Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
AlterosDzisiaj o 12:11 pmAmazi
Charm Nook Wczoraj o 10:56 pmAku
Where is my mind?Wczoraj o 08:14 pmEeve
This is my revengeWczoraj o 08:00 pmKurokocchin
From today you're my toyWczoraj o 07:43 pmKurokocchin
Lies07/05/24, 09:07 pmSyriusz
Careful, I bite06/05/24, 06:54 pmKass
A New Beginning 06/05/24, 03:49 amYulli
The Arena of Hell05/05/24, 09:00 pmNoé
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
7 Posty - 32%
6 Posty - 27%
2 Posty - 9%
2 Posty - 9%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%

Go down
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 Empty W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 07:03 pm}

First topic message reminder :


W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 9hOYxYF

Postaci poboczne:

Memy:

Kolory:




Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 10/03/24, 05:58 pm, w całości zmieniany 29 razy

nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {23/04/24, 04:17 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 ZwbRElE
Piątek, ⅓ dnia Vesta

       Eadred i Antonio robili dwa podejścia. Za pierwszym razem, zgodnie z tym co zapowiedział Vesta, granice pola siłowego były widoczne - w dość prosty sposób można było określić, gdzie się nie zapuszczać, jakich ścieżek nie wybierać. Zdobycie szaro-grafitowego wzniesienia zajęło stosunkowo niewiele czasu w porównaniu z drugim razem, kiedy wchodzili z dezaktywowanym widokiem obszaru objętego działaniem vestaliańskiego wynalazku. Bardziej się pilnowali, ostrożniej dobierali kolejne punkty chwytów, wolniej przesuwali się wzdłuż pionowej ściany, nie ryzykując upadkiem na sam dół. Nie obeszło się oczywiście bez zaczepek, prób rozpraszania siebie nawzajem, byleby wygrać zrodzony spontanicznie konkurs na najszybsze wspięcie się na górę: Eadred w szczególności nie szczędził komentowania wypiętych w jego stronę pośladków (gdy był niżej) albo obiecywania, co zrobi z mężczyzną, gdy wygra (wtedy kiedy był wyżej).
       Dwie godziny później leżeli na kocu, podjadając przygotowane naprędce przekąski, Vesta wsparty plecami o pień drzewa, Nio wtulony w jego bok, z policzkiem wlepionym w unoszącą się z wolna twardą pierś. W cieniu rozłożystych gałęzi napawali się tak swoją obecnością, jak i pięknem otaczającej ich przyrody. Nie wiadomo kiedy, bursztynowe oczy przysłoniły ważące tonę powieki, oddech znacznie zwolnił, a Ead odpłynął w objęcia drzemki - jak na standardy swojego gatunku, wczorajszej nocy spał nie tak długo, ciało domagało się zatem należnego mu wytchnienia. Antonio poszedł w jego ślady minutę czy dwie później.
       Puchate obłoczki na niebie z czasem kompletnie się rozmyły, pozostawiając je jasnym, czystym, niebieskim niby oczy Percyvalema. Temperatura spadła o kilka kreseczek, a wiatr prawie niewyczuwalnie się wzmógł. Wokół śpiących tylko cisza, szum drzew i soczysto zielonej trawy, bzyczenie owadów zajętych własnymi sprawami, W powietrzu unosił się zapach lata.
       Vesta obudził się pierwszy. Palce ręki, którą obejmował przyjaciela nad jego ramieniem, wsunął łagodnie między płowożółte kosmki, po to by ze szczerym namaszczeniem głaskać głowę od czubka czaszki do czoła, na boki, ku skroniom. Czasem używał paznokci, czasem jedynie opuszków - niezależnie od sposobu, czynność sama w sobie przynosiła mu wiele uciechy, pozwalała oczyścić umysł ze zmartwień. Czas mijał, a on zaczął zastanawiać się nad tym, czy i jak powinien podjąć temat bycia razem.
       Wybitny sposób spędzenia czasu razem przyniósł kilka niestosownych zaczepek, dużo śmiechu i dozę rywalizacji. Bawił się bardziej niż znakomicie chociaż raz - nie ze swojej winy! - zmuszony był sprawdzić czy pole siłowe aby dobrze działa. Realnie, taki sposób zabezpieczenia przestrzeni był zdecydowanie bezpieczniejszy niż obijanie się na linach o litą skałe. Nie miał mu więc za złe chociaż do ostatniego “biegu” uporczywie próbował wyrównać wynik w upadkach.
       Drugi etap randki: kocykowanie, rozczulił go. Położenie się w cieniu wielkiego drzewa, dając się pieścić ciepłu słońca docierającemu spomiędzy szerokich gałęzi, wtulenie się w niego i zajadanie naprawdę wyśmienitymi przekąskami było idealnym zwieńczeniem chwili szaleństwa, upustu dla ich przyjacielskiej strony relacji.
       Rozmawiali, trwali w ciszy, mruczeli do siebie wymieniając się drobnymi, słodkimi gestami, głaskaniem czy trzymaniem za ręce. Tego mu było trzeba, zaczął odpływać w objęcia rozluźnienia, spokoju dając upust wezbranemu brakowi w śnie. Nie zauważył kiedy odpłynął przytulony do swojego “prywatnego kaloryferka”.
       Drzemka dobrze mu zrobiła. Głaskany po głowie długo nie podnosił powiek nie chcąc żeby mrowiące uczucie ustało. Przewrócił się tylko zmieniając pozycję, oparł się plecami o jego pierś odchylając głowę do tyłu żeby móc go miziać nosem po policzku, krzyżując ręce na swoim torsie.
       -Umiesz pływać? - Zagaił nadal bez otwierania oczu. Złapał obejmującą go w pasie rękę po której zaczął wodzić palcami. - Chętnie bym wskoczył do wody. - Dodał odnośnie tego co planował. Wieczór był przyjemnie ciepły, nic im się nie stanie jak trochę pomoczą tyłki.
       W końcu spojrzał na niego i dostrzegł nieco przejętą minę. Uniósł na jej widok pytająco jedną brew, złapał go za dłoń pozwalając żeby ich palce się luźno splotły. - Co Ci chodzi po głowie? - Zapytał dając mu całusa w policzek.
       - Tak, tak, potrafię. - Pytanie wyrwało go z rozmyślań. - A wiesz, to całkiem trafiony pomysł. Powinniśmy korzystać, póki ciepło i słońce jest jeszcze na niebie, żebyśmy później mokrzy nie wracali.
       Białe niczym śnieg zęby wgryzły się w trójkącik kremowego camemberta - to pazerność, nie głód.
       Kolejne pytanie wywołało w nim iskry podekscytowania ze szczyptą realnej obawy. Dokończył przeżuwanie, by nie mówić z pełną buzią. Ciepła dłoń wylądowała na wyraźnie zarysowanej żuchwie, a delikatne pchnięcie złączyło ze sobą ich usta w czułym pocałunku, tak dla kurażu.
       - Nio - zaczął miękko - czy ty dobrze czujesz się w naszej relacji? Bo ja znajduję w niej wszystko, o czym kiedykolwiek mógłbym marzyć. Chciałbym wiedzieć, czy ty - czy my - och, hm- Czy to zbyt wcześnie, by pytać cię, czy my jesteśmy już- - chwila na wzięcie głębokiego oddechu. - No, parą?
       - Umiałbyś sprawdzić czy tu można spokojnie skakać? - Zapytał z ognikami w oczach. Jeszcze odrobina adrenaliny dobrze im zrobi, poza tym mogliby się trochę przed sobą popopisywać, a nie tylko jak staruszki nawalać kółka żabką. - Z tego co kojarzę to któreś jeziorko było bezpieczne żeby trochę się pobawić. - Przyznał wracając w pamięci do szalonych lat początku szkolenia, wczesnej dwudziestki gdzie się czuło, że nic nie mogło stanąć na drodze do sukcesu, a człowiek był niezniszczalny. Gdzieś kiedyś z chłopakami skakał ale czy to było tu?
       Czysta pazerność kierując dłonią odnalazła kilka ostatnich zielonych winogron które zaczął obierać z gałązki i z cichym “pyk” przegryzać. Zjadł może dwa gdy zgarnięty do ciepłego pocałunku przełożył owoce do jednej dłoni żeby drugą gładzić go po palcach. To było przyjemne.
       Wypowiedź jaką po tym zaczął kazała mu się trochę mocniej skupić, odwrócił się ponownie do niego twarzą, odłożył te kilka owoców które mu jeszcze zostały i uśmiechając się nieco niepewnie, czekał aż pozbiera myśli. Już powoli się uczył, że gdy któryś z nich miał nieskoordynowany słowotok to próbował poruszyć ważny temat. Tym razem nie było inaczej.
       Gdy wreszcie padło pytanie, zdziwiony zamrugał szybko zaraz czując jak na usta wkrada się mu uśmiech. Serce zatrzepotało w piersi, a muśnięta słońcem twarz nabrała wyraźniejszego koloru. Uchylił usta ale zamiast pierwszego słowa, serce zabiło jeszcze silniej. Musiał wziąć wdech, wstrzymać go i wypuścić.
       Wziął go za rękę zaczynając głaskać kciukiem po wierzchu.
       - Eadri. - Uśmiechnął się. - Od samego początku jesteś osobą, która jako jedyna na całym świecie nigdy nie miała do mnie pretensji i rozumie jak ważne dla mnie jest życie które zbudowałem. - Zaczął. - Ostatnio trochę szybko się wszystko potoczyło i to też pasuje do całej układanki. - Uśmiechnął się trochę bardziej do siebie niż do niego. - Ja też znajduje przy Tobie wszystko czego mi kiedykolwiek brakowało albo potrzebowałem. Więc. - Przygryzł dolną wargę. - Tak. Myślę, że powinnyśmy być.
       Sposób w jaki Ead patrzył na Antonia, ujawniał cały kalejdoskop żywionych do człowieka uczuć: miłość, szacunek, sympatię, sentyment, uznanie i podziw. Trzy palce pchnięte głębiej na kark, kciuk pozostawiony pod żuchwą, znów przyciągał go bliżej. Ten pocałunek był inny niż wszystkie poprzednie, znacznie powściągliwszy, lecz spójny z charakterem chwili.
       - Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak się cieszę. - Gdyby Ross chciał doświadczyć namiastki szczęścia, które ogarniało go od środka, wystarczyłoby by przypatrzył się rozognionym oczom. Tej sposobności został pozbawiony w chwili, gdy ramiona obejmując go szczelniej, poprowadziły cały bok pięknej twarzy dokładnie w miejsce, gdzie pod rusztowaniem z kości leżało serce, wygrywające skoczną melodię spełnienia.
       Trwali w tej pozycji dobrych parę minut, nim Eadred postanowił, złożywszy wcześniej całusa na blond czuprynie, wyswobodzić ukochanego spod objęć.
       - Sprawdzę te głębokości, jak chciałeś. Daj mi chwilkę.
       Usiadł po turecku, zręczne palce zdarzyły już wywołać hologram mapy, a on zaczął wpisywać odpowiednie formuły, by tuż przy oczkach wodnych wyświetliły się ich fizykochemiczne właściwości: przewodności elektrolitycznej, wartości pH, poziom natlenienia, stężenie jonów anomowych, azotu mineralnego, fosforu; wraz ze wskaźnikami morfometrycznymi: powierzchnią zwierciadła wody, pojemnością, głębokościami - maksymalnymi i średnimi - długością, szerokością, długością linii brzegowej. Wywołany dodatkowo cyfrowy notatnik zapełnił się wkrótce zapiskami nie do odszyfrowania przez kogokolwiek innego niż Vesta - Eadred pokusił się także o symulacyjne obliczenia, w których dokładnie miejscach przy poszczególnych jeziorach byłoby im najbezpieczniej szaleć. A kiedy wycisnął z danych wszystko, do ostatniej kropelki, posłał wcinającemu winogrona mężczyźnie uśmiech z tych w stylu “knuję coś bardzo niedobrego”.
       - Pozbierajmy rzeczy i zmienimy miejscówkę.
       Przez ilość miłości jaką go darzył, zaczynał robić się strasznie głupiutki. Przynajmniej we własnych oczach. Po tej chwili… chwili pełnej… chwili och! Szczerej obietnicy na nadchodzące wspólne chwile! Miał ochotę krzyczeć jak nastolatka. Zamiast tego, gdy Eadred zmienił pozycję bawiąc się w chemika, geologa, hydrologa i cholera wie kogo jeszcze, on położył się płasko na kocu patrząc na leniwie poruszające się liście drzewa pod którym siedzieli. Uderzył kilka razy dłońmi w ziemię wystukując sobie znany rytm, czując jak skumulowana w nim radość rozpiera go energią. Aż miał ochotę się z siebie śmiać, schował twarz dłonie dając sobie chwilę, a gdy i to nie pomogło, złapał giętki ogon którym zaczął się bawić głaszcząc go, drapiąc i poprawiając futerko jakby był żywym stworzeniem.
       Po chwili był tak skupiony, że dopiero palące spojrzenie które kazało mu przenieść spojrzenie ze swojego chwilowego obiektu zainteresowania na jego… jego miłość! Spojrzenie to jednak wywołało w nim dreszcze, podniósł się na przedramionach zostawiając witkę w spokoju.
       - Czyli to nie to? A widzisz, nie byłem pewien. - Przyznał z uśmiechem zaraz zaczynając pakować do małej lodówki to co z niej zdążyli wyjąć albo nie dojedli. Zamknął wieczko, wsadził z powrotem na nogi buty po czym po chwili był gotowy poskładać koc. Okazało się tylko, że ten był przytwierdzony zapięciami które były mu całkiem obce, zaczął więc przy nich kombinować na własną rękę zamiast poczekać aż ten mu pokażę.
       Chwila na tą ich drugą miłość, sarkastyczne teksty, kilka razy wbite palce w żebra i byli gotowi z rzeczami. Zeszli z użyciem pola siłowego zanim Eadred je wyłączył i spakował. Wszystko trafiło na motocykl, a on spojrzał na małą mapkę gdzie zaznaczone było jeziorko w które celowali z pływaniem. Nie było daleko ale to od Eadreda zależało czy będzie przestawiał sprzęt czy pójdą pieszo.
       Jak na wygodnicką duszę przystało, ciemnowłosy Vesta postanowił przestawić motor bliżej ich nowej miejscówki. Postawiwszy stopy z powrotem na trawie, od razu zaczął z siebie zrzucać kolejne warstwy odzienia, nader nieprzyzwoicie patrząc partnerowi w te cudowne oczu koloru spowitego gęstymi chmurami nieba nad bezkresem oceanu. A gdy zsunął wreszcie z pośladków bieliznę, ogon postanowił włączyć się do zabawy - rozmachał się w ponętny sposób na boki, jakby szepcząc “no chodź, złap mnie, poszarp”.
       Wybijając się mocno na palcach, wskoczył z wyciągniętymi najdalej jak było to możliwe przednimi kończynami. Do wody wpadł z gracją delfina, nurkując.
       - Cholera, zimna! - zawołał po wynurzeniu.
       Cholera. Najpierw z Eadreda spadła koszulka ukazując efekty zeszłej nocy, liczne malinki, podrapane plecy, przygryziona skóra. Zacisnął mocno usta na ten widok. Nie był świadom, że tak mocno go potraktował, trochę się mu zrobiło za ciepło, do głowy natychmiast napłynęły odpowiednie obrazy, odbiło się od niego echo przyjemności na które poczuł deszcz. Na tym jednak nie koniec, spodnie, bielizna i stał w pełnej okazałości patrząc na niego tak wymownie, tak prowokacyjnie że zapomniał oddychać. Patrzył na niego jak na dzieło sztuki, wodził spojrzeniem po każdym mięśniu, kawałku skóry, swoim wkładzie w ten piękny widok.
       Przynajmniej do momentu aż nie wskoczył do wody.
       Natychmiast zaczął ściągać z siebie ciuchy, buty i koszulka w jednym czasie, skarpetki, spodenki. Została tylko bielizna i gorące spojrzenie jasnych ślepi rzucane znad tafli wody. Skoro go obserwował to gacie spadły z niego w rytmie ruszających się na boki bioder. Dopiero po tym, uśmiechnął się do niego niewinnie i ruszył w ślad za nim.
       Kuźwa, rzeczywiście była zimna.
       Szaleństw ciąg dalszy.
       Skakali do wody z rozbiegu, potem Ead wpadł na genialny pomysł podpływania do Antonia przez nurkowanie - brał go wtedy na ramiona, a wybijając się za pomocą silnych długich nóg od dna, dalekimi rzutami posyłał go na głębinę. Chlapaniu nie było końca. Tak samo jak pełnym miłości objęciom i pocałunkom w późniejszym czasie, kiedy chęć popisywania się coraz to głupszymi pomysłami stopniowo zastępowała potrzeba odetchnięcia czy poszukiwanie ciepła wśród zimnej toni.
       Wysuszyli się w ostatnich promieniach letniego słońca, leżąc plackiem w trawie przy brzegu, głowa przy głowie, snując szeptem rozmowy o tym, jak potoczy się dalej ich randka, co chcieliby zjeść, co jeszcze zobaczyć lub zrobić. W końcu doszli do porozumienia - w mieszkaniu blondyna przygotują sobie bardzo podstawową wersję carbonary (im szybciej, tym lepiej), rozwalą sie na kanapie i włączą jakąś kultową komedię, której Vesta nie miał okazji nigdy zobaczyć. Może przy lampce czerwonego wina, o ile coś się w zapasach uchowało (Ead stanowczo odradzał próbowania trunku przyniesionego przy okazji pierwszej randki, bał się że po pełnym atrakcji dniu procenty, delikatnie mówiąc, skoszą ich lepiej niż prawy sierpowy Noaha), a może przy szklaneczce zwykłej wody, tak czy inaczej, żaden by za złe nie miał!
       - Znasz zasady. Wciągaj na pupę długie spodnie - rzucił ciemnowłosy, gdy sam wciągał przez głowę dopasowany bezrękawnik z golfem. - Żadnego jeżdżenia w krótkich gaciach na motocyklu.
       To popołudnie było doskonałe, niczym z bajki. Odrobina szaleństwa, popisów i dodatkowa dawka porządnego zmęczenia fizycznego zakończona eterycznym odpoczynkiem pełnym szeptów, delikatnego dotyku, zaufania i szacunku jakim siebie darzyli, nigdy jeszcze czegoś tak intensywnego w swojej delikatności nie doświadczył. Nie chciał żeby ta chwila dobiegła końca. Nie chciał odchodzić z tego miejsca, z małego snu na jawie który napełniał go całego niesamowitymi pokładami szczęścia. Dłuższy moment przyglądał się ich splecionym dłoniom, później jego profilowi, chciał zapamiętać każdy jeden szelest trawy, zapach, muśnięcie na ciele.
       W końcu bowiem musieli stąd odejść i chociaż chwilę tu przeciągali do samego końca, słońce zaszło, a wskazówki na zegarku nieubłaganie kazały się im zbierać.
       Na szczęście szybko nakreślili plan na drugą turę, w mieszkaniu na kanapie, po ciepłym posiłku i przy dobrej komedii. Brzmiało idealnie więc mogli się pozbierać.
       I bez jego pouczenia, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że powinien być odpowiednio przygotowany. Podchodząc więc do sakwy przy motorze klepnął go w tyłek po czym wciągnął na lekko wilgotny jeszcze, nagi tyłek czarne spodnie. Koszula na pierś - odwinął nawet rękawy - kask na głowę i po chwili mknęli w stronę powoli coraz mocniej oświetlonego miasteczka, on wtulony w jego plecy, z ogromnie maślanym uśmiechem na ustach.
       To był pierwszy raz dzisiaj jak wrócił do mieszkania. Rozejrzał się jakby miał zamiar dostrzec jakieś zmiany, znaki obecności kogoś innego niż jego samego. Nie wiedział do końca czego chciał szukać, nic nie znalazł. Ze swoimi rzeczami w rękach poszedł najpierw do łazienki chcąc wsadzić wszystko do pralki, tam pierwsze zaskoczenie: urządzenie było pełne i należało je tylko włączyć. Eadred przebrał pościel, a on lekko się zmieszał. Nie skomentował jednak pozwalając sobie na lekki uśmiech, wpakował więc rzeczy do kosza na pranie, obmył ręce i twarz po czym przebrał się w lniane spodnie i lejącą się koszulę nakładaną przez głowę której przód wsadził w gacie. Poprawił jeszcze podwinięte rękawy i wrócił do niego, konkretnie do kuchni, wyjmując wszystkie składniki jakie były im potrzebne do makaronu.
       Przygotowanie posiłku zajęło im dosłownie chwilę. Woda się gotowała, w odpowiednim momencie dorzucili makaron. Sos składający się z tartego sera i żółtek powstał w międzyczasie, podobnie jak chrupiące skwarki.
       Nie minął kwadrans gdy siedzieli na kanapie powoli wciągając oblepione pysznym sosem nitki, przeglądając propozycje komedii na platformach streamingowych. Wybrał coś lekkiego, głupiego ale nie aż tak żeby Eadred miał problemy zrozumieć kontekst. Zanim film ruszył, dobrą chwilę zajęło mu wyjaśnienie całego zjawiska filmografii. Zaczynając od aktorów którzy cieszyli się niezwykłą sławą, po scenariusze, wyrafinowane efekty specjalnego tworzone tak dzięki wielkim maszynom jak i komputerowo. Miał nadzieję, że zrobił to na tyle dobrze, że w niedługim czasie - może nawet przy kolejnej okazji! - będą mogli rozszerzyć repertuar o tak lubianą przez niego fantastykę czy sci-fi. Na razie jednak, bez szaleństw.
       Obrazy na telewizorze ruszyły, oni otworzyli butelkę czerwonego wina którą wygrzebali z barku, a czas ponownie zwolnił.
       Antonio oparty o jego ramię, z nogami pod puchatym kocem i wielkim uśmiechem na ustach, naprawdę dobrze się bawił przy filmie. Ten okazał się naprawdę nieskomplikowany - o co kilkakrotnie pytał Eadreda mogąc repertuar im po prostu zmienić - i obydwaj momentami wybuchali śmiechem.
       Zawartość butelki znikała, oni zaczęli nawet drugą część komedii - która wyświetliła im się jako propozycja na końcu tej pierwszej - zmienili nieco pozycję, Nio wtulony w jego pierś obejmował go jak wielka koala czując się po prostu błogo. Opatulony kocem, z bijącym sercem pod policzkiem, czuł że wychodzą z niego emocje i zmęczenie tak ostatniego dnia jak i całego tygodnia.
       Zasnął mu w pół filmu.
       Dziwna sprawa, spędzał w jego mieszkaniu już drugą ziemską noc z rzędu. Ta miała zgoła inny przebieg niż poprzednia. Antonio usnął, a Ead - chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że puls mu zwalnia, a kończyny zaczynają coraz bardziej ciążyć mu na piersi - nie ruszył się z miejsca, dopóki na ekranie telewizora nie pojawiły się białe napisy na zupełnie czarnym tle, zwiastun końca filmu. Chciał go dokończyć z dwóch powodów - pierwsza część niezmiernie go rozbawiła, był ciekawy, jak historia potoczy się dalej; później chciał poruszyć temat wspólnych seansów, a do tego potrzebował stuprocentowej pewności, że podobnie spędzany czas wolny nie stanowi dla niego przykrego obowiązku bardziej niż zabawy. Okazało się, że owszem, mógłby - ale tylko z nim! - oddawać się podobnej rozrywce.
       Powoli, najdelikatniej jak mógł, wstał z drugą połówką trzymaną na rękach. Przecież nie mógł spać na kanapie aż do rana, jeszcze się odleży i nieszczęście gotowe! Zabrał go do sypialni, położył w łóżku, przykrywając zaraz pachnącą świeżością kołdrą, a na czole złożył miękkiego całusa. Później położył się obok - patrzył, podziwiał, rozczulał się nad słodkim wyrazem twarzy, tym jak łagodnie oddychał; zaczesywał raz po raz złote pasma uparcie opadające na zamknięte powieki, znów głaskał po głowie, a gdy zmienił pozycję - także po plecach, niespiesznie, nie gwałtownie, jakby każdy najmniejszy ruch miał go wyrwać z pięknej krainy nieświadomości.
       Nad ranem, gdy powoli zaczął doskwierać jemu samemu głód, Eadred dźwignął się wreszcie z łóżka. W kuchni przetrzepał każdą jedną szafkę w poszukiwaniu pieczywa, a gdy żadnego nie znalazł - ni kawałeczka suchej piętki - zamknął blondyna na klucz i sam udał się do pobliskiej piekarni. Sobotni poranek był zdecydowanie chłodniejszy niż ten wczorajszy, a przez to przyjemny. Po niebie sunęły leniwie gęste obłoczki, przypominające kształtem oraz teksturą watę cukrową, słońce nieśmiało zza nich wyglądało, dużo powyżej linii otaczających dolinę gór. Ptaki ćwierkały w koronach drzew i krzewów, ożywiając okolicę wrzawą. Ulice, nie licząc pojedynczych przechodniów - jak i Vesta, tłumnie pędzących do piekarń i małych sklepików za podstawowymi produktami na pierwsze śniadanie - ziały pustką. Tym bardziej Ead dał sobie więcej czasu na spokojny marsz, słuchanie ptasiej muzyki, napawanie się wczesną porą.
       Do mieszkania wrócił wyposażony w siatkę chrupiących bułeczek oraz kilku cornetto, nadziewanych obficie kremem pistacjowym (już od dłuższego czasu obiecywał sobie, że ich spróbuje!).
       Zamknąwszy skrzydła części sypialnianej, zabrał się za przygotowanie czegoś na ząb - w gruncie rzeczy, wszystko było gotowe, sery, wędliny i warzywa zostały im jeszcze z “pikniku”, wystarczyło udekorować nimi wierzch przekrojonych na dwie części bułek. Ta część poszła ekspresowo, duży biały talerz zajęły w każdym możliwym centymetrze kwadratowym kolorowe kanapki. Następna w kolejce była kawa - samodzielnie ją zmielił, bo taką świeżą najbardziej lubił Tonito - przesypał sproszkowane ziarna do odpowiedniego naczynia z zamiarem odczekania, aż jego śpioch zdecyduje się wreszcie zwlec z łóżka. Po pomieszczeniu rozszedł się charakterystyczny, intensywny zapach. Jemu kojarzył się tylko z jedną, jedyną osobą.
       Jak na wezwanie kawowego uzależnienia, w kuchni zawitał zupełnie zaspany, ledwo otwierający zamglone wspomnieniem sennych marzeń oczy Ross. Nim Eadred się opamiętał, że to nie dźwięki czyszczonego młynka, lecz stóp na podłodze, mężczyzna zdążył przysunąć się bliżej, dużo bliżej. Objął wspaniale zbudowane ciało od tyłu, policzkiem, czołem, całą powierzchnią boku buzi! przylegając mu do pleców. Podejrzane ciepło ogarnęło już i tak przesiąknięte radością serduszko, w momencie gdy paznokcie przebiegły leniwie od podstawy kręgosłupa w górę, aż do szyi.
       - Dzień dobry - przywitał się półgłosem bez odwracania. - Jeszcze wcześnie, czemu wstałeś?
       Spał i śnił. O błogim cieple, które go otulało, o miodowym spojrzeniu i zadziornym uśmiechu. Jego marzenia nie przybierały dokładnych kształtów, a jednak były tak silne, że od razu wiedział kto zajmował mu głowę. Nie pierwszy i najpewniej nie ostatni raz. Zdarzało się mu już dużo wcześniej tonąć w oceanie miodu i złota, zawsze wtedy spał jak małe dziecko.
       Tak naprawdę obudził się sam. Z nosem wtulonym w poduszkę podniósł leniwie powieki rozglądając się po przyjemnie oświetlonym pomieszczeniu. Mrugnął wolno, mocniej objął przytulanego jaśka po czym rzucił spojrzenie na zegarek na szafce nocnej. Było wcześnie, dlatego słońce miało tak charakterystyczny kolor. Przeciągnął się wtulając znowu całą twarz w puch, wygłuszając swoje głębokie pomruki będące towarzystwem strzelających kolejno stawów. Rozluźnił się znowu pozwalając sobie na zapadnięcie się w pościeli. Normalnie by nie wstawał gdyby nie doszedł go dźwięk młynka do kawy.
       Podniósł się na przedramionach i odwrócił za siebie. Drzwi były zamknięte co pozwoliło aby spod sennej mgły wyłoniły się wspomnienia wczorajszego wieczoru. Eadred został? Nie pamiętał końca filmu, a leżenie w lnianym komplecie wskazywało na to, że samodzielnie do łóżka na pewno nie dotarł. Zamruczał leniwie i niewiele myśląc, wstał z łóżka drepcząc do salonu. Drzwi lekko uchylił, zostawił je w takim stanie - podobnie jak łóżko - i namierzając szerokie plecy, przygryzł dolną wargę pozwalając na wykwitający szeroki uśmiech. Objął go wtulając się w jego plecy najpierw nosem, później policzkiem i całym bokiem twarzy. Ocierał się o niego delikatnie, kolistymi ruchami, raz po raz zmieniając kąt twarzy.
       - Mnnimny. - Zamruczał przeciągając się, zmienił położenie rąk i kładąc mu je na plecach zaczął powoli wodzić po nich paznokciami. - Cześć Skarbie. - Zamruczał niczym rasowy Vesta, stanął jeszcze bliżej, jakby mógł to by na niego wszedł! - Chciałem z Tobą spędzić poranek. Miło, że zostałeś. - Ziewnął krążąc dłońmi po nim, złapał go za umięśnioną pierś, ściskając idealnie okrągłe mięśnie. W tym momencie jego wzrok zyskał na bystrości. - Nawet nie wiem kiedy wczoraj zasnąłem, mam nadzieję, że jakoś przetrwałeś noc. - Chciał wyczaić czy ten z nim był czy wyszedł i wrócił.
       Skarbie…
       Skarbie?
       Och. Ojej.
       Echa na  wpół znanego, na wpół niezrozumiałego słowa rozniosły się pod czaszką, powtarzał je wciąż i jeszcze, na nowo, tym samym tonem, w którym je usłyszał. Coś załaskotało w podbrzuszu, zmuszając Vesta do prędszego niż zamierzał przełknięcia śliny. Słodycz wpełzła ukradkiem w spojrzenie, choć ani on, ani Nio nie mogli być świadkami jej pojawienia się.
       - Gdzieś w połowie drugiej części zacząłeś odrobinę więcej ważyć… - Winnoczerwone usta wygięły się w rozanielonym grymasie. - Nie mogłem się powstrzymać i pół nocy miziałem cię po plecach, drugie pół patrzyłem jak śpisz. Jak wy to mówicie? “Mój mały aniołek”? Tak wyglądałeś. - Czysty młynek wylądował wraz z resztą umytych sztućców na suszarce, a Eadred wreszcie przekręcił ciało w ten sposób, by stać do mężczyzny przodem. Ucałował go w rozczochraną głowę. - Przepraszam że nie było mnie w łóżku, kiedy się obudziłeś, chciałem zrobić śniadanie. Kawa zaraz będzie, kupiłem nam do niej rogaliki.
       Z jednej strony, to nie było tak, że do przygotowywania czegoś specjalnie dla niego był nieprzyzwyczajony. Eadred od ponad roku rozpieszczał go, dbając o drobne przekąski, pełne dania, urocze słodkości które sprawiały, że dzień był przyjemniejszy, a on coraz mocniej tracił głowę dla niego i tego jak można było się wzajemnie pieścić nie będąc razem. Z drugiej jednak, to był pierwszy raz gdy robił to w tym miejscu, w jego mieszkaniu, zachowując się tak jakby od początku był brakującą częścią duszy tego miejsca, jakby od zawsze tu należał jednak dopiero teraz się odnalazł. Roztaczał dookoła tych prostych czynności coś co sprawiało, że go łaskotał żołądek rozchodząc się ciepłem po całym ciele. Od dłuższego momentu patrzył mu pod ramieniem jak na blacie lądują dwa kubki - ich kubki w których od dawna już pijali - jak kawiarenka cicho bulgocze, na stos kanapek na talerzu ale i słodkie rogaliki z których krem pistacjowy aż się wylewał. Serce zabiło mu zdecydowanie za mocno, trzepotało jak zerwany do lotu motyl na co schował znowu nos w połach materiału jego koszulki, zamknął oczy.
       - Przypomnę Ci tego “aniołka” jak Ci następnym razem podpadne. - Zażartował chcąc zająć czymś innym głowę, myśli jednak cały czas wracały do chwili obecnej, chłodnego światła które wdzierało się przez okna, do jego… och, był już naprawdę jego ukochanym Vesta. Przygryzł wargę, to ciepło się tylko nasilało! Czuł jak zaczynają delikatnie mrowić go policzki od rumieńców. I jeszcze się poruszył! Zmienił pozycję przez co jego policzek zapadł się w umięśnionej persi. Aż zamruczał ciaśniej go obejmując.
       - Mhm, nic nie szkodzi. Przecież wiem, że to nie Twoja noc. - Zapewnił nie podnosząc na niego oczu, bał się że będą wręcz krzyczeć tą radością jaka się teraz w nim kotłowała, tym dziwnym podnieceniem na jego obecność, szczęściem na kształt tego poranka. Och no jak nastolatka! W życiu nie było z nim tak, tak… źle!
       - Brałeś krążek? - Upewnił się w końcu zadzierając głowę żeby na niego spojrzeć. Ach tak, ten jego zadziorny uśmiech, jednak nie miał odwagi patrzeć mu w oczy, serce to mu tak walnęło, że sam to usłyszał. Stając na palcach skradł mu pierwszego dzisiaj, słodkiego całusa po czym w dość nieprzemyślanym ruchu masując pierś, poszedł otworzyć drzwi balkonowe żeby przewietrzyć, dopóki powietrze na zewnątrz miało przyjemną temperaturę. Później wziął kubki z kawą żeby zanieść je do małego stolika niedaleko otwartego okna, mogli zacząć cieszyć się pierwszym posiłkiem dnia.
obejmując.
       - Dziś jeszcze nie - przyznał bez bicia, a wraz z wypowiedzeniem tego na głos, raptem zmiarkował, jakim wysiłkiem okupuje każdy nowy oddech. Powinien zejść do motoru, tam trzymał zapasowe kapsułki właśnie na takie okazje. Ale nie chciał teraz wychodzić z mieszkania, nie kiedy jego marzenie stanęło wreszcie na dwóch nogach!
       A jednak trzeba było.
       Zostawił Antonia dosłownie na dwie, może trzy minuty. Wrócił biegiem, pokonując na raz po parę stopni schodów na klatce jednocześnie. Tak mu było spieszno do kawy, śniadania, jego kochanego maleństwa. Substancję pozwalającą na efektywniejsze wchłanianie niezbędnych pierwiastków z powietrza wchłonął będąc na zewnątrz, dzięki czemu szybko mógł wrócić do przerwanego śniadania.
       Te minęło im w iście staromałżeńskiej atmosferze - jedno drugiemu podsuwało kolejne porcje pod nos, gładząc czule po dłoni, to znowu dolewając do kubków gorącą kawę (Ead potrzebował dwóch). A na koniec, gdy już zjedli i brzuszki były zadowolone, Vesta wstał, stanął za plecami Antonia i zaczął go niespiesznie po nich masować, szczególną uwagę zwracając na spięte mięśnie karku i ramion. Siedzący tryb pracy - nawet jeżeli stanowiła trochę ponad połowę czasu, który spędzał w biurze - zbierał swoje żniwa.
       - Nio, chciałbym cię o coś zapytać. - Wreszcie nadszedł odpowiedni moment! - Jak wiesz, za niedługo będziemy obchodzić Święto Boginii. W zeszłym roku nie dane było nam celebrować tego dnia w spokoju, teraz gdy ataki trochę ucichły, mamy nadzieję spędzić je w typowy dla naszej kultury sposób. Zastanawiałem się czy nie zechciałbyś zostać moim specjalnym gościem. - Obszedł krzesło, na którym siedział, a potem uklękł przy jego nogach. Podbródek wylądował na udzie, oczy spoglądały pełne nadziei w niebieskie odpowiedniki. Łydki oplótł ciasno ramionami. Cicho wymruczał: - Proszę.
       Poganiając go po kapsułkę z mazią do oddychania sam dokończył dzieła w postaci nakrycia do stołu. Eada nie było dosłownie minutę co on zaczął nagle kalkulować w głowie. To było fizycznie niemożliwe żeby zbiegł ze schodów, a później po nich wrócił chyba, że brał prawie że półpiętra na raz. Nie dyskutował. Vesta mieli silniejsze i dłuższe nogi, przyjął do wiadomości, że w razie “w” ten bardzo szybko będzie mógł się znaleźć albo na górze albo na dole.
       Do śniadania włączył jeszcze cicho nucące radio po czym zaczęli pałaszować ze smakiem to co zostało przygotowane. Ciepły wiatr otulał nagie stopy, zaczepnie targał kosmyki włosów. Rozmawiali o czymś całkowicie niezobowiązującym, przelecieli przez kilka gatunków filmów, plany na jutro, kwestie manewrów  jakie planował zorganizować niedługo Percy, a skończyli na święcie. Antonio aż w pamięci zapisał dokładną datę rozpoczęcia tego wydarzenia i godzinę od której musiała zapanować cisza radiowa. Już trzeci raz miał taką sytuację gdzie kontakt z Vesta nie wchodził w grę i z całych sił próbował to szanować. Ostatnim razem nie wyszło najlepiej bo był atak, tym razem życzył im spokoju.
       Z czystej pazerności zjadł “dupkę” rogalika nadszarpując tym samym stabilnośćwnętrza które rozlało się kałużą kremu na talerzu. Z lubością maczał w niej świeże ciasto delikatnie poruszając się pod naporem szczupłych palców które ugniatały spięte mięśnie. W którym momencie dłoń z kawałkiem słodycza wyciągnął też do niego, z nieprzyzwoitą satysfakcją obserwując jak oblizuje mu palce. Aż zadrżał. Na szczęście Vesta tego nie poczuł bo zaraz zmienił miejsce, usiadł na ziemi i wyglądał… znowu jakoś niepewnie i zestresowanie!
       Gdy padło pytanie aż mu trochę cukru w gardle stanęło. Kładąc jedną dłoń na jego policzku, drugą przyłożył do ust odwracając bokiem głowę, zakasłał kilka razy, ostatecznie musząc popić kawą. Tego się nie spodziewał!! Nie miał zielonego pojęcia o co chodziło w tym święcie, o samej Bogini dopiero zaczynał się dowiadywać czegoś więcej ale od samego początku Percy wyrażał się w taki sposób o tym dniu, że on nie śmiał nawet w myślach podważać jego wagi dla Vesta. Zawsze trzymał się z daleka - chociaż fakt, ostatnio dostały się mu ciasteczka - i szanował ich tradycje nie sprawiając sobą kłopotów. Przy tym nie śmiałby nawet myśleć, że stałby się częścią uroczystości.
       Gdy się opamiętał z drapaniem w gardle spojrzał na niego z wyraźnym niedowierzaniem. Trochę jak na wariata, trochę szukając w nim podpowiedzi o co mogło mu chodzić. Znalazł tylko przejęcie i niemą prośbę żeby się zgodził. Momentalnie zrobił się czerwony, to była sekunda nieuwagi!
       - Ja chyba… chyba nie powinienem. Eadred. To wasze najważniejsze święto. Ja nie… ja nie jestem Vesta. Ja nic o nim nie wiem. Nie śmiałbym… - Zaplątał się mówiąc wszystko na jednym wydechu. Zaraz schował twarz w dłonie i wziął spokojny, głęboki oddech. Dopiero po wypuszczeniu go z płuc spojrzał na niego mocno spłoszony. - Serio? A reszta? Percy się nie zgodzi. - Zsunął się z krzesła na podłogę żeby patrzeć na niego dokładnie tym samym szczenięcym wzrokiem. Jeżeli sobie z niego żartował to mu nie wyszło… Aż wziął do ręki ogon wsparcia.
       - Nio, mówisz jakby cała banda miała cię za wroga, a przecież cię uwielbiają. Każdy jeden z Oddziału. - Widząc jak bardzo go zmartwił, jakie wątpliwości i poczucie winy wzbudziło jego pytanie, momentalnie pożałował, że nie jest równie taktowny, co Percyvalem. Przygarnął Antonia bliżej piersi, wplatając palce między jego włosy na potylicy. Drapał w tym miejscu samymi koniuszkami paliczków, ruszając całym tułowiem na boki, jakby chciał utulić go do snu. - Zabawne jest to, że zareagowałem podobnie, kiedy rozmawiałem o tym wczoraj z Percym. Ale tak się składa, że to on mnie ostatecznie dzióbnął, że to najwyższy czas. Chcę żebyś był tam ze mną. Nie dla Avi, Noaha, Eriego i Ariego ani nawet nie dla Percyvalema. Dla mnie. Ze mną. Jako najważniejsza osoba w moim życiu. Nie ma to dla mnie znaczenia, że nie jesteś Vesta. Zawsze stałeś z nami na równi. A jeżeli to cię nie przekonuje... To nie wiem, co mógłbym jeszcze powiedzieć.
       Kochał go. Mocniej i inaczej niż przyjęło się w kręgach, z których się wywodził, w których się obracał. Ale kochał szczerze. I z tego właśnie powodu chciał, żeby w jednym z ważniejszych dla jego społeczności dniu, stał - lub raczej: siedział - przy nim. Był z nim. Doświadczał nowego. Czuł się wyróżniony.
       Uścisk na chwilę stał się szczelniejszy, dłonie z tyłu głowy przeniosły się na łopatki, dociskając pierś do piersi. Usta odnalazły skrawek skóry między rozmierzwioną grzywką, zostawiły na nich niewidzialny ślad.
       - Zależy mi na tobie. Bardzo. Chyba to wiesz? - Po raz kolejny zdecydowany ruch dźwignął żuchwę ku górze, by źrenice mogły śledzić cały kalejdoskop emocji, przechodzący przez wciąż zaróżowioną twarz blondyna. Obserwował w milczeniu, wychwytując z mieszanki poszczególne oznaki radości, strachu, niezdecydowania, zawstydzenia, ekscytację na nieznane. - Nie zostawię cię na pastwę potępiających brak znajomości obrządku spojrzeń, opowiem wszystko, co powinieneś wiedzieć o zwyczajach, tradycji, każdym najdrobniejszym rytuale, który ma miejsce tego dnia, jeżeli miałoby zagwarantować ci to komfort. I będę przy tobie cały czas, jeżeli się zgodzisz.
       Tym razem musnął go w usta, delikatnie, samymi wargami, jakby motyl przysiadał na płatkach kwiatu, by spić z wnętrza kielicha słodki nektar.
       Zgódź się, Nio. Chciałbym, żebyś ze mną wtedy był.
       - Percy sam wyszedł z inicjatywą? - Zdziwił się tkwiąc mocno przy jego piersi, objął go wygodnie w pasie gładząc palcami przy nasadzie ogona, delikatnie i bez nerwowych ruchów. Oczami wodził po pustej, ceglanej ścianie koło ciemnych drzwi wejściowych rozważając wszystkie za i przeciw. Owszem, nie był ich wrogiem, nie mógł też nazywać się tylko współpracownikiem. W bazie czuł się jak w drugim domu chociaż bał się do tego przyznawać nawet w myślach. Kochał ich całym sercem chociaż nadal zdarzały się mu momenty gdzie absolutnie ich nie rozumiał. No i to co było między nimi, też chyba przeważało na plus jego obecności w tym dniu w bazie. Wziął spokojny oddech wdychając jego przyjemny, świeży zapach. Zaraz wrócił spojrzeniem na niego, zmuszony też jego gestem, delikatnym pocałunkiem.
       - Wiem, mnie na Tobie też zależy. - Przyznał szczerze lekko się do niego uśmiechając. Zacisnął usta jeszcze przez moment ciesząc się mrowieniem po tym delikatnym dotyku. No przecież mu zależało na jego szczęściu, a jeżeli będzie je czuł jak będzie miał go przy sobie, totalnie zdezorientowanego, nie powinien mu odmawiać! W ogóle chyba zareagował zbyt emocjonalnie. Czy on się sypie?! Nie pamiętał żeby był kiedykolwiek tak czuły na takie gesty. A może nigdy ich nie doświadczał? Zwiesił głowę z poczucia winy, nie chciał go zmuszać do tak cudownych wyznań na które go ponownie łaskotało w żołądku.
       Zmienił pozycję.
       Siedząc między jego rozstawionymi nogami, swoje przerzucił nad jego udami przysuwając się maksymalnie blisko piersią do tej jego. Objął go delikatnie za twarz gładząc kciukami obydwa policzki.
       - To będzie dla mnie zaszczyt wziąć udział w waszym święcie. - Zaczął, nieco niepewnie ale szczerze. - Ale. - Spojrzał na niego nieco zaczepniej. - Chce wiedzieć wszystko co mi się może przydać. Żadnych niespodzianek przez które mógłbym popełnić wtopę, jasne? - Upewnił się ściskając mu policzki żeby z ust powstał rybi dzióbek. Zaraz go w niego soczyście pocałował, znowu czuł jak mu serce wali niczym dzwon. Tak dużo znaczących kroków w tak krótkim czasie. Jeszcze trochę i za tydzień będą po ślubie!
       Znowu zmiana pozycji.
       Nieco się wygiął, podciągnął i zaraz siedział na nim okrakiem, obejmując go za szyję jedną ręką, drugą bawiąc się w jego włosach. Niespiesznie zaczął składać na nim pocałunki: na czole, nasadzie nosa, na czubku nosa, bardzo delikatnie na ustach, obydwa policzki.
       - Cokolwiek rozkażesz - błysk kłów, błysk oka. Pozwalał się gnieść, całować, czochrać i przytulać, z kazdej najmniejszej pieszczoty czerpiąc maksimum przyjemności. - A co do Percy'ego… rozmowa o tobie była wypadkową rozmowy o Vierim. Chciał go również zaprosić, skoro u nas ostatnio pomieszkuje. Więc nie będziesz jedynym nie-Vesta. Ale to chyba na plus? Może nie będziesz się czuł aż tak obco. Pod warunkiem, że reszta nie będzie miała nic przeciwko. Ja nie miałem, choć zastanawiam się na ile to będzie dla chłopaka miłe doświadczenie, jeżeli ja tam będę. Cały czas mnie unika… A ja nawet nie mam jak z nim porozmawiać! Wystarczy, że pojawię się w jego zasięgu i każdy na mnie warczy. Zaczyna mnie to wkurzać. Rozumiem dlaczego tak reagują, ale błagam, przecież nie jestem dzikim zwierzęciem! Mogliby sobie trochę odpuścić
       - To nie tak, że ja się w bazie obco czuje. - Poprawił go, odsuwając się odrobinę żeby mogli swobodnie patrzeć sobie w oczy. Moment w którym to on nad nim górował i nie musiał zadzierać głowy był nieprzyzwoicie satysfakcjonujący. - Po prostu nie spodziewałem się zaproszenia. Raczej co roku dostaje instrukcje żeby was nie zaczepiać. A teraz? Nie dość, że jesteśmy razem to jeszcze… Zaskoczyłeś mnie! Chociaż na plus. Ciągle to robisz ostatnio. - Przyznał pocierając znowu swoim nosem o ten jego.
       Gdy temat zszedł na Vieriego, cmoknął niezadowolony za bardzo nie wiedząc co ma mu na to powiedzieć. Zarówno panika chłopaka była uzasadniona, jak i podejrzewał że warkot reszty oddziałowiczów na obecność Eadreda. Nikt nie chciał - chociaż on osobiście wątpił - żeby to się powtórzyło. Szczególnie od kiedy brunet był pod bardzo szczelną opieką Smoka. Ale fakt, mogliby dać im nieco przestrzeni.
       - Wiesz. Vieri mi kiedyś powiedział, że swoimi decyzjami odbieram możliwość innym na próbę rehabilitacji w jego oczach. - Zmrużył lekko oczy. - Może. - Przeciągnął ostatnią samogłoskę. - Może go w tym temacie dzióbne skoro będziemy na święcie razem? Nie mówię, że od razu otrzymasz szansę i przebaczenie ale przynajmniej, może, zaczniesz mieć chociażby sposobność? - Wzruszył ramionami. Nadal uważał, że chłopak był niezwykle rozwinięty w inteligencji emocjonalnej, poza tym miał piękne i dobre serce. I to nie tak, że chciał to wykorzystać! Raczej by odbił piłeczkę którą Vieri kiedyś tak skutecznie go znokautował.
       - A jak reszta zobaczy, że Vieri tak panicznie już na Ciebie nie reaguje, też powinni odpuścić. - Dokończył ciąg myślowy zaraz kierując spojrzenie w miodowe oczy ciekaw co sądzi.
       Giętka witka zakończona pękiem puszystych, długich włosów śmignęła w prawo i lewo między nogami krzesła, dając wyraz rosnącej w sercu nadziei.
       - Tak ci powiedział? - Gęste hebanowe brwi zmarszczyły się u nasady nosa, podczas gdy język odbił się od podniebienia z cichym "klo". - Cóż, nie wiem na ile to jego decyzja, a na ile instynkt samozachowawczy. Nie mam pretensji o to, że mnie unika, wcześniej tak samo unikał Perca, wiesz, wtedy - mocniej zaakcentował to słowo. - Po tym jak próbował odebrać sobie życie. To inni odbierają mi sposobność otworzenia do Vieriego gęby. Ale jeżeli mógłbyś coś nieco szepnąć w mojej sprawie, będę wdzięczny. Lepsze to niż nic.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {02/05/24, 07:24 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 T1tq4ln
Sobota, ⅓ dnia Vesta, tydzień później

       Mur z poduszek nie działał.
       Od ostatniej wspólnie spędzonej z Vierim nocy minęło kilka dni. Chłopak jednak nie dał mu wrócić do poprzedniego stanu egzystencji i już przy pierwszej możliwej okazji przeprowadził z nim poważną, męską rozmowę o priorytetyzacji wypoczynku tak istotnej osobistości jaką Smok był. Trochę jak rozmowa niesfornego dziecka z troskliwym ojcem. Początkowo słuchał jego argumentów z ogromnym rozczuleniem, później nieco się zmieszał mając z tyłu głowy tą intymność z jaką wiązało się dzielnie pościeli. Ostatecznie zgodził się z wyraźną ulgą na pomysł budowania co noc poduszkowej fortecy która miała ich uchronić przed nieplanowanym kontaktem fizycznym.
       Problem pojawił się w momencie gdy genialna zapora okazała się nie spełniać swojej funkcji.
       Gdy pierwszego, bardzo wczesnego ranka obudził się trzymając go mocno w objęciach, był pewien że dusza wyskoczy mu przez usta i umknie oknem. Niebieski jak dorodna borówka bardzo delikatnie go wyswobodził, przekręcił się plecami do niego by zaznać jeszcze chwili odpoczynku. Po dodatkowych dwóch czy trzech godzinach skończył w dokładnie tej samej pozycji. Tuląc szczuplejsze ciało do siebie, z palcami wplecionymi w jego włosy i schowanymi pod koszulką.
       Powstała nowa taktyka zabezpieczenia przestrzeni, wzięli koc z salonu który zwinięty w rulon miał stanowić dodatkowe umocnienie ich inżynieryjnego dzieła.
       Więc kolejnego ranka obudził się z Vierim na sobie, rozwalonym jak żaba na liściu, wtulonym policzkiem w jego pierś i z ogonem ciasno obwiązanym dookoła jednego uda.
       Poduszkowy mur zdobił podłogę przy łóżku, a na jego czubku wdzięcznie zwinięty leżał rulon z koca.
       Nie trzeba było długo czekać żeby cały pomysł stał się ich małym żartem i chociaż nadal wywoływało to w nich palące uczucie na policzkach - kolejna noc rozpoczęła się bez udziwnień w łóżku. Nieco niepewnie ale w spokoju.
       Vieri był zdania, że należał im się medal za wytrwałość oraz kreatywność w związku z ustawianiem z nocy na noc, bardziej i bardziej wymyślnych fortów z dodatkowych poduszek, koców czy pościeli. Pech chciał, że przyciągani przez niewidzialną, niewyjaśnioną siłę kiedy tylko składali na rękach władcy snów dary w postaci swoich świadomości, kończyli w ten czy inny sposób w siebie wtuleni, podczas gdy całe konstrukcje zabezpieczające przed tymi właśnie incydentami, co dwa ziemskie dni (młody mężczyzna wreszcie odkrył sekret przedłużonej doby Vesta!) kończyły na podłodze dookoła posłania lub w jego najdalszych końcach.
       Żaden nie mógł pojąć, jak to się działo. Żaden nie przyznał się, że w nocy pozbywa się barykady, byleby tylko wprawić w zakłopotanie tego drugiego. Żaden nawet nie podejrzewał, że magia wspólnego budzenia się - z ogonem owiniętym szczelnie dookoła łydki bądź uda, z palcami wysuniętymi delikatnie w kaskadę długich włosów, z ramionami tak odważnie obejmującymi chłodniejsze ciało, z oddechami mieszającymi się tak, by stanowiły jedność; z sercami powoli dopasowującymi się rytmem bicia - kryła się w… kiełkujących nieśmiało uczuciach, o których ani jeden, ani drugi, nie byli do końca świadomi, choć może częściowo coś podejrzewali. Zaczynali podejrzewać.
       Noc z piątku na sobotę była inna pod wieloma względami. Doszli bowiem do konsensusu w sprawie budowania murów - ani jedno z poprzednich przedsięwzięć nie skończyło się sukcesem, po co było więc marnować na nie czas i energię. Przed położeniem się, pożyczyli sobie przyjemnych snów, po czym odwróceni do siebie plecami - Vieri obejmując swoim zwyczajem zbitą w podłużny rulon poduszkę na skraju materaca, Percy z ręką pod policzkiem po przeciwnej stronie - po niedługim czasie zasnęli twardo.
       Mrok wraz ze swym przyjemnym chłodem ponownie popchnął ich ku sobie. Vieri zbliżył się pierwszy. Zmarznięta dłoń o lodowatych paliczkach odnalazła odsłonięty kawałek skóry na brzuchu, palce powędrowały między krawędziami wiązań po bokach bluzki, przypominającej krojem górę jinbei. Ułożył ją na wyraźnie odznaczających się na brzuchu mięśniach prostych. W tym samym czasie jego udo odnalazł ogon i podle nowego rytuału, otoczył je parokrotnie, mocno wbijając łuski w miękki, pokryty ledwie widocznym meszkiem naskórek. Ri mruknął przez sen, skracając jeszcze bardziej dystans między nimi. Druga ręką poszła w ślad za pierwszą, kolano samo wsunęło się między nogi Vesta, zahaczył piętą o kość piszczelową, jakby podświadomie chciał przy sobie zatrzymać źródło niebywałego ciepła, które biło od Percyvalema. Blady policzek przytknięto wkrótce do poruszanej w harmonijnym rytmie oddechów piersi.
       Pierwsze promienie słońca wpadające do smoczej sypialni, zastały ich w równie intymnej pozie.
       Wpół nagi tors - sznureczki po bokach popuściły przy okazji nocnego wiercenia się, jak na złość właścicielowi! - stanowił dla pleców dodatkowe oparcie, gdy Ri leżał na boku, z głową wygodnie ułożoną na umięśnionym ramieniu, którego dalsza część spoczywała prostopadle do reszty ciała pod poduszką, oraz z pośladkami jakoś tak niefortunnie dociskającymi do miednicy śpiącego za nim Percy’ego. Ogonowi najwyraźniej przestały wystarczać uda, przeniósł się na znacznie cieplejszy brzuch - rzecz jasna, moszcąc się pod materiałem koszulki - choć ściskał zdecydowanie lżej niż wcześniej. Czarne włosy rozrzucone po poduszkach w iście artystycznym nieładzie, dodatkowo zakrywały Vieriemu oczy, dzięki czemu stał się niepodatny na działanie słonecznych refleksów. W gruncie rzeczy, mógłby przespać jeszcze godzinę lub dwie, gdyby nie fakt, że Smok niespodziewanie się poruszył.
       Szare tęczówki wyłoniły się zza gąszcza ciemnych niby smoła rzęs, zamrugał powiekami, wolno, stosownie do tempa wybudzania się. Głęboki wdech brany przez nos sprawił, że wolna przestrzeń między owiniętym w talii ogonem a nim, znacznie się skurczyła. Łuski ponownie wbiły się w skórę, a on cichutko mruknął. Dłoń odgarnęła włosy z czoła. Przez chwilę patrzył przed siebie, nie rozumiejąc, dlaczego nie ma tam nikogo. Czy Percy wstał? Ruch głową uświadomił mu, że wcale nie, że był tu z nim, za nim. Obejmował go drugą ręką - lub raczej: do tej pory obejmował. Rozbawienie sytuacją wypuściło z gardła zrezygnowany śmiech. Och, matko. Znowu skończyli w tak nieprzyzwoitej pozycji!
       Od kilku nocy - chociaż nie chciał przyznawać się, że wszystko rozpoczęło się tego jednego razu gdy nie był sam w łóżku - spał jak nie on. Żadnych wybudzeń gdy panowała jeszcze ciemność, ciężka od trosk głowa nie dawała się we znaki odpędzając od niego sen. Nie czytał już w łóżku nieudolnie modląc się o chwilę wytchnienia. Spał jak zabity. Jak beztroskie dziecko, które z radością witało nowy dzień nie przejmując się problemami tego minionego i wyzwaniami obecnego. Przeważnie śnił o jednym, wielkim lesie który przemierzał w towarzystwie niesfornego obłoczka jaśniejącego promieniami słońca, który zaczepiał go i zabawiał w bezkresnej drodze.
       Tak samo było i tym razem.
       Przespał dziewięć godzin co stanowiło jego osobisty rekord. Wybudzać zaczął się tylko dlatego, że niesforne słońce zaczęło dopominać się uwagi jego jasnych oczu, każąc podnieść się kurtynie z powiek. Nie chciał. Było mu wygodnie, ciepło, a jego przytulanka tak spokojnie oddychała sprowadzając na niego błogość.
       Poprawił się, napiął grzbiet niczym przeciągający się kot po czym podkulił nogi, zmuszając Vieriego do bardzo podobnego ruchu i mocniejszego wciśnięcia pośladków w jego krocze. Nos szybko odnalazł zadowalający pukiel włosów w którym się schował, a on dając sobie przysłowiowe pięć minut, zaczął błądzić palcami w poszukiwaniu odpowiedzi na jeszcze niezadane pytanie: “w jakiej pozycji skończył dzisiaj”.
       Szczupła pierś wolno podnosiła się i opadała, a wraz z nią przez chwilę i jego dłoń. Przełknął nieco nerwowo ślinę i zawędrował wyżej: odnalazł szyję, linię szczęki, dotknął ust. Speszył się, wrócił niżej. Palcami w dół po klatce piersiowej, trafił na ogon. No tak, zdrajca. Pacnął go jak niesfornego zwierzaka licząc, że ten zrozumie aluzję i zacznie się odwijać. A gdzie tam! Tylko “poprawił” uścisk dookoła szczupłej talii. Przegrał, a nawet nie zaczął walczyć!
       Nie chcąc się bardziej kompromitować niż już i tak pewnie to zrobił - trzecią noc pod rząd - puścił go i przetaczając się na plecy, pozwolił żeby ten dalej leżał na jego ramieniu ale już go z taką namiętnością nie dotykał całym sobą.
       Wolną rękę położył na twarzy i biorąc kolejne spokojne oddechy, zaczął masować skórę próbując się rozbudzić.
       Dzisiaj Święto Pani, przydałoby się podnieść.
       Chłopak poklepał opuszkami cudze przedramię po wewnętrznej stronie na znak, że już nie śpi, a następnie, dźwigając się, wykręcił się do boku i tym samym pozwolił sobie przebiec wzrokiem po wystawionej na światlo dzienne piersi, zgodnie z obrysem wydatnych mięśni w dół i znów w górę, na twarz pocieraną zdecydowanymi ruchami, zatapiając się zdecydowanie na dłużej w majaczącym gdzieś między kolejnymi mrugnięciami błękicie. Miał dziś wyjątkowo głęboki odcień.
       - Dzień dobry, Percy - blady uśmiech przyozdobił jego pełne usta. - Pora wstawać czy jeszcze przysłowiowe pięć minut?
       W międzyczasie przeciągnął się, wyginając ciało do przodu, w tył i na boki, sprawiając każdym takim wygibasem, że koszulka dźwigała się wyżej wraz z ramionami. Spało mu się wybornie. Żadnych koszmarów. Żadnego niepokoju. Tylko ciepło i poczucie bezgranicznego bezpieczeństwa.
       Wszyscy przez ostatnich parę dni opowiadali mu o dzisiejszym święcie, wzbudzając w nim z czasem tę niewyjaśnioną ekscytację. Wystarczyłoby jedno słowo, by natychmiast zerwał się z łóżka, ubrał się i poszedł przygotowywać śniadanie, byleby tylko przybliżyć wskazówki zegara do pory świętowania. Zdawał sobie sprawę, że poranek także obfitował w różnego rodzaju aktywności okołocelebracyjne, lecz... no właśnie. Uprzedzono go, że przynajmniej w przypadku owianego tajemnicą polowania na skrzynki ze statku-matki udziału za bardzo brać nie będzie jak miał brać - był to obowiązek, a zarazem przyjemność zarezerwowana wyłącznie dla Vesta. Nie żeby było mu z tego powodu szczególnie przykro! Cieszyła go okazja na pozostanie biernym obserwatorem małych “zawodów”, tym bardziej, że nie wyjaśniono mu do końca - w ramach małej niespodzianki - dlaczego skrzynek szukano oraz co robiono później z ich zawartością. Niemniej, nie mógł się doczekać!
       - Dzień dobry Vieri. - Najpierw się przywitał, dopiero później opuścił dłoń która luźno spoczęła na środku piersi, po to by jasne oczy namierzyły zadowolonego, przeciągającego się chłopaka. Jego spojrzenie przejechały po zakrytej koszulką sylwetce łapiąc dłuższy kontakt z fragmentami skóry którą raczył mu pokazać. Zaraz wrócił na jego twarz uśmiechając się pogodnie. Wreszcie cały się wyciągnął, pazury w stopach zakręciły się do środka stopy gdy poruszał palcami, strzelił na paliczkach u dłoni po czym splatając palce, wysunął je mocno za głowę wyciągając się niczym struna. Złapał wreszcie za ogon który nadal namiętnie tkwił na Vierim, pociągnął go dwukrotnie, witka odpuściła i leniwie się ześlizgnęła z jego ciała. Wtedy mógł podnieść się do siadu, opuszczając nogi na ziemię.
       - Wstajemy, szkoda marnować czasu. - Zapewnił starając się ukryć podekscytowanie wszystkim tym co miało dzisiaj nadejść, miał jednak tak przyjemnie ciepły ton, że było to nader trudne.
       Na czas przygotowań postanowił ubrać się w coś luźniejszego: kawowe spodnie wiązane pod samo kolano czekoladowymi rzemieniami i koszulka z zakrytymi luźno ramionami do zgięcia łokcia, później materiał zaczynał zdecydowanie mocniej przylegać aż po nadgarstki, w kolorze kremowej bieli. Znowu więc skończył z odkrytymi obojczykami. Czy przy okazji przejmował się jego obecnością za plecami? Absolutnie. Co było nieco niedorzeczne ale zdążył się przez te ostatnie kilka dni tak mocno przyzwyczaić do dzielenia z nim przestrzeni, że czasami zdarzało się mu o nim zapominać.
       Po chwili gotowy odwrócił się do niego sprawdzając czy mogli wyjść i zacząć dzień.
       Mieli kilka zadań na nadchodzące godziny.
       Miła niespodzianka powitała ich w kuchni wyraźnym aromatem kawy, subtelną wonią leniwie rozwijających się listków zielonej herbaty w kubku (obwołanym już “kubkiem Vieriego”), widokiem rozłożonej starannie zastawy na blacie stołu w kolorze ciemnego orzecha, pyszniących się powideł z soczystych malin, wysokim na około dziesięć centymetrów stosikiem świeżych, przysmażonych na złoto naleśników; miodem, kremami: czekoladowym i pistacjowym, kawałkami drobno siekanej gorzkiej czekolady, czy wreszcie popisowym wypiekiem Percyvalema - płaska, owalna patera z ciasteczkami zajmowała centralną część mebla i otoczona była przez suszone kwiaty fiołkrotki. Pozornie nie wymagający zbyt wielkich przygotowań posiłek człowiekowi wydał się istną ucztą. Wzrok zaczął zajadać na długo przed tym, jak zasiedli w czwórkę do stołu - on, Percyvalem, Avicia (dotąd zajęta przywieszaniem żywej girlandy nad ich głowami) oraz Noah (który przygotował dla wszystkich śniadanie).
       Parę minut później, dołączył do nich Ari. Tym razem bez brata, co się zbyt często - a zdaniem Vieriego, nigdy - nie zdarzało. Wszyscy, jak jeden mąż, przerwali naraz krojenie, nakładanie i gryzienie, by zawiesić na brunecie oczy, posyłając w eter nieme pytanie. Ten jedynie się uśmiechał.
       Wreszcie Noah nie wytrzymał.
       - A ten drugi gdzie?
       - “Ten drugi”? - powtórzył Skrytobójca, jakby czytająć Vieriemu w myślach (“Ten drugi? Czyli nie tylko ja nie potrafię zapamiętać, który to Ari a który to Eri, nawet jeśli wydaje się to dziecinne proste, bo przecież różnią się wyglądem!”). - Ach, Noah. Musisz się nieco bardziej postarać. O kogo ci chodzi?
       Noah na krótki moment zdębiał. Kątem oka rzucił na Percy’ego, potem wzrok przeniósł z powrotem w talerz. Myślał.
       - Gdzie jest Ari?
       Pudło.
       - No jak to, to ty nie wiesz? - Ari grał głupia i świetnie się przy tym bawił. - Przecież dopiero co przyszedłem na śniadanie.
       Jakby czując co się święci, do pomieszczenia wszedł i drugi z braci. Wyraźnie zaspany, marudny, przecierał uparcie lewą powiekę, jak gdyby wpadło mu tam ziarenko piasku, które za żadne skarby nie chciało wypłynąć wraz ze łzą. Wystarczyło, by Ari odwrócił się przez ramię i posłał mu znaczące spojrzenie - wtedy zatrzymał się, zmrużył jedno oko, przypatrując się skonsternowanemu Obrońcy.
       - A, tu jesteś Eri. Właśnie-
       - Jestem Ari - poprawił go Eri.
       - Nie, ja jestem Ari - czarnowłosy błysnął zębami we wrednym uśmiechu.
       - Kiedy ostatni raz sprawdzałem, ja byłem Arim. - Blondyn zajął puste miejsce, tuż przy bracie. - Chyba musiałeś mocno się uderzyć w głowę przy wstawaniu.
       - Faktycznie, zapomniałem. Dzięki, żeś mi pomógł Eri.
       - Nie ma za co, Ari.
       - Jesteście okropni - burknął Noah pod nosem. Avicia nie mogła dłużej powstrzymywać się od śmiechu. - I ty też, Avi.
       Medyczka czym prędzej wepchała sobie kawałek naleśnika w usta, żeby zagłuszyć chichot. Vieri natomiast zakrył się taktycznie dłonią, nie chciał żeby Noah zobaczył, jak szeroki uśmiech zdobił jego twarz!
       - Gdzie nasz adorator pięciu palców i braku ogona? - Mówili chyba o Eadredzie? Bo o kim innym?
       Siadając do stołu, Percy mógł jedynie przeczuwać, że ten dzień nie zacznie się spokojnie albo, normalnie. Nie pomylił się jakoś szczególnie. Szopka którą raz po raz rozgrywali z poszczególnymi oddziałowiczami Bliźniaki eskalowała w tak szybkim tempie, że gdy on przez dłuższy czas nie podnosił wzroku znad talerza, sam pogubił się w tym który o którym mówił lub co gorsza, który w którym momencie mówił.
       Z rozbawionym uśmiechem podniósł w końcu oczy by nacieszyć się miną zrezygnowanego Obrońcy, roześmianej Medyczki i paskudną satysfakcją na twarzy obydwu podobnych sobie Vesta. Pokręcił głową z niedowierzaniem, próbując tym samym zamaskować swój uśmiech. Zawsze im to wychodziło perfekcyjnie i dopóki nie próbowali tego na nim, nie specjalnie krył śmiech. Tym razem było podobnie.
       Szczęśliwie, temat a raczej, ofiara ich żartów szybko się zmieniła, on wrócił do smarowania naleśnika bardzo obfitą ilością kremu pistacjowego, z naleśnikiem w ustach rzucił spojrzeniem na rozmawiających chłopaków.
       - Och braciszku, jak z palcami się zgodzę tak ten ogon to bym poddał dyskusji… - Przyznał na co Percy głęboko zakrztusił się posiłkiem. Uderzył jedną ręką o blat stołu, drugą zakrywając usta żeby spokojnie, kilkukrotnie kaszlnąć.
- Panowie… - Upomniał ich unosząc jedną brew w górę. W zamian otrzymał tylko dwa niewinne uśmieszki.
       - Chyba się jeszcze biedaczek nie podniósł. - Przyznał ogromnie zatroskanym tonem. - Tyle ostatnio nocy spędza poza bazą, to musi być wyczerpujące. - Smok znowu przewrócił oczami po czym zaczął masować nasadę nosa. Wsłuchiwał się przy okazji uważnie w dochodzące z korytarza dźwięki pilnując czy obiekt rozmowy czasem się nie zbliża.
       - Ale może to działa na naszą korzyść? Może… w tym roku będzie tak zmęczony… - Jego ton nieco się zmienił, było to na tyle odczuwalne, że i atmosfera przy stole nieco się zmieniła. Nie łatwo było to nazwać: konspiracja? Mieli ewidentnie jakiś spisek którego Eadred nie był częścią, a obiektem. Smok pokiwał głową, złapał kontakt wzrokowy z każdym po kolei i jak na zawołanie, każdy zaczął mruczeć wyraźne “mhm” pod wpływem niebieskich tęczówek. Gdy skończyli, znowu wszyscy wydawali się nieziemsko rozbawieni.
       Jeżeli Ri miał wcześniej jakiekolwiek wątpliwości, te rozmyły się właśnie szybciej niż tłuszcz pod wrzątkiem. Eadreda i Antonia nie łączyła zwykła sympatia. To było coś więcej.
       Zaintrygowany gwałtowną zmianą atmosfery, gdy wkroczyli w rozmowie na temat nieobecności ostatniego członka Oddziału, zaczął przysłuchiwać się jej z uwagą, czuły na każdy najmniejszy niuans. Kolejny naleśnik wylądował przed nim na talerzu - Smok podług nowego zwyczaju, dokarmiał go przy okazji każdego wspólnego posiłku. Tym razem przyjął dodatkową porcję bez marudzenia, tyle jeszcze zdoła wcisnąć.
       - Ogarnę naczynia - oznajmił Noah, dopijając resztkę kawy.
       - Percy, pomożesz mi z girlandami?
       - Weźmiemy Vieriego i zajmiemy się resztą - jak na komendę rzekli jednocześnie bracia.
       - Ej, Percy… - chłopak nachylił się bardziej w stronę smoczego boku. - O co wam chodziło? Dlaczego nieobecność Eadreda jest na waszą korzyść? - Konstruktor był czymś w rodzaju persona non grata podczas Święta Boginii, czy może sprawa rozchodziła się o coś zgoła innego? Musiał poznać prawdę!
       - Chętnie! Aczkolwiek jedno złe słowo na temat mojej techniki… - Spojrzał znacząco na Bliźniaków odpowiadając na pytanie o ozdabianiu salonu. Panowie od razu - synchronicznie oczywiście - podnieśli ręce w obronnym geście i zaczęli kręcić głowami przecząco.
       - Ty Szefie zawsze masz najlepszą. - Zapewnił Ari.
       - Nawet jeżeli trochę Ci łokieć lata… - Dodał Eri na co Smok spojrzał na nich zniesmaczony.
       - Prosze zostawić mój łokieć w spokoju. Lata i będzie latał. - Mruknął zaraz zaczynając się śmiać. Nachylił się też do Vieriego który przykuł jego uwagę dotykając jego kolana. Słysząc pytanie spojrzał na niego z szerokim, rozbawionym uśmiechem. Pochylił się nad jego uchem, konspiracyjnie zakrył się dłonią i zaczął do niego szeptać. Wcześniej oczywiście upewnił się uważnie czy Eadi nie idzie.
       - Eadred koszmarnie gotuje. Absolutnie koszmarnie. A jak mówię, że koszmarnie to znaczy, że jest naprawdę źle. Tradycja mówi, że dopóki nie znajdziesz skrzynki nie możesz pomagać w kuchni. Co roku więc chowamy skrzynkę na tyle porządnie żeby nie umiał jej znaleźć do ostatniej chwili. To taki nasz cichy pakt. Nikt nie mówi głośno ale sobie cały dzień pomagamy żeby na pewno się udało. Kochamy go ale niech od garów trzyma się z daleka. - Zaśmiał się zbierając swój i jego talerz na kupkę żeby odnieść Obrońcy do sprzątania.
       Zaraz też rozpoczął przygotowanie do wieszania kwiatowych girland pod sufitem co okazało się, też robione po “ichniemu”. W ręce Smoka znalazł się mały acz mocny łuk w pudrowym kolorze, ozdobiony kwiatami, strzała o haczykowatym grocie dookoła którego zawiązał porządny węzełek linki z ozdobami. Szybko odnalazł odpowiednie miejsce wzrokiem, gdzie wycelowana strzała mogła przebić umiejscowione w suficie kółeczko o które girlanda była zawieszona. Naciągnął lekko cięciwę po czym jego oczy spadły z sufitu na Bliźniaków.
       Oczywiście, dwa debile stały naśladując go i ostentacyjnie jeden do drugiego machał łokciem jak kurzym skrzydełkiem. Wypuścił im grot pod nogi. Ten z hałasem odbił się i wrócił do niego rykoszetem znajdując się ponownie w silnej dłoni. On natomiast uniósł wysoko brew w geście irytacji. Znowu te słodkie, głupiutkie uśmieszki. Wywalił na nich teatralnie oczami.
       Druga próba, wycelował. No naprawdę nie był wybitnym łucznikiem! Z tym łokciem było mu wygodnie! Świst strzały i idealnie wpadła w kółeczko zaczepiając długi łańcuch pod sufitem.
       Bogini musiała mieć poważne plany wobec niepozornego wyglądem, lecz niezwykłego charakterem i wrodzoną zdolnością człowieka, skoro skłoniła go do pozostania na dłużej przy stole z kubkiem wystygniętego ziołowego naparu, zamiast pozwolić od razu podążyć za bliźniakami i stanąć dokładnie w miejscu, gdzie padła strzała o haczykowatym grocie, wystrzelona przez Percy'ego w ramach ostrzeżenia przed dalszymi szyderstwami. Ciarki mimowolnie przebiegły po plecach na ten pokaz siły i nadzwyczajnego refleksu. Głupi był, zakładając z marszu, że Medyczka prosiła Smoka o pomoc tylko ze względu na jego wzrost oraz skrzydła. U Vesta nawet tak prosta czynność jak przystrajanie sufitu girlandą z kwiatów musiało wiązać się z czymś, co budziło jednocześnie grozę oraz podziw.
       Ari, Eri i Vieri (ha! jakże się złożyło!) zebrali się na znak tego pierwszego przy pudłach ustawionych w równym rządku przy wejściu. W portalu natomiast stanął Eadred - od przebudzenia cały w skowronkach - omiótł spojrzeniem miodowych oczu całe zgromadzenie, odrywając na chwilę wzrok od wyświetlonego nad nadgarstkiem pola z wiadomościami tekstowymi, wymienianymi najpewniej z Antoniem. Noah uniósł wyżej rękę, by zwrócić na siebie jego uwagę.
       - Ead, chodź, zjesz coś.
       Ri wraz z jasnowłosym Skrytobójcą, wyciągnęli z pierwszego pudła długi na około sześć metrów, połyskujący metalicznie mikroskopijnymi opiłkami przypominającymi brokat, prostokątny kawałek kremowo-beżowego materiału. Na obu jego końcach znajdowały się srebrne koła wielkości pięści - je umieszczano na specjalnych hakach, tam gdzie ściana łączyła się z sufitem, zupełnie jak długie kwietne wieńce, z tą różnicą że tkaninę prowadzono jak promienie - od centralnego punktu pomieszczenia do bocznych ścian - a nie jak girlandy, gdzie się komu podobało. Linii miało być dokładnie tyle, ile osób zasiąść miało do wspólnej kolacji, plus jedna dodatkowa - ciemnogranatowa, zdobiona misternymi ornamentami w kolorze starego złota, mieniąca się większymi drobinkami niby widzianymi na nocnym niebie miriadami gwiazd i innych ciał niebieskich - wyznaczająca kierunek do świętego drzewka ich Pani. Jako że Oddział Alpejski liczył od początku sześć osób, co roku używali sześciu z osiemnastu kawałków, zwracali przy tym szczególną uwagę, by te podczas każdej okazji rotowały - zapobiegało to chociażby przedwczesnemu wyblaknięciu tekstyliów, nie mówiąc o tak banalnej sprawie jak oszczędność czasu, bowiem z uwagi na delikatność tworzywa, panele trzeba było czyścić ręcznie pod lodowatą wodą. Rodzeństwo poszło w ślad za Percyvalemem, wzięli w ręce łuki, na cięciwach kładli zakończone kulkowymi grotami strzały, u końca których zamiast lotek znajdowały się śnieżnobiałe wstęgi. Zaraz powietrze przeszył świst wypuszczonych z precyzją pocisków. Za każdym razem trafiały w sam środek haków, odbijały się od krzywizny ściany i wracały na krzyż - strzała Eriego do Ariego, a strzała Ariego do Eriego. Następnie, z pomocą przeciągniętych przez mocowania wstęg, Vieri podciągał wysoko kręgi na krańcach tkanin, z cichym brzękiem montując je, jedną po drugiej, w odpowiednich miejscach. Namęczył się przy tym jak nigdy.
       Konstruktor pochłaniał już trzeciego naleśnika. Słodki rulonik z dżemem zagryzał raz po raz świątecznym ciasteczkiem lub popijał łykiem gorzkiej kawy. Bransoleta na nadgarstku wibrowała w takt przychodzących wiadomości. Nio przejmował się tym dniem bardziej niż dowolnym innym w trakcie całego swojego życia. Ead doskonale to rozumiał. Nerwowość potęgował dodatkowo fakt, że to będzie jego pierwsza wizyta w bazie, odkąd ich wspólny przyjaciel został poinformowany o oficjalności związku, jaki teraz tworzyli, podczas gdy reszta kompanii dowie się zapewne podczas kolacji. A przynajmniej takie były plany.
       Opaską znowu poruszyło drżenie. Smukłe palce prawej ręki przerzuciły naleśnika w drugą rękę, chwilę później wykonały odpowiednią sekwencję, nisko nad nadgarstkiem rozbłysło światło hologramu.
       “Eadri. Dlaczego nie powiesz po prostu co będziesz miał na sobie?”
       Szeroki uśmiech wykwitł mu na twarzy niczym dorodny kwiat peonii.
       “To niespodzianka, żebyś miał na co czekać.”
       “Byłoby mi prościej coś dobrać kolorystycznie!”
       Rozmowa tyczyła się tego, co Antonio miał włożyć na kolację. Do tej samej dyskusji wracali przez ostatni tydzień niemalże codziennie.
       “Zapewniam, że czegokolwiek byś nie ubrał, będziemy do siebie pasować.” - trzy z czterech palców tańczyły w miejscu, redagując treść SMSa. Kciuk zgiął się raz - poszło! Po sekundzie zmarnowanej na zawahanie się, napisał jeszcze: “Weź swój najlepszy komplet. Taki w którym czujesz się cholernie dobrze. Żebym mógł cię pożerać wzrokiem.”, na końcu wiadomości umieścił emotikonę uśmiechającego się diabełka. Ot, cały on.
       - No, zjadłeś już? - Avicia wyrosła za nim niespodziewanie, wzdrygnął się.
       - Dopiję kawę, zjem ostatniego i pomogę, z czym będzie trzeba.
       - Tylko zmyj po sobie - poprosiła, klepiąc go po ramieniu. Już na niego nie spojrzała, zainteresowała się za to trójką przystrajającą dalej sufit. - Chłopcy! Jak skończycie, weźcie drabinę i z Vierim udekorujcie trochę drzewo Pani!
       - A korytarz? - zawołali obaj.
       - Ja to zrobię - Noah, który był akurat przy stosie pudeł, porwał dwa z nich, z roślinnymi łańcuchami oraz jedno mniejsze, ze szklanymi kulami - je zawieszano na sam koniec wśród girland, po umieszczeniu w środku płaskiej samozapalającej się na niebiesko świecy.
       - Eadred, w takim razie twoje będą lampiony.
       - Następnym razem rezerwuję girlandy!
       - Wstałbyś wcześniej…
       - To byś wieszał.
       Sprawa iście podejrzana, rok w rok w święto Bogini, Eadred budził się jako ostatni. Jako ostatni też znajdował swoją skrzynkę z zestawem na wianek, przez co omijała go cała zabawa w kuchni - a przecież tak uwielbiał gotować! Tym razem tak nie będzie, poprzysiągł to sobie parę dni temu, gdy szyb wentylacyjny, gdzie ukrył jedną ze skrzynek, doposażał o dodatkowe, nieprzewidziane w żadnym obrządku atrakcje.
       Praca postępowała naprzód, on wrócił do starego siebie zaczepiając absolutnie każdego przy każdej nadarzającej się okazji. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a błękitne oczy żarzyły się ognikami radości. Wszystko było tak jak być powinno. Oni cieszyli się tradycją, tym że mogli zrobić coś innego. Na pewno w każdym z vestaliańskich serc kryła się cicha obawa, że zaraz rozbrzmi alarm, jednak te ostatnio ustały do zera. Na razie się nad tym nie pochylał. Wykazywał w ten sposób ogromną ignorancję ale chciał, naprawdę pragnął, spędzić to święto jak należy. A później wróci do martwienia się absolutnie każdym oddechem na tej szalonej planecie.
       Gdy skończył z girlandami które wcale nie były wieszane w tak losowy sposób jak się na początku wydawało, a tworzyły piękny geometryczny wzór dopełniający lekkich kotar, w jego dłoni znalazła się głęboka acz mała, drewniana miseczka z intensywnie niebieskim proszkiem. Zalał go wodą i rozrabiając mieszankę w palcach cieszył się trochę jak małe dziecko na wrażenia sensoryczne. Przechodząc koło Vieriego, zaczepnie przyłożył mu palec do nosa pozostawiając na nim odbity, niebieski ślad. Uśmiechnął się do niego słodko, puści oczko po czym podreptał pod drzwi pierwszego pokoju sypialnianego.
       Drzwi, z racji tego że przesuwały się wchodząc do ściany, nie posiadały framug. Nie stanowiło to jednak większego problemu. Maczając pierwszy palec po kciuku w farbie, zaczął rysować ciąg znaków na białej ścianie dokładnie nad delikatną linią sygnalizującą zakończenie drzwi. Kobalt idealnie się na niej odznaczał, a on dzielnie tworząc kolejne, proste linie, co jakiś czas robił krok do tyłu żeby przyjrzeć się czy dobrze to wyglądało, nie uciekało mu w dół albo nie rozjeżdżało na boki.
       W ten sposób przyozdobił każe z drzwi ilością słów odpowiadającą ilości lokatorów: Avi otrzymała sekwencję “empatia”, Noah “opiekuńczość”, Bliźniacy “spryt i zaufanie”, Eadred jako że miał gościć tego dnia swojego partnera “pomysłowość i nieszablonowość”, nad swoimi drzwiami natomiast się zawahał. Zawsze znajdowała się tam “mądrość”, tym razem było podobnie, jednak Vieri, myśl o nim sprawiła, że jego serce zatrzęsło się, a usta zacisnęły. Przez dłuższy moment zastanawiał się po czym z delikatnym uśmiechem dopisał “dobroć”. Dopełnił ostatniego ozdabiania i zadowolony z siebie, niebieskim paluchem w nos zrobił “boop” jeszcze Eadredowi.
       Po czym kawałek przed nim uciekł żeby nie zaliczyć odwetu.
       Baza była gotowa na święto, na przyjęcie Pani. Czas gonił, teraz trzeba było zająć się znalezieniem skrzynek i było to o tyle łatwe, że mając do dyspozycji od pewnego czasu jedną i tą samą przestrzeń, było kilka miejsc w których tych można było szukać. Wracając do salonu, umył ręce po czym złapał przechodzącego Vieriego zaczepiając go.
       - Jesteś wolny czy jeszcze coś robisz? - Zagaił zainteresowany. Chciał zacząć przeszukanie od ogrodu, a tam przydała by się mu dodatkowa para oczu.
       W momencie, gdy kobaltowa pieczątka linii papilarnych zagościła na czubku prostego nosa, Ri nie odmówił wymiany pełnych słodyczy uśmiechów i spojrzeń. Duży błąd w towarzystwie bliźniaków. Od razu zaczęli między sobą wymieniać znaczące mrugnięcia, imitując scenę, którą rozegrali już kiedyś w obecności Smoka. Tym razem jednak posunęli się o krok dalej: Eri przyłożył wskazujący palec do nosa ciemnowłosego, ten z kolei przysunął ku sobie bliżej twarz brata jednym pociągnięciem dłoni po żuchwie. W ostatniej chwili odwrócili głowy w przeciwnych kierunkach, unikając w ten sposób muśnięcia warg. Vieri obserwował całość w milczeniu, z coraz intensywniejszą barwą czerwieni malującą pas skóry wzdłuż kości policzkowych. Co oni…? Czy oni…? Och. Och…! Czerwień na twarzy nie pozostała obojętna na tak jawną insynuację, uszlachetniła się, teraz przypominała kolorem rubin. Serce dudniące w klatce piersiowej musiało zwrócić ich uwagę - bracia spojrzeli to po sobie, to znowu na chłopaka, posyłając nie szyderę a szczerze przeprosiny.
       “On nie wie”.
       Nie, nie wiedział. Był w tej sferze zaledwie raczkującym dzieckiem. “To wcale, wcale nie tak!”, rwał się do wyjaśniania, ale jedyne na co się zdobył, to spuszczenie wzroku nisko w dół. Percyvalem przecież… nie, na pewno nie, nie myślał o nim w sposób, jaki sugerowali! Nie mógł!
       …Nie mógł?
       A przecież było tyle znaków. Sposób w jaki na niego patrzył. Jak do niego mówił. Niebieściał, kiedy byli blisko. Traktował Vieriego inaczej, ale też tak samo jak i innych, przynajmniej z tego co zdążył zaobserwować. Z czego wynikała ta różnica?
       Reszty nie przytulał, jak jego. Nie ujmował dłoni i nie przykładał jej do ust, by pozostawić na jej wierzchu pocałunku.
       Czy to dlatego, że był człowiekiem? Ale… Kapitan Russo też był. Z nim Percyvalem nie obchodził się jak z jajkiem.
       Nie. Wytłumaczeniem nie mogło być to, co podsuwały w obecnej chwili myśli. To niemożliwe.
       Jednocześnie… nie dało się zignorować szczególności uczucia, które ogarniało całe jego wnętrze na każdy najmniejszy przejaw smoczej sympatii.
       Chyba oszalał.
       Wrócił do przerwanej czynności, z pudła po swojej prawej wyjął garść białych wstążek, błyszczących się tymi samymi okrągłymi drobinkami, co zawieszone wcześniej przy suficie prostokątne panele. Z nimi podszedł do świętego drzewa w centralnej części salonu, gdzie górne partie korony przystrajania już Ari z Erim. Ri z braku innych opcji, zajął się dolnymi gałęziach, bo jedynie do nich sięgał.
       Skończyli w tym samym czasie co Percy. Został jeszcze jeden drobny szczegół - przy pniu trzeba było rozłożyć parę ciemnogranatowych poduszek. Kiedy Vieri o to zapytał, Ari wyjaśnił że w nocy, już po kolacji, Vesta poświęcają pewien czas na modlitwę przy drzewku Bogini. Jeżeli czują taką potrzebę i mają na to ochotę.
       - Już kończymy - wyjawił Smokowi, gdy ten go zaczepił. - Rozłożę tylko poduszki przy drzewie i jestem do twojej dyspozycji.[/b]
       Czy to już pora na “polowanie”? Najwyraźniej, bo Ari i Eri rozmyli się w powietrzu chwilę temu, pozostawiając na barkach młodego mężczyzny ostatnie zadanie. Noah i Avii też od dłuższej chwili nie widział, za to Eadred z pomocą armii małych dronów (po których niemiłosiernie krzyczał) przymocowywał kolejne lampiony między kotarami - do końca miał jeszcze daleko, daleko.
       Sześć poduszek wyciągnął z kolejnego pudła sam Percy. Biorąc po trzy na raz, przenieśli je wspólnie i rozstawili w kręgu przy pniu. Ri dodatkowo poklepał po wierzchu każdej z nich, by wypełnienie rozeszło się równomiernie na wszystkie strony - wygodniej będzie im na nich siedzieć.
       Z chęcią pomógł rozłożyć ostatnie poduszki po czym rozejrzał się z uznaniem dla ich wspólnego dzieła. Baza przystrojona będzie kilka dni, nacieszy jeszcze oczy wachlarzem barw i wzorów ale ten pierwszy moment, gdy wszystko zaczynało już współgrać, niezwykle go zawsze cieszył.
       - Świetnie, czyli mogę Cię porwać do poszukiwania skrzynki. - Wyjaśnił jaki miał plan. Chciał go zaangażować ile tylko się dało, obiecał mu to przecież, że nie będzie gościem a prawowitym członkiem rodziny z obowiązkami. A zanim zaczną gotować musieli złożyć wianek. Ba, musieli go znaleźć.
       Złożyli więc wszystkie pudła które przydadzą się znowu dopiero za jakiś czas, uprzątnęli potencjalny bałagan który stworzył się z okruszków i paprochów po czym ruszyli do głównego wejścia skąd Percy chciał zacząć. Do przeszukania była elewacja bazy i sam ogród który krył nieco więcej niespodzianek niż by można było się spodziewać.
       Zatrzymał się na chwilę przy drzwiach do swojego… ekhem, ich, pokoju po usłyszeniu pytania o niebieskie znaki.
       - Apropo, wiesz że nadal masz niebieski nos? - Zapytał rozbawiony. Położył mu dłoń na policzku żeby zmusić go do delikatnego uniesienia twarzy w górę po czym zaczął lekko pocierać jego skórę zamazując barwnik. Pochylał się przy tym nad nim z ciepłym uśmiechem na ustach i przyjemnie migoczącymi oczami.
       - Gdy nasza Pani dołączy do nas na kolacji, przechodząc tędy zabierze ze sobą prośby o sprowadzenie na każdego z nas drobnego błogosławieństwa. Proszę zawsze o wzmocnienie jednej cechy danej osoby, po jednej na mieszkańca danego pokoju. - Wyjaśnił bo jak przez ostatnie kilka dni starał się opowiedzieć mu realnie o wszystkim co będzie się dzisiaj działo, tak czasami o czymś zapominał. - W naszym przypadku jest to mądrość i dobroć. - Dodał trzymając jego twarz w obydwu dłoniach. Opamiętał się dopiero po chwili, że przestał już mieć powód żeby go dotykać, puścił go więc posyłając mu słodki uśmiech.
       Znowu się to działo. Tajemnicze łaskotanie gdzieś pomiędzy dołem brzucha a centrum klatki piersiowej. Percy z pieczołowitością zarezerwowaną tylko dla jego osoby, kciukiem pocierał czubek umazanego nosa, drugą ręką przytrzymując twarz, na wypadek gdyby miał uciec - choć nic takiego nie chodziło po głowie. Gorąco wstąpiło na policzki, a on zatopił się na dłuższą chwilę w bogatym błękicie. Słowa początkowo odbijały się odeń niby od ściany, a kiedy odzyskał jasność umysłu, jeszcze bardziej się zawstydził.
       Dobroć. Cecha, którą mu przypisał. Którą chciał w nim wzmocnić na cały nadchodzący rok. A przecież… sam jej nie skąpił. Percyvalem zbyt dobry był dla niego, podczas gdy on, po prostu starał się postępować w życiu słusznie. Dlaczego akurat tę cechę wyszczególnił? Chyba błędem będzie wypytywać. To trochę jakby zapytał, dlaczego zachowywał się w jego obecności inaczej niż przy innych. Nie otrzyma jednoznacznej odpowiedzi. Tak uważał. A jednak, niezaspokojona ciekawość nie dawałaby mu chwili wytchnienia.
       - Uważasz, że jestem dobry, Percy? - zapytał nie kryjąc nuty wzruszenia w głosie.
       Jeszcze przed tym, jak Vesta odsunął od wgłębienia pod kośćmi policzkowymi swe zgrabne palce, chłopak musnął wierzch obu dłoni własnymi opuszkami, jakby w chwili zatracił nie tylko siebie, ale i zdrowy rozsądek.
       Wątpił w to czy nie sądził, że było to aż tak zauważalne? Nie wiedział, a jednak odczuwał to w każdym jednym jego geście, spojrzeniu czy czynie. Nie musiał daleko szukać w myślach żeby znaleźć przykłady na dobre serce Vieriego. Może czasami nieco łatwowierne przez co dawał sobie chociażby dokuczać ale z potencjałem na ogromną siłę popartą inteligencją. Więc czy naprawdę uważał, że był dobry? Owszem.
       Uśmiechnął się do niego rozczulony jego reakcją. Swoim już zwyczajem zaczesał mu kosmyk za ucho przyglądając się błyszczącym szarym tęczówką.
       - Oczywiście, że tak. W każdym geście czy myśli, słowie i uczynku jesteś szczerze dobry. I chce Ci tego życzyć na kolejny rok. - Zaczepnie pogładził go wierzchem palców po policzku po czym dłoń, prawie nie dotykając a jednak sunąc od ramienia po samą dłoń, ujął go za rękę którą przedłożył sobie na własne przedramię. Leniwie, niczym para spacerująca po parku, kontynuował podróż do drzwi.
       Wydawało mu się, czy naprawdę miękły mu kolana? Tych parę kroków, które przeszedł z ręką wplecioną między zgięcie łokcia a pięknie rzeźbiony bok, nie pozostawiło wątpliwości. Były niestabilne jakby ostatnich parę miesięcy spędził przykuty do łóżka. Szczęście, że Smok nie zauważył ani tego, ani karmazynu błądzącego bardzo blisko pod skórą. Nie zauważył albo zwyczajnie ignorował, w każdym razie, słowem nie skomentował, co wielce ucieszyło popadającego w coraz gorszą panikę bliskości Vieriego.
       Pozornie proste zadanie okazało się nie lada wyzwaniem. We dwójkę okrążyli całą bazę dookoła, zwracając uwagę na każde podejrzanie wyglądające wgłębienie w ścianach, każdą zbyt zaciemnioną szczelinę, kratkę, kawałek nader rozkopanej ziemi. Nic. Co jeden podrywał się z nadzieją, że odnalazł skrytkę, to rzeczywistość szybko pozbawiała wszelkich złudzeń. Pudło, pudło, pudło. Ri zaproponował nawet, by Percy użył skrzydeł, wzniósł się w powietrze i obejrzał wszystko z góry. Również nic.
       To jak szukanie igły w stogu siana!
       - Czego w ogóle szukamy? Jak wygląda taka skrzynka, na co mam zwracać uwagę? - Powinien zapytać o to w pierwszej kolejności, nie sądził jednak, że zajmie im to tyle czasu!
       Vieri w tym wszystkim chyba zapomniał o ich życiowym motto “jak coś jest łatwe, trzeba to utrudnić”, szczególnie tyczyło się to wszystkich aktywności dla przyjemności oraz - co już nie było tak zabawne - treningów. Niemniej, Percy sam musiał przyznać, że w tym roku wszyscy wykazali się niezwykłą kreatywnością skoro przez kilkadziesiąt minut dokładnych poszukiwań na dwie pary oczu nie mieli nawet punktu zaczepiania!
       - Jest mniej więcej takiej wielkości - pokazał mu w powietrzu przybliżone wymiary - z drewna, obowiązana granatowym materiałem złożonym w kokardkę. - Wyjaśnił stając zaraz z rękami na biodrach na środku trawnika jakby miało go cokolwiek teraz oświecić. Znad urwiska dotarł do nich delikatny podmuch wiatru który zaczepnie rozwiał mu włosy, przynajmniej dopóki nie wystawił w jego kierunku twarzy ciesząc się łechcącym ciepłem.
       Wtedy coś zauważył.
       Jedno drzewo zachowywało się na tyle dziwnie, że przykuło jego spojrzenie. Najpierw myślał, że mu się tylko wydawało, zaraz jednak przyszedł kolejny zaczepny podmuch i tym razem miał pewność! Trawa w jednym miejscu pnia nie poruszała się w trakt reszty swojego otoczenia, stała niczym głaz nie wzruszona na usilne starania natury.
       Zamrugał, stracił z oczu miejsce które wydawało się mu podejrzane, w jednym rzędzie stały cztery podobne drzewa, a on nie umiał na tyle skupić spojrzenia żeby złapać w tych krótkich chwilach miejsca które mu nie pasowało.
       - Coś mi się tam nie podoba, chodź. - Zachęcił go, kręcąc cały czas głową niczym ciekawskie zwierzę, starając się znaleźć kąt widzenia w którym pojawi się jakikolwiek znak, że nie miał omamów.
       Stanął przed pierwszym drzewem, na wysokości swojego torsu zaczął macać po pniu i zjeżdżając coraz niżej, zahaczał palcami o trawę. Później przesunął się w jeden bok, w drugi. Na pierwszym drzewie nic nie znalazł, Vieri poszedł w jego ślady sprawdzając drugie, on więc mógł przeskoczyć na trzecie i, bingo! Machnął palcami po trawie, a ta przeszła przez nie jakby nie istniała.
       - A to mendy, hologram. - Zaśmiał się dumny z siebie po czym wsadził rękę wgłąb idealnego obrazu rośliny czując pustą przestrzeń. Nie spodziewał się przy tym, że coś gwałtownie zaciśnie się na jego nadgarstku i pociągnie do tyłu, zaraz wysoko w górę. Utknął stojąc na palcach jednej nogi, wisząc za linkę na gałęzi kawałek nad jego głową. Cmoknął przy tym niezadowolony. Dał się podejść!
       - Ym, Vieri? - Rozejrzał się za siebie i na boki, nie chciał go uderzyć ogonem którym gwałtownie łapał równowagę. - Gdzieś powinno być mocowanie z drugiej strony. - Wyjaśnił początkowo próbując linkę zerwać ale oczywiście ktoś użył tej porządniejszej, linka złapała drugą rękę - w połowie dłoni - i utknął związany jak więzień, na gałęzi, stojąc na palcach i ledwo dając radę się utrzymać w pionie.
       Kontakt wzrokowy złapał z Percym w chwili, kiedy ten akurat leciał poderwany siłą pędzącej po gałęzi liny w górę. Świst przecinanego powietrza kłuł w bębenki, ale to nie to sprawiło, że serce podskoczyło do gardła. Podszedł czym prędzej bliżej schwytanego w pułapkę, naiwnie myśląc że będzie jakąkolwiek pomocą - z jego posturą i znikomą siłą mógłby co najwyżej posłużyć za wsparcie emocjonalne dla nadszarpniętej dumy.
       Idąc za sugestią bardziej obeznanego w taktyce vestaliańskich przeciwności losu, które oni zwali dodatkową zabawą, obmacał dokładnie pień drzewa po drugiej jego stronie, a nie znalazłszy na nim niczego przydatnego, przeniósł się na ziemię pod nim. Ręce wreszcie natrafiły na coś w rodzaju oczka wbitego szpilą w ziemię, o którą była przymocowana ta sama linka - upewnił się, że to ta mocnymi szarpnięciami, które nieznacznie zaskrzypiały gałęzią powyżej jasnej głowy. Przeniósł ciężar ciała niżej na nogi, a wtedy stopa niefortunnie pociągnęła ostatnią już z zastawionych sideł - pętla poderwała się wyżej, zacisnęła szczelnie o kostkę, a Vieriego podniosła wysoko, tak że zwisał nosem zaledwie parę centymetrów nad poziomem gruntu.
       - Chryste! - zakrzyknął przerażony, w momencie gdy ciało nagięło prawa grawitacji, o mały włos nie uderzył przy tym potylicą o któryś z bardziej wyniesionych korzeni.
       No to się wkopali.
       Biała koszulka ześlizgnęła się po torsie w dół, na twarz, skutecznie ograniczając tak pole manewru, jak i widzenia, a jednocześnie odsłaniając przed bystrą parą niebieskich oczu bladą skórę, zarys żeber i jasnoróżowe brodawki. On jednak zdołał jakimś cudem wymacać dłońmi - szczęśliwym zrządzeniem losu, wciąż sięgał nimi trawy - to samo mocowanie, które, zdaje się, trzymało w ryzach jego towarzysza niedoli po drugiej stronie drzewa. Dwa palce, wskazujący i środkowy, wsunęły się w dziurkę, druga ręka zaparła się o podłoże, szukając oparcia. Musiał użyć całej rezerwy sił, żeby wyrwać szpilę z ziemi, zajęło mu to dobre dwie, może trzy minuty naprzemiennego szarpania i łapania równowagi. Wreszcie się udało, lina pod wpływem ciężaru Vesta po drugiej stronie poszybowała ku gałęzi z ogłuszającym świstem tuż przy jego uchu. Krew napływała z zewsząd do czaszki, a jemu zaczynało się od nadmiaru emocji kręcić w głowie. Dyszał przy tym jak parowóz.
       - Percy! Też przydałaby mi się pomocna dłoń - jęknął, podpierając się dwoma rękami. Wyglądało to trochę tak, jakby postanowił z niewiadomych przyczyn chodzić do góry nogami. Górna część ubrania trzymała się w miejscu chyba tylko mocą przyjaźni, ewentualnie na słowo honoru - nie widział niczego oprócz słabych zarysów otoczenia przez biały materiał.
       Łoskot zwalnianej, drugiej pułapki sprawił, że on zacisnął oczy i odwrócił głowę w bok z zaciśniętymi ustami. Mógł to przewidzieć! Przecież nigdy nie było łatwo szukać skrzynek! Przecież go narażał! Vieri nie miał mocnych łusek i odporności psycho-fizycznej na ich żarciki. Aż bał się zapytać czy wszystko dobrze. Wychylenie się na bok też nie wchodziło w grę, musiał więc tylko liczyć na to, że ciche sapnięcia oznaczały walkę o wolność, a nie nieplanowane uszkodzenie.
       Linka ustąpiła, a on wreszcie stanął na całych stopach. Oswobodził nadgarstki i natychmiast, w dwóch susach, znalazł się po drugiej stronie drzewa. Pośpiech sprawił, że wpadł twarzą w odkryty brzuch. Złapał go natychmiast za boki i całkowicie zmieszany spojrzał najpierw w górę - błąd, trafił oczami na krocze, po czym w dół dostrzegając całą czerwoną buzie kołyszącą się na wysokości jego łydek. Zaśmiał się krótko oczami wyobraźni widząc w jakiej pozycji miał znaleźć się Vesta który skrzynkę by namierzył, pułapka była nie przystosowana do wzrostu bruneta po prostu!
       - Już, już. - Mruknął śmiejąc się pod nosem, spojrzał znowu przed siebie, gwałtownie uderzyło go ciepło. Całkowicie ogołocone z ubrania ciało na którym on jeszcze trzymał dłonie sprawiło, że całe uszy zaczęły go piec. Wypuścił tylko krótko powietrze z ust po czym złapał go za plecy i wziął na ręce, jak swoją księżniczkę. Poczekał chwilę aż ciało przyzwyczai się ponownie do pionowej pozycji po czym wsunął jego tyłek na swoje ramię. Mając wolne obie dłonie zaczął rozplątywać zacisk, tak było jego zdaniem szybciej niż szukać zaczepu i narażać go na większe poobijanie się.
       - Nie uderzyłeś się? - Zapytał troskliwie odwracając głowę w stronę jego twarzy. Po chwili udało się mu go uwolnić, od razu też postawił go na ziemi i jak nie był jeszcze tak durny żeby poprawić mu koszulkę, tak włosy już owszem. Wplótł wszystkie palce blisko skóry włosy i leniwym ruchem przeciągnął je w stronę potylicy. Miękkie, czarne włosy głaskały jego skórę ustępując jego woli zaczesania do tyłu. Tak, teraz widział jego buzię. Od razu się do niego przepraszająco uśmiechnął.
       - Nie, wszystko w porządku. Ale proszę już bez takich szaleństw - pierś unosiła się i opadała gwałtownie, nie wiadomo było, czy to z powodu przedłużonego zwisania głową w dół czy raczej z powodu pobudzenia dotykiem.
       Który to już raz rozpływał się mu pod palcami, zatracał się w łagodnym spojrzeniu? Wyobraźnia podsunęła przedziwną myśl, która rozkazała natychmiast wtulić się w majestatyczne ciało, opleść je rękami i czekać w milczeniu na więcej. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, przygryzając nieznacznie dolną wargę. Zdecydowanie tego dnia było coś z nim nie tak...
       - Sprawdźmy to drzewo - zaproponował, chcąc odciągnąć głowę od natrętnych podszeptów.
       Nie widział nigdzie urządzenia, które mogłoby zakłamywać obraz drzewa, za to zdołał dostrzec nienaturalne załamanie światła przebijającego się między liśćmi. Stanął na palcach, by lepiej przyjrzeć się koronie, niczego podejrzanego jednak nie dostrzegł. Obmacał korę u podstawy, zbadał dotykiem jej strukturę. Chropowata, idealna żeby się po niej wspiąć, jeżeli da radę uchwycić się pierwszej z najniższych gałęzi.
       - Podsadź mnie - poprosił, odwróciwszy się do Smoka przodem i wyciągając w górę obie kończyny, jak dziecko. - Wespnę się wyżej i tam zobaczę, może akurat skrzynkę ukryto gdzieś między konarami.
       Nadzianie się na dwie pułapki przy jednym drzewie jasno wskazywało na obecność skrzyneczki. Problem był tylko taki, że to pewnie nie koniec atrakcji, a sama poszukiwana rzecz znajdowała się pewnie jeszcze trochę zabezpieczona w bliżej nieokreślonej części rośliny. Obawiał się, że zaraz skończą jeszcze gorzej.
       Gdy Vieri poprosił żeby go podsadził, kucnął przed nim i pomagając się mu wdrapać na swoje ramiona, wstał uważając żeby ten nie uderzył się w głowę o gałąź która nagle znalazłaby się na kursie kolizyjnym. Sam zamiast monitorować to co badały szczupłe dłonie bruneta zaczął grzebać w hologramie. Palce jednej ręki dzielnie przeczesywały system, druga dłoń leżała na udzie Vieiriego w ramach asekuracji. Zabawne jak nikle czuł jego ciężar, mógłby z nim nawalać przysiady i zasadniczo nie zrobiłoby mu to różnicy.
       - Mam Cię. - Mruknął pod nosem bardziej do siebie niż do niego. Hologram wyświetlający drzewo zniknął, a on zamarł z oczami wielkości piłek do ping ponga. - Vieri stop. Nie ruszaj się. - Poprosił wodząc wzrokiem po srebrnej pajęczynie w której tkwili. Z każdej strony otaczały ich mieniące się w słońcu linki, a oni jakimś cudem nie naruszając większej ich ilości stali właśnie uwięzieni w ich zawiłej konstrukcji. Śmiech cisnął się mu na usta rozciągnięte w geście niedowierzania, ostatecznie tylko krótko parsknął. Ktoś sie naprawdę wysilił! Uznał kunszt w milczeniu.
       - Hym. - Nie kręcił się całym ciałem, a jedynie wzrokiem, na tyle na ile pozwalał mu siedzący na ramionach chłopak, omiatał otoczenie. Znalazła się i ona. Skrzyneczka z kokardą mieniącą się tak samo jak same linki tkwiła luźno położona w naturalnym zagłębieniu między dwoma gałęziami. - Ile muszę się przesunąć żebyś do niej sięgnął? - Zapytał zadzierając głowę do góry żeby na niego spojrzeć.
       Ustalili odległość, fakt że Vieri musiał się jedynie odrobinę podnieść pupą żeby dosięgnąć i nie zrzucić skrzynki na głowę Vesta po czym zaczęły się kombinacji o iście akrobatycznych zapędach. Percy wyciągnął jedną nogę, oparł stopę o konar pomiędzy krzyżującymi się nań linkami, zgiął kolano tak żeby stopa stojąca nadal na ziemi wyciągnęła się maksymalnie na palce, jedną ręką asekurował nadal bruneta, drugą samego siebie oparty o drzewo.
       Udało się!
       Skrzynka po chwili tkwiła ciasno w objęciach Vieriego, teraz trzeba było się wydostać.
       - Dasz radę mi się zsunąć po plecach na ziemię? - Zapytał tkwiąc w tej idiotycznie rozkraczonej pozycji, a gdy rozpoczął się manewr przemieszczenia Vieriego, nie miał innego wyjścia jak podtrzymywać go za tyłek zanim jego stopy nie odnalazły podłoża.
       Kolejny krok do przodu zrealizowany - Vieri tkwił przytulony do jego pleców, pomiędzy złożonymi skrzydłami. On mógł cofnąć wreszcie nogę, po dokładnych oględzinach okazało się, że mógł się również odwrócić do niego przodem. Stali więc przytuleni do siebie w ciasnym kwadracie.
       Teraz dalej.
       - Okej, odwróć się. Wychodzimy. - Położył mu dłonie na ramionach i go odwrócił tyłem do siebie. Pokazał mu miejsce w którym powinien postawić nogę i tak, kroczek po kroczku, po chwili wydostali się z wielkiej pułapki.
       Dodatkowa zachęta na pozostanie w bezruchu nie była konieczna, Ri zastygł jak słup soli dokładnie w tym samym momencie, w którym zniknął wyświetlany sztucznie obraz. Szare spojrzenie wodziło po odpowiadających im kolorem sznurkach, pamięć odtwarzała geometryczny wzór przez nie tworzony. W luźnym skojarzeniu przypominały o girlandach, które u szczytu korytarzy i pokoju dziennego przywieszali Vesta. Chcąc dokładnie policzyć, ile ich było rozstawionych w okolicy tego jednego drzewa, musiałby poświęcić przynajmniej pół dnia - ciekawe czy tyle samo czasu komuś zajęło rozłożenie tej dystyngowanej zasadzki. Styl intrygi pasowałby do któregoś z bliźniaków bardziej niż do potężnego Noaha czy dobrodusznej Avicii. Mógł się oczywiście mylić.
       Skrzynka, cel ich małej eskapady, spoczywała w miejscu wolnym od zdradliwych lin. Vieri pomógł oszacować, jak wiele dzieliło jago ręce od upragnionego pudełka. Kiedy Percy rozważnie stawiał kroki, on przeniósł się z nogami wyżej na ramiona, bose stopy (chwała mu za to, że przyzwyczajony do poruszania się po bazie bez obuwia, także wychodząc na zewnątrz oszczędził sobie ich zakładania) podwinął pod pośladki, dzięki czemu zyskał parę cennych centrymetrów do wysokości. Uchwycił się gałęzi, dźwignął ciało do góry, sięgając daleko przed siebie i... złapał! Palce uczepione kokardy przyciągnęły prezent bliżej piersi. Objął go szczelnie, by niefortunnym zrządzeniem losu nie poleciało ani na niebezpieczne sznury, ani na głowę pretendenta na najbliższego przyjaciela.
       W innych okolicznościach być może potraktowałby akrobacje na smoczym ciele jako świetną zabawę, odnalazłby w niej echa radości podobnych wygłupów z ojcem. Aktualnie zbyt zaaferowany był tym, żeby zarówno on jak i to, co trzymał ciasno między brodą a pierwszą parą żeber, wyszli z manewru cało. Kolana zsunęły się w dół z kręgosłupem, a Ri modlił się w myślach, żeby nie zahaczyć nimi o skrzydła, przeczucie podpowiadało, że u podstawy były wyjątkowo wrażliwe. Jeden fałszywy ruch i sprawi Percy’emu ból. Obawy pozostały na szczęście w sferze obaw, nie urzeczywistniły się.
       Palce stóp znalazły się z powrotem w miękkiej trawie. Odetchnął z ulgą, chociaż zagrożenie wcale nie minęło. Smok w tym czasie zdołał się odwrócić, później odwrócił jego w tym samym kierunku. Zaczął się prywatny pokaz świadomości własnego ciała - chłopak zgodnie ze wskazaniami przemierzał szlak to pod, to nad odbijającymi promienie słońca srebrnymi linkami, wijąc się lepiej niż najbardziej wprawiona tancerka. Po raz pierwszy odkąd nie miał na sobie białych szat, poczuł jak wielce ograniczałyby mu ruch. Tęsknił za nimi, lecz jednocześnie dziękował losowi, że go ich pozbawił.
       Udało się, wreszcie. Wydostał się z pułapki. A chwilę po nim także i jego towarzysz.
       Szkoda! Przegapił okazję na podziwianie pracy jego ciała między przeszkodami.
       Vieri przeniósł oczy z zaciekawieniem na skrzynkę.
       - Co w niej jest? - spytał, oglądając ją dokładnie z każdej strony.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {02/05/24, 08:01 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 BR0vT5d

Sobota, ⅓ dnia Vesta, tydzień później

       Percy poprowadził go delikatnie pchając ręką po krzyżu pod cień ukwieconego na biało drzewka w tej części ogrodu, która bezpośrednio graniczyła z salonem. Rozsiedli się wygodnie na trawie, naprzeciw siebie, z tajemniczą paczką na środku. Jeszcze jeden niepozostawiający złudzeń gest zachęcił Vieriego do odwiązania kokardy, rozłożenia materiału po bokach, a w końcu i do uchylenia wieka. Niemal natychmiast uderzyła go intensywna acz obca słodka woń. Wnętrze pudełka pełne było ciętych kwiatów: ciemnogranatowych o podłużnych, cienkich blaszkach; jasnoniebieskich, drobniutkich niczym niezapominajki, o żółtym środku; złotych olbrzymów, których płatki były większe od ludzkiego śródręcza; niebieskich, skręcanych długimi łodygami w luźną spiralę - te kwiaty przybierały intensywnie zieloną barwę przy brzegach ułożonych w obfity pąk, zupełnie jak ziemskie róże; czarnych, ciemniejszych niż kolor jego włosów, było ich po kilka u szczytu łodygi, miały postrzępione na brzegach, aksamitne w dotyku płatki. Mężczyzna otworzył usta w zachwycie.
       - Ojej… - westchnął. - Jakie piękne. Czy one rosną w waszej ojczyźnie? A może pochodzą jeszcze skądś indziej? - Dotknął palcami kwiatu, który najbardziej mu się podobał, tego ciemnego niby nocne niebo. - Do czego je wykorzystujecie? Jako dekorację? Czy każda skrzynka ma te same kwiaty?
       Zasypywał go pytaniami zupełnie jak wtedy, nad morzem.
       Gdy rozsiedli się wygodnie na trawie, osłonięci przed coraz bardziej palącym słońcem oraz zaczepnym wiatrem, Percy z zadowoleniem przyjrzał się swojej zdobyczy. Przejechał palcami po dokładnie wykonanej skrzyneczce, zahaczył o kokardę którą przeczesał niby czarne pukle które tak uwielbiał. Później jego jasne oczy padły na zaaferowaną twarz chłopaka na widok której nieco mocniej zabiło mu serce.
       Przysunął skrzynkę bliżej niego.
       - Czyń honory. - Zachęcił go, a gdy skrzynka zdradziła swój sekret i otoczył ich miodowy zapach licznych kwiatów, gałązek i korzeni, on z przyjemnością zamknął oczy ciesząc się rozchodzącym w płucach aromatem.
       - Będę usilnie próbował stworzyć z tego wianek. - Oznajmił z determinacją zaraz zaczynając się samemu z siebie śmiać. “Usilnie” było dobrym podsumowaniem tego co zaraz będzie próbował zrobić. Niestety, ta część święta nigdy mu nie wychodziła.
       - Ogólnie są to rośliny ze statku-matki. Ale tak, tamtejsze środowisko jest tożsame z naszą rodzimą planetą. Więc poniekąd można stwierdzić, że to to samo. Wianek ma być hołdem dla przyrody, dla tego co nam daje, przypomnieć że przyjdzie też czas spłaty. Mimo naszego postępu technologicznego, ogromnie szanujemy i żyjemy w zgodzie z naturą. Jest ona częścią naszej Pani, tak jak my. - Wyjaśnił biorąc w palce bardzo witką gałązkę, granatową o ciemnozielonych plamach, kilka razy ja powyginał po czym podstawił mu ją pod nos, pachniała oceanem i wiatrem, słono a zarazem świeżo. Kolejna gałązka pachniała już zdecydowanie inaczej: jak perfumowana kora - słodka i ziemista. Kwiaty pachniały intensywnie same w sobie, jednolicie i nie zawsze słodko. Podsuwał mu poszczególne rodzaje mówiąc o tym gdzie rosły, co z nich powstawało gdy zmieniały się w owoce. Podział w skrzynce okazał się skierowany na wszystkie obszary z których Vesta coś pozyskiwali: lasy, łąki i morza.
       - Skrzynki różnią się gatunkami ale zawsze pochodzą z tych samych obszarów. Wianki będą leżały pod talerzami, a ich zapach dopełni potrawy. Nie do końca wiem czy to zrozumiesz zanim doświadczysz ale bez nich, to chyba by tak dobrze nie smakowało. - Przyznał rozpoczynając swoją ciężką tułaczkę z pleceniem swojego wianka. Trochę tu posiedzi.
       Vieri w temacie roślin był istną skarbnicą wiedzy - ta zaś brała się nie tylko z opasłych tomisk, którymi zainteresował się za młodu lub z szkolnych podręczników do biologii, lecz przede wszystkim z lat doświadczeń, jako że to na jego barkach spoczęło w głównej mierze pielęgnowanie przyklasztornych grządek. Można było śmiało powiedzieć, że na ich budowie, właściwościach, zwyczajach, znał się jak mało kto. Natomiast takich jak te, podsuwane mu raz za razem pod sam nos, nie potrafiłby sobie nawet wyśnić. Kompletnie zauroczony egzotyką roślin, Ri przysunął się bliżej na kolanach, od boku, tak by prawie stykać się z Percym udami. Dotykał, oglądał, wąchał, starając się zapamiętać każdą osobliwość.
       Przyglądał się Smokowi, jego pokracznym próbom połączenia ze sobą poszczególnych łodyżek i gałązek w ciasnym splocie. Parę razy konstrukcja rozpadła się w dłoniach, chłopak jednak zachęcał go do dalszych prób łagodnym uśmiechem. Starannie dobierał kolejne kwiaty i “zieleninę” - nie tylko ze względu na walory estetyczne, ale i fizyczne - bardziej giętkie pędy łatwiej było oplatać wokół twardszych kijków aniżeli na odwrót. Wkrótce szczupłe, długie palce chwyciły powstający z wolna wianek, wplatając w słabsze punkty najbardziej plastyczne cuda natury, by podtrzymać nimi całość. Tańczył między znacznie większymi dłońmi, nieintencjonalnie muskając, ocierając, czasem z kolei specjalnie chwytając i prowadząc albo naciskając w odpowiednich miejscach. Z chwili na chwilę coraz bardziej mamiły go zapachy i zalążek uczucia, którego jeszcze nie do końca potrafił właściwie nazwać. W uszach szumiała mu krew, przez żyły w dłoniach czuł swój własny puls.
       To była ich chwila. Pełna magii, spokojna i cicha. Tuż przy końcu zatrzymał pracę zręcznych paliczków - te zatrzymały się dziwnym trafem tuż pod szorstką skórą Vesta - podniósł wyżej wzrok, Percy również. Spotkali się w połowie drogi, nieco rozgrzani na twarzach, z iskierkami w tęczówkach, otumanieni wonnościami i swoim towarzystwem. Czas zwolnił, jak i ich oddechy. Gołębioszare oczy wyrwały się z sideł błękitu, popłynęły krzywizną kości przez szczękę, na żuchwę, później wyżej, przeskoczyły usta jak po poduszkach, wróciły skrótem po nosie prosto w pionowe źrenice. Wydech, a wraz z nim świat zniknął na chwilę pod powieką. Kiedy nabierał znów powietrze w płuca, wypatrzył delikatny łuk wykrzywiający kąciki ust w górę. Zaschło mu w gardle, czy nagle powietrze straciło całą wilgotność? Znów mrugnął, oczy utkwiły w ich palcach, złączonych przez piękne czarne kwiaty.
       Coś zadudniło w piersi, lecz nie był w tamtej chwili na sto procent pewny, czy to było jego czy cudze serce.
       - Powinniśmy- - prawie szeptał - złączyć obie części.
       Zostało im kilka giętkich granatowo-zielonych gałązek, powinno wystarczyć na utworzenie z plecionki idealnego okręgu.
       Ta jedna chwila trwała całą wieczność w której byli tylko oni dwaj.
       Ciepło jakie oddawały sobie wzajemnie ich ciała niczym szczelne objęcia, dotyk szepczący cicho o pragnieniach kiełkujących w dwóch, bijących w różnym acz dokładnie tym samym rytmie serc. Wianek powstawał i tylko on określał upływający czas. Ten jednak nijak miał się do radości jaką czuł, gorąca rozlewającego się w jego wnętrzu i tysiąca myśli wygłuszonych tylko jednym spojrzeniem.
       Szare tęczówki złożyły pocałunek dokładnie na środku jego duszy. Zadrżał chociaż żadna łuska nie odważyła się wystraszyć oczu przeszywających każde jego pragnienie, zabierających je ze sobą. Bał się również zamrugać, jakby Vieri miał wtedy zniknąć, okazać się odległym snem.
       Poczuł jak delikatnie się przechyla w jego stronę. Nie wiedząc kiedy jego oczy odnalazły jasne, pełne usta rozchylone w prośbie…
       Zamrugał szybko i wyprostował się dokładnie w momencie gdy Vieri odnalazł w sobie siłę czy nawet, rozsądek, żeby się odezwać. Wypuścił powietrze z płuc które tkwiło tam przez cały ten czas, odwrócił oczy jednak te nie mogły długo ścierpieć jego braku. Wrócił z ciepłym uśmiechem, delikatnym niebieskim pąsem na policzkach.
       - I brać się za gotowanie. - Wyszeptał chociaż kompletnie tego nie planował. Przygryzł wnętrze policzka zawstydzony taką plątaniną uczuć. Pomasował pierścionek.
       Odłożył część wianka na ziemię zajmując się ponownie w pełni nim, starał się nie uciekać wzrokiem do skupionego, jaśniejącego szczęściem profilu bruneta. Starał się.
       - Ym, może Ty? Nie chcę zepsuć… - Zaproponował nie wiedząc jak się do tego tak naprawdę zabrać.
       - Zrobimy to razem - zarządził słodko, biorąc w jedną rękę dłoń przyozdobioną czarne, opalizujące na jasnozielono pod odpowiednim kątem, pierścienie. - Przytrzymaj, o… tu. - Nakierował Smoka w odpowiednie miejsce, zajętą dłonią podsunął mu drugi koniec wiązanki.
       Ze skrzyneczki porwał dwie gałązki na raz, rozplątał je ze szczelnego uścisku tylko po to, by złączyć ponownie, ale już między resztą złoto-niebiesko-granatowych kwiatów. Końcówki zgrabnie schował w zielonych pętelkach. Wianek był gotowy.
       - Jest prześliczny. - Szeroki uśmiech dotarł także do oczu, które rozświetlił milionem srebrzystych igiełek, jak szronem. Przy czym nie potrafił odmówić sobie ukoronowania Smoka dziełem ich wspólnego wysiłku. Ułożył nieco za duży wianek na głowie, a biorąc dwa szerokie pasma przed szpiczaste uszy, przełożył je przez kwietny okrąg dla stabilizacji. Na koniec rozczesał włosy palcami. - I tobie też w nim ładnie. Kolor kwiatów pasuje ci do oczu.
       Jeżeli wcześniej sądził, że jego serce zagłuszało im dźwięki natury, tak teraz chyba krzyczało. Śledził go wzrokiem nie ruszając się, z pytaniem wymalowanym na twarzy gdy z dbałością godną kochanka zaczął go dotykać i komplementować. Chyba mu się przesłyszało, kolejne uderzenia pompy w piersi przyćmiewały bodźce zewnętrzne. Przełknął ślinę chociaż w ustach miał paskudnie sucho.
       Uniósł lekko głowę dotykając wianka po to żeby się z niego nie zsunął po czym spojrzał na niego z niemym pytaniem na twarzy. Nie rozumiał dlaczego to zrobił. Nie dlaczego dotykał! Tylko dlaczego ich uplecione trofeum właśnie spoczęło na jego głowie. Czy to był jakiś ludzki zwyczaj?
       - Dlaczego… - Zawahał się żeby go nie urazić. Zmarszczył brwi, miał pustkę w głowie, nie zdarzało się mu to gdy chciał o coś zapytać. - Dziękuję. - Zaśmiał się ostatecznie porzucając cały pomysł z drążeniem tego. Cmoknął cicho łudząc się, że ten gest pomoże pozbyć się delikatnie niebieskich policzków.
       Z lekkim uśmiechem zaraz pochylił się w jego stronę żeby zdjął ozdobę.
       - Zdejmij, idziemy do kuchni. - Oświadczył chcąc zająć myśli czymś innym. Cały dzień, od samego rana, ich największą część zabrał ze sobą Vieri. A przecież to nie był koniec przygotowań. Mieli cały plan na wszystkie potrzebne im potrawy które musiały jeszcze powstać! Był ciekaw czy byli pierwsi czy w kuchni już ktoś buszował.
       Minęło kilka kolejnych minut. Percy został oswobodzony z wianka, pozbierał skrzyneczkę którą na powrót zamknął. Vieri dumnie wziął uplecione trofeum i razem wrócili do salonu. Ten wyglądał perfekcyjnie. Wszystkie potrzebne ozdoby lśniły już w słońcu, a atmosfera nadchodzącego święta leniwie rozchodziła sie w każdym jego zakątku. Eadred właśnie kończył swoją część zbierając wszystkie pudła żeby je wynieść. Smocze ślepia zaczepnie spoczęły na miodowych odpowiednikach, chciał go dzióbnąć, wręcz fizycznie a nie słownie i nawet się nieco w sobie skulił żeby go zaczepić i móc odskoczyć w razie próby oddania, gdy nagle, po całej bazie rozszedł się krzyk dwóch głosów.
       Zamarł.
       Spojrzał w górę, dźwięk dochodził z kanałów wentylacyjnych i wibrował niesiony po stali. Zamrugał szybko, próbował prześledzić skąd dobiegał i dlaczego… to chyba byli Bliźniacy? Uchylił lekko usta, chciał zagaić Konstruktora i zgłupiał po raz drugi. Ten właśnie zwijał się w niemym śmiechu.
       - Co zrobiłeś? - Natychmiast się zainteresował, niczym zaintrygowane dziecko. Jednocześnie nie chcą sprawiać Vieriemu większego dyskomfortu niż ten normalnie czuł, poprosił go żeby położył wianek na pustym stole oddalając się tym samym od ich dwójki. Mimo przeprowadzonej z nim rozmowy, że obecność Eadreda na święcie będzie oczywistością i brunet będzie się starał przezwyciężyć swój lęk, nie chciał go narażać na niekoniecznie potrzebne interakcje. Rozumiał go i miał nadzieję, że sam Vieri również był świadom przyjaźni jaka łączyła jego z ciemnoskórym Vesta, musieli to jakoś pogodzić.
       Zbliżył się do niego i patrząc podejrzliwie w jasne oczy czekał na wyjaśnienia. Co to było i skąd dochodziło. I jak mógł pomóc w rozpowszechnianiu się tej propagandy! Nie umiał powstrzymać wrednego uśmieszku.
       Chcąc zwiększyć swe szanse w corocznych zawodach, Eadred wyniósł swój geniusz na wyżyny wirtuozji, obstawiając oddaną mu w pieczę skrzynię z kwietnymi zapasami ze statku-matki wyrafinowaną pułapką z wykorzystaniem wypchanej kępki sztucznego futra, które miało imitować napotkane niegdyś w wentylacji truchło. Żywił co prawda szczerą nadzieję, że na "jego" skrzynkę połasi się nie kto inny, jak Smok, wtedy śmiechu byłoby co niemiara. Okazało się jednak, że ofiarami małego żartu stali się bracia. A więc zemsta. Za lata dogryzania mu w sprawie beznadziejnego stanu zakochania i pogłębianie granatu na twarzy nieprzystojnymi komentarzami, ilekroć zrobił kroczek naprzód w skomplikowanej relacji ze “swoim” człowiekiem.
       Zsynchronizowany okrzyk przerażenia poniósł się obitymi w metal tunelami w każdym centymetrze ich domu, a ciemnowłosy Vesta nie przestawał bezgłośnie chichotać.
       - Ja? - dopytał istnie anielskim głosem. Rozbawienie skrył głęboko w spojrzeniu. - Absolutnie nic. To Sue.
       Vieri odłożył zgodnie z sugestią Percyvalema wianek na stole. Byli pierwsi, przynajmniej jeżeli chodziło o ukończenie zadania w pełni. Reszta domowników była dopiero w trakcie poszukiwań lub na początku procesu artystycznego. No, nie licząc Eadreda, przeciwko któremu zjednoczył się cały oddział w niewypowiedzianej na głos zmowie. Mimo stania w znacznej odległości od niego, dokładnie słyszał każde słowo. I niemało się zdziwił. Jaka znowu Sue?
       - Od tego pamiętnego dnia, kiedy utknęliśmy w szybie, jej duch stale nawiedza miejsce, w którym zginęła. Bliźniacy musieli naruszyć jej spokój swoją obecnością. Ciekawe czy skrzynkę zabrali, czy zostawili w ramach zadośćuczynienia.
       - Nieee…. nie mogłeś… - Spojrzał na niego z niedowierzaniem, przyglądając się anielskiemu uśmiechowi i ognikom psoty jaśniejącym w oczach. Parsknął śmiechem, zaraz jednak odkaszlnął udając, że się dusi, a nie umiera wewnętrznie na tej przejaw jawnego geniuszu przyjaciela.
       - Kto, do chuja pana, wsadził jakieś truchło do szybu?! - Rozniósł się gromiący głos Ariego, który ze zdobytą skrzynką ale i niespokojnym oddechem wpadł do salonu, za nim jego brat otrzepujący się z niewidzialnych drobinek kurzu z pulsującą żyłką na czole. Percy ostatni raz spojrzał w oczy przyjaciela, wciągnął do środka policzki żeby rozluźnić z uśmiechu mięśnie po czym zaaferowany spojrzał na podwładnego.
       - Słyszałem jak krzyczałeś. Co się stało? - Zapytał zatroskany. Dwie pary gadzich oczu o ostrym spojrzeniu spadły na niego gradem.
       - W szybie. Było. Zwierzę! - Warknął Eri zaciskając szczękę. - Na zawał można zejść!
       - Och cholera. - Przyłożył zgięty palec wskazujący do ust w geście zastanowienia. Zaraz spojrzał na Eadreda o tak samo kamiennym wyrazie jak ten jego, zaczął do niego kręcić przecząco głową wciągając w ich małą grę. - Myślisz, że nie udało się nam wtedy…? No ale zapewniali nas, że się pozbyliśmy… i już nie stanowi zagrożenia. - Mówił tajemniczo, z narastającą atmosferą niepokoju.
       - O czym mówicie? - Zawahał się Ari ściskając mocniej pudełko.
       - Jakiś czas temu dostało się do szybu bardzo groźne zwierzę. Musieliśmy je konsultować z wojskiem, pamiętasz? - Potwierdził swoje słowa u przyjaciela, och jak on go kochał, że wystarczyło jedno spojrzenie żeby grali razem. - Musieliście być na mieście skoro nie pamiętacie. Ludzie specjalnie przyjechali, jacyś specjaliści. Byli w takich białych skafandrach i zapewnili nas, że się tego pozbyli. - Wzruszył ramionami zdziwiony, nadal udając bardzo duży niepokój obrotem sytuacji.
       - Zaraza no, przecież to coś jest dla nas groźne. A skoro nadal jest w szybie… i może przemieszczać się po całej bazie. Kuźwa!
       Zdenerwowani Bliźniacy, stojąc ramię w ramię obok siebie, gwałtownie zmienili narrację. Patrzyli na swojego dowódcę bardzo podejrzliwym wzrokiem próbując odgadnąć czy właśnie sobie z nich żartuje czy mówi poważnie. Smocze ślepia jednak rzucały im tak niepewne spojrzenia, że zaczęli przyjmować historię za fakt.
       - Dlaczego jest niebezpieczne? Co jakiś ziemski futrzak może nam zrobić? - Fuknął brunet gwałtownie tracąc dotychczasową pewność siebie.
       Percy krążył niczym rekin dookoła swoich ofiar całym sobą udając, że problem był poważny. Jego spojrzenie padło po chwili na Vieriego, stanął tyłem do Bliźniaków, a chłopakowi posłał najbardziej proszące spojrzenie jakie tylko posiadał. Uśmiechnął się delikatnie, przyłożył wskazujący palec do ust w geście zatrzymania tajemnicy. Miał nadzieję, że ten nie tylko ich nie wyda ale jeszcze poprze szaloną teorię.
       Nie mógł? Ależ mógł. I zrobił, ku ich wspólnej uciesze.
       Czuły słuch zaalarmował o nerwowych krokach w korytarzu - dwie osoby, jedna bardziej wysunięta naprzód, zadyszana, jakby dopiero co odbyła szaleńczy bieg o własne życie; druga trzymała się nieco z tyłu, szła prężnie i choć za wszelką cenę starała się tego nie pokazywać w otwarty sposób, słychać było jej przyspieszony puls. Bliźniacy. Ciekawe czy w panice zdążyli zamknąć za sobą wewnętrzny właz od głównej pompy czy jak sieroty zostawili go otwartym. Wkrótce sprawdzi. Zanim to, przyszedł czas na małe przedstawienie. Ead wydął mocno policzki, pozbywając się z twarzy oznak satysfakcji wraz z wypuszczeniem zgromadzonego w buzi powietrza. Poprawił chwyt na pustych pudłach, które odłożył w schowku w podłodze - właz przykryty imitującymi drewno panelami rozstąpił się przed nim, gdy zastukał o jego wierzch piętą w odpowiedniej sekwencji. Wtedy z krzykiem do salonu wparowali bracia.
       Vieri przysunął się o dodatkowe dwa kroki w stronę Percy'ego. Ciekawy był jak się cała intryga potoczy. Bo przecież była to intryga, co więcej, zgrabnie zaplanowana intryga, w którą zaangażował się nie tylko Konstruktor, lecz także Smok. Plus dziesięć do wiarygodności.
       - Faktycznie, to było wtedy kiedy wybrali się po zapasy do miasta - przytaknął wersji Percyvalema Eadred. - Już od jakiegoś czasu obserwowałem komunikaty o naruszeniu integralności bezpieczeństwa, system wykrywał ruch w szybach wentylacyjnych. Z początku myśleliśmy że to jakiś ptak albo jakiś drobny gryzoń wpadł od zewnątrz i zgubił się w labiryncie korytarzy. Ale jak zobaczyłem wtedy te przegryzione kable... te wyrwane kratki…
       Ri obserwował jak cień trwogi przetacza się przez twarz Vesta o ciemniejszej niż reszta karnacji. Udawali idealnie, bez wysiłku, naturalność reakcji zwodziła. Gdyby nie słyszał tej krótkiej wymiany zdań z wcześniej, sam by uwierzył że jakaś krwiożercza bestia pałęta im się po bazie. I jakkolwiek okrutne by się to nie wydawało, jakkolwiek sumienie nie krzyczałoby mu, że postępuje niemoralnie, wystarczył jeden gest, jedno posłane w jego kierunku błagalne spojrzenie błękitnych oczu, by odrzucił empatię wraz z dobrym wychowaniem w kąt i przybrał najbardziej zmartwioną minę, na jaką było go stać.
       - Mówicie o skunksunach? - zapytał z wyraźną nutą obawy. W parę zwinnych susów znalazł się przy Percyvalemie, ramienia którego się uczepił. Potrzebował obrońcy, w końcu był tylko człowiekiem. Biednym, bezbronnym, słabym. Kupią to. - Zawsze były z nimi okropne problemy w mieście, akurat teraz zaczyna im się okres lęgowy, są wtedy najbardziej agresywne, a przez to niebezpieczne. Najbardziej samice. Chronią same siebie, by samiec mógł spłodzić z nimi potomstwo, a żeby zwiększyć szanse na przeżycie, często zaszywają się w bardzo przewiewnych, suchych miejscach, jak kanały wentylacyjne albo klimatyzacyjne i tam budują swe gniazda. Jeszcze gorzej jest, jak już urodzą. Atakują każdego, kto się nawinie. Kogokolwiek, kto mógłby zagrozić ich oseskom. Jeżeli przy interwencji deskunksunacyjnej ludzie nie zdołali jej schwytać…
       Konstruktor wyrósł jak drzewo tuż przy drugim boku Smoka. On również pochwycił jego ramię.
       - Percy, nie możesz-! Nie mów, że odwołasz dzisiejszą kolację! - krzyknął zrozpaczony Ead. - Tyle pracy, tyle wysiłku włożyliśmy wszyscy - spojrzał wymownie na Vieriego - żeby wszystko przygotować.
       Chłopak zadrżał pod wpływem przebłysków w pamięci z dnia, kiedy prawie stracił życie z rąk miodookiego. Palce same zacisnęły się na szorstkiej skórze, a on mimowolnie wstrzymał oddech. Spojrzał Percy'emu prosto w twarz.
       - N-nie możesz, Percy - powiedział smutno. - To dla was ważne, nie możesz odwołać świętowania.
       Jeżeli Bliźniacy wahali się między uwierzeniem, a zdenerwowaniem na drwinę kolegów z oddziału, tak Vieri przechylił szalę na korzyść Smoka i Konstruktora. Gdy chłopak włączył się do rozmowy, cztery pary oczu utknęły w jego zmartwionym obliczu, z uwagą słuchali co miał do powiedzenia, a dla potwierdzenia jego słów, Percy wywołał falę łusek po ciele która przetoczyła się imitując dreszcz. Położył ręce na biodrach uderzając lekko ogonem o panele, myślał, bardzo intensywnie myślał co mógłby poradzić!
       - Pytasz co mogą zrobić? Antonio mówił, że wytwarzają jakąś neurotoksynę. Ludzi potrafi uśmiercić, nas podobno paraliżuje na kilka dni. Problem w tym, że one żywią się tkanką skórną. Leżysz całkowicie świadom i pozbawiony kontroli nad swoim ciałem i przyglądasz się jak zwierze zdziera z Ciebie kolejne płaty. - Pojawienie się Vieriego przy boku pomogło mu zagrać wiarygodnie odrzucenie od tej wizji, przygarnął go mocniej do siebie, pogłaskał po plecach uspokajając tym bardziej siebie niż jego.
       - Dobrze, że wam się nic nie stało ale… muszę pomyśleć co z tym zrobić. Zadzwonię do Antonia. - Tym razem dopadł go Eadred z sarnim spojrzeniem błagającym o nieodwoływanie święta. - Słuchajcie, nie mogę was narażać! Jeszcze mamy mieć gości. A co jak to na nas wylezie?! - Zapytał sam załamany takim obrotem spraw.  
       - Ch-cholera… - Zająknął się Ari.
       - Zostawiliśmy otwarty właz. - Jęknął Eri, obydwaj całkowicie przerażeni wizją zjadania z nich skóry podczas sennego paraliżu.
       - Ubierzcie zbroje i zastawcie kratkę. To zwierzę nie może uciec, tu mamy szanse je schwytać. Eadred ogarnijmy jakoś zabezpieczenie wentylacji. Nie ma szans żeby się kolacja nie odbyła. - Zarządził na co Bliźniacy kiwnęli głowami, ich ciała gwałtownie oblała łuska, a zaraz po niej zbroja wywołana uderzeniem w pierś. Pomknęli w te pędy zabezpieczyć miejsce które tak nierozsądnie zostawili wystawione na atak zwierząt.
       On nasłuchiwał aż czujniki puszczą ich przez drzwi wejściowe i się za nimi zamkną, w całkowitej ciszy.
       Dopiero będąc pewnym, że nikt ich nie usłyszy, spojrzał na Eadreda i zaraz na Vieriego.
       Ead zalał się błękitem, powstrzymując ostatkiem sił napływające ku gardłu salwy szaleńczego śmiechu. Wypuszczał powietrze przez zamknięte usta, ślina przemykała przez zaciśnięte niemożliwie wargi, tworzyła w ich szczelinach drobne bąble, które pękały szybciej niż nadążały z rośnięciem. Popluł sobie całą brodę, a przy okazji i smocze przedramię, które wciąż trzymał. W końcu wybuchł - szczerze i głośno.
       - Haha! Och! Co za półgłówki - począł wycierać dłonią pozostawione na ręce jasnowłosego resztki wydzieliny. - Niech mnie, Vieri, ty to masz wyobraźnię! Udało się chyba tylko dzięki tobie.
       Chłopak nie był przekonany co do faktycznego wkładu jego osoby w sukces przedsięwzięcia, przyjął jednak komplement nieznacznym uniesieniem kącików w górę. Całe szczęście, Ead nie decydował się na fizyczny kontakt, którym tylko pogrążyłby jego względnie stabilny stan.
       - Kim jest Sue? Faktycznie zostawiłeś w szybie jakieś zwierzątko czy to tylko sprytna sztuczka?
       - Nie martw się, mały - para perłowobiałych kłów błysnęła w zawadiackim uśmieszku. Na "małego" Ri nieco się obruszył. Wcale nie był mały! Ani wiekowo, ani wzrostowo! - To była tylko zręczna mistyfikacja, ledwie skrawek sztucznego futra, trochę nici i liny, nic więcej. Nie jestem szalony, nie wpuściłbym specjalnie żadnego żyjątka do wentylacji, dość mamy problemów po ostatnich nawiedzinach.
       Szczerze chciałby mu wierzyć. Potwierdzenia jego słów szukał jednak u Percyvalema. Ten krótko skinął głową.
       - Uciekam, bo znowu zostanę w tyle - Eadred złapał za ogon wyposażony w szeroki, składany wachlarz, lekko nim poszarpując. - Bawcie się dobrze! - Jedno puszczone oczko i już go nie było.
       W tej samej chwili w portalu stanął Noah, z zielono-pomarańczowo-żółtym wiankiem w ręce.
       - A Ari i Eri co biegają po bazie w pełnym rynsztunku, krzycząc coś o jakimś śmiercionośnym sku-..., skuno-..., sukno-..., skunok-, s-... No, o czymkolwiek tam wrzeszcząc? Coś się dzieje?
       Jeszcze chwila, sekunda, byli bezpieczni, a on parsknął tak szczerym i perlistym śmiechem, że chwilowo nie umiał złapać tchu. Zgrany duet głosów jego i Eada rozniósł się po salonie, ciągnąc zaraz nieśmiało za sobą i Vieriego. Zbił z Eadredem piątkę, poklepali się po ramionach, ogony uderzyły dwukrotnie w podłogę w sobie znanym takcie. Smok zaraz odwrócił lekko błękitną buzię w stronę chłopaka, położył dłoń na jego policzku delikatnie go pocierając.
       - Jakbym mógł to bym cię ucałował. Pierwszy punkt w nowym sezonie dla nas. - Otarł czarną łzę z kącika oka po czym klasnął dłońmi nad głową.
       Wziął bruneta za rękę i pociągnął do czystej, czarnej tablicy wiszącej na takiej ścianie, że nie dało się jej od wejścia nie zauważać. Jeszcze do wczoraj była cała zagospodarowana kreskami i punktami, obecnie czekała na nowe propozycje.
       Pozycja “wojna domowa” dumnie rozpoczynała spis kategorii. W pierwszej kolumnie wypisane były pary: Percy i Eadred, Ari i Eri, Noah i Avi. To właśnie w nich najczęściej wycinali sobie właśnie tego typu dowcipy: czasem ostrzejsze, czasem słabsze; i to para zdobywająca najwięcej punktów po zakończeniu półrocza mogła liczyć na niespodziankę otrzymywaną przy kolejnym święcie: raz Bogini, raz Smoka.
       Wręczył mu do ręki rysik który w kontakcie z twardą powierzchnią zostawiał białą, niby neonową kreskę po czym złapał go w talii i niczym piórko posadził sobie na ramieniu asekurując go żeby czuł się pewnie.
       - Byłbyś tak uprzejmy: dopisz tu pod spodem swoje imię i zrób pierwszą kreskę. - Zachęcił go wskazując odrobinę wolnego miejsca pod swoją parą. - To nasza Ściana Chwały. Kategorie poznasz dzisiaj wieczorem, grunt że my z Eadredem i od teraz, tobą, rozpoczynamy nową turę. - Przyznał nadal ogromnie wesoły. Nie będzie umiał teraz Bliźniakom spojrzeć w oczy ale oj tam! Oświeci ich przy kolacji, że nic takiego nie istnieje.
       Albo i nie…
       Stawiając Vieriego z powrotem na ziemi złapał kontakt wzrokowy z Obrońcą. Jego pytanie sprawiło, że znowu wybuchł śmiechem i masując nasadę nosa, pokręcił przecząco głową. Wystarczyło jedno spojrzenie Noah na tablicę i reakcję Smoka żeby zrozumieć.
       - No ładnie zaczynacie, ładnie. - Przyznał uśmiechając się pogodnie. - Dopiero co zniknęły poprzednie wyniki. - Zauważył odkładając wianek na stół.
       - A do wieczora jeszcze daleko! - Dodał, o jaki on był dumny z siebie, z nich, z całej tej historii!
       - Bierzemy się? Reszta chyba jeszcze szuka. - Uśmiechnął się tajemniczo. Widocznie nie tylko Bliźniacy mieli przygody ze skrzynkami.
       - Tak, zaczynajmy. Opowiem Ci przy okazji historię Sue. - Obiecał kładąc dłoń między łopatkami bruneta, prowadząc go do kuchni, chciał zacząć od początków dziejów czyli szkolenia. Noah również nadstawił uszu nie mając pojęcia o czym jest mowa, więc pewnie historii nie słyszał.
       Tak zaczęło się ich wspólne gotowanie, pełne anegdotek ze szkoły wojskowej rozpoczętych historią sławetnej i jeszcze sławniejszej Sue.
       Dokładne omówienie planu na dzisiejszy dzień wraz z doprecyzowaniem godziny o której miał się stawić w bazie oraz kilkukrotnie powtórzonym faktem, że miał niczego nie kupować doprowadziły go… na skraj załamania nerwowego.
       Do pewnego momentu nie miał realnie pojęcia dlaczego się tak denerwował. Od rana nic poza kawą nie przechodziło mu przez gardło, fakt posiadania pełnego stroju na wieczór sprawdzał średnio co pół godziny, a do fryzjera który znajdował się na końcu krótkiej uliczki, przed małym placem targowym, wyszedł godzinę wcześniej! To było niedorzeczne przynajmniej dopóki nie uświadomił sobie jak długo unikał wszelkiego rodzaju celebrowania ważnych dni i jak nikłe - jeżeli nie zerowe - doświadczenie posiadał w odpowiednim podejściu.
       Gdy wreszcie siadł na tyłku, na ławeczce w cieniu wielkiego drzewa, i zaczął o tym myśleć, dopiero do niego dotarło, że realnie obawia się, że nie spełni oczekiwań poziomu radości albo optymizmu jaki powinien w ten dzień każdemu towarzyszyć.
       Prawda była bowiem taka, że bardzo długo gniewał się na wszystkie święta - jak to porzucone dziecko. W sierocińcu świętowano na miarę posiadanych możliwości finansowych niejako wpajając im tradycje. Wtedy miał różne momenty, zależnie od tego w jakim był wieku i jak mocno wchodził mu bunt albo złość. W wojsku natomiast unikał wszystkiego jak ognia mając zawsze idealną wymówkę w postaci przejęcia świątecznej warty, dyżuru czy męczących obowiązków które normalnego żołnierza odrywały od rodziny. W późniejszym czasie, żadna z jego partnerek nie była na tyle poważna żeby go zaprosić do siebie, a jego droga (już chyba była) przyjaciółka za każdym razem wyjeżdżała za miasto do rodziny nie mając nawet z tyłu głowy tego, że on w tym czasie był sam.
       Nie przeszkadzało mu to.
       Miał zawsze dużo pracy, uważał że były to zwyczajne dni. Nauczył się żyć koło tego, z czasem jedynie robiąc sobie małe przyjemności w postaci wystawniejszego obiadu albo lampki dobrego alkoholu. Urodzin nie dotykał w ogóle zapominając o ich istnieniu - przynajmniej do dnia gdy Eadred nie poruszył tego tematu, a on aż musiał zajrzeć w dowód żeby podać mu dokładną datę. Pamiętał, że poprosił go wtedy żeby oszczędził sobie jakichkolwiek uprzejmości, to nie był ważny dzień.
       Teraz jednak miało być inaczej.
       W prawdzie o samym święcie wiedział dużo więcej niż przed chociażby miesiącem. Poznał nieco bliżej Panią Vesta, okalające Jej święto tradycje i zwyczaje. Wiedział jak potoczy się wieczór i za co dziękowali. Od zwyczajnej kolacji, ta różnić się miała atmosferą, wymianą pewnych uprzejmości, szeptanymi prośbami czy zaciskaniem więzi. I to nie tak, że się bał wygłupić. Po prostu sama myśl przynależenia do tej dziwnej gromadki nie dawała mu spokoju.
       Czas do południa minął mu z prędkością krwi cieknącej z nosa. Ostatecznie poszedł pobiegać i na siłownię żeby zarówno wyciszyć głowę jak i zabić kilka godzin. Po powrocie do mieszkania włączył radio, utknął na dłużej w łazience. Specjalnie nie zakładał jeszcze garnituru ani perfum będąc w kontakcie z Eadredem i śledząc na bieżąco moment w którym byli. Podejrzewał, albo raczej miał nadzieję, że i dla niego znajdzie się miejsce w kuchni.
       Ostatecznie wybiła godzina zero. Z małą torbą i pokrowcem na garnitur, zbiegł do samochodu i ruszył w drogę do bazy. Ubrany luźno, w czarne spodnie prasowane w kant oraz błękitną koszulę, zaparkował na miejscu po czym wchodząc do bazy, natychmiast włożył do ust krążek z żółtą mazią, których miał zawsze kilka przy sobie. Jeden głęboki wdech i był gotów do rozpoczęcia święta.
       Tak spięty w tym miejscu był ostatni raz trzy lata temu.
       Pierwszy przystanek - pokój Eadreda. Podchodząc pod przesuwne drzwi zatrzymał się zaintrygowany niebieskimi znakami widniejącymi nad wejściem. Dłuższą chwilę się im przyglądał zastanawiając o co chodziło, nic mu jednak nie przychodziło na myśl, a i same litery nie układały się w żaden znany mu wyraz. Tak! Kilka miał w swoim słowniku chociaż po vestaliańsku mówić nie umiał, choć próbował. Po prostu pewne ciągi oznaczały konkretne zdarzenie i się już tyle razy na nie napatrzył, że miał poczucie, że je rozumie. W samym pokoju tylko siłą kosmosu powstrzymał się żeby nie podejrzeć przygotowanego stroju swojego lubego. Odwiesił pokrowiec, poprawił rękawy i wypuszczając powoli powietrze, ruszył w stronę kuchni gdzie spodziewał się zastać wszystkich.
       Mijając pokoje poszczególnych członków oddziału, ponownie przyglądał się niebieskim słowom chcąc w pierwszej kolejności zapytać o co chodziło. Wypadło mu to jednak z głowy zanim na dobre przekroczył próg salonu.
       Oniemiały zatrzymał się w portalu i z lekko uchylonymi ustami zaczął z wolna omiatać spojrzeniem całe pomieszczenie, od sufitu po podłogę, od ściany do ściany, każdy kąt, centralne miejsce gdzie rosło piękne drzewo. Brakowało mu epitetów na określenie tego co widział, stał więc w miejscu i chłonął. Ostatecznie opamiętał się słysząc swoje imię. Oczami odnalazł bandę Vesta w kuchni, Eadred siedział przy jeszcze nie nakrytym stole i coś dzióbał, z daleka nie mógł dokładnie dostrzec co.
       Trafiając spojrzeniem na Smoka przekręcił lekko głowę w bok widząc, że ten miał odbitą dłoń na policzku z jakiegoś proszku, czyżby mąka? Tylko w ciemnym kolorze. Odwzajemnił szeroki uśmiech po czym wykonał ruch dłonią: wnętrzem do góry po czym płynnie z obrotem nadgarstka, palcami skierowanymi w dół, z lekkim ukłonem. Percy, o ile było to w ogóle możliwe, uśmiechnął się jeszcze cieplej i nisko skłonił nie przestając mieszać w misce czegoś co według poganiania Avi “jak nie zostanie zaraz dodane to szlag wszystko trafi.”
       - Miło że dotarłeś Antonio. - Zagaił gdy blondyn podszedł do swojego ulubieńca i dotykając jego ramienia, przysiadł się obok żeby zajrzeć do drewnianego pudełka którego część zawartości rozrzucona była na blacie, a część czekała na swoją kolej.
       - To ja dziękuje za zaproszenie. Co mógłbym zrobić? - Zapytał zaraz spotykając się z miodowym spojrzeniem, posłał mu delikatny uśmiech znowu niepewny jak powinien odpowiednio się przywitać.
       - Jak Eadred skończy to nakryjecie do stołu. - Zarządziła pani domu wskazując mu stosik przygotowanych już naczyń i sztućców. On od razu pokiwał głową po czym wrócił spojrzeniem na bałagan przed sobą. Zaczął wreszcie rozumieć na co patrzył: kawałki wstążek, gałązki czy łodygi z kwiatami, które pierwszy raz w życiu widział.
       Konstruktor nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że cały kosmos sprzymierzył się przeciw niemu.
       Szukał wszędzie. Bite półtorej godziny, z zegarkiem w ręku, gotowy mentalnie jak i fizycznie na wszelkiego rodzaju przeciwności w postaci równie zaawansowanych utrudnień, co te zastawione przez niego samego w szybie wentylacyjnym. Sprawdził bazę wzdłuż i wszerz, na zewnątrz, wewnątrz, w każdym możliwym miejscu, które tylko przyszło mu na myśl, w pierwszej kolejności dokładnie przeczesując pomieszczenia oraz skrytki, jakie kojarzył z poprzednich edycji wielkiego polowania. Nic. Ani głupiej pułapki. Ani śladu po tym, że ktoś wcześniej podebrał z danej lokalizacji upragnioną skrzyneczkę! To jakby… ktoś o nim zapomniał.
       Im więcej czasu upływało, tym bardziej był zdesperowany. Szukał już w najbardziej popularnych partiach bazy, później w tych najbardziej absurdalnych - w lodówce, spiżarni, ba, nawet w wewnętrznym kręgu, w każdej jednej odnodze sieci korytarzy, przebiegających po ich domu od “serca”-pompy głównej. Realnie zaczął rozważać, czy istniała możliwość, że w tym roku został pominięty, bo przecież nie mógł przyznać czyjejś wyższości w tak trywialnym zadaniu, jakim było schowanie jednego, niedużego rozmiarem pudełka.
       Jakiś czas później, kiedy umysł zwiedziony każdą najmniejszą fatamorganą upragnionego przedmiotu z wolna popadał w beznadzieję i smutek, nogi poprowadziły go do łaźni. Trudno. Nie znalazł. Może niepotrzebnie w ogóle szukał. Nie będzie wianka pod jego talerzem, który dodałby potrawom wyjątkowości. Czy był gotów się z tym pogodzić? Nie do końca. Ale przestawał łudzić się fałszywą nadzieją.
       Coś go tknęło. Nie szukał wcześniej w tym miejscu. Może powinien się rozejrzeć? Ostatni raz, nim się podda i przyzna przed wszystkimi - od dawna zajętymi przygotowywaniem przyszłej kolacji w kuchni - że poniósł sromotną porażkę. Spróbować przecież nie zaszkodzi.
       Zaczął od pryszniców - nic. Później przetrzepał mniej oczywiste miejsca - każdy jeden kafelek w otwartej przestrzeni z taborecikami, gdzie szczotkowali łuski i mydlili ciała przed zimnym płukaniem albo olejowali na mokro skórę; pod i nad kamiennymi umywalkami, za lustrami, pod masywnymi donicami roślin lubujących się w wilgotnym klimacie, w nich zresztą też. Wreszcie przyszła i kolej na dwie balie z gorącą wodą. Rozebrał się, rozrzucając po posadzce ubrania, wskoczył do wody, zanurkował. W pierwszej nic. Wyszedł, coraz mocniej biło mu serce. Kończyły się możliwości. Druga balia miała wodę może o pół stopnia gorętszą niż ta pierwsza, ciężej było w niej dać nura pod taflę.
       Otworzył pod wodą oczy i prawie krzyknął - gdyby się w ostatniej chwili nie opamiętał, przez usta wlałyby się mu hektolitry cieczy, rozpaliłyby nie tylko płuca, ale i przełyk.
       Znalazł!
       Była na dnie, zamknięta w hermetycznym pojemniku nieprzepuszczającym ni kropelki. Chwila na złapanie oddechu i znowu zniknął pod powierzchnią. Wyciągnięcie pojemnika nie okazało się niemożliwym do zrealizowania zadaniem, dziwne. Zazwyczaj spotykał się z jakimś wyzwaniem. Czyżby komuś zabrakło pomysłów? A może czasu? On inaczej wykorzystałby potencjał łaźni! Już parę intrygujących myśli plątało się mu po głowie. Powinien czym prędzej gdzieś je zapisać, by nie uciekły. A nóż widelec, przyjdzie mu je wcielić w życie!
         Jakiś czas później siedział już w salonie, plotąc wykwintny wianek z tego, co kryła w sobie jego upragniona skrzyneczka. Dziwnym zrządzeniem losu - chociaż w tamtej chwili nie mógł o tym wiedzieć - kolory roślin współgrały z tym, co miał dzisiejszego wieczoru włożyć jego ukochany. Przeważała purpura i czerń.
       Kiedy wreszcie Nio dołączył do nich w bazie, Eadred na powitanie skradł mu niewinnego całusa, nie oderwawszy rąk ani na sekundę od swojej wiązanki - gdyby to zrobił w tak newralgicznym momencie, całość rozsypałaby się mu pod palcami i trzeba byłoby zaczynać od początku. A przecież chciał jeszcze nacieszyć się przed kolacją chwilą sam na sam! Miał mu tyle do opowiedzenia… lecz przede wszystkim, chciał mocno go przytulić, dodać otuchy na te nadchodzące godziny świętowania, wycałować od czubka głowy po same stopy. Stęsknił się, chociaż widział się z nim prawie dwie ziemskie doby wcześniej. Czwartkowy wieczór znów spędzili na kanapie przy dobrym filmie, tym razem padło na mroczny thriller.
       - Wspaniale że już jesteś - wyszeptał prosto do ucha, korzystając z okazji że Nio był blisko. - Znasz się coś niecoś na tym? - ruchem głowy wskazał leżące na blacie pędy. - Drobną pomocą nie pogardzę. W tym roku wyjątkowo kiepsko mi poszło z szukaniem, dlatego jeszcze jestem niegotowy.
       Wiedział że przed nikim nie musiał się tłumaczyć, a jednak, wolał od razu rozwiać wszelkie wątpliwości, które mogły się u Antonia pojawić. Był wybitnym “splataczem”, jeżeli chodziło o męskie grono Oddziału. Tym razem nie było to tak zauważalne, bo Percyvalemowi pomagał Vieri, a Noah i bliźniacy trafili na wyjątkowo udane pod względem zawartości skrzyneczki - chociaż Ari zawzięcie upierał się, że rośliny znalezione przez Eriego nijak nie pasowały do tych, jakie miał on; po przeciągającej się w nieskończoność kłótni, ostatecznie wykorzystali wszystko, co znaleźli (nie żeby mieli jakąś alternatywę, tak nakazywał zwyczaj).
       Całus. Potrzebował go żeby chociaż spróbować się rozluźnić. Był w bazie, w swoim jednym z dwóch ulubionych miejsc. Otoczony świrami owszem, ale każdy z osobna i wszyscy razem życzyli mu jak najlepiej i już nie raz to pokazali. Nie mógł więc wiecznie się stresować. Opuścił ramiona, przekręcił lekko głowę która delikatnie oparła się o umięśnione ramię pozwalając oczom badać kolejne ruchy palców.
       - Nie wysiedziałbym więcej w domu. - Zażartował cicho, na chwilę podnosząc oczy na krzątających się w kuchni. Nadział się tym samym na smocze spojrzenie które od pewnego momentu ich uważnie śledziło. Nie dostrzegł w nim nic poza ciepłem i nutką ciekawości, no tak, widział ich oficjalnie razem po raz pierwszy. Nieco się speszył, wrócił do stołu.
       - Wianki czy umiem? Ufff, minęło tysiąc lat od kiedy plotłem. - Przyznał bez ogródek. Wziął jedną giętką łodygę z delikatnym, bordowym kwiatem i przeciągnął ją przez dwie pętelki pieczętując to co powstało w dłoniach Konstruktora do tej pory. Poprawił koniec żeby brzydko nie wystawał po czym wziął kolejny kwiat do ręki. Zanim jednak zaczął go zakręcać dookoła mizernej konstrukcji, wsadził nos między czarne jak heban płatki dziwiąc się niespotykanym zapachem. Jeszcze jeden wdech.
       - Jest taki olejek w łazience. - Przyznał bardziej do siebie niż do niego, spojrzał z ciekawości na całość płatków zanim wrócił do pomocy. W dwójkę szło im nieco mniej kulawo aczkolwiek, jak to się mówi, “szału nie było”. Wianek jednak nabierał kształtów!
       - Coś ciekawego mnie ominęło? - Zapytał zainteresowany. Błysk miodowych oczu rozbudził w nim ciekawość do tego stopnia, że był gotów od razu zabrać go do pokoju i usłyszeć kolejną niedorzeczną historię która wydarzyła się pod szklanym dachem, grzecznie jednak nie ruszał się z miejsca, uśmiechnął się jedynie rozbawiony.
       - Kawe robię, komu jeszcze? - Doszedł ich głos Smoka, obydwaj poprosili o czarną. Wieczór zapowiadał się długi.
       Skończony wianek, wraz z resztą należącą do pozostałych Vesta, znalazł się na małym stoliku kawowym w wypoczynkowej części salonu, a oni w dwójkę zgodnie z wcześniejszym przykazem, mogli przystąpić do nakrywania do stołu. Najpierw ciemny blat został dokładnie wytarty z pozostałości po pięknych dziełach, później przez całą długość rozłożony został piękny haftowany obrus w kolorze suchego piasku. Teraz zrobiło się trudniej.
       Typowo, gdy przychodziło do standardowych posiłków, siedzieli na ustalonych już przed laty miejscach. Percyvalem zajmował to u szczytu stołu, po swojej prawej zawsze miał Eadreda, po lewej Bliźniaków. Koło Konstruktora zawsze siedziała Medyczka a obok niej Obrońca. Antonio też już miał swoje miejsce jeżeli zdarzało się im wszystkim zasiadać do stołu, podsiadał wtedy Avi do pewnego czasu dając tym niezwykłą satysfakcję siedzącym naprzeciw braciom.
       Teraz jednak, za pewnymi instrukcjami Smoka, miało nastąpić drobne przetasowanie stawki.
       Szczyt stołu nadal pozostawał nakryty, miało to jednak być miejsce dla Bogini. Piękna zastawa w ziemistych kolorach gdzie na jeden zestaw przypadały trzy talerze - w tym jeden głęboki - sztućce do złudzenia przypominające azjatyckie pałeczki oraz jeden kieliszek o mlecznej barwie zaczęła przykrywać stół. Pod talerzami, zgodnie z tradycją, znalazły się wianki i to one wyznaczały nowy porządek. Percy i Eadred siedzieli naprzeciwko siebie rozpoczynając rzędy, koło siebie mieli naturalnie swoich gości więc Antonio z Vierim również mieli siebie po przeciwnych stronach blatu. Koło bruneta mieli znaleźć się Bliźniacy, Nio zaś miał mieć po swojej prawej Medyczkę i Obrońcę. Ostatecznie Kapitan nie wiedział czy to dobrze być tak wystawionym na wzrok szarańczy, najwyżej będzie ich pod stołem kopał żeby dali mu w świętym spokoju bawić się kitą ogonka albo macać kolanko. Jego, polizane zaklepane, mógł.
       Gdy stół był już gotowy zaczęły pojawiać się na nim też pierwsze potrawy, które nie musiały być ciepłe, napoje i alkohol w pięknych szklanych karafkach, półmisek z owocami i oczywiście smoczymi ciasteczkami. Nio dzielnie krążył między wydającą wszystko wysepką, a stołem przyglądając się uważnie wszystkiemu co niósł. Zdał sobie wtedy sprawę, że przez tydzień podejmowanych co i rusz dyskusji o święcie nie zadał jednego, ważnego pytania. “Co będziemy jeść”.
       Żadna z potraw, ba! Nic absolutnie co do tej pory znalazło się na stole nie wyglądało jak coś co mógłby znać i kiedykolwiek próbować. Owszem, czasami forma była podobna ale zapachy myliły go do tego stopnia, że nawet nie próbował zgadywać z czego składała się potrawa.
       - Avi. - Oparł się o blat powoli sprzątanej przestrzeni oddzielającej kuchnię od przejścia zwracając na siebie uwagę nie tylko Medyczki. - Ja nie zapytałem, dla Eadreda to pewnie było zbyt oczywiste ale… nie będzie mi, zasadniczo nam z Vierim, nic jak zjemy wasze jedzenie? - Zapytał sprawiając, że kobieta zatrzymała się w miejscu zaczynając w głowie kalkulować prawdopodobieństwo. Najwidoczniej sama o tym nie pomyślała.
       - Hym. Dobre pytanie. - Przyznała patrząc na trzymany półmisek. Zaraz go odstawiła, a w jej dłoni pojawił się hologram na którym zaczęła czegoś szukać. - Ph jest bardzo podobne, różnice w ilościach składników odżywczych aczkolwiek na plus dla waszej ogólnej diety bo mamy wysokie białka… przygotuję dla was coś na trawienie żebyście wzięli jeszcze przed kolacją i poproszę żebyście wypili po jednym kieliszku alkoholu. Poza tym nie widzę powodów dla których moglibyście mieć jakieś rewolucje. - Przyznała, widocznie uspokajając blondyna. Mógł wrócić do obowiązków, które przy takiej ilości osób poszły im sprawnie i szybko.
       Powoli mogli więc iść się szykować i wraz z zachodem słońca siadać do uczty.
       Zanim to, kawa. Wszyscy, którzy się zadeklarowali, przenieśli się z kubkami na dwie długie i szerokie kanapy. Nio z Eadredem, Noah z Avicią, nawet Vieri - chociaż on pozostał przy szklance wody - z Percym. Trzy pary zajęły miejsca naprzeciw siebie, w rządku po trzy osoby. Siłą rzeczy, Obrońca z Medyczką zostali rozdzieleni. Bracia natomiast rozsiedli się na wolnych olbrzymich pufach w tym samym kolorze, co wypoczynek, bez żadnych szklanek i kubków, zostali wyłącznie dla towarzystwa. Tak też minęło im przyjemne pół godziny - na luźnych rozmowach o sprawach codziennych, w tym także o propozycjach na kolejne kategorie, jakimi mogliby zająć kolejne wiersze na Ścianie Chwały; na wspominkach, historiach z minionych lat ich wizyty na Ziemi, na żartach, wygłupach albo wymownych zerknięciach posyłanych już nie tylko Łącznikowi i Konstruktorowi, lecz także najnowszemu nabytkowi rodziny oraz jej głowy - w tym nie uczestniczyli jednak ani Avicia, ani Noah, zbyt zajęci własnymi myślami oraz gorzką zawartością kubków.
       Przedłużająca się cisza zapowiedziała kolejny punkt w rozkładzie dnia.
       - No, moi mili, fajnie się siedzi, ale już najwyższa pora zacząć robić się na bóstwo - zerkając w dna kolejnych naczyń, jasnowłosa kobieta pozbierała je wszystkie i odniosła do kuchni.
       Vieri po raz kolejny zanurzył się w zimnych wodach, zamkniętych w smoczym spojrzeniu. Eadred nie potrafił tego zignorować, lekkim szturchnięciem zaczepił najpierw Tonia, później uśmiechnął się szeroko do Percy’ego. Gołąbeczki będą miały okazję na nieskrępowane niczym podziwianie siebie nawzajem, o ile chłopak postanowi ich zaszczyścić obecnością podczas rytuału w łaźniach.
       - Mmm. Chodź, piękności ty moje, zanim nam zajmą najlepsze miejsca - rzucił do blondyna. Nie krępował się, złapał go za rękę i pociągnął za sobą do wyjścia.
       O czym była mowa? Chyba zapomniano wspomnieć o bardzo istotnej sprawie, takie chłopak miał wrażenie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 3 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach