Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Eclipsed by you Wczoraj o 04:03 pmCarandian
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
2 Posty - 13%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
Koide
Grafik na Księżycu
Koide
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:13 pm}

Dead Life and Living Death Bez_nazwy

Dead Life and Living Death Tumblr_pnobr9zamJ1sognhno2_r1_400 Dead Life and Living Death Tumblr_pnr9feMakA1sognhno6_400
Dead Life and Living Death Tumblr_pnobr9zamJ1sognhno9_r1_400 Dead Life and Living Death 75e9929232ef16a9179f361601288642ab78395a
Dead Life and Living Death Tumblr_aadb25a3e402eddc54a53d0f3286c408_461f7517_500
życie spytało śmierć:

DLACZEGO WSZYSCY MNIE
KOCHAJĄ, A NIENAWIDZĄ CIEBIE?


a śmierć ze spokojem odpowiedziała:

BO TY JESTEŚ PIĘKNYM
KŁAMSTWEM, A JA OKRUTNĄ
PRAWDĄ.


— pan życie @Hummany
— pan śmierć @Koide
Koide
Grafik na Księżycu
Koide
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:33 pm}

⚫ ⚫ ⚫
Dead Life and Living Death Grey
— A CZYM BYLIBY LUDZIE BEZ MIŁOŚCI?
— GNIJĄCYM GATUNKIEM — odparła Śmierć.


Dead Life and Living Death BlueDead Life and Living Death Blue
Dead Life and Living Death Ed6b33faa3238a94a9269f2cd24566d3
Dead Life and Living Death Oie_29202441tI4zexw Dead Life and Living Death Oie_29202633VGJxkjGw_1
Dead Life and Living Death Grey Dead Life and Living Death Grey

║    
║     DANE PODSTAWOWE:
║     GODNOŚĆ: NAOS            TYTUŁ: BÓSTWO ŚMIERCI, PAN ŚMIERCI
║     WIEK: PRZESZŁO VII WIEKÓW     ORIENTACJA: NIEOKREŚLONA
║     WZROST: 181 CM        WŁOSY: HEBANOWE           OCZY: BŁĘKITNE
║    
║     INFORMACJE DODATKOWE:
║      JAK    NA    PRAWDZIWĄ    ŚMIERĆ    PRZYSTAŁO,   NIGDZIE   NIE
║      ROZSTAJE SIĘ ZE SWOJĄ DŁUGOWIECZNĄ KOSĄ.  WPRAWDZIE
║       GŁÓW JUŻ NIĄ NIE ŚCINA - TO NIE  TE  CZASY  -  ACZKOLWIEK
║      CZASEM         DLA         ZABAWY        ODGANIA        NIĄ         MUCHY.
║    
║      MA     PODEJRZANIE     DUŻĄ     ILOŚĆ     CZASZEK     O     RÓŻNICH
║      KSZTAŁTACH I ROZMIARACH. SAM NIE POTRAFI POWIEDZIEĆ
║      SKĄD  DOKŁADNIE  SIĘ  WZIĘŁY.   PO  PROSTU  JUŻ  TUTAJ  BYŁY.
║    
║      DO PERFEKCJI OPANOWAŁ GRĘ NA NERWACH I    FORTEPANIE.
║      W OBU TYCH DZIEDZINACH JEST PRAWDZIWYM VIRTUOZEM.
║    
║      MA     ZASKAKUJĄCO    SPECYFICZNE    CECHY      CHARAKTERU.
║      W KILKU SŁOWACH MOŻNA BY POWIEDZIEĆ, ŻE JEST BARDZO
║      UPARTY, AROGANCKI, BEZCZELNY, IMPULSYWNY,  CYNICZNY
║      . . .  A  TAKŻE  WREDNY,  NARCYSTYCZNY,  ZAZDROSNY   itp.  itd.


Ostatnio zmieniony przez Koide dnia 29/03/21, 08:41 pm, w całości zmieniany 2 razy
Koide
Grafik na Księżycu
Koide
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:35 pm}

Dead Life and Living Death Blue
Dead Life and Living Death PicsArt_02-21-10.21.30
Dead Life and Living Death Unknown
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:40 pm}

Dead Life and Living Death Naos
Lśniące żyrandole rozświetlały wnętrze bogatej świątyni. Bukiety świeżo ściętych kwiatów zdobiły wejście, ustawione przed szerokimi drzwiami w wysokich, porcelanowych wazonach. Przestronna sala wypełniona była gromadką poszczególnych bóstw. Wszystkie z wyjątkiem jednego z nich, znalazły się w tym samym miejscu, zasiadając przy ogromnym stole ciągnącym się przez całą długość pomieszczenia. Kosze soczystych owoców, kurczak i przepiórki na ciepło, kielichy pełne wina rozstawione były na całej długości marmurowego stołu. Większe bóstwa i mniejsze boginki jak równy z równym zasiedli przy jednej ławie, wdając się zaraz w żwawą dyskusję. Takie uroczystości w świątyni bóstw nie zdarzały się często, w końcu nie sposób było na cały dzień zostawić wszystkie przyziemne sprawy. Rozsypani po świecie, nie mieli okazji widywać się zbyt często. Każda z poszczególnych nadprzyrodzonych istot wedle zajmowanej pozycji, sprawowała pieczę nad konkretnym kręgiem pilnując ładu i harmonii. Niestety przynajmniej raz na kilkanaście lat, musiały odstawić na bok swoje obowiązki, bo pewne sprawy wymagały obecności całej plejady bóstw. Ta z kolei, na którą tym razem musiały się zlecieć, wyraźnie nie cierpiała zwłoki. Już w progu roznosiła się zawzięta dyskusja bóstwa Mórz, Urodzaju, Fauny i Flory.
— Te kruki, przeklęte kruki! Całe ich stada wyniszczyły pola uprawne.
— Obumarły wszystkie drzewka owocowe w sadzie!
— W jedną noc! Jedną jedyną spustoszały pola pszenicy, uschły drzewa, pozdychały ryby w stawie. Jak długo mamy zamiar przymykać jeszcze oko na jego wybryki? — podsumował bóg Mórz, na co grono zebranych bezapelacyjnie przytaknęło na jego słowa. Nikt nie próbował sprzeciwiać się wedle tego, że należało wreszcie coś zmienić.
Grono bóstw sprawowało pieczę nad światem, dbając o to by harmonia i spokój nigdy nie musiały zostać zachwiane. Kiedy na ziemi panowała względna równowaga, wszystko miało swój porządek i kolei rzeczy. Zanikły susze, powodzie i niedostatek. Ludzie nie wszczynali buntów, ponieważ każdemu żyło się lepiej do czasu, gdy jedno z najważniejszych bóstw nie wypadło w kręgu harmonii, a drugie zaczęło się mścić na wszystko i wszystkich, samemu nie mogąc odzyskać własnej równowagi. Ponieważ równowaga zawsze chodziła parami.
— Na wszystkie bóstwa, gdzie on się podziewa? — spojrzenia wszystkich rozebranych mimowolnie powędrowały w stronę krzesła, które jako jedyne pozostawało nadal puste.
— Spóźnia się, oczywiście że się spóźnia — podsumowało inne bóstwo, rozpoczynając kolejną serię skarg, jakie posypały się na boga, który nadal nie uraczył ich swoją obecnością. Właściwie całe obrady były poświęcone właśnie niemu. Same bóstwo nie cieszyło się najlepszą opinią w gronie nadprzyrodzonych istot. Nie było osoby, która nie miałaby do niego o coś pretensji. Swoją postawą dodatkowo zupełnie nie polepszał sytuacji. Rozgniewał tym mocniej plejadę bóstw, które łapały się już wszystkiego by przywrócić wcześniejszy porządek.
— Za długo mu pobłażaliśmy. Już dawno trzeba było posłać go w objęcia...
— Śmierci? — pchnięte przez wiatr słowo zawisło w powietrzu kołysane śmiechem, choć jego mówcy nadal nie było nigdzie widać. Bóstwa rozjuszyły się, rozglądając po sobie, kto ośmielił się tak bezczelnie wtrącić w czyjeś zdanie.
Zamknięte dotąd drzwi skrzypnęły cicho, a do środka wsunęła się postać odziana w długi, hebanowy płaszcz, który kołysał się przy każdym jej ruchu. Twarz skryta była pod głębokim kapturem. Kroki praktycznie bezgłośne, kiedy minął wazony z kwiatami, te niemal natychmiast zaczęły lekko się chybotać. Płatki rozsypały się na ziemi, a łodygi opadły w dół aż wreszcie całkowicie zwiędły.
Oczy gromadki bóstw wpatrzone były w ową postać, kiedy ta podeszła wreszcie do pustego krzesła i ściągnąwszy z głowy kaptur, zasiadła na swoim miejscu. Błękitne oczy z drobinkami złota wyjrzały spod ciemnej grzywki opadającej na idealne czoło. Kąciki ust uniosły się w bezczelny sposób, skinąwszy głową do wszystkich zebranych. Jak na bóstwo Śmierci, jego właściciel był zdecydowanie całkiem żywy, a natura zdecydowanie nie poskąpiła mu urody. Tylko ta aura mroku i tajemniczości, która rozpościerała się wokół jego sylwetki, zniechęcała wszystkich do rozpoczęcia z nim dyskusji.
— Znów brakuje ci czułości, Hezosie? Śmierć ma cię przytulić? — prychnął z nieukrywanym rozbawieniem, sięgając po butelkę winą. Bez skrępowania rozlał sobie ciecz do kieliszka, czując na sobie miliony piorunujących spojrzeń. Gdyby mogli, zapewne wbiliby w niego tysiące szpileczek, ale on nie wydawał się tym zupełnie przejmować. Oczywiście, że czuł się niemile widziany, dlatego wcale nie spieszyło mu się na to spotkanie. Skoro bóstwa potrafiły krytykować go za jego plecami, on nie miał zamiaru im w niczym ułatwiać, wymuszając na nich odrobinę świętej cierpliwości.
— Obyś utopił się kiedyś we własnych odmętach, Naosie — obruszyło się bóstw Mórz. — Ale dzisiaj położymy kres twoim występkom. Przydzielamy ci nadzór.
— Nadzór? — uniósł ciemne brwi w geście zdziwienia. Upiwszy łyk czerwonego wina, rozsiadł się wygodniej na swoim miejscu, gotowy wysłuchać co tym razem wymyśliła gromadka bóstw, aby uprzykrzyć mu życia. O co oni mieli do niego tyle pretensji? Że istniał? Że dbał o współczynnik narodzin i zgonów? Co prawda, rzeczywiście ostatni czasy coraz mniej rodziło się potomstwa, drzewa nie chciały owocować...
— Te młode bóstwo od dziś będzie twoim patronatem. Jako pierwsze zgłosi nam każdy twój występem, ukróci twoją wolną wolę i ... może choć trochę przemówi ci do rozumu — mężczyzna westchnął cicho, wyraźnie sam mając dosyć już całej tej sytuacji. Z kolei bóstwo Śmierci nadal wydawało się niewzruszone. Więc o to tyle zachodu? Że mają zamiar przydzielić mu kolejnego żółtodzioba? Zrobi z niego sługusa na miarę bogów.
Odwrócił się w stronę młodego bóstwa, które posadzono tuż obok niego. Omiótł go szybko wzrokiem po czym zmarszczył brwi, zupełnie nie mogąc go skojarzyć. Na pewno zapamiętałby tak ładną buzię, gdyby kiedykolwiek wcześniej się spotkali. Chyba że było to tak nieznaczące bóstwo, że nigdy nawet nie przywiązywał wagi do jego istnienia.
— A my się chyba jeszcze nie znamy — podniósł się mimowolnie z miejsca i cofnąwszy krok w tył od stołu, wyciągnął rękę w stronę białowłosego. Wyraźnie nie traktował całego tego nadzoru zbyt poważnie. Nie miał zamiaru nikomu się podporządkowywać, aczkolwiek skoro dają mu darmowego sługę... — Naos, bóstwo Śmierci.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:41 pm}

Dead Life and Living Death Maisha
Bóstwa istniały na długo przed pojawieniem się człowieka. Te najważniejsze regulowały działanie świata po to by przystosować go do pojawienia się swojego najidealniejszego tworu jakim był człowiek. Oni mieli być bowiem siłą napędzającą do dalszego działania istoty tak niezrozumiałe w swojej naturze, że okrzyknięte zostały nadprzyrodzonymi. Nie oznaczało to jednak końca, a piękny początek. Wraz z rozwojem kultury, myślenia, sztuki czy czegokolwiek powiązanego z pracą rąk ludzkich, bóstwa również się rozwijały. Poza kanonicznymi działającymi na prawach natury, powstawały pomniejsze bóstwa patronujące wszystkiemu co przyświecało człowieczeństwu. W taki sposób powstał i on.
Patronujący nad słowem mówionym, nad rozwojem języków Maisha żył spokojnie od niespełna trzech wieków. Jak na wiek bóstwa był on bardzo młodym, niedoświadczonym i całkowicie nie znaczącym osobnikiem. Bezużytecznym. Nie zmieniało to jednak jego niegasnącego zapału do poznawania otaczającego go świata, zachwycania się nad jego pięknem, zaskakiwania się najbardziej prostymi procesami. Utrzymywał tą szeptaną przez wszystkich z największymi honorami harmonię sam. Nie należał do żadnej świątyni ani nie miał swojej pary, nie miał swojego miejsca na Ziemi i nie specjalnie którekolwiek z wyższych istot chciało się nim opiekować. Nie rozumiejąc jego daru ani nie mogąc jasno określić dlaczego w jego obecności zachodziły pewne procesy nie chciano jego niestabilności w swoich uporządkowanych światach. Do momentu powołania go do roli nadzorcy mieszkał z muzami sztuki pogłębiając swoją wiedzę i szukając swojego „ja”.
- Będziesz miał za zadanie całkowicie kontrolować jego niszczycielskie działania, w Twym obowiązku będzie składanie nam odpowiednich wyjaśnień abyśmy mogli reagować przed kolejnymi szkodami. Jest nieobliczanym egoistą, zaczyna stanowić naszego wroga, realne zagrożenie dla naszych patronatów i podopiecznych. W momencie gdy zginęło Życie należało go zamknąć, odciąć od świata. Teraz musimy znaleźć powód aby to uczynić.
Śmierć wrogiem istnienia, kto by pomyślał. Informacje mu przedstawione przyjął do wiadomości szczędząc sobie komentarza. Zabawne, że jako bóstwo słowa wiedział jak te potrafią być jałowe w swoim działaniu. Jednocześnie nie chciał wyrażać swojego zdania na temat poczynań Śmierci którym z nieukrywanym zaciekawieniem się przyglądał. Nikt bowiem nie dostrzegał tego, że po obumarciu plonów ziemia stawała się bardziej żyzna i dawała piękniejsze plony, że po wybiciu bydła zniwelował chorobę zagrażającą całym państwom, że przez ograniczenie urodzeń udało się mu uniknąć głodu, a przez suszę i ekstremalne warunki wyhartował niezwykłych wojowników walczących w imię tychże bóstw które teraz tak chciały zguby. Nie komentował więc nieco ciesząc się na chwilowe znalezienie miejsca.
Stawiając się na uczcie z nieukrywanym zaciekawieniem obserwował podburzone bóstwa. Nie wtrącał się przez co rzucane były mu podejrzliwe spojrzenia: „jak to bóstwo słowa milczało, knuło?”. Nie, nie knuł. Był ogromnie ciekaw jakie wrażenie wywrze na nim Śmierć i, nie zawiódł się! Jego wejście było tak spektakularnym, że uśmiechnął się pod nosem musząc opuścić głowę. Dopiero po opanowaniu swoje mimiki podniósł na niego jasno niebieskie spojrzenie, a przyglądając się jak najbardziej żywemu mężczyźnie o przyjemnej urodzie, męskiej aczkolwiek przypominającej zamknięty pąk w mglisty dzień, poczuł dreszcz ekscytacji. W prawdzie zadanie wyznaczone mu było paskudne jednak nie podjęto z nim kwestii jego realizacji. Mógł więc nieco się rozeznać, użyć swego daru by dowiedzieć się szczerej prawdy. Może za tymi działaniami kryło się coś więcej? Może próbował zrobić coś aby jego harmoniczne Życie wróciło? To mogła być jego szansa na najbardziej niesamowite doświadczenie w życiu.
W momencie gdy uwaga została w pełni na niego zwrócona uśmiechnął się delikatnie i wtór za swoim rozmówcą wstał i delikatnie się przed nim skłonił. Dopiero po tym geście szacunku uścisnął jego dłoń, silnie pewnie może nawet delikatnie przesadnie.
- Nie mieliśmy tej bezpośredniej przyjemności. Bardzo miło mi Cię poznać. Maisha bóstwo słowa. – Przedstawił się z łatwością zauważając kpinę w jego spojrzeniu. Sam natomiast patrzył na niego z niewymuszonym spokojem i wyraźnym opanowaniem. Jeżeli myślał, że będzie miał z nim łatwo srogo się mylił.
- Liczę na owocną koegzystencję, nie obawiaj się mnie nie jestem aż takim strasznym towarzyszem. – Zapewnił chcąc w ten sposób trochę podburzyć tą jego pewność siebie. Oczywiście specjalnie sprawdzając przy tym granice które pewnie będzie badał przez kilka najbliższych dni. A później pokaże mu swój charakter i tylko od jego podejścia będzie zależało na ile będzie ciepły i przyjazny, a na ile chłodny i niewyrozumiały.
Znalezienie się na terenie wielkiego zamczyska wbudowanego w ostry klif było tylko kwestią czasu. Kilka większych i mniejszych kłótni, podkreślenie jego roli i kolejne kpiny Śmierci. On znosił to wszystko spokojnie chociaż ulga związana z jego oddaleniem się od znaczących bóstw wprawiła go w wyraźny smutek. Nie przeszkadzał nikomu, a jednocześnie był traktowany jak wybryk natury. Nie chciał tego i jednocześnie nie umiał tego kompletnie zmienić. Dlatego też ucieszył się gdy mógł zająć myśli swoim otoczeniem.
Ogród gnił w oczach bijąc szarością, ciemną zielenią i brązem. Uschnięte grządki, obumierające krzaki i straszące pustką drzewa. Jakby w to miejsce na stałe zawitała późna jesień. Same mury zamczyska wiele radośniej nie wyglądały, a to co mocno zainteresowało jego osobę to wszechobecne koty. Jednego, puchatego grubaska o rudych pręgach, siedzącego na schodach zahaczył palcem za uchem, a słysząc głośny pomruk uśmiechnął się szeroko.
- Otaczają Cię istoty przemieszczające się między życiem a śmiercią. Mają może imiona? – Zapytał chociaż pytanie porzucił w momencie wejścia do przestronnego hollu. Masa okien przez które wpadało światło równie zgniłe co całe otoczenie tego miejsca. Liczne świece palące się na niebiesko, ciężkie czarne kotary i granatowe akcenty. Było tu zimno chociaż czuć było palący się kominek, było tu pusto chociaż jego wzrok odnajdował tysiące lokatorów, czuć było w powietrzu Śmierć.
- Wyrafinowanie…
- Wcale nie. Ponuro, śmierdzi, a koty znudziły się gonieniem za szczurami – leniwe kupki sierści. A mówiłam! Mówiłam nie karmić ich mięsem! To mnie nie słuchacie! – Kobiecy głos rozniósł się po wnętrzu na co on ponownie zaplótł ręce za plecami przyglądając się czarnowłosej.
- Nie wiem jak Cię zmusił żebyś tu z nim przyjechał ale uciekaj póki możesz. Jedzenie nie ma smaku, wiecznie pada deszcz, a gdy przestaje podnosi się mgła. W nocy jest zimno, a myszy podgryzają wnętrze ścian przez co i tak nie da się spać. – Stanęła przed nim, odziana w piękną białą bluzkę i czarną spódnicę na szelkach, w której przed nim dygnęła jakby nagle jego obecność poraziła jej wyszczekany język.
- Miałeś nam przywieźć wino, pamięć nie ta? – Zagaiła do Śmierci po czym złapała za małą torbę z rzeczami Maishy prowadząc go po schodach. – Zamieszkasz w zachodnim skrzydle, będziesz miał piękny widok na urwisko. Rozpalę w kominku i dam Ci kilka złotych rad. A Ty, Naosiu przygotuj proszę ten swój paskudny gulasz z oczkami. Mamy gościa! Nie możemy go za szybko stracić!
:
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:42 pm}

Dead Life and Living Death Naos
Bóstwo Słowa wydawało się... nie być dla niego większym problemem. Rozumiał, że cały panteon bóstw starał się na siłę uprzykrzyć mu żywot, wtrącić do lochów, zdegradować do rangi śmiertelnika albo po prostu się pozbyć. Do tego czasu nie mieli jednak jawnych dowodów na to, że narzuty kierowane w jego stronę rzeczywiście był słuszne i należało go winić. Niby tak oczywiste wydawało się, że wszystkie choroby, głód i niedostatek musiały być sprawką Śmierci, a jednak nikt do końca nie potrafił dowieść tego, że mężczyzna rzeczywiście robił to wszystko celowo. Naos nie przytakiwał ani niczego nie negował, szydząc z boku na zachowanie niby tak inteligentnych istot. Czy oni naprawdę głupio liczyli, że jakiś słaby bożek Słów będzie w stanie coś zmienić?
Mężczyzna nie potraktował go poważnie uważając, że jego obecność w zamku niewiele zmieni. Białowłosy wyglądał pozornie spokojnie i nie wierzył w to, że mógłby robić mu większe problemu. Zresztą nawet jeśli okazałoby się, że ma coś więcej do powiedzenia, kim on nie był, żeby sobie z nim nie poradzić?
Już podczas tej krótkiej drogi do zamku, zdążyli wymienić kilka argumentów odnośnie wartości Słowa i jego pozycji, która dla kogoś takiego jak Śmierć, wydawała się po prostu nic nieznacząca. Naos nie próbował nawet ukryć tego, że poniekąd miał zupełnie gdzieś zdanie młodszego.
— Wkraczasz na tereny mojej posiadłości. Dopóki tutaj przebywasz, żyjesz na moich warunkach — oznajmił z góry, nie mając zamiaru traktować go w jakikolwiek pobłażliwy sposób. W gruncie rzeczy doskonale pamiętał, że Maisha o niepozornym wyglądzie, wciąż został podesłany do niego w jakimś konkretnym celu i choć nie uważał, by miał sprawić mu jakieś problemy, musiał brać pod uwagę jego obecność.
Obaj przeszli przez ogromne schody prowadzące do posiadłości, po drodze mijając co chwila jakiegoś kota przybłędę, które znalazły tutaj swoje schronienie. Dopóki nie sprawiały mu problemu, nie wymagały specjalnej opieki, a większość z nich chodziła swoimi drogami, Naos nie widział powodu, aby się ich pozbywać.
— To tylko koty. Na co im imiona? — prychnął jakby uważał ten pomysł za coś niesamowicie absurdalnego. Nie był do nich w żaden sposób przywiązany, tylko pozwalał im kręcić się po zamczysku, grzać przy kominku, a czasem w nogach jego łóżka. Służba dokarmiała ich resztkami z obiadów albo odkupywała od rybaków siatkę z rybami. Nie potrzebował traktować ich w jeszcze bardziej wyszukany sposób. Nadanie imienia zawsze wiązało się z jakimś przywiązaniem, a on przywiązywać się nie chciał.
Sam zamek można by określić mianem bardzo... specyficznego. Nie był kompletną ruiną ani wcale nie wyglądał na zaniedbany, ale czuć było, że brakuje w nim... życia. Cokolwiek by nie zrobić, zawsze unosiła się aura nostalgii i smutku, a sam budynek budził obawy okolicznych mieszkańców szczególnie, że nad samą górą znajdowały się pobliskie kurhany. Tak żeby Naos daleko nie miał do swojej pracy.
Spodziewał się, że przywita ich jedno z dwójki jego ulubionych służb. Mógłby dać sobie odciąć koniuszek własnego palca, że zacznie nastawiać białowłosego przeciwko niemu, chociaż sam mężczyzna nie wydawał się tym specjalnie przejęty. Po tylu minionych wiekach przywykł zarówno do ciętego języka dziewczyny jak i tego, że pozwalał jej na dużo więcej niż powinien. Może trochę jej pobłażał? Nie miał w tym żadnego konkretnego celu. Jego cel przestał żyć już dawno temu.
— Jeżeli coś ci nie pasuje, zawsze możesz się stąd wynieść. Oh, nie. Zaraz, przepraszam. Przecież ty nawet nie masz, dokąd pójść. Kolejna przybłęda, jak te wszystkie koty — prychnął lekceważąco, nie dając się jednak w żaden sposób wyprowadzić z równowagi. Mógłby ją wygnać, wtrącić do lochu, uciąć język za swoją bezczelność. Istniało tyle sposobów na pozbycie się irytującego problemu, a jednak przez wszystkie te tysiąclecia Śmierć nie zrobiła nic, co by rzeczywiście miał pozbyć się jedynego wspomnienia, które pozostało mu jeszcze po Życiu.
— Idź, idź. Ciotka Kręgu się tobą zajmie. Oprowadź go po zamku, daj mu jakieś stare księgi do odkurzenia w bibliotece i niech nie plącze mi się pod nogami — machnął lekko ręką w stronę dziewczyny, aby czym prędzej znikli mu z oczu. Przynajmniej do końca tygodnia miał dosyć obecności innych bóstw.

W ciągu następnym kilku tygodni irytacja Śmierci wzrosła do poziomu, w którym ledwie powstrzymywał się, aby nie rzucić tego parszywego, nieszczęsnego bóstwa Słów w przepaść, nakarmić nim aligatory czy też upiec żywcem na ruszcie. W planach miał już nawet przyszykowanie mu wygodnej celi w najciemniejszym kącie lochów, tak aby nigdy więcej nie musiał mieć z nim nic do czynienia. I chyba tylko cud powstrzymywał go od tego, że młodszy swobodnie panoszył się jeszcze po jego pałacu, wtykając swoje pięć groszy wszędzie tam, gdzie Naos miał coś do powiedzenia. Oh jak on nie znosił takiej samowolki, próby pouczania go i prawienia mu jakichś morałów, jakby liczył na to, że Śmierć mu nagle przyklaśnie i razem dojdą do porozumienia. Guzik z pętelką, mężczyzna nie miał zamiaru absolutnie w niczym go słuchać.
Znudzony, przysłuchiwał się już którąś godzinę intencjom kierowanym do Wielkiego Bóstwa Śmierci. Ludzie zdawali się być coraz bardziej kreatywni. Niektórzy mieli czelność przychodzić do niego z tak błahymi sprawami, jak pomoc w wyplenieniu chwastów z ogródka albo "Machnij panie kosą, gdzie trzeba, żeby mój stary mąż szybciej znalazł się po tamtej stronie. Spadek sam się nie odziedziczy.”
Jedna brew drgnęła mu nieprzerwanie, kiedy podpierając się łokciem o kolano, ledwie wytrzymywał, aby para nie poszła mu z uszu. Co gorsza, Maisha zupełnie w niczym mu nie pomagał, chichocząc cicho po jego prawej stronie na wszystkie bzdurne prośby od wiernych. Jak śmieli przychodzić z tym do Śmierci!
— Skrócę cię o głowę, jeżeli zaraz nie zamilkniesz — ostrzegł, nawet nie kwapiąc się, żeby obrzucić białowłosego spojrzeniem. Powoli kończyły mu się kreatywne sposoby na Śmierć, tyle gróźb zużył w ciągu ostatnich tygodni na Maishy, tak okropnie go drażnił. A jednak skończyło się tylko na gadaniu.
— Panie. Zwierzęta w chlewie dogorywają. Dopadła ich jakaś paskudna zaraza. Nic już z nich nie będzie, żadnego pożytku. Szkoda tylko patrzeć, jak się męczą. Nie mogłaby Śmierć wstąpić na chwilę? Zrobić coś z nimi? — odezwał się starszy mężczyzna, spuszczając głowę w obliczu bóstwa. Naos przyjrzał mu się z większym skupieniem, się odpowiadając od razu. Ta prośba, choć inna od poprzednich, zwrócił jego uwagę.
— Mógłbyś je dobić sam. W czym problem?
— Ale Śmierć zrobi to lepiej. Tak żeby nie cierpiały zbyt długo — przekonał go mężczyzna, na co Noes westchnął spokojniej niż zwykle. Nie lubił okazywać, że byle słowami dało się tak łatwo go kupić, a jednak nie potrafił odrzucić tej prośby. Dopytawszy chłopa o drogę, odesłał go w końcu z wiadomością, że postara się dotrzeć przed zmierzchem. Zmienił ubrania na bardziej przylegające, adekwatne do jazdy konno, po czym ruszył na zewnątrz w stronę stajni, gdzie czekał na niego jego wierzchowiec. Już przed wejściem rzuciła mu się biała czupryna, na której widok Noes miał ochotę zmienić całe plany podróżny. Niczego nie ustalali. Maisha nie spytał go nawet o pozwolenie do drogi więc co do cholery, on tutaj robił?
— A ty, dokąd się wybierasz? — spytał z niechęcią, zatrzymując się naprzeciwko mężczyzny. — Czy ty potrafisz chociaż jeździć konno? Nie potrzebuje zbędnego balastu na drogę — dociął mu po chwili, chociaż nie próbował odprawić go z kwitkiem. Akurat tego dnia nie zabierał ze sobą nikogo ze służby mając zamiar jechać zupełnie sam. Nie przewidział tylko tego, że pewne bóstwo może pokrzyżować jego plany na samotną podróż.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:43 pm}

Dead Life and Living Death Maisha
[justify]
Chłodne przywitanie przez poważną Śmierć nie było dla niego zaskoczeniem. Zasadniczo, zdecydowanie więcej uwagi przez kilka pierwszych dni przywiązywał do poznania swojego otoczenia oraz poglądowego rozkładu dnia osoby nad którą miał sprawować pieczę niżeli do samej osobistości jego gospodarza. Och ile przyjemności sprawiały mu spacery po pustych ogrodach, oglądanie całej tej śpiącej natury! Wybornie bawił się również w nazywaniu kotów na co Noes patrzył na niego jak na wariata. Ten rudzielec, który wygrzewał się na kaflowym piecu został jego ulubieńcem i tak, zabrał go do siebie do pokoju gdzie pozwolił mu spać ze sobą w łóżku.
Dopiero po pierwszym tygodniu zakasał rękawy i wziął się do swojej pracy która chociaż sprawiała mu – heh – potwornie dziką radochę, starał się żeby nie było tego specjalnie po nim widać. Niemniej, patrzenie na tą coraz intensywniej pulsującą żyłkę na boskim czole sprawiało, że uśmiechał się, spokojnie ciepło i wyrozumiale. W duszy natomiast śmiał się do rozpuku ale o tym sama Śmierć wiedzieć nie musiała. Miał przecież tak fascynujące życie! I on je z taką przyjemnością burzył.
„A dlaczego?”, „Zasadniczo jaki masz na to działanie argument?”, „Mógłbyś ale się wstrzymujesz, wyjaśnij.”, „Oj nie, nie! Nie powinieneś!”, „No ale dokąd uciekasz? Idziemy razem!” To tylko część z klasycznych tekstów które wraz w upływem dni wchodziły w kanon sposobu rozmawiania z Naosem. Nie pozwalał mu nigdzie poruszać się bez swojej obecności i chociaż robił to bardzo płynnie – powoli dostosowywał go do akceptacji jego obecności w otoczeniu – w ostatnich tygodniach byli prawie nierozłączni! Aż dziw, że Śmierć mógł się kąpać sam! Dodatkowo tak, pytał o wyjaśnienie każdej akcji przez niego rozpoczynanej, robiąc przy tym bogate notatki ale… nie krytykował. Podważał jedynie nieuzasadnione użycie środków bezpośredniego przymusu i tylko pod warunkiem, że argumentem było „bo tak”. Jednocześnie uważał, że miał ogromny wkład własny w rozwinięcie jego elokwencji! No i cierpliwości. Tak, tak przewidywał, że już tydzień temu wyląduje w lochu. Zamiast tego nadal zajmował przyjemnie ciepły pokoik, przez większość dnia oświetlony cudownym światłem słonecznym, w którym to po posiłkach mógł się relaksować nad historią tego starego bóstwa. Chciał go poznać, zrozumieć i może powoli… niepewnie w swoich przekonaniach… stanąć po jego stronie? Widział coraz więcej dziwnych zachowań które stanowiły mocne argumenty przeciwko sączonej przez inne bóstwa nienawiści. Bo im więcej tu był tym więcej rozumiał: widział w nim wyrozumiałego władcę który dba o swoich poddanych chociaż robi to w bardzo brutalny sposób.
Tego dnia było podobnie. Po zjedzeniu śniadania uczestniczył w audiencjach na których cichutko, pod nosem, kilka razy parsknął na to z jaką czcią odnoszono się do próśb o bardzo błahe sprawy. Niemniej, tym razem od komentarzy się powstrzymywał jedynie posyłając wszystkim zwracającym na niego uwagę szerokie uśmiechy wsparcia. Jakby prosił o nagięcie znanych mu granic kreatywności!
- Mój miły, nie rób mi nadziei. – Zażartował dokładnie tak samo jak miał już w zwyczaju na czcze groźby kierowane pod jego adresem. Wielka Śmierć w jego oczach chociaż bezwzględna gdy do czynów przystąpiła, wiele swoich gróźb rzucała na wiatr. Rozumiał to, trzymał wiele osób tym w ryzach, jego jednak nie potrafił tym zmiękczyć. Ba! On uważał, że jego zachowanie było niezwykle słodkie gdy tak ciągle o nim rozmyślał! Nawet w kategoriach nadziewania na pal i pozwalania na rozdziobanie przez wrony.
- Zgódź się, dawno nie opuszczałeś zamczyska. – Szeptał mu do uszka już w myślach odszukując gdzie też położył swój strój jeździecki. Nie przepuści bowiem okazji wyrwania się i poznania miasteczka w towarzystwie jego właściciela! Aż się podekscytował na myśl wykorzystania tej wycieczki na uzupełnienie swoich zapasów. Jedno bowiem musiał przyznać Kręgowi Życia – służącej nieżyjącego już Bóstwa Życia – jedzenie serio nie miało najlepszego smaku.
Gdy audiencje się zakończyły, a Noes postanowił, że pojedzie, odprowadził go wzrokiem i ze słodkim uśmiechem na ustach w stronę jego komnat. Później natychmiastowo pognał do swojego pokoju gdzie ubierając wysokie skórzane buty, szare spodnie jeździeckie i białą koszulę na którą narzucił skórzaną kurtkę, spiął jeszcze włosy w króciutką kitkę i ruszył do stajni. Tam widział przygotowywanego jednego konia, poprosił o wierzchowca dla siebie i czekając na Śmierć wygrzewał twarz w niknącym co i rusz za chmurami słońcu.
- Mój miły, chyba nie zakładałeś, że wybędziesz gdzieś bez swego przyjaciela-strażnika? Myślisz, że miałbym serce pozbawiać Cię swego towarzystwa? Tęskniłbym! – Zażartował śmiejąc się cicho pod nosem, obdarowując go klasycznym spokojnem, już dawno będąc dla niego zwyczajnie ironicznym. Ale gdy obydwaj obrzucali się nieszczerymi komplementami w tym właśnie tonie miał wrażenie, że nieco się rozluźniali i dopuszczali gdzieś tam głęboko w sobie myśl, że współistnienie ich aż tak nie irytuje.
- Ma Śmierci. – Posmutniał nieco zaczesując zabłąkany kosmyk za ucho. – Doceń mnie czasem tak jak ja cenię Ciebie. No, poza tym sprowadzeniem zarazy na małe kurczaczki, to było okrutne. Ale poza tym Cię cenię. – Poprosił łapiąc zaraz za wodze przygotowanego dla niego konia, od razu pogładził zwierzę po szyi po czym jednym sprawnym ruchem wsiadł.
- Jedziemy? Może złapiemy się na jakieś świeże wypieki? Zjadłbym cynamonową bułkę! – Oświadczył serio robiąc z tego wycieczkę w tym swoim stoickim i szlacheckim tonie. Wyprostowany w siodle pogonił konia spacerowym tempem na główny szlak, a w momencie gdy natura zaczęła dookoła nich odżywać, śledził wzorkiem kwitnące drzewa i pełne kwiatów łąki. Przy tym wszystkim jego wyraz twarzy był tak błogi i ciepły jakby to wszystko sprawiało mu fizyczną przyjemność.
- Wiesz, zaczynam się zastanawiać dlaczego dla własnego spokoju po prostu nie przedstawisz radzie tych wszystkich dowodów na logikę Twoich działań. Dlaczego jesteś taki uparty i sądzić, że mając samych wrogów, że gdy wszyscy się gniewają jest lepiej? Czy to chodzi o brak harmonii?
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:44 pm}

Dead Life and Living Death Naos
Nigdy by nie podejrzewał, że w całej swojej długowieczności jedne, parszywe Bóstwo będzie w stanie tak mocno zaleźć mu za skórę. Tak, że na jego widok Naos krzywił się z niesmakiem, puszczając mimo uszu wszystkie słodkie komentarze dotyczące tego, jakimi przyjaciółmi by nie byli. Bo nie byli. Maisha wypracował sobie idealny sposób jakim mógł nadszarpywać jego nerwów, ironicznie pogrywając w słodkie gierki jak to niby ogromnie cenił sobie Śmierć. Brunet z kolei zdawał sobie sprawę, że nie było w tym choćby cienia prawdy, a Bóstwo zwyczajnie próbowało jeszcze bardziej nadepnąć mu na odcisk. Jakby nie wystarczył już sam fakt, że włóczyło się za nim wszędzie, depcząc mu stale po piętach. Zupełnie nie był przyzwyczajony do ciągłego towarzystwa. W końcu tyle wieków spędził sam, że aż wydawało mu się dziwne, nagle mogąc, a nawet musząc z kimś rozmawiać.
— Bez wzajemności — mruknął całkowicie poważny, na przekór odpowiadając komentarzom Maishy. Mocno ze sobą pogrywali, odgryzając się każdym nieszczerym słowem, ale dzięki temu przynajmniej rozmawiali. Chcąc nie chcąc przyzwyczajali się do swojej obecności nawet jeśli Śmierć cały czas powtarzała, że najchętniej wysłałabym go do grobu i wyrzuciła na jego miejscu kompostownik, tak aby jeszcze w zaświatach coś mu brzydko pachniało.
— Nie ma cię za co cenić. Jak na razie tylko pasożytujesz siedząc na moim utrzymaniu. Żaden z ciebie pożytek — odparł bezpośrednio, nie kwapiąc się o użycie choćby odrobinę łagodniejszych słów. Możliwe, że chciał w ten sposób zgasić cały zapał Bóstwa Słowa, który traktował najwyraźniej powierzone im zadanie jako wycieczkę zapoznawczą i wyrwanie się z ponurego zamczyska, z którego Naos zwykle nie wychodził, toteż i on zmuszony był tam siedzieć. To nie tak, że zupełnie wzgardzał pomniejszymi bóstwa, bo zdawał sobie sprawę, że i bez nich utrzymanie ładu byłoby trudniejsze. Ale ich rola nigdy nie była tak oczywista i nikt nie traktował ich poważnie. Możliwe, że nawet odrobinę było mu żal tego bóstwa, które przerzucane z jednego miejsca w drugie, nie mogło nigdzie się odnaleźć. Zastanawiał się czy po Maishy rzeczywiście to wszystko tak spływało, czy wolał nie pokazywać, że też go to martwi.
Wsunął but w strzemię po czym przerzucił nogę przez grzbiet konia, siadając w siodle. Darował sobie dalsze tłumaczenie, że nie mają czasu na wizyty u piekarza i ociąganie się. Pociągając klacz za lejce, ruszył przed jasnowłosym, mając zamiar zdążyć odwiedzić mieścinę i wrócić jeszcze przed zachodem słońca. Polna ścieżka prowadziła prosto do miejsca, do którego zmierzali. Naos milczał z kolei przez większą część drogi do czasu aż bóstwo samo nie podjęło tematu rozmowy, sprawiając tym samym, że na twarzy starszego wypłynęła jeszcze większa złość niż do tej pory.
— Mówiłem ci, nie mieszaj się w sprawy, o których nie masz żadnego pojęcia. Niektóre bóstwa nie potrzebują swojej harmonii i ty jak nikt inny powinieneś wiedzieć o tym doskonale — syknął, obrzucając młodszego krytycznym spojrzeniem. Sam nie wiedział, dlaczego na wieść o harmonii zrobił się taki nerwowy. Jakby samo jej wspomnienie sprawiało, że miał ochotę uciszyć każdego, kto miał w ogóle o niej wspomnieć. Wolał wymazać z pamięci, że ta kiedykolwiek istniała, a on nie radził sobie z zapanowaniem nad życiem i śmiercią jednocześnie. I nawet jeśli Maisha wcale nie miał złych intencji, on odebrał to w zupełnie inny sposób, nie chcąc dłużej o tym rozmawiać.
Dalsza wędrówka przebiegła w dużo większej cichy, bo nawet jeśli jasnowłosy chciał coś powiedzieć, Naos po prostu go nie słuchał, poganiając tylko konia na przód, chcąc jak najszybciej znaleźć się na miejscu, załatwić to, po co przyjechali i wrócić. Gdy tylko wkroczyli pomiędzy wiejskie domki, przywitała ich całkowita cisza i spokój. Nikt nie kręcił się na zewnątrz, nie było słychać śmiechu rozbawionych dzieci czy dyskusji dorosłych. To miejsce wyglądało jak nikt tutaj nie żył, nie mieszkał chociaż Naos zauważył wychylające się z okien ciekawskie spojrzenia mieszkańców na widok dwóch jeźdźców na koniach.
— Cóż, chyba spodziewali się mojej wizyty — westchnęła cicho Śmierć domyślając się, że zapewne mężczyzna zdążył wszystkich ostrzec przed jego przyjazdem. Naos nie powinien się temu dziwić, a jednak czasem miał ochotę załamać ręce na przesądność co niektórych śmiertelników. Czy oni naprawdę myśleli, że ma zamiar od razu ich wszystkich pochować? Toż miejsca na cmentarzu zaczęłoby braknąć!
Zatrzymawszy się pod odpowiedna gospodą, zsiedli z koni i zostawili je obok drogi, po czym skierowali się do drzwi gospodarza. Naos rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę Maishy upewniając, że trzyma się za jego plecami i nigdzie się nie wybiera. Czasami czuł się jakby zyskał nagle na utrzymaniu dziecko, za które powinien być odpowiedzialny.
Drzwi otworzył im starszy mężczyzna z wyraźną trwogą na twarzy. Ten sam, który wcześniej pojawił się w zamku z prośbą o odwiedzenie jego gospody.
— Panie, jak dobrze, że przybyłeś. Jest coraz gorzej. Moja córa... tylko na chwilę zajrzała do owieczek. Od rana gorączkuje — wytłumaczył z żalem starzec, wpuszczając ich zaraz do środka. Usiadłszy przy stoliku, załapał ręce, chowając w dłoniach zmęczona twarz. — Co ja mam teraz począć, panie? Zlituj się, nie odbieraj mi jej. To moje jedyne dziecko — prosił mężczyzna załamującym się głosem.
Naos zacisnął usta, nie odzywając się z początku ani słowem. Starał się zignorować błagania gospodarza jakby zupełnie nie poczuwał się do odpowiedzialności by kogoś ratować. Wydawał się nie mieć uczuć, choć tak naprawę odwracał wzrok by nie musieć patrzeć na udręczoną twarz starca.
— Gdzie te owce? — dopytał udając niewzruszonego, a kiedy mężczyzna zauważył, że nie ma szans przebłagać Śmierci, wstał ciężko ze stołka, kierując się w stronę wyjścia na ganek. Ciemnowłosy przed ruszeniem za nim, rzucił jeszcze krótkie spojrzenie Maishy.
— Zostań tu, zrozumiano? — odparł twardo, a kiedy mniejsze bóstwo spróbowało choćby zaprotestować, uniósł dłoń każąc mu zamilknąć. Nie chciał tłumaczyć, że było to zbyt niebezpieczne by zbliżał się do chorych zwierząt. W końcu nadal nie miał pewności czy jasnowłosy potrafiły obronić się przed zarazą. — Zostajesz — powtórzył zaraz jeszcze, po czym ruszył w stronę stodoły, gdzie znajdowały się chore zwierzęta.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:45 pm}

Dead Life and Living Death Maisha
Nie do końca jego celem było zdenerwowanie Śmierci. Czasami starał się podejmować próby rozmawiania z nim na nieco innym niż ten wredny poziom, tonem inteligentnych i mających swoje poglądy dżentelmenów. Wymieniać własne zdanie, idee czy bogate doświadczenia. Żeby Naos dał mu jakikolwiek argument do ręki pozwalający go bronić, a nie w oczach Boskiej Rady jedynie pogrążać. Bo on nadal był przeświadczony o tym, że Śmierć był częścią harmonii, że jego działania były zaplanowane i mocno przemyślane, że on sam chociaż delikatnie zagubiony bez swego Życia starał się jak tylko potrafił panować nad najważniejszym kręgiem w jakim tkwiły wszystkie istoty żywe. Czasem szło mu lepiej, czasem gorzej. Czasem widział go spokojnego, czasem pogrążonego w smutku. Dlatego też dzióbnął w tym momencie i nie spodziewał się przy tym, że aż tak gwałtownym gniewem dostanie. Z wyraźnym zdziwieniem w oczach przez dłuższą chwilę zaczął się mu przyglądać czując miejsce w które te słowa powinny i jego uderzyć. Zastanawiał się jednak co mogło go tak zdenerwować zamiast użalać się nad swoją samotnością, przecież nie mogło być tak, że mu nie zależało na swoim własnym spokoju. To już zdążył zrozumieć przy początku swojego – jak to Naos nazwał – pasożytowania. Ten lubił spokój i ciszę, a Bogowie mu jej nie gwarantowali. Dlaczego więc…
Nie odzywał się specjalnie więcej widząc go tak mocno wzburzonego, nieco też porządkując to co jego gospodarz mógł o nim myśleć. Zero sympatii, tylko obowiązek. Milczał nie narażając się więc. Nie był to bowiem gniew który mógłby zlekceważyć i przez który chciałby próbować się przebić. Niemniej, co jakiś czas próbował o coś zapytać, rozluźnić tą fatalną atmosferę jaka między nimi zapanowała, pozbyć się tego strachu o skrzywdzenie go.
W taki sposób dojechali do miasteczka które zaabsorbowało go na tyle, że przestał go tak bacznie obserwować. Było bowiem, bardzo urocze! Nieco pozbawione życia ale nadal, zadbane i mocno zielone.
- Czy wszystkie Twe włości są tak piękne? W prawdzie widać tu strach, niekoniecznie wywołany szacunkiem ale sama okolica jest przemiła. – Przyznał zostawiając w wyznaczonym przez Śmierć miejscu swojego konia i drepcząc za nim rozglądając się nadal po wszystkich chatkach, tak podjął kolejną próbę dialogu, nieudaną. W tym czasie bez problemu namierzył piekarnię, nos sam go doprowadził, a uśmiech szybko zaiskrzył na jego ustach. Może jakby zjedli coś przyjemnie słodkiego…? Może wtedy nie będzie aż tak widocznie nim gardził?
Nakaz wydany jak dla niepokornego dziecka sprawił, że posłał mu rozbawione spojrzenie. Dygnął jednak lekko i zakładając ręce za siebie wyjrzał zza bruneta na przerażonego mężczyznę który to był w pałacu na audiencji. Załamany, a jego słowa sprawiły, że on pełnym współczucia wzrokiem ogarnął izbę. Nie zauważył w ten sposób podobnego strapienia na twarzy Naosa zwracając się w jego stronę dopiero gdy omówiono wyjście do zwierząt. Uśmiechnął się do nich obydwu pokrzepiająco, a gdy ponownie Naos wydał mu rozkaz, on ponownie się skłonił.
- Uważaj ma Śmierci. – Mruknął jeszcze na pożegnanie, a gdy został w chatce sam wziął miskę z chłodną wodą w której moczył się kawałek materiału i siadając na przygotowanym krześle obok zasłanego skórami łoża, wycisnął go i zaczął ocierać rozpalone, pucułowate policzki dziewczynki.
- Spokojnie skarbie, będzie lepiej. – Szeptał przyglądając się jak jej niespokojny oddech powoli zaczyna się uspokajać, jak spływa na nią błogi sen. – Walcz ile sił w piersi, walcz z tą chorobą. Czeka Cię jeszcze piękne życie. – Dodał samemu popadając w pewnego rodzaju letarg. Wykonywał pewne ruchy dłońmi bez myślenia o tym obserwując twarz małej, ostatecznie przyłożył wierzch palców do jej policzków, a ona oddychając z wyraźną ulgą uśmiechnęła się.
- Niech śnią Ci się piękne, niebieskie ptaki. – Dodał z uśmiechem po czym ocknął się w dość gwałtowny sposób w momencie gdy usłyszał szczęk stali. Odwrócił się za siebie dostrzegając kolejną dziewczynkę, ta jednak wyglądała znacznie inaczej. Zaniedbana, jakby przecisnęła się przez komin. Czarne niczym smoła włosy stały na każdą stronę, a z jej twarzy jedyne co błyszczało to bystre spojrzenie. Oczy przekrwione, uśmiech nieco paskudny, a zęby pożółkłe. Aż go przeszedł dreszcz, zaśmierdziało spalenizną, zgnilizną, jak zepsute jabłko.
Drgnął niespokojnie widząc ruch jaki ta wykonywała nożem. Wyglądała tak jakby w trakcie leczenia jej siostry jak mniemał, chciała go dźgnąć! Nie dał się jednak ogłupić wyobrażeniom i uśmiechając się do niej szczerze zachęcił ją do opuszczenia noża.
- Twoja siostra jest już bezpieczna. – Zapewnił po czym do jego uszu doszły niezrozumiałe słowa wypowiedziane głosem tak głębokim i przerażającym jakby stał przed nim wielki mężczyzna. Po czym dziewczynka przyłożyła nóż do swojego gardła zmuszając go do wstania i wyciągnięcia rąk do przodu.
- Poczekaj… – Kolejne ostrzeżenie padło z jej ust, przynajmniej tak brzmiało, a ona nagle zbliżyła się do drzwi i wybiegła śmiejąc się jak opętana. – Poczekaj! Pomożemy Ci! – Zawołał wybiegając za nią, w stronę obory gdzie trzymane były zakażone owce. Tam też całkowicie zgubił ją z oczu w tym samym momencie prawie wpadając na…
Naos był tak smutny. Tak przejęty tym, że musiał odebrać tak wiele żyć. Zrobił to bez wątpienia bardzo delikatnie, wszystkie wyglądały jak pogrążone we śnie. Jedną jagnie gładził po głowie przeczesując palcami delikatne loczki. Jego serce zabiło jeszcze mocniej z żalu, ze smutku nad tą stratą ale i z ulgi, że te jednak nie cierpiały. Wtedy też ponownie pojawiła się dziewczynka. Tuż za plecami Naosa celując w niego nożem…!
- Nie! Poczekaj! – Zawołał do niej ponownie ruszając biegiem w stronę Śmierci. Ten gwałtownie się na niego odwrócił. Już jej tam nie było, a on zatrzymując się w połowie drogi przez małe podwórko rozejrzał się całkowicie zdezorientowany.
- Ona… ona tu była…
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:46 pm}

Dead Life and Living Death Naos
Co takiego trudnego mogłoby być w uśmiercaniu żywych istot? Dla Śmierci nie powinno stanowić to żadnego problemu, bo przecież na tym właśnie opierała się jego praca. Dbając o harmonię świata musiał pilnować, aby każdy ze śmiertelnych doczekał kresu swojego życia. Gdyby nie jego rola, świat spotkałby się z przeludnieniem, nadmiarem ludzi i zwierząt, a to zaś doprowadziłoby do zachwiania całego środowiska, głodu i ubóstwa. A jednak, jeśli ktoś miał pretensję, to zawsze obrywało się Śmierci. Że przyszła za wcześnie, że zabrała nie kogo trzeba, że bezduszna i nielitościwa. Ilekroć Naos spotykał się z podobnym stwierdzeniami na jego temat, coraz bardziej wątpił w to, że ktoś byłby w stanie go zrozumieć, dlatego nie próbował nawet tłumaczyć sowich działań, pozostawiając je ściśle w swojej wiedzy.
Ludzie byli kapryśni. Raz obwiniali go za jego postępy, drugim razem błagali o łaskę, drugą szansę czy więcej czasu. On z kolei jedynie obserwował, słuchał, zaciskał wargi, zamykał się na ludzkie słowa i czynił to, co do niego należało, wcale nie czując przy tym, jakby co niektórzy powiedzieli, ogromnej satysfakcji. Jeszcze trudniej było w przypadku zwierząt. Te zaś niewinne, nawet nie błagały go o ocalenie, pozwalając ciepło przyjąć się w objęcia Śmierci.
Mężczyzna wziął na ręce małe jagnię, które leżało tuż przy wejściu do stajni. Wykończone i zbolałe przez postępującą chorobę. Pogładził dłonią jej chudy pyszczek, a zaraz potem omiótł wzrokiem pozostałe zwierzęta. Większość nie miała siły nawet podnieść się z ziemi. Naos był poruszony tym, jak cicho zrobiło się w środku, kiedy żadna z owiec nie beczała na jego przyjście. Tyle cierpienia w jednym miejscu, tyle bólu i żalu niczemu niewinnych zwierząt.
Otworzył niemo usta żałując, że to właśnie jemu musiała przypadać tak niechlubna rola odbierania czemuś życia. Jagnię poruszyło się w jego dłoniach mając sobie wciąż ogromną wolę walki. Naos obszedł z nim całą stajnię, a za nim jedno po drugim zasypiały owce, mogąc w końcu odpocząć. Wreszcie zatrzymał się, kucając przy ziemi, odkładając powoli ostatnie malutkie jagnię i kiedy gładził jej mięciutką sierść, pogrążony w zamyśleniu nawet nie zauważył, że ktoś się zbliża.
Dopiero krzyk wydzierający się z Maishy sprawił, że odruchowo poderwał się z ziemi, patrząc na roztrzęsionego, biegnącego w jego stronę jasnowłosego. Śmierć w pierwszej chwili okazała się wściekła, bo przecież dwa razy powtarzał mu by nie zbliżał się do obory.
— Mówiłem ci, że masz za mną nie iść — wytknął, obserwując go dokładniej. Bóstwo Słowa wydawało się czymś mocno przejęte, a kiedy zaczęło mówić o jakiejś dziewczynce, która była tuż za Naosem, ten wydał się jeszcze bardziej podejrzliwy.
— Nikogo tu nie ma — zapewnił go raz jeszcze. To nie tak, że mu nie wierzył. Zdawał sobie sprawę, że Maisha nie wymyślałby takich bzdur, aby go nastraszyć. Może rzeczywiście “coś” widział, ale Śmierć nie była w stanie teraz stwierdzić, co to dokładnie mogło być. Nie chciał wywołać niepotrzebnej paniki.
— Nasz umysł lubi wypierać sytuacje, które są dla niego zbyt bolesne by mógł je przyjąć. Być może w ostatnim czasie widziałeś za dużo śmierci, aby twoja świadomość zaczęła podsuwać ci nieprawdziwe obrazy. To forma samoobrony przed smutkiem — westchnął, starając się uspokoić bóstwo i odwieść go od tego, co tak naprawdę mógł widzieć.
— Skończyłem więc możemy ruszać dalej. Widziałeś córkę tego chłopa? — zapytał, chcąc zmienić ostatecznie temat na inny, równie nieprzyjemny.
Jak ogromnym zaskoczeniem było, kiedy w tej samej chwili na ganek wyszła w piżamie mała dziewczynka, trzymająca na rękach kota, którego musiała zgarnąć gdzieś z mieszkania. Uśmiechnęła się przyjaźnie podbiegając zaraz do swojego ojca, którego na moment wryło w ziemię.
— Tatku, Pan Mruczek znowu przyniósł nam do sieni myszy — poinformowała, jak gdyby nigdy nic dziewczynka, na co jej ojciec klęknął mimowolnie przy niej, łapiąc ją od razu w ramiona ze wzruszenia. Była zupełnie zdrowa i nic nie wskazywało na to, żeby miała gorzej się czuć wbrew temu co mówił gospodarz.
— Chora, powiadasz? Bzdury — stwierdził Naos na widok radosnej twarzy dziewczynki. Machnął na to ręką, uznając za zwykłą przesadność starego mężczyzny, który za bardzo panikował. Byłby pewnie zupełnie nie zaprzątał sobie tym głowy, gdyby nagle tuż za nimi nie zabeczało jedno ze zwierząt. Malutka owieczka, która jeszcze chwilę temu była tak słaba w jego rękach, teraz wesoło brykała po trawie odrzucając kopytka w górę.
Naos spojrzał na zwierzę jakby niedowierzał, a zaraz potem zerknął w stronę Maishy. Wydawało mu się, że owca już nie żyła, kiedy jasnowłosy do niego podszedł... Nie... widocznie jako jedyne nie zdążyło się zarazić. To musiała być jakaś pomyłka.
Nie chcąc nic więcej mówić, pożegnał się z mężczyzną, który próbował zaprosić ich jeszcze na podwieczorek, szczerze dziękował za ocalenie jego córki i obiecał wychwalać litościwość Śmierci. Naos prychnął na to wszystko, czym prędzej opuszczając jego gospodę. Kiedy wrócili na głową drogę, rozejrzał się wokół jakby czegoś szukał.
— Gdzie są konie? Miałeś je uwiązać — zapytał bóstwa, przykładając mu się coraz mniej wiarygodnie. Wydawało mu się, że powiedział mu jasno, że ma je przywiązać do drogi. — Miasha! Nie mów mi, że zostawiłeś je luzem na drodze?! — podniósł głos dając się ponieść chwili złości. To niemożliwe, żeby w ciągu tych kilkunastu minut ktoś zdążył uprowadzić ich konie spod samego czuba nosa Śmierci! Był bardziej niż wściekły szczególnie, że za chwilę miało zajść słońce, a oni nie mieli żadnego innego transportu, dzięki któremu mogliby wrócić do pałacu.
— Przepytaj mieszkańców po tamtej stronie czy mają użyczyć dwa konie. Śmierć nakazuje. Ja przejdę się po domach z drugiej strony — wyjaśnił, nie mając innego wyjścia jak poprosić o pomoc tutejszych. W innym przypadku czeka ich całe kilka godzin marszu podczas chłodnej nocy, a zaś nie była najprzyjemniejszą wizją, której wolałby jednak uniknąć chociażby ze względu na Maishę, który zapewne nigdy nie nocował poza ciepłym łóżkiem.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {29/03/21, 08:47 pm}

Dead Life and Living Death Maisha
Złość Naosa była uzasadniona ale to podobnie jak jego obecność tak blisko ogniska nieznanej zarazy. Przecież nie przyszedłby gdyby nie miał powodu, a chciał jedynie uratować małe dziecko, które nieopatrznie pobiegło w stronę Śmierci. Nie widział więc swojej winy w pojawieniu się tak blisko swojego gospodarza, a próbując się nieco uspokoić zaczął biegle wodzić wzorkiem po najbliższej okolicy. Przecież dziecka sobie nie uroił, bo i po co? Dlaczego by miał? Ale nie mogło również rozpłynąć się w powietrzu. Nie rozumiał tego, nagle zrobiło się mu dziwnie chłodno, a niesubordynacja sprawiła, że lekko zmarkotniał.
- Przecież nie wykazywałbym… – Zaczął chcąc się wytłumaczyć jednak ostre spojrzenie i dalsze słowa jakoby jakaś niemająca w ogóle miejsca trauma miała doprowadzić go do urojeń szybko sprawiły, że zacisnął mocno szczękę czując napływającą złość. Przecież chciał go tylko uratować, może opętane gorączką dziecko nie wiedziało co robi? Poza tym wyglądało na tak zaniedbane, że poruszyło jego serce, wewnętrzną potrzebę ochrony takiego skazanego na niepowodzenie życia.
Trwał chwilę w miejscu po czym zwolna oblizał usta, wyprostował sylwetkę i przybrał na twarzy standardowy dla siebie grymas z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Niech będzie. Nie mam zamiaru dyskutować. – Zapewnił bez wyrzutu z głosu chociaż wewnątrz się w nim zagotowało. Kolejne wielkie i wspaniale potrzebne bóstwo uważało go za tak nieważną istotę, że nawet nie miał prawa mieć racji. Nieuzasadnione w prawach przyrody zdarzenie widziane jego oczyma nie miało sensu bytu, a on po prostu coś sobie uroił. Skoro tak sądził, nie będzie tego myślenia zmieniał wiedząc, że skoro patronuje czemuś tak lichemu po prostu się nie liczy. Zresztą nie tylko on.
Pojawienie się całkowicie zdrowej dziewczynki sprawiło, że on nieco bardziej szczerze się uśmiechnął. Gdy oczy dziecka spotkały się z tymi jego, a między nimi przebiegła jeszcze jedna drobna iskierka sprawiająca, że ta zaśmiała się radośnie, już w ogóle nie powstrzymywał swojej radości z poprawy jej zdrowia. To co sprawiło, że zaniechał cieszenia się ze szczęścia całkowicie prostych ludzi był ponownie już ton Śmierci. Ponownie bowiem Naos uznał, że wszyscy kłamią, że tylko on w tym świecie jest prawdziwy. Szkoda, że radośnie biegające jagnie było innego zdania zaczepiając jego i ssąc pasek przy klamrze butów.
- Och, uchowałaś się! – Ucieszył się biorąc na chwilę zwierzaka na ręce po to by sprawdzić jego stan i zaraz oddać gospodarzowi. – Mały szczęściarz, niech i wam szczęście przyniesie. – Pożegnał się i krocząc w zdecydowanie większej niż zazwyczaj odległości za Śmiercią z utęsknieniem przyglądał się piekarni. Ostatecznie jednak musiał zainteresować się kolejnymi pretensjami których miał w tym momencie serdecznie dosyć i które tym razem sprawiły, że spoważniał.
- Ma Śmierci, czy naprawdę myślisz, że Boska Rada oddelegowałaby do najbardziej niesfornego i nieposłusznego bóstwa byle żółtodzioba i laika? Którego w przeciągu dwóch dni zmiażdżyłbyś swą charyzmą i paskudnym charakterem? – Zapytał ostro aczkolwiek przeraźliwie spokojnie. – Tak, przywiązałem konie po tym jak zadbałem, że mają dostęp do przygotowanej wody. Niosły nas długą drogę i chciałem żeby odpoczęły. – Dodał takim tonem jakby wcześniejszy wywód przypadkowo mu się wyrwał. Ale poczuł nagle zmęczenie. Od czasu kontaktu z tą nieznaną dziewczyną chodziła mu ona po głowie i mąciła w zwyczajnie spokojnej aurze. Nie rozumiał dlaczego ale był po prostu zły.
Na kolejny rozkaz obarczony jeszcze całkowicie jego winą nadął policzki biorąc powolny wdech żeby nie powiedzieć mu co o nim sądzi. Ba! Wściekły jak osa ruszył w stronę piekarni w której definitywnie miał zamiar zakupić coś pysznego. I to tylko dla siebie! Niech nadąsana Śmierć ma pusty brzuch! Zanim jednak wszedł do środka spojrzał w stronę wielkiego, murowanego pieca za którym machnął mu koński ogon! Zdziwiony wyjrzał zza róg i znowu, znowu ona! Zaśmiała się i gładząc konie sprawiła, że ich dotąd silne nogi zatrzęsły się, oczy zaszły krwią, a w szale pełnym śliny i parsknięć ruszyły w las. Go, zamurowało!
- Co… Co Ty?! – Jęknął ale jej już nie było. Został on, zaczepiony przez piekarza do którego początkowo w ogóle nie wiedział jak się odezwać, dopiero po chwili skrzywiony westchnął ciężko.
- Ten dzień mnie przerasta, co proponujesz dobrego piekarzu? – Zapytał wyciągając sakiewkę z pieniędzmi i kupując – oczywiście, że po dwie! on nawet zły miał dobre serce – kilka pyszności zarówno słodkich jak i zwykłych bułeczek pozwolił spakować sobie to w mały tobołek. Taka rekompensata za całkowicie zniszczony humor i trzeci pod rząd ochrzan tego dnia. Naos idealnie wiedział jak poradzić sobie ze szczęściem, pewnością siebie i spokojem swoich współlokatorów. Jak ta dwójka strażników z nim przeżywała? Nie był teraz do końca pewien.
Wracając ostatecznie do niego rzucił mu spojrzenie, wgryzł się w przyjemnie pachnącą czekoladową babeczkę po czym ruszył drogą w stronę pałacu.
- Nie ma koni, nie będzie. – Oświadczył lekko chociaż raczej bezbarwnie. Czekał tylko na kolejne pretensje i marudzenie, a w tym czasie zwolna maszerował klnąc w myślach na wszystko z tego i tamtego świata bo gdzieś w oddali właśnie przetaczały się pierwsze grzmoty burzy.
- Zabrało nam je moje urojenie. – Prychnął zły, bardziej do siebie niż do niego. – Coś skutecznie działa jak na wytwór mojego skołowanego i przemęczonego umysłu. – Dyskutował.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dead Life and Living Death Empty Re: Dead Life and Living Death {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach