz poważnie, ciągle wahając się nad tym, czy podjął słuszną decyzję. Rozumiał, że była to jedna z nielicznych opcji, jaka im się została, ale nadal nie był przekonany… - Co planujesz? Zeswatać ich? - zapytał, nie kryjąc lekkiego zwątpienia. A potem przypomniał sobie cielęcy wzrok, jakim przyjaciel wodził za lisem, i przewrócił do siebie oczami. Może rzeczywiście nie było to takie głupie.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Drżący z emocji Gilles w komplecie z nim drżącym ze strachu, gdyby tak ktoś spojrzał od boku, musieli być widokiem prześmiewczym albo niezwykle uroczym. Tak czy inaczej, czuł że będzie to początek czegoś całkowicie nowego i zdecydowanie lepszego niż budowali od swojego pierwszego spotkania. Coś prawdziwego, bez kłamstw i konieczności chowania się: z zamiarami, uczuciami czy jak w tym przypadku, swoją płcią. Szczególnie, że on nie miał zamiaru go potępiać, szczerze mówiąc aż mu się przypomniały te kłótnie z ojcem gdzie próbował podać racjonalne argumenty za wydaniem jego właśnie, a nie Cedrica. Niestety, lis jako czarna owca rodziny, którego tak skutecznie się pozbyto, co utorowało jemu prostą drogę do przejęcia prekursorstwa, było planem idealnym. Aż poczuł ciarki na plecach co chyba sprawiło, że otulające go skrzydło tylko się do niego przytuliło, podobnie jak on do podejrzanie silnego ramienia – jak na kobiece oczywiście.
Na słowa dotyczące jego siostry sam podniósł spojrzenie gdzieś w stronę horyzontu przygryzając policzek. Jego brat za to siedział w podziemiach umieralni i nic sobie nie robił ze zdrowia kogokolwiek istotnego, w tym samego siebie.
- Chyba doskonale wiem co czujesz. To dość naturalne, że chcemy chronić swoje rodzeństwo. Nie wyobrażasz sobie jaką ja tu wojnę prowadziłem żebym to ja został odesłany do ślubu. – Przyznał zaraz spotykając się z nim spojrzeniem. Od razu też się szeroko uśmiechnął. – Miałbyś zdecydowanie seksowniejszego faceta, który dla odmiany ogarnia życie, a nie jest niedoj**** gnoj*** pełzającym po swojej zasmrodziałej przychodni… no ale nie można mieć wszystkiego! – Unosząc ręce wykonał gest jakby próbował kogoś udusić, ewentualnie bardzo brutalnie skręcić kark. On był zły na Ceda? Ależ skąd ten pomysł?! Dobrze, że temat płynnie się zmienił.
- Jasne, że tak. Chętnie Cię przenocuję na kanapie. – Zażartował po chwili dodając, że najpierw w takową musiałby zainwestować ale bałby się o jej stan jeżeli by zwędził ją z piętra wyżej. Podejrzewał, że niektóre panie sobie sporo na takich kanapach używały na co go przeszedł mocny dreszcz. Nie do końca z obrzydzenia ale zachwycony też nie był na myśl, że ktoś miałby się w tym wszystkim taplać. I to we śnie!
Gdy rozmowa zeszła na jedzenie, a on zauważył, że Gilles zaczyna głośno przełykać ślinę, uśmiechnął się paskudnie zapraszając go na obiad. Nie musiał długo czekać gdy jego stopy bezpiecznie wylądowały na ziemię na którą miał ochotę paść i wycałować. Zamiast tego poprosił go żeby na przyszłość nie robił mu takich numerów, koty nie zawsze spadały na cztery łapy ale obydwaj nie chcieli tego sprawdzać, serio.
Standardowe plotkowanie i teatralne wręcz emocje jakie miały miejsce w kuchni sprawiły, że wywrócił oczami. Zjadł grzecznie, równie grzecznie odpowiadał na pytania ale szybko dało się zauważyć, że robi to tak taktycznie żeby jednocześnie powiedzieć masę niepotrzebnych rzeczy, kryjąc całe mnóstwo informacji przed nieodpowiednimi uszami. Owszem, część rzeczy wreszcie wychodziła na światło dzienne i od nich cała rezydencja huczała ale nigdy nie była to jego wina. Sekrety przechowywał jak nikt inny, wyjawiając je tylko osobą będącym ich przedmiotem. Jak w przypadku sytuacji z płcią Gillesa. Nikt inny nie wiedział i od niego najpewniej nikt inny się nie dowie.
Po posiłku – gdzie on zjadł całą swoją porcję i trochę tej Papugi – ruszyli uzbrojeni w ciepły napar i jeszcze parujące ciasteczka do ogrodu gdzie o tej porze nie powinien im absolutnie nikt przeszkadzać. Wystawiając się do słońca usiadł na krześle po turecku i strzygąc uszami przeciągnął się mrucząc z zadowolenia na pełny brzuszek. Na pojawiający się kolejny temat przetarł oczy i krzyżując ręce na piersi z całkowitą szczerością jedynie wzruszył ramionami.
- Muszę się nad tym zastanowić. To, że teraz porozmawialiśmy, a ja na prawdę dużo więcej rozumiem nie oznacza, że nie czuje jakiejś obawy. Szczególnie przed Percim. On jest jakimś wojskowym, prawda? Coś słyszałem, że JEGO oddział zostanie tutaj przysłany. Więc jak jestem w stanie uwierzyć, że nie da im mnie zabić tak tłumaczenie się ze swoich słów… – Pokręcił nosem w geście zastanowienia. Najpewniej gdy się nad tym dłużej zastanowi nie zobaczy przeszkód żeby w bezpiecznej odległości trzech metrów wymienić i z jednym i z drugim dwa zdania w ramach przeprosin. Problem będzie w chwili gdy będą próbowali ponownie wykrzesać z niego zaufanie. Tym ich obdarował od samego początku i tego tak łatwo nie odzyskają.
- Jak tylko dojdę do jakiś logicznych wniosków to dam Ci znać. Ale. Czy to oznacza, że mogę wrócić do swojej sypialni i nikt mi w nocy nie poderżnie gardła? – Zapytał szturchając go lekko na co dostał pełne politowania spojrzenie i nieco naburmuszoną minę. Gill stwierdził, że oczywiście, że może! Podobnie było z zaprzestaniem unikania krążenia po korytarzach i chowaniem się całymi wieczorami w bibliotece. Mógł wrócić do normalnego życia, spacerowania boso po korytarzach i wygrzewania się na trawie w ogrodzie. No i jego skarbnica! Ona była najważniejsza w tym wszystkim bo pewnie ilość pająków jaka już tam zamieszkała…
- Apropo wkupienia się w moje łaski, ponownie. Nie żebyś się z nich wypisał jakoś specjalnie. Boisz się może pająków? – Zapytał konspiracyjnie, a słysząc, że no… niespecjalnie, zaklaskał raz w ręce zadowolony. Już zaczął snuć plany na pracowite popołudnie gdy niespodziewanie koło nich pojawił się Miles. Bardzo roszczeniowy maluch który od razu oświadczył z wyrzutem, że on mu obiecał zabawę, po czym nie przyszedł. Więc teraz bez gadania ma uzupełnić ich za mały wkład drużynowy w grę!
- To sprzątanie to odłożymy na inny raz. – Obiecał mu dając się pociągnąć do zajęczej chatki, przepraszając przy tym malucha za swoje nieodpowiedzialne i karygodne zachowanie. Zapewnił również, że to się nie powtórzy, a gdy zaczął się do młodego śmiać i z nim żartować, uśmiech tak szybko jak się pojawił na jego twarzy tak prędko zniknął. W lisa wymierzył poważne spojrzenie spod przymrużonych oczu i żachnął się oburzony gdy Gill zaczął się wycofywać.
- A ja bardzo chętnie pójdę z Tobą! – Zaczął odwracając się teatralnie na pięcie i biorąc go pod rękę ruszył w stronę rezydencji. Ku niezadowoleniu Milesa.
- Nie potrzebujemy towarzystwa niedojrzałych menda które kompletnie nic nie dają sobie przetłumaczyć i zapominają o najważniejszych w swoim życiu osobach gdy tylko dzieje się coś nie tak. Ach! I nie widzą dalej niż czubek własnego nosa, nie słyszą wyraźnego wołania o pomoc i wypinają się na każdego kto chce jakoś załagodzić sytuację. – Mówił rozgoryczony wszystko to co leżało mu na sercu. Bo on miał plany, on chciał wyciągnąć do nich dłoń, on chciał pielęgnować zalążek przyjaźni i przy odrobinie pomyślności, uśmiechowi losu, byli zdolni chociaż się polubić. Ale nie! Ced samolubnie uciekł w pracę zostawiając Gillesa na pastwę ich macochy, nie pozwalając jemu się przytulić w chwili gdy tak mocno go potrzebował, gdy się tak bardzo wystraszył. Niech teraz cierpi w samotności albo nadal w miałkim seksie z Enzo, skoro tak woli. Go to już nie obchodziło.
A przynajmniej tak mu się wydawało gdy jego wzrok trafił na smutne usteczka Milesa który stwierdził, że liczył chociaż na pochwałę znaleziska które trzymając obecnie w dłoniach wyciągnął do niego żeby pokazać.
- CEDRICCCCC!!!!! – Wrzasnął w te pędy wpadając na lisa, podwijając nogi pod siebie i wisząc na nim zgarniając udami jak najwygodniej jego biodra żeby się podsadzić i mocniej na nim schować.
Miles chyba równie zaskoczony co wszyscy swoje ręce przeniósł w stronę Gillesa i pokazując mu GIGANTYCZNEGO OWŁOSIONEGO PAJĄKA uśmiechnął się do niego – chociaż raczej do Julie – mówiąc, że z wujkiem Percim ostatnio zaczęli karmić go muchami więc bardzo urósł.
Cóż, tyle z obrazy majestatu Adriena i możliwości wycofania się Gillesa. Jeden uzależniony był od ramion lisa, drugi nie mógł odmówić dziecku.
Wraz z jękami paniki na istnienie tego stworzenia mruczał mu do ucha kolejne pretensje, przekleństwa, wyzwiska. Tak mocno go potrzebował, a go nie było. Wszyscy go potrzebowali, nikt nie chciał go do niczego zmuszać, a on przed nimi uciekał jakby mieli mu krzywdę zrobić! Wszystko z siebie wylał, każdą najmniejszą pretensję, nawet o nadal nienaprawiony dach w bibliotece się przyczepił. Ostatecznie jednak pozwolił się postawić i tuląc do niego, pocierając nosem o jego szyję, lekko mu się rozpłakał. Ale szczęśliwie, były to tylko dwie zabłąkane łzy które zdążył wytrzeć zanim ktokolwiek poza liskiem się połapał. I mógł już z nieco lżejszym serce ruszyć ze wszystkimi do zabawy.
Perci z ogromną uwagą obserwował walkę jaką toczył sam ze sobą Sasha. Nie pospieszał go jednak bo absolutnie mu się nie dziwił takiej właśnie reakcji. Życie jego przyjaciela było zagrożone, a on już nie raz i nie dwa wykazał się podstawą świadczącą o narażeniu własnego zdrowia byleby papudze było dobrze. Cenił ich za takie podejście do siebie, ba! Po części nawet zazdrościł takiej więzi, braku tego uczucia całkowitej samotności mimo znajdowania się wśród tłumu. Ale nie komentował jedynie pozwalając swoim myślom płynąć. To zżerało czas, a on niestety nie miał lepszego zajęcia jak obserwowanie miotającego się jelonka.
Pierwsza sprawa jaka padła sprawiła, że miał przeogromną ochotę wywrócić oczami. Pozostał jedynie przy walnięciu się mentalnie w czoło otwartą ręką dla braku docenienia jego umiejętności, niezawodnej logiki czy łączenia faktów. Że niby co? On posadę pewnego rodzaju koordynatora dostał za ładny tyłek? Niestety, to tak prosto nie działało. Sam Sasha musiał mieć niezłe pokłady wiedzy żeby kręcić się tak blisko Prekursora, być tak cenionym pracownikiem i mieć zaskarbione takie pokłady zaufania. Mimo tej jawnej nienawiści jaką ojca Papugi darzył. Dlaczego więc powtarzał mu pewne oczywistości? Sam zauważył jaki Gilles jest, jak stara się zadowolić wszystkich, jak pokazuje ogrom swojego serca i zrozumienia. Nawet dla nich, głąbów jednych.
Usiadł nieco bardziej prosto dopiero gdy Sasha zaczął przechodzić do meritum zadanego mu pytania. Krążył, nie chciał nic powiedzieć wprost, nie specjalnie wierzył mu, że nie wiedział ale gdy jakieś tam mgliste potwierdzenie padło, odetchnął z głęboką ulgą.
- Tak, chce ich swatać. – Stwierdził jak gdyby to nie było nic specjalnego, najnormalniejsza rzecz w świecie. – To nasza jedyna szansa. – Wzruszył ramionami nie umiejąc przecież przez tydzień wpaść na nic innego. Nawet jakby się zaprzyjaźnili, do zbudowania więzi na tyle trwałej żeby przetrwała takie kłamstwo musieliby mieć czas. Nie wspominając oczywiście o chęciach, dbałości i zwyczajnej życzliwości. A żadnego z tych na razie ani jedna ani druga strona nie miała. Nie dziwił się już po części dlaczego. Ced musiał być przerażony na myśl, że przy jego orientacji, szukaniu pożądania w mężczyznach, do reszty życia został skazany na kobietę.
- Wiem doskonale jakie to może nieść konsekwencje i jak źle się to może skończyć jeżeli w tych kwestiach mają podejście podobne do nas ale to jedyna możliwość na to żeby chociaż zaczęli ze sobą spędzać czas. Nie wychodzisz z tej pieczary smrodu ale nieciekawe plotki ostatnio krążą. Aż się Enzo delikatnie interesował „co tam u Julie”. A uwierz mi, zauważyłem już, że on w mało spraw się wtrąca. – Stwierdził lekko marszcząc nos bo chociaż do zająca z lubością wręcz spływały wszystkie plotki, rzadko czym tak naprawdę się przejmował. Chociaż gdzieś tam głęboko w jego spokojnych oczach zaczynał ostatnio dostrzegać niepokój, ba! On sam chodził napięty jak struna sypiając jako tako co drugą noc i coraz mniej zjadając. Nie umiał żyć z takim chaosem w głowie.
- Zasadniczo nie chodzi mi o szczególnie płomienny romans, bardziej o akceptację. Jeżeli Cedric w jakikolwiek sposób by się Gillesem zauroczył mielibyśmy pewność, że o świcie w trójkę nie zawiśniemy. To dość niski koszt patrząc na efekt konsekwencji gdy to wreszcie wyjdzie na jaw. A na przykładzie Adriena widzimy, że w końcu gdzieś wyjdzie. – Westchnął masując sobie kark. Zaraz zaczął zaczesywać włosy żeby przestały przeszkadzać obecnie stojącym na baczność uszom.
- Oczywiście zachowania jak w podstawówce nie wchodzą w grę. Trzeba ich jakoś podejść i w tym Twoja rola. Może łaskawie byś się zaczął znowu do Tygryska odzywać, wyjaśnilibyście sobie wszystko i wziąłbyś go na naszego sojusznika? Bo przed tym niewypałem z pogrzebaniem go żywcem chyba on sam miał takie chęci, żeby trochę ich ku sobie pchnąć? Sam mam zamiar go złapać jak wychyli nos z mysiej norki. Wyszło mocno źle… – Przyznał biorąc do ręki swój mały, lekko sfatygowany notes w którym szybko nakreślił „plan uratowania dupy Gilla”. Tutaj schowane zostaną wszystkie pomysły na bardziej lub mniej udane randki na przyszłość. A im do rozmowy to by się chyba herbatka przydała.
Cztery dni później Perci siedział z Milesem nad kolejną pracą plastyczną którą ten musiał mieć na jakieś wydarzenie którego początkowo nie chciał mu w ogóle zdradzić. Generalnie, to wcale nie było tak łatwe jakby się mogło wydawać. Wychowanie sprawnego kreatywnie dziecka w sensie. Maluch miał masę pomysłów, on pomagał je realizować i chociaż wychodziło im całkiem nieźle, lepiej czuł się w matematyce niżeli w wycinaniu różnych elementów z papieru. Obecnie więc siedząc na dywanie w salonie, z wystawionym językiem w geście skupienia, podążając za specjalistycznymi wskazówkami młodego, prowadził naostrzone nożyczki po to by ostatni raz spojrzeć na schemat na nieco zniszczonej kartce papieru.
- Wyjaśnij mi jeszcze raz, co my robimy? – Zapytał strzygąc jednym uchem. W prawdzie już jedne informacje otrzymał ale jakoś tak, były lekko chaotyczne przez wzbierający w młodym entuzjazm, że niekoniecznie cokolwiek zrozumiał.
Odpowiedź dotycząca lampionu oraz wielkiego festynu na którym będą je puszczać w niebo niespecjalnie go satysfakcjonowała. Nie rozumiał po co to wszystko, czym w ogóle festyn jest i co się tam będzie działo. Ostatecznie więc podając mu ostatnią część do sklejenia położył uszy po sobie i podpierając głowę na ręce śledził go wzrokiem.
- Powiedz mi coś więcej. – Poprosił po to by nadziać się na niezrozumiałe spojrzenie małego Milesa. Sam uniósł pytająco jedną brew i prostując się, spojrzał w stronę kuchni gdzie kręcił się Enzo. – Czym jest festyn? Co się tam robi? – Zapytał nie owijając już w bawełnę, że wie. Nie wiedział. Kompletnie nie rozumiał, a sam miał dość brutalne skojarzenia które najpewniej w ogóle nie były słuszne. Westchnął więc jedynie i czekając na odpowiedź albo od jednego albo od drugiego, poruszał nieco nerwowo ogonem.
A po wyjaśnieniach w jego głowie zaświtał plan: festyn był idealnym miejscem do realizacji jego nadal trzymającego się w posadach teorii planu swatania lisa z papugą!
- Hym… zważywszy na nieco napięte stosunki całej naszej wesołej gromadki ostatnimi czasy, jakbyśmy tak poszli wszyscy? Skoro mówicie o zabawie to może przy okazji niektórzy spokojnie pogadają? Tylko trzeba to wziąć lekkim podstępem… – Zaproponował podpierając się rękami za plecami i nadal z ogromną uwagą wodząc po sylwetce zająca zastanawiał się co go rano podkusiło, że klepnął ten tyłek. Ich gierki ostatnio zaczęły przekraczać pewne granice, a on nie wiedział czy to dobrze czy źle.
Na słowa dotyczące jego siostry sam podniósł spojrzenie gdzieś w stronę horyzontu przygryzając policzek. Jego brat za to siedział w podziemiach umieralni i nic sobie nie robił ze zdrowia kogokolwiek istotnego, w tym samego siebie.
- Chyba doskonale wiem co czujesz. To dość naturalne, że chcemy chronić swoje rodzeństwo. Nie wyobrażasz sobie jaką ja tu wojnę prowadziłem żebym to ja został odesłany do ślubu. – Przyznał zaraz spotykając się z nim spojrzeniem. Od razu też się szeroko uśmiechnął. – Miałbyś zdecydowanie seksowniejszego faceta, który dla odmiany ogarnia życie, a nie jest niedoj**** gnoj*** pełzającym po swojej zasmrodziałej przychodni… no ale nie można mieć wszystkiego! – Unosząc ręce wykonał gest jakby próbował kogoś udusić, ewentualnie bardzo brutalnie skręcić kark. On był zły na Ceda? Ależ skąd ten pomysł?! Dobrze, że temat płynnie się zmienił.
- Jasne, że tak. Chętnie Cię przenocuję na kanapie. – Zażartował po chwili dodając, że najpierw w takową musiałby zainwestować ale bałby się o jej stan jeżeli by zwędził ją z piętra wyżej. Podejrzewał, że niektóre panie sobie sporo na takich kanapach używały na co go przeszedł mocny dreszcz. Nie do końca z obrzydzenia ale zachwycony też nie był na myśl, że ktoś miałby się w tym wszystkim taplać. I to we śnie!
Gdy rozmowa zeszła na jedzenie, a on zauważył, że Gilles zaczyna głośno przełykać ślinę, uśmiechnął się paskudnie zapraszając go na obiad. Nie musiał długo czekać gdy jego stopy bezpiecznie wylądowały na ziemię na którą miał ochotę paść i wycałować. Zamiast tego poprosił go żeby na przyszłość nie robił mu takich numerów, koty nie zawsze spadały na cztery łapy ale obydwaj nie chcieli tego sprawdzać, serio.
Standardowe plotkowanie i teatralne wręcz emocje jakie miały miejsce w kuchni sprawiły, że wywrócił oczami. Zjadł grzecznie, równie grzecznie odpowiadał na pytania ale szybko dało się zauważyć, że robi to tak taktycznie żeby jednocześnie powiedzieć masę niepotrzebnych rzeczy, kryjąc całe mnóstwo informacji przed nieodpowiednimi uszami. Owszem, część rzeczy wreszcie wychodziła na światło dzienne i od nich cała rezydencja huczała ale nigdy nie była to jego wina. Sekrety przechowywał jak nikt inny, wyjawiając je tylko osobą będącym ich przedmiotem. Jak w przypadku sytuacji z płcią Gillesa. Nikt inny nie wiedział i od niego najpewniej nikt inny się nie dowie.
Po posiłku – gdzie on zjadł całą swoją porcję i trochę tej Papugi – ruszyli uzbrojeni w ciepły napar i jeszcze parujące ciasteczka do ogrodu gdzie o tej porze nie powinien im absolutnie nikt przeszkadzać. Wystawiając się do słońca usiadł na krześle po turecku i strzygąc uszami przeciągnął się mrucząc z zadowolenia na pełny brzuszek. Na pojawiający się kolejny temat przetarł oczy i krzyżując ręce na piersi z całkowitą szczerością jedynie wzruszył ramionami.
- Muszę się nad tym zastanowić. To, że teraz porozmawialiśmy, a ja na prawdę dużo więcej rozumiem nie oznacza, że nie czuje jakiejś obawy. Szczególnie przed Percim. On jest jakimś wojskowym, prawda? Coś słyszałem, że JEGO oddział zostanie tutaj przysłany. Więc jak jestem w stanie uwierzyć, że nie da im mnie zabić tak tłumaczenie się ze swoich słów… – Pokręcił nosem w geście zastanowienia. Najpewniej gdy się nad tym dłużej zastanowi nie zobaczy przeszkód żeby w bezpiecznej odległości trzech metrów wymienić i z jednym i z drugim dwa zdania w ramach przeprosin. Problem będzie w chwili gdy będą próbowali ponownie wykrzesać z niego zaufanie. Tym ich obdarował od samego początku i tego tak łatwo nie odzyskają.
- Jak tylko dojdę do jakiś logicznych wniosków to dam Ci znać. Ale. Czy to oznacza, że mogę wrócić do swojej sypialni i nikt mi w nocy nie poderżnie gardła? – Zapytał szturchając go lekko na co dostał pełne politowania spojrzenie i nieco naburmuszoną minę. Gill stwierdził, że oczywiście, że może! Podobnie było z zaprzestaniem unikania krążenia po korytarzach i chowaniem się całymi wieczorami w bibliotece. Mógł wrócić do normalnego życia, spacerowania boso po korytarzach i wygrzewania się na trawie w ogrodzie. No i jego skarbnica! Ona była najważniejsza w tym wszystkim bo pewnie ilość pająków jaka już tam zamieszkała…
- Apropo wkupienia się w moje łaski, ponownie. Nie żebyś się z nich wypisał jakoś specjalnie. Boisz się może pająków? – Zapytał konspiracyjnie, a słysząc, że no… niespecjalnie, zaklaskał raz w ręce zadowolony. Już zaczął snuć plany na pracowite popołudnie gdy niespodziewanie koło nich pojawił się Miles. Bardzo roszczeniowy maluch który od razu oświadczył z wyrzutem, że on mu obiecał zabawę, po czym nie przyszedł. Więc teraz bez gadania ma uzupełnić ich za mały wkład drużynowy w grę!
- To sprzątanie to odłożymy na inny raz. – Obiecał mu dając się pociągnąć do zajęczej chatki, przepraszając przy tym malucha za swoje nieodpowiedzialne i karygodne zachowanie. Zapewnił również, że to się nie powtórzy, a gdy zaczął się do młodego śmiać i z nim żartować, uśmiech tak szybko jak się pojawił na jego twarzy tak prędko zniknął. W lisa wymierzył poważne spojrzenie spod przymrużonych oczu i żachnął się oburzony gdy Gill zaczął się wycofywać.
- A ja bardzo chętnie pójdę z Tobą! – Zaczął odwracając się teatralnie na pięcie i biorąc go pod rękę ruszył w stronę rezydencji. Ku niezadowoleniu Milesa.
- Nie potrzebujemy towarzystwa niedojrzałych menda które kompletnie nic nie dają sobie przetłumaczyć i zapominają o najważniejszych w swoim życiu osobach gdy tylko dzieje się coś nie tak. Ach! I nie widzą dalej niż czubek własnego nosa, nie słyszą wyraźnego wołania o pomoc i wypinają się na każdego kto chce jakoś załagodzić sytuację. – Mówił rozgoryczony wszystko to co leżało mu na sercu. Bo on miał plany, on chciał wyciągnąć do nich dłoń, on chciał pielęgnować zalążek przyjaźni i przy odrobinie pomyślności, uśmiechowi losu, byli zdolni chociaż się polubić. Ale nie! Ced samolubnie uciekł w pracę zostawiając Gillesa na pastwę ich macochy, nie pozwalając jemu się przytulić w chwili gdy tak mocno go potrzebował, gdy się tak bardzo wystraszył. Niech teraz cierpi w samotności albo nadal w miałkim seksie z Enzo, skoro tak woli. Go to już nie obchodziło.
A przynajmniej tak mu się wydawało gdy jego wzrok trafił na smutne usteczka Milesa który stwierdził, że liczył chociaż na pochwałę znaleziska które trzymając obecnie w dłoniach wyciągnął do niego żeby pokazać.
- CEDRICCCCC!!!!! – Wrzasnął w te pędy wpadając na lisa, podwijając nogi pod siebie i wisząc na nim zgarniając udami jak najwygodniej jego biodra żeby się podsadzić i mocniej na nim schować.
Miles chyba równie zaskoczony co wszyscy swoje ręce przeniósł w stronę Gillesa i pokazując mu GIGANTYCZNEGO OWŁOSIONEGO PAJĄKA uśmiechnął się do niego – chociaż raczej do Julie – mówiąc, że z wujkiem Percim ostatnio zaczęli karmić go muchami więc bardzo urósł.
Cóż, tyle z obrazy majestatu Adriena i możliwości wycofania się Gillesa. Jeden uzależniony był od ramion lisa, drugi nie mógł odmówić dziecku.
Wraz z jękami paniki na istnienie tego stworzenia mruczał mu do ucha kolejne pretensje, przekleństwa, wyzwiska. Tak mocno go potrzebował, a go nie było. Wszyscy go potrzebowali, nikt nie chciał go do niczego zmuszać, a on przed nimi uciekał jakby mieli mu krzywdę zrobić! Wszystko z siebie wylał, każdą najmniejszą pretensję, nawet o nadal nienaprawiony dach w bibliotece się przyczepił. Ostatecznie jednak pozwolił się postawić i tuląc do niego, pocierając nosem o jego szyję, lekko mu się rozpłakał. Ale szczęśliwie, były to tylko dwie zabłąkane łzy które zdążył wytrzeć zanim ktokolwiek poza liskiem się połapał. I mógł już z nieco lżejszym serce ruszyć ze wszystkimi do zabawy.
Perci z ogromną uwagą obserwował walkę jaką toczył sam ze sobą Sasha. Nie pospieszał go jednak bo absolutnie mu się nie dziwił takiej właśnie reakcji. Życie jego przyjaciela było zagrożone, a on już nie raz i nie dwa wykazał się podstawą świadczącą o narażeniu własnego zdrowia byleby papudze było dobrze. Cenił ich za takie podejście do siebie, ba! Po części nawet zazdrościł takiej więzi, braku tego uczucia całkowitej samotności mimo znajdowania się wśród tłumu. Ale nie komentował jedynie pozwalając swoim myślom płynąć. To zżerało czas, a on niestety nie miał lepszego zajęcia jak obserwowanie miotającego się jelonka.
Pierwsza sprawa jaka padła sprawiła, że miał przeogromną ochotę wywrócić oczami. Pozostał jedynie przy walnięciu się mentalnie w czoło otwartą ręką dla braku docenienia jego umiejętności, niezawodnej logiki czy łączenia faktów. Że niby co? On posadę pewnego rodzaju koordynatora dostał za ładny tyłek? Niestety, to tak prosto nie działało. Sam Sasha musiał mieć niezłe pokłady wiedzy żeby kręcić się tak blisko Prekursora, być tak cenionym pracownikiem i mieć zaskarbione takie pokłady zaufania. Mimo tej jawnej nienawiści jaką ojca Papugi darzył. Dlaczego więc powtarzał mu pewne oczywistości? Sam zauważył jaki Gilles jest, jak stara się zadowolić wszystkich, jak pokazuje ogrom swojego serca i zrozumienia. Nawet dla nich, głąbów jednych.
Usiadł nieco bardziej prosto dopiero gdy Sasha zaczął przechodzić do meritum zadanego mu pytania. Krążył, nie chciał nic powiedzieć wprost, nie specjalnie wierzył mu, że nie wiedział ale gdy jakieś tam mgliste potwierdzenie padło, odetchnął z głęboką ulgą.
- Tak, chce ich swatać. – Stwierdził jak gdyby to nie było nic specjalnego, najnormalniejsza rzecz w świecie. – To nasza jedyna szansa. – Wzruszył ramionami nie umiejąc przecież przez tydzień wpaść na nic innego. Nawet jakby się zaprzyjaźnili, do zbudowania więzi na tyle trwałej żeby przetrwała takie kłamstwo musieliby mieć czas. Nie wspominając oczywiście o chęciach, dbałości i zwyczajnej życzliwości. A żadnego z tych na razie ani jedna ani druga strona nie miała. Nie dziwił się już po części dlaczego. Ced musiał być przerażony na myśl, że przy jego orientacji, szukaniu pożądania w mężczyznach, do reszty życia został skazany na kobietę.
- Wiem doskonale jakie to może nieść konsekwencje i jak źle się to może skończyć jeżeli w tych kwestiach mają podejście podobne do nas ale to jedyna możliwość na to żeby chociaż zaczęli ze sobą spędzać czas. Nie wychodzisz z tej pieczary smrodu ale nieciekawe plotki ostatnio krążą. Aż się Enzo delikatnie interesował „co tam u Julie”. A uwierz mi, zauważyłem już, że on w mało spraw się wtrąca. – Stwierdził lekko marszcząc nos bo chociaż do zająca z lubością wręcz spływały wszystkie plotki, rzadko czym tak naprawdę się przejmował. Chociaż gdzieś tam głęboko w jego spokojnych oczach zaczynał ostatnio dostrzegać niepokój, ba! On sam chodził napięty jak struna sypiając jako tako co drugą noc i coraz mniej zjadając. Nie umiał żyć z takim chaosem w głowie.
- Zasadniczo nie chodzi mi o szczególnie płomienny romans, bardziej o akceptację. Jeżeli Cedric w jakikolwiek sposób by się Gillesem zauroczył mielibyśmy pewność, że o świcie w trójkę nie zawiśniemy. To dość niski koszt patrząc na efekt konsekwencji gdy to wreszcie wyjdzie na jaw. A na przykładzie Adriena widzimy, że w końcu gdzieś wyjdzie. – Westchnął masując sobie kark. Zaraz zaczął zaczesywać włosy żeby przestały przeszkadzać obecnie stojącym na baczność uszom.
- Oczywiście zachowania jak w podstawówce nie wchodzą w grę. Trzeba ich jakoś podejść i w tym Twoja rola. Może łaskawie byś się zaczął znowu do Tygryska odzywać, wyjaśnilibyście sobie wszystko i wziąłbyś go na naszego sojusznika? Bo przed tym niewypałem z pogrzebaniem go żywcem chyba on sam miał takie chęci, żeby trochę ich ku sobie pchnąć? Sam mam zamiar go złapać jak wychyli nos z mysiej norki. Wyszło mocno źle… – Przyznał biorąc do ręki swój mały, lekko sfatygowany notes w którym szybko nakreślił „plan uratowania dupy Gilla”. Tutaj schowane zostaną wszystkie pomysły na bardziej lub mniej udane randki na przyszłość. A im do rozmowy to by się chyba herbatka przydała.
Cztery dni później Perci siedział z Milesem nad kolejną pracą plastyczną którą ten musiał mieć na jakieś wydarzenie którego początkowo nie chciał mu w ogóle zdradzić. Generalnie, to wcale nie było tak łatwe jakby się mogło wydawać. Wychowanie sprawnego kreatywnie dziecka w sensie. Maluch miał masę pomysłów, on pomagał je realizować i chociaż wychodziło im całkiem nieźle, lepiej czuł się w matematyce niżeli w wycinaniu różnych elementów z papieru. Obecnie więc siedząc na dywanie w salonie, z wystawionym językiem w geście skupienia, podążając za specjalistycznymi wskazówkami młodego, prowadził naostrzone nożyczki po to by ostatni raz spojrzeć na schemat na nieco zniszczonej kartce papieru.
- Wyjaśnij mi jeszcze raz, co my robimy? – Zapytał strzygąc jednym uchem. W prawdzie już jedne informacje otrzymał ale jakoś tak, były lekko chaotyczne przez wzbierający w młodym entuzjazm, że niekoniecznie cokolwiek zrozumiał.
Odpowiedź dotycząca lampionu oraz wielkiego festynu na którym będą je puszczać w niebo niespecjalnie go satysfakcjonowała. Nie rozumiał po co to wszystko, czym w ogóle festyn jest i co się tam będzie działo. Ostatecznie więc podając mu ostatnią część do sklejenia położył uszy po sobie i podpierając głowę na ręce śledził go wzrokiem.
- Powiedz mi coś więcej. – Poprosił po to by nadziać się na niezrozumiałe spojrzenie małego Milesa. Sam uniósł pytająco jedną brew i prostując się, spojrzał w stronę kuchni gdzie kręcił się Enzo. – Czym jest festyn? Co się tam robi? – Zapytał nie owijając już w bawełnę, że wie. Nie wiedział. Kompletnie nie rozumiał, a sam miał dość brutalne skojarzenia które najpewniej w ogóle nie były słuszne. Westchnął więc jedynie i czekając na odpowiedź albo od jednego albo od drugiego, poruszał nieco nerwowo ogonem.
A po wyjaśnieniach w jego głowie zaświtał plan: festyn był idealnym miejscem do realizacji jego nadal trzymającego się w posadach teorii planu swatania lisa z papugą!
- Hym… zważywszy na nieco napięte stosunki całej naszej wesołej gromadki ostatnimi czasy, jakbyśmy tak poszli wszyscy? Skoro mówicie o zabawie to może przy okazji niektórzy spokojnie pogadają? Tylko trzeba to wziąć lekkim podstępem… – Zaproponował podpierając się rękami za plecami i nadal z ogromną uwagą wodząc po sylwetce zająca zastanawiał się co go rano podkusiło, że klepnął ten tyłek. Ich gierki ostatnio zaczęły przekraczać pewne granice, a on nie wiedział czy to dobrze czy źle.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gilles nigdy nie wiedział, jak się zachować, kiedy sytuacja wokół niego zmieniała się tak szybko. W jednej chwili śmiał się z Adrienem, czując że kiedy wszystko się wydało, ich relacja zmieniła się diametralnie, ale za to bardzo pozytywnie, by w następnej marzyć jedynie o ucieczce. Nie lubił tego uczucia. Wrażenia, że przeszkadza, a to towarzyszyło mu odkąd tylko pamiętał i niezmiennie sprawiało, że zamykał się w sobie, kuląc skrzydła, uciekając wzrokiem by na koniec zniknąć sprzed oczu tego, któremu jego obecność w pobliżu była solą w oku. Nie spodziewał się za to, że Adrien zaraz pojawi się u jego boku i w tak buntowniczy sposób pokaże bratu, że jeśli jego obecność nie jest mu na rękę to i on nie miał zamiaru przy nim trwać. Spojrzał na niego równie zdumiony co wzruszony, bo nawet Sasha nigdy nie wstawił się za nim tak otwarcie… by zaraz parsknąć śmiechem na szaleńczy bieg chłopaka i jego koalą wersję uczepioną brata jak najbezpieczniejszej przystani. Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy widział jak mocno mimo wszystko się kochali. Zazdrościł im, ale tylko odrobinę, bardziej ciesząc z tego, że mieli kogoś dla siebie w tym wielkim dworze.
A kiedy mały koziorożec zatrzymał się przed nim, z dumą pokazując mu swoje zwierzątko, nie mógł nic poradzić na to, że mimowolnie kucnął przed nim, by popatrzeć z uwagą na siedzącego na ręce chłopca naprawdę dużego pająka. Co go zaskoczyło za to mocniej to nazwanie Perciego per „wujek”. Co prawda dochodziły do niego słuchy, że bardzo dużo czasu spędzał z muskularnym zającem, ale mając tego tak żywy dowód, nie potrafił pomyśleć, że to było naprawdę zaskakujące.
- W takim razie musicie go karmić naprawdę dorodnymi muchami. Powiedz, kto je łapie? – zapytał Gilles chłopca, ciekaw czego jeszcze mógł się dowiedzieć na temat Wilka, a widząc zabawnie zmarszczony nosek Milesa, prawie się rozczulił, rozumiejąc już, jak chłopiec wkradł się w łaski groźnego wilka.
- Pani jest mądra – stwierdził zamiast tego Miles, a Gilles przekrzywił delikatnie głowę na bok, w geście zdumienia. – Nie boisz się pająków. Inne dziewczynki z dworu reagują jak Adrien – wyjawił konspiracyjnie, zaraz jednak przywołany do porządku przez Cedrica, odniósł stawonoga na jego krzak i sieć zawieszoną pomiędzy pąkami dzikiej róży.
Słysząc głos lisa, Gilles znów poczuł się jak dzieciak przyłapany w miejscu, w którym nie powinien się znajdować i już miał przeprosić i odejść, kiedy ten niespodziewanie zwrócił się do niego, ale takim tonem, jakby nie był pewien, co powinien mu powiedzieć. Tym bardziej nie spodziewał się nieco krzywego uśmiechu i propozycji, by mimo wszystko został. Bezwiednie pokiwał głową, zgadzając się, a wtedy mały Miles szybko złapał go za rękę i pociągnął bliżej reszty, gdzie nadział się, najpierw na roziskrzone spojrzenie jasnych oczu zająca, a zaraz po rozpoczęciu gry, jego ciepłą dłoń, która poczochrała go po włosach, jakby chciał mu powiedzieć, że był naprawdę bardzo dzielny. Gilles do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że jeden tak ciepły i pełen życzliwości gest mógł zdjąć z jego serca tak wiele ciężaru. A jednak, kiedy spojrzał w górę na delikatnie uśmiechniętego Enzo, nie potrafił powstrzymać bardzo wdzięcznego i bardzo szczęśliwego uśmiechu.
Skończyli się bawić, kiedy słońce niemal całkowicie zaszło, spowijając ogród w cieniu i sprawiając że wszystko było szare, gotowe ukryć się w mroku nocy. Gilles zmęczony, ale w gruncie rzeczy bardzo zadowolony z dnia, człapał nieco nieśmiało, kroczek za Cedriciem w stronę ich pokoi, naciągając sweterek na palce nieco nerwowym gestem. To był pierwszy wieczór, który mieli spędzić razem, pierwszy w którym mieli na siebie patrzeć i egzystować w swojej obecności inaczej niż śpiąc w tym samym łóżku, choć dzieliła ich ogromna przepaść. Ta sama, którą Gilles odczuł jeszcze mocniej, kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi, a on niemal natychmiast opuścił głowę, utkwiwszy spojrzenie w swoich stopach. Nie wiedział, jak powinien się zachować.
Słysząc propozycję rozmowy, w zasadzie nie odpowiedział, bo nawet nie wiedział co powinien powiedzieć. Jedynie kiwnął bardzo lekko głową, zgadzając się, ale tylko dlatego, że Cedric sam brzmiał jakby nie wiedział czego chciał i czego powinien się spodziewać. Przeproszony na moment, niepewnie usiadł na krawędzi wskazanej sofy, zaplatając nerwowo palce. A kiedy Cedric wrócił, stawiając przed nim kubek, spojrzał najpierw na pełne naczynie, potem na mężczyznę, nie bardzo rozumiejąc, co autor miał na myśli. Wyjaśnienie, że to witaminy niewiele mu w zasadzie powiedziało. Nie sięgnął po niego, nieco nieufny i niepewny, woląc za to wsłuchać się w to, co lis miał mu do powiedzenia. A to, co mówił sprawiało, że sam lekko się zarumienił, nie spodziewając takich reakcji i wyjaśnień. Rozumiał, że to wszystko było dla niego trudne, ba sam przecież ułatwiał mu ucieczki, za co nagle poczuł wstyd, bo przecież może gdyby sam choć raz na niego poczekał, nie byłoby im tak niezręcznie. Nie odezwał się jednak, słuchając z uwagą dalej.
Kiedy mężczyzna skończył, w ramach gestu pojednania, Gilles sięgnął po kubek z witaminami i upił łyczek dziwnie smakującego napoju, marszcząc lekko nos. Pierwszy raz miał okazję pić coś takiego i choć nie było to niesmaczne, miał wrażenie, że wolał po prostu zjeść jakieś jabłko. Pił jednak dalej, bo skoro mężczyzna postawił przed nim naczynie to chyba znaczyło, że mu zależało, żeby jego zawartość zniknęła, prawda? Nie potrafił nic poradzić na to, że… słysząc o tym, że chciał go poznać, nie do końca mu uwierzył. W końcu już raz mu obiecał, że będą się starali zaprzyjaźnić, tymczasem zostawił go samego na tak długo. Nie chciał jednak odtrącać jego ręki, skoro pierwszy ją do niego wyciągnął. Nawet jeśli miało to znaczyć, że znów chciał go okłamać. I tak nie miał nic do stracenia. Dlatego, kiedy wypił, odstawił pusty kubek na stół i posłał mężczyźnie nieco niepewny uśmiech.
- Um… nic się nie stało, ja również nie zachowałam się tak jak powinnam, więc też cię przepraszam, myślałam… myślałam, że może tak będzie ci łatwiej – przyznał, rumieniąc się lekko, skubiąc palcami rąbek sweterka. – I dziękuję, że choć nadal, na pewno jest ci ciężko, chcesz spróbować jeszcze raz. Oczywiście, jeśli tylko chcesz to i ja bardzo chciałabym cię poznać, ciebie i twoją rodzinę, Adrien, Enzo i nawet twoja macocha nie wydają się złymi ludźmi – przyznał, nieco bardziej nieśmiało, zatrzymujac wzrok gdzieś na kolanach lisa, na jego nieco zielonych od trawy spodniach.
- Um… Więc, może obiad? – zaproponował, rumieniąc się lekko, na samą myśl, dlaczego wybrał tę porę. To właśnie wtedy żmija najczęściej go szukała, a kiedy widziała, że nie miał niczego ciekawego do roboty, wynajdowała mu je, w swoim i pokojówek towarzystwie, zmuszając do uczestnictwa w herbatkach, nauce robótek ręcznych i innych babskich pierdołach do których nie miał ani głowy, ani cierpliwości, ani tym bardziej zdolności manualnych, czym tylko dostarczał rozrywki służącym i późniejszych plotek o jego mało damskich przyzwyczajeniach.
Tego wieczora kładli się spać razem, rumieniąc jak piwonie za każdym razem kiedy przypadkowo spotkali się wzrokiem, a potem jakoś tak się złożyło, że razem zjedli najpierw śniadanie, potem obiad, a potem jeszcze kolację wieczorem. Choć pierwszy wspólny posiłek wyglądał raczej jak nieco mniej chaotyczna wersja ich przedślubnego śniadania, potem było już coraz lepiej i z każdym dniem czuli się przy sobie nieco bardziej swobodnie…
Od pamiętnego dnia, kiedy to Miles zaciągnął ich wszystkich, w tym Cedrica i Julie do zabawy, do uszu Enzo zaczęło docierać coraz mniej niepochlebnych o młodych plotek, za to coraz więcej pozytywów. Cedric nie siedział od rana do wieczora w lecznicy, para zaczęła razem spożywać posiłki i do tego spędzać ze sobą odrobinę więcej czasu. Adrien znów szwędał się po dworze bez butów, a Julie wyglądała coraz lepiej, do tego jej uroczy śmiech nosił się coraz częściej po pałacu, sprawiając że w serca służby i całego klanu znów wstąpiła nadzieja na życie w pokoju i pomoc od Espoirów. Enzo był taki dumny z Cedrica, z Julie i najwyraźniej z Adriena, który trochę swojego udziału w tym wszystkim też musiał mieć. W końcu nikt nie miał takiego wpływnu na lisa jak jego brat. O sobie Enzo wolał nie wspominać, w końcu jaki ogrodnik mógł mieć wpływ na syna Prekursora? W opinii publicznej żaden, a i wolał by tak właśnie myślano.
Sam w tym czasie, Enzo miał co robić. Jeśli nie siedział w ogrodzie to gotował dla ich małego rodzinnego grona, które z dnia na dzień powiększyło się o jednego, wyszczekanego wilka. Perci praktycznie z nimi zamieszkał, sprawiając że zając coraz mniej martwił się, wychodząc pracować w nieco dalsze rejony ogrodu. Wiedział, że nawet jeśli on był po drugiej stronie rezydencji jego mały skarb nie był sam. Perci okazał się niesamowitym ułatwieniem jego codziennego życia. Odbierał chłopca ze szkoły, prowadzał go na autobus, odrabiał z nim lekcje, kiedy Enzo nie mógł, no i bawił się z nim jak z rówieśnikiem, co niezmiennie bawiło zająca i sprawiało, że uśmiechał się niezwykle łagodnie, patrząc na tę dwójkę, zajętą sobą i swoim małym wyimaginowanym światem. No i… co przyznawał po cichu i tylko przed sobą samym, wilk zaczynał go niesamowicie kręcić. Kiedy Milesa nie było w pobliżu, flirtował z nim na całego, nieświadomie pozwalając sobie na coraz więcej, kusząc go i niewybrednym słownictwem obiecując mu przeżycia jakich jeszcze nikt mu nigdy nie dostarczył. Co prawda Enzo już miał do czynienia z takim zachowaniem, dużo słów, mało roboty, ale z takimi ewenementami potrafił sobie poradzić. A fioletowowłosy był przy tym rozkosznie pewny siebie. Enzo nie potrafił przewidzieć, czy miał w przeszłości przygody z mężczyznami, ale jeśli tylko zechciałby spróbować… cóż, on by mu się długo nie opierał. Wręcz przeciwnie, coraz częściej łapał się na myśli, że jeszcze raz i te wcale nie niewinne flirty wilka skończą się w jego sypialni. Sam nie pozostawał mu dłużny i naruszał jego granice w wyrafinowany sposób, rzucając mu powłóczyste spojrzenia i oferując, jeśli tylko by zechciał, wrażenia nie do zapomnienia. Zachowując oczywiście zdrowy rozsądek, choć przy nim coraz częściej miał ochotę odrobinę tego rozsądku zignorować…
Tego dnia od rana w salonie królował niepodzielnie Miles, papierowe lampiony i dopiero na samym końcu tego krótkiego łańcucha pokarmowego Perci z nożyczkami, skupiony, ale jakby trochę zagubiony, nie bardzo wiedząc co w zasadzie robił i po co. Enzo co jakiś czas rzucał im spojrzenia znad gotowanej potrawki z warzyw, uśmiechając się do siebie za każdym razem kiedy widział wystawiony ze skupieniem język Percivala i drygującego nim Milesa. Pamiętał o festynie, ale zapomniał wspomnieć o nim wilkowi. W konću o tym wydarzeniu chuczało jak w ulu, zwłaszcza że była to pierwsza taka impreza od ostatniego ataku na klan Reposów i pierwsza po ślubie, dlatego postanowiono wypuścić lampiony w niebo, skoro na samym weselu się nie udało. Miles podekscytowany zabawą nie odpuszczał Perciemu, zmuszając mężczyznę do wycinania coraz to nowych papierowych lampionów, które chłopiec zaraz sklejał i malował na nich wzorki w postaci patykowych ludzików, trzymających się za ręce i otaczających cały lampion. Enzo uważał, że to bardzo urocze. Przynajmniej do momentu, w którym Perci w końcu nie wytrzymał i zapytał, czym był w zasadzie festyn.
Enzo nie do końca rozumiał… Czy Espoirzy nie robili takich rzeczy? Zmarszczył lekko brwi, opierając się biodrami o blat kuchenny, spoglądając na Percivala przez cały pokój.
- No ale jak to?! – zdziwił się Miles, oburzony. – Na festynie się bawi! Są różne gry i jak ustrzelisz puszki to dostajesz misia i wata cukrowa i tyyyyyyyle dobrego jedzenia – wyjaśnił po swojemu Miles, nie mogąc uwierzyć, że wujek Perci naprawdę nie wie co to festyn. Zaraz też spojrzał na ojca, który posłał mu jedynie uspokajający uśmiech.
- To takie wydarzenie – powiedział, gwoli uzupełnienia zając, splatajac ręce na piersi. – Ludzie z całego klanu zjeżdżają się, najczęściej po to, by coś świętować. Rozkładane są kramy, gdzie możesz zjeść lokalne przysmaki, ale też pobawić się w losowanie nagród, strzelanie do celu, by zgarnąć maskotki, czy inne tego typu rozrywki. To bardzo fajne, naprawdę. Ah, no i jeśli się nie mylę, dzisiaj pod wieczór mają być puszczane lampiony w niebo, skoro w dniu ślubu Cedric i Julie uciekli tak wcześnie, że nie zdązyli tego zrobić – Enzo wzruszył ramionami, przyglądając się uważnie twarzy wilka. Nie spodziewał się zobaczyć na niej najpierw takiego skupienia, a zaraz potem grymasu, jakby coś właśnie wpadło mu do głowy.
- Jeśli tylko wszyscy się zgodzą, uważam że to fantastyczny pomysł. Dobrze im zrobi wyrwanie się z czterech ścian, a nie ma lepszego miejsca na socjalizację niż miesjce do tego i zabawy przeznaczone – uznał Enzo, uśmiechająć się z uznaniem do Percivala.
Chwilę im zajęło, ustalenie szczegółów, a potem oboje rozeszli się, uszykować się i zebrać nawet te opierające się jednostki. Enzo nie miał z tym problemów, Adrien zgodził się niemal od razu, twierdząc że i tak się tam wybierał, a Ceda zając przekonał podstępem, napuszczając na niego Milesa, który nie wyszedł z lecznicy tak długo dopóki lis się nie zgodził. Enzo przybił z nim piątkę, a potem pomógł chłopcu się ubrać w nieco bardziej wyjściowe spodenki i koszulkę, samemu stawiając na zwykłe jeansy i flanelową koszulę, której rękawy podwinął do łokci. A potem już tylko czekał najpierw na braci, by z nimi dotrzeć na teren festynu, a potem kiedy już się tam znaleźli na Percivala ze swoimi dziećmi, by rozpocząć akcję.
Kiedy Gilles po raz pierwszy usłyszał o festynie, niemal natychmiast podekscytował się wizją opuszczenia dworu, do tego w towarzystwie Percivala i Sashy, którego przekonał do wyjścia ciągnąc przyjaciela za rękaw i spoglądając na niego błagalnie swoimi wielkimi orzechowymi oczami tak długo, aż ten się zgodził.
- O tak! A mogę założyć spodnie? – zapytał jeszcze jednego i drugiego, a kiedy nie usłyszał sprzeciwu, w podskokach znalazł się przy swojej szafie, wyciągając z niej rzadko używane jasno niebieskie jeansy, które ciasno opinały jego zgrabne nogi i kształtne pośladki. Trochę zmarkotniał, kiedy Perci nie pozwolił mu na całkowitą swobodę i brak stanika, ale nadrobił to sobie nie malując się i spinając włosy w wysoką kitkę na czubku głowy, by nie przeszkadzały mu, kiedy będzie się bardzo dobrze bawił.
A przynajmniej tak myślał… Kiedy znaleźli się w mieście, chłopak chłonął widoki jak gąbka, zatrzymując wzrok na wszystkim, chcąc to wszystko zapamiętać, w razie gdyby drugi raz okazja miała się nie nadarzyć. Miasteczko było małe, ale całkiem urokliwe z wysokimi domami pomalowanymi na jaskrawe kolory, między którymi wisiały serpentyny, wskazując drogę na targ, gdzie miał odbywać się festyn. Ludzi było mnóstwo, a im bliżej straganów z zabawami, tym było ich więcej, aż w końcu Gilles złapał Sashę za ubranie, by się nie zgubić w tym tłumie. Ludzie szturchali się i przepychali, ale jemu to nie przeszkadzało, na reszcie czując się nieco bardziej wolnym. Wszystko było takie kolorowe, zewsząd czuł zapach pysznego jedzenia i słyszał śmiech.
- Hej, sprawdźmy to! – zaproponował, dostrzegając miejsce gdzie jacyś ludzie strzelali z małych łuków do tarcz ustawionych w niedalekiej odległości, ale niezbyt im to wychodziło. Jako nagrodę za celny strzał można było dostać wielkiego pluszaka.
A jednak Gilles nie dotarł do stanowiska, bo zanim znalazł się obok, wpadł na kogoś z dużym impetem, aż ten ktoś musiał go mocno przytrzymać, by nie poleciał do tyłu.
- Bardzo przepraszam… I dzię… - zaczął, czując delikatne rumieńce wkradające mu się na twarz kiedy śledził wzrokiem bardzo miło wyglądającą spod cienkiej za to dosyć opinającej się koszulki klatkę piersiową, kształtne obojczyki, a potem… - …kuję! – Widząc twarz, tak bardzo przystojną, zdziwioną i jednocześnie znajomą, chłopak spłonął rumieńcem, na raz czując jak mocno jego serce waliło mu w piersi. Nie spodziewał się, że pierwszą osobą, na którą wpadnie będzie Cedric. W towarzystwie Enzo, Milesa i Adriena.
- Um… możesz… możesz mnie puścić – wymamrotał zmieszany, kiedy i Cedric zaskoczony gapił się na niego, sprawiajac że pokrywający go rumieniec stał się jeszcze głębszy, ale jakoś tak, nie śmiał samemu się odsunąć, choć dotyk długich palców mężczyzny na jego przedramionach parzył go przez materiał białej, koronkowej bluzki.
- Oh, no proszę, to wy, jaka miła niespodzianka – odezwał się zaraz Enzo, udając że to wcale nie było zaplanowane i nie miał tym bardziej w zanadrzu wepchnięcia tej i jeszcze innej dwójki w nieco bardziej zawstydzające sytuacje.
- Tatuś, chcę iść tam! – Miles pociągnął Enzo za rękę, pokazując mu zjeżdżalnie, na których bawiły się inne dzieci.
- Już skarbie – westchnął Enzo, zaraz uśmiechając się jakby wpadł na fantastyczny pomysł. – A może, Ced zabierzesz Julie na strzelnicę, tam zmierzałaś prawda? – zagadnął, a zaskoczony Gillles pokiwał głową, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. – Lubisz pluszaki prawda? – podpuszczał go dalej, uśmiechając się całkiem niewinnie, dopóki lis i papuga nie znaleźli się obok stoiska, a żwawy kramarz nie wręczył Cedricowi zabawkowego łuku.
- No, jedych już mamy z głowy, teraz następni – parsknął Enzo do Percivala, kiedy zostawiali parę młodą samą, dopóki nie zdążyli się rozmyślić.
Gilles nie wiedział, co się działo. W jednej chwili trzymał się Sashy, by w kolejnej zostać z Cedriciem sam na sam, do tego w miejscu, w którym co prawda chciał być, ale nie wiedział jak powinien reagować. Ich relacja od kiedy zaczęli razem jeść znacząco się poprawiła, ale nadal były to tylko posiłki… Teraz sytuacja była zupełnie inna i gdyby okoliczności były inne, Gilles pomyślałby nawet że to idealne miejsce na… randkę.
- Emm… chcesz spróbować? – zagadnął go, delikatnie czerwony na twarzy, spoglądając na tarcze ustawione pięć metrów dalej, które stanowiły cel.
- Pan szanowny trafi trzy razy i pluszaczek jest tej ślicznej damy – oświadczył mężczyzna pilnujący stoiska, puszczając oczko do zaskoczonego Gila.
- Ja… ja też chcę! – oświadczył po niezbyt udanym pierwszym strzale Cedrica, stwierdzając że nie było szans, by spudłował. A kiedy dostał łuk i strzałę w swoje ręce, zmarszczył brwi, niemal od razu zdajac sobie sprawę z tego, dlaczego inni nie potrafili nic ustrzelić. Strzała była źle wyważona. Ciężki grot i lekkie drzewce sprawiały, że przy normalnym celowaniu, bez brania odpowiedniej poprawki, osoba nie znająca się na tym nie miała szans.
- Oszustwo! – prychnął cicho, rzucając gniewne spojrzenie mężczyźnie odpowiedzialnemu za zabawę, a ten nie dosłyszawszy, roześmiał się na minę Gilles’a.
- Niech się panienka nie martwi, jak nie trafi to dostanie nagrodę pocieszenia – powiedział do niej, rechocząc zaraz okropnie.
Gilles powstrzymał kolejne prychnięcie, a potem jak gdyby nigdy nic, przyjął idealną postawę łuczniczą, aż facetowi szczęka opadła do samej ziemi, a potem, jeszcze mocniej, kiedy Gil dotknąwszy kciukiem kącika ust, celując nieco dalej niż powinien, wypuścił strzałę. Ta wbiła się z głośnym ŁUP w sam środek tarczy, a stojący za papugą ludzie zaklaskali. Właściciel aż się wyprostował. Kolejna strzała dotarła do celu znacznie szybciej, a potem kolejna wbiła się z impetem w drewno, w samym środku tarczy. Tłum za plecami Gilla zaczął bić mu brawo, a on zaskoczony, niemal natychmiast odłożył zawstydzony uwagą łuk na ladę.
- No więc, co sobie panienka wybrała? – zapytał kwaśno mężczyzna, a Gilles spojrzał najpierw na niego, a potem na Cedrica, nie wiedząc, w zasadzie…
- Co… Który tobie się podoba? – zapytał, nie mając zbyt wielkiego doświadczenia z pluszakami. Jedyny jakiego miał dostał od Sashy, z którym spał dopóki ktoś się o tym nie dowiedział, a potem zaczął z niego wyśmiewać…
A kiedy mały koziorożec zatrzymał się przed nim, z dumą pokazując mu swoje zwierzątko, nie mógł nic poradzić na to, że mimowolnie kucnął przed nim, by popatrzeć z uwagą na siedzącego na ręce chłopca naprawdę dużego pająka. Co go zaskoczyło za to mocniej to nazwanie Perciego per „wujek”. Co prawda dochodziły do niego słuchy, że bardzo dużo czasu spędzał z muskularnym zającem, ale mając tego tak żywy dowód, nie potrafił pomyśleć, że to było naprawdę zaskakujące.
- W takim razie musicie go karmić naprawdę dorodnymi muchami. Powiedz, kto je łapie? – zapytał Gilles chłopca, ciekaw czego jeszcze mógł się dowiedzieć na temat Wilka, a widząc zabawnie zmarszczony nosek Milesa, prawie się rozczulił, rozumiejąc już, jak chłopiec wkradł się w łaski groźnego wilka.
- Pani jest mądra – stwierdził zamiast tego Miles, a Gilles przekrzywił delikatnie głowę na bok, w geście zdumienia. – Nie boisz się pająków. Inne dziewczynki z dworu reagują jak Adrien – wyjawił konspiracyjnie, zaraz jednak przywołany do porządku przez Cedrica, odniósł stawonoga na jego krzak i sieć zawieszoną pomiędzy pąkami dzikiej róży.
Słysząc głos lisa, Gilles znów poczuł się jak dzieciak przyłapany w miejscu, w którym nie powinien się znajdować i już miał przeprosić i odejść, kiedy ten niespodziewanie zwrócił się do niego, ale takim tonem, jakby nie był pewien, co powinien mu powiedzieć. Tym bardziej nie spodziewał się nieco krzywego uśmiechu i propozycji, by mimo wszystko został. Bezwiednie pokiwał głową, zgadzając się, a wtedy mały Miles szybko złapał go za rękę i pociągnął bliżej reszty, gdzie nadział się, najpierw na roziskrzone spojrzenie jasnych oczu zająca, a zaraz po rozpoczęciu gry, jego ciepłą dłoń, która poczochrała go po włosach, jakby chciał mu powiedzieć, że był naprawdę bardzo dzielny. Gilles do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że jeden tak ciepły i pełen życzliwości gest mógł zdjąć z jego serca tak wiele ciężaru. A jednak, kiedy spojrzał w górę na delikatnie uśmiechniętego Enzo, nie potrafił powstrzymać bardzo wdzięcznego i bardzo szczęśliwego uśmiechu.
Skończyli się bawić, kiedy słońce niemal całkowicie zaszło, spowijając ogród w cieniu i sprawiając że wszystko było szare, gotowe ukryć się w mroku nocy. Gilles zmęczony, ale w gruncie rzeczy bardzo zadowolony z dnia, człapał nieco nieśmiało, kroczek za Cedriciem w stronę ich pokoi, naciągając sweterek na palce nieco nerwowym gestem. To był pierwszy wieczór, który mieli spędzić razem, pierwszy w którym mieli na siebie patrzeć i egzystować w swojej obecności inaczej niż śpiąc w tym samym łóżku, choć dzieliła ich ogromna przepaść. Ta sama, którą Gilles odczuł jeszcze mocniej, kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi, a on niemal natychmiast opuścił głowę, utkwiwszy spojrzenie w swoich stopach. Nie wiedział, jak powinien się zachować.
Słysząc propozycję rozmowy, w zasadzie nie odpowiedział, bo nawet nie wiedział co powinien powiedzieć. Jedynie kiwnął bardzo lekko głową, zgadzając się, ale tylko dlatego, że Cedric sam brzmiał jakby nie wiedział czego chciał i czego powinien się spodziewać. Przeproszony na moment, niepewnie usiadł na krawędzi wskazanej sofy, zaplatając nerwowo palce. A kiedy Cedric wrócił, stawiając przed nim kubek, spojrzał najpierw na pełne naczynie, potem na mężczyznę, nie bardzo rozumiejąc, co autor miał na myśli. Wyjaśnienie, że to witaminy niewiele mu w zasadzie powiedziało. Nie sięgnął po niego, nieco nieufny i niepewny, woląc za to wsłuchać się w to, co lis miał mu do powiedzenia. A to, co mówił sprawiało, że sam lekko się zarumienił, nie spodziewając takich reakcji i wyjaśnień. Rozumiał, że to wszystko było dla niego trudne, ba sam przecież ułatwiał mu ucieczki, za co nagle poczuł wstyd, bo przecież może gdyby sam choć raz na niego poczekał, nie byłoby im tak niezręcznie. Nie odezwał się jednak, słuchając z uwagą dalej.
Kiedy mężczyzna skończył, w ramach gestu pojednania, Gilles sięgnął po kubek z witaminami i upił łyczek dziwnie smakującego napoju, marszcząc lekko nos. Pierwszy raz miał okazję pić coś takiego i choć nie było to niesmaczne, miał wrażenie, że wolał po prostu zjeść jakieś jabłko. Pił jednak dalej, bo skoro mężczyzna postawił przed nim naczynie to chyba znaczyło, że mu zależało, żeby jego zawartość zniknęła, prawda? Nie potrafił nic poradzić na to, że… słysząc o tym, że chciał go poznać, nie do końca mu uwierzył. W końcu już raz mu obiecał, że będą się starali zaprzyjaźnić, tymczasem zostawił go samego na tak długo. Nie chciał jednak odtrącać jego ręki, skoro pierwszy ją do niego wyciągnął. Nawet jeśli miało to znaczyć, że znów chciał go okłamać. I tak nie miał nic do stracenia. Dlatego, kiedy wypił, odstawił pusty kubek na stół i posłał mężczyźnie nieco niepewny uśmiech.
- Um… nic się nie stało, ja również nie zachowałam się tak jak powinnam, więc też cię przepraszam, myślałam… myślałam, że może tak będzie ci łatwiej – przyznał, rumieniąc się lekko, skubiąc palcami rąbek sweterka. – I dziękuję, że choć nadal, na pewno jest ci ciężko, chcesz spróbować jeszcze raz. Oczywiście, jeśli tylko chcesz to i ja bardzo chciałabym cię poznać, ciebie i twoją rodzinę, Adrien, Enzo i nawet twoja macocha nie wydają się złymi ludźmi – przyznał, nieco bardziej nieśmiało, zatrzymujac wzrok gdzieś na kolanach lisa, na jego nieco zielonych od trawy spodniach.
- Um… Więc, może obiad? – zaproponował, rumieniąc się lekko, na samą myśl, dlaczego wybrał tę porę. To właśnie wtedy żmija najczęściej go szukała, a kiedy widziała, że nie miał niczego ciekawego do roboty, wynajdowała mu je, w swoim i pokojówek towarzystwie, zmuszając do uczestnictwa w herbatkach, nauce robótek ręcznych i innych babskich pierdołach do których nie miał ani głowy, ani cierpliwości, ani tym bardziej zdolności manualnych, czym tylko dostarczał rozrywki służącym i późniejszych plotek o jego mało damskich przyzwyczajeniach.
Tego wieczora kładli się spać razem, rumieniąc jak piwonie za każdym razem kiedy przypadkowo spotkali się wzrokiem, a potem jakoś tak się złożyło, że razem zjedli najpierw śniadanie, potem obiad, a potem jeszcze kolację wieczorem. Choć pierwszy wspólny posiłek wyglądał raczej jak nieco mniej chaotyczna wersja ich przedślubnego śniadania, potem było już coraz lepiej i z każdym dniem czuli się przy sobie nieco bardziej swobodnie…
Od pamiętnego dnia, kiedy to Miles zaciągnął ich wszystkich, w tym Cedrica i Julie do zabawy, do uszu Enzo zaczęło docierać coraz mniej niepochlebnych o młodych plotek, za to coraz więcej pozytywów. Cedric nie siedział od rana do wieczora w lecznicy, para zaczęła razem spożywać posiłki i do tego spędzać ze sobą odrobinę więcej czasu. Adrien znów szwędał się po dworze bez butów, a Julie wyglądała coraz lepiej, do tego jej uroczy śmiech nosił się coraz częściej po pałacu, sprawiając że w serca służby i całego klanu znów wstąpiła nadzieja na życie w pokoju i pomoc od Espoirów. Enzo był taki dumny z Cedrica, z Julie i najwyraźniej z Adriena, który trochę swojego udziału w tym wszystkim też musiał mieć. W końcu nikt nie miał takiego wpływnu na lisa jak jego brat. O sobie Enzo wolał nie wspominać, w końcu jaki ogrodnik mógł mieć wpływ na syna Prekursora? W opinii publicznej żaden, a i wolał by tak właśnie myślano.
Sam w tym czasie, Enzo miał co robić. Jeśli nie siedział w ogrodzie to gotował dla ich małego rodzinnego grona, które z dnia na dzień powiększyło się o jednego, wyszczekanego wilka. Perci praktycznie z nimi zamieszkał, sprawiając że zając coraz mniej martwił się, wychodząc pracować w nieco dalsze rejony ogrodu. Wiedział, że nawet jeśli on był po drugiej stronie rezydencji jego mały skarb nie był sam. Perci okazał się niesamowitym ułatwieniem jego codziennego życia. Odbierał chłopca ze szkoły, prowadzał go na autobus, odrabiał z nim lekcje, kiedy Enzo nie mógł, no i bawił się z nim jak z rówieśnikiem, co niezmiennie bawiło zająca i sprawiało, że uśmiechał się niezwykle łagodnie, patrząc na tę dwójkę, zajętą sobą i swoim małym wyimaginowanym światem. No i… co przyznawał po cichu i tylko przed sobą samym, wilk zaczynał go niesamowicie kręcić. Kiedy Milesa nie było w pobliżu, flirtował z nim na całego, nieświadomie pozwalając sobie na coraz więcej, kusząc go i niewybrednym słownictwem obiecując mu przeżycia jakich jeszcze nikt mu nigdy nie dostarczył. Co prawda Enzo już miał do czynienia z takim zachowaniem, dużo słów, mało roboty, ale z takimi ewenementami potrafił sobie poradzić. A fioletowowłosy był przy tym rozkosznie pewny siebie. Enzo nie potrafił przewidzieć, czy miał w przeszłości przygody z mężczyznami, ale jeśli tylko zechciałby spróbować… cóż, on by mu się długo nie opierał. Wręcz przeciwnie, coraz częściej łapał się na myśli, że jeszcze raz i te wcale nie niewinne flirty wilka skończą się w jego sypialni. Sam nie pozostawał mu dłużny i naruszał jego granice w wyrafinowany sposób, rzucając mu powłóczyste spojrzenia i oferując, jeśli tylko by zechciał, wrażenia nie do zapomnienia. Zachowując oczywiście zdrowy rozsądek, choć przy nim coraz częściej miał ochotę odrobinę tego rozsądku zignorować…
Tego dnia od rana w salonie królował niepodzielnie Miles, papierowe lampiony i dopiero na samym końcu tego krótkiego łańcucha pokarmowego Perci z nożyczkami, skupiony, ale jakby trochę zagubiony, nie bardzo wiedząc co w zasadzie robił i po co. Enzo co jakiś czas rzucał im spojrzenia znad gotowanej potrawki z warzyw, uśmiechając się do siebie za każdym razem kiedy widział wystawiony ze skupieniem język Percivala i drygującego nim Milesa. Pamiętał o festynie, ale zapomniał wspomnieć o nim wilkowi. W konću o tym wydarzeniu chuczało jak w ulu, zwłaszcza że była to pierwsza taka impreza od ostatniego ataku na klan Reposów i pierwsza po ślubie, dlatego postanowiono wypuścić lampiony w niebo, skoro na samym weselu się nie udało. Miles podekscytowany zabawą nie odpuszczał Perciemu, zmuszając mężczyznę do wycinania coraz to nowych papierowych lampionów, które chłopiec zaraz sklejał i malował na nich wzorki w postaci patykowych ludzików, trzymających się za ręce i otaczających cały lampion. Enzo uważał, że to bardzo urocze. Przynajmniej do momentu, w którym Perci w końcu nie wytrzymał i zapytał, czym był w zasadzie festyn.
Enzo nie do końca rozumiał… Czy Espoirzy nie robili takich rzeczy? Zmarszczył lekko brwi, opierając się biodrami o blat kuchenny, spoglądając na Percivala przez cały pokój.
- No ale jak to?! – zdziwił się Miles, oburzony. – Na festynie się bawi! Są różne gry i jak ustrzelisz puszki to dostajesz misia i wata cukrowa i tyyyyyyyle dobrego jedzenia – wyjaśnił po swojemu Miles, nie mogąc uwierzyć, że wujek Perci naprawdę nie wie co to festyn. Zaraz też spojrzał na ojca, który posłał mu jedynie uspokajający uśmiech.
- To takie wydarzenie – powiedział, gwoli uzupełnienia zając, splatajac ręce na piersi. – Ludzie z całego klanu zjeżdżają się, najczęściej po to, by coś świętować. Rozkładane są kramy, gdzie możesz zjeść lokalne przysmaki, ale też pobawić się w losowanie nagród, strzelanie do celu, by zgarnąć maskotki, czy inne tego typu rozrywki. To bardzo fajne, naprawdę. Ah, no i jeśli się nie mylę, dzisiaj pod wieczór mają być puszczane lampiony w niebo, skoro w dniu ślubu Cedric i Julie uciekli tak wcześnie, że nie zdązyli tego zrobić – Enzo wzruszył ramionami, przyglądając się uważnie twarzy wilka. Nie spodziewał się zobaczyć na niej najpierw takiego skupienia, a zaraz potem grymasu, jakby coś właśnie wpadło mu do głowy.
- Jeśli tylko wszyscy się zgodzą, uważam że to fantastyczny pomysł. Dobrze im zrobi wyrwanie się z czterech ścian, a nie ma lepszego miejsca na socjalizację niż miesjce do tego i zabawy przeznaczone – uznał Enzo, uśmiechająć się z uznaniem do Percivala.
Chwilę im zajęło, ustalenie szczegółów, a potem oboje rozeszli się, uszykować się i zebrać nawet te opierające się jednostki. Enzo nie miał z tym problemów, Adrien zgodził się niemal od razu, twierdząc że i tak się tam wybierał, a Ceda zając przekonał podstępem, napuszczając na niego Milesa, który nie wyszedł z lecznicy tak długo dopóki lis się nie zgodził. Enzo przybił z nim piątkę, a potem pomógł chłopcu się ubrać w nieco bardziej wyjściowe spodenki i koszulkę, samemu stawiając na zwykłe jeansy i flanelową koszulę, której rękawy podwinął do łokci. A potem już tylko czekał najpierw na braci, by z nimi dotrzeć na teren festynu, a potem kiedy już się tam znaleźli na Percivala ze swoimi dziećmi, by rozpocząć akcję.
Kiedy Gilles po raz pierwszy usłyszał o festynie, niemal natychmiast podekscytował się wizją opuszczenia dworu, do tego w towarzystwie Percivala i Sashy, którego przekonał do wyjścia ciągnąc przyjaciela za rękaw i spoglądając na niego błagalnie swoimi wielkimi orzechowymi oczami tak długo, aż ten się zgodził.
- O tak! A mogę założyć spodnie? – zapytał jeszcze jednego i drugiego, a kiedy nie usłyszał sprzeciwu, w podskokach znalazł się przy swojej szafie, wyciągając z niej rzadko używane jasno niebieskie jeansy, które ciasno opinały jego zgrabne nogi i kształtne pośladki. Trochę zmarkotniał, kiedy Perci nie pozwolił mu na całkowitą swobodę i brak stanika, ale nadrobił to sobie nie malując się i spinając włosy w wysoką kitkę na czubku głowy, by nie przeszkadzały mu, kiedy będzie się bardzo dobrze bawił.
A przynajmniej tak myślał… Kiedy znaleźli się w mieście, chłopak chłonął widoki jak gąbka, zatrzymując wzrok na wszystkim, chcąc to wszystko zapamiętać, w razie gdyby drugi raz okazja miała się nie nadarzyć. Miasteczko było małe, ale całkiem urokliwe z wysokimi domami pomalowanymi na jaskrawe kolory, między którymi wisiały serpentyny, wskazując drogę na targ, gdzie miał odbywać się festyn. Ludzi było mnóstwo, a im bliżej straganów z zabawami, tym było ich więcej, aż w końcu Gilles złapał Sashę za ubranie, by się nie zgubić w tym tłumie. Ludzie szturchali się i przepychali, ale jemu to nie przeszkadzało, na reszcie czując się nieco bardziej wolnym. Wszystko było takie kolorowe, zewsząd czuł zapach pysznego jedzenia i słyszał śmiech.
- Hej, sprawdźmy to! – zaproponował, dostrzegając miejsce gdzie jacyś ludzie strzelali z małych łuków do tarcz ustawionych w niedalekiej odległości, ale niezbyt im to wychodziło. Jako nagrodę za celny strzał można było dostać wielkiego pluszaka.
A jednak Gilles nie dotarł do stanowiska, bo zanim znalazł się obok, wpadł na kogoś z dużym impetem, aż ten ktoś musiał go mocno przytrzymać, by nie poleciał do tyłu.
- Bardzo przepraszam… I dzię… - zaczął, czując delikatne rumieńce wkradające mu się na twarz kiedy śledził wzrokiem bardzo miło wyglądającą spod cienkiej za to dosyć opinającej się koszulki klatkę piersiową, kształtne obojczyki, a potem… - …kuję! – Widząc twarz, tak bardzo przystojną, zdziwioną i jednocześnie znajomą, chłopak spłonął rumieńcem, na raz czując jak mocno jego serce waliło mu w piersi. Nie spodziewał się, że pierwszą osobą, na którą wpadnie będzie Cedric. W towarzystwie Enzo, Milesa i Adriena.
- Um… możesz… możesz mnie puścić – wymamrotał zmieszany, kiedy i Cedric zaskoczony gapił się na niego, sprawiajac że pokrywający go rumieniec stał się jeszcze głębszy, ale jakoś tak, nie śmiał samemu się odsunąć, choć dotyk długich palców mężczyzny na jego przedramionach parzył go przez materiał białej, koronkowej bluzki.
- Oh, no proszę, to wy, jaka miła niespodzianka – odezwał się zaraz Enzo, udając że to wcale nie było zaplanowane i nie miał tym bardziej w zanadrzu wepchnięcia tej i jeszcze innej dwójki w nieco bardziej zawstydzające sytuacje.
- Tatuś, chcę iść tam! – Miles pociągnął Enzo za rękę, pokazując mu zjeżdżalnie, na których bawiły się inne dzieci.
- Już skarbie – westchnął Enzo, zaraz uśmiechając się jakby wpadł na fantastyczny pomysł. – A może, Ced zabierzesz Julie na strzelnicę, tam zmierzałaś prawda? – zagadnął, a zaskoczony Gillles pokiwał głową, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. – Lubisz pluszaki prawda? – podpuszczał go dalej, uśmiechając się całkiem niewinnie, dopóki lis i papuga nie znaleźli się obok stoiska, a żwawy kramarz nie wręczył Cedricowi zabawkowego łuku.
- No, jedych już mamy z głowy, teraz następni – parsknął Enzo do Percivala, kiedy zostawiali parę młodą samą, dopóki nie zdążyli się rozmyślić.
Gilles nie wiedział, co się działo. W jednej chwili trzymał się Sashy, by w kolejnej zostać z Cedriciem sam na sam, do tego w miejscu, w którym co prawda chciał być, ale nie wiedział jak powinien reagować. Ich relacja od kiedy zaczęli razem jeść znacząco się poprawiła, ale nadal były to tylko posiłki… Teraz sytuacja była zupełnie inna i gdyby okoliczności były inne, Gilles pomyślałby nawet że to idealne miejsce na… randkę.
- Emm… chcesz spróbować? – zagadnął go, delikatnie czerwony na twarzy, spoglądając na tarcze ustawione pięć metrów dalej, które stanowiły cel.
- Pan szanowny trafi trzy razy i pluszaczek jest tej ślicznej damy – oświadczył mężczyzna pilnujący stoiska, puszczając oczko do zaskoczonego Gila.
- Ja… ja też chcę! – oświadczył po niezbyt udanym pierwszym strzale Cedrica, stwierdzając że nie było szans, by spudłował. A kiedy dostał łuk i strzałę w swoje ręce, zmarszczył brwi, niemal od razu zdajac sobie sprawę z tego, dlaczego inni nie potrafili nic ustrzelić. Strzała była źle wyważona. Ciężki grot i lekkie drzewce sprawiały, że przy normalnym celowaniu, bez brania odpowiedniej poprawki, osoba nie znająca się na tym nie miała szans.
- Oszustwo! – prychnął cicho, rzucając gniewne spojrzenie mężczyźnie odpowiedzialnemu za zabawę, a ten nie dosłyszawszy, roześmiał się na minę Gilles’a.
- Niech się panienka nie martwi, jak nie trafi to dostanie nagrodę pocieszenia – powiedział do niej, rechocząc zaraz okropnie.
Gilles powstrzymał kolejne prychnięcie, a potem jak gdyby nigdy nic, przyjął idealną postawę łuczniczą, aż facetowi szczęka opadła do samej ziemi, a potem, jeszcze mocniej, kiedy Gil dotknąwszy kciukiem kącika ust, celując nieco dalej niż powinien, wypuścił strzałę. Ta wbiła się z głośnym ŁUP w sam środek tarczy, a stojący za papugą ludzie zaklaskali. Właściciel aż się wyprostował. Kolejna strzała dotarła do celu znacznie szybciej, a potem kolejna wbiła się z impetem w drewno, w samym środku tarczy. Tłum za plecami Gilla zaczął bić mu brawo, a on zaskoczony, niemal natychmiast odłożył zawstydzony uwagą łuk na ladę.
- No więc, co sobie panienka wybrała? – zapytał kwaśno mężczyzna, a Gilles spojrzał najpierw na niego, a potem na Cedrica, nie wiedząc, w zasadzie…
- Co… Który tobie się podoba? – zapytał, nie mając zbyt wielkiego doświadczenia z pluszakami. Jedyny jakiego miał dostał od Sashy, z którym spał dopóki ktoś się o tym nie dowiedział, a potem zaczął z niego wyśmiewać…
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cedric, może nieco zaskakująco, naprawdę lubił festyny. Nie wiązało się to stricte z tym, co się na nich działo, a faktem, że miał niesamowicie dużo wspomnień z nich z dzieciństwa. Od tych z Florą i jego ojcem, kiedy byli szczęśliwą rodziną, później kiedy chodzili w trójkę z Adrienem, aż do tych najbardziej niedawnych, gdzie chodził sam z bratem lub jeszcze z Enzo oraz Milesem, tak jak teraz, gdy w czwórkę przemierzali kolorowe uliczki. Raz w życiu był też na festynie na randce, ale jedyne co z niej pamiętał to wygląd schowka, w którym dość szybko skończyli.
Drobny uśmiech nie schodził mu z ust, kiedy rozglądał się po straganach, a dostrzegłszy na jednym smakołyki, przytrzymał pozostałą trójkę, samemu ruszając w tym kierunku. Szybko załatwił sprawę ze sprzedawcą, po czym obładowany wrócił do reszty. Enzo dostał paczkę landrynek, sobie zostawił długie żelki w kształcie węży, natomiast Milesowi i Adrienowi wręczył po największej dostępnej paczce karmelizowanego popcornu - wiedział, jak jego brat go uwielbiał. Trochę forma przekupstwa - nawet nie zaprzeczał - ale pochodziła z jego szczerego poczucia winy za to, że zaniedbał w ostatnim czasie wszystko, zamykając się w swojej bańce pracy i nauki. I o ile z Julie sprawa powoli, bardzo powoli się stabilizowała, a z każdym dniem, mimo niezręcznych początków, z coraz większą przyjemnością wspólnie poświęcali sobie czas podczas posiłków, tak nadal czuł potrzebę odpracowania swojego zachowania Adrienowi. Czasem zapominał, że wszystko co się kręciło dookoła klanu oddziaływało na ich dwójkę tak samo mocno.
- Dla mojego ukochanego brata - mruknął, uwieszając się na plecach chłopaka z żelką zwisającą z ust, tak że ta lekko dotykała jego włosów, gdy położył na brodę na czubku jego głowy. Pewnie, przymilał się, ale w rzeczywistości te drobne rzeczy sprawiały mu radość, stąd nawet nie krył się ze swoim nieco dziecinnym zachowaniem. Czasem miał wrażenie, że potrzebował kontrastu do swojego zachowania w lecznicy, gdzie wymagano od niego pełnego profesjonalizmu i powagi, do właśnie tego luźniejszego podejścia, gdy był w towarzystwie swojej rodziny, zarówno Adriena, jak i Enzo oraz Milesa. Pozwalał sobie być przy nich dzieckiem i czerpał niesamowitą ulgę z tych chwil.
Dokończyli jedzenie i już miał wyrzucać papierki do kosza, kiedy poczuł jak ktoś z impetem na niego wpada. Zrobił zaskoczony krok w tył, podtrzymując również osobę i już miał przepraszać mężczyznę, w którego wpadł, kiedy ze zgrozą dla siebie zorientował się, że ta twarz nie należała do chłopaka. Co więcej, należała do jego żony. Bez makijażu i w spodniach w pierwszy odruchu kompletnie nie był w stanie jej poznać, a w duchu swoją pomyłkę wyklinał. Skąd mu się to mogło w ogóle wziąć? Związane włosy tym bardziej dawały mu pole do popisu odnośnie pomylenia jej, ale czy aż tak?
Ogarnął się dopiero wtedy, gdy usłyszał jej delikatny głos, mówiący mu, że może ją puścić. Zażenował się lekko i od razu cofnął, uśmiechając się jednak lekko na to niespodziewane spotkanie. Przywitał się, zarówno z Julie, jak i Sashą oraz Percivalem, tylko po to, aby nieco zmieszane spojrzenie przesunąć nagle na Enzo, który wyskoczył z propozycją jego wspólnego pójścia na strzelnicę z Julie. Kiwnął nieco niepewnie głową, nie będąc nawet w pozycji, aby odmówić i już po chwili znaleźli się obok stoiska, a w jego rękach znalazł się łuk. Chłopak spojrzał najpierw na przedmiot w dłoniach, potem na cel, na końcu natomiast nieco zaskoczony na Julie, jak gdyby nie będąc pewnym, co powinien zrobić. Pewnie, znał podstawy strzelania z łuku, ale na tym się to kończyło - podstawach. Nic dziwnego więc, że spudłował. Nie czuł się z tym nawet źle, ponieważ wiedział doskonale, że miał zerowe szanse, aby to się udało. Z uśmiechem przekazał Julie łuk, odsuwając się nieco, aby zrobić jej miejsce przy stoisku.
Wzrok Cedrica z pełnym podziwem śledził wyćwiczone ruchy kobiety, kiedy ta naciągała cięciwę i z zatrważającą celnością wypuszczała strzały. Te, jedna po drugiej, trafiały idealnie w środek, a jego zdziwienie z każdym momentem rosło, ale dochodziło do tego też szczere uznanie co do jej zdolności, które przejawiało się w szerokim uśmiechu, którego nie mógł powstrzymać. Spowodowane było to też nieco niedowierzającym spojrzeniem wszystkich dookoła, co tylko dodawało uroku całej tej sytuacji. Sprzedawca z cały czas zaskoczoną miną zwrócił się do Julie o nagrodę, a ta, co z kolei sprawiło, że Cedrica nieco wcięło, odezwała się do niego.
- Proszę? - rzucił głupio, patrząc raz na Julie, raz na wszystkie pluszaki do wyboru. Zaraz też zostali pospieszeni przez nieco skwaśniałego sprzedawcę, narzekającego na oczekujących ludzi w kolejce. - Panda. Panda jest urocza - powiedział do dziewczyny, wskazując palcem na ogromną maskotkę zwierzęcia w rogu. Nie był to najlepszy wybór, ale w swojej brzydocie owa panda przemawiała do niego urokiem. Kiedy ta trafiła do jego rąk, poczuł nagłe, zupełnie niespodziewane wypieki na policzkach. Nigdy nie przydarzyła mu się taka sytuacja, a tym bardziej nie został obdarowany takim prezentem, stąd nieco się zawstydził. Objął zwierzaka w pasie i schował twarz za włosami, odchrząkując cicho.
- Dziękuję, podoba mi się - powiedział z cieniem rozbawienia w głosie, jak i wyglądając na twarz Julie zza plątaniny, za którą na moment się ukrył. Zaraz jednak jego wzrok na nowo się rozświetlił, kiedy dopatrzył się stoiska z watą cukrową. - Chcesz waty cukrowej? - zapytał z uśmiechem, a widząc niezrozumienie na twarzy dziewczyny, uśmiechnął się nawet szerzej i chwycił ją delikatnie za nadgarstek, manewrując między ludźmi w kierunku stoiska. - To sam cukier, ale jest serio dobre, trochę jakbyś jadła chmurę - powiedział nieco podekscytowany, bo tej nie próbował tak dawno, że już prawie zapomniał smaku. Trzymając z nieplanowaną dumą miśka pod pachą, a drugiej ręce palce owinięte dookoła zaskakująco szerokiego nadgarstka, poprosił o dwie, największe porcje. Zapłaciwszy sprzedawcy, przekazał jedną watę dziewczynie, zachęcając ruchem, aby spróbowała klejącej się dobroci.
- Nie byłaś nigdy na festynie? - zapytał z ciekawością, dostrzegając już wcześniej trochę niepewności i szczerą fascynację, gdy ta patrzyła dookoła.
***
Sasha nie mógł pomóc ekscytacji budującej się w nim na myśl o festynie, odkąd został wprowadzony w najnowszy plan przez Percivala - pomysł zeswatania małżeństwa wszedł w życie od ich ostatniej rozmowy i zielonowłosy miał nadzieję przysporzyć się temu zadaniu. Nie miał pojęcia, co to do końca ten festyn jest, chociaż słyszał to i owo. Dlatego też szedł obok Gillesa, który od paru dni zaczął w końcu wyglądać jak człowiek, a nie jak zwłoki, z równie roześmianą buzią. Co więcej, nawet ich ochroniarz wydawał się emanować szczerym zainteresowaniem dla tych wszystkich zwyczajów, których oni u siebie po prostu nie mieli. Jego wzrok z żywą ciekawością błądził po stoiskach, chłonąc nieznane przysmaki, obiecując sobie, że spróbuje dosłownie wszystko z nich - ze słodyczami nie był aż tak wybredny, jak z resztą jedzenia, chociaż nie do końca jeszcze tak naprawdę to wiedział. Miał nadzieję, ponieważ większość rzeczy wyglądała apetycznie. Już miał proponować Gillesowi, aby zabłądzili w pobliżu właśnie tamtych straganów, kiedy poczuł, jak przyjaciel puszcza do tej pory trzymane poły jego bluzy. Odwrócił się zaniepokojony, a dostrzegając znajome twarze, uśmiechnął się lekko.
Spojrzał na Percivala, który cielęcym wręcz wzrokiem błądził za jednym zającem i przewrócił oczami. Nie tylko Gilles oraz Cedric będzie się swatać, ale to zachował dla siebie.
- Nie obślin się - mruknął z cicho, z rozbawieniem, do Percivala, uśmiechając się pod nosem, ale i obserwując dokładnie wszystko, co działo się przed nimi. Nie minęło długo, kiedy zarówno Gilles, jak i Cedric, oddalili się w stronę jednego ze stoisk, zostawiając ich czwórkę samych sobie. Ostatnim co Sasha chciał było robienie za trzecie koło u wozu Percivalowi, a i on obiecał sobie coś naprostować. Dlatego też, nie zwlekając, chociaż z wyraźną niepewnością, zwrócił swoją całą uwagę na Adriena. Jego wzrok był poważny i na chwilę rozmyła się gdzieś ekscytacja zabawą, a on szczerze chciał naprawić to, co spieprzył. A spieprzył dość konkretnie.
- Czy możemy porozmawiać? - zapytał chłopaka, kątem oka dostrzegając też, że zarówno Percival, jak i Enzo z - jak tylko mimochodem pamiętał - swoim synem odchodzą, rzucając im jednak na pożegnanie zachęcające uśmiechy. Cóż, dość szybko się rozdzielili wszyscy, przeszło mu przez myśl, ale wiedział też, że naprawdę musiał wyjaśnić i, co najważniejsze, przeprosić chłopaka.
Chociaż na to planu jeszcze nie miał.
Wyobrażał sobie tę scenę dziesiątki razy w głowie, ale za każdym razem wychodziło coś innego. Trudno było mu zebrać myśli i wyjaśnić w ogóle, skąd wzięła się jego reakcja, nie zagłębiając się dokładnie w to, kiedy i w jakich okolicznościach rozpoczęła się jego relacja z Gillesem. A na dzielenie się tymi informacjami zdecydowanie nie był gotów - szczególnie, że ta historia nie obejmowała tylko jego. Przestąpił niezręcznie z nogi na nogę, z rękami koślawo zaplecionymi przed sobą, wzrokiem jednak utkwionym w oczach chłopaka. A kiedy tamten niepewnie się zgodził, odetchnął cicho z ulgą.
- Ja… - zaczął, już od samego początku mając trudność w tym, aby przekazać to, co miał na myśli. - Przepraszam - wypalił nieco piskliwym głosem i momentalnie poczuł, jak jego policzki pokrywa rumieniec. Dalej, Sasha, przekonywał się w myślach, chociaż nijak nie było to pomocne. - Nigdy nie powinienem tak reagować - kontynuował, z całych sił starając się nie opuszczać spojrzenia. - Naprawdę…przepraszam. Ja…To… - próbował dalej, ale hałas dookoła nie pomagał mu zebrać myśli i skupić się, aby to, co mówił, miało jakikolwiek sens. Przeklął w myślach szpetnie, w zdenerwowaniu zaczesując włosy do tyłu, po czym pociągnął w nawyku za jedną z ozdób na porożu. - Spanikowałem wtedy - podjął po raz kolejny, niespokojnie oblizując spierzchnięte wargi. - Do tej pory Gilles był dla mnie jedną z najważniejszych osób w życiu, a jego bezpieczeństwo priorytetem. Dlatego zareagowałem machinalnie, przyzwyczajony do tego, jak takie sprawy rozwiązuje się u nas w klanie - wyznał, chociaż wiedział, że to nijak nie zmniejszało jego winy. - Wiem, że mnie to nie usprawiedliwia, ale naprawdę nie miałem tego na myśli, w rzeczywistości nie dałbym rady nikogo tak skrzywdzić. Byłem przestraszony, że coś mogło nam zagrozić i nawet nie zdążyłem wtedy przemyśleć tego, co się wydarzyło. Jedyne, co wiedziałem, to że nasz plan szlag trafił i nie wiadomo było, co mogło się wydarzyć. Naprawdę mi przykro, Adrien - kontynuował, powoli już nawet plącząc się w tym, co mówił, ale coraz bardziej się stresował, co przejawiało się w nagle zwiększonej ilości nerwowych tików, które posiadał.
- Jeśli, um, byś chciał, to naprawdę chciałbym naprawić tę sytuację. Przyrzekam, że nie mam złych zamiarów i nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo z mojej strony - przysiągł szczerze, wystawiając przed siebie dłonie niczym potwierdzenie. Przełknął z trudem ślinę, nie umiejąc znaleźć innych słów, które jakkolwiek mogłyby uratować jego sytuację. Nigdy wcześniej nie naprawiał też żadnej relacji po tym, jak komuś - choć nie bezpośrednio - groził, stąd tym bardziej nie umiał się odnaleźć. - Przepraszam - zakończył cicho, w końcu w poczuciu winy wzrok opuszczając na swoje stopy. Nie chciał też widzieć, jeśli Adrien wolałby go uderzyć - na co zasługiwał - czy zwyzywać go. - Co…co mogę zrobić, abyś mi zaufał? - zapytał, przełykając głośno ślinę. Był skłonny naprawdę włożyć wiele wysiłku w to, aby odbudować na nowo szczątki ich relacji.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przesiadywanie długich godzin u Enzo w chatce przynosiło dwojakie, mieszane uczucia. Z jednej strony, spanie na kanapie, niezależnie od tego jak wygodne oferowano mu łóżko w rezydencji, przynosiło lepsze efekty dla jego kiepskiego na ogół wypoczynku niżeli by się można było spodziewać. Dodatkowo, kilka nadprogramowych obowiązków które w myśl praktykowanej w jego klanie zasady: bez pracy nie ma jedzenia; pozbawiały go wszelkich wyrzutów sumienia co do częstowania się oferowanymi dobrami (w tym przecudownym alkoholem). Z drugiej jednak strony, czasami miał wrażenie, że się mocno zaczynał panoszyć. Szybko nauczył się gdzie co leży w kuchni, co Miles lubi a co trzeba mu w jedzeniu jakoś przemycić. Znaczącą część swoich rzeczy zostawił już w chatce, jedynie sporadycznie pokazując się w apartamencie, najczęściej tylko po to by porozmawiać z Sashą. W efekcie, według jego niezawodnej logiki wprosił się do domu i życia dwójki Reposów nikogo przy tym nie pytając o zdanie. Miał jednak przy tym nadzieję, że w momencie gdy tylko Enzo odczuje jego przytłaczającą obecność, zwyczajnie go wywali i będzie po kłopocie.
Gdy przez jego myśli przebiegały te nieco niepokojące wizje zdawał sobie dodatkowo sprawę z tego jak mocno wdepnął. Dzień bez pojawienia się w chatce zaczynał być dniem straconym. Taki nieokraszony zabawą z Milesem, odrabianiem z nim lekcji czy spacerem do miasta był równie szary i ponury jak te pracowite czasy w domu. No i te wieczory. Gdy mieli już spokój, mogli z zającem siedzieć w ciszy w swoim własnym towarzystwie, zajmować się swoimi sprawami albo odwrotnie, żywo dyskutować i się dość bezczelnie dzióbać. Tak, nie miał wcześniej pojęcia, że tak bezpośredni flirt może sprawiać tyle radości, a jednocześnie! Dawać tyle spokoju. Ba! On powoli zaczął się pozbywać tego przeświadczenia, że nie lubi być dotykany. Jakoś ręce Enzo nie specjalnie przeszkadzały mu gdy wylądowały na jego ramieniu, głowie, policzku czy – częściej – tyłku. Po prostu mu się odwdzięczał albo bardzo niewinnie uśmiechał uważając, że no nie ma zielonego pojęcia co też mu po głowie chodzi. A chodziło dużo. Po głowie i gospodarza i jego. Napięcie seksualne? Dawno zapomniane teraz zaczynało powoli dawać o sobie znać.
Abstrahując od zażyłości czy nawet uczucia jakie rodziło się w jego sercu, rozmowy z Enzo przynosiły też wiele dobrego jego prywatnym, genialnym planom. Festyn o którym zostało mu wspomniane, a który miał w jego głowie zostać areną pierwszej prawdziwej randki Cedrica i Gillesa, był idealną szansą również do wyciągnięcia pomocnej dłoni do takiego Sashy. Jeżeli wszystko ładnie wyjdzie – a nie wątpił w dar przekonywania zająca – i sam jelonek otrzyma szansę odzyskania swojego zboczonego tygryska. Z takim zamiarem niosąc się do chłopaków, rozsiadł się wygodnie na kanapie w salonie i zaczął tłumaczyć tyle ile wiedział o festynie. Nie potrzebował wiele więcej do tego żeby panowie od razu postanowili się zebrać. Dwa alkusy, obrzygańce, przecież nie przepuszczą możliwości zabawy! Szczególnie na czymś co w ich rozumowaniu, poparte ich wychowaniem, w ogóle nie powinno mieć racji bytu. Zwykłe marnotrawstwo zasobów. To jednak przemilczał i samemu wędrując się przebrać w jednolitą, satynową czarną koszulę i czarne dżinsy, podwinął jej rękawy do łokci, a dla pewności własnego bezpieczeństwa, schował pod ubranie krótki nóż. Ot, przezorny zawsze ubezpieczony. Tak wystrojony – podświadomie czy też nie – ruszył z chłopakami na wcześniej umówione miejsce, bacznie wodząc spojrzeniem za zającem. Co okazało się o wiele trudniejsze niż zakładał.
Piękne drewniane budki z których wydobywało się cudownie słodkie i pikantne zapachy. Masa ludzi, lampki, śmiech i lejący się alkohol. Do jego uszu gdzieś z oddali dochodziła muzyka, odgłosy strzałów które szybko okazały się zabawą. Nie wiedział czy bardziej był tym wszystkim zaskoczony czy zafascynowany ale chłonął każdym zmysłem. Gdy przyglądał się poszczególnym miejscom dostrzegał znanych już sobie cukierników, piekarzy. W końcu w małej chatce pachnącej cynamonem byli z Milesem bardzo często – o wiele częściej niż Enzo był świadom. Aczkolwiek Perci odkrył w sobie miłość do śmietanowego kremu którym wypełnione były kruche rurki. No cholera, aż mu w brzuchu zaczęło burczeć!
Wpadnięcie na tą drugą część jego planu okazało się tylko kwestią czasu. Gilles napalony jak małe dziecko wyrwał do przodu chcąc zobaczyć coś co musiało go zafascynować do takiego stopnia, że musiał podejść i w tym też momencie wpadł na liska.
„Łatwizna” przeszło mu przez myśl po czym jego iskrzące się spojrzenie padło na Enzo.
- Przypadki chodzą po ludziach! - Pierwszy zwycięski uśmiech rzucony zającowi któremu odpowiedział i zaraz skupił się w pełni na jelonku. „Siorb siorb”. Pociągnął śliną wedle jego zaleceń żeby nie zaśliniał się na zewnątrz po czym położył mu ręce na ramionach nachylając się nad jego uchem.
- Sasha, wychodzę z taką propozycją. – Zaczął konspiracyjnie szeptać mu do uszka, nie dając przy tym możliwości odsunięcia się od siebie. – Ja się postaram wewnętrznie nie utopić, a Ty grzecznie podejdziesz teraz do Adriena i zwyczajnie go przeprosisz, jasne? Tyle wystarczy, zapewniam Cię. Szczere „przepraszam” i liczenie na rozsądek młodego. A gwarantuje Ci, on nim aż bije po oczach. Poza tym się na Ciebie gapi i chociaż to coś co żuje może być niepokojące, przecież Cię nie upoluje, nie? Na to już za późno… – Parsknął prawie obrywając rogiem. Wspominałam, że Enzo ma zły wpływ na Perciego? Jeden klaps na odwagę i pchnął go w stronę Tygryska, który o dziwo bardzo cierpliwie czekał aż oni skończą rozmawiać, nadal przeżuwając to ewidentnie klejące się coś.
- Teraz liczymy na to, że się nie pozabijają. – Stwierdził obserwując jeszcze przez chwilę jedną i drugą parę. Gilles wydawał się postawiony w sytuacji która mu odpowiadała, Sasha za to produkował się przed wyglądającym całkowicie beznamiętnie synem Prekursora. Wyglądało na to, że sobie poradzą. Teraz jeszcze, on musiał sobie poradzić.
- Czy ja… – Zaczął nie tyle nieśmiało co całkowicie niepewnie. Enzo mógł mieć go po dziurki w nosie w domu, mógł nie chcieć żeby jeszcze teraz się za nim plątał co było całkowicie zrozumiałe. Nie zdążył jednak dokończyć myśli gdy został chwycony za rękę i pociągnięty w stronę w którą wyrywał obecnie Miles. Od razu odetchnął z ulgą i w pełni skupiając się na rozmowie jaka toczyła się między młodym a jego ojcem, generalnie z padających nazw mało co rozumiał. A później jeszcze padł ten żarcik przez który miał ochotę jednak zawrócić.
Określenie, że się zarumienił nie było do końca adekwatne. Dawno nie czuł tego palącego uczucia na policzkach i to tylko przez jedno słowo! „Randka”. Absolutnie się na coś takiego nie pisał bo ani nie miałby odwagi ani tym bardziej mu nie wypadało. Dlatego oczami wielkości spodków patrzył na rozbawionego tym zająca który niestety obdarował go śmiechem. Nie było to wyśmianie, raczej reakcja na tą jego, został też objęty za ramiona i przyciągnięty do marchewkożercy.
- Ani tak nie żartuj… – Nadął policzki odwracając głowę w przeciwną do niego stronę nie siłując się z nim jednak, niekoniecznie chcąc uciec.
- Ostatnio Julie rozmawiała na ten temat z Adrienem. Też Ci podpowiem. U nas homoseksualizm jest całkowicie niedopuszczalny. Tak, Sasha to fenomen i jak ja raczej nic do tego nie mam, to czy sam… – Przekręcił nagle głowę w bok, przed oczami stanęło mu kilka bardzo przyjemnych obrazków zająca w bieliźnie, tuż po prysznicu i ponownie debil jeden skończony, cały zrobił się czerwony. Aż się walnął otwartą ręką w czoło.
- Nie kontynuujmy tematu! – Poprosił przecierając twarz, biorąc głęboki wdech i ignorując ten chichot losu. No co miał zrobić no? Dupką w tył się nie odwróci bo by musiał wrócić do rezydencji. A nie chciał. Więc tylko wsunął środkowy palec za szlufkę jego spodni i obejmując go rzucił mu spojrzenie pod tytułem: ani mi się waż to komentować.
Przekupstwo w formie popcornu w karmelu było – niestety! – strzałem w dziesiątkę. Od razu się mu zaświeciły oczka i zaczynając pałaszować pozwolił się na sobie uwiesić chociaż, nie za darmo! Zwisająca mu między oczami żelka została poważnie nadgryziona, a on obdarowując go niewinnym uśmiechem wepchnął mu prawie pełną garść prażonej kukurydzy do ust. Żeby wyglądał jak chomik!
Trzeba przyznać, że wyjście Enzo z inicjatywą spędzenia czasu na festynie razem było rozwiązaniem idealnym. Już tak aż mocno się nie gniewał na brata, chciał z nim nadrobić te kilka straconych chwil jednocześnie w pełni upewniając się co do jego polepszającego się stanu zdrowia. Słyszał, ba! On wpadł kilkukrotnie na nowożeńców przy ich wspólnych posiłkach. Oczywiście ani myślał im przeszkadzać, wyłgał się za każdym razem gdy mu proponowali dołączenie tłumacząc się lekcjami, egzaminami albo innymi pierdołami które w ogóle nie miały miejsca. Jednocześnie, z przyjemnością przyglądał się rosnącej między nimi akceptacji. Był to dobry pierwszy krok i podstawa do tego żeby się zaprzyjaźnili. Dokładnie tyle od nich wymagał chociaż wiedząc o płci żony Cedrica oraz upodobaniach samego brata, kto wie jak szybko przejdzie do prób wyswatania ich? Na razie nie miał ku temu żadnych podstaw.
Dlaczego w momencie w którym Ced wpadł z impetem na nikogo innego jak Gillesa – który notabene w odsłonie bardziej niż mniej męskiej wyglądał naprawdę dobrze – poczuł ukłucie zazdrości? Dokładnie z tego powodu, że gdy tylko dostrzegł Papugę, a jego wzrok nabrał nieco szerszego spektrum zobaczył również Sashę i Percivala. Oznaczało to, że nawet jeżeli teoretycznie mógł mu zostać jeszcze Enzo jako towarzystwo, w ostatecznym rozrachunku zostanie sam. Nieprzyjemna sprawa gdy nastawił się już na wspólną zabawę ale co mógł zrobić? Widocznie najstarsi w ich gronie mieli cały plan na to, a on mógł być tylko biernym obserwatorem jakiegoś postępu w relacjach: zarówno swojego brata jak i przyjaciela.
Chrupiąc nadal popcorn zastanawiał się gdzie zasadniczo pójdzie. Nie mógł przegapić lampionów ale do nich była jeszcze masa czasu. Partnera do tańca nie miał, mógł tylko liczyć na łut szczęścia, że ktoś go porwie jeżeli wystarczająco długo będzie kręcił się dookoła kręgu i grajków. Mocno przy tym żałował, że wszystko się tak potoczyło, a dodatkowo jego wzrok jakoś tak machinalnie spoczął na Sashy.
Jelonek gapił się na niego mimo prowadzonej rozmowy z Percim. On nie specjalnie odwracał spojrzenie bo niby po co? Z zapewnień Gillesa wynikało, że nie miał się czego obawiać ze strony właśnie Sashy, Perci będzie zajęty Enzo więc i on był w pełni bezpieczny. Poza tym, chyba ogólnie się dobijał myślami, że rogacz mógł stanowić jego wyborne towarzystwo, a przez nieprzemyślane kilka kroków wszystko się mu posypało.
Pogrążony we własnych rozważaniach chyba nie do końca zauważył, że Sasha podszedł. Dopiero gdy ten się odezwał obie jego brwi uniosły się w geście zaskoczenia. Przełknął ciężko porcję popcornu którą przed chwilą władował sobie do ust i teraz już bardziej kulturalnie, chrupiąc maksymalnie po dwa ziarenka, obserwował zmieszane zielone oczy. Na pytanie o rozmowę kiwnął głową. Nosił się sam z tym zamiarem, od momentu gdy go Gill o to poprosił no ale przecież sam ręki wyciągać nie będzie. To nie była jego wina, że tak zareagowali. Gdyby pozwolili mu wtedy mówić dowiedzieliby się, że nie miał absolutnie żadnych złych zamiarów. Woleli to jednak inaczej rozwiązać na co on był zwyczajnie oburzony.
Chrupał dalej, zajadał mimowolnie narastający w jego żołądku stres.
Pierwsze przepraszam jakie padło wydawało się być szczerym. Rumieniec jaki pokrył jego policzki szybko jednak zbił go z tropu. Czyżby przyznanie się do winy było aż taką hańbą? Plamą na honorze? Słuchał go dalej uważnie rejestrując wszystkie zmiany na jego twarzy i nie komentując absolutnie niczego. Każde kolejne słowo okraszone zwyczajnym zdenerwowaniem - czy to przez jego minę? Nie umiał się uśmiechnąć… - wydawało się coraz bardziej szczere. Pokrywało się dodatkowo z tym co mówił mu Gilles. Że reakcja była spowodowana chęcią ochrony, jego złym podejściem do tematu i wychowaniem w klanie. Nie umiał nie uwierzyć, że obie wersje były szczere dlatego ostatecznie westchnął ciężko i trawiąc to co usłyszał zaczął oblizywać palce z karmelu.
- Dobrze, przyjmuję przeprosiny. Chociaż szczerze? Jakbyście wtedy postanowili mnie posłuchać do końca wszystko by wyglądało całkiem inaczej. – Zauważył oskarżycielsko jednocześnie kręcąc przecząco głową. – Zaufanie ciężka sprawa, szczególnie jak się je tak łatwo zawiodło. – Przyznał robiąc jednak krok bliżej niego. Pochylił się nad nim i co ułatwiał mu jego wzrok, zajrzał mu w oczy. Pierwszy raz od przykrych wydarzeń, uśmiechnął się lekko do niego.
- Ale jeżeli chcesz możemy spróbować spędzić dzisiaj znowu razem trochę czasu. Chyba w praktyce najlepiej się przekonam czy jesteś szczery czy czasem Ci tylko Perci nie kazał mnie przeprosić. – Przyznał szeptem dając mu do zrozumienia, że widział tą konspirę na kółkach i chociaż jej nie rozumiał, to dojście do pewnych wniosków szybko mu przyjdzie.
- Chciałem dzisiaj potańczyć, umiesz? – Zapytał zginając opakowanie po popcornie i wyrzucając do przeznaczone na to pojemnika. – Tak czy inaczej, nie masz wyjścia. - Otrzepał po tym ręce upewniając się, że się nie klei po czym wyciągnął do niego rękę żeby go za nią chwycił. Nie mógł przecież cały czas żyć w tym permanentnym stresie, pełnej uwadze dla swojego otoczenia, spodziewaniu się zagrożenia które wyskoczy zza rogu. Poza tym, on już tyle wiedział, że jakkolwiek był niewygodny tak powoli stawał się cennym sojusznikiem. I takiego właśnie przeświadczenia będzie się trzymał, to będzie dzisiaj w Sashy sprawdzał. Czy nadal będzie jakoś na niego syczał czy raczej bardzo szybko ponownie znajdą się w swoich ramionach.
Nie oszukiwał się, chętnie by się poprzytulał do staruszka jelonka.
Szczególnie, że bardzo za nim tęsknił.
Gdy przez jego myśli przebiegały te nieco niepokojące wizje zdawał sobie dodatkowo sprawę z tego jak mocno wdepnął. Dzień bez pojawienia się w chatce zaczynał być dniem straconym. Taki nieokraszony zabawą z Milesem, odrabianiem z nim lekcji czy spacerem do miasta był równie szary i ponury jak te pracowite czasy w domu. No i te wieczory. Gdy mieli już spokój, mogli z zającem siedzieć w ciszy w swoim własnym towarzystwie, zajmować się swoimi sprawami albo odwrotnie, żywo dyskutować i się dość bezczelnie dzióbać. Tak, nie miał wcześniej pojęcia, że tak bezpośredni flirt może sprawiać tyle radości, a jednocześnie! Dawać tyle spokoju. Ba! On powoli zaczął się pozbywać tego przeświadczenia, że nie lubi być dotykany. Jakoś ręce Enzo nie specjalnie przeszkadzały mu gdy wylądowały na jego ramieniu, głowie, policzku czy – częściej – tyłku. Po prostu mu się odwdzięczał albo bardzo niewinnie uśmiechał uważając, że no nie ma zielonego pojęcia co też mu po głowie chodzi. A chodziło dużo. Po głowie i gospodarza i jego. Napięcie seksualne? Dawno zapomniane teraz zaczynało powoli dawać o sobie znać.
Abstrahując od zażyłości czy nawet uczucia jakie rodziło się w jego sercu, rozmowy z Enzo przynosiły też wiele dobrego jego prywatnym, genialnym planom. Festyn o którym zostało mu wspomniane, a który miał w jego głowie zostać areną pierwszej prawdziwej randki Cedrica i Gillesa, był idealną szansą również do wyciągnięcia pomocnej dłoni do takiego Sashy. Jeżeli wszystko ładnie wyjdzie – a nie wątpił w dar przekonywania zająca – i sam jelonek otrzyma szansę odzyskania swojego zboczonego tygryska. Z takim zamiarem niosąc się do chłopaków, rozsiadł się wygodnie na kanapie w salonie i zaczął tłumaczyć tyle ile wiedział o festynie. Nie potrzebował wiele więcej do tego żeby panowie od razu postanowili się zebrać. Dwa alkusy, obrzygańce, przecież nie przepuszczą możliwości zabawy! Szczególnie na czymś co w ich rozumowaniu, poparte ich wychowaniem, w ogóle nie powinno mieć racji bytu. Zwykłe marnotrawstwo zasobów. To jednak przemilczał i samemu wędrując się przebrać w jednolitą, satynową czarną koszulę i czarne dżinsy, podwinął jej rękawy do łokci, a dla pewności własnego bezpieczeństwa, schował pod ubranie krótki nóż. Ot, przezorny zawsze ubezpieczony. Tak wystrojony – podświadomie czy też nie – ruszył z chłopakami na wcześniej umówione miejsce, bacznie wodząc spojrzeniem za zającem. Co okazało się o wiele trudniejsze niż zakładał.
Piękne drewniane budki z których wydobywało się cudownie słodkie i pikantne zapachy. Masa ludzi, lampki, śmiech i lejący się alkohol. Do jego uszu gdzieś z oddali dochodziła muzyka, odgłosy strzałów które szybko okazały się zabawą. Nie wiedział czy bardziej był tym wszystkim zaskoczony czy zafascynowany ale chłonął każdym zmysłem. Gdy przyglądał się poszczególnym miejscom dostrzegał znanych już sobie cukierników, piekarzy. W końcu w małej chatce pachnącej cynamonem byli z Milesem bardzo często – o wiele częściej niż Enzo był świadom. Aczkolwiek Perci odkrył w sobie miłość do śmietanowego kremu którym wypełnione były kruche rurki. No cholera, aż mu w brzuchu zaczęło burczeć!
Wpadnięcie na tą drugą część jego planu okazało się tylko kwestią czasu. Gilles napalony jak małe dziecko wyrwał do przodu chcąc zobaczyć coś co musiało go zafascynować do takiego stopnia, że musiał podejść i w tym też momencie wpadł na liska.
„Łatwizna” przeszło mu przez myśl po czym jego iskrzące się spojrzenie padło na Enzo.
- Przypadki chodzą po ludziach! - Pierwszy zwycięski uśmiech rzucony zającowi któremu odpowiedział i zaraz skupił się w pełni na jelonku. „Siorb siorb”. Pociągnął śliną wedle jego zaleceń żeby nie zaśliniał się na zewnątrz po czym położył mu ręce na ramionach nachylając się nad jego uchem.
- Sasha, wychodzę z taką propozycją. – Zaczął konspiracyjnie szeptać mu do uszka, nie dając przy tym możliwości odsunięcia się od siebie. – Ja się postaram wewnętrznie nie utopić, a Ty grzecznie podejdziesz teraz do Adriena i zwyczajnie go przeprosisz, jasne? Tyle wystarczy, zapewniam Cię. Szczere „przepraszam” i liczenie na rozsądek młodego. A gwarantuje Ci, on nim aż bije po oczach. Poza tym się na Ciebie gapi i chociaż to coś co żuje może być niepokojące, przecież Cię nie upoluje, nie? Na to już za późno… – Parsknął prawie obrywając rogiem. Wspominałam, że Enzo ma zły wpływ na Perciego? Jeden klaps na odwagę i pchnął go w stronę Tygryska, który o dziwo bardzo cierpliwie czekał aż oni skończą rozmawiać, nadal przeżuwając to ewidentnie klejące się coś.
- Teraz liczymy na to, że się nie pozabijają. – Stwierdził obserwując jeszcze przez chwilę jedną i drugą parę. Gilles wydawał się postawiony w sytuacji która mu odpowiadała, Sasha za to produkował się przed wyglądającym całkowicie beznamiętnie synem Prekursora. Wyglądało na to, że sobie poradzą. Teraz jeszcze, on musiał sobie poradzić.
- Czy ja… – Zaczął nie tyle nieśmiało co całkowicie niepewnie. Enzo mógł mieć go po dziurki w nosie w domu, mógł nie chcieć żeby jeszcze teraz się za nim plątał co było całkowicie zrozumiałe. Nie zdążył jednak dokończyć myśli gdy został chwycony za rękę i pociągnięty w stronę w którą wyrywał obecnie Miles. Od razu odetchnął z ulgą i w pełni skupiając się na rozmowie jaka toczyła się między młodym a jego ojcem, generalnie z padających nazw mało co rozumiał. A później jeszcze padł ten żarcik przez który miał ochotę jednak zawrócić.
Określenie, że się zarumienił nie było do końca adekwatne. Dawno nie czuł tego palącego uczucia na policzkach i to tylko przez jedno słowo! „Randka”. Absolutnie się na coś takiego nie pisał bo ani nie miałby odwagi ani tym bardziej mu nie wypadało. Dlatego oczami wielkości spodków patrzył na rozbawionego tym zająca który niestety obdarował go śmiechem. Nie było to wyśmianie, raczej reakcja na tą jego, został też objęty za ramiona i przyciągnięty do marchewkożercy.
- Ani tak nie żartuj… – Nadął policzki odwracając głowę w przeciwną do niego stronę nie siłując się z nim jednak, niekoniecznie chcąc uciec.
- Ostatnio Julie rozmawiała na ten temat z Adrienem. Też Ci podpowiem. U nas homoseksualizm jest całkowicie niedopuszczalny. Tak, Sasha to fenomen i jak ja raczej nic do tego nie mam, to czy sam… – Przekręcił nagle głowę w bok, przed oczami stanęło mu kilka bardzo przyjemnych obrazków zająca w bieliźnie, tuż po prysznicu i ponownie debil jeden skończony, cały zrobił się czerwony. Aż się walnął otwartą ręką w czoło.
- Nie kontynuujmy tematu! – Poprosił przecierając twarz, biorąc głęboki wdech i ignorując ten chichot losu. No co miał zrobić no? Dupką w tył się nie odwróci bo by musiał wrócić do rezydencji. A nie chciał. Więc tylko wsunął środkowy palec za szlufkę jego spodni i obejmując go rzucił mu spojrzenie pod tytułem: ani mi się waż to komentować.
Przekupstwo w formie popcornu w karmelu było – niestety! – strzałem w dziesiątkę. Od razu się mu zaświeciły oczka i zaczynając pałaszować pozwolił się na sobie uwiesić chociaż, nie za darmo! Zwisająca mu między oczami żelka została poważnie nadgryziona, a on obdarowując go niewinnym uśmiechem wepchnął mu prawie pełną garść prażonej kukurydzy do ust. Żeby wyglądał jak chomik!
Trzeba przyznać, że wyjście Enzo z inicjatywą spędzenia czasu na festynie razem było rozwiązaniem idealnym. Już tak aż mocno się nie gniewał na brata, chciał z nim nadrobić te kilka straconych chwil jednocześnie w pełni upewniając się co do jego polepszającego się stanu zdrowia. Słyszał, ba! On wpadł kilkukrotnie na nowożeńców przy ich wspólnych posiłkach. Oczywiście ani myślał im przeszkadzać, wyłgał się za każdym razem gdy mu proponowali dołączenie tłumacząc się lekcjami, egzaminami albo innymi pierdołami które w ogóle nie miały miejsca. Jednocześnie, z przyjemnością przyglądał się rosnącej między nimi akceptacji. Był to dobry pierwszy krok i podstawa do tego żeby się zaprzyjaźnili. Dokładnie tyle od nich wymagał chociaż wiedząc o płci żony Cedrica oraz upodobaniach samego brata, kto wie jak szybko przejdzie do prób wyswatania ich? Na razie nie miał ku temu żadnych podstaw.
Dlaczego w momencie w którym Ced wpadł z impetem na nikogo innego jak Gillesa – który notabene w odsłonie bardziej niż mniej męskiej wyglądał naprawdę dobrze – poczuł ukłucie zazdrości? Dokładnie z tego powodu, że gdy tylko dostrzegł Papugę, a jego wzrok nabrał nieco szerszego spektrum zobaczył również Sashę i Percivala. Oznaczało to, że nawet jeżeli teoretycznie mógł mu zostać jeszcze Enzo jako towarzystwo, w ostatecznym rozrachunku zostanie sam. Nieprzyjemna sprawa gdy nastawił się już na wspólną zabawę ale co mógł zrobić? Widocznie najstarsi w ich gronie mieli cały plan na to, a on mógł być tylko biernym obserwatorem jakiegoś postępu w relacjach: zarówno swojego brata jak i przyjaciela.
Chrupiąc nadal popcorn zastanawiał się gdzie zasadniczo pójdzie. Nie mógł przegapić lampionów ale do nich była jeszcze masa czasu. Partnera do tańca nie miał, mógł tylko liczyć na łut szczęścia, że ktoś go porwie jeżeli wystarczająco długo będzie kręcił się dookoła kręgu i grajków. Mocno przy tym żałował, że wszystko się tak potoczyło, a dodatkowo jego wzrok jakoś tak machinalnie spoczął na Sashy.
Jelonek gapił się na niego mimo prowadzonej rozmowy z Percim. On nie specjalnie odwracał spojrzenie bo niby po co? Z zapewnień Gillesa wynikało, że nie miał się czego obawiać ze strony właśnie Sashy, Perci będzie zajęty Enzo więc i on był w pełni bezpieczny. Poza tym, chyba ogólnie się dobijał myślami, że rogacz mógł stanowić jego wyborne towarzystwo, a przez nieprzemyślane kilka kroków wszystko się mu posypało.
Pogrążony we własnych rozważaniach chyba nie do końca zauważył, że Sasha podszedł. Dopiero gdy ten się odezwał obie jego brwi uniosły się w geście zaskoczenia. Przełknął ciężko porcję popcornu którą przed chwilą władował sobie do ust i teraz już bardziej kulturalnie, chrupiąc maksymalnie po dwa ziarenka, obserwował zmieszane zielone oczy. Na pytanie o rozmowę kiwnął głową. Nosił się sam z tym zamiarem, od momentu gdy go Gill o to poprosił no ale przecież sam ręki wyciągać nie będzie. To nie była jego wina, że tak zareagowali. Gdyby pozwolili mu wtedy mówić dowiedzieliby się, że nie miał absolutnie żadnych złych zamiarów. Woleli to jednak inaczej rozwiązać na co on był zwyczajnie oburzony.
Chrupał dalej, zajadał mimowolnie narastający w jego żołądku stres.
Pierwsze przepraszam jakie padło wydawało się być szczerym. Rumieniec jaki pokrył jego policzki szybko jednak zbił go z tropu. Czyżby przyznanie się do winy było aż taką hańbą? Plamą na honorze? Słuchał go dalej uważnie rejestrując wszystkie zmiany na jego twarzy i nie komentując absolutnie niczego. Każde kolejne słowo okraszone zwyczajnym zdenerwowaniem - czy to przez jego minę? Nie umiał się uśmiechnąć… - wydawało się coraz bardziej szczere. Pokrywało się dodatkowo z tym co mówił mu Gilles. Że reakcja była spowodowana chęcią ochrony, jego złym podejściem do tematu i wychowaniem w klanie. Nie umiał nie uwierzyć, że obie wersje były szczere dlatego ostatecznie westchnął ciężko i trawiąc to co usłyszał zaczął oblizywać palce z karmelu.
- Dobrze, przyjmuję przeprosiny. Chociaż szczerze? Jakbyście wtedy postanowili mnie posłuchać do końca wszystko by wyglądało całkiem inaczej. – Zauważył oskarżycielsko jednocześnie kręcąc przecząco głową. – Zaufanie ciężka sprawa, szczególnie jak się je tak łatwo zawiodło. – Przyznał robiąc jednak krok bliżej niego. Pochylił się nad nim i co ułatwiał mu jego wzrok, zajrzał mu w oczy. Pierwszy raz od przykrych wydarzeń, uśmiechnął się lekko do niego.
- Ale jeżeli chcesz możemy spróbować spędzić dzisiaj znowu razem trochę czasu. Chyba w praktyce najlepiej się przekonam czy jesteś szczery czy czasem Ci tylko Perci nie kazał mnie przeprosić. – Przyznał szeptem dając mu do zrozumienia, że widział tą konspirę na kółkach i chociaż jej nie rozumiał, to dojście do pewnych wniosków szybko mu przyjdzie.
- Chciałem dzisiaj potańczyć, umiesz? – Zapytał zginając opakowanie po popcornie i wyrzucając do przeznaczone na to pojemnika. – Tak czy inaczej, nie masz wyjścia. - Otrzepał po tym ręce upewniając się, że się nie klei po czym wyciągnął do niego rękę żeby go za nią chwycił. Nie mógł przecież cały czas żyć w tym permanentnym stresie, pełnej uwadze dla swojego otoczenia, spodziewaniu się zagrożenia które wyskoczy zza rogu. Poza tym, on już tyle wiedział, że jakkolwiek był niewygodny tak powoli stawał się cennym sojusznikiem. I takiego właśnie przeświadczenia będzie się trzymał, to będzie dzisiaj w Sashy sprawdzał. Czy nadal będzie jakoś na niego syczał czy raczej bardzo szybko ponownie znajdą się w swoich ramionach.
Nie oszukiwał się, chętnie by się poprzytulał do staruszka jelonka.
Szczególnie, że bardzo za nim tęsknił.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozbycie się pary numer jeden i pary numer dwa okazało się znacznie łatwiejsze niż się Enzo z początku wydawało. Myślał, że Cedric będzie mniej chętny do spędzenia tego czasu ze swoją żoną, ale najwidoniczej wspólne obiadki przyniosły efekty i parka nie unikała siebie jak ognia. Drugim powodem mogło być sarnie spojrzenie jakie spoczęło na lisie w chwili, w której Enzo wspomniał o strzelaniu z łuku. Widział jak z chwilą, w której Cedric zajął się kobietą, nie bratem, mina Adriena zrzedła, liczył jednak na to, że Percival załatwi jemu i Sashy choćby krótką rozmowę. Nie do końca wiedział, o co między nimi poszło, ale z tego co zdołał wywnioskować po ich zachowaniu i z informacji uzyskanych od Wilka, pokłócili się. Tym bardziej kiedy i ta dwójka doszła do jakiegoś porozumienia i zajęła się sobą, Enzo poczuł, że teraz już wszystko musi być w porządku. A skoro został sam z Percim i Milesem, musiało być. Co go jednak zdziwiło, to nagłe zmieszanie jakie dojrzał na twarzy fioletowowłosego. Nie bardzo wiedział, czym to mogło być spowodowane, ale kiedy dojrzał wzrok mężczyzny utkwiony gdzieś w okolicy jego ręki złączonej z rączką Milesa, nie mógł powstrzymać myśli, że o to mogło mu chodzić. Już od jakiegoś czasu uważał, że Perci był po prostu przeuroczy za tą maską złego i groźnego, której przy jego dziecku magicznie się pozbywał, tym bardziej nie zamierzał go zostawiać samego.
- No dobrze, Miles, gdzie chcesz iść? – zapytał dzieciaka Enzo, naturalnie, jakby robili to od zawsze odnajdując dłoń Percivala i ciągnąc go w stronę straganów, posyłając mu jedynie jedno ze swoich pobłażliwych spojrzeń.
- Chcę obwarzanka, albo na karuzelę, albo postrzelać, albo… - wymieniał chłopiec wymieniając wszystko co minęli w drodze do centrum tego armagedonu zwanego festynem. Enzo parsknął śmiechem.
- Proponuję wybrać jedno, a potem kolejne kiedy już się znudzimy, dobrze? – zaproponował, a kiedy poczuł na sobie spojrzenie ciemnych oczu, spojrzał na niego spokojnie, dając dziecku czas do namysłu.
- Więc chcę ciastko z kremem! – zarządził Miles, a Enzo pokręcił głową z udawanym niedowierzaniem, będąc jednak w gruncie rzeczy bardzo rozbawionym.
Kiedy jednak spojrzał w bok, na skonfundowanego Percivala, miał ochotę i z niego sobie zażartować i trochę rozjaśnić tę nierozumiejącą sytuację twarz. Dlatego zbliżył się do mężczyzny i obejmując go za ramiona, przyciągnął do siebie, by jego usta znalazły się tuż przy jego uchu.
- No to jak, Perci? Odstawiliśmy dzieciaki na randki, więc teraz chyba pora na naszą – stwierdził pół żartem pół serio, dołączając do tego jeszcze powłóczyste spojrzenie, ale kiedy dojrzał reakcję mężczyzny… nie potrafił się nie roześmiać. Natychmiast życzliwy uśmiech pojawił się na jego ustach, a obejmujące mężczyznę ramię zaczęło go pocieszająco gładzić. Widząc rumieniec jaki zalał jego policzki… nie potrafił wyrzucić z głowy jednego słowa. Przeuroczy. Widząc go takiego, miał nieodpartą ochotę mu dokuczać.
Słysząc jednak dalsze słowa wilka, Enzo zaczął się zastanawiać nad pewnymi kwestiami. Nigdy nie zagłębiał się dość mocno w reguły klanu Espoirów, nie wiedział więc jakie panowały w nim stosunki co do pewnych mniejszości, wnioskując jednak z tego co powiedział przed chwilą Perci… nie było tam dla nich miejsca. A z drugiej strony, mężczyzna praktycznie mu się do czegoś przyznał, choć chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego co mówił. Był tym tak zdenerwowany, że jego rumieńce się pogłębiły, a spokojny do tej pory głos zaczął drżeć. Potrafił zrozumieć i nie zamierzał wpędzać go w większe zakłopotanie, a przynajmniej nie stawiać go w niewygodnej sytuacji, w której to nie wiedziałby co ze sobą zrobić. Aczkolwiek… skoro dostał w ręce taką kartę, trudno mu było się oprzeć by z niej nie skorzystać…
Doszli do straganów ze słodyczami, gdzie wśród landrynek, słodkiego popkornu i żelek, którymi Cedric próbował ich przekupić by mu wybaczyli, spoczywały wszelkiego rodzaju wyroby cukiernicze. Miles wybrał dla siebie wielkie ciastko z kremem i nawet udało mu się przekonać ojca, że są one po prostu przesuperfantastycznie smaczne i ostatecznie cała ich trójka wylądowała na jedynej prawie wolnej ławce w okolicy, zajadając się ciastkami. A przynajmniej do czasu dopóki starsza pani siedząca obok Percivala nie szturchnęła go łokciem w taki sposób, że jakimś cudem wypiek, który unosił do ust, wylądował na jego nosie. Kiedy odsunął go od twarzy, Enzo nie mógł powstrzymać łagodnego śmiechu, który cisnął mu się na usta. Machinalnie sięgnął do twarzy mężczyzny i kciukiem starł mu z nosa słodką piankę, tylko po to, by zaraz oblizać ostentacyjnie palec.
- Całkiem słodki… - powiedział dwuznacznie, specjalnie nie kończąc myśli, zostawiając miejsce na domysły, czy miał na myśli krem, czy samego, znów zarumienionego wilka.
- No dobrze, więc Miles, co sądzisz o tym, by to wujek Perci wybrał dla nas rozrywkę? – zagadnął synka Enzo, dojadając po nim, to co chłopczyk zostawił, stwierdzając że jest już pełny i nic więcej w siebie nie zmieści.
- Ale wujek nigdy nie był na festynie i nie wie co jest fajne – zauważył Miles, machając wesoło nóżkami w powietrzu.
- Dlatego pozwolimy mu wybrać jedno, a potem pokażemy co my lubimy, dobrze? – zaproponował, odnajdując na ławce dłoń Percivala, by zacząć go miziać jednym palcem, udajac przy tym, że przecież on wcale nic nie robi…
- Hmmm… Ale jak wybierze niefajne to pójdziemy na coś innego? – dopytał Miles, patrząc uważnie na jednego mężczyznę i na drugiego, jakby upewniał się, że tak właśnie się stanie.
- Pójdziemy – zgodził się Enzo, po chwili przenosząc spojrzenie z twarzy synka na twarz fioletowowłosego. – To jak, wpadło ci coś w oko po drodze? – zapytał, uśmiechajcąc się spokojnie, z cierpliwością, czekając na decyzję wilka.
Wybranie pluszaka w przypadku Gillesa zajęłoby pewnie znacznie dłużej, bo już samo spoglądanie na wypchane, urocze zwierzątka dostarczało mu dziwnego uczucia, że nie ma pojęcia, którego wziąć. Wszystkie były na swój sposób były brzydkie i urocze, stawiając go w sytuacji, w której nie umiał się zdecydować. Dlatego cieszył się, że oddał to zadanie w ręce Cedrica, aprobując przy tym jego wybór. Kiedy jednak dostał w swoje ręce wielkiego niedźwiedzia, stwierdził, że jak by na niego nie spojrzał, nie pasował do niego, za to do lisa już tak, dlatego bez żalu, oddał mu go z nieśmiałym uśmieszkiem, czując się bardzo szczęśliwy z faktu, że mógł kogoś obdarować prezentem. Zwłaszcza takim, którego wygrał swoimi własnymi umiejętnościami.
Odszedłszy kawałek od strzelnicy, zdał sobie jednak sprawę z tego, że nie wiedział, co teraz. Cały teren festynu był taki kolorowy, głośny i radosny, że Gilles nie wiedział, na czym dłużej zatrzymać wzrok. Widząc jak szczęśliwi wydawali mu się ludzie wokół, sam czuł udzielający mu się entuzjazm i szczerą radość, okazywaną w szerokim uśmiechu i szeroko otwartych oczach, które chłonęły wszystko co tylko dojrzały, zachwycone mnogością barw i wiszącą w powietrzu atmosferą dobrej zabawy. Nawet jeśli sprzedawcy oszukiwali, nawet jeśli zabawki były brzydkie, a jedzenie drogie, zdawali się nie zwracać na to uwagi, zbyt zajęci okazywaniem sobie uwagi i zabawie w swoim towarzystwie.
Odwrócił twarz w stronę lisa, słysząc jego nieco rozbawiony głos, a kiedy na niego spojrzał i na nadal lekko zaróżowionej twarzy dostrzegł jeden z rzadkich za to niezwykle pociągających uśmieszków, musiał przełknąć głośno ślinę. Cedric był tak nieziemsko przystojny, że to powinno być karalne. Sprawiał, że jego serce natychmiast przyspieszało swojego biegu, a życzliwość jaką mu okazywał w pakiecie z tym miłym uśmiechem, podrywała rój motyli w jego żołądku.
- Co to jest wata cukrowa? – zdziwił się, spoglądając ciekawsko na stoisko, na które zerkał mężczyzna, a widząc odchodzących od niego ludzi z czymś pierzastym i różowym albo białym na patyczkach, nie rozumiał tym bardziej.
Nie był zbytnio przekonany do jedzenia samego cukru, ale zanim zdążył zaprotestować, Cedric złapał go za nadgarstek i pociągnął w stronę stoiska. Sam wydawał się całkiem entuzjastycznie podchodzić do niecodziennej słodyczy, dlatego Gilles stwierdził, że może faktycznie miał rację i warto było spróbować? Przyglądał się ciekawsko jak zadowolony z życia i klientów sprzedawca sypał wielką porcję cukru do dziwnej maszyny, a potem zaczął zbierać na patyczek cukrowe nitki, które faktycznie przypominały chmurkę. Kiedy dostał patyczek w swoje ręce, spojrzał jeszcze raz, kontrolnie na Cedrica, podglądając jak powinien zjeść watę, a widząc że mógł się nie krępować i jeść palcami, ostrożnie zebrał odrobinę, dziwiąc się fakturze słodycza. Ale kiedy spróbował, zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy.
- Ojej, to jest… naprawdę pyszne i jakbym jadła chmurkę – westchnął, patrząc na Cedirca z zachwytem, zbierając więcej puszystej przekąski i pakując sobie całą do buzi.
Słysząc pytanie białowłosego, Gilles wzruszył lekko ramionami, oblizując palce z cukru. Udzielała mu się luźna atmosfera festynu i na chwilę przestał pamiętać, że powinien udawać kogoś innego.
- U nas nie ma takich zabaw. W zasadzie… w ogóle zabawa jest zakazana jeśli nie przynosi żadnych korzyści społeczeństwu. Jedyne imprezy jakie są to te urządzane przez zbuntowaną młodzież – odpowiedział, uśmiechając się do wspomnień. Ile razy on i Sasha uciekali z resztą młodych przed dorosłymi, którzy jakoś dowiedzieli się, że gdzieś tam w najlepsze trwają potańcówki. – Skrzydła się przydają w takich momentach – dodał zaraz, chichocząc cicho i spoglądając nieco łobuzersko w oczy lisa. Odkąd zaczeli razem jadać, przekonał się, że Cedirc wcale nie był straszny, i że jeśli tylko sobie pozwolił, rozluźnienie w jego towarzystwie przychodziło mu wyjątkowo łatwo.
Przemierzali razem teren festynu, zatrzymując się od czasu do czasu, by zjeść coś pysznego, czy popatrzeć na dziwne atrakcje jak rzucanie do celu piłeczkami, tylko po to, by osoba siedząca nad zbiornikiem z wodą, wpadła do niej z wielkim pluskiem. Przeglądali stragany, na którcyh sprzedawano drobne przedmioty jak łańcuszki, pierścionki z taniego metalu, czy różnego rodzaju zabawki, które cieszyły się sporym powodzeniem. Najwięcej sensacji wzbudzały jednak stragany gdzie można było złożyć swój własny papierowy lampion, który wieczorem miał unieść się w niebo. Patrząc na nie, Gill natychmiast przypomniał sobie ten wieczór w chatce, gdzie Sasha przez przypadek na lampionie Cedrica wymalował męskie przyrodzenie…
- A tam co się dzieje? – zdziwił się Gill, kiedy dostrzegł mały stolik otoczony samymi mężczyznami.
Zaciekawiony zbliżył się w momencie, w którym jakiś średnio atrakcyjny chłopak usiadł po jednej stronie stolika i spojrzał wyzywająco po otaczających go gapiach. A kiedy jego wzrok spoczął na papudze, jego usta rozciągnęły się w drwiącym uśmieszku, choć pożądliwe spojrzenie przesunęło się po sylwetce Gila, sprawiając że chłopak zadrżał, natychmiast cofając się, by znaleźć się za plecami Cedrica. Co go jednak zdziwiło jeszcze bardziej, to kiedy nagle na głowie młodego człowieka znalazła się czyjaś ciężka łapa, niemal popychając go na stolik.
- No i co robisz, głąbie. Czego straszysz tę śliczną damę? Przyszłaś popatrzeć? – zagadnął go jakiś wielki mężczyzna, który wyglądał jakby na co dzień zajmował się przenoszeniem ciężarów.
Gilles wychylił się zza pleców Cedrica, chyba nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że złapał się rąbka jego ubrań, by pokiwać nieśmiało głową.
- Wiesz co my tu robimy? – zapytał mężczyzna, a Gill pokręcił głową, nie mając pojęcia, co oni w zasadzie mogli robić.
- Siłujemy się na ręce! – oświadczył dumnie, a Gilles pamiętając zapasy z Sashą, który żadnym przeciwnikiem dla niego nie był, aż się wychylił mocniej zza Cedrica, zainteresowany.
- Czy ja też mogę? – zapytał, wzbudzając tym samym falę śmiechu, która ubodła go do żywego.
- Ależ panienko, nie chcemy ci połamać rączek – zauważył miły olbrzym, uśmiechając się do Gila życzliwie.
- Ta, założę się, że takie chuchro i to z dzieckiem by przegrało – dodał ten drugi, siedzący przy stole.
- Słucham?! – oburzył się Gilles, obrażony, natychmiast zapominając że jeszcze chwilę temu był przerażony i nieco zawstydzony, teraz czując jedynie chęć odpłacenia się.
Zaraz jednak pomyślał, że tak nie dadzą mu się wykazać, dlatego przypominając sobie, że przecież był Julie i powinien się zachowywać jak ona, kiedy chciała czegoś dostać, natychmiast zmienił wyraz twarzy, przywdziewając słodką maskę i trzepocząc rzęsami.
- W takim razie, może da mi pan fory? Niczego pan nie straci, a zabawi mnie chwilę, może tak być? – zapytał słodko, uśmiechając się niewinnie. Mężczyzna podłapał i znów przesuwając spojrzeniem po jego sztucznym biuście, oblizał się obrzydliwie, aż Gilles wzdrygnął się z niechęcią.
- A czy w nagrodę dostanę buziaka w policzek? – zapytał złośliwie, a Gilles spojrzał niepewnie na Cedrica. Był pewien, że nie przegra z kimś takim, ale jeśli miał w ten sposób zepsuć to co zaczynało się między nimi układać, to wolał zrezygnować.
Nie spodziewał się, że Cedric da mu przyzwolenie, ani tym bardziej sam go zachęci, ale najwyraźniej go przecenił. No i naprawdę nie zamierzał przegrać. Dlatego uśmiechnął się do niego szczerze i z pewnością, podchodząc zaraz do stolika i siadając po drugiej stronie, znów zakładając na twarz maskę niewinnej panienki. Siedzący przed nim mężczyzna nie spuszczał wzroku z jego twarzy, a on coraz mocniej czuł obrzydzenie i chęć pokazania mu, że nie miał z nim, słabą kobietką, szans. Udał, że nie jest pewien, którą rękę powinien wyciągnąć, a kiedy miły olbrzym udzielił mu kilku bardzo trafnych wskazówek, Gilles z pewnością i cisnącym mu się na usta uśmieszkiem, oparł łokieć o drewno, posyłając mężczyźnie ostre spojrzenie. Facet zmarszczył brwi, ale na znak olbrzyma, złapał pewnie dłoń Gila. Jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, zamiast spodziewanej delikatnej rączki poczuł pod pewny, silny uścisk.
- Chwila… - zaczął, ale w tym samym momencie najstarszy mężczyzna rozpoczął pojedynek.
To trwało tylko sekundę. W jednej chwili mężczyzna napinał mięśnie, a w następnej czuł jak siedząca przed nim delikatna panienka wgniotła jego rękę w blat z zadziwiającą siłą. Tłumek zaszumiał od zaskoczonych reakcji, a Gilles z szerokim uśmiechem na twarzy spojrzał na Cedrica, mając ochotę się roześmiać kiedy zobaczył, że i jego dał radę zaskoczyć.
- To jakieś oszustwo! – zawołał pokonany, wbijając w papugę rozgniewane spojrzenie.
- Mówisz tak bo kobieta cię pokonała, niezła robota panienko, chcesz się zmierzyć z kimś jeszcze? – zapytał olbrzym z podziwem, a Gilles stwierdził, że czemu nie, jeśli mógł utrzeć tym głupim mężczyznom nosa, nie mógł sobie odmówić tej przyjemności.
Następnych pięciu Gil pokonał bez problemów, z coraz radośniejszym śmiechem na ustach wgniatając ich ręce w stół, aż w końcu najsilniejszy z nich, ten najmilszy stwierdził, że chyba musi obronić męski honor i usiadł naprzeciwko Gilla, uśmiechając się do niego z lekkim niedowierzaniem i uznaniem.
- Jeśli i mnie pokonasz, młoda damo, będę w ogromnym szoku – powiedział, ale bardziej z rozbawieniem niż czymkolwiek innym. Co prawda patrząc na jego posturę, chłopak wątpił by i z jego siłą udało mu się go pokonać, ale tak długo jak była to tylko zabawa, nie miał nic przeciwko.
Tak jak się spodziewał, mężczyzna miał tyle siły, że aż sapnięcie uciekło mu spomiędzy warg, kiedy jedynie na chwilę udało mu się przytrzymać go w miejscu, dopóki nie poddał się i pozwolił by położył jego rękę delikatnie na stole. Ku jego zdumieniu, zamiast pogardy dostrzegł na jego twarzy całkiem sporo sympatii.
- Jesteś bardzo interesująca panienko, jak masz na imię? – zapytał, uśmiechając się do Gila życzliwie.
- Julie de… - zaczął, ale zaraz przypomniał sobie, że w zasadzie po ślubie jego nazwisko się zmieniło. Spojrzał niepewnie na Cedrica, czując że policzki pokrył mu delikatny rumieniec. Nie odważył się jednak wypowiedzieć nazwiska chłopaka w swoim kontekście. – Julie, mam na imię Julie – powiedział, znów czując się trochę niepewnie i nieśmiało.
- No dobrze, Julie, skoro przegrałaś to jesteś mi winna jeden buziak w policzek – stwierdził, a Gilles zbladł odrobinę, nie bardzo mając ochotę by się z kimś tak spoufalać, nawet jeśli mężczyzna był bardzo miły. – Jednak z uwagi na twoją niebywałą siłę i odwagę, pozwalam ci wybrać, kogo zaszczycisz tym przywilejem – powiedział, uśmiechając się do niego życzliwie, ale z dużą dozą rozbawienia.
Gilles podejrzewał, że nie miał co liczyć na ułaskawienie i że jeśli chciał sobie zaskarbić sympatię tych ludzi, nie mógł tak po prostu odrzucić danego słowa. Rozejrzał się niepewnie po tłumie, ale i tak, tylko jedna osoba tak na dobrą sprawę od początku wchodziła w grę. Nawet jeśli Gilles podnosząc się z krzesła czuł, że kolana mu miękły, a twarz pokryła głębokim rumieńcem, zbliżył się do Cedrica, zaplatając ze sobą nerwowo palce.
- Przepraszam – wyszeptał, spuszczając na chwilę wzrok na swoje buty, by zaraz, nie chcąc dać się pokonać speszeniu, wspiąć się na palce i musnąć ustami policzek mężczyzny.
Opadając na pięty, słyszał dzikie gwizdy i głośne „uuuuuu” otaczających ich ludzi, co sprawiło że jeszcze mocniej się zarumienił, spuszczając nieśmiało wzrok na swoje dłonie zaciśnięte na rąbku koronkowej bluzki. Nie spodziewał się tym bardziej, że zaraz zarówno na jego jak i na Cedrica ramieniu pojawi się czyjaś wielka, ciężka łapa. Spojrzał zaskoczony w górę, a widząc szeroki uśmiech na twarzy miłego olbrzyma, nie bardzo wiedział, o co mu chodziło.
- Podobacie mi się, oboje – oświadczył mężczyzna, szczerząc zęby w uśmiechu. – Idziemy coś zjeść, napić się i potańczyć, dołączcie do nas – zaproponował, wprawiając Gila w jeszcze większą konsternację. Tym bardziej, że nie miałby w zasadzie nic przeciwko. Spojrzał jednak nieśmiało na Cedrica, pozostawiając tę decyzję jemu. Nie chciał go pakować w kłopoty, ani dokładać dyskomfortu jaki musiał odczuwać po tym co zrobił…
- No dobrze, Miles, gdzie chcesz iść? – zapytał dzieciaka Enzo, naturalnie, jakby robili to od zawsze odnajdując dłoń Percivala i ciągnąc go w stronę straganów, posyłając mu jedynie jedno ze swoich pobłażliwych spojrzeń.
- Chcę obwarzanka, albo na karuzelę, albo postrzelać, albo… - wymieniał chłopiec wymieniając wszystko co minęli w drodze do centrum tego armagedonu zwanego festynem. Enzo parsknął śmiechem.
- Proponuję wybrać jedno, a potem kolejne kiedy już się znudzimy, dobrze? – zaproponował, a kiedy poczuł na sobie spojrzenie ciemnych oczu, spojrzał na niego spokojnie, dając dziecku czas do namysłu.
- Więc chcę ciastko z kremem! – zarządził Miles, a Enzo pokręcił głową z udawanym niedowierzaniem, będąc jednak w gruncie rzeczy bardzo rozbawionym.
Kiedy jednak spojrzał w bok, na skonfundowanego Percivala, miał ochotę i z niego sobie zażartować i trochę rozjaśnić tę nierozumiejącą sytuację twarz. Dlatego zbliżył się do mężczyzny i obejmując go za ramiona, przyciągnął do siebie, by jego usta znalazły się tuż przy jego uchu.
- No to jak, Perci? Odstawiliśmy dzieciaki na randki, więc teraz chyba pora na naszą – stwierdził pół żartem pół serio, dołączając do tego jeszcze powłóczyste spojrzenie, ale kiedy dojrzał reakcję mężczyzny… nie potrafił się nie roześmiać. Natychmiast życzliwy uśmiech pojawił się na jego ustach, a obejmujące mężczyznę ramię zaczęło go pocieszająco gładzić. Widząc rumieniec jaki zalał jego policzki… nie potrafił wyrzucić z głowy jednego słowa. Przeuroczy. Widząc go takiego, miał nieodpartą ochotę mu dokuczać.
Słysząc jednak dalsze słowa wilka, Enzo zaczął się zastanawiać nad pewnymi kwestiami. Nigdy nie zagłębiał się dość mocno w reguły klanu Espoirów, nie wiedział więc jakie panowały w nim stosunki co do pewnych mniejszości, wnioskując jednak z tego co powiedział przed chwilą Perci… nie było tam dla nich miejsca. A z drugiej strony, mężczyzna praktycznie mu się do czegoś przyznał, choć chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego co mówił. Był tym tak zdenerwowany, że jego rumieńce się pogłębiły, a spokojny do tej pory głos zaczął drżeć. Potrafił zrozumieć i nie zamierzał wpędzać go w większe zakłopotanie, a przynajmniej nie stawiać go w niewygodnej sytuacji, w której to nie wiedziałby co ze sobą zrobić. Aczkolwiek… skoro dostał w ręce taką kartę, trudno mu było się oprzeć by z niej nie skorzystać…
Doszli do straganów ze słodyczami, gdzie wśród landrynek, słodkiego popkornu i żelek, którymi Cedric próbował ich przekupić by mu wybaczyli, spoczywały wszelkiego rodzaju wyroby cukiernicze. Miles wybrał dla siebie wielkie ciastko z kremem i nawet udało mu się przekonać ojca, że są one po prostu przesuperfantastycznie smaczne i ostatecznie cała ich trójka wylądowała na jedynej prawie wolnej ławce w okolicy, zajadając się ciastkami. A przynajmniej do czasu dopóki starsza pani siedząca obok Percivala nie szturchnęła go łokciem w taki sposób, że jakimś cudem wypiek, który unosił do ust, wylądował na jego nosie. Kiedy odsunął go od twarzy, Enzo nie mógł powstrzymać łagodnego śmiechu, który cisnął mu się na usta. Machinalnie sięgnął do twarzy mężczyzny i kciukiem starł mu z nosa słodką piankę, tylko po to, by zaraz oblizać ostentacyjnie palec.
- Całkiem słodki… - powiedział dwuznacznie, specjalnie nie kończąc myśli, zostawiając miejsce na domysły, czy miał na myśli krem, czy samego, znów zarumienionego wilka.
- No dobrze, więc Miles, co sądzisz o tym, by to wujek Perci wybrał dla nas rozrywkę? – zagadnął synka Enzo, dojadając po nim, to co chłopczyk zostawił, stwierdzając że jest już pełny i nic więcej w siebie nie zmieści.
- Ale wujek nigdy nie był na festynie i nie wie co jest fajne – zauważył Miles, machając wesoło nóżkami w powietrzu.
- Dlatego pozwolimy mu wybrać jedno, a potem pokażemy co my lubimy, dobrze? – zaproponował, odnajdując na ławce dłoń Percivala, by zacząć go miziać jednym palcem, udajac przy tym, że przecież on wcale nic nie robi…
- Hmmm… Ale jak wybierze niefajne to pójdziemy na coś innego? – dopytał Miles, patrząc uważnie na jednego mężczyznę i na drugiego, jakby upewniał się, że tak właśnie się stanie.
- Pójdziemy – zgodził się Enzo, po chwili przenosząc spojrzenie z twarzy synka na twarz fioletowowłosego. – To jak, wpadło ci coś w oko po drodze? – zapytał, uśmiechajcąc się spokojnie, z cierpliwością, czekając na decyzję wilka.
Wybranie pluszaka w przypadku Gillesa zajęłoby pewnie znacznie dłużej, bo już samo spoglądanie na wypchane, urocze zwierzątka dostarczało mu dziwnego uczucia, że nie ma pojęcia, którego wziąć. Wszystkie były na swój sposób były brzydkie i urocze, stawiając go w sytuacji, w której nie umiał się zdecydować. Dlatego cieszył się, że oddał to zadanie w ręce Cedrica, aprobując przy tym jego wybór. Kiedy jednak dostał w swoje ręce wielkiego niedźwiedzia, stwierdził, że jak by na niego nie spojrzał, nie pasował do niego, za to do lisa już tak, dlatego bez żalu, oddał mu go z nieśmiałym uśmieszkiem, czując się bardzo szczęśliwy z faktu, że mógł kogoś obdarować prezentem. Zwłaszcza takim, którego wygrał swoimi własnymi umiejętnościami.
Odszedłszy kawałek od strzelnicy, zdał sobie jednak sprawę z tego, że nie wiedział, co teraz. Cały teren festynu był taki kolorowy, głośny i radosny, że Gilles nie wiedział, na czym dłużej zatrzymać wzrok. Widząc jak szczęśliwi wydawali mu się ludzie wokół, sam czuł udzielający mu się entuzjazm i szczerą radość, okazywaną w szerokim uśmiechu i szeroko otwartych oczach, które chłonęły wszystko co tylko dojrzały, zachwycone mnogością barw i wiszącą w powietrzu atmosferą dobrej zabawy. Nawet jeśli sprzedawcy oszukiwali, nawet jeśli zabawki były brzydkie, a jedzenie drogie, zdawali się nie zwracać na to uwagi, zbyt zajęci okazywaniem sobie uwagi i zabawie w swoim towarzystwie.
Odwrócił twarz w stronę lisa, słysząc jego nieco rozbawiony głos, a kiedy na niego spojrzał i na nadal lekko zaróżowionej twarzy dostrzegł jeden z rzadkich za to niezwykle pociągających uśmieszków, musiał przełknąć głośno ślinę. Cedric był tak nieziemsko przystojny, że to powinno być karalne. Sprawiał, że jego serce natychmiast przyspieszało swojego biegu, a życzliwość jaką mu okazywał w pakiecie z tym miłym uśmiechem, podrywała rój motyli w jego żołądku.
- Co to jest wata cukrowa? – zdziwił się, spoglądając ciekawsko na stoisko, na które zerkał mężczyzna, a widząc odchodzących od niego ludzi z czymś pierzastym i różowym albo białym na patyczkach, nie rozumiał tym bardziej.
Nie był zbytnio przekonany do jedzenia samego cukru, ale zanim zdążył zaprotestować, Cedric złapał go za nadgarstek i pociągnął w stronę stoiska. Sam wydawał się całkiem entuzjastycznie podchodzić do niecodziennej słodyczy, dlatego Gilles stwierdził, że może faktycznie miał rację i warto było spróbować? Przyglądał się ciekawsko jak zadowolony z życia i klientów sprzedawca sypał wielką porcję cukru do dziwnej maszyny, a potem zaczął zbierać na patyczek cukrowe nitki, które faktycznie przypominały chmurkę. Kiedy dostał patyczek w swoje ręce, spojrzał jeszcze raz, kontrolnie na Cedrica, podglądając jak powinien zjeść watę, a widząc że mógł się nie krępować i jeść palcami, ostrożnie zebrał odrobinę, dziwiąc się fakturze słodycza. Ale kiedy spróbował, zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy.
- Ojej, to jest… naprawdę pyszne i jakbym jadła chmurkę – westchnął, patrząc na Cedirca z zachwytem, zbierając więcej puszystej przekąski i pakując sobie całą do buzi.
Słysząc pytanie białowłosego, Gilles wzruszył lekko ramionami, oblizując palce z cukru. Udzielała mu się luźna atmosfera festynu i na chwilę przestał pamiętać, że powinien udawać kogoś innego.
- U nas nie ma takich zabaw. W zasadzie… w ogóle zabawa jest zakazana jeśli nie przynosi żadnych korzyści społeczeństwu. Jedyne imprezy jakie są to te urządzane przez zbuntowaną młodzież – odpowiedział, uśmiechając się do wspomnień. Ile razy on i Sasha uciekali z resztą młodych przed dorosłymi, którzy jakoś dowiedzieli się, że gdzieś tam w najlepsze trwają potańcówki. – Skrzydła się przydają w takich momentach – dodał zaraz, chichocząc cicho i spoglądając nieco łobuzersko w oczy lisa. Odkąd zaczeli razem jadać, przekonał się, że Cedirc wcale nie był straszny, i że jeśli tylko sobie pozwolił, rozluźnienie w jego towarzystwie przychodziło mu wyjątkowo łatwo.
Przemierzali razem teren festynu, zatrzymując się od czasu do czasu, by zjeść coś pysznego, czy popatrzeć na dziwne atrakcje jak rzucanie do celu piłeczkami, tylko po to, by osoba siedząca nad zbiornikiem z wodą, wpadła do niej z wielkim pluskiem. Przeglądali stragany, na którcyh sprzedawano drobne przedmioty jak łańcuszki, pierścionki z taniego metalu, czy różnego rodzaju zabawki, które cieszyły się sporym powodzeniem. Najwięcej sensacji wzbudzały jednak stragany gdzie można było złożyć swój własny papierowy lampion, który wieczorem miał unieść się w niebo. Patrząc na nie, Gill natychmiast przypomniał sobie ten wieczór w chatce, gdzie Sasha przez przypadek na lampionie Cedrica wymalował męskie przyrodzenie…
- A tam co się dzieje? – zdziwił się Gill, kiedy dostrzegł mały stolik otoczony samymi mężczyznami.
Zaciekawiony zbliżył się w momencie, w którym jakiś średnio atrakcyjny chłopak usiadł po jednej stronie stolika i spojrzał wyzywająco po otaczających go gapiach. A kiedy jego wzrok spoczął na papudze, jego usta rozciągnęły się w drwiącym uśmieszku, choć pożądliwe spojrzenie przesunęło się po sylwetce Gila, sprawiając że chłopak zadrżał, natychmiast cofając się, by znaleźć się za plecami Cedrica. Co go jednak zdziwiło jeszcze bardziej, to kiedy nagle na głowie młodego człowieka znalazła się czyjaś ciężka łapa, niemal popychając go na stolik.
- No i co robisz, głąbie. Czego straszysz tę śliczną damę? Przyszłaś popatrzeć? – zagadnął go jakiś wielki mężczyzna, który wyglądał jakby na co dzień zajmował się przenoszeniem ciężarów.
Gilles wychylił się zza pleców Cedrica, chyba nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że złapał się rąbka jego ubrań, by pokiwać nieśmiało głową.
- Wiesz co my tu robimy? – zapytał mężczyzna, a Gill pokręcił głową, nie mając pojęcia, co oni w zasadzie mogli robić.
- Siłujemy się na ręce! – oświadczył dumnie, a Gilles pamiętając zapasy z Sashą, który żadnym przeciwnikiem dla niego nie był, aż się wychylił mocniej zza Cedrica, zainteresowany.
- Czy ja też mogę? – zapytał, wzbudzając tym samym falę śmiechu, która ubodła go do żywego.
- Ależ panienko, nie chcemy ci połamać rączek – zauważył miły olbrzym, uśmiechając się do Gila życzliwie.
- Ta, założę się, że takie chuchro i to z dzieckiem by przegrało – dodał ten drugi, siedzący przy stole.
- Słucham?! – oburzył się Gilles, obrażony, natychmiast zapominając że jeszcze chwilę temu był przerażony i nieco zawstydzony, teraz czując jedynie chęć odpłacenia się.
Zaraz jednak pomyślał, że tak nie dadzą mu się wykazać, dlatego przypominając sobie, że przecież był Julie i powinien się zachowywać jak ona, kiedy chciała czegoś dostać, natychmiast zmienił wyraz twarzy, przywdziewając słodką maskę i trzepocząc rzęsami.
- W takim razie, może da mi pan fory? Niczego pan nie straci, a zabawi mnie chwilę, może tak być? – zapytał słodko, uśmiechając się niewinnie. Mężczyzna podłapał i znów przesuwając spojrzeniem po jego sztucznym biuście, oblizał się obrzydliwie, aż Gilles wzdrygnął się z niechęcią.
- A czy w nagrodę dostanę buziaka w policzek? – zapytał złośliwie, a Gilles spojrzał niepewnie na Cedrica. Był pewien, że nie przegra z kimś takim, ale jeśli miał w ten sposób zepsuć to co zaczynało się między nimi układać, to wolał zrezygnować.
Nie spodziewał się, że Cedric da mu przyzwolenie, ani tym bardziej sam go zachęci, ale najwyraźniej go przecenił. No i naprawdę nie zamierzał przegrać. Dlatego uśmiechnął się do niego szczerze i z pewnością, podchodząc zaraz do stolika i siadając po drugiej stronie, znów zakładając na twarz maskę niewinnej panienki. Siedzący przed nim mężczyzna nie spuszczał wzroku z jego twarzy, a on coraz mocniej czuł obrzydzenie i chęć pokazania mu, że nie miał z nim, słabą kobietką, szans. Udał, że nie jest pewien, którą rękę powinien wyciągnąć, a kiedy miły olbrzym udzielił mu kilku bardzo trafnych wskazówek, Gilles z pewnością i cisnącym mu się na usta uśmieszkiem, oparł łokieć o drewno, posyłając mężczyźnie ostre spojrzenie. Facet zmarszczył brwi, ale na znak olbrzyma, złapał pewnie dłoń Gila. Jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, zamiast spodziewanej delikatnej rączki poczuł pod pewny, silny uścisk.
- Chwila… - zaczął, ale w tym samym momencie najstarszy mężczyzna rozpoczął pojedynek.
To trwało tylko sekundę. W jednej chwili mężczyzna napinał mięśnie, a w następnej czuł jak siedząca przed nim delikatna panienka wgniotła jego rękę w blat z zadziwiającą siłą. Tłumek zaszumiał od zaskoczonych reakcji, a Gilles z szerokim uśmiechem na twarzy spojrzał na Cedrica, mając ochotę się roześmiać kiedy zobaczył, że i jego dał radę zaskoczyć.
- To jakieś oszustwo! – zawołał pokonany, wbijając w papugę rozgniewane spojrzenie.
- Mówisz tak bo kobieta cię pokonała, niezła robota panienko, chcesz się zmierzyć z kimś jeszcze? – zapytał olbrzym z podziwem, a Gilles stwierdził, że czemu nie, jeśli mógł utrzeć tym głupim mężczyznom nosa, nie mógł sobie odmówić tej przyjemności.
Następnych pięciu Gil pokonał bez problemów, z coraz radośniejszym śmiechem na ustach wgniatając ich ręce w stół, aż w końcu najsilniejszy z nich, ten najmilszy stwierdził, że chyba musi obronić męski honor i usiadł naprzeciwko Gilla, uśmiechając się do niego z lekkim niedowierzaniem i uznaniem.
- Jeśli i mnie pokonasz, młoda damo, będę w ogromnym szoku – powiedział, ale bardziej z rozbawieniem niż czymkolwiek innym. Co prawda patrząc na jego posturę, chłopak wątpił by i z jego siłą udało mu się go pokonać, ale tak długo jak była to tylko zabawa, nie miał nic przeciwko.
Tak jak się spodziewał, mężczyzna miał tyle siły, że aż sapnięcie uciekło mu spomiędzy warg, kiedy jedynie na chwilę udało mu się przytrzymać go w miejscu, dopóki nie poddał się i pozwolił by położył jego rękę delikatnie na stole. Ku jego zdumieniu, zamiast pogardy dostrzegł na jego twarzy całkiem sporo sympatii.
- Jesteś bardzo interesująca panienko, jak masz na imię? – zapytał, uśmiechając się do Gila życzliwie.
- Julie de… - zaczął, ale zaraz przypomniał sobie, że w zasadzie po ślubie jego nazwisko się zmieniło. Spojrzał niepewnie na Cedrica, czując że policzki pokrył mu delikatny rumieniec. Nie odważył się jednak wypowiedzieć nazwiska chłopaka w swoim kontekście. – Julie, mam na imię Julie – powiedział, znów czując się trochę niepewnie i nieśmiało.
- No dobrze, Julie, skoro przegrałaś to jesteś mi winna jeden buziak w policzek – stwierdził, a Gilles zbladł odrobinę, nie bardzo mając ochotę by się z kimś tak spoufalać, nawet jeśli mężczyzna był bardzo miły. – Jednak z uwagi na twoją niebywałą siłę i odwagę, pozwalam ci wybrać, kogo zaszczycisz tym przywilejem – powiedział, uśmiechając się do niego życzliwie, ale z dużą dozą rozbawienia.
Gilles podejrzewał, że nie miał co liczyć na ułaskawienie i że jeśli chciał sobie zaskarbić sympatię tych ludzi, nie mógł tak po prostu odrzucić danego słowa. Rozejrzał się niepewnie po tłumie, ale i tak, tylko jedna osoba tak na dobrą sprawę od początku wchodziła w grę. Nawet jeśli Gilles podnosząc się z krzesła czuł, że kolana mu miękły, a twarz pokryła głębokim rumieńcem, zbliżył się do Cedrica, zaplatając ze sobą nerwowo palce.
- Przepraszam – wyszeptał, spuszczając na chwilę wzrok na swoje buty, by zaraz, nie chcąc dać się pokonać speszeniu, wspiąć się na palce i musnąć ustami policzek mężczyzny.
Opadając na pięty, słyszał dzikie gwizdy i głośne „uuuuuu” otaczających ich ludzi, co sprawiło że jeszcze mocniej się zarumienił, spuszczając nieśmiało wzrok na swoje dłonie zaciśnięte na rąbku koronkowej bluzki. Nie spodziewał się tym bardziej, że zaraz zarówno na jego jak i na Cedrica ramieniu pojawi się czyjaś wielka, ciężka łapa. Spojrzał zaskoczony w górę, a widząc szeroki uśmiech na twarzy miłego olbrzyma, nie bardzo wiedział, o co mu chodziło.
- Podobacie mi się, oboje – oświadczył mężczyzna, szczerząc zęby w uśmiechu. – Idziemy coś zjeść, napić się i potańczyć, dołączcie do nas – zaproponował, wprawiając Gila w jeszcze większą konsternację. Tym bardziej, że nie miałby w zasadzie nic przeciwko. Spojrzał jednak nieśmiało na Cedrica, pozostawiając tę decyzję jemu. Nie chciał go pakować w kłopoty, ani dokładać dyskomfortu jaki musiał odczuwać po tym co zrobił…
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sasha dosłownie czuł, jak jego serce próbuje wyrwać się z klatki piersiowej. Czekał, przechodząc z nogi na nogę, na decyzję Adriena, a jego wzrok błądził między swoimi stopami, jego stopami, gdzieś okolicą straganów z boku i bardzo nieczęsto oczami mężczyzny. Teraz, kiedy wszystko wyłożył między ich dwójką, tym bardziej dosadnie odczuwał wstyd na myśl o swoim zachowaniu. Nie miał jednak jak cofnąć czasu, więc jedyne co mu zostało to mieć nadzieję, że chłopak nie będzie miał mu całej sytuacji aż tak za złe, chociaż całkowicie by rozumiał, gdyby było inaczej.
- Wiem, zdaję sobie z tego sprawę…przepraszam - mruknął ostatni raz, chociaż wewnątrz czuł już w tym momencie szczerą radość, że Adrien przyjął przeprosiny. Ulga, która go zalała, była chyba trochę za duża nawet na niego, ale nie analizował swoich odczuć i po prostu odetchnął cicho, do siebie, uśmiechając się delikatnie. Był chłopakowi naprawdę wdzięczny za drugą szansę i miał nadzieję ją wykorzystać tak, aby Adrien jej nie żałował. Nawet jeśli zaczną z powrotem małymi kroczkami, to przynajmniej jakoś zaczną. Sasha nie wyobrażał sobie zostać tutaj i mieć jakieś większe napięcie z mieszkańcami. Chociaż gdzieś wewnątrz siebie wiedział doskonale, że tak naprawdę nie chodziło o mieszkańców, a bezpośrednio samego Adriena. Miał miękkie serce do niego i tej jego zadziorności, i nawet aż tak się z tym nie krył.
Zdziwił się nieznacznie, gdy Adrien nagle się do niego zbliżył, a słysząc jego słowa, powstrzymał się od przewrócenia oczami, robiąc to jedynie wewnętrznie. Nawet bez gdakania Perciego nad uchem by to zrobił, ale to zatrzymał dla siebie.
- Perci nie kazał mnie przeprosić - zapewnił, chociaż w domyśle miał na myśli fakt, że był odpowiedzialny sam za siebie, a nie podlegał rozkazom Perciavla - chociaż może w teorii trochę tak, lubił jednak myśleć inaczej. Zaraz jednak porzucił te myśli, słysząc jego kolejną propozycję.
Sasha może i miał grację kamienia, zgrabność patyka i powabność zwłok, ale kiedy przychodziło do tańca, był zadziwiająco sprawny w te klocki. Z jego kondycją nie umiał wytrzymać długo na parkiecie, ale ruszał się bardziej niż przyzwoicie, co po prostu zawdzięczał zdecydowanie zbyt licznym wizytom po jakiś pseudo-klubach, które się ostały u nich w klanie, przeważnie pochowane po okolicy, aby nikt się o nich nie dowiedział. Taniec był jednym z wygodniejszych sposobów na spotkanie się z ludźmi takimi jak on, stąd gdy był młodszy korzystał z tego aż w nadmiarze i dopiero po zaczęciu pracy nieco przystopował, skupiając się na ważniejszych rzeczach. Dlatego też gdy padła propozycja tańca jego twarz od razu rozświetlił szeroki uśmiech. Chwycił ufnie wyciągniętą do niego rękę, a kiwnąwszy ochoczo głową, ruszył za Adrienem.
- Chętnie potańczę - przyznał, kierując się do tłumu ludzi, którzy ruszali się do skocznej muzyki. Od razu wkręcili się w żywiołową atmosferę dookoła, a po chwili łączenia spojrzeń i wyczuwania swoich rytmów, zbliżyli się w końcu na tyle, aby być w stanie poczuć nawet ciepło swoich ciał. Uśmiech Sashy zmienił się na bardziej zadziorny, a przyciągając chłopaka bliżej do siebie za biodra, nie mógł powstrzymać rozbawionego wyrazu twarzy. Sam Adrien ruszał się świetnie, jak i przyciągał wszystkie możliwe spojrzenia do siebie, stąd taniec z nim Sasha naprawdę szybko polubił - choć nie przeczył, czasem jego myśli wykraczały poza tylko “taniec”. Nie było to takie trudne, biorąc pod uwagę, że stali naprawdę blisko siebie.
Wbrew wszystkiemu jednak starał się utrzymywać - chociaż pozory - to przyzwoitość, tańcząc z młodszym. Dlatego też jego dłonie ani razu nie zjechały poniżej linii pleców, czego nie mógł powiedzieć o swoich roziskrzonych oczach, które co rusz błądziły po całej sylwetce chłopaka. Starał się na tym nie skupiać, wiedząc że nie jest to jakkolwiek dla niego dobre, ale czasem nie mógł się powstrzymać. Kiedy natomiast muzyka zmieniła się na wolniejszą, zupełnie naturalnie, tak jakby robił to od miesięcy, objął ciaśniej chłopaka i już z mniejszą gracją, acz nadal komfortowo, zaczęli poruszać się do wolniejszej piosenki.
- Dzięki za drugą szansę - powiedział ciszej, na chwilę opierając podbródek na czubku głowy chłopaka, a przymknąwszy oczy odetchnął cicho, kompletnie zadowolony i zrelaksowany. Aż trudno przychodziło mi uwierzenie w to, jak bardzo umiał się odprężyć w towarzystwie młodszego, ale i jak w ogóle za tym tęsknił, nawet przez ten krótki okres czasu. - Chcesz mi potem pokazać nieco festynu? Nigdy na takim nie byłem - dodał po chwili, wciąż z czystym zafascynowaniem chłonąc atmosferę tego miejsca i to, jak mimo ciężkiej sytuacji, w jakiej ludzie żyli, ci nadal umieli znaleźć tyle szczęścia i radości w takich rzeczach.
I wszystko szło idealnie, oni bujający się do rytmu muzyki, śmiechy dookoła, radosna atmosfera i pewnie nawet poszłoby bez problemu, gdyby nie jedna sznurówka, której Sasha nie zawiązał wcześniej z lenistwa, bo musiałby się schylić, a jego krzyże tego nie lubiły. Ta też sznurówka znalazła się w pewnym momencie pod butem Adiego, co spowodowało nagły rozwój wydarzeń, a ciągiem przyczynowo skutkowym, Sasha po prostu się rypnął na chłopaka. Chwilę myślał, że uda im się utrzymać równowagę, ale szybko te nadzieje zgasły, gdy jakaś inna para lekko wpadła na nich z boku, powodując dość dyskretny, ale nadal widowiskowy w swojej odsłonie upadek. Sasha przygniótł lekko Adriena do ziemi, a z jego piersi wydobył się szczery śmiech na tę sytuację. Szybko się uniósł na rękach, nie chcąc przygnieść białowłosego i popatrzył na niego z góry z uśmiechem. Sytuacja mogłaby być nawet i romantyczna gdyby nie fakt, że chwila dłużej i zostaną zgnieceni przez tańczące wokół pary.
- Wszystko okej? - upewnił się, czy nie zgniótł chłopaka za bardzo. - No, to chyba jest nasz znak, aby ruszać dalej - zaśmiał się z czystym rozbawieniem, a podniósłszy się na nogi po tym, jak podniósł też chłopaka, oczyścił swoje kolana. Otrzepał też kolana Adriena, z zaczepnym uśmiechem może o parę sekund za długo pozostawiając dłoń na jego nodze, ale zaraz z niewinnym wyrazem twarzy się wyprostował. - Idziemy? - zapytał, wyciągając w jego stronę dłoń.
***
Cedric bawił się zadziwiająco dobrze. Mimo że na początku opornie było mu się zrelaksować tylko w towarzystwie kobiety, tak stosunkowo szybko zapomniał o jakichkolwiek swoich obawach, na nowo odnajdując w sobie trochę z dziecka w atmosferze festynu. Trudno było mu przejmować się jakimiś swoimi obawami, kiedy dookoła tyle się działo, a on - nadal trzymając wielką maskotkę pod pachą, z czystą fascynacją w oczach chodził po okolicy, przemierzając coraz to nowsze stoiska. Niektóre kojarzył z poprzednich lat, inne były zupełnie nowe, oferując rzeczy nawet i dla niego nieznane. Trudno było mu sobie wyobrazić bycie w klanie, gdzie nawet takie rzeczy mogłyby być zakazane lub nieodpowiednie. Przecież inaczej, bez tych nawet krótkich rozrywek, szło po prostu zwariować. Brwi mężczyzny uniosły się w lekkim zdziwieniu, gdy uwagę Julie przykuł jeden ze stolików przepełniony wręcz testosteronem. Odpuścił sobie jakiekolwiek niepotrzebne komentarze, choć uśmiechnął się kącikiem ust, połowicznie po prostu doceniając jej zaciekawienie wszystkim, co działo się dookoła. Może w innych okolicznościach stwierdziłby, że było to nawet urocze zachowanie, ale wtedy daleko mu było do tego typu wyznań, nawet w myślach. I szczególnie po tym, że nadal stawiali małe kroczki w ich relacji. Nie przeczył, naprawdę doceniał ich wspólne posiłki i po pierwotnej niezręczności teraz naprawdę były bardzo przyjemne.
Powędrował za Julie z zaciekawieniem, łapiąc się na tym, że jego wzrok utknął w zadziwiająco szerokich barkach kobiety, teraz może i nieco bardziej uwydatnionych przez to, że miała ubrane spodnie i sylwetka inaczej się prezentowała. Nie zagłębiał się w to mocniej, uwagę przenosząc na grupę mężczyzn siłujących się na ręce. Na festynach zawsze się to działo i gdy Cedric był młodszy, parę razy nawet wziął w tych zabawach udział, chociaż z grubsza przegrywał. Nie spodziewał się jednak kompletnie tego, że Julie wykaże się aż takim zainteresowanie i będzie chciała wziąć udział. Stwierdzić, że się zdziwił, to mało powiedziane. Nie zamierzał jednak jakkolwiek jej powstrzymywać, zakładając że jest dorosłą osobą i podejmuje decyzje za siebie. Co więcej, nie chciał ingerować w jej wolną wolę. Dlatego wzruszył tylko ramionami, gdy ta upewniła się, że może też uczestniczyć. Posłał jej nieco zachęcający uśmiech, starając się przekazać, że naprawdę może robić to, na co ma ochotę.
A potem przyszło jego największe zaskoczenie wieczoru. I jak się domyślał po twarzach osób dookoła, nie tylko jego. Wszyscy z wręcz oszołomieniem patrzyli, jak ta nie taka drobna, ale znów też nie wielka, kobieta roznosi pierwszego przeciwnika w sekundy, z miną niewinną, ale i pewną siebie. Cedric powstrzymał śmiech, widząc oburzenie przegranego i przeniósł spojrzenie pełne podziwu na Julie. Doprawdy, była ona jedną wielką zagadką i odkrywał to coraz bardziej, im więcej czasu spędzali razem.
Jego zdziwienie nie malało wraz z kolejnymi przegranymi, którzy nie rozumiejąc, co się dzieje, odchodzili od stołu. Julie raz za razem pokonywała kolejnych mężczyzn, co było naprawdę niesamowite. Nie mogło to jednak trwać wiecznie i w końcu znalazła się osoba, która ją pokonała. Roześmiał się cicho, acz szybko zaraz nieco spoważniał, gdy od Julie zostało wymagany pocałunek w policzek. Wiedział, że było to pierwotnym planem, ale kiedy teraz przyszło do jego spełnienia, nie czuł się z tym w pełni komfortowo przez fakt, że nie było to po prostu do końca uczciwe zagranie. Już miał interweniować, naciskając aby nie było to od niej egzekwowane, kiedy ta się znalazła przed nim. Nie zdążył się nawet zszokować do końca, kiedy miękkie usta musnęły jego policzek, a parę kosmyków drasnęło jego szyję, czemu towarzyszył powiew świeżego, przyjemnego zapachu. Jego oczy spotkały się z jej i na moment coś drgnęło w Cedricu, chociaż zaraz to stłumił, skupiając się zamiast tego na rozemocjonowanym ich drobnym przedstawieniem otoczeniu. Odchrząknął cicho, palcami jeszcze pocierając niedawno muśniętą skórę pokiwał na boki głową, jak gdyby próbując otrząsnąć się ze zdziwienia sytuacją.
- Możemy dołączyć - potwierdził upewniająco, rzucając jednak spojrzenie kobiecie, aby upewnić się, że też chciała, a widząc pozytywną odpowiedź, z uśmiechem przytaknął i w dwójkę ruszyli za całą gromadą do jednej z ław stojącej niedaleko małego straganu, skąd lało się piwo wręcz strumieniami. Każdy zasiadł i został poczęstowany napojem, choć jak dostrzegł obok, dziewczyna została przy czymś niealkoholowym. Niewiele trzeba było, aby dookoła rozpoczęły się życzliwe rozmowy, a atmosfera całego festynu udzielała się chyba każdemu, podtrzymując dobre humory nawet tym, którzy przegrali pojedynek z Julie.
Tempo spożywania alkoholu przez mężczyzn dookoła ich było doprawdy zatrważające. Kiedy Cedric kończył pierwsze piwo - co i tak było wystarczającą ilością dla niego - panowie dookoła byli po trzecim, niektórzy już i czwartym. Nie mógł powiedzieć, że siedziało mu się źle, choć zdecydowanie nie był przyzwyczajony do aż takiej żywiołowości i hałasu oraz dynamiki. Zostawali w dwójkę co rusz wciągani do nowych to konwersacji, wielu ciekawskich, chociaż Cedric nie zdradzał zbyt wielu informacji, skąd i kim dokładnie są - to przyniosłoby tylko niepotrzebne napięcie, o tym wiedział doskonale. Jego ojciec niekoniecznie wszędzie miał dobrą renomę. Gdy dyskusje dookoła z minuty na minutę stawały się coraz bardziej gorączkowe, a mężczyźni dookoła podbuzowani, Cedric zdecydował się powoli zmienić ich miejsce, nie chcąc ryzykować skończenia w jakimś bałaganie.
- Może pójdziemy zatańczyć? - zaproponował Julie, czekając wpierw aż ta skończy rozmowę z przyjaznym mężczyzną, z którym mimo że przegrała, to ten wykazywał się naprawdę dżentelmeńską postawą.
- Panienko, jak chłopak do tańca zaprasza…
- Mąż - poprawił machinalnie Cedric, z rozluźnionym uśmiechem patrząc na mężczyznę obok. Nie wiedział, skąd mu się to wzięło, ale czuł potrzebę poprawienia nieznajomego.
- Mąż, tak - powtórzył z rozbawieniem, ale i może zaskoczeniem mężczyzna, uśmiechając się na ich dwójkę. - Szkoda nie skorzystać z muzyki i siedzieć przy stole. Szczególnie, że towarzystwo tutaj zaraz rozkręci się nawet bardziej, a nie jest to spokojna zgraja po alkoholu - dodał, tym razem z drobnym skrzywieniem. Cedric spojrzał wyczekująco na Julie, która wyraźnie się wahała, ale dostrzegłszy lekkie kiwnięcie głową, od razu podniósł się z ławy i podał dłoń kobiecie. Pożegnali się z towarzystwem, po czym lawirując między coraz to większymi tłumami zbliżyli się na plac, gdzie masa par już teraz podskakiwała do żywiołowej muzyki. Cedric nie był pijany, do tego było mu daleko, ale może odrobinę wstawiony, co skutkowało po prostu jego większym rozluźnieniem i porzuceniem codziennego napięcia swoją pracą; dlatego też, jak nieczęsto, roześmiany, wpadł z Julie w sam środek tańczącego towarzystwa.
- Nie przejmuj się krokami, tutaj nikt nie zwraca na to uwagi - zapewnił jeszcze, pamiętając o obawach kobiety dotyczących ich pierwszego tańca. Ten, jako jedno z nielicznych, był jednym z przyjemniejszych wspomnień, które posiadał, z dnia ślubu. Chwycił obie dłonie Julie i powoli, aby wkręcić się w panujący dookoła rytm, zaczęli się wspólnie poruszać, co jakiś czas deptając siebie nawzajem. To Cedric komentował tylko krótkim śmiechem i widocznym rozbawieniem.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Fakt, że Enzo nie prowadził dalszej dyskusji która najpewniej doprowadziłaby tylko do jego złego samopoczucia utwierdziła go w przekonaniu jak wiele oleju w głowie miał ten facet. Mimo tego zaczepnego podejścia, mimo szturchania się z nim i dzióbania do siebie wyrafinowanymi podtekstami, ogromnie dbał o komfort swojego rozmówcy. Obecnie więc kompletnie nie dziwił się, że obaj synowie Prekursora przychodzili do niego w chwilach tak zwątpienia jak i radości. Sam łapał się na spokoju w jego obecności gdzie normalnie przy zbliżającej się nocy dopadało go tyle wątpliwości. Chociaż by tego głośno nie przyznał, obecnie również mimo początkowego pierwszego zaskoczenia, może nawet strachu, szybko się ogarnął i nawet przytulił. Chociaż kilka kontrolnych spojrzeń padło. Gdy nie odkrył nic poza lekkim rozbawieniem, życzliwością, odpuścił jednak i sobie i jemu. Nic przecież takiego nie powiedział, nic nie zrobił, a nastawienie na randkę? Z czy bez niego, wiedział że będzie się cudownie bawił.
W momencie w którym Miles stwierdził, że idą na ciastka z kremem zacisnął usta w wąską linię, spojrzał na młodego, a później w spokojne oczy zająca. Jemu posłał bardzo niewinny uśmiech, jakby to nie była jego wina i autentycznie nie wiedział skąd ta fascynacja po czym sam dostał ślinotoku. Większość słodyczy jakie znajdowały się w długim rzędzie stoisk nie potrafił nazwać. Nadal trzymając się Enzo za rękę co chwila go szturchał żeby mu coś powiedział, nadal nie umiejąc się nadziwić jakimi bogactwami dysponowali Reposi. Jednocześnie dostrzegał pewne mankamenty całości ich kultury gdy dostrzegł jakiegoś złodziejaszka grzebiącego bez skrępowania po kieszeniach, gdy do jego uszu doszła wrzawa okradzionego sprzedawcy. Westchnął jednak na to nieco obojętnie i chroniąc jedynie swoją małą rodzinę cmokał na niedowierzania Milesa o tym, że on jeszcze nie jadł czekolady. A skąd miałby ją wziąć? Jak u nich zboża pod koniec zimy brakowało…
Po tym jak cała ich trójka nie dość, że dorwała świeżą porcję wypieków to jeszcze wolną ławkę, usiadła i zaczęła rozkoszować się kremowym grzeszkiem, prowadzili również dyskusję dotyczącą dostępnych atrakcji. I kij z tym, że on większości sobie nie umiał wyobrazić, zapowiadało się dobrze, a skoro sam Miles o tym wspominał wiedział, że sam się w takiej rozrywce odnajdzie. Jakkolwiek mały Repos był jeszcze dzieckiem tak trzeba było mu przyznać ogromną dojrzałość, cierpliwość i wyrozumiałość. Czasami tłumaczył mu coś trzy razy i za każdym razem z podobnym spokojem od którego mu topniało serce. Przeszkodą natomiast okazała się ilość kremu jaka mu została po obgryzieniu brzegów. Pochylił się do przodu, rozstawił nogi żeby się nie poplamić i gdy już miał się wgryźć biorąc na klatę najpewniej zanurzony czubek nosa, poczuł pchnięcie na plecach i wpadł cały nosem w krem.
- Ależ nic nie szkodzi! – Prychnął za kobietą która nie raczyła go przeprosić po czym już chciał się wytrzeć wierzchem dłoni gdy uprzedził go palec Enzo. Za nim wodził wzrokiem najpierw robiąc lekkiego zeza, a gdy kremowy wybawca umknął przed jego spojrzeniem w usta zająca, on znowu poczuł jak robi się mu ciepło. Gorąco! Wolno odwróciwszy głowę w przeciwną stronę wytarł resztki jakie mu zostały po czym dojadł te dwa gryzy jakie mu zostały otrzepując palce z cukru pudru.
- Sobie nie myśl, że polizane zaklepane… – Rzucił zaczepnie podnosząc jedno ucho i nadziewając się na roziskrzone oczy którym przez chwilę nie mógł się oprzeć, dopiero gdy poczuł dużą i ciepłą dłoń na swojej nieco się wzdrygnął i opamiętując w tym, że nie byli sami i to NIE BYŁA RANDKA, spojrzał na Milesa.
- A to przepraszam bestyjko, sam nie mówiłeś, że na festynie fajne jest wszystko? – Dogryzł mu otrzymując spojrzenie spod lekko przymrużonych powiek. Chyba to przeważyło na tym, że mógł dokonać wyboru, to i kwestia spełnienia wszystkich późniejszych zachcianek małego Milesa. Mieli całą noc, a gdy on padnie zostanie bezpiecznie odtransportowany prosto do łóżka, do tego czasu mógł pod ich opieką szaleć do woli.
Kwestia wybrania odpowiedniej rozrywki okazała się jednak delikatnie problematyczna. Biorąc Milesa na barana rozglądał się za co ciekawszymi propozycjami. Zrozumiał już, że ani strzelanie ani topienie kogoś nie było atrakcyjne dla ich trójki dlatego szukał czegoś zgoła innego. Najpewniej zaproponowałby jakiś dziwny konkurs polegający na zbieraniu czegoś do małych koszyczków gdyby nie fakt, że na kogoś wpadł.
- Och przepra…. – Zaczął, nie dane było mu skończyć.
- Jak łazisz palancie?! – Wysyczał na niego krępy mężczyzna, niższy od niego o głowę. Rzucił mu również piorunujące spojrzenie na co jemu się scyzoryk otworzył w kieszeni. Już chciał warknąć gdy wzrok mężczyzny padł na Milesa siedzącego na jego ramionach, a później na Enzo który szedł przy jego boku, obejmując go za biodra.
- Ohoho! Któż to zaszczycił nas swoją obecnością! Kujonek Miles i jego tatuś ogrodniczka! – Prychnął patrząc na ich trójkę nagle z taką pogardą jakby obecnie żebrali o drobne. W nim za to zaczynało się gotować.
- Słuchaj no karzełku… – Wysyczał marszcząc przy tym nos. Spojrzenie jakie padło w jego oczy nie zwiastowało nic dobrego, ba! On był gotowy do ewentualnego mordobicia w obronie dobrego imienia towarzyszy. Zamiast jednak powarkiwania za plecami, poczuł na sobie tą samą ciepłą dłoń która go cały wieczór gładziła. Powolna wędrówka do jego łopatek sprawiła, że pogarda pozostała jedynie widoczna w jego oczach, a on prostując postawę już nawet nie fuknął. Uprzejmość jaką Enzo obdarował małego agresora sprawiła, że cmoknął cicho niezadowolony. Cóż, on by ten konflikt rozwiązał całkowicie inaczej ale już przekonał się, że myślenie które do tej pory się sprawdzało, powoli przestaje działać.
Gdy jego oczy padły na pulchnego dzieciaka z lizakiem w paszczy, który zaczął karła szarpać, zmieszał się jeszcze bardziej na fakt tego, jak ktoś taki mógł mieć taki tupet! No przecież on by zgniótł jak robaczka!
- Tato, tato! Wyścig się zacznie, musimy wygrać. – Zawołał przez nos na co jego ojciec, dumny jak paw, pogładził go po tłustych włosach i pokazując im środkowy palec ruszył w stronę nieznanego mu jeszcze wyścigu. W tym czasie oczy Perciego zwróciły się na zająca, który nadal przyjemnie gładził go po plecach.
- Już wiem co chciałbym robić. – Stwierdził ze słodkim uśmiechem, a czując rączki Milesa oplatające jego twarz, widząc po chwili przed oczami jego oczy, grymas na jego twarzy tylko się powiększył.
- Wujku? Pójdziemy na wyścig? – Dopytał mały na co on pokiwał głową.
- Czytasz mi w myślach, bestyjko. – Przyznał, a oczami wyobraźni widząc narastającą nienawiść w oczach karła, skierował się w miejsce dużej polany z wyznaczonymi szerokimi torami.
- I wygramy jednorożca! – Stwierdził unosząc się lekko do góry na co on musiał przytrzymać go za kolana.
- Jednorożca…? – Mimo początkowej złości, która obecnie zagnieździła się gdzieś na dole jego żołądka napawając go chęcią zemsty, w tym przypadku wygranej, ponownie zajął się nie do końca zrozumiałym otoczeniem. Gdy dostrzegł pluszaka o którym młody wspomniał, uniósł wysoko obie brwi uśmiechając się rozbawionym.
- Trochę jak Sasha. Też ma ogonek z przodu. – Mruknął ni to do siebie ni do Enzo który oczywiście wtajemniczony w upodobania Bambi do chodzenia w samych majtkach, parsknął głośno śmiechem dodając swoje trzy grosze o tym, że ogonek musi się bardzo cieszyć na ich widok skoro jest taki zadarty.
- Wujku! Przecież ma ogonek z tyłu! – Ponownie oburzony głos dochodzący z góry sprawił, że on wykonał ruch ręką jakby odganiał muchę.
- Jak zwykle masz rację. – Przyznał ze śmiechem patrząc na Enzo nieco przepraszająco za niedoszły wybuch.
- Więc? Na czym polega ten wyścig?
- Oj przestań już mnie przepraszać. Teraz się postaraj coś pokazać. – Zaproponował wreszcie, samemu odwzajemniając te lśniące spojrzenie przepełnione nadzieją. Właśnie tak się czuł. Że mimo fatalnego początku, rozwiązania tej nierozwiązanej nadal sytuacji, wrócić do normalności i prób porozumienia się. Przecież tak dobrze im szło! I może pójdzie teraz podobnie?
Znalezienie się na wybetonowanym kręgu pełnym tańczących ciał był doznaniem iście kojącym. Dudniąca muzyka, możliwość bezkarnego kuszenia się i ocierania. Przepełnione emocjami spojrzenia i dłonie błądzące po rozgrzanym ciele. To było to czego zdecydowanie potrzebował. Nie stojąc ani przez chwilę w miejscu szalał w najlepsze z Sashą który okazał się zdecydowanie lepszym tancerzem niżeli by go podejrzewał. Nie pozwalał mu złapać oddechu, obydwaj nie zwalniali tempa tylko po to by napawać się ogromną satysfakcją.
A później muzyka zwolniła.
Nawet nie musiał proponować. Zawahał się czy powinni zatańczyć wolnego czy raczej zejść z parkietu i znaleźć sobie inną rozrywkę. Niepotrzebnie bo silnym gestem został przyciągnięty, wpadając na szczupłą pieść jelonka. Oczy błysnęły mu drapieżnością, specjalnie zaczął się wić zdecydowanie bardziej seksownie niżeli było to wymagane. Ale ta radość ze wzajemnego dotyku! Rzucił mu ręce na szyję, badał palcami ramiona, dosięgał żuchwy czy zaczesywał niesforne kosmyki za ucho. Ostatecznie ich usta znalazły się tak blisko. Ocierali się o siebie nosami, zaglądali w te całkowicie szczere fragmenty swojego serca.
- Ja chyba… też dziękuję. Ogromnie mi brakowało dobrego… Twojego towarzystwa. – Przyznał kładąc głowę na jego piersi i chwilowo przymykając oczy. – Jak to nie byłeś? Aż taki rygor macie u siebie? – Zapytał zdziwiony strzygąc uszami. Przypadkowo zdzielił go puchatym uchem w policzek. – Pójdziemy. Oczywiście, że pójdziemy. Pokażę Ci moje ulubione miejsca i znajdziemy jakieś nowe stragany. – Zaproponował jeszcze na chwilę go przytulając, zataczając palcami koła na jego plecach, napawając się przyjemnym zapachem perfum i ciszą w umyśle. Było tak romantycznie, tak cudownie. I nagle… ta fajtłapa na niego poleciał!
Parsknął śmiechem gdy padł jak naleśnik na ziemię. Przygnieciony rozochoconym ciałem objął Sashę za szyję i wtulając się swoim policzkiem w ten jego, chwilę go pocierał.
- Drogi Panie Mauray. Pan chyba na mnie lecisz. – Prychnął, a korzystając z pomocy przy wstaniu rzucił się mu jeszcze na chwilę na szyję w przypływie zwyczajnej euforii. W tym też czasie muzyka ustała, a wszyscy zgromadzeni dookoła nich zaczęli klaskać w ramach podziękowań dla zespołu.
Gdy zaoferowano, tym razem jemu, dłoń uśmiechnął się szeroko i poprawiając na nosie okulary splótł luźno z nim palce i ciągnąc w wybraną przez siebie stronę wyszedł z tej masy chętnych do ruszania się ciał w tą masę chętną do jedzenia. Jednocześnie, od razu wpadła mu w oko konkurencja która miała stanowić wisienkę na torcie rozładowania napięcia między nimi. Jeżeli Sasha dalej będzie się zachowywał jak miał to wcześniej w zwyczaju, zacznie go może ponownie podrywać, jego serce zdecydowanie bardziej się uspokoi i pozwoli sobie na tą odrobinę nierozsądnego działania w postaci ponownego zapatrzenia w jelenia.
- Chodź, Panie spec. Zobaczymy Twój refleks. – Tyle w gwoli wyjaśnień. Zapłacił symboliczną kwotę po to by zajęli miejsce przed czymś wyglądającym jak waga. Dwa wielkie przyciski, na środku dźwignia na której on schludnie ułożył tackę wypełnioną bitną śmietaną.
- Zabawa polega na tym, że trzeba bardzo szybko klikać ten przycisk, jak będziesz szybszy od przeciwnika to dźwignia wystrzeli śmietanę w twarz przegranego, a później czerpie się ogromną przyjemność ze zlizywania tego… – Ostatnie akurat nie było prawdziwe, raczej siedziały tutaj pijane nastolatki bądź takie które jeszcze musiały wśród rówieśników szpanować i bardzo łatwo było stracić renomę, przykładowo właśnie takim strzałem w twarz. Ewentualnie faceci, przyjaciele, którzy musieli sobie coś wyjaśnić. To było zdecydowanie bezpieczniejsze niż wymierzanie sobie sierpowych w gębę.
Sasha rzucone wyzwanie chyba przyjął bo już po chwili siedzieli naprzeciwko siebie z zaciętymi minami i gotowi na nadejście sukcesywnie nadawanego sygnału startu, wpatrywali się w siebie a między nimi poza przeskakującą rywalizacją była jeszcze zwyczajna doza obietnicy. Przynajmniej do momentu aż on nie postanowił zdjąć dla ogólnego bezpieczeństwa okularów i poza działaniem na słuch, oficjalnie oślepnął. Niemniej, wewnętrznie płonął od jego spojrzenia. Nie powinni. Zdecydowanie nie powinni w takim tempie wracać do etapu kuszenia siebie i uwodzenia, obietnic wyszeptywanych na ucho i gestów przepełnionych pożądaniem. I chyba przez te ogniki on spóźnił się ze swoją reakcją i gdy rozbrzmiała syrena owszem, zaczął klikać ale na tyle późno, że po chwili zmagań cała taca śmietany przylgnęła do jego twarzy.
W momencie w którym Miles stwierdził, że idą na ciastka z kremem zacisnął usta w wąską linię, spojrzał na młodego, a później w spokojne oczy zająca. Jemu posłał bardzo niewinny uśmiech, jakby to nie była jego wina i autentycznie nie wiedział skąd ta fascynacja po czym sam dostał ślinotoku. Większość słodyczy jakie znajdowały się w długim rzędzie stoisk nie potrafił nazwać. Nadal trzymając się Enzo za rękę co chwila go szturchał żeby mu coś powiedział, nadal nie umiejąc się nadziwić jakimi bogactwami dysponowali Reposi. Jednocześnie dostrzegał pewne mankamenty całości ich kultury gdy dostrzegł jakiegoś złodziejaszka grzebiącego bez skrępowania po kieszeniach, gdy do jego uszu doszła wrzawa okradzionego sprzedawcy. Westchnął jednak na to nieco obojętnie i chroniąc jedynie swoją małą rodzinę cmokał na niedowierzania Milesa o tym, że on jeszcze nie jadł czekolady. A skąd miałby ją wziąć? Jak u nich zboża pod koniec zimy brakowało…
Po tym jak cała ich trójka nie dość, że dorwała świeżą porcję wypieków to jeszcze wolną ławkę, usiadła i zaczęła rozkoszować się kremowym grzeszkiem, prowadzili również dyskusję dotyczącą dostępnych atrakcji. I kij z tym, że on większości sobie nie umiał wyobrazić, zapowiadało się dobrze, a skoro sam Miles o tym wspominał wiedział, że sam się w takiej rozrywce odnajdzie. Jakkolwiek mały Repos był jeszcze dzieckiem tak trzeba było mu przyznać ogromną dojrzałość, cierpliwość i wyrozumiałość. Czasami tłumaczył mu coś trzy razy i za każdym razem z podobnym spokojem od którego mu topniało serce. Przeszkodą natomiast okazała się ilość kremu jaka mu została po obgryzieniu brzegów. Pochylił się do przodu, rozstawił nogi żeby się nie poplamić i gdy już miał się wgryźć biorąc na klatę najpewniej zanurzony czubek nosa, poczuł pchnięcie na plecach i wpadł cały nosem w krem.
- Ależ nic nie szkodzi! – Prychnął za kobietą która nie raczyła go przeprosić po czym już chciał się wytrzeć wierzchem dłoni gdy uprzedził go palec Enzo. Za nim wodził wzrokiem najpierw robiąc lekkiego zeza, a gdy kremowy wybawca umknął przed jego spojrzeniem w usta zająca, on znowu poczuł jak robi się mu ciepło. Gorąco! Wolno odwróciwszy głowę w przeciwną stronę wytarł resztki jakie mu zostały po czym dojadł te dwa gryzy jakie mu zostały otrzepując palce z cukru pudru.
- Sobie nie myśl, że polizane zaklepane… – Rzucił zaczepnie podnosząc jedno ucho i nadziewając się na roziskrzone oczy którym przez chwilę nie mógł się oprzeć, dopiero gdy poczuł dużą i ciepłą dłoń na swojej nieco się wzdrygnął i opamiętując w tym, że nie byli sami i to NIE BYŁA RANDKA, spojrzał na Milesa.
- A to przepraszam bestyjko, sam nie mówiłeś, że na festynie fajne jest wszystko? – Dogryzł mu otrzymując spojrzenie spod lekko przymrużonych powiek. Chyba to przeważyło na tym, że mógł dokonać wyboru, to i kwestia spełnienia wszystkich późniejszych zachcianek małego Milesa. Mieli całą noc, a gdy on padnie zostanie bezpiecznie odtransportowany prosto do łóżka, do tego czasu mógł pod ich opieką szaleć do woli.
Kwestia wybrania odpowiedniej rozrywki okazała się jednak delikatnie problematyczna. Biorąc Milesa na barana rozglądał się za co ciekawszymi propozycjami. Zrozumiał już, że ani strzelanie ani topienie kogoś nie było atrakcyjne dla ich trójki dlatego szukał czegoś zgoła innego. Najpewniej zaproponowałby jakiś dziwny konkurs polegający na zbieraniu czegoś do małych koszyczków gdyby nie fakt, że na kogoś wpadł.
- Och przepra…. – Zaczął, nie dane było mu skończyć.
- Jak łazisz palancie?! – Wysyczał na niego krępy mężczyzna, niższy od niego o głowę. Rzucił mu również piorunujące spojrzenie na co jemu się scyzoryk otworzył w kieszeni. Już chciał warknąć gdy wzrok mężczyzny padł na Milesa siedzącego na jego ramionach, a później na Enzo który szedł przy jego boku, obejmując go za biodra.
- Ohoho! Któż to zaszczycił nas swoją obecnością! Kujonek Miles i jego tatuś ogrodniczka! – Prychnął patrząc na ich trójkę nagle z taką pogardą jakby obecnie żebrali o drobne. W nim za to zaczynało się gotować.
- Słuchaj no karzełku… – Wysyczał marszcząc przy tym nos. Spojrzenie jakie padło w jego oczy nie zwiastowało nic dobrego, ba! On był gotowy do ewentualnego mordobicia w obronie dobrego imienia towarzyszy. Zamiast jednak powarkiwania za plecami, poczuł na sobie tą samą ciepłą dłoń która go cały wieczór gładziła. Powolna wędrówka do jego łopatek sprawiła, że pogarda pozostała jedynie widoczna w jego oczach, a on prostując postawę już nawet nie fuknął. Uprzejmość jaką Enzo obdarował małego agresora sprawiła, że cmoknął cicho niezadowolony. Cóż, on by ten konflikt rozwiązał całkowicie inaczej ale już przekonał się, że myślenie które do tej pory się sprawdzało, powoli przestaje działać.
Gdy jego oczy padły na pulchnego dzieciaka z lizakiem w paszczy, który zaczął karła szarpać, zmieszał się jeszcze bardziej na fakt tego, jak ktoś taki mógł mieć taki tupet! No przecież on by zgniótł jak robaczka!
- Tato, tato! Wyścig się zacznie, musimy wygrać. – Zawołał przez nos na co jego ojciec, dumny jak paw, pogładził go po tłustych włosach i pokazując im środkowy palec ruszył w stronę nieznanego mu jeszcze wyścigu. W tym czasie oczy Perciego zwróciły się na zająca, który nadal przyjemnie gładził go po plecach.
- Już wiem co chciałbym robić. – Stwierdził ze słodkim uśmiechem, a czując rączki Milesa oplatające jego twarz, widząc po chwili przed oczami jego oczy, grymas na jego twarzy tylko się powiększył.
- Wujku? Pójdziemy na wyścig? – Dopytał mały na co on pokiwał głową.
- Czytasz mi w myślach, bestyjko. – Przyznał, a oczami wyobraźni widząc narastającą nienawiść w oczach karła, skierował się w miejsce dużej polany z wyznaczonymi szerokimi torami.
- I wygramy jednorożca! – Stwierdził unosząc się lekko do góry na co on musiał przytrzymać go za kolana.
- Jednorożca…? – Mimo początkowej złości, która obecnie zagnieździła się gdzieś na dole jego żołądka napawając go chęcią zemsty, w tym przypadku wygranej, ponownie zajął się nie do końca zrozumiałym otoczeniem. Gdy dostrzegł pluszaka o którym młody wspomniał, uniósł wysoko obie brwi uśmiechając się rozbawionym.
- Trochę jak Sasha. Też ma ogonek z przodu. – Mruknął ni to do siebie ni do Enzo który oczywiście wtajemniczony w upodobania Bambi do chodzenia w samych majtkach, parsknął głośno śmiechem dodając swoje trzy grosze o tym, że ogonek musi się bardzo cieszyć na ich widok skoro jest taki zadarty.
- Wujku! Przecież ma ogonek z tyłu! – Ponownie oburzony głos dochodzący z góry sprawił, że on wykonał ruch ręką jakby odganiał muchę.
- Jak zwykle masz rację. – Przyznał ze śmiechem patrząc na Enzo nieco przepraszająco za niedoszły wybuch.
- Więc? Na czym polega ten wyścig?
***
Iskry w oczach jakie nagle pojawiły się u Sashy sprawiły, że jego serce nieco zgłupiało. Było to wysoce nielogiczne! Czy on się nabawił jakiegoś syndromu Sztokholmskiego?! Patrząc na jelonka, chociaż doskonale zdążył zrozumieć, że większość ich relacji była zwyczajną zabawą i to opartą na pożądaniu zamiast zaufaniu, nie umiał się kategorycznie od niego odciąć. Ba! On w ogóle tego nie chciał bo znając wreszcie kogoś starszego, zafascynowanego jego osobą, czuł się jak roztopione masełko kąpiące się w blasku podziwiania. Tak, był młody i durny jak but, zakochany i spragniony towarzystwa. Dlatego też mocno zacisnął palce na dłoni Sashy który zgodził się z nim potańczyć.- Oj przestań już mnie przepraszać. Teraz się postaraj coś pokazać. – Zaproponował wreszcie, samemu odwzajemniając te lśniące spojrzenie przepełnione nadzieją. Właśnie tak się czuł. Że mimo fatalnego początku, rozwiązania tej nierozwiązanej nadal sytuacji, wrócić do normalności i prób porozumienia się. Przecież tak dobrze im szło! I może pójdzie teraz podobnie?
Znalezienie się na wybetonowanym kręgu pełnym tańczących ciał był doznaniem iście kojącym. Dudniąca muzyka, możliwość bezkarnego kuszenia się i ocierania. Przepełnione emocjami spojrzenia i dłonie błądzące po rozgrzanym ciele. To było to czego zdecydowanie potrzebował. Nie stojąc ani przez chwilę w miejscu szalał w najlepsze z Sashą który okazał się zdecydowanie lepszym tancerzem niżeli by go podejrzewał. Nie pozwalał mu złapać oddechu, obydwaj nie zwalniali tempa tylko po to by napawać się ogromną satysfakcją.
A później muzyka zwolniła.
Nawet nie musiał proponować. Zawahał się czy powinni zatańczyć wolnego czy raczej zejść z parkietu i znaleźć sobie inną rozrywkę. Niepotrzebnie bo silnym gestem został przyciągnięty, wpadając na szczupłą pieść jelonka. Oczy błysnęły mu drapieżnością, specjalnie zaczął się wić zdecydowanie bardziej seksownie niżeli było to wymagane. Ale ta radość ze wzajemnego dotyku! Rzucił mu ręce na szyję, badał palcami ramiona, dosięgał żuchwy czy zaczesywał niesforne kosmyki za ucho. Ostatecznie ich usta znalazły się tak blisko. Ocierali się o siebie nosami, zaglądali w te całkowicie szczere fragmenty swojego serca.
- Ja chyba… też dziękuję. Ogromnie mi brakowało dobrego… Twojego towarzystwa. – Przyznał kładąc głowę na jego piersi i chwilowo przymykając oczy. – Jak to nie byłeś? Aż taki rygor macie u siebie? – Zapytał zdziwiony strzygąc uszami. Przypadkowo zdzielił go puchatym uchem w policzek. – Pójdziemy. Oczywiście, że pójdziemy. Pokażę Ci moje ulubione miejsca i znajdziemy jakieś nowe stragany. – Zaproponował jeszcze na chwilę go przytulając, zataczając palcami koła na jego plecach, napawając się przyjemnym zapachem perfum i ciszą w umyśle. Było tak romantycznie, tak cudownie. I nagle… ta fajtłapa na niego poleciał!
Parsknął śmiechem gdy padł jak naleśnik na ziemię. Przygnieciony rozochoconym ciałem objął Sashę za szyję i wtulając się swoim policzkiem w ten jego, chwilę go pocierał.
- Drogi Panie Mauray. Pan chyba na mnie lecisz. – Prychnął, a korzystając z pomocy przy wstaniu rzucił się mu jeszcze na chwilę na szyję w przypływie zwyczajnej euforii. W tym też czasie muzyka ustała, a wszyscy zgromadzeni dookoła nich zaczęli klaskać w ramach podziękowań dla zespołu.
Gdy zaoferowano, tym razem jemu, dłoń uśmiechnął się szeroko i poprawiając na nosie okulary splótł luźno z nim palce i ciągnąc w wybraną przez siebie stronę wyszedł z tej masy chętnych do ruszania się ciał w tą masę chętną do jedzenia. Jednocześnie, od razu wpadła mu w oko konkurencja która miała stanowić wisienkę na torcie rozładowania napięcia między nimi. Jeżeli Sasha dalej będzie się zachowywał jak miał to wcześniej w zwyczaju, zacznie go może ponownie podrywać, jego serce zdecydowanie bardziej się uspokoi i pozwoli sobie na tą odrobinę nierozsądnego działania w postaci ponownego zapatrzenia w jelenia.
- Chodź, Panie spec. Zobaczymy Twój refleks. – Tyle w gwoli wyjaśnień. Zapłacił symboliczną kwotę po to by zajęli miejsce przed czymś wyglądającym jak waga. Dwa wielkie przyciski, na środku dźwignia na której on schludnie ułożył tackę wypełnioną bitną śmietaną.
- Zabawa polega na tym, że trzeba bardzo szybko klikać ten przycisk, jak będziesz szybszy od przeciwnika to dźwignia wystrzeli śmietanę w twarz przegranego, a później czerpie się ogromną przyjemność ze zlizywania tego… – Ostatnie akurat nie było prawdziwe, raczej siedziały tutaj pijane nastolatki bądź takie które jeszcze musiały wśród rówieśników szpanować i bardzo łatwo było stracić renomę, przykładowo właśnie takim strzałem w twarz. Ewentualnie faceci, przyjaciele, którzy musieli sobie coś wyjaśnić. To było zdecydowanie bezpieczniejsze niż wymierzanie sobie sierpowych w gębę.
Sasha rzucone wyzwanie chyba przyjął bo już po chwili siedzieli naprzeciwko siebie z zaciętymi minami i gotowi na nadejście sukcesywnie nadawanego sygnału startu, wpatrywali się w siebie a między nimi poza przeskakującą rywalizacją była jeszcze zwyczajna doza obietnicy. Przynajmniej do momentu aż on nie postanowił zdjąć dla ogólnego bezpieczeństwa okularów i poza działaniem na słuch, oficjalnie oślepnął. Niemniej, wewnętrznie płonął od jego spojrzenia. Nie powinni. Zdecydowanie nie powinni w takim tempie wracać do etapu kuszenia siebie i uwodzenia, obietnic wyszeptywanych na ucho i gestów przepełnionych pożądaniem. I chyba przez te ogniki on spóźnił się ze swoją reakcją i gdy rozbrzmiała syrena owszem, zaczął klikać ale na tyle późno, że po chwili zmagań cała taca śmietany przylgnęła do jego twarzy.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W swoim prawie trzydziestoletnim życiu Enzo spotkał mnóstwo ludzi, z jeszcze większą liczbą rozmawiał, z niewielką się przyjaźnił, a jeszcze mniejszą darzył uczuciami innymi niż pobłażliwe rozbawienie. Kiedy Percival pierwszego, feralnego dnia we dworze postanowił ukraść mu marchewki, zając niemal od razu sklasyfikował go jako osobę, z którą niekoniecznie się dogada. A jednak, wystarczyła mu chwila by zdać sobie sprawę z tego, że popełnił okropny błąd. Perci był… zupełnie niezwykły. Najpierw go zaciekawił, potem rozczulił, w tamtym momencie sprawiał że Enzo posyłał mu długie, iskrzące spojrzenia pełne rozbawienia i niewielkiej fascynacji. Był… bardziej ciekawy niż mu się wydawało. Pełen sprzeczności, walczący z wpojonymi mu zasadami, a jednocześnie ciekawy wszystkiego jak dziecko. Nie brakowało mu przy tym pracowitości, zapału i zaangażowania. Owszem, miał lekkie problemy z okazywaniem sympatii, empatii czy życzliwości, ale Enzo wierzył, że by je mieć, nie trzeba było wcale znaczących gestów. Przekonał się o tym dodatkowo oglądając jego relację z papugą, o którą, czy Perci chciał to przyznać na głos czy nie, troszczył się wyjątkowo mocno. Choćby ten wypad, który miał ją i syna prekursora zbliżyć do siebie, gdyby wilka nie interesowało samopoczucie podopiecznej, a tym bardziej jej szczęście, nigdy by tego nie zaproponował.
Kiedy ciasta z kremem zniknęły, a panowie podnieśli się z ławki, by zrobić obchód po atrakcjach, sprawdzając co mogło im wszystkim przypaść do gustu, Enzo nie protestował, kiedy Percival zabrał Milesa i posadził go sobie na ramionach. Chłopiec od samego początku polubił Espoira, a i on sam wyglądał jakby obcowanie z maluchem dostarczało mu mnóstwo wrażeń, których nieświadomie pragnął. Enzo się temu nie dziwił, w końcu wilk miał już swoje lata i choć pewnie wcale się tego po sobie nie spodziewał, podświadomie pragnął potomka. Z jakiegoś jednak powodu nie miał drugiej połówki, a jak Enzo zrozumiał po niedawnej rozmowie, nie tylko niepowodzenia w związkach mogły mieć z tym coś wspólnego. Zając nie widział nic przeciwko, Miles miał dodatkowego opiekuna, który szybko wkradł się w łaski chłopca, sprawiając że nawet jeśli czasem grymasił i protestował i tak słuchał go niemal tak bardzo jak Enzo. Widząc tę dwójkę, jak mocno się ze sobą zżyli przez ten krótki czas, zając nie potrafił się nie uśmiechnąć. W życiu Milesa brakowało drugiego dorosłego i choć Enzo absolutnie nie chciał zastępować mężczyzną Claire, nieświadomie przyzwyczajał się do tej myśli. Że Miles miał kogoś więcej niż jego, że nawet jeśli jego nie będzie akurat w pobliżu, będzie miał do kogo zwrócić się o pomoc. A sądząc po postawie wilka w kierunku jego dziecka, gdyby tylko jej potrzebował, otrzymałby ją. Nie mógł się o to złościć, a jedynie być wdzięcznym.
Kiedy Percival zatrzymał się tak nagle, Enzo przytrzymał Milesa, obawiając się, że chłopiec straci równowagę, ale kiedy dojrzał, kto spowodował całe zamieszanie, na jego ustach pojawił się niedorzecznie uprzejmy uśmieszek. Jeśli dobrze kojarzył, stojący przed nim, rzucający się w jego kierunku mężczyzna był… królikiem, tak samo jak jego nieco zbyt pulchny i niekumaty dzieciak. Od kiedy tylko pamiętał, mężczyzna próbował zacząć z nim jakąś wojnę, w którą Enzo nie chciał się bawić. Za to Perci wyglądał jakby chciał spróbować udowodnić facetowi, kto w tym towarzystwie jest górą. Zając nie chciał do tego dopuścić, to nie było tego warte. Psuć festyn sobie i innym, bo ktoś miał do niego jakiś problem. Dlatego uspokajająco położył dłoń na plecach wilka, gładząc go pomiędzy łopatkami i nie spuszczając wzroku z pewnego siebie mężczyzny.
- Pan Walsh, jak miło spotkać pana poza szkołą, mam nadzieję, że pańska małżonka jest zdrowa? – zagadnął, wcale się nie dziwiąc, kiedy został zbyty prychnięciem.
- Nie zwracaj na niego uwagi, nie warto pakować się w kłopoty przez kogoś jego pokroju – westchnął zając do Percivala, ale widząc że on i jego dziecko zdążyli już zabawić się w knucie i rywalizację, nie zamierzał im przeszkadzać. Zwłaszcza, że tego typu zawody były uczciwą rywalizacją, no i nikt nie mógł mu zarzucić, że przyszedł tam specjalnie. Każdy mógł wziąć udział.
Widział przy tym jak wiele ekscytacji nagle zapłonęło w oczach tej dwójki na myśl o zabawie, a kiedy jeszcze w grę weszła nagroda, która wywołała między mężczyznami niewybredną wymianę zdań, Enzo tym bardziej przestał się przejmować.
- To bieg na trzy nogi – wyjaśnił z uśmiechem zając, wyobrażając sobie jak komicznie to będzie wyglądać. – Uczestnicy w parach przywiązują się do siebie jedną nogą i muszą dotrzeć do tamtego stolika, złapać puchar z wodą i wrócić, rozlewając jej jak najmniej. To bardzo… proste – parsknął, posyłając wilkowi nieco wyzywające spojrzenie. On i Miles już raz brali udział w tym wyścigu i go wygrali, nie rozlewając prawie żadnej kropli, ciekaw był więc, jak to się potoczy, kiedy partnerem jego dziecka będzie wilk.
- Będę patrzył – powiedział zając, korzystając z chwilowego rozkojarzenia Milesa, który zapatrzył się na płynące po niebie latawce, zbliżając usta do ucha wilka. – Nie musisz się martwić, Perci. Jak przegracie, dostaniesz ode mnie nagrodę pocieszenia – wymruczał niskim tonem, odsuwając się zaraz z niewinną minką, udając że nie miał nic zbereźnego na myśli.
Nie był pewien jak się zachowywać w towarzystwie tych wszystkich ludzi, zwłaszcza kiedy obok miał lisa, ale wciągnięty w rozmowy rozluźnił się, poddając się atmosferze życzliwości i nowej przyjaźni. Z piwa zrezygnował, pamiętając jak skończyło się jego ostatnie picie, zadowalając się sokiem pomarańczowym. Nie lubił alkoholu, a wieczór z Sashą tylko go co do swojej śmiałej tezy utwierdził w przekonaniu. Pogawędki były jednak bardzo miło i choć Gilles uważał, by nie powiedzieć o sobie za dużo, świetnie się bawił. Przynajmniej do momentu, w którym nieco bardziej podpici panowie zaczęli rzucać między sobą niewybrednymi tekstami, spoglądać w jego kierunku z jakimś dziwnym błyskiem w oku, a jeszcze inna dwójka głośno się kłócić. Nie chciał wychodzić na sztywnego, ani poddawać się paranoi, ale o ile lekko podpici ludzie nie stanowili problemu, tak tych pijanych Gilles się bał. Byli zbyt nieobliczalni, a on za mało przewidujący by sobie z nimi poradzić. Dlatego kiedy Cedric zaprosił go do tańca, choć wahał się, czy był to najlepszy pomysł, była to zdecydowanie lepsza opcja niż pozostanie w tym coraz śmielszym towarzystwie.
Wystarczyło jednak jedno słowo, by Gilles zamarł z szeroko otwartymi oczami i leciutko uchylonymi z zaskoczenia ustami. Cedric… jak gdyby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie, jakby był zły, że ktoś śmiał pomyśleć inaczej… przyznał, że byli małżeństwem. Nie tego się po nim spodziewał, raczej że będzie ukrywał ten fakt przed wszystkimi dopóki będzie mógł. Tymczasem sam, na głos powiedział co ich łączyło. I choć było to czysto polityczne zagranie, Gilles ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że słowa lisa niesamowicie go ucieszyły. Jeszcze nikt, nie licząc Sashy, nie przyznał się do niego w taki sposób. Tak pewnie i stanowczo, żeby wyjaśnić sprawę raz na zawsze. Chłopak był jak urzeczony, kiedy wzrok jasnych oczu lisa wrócił do niego i zadał mu to samo pytanie. Czy chciał z nim zatańczyć? Zarumieniony z przejęcia chłopak miał wrażenie, że zgodziłby się na wszystko, skoro Cedric chciał i nie wstydził się z nim pokazać.
Delikatnie pokiwał głową, zawstydzony ale bardzo szczęśliwy, ujmując nieśmiało podaną mu dłoń, by zaraz podnieść się z ławy. Podziękował za spędzony czas z mężczyznami, z miłym olbrzymem i nie puszczając dłoni Cedrica dał się pociągnąć w tłum. Kulił skrzydła, nie chcąc zrobić nimi komuś krzywdy i żeby jego nie ciągnęli za piórka, ale i tak miał wrażenie, że ludzie wcale nie zwracali na niego uwagi, potrącając go i zaczepiając o nie różnymi przedmiotami. Dopiero na placu, gdzie tancerze do rytmu skocznej melodii kręcili się w parach zrobiło się trochę luźniej, choć nie na tyle by Gill poczuł się dostatecznie komfortowo. A kiedy Ced bez wahania pociągnął chłopaka w środek tańczących, nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Czuł się jak ostatni idiota, kiedy tak stał, nie potrafiąc dostosować się do ruchów innych, tak by przestali go potrącać. Jedyną nadzieją na wyjście z tej sytuacji z twarzą był Cedric, który z uśmieszkiem złapał go za dłonie i starał się jakoś go rozruszać, nie tracąc przy tym dobrego humoru.
W pierwszych minutach ich „tańca” Gilles sztywny jak kołek, nie potrafił się rozluźnić, mając wrażenie, że wszyscy się na niego gapią, pokazują palcami i śmieją z jego zerowych umiejętności. Było mu tak okrutnie wstyd za siebie, że nie potrafił się rozluźnić, ani tym bardziej mniej przejmować kiedy niechcący deptał stopy lisa. Za każdym razem kiedy to zrobił, jego policzki robiły się czerwone, a chęci by uciec tylko wzrastały. Jedynym co sprawiało, że jeszcze nie uciekł był szczery śmiech Cedrica. Słysząc go, jego uszy robiły się czerwone ale z zupełnie innego uczucia niż wstyd. To był taki ładny dźwięk… za każdym razem Gilles miał odrobinę więcej nadziei, że jego popisy nie były wcale aż tak żałosne, skoro potrafiły kogoś doprowadzić do tak szczerej ekspresji.
Im dłużej chłopak stał na parkiecie i upewniał się, że naprawdę nikt nie zwracał uwagi na jego dzikie, niezbyt skoordynowane pląsy, a Cedric nie zamierzał się zezłościć, nieważne ile razy Gil go nadepnął, tym bardziej zaczął się rozluźniać. Poddawał się, pozwalając chłopakowi prowadzić go w niezbyt skomplikowanym, bazujących głównie na obrotach i prostych krokach tańcu, który wkrótce i jemu zaczął sprawiając radość. Było mu tak miło. Cedric wcale nie musiał się nim zajmować, a jednak spędził z nim cały dzień i nie wyglądał jakby robił to za karę. Niby spędzali ze sobą więcej czasu, jedli razem i ich relacja uległa poprawie, ale do tej pory Gil miał wrażenie, jakby lis się do tego wszystkiego zmuszał z jakiegoś powodu. Aż zrobiło mu się głupio, że tak w niego wątpił. Ale od teraz nie miał zamiaru, lis był naprawdę najmilszą osobą jaką Gilles spotkał w swoim życiu.
A potem… kiedy Gil już się rozkręcił i nawet sam wychodził z jakimiś dzikimi tanecznymi ruchami, które nie miały w sobie za grosz gracji, ale sprawiały, że bawił się wyśmienicie, muzyka zmieniła się… Zamiast skocznych nut w ciszy wieczoru rozległa się powolna muzyka, zachęcająca do zbliżenia się do partnera, przytulenia się. Chłopak natychmiast się zatrzymał, ale nie puścił nadal trzymających go dłoni. Było mu tak gorąco… Rzucał nieśmiałe, kontrolne spojrzenia lisowi, ale… on wcale nie wyglądał jakby miał ochotę zejść z parkietu. W końcu Gilles ośmielił się i uniósł wzrok na nieco dłużej, zatrzymując go na błyszczących iskierkami radości jasnych oczach Reposa. Serce zdudniło mu w piersi, a na policzkach pojawił się delikatny rumieniec. W długich promieniach zachodzącego słońca Cedric wyglądał jak przemiłe bóstwo, które ktoś postawił przed Gilem, by ten mógł w końcu zaznać odrobiny bezinteresownej życzliwości. Chłopak nie miał pojęcia, jak to się stało. Dlaczego w jednym momencie dzieliło ich pół metra, by zaraz znaleźć się tylko kilka centymetrów od Cedrica. Czuł bijące od jego ciała ciepło i choć było to odrobinę zawstydzające, nie chciał się odsuwać.
- Ym… Dziękuję – powiedział, uznając że stanie tak blisko siebie i bujanie w takt wolnej muzyki w ciszy byłoby jeszcze bardziej krępujące. – Nie bardzo rozumiem, dlaczego zostaliśmy wkręceni w… to wszystko, ale bardzo się cieszę, że dałeś się wrobić w spędzenie ze mną tego dnia. Cudownie się bawiłam – przyznał cicho, nieśmiało, ale bardzo szczerze, nie ukrywając wdzięcznego wyrazu twarzy. W pierwszej chwili miał przyjaciołom trochę za złe, że zostawili ich sam na sam, ale ostatecznie, naprawdę dobrze się bawił.
Kiedy ciasta z kremem zniknęły, a panowie podnieśli się z ławki, by zrobić obchód po atrakcjach, sprawdzając co mogło im wszystkim przypaść do gustu, Enzo nie protestował, kiedy Percival zabrał Milesa i posadził go sobie na ramionach. Chłopiec od samego początku polubił Espoira, a i on sam wyglądał jakby obcowanie z maluchem dostarczało mu mnóstwo wrażeń, których nieświadomie pragnął. Enzo się temu nie dziwił, w końcu wilk miał już swoje lata i choć pewnie wcale się tego po sobie nie spodziewał, podświadomie pragnął potomka. Z jakiegoś jednak powodu nie miał drugiej połówki, a jak Enzo zrozumiał po niedawnej rozmowie, nie tylko niepowodzenia w związkach mogły mieć z tym coś wspólnego. Zając nie widział nic przeciwko, Miles miał dodatkowego opiekuna, który szybko wkradł się w łaski chłopca, sprawiając że nawet jeśli czasem grymasił i protestował i tak słuchał go niemal tak bardzo jak Enzo. Widząc tę dwójkę, jak mocno się ze sobą zżyli przez ten krótki czas, zając nie potrafił się nie uśmiechnąć. W życiu Milesa brakowało drugiego dorosłego i choć Enzo absolutnie nie chciał zastępować mężczyzną Claire, nieświadomie przyzwyczajał się do tej myśli. Że Miles miał kogoś więcej niż jego, że nawet jeśli jego nie będzie akurat w pobliżu, będzie miał do kogo zwrócić się o pomoc. A sądząc po postawie wilka w kierunku jego dziecka, gdyby tylko jej potrzebował, otrzymałby ją. Nie mógł się o to złościć, a jedynie być wdzięcznym.
Kiedy Percival zatrzymał się tak nagle, Enzo przytrzymał Milesa, obawiając się, że chłopiec straci równowagę, ale kiedy dojrzał, kto spowodował całe zamieszanie, na jego ustach pojawił się niedorzecznie uprzejmy uśmieszek. Jeśli dobrze kojarzył, stojący przed nim, rzucający się w jego kierunku mężczyzna był… królikiem, tak samo jak jego nieco zbyt pulchny i niekumaty dzieciak. Od kiedy tylko pamiętał, mężczyzna próbował zacząć z nim jakąś wojnę, w którą Enzo nie chciał się bawić. Za to Perci wyglądał jakby chciał spróbować udowodnić facetowi, kto w tym towarzystwie jest górą. Zając nie chciał do tego dopuścić, to nie było tego warte. Psuć festyn sobie i innym, bo ktoś miał do niego jakiś problem. Dlatego uspokajająco położył dłoń na plecach wilka, gładząc go pomiędzy łopatkami i nie spuszczając wzroku z pewnego siebie mężczyzny.
- Pan Walsh, jak miło spotkać pana poza szkołą, mam nadzieję, że pańska małżonka jest zdrowa? – zagadnął, wcale się nie dziwiąc, kiedy został zbyty prychnięciem.
- Nie zwracaj na niego uwagi, nie warto pakować się w kłopoty przez kogoś jego pokroju – westchnął zając do Percivala, ale widząc że on i jego dziecko zdążyli już zabawić się w knucie i rywalizację, nie zamierzał im przeszkadzać. Zwłaszcza, że tego typu zawody były uczciwą rywalizacją, no i nikt nie mógł mu zarzucić, że przyszedł tam specjalnie. Każdy mógł wziąć udział.
Widział przy tym jak wiele ekscytacji nagle zapłonęło w oczach tej dwójki na myśl o zabawie, a kiedy jeszcze w grę weszła nagroda, która wywołała między mężczyznami niewybredną wymianę zdań, Enzo tym bardziej przestał się przejmować.
- To bieg na trzy nogi – wyjaśnił z uśmiechem zając, wyobrażając sobie jak komicznie to będzie wyglądać. – Uczestnicy w parach przywiązują się do siebie jedną nogą i muszą dotrzeć do tamtego stolika, złapać puchar z wodą i wrócić, rozlewając jej jak najmniej. To bardzo… proste – parsknął, posyłając wilkowi nieco wyzywające spojrzenie. On i Miles już raz brali udział w tym wyścigu i go wygrali, nie rozlewając prawie żadnej kropli, ciekaw był więc, jak to się potoczy, kiedy partnerem jego dziecka będzie wilk.
- Będę patrzył – powiedział zając, korzystając z chwilowego rozkojarzenia Milesa, który zapatrzył się na płynące po niebie latawce, zbliżając usta do ucha wilka. – Nie musisz się martwić, Perci. Jak przegracie, dostaniesz ode mnie nagrodę pocieszenia – wymruczał niskim tonem, odsuwając się zaraz z niewinną minką, udając że nie miał nic zbereźnego na myśli.
***
Zrobił to! Pocałował Cedrica! Znaczy… W zasadzie tylko cmoknął, do tego w policzek, ale dla Gillesa, którego odważniejszy kontakt fizyczny ograniczał się do spania w ramionach Sashy, było to naprawdę coś. Próbował udawać, że tak nie było, w końcu miał już całe dwadzieścia jeden lat i gdyby tylko ktoś zobaczył go takiego rozentuzjazmowanego tylko tym, że jego usta musnęły policzek Cedrica… nie spodziewał się innej reakcji niż wyśmiania. Nie potrafił jednak nic poradzić na to, że prowadzony przez mężczyzn do zajmowanego przez resztę, kiedy tylko jego wzrok spoczywał na lisie, rumienił się, odwracając zaraz wzrok w drugą stronę. Nie był pewien jak się zachowywać w towarzystwie tych wszystkich ludzi, zwłaszcza kiedy obok miał lisa, ale wciągnięty w rozmowy rozluźnił się, poddając się atmosferze życzliwości i nowej przyjaźni. Z piwa zrezygnował, pamiętając jak skończyło się jego ostatnie picie, zadowalając się sokiem pomarańczowym. Nie lubił alkoholu, a wieczór z Sashą tylko go co do swojej śmiałej tezy utwierdził w przekonaniu. Pogawędki były jednak bardzo miło i choć Gilles uważał, by nie powiedzieć o sobie za dużo, świetnie się bawił. Przynajmniej do momentu, w którym nieco bardziej podpici panowie zaczęli rzucać między sobą niewybrednymi tekstami, spoglądać w jego kierunku z jakimś dziwnym błyskiem w oku, a jeszcze inna dwójka głośno się kłócić. Nie chciał wychodzić na sztywnego, ani poddawać się paranoi, ale o ile lekko podpici ludzie nie stanowili problemu, tak tych pijanych Gilles się bał. Byli zbyt nieobliczalni, a on za mało przewidujący by sobie z nimi poradzić. Dlatego kiedy Cedric zaprosił go do tańca, choć wahał się, czy był to najlepszy pomysł, była to zdecydowanie lepsza opcja niż pozostanie w tym coraz śmielszym towarzystwie.
Wystarczyło jednak jedno słowo, by Gilles zamarł z szeroko otwartymi oczami i leciutko uchylonymi z zaskoczenia ustami. Cedric… jak gdyby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie, jakby był zły, że ktoś śmiał pomyśleć inaczej… przyznał, że byli małżeństwem. Nie tego się po nim spodziewał, raczej że będzie ukrywał ten fakt przed wszystkimi dopóki będzie mógł. Tymczasem sam, na głos powiedział co ich łączyło. I choć było to czysto polityczne zagranie, Gilles ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że słowa lisa niesamowicie go ucieszyły. Jeszcze nikt, nie licząc Sashy, nie przyznał się do niego w taki sposób. Tak pewnie i stanowczo, żeby wyjaśnić sprawę raz na zawsze. Chłopak był jak urzeczony, kiedy wzrok jasnych oczu lisa wrócił do niego i zadał mu to samo pytanie. Czy chciał z nim zatańczyć? Zarumieniony z przejęcia chłopak miał wrażenie, że zgodziłby się na wszystko, skoro Cedric chciał i nie wstydził się z nim pokazać.
Delikatnie pokiwał głową, zawstydzony ale bardzo szczęśliwy, ujmując nieśmiało podaną mu dłoń, by zaraz podnieść się z ławy. Podziękował za spędzony czas z mężczyznami, z miłym olbrzymem i nie puszczając dłoni Cedrica dał się pociągnąć w tłum. Kulił skrzydła, nie chcąc zrobić nimi komuś krzywdy i żeby jego nie ciągnęli za piórka, ale i tak miał wrażenie, że ludzie wcale nie zwracali na niego uwagi, potrącając go i zaczepiając o nie różnymi przedmiotami. Dopiero na placu, gdzie tancerze do rytmu skocznej melodii kręcili się w parach zrobiło się trochę luźniej, choć nie na tyle by Gill poczuł się dostatecznie komfortowo. A kiedy Ced bez wahania pociągnął chłopaka w środek tańczących, nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Czuł się jak ostatni idiota, kiedy tak stał, nie potrafiąc dostosować się do ruchów innych, tak by przestali go potrącać. Jedyną nadzieją na wyjście z tej sytuacji z twarzą był Cedric, który z uśmieszkiem złapał go za dłonie i starał się jakoś go rozruszać, nie tracąc przy tym dobrego humoru.
W pierwszych minutach ich „tańca” Gilles sztywny jak kołek, nie potrafił się rozluźnić, mając wrażenie, że wszyscy się na niego gapią, pokazują palcami i śmieją z jego zerowych umiejętności. Było mu tak okrutnie wstyd za siebie, że nie potrafił się rozluźnić, ani tym bardziej mniej przejmować kiedy niechcący deptał stopy lisa. Za każdym razem kiedy to zrobił, jego policzki robiły się czerwone, a chęci by uciec tylko wzrastały. Jedynym co sprawiało, że jeszcze nie uciekł był szczery śmiech Cedrica. Słysząc go, jego uszy robiły się czerwone ale z zupełnie innego uczucia niż wstyd. To był taki ładny dźwięk… za każdym razem Gilles miał odrobinę więcej nadziei, że jego popisy nie były wcale aż tak żałosne, skoro potrafiły kogoś doprowadzić do tak szczerej ekspresji.
Im dłużej chłopak stał na parkiecie i upewniał się, że naprawdę nikt nie zwracał uwagi na jego dzikie, niezbyt skoordynowane pląsy, a Cedric nie zamierzał się zezłościć, nieważne ile razy Gil go nadepnął, tym bardziej zaczął się rozluźniać. Poddawał się, pozwalając chłopakowi prowadzić go w niezbyt skomplikowanym, bazujących głównie na obrotach i prostych krokach tańcu, który wkrótce i jemu zaczął sprawiając radość. Było mu tak miło. Cedric wcale nie musiał się nim zajmować, a jednak spędził z nim cały dzień i nie wyglądał jakby robił to za karę. Niby spędzali ze sobą więcej czasu, jedli razem i ich relacja uległa poprawie, ale do tej pory Gil miał wrażenie, jakby lis się do tego wszystkiego zmuszał z jakiegoś powodu. Aż zrobiło mu się głupio, że tak w niego wątpił. Ale od teraz nie miał zamiaru, lis był naprawdę najmilszą osobą jaką Gilles spotkał w swoim życiu.
A potem… kiedy Gil już się rozkręcił i nawet sam wychodził z jakimiś dzikimi tanecznymi ruchami, które nie miały w sobie za grosz gracji, ale sprawiały, że bawił się wyśmienicie, muzyka zmieniła się… Zamiast skocznych nut w ciszy wieczoru rozległa się powolna muzyka, zachęcająca do zbliżenia się do partnera, przytulenia się. Chłopak natychmiast się zatrzymał, ale nie puścił nadal trzymających go dłoni. Było mu tak gorąco… Rzucał nieśmiałe, kontrolne spojrzenia lisowi, ale… on wcale nie wyglądał jakby miał ochotę zejść z parkietu. W końcu Gilles ośmielił się i uniósł wzrok na nieco dłużej, zatrzymując go na błyszczących iskierkami radości jasnych oczach Reposa. Serce zdudniło mu w piersi, a na policzkach pojawił się delikatny rumieniec. W długich promieniach zachodzącego słońca Cedric wyglądał jak przemiłe bóstwo, które ktoś postawił przed Gilem, by ten mógł w końcu zaznać odrobiny bezinteresownej życzliwości. Chłopak nie miał pojęcia, jak to się stało. Dlaczego w jednym momencie dzieliło ich pół metra, by zaraz znaleźć się tylko kilka centymetrów od Cedrica. Czuł bijące od jego ciała ciepło i choć było to odrobinę zawstydzające, nie chciał się odsuwać.
- Ym… Dziękuję – powiedział, uznając że stanie tak blisko siebie i bujanie w takt wolnej muzyki w ciszy byłoby jeszcze bardziej krępujące. – Nie bardzo rozumiem, dlaczego zostaliśmy wkręceni w… to wszystko, ale bardzo się cieszę, że dałeś się wrobić w spędzenie ze mną tego dnia. Cudownie się bawiłam – przyznał cicho, nieśmiało, ale bardzo szczerze, nie ukrywając wdzięcznego wyrazu twarzy. W pierwszej chwili miał przyjaciołom trochę za złe, że zostawili ich sam na sam, ale ostatecznie, naprawdę dobrze się bawił.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cedric uśmiechnął się szeroko, nie wiedząc skąd wzięła się duma w jego wnętrzu z powodu tego, że kobieta dobrze się bawiła. W rzeczywistości jej radość, która była tak wyraźna na uroczo rozświetlonej, nieco zarumienionej twarzy, że i jakoś jemu się udzielała. Cieszył się, że ta również miło spędziła czas. Jeszcze nie przyznawał tego przed sobą tak otwarcie, ale od kiedy zaczęli częściej spędzać ze sobą czas, ten naprawdę go uspokajał i odprężał. Czuł się zaskakująco komfortowo przy Julie i być może była to wina alkoholu, ale wtedy, tańcząc dość ciasno przytuleni, odczuwał to nawet bardziej. Długo minęło od kiedy czuł się tak swobodnie na parkiecie. Zależało mu też, aby ich kontakt był dobry i o ile początkowo wynikało to jedynie z ultimatum od ojca, z każdym dniem ta motywacja była zmieniana na szczerą chęć poznania jej bliżej. Wydawała się dość niesamowita, jak na przykład dzisiejszy wieczór, pełen zaskakujących niespodzianek co do jej osoby.
- Oboje zostaliśmy w to wciągnięci, ale bardzo się cieszę, że bawiłaś się równie udanie co ja. Naprawdę dobrze spędziłem czas - przyznał w odpowiedzi, ciągle w nieco rozleniwionej manierze bujając się w rytm muzyki dookoła. Otaczały ich praktycznie same pary, na co być może w innych okolicznościach zwróciłby większą uwagę - szczególnie, że osoba postronna chyba nie rozróżniłaby tego, że oni nie są w praktyce parą - ale nie przejmował się tym za bardzo. Ciągle czuł buzującą w krwi atmosferę festynu i spijał z niej garściami, odprężony jak dawno nie był. - Niedługo też zacznie się puszczanie lampionów - oznajmił. Jakkolwiek przyjemnie byłoby mu zostać o tak, bujając się stosunkowo blisko siebie do muzyki, tak wiedział że niedługo zmienią miejsce, kiedy wszyscy skupią się na puszczaniu ozdób w powietrze. - Musimy też pójść na festyn w przesilenie letnie. Zaufaj mi, ten teraz nawet nie umywa się do rozmiarów i rozmachu tamtego. Zjeżdżają się ludzie z okolicy, jest nawet więcej muzyki i atrakcji, da się znaleźć nawet jakieś porządne wygrane… - zaciął się nagle, przypominając sobie o czymś bardzo ważnym. - O mój boże - powiedział z widocznym przestrachem, odsuwając od swojego ciała sylwetkę kobiety na długość ramion. Jego wzrok chwycił jej spojrzenie. - Pan panda - oznajmił poważnym tonem głosu, nie kryjąc nieco zaniepokojonej nuty w głosie. - Gdzieś zostawiłem pandę - dodał w ramach wyjaśnienia. Nie wiedział kiedy wielka, pluszowa - i rozkoszna - maskotka zniknęła spod jego pachy. Podejrzewał, że być może podczas krótkiej biesiady przy stole mógł ją tam zostawić, ale teraz nie umiał sobie przypomnieć dokładnego momentu. - Przepraszam… - wyznał cicho, ze wstydem, że zgubił bądź co bądź prezent od Julie. Chociaż to, jak go zdobyła, wciąż wzbudzał w Cedricu rozbawienie. - Będziesz miała coś przeciwko, jak jej poszukamy? Naprawdę mi się podobała - mruknął, z ciągle zażenowaniem sobą, że spuścił ją z wzroku.
***
Nie powstrzymał szczerego wybuchu śmiechu na komentarz Adriena, który wydawał mu się w tym momencie wyjątkowo uroczy, szczególnie z lekko poczochranymi po upadku włosami. - Nie mam nawet jak zaprzeczyć - oznajmił z rozbawieniem, gdzieś w duchu przyznając się sam przed sobą, że owszem - leciał na Adriena. Chociaż dla niego samego było to w większości po prostu wstępna faza zauroczenia. Czuł przyciąganie do chłopaka, zarówno czysto fizyczne, bardzo dla niego znane, co też emocjonalne - to z kolei odwiedzało go do bólu rzadko. Może dlatego nie wiedział do końca też, jak nawigować tę sytuację, co robić, jak się zachować. Randki, na których do tej pory bywał były bardzo jednoznaczne. Większość relacji, chociaż przyznanie tego gdzieś kłuło go w sercu, było również tylko z jednego powodu. Tak naprawdę jedyną normalną relacją, jaką posiadał, była ta z Gillesem. Stabilna, wypracowana latami, przepełniona zaufaniem i miłością do siebie. Dlatego też, jego emocje w związku z Adrienem cały czas się zmieniały. Jednego momentu był przekonany co do tego, co chciał, drugiego przestraszony, że się zapędza, trzeciego zagubiony. Wyrabiał się, ale był to powolny proces. Szczególnie, że z jakiegoś powodu nie chciał, aby relacja z Adrienem była jednoznaczna. Lubił charakter chłopaka i chciał go bardziej poznać, nawet jeśli miało to spowodować wielkie skonfundowanie dla jego nie przyzwyczajonego do normalnych relacji mózgu.
Podążył za chłopakiem w stronę tylko jemu znajomą, ale nie przeszkadzało mu to zupełnie, jeśli oznaczało to, że mógł potrzymać go za rękę nieco dłużej. A gdy usiedli przy dziwnym urządzeniu, zapatrzył się najpierw na nie, od razu dostrzegając parę nieścisłości związanych z wykonaniem, ale nijak nie zamierzał się do tego odnosić. Świerzbiły go jednak ręce, aby ponaprawiać parę widocznych gołych okiem niedociągnięć.
Skupił całą swoją uwagę na Adrienie, gdy ten tłumaczył mu zasady i z nieco nie rozumiejącą na początku miną próbował nadążyć za tym, co działo się dookoła. Szybko jednak się połapał i z zadziorną miną usiadł naprzeciwko niego. Każda konkurencja, która nie wymagała od niego ćwiczenia i zmęczenia, budziła w nim nutkę rywalizacji. Na poważnie wziął zatem zadania pokonania Adriena. I wcale nie dlatego, że wizja zlizywania czegokolwiek z kogokolwiek była po prostu atrakcyjna i w jego rejonach znajomości.
Pokonanie chłopaka jednak przyszło mu zaskakująco łatwo. Sam się zdziwił, jak trafnie uderzył w przycisk. Domyślał się, że mogło to być spowodowane tym, że ten ściągnął okulary. Stało się jednak, a on dostrzegłszy twarz młodszego w masie, najnormalniej w świecie wybuchnął śmiechem. Śmiał się i śmiał, aż w kącikach jego oczu pojawiły się łzy rozbawienia.
- Wyglądasz jak bałwan - skomentował ze szczerym rozbawieniem. - Ale bardzo uroczy bałwan - dodał zaraz, aby jego komentarz nie został odebrany źle. Adrien naprawdę wyglądał przeuroczo.
Potem natomiast do Sashy doszła druga część zadania, o którym chłopak wcześniej wspominał i nagle się Sasha - ha! - speszył, co nie zdarzało mu się często. O ile na początku zlizywanie wydawało mu się przystępnym pomysłem, tak teraz, kiedy rzeczywiście, o ile dobrze zrozumiał, miało do tego dojść, nieco jego myśli się zmieniły, w większości z uwagi na tłum dookoła.
Spojrzał z lekkim przejęciem na twarz chłopaka, przełykając z trudem ślinę. Sasha był wylewny w tym, jak się zachowywał, tak. Ale nigdy przy większej publice (chyba że ta była planowana, z czym też ma doświadczenia). W ich klanie dwójka bliskich sobie mężczyzn nie była postrzegana jako coś dobrego i o ile szybko zrozumiał, że tutaj mógł pozwolić sobie na więcej, co wykorzystywał w swojej otwartości, to nie wiedział dokładnie, na jak wiele dokładnie mógł sobie pozwolić w tym stale dla niego w kwestiach tradycji obcym klanie. Dlatego też może zastanawiał się, co zrobić z Adrienem, a dokładniej Adrienem w bitej śmietanie, moment za długo. Ten moment wystarczył, aby fragment białej masy z jego twarzy nieco zaczął się osuwać. Sasha automatycznie wyciągnął palec i zebrał osuwającą się puszystą masę, z którą wcześniej nigdy nie miał do czynienia i wsadził palec do ust, oblizując go. Skrzywił się od razu niemiłosiernie.
- Jakie to cholerstwo słodkie - oznajmił, wciąż z miną wygiętą nagłym niesmakiem. - Ty sam jesteś słodki, ale połączenie z tą…um, masą, jest nie do przejedzenia - rzucił z rozbawieniem, sięgając ponownie palcem w stronę twarzy chłopaka. Tym razem jednak delikatnie i powolnie zebrał masę z jego ust i jak gdyby dając drugą szansę, z powrotem wsadził sobie ją do paszczy. Powstrzymał skrzywienie tym razem, ale nie wyobrażał sobie spróbować tego więcej. - Jak ludzie mogą to w ogóle jeść? - zadał retoryczne pytanie, uśmiechając się do Adriena z rozbawieniem. - Jeśli nie chcesz zajmować się mną z mdłościami, to chyba niestety nie będę w stanie zrealizować zadania zlizywania śmietany, więc może mógłbym wymienić je na coś innego? Masz całkowitą dowolność odnośnie tego, co by to było - zapytał, nieco kokieteryjnie, zgarniając też szmatkę nieopodal, aby otrzeć ostrożnymi ruchami twarz chłopaka. - O tak, dużo bardziej wolę, kiedy twoja buzia jest widoczna - zaśmiał się cicho, przytrzymując brodę chłopaka między dwoma palcami, gdy z uwagą ścierał pozostałości masy z policzków Adriena. Nie mógł też kłamać, że gdy tej było mniej, zostawiając ślady tylko w niektórych miejscach na skórze młodszego, wyglądało to…sensualnie. Na tyle, że Sasha przełknął z trudem ślinę i złapał spojrzenie złotych oczu, które przytrzymał o parę sekund za długo. Jego umysł podsunął mu masę niepoprawnych obrazów i oblizał nerwowo usta, szybko dokańczając czyszczenie buzi młodszego, aby nie wprowadzić dziwnej atmosfery. Równocześnie skarcił się też w myślach za swoje zachowanie. Odsunął się, zanim zrobiłby coś głupiego i posłał mu uśmiech, maskując swoje nieco zaróżowione końcówki uszu włosami. Czasem się zastanawiał, na kiego on nawet zgrywał poprawnego w takich momentach.
- A tam co się dzieje? - zapytał, próbując zmienić temat na coś w bezpieczniejszych rejonach, które nie sprawiały, że chciał się rzucić na chłopaka i nie wypuszczać całą noc. Wskazał zarówno palcem na tłum ludzi, którzy przy małym jeziorku zbierali się z, jak dostrzegł dopiero po dłuższej chwili, lampionami.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]Od kiedy się poznali minęło zaledwie kilkanaście dni. Gdy się nad tym wszystkim zastanawiał, wręcz niedorzecznym było jak łatwo się otworzył na osobę, która z zatrważającą skutecznością mogła go od teraz zranić. Enzo z godziny na godzinę wiedział o nim coraz więcej gdzie on sam dawał mu na to pełne przyzwolenie. Nie chował się tak skutecznie jak miało to miejsce w domu, nie pokazywał siebie tylko od strony chłodu i pracowitości co było spowodowane najpewniej gruntem na jakim mieli najwięcej styczności. Przebywanie w urokliwej chatce pachnącej pysznościami, otulającej spokojem i zarażającej dziecięcą ciekawością otwierało tą jego stronę którą codziennie chował przed zawistnym spojrzeniem wszystkich potencjalnych wrogów. Ale nie czuł się z tym źle tylko przez postawę Zająca, to jaki był i jak go traktował. Enzo nie wydawał się wredny. Tak wiele osób przychodziło do niego po ciepłe słowo, przyjazny uśmiech albo otuchę, że sam zaczął korzystać z tej spokojnej aury jaką wokół siebie roztaczał. Nie chciało się mu wierzyć, że z takim zainteresowaniem do niego by dzióbał, próbował namówić go do przegadania tego co ciążyło mu na sercu, tylko po to by później go wyśmiać. Nie trzymałoby się to tej pięknej wizji jaką mu roztaczał przed oczami: przyjaźni, zaufania i szacunku. Wszystko to napędzało w nim odwagę do budowania trwałej znajomości.
Mały Miles miał w tym więcej zasługi niżeli oni obydwaj by podejrzewali. Jego bezpośredniość sprawiała, że on zastanawiał się za każdym razem gdy chciał postąpić zgodnie z utartymi zasadami. Te okazywało się nierzadko całkowicie niesłuszne, a maluch pokazując mu świat z całkiem innej strony sprawiał, że on stale się uśmiechał.
To co sprawiało jednak, że czuł zakłopotanie to takie momenty w których Enzo absolutnie nie traktował ich zaczepek jak żarty. Wyglądało to jak pełnoprawny podryw, a w jego głowie cały czas na czerwono świecił kategoryczny zakaz takich stosunków. To nie tak, że komukolwiek by czegokolwiek zabraniał. Zważywszy na informacje otrzymane o głównej parce nawet im życzył: żeby to wszystko się wydało, a oni autentycznie się polubili. Sam jednak nie widział siebie w związku. Jakimkolwiek związku. Przez co Enzo miał z nim zdecydowanie za łatwo gdy on czerwony jak piwonia siedział noga w nogę koło niego i nie potrafił się logicznie odgryźć, gdy uspokajał go jednym tylko gestem, gdy znajdował kolejne i kolejne miejsca na jego ciele sprawiające mu przyjemność. Przykładowo uszy! Kiedyś go zaczepnie pogłaskał sądząc najpewniej, że go pacnie po rękach, tymczasem on byłby chętny tego dnia zaciągnąć Enzo na kanapę, polec na nim i kazać się cały wieczór drapać. Sam nawet nie był świadom, że miał takie miejsca! To był więc jedyny frustrujący punkt ich znajomości. Nie wiedział co ma myśleć o tej przemożnej ochocie bycia jeszcze bliżej Enzo.
Wchodząc na wielkie pole przystosowane do wyścigu rozejrzał się ciekawsko strosząc uszy. Jednocześnie poprawił sobie lekko Milesa któremu widocznie bardzo podobało się spektrum obserwacyjne i nieco niebezpiecznie zaczął się wiercić. Mocno go więc pilnował jednocześnie słuchając uważnie zasad zabawy. Wydawało się proste o ile miałby przy sobie Enzo, z Milesem problemem będzie dostosowanie tempa ale podejrzewał, że dadzą sobie świetnie radę. W końcu młody miał w tej grze doświadczenie, a on bardzo szybko łapał co i jak.
Wzdrygnął się dopiero na ciepły oddech odbijający się od swojego ucha. Gdy Zając obiecał mu nagrodę pocieszenia położył uszy po sobie i odwracając w jego stronę oczy przez chwilę się mu przyglądał. Zmarszczył po chwili brwi nie rozumiejąc. Co to wszystko miało na celu? Bardzo chętnie go o to zapyta przy chwili spokoju chcąc przy tym pozbyć się tej dziwnej niepewności.
- To co bestyjko, damy im popalić? – Zapytał zadzierając głowę w górę, a otrzymując szeroki uśmiech sam dorobił się łobuzerskiego grymasu. – Porządnie tam kibicuj, tatku. – Rzucił jeszcze do Enzo po czym ruszył w miejsce zapisu. Mieli tyle szczęścia, że domknęli stawkę i mogli zacząć się przygotowywać. Związane nogi, ustawieni na swoim torze kończącym się stolikiem z ustawionym pucharkiem pełnym wody. Siedząc na razie na bali siana, poprawiając liny żeby im obu było wygodnie zapytał Milesa jak okrążają stolik, po wyjaśnieniu tej jednej sprawy nie zostało nic innego jak dopasować tempo bo było chyba najgorsze.
Po komendzie startowej prawie się zabił nie mając nigdy do czynienia z taką krępacją ruchów. Miles niecierpliwie go poprawił, on szybko się ogarnął, a jedno spojrzenie na tłuste króliczki przeganiające ich gdzieś w połowie wystarczyło żeby odkopał w sobie pełną motywację. Po zdobyciu pucharka poszło już sprawniej. Wspólny krok robił się coraz bardziej płynny, a im o włos, o długość ucha! Udało się dotrzeć na metę jako pierwszej parze. Jak? Nie wiedział do końca aczkolwiek odpowiedzialność zwalił na stosunkowo wyrównany poziom współuczestników. Stres poczuł dopiero w momencie gdy jury oceniało zawartość pucharków. W tym momencie poczuł jak Miles go poklepuje w geście otuchy na co zaczesał mu włosy do tyłu uśmiechając się.
Radość małego rogacza w momencie gdy ogłoszono wyniki sprawiła, że ten zaczął gwałtownie podskakiwać. Nie uchronili się więc przed wylądowaniem w sianie co nie przeszkadzało Milesowi w krzyczeniu, że on chce już swojego jednorożca. Perci zaczął się śmiać wystawiając nogę do góry żeby Enzo ich rozplątał jednocześnie mierzwiąc małemu włosy.
- Cierpliwość, mówi Ci to coś? – Zapytał na co otrzymał kategoryczne „nie!”. Parsknął więc podnosząc się na kolana i zasypując go sianem. Rozpętał tym samym wielką wojnę której i sam zając nie uniknął. Wystarczyło go porządnie chwycić w pasie, lekko podsadzić i wrzucić w rozwalony kopczyk. Nagrodę odbierali więc wyskubując sobie wzajemnie źdźbła i co raz się chichrając. Ostatecznie Miles otrzymał puchatego jednorożca z kolorową grzywą którego taszczył ze sobą w kierunku wielkiego placu na którym mieli puszczać lampiony. Miles postanowił, że idzie teraz sam, żeby pochwalić się kolegom nagrodom oraz zaprezentować swoją niezależność. Oczywiście szedł w bezpiecznej odległości od nich, kontrolnie na niego zerkali ale na coraz bardziej otwartej przestrzeni tłum się rozrzedzał, nie było już tak niebezpiecznie.
- Enzo, nie zrozum mnie źle ale o co Ci chodzi? Czego ode mnie chcesz?
Cios bitą śmietaną był nie dość, że niespodziewany to jeszcze zabawniejszy niż mu się wydawało. Odgłos rozprowadzonej po twarzy mazi, to dziwne uczucie mrowienia i klejenia za jednym razem. Zacisnął mocniej oczy usta natomiast uchylił oblizując tą część którą miał na wargach, a która i tak zaraz ponownie się tam znalazła spływając z jego nosa. Po tym bezpiecznie zaczął się śmiać, wiedząc że Sashy przy tym nie ozdobi. W końcu wygrał, nie zasługiwał.
- Och Ty skubany, zero litości. – Zaczął marudzić chociaż przez te fale rozbawienia jakie nim wstrząsały nie umiał brzmieć oskarżycielsko. Zamiast tego zlizał ile się dało i już chciał się wytrzeć na co usłyszał pierwszy komentarz. Fuknął cicho machając oblepionymi rękami przed sobą. W razie jakby dał radę trafić na sylwetkę jelonka.
- Zaraz mogę się tym podzielić. – Zapewnił z przekąsem po czym zatrzymał się w pół ruchu czując na sobie jego palec. Ciche cmoknięcie upewniło go w tym, że Sasha zlizał krem. W prawdzie nie bezpośrednio z niego ale, nadal! Uśmiechnął się szeroko dodatkowo słysząc komentarz.
- A sądziłem, że dodam pikanterii. – Mruknął poruszając znacząco brwiami co w efekcie dało komiczny widok poruszającej się większości masy na jego twarzy. Zaczął więc macać za jakąś chusteczką gdzie pomoc przyszła również ze strony Sashy. Wyciągnął więc do niego twarz pozwalając mu zgarnąć nadmiar. Jak będzie mógł otworzyć oczy już sobie poradzić. Dodatkowo organizatorzy pomyśleli o wiaderkach z czystą wodą do przemycia klejących się policzków. Będzie musiał się tam tylko dowlec.
- Zapamiętam to sobie i wykorzystam w najmniej spodziewanym momencie. – Zaświergotał niewinnie jednocześnie zastanawiając się nad ilością cukru jaką czuł w masie. – W ciastkach jest mniej słodka, tutaj specjalnie tak żeby była ta masa bardziej zbita. – Wyjaśnił spokojnie samemu się krzywiąc. Takiego ptysia czy kremówkę owszem by zjadł, tam było to jakoś zrównoważone.
To czego kompletnie się nie spodziewał to fakt głośnego pomruku jaki wydarł się z jego gardła gdy Sasha wycierał mu linię szczęki. Szybko się opamiętał, przeszedł po nim przyjemny dreszcz, a wyciągając do niego rękę poprosił żeby zaprowadził go do wiaderka. Tam obmył twarz i dopiero po tym fakcie założył na nos okulary.
- Jeszcze się odegram.[b] – Ostrzegł, a biorąc go pod zaproponowany łokieć zastrzygł uszami zwracając się w stronę wskazaną przez jelonka.
- [b]Za chwilę będą puszczać lampiony. Też chcesz? – Zapytał zaciekawiony, a otrzymując twierdzącą odpowiedź pociągnął go do jednego stoiska na którym jeszcze kilka papierowych lampionów wisiało. Wspólnie wybrali jeden, kupili zapałki i ruszyli przedzierać się przez tłum w dogodne miejsce zarówno do obserwacji jak i wypuszczenia go w niebo.
- Sasha, czy jest jeszcze jakaś kwestia sporna? Nie chciałbym się znowu z Tobą pokłócić. Źle mi bez was było i nie specjalnie chce to powtarzać. Dopóki tu jesteście chciałbym spędzać z wami wszystkimi czas… – Przyznał mając w pamięci wspominane przez Gillesa różnice kulturowe. Już zbyt mocno rozkoszował się w starszym towarzystwie, w tym wszystkim co doświadczone osoby mu oferowały. Poza tym, skrzące się zielone oczy, wpatrujące się z taką radością w jego osobę, powodowały przyjemny ucisk w żołądku którego nie umiał zdefiniować. Wiedział za to, że zarówno dwuznaczne tekściki jak i poważne rozmowy niebywale go uspokajały.
Przysiadając na murku z widokiem na cały rynek przysunął się bliżej niego i otulając go w pasie ogonkiem zaczął mu tłumaczyć gdzie ma trzymać żeby lampion powoli zaczął napełniać się gorącym powietrzem i żeby się nie sparzyć. Powoli wszyscy się szykowali więc gdy jeden z pierwszych lampionów ruszył w górę, on również podpalił odpowiednie miejsce i czekał aż ten ich nabierze objętości i zacznie się unosić.
Mały Miles miał w tym więcej zasługi niżeli oni obydwaj by podejrzewali. Jego bezpośredniość sprawiała, że on zastanawiał się za każdym razem gdy chciał postąpić zgodnie z utartymi zasadami. Te okazywało się nierzadko całkowicie niesłuszne, a maluch pokazując mu świat z całkiem innej strony sprawiał, że on stale się uśmiechał.
To co sprawiało jednak, że czuł zakłopotanie to takie momenty w których Enzo absolutnie nie traktował ich zaczepek jak żarty. Wyglądało to jak pełnoprawny podryw, a w jego głowie cały czas na czerwono świecił kategoryczny zakaz takich stosunków. To nie tak, że komukolwiek by czegokolwiek zabraniał. Zważywszy na informacje otrzymane o głównej parce nawet im życzył: żeby to wszystko się wydało, a oni autentycznie się polubili. Sam jednak nie widział siebie w związku. Jakimkolwiek związku. Przez co Enzo miał z nim zdecydowanie za łatwo gdy on czerwony jak piwonia siedział noga w nogę koło niego i nie potrafił się logicznie odgryźć, gdy uspokajał go jednym tylko gestem, gdy znajdował kolejne i kolejne miejsca na jego ciele sprawiające mu przyjemność. Przykładowo uszy! Kiedyś go zaczepnie pogłaskał sądząc najpewniej, że go pacnie po rękach, tymczasem on byłby chętny tego dnia zaciągnąć Enzo na kanapę, polec na nim i kazać się cały wieczór drapać. Sam nawet nie był świadom, że miał takie miejsca! To był więc jedyny frustrujący punkt ich znajomości. Nie wiedział co ma myśleć o tej przemożnej ochocie bycia jeszcze bliżej Enzo.
Wchodząc na wielkie pole przystosowane do wyścigu rozejrzał się ciekawsko strosząc uszy. Jednocześnie poprawił sobie lekko Milesa któremu widocznie bardzo podobało się spektrum obserwacyjne i nieco niebezpiecznie zaczął się wiercić. Mocno go więc pilnował jednocześnie słuchając uważnie zasad zabawy. Wydawało się proste o ile miałby przy sobie Enzo, z Milesem problemem będzie dostosowanie tempa ale podejrzewał, że dadzą sobie świetnie radę. W końcu młody miał w tej grze doświadczenie, a on bardzo szybko łapał co i jak.
Wzdrygnął się dopiero na ciepły oddech odbijający się od swojego ucha. Gdy Zając obiecał mu nagrodę pocieszenia położył uszy po sobie i odwracając w jego stronę oczy przez chwilę się mu przyglądał. Zmarszczył po chwili brwi nie rozumiejąc. Co to wszystko miało na celu? Bardzo chętnie go o to zapyta przy chwili spokoju chcąc przy tym pozbyć się tej dziwnej niepewności.
- To co bestyjko, damy im popalić? – Zapytał zadzierając głowę w górę, a otrzymując szeroki uśmiech sam dorobił się łobuzerskiego grymasu. – Porządnie tam kibicuj, tatku. – Rzucił jeszcze do Enzo po czym ruszył w miejsce zapisu. Mieli tyle szczęścia, że domknęli stawkę i mogli zacząć się przygotowywać. Związane nogi, ustawieni na swoim torze kończącym się stolikiem z ustawionym pucharkiem pełnym wody. Siedząc na razie na bali siana, poprawiając liny żeby im obu było wygodnie zapytał Milesa jak okrążają stolik, po wyjaśnieniu tej jednej sprawy nie zostało nic innego jak dopasować tempo bo było chyba najgorsze.
Po komendzie startowej prawie się zabił nie mając nigdy do czynienia z taką krępacją ruchów. Miles niecierpliwie go poprawił, on szybko się ogarnął, a jedno spojrzenie na tłuste króliczki przeganiające ich gdzieś w połowie wystarczyło żeby odkopał w sobie pełną motywację. Po zdobyciu pucharka poszło już sprawniej. Wspólny krok robił się coraz bardziej płynny, a im o włos, o długość ucha! Udało się dotrzeć na metę jako pierwszej parze. Jak? Nie wiedział do końca aczkolwiek odpowiedzialność zwalił na stosunkowo wyrównany poziom współuczestników. Stres poczuł dopiero w momencie gdy jury oceniało zawartość pucharków. W tym momencie poczuł jak Miles go poklepuje w geście otuchy na co zaczesał mu włosy do tyłu uśmiechając się.
Radość małego rogacza w momencie gdy ogłoszono wyniki sprawiła, że ten zaczął gwałtownie podskakiwać. Nie uchronili się więc przed wylądowaniem w sianie co nie przeszkadzało Milesowi w krzyczeniu, że on chce już swojego jednorożca. Perci zaczął się śmiać wystawiając nogę do góry żeby Enzo ich rozplątał jednocześnie mierzwiąc małemu włosy.
- Cierpliwość, mówi Ci to coś? – Zapytał na co otrzymał kategoryczne „nie!”. Parsknął więc podnosząc się na kolana i zasypując go sianem. Rozpętał tym samym wielką wojnę której i sam zając nie uniknął. Wystarczyło go porządnie chwycić w pasie, lekko podsadzić i wrzucić w rozwalony kopczyk. Nagrodę odbierali więc wyskubując sobie wzajemnie źdźbła i co raz się chichrając. Ostatecznie Miles otrzymał puchatego jednorożca z kolorową grzywą którego taszczył ze sobą w kierunku wielkiego placu na którym mieli puszczać lampiony. Miles postanowił, że idzie teraz sam, żeby pochwalić się kolegom nagrodom oraz zaprezentować swoją niezależność. Oczywiście szedł w bezpiecznej odległości od nich, kontrolnie na niego zerkali ale na coraz bardziej otwartej przestrzeni tłum się rozrzedzał, nie było już tak niebezpiecznie.
- Enzo, nie zrozum mnie źle ale o co Ci chodzi? Czego ode mnie chcesz?
Cios bitą śmietaną był nie dość, że niespodziewany to jeszcze zabawniejszy niż mu się wydawało. Odgłos rozprowadzonej po twarzy mazi, to dziwne uczucie mrowienia i klejenia za jednym razem. Zacisnął mocniej oczy usta natomiast uchylił oblizując tą część którą miał na wargach, a która i tak zaraz ponownie się tam znalazła spływając z jego nosa. Po tym bezpiecznie zaczął się śmiać, wiedząc że Sashy przy tym nie ozdobi. W końcu wygrał, nie zasługiwał.
- Och Ty skubany, zero litości. – Zaczął marudzić chociaż przez te fale rozbawienia jakie nim wstrząsały nie umiał brzmieć oskarżycielsko. Zamiast tego zlizał ile się dało i już chciał się wytrzeć na co usłyszał pierwszy komentarz. Fuknął cicho machając oblepionymi rękami przed sobą. W razie jakby dał radę trafić na sylwetkę jelonka.
- Zaraz mogę się tym podzielić. – Zapewnił z przekąsem po czym zatrzymał się w pół ruchu czując na sobie jego palec. Ciche cmoknięcie upewniło go w tym, że Sasha zlizał krem. W prawdzie nie bezpośrednio z niego ale, nadal! Uśmiechnął się szeroko dodatkowo słysząc komentarz.
- A sądziłem, że dodam pikanterii. – Mruknął poruszając znacząco brwiami co w efekcie dało komiczny widok poruszającej się większości masy na jego twarzy. Zaczął więc macać za jakąś chusteczką gdzie pomoc przyszła również ze strony Sashy. Wyciągnął więc do niego twarz pozwalając mu zgarnąć nadmiar. Jak będzie mógł otworzyć oczy już sobie poradzić. Dodatkowo organizatorzy pomyśleli o wiaderkach z czystą wodą do przemycia klejących się policzków. Będzie musiał się tam tylko dowlec.
- Zapamiętam to sobie i wykorzystam w najmniej spodziewanym momencie. – Zaświergotał niewinnie jednocześnie zastanawiając się nad ilością cukru jaką czuł w masie. – W ciastkach jest mniej słodka, tutaj specjalnie tak żeby była ta masa bardziej zbita. – Wyjaśnił spokojnie samemu się krzywiąc. Takiego ptysia czy kremówkę owszem by zjadł, tam było to jakoś zrównoważone.
To czego kompletnie się nie spodziewał to fakt głośnego pomruku jaki wydarł się z jego gardła gdy Sasha wycierał mu linię szczęki. Szybko się opamiętał, przeszedł po nim przyjemny dreszcz, a wyciągając do niego rękę poprosił żeby zaprowadził go do wiaderka. Tam obmył twarz i dopiero po tym fakcie założył na nos okulary.
- Jeszcze się odegram.[b] – Ostrzegł, a biorąc go pod zaproponowany łokieć zastrzygł uszami zwracając się w stronę wskazaną przez jelonka.
- [b]Za chwilę będą puszczać lampiony. Też chcesz? – Zapytał zaciekawiony, a otrzymując twierdzącą odpowiedź pociągnął go do jednego stoiska na którym jeszcze kilka papierowych lampionów wisiało. Wspólnie wybrali jeden, kupili zapałki i ruszyli przedzierać się przez tłum w dogodne miejsce zarówno do obserwacji jak i wypuszczenia go w niebo.
- Sasha, czy jest jeszcze jakaś kwestia sporna? Nie chciałbym się znowu z Tobą pokłócić. Źle mi bez was było i nie specjalnie chce to powtarzać. Dopóki tu jesteście chciałbym spędzać z wami wszystkimi czas… – Przyznał mając w pamięci wspominane przez Gillesa różnice kulturowe. Już zbyt mocno rozkoszował się w starszym towarzystwie, w tym wszystkim co doświadczone osoby mu oferowały. Poza tym, skrzące się zielone oczy, wpatrujące się z taką radością w jego osobę, powodowały przyjemny ucisk w żołądku którego nie umiał zdefiniować. Wiedział za to, że zarówno dwuznaczne tekściki jak i poważne rozmowy niebywale go uspokajały.
Przysiadając na murku z widokiem na cały rynek przysunął się bliżej niego i otulając go w pasie ogonkiem zaczął mu tłumaczyć gdzie ma trzymać żeby lampion powoli zaczął napełniać się gorącym powietrzem i żeby się nie sparzyć. Powoli wszyscy się szykowali więc gdy jeden z pierwszych lampionów ruszył w górę, on również podpalił odpowiednie miejsce i czekał aż ten ich nabierze objętości i zacznie się unosić.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Enzo miewał chwile, w których czuł się samotny, szczęśliwy, napalony, złośliwy… w momencie, w którym jego ukochane dziecko bawiło się tak dobrze z kimś, o kim jeszcze parę dni temu zając nawet by nie pomyślał, że może się z nim tak dobrze dogadać, czuł się… niezwykle wzruszony i dumny. Wiedział, że Miles mimo swojej powagi, a może właśnie przez nią, nie wspominał nigdy o swojej mamie. A jednak zając wiedział jak bardzo mu jej brakowało. Jak mocno potrzebował kogoś, kto wziąłby z nim udział w zabawach, kogoś kto odrabiałby z nim lekcje, czy odprowadzał go do szkoły. Enzo starał się robić wszystkie te rzeczy, ale mając na głowie jeszcze ogród, pracę i inne sprawy, nie zawsze miał czas. Miles się nie skarżył, rozumiał znacznie lepiej od samego zająca, że nie dało się z tym nic zrobić. Dlatego kiedy widział go, jak mocno był szczęśliwy w towarzystwie Percivala, czuł niewysłowiony spokój. Nie mógł być dla chłopca jednocześnie ojcem, matką, najlepszym przyjacielem i powiernikiem jego sekretów, wiedział że nie, dlatego kiedy znalazł się ktoś, kto choćby jedną z tych ról wziął na swoje barki, mógł się skupić tą, którą najbardziej powinien sobą reprezentować.
W tamtym momencie jak przykładny ojciec, którym przecież chciał być, dopingował tę dwójkę, nie zwracając na dziwne spojrzenia stojących obok ludzi. To był jego syn, jego oczko w głowie, jego najcenniejszy skarb, który za kilka lat, albo nawet za chwilę miał mu wypominać to żenujące zachowanie jako siarę. Potem jego wzrok spoczął na wilku, który najpierw nieporadnie, z każdą chwilą coraz lepiej radząc sobie z zadaniem. Kim był dla niego Perci? Nie był zastępstwem Claire, za bardzo się od niej różnił… Ale nawet jeśli, zając czuł się przy nim spokojnie, rozpraszał mrok jego samotności i utwierdzał w przekonaniu, że warto się było starać. Stanowił cudownego rozmówcę, z którym mógł rozmawiać i milczeć godzinami, w zależności od nastroju. No i… cóż, podniecał go. Od kiedy tylko zaczęli ze sobą tą dziwną grę polegającą na uwodzeniu siebie aluzjami, półsłówkami i spojrzeniami, rzucanymi w odpowiednich momentach, Enzo zdał sobie sprawę z tego, jak mocno miał na niego ochotę. I tu również, nie stanowił zastępstwa za Cedrica, który od ślubu nie złamał sobie danego słowa i nie skusił się, by znaleźć choć chwilę ukojenia w zajęczych ramionach. To było coś innego. Podczas gdy Cedric, choć brzmiało to brutalnie, w sferze seksu stanowił dla niego jedynie dobrego partnera, z którym seks był nieziemski, ale żaden z nich ani nie liczył, ani nie proponował niczego więcej, tak Percival… Od czasu gdy zdał sobie sprawę z tego, jak niewinny i zagubiony wilk był w pewnych sprawach, jak ograniczał siebie samego, nie potrafił potraktować go jak przypadkowego gościa, któremu proponuje się jedną noc, a potem rano wyprasza do domu. To byłoby niewłaściwe. Enzo nie chciał mu pokazywać tej części świata. Brutalnej i liczącej jedynie na chwilę zapomnienia, by zapomnieć o nim. Chciał raczej wciągnąć go w bajkę o złym wilku o wielkim sercu i nieustraszonym zającu, który jedyne czego w swoim życiu potrzebował to dobrego kompana, by został z nim na zawsze. Nie wierzył, by było to oszustwo, w końcu… Perci w jego bajce miał mieć szczęśliwe zakończenie.
Kiedy wyścig się skończył, mężczyzna podszedł do wygranych, a widząc jak ta dwójka wepchnęła się razem w stóg siana, pokręcił jedynie głową z niedowierzaniem, zaraz rozplątując z lin zgrabną nogę wilka i chudą nóżkę Milesa, pozwalając im wstać. Nie spodziewał się, że raptem i on sam zostanie wciągnięty w bitwę na słomę, w której nie wypadało nie wziąć udziału. A potem, razem z Milesem i Percim chichrał się jak podlotek pod nosem, kiedy odbierali wypchanego jednorożca od zaskoczonej kobiety nadzorującej bieg. Przy okazji wyskubywał pojedyncze źdźbła z ciemnych włosów dziecka.
Zbliżał się wieczór i pora wypuszczenia lampionów w niebo. Słońce zachodziło powoli, leniwie w tempie ludzi, którzy zbierali się, by z życzeniami na ustach posłać w górę swoje marzenia. Enzo nie spodziewał się, że tą leniwą atmosferę ciepła i dobrobytu przerwie ostre pytanie. Zmarszczył lekko brwi, przystawiając na chwilę by zerknąć na twarz Percivala. Jego twarzy wyrażała więcej niż tysiąc słów. Enzo natychmiast spoważniał, zdając sobie sprawę z tego, że musiał, po prostu musiał z nim porozmawiać na spokojnie i poważnie. Dlatego złapał Percivala za nadgarstek, a potem odnalazłszy Milesa z dziećmi z miasta, powierzył go na chwilę zaskoczonej matce jednego z przyjaciół chłopca, a potem pociągnął wilka w stronę łąk znajdujących się za miasteczkiem, które wznosiły się łagodnie w górę, zostawiając miasto poniżej. Kiedy znaleźli się na szczycie wzgórza, Enzo opadł tyłkiem na ziemię, zachęcając wilka by i on usiadł.
- Spójrz, zaraz się zacznie – powiedział cicho, wskazując brodą rozpalające się w dole światła.
Milczał, wpatrując się w rosnącą liczbę światełek, ciesząc się dobrą pogodą i świeżym wiatrem wiosny, dopóki lampiony nie poszybowały w górę, zapełniając niebo migotliwym, rozchybotanym i niezwykle ciepłym światłem. Dopiero wtedy, spojrzał na fioletowowłosego, w którego oczach odbijały się tysiące gwiazd. Odnalazł jego dłoń i ujął ją lekko, w taki sposób, by wilk w każdym momencie mógł się uwolnić. Zostawiał mu wybór i chciał to podkreślić każdym możliwym gestem.
- Perci… - zaczął spokojnie, wolno, z uśmiechem czającym się w kącikach jego ust. – Nie chcę od ciebie niczego, czego nie chcesz, albo czego nie możesz mi dać – oświadczył, ściskając odrobinę mocniej jego palce, jakby na znak że nie kłamał. – Bardzo cię lubię i nigdy nie chciałem byś pomyślał inaczej. Nie wiem, jakie masz zdanie na mój temat, ale nigdy nie pomyślałem, że chciałbym cię wykorzystać, a potem udawać, że nic się nie stało, choć przyznaję, podniecasz mnie jak cholera – wyznał prosto, wzruszając ramionami jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, na którą nie mógł nic poradzić. – Ale jak już mówiłem, nie będę cię do niczego zmuszał. Jeśli chcesz, mogę skończyć cię podrywać, ale to będzie trudne, kiedy sam tak bardzo mnie prowokujesz – dodał, rzucając mu jedno ze swoich ciepłych, poważnych i pełnych chęci zrozumienia spojrzeń.
Zaraz jednak roześmiał się cicho, stwierdzając że to nie było rozsądne, zostawiać mężczyźnie tylko jedną opcję, dlatego zaraz się zreflektował, gładząc uspokajająco dłoń wilka.
- Ale jeśli nie chcesz, żeby to co zaczęło między nami się tworzyć, się skończyło… wystarczy, że dasz mi znać. Jestem cierpliwy, dam ci dojść do właściwych wniosków w swoim własnym tempie – oświadczył, w spojrzeniu które mu posłał zawierając bardzo dużo otuchy. On nie miał problemów ze swoją orientacją, no i był już na tyle dojrzały, że nie stanowiło dla niego przeszkody, poczekać aż Perci dojrzeje na tyle, by zdecydować co dalej, niezależnie od ostatecznej decyzji.
***
Słysząc, że nie tylko on się dobrze bawił, Gilles uśmiechnął się nieśmiało z radością, czując jak jego serce napełniło się ciepłymi uczuciami, a motyle w jego brzuchu zrobiły sobie kolejną rundkę, wprawiając go w jeszcze lepszy nastrój. Nie żałował, że go wrobili, że go zostawili z Cedriciem i skazali na jego towarzystwo. Z każdym dniem chłopak upewniał się, że był on niezwykły i sprawiał, że Gil chciał poznać go lepiej. W końcu nadal, choć razem mieszkali i spędzali ze sobą znacznie więcej czasu, niewiele o nim wiedział.
Kiedy w głosie mężczyzny nagle odbiło się zaniepokojenie, a Gilles został odsunięty, poczuł w żołądku mdlące uczucie niepokoju. Co znowu zrobił nie tak? A kiedy okazało się, że to nie on, a panda… poczuł jednocześnie zawód i ogromną ulgę. Szkoda mu było maskotki, zagubionej w tym wielkim tłumie, ale… to była tylko zabawka. Niemniej kiedy Ced zapytał, czy mogą jej poszukać… natychmiast pokiwał głową ze zdeterminowaniem.
- Mnie też się podobała – odpowiedział, łapiąc lisa za rękę, by krążąc w tłumie, ruszyć na poszukiwania pluszowej pandy.
W pierwszej chwili zdecydowali się wrócić do stolika, przy którym rozmawiali z towarzystwem od siłowania się na rękę i Gilles nawet nie zdziwił się, kiedy zobaczył, że panda niczym jakaś wielka pieczeń, spoczywała po środku stołu, otoczona pijanymi mężczyznami. Gil nie był zbytnio chętny, podchodzić do tych ludzi, zwłaszcza, że nie widział wśród nich miłego olbrzyma, dlatego pozwolił Cedricowi przejąć dowodzenie nad ich małą misją i zostawił mu rozmowę z mężczyznami. Ale, jak zdołał się zorientować po samych minach, nie zamierzali oddać misia tak łatwo.
- Dlaczego mamy wam oddać tę pandę? Zostawiliście ją nam – zauważył ten, który jako pierwszy przegrał z Gillesem, a reszta pokiwała głową na zgodę.
- To nie do końca prawda, po prostu o niej zapomnieliśmy – odważył się odezwać Gil, stwierdzając że może skoro nie chcieli posłuchać Cedrica, Julie szybciej do nich dotrze.
- Zapomniałaś jeszcze o czymś, panienko. Jesteś mi winna buziaka! – oświadczył mężczyzna, a chłopak natychmiast schował się za plecami lisa.
- Nie jestem, przegrałeś ze mną – przypomniał mu Gilles, a mężczyzna uśmiechnął się w wyjątkowo przebiegły sposób.
- Przegrałem? Czy którykolwiek z was, panowie widział, bym przegrał? – zapytał cwaniaczek, a jego towarzysze zgodnie stwierdzili, że oni nic takiego nie widzieli.
- Teraz jest twoje słowo przeciwko mojemu, ślicznotko. Ale jeśli chcesz, możemy się zmierzyć jeszcze raz. Jeśli wygrasz, dostaniesz pandę z powrotem, jeśli przegrasz… - nie dokończył, ale posłał Gillowi obrzydliwe spojrzenie, zatrzymując je dłużej na delikatnej sylwetce widocznej pod koronkową koszulką.
Chłopak poczuł dreszcz obrzydzenia, chwytając się mocniej ubrań Cedrica. Nie miał ochoty zbliżać się do tego mężczyzny jeszcze raz, ani tym bardziej dać mu się dotknąć, choćby to miała być sama dłoń.
- C-Ced… aż tak ci zależy na tej pandzie? – zapytał mężczyzny, posyłając mu błagalne spojrzenie, nie chciał dłużej przebywać z tymi ludźmi, zwłaszcza że ci zaczęli podnosić się ze swoich miejsc i zbliżać w kierunku pary. Gilles odruchowo cofnął się o krok, wpadając plecami na jeszcze jednego pijanego, który niepostrzeżenie zaszedł ich od tyłu. Przestraszony chłopak prawie podskoczył w miejscu, zbliżając się w panice do Cedrica i niemal przytulając do jego pleców.
- Tak nie można, młoda damo – warknął samozwańczy lider, podnosząc się ze swojego miejsca i posyłając jemu i Cedricowi zadowolone z siebie spojrzenie. – A może twój chłopak chce z nami zawalczyć? Obiecuję, że nie połamię go aż tak mocno – powiedział złowróżbnie, zbliżając się z błyskiem w oku.
Tego Gillesowi wystarczyło. Jeśli ktoś groził jemu, owszem bał się, ale ostatecznie przecież był Espoirem. Nie był tak słaby na jakiego wyglądał i dałby sobie radę. Ale wiedział ile dla lekarza znaczyły dłonie, które przecież były jego narzędziem pracy. Do tego Cedric malował. Gdyby połamał sobie palce, możliwe że już nigdy nie mógłby trzymać pędzla. Dlatego, nakręcany strachem i adrenaliną, Gilles nagle wysunął się do przodu i zanim mężczyzna zdążył zareagować, rzucił się na niego, trafiając celnym prawym sierpowym w jego twarz. Głowa bandziora poleciała do tyłu, a on sam zachwiał się pod mocą tego uderzenia, padając w ramiona towarzyszy.
- Łap pandę! – krzyknął Gilles do Cedrica, nokautując jeszcze jednego pijanego kolejnym celnym sierpowym, krzywiąc się, kiedy poczuł jak kości nosa łamią się pod jego pięścią.
Kiedy dojrzał, że lis posłuchał i trzymał pluszaka, Gilles złapał go drugą ręką i ignorując ból w zranionych przez zęby jednego z agresorów knykci, pobiegł przed siebie w tłum, czując więcej paniki, kiedy mężczyźni doszli do siebie i zaczęli ich gonić.
W tamtym momencie jak przykładny ojciec, którym przecież chciał być, dopingował tę dwójkę, nie zwracając na dziwne spojrzenia stojących obok ludzi. To był jego syn, jego oczko w głowie, jego najcenniejszy skarb, który za kilka lat, albo nawet za chwilę miał mu wypominać to żenujące zachowanie jako siarę. Potem jego wzrok spoczął na wilku, który najpierw nieporadnie, z każdą chwilą coraz lepiej radząc sobie z zadaniem. Kim był dla niego Perci? Nie był zastępstwem Claire, za bardzo się od niej różnił… Ale nawet jeśli, zając czuł się przy nim spokojnie, rozpraszał mrok jego samotności i utwierdzał w przekonaniu, że warto się było starać. Stanowił cudownego rozmówcę, z którym mógł rozmawiać i milczeć godzinami, w zależności od nastroju. No i… cóż, podniecał go. Od kiedy tylko zaczęli ze sobą tą dziwną grę polegającą na uwodzeniu siebie aluzjami, półsłówkami i spojrzeniami, rzucanymi w odpowiednich momentach, Enzo zdał sobie sprawę z tego, jak mocno miał na niego ochotę. I tu również, nie stanowił zastępstwa za Cedrica, który od ślubu nie złamał sobie danego słowa i nie skusił się, by znaleźć choć chwilę ukojenia w zajęczych ramionach. To było coś innego. Podczas gdy Cedric, choć brzmiało to brutalnie, w sferze seksu stanowił dla niego jedynie dobrego partnera, z którym seks był nieziemski, ale żaden z nich ani nie liczył, ani nie proponował niczego więcej, tak Percival… Od czasu gdy zdał sobie sprawę z tego, jak niewinny i zagubiony wilk był w pewnych sprawach, jak ograniczał siebie samego, nie potrafił potraktować go jak przypadkowego gościa, któremu proponuje się jedną noc, a potem rano wyprasza do domu. To byłoby niewłaściwe. Enzo nie chciał mu pokazywać tej części świata. Brutalnej i liczącej jedynie na chwilę zapomnienia, by zapomnieć o nim. Chciał raczej wciągnąć go w bajkę o złym wilku o wielkim sercu i nieustraszonym zającu, który jedyne czego w swoim życiu potrzebował to dobrego kompana, by został z nim na zawsze. Nie wierzył, by było to oszustwo, w końcu… Perci w jego bajce miał mieć szczęśliwe zakończenie.
Kiedy wyścig się skończył, mężczyzna podszedł do wygranych, a widząc jak ta dwójka wepchnęła się razem w stóg siana, pokręcił jedynie głową z niedowierzaniem, zaraz rozplątując z lin zgrabną nogę wilka i chudą nóżkę Milesa, pozwalając im wstać. Nie spodziewał się, że raptem i on sam zostanie wciągnięty w bitwę na słomę, w której nie wypadało nie wziąć udziału. A potem, razem z Milesem i Percim chichrał się jak podlotek pod nosem, kiedy odbierali wypchanego jednorożca od zaskoczonej kobiety nadzorującej bieg. Przy okazji wyskubywał pojedyncze źdźbła z ciemnych włosów dziecka.
Zbliżał się wieczór i pora wypuszczenia lampionów w niebo. Słońce zachodziło powoli, leniwie w tempie ludzi, którzy zbierali się, by z życzeniami na ustach posłać w górę swoje marzenia. Enzo nie spodziewał się, że tą leniwą atmosferę ciepła i dobrobytu przerwie ostre pytanie. Zmarszczył lekko brwi, przystawiając na chwilę by zerknąć na twarz Percivala. Jego twarzy wyrażała więcej niż tysiąc słów. Enzo natychmiast spoważniał, zdając sobie sprawę z tego, że musiał, po prostu musiał z nim porozmawiać na spokojnie i poważnie. Dlatego złapał Percivala za nadgarstek, a potem odnalazłszy Milesa z dziećmi z miasta, powierzył go na chwilę zaskoczonej matce jednego z przyjaciół chłopca, a potem pociągnął wilka w stronę łąk znajdujących się za miasteczkiem, które wznosiły się łagodnie w górę, zostawiając miasto poniżej. Kiedy znaleźli się na szczycie wzgórza, Enzo opadł tyłkiem na ziemię, zachęcając wilka by i on usiadł.
- Spójrz, zaraz się zacznie – powiedział cicho, wskazując brodą rozpalające się w dole światła.
Milczał, wpatrując się w rosnącą liczbę światełek, ciesząc się dobrą pogodą i świeżym wiatrem wiosny, dopóki lampiony nie poszybowały w górę, zapełniając niebo migotliwym, rozchybotanym i niezwykle ciepłym światłem. Dopiero wtedy, spojrzał na fioletowowłosego, w którego oczach odbijały się tysiące gwiazd. Odnalazł jego dłoń i ujął ją lekko, w taki sposób, by wilk w każdym momencie mógł się uwolnić. Zostawiał mu wybór i chciał to podkreślić każdym możliwym gestem.
- Perci… - zaczął spokojnie, wolno, z uśmiechem czającym się w kącikach jego ust. – Nie chcę od ciebie niczego, czego nie chcesz, albo czego nie możesz mi dać – oświadczył, ściskając odrobinę mocniej jego palce, jakby na znak że nie kłamał. – Bardzo cię lubię i nigdy nie chciałem byś pomyślał inaczej. Nie wiem, jakie masz zdanie na mój temat, ale nigdy nie pomyślałem, że chciałbym cię wykorzystać, a potem udawać, że nic się nie stało, choć przyznaję, podniecasz mnie jak cholera – wyznał prosto, wzruszając ramionami jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, na którą nie mógł nic poradzić. – Ale jak już mówiłem, nie będę cię do niczego zmuszał. Jeśli chcesz, mogę skończyć cię podrywać, ale to będzie trudne, kiedy sam tak bardzo mnie prowokujesz – dodał, rzucając mu jedno ze swoich ciepłych, poważnych i pełnych chęci zrozumienia spojrzeń.
Zaraz jednak roześmiał się cicho, stwierdzając że to nie było rozsądne, zostawiać mężczyźnie tylko jedną opcję, dlatego zaraz się zreflektował, gładząc uspokajająco dłoń wilka.
- Ale jeśli nie chcesz, żeby to co zaczęło między nami się tworzyć, się skończyło… wystarczy, że dasz mi znać. Jestem cierpliwy, dam ci dojść do właściwych wniosków w swoim własnym tempie – oświadczył, w spojrzeniu które mu posłał zawierając bardzo dużo otuchy. On nie miał problemów ze swoją orientacją, no i był już na tyle dojrzały, że nie stanowiło dla niego przeszkody, poczekać aż Perci dojrzeje na tyle, by zdecydować co dalej, niezależnie od ostatecznej decyzji.
***
Słysząc, że nie tylko on się dobrze bawił, Gilles uśmiechnął się nieśmiało z radością, czując jak jego serce napełniło się ciepłymi uczuciami, a motyle w jego brzuchu zrobiły sobie kolejną rundkę, wprawiając go w jeszcze lepszy nastrój. Nie żałował, że go wrobili, że go zostawili z Cedriciem i skazali na jego towarzystwo. Z każdym dniem chłopak upewniał się, że był on niezwykły i sprawiał, że Gil chciał poznać go lepiej. W końcu nadal, choć razem mieszkali i spędzali ze sobą znacznie więcej czasu, niewiele o nim wiedział.
Kiedy w głosie mężczyzny nagle odbiło się zaniepokojenie, a Gilles został odsunięty, poczuł w żołądku mdlące uczucie niepokoju. Co znowu zrobił nie tak? A kiedy okazało się, że to nie on, a panda… poczuł jednocześnie zawód i ogromną ulgę. Szkoda mu było maskotki, zagubionej w tym wielkim tłumie, ale… to była tylko zabawka. Niemniej kiedy Ced zapytał, czy mogą jej poszukać… natychmiast pokiwał głową ze zdeterminowaniem.
- Mnie też się podobała – odpowiedział, łapiąc lisa za rękę, by krążąc w tłumie, ruszyć na poszukiwania pluszowej pandy.
W pierwszej chwili zdecydowali się wrócić do stolika, przy którym rozmawiali z towarzystwem od siłowania się na rękę i Gilles nawet nie zdziwił się, kiedy zobaczył, że panda niczym jakaś wielka pieczeń, spoczywała po środku stołu, otoczona pijanymi mężczyznami. Gil nie był zbytnio chętny, podchodzić do tych ludzi, zwłaszcza, że nie widział wśród nich miłego olbrzyma, dlatego pozwolił Cedricowi przejąć dowodzenie nad ich małą misją i zostawił mu rozmowę z mężczyznami. Ale, jak zdołał się zorientować po samych minach, nie zamierzali oddać misia tak łatwo.
- Dlaczego mamy wam oddać tę pandę? Zostawiliście ją nam – zauważył ten, który jako pierwszy przegrał z Gillesem, a reszta pokiwała głową na zgodę.
- To nie do końca prawda, po prostu o niej zapomnieliśmy – odważył się odezwać Gil, stwierdzając że może skoro nie chcieli posłuchać Cedrica, Julie szybciej do nich dotrze.
- Zapomniałaś jeszcze o czymś, panienko. Jesteś mi winna buziaka! – oświadczył mężczyzna, a chłopak natychmiast schował się za plecami lisa.
- Nie jestem, przegrałeś ze mną – przypomniał mu Gilles, a mężczyzna uśmiechnął się w wyjątkowo przebiegły sposób.
- Przegrałem? Czy którykolwiek z was, panowie widział, bym przegrał? – zapytał cwaniaczek, a jego towarzysze zgodnie stwierdzili, że oni nic takiego nie widzieli.
- Teraz jest twoje słowo przeciwko mojemu, ślicznotko. Ale jeśli chcesz, możemy się zmierzyć jeszcze raz. Jeśli wygrasz, dostaniesz pandę z powrotem, jeśli przegrasz… - nie dokończył, ale posłał Gillowi obrzydliwe spojrzenie, zatrzymując je dłużej na delikatnej sylwetce widocznej pod koronkową koszulką.
Chłopak poczuł dreszcz obrzydzenia, chwytając się mocniej ubrań Cedrica. Nie miał ochoty zbliżać się do tego mężczyzny jeszcze raz, ani tym bardziej dać mu się dotknąć, choćby to miała być sama dłoń.
- C-Ced… aż tak ci zależy na tej pandzie? – zapytał mężczyzny, posyłając mu błagalne spojrzenie, nie chciał dłużej przebywać z tymi ludźmi, zwłaszcza że ci zaczęli podnosić się ze swoich miejsc i zbliżać w kierunku pary. Gilles odruchowo cofnął się o krok, wpadając plecami na jeszcze jednego pijanego, który niepostrzeżenie zaszedł ich od tyłu. Przestraszony chłopak prawie podskoczył w miejscu, zbliżając się w panice do Cedrica i niemal przytulając do jego pleców.
- Tak nie można, młoda damo – warknął samozwańczy lider, podnosząc się ze swojego miejsca i posyłając jemu i Cedricowi zadowolone z siebie spojrzenie. – A może twój chłopak chce z nami zawalczyć? Obiecuję, że nie połamię go aż tak mocno – powiedział złowróżbnie, zbliżając się z błyskiem w oku.
Tego Gillesowi wystarczyło. Jeśli ktoś groził jemu, owszem bał się, ale ostatecznie przecież był Espoirem. Nie był tak słaby na jakiego wyglądał i dałby sobie radę. Ale wiedział ile dla lekarza znaczyły dłonie, które przecież były jego narzędziem pracy. Do tego Cedric malował. Gdyby połamał sobie palce, możliwe że już nigdy nie mógłby trzymać pędzla. Dlatego, nakręcany strachem i adrenaliną, Gilles nagle wysunął się do przodu i zanim mężczyzna zdążył zareagować, rzucił się na niego, trafiając celnym prawym sierpowym w jego twarz. Głowa bandziora poleciała do tyłu, a on sam zachwiał się pod mocą tego uderzenia, padając w ramiona towarzyszy.
- Łap pandę! – krzyknął Gilles do Cedrica, nokautując jeszcze jednego pijanego kolejnym celnym sierpowym, krzywiąc się, kiedy poczuł jak kości nosa łamią się pod jego pięścią.
Kiedy dojrzał, że lis posłuchał i trzymał pluszaka, Gilles złapał go drugą ręką i ignorując ból w zranionych przez zęby jednego z agresorów knykci, pobiegł przed siebie w tłum, czując więcej paniki, kiedy mężczyźni doszli do siebie i zaczęli ich gonić.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sasha nie mógł nie czuć ekscytacji, kiedy wybierali lampiony, a potem w dwójkę ustawili się pośród tłumu ludzi, aby zabrać się za powolne przygotowanie do ich wypuszczenia w powietrze. Ku temu przysiedli na murku, blisko siebie - oczywiście - a Sasha wziął się za dokładne słuchanie i próby wykonywania poleceń przez Adriena. Słysząc jednak jego pytanie, drgnął nieplanowanie i na moment przesunął spojrzenie z lampionu na chłopaka. Ich oczy się spotkały, ale Sasha nie odpowiedział od razu, na powrót patrząc przed siebie.
Nie chciał dać mu byle jakiej odpowiedzi, ale równocześnie nie umiał od razu tak szybko zebrać myśli, zbyt rozproszony zarówno bliskością i ciepłem ciała obok, jak i wszystkim tym, co działo się dookoła. Odchrząknął zatem, poświęcając dłuższy moment na odpowiedź. Nie wiedział też dokładnie, o co mężczyzna pytał. Czy chodziło mu generalnie o wszystkich, czy tylko o niego, czy być może o ich relację?
- Um, wydaje mi się, że nie… - powiedział w końcu, choć nie bez cienia niepewności w głosie. - Znaczy, nie obiecuję, że coś nie wyjdzie po drodze. Koniec końców nasze kultury są różne i być może coś się pojawi, ale nic, o czym miałbym jak myśleć teraz - oznajmił nieco niepewnie, podnosząc na niego wzrok i uśmiechając się dość nieśmiało pod nosem. Postanowił też skorzystać z okazji i nieco go uprzedzić, jako że sygnały między ich dwójką potrafiły być dość jednoznaczne. - Przy czym, jeśli czasem miałbyś do mnie zapasową dawkę cierpliwości, na pewno by mi to pomogło. Nie jestem najelpszy w…relacje, więc czasem będę paplał głupoty i będziesz musiał mi tłumaczyć rzeczy jak dziecku - oznajmił szczerze, acz nie bez cienia rozbawienia w głosie. Tak już miał, że przez swoje doświadczenia, a być może ich nadmiar, ale wszystkie bez znaczenia, trudno było mu stworzyć coś, co nie miałoby się skończyć równie szybko co zaczęło. Stąd wynikała jego prośba i miał nadzieję, że nie odstraszył nią chłopaka.
Zaraz też rozproszył się całkowicie, gdy lampion w końcu się uniósł, żeby po chwili kompletnie wbić się w powietrze i odlecieć. Jego roziskrzony wzrok podążał za nim, a szczery i szeroki uśmiech sam rozciągnął jego usta.
- To jest serio super - skomentował po chwili, gdy na niebie pojawiło się nagle mnóstwo lampionów, sprawiając wrażenie rozgwieżdżonego nieba. Jego wzrok na moment przeniósł się na Adiena, w którego oczach odbijały się światełka i tylko być może na moment (dość długi) się zapatrzył. - Jesteś śliczny - skomentował mimowolnie, ale zakrył to zaraz szerokim uśmiechem, jakby nie było to całkowicie nieplanowane wyznanie, które zabarwiło na czerwono nawet czubki jego uszu.
Nie wiedział, ile tak siedzieli na tym murku, ramię w ramię, udo przy udzie, trochę rozmawiając, trochę ciesząc się po prostu swoją obecnością, której tak Sashy brakowało ubiegłe dni. Wiedział, że zdecydowanie gdyby nawet siedzieli tak całą noc byłoby mu mało. Zbyt dosadnie jednak zdawał sobie też sprawę, że czekają go obowiązki, zarówno jeszcze tego wieczoru, jak i ranka.
- Chcesz powoli się zbierać? - zaproponował lekko, czując powoli zmęczenie zakradające się do jego kości. Ludzie stopniowo się przerzedzali, dodatkowo chłód powoli stawał się bardziej doskwierający. Przez swoją sylwetkę Sasha niekoniecznie miał najlepszą izolację i raczej szybko się wychładzał, co tylko mocniej teraz doskwierało, mimo nawet Adriena obok siebie.
Nie ukrywał też się z tym, że miał też inny w tym motyw. Przez cały wieczór byli w otoczeniu ludzi i naprawdę miał ochotę na trochę spokoju i towarzystwa tylko i wyłącznie Adriena, co wspólny spacer by im umożliwił. Nie planował nic szalonego - choć kłamałby sobie, gdyby stwierdził, że nie przeszło mu to przez myśl raz czy ewentualnie piętnaście. Był jednak zbyt świadomy, że to nie taka pora. Niezależnie jak ciągnęło go do chłopaka, nadal było sporo niewiadomych między nimi, które za każdym razem ściągały jego mózg z powrotem na odpowiednie tory.
Kiedy otrzymał zgodę, posłał Adrienowi szeroki uśmiech, po czym w nieco teatralnym geście, lekko się kłaniając, wyciągnął do niego dłoń. A gdy ich palce się splotły ze sobą, nie mógł powstrzymać nawet szerszego uśmiechu, aż jego policzki rozbolały go od tego szczerzenia. Zdecydowanie był to jeden z jego najlepszych wieczorów i czuł się na nim po prostu dobrze. Nie musiał się ukrywać, non stop na coś uważać, był po prostu nieco głupiutkim sobą, co było wyjątkowo przyjemne. Obecność Adriena tylko potęgowała te odczucia.
- Dziękuję za dzisiaj - powiedział szczerze, lekko machając ich rękami w przód i w tył, gdy wyszli w stronę rezydencji. On odnosił się natomiast do zarówno szansy, którą dostał znów od chłopaka, jak i całokształtu ich spotkania, podczas którego niesamowicie się wybawił i zrelaksował.
***
To nie był nawet szok. Nie wiedział nawet, jakimi słowami powinien opisać zdziwienie, które nim zawładnęło. Sam bowiem zaciskał już pięść, gotów do uderzenia. Co więcej, jak bardzo stronił od jakiejkolwiek przemocy, tak teraz jego granica została bardzo testowana - nie akceptował w żadnym stopniu tego, w jaki sposób mężczyźni zwracali się do Julie i tylko ostatkiem sił powstrzymywał się od wszczęcia awantury. Chciał rozwiązać sprawę pokojowo, słowami i może przekupstwem, ale nie bardzo działało. Najwyraźniej jednak, nawet nie musiał podejmować końcowej decyzji. Jego wzrok podążał za idealnie wyprowadzonym uderzeniem, które z cichym gruchotem rozbiło się o nos jednego z osiłków. Słysząc polecenie Julie, choć w kompletnym zdezorientowaniu, sięgnął po pandę, wciąż śledząc w największym możliwym niedowierzaniu to, jak sprawnie dziewczyna rozprawia się z jeszcze jednym znacznie wyższym od siebie mężczyzną, wyprowadzając wyćwiczone ciosy. Gdyby nie pociągnęła go za nadgarstek do biegu, pewnie zostałby tak, stojąc jak ten pajac zapatrzony w nią kompletnie.
A potem adrenalina uderzyła dość mocno, kompletnie go otrzeźwiając. Słyszał krzyki za nimi, ale miał przewagę znajomości miejsca. Sprawnie nawigował ich dwójkę, przeciskając się między ludźmi. Starał się nie panikować, zostawiajac jak najczystszy umysł jak tylko mógł. Równocześnie nie mógł pozbyć się strachu, że coś mogło się im stać, że naraził swoim głupim niedbalstwem i zapominalstwem o pandzie Julie.
Gdy tylko znaleźli się poza głównym tłumem, a do ich uszu przestały dochodzić krzyki wzburzonych mężczyzn, którzy ich gonili, Cedric od razu wykorzystał okazję. Skręcił w jedną ze znanych sobie uliczek, wchodząc między dwa budynki, ignorując ciasnotę przejścia i trochę błota pod butami. Pandę natomiast stale twardo dzierżył w ręku, tym razem ani mu się śniło ją zgubić.
- Wracajmy do rezydencji - zarządził cicho i wciąż trzymając ją za rękę skierował się jedną z mniej uczęszczanych dróżek, acz szerszych i jaśniejszych niż to, gdzie przed chwilą byli. Cały spacer powrotny był owiany napiętą ciszą i wciąż pobrzmiewającymi wydarzeniami sprzed niedawna w jego głowie. Ich kroki były szybkie i zdecydowane, a oni nie zatrzymywali się nawet na moment, jak gdyby z obawy, że tamci mężczyźni mogą ich znaleźć. Na co szanse były nikłe, ale niepokój pozostał. Wziąć oddech mogli dopiero, gdy zobaczyli bramy rezydencji, a po przekroczeniu ich w końcu tempo chodu zelżało do spokojniejszego. Mężczyzna wziął głęboki oddech i w końcu puścił tę nie zranioną dłoń Julie, rzucając jej pierwsze, wciąż nieco zestresowane, spojrzenie.
- Chodźmy do pokoju - zarządził cicho, wymuszając krótki uśmiech.
Gdy tylko znaleźli się z powrotem w swoim salonie, bez zawahania posadził dziewczynę na sofie, samemu od razu krzątając się w poszukiwaniu apteczki.
- Opatrzę ci rękę - powiedział nieco napiętym tonem głosu, wciąż czując pokłady adrenaliny krążące w jego ciele. Zdecydowanie nie tak spodziewał się, że potoczy się ten dzień. Gdy tylko znalazł to, czego szukał, wrócił od razu do dziewczyny i przysiadł na sofie obok, bardzo ostrożnie sięgając po jej nadgarstek, aby obejrzeć wszystkie szkody.
- Przepraszam - wyznał cicho, delikatnie biorąc między palce zranione kłykcie kobiety. Westchnął pod nosem, widząc porządnie poharataną skórę na nich i trochę krwi w paru miejscach. Od razu wziął gazik i nasączył go, powoli zaczynając przemywać rany. - Gdybym tylko nie zgubił pandy, nie doszłoby do tego - oznajmił, nie kryjąc irytacji na samego siebie, że pozwolił potoczyć się tej sytuacji w ten sposób. Nie umiał sobie wybaczyć, że przez jego głupotę i zapominalstwo pozwolił sytuacji rozwinąć się w taki sposób. Sam powinien podjąć jakiekolwiek działanie szybciej, a nie próbować rozwiązać tę akcję pokojowo. Powinien szybciej się domyślić, że rozmowa nijak się nie sprawdzi z pijanymi osiłkami, ale jak jakiś ostatni rycerz chciał przedyskutować sprawę. I teraz miał tego skutki. - Naprawdę nie chciałem, żeby tak się skończył ten wieczór - wyznał ciszej, ostrożnie oglądając jej dłonie w poszukiwaniu uszkodzeń. Wyprostował też palce kobiety sprawdzając, czy niczego sobie nie wybiła lub złamała. Obserwował przy tym też uważnie jej twarz w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak bólu. - Bardzo cię boli? - zapytał po chwili, odkładając wszystkie przyrządy z powrotem do apteczki, ale z jakiegoś powodu nie wypuścił ręki kobiety z uścisku, cały czas palcami oplatając z uwagą jej dłoń.
- Jeju, Julie - rzucił w końcu, tym razem nie kryjąc w ogóle zdezorientowania, szoku, ale i może nutki dumy i podziwu dla kobiety. Nie kłamałby mówiąc, że zdecydowanie się tego nie spodziewał. Julie wydawała się w jego oczach delikatna i nieśmiała, tego wieczoru jednak podczas całego festynu udawadniała mu, jak bardzo się mylił, naprawdę bardzo. Kobieta przedstawiała mu się w zupełnie nowym świetle i czuł się mocno i zupełnie jak nie on zaintrygowany tym, co jeszcze przed nim odkryje. - To był naprawdę konkretny sierpowy - zaśmiał się cicho, ostatni raz oglądając jej dłoń, zanim nie zorientował się, że trzymał ją zdecydowanie za długo. Rozluźnił uścisk i posłał jej ostrożny uśmiech. - Wszystko w porządku? Coś ci przynieść? Jakoś mogę…um, coś zrobić? - zapytał na koniec, gotów przygotować cokolwiek co ta potrzebowała, aby jakoś pozbyć się wspomnienia tego, co się wydarzyło.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zadanie stosunkowo niekomfortowego pytania mogło doprowadzić ich do pewnego konsensusu, którego powoli zaczynał oczekiwać od ich znajomości. Owszem, flirt i podziwianie zarówno jego niezwykłego ciała, podejścia do życia czy umiejętności radzenia sobie z przeszkodami było cudowne, motywowało go i nie raz też natchnęło ale nie sądził, że mógłby posunąć się do jawnego okazywania uczuć. Wolał wziąć ogromny krok w tył niż dopuścić do siebie myśl, że mogłoby mu zależeć i mógłby zostać ponownie odrzucony. Gdyby zająć myślał podobnie, jawnie powiedział mu, że to wszystko było zabawą, mógłby odetchnąć z ulgą. Owszem, cierpiałby przez te swoje nierzeczywiste urojenia ale najpewniej tylko chwilę. Sądził bowiem, że udałoby im się dogadać. Za zapewnienie ostoi spokoju mógłby płacić pomocą, siłą własnych mięśni i bystrego umysłu. Wtedy mógłby się chociaż rozkoszować bezpiecznym acz tak cennym podejściem do życia małego Milesa, nadal niezwykłe doświadczenie, a okraszone brakiem tego napędzania swojej seksualności każdym tylko uśmiechem Enzo mogłoby mu być łatwiej! Chociaż nie przeczył, bycie zakochanym było jednym z lepszych uczuć. Ta fascynacja drugą osobą, śledzenie każdego ruchu, doszukiwanie się czy akurat ten jeden uśmiech mógł być skierowany w jego stronę i znaczyć coś więcej. Wspaniałe aczkolwiek niebezpieczne. Do tego ta euforia, odrobina nieschodzącego z ust uśmiechu, iskierki w oczach i tragedia gotowa. A niedługo miał zjawić się jego oddział, miał znowu silną ręką szkolić ludzi. Jak miałby to robić w chwili gdy się namiętnie ślinił do mężczyzny co było tak wbrew zasadom jak i logiki. Nigdy się aż tak nie zadurzył!
Fakt pozostawienia tłocznego miasta oraz ich małej Bestyjki gdzieś za plecami przyjął z niepewnym przełknięciem śliny. Owszem, nie mogli rozmawiać na takie tematy w dowolnym miejscu, jeszcze nie był pewien jakby zareagowało otoczenie ale chyba Enzo… nie chciał się go jakoś boleśnie acz skutecznie pozbyć? Albo wręcz przeciwnie, być tak brutalnym w swoich słowach żeby go sponiewierać? Przyjrzał się przez chwilę jego szerokim ramionom i luźno sterczącym uszom. Jak zwykle przyjemny, jak zwykle spokojny. Odetchnął więc cicho i dał się wyciągnąć na łąkę z pięknym widokiem na całość ziem na których gościli. Jak mógł być taki głupi sądząc, że Enzo nie będzie się z nim liczył? Idiotyczne czarno wróżenie z przeszłości, a przecież ten mężczyzna był tak racjonalny, tak cudownie kochany, nie było sensu żeby chciał go ranić, inaczej przecież by mu się nie udawało tak często wybijać go z rezonu w tak miękki sposób, nigdy nie niszcząc niczego innego jak względna pewność siebie.
Chwilę stał podziwiając rozciągającą się przed nim nocną panoramę, dokładnie nasłuchiwał dźwięków nocnego życia obserwował migoczące gdzieś w trawie świetliki, a gdy został upomniany usiadł. Obok niego ale nie na tyle blisko co chociażby ostatnio na ławce. Wolał im dać przestrzeń jednak uważnie go cały czas słuchał. Dlatego też po chwili jego oczy wzniosły się nieco wyżej , a usta lekko uchyliły na widok jaki się powoli zaczął przed nim roztaczać. Najpierw pojedyncze ale zaraz coraz więcej lampionów unosiły się w górę i leniwie płynąc po nocnym niebie tworzyły złotą wstęgę. Nie umiał się napatrzeć, chłonął jak gąbka spektakl malowany światłem.
Jedyne czego się kompletnie nie spodziewał to chwycenia za rękę przez co lekko drgnął i zaraz przeniósł spojrzenie najpierw na ich splecione palce, później w oczy zająca. Początkowo, nie zrozumiał kompletnie tego co zostało mu powiedziane. Nie chciał? Ale czego? Dopiero po drugim zdaniu trafiło do niego to czym Enzo rzucał, a co gwałtownie sprawiło zaróżowienie jego policzków i położenie uszu po sobie. Ale żeby się tak bezsprzecznie komuś podobać? Kusić nie kusząc prawie w ogóle? Dostał mętliku i to wcale nie małego. Podejrzewał przecież od początku całkiem inny obrót spraw tymczasem Enzo ewidentnie proponował mu coś więcej. Coś czemu on przy takiej propozycji nie potrafił się oprzeć. Spokój i ciepło rodziny, pewność że jest gdzie i do kogo wrócić, że jest dla kogo żyć i walczyć. No i te oczy, przepełnione pewnością co do ich wspólnego dobra. Ten uśmiech dodający mu otuchy, pozwalający pomyśleć. Nie myślał. A powinien.
Podnosząc wolną rękę położył ją na jego policzku i szybko się zbliżając dotknął swoim nosem ten jego. Spojrzał mu w oczy po to by wzrok przenieść nieco niżej szukając jego usta i jedynie odrobina odwagi dzieliła go od wyrażenia tego wszystkiego co się w nim kotłowało. Tego ostatniego mu zdecydowanie zabrakło i czerwony jak burak cofnął głowę patrząc na niego wielkimi oczami. Nie wiedział czy tego chciał czy nie. Czy to był odpowiedni sposób na tą rozmowę. Było mu zwyczajnie dobrze być częścią jego rodziny i obiektem zainteresowania. Czuł spokój ale i ogrom podniecenia nakładające się na siebie.
- Wybacz… – Zaczął na wdechu na co niespodziewanie dostał odrobinę śmiechu i ten jeden krok którego mu do tej pory zabrakło. Ciepło, które momentalnie rozlało się po jego żołądku odebrało mu dech w piersi, a leniwe ruchy warg zgarnęły resztki rozsądku. Zabierając dłoń z luźnego uścisku wsunął mu ją między bok a ramię kładąc na plecach, drugą z policzka przenosząc na jego kark. Przyciśnięty w miękkiej trawie odwzajemniał najdrobniejszą pieszczotę czując jak znacząco schodzi z niego całe to niedorzeczne rozgoryczenie. Po chwili zaczął się nawet uśmiechać w jego usta i starając się nie zbyt nagminnie machać ogonem zaczął wplatać palce w jego włosy. Byle tylko skusić go na odrobinę więcej motylich pocałunków. Enzo nie było w tym bowiem nachalny czy gwałtowny. Dawał im możliwość skosztowania siebie wzajemnie jednocześnie pozwalając mu ten pierwszy raz porządnie się przytulić.
Dobrze, że leżeli. Nie było problemów z nogami jak galareta.
Otwierając oczy natrafił na lśniące szare tęczówki i szeroki uśmiech który z łatwością sprawił, że znowu poczuł uderzenie gorąca na policzkach. Chwilowo przeniósł spojrzenie gdzieś w bok, chwilę wpatrywał się w tańczące na lekkim wietrze lampiony po czym biorąc głęboki i spokojny oddech wieczornego powietrza ponownie na niego spojrzał.
- Sprytny plan z tą randką. – Przyznał z rozbawionym uśmiechem puszczając go żeby mógł się obok niego jeszcze na chwilę położyć. Przyjemnie gdy spletli ze sobą znowu dłonie, a wszystko to co miało miejsce nie było nadgorliwe.
- Dziękuję… za szansę. Nie zmarnuję tego. – Zapewnił zanim jeszcze wstali i ruszyli w drogę powrotną. Spacer do miasta przebiegł spokojnie, rozmawiali ze sobą jakby nic się nie stało, a jednak o tym co się stało. Enzo był świadom tego, że on nie do końca umie odnaleźć się w rzeczywistości, a on zrozumiał doskonale rolę zająca w jego życiu. Ostatecznie zarobił jeszcze całusa w policzek zanim znaleźli ich przysypiającą już Bestyjkę i skierowali się leniwym tempem w drogę powrotną.
Zaczepienie Sashy pytaniem mogącym w przyszłości rozwiązać kilka niepotrzebnych problemów nie było z jego strony złośliwością. Autentycznie się już do nich przywiązał, ten czas który poświęcał mu Gilles ale i sam jelonek przed ich drobnym nieporozumieniem był niezwykle cenny. Chciał więcej bo wreszcie otoczony osobami od siebie starszymi miał większe pole do manewru chociażby z wykłócaniem się o swoje racje! A oni to szanowali, klepali w sterczące ucho i uświadamiali go o całkowicie innym podejściu do sprawy.
- Dobrze, więc zostajemy na metodzie prób i błędów. – Uśmiechnął się szeroko specjalnie wyciągając palec wskazujący żeby pogładzić go po dłoni. Wspólne trzymanie lampionu było bardzo dogodne do takich zaczepek, a on za każdym razem czuł przyjemne dreszcze na plecach. Dopiero kolejna kwestia zaciekawiła go na tyle żeby spojrzeć na niego pytająco, zastrzyc uszami i pozwolić sobie na ogólne obejrzenie jego mimiki. Cierpliwość miał, owszem. Ogromne pokłady! Szczególnie do kogoś kogo lubił. Ale o co chodziło z relacjami? Jeżeli Sasha nie widział powodu żeby być z nim bliżej, chociażby dobrym kolegom nie będzie go zmuszał. Już zdążył zrozumieć, że w kwestii miłosnej jelonek był lekkoduchem i nie oszukiwał się, że jemu chodziło dokładnie o to samo. Spróbowanie zakazanego owocu, a później martwienie się o resztę. Chociaż sam Espoir nie robiłby mu chyba problemów? Pytanie jak mocno by mu było źle jakby się nagle przestał do niego całkowicie odzywać i to bez znaczącego powodu, jak ostatnim razem.
- Pamiętaj do kogo to mówisz. Jesteś pierwszym starszym facetem w moim otoczeniu na którego Cedric aż tak nie sapie. To dla mnie też nowa sytuacja. – Zaśmiał się dając mu do zrozumienia, że on w ogóle był zielony w tej kwestii. Co nie oznaczało, że nagle przestanie go podrywać! Ba! On miał zamiar być w tym tylko coraz bardziej odważny.
Czując jak lampion powoli rwie się do lotu uniósł ręce żeby łatwiej móc go wypuścić po czym gdy uciekł im spomiędzy palców ponownie przysiadł się bliżej Sashy żeby móc położyć policzek na jego ramieniu. Śledził leniwie jak ich lampka wznosi się wraz z tysiącem innych rozkoszując się tą chwilą. Wreszcie był spokojny, wreszcie opuściła go złość i strach. Owszem, był mniej ufny niż na początku ale Sasha zachowywał się całkowicie normalne! Nie mógł więc dalej obarczać go konsekwencjami złego rozegrania sprawy. Nadal mieli szansę wszystko naprawić.
Słysząc komplement natychmiast wrócił myślami do chwili obecnej i podnosząc na niego oczy uśmiechnął się pięknie. – Cieszę się, że tu ze mną jesteś. – Odbił komplement przytykając czubek nosa do jego policzka. Jeszcze nie całus ale już coraz bliżej.
Siedzieli jeszcze chwilę rozmawiając o tym co mogliby robić gdy Sasha niekontrolowanie zadrżał. Przytulił się do niego mocniej pocierając nosem jego szyję, a gdy to niestety nic nie dało przystał na propozycję zbierania się.
- Ale zjemy jeszcze rurki z kremem! – Oświadczył mając mimo wszystko ochotę na dobrej jakości bitą śmietanę. Dodatkowo chciał przekonać Sashę, że to co z niego zlizywał nijak ma się do pyszności w świeżym ciastku.
Zanim ruszyli trzymając się za ręce do rezydencji kupił jeszcze kilka pyszności które można było dostać tylko na tym festynie, odnosiło się to w szczególności do kremowych ciasteczek, tych wypełnionych kremem czy konfiturą, po czym dalej tocząc luźną rozmowę – tym razem nakierowaną na jego mały składzik i to co Sasha mógł mu tam pomóc stworzyć – rozkoszował się spacerek. Dopiero na podziękowania ponownie podniósł na niego oczy i uśmiechając się rozkosznie stanął na palcach tym razem wlepiając mu soczysty całus w policzek.
- Ja też za Tobą tęskniłem. – Zapewnił, a gdy znaleźli się na korytarzu z którego musieli iść w dwie różne strony, nieco stracił na zadowolonym grymasie.
- Będziesz coś teraz robił? W sensie… znalazłem fajną książkę którą Ci chciałem pokazać. No i trzeba dzisiaj zjeść te ciastka… – Przyznał nieco nie wiedząc jak go zachęcić do wspólnego wieczoru ale żeby nie wyjść na niewyżytego. Znaczy nie żeby sobie nie wyobrażał zaciągnięcia Sashy do łóżka! Ale w nieco innym celu niż niegrzeczne igraszki. Ten jeden raz: ciastka, kakao i snucie planów na kilka najbliższych dni.
Jak mocno odetchnął gdy się zgodził! Od razu zaproponował zrobienie czegoś ciepłego do picia – razem poszli do kuchni, a później prosto do jego pokoju. Ten o dziwo był w całkiem niezłym porządku, tylko gdzieniegdzie leżały stosy książek i walały się jego notatki. Łóżko było pościelone, a szafka obok niego pusta więc wszystko tam rozstawił po czym rozejrzał się po swoim małym królestwie. W kominku wesoło tańczył ogień, było przyjemnie ciepło, a gdy włączył światła koło łóżka zrobiło się mocno klimatycznie. Jedyne co nie umiał znaleźć…
- Gdzie ja ją położyłem. – Złapał się za nasadę nosa pod okularami i chwilę myśląc z zamkniętymi oczami w końcu strzelił na palcach. Podszedł do biurka i spod założonego bardzo płomiennego romansu wyciągnął spore tomiszcze na którego okładce widniał napis „osiągnięcia techniczne na przełomie wieków”. Z tym wrócił do łóżka i po zrzuceniu z siebie butów wpakował się w pościel otwierając w pierwszym założonym miejscu.
- Skoro Cię mam, a Ty tyle wiesz to może uda nam się razem naprawić to na czym mi zależy? Znalazłem odpowiedni obrazek, o patrz. Projektor. – Pokazał mu biorąc do ręki jedno ciasteczko i czekając aż Sasha się znowu do niego przytuli. Miał nawet dla niego przygotowany koc jakby temperatura w pokoju była niesatysfakcjonująca.
Jedyne tylko czego się obawiał to, że zaśnie (wreszcie będąc spokojnym) szybciej niżeli by sobie tego życzył.
Fakt pozostawienia tłocznego miasta oraz ich małej Bestyjki gdzieś za plecami przyjął z niepewnym przełknięciem śliny. Owszem, nie mogli rozmawiać na takie tematy w dowolnym miejscu, jeszcze nie był pewien jakby zareagowało otoczenie ale chyba Enzo… nie chciał się go jakoś boleśnie acz skutecznie pozbyć? Albo wręcz przeciwnie, być tak brutalnym w swoich słowach żeby go sponiewierać? Przyjrzał się przez chwilę jego szerokim ramionom i luźno sterczącym uszom. Jak zwykle przyjemny, jak zwykle spokojny. Odetchnął więc cicho i dał się wyciągnąć na łąkę z pięknym widokiem na całość ziem na których gościli. Jak mógł być taki głupi sądząc, że Enzo nie będzie się z nim liczył? Idiotyczne czarno wróżenie z przeszłości, a przecież ten mężczyzna był tak racjonalny, tak cudownie kochany, nie było sensu żeby chciał go ranić, inaczej przecież by mu się nie udawało tak często wybijać go z rezonu w tak miękki sposób, nigdy nie niszcząc niczego innego jak względna pewność siebie.
Chwilę stał podziwiając rozciągającą się przed nim nocną panoramę, dokładnie nasłuchiwał dźwięków nocnego życia obserwował migoczące gdzieś w trawie świetliki, a gdy został upomniany usiadł. Obok niego ale nie na tyle blisko co chociażby ostatnio na ławce. Wolał im dać przestrzeń jednak uważnie go cały czas słuchał. Dlatego też po chwili jego oczy wzniosły się nieco wyżej , a usta lekko uchyliły na widok jaki się powoli zaczął przed nim roztaczać. Najpierw pojedyncze ale zaraz coraz więcej lampionów unosiły się w górę i leniwie płynąc po nocnym niebie tworzyły złotą wstęgę. Nie umiał się napatrzeć, chłonął jak gąbka spektakl malowany światłem.
Jedyne czego się kompletnie nie spodziewał to chwycenia za rękę przez co lekko drgnął i zaraz przeniósł spojrzenie najpierw na ich splecione palce, później w oczy zająca. Początkowo, nie zrozumiał kompletnie tego co zostało mu powiedziane. Nie chciał? Ale czego? Dopiero po drugim zdaniu trafiło do niego to czym Enzo rzucał, a co gwałtownie sprawiło zaróżowienie jego policzków i położenie uszu po sobie. Ale żeby się tak bezsprzecznie komuś podobać? Kusić nie kusząc prawie w ogóle? Dostał mętliku i to wcale nie małego. Podejrzewał przecież od początku całkiem inny obrót spraw tymczasem Enzo ewidentnie proponował mu coś więcej. Coś czemu on przy takiej propozycji nie potrafił się oprzeć. Spokój i ciepło rodziny, pewność że jest gdzie i do kogo wrócić, że jest dla kogo żyć i walczyć. No i te oczy, przepełnione pewnością co do ich wspólnego dobra. Ten uśmiech dodający mu otuchy, pozwalający pomyśleć. Nie myślał. A powinien.
Podnosząc wolną rękę położył ją na jego policzku i szybko się zbliżając dotknął swoim nosem ten jego. Spojrzał mu w oczy po to by wzrok przenieść nieco niżej szukając jego usta i jedynie odrobina odwagi dzieliła go od wyrażenia tego wszystkiego co się w nim kotłowało. Tego ostatniego mu zdecydowanie zabrakło i czerwony jak burak cofnął głowę patrząc na niego wielkimi oczami. Nie wiedział czy tego chciał czy nie. Czy to był odpowiedni sposób na tą rozmowę. Było mu zwyczajnie dobrze być częścią jego rodziny i obiektem zainteresowania. Czuł spokój ale i ogrom podniecenia nakładające się na siebie.
- Wybacz… – Zaczął na wdechu na co niespodziewanie dostał odrobinę śmiechu i ten jeden krok którego mu do tej pory zabrakło. Ciepło, które momentalnie rozlało się po jego żołądku odebrało mu dech w piersi, a leniwe ruchy warg zgarnęły resztki rozsądku. Zabierając dłoń z luźnego uścisku wsunął mu ją między bok a ramię kładąc na plecach, drugą z policzka przenosząc na jego kark. Przyciśnięty w miękkiej trawie odwzajemniał najdrobniejszą pieszczotę czując jak znacząco schodzi z niego całe to niedorzeczne rozgoryczenie. Po chwili zaczął się nawet uśmiechać w jego usta i starając się nie zbyt nagminnie machać ogonem zaczął wplatać palce w jego włosy. Byle tylko skusić go na odrobinę więcej motylich pocałunków. Enzo nie było w tym bowiem nachalny czy gwałtowny. Dawał im możliwość skosztowania siebie wzajemnie jednocześnie pozwalając mu ten pierwszy raz porządnie się przytulić.
Dobrze, że leżeli. Nie było problemów z nogami jak galareta.
Otwierając oczy natrafił na lśniące szare tęczówki i szeroki uśmiech który z łatwością sprawił, że znowu poczuł uderzenie gorąca na policzkach. Chwilowo przeniósł spojrzenie gdzieś w bok, chwilę wpatrywał się w tańczące na lekkim wietrze lampiony po czym biorąc głęboki i spokojny oddech wieczornego powietrza ponownie na niego spojrzał.
- Sprytny plan z tą randką. – Przyznał z rozbawionym uśmiechem puszczając go żeby mógł się obok niego jeszcze na chwilę położyć. Przyjemnie gdy spletli ze sobą znowu dłonie, a wszystko to co miało miejsce nie było nadgorliwe.
- Dziękuję… za szansę. Nie zmarnuję tego. – Zapewnił zanim jeszcze wstali i ruszyli w drogę powrotną. Spacer do miasta przebiegł spokojnie, rozmawiali ze sobą jakby nic się nie stało, a jednak o tym co się stało. Enzo był świadom tego, że on nie do końca umie odnaleźć się w rzeczywistości, a on zrozumiał doskonale rolę zająca w jego życiu. Ostatecznie zarobił jeszcze całusa w policzek zanim znaleźli ich przysypiającą już Bestyjkę i skierowali się leniwym tempem w drogę powrotną.
Zaczepienie Sashy pytaniem mogącym w przyszłości rozwiązać kilka niepotrzebnych problemów nie było z jego strony złośliwością. Autentycznie się już do nich przywiązał, ten czas który poświęcał mu Gilles ale i sam jelonek przed ich drobnym nieporozumieniem był niezwykle cenny. Chciał więcej bo wreszcie otoczony osobami od siebie starszymi miał większe pole do manewru chociażby z wykłócaniem się o swoje racje! A oni to szanowali, klepali w sterczące ucho i uświadamiali go o całkowicie innym podejściu do sprawy.
- Dobrze, więc zostajemy na metodzie prób i błędów. – Uśmiechnął się szeroko specjalnie wyciągając palec wskazujący żeby pogładzić go po dłoni. Wspólne trzymanie lampionu było bardzo dogodne do takich zaczepek, a on za każdym razem czuł przyjemne dreszcze na plecach. Dopiero kolejna kwestia zaciekawiła go na tyle żeby spojrzeć na niego pytająco, zastrzyc uszami i pozwolić sobie na ogólne obejrzenie jego mimiki. Cierpliwość miał, owszem. Ogromne pokłady! Szczególnie do kogoś kogo lubił. Ale o co chodziło z relacjami? Jeżeli Sasha nie widział powodu żeby być z nim bliżej, chociażby dobrym kolegom nie będzie go zmuszał. Już zdążył zrozumieć, że w kwestii miłosnej jelonek był lekkoduchem i nie oszukiwał się, że jemu chodziło dokładnie o to samo. Spróbowanie zakazanego owocu, a później martwienie się o resztę. Chociaż sam Espoir nie robiłby mu chyba problemów? Pytanie jak mocno by mu było źle jakby się nagle przestał do niego całkowicie odzywać i to bez znaczącego powodu, jak ostatnim razem.
- Pamiętaj do kogo to mówisz. Jesteś pierwszym starszym facetem w moim otoczeniu na którego Cedric aż tak nie sapie. To dla mnie też nowa sytuacja. – Zaśmiał się dając mu do zrozumienia, że on w ogóle był zielony w tej kwestii. Co nie oznaczało, że nagle przestanie go podrywać! Ba! On miał zamiar być w tym tylko coraz bardziej odważny.
Czując jak lampion powoli rwie się do lotu uniósł ręce żeby łatwiej móc go wypuścić po czym gdy uciekł im spomiędzy palców ponownie przysiadł się bliżej Sashy żeby móc położyć policzek na jego ramieniu. Śledził leniwie jak ich lampka wznosi się wraz z tysiącem innych rozkoszując się tą chwilą. Wreszcie był spokojny, wreszcie opuściła go złość i strach. Owszem, był mniej ufny niż na początku ale Sasha zachowywał się całkowicie normalne! Nie mógł więc dalej obarczać go konsekwencjami złego rozegrania sprawy. Nadal mieli szansę wszystko naprawić.
Słysząc komplement natychmiast wrócił myślami do chwili obecnej i podnosząc na niego oczy uśmiechnął się pięknie. – Cieszę się, że tu ze mną jesteś. – Odbił komplement przytykając czubek nosa do jego policzka. Jeszcze nie całus ale już coraz bliżej.
Siedzieli jeszcze chwilę rozmawiając o tym co mogliby robić gdy Sasha niekontrolowanie zadrżał. Przytulił się do niego mocniej pocierając nosem jego szyję, a gdy to niestety nic nie dało przystał na propozycję zbierania się.
- Ale zjemy jeszcze rurki z kremem! – Oświadczył mając mimo wszystko ochotę na dobrej jakości bitą śmietanę. Dodatkowo chciał przekonać Sashę, że to co z niego zlizywał nijak ma się do pyszności w świeżym ciastku.
Zanim ruszyli trzymając się za ręce do rezydencji kupił jeszcze kilka pyszności które można było dostać tylko na tym festynie, odnosiło się to w szczególności do kremowych ciasteczek, tych wypełnionych kremem czy konfiturą, po czym dalej tocząc luźną rozmowę – tym razem nakierowaną na jego mały składzik i to co Sasha mógł mu tam pomóc stworzyć – rozkoszował się spacerek. Dopiero na podziękowania ponownie podniósł na niego oczy i uśmiechając się rozkosznie stanął na palcach tym razem wlepiając mu soczysty całus w policzek.
- Ja też za Tobą tęskniłem. – Zapewnił, a gdy znaleźli się na korytarzu z którego musieli iść w dwie różne strony, nieco stracił na zadowolonym grymasie.
- Będziesz coś teraz robił? W sensie… znalazłem fajną książkę którą Ci chciałem pokazać. No i trzeba dzisiaj zjeść te ciastka… – Przyznał nieco nie wiedząc jak go zachęcić do wspólnego wieczoru ale żeby nie wyjść na niewyżytego. Znaczy nie żeby sobie nie wyobrażał zaciągnięcia Sashy do łóżka! Ale w nieco innym celu niż niegrzeczne igraszki. Ten jeden raz: ciastka, kakao i snucie planów na kilka najbliższych dni.
Jak mocno odetchnął gdy się zgodził! Od razu zaproponował zrobienie czegoś ciepłego do picia – razem poszli do kuchni, a później prosto do jego pokoju. Ten o dziwo był w całkiem niezłym porządku, tylko gdzieniegdzie leżały stosy książek i walały się jego notatki. Łóżko było pościelone, a szafka obok niego pusta więc wszystko tam rozstawił po czym rozejrzał się po swoim małym królestwie. W kominku wesoło tańczył ogień, było przyjemnie ciepło, a gdy włączył światła koło łóżka zrobiło się mocno klimatycznie. Jedyne co nie umiał znaleźć…
- Gdzie ja ją położyłem. – Złapał się za nasadę nosa pod okularami i chwilę myśląc z zamkniętymi oczami w końcu strzelił na palcach. Podszedł do biurka i spod założonego bardzo płomiennego romansu wyciągnął spore tomiszcze na którego okładce widniał napis „osiągnięcia techniczne na przełomie wieków”. Z tym wrócił do łóżka i po zrzuceniu z siebie butów wpakował się w pościel otwierając w pierwszym założonym miejscu.
- Skoro Cię mam, a Ty tyle wiesz to może uda nam się razem naprawić to na czym mi zależy? Znalazłem odpowiedni obrazek, o patrz. Projektor. – Pokazał mu biorąc do ręki jedno ciasteczko i czekając aż Sasha się znowu do niego przytuli. Miał nawet dla niego przygotowany koc jakby temperatura w pokoju była niesatysfakcjonująca.
Jedyne tylko czego się obawiał to, że zaśnie (wreszcie będąc spokojnym) szybciej niżeli by sobie tego życzył.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Enzo cierpliwie czekał na odpowiedź, przyglądając się z coraz bardziej rozczulonym uśmiechem na emocje jakie malowały się na twarzy wilka. Pierwsze skrzypce zagrał szok, potem zawstydzenie. Przez chwilę widział niepewność, bardzo dużo strachu, a potem nieśmiałej pewności, która zmieniła się w zażenowanie. Oh jaką miał ochotę go pocałować. Uchylone, drżące z tego wszystkiego usta kusiły go bardziej niż jakikolwiek odważny flirt jaki wcześniej w swoim kierunku uskuteczniali. A kiedy dłoń Percivala niepewnie dotknęła jego policzka, a twarz znalazła się bliżej, Enzo poczuł potężny dreszcz przebiegający mu po plecach, stawiający jego włoski na karku i uszy dęba. Położone po sobie uszy wilka i ta niepewność na jego twarzy… Nie było mowy by odmówił mu tego pocałunku.
Dlatego kiedy Perci tak gwałtownie odsunął się, rumieniąc po nastroszone końcówki wilczych uszu, Enzo nie potrafił na to nie zareagować. Roześmiał się z niedowierzaniem, a potem oplótł jednym ramieniem talię wilka, drugą łapiąc go delikatnie za brodę, kiedy przyciągał go do siebie, by cmoknąć go w usta. Na tym miało się skończyć. Chciał się trochę podroczyć, połaskotać tego niemożliwego człowieka i ewentualnie w domu przycisnąć go do ściany i odebrać mu zdolność oddychania, ale wystarczyła mu chwila w której zachłysnął się jego zapachem, by zrezygnować z tego pomysłu i pocałować go mocniej. Wargi Percivala były takie chętne, takie niepewnie zachłanne, odwzajemniając delikatną pieszczotę. Przytulił go, a zachęcony zając naparł na niego ciałem układając drżące z przejęcia ciało wilka pod sobą, mrucząc z zadowoleniem w jego wargi i przesuwając dłoń z jego łopatek pod biodra, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Czuł silne ciało przyciśnięte do jego własnego i musiał się mocno powstrzymać, by nie sprawić, by ten czuły, nieśmiały pierwszy pocałunek stał się bardziej niż namiętny. A wilk mu tego nie ułatwiał i tylko myśl, że Perci mógł być nie do końca świadomy tego co z nim robił, tego co się z nim samym działo, sprawiała że nie posunął się dalej, pieszcząc wargi mężczyzny delikatnie swoimi, nie używając jeszcze języka. Ostatnie czego chciał to jego panika, czy gwałtowne wycofanie się, skoro tak jasno pokazał mu, że chciał od niego romantycznych uczuć. I na wszystko co Enzo kochał, jak mógłby mu ich nie dać!
Kiedy w końcu stwierdził, że mu wystarczy, że jeszcze chwila i coś co zdecydowanie nie było latarką w jego kieszeni zacznie się wbijać Perciemu w udo, odsunął się, biorąc głęboki oddech przepełniony zapachem wilka. Nie potrafił się nie uśmiechnąć, szeroko, radośnie i z zachwytem, kiedy dojrzał minę leżącego pod nim mężczyzny. Wyglądał tak… promiennie, szczęśliwie i zachwycająco. Enzo był nim urzeczony, do tego stopnia, że gdyby Perci się do niego nie odezwał, pochyliłby się jeszcze raz, by skraść mu kolejnego całusa i sprawić by jego wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej pociągający. Ale to było zbyt niebezpieczne, dlatego jedynie roześmiał się swobodnie na żart mężczyzny i sturlał się z niego, odnajdując w trawie jego dłoń, by nie stracić tej więzi powstałej przez kontakt fizyczny.
- Nie dam ci uciec w połowie drogi – odpowiedział mu miękko, nawiązując do ich pocałunku. – Jeśli tylko dasz mi znać, wezmę i dam ci wszystko czego ty i ja będziemy od siebie chcieli – powiedział w ramach łagodnej groźby. Nie miał zamiaru bawić się jego uczuciami i tego samego oczekiwał po Percivalu. A był dostatecznie doświadczony by wiedzieć, kiedy ktoś chciał nim manipulować i nie zamierzał na to pozwolić.
Jeszcze chwilę dali sobie na uspokojenie się, na niewinne trzymanie się za ręce zanim w końcu podnieśli się i ruszyli w drogę powrotną, zgarniając po drodze zasypiającego Milesa, którego Enzo wziął na barana, przekazując jednorożca Perciemu. Chłopiec uczepił się kurczowo włosów ojca i nie dał się przekonać do wypuszczenia go nawet kiedy dotarli już do posiadłości, upierając się, że on będzie spał tego wieczoru z tatą. A kiedy jeszcze okazało się, że i Perci zostaje na noc, nic nie było w stanie wygonić małego koziorożca z jego łóżka. Wśród śmiechu, dokazywania i przekomarzania, kto po której stronie łóżka miał spać, zasnęli całą trójką przytulając się do siebie.
Szli szybko, nie oglądając się za siebie i co Gilles zauważył po chwili… nadal trzymając się za ręce. Kiedy tylko to sobie uświadomił, jego twarz zapłonęła rumieńcem, ale Cedric wydawał się tak przejęty ich drogą przez las, że tego nie zauważył. Drugą rzeczą, którą Gil zauważył, a która sprawiła, że jego rumieńce tylko się pogłębiły, był fakt że w ogóle mu to nie przeszkadzało. Palce Cedrica były takie ciepłe, delikatne i jednocześnie stanowcze, silne, dodawały mu otuchy. Zapatrzył się na nie, nieświadomie uśmiechając się do siebie słodko i czerpiąc bardzo dużo przyjemności z tego jak bardzo jego dłonie wyglądały na kruche i wrażliwe, a jednocześnie silne i pewne w tym uścisku. Tak bardzo, że kiedy Cedric w końcu go puścił na terytorium rezydencji, Gilles natychmiast poczuł się rozczarowany.
- Dobrze – odpowiedział jedynie na propozycje powrotu do pokoju, chowając dłonie za plecami. Nie chciał by w którymś momencie chęć ponownego splecenia ze sobą ich palców stała się zbyt silna.
Wnętrze budynku wydawało się dziwnie ciche. Nie minęli ani jednej pokojówki, czy lokaja, dopiero mijając drzwi na jeden z balkonów Gilles usłyszał westchnienia zachwytu spowodowane unoszącymi się w górę lampionami. Zrobiło mu się przykro. Przez niego nie udało im się zobaczyć tego widowiska. Kiedy znaleźli się w sypialni mężczyzny, chłopak posłusznie usiadł na kanapie, poddając się wszelkim zabiegom z zagryzioną wargą, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku świadczącego o cierpieniu. Miał wrażenie, widząc napięty wyraz twarzy mężczyzny, że tylko pogłębiłby tym jego niezadowolenie. Dopiero na jego przeprosiny, uchylił zdumiony usta, natychmiast jęcząc cicho z bólu.
- Nie… to nie była twoja wina – zaprotestował, szybko łapiąc zdrową ręką jego nadgarstek, ściskając go lekko jakby na potwierdzenie swoich słów. – Gdyby nie ja… - zaczął, ale widząc wzrok Cedrica zamilkł, uciekając wzrokiem w bok. Przestraszył się, ale nie na tyle by pozwolić białowłosemu dalej się przepraszać.
- Nie aż tak – odpowiedział nieśmiało na pytanie o ból. Mówił prawdę, takie coś… to było nic w porównaniu do tego, co czasem zdarzało mu się znosić, kiedy nie udało mu się uciec przed starszymi i silniejszymi od siebie ludźmi z jego klanu. Nie lubił o tym mówić, o niektórych sytuacjach nawet Sasha nie wiedział.
Dopiero na zaskoczenie w głosie Cedrica uniósł głowę by spojrzeć na niego z pytaniem w czekoladowych oczach. Nie spodziewał się… uznania? Zagryzł wargę, drapiąc się po policzku zażenowany.
- Ah… to, to nic, um… no wiesz, u nas nawet kobiety muszą umieć takie rzeczy. To nic specjalnego – powiedział, nieco naginając prawdę, bo był niemal stuprocentowo pewien, że Julie nigdy nie musiała brać udziału w bójkach, ani tym bardziej w szkoleniach czy kursach samoobrony, nie dlatego, że nie chciała, po prostu nie było w klanie nikogo, kto ośmieliłby się podnieść na nią rękę w jakikolwiek sposób. Choćby to był trening.
Dopiero na pytanie o to, czy nie chciałby czegoś, rozejrzał się, w zasadzie myśląc o jednej rzeczy, ale nie był pewien, czy mógł o nią prosić. Dlatego w pierwszej chwili pokręcił głową, rumieniąc się na zuchwałą myśl, że przecież naprawdę czegoś chciał. Nie odważył się jednak, chowając się za pluszową pandą, kiedy Cedric sprzątał po małym zabiegu czyszczenia i bandażowania jego rany. Ah, było mu tak szkoda…
- Ced-Cedric? – powiedział, zanim się powstrzymał, kiedy mężczyzna był odwrócony do niego plecami i nie mógł zobaczyć jego twarzy ukrytej za pluszakiem. – Bo… w zasadzie… to jest jedna rzecz… Bo… nie załapaliśmy się na lampiony i… i zastanawiałam się… czy masz może jeszcze te sprzed… sprzed ślubu… - zająknął się, nie wychylając się zza pluszowej sierści maskotki i tylko czerwone czoło było widoczne zza zabawki, kiedy w końcu udało mu się wydusić swoją prośbę.
Dlatego kiedy Perci tak gwałtownie odsunął się, rumieniąc po nastroszone końcówki wilczych uszu, Enzo nie potrafił na to nie zareagować. Roześmiał się z niedowierzaniem, a potem oplótł jednym ramieniem talię wilka, drugą łapiąc go delikatnie za brodę, kiedy przyciągał go do siebie, by cmoknąć go w usta. Na tym miało się skończyć. Chciał się trochę podroczyć, połaskotać tego niemożliwego człowieka i ewentualnie w domu przycisnąć go do ściany i odebrać mu zdolność oddychania, ale wystarczyła mu chwila w której zachłysnął się jego zapachem, by zrezygnować z tego pomysłu i pocałować go mocniej. Wargi Percivala były takie chętne, takie niepewnie zachłanne, odwzajemniając delikatną pieszczotę. Przytulił go, a zachęcony zając naparł na niego ciałem układając drżące z przejęcia ciało wilka pod sobą, mrucząc z zadowoleniem w jego wargi i przesuwając dłoń z jego łopatek pod biodra, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Czuł silne ciało przyciśnięte do jego własnego i musiał się mocno powstrzymać, by nie sprawić, by ten czuły, nieśmiały pierwszy pocałunek stał się bardziej niż namiętny. A wilk mu tego nie ułatwiał i tylko myśl, że Perci mógł być nie do końca świadomy tego co z nim robił, tego co się z nim samym działo, sprawiała że nie posunął się dalej, pieszcząc wargi mężczyzny delikatnie swoimi, nie używając jeszcze języka. Ostatnie czego chciał to jego panika, czy gwałtowne wycofanie się, skoro tak jasno pokazał mu, że chciał od niego romantycznych uczuć. I na wszystko co Enzo kochał, jak mógłby mu ich nie dać!
Kiedy w końcu stwierdził, że mu wystarczy, że jeszcze chwila i coś co zdecydowanie nie było latarką w jego kieszeni zacznie się wbijać Perciemu w udo, odsunął się, biorąc głęboki oddech przepełniony zapachem wilka. Nie potrafił się nie uśmiechnąć, szeroko, radośnie i z zachwytem, kiedy dojrzał minę leżącego pod nim mężczyzny. Wyglądał tak… promiennie, szczęśliwie i zachwycająco. Enzo był nim urzeczony, do tego stopnia, że gdyby Perci się do niego nie odezwał, pochyliłby się jeszcze raz, by skraść mu kolejnego całusa i sprawić by jego wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej pociągający. Ale to było zbyt niebezpieczne, dlatego jedynie roześmiał się swobodnie na żart mężczyzny i sturlał się z niego, odnajdując w trawie jego dłoń, by nie stracić tej więzi powstałej przez kontakt fizyczny.
- Nie dam ci uciec w połowie drogi – odpowiedział mu miękko, nawiązując do ich pocałunku. – Jeśli tylko dasz mi znać, wezmę i dam ci wszystko czego ty i ja będziemy od siebie chcieli – powiedział w ramach łagodnej groźby. Nie miał zamiaru bawić się jego uczuciami i tego samego oczekiwał po Percivalu. A był dostatecznie doświadczony by wiedzieć, kiedy ktoś chciał nim manipulować i nie zamierzał na to pozwolić.
Jeszcze chwilę dali sobie na uspokojenie się, na niewinne trzymanie się za ręce zanim w końcu podnieśli się i ruszyli w drogę powrotną, zgarniając po drodze zasypiającego Milesa, którego Enzo wziął na barana, przekazując jednorożca Perciemu. Chłopiec uczepił się kurczowo włosów ojca i nie dał się przekonać do wypuszczenia go nawet kiedy dotarli już do posiadłości, upierając się, że on będzie spał tego wieczoru z tatą. A kiedy jeszcze okazało się, że i Perci zostaje na noc, nic nie było w stanie wygonić małego koziorożca z jego łóżka. Wśród śmiechu, dokazywania i przekomarzania, kto po której stronie łóżka miał spać, zasnęli całą trójką przytulając się do siebie.
***
Nie potrzebował dużo zachęty, by pozwolić przejąć Cedricowi kontrolę nad ich ucieczką, podążając za nim ślepo, kiedy ciągnął go pomiędzy budynkami, lawirując nimi sprawnie i szybko, znacznie lepiej niż Gilles by to zrobił ze swoją nieznajomością miasteczka. Czuł się odrobinę oszołomiony. Dopiero w tamtym momencie zaczynało do niego docierać, co w zasadzie zrobił i jak bardzo to było głupie. Naraził ich. Siebie i Cedrica na bójkę, którą, gdyby nie element zaskoczenia, w życiu by nie wygrali. Pijanych było za dużo, a jak rozumiał… Ced nie bardzo umiał się bić. W końcu Reposi byli znani ze swojego pokojowego nastawienia, a sam mężczyzna, który przecież był lekarzem, raczej nie często unosił pięści by to dzięki nim załatwić sprawy. Gilles był silny, owszem, potrafił też walczyć, ale miał ograniczone pole działania, przeciwników było dużo, a on sam skupiał się raczej na ochronie niż faktycznym ataku, choć domyślał się, że z boku wyglądało to zupełnie inaczej. Nie lubił nieuzasadnionej przemocy i choć w tym wypadku, wiedział że bez tego by się nie obyło, czuł się nieco źle z tego powodu. No i czy Ced nie powinien myśleć, że był delikatny i niezdolny do takiego czynu? Nie był pewien jego reakcji i to dodatkowo stresowało go bardziej niż cokolwiek innego… Szli szybko, nie oglądając się za siebie i co Gilles zauważył po chwili… nadal trzymając się za ręce. Kiedy tylko to sobie uświadomił, jego twarz zapłonęła rumieńcem, ale Cedric wydawał się tak przejęty ich drogą przez las, że tego nie zauważył. Drugą rzeczą, którą Gil zauważył, a która sprawiła, że jego rumieńce tylko się pogłębiły, był fakt że w ogóle mu to nie przeszkadzało. Palce Cedrica były takie ciepłe, delikatne i jednocześnie stanowcze, silne, dodawały mu otuchy. Zapatrzył się na nie, nieświadomie uśmiechając się do siebie słodko i czerpiąc bardzo dużo przyjemności z tego jak bardzo jego dłonie wyglądały na kruche i wrażliwe, a jednocześnie silne i pewne w tym uścisku. Tak bardzo, że kiedy Cedric w końcu go puścił na terytorium rezydencji, Gilles natychmiast poczuł się rozczarowany.
- Dobrze – odpowiedział jedynie na propozycje powrotu do pokoju, chowając dłonie za plecami. Nie chciał by w którymś momencie chęć ponownego splecenia ze sobą ich palców stała się zbyt silna.
Wnętrze budynku wydawało się dziwnie ciche. Nie minęli ani jednej pokojówki, czy lokaja, dopiero mijając drzwi na jeden z balkonów Gilles usłyszał westchnienia zachwytu spowodowane unoszącymi się w górę lampionami. Zrobiło mu się przykro. Przez niego nie udało im się zobaczyć tego widowiska. Kiedy znaleźli się w sypialni mężczyzny, chłopak posłusznie usiadł na kanapie, poddając się wszelkim zabiegom z zagryzioną wargą, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku świadczącego o cierpieniu. Miał wrażenie, widząc napięty wyraz twarzy mężczyzny, że tylko pogłębiłby tym jego niezadowolenie. Dopiero na jego przeprosiny, uchylił zdumiony usta, natychmiast jęcząc cicho z bólu.
- Nie… to nie była twoja wina – zaprotestował, szybko łapiąc zdrową ręką jego nadgarstek, ściskając go lekko jakby na potwierdzenie swoich słów. – Gdyby nie ja… - zaczął, ale widząc wzrok Cedrica zamilkł, uciekając wzrokiem w bok. Przestraszył się, ale nie na tyle by pozwolić białowłosemu dalej się przepraszać.
- Nie aż tak – odpowiedział nieśmiało na pytanie o ból. Mówił prawdę, takie coś… to było nic w porównaniu do tego, co czasem zdarzało mu się znosić, kiedy nie udało mu się uciec przed starszymi i silniejszymi od siebie ludźmi z jego klanu. Nie lubił o tym mówić, o niektórych sytuacjach nawet Sasha nie wiedział.
Dopiero na zaskoczenie w głosie Cedrica uniósł głowę by spojrzeć na niego z pytaniem w czekoladowych oczach. Nie spodziewał się… uznania? Zagryzł wargę, drapiąc się po policzku zażenowany.
- Ah… to, to nic, um… no wiesz, u nas nawet kobiety muszą umieć takie rzeczy. To nic specjalnego – powiedział, nieco naginając prawdę, bo był niemal stuprocentowo pewien, że Julie nigdy nie musiała brać udziału w bójkach, ani tym bardziej w szkoleniach czy kursach samoobrony, nie dlatego, że nie chciała, po prostu nie było w klanie nikogo, kto ośmieliłby się podnieść na nią rękę w jakikolwiek sposób. Choćby to był trening.
Dopiero na pytanie o to, czy nie chciałby czegoś, rozejrzał się, w zasadzie myśląc o jednej rzeczy, ale nie był pewien, czy mógł o nią prosić. Dlatego w pierwszej chwili pokręcił głową, rumieniąc się na zuchwałą myśl, że przecież naprawdę czegoś chciał. Nie odważył się jednak, chowając się za pluszową pandą, kiedy Cedric sprzątał po małym zabiegu czyszczenia i bandażowania jego rany. Ah, było mu tak szkoda…
- Ced-Cedric? – powiedział, zanim się powstrzymał, kiedy mężczyzna był odwrócony do niego plecami i nie mógł zobaczyć jego twarzy ukrytej za pluszakiem. – Bo… w zasadzie… to jest jedna rzecz… Bo… nie załapaliśmy się na lampiony i… i zastanawiałam się… czy masz może jeszcze te sprzed… sprzed ślubu… - zająknął się, nie wychylając się zza pluszowej sierści maskotki i tylko czerwone czoło było widoczne zza zabawki, kiedy w końcu udało mu się wydusić swoją prośbę.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sasha obudził się przed Adrienem. Nie miał pojęcia, kiedy usnął poprzedniego wieczoru. Czy to po tym, jak został poczęstowany pysznymi ciastkami, czy po tym, jak przejrzeli razem książkę, siedząc zdecydowanie za blisko siebie jak dla zwykłych znajomych. To, co jednak wiedział, to że wyspał się tak dobrze jak dawno tego nie zrobił. Przeciągnął się lekko, wzrok od razu kierując na spokojnie śpiącą twarz Adriena i nie mógł powstrzymać rozczulonego uśmiechu na ten widok. Ostrożnie, tak aby chłopaka nie obudzić, wsunął luźny kosmyk włosów za jego uchu i przyglądając mu się jeszcze chwilę, zanim bardzo ostrożnie nie wyszedł spod koca i z łóżka. Poprawił swoją koszulkę i wyprostował parę zmięć, po czym na palcach skierował się w stronę biurka. Tam, odnalazłszy kartkę i długopis, napisał krótką wiadomość. Nie wybaczyłby sobie ani obudzenia Adriena, bo jak się domyślał po swoim kompletnie rozwalonym trybie dnia i nocy, mogła być równie dobrze piąta nad ranem (co było możliwe, patrząc za okno, gdzie wciąż było raczej ciemno), ani wyjścia bez żadnego słowa.
Na kartce podziękował za wspólny wieczór, powiedział, czemu musi się zbierać - jego praca na niego nie czekała, jakkolwiek bardzo chciałby zjeść leniwe śniadanie z Adrienem pod kocem - ale zapewnił i obiecał, że niedługo to powtórzą. Kartkę zostawił tam, gdzie spał, a po ostatnim zmierzeniu chłopaka spojrzenia, opuścił pomieszczenie.
Po powrocie do swojego pokoju ogarnął się do żywych, w tak dobrym humorze jak nigdy, a po prysznicu od razu przysiadł do swoich kabelków - jak zwykle zresztą, w samych gaciach. A gdy usłyszał parę godzin później dźwięk otwieranych drzwi i znajome kroki, domyślił się, że był to czas na plotki i tym razem zakładając na siebie coś więcej ubrań, wypadł ze swojego pokoju z szerokim wyszczerzem, gotów zachwycać się Gillowi nad Adrienem kolejną godzinę.
Ale tym razem jego humor szybko mu się zmienił.
Czasem Sasha miał wrażenie, że kiedy przychodziło do Gillesa, jego zmysły były wyjątkowo wyczulone. Nie wiedział, z czego to wynikało, choć mógł przypuszczać, że jego dozgonna miłość do przyjaciela miała z tym coś wspólnego. Dlatego też, gdy po krótkim przywitaniu się z Gillesem i zmierzeniu go wzrokiem, stanął nagle zaskoczony.
Mimika Sashy była od zawsze bardzo łatwa do zrozumienia i bezpośrednia - można było czytać z niej jak z otwartej książki. To przez to od razu można było wyczuć, że coś się zmieniło w postawie mężczyzny.
- Co to jest? - zapytał, nie bez zmartwienia, ale i z lekkim niepokojem w głosie, wskazując palcem na podarte kłykcie Gillesa. Zbyt dobrze wytrenowali go u Espoirów, żeby nie znał tego typu obrażeń - pytał stricte retorycznie, czując jak jego nerwy nieco narastają. W jego głowie od razu pojawiło się tysiące opcji, dlaczego chłopak mógłby wdać się w jakąś bójkę. W dwóch dużych krokach znalazł się obok przyjaciela i wziął jego nadgarstek między palce, mierząc wzrokiem pozdzieraną skórę na kostkach. Jego wzrok w moment stał się poważny i z ręki przeniósł swoje dłonie na policzki Gillesa, obracając jego głową lekko na boki w poszukiwaniu potencjalnych urazów. - Co się stało? - ponowił pytanie napiętym głosem.
Gilles nie był pewien, o czym myślał, ale na pewno nie o tym, by w jakikolwiek sposób ukryć swoje rany przed wzrokiem przyjaciela. Zapomniał o nich. Profesjonalna opieka Cedirca sprawiała, że chłopak nie czuł ani odrobiny bólu i dopiero uwaga jelenia zwrócona na jego pocharatane knykcie sprawiła, że zerknął w dół.
- A... To… - zaczął lekceważąco, ale nie zdążył nic więcej powiedzieć zanim mężczyzna zatrzymał się przed nim i wziął najpierw jego rękę w swoje, a potem jego policzki, sprawiając że Gilles zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno nic mu nie było. Jego usta ułożyły się w rybi dzióbek, kiedy Sasha ścisnął delikatnie jego policzki. - Nisz mi nie jesz - zapewnił, nie próbując nawet uwolnić się z rąk przyjaciela. - Wczoraj Cedric zgubił pandę, którą dla niego wygrałem, a kiedy ją znaleźliśmy doczepili się do niej jacyś mężczyźni. Chcieli... - zaczął, ale zaciął się, odwracając na chwilę wzrok, przypominając sobie, czego mężczyzna chciał od niego, starając się nie pokazać po sobie speszenia. - Chcieli wciągnąć Cedrica do bójki, ale on wcale nie umie się bić, no i... jakoś tak wyszło - zakończył niezręcznie, wzruszając lekko ramionami, patrząc w oczy przyjaciela jakby mówił, że nie miał innego wyboru.
Sasha patrzył na przyjaciela w niedowierzaniu, jak gdyby sprawdzając, czy się nie przesłyszał. Dostrzegłszy jednak, że Gilles jest całkowicie poważny, aż cofnął się o krok, a jego ręce opadły wzdłuż ciała.
- I myślałeś że bójka to będzie dobre rozwiązanie? - rzucił ostrym tonem, tak naprawdę nieplanowanym, ale nie mógł powstrzymać szoku pomieszanego z nagłą, kompletnie niespodziewaną złością. - Coś ty sobie myślał Gilles?! - wybuchł, chociaż jakkolwiek poważnym tonem, to nie podnosząc w ogóle tonu głosu. Cofnął się o krok, nie spuszczając spojrzenia pełnego szoku z przyjaciela. - Przecież kto wie, jak to się mogło skończyć! - kontynuował w niedowierzaniu. Wiedział, że przyjaciel nie często wdaje się w bójki, ale że akurat teraz i tutaj musiał wkręcić się w jedną? - Jesteśmy tutaj obcy, Gilles - mówił dalej, samemu się nakręcając, im bardziej zdawał sobie sprawę z możliwości rozwoju wydarzeń. - Przecież skutki tego mogły być fatalne! Czy ktoś cię widział? - zapytał od razu, przejęty nagłą wizją tego, jakie plotki mogło to wywołać. Plotki, ale też i podejrzenia.
Słysząc ton głosu Sashy i widząc jego nagle poważny, bardzo wzburzony wyraz twarzy, Gilles zarumienił się ze wstydu, obejmując zdrową ręką tą poranioną, chowając ją jeszcze za plecami, jak gdyby dowód jego bójki miał zniknąć zaraz po tym, jak Sasha przestanie na niego patrzeć. - N- nie, nie myślałem, przepraszam - powiedział cicho, opuszczając głowę i skrzydła, zamiatając piórami podłogę. Słysząc zawiedziony głos przyjaciela, wbił wzrok w swoje stopy, czując się okropnie ze świadomością, że wszystko mógł zaprzepaścić, cały ich plan. Zwłaszcza kiedy usłyszał ostatnie pytanie Sashy. Drgnął, czując że jego policzki jeszcze mocniej się rumienią z przerażenia i okropnego wstydu jaki poczuł. Był taki bezmyślny.
- C-Ced... Cedric widział - odpowiedział cichutko, pochylając głowę niżej.
Sasha wypuścił przez nos powietrze, wplątując ręce między włosy. W rzeczywistości to sobie miał najbardziej za złe. Za to, że nie było go przy Gillesie, gdy ten miał kłopoty, za to, że ten kolejny raz został skrzywdzony, a on nie miał na to wpływu, jak wiele razy wcześniej nie miał wpływu na takie rzeczy; jaki wewnętrzny gniew na niesprawiedliwość w nim to wywoływało. Było to dla niego za każdym razem równie frustrujące i czuł się tak, jakby nie sprawdzał się jako jego przyjaciel.
Percival z kolei miał pecha, że wszedł do pokoju akurat w tamtym momencie. Roziskrzone gniewem spojrzenie jelonka, któremu do potulności brakowało wtedy bardzo dużo, padło na mężczyznę z jawnym oskarżeniem w oczach.
- To był też twój cholerny obowiązek, żeby na niego uważać i zaradzać wszystkim potencjalnym niebezpiecznym sytuacjom, które mogą nas udupić! - rzucił na powitanie, gdzieś podświadomie zdając sobie sprawę, że nie do końca tak to wyglądało. Co więcej, Percival nie mógł też wiedzieć, o co w ogóle się rozprawiało - w końcu dopiero co wszedł do salonu i Sasha domyślał się, że nie spędził nocy tutaj, a gdzieś indziej. Miał nawet przypuszczenia gdzie, ale był na tyle rozsądny w swojej złości, żeby akurat tego faktu nie wypominać. Ale równocześnie potrzebował jakoś wydobyć z siebie wszystkie obawy i nagły powiew grozy, który poczuł.
- Przecież to mogło skończyć się tak źle! - rzucił w przestrzeń, tym razem do żadnego z nich, starając się jak najbardziej uspokoić, chociaż nie było mu łatwo. Świadomość wszystkich możliwych konsekwencji tego, co się wydarzyło tego wieczoru zalała go jak jeden mąż i musiał wziąć parę uspokajających oddechów.
- Nosz k**** - rzucił gniewnie, chociaż już nieco mniej. Po tym też w końcu spojrzał na twarz Gillesa i niemal od razu poczuł wyrzuty sumienia, doskonale znając jego minę. - Przepraszam, Gilli - powiedział od razu, w końcu spokojniejszym tonem głosu, na nowo wstając i zbliżając się do chłopaka, aby lekko go objąć jednym ramieniem. Mimowolnie też rzucił spojrzenie w kierunku Percivala i lekko kiwnął mu głową, na znak cichszych przeprosin za to, jak na niego naskoczył po jego powrocie. - Przepraszam - powtórzył cicho, dając mu szybkiego całusa w czoło. - Nie jestem zły na ciebie, tylko na sytuację. I to nie twoja wina - oznajmił twardo od razu, doskonale zdając sobie sprawę, że jego przyjaciel pewnie by się obwiniał.
- Naprawdę, wiem, że nie miałeś innego wyjścia. Tak naprawdę obroniłeś waszą dwójkę i dobrze zrobiłeś - spróbował ponownie, chociaż tym razem naginał nieco prawdę. Zdał sobie sprawę - choć nie do końca wczas - że mleko jest już rozlane. - Myślisz, że Cedric mógł się czegokolwiek domyślić? - zapytał ciszej, przymykając na moment oczy. Komplikacje za komplikacjami, cały czas coś się działo. Postanowił na razie przejmować się tylko Cedriciem, ponieważ nawet jakby rozeszły się na ten temat jakieś plotki, tym nie mógł zaradzić. Westchnął cicho i pociągnął Gilla na sofę, na którą ponownie opadł, tym razem z chłopakiem obok. Bezmyślnie również sięgnął po jego rękę, nie puszczając jej, połowicznie w formie przeprosin za swój wybuch, ale też sam czuł, że potrzebował nieco wsparcia.
- Przenanalizujmy to - mruknął w końcu, zwracając się też do Percivala, bo miał wrażenie, że mężczyzna podejdzie bardziej do sprawy obiektywnie niż on. I w końcu też się dowie, o co w ogóle się rozchodzi, bo oskarżenia Sashy na dzień dobry na pewno nie dały mu całego poglądu na sytuację. A fakt, że Percival był chętny na rozmo∑e, sprowadził na niego nową ulgę. - Na spokojnie - dodał pod nosem, tym razem już do siebie jako upomnienie.
I tyle z jego dobrego, porannego humoru.
***
Cedric spojrzał przez ramię, a dostrzegając kobietę prawie całkowicie ukrytą za miśkiem, tylko z kultury z trudem powstrzymał śmiech. Zamiast tego odchrząknął cicho i odłożył apteczkę, niemal od razu się odwracając i obserwując ją z lekkim rozbawieniem.
- Mam - oznajmił z lekkim uśmiechem, ciesząc się w duchu, że być może uda mu się tym poprawić kobiecie nastrój, co bardzo chciał. Nadal nie do końca dochodziło do niego, co tak naprawdę się wydarzyło. Z jakiegoś powodu naprawdę mu też zależało, aby zakończyć ten wieczór w dobrym nastroju. - Chodźmy zatem - rzucił, a kącik jego warg uniósł się nawet wyżej, gdy dostrzegł zaczerwienione policzki. Urocze.
Ze swojej sypialni, a dokładniej szafy, gdzie Adrien z głową na karku, przed ślubem umieścił ich lampiony, wyciągnął dwa i poprowadził ich w ciszy na zewnątrz, do ogrodów. Tam, ustawiwszy się obok Julie, podał jej lampion, pomagając go rozprostować, ustawić i na końcu odpalić. Po tym odpalił też swój i stali tak, ramię w ramię, obserwując dwie unoszące się kule, niczym świecące gwiazdy.
A gdy parę godzin później leżał niespokojnie w łóżku, nie mógł przestać wspominać tego momentu. Tego, i wielu innych. To było parę drobnych rzeczy, które tej nocy nie pozwoliły Cedricowi spać, mimo zmęczenia całym dniem.
Zaczęło się od tego, że w ogrodzie nikogo nie było, więc nastrój zmienił się na intymniejszy, gdy w dwójkę stali na trawie, odpalając lampiony, w ciszy tylko swoich oddechów, odległego szelestu drzew i w świetle nieśmiałego księżyca wyglądającego zza chmur. I chyba po raz pierwszy od kiedy kobieta przyjechała do ich klanu, Cedric w końcu na nią spojrzał. Ale spojrzał tak, że widział. Skupił się na niej. Chłonął. Nie odrzucał już myśli, że to jest jego żona - co więcej, nagle ta perspektywa nie napawała go niechęcią. Poczuł się tak, jak gdyby w jego mózgu coś kliknęło, a on zaakceptował fakt, że ożenił się z Julie - a tym samym też ją dojrzał. A gdy już to zrobił, nagle w jego umyśle pojawiła się lawina kolejnych i kolejnych, utrzymując jego oczy szeroko otwarte w środku nocy, i myślał.
O tym, jak Julie wyglądała, uderzając przeciwników, na jej postawę. Nie dlatego, że sam akt był jakoś ładny - choć nigdy nie odmawiał kobiecie urody - ale dlatego, że nijak nie był kobiecy. O tym, że kiedy opatrywał jej dłonie, po razu pierwszy zwrócił uwagę na ich wielkość. Na to, że nie były dużo mniejsze niż jego własne, co więcej, wydawały się nieco twarde, jak gdyby wyrobione od pracy. Jak światło lampionu oświetlało delikatnie jej twarz, a szczęka była mocniej zarysowana niż dostrzegł kiedykolwiek wcześniej, a twarz wcale nie tak delikatna, jak mimochodem uważał wcześniej. Na smukłość jej szyi, zaburzonej jednak w połowie nieco powiększonym jabłkiem adama - wiedział, że to był urok niektórych kobiet i tyle, ale z jakiegoś powodu nagle był bardziej świadom tych wszystkich małych rzeczy. One na coś się nakładały, na drobne ziarno niepewności, które nie umiało się jeszcze uformować w coś konkretnego, jak gdyby tylko go podpuszczając, testując jego spostrzegawczość. I jakkolwiek bardzo nie chciał się nad nimi rozwodzić, to jego myśli krążyły w tych rejonach przez całą noc, a potem przez nadchodzące dni, nawet gdy pracował w lecznicy, za rozkojarzenie non stop karcony przez Cecile. Ale jak miał jej wyjaśnić tego przyczyny, gdy sam nie miał pojęcia, co się działo?
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To niewiarygodne jak wiele może wydarzyć się w jeden dzień i jak znacząco może to rzutować na cały najbliższy tydzień który swoją drogą również dobiegał już końca. Oficjalnie w ranek po cudownie zakończonym festynie wydarzyła się mała katastrofa której początek miał miejsce w ochrzanie od Bambiego. Chłopaczyna miał ogromne szczęście w tym, że on po nocy wyprzytulany porządnie przez Milesa i głaskany po uchu przez Enzo wyspał się jak nigdy wcześniej i był w tak cudownym humorze, że jedynie przysiadł na kanapie i dał się tej zielonej burzy wyszaleć. Gdy natomiast oświecono go w czym leżał problem – w pierwszej kolejności zbił z Gillesem piąteczkę bo o sławie jego sierpowego nawet on wiedział. Co więcej! Jego spokój chyba ostatecznie zaczął się udzielać, a wyspana głowa od razu zaczęła tworzyć kolejne i kolejne schematy zachowań które miały im pomóc rozwiązać natrafioną przeszkodę.
W pierwszej kolejności uspokoił ich złe przeczucia co do wydania się płci Gilla. Wystarczyło kilka ploteczek, podkręcenia tego co i tak o ich klanie krążyło i otrzymywali piękny obraz kobiety silnej, kobiety zaradnej, kobiety z łatwością wybijającej zęby. Obiecał, że się tym zajmie. Wiedział doskonale jak sprawnie rozprzestrzeniały się plotki i jeżeli tylko jakieś dotrą do jego wyczulonych uszu – a był zdolny w tym wykorzystać również te zajęcze – rozpuści swoje drobne wici pokazujące ich w tym złym aczkolwiek w tym momencie tak potrzebnym świetle. Poza tym postanowili też wykorzystać ten fakt do realizacji postanowień kontraktu. On nadal musiał się wywiązać z zorganizowania, przeszkolenia i nakręcenia samodzielnego funkcjonowania obrony przez co był idealnym kandydatem do pilnowania Papugi. Będzie tu siedział do usranej śmierci zanim z tych pacyfistów zrobi wojowników. Nie miał się gdzie zahaczyć, musiał przyznać że przez tą ich bójkę znalazł punkt odniesienia.
To wszystko miało miejsce cudowny tydzień temu. W tym czasie oficjalnie wprowadził się do małej chatki na skraju ogrodu, wkręcił się w podział obowiązków, pomaganie małemu Milesowi, dbanie o dom przy którym zawsze było coś do zrobienia no i w rozwijającą się powoli relację. Kilka razy zaliczył załamanie nerwowe na temat własnych, nieogarniętych emocji gdy nabierał ochoty na bliskość i się zabierał do tego jak pies do jeża. Poza tym, dawno się tak nie czuł.
Opracował plan szkolenia, na spacerach z Milesem znalazł punkty newralgiczne wymagające monitoringu, skompletował listę sprzętu którą dał Sashy, kontrolował przetaczające się plotki i nawet dorwał Cedrica proponując mu szkolenie z samoobrony skoro widział już do czego ich technika była zdolna. Oficjalnie załagodził sprawę, nadal mógł pracować nad tym maślanym wzorkiem jakim Gill obdarowywał lisa i nawet raz bezczelnie ich wrobili w randkę! No, prawie randkę. Ale liczy się każda spędzona wspólnie minuta. Również te jego, spędzone przy kieliszku nalewki i niezwykle przyjemnej rozmowie z Enzo.
W ten niedzielny poranek, po zjedzeniu przyjemnego śniadania w towarzystwie zaspanego Milesa i uśmiechniętego Enzo, mocniej chował się w wysokim kołnierzu kurtki. Przestępując z nogi na nogę obserwował drogę dojazdową do miasta, przyglądał się jak gęste mgły ustępują pod promieniami słońca, jak w oddali wzbija się kurz. Zmrużył oczy po czym uśmiechnął się delikatnie widząc sylwetki czarnych samochodów. Postawił uszy, zaczesał włosy do tyłu i robiąc krok do przodu czekał aż warczące stado wpadnie na plac przed rezydencją. Obejrzał się dopiero za przyczepką jadącą za masywnym autem terenowym o pordzewiałej masce i nadkolach po czym zacierając ręce z zimna ruszył stanąć na schodach i poczekać na meldunek.
Wskakując na pierwszy schodek uśmiechnął się łobuzersko i słysząc trzaski zamykanych drzwi w pierwszej kolejności spojrzał na kobietę z jednym czarnym skrzydłem złożonym na plecach.
- Potworne zadupie. – Oświadczyła z przekąsem marszcząc nos przez co blizna przebiegająca przez jej twarz nieco się zniekształciła.
- Bo gów** dostaniesz a nie obiad. – Ostrzegł ostro na co dobiegł go szyderczy śmiech zza pleców kruka. Zza tymczasowego dowódcy oddziału wychyliła się młoda dziewczyna o bujnych włosach w delikatnym odcieniu fioletu. Refleksy pojawiały się jednak tylko w słońcu więc sprawiała wrażenie białowłosej.
- Perrrrrrrci! Tęskniliśmy. – Oświadczyła głębokim pomrukiem wlepiając w niego spojrzenie pionowych źrenic.
- Prędzej mi kaktus na czole wyrośnie. – Przewrócił oczami na co spod przyczepki dobiegł do krzyk: - Albo wreszcie ch*** gdzieś dostaniesz! – Skomentował radośnie mężczyzna dwukrotnie większy nawet od Enzo.
- Raportujcie. – Stwierdził po wybuchu śmiechu który ogarnął całą rozpakowującą się ekipę. Ta ostatecznie zgromadziła się przed nim i szybko opowiadając co się wydarzyło pod jego nieobecność w domu – nie specjalnie był zadowolony z tego, że jego największy konkurent wskoczył na jego miejsce – dając jednocześnie jemu możliwość opowiedzenia tego co miał w planach.
- Region nie ma absolutnie żadnej ochrony. Od strony granic ułożymy czujniki i rozłożymy kolczatki. Kolejno przeprowadzimy zwiady i zaczniemy uczyć tutejszych ochotników podstaw obrony. Będziemy prowadzić kursy samoobrony, posługiwania się bronią białą i palną, zorganizujemy im tu całe skrzydło taktyczne… – Wyjaśnił na co wszyscy grzecznie go wysłuchali wiedząc, że całe życie na tym właśnie polegała ich praca, a ich cenne doświadczenia pozwolą najpewniej uniknąć tragedii.
- Rozpakujmy to i schowajmy samochody. Dwa będą mi potrzebne na planowaną wyprawę na Pustkowie ale to jeszcze wam powiem, ktoś pojedzie ze mną. Będziemy potrzebowali kilku składników do naszego kociołka przyjemności.
- Kogo masz za technicznego? – Dopytał nagle osiłek.
- Mauray’a. Po tym jak dowieźliście układy scalone skończy tyczki*. – Na tą informację kocicy bardzo niebezpiecznie rozbłysnęły jasne oczy, z wolna oblizała wargi.
- Na razie z mej ogromnej łaski, zapraszam na śniadanie. Po nim zrobimy odprawę. Panują tu inne zasady niż u nas w domu co nie znaczy, że jak ktoś się połasi o nieodpowiednie zachowanie nie urżnę ręki. – Uśmiechnął się promiennie, zasadniczo bardzo sympatycznie w przeciwieństwie do tego co mówił. To, że panowały tu inne prawa i obowiązki nie oznaczało, że jako podlegli mu ludzie będą wolni od kar za swoje działanie. Każdy przejaw przemocy, kradzież, szarganie opinii, gwałty czy morderstwo zostaną adekwatnie ukarane. I nie będzie się krępował żeby ktoś zawisł. Co szczęśliwie, oni wszyscy wiedzieli. Perci raczej za przyjemnego wilczka nie uchodził, tylko dlatego pracował gdzie pracował.
Ostatecznie jednak cały sześcioosobowy oddział został mile zaskoczony tym, że słów nie rzucał na wiatr. Ba! Oni widząc suto zastawiony stół początkowo go wyśmiali, że sobie poważnie kpi. Jak wielkie było ich zdziwienie gdy on podziękował kucharkom, rozsiadł się na jednym z miejsc i nalał sobie herbaty. Czekał i nie trwało długo żeby wszyscy się dosiedli i napełnili żołądki dokładnie do takiego poziomu jaki każdemu był potrzebny.
Przy śniadaniu okazało się, że luźna rozmowa była dokładnie tyle warta co odprawa. Dokładnie wyjaśnił im jakie zasady panują na terenie całego klanu w którym gościli – co podkreślił kilkukrotnie. Zapewnił im, że będą dostawali posiłki o stałej godzinie, w porcjach które będą syte i pozwalające na realizowanie ich zadań. Do tych mieli obowiązek się przykładać, zgodnie z wyznaczonym przez niego celem, nakierowaniem na osiągnięcie pewnych efektów. Jednocześnie musieli sobie zdać sprawę z tego, że mieli do czynienia z laikami więc i sposoby będą musieli mieć niekonwencjonalne.
Po rozpakowaniu się – przy gościnnym udziale Sashy który ochał i achał na delikatny sprzęt – Perci pokazał im jeszcze najważniejsze pomieszczenia, w tym ich sypialnie i stwierdził, że da im odsapnąć do południa. O dwunastej mieli zacząć od zwiadu, ustalenia wraz z nawigatorem miejsc w których postawione zostaną tyczki, a które będą musiały zostać odrutowane. Później trening żeby sprawdzić czy z formy nie wyszli i najprawdopodobniej pod wieczór zbiorą się chętni do uczenia. Ich będzie trzeba wprowadzić, zachęcić, a później spuścić jakieś solidne lanie!
Rosły mężczyzna z byczymi rogami wystającymi z głowy leniwym krokiem przemierzał korytarz w stronę swojego pokoju. Kończąc kanapkę którą sobie jeszcze zrobił w kuchni otrzepał ręce z okruszków po czym gwałtownie się zatrzymał wyglądać zza róg. Tam mignęło mu coś białego, a gdy cicho podszedł bliżej, jego oczy niebezpiecznie rozbłysnęły. Cicho zaczął się skradać, a gdy był pewien odosobnionego miejsca biedną Papugę zamknął między silnymi ramionami których dłonie położył na zimnej ścianie, przyciskając go sobą do niej, pochylając nad uchem.
- Nie do końca chciało mi się wierzyć, że to się udało ale proszę, jesteś. Jak miło zobaczyć Twoje zgrabne pośladki w tej sukieneczce… Gilles. – Wycharczał mu do ucha napierając na niego trochę mocniej, chcąc go całkowicie zastraszyć ale i obłapiać. Łokieć wymierzony w żebra zablokował, pobodnie jak uchronił się przed ciosem głową w szczękę, a ostatecznie złapał silną pięść przed dosięgnięciem do jego szczęki.
- Widzę, że też się cieszysz na widok znajomej twarzy. – Oblizał się obleśnie widząc rosnące od strachu oczy. – Coś czuję, że się nawet dogadamy. Mamy w końcu tyle do wyjaśnienia, a zdobyłem właśnie kartę przetargową do rozmów. – Oświadczył zjeżdżając wzorkiem coraz niżej i niżej. Puścił go dopiero słysząc wołanie o Julie i zbliżające się kroki mężczyzny.
- Wierzę, że jeszcze będzie okazja porozmawiać, droga Prekursorko. Mamy wiele do nadrobienia. – Skłonił się gdy doszedł do nich Cedric gdzie samemu lisowi posłał tak paskudny uśmiech, tak oślizłe i przebiegłe spojrzenie, że niejednemu by chodziły ciarki po plecach.
Polowanie na zakazany owoc pozbawiony ochrony ojca czas było rozpocząć.
*Tyczki – urządzenia wbijane w ziemię w zależnej odległości od siebie pracujące jako czujniki ruchu i ciepła. Podpięte do alarmu stanowią system wczesnego ostrzegania przed zbliżającym się wrogiem.
W pierwszej kolejności uspokoił ich złe przeczucia co do wydania się płci Gilla. Wystarczyło kilka ploteczek, podkręcenia tego co i tak o ich klanie krążyło i otrzymywali piękny obraz kobiety silnej, kobiety zaradnej, kobiety z łatwością wybijającej zęby. Obiecał, że się tym zajmie. Wiedział doskonale jak sprawnie rozprzestrzeniały się plotki i jeżeli tylko jakieś dotrą do jego wyczulonych uszu – a był zdolny w tym wykorzystać również te zajęcze – rozpuści swoje drobne wici pokazujące ich w tym złym aczkolwiek w tym momencie tak potrzebnym świetle. Poza tym postanowili też wykorzystać ten fakt do realizacji postanowień kontraktu. On nadal musiał się wywiązać z zorganizowania, przeszkolenia i nakręcenia samodzielnego funkcjonowania obrony przez co był idealnym kandydatem do pilnowania Papugi. Będzie tu siedział do usranej śmierci zanim z tych pacyfistów zrobi wojowników. Nie miał się gdzie zahaczyć, musiał przyznać że przez tą ich bójkę znalazł punkt odniesienia.
To wszystko miało miejsce cudowny tydzień temu. W tym czasie oficjalnie wprowadził się do małej chatki na skraju ogrodu, wkręcił się w podział obowiązków, pomaganie małemu Milesowi, dbanie o dom przy którym zawsze było coś do zrobienia no i w rozwijającą się powoli relację. Kilka razy zaliczył załamanie nerwowe na temat własnych, nieogarniętych emocji gdy nabierał ochoty na bliskość i się zabierał do tego jak pies do jeża. Poza tym, dawno się tak nie czuł.
Opracował plan szkolenia, na spacerach z Milesem znalazł punkty newralgiczne wymagające monitoringu, skompletował listę sprzętu którą dał Sashy, kontrolował przetaczające się plotki i nawet dorwał Cedrica proponując mu szkolenie z samoobrony skoro widział już do czego ich technika była zdolna. Oficjalnie załagodził sprawę, nadal mógł pracować nad tym maślanym wzorkiem jakim Gill obdarowywał lisa i nawet raz bezczelnie ich wrobili w randkę! No, prawie randkę. Ale liczy się każda spędzona wspólnie minuta. Również te jego, spędzone przy kieliszku nalewki i niezwykle przyjemnej rozmowie z Enzo.
W ten niedzielny poranek, po zjedzeniu przyjemnego śniadania w towarzystwie zaspanego Milesa i uśmiechniętego Enzo, mocniej chował się w wysokim kołnierzu kurtki. Przestępując z nogi na nogę obserwował drogę dojazdową do miasta, przyglądał się jak gęste mgły ustępują pod promieniami słońca, jak w oddali wzbija się kurz. Zmrużył oczy po czym uśmiechnął się delikatnie widząc sylwetki czarnych samochodów. Postawił uszy, zaczesał włosy do tyłu i robiąc krok do przodu czekał aż warczące stado wpadnie na plac przed rezydencją. Obejrzał się dopiero za przyczepką jadącą za masywnym autem terenowym o pordzewiałej masce i nadkolach po czym zacierając ręce z zimna ruszył stanąć na schodach i poczekać na meldunek.
Wskakując na pierwszy schodek uśmiechnął się łobuzersko i słysząc trzaski zamykanych drzwi w pierwszej kolejności spojrzał na kobietę z jednym czarnym skrzydłem złożonym na plecach.
- Potworne zadupie. – Oświadczyła z przekąsem marszcząc nos przez co blizna przebiegająca przez jej twarz nieco się zniekształciła.
- Bo gów** dostaniesz a nie obiad. – Ostrzegł ostro na co dobiegł go szyderczy śmiech zza pleców kruka. Zza tymczasowego dowódcy oddziału wychyliła się młoda dziewczyna o bujnych włosach w delikatnym odcieniu fioletu. Refleksy pojawiały się jednak tylko w słońcu więc sprawiała wrażenie białowłosej.
- Perrrrrrrci! Tęskniliśmy. – Oświadczyła głębokim pomrukiem wlepiając w niego spojrzenie pionowych źrenic.
- Prędzej mi kaktus na czole wyrośnie. – Przewrócił oczami na co spod przyczepki dobiegł do krzyk: - Albo wreszcie ch*** gdzieś dostaniesz! – Skomentował radośnie mężczyzna dwukrotnie większy nawet od Enzo.
- Raportujcie. – Stwierdził po wybuchu śmiechu który ogarnął całą rozpakowującą się ekipę. Ta ostatecznie zgromadziła się przed nim i szybko opowiadając co się wydarzyło pod jego nieobecność w domu – nie specjalnie był zadowolony z tego, że jego największy konkurent wskoczył na jego miejsce – dając jednocześnie jemu możliwość opowiedzenia tego co miał w planach.
- Region nie ma absolutnie żadnej ochrony. Od strony granic ułożymy czujniki i rozłożymy kolczatki. Kolejno przeprowadzimy zwiady i zaczniemy uczyć tutejszych ochotników podstaw obrony. Będziemy prowadzić kursy samoobrony, posługiwania się bronią białą i palną, zorganizujemy im tu całe skrzydło taktyczne… – Wyjaśnił na co wszyscy grzecznie go wysłuchali wiedząc, że całe życie na tym właśnie polegała ich praca, a ich cenne doświadczenia pozwolą najpewniej uniknąć tragedii.
- Rozpakujmy to i schowajmy samochody. Dwa będą mi potrzebne na planowaną wyprawę na Pustkowie ale to jeszcze wam powiem, ktoś pojedzie ze mną. Będziemy potrzebowali kilku składników do naszego kociołka przyjemności.
- Kogo masz za technicznego? – Dopytał nagle osiłek.
- Mauray’a. Po tym jak dowieźliście układy scalone skończy tyczki*. – Na tą informację kocicy bardzo niebezpiecznie rozbłysnęły jasne oczy, z wolna oblizała wargi.
- Na razie z mej ogromnej łaski, zapraszam na śniadanie. Po nim zrobimy odprawę. Panują tu inne zasady niż u nas w domu co nie znaczy, że jak ktoś się połasi o nieodpowiednie zachowanie nie urżnę ręki. – Uśmiechnął się promiennie, zasadniczo bardzo sympatycznie w przeciwieństwie do tego co mówił. To, że panowały tu inne prawa i obowiązki nie oznaczało, że jako podlegli mu ludzie będą wolni od kar za swoje działanie. Każdy przejaw przemocy, kradzież, szarganie opinii, gwałty czy morderstwo zostaną adekwatnie ukarane. I nie będzie się krępował żeby ktoś zawisł. Co szczęśliwie, oni wszyscy wiedzieli. Perci raczej za przyjemnego wilczka nie uchodził, tylko dlatego pracował gdzie pracował.
Ostatecznie jednak cały sześcioosobowy oddział został mile zaskoczony tym, że słów nie rzucał na wiatr. Ba! Oni widząc suto zastawiony stół początkowo go wyśmiali, że sobie poważnie kpi. Jak wielkie było ich zdziwienie gdy on podziękował kucharkom, rozsiadł się na jednym z miejsc i nalał sobie herbaty. Czekał i nie trwało długo żeby wszyscy się dosiedli i napełnili żołądki dokładnie do takiego poziomu jaki każdemu był potrzebny.
Przy śniadaniu okazało się, że luźna rozmowa była dokładnie tyle warta co odprawa. Dokładnie wyjaśnił im jakie zasady panują na terenie całego klanu w którym gościli – co podkreślił kilkukrotnie. Zapewnił im, że będą dostawali posiłki o stałej godzinie, w porcjach które będą syte i pozwalające na realizowanie ich zadań. Do tych mieli obowiązek się przykładać, zgodnie z wyznaczonym przez niego celem, nakierowaniem na osiągnięcie pewnych efektów. Jednocześnie musieli sobie zdać sprawę z tego, że mieli do czynienia z laikami więc i sposoby będą musieli mieć niekonwencjonalne.
Po rozpakowaniu się – przy gościnnym udziale Sashy który ochał i achał na delikatny sprzęt – Perci pokazał im jeszcze najważniejsze pomieszczenia, w tym ich sypialnie i stwierdził, że da im odsapnąć do południa. O dwunastej mieli zacząć od zwiadu, ustalenia wraz z nawigatorem miejsc w których postawione zostaną tyczki, a które będą musiały zostać odrutowane. Później trening żeby sprawdzić czy z formy nie wyszli i najprawdopodobniej pod wieczór zbiorą się chętni do uczenia. Ich będzie trzeba wprowadzić, zachęcić, a później spuścić jakieś solidne lanie!
Rosły mężczyzna z byczymi rogami wystającymi z głowy leniwym krokiem przemierzał korytarz w stronę swojego pokoju. Kończąc kanapkę którą sobie jeszcze zrobił w kuchni otrzepał ręce z okruszków po czym gwałtownie się zatrzymał wyglądać zza róg. Tam mignęło mu coś białego, a gdy cicho podszedł bliżej, jego oczy niebezpiecznie rozbłysnęły. Cicho zaczął się skradać, a gdy był pewien odosobnionego miejsca biedną Papugę zamknął między silnymi ramionami których dłonie położył na zimnej ścianie, przyciskając go sobą do niej, pochylając nad uchem.
- Nie do końca chciało mi się wierzyć, że to się udało ale proszę, jesteś. Jak miło zobaczyć Twoje zgrabne pośladki w tej sukieneczce… Gilles. – Wycharczał mu do ucha napierając na niego trochę mocniej, chcąc go całkowicie zastraszyć ale i obłapiać. Łokieć wymierzony w żebra zablokował, pobodnie jak uchronił się przed ciosem głową w szczękę, a ostatecznie złapał silną pięść przed dosięgnięciem do jego szczęki.
- Widzę, że też się cieszysz na widok znajomej twarzy. – Oblizał się obleśnie widząc rosnące od strachu oczy. – Coś czuję, że się nawet dogadamy. Mamy w końcu tyle do wyjaśnienia, a zdobyłem właśnie kartę przetargową do rozmów. – Oświadczył zjeżdżając wzorkiem coraz niżej i niżej. Puścił go dopiero słysząc wołanie o Julie i zbliżające się kroki mężczyzny.
- Wierzę, że jeszcze będzie okazja porozmawiać, droga Prekursorko. Mamy wiele do nadrobienia. – Skłonił się gdy doszedł do nich Cedric gdzie samemu lisowi posłał tak paskudny uśmiech, tak oślizłe i przebiegłe spojrzenie, że niejednemu by chodziły ciarki po plecach.
Polowanie na zakazany owoc pozbawiony ochrony ojca czas było rozpocząć.
*Tyczki – urządzenia wbijane w ziemię w zależnej odległości od siebie pracujące jako czujniki ruchu i ciepła. Podpięte do alarmu stanowią system wczesnego ostrzegania przed zbliżającym się wrogiem.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy tydzień później Gilles budził się w sypialni Cedrica, leżąc odrobinę na nim, czuł się jednocześnie odrobinę zawstydzony i bardzo szczęśliwy. Minęło już tyle czasu… prawie miesiąc byli małżeństwem, choć Gil miał wrażenie jakby minęło tak naprawdę kilka dni. Po niezręczności między nimi nie było prawie śladu, a mały wypad na festyn i późniejsze wypuszczenie lampionów w niebo jeszcze zacieśniły nieśmiałe więzy jakie zaczęły się tworzyć między nimi. Gilles tak naprawdę niczego nie oczekiwał, a jednak, kiedy myślał o tym, że mógł tego niezwykłego mężczyznę nazwać przynajmniej swoim przyjacielem, czuł się niezwykle szczęśliwie. Cedric był naprawdę niesamowity. Poważny, ale nie nazbyt, mając przy tym poczucie humoru, które nieustannie doprowadzało Paugę do uśmiechu. Poza tym był naprawdę troskliwy i uważny, starał się nie doprowadzać do kłopotliwych sytuacji, które mogłyby go zawstydzić, za co był naprawdę bardzo wdzięczny. Nie narzucał się, a przy tym poświęcał mu tyle uwagi ile Gilles potrzebował, rozmawiało im się naprawdę dobrze, tak swobodnie, że czasem chłopak musiał się powstrzymywać, by nie palnąć czegoś, co mogłoby go zdradzić. Kiedy już się przekonał, że lis nie miał zamiaru zjeść go za jego gadatliwość, z cichej Papugi zmienił się w prawdziwie rozgadanego ptaszka, którym zawsze był. Uwielbiał do niego mówić i uwielbiał go słuchać, kiedy opowiadał o lecznicy, o pacjentach i wszystkim co się wydarzyło, kiedy byli rozdzieleni. Przez ten tydzień Gilles w końcu stwierdził, że nie może tak po prostu siedzieć i nic nie robić, dlatego uzgadniając z żoną Prekursora, że już się wystarczająco zadomowił, zaczął prowadzić lekcje muzyki. I jak na początku był przerażony tą wizją, a sam kontakt z dziećmi nie koniecznie napawał go zachwytem, kiedy już spróbował, przekonał się, że sprawiało mu to naprawdę sporo przyjemności. Zwłaszcza, że jego uczniami niekoniecznie były dzieci, ale i starsi, nastolatki i jeden starszy pan, który za każdym razem częstował go ciasteczkami. Ludzie w tym klanie byli tacy mili, Gilles zaczął się łapać na myśli, że zaczynał kochać to miejsce, takie ciepłe, kolorowe i pełne życzliwych ludzi.
Wypełniony pozytywnymi myślami, nie zauważył momentu, w którym Cedric się obudził, ale kiedy podniósł wzrok na jego twarz i dojrzał przyglądające mu się ze spokojem jasne oczy, na jego ustach pojawił się nieśmiały, ale bardzo szczęśliwy uśmiech. Nawet jeśli zostali w to wszystko wrobieni, Gilles nie mógł powstrzymać myśli, że ostatecznie nie skończył wcale najgorzej. Spokój i nieograniczony dostęp do odpowiedniego jedzenia służyły mu. Nabrał trochę wagi, jego skóra była gładka i delikatna, a pióra aż lśniły bielą, zdrowe i odżywione, czuł się taki silny, że dałby radę dolecieć z powrotem do ziem Espoirów.
- Dzień dobry – przywitał się nieśmiało, rumieniąc się kiedy zdał sobie sprawę z tego, że prawie leżał na klatce piersiowej lisa i bezczelnie się na niego gapił, z zachwytem chłonąc wzrokiem jego przystojne rysy twarzy. Pod tym względem Gil już dawno się poddał, Cedric mu się podobał i musiał to przyznać przed sobą samym, zwłaszcza po tym jak Sasha któregoś razu przyłapał go na gapieniu się na mężczyznę maślanym wzrokiem i uraczył go wiązką przyjacielskich żartów.
Przywitawszy się, uzgodnili że po śniadaniu pojadą do miasteczka, o czym poprzedniego dnia powiedziała im żmija. Kobieta zauważyła jak mało ubrań Gilles wziął ze sobą i stwierdziła, że to doprawdy oburzające, wysyłając go z Cedriciem na zakupy. Chłopak był podekscytowany wizją odwiedzenia miasteczka Reposów tym razem bez pijanych ludzi wokół i z lisem, który miał prowadzić auto. Wręcz nie mógł się doczekać!
Czego się jednak nie spodziewał, a co zdecydowanie opóźniło o chwilę ich wyjazd, to Cedric bez koszulki, którego zobaczył, wychodząc z łazienki, samemu będąc już ubranym w jedną z sukienek Julie, których nie zdążył jeszcze pobrudzić, czy podrzeć. Piżamy wypadły mu z rąk, a on sam, czerwony jak burak, kucnął, chowając twarz w dłoniach, nie potrafiąc wyrzucić tego obrazu ze swojej głowy. Boże… widział jego sutki! Ramiona i brzuch, tak cudownie wyrzeźbione i sprawiające, że momentalnie zrobiło mu się gorąco. Widział dokładnie z którego miejsca kręgosłupa wyrastał jego ogon… A potem, Cedric do niego podszedł… I nadal pozbawiony koszulki kucnął przed nim, sprawiając że zawstydzony i zaskoczony Gilles klapnął na tyłek, cofając się odrobinę, przed dłonią która dotknęła delikatnie jego czoła, chcąc sprawdzić czy nie miał gorączki.
- T-t-t-t-tw-twoje… s-s-su… w-w-widzę – wyjąkał, nie potrafiąc się do końca wysłowić, zbyt zajęty unikaniem wzrokiem tych dwóch przyciągających wzrok punkcików na piersi mężczyzny.
Cedric zdawał sobie sprawę, że nieco gonił ich czas, dlatego gdy tylko Julie opuściła pomieszczenie, aby się przebrać, sam nie kwapiąc się, aby udać się do łazienki w salonie, sięgnął do swojej komody. Stamtąd od razu wyciągnął ubrania na wyjście i najpierw przebrał spodnie od piżamy, ubierając zwykłe dżinsy, po których dobry obserwator wiedziałby, że miały co najmniej kilka lat za sobą - co nie znaczyło, że nadal nie leżały idealnie. Był właśnie w trakcie przebierania koszulki, gdy usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi. Od razu jego wzrok powędrował w tamtą stronę. Widząc jednak Julie skuloną na podłodze, niemal od razu poziom jego zmartwienia wzrósł, a on w dwóch krokach znalazł się obok niej. Co prawda Julie wyglądała w ostatnich dniach dość dobrze, jedli też razem większość posiłków, ale to nie znaczyło, że nie mogła się źle poczuć.
- Wszystko w porządku? - zapytał z wyraźnym zmartwieniem, kompletnie nieświadomy, skąd bierze się reakcja dziewczyny. Dostrzegłszy jej nienaturalnie zaczerwienioną buzię, sięgnął ręką do czoła, chcąc sprawdzić gorączkę, ale nie miał jak, gdy kobieta nagle się odsunęła. Słysząc jej nieporadne zdanie zmarszczył brwi, kompletnie nie rozumiejąc, o co chodzi. Odłożył koszulkę na bok i usiadł przed nią, ostrożnie kładąc dłonie na jej ramiona.
- Julie? Coś cię boli? - kontynuował, coraz bardziej skonsternowany jej stanem, ale i kompletnie nie wiedział też, jak mógł pomóc, co zaczynało go frustrować. - Czegoś potrzebujesz? Co mogę zrobić?
Miało być lepiej, ale kiedy tylko zmartwienie pojawiło się na twarzy lisa, stało się jeszcze gorzej, a mężczyzna wcale nie poprawiał sytuacji zbliżając się nadal pozbawiony górnego odzienia, sprawiając że Gilles poczuł bijące od jego nagiej skóry ciepło. I jeszcze złapał go za ramiona! Chłopak miał wrażenie, że jego głowa wybuchnie od nadmiaru bodźców jakich nagle lis mu dostarczył… Jeszcze gdyby nie był tak uderzająco piękny! Ale on był idealny na litość boską, sprawiając że biedne, niewinne serce Gilla biło szybko, wyprawiając w jego brzuchu sensacje, których do tej pory nie znał.
- U-u-u-ubierz się – poprosił jedynie słabo, czując że pióra na jego skrzydłach nastroszyły się, a on sam był tak czerwony, że rumieniec objął jego uszy i szyję.
Nie musiał długo czekać, aż realizacja dotrze do umysłu lisa i on sam, wciągnąwszy głośno powietrze nosem, odsunie się, samemu rumieniąc się po czubki uszu. Gilles nie podniósł głowy dopóki upuszczona przez mężczyznę koszulka nie zniknęła sprzed jego oczu i nie był pewien, że kiedy kolejny raz spojrzy na lisa, ten będzie ubrany. Siedząc przy śniadaniu i filiżance kawy, było mu tak głupio za swoje zachowanie, że jedynie zerkał na mężczyznę od czasu do czasu, chcąc się upewnić, że ten nie był na niego zły. Ale kiedy nie bardzo potrafił wyczytać z jego twarzy, co kłębiło mu się w głowie, postanowił się odezwać.
- Um… Cedric, prze-przeraszam za to… za-zaskoczyłeś mnie – powiedział cicho, wbijając wzrok w swoją filiżankę.
Nie usłyszał jednak słów potępienia, a potem w ogóle lis zmienił temat, wracając do ich zaplanowanych zakupów, odciągając myśli chłopaka od porannego zdarzenia, sprawiając że znów poczuł się podekscytowany i z niecierpliwością czekał na wycieczkę. Kiedy byli już gotowi, ruszyli razem do samochodu, przynajmniej dopóki Cedric nie zorientował się, że nie zabrał kluczyków do auta. Gilles zaproponował, że zaczeka na niego na dole, rozdzielili się więc. Papuga nie spodziewała się, że ta chwilowa rozłąka z mężczyzną spotka się z takim skutkiem. Przemierzał spokojnie korytarz, decydując się na lekki skrót, prowadzący korytarzem dla służby, o którym wcześniej powiedział mu sam lis, nie spodziewając się, że w którymś momencie, jego cielesność zostanie naruszona.
Słysząc głos, który pojawiał się w jego koszmarach, w pierwszej chwili zamarł, by w kolejnej, unosząc głowę wyżej, dojrzeć twarz, która jawiła się w jego umyśle jak najgorszy z potworów.
- Blaze… - powiedział cicho, przerażony, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że mężczyzna przycisnął go do ściany, napierając biodrami na jego ciało, co sprawiło, że Gilles natychmiast poczuł odrazę tak wielką, że śniadanie podeszło mu do gardła. I jego słowa… wypowiedziane tonem tak obrzydliwym, pozbawionym jakiejkolwiek delikatności czy taktu, ociekające żądzą sięgającą dalej niż jakiekolwiek naturalne podniecenie, wywołało w Gillesie chęć natychmiastowego oswobodzenia się. Zapomniał już, jak bardzo ten człowiek był silny, górujący nad nim niemal dwukrotnie, szerszy w barach od kogokolwiek i silniejszy od wszystkich, z łatwością poradził sobie z każdą próbą uwolnienia się Papugi, sprawiając że jego kolana drżały ze strachu, a miejsca których dotknął paliły go żywym ogniem. To nie było przyjemne, to nie było w żaden sposób miłe, czy wzbudzające jakiekolwiek pozytywne uczucia. Gilles czuł jedynie zwierzęcą potrzebę uwolnienia się, ucieczki i schowania przed tym okropnym człowiekiem. Ale nie potrafił i to sprawiało, że szarpał się rozpaczliwie, niemal nie słuchając co ten do niego mówił. Nie rozumiał. Nie chciał rozumieć, co miał na myśli tym wszystkim. Wiedział jedynie, że to było złe. Potwornie złe i niewłaściwe. Pamiętał jedynie pierwszy raz kiedy mu uciekł, kiedy go ostrzegał, że jeśli komuś powie, że to on będzie okrzyknięty zboczeńcem. Bo wyglądał jak wyglądał, bo prowokował swoim istnieniem i jeśli ktoś się o tym dowie, to Gilles zostanie napiętnowany i osądzony. Jego słowa krążyły mu po głowie, sprawiając że wstydził się tego, wstydził się siebie. W końcu był taki obrzydliwy…
Nie usłyszał głosu Cedrica, dopóki byk nie odsunął się od niego, kłaniając się dwornie i odsuwając, sprawiając że Gilles w końcu odetchnął. Kolana się pod nim ugięły, ale kiedy dostrzegł wyraz twarzy lisa, z całych sił powstrzymał się przed upadkiem. Wiedział, że całe jego ciało spięło się, a postawa wyrażała czyste przerażenie, ale udawał, że przecież nic się nie stało. Bo nie mógł, nie mógł nikomu powiedzieć. Słysząc pytanie, czy wszystko było w porządku, pokiwał głową, starając się uśmiechnąć. A na pytanie, czy znał tego człowieka, Gilles pokręcił głową.
- N-nie… Nie znam… Zapytał mnie o drogę, ale nie wiedziałem o co mu chodziło i… i trochę się przestraszyłem – powiedział, nie zwracając uwagi na to, jak mówił. Był tak przerażony… Dlaczego on tu był? Dlaczego się pojawił i czemu, czemu znowu wtrącał się w jego życie w sposób, którego Gilles nie rozumiał, mącąc mu w głowie i sprawiając że wszystko nagle stało się bardziej niż skomplikowane.
Tego dnia jednak Enzo i Perci wstali w zasadzie o tej samej porze, co zając skwitował uniesieniem brwi, ale jedyne co powiedział, to by wilk usiadł i poczekał na śniadanie. Nie zamierzał pozwolić mu odebrać mu tej przyjemności, Enzo kochał gotować, a śniadania były jego specjalnością, czy wilk tego chciał czy nie. Nie potrzeba mu było dużo czasu by dowiedzieć się, że tego dnia oddział wilka miał zawitać do rezydencji, a Perci jako ich dowódca miał obowiązek ich powitać i przekazać, co w zasadzie będą robić w rezydencji Reposów. Enzo wiedział, że sojusz z Espoirami zakładał podzielenie się umiejętnościami bojowymi z pokojowym klanem, nie dziwił się więc, że przysłano im więcej specjalistów w tej dziedzinie. Miał jedynie nadzieję i chęć zobaczyć jak bardzo tak zwane przez przerażone pokojówki „dzikusy” były w stanie naruszyć spokój tego miejsca. Zając domyślał się, że nie miał co liczyć na osoby pokroju Julie. Zdążył się zorientować, że była ona bardziej wycofana i nieśmiała niż jakikolwiek przedstawiciel obu klanów, choć nie mógł jej odmówić odwagi, która i na nim zrobiła wrażenie. Co prawda, nie miał zbyt wielu okazji porozmawiać z Papugą, ale nadal wierzył, że była naprawdę dobrym dzieckiem. Co do reszty… cóż, Perci był Percim, a Sasha, o którym już krążyły różne plotki był tajemniczym ziółkiem, które okręciło sobie Adriena wokół palca. Enzo nie należał do osób, które się wtrącają, więc i z tym nie zamierzał nic robić, dopóki coś złego nie przydarzyłoby się młodemu tygryskowi.
Niemniej, kiedy Perci opuszczał małą chatkę, Enzo tym razem nie zamierzał się powstrzymywać… zanim wilk opuścił chatkę, zając z błyskiem w oku znalazł się tuż obok, pochylając się, by zaczepnie złapawszy zębami ucho mężczyzny, zaraz przenieść usta niżej, na jego policzek.
- Miłego dnia – wymruczał posyłając mu powłóczyste spojrzenie pełne żaru, zanim popchnął go lekko do przodu.
Resztę dnia uśmiechał się jak głupi do siebie, mając przed oczami minę mężczyzny, pełną szoku i niedowierzania, choć głębiej w jego pięknych oczach dostrzegł błogość i chęć na więcej. Nie był pewien, czy sam wilk miał świadomość ile w nim było niespełnionych pragnień, ale nie zamierzał go uświadamiać dopóki on sam nie zacząłby czynić w jego kierunku jakichś kroków. Nie chciał go przestraszyć, ani zniechęcić. Domyślał się, że im szybciej będzie działał, tym szybciej go do siebie zniechęci, dlatego był cierpliwy i nie narzucał mu się ze sobą i swoją cielesnością, czekając aż sam zechce ją naruszyć. Był cierpliwy, mógł poczekać tak długo jak wilk tego potrzebował.
Kiedy popołudniową porą w ogrodzie pojawił się Rupert utyskując sobie pod nosem i prawie nie zwracając uwagi na to, czy nie depcze jakichś cennych grządek Enzo, zając uniósł brwi w zdumieniu, zamierzając powstrzymać lokaja w razie gdyby miał zamiar zdeptać mu wszystko co właśnie zaczynało kiełkować.
- Rupercie, radziłbym zwolnić jeśli nie chcesz staranować mnie, albo twoich ulubionych tyczek z fasolą – zauważył spokojnie białowłosy, wytrącając mysiego lokaja ze swoich niezbyt wesołych myśli.
- Enzo! Toż to katastrofa! Katastrofa nad katastrofami! Nie rozumiem jak do tego doszło! – wykrzyknął mężczyzna zatrzymując się przed zającem i patrząc mu w oczy, jakby to była jego wina.
- Co się stało, Rupercie? Co to za katastrofa? – zapytał ciekawie Enzo, powstrzymując cisnący mu się na usta śmiech. Niezbyt często widział tego niskiego służącego w takim stanie.
- Dzikusy! – oświadczył gryzoń, jakby to wyjaśniało całą sprawę, ale kiedy z ust Enzo nie zniknął uprzejmy uśmieszek, westchnął zirytowany i aż zatuptał jedną stopą o ziemię w wyrazie głębokiej irytacji. – Dzikusy Espoirów, cały oddział przyjechał i nikt nie raczył mnie o tym poinformować! Ba! Dostali śniadanie, a nawet pokoje we dworze, nie konsultując niczego ze mną, jestem prawie pewien, że to robota tego aroganckiego Pawia, od roku próbuje mnie wygryźć z mojej posady! – pożalił się, jakby liczył na to, że Enzo odnajdzie rzeczonego pawia, Edmonda Millera i rozprawi się z nim w imieniu Ruperta.
- Rozumiem, bardzo mi przykro, Rupercie. Jednak jeśli to wszystko, chciałbym wrócić do swojej pracy… - dodał spokojnie, choć znacząco, wskazując rozkopany kopiec kreta, z którym Enzo próbował aktualnie walczyć.
- Zostaw to, jeszcze nie skończyłem – mężczyzna machnął ręką, marszcząc brwi. – W tym momencie te dzikusy poszły porozstawiać na naszym terenie jakieś tyczki, które cholera wie do czego służą. Mogę się jednak założyć, że ani nie wiedzą, gdzie kończą się nasze tereny, ani że cennych trawników i klombów nie można niszczyć. Musisz tam iść! Powstrzymać ich, a najlepiej przypilnować zanim rozkopią mi cały ogród! – oświadczył Rupert, jakby wykopanie kilku kwiatów było większą zbrodnią niż wszystko inne. Enzo był… niezwykle rozbawiony, ale zgodził się, zbierając jeszcze z kantorka kilka łopat, miał wrażenie, że te mogły się przydać.
- Idziesz ze mną? – zdziwił się, kiedy Rupert dreptał przy jego boku z wysoko uniesioną głową.
- Oczywiście, ktoś musi im powiedzieć, co mogą, a czego nie mogą – zauważył takim tonem, jakby jego głos jako majordomusa był ważniejszy niż jakiegoś tam zwykłego ogrodnika, czy np. dowódcy oddziału jakim był Perci.
- Jak sobie życzysz – parsknął Enzo, ale nic więcej nie powiedział, dopóki nie dogonili małego oddziału na ścieżce zbliżającej się do granic posiadłości.
Nie był pewien, jak Rupert miał zamiar pouczać tych wykwalifikowanych w bójkach i wszelkiego rodzaju walce wojowników, niemniej musiał przyznać sam przed sobą, że bardzo chciał to zobaczyć.
- Hej, wy! – zaczął butnym tonem gryzoń, a kiedy oddział zatrzymał się, by na nich spojrzeć, Enzo rzucił rozbawione spojrzenie Percivalowi. Spodziewał się go, niemniej jego postawa i postawione uszy były zupełnie inne od tego, co zazwyczaj mu sobą reprezentował. Musiał przyznać, wyglądał niezwykle pociągająco…
- Czuję gryzonie – powiedział najniższy mężczyzna z oddziału, wciskając głębiej ręce w kieszenie. Kruczoczarna grzywka opadała mu na jedno niezwykle bystre oko.
- A ja drapieżnika, aczkolwiek natura chyba lubi sobie żartować – zauważył rozbawiony Enzo, nie mogąc się powstrzymać by nie odpowiedzieć na zaczepkę mężczyzny z uszami i ogonem pasującymi do owczarka niemieckiego. Sięgał Enzo najwyżej do ramienia…
- Dori, nie przyszedłem tu po to, żeby słuchać jak się przekomarzasz! – zauważył zirytowany Rupert, samemu nie zwracając najmniejszej uwagi na złośliwe uśmieszki i spojrzenia pełne politowania. Nie należał do najpotężniejszych mężczyzn, a przy Enzo wyglądał na szczególnie drobnego.
- Wybacz, Rupercie, proszę już się nie wtrącam – parsknął spokojnie zając, posyłając najpierw owczarkowi rozbawione spojrzenie, a potem Perciemu perskie oczko.
Musiał przyznać, późniejsza przemowa Ruperta zrobiła na nim wrażenie. Niezbyt pozytywne, ale zawsze jakieś. Wymieniał co Espoirzy mogą, a czego nie na terenie posiadłości Reposów i tych drugich było zdecydowanie zbyt dużo. Enzo powiedziałby że nawet więcej niż naprawdę ich było, co dobitnie podkreślał stojąc za niższym lokajem i wymownie spoglądając w niebo. A kiedy w końcu służący skończył, wskazując przy okazji siebie jako osobę, do której powinni się zgłosić w razie jakichś kłopotów, Enzo powstrzymał chęć poklepania go po ramieniu. Ah ten człowiek nigdy się nie nauczy… W każdym razie, nawet zając odetchnął, kiedy w końcu mysi ogon zniknął za krzakami.
- Jak widzieliście, Rupert to bardzo przyjemny człowiek, więc jak chcecie coś robić, róbcie tak, żeby się nie dowiedział – powiedział, podchodząc bliżej Percivala i upewniając się, że nikt nie zauważy, przesunął zaczepnie dłonią po jego ogonie. – Słyszałem, że macie coś rozstawić na granicach, pokażę wam gdzie to, a no i wziąłem łopaty, pomyślałem, że się przydadzą – dodał, rzucając jedną niskiemu owczarkowi, drugą kobiecie z jednym skrzydłem, nie będąc bardzo zaskoczonym, kiedy złapali je jakby były zrobione z papieru. – A tak przy okazji, Enzo Dori, ogrodnik, do usług – przedstawił się, puszczając Percivalowi jeszcze jedno oczko.
Wypełniony pozytywnymi myślami, nie zauważył momentu, w którym Cedric się obudził, ale kiedy podniósł wzrok na jego twarz i dojrzał przyglądające mu się ze spokojem jasne oczy, na jego ustach pojawił się nieśmiały, ale bardzo szczęśliwy uśmiech. Nawet jeśli zostali w to wszystko wrobieni, Gilles nie mógł powstrzymać myśli, że ostatecznie nie skończył wcale najgorzej. Spokój i nieograniczony dostęp do odpowiedniego jedzenia służyły mu. Nabrał trochę wagi, jego skóra była gładka i delikatna, a pióra aż lśniły bielą, zdrowe i odżywione, czuł się taki silny, że dałby radę dolecieć z powrotem do ziem Espoirów.
- Dzień dobry – przywitał się nieśmiało, rumieniąc się kiedy zdał sobie sprawę z tego, że prawie leżał na klatce piersiowej lisa i bezczelnie się na niego gapił, z zachwytem chłonąc wzrokiem jego przystojne rysy twarzy. Pod tym względem Gil już dawno się poddał, Cedric mu się podobał i musiał to przyznać przed sobą samym, zwłaszcza po tym jak Sasha któregoś razu przyłapał go na gapieniu się na mężczyznę maślanym wzrokiem i uraczył go wiązką przyjacielskich żartów.
Przywitawszy się, uzgodnili że po śniadaniu pojadą do miasteczka, o czym poprzedniego dnia powiedziała im żmija. Kobieta zauważyła jak mało ubrań Gilles wziął ze sobą i stwierdziła, że to doprawdy oburzające, wysyłając go z Cedriciem na zakupy. Chłopak był podekscytowany wizją odwiedzenia miasteczka Reposów tym razem bez pijanych ludzi wokół i z lisem, który miał prowadzić auto. Wręcz nie mógł się doczekać!
Czego się jednak nie spodziewał, a co zdecydowanie opóźniło o chwilę ich wyjazd, to Cedric bez koszulki, którego zobaczył, wychodząc z łazienki, samemu będąc już ubranym w jedną z sukienek Julie, których nie zdążył jeszcze pobrudzić, czy podrzeć. Piżamy wypadły mu z rąk, a on sam, czerwony jak burak, kucnął, chowając twarz w dłoniach, nie potrafiąc wyrzucić tego obrazu ze swojej głowy. Boże… widział jego sutki! Ramiona i brzuch, tak cudownie wyrzeźbione i sprawiające, że momentalnie zrobiło mu się gorąco. Widział dokładnie z którego miejsca kręgosłupa wyrastał jego ogon… A potem, Cedric do niego podszedł… I nadal pozbawiony koszulki kucnął przed nim, sprawiając że zawstydzony i zaskoczony Gilles klapnął na tyłek, cofając się odrobinę, przed dłonią która dotknęła delikatnie jego czoła, chcąc sprawdzić czy nie miał gorączki.
- T-t-t-t-tw-twoje… s-s-su… w-w-widzę – wyjąkał, nie potrafiąc się do końca wysłowić, zbyt zajęty unikaniem wzrokiem tych dwóch przyciągających wzrok punkcików na piersi mężczyzny.
Cedric zdawał sobie sprawę, że nieco gonił ich czas, dlatego gdy tylko Julie opuściła pomieszczenie, aby się przebrać, sam nie kwapiąc się, aby udać się do łazienki w salonie, sięgnął do swojej komody. Stamtąd od razu wyciągnął ubrania na wyjście i najpierw przebrał spodnie od piżamy, ubierając zwykłe dżinsy, po których dobry obserwator wiedziałby, że miały co najmniej kilka lat za sobą - co nie znaczyło, że nadal nie leżały idealnie. Był właśnie w trakcie przebierania koszulki, gdy usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi. Od razu jego wzrok powędrował w tamtą stronę. Widząc jednak Julie skuloną na podłodze, niemal od razu poziom jego zmartwienia wzrósł, a on w dwóch krokach znalazł się obok niej. Co prawda Julie wyglądała w ostatnich dniach dość dobrze, jedli też razem większość posiłków, ale to nie znaczyło, że nie mogła się źle poczuć.
- Wszystko w porządku? - zapytał z wyraźnym zmartwieniem, kompletnie nieświadomy, skąd bierze się reakcja dziewczyny. Dostrzegłszy jej nienaturalnie zaczerwienioną buzię, sięgnął ręką do czoła, chcąc sprawdzić gorączkę, ale nie miał jak, gdy kobieta nagle się odsunęła. Słysząc jej nieporadne zdanie zmarszczył brwi, kompletnie nie rozumiejąc, o co chodzi. Odłożył koszulkę na bok i usiadł przed nią, ostrożnie kładąc dłonie na jej ramiona.
- Julie? Coś cię boli? - kontynuował, coraz bardziej skonsternowany jej stanem, ale i kompletnie nie wiedział też, jak mógł pomóc, co zaczynało go frustrować. - Czegoś potrzebujesz? Co mogę zrobić?
Miało być lepiej, ale kiedy tylko zmartwienie pojawiło się na twarzy lisa, stało się jeszcze gorzej, a mężczyzna wcale nie poprawiał sytuacji zbliżając się nadal pozbawiony górnego odzienia, sprawiając że Gilles poczuł bijące od jego nagiej skóry ciepło. I jeszcze złapał go za ramiona! Chłopak miał wrażenie, że jego głowa wybuchnie od nadmiaru bodźców jakich nagle lis mu dostarczył… Jeszcze gdyby nie był tak uderzająco piękny! Ale on był idealny na litość boską, sprawiając że biedne, niewinne serce Gilla biło szybko, wyprawiając w jego brzuchu sensacje, których do tej pory nie znał.
- U-u-u-ubierz się – poprosił jedynie słabo, czując że pióra na jego skrzydłach nastroszyły się, a on sam był tak czerwony, że rumieniec objął jego uszy i szyję.
Nie musiał długo czekać, aż realizacja dotrze do umysłu lisa i on sam, wciągnąwszy głośno powietrze nosem, odsunie się, samemu rumieniąc się po czubki uszu. Gilles nie podniósł głowy dopóki upuszczona przez mężczyznę koszulka nie zniknęła sprzed jego oczu i nie był pewien, że kiedy kolejny raz spojrzy na lisa, ten będzie ubrany. Siedząc przy śniadaniu i filiżance kawy, było mu tak głupio za swoje zachowanie, że jedynie zerkał na mężczyznę od czasu do czasu, chcąc się upewnić, że ten nie był na niego zły. Ale kiedy nie bardzo potrafił wyczytać z jego twarzy, co kłębiło mu się w głowie, postanowił się odezwać.
- Um… Cedric, prze-przeraszam za to… za-zaskoczyłeś mnie – powiedział cicho, wbijając wzrok w swoją filiżankę.
Nie usłyszał jednak słów potępienia, a potem w ogóle lis zmienił temat, wracając do ich zaplanowanych zakupów, odciągając myśli chłopaka od porannego zdarzenia, sprawiając że znów poczuł się podekscytowany i z niecierpliwością czekał na wycieczkę. Kiedy byli już gotowi, ruszyli razem do samochodu, przynajmniej dopóki Cedric nie zorientował się, że nie zabrał kluczyków do auta. Gilles zaproponował, że zaczeka na niego na dole, rozdzielili się więc. Papuga nie spodziewała się, że ta chwilowa rozłąka z mężczyzną spotka się z takim skutkiem. Przemierzał spokojnie korytarz, decydując się na lekki skrót, prowadzący korytarzem dla służby, o którym wcześniej powiedział mu sam lis, nie spodziewając się, że w którymś momencie, jego cielesność zostanie naruszona.
Słysząc głos, który pojawiał się w jego koszmarach, w pierwszej chwili zamarł, by w kolejnej, unosząc głowę wyżej, dojrzeć twarz, która jawiła się w jego umyśle jak najgorszy z potworów.
- Blaze… - powiedział cicho, przerażony, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że mężczyzna przycisnął go do ściany, napierając biodrami na jego ciało, co sprawiło, że Gilles natychmiast poczuł odrazę tak wielką, że śniadanie podeszło mu do gardła. I jego słowa… wypowiedziane tonem tak obrzydliwym, pozbawionym jakiejkolwiek delikatności czy taktu, ociekające żądzą sięgającą dalej niż jakiekolwiek naturalne podniecenie, wywołało w Gillesie chęć natychmiastowego oswobodzenia się. Zapomniał już, jak bardzo ten człowiek był silny, górujący nad nim niemal dwukrotnie, szerszy w barach od kogokolwiek i silniejszy od wszystkich, z łatwością poradził sobie z każdą próbą uwolnienia się Papugi, sprawiając że jego kolana drżały ze strachu, a miejsca których dotknął paliły go żywym ogniem. To nie było przyjemne, to nie było w żaden sposób miłe, czy wzbudzające jakiekolwiek pozytywne uczucia. Gilles czuł jedynie zwierzęcą potrzebę uwolnienia się, ucieczki i schowania przed tym okropnym człowiekiem. Ale nie potrafił i to sprawiało, że szarpał się rozpaczliwie, niemal nie słuchając co ten do niego mówił. Nie rozumiał. Nie chciał rozumieć, co miał na myśli tym wszystkim. Wiedział jedynie, że to było złe. Potwornie złe i niewłaściwe. Pamiętał jedynie pierwszy raz kiedy mu uciekł, kiedy go ostrzegał, że jeśli komuś powie, że to on będzie okrzyknięty zboczeńcem. Bo wyglądał jak wyglądał, bo prowokował swoim istnieniem i jeśli ktoś się o tym dowie, to Gilles zostanie napiętnowany i osądzony. Jego słowa krążyły mu po głowie, sprawiając że wstydził się tego, wstydził się siebie. W końcu był taki obrzydliwy…
Nie usłyszał głosu Cedrica, dopóki byk nie odsunął się od niego, kłaniając się dwornie i odsuwając, sprawiając że Gilles w końcu odetchnął. Kolana się pod nim ugięły, ale kiedy dostrzegł wyraz twarzy lisa, z całych sił powstrzymał się przed upadkiem. Wiedział, że całe jego ciało spięło się, a postawa wyrażała czyste przerażenie, ale udawał, że przecież nic się nie stało. Bo nie mógł, nie mógł nikomu powiedzieć. Słysząc pytanie, czy wszystko było w porządku, pokiwał głową, starając się uśmiechnąć. A na pytanie, czy znał tego człowieka, Gilles pokręcił głową.
- N-nie… Nie znam… Zapytał mnie o drogę, ale nie wiedziałem o co mu chodziło i… i trochę się przestraszyłem – powiedział, nie zwracając uwagi na to, jak mówił. Był tak przerażony… Dlaczego on tu był? Dlaczego się pojawił i czemu, czemu znowu wtrącał się w jego życie w sposób, którego Gilles nie rozumiał, mącąc mu w głowie i sprawiając że wszystko nagle stało się bardziej niż skomplikowane.
***
Poranna rutyna zająca nie zmieniała się od dobrych kilku lat. Teraz też nie mógł powiedzieć, by się zmieniła, jedynie dodał do niej kilka elementów. Po pierwsze, kiedy wstawał, pierwszą rzeczą którą robił było popatrzenie z czułością na śpiącego Percivala, oraz odgarnięcie mu z twarzy włosów, by spokojnie móc musnąć nosem jego policzek, a potem ustami wilcze ucho. Uwielbiał go. Kiedy spał, wyglądał tak spokojnie i jakby młodniał co najmniej kilka lat. Następną zmianą w porannej rutynie Enzo były dwa kubki kawy i trzy porcje śniadania, które codziennie przygotowywał zanim wyszedł do ogrodu. Kiedy wracał, zazwyczaj Perci już nie spał i w zależności od tego, który dzień tygodnia mieli, Miles albo spał, albo szykował się do szkoły, by dać się odprowadzić wilkowi albo Enzo na autobus. Potem pracował, wracał i albo robił obiad, albo go jadł, w zależności od tego, czy Perci miał na tyle czasu by zabawić się jego kuchnią, czy nie bardzo. Za to codziennie szedł po Milesa do szkoły, sprawiając że coraz częściej Enzo musiał się powstrzymywać, by nie zacząć go całować w policzek za każdym razem kiedy wychodził z domu. Wieczory zazwyczaj spędzali razem, o ile nie mieli nic do roboty, a nawet jeśli, zawsze znajdowali dla siebie przynajmniej pół godziny by porozmawiać o tym co się działo zanim zmęczeni padli do łóżka spać. Tego dnia jednak Enzo i Perci wstali w zasadzie o tej samej porze, co zając skwitował uniesieniem brwi, ale jedyne co powiedział, to by wilk usiadł i poczekał na śniadanie. Nie zamierzał pozwolić mu odebrać mu tej przyjemności, Enzo kochał gotować, a śniadania były jego specjalnością, czy wilk tego chciał czy nie. Nie potrzeba mu było dużo czasu by dowiedzieć się, że tego dnia oddział wilka miał zawitać do rezydencji, a Perci jako ich dowódca miał obowiązek ich powitać i przekazać, co w zasadzie będą robić w rezydencji Reposów. Enzo wiedział, że sojusz z Espoirami zakładał podzielenie się umiejętnościami bojowymi z pokojowym klanem, nie dziwił się więc, że przysłano im więcej specjalistów w tej dziedzinie. Miał jedynie nadzieję i chęć zobaczyć jak bardzo tak zwane przez przerażone pokojówki „dzikusy” były w stanie naruszyć spokój tego miejsca. Zając domyślał się, że nie miał co liczyć na osoby pokroju Julie. Zdążył się zorientować, że była ona bardziej wycofana i nieśmiała niż jakikolwiek przedstawiciel obu klanów, choć nie mógł jej odmówić odwagi, która i na nim zrobiła wrażenie. Co prawda, nie miał zbyt wielu okazji porozmawiać z Papugą, ale nadal wierzył, że była naprawdę dobrym dzieckiem. Co do reszty… cóż, Perci był Percim, a Sasha, o którym już krążyły różne plotki był tajemniczym ziółkiem, które okręciło sobie Adriena wokół palca. Enzo nie należał do osób, które się wtrącają, więc i z tym nie zamierzał nic robić, dopóki coś złego nie przydarzyłoby się młodemu tygryskowi.
Niemniej, kiedy Perci opuszczał małą chatkę, Enzo tym razem nie zamierzał się powstrzymywać… zanim wilk opuścił chatkę, zając z błyskiem w oku znalazł się tuż obok, pochylając się, by zaczepnie złapawszy zębami ucho mężczyzny, zaraz przenieść usta niżej, na jego policzek.
- Miłego dnia – wymruczał posyłając mu powłóczyste spojrzenie pełne żaru, zanim popchnął go lekko do przodu.
Resztę dnia uśmiechał się jak głupi do siebie, mając przed oczami minę mężczyzny, pełną szoku i niedowierzania, choć głębiej w jego pięknych oczach dostrzegł błogość i chęć na więcej. Nie był pewien, czy sam wilk miał świadomość ile w nim było niespełnionych pragnień, ale nie zamierzał go uświadamiać dopóki on sam nie zacząłby czynić w jego kierunku jakichś kroków. Nie chciał go przestraszyć, ani zniechęcić. Domyślał się, że im szybciej będzie działał, tym szybciej go do siebie zniechęci, dlatego był cierpliwy i nie narzucał mu się ze sobą i swoją cielesnością, czekając aż sam zechce ją naruszyć. Był cierpliwy, mógł poczekać tak długo jak wilk tego potrzebował.
Kiedy popołudniową porą w ogrodzie pojawił się Rupert utyskując sobie pod nosem i prawie nie zwracając uwagi na to, czy nie depcze jakichś cennych grządek Enzo, zając uniósł brwi w zdumieniu, zamierzając powstrzymać lokaja w razie gdyby miał zamiar zdeptać mu wszystko co właśnie zaczynało kiełkować.
- Rupercie, radziłbym zwolnić jeśli nie chcesz staranować mnie, albo twoich ulubionych tyczek z fasolą – zauważył spokojnie białowłosy, wytrącając mysiego lokaja ze swoich niezbyt wesołych myśli.
- Enzo! Toż to katastrofa! Katastrofa nad katastrofami! Nie rozumiem jak do tego doszło! – wykrzyknął mężczyzna zatrzymując się przed zającem i patrząc mu w oczy, jakby to była jego wina.
- Co się stało, Rupercie? Co to za katastrofa? – zapytał ciekawie Enzo, powstrzymując cisnący mu się na usta śmiech. Niezbyt często widział tego niskiego służącego w takim stanie.
- Dzikusy! – oświadczył gryzoń, jakby to wyjaśniało całą sprawę, ale kiedy z ust Enzo nie zniknął uprzejmy uśmieszek, westchnął zirytowany i aż zatuptał jedną stopą o ziemię w wyrazie głębokiej irytacji. – Dzikusy Espoirów, cały oddział przyjechał i nikt nie raczył mnie o tym poinformować! Ba! Dostali śniadanie, a nawet pokoje we dworze, nie konsultując niczego ze mną, jestem prawie pewien, że to robota tego aroganckiego Pawia, od roku próbuje mnie wygryźć z mojej posady! – pożalił się, jakby liczył na to, że Enzo odnajdzie rzeczonego pawia, Edmonda Millera i rozprawi się z nim w imieniu Ruperta.
- Rozumiem, bardzo mi przykro, Rupercie. Jednak jeśli to wszystko, chciałbym wrócić do swojej pracy… - dodał spokojnie, choć znacząco, wskazując rozkopany kopiec kreta, z którym Enzo próbował aktualnie walczyć.
- Zostaw to, jeszcze nie skończyłem – mężczyzna machnął ręką, marszcząc brwi. – W tym momencie te dzikusy poszły porozstawiać na naszym terenie jakieś tyczki, które cholera wie do czego służą. Mogę się jednak założyć, że ani nie wiedzą, gdzie kończą się nasze tereny, ani że cennych trawników i klombów nie można niszczyć. Musisz tam iść! Powstrzymać ich, a najlepiej przypilnować zanim rozkopią mi cały ogród! – oświadczył Rupert, jakby wykopanie kilku kwiatów było większą zbrodnią niż wszystko inne. Enzo był… niezwykle rozbawiony, ale zgodził się, zbierając jeszcze z kantorka kilka łopat, miał wrażenie, że te mogły się przydać.
- Idziesz ze mną? – zdziwił się, kiedy Rupert dreptał przy jego boku z wysoko uniesioną głową.
- Oczywiście, ktoś musi im powiedzieć, co mogą, a czego nie mogą – zauważył takim tonem, jakby jego głos jako majordomusa był ważniejszy niż jakiegoś tam zwykłego ogrodnika, czy np. dowódcy oddziału jakim był Perci.
- Jak sobie życzysz – parsknął Enzo, ale nic więcej nie powiedział, dopóki nie dogonili małego oddziału na ścieżce zbliżającej się do granic posiadłości.
Nie był pewien, jak Rupert miał zamiar pouczać tych wykwalifikowanych w bójkach i wszelkiego rodzaju walce wojowników, niemniej musiał przyznać sam przed sobą, że bardzo chciał to zobaczyć.
- Hej, wy! – zaczął butnym tonem gryzoń, a kiedy oddział zatrzymał się, by na nich spojrzeć, Enzo rzucił rozbawione spojrzenie Percivalowi. Spodziewał się go, niemniej jego postawa i postawione uszy były zupełnie inne od tego, co zazwyczaj mu sobą reprezentował. Musiał przyznać, wyglądał niezwykle pociągająco…
- Czuję gryzonie – powiedział najniższy mężczyzna z oddziału, wciskając głębiej ręce w kieszenie. Kruczoczarna grzywka opadała mu na jedno niezwykle bystre oko.
- A ja drapieżnika, aczkolwiek natura chyba lubi sobie żartować – zauważył rozbawiony Enzo, nie mogąc się powstrzymać by nie odpowiedzieć na zaczepkę mężczyzny z uszami i ogonem pasującymi do owczarka niemieckiego. Sięgał Enzo najwyżej do ramienia…
- Dori, nie przyszedłem tu po to, żeby słuchać jak się przekomarzasz! – zauważył zirytowany Rupert, samemu nie zwracając najmniejszej uwagi na złośliwe uśmieszki i spojrzenia pełne politowania. Nie należał do najpotężniejszych mężczyzn, a przy Enzo wyglądał na szczególnie drobnego.
- Wybacz, Rupercie, proszę już się nie wtrącam – parsknął spokojnie zając, posyłając najpierw owczarkowi rozbawione spojrzenie, a potem Perciemu perskie oczko.
Musiał przyznać, późniejsza przemowa Ruperta zrobiła na nim wrażenie. Niezbyt pozytywne, ale zawsze jakieś. Wymieniał co Espoirzy mogą, a czego nie na terenie posiadłości Reposów i tych drugich było zdecydowanie zbyt dużo. Enzo powiedziałby że nawet więcej niż naprawdę ich było, co dobitnie podkreślał stojąc za niższym lokajem i wymownie spoglądając w niebo. A kiedy w końcu służący skończył, wskazując przy okazji siebie jako osobę, do której powinni się zgłosić w razie jakichś kłopotów, Enzo powstrzymał chęć poklepania go po ramieniu. Ah ten człowiek nigdy się nie nauczy… W każdym razie, nawet zając odetchnął, kiedy w końcu mysi ogon zniknął za krzakami.
- Jak widzieliście, Rupert to bardzo przyjemny człowiek, więc jak chcecie coś robić, róbcie tak, żeby się nie dowiedział – powiedział, podchodząc bliżej Percivala i upewniając się, że nikt nie zauważy, przesunął zaczepnie dłonią po jego ogonie. – Słyszałem, że macie coś rozstawić na granicach, pokażę wam gdzie to, a no i wziąłem łopaty, pomyślałem, że się przydadzą – dodał, rzucając jedną niskiemu owczarkowi, drugą kobiecie z jednym skrzydłem, nie będąc bardzo zaskoczonym, kiedy złapali je jakby były zrobione z papieru. – A tak przy okazji, Enzo Dori, ogrodnik, do usług – przedstawił się, puszczając Percivalowi jeszcze jedno oczko.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Stwierdzenie że Cedric był podejrzliwy nawet w połowie nie oddawało ilości nieścisłości, nad jakimi którymi ciągle się zastanawiał, a które wręcz uparcie zakorzeniły się w jego mózgu. Nawet Cecile dostrzegła, że jego umysł częściej bywał poza lecznicą niż w niej - czego nie omieszkała się skomentować paroma mocnymi smagnięciami po jego głowie i zdecydowanie nie delikatnymi słówkami. Nie umiał nic jednak poradzić na to, że Julie mniej i mniej miała dla niego sens. Nie wiedział tylko czy przesadza, czy nie. Próbował nieco podpytać o to Adriena, czy być może podzielał jego podejrzenia, ale jak zawsze z brata, nic nie był w stanie wyciągnąć, tym samym został znów sam ze swoimi myślami. W końcu zmęczył się nimi na tyle, żeby zdecydować się na chwilę spokoju i odpuścić sobie nakręcanie się z tym tematem, a sama myśl, że Julie mogłaby nie być do końca Julie zaczęła wydawać mu się tak absurdalna, że sam już nie miał pojęcia, co powinien sądzić, co jest prawdą a co nie. Skupił się zatem na innych sprawach, a że Julie miała tę nieprzyjemność wpaść na macochę i podpaść jej “niewystarczająco gustownym” ubraniem, to akurat jego uwaga przeniosła się na coś innego - a mianowicie na wyjazd do miasteczka nieopodal. Co jak co, okazji do tego nie miał tak dużo, ale jako że tym razem rozkaz szedł odgórnie, bez poczucia winy opuszczał rezydencję i swoje codzienne obowiązki. Co więcej, robił to ze szczerą przyjemnością. Nie lubił tego miejsca i nawet się z tym nie krył. Był też fanem jazdy samochodem, chociaż niektóre ich graty dawno miały swoje lata świetności, to i tak uwielbiał siedzieć za kierownicą. Tego popołudnia więc czuł nutę ekscytacji na plany wyrwania się z tego miejsca. Cieszył się wewnętrznie i może nawet nieco nieśmiało, że wyrywał się tam z Julie. Coraz bardziej komfortowo się przy niej - niej? - czuł, czasem aż sam się dziwił, jak bardzo i w jak krótkim czasie osiągnął taki stan, szczególnie biorąc pod uwagę jego burzliwe emocje w związku z samą tą relacją od samego początku.
Poranek był jak zawsze na ich szczęście obfity w niecodzienne sytuacje. Zaczynając od tego, że obudził się z Julie praktycznie leżącej na nim - co przeszkadzało mu mniej, niż mógłby podejrzewać - po ich niezręczną wymianę zdań, gdy jego głupi mózg nie załapał, że mógł wprawić kobietę w dyskomfort, paradując półnago po pokoju. Zapamiętał jednak, aby tego już nie powtarzać i bardziej się pilnować. Byli właśnie w trakcie drogi do samochodu, kiedy przypomniał sobie, że zapomniał o kluczykach. Zdusił przekleństwo tylko z pozorów kultury i z krótkim uśmiechem poinformował Julie, że jednak musi się po coś wrócić do pokoju. Niemal pobiegł z powrotem w stronę ich sypialni, biorąc po dwa stopnie na raz, podekscytowany wyjazdem, ale i też nie chciał kazać kobiecie na siebie czekać.
Tym bardziej wszystko wydało mu się dziwne. Ponieważ się spieszył, nie mogło go być dłużej niż dwie minuty. Okazało się jednak, że było to o dwie minuty za dużo. Już gdy wracał spostrzegł nieznajomego mężczyznę obok Julie i prawie że z automatu przyspieszył, chociaż nie rozumiał do końca, dlaczego. Gdy był już wystarczająco blisko, nieznajomy zaczął się oddalać.
Spojrzał na kobietę z niepokojem, wzrokiem podążając też za podejrzanym mężczyzną, który minął ich czym prędzej. Upewnił się, że wszystko w porządku, chociaż nie do końca wierzył w jej zapewnienia, a gdy spojrzał na delikatnie trzęsące się ręce, tym bardziej zwątpił. Jego wzrok znów skierował się w sylwetkę oddalającego się już mężczyzny, starając się go na wszelki wypadek zapamiętać. Nie poświęcił mu już więcej czasu, skupiając się z powrotem na Julie i ostrożnie splótł ich dłonie w geście wsparcia. Nie wiedział, o co chodziło, ale dość łatwo było stwierdzić po kobiecie, że coś na rzeczy było - jej twarz była naprawdę ekspresyjna i czasem pokazywała aż nazbyt dokładnie, czy coś się działo. Dopiero po chwili również doszło do niego, w jakiej formie Julie o sobie mówiła, ale zwalił to prędko na jej rozkojarzenie, ale też i nawet trochę swoje - być może się przesłyszał, a ta wcale nie powiedziała o sobe w formie męskiej.
- Chodźmy - powiedział cicho i ze szczerym uśmiechem pociągnął ich dwójkę w stronę parkingu. Tam stał jeden z paru jeepów. Otworzył drzwi do jednego i wpuścił Julie do środka, a usiadłszy za kierownicą nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, który rozciągał jego usta. Co więcej, tego dnia było słońce, a i temperatura nie była za niska, co tylko dopełniało swojską atmosferę. Naprawdę cieszył się na tą małą wycieczkę. Chwilę pomajstrował przy radiu, a sprawdziwszy, czy w środku jest jakakolwiek płyta CD, odpalił cicho w tle jakąś muzykę klasyczną, a ta zalała cicho wnętrze pojazdu.
Cała podróż nie zajęła im więcej niż godzinę. Normalnie dało się do centrum dostać znacznie szybciej, ale Cedric korzystał z faktu, że mógł dowolnie prowadzić auto i trochę nadrobił drogi, dla własnej przyjemności. Niesamowicie ta czynność go relaksowała, a budząca się do życia przyroda na zewnątrz tylko potęgowała ten fakt. W końcu jednak dojechali do celu, a on zaparkował na jednej z ulic niedaleko polecanego przez żmiję obszaru ze sklepami.
- Masz pomysł, co byś chciała kupić? - zagadnął kobietę, gdy prowadził ją dość zadbanymi uliczkami w stronę sklepu z ubraniami. Zaraz po wejściu zostali przywitani przez uprzejmą ekspedientkę, która jak na jego gust poświęciła im nieco za dużo uwagi, ale zbył ją krótkim przeczeniem głowy i uprzejmym uśmiechem. - Wybierz cokolwiek na co masz ochotę - powiedział po chwili, tym razem już szczerze uśmiechając się do Julie. Ich cały dzisiejszy wyjazd finansowała macocha, co bez najmniejszych skrupułów zamierzał wykorzystać. Co więcej, planował nawet, o ile Julie nie będzie miała nic przeciwko, rozejrzeć się za paroma sprzętami do malowania. Może gdzieś znajdzie farby i szkicowniki. Nie to, żeby poprzednie mu się wykończyły, miał wystarczającą ilość na jakiś miesiąc - po prostu myśl wyzerowania pieniędzy żmii napawała go swoistą, dziecinną satysfakcją, z którą nawet nie starał się walczyć.
Jego umysł wrócił z rozmyślań na powrót do Julie, a dostrzegłszy, co ta trzymała w rękach, nie mógł powstrzymać lekkiego, zaskoczonego uniesienia brwi. Nie skomentował jednak dość…swoistego wyboru ubrań. Zamiast tego od razu się uśmiechnął, chcąc zachęcić ją do dalszego komfortowego wybierania tego, co jej przypasowywało. Nie mógł powiedzieć, że znalazła ubrania w jego guście, ale koniec końców nijak nie było to jego sprawą, a tak długo, jak ona dobrze się w nich czuła, to było najważniejsze.
- Po drugiej stronie mają jakieś jeansy i koszulki, jakbyś potrzebowała czegoś luźniejszego - rzucił do kobiety z radosnym uśmiechem, wskazując jej palcem inną stronę sklepu. Podejrzewał, że chodzenie w sukienkach większość czasu nie była najwygodniejszą opcją, stąd wzięła się jego propozycja.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Obowiązki, załatwianie, ustalanie. Kwaterunek, posiłek, szkolenie. Plan treningów, zebranie chętnych, kolejny posiłek. Ganiał jak pracowita pszczółka i co z tego? Z tyłu głowy cały czas miał błogi spokój, cały czas czuł ciepło ust na policzku i całym sobą chciał wrócić do chatki, ugotować obiad, a później odebrać Milesa ze szkoły. Chciał żeby jego życie w ogóle się nie zmieniało, żeby dalej miał szansę budować coś co uważał za stąpanie po kruchym lodzie, a okazywało się największym wsparciem jakie otrzymywał od lat. Chciał ale nie do końca mógł sobie na to pozwolić w czym skutecznie utwierdzał go widok na głównym dziedzińcu. Coraz więcej sprzętu, coraz więcej broni i języka tak znajomy, że echem rozbijał się mu w głowie. Dawno nie miał okazji rozmawiać z kimś przy użyciu tych specjalistycznych słów i z przyczyn bliżej nieokreślonych czuł dyskomfort słuchając ich. Ponownie będzie miał tyle na głowie, że będzie musiał coś zacząć zaniedbywać i najpewniej odbije się to na całej relacji z Enzo. A to mu zwyczajnie serce złamie. Albo… Jego spojrzenie skierowało się na dziewczyny które tak dobrze radziły sobie z ustawianiem panów w rządku. Jakby nauczył się pewne zadania delegować, z niczego by nie ryzykował! Tak, ta jego dziwna pewność siebie i elastyczność też były winą Enzo. Tyle rzeczy na ile on otworzył mu oczy ciężko by było zliczyć na palcach. Od postępowania, przez zachowania i pewne reakcje. Rozmowy z zającem miały zdecydowanie w sobie więcej niż tylko to bezwzględne ciepło.
Optymistyczne myśli kłębiące się w jego głowie chociaż wydawały się rzutować na podejrzliwe spojrzenia całego zespołu ostatecznie pomogły rozpakować wszystkie potrzebne rzeczy w czasie krótszym niż trwał załadunek. Od razu zaczął wydawać polecenia, a te będące wręcz naturalnymi reakcjami na dotychczasowe poczynania wywołały kilka podejrzliwych szeptów sprowadzających się do tego „od kiedy Perci był taki płynny w swoich działaniach”. Cóż, odpowiedź była stosunkowo prosta: wyspany i wypoczęty wilk to produktywny wilk. Nie minęły więc dwie godziny gdy cały oddział ruszył, wyposażony w odpowiedni sprzęt i mapy chcieli ustawić cały system który później miał zostać aktywowany i skalibrowany przez Sashę.
Rzucane komentarze o całych ziemiach należących do Reposów sprawiły, że Perci musiał przypomnieć oddziałowi kilka podstawowych zasad funkcjonowania w tym klanie. Jeżeli ktokolwiek z nich popełniłby jakiekolwiek przestępstwo tak surowo karane u nich, sam wymierzyłby odpowiednią karę. Przy okazji nie chciał ich uświadamiać o całkowicie innym systemie wartości i sprawiedliwości jakim kierował się lud w tych okolicach. Na co im to było? Życie w poszanowaniu wpojonych reguł będzie dla nich łatwiejsze i logiczniejsze. Co lepiej! Bardzo sprytnie nakierował rozmowy na ich obecny cel, przynajmniej do momentu aż nie utknęli w jakiejś gęstwinie, a on przekręcając mocno głowę w prawi to w lewo szukał jakiegoś punktu orientacyjnego. Ostatecznie mapę do rąk dostał Gabriel, ich nawigator który zaczął się chichrać pod nosem na brak dopracowania wydanej im mapy.
- A może oni chcą żebyśmy już nie wrócili. – Mruknął obracając kartkę papieru po czym spojrzał w górę, przed siebie, ponownie na kartkę i na Perciego.
- Taka zgraja śmierdzących leni, nie dziwię się. – Przyznał.
- Przypominam, że jesteś tu z nami! – Prychnął byk na co wilk przewrócił oczami.
- Ale ja wiem jak wrócić. A Gabrysiowi podpadliście więc was nie odprowadzi. – Stwierdził zanim owczarek spróbował się odezwać ostatecznie tylko się śmiejąc.
- Ta mapa nie ma sensu Perci. – Zaczął się żalić w dokładnie tym momencie gdy cały oddział przybrał postawę pełnej gotowości na zbliżające się kroki.
- Dwie osoby. – Rzucił pies strosząc uszy na co Perci również zwrócił się w odpowiednim kierunku, on jednak zdecydowanie spokojniej. Na końcu świata poznałby kroki Enzo. Nie rozumiał tylko czego zając mógł od nich chcieć. Dopiero na zapach mysiego lokaja lekko uniósł jedną brew do góry i wystąpił pół kroku przed wszystkich żeby ewentualnie, kontrolować nastroje. Rupert był osobą specyficzną i jak on miał jeszcze wątpliwą cierpliwość do niego, tak nie wszyscy byli tak wyrozumiali.
- W czym mogę Ci pomóc, Rupercie? – Zapytał dość chłodnym tonem bo o mysim lokaju już zdążył sobie wyrobić opinię. A gdy rozpoczęła się przemowa pełna negatywnego przekazu, z ledwością powstrzymywał się przed przewróceniem oczami. To bowiem na czym się skupił to oddzielanie coraz mocniej zirytowanego oddziału od dwójki Reposów i zapobieganie tym samym niewybrednym komentarzom. Ostatecznie dał mu znać, że przyjęli wszystko do wiadomości po czym pomasował nasadę nosa gdy doszły go pierwsze powarkiwaniam oddziałowiczów. Już chciał ich jakoś uspokoić, coś skomentować szczególnie, że Enzo dolewał oliwy do ognia gdy poczuł dotyk na ogonie i gwałtownie się wyprostował. Zaczął z całych sił ze sobą walczyć żeby nie położyć uszu po sobie i nie spojrzeć w ten miękki i rozanielony sposób w szare oczy. Przy czym to w ogóle nie było takie łatwe, a gdy jeszcze zobaczył znaczący uśmieszek Sashy. Najchętniej by się na nich wszystkich niczemu winnych wydarł żeby zabierali się do roboty no ale ten dotyk!
- Nie podpuszczaj ich. – Mruknął zaraz po tym gdy odchrząknął żeby jakoś zrównoważyć ton głosu. Uśmiechnął się przy tym do Enzo tak zwyczajnie, ciepło po czym odbierając mapę od owczarka skinął głową.
- Prowadź. Już o tym rozmawialiśmy, potrzebuję odgrodzić newralgiczne punkty. – Przyznał z czego nie musiał dodawać nic więcej. Nad całą geologią pracował od kilku dni i Enzo w tych tematach stanowił nieocenioną pomoc. Podkreślał pewne mankamenty terenu które oni mogli wykorzystywać, a w które teraz wystarczyło się dostać.
Ostatecznie cała wycieczka przesunęła się jeszcze kilkanaście metrów dalej, do miejsca stanowiącego granicę na co on pozwolił reszcie działać już wcześniej podkreślając to jakie mieli zadania. Przy użyciu łopat poszło tylko sprawniej, Sasha wszystko ustawił i w taki sposób rozpoczęli spacer po kilku punktach. W tym też czasie Perci nie potrafił – chociaż chciał! – powstrzymać się od zaczepiania Enzo. Powłóczyste spojrzenia, muskanie sobie dłoni, kilkukrotnie zaczepione ucho czy wymruczany jakiś komplement. Z drugiej strony musiał do swoich odzywać się ostro i zdecydowanie co stanowiło dla niego taki kontrast, takie wyzwanie!
Ostatecznie całość spaceru zaczęła dobiegać końca. On, wcale nie tak podirytowany na jakiego wyglądał w momencie wpatrywania się w oczy byka czy jednej żmii, odhaczył ostatnie miejsce na swojej małej liście stanowiące najniebezpieczniejszy przesmyk. I tak też rozegrał się mały chaos. Krzyk o rozproszenie się, zarejestrowany kątem oka ruch. Zanim ktokolwiek zdążył się zmobilizować w oczach wilka błysnęła lufa wycelowana w ich stronę. Mało sensownie aczkolwiek całkowicie instynktownie pchnął Enzo w wysokie krzaki lecąc razem z nim. W tej samej chwili padł pierwszy strzał z ich strony, a on osłaniając głowę uważnie nasłuchiwał.
- Crise! Od południowo wschodniej strony!
- Mają jakiegoś dzieciaka! Dwóch!
- Eve! Na flankę! Gabriel pilnuj Sashy! I niech mi ktoś da pistolet! – Krzyknął na co nad krzakami po chwili pojawiła się czarna sylwetka małego, pięcionabojowego pistoletu. Od razu go złapał i od razu musiał się ponownie skulić nad zającem bo gdzieś nad ich głowami świsnęły pociski.
Kolejne dwa wystrzały i jęk. Padające w krzaki ciało, pisk dzieciaków. Cora wydawała polecenia które dochodziły go gdzieś z lewej strony. On został na pewno jeszcze z dwójką panów przy czym serce mu zamarło na jedno znaczące słowo.
- SNAJPER! – Poczuł silne dłonie oplatające jego ciało i silne szarpnięcie w bok. W miejscu w którym jeszcze chwilę temu leżeli rozbiła się ziemia od padającego strzału. Tyle wystarczyło. Enzo pozwolił się mu odwrócić, a on celując przez małe okienko w zieleni oddał tylko jeden strzał, nie trafił ale sprawił, że strzelec się wycofał.
Wtedy w lesie zrobiło się cicho, obie strony czekały na ruch tej drugiej. Dzieciaki nadal były przejęte, a oni w standardowym pacie który musiał szybko rozwiązać. Inaczej będą ofiary po obu stronach.
- Nie wiemy ilu ich jest tylko gdzie są. Musimy się dostać za tamtą skałę. Strzelasz? – Szepnął do zajęczego ucha sięgając po drugą broń którą Gabi przesunął w ich stronę razem z zapasowym magazynkiem dla wilka. Musieli koniecznie zmienić pozycję na bezpieczniejsza, ocenić sytuację i pozbyć się wroga.
Optymistyczne myśli kłębiące się w jego głowie chociaż wydawały się rzutować na podejrzliwe spojrzenia całego zespołu ostatecznie pomogły rozpakować wszystkie potrzebne rzeczy w czasie krótszym niż trwał załadunek. Od razu zaczął wydawać polecenia, a te będące wręcz naturalnymi reakcjami na dotychczasowe poczynania wywołały kilka podejrzliwych szeptów sprowadzających się do tego „od kiedy Perci był taki płynny w swoich działaniach”. Cóż, odpowiedź była stosunkowo prosta: wyspany i wypoczęty wilk to produktywny wilk. Nie minęły więc dwie godziny gdy cały oddział ruszył, wyposażony w odpowiedni sprzęt i mapy chcieli ustawić cały system który później miał zostać aktywowany i skalibrowany przez Sashę.
Rzucane komentarze o całych ziemiach należących do Reposów sprawiły, że Perci musiał przypomnieć oddziałowi kilka podstawowych zasad funkcjonowania w tym klanie. Jeżeli ktokolwiek z nich popełniłby jakiekolwiek przestępstwo tak surowo karane u nich, sam wymierzyłby odpowiednią karę. Przy okazji nie chciał ich uświadamiać o całkowicie innym systemie wartości i sprawiedliwości jakim kierował się lud w tych okolicach. Na co im to było? Życie w poszanowaniu wpojonych reguł będzie dla nich łatwiejsze i logiczniejsze. Co lepiej! Bardzo sprytnie nakierował rozmowy na ich obecny cel, przynajmniej do momentu aż nie utknęli w jakiejś gęstwinie, a on przekręcając mocno głowę w prawi to w lewo szukał jakiegoś punktu orientacyjnego. Ostatecznie mapę do rąk dostał Gabriel, ich nawigator który zaczął się chichrać pod nosem na brak dopracowania wydanej im mapy.
- A może oni chcą żebyśmy już nie wrócili. – Mruknął obracając kartkę papieru po czym spojrzał w górę, przed siebie, ponownie na kartkę i na Perciego.
- Taka zgraja śmierdzących leni, nie dziwię się. – Przyznał.
- Przypominam, że jesteś tu z nami! – Prychnął byk na co wilk przewrócił oczami.
- Ale ja wiem jak wrócić. A Gabrysiowi podpadliście więc was nie odprowadzi. – Stwierdził zanim owczarek spróbował się odezwać ostatecznie tylko się śmiejąc.
- Ta mapa nie ma sensu Perci. – Zaczął się żalić w dokładnie tym momencie gdy cały oddział przybrał postawę pełnej gotowości na zbliżające się kroki.
- Dwie osoby. – Rzucił pies strosząc uszy na co Perci również zwrócił się w odpowiednim kierunku, on jednak zdecydowanie spokojniej. Na końcu świata poznałby kroki Enzo. Nie rozumiał tylko czego zając mógł od nich chcieć. Dopiero na zapach mysiego lokaja lekko uniósł jedną brew do góry i wystąpił pół kroku przed wszystkich żeby ewentualnie, kontrolować nastroje. Rupert był osobą specyficzną i jak on miał jeszcze wątpliwą cierpliwość do niego, tak nie wszyscy byli tak wyrozumiali.
- W czym mogę Ci pomóc, Rupercie? – Zapytał dość chłodnym tonem bo o mysim lokaju już zdążył sobie wyrobić opinię. A gdy rozpoczęła się przemowa pełna negatywnego przekazu, z ledwością powstrzymywał się przed przewróceniem oczami. To bowiem na czym się skupił to oddzielanie coraz mocniej zirytowanego oddziału od dwójki Reposów i zapobieganie tym samym niewybrednym komentarzom. Ostatecznie dał mu znać, że przyjęli wszystko do wiadomości po czym pomasował nasadę nosa gdy doszły go pierwsze powarkiwaniam oddziałowiczów. Już chciał ich jakoś uspokoić, coś skomentować szczególnie, że Enzo dolewał oliwy do ognia gdy poczuł dotyk na ogonie i gwałtownie się wyprostował. Zaczął z całych sił ze sobą walczyć żeby nie położyć uszu po sobie i nie spojrzeć w ten miękki i rozanielony sposób w szare oczy. Przy czym to w ogóle nie było takie łatwe, a gdy jeszcze zobaczył znaczący uśmieszek Sashy. Najchętniej by się na nich wszystkich niczemu winnych wydarł żeby zabierali się do roboty no ale ten dotyk!
- Nie podpuszczaj ich. – Mruknął zaraz po tym gdy odchrząknął żeby jakoś zrównoważyć ton głosu. Uśmiechnął się przy tym do Enzo tak zwyczajnie, ciepło po czym odbierając mapę od owczarka skinął głową.
- Prowadź. Już o tym rozmawialiśmy, potrzebuję odgrodzić newralgiczne punkty. – Przyznał z czego nie musiał dodawać nic więcej. Nad całą geologią pracował od kilku dni i Enzo w tych tematach stanowił nieocenioną pomoc. Podkreślał pewne mankamenty terenu które oni mogli wykorzystywać, a w które teraz wystarczyło się dostać.
Ostatecznie cała wycieczka przesunęła się jeszcze kilkanaście metrów dalej, do miejsca stanowiącego granicę na co on pozwolił reszcie działać już wcześniej podkreślając to jakie mieli zadania. Przy użyciu łopat poszło tylko sprawniej, Sasha wszystko ustawił i w taki sposób rozpoczęli spacer po kilku punktach. W tym też czasie Perci nie potrafił – chociaż chciał! – powstrzymać się od zaczepiania Enzo. Powłóczyste spojrzenia, muskanie sobie dłoni, kilkukrotnie zaczepione ucho czy wymruczany jakiś komplement. Z drugiej strony musiał do swoich odzywać się ostro i zdecydowanie co stanowiło dla niego taki kontrast, takie wyzwanie!
Ostatecznie całość spaceru zaczęła dobiegać końca. On, wcale nie tak podirytowany na jakiego wyglądał w momencie wpatrywania się w oczy byka czy jednej żmii, odhaczył ostatnie miejsce na swojej małej liście stanowiące najniebezpieczniejszy przesmyk. I tak też rozegrał się mały chaos. Krzyk o rozproszenie się, zarejestrowany kątem oka ruch. Zanim ktokolwiek zdążył się zmobilizować w oczach wilka błysnęła lufa wycelowana w ich stronę. Mało sensownie aczkolwiek całkowicie instynktownie pchnął Enzo w wysokie krzaki lecąc razem z nim. W tej samej chwili padł pierwszy strzał z ich strony, a on osłaniając głowę uważnie nasłuchiwał.
- Crise! Od południowo wschodniej strony!
- Mają jakiegoś dzieciaka! Dwóch!
- Eve! Na flankę! Gabriel pilnuj Sashy! I niech mi ktoś da pistolet! – Krzyknął na co nad krzakami po chwili pojawiła się czarna sylwetka małego, pięcionabojowego pistoletu. Od razu go złapał i od razu musiał się ponownie skulić nad zającem bo gdzieś nad ich głowami świsnęły pociski.
Kolejne dwa wystrzały i jęk. Padające w krzaki ciało, pisk dzieciaków. Cora wydawała polecenia które dochodziły go gdzieś z lewej strony. On został na pewno jeszcze z dwójką panów przy czym serce mu zamarło na jedno znaczące słowo.
- SNAJPER! – Poczuł silne dłonie oplatające jego ciało i silne szarpnięcie w bok. W miejscu w którym jeszcze chwilę temu leżeli rozbiła się ziemia od padającego strzału. Tyle wystarczyło. Enzo pozwolił się mu odwrócić, a on celując przez małe okienko w zieleni oddał tylko jeden strzał, nie trafił ale sprawił, że strzelec się wycofał.
Wtedy w lesie zrobiło się cicho, obie strony czekały na ruch tej drugiej. Dzieciaki nadal były przejęte, a oni w standardowym pacie który musiał szybko rozwiązać. Inaczej będą ofiary po obu stronach.
- Nie wiemy ilu ich jest tylko gdzie są. Musimy się dostać za tamtą skałę. Strzelasz? – Szepnął do zajęczego ucha sięgając po drugą broń którą Gabi przesunął w ich stronę razem z zapasowym magazynkiem dla wilka. Musieli koniecznie zmienić pozycję na bezpieczniejsza, ocenić sytuację i pozbyć się wroga.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gilles panikował, choć wiedział że nie powinien. Że gdyby choćby spróbował powiedzieć o byku innym, to on zostałby uznany za winnego, za zboczeńca, za degenerata i śmiecia nie wartego choćby jednego spojrzenia. Bo to on był inny. On wyglądał tak jak nie powinien wyglądać mężczyzna. I to on paradował przebrany za kobietę, co było jeszcze mocniej obrzydliwe, zwodził nie tylko innych ale i siebie, myśląc że to było normalne, że to było… potrzebne. W końcu kto potrzebował jego? Po co innym ktoś taki jak on? Po co…?
Z ponurych myśli, od których niechciane łzy zaczęły napływać mu do oczu uwolniły go ciepłe, pełne pokrzepienia palce lisa, które zacisnęły się na tych jego, wplatając palec między palec, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. A kiedy Gilles podniósł wzrok, nie zobaczył w jego jasnych oczach pogardy, a troskę. Coś co odbijało się jedynie w oczach Sashy, nagle dojrzał w tych ciepłych, pięknych oczach i to one, na ponowne pytanie czy wszystko było w porządku, sprawiły że niemal szczerze odpowiedział, że tak. Przy Cedricu było w porządku. Od samego początku stanowił dla niego oparcie nie do ocenienia i nawet teraz, był tuż obok, żeby trzymać go za rękę i zabrać, choć na chwilę z dala od kłopotów i stresu. Kiedy wsiadali do auta, Gilles przysiągł sobie, że nie da się i choćby siłą, będzie się dobrze bawił. W końcu to był dzień wolny również dla lisa i nie chciał mu go zepsuć swoją histerią. W końcu już został zmuszony przez żmiję do towarzyszenia mu w zakupach i choć chłopak niechętnie się do tego przyznawał, bo gdyby przyznał się chętnie, niechybnie spłonąłby rumieńcem, cieszył się, że to właśnie lis mu towarzyszył.
Niemal godzinną jazdę w połowie przespał, drugą połowę gapił się za okno i na Cedrica, dostrzegając jak wiele radości sprawiało mu prowadzenie auta. Sam raczej nie czuł chęci by znać się na czymś tak skomplikowanym jak zmiana biegów, niemniej w rękach lisa to wszystko wyglądało tak prosto i relaksująco, że Gilles z przyjemnością obserwował jak wesoło błyszczały mu oczy, kiedy ich wzrok spotykał się od czasu do czasu. Papuga nie mogła się powstrzymać w takich momentach i na jej wargach wykwitały szerokie, szczere uśmiechy. Uwielbiał jego obecność. I choć wstyd się było przyznać, nie miałby nic przeciwko, gdyby częściej spędzali go sam na sam. Już się go nie bał, wręcz przeciwnie, kiedy był tylko z nim, czuł się tak spokojny, jakby nic złego nie mogło mu się przytrafić.
Kiedy dotarli do miasteczka, prawie zapomniał o Blazie i całej reszcie oddziału Percivala, zajęty rozglądaniem się ciekawsko po otoczeniu i podążaniem za Cedriciem do sklepu, który poleciła im żmija. Niemniej, kiedy tylko weszli do środka i jasnym się okazało, kto nagle stał się centrum zainteresowania, zarówno lisa jak i ekspedientki, chłopak poczuł się nieco niekomfortowo. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć kobiecie, kiedy ta zapytała, w czym może pomóc, na szczęście Cedric załatwił sprawę za niego, sprawiając jedynie, że podejrzliwa kobieta podążała za nimi wzrokiem, kiedy niepewny Gilles zaczął niezbyt pewnie przesuwać wieszaki. Co on miał wybrać? Nie bardzo wiedział, bo gustu nie miał wcale i to zawsze Sasha kupował mu ubrania, a Julie ubierały pokojówki. Ostatecznie stwierdził, że skoro siostra nosiła tyle bieli, to wszystko co było w tym kolorze się nadawało, zdjął więc pierwsze lepsze białe ubrania i niepewnie pokazał je lisowi, chcąc poznać jego opinię, ale choć widział po jego minie, że nie był to raczej zbyt dobry wybór, mężczyzna nic nie powiedział, zostawiając go z jeszcze większymi wątpliwościami.
Słysząc o koszulach i jeansach, natychmiast podniósł głowę podekscytowany, ale zaraz nieco zmarkotniał, przypominając sobie słowa macochy lisa o tym, że miał znaleźć sobie coś eleganckiego.
- Może najpierw spróbuję z tym? – zaproponował, a odnalazłszy przymierzalnię, szybko zasunął zasłonkę i upewniając się, ze niczego nie było widać, zaczął się przebierać. A kiedy już miał na sobie komplet, białą, ołówkową spódnicę sięgającą kolan, oraz żakiet z dziwnie stojącymi poduszkami na ramionach, ledwo co powstrzymał śmiech cisnący mu się na usta. Wyglądał… niedorzecznie! Natychmiast chciał to wszystko z siebie zrzucić, ale zanim to zrobił… Do głowy wpadł mu pewien pomysł. Wiedział, że Cedric pewnie wolałby teraz siedzieć w lecznicy, albo robić coś bardziej ekscytującego niż czekać na niego przed przymierzalnią, dlatego stwierdził, że jeśli choć trochę go rozbawi, nie powinno stać się nic złego. Dlatego też, zebrał w sobie całą odwagę jaką posiadał, a potem przybierając najbardziej godną i przepełnioną pychą pozę, podpatrzoną u żony Prekursora Reposów, odsunął zasłonę, zadzierając nosa i wychodząc z przebieralni kołysząc przesadnie biodrami, by zatrzymać się przed lisem wypinając przesadnie pierś do przodu i wypinając tyłek, wdzięcząc się przesadnie.
- Co myślisz mój drogi? – zapytał takim tonem, jakby był święcie przekonany, że wygląda jak milion dolarów i że w tym czymś, żaden mężczyzna mu się nie oprze.
Nie musiał długo czekać na reakcję w postaci głośnego, szczerego śmiechu, który sprawił, że na jego policzkach wykwitł delikatny rumieniec, a na ustach szeroki radosny uśmiech, a po chwili, głupawka lisa udzieliła mu się i dołączył do gromkiego śmiechu, zginając się, by złapać się za bolący brzuch. Dopiero na interwencję ekspedientki spróbowali się opanować, choć było to trudno, bo za każdym razem kiedy patrzyli sobie w oczy nie potrafili powstrzymać cisnącego im się na usta śmiechu.
- Przepraszam, ale czy mógłbyś mi pomóc? – zapytał w końcu, uspokoiwszy się nieco. – Ja… nie bardzo znam się na modzie i nie jestem pewna co do mnie pasuje. Wybrałbyś coś dla mnie? Może być cokolwiek – zapewnił, posyłając mu błagalne spojrzenie. Miał wrażenie, że powinni się pospieszyć, albo przynajmniej kupić cokolwiek w tym sklepie by choć odrobinę zrekompensować pracującej tu kobiecie ich głośne zachowanie.
Kiedy padły słowa o czających się w krzakach członkach wrogiego klanu, Enzo był gotów paść na ziemie, ale nie zdążył, przygnieciony do podłoża ciężarem ciała wilka. Jego uszy stały na baczność, a nastroszony ogon znajdował się to z jednej, to z drugiej strony jego bioder. Enzo nastawił uszu, a słysząc tupot dwóch par stóp zrozumiał, że to nie była wcale pułapka, a zwykły zwiad, choć kiedy padły pierwsze strzały, nie był tego taki pewien.
Wszystko działo się wokół niego tak szybko. W jednej sekundzie to Perci przygniatał go do ziemi, ratując przed kulami, by w następnej to on błyskawicznie zmienił ich położenie, zanim kule zdołały wbić się w ciało któregoś z nich.
- Nie. Nie umiem – przyznał szczerze na pytanie o to, czy umiał strzelać. Od kiedy pamiętał miał beznadziejnego cela, nie było więc sensu by to ukrywać, zwłaszcza że sytuacja była patowa. Jednak miał coś innego niż dobre oko. Słuch. – Jest, a raczej było ich pięciu, dwójka odbiegła kiedy tylko ich odkryliście, jeden z nich chyba padł, kiedy zaczęliście strzelać, ale dwójka nadal jest na nogach i przemieszcza się w prawo – powiedział, strzygąc uszami i starając się wyłapać jak najwięcej dźwięków.
- Hmm… mam pomysł. Kiedy przesuną się jeszcze odrobinę, przed nimi znajdzie się małe wzniesienie, które, jeśli zmusimy ich by padli na ziemie, zasłoni im widok. Będziemy mieć wtedy czas, by się przedostać do tamtych kamieni, ale też, jeśli udałoby się komuś przekraść, do ujęcia ich żywcem. W tamtą stronę – wskazał kciukiem miejsce za sobą, odrobinę w lewo – znajduje się niski wał, który miał stanowić granicę między ziemiami Reposów. Jeśli ktoś się nim przekradnie, może zajść ich od tyłu – zaproponował całkowicie spokojnie, nadal nasłuchując, czy przeciwnicy nie znaleźliby się na pozycji, która byłaby dla nich najkorzystniejsza. Mieli nad nimi przewagę. Enzo znał tereny posiadłości jak własną kieszeń, nawet tak odległe jak to.
Z ponurych myśli, od których niechciane łzy zaczęły napływać mu do oczu uwolniły go ciepłe, pełne pokrzepienia palce lisa, które zacisnęły się na tych jego, wplatając palec między palec, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. A kiedy Gilles podniósł wzrok, nie zobaczył w jego jasnych oczach pogardy, a troskę. Coś co odbijało się jedynie w oczach Sashy, nagle dojrzał w tych ciepłych, pięknych oczach i to one, na ponowne pytanie czy wszystko było w porządku, sprawiły że niemal szczerze odpowiedział, że tak. Przy Cedricu było w porządku. Od samego początku stanowił dla niego oparcie nie do ocenienia i nawet teraz, był tuż obok, żeby trzymać go za rękę i zabrać, choć na chwilę z dala od kłopotów i stresu. Kiedy wsiadali do auta, Gilles przysiągł sobie, że nie da się i choćby siłą, będzie się dobrze bawił. W końcu to był dzień wolny również dla lisa i nie chciał mu go zepsuć swoją histerią. W końcu już został zmuszony przez żmiję do towarzyszenia mu w zakupach i choć chłopak niechętnie się do tego przyznawał, bo gdyby przyznał się chętnie, niechybnie spłonąłby rumieńcem, cieszył się, że to właśnie lis mu towarzyszył.
Niemal godzinną jazdę w połowie przespał, drugą połowę gapił się za okno i na Cedrica, dostrzegając jak wiele radości sprawiało mu prowadzenie auta. Sam raczej nie czuł chęci by znać się na czymś tak skomplikowanym jak zmiana biegów, niemniej w rękach lisa to wszystko wyglądało tak prosto i relaksująco, że Gilles z przyjemnością obserwował jak wesoło błyszczały mu oczy, kiedy ich wzrok spotykał się od czasu do czasu. Papuga nie mogła się powstrzymać w takich momentach i na jej wargach wykwitały szerokie, szczere uśmiechy. Uwielbiał jego obecność. I choć wstyd się było przyznać, nie miałby nic przeciwko, gdyby częściej spędzali go sam na sam. Już się go nie bał, wręcz przeciwnie, kiedy był tylko z nim, czuł się tak spokojny, jakby nic złego nie mogło mu się przytrafić.
Kiedy dotarli do miasteczka, prawie zapomniał o Blazie i całej reszcie oddziału Percivala, zajęty rozglądaniem się ciekawsko po otoczeniu i podążaniem za Cedriciem do sklepu, który poleciła im żmija. Niemniej, kiedy tylko weszli do środka i jasnym się okazało, kto nagle stał się centrum zainteresowania, zarówno lisa jak i ekspedientki, chłopak poczuł się nieco niekomfortowo. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć kobiecie, kiedy ta zapytała, w czym może pomóc, na szczęście Cedric załatwił sprawę za niego, sprawiając jedynie, że podejrzliwa kobieta podążała za nimi wzrokiem, kiedy niepewny Gilles zaczął niezbyt pewnie przesuwać wieszaki. Co on miał wybrać? Nie bardzo wiedział, bo gustu nie miał wcale i to zawsze Sasha kupował mu ubrania, a Julie ubierały pokojówki. Ostatecznie stwierdził, że skoro siostra nosiła tyle bieli, to wszystko co było w tym kolorze się nadawało, zdjął więc pierwsze lepsze białe ubrania i niepewnie pokazał je lisowi, chcąc poznać jego opinię, ale choć widział po jego minie, że nie był to raczej zbyt dobry wybór, mężczyzna nic nie powiedział, zostawiając go z jeszcze większymi wątpliwościami.
Słysząc o koszulach i jeansach, natychmiast podniósł głowę podekscytowany, ale zaraz nieco zmarkotniał, przypominając sobie słowa macochy lisa o tym, że miał znaleźć sobie coś eleganckiego.
- Może najpierw spróbuję z tym? – zaproponował, a odnalazłszy przymierzalnię, szybko zasunął zasłonkę i upewniając się, ze niczego nie było widać, zaczął się przebierać. A kiedy już miał na sobie komplet, białą, ołówkową spódnicę sięgającą kolan, oraz żakiet z dziwnie stojącymi poduszkami na ramionach, ledwo co powstrzymał śmiech cisnący mu się na usta. Wyglądał… niedorzecznie! Natychmiast chciał to wszystko z siebie zrzucić, ale zanim to zrobił… Do głowy wpadł mu pewien pomysł. Wiedział, że Cedric pewnie wolałby teraz siedzieć w lecznicy, albo robić coś bardziej ekscytującego niż czekać na niego przed przymierzalnią, dlatego stwierdził, że jeśli choć trochę go rozbawi, nie powinno stać się nic złego. Dlatego też, zebrał w sobie całą odwagę jaką posiadał, a potem przybierając najbardziej godną i przepełnioną pychą pozę, podpatrzoną u żony Prekursora Reposów, odsunął zasłonę, zadzierając nosa i wychodząc z przebieralni kołysząc przesadnie biodrami, by zatrzymać się przed lisem wypinając przesadnie pierś do przodu i wypinając tyłek, wdzięcząc się przesadnie.
- Co myślisz mój drogi? – zapytał takim tonem, jakby był święcie przekonany, że wygląda jak milion dolarów i że w tym czymś, żaden mężczyzna mu się nie oprze.
Nie musiał długo czekać na reakcję w postaci głośnego, szczerego śmiechu, który sprawił, że na jego policzkach wykwitł delikatny rumieniec, a na ustach szeroki radosny uśmiech, a po chwili, głupawka lisa udzieliła mu się i dołączył do gromkiego śmiechu, zginając się, by złapać się za bolący brzuch. Dopiero na interwencję ekspedientki spróbowali się opanować, choć było to trudno, bo za każdym razem kiedy patrzyli sobie w oczy nie potrafili powstrzymać cisnącego im się na usta śmiechu.
- Przepraszam, ale czy mógłbyś mi pomóc? – zapytał w końcu, uspokoiwszy się nieco. – Ja… nie bardzo znam się na modzie i nie jestem pewna co do mnie pasuje. Wybrałbyś coś dla mnie? Może być cokolwiek – zapewnił, posyłając mu błagalne spojrzenie. Miał wrażenie, że powinni się pospieszyć, albo przynajmniej kupić cokolwiek w tym sklepie by choć odrobinę zrekompensować pracującej tu kobiecie ich głośne zachowanie.
***
Reakcje pewnego niedoświadczonego, ale za to bardzo rozkosznego wilka wprawiały Enzo w wyśmienity nastrój. Kto by pomyślał, że ten wyszczekany mężczyzna ledwo będzie się powstrzymywał przed tak uroczym, uległym kładzeniem po sobie uszu przez tylko jeden, odważny dotyk. Kiedy jego oczy i oczy Percivala spotkały się, Enzo musiał się z całych sił powstrzymywać, by tego niesfornego wilka nie zaciągnąć w krzaki i sprawdzić jak mocno mógł mu ulec. Oh z przyjemnością zdominowałby go całego, już dawno nie czuł takiej satysfakcji na widok tak wyraźnego pożądania jakie widział w fiołkowych oczach… Na szczęście miał jeszcze odrobinę przyzwoitości i rozumiał, że jeśli mężczyzna chciał zachować posłuch i szacunek u własnych podwładnych nie powinien go tak traktować, a przynajmniej nie przy nich, dlatego natychmiast odsunął ręce, pozwalając mu działać, samemu prowadząc ich w odpowiednie miejsca, gdzie stanąć miały dziwne urządzenia, na które Enzo patrzył nieco podejrzliwie. Kiedy padły słowa o czających się w krzakach członkach wrogiego klanu, Enzo był gotów paść na ziemie, ale nie zdążył, przygnieciony do podłoża ciężarem ciała wilka. Jego uszy stały na baczność, a nastroszony ogon znajdował się to z jednej, to z drugiej strony jego bioder. Enzo nastawił uszu, a słysząc tupot dwóch par stóp zrozumiał, że to nie była wcale pułapka, a zwykły zwiad, choć kiedy padły pierwsze strzały, nie był tego taki pewien.
Wszystko działo się wokół niego tak szybko. W jednej sekundzie to Perci przygniatał go do ziemi, ratując przed kulami, by w następnej to on błyskawicznie zmienił ich położenie, zanim kule zdołały wbić się w ciało któregoś z nich.
- Nie. Nie umiem – przyznał szczerze na pytanie o to, czy umiał strzelać. Od kiedy pamiętał miał beznadziejnego cela, nie było więc sensu by to ukrywać, zwłaszcza że sytuacja była patowa. Jednak miał coś innego niż dobre oko. Słuch. – Jest, a raczej było ich pięciu, dwójka odbiegła kiedy tylko ich odkryliście, jeden z nich chyba padł, kiedy zaczęliście strzelać, ale dwójka nadal jest na nogach i przemieszcza się w prawo – powiedział, strzygąc uszami i starając się wyłapać jak najwięcej dźwięków.
- Hmm… mam pomysł. Kiedy przesuną się jeszcze odrobinę, przed nimi znajdzie się małe wzniesienie, które, jeśli zmusimy ich by padli na ziemie, zasłoni im widok. Będziemy mieć wtedy czas, by się przedostać do tamtych kamieni, ale też, jeśli udałoby się komuś przekraść, do ujęcia ich żywcem. W tamtą stronę – wskazał kciukiem miejsce za sobą, odrobinę w lewo – znajduje się niski wał, który miał stanowić granicę między ziemiami Reposów. Jeśli ktoś się nim przekradnie, może zajść ich od tyłu – zaproponował całkowicie spokojnie, nadal nasłuchując, czy przeciwnicy nie znaleźliby się na pozycji, która byłaby dla nich najkorzystniejsza. Mieli nad nimi przewagę. Enzo znał tereny posiadłości jak własną kieszeń, nawet tak odległe jak to.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach