Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Ile drogi Cię czeka nim osiągniesz cel?
Miej oczy szeroko otwarte demony wyczują każdy twój fałszywy ruch
Dziewczyna - Minako88
Chłopak - Noé
ARENA PIEKIEŁ
Jak myślisz, jak gorąco jest w piekle?
Ile drogi Cię czeka nim osiągniesz cel?
Czy możliwa jest wędrówka bez choć jednego upadku?
Miej oczy szeroko otwarte demony wyczują każdy twój fałszywy ruch
Tutaj każdy koszmar stanie się rzeczywistością
Dziewczyna - Minako88
Chłopak - Noé
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Kobieta była wyraźnie zaintrygowana tym, że potrzebowaliśmy tych mieczy do treningu. Jak sądziłam wcześniej, nie spotkała się z czymś takim. W sumie stolarka, szermierka czy inne tego typu zajęcia były typowo męskie. Jednak my zawsze wykraczaliśmy poza zwykle przyjęte normy i zacieraliśmy schematy. Czemu kobiety miały być tylko zielarkami czy pielęgniarkami? Jak mogły też mieć talent do innych rzeczy? I czemu wobec tego nie miałyby tego wykorzystać? Cas mnie nie ograniczał, wspierał i pomagał czasem też doradzał gdy miałam jakieś wątpliwości. W sumie jego zdanie było dla mnie ważne, mimo że mi go nie narzucał to i tak jego rady były bardzo pomocne i niekiedy potrzebne, by osiągnąć satysfakcjonujący mnie rezultat. Z racji tego, że Cas bywał twardym negocjatorem, który nie pozwalał, zedrzeć z nas nie wiadomo, ilu pieniędzy pozostawiłam mu, wynegocjowania ceny za te dwa miecze. Sama nie byłam, w tym aż tak dobra. O dziwo kobieta nie chciała jakiejś sporej sumy. A jedyne czego chciała to dodatkowych informacji o naszej dwójce.
- Nie mamy nic do ukrycia, więc możemy o sobie trochę opowiedzieć- zgodziłam się gdy Casper płacił za naszą broń treningową. Wystarczyło, by mój partner podał tylko nasze imiona, a czarnowłosa od razu nas skojarzyła. Tylko skąd? Przecież nie byliśmy tutaj aż tak często. W sumie drugi raz od bardzo długiego czasu. Spojrzałam na Caspera nie kryjąc lekkiego zmieszania z entuzjazmu kobiety, gdy poznała z kim ma właśnie do czynienia.
- Przepraszam, że zapytam. Jednak mało kto nas tu kojarzy, więc jakim cudem pani się to udało?- spytałam ją, nie kryjąc, że jest to już w sumie druga niespodzianka z tego dnia. Kobieta zaśmiała się tylko cicho.
- Powiedzmy, że nie jedno się słyszało. A czasem ma się i rodzinę w sąsiednich miasteczkach. A tam często się o wszystkim opowiada. Jedna z tych plotek dotyczyła dwójki łowców demonów, którzy nagle się pojawiają i równie szybko znikają. Zapewne chodziło o was a pewności nabrałam gdy podałeś wasze imiona- oznajmiła kobieta, odbierając zapłatę za drewniane miecze.
- I wolelibyśmy, by tak pozostało. Nie lubimy, wzbudzać zbyt dużego zamieszania. A skoro pani już wie, kim jesteśmy. To mam prośbę dla pani i bezpieczeństwa pani rodziny. Widzę, że sąsiaduje pani dom z lasem, dlatego nie zalecam nocnych spacerów i zostać w domu. Mamy tu jeszcze coś do zrobienia nim opuścimy to miasteczko- wolałam ostrzec kobietę, bo skoro była, stolarzem to pewnie nie raz chodziło po drzewo do lasu. Lepiej zapobiegać nieprzewidzianym sytuacjom niż potem tuszować ich skutki. Wiedzieliśmy o tym najlepiej. Kobieta wyglądała na mądrą więc raczej nie będzie ryzykować.
- Bez obaw róbcie co macie robić. I tak nie opuszczam podwórza, mam zdecydowanie za dużo pracy, by gdzie się wybierać- oznajmiła, pokazując ile drzewa, ma jeszcze do przerobienia. Co trochę mnie uspokoiło.
- Chętnie skorzystam z tego, by mnie polecić. Trochę więcej klientów zawsze się przyda. Muszę wracać do pracy. Zapraszam ponowni gdy będziecie w okolicy- pożegnała nas z tym nadal nikłym uśmiechem na ustach.
- Do zobaczenia i dziękujemy - pożegnałam się z nią, wychodząc z Czasem z powrotem na dróżkę. To sprawę broni do treningów mieliśmy już ogarniętą.
Złapałam Casa ponownie za rękę, by czuć to kojące ciepło. Spojrzałam na niego, nad czymś rozmyślając.
- To chyba możemy sobie odpuścić stolarza z tego miasteczka? I poczekamy z tym co mamy do czasu aż nasz wykona nam dodatkową broń?- spytałam go, bo co prawda mieliśmy dobić z nim targu. Nikt jednak nie powiedział, że nie mogliśmy zmienić zdania czyż nie? Szliśmy dalej, aż naszym oczom ukazał się, spory zagajnik a za nim miały już czekać na nas demony. Miałam obawy czy faktycznie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Przez to nawet serce mi znacznie przyspieszyło. Co jak przeczuwałam Casper miał szansę usłyszeć.
- Nie mamy nic do ukrycia, więc możemy o sobie trochę opowiedzieć- zgodziłam się gdy Casper płacił za naszą broń treningową. Wystarczyło, by mój partner podał tylko nasze imiona, a czarnowłosa od razu nas skojarzyła. Tylko skąd? Przecież nie byliśmy tutaj aż tak często. W sumie drugi raz od bardzo długiego czasu. Spojrzałam na Caspera nie kryjąc lekkiego zmieszania z entuzjazmu kobiety, gdy poznała z kim ma właśnie do czynienia.
- Przepraszam, że zapytam. Jednak mało kto nas tu kojarzy, więc jakim cudem pani się to udało?- spytałam ją, nie kryjąc, że jest to już w sumie druga niespodzianka z tego dnia. Kobieta zaśmiała się tylko cicho.
- Powiedzmy, że nie jedno się słyszało. A czasem ma się i rodzinę w sąsiednich miasteczkach. A tam często się o wszystkim opowiada. Jedna z tych plotek dotyczyła dwójki łowców demonów, którzy nagle się pojawiają i równie szybko znikają. Zapewne chodziło o was a pewności nabrałam gdy podałeś wasze imiona- oznajmiła kobieta, odbierając zapłatę za drewniane miecze.
- I wolelibyśmy, by tak pozostało. Nie lubimy, wzbudzać zbyt dużego zamieszania. A skoro pani już wie, kim jesteśmy. To mam prośbę dla pani i bezpieczeństwa pani rodziny. Widzę, że sąsiaduje pani dom z lasem, dlatego nie zalecam nocnych spacerów i zostać w domu. Mamy tu jeszcze coś do zrobienia nim opuścimy to miasteczko- wolałam ostrzec kobietę, bo skoro była, stolarzem to pewnie nie raz chodziło po drzewo do lasu. Lepiej zapobiegać nieprzewidzianym sytuacjom niż potem tuszować ich skutki. Wiedzieliśmy o tym najlepiej. Kobieta wyglądała na mądrą więc raczej nie będzie ryzykować.
- Bez obaw róbcie co macie robić. I tak nie opuszczam podwórza, mam zdecydowanie za dużo pracy, by gdzie się wybierać- oznajmiła, pokazując ile drzewa, ma jeszcze do przerobienia. Co trochę mnie uspokoiło.
- Chętnie skorzystam z tego, by mnie polecić. Trochę więcej klientów zawsze się przyda. Muszę wracać do pracy. Zapraszam ponowni gdy będziecie w okolicy- pożegnała nas z tym nadal nikłym uśmiechem na ustach.
- Do zobaczenia i dziękujemy - pożegnałam się z nią, wychodząc z Czasem z powrotem na dróżkę. To sprawę broni do treningów mieliśmy już ogarniętą.
Złapałam Casa ponownie za rękę, by czuć to kojące ciepło. Spojrzałam na niego, nad czymś rozmyślając.
- To chyba możemy sobie odpuścić stolarza z tego miasteczka? I poczekamy z tym co mamy do czasu aż nasz wykona nam dodatkową broń?- spytałam go, bo co prawda mieliśmy dobić z nim targu. Nikt jednak nie powiedział, że nie mogliśmy zmienić zdania czyż nie? Szliśmy dalej, aż naszym oczom ukazał się, spory zagajnik a za nim miały już czekać na nas demony. Miałam obawy czy faktycznie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Przez to nawet serce mi znacznie przyspieszyło. Co jak przeczuwałam Casper miał szansę usłyszeć.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mogłem się domyślić, że chodziło o plotki. Właśnie głównie z tego źródła ludzie nas kojarzyli. Jedne zawierały w sobie więcej prawdy, drugie mniej, jednak dość często słyszeliśmy co nieco o sobie. Dbaliśmy o swój wizerunek, choć czasem i tak nieprawdopodobne wieści krążyły na nasz temat. Dodatkowo staraliśmy się nie wyróżniać od innych. Po prostu zachowywać się zwyczajnie i nie afiszować ze swoją pracą. Dzięki temu mieliśmy choć minimum prywatności i zapewnienie, że zakon egzorcystów nie pociągnie nas do odpowiedzialności za pracę bez ich wiedzy i zgody. Stąd też prośba Eri, aby nasza rozmówczyni zatrzymała pewne informacje dla siebie. Lepiej uważać w naszym przypadku.
Po tej krótkiej wymianie zdań rozeszliśmy się w swoje strony. Wziąłem oba “miecze” pod pachę, kiedy Eri złapała mnie za drugą dłoń.
- Jasne. Nie potrzebujemy samego drewna i płacić dodatkowo za jego transport - zgodziłem się z Eri. Cena od pani stolarz była przyzwoita, a i wykonanie całkiem dobre. Zdecydowanie poradzimy sobie z tym aż otrzymamy lepsze egzemplarze od naszego stolarza.
Dalszą drogę pokonaliśmy w milczeniu i praktycznie w ciemnościach. Trochę się spóźniliśmy, to prawda. Zdarzył się mały wypadek, ale to w końcu nic strasznego.
- Długo kazaliście na siebie czekać - przywitał nas Irvel, którego ślepia wyjrzały zza najbliższego drzewa, a głos jakby rozległ się z każdej strony. Nie zamierzałem pokazywać po sobie, że trochę mnie tym przestraszył. Po prostu brzmiał tak, jakby miał zaraz się na nas rzucić i pożreć.
- Dopiero co zapadł zmrok. Nie jesteśmy aż tak spóźnieni - odparłem, jedynie mocniej ściskając dłoń Eri. Było to jedyne, na co mogłem sobie pozwolić. Tak do końca nie byłem pewien, czy byliśmy im aż tak bardzo potrzebni, by przez przypadek się nas nie pozbyć. Ani trochę nie ufałem demonom, mimo iż ostatecznie żadnemu z nas jeszcze nie stała się żadna krzywda.
- Przejdźmy do rzeczy. Chyba spieszy się tak samo wam jak i nam - uznałem, gdy po kilku następnych krokach naszym oczom ukazała się Ivia siedząca przy niewielkim ognisku. Jej tułów wciąż owinięty był opatrunkiem, choć gdy się podniosła, zdecydowanie dało się zauważyć ogromną różnicę. Wróciła jej gracja, z którą się poruszała wcześniej i nie dało się dostrzec żadnych oznak bólu. Cóż, mimo iż rana niespecjalnie chciała się goić na początku, tak po całej dobie wyglądało na to, że zdążyła się wystarczająco zagoić. Być może pozostał ślad w postaci strupa lub czerwonej blizny lecz nie było to coś, co nadal mogłoby utrudniać demonicy ruchy.
- Jak się czujesz? - spytałem, ostrożnie odkładając naszą drewnianą broń dalej, by nikt przypadkiem nie wrzucił mieczy do ogniska.
- O wiele lepiej. Możecie zdjąć opatrunek i wszyscy się przekonamy - powiedziała, kładąc się na brzuchu, by wygodniej można było się tym zająć.
Po tej krótkiej wymianie zdań rozeszliśmy się w swoje strony. Wziąłem oba “miecze” pod pachę, kiedy Eri złapała mnie za drugą dłoń.
- Jasne. Nie potrzebujemy samego drewna i płacić dodatkowo za jego transport - zgodziłem się z Eri. Cena od pani stolarz była przyzwoita, a i wykonanie całkiem dobre. Zdecydowanie poradzimy sobie z tym aż otrzymamy lepsze egzemplarze od naszego stolarza.
Dalszą drogę pokonaliśmy w milczeniu i praktycznie w ciemnościach. Trochę się spóźniliśmy, to prawda. Zdarzył się mały wypadek, ale to w końcu nic strasznego.
- Długo kazaliście na siebie czekać - przywitał nas Irvel, którego ślepia wyjrzały zza najbliższego drzewa, a głos jakby rozległ się z każdej strony. Nie zamierzałem pokazywać po sobie, że trochę mnie tym przestraszył. Po prostu brzmiał tak, jakby miał zaraz się na nas rzucić i pożreć.
- Dopiero co zapadł zmrok. Nie jesteśmy aż tak spóźnieni - odparłem, jedynie mocniej ściskając dłoń Eri. Było to jedyne, na co mogłem sobie pozwolić. Tak do końca nie byłem pewien, czy byliśmy im aż tak bardzo potrzebni, by przez przypadek się nas nie pozbyć. Ani trochę nie ufałem demonom, mimo iż ostatecznie żadnemu z nas jeszcze nie stała się żadna krzywda.
- Przejdźmy do rzeczy. Chyba spieszy się tak samo wam jak i nam - uznałem, gdy po kilku następnych krokach naszym oczom ukazała się Ivia siedząca przy niewielkim ognisku. Jej tułów wciąż owinięty był opatrunkiem, choć gdy się podniosła, zdecydowanie dało się zauważyć ogromną różnicę. Wróciła jej gracja, z którą się poruszała wcześniej i nie dało się dostrzec żadnych oznak bólu. Cóż, mimo iż rana niespecjalnie chciała się goić na początku, tak po całej dobie wyglądało na to, że zdążyła się wystarczająco zagoić. Być może pozostał ślad w postaci strupa lub czerwonej blizny lecz nie było to coś, co nadal mogłoby utrudniać demonicy ruchy.
- Jak się czujesz? - spytałem, ostrożnie odkładając naszą drewnianą broń dalej, by nikt przypadkiem nie wrzucił mieczy do ogniska.
- O wiele lepiej. Możecie zdjąć opatrunek i wszyscy się przekonamy - powiedziała, kładąc się na brzuchu, by wygodniej można było się tym zająć.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Uśmiechnęłam się lekko, chwytając dłoń Casa, jakoś zawsze tak robiliśmy, ale teraz to znaczyło dla nas jeszcze więcej, niż wcześniej nim byliśmy razem. Droga na spotkanie z demonami nie zajęła nam dużo czasu a chłodne powitanie przez Irvela też jakoś mnie za bardzo nie przeraziło. Zachowałam spokój tak jak Casper. Spojrzałam na Irvela spokojnym wzrokiem na początku zaciskając wargi. Bo przecież o nich pamiętaliśmy, po to tu przyszliśmy, by ich odesłać.
- Mieliśmy jeszcze parę spraw do załatwienia. Nie jesteśmy tu na wakacjach- przypomniałam spokojnie demonowi, by tak na nas nie naskakiwał. Poza tym Casper miał rację, wcale tak późno się nie zjawiliśmy.
- My też nie mamy czasu tyle tu siedzieć- burknął tylko w odpowiedzi. Udaliśmy się za nim, by po paru krokach dostrzec ognisko i siedzącą przy nim Ivię. Która powitała nas znacznie milej Od jej partnera. Co nie było niczym dziwnym. Nie powiedziałam na ten moment nic więcej, bo dowództwo jak zwykle przejął Cas, za co byłam mu wdzięczna, bo też w tym podzielał moje zdanie. Trzeba się szykować tak powoli do ich odesłania. Ale za nim to nastąpi trzeba sprawdzić co z raną Ivii. Spojrzałam na to jak się porusza jak i na opatrunek.
- Zaraz cię od niego uwolnimy. Tylko nie ruszaj się, bo jego zdejmowanie może chwilę potrwać- powiedziałam, obserwując, jak demonica kładzie się, by ułatwić mi i Casperowi pracę przy leczonej ranie. Położyłam torbę na ziemi i wyjęłam z niej mały nóż, wolałam użyć trochę tęższego ostrza niż z naszych sztyletów, by nie otworzyć draśnięcia na nowo. Spojrzałam na Casa.
- Przytrzymaj tu, ja będę rozcinać opatrunek. W ten sposób będzie łatwiej i szybciej- wskazałam, gdzie ma go dokładnie trzymać. Wzięłam ostrze w dłoń i trzema sprawnymi cięciami opatrunek został zdjęty. Natychmiast zajęłam się oglądaniem rany, goiła się nawet bardzo dobrze, byłam mile zaskoczona.
- Rana nie wygląda źle, w sumie zasklepiła się i nie ma ryzyka, że się łatwo otworzy. Więc możemy was szykować do odesłania- mówiąc to, chowałam ostrze z powrotem do torby. Zerknęłam w miejsce, gdzie był już uszykowany krąg. Tylko trzeba było go trochę poprawić, by runy były widoczne.
- Jesteście gotowi na swoją podróż do domu?- spytałam ich trzymając się blisko Caspera.
- Nie musisz nas o to pytać. Od rana na to czekamy- rzucił chłodno Irvel. Skrzywiłam się na to lekko co jak co ale mógłby być dla nas bardziej uprzejmy. Gdyby nie nasza pomoc (co prawda wymuszona) nadal by musiał tkwić tu z Ivią.
- Masz, coś przeciwko byśmy mogli już zacząć ostanie przygotowania, partnerze?- spytałam drocząc się z Casperem . Podeszłam do kręgu, chyba był gotowy do spełnienia swej roli.
- Mieliśmy jeszcze parę spraw do załatwienia. Nie jesteśmy tu na wakacjach- przypomniałam spokojnie demonowi, by tak na nas nie naskakiwał. Poza tym Casper miał rację, wcale tak późno się nie zjawiliśmy.
- My też nie mamy czasu tyle tu siedzieć- burknął tylko w odpowiedzi. Udaliśmy się za nim, by po paru krokach dostrzec ognisko i siedzącą przy nim Ivię. Która powitała nas znacznie milej Od jej partnera. Co nie było niczym dziwnym. Nie powiedziałam na ten moment nic więcej, bo dowództwo jak zwykle przejął Cas, za co byłam mu wdzięczna, bo też w tym podzielał moje zdanie. Trzeba się szykować tak powoli do ich odesłania. Ale za nim to nastąpi trzeba sprawdzić co z raną Ivii. Spojrzałam na to jak się porusza jak i na opatrunek.
- Zaraz cię od niego uwolnimy. Tylko nie ruszaj się, bo jego zdejmowanie może chwilę potrwać- powiedziałam, obserwując, jak demonica kładzie się, by ułatwić mi i Casperowi pracę przy leczonej ranie. Położyłam torbę na ziemi i wyjęłam z niej mały nóż, wolałam użyć trochę tęższego ostrza niż z naszych sztyletów, by nie otworzyć draśnięcia na nowo. Spojrzałam na Casa.
- Przytrzymaj tu, ja będę rozcinać opatrunek. W ten sposób będzie łatwiej i szybciej- wskazałam, gdzie ma go dokładnie trzymać. Wzięłam ostrze w dłoń i trzema sprawnymi cięciami opatrunek został zdjęty. Natychmiast zajęłam się oglądaniem rany, goiła się nawet bardzo dobrze, byłam mile zaskoczona.
- Rana nie wygląda źle, w sumie zasklepiła się i nie ma ryzyka, że się łatwo otworzy. Więc możemy was szykować do odesłania- mówiąc to, chowałam ostrze z powrotem do torby. Zerknęłam w miejsce, gdzie był już uszykowany krąg. Tylko trzeba było go trochę poprawić, by runy były widoczne.
- Jesteście gotowi na swoją podróż do domu?- spytałam ich trzymając się blisko Caspera.
- Nie musisz nas o to pytać. Od rana na to czekamy- rzucił chłodno Irvel. Skrzywiłam się na to lekko co jak co ale mógłby być dla nas bardziej uprzejmy. Gdyby nie nasza pomoc (co prawda wymuszona) nadal by musiał tkwić tu z Ivią.
- Masz, coś przeciwko byśmy mogli już zacząć ostanie przygotowania, partnerze?- spytałam drocząc się z Casperem . Podeszłam do kręgu, chyba był gotowy do spełnienia swej roli.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wraz z Eri szybko zdjęliśmy opatrunek z ciała demonicy. Musiałem przyznać, że rana wyglądała trochę gorzej niż tego oczekiwałem. Właściwie miałem nadzieję, że pozostanie po niej już tylko blizna lub choćby lekkie draśnięcie, a tu zdążyła się zamknąć na tyle, by powstał strup. Cóż… było w tym również pocieszenie. Mianowicie to, że nawet demony silniejsze od nas nie są odporne na naszą broń i ich rany goją się o wiele dłużej. Właściwie mogliśmy być z siebie dumni, że udało nam się stworzyć coś tak silnego jak nasze sztylety. A w połączeniu z runami oraz alchemią Eri, dawało to przyzwoity. Niestety tylko przyzwoity. Przed spotkaniem tej dwójki myślałem, że był dobry lecz Ivia oraz Irvel pokazali nam, jak duże mamy jeszcze braki.
- Jasne, odeślijmy te dwa utrapienia i cieszmy się wolnym wieczorem. Może w końcu się wyśpimy - uśmiechnąłem się szeroko do blondynki, na co Irvel parsknął zirytowany. Nie planowałem za specjalnie go drażnić. Po prostu nie potrafiłem sobie odmówić tej małej złośliwostki.
Widać było, że ta dwójka nie mogła się już doczekać powrotu do swojego domu. Świadectwem tego był przygotowany już krąg. Powoli i dokładnie poprawiliśmy każdą linię, wzmacniając je inkantacjami. Irvel nie omieszkał przepuścić takiej okazji i ciągle poprawiał naszą wymowę. Choć mnie tym irytował dość mocno, to nie powiedziałem ani słówka sprzeciwu. Jakby nie spojrzeć, była to dla nas dobra lekcja, której nie nauczyliśmy się z żadnej książki.
- Jest na świecie ktoś, kto poprawnie posługuje się waszym językiem oprócz samych demonów? - burknąłem w końcu, kiedy chyba po raz setny mnie poprawił. O dziwo Irvel nie zezłościł się ani nie obraził, tylko faktycznie zamyślił nad moim pytaniem.
- Samael - powiedziała Ivia, na co Irvel kiwnął głową, zgadzając się ze swoją partnerką.
- Upadły archanioł. Spędził setki lat na służbie Bogu. Potem wywołał drugą wojnę niebiańską i spadł do piekła. Przeszedł wszystkie siedem kręgów i wydostał się do świata ludzi. Bardzo… interesująca osoba - opowiadał Irvel. A w międzyczasie ja tylko przerwałem pracę i wpatrywałem się w niego zaskoczony uzyskaną informacją. Posłałem Eri niedowierzające spojrzenie lecz nie widziałem powodów, dla których demon miałby kłamać.
- Twierdzisz więc, że ten długowieczny upadły anioł żyje wśród ludzi? - dopytałem trochę niepewnie.
- Oraz naucza jak skutecznie walczyć zarówno z demonami jak i aniołami - mogłem przysiąc, że w tym momencie na pysku Irvela pojawiła się ogromna, nieskrywana satysfakcja, pokazując przy tym swoją wyższość nad nami.
- Jest całkiem znaną osobą w waszym świecie - dodała beznamiętnie Ivia i, w przeciwieństwie do swojego partnera, nie spoglądała na nas jak na kawałek gówna.
- Jeśli dobrze zrobicie swoją robotę, to może powiemy wam jakie przybrał imię - zarechotał Irvel, na co tylko parsknąłem rozzłoszczony. Najchętniej wbiłbym mu jakiś sztylet w jakieś wrażliwe miejsce.
- Jasne, odeślijmy te dwa utrapienia i cieszmy się wolnym wieczorem. Może w końcu się wyśpimy - uśmiechnąłem się szeroko do blondynki, na co Irvel parsknął zirytowany. Nie planowałem za specjalnie go drażnić. Po prostu nie potrafiłem sobie odmówić tej małej złośliwostki.
Widać było, że ta dwójka nie mogła się już doczekać powrotu do swojego domu. Świadectwem tego był przygotowany już krąg. Powoli i dokładnie poprawiliśmy każdą linię, wzmacniając je inkantacjami. Irvel nie omieszkał przepuścić takiej okazji i ciągle poprawiał naszą wymowę. Choć mnie tym irytował dość mocno, to nie powiedziałem ani słówka sprzeciwu. Jakby nie spojrzeć, była to dla nas dobra lekcja, której nie nauczyliśmy się z żadnej książki.
- Jest na świecie ktoś, kto poprawnie posługuje się waszym językiem oprócz samych demonów? - burknąłem w końcu, kiedy chyba po raz setny mnie poprawił. O dziwo Irvel nie zezłościł się ani nie obraził, tylko faktycznie zamyślił nad moim pytaniem.
- Samael - powiedziała Ivia, na co Irvel kiwnął głową, zgadzając się ze swoją partnerką.
- Upadły archanioł. Spędził setki lat na służbie Bogu. Potem wywołał drugą wojnę niebiańską i spadł do piekła. Przeszedł wszystkie siedem kręgów i wydostał się do świata ludzi. Bardzo… interesująca osoba - opowiadał Irvel. A w międzyczasie ja tylko przerwałem pracę i wpatrywałem się w niego zaskoczony uzyskaną informacją. Posłałem Eri niedowierzające spojrzenie lecz nie widziałem powodów, dla których demon miałby kłamać.
- Twierdzisz więc, że ten długowieczny upadły anioł żyje wśród ludzi? - dopytałem trochę niepewnie.
- Oraz naucza jak skutecznie walczyć zarówno z demonami jak i aniołami - mogłem przysiąc, że w tym momencie na pysku Irvela pojawiła się ogromna, nieskrywana satysfakcja, pokazując przy tym swoją wyższość nad nami.
- Jest całkiem znaną osobą w waszym świecie - dodała beznamiętnie Ivia i, w przeciwieństwie do swojego partnera, nie spoglądała na nas jak na kawałek gówna.
- Jeśli dobrze zrobicie swoją robotę, to może powiemy wam jakie przybrał imię - zarechotał Irvel, na co tylko parsknąłem rozzłoszczony. Najchętniej wbiłbym mu jakiś sztylet w jakieś wrażliwe miejsce.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Nie umiałam tego wyjaśnić, ale jakoś nie zdziwiło mnie, że ktoś poza demonami zna ich język czy inkantacje nawet byłam pewna, że takich osób jest chociaż kilka. Ale po prostu się nie ujawniają lub po prostu unikają kontaktu z kimś takim jak ja czy Casper bojąc się, że zostaną oskarżeni o konszachty z demonami. A to już niekiedy bywało dość ciężką sprawą jeśli nie nawet przestępstwem. Co prawda my święci nie byliśmy, ale tymi złymi też do końca nie. Zajęci pracą nad kręgiem Cas dostrzegł, że jakoś nie byłam tymi informacjami, zaskoczona. Gdy skończyłam swoją pracę, podeszłam do niego.
- Wyjaśnię ci parę rzeczy, jak ich odeślemy i będziemy mieć spokój- szepnęłam, zajmują się po raz ostatni z demonami i Casem poprawnością wymowy inkantacji do powrotu do ich domu. Kiedy Irvel uznał, że idzie nam już na tyle dobrze, że nie boi się zaryzykować, uśmiechnęłam się lekko.
- Nie burcz, zajęło nam to tylko półtorej godziny, więc wynik nie jest wcale taki zły. - podsumowałam, starając się rozładować trochę tę atmosferę.
- Im szybciej wrócimy do domu, tym lepiej. Musimy sprawdzić, czy rodzina Ivii już tam chaosu nie wprowadziła- podsumował tym groźnym tonem. Nie musiał mówić, jak bardzo nie przepadał za rodziną swojej partnerki. Dobrze, że ja i Cas nie mieliśmy takiego problemu. Bo byśmy mieli suszone głowy przynajmniej kilka razy w miesiącu. Jednak życie tylko we dwójkę ma swoje dobre strony. Nikt nad nami nie wisi i możemy zajmować się tym, czym chcemy. Praktycznie same plusy, poznajemy nowe miejsca i dużo też pracujemy
- W porządku wszystko gotowe to możemy was odesłać- zauważyłam gdy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Cały ten proces był żmudny, ale zakończył się w tym o to momencie. Spojrzałam na dwójkę demonów.
- Musicie wejść do kręgu być na samym jego środku. Wypowiemy, inkantacje tak jak nas uczyłeś i powinniście trafić tam, gdzie wasz dom. Zdaje się proste czyż nie?- spytałam ich wprost. W sumie oni nie musieli wiele robić, bo prawie wszystko była w rękach moich i Caspera.
- Tak, wszystko zrozumieliśmy- oznajmił Irvel gdy szliśmy już w stronę kręgu do ich odesłania. Zanim jednak zaczęliśmy a demony były w kręgu poruszyłam temat Samaela. Tak na koniec przed pożegnaniem.
- To zdradzicie nam, jakie tu przybrał imię? - spytałam wyczekująco. Irvel spojrzał na Ivię a ta kiwnęła zgadzając się zdradzić nam ten szczegół.
- Jego miano na ziemi, tutaj w waszym świecie to mistrz Zacariah tak go tu nazywają- powiedziała wprost, nie robiąc z tego tajemnicy. I… to był dla mnie szok. Nie możliwe by to był on, on … za młodo wyglądał.
- To... Niemożliwe by to był on. Jak osoba, od której mam… trzy książki o lecznictwie może nim być? - spytałam ich, to musi być pomyłka prawda?
- Kiedyś fascynował się tym to fakt, ale to dawne dzieje. Może wróćmy do tego, po co tu przyszliśmy?- zasugerowała Ivia. Śpieszyło się, jej do domu rozumiałam ją.
- Gotowy?- spytałam Caspera biorąc głębszy oddech, by szykować się do rzucenia proszku i wypowiedzenia tej ważnej inkantacji. Coś czułam, że Zacariah będzie miał na mnóstwo, do wyjaśnienia jak tylko go spotkamy.
- Wyjaśnię ci parę rzeczy, jak ich odeślemy i będziemy mieć spokój- szepnęłam, zajmują się po raz ostatni z demonami i Casem poprawnością wymowy inkantacji do powrotu do ich domu. Kiedy Irvel uznał, że idzie nam już na tyle dobrze, że nie boi się zaryzykować, uśmiechnęłam się lekko.
- Nie burcz, zajęło nam to tylko półtorej godziny, więc wynik nie jest wcale taki zły. - podsumowałam, starając się rozładować trochę tę atmosferę.
- Im szybciej wrócimy do domu, tym lepiej. Musimy sprawdzić, czy rodzina Ivii już tam chaosu nie wprowadziła- podsumował tym groźnym tonem. Nie musiał mówić, jak bardzo nie przepadał za rodziną swojej partnerki. Dobrze, że ja i Cas nie mieliśmy takiego problemu. Bo byśmy mieli suszone głowy przynajmniej kilka razy w miesiącu. Jednak życie tylko we dwójkę ma swoje dobre strony. Nikt nad nami nie wisi i możemy zajmować się tym, czym chcemy. Praktycznie same plusy, poznajemy nowe miejsca i dużo też pracujemy
- W porządku wszystko gotowe to możemy was odesłać- zauważyłam gdy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Cały ten proces był żmudny, ale zakończył się w tym o to momencie. Spojrzałam na dwójkę demonów.
- Musicie wejść do kręgu być na samym jego środku. Wypowiemy, inkantacje tak jak nas uczyłeś i powinniście trafić tam, gdzie wasz dom. Zdaje się proste czyż nie?- spytałam ich wprost. W sumie oni nie musieli wiele robić, bo prawie wszystko była w rękach moich i Caspera.
- Tak, wszystko zrozumieliśmy- oznajmił Irvel gdy szliśmy już w stronę kręgu do ich odesłania. Zanim jednak zaczęliśmy a demony były w kręgu poruszyłam temat Samaela. Tak na koniec przed pożegnaniem.
- To zdradzicie nam, jakie tu przybrał imię? - spytałam wyczekująco. Irvel spojrzał na Ivię a ta kiwnęła zgadzając się zdradzić nam ten szczegół.
- Jego miano na ziemi, tutaj w waszym świecie to mistrz Zacariah tak go tu nazywają- powiedziała wprost, nie robiąc z tego tajemnicy. I… to był dla mnie szok. Nie możliwe by to był on, on … za młodo wyglądał.
- To... Niemożliwe by to był on. Jak osoba, od której mam… trzy książki o lecznictwie może nim być? - spytałam ich, to musi być pomyłka prawda?
- Kiedyś fascynował się tym to fakt, ale to dawne dzieje. Może wróćmy do tego, po co tu przyszliśmy?- zasugerowała Ivia. Śpieszyło się, jej do domu rozumiałam ją.
- Gotowy?- spytałam Caspera biorąc głębszy oddech, by szykować się do rzucenia proszku i wypowiedzenia tej ważnej inkantacji. Coś czułam, że Zacariah będzie miał na mnóstwo, do wyjaśnienia jak tylko go spotkamy.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Byłem mocno podirytowany słowami demona i tego, jak lekceważąco nas traktować. To nie tak, że oczekiwałem od niego choćby namiastki szacunku, ale jednak przy wczorajszym spotkaniu był odrobinkę milszy. Tak było, gdy próbował nas namówić do pomocy sobie, a teraz, mając nas w garści, po prostu przestał zwracać uwagę na cokolwiek innego niż własny interes. Pracowałem więc w ciszy, co przychodziło mi z ogromnym trudem. Przez swoją złość musiałem dwa razy bardziej uważać na to, co robiłem, żeby nasza praca nie poszła na marne.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy każdy najmniejszy szczegół kręgu został dopracowany. Demony co prawda naszykowały krąg, tak z grubsza, ale widać było w tym kompletny brak wprawy. Już na końcu języka miałem jakąś ciętą ripostę w kierunku Irvela, lecz powstrzymałem się z tym, słysząc pytanie Eri dotyczące imienia, jakie przybrał Samael. To było ważniejsze niż moja złość, stąd wysłuchałem uważnie odpowiedzi. I szczerze, nie wywołała u mnie takiego zaskoczenia jak u Eri. Ona była zapatrzona w Zacariaha jako mistrza zielarstwa, za którego uchodził. Był on jednak absolutnym przeciwieństwem obrazu, jaki zwykle kojarzył się z zielarzami. Można by rzecz, że mówiąc “mistrz zielarstwa” spodziewać się można podstarzałego mężczyzny z długą, białą brodą, drewnianym kijem w ręku, który śmierdzi różnego rodzaju wywarami, a jego dom to stara drewniana chata na skraju jakiejś zapyziałej wiochy. Nie Zacariah. On wyglądał na nie więcej niż czterdziestoletniego mężczyznę z bujnymi jasnobrązowymi włosami, zawsze był gładko ogolony, dobrze ubrany i pachniał modnymi perfumami. Jego pracownia znajdowała się niemal w centrum miasta i była ogromna. Służyła zarówno do wytwarzania różnych preparatów z ziół, jak i za aptekę, gdzie to wszystko sprzedawał. Miał pod sobą też zawsze kilku uczniów i jeśli dobrze zapamiętałem, to współpracował z miejskim szpitalem. Widywałem go też czasem jak przyglądał się mojemu treningowi. Podczas gdy Eri była jego uczennicą, ja trenowałem walkę w pobliskim garnizonie, ale to nie przeszkadzało mu mieć oko na naszą dwójkę. Przy tym nazbyt często widziałem, że się nami interesował mimo tego, że na głos nigdy nie mówiliśmy kim jesteśmy i czym się zajmujemy. Posiadał ogromną wiedzę, czym też nie zawahał się ze mną podzielić, kiedy nie potrafiłem opanować jakiejś sekwencji ruchów. Wtedy nie wiedziałem skąd u niego doświadczenie na temat walki oraz różnego typu broni, a także to zainteresowanie nami. Teraz połączyło mi się to wszystko w całość. Zapewne on o wiele szybciej nas rozgryzł i próbował pomóc w naszej nauce, jeśli naprawdę zajmował się zwalczaniem demonów i aniołów.
- Tak. Już nie mogę się doczekać - odpowiedziałem krótko na pytanie partnerki. Nie mogłem się doczekać, kiedy pozbędziemy się tych dwoje i wyruszymy w drogę powrotną do domu, a potem na zasłużonych kilka dni odpoczynku. I przy okazji odwiedzić pewnego upadłego, który mógł mieć nam jeszcze całkiem sporo do zaoferowania. Więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał.
Wzięliśmy się do roboty, która tym razem okazała się bardziej skomplikowana. Inkantacje, jakich nauczył nas Irvel oraz Ivia, były dłuższe i bardziej wymagające. W dodatku nie mogliśmy się pomylić w ich wymowie, co było dodatkowym utrudnieniem, gdyż inaczej musieliśmy zaczynać wszystko od nowa. Tym razem oba demony posłusznie siedziały w kręgu, milcząc i obserwując uważnie nasze poczynania. Może Irvel tym razem zdawał sobie sprawę, że wszystko leży w naszych rękach i lepiej nikogo nie dekoncentrować.
Gdy wyrysowane w ziemi linie i kształty nabrały krwistego odcienia, wiedziałem, że byliśmy na dobrej drodze i już niewiele nam zostało.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy każdy najmniejszy szczegół kręgu został dopracowany. Demony co prawda naszykowały krąg, tak z grubsza, ale widać było w tym kompletny brak wprawy. Już na końcu języka miałem jakąś ciętą ripostę w kierunku Irvela, lecz powstrzymałem się z tym, słysząc pytanie Eri dotyczące imienia, jakie przybrał Samael. To było ważniejsze niż moja złość, stąd wysłuchałem uważnie odpowiedzi. I szczerze, nie wywołała u mnie takiego zaskoczenia jak u Eri. Ona była zapatrzona w Zacariaha jako mistrza zielarstwa, za którego uchodził. Był on jednak absolutnym przeciwieństwem obrazu, jaki zwykle kojarzył się z zielarzami. Można by rzecz, że mówiąc “mistrz zielarstwa” spodziewać się można podstarzałego mężczyzny z długą, białą brodą, drewnianym kijem w ręku, który śmierdzi różnego rodzaju wywarami, a jego dom to stara drewniana chata na skraju jakiejś zapyziałej wiochy. Nie Zacariah. On wyglądał na nie więcej niż czterdziestoletniego mężczyznę z bujnymi jasnobrązowymi włosami, zawsze był gładko ogolony, dobrze ubrany i pachniał modnymi perfumami. Jego pracownia znajdowała się niemal w centrum miasta i była ogromna. Służyła zarówno do wytwarzania różnych preparatów z ziół, jak i za aptekę, gdzie to wszystko sprzedawał. Miał pod sobą też zawsze kilku uczniów i jeśli dobrze zapamiętałem, to współpracował z miejskim szpitalem. Widywałem go też czasem jak przyglądał się mojemu treningowi. Podczas gdy Eri była jego uczennicą, ja trenowałem walkę w pobliskim garnizonie, ale to nie przeszkadzało mu mieć oko na naszą dwójkę. Przy tym nazbyt często widziałem, że się nami interesował mimo tego, że na głos nigdy nie mówiliśmy kim jesteśmy i czym się zajmujemy. Posiadał ogromną wiedzę, czym też nie zawahał się ze mną podzielić, kiedy nie potrafiłem opanować jakiejś sekwencji ruchów. Wtedy nie wiedziałem skąd u niego doświadczenie na temat walki oraz różnego typu broni, a także to zainteresowanie nami. Teraz połączyło mi się to wszystko w całość. Zapewne on o wiele szybciej nas rozgryzł i próbował pomóc w naszej nauce, jeśli naprawdę zajmował się zwalczaniem demonów i aniołów.
- Tak. Już nie mogę się doczekać - odpowiedziałem krótko na pytanie partnerki. Nie mogłem się doczekać, kiedy pozbędziemy się tych dwoje i wyruszymy w drogę powrotną do domu, a potem na zasłużonych kilka dni odpoczynku. I przy okazji odwiedzić pewnego upadłego, który mógł mieć nam jeszcze całkiem sporo do zaoferowania. Więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał.
Wzięliśmy się do roboty, która tym razem okazała się bardziej skomplikowana. Inkantacje, jakich nauczył nas Irvel oraz Ivia, były dłuższe i bardziej wymagające. W dodatku nie mogliśmy się pomylić w ich wymowie, co było dodatkowym utrudnieniem, gdyż inaczej musieliśmy zaczynać wszystko od nowa. Tym razem oba demony posłusznie siedziały w kręgu, milcząc i obserwując uważnie nasze poczynania. Może Irvel tym razem zdawał sobie sprawę, że wszystko leży w naszych rękach i lepiej nikogo nie dekoncentrować.
Gdy wyrysowane w ziemi linie i kształty nabrały krwistego odcienia, wiedziałem, że byliśmy na dobrej drodze i już niewiele nam zostało.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać jak mało wiedziałam o Zacariahu. Mimo że mnie szkolił jakoś nigdy nie wypytywałam go o to skąd czerpał tę wiedzę o ziołach, eliksirach czy mieszankach, które tworzył. Skąd miał tę pewność, że one zdziałają, jak tylko pobieżnie zbadał potencjalną osobę? Czułam, że miało to gdzieś podwójne dno… ale w życiu bym nie pomyślała, że miał jakiś związek z demonami. To wydawało mi się mało prawdopodobne. Mimo że interesował się niektórymi aspektami naszej pracy, nawet gdy między słowami zaczął się czegoś domyślać, to wręcz z większą uwagą mnie szkolił. Jakby chciał, by jego wiedza była przekazana gdyby… zmuszono go do powrotu do piekła. Dlaczego czułam, że go do tego zmuszą? Bo on w sumie już miał w sobie jego piętno w sobie, a to nie pozwala o sobie zapomnieć. Miałam już plan, by po naszych z Casem wakacjach poszukać go i wypytać o niektóre informacje, by je z nim skonfrontować. Byłam, ciekawa jak się przed tym wybroni. Czy będzie kłamał? Czy też zdecyduje się z nami na szczerą rozmowę? Mimo że prowadził aptekę to… nie zawsze w niej był miał swoich asystentów, którzy doglądali jego interesów. Więc na brak kasy na podróże czy na zdobywanie unikatowych roślin, czy innych składników nie miał co narzekać.
Na razie jednak nie on był jakoś bardzo istotny tylko odesłanie tych demonów. Cas zgodził się ze mną i był gotowy do wykonania tego zadania. Ja w sumie też, więc postanowiliśmy nie tracić więcej czasu. Zajęłam miejsce, na linii kręgu Cas zrobił to samo po drugiej stronie. Umieliśmy już poprawnie wymówić inkantacje, więc nie było ryzyka, że coś zepsujemy w ich odsyłaniu. Demony już od dobrej chwili stały w kręgu obserwując nas bystrymi ślepiami.
- Najwyższy czas byście nas w końcu odesłali- odezwał się Irvel. Ivia posłała mu tylko wymowne spojrzenie, chcąc go uspokoić, by pozwolił nam działać. Byliśmy gotowi i pewni, że najwyższy czas tego dokonać.
- To do roboty- podsumowałam i zaczęłam wymawiać wraz z Casperem wymagana do tego inkantacje. Głos nam ani razu nie zadrżał. Za to poczuliśmy, jak wiatr się wzmógł a linie kręgu, zaczęły mienić się na ciemny fiolet. Ciała demonów zaczął otaczać szary pył a po minie Irvela widać było, że idzie wszystko zgodnie z planem. Dalej ją wymawialiśmy, była ona dość długa, ale nie bardzo skomplikowana. Nagle nim zniknęli usłyszałam słowa Irvela.
- Do zobaczenia w piekle… Cas
Stanowczo to pożegnanie nie było czymś, czego się spodziewałam. Byłam lekko wyczerpana odsyłaniem tej dwójki, oparłam się plecami o pobliskie drzewo, by złapać oddech. Po czym moje szare tęczówki spojrzały na Caspera.
- Co on miał przez to na myśli… Jego ostatnie słowa?- spytałam, Casa nie wiedząc, jak je odebrać. Jak groźbę czy jak pewnego rodzaju przepowiednie.
- Wszystko z Toba w porządku? Uprzedzali nas i sami wiedzieliśmy, że odesłanie ich może być… wyczerpujące- dodałam, wiedząc, że musi posprzątać krąg, skoro już ich odesłaliśmy.
Na razie jednak nie on był jakoś bardzo istotny tylko odesłanie tych demonów. Cas zgodził się ze mną i był gotowy do wykonania tego zadania. Ja w sumie też, więc postanowiliśmy nie tracić więcej czasu. Zajęłam miejsce, na linii kręgu Cas zrobił to samo po drugiej stronie. Umieliśmy już poprawnie wymówić inkantacje, więc nie było ryzyka, że coś zepsujemy w ich odsyłaniu. Demony już od dobrej chwili stały w kręgu obserwując nas bystrymi ślepiami.
- Najwyższy czas byście nas w końcu odesłali- odezwał się Irvel. Ivia posłała mu tylko wymowne spojrzenie, chcąc go uspokoić, by pozwolił nam działać. Byliśmy gotowi i pewni, że najwyższy czas tego dokonać.
- To do roboty- podsumowałam i zaczęłam wymawiać wraz z Casperem wymagana do tego inkantacje. Głos nam ani razu nie zadrżał. Za to poczuliśmy, jak wiatr się wzmógł a linie kręgu, zaczęły mienić się na ciemny fiolet. Ciała demonów zaczął otaczać szary pył a po minie Irvela widać było, że idzie wszystko zgodnie z planem. Dalej ją wymawialiśmy, była ona dość długa, ale nie bardzo skomplikowana. Nagle nim zniknęli usłyszałam słowa Irvela.
- Do zobaczenia w piekle… Cas
Stanowczo to pożegnanie nie było czymś, czego się spodziewałam. Byłam lekko wyczerpana odsyłaniem tej dwójki, oparłam się plecami o pobliskie drzewo, by złapać oddech. Po czym moje szare tęczówki spojrzały na Caspera.
- Co on miał przez to na myśli… Jego ostatnie słowa?- spytałam, Casa nie wiedząc, jak je odebrać. Jak groźbę czy jak pewnego rodzaju przepowiednie.
- Wszystko z Toba w porządku? Uprzedzali nas i sami wiedzieliśmy, że odesłanie ich może być… wyczerpujące- dodałam, wiedząc, że musi posprzątać krąg, skoro już ich odesłaliśmy.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po tym jak zmieniło się wokół nas otoczenie, przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Nie był on spowodowany wiatrem tylko… właściwie trudno było mi określić. Nigdy nie odczuwałem czegoś takiego podczas odsyłania demonów. Może to dlatego, że inkantacje były zupełnie inne od naszych zwyczajowych? Bo wysyłaliśmy ich w konkretne miejsce? Lub po prostu słowami Irvela. Bo byłem pewien, tak samo jak i on, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Prawdopodobnie będą to o wiele mniej przyjemne okoliczności, szczególnie dla mnie. Jeżeli moja dusza nadawała się tylko do potępienia, raczej nie będzie mieć lekko.
Kiedy szary pył opadł w powoli gasnącym blasku czerwono-fioletowego kręgu, odwzajemniłem spojrzenie Eri. Oświetlały ją płomienie małego ogniska, które jako jedyne zostało po demonach. Ciemne chmury zasnuwały niebo, przez co ten blask był jedynym źródłem naszego światła.
- Nic mi nie jest - powiedziałem cicho przez ściśnięte gardło. Mimo to czułem się dość podle. I wcale nie przez fizyczne zmęczenie, które odczuwałem zdecydowanie w mniejszym stopniu niż Eri. Po prostu dobitnie zrozumiałem, że my nie będziemy mieć wspólnego życia po śmierci. Po chwili opuściłem wzrok. Gdybym mógł cofnąć czas i naprawić swoje błędy, mając obecną wiedzę… nie zrobiłbym tego. A wręcz przeciwnie. Z pełną świadomością zrobiłbym je po raz kolejny, wiedząc, że bez tego spotkałby nas o wiele gorszy los. I przede wszystkim, gdybym się choć raz zawahał, Euricia z pewnością doznałaby ogromnej krzywdy. Do tego nigdy nie mogłem dopuścić. Od zawsze to wiedziałem.
Otarłem rękawem oczy, które nagle zaczęły piec, choć nie wydobyła się spod powiek ani jedna łza. Podszedłem też do blondynki, by uważnie sprawdzić jej stan. Wyglądało na to, że rzeczywiście była tylko mocno zmęczona.
- Usiądź, odpocznij sobie - uznałem, obejmując ją jedną ręką i składając pocałunek na jej czole. Kochałem Eri jak nigdy nikogo innego. Zamierzałem cieszyć się tym czasem, jaki nam pozostał, i robiąc wszystko, żeby już nigdy nie cierpiała i niczego nam nie brakowało.
- Poradzę sobie ze sprzątaniem. Nie ma tego zbyt wiele - poprowadziłem Eri do ogniska, by się ogrzała. Dorzuciłem resztę drewna, jakie znalazłem dookoła i zabrałem się do zrywania giętkich gałązek. Kilka z nich związanych ze sobą tworzyło coś na kształt miotły, którą łatwo można było rozprowadzić resztki popiołu i zniszczyć linie kręgu. Wiatr również zaczynał robić swoje.
- Wiesz, co mnie najbardziej przeraża? To, że będziemy musieli wspinać się do tego okienka - westchnąłem, nie chcąc wracać do poprzednich tematów.
Kiedy szary pył opadł w powoli gasnącym blasku czerwono-fioletowego kręgu, odwzajemniłem spojrzenie Eri. Oświetlały ją płomienie małego ogniska, które jako jedyne zostało po demonach. Ciemne chmury zasnuwały niebo, przez co ten blask był jedynym źródłem naszego światła.
- Nic mi nie jest - powiedziałem cicho przez ściśnięte gardło. Mimo to czułem się dość podle. I wcale nie przez fizyczne zmęczenie, które odczuwałem zdecydowanie w mniejszym stopniu niż Eri. Po prostu dobitnie zrozumiałem, że my nie będziemy mieć wspólnego życia po śmierci. Po chwili opuściłem wzrok. Gdybym mógł cofnąć czas i naprawić swoje błędy, mając obecną wiedzę… nie zrobiłbym tego. A wręcz przeciwnie. Z pełną świadomością zrobiłbym je po raz kolejny, wiedząc, że bez tego spotkałby nas o wiele gorszy los. I przede wszystkim, gdybym się choć raz zawahał, Euricia z pewnością doznałaby ogromnej krzywdy. Do tego nigdy nie mogłem dopuścić. Od zawsze to wiedziałem.
Otarłem rękawem oczy, które nagle zaczęły piec, choć nie wydobyła się spod powiek ani jedna łza. Podszedłem też do blondynki, by uważnie sprawdzić jej stan. Wyglądało na to, że rzeczywiście była tylko mocno zmęczona.
- Usiądź, odpocznij sobie - uznałem, obejmując ją jedną ręką i składając pocałunek na jej czole. Kochałem Eri jak nigdy nikogo innego. Zamierzałem cieszyć się tym czasem, jaki nam pozostał, i robiąc wszystko, żeby już nigdy nie cierpiała i niczego nam nie brakowało.
- Poradzę sobie ze sprzątaniem. Nie ma tego zbyt wiele - poprowadziłem Eri do ogniska, by się ogrzała. Dorzuciłem resztę drewna, jakie znalazłem dookoła i zabrałem się do zrywania giętkich gałązek. Kilka z nich związanych ze sobą tworzyło coś na kształt miotły, którą łatwo można było rozprowadzić resztki popiołu i zniszczyć linie kręgu. Wiatr również zaczynał robić swoje.
- Wiesz, co mnie najbardziej przeraża? To, że będziemy musieli wspinać się do tego okienka - westchnąłem, nie chcąc wracać do poprzednich tematów.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Cas nie odpowiedział na moje słowa dotyczące Irvela. Albo sam nie wiedział, jak je zinterpretować, albo po prostu zwyczajnie zdecydował się je zignorować. Była też trzecia opcja, ale … jej nie brałam nawet pod uwagę. Bo chyba by… czegoś istotnego przede mną nie ukrywał prawda? Wolałabym, by niczego przede mną nie ukrywał, ale nie mogłam go też do niczego zmusić. Nie przestałam go uważnie obserwować, ale jego wyraz twarzy był jakby przez chwilę nieobecny. Jakby zastanawiał się, co teraz mamy w planach skoro demony zostały już przez nas odesłane. Liczyłam, że udało nam się osiągnąć to, na czym im zależało. Nadal byłam mocno wyczerpana tymi inkantacjami. Teraz pozostało, nam tylko jutro odebrać wynagrodzenie za pracę od burmistrza byśmy mogli wrócić na spokojnie rano do domu. Taki mieliśmy plan, a ja za to miałam w planach dziś bardzo dobrze się wyspać. Bo nie ukrywam, tęskniłam już za domem. Ale myśl o naszym wyjeździe, by odpocząć, też byłam dla mnie bardzo ekscytująca. Już odliczałam dni do tego momentu. Byłam tak zamyślona nad tym jak spędzimy ten czas sam na sam bez misji na karku, że nawet nie zorientowałam się kiedy do mnie podszedł. Powinnam zdecydowanie mniej bujać w obłokach a bardziej zwiększyć czujność. Mimo że nie było tu już nic podejrzanego, a energia demonów zanikała, coraz bardziej odkąd ich odesłaliśmy. Mogliśmy być już spokojni o miasteczko jak i o nas. Już na ten moment nic nam nie zagrażało. Uśmiechnęłam się lekko zmęczona do Casa gdy poczułam pocałunek na czole, którym mnie obdarował. To było tak kojące i przyjemne, nigdy nie będę miała go dość. Jego bliskość nadawała mojemu życiu sens. Byliśmy dla siebie stworzeni, nikt inny nie dałby rady nas rozdzielić. Ta więź była już tak mocna, że wręcz nas od siebie uzależniła.
- Nie potrzebuje dużo odpoczynku. Chwilkę posiedzę i będzie dobrze. Po prostu ściąganie opatrunku u Ivii też nie było łatwym zadaniem- przyznałam, bo musiałam się przy tym też natrudzić i to bardziej niż Cas. Poprowadził mnie w stronę ogniska, gdzie dorzucił trochę drewna. Zajęłam, miejsce przy ogniu obserwując jak płonie i daje przyjemne ciepło na skórze. Ale co innego dawało mi go znacznie więcej. Cas organizował sobie tymczasową miotłę z gałęzi, by, pozbyć się kręgu. Ja musiałam chwilę odpocząć. Obserwowałam go, jak po zrobieniu prowizorycznej zmiotki idzie do kręgu i go usuwa. By nikt niepożądany go nie wykorzystał. Nie trwało to długo, gdy po pracy wrócił do mnie wrzucając zmiotkę do ogniska
- No mi będziesz musiał na pewno pomóc tam wejść. Ale co to takiego dla tak silnego i niezwykle utalentowanego mężczyzny jak ty?- spytałam go lekko prowokacyjnym tonem. Chwilę zostaliśmy przy ognisku, aż w końcu go zgasiliśmy. Był już praktycznie środek nocy. Wtuliłam się w niego by, było mi łatwej, iść biorąc nasze drewniane miecze do ręki.
- Nie wiem, jak ty, ale ja zamierzam spać do rana albo i do południa. Choć nie ukrywam, że tęsknię też za własnym łóżkiem… Tylko bez podtekstów i skojarzeń proszę- dodałam, wiedząc, co Cas może od siebie dodać. Bo znałam go nie od dziś. Tym razem wolałam jednak nie poruszać... Pewnych tematów. Idąc z nim przez las, a potem wychodząc z niego, czułam chłodne powietrze na skórze. Nie lubiłam zimy, a ona był już praktycznie za pasem.
- Jak wrócimy z urlopu. Będziemy musieli zamówić sporo drewna do kominka na te mrozy. Choć podejrzewam, że ciepła herbata też byłaby dobrym pomysłem - zauważyłam, nie lubiłam marznąć. Już dostrzegliśmy karczmę w oddali. Cała droga nie zajęła nam jakoś sporo czasu.
- Nie potrzebuje dużo odpoczynku. Chwilkę posiedzę i będzie dobrze. Po prostu ściąganie opatrunku u Ivii też nie było łatwym zadaniem- przyznałam, bo musiałam się przy tym też natrudzić i to bardziej niż Cas. Poprowadził mnie w stronę ogniska, gdzie dorzucił trochę drewna. Zajęłam, miejsce przy ogniu obserwując jak płonie i daje przyjemne ciepło na skórze. Ale co innego dawało mi go znacznie więcej. Cas organizował sobie tymczasową miotłę z gałęzi, by, pozbyć się kręgu. Ja musiałam chwilę odpocząć. Obserwowałam go, jak po zrobieniu prowizorycznej zmiotki idzie do kręgu i go usuwa. By nikt niepożądany go nie wykorzystał. Nie trwało to długo, gdy po pracy wrócił do mnie wrzucając zmiotkę do ogniska
- No mi będziesz musiał na pewno pomóc tam wejść. Ale co to takiego dla tak silnego i niezwykle utalentowanego mężczyzny jak ty?- spytałam go lekko prowokacyjnym tonem. Chwilę zostaliśmy przy ognisku, aż w końcu go zgasiliśmy. Był już praktycznie środek nocy. Wtuliłam się w niego by, było mi łatwej, iść biorąc nasze drewniane miecze do ręki.
- Nie wiem, jak ty, ale ja zamierzam spać do rana albo i do południa. Choć nie ukrywam, że tęsknię też za własnym łóżkiem… Tylko bez podtekstów i skojarzeń proszę- dodałam, wiedząc, co Cas może od siebie dodać. Bo znałam go nie od dziś. Tym razem wolałam jednak nie poruszać... Pewnych tematów. Idąc z nim przez las, a potem wychodząc z niego, czułam chłodne powietrze na skórze. Nie lubiłam zimy, a ona był już praktycznie za pasem.
- Jak wrócimy z urlopu. Będziemy musieli zamówić sporo drewna do kominka na te mrozy. Choć podejrzewam, że ciepła herbata też byłaby dobrym pomysłem - zauważyłam, nie lubiłam marznąć. Już dostrzegliśmy karczmę w oddali. Cała droga nie zajęła nam jakoś sporo czasu.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Na mojej twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech. Nie wziąłem słów Eri za obrazę ani za komplement, były po prostu zabawne i uznałem, że mogły stanowić swego rodzaju przytyk lub inny sposób na podroczenie się ze mną.
- Jasne, dzisiejszej nocy też zamierzam się po prostu wyspać - mruknąłem jak już wracaliśmy do karczmy po zadaszeniu ognia. Jakoś nie w głowie miałem jakiekolwiek zbliżenia. Czułem zbyt wielki ciężar na sercu, o którym chciałbym porozmawiać z Eri, ale nie mogłem. Spojrzałem na nią w ciemności, minimalnie mocniej zaciskając dłoń na jej ramieniu. Mimo wszystko wiedziałem, że tego nie zrobię. Miałem w swoim życiu momenty, gdy chciałem się z nią podzielić tym ciężarem, tak samo jak i teraz, ale za każdym razem obawiałem się jej reakcji. Po prostu Eri nie akceptowała pewnych rzeczy, miałem zatem uzasadnione obawy, że mogłaby… po prostu odejść. A tego bym nie przeżył, tak samo jak odrzucenia lub utraty zaufania. Pewne sprawy lepiej było zakopać głęboko i liczyć, że nigdy nie wyjdą na jaw.
- Mamy spory zapas w piwnicy. Ale właściwie możnaby poskładać przy ścianie obok kominka, tam jest dużo wolnego miejsca - zgodziłem się z Eri. To nie byłoby złe, gdybyśmy nie musieli wynurzać się nawet po drewno i mogli siedzieć przed kominkiem w ciepłe.
- Wskakuj - powiedziałem cicho, kiedy byliśmy już pod oknem. Złożyłem dłonie w koszyczek, by Eri mogła stanąć jedną stopą, po czym podrzuciłem ją wyżej. Okienko na szczęście było przymknięte w ten sam sposób, w jaki je zostawiliśmy i kobieta mogła bez problemu wejść do środka. Dopiero wtedy podałem Eri nasze drewniane miecze, po czym złapałem za skraj parapetu i wciągnąłem się bez problemu. W karczmie było już ciemno i cicho. Nikt nie krzątał się po kuchni, a zza niektórych drzwi można było dosłyszeć chrapanie.
- Chodźmy już spać - powiedziałem jak tylko przekroczyliśmy próg naszego pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz. Szybko przebrałem się w piżamę i obmyłem twarz i ręce w misce stojącej na szafce. Woda była lodowata. Minęło parę chwil, a ja już zdążyłem zmarznąć więc okryłem się kołdrą pod sam nos, mocno obejmując Eri jak już znalazła się obok mnie. To był ciężki wieczór i oboje chcieliśmy tylko wypocząć. I choć ciało domagało się snu, tak umysł nadal nie dawał mi spokoju.
- Eri - zacząłem rozmowę, jak już przekręciłem się trzeci raz. Czułem, że i ją wybijałem ze snu swoim zachowaniem. Nie potrafiłem się uspokoić. Za bardzo gryzło mnie sumienie, a słowa Irvela nadal brzęczały w głowie. Do zobaczenia w piekle, Cas. W tym nie było żadnej sugestii, to było stwierdzenie faktu. Niewygodnego faktu. A co, jeżeli Eri zaczęła bardziej nad tym rozmyślać? Miałem nadzieję, że wzięła to tylko za gadanie demona.
- To jest więcej niż pewne, że prędzej czy później skończymy w paszczy demona - powiedziałem cicho, mocniej zaciskając ręce wokół blondynki. Przyłożyłem również usta do jej głowy, deliaktnie ją całując i wdychając jej subtelny zapach. Przed oczami miałem obraz jak Irvel przygniatał łapą Eri do ziemi. Gdyby tylko chciał, mógł z taką łatwością ją zabić, a ja byłem wobec tego całkowicie bezradny. - Jeśli to ja będę pierwszy, chciałbym, żebyś rzuciła całą tą walkę z demonami i wiodła spokojne życie. Żebyś zapomniała o mnie, znalazła sobie kogoś innego i była szczęśliwa. Możesz mi to obiecać? - spytałem, jedną dłonią gładząc jej włosy.
- Jasne, dzisiejszej nocy też zamierzam się po prostu wyspać - mruknąłem jak już wracaliśmy do karczmy po zadaszeniu ognia. Jakoś nie w głowie miałem jakiekolwiek zbliżenia. Czułem zbyt wielki ciężar na sercu, o którym chciałbym porozmawiać z Eri, ale nie mogłem. Spojrzałem na nią w ciemności, minimalnie mocniej zaciskając dłoń na jej ramieniu. Mimo wszystko wiedziałem, że tego nie zrobię. Miałem w swoim życiu momenty, gdy chciałem się z nią podzielić tym ciężarem, tak samo jak i teraz, ale za każdym razem obawiałem się jej reakcji. Po prostu Eri nie akceptowała pewnych rzeczy, miałem zatem uzasadnione obawy, że mogłaby… po prostu odejść. A tego bym nie przeżył, tak samo jak odrzucenia lub utraty zaufania. Pewne sprawy lepiej było zakopać głęboko i liczyć, że nigdy nie wyjdą na jaw.
- Mamy spory zapas w piwnicy. Ale właściwie możnaby poskładać przy ścianie obok kominka, tam jest dużo wolnego miejsca - zgodziłem się z Eri. To nie byłoby złe, gdybyśmy nie musieli wynurzać się nawet po drewno i mogli siedzieć przed kominkiem w ciepłe.
- Wskakuj - powiedziałem cicho, kiedy byliśmy już pod oknem. Złożyłem dłonie w koszyczek, by Eri mogła stanąć jedną stopą, po czym podrzuciłem ją wyżej. Okienko na szczęście było przymknięte w ten sam sposób, w jaki je zostawiliśmy i kobieta mogła bez problemu wejść do środka. Dopiero wtedy podałem Eri nasze drewniane miecze, po czym złapałem za skraj parapetu i wciągnąłem się bez problemu. W karczmie było już ciemno i cicho. Nikt nie krzątał się po kuchni, a zza niektórych drzwi można było dosłyszeć chrapanie.
- Chodźmy już spać - powiedziałem jak tylko przekroczyliśmy próg naszego pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz. Szybko przebrałem się w piżamę i obmyłem twarz i ręce w misce stojącej na szafce. Woda była lodowata. Minęło parę chwil, a ja już zdążyłem zmarznąć więc okryłem się kołdrą pod sam nos, mocno obejmując Eri jak już znalazła się obok mnie. To był ciężki wieczór i oboje chcieliśmy tylko wypocząć. I choć ciało domagało się snu, tak umysł nadal nie dawał mi spokoju.
- Eri - zacząłem rozmowę, jak już przekręciłem się trzeci raz. Czułem, że i ją wybijałem ze snu swoim zachowaniem. Nie potrafiłem się uspokoić. Za bardzo gryzło mnie sumienie, a słowa Irvela nadal brzęczały w głowie. Do zobaczenia w piekle, Cas. W tym nie było żadnej sugestii, to było stwierdzenie faktu. Niewygodnego faktu. A co, jeżeli Eri zaczęła bardziej nad tym rozmyślać? Miałem nadzieję, że wzięła to tylko za gadanie demona.
- To jest więcej niż pewne, że prędzej czy później skończymy w paszczy demona - powiedziałem cicho, mocniej zaciskając ręce wokół blondynki. Przyłożyłem również usta do jej głowy, deliaktnie ją całując i wdychając jej subtelny zapach. Przed oczami miałem obraz jak Irvel przygniatał łapą Eri do ziemi. Gdyby tylko chciał, mógł z taką łatwością ją zabić, a ja byłem wobec tego całkowicie bezradny. - Jeśli to ja będę pierwszy, chciałbym, żebyś rzuciła całą tą walkę z demonami i wiodła spokojne życie. Żebyś zapomniała o mnie, znalazła sobie kogoś innego i była szczęśliwa. Możesz mi to obiecać? - spytałem, jedną dłonią gładząc jej włosy.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Gdy tylko znaleźliśmy się w naszym pokoju w karczmie, od razu zaczęliśmy ogarniać siebie do snu. Podczas przebierania się w nasze piżamy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Byliśmy tak skupieni na tej czynności, że nawet przez chwilę nie poruszyliśmy ze sobą żadnego tematu. Co było u nas niemal czymś nietypowym. Zwaliłam to jednak w moim przypadku na zmęczenie a u Casa na rozmyślaniu o tym co nam się tutaj przytrafiło a mało tego nie było. Założyłam moją koszulę nocną i wślizgnęłam się do łóżka, by móc przyjemne ciepło pod kołdrą Mruknęłam tylko lekko zadowolona gdy mocno mnie objął. Odkąd byliśmy już tak naprawdę razem, nie mogłam już sobie nawet wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Tak zwyczajnie nie czuć jego znajomego ciepła przy sobie. Marzyłam o śnie, i nawet już zamykałam oczy, czując jak niespokojny, był mój partner. Jak kręcił się w łóżku, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Jakby coś go gniotło nieprzyjemnie i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Ciekawiło mnie tylko jak długo jeszcze zanim da za wygraną i przedstawi, co go dręczy. I tak jak się spodziewałam, po jakiejś pół godzinie do godziny usłyszałam jego głos. Uniosłam lekko powieki, nie jakoś bardzo, ale tak by miał pewność, że go słucham. Nawet ułożyłam się wygodniej, by mógł na spokojnie mówić.
- Hmm? Tak? O co chodzi Cas?- spytałam go lekko ospałym głosem. Ale mógł się domyślić, że wyraźnie słyszę i żadne słowo, które wypowie, mi nie umknie. Tylko że… to, co mówił, nie było wcale przyjemne. Owszem takie były realia naszej pracy, raz czy dwa już nawet poruszaliśmy ewentualny temat naszej śmierci lub śmierci jednego z nas. Ale kończyło się na tym, że najwyżej umrzemy razem. Bo żadne z nas nie mogło wyobrazić sobie życia bez tego drugiego. Tej więzi nic nie będzie w stanie zerwać ani świat ziemski, ani pozagrobowy. Takie coś zdarzało się naprawdę bardzo, bardzo rzadko między ludźmi. Wysłuchałam jednak na spokojnie tego, co mówił, nim sama się odezwałam. Mój głos mimo zaspania był jednak bardzo poważny. Czułam jego usta na swoim czole i to na początku odwróciło moją uwagę od tego co chciałam oznajmić. Ale po chwili słowa wróciły i musiałam je wymówić.
- Czy ty słyszysz siebie i to, co mówisz? Jakiego typu obietnicę próbujesz na mnie wymusić? Myślisz, że to co do siebie czujemy, jest tak płytkie, tak łatwe do zapomnienia, że byłabym w stanie to zrobić? Myślisz, że umiałabym… zaufać innemu mężczyźnie i pozwolić by zbliżył się do mnie gdybym cię straciła i to na zawsze? Nie Cas , nie masz prawa tego ode mnie oczekiwać. Stanie się tak jak oboje podejrzewamy. Zginiemy razem , albo przeżyjemy, nasze życie będąc razem tak jak teraz. Mogę rozważyć zmianę zawodu gdy będę już zbyt stara, by zapamiętać inkantacje. Ale tylko w takim przypadku bym to rozważyła. Ewentualnie gdy nie będę już w stanie trzymać broni w ręce- dodałam, by miał pewność, że zdania nie zmienię , w żaden sposób byłam uparta, o czym doskonale wiedział.
- Sam byś umiał spełnić to czego ode mnie oczekujesz? Nie wydaje mi się, byś umiał wrócić do normalnego życia po takiej stracie. Za dobrze się znamy, wykończyłoby to nas- dodałam bardzo cicho. Ta więź w tym przypadku potęgowałaby jedynie ból. Ale bez niej byliśmy nikim, to ta bliskość uczyniła nas takimi, jakimi byliśmy. No i nasze doświadczenia. Patrzyłam na niego cały czas.
- Już raz cię prawie straciłam przez własną głupotę i niepewność. Myślisz, że pozwolę by teraz jakiś cholerny demon to uczynił? Wiec jedno nieważne gdzie trafisz i gdzie będziesz, wyciągnę cię stamtąd choćby siłą- dodałam pewniej.
- A teraz niech te myśli wywietrzą ci w końcu z głowy- wręcz mu to prawie rozkazałam. Co było u mnie w stosunku do niego raczej rzadkością.
- Hmm? Tak? O co chodzi Cas?- spytałam go lekko ospałym głosem. Ale mógł się domyślić, że wyraźnie słyszę i żadne słowo, które wypowie, mi nie umknie. Tylko że… to, co mówił, nie było wcale przyjemne. Owszem takie były realia naszej pracy, raz czy dwa już nawet poruszaliśmy ewentualny temat naszej śmierci lub śmierci jednego z nas. Ale kończyło się na tym, że najwyżej umrzemy razem. Bo żadne z nas nie mogło wyobrazić sobie życia bez tego drugiego. Tej więzi nic nie będzie w stanie zerwać ani świat ziemski, ani pozagrobowy. Takie coś zdarzało się naprawdę bardzo, bardzo rzadko między ludźmi. Wysłuchałam jednak na spokojnie tego, co mówił, nim sama się odezwałam. Mój głos mimo zaspania był jednak bardzo poważny. Czułam jego usta na swoim czole i to na początku odwróciło moją uwagę od tego co chciałam oznajmić. Ale po chwili słowa wróciły i musiałam je wymówić.
- Czy ty słyszysz siebie i to, co mówisz? Jakiego typu obietnicę próbujesz na mnie wymusić? Myślisz, że to co do siebie czujemy, jest tak płytkie, tak łatwe do zapomnienia, że byłabym w stanie to zrobić? Myślisz, że umiałabym… zaufać innemu mężczyźnie i pozwolić by zbliżył się do mnie gdybym cię straciła i to na zawsze? Nie Cas , nie masz prawa tego ode mnie oczekiwać. Stanie się tak jak oboje podejrzewamy. Zginiemy razem , albo przeżyjemy, nasze życie będąc razem tak jak teraz. Mogę rozważyć zmianę zawodu gdy będę już zbyt stara, by zapamiętać inkantacje. Ale tylko w takim przypadku bym to rozważyła. Ewentualnie gdy nie będę już w stanie trzymać broni w ręce- dodałam, by miał pewność, że zdania nie zmienię , w żaden sposób byłam uparta, o czym doskonale wiedział.
- Sam byś umiał spełnić to czego ode mnie oczekujesz? Nie wydaje mi się, byś umiał wrócić do normalnego życia po takiej stracie. Za dobrze się znamy, wykończyłoby to nas- dodałam bardzo cicho. Ta więź w tym przypadku potęgowałaby jedynie ból. Ale bez niej byliśmy nikim, to ta bliskość uczyniła nas takimi, jakimi byliśmy. No i nasze doświadczenia. Patrzyłam na niego cały czas.
- Już raz cię prawie straciłam przez własną głupotę i niepewność. Myślisz, że pozwolę by teraz jakiś cholerny demon to uczynił? Wiec jedno nieważne gdzie trafisz i gdzie będziesz, wyciągnę cię stamtąd choćby siłą- dodałam pewniej.
- A teraz niech te myśli wywietrzą ci w końcu z głowy- wręcz mu to prawie rozkazałam. Co było u mnie w stosunku do niego raczej rzadkością.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mogłem się domyślić, że te słowa bardzo nie spodobają się Eri. Pewnie sam uznałbym ją za niespełna rozumu, gdyby coś takiego mi powiedziała, ale przecież to wcale nie było takie niemożliwe. Owszem, miała rację w tym, że nie byłbym w stanie związać się z żadną inną kobietą, gdybym stracił Eri. Prędzej umarłbym z rozpaczy i samotności, ale… może byłoby inaczej, gdybyśmy zacieśniali więcej przyjaźni? W końcu mając dobrych przyjaciół można było wyjść z najgorszych chwil. My chyba jednak uznawaliśmy tylko siebie nawzajem. Trudno było mi ocenić jak to się stało, że mieliśmy za przyjaciół Drake’a i Annabelle, a swego czasu nawet wpakowałem się w związek z Alice. Nigdy nie szukaliśmy większego towarzystwa, bo nasze nawzajem było najlepsze.
Euricia niezwykle rzadko używała tego tonu wobec mnie. Musiałem ją nieźle wkurzyć, ale nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie spróbował. Musiała również i z tego zdawać sobie sprawę. Bardzo chciałem poruszyć jeszcze jedną, ważną dla mnie kwestię lecz już nie odezwałem się ani słowem. Doskonale wiedziałem, że kobieta zareaguje w ten sam sposób albo, co gorsza, zacznie drążyć temat i będzie chciała się dowiedzieć skąd nagle takie przemyślenia u mnie. No cóż, choćby stąd, że nie zamierzałem pozwolić, by Eri trafiła po śmierci do piekła. Nie przeszkadzało mi, że ja tam będę. Zdawałem sobie sprawę z tego. Każdy ksiądz, każda święta księga i pismo mówiły, że dla grzeszników jest tylko takie miejsce. Dlatego starałem się, by chociaż Eri uniknęła tego losu.
- Nasze uzależnienie wskoczyło już na niewyobrażalnie wysoki poziom - mruknąłem cicho, odnajdując swoimi ustami usta Eri, by delikatnie je ucałować. Ująłem również jej policzek w dłoń, próbując złapać również jej spojrzenie. Było jednak na tyle ciemno, że nawet to było dość trudne. Wiele bym dał, żeby usłyszeć te słowa lata temu. Może obecnie nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy? Nie - z pewnością byśmy byli innymi ludźmi. Przede wszystkim szczęśliwszymi, nie musząc czekać na siebie przez wieki.
- Kocham cię, głuptasie - powiedziałem czule, darując sobie dalsze mówienie. Nie było sensu dzielić się nimi z Eri. Części z pewnością by nie zrozumiała lub też nie chciała zrozumieć. A nie była nam potrzebna kłótnia. Ponownie więc przytuliłem Eri do siebie, nie męcząc jej. W głowie jednak nadal miałem mętlik oraz niepewność, że gdyby dowiedziała się o mnie wszystkiego, to czy nadal by tak mówiła.
Euricia niezwykle rzadko używała tego tonu wobec mnie. Musiałem ją nieźle wkurzyć, ale nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie spróbował. Musiała również i z tego zdawać sobie sprawę. Bardzo chciałem poruszyć jeszcze jedną, ważną dla mnie kwestię lecz już nie odezwałem się ani słowem. Doskonale wiedziałem, że kobieta zareaguje w ten sam sposób albo, co gorsza, zacznie drążyć temat i będzie chciała się dowiedzieć skąd nagle takie przemyślenia u mnie. No cóż, choćby stąd, że nie zamierzałem pozwolić, by Eri trafiła po śmierci do piekła. Nie przeszkadzało mi, że ja tam będę. Zdawałem sobie sprawę z tego. Każdy ksiądz, każda święta księga i pismo mówiły, że dla grzeszników jest tylko takie miejsce. Dlatego starałem się, by chociaż Eri uniknęła tego losu.
- Nasze uzależnienie wskoczyło już na niewyobrażalnie wysoki poziom - mruknąłem cicho, odnajdując swoimi ustami usta Eri, by delikatnie je ucałować. Ująłem również jej policzek w dłoń, próbując złapać również jej spojrzenie. Było jednak na tyle ciemno, że nawet to było dość trudne. Wiele bym dał, żeby usłyszeć te słowa lata temu. Może obecnie nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy? Nie - z pewnością byśmy byli innymi ludźmi. Przede wszystkim szczęśliwszymi, nie musząc czekać na siebie przez wieki.
- Kocham cię, głuptasie - powiedziałem czule, darując sobie dalsze mówienie. Nie było sensu dzielić się nimi z Eri. Części z pewnością by nie zrozumiała lub też nie chciała zrozumieć. A nie była nam potrzebna kłótnia. Ponownie więc przytuliłem Eri do siebie, nie męcząc jej. W głowie jednak nadal miałem mętlik oraz niepewność, że gdyby dowiedziała się o mnie wszystkiego, to czy nadal by tak mówiła.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Zaśmiałam się bardzo cicho na jego komentarz po otrzymanym dodatkowo od niego pocałunku. To było idealne na dobry sen. Taki całus bywał bardzo przydatny. Wtuliłam policzek w jego dłoń z wyraźnym zadowoleniem.
- Dziwi cię to? Bo mnie jakoś nie, już w sierocińcu nie potrafiliśmy bez siebie długo wytrzymać. To była tylko kwestia czasu aż to tak wyewoluuję. Z jednej strony jest to trochę przerażające. Ale z drugiej ta więź ma więcej plusów niż minusów- powiedziałam, chcąc już w sumie tylko spać. Nawet jeśli Cas niekoniecznie mógł zasnąć. To u mnie sen powoli brał górę nad rozmową. Ale zachowałam jakąś tam uwagę, by mu odpowiedzieć.
- Też cię kocham, złośliwcze- mruknęłam, nie przestając się lekko uśmiechać. Spojrzałam mu w oczy, by następnie mocniej się wtulić w jego ciepłe i przyjemne dla mnie ciało. Nie musieliśmy więcej rozmawiać, choć czułam w kościach, że to nie koniec i że poruszy podobne tematy jeszcze kilka razy. Chciałabym, żeby te pomysły wypadły mu z głowy raz na zawsze naprawdę. Ale na to nie miałam po prostu co liczyć. Był uparty tak samo jak ja.
– A teraz spać, bo jutro przed południem chcę być już w drodze do domu. Byśmy zdążyli wrócić przed zmierzchem- rzuciłam swoje dość małe jak na mnie wymaganie. Nie miałam co ukrywać, że nie lubiłam nigdzie chodzić po nocy. Znaczy się nie bez konkretnego powodu, bo uganianie się za nocnymi marami było konkretnym powodem czy ubijanie demonów. Ale poza tym raczej unikałam, nocnych wypraw. To nie tak, że nie umiałam się bronić, bo nawet Cas dostrzegł, że coś tam potrafię. Ale po co ryzykować i kusić los?
- Obiecaj mi, że gdy znów będziesz chciał, poruszyć ten temat to pozwól mi trzepnąć cię solidnie w głowę- dodałam, układając się już do ostatecznego zamiaru zamknięcia oczu i zapadnięciu w sen. Mruknęłam tylko cicho zadowolona. Ciepło kołdry i jego ciała Lekki oddech na mojej skórze. Niewiele potrzebowałam, by móc czuć się naprawdę bezpiecznie. I tak jak mówiłam, nieważne gdzie trafi, gdzie wciągnie, go demon ja znajdę sposób by go stamtąd wyciągnąć. Wiedział, że nie rzucam takich deklaracji na wiatr. Co więcej, byłam pewna, że dla mnie zrobiłby dosłownie to samo. Byliśmy na siebie skazani odkąd, się tylko poznaliśmy. Łączyło nas coś niezwykłego i to było tak silne, że musieliśmy skończyć razem. Mimo naszej upartości, by trzymać się innych. Jak widać, nie opieraliśmy się już i to czyniło, że byliśmy naprawdę szczęśliwi. Powoli zasypiałam. Licząc, że i Cas w końcu odpocznie. Oboje na to zasługiwaliśmy.
- Dziwi cię to? Bo mnie jakoś nie, już w sierocińcu nie potrafiliśmy bez siebie długo wytrzymać. To była tylko kwestia czasu aż to tak wyewoluuję. Z jednej strony jest to trochę przerażające. Ale z drugiej ta więź ma więcej plusów niż minusów- powiedziałam, chcąc już w sumie tylko spać. Nawet jeśli Cas niekoniecznie mógł zasnąć. To u mnie sen powoli brał górę nad rozmową. Ale zachowałam jakąś tam uwagę, by mu odpowiedzieć.
- Też cię kocham, złośliwcze- mruknęłam, nie przestając się lekko uśmiechać. Spojrzałam mu w oczy, by następnie mocniej się wtulić w jego ciepłe i przyjemne dla mnie ciało. Nie musieliśmy więcej rozmawiać, choć czułam w kościach, że to nie koniec i że poruszy podobne tematy jeszcze kilka razy. Chciałabym, żeby te pomysły wypadły mu z głowy raz na zawsze naprawdę. Ale na to nie miałam po prostu co liczyć. Był uparty tak samo jak ja.
– A teraz spać, bo jutro przed południem chcę być już w drodze do domu. Byśmy zdążyli wrócić przed zmierzchem- rzuciłam swoje dość małe jak na mnie wymaganie. Nie miałam co ukrywać, że nie lubiłam nigdzie chodzić po nocy. Znaczy się nie bez konkretnego powodu, bo uganianie się za nocnymi marami było konkretnym powodem czy ubijanie demonów. Ale poza tym raczej unikałam, nocnych wypraw. To nie tak, że nie umiałam się bronić, bo nawet Cas dostrzegł, że coś tam potrafię. Ale po co ryzykować i kusić los?
- Obiecaj mi, że gdy znów będziesz chciał, poruszyć ten temat to pozwól mi trzepnąć cię solidnie w głowę- dodałam, układając się już do ostatecznego zamiaru zamknięcia oczu i zapadnięciu w sen. Mruknęłam tylko cicho zadowolona. Ciepło kołdry i jego ciała Lekki oddech na mojej skórze. Niewiele potrzebowałam, by móc czuć się naprawdę bezpiecznie. I tak jak mówiłam, nieważne gdzie trafi, gdzie wciągnie, go demon ja znajdę sposób by go stamtąd wyciągnąć. Wiedział, że nie rzucam takich deklaracji na wiatr. Co więcej, byłam pewna, że dla mnie zrobiłby dosłownie to samo. Byliśmy na siebie skazani odkąd, się tylko poznaliśmy. Łączyło nas coś niezwykłego i to było tak silne, że musieliśmy skończyć razem. Mimo naszej upartości, by trzymać się innych. Jak widać, nie opieraliśmy się już i to czyniło, że byliśmy naprawdę szczęśliwi. Powoli zasypiałam. Licząc, że i Cas w końcu odpocznie. Oboje na to zasługiwaliśmy.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Naprawdę bardzo wiele nas połączyło. I jak zauważyła Eri, od czasów sierocińca byliśmy nierozłączni. A jeśli którejś z opiekunek przyszło na myśl, aby nas rozdzielić, nie kończyło się to dobrze. W takim znaczeniu, iż razem zawsze byliśmy bardziej efektywni, uzupełnialiśmy swoje braki, a z osobna bywało kiepsko. Wiedzieliśmy co należało zrobić, nie używając do tego słów. I tak zostało po dziś dzień. Momentami jakbyśmy naprawdę potrafili czytać w swoich myślach.
- Nie pozwalam ci - odpowiedziałem tylko na tą zaczepkę. A mimo to Eri i tak pewnie nie będzie brała mojej zgody lub jej braku, kiedy będzie chciała się trochę nade mną poznęcać.
- Śpij dobrze - powiedziałem widząc zasypiającą Eri. Kobieta już prawie spała, dlatego sam również postanowiłem odpocząć. Nie było to łatwe kiedy złośliwe myśli wciąż mnie nachodziły. Udało mi się to dużo później. Wsłuchany w cichutkie pochrwpywanie nieco się uspokoiłem i sen nadszedł sam. Po tym czasie byłem jednak na tyle zmęczony, że nie przeszkadzały mi promienie słońca świecące prosto w twarz o poranku. Dało się za to odczuć lekki aromat pieczonego mięsa, który wdzierał się do nosa. Wcześniej wieczorem nie odczuwałem głodu, dlatego starałem się zignorować ten fakt. Było mi ciepło i wygodnie. Mogłem tak zostać na dłużej. I pewnie tak by było, gdyby Eri nie zaczęła się wiercić. W głowie już słyszałem jej słowa, że chce wracać do domu przed zmrokiem. Ciemno robiło się coraz wcześniej, a my właściwie nie mieliśmy za wiele do roboty…
- Możemy zjeść chociaż śniadanie zanim wygonisz mnie na zewnątrz? - zapytałem sennie zamiast powitania. Dobrze wiedziałem, że jeśli Eri gdzieś się spieszyła, to pomijała posiłki i te mniej istotne sprawy. Przez to często w pracy jadaliśmy w pośpiechu, byle co aby tylko zapchać czymś żołądki.
- Nie pozwalam ci - odpowiedziałem tylko na tą zaczepkę. A mimo to Eri i tak pewnie nie będzie brała mojej zgody lub jej braku, kiedy będzie chciała się trochę nade mną poznęcać.
- Śpij dobrze - powiedziałem widząc zasypiającą Eri. Kobieta już prawie spała, dlatego sam również postanowiłem odpocząć. Nie było to łatwe kiedy złośliwe myśli wciąż mnie nachodziły. Udało mi się to dużo później. Wsłuchany w cichutkie pochrwpywanie nieco się uspokoiłem i sen nadszedł sam. Po tym czasie byłem jednak na tyle zmęczony, że nie przeszkadzały mi promienie słońca świecące prosto w twarz o poranku. Dało się za to odczuć lekki aromat pieczonego mięsa, który wdzierał się do nosa. Wcześniej wieczorem nie odczuwałem głodu, dlatego starałem się zignorować ten fakt. Było mi ciepło i wygodnie. Mogłem tak zostać na dłużej. I pewnie tak by było, gdyby Eri nie zaczęła się wiercić. W głowie już słyszałem jej słowa, że chce wracać do domu przed zmrokiem. Ciemno robiło się coraz wcześniej, a my właściwie nie mieliśmy za wiele do roboty…
- Możemy zjeść chociaż śniadanie zanim wygonisz mnie na zewnątrz? - zapytałem sennie zamiast powitania. Dobrze wiedziałem, że jeśli Eri gdzieś się spieszyła, to pomijała posiłki i te mniej istotne sprawy. Przez to często w pracy jadaliśmy w pośpiechu, byle co aby tylko zapchać czymś żołądki.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Moją jedyną odpowiedzią na jego słowa, że mi na to nie pozwoli, było prychnięcie w jego ramię. I na tym w sumie nasza nocna rozmowa się zakończyła, bo zwyczajnie już zasnęłam, nie mając żadnych koszmarów.
Obudziłam się gdy słońce zaczynało świecić pomarańczowym blaskiem na moją, twarz. Dopiero wschodziło, a my z powodu wyczerpania nie zasłoniliśmy okien. I teraz odczuwałam tego konsekwencje. Mruknęłam cicho, chcąc schować głowę w poduszkę, ale… nie pomogło to za wiele. Przez moje poruszenie się obudziłam jedynie Caspera. Jęknęłam tylko cicho, ciągle pamiętając moje postanowienie z wczoraj. I tak nadal chciałam je zrealizować. Otworzyłam oczy, przez co mój wzrok spotkał się z tym jego. Analizowałam jego słowa dłuższą chwilę, nim się odezwałam, próbując wyplątać się z jego ramion.
- Bez śniadania i tak bym się stąd nie ruszyła. Musimy mieć siły, by móc podróżować bez przeszkód. Po śniadaniu spotkamy się z burmistrzem i wrócimy do domu. Nie lubię przebywać z dala od niego dłużej niż to naprawdę konieczne. Nie, żebym była domatorką, ale… sam wiesz, że tam jest najlepiej- powiedziałam gdy w końcu udało mi się wydostać z jego objęć. Ale by nie był pokrzywdzony, dałam mu szybkiego całusa w lekko rozchylone usta. Odsunęłam się jednak, nim wciągnął mnie w coś intensywniejszego. Lepiej nie dawać więcej pożywki karczmarzowi. Moje włosy były jak zawsze po nocy solidnie splątane. Przekleństwo posiadania kręconych włosów.
- Możesz się powoli ogarniać, mi trochę zejdzie, zanim ogarnę te włosy do w miarę normalnego stanu. - stwierdziłam, sięgając po szczotkę, by je rozczesać. Ubrania postanowiłam, przygotować jak ogarnę ten kręcony obłęd. Lubiłam moje włosy, a raczej ich kolor jak i to, że czasem w słońcu mieniły się lekko niczym złoto. Ale ich struktura i to, że nie były proste już znacznie mniej.
- Cieszę się, że wyszliśmy z tego bez większych komplikacji. Mogło być znacznie gorzej. A tak to większość misji odhaczona środki na jakiś czas zabezpieczone. Przynajmniej finansowo stajemy solidniej na nogi- podsumowałam, dalej zajmując się włosami, obserwując, jak Cas wstaje powoli z łóżka. Nadal jednak dźwięczała mi w uszach nasza wczorajsza rozmowa. Bardziej tym razem o Zacariahu, ciągle mnie to zastanawiało.
- Wiesz, o czym pomyślałam? Skoro Irvel i Ivia znali ziemskie imię Samaela to znaczy, że musieli go spotkać, też tu wśród ludzi. A to oznacza… że to nie była pierwsza ich podróż do… naszego świata na powierzchnię- spojrzałam na Caspera obserwując co on o tym myśli.
Obudziłam się gdy słońce zaczynało świecić pomarańczowym blaskiem na moją, twarz. Dopiero wschodziło, a my z powodu wyczerpania nie zasłoniliśmy okien. I teraz odczuwałam tego konsekwencje. Mruknęłam cicho, chcąc schować głowę w poduszkę, ale… nie pomogło to za wiele. Przez moje poruszenie się obudziłam jedynie Caspera. Jęknęłam tylko cicho, ciągle pamiętając moje postanowienie z wczoraj. I tak nadal chciałam je zrealizować. Otworzyłam oczy, przez co mój wzrok spotkał się z tym jego. Analizowałam jego słowa dłuższą chwilę, nim się odezwałam, próbując wyplątać się z jego ramion.
- Bez śniadania i tak bym się stąd nie ruszyła. Musimy mieć siły, by móc podróżować bez przeszkód. Po śniadaniu spotkamy się z burmistrzem i wrócimy do domu. Nie lubię przebywać z dala od niego dłużej niż to naprawdę konieczne. Nie, żebym była domatorką, ale… sam wiesz, że tam jest najlepiej- powiedziałam gdy w końcu udało mi się wydostać z jego objęć. Ale by nie był pokrzywdzony, dałam mu szybkiego całusa w lekko rozchylone usta. Odsunęłam się jednak, nim wciągnął mnie w coś intensywniejszego. Lepiej nie dawać więcej pożywki karczmarzowi. Moje włosy były jak zawsze po nocy solidnie splątane. Przekleństwo posiadania kręconych włosów.
- Możesz się powoli ogarniać, mi trochę zejdzie, zanim ogarnę te włosy do w miarę normalnego stanu. - stwierdziłam, sięgając po szczotkę, by je rozczesać. Ubrania postanowiłam, przygotować jak ogarnę ten kręcony obłęd. Lubiłam moje włosy, a raczej ich kolor jak i to, że czasem w słońcu mieniły się lekko niczym złoto. Ale ich struktura i to, że nie były proste już znacznie mniej.
- Cieszę się, że wyszliśmy z tego bez większych komplikacji. Mogło być znacznie gorzej. A tak to większość misji odhaczona środki na jakiś czas zabezpieczone. Przynajmniej finansowo stajemy solidniej na nogi- podsumowałam, dalej zajmując się włosami, obserwując, jak Cas wstaje powoli z łóżka. Nadal jednak dźwięczała mi w uszach nasza wczorajsza rozmowa. Bardziej tym razem o Zacariahu, ciągle mnie to zastanawiało.
- Wiesz, o czym pomyślałam? Skoro Irvel i Ivia znali ziemskie imię Samaela to znaczy, że musieli go spotkać, też tu wśród ludzi. A to oznacza… że to nie była pierwsza ich podróż do… naszego świata na powierzchnię- spojrzałam na Caspera obserwując co on o tym myśli.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Prawdę mówiąc mnie również zaczynały męczyć zbyt dalekie wyprawy. Wcześniej nie miałem z tym żadnego problemu. Zwiedzaliśmy, uczyliśmy się, zdobywaliśmy cenne umiejętności. Większość dobytku mieliśmy zazwyczaj przy sobie. No bo co mogły posiadać dwie sieroty? Niewiele. Nawet kiedy mieliśmy już własne mieszkanie, ono jeszcze nie przypominało prawdziwego domu. Powoli je wspólnie urządzaliśmy. Malowaliśmy ściany, naprawialiśmy podłogi, dokupowaliśmy meble i inne dodatki. To ostatnie głównie Eri, ale zawsze jej przy tym towarzyszyłem. I z czasem zaczęliśmy zapełniać je naszymi rzeczami. Pojawiło się coraz więcej ksiąg, ubrań, pościeli. Doskonale pamiętałem dzień, kiedy poszliśmy po raz pierwszy wybrać zastawę do kuchni, czajnik i garnek. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak cieszyliśmy się tymi drobnostkami. I chyba od tamtej pory zacząłem przywiązywać większą uwagę do miejsca, w którym spędzaliśmy czas. Owszem, tu w karczmie również było dosyć przyjemnie. Ale tu nic nie było mojego, nie mogłem rozłożyć ciuchów do szafy, nie wiedziałem kto i ile razy spał pod tą pościelą, ani kiedy ostatnio była prana. To już nie to samo. Dlatego musiałem przyznać Eri rację. W domu zawsze jest najlepiej.
Mruknąłem niezadowolony, kiedy Eri wyplątała się z moich objęć i zaczęła rozczesywać włosy. Nawet ten całus niewiele pomógł.
- Jeszcze kilka takich zleceń i będziemy mogli zimę przesiedzieć w domu - zgodziłem się, całkiem poważnie rozważając taką opcję. Wstałem, siadając na brzegu łóżka i obserwując chwilę Eri.
- Możliwe, ale teraz już raczej się tego nie dowiemy. Bardziej ciekawi mnie jakie mają między sobą relacje. Możemy poszukać Zacariaha w czasie naszego wolnego i wypytać go o pewne sprawy. Jestem skłonny poświęcić na to dzień lub dwa - przyznałem, bo ta sprawa naprawdę mnie nurtowała. Odkąd Irvel wyznał prawdę, chciałem poznać wersję drugiej strony - w tym wypadku Zacariaha - i zrozumieć jego postępowanie. Może udałoby się nam nakłonić go, by nauczył nas języka demonów. Byłem pewien, że bardzo nam to pomoże w pracy oraz w zrozumieniu, co tak właściwie mówimy podczas inkantcji. Podejrzewałem, że egzorcyści mogliby posiadać jakąś wiedzę na ten temat, ale od nich wolałem się trzymać z daleka. Nie podobało mi się ich postępowanie a także to, że już nie mielibyśmy wolnej ręki. Każdy egzorcysta miał nad sobą zwierzchnika, który wymagał raportów, odpowiedniej etykiety i uznania. A jakoś nie planowałem kłaniać się komuś takiemu. Nie uważałem, że każdy egzorcysta był beznadziejny, bo zdarzali się naprawdę utalentowani, o wiele lepsi ode mnie i Eri, ale nie było to regułą.
- Możemy rozważyć ten pomysł. Mamy na to jeszcze kilka dni - powiedziałem, choć byłem pewien, że Eri jest tak samo głodna tej wiedzy jak ja.
Podczas gdy ona nadal męczyła się z włosami, ubrałem się, poprawiłem pościel i spakowałem nas, żeby po śniadaniu móc już tylko zabrać torby i wyjść.
- Idę zamówić nam śniadanie - podszedłem do Eri, by objąć ją lekko w pasie i złożyć na jej szyi kilka intensywnych pocałunków. Nie mogłem sobie tego odmówić. Szczególnie po tym, jak uciekła tak szybko z łóżka. - Przyjdź jak się ubierzesz - uśmiechnąłem się lekko zanim wypuściłem ją z objęć.
Mruknąłem niezadowolony, kiedy Eri wyplątała się z moich objęć i zaczęła rozczesywać włosy. Nawet ten całus niewiele pomógł.
- Jeszcze kilka takich zleceń i będziemy mogli zimę przesiedzieć w domu - zgodziłem się, całkiem poważnie rozważając taką opcję. Wstałem, siadając na brzegu łóżka i obserwując chwilę Eri.
- Możliwe, ale teraz już raczej się tego nie dowiemy. Bardziej ciekawi mnie jakie mają między sobą relacje. Możemy poszukać Zacariaha w czasie naszego wolnego i wypytać go o pewne sprawy. Jestem skłonny poświęcić na to dzień lub dwa - przyznałem, bo ta sprawa naprawdę mnie nurtowała. Odkąd Irvel wyznał prawdę, chciałem poznać wersję drugiej strony - w tym wypadku Zacariaha - i zrozumieć jego postępowanie. Może udałoby się nam nakłonić go, by nauczył nas języka demonów. Byłem pewien, że bardzo nam to pomoże w pracy oraz w zrozumieniu, co tak właściwie mówimy podczas inkantcji. Podejrzewałem, że egzorcyści mogliby posiadać jakąś wiedzę na ten temat, ale od nich wolałem się trzymać z daleka. Nie podobało mi się ich postępowanie a także to, że już nie mielibyśmy wolnej ręki. Każdy egzorcysta miał nad sobą zwierzchnika, który wymagał raportów, odpowiedniej etykiety i uznania. A jakoś nie planowałem kłaniać się komuś takiemu. Nie uważałem, że każdy egzorcysta był beznadziejny, bo zdarzali się naprawdę utalentowani, o wiele lepsi ode mnie i Eri, ale nie było to regułą.
- Możemy rozważyć ten pomysł. Mamy na to jeszcze kilka dni - powiedziałem, choć byłem pewien, że Eri jest tak samo głodna tej wiedzy jak ja.
Podczas gdy ona nadal męczyła się z włosami, ubrałem się, poprawiłem pościel i spakowałem nas, żeby po śniadaniu móc już tylko zabrać torby i wyjść.
- Idę zamówić nam śniadanie - podszedłem do Eri, by objąć ją lekko w pasie i złożyć na jej szyi kilka intensywnych pocałunków. Nie mogłem sobie tego odmówić. Szczególnie po tym, jak uciekła tak szybko z łóżka. - Przyjdź jak się ubierzesz - uśmiechnąłem się lekko zanim wypuściłem ją z objęć.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Póki co miałam już w głowie myśli, co będziemy robić, jak już wrócimy do domu po tych misjach. Na pewno kolejne, które nam zostały, w korespondencji zajmiemy się dopiero po urlopie. Z tego co pamiętam, nie zostało ich jakoś sporo może z trzy lub cztery nie więcej. Już oczami wyobraźni widziałam jak grzejemy się przed kominkiem rozkoszując się herbatą gdy deszcz uderza silnie w okna a mrozy odcinają wzory na szybie. Taki spokojny czas od podróży ze złotem w skrzynce, by ją przetrwać, był kojącym scenariuszem. Cas może miał nawet podobne wyobrażenia na te wolne chwile.
- Ale poszukamy go dopiero w drodze powrotnej z naszego urlopu. Chcę się odprężyć przez te parę dni. Według mnie w pełni na to zasłużyliśmy. Na całe sześć dni w tym cztery z nich tylko dla nas. Wiem, że też tego chcesz- rzuciłam zadziornie. Niestety na więcej nie mogliśmy sobie pozwolić. Ale to będzie nasz prawdziwy wypad na tak długo od trzech czterech lat? Jak nie lepiej. Ciągle żyliśmy pracą, ale pora to zmienić. I chociaż raz na dwa lata gdzieś się wybrać. Może stanie się to jakąś nową tradycją? W sumie byłoby przyjemnie. Te myśli zostały znów zastąpione przez Zacariaha to, że go spróbujemy znaleźć to więcej niż pewne, ale… czy go znajdziemy to już inna kwestia. Zawsze możemy, zostawić dla niego wiadomość a może się sam zgłosi. Wątpiłam w to, ale cóż nadzieja umiera, jako ostatnia jak to się mówiło.
Obserwowałam, jak Cas ogarnia łóżko oraz nas pakuje. Dużo tego nie było, ale ważne, by niczego nie zapomnieć. Bo nie planowaliśmy tu wracać. A przynajmniej nie w najbliższym czasie. Niewiele zostało do zrobienia. Przez moje ciało przeszedł gorący dreszcz gdy do mnie podszedł, by objąć lekko w pasie. Ale przez jego pocałunki na szyi miałam ochotę trzepnąć go w głowę, bo… mnie rozbudził! I zachęcił, do czegoś więcej a na to nie mieliśmy czasu.
- Idź idź, zanim spotkasz się z konsekwencjami swego wybryku- rzuciłam, próbując, nad sobą zapanować. A raczej nam moim ciałem, które ewidentnie nadal nie miało go dość. Kiwnęłam głową na jego słowa, zanim opuścił pokój.
– Co za… kretyn- mruknęłam, szybciej rozczesując włosy, by zająć tym myśli. Co było cholernie trudne. Po dłuższej chwili włosy miałam już rozczesane na tyle na ile mogłam. Wyjęłam ubranie na dzisiaj i się przebrałam, pakując do końca swoje rzeczy. Zeszłam na dół w momencie gdy kelnerka przynosiła już dla nas śniadanie do stołu. Było ono lekkie, ale było go też dużo.
- Już jestem. Przynajmniej nie musiałam czekać na posiłek- podsumowałam, nalewając nam herbaty do kubków ze sporego dzbanka. Było trochę pieczywa masło oraz ser i parę lekko podpieczonych kawałków warzyw. Czyli coś sycącego dodającego energii, ale też nie przesadnie tłustych.
- Ta karczma ma naprawdę niezłe obłożenie. Jak na miasteczko, które słynie zwykle tylko z tartaków i wyrobów z drewna- podsumowałam, widząc, że było poza nami na śniadaniu jeszcze z kilkanaście osób. I nie wszyscy wyglądali na pracowników. Posmarowałam chleb masłem, nakładając kawałek sera. Czułam, że ktoś mnie obserwuje…
- Ale poszukamy go dopiero w drodze powrotnej z naszego urlopu. Chcę się odprężyć przez te parę dni. Według mnie w pełni na to zasłużyliśmy. Na całe sześć dni w tym cztery z nich tylko dla nas. Wiem, że też tego chcesz- rzuciłam zadziornie. Niestety na więcej nie mogliśmy sobie pozwolić. Ale to będzie nasz prawdziwy wypad na tak długo od trzech czterech lat? Jak nie lepiej. Ciągle żyliśmy pracą, ale pora to zmienić. I chociaż raz na dwa lata gdzieś się wybrać. Może stanie się to jakąś nową tradycją? W sumie byłoby przyjemnie. Te myśli zostały znów zastąpione przez Zacariaha to, że go spróbujemy znaleźć to więcej niż pewne, ale… czy go znajdziemy to już inna kwestia. Zawsze możemy, zostawić dla niego wiadomość a może się sam zgłosi. Wątpiłam w to, ale cóż nadzieja umiera, jako ostatnia jak to się mówiło.
Obserwowałam, jak Cas ogarnia łóżko oraz nas pakuje. Dużo tego nie było, ale ważne, by niczego nie zapomnieć. Bo nie planowaliśmy tu wracać. A przynajmniej nie w najbliższym czasie. Niewiele zostało do zrobienia. Przez moje ciało przeszedł gorący dreszcz gdy do mnie podszedł, by objąć lekko w pasie. Ale przez jego pocałunki na szyi miałam ochotę trzepnąć go w głowę, bo… mnie rozbudził! I zachęcił, do czegoś więcej a na to nie mieliśmy czasu.
- Idź idź, zanim spotkasz się z konsekwencjami swego wybryku- rzuciłam, próbując, nad sobą zapanować. A raczej nam moim ciałem, które ewidentnie nadal nie miało go dość. Kiwnęłam głową na jego słowa, zanim opuścił pokój.
– Co za… kretyn- mruknęłam, szybciej rozczesując włosy, by zająć tym myśli. Co było cholernie trudne. Po dłuższej chwili włosy miałam już rozczesane na tyle na ile mogłam. Wyjęłam ubranie na dzisiaj i się przebrałam, pakując do końca swoje rzeczy. Zeszłam na dół w momencie gdy kelnerka przynosiła już dla nas śniadanie do stołu. Było ono lekkie, ale było go też dużo.
- Już jestem. Przynajmniej nie musiałam czekać na posiłek- podsumowałam, nalewając nam herbaty do kubków ze sporego dzbanka. Było trochę pieczywa masło oraz ser i parę lekko podpieczonych kawałków warzyw. Czyli coś sycącego dodającego energii, ale też nie przesadnie tłustych.
- Ta karczma ma naprawdę niezłe obłożenie. Jak na miasteczko, które słynie zwykle tylko z tartaków i wyrobów z drewna- podsumowałam, widząc, że było poza nami na śniadaniu jeszcze z kilkanaście osób. I nie wszyscy wyglądali na pracowników. Posmarowałam chleb masłem, nakładając kawałek sera. Czułam, że ktoś mnie obserwuje…
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ze śmiechem opuściłem pokój, by idąc się na dół, do głównej sali, by coś nam zamówić. Nie było za wiele opcji i też niespecjalnie się temu dziwiłem. Wybrałem to, co polecił mi karczmarz oraz to, co jak zauważyłem, znajdowało się na większości talerzy obecnych. Do picia poprosiłem o ziołową herbatę zamiast kufla piwa lub też grzańca. Stojący za kontuarem mężczyzna obrzucił mnie spojrzeniem, jakbym był jakimś dziwakiem lecz nie skomentował tego. A ja też nie zamierzałem się tłumaczyć, że przecież byłem w pracy, choć może na to nie wyglądało. Poza tym, wraz z Eri jeśli sięgaliśmy po alkohol, to głównie w domu. Rzadko się zdarzało, żebyśmy pili będąc w trakcie jakiegoś zlecenia.
Usiadłem przy jednym z wolnych stolików w oczekiwaniu na posiłek. I na Eri oczywiście. Wybrałem miejsce jak najbliżej kominka, żeby móc się grzać. Może na zewnątrz jeszcze nie było aż tak zimno, lecz mocniej naciągnąłem rękawy i poprawiłem kołnierz kaftanu. Zdecydowanie wolałbym już nigdzie nie wyjeżdżać. Że też musieliśmy wybrać sobie taką porę na wypoczynek.
Dobywające się z kuchni aromaty tylko potęgowały mój apetyt i już nie mogłem się doczekać. Ucieszyłem się zatem widząc, że zaledwie po paru minutach do stolika zaczęła zbliżać się jedna z obsługujących kobiet, niosąc tacę pełną jedzenia. W tym momencie zjawiła się również Eri i od razu zabrałem się za pieczone warzywa.
- Jeśli jest jedyna w miasteczku, to nie dziwię się. No i przede wszystkim większość osób tędy przechodzi w drodze do pracy - mówiłem, jedząc w międzyczasie. - Poza tym czuć, że mają tu całkiem niezłej jakości produkty - dodałem, próbując kawałka sera.
Przez chwilę jedliśmy w ciszy, nie zwracając na nic uwagi. No, może bardziej ja niż Eri, ale dostrzegłem jej nieco dziwne zachowanie. Trochę się kręciła niespokojnie, trochę rzucała jakby niepewne spojrzenia na salę. W końcu powiodłem wzrokiem tam, gdzie ona. Odwróciłem się na krześle, opierając jednym ramieniem na jego oparciu. Od razu dostrzegłem grupkę mężczyzn, a wśród niej jeden z wczoraj. Ten najbardziej nachalny. Tym razem bezczelnie świdrował oczami Eri, nie przejmując się niczym.
- Dobrze, że zabrałem ze sobą sztylet. Naprawdę utnę mu fiuta jeśli się tu zbliży - mruknąłem niepocieszony, gotów spełnić swoją groźbę z wczoraj. Raczej świat będzie mi wdzięczny, jeśli taka larwa nie będzie się rozmnażać. Potem odwróciłem się ponownie w stronę Eri. - Nie przejmuj się. Po tym jak im wczoraj nakopałaś do tyłków, raczej nie będzie znów szukać zwady - uśmiechnąłem się lekko, smarując ostatnią kromkę masłem.
Usiadłem przy jednym z wolnych stolików w oczekiwaniu na posiłek. I na Eri oczywiście. Wybrałem miejsce jak najbliżej kominka, żeby móc się grzać. Może na zewnątrz jeszcze nie było aż tak zimno, lecz mocniej naciągnąłem rękawy i poprawiłem kołnierz kaftanu. Zdecydowanie wolałbym już nigdzie nie wyjeżdżać. Że też musieliśmy wybrać sobie taką porę na wypoczynek.
Dobywające się z kuchni aromaty tylko potęgowały mój apetyt i już nie mogłem się doczekać. Ucieszyłem się zatem widząc, że zaledwie po paru minutach do stolika zaczęła zbliżać się jedna z obsługujących kobiet, niosąc tacę pełną jedzenia. W tym momencie zjawiła się również Eri i od razu zabrałem się za pieczone warzywa.
- Jeśli jest jedyna w miasteczku, to nie dziwię się. No i przede wszystkim większość osób tędy przechodzi w drodze do pracy - mówiłem, jedząc w międzyczasie. - Poza tym czuć, że mają tu całkiem niezłej jakości produkty - dodałem, próbując kawałka sera.
Przez chwilę jedliśmy w ciszy, nie zwracając na nic uwagi. No, może bardziej ja niż Eri, ale dostrzegłem jej nieco dziwne zachowanie. Trochę się kręciła niespokojnie, trochę rzucała jakby niepewne spojrzenia na salę. W końcu powiodłem wzrokiem tam, gdzie ona. Odwróciłem się na krześle, opierając jednym ramieniem na jego oparciu. Od razu dostrzegłem grupkę mężczyzn, a wśród niej jeden z wczoraj. Ten najbardziej nachalny. Tym razem bezczelnie świdrował oczami Eri, nie przejmując się niczym.
- Dobrze, że zabrałem ze sobą sztylet. Naprawdę utnę mu fiuta jeśli się tu zbliży - mruknąłem niepocieszony, gotów spełnić swoją groźbę z wczoraj. Raczej świat będzie mi wdzięczny, jeśli taka larwa nie będzie się rozmnażać. Potem odwróciłem się ponownie w stronę Eri. - Nie przejmuj się. Po tym jak im wczoraj nakopałaś do tyłków, raczej nie będzie znów szukać zwady - uśmiechnąłem się lekko, smarując ostatnią kromkę masłem.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Owszem to był fakt, że wczoraj im dokopałam. Jednak nie oznaczało to, że nie będą, szukać zemsty. Poniżyłam ich zwłaszcza mego niedoszłego adoratora, a tego męskie ego nie jest w stanie za bardzo znieść. Przełknąć porażkę i iść dalej. Tacy pijaczkowie nie znają w tym umiaru, dlatego też nie byłam przekonana co do słów Casa, że tu nie podejdą. Mruknęłam tylko coś, łapiąc za widelec i biorąc jedno z pieczonych warzyw do ust. Było nawet smaczne.
- Zapewniam cię, że nie miałabym nic przeciwko, byś urżnął mu tę istotną dla mężczyzn część ciała. Może dzięki temu oduczyłby się sięgać po to co jest poza jego zasięgiem- podsumowałam, licząc, że jednak moja czujność była tym razem przesadzona. Bardzo chciałam się mylić co do tego. Jednak chwilę później stało się coś, co kazało mi tylko zwiększyć czujność, bo kilku mężczyzn z tym pijaczkiem podeszli do kontuaru ucinając sobie półszeptem pogadankę z karczmarzem. Po chwili dostrzegłam jak ten, który był mną zainteresowany, przekazuje, coś właścicielowi tego miejsca. Miałam złe przeczucia.
- Cas, nie podoba mi się to. Mam naprawdę złe przeczucia- wyszeptałam. Tak, by tylko on mnie usłyszał. Jednak niedane mi było usłyszeć słów Caspera, bo nagle przy nas pojawiła się trójka z szóstki mężczyzn. Na początku udawałam, że ich nie widzę, ale cień który, rzucali na nasz stół, był za bardzo widoczny. Główny z tych pijaczków zarechotał, przysuwając się do mnie.
- Hej piękna, może jednak opuścisz tego ponuraka i dołączysz do nas. Zapewnimy ci lepsze towarzystwo- podsunął, dosięgając mych włosów. To, co ten pijak robił, wymagało ode mnie całej samokontroli, jaką w sobie miałam. Pokręciłam tylko lekko głową, w stronę Casa by na razie nie interweniował.
- Ma pan niezły tupet, proponując coś takiego zaręczonej kobiecie. Pana żona nie byłaby zapewne zachwycona gdyby się o tym dowiedziała- powiedziałam słodkim, ale też niebezpiecznym tonem. Zachowywałam się bardzo niewinnie, ale sam ton, którego używałam… gdyby miał zdrowy rozsądek, już kazałby mu brać nogi za pas. Cas sam wiedział kiedy używałam tego głosu.
- Nie wydaje mi się, by była, panna zaręczona. A poza tym mi to zupełnie nie przeszkadza- proponował dalej, był coraz bardziej nachalny wobec mnie.
- Ależ nie mam zwyczaju kłamać a o to tego dowód. A ten oto mężczyzna jest moim narzeczonym. Więc proszę, zostawić nas w spokoju nim zdecydujemy się użyć bardziej wymownych… metod- mruknęłam, unosząc dłoń z pierścionkiem, który Cas dał mi jakiś czas temu. Zorientowałam się, że mój partner posłał mi dziwne wręcz zagadkowe spojrzenie, gdy określiłam ten pierścionek jako tym zaręczynowym. Coś tu było nie tak, czułam to.
- Z chęcią przekonam się, o jakich metodach mówisz złociutka- mówiąc to, przekroczył granice, łapiąc mnie za ramiona i chcąc… pocałować. Karczmarz patrzył, na wszystko lecz nie reagował, czyżby był z nimi w zmowie?
- Zapewniam cię, że nie miałabym nic przeciwko, byś urżnął mu tę istotną dla mężczyzn część ciała. Może dzięki temu oduczyłby się sięgać po to co jest poza jego zasięgiem- podsumowałam, licząc, że jednak moja czujność była tym razem przesadzona. Bardzo chciałam się mylić co do tego. Jednak chwilę później stało się coś, co kazało mi tylko zwiększyć czujność, bo kilku mężczyzn z tym pijaczkiem podeszli do kontuaru ucinając sobie półszeptem pogadankę z karczmarzem. Po chwili dostrzegłam jak ten, który był mną zainteresowany, przekazuje, coś właścicielowi tego miejsca. Miałam złe przeczucia.
- Cas, nie podoba mi się to. Mam naprawdę złe przeczucia- wyszeptałam. Tak, by tylko on mnie usłyszał. Jednak niedane mi było usłyszeć słów Caspera, bo nagle przy nas pojawiła się trójka z szóstki mężczyzn. Na początku udawałam, że ich nie widzę, ale cień który, rzucali na nasz stół, był za bardzo widoczny. Główny z tych pijaczków zarechotał, przysuwając się do mnie.
- Hej piękna, może jednak opuścisz tego ponuraka i dołączysz do nas. Zapewnimy ci lepsze towarzystwo- podsunął, dosięgając mych włosów. To, co ten pijak robił, wymagało ode mnie całej samokontroli, jaką w sobie miałam. Pokręciłam tylko lekko głową, w stronę Casa by na razie nie interweniował.
- Ma pan niezły tupet, proponując coś takiego zaręczonej kobiecie. Pana żona nie byłaby zapewne zachwycona gdyby się o tym dowiedziała- powiedziałam słodkim, ale też niebezpiecznym tonem. Zachowywałam się bardzo niewinnie, ale sam ton, którego używałam… gdyby miał zdrowy rozsądek, już kazałby mu brać nogi za pas. Cas sam wiedział kiedy używałam tego głosu.
- Nie wydaje mi się, by była, panna zaręczona. A poza tym mi to zupełnie nie przeszkadza- proponował dalej, był coraz bardziej nachalny wobec mnie.
- Ależ nie mam zwyczaju kłamać a o to tego dowód. A ten oto mężczyzna jest moim narzeczonym. Więc proszę, zostawić nas w spokoju nim zdecydujemy się użyć bardziej wymownych… metod- mruknęłam, unosząc dłoń z pierścionkiem, który Cas dał mi jakiś czas temu. Zorientowałam się, że mój partner posłał mi dziwne wręcz zagadkowe spojrzenie, gdy określiłam ten pierścionek jako tym zaręczynowym. Coś tu było nie tak, czułam to.
- Z chęcią przekonam się, o jakich metodach mówisz złociutka- mówiąc to, przekroczył granice, łapiąc mnie za ramiona i chcąc… pocałować. Karczmarz patrzył, na wszystko lecz nie reagował, czyżby był z nimi w zmowie?
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Naprawdę chciałem wierzyć, że będziemy mieć już święty spokój dzisiejszego dnia. To miasteczko nie pozostawiło nam po sobie miłych wspomnień z obecnego pobytu. Ciągle coś, lub ktoś, rzucało nam kłody pod nogi. Jak nie niechętni stolarze, tak później demony i na koniec grupa żądnych przygód pijaczków. Jeśli szukali guza, to bardzo dobrze im szło. Przeczucia Eri były jak najbardziej słuszne, a we mnie wzbudziły tylko niepohamowaną złość. Bo czy my komuś przeszkadzaliśmy? Czy zrobiliśmy komuś coś złego lub jakąś inną przykrość? Nie. Grzecznie jedliśmy nasz posiłek. I mieliśmy się wynosić, ale komuś bardzo zależało, żeby zatrzymać nas na dłużej.
Siłą woli zmusiłem się, żeby nie wstać i od razu nie dać mu w mordę. Nie liczyłem na to, że słowa Eri jakoś specjalnie na niego wpłyną, o ile w ogóle. Milczałem jednak, dając jej czas, tak jak mówiło to jej spojrzenie. Poza tym na ramionach poczułem czyjś silny uścisk. Po obu moich stronach stało po jednym z koleżków “adoratora”. Każdy z nich trzymał łapę na moim ramieniu, zapewne licząc, że to będzie wystarczające, by mnie powstrzymać. W dodatku dostrzegłem, że jeden z nich trzymał coś w wolnej dłoni tylko nie potrafiłem określić co to dokładnie było. Pewnie jakiś nóż czy coś w tym stylu.
Pozornie spokojnie nabrałem na widelec kolejną porcję jedzenia, uważnie obserwując sytuację przede mną. Lecz to słowa blondynki najbardziej przykuły moją uwagę. Przez myśl przeszło mi, czy to sąsiadka się z tym wygadała, czy może faktycznie nasza więź przekracza wszelkie granice i Eri wszystkiego się domyśliła. A co jeśli…
W tym momencie mężczyzna posunął się za daleko i już żadne słowa Eri by mnie nie powstrzymały. Po tym jak złapał Eri i zaczął ją do siebie przysuwać, jego koledzy zarechotali, a ja mocniej chwyciłem trzymany widelec i z całej siły wbiłem go w ramię jednego z oprychów za mną. Ten zawył z bólu i odskoczył na bok, ale ja już zajmowałem się tym drugim. Zanim zdążył unieść rękę z bronią, złapałem ją i wykręciłem na plecy. Drugą chwyciłem za kark i z impetem walnąłem jego głową o stół, prosto w swój talerz. Szkło pękło na kilka kawałków, a zmiażdżone warzywa rozprysły się dookoła. Uderzenie było na tyle silne, że stracił przytomność więc odrzuciłem na bok jego bezwładne ciało. Pozostała trójka kompanów ruszyła na ratunek spod baru, zatem miałem kilka sekund na głównego prowodyra tej zadymy. Miałem wrażenie, że sam nie bardzo wiedział co chciał zrobić. Czy zaatakować mnie bezpośrednio, czy posłużyć się Eri w ramach szantażu. Wybrał ostatecznie to pierwsze, co było głupszym rozwiązaniem. Pewnie liczył, że koledzy coś mu pomogą. Oraz ich postura. Fakt, ludzie pracujący ciężko fizycznie w tartaku lub kamieniarstwie mogli się poszczycić umięśnioną sylwetką. Ci tutaj byli lepiej zbudowani ode mnie i w większości wyżsi, poza tym było ich więcej, dlatego nie zamierzałem grać fair wobec nich. Z resztą, nie powiedziałbym, że oni tacy byli wobec nas. Uniknąłem pierwszego ciosu pięścią, drugą udało mi się złapać. Musiałem się cofnąć krok odrzucony czystą siłą jaką mężczyzna w to włożył. Też musiał wyczuć, iż fizycznie miał nade mną przewagę. Wolną dłonią ponownie się zamachnął. W tym samym czasie rozcapierzyłem palce, jak wiedźma mająca zaraz wydrapać ci pół twarzy, po czym z całej siły zacisnąłem je na kroczu mężczyzny. Wybałuszył oczy, a jego uderzenie było już niczym dziecięcej piąsteczki. Skręciłem dłonią, co spowodowało, iż powoli osunął się na kolana. Nadal trzymając jego zaciśniętą rękę, wykręciłem mu ją nienaturalnie, puściłem krocze by wyszarpnąć sztylet i przyłożyłem mu go do gardła.
- Jeszcze krok, a zarżnę go tu jak świnię - warknąłem do pozostałych, będących niebezpiecznie blisko. Za nami był kominek, przed nami ta trójka, nie bardzo mieliśmy jak się wycofać, dlatego już nie mogłem zrezygnować. Dla potwierdzenia swoich słów mocniej przycisnąłem ostrze do skóry, by ją lekko przeciąć. Cieniutka strużka krwi spłynęła po szyi. Czułem, jak mężczyzna wstrzymał oddech i przestał się nagle szarpać.
- To… to jest… - szeroko otwarte oczy jednego z nich wpatrzone były w srebrne ostrze, które odbijało promienie słońca. - Widziałem to już w Emertii - cofnął się o krok, widocznie lekko przestraszony. Wyryte czarne znaki na sztylecie nie błyszczały w słońcu tak jak pozostała część, co dawało dość mroczny efekt.
- Kurwa, panowie, nie pisałem się na walkę z łowcami demonów. Spierdalam stąd - z tymi słowami odwrócił się na pięcie i niemal wybiegł z karczmy. Zanim zdążyłem jakoś na to zareagować, drugi z nich zrobił to samo z okrzykiem “ja też!”
- A ty? Masz co do dodania? - zwróciłem się do ostatniego z nich. - Jeśli chcesz, dla ciebie też znajdę jakąś atrakcję - wskazałem głową na nieprzytomnego z rozbitym czołem oraz na drugiego, który kwilił w kącie i próbował pozbyć się widelca ze swojego ciała. - Ten tutaj zaraz straci swoje najcenniejsze klejnoty, więc jeśli chcesz, usiądź i czekaj na swoją kolej. A jeżeli ktoś z pozostałych też jest chętny, zastanówcie się lepiej dwa razy z kim zadzieracie - mówiłem do całej reszty obecnych, których już nie interesowało jedzenie lub piwo w kuflach. Wszyscy wbijali w nas spojrzenia, a ja gromiłem wzrokiem karczmarza. On też zasłużył na karę za to ciche przyzwolenie.
Spiąłem się bardziej, kiedy podeszło do nas dwoje ludzi. Kobieta oraz naprawdę potężny mężczyzna. Oboje mogli mieć mniej więcej pięćdziesiąt lat, choć ich twarze wyżłobione były ciężką pracą i troskami.
- Chcemy ci pomóc, panie Reeve - powiedział brodacz, wybijając mnie tym z rytmu. Ludzie bardzo szybko połączyli fakty i pojęli kim jesteśmy. - Ten bydlak zgwałcił naszą córkę - wyjaśnił, a kobieta mu przytaknęła. Musiała być wyraźnie jego żoną.
- Nie umiała sobie z tym poradzić i powiesiła się w stodole - dodała cicho, lekko załamanym głosem.
- Moją córkę też tak skrzywdził! - podniósł się kolejny z bywalców, ruszając w naszą stronę.
- I do mojej żony się dobierał!
- Siostra się żaliła, że i ją prześladuje! - coraz więcej głosów i osób zaczęło okazywać swoją wrogość wobec mężczyzny. Za to ostatni z kolegów przestraszył się nie na żarty całą nienawiścią, którą zaczęli wyrzucać z siebie ludzie, ostatecznie postanowił opuścić swojego kompana.
- Skurwysyn niech w końcu za to odpowie! - wykrzyknął ktoś z tłumu, a cała reszta podjęła to z entuzjazmem.
Siłą woli zmusiłem się, żeby nie wstać i od razu nie dać mu w mordę. Nie liczyłem na to, że słowa Eri jakoś specjalnie na niego wpłyną, o ile w ogóle. Milczałem jednak, dając jej czas, tak jak mówiło to jej spojrzenie. Poza tym na ramionach poczułem czyjś silny uścisk. Po obu moich stronach stało po jednym z koleżków “adoratora”. Każdy z nich trzymał łapę na moim ramieniu, zapewne licząc, że to będzie wystarczające, by mnie powstrzymać. W dodatku dostrzegłem, że jeden z nich trzymał coś w wolnej dłoni tylko nie potrafiłem określić co to dokładnie było. Pewnie jakiś nóż czy coś w tym stylu.
Pozornie spokojnie nabrałem na widelec kolejną porcję jedzenia, uważnie obserwując sytuację przede mną. Lecz to słowa blondynki najbardziej przykuły moją uwagę. Przez myśl przeszło mi, czy to sąsiadka się z tym wygadała, czy może faktycznie nasza więź przekracza wszelkie granice i Eri wszystkiego się domyśliła. A co jeśli…
W tym momencie mężczyzna posunął się za daleko i już żadne słowa Eri by mnie nie powstrzymały. Po tym jak złapał Eri i zaczął ją do siebie przysuwać, jego koledzy zarechotali, a ja mocniej chwyciłem trzymany widelec i z całej siły wbiłem go w ramię jednego z oprychów za mną. Ten zawył z bólu i odskoczył na bok, ale ja już zajmowałem się tym drugim. Zanim zdążył unieść rękę z bronią, złapałem ją i wykręciłem na plecy. Drugą chwyciłem za kark i z impetem walnąłem jego głową o stół, prosto w swój talerz. Szkło pękło na kilka kawałków, a zmiażdżone warzywa rozprysły się dookoła. Uderzenie było na tyle silne, że stracił przytomność więc odrzuciłem na bok jego bezwładne ciało. Pozostała trójka kompanów ruszyła na ratunek spod baru, zatem miałem kilka sekund na głównego prowodyra tej zadymy. Miałem wrażenie, że sam nie bardzo wiedział co chciał zrobić. Czy zaatakować mnie bezpośrednio, czy posłużyć się Eri w ramach szantażu. Wybrał ostatecznie to pierwsze, co było głupszym rozwiązaniem. Pewnie liczył, że koledzy coś mu pomogą. Oraz ich postura. Fakt, ludzie pracujący ciężko fizycznie w tartaku lub kamieniarstwie mogli się poszczycić umięśnioną sylwetką. Ci tutaj byli lepiej zbudowani ode mnie i w większości wyżsi, poza tym było ich więcej, dlatego nie zamierzałem grać fair wobec nich. Z resztą, nie powiedziałbym, że oni tacy byli wobec nas. Uniknąłem pierwszego ciosu pięścią, drugą udało mi się złapać. Musiałem się cofnąć krok odrzucony czystą siłą jaką mężczyzna w to włożył. Też musiał wyczuć, iż fizycznie miał nade mną przewagę. Wolną dłonią ponownie się zamachnął. W tym samym czasie rozcapierzyłem palce, jak wiedźma mająca zaraz wydrapać ci pół twarzy, po czym z całej siły zacisnąłem je na kroczu mężczyzny. Wybałuszył oczy, a jego uderzenie było już niczym dziecięcej piąsteczki. Skręciłem dłonią, co spowodowało, iż powoli osunął się na kolana. Nadal trzymając jego zaciśniętą rękę, wykręciłem mu ją nienaturalnie, puściłem krocze by wyszarpnąć sztylet i przyłożyłem mu go do gardła.
- Jeszcze krok, a zarżnę go tu jak świnię - warknąłem do pozostałych, będących niebezpiecznie blisko. Za nami był kominek, przed nami ta trójka, nie bardzo mieliśmy jak się wycofać, dlatego już nie mogłem zrezygnować. Dla potwierdzenia swoich słów mocniej przycisnąłem ostrze do skóry, by ją lekko przeciąć. Cieniutka strużka krwi spłynęła po szyi. Czułem, jak mężczyzna wstrzymał oddech i przestał się nagle szarpać.
- To… to jest… - szeroko otwarte oczy jednego z nich wpatrzone były w srebrne ostrze, które odbijało promienie słońca. - Widziałem to już w Emertii - cofnął się o krok, widocznie lekko przestraszony. Wyryte czarne znaki na sztylecie nie błyszczały w słońcu tak jak pozostała część, co dawało dość mroczny efekt.
- Kurwa, panowie, nie pisałem się na walkę z łowcami demonów. Spierdalam stąd - z tymi słowami odwrócił się na pięcie i niemal wybiegł z karczmy. Zanim zdążyłem jakoś na to zareagować, drugi z nich zrobił to samo z okrzykiem “ja też!”
- A ty? Masz co do dodania? - zwróciłem się do ostatniego z nich. - Jeśli chcesz, dla ciebie też znajdę jakąś atrakcję - wskazałem głową na nieprzytomnego z rozbitym czołem oraz na drugiego, który kwilił w kącie i próbował pozbyć się widelca ze swojego ciała. - Ten tutaj zaraz straci swoje najcenniejsze klejnoty, więc jeśli chcesz, usiądź i czekaj na swoją kolej. A jeżeli ktoś z pozostałych też jest chętny, zastanówcie się lepiej dwa razy z kim zadzieracie - mówiłem do całej reszty obecnych, których już nie interesowało jedzenie lub piwo w kuflach. Wszyscy wbijali w nas spojrzenia, a ja gromiłem wzrokiem karczmarza. On też zasłużył na karę za to ciche przyzwolenie.
Spiąłem się bardziej, kiedy podeszło do nas dwoje ludzi. Kobieta oraz naprawdę potężny mężczyzna. Oboje mogli mieć mniej więcej pięćdziesiąt lat, choć ich twarze wyżłobione były ciężką pracą i troskami.
- Chcemy ci pomóc, panie Reeve - powiedział brodacz, wybijając mnie tym z rytmu. Ludzie bardzo szybko połączyli fakty i pojęli kim jesteśmy. - Ten bydlak zgwałcił naszą córkę - wyjaśnił, a kobieta mu przytaknęła. Musiała być wyraźnie jego żoną.
- Nie umiała sobie z tym poradzić i powiesiła się w stodole - dodała cicho, lekko załamanym głosem.
- Moją córkę też tak skrzywdził! - podniósł się kolejny z bywalców, ruszając w naszą stronę.
- I do mojej żony się dobierał!
- Siostra się żaliła, że i ją prześladuje! - coraz więcej głosów i osób zaczęło okazywać swoją wrogość wobec mężczyzny. Za to ostatni z kolegów przestraszył się nie na żarty całą nienawiścią, którą zaczęli wyrzucać z siebie ludzie, ostatecznie postanowił opuścić swojego kompana.
- Skurwysyn niech w końcu za to odpowie! - wykrzyknął ktoś z tłumu, a cała reszta podjęła to z entuzjazmem.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Wstrzymałam nerwowo oddech, widząc całą tę akcję i to jak Cas nas bronił przed tymi pijakami. A raczej przed głównym pijaczyną a jego kumplami. Mimo że sama nie chciałam, by interweniował, to teraz nie mieliśmy wyboru i musieliśmy się bronić przed tym, by nie dać im wygrać. Uważając, by żaden z nich mnie nie złapał w swoje łapska, odskoczyłam na bok, uderzając go dłonią w szyję, na co ten syknął, łapiąc się za nią i zataczając tak, że wpadł na pobliski stół. Nie umiałam, za bardzo walczyć, ale bronić się owszem. Ten niedoszły amant chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielu miał tu wrogów. Czułam satysfakcję, że może dostać więcej niż tylko prztyczka w nos czy paru kopniaków. Poza tym zorientowałam się, że jednak niektórzy naprawdę się nas bali z powodu zawodu, jaki wykonywaliśmy. Samo to powinno im już dać do myślenia, że nie będziemy łatwymi przeciwnikami skoro walki z demonami mamy praktycznie codziennie. Albo parę razy w tygodniu. Czy się bałam tych oprychów? Oczywiście, że nie, ale… mieliśmy, nie robić zamieszania a teraz było to po prostu niemożliwe. Westchnęłam tylko obserwując jak dwójka ucieka po tym jak zorientowali się kim jesteśmy. Jednak nadal pozostało kilku na placu boju, mimo że trzymali się na uboczu. Czułam że gdyby ten główny prowokator kazał, im zaatakować nie mieli, by z tym żadnego problemu. Byłam ciekawa, co ten pijak im obiecał. Jak zabawi, się ze mną to potem będą mogli i oni skorzystać? Na serio poszliby na coś takiego? A może chodziło o pieniądze? Tylko tutaj mogłam ich lekko rozczarować, bo sami nie posiadaliśmy dużych funduszy na ten moment. Spojrzałam na Caspera, który nadal był blisko głównego prowokatora tego całego zamieszania. Uśmiechnęłam się zimno.
- Zdaje się, że masz doskonałą okazję na spełnienie swej groźby, skarbie. A mieszkańcy ci nawet za to podziękują- powiedziałam zimnym tonem. Co stanowiło drastyczny kontrast z moim słodkim tonem sprzed paru chwil. O tak, bywałam cholernie niebezpieczna. Co prawda mało kto miał okazję się o tym przekonać. Jednak ci, którzy to odczuli, na długo nie mogli o tym zapomnieć. Cieszyłam się, że tylu ludzi poparło zachowanie Casa, a nawet zaoferowało swoją pomoc w pozbyciu się lub ukaraniu tego pasożyta i pijaka. Aż się dziwiłam, że nikt do tej pory nie dał mu solidnego wycisku. Ale gdy przypomnę sobie jego kumpli to… miewali przewagę i nikt sam by się na nich nie porwał. Uśmiechnęłam się słodko do jego kumpli, którzy tu jeszcze zostali.
- Na waszym miejscu spieprzałabym, gdzie pieprz rośnie. Chyba że chcecie też odpowiedzieć za tragedię kobiet, do których się przyczynił wasz kumpel- zasugerowałam, by jednak próbowali się ratować, póki jeszcze mogą. Co prawda czułam ze kara ich dopadnie, ale już nie z naszych rąk.
- A-ale my nie to nie my…- jąkali się, chcąc wycofać, zrobiłam pewny krok w ich stronę, samej wyciągając swój sztylet, by zajaśniał w świetle słońca.
- Kogo chcecie oszukać? Bo na pewno nie mnie. Jestem pewna, że tuszowaliście wszystko, do czego się on dopuścił. Ale… z tym już koniec. Wasza dobra passa się właśnie zakończyła- mówiąc to. Zamachnęłam się ostrzem. By przerażeni zaczęli przepychać się przez tłum do wyjścia z karczmy.
- Łapać ich! – rozkazałam, na co dwóch rosłych mężczyzn ruszyło za nimi, by spełnić moje polecenie. Główny pijak miotał się, chcąc ratować tyłek.
Ku mej uldze to małżeństwo było zdeterminowane, by pomścić własną córkę i w sumie nie tylko ją. Schowałam sztylet, by mnie nie kusił do ponownego go użycia. Przeczesałam włosy palcami. Powinniśmy się stąd zbierać, ale sprawa nie była jeszcze zakończona.
- Najchętniej zostawiłabym cię, samosądowi byś wyraźnie odczuł, do czego się przyczyniłeś. Ale z drugiej strony czemu już miałbyś nie odczuć tego konsekwencji?- spytałam go, wymownie dobrze się z tym bawiąc. Jego strach był aż nadto wyczuwalny. Karczmarz nie przestał nas obserwować. Przez co czułam wyczuwalny dreszcz, który tylko mnie niepokoił.
- Niech pan wyjdzie zza baru i wyjaśni nam, do czego się chciał pan przyczynić. Wiem, że pan miał z tym coś wspólnego- nakazałam mu się jak najszybciej obok nas pojawić. Ten zawahał się i wyszedł, by stawić nam czoła.
- Nic złego nie zrobiłem. Nie wiem, o co chodzi - powiedział, obserwując nas spod przymrużonych powiek. Tętno wyraźnie mi podskoczyło.
- Zapłaciłeś mu prawda? Tak… czy nie?- spytałam pijaka, przyduszając lekko jego szyję, nie kryjąc przy tym obrzydzenia, że musiałam, go dotknąć.
Czekałam na to co powie, od tego zależało, jak bardzo oboje od nas oberwą.
- Zdaje się, że masz doskonałą okazję na spełnienie swej groźby, skarbie. A mieszkańcy ci nawet za to podziękują- powiedziałam zimnym tonem. Co stanowiło drastyczny kontrast z moim słodkim tonem sprzed paru chwil. O tak, bywałam cholernie niebezpieczna. Co prawda mało kto miał okazję się o tym przekonać. Jednak ci, którzy to odczuli, na długo nie mogli o tym zapomnieć. Cieszyłam się, że tylu ludzi poparło zachowanie Casa, a nawet zaoferowało swoją pomoc w pozbyciu się lub ukaraniu tego pasożyta i pijaka. Aż się dziwiłam, że nikt do tej pory nie dał mu solidnego wycisku. Ale gdy przypomnę sobie jego kumpli to… miewali przewagę i nikt sam by się na nich nie porwał. Uśmiechnęłam się słodko do jego kumpli, którzy tu jeszcze zostali.
- Na waszym miejscu spieprzałabym, gdzie pieprz rośnie. Chyba że chcecie też odpowiedzieć za tragedię kobiet, do których się przyczynił wasz kumpel- zasugerowałam, by jednak próbowali się ratować, póki jeszcze mogą. Co prawda czułam ze kara ich dopadnie, ale już nie z naszych rąk.
- A-ale my nie to nie my…- jąkali się, chcąc wycofać, zrobiłam pewny krok w ich stronę, samej wyciągając swój sztylet, by zajaśniał w świetle słońca.
- Kogo chcecie oszukać? Bo na pewno nie mnie. Jestem pewna, że tuszowaliście wszystko, do czego się on dopuścił. Ale… z tym już koniec. Wasza dobra passa się właśnie zakończyła- mówiąc to. Zamachnęłam się ostrzem. By przerażeni zaczęli przepychać się przez tłum do wyjścia z karczmy.
- Łapać ich! – rozkazałam, na co dwóch rosłych mężczyzn ruszyło za nimi, by spełnić moje polecenie. Główny pijak miotał się, chcąc ratować tyłek.
Ku mej uldze to małżeństwo było zdeterminowane, by pomścić własną córkę i w sumie nie tylko ją. Schowałam sztylet, by mnie nie kusił do ponownego go użycia. Przeczesałam włosy palcami. Powinniśmy się stąd zbierać, ale sprawa nie była jeszcze zakończona.
- Najchętniej zostawiłabym cię, samosądowi byś wyraźnie odczuł, do czego się przyczyniłeś. Ale z drugiej strony czemu już miałbyś nie odczuć tego konsekwencji?- spytałam go, wymownie dobrze się z tym bawiąc. Jego strach był aż nadto wyczuwalny. Karczmarz nie przestał nas obserwować. Przez co czułam wyczuwalny dreszcz, który tylko mnie niepokoił.
- Niech pan wyjdzie zza baru i wyjaśni nam, do czego się chciał pan przyczynić. Wiem, że pan miał z tym coś wspólnego- nakazałam mu się jak najszybciej obok nas pojawić. Ten zawahał się i wyszedł, by stawić nam czoła.
- Nic złego nie zrobiłem. Nie wiem, o co chodzi - powiedział, obserwując nas spod przymrużonych powiek. Tętno wyraźnie mi podskoczyło.
- Zapłaciłeś mu prawda? Tak… czy nie?- spytałam pijaka, przyduszając lekko jego szyję, nie kryjąc przy tym obrzydzenia, że musiałam, go dotknąć.
Czekałam na to co powie, od tego zależało, jak bardzo oboje od nas oberwą.
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Uniosłem brwi w wyrazie zdziwienia na zachowanie Eri. Mi zależało tylko na ukaraniu głównego pomysłodawcy, żeby dobrze sobie zapamiętał i dostał odpowiednią nauczkę. Nie byłem żadnym sędzią bądź katem, by zajmować się połową wioski, która źle się zachowuje. Naszą pracą było zajmowanie się demonami, nie ludźmi. Czasem zdarzały się wyjątki, tak jak tym razem, lecz… nie widziałem większego sensu, by brudzić sobie ręce każdym z osobna.
Przez myśl przeszło mi, że może Eri napawała się tą sytuacją, że podobało jej się to, jaki strach wzbudzała w innych. Trochę m… cóż, może trochę za wiele tego. Nasza profesja wzbudzała skrajne emocje. Od obrzydzenia poprzez złość i strach, rzadziej radość, choć powinna ona być znacznie częstszym zjawiskiem ze względu na to, iż uwalnialiśmy ludzi od ich kłopotów. Stąd też najczęściej żadne z nas nie rozpowiadało kim naprawdę byliśmy. Pracowaliśmy w cieniu, ale ostatnimi czasy coś nam to nie wychodziło. My nie powinniśmy dawać się ponosić tak bardzo. Przez ostatnie dni zdawało mi się, że to Eri była bardziej opanowana z naszej dwójki, ale jak widać, ta rola znów powróciła do mnie.
- Eri, udusisz go zaraz - powiedziałem już spokojniej, delikatnie łapiąc dłoń kobiety i odsuwając ją od mężczyzny. - Słuchajcie panowie, widzieliśmy co zrobiliście, nie oszukacie nas - zanim zdążyłem coś więcej dodać, ktoś z tłumu się odezwał głośno, aby wszyscy usłyszeli:
- A skąd wiesz? Demony ci podpowiedziały?!
- Może być i tak.
- Może sam jesteś jednym z nich?
- Wtedy raczej już nie miałbyś wątroby albo głowy.
- Może za chwilę nie będę mieć!
- Człowieku, nie przyszliśmy tu po to, żeby z kimś z was zadzierać. Wykonaliśmy swoją robotę, pozbyliśmy się nocnego demona, a ten tutaj od początku próbuje dobrać się do mojej partnerki. Więc nie wkurwiaj mnie jeszcze bardziej, zamknij mordę i usiądź na dupie albo wynoś się stąd i nie pokazuj mi się więcej na oczy - powiedziałem spokojnym, opanowanym tonem, choć w środku miałem ochotę wyrzucić go przez okno. - Nie jesteśmy tu dlatego, żeby kogoś z was karać, chociaż zapewne połowa z was na to zasłużyła. Ty jeden mnie obrzydzasz i sprawiłeś, że ci nie odpuszczę tak łatwo. Chociaż z drugiej strony może faktycznie lepiej będzie jeżeli oddam cię pod “opiekę” tym ludziom, którym wyrządziłeś prawdziwą krzywdę - szarpnąłem mężczyzną, który uparcie nie chciał nic mówić. Podejrzewałem, że wcale nie żałował swoich grzechów, a jedynie tego, że pozwolił się złapać.
- Na stół z nim - zadecydował jakiś jasnowłosy mężczyzna i już po chwili opryszek leżał, a pozostali przytrzymywali mu ręce i nogi, gdy się szarpał.
- Macie tu lekarza? Albo zielarkę jakąś? - spytałem zanim cokolwiek miałbym zrobić.
- Po co?
- Po to, że nie znam się na tym i nie chcę go zabić. Możecie mi wierzyć lub nie, lecz nie planuję mieć kolejnego martwego na swoim koncie - wyjaśniłem rzeczowo, na co otrzymałem kilka nieprzychylnych spojrzeń. Spodziewali się że co, że machnę sztyletem i sprawa załatwiona? To trochę się przeliczyli. Nie sztuką było uciąć, by później się wykrwawił. Nawet taki pijak i cham. Nie potrzebowałem teraz ludzkiego istnienia na sumieniu. I tak było już wystarczająco mocno obciążone.
- Pójdę po zielarkę - zadeklarowała kobieta, której córka się powiesiła. Zacisnęła zęby i skierowała się w stronę drzwi, nerwowym ruchem odrzucając za plecy długi warkocz. Nie zdążyła dojść do drzwi, gdy otworzyły się z hukiem.
- Co tu się wyrabia?! - zagrzmiał niewysoki lecz barczysty rudzielec. Skrzywiłem się na ten widok. Posłałem Eri znaczące spojrzenie, kiedy zrozumiałem co tu się działo. Tym rudzielcem był nikt inny jak sam burmistrz. Za nim kręciła się ta dwójka, która “nie pisała się na walkę z łowcami demonów”, grupa gapiów, a także jakaś siwowłosa kobieta. Ona wtargnęła do środka pierwsza, omiatając izbę spojrzeniem i żwawym krokiem podeszła do lamentującego obecnie pijaczka.
- Jeszcze nic mu nie zrobiłem - wyjaśniłem, gdy jej twarde spojrzenie na mnie spoczęło. Była tak wysoka jak ja, ale za to szczupła, wręcz chuda z kościstymi dłońmi i wystającymi kośćmi policzkowymi.
- Powiedział, że bez ciebie nic mu nie zrobi, Fienne - a więc to musiała być nasza zielarka. Świetnie się składało.
Przez myśl przeszło mi, że może Eri napawała się tą sytuacją, że podobało jej się to, jaki strach wzbudzała w innych. Trochę m… cóż, może trochę za wiele tego. Nasza profesja wzbudzała skrajne emocje. Od obrzydzenia poprzez złość i strach, rzadziej radość, choć powinna ona być znacznie częstszym zjawiskiem ze względu na to, iż uwalnialiśmy ludzi od ich kłopotów. Stąd też najczęściej żadne z nas nie rozpowiadało kim naprawdę byliśmy. Pracowaliśmy w cieniu, ale ostatnimi czasy coś nam to nie wychodziło. My nie powinniśmy dawać się ponosić tak bardzo. Przez ostatnie dni zdawało mi się, że to Eri była bardziej opanowana z naszej dwójki, ale jak widać, ta rola znów powróciła do mnie.
- Eri, udusisz go zaraz - powiedziałem już spokojniej, delikatnie łapiąc dłoń kobiety i odsuwając ją od mężczyzny. - Słuchajcie panowie, widzieliśmy co zrobiliście, nie oszukacie nas - zanim zdążyłem coś więcej dodać, ktoś z tłumu się odezwał głośno, aby wszyscy usłyszeli:
- A skąd wiesz? Demony ci podpowiedziały?!
- Może być i tak.
- Może sam jesteś jednym z nich?
- Wtedy raczej już nie miałbyś wątroby albo głowy.
- Może za chwilę nie będę mieć!
- Człowieku, nie przyszliśmy tu po to, żeby z kimś z was zadzierać. Wykonaliśmy swoją robotę, pozbyliśmy się nocnego demona, a ten tutaj od początku próbuje dobrać się do mojej partnerki. Więc nie wkurwiaj mnie jeszcze bardziej, zamknij mordę i usiądź na dupie albo wynoś się stąd i nie pokazuj mi się więcej na oczy - powiedziałem spokojnym, opanowanym tonem, choć w środku miałem ochotę wyrzucić go przez okno. - Nie jesteśmy tu dlatego, żeby kogoś z was karać, chociaż zapewne połowa z was na to zasłużyła. Ty jeden mnie obrzydzasz i sprawiłeś, że ci nie odpuszczę tak łatwo. Chociaż z drugiej strony może faktycznie lepiej będzie jeżeli oddam cię pod “opiekę” tym ludziom, którym wyrządziłeś prawdziwą krzywdę - szarpnąłem mężczyzną, który uparcie nie chciał nic mówić. Podejrzewałem, że wcale nie żałował swoich grzechów, a jedynie tego, że pozwolił się złapać.
- Na stół z nim - zadecydował jakiś jasnowłosy mężczyzna i już po chwili opryszek leżał, a pozostali przytrzymywali mu ręce i nogi, gdy się szarpał.
- Macie tu lekarza? Albo zielarkę jakąś? - spytałem zanim cokolwiek miałbym zrobić.
- Po co?
- Po to, że nie znam się na tym i nie chcę go zabić. Możecie mi wierzyć lub nie, lecz nie planuję mieć kolejnego martwego na swoim koncie - wyjaśniłem rzeczowo, na co otrzymałem kilka nieprzychylnych spojrzeń. Spodziewali się że co, że machnę sztyletem i sprawa załatwiona? To trochę się przeliczyli. Nie sztuką było uciąć, by później się wykrwawił. Nawet taki pijak i cham. Nie potrzebowałem teraz ludzkiego istnienia na sumieniu. I tak było już wystarczająco mocno obciążone.
- Pójdę po zielarkę - zadeklarowała kobieta, której córka się powiesiła. Zacisnęła zęby i skierowała się w stronę drzwi, nerwowym ruchem odrzucając za plecy długi warkocz. Nie zdążyła dojść do drzwi, gdy otworzyły się z hukiem.
- Co tu się wyrabia?! - zagrzmiał niewysoki lecz barczysty rudzielec. Skrzywiłem się na ten widok. Posłałem Eri znaczące spojrzenie, kiedy zrozumiałem co tu się działo. Tym rudzielcem był nikt inny jak sam burmistrz. Za nim kręciła się ta dwójka, która “nie pisała się na walkę z łowcami demonów”, grupa gapiów, a także jakaś siwowłosa kobieta. Ona wtargnęła do środka pierwsza, omiatając izbę spojrzeniem i żwawym krokiem podeszła do lamentującego obecnie pijaczka.
- Jeszcze nic mu nie zrobiłem - wyjaśniłem, gdy jej twarde spojrzenie na mnie spoczęło. Była tak wysoka jak ja, ale za to szczupła, wręcz chuda z kościstymi dłońmi i wystającymi kośćmi policzkowymi.
- Powiedział, że bez ciebie nic mu nie zrobi, Fienne - a więc to musiała być nasza zielarka. Świetnie się składało.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Poczułam, cień satysfakcji widząc, jak ludzie prowadzą siłą głównego prowokatora i po prostu kładą go na stole, trzymając za ręce i nogi, by nie zwiał. Sam sobie na to zasłużył. Był niczym więcej niż pasożytem i łajdakiem, który psuł dobrą opinię tej wioski. Na jego miejscu uciekłabym gdy miałam ku temu okazję, ale teraz było na to stanowczo za późno. Pijak chyba czuł co nadchodzi po słowach wypowiedzianych przez Caspera, bo zaczął się gwałtowniej szarpać na stole tak, że ledwo utrzymywali na nim jego nogi. Nie było mi go w ogóle szkoda, sam sobie zapracował na taki los. Kobieta, której córkę skrzywdził, zdecydowała się pójść, po zielarkę najwyraźniej uznała, że zasłużył sobie na taki los i w sumie nie tylko ona.
- Kto by pomyślał, że tylu ludziom zalazł za skórę- podsumowałam będąc blisko Caspera, by jakoś go wesprzeć w tym tłumie czekających na dokonanie urżnięcia pewnego narządu jednemu z pijaczyn. W sumie gdyby się do mnie nie przystawiał, nie czekałoby go coś tak drastycznego. Dlaczego nie umiał mi zwyczajnie odpuścić? Naprawdę mój wygląd aż tak wzbudzał zainteresowanie? Cóż nie mnie to przecież oceniać. Tłum cały czas krzyczał obelgi pod adresem nieszczęśnika. Kobieta nie zdążyła iść po zielarkę. Nagle drzwi się otworzyły i weszły kolejne osoby do karczmy. Jedną z nich był nie kto inny jak burmistrz tej mieściny a wraz z nim jakaś kobieta o siwych włosach. Ale nie byli tylko oni za burmistrzem dostrzegliśmy z Casem kompanów mojego niechcianego adoratora. Burmistrz był oburzony tym, co ujrzał, słyszał tylko wersję tamtych pijaków. Więc wypadało, by poznał i naszą by mógł lepiej ocenić sytuację. Nim się odezwałam kobieta, która weszła do karczmy , ruszyła w stronę pijaka leżącego na stole. Jakby chciała ocenić czy nic mu się nie stało.
- Dlaczego on leży na stole? Co tu się wyprawia do jasnej cholery??- spytał oburzony burmistrz, żądając wyjaśnień. Chyba po raz pierwszy widział coś takiego na własne oczy. Posłaliśmy sobie z Casperem wymowne spojrzenia. Zdecydowałam się więc wyjaśnić powód takiego zamieszania oraz to, co miało spotkać tego pijaka z pomocą zielarki. Przeczesałam włosy palcami uspokajając się na tyle na ile mogłam. Bo nadal krew wrzała mi lekko w żyłach. Kto by pomyślał, że tym razem to Cas będzie bardziej spokojny ode mnie?
- Nie wiem, ile powiedzieli panu tamci kompani od kielicha tego łajdaka, a nie chcę się powtarzać. Więc byłabym wdzięczna, by pan zdradził, ile wie- zasugerowałam uprzejmie burmistrzowi. Choć nadal po głosie Cas mógł wyczuć, że byłam bliska wybuchu z irytacji.
Mężczyzna spojrzał na mnie, podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
- Usłyszałem tylko, tyle że jest groźba mordu w karczmie i że muszę, tu zainterweniować by do tego nie doszło. Więc wziąłem ze sobą madame Fienne by mogła pomóc w razie potrzeby z rannymi- wyjaśnił wprost. Czyli w sumie nic nie wiedział, to wiele ułatwia.
- Dobrze więc w takim razie streszczę to co miało tu miejsce. Byśmy nie tracili tu więcej czasu niż to potrzebne. Ten oto mężczyzna od wczoraj nie daje mi spokoju. Nagabuje mnie, mimo że dałam jasno do zrozumienia, że sobie tego nie życzę. Dziś znów zaczął, nawet mnie molestował, co może potwierdzić mój partner. Uznaliśmy, że trzeba, mu dać dosadniej do zrozumienia jak kończą się tego rodzaju wybryki- powiedziałam z niesmakiem.
- To prawda? Tak właśnie było panie Reeve? – spytał mego partnera, ale tłum zaczął krzyczeć
- To prawda -Tak było
- Ukarać go
Burmistrz wlepił wzrok w przytrzymywanego na stole miejscowego pijaka.
- Co dokładnie zamierzaliście z nim zrobić?- spytał wprost mnie i Caspera. Zmrużyłam tylko oczy gdy mój wzrok spotkał się z tym nachalnym mężczyzną.
- Och nic takiego tylko uciąć mu pewien narząd- przyznałam bez cienia emocji, na co aż burmistrz się zauważalnie wzdrygnął. Obserwowałam, jak rozwinie się ta sytuacja. I w sumie nie tylko ja.[/i]
- Kto by pomyślał, że tylu ludziom zalazł za skórę- podsumowałam będąc blisko Caspera, by jakoś go wesprzeć w tym tłumie czekających na dokonanie urżnięcia pewnego narządu jednemu z pijaczyn. W sumie gdyby się do mnie nie przystawiał, nie czekałoby go coś tak drastycznego. Dlaczego nie umiał mi zwyczajnie odpuścić? Naprawdę mój wygląd aż tak wzbudzał zainteresowanie? Cóż nie mnie to przecież oceniać. Tłum cały czas krzyczał obelgi pod adresem nieszczęśnika. Kobieta nie zdążyła iść po zielarkę. Nagle drzwi się otworzyły i weszły kolejne osoby do karczmy. Jedną z nich był nie kto inny jak burmistrz tej mieściny a wraz z nim jakaś kobieta o siwych włosach. Ale nie byli tylko oni za burmistrzem dostrzegliśmy z Casem kompanów mojego niechcianego adoratora. Burmistrz był oburzony tym, co ujrzał, słyszał tylko wersję tamtych pijaków. Więc wypadało, by poznał i naszą by mógł lepiej ocenić sytuację. Nim się odezwałam kobieta, która weszła do karczmy , ruszyła w stronę pijaka leżącego na stole. Jakby chciała ocenić czy nic mu się nie stało.
- Dlaczego on leży na stole? Co tu się wyprawia do jasnej cholery??- spytał oburzony burmistrz, żądając wyjaśnień. Chyba po raz pierwszy widział coś takiego na własne oczy. Posłaliśmy sobie z Casperem wymowne spojrzenia. Zdecydowałam się więc wyjaśnić powód takiego zamieszania oraz to, co miało spotkać tego pijaka z pomocą zielarki. Przeczesałam włosy palcami uspokajając się na tyle na ile mogłam. Bo nadal krew wrzała mi lekko w żyłach. Kto by pomyślał, że tym razem to Cas będzie bardziej spokojny ode mnie?
- Nie wiem, ile powiedzieli panu tamci kompani od kielicha tego łajdaka, a nie chcę się powtarzać. Więc byłabym wdzięczna, by pan zdradził, ile wie- zasugerowałam uprzejmie burmistrzowi. Choć nadal po głosie Cas mógł wyczuć, że byłam bliska wybuchu z irytacji.
Mężczyzna spojrzał na mnie, podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
- Usłyszałem tylko, tyle że jest groźba mordu w karczmie i że muszę, tu zainterweniować by do tego nie doszło. Więc wziąłem ze sobą madame Fienne by mogła pomóc w razie potrzeby z rannymi- wyjaśnił wprost. Czyli w sumie nic nie wiedział, to wiele ułatwia.
- Dobrze więc w takim razie streszczę to co miało tu miejsce. Byśmy nie tracili tu więcej czasu niż to potrzebne. Ten oto mężczyzna od wczoraj nie daje mi spokoju. Nagabuje mnie, mimo że dałam jasno do zrozumienia, że sobie tego nie życzę. Dziś znów zaczął, nawet mnie molestował, co może potwierdzić mój partner. Uznaliśmy, że trzeba, mu dać dosadniej do zrozumienia jak kończą się tego rodzaju wybryki- powiedziałam z niesmakiem.
- To prawda? Tak właśnie było panie Reeve? – spytał mego partnera, ale tłum zaczął krzyczeć
- To prawda -Tak było
- Ukarać go
Burmistrz wlepił wzrok w przytrzymywanego na stole miejscowego pijaka.
- Co dokładnie zamierzaliście z nim zrobić?- spytał wprost mnie i Caspera. Zmrużyłam tylko oczy gdy mój wzrok spotkał się z tym nachalnym mężczyzną.
- Och nic takiego tylko uciąć mu pewien narząd- przyznałam bez cienia emocji, na co aż burmistrz się zauważalnie wzdrygnął. Obserwowałam, jak rozwinie się ta sytuacja. I w sumie nie tylko ja.[/i]
Noé
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W milczeniu słuchałem wymiany zdań pomiędzy Eri a burmistrzem. Wcale nie byłem zdziwiony jego wizytą oraz tym, że za wiele nie wiedział o obecnej sytuacji. Właściwie to byłem przekonany o tym, że mężczyźni, którzy uciekli, sprowadzą jakąś pomoc dla swojego przyjaciela od kufla. Raczej nie sądziłem, by byli to strażnicy z sąsiedniego dużego miasta, na to potrzeba by było za wiele czasu. Myślałem o innych kolegach lecz jak widać trochę się przeliczyłem. Czy to źle? Burmistrz był dość osobliwy, czasem podejmował irracjonalne decyzje. Mieliśmy z nim już kilka razy do czynienia, dlatego nie zaskoczyło mnie, że dobrze sobie zapamiętał nasze twarze i nazwiska.
- Mieliśmy nadzieję, że odpuści sobie po tym, jak wczoraj moja partnerka stanowczo mu odmówiła - kiwnąłem głową, kiedy obecni się trochę uspokoili i nie musiałbym się wydzierać, aby burmistrz dosłyszał moje słowa. - Niestety wyszło inaczej. Jeśli sądził, że będę bezczynnie patrzeć na to, co robi z Euricią, to grubo się pomylił. Ostrzegałem wcześniej. Nie posłuchał - razem z Eri uważnie wpatrywaliśmy się w burmistrza i jego czerwieniejącą twarz, która przybierała powoli odcień jego włosów. Swoimi brązowymi oczami przeskakiwał z nas na pozostałych, na karczmarza, na zielarkę, jakby szukał u kogoś wsparcia.
- Tak nie można! - wykrzyknął ktoś zza jego pleców.
- Zgadzam się, nie można - odezwał się w końcu, ostatecznie wbijając swoje spojrzenie w mężczyznę leżącego na stole. Wydawałoby się, że tamten już się zwycięsko uśmiecha mimo nadal nieciekawej sytuacji. Po tych słowach nastała głośna wrzawa, przepychanki, obelgi i byłem pewien, że zaraz dojdzie do jakiejś bójki.
- Jako burmistrz nie mogę pozwolić na to, żeby obcy wymierzali karę moim mieszkańcom - tutaj utkwił spojrzenie we mnie i w Eri. Cóż, obcy może i nie…
- Zatem, drogi panie Anatole, pozwoli pan, że razem opuścimy to miejsce celem omówienia spraw, dla których naprawdę się tu zjawiliśmy. Jestem pewien, że już usłyszał pan co nieco od pewnego młodzieńca - zagadnąłem, czym nieco wyraźnie zaskoczyłem go. Jake był osobą, która nie potrafiła utrzymać języka za zębami, stąd pewnie połowa okolicy znała już przebieg tamtej nocy. - Proszę, wyjdźmy na świeże powietrze - dodałem, uprzejmie kładąc dłoń na ramieniu burmistrza. Włożyłem w to jednak więcej siły, prawie wyprowadzając go na zewnątrz, odprowadzani spojrzeniami wszystkich obecnych.
Za plecami mężczyzny posłałem Eri znaczący uśmiech. Skoro obcy nie mogli się mieszać, pozwoliłem mieszkańcom samym załatwić tą sprawę. Tym bardziej, że została z nimi zielarka. A podburzeni już mieszkańcy z pewnością byli gotowi do różnych rzeczy.
- Słuchajcie, nie możemy tak go zostawić. Madame Fienne oczywiście się nim zajmie, ale…
- Zdecydowanie nalegam, żeby pozwolić problemowi rozwiązać się samemu - powiedziałem zimno, nie zmieniając swojego zdania. - Nie uważasz, drogi panie Anatole, że już wystarczająco naprzykrza się mieszkańcom?
- Ja nie… ech, może faktycznie powinienem zająć się nim bardziej stanowczo. Dotychczasowe działania na niewiele się zdały. Pani Verecio, proszę przyjąć moje przeprosiny za całe zamieszanie - powiedział lecz jakby trochę niepewnie, oglądając się za ramię w stronę karczmy. Właściwie to jasno się wcześniej określił, że nie można nikogo krzywdzić. Że “obcy” nie mogą tego robić. Byłem bardzo ciekaw, co postanowią zrobić z tym mieszkańcy.
- Mieliśmy nadzieję, że odpuści sobie po tym, jak wczoraj moja partnerka stanowczo mu odmówiła - kiwnąłem głową, kiedy obecni się trochę uspokoili i nie musiałbym się wydzierać, aby burmistrz dosłyszał moje słowa. - Niestety wyszło inaczej. Jeśli sądził, że będę bezczynnie patrzeć na to, co robi z Euricią, to grubo się pomylił. Ostrzegałem wcześniej. Nie posłuchał - razem z Eri uważnie wpatrywaliśmy się w burmistrza i jego czerwieniejącą twarz, która przybierała powoli odcień jego włosów. Swoimi brązowymi oczami przeskakiwał z nas na pozostałych, na karczmarza, na zielarkę, jakby szukał u kogoś wsparcia.
- Tak nie można! - wykrzyknął ktoś zza jego pleców.
- Zgadzam się, nie można - odezwał się w końcu, ostatecznie wbijając swoje spojrzenie w mężczyznę leżącego na stole. Wydawałoby się, że tamten już się zwycięsko uśmiecha mimo nadal nieciekawej sytuacji. Po tych słowach nastała głośna wrzawa, przepychanki, obelgi i byłem pewien, że zaraz dojdzie do jakiejś bójki.
- Jako burmistrz nie mogę pozwolić na to, żeby obcy wymierzali karę moim mieszkańcom - tutaj utkwił spojrzenie we mnie i w Eri. Cóż, obcy może i nie…
- Zatem, drogi panie Anatole, pozwoli pan, że razem opuścimy to miejsce celem omówienia spraw, dla których naprawdę się tu zjawiliśmy. Jestem pewien, że już usłyszał pan co nieco od pewnego młodzieńca - zagadnąłem, czym nieco wyraźnie zaskoczyłem go. Jake był osobą, która nie potrafiła utrzymać języka za zębami, stąd pewnie połowa okolicy znała już przebieg tamtej nocy. - Proszę, wyjdźmy na świeże powietrze - dodałem, uprzejmie kładąc dłoń na ramieniu burmistrza. Włożyłem w to jednak więcej siły, prawie wyprowadzając go na zewnątrz, odprowadzani spojrzeniami wszystkich obecnych.
Za plecami mężczyzny posłałem Eri znaczący uśmiech. Skoro obcy nie mogli się mieszać, pozwoliłem mieszkańcom samym załatwić tą sprawę. Tym bardziej, że została z nimi zielarka. A podburzeni już mieszkańcy z pewnością byli gotowi do różnych rzeczy.
- Słuchajcie, nie możemy tak go zostawić. Madame Fienne oczywiście się nim zajmie, ale…
- Zdecydowanie nalegam, żeby pozwolić problemowi rozwiązać się samemu - powiedziałem zimno, nie zmieniając swojego zdania. - Nie uważasz, drogi panie Anatole, że już wystarczająco naprzykrza się mieszkańcom?
- Ja nie… ech, może faktycznie powinienem zająć się nim bardziej stanowczo. Dotychczasowe działania na niewiele się zdały. Pani Verecio, proszę przyjąć moje przeprosiny za całe zamieszanie - powiedział lecz jakby trochę niepewnie, oglądając się za ramię w stronę karczmy. Właściwie to jasno się wcześniej określił, że nie można nikogo krzywdzić. Że “obcy” nie mogą tego robić. Byłem bardzo ciekaw, co postanowią zrobić z tym mieszkańcy.
Minako88
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
|EURICIA VERECIO|
Tak jak sądziłam, burmistrz nie był zachwycony z takiego rozwiązania problemu. Ale jak inaczej zmusić tego nachalnego typa do tego, by zostawił niewinne kobiety w spokoju? Jak nie będzie, miał czym je krzywdzić, problem zniknie. I nie tylko ja byłam tego samego zdania, bo przebywający w karczmie, którym on podpadł, też się z tym zgadzali. Cieszyli się, że ktoś próbował wziąć sprawy w swoje ręce, skoro oni z obawy przed burmistrzem czy prześladowaniem nie mieli na to odwagi. Spojrzałam ostro na jedyne osoby, które się temu sprzeciwiły a byli to oczywiście kumple tego pijaczyny. Spojrzałam na nich ostro jak i na tego który nadal kwilił w kącie jak i na tego oprycha na stole.
- A można pozwalać, by dalej uskuteczniał niemoralne zachowania? Nagabywał niewinne kobiety? Niszczył im życie?- spytałam ich wyczekująco. Na to już się nie odezwali, tylko spuścili głowy, jakby obawiając się zemsty i na nich. Nie dziwiło mnie to jak i to, że Cas posłał mi porozumiewawczy uśmiech, po jego słowach, który od razu zrozumiałam. Najlepiej odciągnąć uwagę burmistrza by ludzie sami zadecydowali, co z nim zrobią. To już w większej mierze nie była moja sprawa ani tym bardziej Caspera. Mimo początkowych protestów burmistrza został wyprowadzony na dwór. Nie było tu tak ciepło jak w środku, ale nie było też aż tak źle jak sądziłam, że będzie. Spojrzał na nas.
- A więc jak sądzę, zlecenie zostało wykonane ? I to bez żadnych problemów?- spytał, by się upewnić czy nikt nie ucierpiał. Przejmował się losem mieszkańców, nie mogłam mu zarzucić, że miał to zupełnie w nosie. Tym różnił się od innych zarządzających, z którymi miewaliśmy do czynienia.
- No… nie całkiem bez problemów. Informacje, które nam pan przekazał, nie były do końca poprawne. Więc początkowo mieliśmy małe problemy. Ale daliśmy sobie z tym radę, więc teraz jest bezpiecznie- zdecydowałam się powiedzieć prawdę. Krzyki roznoszące się po karczmie nadal było dobrze słychać. Przeprosiny burmistrza, skierowane w moją stronę trochę mnie zaskoczyły. Tylko tu nie chodziło tylko o mnie i on doskonale o tym wiedział.
- Proszę się mną nie przejmować, umiem sobie radzić w takich sytuacjach. Gorzej z mieszkankami, które musiały znosić to… co je przez niego spotkały. Pora by pan faktycznie zajął się tym problemem już na poważnie. Bo ci ludzie są zdolni sami się nim zająć jeśli pan tego nie uczyni- przypomniałam, mu o tym. O ile już tego nie zrobili ... Te myśli na pewno odczytał ode mnie Cas.
- Panie Anatole, nie chcemy, sprawiać więcej zamieszania. W sumie już powoli zbieraliśmy się do pana po wynagrodzenie, by opuścić to miejsce- dodałam, bo w sumie mieliśmy tylko zjeść i się do niego udać. Mężczyzna podrapał się znów po brodzie. Wyszedł z biura, tak jak stał, pewne było, że nie miał złota przy sobie. Skinął nam jednak głową na znak, że to rozumie.
- W takim razie jak załatwimy tutaj tę sprawę, zapraszam do mojego biura. Tam otrzymacie całą należną za to zapłatę- podsumował, nieco nerwowo patrząc w stronę karczmy. Otrzeźwił nas nagle przeraźliwy z niej skowyt bólu.
- Czy oni… właśnie?- spojrzałam, na mężczyzn nie będąc pewną czy chcę tam teraz wracać. Co się tam wydarzyło? Czy odważyli się sami się tym zająć?
- A można pozwalać, by dalej uskuteczniał niemoralne zachowania? Nagabywał niewinne kobiety? Niszczył im życie?- spytałam ich wyczekująco. Na to już się nie odezwali, tylko spuścili głowy, jakby obawiając się zemsty i na nich. Nie dziwiło mnie to jak i to, że Cas posłał mi porozumiewawczy uśmiech, po jego słowach, który od razu zrozumiałam. Najlepiej odciągnąć uwagę burmistrza by ludzie sami zadecydowali, co z nim zrobią. To już w większej mierze nie była moja sprawa ani tym bardziej Caspera. Mimo początkowych protestów burmistrza został wyprowadzony na dwór. Nie było tu tak ciepło jak w środku, ale nie było też aż tak źle jak sądziłam, że będzie. Spojrzał na nas.
- A więc jak sądzę, zlecenie zostało wykonane ? I to bez żadnych problemów?- spytał, by się upewnić czy nikt nie ucierpiał. Przejmował się losem mieszkańców, nie mogłam mu zarzucić, że miał to zupełnie w nosie. Tym różnił się od innych zarządzających, z którymi miewaliśmy do czynienia.
- No… nie całkiem bez problemów. Informacje, które nam pan przekazał, nie były do końca poprawne. Więc początkowo mieliśmy małe problemy. Ale daliśmy sobie z tym radę, więc teraz jest bezpiecznie- zdecydowałam się powiedzieć prawdę. Krzyki roznoszące się po karczmie nadal było dobrze słychać. Przeprosiny burmistrza, skierowane w moją stronę trochę mnie zaskoczyły. Tylko tu nie chodziło tylko o mnie i on doskonale o tym wiedział.
- Proszę się mną nie przejmować, umiem sobie radzić w takich sytuacjach. Gorzej z mieszkankami, które musiały znosić to… co je przez niego spotkały. Pora by pan faktycznie zajął się tym problemem już na poważnie. Bo ci ludzie są zdolni sami się nim zająć jeśli pan tego nie uczyni- przypomniałam, mu o tym. O ile już tego nie zrobili ... Te myśli na pewno odczytał ode mnie Cas.
- Panie Anatole, nie chcemy, sprawiać więcej zamieszania. W sumie już powoli zbieraliśmy się do pana po wynagrodzenie, by opuścić to miejsce- dodałam, bo w sumie mieliśmy tylko zjeść i się do niego udać. Mężczyzna podrapał się znów po brodzie. Wyszedł z biura, tak jak stał, pewne było, że nie miał złota przy sobie. Skinął nam jednak głową na znak, że to rozumie.
- W takim razie jak załatwimy tutaj tę sprawę, zapraszam do mojego biura. Tam otrzymacie całą należną za to zapłatę- podsumował, nieco nerwowo patrząc w stronę karczmy. Otrzeźwił nas nagle przeraźliwy z niej skowyt bólu.
- Czy oni… właśnie?- spojrzałam, na mężczyzn nie będąc pewną czy chcę tam teraz wracać. Co się tam wydarzyło? Czy odważyli się sami się tym zająć?
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach