Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Twilight tension17/09/24, 02:27 pmEeve
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 29%
2 Posty - 29%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%

Go down
Kalsi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kalsi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty New Generation {01/09/22, 06:24 pm}

First topic message reminder :

New Generation - Page 14 Cacf42ad9ea9a16b1ae286f0b44d1c02

New Generation - Page 14 Original

Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie jest szkołą znajdującą się na terenie Szkocji. Założona ponad tysiąc lat temu przez czwórkę największych czarodziejów: Godryka Gryffindora, Salazara Slytherina, Helgę Hufflepuff oraz Rowenę Ravenclaw cieszy się ogromną popularnością nie tylko wśród czarodziejów Wielkiej Brytanii ale i całej Europy. Co roku jej mury przepełniają setki młodocianych osób chcących poszerzać swoją wiedzę magiczną. A przynajmniej było tak zanim Lord Voldemort oraz jego Śmierciożercy zniszczyli zamek podczas Bitwy o Hogwart. Szkoła została odbudowana przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego i nauczanie wróciło na właściwe tory.
Od wielkiej bitwy minęło ponad 20 lat. Lord Voldemort przestał istnieć, a Śmierciożercy zostali zamknięci w Azkabanie na wieki, jednak czy to oznacza koniec kłopotów dla naszych młodych czarodziejów?
Coraz częściej odnotowywano zbrodnie popełnione przez czystokrwistych czarodziejów na mugolach. Plotki mówią o formujących się ugrupowań fanatyków i czcicieli Gellerta Grindelwalda jednego z najpotężniejszych czarodziejów na świecie. Obecny dyrektor Hogwartu profesor Minerva McGonagall robiła co mogła, aby w murach szkoły panował spokój, a niepokoje społeczeństwa dotyczące tajemniczych zbrodni nie zaprzątały głów uczniów.
Wszystko zmienia się, gdy pewnego grudniowego poranka po balu bożonarodzeniowym w szkolnych podziemiach woźny odkrywa zwłoki ucznia pochodzenia mugolskiego oraz napis na ścianie wykonany krwią „Brudna krew musi odejść”.

New Generation - Page 14 370410090eea5483400550bc1a65d0aa

G R Y F F I N D O R

♂ Syn George'a i Daphne Weasleyów -@Kalsi jako Nicholas Weasley
♀ Córka Nevilla i Catherine Longbottom -@Fojbe jako Lana Longbottom
♂ Syn Luny i Rolfa Skamander -@LadyFlower jako Lysander Skamander

♂ -@Heartstorm jako Benjamin Simmons
...

S L Y T H E R I N

♂ Syn Gebrielle Delacour-Lefrançoi i Jean-Yves Lefrançoi - @Fojbe jako Napoléon Lefrançois
♀ Córka Dracona i Astorii Malfoy - @Kalsi jako Florence Malfoy
♂ Syn Blaise'a Zbiniego -@Fojbe jako Zacharius Zabini

♂ Syn Mallory i Warrena Rhodes - @Calinda jako Lawrence Rhodes
...

H U F F L E P U F F

♂ Syn Alexandra i Mariki Dumbledore - @Eeve jako Phoenix Dumbledore
♀ Córka Alexandra i Mariki Dumbledore - @Kalsi jako Gwendolyn Dumbledore

♀ Córka Hermiony i Rona Weasleyów -@LadyFlower jako Isabelle Weasley

♀ Córka Aster i Harry'ego Spring - @Calinda jako Rosemary Spring
...

R A V E N C L A W

♂ Syn Percy'ego i Audrey Weasleyów - @Eeve jako Steven Weasley
♀ Córka Luny i Rolfa Skamander -@LadyFlower jako Lucy Skamander
♂ Syn Theodora i Camilli Nott@Heartstorm jako Elijah Nott
♂ Syn Jaspera i Diany Prince -@Cool_Free_Nickname jako Damien Prince

...

New Generation - Page 14 Eb86f62611f1f48617fcef15c858f92f

1. Wygląd postaci realny
2. Orientacja dowolna byleby była w miarę równowaga
3. To samo tyczy się płci
4. Można wziąć kilka postaci
4. Informujemy o dłuższych nieobecnościach
5. Discord mile widziany [/u][/u]


Ostatnio zmieniony przez Kalsi dnia 09/05/23, 07:53 am, w całości zmieniany 10 razy

Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {27/05/24, 10:17 pm}

S t e v e n        W e a s l e y


                Merlinie!
                Steven spojrzał w kierunku okna znajdującego się za ich plecami. Dostrzegł drobinki opadającego kurzu. Wybuch… Co do cholery.
                Drgnął, słysząc jak Elijah przekonuje Lucy, aby udała się do źródła hałasu i sprawdziła, co z jej bratem. Kurwa mać. Lysander. Jeśli coś mu się stało…
                – Ja… Pójdę lepiej z nią. Sprawdzę, co z Lysandrem. – nie czekał na reakcję pozostałych. Usłyszał za sobą coś o sprawdzeniu, co z Florence. Skinął tylko głową, sygnalizując przyjacielowi, że przyjął polecenie do wiadomości. Chociaż niecałkowicie dotarło do niego, co właściwie zostało mu powiedziane. Nie obchodziło go nawet, czy Lucy za nim nadąża. W Stevenie obudziła się dawno uśpiona natura biegacza. Nie lubił wysiłku fizycznego. Nigdy nie biegał, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Ale dzisiaj miał wrażenie, że pobił jakiś rekord z prędkością, gdy gnał na złamanie karku.
                W pewnym momencie musiał zwolnić, płuca zaczęły go palić, nieprzyzwyczajone do takiego wysiłku. Potknął się i przystanął, kładąc dłoń na ścianie, żeby nie upaść. Florence...
                Weasley musiał naprawdę mocno wysilić swój oszołomiony mózg. Nie było tajemnicą, że Steven nie był z ludzi, którzy zapamiętują imiona i potrafią przypisać je do twarzy. Szczególnie w stresie. Gdyby polecenie brzmiało “sprawdź co z Jamesem” albo “sprawdź co z Lucy”, to co innego. Istniało wąskie grono ludzi, których imiona z łatwością potrafił wyłowić ze swojego umysłu, ponieważ spędzał z nimi całkiem niemało czasu, ale większość ludzi kojarzył, o ile w ogóle, po nazwisku. Florence. Wiedział, że wie, kim jest Florence, ale do chuja, w tym momencie jego mózg potrafił myśleć tylko o   L y s a n d r z e.
                Dotarł pod salę od numerologii, gdzie panował chaos i rozgardiasz. Z sali wylewała się fala duszącego dymu, uczniowie tłoczyli się, wchodzili jeden na drugiego. Rozejrzał się, ale nigdzie nie widział swojego chłopaka. Wypatrzył za to siedzącą pod ścianą Malfoy…
                Florence. No tak. Florence Malfoy. Teraz go olśniło. Lepiej późno, niż wcale. Kucnął obok niej i delikatnie położył dłoń na jej ramieniu.
                – Hej, F– – zawahał się, lekko, nie będąc pewnym czy właściwie może mówić jej po imieniu, skoro jeszcze dwie minuty temu go nie pamiętał – … Malfoy, co się, do cholery, stało? Byłem z Elijah dwa piętra niżej, właśnie… – czy wiedziała o Princie? I ile? Nie miał pojęcia. Z tego, co zrozumiał, Elijah i Florence doszli do pewnych odkryć wspólnie, ale czy została wtajemniczona w to, co ustalili wspólnie chłopcy? Potrząsnął lekko głową. Mniejsza z tym – Elijah prosił, żebym sprawdził co z tobą… I jeśli w miarę dobrze, to wybacz mi nieuprzejmość, ale nie wiesz, gdzie jest Lysander? W sensie, Skamander? – poczuł jak rumieni się z zakłopotania.

P r i n c e


                Na swój sposób cieszył się, że Elijah odebrał mu różdżkę. Tak będzie bezpieczniej… Dla nich obu. Co prawda czuł znajomy ucisk… wewnątrz siebie, klątwa chce przejąć kontrole, chce walczyć z Nottem, odebrać różdżkę i powalić go, rozbroić… Ale nic nie może zrobić, kiedy tamten celuje w nich swoją różdżką.
                Oparł się dłońmi o umywalkę i spojrzał na swoje umęczone odbicie. Twarz niby należała do niego, ale miał wrażenie, jakby nie patrzył już na siebie samego. Uśmiechnął się słabo.
                – Niewiele, poważnie, Elijah. Niech mnie powali tu i teraz, jeśli kłamię. – naprawdę nie wiedział nic na temat wybuchów. Sam był równie zaskoczony i przerażony, co pozostali – Stary, to wszystko jest tak pojebane… Steven pewnie nie pokazał ci zawartości myśloodsiewni, co? To inteligentny koleś, ale nie zrozumie tego… Ty byś zrozumiał. On nie jest obarczony ciężarem tego, co ludzie myślą, słysząc jego nazwisko… – przeniósł zmęczone spojrzenie na odbicie sylwetki Elijah. Poczuł podchodzącą do gardła wielką gulę lęku i desperacji. Zapłakałby, ale nie zostało mu zbyt wiele łez, lepiej zostawić zapas na później – Nie chciałem… Gdyby to naprawdę zależało ode mnie, nic z tego by się nie wydarzyło… Nott. – pochylił głowę, czując, że zaczyna przegrywać – Nie cieszy mnie śmierć tych… szlam… Nie cieszy mnie to, co sie odpieprza w szkole… – urwał. To koniec.
                Coś się zmieniło. Elijah na pewno to widział. Ciało to samo, ale teraz kto inny brał  udział w tej konwersacji. Powoli uniósł głowę. Na jego twarzy malował się spokój, którego jeszcze chwilę temu tam nie było. Odgarnął z twarzy włosy, zakładając ciemne pasmo za ucho. Powoli obrócił się przodem do drugiego chłopca, posyłając mu łagodny uśmiech, który całkowicie nie pasował do upiornej zmiany oczu. Lewa tęczówka Prince’a jak zwykle miała ciemnobrązową barwę, niemal czarną, jednak prawa przybrała jasny, stalowoniebieski odcień.
                – … patrzenie jak coś, co Albus tak bardzo kochał, pogrąża się w chaosie jest nawet satysfakcjonujące. – nawet jego głos brzmiał inaczej, mimo że nie zmienił nawet intonacji. Wyprostował się i wygładził materiał mundurka – Obawiam się, że pański przyjaciel, panie Nott, jest chwilowo niedysponowany. Jest mi niezmiernie żal, na pewno z chęcią odpowiedziałby na wszystkie pytania, jednak… Nie mogę mu na to pozwolić.

Odczuwam cringe as fck
Kalsi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kalsi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {28/05/24, 07:47 pm}

FLORENCE BEATRICE MALFOY

           Florence leżała pod ścianą, oddychając spazmatycznie. Dym wdzierał się do jej płuc, powodując gwałtowne ataki kaszlu. Wokół panowała panika, uczniowie pchali się i krzyczeli, a ona, wstrząsana dreszczami, starała się uspokoić oddech. Wiedziała, że powinna się stąd ruszyć. Znaleźć odpowiednie miejsce, gdzie mogłaby w spokoju odetchnąć świeżym powietrzem, ale jej nogi zupełnie odmawiały jej posłuszeństwa. Widziała chaos, ale jej myśli były zamglone, jakby jej umysł nie nadążał za tym, co działo się wokół.
           Dopiero, kiedy poczuła dotyk na ramieniu i usłyszała głos Stevena Weasley’a zeszła z powrotem na ziemię. Uniosła na niego wzrok. Przez dłuższą chwilę przyglądała mu się w milczeniu starając się wrócić z powrotem do chwili sprzed kilkunastu minut.
          -N-Nie jestem pewna… Był wybuch, a potem… ogień. Wszędzie był ogień – powiedziała powoli kręcąc głową. Próbowała sobie przypomnieć czy udało jej się zarejestrować coś ważnego. Coś co mogło ich naprowadzić na sprawcę całego zamieszania, ale nic takiego nie pamiętała. Lysander… Dlaczego akurat o niego pytał? Dopiero po chwili zobaczyła stojącą kilka kroków od niego Lucy. Oblizała nerwowo wargę, kiedy do jej głowy wróciły obrazy jego poparzonej skóry. Aż nieprzyjemny dreszcz przemknął po jej plecach.
           -Skamander… Pomogłam mu się wydostać, ale… - urwała na chwilę, a jej wzrok pełen żalu i współczucia powędrował z Weasley’a na Lucy.
           -Jest ranny. Poważnie – powiedziała ledwo mogąc wykrztusić te słowa.
           -Pewnie zabrali go do skrzydła szpitalnego – przypomniała sobie jak ktoś go dźwignął z jej ramion, a potem znajomy głos dyrektorki wybrzmiał w jej głowie, aby zabrali go do pani Hill.
         Spojrzała po raz kolejny na panikujący tłum uczniów oraz nauczycieli, którzy nieustannie próbowali okiełznać tańczące płomienie. Zacisnęła usta w wąską linię. Dlaczego miała nieodparte wrażenie, że ten wybuch był związany z tym całym bałaganem, który mieli na swoich barkach. Co jeśli mogła zapobiec temu co się właśnie wydarzyło donosząc Aurorom zdobyte wcześniej informacje podczas przyjęcia dziadków? Co jeśli to w dużej mierze była jej wina?
       -Gdzie jest Elijah? – spytała po chwili cicho wracając wzrokiem z powrotem na Stevena i powoli, z odrobiną jego pomocy, podniosła się z podłogi.
      Rozdzielili się na schodach. Ona skręciła w korytarz, gdzie znajdowała się męska toaleta, o której wcześniej wspomniał Steven, a on wraz z Lucy zeszli jeszcze niżej kierując się do skrzydła szpitalnego. Chciała, aby to się w końcu skończyło. Chciała pójść do samego Ministerstwa i wyśpiewać wszystko czego się dowiedziała na przestrzeni ostatnich dni. Ale najpierw musiała porozmawiać o tym z Nottem. Wspólnie odkryli tajemnicę morderstw uczniów. Wspólnie dowiedzieli się o przetrzymywanych Chimerach w posiadłości Malfoyów oraz o prawdziwej tożsamości Smith’ów. I wspólnie musieli podjąć decyzję o wyjawieniu całej prawdy odpowiednim władzom.
        Widziała już w oddali odpowiednie drzwi prowadzące do łazienki. Była może oddalona od nich o kilka dużych kroków, kiedy po chwili czerwona iskra przeszyła jej ciało sprawiając, że upadła na zimną posadzkę. Poczuła, jakby tysiące gorących noży wbijały się jednocześnie w każdą komórkę jej ciała. Miała wrażenie, że jej kości pękają, kruszą się na maleńkie kawałki. Jej krzyk, niesiony echem po korytarzach, był pełen cierpienia. Nie była w stanie myśleć, jej umysł był przepełniony jedynie bólem, jakby to uczucie pochłonęło wszystko inne.
        -Zawsze uważałam, że użycie na tobie klątwy Crucio będzie satysfakcjonujące – znajomy dziewczęcy głos wynurzył się zza jej pleców. Przekręciła głowę i ujrzała obok siebie tą sukowatą twarz Erin. Co ona tu do cholery robiła? Florence miała wrażenie jakby krztusiła się własnym oddechem. Nawet gdy klątwa ustała, jej ciało nadal było napięte, a uczucie bólu wcale nie znikało.
        Dłoń Erin zacisnęła się na jej jasnych włosach, które mocno pociągnęła do góry, zmuszając dziewczynę, aby dźwignęła się na kolana.
         -Spróbuj się tylko ruszyć – warknęła jej prosto do ucha, a następnie ich wzrok przeniósł się na otwierane drzwi od łazienki, w których stanął Elijah, a obok niego... Florence musiała, aż zamrugać kilkukrotnie. Prince?
         -O proszę… Udało się jednak wywołać wilka z lasu – zachichotała, po czym przycisnęła koniec swojej różdżki do bladej szyi dziewczyny tak, że aż syknęła z bólu -A teraz bądź grzecznym chłopcem i oddaj różdżki mojemu pradziadkowi.
          Pradziadkowi? Co ona pierdoli? Miała na myśli Gellerta Grindelwalda? Jak to możliwe? Przecież… I właśnie wtedy jej spojrzenie skupiło się na tęczówkach Damiena Prince’a. Jedno było ciemnobrązowe, a drugie… przerażająco jasnoniebieskie. Czy to możliwe, aby jakimś cudem Grindelwald żył w ciele Prince’a?
         -No szybciej – warknęła i po raz kolejny pojawiło się czerwone światło. Znów poczuła ten nie do opisania ból. Zgięła się w pół wydając z siebie jęki agonii. Każdy skurcz był jak eksplozja bólu, rozchodząca się falą od czubków palców po samą głowę. Jej ciało drżało niekontrolowanie, a po policzkach spłynęły łzy, które nie wiadomo kiedy wydostały się spod jej zaciśniętych powiek.
           -Odwrócenie uwagi się udało. Płoną dwie sale w sąsiednich skrzydłach i szklarnia oraz boisko do quidditcha. Myślę, że nauczyciele mają co robić – zwróciła się do postaci stojącej obok Notta, a potem na przeniosła swoje spojrzenie z powrotem na krukona, a na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
            -Przykro mi, że musi to tak się skończyć, Elijah. Naprawdę myślałam, że uda nam się odbyć tę wspólną podróż do Francji – zachichotała po czym uniosła różdżkę celując w chłopaka - Ale doszliśmy do wniosku, że działanie klątwy może być skuteczniejsze, kiedy Damien Prince nie będzie miał nikogo na kim mu zależy. Nathaniel już jest w drodze, aby rozprawić się z tym zdrajcą krwi i tą plugawą brudną dziewuchą. A ty, mój drogi, przypadłeś mnie.
            Kurwa. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Musiała coś zrobić. Cokolwiek. Gdyby tylko miała swoją różdżkę… Nagle jakby ją olśniło. Przecież cały czas miała ze sobą różdżkę Skamandera! Faktycznie, kiedy sobie o niej przypomniała czuła ją w kieszeni swojego mundurka.
           Powoli zmusiła swoje ciało do wykonania niezauważalnego ruchu i uniosła kolano do góry, stając stopą stabilnie na podłodze. Udało jej się jeszcze skrzyżować swoje spojrzenie z Elijah’ą, a potem uniosła się gwałtownie tak, że trafiła czubkiem swojej głowy prosto w szczękę Erin, która zatoczyła się do tyłu. Następnie chwyciła za trzon różdżki Lysandra i wycelowała.
            -Bombarda! – zaklęcie momentalnie uderzyło w drzwi łazienki, które eksplodowały powodując, że obydwaj krukoni odskoczyli do tyłu, a korytarz zajęła chmara pyłu. Szybko podbiegła do Notta i chwyciła go za rękę.
            -Spadamy stąd! – rzuciła ruszając biegiem przed siebie. Musieli znaleźć jakiegoś nauczyciela. Kogokolwiek! Z tyłu głowy cały czas wybrzmiewały jej słowa Erin. Nathaniel jest w drodze, aby rozprawić się z tym zdrajcą krwi i tą plugawą brudną dziewuchą. Steven i Lucy mogli być w niemałym niebezpieczeństwie.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {30/05/24, 11:21 am}

LUCY SKAMANDER

       Wybuch, który dobiegł z wyższych pięter przerwał ich rozmowę. Wzrok Lucy powędrował w kierunku okna, za którym opadały charakterystyczne ciemne płatki popiołu. Co się na Merlina wyprawia? Słysząc słowa Notta popatrzyła na niego z powrotem z uniesioną brwią. Miała iść sprawdzić co się wydarzyło na górze. Chciał się jej pozbyć, ale ona nie zamierzała tak łatwo dawać za wygraną.
       -Nie! Nie zostawię go teraz z wa…
        Drgnęła lekko, kiedy ton Elijah zupełnie się zmienił. Chyba nawet z lekka się przestraszyła. Nigdy wcześniej nie widziała go tak nabuzowanego. Zaraz jednak zesztywniała, kiedy uświadomił jej kto znajduje się w miejscu, skąd wydobył się głośny huk. Lysander. Pobladła wyobrażając sobie w głowie najmroczniejsze scenariusze. Zerknęła jeszcze na Damiena stojącego obok. Nie chciała go zostawiać. Jednak sprawdzenie czy z jej bratem było wszystko w porządku było silniejsze.
         -Ja… Przepraszam. Muszę wiedzieć czy wszystko z nim dobrze – powiedziała przygryzając dolną wargę, a następnie przeniosła swój wzrok z powrotem na chłopaków.
         -Liczę, że postąpicie właściwie – rzuciła jeszcze na odchodne i ruszyła szybkim krokiem ku schodom. Chwilę później Steven ją wyprzedził, wbiegając co drugi schodek. No tak… Zapomniała, że on też miał powód, aby martwić się o Lysandra.
         Korytarz był zapełniony duszącym dymem. Chwilę jej zajęło, aby dostać się do źródła zamieszania. Zasłoniła rękawem twarz, aby jak najmniej zanieczyszczonego powietrza dostało się do jej ust, a następnie podeszła do Stevena, który klęczał przy Florence Malfoy. Zamarła, gdy usłyszała jej słowa. Lysander jest ranny. Roweno dopomóż.
          Rozejrzała się jeszcze po pozostałych uczniach. Widok był przerażający. Dym i krzyki, płomienie, z którymi cały czas walczyli nauczyciele - chaos w najczystszej postaci. Czuła się, jakby była w centrum huraganu, ale jej myśli były teraz jasne: Lysander jest najważniejszy.
           Razem ze Stevenem ruszyli szybkim krokiem na dół, kierując się w stronę szpitala. Przebiegając obok jednego z okien zatrzymała się gwałtownie.
          -Steven – rzuciła w kierunku rudowłosego wskazując na dym wydobywający się od strony boiska Quidditcha. Miała wrażenie jakby to był jakiś zamach. Przecież nie mógł to być jakiś zwykły zbieg okoliczności.
          Spojrzeli na siebie mocno zaniepokojeni i nie tracąc zbyt dużo czasu ruszyli dalej. Do sali wbiegli niczym burza nerwowo rozglądając się po twarzach skotłowanych osób z różnymi ranami na ciele. W końcu zobaczyli znajomą sylwetkę leżącą na jednym z łóżek.
           Podeszli bliżej, a widok nieprzytomnego brata z dotkliwie poparzoną ręką wbił Lucy w niemałe osłupienie. Czuła jakby wielka gula podeszła jej do gardła. Wyglądał źle.
          -Lys… Lysander… - wyjąkała cicho odgarniając mu zbłąkany kosmyk włosów ze spoconego czoła. Miała łzy w oczach, kiedy patrzyła na jego zaczerwienioną rękę.
           -Proszę się odsunąć od pacjenta! – Lucy w życiu nie widziała tak bardzo zdenerwowanej pani Hill. Zazwyczaj była naprawdę ciepłą i wyrozumiałą osobą, ale dziś… jakby zupełnie inna osobowość przejęła nad nią kontrolę.
          -Co tu robicie? Nie powinniście jakoś pomagać przy ogarnianiu tego chaosu? Proszę natychmiast opuścić salę bo tylko mi tu przeszkadzacie! – postawiła na szafce obok łóżka na którym leżał Lysander kilka medykamentów.
          -Ale…
          -Głusi jesteście? Wynocha, no już! – popchnęła ich w stronę wyjścia, a kiedy znaleźli się na zewnątrz bezpardonowo zatrzasnęła drzwi. Lucy przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nie bezruchu.
          -Myślisz… - zaczęła cicho czując jak słowa ledwo przechodzą jej przez gardło -Myślisz, że wszystko będzie z nim dobrze?
           -Oby nie – usłyszeli zza jednego z filarów męski głos, który należał, jak Lucy dobrze kojarzyła, do jednego ze Ślizgonów, Nathaniela Westa -Niezłe urządziłem widowisko, prawda? Nie sądziłem, że uda mi się wyrządzić, aż tyle szkód. Szkoda tylko, że nie było tych osób, które miały tam spłonąć. Nie sądziłem, że nagle ty i Nott postanowicie się ulotnić. Wtedy zostałaby jedynie ta słodka ptaszynka do pozbycia, a tak to musimy się użerać jeszcze z wami.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {31/05/24, 02:48 pm}

S t e v e n        W e a s l e y


                Pieprzony chaos. Co się tutaj działo? I dlaczego? Czy to miało coś wspólnego z Prince’m i atakami sprzed Nowego Roku?
                Pytanie Lucy dotarło do niego jak zza grubej tafli szkła. Działo się tak wiele, tak wiele myśli krążyło po jego umyśle, że nie był pewien na czym powinien się skupić, czego chwycić, żeby dojść do jakiegokolwiek sensownego wniosku. A wtedy postanowił dołączyć do nich uczeń Slytherinu, którego Steven na pewno kojarzył, ale w tym momencie nie potrafił przypisać mu żadnego nazwiska. Wiedział tylko, że chłopak, jak złoczyńca z kreskówki, zdradził im właśnie, że to on jest odpowiedzialny za panujący w tej chwili chaos. Za to, w jakim stanie jest Lysander.
                Świsnęły zaklęcia. Weasley bez większego zastanowienia zaczął rzucać zaklęciami w Ślizgona, a ten nie pozostawał mu długo dłużny.
                – Diffindo!
                – Expelliarmus! – różdżka Stevena wyleciała mu z dłoni i upadła ze stukotem na podłogę. Spojrzał na Westa, ale on również stał rozbrojony.
                W ich kierunku zmierzało dwóch aurorów. Z czego jednego jako tako znał. Wujek Ron. Nie rozmawiał z tym człowiekiem od lat, ale miał świadomość, że z całej rodziny to właśnie on może być najbardziej uprzedzony wobec niego ze względu na ojca. Nie miał pojęcia czego się spodziewać.
                – Chwała Salazarowi…! – Steven spojrzał ze zmęczeniem na Ślizgona. Czuł, co zaraz powie… – Całe szczęście, że się panowie pojawili! To on! – wskazał oskarżycielsko palcem na Weasleya – To on! To od początku był on i Nott! Najpierw te śmierci, a teraz te pożary…!
                – … cholerny szczur… – mruknął pod nosem rudzielec, gorączkowo myśląc, co ma teraz zrobić. Jego wuj podszedł do niego i położył silną dłoń na jego ramieniu.
                – McKnutt, ja przesłucham tę dwójkę…
                – A to przypadkiem nie jest twój bratanek?
– wtrącił się mężczyzna nazwany McKnuttem, patrząc na nich z powątpiewaniem.
                – … nepotyzm… – burknął Ślizgon.
                Ron coś im odpowiedział, ale Steven nie był pewien co. Adrenalina zbyt mocno dudniła mu w uszach. Chwilę później, on i Lucy zostali zaprowadzeni na pusty korytarz, gdzie wuj wbił chłopakowi różdżkę w pierś, jakby grożąc mu, że jeden zły ruch i potraktuje go jak podejrzanego.
                – To byłeś ty?
                – Co?! Nie! Dlaczego miałbym wysadzać pierdoloną szkołę w powietrze?!
                – Uspokój się. – nacisk różdżki zwiększył się ostrzegawczo, a zaraz później znowu poluzował. Steven naprawdę nie miał na to ochoty. Lysander, tamten Ślizgon, Prince, wybuchy… A teraz jeszcze będą go przesłuchiwać w roli głównego podejrzanego – Masz coś wspólnego z tymi wybuchami?
                To pytanie było tak absurdalne, że w Stevenie coś pękło. Mógłby powiedzieć cokolwiek, prawda? A i tak Ron uwierzy tamtemu debilowi, a nie jemu, bo w tej rodzinie wciąż trwa jakaś pieprzona wojenka między przedstawicielami poprzedniego pokolenia, a Steven ma to nieszczęście być synem kogoś, kto reprezentuje “przeciwną” frakcję.
                Parsknął śmiechem. Nie mógł, po prostu nie mógł…
                – Tak, zabiłem tamte dzieciaki, a dzisiaj wysadziłem w powietrze salę lekcyjną. Ale boisko do Quidditcha to nie ja. Nie zniósłbym wyrzutów wujka Olivera, gdyby się dowiedział. – nacisk znów się zwiększył. Chyba wujek nie docenił jego poczucia humoru.
                – Jesteś taki sam jak twój ojciec…
                – A co? Jego posądzacie o wysadzenie w powietrze Ministerstwa? – Steven naprawdę nie wiedział skąd się u niego wzięła ta butność i głupie komentarze. Chyba stres zaczął przejmować nad nim kontrolę i zamiast zacząć drapać się do krwi, jak jeszcze kilka miesięcy temu, szuka ukojenia w zgrywaniu cwaniaka.
                Powietrze przecięło zaklęcie, raz jeszcze tego dnia i rozzłoszczona twarz aurora zniknęła z pola widzenia chłopaka. Spojrzał zdziwiony na leżące kawałek dalej nieprzytomne ciało, na Lucy i w kierunku, z którego nadszedł atak.
                – To było konieczne?
                – Gdyby dzieciak się nie zamknął, rzuciłby się na niego.
                Jeden z głosów rozpoznał bez trudu, natomiast drugi był dla niego zaskoczeniem. Chwilę później z mroku wyłoniły się dwie sylwetki – tak, jak rozpoznał, jednym z mężczyzn był wujek Oliver, a drugim… Czy to, do diabła, ojciec Elijah?
                – Dobra, ruchy, dzieciaki, nie ma czasu na wyjaśnienia. – zwrócił się do nich Wood, a potem ponownie do towarzysza, mówiąc coś o tym, że wyśle Percy’emu patronusa z informacją, że znaleźli Lucy i Stevena.
                Chłopak spojrzał na Lucy szeroko otwartymi oczami, bo naprawdę już nie rozumiał o co może w tym wszystkim chodzić. Zgubił się. Po prostu się w tym zgubił. Starszy z mężczyzn odszedł na bok, żeby wyczarować patronusa, natomiast drugi wpatrywał się w nich w milczeniu.
                –  Ruszycie się czy nie? Nie mamy dużo czasu.
                –... ale gdzie…?
                – Wyjaśnimy sobie wszystko jak już będziemy w komplecie.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Heartstorm
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {12/06/24, 02:35 pm}

Elijah Nott


Chciał wierzyć Prince’owi. Naprawdę. Znał go przez lwią część życia. Chciał mu wierzyć, ale wydarzyło się zbyt wiele, aby mógł pozwolić sobie na taki luksus. W każdym jego słowie doszukiwał się drugiego dna, pułapki czy chociażby pospolitego kłamstwa. Trzymał się z dala mierząc w niego różdżką i obserwując jego odbicie w lustrze. Zamarł, gdy dostrzegł zmiany zachodzące w przyjacielu albo w tym co z niego zostało. Dostrzegł jak jego ciało się rozluźnia, z barków znika ciężar strachu, bólu i rezygnacji, rysy twarzy chociaż pozornie się nie zmieniły nabrały pewnej dozy niebezpiecznej drapieżność i te oczy… Zupełnie obce oczy, jedno z nich stało się nagle jasnoniebieskie, przerażająco nienaturalne na twarzy Prince’a. Jedyna namacalna zmiana w wyglądzie chłopaka.


Elijah zacisnął mocniej dłoń na trzonie różdżki gotów do obrony, gotów do ataku. Prince-Nie Prince się odezwał, ale sposób w jaki mówił, artykułował słowa, ta wysublimowana maniera mówienia z początków ubiegłego wieku, którą można usłyszeć u starych czarodziei czystej krwi. W Elijah’e uderzyła świadomość. Bal Malfoyów sprzed paru dni. To tam po raz pierwszy spotkał się z tym, który stoi teraz przed nim w ciele Prince’a, tylko zmiana oczu nie była aż tak oczywista. Jedno z nich było po prostu jaśniejsze, z lekkimi, niemal niedostrzegalnymi nutami błekitu i szarości niknący w morzu brązu tęczówek Prince'a. Nikła różnica w wyglądzie, którą naprawdę trudno jest zauważyć, ale już wtedy wzbudziła w Elijah’y niepokój i dyskomfort.


Obecność Prince'a-Nie Prince’a na przyjęciu bożonarodzeniowym u Malfoyów. Powiązania Lucjuszem z Percivalem Smithem. Prawdziwa tożsamość Amerykanina i różnobarwne oczy u Prince'a. To wszystko zaczynało układać się w głowie Elijah'y w absurdalna lecz - w swojej absurdalności -spójną całość.


— Grindelwald? - Liczył, że się myli. Liczył, że na twarzy Prince'a-Nie Prince’a pojawi się zdziwienie, cień zagubienia, niezrozumienie, oblicze jednak nie uległo zmianie, jedynie niepokojący uśmiech się powiększył.


— Witam, panie Nott.


Krzyk. Wysoki, pełen cierpienia, kobiecy krzyk dobiegających z korytarza zakłócił słowa Grindewalda. Ktoś cierpiał, tuż przy drzwiach do łazienki, tuż obok niego, a pierwszą myślą Elijah'y było, by to zignorować. Przez jego ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie, nie może tego zrobić.


— Nie czego nie próbuj. - Wycedził do mężczyzny w ciele jego przyjaciela celując w niego ostrzegawczo różdżką nim dopadł do drzwi i je otworzył.


Oddech uwiązł w gardle. Florence leżącą na podłodzę, z twarzą wykrzywiona w bólu i Erin stająca nad nią z dłonią wplecioną w włosy dziewczyny i ciągnącą ku górze. Czy to omamy? Czy to koszmar? Instynktownie wycelował w Erin, gdy ta przycisnęła różdżkę do szyi Florence.


Wahał się. Dłoń zacisnął na drewnie, aż nie pobielały mu knykcie, gonitwa myśli zalewała mu umysł. Mógłby obezwładnić Erin. . Oddanie różdżki było głupotą, doskonale to wiedział. Nie stał przed nauczycielem czy aurorem tylko przed - w najlepszym wypadku - przestępcą, a w najgorszym chorą psychicznie nastolatką z wypranym ideą czystej krwi mózgiem. Wierzył, że dałby radę to zrobić, ale pomiędzy nimi była Florence, którą Erin w każdej chwili mogła użyć jakieś jako żywej tarczy albo rzucić na dziewczynę paskudny urok, aby odwrócić uwagę Elijah


Czekał zbyt długo na jakikolwiek ruch. Kolejne zaklęcie uderzyło w Florence. Ból rozdarł jej ciało , z oczu popłynęły łzy. Krzyk dziewczyny odbijał się echem w umyśle Elijah’y. To bez sensu. Cokolwiek by teraz nie zrobił Florence i tak ucierpi, już cierpi. Był bezbronny nawet z różdżką w dłoni.


— Wystarczy! - Krzyknął.


Erin z paskudnym uśmiechem na ustach przerwała zaklęcie. Elijah spiorunował ją wzrokiem i rzucił różdżki, swoją i Prince pod nogi Grindelwalda. Kątem oka dostrzegł jak ten pochyla się i zabiera je z ziemi. Znalazł się teraz pomiędzy dwoma uzbrojonymi wrogami, jednym przed nim, drugi za nim. Był w potrzasku, oboje byli, on i Florence.


W jego oczach pojawił się szok. Niespodziewał się że Steven oraz Lucy mogą być w niebezpieczeństwie. Nie sądził, że wraz z przyjaciółmi stał się celem grupy Grindewalda przez relacje z Prince'm. Odebrać mu wszystko na czym mu zależy, wszystko co kocha, aby nie miał po co walczyć. Okrutne.


Przełknął ślinę, gdy Erin wycelowała w niego różdżkę. Tak więc to wszystko miało się skończyć? Jedno zaklęcie? Na korytarzu szkoły, w której spędził prawie połowę życia. Tuż obok drzwi do męskiej ubikacji. Zacisnął zęby. Milczał. Nie zamierzał prosić, nie zamierzał się targować. Nie da im tej satysfakcji. Spojrzał po raz ostatni na Florence, ale w oczach dziewczyny nie widział.


Stojący za nim Prince-Nie Prince próbował zareagować, gdy Florence uderzyła głową o szczękę Erin, ale Elijah był szybszy doskakujac do niego i szarpiąc próbując wyrwać mu różdżki.


— Bombarda.


Zaklęcie uderzyło w drzwi łazienki. Eksplozja odrzuciła i rozdzieliła szarpiący się mężczyzn. Prince-Nie Prince wypuścił różdżki. Elijah natychmiast rzucił się na ziemię chwytając jedną z nich. Kaszlal od unoszącej się w powietrzu chmury pyłu, wewnętrzna część dłoni miał poraniona drobinkami kamieni rozsypanymi po podłodze. Florence znalazła się tuż przy nim, gdy naprędce podnosił się z kamiennej posadzki.


Biegli przed siebie. W głowie wciąż szumiało mu od wybuchu. Słyszał dudnienie własnego serca. Dźwięki z otoczenia były przytłumione, jakby dochodziły zza szkła. Mogli ich gonić, mogli być tuż za nimi. Odwrócił się przez ramię i wycelował w sufit korytarza za nimi


— Bombarda maxima. - Różdżką, która celował nie była jego, a Prince'a i nie spodobała jej się zmiana właściciela. Mała część magiczne energii zamiast opuścić jej rdzeń, skumulowała się i skierowała się przeciw Eliemu. Przeklną głośno czując nagłe uderzenie bólu promieniujące w od dłoni aż do ramienia. Wypuścił różdżkę sekundę po tym jak wystrzeliło z niej białe światło i dosięgło celu. Sufit się zawalił, tarasując przejście. To nie powstrzymało by Erin, ale na pewno spowolni albo chociaż zaalarmuje aurorów czy nauczycieli


Zatrzymał się, chwycił różdżkę w zdrową dłoń i już miał ruszać dalej, gdy jego wzrok padł na Florence. Na twarzy miała zaschnięte łzy, jej mięśnie drżały bezwiednie w skutek zaklęć torturujących. Efekty cruciatusa. Oddychał ciężko, próbując złapać oddech po szaleńczym biegu. Sięgnął do niej, ale gdy tylko ruszył ręką, pulsujący ból nabrał na siłę. Skrzywił się. Nie było czasu na zaklęcia leczące, nie z różdżką, która jest mu oporna. Zdrową ręką objął Florence i przyciągnął do siebie. Na chwilę, pośpiesznie skradziony moment, kiedy przycisnął ją do siebie i oparł podbródek na czubku jej głowy. Czuł jak drży.
Odsunął się. Spojrzał jej w oczy, a następnie opuścił wzrok na swojej dłonie. Skrzywił się poruszając zranioną ręka. Zsunął ze swojego palca czarny pierścień przecięty w środku srebrną obręczą pokruszonego księżycowego kamienia. Utrata biżuterii było jak cios w przeponę. Brak tchu. Brak uspokajających go pokładów magii. Wszystkie tłumione emocje nagle w niego uderzyły. Miał ochotę kląć i krzyczeć, wsunąć pierścień z powrotem na palec, ale zamiast tego założył go na kciuk Florence. Magia zawarta w tym kawałku metalu powinna przynieść jej większą ulgę niż jemu, zwalczać konsekwencje cruciatusa, wyciszy strach i psychiczny ból.


— To powinno pomóc… - Przez moment obserwował pulsujące nikłym światłem srebrną obręcz. Wiedział, że ulga i uspokaja się ciepło rozlewa się powoli po cały ciele dziewczyny. Nie zaciemnia umysłu, lecz koi. - Musimy znaleźć Stevena i Lucy… I to szybko.


Gdyby tylko mógł ukryłby dziewczynę gdzieś, gdzie byłaby bezpieczna i gdzie doszłaby do siebie po ataku,nawet jakby miałby ja do tego zmusić. Ukryłby ją i sam poszedł po Stevena i Lucy. Tylko nie miał gdzie, na terenie Hogwartu nie można się deportować, a po korytarzach kręciły się niebezpieczne osoby, które nie mieli oporów przed zaatakowaniem szkoły, nie mógł zostawić jej samej i nie potrafiłby z nią uciec nie ostrzegając przyjaciół.


Zbiegali ze schodów, gdy na korytarzu zauważyli mężczyznę kierującego się w ich stronę, gdy tylko ich zobaczył przyśpieszył. Elijah natychmiast wycelował w niego różdżkę. mimo że od razu go poznał. Rude włosy, niebieskie oczy, na twarzy liczne piegi przeplatane ze zmarszczkami.


— Stój. - Rozkazał Elijah.


Percy Weasley zatrzymał się i uniósł ręce.


— Eli… - Mężczyzna zaczął spokojnie. Opuścił ręce. - Nie ma czasu. Musimy cię stąd zabrać, nie jesteś tu bezpieczny.


— Już zauważyłem. - Wycedził przez zęby. Prince nie był Prince’m. Po Hogwarcie krążą poplecznicy Grindewalda, którzy pragnęli śmierci Elijah i jego przyjaciół. W tym wszystkim nagle pojawia się ojciec Stevena. Dlaczego miałby mu ufać? Dlaczego miałby chociaż przez chwilę wierzyć, że to on.


— Chodźmy szybko…- Nalegał gorączkowo Percy. Elijah wciąż celował w niego różdżką


— Co wydarzyło się ostatni razem, gdy Steven był u mnie? - Spytał podejrzliwie.


— Co? - Przez krótką chwilę mężczyzna wydawał się zbity z tropu, nim dotarł do niego sens słów nastolatka i powód dla którego zostały wypowiedziane.


— Mów. - Ponaglił Elijah.


— Nic.. Nic się nie wydarzyło. Steven nigdy nie był u ciebie albo Damiena. Zawsze przychodziliście do nas i zamknęliście się u Stevena pokoju. Molly, gdy była w domu zawsze szykowała wam przekąski. Czasami ty i Damien ściągaliście się na miotłach na dworze, a Steven siedział wtedy na parapecie lub tarasie i czytał… Uwierz mi,, to naprawdę ja.


Elijah pokiwał powoli głową i opuścił różdżkę.


— Musimy znaleźć Stevena i Lu…


— Oboje są już bezpieczni. - Przerwał mu mężczyzna. Jego wzrok padł na stojąco obok Florence,


— Idzie z nami. - Odparł natychmiast Elijah.


— Nawet nie pomyślałem, że może być inaczej.


Percy podał mu jedną z dwóch peleryn. Szary, zwiewny materiał utkany z sierści demimoza. Elijah czuł pod palcami liczne zaklęcia które zostały zrzucone niegdyś na szatę. Peleryna nie była pierwszej nowości, gdzieniegdzie widać było odbarwienia bądź przetarcia, ale była wystarczająca, aby zmylić ludzkie oczy w trakcie zamieszania, które panowało na terenie Hogwartu.


Wymknęli się z Percy’m z zamku. Florence i Elijah dzielili jedną pelerynę. Przemierzyli błonia, omijając skupiska przerażonych uczniów, którzy obserwowali próby ugaszenia boiska do Quidditcha. Nie widzieli Percy’ego - tak jak on nie widział ich, jedynie drobne zniekształcenia powietrza - szeptem kazał im iść w stronę Zakazanego Lasu. Dopiero głęboko wśród drzew zrzucili z siebie peleryny, przekroczyli granice anty-aportacyjną. Percy chwycił oboje nastolatków za przeguby i teleportował się.


Ścisk w żołądku i ogromny ból w ręce, niemal czuł jak coś się w niej przemieszcza. Wrzasnął. NIe wiedział czy krzyczał jeszcze w lesie czy już nie. Percy odwrócił się szybko w jego stronę.


— Co się stało ?


— Ręka. Rzuciłem bombardę różdżką Prince’a. Nie posłuchała mnie jak powinna.


— Episkey.


Wreszcie poczuł ulgę. Elijah złapał oddech i uniósł głowę. Westchnął. Rozejrzał się zaskoczony dookoła. Byli u niego pod domem. Już nic z tego nie rozumiał. Spojrzał na Florence, irracjonalnie szukając u niej jakiś odpowiedzi. Drzwi do posiadłości otworzyły się i stanął w nich jakiś mężczyzna, chyba … Oliver Wood…


— Jesteście wreszcie, czekamy na was.


Elijah odszukał dłonią dłoń Florence i splótł ich palce. Niepewnie, nie wiedząc czego jeszcze się spodziewać podążył za starszymi mężczyznami. W jadalni, przy ogromny stole siedzili Lucy i Steven wraz z jego ojcem. Theodore zręcznymi ruchami obracał w między palcami różdżkę. rozglądając się zblazowany po pomieszczeniu dopóki jego wzrok nie padł na syna wchodzącego do jadalni.


— Steven i Lucy? - Elijah nie dowierzał, że tu są - Nic wam nie jest?


— W końcu. - Wtrącił się Theodore. - Może ty nam coś powiesz bo kolega mało rozmowny.


— Bo nie może. - Odparł cicho Elijah. Skołowany obecnością ojca, przyjaciół, Wooda i pana Weasleya - Zawarliśmy wieczystą przysięgę. O wielu rzeczach nie może teraz mówić.


— Wzajemna zmowa milczenia? - Zakpił Theodore.


— Przysięga dotyczyła tylko jego. - Mężczyzna zmarszczył brwi. Elijah czuł potrzebę wytłumaczenia się przed ojcem. - Nie chciałem, żeby niektóre sprawy za szybko wyszły na jaw ani żeby mieszać to też Lucy…


— Czyli ona nie wie? To kto był gwarantem? - Wzrok Theo przeniósł się na Florence.


— Nie… Kolega z drużyny…


— Świetnie kolejny nastolatek wciągnięty w ten syf.


Elijah pokręcił głową,


— Rzuciłem na niego Obliviate.


Zapadła chwilowa cisza. Theodore przestał bawić się różdżką


— Ah.


Milczenie. Theodore skinął głową, aby usiedli. Wszyscy zajęli miejsca przy stole.


— Mów co wiesz. - Zażądał ojciec.


— A wy skąd wiedzieliście?


Percy już się otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale Theodore go ubiegł.


— Och tak, faktycznie. Zapomniałem już że według nastolatków rodzice nic nie wiedzą i nic nie dostrzegają. Zabraliśmy was stamtąd. Koniec gierek w kto wie więcej. W co się wplątalście?


Elijah spojrzał na Stevena szukając u niego mentalnego wsparcia i zaczął mówić. Opowiedział ojcu o wszystkim. Wszystkim czego się dowiedział w ciągu ostatnich dni. Bal. Chimery. Grindelwald. Zastanawiał czego mogliby uniknąć, gdy zrobił to parę dni wcześniej.


Monolog Elijah przerwał dźwięk charakterystyczny dla pojawienia się gościa przez sieć Fiuu. Draco Malfoy wkroczył pośpiesznym, ale wciąż arystokratycznym krokiem do jadalni Nottów.
— Co on tu robi? - Wood poderwał się z krzesła.


Theodore zmierzył go mrożącym krew w żyłach pustym spojrzeniem.


— Jego córka to jest… A ty? Co tu robisz? - Przeniósł spojrzenie na Draco. - I co?


— W ministerstwie wrze po ataku na szkołę… Pojawiają się głosy, że to Elijah i Weasley… Szczególnie, że nikt nie może ich znaleźć… Tak jak Florence i dziewczyny Skamandrów… Zniknąłem mówiąc, że idę szukać córki- Zastanowił. - Miałeś racje część osób w ministerstwie jest w to wmieszana.


— Nie będą mogli wrócić teraz do Hogwartu. - Theodore zwrócił się do Percy’ego. - Tu też nie mogą zostać, zaraz ktoś zacznie ich też szukać, ale wiem gdzie ich ukryć…


— Jesteśmy tu - Wtrącił się Elijah. Theodore zdawał się zapominać, że osoby o których właśnie decyduję siedzą tuż obok. - A co Prince’m. Nie możemy go tak zostawić.


— A masz jakiś pomysł? Oprócz wystawienia się ludziom, którzy próbują cię zabić na srebrnej tacy?
Kalsi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kalsi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {16/06/24, 07:42 pm}

FLORENCE BEATRICE MALFOY

              Nie wiedziała ile trwała ta gonitwa po Hogwarckich korytarzach. Chciała jedynie znaleźć się jak najdalej od Erin oraz Prince’a, a raczej Grindelwalda w ciele Prince’a. Usłyszała jak Elijah wypowiadał zaklęcie, a potem odgłos walącego się sufitu. Nie oglądała się jednak za siebie.
              W końcu przystanęli na jednym z korytarzy. Florence czuła jak cała adrenalina zupełnie wyparowuje, sprawiając, że jej obolałe ciało zaczęło dawać o sobie się wie znaki. Miała wrażenie jakby każdy centymetr jej ciała bolał. Była zmęczona, brudna i spocona. Dyszała ciężko próbując wyrównać przyśpieszony oddech i się nie przewrócić. Ramię Elijah przyciągnęło ją do siebie. Niekontrolowane drgawki przebiegały co jakiś czas przez jej ciało. Mimowolnie oparła swoje czoło o jego pierś starając się nie rozpłakać. Bała się co przyczai się na nich za kolejnym zakrętem. Czy Percival również będzie chciał odebrać im życie? A może już wypuścił chimery, aby rozpoczęły swoje polowanie? Wiele czarnych scenariuszy przyćmiło jej myśli. Jednak, kiedy tylko poczuła jak Elijah wsuwa na jej palec pierścień, wszystkie te nieprzyjemne myśli zupełnie ucichły, a strach zupełnie przygasł. Uważnie przyglądała się biżuterii, zastanawiając się co się właściwie wydarzyło, jednak chłopak szybko wyrwał ją z zadumy przypominając o niebezpieczeństwie jakie czyha na Lucy i Stevena. Skinęła wiec głową i ruszyli na poszukiwania w kierunku skrzydła szpitalnego. Nim tam jednak dotarli, drogę zagrodził im Percy Weasley. Dziewczyna również uniosła różdżkę, ale nie była w stanie jej długo utrzymać w powietrzu. Jej mięśnie cały czas odmawiały jej posłuszeństwa.
               Krótka wymiana zdań pomiędzy Elijah’ą, a ojcem Stevena wystarczyła, aby razem opuścili zamek i deportowali się do dobrze znanego jej miejsca. Nie miała pojęcia dlaczego właściwie znaleźli się w posiadłości Nottów, ani co ich czekało w środku. Nieopisana ulga rozlała się po jej ciele, kiedy zobaczyła Stevena Weasleya w towarzystwie Lucy, całych i zdrowych. Nikły uśmiech pojawił się na jej pobladłej twarzy, nim zdążyła usiąść na jednym z krzeseł przy ogromnym stole. Czuła, że jeszcze chwila i po prostu by się przewróciła.
Mimo swojego zmęczenia, uważnie przysłuchiwała się rozmowie pomiędzy ojcem, a synem. Lekko zmarszczyła czoło.
                -Nam też chyba należą się jakieś wyjaśnienia. Skąd wiedzieliście o zamachu? – zapytała po chwili uważnie wpatrując się w Theodore’a Notta. Mężczyzna przez krótką chwilę wpatrywał się w dziewczynę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Z ust Olivera Wooda wydobyło się ciche chrząknięcie, więc przeniosła na niego swoje spojrzenie. Mężczyzna wskazał Percy’ego i w końcu wypalił.
              -Okazuje się, że stary Malfoy nie jest wcale taki cwany jak myśli. Weasley poszedł do kibla w Ministerstwie chcąc załatwić swój sprawunek i podsłuchał jak Lucjusz rozmawia z jakimś typem o napadzie na szkołę. Jak to było? „Zróbcie porządek z tym pospólstwem i dopilnujcie, aby jego znajomi też nie uszli z życiem”? – powiedział, na co Percy jedynie skinął głową. Pomimo dość zabawnych okoliczności, Florence wcale nie było do śmiechu. Zacisnęła mocniej szczękę słysząc po raz kolejny, że jej dziadek odgrywa dużą rolę w tym całym przedstawieniu.
                 Następnie Elijah zaczął opowiadać o tym co obydwoje odkryli na przestrzeni tych kilku dni, ale Florence zdawała się nie słuchać. Cały czas szumiało jej w uszach i już nie wiedziała czy to był wynik Cruciatusa czy też informacji, które przed chwilę usłyszała.
                 Jej uwagę przykuły dopiero płomienie w kominku i pojawienie się jej ojca. Co on tu robił? Spoglądała to na ojca Elijah, na jego samego i na koniec na swojego rodzica starając się tym razem być czynnym słuchaczem rozmowy. Na wspomnienie o Damienie, znów przypomniała sobie to jego zimne, przyprawiające o dreszcze spojrzenie.
                  -Podejrzewam, że to co się stało z Prince’m ma duży związek z czarną magią. Może więc powinniśmy sprawdzić w księgozbiorach Black’ów czy jest coś na temat przeniesienia czyjejś duszy do innego ciała. Wielu z nich specjalizowało się w czarnej magii. Przynajmniej babcia Narcyza mi tak mówiła. W Malfoy Manor jest pełno książek po moich pradziadkach – rzuciła. Może to nie miało z tym nic wspólnego, ale chociaż mieliby jakiś punkt zaczepiania. W końcu musieli od czegoś zacząć. Mogła przysiąc, że spostrzegła na twarzy ojca niewielki uśmiech -Jeśli się tam deportuję może uda mi się…
                -Nie. To zbyt niebezpieczne. Ja pójdę – przerwał jej Draco, na co Florence lekko uniosła brwi.
                -A od kiedy się tak mną przejmujesz? Skąd ta nagła troska? – dziewczyna zaplotła dłonie na piersi. Czuła jakby złość kumulowała się w jej ciele, ale za pomocą pierścienia nie była praktycznie w ogóle wyczuwalna. Nastała krępująca cisza między nimi. Draco uważnie przyglądał się córce, a jego mięśnie szczęki drgnęły.
           -Theo, mógłbym gdzieś zamienić z córką dwa słowa? Na osobności? – spytał, na co ojciec Elijah skinął głową i wskazał na pokój obok, gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał. Florence przewróciła oczami, na początku nie zamierzając się zgadzać na żadne rozmowy, ale koniec końców ruszyła za nim będąc ciekawą co ma jej do powiedzenia. Stali w ciszy naprzeciwko siebie. Blondyn uważnie przyglądał się córce.
             -Wyglądasz na zmęczoną. Dobrze się czujesz? – zapytał, a następnie jego wzrok spoczął na trzymanej przez nią różdżce -To nie twoja różdżka. Gdzie się podziała?
               Flo powoli pokręciła głową.
               -Nie. Nie rób tego. Nie zgrywaj troskliwego tatusia, bo to zupełnie nie w twoim stylu – ciepło pierścienia wciąż niwelowało jej negatywne emocje, chociaż nie wiedziała czy teraz nie byłoby lepiej, aby wszystko z siebie wyrzuciła.
              -Florence…
               -Po prostu powiedz co masz do powiedzenia i dajmy sobie spokój z tą całą szopką – westchnęła ciężko. Znów nastało to niezręczne milczenie, a Flo zaczynała się już coraz bardziej niecierpliwić.
            -Przykro mi, że tak się czujesz. Uwierz mi, że nie chciałem, aby to się tak potoczyło. Tak bardzo przypominasz swoją matkę. Ten opór, ta siła, ta odwaga, której ja nigdy nie miałem. Widziałem ją w tobie, dlatego tak bardzo odsunąłem się po jej śmierci. Nie mogłem podnieść się po jej stracie, czułem się tak pusty i nie chciałem, aby to jak się czuję jakkolwiek na ciebie wpłynęło – przeczesał palcami swoje jasne włosy. Dziewczyna zacisnęła mocno zęby. Chciała na niego nakrzyczeć. Chciała mu pokazać jak bardzo ją zranił swoją nieobecnością, dlatego niewiele myśląc zsunęła z kciuka srebrny pierścień. Emocje momentalnie wypełniły ją całą. Łzy zebrały się jej pod powiekami.
             -Ja też straciłam mamę! To było nie fair, że tak po prostu odszedłeś, zostawiając mnie z tym samą. To przez ciebie jestem jak popsuta zabawka, którą każdy rzuca w kąt. Nienawidzę tego. Nienawidzę tego jak się czuję i nienawidzę ciebie za to, że miałeś mnie w dupie przez większość mojego życia. Zostawiłeś mnie z dziadkami, którzy teraz okazali się mordercami. Nie mam nikogo na kim mogłabym polegać. Jestem sama i przerażona i… - urwała, bo Draco zrobił coś czego zupełnie by się nie spodziewała. Zamknął ją w swoich objęciach i położył dłoń na jej głowie.
            -Nie jesteś sama – szepnął głaszcząc ją delikatnie po włosach -Nie jesteś. Przepraszam za wszystko. Jestem przy tobie.
            Łzy spłynęły ciurkiem po jej policzkach. Wszystko co ostatnio w niej tkwiło znalazło ujście. Przez kilka minut po stała nieruchomo w jego ramionach, aż w końcu odsunęła się i otarła mokre policzki.
            -Dziadkowie… Co się z nimi stanie? – spytała cicho i zerknęła na ojca, który znów przez kilka chwil przyglądał się jej w milczeniu.
           -Oni... Jeśli udowodnią ich winę to… Prawdopodobnie dostaliby dożywocie w Azkabanie, ale biorąc pod uwagę okoliczności i ich wcześniejsze powiązania z Czarnym Panem to… - nie skończył. Widziała jak jego mięśnie na twarzy tężeją.
             -Pocałunek dementora – powiedziała, a spojrzenie mężczyzny utwierdziło ją w przekonaniu, że czeka ich prawdopodobnie taki scenariusz. Z trudem wciągnęła powietrze. Miała dosyć. To było dla niej za dużo. Dusiła się.
             -Muszę stąd wyjść zaczerpnąć powietrza – wyminęła Draco, przeszła szybkim krokiem przez jadalnię, zostawiając pierścień na stole przed Elijah’ą i wypadła za drzwi na werandę. Powiew zimowego powietrza od razu w nią uderzył. Ciężar na ramionach przybierał na sile. Emocje, które teraz odczuwała przygniatały ją do podłogi. Oparła się o ścianę i powoli się po niej zsunęła. Nie wiedziała co powinna teraz zrobić.
           Draco powoli wyszedł z pokoju z powrotem do jadalni. Patrzył jak Florence znika za drzwiami wyjściowymi.
           -Dajcie jej chwilę – rzucił w kierunku Theodore’a, a następnie przeniósł wzrok na jego syna.
           -Z tobą też chciałbym chwilę porozmawiać, zanim Theo zabierze was w bezpieczne miejsce. Jeśli mogę – odparł. Chłopak się zgodził, więc z powrotem wrócili do pustego pokoju.
            -To nie zajmie dużo czasu – zaczął przez moment zastanawiając się jak odpowiednio ubrać w słowa to, co chce powiedzieć.
            -Nie mam pojęcia co jest między tobą, a moją córką. Czy to, co pokazaliście na ostatnim przyjęciu było zwykłym przekrętem czy nie. Wiem jedynie, że bardzo jej na tobie zależy i jesteś jedyną osobą, której w pełni ufam. Zawsze myślałem, że byłeś dla niej odpowiednią osobą – uśmiech przemknął przez jego twarz, ale za chwilę zniknął -Nie jesteście bezpieczni. Nie tylko przez to wszystko co się dzieje w Hogwarcie. Percival Smith… Grindelwald… Czy jakkolwiek się zwie, wie, że Florence go podsłuchiwała. Pomimo zapewnień ojca na jej temat, stała się jego celem. Pewnie też dlatego wysłał swoją córkę do Hogwartu. Dlatego też chciałbym cię prosić, żebyś miał na nią oko. Nie pozwól, aby zbliżyła się choć na krok do dworu Malfoyów, dopóki to wszystko się nie uspokoi. Proszę, Elijah. Nikomu innemu tak nie ufam jak tobie.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {16/06/24, 08:08 pm}

LUCY SKAMANDER

          Lucy była naprawdę przerażona tym co się właśnie działo. Zaklęcia przelatujące obok jej głowy były czymś, co zmusiło ją do wyciągnięcia różdżki. Nathaniel West był naprawdę dobrym przeciwnikiem i z łatwością odbijał każde rzucone przez nich zaklęcie. Jedno z nich trafiło prosto w pierś dziewczyny sprawiając, że poleciała kilka metrów w tył. Jęknęła, gdy jej ciało zderzyło się z twardą podłogą i potrzebowała kilku dobrych minut, aby się podnieść. Za późno zorientowała się co się dzieje. Steven pozbawiony różdżki i West celujący prosto w niego, jednak po chwili i on został rozbrojony przez dwójkę Aurorów zmierzających w ich stronę. W jednym z nich rozpoznała Rona Weasleya i przez krótki moment ucieszyła się na jego widok, dopóki nie zaczął zadawać oskarżających pytań.
             -Panie Weasley. Steven nie ma z tym nic wspólnego – próbowała jakkolwiek bronić przyjaciela, ale ta dwójka zupełnie zignorowała jej obecność.
           Po chwili kolejne zaklęcie trafiło prosto w kipiącego złością Aurora. Lucy uniosła z powrotem swoją różdżkę, obawiając się, że to West wrócił, aby dokończyć swoje porachunki, ale tym razem jej oczom ukazał się Oliver Wood oraz Theodore Nott. Wraz ze Stevenem popatrzyli na siebie zaszokowani ich obecnością w szkole. Najwidoczniej nie mieli zbyt dużego wyboru i musieli udać się z nimi, gdziekolwiek ich chcieli zabrać. Szybko opuścili mury Hogwartu, a kiedy tylko znaleźli się poza obszarem szkoły, deportowali się do ogromnej posiadłości. Bez słowa zaprowadzili ich do środka i zaczęli wypytywać o całe zamieszanie. Lucy nic nie potrafiła powiedzieć sensownego. Sama była w szoku. Jedynie co, to opowiedziała o słowach Nathaniela Westa przed wejściem do szkolnego szpitala.
            Chwilę później do ich gronka dołączył Elijah wraz z Florence i ojcem Stevena. Nie wyglądali najlepiej. Lucy już miała się zapytać co się stało, ale przerwał jej Theodore Nott nie bawiąc się w zbędną troskę. Jedynie przysłuchiwała się rozmowie. Elijah wiedział. Florence wiedziała. Steven wiedział. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi. Nie rozumiała tego. Znów została pominięta. Przecież udźwignęłaby to. Chciałaby pomóc jakkolwiek. Może gdyby wiedziała jej brat nie leżałby teraz w skrzydle szpitalnym. Lysander… Ciekawe czy on też wiedział o tym wszystkim.
              Zerknęła kątem oka na Florence, kiedy przewinął się temat Lucjusza Malfoya. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jak dziewczyna mogła się poczuć. Nie wierzyła, aby mogła mieć cokolwiek wspólnego z atakiem, sądząc po jej minie, która wydawała się mocno przybita. Kiedy Malfoy wraz z córką opuścili jadalnię, ona postanowiła poruszyć inny temat, który ją martwił.
           -Mój brat tam został. W skrzydle szpitalnym. Chciałabym, aby też był z nami. Martwię się o niego – powiedziała po chwili.
          -Wykluczone – ojciec Elijah jako pierwszy zabrał głos. Blondynka zerknęła na Stevena szukając u niego jakiegokolwiek poparcia. Podejrzewała, że zależało mu na tym tak bardzo jak jej. Hogwart nie był bezpieczny. Dodatkowo Nathaniel West chciał się ich pozbyć. Dlaczego więc nie chciałby tego zrobić Lysandrowi?
             -W takim razie wracam do Hogwartu. Nie zostawię go tam samego – odparła podnosząc się z krzesła.
            -Spokojnie młoda. Czy uspokoisz się jak tam pójdę i sprawdzę co z nim? Upewnię się, że nic mu nie grozi, dobrze? – Oliver Wood uniósł lekko dłonie widząc spojrzenie Stevena wymierzone w jego kierunku. Lucy przez moment się wahała, ale koniec końców przystała na jego propozycję. Chwilę później mężczyzna się deportował, a z pokoju wyszła Florence pospiesznym krokiem. Na jej twarzy malowało się wiele emocji. Widziała, że potrzebowała wsparcia. Elijah zniknął w pokoju razem z panem Malfoyem. Wiedziała, że to oni musieli działać. Wzięła koc leżący na fotelu i pociągnęła Stevena za sobą.
             -Zaraz wrócimy – rzuciła jedynie do obydwu mężczyzn pozostałych w jadalni po czym wyszli na zewnątrz. Florence siedziała skulona na ziemi. Widziała jak wiele ją to wszystko kosztowało. Od razu opatuliła ją kocem, aby nie zmarzła i przykucnęła przy niej.
             -Chodź do środka, Flo. Zamarzniesz tu. Poza tym… Chyba pan Nott będzie chciał nas zabrać w jakieś bezpieczne miejsce. Na pewno tam chwilę odpoczniesz – powiedziała cicho lekko głaszcząc dziewczynę po ramieniu. Współczuła jej. Naprawdę. Uniosła głowę i spojrzała na Stevena.
           -W końcu to wszystko się uspokoi, prawda? Znajdziemy jakieś zaklęcie, uratujemy Damiena i wszystko się jakoś ułoży. Prawda? – nie miała pojęcia czy sama w to wierzyła, ale nie mogło być przecież inaczej. Prince’a dało się uratować. Była tego pewna.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {21/06/24, 09:50 pm}

S t e v e n        W e a s l e y


                Steven pozwolił Lucy pociągnąć się na zewnątrz, gdzie Florence Malfoy przeżywała lekki załamanie. Lekkie. Mało powiedziane. Absolutnie jej się nie dziwił. Sam pewnie byłby bliski płaczu, gdyby nie ogarnęło go dziwnie oszołomienie wywołane przeboźdźcowaniem po dzisiejszym dniu. Przystanął za dziewczynami, słuchając słów Skamander. Kiedy spojrzała na niego, wzruszył lekko ramionami. Nie miał pojęcia i nie bardzo miał siły na wmawianie komukolwiek, że będzie dobrze. Poza tym, wątpił, aby ślizgonka martwiła się teraz o Prince’a.
                Powoli kucnął po drugiej stronie Flo, splatając palce przed sobą i wbił wzrok gdzieś daleko przed siebie.
                – … ja… wiesz, nie wiem czy to jakkolwiek pocieszające, ale moja mama też nie żyje. Zmarła kilka miesięcy po moich narodzinach… Nie pamiętam jej. – zakołysał się na palcach – Mój ojciec też… nie był najlepszym rodzicem. Rzucił się w wir pracy, zostawiając mnie i moją siostrę pod opieką babci od strony mamy… To nie jest identyczna sytuacja, ale trochę rozumiem jak się teraz czujesz. Miałem dziewięć lat jak zmarła babcia, moja siostra była w Hogwarcie i zostałem sam z ojcem, który albo był w pracy, albo siedział z nosem w książkach. – zaśmiał się nerwowo – Czułem się osamotniony, i przerażony. Czasem dalej się tak czuję. Prawie każdy, na kim mi zależy w jakiś sposób mnie zawodzi - siostra, ojciec, Prince… – przełknął ślinę. Merlinie, naprawdę był gówniany w pocieszaniu ludzi – Chcę powiedzieć… chcę powiedzieć, że nigdy ze sobą nie gadaliśmy, nie jesteśmy przyjaciółmi i pewnie nie bardzo można na mnie polegać, ale poważnie, kumam twój ból. I jestem niemal pewien, że Eli też go kuma. Wszyscy jesteśmy popieprzeni, świat jest popieprzony i do chuja, to – wskazał bliżej nieokreślony kierunek, jakby wskazywał na Hogwart, które absolutnie nie było stąd widać – TO nie jest coś, z czym grupka dzieciaków, szczególnie tak popieprzonych jak my, powinna sobie radzić! Powinniśmy teraz szykować się do jebanych egzaminów, a nie martwić się, że znajomy z roku jest opętany! I wiesz co? Jaką mamy pewność, że twoi dziadkowie biorą w tym udział dobrowolnie? Kurwa, kto normalny opowiada o swoich niecnych planach w kiblu? Poza postaciami z mugolskich kreskówek. – potrząsnął głową, nie wiadomo czy bardziej zszokowany absurdem tego konceptu czy tego, ile słów  z siebie wyrzucił.
                Steven ostatecznie zamilkł, sygnalizując tym, że skończył. Zaczął bawić się swoimi palcami, żeby czymś się zająć, ponieważ czuł, że zaraz oszaleje. A poza tym to naszła go ochota na obejrzenie jakiejś durnej mugolskiej kreskowki dla odmóżdżenia. Potrzebował tego.
                – … i trochę cię podziwiam, wiesz? Że pierwsze co, to zmartwiłaś się o dziadków. W sensie, moja babcia, ta co już nie żyje, jestem niemal pewien, że sama była w połowie dementorem, tak wyglądała, jak się wściekała, nie musiałbym się o nią martwić. Ale z dziadkami od strony ojca… pewnie gdyby ktoś mi powiedział, że grozi im pocałunek dementora, to bym… nie wiem czy bym się przejął. Praktycznie ich nie znam. – wzruszył ramionami. Czy to, co mówi, czyni go potworem? – … mam nadzieję, że wszystko się to skończy dobrze… również dla nich, dla twoich dziadków. – uniósł dłoń i w nieco niezręcznym geście poklepał Florence po ramieniu, chcąc dodać jej otuchy.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Heartstorm
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {02/07/24, 09:42 pm}

Elijah Nott


Czarny pierścień wylądował na stole tuż przed nim. Wlepił w niego wzrok. Nie rozumiał, sam z trudem się z nim rozstał, a Florence przyszło to z taką łatwością i to w takim momencie. Powoli wsunął biżuterie znów na palec wskazujący lewej ręki. Magia rozlała się po jego ciele. Wszystko ponownie było tak jak powinno.
Draco Malfoy poprosił go o rozmowę. Elijah ociężale podniósł się z miejsca. Zanim wyszedł z jadalni odwrócił się ku ojcu. Theodore na niego nie spojrzał.
Nie mówił zbyt wiele podczas rozmowy z ojcem Florence.Nie wiedział co miałby mu powiedzieć. Starał się zachować spokój, ale jakiś cień przebiegł po twarzy Elijah, gdy mężczyzna wspomniał o zaufaniu do niego.
Zajmę się tym… - Przerwał swoje milczenie. Malfoy miał rację, nie są bezpieczni. Żadne z nich. - Zajmę się Florence… - Nie miał nic więcej do powiedzenia. Skierował się do drzwi. - Przekaż ojcu, że zaraz wrócę, chce zabrać ze sobą parę rzeczy.
Theodore zatrzymał Elijah, gdy ten był w połowie schodów. Na nic zdały się jego prośby o dosłownie parę chwili podczas których mógłby zebrać swoje rzeczy. Starszy z mężczyzn był nieugięty. Cenne minuty mijały, a oni wciąż tkwili w miejscu, w których łatwo ich było znaleźć.
Gdzie jest matka? - Spytał Elijah, gdy ojciec kierował ich ciemnym korytarzem ku drzwiom wyjściowym. Nieobecność kobiety, stała się nagle oczywista.
— Tam gdzie ty powinieneś… We Francji… - Na ich drodze pojawił się Draco Malfoy. - To zbyt długo już trwa, zabieram ich. - Oznajmił oschle Theodore wymijając starego przyjaciela.
Na dworze czekał już Steven wraz z dziewczynami. Elijah skupił wzrok na Florence, która starała się uporać z targającymi ją emocjami.
Theodore wyciągnął z kieszeni zardzewiałą, starą kłódkę owiniętą w jedwabną szmatkę. Świstoklik.
— Będziemy tu tak stać i czekać, aż w końcu pojawią się aurorzy?
Wszyscy znajdujący się na zewnątrz sięgnęli jeden do drugiego, Theodore -z jedną ręką na ramieniu syna - dotknął kłódki. Elijah kątem oka dostrzegł Percy’ego Weasley’a, który pojawił się w drzwiach wejściowych, nim poczuł nieprzyjemny ciągniecie w okolicy pępka i wylądował na trawie, gdzieś pośrodku lasu.
Theodore dał im zaledwie parę krótkich chwil, aby pozbierali się po nieprzyjemnej teleportacji nim ruszył w głąb drzew. Zaprowadził ich do starego drewnianego domu, której kiedyś był częścią małej walijskiej wioski, ale potem nadeszła mugolska wojna, zagubiona bomba i pożar. Domy które pozostały szybko opustoszały, został zburzone, ich miejsce przejął las z wyjątkiem tego jednego, którego właściciele nie chcieli porzucić, aż oboje nie umarli, a dom został, zapomniany i niszczejący.
Podłoga skrzypiała pod ich stopami, powietrze było zatęchłe i nieliczne meble i podłogę pokrywały grubę warstwy kurzu. Od dawna nie było tu żywego człowieka. Mały salonik, niewielka izba, w której mieściło się zaledwie pojedyncze łóżku tuż obok ciasnej kuchni i schody prowadzące na górę.
— Co to za miejsce?
— Chata w lesie. - Odparł Theodore. Wydawał się znudzony, ale Elijah dostrzegł jak oczy zachodzą mgłą. Oklumentował. - Ukrywałem się tu przed ucieczką do Francji. Wraz z Puceyem, Montaguem i Flora Carrow… Na górze są jeszcze dwa pokoje. Rzeczy Montague i Carrow pewnie jeszcze tam gniją. - Graham Montague zginął w pojedynku z aurorami, kilka dni po bitwie o Hogwart. Theodore nigdy nie zapomniał twarzy Adriena Pucey’a, gdy przekazał mu wieści o śmierci Graham. A Flora, któregoś dnia po prostu zniknęła i nikt pomimo upływu lat nie wiedział co się z nią stało. - To miejsce jest objęte zaklęciem nienanoszlnym i odstraszającym mugoli. Skrzat przyniesie wam jedzenie, a wy będziecie tu grzecznie siedzieć i czekać, jasne?.. Ubikacja jest na dworze, wodę bierzecie ze studni. - Oznajmił i po prostu wyszedł nie żegnając się.
Zostali sami. Elijah wziął głęboki wdech i przebiegł wzrokiem po przyjaciołach.
I co teraz? - Zapytał Stevena. Nie oczekiwał odpowiedzi, nie miał pojęcia czy taka istniała. Usiadł na zakurzonej, starej kanapie, głośne skrzypienie rozległo się w salonie. - Niech dziewczyny wezmą pokoje na górze, a my… Podzielimy się jakoś… Mogę zostać na kanapie…- Spojrzał przez ramię na resztę. - Dzisiaj już nic nie zrobimy, musimy odpocząć, pomyśleć co dalej.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {08/07/24, 05:48 pm}

S t e v e n        W e a s l e y


                Wzruszył ramionami w odpowiedzi na bezmyślnie zadane pytanie Elijah. Nic nie zrobią, ot co. Będą siedzieć grzecznie na dupach, czekając, aż ich ojcowie się tym zajmą, bo ani nie wiedzą jak się stąd wydostać, ani co zrobić jak już by się im udało.
                Bez słowa opuścił salon, a raczej pomieszczenie, które próbowało udawać, że nim jest i wszedł do ciasnej izby obok. Powietrze było zatęchłe i pełne kurzu, który wzbił się w górę pod wpływem ruchów Weasley’a. Otarł nos rękawem swetra i wsunął palce między drewniane framugi wąskiego okna. Musiał włożyć w to więcej siły, ponieważ stary mechanizm zastał się przez lata. Wciąż świeże rany po upadku z wieży astronomicznej na ramionach i plecach chłopaka zapiekły ostrzegawczo od wysiłku, grożąc, że jak będzie szalał, to się znowu otworzą. Jakby przez cały ten czas jaki minął od tamtego wydarzenia, nie wystawiał ich na próbę przy… różnych czynnościach odbywanych z Lysandrem.
                Otworzył okno na tyle, na ile pozwolił mu zawiasy i jego chude łapska, czyli gdzieś do połowy. Wystarczająco, aby usiąść na parapecie, nogami wewnątrz, a górną połową ciała na zewnątrz. Nie było to najwygodniejsze, ale przynajmniej mógł odetchnąć świeżym powietrzem. Od tego wewnątrz domu, było mu niedobrze.
                O Merlinie, ależ on chciał, żeby się okazało, że to wszystko to tylko zły sen. Cieszył się z tego, co wynikło między nim a Lysandrem, ale miał wrażenie, że przypłacił to, zburzeniem porządku całego świata. Reinkarnacja Grindelwalda, jakieś złe plany dawnych Śmierciożerców, a w centrum tego wszystkiego grupka durnych nastolatków.
                Martwił się o Lysandra. Czy nic mu nie jest? Bał się o siostrę, bo nie wiedział, czy ona w jakiś sposób też nie jest zagrożona. Bał się o siebie, bo już całkiem nie wiedział komu ma ufać, a komu nie. jasne, zawsze uważał Prince’a za nieodpowiedzialnego kretyna, ale nigdy nie spodziewał się z jego strony noża w plecy, a tymczasem to właśnie on wbił po jednym każdemu z nich.  Skąd miał wiedzieć, komu ma ufać? Skąd miał wiedzieć czy może ufać ludziom, z którymi teraz jest tu zamknięty? Albo… ludziom, którzy ich tu zamknęli?
                – … mogliśmy zostać dzisiaj w łóżku. – westchnął do siebie, mrużąc oczy i wpatrując się w niszczejące mury budynków nieopodal. Jeszcze kilka godzin temu leżał w ramionach Lysandra i nie miał pojęcia, jak bardzo to wszystko się jeszcze zjebie. Mógł w nich zostać. Może wtedy ominęłoby go to szaleństwo.
Kalsi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Kalsi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {09/07/24, 06:21 pm}

FLORENCE BEATRICE MALFOY

          Florence skuliła się na ziemi, obejmując kolana, starając się zapanować nad emocjami, które kłębiły się w niej jak burza. Czuła się mocno zagubiona i bezsilna przez te wszystkie wydarzenia, które miały miejsce. Zastanawiała się ile czasu minie, aż Ministerstwo dowie się kto za tym wszystkim stoi. Kto jest odpowiedzialny za ataki w szkole, za morderstwa czarodziejów nieczystej krwi. Ile czasu zajmie im dotarcie do dworu Malfoy’ów i pojmanie jej dziadków.
         Głowę schowała między kolanami. Tyle się ostatnio wydarzyło. Miała wrażenie, że minęły miesiące. Długie miesiące. Tymczasem od balu bożonarodzeniowego minęło zaledwie kilka tygodni.
         Czuła, jak ktoś opatula ją kocem. Drgnęła gwałtownie i uniosła głowę. Głos Lucy brzmiał jak echo w oddali, jakby mówiono do niej przez mgłę. Jej słowa miały być pocieszające, ale Florence ledwo je rejestrowała.
          Zerknęła na Lucy, widząc jej zatroskane spojrzenie, które sprawiło, że poczuła się trochę mniej samotna. Ale mimo to czuła, że otacza ją coś mrocznego i nie była pewna czy cokolwiek sprawi, że szybko się z tej ciemności uwolni. Kiedy Steven usiadł po drugiej stronie, jego słowa przebiły się przez barierę, którą zbudowała wokół siebie. Im dłużej się w niego wpatrywała tym bardziej docierały do niej jego słowa. Jak bardzo okrutnie to nie zabrzmi to było coś pokrzepiającego w tym, że ktoś inny też czuł się zagubiony. Nie była w tym wszystkim sama.
           -Dziękuję – zdążyła tylko wykrztusić, kiedy wspomniał o jej rodzinie. Cieszyła się, że jest ktokolwiek na tej ziemi, kto nie uważa, że jej dziadkowie są odpowiedzialni za całe zło tego świata. Może gdyby nie byli jej krewnymi to sama chciałaby, aby jak najprędzej odpowiedzieli za swoje zbrodnie. Szczerze wątpiła, że mogli być pod wpływem jakieś klątwy. Mimo to była wdzięczna Stevenowi, że starał się ją w ten sposób pocieszyć.
         Przybycie Elijah'a i Theodore'a przerwało chwilowy spokój. Widząc świstoklik, Florence powoli podniosła się, czując jeszcze skutki Cruciatusa na swoim ciele. Skrzywiła się lekko, kiedy jej napięte, bolące mięśnie dały o sobie znać, a następnie ujęła kłódkę. Poczuła nagłe ciągnięcie w okolicy pępka, które przyniosło ich do lasu. Widok starego, drewnianego domu, który kiedyś był częścią wioski, wywołał w niej mieszane uczucia. Było coś smutnego w tym miejscu, jakby przeszłość wciąż wisiała w powietrzu. Dom był opuszczony,
zaniedbany, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny.
           Florence weszła do domu, starając się zignorować kurz, który unosił się w powietrzu. Czuła się zmęczona i przytłoczona. Chciała tylko znaleźć miejsce, gdzie mogłaby się schować i odpocząć. Marzyła o miękkim łóżku. O jakimkolwiek łóżku. Z drugiej jednak strony bała się zasnąć. Bała się tego, co może jej przynieść sen.
           Spojrzała na Notta. Co teraz? Nie wiedziała czy ktokolwiek z nich zna odpowiedź na to pytanie. Chyba tak naprawdę nie pozostało im nic innego tylko siedzieć i czekać, aż jej ojciec dostarczy im księgi o czarnej magii z rodu Blacków. Wiedziała, że większość z nich sama przestudiowała, ale to było dawno i w tym momencie była tak wyczerpana, że nie zdołałaby sobie przypomnieć ani jednej pojedynczej rzeczy, która znajdowała się zapisana na kartkach.
           -Zgadzam się. Powinniśmy odpocząć – wymamrotała w końcu i machnęła ręką kierując się  tym samym w stronę schodów. Wchodziła na górę, starając się ignorować każde skrzypnięcie desek podłogowych. Czuła jak z każdym kolejnym stawianym krokiem jest jej coraz ciężej, trudniej. Jakby jej ciało stawiało opór i buntował  się przy każdej próbie ruchu.
            W końcu znalazła jeden z pokoi. Większość mebli zakryte było białym prześcieradłem ubrudzonym od zaległego kurzu. Kiedy zamknęła drzwi, wzięła głęboki wdech, czując jak emocje powoli się uspokajają. Ściągnęła wszystkie nakrycia i rzuciła je w kąt pokoju, po czym opadła na łóżko, które cicho zaskrzypiało. Zerknęła na swoją rękę, której mięśnie wciąż niekontrolowanie drżały. Mimowolnie jej umysł przywołał obrazy z korytarza. Zacisnęła usta w wąską linię przypominając sobie przeszywający, nieustający ból. Wiedziała, że Crucio było zaklęciem torturującym, ale teoria była czymś zupełnie innym, niż doświadczeniem tego w rzeczywistości. Przejechała palcami po ręce i zacisnęła je na skórze starając się powstrzymać to cholerne drżenie.
            Zwinęła się w kłębek, przytulając się do jednej z poduszek. Myślała o rodzinie, o przyjaciołach, o wszystkim, co straciła i co jeszcze mogła stracić. Ale teraz, w tym starym domu, była chwila spokoju, którą musiała wykorzystać. Zamknęła oczy, próbując zrelaksować się i znaleźć siłę na to, co miało nadejść.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {11/07/24, 04:24 pm}

Lucy Skamander

Kiedy Steven zaczął mówić, Lucy była zaskoczona jego otwartością. Słuchała uważnie, zastanawiając się, jak wiele podobnych emocji kryło się pod powierzchnią ich wszystkich. Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę u podnóży schodów prowadzących do wieży Ravenclaw. Tyle się działo w ostatnim czasie, że nie zdążyli sobie wyjaśnić tej sytuacji. Była zła i rozgoryczona tym, że tak mało wiedziała, ale nie oznaczało to przecież, że Steven nie był jej przyjacielem. Chciała mu to pokazać przy najbliższej wolnej okazji.
Opatuliła Florence nieco mocniej i potarła jej ramiona, które wydawały się coraz bardziej zmarznięte. Uniosła wzrok, kiedy Elijah wyszedł do nich wraz ze swoim ojcem, a następnie chwyciła za świstoklik.
Nigdy nie przyzwyczai się do tego okropnego uczucia po teleportacji. Kołowało jej się w głowie, miała ochotę zwymiotować, ale jakoś udało jej się powstrzymać mdłości. Powędrowała za pozostałymi w kierunku leśnej chatki, która nie wyglądała zbyt zachęcająco. Nie odezwała się po słowach Theodore’a Notta o tym, że mają tu zostać przez jakiś czas. Zacisnęła usta w wąską linię. Martwiła się o swojego brata. Ile by dała, żeby teraz był tu z nimi. Cały i zdrowy. Miała nadzieję, że Oliver Wood faktycznie dotrzyma słowa i sprawdzi czy chłopakowi nic nie zagraża. Musiała się jedynie domyślać jak bardzo będzie on zdezorientowany, kiedy się przebudzi i zobaczy ten chaos rozgrywający się w Hogwarcie. Nie będzie miał obok siebie ani jej, ani Stevena. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze z ust. Na pewno była zmęczona, ale nie mogła przecież tak spokojnie pójść do łóżka i zasnąć. Kolejna rzecz, która nie dawała jej spokoju była klątwa Prince’a. Była przerażona, kiedy Elijah opowiadał o tym, że widział w jego ciele samego Gellerta Grindelwalda. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co Damien mógł czuć. Czy on w ogóle miał jakąkolwiek kontrolę nad swoim umysłem. Czy nie było już za późno? Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jej plecach. Musieli znaleźć jakieś rozwiązanie, aby sprowadzić go z powrotem. Gdzie mogliby uzyskać informacje o tej klątwie? Miała nadzieję, że faktycznie we wcześniej wspomnianych księgach rodziny Florence, uda im się cokolwiek znaleźć. Niewiele mogli zrobić zamknięci w tych czterech ścianach.
Zerknęła na Stevena. On też pewnie musiał mieć w głowie wiele myśli. O Lysandrze, o Damienie, o tej całej pochrzanionej sytuacji… Przełknęła ślinę i powoli podeszła do niego na odległość dwóch kroków. Otwierała usta i zamykała, zastanawiając się co powinna mu powiedzieć.
-Przepraszam… Nie powinnam była się na ciebie tak złościć… Wiem, że nie chciałeś mi powiedzieć o tym wszystkim, bo chciałeś mnie chronić – powiedziała cicho i spuściła wzrok na swoje buty.
-Ja… Boję się. Jestem przerażona tym co się dzieje i denerwuje mnie, że nie mogę nic zrobić. Nie potrafię. Nawet nic mi nie przychodzi do głowy takiego, co zmieniłoby tą cała sytuację – rzuciła przez zaciśnięte zęby. Była Krukonką. Może nie była najodważniejsza. Bała się wielu rzeczy. Jednak ta niewiedza i bezradność uderzały ją najbardziej.
-No i Lysander… Skąd mogę wiedzieć czy jest bezpieczny. Czy jego stan się polepszył. Czy nic mu nie zagraża… - czuła łzy wzbierające pod powiekami, więc zamrugała kilkukrotnie, aby je odgonić. Pochyliła się i oparła dłonie o kolanach.
-Chyba będę rzygać – dodała czując po raz kolejny napływające mdłości. Nie wiedziała już czy to przez tą podróż świstoklikiem, czy to ten stres, który zdążył się już nagromadzić przez ostatnie kilka godzin.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Heartstorm
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {12/07/24, 09:45 am}

ELI

Wszyscy rozpierzchli się po chacie. Florence zniknęła na piętrze, Lucy podążyła za Stevenem do izdebki obok kuchni. Elijah został sam z zatęchłym salonie. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszędzie kurz i brud, brak bieżącej wody, brak wszystkiego. Nigdy by nie pomyślał, że w taki warunkach przyjdzie mu spędzić… Właśnie ile? Ile czasu spędzą zamknięci w tej ruinie nim ich ojcom uda się znaleźć rozwiązanie. Godziny? Dni? Tygodnie? Jeśli w ogóle Theodore, Draco i Percy będą mogli coś zdziałać.

Nie mógł już myśleć. Ani o Princie, ani o tym co teraz miałaby ich czekać. Musiał się czymś zająć. Zmęczyć, aby nie mieć siły na rozmyślania. Różdżka Prince’a była nieposłuszna, musiał się skupić, aby wyczarować koc i poduszkę. Odłożył zirytowany różdżkę na blat w kuchni. Pootwierał okna i drzwi, aby wywietrzyć stęchliznę i wilgoć. W kuchni znalazł jakieś starę wiadro i wyszedł na dwór w poszukiwaniu studni o której mówi ojciec
.
Podwórko chatki było równie zapuszczone jak i budynek. Dzika roślinność wdarła się i zawładnęła wszystkim czym kiedyś opiekowała się ludzka ręką. Wysoka trawa sięgała Elijah prawie do kolan. Studnia stała kilka metrów od drewnianej werandy porośnięta mchem, bluszczem, podniszczona zębem czasu. Elijah zawiesił wiadro na grubej linie i chwycił za korbę. Poczuł drobne iskierki magii, ktoś musiał niedawno rzucić na studnie jakieś zaklęcie. Theodore? Woda, którą Eli wydobył ze studni, ku jego zdziwieniu, była czysta, przejrzysta i bezwonna, zdawała się zdatna do picie.

Gdy wrócił do chatki w kuchni na blacie stała drobna skrzatka, która na widok Elijah klasnęła w dłonie.

- Paniczu, Topsy przyniosła jedzenie dla panicza i przyjaciół tak jak pan kazał. - Dumna odsunęła się pokazując pełne naczynia i wypełnioną torbę.

Elijah postawił wiadro z wodą na blacie.

- Dziekuje Topsy…- Skrzatka skinęła głową i już miała zniknąć. - Mogłabyś zrobić dla mnie coś jeszcze?. - Zatrzymał ją w ostatniej chwili. Skrzatka widocznie się zmartwiła, opuściła uszka i zacisnęłą ręce na białym materiale prześćieradłą, z którego uszyła sobie coś na kształt koszuli.

- Topsy, nie wie czy będzie mogła. Pan powiedział Topsy, żeby nie pozwalać paniczowi zrobić nic nie mądrego.

- Ja chcę tylko żebyś przyniosła mi dzienniki, które zostawiłam na biurku w swoim pokoju. Tylko tyle.

Skrzatka pokiwała energiczne głową.

- Tak, to Topsy zrobi, przyniesie paniczowi. - Pstryknęła palcami i zniknęła z charakterystycznym pyknięciem.

Westchnął. Chwilę wpatrywał się w miejsce w, którym sekundy wcześniej stała Topsy.

- Hej, słyszeliście się? Dostaliśmy jedzenie? - Krzyknął w głąb chatki odsuwając nieliczne szuflady w kuchni w poszukiwania jakich sztućców
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {12/07/24, 04:59 pm}

S t e v e n        W e a s l e y


                Dopiero po chwili zorientował się, że ktoś wszedł do izdebki i że coś do niego mówi. Wsunął się z powrotem do pomieszczenia i spojrzał na Lucy, nie odzywając się. Pozwolił jej mówić. Steven był z tych, co siedzieli cicho. Czasem miewał chwile, tak jak jeszcze kilkadziesiąt minut temu, kiedy próbował pocieszyć Florence, i wyrzucał z siebie wiele słów, jedno po drugim. A potem przez wiele godzin ciężko było wyciągnąć z niego choćby kilka słów. Miał nadzieję, że Lucy to zrozumie, że nie będzie się na niego gniewać, że znów milczy i nie chce jej nic odpowiedzieć. Ale on naprawdę nie miał siły na rozmowy. Chciał być sam…
                Powoli kucnął przed przyjaciółką, odgarniając jej bez słowa włosy z twarzy, żeby łatwiej jej było oddychać w tym tak-jakby-ataku paniki.
                – Ja też. – powiedział cicho. Miał na myśli, że on też się boi, ale przez to, że powiedział to już po tym, jak wspomniała o wymiotowaniu, zabrzmiało to, jakby jemu też zbierało się na rzyganie, co akurat prawdą nie było.
                Zebrał w sobie pozostałości sił (i słów), żeby zapewnić ją o tym, w co sam chciał wierzyć;
                – … tata i wujek Oliver się nim zajmą.
                Spojrzał w kierunku kuchni, słysząc nawoływania Eliego o jedzeniu. Czy był głodny? Kurwa, w sumie tak. Śniadanie zjadł nieduże, a miał wrażenie, jakby i ono było setki lat temu, a nie trzy godziny temu. Spojrzał na Lucy, sprawdzając jej stan.
                – Ok?
                Musiał naprawdę zabawnie brzmieć i wyglądać, odzywając się pół słówkami, byleby wypowiedzieć ich jak najmniej, jak najszybciej móc znów zamilknąć.
                Wszedł do kuchni. patrząc pod swoje nogi, jakby istniało poważne ryzyko, że deski zarwą się pod jego ciężarem… A może i takowe istniało. Chwycił dwa wyszczerbione kubki i napełnił je do połowy wodą z wiaderka. Spojrzał na Elijaha, jakby samym wzrokiem przekazywał mu “Lucy źle się czuje. Zaraz wracam”. Cofnął się i zaniósł jeden z kubków przyjaciółce.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {13/07/24, 02:13 pm}

LUCY SKAMANDER

            Przymknęła oczy starając się jakoś uspokoić to, co się działo w jej wnętrzu. Dobrze, że Steven otworzył okno, bo zapach kurzu i starego drewna sprawiał, że Lucy coraz bardziej czuła jakby wszystko jej podchodziło do gardła. Wzięła kilka głębokich wdechów świeżego powietrza. Trochę pomogło. Powoli pokiwała głową na pytanie Stevena czując jak mdłości powoli przechodzą. Oparła się o ścianę. Usłyszała wołanie Elijah dobiegające z kuchni. Jej ciało wypełnione stresem , zaczęło domagać się pożywienia. Delikatne ssanie w żołądku przypominało jej, że jedyne co dziś zjadła to śniadanie w Hogwarcie. Jeszcze kilka godzin temu zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego co się wydarzy. Chciała wierzyć w to, że wszystko się jakoś ułoży.
           Uśmiechnęła się blado, kiedy chłopak przyniósł kubek z zimną wodą. Upiła łyka, a potem drugiego i jeszcze jednego, aż uczucie puszczenia pawia nieco się zniwelowało. Następnie obydwoje skierowali się do kuchni, gdzie Elijah rozpakowywał torbę z jedzeniem.
             Lucy zajęła miejsce na jednym z krzeseł przy stole i uważnie przyglądała się całemu prowiantowi. Kanapki, owoce, warzywa, jakieś przekąski. Powinno wystarczyć na kolację i jutrzejsze śniadanie. Ciekawiło ją ile czasu tutaj spędzą. Na samą myśl o tym, że miałaby tu siedzieć z założonymi rękami, znów coś skręcało jej żołądek.
             -Gdzie Florence? – zapytała sięgając po kromkę chleba. Widziała jak wcześniej szła na górę, pewnie zająć jedną z sypialni. Domyślała się, że pewnie jest bardzo zmęczona. Najpierw ta cała sytuacja w klasie, a teraz to wszystko… Mimo to, chyba nie powinna iść spać z pustym żołądkiem. Zerknęła na Notta i lekko zmarszczyła czoło. Jak tak teraz na nich patrzyła, to miała wrażenie, że coś się zmieniło. Oczywiście nie miała pojęcia na czym opierała się ich relacja, ale przypominając sobie wcześniejsze urodziny Stevena, na to jak na siebie patrzyli, jak ze sobą rozmawiali i samo to, że Elijah przyprowadził ją na przyjęcie, wskazywało na to, jakby łączyło ich coś więcej. Teraz jednak praktycznie w ogóle się do siebie nie odzywali.
             -Wszystko w porządku? Między wami? – wypaliła po chwili. Nie chciała być wścibska, ani się wtrącać w nie swoje sprawy, ale po prostu się martwiła. Elijah też przecież należał do jej przyjaciół. A Florence… Sama nie wiedziała jakie są ich relacje, ale zdążyła ją polubić.
            -Może… Pójść po nią na górę? Albo zanieść jej tam jedzenie? – zaproponowała odgryzając kawałek kanapki. Nie chciała się narzucać, ale po tak ciężkim dniu, powinna cokolwiek zjeść. Chociażby po to, aby mieć siłę na kolejny dzień, który podejrzewała, że wcale nie będzie lżejszy.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Heartstorm
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {28/08/24, 09:29 pm}

Steven wrócił wraz z Lucy do kuchni.Elijah ukradkiem zerknął w stronę schodów. Florence nie zeszła, a chatka była za mała, aby nie usłyszał jego nawoływań. Może udało jej się zasnąć. To był ciężki dzień, szczególnie dla Flor, zasłużyła na sen. Coś wewnątrz Elijah nieprzyjemnie skręciło się na wspomnienie jej krzyku rozbrzmiewajacego po pustym korytarzu.
Lucy również zauważyła nieobecność drugiej dziewczyny.
— Jest na górze. - Odpowiedział i po raz kolejny spojrzał w stronę schodów.
Kolejne pytanie zbiło go z tropu. Spojrzał skonfundowany na Steven jakby szukał u niego jakiegoś wyjaśnienia i przeniósł spojrzenie na Lucy. Wzruszył ramionami.
— W porządku… Raczej - Odparł niepewnie. Czy to była dobra odpowiedź? Czy zgadzała się z rzeczywistością? Co innego mógłby powiedzieć? Po raz trzeci jego wzrok padł na schody. - Może już śpi. - Odezwał się po chwili ciszy. - Ja… Ja zaniosę jej jedzenie…- Wstał od stołu. Zanim odszedł poklepał Stevena po ramieniu. - A wy odpocznijcie.
Schody skrzypiały przy każdym jego kroku i rozbrzmiewały po cichej chacie. Na piętrze znajdowały się dwie pary identycznych drzwi. Jedne z nich były uchylone. Elijah zajrzał do środka. Jego oczom ukazał się mały, zakurzony, pusty - nie licząc łóżka i niedużej szafy - pokoik. Druga para drzwi była zamknięta. Chłopak cicho w nie zapukał, nie chciał obudzić Florence jeśli spała. Po chwili usłyszał szmer dobiegający ze środka i stłumiony dźwięk kroków.
— Skrzat przyniósł nam jedzenie. Wołałem… Proszę
Długo patrzył na stojącą w progu, bladą dziewczynę nim powoli podał jej talerz. Wydarzenia sprzed paru godzin odrywają się na nowo przed jego oczami. Prince… Erin… Florence na podłodze. Pytanie czy wszystko w porządku wypada z jego ust, chociaż od razu wie jakie jej bezsensowne.
— Przecież doskonale wiesz, że nic nie jest w porządku.
Uciekł wzrokiem.
— Wiem. - Odparł cicho. Odwrócił głowę w stronę schodów. Nie chciał teraz na nią patrzeć, nie mógł teraz na nią patrzeć. Jej krzyk wciąż rozbrzmiewał echem w jego głowie. - Przepraszam że zwlekałem... Wtedy... przy Erin. - Nie wie co jeszcze mógłby powiedzieć. Jego racjonalna część umysłu, wręcz krzyczy, że nie powinien był wcale oddawać różdżki, ale coś w środku niego, aż skręca się na myśl, że nie zrobił tego szybciej, nie oszczędził jej kolejnego cruciatusa.
— To nie twoja wina. Nie musisz przepraszać
Skrzypienie drzwi powoduje, że Elijah znów odwraca ku Florence. Dziewczyna skinieniem głowy zaprasza go do pokoju. Zawahał się nim wszedł do środka. Przymknął za sobą drzwi, ale nie zdjął ręki z klamki. W każdej chwili gotowy, by wyjść.
— Cruc...Drżenie ustało? Nie potrzebujesz… - Urywał. Kciukiem obraca magiczny, czarny pierścień na palcu. Nie chcę, go tracić. To takie bolesne. Rozgląda się po zatęchłym, małym pokoju, gdy dziewczyna odmawia. Nie chce, aby zauważyła ulgę w jego oczach.
— A co z tobą? Jak… Jak ręka?
W pierwszym momencie nie rozumie pytania, zbyt skupiony na płynących z pierścienia uspokajających czarach.
— Ręką..? W porządku. Mam taką nadzieję… Przynajmniej się dowiedzieliśmy, że różdżka nie darz mnie zbytnia sympatią. - Próbuje pokracznie żartować.
Zapada cisza. Na jedno… Drugie… Trzecie uderzenie serca.
“Zostań.”
— To był długi dzień…
“Zostań.”
— … Spróbuj zasnąć…
“Zostań.”
— Ja i Steven będziemy na dole.
Zacisnął dłoń na klamce. Drzwi zaskrzypiały głośno.
— Chcesz żebym został?
Następne dni zlewały się ze sobą. Jeden nie różnił się od poprzedniego. Czekali. W zapomnianej chatce pośrodku lasu nie zostało im nic innego oprócz czekania. Żaden z ojców się nie pojawił, jedynie skrzat, który co rano przynosił im jedzenie. Topsy płoszyła się na widok Stevena i dziewczyny. Nigdy nie przepadała za obcymi. Elijah nabrał nawyku czekania na nią w kuchni, próbował wypytać ją o wszystko co przyszło mu do głowy, ale skrzatka uparcie powtarzała że nic nie wie. Podejrzewał, że ojciec jej zabronił. Topsy chociaż nie była zbyt rozmowna, przyniosła tak jak prosił dzienniki Alistaira i Thaddeusa Nottów. Elijah pokazał je Stevenowi, twierdząca że czarną magię najlepiej zwalczyć czarną magią.
Czwartego dnia, gdy Topsy pojawiła się rano z jedzeniem Eli wreszcie się czegoś dowiedział. Skrzatka aportowała się natychmiast uciekajac przed kolejnymi pytaniami chłopaka, zdenerwowana, że wypaplała plany swojego pana, a Elijah natychmiast podzielił się nimi z przyjaciółmi.
— Chcą nas wywieźć z kraju… Do Francji… Chyba ojcowie nie naprawili sytuacji.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {01/09/24, 02:07 pm}

S t e v e n        W e a s l e y


            Steven spędzał dłużace się w nieskończoność dni na zagłębianiu się w lekturze dzienników należących do przodków Elliego, chcąc dowiedziedzieć się czegoś przydatnego. Było to o tyle kłopotliwe, że spora część notatek nie była wykonana w języku angielskim, a w chociażby łacińskim i czymś, co przypominało grekę. Jakby bardzo obawiano się, że zapiski wpadną w niepowołane ręce, ale z drugiej strony, czy był sens ukrywania tego za innymi językami?
            – Czas powiedzieć głośno to, co myśleliśmy od początku. – odezwał się ze swojego miejsca na materacu w małej izdebce. Nie odrywał wzroku od dziennika opartego o kolana – Wiedzieliśmy, że niczego nie naprawią. Żaden z naszych ojców nie ma takiej mocy. – dwóch ex śmierciożerców (co z tego, że zostali nimi, bo byli zmuszeni przez rodziców?) i zdrajca własnej rodziny? Co oni niby mieli zrobić? I to wcale nie tak, że reputacja chłopców i Florence nie pomagały w naprawieniu sytuacji – Cokolwiek planują Grindelwaldowie, dziadek Florence i ojciec Prince’a, wybrali idealnych kozłów ofiarnych. – stwierdził, wkładając kawałek materiału między stronice, aby zaznaczyć gdzie skończył. Uniósł wzrok, żeby spojrzeć na kompana – Jesteśmy skończeni, Elijah. I nie sądzę, aby ucieczka do Francji mogła coś dać. Wiedzą, że twoja rodzina ukrywała się tam poprzednim razem. Będą nas tam szukać.
            Odłożył dziennik ostrożnie na stolik przy łóżku, a zaraz potem zniszczony słownik angielsko-grecki, o który udało sie uprosić Topsy kilka dni po dostarczeniu przez nią dziennika. Wstał i podszedł do okna, żeby wpuścić na chwilę trochę świeżego powietrza.
            — Znalazłem coś. – wskazał gestem na księgi – Myślę, że to może być to, czego użyto na… na Prinsie. Ta “klątwa”, jak ponoć nazwał to w obecności Lucy… Ale nie jestem w stanie tego rozszyfrować. Myślałem, że to język Grecki, ale obawiam się, że to coś starszego, jak starogreka, wiesz? Niby podobne, ale zmienia postać rzeczy. Nawet, jeśli jest tam coś o tym, jak go powstrzymać, to nie jestem w stanie do tego dojść. – rozłożył bezradnie ręce. Starał sie jak mógł, ale przerastało to nawet takiego nerda jak on.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

New Generation - Page 14 Empty Re: New Generation {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach