Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
Dwa klany, same dzbany, jeden sojusz, jeden wróg...
Dwa klany, same dzbany, jeden sojusz, jeden wróg...
Mąż - bob
Żona - Ischigo
Ochroniarz - Hummany
Żona - Ischigo
Ochroniarz - Hummany
- ODDZIAŁ KLANU ESPOIR:
- PRAWA KLANÓW:
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rozmowa z zającem przybierała na tempie ale i spokoju. Każde wypowiedziane zdanie, które nie przesiąkało już ani cynizmem ani rozbawieniem swoich wzajemnych postaw, było miłą odmianą od jego szarej codzienności wysłuchiwania i wydawania rozkazów. Dodatkowo sama jego postać zaczynała go powoli fascynować. Uśmiechnięty, walczący ogrodnik o wyraźnie wyćwiczonej sylwetce – wątpił, że za sprawą rwania marchewek. Znajomość z synem Prekursora go nie dziwiła, z doświadczenia wiedział, że dzieci takich osób rzadko kiedy szły w ślady rodziców, były całkowicie inne z charakteru, niejednokrotnie nie prezentowały silnego przekonania swojego rodziciela. Szanował w nich tą odmienność chociaż nie raz i nie dwa stanowiło to ogromny problem, brak spełniania wymagań narzuconych na nich z góry frustrował, przytłaczał, niszczył czego on niechlubnie mógł być niedługo świadkiem – o ile prawdziwa Julie szybko nie pozbiera się psychicznie.
Gdy temat zszedł na autora pięknych rysunków na lodówce, nie umiał się powstrzymać przed uśmiechem. Próbował go jakoś zminimalizować, zająć się przygotowaniem kawy ale cóż, był już w tym wieku w którym najchętniej też by wychowywał już jakąś pociechę. Słodkiego dzieciaka który czekałby na jego powrót z pracy, domagał się wyciskania z siebie resztek kreatywności na budowanie cudaśnych wynalazków rozkręcających pasję latorośli. Mrzonki ale nadal, miło było posłuchać i popatrzeć na czyjeś szczęście. A to zająca było wręcz namacalne. Nie dość, że był ogromnie dumny to w jego głosie tkwiła wyczuwalna tęsknota. Aż na kilka chwil przeniósł na niego spojrzenie, przyglądając się jego profilowi. Dopiero później wrócił do robienia kawy.
Kwestii odzwierciedlenia wnętrzności w kawie wolał nie komentować chociaż nie umiał jednocześnie nie parsknąć. Na chwilę spojrzał w szare oczy Enzo teatralnie przewracając swoimi. Po przygotowaniu stanął wygodnie i popijając drobne łyki rozkoszował się chwilą zebrania myśli w całość. Nie wiedział dlaczego, raczej nigdy tak nie miał ale wydawało mu się, że w tym miejscu mógłby wymyślić rozwiązanie każdego problemu. Cicha, domowa atmosfera, przyjemnie ciasne acz jasne i ładnie urządzone wnętrza. Od razu w jego głowie zaczęła się zapełniać lista pewnych rzeczy do zrobienia z czego był mocno zadowolony, jednocześnie nie zaniedbywał swojego gospodarza na jego polecenie przygotowując dwa talerze i pieczywo. Im bliżej było szczęśliwego finału tym więcej śliny pływało mu w gębie. Aż ostatecznie zajrzał do garnka co niekoniecznie było kulturalnym ale nie umiał się już powstrzymać. Ciemny wywar wyglądał cudownie, już chciał! Teraz, natychmiast.
- Rozumiem, że poziom szkolnictwa interesuje Cię ze względu na dziecko? Zasadniczo, ja też wiem o naszym tyle ile sam przebyłem. – Przyznał szczerze mając na uwadze ścieżkę którą podążał. Wychowanie podstawowe, a później… można by się pokusić o zakwalifikowanie go pod wojsko chociaż nigdy nie posunął się aż tak daleko żeby bezmyślnie wymachiwać bronią i jeszcze bardziej bezmyślnie, wypełniać rozkazy kogoś kto niekoniecznie jest na odpowiednim miejscu.
- Z kuchnią bym się nie zgodził. Pachnie świetnie. – Uśmiechnął się półgębkiem zaciągając się powietrzem przepełnionym przyprawami. – Pocieszę Cię czy rozczaruję mówiąc, że nie? – Zapytał rozbawiony chociaż jego najbliższe towarzystwo raczej świetnie machało pałkami wodnymi. Ale grupy specjalizujące się chociażby w wypadach poza twarde granice klanu musiały umieć się bronić. Inaczej z cennych zapasów i udaremniania części porwań byłyby nici. – Osobiście po prostu lubię szermierkę więc szapo ba za umiejętności. – Zapewnił nie widząc nic szczególnego w pochwaleniu czyichś wyśmienitych umiejętności. Szczególnie gdy się z nimi tak rzadko stykał.
Gdy temat zszedł na Gillesa lekko się skrzywił, aż mu nos lekko zadrżał. Szybko jednak odchrząknął i zaczął się zastanawiać nad logiczną odpowiedzią na to pytanie. Ciężko było bo przed oczami stanął mu najpierw obraz nędzy i rozpaczy, później rzygulińskie, ostatecznie przekomarzanki z Bambi i aż go dreszcz przeszedł.
- Niedocenianie swojego przeciwnika to pierwszy krok do porażki. Julie jest sprytną i inteligentną osobą która rozumie swoją pozycję w świecie oraz mając swoje przekonania, wie jak ich bronić. – Mruknął nieco tajemniczym tonem, uśmiechając się łobuzersko. Bajkopisarz? Patrzcie i uczcie się jak ściemniać komuś w żywe oczy. Oto Percival Otso, brawa. Musiał jednak upić kolejny łyk żeby nie pokręcić głową na samego siebie. Do czego mu przyszło, wilk dyplomata.
Gdy zupa wypełniła miski, a oni usiedli naprzeciwko siebie przy stole, życzył smacznego i zabierając się za jedzenie aż mu się zaczęły oczy błyszczeć. Pyszne śniadanie po przyjemnej aktywności fizycznej rekompensowało ciężką i nieprzespaną noc. Dodatkowo, rozmowy ani na moment nie przerywali coraz więcej się o sobie dowiadując.
- Pytasz mnie o rezydencję? Nie, nie miałem. Wczoraj przyjechaliśmy stosunkowo późno i zmęczeni drogą, dzisiaj od rana na siebie wpadliśmy. Więc cała radość przede mną. – Cmoknął widocznie niezadowolony nie czerpiąc żadnej przyjemności z plątania się po nieznanym miejscu gdzie w każdym momencie może przypadkiem pojawić się tam gdzie nie powinien. Nigdy nie wtrącał się w sprawy które go nie dotyczyły pozwalając części życia płynąć niezależnie od niego. Po co miał węszyć intrygi i manipulacje gdy mógł wieczorem spokojnie poleżeć w łóżku i coś poczytać? Właśnie. Miał dość stresu w wykonywanej pracy.
- Jest inaczej. – Wzruszył ramionami na kolejne pytanie. – Macie więcej ogrodów, nie jestem przyzwyczajony do tak małej ilości wody w pobliżu w zamian za połacie zieleni. Coś więcej pewnie stwierdzę jak łaskawie się wyśpię i nie narażę się takiemu jednemu zającowi co to strasznie terytorialnie traktuje swoje marchewki. – Rzucił uśmiechając się wrednie, prowokacyjnie. – Myślisz, że jesteśmy jak nowa atrakcja czy serio to wszystko przyniesie jakieś efekty? – Zapytał mając niejasne przeczucie, że Enzo może lepiej orientować się w sytuacji służy i tego co tam chodziły za plotki. Sam nie umiał się określić więc jakieś zdanie miło by mu zrobiło.
Odpowiedzi nie zdążył specjalnie uzyskać bo jak na zawołanie, kobieta w wyprasowanej szarej sukience do kolan i przewiązanym w pasie białym fartuchu wpadła do chatki jak do siebie świergocząc już od wejścia.
- Enzo słyszałeś? Ta Espoirka wypadła przez okno i strasznie się połamała. Myślisz odwołają ten ślub? Szkoda jej, ładna i podobno ułożona dziewczyna ale… – Zamilkła spotykając się z fioletowymi, szeroko otwartymi oczami wilka siedzącego przodem do drzwi. Perci aż zamarł z łyżką wsadzoną do ust. Przełknął z trudem po czym spojrzał na Enzo, na kobietę i ponownie na Enzo.
- Dziękuję za śniadanie ale obowiązki gonią. – Mruknął dojadając po czym wstał i wstawił miskę do zlewu. Dojadł pieczywo i po otrzepaniu dłoni z okruszków uśmiechnął się w namacalnie wręcz wymuszony sposób zarówno do zająca jak i jego gościa po czym ruszył do wyjścia. Rzeczami na razie się nie przejmował, wróci, podziękuje. Ale do jasne cholery! Co te dwa głąby znowu odwaliły?! Na chwilę ich spuścił z oczu!
Korytarzem do przydzielonych im pokoi biegł. Wpadł do środku z rozpędem i patrząc na puste łóżko zaraz zawrócił uwagę na pozbawionego spodni Bambi.
- Gdzie Gilles i co żeście wybaranili?! – Zapytał oskarżycielskim tonem po tym jak upewnił się, że nikt nie podsłuchuje i spokojnie może zamknąć drzwi. Był widocznie podenerwowany, uszy postawione na baczność, ogon nerwowo drgał, a jego oczy ciskały pioruny. Co gorsza, jelonek wcale nie wydawał się przejęty! A podobno stan tego drugiego zarzyganego miał być krytyczny! Co się stało? Co go ominęło…?
***
Chwila plotek z Cedriciem przyniosła mu masę śmiechu i łatwe przekierowanie uwagi szczwanego lisa na przygodę z przyszłą małżonką, a nie jego zainteresowanie pewnym właścicielem pięknego poroża. W prawdzie nie mógł być pewien czy Sasha w jakikolwiek sposób jest zainteresowany dalszą, bliską znajomością z nim, do berka go nieco przymusił ale liczył na to, że jeszcze gdzieś na siebie wpadną, porozmawiają. Poza tym, pierwsze wrażenie chyba nie było aż tak złe skoro ten chciał się rano zobaczyć? Prawda?Zostawiony pod swoim pokojem obdarował go jeszcze szczerym i szerokim uśmiechem oraz kilkoma zaczepkami które prawie ich doprowadziły do pobicia się. Takiego typowo braterskiego oczywiście w którym to Ced siadał na nim i spuszczał stróżkę lepiej śliny tuż nad nim, w panice próbującym się wyrwać. Fuj mocno ale na szczęście, do niczego nie doszło, a oni umówili się przed jadalnią w której mieli odegrać scenkę szczęśliwej rodzinki. Posłał mu jeszcze znaczący uśmiech, poruszył brwiami po czym bez wyjaśnień zniknął za drzwiami swojego pokoju który postanowił… doprowadzić do względnej używalności publicznej! Porządkując książki na stosiki przeznaczone do przeczytania, do dokończenia oraz do odniesienia do biblioteki odnalazł kilka egzemplarzy chociażby pod łóżkiem. Pierwszy raz jak sięga pamięć odkurzył komody, pościelił łóżko i zadowolony z efektu godzinnego ogarniania, przetarł czoło z kropelek potu. Później oczywiście wyniósł książki i ubierając – niechętnie! – buty, umył twarz, ręce i ruszył.
Poprawiając okulary na nosie zaczesał jeszcze włosy palcami do tyłu i uśmiechając się sympatycznie przyjrzał się spokojnie Julie. Miał już okazję ale wtedy oniemiał, teraz musiał się nieco zreflektować, przedstawić i zagaić rozmowę przełamując pierwsze lody. Nie chciał być kojarzony z mało rozgarniętym stalkerem śliniącym się na widok ładnej buzi. A przecież taki nie był! Zboczony, bezczelny i perfidny owszem! Ale umiał się zachować gdy wymagała tego od niego sytuacja. Dlatego też od razu rozpoczynając spokojną rozmowę dotyczącą samej gry oraz jej samopoczucia, błądził uważnie spojrzeniem po całej jej twarzy starając się wyłapać czy w ogóle temat jej pasuje. I chociaż w teorii serio mogło by być przyjemnie, tak niestety, obecność ich macochy szybko mogła wszystko popsuć.
Siadając do stołu, po drugiej stronie Julie, kontynuował rozmowę, szczerze się uśmiechał i z ogromną uwagą słuchał. Jego oczy wychwytywały drobne szczegóły których opisy tak wielbił w książkach. A to jaśniejsza plamka w prawym oku, a to drobny pieprzyk na dłoni, długie palce stworzone do muskania klawiatury fortepiany i delikatny dołeczek w policzku gdy się uśmiechała. Była naprawdę ładna i zaczynał poważnie żałować, że Ced nigdy jej nie pokocha. Nie wydawała się zła. Zła osoba nigdy nie zaczęłaby się z nimi bawić, szczerze śmiać czy narażać na jakieś niedogodności.
W końcu ich ojciec i macocha zaszczycili towarzystwo, a on uśmiechając się zdecydowanie bardziej sztucznie, przeniósł wzrok na kobietę. Gdy ta dopadła papugę spojrzał w górę szukając litości albo pioruna na co ojciec zmarszczył delikatnie brwi. On szybko wzruszył ramionami i ponownie, niewinnie się uśmiechnął. Co mógł poradzić na to, że jej teksty czasem były tak głupie, że mu ręce opadały? Jak teraz na przykład, oczywiście, że to była Julie bo kto inny? Wróżka Zębuszka? Ale nie komentował! Już dawno nauczył się, że niektóre myśli może powierzyć co najwyżej Cedricowi, niektóre zaś powinny zostać jedynie do jego rozważań. Nie widział bowiem sensu niszczenia sobie relacji z ojcem, nawet jeżeli ta była podobna do tej z liskiem. Wszyscy dookoła traktowali go jak dziecko, a on mógł robić naprawdę wiele, co mu się żywnie podobało! Czasami frustrujące bo ogólnie w rodzinie głosu nie miał ale po przeanalizowaniu szans i zagrożeń, zyskiwał na plus.
Nie minęło długo gdy cała ciężka dla jego uszu tyrada rozpoczęła się. Plany ich macochy względem Julie przytłaczały jego, co dopiero Papugę! Współczuł jej, a zerkając co i rusz na jej rzednącą minę, w duchu aż wzdychał. Nie chciał dla niej tego wszystkiego, dlaczego to nie mogło być spokojne i nie aż tak nachalne? Już wystarczającym koszmarem było wychodzenie za kogoś kto Cię nigdy nie pokocha, zostanie w domu który nie jest Twój, pozbawiony się chociaż jednej życzliwej osoby. Teraz do woreczka nieszczęść należało dorzucić bawienie się w przygotowania, zmuszanie do obowiązków których można by oszczędzić i granie przykładnej rodziny, która chce najlepiej dla młodych, a nie dla klanu. Aż mu apetyt przeszedł.
Na deser natomiast podano wściekłego lisa w sosie z irytacji i sarkazmu, obtaczanym w wytykaniu błędów i głupoty, z dodatkiem szyderczego uśmiechu i nastroszonego futerka na uszach. Tygrysie, złote oczy spojrzały na brata z wyraźnymi przeprosinami, uszy opadły na głowę w geście uległości. Nigdy nie był dobry w kłótniach, nie umiał ich w jakiś logiczny sposób obejść czy zakończyć w ostatecznym rozrachunku irytując ich uczestników jeszcze mocniej. Dlatego siedząc jak na szpilkach zerkał na wszystkich po kolei po to by lekko się skulić gdy wszystkie te emocje wykipiały. Przełknął nerwowo ślinę, ponownie oczami przepełnionymi smutkiem spojrzał na Ceda. Chciałby to przerwać ale nie miał jak.
Intensywnie myśląc jak mógłby poprawić sytuację przy stole zabrał się mocno topornie za jedzenie. Patrząc w talerz przebierał sztućcami częściej zataczając nimi koła niżeli zjadając po czym nagle go olśniło. Podnosząc oczy na ojca z macochą uśmiechnął się jakby spięcie nie miało miejsca po czym odchrząkając, zwrócił na siebie uwagę.
- Apropo tradycji. Czy będziemy puszczali lampiony? Uwielbiam jak puszczamy, a jakby tak spróbować namówić większą ilość osób… – Zaczął na co ojciec podniósł na niego nieco spokojniejszy – przez jego dziecięcy uśmiech – wzrok, ba! Nawet się uśmiechnął.
- Możemy ale trzeba by to zorganizować. – Zaczął na co on pokiwał głową.
- Mogę spróbować się tym zająć. To mogłoby być przyjemne urozmaicenie.
- Pytanie czy my ich tyle mamy? – Zastanowił się, odszukując w pamięci miejsca w których mogłoby się tych papierowych cudeniek jeszcze znaleźć.
- Zapytam Enzo, wezmę ze sobą Ced’a i przekopiemy piwniczki. – Zaproponował chcąc przede wszystkim uchronić brata przed gniewem ojca, z drugiej strony spróbować liska uspokoić i czymś zająć. Przecież warto było próbować.
- Poza tym, młodzi powinni mieć swój! Więc Julie powinna z nami jeden pomalować! – Oświadczył z uporem na co ojciec uśmiechnął się półgębkiem dając temu aprobatę.
A więc spokojna kolacja we własnym gronie i lampiony! Miał już plan na wieczór.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Enzo nie spodziewał się, że jego pytania o młodą papugę zostaną zbyte w tak… nieoczywisty i dyplomatyczny sposób, w który nie mógł się w żaden sposób wtrącić jeśli nie chciał wyjść na zbyt wścibskiego, albo wtykającego nos w nie swoje sprawy. Mentalnie wzruszył ramionami, fizycznie spoglądając na Espoira z zaciekawionym uznaniem. Skoro odpowiedź nie była tak oczywista to może znaczyła, że kobieta miała czarny pas w karate, za paskiem nosiła pistolet i w ogóle znała tysiąc sposobów morderstwa jednym palcem, do tego bez zostawiania po sobie żadnych śladów. Albo nie potrafiła zabić muchy. Żadna z powstałych w głowie Enzo opcji nie wydawała mu się zbyt… właściwa, dlatego ostatecznie przestał się nad tym zastanawiać, stwierdzając że prędzej czy później i tak się tego dowie, tymczasem zajmie się śniadaniem… albo wczesnym obiadem, biorąc pod uwagę, którą mieli godzinę.
Pogryzając chleb, przyglądał się z zadowoleniem jak wilk żywo i z widoczną przyjemnością zajadał się jego daniem, sprawiając że mężczyzna na nowo poczuł chęć do gotowania i dzielenia się swoim jedzeniem z innymi. Oczywiście, Cedric i Adrien, czasem nawet ktoś ze służby zaglądał do niego porą obiadową i nigdy nie wychodził głodny, a jednak nigdy nie widział aż takiego entuzjazmu. Może to dlatego, że byli przyzwyczajeni do smaku jego potraw? W każdym razie, nie ukrywał że zadowolenie na twarzy Percivala i jemu nie sprawiało radości, tym bardziej cieszył się, że przegrał walkę. Choć nawet gdyby wygrał, znając siebie i tak zaprosiłby mężczyznę na śniadanie.
- Rozumiem, że jesteś tym zachwycony – parsknął Enzo, widząc skrzywienie na twarzy gościa. Nie dziwił mu się. Chyba nikt nie przepadał za przebywaniem w miejscu takim jak to, gdzie w teorii byli mile widzianymi gośćmi, a w praktyce wystarczył jeden nieodpowiedni ruch, a cały kruchy sojusz pomiędzy klanami mógł zostać zerwany.
- Trzymaj się pierwszego piętra, po drugim lepiej się nie kręcić bez wyraźnego powodu, ogrody i cała reszta nie są skarbcem więc tym bardziej nie będzie problemu jeśli będziesz chciał sobie pozwiedzać – podpowiedział, posyłając mężczyźnie rozumiejące spojrzenie. To nie było łatwe, znaleźć się w obcym miejscu i odnaleźć się w nim, kiedy nie było się pewnym jakie reakcje się wywoła. Enzo miał o tyle łatwiej, kiedy się pojawił, że od tego gdzie postawi stopę zależał tylko los jego i jego żony, nie całych klanów.
Na przytyk w swoją stronę uśmiechnął się jedynie skromnie, wzruszając lekko ramionami. Był zającem, traktował swój ogród bardzo terytorialnie. A marchewki… cóż, nie ukrywał, że je uwielbiał i każdego, kto nie zamierzał okazać im należytego szacunku przepędzał gdzie pieprz rośnie. Nad kolejnym pytaniem musiał się zastanowić trochę dłużej. Jeśli miał być szczery, zanim się pojawili… słyszał więcej negatywnych opinii niż jakichkolwiek popierających sojusz. Przynajmniej we dworze. Espoierzy byli znani ze swoich raczej wybuchowych charakterów i siłowych zamiast pokojowych rozwiązań, za to Reposi cenili sobie pokój. Większość więc obawiała się, że kiedy ci się pojawią… cóż, ich życie zmieni się niekoniecznie na lepsze. Bali się, że młoda papuga okaże się małym tyranem, a jej służący będą szukać problemów tam gdzie ich nie było. Dlatego więc, gdy okazało się, że panienka Julie jest, a raczej wygląda na osóbkę o łagodnym charakterze, do tego nieco wątłego zdrowia, za to piękna i elegancka… większość negatywnych komentarzy ucichła. Enzo nie wiedział na jak długo, w końcu mogło się okazać, że początkowy zachwyt nad urodą był tylko tym czym był, powierzchnią, która skrywała zdradziecką górę lodową. Nie widział jednak powodu, by martwić mężczyznę. Z drugiej strony nie chciał też przed nim niczego ukrywać…
- Cóż… - zaczął spokojnie, rozrywając chleb i mocząc go w zupie, zanim wrzucił kawałek do ust, ale więcej powiedzieć nie zdążył.
Prawie się zakrztusił, kiedy jedna z młodych służących, Ada, wpadła do jego domu jak do siebie, niemal od razu wygadując… bzdury jak na gust Enzo, ale najwyraźniej nie dla Percivala. Z jednej strony mu się nie dziwił, domyślał się, że Julie była pod jego opieką, skoro razem z nią pojawił się w dworze, a z drugiej, no to brzmiało jak totalna bzdura. Niemniej, nie zatrzymywał go, zapewniając że wszystko na pewno jest w porządku. A kiedy zniknął, zerknął na zszokowaną Adę, która mrugała szybko powiekami będąc w głębokim szoku.
Mężczyzna powstrzymał cisnące mu się na usta westchnienie.
- Zupy? – zapytał dziewczyny, podchodząc do kuchni, by dolać sobie dokładkę.
- Nie dziękuję – służąca wyrwała się z letargu, spoglądając na ogrodnika wzrokiem rządnym wiedzy.
- O nie nie, nie patrz tak na mnie, nic ci nie powiem – parsknął, unosząc jedną brew. – Za to jestem bardzo ciekaw, jak to się stało, że przyszła żona naszego Cedrica wypadła z okna – dodał zaraz tonem sugerującym, że albo Ada upadła na głowę, albo ten kto jej przekazał tę plotkę tak właśnie skończył.
- Louise powiedziała mi, że Patric słyszał od Isabelle, która widziała jak Cedric ze służącym panienki nieśli ją do dworu! Podobno była cała połamana, a krwi było tyle, że do tej pory ją sprzątają –powiedziała rozentuzjazmowana, nie dostrzegając w tej całej sytuacji nic nadzwyczajnego. Jakby codziennie w tym miejscu zdarzały się takie wypadki i nikt się tym nie przejmował.
- A jak szłaś tu do mnie, to widziałaś żeby coś sprzątali? – zapytał łagodnie, jak gdyby nigdy nic zajadając się drugą porcją zupy.
Mina dziewczyny zrzedła.
- No… no nie widziałam – przyznała, a rumieńce wykwitły na jej bladych policzkach.
- To po pierwsze, a po drugie, czy widziałaś gdzieś Prekursora? – zapytał ze stoickim spokojem, który trochę dziewczynę zawsze irytował, ale nie był aż tak denerwujący by pozbyć się możliwości poplotkowania.
- Widziałam, zanosiłam mu herbatę do gabinetu zanim tu przyszłam – odpowiedziała, marszcząc brwi, jakby nie rozumiała, do czego Enzo zmierzał.
- No więc… wydaje ci się, że Prekursor piłby spokojnie herbatę w swoim gabinecie, gdyby coś się stało panience Julie? – zapytał, posyłając dziewczynie spojrzenie zmuszające ją do ruszenia kilku szarych komórek.
- No… no nie – przyznała niechętnie, zaraz potem marszcząc zabawnie nos. – Wiesz co, w ogóle nie ma z tobą zabawy, Enzo – powiedziała mu, pokazując mężczyźnie język. A potem obrażona i sprowadzona na ziemię, uciekła zostawiając go samego, kręcącego głową z politowaniem. Musiał się później dowiedzieć, czy dziewczynie nic się nie stało. W końcu plotki z czegoś się rodziły…
W momencie, w którym wybiła godzina zero, a Cedric z Adrienem przepuścili go szarmancko w drzwiach, miał wrażenie, że zaraz tam upadnie. Nogi się pod nim uginały, a pióra na skrzydłach nastroszyły w wyrazie paniki i odruchu chęci rzucenia się do ucieczki. Przecież nie było realnych szans, żeby dał sobie radę! To było o wiele za dużo dla niego. Dla Julie też, ale ona przynajmniej była kobietą, którą klan Espoirów obiecał wydać za mąż za idącego obok niego mężczyznę. Nie wierzył, że dla niej byłoby to prostsze, byłoby… prawdziwe. A on nie dość, że się stresował tym wszystkim, to jeszcze czuł jak ostatni kłamca na świecie. Przecież to było oszustwo, które jeśli się wyda, doprowadzi do wojny nie z jednym klanem, ale dwoma.
Widząc, że są sami… na razie, Gilles trochę się uspokoił, choć to znaczyło stres związany z oczekiwaniem w podwójnej dawce. Doceniał starania Adriena, który próbował go zagadać, Cedrica, który również próbował uczynić to całe spotkanie dla niego łatwiejszym, zauważył gdzie usiadł i rozczulił się odrobinę, posyłając mu wdzięczne spojrzenie. Doceniał to, choć wiedział, że wcale nie poczuje się przez to lepiej…
A potem w pomieszczeniu pojawiła się para Prekursorów i Gilles niepewny co powinien zrobić, podniósł się z krzesła. Nie spodziewał się, że na raz zostanie pochwycony w pachnący zbyt mocnymi perfumami uścisk i przywitany jakby już należał do rodziny. Zmieszanie pojawiło się na jego twarzy, choć szybko postarał się je ukryć pod uprzejmym uśmiechem i przedstawieniem się. Usiadł z powrotem, zaciskając palce na krawędzi krzesła. Siedział spięty na samym brzegu, gotowy do ucieczki, wpatrując się w punkt ponad ramieniem paplającej kobiety. W pierwszym momencie próbował jej odpowiadać, ale wystarczyła mu chwila, by zauważyć, że wcale nie potrzebowała do rozmowy drugiej osoby. Doskonale radziła sobie sama. Zarówno z prowadzeniem jednoosobowej konwersacji, jak i przyprawiania go o ból głowy. Słysząc, że miał zostać jej… córką, poczuł jeszcze więcej mdłości. Rozmowa z tą osobą była dla niego torturą, zajęcia jakie wynalazła dla nich obu na kolejne dni brzmiały jak powolny wyrok śmierci…
Kiedy temat doszedł do tradycji w rodzinie Reposów, Gilles cały się pocił ze zdenerwowania. Nie dość, że musiał zapamiętać tak wiele rzeczy, już jego umysł pękał w szwach od nadmiaru zmartwień, planów i prób poradzenia sobie z sytuacją, dochodziły kolejne cegiełki, które tylko sprawiały, że ciężar na jego ramionach stawał się niemal nie do utrzymania. A potem… poczuł się jakby ktoś uderzył go w twarz. Słysząc bezczelne, niedelikatne i zbyt bezpośrednie pytanie, poczuł że jego twarz nabrała niezdrowego odcienia przypominający raczej dorodnego buraka. Miał wrażenie, że kobieta odarła jego siostrę, jego z całej delikatności, godności i poczucia własnej wartości, jakby to, co do tej pory zrobił w swoim życiu, a ton kobiety sugerował, że zrobił niejedno, stanowiło całą jego wartość. W swoim życiu niewiele miał okazji, a nawet jeśli się nadarzyły, nigdy z nich nie skorzystał, ba on się nawet nie całował, a czuł się jak brudna szmata, którą ktoś wytarł podłogę. Miał ochotę uciec. A potem odlecieć i nigdy więcej tu nie wrócić, nawet za cenę bezpieczeństwa klanu, który przecież i tak nigdy się nim nie interesował…
Wzdrygnął się, kiedy nad stołem potoczył się ostry głos Cedrica. Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem Gilles miał wrażenie, że nie powinno go być przy tej rozmowie, ani przy tym stole, gdzie atmosfera z każdą chwilą coraz bardziej gęstniała, sprawiając że czuł się coraz mniej komfortowo. Dlatego, choć jego apetyt praktycznie nie istniał, ucieszył się kiedy Prekursor zarządził wniesienie dań i zaczął się obiad. Chłopak nałożył sobie czegokolwiek na talerz, tylko po to, by udawać, że je, choć jego widelec ani razu nie trafił do ust. Soku też się nie napił, bojąc się, że kiedy tylko chłodny płyn spłynąłby mu do gardła, natychmiast odszukałby drogę do wyjścia. Unosił jednak szklankę do zaciśniętych ust, udając że rozmowa, którą zaraz zagaił do niego Prekursor była miłą pogawędką, a nie przesłuchaniem.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia trzy.
- Czym się zajmujesz?
- Uczę muzyki.
- Grasz na czymś?
- Na pianinie i trochę na gitarze.
- Masz jakieś rodzeństwo?
- Młodszego brata.
- Potrafisz walczyć?
- Trochę.
- Strzelać?
- Z łuku.
Gilles nie wiedział ile tak trwała wymiana między nimi, wyglądająca jak mecz pingpongowy, gdzie pytania i odpowiedzi były odbijane jak piłeczka. Suchy ton głosu mężczyzny przynajmniej niczego nie zdradzał, ani nie oceniał, jedynie… pytał. Kiedy skoczyły mu się pytania, chłopak czuł się wyczerpany do tego stopnia, że w zasadzie przestał udawać, że je i tylko czekał aż będzie mógł stamtąd iść, gapiąc się w swój talerz i czując rosnącą w gardle gulę. Dlaczego to było takie trudne? Czemu nie mógł się tym wszystkim mniej przejmować?
Rozmowy o lampionach prawie nie usłyszał, zbyt zajęty oddychaniem, by nie zmieniło się w histeryczną hiperwentylację. Czuł zbliżający się atak paniki, choć sytuacja wyglądała na opanowaną. Nigdy nie radził sobie zbyt dobrze w stresujących sytuacjach, szukając z nich jak najszybszej ucieczki. A kiedy nie mógł się wydostać… panikował. Próbował wykrzesać z siebie choć jeden uśmiech, krzywy bo krzywy, ale uśmiech, z którym mógł udawać, że wszystko było w jak najlepszym porządku. A potem zostało jeszcze tylko pożegnanie, zapewnienie, że stawi się następnego dnia wcześnie rano w wyznaczonym przez starszą kobietę pokoju na przymiarki sukni ślubnej i mógł znaleźć się za drzwiami tego strasznego pokoju.
- Em… czy mogę… chciałam podziękować… za, za wsparcie – wyjąkał w stronę braci, kłaniając się lekko, a potem zostając w zgięciu, uciekł kierując się prosto do tymczasowej sypialni.
Zatrzasnął za sobą drzwi, czując że serce obijało mu się dziko o żebra, a tłumione do tej pory uczucia uciekają z niego w postaci przyspieszonego, płytkiego oddechu i dwóch samotnych łez, które spłynęły mu po policzkach i wsiąknęły w materiał sukienki.
Pogryzając chleb, przyglądał się z zadowoleniem jak wilk żywo i z widoczną przyjemnością zajadał się jego daniem, sprawiając że mężczyzna na nowo poczuł chęć do gotowania i dzielenia się swoim jedzeniem z innymi. Oczywiście, Cedric i Adrien, czasem nawet ktoś ze służby zaglądał do niego porą obiadową i nigdy nie wychodził głodny, a jednak nigdy nie widział aż takiego entuzjazmu. Może to dlatego, że byli przyzwyczajeni do smaku jego potraw? W każdym razie, nie ukrywał że zadowolenie na twarzy Percivala i jemu nie sprawiało radości, tym bardziej cieszył się, że przegrał walkę. Choć nawet gdyby wygrał, znając siebie i tak zaprosiłby mężczyznę na śniadanie.
- Rozumiem, że jesteś tym zachwycony – parsknął Enzo, widząc skrzywienie na twarzy gościa. Nie dziwił mu się. Chyba nikt nie przepadał za przebywaniem w miejscu takim jak to, gdzie w teorii byli mile widzianymi gośćmi, a w praktyce wystarczył jeden nieodpowiedni ruch, a cały kruchy sojusz pomiędzy klanami mógł zostać zerwany.
- Trzymaj się pierwszego piętra, po drugim lepiej się nie kręcić bez wyraźnego powodu, ogrody i cała reszta nie są skarbcem więc tym bardziej nie będzie problemu jeśli będziesz chciał sobie pozwiedzać – podpowiedział, posyłając mężczyźnie rozumiejące spojrzenie. To nie było łatwe, znaleźć się w obcym miejscu i odnaleźć się w nim, kiedy nie było się pewnym jakie reakcje się wywoła. Enzo miał o tyle łatwiej, kiedy się pojawił, że od tego gdzie postawi stopę zależał tylko los jego i jego żony, nie całych klanów.
Na przytyk w swoją stronę uśmiechnął się jedynie skromnie, wzruszając lekko ramionami. Był zającem, traktował swój ogród bardzo terytorialnie. A marchewki… cóż, nie ukrywał, że je uwielbiał i każdego, kto nie zamierzał okazać im należytego szacunku przepędzał gdzie pieprz rośnie. Nad kolejnym pytaniem musiał się zastanowić trochę dłużej. Jeśli miał być szczery, zanim się pojawili… słyszał więcej negatywnych opinii niż jakichkolwiek popierających sojusz. Przynajmniej we dworze. Espoierzy byli znani ze swoich raczej wybuchowych charakterów i siłowych zamiast pokojowych rozwiązań, za to Reposi cenili sobie pokój. Większość więc obawiała się, że kiedy ci się pojawią… cóż, ich życie zmieni się niekoniecznie na lepsze. Bali się, że młoda papuga okaże się małym tyranem, a jej służący będą szukać problemów tam gdzie ich nie było. Dlatego więc, gdy okazało się, że panienka Julie jest, a raczej wygląda na osóbkę o łagodnym charakterze, do tego nieco wątłego zdrowia, za to piękna i elegancka… większość negatywnych komentarzy ucichła. Enzo nie wiedział na jak długo, w końcu mogło się okazać, że początkowy zachwyt nad urodą był tylko tym czym był, powierzchnią, która skrywała zdradziecką górę lodową. Nie widział jednak powodu, by martwić mężczyznę. Z drugiej strony nie chciał też przed nim niczego ukrywać…
- Cóż… - zaczął spokojnie, rozrywając chleb i mocząc go w zupie, zanim wrzucił kawałek do ust, ale więcej powiedzieć nie zdążył.
Prawie się zakrztusił, kiedy jedna z młodych służących, Ada, wpadła do jego domu jak do siebie, niemal od razu wygadując… bzdury jak na gust Enzo, ale najwyraźniej nie dla Percivala. Z jednej strony mu się nie dziwił, domyślał się, że Julie była pod jego opieką, skoro razem z nią pojawił się w dworze, a z drugiej, no to brzmiało jak totalna bzdura. Niemniej, nie zatrzymywał go, zapewniając że wszystko na pewno jest w porządku. A kiedy zniknął, zerknął na zszokowaną Adę, która mrugała szybko powiekami będąc w głębokim szoku.
Mężczyzna powstrzymał cisnące mu się na usta westchnienie.
- Zupy? – zapytał dziewczyny, podchodząc do kuchni, by dolać sobie dokładkę.
- Nie dziękuję – służąca wyrwała się z letargu, spoglądając na ogrodnika wzrokiem rządnym wiedzy.
- O nie nie, nie patrz tak na mnie, nic ci nie powiem – parsknął, unosząc jedną brew. – Za to jestem bardzo ciekaw, jak to się stało, że przyszła żona naszego Cedrica wypadła z okna – dodał zaraz tonem sugerującym, że albo Ada upadła na głowę, albo ten kto jej przekazał tę plotkę tak właśnie skończył.
- Louise powiedziała mi, że Patric słyszał od Isabelle, która widziała jak Cedric ze służącym panienki nieśli ją do dworu! Podobno była cała połamana, a krwi było tyle, że do tej pory ją sprzątają –powiedziała rozentuzjazmowana, nie dostrzegając w tej całej sytuacji nic nadzwyczajnego. Jakby codziennie w tym miejscu zdarzały się takie wypadki i nikt się tym nie przejmował.
- A jak szłaś tu do mnie, to widziałaś żeby coś sprzątali? – zapytał łagodnie, jak gdyby nigdy nic zajadając się drugą porcją zupy.
Mina dziewczyny zrzedła.
- No… no nie widziałam – przyznała, a rumieńce wykwitły na jej bladych policzkach.
- To po pierwsze, a po drugie, czy widziałaś gdzieś Prekursora? – zapytał ze stoickim spokojem, który trochę dziewczynę zawsze irytował, ale nie był aż tak denerwujący by pozbyć się możliwości poplotkowania.
- Widziałam, zanosiłam mu herbatę do gabinetu zanim tu przyszłam – odpowiedziała, marszcząc brwi, jakby nie rozumiała, do czego Enzo zmierzał.
- No więc… wydaje ci się, że Prekursor piłby spokojnie herbatę w swoim gabinecie, gdyby coś się stało panience Julie? – zapytał, posyłając dziewczynie spojrzenie zmuszające ją do ruszenia kilku szarych komórek.
- No… no nie – przyznała niechętnie, zaraz potem marszcząc zabawnie nos. – Wiesz co, w ogóle nie ma z tobą zabawy, Enzo – powiedziała mu, pokazując mężczyźnie język. A potem obrażona i sprowadzona na ziemię, uciekła zostawiając go samego, kręcącego głową z politowaniem. Musiał się później dowiedzieć, czy dziewczynie nic się nie stało. W końcu plotki z czegoś się rodziły…
***
Kiedy dwie godziny po wystawieniu się na pośmiewisko i pokazaniu w wersji zdecydowanie domowej Gilles znów stanął twarzą w twarz z Reposem, wyglądał ślicznie i odświętnie, czyli dokładnie tak jak powinna wyglądać Julie kierując się na spotkanie z przyszłymi teściami. Tym razem sukienka, którą na sobie miał miała długie rękawy i sięgała mu do kolan. Posiadała wycięcie na plecach na skrzydła, nie krępując w żaden sposób jego ruchów. Szpilki zastąpił pantofelkami na niskim obcasie, który stukał złowieszczo, kiedy zmierzali w stronę jadalni. Im bliżej pomieszczenia się znajdowali, tym wyraźniej chłopak słyszał w uszach szum krwi. Serce waliło mu jak młotem, a dłonie pociły ze zdenerwowania. Miał wrażenie, że zaraz tam zemdleje, starając się wyglądać świeżo i elegancko, a nie jakby miał ochotę puścić pawia. Siłą powstrzymywał się od kurczowego zaciskania palców na rąbku sukienki, wiedząc że pogniótłby ją niemiłosiernie. Prezentację z Tygrysem przespał, próbując coś odpowiadać, choć były to jedynie półsłówka i uprzejme, wymuszone uśmiechy. Nigdy wcześniej nie czuł się tak źle jak w tamtym momencie. Nawet kac był bardziej znośny od tego…W momencie, w którym wybiła godzina zero, a Cedric z Adrienem przepuścili go szarmancko w drzwiach, miał wrażenie, że zaraz tam upadnie. Nogi się pod nim uginały, a pióra na skrzydłach nastroszyły w wyrazie paniki i odruchu chęci rzucenia się do ucieczki. Przecież nie było realnych szans, żeby dał sobie radę! To było o wiele za dużo dla niego. Dla Julie też, ale ona przynajmniej była kobietą, którą klan Espoirów obiecał wydać za mąż za idącego obok niego mężczyznę. Nie wierzył, że dla niej byłoby to prostsze, byłoby… prawdziwe. A on nie dość, że się stresował tym wszystkim, to jeszcze czuł jak ostatni kłamca na świecie. Przecież to było oszustwo, które jeśli się wyda, doprowadzi do wojny nie z jednym klanem, ale dwoma.
Widząc, że są sami… na razie, Gilles trochę się uspokoił, choć to znaczyło stres związany z oczekiwaniem w podwójnej dawce. Doceniał starania Adriena, który próbował go zagadać, Cedrica, który również próbował uczynić to całe spotkanie dla niego łatwiejszym, zauważył gdzie usiadł i rozczulił się odrobinę, posyłając mu wdzięczne spojrzenie. Doceniał to, choć wiedział, że wcale nie poczuje się przez to lepiej…
A potem w pomieszczeniu pojawiła się para Prekursorów i Gilles niepewny co powinien zrobić, podniósł się z krzesła. Nie spodziewał się, że na raz zostanie pochwycony w pachnący zbyt mocnymi perfumami uścisk i przywitany jakby już należał do rodziny. Zmieszanie pojawiło się na jego twarzy, choć szybko postarał się je ukryć pod uprzejmym uśmiechem i przedstawieniem się. Usiadł z powrotem, zaciskając palce na krawędzi krzesła. Siedział spięty na samym brzegu, gotowy do ucieczki, wpatrując się w punkt ponad ramieniem paplającej kobiety. W pierwszym momencie próbował jej odpowiadać, ale wystarczyła mu chwila, by zauważyć, że wcale nie potrzebowała do rozmowy drugiej osoby. Doskonale radziła sobie sama. Zarówno z prowadzeniem jednoosobowej konwersacji, jak i przyprawiania go o ból głowy. Słysząc, że miał zostać jej… córką, poczuł jeszcze więcej mdłości. Rozmowa z tą osobą była dla niego torturą, zajęcia jakie wynalazła dla nich obu na kolejne dni brzmiały jak powolny wyrok śmierci…
Kiedy temat doszedł do tradycji w rodzinie Reposów, Gilles cały się pocił ze zdenerwowania. Nie dość, że musiał zapamiętać tak wiele rzeczy, już jego umysł pękał w szwach od nadmiaru zmartwień, planów i prób poradzenia sobie z sytuacją, dochodziły kolejne cegiełki, które tylko sprawiały, że ciężar na jego ramionach stawał się niemal nie do utrzymania. A potem… poczuł się jakby ktoś uderzył go w twarz. Słysząc bezczelne, niedelikatne i zbyt bezpośrednie pytanie, poczuł że jego twarz nabrała niezdrowego odcienia przypominający raczej dorodnego buraka. Miał wrażenie, że kobieta odarła jego siostrę, jego z całej delikatności, godności i poczucia własnej wartości, jakby to, co do tej pory zrobił w swoim życiu, a ton kobiety sugerował, że zrobił niejedno, stanowiło całą jego wartość. W swoim życiu niewiele miał okazji, a nawet jeśli się nadarzyły, nigdy z nich nie skorzystał, ba on się nawet nie całował, a czuł się jak brudna szmata, którą ktoś wytarł podłogę. Miał ochotę uciec. A potem odlecieć i nigdy więcej tu nie wrócić, nawet za cenę bezpieczeństwa klanu, który przecież i tak nigdy się nim nie interesował…
Wzdrygnął się, kiedy nad stołem potoczył się ostry głos Cedrica. Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem Gilles miał wrażenie, że nie powinno go być przy tej rozmowie, ani przy tym stole, gdzie atmosfera z każdą chwilą coraz bardziej gęstniała, sprawiając że czuł się coraz mniej komfortowo. Dlatego, choć jego apetyt praktycznie nie istniał, ucieszył się kiedy Prekursor zarządził wniesienie dań i zaczął się obiad. Chłopak nałożył sobie czegokolwiek na talerz, tylko po to, by udawać, że je, choć jego widelec ani razu nie trafił do ust. Soku też się nie napił, bojąc się, że kiedy tylko chłodny płyn spłynąłby mu do gardła, natychmiast odszukałby drogę do wyjścia. Unosił jednak szklankę do zaciśniętych ust, udając że rozmowa, którą zaraz zagaił do niego Prekursor była miłą pogawędką, a nie przesłuchaniem.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia trzy.
- Czym się zajmujesz?
- Uczę muzyki.
- Grasz na czymś?
- Na pianinie i trochę na gitarze.
- Masz jakieś rodzeństwo?
- Młodszego brata.
- Potrafisz walczyć?
- Trochę.
- Strzelać?
- Z łuku.
Gilles nie wiedział ile tak trwała wymiana między nimi, wyglądająca jak mecz pingpongowy, gdzie pytania i odpowiedzi były odbijane jak piłeczka. Suchy ton głosu mężczyzny przynajmniej niczego nie zdradzał, ani nie oceniał, jedynie… pytał. Kiedy skoczyły mu się pytania, chłopak czuł się wyczerpany do tego stopnia, że w zasadzie przestał udawać, że je i tylko czekał aż będzie mógł stamtąd iść, gapiąc się w swój talerz i czując rosnącą w gardle gulę. Dlaczego to było takie trudne? Czemu nie mógł się tym wszystkim mniej przejmować?
Rozmowy o lampionach prawie nie usłyszał, zbyt zajęty oddychaniem, by nie zmieniło się w histeryczną hiperwentylację. Czuł zbliżający się atak paniki, choć sytuacja wyglądała na opanowaną. Nigdy nie radził sobie zbyt dobrze w stresujących sytuacjach, szukając z nich jak najszybszej ucieczki. A kiedy nie mógł się wydostać… panikował. Próbował wykrzesać z siebie choć jeden uśmiech, krzywy bo krzywy, ale uśmiech, z którym mógł udawać, że wszystko było w jak najlepszym porządku. A potem zostało jeszcze tylko pożegnanie, zapewnienie, że stawi się następnego dnia wcześnie rano w wyznaczonym przez starszą kobietę pokoju na przymiarki sukni ślubnej i mógł znaleźć się za drzwiami tego strasznego pokoju.
- Em… czy mogę… chciałam podziękować… za, za wsparcie – wyjąkał w stronę braci, kłaniając się lekko, a potem zostając w zgięciu, uciekł kierując się prosto do tymczasowej sypialni.
Zatrzasnął za sobą drzwi, czując że serce obijało mu się dziko o żebra, a tłumione do tej pory uczucia uciekają z niego w postaci przyspieszonego, płytkiego oddechu i dwóch samotnych łez, które spłynęły mu po policzkach i wsiąknęły w materiał sukienki.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sasha wzdrygnął się, nie kryjąc zaskoczenia i zdezorientowania na twarzy, kiedy w jego pokoju pojawił się wyraźnie zestresowany, może wręcz przestraszony ochroniarz. Mina chłopaka w pierwszym momencie musiała być przygłupia, bo naprawdę nie wiedział, o co się rozchodziło.
- Chwila - poprosił od razu i podniósł się do pozycji stojącej, ponieważ poczuł się nieco nieprzyjemnie osaczony przez mężczyznę. - Chodzi ci o sytuację z przedpołudnia? - starał się połączyć kropki, ale widząc, że nawet sam Perciaval do końca nie wie, o co chodzi, nie ułatwiało sprawy. - Gilles jest na obiedzie z rodziną Prekursora - powiedział, nie kryjąc lekkiej urazy na oskarżycielski ton, którym został potraktowany zaraz od wejścia. - Tak, jak było w planie - dodał chłodniej, prostując się nieco, ale tylko po to, żeby zaraz westchnąć. Jego palce mimowolnie powędrowały do nasady jego nosa, a lędźwie oparły się o blat biurka. Może i mieli słabe pierwsze spotkanie, ale Sasha był tutaj w pracy tak samo bardzo jak Percival, mimo że przyjaźnił się z Gillesem. A może właśnie w szczególności że przyjaźnił się z Gillesem. Nie był dzieckiem, nie mógł być wiele młodszy od samego ochroniarza, ogarniał mniej lub więcej rzeczywistość. - Co do wcześniej. Po śniadaniu wkręciliśmy się w zabawę w berka z dzieciakami. Gilles był w gorsecie i skończyło się na dusznościach - wyjaśnił już luźniej. I tak miał przedyskutować ten temat z Percivalem, więc i tak dobrze, że dość szybko się nawinął. - Ogarnąłem sytuację, nic nie wyszło na jaw, Gilles ma się dobrze. Ale zdecydowanie nie możemy sobie pozwolić na powtórkę, było zbyt ryzykownie - dodał ze zmartwieniem, zakładając nogi w kostkach, a w jego głowie na powrót pojawił się obraz jego przyjaciela zwiniętego na podłodze w łazience. Pokiwał głową, chcąc odgonić nieprzyjemne wspomnienia. - Chyba trzeba mu zmienić nieco garderobę. Może porozmawiamy z nim o tym po jego powrocie z obiadu? Co ty na to? - zapytał, uśmiechając się do niego lekko.
Chwilę jeszcze rozmawiali, Sasha podzielił się też szczegółami porannego zajścia, jak i dowiedział się, skąd wynikała tak gwałtowna reakcja Percivala. Nie dziwił się wtedy, skoro takie plotki do niego doszły. Sam nie zareagowałby inaczej, ba, pewnie byłby ledwo zdolny do ruchu z przerażenia. Dogadali się, że gdy tylko pojawi się Gilles, doprecyzują szczegóły.
Kiedy parę godzin później mężczyzna tylko usłyszał skrzypnięcie drzwi, od razu podniósł się ze swojego stanowiska pracy i nie przejmując się swoim wyglądem, wypadł do salonu. Tam zastał przyjaciela w stanie takim, jakim być może się spodziewał, ale nadal bolało go serce od oglądania. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, aby Sasha nie miał żadnych pytań. W paru susach zbliżył się do Gillesa i objął go rękami, przytulając ciasno do siebie. Jego palce gładziły uspokajająco włosy chłopaka, kiedy nadal stali w przejściu.
- Dobrze sobie poradziłeś - szepnął cicho do młodszego, lekko się z nim kiwając jak z dzieckiem, które potrzebuje zapewnienia i oparcia, a ten planował mu dać ich aż nadto. - Jestem z ciebie tak bardzo dumny, Gilli. Tak bardzo - dodał po krótkiej chwili, głosem przepełnionym szczerością i miłością, czysto przyjacielską, którą do niego żywił. I była to prawda. Podziwiał go za to, jak wbrew wszystkiemu dzielnie znosił sytuację, jak mógłby wypiąć się na to wszystko, bo miał ku temu powody, ba, Sasha w ogóle by mu się nie dziwił. A jednak stał tutaj, w tym absurdalnym przebraniu kobiety i mimo stresu, radził sobie. Mniej lub więcej, ale dawał z siebie wszystko, za co Sasha będzie go podziwiał. Dlatego mówił mu to cichym głosem, nie kłamiąc ani razu, ale mając nadzieję, że choć trochę mu to pomoże. A kiedy usłyszał skrzypnięcie, jego wzrok powędrował w stronę pokoju wilka, który wyglądnął z pomieszczenia. Sasha posłał mu znaczący uśmiech, nawet na chwilę nie poluzowując uścisku na przyjacielu, którego wciąż kiwał w ramionach. To jednak, co zdecydował się zrobić, to zachęcająco ruszył głowę w stronę ich dwójkę, aby Percival dołączył.
Zastanawiał się, czy wilk skorzysta z tego cichego zaproszenia. Do tej pory nie mieli żadnego kontaktu, a ich relacja była stricte pracownicza. Pomijając już nawet fatalne pierwsze wrażenie. To jednak, co ich łączyło, było bezpieczeństwem i dobrem Gillesa. Dlatego uśmiechnął się jedynie szerzej, gdy Percival dołączył do ich grupowego już uścisku. Stali więc tak, otulając się ramionami wzajemnie, jeden bez spodni, jeden w przebraniu laski, jeden “zły i groźny”, chcąc choć trochę pocieszyć młodszego w tej chorej sytuacji. Sasha żałował, że nie mógł zrobić nic więcej niż to. Nie miał na tyle wysokiej pozycji u Espoirów, żeby móc politycznie cokolwiek zdziałać, a będąc już tutaj na miejscu czuł się bezużyteczny, kiedy jedyne, co mu zostawało, to przytulanie już po fakcie Gillesa. Ale jeśli rzeczywiście to było coś, co mu zostawało, miał w planach dawać z siebie wszystko.
- Ogarnąć nam jakieś smakołyki? Na dzisiaj nie musisz się niczym przejmować, więc możemy zawinąć cię w koc i karmić dobrociami - zaproponował, lekko odsuwając się od Gillesa, tylko po to aby chwycić jego policzki w przyjacielskim geście w dłonie, lekko gładząc palcami policzki. W chwilach takich jak te przypominał sobie, jak młody chłopak był i jak wiele presji oraz oczekiwań niósł na swoich barkach. Spojrzał z wdzięcznością i może nawet początkującym zaufaniem na Percivala, który ciągle przy nich stał. - Chcesz coś też? Podskoczę do kuchni - oznajmił, jeszcze chwilę przytulając przyjaciela. Później już się odwracał i jedną nogą był na korytarzu, gdy usłyszał szybkie przypomnienie Percivala na temat jego prezencji, a konkretniej odzienia. Sasha zmarszczył brwi, wracając do salony lekko skonfundowany. Podziękował mu, po czym z odrobinę zarumienionymi policzkami, cofnął się do swojego pokoju, gdzie rzeczywiście założył spodnie, nie świecąc przednim ogonem, jak to nazwał Percival, i tym razem już bez chwalenia się dookoła swoimi chudymi nóżkami i kościstym tyłkiem, wyszedł z powrotem na korytarz.
W kuchni, po nieśmiałym i niepewnym pojawieniu, razem z tłumaczeniem, kim jest, dlaczego tu jest i po co jest, dostał dla przyszłej małżonki klanu jakieś babeczki, słone bułeczki, owoce, czekolady - całą miskę najróżniejszych smakołyków. Aż sam zgłodniał, a biorąc pod uwagę, że zapomniał zjeść obiad, chętnie też się do niej dobierze.
Wrócił prędko z powrotem do ich pokoju, a siadnąwszy na sofie, położył wszystkie dobre rzeczy na stole. Równocześnie zadbał też o to, aby zrobić z Gillesa ludzkiego naleśnika owiniętego kocem i wciąż go do siebie przytulając, sięgnął po jedzenie, pozwalając mu wybrać to, na co ma ochotę. Później przekazał miskę Percivalemu i samemu też coś skubnął.
- Swoją drogą, zamierzaliśmy w*****ć wszystkie twoje gorsety. Chcesz je gdzieś zapakować i upchnąć? Bo na pewno nie ubierzesz ich już ponownie - rzucił mimochodem, uśmiechając się krzywo pod nosem.
Kiedy pod wieczór usłyszał jakieś zamieszanie w ich wspólnym salonie, podniósł się z krzesła i od razu przeklął pod nosem słysząc, jak w jego krzyżu coś strzeliło. Złapał się za plecy i lekko rozciągnął, po czym niczym starzec, powoli, uważając na kroki i aby się nie przemęczyć, przeszedł do drugiego pomieszczenia.
Tam z kolei widok był dla niego zaskakujący i od razu zaczął żałować, że nie ubrał jakiś lepszych dresów niż te, które miał na sobie (przynajmniej miał spodnie tym razem). Już pomijając jego pracowniczą prezencję, ale większość dnia spędził dzisiaj na zmianę przy Gillesie i kabelkach, dlatego co najmniej nie prezentował się tak dobrze, jakby chciał. Jego włosy były w kompletnym nieładzie, rogi nie miały żadnych ozdób i w ogóle nawet nie postarał się o biżuterię. Zamiast dorodnym jeleniem czuł się łysym szczurem. W pierwszym momencie chciał się odwrócić i zrobić szybki, bardzo bez gracji myk z powrotem do swojego pokoju, ale wtedy jego oczy natrafiły na te same, które co jakiś czas przez cały dzień wracały do niego.
- H…hej? - zapytał jak rasowy idiota, opierając się plecami o framugę drzwi w geście nawet nie stojącego obok “seksapilu” i “uroku osobistego”, a bardziej “gdzie mam podziać ręce, żeby nie wyglądać jak pajac i nie dźgnąć się palcem w oko?”. Jego wzrok przeskoczył z przystojniaka na Gillesa. Chciał niemo dać mu znać, że “tak, to z nim chciałem się rano przespać, jak ci się podoba, gorący, nie powiesz, że nie ”, ale nie wiedział, czy jego szalone ruchy brwi i miny w stronę przyjaciela były wystarczające klarowne i przejrzyste. Dopiero po tej krótkiej chwili przypomniało mu się, że to nie taka kolejność tego wszystkiego.
- Wszystko w porządku? - zapytał w większości Gillesa, posyłając jednak miły uśmiech w kierunku Adriena. Nie mógł powstrzymać szybkiego przeniknięcia wzrokiem przez jego sylwetkę, może na moment za długo zatrzymując wzrok na ogonie i uszach. On zdecydowanie był w jego typie. Nawet różnica wzrostu, której przeważnie nie był fanem, ze względu przeważnie na komfort, teraz mu nie przeszkadzała. Ba, uważał, że dodawała tylko chłopakowi tonu uroku i jakoś samowolnie na tę myśl nie mógł powstrzymać jeszcze szerszego uśmiechu. Pozostawało nadal tylko pytanie, kim on do cholery był? Ponieważ raz, Gilles wydawał się z nim zaznajomiony, a dwa, nie poruszał się po rezydencji jak ktoś, kto w niej pracuje? Stąd Sasha ciągle się zastanawiał.
***
Reszta obiadu to była mordęga. Jego ojciec traktował Julie jak na przesłuchaniu i Cedric szczerze jej współczuł, ale równocześnie nie chciał ingerować, obawiając się, że namiesza tylko bardziej. Skupił się więc całkowicie na jedzeniu, jednym uchem słuchając tego, co się dzieje, będąc w większości skupionym na jakiś swoich luźnych przemyśleniach. Odliczał minuty do zakończenia posiłku i całej tej masakry, a gdy tylko to się udało, ich cała trójka była pierwsza za drzwiami. Jego oczy od razu spotkały się z tymi Julie i chciał ją przeprosić za całe to zamieszanie, ale zanim zdążył, ta już zniknęła, zostawiając za sobą tylko widok dwóch pięknych skrzydeł, których nie opuszczał aż do zniknięcia za zakrętem. - Jaki dramat - westchnął do siebie, zakrywając na chwilę twarz rękami i z trudem hamując się, aby nie puścić jakiejś wiązanki przekleństw przy Adrienie. Już miał mu mówić, że chyba potrzebuje reszty dnia na odreagowanie, kiedy zza drzwi jadalni nie wyszło małżeństwo. Cedric westchnął pod nosem, prostując się i zwracając w ich stronę, starając się utrzymać przynajmniej pozory.
-Cedric, mój drogi, mogę na słówko? - zapytała kobieta, zbliżając się do niego, względnie niepewnie, z przyjaznym uśmiechem. Gdyby nie ostrzegawcze spojrzenie, prawie nigdy go nie opuszczające, Cedric od razu by się nie zgodził. - Ale rozumiem, jeśli nie chcesz lub jesteś zajęty! - dodała od razu, prawie że przestraszona myślą, że mogłaby się narzucać; jej dłoń złapała dłoń swojego męża, prosząc o wsparcie, jak i również zostawiając Cedrica pozbawionego wyboru. Zgodził się więc i uśmiechnął się szczerze do Adriena, a kiwnąwszy ojcu głową na pożegnanie, podążył za macochą do jednego z niedalekich, ale pustych, korytarzy. Jej obcasy cicho stukały o nawierzchnię, ale im dalej oddalali się od pozostawionej dwójki, tym ten dźwięk był głośniejszy. W końcu kobieta zatrzymała się i odwróciła w jego stronę, mierząc go protekcjonalnym spojrzeniem.
- Wolałabym, gdybyś powstrzymał się od tego typu komentarzy - oznajmiła mu kobieta suchym tonem, maska kompletnie zostawiona za sobą, odsłaniając jej paskudne wnętrze. Zero miejsca na uprzejmości. Jej wzrok był wyjątkowo chłodny i Cedric nie mógł nie poczuć dumy na myśl o tym, że jego drobny przytyk na obiedzie tak na nią podziałał. Uderzył nawet nie tam, gdzie bolało, ale gdzie leżała jej duma.
- Przecież mówiłem prawdę - odparował beznamiętnie, wzruszając lekko ramionami, prawie bezradnie, co tylko bardziej zirytowało Elise. Zbliżyła się do niego odrobinę, a mężczyzna niemal natychmiast poczuł chęć odsunięcia się, ale nie pozwolił sobie dać jej tej satysfakcji. Był od niej sporo wyższy, ale nie czuł tego, gdy stała od niego na odległość ledwie pół metra, wyprostowana, z zaciętym wyrazem na twarzy, której szczerze nienawidził.
- Prawda, fałsz…moje życie łóżkowe ciebie nie dotyczy. I ostrożnie z gadaniem co ci ślina na język przyniesie, bo mnie też może się wymsknąć słówko o twoich przygodach - powiedziała z przesłodzonym uśmiechem, a Cedric poczuł, jak całe jego ciało zamiera, łącznie z oddechem. Co ona… - albo co gorsza - preferencjach! Pomyśl tylko, co by się mogło stać, gdyby te wyszły na jaw. Już jakby twój ojciec nie był tobą dostatecznie rozczarowany - zakończyła, a jej długie paznokcie wbiły się mocno w jego ramię, kiedy mijała go z brodą podniesioną wysoko w górę. -Ostrożnie.
To nie był pierwszy raz, kiedy Elise groziła wyjawieniem jego orientacji, ale za każdym razem było mu tak samo niedobrze, żółć podchodząca do jego gardła i dłonie trzęsące się niekontrolowanie. Nie miał pojęcia, jak się dowiedziała. Tylko Enzo i Cecile byli jej świadomi z osób stale przebywających w rezydencji, a ci wiedział, że nigdy by nic nie powiedzieli, dlatego zastanawiał się, jak jej się to udało wywęszyć. Równocześnie wiedział, że kobieta nigdy by tego nie ujawniła. On sam miał na nią dostatecznie dużo brudu, żeby nie chciała ryzykować. Stali więc tak w dwójkę nad przepaścią, licząc że drugie potknie się samo, a nie będą oni musieli popychać, ryzykując pociągnięcia ze sobą. Zawsze było jednak to wahanie, które sprawiało, że na każdą jej groźbę czuł ukłucie strachu i niepewności wewnątrz siebie. Ciche “a co jeśli” odbijające się w jego głowie. Jego wzrok obserwował jej oddalającą się sylwetkę i po krótkim zastanowieniu, uniósł w górę dłoń, posyłając do jej pleców środkowy palec. Przynajmniej w ten sposób mógł poprawić sobie nieco nastrój. Później wziął dwa głębsze oddechy, próbując się uspokoić.
- P******e to - prychnął w końcu pod nosem, czując nieprzyjemne emocje zalewające jego wnętrze. Jego kroki automatycznie wręcz skierowały się w stronę skrzydła medycznego, gdzie znajdował się jego skromny pokój połączony z gabinetem Cecile. Jeśli nie zajmie czymś myśli, wybuchnie. Jeśli nie zajmie czymś myśli do czasu tego j******* ślubu, prędzej go tu nie będzie niż się ożeni w spokoju. Naprawdę nie umiał sobie z tym poradzić.
Mijając znajome korytarze w najbardziej mu bliskiej części budynku czuł się nieco spokojniejszy, mimo że jego serce nadal biło jak oszalałe, a jeden niewłaściwy ruch mógł przelać tamę. W oddali widział już drzwi do ich gabinetu i odetchnął, zawczasu jednak. Cedric przeklął pod nosem dostrzegłszy plakietkę z „przerwa” na drzwiach do gabinetu Cecile. Chwilę odczekał, mając nadzieję, że ta być może szybko wróci, jednak jego niedoczekanie. Jego kroki skierowały się do jednego z tylnych wyjść rezydencji na drobną kamienna ścieżkę, na której początku dostrzegł wysoką kobietę. Jej krótkie, rozwichrzone włosy były w lekkim nieładzie, kitel zostawiła najwidoczniej w budynku, teraz mając na sobie wyzywającą jak na lekarza obcisłą bluzkę, która uwydatniła ogromny biust. W jej smukłych dłoniach żarzył się papieros, który co jakiś czas wsadzała na nowo do pomalowanych czerwoną szminką pełnych ust. Była onieśmielająca w pięknie i grozie.
Usłyszawszy kroki obok, przeniosła spojrzenie z paru drzew i części ogrodu na Cedrica. Jej beznamiętnie spojrzenie zmierzyło jego sylwetkę, a wypielęgnowana brew uniosła się do góry.
- Wyglądasz jak gówno - powiedziała na dzień dobry pustym tonem, odwracając na powrót wzrok, jak gdyby nie chcąc sobie psuć humoru jego prezencją.
- Ty też - rzucił w odpowiedzi Cedric, wsadzając dłonie głęboko w kieszenie spodni, aby nie kusiło go sięgnięcie po papierosa od kobiety. - Ja jednak mam wymówkę. Jaka jest twoja? - dodał po chwili nieco zmarkotniałym na wspomnienie tragicznego obiadu głosem.
- Mój pomocnik od siedmiu boleści ostatnio olewa robotę - mruknęła, a na ustach zagrał jej cień uśmiechu. Gdyby nie lata współpracy, Cedric nie umiałby go dostrzec.
- A to dupek. Powiem mu, żeby się ogarnął - odpowiedział, z krzywym uśmiechem dostrzegając cienie pod jej oczami prawie całkowicie zakryte makijażem. Rzeczywiście Cecile musiała mieć tonę pracy, ale się nie dziwił, skoro w dwójkę czasem nie wyrabiali.
- Zapytaj go przy okazji, jak się trzyma, bo chodzą plotki, że wygląda jak gówno - odparowała niemal natychmiastowo, a Cedric nie mógł powstrzymać lekko rozbawionego prychnięcia. Cecile była specyficzna w obyciu i zanim nauczyli się dookoła siebie przebywać i nie skakać do swoich gardeł non stop, minęło wiele długich i wykańczający miesięcy. Teraz jednak wiedzieli, jak się zachowywać i czego nie robić, co pozwoliło im na wydajną współpracę. Cedric nawet posunąłby się do stwierdzenia, że traktował Cecile jak przyjaciółkę, choć był pewien, że ta nigdy tego nie przyzna.
- Bywało gorzej - odpowiedział ze wzruszeniem ramion, wbijając spojrzenie w stopy, aby nie musieć się mierzyć z jej przenikliwym wzrokiem. Słyszał, jak ta kończy papierosa i wrzuca zapalniczkę do kieszeni, a stukot jej obcasów podgłośnił się, kiedy pojawiła się obok niego. Nie powiedziała nic, ale jej palce na drobny moment uścisnęły jego ramię i tylko ten gest wystarczył, aby dłonie mężczyzny zacisnęły się twardo w pięści, paznokcie raniące skórę dłoni, a on był dosłownie sekundy od tego, aby rozpaść się na tysiące kawałeczków dokładnie w tym miejscu, gdzie stał, przed kobietą, która widziała w nim dokładnie wszystko. Miał wrażenie, że jego oddech uwiązł gdzieś w gardle, uniemożliwiając mu zaczerpnięcie oddechu, którego tak mocno potrzebował od tych paru szalonych dni. Kobieta musiała dostrzec ledwo zauważalne drgania jego ramion, kiedy minęła go całkowicie, dając mu chwilę na pozbieranie się.
- Do roboty - powiedziała, jednak nie pospieszajacym głosem, raczej dając mu znać, że kiedy będzie gotowy, może pojawić się w gabinecie.
Zanim mężczyzna był w stanie się odwrócić i podążyć ścieżką, na której zniknęła kobieta, minęło parę minut. Udało mu się uspokoić i wejść w bardziej pracowniczy tryb, odpychając wszystko, czego nie potrzebował, gdzieś w głąb siebie, dlatego kiedy w korytarzyku, który robił za poczekalnię do gabinetu, zobaczył znajomą kobietę, zatrzymał się obok z wyćwiczonym uśmiechem.
- Pani Arlette - przywitał się z paroma pacjentami w poczekalni, zatrzymując się na chwilkę obok starszej kobiety w siwiejącym koczku, z wieloma zmarszczkami mimicznymi na okrągłej twarzy. Kiedy była młodsza i pozwoliło jej na to zdrowie, staruszka pomagała w szkole oraz przedszkolu z dzieciakami. Jego uczyła francuskiego i do tej pory miło wspominał zajęcia. Niedawno jednak zaczęła mieć poważne problemy z biodrem i przestała uczestniczyć w aktywnościach. - Jak się pani ma? - zapytał, lekko rozchmurzając się na szeroki i ciepły uśmiech, którym został powitany.
- Cedric, dziecko, jak miło cię widzieć! - odpowiedziała kobieta, nie podnosząc się z krzesła, ale lekko klepiąc go po dłoni w przyjacielskim geście. - Wiesz jak to jest, starość nie jest najwdzięczniejszym towarzyszem - zaśmiała się do niego, po czym jak gdyby po chwili zastanowienia, przywołała go bliżej do siebie, niczym zdradzając sekret. - Jak to jest z tą od Espoirów? Słyszałam, że dzika, niewychowana i bezczelna? - zapytała dość niepewnie. Cedric spojrzał na staruszkę ze zdziwieniem, skąd usłyszała tego typu plotki. Domyślał się, że biorąc różnice w ideologiach ich klanu, takie mogą krążyć, ale nadal. Julie? Dzika? Przypomniał sobie jej atak winogronem oraz rozwalone doniczki w altance i parsknął szczerym śmiechem, spoglądając w ciepłe oraz zmartwione oczy staruszki.
- Mogę panią zapewnić, że Julie jest najdelikatniejszą i najmilszą kobietą, jaką od dawna spotkałem - oznajmił z uśmiechem. - Nie mogłem trafić lepiej - zapewnił, choć nie przykładał do tych słów za dużej wagi. To prawda, Julie naprawdę wydawała się raczej po tej delikatnej stronie, ale ileż on mógł stwierdzić po spędzeniu tak krótkiego czasu razem, co więcej, głównie w stresie i presji. Ale miała ładny uśmiech.
- Oh, to dobrze chłopcze, to świetnie. Martwiliśmy się nieco, bo wiesz jak to jest…ale cieszę się, jeśli jest taka, jaka mówisz - powiedziała z uśmiechem, pozwalając też mężczyźnie się wyprostować.
- Zobaczę panią niedługo w środku - pożegnał się z uśmiechem i lekkim uściśnięciem ramienia, po czym zostawił staruszkę za sobą, wchodząc do środka pokoju. Cecile już przygotowywała się do pracy po przerwie, zakrywając swój skąpy ubiór białym kitlem. Rzuciła mu krótkie spojrzenie po wejściu i kącik jej ust uniósł się w lekkim, może nawet przepełnionym ulgą, uśmiechu, ale zaraz wrócił jej standardowy, wkurzony i zniecierpliwiony wyraz twarzy.
- Kitel nie ukryje ladacznicy - powiedział na dzień dobry i zrobił standardowy unik przed lecącym w jego stronę cukierkiem przygotowanym dla dzieci. Podniósł go, ukrywając uśmiech i wsadził go sobie do ust tylko po to, aby skrzywić się na kwaśny smak. Cecile segregowała jakieś ostatnie dokumenty, których nie ogarnęła przed przerwą, ale tym razem Cedric otrzymał od niej szerszy uśmiech. Gdyby mieli więcej czasu był pewien, że jego przytyk nie obszedł się z taką ciszą.
- Lećmy z tym. Mamy masę roboty, potem musimy zrobić obchód w lecznicy, odebrać wyniki badań krwi i jedna wizyta domowa u Golley’a - przedstawiła mu szybko plan na pozostałe godziny, na który Cedric kiwnął głową. Z przyzwyczajenia od razu związał swoje włosy, również ubrał kitel, a po dokładnym umyciu i zdezynfekowaniu rąk, usiadł za biurkiem, pozwalając Cecile podejść do drzwi, zapraszając powoli pacjentów.
Kiedy wrócił pod wieczór do swojego pokoju, jego mózg i ciało było przyjemne wykończone. Cecile chyba domyśliła się, że potrzebował rozproszenia, w związku z czym zwaliła na jego barki tonę roboty. Ledwo trzymał się na nogach i pod koniec zmiany miał ochotę ją zwyzywać, ale teraz, czując jak chłodny prysznic koił jego już mniej napięte mięśnie, westchnął z ulgą. Po wszystkim ubrał się w dresy i z cichym westchnieniem padł plecami na łóżko. Było jeszcze wcześnie, ale nie miałby nic przeciwko, gdyby zasnął. Chciał zapomnieć i najchętniej zakończyć cały dzisiejszy dzień wcześniej. Zaczynając od tego nieszczęsnego śniadania, które mimo że nie było dramatyczne, to nadal nieziemsko stresujące, po obiad i macochę z piekła. Wiedział też, jak bardzo niekomfortowo czuła się Julie podczas niego i to tym bardziej wprawiało go w lekkie poczucie winy. Sięgnął po poduszkę i przykrył nią twarz, wydając parę nieokreślonych dźwięków w materiał. A potem usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie otwieranych drzwi do swojej sypialni i jęknął cierpiętniczo, szczególnie kiedy jego łóżko zaczęło falować od intensywnych ruchów, a po chwili oberwał dodatkowo poduszką.
- Adrien - rzucił, licząc że jego brat się nad nim zlituje jeśli usłyszy w jego głosie, jak na nic nie miał siły. Niedoczekanie. Jego brat tylko zwiększył intensywność okładania go poduszką i Cedric musiał zareagować. Podniósł się z leżącej pozycji, po chwili walki oddając raz - dla zasady - młodszemu i spojrzał na niego z lekkim uśmiechem. - Cokolwiek to jest, odpowiedź brzmi nie. Nie przebieram się, nie wychodzę. Więc nie - powiedział, chociaż w duchu wiedział, że cokolwiek Adi chciał, to dostawał. Cedric po prostu nie umiał mu odmawiać już od kiedy byli dziećmi.
- Co jest? - zapytał w końcu, odkrywając więcej głowy spoza materiału przyjemnej bluzy, którą ubrał na wieczór - oczywiście ta nie należała do niego, a do Enzo, ale miał już ją tak długo, że się przyzwyczaił. Był to w ogóle pierwszy ciuch, który od niego “pożyczył”, jeszcze jak był dużo młodszy. Jakoś przez te lata zapominał jej oddać.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wpadając do pokoju, ich pokoju, nie wiedział jak wielkiej masakry miał się spodziewać. Na pewno jednak nie zakładał pół nagiego Bambi siedzącego nad jakimiś kabelkami. Szybko przebiegł wzrokiem w poszukiwaniu Gillesa, a gdy go nie znalazł i zaczął otrzymywać bardzo spokojne i chłodne wyjaśnienia, opadł na fotel wypuszczając ciężko powietrze. Przetarł przy tym twarz w zmęczonym geście. Przesadził, cholera jasna spanikował!
- Wybacz, od początku. Co się stało? – Mruknął wiedząc, że zwyczajnie popełnił błąd naskakując na niego bez posiadania wszystkich informacji więc chciał się zreflektować. Ba! Nawet otrzymał pełen raport przez który złapał się za nasadę nosa i zjechał nieco niżej na fotelu. Jednocześnie, pokiwał twierdząco głową.
- Też chciałem z Tobą rozmawiać o jego garderobie jako, że jesteś tego najbliżej. Nie żeby coś ale pomarańczki w ramach cycków też nie będą na dłużej zdawały egzaminów i zrobią mu w końcu spore siniaki. Lepiej wypychajmy stanik skarpetkami. – Zaproponował podpierając głowę na ręce której łokieć umieścił na podłokietniku. Przymknął przy tym ponownie oczy by zupka wreszcie mogła się mu dobrze ułożyć w brzuszku. Nadal czuł ten wyśmienity smak i żałował, że musiał od zająca uciec tak szybko. Może by dostał dokładkę? Był głodny, cholera jasna, nadal głodny.
Niemniej, po długiej rozmowie dotyczącej sposobu przebierania się Gillesa, zdecydowanie spokojniejszy poszedł do swojej sypialni żeby spróbować się przespać. W dzień było wyższe prawdopodobieństwo – szczególnie po dobrym posiłku – że prześpi chociaż pół godziny. Padł więc spokojnie zrywając się dopiero gdy usłyszał zamykające się za kimś drzwi. Skoro i tak drzemka była mrzonką, wstał i ubrał koszulkę po to by ostatecznie podejść do drzwi prowadzących do salonu o których framugę się oparł. Obraz nędzy i rozpaczy jaki prezentował Gilles, szczerze go jednak zdziwił. Jego jasne oczy powędrowały na Sashę w niemym pytaniu o powód takiego roztrzęsienia. Słysząc jak Bambi szepcze do niego o tym jak mocno był z niego dumny poczuł ukłucie w sercu. Wcześniej jakoś nie wziął pod uwagę kosztu psychicznego – dla kogoś posiadającego ogromną wrażliwość – całego tego ślubu. Westchnął więc pod nosem i gdy Sasha zachęcił go żeby tą kluseczkę, trzęsącą się galaretkę też przytulił, nie miał z tym żadnego problemu. Podszedł do nich i obejmując dzieciaka pogładził go po plecach pozwalając wylać się całemu stresowi na zewnątrz.
Bambi po chwili stwierdził, że czas najwyższy coś zjeść, a skoro sama jaśnie księżniczka nic dzisiaj nie przełknęła, należało go rozpieścić. Uśmiechnął się delikatnie na to stwierdzenie nie mając nawet zamiaru uciec z saloniku. Zamiast tego pogładził jeszcze raz kasztanowe włosy i zajmując miejsce w fotelu, w zasięgu ręki Gillesa, rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Wtedy też dostrzegł jak to Sasha, bez skrępowania, w bardzo obcisłych bokserkach w kolorze czerwonym, rusza do drzwi.
- Bambi, Twój przedni ogonek merda bez zabezpieczenia. Ubierz spodnie, proszę. – Rzucił mimochodem, a widząc pokryte szkarłatem policzki, posłał mu paskudny uśmieszek zwycięscy. Nawet nazwanie go „Puszkiem” nie zrównało jego przewagi punktowej na co aż mu się cisnął śmiech na usta.
Może, oni dwaj wcale nie byli takimi tragicznymi dziećmi?
Gdy jelonek wrócił do pokoju i poza stworzeniem im obiadu stworzył również ludzkiego naleśnika nadzianego Gillesem, on zaczął chętnie pałaszować zabierając się przy okazji za czytanie jednej powieści którą przywiózł jeszcze ze sobą. Nie miał ochoty od nich odchodzić, a skoro siedzieli wszyscy razem – chociaż zajęci sobą – chciał okazać odrobinę wsparcia w tej ciężkiej sytuacji. Mimo wszystko zdał sobie sprawę, że bycie dla Gillesa osobą zaufaną, przynajmniej w kwestiach zawodowych, mocno ułatwiłoby mu sprawę. Nie miałby przed nim tajemnic co szybko przekładałoby się na jego odpowiednie reagowanie. Sprawa wydawała się godna większej ilości poświęcenia na co on postanowił zacząć pracować. Przede wszystkim, zmieni do nich ton. Będzie im dogryzał ale przestanie traktować jak debili.
***
Wychodząc z tego jakże tragicznego obiadu czuł się wypompowany z całej energii i chęci do życia jaka normalnie z niego się aż wylewała. Spojrzał zamglonymi oczami, przepełnionymi smutkiem, na swojego drogiego brata, w pierwszym odruchu chcąc się w niego wtulić. Odrobina fizycznego wsparcia jakim chciał go obdarzyć wyglądała w założeniu całkiem przyjemnie, wszystko jednak zepsuła ich macocha. Na jej prośbę skinął głową, do ojca uśmiechnął się sztucznie – on i tak nie rozpoznawał jego stanów emocjonalnych – po czym ruszając w stronę swojego pokoju schował się za róg w celu zdjęcia butów. Gdy nagie stopy spoczęły na posadzce, podszedł do rogu zza którego dawał radę podsłuchiwać tą jakże sympatyczną, ostrą, przepełnioną nienawiścią konwersację. Przytrzymał przy tym nasadę nosa masując ją delikatnie, ruszając głową w celu zrobienia… czegokolwiek! Ta podła żmija nie dość, że zniszczyła humor jemu (co w ogólnym rozrachunku było u podstaw hierarchii ważności) również zmiażdżyła poczucie wartości tak wspaniałej i roześmianej osoby jaką była Julie, ostatecznie zaczynając grozić jego bratu, przelała czarę jego goryczy. Nienawidził jej, nie życzył jej śmierci ale gdyby przypadkiem mieli ją porwać Crise, pomachałby jej na pożegnanie.
Po podsłuchaniu tej rozmowy w jego umyśle pojawiło się pytanie o pochodzenie takich informacji w szponach tej paskudy. On wiedział o orientacji brata przypadkiem przyłapując go w objęciach zająca, gdzie przy okazji dowiedział się o istnieniu ich romansu. Nie miał mu za złe, zasadniczo nawet nie uważał tego za coś niestosownego bo sam czuł dreszcze czytając o płomiennych romansach między dwójką mężczyzn. No i chociaż nie miał zbyt wielu okazji, potrafił się odwrócić za każdym krągłym tyłeczkiem. Kolejną rzeczą przebiegającą przez jego głowę była potrzeba, przemożna chęć pomocy wszystkim. Zebranie się razem? Porobienie czegoś co nie będzie obarczone takimi ilościami emocji? Ale jak.
W pierwszym momencie wpadł na pomysł żeby pójść do Enzo. Ale zając będąc w bardzo bliskich relacjach z jego bratem mógł niekoniecznie chcieć widzieć przy jego boku kobietę. Odpadał w przedbiegach chociaż jego chatka mogłaby być cudownym miejscem, neutralnym gruntem. Co do samego domostwa uszatego, stanął niedaleko nie wiedząc kiedy nogi zaniosły go w tamte obszary, a czując cudowny zapach ciasteczek westchnął ciężko chcąc chociaż samemu oczyścić sobie umysł. No i chciał go nadal poprosić o wyprawę w piwnice w celu poszukania lampionów na ślub. Zapukał więc grzecznie, a słysząc zaproszenie, zostawił buty niedaleko drzwi które zamknął za sobą. Bez słowa ale i bezszelestnie, podszedł do stołu i zajmując przy nim miejsce westchnął ciężko chowając się w swoich przedramionach.
- Cały ten sojusz to jeden wielki pic na wodę, a ten obiad… to jakiś koszmar. – Wymruczał po to by podnieść głowę w stronę Enzo. Nie zawiódł się. Ciepłe spojrzenie zająca i wepchnięte w jego usta ciasteczko sprawiło, że się lekko uśmiechnął. Podciągnął nogi żeby usiąść po turecku po czym zaczął powoli mu tłumaczyć co się wydarzyło, jak mocno chciał coś zrobić i jak bardzo nie miał pomysłu co. Ku swojemu zaskoczeniu, Enzo sam wyszedł z inicjatywą wieczoru u niego. Przy malowaniu lampionów, ciasteczkach i dobrym winie. Widocznie podekscytowanie przyjazdem Milesa udzielało się jego społecznej stronie z czym on nie miał zamiaru się kłócić! Poza tym, z ogromną chęcią chciał poprzebywać w towarzystwie kogoś kto się go względnie o nic nie czepia. Ważnym było tylko przestrzeganie wyznaczonych zasad i mogli spokojnie sobie ufać.
Zorganizowanie wszystkiego to była chwila, przyjemne popołudnie. Udali się do piwnicy gdzie znaleźli wielkie pudła z lampionami (i całą masę paskudnie wielkich pająków), wynieśli je w bardziej dostępne miejsce żeby później każdy mógł się „poczęstować”, zabrali kilka wraz z pędzlami i kolorowymi farbkami którymi mieli je zdobić. Później przyszła kolej na jedzenie. Pomoc w gotowaniu sprawiła, że jego umysł się wyciszył i chociaż nie zarzucał Enzo typowym dla siebie słowotokiem, a stał po cichu, na jego ustach błąkał się spokojny uśmiech. Miło było odetchnąć od tych negatywnych emocji które udzieliły się jemu przez Cedrica. Nie miał mu za złe! Po prostu się strasznie martwił…
Po przygotowaniu stołu jako placu artystycznego oraz blatu pełnego przekąsek, Adi zakasał rękawy żeby zmotywować się do ściągnięcia tutaj wszystkich. Enzo wspomniał mu, że jak zobaczy „wielkiego złego wilka” to też może go zaprosić na co pokiwał głową i ruszył na podbój dwóch pokoi.
W pierwszej kolejności zajrzał o Julie, Sashy i tego złego wilka. Pukając odczekał chwilę na zaproszenie, a słysząc je zajrzał do środka poprawiając na nosie okrągłe okulary. Zauważając papugę na kanapie uśmiechnął się do niej pięknie po czym wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
- Nie przeszkadzam? – Zapytał, a zapewniając się, że nic nie robili odetchnął głęboko w celu jasnego przedstawienia planu. Ale najpierw… - Chciałbym… Cię bardzo przeprosić za to co działo się przy obiedzie. Nasza macocha jest kobietą… specyficzną. Mogliśmy Cię uprzedzić, że nie darzymy się z nią sympatią. Może wtedy ta wymiana zdań by Cię mniej uraziła… – Westchnął pocierając w nerwowym geście ramię po czym podniósł oczy na czekoladowe tęczówki papugi. – W ramach rekompensaty chciałem zaproponować wspólny wieczór. Poza rezydencją, z pysznym jedzeniem i czerwonym winem. Podejrzewam, że jesteś zmęczona ale zastąpienie negatywnych emocji na świeżo takimi nieco bardziej pozytywnymi pozwoli nieco poprawić nasz marny wizerunek… – Uśmiechnął się słodko po czym do jego uszu doszedł szelest. Zastrzygł jednym uchem i odwracając wzrok na Sashę, posłał mu niezwykle niewinny uśmieszek.
- Hej. – Mruknął dopiero teraz zauważając również tego złego wilka o którym wspominał Enzo. Niemniej, widok jelonka udającego Bad boya, z zachowaniem ledwo zipiącej równowagi i koślawej pozycji, przyciągnęło całą jego uwagę.
- Tak jak mówiłem, trochę spokoju, poznanie się i zero krępującego rzucania w siebie winogronami. – Mruknął z szerokim uśmiechem na co Sasha parsknął, a on z ledwością się powstrzymał. – Przepraszam, też to widziałem. Podziwiam was. Aczkolwiek jak chodzi o podryw Sasha dysponuje lepszymi tekstami, zastanówcie się nad nauką. Nie, uczulony? – Zapytał rzucając łobuzerskie spojrzenie jednemu dresiarzowi.
- Pana Enzo również zaprasza. – Dodał pospiesznie, zwracając równocześnie purpurowe oczy na siebie. Wilk uśmiechnął się półgębkiem – przynajmniej tak to wyglądało? – i zamykając książkę pospieszył towarzystwo. Po chwili dyskusji za plusami i minusami takiego spotkania –podkreślając pozytywy płynące z posiadania jego czy Sashy przy boku - umówili się przed wyjściem na ogrody gdy się już przygotują z czego zaznaczył, żeby ubrali się po prostu wygodnie. On w tym czasie pognał do swojego braciszka który zgodnie z założeniami czasowymi, powinien niedawno skończyć pracę.
Do niego już nie pukał. Wszedł jak do siebie i ładując się na takie jedne, seksi puchate zwłoki zaczął podskakiwać falując całym łóżkiem. Gdy to nic nie dało zaczął go okładać poduszką tak długo aż truchło wydało z siebie inne dźwięki niżeli jęki. W prawdzie oberwało mu się przy tym i został sprowadzony do parteru ale odzyskał ochotna śmiech. Dlatego leżąc w pościeli i przyglądając się oczom brata, uśmiechał się niewinnie dopóki ten nie zaczął – klasycznie – marudzić.
- Ależ skąd pomysł, że czegoś chce? – Zapytał wyciągając do niego ręce, a gdy Ced znowu się położył, przytulił się do jego ramienia przyglądając jego profilowi. – Poza tym Twoje dresy, szczególnie te z króliczkiem na tyłku, są bardzo reprezentatywne! – Żachnął się zaczynając razem z nim śmiać. Po tym ponownie do niego przywarł tym razem tuląc do piesi i przymykając oczy, cmoknął niechętnie czując komfort dopiero gdy odłożył okulary na szafce nocnej. W prawdzie bez nich był ślepy jak kret ale przecież i tak leżeli i nic nie robili.
- Wiesz, po tym obiedzie czułem się beznadziejnie i poszedłem do Enzo. Piekł ciasteczka. No i tak od słowa do słowa zaprosił nas na nie. Pójdziemy z nim posiedzieć? – Zapytał mocniej go ściskając. – Ty też nie wyglądasz dobrze, zasadniczo jakby Cię nierówno wypchali, pomogłem mu zrobić krakersowe kanapeczki! Nadzienie mi wyszło tak pikantne, że dwa dni będziesz ział ogniem. – Zaśmiał się, a czując jak ten również od śmiechu drży, podniósł głowę żeby skierować oczy w prawdopodobne miejsce jego twarzy. Generalnie, rozmemłaną plamę bieli widział ale co tam.
- Nawet pozwolę Ci wypić lampkę wina. W prawdzie ta Twoja słaba głowa to hańba dla całego rodu ale zaniosę Cię później do łóżka. A rano wygrzebię Ci spomiędzy paluszków trawę i robaki! – Zaczął mówić do niego jak mama do małego dziecka, a po obmacaniu mu twarzy (wsadził mu palucha do oka) zaczął go tarmosić za policzek. Ostatecznie, zaskakujące jak łatwo mu poszło. Nie wiedział co go przekonało: Enzo, ciasteczka, alkohol czy ta trawa ale Ced się przebrał w dżinsy i ruszył z nim do zająca. Chyba lekko się zdziwił widząc resztę bandy czekającą przed wejściem do ogrodów ale jak już powiedział A musiał też B.
Po chwili więc wszyscy weszli do pachnącej chatki oświetlonej przyjemnie miękkim światłem, a przekroczeniu progu towarzyszył przyjemny dźwięk otwierania wina. Impreza, spokojna i zdecydowanie w założeniu pozbawiona nerwów, rozpoczęła się!
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nawet za zamkniętymi drzwiami pokoju, Gilles czuł się jak zaszczute zwierzę, przyparte do muru. Dłonie mu drżały, urwany oddech ledwo docierał do płuc, sprawiając że kręciło mu się w głowie, a przed oczami szalały czarne mroczki. Po co było to wszystko? Czemu on musiał się poświęcać? Roztrzęsiony, w pierwszym momencie nie zauważył, nie poczuł kojącej obecności Sashy, który otoczył go ramionami i szeptał uspokajające słowa. Dopiero po chwili, do zdrętwiałych nerwów dotarł przyjazny dotyk, pod którym zaczął się rozluźniać. Już po wszystkim, po wszystkim – zapewniało go ciepło ciała i chudych ramion, do których zaraz dołączyły drugie, znacznie silniejsze, sprawiając że zszokowany Gilles uniósł wilgotne oczy znad ramienia przyjaciela na mającą w sobie coś bardzo uspokajającego minę Percivala. Zaskoczony, ale w gruncie bardzo wdzięczny, wtulił się ufnie w pierś jelenia, zaciskając nieśmiało ręce na rąbku koszulki wilka, pozwalając by łagodne kołysanie i ciepło otuliło go, na chwilę zamykając ich trójkę w szeleszczącym piórami kokonie z własnych skrzydeł, gdzie nikt nie mógł zajrzeć i nikogo nie mógł skrzywdzić.
Uspokoiwszy się odrobinę, pozwolił by mężczyźni odsunęli się od niego, kuląc skrzydła na swoich plecach, by zajmowały jak najmniej miejsca. Kiedy jego twarz została pochwycona przez dłonie przyjaciela, pokiwał głową na zgodę, czując że kiedy napięcie z niego zeszło, pusty żołądek odezwał się, domagając się jedzenia. Nawet nie pamiętał, co podano na obiad, tak bardzo był zestresowany by się tym przejmować. Pozwolił by Sasha odszedł, nie spodziewając się, że na raz jego głowa zostanie zaatakowana gestem pełnym czułości ze strony osoby, której o taką czułość nie podejrzewał. Niemniej nie zamierzał narzekać, dłoń mężczyzny była duża i ciepła, sprawiała że czuł się… bezpiecznie. Spojrzał na niego nieco nieśmiało, odrzucając w myślach wizerunek sługusa ojca, a próbując zobaczyć… Percivala, a widząc po prostu zmęczonego człowieka, posłał mu coś na kształt wdzięcznego uśmiechu.
Przeniósł się na kanapę, podciągając nogi pod brodę, nie zważając na to, że droga sukienka mogła się zniszczyć, zamiast tego, słysząc komentarz wilka na bardzo wyjściowy stan Sashy, parsknął zdecydowanie mało kobiecym śmiechem, posyłając przyjacielowi dużo bardziej pogodne niż wcześniej spojrzenie. Tak bardzo się cieszył, że jeleń był tu razem z nim. Był jego jedynym przyjacielem i jedyną osobą, która w nosie miała plotki na jego temat, niechęć Prekursora ciągnącą się za nim jak widmo i cień siostry, który zakrywał go przed oczami wszystkich, nawet własnych rodziców. Sasha był taki super w jego oczach. Zawsze wiedział co powiedzieć, nie peszył się przy osobach wyższych statusem i choćby nie wiadomo co się działo, stał po jego stronie, chroniąc go przed tymi, którzy chcieli go skrzywdzić. Nieco nie pochwalał jego zamiłowania do przygodnych romansów, samemu głęboko wierząc w prawdziwą miłość, ale uważał to za jeden, drobny mankament, który w gruncie rzeczy nie robił, jak wierzył, nikomu krzywdy. Jeleń tak dużo wiedział, o świecie, o ludziach i elektronice, która dla Gillesa była jak czarna, zapomniana przez apokalipsę magia. Naprawdę bardzo się cieszył, że go miał.
Podczas gdy Sasha zaznajamiał się z lokalną kuchenną społecznością, Gilles w nieco lepszym stanie, zapewniony przez Percivala, że naprawdę już dzisiaj nigdzie nie musi wychodzić, poszedł do swojej sypialni, odnaleźć ukochane dresy i ściągając z siebie wypchany pomarańczami stanik, zarzucił na siebie najluźniejszą z luźnych koszulek, spod której nikt nie byłby w stanie stwierdzić czy jest kobietą czy mężczyzną. Związał długie włosy w koński ogon na czubku głowy, wygładził piórka na skrzydłach i mógł wrócić do salonu, gdzie z pomocą Sashy, który zdążył wrócić ze zdobycznym jedzeniem, zamienił się w kocowego gołąbka, wciągając spod materiału tylko jedną rękę, by móc zajadać przyniesione przez Sashę pyszności.
- Możesz je spalić, ale jak będziesz je wrzucał do ognia, to daj mi znać, chcę to zobaczyć – wymruczał z mściwą satysfakcją w głosie, która zaraz zniknęła kiedy na jego języku rozlał się słono maślany smak bułeczki.
Nieprzyjemne popołudnie zmieniło się w przyjemny wieczór, podczas którego nie robił absolutnie nic, pozwalając Sashy bawić się swoimi włosami, głaskać się i przytulać, czerpiąc z tej odrobiny braterskiej czułości ile się dało, przy okazji doceniając Percivala, który pomimo tego, że mógł ich zostawić samych i olać to wszystko, został z nimi w pokoju, dopełniając sielski obrazek swoją osobą. Gilles zerkał na niego od czasu do czasu, szukając w jego twarzy oznak zmęczenia jego i Sashy beztroską, przyciszoną paplaniną, ale nie dostrzegł jej, co tylko utwierdziło go w nieśmiałym przekonaniu, że może nie miał przed sobą drugiego ojca, który szukał jedynie okazji do interesu, nie zważając na koszty. To było bardzo miłe spostrzeżenie.
Kolejnym miłym, choć w tym wypadku zabawnym spostrzeżeniem wieczoru była reakcja Sashy na nagłe pojawienie się w ich apartamentach Adriena. W takim stanie Gilles przyjaciela nigdy nie widział, tym bardziej więc z zainteresowaniem przyglądał się parodii pewności siebie i zwyczajowego seksapilu jelenia, który przed sobą widział. Nie wspominając o tym, że jeleni ogonek majtał mu się za plecami jakby ktoś podłączył go do małego silniczka. Chłopak zdusił w sobie śmiech, skupiając się bardziej na słowach tygryska. Nie spodziewał się przeprosin, ani sprzedanej mu mimochodem informacji, że kobieta która siedziała z nimi przy stole nie była ani matką Cedrica, ani Adriena. Gilles mimowolnie poczuł, że jego policzki pokrywa rumieniec, ile kobiet w swoim życiu Prekursor miał w takim razie? Zaraz jednak odchrząknął, czując się speszony przeprosinami.
- Nic się nie stało, nie mogliście przewidzieć, że… że o to zapyta – powiedział, wiercąc się odrobinę, odwracając wzrok, czując na sobie spojrzenie przyjaciela i ochroniarza. Poczuł, że policzki znów go pieką, kiedy przypomniał sobie impertynencję i absolutny brak wyczucia żony Prekursora.
Zaproszenia do spędzenia wspólnie wieczoru również się nie spodziewał. I choć uważał, że to było bardzo miłe… nie miał ochoty ruszać się z wygodnego uścisku grubego koca, ani miłej atmosfery jaka zapanowała pomiędzy nim, Sashą, a Percim. Chciałby w niej zostać trochę dłużej… Widział jednak, że zarówno wilk, jak i jeleń na atrakcyjną wizję wieczoru podekscytowali się nie mniej niż dzieci na poranną zabawę w berka. I cóż… choć sam nie miał na to ochoty, po tych wszystkich pozytywnych emocjach, które od nich otrzymał, za to że przy nim byli w trudnej chwili, stwierdził że choćby im należała się ta chwila spokoju. Bez konieczności zamartwiania się o niego i wszystko wokół. Nawet jeśli na wspomnienie winogrona, zagryzł wargę i poczerwieniał jak świeże truskawki, w końcu się zgodził, stwierdzając że najwyżej pierwszy opuści towarzystwo i pójdzie spać, gdy się zmęczy.
Z pomocą Sashy ubrał się nieco lepiej, choć nadal luźno, zostając w szarych dresach, za to zmienił koszulkę na nieco mniej luźną, a na nią zarzucił rozpinaną na plecach bluzę, którą łatwo dało się uformować w biust, kiedy wypchany skarpetkami stanik znalazł się na jego ciele. Wiedział, że gdyby tylko zobaczył go w takim stanie ktoś z najbliższego otoczenia Prekursora, nigdy nie uwierzyłby, że jest Julie. Ona nigdy nie zdejmowała sukienek. Nawet zimą, zmieniając je tylko na wełniane i zakładając do nich grube rajstopy. Niemniej, czuł się komfortowo i choć odrobina stresu związanego ze spotkaniem kolejnej osoby gryzła go w mózg, nie pozwalał by się ujawniła, nawet kiedy Adrien pojawił się przy nich prowadząc ze sobą Cedrica. Gilles skinął mu nieco niepewnie głową, nie odzywając się jednak, nie będąc pewnym, czy w zasadzie poza czasem, który narzucono im od góry, że muszą spędzić razem, mężczyzna będzie chciał w ogóle mieć z nim do czynienia. Nie zdziwiłby się, gdyby nie chciał, nie miałby mu też tego za złe, po prostu chciałby o tym wiedzieć.
- Zapraszam do środka, tylko zdejmijcie buty – zaznaczył zając, przepuszczając w drzwiach po kolei wszystkich, tarmosząc włosy najpierw Adriena, potem Cedrica, posyłając wszystkim zachęcające uśmiechy.
Adrien jak przystało na połowicznego gospodarza imprezy, zaprowadził wszystkich do malutkiej kuchni Enzo, gdzie wszyscy rozsiedli się gdzie się dało. A potem… nastała pełna niezręczności cisza.
- Ejże – zreflektował się Enzo, stając po środku pokoju i opierając ręce na biodrach. – Nie przypominam sobie, bym zapraszał was po to, byście mogli na siebie popatrzeć z tymi durnymi uśmieszkami uprzejmości, no już, rozchmurzyć mi się, ciastko w jedną rękę, pędzel w drugą i tam czeka na was stos lampionów do pomalowania. Ced… - zaczął od najbardziej zachmurzonego czoła, podchodząc do chłopaka i otaczając go ramieniem za szyję, wyprowadził go z pokoju pod pretekstem przyniesienia skrzyni z lampionami. Jednak kiedy tylko znaleźli się poza ostrzałem spojrzeń, natychmiast mocno przytulił chłopaka, skubiąc pieszczotliwie czubek jednego ucha zębami.
- W porządku? Adrien opowiedział mi co się działo na obiedzie… - zapytał, odsuwając się na chwilę, by popatrzeć mężczyźnie w oczy. – Nie możesz tak łatwo dawać jej się prowokować. Wiem, że chciałeś bronić tą biedną dziewczynę, ale to tylko tobie i jej zaszkodzi – wyszeptał ze współczuciem, doskonale zdając sobie sprawę z temperamentu kochanka, ale wiedział też, że jeśli chciał dobrze, musiał się trochę bardziej kontrolować.
- Tymczasem uszy do góry, Adi bardzo się postarał, żeby wam poprawić humor – zauważył, uśmiechając się znacząco, wiedząc że czemu jak czemu, ale urokowi młodszemu brata Cedric nie odważy się oprzeć.
Wrócili zaraz do pomieszczenia z lampionami do udekorowania, ale w pokoju wcale nie było lepiej, choć jak Enzo podejrzewał, Adrien robił co mógł. Enzo postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zbliżając się do tygryska, położył mu dłoń na ramieniu.
- Myślę, że nasi goście są głodni. Możesz poczęstować ich ciastkami, a ja zajmę się winem, co ty na to? – zaproponował, podchodząc zaraz do części kuchennej, by wyciągnąć z kredensu wysokie kieliszki. Jednak nawet nie zdążył po nie sięgnąć, kiedy usłyszał, że dla Adriena ma nie wyciągać. Wychylił się zza szafek, wcale nie dziwiąc się, że głośno protestował Cedric, splatając ręce na piersi nieustępliwym gestem. Enzo posłał mu jeden ze swoich pobłażliwych uśmieszków, nie spodziewając się, że zaraz w powietrzu pojawi się czyjaś smukła rączka, wychylająca się nieśmiało zza Percivala.
- Ja… ja nie piję – odezwał się delikatny głosik, a zaraz po nim pojawiła się uroczo zarumieniona z wywołanego zainteresowania swoją osobą twarz jedynej kobiety w towarzystwie. Enzo uśmiechnął się do niej uspokajająco, nie chcąc by pomyślała, że to był wymóg zostania na imprezie. Nie miał pojęcia, że Gilles po pamiętnej imprezie i okropnym kacu sumiennie przyrzekł sobie, że nie tknie już więcej alkoholu i miał zamiar słowa dotrzymać.
- A co powiesz na kompot truskawkowy? – zaproponował zamiast tego, posyłając przy okazji takie samo pytające spojrzenie najmłodszemu w towarzystwie. On też mógł liczyć jedynie na to.
- Jeśli to nie problem… - zaczął niezręcznie Gilles, skubiąc rąbek swojej bluzy.
- Żaden problem – odpowiedział jej ciepło Enzo, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że nie potrafił myśleć o tej dziewczynie inaczej jak o zagubionym dziecku. Wyglądała tak młodo i niewinnie, w ogóle nie jak dorosła kobieta, która jest gotowa do małżeństwa.
W końcu Enzo wyjął odpowiednią liczbę kieliszków, odkorkował jedno ze swoich drogocennych win, rozlał je do kieliszków i rozdał wszystkim, w dłonie Julie i Adriena podając szklanki ze słodkim kompotem.
- Dobrze, w takim razie, pragnę powitać, jako gospodarz tego domu – zaczął Enzo, trzymając w jednej ręce kieliszek z winem, w drugiej ciastko – wszystkich Espoirów. Czujcie się u mnie jak u siebie w domu. Pragnę również powiedzieć, że rozumiem jak wam wszystkim jest ciężko, dlatego chciałbym byście wiedzieli, że jeśli kiedyś poczujecie, że to dla was za dużo, że coś was przerasta, albo zwyczajnie macie ochotę odpocząć od bycia ważnymi, moje drzwi są zawsze dla was otwarte. Nie mogę co prawda wam prawić morałów, ani posłużyć mądrą radą, chyba że w temacie sadzenia marchewek – rzucił, spoglądając z uśmieszkiem w fioletowe oczy wilka. – Ale mogę upiec wam ciastka, otworzyć wino i postarać się jak tylko umiem, byście uwierzyli, że wszystko będzie dobrze. Potraktujcie ten dom jak bezpieczne miejsce, gdzie nikt na was nie patrzy i nie ocenia. Ja na pewno nie będę tego robił i proszę, byście i wy pozostawiali za sobą opinie, uprzedzenia i niewypowiedziane obawy. Tutaj możecie być sobą. Jak chcecie i kiedy chcecie. Nazywam się Enzo Dori, lubię gotować, słodzić kawę i sadzić marchewki. Chciałbym, żebyśmy się wszyscy przede wszystkim poznali i zaprzyjaźnili, co wy na to? – zapytał na koniec, unosząc zachęcająco kieliszek jak do toastu.
Gilles nie spodziewał się, że kiedy znajdą się w tym małym, ale zaskakująco przytulnym domku, dostanie od postawnego zająca tyle życzliwości. Nie tylko on oczywiście, ale mężczyzna sprawiał wrażenie niezwykle sympatycznego mimo zwalistej postury i nieco groźnej na pierwszy rzut oka miny. I choć w pierwszej chwili chłopak czuł się przytłoczony małą przestrzenią i znajdującymi się wewnątrz ludźmi, wkrótce zaczął się rozluźniać. Słodki zapach ciastek i potem kompotu, Adrien który dawał z siebie wszystko by poczuli się lepiej, to wszystko sprawiło, że kiedy zając skończył swoją przemowę, Gilles był tak tym wszystkim poruszony, że zanim pomyślał o tym co robi, już stał na równych nogach, ściskając w dłoniach szklankę. Przez chwilę nie był pewien, co chciał zrobić, ale widząc łagodne spojrzenie zająca, ciepło kryjące się za groźnym wyrazem twarzy Percivala, zaangażowanie Adriena, głupi uśmiech Sashy i na koniec tak samo zagubionego jak on Cedrica, pomyślał, że to naprawdę była cudowna myśl, mieć tych wszystkich ludzi po swojej stronie. Nawet jeśli nie chciał tu być, nie chciał wplątywać lisa w małżeństwo i oszukiwać go swoim istnieniem, pomyślał nieśmiało, że bycie jego przyjacielem, co domyślał się, że nie miało przyjść tak prosto jak na to wyglądało, było lepszą opcją niż niezręczność w jakiej tkwili do tej pory. Ledwo się poznali, wiedział że ona nie minie od tak, ale jeśli mógł w ten sposób pomóc im obu choć odrobinę się jej pozbyć, to chciał.
- Więc… ja nazywam się Julie de Tourville i… lubię muzykę i… widok wschodu słońca z lotu ptaka i… i również chciałabym się z wami… zaprzyjaźnić – powiedział, zacinając się z lekkiego zażenowania, ale kiedy skończył, uniósł nieśmiało wzrok znad swojego kubka, patrząc po wszystkich z lekkim uśmiechem błąkającym mu po wargach.
Uspokoiwszy się odrobinę, pozwolił by mężczyźni odsunęli się od niego, kuląc skrzydła na swoich plecach, by zajmowały jak najmniej miejsca. Kiedy jego twarz została pochwycona przez dłonie przyjaciela, pokiwał głową na zgodę, czując że kiedy napięcie z niego zeszło, pusty żołądek odezwał się, domagając się jedzenia. Nawet nie pamiętał, co podano na obiad, tak bardzo był zestresowany by się tym przejmować. Pozwolił by Sasha odszedł, nie spodziewając się, że na raz jego głowa zostanie zaatakowana gestem pełnym czułości ze strony osoby, której o taką czułość nie podejrzewał. Niemniej nie zamierzał narzekać, dłoń mężczyzny była duża i ciepła, sprawiała że czuł się… bezpiecznie. Spojrzał na niego nieco nieśmiało, odrzucając w myślach wizerunek sługusa ojca, a próbując zobaczyć… Percivala, a widząc po prostu zmęczonego człowieka, posłał mu coś na kształt wdzięcznego uśmiechu.
Przeniósł się na kanapę, podciągając nogi pod brodę, nie zważając na to, że droga sukienka mogła się zniszczyć, zamiast tego, słysząc komentarz wilka na bardzo wyjściowy stan Sashy, parsknął zdecydowanie mało kobiecym śmiechem, posyłając przyjacielowi dużo bardziej pogodne niż wcześniej spojrzenie. Tak bardzo się cieszył, że jeleń był tu razem z nim. Był jego jedynym przyjacielem i jedyną osobą, która w nosie miała plotki na jego temat, niechęć Prekursora ciągnącą się za nim jak widmo i cień siostry, który zakrywał go przed oczami wszystkich, nawet własnych rodziców. Sasha był taki super w jego oczach. Zawsze wiedział co powiedzieć, nie peszył się przy osobach wyższych statusem i choćby nie wiadomo co się działo, stał po jego stronie, chroniąc go przed tymi, którzy chcieli go skrzywdzić. Nieco nie pochwalał jego zamiłowania do przygodnych romansów, samemu głęboko wierząc w prawdziwą miłość, ale uważał to za jeden, drobny mankament, który w gruncie rzeczy nie robił, jak wierzył, nikomu krzywdy. Jeleń tak dużo wiedział, o świecie, o ludziach i elektronice, która dla Gillesa była jak czarna, zapomniana przez apokalipsę magia. Naprawdę bardzo się cieszył, że go miał.
Podczas gdy Sasha zaznajamiał się z lokalną kuchenną społecznością, Gilles w nieco lepszym stanie, zapewniony przez Percivala, że naprawdę już dzisiaj nigdzie nie musi wychodzić, poszedł do swojej sypialni, odnaleźć ukochane dresy i ściągając z siebie wypchany pomarańczami stanik, zarzucił na siebie najluźniejszą z luźnych koszulek, spod której nikt nie byłby w stanie stwierdzić czy jest kobietą czy mężczyzną. Związał długie włosy w koński ogon na czubku głowy, wygładził piórka na skrzydłach i mógł wrócić do salonu, gdzie z pomocą Sashy, który zdążył wrócić ze zdobycznym jedzeniem, zamienił się w kocowego gołąbka, wciągając spod materiału tylko jedną rękę, by móc zajadać przyniesione przez Sashę pyszności.
- Możesz je spalić, ale jak będziesz je wrzucał do ognia, to daj mi znać, chcę to zobaczyć – wymruczał z mściwą satysfakcją w głosie, która zaraz zniknęła kiedy na jego języku rozlał się słono maślany smak bułeczki.
Nieprzyjemne popołudnie zmieniło się w przyjemny wieczór, podczas którego nie robił absolutnie nic, pozwalając Sashy bawić się swoimi włosami, głaskać się i przytulać, czerpiąc z tej odrobiny braterskiej czułości ile się dało, przy okazji doceniając Percivala, który pomimo tego, że mógł ich zostawić samych i olać to wszystko, został z nimi w pokoju, dopełniając sielski obrazek swoją osobą. Gilles zerkał na niego od czasu do czasu, szukając w jego twarzy oznak zmęczenia jego i Sashy beztroską, przyciszoną paplaniną, ale nie dostrzegł jej, co tylko utwierdziło go w nieśmiałym przekonaniu, że może nie miał przed sobą drugiego ojca, który szukał jedynie okazji do interesu, nie zważając na koszty. To było bardzo miłe spostrzeżenie.
Kolejnym miłym, choć w tym wypadku zabawnym spostrzeżeniem wieczoru była reakcja Sashy na nagłe pojawienie się w ich apartamentach Adriena. W takim stanie Gilles przyjaciela nigdy nie widział, tym bardziej więc z zainteresowaniem przyglądał się parodii pewności siebie i zwyczajowego seksapilu jelenia, który przed sobą widział. Nie wspominając o tym, że jeleni ogonek majtał mu się za plecami jakby ktoś podłączył go do małego silniczka. Chłopak zdusił w sobie śmiech, skupiając się bardziej na słowach tygryska. Nie spodziewał się przeprosin, ani sprzedanej mu mimochodem informacji, że kobieta która siedziała z nimi przy stole nie była ani matką Cedrica, ani Adriena. Gilles mimowolnie poczuł, że jego policzki pokrywa rumieniec, ile kobiet w swoim życiu Prekursor miał w takim razie? Zaraz jednak odchrząknął, czując się speszony przeprosinami.
- Nic się nie stało, nie mogliście przewidzieć, że… że o to zapyta – powiedział, wiercąc się odrobinę, odwracając wzrok, czując na sobie spojrzenie przyjaciela i ochroniarza. Poczuł, że policzki znów go pieką, kiedy przypomniał sobie impertynencję i absolutny brak wyczucia żony Prekursora.
Zaproszenia do spędzenia wspólnie wieczoru również się nie spodziewał. I choć uważał, że to było bardzo miłe… nie miał ochoty ruszać się z wygodnego uścisku grubego koca, ani miłej atmosfery jaka zapanowała pomiędzy nim, Sashą, a Percim. Chciałby w niej zostać trochę dłużej… Widział jednak, że zarówno wilk, jak i jeleń na atrakcyjną wizję wieczoru podekscytowali się nie mniej niż dzieci na poranną zabawę w berka. I cóż… choć sam nie miał na to ochoty, po tych wszystkich pozytywnych emocjach, które od nich otrzymał, za to że przy nim byli w trudnej chwili, stwierdził że choćby im należała się ta chwila spokoju. Bez konieczności zamartwiania się o niego i wszystko wokół. Nawet jeśli na wspomnienie winogrona, zagryzł wargę i poczerwieniał jak świeże truskawki, w końcu się zgodził, stwierdzając że najwyżej pierwszy opuści towarzystwo i pójdzie spać, gdy się zmęczy.
Z pomocą Sashy ubrał się nieco lepiej, choć nadal luźno, zostając w szarych dresach, za to zmienił koszulkę na nieco mniej luźną, a na nią zarzucił rozpinaną na plecach bluzę, którą łatwo dało się uformować w biust, kiedy wypchany skarpetkami stanik znalazł się na jego ciele. Wiedział, że gdyby tylko zobaczył go w takim stanie ktoś z najbliższego otoczenia Prekursora, nigdy nie uwierzyłby, że jest Julie. Ona nigdy nie zdejmowała sukienek. Nawet zimą, zmieniając je tylko na wełniane i zakładając do nich grube rajstopy. Niemniej, czuł się komfortowo i choć odrobina stresu związanego ze spotkaniem kolejnej osoby gryzła go w mózg, nie pozwalał by się ujawniła, nawet kiedy Adrien pojawił się przy nich prowadząc ze sobą Cedrica. Gilles skinął mu nieco niepewnie głową, nie odzywając się jednak, nie będąc pewnym, czy w zasadzie poza czasem, który narzucono im od góry, że muszą spędzić razem, mężczyzna będzie chciał w ogóle mieć z nim do czynienia. Nie zdziwiłby się, gdyby nie chciał, nie miałby mu też tego za złe, po prostu chciałby o tym wiedzieć.
***
Enzo czekał na swoich gości na ganku, opierając się jednym ramieniem o framugę, wypatrując na ścieżce lśniących w blasku księżyca białych włosów braci Reposów. Widząc całą zgraję, zmęczoną życiem i psychicznym wysiłkiem, uśmiechnął się ciepło, mając ochotę ich wszystkich, a w szczególności Cedrica, pogłaskać po głowie, a potem przytulić. Nawet tę małą papugę, która wyglądała jakby jeden podmuch wiatru mógł ją zdmuchnąć z powierzchni ziemi. Każdy sprawiał wrażenie… zgnębionego, choć na twarzy przyszłych nowożeńców odbijało się to najmocniej. Tym bardziej Enzo zdusił w sobie jakieś drobne ukłucia żalu i pretensji jakie żywił do Esporiów za zakłócanie porządku w ich małym raju. Żaden z nich nie wyglądał jakby był tu z własnej chęci. - Zapraszam do środka, tylko zdejmijcie buty – zaznaczył zając, przepuszczając w drzwiach po kolei wszystkich, tarmosząc włosy najpierw Adriena, potem Cedrica, posyłając wszystkim zachęcające uśmiechy.
Adrien jak przystało na połowicznego gospodarza imprezy, zaprowadził wszystkich do malutkiej kuchni Enzo, gdzie wszyscy rozsiedli się gdzie się dało. A potem… nastała pełna niezręczności cisza.
- Ejże – zreflektował się Enzo, stając po środku pokoju i opierając ręce na biodrach. – Nie przypominam sobie, bym zapraszał was po to, byście mogli na siebie popatrzeć z tymi durnymi uśmieszkami uprzejmości, no już, rozchmurzyć mi się, ciastko w jedną rękę, pędzel w drugą i tam czeka na was stos lampionów do pomalowania. Ced… - zaczął od najbardziej zachmurzonego czoła, podchodząc do chłopaka i otaczając go ramieniem za szyję, wyprowadził go z pokoju pod pretekstem przyniesienia skrzyni z lampionami. Jednak kiedy tylko znaleźli się poza ostrzałem spojrzeń, natychmiast mocno przytulił chłopaka, skubiąc pieszczotliwie czubek jednego ucha zębami.
- W porządku? Adrien opowiedział mi co się działo na obiedzie… - zapytał, odsuwając się na chwilę, by popatrzeć mężczyźnie w oczy. – Nie możesz tak łatwo dawać jej się prowokować. Wiem, że chciałeś bronić tą biedną dziewczynę, ale to tylko tobie i jej zaszkodzi – wyszeptał ze współczuciem, doskonale zdając sobie sprawę z temperamentu kochanka, ale wiedział też, że jeśli chciał dobrze, musiał się trochę bardziej kontrolować.
- Tymczasem uszy do góry, Adi bardzo się postarał, żeby wam poprawić humor – zauważył, uśmiechając się znacząco, wiedząc że czemu jak czemu, ale urokowi młodszemu brata Cedric nie odważy się oprzeć.
Wrócili zaraz do pomieszczenia z lampionami do udekorowania, ale w pokoju wcale nie było lepiej, choć jak Enzo podejrzewał, Adrien robił co mógł. Enzo postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zbliżając się do tygryska, położył mu dłoń na ramieniu.
- Myślę, że nasi goście są głodni. Możesz poczęstować ich ciastkami, a ja zajmę się winem, co ty na to? – zaproponował, podchodząc zaraz do części kuchennej, by wyciągnąć z kredensu wysokie kieliszki. Jednak nawet nie zdążył po nie sięgnąć, kiedy usłyszał, że dla Adriena ma nie wyciągać. Wychylił się zza szafek, wcale nie dziwiąc się, że głośno protestował Cedric, splatając ręce na piersi nieustępliwym gestem. Enzo posłał mu jeden ze swoich pobłażliwych uśmieszków, nie spodziewając się, że zaraz w powietrzu pojawi się czyjaś smukła rączka, wychylająca się nieśmiało zza Percivala.
- Ja… ja nie piję – odezwał się delikatny głosik, a zaraz po nim pojawiła się uroczo zarumieniona z wywołanego zainteresowania swoją osobą twarz jedynej kobiety w towarzystwie. Enzo uśmiechnął się do niej uspokajająco, nie chcąc by pomyślała, że to był wymóg zostania na imprezie. Nie miał pojęcia, że Gilles po pamiętnej imprezie i okropnym kacu sumiennie przyrzekł sobie, że nie tknie już więcej alkoholu i miał zamiar słowa dotrzymać.
- A co powiesz na kompot truskawkowy? – zaproponował zamiast tego, posyłając przy okazji takie samo pytające spojrzenie najmłodszemu w towarzystwie. On też mógł liczyć jedynie na to.
- Jeśli to nie problem… - zaczął niezręcznie Gilles, skubiąc rąbek swojej bluzy.
- Żaden problem – odpowiedział jej ciepło Enzo, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że nie potrafił myśleć o tej dziewczynie inaczej jak o zagubionym dziecku. Wyglądała tak młodo i niewinnie, w ogóle nie jak dorosła kobieta, która jest gotowa do małżeństwa.
W końcu Enzo wyjął odpowiednią liczbę kieliszków, odkorkował jedno ze swoich drogocennych win, rozlał je do kieliszków i rozdał wszystkim, w dłonie Julie i Adriena podając szklanki ze słodkim kompotem.
- Dobrze, w takim razie, pragnę powitać, jako gospodarz tego domu – zaczął Enzo, trzymając w jednej ręce kieliszek z winem, w drugiej ciastko – wszystkich Espoirów. Czujcie się u mnie jak u siebie w domu. Pragnę również powiedzieć, że rozumiem jak wam wszystkim jest ciężko, dlatego chciałbym byście wiedzieli, że jeśli kiedyś poczujecie, że to dla was za dużo, że coś was przerasta, albo zwyczajnie macie ochotę odpocząć od bycia ważnymi, moje drzwi są zawsze dla was otwarte. Nie mogę co prawda wam prawić morałów, ani posłużyć mądrą radą, chyba że w temacie sadzenia marchewek – rzucił, spoglądając z uśmieszkiem w fioletowe oczy wilka. – Ale mogę upiec wam ciastka, otworzyć wino i postarać się jak tylko umiem, byście uwierzyli, że wszystko będzie dobrze. Potraktujcie ten dom jak bezpieczne miejsce, gdzie nikt na was nie patrzy i nie ocenia. Ja na pewno nie będę tego robił i proszę, byście i wy pozostawiali za sobą opinie, uprzedzenia i niewypowiedziane obawy. Tutaj możecie być sobą. Jak chcecie i kiedy chcecie. Nazywam się Enzo Dori, lubię gotować, słodzić kawę i sadzić marchewki. Chciałbym, żebyśmy się wszyscy przede wszystkim poznali i zaprzyjaźnili, co wy na to? – zapytał na koniec, unosząc zachęcająco kieliszek jak do toastu.
Gilles nie spodziewał się, że kiedy znajdą się w tym małym, ale zaskakująco przytulnym domku, dostanie od postawnego zająca tyle życzliwości. Nie tylko on oczywiście, ale mężczyzna sprawiał wrażenie niezwykle sympatycznego mimo zwalistej postury i nieco groźnej na pierwszy rzut oka miny. I choć w pierwszej chwili chłopak czuł się przytłoczony małą przestrzenią i znajdującymi się wewnątrz ludźmi, wkrótce zaczął się rozluźniać. Słodki zapach ciastek i potem kompotu, Adrien który dawał z siebie wszystko by poczuli się lepiej, to wszystko sprawiło, że kiedy zając skończył swoją przemowę, Gilles był tak tym wszystkim poruszony, że zanim pomyślał o tym co robi, już stał na równych nogach, ściskając w dłoniach szklankę. Przez chwilę nie był pewien, co chciał zrobić, ale widząc łagodne spojrzenie zająca, ciepło kryjące się za groźnym wyrazem twarzy Percivala, zaangażowanie Adriena, głupi uśmiech Sashy i na koniec tak samo zagubionego jak on Cedrica, pomyślał, że to naprawdę była cudowna myśl, mieć tych wszystkich ludzi po swojej stronie. Nawet jeśli nie chciał tu być, nie chciał wplątywać lisa w małżeństwo i oszukiwać go swoim istnieniem, pomyślał nieśmiało, że bycie jego przyjacielem, co domyślał się, że nie miało przyjść tak prosto jak na to wyglądało, było lepszą opcją niż niezręczność w jakiej tkwili do tej pory. Ledwo się poznali, wiedział że ona nie minie od tak, ale jeśli mógł w ten sposób pomóc im obu choć odrobinę się jej pozbyć, to chciał.
- Więc… ja nazywam się Julie de Tourville i… lubię muzykę i… widok wschodu słońca z lotu ptaka i… i również chciałabym się z wami… zaprzyjaźnić – powiedział, zacinając się z lekkiego zażenowania, ale kiedy skończył, uniósł nieśmiało wzrok znad swojego kubka, patrząc po wszystkich z lekkim uśmiechem błąkającym mu po wargach.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cedric niekoniecznie miał ochotę iść na jakiekolwiek spotkanie, zmęczony dniem pracy i w ogóle tym całym szaleństwem, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że Adrien starał się jakoś poprawić mu nastrój. Dlatego bez większego oprócz standardowego narzekania podniósł się z łóżka, przebrał i ruszył za bratem.
Kiedy wyszło na jaw, że nie tylko on dostał zaproszenie - tak oto przed nim stała jego przyszła żona oraz dwójka mężczyzn, których tylko pobieżnie kojarzył, westchnął cicho pod nosem, witając się jednak kulturalnie, kiedy w piątkę podążali ogrodami w kierunku nieco ukrytego między trawami, kwiatami i krzewami domu Enzo. Uśmiechnął się też do przyjaciela na powitanie, nawet nie komentując tarmoszenia po włosach, o którym mówił mu, żeby sobie odpuszczał, ponieważ czuł się wtedy jak dziecko i wszedł do ciepłego korytarza, ściągając swobodnie buty. Dookoła pachniało ciastkami i roślinami, powodując że Cedric zaciągnął się nieco głębiej, czując się spokojniej na duchu od samego przebywaniu w domu Enzo a nie w rezydencji.
Nie do końca zdołał się rozgościć w kuchni, kiedy na nowo został wyciągnięty z niej przez przyjaciela. Rzucił mu ciekawskie spojrzenie, nie wiedząc, o co może mu też chodzić, ale szybko wszystkiego się dowiedział. Westchnął cicho, nie będąc do końca zadowolonym z tego, że Enzo został wciągnięty w ich obiad od siedmiu boleści, ale gdy tylko mocniej wtulił się w jego sylwetkę, wszystkie nieprzyjemne uczucia nieco zelżały, pozwalając mu wziąć parę oddechów, kiedy jego palce kurczowo zaciskały się na materiale koszulki na plecach.
- Wszystko w porządku - mruknął w odpowiedzi, starając nie ujawniać się za bardzo z widocznym niezadowoleniem sytuacją podczas obiadu, jak i tego, co stało się krótko po nim. Wiedział, że Enzo miał rację, ba, w dwójkę o tym wiedzieli, a Cedric dobitnie w ubiegłych latach przekonywał się już, że jego temperament i niewyparzone gadanie prędzej mu zaszkodzi niż w czymkolwiek pomoże, ale równocześnie nie umiał pozmieniać tych cech i nawyków. Chociaż i tak polepszyło się znacząco od jego nastoletnich czasów, gdzie potrafił urządzać konkretne afery standardowo co parę dni. Uśmiechnął się więc na jego kolejne słowa, rzeczywiście nieco bardziej stawiając uszy na szpic, raczej w formie żartu, ale już spokojniejszy na duchu.
- Dzięki za przyjęcie nas wszystkich - dodał jeszcze mimochodem, zanim w dwójkę weszli z powrotem do budynku, niosąc tym razem naręcza lampionów. Nawet jeśli nie czuł się wiele spokojniejszy, zamierzał jednak wykorzystać okazję, jaką dostał od Adriena oraz Enzo, aby przynajmniej spróbować się zrelaksować. I rzeczywiście mogła to być dobra okazja, aby poznać się w nieco normalniejszych warunkach, bez wizji ślubu i polityki, która wisiała nad nimi w rezydencji, resztę towarzystwa, z którymi raczej będzie spędzał dużo czasu w nadchodzących miesiącach.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu na ustach podczas oficjalnego powitania Enzo. Idealnie podsumowywało ono całego mężczyznę - pomocny, otwarty na innych i ciepły. Kiedy wchodziłeś do jego domu, niezależnie kiedy i jak, zostałeś powitany jak rodzina i tak też traktowany. To to poczucie bezpieczeństwa na początku sprawiło, że kiedy był jeszcze nastolatkiem i się poznali, zaglądał tutaj częściej niż rzadziej. Nie mógł też zaprzeczyć temu, że słowa te dodały chyba nie tylko jemu otuchy, ponieważ zaraz też podniosła się Julie. Jego niebieskie oczy zatrzymały się na jej twarzy, w duchu nieco podziwiając ją odwagę w przejęcie zaraz po Enzo powitania. On sam poczekał, aż skończy kobieta i po niej zielonowłosy, zanim sam się nie odezwał.
- Nazywam się Cedric i lubię chodzić po lesie oraz… - zaciął się na chwilę, kompletnie nieprzystosowany do tego typu interakcji z innymi. Odkaszlnął cicho. - Spędzać czas w bibliotece - zakończył, zaraz sięgając do kieliszka, aby swoje zażenowanie utopić paroma łykami jak zwykle wybornego wina.
Po tym, jak wszyscy już wiedzieli, kto kim jest - Cedric nie mógł nic poradzić na myśl, że może o dwa razy za często obczajał, jak się dowiedział, Percivala, ale musiał mu przyznać, że z bliska i nie w ubraniach w mule w jeziorku, prezentował się nad wyraz dobrze - przysiedli zatem do ich docelowego działania, którym było malowanie lampionów.
Nie mógł nic poradzić na fakt, że malując nieco się wyłączał, zakopując w swoim świecie. Znajoma waga pędzla w dłoni, zapach farb w pomieszczeniu w jednym momencie ukoiły jego rozszalałe myśli, skupiając go w tamtej chwili jedynie na tym, aby precyzyjnie oddać piękno kwiatów wiśni na swoim lampionie. Jego usta zdobił standardowy lekki, acz skupiony, uśmiech, pojawiający się tam za każdym razem, kiedy malował, a ogon kiwał się na boki niekontrolowanie. W końcu jednak zorientował się, że może zbyt bardzo wyłączył się z towarzystwa i sięgnął do kieliszka z winem, do tej pory nienaruszonego, aby upić parę może zbyt dużych jak na jego słabą głowę łyków. Spojrzał obok siebie na Enzo oraz jego dzieło, które w duchu mu się podobało, ale nie zamierzał odpuścić szansy na lekkie dogryzanie starszemu.
- Nawet Milles by się załamał nad twoimi zdolnościami - rzucił cicho w jego kierunku, ale nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu na widok prób przyjaciela, jak i w ogóle tej sytuacji. Był zdziwiony sam sobą, jak swobodnie się czuł w otoczeniu tych, bądź co bądź, nieznajomych ludzi. Może wynikało to z tego, że miał obok siebie zarówno Adriena, jak i Enzo, ale i nawet oprócz tego było coś spokojnego w atmosferze pełnej skupienia i swobody pozwalającego mu się rozluźnić. Jego ogon zaczepnie parę razy pacnął starszego po łydkach, ale głównie skupił się na malowaniu, co jakiś czas tylko popijając wino czy patrząc na skupioną Julie obok niego. Wyglądała naprawdę młodo w takim wydaniu i Cedricowi przeszło przez myśl, że dla niej to wszystko musi być nawet bardziej stresujące i przytłaczające.
- Masz farbę na policzku - zwrócił jej z lekkim rozbawieniem uwagę, wskazując palcem na sobie miejsce, gdzie kobieta miała zabrudzoną skórę. To jednak, czego nie przewidział było tym, że wskazując na sobie on sam dotknie się ubrudzonym palcem i od razu poczuł na policzku charakterystyczne zimne odczucie. - I teraz ja też mam - zaśmiał się cicho i szczerze, zaraz naciągając rękaw swojej bluzy, aby przetrzeć dane miejsce. Kiedy miał wrażenie, że już wszystko udało mu się doczyścić, spojrzał z uniesioną brwią w górę w niemym pytaniu do Julie. On sam spojrzał na jej twarz, kiwając głową potakująco na znak, że jej policzki nie miały już śladów farby. - Przepraszam za ten obiad - wypalił nagle, kompletnie szczerze - może przez alkohol - słyszalne tylko dla jej uszu. Miał ciągle w sobie wrażenie, że powinien zaadresować jakoś tę sprawę. - Nie jesteśmy najbardziej…zgraną rodziną - powiedział w ramach jakiegokolwiek wyjaśnienia, choć z trudem przez gardło przeszło mu słowo “rodzina”. Niekoniecznie też chciał poruszać ten temat i obawiał się, że kobieta się na to zezłości, ale czuł poczucie obowiązku z nim związane, szczególnie po rozmowie z Enzo. Miał rację, że nie powinien tracić w ten sposób temperamentu i nikomu na dobre to nie wyjdzie w dłuższej perspektywie. - Co malujesz? - zmienił konwersację po chwili, posyłając jej zarówno przepraszający uśmiech, jak i spojrzenie pełne nadziei, szukające zapewnienia, że jest w porządku. - Chcesz się wymienić na chwilę lampionami? - zapytał, ale szybko poczuł nieco zażenowanie swoją propozycją, wyrzuconą z nagłym pijańskim przebłyskiem geniuszu. - W sensie…to znaczy, um, czy mogłabyś namalować coś na moim, a ja na twoim…na przykład - dodał od razu, bo nie mógł nie być pajacem chociaż przez jedną konwersację. Całe szczęście Julie przyjęła pomysł pozytywnie i już po chwili miał jej lampion przed sobą.
Przez chwilę zastanawiał się, co powinien jej namalować, ale zdecydował się pójść z tym, co kojarzyło się mu z kobietą. A biorąc pod uwagę ich krótki staż znajomości, najmocniej rozbrzmiewało mu w głowie jej latanie. Dlatego też po krótkiej niepewności, jak i wahaniu, czy wypada, zgarnął szybko pędzel i z większą uwagą niż przy ozdabianiu swojego lampionu, rozpoczął malowanie chmur oraz ptaków na niebie. Nie chciał zajmować za dużo miejsca, na wypadek, gdyby nie spodobał się jej pomysł, stąd wybrał raczej fragment w kącie. Skupił się jednak intensywnie i nie chcąc popełnić żadnych błędów, wykonał swój pierwotny pomysł. Nawet jeśli wydawało mu się, że wyszło tak jak chciał, to nie mógł powstrzymać niepewności i lekko zaróżowionych - być może winem - policzków, kiedy wręczał jej z powrotem lampion.
- Dziękuję - powiedział życzliwie, odbierając od Julie swój, z jej nowym wkładem do niego. Uśmiechnął się do niej szeroko, obserwując nowe dodatki na papierze i nie mógł powstrzymać zarówno nuty rozczulenia, ale i rozbawienia na widok paru kwiatków (nieco podobnych do tych Millesowych, ale to zostawił dla siebie). - Podoba mi się - powiedział kompletnie szczerze, posyłając jej szeroki uśmiech. - Serio - dodał, przyglądając się jej dziełu. Widać było, że Julie poświęciła temu swoją uwagę i naprawdę miała wyczucie przestrzeni i miejsca. Z ostatnim ciepłym spojrzeniem w jej stronę na nowo zabrał się do pracy, czując się na duchu dużo lżejszy niż wtedy, kiedy wchodził do budynku.
Nie wiedział, co się stało. Jedyne, czego był pewien to fakt, że na moment odwrócił wzrok, idąc do kuchni, dolewając sobie troszkę wina do kieliszka. Kiedy z powrotem siedział przy stole, popijając jak zawsze pyszny napój, to utknęło mu w gardle na widok ukrytych pośród gałęzi kwitnącej wiśni genitaliów. Zakrztusił się, odkaszlując parę razy z wypiekami na twarzy, a jego wzrok z widocznym na twarzy oskarżeniem niemal od razu powędrował w stronę jedynego w jego mniemaniu możliwego winowajcy - Adriena. Oczywiście w wojnach i bitwach jako rodzeństwo nigdy nie zwracał uwagi na to, że powinien zachowywać się jak starszy brat, o nie. W takich sytuacjach nie działały żadne zasady i byli na równi, dlatego też gdy tylko nadarzyła się okazja, ignorując ciekawski wzrok Enzo, szybko sięgnął po lampion Adriena, dokonując swojej zemsty. Upewnił się przy tym też, aby oprócz tak naprawdę wzroku przyjaciela, który siedział zaraz obok niego, nikt nie dostrzegł jego działań. Co było stosunkowo łatwe, ponieważ jego braciszek oczy miał niczym ciele utkwione w zielonowłosym jeleniu, który odpowiadał mu dokładnie tym samym. Łatwo było więc szybkim i wprawnym machnięciem pędzla narysować mu co trzeba, chociaż w duchu wiedział, że zachowuje się co najmniej jak dzieciak.
Z zadowoleniem jakoby zrobił coś godnego dumy wyszczerzył się szeroko do Enzo, takim samym uśmiechem obdarzając również Adriena, gdy na moment ich wzrok się spotkał. Wrócił do swojego lampionu, aby zamalować na nowo różem to, co trzeba, jak i dokonać ostatecznych poprawek. To jednak, czego nie przewidział to fakt, jak mocno wino wpłynęło na jego zmęczoną głowę. Normalnie miał bardzo niską tolerancję, a co dopiero po tylu rewelacjach ostatnich dni ta tolerancja była na poziomie minusowym. Nic dziwnego więc, że gdy tylko po posprzątaniu i zakończeniu pracy z lampionami padła opcja przeniesienia się na sofy, gdy tylko się podniósł, w jego głowie nie dość, że zabiły dzwony, powodując skrzywienie na nagły ból skroni, ale też dość konkretne zakołysanie się wszystkiego dookoła. Przeklął pod nosem i wczas oparł się o Enzo.
- Chyba powinienem iść na chwilę przetrzeźwieć - powiedział cicho do niego, po czym poinformował już głośniej całą resztę. Gdy też znalazł się obok brata, na moment zarzucił mu w kompletnie pijańskim geście ramiona na barki, opierając brodę na czubku jego głowy. - Uważaj na siebie, kiedy mnie nie będzie. Wrócę niedługo - wymamrotał, mierząc z daleka zielonowłosego ostrym spojrzeniem, którego tamten był nieświadomy. - I dzięki za zorganizowanie tego. Rzeczywiście to był dobry pomysł. Co ja bym zrobił bez takiego genialnego młodszego brata - dorzucił na koniec roześmianym głosem i poczochrał go po białych włosach, aby zaraz na nowo skierować się na krótki odpoczynek. Niczym z automatu od razu jego kroki skierowały się w stronę piętra, gdzie doszedł nieco chybocząc się na boki, w stronę tak znanej sobie sypialni Enzo. A gdy tylko jego ciało opadło w przesiąkniętą zapachem starszego pościel, niemal natychmiast przysnął, zapadając w lekką, pijaną drzemkę.
Obudził się na nowo nie tak długo później, kiedy usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi. Chwilę przecierał oczy, próbując odnaleźć się w otoczeniu, ale szybko wszystko do niego wróciło i spojrzał bardziej przytomnie na Enzo, który najwyraźniej postanowił sprawdzić, jak ten się ma. Mężczyzna uniósł się, patrząc na przyjaciela stojącego w progu drzwi. Cedric zdążył nieco wytrzeźwieć i co ważniejsze, ból jego głowy się uspokoił, ale nadal był przyjemnie rozluźniony. W jego umyślnie zamilkły w końcu myśli odnośnie całego tego szaleństwa, ostatnimi dniami trzymając go w sidłach bezsennych nocy. Uśmiechnął się we wstawiony sposób do Enzo, wciąż po drugiej stronie pokoju. Jego sylwetka oświetlona była ciepłym światłem lampki nocnej i wpadającego przez okno dachowe księżyca, dodając mu niesamowitej aury, sprawiając że i tak duża sylwetka teraz wydawała się nawet większa i pełna bezpieczeństwa. Cedric nie mógł nic poradzić na lekkie zwilżenie warg językiem i wzrok błąkający się po całym ciele drugiego, doskonale pamiętając uczucie jego wagi na sobie.
- Gdyby nie to wesele, już miałbyś mnie przed sobą na kolanach - wyznał wcale nie niewinnie, uśmiechając się kącikiem ust na wyobrażenia, który podsunął mu pijany umysł. Jego spojrzenie nie opuszczało twarzy mężczyzny, kiedy z lekko przechyloną głową analizował rysy jego twarzy. Nie pozwolił się jednak sobie zapędzić - choć chciał - ciągle dobitnie świadom niechcianych zaręczyn, jak i przyszłej żony piętro niżej, więc zaraz uśmiechnął się tylko do siebie z westchnieniem, opadając z powrotem ciężko na łóżko. Tym razem już z luźniejszym wyrazem twarzy, a nie takim, który wręcz krzyczał “pieprz mnie”, wystawił do niego obie ręce. - Przytul mnie jak najbardziej niewinnie umiesz, żebym nie musiał myśleć o tym, jak pociągająco wyglądasz od dołu. Naładuję się dobrą energię i wrócę na parter jako aniela dziewica, obiecuję - rzucił w żartach, czekając z dłońmi w jego stronę, aż dostanie swoją porcję uwagi i pieszczot, niczym rozkapryszony, łaszący się kot. Po takim dniu jak ten potrzebował jakiegokolwiek kontaktu i musiał znaleźć zamiennik dla opcji, z której normalnie by skorzystał. Nie ukrywał się z tym, że trudno było mu się dostosować do rzeczywistości, gdzie musiał zachować dystans i wstrzemięźliwość od Enzo. Przez lata tkwili w relacji, gdzie oprócz przyjaźni byli kompatybilni w łóżku. Cedric nie dość, że się do tego przyzwyczaił, to często to wykorzystywał. Nie umiał sobie najlepiej radzić z emocjami, te często zaszufladkowane w jego wnętrzu i uciskane do granic możliwości, aby nie ukazywały się na zewnątrz, czasem pękały i znajdowały ujście w seksie. Nie było to najzdrowsze podejście, ale jedno z nielicznych, jakie dla niego działały, dlatego z niego korzystał. Teraz jednak, zupełnie nagle, został tego pozbawiony i nie zdążył się nauczyć jeszcze innego sposobu na radzenie sobie ze wszystkim.
Westchnął cicho, gdy ciepłe ramiona już drugi raz tego wieczoru oplotły jego ciało i od razu poczuł, jak się rozluźnia. Jego dłonie zacisnęły się na talii drugiego, a twarz zakopał we wgłębieniu między jego szyją i obojczykiem, zaciągając się znajomym, uspokajającym zapachem. Niezależnie jak zły by nie był, jak bardzo miałby wszystkiego dość, chwila z Enzo potrafiła uspokoić go jak mało co, dając mu poczucie bezpieczeństwa i spokoju, którego tak usilnie szukał w codziennym życiu. Podobne odczucia miał z Adrienem, chociaż przed nim zawsze obawiał się pokazywać, że coś go trapi. Chciał utrzymywać pozory dobrego, starszego brata, nawet jeśli miałaby to być maska, zakrywająca jak czasem wykończony fizycznie i emocjonalnie był.
- Przepraszam. Już tak nie będę robił - mruknął w jego skórę, czując nagłe rumieńce na policzkach na myśl, że mógł postawić starszego w niezręcznej sytuacji. Sam również nie czuł się najlepiej z sobą nawet z samym mówieniem takich dwuznacznych rzeczy, ale na moment się zapomniał, na moment chciał się zapomnieć. Miał też nadzieję, że wypowiadając te słowa na głos będzie łatwiej mu się do nich dostosować. Niezależnie od pokus czuł poczucie obowiązku do kobiety na parterze, więc nigdy nie chciałby potencjalnie skrzywdzić jej w ten sposób, niezależnie jak trudno byłoby wytrzymać mu w takiej relacji. Dlatego rzeczywiście tylko niewinnie siedział przytulony do starszego, w czysto przyjacielskim geście, czerpiąc jak najwięcej przyjemności i siły na następne dnie. Był tak niesamowicie wdzięczny Enzo za to, że był obok niego i znosił jego wszystkie humory oraz nieokrzesany temperament. Nie wiedział, gdzie by teraz stał, gdyby nie ich relacja.
Nie chciał nadużywać jednak tego momentu, więc ledwie po paru minutach odsunął się od starszego, tym razem z rozleniwionym wyrazem twarzy, nieco bardzo spokojnym. Przy lekkiej pomocy podniósł się z łóżka, upewniając się, że świat przestał się kołysać, a on jest w stanie iść.
Kiedy zszedł z powrotem z przyjacielem na parter, nie mógł powstrzymać rozbawionego uśmiechu na widok, który zastał. Towarzystwo najwyraźniej poczuło się bardziej swobodnie, rozsiadając się na sofach i fotelach w salonie, stale z winem i ciasteczkami. Cedric przewrócił oczami, kiedy dostrzegł swojego młodszego brata jak na jego oko zbyt blisko zielonowłosego mężczyzny, ale nie komentował, nie chcąc psuć wieczoru Adrienowi. Już i tak dostatecznie ślęczał mu nad uchem, kiedy rozchodziło się o alkohol, więc nie chciał przesadzić. Zamiast tego dosiadł się na kanapie do swojej przyszłej żony, posyłając jej delikatny, acz w końcu całkowicie rozluźniony, uśmiech. W dresach i zwykłej bluzce prezentowała się dużo naturalniej niż w wypindrzonych sukienkach i Cedricowi przeszło przez myśl, że taka odsłona bardziej mu odpowiadała, pozwalając na większy komfort.
- Wspominałaś o muzyce? - zagadnął, sięgając po jeden z pustych kieliszków na stole, aby napełnić go tym razem kompotem. Jemu alkoholu na dzień wystarczy. Lekko obrócił się bokiem, aby móc patrzeć na długowłosą, w czas przypominając sobie natarczywe pytania ojca podczas obiadu, podczas których padło, że Julie gra na pianinie i gitarze. - Mamy salę muzyczną w rezydencji. Nie jest często używana, myślę że bez problemu mogłabyś z niej korzystać - dodał zaraz życzliwie, wzruszając ramionami, aby nie nadać swojej wypowiedzi presji. Rzucił to jako propozycję. Jeśli chciała, droga wolna. Jeśli nie, również w porządku. - Wydaje mi się, że możemy mieć nawet jakieś nuty - dodał po chwili, przypominając sobie jak za mgłą parę książek w ich bibliotece, na które trafili z Adim podczas prób pochowania ich przed deszczem. - Tylko nie wiem, na co są przeznaczone, więc sama musiałabyś zdecydować, czy do czegokolwiek by ci się przydały. Znam się na muzyce tak jak…no, generalnie się nie znam - powiedział z leniwym uśmiechem, odgarniając parę kosmyków z twarzy.
***
Nie wiedział, gdzie są prowadzeni ani do kogo, ale grzecznie podążał za Gillesem, jego przyszłym mężem, Percivalem oraz Adrienem przez ogród. Co prawda przez chwilę przejmował się czy aby jego alergia nie uaktywni się na nowo, ale biorąc pod uwagę, że tym razem nie tarzał się w trawie, wszystko poszło sprawnie, aż zostali postawieni przed bardzo zadbanym, ładnym domkiem. Nie wiedział do końca, czego spodziewać się w środku, a gdy przed nimi postawił się dość postawny mężczyzna, tym bardziej się zdziwił. Ten jednak okazał się niezwykle życzliwym, a będąc zaoferowanym wino, Sasha nie odmówił, z chęcią przyjmując trochę alkoholu na koniec tego pokręconego dnia. I prawdą było, że nie udało im się na samym początku pozbyć pełnej niezręczności i sztucznej uprzejmości atmosfery, ale gdy tylko wszyscy z powrotem znaleźli się w pomieszczeniu, a Enzo, jak się dowiedział po przedstawieniu zająca, wygłosił w sumie dość pokrzepiające powitanie, od razu wszystko nieco się rozluźniło.
Sasha nie mógł powstrzymać szczerego uśmiechu, w jego mniemaniu również zachęcającego, obserwując z braterską wręcz dumą jak po Enzo to Gilles pierwszy się podnosi, przedstawiając się i krótko mówiąc coś o sobie. Nie mógł też nie przyznać w myślach, że jego przyjaciel naprawdę ze staraniem spokojnie mógł uchodzić za kobietę. Nawet jego manieryzm, choć poznawał w nim nieco wycofanego charakteru Gillesa, spokojnie wyglądał na kobiecy, przypominający Julie.
Podniósł się zaraz za nim, łapiąc na moment z papugą wzrok, szczerząc się jeszcze szerzej, niczym przekazując “dobra robota” i sam chwycił swój kieliszek z alkoholem.
- Nazywam się Sasha, lubię pracować przy urządzeniach i elektronice, więc jeśli potrzebowalibyście pomocy przy jakichkolwiek sprzętach, jestem do usług - zaczął radośnie, nie mogąc ukryć podekscytowania w głosie opowiadając o swojej pracy. Miał na tyle szczęścia, że w życiu udało mu się połączyć zarabianie pieniędzy z pasją, której poświęcał większą część swojego życia. - Oprócz tego fascynuje mnie wszystko związane ze światem sprzed katastrofy - dodał, w głowie od razu mając obraz najróżniejszych niesamowitości, które często niekoniecznie legalnie udało mu się zdobyć. - Mam nadzieję, że wszyscy się dogadamy oraz dziękuję za gościnę - zakończył, rzucając krótkie spojrzenie Adrienowi oraz dłuższe, wdzięczne spojrzenie Zającowi. Cieszył się z każdej możliwości ulżenia Gillesowi w tym zadaniu, a Enzo dzisiejszym spotkaniem takie umożliwił, stąd naprawdę już teraz nie mógł powstrzymać sympatii w jego kierunku.
Dokończyli przedstawienia, podczas których rzeczywiście mieli bardziej pogląd każdy na każdego, jak i zrozumienie, co tutaj robią. Sasha sam przed sobą musiał przyznać, że jego słuch wyostrzył się wraz z momentem, kiedy to Adrien zaczął mówić. Chciał zapamiętać jak najwięcej. Po tym od razu zabrali się do pracy z lampionami, a zielonowłosy z kolei kompletnie nie wiedział, od czego powinien zacząć. To nie było tak, że nie umiał jakoś totalnie albo nie rozumiał, na czym polegała praca pędzel - farba. Po prostu obraz w jego mózgu nie był odwzorowany na materiale. Nie przejmował się tym jednak za bardzo, w zadowoleniu bawiąc się jak dziecko z lampionami, co jakiś czas dogryzając z miłością Gillesowi odnośnie jego kompletnego braku talentu i wyczucia w rysunkach.
Może i nie był też drapieżnikiem od urodzenia, ale jego wzrok w tamtym momencie był gotowy do ataku. Czekał, czujny i spięty, na odpowiedni moment, kiedy jego przyjaciel na moment odwrócił wzrok, na dosłownie sekundę się rozproszył, skupiając uwagę na swoim mężu, a Sasha nie zmarnował tej szansy. Jego cienki pędzel, umoczony ówcześnie w czarnej farbie, jak najbardziej dyskretnie znalazł drogę do lampionu Gillesa, sprawnym ruchem zaczynając rysować. Wybrał nie tak widoczny, ale nadal dostrzegalny fragment u dołu materiału, gdzie szybko maznął męskie przyrodzenie, zaraz wracając z niewinną minką z powrotem do swojego lampionu, jakby przed chwilą nie oszpecił w ten godny dzieciaka kawale lampionu przyjaciela. A rozglądnąwszy się dookoła zauważył, że obok niego Percival również był zajęty rozmową z Enzo. Stąd w głowie Sashy oczywistym stało się, że takiej okazji również nie wypada odpuścić. Choć miał więcej obaw co do wykonania tego w przypadku ochroniarza niż w przypadku Gillesa, szybko się ich pozbył, i dyskretnie namalował na lampionie starszego to, co poprzednio, zaraz wracając z powrotem na swoje miejsce. Odkaszlnął cicho, maskując cisnący się na usta wybuch śmiechu dla swojej głupoty, ale i geniuszu, po czym sięgnął po kieliszek z winem, opróżniając go całkowicie. Mężczyzna miał stosunkowo mocną głowę, więc nie martwił się o to, że jeszcze przesadził z alkoholem. W tamtym momencie czuł się po prostu przyjemnie zrelaksowany, a jego oczy uważnie śledziły reakcję Gillesa i Percivala, chociaż ten drugi nie zorientował się tak szybko jak papuga. Doskonale widział moment, w którym młodszy dostrzegł nowy nabytek rysowniczy, ale Sasha zgrywał głupa, nucąc cicho pod nosem i kontynuując rysunki na swoim lampionie, nawet wtedy gdy poczuł wcale nie lekkie uderzenie od Gillesa w piszczel.
- Damom tak nie wypada - szepnął do niego z krzywym, ale jakże zadowolonym ze swojego żartu uśmiechem, kontynuując spokojnie ruchy pędzla u siebie. Nie był najbardziej uzdolniony, ale potrafił zrobić coś, co miało ręce i nogi. Do tego zajęcie to było zaskakująco relaksujące, stąd cieszył się szczerze na tę aktywność.
Całość nie zajęła im tak długo, ale wystarczająco, aby każdy się zrelaksował w swoim towarzystwie i odsapnął. Rozmawiali co jakiś czas między sobą lub komentowali, ale nie było już nad nimi wiszącej nieprzyjemnie atmosfery wymuszonych interakcji czy niezręczności, co chyba każdy z nich przyjął z ulgą. Wino zdecydowanie w tym pomogło, tak samo jak ciasteczka, po które Sasha sięgał z może odrobinę zbyt dużą częstotliwością. Gdy tylko posprzątali po sobie, padła propozycja przeniesienia się na nieco wygodniejsze sofy. Wtedy też odezwał się przyszły mąż Gillesa, rzeczywiście wyglądający na nieco bardziej i szybciej pijanego niż cała reszta. Zielonowłosy odprowadził go wzrokiem, później posyłając papudze krótkie spojrzenie, upewniając się, że wszystko jest w porządku i Gilles nie planuje wracać do rezydencji.
Kiedy zmienili usytuowanie, w chwilowo mniejszym o jednego mężczyznę składzie, Sasha wykorzystał okazję i zajął bezpardonowo miejsce obok Adriena. Uśmiechnął się, po większej ilości alkoholu zdecydowanie bardziej rozluźniony, układając się bokiem na siedzeniu, z podciągniętą nogą, aby spokojnie móc obserwować chłopaka.
- Co robisz na co dzień? - zaczął z ciekawością, nie kryjąc swojego zainteresowania jego osobą. - Pracujesz w rezydencji? - dodał. Pamiętał, co mówił mu Gilles na temat relacji jego i Cedrica. Byli braci, ale z jakiegoś powodu Adrien nie wspominał o tym wtedy, kiedy pomagał mu przy alergii, stąd nie chciał poruszać tego tematu. - Czy może się uczysz? - dorzucił jeszcze jedną opcję, biorąc ze stołu kieliszek, z którego upił łyk. Zanim jednak zdołał go odłożyć, Adrien wysunął delikatnie naczynie z jego dłoni, samemu mocząc usta w winie, którego wcześniej mu odmówiono. Dopiero po chwili oddał go lekko zaskoczonemu Sashy. Ten po krótkim momencie odłożył go na stół i odzyskał rezon, z małym uśmieszkiem z powrotem opierając się na sofie, może nawet nieco bliżej Adriena tym razem. Ich uda lekko się stykały i zielonowłosy zdecydowanie zwrócił na to uwagę.
- Nie sądziłem, że tak szybko wymienimy się śliną - prychnął cicho, z pijanym rozbawieniem, łapiąc spojrzenie chłopaka. - Nie, żeby mi to przeszkadzało, choć docelowo myślałem o innych sposobach na to - dodał bezpośrednio, nie kryjąc się z zamiarem, jednak w jego głosie pobrzmiewała celowo rozbawiona nuta, na wypadek, gdyby Adrien nie czuł się z tym komfortowo. Sasha po alkoholu rzadko krył się z flirtem i o ile zdarzało się, że trafiał na mężczyzn traktujących to w porządku, ale niezainteresowanych, przez takich, którzy chcieli tego samego, to zdarzali się również bardziej niezadowoleni z tego, że ktoś tej samej płci pozwalał sobie na dwuznaczne żarty w ich kierunku. Innymi słowy, miał z tego powodu obitą mordę więcej razy niż mógł zliczyć i niekoniecznie chciał tego wieczoru powtórkę. I o ile Adrien nie wyglądał na takiego, samemu inicjując z nim kontakt fizyczny i może nawet Sasha mógł stwierdzić, że wydawał się dość zainteresowany, o tyle jego brat wzrokiem jasno dawał mu do zrozumienia, że cokolwiek było na rzeczy, on mówi temu stanowcze nie. Sasha więc korzystał z jego nieobecności.
- Kiedy mogę liczyć na oprowadzenie po rezydencji? - powiedział, odnosząc się jeszcze do pytania, na które nie zdążył dostać odpowiedzi przed południem, po tym, leniwie przeciągając spojrzeniem po twarzy drugiego, na moment za długo zatrzymując je na pulchnych ustach. - Oczywiście jeśli chcesz - dodał nienatarczywie, niewinnie wracając wzrokiem do złotych oczu.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W momencie przekroczenia progu chatki zająca doszedł do wniosku, że to wszystko było jednak fatalnym pomysłem. Ced wyglądał jak przeżuty przez psa i w ostatniej chwili wyciągnięty mu z gardła, Julie miała smutne oczy gdy wodziła nimi po najbliższym otoczeniu, a Sasha chyba nie do końca był zadowolony z jego towarzystwa? Albo był? Kurde, nie umiał go rozgryźć ale czego on do cholery oczekiwał? Dzikie wizje podsuwane przez napity tysiącami przewertowanych książek podpowiadał mu odpowiedź na to pytanie ale na litość, aż taki był łatwy? To aż straszne.
W momencie gdy twarda od pracy i przyjemnie ciepła dłoń Enzo spadła na jego głowę mierzwiąc mu włosy, uspokoił się szczerząc szeroko, wtulając w ten przyjemny gest. W prawdzie po nim musiał zaczesać się do tyłu i poprawić okulary na nosie ale nadal, dodało mu to otuchy. Bo przecież, skoro Pan Zając nie skrytykował jego pomysłu, ba! Pomógł mu w organizacji, nie mógł to być aż tak zły pomysł, prawda? Dlatego też po dokładnym wytarciu stóp – i tak paradował wiecznie boso – wszedł do środka zajmując się dopieszczeniem ostatnich szczegółów przygotowanej kolacji i atrakcji. Uśmiechnął się przy tym głupkowato do Cedrica ale i całej reszty która postanowiła zwrócić na niego uwagę. A później? Robiło się coraz gorzej…
Próbował! Z całych sił próbował ciągnąć jakiś dialog. Ten wilk, dołączył się do niego odpowiadając mu trochę bardziej pełnymi zdaniami ale no, szło mu mocno pod górkę. A gdy jeszcze Enzo wziął na bok Cedrica uznał, że jego walka jest przegrana. Nie było tak kolorowo jak zakładał. Podszedł do tematu zbyt optymistycznie, a przecież Ci ludzie, Julie czy jego braciszek, byli tutaj z przymusu, za karę, to była dla nich męczarnia. Jak on śmiał założyć, że mogliby się dogadać? Poznać i nieco polubić gdy w warunkach zastanych, obydwoje byli więźniami, a towarzyszące im osoby odczuwały zwyczajny ból z powodu obserwacji ich w takich warunkach. Dlatego też ciężko opadł na krzesło zastanawiając się jak przerwać tą szopkę gdy dwójka panów których tak dobrze znał, wróciła. Enzo od razu położył mu ręce na ramionach na co on wypuścił powietrze z płuc. Zadarł głowę do góry żeby się uszatemu przyglądać, a gdy ten zaczął mówić, jego jasne oczy skryte za szkłami okularów zaczęły wodzić po wszystkich zebranych, po tych mniej mu znanych oczywiście.
- Pewnie, też ch... – Zaczął ale uprzedził go Ced na którego od razu spojrzał jak na debila. Jedna brew powędrowała do góry, w oczach zamajaczyło rozczarowanie. Był już dorosły! I kochał wino! A ta łajza niewyszczotkowana mu zabraniała! Zaczął mocno protestować ale ich – klasyczna – spektakularna kłótnia zaczęła się i zakończyła w kilku półsłówkach i wyzywaniem się od wytarzanych w błocie, zmokłych kurczaków. Posłał więc Enzo rozgoryczone spojrzenie, wręcz teatralnie wymalowane na jego twarzy po czym zgodził się, niechętnie, na kompot. Przynajmniej nie będzie w tej męczarni sam bo Julie od razu oświadczyła, że nie pije. Zdziwił się ale zaakceptował ten fakt. Może nie lubiła?
Perci od momentu przekroczenia progu chatki czuł w sobie ogromną potrzebę chodzenia na paluszkach. Jakby krążył po ciasnym pomieszczeniu do granic wypełnionym małymi kotkami, a każdy nieostrożny krok miał spowodować nastąpienie na puchaty ogon i przeklęcie trzech pokoleń w przód i w tył. Gilles bowiem zrobił z niego ochronną ścianę. Chodził tak żeby kryć się za jego plecami, zawsze gdzieś od boku mieć go przy sobie. Musiał ciągle nasłuchiwać i rozglądać się z której też strony papuga do niego podeszła. Śmieszyło go to ale rozumiał potrzebę bezpieczeństwa którą on realizował. Poza tym, od tego właśnie go miał. Żeby czuć się w pełni bezpiecznie. Nawet jeżeli w fioletowych oczach ten nadal był zarzyganym smarkaczem.
Co do wina, alkoholu nie odmawiał, szczególnie czując intensywny zapach trunku. Co do decyzji Gilla, ledwo powstrzymał parsknięcie śmiechem niemniej, nie miał na tyle silnej woli żeby się nad nim nie pochylić i szepnąć mu do ucha:
- Co? Rzygania masz dość na najbliższy czas? A szkoda, tak fajnie było… – Uśmiechnął się do niego paskudnie zaraz zajmując miejsce przy stole. Uniósł pytająco spojrzenie widząc zestaw pędzli, farbek i materiału o niezidentyfikowanym kształcie. Wyjaśnienia jednak padły szybko, mieli malować lampiony w co on wolał nie wnikać. Może tradycja, może głupia rozrywka. Tak czy inaczej dla jego umysłu, niewyspanego i rozzłoszczonego, idealne! Mógłby spokojnie wodzić wzrokiem za pędzlem, ogólnie lubił to uczucie, malowania. Dlatego cały pomysł, ciasteczka, przekąski i alkohol przyjął z pocałowaniem ręki chcąc Enzo pomóc, ubiegł go tygrysek do którego ślinił się Sasha.
Co do Bambiego. Nie mogło być tak, że on dogryzał Gillowi, a jemu odpuszczał! Dlatego gdy jelenie oczka padły na jego sylwetkę wykonał ruchem, wierzchem nadgarstka taki jakby wycierał sobie brodę i usta sugerując mu, że zaślinia stół. Po tym posłał mu słodki uśmiech i przyjmując z podziękowaniem kieliszek, zaraz spojrzał na przemawiającego gospodarza. Na przytyk o marchewkach nie powstrzymywał łobuzerskiego uśmiechu na ustach. Może i ukradł ale oddał! I nauczył się pielić! Więc w ogóle, sukces.
Płomiennej przemowy nie spodziewał się w ogóle aczkolwiek jeszcze większym zaskoczeniem był moment w którym to spanikowany Gilles wstał i postanowił jako drugi się przedstawić. Uniósł pytająco jedną brew i odwracając na niego głowę przyglądał się z uwagą jego lekko zaróżowionej twarzy. Aż tak mu zależało? Nie spodziewał się takiego zaangażowania, opanowania i ogólnie bardzo pozytywnej postawy. Przez to, cały ich klan zyskiwał w oczach sojuszników. Brawo. Skoro ta chodząca poduszka była tak odważna, on nie mógł zachować się inaczej jak również przedstawić.
- Percival Otso, staram się polubić dziczyznę i drób… – W tym momencie rzucił spojrzenia na swoich kochanych towarzyszy. – Wprawiam się w kradzież marchewek i potrafię spuścić ostre lanie, jakby co. – Uśmiechnął się łobuzersko, tak jak miał to w zwyczaju, jednak w jego oczach nie dość, że było widać jawną dumę z postawy Gillesa to jeszcze iskrzyły mu tam ciepłe, rozbawione ogniki. Wieczór zapowiadał się przyjemnie, bardzo!
Po Perci’m przedstawił się jeszcze Adrien mówiąc o swoim zamiłowaniu do kaligrafii, zbierania dziwnych rzeczy których przeznaczenia czasami nie umiał sobie wyobrazić i miłości do książek każdego gatunku, Sasha i Ced. Poznali się wszyscy z imion i mogli zaczynać imprezkę na całego. A ta płynęła winem, farbą i rozluźniającą się coraz bardziej atmosferą.
Lampiony. No to miał być genialny pomysł! Tradycja! I pokaz na weselu ku uprzyjemnieniu ogólnego zmarnowania. Ale nie przewidział jednego. Proponując ich ozdabianie nie pamiętał o swoich dwóch lewych rękach. On pisał! Nawet kaligraficznie! Ogólnie pisywał opowiadania, wiersze. Ale kurde, malowanie? Nie jego bajka! Miles robił kształtniejsze ludki niż on z czego właśnie zdał sobie sprawę. Ku pokrzepieniu sięgnął po kieliszek ale szybko się skrzywił czując – wyborny! – ale tylko kompot. Rzucił więc spojrzenie na zawartość tego leżącego przed Sashą, obok którego siedział ale nadział się na spojrzenie złego lisa. Pfff, nie miał co próbować, pełna inwigilacja.
Wziął więc do ręki pędzel, zamoczył w farbie i utknął w zawieszeniu między decyzją przeciągnięcia pędzlem po raz pierwszy, a wyborze czegokolwiek to może by mu wyszło. Co śmieszniejsze, trwali tak razem Sashą, a gdy wreszcie wymienili się spojrzeniem, parsknęli śmiechem. On więc podparł się na ręce już całkiem olewając problem natury egzystencjonalnej, po czym zaczął dzióbać do niego o wizję pokrycia farbą lampionu. Cóż, opowieść była godna podziwu, w jego głowie wszystko szumiało ale jakby ktoś kazał mu to narysować… no ciężko. I wtedy stało się to. Sasha w mgnieniu oka zaatakował lampion Julie, którym ta przed dosłownie sekundą – akurat jak jeleń dostawał ponownej alergii na jego seksapil – wymieniła się z Cedem. Początkowo nie rozumiał, przystawił sobie kompocik do ust, upił łyk po to by wypluć całą zawartość swych usteczek w dłonie chociaż niewątpliwie coś mu też poszło nosem, ręce oczywiście w ostatnim momencie przystawił do warg ratując siebie i swoje dobre imię (serio, nie chciał opluć Enzo). Od razu po tym zaczęły mu drżeć ramiona w niemym śmiechu, w oczach zebrały się łzy.
- Przepraszam na moment. – Wydusił wstając i depcząc do łazienki żeby umyć ręce i twarz. Prawie się posmarkał i to dlaczego? Bo Sasha na lampionie Ced’a narysował męskie przyrodzenie! Całkiem spore można przyznać!
Ogarnięty, z idiotycznym uśmiechem wysyłanym jeleniowi, usiadł na swoim miejscu po to by być świadkiem dwóch scen. Po pierwsze, szarmanckie obycie Ceda na które on zaczął cicho, pod nosem wzdychać. Gdyby nie orientacja jego brata, gdyby nie okoliczności, byliby przepiękną i może szczerze kochającą się parą! Szczególnie gdy przy swoim pierwszym, normalnym spotkaniu zachowywali się w stosunku do siebie tak opiekuńczo. Aż mu się ciepło na sercu robiło, z rozmarzonym wzorkiem wlepionym w delikatnie uwodzącą się parkę. Druga sprawa to jego poprawiony humor co było widać przy dogryzkach Enzo. Zająć był podejrzanie zaaferowany rozmową z wilkiem ale i tak odpowiadał na rzucone zaczepki, sam fioletowy też dzióbał to do Julie to do Sashy. Musieli być przyjemnie blisko, przyjaciele? Dobrzy znajomi? Ważne, że wszystko potoczyło się tak jak on sobie to wyobrażał!
Sam pomysł malowania nie był zły. Przeszkodą był brak umiejętności. Niemniej, Percy zaczął pokrywać papier sporymi plamami o różnych kolorach co w efekcie tworzyło ładną mozaikę. W tym czasie podpytyła zająca o więcej szczegółów z jego i – jak się dowiedział- Milesa życia. Imponował mu podejściem, spokojem i zdecydowaniem ale wiedząc ile miał lat, nie spodziewał się niczego innego. Poza tym w wielu kwestiach mieli zwyczajnie podobne zdanie czego nie omieszkał komentować. A gdy wypijali kolejne kieliszki wina, zaczęli zarzucać się głupimi anegdotkami ze swojego życia. I wyszło szydło z worka! Spokojny, opanowany królik o ogromnym sercu, miał swoje za tymi wielkimi uszami i to co! Aż mu w pewnym momencie ze śmiechu łzy naszły do oczu. Nie był mu długo wdzięczny wyciągając wszystko najlepsze co miał w swoim życiorysie. Ostatecznie obydwaj zaczęli się chichrać i nie byli w stanie powiedzieć reszcie towarzystwa z czego aczkolwiek błotny potwór per Perci powinien zostać nowym sennym koszmarem Enzo. Pewną granicę rozsądku przekroczyli w chwili gdy obydwaj dostrzegli męskie przyrodzenia narysowane na swoich lampionach. Kilka komentarzy o ch***ej robocie i autentycznie, minęła długa chwila zanim się w ogóle podjęli próby uspokojenia. W tym też czasie towarzystwo zaczęło przenosić się do salonu.
Zachęcony rozmową z Sashą przeniósł się na kanapę gdzie układając nogi pod sobą zaczął toczyć zdecydowanie żywszą dyskusję. W rozmowie z nim tkwił jeden problem. On bardzo dużo dotykał i Sasha w tym momencie musiał to bezwzględnie poczuć. Tutaj go łapał za dłoń, tu za przedramię. Innym razem za kolano albo kładł dłoń na kilka chwil na jego udo. Trwało to do momentu aż nie ulotnił się Ced, wtedy też sięgnął po jego kieliszek i nic sobie nie robiąc z obecności Enzo, wypił dwa spore łyki.
- Uwielbiam to wino. Doleje. I zapewniam, że moja ślina nie jest specjalnie jadowita, gdzieś tam w głębi duszy jestem słodki. – Oświadczył z przesłodkim uśmiechem mając zamiar zacząć również pić, żeby już go nie zmuszać do wymiany śliny. Wziął swój kieliszek, polał im ale również nadal żywo dyskutującym starociom po czym wrócił do bliskiego siedzenia z jelonkiem.
- Uczę się chociaż nie do końca wiem… po co. – Przyznał lekko skrzywiony ale zaraz wziął kolejny łyk wina. – W sensie spoko, lubię. Kocham czytać książki ale raczej… te płomienne romanse, szybką akcję albo kosmiczne sci-fi. Niekoniecznie o zlodowaceniach i tysiącu typów żuczków. – Zaśmiał się tylko kontrolnie zerkając czy Ced nie wraca i co robi zająć. – |Ale! Bardzo mi się podoba to co potrafisz. Bo wiesz… – Przysunął się bliżej niego, dotknął jego uda, nachylił nad uchem jakby powierzał mu ogromną tajemnicę. – Znalazłem kiedyś takie coś… I czuje, że to coś fajnego. Ma taką lunetę ze szkiełkiem i jest dużym pudłem, wystają z tego takie bolce. Do tego znalazłem takie duże koła z tasiemką… może być zerknął? – Zaproponował zaraz uśmiechając się do niego kokieteryjnie. – Na tym naszym małym oprowadzaniu? Pomyślimy o innych sposobach wymiany śliny… – Zażartował dzióbiąc go lekko w nogę, chociaż gdy tak sobie siedział koło niego, och jaki on był przystojny! Smukłe rysy twarzy, lśniące oczy i przyjemnie różowe usta. No i te rogi! Mocno chciał ich dotknąć.
- Czy one są problematyczne? Możesz spać tylko na plecach? A znokautowałeś kiedyś kogoś? – Zapytał żywo wyciągając palce przed siebie, a gdy otrzymał nieme pozwolenie, przeciągnął palcami po delikatnie szorstkim rogu. Aż go ciarki przeszły. Nigdy czegoś takiego nie dotykał.
Wieczór spędzony na luźnych rozmowach z całością towarzystwa rozkręcał się z każdym wypitym kieliszkiem, padającym zdaniem, nowością dotyczącą otaczających go osób sprawił, że zaczął o tej bandzie myśleć jak o kimś bliskim. Oczywiście nie kategoryzował ich od razu jako przyjaciół. Wiedział, że jeszcze nie raz i nie dwa zdenerwuje się na te dzieciaki, będzie chodził zmęczony albo rozwiązywał ogromne problemy ale posiadając wreszcie relacje inne niż zawodowe… czuł ciepło na sercu. Z Enzo nieco rozmowa się uspokoiła, mógł do niej dołączyć pan papug, była żywa i zaskakująco przyjemna ale już się nie śmiali jak opętani. Wtedy też zając zniknął oświadczając, że zajrzy do lisa, a on spojrzał na Gillesa, który do tej pory udzielał się w tematach które ich dwójka narzucała.
- Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Zaraz się zbierzemy, wyglądasz jakbyś miała zasnąć na siedząco. – Szepnął uważając, że żeńska forma będzie bezpieczniejsza. Ale czy aby? Adrien był tak zaświergotany z Sashą, że chyba nie zauważali zmieniającego się ciągle grona i coraz to późniejszej godziny.
- Poza tym, nie jestem aż takim potworem, chwalę i podziwiam Twoje zachowanie dzisiaj. Nie dość, że pełne opanowane to i ogromna delikatność. Świetnie sobie radzisz. – Tutaj wolał się już nieco bardziej nad nim pochylić, nawet się do niego ciepło uśmiechnął, a gdy pijaczyna i jego ochroniarz wrócili, zajął się ponownie rozmową z Enzo. Przynajmniej do momentu aż nie poczuł ciężaru na ramieniu. Zamrugał zdziwiony i odwracając głowę do Gillesa przez chwilę z niezrozumieniem obserwował jego spokojną twarz pogrążoną we śnie.
- Bambi, zbieramy się. – Mruknął, delikatnie zmieniając pozycję i obejmując papugę tak żeby padł mu policzkiem na pierś. Objął go żeby się dalej nie zsuwał po czym spojrzał przepraszająco na Cerdica.
- Bardzo wiele się dzisiaj wydarzyło. Myślę obydwoje powinniście wreszcie odpocząć. – Oświadczył jeszcze raz zerkając na jego spokojną twarz, odgarniając mu włosy za ucho gdy te zaczęły nachodzić na nos którym zaczął kręcić.
Pożegnali się na spokojnie, podziękowali serdecznie po czym Perci wziął Gillesa na ręce pozwalając się mu wtulić w pierś. Szturchnął jeszcze Sashkę żeby skończył końskie zaloty i zostawiając Reposów z tym delikatnym bałaganem jaki zrobili, poszli spać.
Adi jeszcze przez chwilę stał w progu odprowadzając wzorkiem ich gości po czym przyłożył obie dłonie wierzchem do policzków. Wino i rozmowa, tak fascynująca i pełna flirtu, zdecydowanie go rozgrzała czemu chciał teraz zapobiec. Po chwili jednak odwrócił się na pięcie i padając na Enzo, objął go w pasie tuląc mocno do jego piersi.
- Dziękuję, że mi pomogłeś. Było cudownie! – Oświadczył z błyszczącymi oczami od alkoholu ale przede wszystkim, od emocji! Ścisnął go mocno po czym zaraz wylądował w ramionach brata, gładząc go po plecach.
- Mój Ty alkoholiku, lepiej Ci? Idziemy spać? Pomogę posprzątać i Cię odprowadzę. – Zaproponował chcąc go odwlec, skokonić i ucałować w czoło. Żeby miał siłę na kolejny dzień. A tego już się nie mógł doczekać!
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gilles nie spodziewał się, że po może nieco zbyt rozemocjonowanym przedstawieniu, reszta wieczoru minie mu tak miło. Malowanie nie leżało w kręgu jego talentów, ale był całkiem zadowolony z uroczych różowo niebieskich kwiatuszków, które pokryły jego lampion i kawałek lampionu Cedrica. Zachowania mężczyzny też się nie spodziewał, był taki… delikatny i miły i życzliwy i gdyby Gilles mógł to w zdumieniu i rodzącym się w nim nieco dziecinnym uwielbieniu nie spuszczałby z niego wzroku. Potem jeszcze wygłupy z Sashą, te genitalia narysowane przypadkiem na lisim lampionie i niemal płakał ze śmiechu z przyjacielem, ukrywając usta za rękawami i tak, czując się bardziej rozluźnionym i spokojnym niż przez ostatnie dwa dni, ba, nie czuł się tak dobrze odkąd dowiedział się, że miał zająć miejsce Julie i zamiast niej wziąć ślub z Reposem.
Później rozmowy i atmosfera tylko rozluźniły się jeszcze bardziej i nawet Gilles, kiedy Cedric poszedł odpocząć, nieśmiało wtrącił się do rozmowy dwóch najbardziej napakowanych mężczyzn w pomieszczeniu, a kiedy nie został odgoniony, odważył się nawet patrzeć im w oczy i śmiać radośnie z krążących wokół nich żartów, samemu opowiadając głupiutkie anegdotki o swoich lotniczych podbojach.
Nie spodziewał się, że kiedy Zając ich opuści, Percival wykaże się troską o jego stan, ani tym bardziej, że go pochwali. Było mu tak ciepło i lekko, że kiedy w końcu Cedric do nich wrócił i zajął miejsce obok niego, nie potrafił powstrzymać nieco zmęczonego, ale nadal bardzo radosnego uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Niemniej, kiedy zagaił rozmowę, z nim na dodatek, tylko z nim, patrząc na niego i uśmiechając się najbardziej przystojnym uśmiechem jaki Gilles widział w swoim życiu, nie potrafił nic poradzić na rumieńce wkradające mu się na policzki. Nigdy nie miał jakiegoś swojego typu, uważając że w kim miał się zakochać, w tym się zakocha, ale kiedy patrzył jak długie palce mężczyzny zakładają białe włosy za uszy, pomyślał, że w zasadzie aparycja lisa była naprawdę bardzo przyjemna… Jego głos też coś w sobie miał, taki przyjemny, nie krzyczał na niego i wydawał się być zainteresowany rozmową z nim. Gilles nie prowadził takich rozmów z wieloma osobami, ba mógłby je wymienić na palcach jednej ręki, więc jeśli mógł dołączyć do tego grona jeszcze jedną, nieco bardziej życzliwą osobę, był bardzo szczęśliwy.
- Naprawdę mogę?! – ożywił się zaraz, słysząc o sali muzycznej. – Ja… bardzo, bardzo bym chciała – dodał zaraz, uśmiechając się nieśmiało, patrząc na lisa z nieukrywaną wdzięcznością. Muzyka i stolarstwo stanowiły jego dwie największe pasje i choć wiedział, że z jednej będzie musiał zrezygnować, bo była za mało kobieca, tak nie wyobrażał sobie, że nie mógłby przez nie wiadomo ile czasu usiąść do pianina i zagrać swoich ulubionych kawałków, albo spróbować swoich sił w kompozytorstwie.
Leniwy uśmieszek i cała rozluźniona postawa lisa sprawiała, że Gilles przypominał sobie z jak wielkim przystojniakiem rozmawiał, a to prowadziło do odwracania wzroku i zapominania języka w gębie, tylko po to, by zaraz i tak wracał do niego nieśmiało spojrzeniem, jakby upewniał się, że naprawdę może na niego patrzeć i nie zostanie za to okrzyczany. A kiedy nic takiego się nie działo, uśmiechał się delikatnie speszony własnym zachowaniem, myśląc sobie, że milszego człowieka nad Cedirca jeszcze nie spotkał.
- Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, to… to z chęcią na nie zerknę – powiedział szczęśliwy, nie mogąc się doczekać by dostać w swoje ręce zarówno nuty jak i salę muzyczną, by móc sobie pograć.
Dalsza rozmowa kleiła się spokojnie i zaskakująco przyjemnie, choć była o wszystkim i o niczym. Gilles utwierdzał się w nieśmiałym przekonaniu, że Cedric był naprawdę niesamowitą osobą, coraz rzadziej spuszczając wzrok na swoje palce, zamiast tego angażując się i na chwilę zapominając o zmartwieniach. Nawet nie zauważył momentu, w którym rozmowa się urwała, a on zmęczony i uspokojony miłą atmosferą, mrugając ciężkimi powiekami, najzwyczajniej w świecie zasnął, opierając się o ramię Percivala.
Nie patrzył za nimi długo, przypominając sobie, że kuchnia wygląda jak pobojowisko, nie mówiąc nawet o części salonowej. Nie mógł tego tak zostawić, był pewien, że gdyby kolejnego dnia Miles wróciłby i zastał nieporządek, rzuciłby mu jedno z tych spojrzeń, które tak bardzo przypominało mu jego matkę i nieco zbyt poważnie jak na jego wiek, stwierdziłby że tak to właśnie bywa jak zostawi się tatę samego. Enzo uśmiechnął się pod nosem, kręcąc na siebie głową, naprawdę za nim tęsknił.
Zaraz jednak zachwiał się, a powietrze uciekło mu z płuc, kiedy nieco większy dzieciak wtulił się w niego jak w wielką poduszkę. Uśmiechnął się, głaszcząc białe włosy młodszego syna Prekursora, patrząc wymownie na starszego, zachęcając go, by i on dołączył do uścisku.
- Nie ma za co, to i tak twoja zasługa – zauważył starszy, patrząc z rozczuleniem na braterskie czułości.
- Dobrze się spisaliście, obaj – dodał zaraz, prowadząc ich do pokoju, gdzie po ziemi walały się skrawki papieru, w kolorowym od farby słoiku moczyły pędzelki, a cały stół upstrzony kleksami wołał o ścierkę.
- No… mam nadzieję, że teraz nie zostawicie staruszka z tym samego – parsknął, przenosząc puste talerze po ciastkach do zlewu i kieliszki odstawiając obok, by zająć się tym już na koniec. Naprawdę nie przepadał za zmywaniem. – Oczywiście oferuję później ciepłe łóżko i słodki sen – dodał, patrząc głównie na Cedrica, choć kiedy wracał wspomnieniami do chwili w sypialni, kiedy przytulali się niewinnie miał ochotę przewrócić go na plecy i pomóc mu na chwilę zapomnieć o problemach, miał wrażenie, że bez tej słodkiej papugi w pobliżu się nie powstrzyma. Dlatego zerknął jeszcze na Adriena, uśmiechając się do niego, jakby właśnie nie rozebrał w myślach jego brata i nie zrobił mu w wyobraźni bardzo dużo bardzo przyjemnych rzeczy. – Oczywiście dla ciebie miejsce też się znajdzie – dodał miło, kładąc ręce na białych czuprynach braci.
Wzięli się zaraz do pracy, a w trójkę poszło zdecydowanie szybciej niż gdyby Enzo miał sam się tym wszystkim zająć i po niecałej godzinie cała trójka leżała czysta i pachnąca na dużym łóżku mężczyzny, wtulona w siebie i chrapiąca w najlepsze.
- Dzień dobry! – powiedział, wtulając się z przyjemnością w chudą klatkę piersiową jelenia, smyrając go wyrwanym ze skrzydła piórkiem po nosie. Miał ochotę na poranną porcję ploteczek.
- Sashaaaaaa, bo mi ptaszki wyćwierkały, że ty i tygrysek to wczoraj gruchaliście jak dwa gołąbeczki i że wygląda na to, że coś z tego będzie – powiedział, szczerząc do niego zęby w głupim uśmieszku, wpatrując się w niego niecierpliwie, czekając na jakieś potwierdzenie. Doskonale widział te różowe serduszka wokół poroży kiedy ze sobą gadali i choć nikt jeszcze nie zawrócił w głowie jelenia na dłużej, miał przeczucie, że tym razem to mogło być coś innego. Widział po nim, jak się szczerzył do niego i jak mu ogonek latał na boki i ten błysk zainteresowania w jego oczach. Nic się przed nim nie ukryło!
Śniadanie zjedli w apartamencie, razem z Wilkiem, któremu Gilles trochę speszony podziękował za przetransportowanie do dworu i położenie w łóżku. Potem wszystko poszło szybciej, mycie, ubranie go znów w zwiewne, kobiece fatałaszki i krótki spacer do umówionego pokoju, gdzie ku zaskoczeniu i nagłemu skokowi nieśmiałości, na przyszłą pannę młodą czekał cały zastęp pokojówek oraz żona Prekursora, która widząc go, natychmiast do niego podeszła, wyściskać go i złożyć na jego policzku wyszminkowany pocałunek. Chłopak musiał się bardo postarać by z nagłego stresu nie uciec. Na szczęście był z nim i Sasha i Perci i choć to nie zmieniało faktu, że nagle poczuł się bardzo nie na miejscu, przynajmniej nie był z tym sam.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznie, dygając lekko przed zebranymi, nie bardzo wiedząc co powinien ze sobą zrobić. Z jego dobrego humoru wieczorem i po śniadaniu nie został nawet ślad, znów zostawiając go zmieszanym i zestresowanym.
- Julie skarbie, podejdź tutaj – kobieta o nieprzyjemnej aurze i wymalowanych szponach złapała go za nadgarstek i pociągnęła do drugiego pokoju, gdzie na środku stał naturalnej wielkości manekin, na którym spoczywała… imponująca suknia ślubna. Gilles przełknął ciężko ślinę, czując że robi mu się słabo. Wiedział, że siostra… lubiła takie rzeczy, ale takiej ilości tiulu i koronek się nie spodziewał.
- I jak? Jak ci się podoba? – zapytała kobieta, patrząc na niego wyczekująco, jakby to ona co najmniej uszyła sukienkę.
Gilles wiedział, że powinien udać, że bardzo mu się podoba. Że powinien pisnąć z zachwytu i rzucić się z radością na kobietę przed nim, ale zamiast tego poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Łzy rozpaczy napłynęły mu do oczu, ale udał, że to ze wzruszenia, tak samo jak gardło ściśnięte ze zgrozy. On miał to niby ubrać?
- Jest… jest… - zaczął, nie wiedząc jak dokończyć, ale najwyraźniej jego starania nie poszły na marne i zaraz usłyszał za sobą szepty, jakoby panienka Julie zaniemówiła ze wzruszenia i zaszczytu. Przynajmniej szwaczki były zadowolone…
- Nie ma na co czekać! Musimy cię w to szybko przebrać! – zakomenderowała kobieta i jak na zawołanie dwie służące podeszły do niego, uśmiechając się łagodnie, choć nieco wymuszenie, łapiąc za rąbek jego sukienki.
Gilles natychmiast poczuł, że krew uderza mu do głowy, barwiąc jego policzki na czerwono, pomijając już fakt tego, że przestraszył się odkrycia swojej płci, jak ktoś mógł się tak po prostu rozebrać przy tylu osobach?! On nie mógł. Trochę zbyt gwałtownie wyrwał ubranie z dłoni zaskoczonych służących, a potem uciekł schować się za plecami Sashy i Percivala, płonąc z zażenowania i czując jak serce podchodzi mu do gardła ze strachu. Na szczęście Otso natychmiast wkroczył do akcji i zanim się Gilles obejrzał, zostali w trójkę z suknią ślubną.
- Naprawdę muszę to założyć? – zapytał niechętnie, czując że… że nie powinien. To nie była suknia dla niego. Nic z tego co się działo nie było dla niego, ale kiedy patrzył na marzenie każdej dziewczyny, czuł się jak ostatnia świnia.
Szybko został sprowadzony na ziemię i postawiony przed faktem dokonanym. Miał założyć suknię ślubną i udawać, że czuje się w niej jak ryba w wodzie.
- No dobra – jęknął załamany, pozwalając by Sasha rozpiął mu sukienkę na plecach, ale zanim pozwolił, by upadła na ziemię, spojrzał prosto w oczy gapiącego się Percivala. Nagle stał się niesamowicie świadomy tego, że nie znajdowali się w pomieszczeniu sami z Sashą, a on poza wypchanymi skarpetkami stanikiem miał na sobie koronkowe majteczki, które wyglądały na jego tyłku bardzo dobrze, ale jednocześnie było to bardzo żenujące. Nie chciał, żeby na niego patrzył.
- Możesz… się odwrócić? – zapytał zażenowany, rumieniąc się po cebulki włosów.
Później rozmowy i atmosfera tylko rozluźniły się jeszcze bardziej i nawet Gilles, kiedy Cedric poszedł odpocząć, nieśmiało wtrącił się do rozmowy dwóch najbardziej napakowanych mężczyzn w pomieszczeniu, a kiedy nie został odgoniony, odważył się nawet patrzeć im w oczy i śmiać radośnie z krążących wokół nich żartów, samemu opowiadając głupiutkie anegdotki o swoich lotniczych podbojach.
Nie spodziewał się, że kiedy Zając ich opuści, Percival wykaże się troską o jego stan, ani tym bardziej, że go pochwali. Było mu tak ciepło i lekko, że kiedy w końcu Cedric do nich wrócił i zajął miejsce obok niego, nie potrafił powstrzymać nieco zmęczonego, ale nadal bardzo radosnego uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Niemniej, kiedy zagaił rozmowę, z nim na dodatek, tylko z nim, patrząc na niego i uśmiechając się najbardziej przystojnym uśmiechem jaki Gilles widział w swoim życiu, nie potrafił nic poradzić na rumieńce wkradające mu się na policzki. Nigdy nie miał jakiegoś swojego typu, uważając że w kim miał się zakochać, w tym się zakocha, ale kiedy patrzył jak długie palce mężczyzny zakładają białe włosy za uszy, pomyślał, że w zasadzie aparycja lisa była naprawdę bardzo przyjemna… Jego głos też coś w sobie miał, taki przyjemny, nie krzyczał na niego i wydawał się być zainteresowany rozmową z nim. Gilles nie prowadził takich rozmów z wieloma osobami, ba mógłby je wymienić na palcach jednej ręki, więc jeśli mógł dołączyć do tego grona jeszcze jedną, nieco bardziej życzliwą osobę, był bardzo szczęśliwy.
- Naprawdę mogę?! – ożywił się zaraz, słysząc o sali muzycznej. – Ja… bardzo, bardzo bym chciała – dodał zaraz, uśmiechając się nieśmiało, patrząc na lisa z nieukrywaną wdzięcznością. Muzyka i stolarstwo stanowiły jego dwie największe pasje i choć wiedział, że z jednej będzie musiał zrezygnować, bo była za mało kobieca, tak nie wyobrażał sobie, że nie mógłby przez nie wiadomo ile czasu usiąść do pianina i zagrać swoich ulubionych kawałków, albo spróbować swoich sił w kompozytorstwie.
Leniwy uśmieszek i cała rozluźniona postawa lisa sprawiała, że Gilles przypominał sobie z jak wielkim przystojniakiem rozmawiał, a to prowadziło do odwracania wzroku i zapominania języka w gębie, tylko po to, by zaraz i tak wracał do niego nieśmiało spojrzeniem, jakby upewniał się, że naprawdę może na niego patrzeć i nie zostanie za to okrzyczany. A kiedy nic takiego się nie działo, uśmiechał się delikatnie speszony własnym zachowaniem, myśląc sobie, że milszego człowieka nad Cedirca jeszcze nie spotkał.
- Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, to… to z chęcią na nie zerknę – powiedział szczęśliwy, nie mogąc się doczekać by dostać w swoje ręce zarówno nuty jak i salę muzyczną, by móc sobie pograć.
Dalsza rozmowa kleiła się spokojnie i zaskakująco przyjemnie, choć była o wszystkim i o niczym. Gilles utwierdzał się w nieśmiałym przekonaniu, że Cedric był naprawdę niesamowitą osobą, coraz rzadziej spuszczając wzrok na swoje palce, zamiast tego angażując się i na chwilę zapominając o zmartwieniach. Nawet nie zauważył momentu, w którym rozmowa się urwała, a on zmęczony i uspokojony miłą atmosferą, mrugając ciężkimi powiekami, najzwyczajniej w świecie zasnął, opierając się o ramię Percivala.
***
Chociaż wieczór zapowiadał się na sromotną porażkę, kiedy tylko Enzo wziął sprawy w swoje ręce, towarzystwo jakoś tak się rozluźniło, przedstawiło i wszystko potem poszło całkiem zgrabnie i kiedy połowa gości wychodziła, Percival niosąc uśpioną papugę niczym księżniczkę, mężczyzna mógł z całą pewnością stwierdzić, że był to naprawdę udany wieczór. Był mile zaskoczony postawą Espoirów i samą dziewczyną, która okazała się bardziej niewinna i urocza niż mówiły o tym plotki krążące po dworze. Aż było mu jej i Cedrica jeszcze bardziej szkoda, oboje się marnowali przez ten ślub… Nie patrzył za nimi długo, przypominając sobie, że kuchnia wygląda jak pobojowisko, nie mówiąc nawet o części salonowej. Nie mógł tego tak zostawić, był pewien, że gdyby kolejnego dnia Miles wróciłby i zastał nieporządek, rzuciłby mu jedno z tych spojrzeń, które tak bardzo przypominało mu jego matkę i nieco zbyt poważnie jak na jego wiek, stwierdziłby że tak to właśnie bywa jak zostawi się tatę samego. Enzo uśmiechnął się pod nosem, kręcąc na siebie głową, naprawdę za nim tęsknił.
Zaraz jednak zachwiał się, a powietrze uciekło mu z płuc, kiedy nieco większy dzieciak wtulił się w niego jak w wielką poduszkę. Uśmiechnął się, głaszcząc białe włosy młodszego syna Prekursora, patrząc wymownie na starszego, zachęcając go, by i on dołączył do uścisku.
- Nie ma za co, to i tak twoja zasługa – zauważył starszy, patrząc z rozczuleniem na braterskie czułości.
- Dobrze się spisaliście, obaj – dodał zaraz, prowadząc ich do pokoju, gdzie po ziemi walały się skrawki papieru, w kolorowym od farby słoiku moczyły pędzelki, a cały stół upstrzony kleksami wołał o ścierkę.
- No… mam nadzieję, że teraz nie zostawicie staruszka z tym samego – parsknął, przenosząc puste talerze po ciastkach do zlewu i kieliszki odstawiając obok, by zająć się tym już na koniec. Naprawdę nie przepadał za zmywaniem. – Oczywiście oferuję później ciepłe łóżko i słodki sen – dodał, patrząc głównie na Cedrica, choć kiedy wracał wspomnieniami do chwili w sypialni, kiedy przytulali się niewinnie miał ochotę przewrócić go na plecy i pomóc mu na chwilę zapomnieć o problemach, miał wrażenie, że bez tej słodkiej papugi w pobliżu się nie powstrzyma. Dlatego zerknął jeszcze na Adriena, uśmiechając się do niego, jakby właśnie nie rozebrał w myślach jego brata i nie zrobił mu w wyobraźni bardzo dużo bardzo przyjemnych rzeczy. – Oczywiście dla ciebie miejsce też się znajdzie – dodał miło, kładąc ręce na białych czuprynach braci.
Wzięli się zaraz do pracy, a w trójkę poszło zdecydowanie szybciej niż gdyby Enzo miał sam się tym wszystkim zająć i po niecałej godzinie cała trójka leżała czysta i pachnąca na dużym łóżku mężczyzny, wtulona w siebie i chrapiąca w najlepsze.
***
Kiedy następnego dnia rano, Gilles obudził się w swoim mięciutkim łóżku, do tego przebrany i niezbyt pamiętający, jak się tam znalazł, uznał że to najpewniej Sasha o niego zadbał, nie mogąc powstrzymać uśmieszku. Znali się tak długo, nie raz mu wywinął taki numer, nic nie mogąc poradzić na to, że czasem po prostu przychodziła jego godzina i odpływał, niezależnie gdzie się znajdował. Tym bardziej, zadowolony i szczęśliwy, uspokojony bardzo przyjemnym wieczorem, przebiegł pokoje tymczasowego apartamentu, a potem rzucił się na łóżko Sashy, przygniatając przyjaciela do materaca i budząc go gwałtownie. - Dzień dobry! – powiedział, wtulając się z przyjemnością w chudą klatkę piersiową jelenia, smyrając go wyrwanym ze skrzydła piórkiem po nosie. Miał ochotę na poranną porcję ploteczek.
- Sashaaaaaa, bo mi ptaszki wyćwierkały, że ty i tygrysek to wczoraj gruchaliście jak dwa gołąbeczki i że wygląda na to, że coś z tego będzie – powiedział, szczerząc do niego zęby w głupim uśmieszku, wpatrując się w niego niecierpliwie, czekając na jakieś potwierdzenie. Doskonale widział te różowe serduszka wokół poroży kiedy ze sobą gadali i choć nikt jeszcze nie zawrócił w głowie jelenia na dłużej, miał przeczucie, że tym razem to mogło być coś innego. Widział po nim, jak się szczerzył do niego i jak mu ogonek latał na boki i ten błysk zainteresowania w jego oczach. Nic się przed nim nie ukryło!
Śniadanie zjedli w apartamencie, razem z Wilkiem, któremu Gilles trochę speszony podziękował za przetransportowanie do dworu i położenie w łóżku. Potem wszystko poszło szybciej, mycie, ubranie go znów w zwiewne, kobiece fatałaszki i krótki spacer do umówionego pokoju, gdzie ku zaskoczeniu i nagłemu skokowi nieśmiałości, na przyszłą pannę młodą czekał cały zastęp pokojówek oraz żona Prekursora, która widząc go, natychmiast do niego podeszła, wyściskać go i złożyć na jego policzku wyszminkowany pocałunek. Chłopak musiał się bardo postarać by z nagłego stresu nie uciec. Na szczęście był z nim i Sasha i Perci i choć to nie zmieniało faktu, że nagle poczuł się bardzo nie na miejscu, przynajmniej nie był z tym sam.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznie, dygając lekko przed zebranymi, nie bardzo wiedząc co powinien ze sobą zrobić. Z jego dobrego humoru wieczorem i po śniadaniu nie został nawet ślad, znów zostawiając go zmieszanym i zestresowanym.
- Julie skarbie, podejdź tutaj – kobieta o nieprzyjemnej aurze i wymalowanych szponach złapała go za nadgarstek i pociągnęła do drugiego pokoju, gdzie na środku stał naturalnej wielkości manekin, na którym spoczywała… imponująca suknia ślubna. Gilles przełknął ciężko ślinę, czując że robi mu się słabo. Wiedział, że siostra… lubiła takie rzeczy, ale takiej ilości tiulu i koronek się nie spodziewał.
- I jak? Jak ci się podoba? – zapytała kobieta, patrząc na niego wyczekująco, jakby to ona co najmniej uszyła sukienkę.
Gilles wiedział, że powinien udać, że bardzo mu się podoba. Że powinien pisnąć z zachwytu i rzucić się z radością na kobietę przed nim, ale zamiast tego poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Łzy rozpaczy napłynęły mu do oczu, ale udał, że to ze wzruszenia, tak samo jak gardło ściśnięte ze zgrozy. On miał to niby ubrać?
- Jest… jest… - zaczął, nie wiedząc jak dokończyć, ale najwyraźniej jego starania nie poszły na marne i zaraz usłyszał za sobą szepty, jakoby panienka Julie zaniemówiła ze wzruszenia i zaszczytu. Przynajmniej szwaczki były zadowolone…
- Nie ma na co czekać! Musimy cię w to szybko przebrać! – zakomenderowała kobieta i jak na zawołanie dwie służące podeszły do niego, uśmiechając się łagodnie, choć nieco wymuszenie, łapiąc za rąbek jego sukienki.
Gilles natychmiast poczuł, że krew uderza mu do głowy, barwiąc jego policzki na czerwono, pomijając już fakt tego, że przestraszył się odkrycia swojej płci, jak ktoś mógł się tak po prostu rozebrać przy tylu osobach?! On nie mógł. Trochę zbyt gwałtownie wyrwał ubranie z dłoni zaskoczonych służących, a potem uciekł schować się za plecami Sashy i Percivala, płonąc z zażenowania i czując jak serce podchodzi mu do gardła ze strachu. Na szczęście Otso natychmiast wkroczył do akcji i zanim się Gilles obejrzał, zostali w trójkę z suknią ślubną.
- Naprawdę muszę to założyć? – zapytał niechętnie, czując że… że nie powinien. To nie była suknia dla niego. Nic z tego co się działo nie było dla niego, ale kiedy patrzył na marzenie każdej dziewczyny, czuł się jak ostatnia świnia.
Szybko został sprowadzony na ziemię i postawiony przed faktem dokonanym. Miał założyć suknię ślubną i udawać, że czuje się w niej jak ryba w wodzie.
- No dobra – jęknął załamany, pozwalając by Sasha rozpiął mu sukienkę na plecach, ale zanim pozwolił, by upadła na ziemię, spojrzał prosto w oczy gapiącego się Percivala. Nagle stał się niesamowicie świadomy tego, że nie znajdowali się w pomieszczeniu sami z Sashą, a on poza wypchanymi skarpetkami stanikiem miał na sobie koronkowe majteczki, które wyglądały na jego tyłku bardzo dobrze, ale jednocześnie było to bardzo żenujące. Nie chciał, żeby na niego patrzył.
- Możesz… się odwrócić? – zapytał zażenowany, rumieniąc się po cebulki włosów.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mężczyzna zaśmiał się dźwięcznie na lekki monolog chłopaka, w duchu ciesząc się też na pozytywną odpowiedź odnośnie jego nie najbardziej wyrafinowanego żartu o wymianie śliny - jednak pijany Sasha mało co miał od siebie do zaoferowania. Nie dostał jednak jakiegoś jawnego odrzucenia czy zdegustowania, co mu całkowicie wystarczało, a może i nawet nieco zachęcało do dalszych zalotów.
- Mógłbym popatrzyć, pewnie - zgodził się od razu na propozycję, może trochę prośbę na temat sprawdzenia, co znalazł Adrien. - Chętnie - dodał zaraz, uśmiechając się nieco szerzej, już teraz wyobrażając sobie różne wersje ich oprowadzania. Być może był to efekt alkoholu, ale żadna z nich nie była całkowicie przyzwoita.
Gdy mężczyzna zapytał o rogi, Sasha natychmiast się ożywił. W swojej rodzinie, od strony ojca, jego poroże było jednym z najbardziej dorodnych. I co tu dużo mówić, był z niego dumny. Dbał o nie, często też ozdabiał i na pewno dodawało mu trochę pewności siebie, nadrabiając lekkie kompleksy w związku z nie do końca idealną sylwetką.
- Nie są, da się przyzwyczaić. Czasem tylko utykam w drzwiach - odpowiedział w rozbawieniem, mając więcej niż jedno żenujące wspomnienie z tym związane. - Mogę spać jak chcę, tylko czasem muszę chwilę się pokręcić, zanim zrobi się wygodnie. I nie, nikogo nie znokautowałem - parsknął lekko, zaraz też nastawiając poroże, żeby ten mógł ich dotknąć. Nie były one najbardziej czułe, dlatego nawet nie czuł delikatnego dotyku chłopaka na nich.
Mimo chęci, nie mogli spędzić aż tak dużo czasu u Enzo, kiedy to Gilles już im padł na kanapie. Sasha uśmiechnął się na ten widok i jak polecił Percival, również zaczął się zbierać. Nie kłamałby stwierdzając, że rzeczywiście był nieco zmęczony dniem i zdecydowanie też mógłby się już walnąć do łóżka.
Pożegnał się ze wszystkimi, może chwilę dłużej zatrzymując się przy Adrienie. Podczas drogi powrotnej do rezydencji ciągle chłopak nawiedzał jego myśli, zmuszając usta do mimowolnego uśmiechu. Spojrzał kątem oka na Perciego i Gilla, a dostrzegając również, jak spokojnie ich dwójka wyglądała, tym razem pozwolił sobie na szerszy uśmiech, nucąc pod nosem ze splecionymi dłońmi za plecami, kiedy to wracali w nieco eterycznej atmosferze ogrodami w świetle księżyca.
Sasha nie mógł powiedzieć, że interesowało go cokolwiek, co działo się w pomieszczeniu. Poznał macochę i najchętniej szybko by ją od-poznał. Kobieta gadała więcej niż mógł przetworzyć w swoim mózgu, głosem na tyle wysokim, że gdyby jego rogi mogły klapnąć, to już ciągnąłby je po ziemi. Westchnął pod nosem, śledząc z jakąś tam uwagą - prędzej dla zasady - co się działo przy Gillesie, kiedy to do wyboru miał suknie. Gdyby trzeba było, dałby radę zareagować. Ale nie był w stanie ukryć faktu, że większa część jego mózgu ciągnęła w nieco innym kierunku. A konkretniej kierunku jednego białego tygrysa, o którym od rana, kiedy to tylko rozplotkował się z Gillesem, nie mógł przestać myśleć.
Nie był zauroczony. Znał siebie, znał swoje emocje. Jednak z jakiegoś powodu chłopak zalazł mu za skórę i Sasha zastanawiał się, jak powinien to rozegrać. Teraz, na trzeźwo, naprawdę nie wiedział. Adrien wydawał się miły, zdecydowanie za miły na jego wiecznie nonszalanckie podejście do związków oraz brak stabilizacji, kiedy przychodziło co do czego. Nigdy wcześniej nie znajdował ani czasu, ani jakiś szczególnych chęci, aby rozwijać poprawnie relację, stąd teraz był skonfundowany sytuacją. Żałował, że z ludźmi nie mogło być jak z kabelkami. Połączysz dwa, o, działa i koniec problemu.
Mimo to, po skończeniu przymierzania miał w planach znaleźć Adriena i być może wyciągnąć go gdzieś po rezydencji. Postanowił na chwilę obecną nie panikować i podejść do sytuacji luźniej, pozwalając jej rozwijać się własnym tempem. Cokolwiek wyjdzie, to wyjdzie. Jakkolwiek połączą się te kabelki, to będzie. Na razie nie chciał ograniczać siebie, szczególnie że doskonale zdawał sobie sprawę, że chciał spotkać się z chłopakiem.
Jego myśli rozpierzchły się na nagle, kiedy usłyszał inny ton głosu Gillesa i od razu podniósł się na nogi, gotów wskoczyć do akcji i przerzucać przyjaciela przez ramię do ucieczki. Zaraz jednak spiął się mocno, wyłapując kontekst sytuacji. Nie mógł pomóc nagłej panice na myśl o tym, że służące miałby zostać przy przebieraniu mężczyzny. W tamtym momencie dzielnie wkroczył Percival, ratując ich wszystkich od niechybnego końca. Odetchnął cicho i zbliżył się do Gillesa, kiedy zostali już sami, krytycznym wzrokiem mierząc sukienkę.
- Co za paskudztwo - mruknął pod nosem, krzywiąc się na widok tiulu, falbanek i całej tej otoczki. Zaraz jednak zorientował się, że takim zachowaniem nie poprawia przyjacielowi humoru, więc zreflektował się. - Pasujecie do siebie - dodał zaczepnie, krzywiąc się nieznacznie, kiedy jego róg został pociągnięty w odpowiedzi. Szybko jednak ogarnął się, pomagając chłopakowi wyskoczyć z jego sukienki.
Drgnął dopiero słysząc jego niepewny głos i dopiero wtedy zorientował się, że wbrew pozorom nie są w pomieszczeniu sami. Chrząknął cicho i zasłonił Gillesa swoim ciałem, chcąc zapewnić mu nieco więcej komfortu. Równocześnie spojrzał przez ramię, upewniająco, ale i nieco przepraszająco na Percivala, posyłając mu krótki uśmiech. Dopiero wtedy przystąpił do pomocy w rozebraniu, jak i na nowo wciągnięcia sukni ślubnej na prawie nagie ciało Gillesa. Nie zareagował na to w żaden sposób, widząc go tak już nie pierwszy raz. Jak się nad tym zastanowił, widzieli się nago obrzydliwą ilość razy. Sasha wiedział nawet, ile pieprzyków ma na pośladkach Gilles, a naprawdę zbędna mu była ta wiedza.
Chociaż nadal zamierzał kiedyś wykorzystać to do szantażu.
To, i jedno cudem wywołane zdjęcie Gillesa w samych majtkach, kiedy przez przypadek wleciał w drzewo za nastolatka i się zawiesił na gałęzi. Ten skarb zostawiał na wyjątkową okazję.
Delikatnie naciągnął na mężczyznę materiał, uważając, aby włosy nie wciągnął zamek. Kiedy poradził sobie z wszystkimi zapięciami i warstwami, wygładził materiał na jego ramionach i poprawił w okolicach skrzydeł, i wciąż stojąc za nim, spojrzał w lustro przed nimi. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę i Sasha poczuł, jak nagle w jego gardle rośnie gula. Widząc ubranego przyjaciela w ten sposób, to było tak, jak gdyby dopiero wtedy zdał sobie w pełni sprawę z sytuacji. Gilles wychodził za mąż. Jego usta uchyliły się, starając się coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie był w stanie nic wydusić, zbyt nagle obezwładniony emocjami. Zamrugał parę razy, starając się odgonić niechciane łzy i uśmiechnął się szczerze do ich odbić, jak nigdy wcześniej czując, jak bardzo kocha tego głupiego papuga. Chciał być dla niego jak najlepszym oparciem. Chrząknął cicho, nie planując przynajmniej tutaj, i przynajmniej jeszcze kompletnie się rozklejać, mimo że naprawdę balansował na cienkiej granicy.
- Wyglądasz pięknie. Naprawdę - szepnął cicho, w geście wsparcia zaciskając dłonie mocniej na jego ramionach. Zachowywał się jak dzieciak, ale nie mógł nic na to poradzić. - Jak nie będą doceniać tego, jak piękną osobą wewnątrz i na zewnątrz jesteś, osobiście powyrywam ich ogony i napcham nimi ich gardła - oznajmił już lżejszym tonem, odchrząkując ponownie, żeby też nie wprowadzać nie wiadomo jakiego nastroju. Wyprostował się i uszczypnął go przez masę materiału w tyłek - mocno - odsuwając się też z szerszym, jak i luźniejszym uśmiechem.
-[color=tan] I co sądzisz o takiej pannie młodej?[/color=tan] - zapytał Percivala, równocześnie dając mu znać, że mógł się już odwrócić. - Obezwładniająca, co nie? Wszystkie laski będą o ciebie zazdrosne - dodał, szczerząc się już głupio. - Chociaż może panie będą zbyt zajęte flirtowaniem z tobą, co - rzucił zadziornie, odnosząc się do tego, jak Percival zgrabnie rozgonił nie tak dawno pokojówki - swoista wersja podziękowania mu za to od Sashy. - Czy jak będę paradował w takich wdziankach po naszych pokojach to też mogę liczyć na jakieś ekstra punkty? - kontynuował, nucąc pod nosem jak kompletny idiota, którym był. Nie mógł również powstrzymać rozbawionego wyszczerzu w stronę wilka, doskonale wiedząc, że już jego chodzenie w samych bokserkach było kłopotliwe, a co dopiero sukience pokojówki.
***
Starał się nie wybuchnąć, kiedy dookoła niego latało tyle osób, co chwilę ściągając jakieś pomiary jego ciała, dopasowując krawaty, muszki, koszule, marynarki. Wywrócił oczami, słysząc kłócących się dwóch krawców odnośnie dobrania kolorów i westchnął cicho, zupełnie niedyskretnie sprawdzając godzinę. Nie tak dawno temu siedział jeszcze w świetnym humorze u Enzo, zajadając się śniadaniem. Teraz natomiast miał wrażenie, jakby to wspomnienie było kompletnie odległe, a nie zaledwie z tego ranka. Nie miał pojęcia, ile całe dobieranie strojów jeszcze potrwa, ale zbliżała się jedenasta, a o dwunastej natomiast był umówiony do prób pierwszego tańca, co rzucało pocieszającą perspektywę. Kiedy zatem tylko stwierdził, że już wystarczy, przeprosił dość szybko zarówno krawców, jak i służących, że musi czym prędzej pędzić na kolejne spotkania. Chwilę oczywiście słyszał oburzenie, że przecież nie skończyli.
- Zróbcie panowie co uważacie za słuszne. Kolory, dodatki, cokolwiek - poprosił, chcąc jak najszybciej uciec z tłocznego pokoju. Rzucając ostatni pełen ulgi uśmiech, zanim usłyszy więcej sprzeciwu, naciągnął na siebie swoje ubrania i wręcz wypadł, zostawiając za sobą oburzonych mężczyzn. W rzeczywistości naprawdę nie obchodziło go, w czym będzie paradował na tym ślubie. Garnitur założy i tak ten jeden raz, więc po co całe to szaleństwo - nie rozumiał.
Przed pójściem do sali, gdzie mieli ćwiczyć taniec, wstąpił jeszcze do swojego pokoju, przebierając się w wygodniejsze ubrania. Oprócz tego wziął też parę ćwiczeń i notatek, które kończył rano, aby po drodze zanieść je Cecile do sprawdzenia. Przez ten cały ślub miał mniej czasu na naukę, ale nie chciał tego kompletnie porzucać, więc robił co tylko był w stanie.
W odpowiedniej sali, jednej z rzadko używanych, praktycznie pustych w rezydencji, był chwilę przed czasem i trochę rozciągnął zastygłe głównie siedzeniem ciało, już w duchu modląc się, aby szybko im z tym poszło i przynajmniej popołudnie otrzymali wolne. Usłyszawszy cichy dźwięk otwieranych drzwi, spojrzał w tamtym kierunku. Kiedy Julie pojawiła się w sali do ćwiczeń, uśmiechnął się do niej lekko. Tak długo, jak nie musiał przejmować się wybieraniem strojów, jego humor miał się dość nieźle, chociaż gdy zaraz za nią z wysoko uniesioną brodą wkroczył do sali Albert, jego uśmiech znacząco zelżał. Przywitał się z ich dwójką, już w duchu wiedząc, co im się szykuje, skoro trafił się im akurat ten nauczyciel. Albert był przed czterdziestką, ale niezależnie od wieku był zawsze wredną mendą. Uczył Cedrica tańczyć, gdy ten był co najwyżej skrzatem i do tej pory lis miał z tego złe i pełne dziecięcego stresu wspomnienia.
- Jesteście już we dwójkę? Cudownie - powiedział wysokim głosem na powitanie, klaskając ze sztuczną ekscytacją w dłonie. Zmierzył wpierw panienkę Julie oceniającym spojrzeniem, z zadowoleniem zauważając drobny obcas i skromną sukienkę, natomiast kiedy jego wzrok przesunął się po spranych dżinsach Cedrica i luźnej, bawełnianej bluzce, jego twarz wykrzywiła się w lekkim grymasie; nie skomentował tego jednak. - Moje imię to Albert, będę dzisiaj was przygotowywać do jednego z najważniejszych wydarzeń podczas ślubu, jak i całego waszego życia: pierwszego tańca. Może wam się wydawać to drobnostką, ale prawda jest taka, że będą was co najmniej krytycznie oceniać dwa rody. Każdy, nawet wasz najmniejszy błąd będzie dostrzeżony. Jeśli się ośmieszycie, zostaniecie już tak zapamiętani do końca - dodał pompatycznie. - Całe szczęście jestem tutaj JA, aby was poprawnie ukierunkować - kontynuował śpiewnie, tanecznym wręcz krokiem podchodząc do starego odtwarzacza muzyki, który kiedyś udało im się zdobyć i naprawić. Nie było do niego wiele płyt, ale te z muzyką klasyczną akurat się ostały. Na ślubie będzie muzyka na żywo, stąd też wtedy będzie to już zupełnie inne odczucie.
- Co za motywacja - mruknął pod nosem Cedric, co jednak nauczyciel usilnie zignorował, tuszując niezadowolenie jeszcze szerszym, fałszywym uśmiechem. Nie przepadali za sobą, ale o ile chodziło o naukę, Cedric planował nieco się powstrzymywać, mając w głowie uwagę Enzo z poprzedniego wieczoru. Jego temperament nie szkodził już tylko jemu, musiał też zacząć brać pod uwagę Julie; jej problemów dorzucać nie chciał, i tak miała już dostatecznie trudno w obcym klanie.
Zaczęli od podstaw i ułożenia. Chwilę próbowali rozegrać, co zrobić ze skrzydłami, które były niecodziennym dodatkiem do tańca. Cedric obawiał się nieco, że złapie tam, gdzie nie powinien, na przykład sprawiając kobiecie ból, stąd jego uchwyt był na początku niepewny. Szybko jednak musiał go poprawić, ponieważ Albert od razu zaczął swoją tyradę na temat prezencji i jej wagi. Kiedy skończył po paru minutach, upewniając się co do zrozumienia młodszych, że jeśli nie wyglądają poważnie, nikt ich tak nie odbierze, powoli ruszyli z pierwszymi krokami. Już wtedy zrobiło się wiadomo, że panienka Julie nie do końca przedstawiała poziom koordynacji akceptowalny dla Alberta. Mężczyzna odchrząknął, ulizując palcem wąsa, kiedy obserwował ich marne starania. Cedric, jako że spędził już parę lat na nauce tańca, starał się nieco nakierować kobietę, ale nie wychodziło to za dobrze.
- Nic się nie dzieje, spokojnie - zapewnił z lekkim uśmiechem, kiedy kolejny raz obcas kobiety spotkał się z jego stopą. Może i długowłosa nie do końca łapała jeszcze najlepiej, ale mężczyzna jasno widział, że się starała, co naprawdę doceniał. Taniec nie był łatwy, a kiedy robiło się to po raz pierwszy - jak się domyślał, było w przypadku kobiety - mogło wszystko się jeszcze mieszczać. Zakładał jednak, że to po prostu początki, dlatego nie ma co się przejmować i im dalej w las, tym pójdzie spokojniej.
Otóż mylił się. Potem było już tylko gorzej.
- Nie ta noga! - powiedział zrozpaczony instruktor po prawie godzinie męczeńskiej pracy, patrząc z jawną grozą na ich starania. Cedric wywrócił oczami, ale grzecznie powtórzyli, wciąż najwyraźniej nieodpowiednio dla Alberta. - Przecież to nie jest skomplikowane! - rzucił już ostrzej, wyrzucając ręce w powietrze w przejawie jawnej, na tym poziomie już też ogromnej, frustracji. Cedric opuścił ręce z sylwetki kobiety, odsuwając się na krok. - Julie, kochanie, ja wiem, że to może ci się mylić, ale to jest najprostsza z części! Jak ty chcesz przejść dalej, skoro nie rozumiesz p o d s t a w - oznajmił pretensjonalnie, uśmiechając się do tego w wyraźnym napięciu. - Przód, bok, tył, łokieć w bok, broda w górę. Nic prostszego. - Poprawił ich ułożenie i odliczając na głos, z nutą zniecierpliwienia w głosie, ruszyli ponownie.
- Prosta sylwetka! Wyżej ręka! Do rytmu, rytm! Nie patrz pod nogi, patrz przed siebie! Nie, nie ta strona. Obrót w drugą. I raz dwa trzy, i raz dw…na boga NIE TA NOGA! - Kobieta potknęła się ponownie, kiedy salę rozdarł tym razem już krzyk Alberta; jej policzki znów rozpalił rumieniec i widać było, że jakaś granica została w tamtym momencie nagięta.
- Nic nie pomaga twój krzyk, wręcz przeciwnie - rzucił ostro do nauczyciela, mierząc się z nim chłodnym wzrokiem. To wszystko przestało mieć już sens, kiedy Albert jedyne co robił to stresował Julie, zamiast tłumaczyć i pomagać. - Może zrobisz sobie przerwę? Taką godzinną? - zaproponował, nie kryjąc nuty niezadowolenia w tonie, ale wyraz twarzy zachowywał neutralny, aby nie przesadzić.
- P-Proszę? Cedricu, to jest co najmniej nie na miejscu! Przecież widać jasno, że JA przynajmniej robię wszystko, co w mojej mocy! Jeśli przypadek jest stracony, to już nie jest moja wina - oburzył się zaraz, wyglądając jakby miał się zaraz zapowietrzyć na ten śmiały i pełen impertynencji pomysł.
- To dwugodzinną - kontynuował monotonnie i bez zrażenia mężczyzna, tym razem już chłodniej, kompletnie nie przejmując się urażoną dumą Alberta. - Wróć po trzeciej. Idź napić się melisy - zaproponował, niemniej o ile rzadko kiedy wydawał jakiekolwiek polecenia do służby, raczej nie obnosząc się zupełnie ze swoją pozycją, tym razem nawet się nie powstrzymywał, jasno dając do zrozumienia, że w żadnym wypadku to nie jest prośba.
Po chwili napiętej ciszy, przerywanej jedynie wciąż lecącą cicho muzyką w tle, mężczyzna opuścił pomieszczenie, z wysoko zadartą brodą; dało się doszłyczeć jego ciche mruknięcia pod nosem, wyrażające mniej lub więcej “co za zniewaga”. Cedric obrócił się z powrotem do Julie, odsuwając się na stosowną odległość. Przeczesał w lekkiej frustracji parę kosmyków białych włosów, po chwili zastanowienia wiążąc je w wygodnym kucyku.
- Nie przejmuj się, od zawsze taki był. Teraz przynajmniej zachowuje jakieś pozory. Gdy byłem młodszy, umiał zrobić jeszcze większą aferę z powodu złego odliczenia - dodał, wzdychając chwilę pod nosem. - Zróbmy chwilę przerwy i potem spróbujemy na nowo - powiedział już dużo milej, uśmiechając się pobieżnie do kobiety. - Mamy też, um, ciastka? Cukier pomaga - zaproponował po chwili, wskazując palcem na mały stolik w kącie pokoju, na którym został przygotowany dla nich poczęstunek. Po paru minutowej przerwie, podczas której w dwójkę uspokajali się po niezupełnie przyjemnych sposobach nauczania Alberta - głównie zapychając się wyjątkowo dobrymi, małymi pączkami - wrócili na środek pomieszczenia, nieco podgłaśniając muzykę po drodze. Cedric nie do końca wiedział, jak powinien się za to zabrać. Prosząc nauczyciela o opuszczenie pokoju - czego zupełnie nie żałował, bo tamten był rasowym dupkiem - nie przeszło mu do końca przez myśl, że teraz to on przejmie jego zadanie. Nie był najlepszy w spójnym przekazywaniu słów, ale też nie przejmował się zbyt tym tańcem, podchodząc do niego na nieco większym luzie. Mogą nawet się dla niego bujać w lewo i prawo na tym pieprzonym ślubie, bo to wszystko było jedną wielką farsą, więc jakie miało to znaczenie.
Chwilkę stali otoczeni jedynie przez cicho rozbrzmiewające w tle dźwięki, podczas których lis zastanawiał się, jak zabrać się za to, kiedy nagle w jego umyśle pojawiło się krótkie wspomnienie, równocześnie podpowiadając mu pomysł. Parę sekund się wahał, a jego wzrok zjechał na niestabilne obcasy, które choć ładnie, to niepraktycznie, eksponowały łydki Julie.
- Ściągniesz na chwilę szpilki? Powinno pójść wtedy łatwiej - zapytał w pewnym momencie, nieco niepewnie. Przypomniał sobie, jak tańczyć uczyła go jego mama, gdy był jeszcze dzieciakiem. Ponownie ustawił ich w pozycji wyjściowej, nieco poprawiając ułożenie jej dłoni z delikatnym uśmiechem i z dozą zachowawczości, gdyby jej to nie pasowało. - Mogę? - zapytał, po czym lekko nakierował dziewczynę tak, że po chwili już jej stopy znajdowały się na jego butach, a on utrzymywał większość ciężaru i prowadzenia.
Na początku nie mógł nie poczuć lekkiego zażenowania na taką bliskość i momentalnie poczuł, jak palą go policzki. To uczucie się tylko nasiliło, gdy do jego nozdrzy doleciał świeży, przyjemny zapach. A dodatkowo to był jeszcze jego pomysł, przeszło mu przez myśl. Nie mógł jednak nagle się wycofać, dlatego szybko postarał się ogarnąć.
- Jest okej? - upewnił się, gdyby kobiecie nie odpowiadała taka zażyłość, ale nie otrzymał sprzeciwu, przez co uśmiechnął się delikatnie, chyba w ramach zapewnienia ich obu, że nie był to fatalny pomysł, na co miał szczerą nadzieję. - I raz dwa trzy - policzył cicho, powoli zaczynając robić kroki z kobietą stojącą na nim. Przez pierwsze parę razy było to dość niezdarne, ale szybko znaleźli jakiś wspólny rytm i Cedric nie mógł nic poradzić na szerszy uśmiech, który ozdobił jego usta. Czuł się znów trochę jak dziecko, ale ta czynność sama w sobie była niespodziewanie dość zabawna, przez co po chwili naprawdę zaczęło mu się to podobać. Parę razy wyrwał mu się krótki śmiech, gdy sam pomieszał kroki lub liczenie, albo raz prawie upuścił Julie, gdzie sprawnie się jednak zreflektował. Kiedy po paru minutach stwierdził, że powinno wystarczyć, kobieta na nowo stanęła na ziemi, ale nie przerywał liczenia i kontynuowali, tym razem w dużo spokojniejszej i bardziej relaksującej atmosferze.
- Możesz spróbować zamknąć oczy - oznajmił w pewnym momencie. - Poprowadzę nas. Wsłuchaj się w muzykę i spróbuj zrelaksować. To serio jest dość intuicyjne i nawet przyjemne, kiedy jest spokojnie dookoła - zapewnił uprzejmie. - O to chodzi - mruknął pod nosem widząc, jak z minuty na minutę Julie idzie coraz lepiej. - Świetnie ci idzie - pochwalił szczerze, uśmiechając się nieco szerzej. Samemu też udało mu się kompletnie uspokoić i dużo sprawniej szło mu zarówno prowadzenie kobiety w tańcu, jak i w ogóle sama czynność. - Nie przejmuj się niczym, po prostu działaj machinalnie - dodał na koniec, delikatnie palcami unosząc jej łokieć nieco bardziej w górę. Sam też poprawił uchwyt, uważając na jej plecach, aby przypadkiem nie chwycić za mocno lub pociągnąć gdzieś za skrzydła.
- Miękkie pióra - pomyślał wtedy i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że w rzeczywistości wymsknęło mu się to na głos. Przerażony sobą spojrzał na jej twarz, mając nadzieję, że nie dosłyszała, ale widząc zaskoczenie w nagle otwartych oczach, szybko w zawstydzeniu opuścił swoje na ich ruszające się do muzyki stopy. - To znaczy…twoje pióra. Miękkie. Pióra twoje są super miękkie. Te na skrzydłach...pióra. - spróbował wybrnąć, ale nie bardzo mu się udało, kompletnie plątając się w tym co mówi, tonąc w swoim zażenowaniu. “Te na skrzydłach”, pomyślał z rezygnacją, “a jakie k**** inne?”. - Boże - mruknął pod nosem, kompletnie już sobą załamany. - Przynajmniej tym razem nie mamy publiki, która później by się z nas śmiała - dodał pół żartem, pół serio, nie robiąc jakiegoś sekretu z tego, że ich dwójce - chociaż teraz to akurat Cedricowi dość mocno - brakowało czasem elokwencji.
- Albert:
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przymiarki sukni ślubnej spędzały mu sen z powiek od piekielnie wczesnych godzin porannych, aczkolwiek typowych dla jego trybu życia. Nie było ogółem źle, obudził się w wyśmienitym humorze, głodny i zasadniczo wypoczęty. Te kilka chwil u Enzo napełniło go tak dobrą energią, że jego umysł nagle nie przejmował się zmianą otoczenia – na którą reagował bezsennością – i pozwolił zwyczajnie odpocząć. Zając miał jakąś dziwną aurę, która osobom dopuszczonym do jego bliskiego otoczenia uspokajała burzę w umyśle. Nigdy nie łasił się o takie stwierdzenia tak wcześnie ale mógłby zdecydowanie więcej czasu spędzać w jego towarzystwie. To było zwyczajnie przyjemne, niezależnie od tego czy robili akurat kawę czy napierdzielali się w bajorku pałkami wodnymi.
Natomiast gdy brało się pod uwagę te dwa ważne czynniki, okazywało się, że zaczynał mocno dbać o dobro swoich podopiecznych chcąc zapewnić im bezpieczeństwo zarówno psychiczne jak i fizyczne. Tutaj nakładał się również problem którym był Gilles. Oczywiście nie jako osoba, a jako powód wielkiej tajemnicy. Musiał jakoś zapewnić mu komfort i chyba był to jeden z wielu powodów dla których nie pozwolił na te przymiarki iść im samym. Dwa obrzygańce mogłyby w końcu spanikować, a tutaj potrzeba było finezji. O tak, tej którą on tam gdzieś pod wszystkimi jelciami posiadał.
Po obfitym śniadaniu, kawie i ubraniu Gillesa w kieckę – przy okazji rytualnie pozbyli się jednego gorsetu rozcinając go nożyczkami i mając z tego niebotyczną radochę - ruszyli na ścięcie. On, jako ochrona, szedł z tyłu, rozglądając się z zaciekawieniem i wreszcie na spokojnie po całości rezydencji. Była w podobnie dobrym stanie co ta ich. Owszem, gdzieś odchodziła farba, gdzieś była plama wilgoci ale ogólne wrażenia były pozytywne. Na chwilę jeszcze zwrócił spojrzenie na Polly, później na Bambi – miał zamiar go później podzióbać o ten dziki flirt u zająca, żeby nie miał za łatwo w życiu – po czym uśmiechnął się pod nosem. Z godziny na godzinę zyskiwali w oczach. Z chwili na chwilę byli bardziej znośni. Przed wyjazdem obawiał się, że nerwy bardzo szybko mu pójdą, tymczasem były kojone, a głowa pękała od pomysłów, możliwości usprawnienia ich pobytu tutaj. Poprawiając czerwoną koszulę w kratkę którą obecnie miał przewiązaną w pasie zerknął jeszcze na przetarte, czarne spodnie, tak czarne jak jego dusza i koszulka po czym przekroczył próg drzwi za którymi czekał na nich tłum piszczących panien, na czele z żoną Prekursora.
Grzecznie się przywitał i stając gdzieś z boku obserwował rozwój wydarzeń. Po pierwsze, paskudna suknia która z Gilla zrobi bezę, po drugie ten nachalny optymizm, traktowanie go jakby to była jego matka. Co ona sobie myślała? Jak mocno fałszywa być musiała, że z taką łatwością przekraczała logiczne granice dobrego smaku. Zmarszczył lekko brwi w momencie gdy padł przymus przymierzenia. Na razie jednak siedział w miejscu, przynajmniej do chwili aż papuga nie przypominała pomidora. Wstał i podchodząc do Prekursorki, osłaniając pozostałą dwójkę od służek, pochylił się delikatnie całując przy tym wyciągniętą do niego dłoń.
- Wiele niesamowitych rzeczy słyszałem na Pani temat. Aczkolwiek tą która najmocniej mnie urzekła było poszanowanie tradycji. Nieczęsto teraz trafia się takie połączenie. Pełna gracji i wyrafinowania kobieta która patrząc z pewnością w przyszłość, ma świadomość wpływu przeszłości. – Stwierdził uśmiechając się nonszalancko, prostując swoją sylwetkę. – Dlatego odważę się przypuścić, że prośba przebrania Julie przez jej pokojowego nie będzie na wyrost. W naszych stronach uważa się, że jeżeli żadna z kobiet nie spojrzy na pozbawioną ubrań pannę młodą, żadna z kobiet nie będzie próbowała później spojrzeć na jej męża. – Dodał uśmiechając się jeszcze szerzej co spotkało się z natychmiastowym uznaniem i opuszczeniem pokoju przez wszystkie niepożądane osoby. Po tym przewrócił oczami i odwracając się do chłopaków uniósł pytająco brew.
- Jak śmiecie, obrzygańce, we mnie wątpić. Nie bez pardonu z wami jestem. – Rzucił cicho, prawie szeptem, w razie jakby ktoś postanowił pod drzwiami podsłuchiwać. Poprosił ich nawet żeby przeszli do mniejszego pomieszczenia obok, tego obwieszonego lustrami. Zamknął za nimi drzwi o które się oparł i krzyżując ręce na piersi czekał aż się przebiorą i będą mogli pochwalić przed tą kobietą. Na tym ta szopka powinna się zakończyć, liczył na to.
To czego się nie spodziewał, że każą się mu odwrócić. Zmrużył oczy i przyglądając się zarówno bojowej postawie Sashy jak i czerwonemu Gillesowi uniósł pytająco brew.
- Ale wiedzie, że między nogami mamy dokładnie to samo, nie? Wahać się może rozmiar ale większego szoku być nie powinno. – Rzucił, a widząc ponaglające spojrzenie uniósł ręce w obronnym geście i obrócił się na pięcie, plecami do nich. Skrzyżował ręce grzecznie czekając, a gdy wreszcie pozwolono mu ponownie spojrzeć, lekko go zemdliło.
Nie żeby był znawcą i miał w zwyczaju oceniać ale Ced nie wydawał się mu gogusiem ceniącym w kobiecie jej przesłodzone oblicze, wyidealizowany obrazek który spadał wraz z rozpinanym gorsetem. Te warstwy, kokardki, brak możliwości ruchu, krycie sylwetki która była przecież tak przyjemna dla oka, w imię czego?
- Sukienka jest paskudna. – Stwierdził nadziewając się zaraz na spojrzenie jelenia, takie przepełnione groźbą i agresją. Podszedł bliżej, poprawił poły tiulu i spojrzał nad ramieniem papugi na odbicie w lustrze. Złapał mu włosy odsłaniając szczupłą szyję, upinając je jak do koku po czym przekrzywił głowę w bok, uśmiechając się zaraz łobuzersko. Wolną ręką złapał Sashę za twarz – ten nadal na niego łypał – i pchając go do tyłu. W tym samym momencie pochylił się do jego ucha szepcząc mu kilka słów po których posłał mu ciepły uśmiech. Był już świadkiem tego jak krucho było z jego psychiką, jaki ciężar został położony na jego barkach. Musiałgo motywować chociaż dla niego zawsze zostanie obrzygańcem. Do końca swoich dni.
”Wysłali Cię tu bo uważają, że jesteś gorszy. Nie dostrzegają tego, że stałeś się ich nadzieją.”
Puszczając włosy zmierzwił mu je porządnie po czym machnął obojętnie ręką.
- Jest mocno paskudna, po nocy wytniemy z tego kilka warstw żebyś nie wyrżnął. Czuje w kościach, że wyrżniesz. – Uśmiechnął się do niego pięknie otrzymując porządnego kuksańca w ramię. Skubaniec! Ile on miał siły! Aż się zaczął masować z rozeźloną miną.
- Co do Ciebie Bambi, a spróbuj mi łazić we wdziankach z sexshopu po wspólnym salonie. Będziesz spał na balkonie za karę. Merdający ogonek w truskawkowych szortuniach to wystarczający ból dla oczu. – Solidarnie go ostrzegł grożąc palcem. Jeszcze raz pomasował się w ramię mając dziwne wrażenie, że będzie miał siniaka! Jak on w ogóle mógł go tak traktować? Nieczuły! A mimo to, jego humor się nie zmieniał.
Po pokazaniu się żonie Prekursora, która całą ich trójką była oczarowana, dostał bojowe zadanie, jak to zostało brzydko nazwane. Miał pomóc Enzo w komponowaniu kwiatów i jak nie specjalnie widział w sobie duszę florysty tak chętnie zrobi zającowi kawę i się zrelaksuje w ogrodzie, spisując w mały kajecik który zawsze miał w kieszeni pomysły na rozstrzygnięcie potencjalnych problemów. Nie protestował więc jednocześnie posyłając pawie oczko Gillesowi, wiedział, że sobie poradzi. Co do Sashy, gdy zostali sami na korytarzu zaczął odchylać palce wyliczając mu kilka rzeczy.
- Pamiętaj, jak będziecie sobie onszonte w krzakach to musisz zwrócić uwagę czy nie mają kolców. Jak już Tygrysek Cię zdominuje staraj się nie jęczeć za głośno bo ja i tak już wystarczająco się za was wstydzę. Aaaa, i jak zajdziesz w ciążę to Cię wydziedziczymy więc staraj się po wszystkim jakoś przepłukać, ok? – Zapytał zaraz musząc wziąć kilka kroków truchtem żeby uciec przed potencjalnie lecącym w niego butem. Pierwszego uniknął, drugim dostał w tył głowy i zaraz mu oba odrzucił. Swoje kroki natychmiastowo po tym skierował do ogrodu gdzie to wyczajenie zajęczych uszu miało być kwestią czasu.
To czego się nie spodziewał to nagły szelest w mijanym drzewie. Zatrzymał się przełykając nerwowo ślinę. Jeżeli okaże się, że wszedł na niebezpieczny teren owładnięty bzyczącą śmiercią, będzie miał nie lada problem z bezpiecznym wycofaniem się. On i jego gwałtowna alergia na jad pszczół. Na szczęście, bądź też nie, te owady nie łamały z trzaskiem gałęzi ani nie pojękiwały z bólu. Podszedł więc bliżej żeby zajrzeć pod pierwsze warstwy korony, w idealnym momencie żeby dostrzec jak na kilku gałęziach zaplątane ciuchy jakiegoś dziecka robią z niego krzywo zawieszoną laleczkę na sznurkach. Aż zagryzł wnętrze policzka żeby nie parsknąć z beznadziejności tej sytuacji. Wiedział, że dzieci z natury się go bały, a wypłoszenie tego małego rogacza nie przyniosłoby niczego dobrego. Dlatego też uniósł ręce żeby go nie przestraszyć i odchrząknął żeby zwrócić na siebie jego uwagę. „Czy mógłby mi Pan pomóc zejść?”. Od razu obdarował go ciepłym uśmiechem przyglądając się temu jak jest zaplątany.
- Daj mi moment dobrze, najlepiej jak wejdę trochę wyżej i Cię podciągnę. – Oświadczył obchodząc drzewo z drugiej strony i po zostawieniu na ziemi zarówno koszuli jak i kajeciku, wskoczył łapiąc pierwsze dwie gałęzie i podciągając się, zaczął się jak za starych dobrych czasów przemieszczać w liściach.
***
Wczorajszy wieczór był taki cudowny! Taki wspaniały, relaksujący i udany! Nie umiał pozbyć się głupkowatego uśmiechu cały czas rozświetlającego mu usta, szczególnie gdy o nich wszystkich myślał. Niby nieznajomi, a jednak wczoraj coś między nimi wszystkimi zaskoczyło. Jakby mieli w przyszłości całkowicie się akceptować, nawet wspierać! Był mocno ciekaw czy jak Julie zamieszka u nich na stałe to oni w dwójkę również zostaną? Z tego co rozumiał, a co mówił Percival, on był kimś ważnym ale był tu dla potencjalnego bezpieczeństwa i wsparcia Julie właśnie. Może później też lepiej będzie dla paktu aby ktoś z „tamtej strony” czuwał nad wypełnianiem postanowień? Byłoby mu bardzo miło, szczególnie jak chodziło o jednego rogacza. Chyba wczoraj przełamali te pierwsze lody o które tak mocno się martwił. Zbliżyli do siebie i żaden z nich tego zbliżenia nie miał dosyć. Mimo jego paskudnego dotykalstwa, tego odruchu trzymania kontaktu fizycznego przy rozmowie, nie uciekał od niego, ba! Opowiadał mu coraz więcej i więcej o sobie. Wspaniale było tak poznać, kogoś nowego, fascynującego i świeżego. Aż nie mógł się doczekać dzisiejszego zwiedzania, gdy Sasha wypełni już wszystkie swoje powinności.Osobiście od rana siedział na lekcjach. Po tym jak wraz z Cedusiem wrócili do rezydencji, drocząc się całą drogę, dokuczając sobie i łaskocząc wpychając palce między żebra, musiał przysiąść do swoich obowiązków. No i przyjemności! Czekała go geografia, literatura klasyczna, a później kaligrafia. Taki plan uwielbiał i w pełni angażował się w zajęcia. Szczególnie gdy przyświecała mu wizja dobrego obiadu i cudownego towarzystwa tuż po nim. Do momentu gdy słońce nie wzniosło się wysoko nad horyzont i nie zaczęło już ku niemu chylić, był mocno skupiony i mocno rozbawiony gdy ciągnęło go do tych fragmentów w książkach opisujących głębokie relacje między ludźmi, a pisząc ręka uciekała mu dziwnie w stronę bardzo zakręconego „s”. W pewnym momencie aż westchnął na własną głupotę, dając się uszczypnąć w policzek starej sowie, która od początku jego kariery trzymała go pod skrzydłami. To ona zaszczepiła w nim miłość do książek i to ona ją pielęgnowała w chwilach jego zwątpienia, tłumacząc to czego do końca nie pojmował.
Lekcje ostatecznie się zakończyły, a on czmychając do swojego pokoju standardowo pozbył się w pierwszej kolejności swojego obuwia. Po wyczyszczeniu okularów oraz przebraniu się, w niebieskie dżinsy których nogawki podwinął za kostki oraz nałożeniu na siebie bawełnianej, białej koszulki, ruchy w podskokach w stronę kuchni, nucąc sobie pod nosem.
Wychodząc zza rogu od razu zauważył pewnego jelonka, który mrucząc pod nosem bardzo niecenzuralne słowa siedział na ziemi ubierając buty. Parsknął więc pod nosem i splatając ręce za plecami, podszedł do niego przekrzywiając głowę w bok.
- Czyżby ktoś Ci nadepnął na odcisk od rana? – Zapytał wyciągając do niego ręce żeby pomóc mu wstać. Gdy zielone oczy spoczęły na tych należących do niego, posłał mu szeroki uśmiech. Pomógł mu stanąć o własnych siłach i przywiązując wielką uwagę oraz poświęcając dłuższą chwilę, obejrzał ozdoby na porożu.
- Akurat szedłem na obiad, masz ochotę? – Zapytał, a słysząc entuzjastyczne przyjęcie zaproszenia, wysunął do niego łokieć żeby ten mógł go pod niego chwycić. I kij z tym, że był od niego niższy! Był gospodarzem i chętnie go poprowadzi.
- Jak dzień mija? I jak się czuje Julie po wczoraj? Lepiej? – Zapytał z nutką nadziei krocząc korytarzami na których cały czas na kogoś wpadali. On się grzecznie kłaniał ale zdecydowanie większość swojej uwagi poświęcał obserwowaniu twarzy Sashy. Tak teraz zaczął się zastanawiać, ile on w ogóle mógł mieć lat? Wyglądał na starszego od niego, nawet od Ceda ale już od takiego Enzo nie bardzo. Czy powinien to jakoś wyważyć? Czy jego spekulacje były słuszne? Przez fakt, że nie bardzo miał z kim no i nie bardzo miał jak, rzadko kiedy spotykał się z osobami starszymi, ba! Rówieśnikami których zwyczajnie w okolicy za wielu nie było. Dlatego, no nie do końca wiedział jak miał go ocenić chociaż ocena ta nijak nie wpływała na jego odczucia. A przy jeleniu zwyczajnie czuł się bardzo swobodnie.
- Rozumiem, że jak wspominałeś o zwiedzaniu miałeś na myśli te nieco ciekawsze zakątki? Pójdziemy do piwnic ale cii, mam nadzieję, że nie boisz się pająków? Szukam rycerza na pełen etat. Te ich paskudne oczka, łypią na mnie. – Mruknął marszcząc nos, przykładając palce wskazujące do ust udając, że ma szczękoczułki. Aż go dreszcz przeszedł.
- Ale najpierw, kaczka z jabłkami i żurawiną! Mam nadzieję, że lubisz.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Chciało mu się płakać, wyć do księżyca z każdą sekundą, na którą patrzył na to paskudztwo, które zarzucił na niego Sasha po tym jak już wilk raczył się łaskawie odwrócić. Co z tego, że miał to samo, Gilles doskonale o tym wiedział i mimo to nie miał ochoty, żeby ktokolwiek na niego patrzył. Nie i już. Zawsze miał wrażenie, że jego ciało nie pasowało wcale do twarzy i choć w ubraniu nie było to tak wyraźne, kiedy nie miał na sobie niczego… czuł się jakby ktoś pomylił puzzle i na siłę je ze sobą połączył, tworząc… jego. Nie był wcale chudy, raczej szczupły, z mięśniami wyrobionymi stolarką i samymi skrzydłami, które wymagały od niego większych pokładów siły niż ktokolwiek mógł się tego po nim spodziewać, kiedy patrzył na śliczną twarz. Był silniejszy od Sashy, ale akurat to z raczej piwnicznym trybem życia jelenia nie było zbyt trudne. Niemniej nie przepadał za swoją fizjonomią, ani tym bardziej za tym, by ktoś na niego patrzył. Sasha był wyjątkiem, on z nim dorastał, widział go nago więcej razy niż mógł zliczyć i vice wersa, sprawiając że cokolwiek by to nie było, nie wstydził się go.
Tymczasem ubrany w szeleszczącą tiulem masakrę, czuł się okropnie paskudnie. Określenie było naprawdę idealne. Czegoś tak okropnego i bez gustu Gilles dawno nie widział i zastanawiał się, jak źle musiał w tym wyglądać. A jednak, kiedy spojrzał w lustro, otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Sukienka nadal wyglądała okropnie tandetnie, ale on… biały zawsze mu się podobał, pasował do jego jasnej cery i kontrastował z kasztanowym odcieniem długich, prostych włosów. No i komponował się ze skrzydłami, które w tym wydaniu dodawały mu uroku i jakiegoś takiego poczucia lekkości, choć i one i sukienka były okropnie ciężkie. Długie, koronkowe rękawy były jedną z ładniejszych rzeczy w sukience, ukrywały jego szczupłe, ale silne bicepsy, przechodząc w trójkąt zasłaniający ręce. Wąskie ramiona wyglądały na delikatne, przechodzące płynnie w piersi i szczupłą talię. Gdyby nie rozkloszowana spódnica widać by było jego wąskie biodra, ale halki i mnóstwo warstw tiulu sprawiały, że optycznie nabierał krągłości gdzie ich nie miał, sprawiając że wyglądał jak prawdziwa kobieta. Nie mniej zachwycająca od prawowitej piękności, która miała znaleźć się w tej sukni.
- To… to ja? – zapytał głupio, unosząc dłoń, jakby chciał się upewnić dotykając palcami szkła luster, ale powstrzymały go dłonie Percivala, które złapały go za włosy, by unieść je w niezbyt wyrafinowany kok na czubku głowy, odsłaniając jego szyję i ramiona. Nie spodziewał się przy tym, że zostanie… pochwalony? Skomplementowany? Doceniony? Nie był pewien jakie intencje miał mężczyzna, ale patrząc na jego nieco łobuzerski uśmiech, Gilles miał mieszane uczucia. Które zaraz się wyklarowały, kiedy usłyszał, że no na sto procent się wyłoży jak długi. Również czuł, że mógł nie wyrobić w którymś momencie, ale mógł to zachować dla siebie!
Wychodząc do pokoju, w którym czekały na nich pokojówki i żona Prekursora, Gilles czuł się jak kosmita, albo zwierzę w zoo, na dodatek bardzo urocze, bo jak tylko pojawił się w pomieszczeniu, został obskoczony, obejrzany z wszystkich stron i wytargany za włosy, by kobiety mogły zadecydować, jaką fryzurę dla niego wybrać na ślub. Kiedy w końcu skończyły, miał dość. Już czuł się zmęczony, a wiedział, że to wcale nie był koniec. O czym, łaskawie przypomniała mu żona Prekursora.
- Ale jak to… tańczyć? – zapytał głupio, kiedy już przebrany w „swoją” sukienkę, zamierzał wyjść razem z Percivalem i Sashą.
- Kochanie, pierwszy taniec młodej pary oczywiście, powinniście go z Cedriciem przećwiczyć, mówiliśmy o tym wczoraj – powiedziała kobieta, a Gilles poczuł że traci grunt pod nogami. On nie umiał tańczyć. On nie lubił tańczyć. On i jego dwie lewe nogi nie nadawały się do czegoś takiego jak skoordynowane poruszanie się do rytmu.
- Um… no tak, przepraszam, zapomniałam – wybąkał zmieszany, zapominając zapytać, gdzie miał się pojawić, ale na szczęście Percival wiedział i razem Sashą odprowadzili go, coraz bardziej zestresowanego i z sercem w gardle, na miejsce.
Rozdzielili się pod drzwiami do jednego z wielu pomieszczeń, gdzie ku swojemu przerażeniu, Cedric już na niego czekał z miłym, zrelaksowanym uśmiechem, jakby nie czekało ich nic takiego. Dla niego może i tak było, ale kiedy Gilles myślał o swoich popisach, których nijak się tańcem nazwać nie dało, czuł że żołądek podchodził mu do gardła. Nie był w stanie wykrzesać z siebie choć odrobiny entuzjazmu czy emocji innych niż przerażenie, czy wstyd. Szykowała się kolejna katastrofa, jak zwykle z resztą z nim w epicentrum. Ośmieszy się jak nic. I jedyne co go pocieszało, to to że jedyną osobą mającą widzieć jego porażkę, był Cedric. A przynajmniej myślał tak, dopóki w pomieszczeniu nie pojawił się jakiś wyperfumowany i wymuskany po czubki ułożonych wąsów mężczyzna. Niemal od razu Gilles stwierdził, że się nie polubią, a kiedy jeszcze ten zaczął swoją tyradę, która sprawiła, że w głowie papugi zaczęło się niebezpiecznie kręcić ze stresu, był tego stuprocentowo pewien. Ktoś tak pozbawiony blasku i gracji jak on, przecież to się prosiło o kolejną żenującą sytuację.
Nie przeliczył się. Już po pierwszych taktach, w których czuł się jak ostatni idiota, do tego tak zgrabny jak słoń w składzie porcelany, nie mając pojęcia, gdzie podziać ręce i co zrobić ze skrzydłami. Czy stał za blisko, albo za daleko, stawiał zbyt mocne kroki, potykał się o stopy lisa i jeszcze co było chyba najgorsze ze wszystkiego, deptał go niemiłosiernie, za każdym razem czując coraz mocniej, że był po prostu okropnie beznadziejny. Krzyki mężczyzny i próby pocieszenia go przez białowłosego wcale nie pomagały, sprawiając jedynie że był tylko bardziej sztywny, niezgrabny i niezdarny, myląc lewą z prawą, aż w końcu poczuł, że dłużej tego po prostu nie zniesie i rozryczy się tam jak rozhisteryzowana panienka. Czuł jak mocno piekły go policzki ze wstydu i powieki od zbierających się pod nimi łez, których za wszelką cenę nie chciał uronić, żeby nie zbłaźnić się już do końca.
Nie spodziewał się, że w momencie w którym nauczyciel nabierał powietrza, by jeszcze raz na niego wrzasnąć, zamiast jego niezadowolonego głosu usłyszał chłodny ton pozbawiony sprzeciwu należący do Cedrica. Uniósł nieśmiało głowę, chcąc popatrzeć na to co się działo, a kiedy dojrzał pewną siebie i nieco zagniewaną, ale nie na niego postawę mężczyzny, poczuł że jego ściśnięte emocjami gardło nieco się rozluźniło. Jeszcze nikt, poza Sashą, nie wstawił się za nim. I to w taki sposób, bo choć przyjaciel zawsze bardzo się starał, ostatecznie i tak niezbyt wiele mógł zdziałać jako służba. W tym przypadku było inaczej i kiedy tylko plecy znęcającego się mężczyzny zniknęły za drzwiami, posłał mu dziękczynne, choć nadal nieco załzawione spojrzenie. Nie czuł się jednak dobrze z myślą, że przez jego niezdarność chłopak mógł mieć później jakieś nieprzyjemności ze strony służby.
- To nie jego wina, że jestem tak beznadziejna – zauważył smutno, opuszczając wzrok na swoje obute w pantofelki stopy.
Na propozycję przerwy chętnie przystał, czując się przytłoczony tym wszystkim jak i samym sprawianiem kłopotów mężczyźnie, choć co znów było nowością, ten wydawał się w ogóle na niego nie złościć, choć to przez niego właśnie tracili czas. Przyjął z wdzięcznością ciasteczko, choć żuł je raczej machinalnie, starając się schować jak najbardziej w krześle i zniknąć z oczu lisa. Nie wierzył, by po chwili przerwy coś się zmieniło, a on nagle miał zacząć tańczyć jak zawodowiec. Potrzeba by mu było raczej lat doświadczenia i innych nóg.
Niemniej kiedy już pocieszyli się niezwykle smacznymi pączuszkami, Gilles podążył niemrawo za lisem na środek pomieszczenia, wyłamując nerwowo palce. Teraz, kiedy teoretycznie w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby im udzielić wskazówek, czuł się jeszcze mocniej zagubiony. A jednak, spokojny głos mężczyzny i nieco dziwna prośba sprawiły, że ciekawość w nim wygrała. Zsunął ze stóp niewygodne szpilki, a potem odłożył je na bok, zaraz wracając na swoje miejsce. Ciepłe palce Cedrica poprawiły jego dłonie przenosząc jedną wyżej na swoje ramię, drugą z dłoni zamykając w swojej, uwidaczniając jeszcze mocniej kontrast pomiędzy jego lodowatymi ze stresu palcami, a ciepłem dłoni Reposa. Nie bardzo wiedział, czego od niego chciał, dlatego odruchowo kiwnął głową, a kiedy został zachęcony, by stanąć na stopach mężczyzny, poczuł wkradające mu na policzki rumieńce. Byli tak blisko, że Gilles czuł ciepło bijące od jego ciała i świeży, bardzo miły zapach, od którego lekko zakręciło mu się w głowie. Kiedy Cedric zaczął odliczać, miał ochotę zaprotestować, ale… nie zdążył i zanim zorientował się co się dzieje, białowłosy wykonał kilka kroków z nim, niemal opartym o jego pierś, kurczowo wczepiającym się palcami w jego ciało i zaskoczonym do tego stopnia, że kiedy znów się poruszył, poddał się, wbrew temu co od zawsze mu wpajano, i dał się porwać. Spróbował się rozluźnić i nieco bardziej cieszyć z sytuacji, a delikatny, dźwięczny i bardzo przyjemny śmiech mężczyzny bardzo mu w tym pomagał, aż w końcu poddał się całkowicie, wpatrując się jak w obrazek w jego jasne oczy i czując jak serce galopuje mu w piersi na widok ślicznego uśmiechu na wargach lisa.
Gdy znów stanął o własnych nogach, czuł się bardzo lekko, jakby wszystkie zmartwienia zostały zdeptane przez ich stopy i teraz zostało już tylko to cudowne wrażenie ciepła jakie odczuwał na myśl, że ktoś był dla niego tak miły i serdeczny. W ogóle się na niego nie wściekał i jeszcze wydawało się, że cała sytuacja stała się dobrą zabawą. Dlatego, kiedy usłyszał, by spróbował zamknąć oczy i się poddał, zrobił to, wsłuchując się w muzykę, którą przecież tak mocno kochał, po chwili wahania, całkowicie poddając się delikatnie obejmującym go dłoniom, które niemal go parzyły przez materiał ubrania. A kiedy usłyszał szczery komplement, odważył się uchylić powieki i spojrzeć w oczy lisa z narastającym do niego uwielbieniem.
- Ja tańczę – wykrztusił z niedowierzaniem, kiedy wirowali po parkiecie coraz pewniej, a ich ruchy stawały się nieco lepiej ze sobą zgrane i płynne. – Naprawdę tańczę – westchnął, czując uśmiech wkradający mu się na usta, razem z niesamowitym uczuciem dumy i wdzięczności, które w nim nieśmiało kiełkowały.
A przynajmniej dopóki nie usłyszał nieco rozmarzonego westchnienia jakie wyrwało się spomiędzy warg lisa. Zamrugał zaskoczony powiekami, a kiedy oczy jego i mężczyzny się spotkały, do tego ten zaczął się plątać, poczuł rumieniec wykwitający mu na policzkach. Ale… to było miłe uczucie, wiedzieć że nie tylko on czuł się w takich chwilach niepewnie. Tym bardziej, uśmiechnął się do niego nieśmiało, ale całkiem szczerze, zaciskając pocieszająco palce na ramieniu wyższego.
- Nie przejmuj się, to i tak jedna z milszych rzeczy jakie usłyszałam w swoim życiu – powiedział, unosząc na niego wzrok, gryząc się w język zanim zapytał, czy w ramach rewanżu mógłby dotknąć jego ogona. Od kiedy zobaczył tą puszystą kitę miał ochotę zanurzyć w niej palce, ale nie wypadało mu ani tego zrobić, ani zapytać, przynajmniej na razie.
Tańczyli tak jeszcze przez chwilę, odważywszy się na wymianę kilku zdań, które mogły być rozmową, dopóki drzwi z hukiem nie uderzyły w ścianę i stanął w nich, jak wryty Albert, niemal nie mogąc uwierzyć w to co widziały jego oczy. Przez chwilę był to niemal bezbłędny, przepiękny taniec dwójki zapatrzonych w siebie osób, a zaraz potem pobojowisko pełne kończyn i skrzydeł, kiedy zaskoczona para potknęła się o siebie, straciła równowagę i wylądowała na ziemi, skąd zaraz rozległ się wysoki pisk bólu, a zaraz po nim, na podłodze została już tylko papuga zwinięta w kłębek i desperacko starająca się złapać oddech, kiedy jego podbrzusze zostało zaatakowane kolanem lisa.
Przebrał się, założył gumowe buty z grubą podeszwą i wcisnął w kieszeń ogrodnicze rękawice i razem z wielkim sekatorem wyruszył na polowanie, ale nie zdążył nawet wejść w tę bardziej kwiatową część ogrodu, kiedy na żwirowej ścieżce usłyszał czyjeś szybkie i drobne kroki, które niemal natychmiast rozpoznał. Uśmiechnął się szeroko, upuszczając narzędzie zbrodni na niewinnych różach, odwracając się, tylko po to, by w idealnym momencie schylić się i złapać w wyciągnięte ręce rozczochranego i rozpędzonego siedmiolatka, który wtulił się w niego, wczepiając się w mężczyznę wszystkimi czterema kończynami.
- Tatuś – westchnął z ulgą chłopczyk, jakby ta rozłąka trwała przynajmniej miesiąc, nie pięć dni, w których na pewno miał co robić.
- Cześć, brzdącu – odpowiedział mu podobnie Enzo, głaszcząc czarne jak smoła lekko kręcące się włosy dziecka, czując ulgę, kiedy miał go tuż obok, pewien, że nic mu nie grozi.
Zaraz też odsunął go od siebie na wyciągnięcie ręki i przyjrzał się krytycznie sylwetce dziecka z odrobiną gniewu na nieco nieodpowiedzialnych dziadków dostrzegając zdarte kolana chłopca i zadrapanie na buzi. Nie chciał jednak od razu przechodzić do nieprzyjemności, wiedząc jak bardzo ten moment po prostu Milesa stresował, dlatego opamiętał się i zaraz połaskotał go po brzuszku, zmieniając minę na szczęśliwy wyraz. W końcu to było coś, co odczuwał w szczególności, radość, że w końcu miał tego małego bąbla przy sobie.
- Jak było u dziadków? – zapytał, nie dziwiąc się, że zaraz został posadzony na ziemi, a z małego plecaka na jego kolana zostały wysypane różności począwszy od „ładnych” kamieni, po teczkę z nowymi rysunkami i kilka zdjęć zrobionych polaroidem.
- Było suuuuuuuper – powiedział chłopiec, siadając naprzeciwko zająca, wcale się nie przejmując, że w zasadzie to znajdują się po środku ścieżki, a Enzo miał pracę. – Babcia zabrała mnie na zakupy, a dziadek na ryby i udało nam się złowić taaaaaaaaaaaaką dużą – opowiadał, pokazując rączkami rozmiar najwyraźniej potwora morskiego, którego później rezolutny dzieciak uwiecznił na jednym z rysunków. Ryba była fioletowo-zielona i tak wielka, że prawie przygniatała dwie patykowe postaci, obie z rogami, ale jedną większą drugą mniejszą.
- Naprawdę? I nie bałeś się jej jak na ciebie patrzyła, tak jednym okiem? – zapytał rozbawiony Enzo, imitując łypanie ryby, co spotkało się ze śmiechem i natychmiastowym zaprzeczeniem.
- Nieeee, ani trochę. Niosłem ją w wiaderku do domu! – oświadczył z dumą, a białowłosy nie mógł się powstrzymać by nie zmierzwić włosów dzieciaka.
- Wiedziałem, że jesteś bardzo dzielny, no ale tak dzielny to nawet tatuś nie jest – powiedział z przekonaniem zając, a chłopczyk uśmiechnął się sprytnie.
- Bo tatuś się boi wody, a ja się nie boję! – powiedział poważnie, wpatrując się w mężczyznę z powagą.
- Ale mam nadzieję, że nie wchodziłeś zbyt głęboko? – zapytał Enzo, zaniepokojony. Już się zdarzało, że czasem wracał, a potem chwalił się jak to razem z ojcem jego żony wypływał na środek jeziora. Już raz zrobiło o to teściom awanturę i nie zawahałby się, zrobić ją jeszcze raz.
- Nie, bo dziadziuś powiedział, że na głębinie mieszka potwór. Wiem, że potwory nie istnieją, ale dziadziuś wyglądał jakby wierzył, więc nie chciałem mu robić przykrości – powiedział konspiracyjnie chłopiec, kiwając poważnie głową.
Enzo parsknął śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jakie miał mądre i dobre dziecko, aż czasem nie potrafił w to uwierzyć. Czasem trochę się martwił, że może Miles był zbyt poważny jak na swój wiek i że brak matki odbijał się na nim zbyt mocno, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie potrafił znaleźć sobie kogoś na stałe po tym jak zginęła Claire, nawet kiedy próbował się zmusić by się do kogoś przekonać, tylko po to, by Milesowi nie brakło kobiecej ręki. Jego romans z Cedriciem był w gruncie rzeczy bardzo wygodny. Nie czuł się samotny, a chłopak nie wymagał od niego zapewnień o dozgonnej miłości, której między nimi nie było. Przyjacielska owszem, ale romantycznej za gorsz, choć ich ciała pasowały do siebie jak ulał i sprawiały, że jego życie nabierało pikantnego posmaku. Wiedział, że to musiało się kiedyś skończyć i że może lepiej było dla Cedrica, że wcześniej niż później, kiedy jeszcze miał szansę znaleźć kogoś kto go prawdziwie pokocha, niemniej nie popierał sposobu w jaki się to stało.
- To bardzo miłe z twojej strony i bardzo jestem ciekaw reszty, więc może będziesz mi opowiadał, kiedy będę pracował? Tatuś musi się zająć kwiatkami, a potem będziesz mógł mi pomóc, chcesz? – zapytał Enzo Milesa, naprawdę chcąc posłuchać o wszystkich przygodach malucha, ale wiedział, że jeśli nie dostarczy bukietów na czas, Rupert osobiście go ukatrupi.
- A mogę zabrać latawiec? – poprosił chłopiec, a Enzo nie widział przeciwwskazań.
- Leć po niego, zaczekam na ciebie – uśmiechnął się zając, pomagając chłopcu wpakować wszystko z powrotem do plecaka, obiecując przy okazji, że później na pewno wszystko obejrzy.
Przyglądał się jak jego największy skarb znika w drzwiach chatki, żeby zaraz wybiec z pomalowanym przez Ceda latawcem. Od razu podbiegł do mężczyzny i złapał go ufnie za jedną rękę, kiedy ruszyli do ogrodu. Chłopiec opowiadał o swoich przygodach jednocześnie bawiąc się i puszczając coraz wyżej papierowego feniksa, a Enzo w tym czasie ścinał po kilka gałązek wszystkich kwiatów jakie uznał za odpowiednie na ślub. Prawdziwymi wiązankami miał się zająć dnia kolejnego, jednak tego musiał dostarczyć testery do dworu, by panna młoda zdecydowała, które najbardziej jej odpowiadają. Osobiście Enzo uważał, że do delikatnej kobiety pasowały Lilie o białych, delikatnych kwiatach z wielkimi, ale pięknymi kielichami, albo konwalie, których było w ogrodzie mnóstwo, ale to była tylko jego opinia.
W którymś momencie, kiedy uniósł się z naręczem białych róż, zdał sobie sprawę z tego, że od jakiegoś czasu nie słyszał słodkiego głosiku Milesa i nie widział go, by biegając dookoła ze sznurkiem w ręku gonił latawcem za chmurami. Zmarszczył brwi i natychmiast odłożył kwiaty na kamiennym stoliku jednym z wielu ustawionych w ogrodzie, a który to przywłaszczył sobie na czas pracy, by zaraz ruszyć zaniepokojony w drugą stronę. Nie sądził, by chłopcu stało się coś złego, stawy znajdowały się w drugiej części parku, a jednak czuł niepokój kiedy nie wiedział gdzie się znajdował.
- Miles?! – krzyknął, siląc się na spokój kiedy nie dostrzegł nigdzie zielonych spodenek na szelkach i błękitnej koszulki syna.
- Miles! – powtórzył kawałek dalej, coraz mocniej zaalarmowany, przynajmniej dopóki nie usłyszał śmiechu gdzieś z góry, a zaraz potem na jego głowę spadł jeden z bucików dziecka. Zadarł głowę do góry, a widząc zachwyconego Milesa siedzącego bezpiecznie na gałęzi drzewa, do tego razem z fioletowołosym wilkiem, poczuł ulgę tak wielką, że gdyby był sam, upadłby na kolana. Nie wiedział, co by zrobił gdyby coś mu się stało.
- Co wy tam robicie?! – zapytał głośno, osłaniając dłonią oczy od słońca, kiedy patrzył w górę, na wilka i małego koziorożca, który beztrosko machał nóżkami w powietrzu.
- Latawiec mi utknął, a potem ja też utknąłem i ten pan próbował mnie ściągnąć i teraz wszyscy utknęliśmy – powiedział radośnie chłopiec, a Enzo nie potrafił ukryć rozbawienia na widok takiego wielkiego mężczyzny jakim był Prcival, kulącego się na gałęzi z siedmiolatkiem. Widok nader rozczulający i zabawny.
- No i co ja mam teraz z wami zrobić? – zapytał rozbawiony zając, opierając jedną rękę na biodrze.
- Tatuś, ściągnij nas – poprosił dzieciak, wyciągając prosząco ręce w jego kierunku. No i jak miał mu odmówić?
- Zaraz wracam – obiecał, a potem ruszył szybko w kierunku domu i małej szopy na narzędzia, o którą stała oparta wysoka drabina. Wziął ją pod pachę i zaraz znalazł się z powrotem, opierając ją o pień drzewa.
- Chyba wam tu wygodnie – zauważył rozbawiony Enzo, znalazłszy się mniej więcej na wysokości drzewnych rozbitków.
- A latawiec też ściągniesz? – zapytał go z nadzieją Miles, kiedy wspomagany przez Percivala, znalazł się w ramionach zająca. Mężczyzna spojrzał wyżej, ale wyglądało na to, że podniebny stwór utknął na dobre, a on nie był aż tak sprawny i pewny swoich wspinaczkowych umiejętności, by pokusić się o ratowanie latawca.
- Przykro mi skarbie, tatuś jest za ciężki i prędzej złamie gałąź niż go zdejmie – westchnął przepraszająco do chłopca, któremu mina natychmiast zrzedła.
- No dobrze… - powiedział smutno Miles, wtulając się mocniej w ciało mężczyzny, zaraz jednak rozchmurzając się znacznie szybciej niż zmarkotniał. – Czy to znaczy, że mogę poprosić wujka Ceda o nowy? – zapytał podekscytowany, a Enzo natychmiast się uśmiechnął.
- Myślę, że możesz, ale teraz wujek będzie trochę zajęty, więc będziesz musiał poczekać aż sam przyjdzie do ciebie, dobrze? – upewnił się, a kiedy chłopiec pokiwał głową, zaczął z nim schodzić na dół, by odstawić go bezpiecznie na ziemię. Nie podejrzewał, by ktoś miał do Milesa pretensje, że pojawił się w dworze, wolał jednak nie kusić losu i pozwolić by dwulicowa żona Prekursora miała okazję do dotykania jego dziecka. Podejrzewał, że podczas przygotowań do ślubu, Cedric był zmuszony widzieć i przebywać z nią częściej niż miał na to ochotę, a nie chciał, by ta wstrętna baba znalazła się bliżej Milesa.
- Ja nie wiem, Perci, marchewka, teraz dorodne jabłuszko, czy następnym razem znajdę cię na polu kapusty? – zażartował Enzo, kiedy jeszcze raz wspiął się na drabinę, by podać wilkowi rękę i asekurując go pomóc mu przejść z gałęzi na wyższe szczebelki.
Tymczasem ubrany w szeleszczącą tiulem masakrę, czuł się okropnie paskudnie. Określenie było naprawdę idealne. Czegoś tak okropnego i bez gustu Gilles dawno nie widział i zastanawiał się, jak źle musiał w tym wyglądać. A jednak, kiedy spojrzał w lustro, otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Sukienka nadal wyglądała okropnie tandetnie, ale on… biały zawsze mu się podobał, pasował do jego jasnej cery i kontrastował z kasztanowym odcieniem długich, prostych włosów. No i komponował się ze skrzydłami, które w tym wydaniu dodawały mu uroku i jakiegoś takiego poczucia lekkości, choć i one i sukienka były okropnie ciężkie. Długie, koronkowe rękawy były jedną z ładniejszych rzeczy w sukience, ukrywały jego szczupłe, ale silne bicepsy, przechodząc w trójkąt zasłaniający ręce. Wąskie ramiona wyglądały na delikatne, przechodzące płynnie w piersi i szczupłą talię. Gdyby nie rozkloszowana spódnica widać by było jego wąskie biodra, ale halki i mnóstwo warstw tiulu sprawiały, że optycznie nabierał krągłości gdzie ich nie miał, sprawiając że wyglądał jak prawdziwa kobieta. Nie mniej zachwycająca od prawowitej piękności, która miała znaleźć się w tej sukni.
- To… to ja? – zapytał głupio, unosząc dłoń, jakby chciał się upewnić dotykając palcami szkła luster, ale powstrzymały go dłonie Percivala, które złapały go za włosy, by unieść je w niezbyt wyrafinowany kok na czubku głowy, odsłaniając jego szyję i ramiona. Nie spodziewał się przy tym, że zostanie… pochwalony? Skomplementowany? Doceniony? Nie był pewien jakie intencje miał mężczyzna, ale patrząc na jego nieco łobuzerski uśmiech, Gilles miał mieszane uczucia. Które zaraz się wyklarowały, kiedy usłyszał, że no na sto procent się wyłoży jak długi. Również czuł, że mógł nie wyrobić w którymś momencie, ale mógł to zachować dla siebie!
Wychodząc do pokoju, w którym czekały na nich pokojówki i żona Prekursora, Gilles czuł się jak kosmita, albo zwierzę w zoo, na dodatek bardzo urocze, bo jak tylko pojawił się w pomieszczeniu, został obskoczony, obejrzany z wszystkich stron i wytargany za włosy, by kobiety mogły zadecydować, jaką fryzurę dla niego wybrać na ślub. Kiedy w końcu skończyły, miał dość. Już czuł się zmęczony, a wiedział, że to wcale nie był koniec. O czym, łaskawie przypomniała mu żona Prekursora.
- Ale jak to… tańczyć? – zapytał głupio, kiedy już przebrany w „swoją” sukienkę, zamierzał wyjść razem z Percivalem i Sashą.
- Kochanie, pierwszy taniec młodej pary oczywiście, powinniście go z Cedriciem przećwiczyć, mówiliśmy o tym wczoraj – powiedziała kobieta, a Gilles poczuł że traci grunt pod nogami. On nie umiał tańczyć. On nie lubił tańczyć. On i jego dwie lewe nogi nie nadawały się do czegoś takiego jak skoordynowane poruszanie się do rytmu.
- Um… no tak, przepraszam, zapomniałam – wybąkał zmieszany, zapominając zapytać, gdzie miał się pojawić, ale na szczęście Percival wiedział i razem Sashą odprowadzili go, coraz bardziej zestresowanego i z sercem w gardle, na miejsce.
Rozdzielili się pod drzwiami do jednego z wielu pomieszczeń, gdzie ku swojemu przerażeniu, Cedric już na niego czekał z miłym, zrelaksowanym uśmiechem, jakby nie czekało ich nic takiego. Dla niego może i tak było, ale kiedy Gilles myślał o swoich popisach, których nijak się tańcem nazwać nie dało, czuł że żołądek podchodził mu do gardła. Nie był w stanie wykrzesać z siebie choć odrobiny entuzjazmu czy emocji innych niż przerażenie, czy wstyd. Szykowała się kolejna katastrofa, jak zwykle z resztą z nim w epicentrum. Ośmieszy się jak nic. I jedyne co go pocieszało, to to że jedyną osobą mającą widzieć jego porażkę, był Cedric. A przynajmniej myślał tak, dopóki w pomieszczeniu nie pojawił się jakiś wyperfumowany i wymuskany po czubki ułożonych wąsów mężczyzna. Niemal od razu Gilles stwierdził, że się nie polubią, a kiedy jeszcze ten zaczął swoją tyradę, która sprawiła, że w głowie papugi zaczęło się niebezpiecznie kręcić ze stresu, był tego stuprocentowo pewien. Ktoś tak pozbawiony blasku i gracji jak on, przecież to się prosiło o kolejną żenującą sytuację.
Nie przeliczył się. Już po pierwszych taktach, w których czuł się jak ostatni idiota, do tego tak zgrabny jak słoń w składzie porcelany, nie mając pojęcia, gdzie podziać ręce i co zrobić ze skrzydłami. Czy stał za blisko, albo za daleko, stawiał zbyt mocne kroki, potykał się o stopy lisa i jeszcze co było chyba najgorsze ze wszystkiego, deptał go niemiłosiernie, za każdym razem czując coraz mocniej, że był po prostu okropnie beznadziejny. Krzyki mężczyzny i próby pocieszenia go przez białowłosego wcale nie pomagały, sprawiając jedynie że był tylko bardziej sztywny, niezgrabny i niezdarny, myląc lewą z prawą, aż w końcu poczuł, że dłużej tego po prostu nie zniesie i rozryczy się tam jak rozhisteryzowana panienka. Czuł jak mocno piekły go policzki ze wstydu i powieki od zbierających się pod nimi łez, których za wszelką cenę nie chciał uronić, żeby nie zbłaźnić się już do końca.
Nie spodziewał się, że w momencie w którym nauczyciel nabierał powietrza, by jeszcze raz na niego wrzasnąć, zamiast jego niezadowolonego głosu usłyszał chłodny ton pozbawiony sprzeciwu należący do Cedrica. Uniósł nieśmiało głowę, chcąc popatrzeć na to co się działo, a kiedy dojrzał pewną siebie i nieco zagniewaną, ale nie na niego postawę mężczyzny, poczuł że jego ściśnięte emocjami gardło nieco się rozluźniło. Jeszcze nikt, poza Sashą, nie wstawił się za nim. I to w taki sposób, bo choć przyjaciel zawsze bardzo się starał, ostatecznie i tak niezbyt wiele mógł zdziałać jako służba. W tym przypadku było inaczej i kiedy tylko plecy znęcającego się mężczyzny zniknęły za drzwiami, posłał mu dziękczynne, choć nadal nieco załzawione spojrzenie. Nie czuł się jednak dobrze z myślą, że przez jego niezdarność chłopak mógł mieć później jakieś nieprzyjemności ze strony służby.
- To nie jego wina, że jestem tak beznadziejna – zauważył smutno, opuszczając wzrok na swoje obute w pantofelki stopy.
Na propozycję przerwy chętnie przystał, czując się przytłoczony tym wszystkim jak i samym sprawianiem kłopotów mężczyźnie, choć co znów było nowością, ten wydawał się w ogóle na niego nie złościć, choć to przez niego właśnie tracili czas. Przyjął z wdzięcznością ciasteczko, choć żuł je raczej machinalnie, starając się schować jak najbardziej w krześle i zniknąć z oczu lisa. Nie wierzył, by po chwili przerwy coś się zmieniło, a on nagle miał zacząć tańczyć jak zawodowiec. Potrzeba by mu było raczej lat doświadczenia i innych nóg.
Niemniej kiedy już pocieszyli się niezwykle smacznymi pączuszkami, Gilles podążył niemrawo za lisem na środek pomieszczenia, wyłamując nerwowo palce. Teraz, kiedy teoretycznie w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby im udzielić wskazówek, czuł się jeszcze mocniej zagubiony. A jednak, spokojny głos mężczyzny i nieco dziwna prośba sprawiły, że ciekawość w nim wygrała. Zsunął ze stóp niewygodne szpilki, a potem odłożył je na bok, zaraz wracając na swoje miejsce. Ciepłe palce Cedrica poprawiły jego dłonie przenosząc jedną wyżej na swoje ramię, drugą z dłoni zamykając w swojej, uwidaczniając jeszcze mocniej kontrast pomiędzy jego lodowatymi ze stresu palcami, a ciepłem dłoni Reposa. Nie bardzo wiedział, czego od niego chciał, dlatego odruchowo kiwnął głową, a kiedy został zachęcony, by stanąć na stopach mężczyzny, poczuł wkradające mu na policzki rumieńce. Byli tak blisko, że Gilles czuł ciepło bijące od jego ciała i świeży, bardzo miły zapach, od którego lekko zakręciło mu się w głowie. Kiedy Cedric zaczął odliczać, miał ochotę zaprotestować, ale… nie zdążył i zanim zorientował się co się dzieje, białowłosy wykonał kilka kroków z nim, niemal opartym o jego pierś, kurczowo wczepiającym się palcami w jego ciało i zaskoczonym do tego stopnia, że kiedy znów się poruszył, poddał się, wbrew temu co od zawsze mu wpajano, i dał się porwać. Spróbował się rozluźnić i nieco bardziej cieszyć z sytuacji, a delikatny, dźwięczny i bardzo przyjemny śmiech mężczyzny bardzo mu w tym pomagał, aż w końcu poddał się całkowicie, wpatrując się jak w obrazek w jego jasne oczy i czując jak serce galopuje mu w piersi na widok ślicznego uśmiechu na wargach lisa.
Gdy znów stanął o własnych nogach, czuł się bardzo lekko, jakby wszystkie zmartwienia zostały zdeptane przez ich stopy i teraz zostało już tylko to cudowne wrażenie ciepła jakie odczuwał na myśl, że ktoś był dla niego tak miły i serdeczny. W ogóle się na niego nie wściekał i jeszcze wydawało się, że cała sytuacja stała się dobrą zabawą. Dlatego, kiedy usłyszał, by spróbował zamknąć oczy i się poddał, zrobił to, wsłuchując się w muzykę, którą przecież tak mocno kochał, po chwili wahania, całkowicie poddając się delikatnie obejmującym go dłoniom, które niemal go parzyły przez materiał ubrania. A kiedy usłyszał szczery komplement, odważył się uchylić powieki i spojrzeć w oczy lisa z narastającym do niego uwielbieniem.
- Ja tańczę – wykrztusił z niedowierzaniem, kiedy wirowali po parkiecie coraz pewniej, a ich ruchy stawały się nieco lepiej ze sobą zgrane i płynne. – Naprawdę tańczę – westchnął, czując uśmiech wkradający mu się na usta, razem z niesamowitym uczuciem dumy i wdzięczności, które w nim nieśmiało kiełkowały.
A przynajmniej dopóki nie usłyszał nieco rozmarzonego westchnienia jakie wyrwało się spomiędzy warg lisa. Zamrugał zaskoczony powiekami, a kiedy oczy jego i mężczyzny się spotkały, do tego ten zaczął się plątać, poczuł rumieniec wykwitający mu na policzkach. Ale… to było miłe uczucie, wiedzieć że nie tylko on czuł się w takich chwilach niepewnie. Tym bardziej, uśmiechnął się do niego nieśmiało, ale całkiem szczerze, zaciskając pocieszająco palce na ramieniu wyższego.
- Nie przejmuj się, to i tak jedna z milszych rzeczy jakie usłyszałam w swoim życiu – powiedział, unosząc na niego wzrok, gryząc się w język zanim zapytał, czy w ramach rewanżu mógłby dotknąć jego ogona. Od kiedy zobaczył tą puszystą kitę miał ochotę zanurzyć w niej palce, ale nie wypadało mu ani tego zrobić, ani zapytać, przynajmniej na razie.
Tańczyli tak jeszcze przez chwilę, odważywszy się na wymianę kilku zdań, które mogły być rozmową, dopóki drzwi z hukiem nie uderzyły w ścianę i stanął w nich, jak wryty Albert, niemal nie mogąc uwierzyć w to co widziały jego oczy. Przez chwilę był to niemal bezbłędny, przepiękny taniec dwójki zapatrzonych w siebie osób, a zaraz potem pobojowisko pełne kończyn i skrzydeł, kiedy zaskoczona para potknęła się o siebie, straciła równowagę i wylądowała na ziemi, skąd zaraz rozległ się wysoki pisk bólu, a zaraz po nim, na podłodze została już tylko papuga zwinięta w kłębek i desperacko starająca się złapać oddech, kiedy jego podbrzusze zostało zaatakowane kolanem lisa.
***
Poranna rutyna Enzo nie zmieniała się niezależnie czy w jego łóżku chrapał razem z nim Miles, czy Cedric, czy jak w tamtym momencie dwójka wtulonych w siebie braci, którzy natychmiast znaleźli się w poplątanej konfiguracji własnych kończyn, kiedy zając podniósł się ostrożnie z łóżka, by zająć się codziennym podlewaniem roślin wszelakich w wielkim ogrodzie. Kiedy wrócił, z koszem pełnym świeżych warzyw, rodzeństwo nadal spało, pozwalając mu obudzić się zapachem śniadania i porannej kawy. Zjedli wspólnie, a potem każdy rozszedł się do siebie, zostawiając Enzo w towarzystwie Ruperta, który swoim zwyczajem nie raczył zapukać, tylko pakował mu się do domu z jednym ze swoich bojowych zadań. Jedyne z czego Enzo się cieszył, to fakt iż pojawił się już po śniadaniu, kiedy jego poranna rutyna została spełniona, zostawiając go względnie wolnym i otwartym na nowe wyzwania. Słysząc o przygotowaniu bukietów na ślub, uniósł nieco zaskoczony brwi do góry bo spodziewał się, że to raczej kobiety zechcą się tym zająć, ale zaraz dostał wyjaśnienie, które niekoniecznie mu się spodobało, ale cóż, służba nie drużba. Przebrał się, założył gumowe buty z grubą podeszwą i wcisnął w kieszeń ogrodnicze rękawice i razem z wielkim sekatorem wyruszył na polowanie, ale nie zdążył nawet wejść w tę bardziej kwiatową część ogrodu, kiedy na żwirowej ścieżce usłyszał czyjeś szybkie i drobne kroki, które niemal natychmiast rozpoznał. Uśmiechnął się szeroko, upuszczając narzędzie zbrodni na niewinnych różach, odwracając się, tylko po to, by w idealnym momencie schylić się i złapać w wyciągnięte ręce rozczochranego i rozpędzonego siedmiolatka, który wtulił się w niego, wczepiając się w mężczyznę wszystkimi czterema kończynami.
- Tatuś – westchnął z ulgą chłopczyk, jakby ta rozłąka trwała przynajmniej miesiąc, nie pięć dni, w których na pewno miał co robić.
- Cześć, brzdącu – odpowiedział mu podobnie Enzo, głaszcząc czarne jak smoła lekko kręcące się włosy dziecka, czując ulgę, kiedy miał go tuż obok, pewien, że nic mu nie grozi.
Zaraz też odsunął go od siebie na wyciągnięcie ręki i przyjrzał się krytycznie sylwetce dziecka z odrobiną gniewu na nieco nieodpowiedzialnych dziadków dostrzegając zdarte kolana chłopca i zadrapanie na buzi. Nie chciał jednak od razu przechodzić do nieprzyjemności, wiedząc jak bardzo ten moment po prostu Milesa stresował, dlatego opamiętał się i zaraz połaskotał go po brzuszku, zmieniając minę na szczęśliwy wyraz. W końcu to było coś, co odczuwał w szczególności, radość, że w końcu miał tego małego bąbla przy sobie.
- Jak było u dziadków? – zapytał, nie dziwiąc się, że zaraz został posadzony na ziemi, a z małego plecaka na jego kolana zostały wysypane różności począwszy od „ładnych” kamieni, po teczkę z nowymi rysunkami i kilka zdjęć zrobionych polaroidem.
- Było suuuuuuuper – powiedział chłopiec, siadając naprzeciwko zająca, wcale się nie przejmując, że w zasadzie to znajdują się po środku ścieżki, a Enzo miał pracę. – Babcia zabrała mnie na zakupy, a dziadek na ryby i udało nam się złowić taaaaaaaaaaaaką dużą – opowiadał, pokazując rączkami rozmiar najwyraźniej potwora morskiego, którego później rezolutny dzieciak uwiecznił na jednym z rysunków. Ryba była fioletowo-zielona i tak wielka, że prawie przygniatała dwie patykowe postaci, obie z rogami, ale jedną większą drugą mniejszą.
- Naprawdę? I nie bałeś się jej jak na ciebie patrzyła, tak jednym okiem? – zapytał rozbawiony Enzo, imitując łypanie ryby, co spotkało się ze śmiechem i natychmiastowym zaprzeczeniem.
- Nieeee, ani trochę. Niosłem ją w wiaderku do domu! – oświadczył z dumą, a białowłosy nie mógł się powstrzymać by nie zmierzwić włosów dzieciaka.
- Wiedziałem, że jesteś bardzo dzielny, no ale tak dzielny to nawet tatuś nie jest – powiedział z przekonaniem zając, a chłopczyk uśmiechnął się sprytnie.
- Bo tatuś się boi wody, a ja się nie boję! – powiedział poważnie, wpatrując się w mężczyznę z powagą.
- Ale mam nadzieję, że nie wchodziłeś zbyt głęboko? – zapytał Enzo, zaniepokojony. Już się zdarzało, że czasem wracał, a potem chwalił się jak to razem z ojcem jego żony wypływał na środek jeziora. Już raz zrobiło o to teściom awanturę i nie zawahałby się, zrobić ją jeszcze raz.
- Nie, bo dziadziuś powiedział, że na głębinie mieszka potwór. Wiem, że potwory nie istnieją, ale dziadziuś wyglądał jakby wierzył, więc nie chciałem mu robić przykrości – powiedział konspiracyjnie chłopiec, kiwając poważnie głową.
Enzo parsknął śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jakie miał mądre i dobre dziecko, aż czasem nie potrafił w to uwierzyć. Czasem trochę się martwił, że może Miles był zbyt poważny jak na swój wiek i że brak matki odbijał się na nim zbyt mocno, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie potrafił znaleźć sobie kogoś na stałe po tym jak zginęła Claire, nawet kiedy próbował się zmusić by się do kogoś przekonać, tylko po to, by Milesowi nie brakło kobiecej ręki. Jego romans z Cedriciem był w gruncie rzeczy bardzo wygodny. Nie czuł się samotny, a chłopak nie wymagał od niego zapewnień o dozgonnej miłości, której między nimi nie było. Przyjacielska owszem, ale romantycznej za gorsz, choć ich ciała pasowały do siebie jak ulał i sprawiały, że jego życie nabierało pikantnego posmaku. Wiedział, że to musiało się kiedyś skończyć i że może lepiej było dla Cedrica, że wcześniej niż później, kiedy jeszcze miał szansę znaleźć kogoś kto go prawdziwie pokocha, niemniej nie popierał sposobu w jaki się to stało.
- To bardzo miłe z twojej strony i bardzo jestem ciekaw reszty, więc może będziesz mi opowiadał, kiedy będę pracował? Tatuś musi się zająć kwiatkami, a potem będziesz mógł mi pomóc, chcesz? – zapytał Enzo Milesa, naprawdę chcąc posłuchać o wszystkich przygodach malucha, ale wiedział, że jeśli nie dostarczy bukietów na czas, Rupert osobiście go ukatrupi.
- A mogę zabrać latawiec? – poprosił chłopiec, a Enzo nie widział przeciwwskazań.
- Leć po niego, zaczekam na ciebie – uśmiechnął się zając, pomagając chłopcu wpakować wszystko z powrotem do plecaka, obiecując przy okazji, że później na pewno wszystko obejrzy.
Przyglądał się jak jego największy skarb znika w drzwiach chatki, żeby zaraz wybiec z pomalowanym przez Ceda latawcem. Od razu podbiegł do mężczyzny i złapał go ufnie za jedną rękę, kiedy ruszyli do ogrodu. Chłopiec opowiadał o swoich przygodach jednocześnie bawiąc się i puszczając coraz wyżej papierowego feniksa, a Enzo w tym czasie ścinał po kilka gałązek wszystkich kwiatów jakie uznał za odpowiednie na ślub. Prawdziwymi wiązankami miał się zająć dnia kolejnego, jednak tego musiał dostarczyć testery do dworu, by panna młoda zdecydowała, które najbardziej jej odpowiadają. Osobiście Enzo uważał, że do delikatnej kobiety pasowały Lilie o białych, delikatnych kwiatach z wielkimi, ale pięknymi kielichami, albo konwalie, których było w ogrodzie mnóstwo, ale to była tylko jego opinia.
W którymś momencie, kiedy uniósł się z naręczem białych róż, zdał sobie sprawę z tego, że od jakiegoś czasu nie słyszał słodkiego głosiku Milesa i nie widział go, by biegając dookoła ze sznurkiem w ręku gonił latawcem za chmurami. Zmarszczył brwi i natychmiast odłożył kwiaty na kamiennym stoliku jednym z wielu ustawionych w ogrodzie, a który to przywłaszczył sobie na czas pracy, by zaraz ruszyć zaniepokojony w drugą stronę. Nie sądził, by chłopcu stało się coś złego, stawy znajdowały się w drugiej części parku, a jednak czuł niepokój kiedy nie wiedział gdzie się znajdował.
- Miles?! – krzyknął, siląc się na spokój kiedy nie dostrzegł nigdzie zielonych spodenek na szelkach i błękitnej koszulki syna.
- Miles! – powtórzył kawałek dalej, coraz mocniej zaalarmowany, przynajmniej dopóki nie usłyszał śmiechu gdzieś z góry, a zaraz potem na jego głowę spadł jeden z bucików dziecka. Zadarł głowę do góry, a widząc zachwyconego Milesa siedzącego bezpiecznie na gałęzi drzewa, do tego razem z fioletowołosym wilkiem, poczuł ulgę tak wielką, że gdyby był sam, upadłby na kolana. Nie wiedział, co by zrobił gdyby coś mu się stało.
- Co wy tam robicie?! – zapytał głośno, osłaniając dłonią oczy od słońca, kiedy patrzył w górę, na wilka i małego koziorożca, który beztrosko machał nóżkami w powietrzu.
- Latawiec mi utknął, a potem ja też utknąłem i ten pan próbował mnie ściągnąć i teraz wszyscy utknęliśmy – powiedział radośnie chłopiec, a Enzo nie potrafił ukryć rozbawienia na widok takiego wielkiego mężczyzny jakim był Prcival, kulącego się na gałęzi z siedmiolatkiem. Widok nader rozczulający i zabawny.
- No i co ja mam teraz z wami zrobić? – zapytał rozbawiony zając, opierając jedną rękę na biodrze.
- Tatuś, ściągnij nas – poprosił dzieciak, wyciągając prosząco ręce w jego kierunku. No i jak miał mu odmówić?
- Zaraz wracam – obiecał, a potem ruszył szybko w kierunku domu i małej szopy na narzędzia, o którą stała oparta wysoka drabina. Wziął ją pod pachę i zaraz znalazł się z powrotem, opierając ją o pień drzewa.
- Chyba wam tu wygodnie – zauważył rozbawiony Enzo, znalazłszy się mniej więcej na wysokości drzewnych rozbitków.
- A latawiec też ściągniesz? – zapytał go z nadzieją Miles, kiedy wspomagany przez Percivala, znalazł się w ramionach zająca. Mężczyzna spojrzał wyżej, ale wyglądało na to, że podniebny stwór utknął na dobre, a on nie był aż tak sprawny i pewny swoich wspinaczkowych umiejętności, by pokusić się o ratowanie latawca.
- Przykro mi skarbie, tatuś jest za ciężki i prędzej złamie gałąź niż go zdejmie – westchnął przepraszająco do chłopca, któremu mina natychmiast zrzedła.
- No dobrze… - powiedział smutno Miles, wtulając się mocniej w ciało mężczyzny, zaraz jednak rozchmurzając się znacznie szybciej niż zmarkotniał. – Czy to znaczy, że mogę poprosić wujka Ceda o nowy? – zapytał podekscytowany, a Enzo natychmiast się uśmiechnął.
- Myślę, że możesz, ale teraz wujek będzie trochę zajęty, więc będziesz musiał poczekać aż sam przyjdzie do ciebie, dobrze? – upewnił się, a kiedy chłopiec pokiwał głową, zaczął z nim schodzić na dół, by odstawić go bezpiecznie na ziemię. Nie podejrzewał, by ktoś miał do Milesa pretensje, że pojawił się w dworze, wolał jednak nie kusić losu i pozwolić by dwulicowa żona Prekursora miała okazję do dotykania jego dziecka. Podejrzewał, że podczas przygotowań do ślubu, Cedric był zmuszony widzieć i przebywać z nią częściej niż miał na to ochotę, a nie chciał, by ta wstrętna baba znalazła się bliżej Milesa.
- Ja nie wiem, Perci, marchewka, teraz dorodne jabłuszko, czy następnym razem znajdę cię na polu kapusty? – zażartował Enzo, kiedy jeszcze raz wspiął się na drabinę, by podać wilkowi rękę i asekurując go pomóc mu przejść z gałęzi na wyższe szczebelki.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wszystko szło dobrze, spokojnie, nawet relaksująco. Dlatego też nie wiedział, jak od tego stosunkowo miłego czasu, nagle zaczęli spadać. Jego łopatki twardo zderzyły się z podłogą, a noga kobiety przygniotła jego ogon, na co sapnął i z bólu, i z zaskoczenia. Czuł też, jak ta opada na jego przypadkowo zgięte kolano, a jego myśli od razu zalały najgorsze scenariusze. Od razu po usłyszeniu jej pisku zapomniał o jakichkolwiek swoich dolegliwościach, które tak naprawdę nie były prawie istniejące i od razu zbliżył się do Julie, klękając obok. Po tym Cedric zmierzył kobietę wzrokiem, czyste przerażenie rysujące się w jego twarzy. Albert spanikowany podbiegł do nich, krzycząc po drodze jakby miało to jakoś pomóc.
- Cedricu! Szybko, zrób coś! - rzucił wysokim tonem, z przejęciem stając obok ich dwójki. - Przecież jesteś lekarzem, no szybko, działaj! - kontynuował nieprzerywanie, jedynie bardziej stresując chłopaka. - Czy ona umiera? O mój boże, ona umiera - kontynuował z dramaturgią, będąc bladym jak ściana. Białowłosy wciąż na klęczkach natychmiast zbliżył się bardziej do Julie, starając się nie panikować tym, że właśnie znokautował własną przyszłą żonę.
- Możesz się wyprostować? Gdzie cię uderzyłem? Co boli? - zalał ją od razu pytaniami, starając się równocześnie dostrzec, gdzie ta trzyma rękę, jednak poły sukienki wszystko zakrywały. Na kolanie czuł miejsce dość miękkie, więc wątpił, że mogłaby to być jakaś kość czy właśnie żebra. Przepona? Żołądek? - Julie? Wezmę cię na ręcę i pójdziemy do lecznicy, okej? Cecile powinna mieć tam jeszcze zmianę. Zbada cię - powiedział napiętym tonem, ale nie zdążył się nawet schylić, kiedy otrzymał bardziej wystękaną odpowiedź, że nie jest to potrzebne. Cedric zdziwił się nieznacznie, opierając się na piętach blisko niej, z dłonią na gładkim ramieniu. - Jesteś pewna? - zapytał z powątpieniem, ale widząc gorliwe potakiwanie głową, zagryzł lekko wargę, kompletnie zdezorientowany odnośnie tego, co powinien w takiej sytuacji zrobić. Szczególnie że kobieta ciągle wyglądała, jak gdyby była spowita wielkim bólem, a jej twarz straciła wszystkie kolory.
- Szybko, do lekarza! Resuscytacja? Pobiegnę po Cecile. Trzeba zawiadomić kogoś? Taka tragedia, co my zrobimy, czy to wywoła wojnę? Cedricu, na boga, zrób coś! - krzyczał obok Albert, chodząc dookoła nich, praktycznie się zapowietrzając; jego ręce machały w tę i wewtę w czystym przestrachu.
Cedric przymknął na chwilę oczy, wcale nie myśląc o tym, aby mu coś zrobić.
Nigdy w życiu.
- Okej, to w takim razie wezmę cię do pokoju? - zapytał niepewnie, a widząc delikatne potwierdzenie, odetchnął cicho z ulgą. Przynajmniej tyle mieli ustalone.
-…tak, tak, powiemy, że to był wypadek, czysty przypadek, politycznie się zgadza i- Cedricu, co ty robisz? - kontynuował sam do siebie mężczyzna.
Białowłosy zignorował go kompletnie i ostrożnie wsunął dłonie pod kolana dziewczyny, upewniając się, że sukienka nie podwinęła się do góry. Poprawił jej ułożenie, delikatnie, aby jej nie uszkodzić i sapnął cicho, zdziwiony wagą. Skrzydła musiały ważyć swoje, ale ironicznie nie były tak nieporęczne, jak mężczyzna myślał. I nadal nieziemsko miękkie.
- Podaj mi buty - polecił tylko nauczycielowi, a ten szybko schylił się po obuwie i wsadził je do palców chłopaka pod kolanami Julie. Kiwnął mu głową na znak podzięki. - Na tym skończymy lekcje. Do widzenia - powiedział cicho, raczej dla zasady i bez ociągania skierował się na korytarz. Widząc, że każdy jego krok i trzęsienie sprawia ciągle dziewczynie ból, zdecydował się zmienić kierunek trasy. Do jej pokoju musieliby pokonać dwa piętra i Cedric był niemal pewien, że raz, nie doniósłby jej, a dwa, byłoby to bolesne. - Możemy zatrzymać się u mnie, zanim nie poczujesz się lepiej? - zapytał i otrzymał zgodę, na co od razu poczuł ulgę. Inaczej nie wiedziałby, co miałby zrobić z palącymi z wysiłku mięśniami.
Szybkim krokiem przemierzał mniej uczęszczane korytarze, aby uniknąć plotek, do swojej części rezydencji. Widząc drzwi, sapnął cicho, nawet bardziej przyspieszając kroku, ale nadal uważając, aby za bardzo jej nie trząść. Łokciem nacisnął klamkę i wszedł do przestronnego wnętrza, w większości zawalonego książkami, notatkami i farbami. W kącie stały odwrócone obrazy, gdzieniegdzie walały się płótna i notatniki ze szkicami, czy też farby i pędzle. W kącie pusta stała oprawa po lustrze, które zbił parę dni wstecz na wieść o sojuszu, w próbie poradzenia sobie ze wszystkim.
Skierował się od razu w stronę szerokiej kanapy. Domyślał się, że jego łóżko mogło nie być najbardziej komfortowym wyborem, dla dwójki z nich. Ostrożnie położył Julie na niej, po czym sięgnął po koc na fotelu i przykrył ją. Nie dlatego, że było zimno, ale wraz z ruchem sukienka podwijała się czasem, możliwie ukazując więcej, niż ta by sobie życzyła. Kucnął przy jej twarzy, czując silne wypieki wstydu na policzkach. Boże, co za bagno, przeszło mu przez myśl, kiedy odszukiwał jej spojrzenie na spoconej, zbolałej twarzy.
- Boli cię dalej? - zapytał niepewnie, po krótkim odchrząknięciu. Słysząc bardzo niewyraźną odpowiedź, nachylił się bliżej Julie. - Mogłabyś powtórzyć? - poprosił, nie dosłyszając za pierwszym razem. Kiedy w końcu słowa kobiety do niego doszły, jego oczy rozszerzyły się w początkowym zdziwieniu i zaciął się na dobre trzydzieści sekund, podczas których wszystkie trybiki w jego głowie wskakiwały na miejsca. Dopiero po tym odsunął się znów na stosowną odległość i popatrzył na nią na nowo.
- A, okres. Tak, oczywiście. Znam coś takiego - powiedział z beznamiętną miną, w duchu uderzając głową w ścianę. Co było z nim nie tak, nie wiedział, ale czasami miał dość samego siebie. Odchrząknął w najmniej dyskretny sposób możliwy i podniósł się spięty jak kłoda.
Nastawił w kącie czajnik i na moment wszedł do swojego pokoju, poszukując w jednej z szafek termoforu. Odnalazłszy go, napełnił go wrzątkiem i wrócił do kobiety, podając go jej, jako jeden z niewielu pomysłów odnośnie tego, co mógł zdziałać. Wziął parę głębszych oddechów i usiadł obok niej po turecku na podłodze, mniej więcej na wysokości jej twarzy. Plus był taki, że przynajmniej oboje byli równie czerwoni.
- Powinienem coś zrobić? Pójść po kogoś? Potrzebujesz czegoś? - zapytał, a dopiero po chwili zdał sobie sprawę, czego dokładnie mogła potrzebować. Od razu poczuł, jak palą go policzki dużo mocniej, ale na tym etapie nie mógł się wycofać. Z drugiej strony, skoro i tak miała być jego żoną, im prędzej przekroczą próg niezręczności, tym lepiej. Nawet jednak takie myślenie mu nie pomagało, kiedy próbował wydukać kolejne słowa. - Po…powinienem…to znaczy…chcesz jakieś…przybory, um, hi-higieniczne? - zapytał, starając się nie zachowywać jak największy idiota. Nie wiedział, z czego to wynikało. Był prawie pełnoprawnym lekarzem, w praktyce miał opanowane najbardziej żenujące rozmowy w małym palcu, a jednak teraz nie umiał poradzić sobie z czymś takim. Przetarł ze zrezygnowaniem twarz, po czym spojrzał na nią już spokojniej. Po wewnętrznym monologu opieprzania siebie, umiał się ogarnąć, dlatego jego usta rozświetlił trochę krzywy, ale rozbawiony, uśmiech.
- Przepraszam. I za uderzenie, i za to - powiedział szczerze, opierając się w nieco bardziej zrelaksowanym geście o stolik za plecami. Jego nogi wciąż były skrzyżowane, a wzrok błądził po jej skulonej sylwetce w opiekuńczej manierze. - Jeśli wolisz, mogę zawołać jakąś pokojówkę. Jeśli też czegoś potrzebujesz, mogę podskoczyć do lecznicy. I też na przyszłość, przeważnie stamtąd kobiety zabierają zapasy, łącznie też z lekami rozkurczowymi, jeśli masz potrzebę. Co do termoforu, tych mamy stosunkowo mało, ale jeśli ci pomagają, możesz wziąć mój - oznajmił w końcu, nie chcąc też wprowadzać między nimi wstydu do bądź co bądź całkowicie normalnej rzeczy. Byli dostatecznie żenujący sami w sobie, nie musieli wyszukiwać ekstra rzeczy, aby tego dodać.
- Herbaty? - zapytał na koniec, może nieco z przyzwyczajenia do sytuacji, w których zajmował się Adrienem, intuicyjnie podciągając koc nieco wyżej na ramiona kobiety. Nawet nie zorientował się co do samego gestu, wracając zaraz do swojego siadu jak gdyby nigdy nic.
***
Nie wierzył. Naprawdę, uroczyście nie wierzył. Dlatego dopiero chwilę zajęło mu ściągnięcie buta i pieprznięcie nim z całej siły w oddalającego się Perciavala, z wypiekami tak mocnymi na policzkach jakich dawno nie miał. Nie przetwarzał nawet w całości tego, co usłyszał, po prostu w takim szoku i zdziwieniu dla jego słów, że wymiękał. To też był powód, dla którego po pierwszym pudle ściągnął drugiego buta, który przez kompletny brak mięśni i koordynacji poleciał w sufit, o włos omijając lampę, a nie w cholernego, już w oddali, wilka.
- P**** się! - warknął głośno za nim, przykładając chłodne dłonie do policzków, aby minimalnie zmniejszyć ich intensywnie szkarłatny kolor. Nie był do końca pruderyjny, w rzeczywistości daleko mu było do tego, kiedy przychodziło co do czego. Po prostu się nie spodziewał, ani usłyszeć czegoś takiego od kogoś stosunkowo nieznajomego, ani też faktu, że najwyraźniej był naprawdę oczywisty w swoich zalotach do Adriena. Co, poniekąd, również go żenowało.
Podbiegł pod miejsce, w którym wylądowały jego buty, a zasiadłszy na podłodze, zaczął zawiązywać je, ciągle pod nosem mrucząc obelgi. Wzdrygnął się jednak nagle, gdy usłyszał znajomy głos, nagle ukazując również w jego głowie obraz krzaków wspomnianych przez Percivala. Walczył z rumieńcami, zasłaniając je włosami.
- Tylko trochę - odpowiedział ze szczerym uśmiechem, nie mogąc pomóc nic na natychmiastową poprawę humoru, którą czuł na widok chłopaka. Po zawiązaniu butów pomógł sobie wstać przy użyć zaskakująco drobnych dłoni Adriena, co Sasha zauważył z dużą dozą uroku dla niego. Otrzepał spodnie z niewidzialnego pyłku, po czym uśmiechnął się na to, jak chłopak wsunął mu rękę pod rękę i chętnie dał się prowadzić wciąż nieznajomymi korytarzami. - Bardzo chętnie z tobą zjem - powiedział, wcale w głowie nie mając “z tobą”, a “ciebie”. Chrzaniony Percival, przeszło mu przez myśl. To przez niego teraz miał takie wyobrażenia. - Intensywnie, będąc szczerym. Naprawdę dużo przygotowań do ślubu, plus sam mam parę projektów do dokończenia, na które dotychczas nie miałem wiele czasu, więc robię je w wolnych momentach - przyznał z uprzejmym uśmiechem, nie chcąc jednak narzekać bardziej. - A Julie ma się dobrze - skłamał gładko, nawet bez mrugnięcia okiem. Gill od dawna nie stał obok “dobrze”, ale zamierzał zachować to dla siebie. - Wczorajszy wieczór był świetnym pomysłem - przyznał, tym razem całkowicie szczerze. - Dziękuję za organizację tego - dodał, nieco zaciskając na moment dłoń na jego w wyrazie czystej i niewinnej wdzięczności. - Naprawdę pomogło, chyba nam wszystkim - wyjaśnił, zaraz też śmiejąc się wdzięcznie na jego kolejne słowa i imitację pająka. - Zamierzasz zabrać mnie do piwnic? - zapytał zadziornie, nie kryjąc rozbawionego uśmiechu ani podtekstu w głosie. - Chętnie - dodał też od razu, nie chcąc, aby Adrien pomyślał, że nie miał na to ochoty. Jaką on miał ochotę, cholera, naprawdę dużą. - A co do bycia rycerzem, możemy spróbować, ale nie obiecuję zadowolenia z usług - oznajmił z rozbawieniem, w duchu ciesząc się jak dzieciak na myśl o dłuższym spędzeniu czasu z Adrienem.
- Ja, um, nie przepadam za bardzo za mięsem - dorzucił nieco zakłopotany, drapiąc się niezręcznie po szyi. - Mogę wyjeść ci jabłka - dodał zaraz, nie chcąc sprawdzić problemów. Prawda była taka, że jego sylwetka brała się też poniekąd z bardzo wybiórczego menu. Nie znosił masy, ale to cholernej masy rzeczy. Nie był fanem mięsa i rzadko go jadł, nie przepadał za rzeczami zbyt ostrymi, zbyt słodkimi, czymkolwiek “zbyt”, generalnie często w ogóle przyprawionymi, nie jadał za dużo nabiału, ale kochał ziemniaki pod każdą postacią. Dlatego też nie dość, że czasem miał problem z odpowiednim zbilansowaniem, to w ogóle jedzeniem czegokolwiek z kimś. Kłopotała go jego wybiórczość. - Ale nie przejmuj się, coś dla siebie znajdę - powiedział też szybko, w duchu wypominając sobie, że dość szybko zaczął znów wymyślać i stawiać wymagania.
Całe szczęście udało mu się znaleźć to, co akurat przypadło mu do gustu, więc nie wymagał zbyt dużo dostosowań. A biorąc pod uwagę, że miał też mały żołądek, nie musiał nawet jeść bardzo dużo, aby najeść się do syta. Z rozleniwionym uśmiechem na ustach po chwili poobiedniego odpoczynku rzeczywiście Adrien zaczął prowadzić ich do piwnic. Sasha miał w głowie co najmniej dziesięć najróżniejszych nieprzyzwoitych żartów, ale wszystkie zachował dla siebie, nie chcąc gorszyć chłopaka. Szczególnie, że nadal sprawdzali i wyczuwali siebie.
Został zaprowadzony do pomieszczenia, po którym z zewnątrz niczego się nie spodziewał. Dopiero po zapaleniu światła, tak jak nieco przygaszone żarówki, rozbłysnęły też jego oczy. Od razu w szoku rozjerzał się dookoła, na początku nie dowierzając. A potem jak ryba wrzucona do wody zaraz ruszył przed siebie, po otrzymaniu pozwolenia zaczynając przeglądać najróżniejsze rzeczy. Chłopak zbierał i najwyraźniej przetrzymywał tutaj przedmioty, o których wspominał mu wieczór wcześniej. Sasha gdzieś w rogu zauważył parę znajomych, kiedyś wyczajonych urządzeń, jak chociażby gramofon czy polaroid, ale było też wiele, których nie kojarzył. Jego dłonie z troską, jakby dotykał wielu niesamowicie kruchych rzeczy, przesuwał palcami po wszystkim, nie dostrzegając nawet za dużo kurzu. Musiał dbać o to wszystko, pomyślał, co tylko zwiększało atrakcyjność miejsca, ale i też samego chłopaka.
- Adrien, tutaj jest niesamowicie - powiedział do niego z podziwem i żywym zainteresowaniem, nie odrywając spojrzenia od paru starych płyt winylowych. Przyłożył je bliżej żarówki, szukając zarysowań, a nie znalazłszy żadnych, uśmiechnął się szeroko, myśląc już o ich wykorzystaniu. - Masz takie cuda - dodał po odłożeniu wszystkiego i odwrócił się do niego z najszerszym uśmiechem, na jakiego było go stać. - Jeśli będę mógł tutaj wpadać, obiecuję być najlepszym rycerzem, jakiego znajdziesz - oznajmił szczerze, żywo gestykulując w ekscytacji. Myśl, co mógłby tutaj znaleźć, rozbudzała w nim na nowo dziecięcą ciekawość i szczerą pasję, jaką żywił do tego, co robił w życiu.
Zbliżył się do niego, już chcąc kontynuować najróżniejsze tematy na temat tego, co tutaj może zrobić, kiedy zmrużył oczy w niepewności. Jego wzrok skupił się na wcale nie tak drobnym “czymś” na chłopaku, próbując dostrzec w dość ciemnym pomieszczeniu, co to jest. Widział odnóża, widział włosy na odnóżach i widział o parę ślepi za dużo.
- O święte potężne owce - wyjąkał nagle w szoku i przestrachu, robiąc parę gwałtownych kroków w tył. - Pająk duży jak s******n - dorzucił obrzydliwie piskliwym głosem, szukając nieco przestraszonym, ale bardziej zdziwionym spojrzeniem wzroku Adiego. - Ramię - oznajmił w końcu, szybko się ogarniając. - Twoje ramię, pająk, lewe ramię - zaczął mówić szybko, równocześnie zbliżając się do niego w dwóch wielkich susach, aby pozbyć się niepotrzebnego wizytatora. To jednak, czego nie przewidział, to wystający kabelek. Z najmniejszą możliwą gracją potknął się o niego i poleciał wprost czoło w czoło, przewracając dużo drobniejszego chłopaka na ziemię. - K**** j***** m** - wymsknęło mu się od razu, czując zarówno dość nieprzyjemny w porożu, jak i na środku czoła. Świetnie, trzeci róg do kompletu. Oprócz tego czuł też nieprzyjemne pulsowanie w lewym, którym przejechał po jakiś pudłach spadając. Od razu zaczął zbierać się z chłopaka, którego do tej pory przygniatał. Może i byłaby to stosunkowo romantyczna pozycja, gdyby nie niedawny pająk i boląca głowa. Podniósł się na nogi, od razu też wystawiając dłonie w kierunku Adriena.
- Wszystko w porządku? - zapytał od razu, a widząc, jak ten trzyma się za czoło, od razu do niego podszedł. Odsunął delikatnie jego palce i odgarnął włosy, sprawdzając czy ten nie rozciął skóry. Widząc jedynie zaczerwienienie, odetchnął cicho. - Nie ma krwi - powiedział uspokajająco. - Ani pająka - dodał, po krótkim przeleceniu wzrokiem po ich sylwetkach. Wtedy też jego oczy spotkały się też z tymi młodszego, pięknie uwidocznionymi w nieco przygaszonym świetle. Przełknął z trudem ślinę i po krótkim zastanowieniu, schylił się nieco, dmuchając ostrożnie na jego zranione miejsce. Nie analizując za bardzo tego, co planował - i chciał - zrobić, pochylił się nawet bardziej, bardzo delikatnie dotykając ustami czoła chłopaka. Został w ten sposób krótką chwilę, po czym z powrotem się podniósł, na nowo łącząc ich spojrzenia.
- Mój przyjaciel zawsze mi tak robił - wyjaśnił z pewnym rozczuleniem na wspomnienie młodego Gilla, który parę razy, gdy Sasha wdawał się w bójki w klubach, dmuchał i dawał mu buziaki na siniaki. - Podobno odbiera ból, ale sam próbuję to pierwszy raz - oznajmił, na moment przenosząc dłonie na jego policzki, które krótko pogładził, aby po momencie wziąć je stamtąd z zawadiackim uśmiechem i zapleść za plecami, aby nie kusił go dalszy dotyk. - Chociaż osobiście wybrałbym zgoła inne miejsce - dodał już ciszej, a rzuciwszy krótkie spojrzenie spod rzęs na jego usta, uśmiechnął się nawet szerzej, nie kryjąc zadziorności w całej postawie. I może gdyby nie okoliczności wykorzystałby sytuację bardziej, nie mógł jednak kłócić się z tym, że jego czoło naprawdę pulsowało bólem. Skrzywił się, na nowo niewygodnie jego świadom i przejechał ostrożnie palcem po już teraz rosnącej wypukłości na skórze. Czuł już tego dorodnego siniaka, w którego pewnie na dniach się to zamieni.
- A tak serio, dostaniemy gdzieś lód? Trochę bardzo boli - oznajmił, po krótkim odchrząknięciu. - Przyrzekam, że zazwyczaj jestem większym twardzielem - dorzucił z humorem, wciąż trzymając się w samo-pocieszającym geście za uwierające czoło. - Myślisz, że to szczęście może być częścią mojej alergii? - dodał żartobliwie, poprawiając równocześnie parę rzeczy, które nieuważnie przesunął wraz z upadkiem. - Chyba nie jestem najlepszym rycerzem, ale mam nadzieję, że dasz mi jeszcze szansę się wykazać - dorzucił na koniec, sprawdzając też machinalnie róg, czy aby nic z nim nie zrobił, ale też poprawiając trochę biżuterii na nim.
- Swoją drogą, czemu nie wspomniałeś, że jesteś, cóż, synem Prekursora? - zapytał z ciekawości, zupełnie bez presji czy wyrzutu. Bardziej brało się to z czystego zainteresowania, bo jakby nie patrzeć był jednak kimś, kto być może w przyszłości miał być głową klaną. - Jeśli nie chcesz odpowiadać, nie musisz - powiedział też spokojnie, uśmiechając się do niego łagodnie.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od samego rana miał stosunkowo bardzo dobry humor. Zasadniczo, jakby spojrzeć na te przeżycia kilku tygodni wstecz, na stres jaki wiecznie mu towarzyszył, dzisiaj było znakomicie. Obecnie był na wakacjach a te widocznie zbawiennie na niego działały. Tylko dlatego nie miał absolutnie żadnych skrupułów żeby z jednej strony, wspierać całkowicie obce sobie osoby – jak Gilles, czy równie obcych jegomościów doprowadzać do purpurowych wypieków na twarzy – jak Sashę. Na samo wspomnienie koślawo lecących w jego stronę butów nie umiał przestać się chichrać pod nosem. Chyba musiał mu pokazać ten ruch nadgarstka pomagający przyszły cel trafić o wiele skuteczniej. Ale to jak mu nerwy miną. Albo jak dorwie tygryska w tych krzakach.
Co do krzaków i liści wszelkiego rodzaju, spotkanie małego baranka który niekontrolowanie utknął na drzewie było swoistym zaskoczeniem. Po krótkiej wymianie zdań na temat powodu zwisu w takiej a nie innej pozycji, jego oczy powędrowały wysoko, prawie na sam szczyt drzewa gdzie na wietrze delikatnie szeleścił latawiec. No nie żeby wątpił w swoje umiejętności ale cudotwórcą nie był. Przy swojej wadze miał nikłe prawdopodobieństwo dostania się tam bez szwanku aczkolwiek znał taką jedną Papużkę co pewnie w podskokach by pognała mu na pomoc. Przynajmniej miał zamiar spróbować szturchnąć Gillesa żeby zrobił coś dobrego dla dziecka.
Niemniej, priorytetem była akcja ratunkowa mająca na celu ocalenie nie tylko niezwykle uroczego dzieciaka ale również jego ciuchów. Wspinając się po kolejnych gałęziach przysiadł na takiej zaraz nad młodym i mocno go łapiąc w pasie pociągnął go na siebie tym samym uwalniając spod władzy niecnych gałązek. Posadził go przed sobą po czym nachylił się delikatnie do przodu sprawdzając czy ten nie był gdzieś za mocno podrapany albo przecięty. Ogólne siniaki i lekkie zadarcia w jego wieku były natomiast pożądane. Uśmiechnął się przy tym po czym spojrzał w dół.
- Zrobimy tak, że Cię opuszczę, a później sam zejdę, ok? – Dopytał nie spodziewając się, że jego plan będzie tak toporny w wykonaniu. Ani się obejrzał, a pod jego nogami też coś pękło i mało komfortowo sobie wisząc przez dłuższą chwilę szukał jakiegoś oparcia dla stóp. Bezskutecznie. Gdy w zasięgu jego wzroku pojawił się Enzo, właśnie przybrał pozycję seksownego leniwca i wisząc sobie głową w dół posłał mu szeroki uśmiech.
- O kwiatki zadbać potrafisz ale drzewo toporne do wspinaczki. – Rzucił oskarżycielsko nadal szukając wyjścia z sytuacji. Przynajmniej do momentu usłyszenia jednego słowa. „Tatusiu”. Zgłupiał delikatnie i przenosząc ponownie spojrzenie na małego który był powodem jego obecnej sytuacji, przyjrzał się szukając podobieństw do zająca. Nagle, znalazł ich miliony. Ten sam kształt oczu, warg czy kości policzkowych. Jak mógł wcześniej tego nie dostrzec? Właśnie miał przed sobą – chociaż bardziej pod – małego artystę odpowiedzialnego za patyczkowe ludki na lodówce i cudownie kolorowy kubek. Tym mocniej zapragnął nie podpaść, nie wystraszyć go.
Gdy Enzo znalazł się koło nich na drabinie, nawisł trzymając się na samych nogach i trzymając młodego za ręce, pomógł mu bezpiecznie dostać się w ramiona ojca. Gdy ten był bezpieczny na ziemi on wrócił do pozycji leniwca odmierzając odległość do drabiny, żeby czasem z hukiem nie spaść. W jego wieku mogło to być niebezpieczne! Niemniej, kiedy zając zaczął mu dogryzać uśmiechnął się paskudnie kierując ponownie na niego spojrzenie.
- Ta kapusta to jakaś sugestia? Chcesz mnie adoptować? – Zapytał ponownie puszczając ręce żeby zawisnąć twarzą na wysokości twarzy Enzo właśnie. Niebezpiecznie blisko trzeba podkreślić za co karą był pękający dźwięk gałęzi która wreszcie ciężaru jego grubego dupska nie wytrzymała.
- Tak jak mówiłem, daremne masz te drzewka. – Oświadczył nieco spanikowanym tonem po czym sięgnął ręką do gałęzi, chciał zejść nogami na drabinę, nawet się mu to udało ale przy drugim niepewnym kroku spektakularnie zjechał po szczeblach na tyłku, łapiąc przy tym zająca jako swoją ofiarę-amortyzację. Enzo szczęśliwiej, bądź nie? Ześlizgnął się stopami, nadal trzymając pewnie postawionej drabiny. Ostatecznie więc skończyli w bardzo ciekawej pozycji. On z przytkniętym policzkiem do podbrzusza zająca, tak, głowa do interesów i te sprawy, obejmując go rękami za tyłek, Enzo natomiast w rozkroku trzymający się nadal drabiny.
- Tak się przyjemnie składa, że właśnie do Ciebie szedłem. Zapraszasz na kawę? – Zapytał zadzierając na niego głowę, uśmiechając się przy tym idiotycznie. Puścił go też zaraz, gdy upewnił się, że żaden z nich nie spadnie jeszcze bardziej po czym wstał otrzepując spodnie. Och jak go właśnie tyłek bolał po tej jeździe.
- Żona Prekursora wysłała mnie do pomocy z kwiatami. Szczerze powiedziawszy, niechętnie bym się w to akurat bawił. – Przyznał po czym spojrzał na Milesa, posyłając mu pawie oczko. – Zdejmę Ci go później. – Obiecał, mając nadzieję, że słowa te nie były bez pokrycia, a Polly się zgodzi.
Enzo oczywiście nie mógł odmówić jego urokowi osobistemu i po tym jak pomógł mu z drabiną, zaprosił na kawę. Niestety, wbrew oczekiwaniom wilka ten nie skończył jeszcze z kwiatami, a ponownie zakładając silną reakcję alergiczną na jad pszczeli, wolał tego pięknego dnia nie zginąć. Toteż zaproponował się w zabawianiu małego Reposa grami wymagającymi od nich ogromnego wysiłku między kolejnymi skokami i salwami śmiechu. Grali bowiem w klasy, a po dorwaniu zabawki jego dzieciństwa – kiedy to było? Jeszcze niezmutowani ludzie po świecie chodzili! – również w gumę. Ot, krzesła w ramach dodatkowych dwóch graczy i mógł śmiało mu wszystko tłumaczyć przy okazji gwarantując na wieczór zającowi pewność, że młody padnie w locie na poduszkę.
I trzeba było przyznać, że robienie pół dnia za opiekunkę to był strzał w dziesiątku dla podsumowania niezwykle przyjemnego dnia. Pomógł ugotować obiad z lubością wsłuchując się w kolejne historie z wypadu latorośli Enzo, lepiej go poznając i rozumiejąc bez zbędnego przekonywania dlaczego Miles był uważany za cudowne dziecko. Skradł mu serduszko już w pierwszych chwilach, ładnie poskładał i dorzucił do kolekcji. A on nic tym fantem nie mógł zrobić.
***
Na wszystkie informacje o które wypytał, a na które skrótowo zostały mu udzielone informacje, odetchnął z ogromną ulgą. Odnośnie przygotowań do ślubu, lekko się skrzywił wiedząc doskonale, że ich macocha robiła z tego większy cyrk niż okazja rzeczywiście tego wymagała ale co mógł poradzić na jej niepełnosprawność umysłową? No niewiele, pozostając jedynie wsparciem zarówno dla Cedrica jak i – po wczorajszym dniu – dla Julie. Nawet jeżeli niekoniecznie zapamiętała jego imię, jeżeli przyjdzie po pomoc albo będzie jej w jakikolwiek sposób potrzebowała, chętnie się do niej zgłosi. Zainteresował się natomiast kwestią „projektów” Sashy. Spojrzał na niego podejrzliwie i rozpatrując możliwości pomiędzy majsterkowaniem czegoś w kabelkach (zgodnie z tym czego się o nim dowiedział), a stylizowaniem panny młodej (zgodnie z rolą jaką miał tutaj odgrywać) poddał się równie szybko co zapytał.- Projektów? – Dopytał, zaraz też machając ręką jakby próbował odgonić natrętną muchę. – Sukces wczorajszego wieczora to przede wszystkim wygrana Enzo. Ale wszyscy tego potrzebowaliśmy, tu się za dużo dzieje w porównaniu do spokoju który zawsze mieliśmy, prawda? – Spojrzał na niego ze słodkim uśmiechem na ustach. Ten jednak szybko zmienił się w typowo łobuzerski gdy została ponownie poruszona kwestia wycieczki do piwnic. – Tak Sasha. Chodź ze mną do piwnicy. Mam tam kotki. – Zamruczał gardłowo co w efekcie dało efekt jakby naprawdę mruczeć zaczął. Bo tak, potrafił! Szczególnie jak ktoś namiętnie poddawał pieszczocie jego uszy. Drapanie po głowie i przenośny silniczek wibracyjno-masujący włączony. – Czyli jak będziemy uciekać, to ja pierwszy.
Pytanie. Czy on popełnił ogromne fopa zapraszając go na kaczkę? Niekoniecznie. Skąd mógł wiedzieć, że jelonek będzie wegetarianinem? No nie mógł. Więc nie miał do siebie pretensji chociaż lekko przyklapły mu uszy. Uśmiechnął się do niego przepraszająco po czym poprawiając sobie jego rękę na swoim przedramieniu, poklepał go po dłoni.
- Narwę Ci mleczy w ogrodzie. – Zapewnił, wydymając przy tym ustaw dzióbek. – Jabłek nie oddam, to najlepsza część. – Oświadczył trzymając cały czas ten sam grymas co sprawiło, że brzmiał jakby był poważnie oburzony taką propozycją. Posłał mu jednak zaraz łobuzerski uśmiech i zaczął się cicho śmiać. – Tylko nie podgryzaj Enzo kwiatków. – Pogroził mu palcem wchodząc w jego towarzystwie do kuchni.
Drogim paniom które nie mogły się powstrzymać przed potarmoszeniem jego biednego policzka – tym samym wywołując w nim autentyczny wstyd, halo! On tu podrywał! – stwierdził, że zjedzą na zewnątrz. Koło kuchni było wyjście na ogród, tam stała mała ławka pogrążona w półcieniu wielkiej śliwki rosnącej zaraz obok gdzie spokojnie mogli porozmawiać, zjeść, a później wypić cały dzbanek kompotu. Jak zwykle, rozmowa kleiła się aż miło, oni cały czas się śmiali i – co wywoływało na jego ciele dreszcze podniecenia – na całego ze sobą flirtowali. Cudowne to było! Mógł spróbować tego już dawno temu!
Po tej chwili całkowitego relaksu, przyszła pora na meritum ich randki. Prowadząc go w stronę piwnic, prześlizgnął się koło zablokowanych drzwi w których musieli wciągnąć najedzone brzuszki, obszedł jedno zapadlisko posypanego sufitu przez który było widać błękit nieba po czym doszedł do zamkniętych drzwi. Wygrzebał klucz – jeden z dwóch jakie miał na szyi – po czym zapalił w środku światło pozwalając gościowi wejść jako pierwszemu.
Jaką przyjemność odczuł gdy Sasha z chwili na chwilę coraz mocniej wyglądał jak rozanielone dziecko. Strzał w dziesiątkę!
- Dziękuję. Lata kolekcjonowania. – Oznajmił z dumą po czym z błyszczącymi od przejęcia oczami zaczął dopisywać nazwy do znalezionych przedmiotów. Jak ogromnie się dziwił czasami. W książkach, opisy tych urządzeń były bardzo skąpe bo i po co w dawnych czasach mieliby dokładnie omawiać wygląd codziennych przedmiotów ale właśnie przez to, on nie zawsze wiedział z czym miał do czynienia. Dlatego też gdy Sasha pokazywał mu, że to jest gramofon – tego za Chiny ludowe odpalić nie umiał – a to aparat, a tutaj znalazł część komputera, miał wręcz ochotę ponaklejać naklejki z opisem na te przedmioty. Niemniej, wykorzystywał go do granic możliwości pytająco o wszystko czego przeznaczenia nie był pewien zdobywając nową wiedzę.
- Jak mnie nauczysz jak niektóre rzeczy obsługiwać, możesz wpadać ile chcesz. – Oświadczył układając winyle na półce, tam gdzie było ich dotychczasowe miejsce.
Już miał go poprosić żeby odpalili gramofon. Skoro wreszcie dowiedział się, że to właśnie z niebo miała płynąć muzyka, chciał koniecznie przesłuchać tej jaką posiadał. Bo bez opakowań ciężko mu było stwierdzić. Podniósł nawet oczy na rozemocjonowanego jelenia, przywiązując za dużo uwagi do rozciągniętych w szczerym uśmiechu ust gdy stał się najgorszy koszmar jaki mógł na jawie przeżyć.
Pająk.
Ta mała puchata menda.
Ten pogromca jego spokojnego snu.
Bestia z piekła rodem!
W pierwszym momencie zdębiał. Wmurowało go w podłogę. Serce rozszalało się do granic zdrowego rozsądku, a on pobladł. Naprawdę się bał i nijak tej fobii zwalczyć nie potrafił. Dlatego też już czując ten wybuch paniki, równoczesny ze zbierającymi się łzami w oczach, nie spodziewał się jawnej napaści na siebie. Pisnął w niebogłosy, upadając trzasnął o Sashę aż mu umarło kilka szarych komórek od razu zapominając o jakimś tam pająku. Jęknął żałośnie z bólu, a gdy ciepłe i bezpieczne ciało opuściło jego pobliże, wrócił do meritum sprawy.
Sashy należała się mocno pośliniona gwiazdka na czoło za to, że go złapał. A później zabranie tej gwiazdki bo jak walnął znowu o ziemię to ponownie, ino echo poszło. On, skulony w pozycji na roztrzęsioną koalę, trzymał go kurczowo, powtarzając „weźgoweźgoweźgo”. Dopiero gdy ten przejechał mu palcami po ramionach, później też głowie i uszach, nieco odetchnął z ulgą. Musiał tu znowu przyprowadzić Ceda żeby mu wszystkich tych lokatorów wyniósł!
Szczęśliwie jak początkowo Sasha się nie wykazał, tak teraz został rycerzem na medal. Zapewnił, że poza guzem nic sobie nie zrobił, a i pająk już zniknął! Chociaż odnośnie tego zniknięcia to nic dobrego. A gdy już chciał go przeprosić za ten skok na niego, dostał całusa i zgłupiał. Od razu podniósł na niego czy, otworzył usta, zamknął je. Poczuł dreszcz na plecach i przyglądając się mu z brakiem zrozumienia, pokiwał powoli głową dopiero na stwierdzenie o przyjacielu.
- Pomogło. – Wymamrotał musząc po kieszeniach poszukać pewności siebie która nagle z niego uleciała. Wyobrażanie sobie seksu z Sashą to całkowicie co innego jak dostanie niezobowiązującego i całkowicie dobrowolnego całusa! Nawet jeżeli w bolące miejsce. Na jego kolejne słowa pozbierał się w sobie i chociaż mógłby być jeszcze trochę przez niego pogłaskany, wrócił już do siebie. Wydął lekko usta w kaczy dziób po czym przez nos wybełkotał. – Wolałbyś pająka? Tak myślałem… – Prychnął poprawiając na nosie okulary. Zaraz je jedna zdjął odgarniając włosy do tyłu. Przetarł też oczy w których niepotrzebnie zgromadziło się kilka łez.
- Jeżeli ta alergia ma mnie nokautować to ja chyba podziękuje za kolejne randki. – Zaśmiał się po czym pokiwał głową twierdząco. – Tak, znajdzie się jakiś lód, Twoje rycerstwo przemyślę, a z tym twardzielem to w ogóle poddam głębszej analizie bo coś średnio to widzę. – Prychnął wsadzając mu palec między żebra.
Chwilę później zebrali się z ziemi, uporządkowali to co nieomal na nich nie spadło i wyszli z pomieszczenia, gasząc światło. Sasha obiecał, że jeszcze później – jak zejdzie opuchlizna – wrócą tu i naprawią gramofon. Na tym mu zależało najbardziej. Pozamykał wszystko i pocierając miejsce obok siniaka żeby odczuwać satysfakcję z konieczności macania się tam ale nie sprawiać już sobie bólu, spojrzał na niego ponownie gdy ten się odezwał. Ostatecznie wzruszył lekko ramionami.
- Mój błąd. Tutaj wszyscy wiedzą kim jestem więc mi podkreślenie tego czasem umyka. Poza tym nie specjalnie się z tego cieszę, obowiązki mnie nie powalają. – Przyznał z przekąsem zastanawiając się czy Cedric jako ten „gorszy syn” nie zostanie całkowicie pominięty przy ewentualnej sukcesji. Ale z drugiej strony, on tak mocno nie chciał tego klanu i takiego życia. Gdzie nie miało się absolutnie żadnych bliskich osób które na swój sposób chciały Cię wykorzystać. Aż miła dreszcze.
- Zamiast tego chętnie Ci powiem, że chciałbym za kilka dni uciec do miasteczka na festyn. Uciekniesz ze mną? Pokażę Ci więcej kotków… – Parsknął śmiechem zanim w ogóle był w stanie posłać mu niewinny uśmieszek. Odchrząknął zaraz ponownie się masując w czoło. – Nie z takiego powodu chciałem być powalony. – Mruknął posyłając mu tajemniczy uśmiech ale czy w tym była jakakolwiek tajemnica? Spodziewał się nieco przyjemniejszego finału wycieczki ale co mógł na to poradzić? No nic innego jak podjąć kolejną próbę jak już panie w kuchni ich wyśmieją i dają mrożone warzywa żeby sobie do tych pustych łbów przytknęli.
Co było w tym najlepsze? Zamiast chować do siebie urazę czy wstyd, pół drogi rzucali dziwnymi żartami o rogach, naroślach i tego co miało się z tego w przyszłości wykluć. Jelonek był nienormalny! Coraz mocniej go lubił!
Ostatecznie, po tym jak ich czoła przybrały bardziej fioletowy kolor, a mniej stały się opuchnięte, do piwnicy wrócili. Sasha wziął potrzebne narzędzia, on chęci i miotłę. Pająka miał zamiar zabić zanim ich róg dostanie rogu, a później przystąpili to rozbebeszania gramofonu. Zabawa przednia! A ile się nauczył! A jak cudownie on sobie potańczył gdy okazało się, że winyle miały bardzo skoczną zawartość.
O, właśnie o taką randkę mu od początku chodziło. Mogliby pominąć punkt z okładami, serio. Bez tego byłoby równie przyjemnie…
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po jakże owocnym w wypadki i kruche próby tuszowania swojej prawdziwej tożsamości przed przyszłym mężem i całą resztą klanu, dniach obfitych w przygotowania, wybieranie i strojenie, od których Gilles czuł zawroty głowy, w końcu nadszedł ten dzień. Dzień ślubu. Jego popisowego numeru i ciężar zawarcia paktu dwóch tak różnych od siebie klanów. Dzień ten Gilles przywitał bólem brzucha i wymiotami spowodowanymi stresem, a potem półgodzinnym dobijaniem się do niego, kiedy siedział w łazience, blady jak ściana, zlany potem i drżący jakby ktoś podpiął go do prądu. Nie miał pojęcia, co on wyprawiał. Siedział na klapie klozetu, gapiąc się w swoją przerażoną twarz odbijającą się w lustrze, nie potrafią powiedzieć, na kogo w zasadzie patrzył. Nie widział siebie. Miał wrażenie, że kiedy tylko powie „tak” Gilles naprawdę zniknie, że on, choć już był tylko cieniem siebie, na dobre przestanie istnieć. I musiał na to pozwolić. Jeśli chciał by klan z którego pochodził w końcu zaznał odrobiny bezpieczeństwa, by ludzie, którzy dwadzieścia lat pogardzali nim, bili go i odwracali wzrok od dziejącej mu się krzywdy mogli spać spokojnie.
Dopiero kiedy zza drzwi usłyszał głos Sashy, tylko Sashy, jedynej osoby, która pomimo całego tego chaosu, nigdy nie przestała widzieć jego i zapewniała, że choćby nie wiadomo co się działo, będzie jego przyjacielem, znalazł w sobie tyle odwagi by wstać i wyjść. Niemal natychmiast został pochwycony przez służące, którym przewodził Percival i Sasha, nie pozwalając kobietom i wypięknionej żonie Prekursora Reposów, by zbliżyła się do niego za bardzo. Przebrali go, potem został uczesany, umalowany i kompletnie nie wyglądający jak on, wyglądający jakby Julie była jego siostrą bliźniaczką, czekał z Sashą na swojego ojca, który miał poprowadzić go do ślubu.
Denerwował się. Tak mocno, że nie potrafił ustać w miejscu i uważając tylko by nie potknąć się o suknię, krążył nerwowo po pokoju, jednocześnie pragnąc by moment ślubu był już za nim i by nigdy nie nadszedł. Ale poza całym tym napięciem, odczuwał jeszcze jedną rzecz. Ojciec miał go poprowadzić do ślubu. Ten sam, z którym nie rozmawiał niemal od dwóch lat, ten sam który nie chciał nawet na niego patrzeć, ten który miał go za nic. Musiał przyjść, musiał na niego spojrzeć i może nawet odezwać się. Gilles wiedział, że gdyby go nienawidził, że byłoby to jak najbardziej uzasadnione. Ale on nie potrafił. Ciągle gdzieś w nim tliła się nikła nadzieja, że mężczyzna spojrzy na niego bez pogardy, obrzydzenia i powie, że dobrze się spisał. A teraz… nie było lepszej okazji. I podejrzewał, że lepszej miało też już nigdy nie być. Czyż nie wyglądał jak Julie? Nie był ratunkiem dla ich klanu? Tak jak powiedział Perci, jedyną nadzieją?
Minęło pięć minut, dziesięć, piętnaście. Sasha zaczął zerkać niespokojnie na zegarek, a Prekursora jak nie było, tak nie raczył się pojawić. Gilles czuł zbierające mu się powoli pod powiekami łzy, a wtedy klamka drgnęła i drzwi się uchyliły.
- Bardzo przepraszam, panienko Julie… już późno, powinna panienka już iść – odezwała się przepraszająco służąca, spoglądając ze współczuciem w zastygłą w bólu twarz Gillesa.
- On… nie przyjdzie… prawda? – wyjąkał, drżącymi wargami, tylko siłą powstrzymując się przed pozwoleniem by łzy zniszczyły mu makijaż.
- Obawiam się, że nikt go nie widział, przykro mi – odpowiedziała kobieta, przyglądając się ze szczerymi uczuciami na Gillesa, który próbował się nie rozkleić. Wzrok nieznajomej niejako mu pomagał. Nie chciał się pokazać w stanie kompletnej rozsypki przed kimś kompletnie obcym.
Przez chwilę próbował się ogarnąć, gapiąc się na twarz służącej, a kiedy w końcu zaufał sobie na tyle, by odwrócić się od niej i się nie rozpłakać, spojrzał na Sashę, który stał tuż obok, jakby tylko czekał, by wziąć go w ramiona i pocieszyć. Był takim dobrym przyjacielem. Dlatego Gilles się nie wahał. Pokonał dzielący ich metr i złapał przyjaciela za dłonie, posyłając mu bardzo krzywy i bardzo brzydki uśmiech.
- Ufałam ci tak długo, Sasha. Nigdy, przenigdy mnie nie zawiodłeś i nawet teraz stoisz obok mnie. Bardzo ci dziękuję i mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo to doceniam. I tym razem, chcę ci zaufać jeszcze raz. Czy chciałbyś, poprowadzić mnie do ołtarza? – zapytał, ściskając mocniej jego palce.
Nie pomylił się. Kiedy ten dzień w końcu nadszedł, słońce świeciło na niebie, a wiatr rozwiał wszystkie chmury, zostawiając błękitną płachtę nie poznaczoną choćby odrobiną bieli. Tego dnia Enzo nie pracował, zaproszony na ślub i wesele jako gość Cedrica. Dlatego kiedy tylko się obudził i mimo wszystko podlał wszystkie warzywa i kwiaty, zaczął siebie i Milesa szykować do ceremonii. Zwykłe, wygodne ubrania i wysokie gumiaki zastąpił nienagannym smokingiem i wypastowanymi, czarnymi lakierkami, Milesa ubierając w koszulę i czarne spodenki na szelkach. Zawiązał mu też czerwoną muszkę pod szyją, choć chłopiec upierał się, że kiedy będzie ją na sobie miał, starsze panie i ciotki Ceda na pewno nie dają mu spokoju.
- Ja też nie przepadam za takimi ubraniami, ale musimy wyglądać elegancko – tłumaczył, przeczesując jeszcze włosy dziecka, by wyglądały na nieco bardziej ogarnięte niż zwykle.
- Czy to dlatego, że wujek Ced będzie miał teraz żonę? – zapytał, a Enzo przytaknął. Chłopiec namyślał się chwilę, a potem zapytał bardzo poważnym tonem.
- A czy jak już wujek Ced będzie miał żonę, to będą mieć dziecko? Mógłbym się z nim bawić – powiedział, a Enzo aż przestał go czesać, zaskoczony.
- Dlaczego mieliby mieć dziecko? – rzucił, nie bardzo wiedząc, skąd taka myśl pojawiła się w głowie Milesa.
- No bo przecież, jak ty i mamusia wzięliście ślub, to ja się pojawiłem, prawda? – odpowiedział chłopczyk jakby to było oczywiste.
- No… no tak. Ale ja twoja mama bardzo się kochaliśmy – powiedział Enzo, nie będąc pewien dokąd prowadziła ta konwersacja.
- A wujek Ced tej pani nie kocha? – zdziwił się Miles, spoglądając na ojca.
- To jest… skomplikowane – westchnął Enzo, kucając, by zrównać się ze wzrokiem malca.
- Nie skomplikowane, tylko głupie – zauważył chłopiec, patrząc na ojca z niezrozumieniem. Enzo mu się nie dziwił, nikt kto znał sytuację, czy znał ją lepiej, czy gorzej, jeśli patrzył tylko na wzgląd uczuciowy, jak właśnie Miles, stwierdziłby, że to totalne szaleństwo. Ktoś, kto jak Enzo wiedział, że Cedric nie mógł być szczęśliwy żeniąc się z kobietą, mógł mu tylko współczuć i do końca mieć nadzieję, że ktoś przerwie tą farsę. Ale on wiedział, że nie było na co liczyć. To była czysta polityka, brutalna i bez miejsca na czułości, czy jakiegokolwiek okruchy empatii dla tych dwoje, którzy nic o sobie nie wiedząc, mieli spędzić ze sobą resztę życia. Dlatego tak, to było głupie.
Enzo pogłaskał włosy chłopca, uśmiechając się do syna łagodnie i z jakimś takim smutkiem czającym mu się w oczach. Cedric nawet jeśli nie liczyć ich łóżkowych zażyłości był jego drogim przyjacielem i nie chciał na niego patrzeć w takiej sytuacji, gdzie męczył się, nie mogąc nic poradzić na decyzje rodzica.
- Masz rację, Miles – powiedział, głaszcząc chłopca po głowie. – To bardzo głupie, ale nie mów tak, bo wujkowi będzie przykro – dodał, mając nadzieję, że jeśli będą udawać, że nic takiego się nie stało, to naprawdę tak będzie, a oni wrócą do normalnego, codziennego życia. W końcu od jutra, poza tym, że chłopak będzie miał żonę i nie będzie mógł szukać ukojenia w jego ramionach, nic się nie zmieni. A przynajmniej taką miał Enzo nadzieję. I tak miał zamiar się zachowywać. Bo nic nie zmieniało faktu, że Cedric był dla niego przyjacielem, a on dla niego, dlatego miał zamiar był dla niego oparciem tak długo jak tylko się dało.
Niespodziewanie małe rączki Milesa owinęły się wokół jego szyi i chłopczyk, przytulony do niego, zaczął go przepraszać i obiecywać, że nie będzie tak mówił i bawił się z wujkiem Cedem o ile będzie mógł. Mężczyzna zapewnił go, że na pewno tak będzie, a potem zerknął na zegarek i kiedy okazało się, że to najwyższy czas wyjść z domu, poprawił białe włosy, muszkę Milesa i złapawszy chłopca za rękę, poprowadził ich alejkami, by odnaleźli swoje miejsce wśród krzeseł i ławek.
Goście powolnie zajmowali miejsca, Espoirzy po jednej, Reposi po drugiej stronie metalowego łuku przystrojonego białymi różami, gdzie już czekał mężczyzna mający udzielić młodym ślubu i związać ich losy ze sobą na wieczność. Enzo odszukał swoje miejsce w drugim rzędzie przeznaczonym dla przyjaciół Cedrica, zaraz za jego ojcem i czekał, aż ten cały cyrk się zacznie.
Dopiero kiedy zza drzwi usłyszał głos Sashy, tylko Sashy, jedynej osoby, która pomimo całego tego chaosu, nigdy nie przestała widzieć jego i zapewniała, że choćby nie wiadomo co się działo, będzie jego przyjacielem, znalazł w sobie tyle odwagi by wstać i wyjść. Niemal natychmiast został pochwycony przez służące, którym przewodził Percival i Sasha, nie pozwalając kobietom i wypięknionej żonie Prekursora Reposów, by zbliżyła się do niego za bardzo. Przebrali go, potem został uczesany, umalowany i kompletnie nie wyglądający jak on, wyglądający jakby Julie była jego siostrą bliźniaczką, czekał z Sashą na swojego ojca, który miał poprowadzić go do ślubu.
Denerwował się. Tak mocno, że nie potrafił ustać w miejscu i uważając tylko by nie potknąć się o suknię, krążył nerwowo po pokoju, jednocześnie pragnąc by moment ślubu był już za nim i by nigdy nie nadszedł. Ale poza całym tym napięciem, odczuwał jeszcze jedną rzecz. Ojciec miał go poprowadzić do ślubu. Ten sam, z którym nie rozmawiał niemal od dwóch lat, ten sam który nie chciał nawet na niego patrzeć, ten który miał go za nic. Musiał przyjść, musiał na niego spojrzeć i może nawet odezwać się. Gilles wiedział, że gdyby go nienawidził, że byłoby to jak najbardziej uzasadnione. Ale on nie potrafił. Ciągle gdzieś w nim tliła się nikła nadzieja, że mężczyzna spojrzy na niego bez pogardy, obrzydzenia i powie, że dobrze się spisał. A teraz… nie było lepszej okazji. I podejrzewał, że lepszej miało też już nigdy nie być. Czyż nie wyglądał jak Julie? Nie był ratunkiem dla ich klanu? Tak jak powiedział Perci, jedyną nadzieją?
Minęło pięć minut, dziesięć, piętnaście. Sasha zaczął zerkać niespokojnie na zegarek, a Prekursora jak nie było, tak nie raczył się pojawić. Gilles czuł zbierające mu się powoli pod powiekami łzy, a wtedy klamka drgnęła i drzwi się uchyliły.
- Bardzo przepraszam, panienko Julie… już późno, powinna panienka już iść – odezwała się przepraszająco służąca, spoglądając ze współczuciem w zastygłą w bólu twarz Gillesa.
- On… nie przyjdzie… prawda? – wyjąkał, drżącymi wargami, tylko siłą powstrzymując się przed pozwoleniem by łzy zniszczyły mu makijaż.
- Obawiam się, że nikt go nie widział, przykro mi – odpowiedziała kobieta, przyglądając się ze szczerymi uczuciami na Gillesa, który próbował się nie rozkleić. Wzrok nieznajomej niejako mu pomagał. Nie chciał się pokazać w stanie kompletnej rozsypki przed kimś kompletnie obcym.
Przez chwilę próbował się ogarnąć, gapiąc się na twarz służącej, a kiedy w końcu zaufał sobie na tyle, by odwrócić się od niej i się nie rozpłakać, spojrzał na Sashę, który stał tuż obok, jakby tylko czekał, by wziąć go w ramiona i pocieszyć. Był takim dobrym przyjacielem. Dlatego Gilles się nie wahał. Pokonał dzielący ich metr i złapał przyjaciela za dłonie, posyłając mu bardzo krzywy i bardzo brzydki uśmiech.
- Ufałam ci tak długo, Sasha. Nigdy, przenigdy mnie nie zawiodłeś i nawet teraz stoisz obok mnie. Bardzo ci dziękuję i mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo to doceniam. I tym razem, chcę ci zaufać jeszcze raz. Czy chciałbyś, poprowadzić mnie do ołtarza? – zapytał, ściskając mocniej jego palce.
***
Im bliżej było ślubu, tym więcej ludzi kręciło się po ogrodach, przeszkadzając mu w pracy. Enzo był tym wszystkim niemal zirytowany, niemal, bo bardziej bawiły go wszystkie sytuacje, gdzie przyłapywał rozochoconych Espoirów w niedwuznacznych sytuacjach w ogrodzie. Myślał sobie wtedy, nie bez rozbawienia i jakiejś dozy uśmiechu, że najwidoczniej klan ten posiadał gorącą krew nie tylko w kwestiach politycznych. Ale poza tym, miał ręce pełne roboty przy szykowaniu bukietów, bo choć żona Prekursora przysłała mu Percivala do pomocy, mężczyzna nie był zbyt pomocny, kiedy nie zbliżał się do kwiatów. Na szczęście w takim układzie mógł liczyć na dodatkowe oko zwracające uwagę na Milesa i świeże dostawy kawy i wody, bo zaczynało się robić naprawdę ciepło. Enzo przeczuwał, że w dniu ślubu będzie piękna pogoda…Nie pomylił się. Kiedy ten dzień w końcu nadszedł, słońce świeciło na niebie, a wiatr rozwiał wszystkie chmury, zostawiając błękitną płachtę nie poznaczoną choćby odrobiną bieli. Tego dnia Enzo nie pracował, zaproszony na ślub i wesele jako gość Cedrica. Dlatego kiedy tylko się obudził i mimo wszystko podlał wszystkie warzywa i kwiaty, zaczął siebie i Milesa szykować do ceremonii. Zwykłe, wygodne ubrania i wysokie gumiaki zastąpił nienagannym smokingiem i wypastowanymi, czarnymi lakierkami, Milesa ubierając w koszulę i czarne spodenki na szelkach. Zawiązał mu też czerwoną muszkę pod szyją, choć chłopiec upierał się, że kiedy będzie ją na sobie miał, starsze panie i ciotki Ceda na pewno nie dają mu spokoju.
- Ja też nie przepadam za takimi ubraniami, ale musimy wyglądać elegancko – tłumaczył, przeczesując jeszcze włosy dziecka, by wyglądały na nieco bardziej ogarnięte niż zwykle.
- Czy to dlatego, że wujek Ced będzie miał teraz żonę? – zapytał, a Enzo przytaknął. Chłopiec namyślał się chwilę, a potem zapytał bardzo poważnym tonem.
- A czy jak już wujek Ced będzie miał żonę, to będą mieć dziecko? Mógłbym się z nim bawić – powiedział, a Enzo aż przestał go czesać, zaskoczony.
- Dlaczego mieliby mieć dziecko? – rzucił, nie bardzo wiedząc, skąd taka myśl pojawiła się w głowie Milesa.
- No bo przecież, jak ty i mamusia wzięliście ślub, to ja się pojawiłem, prawda? – odpowiedział chłopczyk jakby to było oczywiste.
- No… no tak. Ale ja twoja mama bardzo się kochaliśmy – powiedział Enzo, nie będąc pewien dokąd prowadziła ta konwersacja.
- A wujek Ced tej pani nie kocha? – zdziwił się Miles, spoglądając na ojca.
- To jest… skomplikowane – westchnął Enzo, kucając, by zrównać się ze wzrokiem malca.
- Nie skomplikowane, tylko głupie – zauważył chłopiec, patrząc na ojca z niezrozumieniem. Enzo mu się nie dziwił, nikt kto znał sytuację, czy znał ją lepiej, czy gorzej, jeśli patrzył tylko na wzgląd uczuciowy, jak właśnie Miles, stwierdziłby, że to totalne szaleństwo. Ktoś, kto jak Enzo wiedział, że Cedric nie mógł być szczęśliwy żeniąc się z kobietą, mógł mu tylko współczuć i do końca mieć nadzieję, że ktoś przerwie tą farsę. Ale on wiedział, że nie było na co liczyć. To była czysta polityka, brutalna i bez miejsca na czułości, czy jakiegokolwiek okruchy empatii dla tych dwoje, którzy nic o sobie nie wiedząc, mieli spędzić ze sobą resztę życia. Dlatego tak, to było głupie.
Enzo pogłaskał włosy chłopca, uśmiechając się do syna łagodnie i z jakimś takim smutkiem czającym mu się w oczach. Cedric nawet jeśli nie liczyć ich łóżkowych zażyłości był jego drogim przyjacielem i nie chciał na niego patrzeć w takiej sytuacji, gdzie męczył się, nie mogąc nic poradzić na decyzje rodzica.
- Masz rację, Miles – powiedział, głaszcząc chłopca po głowie. – To bardzo głupie, ale nie mów tak, bo wujkowi będzie przykro – dodał, mając nadzieję, że jeśli będą udawać, że nic takiego się nie stało, to naprawdę tak będzie, a oni wrócą do normalnego, codziennego życia. W końcu od jutra, poza tym, że chłopak będzie miał żonę i nie będzie mógł szukać ukojenia w jego ramionach, nic się nie zmieni. A przynajmniej taką miał Enzo nadzieję. I tak miał zamiar się zachowywać. Bo nic nie zmieniało faktu, że Cedric był dla niego przyjacielem, a on dla niego, dlatego miał zamiar był dla niego oparciem tak długo jak tylko się dało.
Niespodziewanie małe rączki Milesa owinęły się wokół jego szyi i chłopczyk, przytulony do niego, zaczął go przepraszać i obiecywać, że nie będzie tak mówił i bawił się z wujkiem Cedem o ile będzie mógł. Mężczyzna zapewnił go, że na pewno tak będzie, a potem zerknął na zegarek i kiedy okazało się, że to najwyższy czas wyjść z domu, poprawił białe włosy, muszkę Milesa i złapawszy chłopca za rękę, poprowadził ich alejkami, by odnaleźli swoje miejsce wśród krzeseł i ławek.
Goście powolnie zajmowali miejsca, Espoirzy po jednej, Reposi po drugiej stronie metalowego łuku przystrojonego białymi różami, gdzie już czekał mężczyzna mający udzielić młodym ślubu i związać ich losy ze sobą na wieczność. Enzo odszukał swoje miejsce w drugim rzędzie przeznaczonym dla przyjaciół Cedrica, zaraz za jego ojcem i czekał, aż ten cały cyrk się zacznie.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Adrien był z białowłosym od samego ranka, pomagając mu, po pierwsze i najważniejsze, ukoić pierwotne nerwy. Zabrał go na śniadanie i mówił, mówił, mówił, zupełnie nie pozwalając mu zastanawiać się nad tym, co nadchodziło. Cedric był mu w tamtej chwili tak niezmiernie wdzięczny, że nie umiał nawet znaleźć słów, którymi by to przekazał. Spędzili razem cały poranek, połowę tego czasu poświęcając bibliotece, natomiast drugą w przyjemnych czeluściach ogrodu na spacerze. Nie gonił ich czas, dlatego obaj pozwolili sobie na chwilę relaksu przed tą katastrofą, która nadchodziła, ale której wizja nie była tak straszna, kiedy przypominał sobie, że nadal ma ludzi wokół siebie, którzy go kochają. A Adrien przekazywał swoją miłość bardzo wylewnie, stąd nie miał żadnych wątpliwości co do tego.
Kiedy tylko wszedł z powrotem do swojego pokoju, nieco bardziej uspokojony, ciszę przerwał telefon stacjonarny i jego serce wybiło momentalnie szybszy ruch, doskonale wiedząc, że tylko jedna osoba na niego dzwoniła. Szeroki uśmiech rozciągnął jego usta, gdy po przystawieniu słuchawki do ucha usłyszał spokojny i melodyjny głos swojej mamy. Niesamowicie żałował, że Flory nie będzie na ślubie, jednak bardzo dosadnie zdawał sobie sprawę, że z wielu powodów było to niemożliwe. Osunąwszy się po ścianie obok szafki, podciągnął kolana pod klatkę piersiową i oparł na nich czoło, z trudem kompletnie się nie rozklejając. Chłonął więc z uporem uspokajające słowa swojej mamy, ciche zapewnienia, że wszystko będzie dobrze i zawsze może ją odwiedzić, słowa żalu i smutku, że nie ma jak przy nim być w tak ważnym dniu, zapewnienia miłości, a kiedy usłyszał, że gdy tylko ją odwiedzi, wspólnie pomalują w ich miejscu, nie był w stanie powstrzymać zduszonego szlochu. Wcisnął twarz bardziej w zagłębienie swojego łokcia, chociaż doskonale wiedział, że Flora zdawała sobie sprawę, że ten płacze. Nie komentowała tego jednak, opowiadając spokojnym głosem o tym, że w ogrodzie zakwitły róże, że odmalowała ławkę, z której będąc dzieckiem spadł; oferowała mu matczyne wsparcie tak, jak tylko mogła, pozwalając mu też nieco pozbyć się całej presji poprzez łzy. Kiedy skończyli rozmowę, w jego sercu panował większy spokój, ale też zagnieździł się ogromny żal, że tego dnia nie mógł zobaczyć się zobaczyć z osobą, którą tak kochał. Niósł jednak z nadzieją przekonanie, że w spokoju uda mu się kobietę odwiedzić.
Nie minęło dużo czasu, podczas których zdążył się umyć i ogarnąć, aż usłyszał pukanie i przetarł oraz poklepał policzki, pozbywając się jakichkolwiek dowodów o swoim krótkim załamaniu sprzed trzydziestu minut. Zaraz też rozpoznał to charakterystyczne dudnienie, ponieważ tylko jedna osoba, jaką znał, obwieszczała swoją obecność tak ostentacyjnie.
Krzyknął proszę, nie odwracając jednak głowy w stronę drzwi, ciągle męcząc się z zawiązaniem prosto krawatu. Dopiero po chwili, czując obecność obok, obrócił się z lekkim uśmiechem. Cecile nie ściągnęła nawet kitla, jednak rozpięła go, ukazując nieprzyzwoicie obcisłą bluzkę pod spodem. Wzrok mężczyzny prześlizgnął się z czystą ciekawością po jej sylwetce.
- Nie będzie cię? - zapytał, raczej retorycznie, bo jej wygląd, jak i nadal ubrany fartuch, po chwili pomyślał, zdecydowanie nie były strojem na ślub.
- Oczywiście, że będę - odpowiedziała oburzona pomysłem, że mogłaby ominąć nadchodzącą komedię. Dodatkowo obiecała Florze, że dopilnuje Cedrica pod jej nieobecność. - [i[Po prostu dopiero teraz skończyłam pracę[/i] - wyjaśniła. - Zaraz idę się przygotowywać, ale po ślubie wracam do lecznicy. Ktoś będzie musiał zajmować się tymi wszystkimi potrutymi szaleńcami - dodała z nutą ironii, a poprawiwszy papierosa za uchem, sięgnęła do krawata mężczyzny. Sprawnymi dłońmi rozwiązała go, po czym zaczęła na nowo go wiązać. - Pojutrze wpadł nam zabieg. Nic wielkiego, ale przyda się ekstra para rąk - oznajmiła monotonnie, a Cedric nie mógł pomóc uniesienia brwi na jej wersję “gratulacje”. Kiwnął głową, przyswajając informację z pewną ulgą, że mimo tego szaleństwa dookoła, on nadal miał swoje miejsce w lecznicy, niezmienne, gdzie niezależnie od wszystkiego mógł wrócić. Domyślał się, że właśnie to był powód, dla którego kobieta w ogóle poruszyła temat pracy.
- Dzięki - mruknął w odpowiedzi, zarówno za jej słowa, jak i za prosto zawiązany krawat, który po ostatnich poprawkach puściła. Odsunęła się dwa kroki, mierząc oceniającym spojrzeniem jego sylwetkę.
- Gdybym nie wiedziała, jakim dzbanem jesteś, to na ulicy może i bym się za tobą odwróciła - skomentowała, wzruszając ramionami na nieco zaskoczone spojrzenie chłopaka. Szybko jednak przetworzył to, co usłyszał i parsknął cicho.
- Normalni ludzie powiedzieliby, że dobrze wyglądam. I niestety nie jestem zainteresowany starszymi paniami - prychnął w odpowiedzi, doskonale widząc, jak kobiecie drgnęła brew na wspomnienie jej wieku. Już miał coś jeszcze dodać, kiedy pager w kieszeni fartucha Cecile rozbrzmiał, przerywając chwilową ciszę. Ta westchnęła pod nosem i krótko uścisnęła ramię Cedrica, dopiero wtedy posyłając mu pierwszy, oszczędny, ale pocieszający uśmiech. Po tym, sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła drobne zawiniątko, które odłożyła na półkę nieopodal. Nie było między nimi innych słów; oboje doskonale znali beznadziejność tej sytuacji.
- Drobny upominek. Trochę się natrudziłam w poszukiwaniu tego, także doceń - oznajmiła Cecile, mimo że beznamiętnym głosem, jej wzrok był nawet na nią zaskakująco ciepły. Cedric kiwnął głową w odpowiedzi, zbliżając się z ciekawością do prezentu. W międzyczasie pager rozdarł ciszę jeszcze raz, powodując ciężkie westchnięcie z ust kobiety. - Zobaczymy się na ślubie - powiedziała, po czym po ostatnim poprawieniu krawata chłopaka, szybko i nieco sztywno go uścisnęła. Białowłosy nie mógł powstrzymać zdziwienia na ten gest, ale odwzajemnił go, dogłębnie doceniając obecność kobiety przy nim. Nie minęła sekunda, a ta opuściła pomieszczenie, spiesząc załatwić ostatnie sprawy w lecznicy. Chłopak zbliżył się do pakunku, z zaciekawieniem go otwierając. Jego oczy na nowo zawilgły, gdy dostrzegł zupełnie nowy i w dobrym stanie stetoskop, z karteczką z dedykacją dla niego.
Ceremonia odbywała się w rzadko uczęszczanej dawnej katedrze, umieszczonej we wschodniej części ogrodów. Pomieszczenie było przestronne i jasne dzięki dużej ilości okien oraz witraży, natomiast ławki wewnątrz prawie w połowie zapełnione, mimo stosunkowo wczesnej pory. Rozejrzał się dookoła, nerwowo poprawiając krawat, a kiedy zobaczył w drugim rzędzie krzeseł Enzo i Milesa, w końcu poczuł nieco ulgi w związku z dzisiejszym dniem. Rozejrzał się dookoła, a dostrzegłszy, że goście nadal się zbierają i miał co najmniej parę minut do rozpoczęcia, ruszył w tamtym kierunku. Nie w kierunku swojego ojca. Nie w kierunku macochy. Ot co, w kierunku przyjaciela i malucha, którego uwielbiał całym sercem. Kucnął przy Milesie, przy okazji dźgając go palcem w żebra z zaskoczenia, aby zwrócić jego uwagę na siebie. Przez przygotowania do ślubu nie widzieli się ani razu, a wcześniej chłopiec był u dziadków, dlatego dopiero teraz udało mu się przywitać. Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, drobne ramiona owinęły się wokół jego szyi i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy impet, z jakim Miles się do niego przytulił, prawie zwalił go z nóg.
- No hej maluchu - powiedział radośnie, otulając drobną sylwetkę ramionami. Znad jego głowy złapał spojrzenie Enzo i uśmiechnął się do niego lekko, jak gdyby starając się przekazać, że ma się w porządku, jakkolwiek daleko byłoby to od prawdy. Zaśmiał się cicho, słysząc oburzenie ze strony chłopca na dźwięk swojego przezwiska, zapierając się jak zawsze, że on nie jest już mały, stąd Cedric zdecydowanie nie mógł go tak nazywać. Białowłosy puścił jego oburzenie z rozbawieniem mimo uszu, ogonem zaczepnie łaskotając go po policzku, co skutecznie odwróciło jego uwagę. - Hej - mruknął ciszej do ojca dziecka, mierząc spojrzeniem jego elegancko ubraną sylwetkę. O ile by dał, aby móc później go rozebrać z tego garnituru, przeszło mu przez myśl. Skarcił się jednak szybko w głowie, uważając takie myśli za co najmniej niestosowne w dniu swojego ślubu. Nie mógł nic jednak poradzić na to, że starszy mężczyzna wyglądał obezwładniająco. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, dostrzegając lekkie poruszenie przy wejściu do katedry.
Zaraz też zwrócił spojrzenie w kierunku, w którym parę osób patrzyło z jawnym zdegustowaniem. Jego wzrok spotkał się z pełnym zadowolenia wzrokiem Cecile, która idąc z brodą wysoko w górze kroczyła w jego kierunku. Jej sukienka była krótka, za krótka jak na ślub i w kolorze krwi, podkreślając jej bladą cerę. Ramiona pokryte tuszem i najróżniejszymi tatuażami, ciągnącymi się też przez całe, jak się domyślał, odkryte plecy, przykuwały uwagę równie mocno co wielki dekolt, kokieteryjnie eksponując biust. Cedric zaśmiał się pod nosem, nie spodziewając się niczego mniej po kobiecie. Gdyby nie jej wybitność lekarska, dawno zakazano by jej wstępu do rezydencji.
- Dobrze cię widzieć, Enzo - powitała mężczyznę, zaraz wzrok opatulony gęstwiną czarnych rzęs przenosząc na Milesa, wciąż stojącego połowicznie w objęciach Cedrica. - Dzień dobry - przywitała się z chłopcem, na co ten nieśmiało odpowiedział. Widać było, że ta chce coś dodać, kiedy impertynencko jej przerwano. Elise chrząknęła znacząco, a zaplatając szczupłe ręce, zmierzyła ich wszystkich z jawnym zdegustowaniem wzrokiem.
- Cecile, nie sądziłam, że masz zaproszenie - oznajmiła chłodno, zaczesując niewidzialny kosmyk włosów za ucho.
- Też nie wiedziałam, że ty je masz - odpowiedziała blondynka z nonszalanckim machnięciem ręki, kompletnie ignorując kobietę, której brew drgnęła niebezpiecznie. Macocha odwróciła się, nie chcąc rozpoczynać kłótni, mimo że zdecydowanie ruch ten był sztywniejszy niż potrzeba. Cecile zajęła miejsce po wolnej stronie Enzo, poprawiając ostatni raz krwistoczerwoną szminkę na ustach w małym podręcznym lusterku. - Kabaret czas zacząć - mruknęła pod nosem, oceniającym spojrzeniem mierząc publiczność dookoła. Co jakiś czas jej mimika zmieniała się niemal nieznacznie, kiedy rozpoznawała jakieś twarze i jedynie lekkie marszczenie brwi to sugerowało. Cedric nigdy nie pytał, kim dokładnie kobieta była przed tym, jak jego matka wzięła tą młodą, kompletnie zagubioną dziewczynę pod swoje skrzydła, szkoląc na lekarza te wszystkie lata temu. Wiedział jednak, że tatuaże zakrywały dziesiątki blizn, a teraźniejszy sposób bycia był drastyczną odpowiedzią na jej przeszłość.
Cedric westchnął cicho, ostatni raz rzucając krótkie spojrzenie całej trójce i wyprostował się, tym razem już z nieco wymuszonym uśmiechem. Ruch dookoła się zmniejszył, jawnie sugerując, że pora jego wyroku się zbliżała. Pożegnał się, lekko roztrzepując kręcone włoski Milesa, po czym wrócił na swoje miejsce na przodzie, oczekując na pannę młodą. Ze zniecierpliwieniem przeszedł z nogi na nogę, w głowie odliczając każdą minutę. Cedric zmierzył wzrokiem masę gości z drugiego klanu, zatrzymując niekiedy spojrzenia na poszczególnych osobach, starając się domyślić, kim ci mogą być - nieskutecznie jednak, natomiast podziałało to świetnie na jego stres, coraz trudniej skrywany, a non stop rosnący. Na przedzie siedział już jego ojciec, wręcz dosadnie ignorując go tak mocno, jak tylko mógł. Białowłosy przypomniał sobie ich krótką wymianę zdań z tego ranka, gdzie jedynym co usłyszał, był rozkaz, aby tym razem go nie zawiódł. Mimowolnie skrzywił się na to wspomnienie, ale jego mimika wygładziła się nieznacznie, gdy dostrzegł zmierzającego w jego stronę Adriena. Odetchnął z ulgą, od razu zmniejszając między nimi dystans.
- Zaraz zwymiotuję - powiedział na powitanie, nerwowym gestem poprawiając kołnierz koszuli, który zdawał się go dusić. - Co jeśli pomylą mi się słowa przysięgi? Albo, o mój k**** boże, Adrien, co jeśli zwymiotuję na nią? - kontynuował cicho, acz z lekkim dramatyzmem, w duchu mając nadzieję, że ta pieprzona uroczystość nigdy się nie rozpocznie. Żałował wtedy, że wyciągnął od Cecile jakiegoś papierosa, aby chamsko zapalić przed własnym cholernym ślubem, który był ostatnim czym do cholery chciał. - Zaraz zwariuję - mruknął pod nosem, ocierając z rezygnacją dla własnych pokrętnych myśli czoło. Chciał mieć to już za sobą.
Jak na zawołanie zamieszanie ustało, sugerując powolne rozpoczęcie ceremonii. Po ostatnim pocieszającym uścisku od brata, ustawił się nad podwyższeniu, starając się nie zemdleć z nagłej presji, kiedy dojrzał, ile par oczu jest w nim utkwionym. Przełknął z trudem ślinę, biorąc parę uspokajających oddechów. Ignorując łapania kogokolwiek spojrzenie, jego wzrok utkwił się w miejscu, z którego wraz z lecącą muzyką na żywo w tle wyszła w końcu panna młoda. Poczuł wewnętrzne zdziwienie, starając się jednak tego nie ukazać, na widok tego, kto ją odprowadzał. Zastanowił się, czego było to powodem, ale jego myśli szybko się rozmyły, na nowo próbując skupić się na tym, aby niczego nie namieszać w nadchodzącej ceremonii.
***
Przygotowania do ślubu były istnym szaleństwem. Od rana miał wrażenie, że wpadł w środek największego możliwego harmideru, który nie opuszczał go przez najbliższe godziny. Chciał pomóc w ubiorze Gillesowi, sam siebie chciał przygotować, chciał pogadać z Percivalem o spotkaniu reszty klanu i potencjalnych sytuacjach (jak się domyślał, prędzej im do nieprzyjemnych niż tych drugich), jak i uprzedzić może delikatnie i bardzo dyskretnie, co do relacji w rodzinach - przez to wszystko latał jak porypany z jednego końca do drugiego. Wspomnienie randki z Adrianem dawno uleciało z jego głowy, chociaż niesamowicie przyjemne, powodujące machinalny uśmiech na jego twarzy, to zastąpione ważniejszymi sprawami, uniemożliwiając mu rozprawianie na temat obłędnego wyglądu i charakteru młodszego od siebie chłopaka. Dodatkowo myśl, że jego rodzina również mogła się pojawić - choć nie wiedział, który z przedstawicieli - także go stresowała. A kiedy myślał, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, coś musiało się oczywiście spieprzyć, ponieważ nie mogło być idealnie.
Był wściekły. Tylko on i on wiedział, ile gniewu i wyzwisk zduszał w sobie na widok przyjaciela, tak jawnie i z niegasnącą nadzieją czekającego na tę parodię swojego ojca. Starał się opanowywać, nie reagować pochopnie; jego złość i negatywne emocje nijak miałyby się przydać Gillesowi w tamtym momencie. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że na widok przyjaciela, któremu ciągle dokładano coś na i tak pełen już talerz, pękało mu serce. Chciał zdusić tę niesprawiedliwość, rzucić się na wszystkich, którzy odważyli się zranić tak ważną dla niego osobę, jednak wiedział, że to nie była droga.
Nie wiedział, jak się zachować, kiedy wiadomo już powszechnie było, że prekursor się nie pojawi. Posłał krzywy grymas w stronę Percivala, a sam nie umiał znaleźć słów. Był świadkiem tylu sytuacji, podczas których Gilles był nie traktowany tak, jak cudowna osoba jak on być powinien. Dziesiątki, setki godzin spędzone na rozmowach i zapewnieniach, że to nie z nim coś było nie tak, że to nie on był winien, tylko jego rodzina, nie umiejąca go docenić. Teraz jednak nawet jedno słowo nie przeszło przez jego kurczowo zaciśnięte z emocji gardło. Jak. On. Mógł. Chciał być silny dla Gillesa, ale kiedy przyjaciel chwycił go za ramiona, jego postanowienie powoli zaczęło się kruszyć pod naporem emocji. A gdy usłyszał jego słowa, to kompletnie upadło. Patrzył na niego w osłupieniu, powoli przetwarzając słowa. Kiedy te w całości do niego doszły, bez zawahania wciągnął przyjaciela do mocnego uścisku.
- Boże, Gilles, kocham cię - szepnął cicho, głos drgający od zbliżającego się płaczu. Nie dało mu się powstrzymać paru łez moczących jego policzki, dlatego trzymał chłopaka przytulonego do siebie tak długo, aż się nie uspokoił - biorąc pod uwagę presję czasu, musiał się sprężać. - Oczywiście, że tak. Będę zaszczycony - powiedział w końcu, starając się, aby jego głos nie łamał się. Po tym odsunął się od mężczyzny, przecierając policzki i klepiąc się po nich krótko dla swoistego ogarnięcia się. Spojrzał na niego, posyłając mu szczery, przepełniony miłością uśmiech. - Rozwalmy to przedstawienie - powiedział z nową pewnością. Do diabła z tym wszystkim. Do diabła złego rodziną, on był jego rodziną i zamierzał wywiązać się z tego zadania śpiewająco. - Panienko Julie, jeśli mogę? - zapytał nadstawiając swoje ramię.
Mimo tego, że to nie on był tym, który szedł pod ołtarz, stresował się. Nie mógł powstrzymać lekkiego drżenia rąk, kiedy czekał z Gillesem przed wejściem na salę, wysłuchując charakterystycznego dźwięku muzyki. Był bardziej niż świadomy wszystkich oceniających spojrzeń, które zdecydowanie na nich spoczną wraz z momentem ich wejścia. Obawiał się, że Gilles - nawet jako Julie - straci na wiarygodności przez to, kto odprowadzał go pod ołtarz. Może ludzie stąd stwierdzą, że jeśli nie ojciec, to mogą traktować go mniej poważnie? Tysiące najróżniejszych myśli skupiało się w jego głowie, ale usilnie starał się je ignorować, a wraz z pierwszymi nutami rozbrzmiewającymi w powietrzu, wyszli w samą paszczę lwa.
- Pamiętaj, nieważne co, jestem i będę z tobą - szepnął ostatni raz Gillesowi, a po krótkim, mocniejszym uścisku jego dłoni, ruszyli ozdobną alejką w stronę, gdzie czekał już na niego przyszły narzeczony. Starał się trzymać głowę wysoko, plecy proste, a w oczach przekazać wszystkim tym niewdzięcznym ludziom, że on był dumny, tak dumny ze swojego przyjaciela. Już prawie przy końcu złapał spojrzenie ojca Gillesa, i miał nadzieję, że jego wzrok przekazuje wszystkie wyzwiska, którymi ciskał w myślach w jego stronę.
A wraz z momentem odstawienia Gillesa i powrotu do ustawionych ławek, dołączył do Percivala. Wystarczyła minuta, jedno spojrzenia na narzeczeństwo, aż rozczulił się kompletnie i od razu z oczu pociekły mu łzy, które, specjalnie na tę chwilę przygotowaną chustką, ocierał - miał w zanadrzu ich jeszcze trzy, gdyby nie starczyło. A gdy potrzebował więcej wsparcia, chwytał stojącego obok ochroniarza za dłoń i ściskał, i ani mu się widziało puszczać. Inaczej skończyłby jako brzydko łkająca galaretka.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od samego rana było ciężko z atmosferą jaka panowała w ich wspólnym salonie. Gilles z godziny na godzinę wyglądał coraz gorzej, a gdy przyszło do ubierania go, czesania i nakładania kolejnych warstw makijażu, zdało mu się, że jak przytuli miskę to będzie rzygał bez końca. Tym jednak razem, współczuł mu. Całość sytuacji w jakiej się znaleźli przybierała coraz to bardziej gorzki smak. Jak wcześniej, zdani na siebie, musieli jedynie grać przygotowane wcześniej przedstawienie, tak teraz otoczeni będą osobami które z łatwością całą tą farsę będą mogły wydać. No i jeszcze sam fakt obecności Prekursora.
To nie tak, że Perci nim gardził – przynajmniej nie w każdej sytuacji. Facet dawał mu pracę, dach nad głową, napełniał jego żołądek oraz przed tłumem, prezentował wartości podobne do tych wyznawanych przez wilka. Gdy chodziło jednak o życie prywatne… takiej niedorozwiniętej larwy z gąbką zamiast mózgu nie spotkał nigdy później w swojej karierze. Według niego faceci powinni prezentować sobą coś. Mogło to być ogromne serce i ciepło jakie roztaczało się wokół siebie, najlepiej poparte przekonaniem o własnej wartości. Mogła być to zwyczajna siła fizyczna, zręczność albo zwyczajne zdecydowanie, podejmowanie decyzji zgodnych ze swoim serce i branie na klatę odpowiedzialności podjęcia takich a nie innych kroków. Gdy jednak widział takiego patyczka, gałązkę która zginała się tak jak powiał wiatr, naciągało go. Żadnych wartości o moralności już nie wspominając.
Te kilka dni wystarczyło żeby przekonał się iż zarówno Gilles – o którym plotek krążyło więcej niż on miał piórek w tych swoich skrzydłach – jak i Sasha wpisywali się w kanon charakterów przez niego tolerowanych. Mieli swoje pasje o których potrafili gadać godzinami, mieli więź o którą dbali i wartości których bronili. Owszem, Polly bardzo delikatna, Bambi nieco niezdarny ale był w tym jakiś urok który nie wywoływał (aż tak często) grymasu pełnego politowania na jego ustach. A teraz? Teraz obydwaj musieli mierzyć się z miażdżącym ciężarem obowiązku jaki za kilka godzin syn Prekursora miał spełnić, a który dotykał ich wszystkich.
Jakoś nie specjalnie dzisiaj coś jadł, jakoś takie nerwy go goniły. Gdy wreszcie nastała godzina zero, był ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i bordową muszkę, do kompletu z poszetką. Stojąc niedaleko drzwi czuł jak niekontrolowanie drga mu ogon wyrażając czystą złość jaka narastała w nim na myśl o tym, że wszystkie ich starania się posypią. Bajeczka o idealnej rodzinie legnie w gruzach w momencie gdy ojciec Gilla nie pojawi swojego tłustego dupska w tym cholernym pokoju. Ostatecznie, zaklął paskudnie gdy papużka poprosił jelonka o prowadzenie do ołtarza, a jeden z i tak wątłych filarów całego sojuszu runął. Nie chciał się oczywiście wyżywać na nich, nie zasługiwali na to, posłał więc im spokojny, mocno wymuszony uśmiech po czym pomasował nasadę nosa otwierając przed nimi drzwi.
- Nic się nie martw, niedługo będzie po wszystkim. – Mruknął zamykając za nimi drzwi po czym ruszył przodem na salę, zająć odpowiednie miejsce i przy okazji zorientować się dlaczego jest narażony na takie emocje.
Cóż, nie specjalnie zdziwił się widząc mężczyznę w najlepsze rozmawiającego ze znaczącymi osobami z ich klanu, nie przejmującego się swoim obowiązkiem, tą zasraną tradycją którą on nie dość, że wymyślał to jeszcze którą zasłaniał się żeby nic się nie wydało. Gdyby tylko mógł, zrobiłby mu karczemną awanturę. Ze względu na to idiotyczne przeświadczenie potrzeby chronienia opierzonego zadka. Ale nie mógł! Stanął więc gdzieś pod ścianą, splótł ręce przed sobą i obserwował cholernie zestresowanego Cedrica który dopiero co odszedł od… od… no delikatnie zagapił się na Enzo. Bardzo delikatnie! Ale kurde, zając w garniturze wyglądał jak milion dolarów. Aż mu kącik drgnął, a gdy mały Miles zaczął lustrować salę wzrokiem, a gdy złapał z nim kontakt wzrokowy, pomachał mu to już w ogóle nie mógł powstrzymać uśmiechu. Odmachał po czym wskazał mu palcem na wejście żeby ten mógł przyjrzeć się kroczącemu właśnie Gillesowi.
Zaczęło się.
W pierwszym momencie, czując drżącą dłoń na swojej aż spojrzał w dół. Gdy zauważył, że ta chwycona jest przez jelonka, westchnął ciężko odwzajemniając uścisk, pozwalając się mu do siebie nieco zbliżyć. Przecież widział ile ich obu to kosztuje i jak nie mógł pozwolić sobie na stanie nieco bliżej papugi tak Bambi, no niech się przytuli no. Szczególnie, że dzisiejszego wieczoru chyba ktoś odgórnie postanowił zrobić z niego i zająca wsparcie. Na Enzo bowiem wisiał tygrysek, starający się nie płakać chociaż widząc spięte ramiona i klapnięte uszy, chyba kiepsko mu szło to wstrzymywanie się.
[ceter]***[/center]
Adi od samego rana siedział z Cedriciem i gadał, gadał, gadał. Buzia się mu nie zamykała. Opowiadał mu o spotkaniu z wielkim pająkiem, konieczności wysprzątania piwniczki, nie mógł pominąć faktu Sashy przez delikatnego siniaka na czole ale zatuszował całą sprawę koniecznością naprawy części sprzętów które nie dość, że okazały się bardzo wartościowe to i powinny im umilić czas. Gdy jednak skończyły się mu pomysły z życia wzięte, zaczął opowiadać o książkach jakie ostatnio przeczytał, a które starszemu powinny się spodobać, o konieczności wyjazdu do matki – zarówno jego jak i liska – bo na pewno mają jeszcze pochowane konfitury. Tematem został również Miles no i zbliżający się festyn którego nie mogli ominąć.
Ostatecznie jednak musieli się rozstać, a gdy drzwi pokoju zamknęły się za białą kitą, on stał tam jeszcze chwilę nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nagle, zalała go fala takiego smutku, że oczy zaszły mu łzami, a dłonie zaczęły drżeć. Zamknięcie oczu było błędem, wielkie grochy zaczęły płynąć mu po policzkach i tylko wzbierały na sile gdy maszerował do swojego pokoju. Żeby się przygotować, ubrać w odpowiednio skrojony garnitur i wziąć udział w tej farsie.
Zanim jednak zjawił się w katedrze gdzie całe zajście miało mieć miejsce, ojciec poprosiło go do siebie żeby przywitał razem z nim gości z drugiego klanu. Sztuczny uśmiech, ogromna kultura osobista i tylko się kłaniał, witał, pytał o samopoczucie czy podróż. Aż mu to bokiem zaczęło wychodzić, a poziom zmęczenia gwałtownie w nim wzrósł. Nagle przytłoczony do podobnego stopnia co Ced zaczął z ledwością powstrzymywać łzy. Powstrzymał się tylko ze względu na to co myślał o nim ojciec, macocha. Uznawany cały czas za dziecko do pochwalenia się nie mógł zniszczyć sobie tej opinii, za mocno z niej z liskiem korzystali, a gdy wreszcie pojawił się u boku Ceda, chciał paść mu w ramiona, zaciągnąć go do biblioteki i zeżreć łyżeczką ten wielki tort który wyczaił w kuchni.
Chwycił go za dłoń oburącz i gładząc jego śródręcze, patrzył na niego z pełnym podziwu uśmiechem na ustach.
- Jeżeli zaczniesz wymiotować to odwróć się w stronę macochy. Jestem pewien, że jakby dodać trochę kolorów tej jej paskudnej sukience, nie mogłaby się opędzić od kolejnych naiwnych chłopaczków. – Rzucił bardzo cicho, posyłając mu niewinny uśmieszek. Ostatnia próba rozładowania atmosfery przed przymusem wrócenia na swoje miejsce. Skorzystał jednak jeszcze z chwili razem, stanął na palcach i wciskając mu nos w policzek lekko go posmyrał.
- Pomyśl o tym tak: jak kiedyś stwierdzisz, że „bywało gorzej” będę wiedział o jaką sytuację Ci chodzi i nie śmiem zaprzeczyć. – Rzucił jeszcze z uśmiechem, mocno ściskając jego dłoń po czym czmychnął na miejsce koło zająca idealnie kilka sekund przed tym jak rozbrzmiała muzyka.
Julie wyglądała… jak bardzo słodka beza. Taką co się po niej rzygało gdy tylko spróbowało się ugryźć. Jak mogli tak piękną i filigranową damę tak ubrać? Nowa żona ojca nie miała krzty gustu no ale kto śmie jej zwrócić uwagę? Próbował się nie skrzywić, ba! Gdy gdzieś tam przelotem na niego spojrzała uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, a później? Przykleił się do ramienia Enzo wiedząc, że już dłużej nie da rady w sobie dusić tych wszystkich nerwów. Ponownie wielkie grochy zaczęły płynąć mu po policzkach i nawet mimo posiadania chusteczki, Enzo miał przechlapane i mokre ramię.
Ceremonia zaślubin była nudna jak flaki z olejem. Kto pozwolił temu staremu pajacowi mówić o miłości, o owocach uczucia, o wsparciu i korzyściach płynących z połączenia zarówno ciał jak i duszy, w momencie gdy dwójka postawionych przed nim osób znała się zaledwie kilka dni, była do całej tej farsy zmuszona i było to tylko zapieczętowanie militarnego sojuszu dwóch klanów? Aż był purpurowy na policzkach ze złości i tylko miarowe poklepywanie przez Enzo po dłoni nie pozwoliło mu wstać i trzasnąć drzwiami.
Ostatecznie, sucha przysięga, wymiana obrączek ze szczerego złota i ku jego zaskoczeniu, dwóch elegancko ubranych mężczyzn wreszcie się podniosło i podeszło do młodych. Gratulacje? A gdzieżby. Ostre spojrzenia, wyminięcie ich. Podpisanie traktatu o nieagresji, wzajemnej pomocy, połączeniu dwóch „rodzin”. Zarówno Prekursorzy jak i młodzi byli zobowiązani do potwierdzenia sojuszu i stało się. Ced miał żonę. Oni mieli ochronę. Przynajmniej w teorii.
Na klaśnięcie w dłonie aż podskoczył na miejscu. Wlepiając spojrzenie w swojego ojca natychmiastowo zjawił się przy jego boku gdy ten skinął na niego dłonią. Ogarnął się nieco, uśmiechnął udając, że to wszystko ze szczęścia, a gdy zaproszono płomienną przemową wszystkich obecnych gości do świętowania zarówno wielkiego dnia dla młodych jak i historycznego momentu dla obu klanów ruszył za plecami ojca szukając gdzieś wsparcia. Nic jednak nie znalazł, a nadal grając idealne dziecko, wszedł jako orszak powitalny na zastawioną suto salę w której to niedawno Cedric uczył Julie tańczyć. Na brata też się obejrzeć nie mógł bo znowu zacznie płakać, wyczaił więc tylko moment żeby po Angielsku się ulotnić.
Dalszą część farsy, tym razem opływającą w alkohol, kaczki i soczyste owoce, czas było zacząć. Problem jednak, że on kompletnie nie miał apetytu, a po wyczajeniu we wlewającym się tłumie gości Sashę, czmychnął koło niego nieco się za nim chowając i opierając czołem o jego łopatkę. Miał nadzieję, że nikt nic nie będzie od niego już chciał. Żeby móc się zmyć. Ogarnąć chociaż odrobinę. Może wyczaić Ceda i sprawdzić czy ten rozumie co miało miejsce, czy się nie załamuje czy nie czuje większej zmiany i czy nadal pozostanie jego kochanym, przewrażliwionym starszym bratem. Bo nadal żywił taką nadzieję.
- Ale mnie głowa boli. Napijemy się? – Wyszeptał lekko ochrypłym tonem, a gdy zielone oczy – równie zapłakane co te jego – zwróciły się w jego stronę, nie umiał się powstrzymać przed tym żeby go nie objąć i nie przytulić. Wcisnął nos pomiędzy jego łopatki i wdychając zapach jego perfum, dał sobie szansę na ogarnięcie się w nieco inny sposób niż poprzez alkohol. I o dziwo, trochę przytulania się działało cuda.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Oficjalnie i nieoficjalnie, Enzo nie był fanem ślubów. Na takich zwykłych, nie wiedział jak się zachować, na takich politycznych, miał ochotę podejść do ludzi, którzy je aranżowali i zapytać, co oni mieli w głowach. Na swoje szczęście jednak, na tych pierwszych rzadko bywał, a na drugich nie czuł się aż tak ważny, by zwracać koronowanym głową uwagę, że popełniali błąd. Dlaczego tak myślał? Wystarczyło mu jedno spojrzenie na Cedrica, który zbliżył się do nich i rzucając mu spojrzenie nad ramieniem Milesa, wyglądał co najmniej jakby chciał odnaleźć najbliższy most i rzucić się z niego w przepaść. A biorąc pod uwagę, że znajdowali się w miejscu gdzie sporo było rzek, wybór miał… Starał się jednak udawać, że jego nieszczery uśmiech go zmylił, domyślając się, że gdyby zaczął mu jeszcze bardziej okazywać współczucie i litość, byłoby tylko gorzej. Dlatego posłał mu jeden ze swoich zwyczajnych ciepłych uśmiechów, powstrzymując chęć poczochrania go po białych włosach.
- Cześć – odpowiedział podobnie, zduszając w sobie chęć złapania go w swoje ramiona tylko po to, by uciec z nim byle dalej. Cedric nie był Claire. Jemu nie mógł zagwarantować, że po tym jak znajdą już dla siebie miejsce gdzieś na świecie weźmie z nim ślub. Że pokocha go całym sercem i nigdy nie pozwoli by ktoś mu go odebrał. Że przełoży jego szczęście nad siebie i Milesa, nawet jeśli był mu tak drogi. No i mimo wszystko, całego przywiązania i nie romantycznej miłości jaką do niego czuł, uważał że nie był dla niego. Cedric zasługiwał na kogoś, kto stałby się tylko jego, kto kochałby go całym sercem i duszą, a on już swoją podzielił.
Nie zdziwił się, kiedy wkrótce w ich małym gronie pojawiła się Cecil tak samo zachwycająca co i skandaliczna, sprawiając że Enzo uśmiechnął się nieco bardziej szczerze. Była jedną z osób z dworu, które szanował całym sercem i dla których byłby w stanie wejść do posiadłości. Zmierzył ją krytycznym spojrzeniem od góry do dołu, wzrok nieco dłużej zatrzymując na jej wyeksponowanym dekolcie, a kiedy w końcu posłała mu coś na kształt pełnego politowania spojrzenia, uśmiechnął się do niej półgębkiem i odwrócił wzrok. Nie mógł przy tym ukryć rozbawienia na zachowanie Milesa, który do tej pory nieco żywszy, nagle ucichł i schował się za jedną z jego nóg. Zając położył mu jedną z dłoni na głowie w uspokajającym geście, wiedząc jak mocno przerażała chłopca postać kobiety. Kojarzył ją głównie z gabinetu lekarskiego, gorzkich lekarstw i znienawidzonych zastrzyków, dlatego nie zamierzał zmuszać go do interakcji z kobietą, ani nie wpychał chłopca na siłę w jej stronę, pozwalając mu się ukryć za sobą, dopóki podekscytowany tłum nie zaczął się trochę uspokajać i zajmować swoje miejsca. Pojawiło się coraz więcej znajomych twarzy, posłał uśmiech Adrienowi i nieco zbyt długie spojrzenie pewnemu wilkowi, który pojawił się po drugiej stronie, wyglądając… cóż, seksownie i groźnie. Połączenie, które niezmiernie przyprawiało Enzo o chęć spojrzenia jeszcze raz, niezależnie z kim miał do czynienia. A Percival… nawet w zwykłych ubraniach wyglądał dobrze, garnitur dodał mu jedynie zadziornej elegancji, której zając nie mógł nie docenić.
W końcu Cedric musiał ich opuścić i przenieść na podwyższenie, gdzie czekać miał na swoją przyszłą małżonkę. Wtem rozbrzmiała wszystkim dobrze znana muzyka, a wśród kolorowego światła padającego przez witrażowe okna, w kaplicy pojawiła się wystrojona papuga. Widząc jej minę, Enzo poczuł jeszcze więcej współczucia i dumy. Oboje, Cedric i ona, choć drżała a jedyną jej podporą był przyjaciel, nie ojciec, kroczyła ku niepewnej przyszłości z uniesioną głową, do lisa, który również, mimo zdenerwowania widocznego w ostrych ruchach i nieco zbyt mocno zaciśniętych wargach, patrzył jej prosto w oczy. Byli tacy odważni. Aż Enzo poczuł dreszcz na plecach, mając jakieś dziwne wrażenie, że tych dwoje, gdyby tylko los dał im szansę i pozwolił im się w sobie zakochać, byliby ze sobą naprawdę szczęśliwi.
Gilles miał wrażenie, że czas dla niego się zatrzymał. Że to nie on, prowadzony do znanej melodii marsza weselnego maszerował pod rękę z Sashą środkiem kaplicy, przyglądając się z zachwytem jak pięknie wyglądał lis w białym garniturze, otoczony kwiatami i roztaczając wokół siebie aurę pewności siebie. Że to nie on, pożegnawszy się z przyjacielem ostatnim uściskiem dłoni wspiął się na podwyższenie, by do wtóru głosu urzędnika wypowiedzieć słowa przysięgi. Że to nie on wsunął na palec lisa złotą obrączkę. I że nie jemu taka sama została wsunięta na palec serdeczny lewej ręki. Potem to nie on, omieciony obojętnym wzrokiem Prekursora złożył podpis z imieniem Julie na porozumieniu pomiędzy klanami i nie on, w końcu był po ślubie. Nie wierzył, że było już po wszystkim. Że po tych kilku dniach gorączkowych przygotowań, że było już po wszystkim. Nie był już Gillesem de Tourville. Teraz nazywał się Julie Brosseau i był żoną obłędnie przystojnego lisa tuż obok. Nie wiedział, dlaczego dopiero wtedy po jego policzku spłynęła samotna łza, którą natychmiast zajęła się jakaś służąca, upewniając się, że ten pojedynczy dowód kwitnącego mu w sercu żalu i ostatni bunt Gillesa, który chciał być po prostu sobą, nie zniszczył jego makijażu.
- Co teraz? – zapytał nie swoim głosem, przenosząc niewidzące spojrzenie z pleców Prekursora Reposów, który zapraszał na wesele wszystkich gości, na twarz stojącego obok Cedrica. Czuł się jakby nagle znalazł się we śnie i miał nadzieję, że nigdy się z niego nie obudzi. Obojętność była łatwiejsza niż ta cała burza emocji, którą czuł od rana.
Goście przenieśli się do sali, w której Cedric uczył go tańczyć, ale Gilles miał wrażenie, że to było sto lat temu. Pięknie przystrojone stoły czekały, by goście zajęli miejsca i by zaczęła się uczta. Po pomieszczeniu rozchodziły się cudowne zapachy, ale jego organizm był tak zestresowany, że nawet tego nie czuł. Zajął jedno z miejsc przeznaczonych dla młodych i usiadł, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Kiedy ludzie zajęli się obiadem, miał czas, by otrząsnąć się z okropnego szoku w jaki wprawiła go ceremonia i coraz mocniej zdawał sobie sprawę z tego, jak mocno nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie czuł się głodny. Nie chciał się narzucać Cedricowi. Obok niego siedział jego ojciec, ale nawet na niego nie patrzył, zasłaniając przy okazji widok jego matce, która próbowała kilka razy do niego zagadać. Czuł się… tak obco.
Spróbował zjeść choćby odrobinę sałaki, ale tak długo żuł jeden kęs, że cała reszta zdążyła pochłonąć cały obiad z dokładkami i przyszedł czas na tort. Nie wiedział, co powinien zrobić, kiedy jedna ze służących szturchnęła go lekko, że powinien z mężem ukroić pierwszy kawałek i się nim podzielić. Spojrzał nieco spanikowany na Cedrica, ale ten już wstawał. Nie pozostało mu nic innego jak tylko podnieść się z nim i podejść do stolika, by zaraz zostać otoczonym przez wszystkich, albo prawie wszystkich gości, którzy z podekscytowaniem czekali na dopełnienie jednej z wielu tradycji.
Nie wiedząc, kto powinien ukroić tort, stwierdził że pewnie on, skoro był „kobietą”, zdziwił się więc mocno i niemal go upuścił, kiedy ująwszy w dłoń rękojeść noża, na jego własnej, spoconej i lodowatej ze stresu dłoni pojawiły się palce Cedrica. Spojrzał na niego zaskoczony, czując że się rumieni ze wstydu. Czuł że jego dłonie były po prostu obrzydliwe. Takie śliskie i lodowate. Nie miał jednak chwili by go przeprosić. Razem niezdarnie ukroili kawałek, zdecydowanie nie tak jak powinno się kroić ciasto, a potem każdy z nich złapał po małym widelczyku i dobre pięć minut gapili się na siebie niezręcznie, czekając aż to drugie wykona ruch. A kiedy w końcu zdecydowali się przejąć pałeczkę, zrobili to w tym samym momencie, ostatecznie zderzając się sztućcami nad kawałkiem ciasta. Gilles poczuł się jeszcze bardziej głupio, czując że czerwony jest już nie tylko ze wstydu. A kiedy w końcu nabrał na widelec odrobinę ciasta, dłonie trzęsły mu się tak bardzo, że kiedy spróbował trafić w uchylone usta lisa, ręka mu drgnęła, a na jego policzku i połowie ust pojawiła się biała smuga z kremu.
- Przepraszam – pisnął cienko, bordowy ze wstydu, czując się jeszcze gorzej ze świadomością, że jego niezdarność widziało całe mnóstwo ludzi. Słyszał wokół siebie ich szepty i już czuł jak mocno się zbłaźnił. Nie potrafił. Nie chciał. Czy nie mógł się po prostu schować?
- Cześć – odpowiedział podobnie, zduszając w sobie chęć złapania go w swoje ramiona tylko po to, by uciec z nim byle dalej. Cedric nie był Claire. Jemu nie mógł zagwarantować, że po tym jak znajdą już dla siebie miejsce gdzieś na świecie weźmie z nim ślub. Że pokocha go całym sercem i nigdy nie pozwoli by ktoś mu go odebrał. Że przełoży jego szczęście nad siebie i Milesa, nawet jeśli był mu tak drogi. No i mimo wszystko, całego przywiązania i nie romantycznej miłości jaką do niego czuł, uważał że nie był dla niego. Cedric zasługiwał na kogoś, kto stałby się tylko jego, kto kochałby go całym sercem i duszą, a on już swoją podzielił.
Nie zdziwił się, kiedy wkrótce w ich małym gronie pojawiła się Cecil tak samo zachwycająca co i skandaliczna, sprawiając że Enzo uśmiechnął się nieco bardziej szczerze. Była jedną z osób z dworu, które szanował całym sercem i dla których byłby w stanie wejść do posiadłości. Zmierzył ją krytycznym spojrzeniem od góry do dołu, wzrok nieco dłużej zatrzymując na jej wyeksponowanym dekolcie, a kiedy w końcu posłała mu coś na kształt pełnego politowania spojrzenia, uśmiechnął się do niej półgębkiem i odwrócił wzrok. Nie mógł przy tym ukryć rozbawienia na zachowanie Milesa, który do tej pory nieco żywszy, nagle ucichł i schował się za jedną z jego nóg. Zając położył mu jedną z dłoni na głowie w uspokajającym geście, wiedząc jak mocno przerażała chłopca postać kobiety. Kojarzył ją głównie z gabinetu lekarskiego, gorzkich lekarstw i znienawidzonych zastrzyków, dlatego nie zamierzał zmuszać go do interakcji z kobietą, ani nie wpychał chłopca na siłę w jej stronę, pozwalając mu się ukryć za sobą, dopóki podekscytowany tłum nie zaczął się trochę uspokajać i zajmować swoje miejsca. Pojawiło się coraz więcej znajomych twarzy, posłał uśmiech Adrienowi i nieco zbyt długie spojrzenie pewnemu wilkowi, który pojawił się po drugiej stronie, wyglądając… cóż, seksownie i groźnie. Połączenie, które niezmiernie przyprawiało Enzo o chęć spojrzenia jeszcze raz, niezależnie z kim miał do czynienia. A Percival… nawet w zwykłych ubraniach wyglądał dobrze, garnitur dodał mu jedynie zadziornej elegancji, której zając nie mógł nie docenić.
W końcu Cedric musiał ich opuścić i przenieść na podwyższenie, gdzie czekać miał na swoją przyszłą małżonkę. Wtem rozbrzmiała wszystkim dobrze znana muzyka, a wśród kolorowego światła padającego przez witrażowe okna, w kaplicy pojawiła się wystrojona papuga. Widząc jej minę, Enzo poczuł jeszcze więcej współczucia i dumy. Oboje, Cedric i ona, choć drżała a jedyną jej podporą był przyjaciel, nie ojciec, kroczyła ku niepewnej przyszłości z uniesioną głową, do lisa, który również, mimo zdenerwowania widocznego w ostrych ruchach i nieco zbyt mocno zaciśniętych wargach, patrzył jej prosto w oczy. Byli tacy odważni. Aż Enzo poczuł dreszcz na plecach, mając jakieś dziwne wrażenie, że tych dwoje, gdyby tylko los dał im szansę i pozwolił im się w sobie zakochać, byliby ze sobą naprawdę szczęśliwi.
Gilles miał wrażenie, że czas dla niego się zatrzymał. Że to nie on, prowadzony do znanej melodii marsza weselnego maszerował pod rękę z Sashą środkiem kaplicy, przyglądając się z zachwytem jak pięknie wyglądał lis w białym garniturze, otoczony kwiatami i roztaczając wokół siebie aurę pewności siebie. Że to nie on, pożegnawszy się z przyjacielem ostatnim uściskiem dłoni wspiął się na podwyższenie, by do wtóru głosu urzędnika wypowiedzieć słowa przysięgi. Że to nie on wsunął na palec lisa złotą obrączkę. I że nie jemu taka sama została wsunięta na palec serdeczny lewej ręki. Potem to nie on, omieciony obojętnym wzrokiem Prekursora złożył podpis z imieniem Julie na porozumieniu pomiędzy klanami i nie on, w końcu był po ślubie. Nie wierzył, że było już po wszystkim. Że po tych kilku dniach gorączkowych przygotowań, że było już po wszystkim. Nie był już Gillesem de Tourville. Teraz nazywał się Julie Brosseau i był żoną obłędnie przystojnego lisa tuż obok. Nie wiedział, dlaczego dopiero wtedy po jego policzku spłynęła samotna łza, którą natychmiast zajęła się jakaś służąca, upewniając się, że ten pojedynczy dowód kwitnącego mu w sercu żalu i ostatni bunt Gillesa, który chciał być po prostu sobą, nie zniszczył jego makijażu.
- Co teraz? – zapytał nie swoim głosem, przenosząc niewidzące spojrzenie z pleców Prekursora Reposów, który zapraszał na wesele wszystkich gości, na twarz stojącego obok Cedrica. Czuł się jakby nagle znalazł się we śnie i miał nadzieję, że nigdy się z niego nie obudzi. Obojętność była łatwiejsza niż ta cała burza emocji, którą czuł od rana.
Goście przenieśli się do sali, w której Cedric uczył go tańczyć, ale Gilles miał wrażenie, że to było sto lat temu. Pięknie przystrojone stoły czekały, by goście zajęli miejsca i by zaczęła się uczta. Po pomieszczeniu rozchodziły się cudowne zapachy, ale jego organizm był tak zestresowany, że nawet tego nie czuł. Zajął jedno z miejsc przeznaczonych dla młodych i usiadł, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Kiedy ludzie zajęli się obiadem, miał czas, by otrząsnąć się z okropnego szoku w jaki wprawiła go ceremonia i coraz mocniej zdawał sobie sprawę z tego, jak mocno nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie czuł się głodny. Nie chciał się narzucać Cedricowi. Obok niego siedział jego ojciec, ale nawet na niego nie patrzył, zasłaniając przy okazji widok jego matce, która próbowała kilka razy do niego zagadać. Czuł się… tak obco.
Spróbował zjeść choćby odrobinę sałaki, ale tak długo żuł jeden kęs, że cała reszta zdążyła pochłonąć cały obiad z dokładkami i przyszedł czas na tort. Nie wiedział, co powinien zrobić, kiedy jedna ze służących szturchnęła go lekko, że powinien z mężem ukroić pierwszy kawałek i się nim podzielić. Spojrzał nieco spanikowany na Cedrica, ale ten już wstawał. Nie pozostało mu nic innego jak tylko podnieść się z nim i podejść do stolika, by zaraz zostać otoczonym przez wszystkich, albo prawie wszystkich gości, którzy z podekscytowaniem czekali na dopełnienie jednej z wielu tradycji.
Nie wiedząc, kto powinien ukroić tort, stwierdził że pewnie on, skoro był „kobietą”, zdziwił się więc mocno i niemal go upuścił, kiedy ująwszy w dłoń rękojeść noża, na jego własnej, spoconej i lodowatej ze stresu dłoni pojawiły się palce Cedrica. Spojrzał na niego zaskoczony, czując że się rumieni ze wstydu. Czuł że jego dłonie były po prostu obrzydliwe. Takie śliskie i lodowate. Nie miał jednak chwili by go przeprosić. Razem niezdarnie ukroili kawałek, zdecydowanie nie tak jak powinno się kroić ciasto, a potem każdy z nich złapał po małym widelczyku i dobre pięć minut gapili się na siebie niezręcznie, czekając aż to drugie wykona ruch. A kiedy w końcu zdecydowali się przejąć pałeczkę, zrobili to w tym samym momencie, ostatecznie zderzając się sztućcami nad kawałkiem ciasta. Gilles poczuł się jeszcze bardziej głupio, czując że czerwony jest już nie tylko ze wstydu. A kiedy w końcu nabrał na widelec odrobinę ciasta, dłonie trzęsły mu się tak bardzo, że kiedy spróbował trafić w uchylone usta lisa, ręka mu drgnęła, a na jego policzku i połowie ust pojawiła się biała smuga z kremu.
- Przepraszam – pisnął cienko, bordowy ze wstydu, czując się jeszcze gorzej ze świadomością, że jego niezdarność widziało całe mnóstwo ludzi. Słyszał wokół siebie ich szepty i już czuł jak mocno się zbłaźnił. Nie potrafił. Nie chciał. Czy nie mógł się po prostu schować?
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jego mięśnie bolały od ciągłego napięcia i miał wrażenie, że w pomieszczeniu nie było wystarczającej ilości tlenu. Cały ślub zlał mu się w jedną całość, niepoukładane sekwencje wspomnień, z czego każdej najchętniej by się pozbył. Tak bardzo nie chciał być w tamtym miejscu, tak bardzo nie chciał brać udziału w tym wszystkim, że samo oddychanie zdawać by się mogło sprawiało mu aż fizyczny ból.
Nie czuł nawet smaku jedzenia, kiedy długie minuty po całej tej szopce siedzieli już w innej sali, tym razem już cisza zastąpiona gwarem rozmów i sztucznych uśmiechów. Spojrzał na kobietę obok siebie, wyglądającą równie nieszczególnie jak on, po czym westchnął cicho, przynajmniej udając, że myślami śledzi, co się dzieje dookoła niego. Słyszał cichą wymianę zdań między ojcem a macochą obok, poprzedzoną jej zbyt wysokim śmiechem, na który skrzywił się lekko, w mało elegancki sposób opierając łokieć na stole.
Zastanawiał się, ile wypada mu tam być, zanim nie będzie mógł się w końcu zmyć. Zamknąć się w lecznicy - choć podejrzewał, że nawet Cecile nie pochelbiałaby jego ucieczki z własnego wesela - czy nawet u siebie w sypialni, licząc że sen zmyje niechęć, którą odczuwał przez ostatnie godziny. Wzrokiem namierzył Adriena i mimowolnie się uśmiechnął, czując się nieco pewniej, mając brata przy sobie. Może przynajmniej w towarzystwie osób, które ceni, czas zleci mu nieco szybciej.
Kiedy przyszło do krojenia tortu, nie mógł sobie nawet wyobrazić bardziej niezręcznego sposobu, w jaki mogli to zrobić. W duchu w pewnym momencie się już nawet śmiał, nie wierząc w ich dwójkę. Pod niektórymi względami naprawdę się dobrali, przeszło mu przez myśl, gdy w oboje nie mogli się zdecydować, jak to idzie z tym krojeniem, od czego zacząć karmienie, przez co wyszła po prostu paskudna karuzela niezręczności, uwieczniona nie trafieniem przez Julie do jego ust.
Uśmiechnął się do kobiety uspokajająco i machinalnie starł kciukiem ubrudzony policzek, po czym jak gdyby nigdy nic go oblizał, znad ramienia Julie widząc gromiący wzrok swojego ojca w związku z jego nie kurtuazyjnym zachowaniem, przez co uśmiechnął się nawet bardziej.
- Nic się nie stało - zapewnił ją cicho, po czym sam skierował widelczyk do jej warg, w duchu modląc się, aby kawałek mu nie spadł na jej sukienkę ani nigdzie jej nie ubrudził. Wszystko udało się jednak mniej lub więcej sprawnie, a oni, oddając resztę krojenia już służbie, mogli z powrotem wrócić na miejsca. Nie odzywali się za bardzo do siebie tak naprawdę od czasu samego ślubu, chyba zbyt przejęci każdy wewnętrznie tym, co się działo dookoła. Był kompletnie rozkojarzony i pogrążony w swoich myślach, dopóki nie poczuł wcale nie tak delikatnego szturchnięcia łokciem w żebra. Zaktrzusił się lekko kawałkiem ciasta, które akurat w siebie wmuszał i posłał grobowe spojrzenie w bok.
- Zachowuj się. - Głos jego ojca był chłodny, ostry i wyrafinowany, dokładnie taki, jaki cały ten człowiek był. Cedric uśmiechnął się pod nosem, w duchu mimowolnie ciesząc się, że jego drobne odruchy, jak nie użycie cholernej serwetki do starcia polewy z policzka, potrafiły wywołać w nim takie emocje.
- Twoje życzenie jest moim rozkazem - odparł cicho z przepełnioną, choć żalem, kpiną, której nie umiał się pozbyć nawet w takich okolicznościach. Jego uwagę od prekursora odwróciło drobne poruszenie obok i spojrzał w lewo.
Wzrok Cedrica powędrował za Julie, choć gardło było niezdolne do jakiegokolwiek komentarza, gdy kobieta podniosła się od stołu, wyglądając zdecydowanie blado i nieswojo. Odprowadził ją spojrzeniem, aż ta nie zniknęła w jednym z korytarzy, prowadzących zapewne do toalety. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zniknęła tam na następne dwadzieścia minut. Cedric spojrzał z niepokojem na zegar, który nieubłaganie zbliżał się do momentu, gdzie powinni wychodzić na środek, aby kontynuować szopkę, tym razem z tańcem. Chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić, widząc jednak Elise zbliżającą się do niego, bez zastanowienia wstał, odwrócił się na pięcie i czym prędzej powędrował w stronę, w którą wcześniej udała się Julie. Gdy tylko znalazł się na pustym korytarzu miał wrażenie, że w końcu może z powrotem oddychać. Zwolnił i zgarbił się nieco, rozmasowując kark lewą ręką, po czym rozejrzał się. Dookoła w większości były używane przez służbę pokoje, więc skierował się w stronę łazienki, zgadując że to tam znajduje się kobieta. Stanąwszy pod drzwiami chwilę nasłuchiwał, czując się co najmniej dziwnie, aż nie zdał sobie sprawy, że taki sposób raczej nie wypada mężczyźnie. Dlatego też podniósł dłoń, zbliżając się.
- Julie? - zapytał niepewnie, cicho pukając do drzwi. - Jesteś tam? - dodał, nie słysząc na początku odpowiedzi. Minął moment zanim usłyszał odpowiedź i odetchnął z ulgą. Nie wiedząc co zrobić, niedługiej chwili zsunął się powoli po drzwiach, opierając się o nie plecami i westchnął cicho pod nosem, przymykając oczy. Nie dziwił się jej, sam najchętniej zamknąłby się gdzieś i uciekł od tego wszystkiego. - Stresujesz się tańcem? - odezwał się, choć nie kryjąc znaczącej konsternacji w głosie. Trochę strzelał, szczególnie pamiętając jej obawy i ich wspólne lekcje tańca. Nie umiał znaleźć żadnych słów pociechy i przetarł grzbiet nosa, odgarniając parę kosmyków z czoła.
- Co powiesz na to, żeby urwać się wcześniej z wesela? - wypalił nagle, zupełnie nieprzemyślanie. Aż sam zdziwił się swoją propozycją i odchrząknął cicho, prostując się nieco, nadal jednak oparty o drzwi. Całe szczęście goście byli zbyt zajęci tym, co dzieje się w sali, aby przejmować się tym, co dzieje się na korytarzu. Co jakiś czas tylko mijała ich służba, rzucając jego sylwetce zdziwione spojrzenia, które szybko gromił poważnym wzrokiem. - Może nie przed pierwszym tańcem…ale, um, niedługo - dodał niepewnie. - A co do samego tańca, nie przejmuj się. Na próbach szło ci świetnie. Możesz sobie wyobrażać, że nie ma nikogo dookoła nas - spróbował, przewracając wewnętrznie oczami na swoje nędzne próby pocieszenia. - Albo wyobraź sobie, że wszyscy dookoła są nadzy - wypalił, tylko po to, aby samemu poczuć rumieńce wstydu na policzkach. - Podobno…podobno pomaga? Ktoś mi, um, tak mówił? Ale z drugiej strony to musi być dość obrzydliwe - kontynuował, opierając w samo rezygnacji czoło na zgiętych kolanach. Nie dało się ukryć, że zdecydowanie milej spędzało mu się czas tam, nawet gadając głupoty, niż na sali pełnej ludzi, których nie znał.
***
Dawno nie czuł tylu sprzecznych emocji w sobie. Z jednej strony oglądanie ślubu coś w nim poruszało, coś pozytywnego. Wiedział wewnętrznie, jakie to jest złe - Gillowi daleko było do radości z obecnej sytuacji. A jednak nie mógł przestać czuć pewnego rozczulenia na widok przyjaciela w takim wydaniu, biorącego ślub. To z kolei powodowało wewnętrzną złość na siebie samego, że nie był wystarczającym dla chłopaka wsparciem, co było samonakręcającym się obiegiem, który wywoływał jedynie więcej łez na jego policzkach. Był wdzięczny Percivalowi za to, że pozostawał obok niego, zapewniając mu nieco wsparcia w tych specyficznych okolicznościach, mimo że tak naprawdę nie musiał. Jakby nie spojrzał, nie został zatrudniony jako służba ramienia do wypłakania. - Dziękuję - mruknął cicho w kierunku ochroniarza, kiedy oficjalna część uroczystości się zakończyła, a on, otarłszy wpierw nos i oczy, w końcu się od niego odsunął. Wziął parę głębszych oddechów, doprowadzając się do względnego porządku, aby być w stanie sprostać trudom następnych godzin. Chociaż nie dało się ukryć jego zaczerwienionych wciąż płaczem oczu, to przynajmniej mógł prostą postawą i wysoko uniesioną brodą pokazać, że wiedział, co robił. Szczególnie pewnemu jednemu dupkowi na sali, któremu miał ochotę wpieprzyć od kiedy tylko wystawił swojego jedynego syna w drodze do ołtarza.
Policzył wewnętrznie do dziesięciu, wiedząc że jeśli tego nie zrobi, jego nogi samoistnie zaprowadzą go do prekursora. Odwrócił się więc na pięcie i już miał odejść, kiedy poczuł mocny uścisk na ramieniu. Od razu spojrzał w tamtym kierunku, a gdy dostrzegł uśmiechniętą i przepełnioną ciepłem twarz czterdziestopięcioletniego mężczyzny, rozpromienił się momentalnie. Jak kompletne dziecko rzucił się z uściskiem w stronę niego.
- Tata! - powiedział radośnie, kompletnie nie przejmując się tym, że być może nie wypada mu zachowywać się w ten sposób. Nie widział swojego ojca dość dawno jednak, ponieważ ten, gdy Sasha zmieniał klany, był poza miastem. Koniec końców było to ich pierwsze spotkanie od paru miesięcy, stąd chłopak nawet nie przejmował się opinią postronnych osób na temat jego dziecięcego uścisku.
- Cześć, dzieciaku - usłyszał w odpowiedzi, pełne rozbawienia i jawnej miłości w głosie. - Urosłeś - dodał mężczyzna, jak zawsze przy każdych ich powitaniach, poprawiając zarówno okulary na nosie, kiedy zielonowłosy już się od niego oderwał. - Mamy nie ma - oznajmił od razu, wiedząc że to prawdopodobnie będzie następne pytanie. Sasha nie chciał okazywać rozczarowania, dostatecznie ciesząc się z obecności ojca obok. Miał wrażenie, że momentalnie udało mu się przez jego obecność uspokoić.
- Dobrze cię widzieć - powiedział chłopak, po chwili zastanowienia ponownie przytulając się na moment do ojca. Od dziecka był nauczony przez rodziców delikatności, ale i możliwości przekazania wielu emocji poprzez właśnie ją i kontakt fizyczny. Stąd nie stronił od tego podczas dorosłości, chociaż w jego przypadku i z jego historią związków być może wziął sobie to wszystko aż nazbyt do serca.
- Odwiedź nas jak tylko tutaj wszystko się uspokoi. Nastroje w klanie nie są najlepsze, a twoja mama martwi się o ciebie dzień i noc. - Mężczyzna poczochrał młodszego po czuprynie, wciąż uśmiechając się szeroko. Sasha nie miał wiele z ojca w wyglądzie, ale charakterowo byli bardzo podobni, co mama często mu wypominała. - Porozmawiamy później, dobrze? Jestem tutaj jako przedstawiciel, więc mam więcej biznesu i polityki niż przyjemności z tego wszystkiego. - Krótkie westchnienie wyrwało się z jego ust, które zaraz wróciły jednak do pocieszającego uśmiechu. - Głowa do góry. - Wraz z ostatnimi słowami i krótkim poklepaniu po plecach, Sasha znów został sam, ale tym razem z nową energią po tym krótkim spotkaniu.
Przez to też był w stanie wejść do nowej sali, w której to odbywało się wesele z, tak jak zostało mu polecone, głową w górze. Ta pewność siebie była jednak krótkotrwała. Niechętnie dostrzegł wiele znajomych twarzy, z którymi najchętniej nie utrzymywałby kontaktu. Jedno spojrzenie na wyraźnie przerażonego wszystkim Gilla również mocno go zmartwiło. Gdy tylko nadejdzie okazja, obiecał sobie w myślach, natychmiast postanowił sprawdzić jak przyjaciel się trzyma.
Wzdrygnął się zaskoczony, czując nagły dotyk na łopatkach, ale słysząc znajomy głos, zrelaksował się pod przyjemnym uczuciem ciepła ciała za sobą. Odetchnął cicho, w duchu znajdując to niesamowicie uroczym, że głowa Adriena nawet nie do końca sięgała jego własnej.
- Jak się czujesz? - zapytał ze zmartwieniem, kładąc swoją dłoń na dłoni chłopaka, która teraz go obejmowała. Wyobrażał sobie tylko, ile na nim musiało to wszystko się odbić i aż mu współczuł. - Nie wiem, czy alkohol jest dobrym pomysłem na bolącą głowę - powiedział z cichym śmiechem, odwracając się tak, że teraz stał przodem do białowłosego. Całe szczęście stali w kącie i mało kto zwracał w tamtym momencie na nich uwagę. Sasha uniósł dłoń, delikatnie przecierając pozostałości łez z policzków młodszego. Następnie jego ręce ułożyły się dookoła talii chłopaka, zupełnie nie przejmując się tym, że pozycja, w jakiej byli, była dość intymna. Może nawet, choć w innych okolicznościach, nazwałby ją romantyczną. Pochyliwszy się nad nim nieco, oparł policzek o czubek jego głowy. - Może chcesz na moment się przewietrzyć? - zaproponował, wzrokiem lustrując taras nieopodal, do którego drzwi mieli zaraz obok. - I jak chcesz, możemy wziąć ze sobą szampana - dodał, pamiętając wciąż jego propozycję. Choć sam nie chciał za dużo pić tego wieczora, preferując bycie w gotowości, gdyby musiał interweniować jakkolwiek przy Gillesie, nie miał zupełnie nic przeciwko odrobinie szampana, nawet dla samego towarzystwa chłopaka.
- Tata Sashy:
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przytulenie się do pleców Sashy, osoby której kompletnie nie znał i zasadniczo, niekoniecznie mógł być mile widziany w jego towarzystwie, było z jego strony jawnym aktem desperacji. Jakoś tak, kiepsko się trzymał. Bardzo. A przecież cały ten ślub nie dotyczył absolutnie jego. To nie jego życie całkowicie zmieniło bieg. To nie on teraz będzie w pewnym sensie odpowiedzialny za uczucia innej osoby. A jednak. Uderzyło go to jaką farsą całe to przyjęcie, przedsięwzięcie, ich życie było.
Dopiero po przytuleniu się do szczupłych pleców zdał sobie sprawę z tego co robi. Gdyby ktoś zwrócił na nich uwagę mogliby mieć problemy, chociażby takie płynące z plotek. A tego nie chciał. Po co jelonek miał cierpieć przez jego ogromne zainteresowanie rogatą osobistością. Chciał się nawet odsunąć ale ostatecznie, ciepłe dłonie gładzące wierzch jego sprawiły, że zaczął zdecydowanie spokojniej oddychać, uspokajać się wewnętrznie, walczyć z tym zmęczeniem które powodowało zawroty głowy i nudności w żołądku. Później jeszcze ciepły ton i nic więcej nie było mu potrzebne do szczęścia. Tylko chwila spokoju u boku Sashy. Jednej z niewielu osób które nie patrzyły na niego jak na dzieciaka.
Jego lekko nastroszony ogon owinął się dookoła jego nogi, a on opierając policzkiem o gładki materiał marynarki, rozkoszował się zapachem jego perfum.
- Nie mam pojęcia dlaczego mnie to tak uderzyło. Przecież to nie moje życie, nie moja zmiana. A jednak. Jak patrzę na Cedrica to mi serce pęka. – Mruknął. Całkowicie szczerze. Ten jeden jedyny raz nie uśmiechając się z pozytywnym nastawieniem, a wylewając szczery żal który drażnił jego poczucie sprawiedliwości. Na kolejne słowa uśmiechnął się jednak rozbawiony próbując dojrzeć jego oczy znad ramienia. Stanął przy tym na palcach i kładąc podbródek na jego ramieniu, zmarszczył mocno nos.
- Sasha, robisz krok w niewłaściwą stronę. Zawróć. – Ostrzegł, a widząc pytanie malujące się na szczupłej twarzy zaśmiał się cicho. – Jestem pełnoletni kochanie, mogę pić alkohol. – Zapewnił, gdyby ten poczuł jakieś wątpliwości w tej materii. Gdy Sasha wreszcie się odwrócił on wrócił swoimi piętami na ziemię i wtulając się policzkiem w ciepłą dłoń która zaczęła gładzić ślady po łzach, pozwolił sobie na cichy pomruk, klapnięte uszy i całkowity brak czujności. Powoli acz skutecznie pomagało mu to. Odrobina obecność, zainteresowania i nie podważaniem jego dojrzałości. Ba! Sasha zaczął go do siebie przytulać jakby naprawdę mu na nim zależało. Od razu to wykorzystał i obejmując go na wysokości piersi, wciskając ręce pod jego ramiona, wtulił się policzkiem w przyjemnie pachnącą szyję.
- Zwędzimy paterę z ciasteczkami? – Zaproponował uznając jego rację odnośnie alkoholu. Może rzeczywiście upicie się było głupie, dziecinne? Zamiast tego bardzo chętnie przejdzie się w miłym towarzystwie po wypielęgnowanych przez Enzo i jego pracowników ogrodach. Może będzie mógł liczyć jeszcze na odrobinę dotyku? Ten wydawał się mu tak całkowicie niewinny, a jednocześnie tak bardzo wspierający, że jednocześnie chyba im obydwu było lepiej.
Gdy doszli do wniosku jakie ciasteczka obierają sobie na cel oraz w jaki sposób mają zamiar je wynieść, ruszyli w kierunku zastawionych stołów. Wcześniej obawiał się gromiącego spojrzenia, obecnie zauważając ilość i tempo schodzącego alkoholu, machnął na to ręką. Wziął Sashę pod rękę, wtulił się w jego ramię ocierając policzkiem na wysokości bicepsa po czym, popełnili kradzież.
Strzygąc uszami złapał kilkukrotnie spojrzenie wysokiego bruneta którego mina sprawiła, że poczuł się delikatnie niekomfortowo. Przestępując z nogi na nogę schował się ponownie między ramionami jelonka rzucając kilka mocno dwuznacznych komentarzy na znalezienie się w takiej pozycji. Ponownie owinął ogon dookoła jego nogi i zaczął się bardzo delikatnie ocierać, dając upust resztkom frustracji. Myśl jednak o ciasteczkach i ciasteczku, sprawiała, że tej pokłady malały i nie wracały. Po tym jak Sasha zgarnął wypełnioną po brzegi miseczkę ciasteczkami, on złapał egzotyczny koktajl z prawie niedostępnych owoców który nalał do dwóch wysokich szklanek po czym obydwaj ruszyli na taras. Stamtąd prosta droga do labiryntu z wysokiego żywopłotu i świętego spokoju.
Gdy spacerowym tempem ruszyli w odpowiednie miejsce, on co i rusz zerkał na jego twarz w poszukiwaniu podobnych oznak załamania które odczuwał on. Ostatecznie, cmoknął cicho, zrobił łyk koktajlu i zaczepiając spojrzenie na zielonych oczach, uśmiechnął się delikatnie.
- A jak Julie? Znaczy… wiem, że nie można mówić o jakimś spokoju ale… też Ci tak z tym źle? – Dopytał próbując ubrać swoje myśli w słowa. Nie specjalnie mu się to jednak udawało.
Gdy doszli do kamiennego stolika z wyżłobioną szachownicą, wszystko rozstawili uznając, że są odpowiednio daleko ale i blisko całego wesela. Rozsiedli się ale Adi naprzeciwko posiedział na dobrą sprawę tylko przez ułamek sekundy. Gdy doszedł do wniosku, że nie będzie trzymał takiego dystansu, przesiadł się na ławeczkę koło Sashy, podciągnął nogi do siadu po turecku i opierając głowę na jego ramieniu, przymknął jeszcze na chwilę oczy.
- Świetne masz perfumy. – Przyznał cicho, mocno się uśmiechając gdy poczuł dotknięcie nosem w środek swojego czoła. Uchylił powieki po to by się wyprostować, zdjąć okulary i potrzeć oczy. Mocno zmęczone oczy. Zanim założył ponownie okulary, ciepła dłoń Sashy spoczęła na jego policzku zmuszając go do podniesienia głowy. Komplement o kolorze i wielkości oczu był uroczy. Jego pasiaste uszy ponownie klapnęły na boki, a on z rozczulonym uśmiechem zaczął się cicho śmiać.
- Szkoda tylko, że Cię nie widzę. – Przyznał zaraz marszcząc nos i klepiąc go w oskarżycielskim geście po dłoni. – To nie tak działa, że widzę ciemność Sasha. Nie machaj mi tą gałązką przed nosem. – Żachnął się czując jak dłoń jelonka ponownie wędruje na jego policzki. Tym razem jednak został mocno ściśnięty tak, że jego usta wydęły się w dzióbek. Nieco zaskoczony ale jednak z wyraźną ekscytacją czekał na całusa. Aż mu ogonek zaczął się z niecierpliwością kiwać. Zamiast tego jednak, Sasha przyłożył mocno poślinione usta do jego szyi – boże, jakie on miał ciśnienie, tętno, szum w głowie! – ale zamiast go pieścić, mocno wydmuchał powietrze po to żeby okolicę przeciął dziwny, pierdzący dźwięk. W pierwszym momencie zgłupiał, całkowicie. Później czując dłoń między łopatkami mocno odchylił się do tyłu i parsknął takim śmiechem, że aż poczerwieniały mu policzki. Gorzej zrobiło się tylko gdy w tym samym, jeszcze mokrym miejscu, poczuł ugryzienie. Ciśnienie znowu wzrosło niewyobrażalnie wysoko, on poczuł przyjemne dreszcze na całym ciele, pozwolił żeby jego usta opuścił gardłowy pomruk.
Po wytarciu oczu i nałożeniu ponownie okularów, spojrzał na Sashę z drapieżnym błyskiem w oku. Uśmiechnął się paskudnie po czym wdrapał się mu na kolana. Oczywiście, nie mogło być za pięknie więc przysiadł tylko na jednym udzie, swoje kolano wciskając między jego nogi. Objął go za szyję i przykładając swoje czoło do tego jego, wymusił na nim zeza. Ostentacyjnie wziął głęboki oddech, łapiąc go za brodę odchylił mu głowę do tyłu i powoli zaczął rozwiązywać mu muszkę, później rozpiął pierwszy guzik koszuli, drugi, już miał przykładać usta do jego szyi gdy usłyszał za plecami ruch.
Ktoś się zatrzymał, bardzo blisko nich, i chyba się na nich gapił.
Och Losie… błagam… żeby to nie był Cedric…
***
Przez zachowanie Sashy, Prekursora, przez ból jaki wyraźnie malował się na twarzy Gillesa, on również czuł się ogromnie wstrząśnięty całym tym wydarzeniem. Młodzi ludzie właśnie tracili wiele możliwości. Tracili okazje do pokochania kogoś całym sercem, do prawdziwego zaufania i wsparcia w drugiej osobie tylko dlatego, że urodzili się w takiej a nie innej rodzinie. Bo ktoś decydował za nich. Z jednej strony mógł udawać, pocieszać, że życie w samotności było łatwiejsze. Bo było. Nie miało się żadnych zobowiązań. Nie trzeba było brać pod uwagę w swoich planach nikogo innego jak tylko siebie. Można było robić jednocześnie tak wiele jak i niewiele. Widział przecież jakie szczęście dawała druga osoba. Jeżeli oczywiście ona też chciała trwać przy boku poznanej przez siebie drugiej połówki – a nie jedynie wyobrażeń o niej. Ponownie silne ściśnięcie ręki Bambiego sprawiło, że się wzdrygnął. Gilles jako stworzenie o kluskowatej konsystencji ale i zdecydowanych słowach nie zasługiwał na taki koniec. Mimo takich emocji burzących się w jego wnętrzu, do głosu dochodziła jednak logika.
Nerwowo zerkając w stronę świetnie bawiącego się Prekursora Espoir z ledwością powstrzymywał marszczące się brwi. Jak można było być tak nieodpowiedzialnym w momencie gdy przez cały czas chodziło o dobre wrażenie? Odpuszczał temu jednak, najważniejszym było pojawienie się Julie, podmianka i uwolnienie tego małego rzygulca z łapsk lisa. Lisa do którego się zaśliniał no ale przecież mu nie powie, że to widzi. Każdy przecież miał prawo się zakochać, każdemu się ktoś podobał, niezależnie od okoliczności. Pytanie gdzie bliźniaczka papugi była i w jaki sposób nastąpi podmiana.
Ta kwestia nie dawała mu spokoju przez całą ceremonię, zaproszenie do Sali weselnej, początek imprezy w czasie którego zjedzono obiad i zaczął się lać alkohol. Przyglądał się jak Młodzi zmuszani do krępujących zachowań próbują zachować twarz, a jego oczy cały czas uciekały na Papugę. Szefa. Osobę której był podległy. Która nie potrafiła się w ogóle zachować!
Ostatecznie, został wreszcie poproszony na słowo, w całkowicie ustronne miejsce, z osobą pod tak ogromnym wpływem alkoholu, że prawdopodobnie był w stanie wydać wszystkie jego dotychczasowe starania. Bo Gilles nic dla niego nie znaczył, a to zaznaczył na samym początku rozmowy.
- Spełnia swoją role więc tak to zostawimy! – Oświadczył nieco bełkocząc na co on pozwolił sobie na jawny brak zrozumienia wypisany na twarzy.
- Przepraszam, nie rozumiem? Jak zostawimy?
- Perci. Jesteś inteligentny, skup się. – Wziął go za ramiona zniżając do swojej wysokości, Prekursor był niewiele ale nadal od niego niższy na co on musiał się nachylić, nadziać na mocno przytłaczający oddech, zostając w całkowitej uległości.
- Bo w sumie to moje pierworodne nie nadaje się już do niczego, drugie w sumie mało mnie obchodzi, sojusz podpisany, plany przypieczętowane, więc resztę zostawiam w Twoich rękach. Możesz go wykastrować, wrzucić do rzeki, czy co Ci się tam podoba, byle mi planów nie zepsuł. – Nagle spoważniał, jakby cały alkohol z niego uleciał. Ścisnął go mocniej jakby wymuszając zgodzenie się z tym. Tak naprawdę chyba zawiało groźbą. „Nie wykażesz się, skończysz w tej samej rzece.” Z ledwością nie okazał delikatnego roztargnienia, ciężkiego przełknięcia śliny. Zamiast tego powoli pokiwał głową.
- Czyli, zostaję tutaj? – Dopytał, zmieniając nieco temat, chwilowo. Bo to co usłyszał powoli do niego trafiało i powoli, zaczynało go przerażać.
- Tak, tak. Zgodnie z ustaleniami sojuszu musimy wydysponować tutaj cały oddział. Twój konkretnie. A Ty masz być do dyspozycji bojowej tu na miejscu. Więc to tylko i wyłącznie Twoja sprawa żeby nikt się nie dowiedział. Wiesz, samobójstwo to zawsze opcja… – Wychylił kieliszek który ze sobą przyniósł, a jemu zrobiło się jednocześnie gorąco i ciepło. Miałby go… zabić? Bo był niepotrzebnym elementem który został już wykorzystany? Lekko go zemdliło. Przecież on był całkowicie nieszkodliwy! Przecież to nie jego wina…
- Wykorzystam wszystkie dostępne możliwości. – Zapewnił na co pozbawione skrupułów spojrzenie Prekursora padło na jego twarz. Ten, bardzo wolno poklepał go po policzku uśmiechając się jakby właśnie wcale nie pogrzebał syna.
- Wiem o tym. – Przyznał szczerząc się jak głupi do sera po czym tanecznym krokiem ruszył z powrotem na salę. – A teraz baw się Perci! Musimy świętować nową drogę życia Młodych! – Rzucił zostawiając go, całkowicie skołowanego, z myślami tak wzburzonymi, że nie umiał w pierwszym momencie kontrolować swoich emocji. Gdyby tylko mógł, wycelowałby w plecy Papugi i to go wrzucił do rzeki. Zamiast tego zacisnął dłonie w pięści i czując jak lekko robi się mu niedobrze zaczął szukać jakiegoś oparcia – najlepiej w formie łatwej do rozwalenia ściany – nic nie znalazł, za to poczuł silny uścisk na wysokości łokcia i pociągnięcie, w stronę ogrodów, byleby z daleka od gości.
Enzo mówił, że jest blady jak ściana, pytał go czy wszystko z nim w porządku. Nie umiał odpowiedzieć na ani jedną padającą kwestię. Pozwolił się za to posadzić na ławce i gdy zając sięgnął do jego muszki rozpinając ją, on od razu rozpiął pierwszy z guzików koszuli. Oddechu też nie umiał złapać, a ta czynność zdecydowanie pozwoliła mu spróbować wrócić do w miarę normalnego stanu użyteczności. I powoli przetrawić wszystko czego się dowiedział i na co musiał znaleźć jakieś satysfakcjonujące rozwiązanie.
Tylko cholera, jakie?!
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Z każdą chwilą tego głupiego przedstawienia, Gilles czuł się coraz gorzej, a z każdym nieprzychylnym szeptem, miał wrażenie, jakby kurczył się w sobie. Miał ochotę zgarbić się i uciec, nie oglądając się za sobą. Rozłożyć skrzydła i lecieć, lecieć, lecieć, aż znalazłby się nad pustyniami i jedyne, czym musiałby się martwić to odrobina wody, by przeżyć kolejny dzień. Cedric go uratował. Od tych myśli, od coraz mocniejszego wstydu i poczucia, że nie był wart choćby jednego dobrego słowa, kiedy tak po prostu uśmiechnął się do niego i mało elegancko starł krem ze swojego policzka palcem. Jak urzeczony przyglądał się jak lis tak po prostu oblizał swój palec, nie przejmując się opinią innych. Przez chwilę Gilles pomyślał, że też mógłby być jak on, że nie obchodzi go, co mają do powiedzenia, tak długo jak Sasha akceptował jego niezdarną stronę, a Cedric wykazywał się podobną i nic sobie z niej nie robił. Dał nawet radę przełknąć kawałek ciasta, którym mężczyzna go nakarmił, a potem jeszcze pół swojego, wierząc że to przecież nic takiego.
Myślał tak, ciesząc się, że dał radę wmusić w siebie kawałek tortu i nawet nie chciało mu się wymiotować, dopóki jego matka nie zamieniła się miejscami z Prekursorem i szczęśliwie zaczęła paplać jak cudownie z Cedriciem wyglądali i że nie może doczekać się ich pierwszego tańca. Dawno nie miał okazji z kobietą porozmawiać, usłyszeć jej trajkotania i delikatnego, rześkiego jak morska bryza chichotu, nie potrafił się nim jednak cieszyć. Kiedy zaczęła wspominać swój pierwszy taniec i że ojciec trzymał ją tak pewnie, a ona sunęła w jego ramionach jak zaczarowana, niesiona skrzydłami miłości, poczuł że krem razem z dudniącym sercem podchodzi mu do gardła.
- Przepraszam – mruknął jedynie, przełykając ciężko ślinę i pobladły, uciekł szybko w stronę najbliższej toalety, zamykając się w środku. Dopadł do sedesu, myśląc że zaraz zwymiotuje, ale udało mu się powstrzymać, opierając się zaraz ciężko o umywalkę. Gdyby nie makijaż, ochlapałby twarz wodą, a tak jedynie mógł patrzeć jedynie na swoje drżące usta, pobladłą niezdrowo cerę i pot skraplający mu się na skroni. Otarł go ręcznikiem, uważając, by się nie rozmazać, a potem usiadł ciężko na klapie sedesu, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Nie chciał się ruszać. Miał wrażenie, że jego nogi zrobiły się potwornie ciężkie, a w głowie zaczął mu się jakiś koncert. Krew szumiała mu w uszach, a słowa nauczyciela tańca, kiedy zaczynał, mężczyzna szeptał mu prosto do ucha, choć nikogo obok niego nie było. Najważniejszy moment wesela, dowód gracji, umiejętności, ludzie będą go oceniać, wyśmieją jeśli się potknie, zapamiętają, kiedy podepta Cedrica i już nigdy nie wezmą go na poważnie…
- Nie… - jęknął, zasłaniając dłońmi uszy, jakby mógł się od tego wszystkiego odciąć, ale to wcale nic nie dało, miał wrażenie, że szydercze głosy w jego głowie nabrały tylko wyrazistości i zajadłości, wyśmiewając się z niego już teraz, choć jeszcze prawie nic nie zrobił. Oddychał coraz szybciej i coraz płyciej, mając wrażenie, że zaraz zacznie hiperwentylować, ale wtedy…
W pierwszej chwili miał wrażenie, że się przesłyszał, że wcale nikt do niego nie zapukał i był to kolejny wymysł jego wyobraźni, ale wtedy zza drzwi usłyszał zaniepokojony głos Cedrica. Przez chwilę niemal nie wierzył, że lis naprawdę do niego przyszedł, ale wtedy odezwał się jeszcze raz. Na chwiejnych nogach, zbliżył się do drzwi, niepewny, co powinien zrobić. Nie chciał wychodzić.
- J-jestem – wymamrotał, żeby czasem nie pomyślał sobie, że może zemdlał.
Na pytanie o taniec, zadrżał ze strachu.
- Uhm… - przyznał jedynie niechętnie, zaciskając palce na materiale sukienki, mnąc ją, ale już go to nie obchodziło. Tak bardzo się bał, że coś zepsuje, ba był tego pewien, że jedna dodatkowa rzecz nie stanowiła różnicy.
- Możemy? – zapytał zaskoczony na zasłyszaną propozycję z nadzieją, która zaraz została rozmyta, ale… skoro Cedric to proponował, powinno być w porządku, choćby po tym pierwszym tańcu. Aż znalazł w sobie na tyle odwagi, by tam wyjść, zatańczyć, a potem wyjść i nie przejmować się tym wszystkim. Na propozycje poradzenia sobie z tłumem zarumienił się lekko, nawet nie potrafiąc sobie wyobrazić tych wszystkich ludzi na golasa…
A potem, zebrał w sobie całą odwagę jaka mu jeszcze została i z rozmachem otworzył drzwi…
- Oj, przepraszam, nie wiedziałam, że siedzisz pod drzwiami – zarumienił się gwałtownie z zażenowania, kiedy po jego gwałtownym ruchu Cedric niemal wpadł do łazienki. Chłopak podał mu rękę, proponując pomoc przy wstawaniu, a potem już zostawił swoją dłoń w jego, czując że jeśli zostanie pozbawiony tego ciepła, ucieknie.
- Mogę… mogę tak zostać? – zapytał jednak, wskazując podbródkiem ich złączone palce, a kiedy nie otrzymał zaprzeczenia, posłał mężczyźnie bardzo nieśmiały, wdzięczny uśmieszek.
- Miejmy to za sobą – westchnął tak pewnie jak było go stać, a potem dał się zaprowadzić z powrotem do sali balowej, gdzie już czekali na nich, by zacząć bardziej taneczną część zabawy.
Gilles nie ośmielił się przesunąć wzrokiem po gapiach, woląc zatrzymać go w bezpiecznym miejscu, pomiędzy brwiami lisa, co wyglądało jakby patrzył mu w oczy. Na to się nie odważył, obawiając się, że jeśli tylko to zrobi, potknie się, zbyt przejęty tym, co mógł w nich zobaczyć. A potem… muzyka się rozpoczęła i zaczęli tańczyć. Gilles wyobraził sobie, że znów byli sami, że nikogo z nimi nie było, że gorące palce Cedrica na jego talii nie sprawiały, że się rumienił i że nie potykał się wcale co jakiś czas, gubiąc krok czy dwa. W końcu jednak jego wzrok potknął się tak jak stopy i utknął w jasnych oczach lisa, sprawiając że chłopak wciągnął głośno powietrze nosem, prawie nie mogąc uwierzyć, jak przystojnie i łagodnie wyglądał w ciepłym świetle żarówek, z odrobinę zmarszczonymi z przejęcia? brwiami. Wszystko inne nagle przestało się liczyć, a dudniące mu ze stresu serce, nagle zgubiło rytm, by zaraz go odnaleźć, ale zupełnie inny, podpowiadany innymi uczuciami. Zapatrzył się na niego jak w obrazek, czując że jego twarz znów staje się gorąca, ale tym razem nie było to podyktowane zażenowaniem, a zachwytem. Cedric był… taki śliczny. Jak książę z bajki.
Gilles nawet nie zauważył kiedy muzyka się zmieniła, a oni przetańczyli jeszcze dwie piosenki, rozmawiając bez słów, jedynie spojrzeniami, odpoczywając od całego zamieszania i znajdując w końcu w tym chaosie odrobinę spokoju. Chłopak nigdy by nie przewidział, że jedynie patrząc w czyjeś oczy będzie w stanie się tak uspokoić. Jego serce zwolniło, dłonie przestały się pocić i kiedy w końcu zdali sobie sprawę z tego co się stało, był w stanie posłać mężczyźnie niewielki, ale bardzo szczery uśmiech.
- No odbijany! Jeszcze sobie potańczycie! – odezwał się obok nich męski głos, a kiedy Gilles się odwrócił poznał jednego z bliższych przyjaciół Julie, posyłając mu zaraz sztuczny uśmiech.
- Michael! – posłał wysokiemu brunetowi spojrzenie i nie bardzo mając wyjście, dał się porwać, posyłając Cedricowi jeszcze jeden wdzięczny uśmiech. To tylko dzięki niemu był w stanie przed znajomymi Julie, którzy go otoczyli udawać, że wszystko jest w porządku, a on był swoją siostrą. Udawanie przed nimi okazało się znacznie prostsze niż się spodziewał, jako że każdy z nich był już nieco podchmielony i każde potknięcie tłumaczyli sobie tym samym i silnymi emocjami, które jego siostra mogła odczuwać na własnym ślubie. Traktowali go też bardzo dobrze, tak jak ją, bo gdyby wiedzieli, że był Gillsem, nie byłoby tak miło.
Tymczasem na fali nieco lepszego humoru i przeświadczeniu, że skoro przyjaciele dziewczyny wzięli ją za nią, odnalazł wzrokiem swojego ojca i podjął, jeszcze jedną próbę porozmawiania z mężczyzną. W końcu wyglądał jak Julie, zachowywał się jak ona. Może i on… choć na chwilę uwierzy, że jest nią i poświęci mu choć chwilę. Poza tym, widział przy nim i swoją matkę i miał tak wielką chęć, by choć na chwilę, przez jedną minutę, przytuliła go. Dziarskim krokiem ruszył w ich stronę, ale… z każdym kolejnym, tracił rezon, widząc jak bardzo pijany był jego ojciec. Poza tym… tak bardzo się go bał. Nie rozmawiał z nim od tak dawna, że zapomniał, że kiedy tylko się do niego zbliżał, paraliżowało go przerażenie. Nie zatrzymał się jednak, wierząc że to była jego ostatnia szansa. Jeśli nie teraz…
- Um… Tato… mamo… -zaczął nieśmiało, zbliżając się do nich, ale… nie minęła nawet sekunda, Prekursor nawet na niego nie spojrzał. Odsunął się od niego jedynie, jakby nagle znalazł się w pobliżu trędowatego.
- Nie rozmawiaj z nim – rzucił jedynie do Aline, niemal natychmiast odtaczając się w drugą stronę.
Gilles poczuł rosnącą mu w gardle gulę, którą powstrzymywał jedynie szok.
- Nie przejmuj się nim, kochanie, wiesz jaki on jest – poprosiła niepewnie niska kobieta, zbliżając się mimo wszystko do chłopaka, układając mu ciepłą dłoń na policzku, do której się przytulił z całych sił powstrzymując napływające mu do oczu łzy.
- Mamo… zostaniesz ze mną? Chociaż… chociaż na chwilę – błagał, widząc jak wzrok kobiety odbiegał od niego, co i rusz na inną osobę, skupiając się na nim jedynie na sekundy.
- Oczywiście skarbie, jak długo zechcesz – odpowiedziała, a jednak, kiedy tylko obok pojawił się ktoś znajomy, natychmiast go zostawiła, odchodząc w pośpiechu, zostawiając go samego pośród obcego tłumu.
Tego było dla niego za wiele. Przełykał co chwilę, czując jak mocno drżały mu wargi, dłonie, skrzydła opadły, a ich końcówki ciągnęły się po ziemi. Nie mógł, nie chciał zostać w tym miejscu. Dlaczego? Dlaczego? Co z nim było nie tak? Widząc obok otwarte drzwi balkonowe, natychmiast przez nie przeszedł, mając wrażenie, że za chwilę wszystko co go trzymało runie, a on upadnie jak kukiełka, której ktoś podciął sznurki. Odnalazł ławkę, ale nogi ugięły się pod nim, zanim do niej doszedł. Przez chwilę jeszcze walczył, próbując się opanować i nie pozwolić by emocje wzięły nad nim górę, ale w końcu piętnaście lat duszenia w sobie łez z nim wygrały i wstrząsnęły jego ciałem, sprawiając że wzbierająca w nim tama żalu, smutku, niesprawiedliwości i samotności w końcu pękła, a on zalał się rzewnymi łzami, szlochając głośno i pociągając nosem, nie przejmując się już niczym.
Nie miał domu. Nie miał rodziców. Nie miał siostry. I nawet siebie nie miał, zostawiając życie dla kogoś, kogo nigdy nie obchodziło co się z nim stanie.
Od samego początku ta cała impreza nie podobała się Enzo i miał zamiar zerwać się z niej jak najszybciej. Obiad zjadł jedynie z grzeczności i szacunku do Cedirca, ale kiedy już w jego trakcie zaczął lać się alkohol, nie bardzo miał ochotę by Miles przebywał w takim towarzystwie. Chłopiec co prawda znalazł sobie towarzystwo wśród najmłodszych Reposów i Espoirów, ale naprawdę nie chciał, by poza zabawą jego ukochane dziecko doświadczyło naprutych jak szpadle dorosłych, którzy nie potrafili się zachować, w tym samego Prekursora Espoirów, który chwiejąc się jak liście na wietrze, wyczyniał jakieś dziwne rzeczy na parkiecie ze swoją zażenowaną żoną, która próbowała mu przemówić do rozsądku.
Przeczekał do pierwszego tańca, bardziej za namowami Milesa niż własnych chęci, pozwalając chłopcu na jeszcze chwilę towarzystwa, którego na co dzień był pozbawiony. Widząc młodą parkę, tańczącą po środku, wpatrzoną w siebie jak w obrazki, pomyślał że naprawdę, gdyby Julie była mężczyzną, dwa razy by się nie zastanawiał, tylko powiedział Cedricowi, by się za nią brał. Wyglądali razem cudownie i wyglądało na to, że naprawdę do siebie pasowali, jeśli nie seksualnością, to charakterem zdecydowanie. Przez chwilę przez jego umysł przeszła szalona myśl, że może mimo to, ze sobą u boku, mieli jakieś szanse na szczęście.
Z tą myślą, zgarnął Milesa i wyszedł z dworu, kierując się do swojego małego domku. Nie zaszedł jednak daleko, zanim usłyszał głośne przekleństwa i utyskiwania znajomego głosu.
- Idź pierwszy, tatuś musi coś sprawdzić – powiedział chłopcu, a kiedy ten pognał przed siebie, szczęśliwy, że będzie mógł zdjąć niewygodne ubrania, Enzo odnalazł za rogiem Percivala, który wyglądał jakby miał zamiar zamordować coś, albo kogoś, ale nie był pewien jak i co, więc tylko miotał się, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Natychmiast znalazł się obok, łapiąc mężczyznę za łokieć i ciągnąc na najbliższą ławkę. Ale choć zadawał pomocnicze pytania, nie wydobył z wilka ani głosu, za to zaczął mu niebezpiecznie zbliżać się do hiperwentylacji.
- Hej, spokojnie. Perci, uspokój się, oddychaj, powoli – powiedział do niego, rozwiązując mu muszkę pod szyją, by miał jak złapać głębszy oddech.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony, bo raczej takiej reakcji po tym pewnym siebie, nieco aroganckim wilku się nie spodziewał.
W odpowiedzi dostał jedynie machnięcie ręką, na które przygryzł niezdecydowany wargę.
- No dobra. To chodź, wyglądasz jakbyś potrzebował czegoś mocniejszego – westchnął zając, pomagając mężczyźnie wstać, a potem poprowadził go w stronę swojej chatki, by posadzić go na ławeczce werandy.
- Miles! – zawołał, a kiedy chłopiec przybiegł do niego zainteresowany, wskazał mu brodą Percivala. – Zaraz wrócę, ale musisz popilnować wujka Perciego, żeby nie zemdlał dobrze? – powiedział, a chłopiec pokiwał poważnie głową, siadając na podłodze naprzeciwko fioletowowłosego i wgapiając jakby zaraz miał się przewrócić.
Enzo poczochrał jego włosy, a potem posyłając spojrzenie wilkowi, wszedł w ogród, szukając małej piwniczki, której drzwi ukryto w pewnym tajemniczym miejscu, które odkrył zaraz po przybyciu do rezydencji i w której to od śmierci Claire namiętnie pędził bimber. Zabrał z piwniczki butelkę, a wróciwszy z nią, zasiadł przy wilku z dwoma szklankami.
- Możesz już iść – powiedział do Milesa, ale ten nadal wpatrywał się zaniepokojony w wilka.
- A czy wujkowi nic nie będzie? – zapytał.
- Nie, teraz już nic. Ale jakbyś go jeszcze przytulił, to na pewno będzie mu jeszcze lepiej – powiedział, a chłopiec ochoczo podniósł się z ziemi i rzucił na szyję Percivala, zaraz potem podobnym przytulasem obdarzając Enzo, a potem, zawstydzony uciekł do środka domu.
Zając odkorkował butelkę, a potem rozlał po odrobinie do dwóch szklanek.
- Więc? Czy teraz jesteś w stanie mi odpowiedzieć? – zapytał, nie kryjąc zaniepokojenia w głosie, kiedy wilk się napił.
Myślał tak, ciesząc się, że dał radę wmusić w siebie kawałek tortu i nawet nie chciało mu się wymiotować, dopóki jego matka nie zamieniła się miejscami z Prekursorem i szczęśliwie zaczęła paplać jak cudownie z Cedriciem wyglądali i że nie może doczekać się ich pierwszego tańca. Dawno nie miał okazji z kobietą porozmawiać, usłyszeć jej trajkotania i delikatnego, rześkiego jak morska bryza chichotu, nie potrafił się nim jednak cieszyć. Kiedy zaczęła wspominać swój pierwszy taniec i że ojciec trzymał ją tak pewnie, a ona sunęła w jego ramionach jak zaczarowana, niesiona skrzydłami miłości, poczuł że krem razem z dudniącym sercem podchodzi mu do gardła.
- Przepraszam – mruknął jedynie, przełykając ciężko ślinę i pobladły, uciekł szybko w stronę najbliższej toalety, zamykając się w środku. Dopadł do sedesu, myśląc że zaraz zwymiotuje, ale udało mu się powstrzymać, opierając się zaraz ciężko o umywalkę. Gdyby nie makijaż, ochlapałby twarz wodą, a tak jedynie mógł patrzeć jedynie na swoje drżące usta, pobladłą niezdrowo cerę i pot skraplający mu się na skroni. Otarł go ręcznikiem, uważając, by się nie rozmazać, a potem usiadł ciężko na klapie sedesu, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Nie chciał się ruszać. Miał wrażenie, że jego nogi zrobiły się potwornie ciężkie, a w głowie zaczął mu się jakiś koncert. Krew szumiała mu w uszach, a słowa nauczyciela tańca, kiedy zaczynał, mężczyzna szeptał mu prosto do ucha, choć nikogo obok niego nie było. Najważniejszy moment wesela, dowód gracji, umiejętności, ludzie będą go oceniać, wyśmieją jeśli się potknie, zapamiętają, kiedy podepta Cedrica i już nigdy nie wezmą go na poważnie…
- Nie… - jęknął, zasłaniając dłońmi uszy, jakby mógł się od tego wszystkiego odciąć, ale to wcale nic nie dało, miał wrażenie, że szydercze głosy w jego głowie nabrały tylko wyrazistości i zajadłości, wyśmiewając się z niego już teraz, choć jeszcze prawie nic nie zrobił. Oddychał coraz szybciej i coraz płyciej, mając wrażenie, że zaraz zacznie hiperwentylować, ale wtedy…
W pierwszej chwili miał wrażenie, że się przesłyszał, że wcale nikt do niego nie zapukał i był to kolejny wymysł jego wyobraźni, ale wtedy zza drzwi usłyszał zaniepokojony głos Cedrica. Przez chwilę niemal nie wierzył, że lis naprawdę do niego przyszedł, ale wtedy odezwał się jeszcze raz. Na chwiejnych nogach, zbliżył się do drzwi, niepewny, co powinien zrobić. Nie chciał wychodzić.
- J-jestem – wymamrotał, żeby czasem nie pomyślał sobie, że może zemdlał.
Na pytanie o taniec, zadrżał ze strachu.
- Uhm… - przyznał jedynie niechętnie, zaciskając palce na materiale sukienki, mnąc ją, ale już go to nie obchodziło. Tak bardzo się bał, że coś zepsuje, ba był tego pewien, że jedna dodatkowa rzecz nie stanowiła różnicy.
- Możemy? – zapytał zaskoczony na zasłyszaną propozycję z nadzieją, która zaraz została rozmyta, ale… skoro Cedric to proponował, powinno być w porządku, choćby po tym pierwszym tańcu. Aż znalazł w sobie na tyle odwagi, by tam wyjść, zatańczyć, a potem wyjść i nie przejmować się tym wszystkim. Na propozycje poradzenia sobie z tłumem zarumienił się lekko, nawet nie potrafiąc sobie wyobrazić tych wszystkich ludzi na golasa…
A potem, zebrał w sobie całą odwagę jaka mu jeszcze została i z rozmachem otworzył drzwi…
- Oj, przepraszam, nie wiedziałam, że siedzisz pod drzwiami – zarumienił się gwałtownie z zażenowania, kiedy po jego gwałtownym ruchu Cedric niemal wpadł do łazienki. Chłopak podał mu rękę, proponując pomoc przy wstawaniu, a potem już zostawił swoją dłoń w jego, czując że jeśli zostanie pozbawiony tego ciepła, ucieknie.
- Mogę… mogę tak zostać? – zapytał jednak, wskazując podbródkiem ich złączone palce, a kiedy nie otrzymał zaprzeczenia, posłał mężczyźnie bardzo nieśmiały, wdzięczny uśmieszek.
- Miejmy to za sobą – westchnął tak pewnie jak było go stać, a potem dał się zaprowadzić z powrotem do sali balowej, gdzie już czekali na nich, by zacząć bardziej taneczną część zabawy.
Gilles nie ośmielił się przesunąć wzrokiem po gapiach, woląc zatrzymać go w bezpiecznym miejscu, pomiędzy brwiami lisa, co wyglądało jakby patrzył mu w oczy. Na to się nie odważył, obawiając się, że jeśli tylko to zrobi, potknie się, zbyt przejęty tym, co mógł w nich zobaczyć. A potem… muzyka się rozpoczęła i zaczęli tańczyć. Gilles wyobraził sobie, że znów byli sami, że nikogo z nimi nie było, że gorące palce Cedrica na jego talii nie sprawiały, że się rumienił i że nie potykał się wcale co jakiś czas, gubiąc krok czy dwa. W końcu jednak jego wzrok potknął się tak jak stopy i utknął w jasnych oczach lisa, sprawiając że chłopak wciągnął głośno powietrze nosem, prawie nie mogąc uwierzyć, jak przystojnie i łagodnie wyglądał w ciepłym świetle żarówek, z odrobinę zmarszczonymi z przejęcia? brwiami. Wszystko inne nagle przestało się liczyć, a dudniące mu ze stresu serce, nagle zgubiło rytm, by zaraz go odnaleźć, ale zupełnie inny, podpowiadany innymi uczuciami. Zapatrzył się na niego jak w obrazek, czując że jego twarz znów staje się gorąca, ale tym razem nie było to podyktowane zażenowaniem, a zachwytem. Cedric był… taki śliczny. Jak książę z bajki.
Gilles nawet nie zauważył kiedy muzyka się zmieniła, a oni przetańczyli jeszcze dwie piosenki, rozmawiając bez słów, jedynie spojrzeniami, odpoczywając od całego zamieszania i znajdując w końcu w tym chaosie odrobinę spokoju. Chłopak nigdy by nie przewidział, że jedynie patrząc w czyjeś oczy będzie w stanie się tak uspokoić. Jego serce zwolniło, dłonie przestały się pocić i kiedy w końcu zdali sobie sprawę z tego co się stało, był w stanie posłać mężczyźnie niewielki, ale bardzo szczery uśmiech.
- No odbijany! Jeszcze sobie potańczycie! – odezwał się obok nich męski głos, a kiedy Gilles się odwrócił poznał jednego z bliższych przyjaciół Julie, posyłając mu zaraz sztuczny uśmiech.
- Michael! – posłał wysokiemu brunetowi spojrzenie i nie bardzo mając wyjście, dał się porwać, posyłając Cedricowi jeszcze jeden wdzięczny uśmiech. To tylko dzięki niemu był w stanie przed znajomymi Julie, którzy go otoczyli udawać, że wszystko jest w porządku, a on był swoją siostrą. Udawanie przed nimi okazało się znacznie prostsze niż się spodziewał, jako że każdy z nich był już nieco podchmielony i każde potknięcie tłumaczyli sobie tym samym i silnymi emocjami, które jego siostra mogła odczuwać na własnym ślubie. Traktowali go też bardzo dobrze, tak jak ją, bo gdyby wiedzieli, że był Gillsem, nie byłoby tak miło.
Tymczasem na fali nieco lepszego humoru i przeświadczeniu, że skoro przyjaciele dziewczyny wzięli ją za nią, odnalazł wzrokiem swojego ojca i podjął, jeszcze jedną próbę porozmawiania z mężczyzną. W końcu wyglądał jak Julie, zachowywał się jak ona. Może i on… choć na chwilę uwierzy, że jest nią i poświęci mu choć chwilę. Poza tym, widział przy nim i swoją matkę i miał tak wielką chęć, by choć na chwilę, przez jedną minutę, przytuliła go. Dziarskim krokiem ruszył w ich stronę, ale… z każdym kolejnym, tracił rezon, widząc jak bardzo pijany był jego ojciec. Poza tym… tak bardzo się go bał. Nie rozmawiał z nim od tak dawna, że zapomniał, że kiedy tylko się do niego zbliżał, paraliżowało go przerażenie. Nie zatrzymał się jednak, wierząc że to była jego ostatnia szansa. Jeśli nie teraz…
- Um… Tato… mamo… -zaczął nieśmiało, zbliżając się do nich, ale… nie minęła nawet sekunda, Prekursor nawet na niego nie spojrzał. Odsunął się od niego jedynie, jakby nagle znalazł się w pobliżu trędowatego.
- Nie rozmawiaj z nim – rzucił jedynie do Aline, niemal natychmiast odtaczając się w drugą stronę.
Gilles poczuł rosnącą mu w gardle gulę, którą powstrzymywał jedynie szok.
- Nie przejmuj się nim, kochanie, wiesz jaki on jest – poprosiła niepewnie niska kobieta, zbliżając się mimo wszystko do chłopaka, układając mu ciepłą dłoń na policzku, do której się przytulił z całych sił powstrzymując napływające mu do oczu łzy.
- Mamo… zostaniesz ze mną? Chociaż… chociaż na chwilę – błagał, widząc jak wzrok kobiety odbiegał od niego, co i rusz na inną osobę, skupiając się na nim jedynie na sekundy.
- Oczywiście skarbie, jak długo zechcesz – odpowiedziała, a jednak, kiedy tylko obok pojawił się ktoś znajomy, natychmiast go zostawiła, odchodząc w pośpiechu, zostawiając go samego pośród obcego tłumu.
Tego było dla niego za wiele. Przełykał co chwilę, czując jak mocno drżały mu wargi, dłonie, skrzydła opadły, a ich końcówki ciągnęły się po ziemi. Nie mógł, nie chciał zostać w tym miejscu. Dlaczego? Dlaczego? Co z nim było nie tak? Widząc obok otwarte drzwi balkonowe, natychmiast przez nie przeszedł, mając wrażenie, że za chwilę wszystko co go trzymało runie, a on upadnie jak kukiełka, której ktoś podciął sznurki. Odnalazł ławkę, ale nogi ugięły się pod nim, zanim do niej doszedł. Przez chwilę jeszcze walczył, próbując się opanować i nie pozwolić by emocje wzięły nad nim górę, ale w końcu piętnaście lat duszenia w sobie łez z nim wygrały i wstrząsnęły jego ciałem, sprawiając że wzbierająca w nim tama żalu, smutku, niesprawiedliwości i samotności w końcu pękła, a on zalał się rzewnymi łzami, szlochając głośno i pociągając nosem, nie przejmując się już niczym.
Nie miał domu. Nie miał rodziców. Nie miał siostry. I nawet siebie nie miał, zostawiając życie dla kogoś, kogo nigdy nie obchodziło co się z nim stanie.
Od samego początku ta cała impreza nie podobała się Enzo i miał zamiar zerwać się z niej jak najszybciej. Obiad zjadł jedynie z grzeczności i szacunku do Cedirca, ale kiedy już w jego trakcie zaczął lać się alkohol, nie bardzo miał ochotę by Miles przebywał w takim towarzystwie. Chłopiec co prawda znalazł sobie towarzystwo wśród najmłodszych Reposów i Espoirów, ale naprawdę nie chciał, by poza zabawą jego ukochane dziecko doświadczyło naprutych jak szpadle dorosłych, którzy nie potrafili się zachować, w tym samego Prekursora Espoirów, który chwiejąc się jak liście na wietrze, wyczyniał jakieś dziwne rzeczy na parkiecie ze swoją zażenowaną żoną, która próbowała mu przemówić do rozsądku.
Przeczekał do pierwszego tańca, bardziej za namowami Milesa niż własnych chęci, pozwalając chłopcu na jeszcze chwilę towarzystwa, którego na co dzień był pozbawiony. Widząc młodą parkę, tańczącą po środku, wpatrzoną w siebie jak w obrazki, pomyślał że naprawdę, gdyby Julie była mężczyzną, dwa razy by się nie zastanawiał, tylko powiedział Cedricowi, by się za nią brał. Wyglądali razem cudownie i wyglądało na to, że naprawdę do siebie pasowali, jeśli nie seksualnością, to charakterem zdecydowanie. Przez chwilę przez jego umysł przeszła szalona myśl, że może mimo to, ze sobą u boku, mieli jakieś szanse na szczęście.
Z tą myślą, zgarnął Milesa i wyszedł z dworu, kierując się do swojego małego domku. Nie zaszedł jednak daleko, zanim usłyszał głośne przekleństwa i utyskiwania znajomego głosu.
- Idź pierwszy, tatuś musi coś sprawdzić – powiedział chłopcu, a kiedy ten pognał przed siebie, szczęśliwy, że będzie mógł zdjąć niewygodne ubrania, Enzo odnalazł za rogiem Percivala, który wyglądał jakby miał zamiar zamordować coś, albo kogoś, ale nie był pewien jak i co, więc tylko miotał się, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Natychmiast znalazł się obok, łapiąc mężczyznę za łokieć i ciągnąc na najbliższą ławkę. Ale choć zadawał pomocnicze pytania, nie wydobył z wilka ani głosu, za to zaczął mu niebezpiecznie zbliżać się do hiperwentylacji.
- Hej, spokojnie. Perci, uspokój się, oddychaj, powoli – powiedział do niego, rozwiązując mu muszkę pod szyją, by miał jak złapać głębszy oddech.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony, bo raczej takiej reakcji po tym pewnym siebie, nieco aroganckim wilku się nie spodziewał.
W odpowiedzi dostał jedynie machnięcie ręką, na które przygryzł niezdecydowany wargę.
- No dobra. To chodź, wyglądasz jakbyś potrzebował czegoś mocniejszego – westchnął zając, pomagając mężczyźnie wstać, a potem poprowadził go w stronę swojej chatki, by posadzić go na ławeczce werandy.
- Miles! – zawołał, a kiedy chłopiec przybiegł do niego zainteresowany, wskazał mu brodą Percivala. – Zaraz wrócę, ale musisz popilnować wujka Perciego, żeby nie zemdlał dobrze? – powiedział, a chłopiec pokiwał poważnie głową, siadając na podłodze naprzeciwko fioletowowłosego i wgapiając jakby zaraz miał się przewrócić.
Enzo poczochrał jego włosy, a potem posyłając spojrzenie wilkowi, wszedł w ogród, szukając małej piwniczki, której drzwi ukryto w pewnym tajemniczym miejscu, które odkrył zaraz po przybyciu do rezydencji i w której to od śmierci Claire namiętnie pędził bimber. Zabrał z piwniczki butelkę, a wróciwszy z nią, zasiadł przy wilku z dwoma szklankami.
- Możesz już iść – powiedział do Milesa, ale ten nadal wpatrywał się zaniepokojony w wilka.
- A czy wujkowi nic nie będzie? – zapytał.
- Nie, teraz już nic. Ale jakbyś go jeszcze przytulił, to na pewno będzie mu jeszcze lepiej – powiedział, a chłopiec ochoczo podniósł się z ziemi i rzucił na szyję Percivala, zaraz potem podobnym przytulasem obdarzając Enzo, a potem, zawstydzony uciekł do środka domu.
Zając odkorkował butelkę, a potem rozlał po odrobinie do dwóch szklanek.
- Więc? Czy teraz jesteś w stanie mi odpowiedzieć? – zapytał, nie kryjąc zaniepokojenia w głosie, kiedy wilk się napił.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie miał najmniejszego pojęcia, dlaczego nie mógł oderwać oczu od tych Julie, gdy mniej lub bardziej zgrabnie ruszali się w rytm lecącej w tle muzyki. Ich wzrok się skrzyżował, a on nie był w stanie tego przerwać aż do momentu, kiedy jeden z jej, jak założył, znajomych, nie odbił jej w tańcu. Miał wrażenie, jakby został wyrwany z głębokiego zamyślenia i nie rozumiał zupełnie, skąd wziął się w nim żal, że nie mogli tego kontynuować. Kiedy tańczyli, miał na moment wrażenie, że nie ma dookoła tych wszystkich, wszystkich ludzi, nie ma tego wesela i są sami, co było niesamowicie przyjemną, choć tylko chwilową, odskocznią.
Nie zdążył nawet ochłonąć, kiedy i on zaraz został porwany do tańca przez jedną z ciotek od strony swojej mamy, którą trochę kojarzył, choć nie darzył jakąś szczególną sympatią. Ta nie dość, że nie dawała mu chwili wytchnienia podczas tańca, to jeszcze zasypywała obrzydliwą ilością pytań, słodkiej gadki, “o jaki z ciebie ładny już nie-kawaler, hi hi”, “pamiętam jak dopiero co w pieluchach ganiałeś, a już taki poważny pan!, “a ta twoja żona? no bajka, taki szczęściarz z ciebie!” - to wszystko nałożyło się na to, że trzy piosenki później, po zapewnieniach, że na pewno przyjedzie ją odwiedzić z “małym bobo, ponieważ są już w tym wieku”, wykręcił się dołączeniem do swojej małżonki. Szybko zlokalizował ją na sali i zaczął się zbliżać - zwolnił natomiast dopiero w momencie, gdy spostrzegł towarzystwo jej rodziców. Nie miał nawet okazji ich jeszcze poznać, więc może dla zasady jakiegoś złudnego wrażenia dobrych manier postanowił nadrobić.
Nie zdążył się nawet odezwać, oznajmić swojej obecności, gdy był świadkiem sceny, której zupełnie się nie spodziewał. Jego usta rozwarły się w niemym szoku na słowa wyraźnie pijanego Prekursora, a on starał się nadążyć i ogarnąć to, co się w ogóle działo. Jakim dupkiem trzeba było być, aby zwrócić się w ten sposób do swojej córki? Jeszcze na ślubie? Nie był w stanie tego pojąć. Szczególnie że z tego co zdążył zauważyć, Julie daleko było do kogoś, kto zasługiwałby na takie traktowanie - wręcz przeciwnie. Odsunął się nieco, nie chcąc ingerować w sytuację między nią a jej matką, z którą została po tym, jak ojciec najwyraźniej poszedł szukać swojego lepszego “ja” gdzie indziej. Ta jednak, mimo szczerych nadziei Cedrica, nie została z dziewczyną za długo; jego pełen już wtedy niezadowolenia i zdziwienia wzrok podążał najpierw za starszą kobietą, a potem ze współczuciem za Julie, która dość szybko zdecydowała się opuścić salę weselną. Nie dziwił się, po takim traktowaniu.
Po chwili zastanowienia, nadal mając w głowie słowa, których był świadkiem, mieląc niczym dziecko materiał swojej marynarki, podążył za Julie na taras, podejrzewając, że ta może potrzebować kogoś teraz do wsparcia. Ale czy jego? Kim on był, żeby jej go udzielać? Teraz mężem, przeszło mu ironicznie przez myśl, gdy niepewnie stawiał kroki w stronę tarasu, na którym ta zniknęła.
Cedric spojrzał na kobietę, na początku nie wiedząc, czy powinien podejść, ale usłyszawszy cichy szloch, nie wahał się nawet sekundę. Nie zamierzał się przyznawać do tego, że był świadkiem całej sytuacji ze środka sali, ale wewnętrznie współczuł jej, równocześnie doskonale wiedząc, jak złe kontakty z rodzicami są w stanie namieszać w głowie.
- Julie? - zapytał niepewnie, chociaż w tle jego głowy gdzieś zadźwięczało nim, którym zwrócił się ojciec do niej. Zignorował to, zwalając na szampana, którego kieliszek wypił na początku wesela, po czym zbliżył się do kobiety. - Julie - powtórzył, zwracając uwagę dziewczyny, ściągając równocześnie swoją marynarkę, aby okryć jej drgające od płaczu ramiona. Kucnął zaraz obok, skupiając na sobie jej uwagę i posłał jej nieco smutny uśmiech. - Chodź, zerwijmy się stąd - zaproponował cicho, utrzymując spojrzenie załzawionych oczu. Dużo bardziej wolał ich wygląd podczas tańca, pomyślał, kiedy pomagał jej się podnieść. Prędko oboje zorientowali się, że być może było to za szybkie działanie, kiedy kolana kobiety praktycznie odmówiły posłuszeństwa, a ta prawie znów opadła na ziemię. Przytrzymał ją za przedramiona, stabilizując nieco, po czym schylił się.
- Jeśli pozwolisz - uprzedził cicho, chwytając ją pod nogami, aby po krótkim ułożeniu się ze skrzydłami, uniósł ją do góry. Rzucił kontrolne spojrzenie w stronę sali weselnej, ale wszyscy byli już zbyt pijani i zaaferowani sobą, aby zwrócić uwagę na to, że ich nie ma. Przeklął w duchu, przypominając sobie słowa, jakimi została potraktowana Julie. Jak tak można. Z ostatnim potępiającym spojrzeniem w stronę weselników ruszył tarasem dookoła rezydencji, wiedząc gdzie znajduje się boczne wejście, przeważnie używane przez służbę. Tamtędy niepostrzeżenie będą mogli dostać się do środka, nie zwracając na siebie uwagi. A zdecydowanie fakt, że niósł swoją żonę i zrywał się z wesela mógł wywołać niechciane plotki. Wiedział, że jego mięśnie nie wytrzymają długo takiej formy wysiłku, szczególnie że miał wrażenie, jakby sama sukienka i ta absurdalna ilość tiulu dodawała Julie parę kilogramów. W związku z tym jego krok był szybki i zdecydowany, i kierował się tam, gdzie było bliżej - do jego części rezydencji. Gdyby chciał pójść do niej, musiałby pokonać schody, a to zdecydowanie nie było zadanie dla niego wykonalne. Nie zajęło im dużo czasu zanim nie znaleźli się w salonie w jego pokoju, gdzie nieco niepewnie - ale z jaką ulgą - posadził Julie. Kobieta wciąż wyglądała bardzo źle, mimo że już nie płakała aż tak bardzo. Kucnął na moment przed nią, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Przyszedł do siebie bez jakiegokolwiek planu w głowie i teraz czuł tego konsekwencje, ale nadal uważał to za lepszy pomysł niż zostawienie jej samej na zewnątrz, płaczącą na tarasie.
- Zaraz wrócę - powiedział ciepło, na moment zaciskając swoje palce na jej, zanim z pocieszającym uśmiechem się nie podniósł. Szybko skierował się do sypialni, skąd wytrzasnął jakąś bluzę i jedyne dresy, które miał wiązane w pasie. Równocześnie też zrzucił gdzieś niedbale na podłogę swój krawat, rozpinając dwa guziki koszuli, w której od kiedy tylko ją założył się dusił. Wrócił z ubraniami do salonu i położył je obok kobiety, nieco niepewnie.
- Jeśli chcesz, możesz się przebrać. Tam jest łazienka - wskazał palcem jedne drzwi, domyślając się, że jej ubranie nie może być komfortowe i wygodne. - Jeśli wolisz coś innego, możesz po prostu przeglądnąć moją szafę w sypialni. Wybierz cokolwiek ci pasuje - dodał po krótkim zastanowieniu i przypomnieniu sobie, że akurat tam nie trzymał żadnych gazetek z nagimi facetami. - Ale bez presji, jak wolisz - dodał zaraz, kompletnie nie wiedząc już, jak powinien się zachować. Czuł się nieco tak, jak kiedy zajmował się Adrienem, gdy ten był młodszy. Czysty braterski instynkt, chociaż tutaj nieco zaburzony przez różnicę sytuacji. - Pójdę do kuchni po coś do picia i zaraz będę z powrotem - oznajmił, a po krótkim upewnieniu się, że kobieta zarejestrowała - nadal wydawała się pogrążona w swoich myślach, choć zupełnie się nie dziwił - szybko z powrotem skierował się na korytarz, a stamtąd z kolei w kierunku jeden z wielu kuchni w rezydencji. Ta całe szczęście była pusta, jako że większość służby obsługiwała teraz wesele, stąd z ulgą zaczął rozglądać się po szafkach i lodówce w poszukiwaniu czegoś, co wydawało się adekwatne do sytuacji. A kiedy przeglądając jedną z szafek napotkał znajome pudełko, parsknął cicho, pamiętając wszystkie wieczory, gdzie siedzieli z Adrienem na poduszkach, pijąc i wyśmiewając macochę. Wziął dwa największe dostępne kubki i chwilę jeszcze pokręcił się po kuchni, zanim nie był gotowy, aby wracać do pokoju. Nacisnął klamkę łokciem, nieco niezdarnie, ale udało mu się utrzymać pion, po czym pchnął drzwi biodrem.
- Mam kakao - powiedział na wejściu, starając się nie rozlać pełnych kubków dobroci. Położył je na stole przed sofą, po czym zgarniając jeszcze koc, wrócił na siedzenie, gdzie znajdowała się już przebrana Julie. Posłał jej uśmiech i ułożył na niej połowę puszystego materiału, a zabrawszy drugą część, usiadł z podciągniętymi nogami.
-Chcesz…porozmawiać? - zapytał niepewnie, spotykając jej wzrok, jak i odnosząc się do sytuacji ze ślubu. Co było błędem, o którym się dość szybko przekonał, gdy jej oczy na nowo się zaszkliły, a on kompletnie spanikował, kiedy dziewczyna wybuchnęła płaczem. - Ja…um… - zaczął, kompletnie zdezorientowany odnośnie jakichkolwiek zachowań, jakie należy w takiej sytuacji robić. Po bardzo krótkim namyśle więc, zbliżył się do niej i bardzo niepewnie, jak i bardzo niezręcznie, na początku ją objął, w duchu wyklinając swoją nieporadność w kontaktach z innymi. Chwilę zajęło mu rozluźnienie się w uścisku, ale kiedy w końcu mu się udało, westchnął cicho, dopiero wtedy orientując się, jak bardzo i on potrzebował tego wieczoru takiego zwykłego, ludzkiego kontaktu. Przymknął oczy, poprawiając uścisk i ułożył policzek na boku jej głowy, delikatnie gładząc plecy dziewczyny między skrzydłami. Jak bardzo i jemu brakowało tego ciepła i spokoju w tym szaleństwie.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął, choć w rzeczywistości nie wiedział, czy zapewniał ją czy siebie.
***
Nie mógł nic poradzić na to, że jego humor od razu się polepszył, kiedy tylko udało mu się wyrwać z dusznego pomieszczenia na zewnątrz, w dodatku z tak doborowym towarzystwie. I z ciasteczkami, to też na to wpływało pozytywnie. Co prawda smakował mu tylko jeden rodzaj z nich, ale to nie przeszkadzało mu mieć nimi kompletnie wypchanej paszczy. Czuł, jak gdyby w końcu mógł oddychać, kiedy spacerowali po ogrodzie w poszukiwaniu miejsca do usiadnięcia. Rozglądał się dookoła w zamyśleniu, po części wciąż mając gdzieś z tyłu głowy myśl, że nie powinien był wychodzić, że powinien zostać z Gillem w sali, że ten mógł go potrzebować…rozmyło się to na moment dopiero z pytaniem chłopaka obok i nieco rozkojarzony zabrał się do odpowiedzi, nie przemyśliwując tego za bardzo.
- Staram się być silny dla niego - powiedział zupełnie szczerze, zanim nie zorientował się, co najlepszego zrobił. - Dla niej. Dla Julie. Ten szampan chyba był mocniejszy niż podejrzewałem - zaśmiał się dźwięcznie, zamazując swoją karygodną pomyłkę, za którą od razu zaczął się wyklinać w myślach. Jak on mógł tak się przejęzyczyć. Zdecydowanie przy Adrienie za bardzo się luzował i zrobił mentalną notatkę, aby następnym razem uważać bardziej. - Przyjaźnię się z Julie od kiedy tylko pamiętam, stąd oglądanie jej w takim stanie łamie mi serce - kontynuował sprawnie, wyćwiczony przez lata w sztuce maskowaniu kłamstw i pomyłek, tak użytecznej przy spławianiu i maskowaniu nieudanych relacji. - Staram się dać jej wsparcie takie, jakie powinienem, chociaż nie zawsze to wychodzi. Ale tak. Wewnętrznie jest mi źle - wyznał w końcu, posyłając mu ciepłe spojrzenie. - Uważam jednak, że to całkowicie naturalne, stąd staram się nie zadręczać tym aż tak - dodał po chwili, chcąc jakoś rozluźnić temat.
Usiadłszy na ławeczce nieco poluzował kołnierz, wzdychając pod nosem. Pytanie Adriena na pewno poruszyło w nim parę kwestii, które dadzą mu sporo do myślenia później tego wieczoru. Całe szczęście nie musiał się tym przejmować teraz za bardzo, bo gdy chłopak usiadł zaraz obok, z głową na jego ramieniu, od razu jego myśli się rozpierzchły, skupiając się jedynie na tej chwili. Przymknął na moment oczy, uśmiechając się na komplement, jak i przyznając w duchu, że Adrien też zabójczo pachniał. Wydawało mu się, że był to zapach szamponu, ale nie mógł stwierdzić na pewno.
Spojrzał w bok, kiedy białowłosy zaczął się ruszać, a gdy ten ściągnął okulary, zapatrzył się na moment w jego oczy, nie mogąc powstrzymać komplementów cisnących się na usta. Z okularami wyglądał dobrze, oczywiście, ale bez nich? Bez nich Sasha musiał mocno przełknąć ślinę, aby nie zrobić niczego głupiego. Ograniczył się tylko do położenia dłoni na jego policzku i wybrnięcia jako tako z sytuacji, chociaż zupełnie nie spodziewał się takiej reakcji na jego nieco zaczepliwe zachowanie.
Rozwój sytuacji zdecydowanie go zaskoczył. Stwierdzenie, że się nie spodziewał, było kompletnym niedopowiedzeniem. Nie nadążał za ruchami chłopaka, kiedy ten nagle znalazł się na nim, a jego dłonie majstrowały przy guzikach koszuli. Momentalnie poczuł, jak jego puls przyspiesza, a oddech zwiększył swoją częstotliwość. Ułożył dłonie na jego biodrach, czekając z niecierpliwością - o boże, jaki on był niecierpliwy - na rozwój wydarzeń, nie chcąc Adriena ani pospieszać, ani wymuszać żadnej presji. Chociaż najchętniej już teraz położyłby go na tej ławce, przechodząc do rzeczy. Siedział jednak kulturalnie, pozwalając mu robić to, na co ma ochotę, jedynie mocniej zaciskając palce na ciele chłopaka, wyobrażając sobie, jakie byłoby to uczucie nie mieć bariery ubrań między nimi.
-Sasha! - Oburzony krzyk przerwał ich romantyczny moment, a chłopak od razu poczuł, jak jego policzki płoną żywym ogniem na dźwięk zbyt znajomego głosu. Sasha odwrócił się spanikowany i spostrzegł swojego ojca, który obrócił się od nich bokiem, aby dać im moment na ogarnięcie się, z którego zaraz skorzystał, po cichym odchrzaknięciu. - Na miłością boską, na ślubie? Znów? - kontynuował z oburzeniem, chociaż nie do końca prawdziwym, a w większości rozbawionym, kiedy wyciągał z eleganckiej, grawerowanej papierośnicy cygaretkę. Jego wzrok, mimo że przyjazny, to czujnie obserwował drugiego nieznajomego chłopaka. Za kaskadą żartów natomiast kryła się trwoga o syna, który nieustatkowany, teraz w innym klanie, podatny był na emocjonalne zranienie przez innych. Albo tym bardziej inni byli podatni na skrzywdzenie przez niego.
- Mama wie, że ciągle palisz? - rzucił ironicznie w odpowiedzi Sasha, nawet nie kryjąc zażenowania, że zostali nakryci w takiej sytuacji. Zdecydowanie za wiele razy był przyłapany już przez rodziców w krępujących sytuacjach, ale najwyraźniej nawet będąc starym się nie uczył. Przesunął Adriena z kolan i podniósł się do pozycji stojącej, podciągając również drugiego chłopaka. Nie odsunął się jednak, nadal stojąc blisko; ich ramiona ocierały się o siebie w cichym przypomnieniu tego, co niedawno robili. Sasha poprawił w międzyczasie muszkę i guziki koszuli, jakby pozbywając się dowodów ich zachowań. Mężczyzna na słowa Sashy zaśmiał się lekko - syn trafił bowiem w punkt, jak szło o jego nie za dobrze ukrywany nawyk - po czym wsadził papierosa między wargi, odpalając go elegancką zapalniczką.
- Mama wie, że obściskujesz się z chłopakami w miejscach publicznych? Wydawało mi się, że dość jasno się wyraziła na ten temat po tym, jak ta biedna staruszka zemdlała na widok, który jej zaserwowaliście z tamtą pozostałą t r ó j k ą - odparował jego ojciec bez zająknięcia, krzywiąc się na wspomnienie historii, jak i samej świadomości rozwiązłości swojego syna.
-Okej, okej, poddaję się - powiedział z kapitulacją w głosie, ukrywając na moment twarz obok w ramieniu chłopaka. Po krótkim westchnieniu i wewnętrznym ogarnięciu, wyprostował się i w końcu uśmiechnął, bo brakowało mu tych standardowych przekomarzanek z mężczyzną. Pewnie, czasami miał ich dość, kiedy mieszkali wspólnie, w dodatku wolałby, aby zostawiał historie o nim dla siebie, ale mimo wszystko miały te rozmowy swój urok, który uwielbiał.
- Tato, to Adrien. Adrien, to tata - przedstawił ich prozaicznie, nie decydując się na jakiekolwiek określenie swojej relacji z Adrienem. Nie miał nawet pomysłu, jak sam by to nazwał, biorąc pod uwagę ich bardzo krótki staż, ale niezaprzeczalne przyciąganie do siebie.
-Henry Muray - przedstawił się, wystawiając wolną rękę w stronę Adriena; drugą, z papierosem, trzymał daleko od chłopaków, nie chcąc ich niepotrzebnie truć. To był też powód, dla którego utrzymywał dystans i starał się nie dymić w ich stronę. - Ah, syn Prekursora - wymsknęło mu się nagle, niczym olśnienie, ale też kolejny już szok tego wieczora. - Wiedziałem, że skądś cię kojarzyłem - dodał zaraz, starając się zatuszować oczywiste zdziwienie. - Świetnie sobie wcześniej poradziłeś, zważywszy na dość młody wiek. Jestem pełen podziwu - skomplementował szczerze, uśmiechając się lekko na wspomnienie całej polityki, którą chłopak uprawiał z ojcem zaraz przed ślubem.
- Tato - poprosił z przewróceniem oczami Sasha, wzdychając cicho pod nosem. Nie mógł ukryć, że moment na te drobne rozmowy nie był najlepszy.
- Już, już. Idę sobie, nie będę cię więcej zawstydzać. Pewnie prędzej czy później i tak sam to sprawnie zrobisz - powiedział roześmiany, w duchu ciesząc się jak dziecko, że mógł w końcu poprzekomarzać się z synem. Dokończył papierosa, po czym uśmiechnął się do ich dwójki szeroko. - Zabierz swojego staruszka jutro na śniadanie, co? - zapytał na koniec, klepiąc Sashę lekko po plecach z nieco rozczulonym wzrokiem, na który zielonowłosy nie mógł nie odpowiedzieć szerokim uśmiechem.
- Ósma? - zapytał chłopak, już teraz eskcytując się, że będą mogli spędzić trochę czasu razem i ponadrabiać plotek. Chociaż wiedział też, że jak nic czeka go pogadanka na temat jego relacji z Adrienem. Trochę się nie dziwił, z boku i znając jego historię “związków” mógł to być temat martwiący.
- Ósma - potwierdził mężczyzna, poprawiając okulary na nosie. - Miło było cię poznać, Adrienie - pożegnał się na koniec, skinąwszy uprzejmie głową, zanim nie odwrócił się, oddalając z powrotem w kierunku rezydencji. Sasha poczekał, aż plecy ojca znikną z pola widzenia, zanim wciąż z palącymi wstydem policzkami nie przetarł twarzy dłońmi.
- Wybacz, tata jest…specyficzny. Ale jest dobrym ojcem - westchnął lekko, posyłając chłopakowi niepewne spojrzenie. Nie wiedział, jak ten zareaguje na bądź co bądź parę informacji, które wypłynęły na temat jego dotychczasowych doświadczeń, ale zanim był w stanie to dłużej przeanalizować, coś innego go uderzyło. - Adrien, ile ty masz lat tak właściwie? - zapytał, czując się w duchu nieco głupio, że nie upewnił się w tym temacie wcześniej - odtwarzając jednak komentarz ojca nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego uczucia wewnątrz siebie. Nie wiedział jeszcze, co zrobi z odpowiedzią na to pytanie, ale nie mógł ukryć, że zalała go konkretna dawka niepewności w związku z wieloma kwestiami ich początkującej relacji, szczególnie widząc jawne pytanie na twarzy ojca przez całą ich rozmowę. Fakt jego wieku, pochodzenia, jak i niechlubnej historii Sashy w kwestiach związków - to wszystko rzucało cień na dotychczasowe sytuacje.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zjawienie się przy jego boku Enzo było równie niespodziewane co zbawienne. Posadzony przez zająca w miejscu pozbawionym niepożądanego wzroku czy nadstawionych uszu pozwoliło mu spróbować się uspokoić. A żeby tego dokonać musiał popuścić wszystkie dotychczasowe hamulce i zwyczajnie zacząć poddawać się niedowierzaniu, wzbierającej w nim panice na poziom odpowiedzialności jaki niespodziewanie został położony na jego ramionach, później pojawiła się złość, wręcz wściekłość na postawę prezentowaną przez Prekursora. Nie, nigdy nie uważał, że osobnik ten był przepełniony odpowiedzialnością i racjonalizmem. Ale nigdy jeszcze nie wykazał się aż tak karygodną postawą!
To, że Perci miał krew na rękach nie było żadnym zaskoczeniem. Prowadząc otwartą wojnę zarówno o przetrwanie w niekiedy nieprzystępnym środowisku jak i w otoczeniu wrogiego klanu popychało go do niechlubnych rzeczy. Nawet jeżeli te były wykonywane w imię czegoś; swojego bądź kogoś bezpieczeństwa, ochrony terenu czy zapasów. Wstydził się, czasem żałował, kilka razy dał po prostu mocniej w łeb bo Crise uciekali się do bezczelnego posyłania w bój dzieciaków. A tych, niewinnych, a jedynie zaszczutych, nie miał zamiaru pozbawiać perspektyw.
W jego przypadku jednak trzeba było odróżnić przemożną chęć ochrony i przetrwania od zwyczajnego morderstwa. Tak bowiem widział wysnutą propozycję pozbycia się Gillesa. Zwyczajne morderstwo z premedytacją. Osoby która była całkowicie niewinna i chociaż niechciana przez swojego ojca, on dostrzegał w nim wiele zalet. Począwszy od odwagi jaką wykazywał się wykonując swoje zadanie skończywszy na delikatności czy cieple jakie okazywał chociażby jemu, bo i to się mu zdarzyło. Tego właśnie nie umiał znieść, przetrawić, zrozumieć. Na to zareagował tak gwałtownie, nieprzemyślanie, na oczach całkowicie nieznanej osoby.
Gdy zając zaczął go rozpinać, dotykać, on powoli zaczął nabierać spokojniejszych oddechów. Podniósł na niego oczy które wcześniej zasnute mgiełką powoli odzyskiwały swoje zacięcie, błysk jednak na pytanie pokiwał przecząco głową, wykonał ruch ręką jakby chciał odgonić natrętną muchę.
Chciał mu w pierwszej chwili zwyczajnie podziękować, odejść. Pozbierał się, potarł w zmęczonym geście kark i na chwilę przymknął oczy. Potrzebował porozmawiać z Sashą, pilnie. Oczywiście nie dzisiaj, nie teraz ale ogólnie. Problem polegał na tym, że nie wiedział co miałby mu powiedzieć, jak zapytać o jakąkolwiek radę, próbę wymyślenia czegoś razem. Z ogromną ulgą więc przyjął propozycję alkoholu.
- Tylko żadnego wina. – Uśmiechnął się w bardzo zmęczony sposób i podnosząc się z miejsca, rozpiął jeszcze mocniej koszulę, trzy pierwsze guziki. Jednocześnie szedł z zającem pod rękę jakby tego typu spacerki po boski trunek były ich codziennością. Ale doceniał, mocno. Może uda mu się układać cokolwiek w głowie? A może zwyczajnie nienarażony na kolejne spięcie z Prekursorem uspokoi się na tyle żeby zasnąć? Jutro bowiem będzie kolejny dzień, może nieco spokojniejszy? Może to wszystko wyjaśni się jako nieporozumienie?
Zamiast możliwości ponownego zatracenia się w myślach jego wzrok błądzący po cichej okolicy chatki napotkał wreszcie na wielkie oczy jednego rogacza. Uśmiechając się lekko do Milesa starał się wyglądać nonszalancko, ostatecznie jednak wyglądał niezwykle nienaturalnie.
- Bestyjko, nie patrz tak. Bo mnie przewiercisz. – Poprosił, a widząc lekkie zaskoczenie, zagadał go o latawiec który niestety nadal tkwił na drzewie. W ramach rekompensaty posłał mu spokojny uśmiech, nadal miał plan poprosić Gillesa, a ten mając teraz wreszcie czas, powinien chętnie wkupić się w łaski dziecka. Przynajmniej to zalecał jego plan.
Gdy Enzo wrócił z butelką widocznie mocnego trunku on zainteresował się jej zawartością chociaż jedynie chwilowo. Zaraz w konsternację wprawiła go krótka wymiana zdań między ojcem a synem, a gdy Miles do niego podszedł, pochylił się żeby było mu łatwiej. Ten gest, on zdecydowanie był mu potrzebny.
- Dobranoc. – Rzucił po czym, gdy zostali już sami, wziął do ręki szklankę, uderzył nią delikatnie o tą należącą do zająca i swoją porcję wypił na raz. Skrzywił się zaraz stwierdzając, że diabelstwo by trupa postawiło na nogi po czym ponownie na niego spojrzał, ponownie pokręcił głową.
- Nawet jeżeli chciałbym poprosić o jakąś radę, niektóre sprawy dotyczą tylko mojego klanu, a ich waga obciąża tylko osoby w jakiś sposób decyzyjne. Po prostu, rozwój jednego problemu mocno wytrącił mnie… z równowagi. Zasadniczo, całkowicie. – Stwierdził mocno taktycznie co szczęśliwie Enzo zrozumiał. Zamiast tego ponownie mu polał, nie marudził i zmienił temat pozwalając mu usiąść z jedną nogą podwiniętą pod siebie, szybko wzrastającymi procentami we krwi i poczuciem chwilowej ciszy przed burzą. Ta jednak brzmiała mu w uszach przyjemnie głębokim głosem zająca zamiast uciążliwym piszczeniem. To natomiast sprawiło, że w końcu z delikatnym uśmiechem na ustach zaczął patrzeć w oczy rozmówcy i wciągać się w kolejne poruszane kwestie. Jakby to co miało nadejść zostało odwleczone, a to co się wydarzyło straciło na znaczeniu. Byli tylko oni, cisza, pachnąca ciasteczkami chatka i mocny alkohol.
Potrzeba gwałtownej bliskości, ogromna prowokacja i ta przemożna chęć zatopienia zębów w zakazanym owocu pchnęła go do znalezienia się w takiej a nie innej sytuacji. W której on cały szalał, płonął, zwyczajnie wariował. Pałał niewysłowioną ochotą przejścia do spraw które mogły, ba! Które do tej pory znajdowały się całkowicie poza jego zasięgiem. Teraz jednak były na wyciągnięcie jego ust, języka, wyobraźni. A Sasha wyraźnie chciał gdy go tak przytrzymywał, nie odsuwał, nie przejmował się absolutnie niczym. Niezwykłe uczucie gdy się tak komuś podobało, gdy ktoś miał chęć się zbliżyć, nawet jeżeli miałoby to czysto fizyczny podetka. Nie znał tego dotąd i już prawie skorzystał, gdy ktoś im przerwał.
Strzygąc uszami przyglądał się spokojnie odpalającemu papierosa mężczyźnie, który przed chwilą upomniał jego własny obiekt westchnień. Niedopuszczalne przerywać w momencie gdy miał zatopić swoje usta w przyjemnie pachnącej szyi jelonka. Tak, zrobiłby mu wielką malinkę oznaczając swój teren. Ten który by dokładnie przebadał i zdobył w trakcie tej nocy. Nie dyskutował jednak, przynajmniej w pierwszym momencie, bo jelonek bardzo mocno się zmieszał. Ba! Przerwał całą zabawę i posadził go obok siebie na co on, nie do końca miła odwagę – jeszcze! – zwyczajnie osobnika nieznajomego olać i wrócić do kwestii przyjemniejszych. Siedział więc w miejscu, w ciszy, a gdy niespodziewanie Sasha pociągnął go żeby wstał, poprawił na nosie okulary oraz wygładził kołnierzyk koszuli. Muszki i tak już nie było sensu wiązać. Zamiast tego zaczął mocno interesować się padającymi informacjami.
Sasha był… niezłym ziółkiem, a on widocznie miał zostać tylko kolejnym trofeum. Nie miałby mu tego za złe. Zasadniczo, chętnie by skorzystał mogąc wreszcie udowodnić wszystkim dookoła, że nie był dzieckiem, decydował o własnym życiu i zaspokajał własne potrzeby. Szkoda by mu było stracenia ewentualnej dalszej możliwości poznawania go, rozmawia z kimś na swoim poziomie intelektualnym, nawet jeżeli starszym to z dość podobnym spojrzeniem na świat. Nagle poczuł, że miał serdecznie dosyć dzieci w swoim otoczeniu i musiał to kategorycznie zmienić. Nie ukrywał przed sobą, że chętnie by zmienił to razem z Sashą. Ewentualne udawanie, że nic nie zrobili przychodziłoby mu zdecydowanie z ogromnym trudem. Chyba. Nie dowie się. Bo świat był przeciwko niemu, uprawianiu seksu przez niego właśnie i zsyłał takie oto sytuacje. Niemniej, zachował pełną kulturę delikatnie kiwając głową.
- Adrien Bianco. – Pewnie uścisnął wyciągniętą dłoń, jakby wcale „przed chwilą nie dobierałem się do Pana syna”. – Zgadza się. Brat Pana Młodego. – Dodał woląc myśleć o sobie jak o rodzinie Ced’a niżeli wywodzeniu się z krewi jednego mężczyzny. Przynajmniej dzisiaj. Dzisiaj lisek był ważniejszy.
- Dziękuję. Polityka i mediacje to jedno z moich zainteresowań. – Przyznał uśmiechając się delikatnie. Jednym z wielu oczywiście bo w większości dziedzin się po prostu sprawdzał. Problem miał – lekki – z opanowaniem stresu przed wystąpieniami publicznymi ale kwestia tego pokazu na ślubie to w ogóle, powinna być inaczej zakwalifikowana.
Rozmowa rozwiązała się szybko, szkoda że nie usłyszał więcej większej ilości szczegółów ale może jeszcze kiedyś się mu uda? A może sam kiedyś… głupie myśli! Ale tak, w trójkę parku na weselu? On chętnie! Nie pokazywał jednak tego po sobie i ponownie delikatnie skinął głową.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Dodał na odchodne, machając ogonem w jawnym zastanowieniu czy już teraz mogą wrócić do kwestii przerwanej, czy wypada, czy mógłby jednak zrobić mu tą malinkę? Kontrolnie na niego zerknął i widząc roztargnienie obawiał się, że z dalszego ciągu nici. Ale mieli jeszcze ciasteczka! Marne pocieszenie ale zawsze na plus. Na jego słowa wzruszył obojętnie ramionami.
- Przecież nic się nie stało, nie? – Szturchnął go lekko łokciem w żebra, zaraz stając na palcach żeby cmoknąć go w policzek. Po tym posłał mu łobuzerski uśmiech. Uwielbiał ten jego magnetyzm. Chwila nieistotnego zawahania i miał ochotę wracać do dzieła. Na kolejne pytanie chwilę się zamyślił cicho mrucząc.
- Dziewiętnaście, a Ty? – Rzucił, bardzo luźno, nie łapiąc w pierwszym momencie jak katastrofalne skutki wycofania się może tym wywołać.
Od pamiętnego wesela – po którym notabene znaleźli młodych wtulonych w siebie – minęły trzy dni. Adi nucąc sobie pod nosem jedną z piosenek które miał na winylach, a których słuchał ostatnio z Sashą, wędrował wyposażony w tacę z herbatą i świeżymi ciasteczkami nadziewanymi marmoladą różaną do pomieszczenia w którym obecnie Julie przesiadywała najwięcej, a który cały czas gościł jelonka i wilka. Otwierając sobie łokciem wszedł jak do siebie i po ustawieniu wszystkiego na małym stoliczku, rozejrzał się po nieco pustawym saloniku. Wilk widocznie musiał siedzieć w łazience, Sasha chyba coś spawał – ostatnio bardzo dużo bawił się ogniem, a on z przyjemnością mu w tej zabawie przeszkadzał – jedynie Julie we własnej osobie leżała rozłożona na jednej z kanap i coś dziergała? Nie szło jej w każdym razie. Uśmiechnął się do niej szeroko, rozlał dwie porcje zielonej herbaty. Na dnie filiżanki wcześniej przygotował mieszankę miodu, imbiru i cytryny, a po zalaniu naparem po pokoju rozniósł się przyjemny zapach. Bez zbędnego słowa wziął do ręki jedną filiżankę, podmuchał i upił drobny łyk. W tym czasie w otwartych drzwiach do jednej sypialni zamajaczył mu gdzieś Perci, wilk ostatnio dużo czasu spędzał w towarzystwie Enzo co niezwykle go fascynowało. Czyżby zając znalazł sobie idealne następstwo po jego już zajętym bacie? Może. Tak czy inaczej, Ced go ostatnio niemiłosiernie drażnił ale to miał zamiar rozwiązywać w późniejszym czasie.
Wychylając się delikatnie z miejsca spojrzał na jelonka. Standardowo pozbawiony spodni siedział coś podłączając, spawając, naprawiając. Kręcił go gdy był taki skupiony ale do niego miał zamiar podejść później, obecnie tylko mu pomachał posyłając my łobuzerski, naprawdę zboczony uśmiech. Po tej chwili rozpusty przeniósł swoje jasne oczy na Julie i uśmiechając się do niej sympatycznie, bez cienia podejrzenia odchrząknął.
- Zauważyłem, że mnie polubiłaś. – Zaczął, a otrzymując niezaprzeczalne potwierdzenie swoich słów, nawet go przytuliła, uśmiechnął się szerko.
- Dlatego chciałbym Cię o coś zapytać, jeżeli pozwolisz. – Przyznał się do prawdziwego powodu jaki sprowadził go w te skromne progi, a otrzymując pozwolenie, nie spieszył się. Jeszcze raz upił łyk herbaty, przemyślał co chce powiedzieć chociaż rozważał to już od dwóch dni, nagle stracił rezon. Dopiero po chwili spojrzał w jej ciemne oczy i posyłając uroczy uśmiech, odstawił filiżankę na stolik.
- Kim tak zasadniczo jesteś? Bo nie kobietą. – Przyznał wpatrując się w niego bystrym spojrzeniem pozbawionym kpiny, a przepełnionym zwyczajną ciekawością. Jednocześnie w pokoju obok coś z hukiem spadło, później fala przeszła na drugi pokój bo chyba jego jelonek też coś zepsuł. Obydwaj panowie za to wyjrzeli ze swoich jam z jawnym przerażeniem na twarzy. Widząc pewnego rodzaju niedowierzanie, może strach? Na jej twarzy przede wszystkim, uśmiechnął się do niej uroczo biorąc za rękę. Pogładził ją po wierzchu dłoni po czym położył palec wskazujący na jej brodzie, odchylił jej głowę delikatnie do tyłu i przejechał palcem po jabłku Adama.
- Nawet ja nie mam tak wyraźnego. – Zaczął. – Poza tym inna szczęka, inaczej ułożone rysy twarzy, szerokie ramiona i wąskie biodra. Aczkolwiek fakt przeważyło jak Sasha Cię kiedyś łaskotał i zobaczyłem dość… mało kształtną klatkę piersiową. Ach! No i na weselu powiedział do mnie „jego”, trochę dało do myślenia, go obwiniaj. Aczkolwiek pytam, kim jesteś? Bo nie jesteś Julie, nie jesteś kobietą aczkolwiek poślubiłeś mojego brata. Nie uciekłeś jeszcze ale ja… średnio cokolwiek rozumiem i chętnie bym się dowiedział co się dzieje, nie wydam was jakby co ale teraz, rozbudziliście moją ciekawość. – Wyszczerzył się autentycznie nie mając słych zamiarów. Chociaż dopiero po chwili zmarszczył brwi i zerkając na lekko zapowietrzonego wilka, dodał. – Tylko bez rękoczynów!
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od kiedy tylko Gilles zdał sobie sprawę z tego, że z jakiegoś powodu rodzice nie byli nim zainteresowani, starał się zwrócić na siebie ich uwagę. Kiedy był dzieckiem, starał się pomagać w czym tylko mógł, robić co mu kazano, nie broić i być tak grzecznym, aż w końcu ktoś stwierdziłby, że jest naprawdę dobrym dzieckiem. Miał przeczucie, że jeśli tylko tak będzie, w końcu rodzice go pochwalą. Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że takie zachowanie tylko potęgowało obojętność. Że skoro był grzeczny, nie potrzebował ich uwagi, bo nie mógł zagrozić swoim zachowaniem interesom. Wtedy zaczął rozrabiać. Byle ktoś się nim w końcu zainteresował. Byle na niego spojrzał i poświęcił mu chwilę uwagi. Aż któregoś dnia, stało się, spełniło się jego marzenie i jego własny ojciec pojawił się w jego pokoju. A jednak, nie była to wizyta jakiej oczekiwał. Jedyne co otrzymał to jeszcze więcej nienawiści, słowa które były dla niego tak raniące, że z szoku, zapomniał co dokładnie mężczyzna mu powiedział. Miał tylko siedem lat, kiedy dowiedział się, że jego rodzic go nienawidził. Wtedy też pierwszy i ostatni raz rozpłakał się w czyjejś obecności. Prekursorowi nie spodobały się łzy małego dziecka. Bił go tak długo, aż w końcu Gilles przestał krzyczeć i umilkł, obiecując sobie, że nigdy więcej nie będzie płakał. Udawało mu się do tej pory. A kiedy już zaczął, nie potrafił przestać.
Nie wiedział, ile czasu spędził na tarasie, choć czuł jakby spędził tam tyle samo lat, ile dusił w sobie wszystkie emocje związane z ojcem, z matką, z klanem, który nie uważał, by ich przywódca robił coś złego. W końcu motto ich klanu głosiło, by być silnym, niezależnie od okoliczności, a on, jak mógł być silny, kiedy wyglądał jak słaba, delikatna kobieta? Nikt nie widział w nim mężczyzny, nie widział syna przywódcy klanu, wszyscy mieli go za wyrzutka, pomyłkę, do której nie wolno się było przyznać, aż w końcu sam zaczął w to wierzyć. Że nie miał prawa prosić o wybaczenie, że swoim istnieniem nie zasługiwał na to, by je otrzymać. Sasha, od kiedy tylko jeleń pojawił się w jego życiu, starał się zrobić wszystko, co tylko mógł, by Gilles uwierzył, że mógł być sobą, nieco nieśmiałym, ale w gruncie rzeczy odważnym, delikatnym i wrażliwym sobą, który uwielbiał dokuczać, śmiać się i dłubać w drewnie. Że to wszystko było w porządku. I niemal mu się to udało. Przy nim Gilles czuł się jakby w końcu mógł, a nawet musiał wyjść ze swojej skorupy, jeśli nie dla siebie, to dla niego, który chciał go zobaczyć, zabrać i pokazać mu jak dużo świat mógł mu ofiarować. Ale w tamtym momencie to wszystko nie miało znaczenia. Chłopak czuł się jakby ktoś siłą wyrzucił go z jego własnej krainy czarów, którą budował z Sashą od kiedy się poznali i kazał mu wrócić do rzeczywistości, która była jedynie brutalnym, odartym z miłości i ciepła miejscem. Takim, gdzie płacz był wyrokiem, a on nie potrafił się przed nim obronić.
Kiedy na jego barkach pojawiła się marynarka, ciepła, duża i pachnąca poranną rosą, zaskoczony, bezbronny i rozbity, uniósł wzrok ze swoich dłoni zaciśniętych kurczowo na materiale sukienki, na te należące do Cedrica. Pociągnął głośno nosem w odpowiedzi na propozycję, nie chcąc dłużej tu zostać. Nawet jeśli to oznaczało, że Cedric miał oglądać go w takim stanie. Przestało mu zależeć. Miał dosyć udawania silnego, kiedy i tak nikt tak o nim nie myślał. Ba, kiedy nikt w ogóle o nim nie myślał…
Nie opierał się, kiedy mężczyzna najpierw spróbował go podnieść na nogi, a kiedy okazało się, że jego kończyny nie były w stanie utrzymać jego ciężaru, unieść go w swoich ramionach. Czując przyjemne ciepło i jeszcze więcej kojącego zapachu, bezwiednie wtulił się w niego jak dziecko, wczepiając się w koszulę na jego piersi, jakby spodziewał się, że lis zmieni zdanie i po prostu go upuści. Tak się jednak nie stało, a on, zaczął się powoli uspokajać, choć łzy nadal płynęły mu po policzkach, nawet gdy w końcu dotarli do apartamentów mężczyzny i lis posadził go na jednej z sof.
Gilles nie był pewien, co teraz. Czuł się… pusty. Zagubiony. Nawet kiedy przyjechał do posiadłości miał wrażenie, że bardziej orientował się w sytuacji. Czy mógł tu w ogóle zostać? Ciepły dotyk palców lisa na jego lodowatych palcach mówił mu że tak, a on, tak bardzo pragnący w końcu zaznać odrobiny tego ciepła, choćby miał go ukraść i potem chować w najgłębszych zakamarkach swojej duszy, zdecydował się zostać. W końcu i tak nie miał pojęcia, gdzie mógł pójść.
Nie spodziewał się, że do ciepła palców mężczyzna dołączy ciepłe ubrania, pachnące świeżością i nadzieją. Gilles pamiętał tę chwilę, kiedy miał na sobie bluzę lisa, to jak bardzo czuł się w niej bezpieczny i malutki, jakby mógł się w niej ukryć i nikt kto nie powinien, nie mógł go wtedy odnaleźć. Chcąc jeszcze raz poczuć to co wtedy, kiedy Cedric wyszedł, zabrał ubrania i zrzucił z siebie sukienkę, nie będąc pewnym, czy jej nie rozpruł w kilku miejscach, nie mogąc wydostać z niej skrzydeł, a potem przebrał się, napawając miękkością, zapachem i tym jak mocno czuł się bezpiecznie, kiedy drżące dłonie zakrył materiał rękawów, mógł schować nos w kołnierzu i stopy w za długich nogawkach wygodnych dresów. Nie przejmował się, że wyglądał jak stos nieszczęść. Że gdyby ktokolwiek spojrzał na niego w takim stanie, nigdy nie nabrałby, że jest Julie. Miał dość.
Otulony kocem i z kubkiem kakao w dłoniach, czuł się odrobinę lepiej. Ciepło wypełniało mu pusty żołądek, otulało jego ramiona ręką Cedrica. Miękkie białe włosy łaskotały go w policzek, a dotyk pomiędzy łopatkami sprawiał, że drżał delikatnie, czując jak jego powieki stawały się coraz cięższe i cięższe, aż w końcu opadły całkiem, a on, utulony do snu płaczem, spokojem i ciepłem, zasnął wtulając się w lisa, jakby szukał w nim ostatniej nadziei na szczęście.
Od pamiętnego poranka, kiedy to Gilles obudził się, przyklejony policzkiem do piersi Cedrica, ukrywając szybką ucieczką z miejsca zbrodni swoją zdecydowanie męską poranną przypadłość, minęło trzy dni. W tym czasie chłopak powolnie przenosił się ze swoimi rzeczami do pokoi mężczyzny, czując się niezręcznie na samą myśl, że miał zamieszkać z kimś obcym, na dodatek kiedy ta osoba miała myśleć, że jest kobietą i która była jego mężem. Dlatego nie spieszył się z przenosinami, a żona Prekursora, która ubzdurała sobie, że ona i Julie muszą się lepiej poznać, do tego wykonywać razem bardzo dziewczęce i bardzo nie w jego stylu czynności, pomagała mu w tym idealnie. Kiedy wracał z wieczorków przepełnionych kobiecą paplaniną, pokłuty od igieł, bo dowiedziawszy się, że nie umie wyszywać, kobiety zaprzysiężyły się z samym diabłem i stwierdziły, że go tego nauczą, mył się i od razu po padnięciu na łóżko zasypiał, nie mając nawet chwili na zastanowienie się, w czyim w zasadzie łóżku się znalazł.
Tego dnia jednak, żmija stwierdziła, że wybiera się na zakupy, a on wymówił się od towarzystwa złym samopoczuciem i korzystał z chwili spokoju, próbując w jakikolwiek sposób zmusić swoje palce by tworzyły śliczne wzorki, a nie krzywe ściegi, nieprzypominające swoim wyglądem niczego tak w zasadzie. Nie szło mu, delikatnie rzecz ujmując. Wbijał igłę, przeciągał nitkę kilka razy, denerwował się, odkładał przybory na stolik, łapał książkę i próbował czytać, ale słysząc jak mocno zaangażowany w swoje zajęcia są Perci i Sasha, wzdychał głęboko i sięgał po robótki, by spróbować jeszcze raz.
Właśnie był w momencie załamania, kolejnego już i miał zamiar cisnąć tym wszystkim przez pokój, kiedy drzwi do saloniku apartamentu, w którym nadal mieszkał Perci z Sashą, a w którym to ukrywał się przed żoną Prekursora i własnym mężem, otwarły się. Nie spodziewał się zobaczyć w drzwiach Adriena, do tego z tacą zastawioną herbatą, do tego z bardzo podejrzanym, bo zbyt miłym uśmiechem. Przez te kilka dni Gilles miał okazję zaznajomić się odrobinę z bratem swojego męża i choć sprawił on na nim dobre wrażenie, papuga zdołała go nawet polubić i przytulić kilka razy w chwilach dotkliwego deficytu miłości, wiedział też, z opowieści Sashy i własnych obserwacji, że chłopak nie należał do aniołków. Nie żeby mu to przeszkadzało, naprawdę go lubił, ale poczuł się lekko zaniepokojony.
Przyglądał się ciekawie jak chłopak siadał, a potem zalał filiżanki herbatą z dzbanka, uznając że najprawdopodobniej miał paranoję, w końcu to była tylko herbatka. Na stwierdzenie, że go polubił, Gilles wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko. Nie ukrywał, że tak było bo i Adrien był po prostu przemiły dla niego w ostatnich dniach, Sasha rozpromieniał się na jego widok, a jego obecność w pokoju, rozjaśniała go, jakby w pomieszczeniu wzeszło małe słońce, sprawiając że nagle każde wnętrze nabierało ciepła.
Uspokojony, zapytany o zadanie pytania, ochoczo przytaknął, nie spodziewając się, że zaraz oberwie w głowę cegłą. Zatkało go. W pierwszej chwili, był w takim szoku, że potrafił jedynie gapić się na chłopaka z uchylonymi ustami, słuchając rabanu jakiego narobili mężczyźni w pokojach obok. Dopiero na tłumaczenia, jak tygrys wpadł w ogóle na to, że Gilles nie jest tym za kogo się podawał, zaczęło do niego docierać, co do niego w ogóle mówił. A kiedy go dotknął i przesunął palcem po jabłku Adama, zarumienił się gwałtownie, odsuwając, by zakryć je ręką. Na zadawane pytania, do tego tak spokojnie, jakby nic się nie stało, Gilles poczuł że zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio. Odwrócił wzrok, patrząc na wszystko byle tylko nie na Adriena, który przyglądał mu się tak wnikliwie, jakby spodziewał się, że chłopak zaraz zrzuci z głowy perukę, wyrzuci spod bluzki sztuczne piersi i wgl sukienkę.
- Ymmm… Um… Ja… - zaczął Gilles rumieniąc się jeszcze mocniej, mając wrażenie, że cała ta sytuacja wynikała z jakichś jego działań i że choć tak bardzo się starał, teraz kiedy prawda wyszła na jaw, nie tylko on, ale i Perci i Sasha znaleźli się w okropnym niebezpieczeństwie. Spokojna postawa chłopaka ani trochę mu nie pomagała, ani fakt, że siorbał herbatkę, jakby wcale nie trzymał w garści ich życia i życia obu klanów.
- Em… Ja… Ja… - spróbował coś powiedzieć, ale wystarczyło że wrócił na moment, na sekundę wzrokiem na brata jego jakby nie patrzeć małżonka, by łzy stanęły mu w oczach, a gardło ścisnęło się okropnie, sprawiając że prawie zaczął się krztusić własnym oddechem. Jak on miał mu powiedzieć cokolwiek? Przecież oszukiwał nie tylko jego, cały klan, dwa klany, był cholernym oszustem, do tego takim, którego życie nie znaczyło nic, pyłkiem piachu, który miał nieszczęście urodzić się z krwią Prekursora krążącą mu w żyłach. Zaczynał coraz mocniej panikować, szukać rozwiązania, którego nie było, czując się jakby czarna dziura otwarła mu się pod stopami i miała go wessać jeśli tylko nie wykrztusiłby z siebie choćby słowa. A on nie potrafił!
Dopiero czyjaś ciężka, ciepła dłoń na jego głowie sprawiła, że rozluźnił zaciśnięte kurczowo palce z rąbka miętej nieświadomie bluzki. A kiedy spojrzał niepewnie w górę i dojrzał pewne, ale ciepłe spojrzenie fiołkowych oczu, a za nim zaniepokojenie, o niego, na twarzy Sashy, natychmiast zrobiło mu się lepiej. Nie był sam. I nawet jeśli Adrien w tym momencie stanowił problem, nie musiał sam się z nim borykać. Miał obok ludzi, którzy tak chętnie przez ostatnie dni tulili go, kiedy tylko tego potrzebował, Perci głaskał go po głowie, co wyjątkowo przypadło mu do gustu, a Sasha zapewniał każdym dniem obecności obok, że przecież nigdzie nie idzie i nie zostawi go samego, choćby nie wiadomo co się działo.
- Um… - zaczął jeszcze raz, ale już znacznie spokojniej, wierząc że nie połknie swojego języka, kiedy będzie mówił, ale nie odważył się spojrzeć w złote oczy tygryska, woląc je zostawić na swoich złączonych palcach. – Ja… jestem młodszym bratem Julie – przyznał, czując się tak głupio, kiedy to mówił, że znów rumieniec wstydu pokrył jego policzki. W końcu jego wygląd… nie wyglądał ani jak mężczyzna ani jak kobieta, choć jego ciało przemawiało bardziej za tym pierwszym, a twarz i włosy za drugim. Czuł się, okropnie nijaki. – Ja… nie chciałem oszukiwać twojego brata, ani klanu, tylko… moja siostra, kilka dni przed ślubem uległa okropnemu wypadkowi i nie była w stanie pojawić się na ślubie. A że… no… ja jestem… no… sam widzisz jaki – wymamrotał, opuszczając głowę, pozwalając by luźne pasma zakryły mu twarz, której nagle okropnie zaczął się wstydzić. – No… to mój ojciec stwierdził, że nic się nie stanie jeśli ja wezmę ślub z twoim bratem, a kiedy Julie wyzdrowieje, zamienimy się z powrotem… - wyjaśnił cicho, mając wrażenie, że choć zostali zdemaskowani, nie powinien o ty wszystkim mówić.
Nie wiedział, ile czasu spędził na tarasie, choć czuł jakby spędził tam tyle samo lat, ile dusił w sobie wszystkie emocje związane z ojcem, z matką, z klanem, który nie uważał, by ich przywódca robił coś złego. W końcu motto ich klanu głosiło, by być silnym, niezależnie od okoliczności, a on, jak mógł być silny, kiedy wyglądał jak słaba, delikatna kobieta? Nikt nie widział w nim mężczyzny, nie widział syna przywódcy klanu, wszyscy mieli go za wyrzutka, pomyłkę, do której nie wolno się było przyznać, aż w końcu sam zaczął w to wierzyć. Że nie miał prawa prosić o wybaczenie, że swoim istnieniem nie zasługiwał na to, by je otrzymać. Sasha, od kiedy tylko jeleń pojawił się w jego życiu, starał się zrobić wszystko, co tylko mógł, by Gilles uwierzył, że mógł być sobą, nieco nieśmiałym, ale w gruncie rzeczy odważnym, delikatnym i wrażliwym sobą, który uwielbiał dokuczać, śmiać się i dłubać w drewnie. Że to wszystko było w porządku. I niemal mu się to udało. Przy nim Gilles czuł się jakby w końcu mógł, a nawet musiał wyjść ze swojej skorupy, jeśli nie dla siebie, to dla niego, który chciał go zobaczyć, zabrać i pokazać mu jak dużo świat mógł mu ofiarować. Ale w tamtym momencie to wszystko nie miało znaczenia. Chłopak czuł się jakby ktoś siłą wyrzucił go z jego własnej krainy czarów, którą budował z Sashą od kiedy się poznali i kazał mu wrócić do rzeczywistości, która była jedynie brutalnym, odartym z miłości i ciepła miejscem. Takim, gdzie płacz był wyrokiem, a on nie potrafił się przed nim obronić.
Kiedy na jego barkach pojawiła się marynarka, ciepła, duża i pachnąca poranną rosą, zaskoczony, bezbronny i rozbity, uniósł wzrok ze swoich dłoni zaciśniętych kurczowo na materiale sukienki, na te należące do Cedrica. Pociągnął głośno nosem w odpowiedzi na propozycję, nie chcąc dłużej tu zostać. Nawet jeśli to oznaczało, że Cedric miał oglądać go w takim stanie. Przestało mu zależeć. Miał dosyć udawania silnego, kiedy i tak nikt tak o nim nie myślał. Ba, kiedy nikt w ogóle o nim nie myślał…
Nie opierał się, kiedy mężczyzna najpierw spróbował go podnieść na nogi, a kiedy okazało się, że jego kończyny nie były w stanie utrzymać jego ciężaru, unieść go w swoich ramionach. Czując przyjemne ciepło i jeszcze więcej kojącego zapachu, bezwiednie wtulił się w niego jak dziecko, wczepiając się w koszulę na jego piersi, jakby spodziewał się, że lis zmieni zdanie i po prostu go upuści. Tak się jednak nie stało, a on, zaczął się powoli uspokajać, choć łzy nadal płynęły mu po policzkach, nawet gdy w końcu dotarli do apartamentów mężczyzny i lis posadził go na jednej z sof.
Gilles nie był pewien, co teraz. Czuł się… pusty. Zagubiony. Nawet kiedy przyjechał do posiadłości miał wrażenie, że bardziej orientował się w sytuacji. Czy mógł tu w ogóle zostać? Ciepły dotyk palców lisa na jego lodowatych palcach mówił mu że tak, a on, tak bardzo pragnący w końcu zaznać odrobiny tego ciepła, choćby miał go ukraść i potem chować w najgłębszych zakamarkach swojej duszy, zdecydował się zostać. W końcu i tak nie miał pojęcia, gdzie mógł pójść.
Nie spodziewał się, że do ciepła palców mężczyzna dołączy ciepłe ubrania, pachnące świeżością i nadzieją. Gilles pamiętał tę chwilę, kiedy miał na sobie bluzę lisa, to jak bardzo czuł się w niej bezpieczny i malutki, jakby mógł się w niej ukryć i nikt kto nie powinien, nie mógł go wtedy odnaleźć. Chcąc jeszcze raz poczuć to co wtedy, kiedy Cedric wyszedł, zabrał ubrania i zrzucił z siebie sukienkę, nie będąc pewnym, czy jej nie rozpruł w kilku miejscach, nie mogąc wydostać z niej skrzydeł, a potem przebrał się, napawając miękkością, zapachem i tym jak mocno czuł się bezpiecznie, kiedy drżące dłonie zakrył materiał rękawów, mógł schować nos w kołnierzu i stopy w za długich nogawkach wygodnych dresów. Nie przejmował się, że wyglądał jak stos nieszczęść. Że gdyby ktokolwiek spojrzał na niego w takim stanie, nigdy nie nabrałby, że jest Julie. Miał dość.
Otulony kocem i z kubkiem kakao w dłoniach, czuł się odrobinę lepiej. Ciepło wypełniało mu pusty żołądek, otulało jego ramiona ręką Cedrica. Miękkie białe włosy łaskotały go w policzek, a dotyk pomiędzy łopatkami sprawiał, że drżał delikatnie, czując jak jego powieki stawały się coraz cięższe i cięższe, aż w końcu opadły całkiem, a on, utulony do snu płaczem, spokojem i ciepłem, zasnął wtulając się w lisa, jakby szukał w nim ostatniej nadziei na szczęście.
Od pamiętnego poranka, kiedy to Gilles obudził się, przyklejony policzkiem do piersi Cedrica, ukrywając szybką ucieczką z miejsca zbrodni swoją zdecydowanie męską poranną przypadłość, minęło trzy dni. W tym czasie chłopak powolnie przenosił się ze swoimi rzeczami do pokoi mężczyzny, czując się niezręcznie na samą myśl, że miał zamieszkać z kimś obcym, na dodatek kiedy ta osoba miała myśleć, że jest kobietą i która była jego mężem. Dlatego nie spieszył się z przenosinami, a żona Prekursora, która ubzdurała sobie, że ona i Julie muszą się lepiej poznać, do tego wykonywać razem bardzo dziewczęce i bardzo nie w jego stylu czynności, pomagała mu w tym idealnie. Kiedy wracał z wieczorków przepełnionych kobiecą paplaniną, pokłuty od igieł, bo dowiedziawszy się, że nie umie wyszywać, kobiety zaprzysiężyły się z samym diabłem i stwierdziły, że go tego nauczą, mył się i od razu po padnięciu na łóżko zasypiał, nie mając nawet chwili na zastanowienie się, w czyim w zasadzie łóżku się znalazł.
Tego dnia jednak, żmija stwierdziła, że wybiera się na zakupy, a on wymówił się od towarzystwa złym samopoczuciem i korzystał z chwili spokoju, próbując w jakikolwiek sposób zmusić swoje palce by tworzyły śliczne wzorki, a nie krzywe ściegi, nieprzypominające swoim wyglądem niczego tak w zasadzie. Nie szło mu, delikatnie rzecz ujmując. Wbijał igłę, przeciągał nitkę kilka razy, denerwował się, odkładał przybory na stolik, łapał książkę i próbował czytać, ale słysząc jak mocno zaangażowany w swoje zajęcia są Perci i Sasha, wzdychał głęboko i sięgał po robótki, by spróbować jeszcze raz.
Właśnie był w momencie załamania, kolejnego już i miał zamiar cisnąć tym wszystkim przez pokój, kiedy drzwi do saloniku apartamentu, w którym nadal mieszkał Perci z Sashą, a w którym to ukrywał się przed żoną Prekursora i własnym mężem, otwarły się. Nie spodziewał się zobaczyć w drzwiach Adriena, do tego z tacą zastawioną herbatą, do tego z bardzo podejrzanym, bo zbyt miłym uśmiechem. Przez te kilka dni Gilles miał okazję zaznajomić się odrobinę z bratem swojego męża i choć sprawił on na nim dobre wrażenie, papuga zdołała go nawet polubić i przytulić kilka razy w chwilach dotkliwego deficytu miłości, wiedział też, z opowieści Sashy i własnych obserwacji, że chłopak nie należał do aniołków. Nie żeby mu to przeszkadzało, naprawdę go lubił, ale poczuł się lekko zaniepokojony.
Przyglądał się ciekawie jak chłopak siadał, a potem zalał filiżanki herbatą z dzbanka, uznając że najprawdopodobniej miał paranoję, w końcu to była tylko herbatka. Na stwierdzenie, że go polubił, Gilles wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko. Nie ukrywał, że tak było bo i Adrien był po prostu przemiły dla niego w ostatnich dniach, Sasha rozpromieniał się na jego widok, a jego obecność w pokoju, rozjaśniała go, jakby w pomieszczeniu wzeszło małe słońce, sprawiając że nagle każde wnętrze nabierało ciepła.
Uspokojony, zapytany o zadanie pytania, ochoczo przytaknął, nie spodziewając się, że zaraz oberwie w głowę cegłą. Zatkało go. W pierwszej chwili, był w takim szoku, że potrafił jedynie gapić się na chłopaka z uchylonymi ustami, słuchając rabanu jakiego narobili mężczyźni w pokojach obok. Dopiero na tłumaczenia, jak tygrys wpadł w ogóle na to, że Gilles nie jest tym za kogo się podawał, zaczęło do niego docierać, co do niego w ogóle mówił. A kiedy go dotknął i przesunął palcem po jabłku Adama, zarumienił się gwałtownie, odsuwając, by zakryć je ręką. Na zadawane pytania, do tego tak spokojnie, jakby nic się nie stało, Gilles poczuł że zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio. Odwrócił wzrok, patrząc na wszystko byle tylko nie na Adriena, który przyglądał mu się tak wnikliwie, jakby spodziewał się, że chłopak zaraz zrzuci z głowy perukę, wyrzuci spod bluzki sztuczne piersi i wgl sukienkę.
- Ymmm… Um… Ja… - zaczął Gilles rumieniąc się jeszcze mocniej, mając wrażenie, że cała ta sytuacja wynikała z jakichś jego działań i że choć tak bardzo się starał, teraz kiedy prawda wyszła na jaw, nie tylko on, ale i Perci i Sasha znaleźli się w okropnym niebezpieczeństwie. Spokojna postawa chłopaka ani trochę mu nie pomagała, ani fakt, że siorbał herbatkę, jakby wcale nie trzymał w garści ich życia i życia obu klanów.
- Em… Ja… Ja… - spróbował coś powiedzieć, ale wystarczyło że wrócił na moment, na sekundę wzrokiem na brata jego jakby nie patrzeć małżonka, by łzy stanęły mu w oczach, a gardło ścisnęło się okropnie, sprawiając że prawie zaczął się krztusić własnym oddechem. Jak on miał mu powiedzieć cokolwiek? Przecież oszukiwał nie tylko jego, cały klan, dwa klany, był cholernym oszustem, do tego takim, którego życie nie znaczyło nic, pyłkiem piachu, który miał nieszczęście urodzić się z krwią Prekursora krążącą mu w żyłach. Zaczynał coraz mocniej panikować, szukać rozwiązania, którego nie było, czując się jakby czarna dziura otwarła mu się pod stopami i miała go wessać jeśli tylko nie wykrztusiłby z siebie choćby słowa. A on nie potrafił!
Dopiero czyjaś ciężka, ciepła dłoń na jego głowie sprawiła, że rozluźnił zaciśnięte kurczowo palce z rąbka miętej nieświadomie bluzki. A kiedy spojrzał niepewnie w górę i dojrzał pewne, ale ciepłe spojrzenie fiołkowych oczu, a za nim zaniepokojenie, o niego, na twarzy Sashy, natychmiast zrobiło mu się lepiej. Nie był sam. I nawet jeśli Adrien w tym momencie stanowił problem, nie musiał sam się z nim borykać. Miał obok ludzi, którzy tak chętnie przez ostatnie dni tulili go, kiedy tylko tego potrzebował, Perci głaskał go po głowie, co wyjątkowo przypadło mu do gustu, a Sasha zapewniał każdym dniem obecności obok, że przecież nigdzie nie idzie i nie zostawi go samego, choćby nie wiadomo co się działo.
- Um… - zaczął jeszcze raz, ale już znacznie spokojniej, wierząc że nie połknie swojego języka, kiedy będzie mówił, ale nie odważył się spojrzeć w złote oczy tygryska, woląc je zostawić na swoich złączonych palcach. – Ja… jestem młodszym bratem Julie – przyznał, czując się tak głupio, kiedy to mówił, że znów rumieniec wstydu pokrył jego policzki. W końcu jego wygląd… nie wyglądał ani jak mężczyzna ani jak kobieta, choć jego ciało przemawiało bardziej za tym pierwszym, a twarz i włosy za drugim. Czuł się, okropnie nijaki. – Ja… nie chciałem oszukiwać twojego brata, ani klanu, tylko… moja siostra, kilka dni przed ślubem uległa okropnemu wypadkowi i nie była w stanie pojawić się na ślubie. A że… no… ja jestem… no… sam widzisz jaki – wymamrotał, opuszczając głowę, pozwalając by luźne pasma zakryły mu twarz, której nagle okropnie zaczął się wstydzić. – No… to mój ojciec stwierdził, że nic się nie stanie jeśli ja wezmę ślub z twoim bratem, a kiedy Julie wyzdrowieje, zamienimy się z powrotem… - wyjaśnił cicho, mając wrażenie, że choć zostali zdemaskowani, nie powinien o ty wszystkim mówić.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pierwsze poweselne emocje opadły z mężczyzny, pozwalając mu się skupić na pracy. Dostał od taty parę niedziałających walkie talkie i jako zadanie ustanowił sobie ich naprawę. Co w praktyce z kolei okazało się znacznie trudniejsze niż przypuszczał, owocując w zarówno wiele pracowitych nocy, jak i przekleństw z tym związanych. Pozwoliło mu to jednak oczyścić umysł i skupić się nieco na tym, co powinien. A nie na tym, że chłopak, który mu się spodobał, był jeszcze nastolatkiem. Albo synem prekursora. Tak naprawdę to po śniadaniu z tatą znalazł jeszcze więcej najróżniejszych powodów, dla których jego flirt z Adrienem nie powinien mieć miejsca, oprócz jego oczywistego wieku i statusu. To natomiast było dość uciążliwe, ponieważ chłopak uparcie nie chciał opuścić jego myśli, wracając do niego w najbardziej niespodziewanych momentach. Nie przyznał się Gillesowi, ale to Adrien był powodem przynajmniej trzech dźgnięć śrubokrętem, których ślady widniały na jego bladych dłoniach.
Przez całe zamieszanie, które przez niego miał w głowie, zupełnie nie spodziewał się więc jego nagłego pojawienia się w ich pokojach. Głos młodszego usłyszał już u siebie i ówcześnie, zanim wyszedł się przywitać, ubrał kulturalnie spodnie - starał się znaleźć takie, które nie miały dziur albo plam, chociaż było to dość skomplikowane zadanie - po czym nieco niezdarnie poprawiając fryzurę wyszedł do salonu, po to tylko, aby usłyszeć fragment rozmowy.
Wystarczył fragment.
Fragment, który sprawił, że zarówno jego kroki, jak i oddech, zamarły. Jego przerażone, skonsternowane i przepełnione niepokojem spojrzenie najpierw zatrzymało się w szoku na Adrienie, jak gdyby upewniając się, że ten naprawdę ich zdemaskował, że był tam, a nie był wytworem zmęczonego umysłu Sashy. Powoli potem przeniosło się na Gillesa, aby zakończyć wędrówkę na Percivalu, którego blada twarz przekazywała dokładnie tą samą trwogę, co jego sama. Miał wrażenie, jakby cały świat na moment się zatrzymał, równocześnie z jego sercem, ale zdecydowanie nie myślami, o nie. Te pędziły z prędkością światła, sprawiając że równocześnie było mu niedobrze od ich nadmiaru, jak i ściskało go coś w żołądku, powodując końcowo, że musiał się oprzeć dłonią o ścianę.
Byli w takim j****** bagnie.
Wziął się w sobie i zbliżył do Gillesa, dostrzegając równocześnie, jak Percival robi to samo. Co jak co, ale przyjaciel ich teraz potrzebował, więc czas na panikę będzie zaraz. Stanął w pobliżu, nie mogąc pozbyć się z twarzy wyrazu niedowierzania. Po pierwsze dlatego, że jego cholerna pomyłka, jedna jedyna cholerna pomyłka była kawałkiem powodów, dla którego zostali zdemaskowani. Wdupił, tak konkretnie, i teraz nie było szans, aby się o to nie obwiniał. Poza tym był pełen zdziwienia, że Adrien był w stanie tak trafnie połączyć wszystko. Albo to, albo być może nieobiektywnie ocenili przebranie Gillesa. Nie wiedział, kompletnie już nic nie wiedział. Westchnął ciężko, z trudem pocierając grzbiet nosa w wyrazie kompletnego zdezorientowania. Słuchał równocześnie tłumaczeń przyjaciela, w którego tonie głosu mógł jasno dosłyszeć, jak przejęty tym wszystkim był. Nie dziwił się ani trochę; po prostu miał nadzieję, że uda im się utrzymać tę fasadę nieco dłużej.
- Dasz nam chwilkę? - powiedział w końcu, przerywając ciszę, która zapadła w pomieszczeniu po wyjaśnieniu Gillesa. - Poczekaj tutaj - poprosił napiętym tonem głosu, z trudem przełykając ślinę. Wskazał równocześnie swój pokój w jasnym przekazie, że ich trójka powinna się tam udać, co też szybko się wydarzyło. Miał też oczywiście masę obaw. Myśli typu “co jeśli w czasie ich nieobecności Adrien zawiadomi kogoś tutaj?”, “co jeśli byli jakimś cudem nagrywani?”, jedno wielkie, niesamowicie upierdliwe “co jeśli”, które naprawdę nie dawało mu spokoju. I niby wiedział, że ten zapewniał ich, że ich nie wyda. Ale co teraz znaczyło te słowa, kiedy podejrzliwość i niepewność przysłaniały całe początki zaufania, które zdążyli wyrobić? Zamknął cicho za nimi drzwi, ignorując ogromny bałagan, który panował w jego sypialni. Nie był większy niż ten, który miał w tamtym momencie w głowie.
- Ja p****** - powiedział na początku, wplątując palce we włosy, wzrokiem rozbieganym z przerażenia omiatając pozostałą dwójkę. - Gill, tak strasznie cię przepraszam, boże, przepraszam. Nie miałem pojęcia, że wychwycił wtedy moją pomyłkę, jestem takim cholernym idiotą - powiedział, powoli czując, jak grunt wysuwa mu się spod stóp, a on wpada w panikę, ukazaną poprzez nerwowe chodzenie w kółko. - K**** - wymsknęło mu się ponownie, mimo prób zapanowania nad zarówno językiem, jak i emocjami. - Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko - kontynuował po dwóch głębszych oddechach, spojrzeniem szukając poparcia w oczach Percivala. Trochę myślał na głos, ale nie umiał inaczej odnaleźć się w tej sytuacji. - Musimy coś z nim zrobić, cokolwiek, całe nasze zadanie jest teraz narażone na ryzyko - rzucił cicho, w nerwowym geście stukając palcami o bok swojego uda, kiedy wręcz do krwi zaciskał zęby na dolnej wardze. - Gdybyśmy upozorowali zaginięcie? - wypalił, zdając sobie powoli sprawę, że w rzeczywistości nawet nie analizował już tego, co mówił; emocje wzięły górę i gadał głupoty, nawet jeśli nie miał ich kompletnie na myśli. Realnie nie byłby w stanie skrzywdzić drugiego człowieka, ale kiedy chodziło o dobro Gillesa, czasami się zapominał i odnajdywał w sobie stronę, której do tej pory nie znał - stronę zaborczą i priorytetyzującą bezpieczeństwo przyjaciela ponad wszystko. Parę razy wynikły z tego sytuacje, do których młodszemu nigdy się nie przyznał, a jemu ciążyły na duchu; nie żałował ich nigdy. Był rozemocjonowaną kupką nieszczęścia oraz paniki i nawet nie zdawał sobie sprawy, że wcale nie pomagał nikomu takim zachowaniem.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nazwanie jego działania przemyślanym planem było zdecydowanie nad wyraz. Od kilku dni ostro dumał co począć z Julie i swoim odkryciem, a prawda była taka, że im więcej o tym myślał tym gorsze scenariusze przychodziły mu do głowy. Bowiem całe to przedstawienie, cała usilnie utrzymywana maskarada musiała mieć jakiś sens, głębsze dno. I tylko ciekawość pchnęła go do tego żeby rzucić się na głęboką wodę i spróbować powiedzieć wszystko wprost. Może dowie się czegoś na tyle ważnego, że będzie w stanie coś zmienić? W swoim życiu i swojego ukochanego brata, który ostatnio jakby zmarkotniał, znikał w oczach, jego oczy gasły podobnie jak zapał tak dla niego typowy do tej pory. Ba! Nawet jego temperament zdawał się uspokoić co go tak potężnie martwiło.
Idąc więc korytarzem z przygotowanym zestawem do herbaty nie miał ze sobą absolutnie nic poza swoim błyskotliwym umysłem i szczerymi chęciami. Bo to nie było tak, że wszystkich Espoirów traktował jak wrogów, ba! On ich właśnie miał za przyjaciół z którymi spędzał naprawdę sporo czasu i poznając ich, rozumiał jak wiele do tej pory tracił zadając się z samymi dzieciakami. Prowadzenie rozmów z Julie(?) albo Percim było przyjemnością intelektualną, Sasha natomiast był prawdziwą ucztą dla emocji. Ekscytował się za każdym razem jak wpadali na nowy pomysł, jak dogadywali się w jakiejś drobnej kwestii albo patrzyli na dany problem pod prawie takim samym kątem, ucinając sobie dość sporo żartów okraszonych jawnym flirtem. Nie chciał się przed sobą przyznać, nigdy by tego nie powiedział na głos nadal sądząc, że chciał się tylko bawić ale coraz mocniej był w nim zakochany i coraz usilniej szukał wspólnych chwil.
Przekraczając próg ich małego mieszanka wziął jeszcze jeden spokojny oddech i pozwalając aby jego wzrok całkowicie stracił na zadziorności i stał się bystry, żeby uszy stanęły niczym radary śledząc każdy najmniejszy szmer, a mimika opanowała się do takiej którą Ced raczył nazywać „szalonym naukowcem”, zajął miejsce po to by rozpocząć całe przedstawienie.
A zaczął z grubej rury.
Chyba tylko przez trzymanie go za rękę sprawił, że mu nie uciekł. Strach jaki gwałtownie przelał się przez jego twarz, szum za plecami świadczący, że zaskoczył nie tylko Julie ale i pozostałą dwójkę swoją spostrzegawczością powoli zaczął świadczyć o kłopotach. Nie spodziewał się jednak, że poza szokiem ujrzy takie zawstydzenie i tylko przez nie, nieco się wycofał dając jej, jemu? Przestrzeń do wzięcia oddechu. Czekał cierpliwie, miał czas, miał swoje wnioski które tylko poparł ale to o czym zdążył zapomnieć to fakt z jakimi osobami miał do czynienia. A gdy w zasięgu jego wzroku powoli zjawił się Percival i jemu zrobiło się nieco gorzej. Cały się spiął, skupił na nim całą uwagę, a widząc wymierzony w siebie zatrważająco chłodny wzrok przypomniał sobie co wie o tym człowieku. A on zdecydowanie do bezpiecznych nie należał.
Wilk widząc, że poziom paniki w Gillesie zaczyna niebezpiecznie rosnąć, ruszył się ze swojego miejsca czując przy pierwszych kilku krokach sztywność w kolanach. Czuł jak jego ciało gotuje się do ewentualnej obrony chociaż doskonale wiedział, że Adrien do niebezpiecznych osób nie należał. Przynajmniej nie fizycznie bo jak się okazuje, umysł miał niebezpiecznie ostry skoro do takich wniosków – wypowiedzianych z taką pewnością! – doszedł w zatrważającym tempie tygodnia. Lekko przerażające do czego zdolna jest osoba o wielkiej sile mentalnej niżeli mięśniowej. Podchodząc do Papużki, a widząc na jakiej krawędzi paniki, płaczu i bezsilności, położył mu dłoń na ramieniu po to by delikatnie przenieść ją na jego głowę. Zaczął go gładzić, uspokajać i dodawać otuchy. Jednocześnie przyglądał się jak tygrys wpatrywał się w niego niczym gotowe do walki o swoje życie, dzikie zwierzę jednocześnie był brutalnie świadom, że obecnie on patrzył na niego jak gotowy do zagryzienia go drapieżnik. Poza jednak chęcią gwałtownej obrony, miał w sobie w tym momencie też całą masę ciepła dla tak przestraszonego Gillesa. Nie przestawał go gładzić, kalkulował jak wybrnąć, JAKA SZKODA ŻE MIAŁ KOŁO SIEBIE DWÓCH PANIKARZY.
Usłyszenie całej historii stojącej za pojawieniem się mężczyzny w życiu jego rodziny wstrząsnęło nim nieco mocniej niż się spodziewał, że będzie. Tragedia, wystawienie się na taki stres, brak wsparcia. Przecież większość tego wszystkiego widział na własne oczy: jak bał się Cedrica, jak przemożnie cierpiał na ślubie, te ostatnie dni gdy molestowała go jego macocha i nie mógł się temu przeciwstawić. Nagle zrozumiał, że poza uderzeniem w liska, cała sytuacja również porządnie poniewierała Papugę, a on w tym momencie ani trochę nie pomagał. Była jednak nadzieja w tym, że jakoś da radę, że wyciągnie do niego rękę i razem coś wymyślą. Że zamiast wroga odnajdą w nim przyjaciela, sojusznika, osobę pewną w świecie pełnym niepewności. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Sasha ogłosił naradę za zamkniętymi drzwiami.
Gdy został sam ze sobą przekręcił głowę w bok strzygąc lekko uszami i częstując się herbatą. Nagle jego brak planu przerodził się w intensywną siatkę nowych pomysłów. Przede wszystkim chciał ich przekonać do tego, że nie jest niebezpieczny i stoi po ich stronie. Chciał wyjaśnić, że rozumie sytuację, może dowiedzieć się czegoś więcej o prawdziwej Julie? Nagle zaczęło go ciekawić jak on miał na imię, kim był gdy nie udawał, co mógłby im wszystkim oferować. Im i Cedricowi, który nie do końca rozumiał jak wielkie szczęście się do niego uśmiechnęło. Do niego i tego jego całego gejowskiego tyłka. Przecież nie mogło być lepiej niż fakt, że jego żona jest tak naprawdę… mężem! Nie chciał mu od razu oczywiście o tym mówić ale mogli stworzyć plan który by lisa przekonał, przeciągnął na ich stronę, zrobił z niego obrońcę. Aż się ekscytował!
A później usłyszał plany jakie sączyły się zza drzwiami.
Perci przywiązywał ogromną uwagę do kondycji Gillesa. Cały czas gdzieś trzymał z nim delikatny kontakt fizyczny, przynajmniej do momentu aż znaleźli się w tym bałaganie Sashy. Oglądając się dookoła uniósł brew w geście pożałowania, nie skomentował jednak. Nie jego syf, nie jego małpy. Zamiast tego uważnie słuchał – sic! – panikującego jelonka i z jednym musiał się zgodzić…
- Jak wrzucimy do głębokiego zbiornika zwłoki z przywiązanym kamieniem to nie wypłyną i nikt się nie zorientuje. – Cmoknął, a widząc wielkie oczy Papugi pokręcił przecząco głową. – Stanowi nagle ogromne niebezpieczeństwo. Zrozum. On w tydzień Cię rozgryzł. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak bystry. Cholera wie co jeszcze wie! A wiele wskazuje, że ma haczyk na większość osób znajdujących się w rezydencji. Jak zacznie nami manipulować pod własne dyktando i cele, będziemy mieli nie lada problem. – Przyznał na co Sasha energicznie przyznał mu rację. Nie chciał zabijać, i to cholera syna Prekursora ale musieli go skutecznie uciszyć. Bo chociaż nadzieja w to, że nikt mu nie uwierzy jakaś tam była to wątpił żeby jego słowa nie zasiały ziarnka niepewności. Dlatego nie mogli dopuścić do takiej właśnie sytuacji, jeszcze nie mieli planu, on jeszcze nie miał planu co robić.
A w jego głowie nadal dźwięczało jawne pozwolenie na uśmiercenie jego niewinnej Papużki.
Słysząc to co dzieje się za drzwiami, a słyszał doskonale! Zdał sobie sprawę z tego w jakie bagno się wpakował. Niebezpieczni ludzie którzy mieli plan. Ten realizowali skrupulatnie dzięki uprzejmości uciekającego lisa i braku znajomego otoczenia. I nagle pojawił się on. Zniszczył ich nietrwały pałac z kart i postawił przed wyzwaniem dogadania się z nim. Albo zrobieniem tego co właśnie próbowali zamaskować przed jego wielkimi, zaokrąglonymi uszami. Planowali się go skutecznie i po cichu pozbyć na co on czuł wzrastającą panikę.
Powoli wstając odstawił filiżankę na talerzyk uważał żeby nie zwrócić uwagi równie czułego słuchu wilka czy jelonka. Później stawiając ostrożnie nagie stopy ruszył do drzwi. Moment mocował się z klamką, a gdy jedno ze skrzydeł ustąpiło pod naciskiem jego dłoni, czmychnął przez szparę kierując się do Enzo. Tam bezwzględnie będzie bezpieczny. U boku zająca który potrafił obronić swoją rodzinę. Może i jego by uchronił gdy go poprosi? Niespokojny marsz szybko przeszedł w bieg, paniczną ucieczkę, a on wypadając na ogród od głównego wejścia, zmierzał do chatki gdzie o takiej porze Enzo powinien gotować obiad. Nie miał zamiaru mu nic mówić, nie o tym czego się dowiedział bo oni wszyscy mieli wpływ i na życie zająca. Niemniej strach jaki nagle pojawił się w jego sercu, a łzy które zaszkliły się w jego oczach doprowadziły go wprost w silne ramiona, gdy wcisnął się między smukłe ciało a blat i mocno się wtulając zaczął się lekko trząść.
Chcieli się go tak brutalnie pozbyć, a on na razie nie miał żadnego argumentu w ręce żeby tego nie zrobili. Jemu i wszystkim jego ukochanym facetom.
[small]TYDZIEŃ PO TRAGICZNYM PLANOWANIU ZABÓJSTWA[/SMALL]
Zrozumienie przez Percivala, że Adrien nic nie pisnął Enzo nie było skomplikowane. Zając mimo swojego nadprzeciętnego umysłu, ogromnego opanowania czy właśnie siły psychofizycznej dał mu się już trochę poznać. Dodatkowo kilak razy go podpuścił i ten albo grał całkowicie niewinnego albo autentycznie nic nie wiedział. Wolał myśleć jednak o tym, że osoba do której zaczął się z dnia na dzień tak bardzo zbliżać (ich flirt był nowym rodzajem wyrafinowanej sztuki) stała nadal na całkowicie neutralnym gruncie, a na jego głowie był tylko jeden biały tygrysek, który notabene ostatnio wyparował. Z raz albo dwa zapytał zająca czy go nie widział. Enzo jednak uparcie twierdził, że nie, a on nie miał specjalnie jak zapytać kogoś mniej upartego. Tą emocję mianowicie widocznie widział w jego oczach i podejrzewał, że coś mu nagadać musiał. Widocznie go chronił, widocznie nie przed nim ale jakimś niebezpieczeństwem. Nadal więc byli w grze, bez planu i bez perspektyw ale czas nie uciekał im gwałtownie przez palce.
Tego dnia zobowiązał się do odebrania Milesa z lekcji, ze względu na dostawę pilnych do posadzenia krzaków których nazwy za Chiny Pańskie nie potrafił zapamiętać. W trakcie krótkiego spaceru do miasteczka niedaleko rezydencji jego myśli krążyły chwilowo dookoła Gillesa, gdy czekał kilka minut przed końcem ostatnich zajęć czuł się nimi przytłoczony i tak samo jak te myśli sprawiały mu realny ból gdy na nim siedziały tak z łatwością odpływały pod wpływem tylko jednego szczerego, dziecięcego uśmiechu. Gdy Miles wyłonił się z Sali, a bystry wzrok trafił na jego sylwetkę od razu do niego podbiegł machając jakąś pracą plastyczną której przez machanie nie umiał nawet zdefiniować kształtu. On od razu kucnął i wyciągając do niego ramiona wziął go na ręce pozwalając na to aby rozpoczęła się ciężka do nadążenia tyrada streszczająca potworny! Dzień w szkole. Jednocześnie, leniwie ruszył w stronę domu chociaż nie potrafił obojętnie przejść koło piekarni. Tak, obkupili się w rurki z bitą śmietaną i dopiero po szybkim zjedzeniu po dwie na łebka na murku koło wielkiego parku, ruszyli dalej. Tym razem trzymał Milesa za rękę i żywo odpowiadał na wszystkie kwestie zaprzątające jego dziecięcy umysł. Nie potrafił ukrywać w sobie tego, że go pokochał. Młody zgarnął jego serce i zamknął w szkatułce w pokoju, bez większego trudu! Każdy moment gdy odciążał nieco napięty dzień Enzo deklarując się nianią, robił się spokojniejszy, umysł mu się uspokajał, był w stanie później coś zaplanować. I za każdym razem rozkoszował się tym uczuciem.
A później trafił na coś na co odpowiedzieć nie potrafił nic.
Miles w pewnym momencie spochmurniał i nie, nie było to spowodowane wytarciem mu cukru pudru z czubka nosa. Jego dotąd radosne oczy spoczęły na twarzy wilka z niemym pytaniem, nagłą dorosłością chociaż dzieciak jeszcze wiele dni mógł poświęcić się beztrosce. Kwestia jaka padła, a która dotyczyło Cedrica uderzyło go niczym zimna ryba.
„Czy wujek chodzi smutny dlatego, że Julie nie jest chłopcem?”
Początkowo nie powiązał co miał piernik do wiatraka co widocznie Milesa nieco oburzyło. Dodał więc, że wujek lubi przytulać się do chłopców, a on doskonale wie, że przytulanie jest super mega ważne bo on też lubi się przytulać. A jak jest zimno to w ogóle, przytulanie jest najważniejsze! Chociaż nie, wtedy było ważne kakao.
Od momentu rozprawki dotyczącej kakao wyłączył się analizując.
Ced. Faceci. Przytulanie. Julie.
Małpka w mózgu zrobiła clap.
- Nie Potworku, to nie dlatego. Wujek Ced chodzi ostatnio smutny bo miałeś go już dawno prosić o nowy latawiec, on miał już pomysł, a Julie zdjęła ten stary i go nie poprosiłeś! – Oświadczył nakręcając młodego na sączenie nowych pomysłów na zabawkę. W tym czasie on odwrócił głowę w przeciwną stronę do młodego i pilnując żeby ten nic nie podejrzewał, klepnął się mocno w czoło.
Musiał koniecznie porozmawiać z Sashą.
Chyba miał pomysł.
Adi od czasu fatalnie rozegranej akcji z Julie która była mężczyzną, jedną noc spędził pod dachem zająca próbując się nieco uspokoić. Temu wcisnął bajeczkę, że jeden z możnych – co było stosunkowo mocno prawdopodobne – próbował go molestować i zwyczajnie, mocno się tego przestraszył. Jednocześnie zapewnił go, że wszystko jest w porządku, a facet zapoznał się z jego zgryzem, potrzebował jedynie ciepłego kakao na wieczór i dobrego śniadania rano. W międzyczasie, trochę przytulania i zabawy z Milesem. Szczęśliwie, tego wieczora Perci nie przyszedł do Enzo.
Od tamtego momentu minął tydzień. On wyniósł się ze swojego pokoju sądząc, że miejsce to jest wysoce niebezpieczne i nietaktyczne do oddalonej biblioteki o której prawie nikt nie wiedział. W prawdzie lekko zimno tam było ale znalazł taki kąt gdzie budując bazę z poduszek, koców i kołder, mógł spokojnie wypoczywać. Wymykał się stamtąd tylko na lekcje – gdzie nie był sam więc nie mogli mu zrobić krzywdy! – oraz po jedzenie które spożywał w kuchni, przy kucharkach, udając, że nic mu nie jest tylko się dużo uczy.
Tego dnia zajadając się świeżym jogurtem z malinami i płatkami owsianymi, wertował książkę „Sztuka Wojny” która miała zmusić jego umysł do zrozumienia i wyjaśnienia sytuacji. Nadal skłaniał się ku wyjaśnieniom, nadal miał nadzieję na polubowne załatwienie sprawy, przedstawienie racjonalnych argumentów za tym, że jeszcze mogli wiele naprawić. Nie wiedział jedynie jak do tego podejść gdzie jego – sic! – pierwsza miłość na równi z ochroniarzem Papugi próbowali go zakopać trzy metry pod ziemią! Z całej tej frustracji zaczął krzyczeć w książkę przyłożoną do twarzy, tupać nogami i bardzo ekspresyjnie wyrażać swoje załamanie nerwowe.
On był za młody żeby tak umrzeć!
A później gdzieś za sobą usłyszał gwałtowny szum powietrza, uderzające pióra w przestrzeni i silne ramiona oplatające jego pierś. Zanim się obejrzał stał na krawędzi tarasu gdzie na ustawionym ogrodowym krzesełku kulił się od dobrej godziny, a później już tylko zieleń, szybko oddalająca się zieleń.
- Puszczaj mnie natychmiast! – Zawołał rzucając się na boki ale po tym jak wypuścił z rąk książkę a ta leciała i leciała i leciała, przełknął nerwowo ślinę podwijając nogi pod siebie.
- Ani mi się waż mnie puszczać! – Gwałtownie zmienił zdanie, a gdy unosili się coraz wyżej i pod jego nogami zamajaczyła czerwona dachówka , ponownie zaczął się wiercić dokładnie po to aby oprawca go upuścił.
Chciał uciec. W tym momencie zacząć biec i się nie oglądać! Problemem jednak było miejsce bo gdy obejrzał się przez ramię i zobaczył tą przerażającą wysokość, krzyknął w akcie paniki dopadając do sterczącego niedaleko komina. Oplótł go dokładnie ramionami i nogami, ba! Nawet ogonem i zaciskając mocno oczy mamrotał pod nosem.
- To jest fatalny pomysł na uśmiercenie mnie. Koszmarny. Wszyscy zobaczą spadające ciało. Będę się darł. Poza tym jak zostanie ze mnie mokra plama będziecie mnie długo sprzątać. Po co to? Lepiej utopić tak jak mówił Wilk. Nie możesz mnie od tak stąd zepchnąć. To niehumanitarne! W ogóle, zabijanie jest niehumanitarne. Ja bym wziął to na pertraktacje. Jeszcze istnieje upozorowanie samobójstwa. Ale na litość mam lęk wysokości, w życiu sam bym tu nie wlazł. No i list! Muszę napisać list pożegnalny o marności swojego życia! Potrzeba mi kałamarz, pióro i jakieś cztery kartki. Musze wszystkim podziękować i obrazić tych których powinienem. Serio, spychanie mnie to idiotyzm. Nie puszczę się. Będziecie musieli burzyć ten komin. A później w zimie wam będzie w dupy zimno i sobie przypomnicie! „Gdybyśmy nie zabili Adriena byśmy teraz nie marzli.” Tak będzie! – Całą przemowę wydusił na jednym wdechu jednocześnie tworząc pełną symbiozę z kominem. On tu sobie zostanie, poczeka, nie będzie stanowił zagrożenia. Może jakiś ptak go przygarnie? Wychowa jak swoje i nauczy latać? Wtedy wróci im wszystkim spuścić wpierd****. Bo on serio chciał się pogodzić, chciał pomóc. Ale teraz już nie chce! Chcieli go nadal zabić to łaski bez. Zaraz wszystkim wykrzyczy prawdę i może Enzo go pomści!
Bo Ced, ta łajza niedomyta, tchórz pierd***** siedział od półtorej tygodnia w klinice i umierał tam z głodu i wycieńczenia! Ch*** mu w du**! Zabiją mu ukochanego brata, a ten nawet się nie zorientuje! Będzie go nawiedzał, oj zrobi mu piekło z życia gdy będzie już po tej drugiej stronie!
A później burza w jego mózgu się uspokoiła, oczy uchyliły jedno oko i zaczął wpatrywać się w spokojnie siedzącą niedaleko Papugę. I wsłuchiwać w jego spokojny ton głosu.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach