Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
The MazeWczoraj o 10:16 pmNykx
Devil's Trill SonataWczoraj o 04:17 pmCalinda
incorrect loveWczoraj o 09:04 amYoshina
From today you're my toy18/05/24, 09:22 pmYoshina
This is my revenge18/05/24, 09:04 pmYoshina
The Arena of Hell18/05/24, 02:28 pmNoé
Where is my mind?17/05/24, 09:40 pmEeve
New Generation17/05/24, 03:01 pmLadyFlower
Charm Nook 16/05/24, 07:54 pmKass
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
No user

Go down
Carlain
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carlain
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty until death do us part {08/07/21, 07:05 pm}

until death do us part 5Kf8gAj
Kass & Carlain
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {08/07/21, 08:33 pm}

until death do us part Lan_Chang_An
D A N E   P E R S O N A L N E   I   A P A R Y C J A
————————————————————————————————————————————————————————————————————
Trzydziestoletni generał oddziału wojsk chińskich, w czasach panowania cesarza Cao Cao z dynastii Wei        syn Lan Bai Shu sześćdziesięciopięcioletniego głównego generała wojsk chińskich oraz zmarłej przy porodzie Wu Xuan Yi       urodzony  5 sierpnia  i  wychowany  w  Luoyang,  będącym stolicą  królestwa  Wei  heteroseksualny       pochodzi z wysoko postawionej rodziny, która od najmłodszych lat uczyła go dyscypliny, rozsądnego podejmowania decyzji oraz wiary w moc duchów przodków, co tudzież prowadzi go w życiu codziennym  posiada czarne włosy z dwoma białymi pasemkami z przodu, sięgające do pasa oraz rzadko spotykane w północnym królestwie ciemnoniebieskie oczy       mierzy metr osiemdziesiąt, a jego atletycznej budowy ciało zewsząd pokryte jest bliznami, które świadczą o stoczonych dotąd wojnach.
F A K T Y   C H A R A K T E R Y S T Y C Z N E   I   C I E K A W O S T K I
————————————————————————————————————————————————————————————————————
Lan Chang An zarówno z racji funkcji jaką pełni w wojsku, jak również prywatnie jest bardzo wymagającą, dostojną i zimną osobą         cierpliwość jaką posiada śmiało można porównać do pudełka zapałek, aczkolwiek nie sprawia to, że wraz z jej utratą staje się niezrównoważony i wybuchowy       wyjątkowo nie przepada za przebywaniem wśród osób wykazujących się niesubordynacją, leniwych i sprzeciwiających się wydawanym przez niego rozkazom       służy w armii od piętnastego roku życia, wcześniej pod czujnym okiem swojego ojca, który wychowywał go na wielkiego żołnierza, którym dla uznania rodziny w późniejszych latach się stał       mianowany na generała oddziału wojsk chińskich trzy lata temu, pokonał plemiona Xiongnu zajmujące region Daowu i zagrażające królestwu oraz odniósł szereg zwycięstw nad innymi plemionami stepowymi       dwa lata później pokonał Xiongnu zajmujących region Hetao na południe od Huang He i przyłączył do Wei to cenne terytorium.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/02/22, 08:59 pm, w całości zmieniany 6 razy
Carlain
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carlain
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {09/07/21, 12:40 am}


ܙܓ
until death do us part VIr9xnK
until death do us part KoYVPLf

until death do us part AUJQQuP

godność Qiang Lei, urodzona dwadzieścia sześć lat temu w wiosce nieopodal Jianye, gdzie spędziła całe swoje życie, podtrzymując obowiązki najpierw jako żona, a później jako zarządczyni finansami gospodarstwa domowego, starając się żyć jak przed  m a ł ż e ń s t w e m

córka Qiang  Liu Huo, miejskiego nauczyciela mądrości filozoficznej i prostej szwaczki  Qiang Sun, jedyna z pomiędzy linii dwóch starszych braci, przerywając linie "d o b r y c h   potomków"

z powodu nieznanej jej przedtem choroby bezpłodności, od roku jest rozwódką bez możliwości kolejnego małżeństwa, a jej  b y ł y już mąż szybko znalazł dla siebie jej fizyczną zamienniczkę

czując, że jest to osąd niebios za czyni jej przodków, pokornie zatopiła się we mgle otaczającej jej pracy, starając ani na moment stracić wiary w wyznaczoną ścieżkę życia, wyrysowaną przez duchy tego świata i kroczyć niezmierzenie, wsłuchując  się  w  boskie  wyroki

zaskakująco niespotykana postura, mierząca metr siedemdziesiąt pięć i ważąca sześćdziesiąt sześć kilogramów, której towarzyszą liczne blizny na plecach, pozostawiające ślad po małżeńskich konfliktach spowodowanych złością po  długich  miesiącach nie posiadania potomka

tamte momenty zahartowały jej ciało, by nie pozostała dłużna w swej kruchości, budując drobno atletyczną sylwetkę, o p ł a c o n a   śladami przeszłości  i   n a u c z k ą   na przyszłość

długie, platynowe włosy podchodzące pod krystaliczny blask, wręcz wtapiają się w jej porcelanową cerę, na której przebija się  s z k a r ł a t n a   barwa  ust  oraz szafirowych  oczu

jedynie wiara podtrzymywała ją w nadziei, że jest jeszcze coś, co powinna osiągnąć w swoim życiu, zaślepiona ideałami tradycji i chęci prawości, zdawała się czasami bezmyślnie podążać za wszystkim, co miałoby chociaż pierwiastek tego, co jest zapisane w zwojach, otrzymując boską aprobatę skrupulatna w owych stwierdzeniach, nie zamierza przychylać się herezjom innych opinii, nie aprobując ich na wskroś pomimo narastającego buntu przeciwko niedowiarkom, sama nie zdaje sobie sprawy jak bardzo potrafi być uległa, kontrując się z osobą o silniejszej dominacji skrycie czerpie satysfakcje z doświadczanego bólu, który jedynie rozpala krew w jej żyłach i napędza do wyznaczonych celów,  n i e     w a ż n e   za   jaką cenę
until death do us part GudWVGp
ܙܓ
Carlain
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carlain
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {10/07/21, 01:19 am}

Qiang Lei


  Pojedyncze krople deszczu uderzały o dachówki mieszkalnej chaty, osiągając przy tym cel swojej podróży, spływając następnie na wilgotne ziemię wioski nieopodal Jianye. Sromotna ulewa minęła już swoją kulminacyjną siłę, jednak pozostawiła po sobie liczne kałuże, przemoknięte domy i nawodnione plony, mające później swoje realne skutki w codziennym życiu mieszkańców. Przebijające się zza chmur słońce wykreowało z wilgocią idealne środowisko na gęstwinę mgieł, która wraz z upływem czasu dawała się coraz to bardziej we znaki, uniemożliwiając dobrą widoczność pobliskich terenów. Wszystko zaczynało się ukrywać pod naporem peleryny matki natury, by nikt spoza pobliskiego świata zewnętrznego mógł dostrzec rzeczy, mające się odbyć w najbliższym czasie, kreśląc tym samym nowy rozdział historii.
  W zgiełku pracy ciężko jest się oderwać od rzeczywistości, by chociaż na moment zatopić się we własnych snach na jawie, gdzie malownicze barwy odrywają się od realizmu dorosłego życia, krocząc po bycie własnej niezależności. Lekko nadwyrężone od pisania nadgarstki chętnie zapragnęły by chociaż na moment ostudzić swe boleści na rzecz chwili wytchnienia, na co aktualnie nie mogły sobie pozwolić, gdyż osoba nimi władająca miała co do nich inne zamiary. Miesięczne obliczenia same by się ze sobą nie rozliczyły, tym bardziej gdy miało to na celu jedynie korzyści dla osoby wypełniającej, w przeciwieństwie do konsekwencji dla rzecznika skarbu, gdyby się owy papier zapomniało wypełnić. Papier z konopi wsiąkał w swoją teksturę coraz to więcej śladów atramentu, pozostawiając z każdą upływającą sekundą mniej czystej powierzchni. Pismo, choć w niektórych momentach kreśliło się niepewnymi ruchami, wizjonowało się w estetycznym ładzie, gdzie wszystkie należyte podpunkty znajdowały się przejrzyście w wyznaczonych miejscach. Nie było ani jednej niechcianej kropli zszargającej cały dokument swym bryźnięcięm, ani wszelakiego niepożądanego wymazaniu przy możliwych błędach w obliczeniach statystyk. Wszystko lustrowało się w należytym porządku, łechtając przy tym nieznacznie ego autora za swój jakże dobrze skoordynowane przemyślenia wylane na papier. Wcześniej skrywany uśmiech w końcu wyłonił się na bialutką twarzyczkę, gdzie chwilę temu nie zdawała się pojawiać jakakolwiek nie neutralna mimika. Drobnie poczucie ścierpnięcia dłoni jeszcze nikogo nie zmusiło do przerwania czynności w pracy i w tym przypadku też nie zmierzało się do przeciwnego obrotu wydarzeń, sygnalizując prawie że tym samym finalność wydarzenia w dokumentacjach. Nie było tu mowy o pomyłkach czy możliwych krętactwa, wszakże nie pierwszy i nie ostatni raz kobieta przystąpiła do domowych rozliczeń najbliższych wydatków.
  Wcześniej  wystarczyłoby jedynie zaopiekować się domostwem i porządkować miejsce swojego zamieszkania wraz mężem, gdzie dni mijałyby równie wartko, co rzeki przeczesując chaotyczne korytarze ukochanego kraju. Jednakże od dłuższego czasu ta wizja zdawała się nieaktualna. Pewnego rozdziału w swoim życiu kobieta nie odzyska, tracąc bezpowrotnie możliwość trwania szczęśliwego życia u boku swojej sympatii, pozwalając jej poprzez własną nieznaną wcześniej ułomność zdrowotną przerwać łańcuch bogobojności małżeńskiej, na rzecz spaczonego powrotu do rodzinnego grona, poświęcając się tym razem całkowicie celu podtrzymania dobrego imienia rodziny bez wyłaniania się zbyt często na światło dzienne. Wszelkie możliwości towarzystwa, zastąpiono wizytami przy ołtarzykach, obdarowując obecnością świętych bożków, do których jako jednych z nielicznych powinna się kobieta zwracać. Początkowo krótkie modlitwy przeistoczyły się w dłuższe litanię o siłę i mądrość w chwilach ciemności i niejasności rozumu, by nie zbłądzić w świecie napęczniałym od żądzy przyziemnych cudowności. Białowłosa zdawała się słyszeć głosy mówiące jej o możliwych zgubach, spaczeniach tego świata, a nawet jeśli nie otrzymywała objawienia rozmów, zdawała się napełniać swą duszę napływającą ciszą. Czasami odnosiła wrażenie jakby łączyła ją silniejsza więź z siłami wyniesionymi aniżeli z własną rodziną, mającej do niej od czasów odkrycia choroby widoczny dystans. Możliwe że było w tym źródło prawdy, gdyż kobieta coraz to bardziej doszukiwała się głębszego znaczenia jej żywota, który mógł się zakończyć parenaście miesięcy temu na rzecz “bezdzietnej zdrady”, a który mimo wszystko wciąż kontynuował swą podróż po ziemskich kresie.
  Z pisemnego amoku przebudził ją przeszywający krzyk dobiegający z zewnątrz, mogący swoim donośnym tonem roztrzaskać wewnętrzny sposób nawet śniących w medytacji, napełniając ciało Qiang Lei niepokojem. Zerwała się z pozycji klęczącej i podbiegła do framugi wyjściowych drzwi. Jej oczom ukazała osoba, ktoś na wygląd posłańca przywdzianego w lekką zbroje ozdobioną barwami regionu. Pomimo to zbroja nie lśniła w blasku dziennego słońca, gdyż ociekała na wskroś wilgocią drażliwego klimatu, a barwy znikały w nawarstwiające się gęstwinie mgły staczającej widoczność na maksymalnie kilka metrów. Lei w pierwszej kolejności chciała się zbliżyć, jednak coś ją wewnętrznie trzymało w bezpiecznej granicy domostwa, jednakżę każde słowo wypoływające z ust posłańca a trafiały do jej uszu równie czytelnie, jakby mężczyzna stał jedynie metr od niej.
— Zdradzono nas! Skryjcie się w czeluściach własnych domostw lub walczcie w imię najświętszych! — słowa zawrzały w sercach nawet największych niedowiarków, nie bacząc na to jak wielkie mogłoby się rodzić niedowierzanie owych zdań. Nikt, poza mężczyzną nie zebrał się do głosu, co jedynie wtłaczało żar poczucia zdrady w ich sercach niemalże w mgnieniu oka. Brak sprzeciwów zbierał swoje żniwo milczenia i wewnętrznie narastającej furii, której po chwili zaczęły towarzyszyć pomrukiwania. — Dowódczy szwadron zaatakował naszą wioskę w zachodu! Ci, którym przelanie krwi za przodków nie jest obojętny, zbiorą swe rękojeści i niech wraz z wrzaskiem z samego dna własnych płuc zapłaci za sprawione krzywdy przeciwko naszym tradycjom! — nie był potrzebny grom z jasnego nieba, by rozeszło się w ich duszach wezwanie rozsądku i przebudzonego sumienia.
  Jakby za sprawą jednego pstryknięcia do kobiety zaczęły dochodzić ciche odgłosy kakofonii dalszej strony wioski, gdzie owa zdrada miała swój rozwój. Głosy w głowie Lei nie dawały jej ani chwili spokoju, kłócąc się nieprzerwanie z racjonalnym myśleniem na temat możliwej walki o dobro wioski. Rozejrzała się po salonie w poszukiwaniu dawniej katany ojca, mającej swoje lata świetności dawno za sobą, ale która była jedyną możliwą bronią do walki z przeciwnikiem losu. Nikogo oprócz niej nie było w domu, ojciec o tej porze odprawiał nauki w pobliskiej szkole, a matka wyjątkowo wybrała się na dokupienie materiałów. Wszystko kreśliło się, jakby na znak zgodności z pójściem w ferworze walki. Nadnaturalny magnetyzm ciągnął ją w stronę irracjonalnego wyboru, który kusił niewybaczalnie, podstawiając białowłosą na krawędzi wytrzymałości utrzymanego spokoju. Nie dała się dłużej prosić głosom w jej głowie i bez większych ceregieli chwyciła za broń ojca, by następnie skierować się na dobrze znany jej kierunek.
  Zamglenie całkowicie skreśliło możliwość jakiejkolwiek widoczności, gdzie nawet widok własnej ręki mijał się z rzeczywistością i jedynie coraz to intensywniejsze odgłosy bitwy nakierowywały dziewczynę w odpowiednie miejsce. Wiedziała, że truchtem nie miałaby szans na zwiększenie szans jej strony na wyrównaną walkę, jeśli w ogóle jej obecność zmieniłaby cokolwiek, dlatego postanowiła biec ile sił w nogach i ile wytrzymałości w płucach, czując jak kolejne dawki adrenaliny napływały w jej żyłach, zgrywając się w harmonii natarczywości.
— Walcz — odezwał się ton głosu jakby z eteru, mający swe odbicia echa w każdym możliwym kierunku, wprawiający jej ciało w mimowolną gęsią skórkę, a po kręgosłupie przeszedł ją znaczny prąd zgrozy. — To nieuniknione, lecz potrzebne do wyplenienia zarazy… Wiedz, że jesteś potrzebna ….— chcąc uciec jak najszybciej od przeraźliwej wizji, mknęła jak to najszybciej wprost przed siebie, mijając co kilka kroków większe kamienie czy wystające z ziemi korzenie drzew. Jednakże gdy tylko odwróciła na moment głowę do tyłu i następnie z powrotem spojrzała przed siebie, ujrzała żywą ciemność, obłok gorzkiego smogu dryfującym na mgielnym tle, z którego iskrzyły się dwa kąśliwe ślepia wpijające wzrok w odpowiedniczki kobiety. Ta w pierwszej reakcji stanęła osłupiała, a jej mięśnie ogarnął nadnaturalny paraliż trzymający jej górne kończyny niczym w ciasnym uścisku.
— Od ciebie nie chce na razie nic… sprawdź się w boju, a otrzymasz moje uznanie… a teraz idź i walcz, masz swoich do pomszczenia — nie musiała nic mówić, a wszelkie pytania, jakie zrodziły się w jej głowie zostały rozwiązane tymi prostymi słowami. Nie potrzebowała już oczu, by widzieć jego wizje, a jedynie starczyło otwartość serca na jego słowa, by dostrzec prawdziwość treści umieszczone w każdej literze wypływającej z nicości jego osoby. Wyzbyła się rozsądku na rzecz chwili, równie upojnej co przerażającej jednocześnie ,spijajacej w niej odwagę równie bezmyślną co bezcenną.
  Mimowolnie przetarła oczy, a gdy ponownie rozejrzała się wokół siebie, nie dostrzegła już nikogo w pobliżu, jedynie świst wiatru odbijającego się pomiędzy drzewami pozostał jej towarzyszem. Pozostawiona sobie samej i własnym myślom, nie wiedząc do końca czy to mózg nie plątał jej figli czy doprawdy miałaby dokonać owych czynów utartych śladami szkarłatnej krwi. Im bliżej podchodziła do bocznej granicy wioski, tym częściej napinała nerwowo mięśnie dłoni na rękojeści katany, a opuszkiem kciuka delikatnie muskała jego koniec, będąc w ciągłej gotowości. Wcześniejsze krzyki i wycia w agonii powoli ucichły, stłumione we własnym cierpieniu, co nadawało coraz to bardziej niepokojem Qiang Lei. Czyżby przez wizje się spóźniła?
 Z czystym obłędem w oczach wbiegła w znane jej tereny rodzinnej wioski, gdzie wcześniej codzienność tętnił nieposkromionym życiem, została zastąpiona agonalną pożogą użyźniającą wilgotną glebę litrami niewinnie przelanej krwi, której swąd przebijał nozdrza, pozostawiając uczucie obrzydzenia, wywołując mimowolny efekt wymiotny skręcający narządy wewnętrzne w solidny węzeł. Ciepło świeżego truchła parowało, łącząc się z mgłą w tajemniczej unii. Na niektórych twarzach widniał strach z domieszką niedowierzania, u innych w ogóle nie dało się określić ostatnich tchnień żywota z powodu licznych śladów sztyletowania. Wielu leżało bez kończyn, kawałka potylicy czy z wyciętymi organami wewnętrznymi, a ich wcześniej zalane słońcem skóry wymalował teraz marmurowo-szary odcień.
  Nadzieja gasła z każdą mijaną martwą osobą, każdą widzianą kałużą krwi, niczym wypalona świeca tracąca na znaczeniu przy naporze ognia, Lei została wrzucona w ferwor walki o wiele za późno. Upadła na kolana z bezsilności, spoglądając w górę modlitewnym gestem, szukając możliwych odpowiedzi na cokolwiek ,co wydarzyło się w ostatnich godzinach. Podczas gdy codzienna sielanka została wyzbyta jakby za jednym machnięciem w piekło na ziemi, czyściec heretyków w posępnych czeluściach niemających cząstki nadziei na aspekt radości w tym życiu.
  Wtem usłyszała dziwny szelest, bez towarzyszącego krzyku lecz z inną słyszalną ingerencją ludzką. Dziewczyna natychmiast wyciągnęła katanę z pochwy i wolnym krokiem napierała w kierunku słyszalnych dźwięków tajemniczego posapywania. Brzmiało to na pojedynczego mężczyznę, jednakże co miałby on robić w pojedynkę, skoro ewidentnie nie były to pojękiwania bólu czy unoszenia się gniewem do sił niebieskich. Kurtyna soczystej mgły pozwoliła podejść Lei wystarczająco blisko, by ta dostrzegła niepostrzeżenie ową niecodzienną scenę, która w pierwszej reakcji wymalowała czyste obrzydzenie, wstręt i zgorszenie na jej twarzy.
  Był to wojownik, jego postura przyozdobiona została w lekką zbroje, jednakże jego własne czyny plamiły honor noszonego odzienia. Zdziczałymi ruchami kosztował ciało martwej kobiety, karcąc jej truchło cielesnymi poczynaniami, wydając przy tym z siebie dźwięki niczym otumaniony wół podczas godów. Qiang wpierw wstrzymała oddech, a jej oczy szkliły się żarami wyjętymi z entropii, by następnie poddać się całkowicie fizycznej chęci wzbudzonej spoglądanego widokiem. Podczas gdy mężczyzna kontynuował swój rytuał pożądania, Lei podeszła go od tyłu, a ostrą część katany zatopiła w tętnicy patałacha, równie wolno co głęboko, by osobnik niezbyt szybko odszedł z tego świata, a rozkoszował się swoimi ostatnimi chwilami na tym łez padole tak bardzo, jak sobie zasłużył. On sam zdołał jedynie chaotycznie charkać we wszystkie strony, szukając źródła jego spotkania z kostuchą, w trakcie gdy jego żyła sikała krwią, rozbryzgując się do promienia metra, nie oszczędzając ani skrawka ziemi i materiału noszonego przez kobietę. Więcej już nie powiedział i zewsząd nastała jedynie cisza.
— Nie myślałaś, że od razu przysłużą ci się pochwały? — tajemniczy głos ponownie odezwał się zewsząd, a nad Lei wykreowała się ciemna łuna, których ślepia tym razem wydawały się potulniejsze. Spojrzała na niego z trwogą jak i ze zrodzonym obłędem całej tej sytuacji, nie mającej dla niej w tym momencie jakiegokolwiek sensu. Wioska starta na proch, ludzie wybici niczym bydło na ubój a to wszystko przez…
—Cesarza! To wszystko wina cesarza moja droga… Widzisz, nie wszyscy starają się posiąść wiedzę zaczerpniętą z tradycji i przodków, która jak wiadomo, buduje potęgę… Wasz cesarz zbłądził i jego dekretem jest wymordowanie wszystkich, którzy bardziej polegają na wyniesionych aniżeli na nim samym … — obecność ducha była nienamacalna, niefizyczna, a jednak taka… prawdziwa, cielesna, przeszywająca ciało i duszę na wskroś, na pograniczu przyjemności w towarzystwie goryczy. Mroczna iluminacja objęła kobietę w okolicy barków, zdając się jakby na niej opierać, a ciężar porównywalny był do barczystego chłopa. — Mam wobec ciebie wielkie plany, które oczyszczą Chiny z tej heretyckiej zarazy… Bądź moją bronią, a w zamian dam ci to, czego pragniesz.... spokoju...— hipnoza w tonie jego głosu była niewyobrażalna, nie dająca się sprzeciwić, nie mająca wyjścia czy innych możliwych opcji. To była jedyna droga, a była nią zemsta.
  Zrozumieli się bez słowa, a jej wzrok mimowolnie wylądował na martwym ciele wojownika, którego zbroja, pomimo licznych śladów krwi, zdawała się jeszcze do użytku. Wojownicy byli niczym mrówki, nikt nie rozróżniał jednostki i nikt nie zauważy obcej infiltracji na polu wroga. To miał być plan doskonały...
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {10/07/21, 04:32 pm}

until death do us part Lan_Chang_An
         Jasny poblask bladego słońca przebija się przez gęste białe chmury piętrzące się w skumulowanym kłębie na bezkresie niewidocznego obecnie nieba. W powietrzu jest duszno, a wysoka wilgotność przyprawia wrażenie o nieuchronnym spadnięciu deszczu, który dżdżyście pokryłby suche dotąd ziemie, choć spojrzenie skierowane na powrót w nieskończone sklepienie, wyrokiem niebios wątpi w nastanie płynącej mlekiem i miodem ulewy, mogącej użyźnić rozciągające się po same góry, pola uprawne. Choć rośliny z natury wiotkie, liche i podatne na frywolne głaskanie ze strony wiatru, w całej swojej urodzajnej krasie i rzeszy obfitego pola przedstawiają widocznie liczebną potęgę, niczym oddział wojska rozłożony z tabunem namiotów nieopodal na gruncie równie suchym, nieznającym najczystszej kropli deszczowej wody.
        Zewsząd rozstawione pałatki wojskowe o pastelowo niebieskiej barwie i odcieniach szarości tworzą niemal autentyczne odbicie zachmurzonego nieba, rozpościerając się hen daleko na płaskim terenie. Każda pojedyncza, tego samego rozmiaru, mieszcząca na swym metrażu jednego mężnego woja wraz z niezbędnym mu ekwipunkiem. Darowane niezawodnemu wojsku pod pieczą młodego i nieustraszonego generała; wodoodporne, przeciwwietrzne, zdające egzamin w każdych warunkach pogodowych, choć w obecnej chwili można by wytknąć im pewien mankament. Niektóre pałatki chwieją się w niepewności własnej konstrukcji, przez niedbale, w pośpiechu wbite śledzie, które na suchym i ciężkim do przebicia się przez wierzchnią warstwę gruncie – nie spełniają swojego zadania, tym samym burząc domniemany idealny stożek. Nie przeszkadza to jednak żołnierzom, gdyż zasiedlone obecnie terytorium stwarza im jedynie chwilowe schronienie, jako że wraz z powrotem wojów posłanych na rekonesans przez przełęcz do wioski nieopodal Jianye, cały batalion ruszy w dalszą drogę, niekoniecznie usłaną różami.
        Centrum wojskowego obozu stanowi największa metrażowo pałatka, równie przesiąknięta w całości pastelowo-niebieską barwą oraz skąpana w odcieniach szarości, pośród których w kole symbolizującym pojednanie wzlatuje biały żuraw jednoczący chiński pododdział. Jest to również najbezpieczniejsza strefa, jako że wokół niej rozpościera się tysiąc jasnych namiotów, niczym rzeka… Niczym mury, osłaniając swojego generała, który obecnie pochłonięty skupieniem przetwarza plan uderzenia na wroga. Odziany w luźną, dostojną szatę pochyla się nad planem przedstawiającym królestwo Wei oraz obszary przybocznych mu królestw Shu i Wu. Przełęcz i wioska, do której posłał swoich żołnierzy dla rozpoznania się w terenie, znajduje się niebezpiecznie blisko granicy z królestwem Wu, będącym pomimo zapisanego przez cesarza paktu dotyczącego pokoju; potencjalnym przeciwnikiem. Armia z granicznego terenu już niejednokrotnie przekraczała linię, swoimi działaniami przelewając czarkę goryczy, tym samym zmuszając Lan Chang Ana do podejmowania trudnych, przemyślanych decyzji, na mocy, których pakt miał pozostać nienaruszony. Mimo wszystko wrogie i defensywne nastawienie rodowitych przeciwników, wciąż nasyła kiełkujące zadatki na nieoczekiwaną wojnę, zwłaszcza po pokonaniu plemiona Xiongnu zajmujących region Hetao na południe od Huang He i przyłączeniu tego cennego terytorium do Wei.
        — Jeśli z rekonesansu wynikną nieoczekiwanego problemy, niezwłocznie musimy wysłać jeden pododdział z powrotem do Luoyang, aby powiadomić cesarza o przejęciu przez cesarza Sun Quana terenów przyległych do Wei, a tym samym o złamaniu pokojowego traktatu — mówi spokojnym, acz zimnym tonem, przeniknionym dokładnym opracowywaniem każdego z możliwych planów, w zależności od ostałej sytuacji. Towarzyszący mu Xing Zhao Lin, piastujący na posadzie doradcy generała wojsk chińskich, zasiadając przy boku Chang Ana skrupulatnie notuje podjęte przez dowódcę decyzje, aby zaraz po tym zaszczycić go swoim spojrzeniem, ponaglającym do przekazania mu głosu.
        — Prócz obaw przeciwko wojnie z królestwem Wu, powinniśmy wziąć pod uwagę również Mongołów i przewodzącego im Shan Xin. W dodatku niedobitki z Xiongnu z bitwy na regionie Daowu zbierają siły — zauważa Zhao Lin, unosząc do góry starannie stworzone pióro z wyrytym na końcu herbem cesarskim. Czarny tusz pokrywający jego włókna, choć iskrzy się w blasku świecy, nie skapuje na papirusowy pergamin, zakrywając pod ciemną skazą zapisane dotąd skrupulatnie notatki.
        — Dopóki nie znamy podsunięć Xiongnu i Shan Xina nie mamy podstaw do uwzględniania ich w swoich planach. W dodatku kwestią najazdu ze strony Mongołów zajmuje się generał Lan Bai Shu, któremu wcześniej służyłeś. Punktem przewodnim jest rozpoznanie się i możliwe odbicie terenów po cichu przejętych przez Sun Quana. Martwi mnie, jednak rozwój aktualnych posunięć, żołnierze powinni już dawno wrócić — zauważa, podnosząc się z klęczek, aby zaraz po tym zaczesując jasne pasemka włosów, wydostać się z jasnego namiotu na światło dzienne, a tym samym pozostawiając obruszonego Zhao Lina, którego doradcze rady wojenne pozostają stłamszone przez niepodważalne zdanie młodego generała.
        Jasne łuny bladego słońca giną pod pióropuszem, nieco ciemniejszych już chmur, przez co w powietrzu zdaje się wisieć ciężar nadchodzącego zderzenia z rzeczywistością,  budzący w generale poczucie, że nic nie szło zgodnie z planem. Omiata chłodnym spojrzeniem, rozpościerające się hen przed nim wojskowe pałatki, gdy dobiega do niego zdyszany, zapowietrzony głos jednego z wojów. — Generale! — Młody mężczyzna, jeden z tych, którzy na potrzeby poborów do wojska w kraju, opiera dłonie na kolanach zatrzymując się przy dowódcy w pochyłej pozycji. Łapczywie zaciąga w płuca hausty powietrza, aby w końcu unieść się do prostego poziomu, zasalutować i wskazując palcem na przód przekazać niepokojącą wiadomość.
        — Na południu spośród mgły dostrzegłem jednego z żołnierzy na koniu — rzuca, wciąż łapiąc powietrze. Pierwszym nieoczekiwanym faktem, który zostaje zarejestrowany przez Lan Chang Ana jest pojawienie się na południu od wojskowego pola namiotowego gęstej i białej jak mleko mgły, pokrywającej niemal całe początki przełęczy oraz nie tak dawno przejrzyście widoczne wysokie góry wznoszące się u podnóża pól uprawnych. Musi uznać to za niebywałe zjawisko, jako że w tych okolicach nie mieli ani grama podobnego oparu. Po wybudzeniu się z dziwnego transu, ostałego wraz wpatrywaniem się w szaty obłok stojący nad przełączą i zewsząd pokrywający graniczną wieś, przechodzi na front, aby również rzucić okiem na wracających żołnierzy. A przynajmniej stara się utrzymywać w nadziei, że spod gęstej mgły wydobyło się ich więcej, wcześniej zakrytych, niewidocznych ludzkim okiem. Jednak nic bardziej mylnego, stojąc dumnie na czele posterunku dostrzega jednego żołnierza, brnącego w ich kierunku na tarantowym koniu. Im bliżej jest postoju tym łatwiej dostrzec jest lekką zbroję, w która przyodziane jest całe wojsko oraz pastelowo-niebieski koloryt stroju, który przywodzi na myśl sojusznika. Tęgi mężczyzna, niewiele wyższy od Chang Ana zsiada z konia, aby w mgnieniu oka znaleźć się tuż przy generale. Wyraz twarzy ma nieodgadniony, spojrzenie przeszywające na wskroś, a przy tym mlecznie białą niczym mgła nieskalaną bliznami cerę. Spod hełmu raz po raz wydostają się białe, długie kosmyki włosów, tak niecodzienne w formacjach armii, tym samym totalnie obce, co daje dowódcy do myślenia. Nie zdąża zapytać mężczyznę o wylegitymowanie się, poprzez informacje, które płyną z czerwonych, niczym wino ust, pewniej zakrapianych krwią, niż szkarłatnym kosmetykiem.
        — Doszło do zdrady — mówi ciężkim, grzmiącym niczym burza głosem, który zdaje się wydobywać z niebios, nijak z ust postawnego mężczyzny. — Osadnicy rzucili się na oddział prowadzący rozpoznanie, przez co na terenach granicznych doszło do walki — dodaje, co Lan Chang An przyjmuje wraz z wyraźnym spięciem mięśni na ciele, tak jak i na twarzy. Przełyka ślinę, mruży oczy i w ekspresowym tempie podejmuje następne znaczące decyzje, wówczas też nikt nie będzie w stanie nazwać ich nieprzemyślanymi. Wśród żołnierzy tymczasem przenosi się szmer niesionej wiatrem informacji, a słowo „zdrada” przebija się grzmotem między czekającymi na werdykt generała ludźmi. Chang An mierzy wzrokiem informatora, do momentu gdy jego uwagę odwraca czarny kruk zasiadający na grzbiecie zdezorientowanego i nieco ogłupiałego tarantowego konia, a mężczyzna, który dotarł na nim do wojskowych popleczników rozpływa się w powietrzu. Dowódca jest w stanie zobaczyć kątem oka jedynie przebłysk perłowego uśmiechu, gdy informator znika jakby w tłumie żołnierzy, a jednakowy ubiór ich wszystkich nie pomaga mu odnalezieniu rzezimieszka, który odszedł bez słowa, podważając tym autorytet generała.
        — Wasza dwójka konno wybierze się z informacją o zdradzie do Luoyang, cesarz musi być o tym wcześniej powiadomiony — stanowi Lan, wskazując na dwóch mężczyzn. Następnie obraca się w kierunku reszty zebranych i rozbudzonych do walki żołnierzy, kontynuując swoją wypowiedź. — Połowa z pozostałych wybierze się ze mną do wioski, aby zapoznać się z sytuacją, trzeba zająć się rannymi i pochować zmarłych, a także dojść do konsensusu z ostałymi członkami wioski, bądź zatrzymać głowę osady i przesłuchać. Reszta zostaje, macie pilnować obozowiska za cenę własnego życia! Osiodłać konie! — woła, aby zaraz po tym podejść do własnego konia, dumnie prezentującego się z uniesioną głową przy centralnym namiocie. Chang An wchodzi do pałatki wyciągając z niej najpotrzebniejsze rzeczy, które pakuje do skórzanej torby, przymocowanej do boku siodła, znajdującego się już na grzbiecie karego konia. Odwiązuje rumaka od drewnianego słupka, chwilę później głaszcząc go uspokajająco po pysku.
        — Znowu czeka nas podróż, przyjacielu — szepcze, na koń prycha równie cicho, kłaniając się przed swoim właścicielem. Hexi – bo tak wabi się rosły kary koń, który zwykł pojawia się przy boku Chang Ana, jest jego prezentem od Lan Bai Shu z młodzieńczych lat. Ów koń towarzyszy mu od czasów pierwszego wstąpienia do chińskiej armii, jak również stanowi nieodłączny element przy każdej dotąd stoczonej wojny. Nic więc dziwnego, że Hexi towarzyszy mu także w tym momencie, wyrażając cicho swoje niezadowolenie wobec kolejnej długiej wędrówki, między którymi dotąd nastał zdecydowanie zbyt krótki postój dla koni.
        Wsiada na konia, stając na przodzie tabunu wojowników zwartych i gotowych wobec podróży pośród rozpościerającej się na południu gęstej mgły, która podkreśla tajemniczość niespenetrowanych dotąd wrogich terenów niemal przyległych do królestwa Sun Wu. Wydając polecenie, galopuje już w przód, nieco pochylony na koniu, ułożony w idealnej pozycji, nie stawiając się przeciwko wiatru, który w istocie staje się jego dodatkowym napędem. Modli się w myślach do duchów przodków z nadzieją, że jego żołnierze przetrwali niespodziewany naskok ze strony wiejskich rozbójników, a przy tym także wobec ugodowego porozumienia po dojechaniu na miejsce klęski i uniknięcia dobycia broni. Krew już została przelana, tak więc młody generał nie zmierza dokończyć dzieła, o ile panująca tudzież sytuacja nie będzie tego wymagała. Rozsądniejszym wyborem jest zgarnięcie do niewoli nieposłusznych osiedlanemu królestwu wieśniaków oraz poddanie ich przesłuchaniu, które powoli na wyciągnięcie odpowiednich podstaw do rozsądzenia, a także zdobycia informacji na temat planów Sun Quana, w które najpewniej zostali wplątani.
        Jednostki wdzierają się powolnie w gęstą mgłę, która sprawnie ukróca im widoczność, utrudniając przy tym zorientowanie się w terenie oraz swobodę w określeniu rozciągającego się przed nimi terenu. W wolniejszym już tempie pokonują długą przełęcz, każdy z osobna niebywale skupiony, spodziewający się możliwego ataku z góry, który ku chwale przodków nie nastaje. Powolna wędrówka podaje na tacy żołnierzom wysłanym na rekonesans rozporządzanie się wobec własnych działań, co Lan Chang An w gruncie rzeczy zamierza ukrócić, dlatego też mając na względzie szczególną ostrożność, przyspiesza tempa, pojawiając się u progów wioski jako pierwszym.
        Mgła stopniowo zaczyna zanikać, w końcu rozpływając się w powietrzu, niemal tak samo jak informator, który przybył wcześniej z wieściami o niechlubnej zdradzie kraju; odsłaniając walkę katastrofalną w skutkach dla mężczyzn i kobiet osiedlających wioskę. Wzdłuż drogi, pomiędzy gospodarstwami domowymi, a nawet na drewnianych gankach można dostrzec martwe ciała oraz rozbryzgi krwi, niemalże stawiające chińskie wojsko pod postacią bezczelnych najeźdźców. Krew zastyga w żyłach Lana, który porusza się wolno wzdłuż ugruntowanej ścieżki, przyglądając się scenie wyjętej z najstraszniejszego horroru. Wojna od zawsze pochłania naprawdę wiele ofiar i z tej strony generał przyzwyczajony jest do podobnych widoków. Sam zresztą na łamach poprzednich wojen oraz objętych siłą terytoriów przelał krew zdrajców dla swojej ojczyzny, a doświadczenie tak wielu brutalnych przedsięwzięć w swoim życiu, wniosło wobec jego głęboko skrywanej emocjonalnej strony wysoki mur, nie do przedarcia przy funkcji jaką pełnił, która też w żadnym momencie życia nie pozwalała na zdjęcie maski mężnego, nieustraszonego woja. Można by rzec, że ta maska wpojona już głęboko, zaplatająca krwawe dłonie w sercu, stała się jego jedyną i nie zdublowaną twarzą.
        — Xie Yun, do czego tu doszło? — pyta, dojeżdżając do jednego z wojowników, który zbiera się do po stratach wojny.
        — Generale! — woła zaskoczony, kłaniając się nisko, aby zaraz po tym chwycić swój bok, z którego po bladoniebieskim materiale zaczyna toczyć się wiązka krwi. — Osadnicy zaatakowali nas podczas rozpoznania na terenach wioski. Chcieliśmy rozmawiać z głową wioski, wedle twego rozkazu, co zostało rozwiązane na łamach walki. Nic z wioski nie został ocalały, natomiast siedmiu naszych również zostało pokrytych piachem, około piętnastu jest ciężko rannych — odpowiada młody, na oko dwudziestoczteroletni mężczyzna, padając na kolanach z bólu.
        — Załadujcie rannych! — rozkazuje do części armii, która przybyła w te okolice wraz z nim. Po chwili ciszy, podczas której ręce wojów zajęte są wykonywaniem rozkazów, dodaje. — Przenieście zmarłych wojowników do przełęczy. Tam ich pochowamy… — Przetransportowanie martwych ciał do obozu nie miało najmniejszego sensu, zwłaszcza że znajdowali się na granicach królestwa Wei. Dotarcie stąd do Luoyang’u może zająć w porywach do czterech dni, dlatego najrozsądniej jest pochować zmarłych na grząskim terenie przełęczy. Ku dumie wobec przelania krwi za ojczyznę i z wyrazami honoru na terenie kraju.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 22/09/21, 12:20 am, w całości zmieniany 1 raz
Carlain
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carlain
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {04/08/21, 11:26 pm}

Qiang Lei

  Gorejąca od splugawionej niewinną krwią ziemia, gdyby mogła ,zaszlochała by nad rozlewem żarliwej zawiści wciąż wyczuwalnej i tlącej się głęboko w nasionach porośniętej zewsząd trawy, która teraz nabrała bezecną barwę szkarłatu całkowicie dominującej w aktualnej zamarłej scenerii. Mgła wojny, niewzruszona od gorszących widoków porozrzucanych ludzkich zwłok, zaczęła z wolna opadać, niosąc duszącą w swym metalicznym oparze krwi wilgoć, drażniącą nie tylko układ oddechowy w okolicach nozdrzy, ale również nieubłaganie oplątując już wcześniej wymęczone płuca tych, których wieńce śmierci nie zdążyły sukcesywnie okryć. Zdawałoby się, że pierwsza fala kostuszych żniw niknęła już za horyzontem przemijanego czasu, nie wiedząc co dalej ukażą wichry  nieznanej przyszłości. Znikąd już nie dobiegały odgłosy agonii nieuniknionego konania czy chociażby zgrzyt parujących się ostrzy lgnących do siebie w ferworze żądzy przelania kolejnych to strugów krwi, a jedynie prawie że nie docierające do ludzkiego ucha pomruki i jęki wyczerpania zdawały przerywać nieustępliwą ciszę, grającej pierwsze skrzypce żałobnego akompaniamentu ku poległym i skrępowanym duszom.
  Gdzieś w ostatkach dawnej świadomości rozejrzała się po otaczającej ją haniebnym krajobrazie, jakby przez szybę, nie mogąc ostatecznie uwierzyć, co zaledwie strzępki czasu zdołały uczynić z pryzmatem normalności, siejąc w kobiecie zalążki konsekwencji do dalszego działania nic jej nieświadomego demonicznego domina. Przemawiały przez nią echa niepokoju o własnych najbliższych, których ciał nie zdołała odnaleźć wzrokiem w rozległy szkarłacie zgorszonego pobojowiska, jednakże musiała spodziewać się najgorszego, mimo że nawroty owych myśli powodowały napływ gorzkich łez spływających po bladym licu, a gardło zaciskało się w piekielnym żarze chęci odwetu za wyrządzone krzywdy. Niemniej jednak nie wszystko było stracone i spisane na całkowite straty. Lei przyjrzała się po raz ostatni swojemu odbiciu od zrzuconej zbroi z parszywego żołnierza, którego martwe i teraz półnagie truchło, leżało w zmąconym błocie twarzą do ziemi. Nie widziała w tym odbiciu swojej starej wersji siebie, mogącej swobodnie cieszyć się upojnym życiem u boku najbliższych jej sercu, a jedynie beznamiętną karykaturę przyodzianą w martwe spojrzenie zatapiające się w oceanicznym błękicie tęczówek zdających się zatracać blask z każdym kolejnym wdechem splugawionego powietrza. Od tego momentu musiała na czas nieokreślony wyzbyć się swoich codziennych przyzwyczajeń na korzyść celów przewyższających ludzką zwyczajność, mających roztrzaskać kajdany i wyzwolić ducha od natrętnego niepokoju nawiedzającego jej niestabilne myślenie. Kobieta bez wahania czy jakichkolwiek moralnych przeciwwskazań zerwała z mężczyzny resztkę górnego odzienia znajdującego się pod zbrojną warstwą, chcąc wykorzystać zszargany materiał do zminimalizowania widoku wizualnego własnych piersi do możliwego zera, tak by jej przykrywka nie skończyła się na samym początku odgrywając marne amatorstwo. Zakrwawioną szatę przywiązała dosyć dotkliwie, czując od samego początku szczególnie drażniący nacisk na górną część, co zapewne z biegiem czasu się uspokoi, ale z pewnością pozostawi po sobie widoczny ślad w postaci otarć i możliwych obrzmień. Gorzko uśmiechnęła się do siebie, zagryzając nieznacznie dolną wargę, doznając w gardle nie tylko goryczy pewnego szaleństwa w owym planie wyszeptanego przez tajemniczego ducha i widoku własnych czynów, ale również pojedyncze krople napełniającej ekscytacji bieżących zdarzeń miały w tym swój udział, a ich nici przeznaczenia były gotowe do splecenia w realiach tętniącego życia. Zbroja, choć z początku Lei myślała że będzie ona zbyt masywna na jej możliwości i dość kobiece ciało, w ostatecznym rozrachunku utrzymała się w ryzach korzystnego posiadania, rozkręcając w dziewczynie kolejne zębatki działań mających swoje realne urzeczywistnienie w najbliższym czasie.
  Będąc już w pełnym rynsztunku, chciała ruszyć przed siebie w poszukiwaniu "swoich" oddziałów, jednakże jedna myśl przerywała jej dalszą możliwość stawiania kolejnych kroków. Pomimo zakrwawionej zbroi, zapewne nie wzbudziłaby reakcji powrotu wojownika z jakże honorowej walki, pomijając fakt że zasadniczo bitwa srogo odrywała się od bycia szlachetną, plugawiąc jedynie ziemię czystą rzezią niewinnych istnień, które mimo wszystko zapewne walczyły o swoje tchnienia do ostatnich sekund, a jedynie marnego dezertera pragnącego jednak wybłagać o swój skrawek azylu. Dlatego też Qiang, kierując na siebie wygrzebaną nieopodal motykę, zaczęła się okładać z może nie równą przyjemnością, co wcześniejszy odprawiony zamach z ostrzem na zbereźnego woja, ale jednak wewnętrzną satysfakcją ponownie podbijając adrenalinę płynąca głęboko w żyłach. Nie oszczędzała się w dysponowanej energii, czując kolejno uderzenia przyjmujące na ciało, mające w poniższej przyszłości odzwierciedlenie w postaci sińców. Zasadnicze poświęcenie było jej najbliższą przepustką do otrzymania dalszych rozkazów. Teraz była mentalnie i fizycznie świadoma gotowości do realizacji kolejnego z kroków na swojej liście.
  Zmierzała w kierunku, gdzie dobiegały najgłośniejsze oraz o największej częstotliwości ludzkie odgłosy, stając się udawać lekko kulejącego wojownika wracającego z jakże intensywnego starcia, co zasadniczo nie było problemem, gdyż dziewczyna zdążyła sobie przygrzmocić motyką w jedną stopę dla lepszego efektu przy możliwej konfrontacji. Coś w głębi duszy zmuszało ją do nie spuszczania wzroku na ziemię, jakby nie zamierzając ukazać choćby krzty rozgoryczenia obchodzonej wewnętrznej żałoby po dostrzeżeniu znajomych twarzy wśród martwych ciał mijanych i napotykanych prawie że na każdym kroku. To nie był odpowiedni czas i miejsce na okrywanie się płaszczem rozpaczy, a uzbrojenie się w wartką cierpliwość z nadchodzącej zemsty mającej odprawić Lei w pastwisko niekończącego się spokoju. Początkowo ujęła dłonią rękojeść swojego ostrza z wyczuwalnym zdenerwowaniem i wciąż kłębiącą się w wewnątrz kobiety lekką niepewnością, która wraz z postawieniem kolejnych kroków zelżała do stopnia, gdzie nerwy mimowolnie odciągnęli dłoń z broni.
  Dopiero widok wojowniczych kopii jej samej o równie blado niebieskiej barwie przykutej do części zbrojnej przyprawiły ją o dreszcze ekscytacji jak i ścisnęły jej żołądek na znak chwiejnego protestu, by jeszcze nie poddać się całkowitemu wirowi szaleństwa i zniknąć gdzieś w leśnych gęstwinach z podkulonym ogonem. Te myśli na szczęście szybko opuściły Lei, a na ich miejsce wstąpił wigor, który jedynie doprawił kobietę o szybsze przedostanie się do zebranej armii i wtopić się jak najszybciej w ogarniający się tłum. To nie był widok, jaki białowłosa miała we własnych wyobrażeniach zasłyszanych opowieści, gdzie każde epitety wylewały się od naporu sukcesów złotej dywizji, gdzie duma pęczniała niczym przemoknięty ryż. Jeśli cokolwiek z tych opowieści było prawdą, tak teraz ci mężczyźni stawali przed nią jako cień  ich dawnych triumfów, zastępując przyjazne widoki niechlubnymi ubolewaniami i widocznym zdezorientowaniem cisnącym się na ustach prawie że każdego mijanego przez kobietę woja, co jedynie ją jeszcze bardziej rozjuszyło. W takim razie po jakie licho nakazano im zaatakować nic nie świadomą i nic niewinną wioskę, skoro teraz doszukując się sensu widocznej rzezi. W odpowiedzi gorzko splunęła, a flegma szybko wtopiła się w czerwoną posokę, ciskając dłonie w pięści w geście opanowania zagorzałych emocji. Nie mogła tak szybko się zdemaskować, nie w momencie, gdzie jest praktycznie w gnieździe os, to kreowało się jedynie w samobójczą zasadzkę.
  Chciała się wzdrygnąć, gdy poczuła czyjąś dłoń zatoczoną na jej barku i strzepać ją jak najszybciej, jednakże w porę ostudziła swoje zamiary, ograniczając się jedynie do posłani pytającego spojrzenia w kierunku niczym nie różniącego się w tym tabunie testosteronu mężczyzny, u którego dostrzegła jak brudna strużka potu spływa po odkrytej skroni.
—Widać, żeś walczył — najwidoczniej złapał haczyk, co jedynie potwierdziło kiedy zaczął poklepywać Qiang po plecach i nad wyraz się uśmiechając, próbując samemu zdusić ból z widocznej szramy na ramieniu, przy której rozerwane były części metalu ze zbroi. Nie oddychał już ciężko, mimo to słowa wypowiadał ze słyszalnym zmęczeniem, co jedynie zdradzało, że przytrafił mu się godny przeciwnik w wiosce, łechtając dumę dziewczyny z waleczności jej wioski do samego końca, choć powstrzymała się od możliwego uniesienia kącików ust. — Szukaj wzrokiem naszych wyłaniających się z resztek tej zabitej dechami wiochy. Lada moment będzie odprawa wojów u generała, po tym jak zabiorą nas końmi w jakieś przyjemniejsze miejsce. Mamy opowiedzieć, co tu się u diabła stało, choć jak dla mnie, wszystko widać na załączonym obrazku — dodał, gestykulując rękoma skalę zniszczeń. Lei znała prawdę od ducha i wiadomą było dla niej odpowiedzią, że za wszystkim stała zdrada cesarza, który miał wyplenić wszystkich niedowiarków jego ziemskiej potęgi na równą rzecz obalenia wierności mądrości przodkom, wysyłając przy tym swoje zaślepione propagandą oddziały niczym z klapkami na oczach i karcąc przy tym wiekowe starania duchów przeszłości.
—Miejmy nadzieje, że wcześniej czy później sprawy nabiorą barw i wszystko stanie się jasne — odparła tonem nieco bardziej zniżonym niżeli zazwyczaj mówiła, chcąc wypaść najnaturalniej jak to możliwe, choć pierwsza próba przemówienia drażniła ją w krtani.
  Kto przeżył i chciał wrócić do swoich już dawno to zrobić, a jeśli nie, to mógł zatracić się w rozpaczy, gdyby zobaczył jak jego dawni druhowie w walce odjeżdżają na koniach za dalszy horyzont, całkowicie odchodząc z przemokniętych terenów barwnej posoki i cuchnących już trucheł będących już jedynie pożywieniem dla dzikich zwierząt i użyźnieniem dla gleby. Wszakże mówiono tu o martwych ciałach mieszkańcach nieszczęsnej wioski, a nie samych wojowników, których garstka trupów transportowana była w drewnianym wozie na samym końcu przemarszu i przekierowywana na zapewne masowe groby. Qiang posłusznie wsłuchiwała się w rozkazy ludzi na wyższych stanowiskach, byleby ukrócić sobie możliwe zrodzenie się dialogu pomiędzy kimkolwiek, co początkowo owocowało ciszą w trakcie jazdy i jedynie postukiwanie kopyt dobiegały do uszów białowłosej, całkowicie niwelując nic nie znaczące pomrukiwania towarzyszących jej obok smarkatych żołdaków.
  Nie wiedziała, na jak długo owy tymczasowe zebranie miało się zatrzymać w tymże miejscu, w jakim go postawiono, gdyż nie dotarły do niej te informacje z drugiej ręki, ani też nie zamierzała zbytnio się wychylać w pierwszych godzinach kamuflowania, jednakże nie miała innego wyboru i wpływu na wszystkie te aspekty. Jedyne co pamiętała, to ta odprawa u generała, która wszakże miałaby się odbyć lada moment, co zapowiadało coraz to bardziej gęste zebranie ludzi tuż przy głównym i teoretycznie jedynym widniejących namiocie charakteryzującym się mocniejszymi wzmocnieniami i bogatszym zdobieniem na suficie, którego ekspresowo stawiali ludzie nieuczestniczący w masowej masakrze, tętniących energia i z wymalowanym strudzeniem w oczach. Nie minęło parę minut, a pochwyciła dźwięk trąby na znak zebrania wszystkich w wyznaczonym miejscu, na co nogi odpowiedziały pewnym marszem w wiadomy kierunek, nie musieć się na szczęście  przepychać przez zrodzony tłum. Jej wzrok przylgnął do postury generała, która z wiadomych przyczyn znacząco różniła się od towarzyszących mu potulnych pachołków. Jego opancerzenie, niczym niebo a ziemia, różniło się od tego, co nosiła w tym momencie Qiang, a barwy błękitnych wód skrzące się na pojedynczych płachtach metalu, idealnie rzeźbiły się w jego wyrysowanej budowie, ilustrując przed kobietą żywy pomnik widocznej i tętniącej potęgi, chociaż głęboko w swej świadomości mówiła sobie, że to jedynie złudzenie dumy, czysty gigant na glinianych bogach, falsyfikat prawdziwego mężczyzny, kryjącego się za masową armią mającej na celu być jego tarczą i żywym mięsem armatnim. Zgasiła rodzący się podziw nad fizycznym wyglądam, zataczając myśli nad głębszymi aspektami. Mimowolnie poczuła elektryzujące mrowienie spływające po niej od stóp, przez całe nogi i plecy, zataczając obwód przy szyi i kończąc na jej lewej tętnicy, dając temu uczuciu upust w postaci rozlewu goryczy. To nie była reakcja na nic ze świata rzeczywistego, nie dmuchał porywisty wiatr, ani nie dochodził żaden odurzający odór, ani chociażby mróz czy srogi upał. Coś dziwnego pochwyciło jej myśli, ale nie dawało po sobie całkowicie poznać, jakby dając jedynie o sobie znać jako zapowiedź możliwych znaków.
  W końcu cała gromada świadków całego zdarzenia z wioski dostała pozwolenie od jednego z bliższych przydupasów na wspólną rozmowę z generałem w środku jego namiotu, na co niczym jeden mąż weszli i prostując się niczym strzała stanęli przed wyżej postawionym w służbie jej cesarskiej mości i jednocześnie zasalutowali.
— Generale, służymy w dostarczeniu odpowiedzi na możliwe kłębiące się pytania. Jesteśmy gotów na szczerą dyskusję — rozpoczął jeden z towarzyszy Lei znajdujący się pośrodku ustawionego prosto rządku, na co reszta oraz białowłosa odpowiedziała głośnym uderzeniem w pierś. Nadchodziła możliwa spowiedź z niczego, gdyż prawda zabolała by ich na wskroś, przebijając ich niczym słomianą kukiełkę drobną igiełką, karcąc ich spaczone umysły siarczystą chłosta za wszystkie przewinienia w kierunku najświętszych.
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {21/09/21, 08:58 pm}

until death do us part Lan_Chang_An
           Żałobny śpiew zmarłych niesie się wiatrem wzdłuż pól uprawnych, wnosząc się stromym stokiem gór po same niebiosa, gdzie agonalny jęk poległych żołnierzy zostaje wysłuchaną modlitwą, pozwalając dołączyć im do przodków, równie dzielnych, poddanych swoim narodom, których dusze od wieków i pokoleń spoczywają w pokoju. Zdawać by się mogło, że dźwięk Zhang w cichym połączeniu z Zhongruanem przywodzący na myśl tradycyjne utwory grane w głównej świątyni w Luoyang, gdzie raz na rok chadzano na oczyszczeniu duszy i umysłu; unosi się w powietrzu wygrywając najwyższe tony ku czci wygranej, a zatem poległemu zagrożeniu. I choć o wiele większe straty ponosi wioska u podnóża Jianye, generał nie czuje skruchy, w przeświadczeniu zdrady na takową nie ma miejsca, ochrona królestwa jawi się na piedestale potrzeb bezpieczeństwa oraz pełnionych obowiązków. Jest pewien, że zimna krew z jaką podchodzi do sytuacji zostanie nagrodzona spokojnym ojcowskim spojrzeniem, które od lat uczestnicząc w wojnach, pozbawione jest wdzięcznego uznania, czego nastoletnie wcielenie Chang Ana potrzebowało na domiar złego. Jednak wychowanie w chłodnej rezerwie i restrykcji odnajduje tu swoje zalety, budując za każdym razem na nowo, postawę silnego mężczyzny, którym stał się młody generał.  
           Krew zdrajców leniwie wsiąka w suche ziemie, dalej zewsząd obsiane ryżem i trzciną cukrową; gdy mężne wojsko wsiada na koń, pozostawiają opustoszałą osadę i truchła zmarłych na nie tak dawno ostałym polu bitwy. Występek przeciwko królestwo Wei jest nie do pomyślenia, jako że na czele stoi cesarz o jasnych poglądach, tworzący miejsce płynące mlekiem i modem dla wszystkich jego mieszkańców, wolnych od dawniej mieszkającej w ciemnej szopie tyranii i makiawelistycznych przekonań. Czymże jest dla tych ludzi wolność i dobra wola, skoro stokroć dają się stłamsić cudzym dobrem? Chang An nie umie przyjąć do swojej świadomości wszelkich wyjaśnień, brnąć w zaparte przed siebie na karym koniu. Jego jasna szata trzepocze na lekkim wietrze, gdy wyrównując cwał z orszakiem wojska, mknie by pojawić się na jego czele i poprowadzić swoich podwładnych w miejsce, które dla ich dawnych towarzyszy broni stanie się nowym domem.
           Zatrzymuje się z dumnie uniesioną do góry głową, patrząc w przestrzeń, podczas gdy hamujący w galopie wojownicy zapatrują się tępym spojrzeniem w jego ostrą jak brzytwa szczękę, wąski nos i pusty wzrok niezbyt widoczny im wszystkim z profilu, a przynajmniej do momentu, w którym generał odwraca się w stronę własnego oddziału chińskiej armii. Żołnierze wiozący zmarłych kompanów zsiadają z koni, ściągając wiotkie ciała z drewnianego wozu, aby zaraz ułożyć je wygodnie w płytkich wnękach ziemi, powstałych już wcześniej przez osypujący się z klifów grunt. Fala bladych twarzy, o oczach nieco już zapadniętych, przymkniętych niczym do snu, zaczyna kształtować w sercach żołnierzy poruszenie i tęsknotę; budzi dawne wspomnienia, w których mimika dawnych towarzyszy broni niknie, nagle zasnuta gęstą jak mleko mgłą. Smutek i otępienie miesza się na twarzach zebranych, na ten jeden moment dostają pozwolenie by uczucia wzięły górę nad rozumem. Pod nosem nucą hymn błagalny o spokojne życie w niebie, podczas gdy generał szeptem modli się do duchów przodków o ciepłe przyjęcie w zaświatach. Ich mała ceremonia przebiega po cichu, nie chcąc bezcześcić domniemanego świętego miejsca, stworzonego z potrzeby duszy; na zbrukanej krwią ziemi.
           Melodie w końcu cichną, łzy zostają otarte z brudnych od pyłu twarzy, a rysy wojowników na powrót mężnieją. W końcu przy świeżych, nieskopanych nagrobkach wbija zostaje flaga pododdziału wojska, w całości przesiąknięta pastelowo-niebieską barwą oraz skąpana w odcieniach szarości, pośród których w kole symbolizującym pojednanie wzlatuje biały żuraw jednoczący chiński pododdział. Wszystko szare jak niebo, jak serca i martwe spojrzenia, które spoglądają w oczy śmierci.
           Wsiadają na konie, bądź idą pieszo – zostawiając za sobą następną część samych siebie, właśnie w tym nieznającym boga miejscu. Lan Chang An przez cały ten czas utrzymujący zwartą minę i czujne spojrzenie na uwięzi, teraz wzdycha cicho, aby chwycić za lejce i skierować Hexi na powrót w stronę obozu, który po wyjeździe z przełęczy jawi im się w oddali.
            — Dobra robota — rzuca z marszu, wiążąc już konia do drewnianego słupka przy swoim namiocie, spoglądając w oczy żołnierzom, którym powierzył wcześniej zadanie traktujące na temat pilnowania miejsca postojowego. Wkracza ciężkim krokiem do własnego namiotu, zajmując miejsce przy swoim przybocznym, który taksuje go byczym spojrzeniem znad kanciastych okularków.
           — O jakich stratach mówimy? — pyta Zhao Lin, ujmując między palce pióro, zanurzona już w czarnym jak smoła tuszu. Generał długo milczy, ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie.
           — Siedmiu naszych było martwych, gdy przybyliśmy do wioski. Trzech skonało w międzyczasie, dwunastu jest ciężko rannych, podczas gdy ze zdrajców nie przetrwał nikt — odpowiada po chwili, przechodząc z wyprostowanej sylwetki w zgarbioną, na ten moment, gdy nie znajduje się w otoczeniu reszty żołnierzy. Sytuacja jest cięższa niż może się wydawać, ponieważ działania Chang Ana obecnie mogą opierać się jedynie o sugestie i zdanie podwładnych, podczas gdy sam nie może uznać siebie za świadka zaistniałej tragedii. Grzechem jest stwierdzenie, że generał nie ufa swoim żołnierzom, bo łamach stoczonych bitew byli oni niezawodną kompanią, za którą; jak i za ojczyznę, oddałby swoje życie. Tudzież jednak w jego sercu budzi się dziwna wątpliwość, jakby coś znajdowało się nie na swoim miejscu, jednak oczom trudno jest dostrzec coś, co nawet dla instynktu zostaje niewidoczne.
           — O świcie wyruszamy do Luoyangu — mówi, przecinając słowa wychodzące płynnie z ust Zhao Lina, które przez głębokie przemyślenia zostają niezakodowane w pamięci, tak samo jak i nie w pełni słyszane. Chang An potrzebuje ciszy i dłuższego momentu w samotności, aby poskładać wszelkie swoje decyzji do kupy, jednakże czas nie jest mu obecnie dany na tacy. Podnosi się z klęczek, aby na nowo wyprostować sylwetkę, unieść głowę ze znaną sobie dumą i wyjść przed wojsko, w przeczuciu nadchodzącego zmierzchu. Nie musi nic mówić, wszystko wokół jakby dzieje się samo, do uszu dobiega wdzięczny odgłos trąbki, po czym wszyscy jak jeden mąż wkraczają wraz z generałem do namiotu.
           — Generale, służymy w dostarczeniu odpowiedzi na możliwe kłębiące się pytania. Jesteśmy gotów na szczerą dyskusję — mówi jeden z mężczyzn, zbijając spojrzenie w materiał na podłożu namiotu. Dopiero po chwili podnosi wzrok, aby na moment skrzyżować je z Chang Anem, koniec końców znowu, zwracając oczy ku ziemi, jak gdyby nie wypadało mu mierzyć się ze swoim przełożonym.
           — Dobrze więc… Zanim przejdziemy do wnikliwego planu wydarzeń ostałych w okolicach osady, chciałbym wiedzieć czy po drodze, bądź przed bitwą nie dostrzegliście niczego dziwnego — rzuca, po chwytając przy tym niezłomne spojrzenie szafirowych oczu, które zdają mu się całkowicie nieznajome. Niknie ono jednak w tłumie, a Chang An nie przywiązuje do tego większej wagi.
           — Coś dziwnego? — dopytuje jeden z mężczyzn w zastanowieniu i widać, już rozchyla usta, aby napomnieć o dziwach jawiących mu się we wspomnieniu, gdy Lan znowu zabiera głos.
           — Kiedy pojawiła się mgła? I czy w pobliżu zdarzenia widziany był przez was czarny kruk? — pyta gładko, dostrzegając kątem oka, niedowierzanie odmalowane na twarzy Zhao Lina. Może w tym momencie brzmieć jak szaleniec, jednak pojawienie się tajemniczej mgły, której opary opadły wraz ich przybyciem do wioski oraz posłaniec niknący znienacka w tłumie, to zjawiska dotąd niespotykane, a przynajmniej takie, z którymi Lan dotąd nie miał do czynienia. Szare komórki wyczuwają w tym podstęp, jednak sensu w tym wszystkim wciąż trudno samemu mu dostrzec. Wojownikom towarzyszącym mu również towarzyszy powoli niknące zdziwienie, które wszak zostaje zastąpione posępną mimiką, nieznającą odpowiedzi.
           — Mgła musiała nadejść z Jianye, jako że wisiała nad wioską, w chwili gdy znaleźliśmy się w tamtych okolicach, generale — mówi jeden ze świadków, na co reszta kiwa potwierdzająco głową. Następuje dłuższa chwila ciszy, podczas której Chang An macha w zastanowieniu dłonią, pozostawiając ten temat bez własnej polemiki. Przechodzą więc do opowieści wojów, którą An zdołał już sam wcześniej wykreować w swojej głowie. A gdy padają ostatnie zdania, powtarza słowa, które zawczasu przekazał Linowi.
           — O świecie wracamy do Luoyangu, to w doli dekretu cesarza leży dalsze postępowanie nad tą sprawą, jak również kwestia paktu złamanego przez Sun Quana. Wypocznijcie i bądźcie gotowi do drogi — Wraz z tymi zarządzeniem, wojownicy opuszczają namiot dowodzącego i to samo czyni doradca, który wciąż łypie okiem na obłąkanego, jego zdaniem; generała.
           Lan Chang An czuje się, jak wcześniej widziana gęsta mgła spowiła jego myśli, nie pozwalając świadomie przedrzeć się jasnemu rozumowaniu, ponad nasłany przez wyobrażenie obraz. Obraz tajemniczej klęski. Samemu przygotowując się do spoczynku, ściągając ciężkie uzbrojenie i zdobienia, śpiewa pod nosem melodie płynące cytrą i lutnią z duchowego ostatku świątyni w Luoyangu, próbując oczyścić się z widoku śmierci, nie zapaść w bez nadziei wojny. Jednak gdy wychyla się z namiotu na tle zasnutego czerwoną poświatą księżyca przemyka czarny kruk zapowiadając, że nic już nie będzie takie samo jak wcześniej.
Carlain
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carlain
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {12/12/21, 12:53 am}

until death do us part WyaDUhM

  Spowite gąszczem faktów dyskusje dźwięcznie wypełniły ścianki namiotu, zdając niezbyt szczegółowe ,lecz jak się okazało jedyne informacje, jakie mogli posiadać jedni z nielicznych ostatków bezlitosnej rzezi. I choć sama mimika stojącego przed wojami generała nie zdradzała większego wzruszenia ich ciężką do przełknięcia składnią spowodowaną wciąż przeżywanym wstrząsem sytuacyjnym, pojedynczo potakiwał na zbierane wieści, tak w jego intrygującym spojrzeniu Lei zdołała dostrzec zaciekłość doprowadzenia sprawy poznania prawdy do samego końca. Miała ochotę lekko unieść kąciki ust ze skrywaną pogardą, czując jak narastająca gorycz nanosi się ślinę, gdy tylko wspomniał o widzianym czarnym kruku, tak jakby chciał wyłuskać z niego sprawcę i zrzucić winę na siły nieczyste. Qiang dobrze wiedziała, że on sam stanął na czele swojego własnego zbliżającego się końca, będącego zaledwie początkiem oczyszczenia kraju ze zrodzonego na szczeblach władzy pychy spaczenia oraz uczciwym spłaceniem długu za wyrządzoną rzeź na niewinnych.
  Mijały minuty pustych zwierzeń, lecz ani jedno pytanie nie zostało skierowane do kobiety, tak jakby stanęła przed nimi w postaci niewidocznej zjawy będącej jedynie niemą dekoracją całego zebranego towarzystwa. W ciszy przysłuchiwała się jak pozostała garstka wydukuje z ciężko przełykaną śliną strzępki myśli, które następnie zostały spisywane przez przybocznego na papier. W niektórych miejscach przebijała się czerń atramentu, głównie w momentach, gdzie jeden z mężczyzn dłużej się zastanawiał nad doborem poprawnego słownictwa. Nie wiedziała do końca czy zostaną z tejże karkołomnej spowiedzi w jakikolwiek sposób rozliczeni czy miał to być jedynie dowód w sprawie odsyłany później do samych cesarskich rąk. Jedno z tych przypuszczeń było powodem ,dla którego mężczyznom stojącym w szeregu plątał się język od nadmiernych roztargnień, podsycając skonfundowanie całego zebranego zgromadzenia. W tym samym czasie Lei czuła wszechogarniający spokój ducha, przytakując raz za razem na meldunki swoich tymczasowych sojuszników, wciąż nie otrzymując pytań konkretnie do jej osoby. Skoro ciemnowłosy sam jej ułatwiał robotę rozgrywania jakże na razie dziecinnej błazenady, tak nie miała jakichkolwiek zarzutów czy powodów do narzekania, dołączając jedynie do zasłyszanych historii swoje własne przytakujące alibi. Wzięła jedynie jeden głębszy oddech, gdy tylko przez jej myśl przemknęła rozkoszna wizja nadchodzącej chwili zapłaty. Wyidealizowana w głowie raz za razem coraz to bardziej została przesycona pod naporem cichego głosu przypominającego szept wcześniej napotkanego ducha. Mimowolnie pogładziła językiem górne podniebienie, nie odrywając wzroku od zamyślonego Chang Ana będącego jej głównym celem na szpicu. Tak najprawdopodobniej nazywa się stojący przed nią generał, o ile białowłosa się nie przesłyszała podczas przechodzenia przez obozowisko jeszcze parę minut temu, przeczesując się przez chmarę wojów mających na języku wszystko co naniesie, zaczynając od codziennych pogaduszek, a kończąc nad zdesperowanych fantazjach i potrzebach.
  Podczas tych ostatnich chwil spotkania, zdawałoby się że zatrzymał się czas, a wraz z nim przeciw proporcjonalnie narastała chęć, by patrzące na nią szafirowe spojrzenie zgasło na mocy jej dalszych czynów sięgających bliskiej przyszłości. Chciałaby zakończyć to tu i teraz, kończąc tym samym swój żywot za cenę pojedynczej zemsty niemającej stuprocentowe szansy na sukces, jednakże po co by jej to było, skoro cierpliwość miała jej odpłacić tysiąckroć niż aktualna teraźniejszość. Choć nie mogła się powstrzymać, aby oczami wyobraźni nie poderżnąć mu to napięte gardło.
  Odprawa zakończyła się szybciej niż sądziła, a pojedynczy gest dłoni głównodowodzącego wystarczył im wszystkim, by natychmiast wykurzyć towarzystwo z namiotu. Od ciemnowłosego spodziewała się większej empatii, a otrzymała jedynie zagadkowe spojrzenie wiercące ją po karku, gdy tylko odwróciła się do niego plecami. Wyłaniając głowę zza namiotu, wszyscy pozostali przesłuchiwani rozproszyli się po polu namiotowym jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, dając kobiecie wolną ręce z pozostałym czasem. Wiadomym było, że nie pozostanie długo bez dalszych instrukcji, tak więc na moment szwendała się po koczowisku, mijając utworzone stadka obozy wojów i ich prowizoryczne miejsca do spania, gdzie niejedno błagało o pomstę do nieba, a przy silniejszym wietrze, niejedno stanowisko nie wytrzymałoby nawet minuty.
  Lei z sielskim nastawieniem czerpała z lekkiego orzeźwienia, jakie dawało wciąż ociężałe przez mgłę powietrze rozwiewające co jakiś czas bielusieńkie kosmyki włosów. Dalszy spacer przebrnęła w całkowitym zamyśleniu, snując metafizycznie w odmętach modlitwy oczesanej obietnicy z namiastką konfesyjnej litanii do przodków, nie zważając na zmieniającą się scenerie przed nią, ani na ucichających dźwiękach ożywionych męskich rozmów dudniących wcześniej w jej uszach. Jej stopy pokierowały ją do pobliskiego lasku, a z chwilowej mantry przebudził ją kruczy skrzek.
   Po tym nastała grobowa cisza, nie dobiegały jakiekolwiek dźwięki z zewnątrz, a wokół kobiety nie było ani śladu żywej zwierzyny. Kolejne mijane drzewa odsłaniały przed nią coraz to bardziej przyciemniony krajobraz powodujący u niej wyczuwalne przyspieszenie serca, które gdyby mogło, to odbijało by się głuchym echem od stalowego pancerza. Wtem poczuła czyjąś obecność, a następnie obcą chłodną dłoń ściskającą ją w okolicy lewego obojczyka, która następnie odwróciła posturę Lei w kierunku tajemniczego sprawcy. Przed nią stanął ponownie zmaterializowany cień, gdzie teraz przybrał bardziej ludzką formę aniżeli nijaką nicość niż poprzednio, jednakowoż brakowało dokładniejszych rys na twarzy, by jakkolwiek go opisać, mimo to jego oczy lśniły czystą ametystową barwą.
— Jestem pod wrażeniem jak łatwo zdołałaś wtopić się w tłum moja droga — chciałoby się rzec, że w tonie jego głosu odnosiło się wrażenie usłyszeć nutkę dumy, mimo to kobieta nie do końca potrafiła stwierdzić czy powiedział to szczerze czy jednak kierowała nim z ukryta pogarda.
— Dziękuje. Zawdzięczam to przychylnością moich przodków jak i dzięki twemu błogosławieństwu — skłoniła się nisko, czując jak schodzi z jej ramienia chłodny ciężar, natychmiastowo zastępując go zmieszaną obojętnością. Dawno nie usłyszała od kogokolwiek słowa pochwały, przyzwyczajając się do życia w cieniu i nie wychylając się poza bezpieczną przestrzeń jaką dawała żmudna praca.
—Wiedz ,że to zaledwie początek twojej wędrówki, lecz nie zrażaj się tymi słowami, gdyż na końcu otrzymasz swój upragniony spokój… tymczasem… — wyciągnął przed nią coś na postać cienistej ręki, a na jego dłoni zaczęła ujawniać się podłużna, wpierw niezidentyfikowana rzecz, która po krótszej chwili zmaterializowała się jako najprawdziwsza drewniana dmuchawka. — W środku jest już przyszykowana jedna strzałka dla naszego generała, którego miałaś już przyjemność poznać. Masz tylko jedną szansę, byś w końcu otrzymała ponowny zastrzyk chęci do życia. — ostatnie słowa przebiły jej dusze, wiedząc dokładnie gdzie trafić, przypominając sobie dawne i już nieaktualne epizody w jej życiu, gdzie naprawdę ociekała pełnią szczęścia, a zmartwienia odchodziły na drugi plan. Teraz tkwiła w spazmie niedokończonych spraw i boleści odrzucenia, będących zarazem niezmienną codziennością, którą od dawna pragnęła zmienić, lecz nie miała sposobu by to uczynić. W końcu nadeszła szansa.
— Nie zawiodę — odparła bez zastanowienia, biorąc broń do ręki. Nie wydawała się w żaden sposób wyjątkowa, ot zwykła dmuchawka bez żadnych wygrawerowanych inicjałów czy chociażby zdobiona herbami dawnych lub panujących królestw, mimo to nie potrafiła oderwać wzroku od otrzymanego daru i zanim Lei zdołała otworzyć usta w kwestii zapytania o dalsze instrukcje, duch zniknął, pozostawiając ją ponownie samą, a do jej uszu jedynie zdołał dotrzeć cichy trzepot skrzydeł.
  Dała się ponieść instynktowi, mający od czasu spotkania z duchem wyraźną wrażliwość na wszelkie bodźce składające losowe wydarzenia w jedną całość, łącząc kolejno zbierane elementy puzzli w coraz to bardziej przejrzysty plan. Gdyby nie początkowe zabicie parszywego woja nie mającego za grosz godności i rozebranie go z jego własnej zbroi, by następnie wtopić się w szeregi wroga, nie otrzymałaby równie rozkosznej okazji przyczynienia się do nadchodzącego odkupienia win chodzących grzeszników, atakując prosto w ich najsilniejszy organ. Gdyby nie to wszystko, to nie stałaby tu, a w jej sercu nie rozpaliłaby się iskierka dumy. Maszerowała, a jej zabrudzona od zeschniętej szkarłatnej krwi zbroja ledwo słyszalnie stukała w rytm kroków, przerywając tym samym harmonię spokojniej ciszy. Lei raz za razem słyszała w głowie przytłumiony szept naprowadzający ją po nie udeptanej ziemi, będącej zarazem ścieżką chwały. I chociaż wędrowała spowita całkowitą samotnością, nie zdradzała na światło dzienne kłębiących się w jej rozpalonym wnętrzu emocji, pozostawiając kamienny wyraz twarzy do samego końca, tak że jej blade lico dawało wrażenie porcelanowej maski, mimo że w środku wszystkie te wrażenia doprowadzały ją do dreszczy.
  Osłany czerwienią księżyc upoił śmiertelników dozą zmęczenia przeistaczającą się w chęć szybkiego zniknięcia w sennej marze, a towarzyszące mu pojedyncze gwiazdy i łączące się z nich konstelacje tliły się pod kurtyną gęstych przyciemnionych chmur.
  W końcu dotarła na koniec lasku, mając tym samym widok na rozłożone obozowisko mające coraz to szersze grono uśpionych oraz zmniejszająca się ilość rozpalonych ognisk gdzie zbierały się żywsze gawiedzie. Qiang skrywała się w najbliżej stojącym krzaku, gdzie ożywiona werwą upatrzyła sobie ten jeden jedyny namiot, którego nie dało się pomylić z legowiskiem kogoś innego. Dziękowała przodkom i wszelkim bóstwom za kolejną przychylność w jej działaniu, gdyż nie musiała długo czekać by w końcu dostrzec upragnioną sylwetkę snującą się przy własnym namiocie, kontemplując pod osłoną gwizdniętych sfer będących zapewnię jedynymi świadkami ich wspólnego aktu. Jakże niewinnie wyglądał w tejże wieczornej porze, roztargniony własnymi kłębkami myśli startymi z codziennością ciężaru tytułu generała, niczym zwierzyna polna nieświadomie będąca na celowniku.
  Przysunęła broń do ust, a sam spust dmuchawki miał wyczuwalny cierpki smak, od którego wargi marszczyły się niczym po wędrówce ostrym mrozie. W tejże chwili czas stawał się względny, zatracając swe własności na rzecz pełnego uczestnictwa w wydarzeniu. Niczym klepsydra bez sypiącego się piasku oczekując cierpliwie na nieunikniony już znak rozpoczęcia czasów, których bieg zacznie upływać w kierunku o zupełnie innych barwach niż dotychczas. Lei wypełniła płuca powietrzem wybranym z nozdrzy, zatrzymując proces wydechu, jakby nie dając sobie tej przynależności dopóty nie dokona dzieła. Napięte jak struny nerwy czekały już tylko na ten jeden impuls z głowy, dający jej ten jeden z pierwszych upustów zemsty, jakie zapowiedział jej oświecony grający na niej jak na najprostszym instrumencie. Wypuściła powietrze, a wraz z nim niewielką zatrutą strzałkę, której jeszcze drobniejsze zdobienia w postaci czarnych ptasich piórek muskały powietrze, komponując się z akompaniamentem nieopodal ćwierkających świerszczy swym cichym świstem. Przy naturalnych warunkach ten strzał nie miałby szans na trafienie do wybranego celu, lecz tym pociskiem rozporządzała nadnaturalna siła, równie nieopisana niczym scena, która lada moment miała nastąpić.
  Jednak gdy tylko pocisk trafił w tętnice generała, dla Lei nie miało znaczenia w ilu procentach miała w tym swój udział, gdyż sam widok zaczął odpłacać jej lata pustki i brak empatii, zastępując to równie niespotykaną euforią doprowadzającą jej krążenie naczyń krwionośnych do szaleństwa. Mogła w końcu otrzeć strumień potu spływający jej po potylicy i odetchnąć z niewiarygodną ulgą zrzucająca kamień z serca. Trafiła. Naprawdę trafiła. Widok skręcającego się z agonii w okolicach karku generała przyprawiał ją o dziecięcy chichot przyprawiony namiastką szaleńczego tonu, który jak na zawołanie doprowadził ,że na ułamek sekundy ich szafirowe spojrzenia zderzyły się ze sobą pod osłoną ciemności, zanim Chang An zniknął w odmętach własnego namiotu, kończąc tym samym pierwszy akt rozpoczynającego się dramatu.
  Nawet nie spostrzegła jak dowód w sprawie morderstwa odmaterializował się w jej dłoni, znikając niczym kamfora, pozostawiając jedynie drobne cierpnięcie na całej powierzchni dłoni. W płucach poczuła niesamowity chłód przypominający jej zimowe dni spowite mrozem oraz zaskakująco wredne ukłucie, a gdy tylko wypuściła powietrze z ust, dostrzegła jak ono zamienia się parę.
  Wiedziała, że pomimo braku dowodu nie mogła wciąż cieszyć się zwycięstwem, skoro nadal pozostali strażnicy przyłapali by kobietę na miejscu zdarzenia, gdy nie będzie zbytnio ostrożna. Z wolna robiła kroki do tyłu, nie odrywając wzroku od namiotu, do którego podbiegł wcześniej widziany służący wzywający kolejno rząd posiłków. Z każdym oddalonym metrem od coraz to ciężej było jej iść, krocząc z trudem aż w końcu stanąć wryta niczym posąg. Jakaś niewiadoma siła pragnęła wraz z nią nacieszyć się z tej rozkosznej chwili, wpatrywania się we własne dzieło jak w obrazek, wzorem dumnej matki widzącej owoce swoich dzieci. Jednakże nie dane jej było nacieszyć się na zapas, gdyż krótko potem przed jej oczami nastała ciemność.
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {11/05/22, 12:24 am}

until death do us part Lan_Chang_An
          Głowa młodego generała pełna jest przemyśleń, a dedukcja wypowiedziana na głos przypomina jedynie sztorm rozpętany na morzu, rozbijający się na skałach zwątpienia wymalowanego na twarzach podwładnych. Żołnierze wlepiają w niego tępe spojrzenia, przepełnione niezrozumieniem wobec rzuconych w eter podejrzeń. Czymże mógłby zawinić zwykły kruk czy opadła już mgła, niegdyś gęsta jak mleko i szara jak dymny wyziew z komina; plącząca w mackach oparu połacie jednego z obrzeży królestwa i nie dalece umiejscowiony pochówek poległych. 
          Mimo wszystko wytłumaczenie nie ciśnie się na niemrawe usta. Wzrok na moment zostaje utkwiony w podłożu, nieco skonsternowany, stłamszony nieprzerwaną myślą o udziale siły nadprzyrodzonej. Podnosząc spojrzenie na towarzyszy broni odprawia ich dłonią, pozwalając wszystkim odpocząć od stoczonej walki oraz skupić się na rannych, tych, którzy przyczynili się do ich dzisiejszego zwycięstwa. Sam Chang An natomiast w planie ma pomodlić się przed snem do duchów przodków, patrzących na nich z gwieździstego nieba, czuwających nad wszelkimi niepowodzeniami. Dziwne przeczucie przy tym nie daje mu spokoju, a jako człowiek czynu i świętej wiary nie jest w stanie oddać się w objęcia snu, ani tym bardziej błogiego relaksu. 
         Śmiało oznajmia Zhao Linowi, że wszyscy powinni odpocząć i pozbierać myśli, sądząc że tym razem na świeżo nie są w stanie wydać oświadczenia o dalszych posunięciach. To też sprawia, że mężczyźni na dłuższą chwilę mierzą się spojrzeniami bez słowa, po czym Zhao dochodzi bez słowa. Lan jest święcie przekonany, że jego przyboczny zaraz po wydostaniu się z namiotu nie szczędzi sobie psioczenia pod nosem, jak również kręca głową w pełni dezaprobaty. Nie skłania to jednak do nabrania wątpliwości. Nikt inny jak Chang An, nie jest tak bardzo świadom faktu, że między nim, a generałem oddziału chińskiego istnieje ogromna przepaść. Może jest to kwestią wieku, może potencjału wojennego i warsztatu pracy, a co za tym idzie przeżytych doświadczeń, ale nie czyni go to w istocie gorszą postacią. Ojciec jedynie stworzył predyspozycje i nakierował go do w stronę kariery, natomiast wszelkie osiągnięcia, które niesie wraz z chwalebnym laurem, zawdzięcza jedynie sobie samemu. 
          W końcu wychodzi z namiotu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Ignoruje przy tym widziany kątem oka poblask rozpalonych ognisk, kierując spojrzenie do nieba. Rozplątuje kok, niechlujnie już splątany niebieską wstęgą, pozwalając czarnym jak smoła włosom opaść kaskadą na ramiona i plecy. Jest boleśnie świadom, że dzisiejsze wydarzenia są jedynie czubkiem góry lodowej, która wydostanie się spod poziomu oceanu, gdy wieść o zdradzie dotrze do Luoyang’u. Może wydedukować z doświadczeń jaki spotka ich dekret cesarza, którą ścieżką będą podążać dalej, pogrążeni w tęsknocie za bliskimi, pozostałymi w stolicy. A to wszystko ze względów nieskończenie przedłużanej wędrówki, na którą każdy wój od młodu jest przygotowany, a która nieraz staje się nieodwracalna w skutkach. 
          Modli się pod nosem zapatrzony w niebo. Coś wciąż zaprząta mu głowę, jednak dostrzeżenie meritum sprawy tej nocy zdaje się niemożliwe. Może to przez dziwnie czerwony poblask płynący z zawieszonego na niebie księżyca, odbijający się leniwie wśród gwiazd, których Chang An czuje się bliżej, niż zazwyczaj. A może to cichy świst strzały, zasłyszany pośród śmiechów i gromkich rozmów nieopodal, który z mistrzowską precyzją trafia w jego odsłoniętą tętnicę szyjną.  
           Jeszcze przez chwilę stoi chwiejnie na nogach, aby w ostateczności opaść bezwładnie do wnętrza namiotu. Dźwięki niesione z otoczenia zaczynają docierać do niego jak przez mgłę, rana przesłonięta dłonią nie przestaje krwawić, brodząc na podłoże namiotu i barwi je kolorem żywej śmierci. Ciemność nie następuje od razu, poprzedzona jest promieniującym bólem, który utrzymuje go w niemalże pełnej świadomości, gdy telepie się w konwulsjach spowodowanych utratą krwi. Duchy przodków nie są w stanie uratować go w tej sytuacji, a jednak blade usta recytują znane na pamięć modły, nim źrenice wywracają się na drugą stronę - sprawiając, że wszechświat przestaje istnieć dla młodego generała.
         Nim całkowicie oddaje się agonalnej marzę, nasłuchuje zamieszania ostałego wokół bezwładnego ciała. Czuje czyjąś dłoń na własnej krtani, która w zamian za jego odpowiedniczkę stara się zahamować krwotok. To wszystko. Oddając swoją duszę, ciało i tytuł w drodze do bram zaświatów przenika go przypływ hańby. Potrafi wyobrazić sobie spojrzenie pełne goryczy własnego ojca, generała wojsk chińskich, słyszącego w stolicy o śmierci swojego syna oraz powodzie, dla którego jasne spojrzenie schylonych do wiecznego snu oczu, nie ujrzą światła dziennego. Może i towarzysze broni pochowają jego ciało, jednak wieść o nim nie zginie, będzie się obijać po kątach mieszkań urzędniczych, przy każdej niesionej śmiechem rozmowie, gdy mowa będzie o nieuwadze, która przyczyniła się do jego śmierci. 
           Traci ostatni dech, gdy niewidzialna ręka łapie go za krtań, przyciskając z niemoralną siłą do gruntu, a sam Chang An trafia na bezdroża zawieszona między niebem, a ziemią. Jego wieczny sen nie jest ciszą sielanką, nie jest podróżą po wieczystych wzgórzach, pełnych światła i świętego spokoju. Nie znajduje sobie również miejsca w piekle, gdyż niewidzialna siła unosi go w przestrzeni, nad ogromną ciemną otchłanią, której wywiew rozwiewa jego jasne szaty. 
         — Czas na zabaaaawę — słyszy syczący szept w swojej głowie, po którym budzi się i podrywa z posłania. Otwierając oczy natyka się na oślepiający blask nowego dnia, którego nastania nie spodziewał się dotrwać. Wspomnienia minionego wieczora przebijają się powolnie przez podświadomość, odciągając na bok marę, która spędziła mu wieczny sen z powieki. Rozgląda się narwanie wokół, rozpoznając własny namiot, dotyka bandażu na szyi i rozwiera szeroko oczy. 
         — A więc to prawda — mówi bezgłośnie, czując suchość w ustach, która nie pozwala strunom głosowym na przepchnięcie barwy głosu przez wargi. W końcu w oczy rzuca mu się strzała. Wyciąga do niej rękę, jednak ta materializuje się tuż przed jego oczyma wraz z omamem słuchowym naśladującym trzepot kruczych skrzydeł. 
        — Xi Chen, Xi Chen... — powtarza w kółko imię obozowego medyka, czołgając się w kierunku wyjścia z namiotu. Jego ciało jest zbyt słabe, aby podnieść się z siadu, a każda najmniejsza próba powoduje automatyczne zawroty głowy. - Zawołajcie Xi Chena - mówi, mdlejąc tuż przy wyjścia z namiotu, przy którym czatuje dwóch mężnych wojów.



         Gdy odzyskuje świadomość towarzyszy mu Zhao Lin, Xi Chen i dwie inne osoby, których imion obecnie nie może przywołać. Próbuje podnieść się do siadu, jednak medyk wstrzymuje go silną dłonią, ułożoną na odsłoniętej klatce piersiowej. Wśród obecnych widać poruszenie, a jeszcze większe niesie śpiew ptaków z zewnątrz.
         — To cud — mówi Xi, uśmiechając się pod nosem. Ściąga zimną słuchawkę lekarską z jego klatki piersiowej, zawieszając ją sobie na szyi. — O zmierzchu znaleziony zostałeś martwy, a o poranku całkowicie ozdrowiały —  rzuca z wyraźnym niedowierzaniem w głosie Zhao Lin. 
        — Jak się czujesz, generale? — pyta z powrotem medyk, pomagając Chang An’owi podnieść się do siadu, widząc że bezczynne leżenie mu nie w smak. Nie odpowiada od razu, trochę wpół oniemiały, wpół markotny i senny. Rozgląda się wokół siebie, wbija tępy wzrok w miejsce, w którym wcześniej widziana była zatruta strzała i wzdycha cicho. Jego struny głosowe również magicznie ozdrowiały, jednak nie czuje się całkowicie zdrowy. 
         — Towarzyszy mi dziwny ciężar na duchu — odpowiada cicho, układając jedną z trzęsących się dłoni na własnej piersi. Spod skóry wyczuwalny jest miarowy stukot serca, który nie wskazuje na większe dolegliwości, jednak Chang An osobiście znawcą by siebie nie nazwał.
         — Możemy przewidywać, że to przez przeżyty stres. Powinien pan odpocząć, generale — rzuca Xi Chen, podając Lanowi bukłak z wodą, którego połowa zawartości szybko znika. Gdy mężczyźni zbierają się do wyjścia, układa się do snu, również sądząc że regeneracja organizmu wiele zdziała w tej sytuacji. W obliczu cudu, duchów przodków i sił nadprzyrodzonych.
Carlain
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carlain
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {25/08/22, 11:01 pm}

until death do us part WyaDUhM

  Z ciemności stoczyła się w wir kolejnej mary, wśród której otaczała ją gęsta mgła spowita dookoła niczym, co przypominałoby na wcześniejszy krajobraz. Zdawało jej się  jakby unosząca się wokół niej chmara dymy spełzła ku górze, by następnie opaść bezwiednie i obumrzeć jak przyduszona zwierzyna. Lei nie przypominała sobie, aby tuż po wypełnieniu morderczego dzieła, wkroczyła wprost do krainy Morfeusza, tak więc i widoki odgrywające się przed jej oczyma, nie przemawiały w języku świata rzeczywistego. Zdominowała ją siła wyciskająca soki wyobraźni i plamiąca wokół niej scenę boskiego natchnienia.
  Zacisnęła swą niematerialną dłoń, przybliżając się wyimaginowaną obecnością wprost do leżącego w szkarłacie własnej krwi nieboszczyka. Jego powieki przymknęły mu ślepia, nie zdradzając kobiecie w jakim stanie generał zaczerpnął ostatnie tchnienie, dając jedynie oczyma wyobraźni ujrzeć iluzoryczny wgląd w przeszłość. Jednakże nieziszczalna wizja nie zesłała strumienia sprawiedliwości, którego tak bardzo pragnęła aby przelało jej wciąż obolałe od makabrycznej waści serce. Powstrzymywała ją niespotykana wcześniej pustka, której towarzystwa się nie spodziewała wewnątrz siebie i nawet gdy już poczuła, że jej sfera ma pod stopami jego ciało, nie udało jej się zerwać cierpkiego uśmiechu. Przykucnęła przy nim swym duchem i dłonią musnęła jego martwe lico, by następnie palcem przetrzeć sine usta ozdobione krwawym osoczem generała. Resztkę mętnej substancji postawionej na jej opuszkach rozniosła na jednej połówce twarzy, dając kobiecie wrażenie naniesionej maski kryjącej prawdziwe wcielenie. Tym aktem doprowadziła samą siebie do momentalnie w stan niewyobrażalnej ekstazy, przodując duchowe ciało do szczytów ludzkich granic. Żywiła przekonanie, że nie kneblowało ją żadnego odzienie, afiszując po czeluściach mary niczym nowo narodzony, bez kajdan wstydu nad własnym pięknem. Oczy generała już dawno straciły swój blask i przygaszone kotarą przemijania nie były w stanie na dostrzeżenie kobiety w krasie boskiego błogostanu. Lei wyciągnęła się do tyłu, plecy wykrzywiły się na znak łuku, przekazując tym samym rozchylenie ud w pozycji błagalnej. Tego właśnie od wieków pragnęła: rozkoszy, której nie potrafił dostarczyć jej doczesny mąż, jak i również własny wkład w doprowadzenie się do podobnego poziomu intensywności, stawał się awykonalny. Dlatego też w tym momencie aspirowała uzyskanym pożądaniem tak długo, dopóki to bezcielesne widmo nie zawróci ją z powrotem do ludzkiego przebudzenia. Tutaj nie sięgał niesprawiedliwy piasek czasu, tak więc nie ulegała zmęczeniu ani też znużenia, co skutkowało prekluzją satysfakcji. Uniosła się ,lecz jej wzrok ani przez chwile nie oderwał się od truchła mężczyzny, tak jakby tylko to podtrzymywało puls trwającej utopii. To, co teraz kreowało się na wzór cielesnego ciała, ucztowało w znaku dzikiego tańca, porównywalnego do chybotania wolnego ognika wśród żarliwego ogniska maskującego się pod osłoną tajemniczych nocy. Qiang dryfowała w ciemnościach, lecz apetyt idący od wglądu zwycięstwa nad generałem nie gasnął ani na moment, nie wiedząc jeszcze że tym samym głód do owego popędu splata się pomiędzy nimi. Bruzda zeschniętej krwi na obu ich twarzach przeistoczyła się w dwie połówki maski, którymi podzielili się po części.


- - -


  Przebudziła się z równoległego snu całkowicie zalana potem, ponownie dochodząc do wniosku o fizycznych ograniczeniach, gdy tylko chwyciła dłonią za klatkę. Ciężko zaczerpnęła oddech, a wrażenie przyciśniętych do materiału piersi nie zanikał, stając się dla niej ostatecznych znakiem ocucenia. Chwyciła za stojący nieopodal żołnierskiego posłania bukłaka z wodą i upiła znaczna ilość, przecierając na koniec zaschnięte wargi. Ta wizja… tak realistycznie zmaterializowana w jej umyśle pozostawiła po sobie więcej szkód niż zawczasu korzyści, podkładając po sobie ślady tęsknoty za uczuciami, jakie towarzyszyły kobiecie w trakcie tej duchowej podróży. Wzdrygnęło ją na samą myśl o tym, co w nią wstąpiło podczas punktu szczytowego, gdzie jej oblicze wgłębiało się w skrytki fantazji, a leżący nieopodal generał zaczesywał cieniem śmierci jej gesty.
  Czy tak właśnie miała wyglądać jej nagroda? Chwilowa ekstaza w zamian za zneutralizowanie setek istnień z rodzinnej wioski? W głowie kłębiły się zaplątane myśli próbując zrozumieć sens zaistniałych skutków, jednakże nic nie formowało się w przejrzysty zwój odpowiedzi i nawet wcześniej słyszalny głos podtrzymujący towarzystwa podczas zamachu nagle ucichł. Poświęciła jeszcze chwile na próbę przechwycenia jakichkolwiek znaków od boskiego posłannika, lecz na darmo wysilała swe starania.
  W namiocie oprócz niej zaszczycił swą obecnością jeszcze jeden woj, który wciąż wędrował po ścieżkach Morfeusza, roznosząc po cienkich ściankach materiału odgłosy gardłowego chrapania. Nie chcąc dłużej bytować w tym hałasie, Lei szybko ogarnęła swoją męską aparycje na światło zewnętrzne, przechadzając się bezcelowo po udeptanej ziemi czasowego obozowiska. Nogi zaprowadziły ją w okolice głównego namiotu generała, skąd nie dochodziły żadne niecodzienne odgłosy, a zewsząd rozsiedziała armia zachowywała się jakby nigdy nic. Na moment odniosła wrażenie kłucia w okolicach płuc, skłaniając kobiete do wzięcia kilku głębszych wdechów. To wzbudziło w białowłosej pierwszy cień wątpliwości, jednakże nie zamierzała czym prędzej kierować się wprost do paszczy lwa, tak jakby nie chcąc rozgrywać żaru podejrzliwości. Usiadła więc przy pierwszy lepszym ognisku podtrzymującym wokół siebie dosyć spore zbiorowisko mężczyzn chcących się ogrzać lub też pogawędzić pomiędzy sobą. Mimika twarzy Qiang nie zdradzała czerpanej satysfakcji z tego, jakże nieświadomi są ci barczyści piechurzy, którzy znajdują się zaledwie kilkanaście metrów od tragicznej śmierci generała, a im jedynie co pada na język to gawiedzi o prostym chłopskim życiu.
— Ten rekonesans się dłużej ciągnie niż sądziłem … Myślałem o szybszym powrocie w swoje strony, bo wiecie, tak we własnym polu to- — z rozmarzenia jednego z kawalerów przerwało uderzenie w jego czerep przez sąsiadującego obok niego grubszego mężczyznę,a pusty huk rozniósł się echem na kilka metrów.
— A ciebie kto prosił o sentymenty?! Tutaj karmisz się honorem i wizją wielkiej przyszłości naszego kraju! To nie miejsce na to, co byś chciał lub za czym tęsknisz. Gdybym codziennie sobie przypominał o własnych pochodzeniu, to już dawno miałbym mongolski miecz pomiędzy żebrami. Ciesz się, żeś jeszcze nie dostał strzałą w krtań — ostatnie wtrącenie wymalowało delikatny uśmieszek u Lei, chełpiąc z tego splotu słów satysfakcje. Nie poczuwała się nigdy, że i z samej prostoty zwerbowanych wieśniaków i zbereźnych chamów zdoła wycisnąć cząstkę pozytywu podtrzymującą jej zszargałą jaźń od całkowitego szaleństwa.
  Pobierane z ogniska ciepło wplątujące się z wolna w jej zmarznięte dłonie ukrywało się przy wspomnieniu wczorajszego przeczesującego odczucia cierpnięcia w okolicach palców. W obecnej chwili zniknęły wszelkie dowody wczorajszego zdarzenia, czy bądź też tragedii dla chińskiej armii, nie pozostawiając nic, co by upamiętniło ówczesne zajście pomiędzy nimi. Widniałe gwiazdy i księżyc nie wyszeptają scenariusza zdarzeń, a poranne promienie dzisiejszego słońca pozamiatały umysły na rzecz kolejnego rześkiego dnia.
— … a tym bardziej nie mogę zdzierżyć tej chcicy z wczoraj — wtem z przemyśleń zerwał ją chrapliwy ton głosu odbijający się od słuchających ich wokoło samych swoich, które w następstwie odpowiedziały chórkiem sprzecznych nabąknięc. — Oj żebyście kurwa tacy święci nie byli, czystym sercem i honorem nieraz byście sobie żyć podtarli przy najsroższych chwilach, to i o tym zapewne mieliście do czynienia. Jeśli i wam wczoraj w nocy nie zachciało się walić we własnego kapucyna, to nawet się zgłaszajcie sprzeciwu, bo i tak wam nie uwierzę — dobitnie postawione słowa zdominowały pole dyskusyjne, nabierając wiecej obserwatorów niżeli chwile temu. Mężczyzna opowiedział to czystą powagą cisnąca mu sie na ustach, że wpierw nikomu nie przyszło na myśl o słowa sprzeciwu, tak jakby wszyscy jak jeden mąż się z tym zgodzili.
— Ja szybko się zaspokoiłem, odprawiając swoje sprawdzone mechaniki zabawiania się na ręcznym. Przynajmniej szybko się z tym uwierającym problemem w spodniach uporałem. A ci co tego nie zrobili po swojemu, to mogę jedynie powiedzieć: chuj wam w dupe, bo pewnie pomocy kolegi byście potrzebowali— tym obwieszczeniem otrzymał gromkie poklaski wśród zgromadzonych, choć gdzieniegdzie zdawało się usłyszeć naburmuszenie niezadowolenia będące źródłem samej bezpośredniości. Lei skłaniała się do postawienia hipotezy, że otrzymali we śnie pierwiastek tego, co sama doznała. Lecz czymże by była samotna masturbacja do tego, co zrodziło się przed szafirowym spojrzeniem.
— Ciekawe czy i twoja żona dostała chcicy i zaspokoiła ją z wiernym sąsiadem niesprawnym w boju — mruknęła ciszej, biorąc do buzi suchy chleb i zagryzając go pustym powietrzem. Sądziła, że jej komentarz zostanie ugaszony w samym źródle, jednakże zdołał się przebić do niektórych uszów.
— Jaki skurwysyn to powiedział! — wykrzyknął ten najbardziej rozgoryczony dygresją, podnosząc się z siadu i rozglądając się we wszystkie strony, szukając winowajcę, aby ostatecznie ugasić na kimś żądze nabrzmiałych nerwów. Na co szybko mniejsza grupka wezbrała się dookoła mężczyzny, tak jakby jedyne co im właśnie brakowało, to iskry będącej dla nich zielonym światłem do wszczynać chwilowej bójki. I tak jak słowa Qiang były zaledwie docinkiem bez krzty prawdziwym intencji, tak na skutek tego była bezpośrednim świadkiem mordobicia ledwo przebudzonych wojów przypominające bardziej pijackie policzkowanie siebie nawzajem.
  Białowłosa zdążyła się odsunąć na znacznie bezpieczną odległość, aby nagle nie otrzymać lewego czy prawego sierpowego po porcelanowej buźce. Ten ruch uchronił ją przed dłonią sprawiedliwości kroczącej w cięższej zbroi w kierunku ich większego zgromadzenia. Polemizowała na tym, aby to był generał, gdyż rysy mężczyzny kreśliły się w inny sposób, niż pamiętała u wyżej postawionego.
—  Dosyć! Uspokójcie się, bo śmiercią poszczuje! Wszyscy macie się zebrać w jednym miejscu, bo będzie ogłoszenie w kwestii dalszych planów. A teraz wynocha! — rzucił na odchodne, karając każdego po kolei srogim spojrzeniem. Czyżby mieli ich wszystkich zebrać, aby obwieścić smutna wiadomość o nagłej śmierci generała? Gdy kobieta coraz dłużej się nad tym zastanawiała, to z każda przemijana chwila coraz to słabiej odczuwała poranny chłód w swej lekkiej zbroi, grzejąc ja ideą wyprowadzonej zemsty z własnej ręki przy pomocy boskiego stróża. A gdy tylko najechała myślą na duchowego strażnika, na zawołanie odpowiedział jej skrzek kruka siedzącego na gałęzi nieopodal obozowiska.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

until death do us part Empty Re: until death do us part {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach