Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Zajazd pod Smoczą Łapą Dzisiaj o 12:52 pmNoé
Just the two of usDzisiaj o 11:34 amTroianx
New GenerationDzisiaj o 11:10 amEeve
Where is my mind?Dzisiaj o 11:09 amEeve
Charm Nook Wczoraj o 05:49 pmKass
LiesWczoraj o 01:32 pmRusek
From today you're my toy24/04/24, 07:40 pmKurokocchin
This is my revenge24/04/24, 07:22 pmKurokocchin
Run fast23/04/24, 11:40 pmCalinda
Kwiecień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930     

Calendar

Top posting users this week
5 Posty - 21%
4 Posty - 17%
3 Posty - 13%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%

Go down
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 07:03 pm}

First topic message reminder :


W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 9hOYxYF

Postaci poboczne:

Memy:

Kolory:




Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 10/03/24, 05:58 pm, w całości zmieniany 29 razy

nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {12/03/24, 07:28 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 ZwbRElE
niedziela noc, 2/3 dnia Vesta

      – Co to było? – rzucił do Percy’ego Eadred, gdy ten wreszcie wrócił. W jego głosie nie było czuć cienia pretensji, jedynie zaskoczenie.
      Na pytanie przyjaciela wzruszył ramionami nie do końca wiedząc o co ten pyta.
      – Ale co? – Zapytał zaraz patrząc na Antonio który jakoś tak debilnie się uśmiechał. Jedna brew poszybowała od razu do góry, a on zajął spokojnie swoje poprzednie miejsce. – Co? – Zapytał ich obydwu, blondyn zaczął kręcić głową jakby nie miał nic do powiedzenia, a jednak jakoś tak podejrzanie na niego spojrzał. Smok ponownie wzruszył ramionami po czym oparł obydwa łokcie o stół podtrzymując na nich głowę.
      – No to jakie wnioski? – Zapytał przyglądając się jak czarne pióro po raz kolejny zaczyna szybko kołysać się w ludziach palcach. Strasznie go śmieszył ten tik.
      – Rozumiem, że my też zgadzamy się z Eadredem, że wygląda jak szpieg albo zdrajca? – Zapytał Smoka, bo jego ulubiony Vesta już wcześniej wyraził dosadnie swoje zdanie.
      – Ciężko się nie zgodzić. – Białowłosy westchnął przeglądając swoje długie notatki.
      – To ja zacznę od powiedzenia wam, że ma typowe mechanizmy obronne. – Zaczął wertując notatnik. – Wyparcie, zaprzeczenie, cicha akceptacja. To wszystko składa się na typowe zachowanie gdy nasz mózg natrafia na coś czego nie rozumie i czego się boi, a co musi przetrawić. Przez całą tą rozmowę zachowywał się dokładnie w ten sposób. Jakby przeżywał kolejne traumatyczne doświadczenia i próbował je sobie układać upraszczając. Też dlatego siedział tu taki zmęczony. Zburzyłeś mu w psychice mury obronne. – Długi wywód na temat pracy ludzkiego mózgu rozpoczął tą część narady w której mogli kurwić i zdjąć z siebie wszystkie filtry.
      – Nio, sekundka – przeprosił swoją miłość zakłopotanym spojrzeniem. – Zaraz do tego wrócimy, twoje uwagi zdecydowanie pomogą nam trzeźwo spojrzeć na całość, ale najpierw muszę o coś spytać. – Eadred czuł się absolutnie ogłupiały, ale nie bardziej niż jego ślepy przyjaciel. – Percy, słońce, nie zapomniałeś dziś przypadkiem rozstawić rąk na boki i krzyknąć, co tam chciałeś? – Durny uśmieszek wkradł się na ciemne usta.
      Uciszony Kapitan skinął głową wracając do zabawy piórem. Zastanawiał się co się mogło stać, że Eadri najpierw miał zmieszaną minę, teraz uśmiechał się tak wrednie jakby właśnie srogo dopiekł przyjacielowi. To natomiast wydawało sie blondynowi niemożliwe. Ilekroć się kłócili Perc nie wydawał się jakoś nadto poruszony słowami swojego zastępcy, zawsze się odgryzał i albo wymienili się brutalnie spostrzeżeniami albo zaczynali do siebie dzióbać. Aż do dnia dzisiejszego. Tonio uważnie obserwował tą wymianę zdań i zwątpienie w którymś momencie pojawiło się i na jego twarzy.
      Był niebieskawy. Percyvalem zarumienił się delikatnie na kościach policzkowych i końcówkach uszu. Światło w pomieszczeniu łatwo ukazywało tą anomalię na której widok blondyn natychmiast spojrzał na Eadreda pytając go niemo “o co chodzi?”.
      –Nie… nie rozumiem o czym mówisz. – Żachnął się ale jakoś tak bez przekonania. Doskonale wiedział o czym mówił i przecież absolutnie! Co za… ABSURD! Przecież był tylko uprzejmy. Rzucał się w środku na zewnątrz starając się wyglądać na opanowanego. – Jak w ogóle jeszcze śmiesz coś takiego mówić? – Odwrócił od niego twarz niby obrażony. Zaraz też, sam lekko zaskoczony swoją reakcją, dotknął wierzchem dłoni ciepłego policzka. Czy on się rozchorował? Co to miało znaczyć?!
       Wewnętrzny diabełek zacierał szorstkie dłonie.
      – Dziś rano przeprowadziliśmy pewną rozmowę o zakochaniu… – Nie spuszczając oczu z niebieskawego odcienia malującego się po twarzy dowódcy, Ead wyłożył się wygodniej na poduszce. – Mówiłem Percy'emu, że nikt nie jest na tyle szalony, żeby stanąć w pozycji na "bierz mnie" i krzyczy, żeby do niego przyszło, bo tak to nie działa. Śmiał się, że powinien w takim razie zadziałać prewencyjnie i zrobić to samo z życzeniem "nie przychodź, miłości". Ale Smoczek chyba zapomniał o tym punkcie z listy…
       Cichy chichot wypełnił każdy zakamarek pomieszczenia, w którym siedzieli.
      – Perc, wpakowałeś się w niezłe bagno!
      – W nic się nie wpakowałem! – Syknął na niego marszcząc nos. – Jestem uprzejmy, zapominasz chyba, że to jednak jest nasz gość, a nie więzień. – Spojrzał na niego jak na wariata.
      – Ja tam bym mógł być a i więźniem jakby mnie Vesta mieli do łóżka nosić. – Nio uśmiechnął się słodko zaraz obrywając lodowatym spojrzeniem Smoka. Na ten gest wybuchnął śmiechem, podniósł ręce w obronnym geście.
      – Jesteście niedorzeczni. – Obruczył się. – Jestem miły, a wy od razu mi coś sugerujecie. Zakochanie tak nie działa, że co? Spojrzałem na niego i już przepadłem!? – Prychnął mając ochotę obydwu zamordować gdy stanowczo zdementowali jego ostatnie zdanie mówiąc niczym Bliźniacy “zasadniczo, tak właśnie działa”. Znowu prychnął. Absolutnie się nie zakochał, był uprzejmy i opiekuńczy. Vieri się go bał, a on chciał tylko od niego odpowiedzi. O czym oni w ogóle…!
      – Możemy wrócić do tematu? Aż się przez was głodny zrobiłem. – Fuknął niczym obrażona nastolatka. Nie daruje im tego. Wredne mendy.
      – Dobrze, dobrze, panie milusiński – iskierki rozbawienia intensyfikował każdy wybuch złości. – Przebrnijmy przez to, co mamy, bo każdy jest już zmęczony – miękkie spojrzenie skierował tym razem ku "swojemu" człowiekowi. Wyglądał na dobitego, choć dzielnie udawał, że wcale tak nie jest.
       Podsumowali raz jeszcze wszystko co wiedzą, a Ead uraczył ich dodatkowo krótką prezentacją swoich naukowych dociekań, posyłając na środek stołu hologramy swoich zapisków – bardziej dla siebie niż dla nich, żeby nie zatracić się w pobocznych tematach. Z obliczeń wynikało jedno. Vieri i Akumy musiały miec wspólny mianownik, inaczej chłopak nie byłby w stanie nawiązać fizycznego kontaktu z wyrwą. Albo był jednym z nich, albo pod tym wszystkim kryło się coś więcej. Coś, o czym nikt nie pomyślał.
      – – Coś mi w nim cholernie śmierdzi. – Na tym zakończył swoje wywody.
       Rozmowa podsumowująca wybuchła na nowo, a oni zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami do praktycznie każdej poruszonej kwestii. Z każdą upływającą minutą rozmowy każdy z nich przeżywał podobne rozterki. Raz byli całkowicie przekonani do racji aktualnego rozmówcy, później zaczynali się nieco przekrzykiwać nie zgadzając się z wysuniętymi wnioskami. Jednocześnie łączyła ich masa myśli, a z drugiej strony każdy z nich osądem serca nieco odbiegał od pozostałych.
      – Zróbmy mu badania DNA. – Zaproponował gdy Eadred skończył. Obydwie pary gadzich oczu spoczęły na nim, wyciągnął zakrętkę pióra spomiędzy ust żeby głupio nie wyglądać. – Jeżeli jest coś z nim nie tak takie badanie to pokaże. W najgorszym możliwym scenariuszu wyjdzie nam, że jest akumą która ma ludzką powłokę, w najlepszym że to zwykły człowiek i wszystko było przypadkiem. Skłaniam się do odpowiedzi pół na pół i że coś nam się nie spodoba. – Pokiwał głową na co Smok zaprzeczył.
      – Nie mamy żadnych próbek Akum, nie mamy go z czym porównać.
      – No okej, ale macie ludzkie. Jeżeli Avi nałoży poszczególne pasma to powinny być zbieżne co do gatunku. Widze po nim, że ma inne korzenie, uroda lekko azjatycka więc pewnie wyjdą różnice co do europejskiej puli genów ale w założeniu, powinna dopasować genotyp.
      – W sensie chciałbyś..?
      – Oddam co trzeba. – Wzruszył ramionami. – Krew, szpik, sperme. – Przy ostatnim rzucił zaczepne spojrzenie na Eadreda, Percy w tej samej sekundzie pomasował sobie nasadę nos.
      – Błagam was. – Zaśmiał się kręcąc głową z niedowierzaniem. Te ich żarty czasem go przytłaczały. – Ale to nie jest głupi pomysł. Pytanie czy się zgodzi.
      – Musi. W sensie, nie róbcie absolutnie nic bez jego wyraźnej zgody. Najchętniej bym brał od niego wszystko na piśmie. Nie dość, że sprawa nam ogólnie śmierdzi to możecie zostać oskarżeni przez prokuratora okręgowego o ograniczenie swobody obywatela włoskiego. Nie daj boże o jakieś eksperymenty czy przesłuchanie bez powiadomienia stosownych służb. Niech Vieri ma świadomość, że może wam w każdej chwili odmówić, niech ma poczucie jakby był tu gościem i niech wie że pomaga z własnej, nieprzymuszonej woli. Bo wdepniemy w gówno proceduralne. – Ostrzegł ich, zakrętka pióra na nowo wylądowała niczym papieros między jego wargami. Tak już miał, lubił być w ten sposób zajęty, te bodźce mu pomagały. – Ja dodatkowo w poniedziałek trochę pogrzebie w jego przeszłości, może coś znajdę. – Pokiwał głową zerkając czy zapisał jego nazwisko, żeby mu nie umknęło.
      – Dobrze, to brzmi jak plan na poranek. Idź spać Antonio, druga runda po świcie. – Westchnął sam potrzebując czasu żeby to wszystko pozbierać. Z jednej strony z tak inteligentnymi osobami aż miło się rozmawiało, z drugiej miał straszny bałagan w głowie.
      – A mogłem wziąć piżamę. – Zaśmiał się przeciągając się z cichym westchnieniem. Było grubo po trzeciej w nocy. – Odwozisz mnie czy… – Jego oczy padły na Eadreda, sprawa sprawą ale jeszcze istniała ich na razie skomplikowana relacja randkowo–flirtująca. Nie wiedział czy w jej świetle nadal był mile widziany w gadzim łóżku.
      Na wzmiankę o oddaniu specyficznego płynu ustrojowego, Eadredowi aż się gorąco zrobiło. Nie skomentował, tylko się uśmiechnął, zajęty "sprzątaniem" we własnych zapiskach. W ogóle mało się już wtrącał w tę ich wymianę, wolał podelektować się rozsądkiem, sprytem i inteligencją, bijącymi od przystojnego Kapitana. Niezmiernie go tym kręcił.
      – Widać, że zmęczony. – Czarnowłosy zaśmiał się krótko.
      Odwołał gestem cyfrowy ekran, wstał, przeciągnął się, by potem jednym susem dopaść miejsca Antonia, a jego samego podnieść i przerzucić sobie przez ramię jak worek rzepy.
      – Czym prędzej zabieram cię na spoczynek. – Zęby błysnęły w szalonym uśmiechu. – Miłej nocy, Perc. Bądź grzeczny. – Poruszał znacząco brwiami. – My idziemy spać.
       Nie bacząc na ciche, ale dosadne protesty Antonia, zabrał go z pomieszczenia i czym prędzej skierował się w stronę swojego pokoju. Korytarz znowu wiał pustką i chłodem sierpniowej nocy.
      – Nie wierzgaj, bo spadniesz – szepnął, poklepawszy zaczepnie po prawym pośladku.
       Podniesiony tak niespodziewanie i w tak specyficzny sposób, wzdrygnął się i z jękiem wypuścił powietrze z płuc gdy brzuchem nadział się na jego ramię. Początkowo próbował walczyć. Zaparł się rękami o jego krzyż i chciał się zsunąć: obojętne czy do przodu czy do tyłu. Został jednak uciszony klapsem na co znowu mruknął gardłowo, zwiotczał i niczym worek z ziemniakami majtał się obserwując nasadę ogona wystającą spod ubrań. Z ciekawości wyciągnął rękę żeby go tam dotknąć, pod palcami poczuł delikatne acz szorstkie łuski.
      – Wiesz, nie do końca o tym myślałem jak mówiłem o noszeniu do łóżka. – Przyznał obejmując oburącz ogon, ściskając go zaciekawiony czy wywoła tym jakąkolwiek reakcje. – Rzuciłem Ci do pokoju plecak, nie zabij się o niego. – Ostrzegł jeszcze, a postawiony na podłodze w pachnącym trawą pokoju, pokręcił na niego głową z niedowierzaniem. – A wystarczyło poprosić, przecież zawsze chętnie wpakuje Ci się do łóżka. – Odwrócił się na pięcie i jednym zgrabnym ruchem zrzucił z siebie luźną koszulę. Dopiero teraz, w ciemności i ciszy, poczuł jaki jest zmęczony tym wszystkim. – Też się kładziesz? – Zapytał odwracając się do niego przez ramię.
      Dreszcze przyjemności przebiegły po kręgosłupie. Czy Tonio właśnie dotknął jego ogona!?
      Przeszedł przez drzwi, a czujki zamontowane w futrynie wykryły ruch. Natychmiast pod sufitem rozbłysnęło nieostre, ciepłe światło, a pomieszczenie wyzbyło się mroku. Kolejny czujnik skierowany na okno, dopasował natężenie lampy do aktualnej pory dnia. Nie sposób zliczyć, ile razy podobne udogodnienia ratowały im życie.
      Na ściśnięcie podstawy smukłej kity nie był przygotowany. Ani mentalnie, ani fizycznie. Więc gdy Antonio oplótł ją tak zdecydowanie, niekontrolowany jęk opuścił jego usta, a na policzki wkradł się granat. Postawił blondyna na nogach, sam zaś odwrócił się natychmiast do niego plecami. Co to było! Ead sam złapał się za ogon i nerwowo go wygładził. Jak kot, który wzburzony zmierzwionym futrem, zaczyna go na nowo układać za pomocą języka.
      Odwrócił głowę z powrotem. Antonio akurat ściągał z siebie ubranie. Nie mogąc się powstrzymać, zakradł się do niego, przywarł torsem do jego pleców. Ręce powędrowały do przodu, przez biodra na brzuch. Przesunął palcami wyżej, a czując pod opuszkami gęsią skórkę, złożył mu na karku wilgotny pocałunek.
      – Uprzedzaj mnie przed takimi eksperymentami – poprosił cichym pomrukiem. – Ogon jest bardzo wrażliwy w tym miejscu.[/b][/color]
      Chwyciwszy za podbródek, zmusił go, żeby odwrócił się przodem, by następnie zachłannie wpić się w jego usta.
      Nigdy wcześniej przed sobą by nie przyznał, że potrzebował kontaktu fizycznego, ba! Wręcz unikał go jak ognia. Nie specjalnie ktokolwiek mógł go w jakikolwiek dotykać, po prostu nie lubił zakłócania swojej przestrzeni osobistej. Zawsze tak było, starał się tego pilnować nie ważne czy dotyczyło to partnerek czy znajomych. Chyba dlatego tak mocno ubodło go to gdy Ead go objął. Vesta namiętnie odkrywał w nim potrzeby z lubością je zaspokajając, a on się lekko miotał we własnych myślach zawsze dając za wygraną. Chciał i potrzebował tego od niego, w tej jednej chwili przyniosło mu to niezwykłe ukojenie, na razie jednak nie przyzna tego przed sobą. Był trochę za głupi i zbyt na to uparty. Przymknął oczy wystawiając do niego szyję, zaczął go gładzić po przedramionach trwając w ciepłym uścisku. Rozplótł jego palce żeby wepchnąć w nie swoją dłoń, przynajmniej do chwili gdy poprowadzony za brodę nie został odwrócony do bruneta przodem. Otworzył oczy żeby spojrzeć w miodowe płonące spojrzenie, od razu się uśmiechnął.
      – Rozpatrzę Twoją prośbę. – Wymruczał dając się pocałować. Szybko też pieszczotę odwzajemnił zaczesując mu niesforne kosmyki za szpiczaste ucho. Przywarł do niego ciasno obejmując go za szyję, stanął na palce żeby nie musiał się tak mocno do niego schylać i pieszcząc się z nim dłuższą chwilę dał sobie na pomruki zadowolenia i zaspokojenie tej prywatnej części ich relacji.
      – Jak się masz Eadri? Po wczoraj. – Zapytał gdy się wreszcie od siebie oderwali. Stanął ponownie na pełnych stopach i łapiąc go w pasie wsunał palce pod jego koszulkę po to by zaraz objąć go na wysokości krzyża. Pogłaskał go kciukiem po szorstkiej skórze czujnie przyglądając się jego twarzy. Chciał być blisko, chciał dać mu do zrozumienia, że chętnie się do niego zbliży tak fizycznie jak i psychicznie, tym razem tylko dał sobie jasny nakaz żeby nie przekraczać granic. Nie mógł go w nieskończoność krzywdzić swoimi ucieczkami. Dlatego wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Chociaż wycałowanie całej jego twarzy tak strasznie kusiło. Oczami wyobraźni właśnie podgryzał go w szyję siedząc na nim w łóżku.
      – W porządku – odparł pogodnie. – Chociaż trochę było mi żal, że tak zniknąłeś za drzwiami.
      Czułości sprawiały mu tyle szczęścia! Nim zdjął z siebie ciasną czarną koszulkę, w której ogromnie lubił pracować, poświęcił dobre dwie minuty, żeby wepchnąć swój krótki nos między jasnozłote miękkie kosmyki i "doantoniować" płuca.
      – A ty? – Spytał już bez górnej części garderoby. Ciemna skóra pięknie lśniła w przygaszonym świetle. – Tęskniłeś?
      Najpierw poczerwieniał bo zrobiło się mu głupio. Rzeczywiście uciekł jak przestraszona nastolatka, mógł to zdecydowanie inaczej rozwiązać. Później natomiast, zrobił się jeszcze mocniej czerwony na tak oczywiste pytanie. Rumieniec rozlał się lekką smugą po jego policzkach, zdecydowanie mocniej odznaczył się na uszach. Owszem, tęsknił, żałował, był cały w skowronkach, nie mógł się doczekać, a jednak pluł sobie w brodę. Tysiące sprzecznych myśli. Złapał się za czerwone ucho masując je lekko, mając nadzieję że ochłodzi płatek palcami. W tym momencie błądził wzrokiem gdzieś po pracowni czekając aż ciepło ustąpi.
      – Przepraszam. – Spojrzał w końcu na niego z delikatnym uśmiechem. – Rzeczywiście to skopałem. – Wziął winę na klatę, co innego mu pozostało. Odsunął się przy tym od niego żeby mógł się spokojnie rozebrać, z przyjemnością ześlizgnął się oczami po jego piersi. Był szczupły i niesamowicie umięśniony, pięknie wyglądał otulony półmrokiem.
      – Nie szkodzi. – Nie chował urazy. Zwłaszcza po rozmowie z Percym, który uświadomił mu, że dla Antonia sprawy mogły toczyć się za szybko i dlatego reagował, jak reagował. Obiecał sobie dać mu czas i chciał słowa dotrzymać. Bardzo chciał. Pytanie czy gwałtowna natura i pociąg seksualny mu w tym pomogą, czy wręcz przeciwnie. – Nie zadręczaj się.
      Rozplątał sznurek ukryty w pasie szarawarów i zsunął je z bioder. Te łagodnym ruchem opadły na podłogę. Zebrał spodnie i podobnie jak koszulkę, schludnie złożył. Obie rzeczy wylądowały na wolnej pufie przy łóżku, tak jak każdej vestaliańskiej nocy. Do niej było jeszcze daleko, ale Eadred zdecydował się zdrzemnąć chociaż na parę godzin. A że akurat Antonio miał u niego nocować, cóż. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
      Opadł na łóżko jak zwalona kłoda. Poleżał tak chwilę, a potem obrócił się na lewą stronę materaca, dalej od wejścia i ułożył wygodnie na plecach.
      – Chodź – wyciągnął w stronę Rossa ręce.
      Nie takiej odpowiedzi się po nim spodziewał. Delikatnie przechylił głowę w bok masując też drugie ucho, gorąco wreszcie odpuszczało. Znaczy, nie żeby oczekiwał jakiś wyrzutów ale Eadri wydawał się całe to zajście zignorować i nadal cieszyć się nimi. Delikatny uśmiech pojawił się na jego ustach chociaż dłuższą chwilę milczał. Śledził go jedynie wzrokiem starając się go nie pożerać oczami. Ciężko mu szło gdy ten się bez krępacji przed nim rozebrał i jeszcze zawołał go do łóżka. Wziął powolny oddech i sam też pozbawił swojego tyłka spodni. Wszystko ładnie złożył i ułożył w tym samym miejscu w którym znalazły się ciuchy Vesta.
      Wchodząc do łóżka najpierw usiadł na zgiętych nogach przyglądając się jego twarzy, zaraz jednak minął jego ręce wewnątrz których wygodnie się ułożył, pozwolił się objąć silnym ramionom i kładąc splecione dłonie na jego piersi, ułożył na nich brodę. Poleżał tak chwilę po czym podniósł się pozwalając żeby gorące dłonie zjechały mu niżej na plecy.
      – A odpowiadając na pytanie, bardzo tęskniłem. – Uśmiechnął się zadziornie, nieco tajemniczo. Wierzchem palców pogładził go po policzku, dotknął ucha, jego palce powoli zbadały skórę na jego szyi, po linii żuchwy wróciły na rozgrzany policzek. On z lubością obserwował tą wędrówkę po czym pochylił się nad nim i pocałował go. W pieszczocie tej nie było jednak dotychczasowej łapczywości czy niezaspokojenia, jakby raczej dziękował mu za tak wielką cierpliwość od jego osoby. Pieścił go powoli niczym płatki kwiatów muskające skórę na łące, smakował nie przekraczając jednak granic. Dopiero po dłuższej chwili się od niego oderwał i poprawiając się, położył się z głową na jego ramieniu, przytulony do całego boku gorącego ciała. Dłoń sama od siebie ułożyła się na jego piersi po czym wolnymi ruchami zaczął kreślić okręgi na jego skórze.
      Paluszki przesuwały się po nagich plecach w górę i dół. Czynność ta uspokajała, powoli przygotowywała umysł na zasłużony odpoczynek, a jednocześnie przynosiła im obu wiele satysfakcji – Antoniowi, bo dawno nikt go tak nie głaskał; Eadredowi, bo świadomość, że może sprawić mu tym trochę radości, również jego cieszyła. Uwielbiał go dotykać. Miał przyjemną, delikatną skórę, zwłaszcza na plecach.
      Ich usta ponownie się zetknęły, chociaż tym razem pocałunki przejawiały inny charakter. Ead zmienił taktykę, stał się uległy. Przyjmował i oddawał, nie z ogniem, a zaledwie łagodnym płomykiem. Pozwoliwszy Nio działać według sekretnego planu, wyłuskał dla nich czas oraz przestrzeń na intymność, budowanie więzi, pogłębianie wzajemnego zaufania. Ważne aspekty każdej relacji, nawet w kręgach rasy z nieba. Może takich chwil potrzebowali częściej i więcej, żeby przebrnąć przez etap, podczas którego początkowo lecieli na łeb na szyję. Coraz niżej, zahaczając po drodze o przeszkody nie do przeskoczenia.
      Vesta przykrył ich ciężką kołdrą, a potem objął prawą ręką blondyna. Ten przyległ do niego blisko.
      – Bardzo zmęczony? – zapytał półgłosem. – Czy po tych wszystkich naradach z Percym jesteś raczej przyzwyczajony do niewystarczającej ilości snu?
      – Spałem dzisiaj do południa więc się trzymam. – Przyznał z zamkniętymi oczami bardziej dla czerpania jeszcze większej przyjemności z ich obecnie pozycji niżeli z powodu znużenia. Jego usta ponownie powędrowali bliżej twarzy Eadreda, cmoknął go delikatnie w policzek po czym wrócił na swoje wygodne miejsce.
      – Gdy tak wszyscy rozmawiamy to aż ciężko mi być zmęczonym. – Przyznał szczerze nadal głaszcząc go po piersi. – W sensie, ostatnio mam rzadko styczność z kimś kto potrafi otwarcie i stanowczo mówić o swoim innym zdaniu na dany temat. Gdyby nie ta cała sytuacja bym nawet powiedział, że mi się podobało. Debaty z wami to przyjemność. – Poprawił nogę, zgięte kolano wylądowało na jego udzie. Chwilę się powiercił, po poprawiał jednak cały czas coś mu nie pasowało. Podniósł się ponownie i odwracając jego buzię w swoją stronę, ponownie go delikatnie pocałował. Był bardzo spragniony bliskości. Pieścił się z nim dłuższą chwilę gdy uśmiechnięty, usatysfakcjonowany znowu się położył. Strasznie go ta bliskość cieszyła.
      – Źle dzisiaj spałeś czy za krótko? – Zapytał apropo jego potrzeby drzemki.
      Wiercenie się uruchomiło w głowie złe podszepty, martwiące głosy, które kłamiąc tłumaczyły zachowanie Antonia jako brak chęci na dzielenie wspólnej przestrzeni. Było to dodatkowo trapiące, bo przecież całowali się i tulili. Coś było nie tak? Czteropalczasta dłoń odnalazła tę ludzką, tylko po to by ją ująć.
      – A tobie niewygodnie, czy raczej dajesz mi do zrozumienia, że powinienem przenieść się na kanapę? – Pytaniem na pytanie się nie odpowiada, wiedział o tym dobrze. Nie mniej jednak, musiał znać odpowiedź.
      Spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem. Nie mógł tego zobaczyć ale patrzył na niego intensywnie. Przywarł po chwili mocno do jego boku.
      – Absolutnie nie. – Mruknął trzymając jego dłoń. – Mam ochotę się z Tobą całować ale nie chcę żeby to zaszło za daleko. – Przyznał szczerze, w ciemności łatwiej było być szczerym. – Cały dzień, od kiedy wstałem, myślę o naszej randce, o Tobie. – Wcisnął nos w jego szyję lekko zakłopotany. – O błędach tamtego wieczoru ale i o tych wszystkich przyjemnościach. Spodobało mi się bycie blisko. – Mruczał mu w skórę.
      – Błędach? Rozwiń myśl. – Zasmucił się wyraźnie na to słowo. Starał się nie wyciągać pochopnych wniosków, w przeciwieństwie do sytuacji z Vierim.
      Ogon oplótł mu dookoła łydki, chciał w ten sposób chociaż trochę dodać sobie otuchy.
      Głęboki i spokojny oddech wypełnił jego płuca. Przytknięty nosem do jego skóry rozkoszował się jego zapachem który wzmacniał w nim odwagę. Odsunął się w końcu i podnosząc na rękach spojrzał na niego z ciepłym uśmiechem.
      – Troche się zachowywałem jak dupek. – Przyznał szczerze, lekko zmarszczył nos. – Z jednej strony całujesz jak marzenie, a ja naprawdę dawno nie uprawiałem seksu. – Potarł twarz w geście całkowitego załamania nad samym sobą. – A z drugiej strony potrafiłem Cię odpędzać, przerywać. Jak pod drzwiami. – Zauważył z westchnieniem. – To trochę nie fair dla Ciebie. A ja po prostu ze sobą walczę nie chcąc się spieszyć. A jednak bym chętnie… – Mruknął gardłowo. – Przespał się z Tobą.
      Jeżeli wcześniej miał z mózgu papkę, to teraz papkę tę rozsmarowywał walec na zbitą masę, z której później Antonio będzie mógł piec biszkopty na tiramisu. Całe szczęście, że w pokoju zrobiło się absolutnie ciemno, kiedy tylko się położyli, inaczej zobaczyłby jak najpierw na buzi pojawił się krytyczny błąd, by sekundę, może dwie, później cała cera, od szpicy uszu po czubek nosa, od miejsca w którym linia włosów spotykała się z czołem do obojczyków, przechodzi od koloru bladej miedzi, cynamonu, czekolady, po błękit, chabrowy, szafirowy, na atramentowym kończąc. Widok iście komiczny i zdecydowanie nie sprzyjający tego rodzaju wyznaniom.
      Rozdwojony język wysunął się spomiędzy ust, by zwilżyć górną i dolną wargę. W tym samym czasie, przez środek brzucha przeleciał elektryczny impuls podniecenia.
      Cholera.
      – O..Och… – Alarm. Alarm! Wszystkie szare komórki proszone są o spokojne przejście drogą ewakuacyjną do najbliższego schronu. Powtarzam, wszystkie szare komórki proszone są o spokojne przejście drogą ewakuacyjną do najbliższego schronu. Reset systemu nieudany. Powtarzam, reset systemu nieudany. Przechodzimy na zasilanie awaryjne. – Hmm…
      Obawiał się ruszyć. A jednak nie chciał, by Nio zrozumiał jego bezruch jako coś złego. To był jego sposób na to, żeby samemu spraw nie przyspieszać. I tak źle, i tak niedobrze!
      – To zdecydowanie nie odpowiedź, której bym się spodziewał – zaczął ostrożnie. Ręce położył na umięśnionych ramionach, przesunął je zaraz do szyi, muskając delikatne włoski. Wyżej, na twarz. Zaczesał jasne włosy za ucho tym samym ruchem, jakim i Tonio często go raczył. – I błagam, powstrzymaj mnie, bo mam ochotę zrobić coś okropnie głupiego.
      W myślach już przyciągał go bliżej siebie.
      – Pójde spać na kanapę. – Bolała go ta decyzja, on też chciał! Ale obawiał się, że mogłoby to pogrążyć to co mogli razem zbudować. Byli przyjaciółmi, potrafili ze sobą naprawdę ostro dyskutować i jeżeli potencjalnie wyglądali jakby się kłócili – oddzielili życie zawodowe i prywatne. Gdzie indziej znajdzie faceta który tak mocno szanował jego granice, który rozumiał jego karierę, tak błyskotliwego i inteligentnego, a jednocześnie czułego. Eadred był jedyny na świecie który nim potrafił potrząsnąć, opierdolić. Był pierwszym facetem którym realnie się zauroczył. Nie schrzani tego, a jeżeli im nie wyjdzie, nie będzie to wina takich momentów całkowitego zatracenia w sytuacji.
      – Chociaż chciałbym wiedzieć co Ci chodzi po głowie. – Przyznał rozbawiony, myśli gnały mu w tysiącu różnych kierunków. Każdy ze szczęśliwym finiszem.
      Vesta ni to warknął, ni jęknął na wzmiankę o kanapie. Musi się jej pozbyć, inaczej zawsze będzie tym jednym, jedynym punktem zaczepnym dla rozsądku. Jebać rozsądek.
      Dźwignął się, silnym pchnięciem powalił Nio na plecy, a sam… złapał za kołdrę tylko po to, by zawinąć w nią blondyna jak pasek piersi z kurczaka w tortillę. Kokonik bezpieczeństwa. Na koniec, mimo wyraźnych protestów, wtulił się w niego, przygniatając bardziej do materaca zgiętą w kolanie nogą.
      – Zamiast opowiadać ze szczegółami, wolałbym ci pokazać. Ale wstrzymam się z tym, dopóki nie będziesz gotowy. Tymczasem, purrito, przymusowe więzienie. – Parsknął śmiechem. – Żadnych więcej kanap. Jutro ją stąd wywalę.
      Obracany jak kurczak na różnie, do tego w panierce z kołdry, początkowo asynchroniczne zamrugał. Później drugi raz. Trzeci. Leżał sobie tak jak ten robak w swoim ulubionym łóżku i go słuchał. Później został przygnieciony (czy to po to żeby się dobrze dosmażył?) na co sapnął cicho, tylko ze względu na ciężar. Na koniec oberwało się jeszcze kanapie. Tego było już za dużo. Całkowicie zgłupiały wybuchnął tak szczerym i głośnym śmiechem, że po policzku polecały mu łzy.
      – Jesteś niemożliwy! – Oświadczył starając się wyswobodzić chociaż ręce. Niestety, karny kokonik (to już drugi w tym tygodniu) był naprawdę ciasny. Wywołało to kolejną falę śmiechu.
      – Będe niedługo. Chodźmy tylko jeszcze na jakąś randkę. – Poprosił gdy się wreszcie uspokoił. Teraz tym bardziej by się do niego przytulił. – A później mi pokażesz jak lubisz. – Uśmiechnął się pięknie mając nadzieję, że z niego zejdzie. – Już jestem grzeczny, kochany. Idę spać i chce się przytulić. Jest szansa na wcześniejsze zwolnienie?
      Po raz drugi Tonito śmiał się w taki sposób przy Eadredzie. Sprawił mu tym niezmierną przyjemność, niewypowiedzianą wręcz. Chichotali razem, a śmiech zdawał się rozmywać niezaspokojenie ciała.
      – Pójdziemy – przyrzekł, pieczętując słowa silnym zaciśnięciem ramion na rurce z pościeli. – Tylko zarezerwuj dla mnie jeszcze jeden wieczór.
      Pocałował czubek pachnącej promieniami słońca głowy, po czym rozpatrzył wniosek o zwolnienie warunkowe. Najpierw przeturlał go na skraj łóżka, a stamtąd już warstwa po warstwie, rolował aż nie wyrolował nagiego ciała.
      Wsunął się pod kołdrę, położył na prawym boku i poczekał, aż Antonio dołączy jako mniejsza łyżeczka. Skulił się, wtulony w jego plecy, niby koci rogalik. Ogonem połaskotał bose stopy, tak dla zabawy. Jak już zamkną oczy, nie będzie miał okazji.
      Czuły całus przyozdobił trzy z siedmiu kręgów szyjnych.
      – Śpij dobrze, Nio – wymruczał, zamykając gadzie ślepia.
      Niezwykle przyjemna pozycja. Chwycił jego dłonie, ucałował wszystkie cztery kłykcie po czym zamknął spokojnie oczy. Gdy jeszcze otulił go ogon, jego oddech zaczął zwalniać, głowa zrobiła się ciężka. Zasnął szybko i twardo śniąc o miodowych oczach. Z uśmiechem na ustach i przyjemnym łaskotaniem zakochania w żołądku.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {14/03/24, 08:03 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 T1tq4ln

Niedziela rano 3/3 dnia Vesta

       Część ich doby przepływająca pod osłoną nocy pozwalała niejednokrotnie zebrać myśli, uspokoić umysł i przygotować na wyzwania dnia pod pełnym włoskim słońcem. Tym razem też korzystał z uroków tak ciemności jak i ciszy. Oddziałowicze zajęci czymś w swoich pokojach nie zawracali mu głowy bieżącymi problemami jakby wszyscy podświadomie przyzwyczaili się do zwolnionego tempa o tej porze, mógł być sam ze swoim umysłem przez który obecnie przemykały informacje zdobyte przez ostatnie kilka godzin.
       W pokoju panował półmrok, najwięcej światła wydobywało się z trzech prostokątnych ekranów holograficznych okalających jego biurko. Mebel niski ponownie zmuszał swoją konstrukcją do siedzenia na ziemi, na odpowiednio zszytych poduszkach stanowiących swoisty fotel. Percy siedział z pochyloną głową, palcami wplecionymi we włosy które delikatnymi ruchami mierzwił. Miał otwarte notatki, na drugim ekranie zapętlała się symulacja stworzona przez Eadreda dotycząca ataków z ostatnich kilku dni, na trzecim ponownie otwarty czysty plik jedynie go frustrował brakiem zapełnienia.
       Panowie odwalili swój kawał roboty tak doskonale, że chyba dopadnie go na najbliższy czas bezsenność. Vieri. Chłopak z przypadku który początkowo w jego oczach stanowił szansę na zmianę toku wojny. Obecnie był zagadką wahającą się również w stronę ich totalnego pogrążenia. Jeżeli rano w testach wyjdzie coś niepokojącego, zostanie postawiony przed bardzo trudnym wyborem, przed konsekwencjami które mogą opleść i zmiażdżyć dwa gatunki na raz. Przeniósł dłonie na kark splatając tam palce, zamknął oczy powoli oddychając, szukając w tej czynności upragnionego wytchnienia.
       Vieri. Chłopak obarczony losem, którego sam sobie nie wybrał. Antonio jasno wskazał na elementy świadczące o jego nieświadomości, o postawionym w stan ciągłej obrony umyśle. Był niewinny, a jednocześnie mógł zostać szybko napiętnowany. Eadred jasno wyraził swoje zdanie, widział w nim szpiega, ten jeden czynnik zapalny wszystkich nadchodzących bitew który mógł ich zmieść, nie pozostawić na polu walki nawet kosteczek. Gdzie w tym wszystkim był on? Co miał myśleć? Jak wielką wiarę mógł pokładać w tym chłopaku i całym zawiłym losie który postawił ich naprzeciwko siebie?
       Vieri.
       Spojrzał w stronę zamkniętych drzwi sypialni.
       Od dobrych kilkunastu minut jego usta poruszały się w niemym tańcu modlitwy. Obecnie chyba tylko Wielka Bogini mogła zesłać mu jakiekolwiek oświecenie, szkoda że się jej nie spieszyło. Cmoknął cicho i prostując plecy wykonał płynny ruch dłonią, najpierw na wysokość czoła z palcami skierowanymi w stronę sufitu, jakby chciał złapać deszcz, następnie delikatnym ruchem odwrócił rękę i jej wnętrze docisnęło powietrze do dołu. Podziękował za wysłuchanie jego próśb, rozterek po czym podniósł się. Cicho, niczym przemykający w trawie kot, podszedł do ciężkich drzwi sypialni. Ustąpiły pod delikatnym pchnięciem do boku, bez najmniejszego hałasu. Przekroczył próg jednak nie odważył się wejść głębiej. Oparł się ramieniem o framugę, splótł dłonie na piersi szukając wzrokiem jego twarzy.
       Spał spokojnie. Otulony po czubek nosa, z burzą czarnych włosów kaskadą rozlanych na poduszkach. Nie wydawało się żeby cokolwiek złego męczyło jego umysł. Czoło nie było zmarszczone, oczy nie zaciskały się w próbie ucieczki. Odpoczywał.
       Vieri. Jego nowy wróg czy sojusznik który mógł wszystko zmienić?
       “Kim jesteś Vieri.”
       Stał tak przez chwilę pogrążony w swoich myślach nie czując na początku jak krótkie włoski na karku zaczynają falować pod wpływem delikatnego powiewu powietrza. Dopiero gdy podmuch godny wichury otulił jego skrzydła pompując błonę w mały balonik wyprostował się niczym nadziany na pal i odwrócił za siebie. Nikogo nie było. Nie było też absolutnie żadnego źródła tak gwałtownego podmuchu powietrza. Jego oczy natychmiast się zmrużyły szukając w pokoju intruza, opuścił ręce, odwrócił się plecami do śpiącego bruneta żeby dokładniej przeczesać pomieszczenie. Nic nie dostrzegł, powietrze już ponownie w niego nie uderzyło. Przeszedł go za to potężny dreszcz stawiający łuski na baczność. Aż pomasował przedramię kręcąc głową na te chwile grozy, niewyjaśnionego zimna. Ponownie spojrzał w stronę łóżka i tym razem miał powód żeby zamrzeć w pół ruchu, z sercem pompującym w panice krew, z zaschniętymi ustami i delikatnie drżącymi dłońmi.
       Vieri spał jak gdyby nic się nie działo. Leżał w poduszkach, na twarzy nawet majaczył mu delikatny uśmiech. Nad nim natomiast majaczyła Ona. Złota postać o oczach poruszających się w wolnym tańcu, w których odbijały się wszystkie gwiazdy w kosmosie, otchłań i światła. Potężna, górująca nawet nad najwyższymi Vesta. Otulał ją chłód przestrogi i światło które rozgrzewało każdą duszę nadzieją. Stała tam, ich Wielka Bogini z głową otuloną potrójnym porożem. Dotykała go szponami które mogły wydrzeć bijące serce z piersi i obrócić je w popiół. Jej smukła sylwetka odziana w lejący się materiał utkany z czystej energii unosiła się nad ziemią, zasłaniając silne nogi. Dookoła niej unosił się delikatny pył, czas się zatrzymywał. Ogon dookoła którego lewitowały pierścienie i kule kołysał się spokojnie aż nagle nie uderzył z trzaskiem o podłogę.
       Ten jeden gest opamiętał Smoka. Natychmiast padł na kolana, rozłożył skrzydła delikatnie na boki i przytulił czoło do podłogi. Ręce ułożył w miejscu serca zaciskając je mocno na materiale koszulki. Dopiero teraz wypuścił powietrze z ust, a to od razu nabrało mlecznej barwy pary wodnej. Zrobiło się lodowato, mróz szczypał go w nos, otulał szronem złotą łuskę na jego przedramionach. Minęła chwila zanim odważył się ponownie podnieść na nią oczy.
       Bawiła się jego włosami. Czarne pasma plątały się pomiędzy jej chudymi palcami jednak w przeciwieństwie do Smoka, nie zamarzały. Potężne pazury zaczesały pukiel za ludzkie ucho po czym cała dłoń spoczęła na głowie Vieriego. Była większa, mogła go w każdej chwili zmiażdżyć, zamiast tego pogładziła go po czole kciukiem zostawiając gwiezdny pył który się po chwili wchłonął. Czarne oczy ponownie zwróciły się na Smoka, jego oczy opadły w podłogę po czym zacisnęły się mocno, podobnie jak szczęka, jak całe naprężone ciało. Lodowaty podmuch który skuł go lodem uderzył w niego z niesamowitą siłą, nie umiał nabrać powietrza.
       Wszystko zaraz ustało.
       W pokoju zrobiło się ciepło. Typowy spokój nocy zapanował na nowo i jedyne co go zakłócało to urywane, płytkie oddechy wyrywane z jego piersi. Zakrył usta lodowatą, trzęsącą się dłonią. Cały dygotał ni to z zimna ni z całego przeżycia. Jego spłoszony wzrok przebiegł ponownie po całej sypialni. Nic nowego, jego ulubione pomieszczenie w stanie w jakim było od zawsze. Wycofał się za drzwi po czym oparł plecami o ścianę. Odchylił głowę do tyłu starając się uspokoić. Nadal cały się trząsł, zakrył usta dłonią i zamknął oczy. Podkulił pod siebie nogi, owinął je ogonem. Nic mu to nie dało. Wyprostował skrzydła i składając je w mały kokonik dał sobie chwilę.
       – Dzięki Ci Pani za taką dosadność. – Uśmiechnął się zaraz sam do siebie. Powoli chłód go opuszczał, mięśnie się rozluźniały, otulił się jeszcze dłońmi, nabrał głęboki i spokojny oddech. – Nie popełnię błędu, za Twym błogosławieństwem. – Podniósł się chociaż kolana nadal mu dygotały. Zamknął drzwi do sypialni i skulony ruszył do kuchni. Potrzebował czegoś ciepłego do picia i ogrodu. To było jego pierwsze spotkanie z Wielką Boginią i chociaż uprzedzano go nie raz, że jest to przeżycie ciężkie, nieraz bolesne fizycznie, pouczające chociaż miażdżące. Nie był w ogóle przygotowany na to, że go tak zmiecie. Najchętniej wpakowałby się do Eadreda do łóżka. Żałował, że nie mógł.
       Właśnie ją spotkał. Właśnie pobłogosławiła człowieka który był taką niewiadomą. Była w jego pokoju, zganiła go, a jednak za swym przyzwoleniem otworzyła umysł na nowe. Nalał do kubka gorącej czekolady przytulając naczynie do policzka. Dłonie nadal się mu trzęsły. Nic nie rozumiał chociaż jego serce otulił spokój, pewność.
       Co za szalona noc.
       Poranek przywitał go leżącego pod kocem na kanapie w salonie. Czytał książkę próbując zrozumieć zawiłości fantastyki. Nio tłumaczył mu, że jest to totalna abstrakcja, wytwór ludzkiej wyobraźni. No nie do końca, on niektóre istoty czy miejsca widział więc koncept mu do końca nie siedział. Ale czytało się ciekawie! Więc wertował kolejne i kolejne strony aż pierwsze promienie słońca nie zaczęły łechtać jego skóry. Zaraz też poczuł na ramieniu delikatny dotyk, wiedziony instynktem przytrzymał szczupłą rękę swoją dłonią dopiero po chwili odwracając jasne oczy na Medyczkę. Przywitał się z nią po czym poprosił żeby się do niego dosiadła. Będzie miał dzisiaj dla niej małe zadanie bojowe.
       – Jeżeli dodatkowo Antonio zaoferował swoją próbkę to tak, bez problemu prześledzę poszczególne wiązania. – Zapewniła go, wahając się jednak przez chwilę. – Powiesz mi po co Ci to? – Zapytała ostrożnie na co Perc pokiwał twierdząco głową.
       – Powinnaś wiedzieć czego będziesz szukać. – Przyznał zaraz zaczynając jej w dużym skrócie opowiadać czego się dowiedzieli. Nie wnikał jednak w stanowiska poszczególnych osób, nie zdradzał swoich myśli czy tego co się stało w jego pokoju. Informował ją o suchych faktach, o nieprzyjemnościach na jakie dzisiaj mogą trafić, o tym że niezależnie od wyników na nowo nawiąże się duża dyskusja wśród “mądrych głów”. Nie zadawała mu wielu pytań, początkowo wprawdzie jej oczy zdradziły w jak wielkim szoku została, szybko jednak się opamiętała i obiecała pomoc wysłuchując zarówno wskazówek jak i efektów jakie chciałby uzyskać. Badanie było łatwe, nie wymagało dużej ilości materiału, a jedynie poświęcenia jej czasu. Obiecała mu pełen raport ze wskazaniem poszczególnych różnic jeżeli jakiekolwiek się pokażą.
       – Dla Ciebie wszystko, Szefie. – Uśmiechnęła się pogodnie na co on przytrzymał jeszcze chwilę jej dłoń w geście podziękowania zanim się rozeszli.
       Gdy poranek zrobił się już późniejszy niż wcześniejszy, Smok wyposażony w małą tacę na której stygły gofry z osobnym talerzykiem na truskawkowy dżem i twarożek z kawałkami owoców na słodko oraz filiżanką herbaty, tej samej którą dostał wieczór wcześniej, wszedł do swojego pokoju. Początkowo do gabinetu, nieco ostrożnie, czujnie się rozglądając. Nic jednak się nie działo, nikogo nie zauważył. Przekroczył więc ostrożnie próg sypialni po czym postawił tacę ze śniadaniem na małej szafce koło łóżka.
       Vieri spał nadal w najlepsze w ogóle nie świadomy tego co spotkało go tej nocy. Percy przyjrzał się czy na czole nie pozostał jakiś znak, czy włosy nie były otulone szronem. Nic. Jakby to wydarzenie nie miało miejsca, jakby tylko jemu się przyśniło. Pokręcił głową z niedowierzaniem po czym ostrożnie przysiadł na krawędzi łóżka. Było już przed dziesiątą i jakkolwiek chciałby żeby ten porządnie odpoczął, chciał mieć kolejną część już za sobą, chciał wiedzieć dlaczego Bogini musiała interweniować.
       – Dzień dobry Vieri. – Wyszeptał ostrożnie biorąc go za dłoń. Długie palce, miękka skóra, zadbane acz tak różne paznokcie. Chwilę przyglądał się jak jego palce badają tak różną dłoń zaintrygowany tym dotykiem, ciepłem, intymnością. Przynajmniej do momentu aż sam się w głowie nie skarcił przypominając sobie słowa Eadreda. Nie, on w nic nie wpadł! On był tylko uprzejmy!
       – Przyniosłem Ci śniadanie.
       Dryfował na plecach w granatowym morzu. Powoli zaczynało świtać. Może przeleżałby tak jeszcze parę godzin, dni, miesięcy, lat, gdyby nie ciepły wir, cieplejszy niż otulające go fale, który otulił najpierw palce, a później i całą dłoń.
       Mruknął, ściągnął brwi i mocniej zacisnął powieki. Drgnęły mu palce, wziął głęboki wdech, po czym wreszcie szare tęczówki ukazały się zza rzadkich, krótkich czarnych rzęs. Wydech, klatka piersiowa opadła z powrotem, gnieciona ciężarem kołdry.
       Rozejrzał się po pomieszczeniu, niepewny gdzie jest, a już tym bardziej niepewny tego, jak się tu znalazł. Wzrok padł na siedzącego na skraju Percyvalema.
       Ach, Percy.
       Dźwignął tułów, oparłszy przedramiona o półtwardy materac. Przez chwilę patrzył na posłanie i próbował sobie przypomnieć, cóż też działo się poprzedniego wieczoru. Pamiętał naradę w gabinecie Smoka, kłótnię z jego zastępcą, później długie dyskusje. Zasnął przy końcówce spotkania? Możliwe.
       – Dzień dobry – kąciki ust powędrowały bezwiednie do góry. Był tak przyjemnie wyspany, wypoczęty. W nozdrza łechtał go zapach truskawek. – Która godzina?
       – Zbliża się dziesiąta rano. – Oświadczył po upewnieniu się na zegarku, że nie spojrzał na zły wiersz. Zabrał też natychmiast do siebie ręce, te nieco nerwowo ułożył na swoich kolanach.
       – Mam nadzieję, że wypocząłeś. – Skinął lekko głową. Dlaczego się do cholery tak stresował?! – Zjedz proszę i zacznij dzień, chciałbym poruszyć później jedną kwestię. – Mówił spokojnie, ciepło starając się na niego nie gapić. Ciężko jednak było oderwać oczy od promieniującej delikatnym szczęściem buzi, lejących się po ramionach ciemnych włosów, oczu które na nowo błyszczały chęciami na nowy dzień. Ogarnął się, że się mu przygląda na co od razu zamrugał i przeniósł spojrzenie gdzieś w bok.
       – Zostawię Cię samego. – Zaproponował podnosząc się z łóżka.
       Dziesiąta... Kiedy ostatni raz spał do dziesiątej?
       Klasztorny tryb życia nauczył go zrywania się skoro świt razem z innymi. Poranna toaleta, skromne śniadanie, obowiązki. Nabieranie wody ze studni, zamiatanie dziedzińca, pielenie ogrodu, doglądanie pomidorów i kotów. Pomniejsze codzienne obowiązki albo takie, których ktoś nie był w stanie akurat wykonać. Tak mijał mu czas od szóstej do dwunastej. Później wspólna herbata, medytacja. Znowu obowiązki. Czasami południa miał wolne, mógł poczytać, czesać koty albo wybrać się na spacer. Kiedyś spacerował, zanim miasteczkiem nie wstrząsnęły ataki. Potem zrobiło się niebezpiecznie.
       – Mmm, tak, bardzo. – Przymknął oczy. Tym samym ruchem, którym zawsze wygładzał materiał szaty na brzuchu, rozprasował zmarszczki na pościeli.
       Śniadanie!? Vieri miał wrażenie, że zaraz rozpłynie się ze szczęścia. Ułożone w niską wieżę, okrągłe gofry pyszniły się na talerzyku. Miały idealny, złoty kolor, znak że przygotowujący je zadbał o odpowiedni czas pieczenia. Obok nich w głębszym naczyniu znalazł się intensywnie czerwony dżem, pełen tłuczonych truskawek. Na sam widok ciekła ślinka! Przysłowiową wisienką na torcie był natomiast twarożek, z którego wystawały pojedyncze główki borówek, malin, jeżyn i porzeczek. Znad herbaty unosiła się w górę prawie niewidoczna smużka pary. Uczta jak dla króla.
       – Poczekaj! – Aż się poderwał do siadu. – Zaczekaj!
       Postać zatrzymała się w pół kroku.
       – Może... zjesz ze mną? – Palec wskazujący prawej ręki ścisnął kciukiem i wskazującym lewej. Robił to zawsze, gdy się peszył. – Proszę. Nie zjem wszystkiego. – I nie lubię jeść w samotności, dodał w myślach.
       Zatrzymany jego głosem odwrócił się w jego stronę żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Widział, że się zerwał na co przełknął nerwowo ślinę. Splótł ręce za plecami, zwykle tak robił, zaczął się bawić pierścionkami, zwykle tego nie robił, czekając aż – miał nadzieję – powie czego jeszcze potrzebuje.
       Prośba o zostanie była tym czego się nie spodziewał. Raczej sądził, że po nocy ma go serdecznie dosyć. Przekręcił lekko głowę w bok, uśmiechnął się do niego jednym kącikiem po czym wrócił na łóżko. Przysiadł wygodnie jedną nogę, ogon natychmiast go otoczył spoczywając przed nim.
       – Dziękuje ale już jadłem. – Zaczął po czym zmarszczył się lekko. – Podjadałem. – Poprawił się uśmiechając rozbawionym. Czy to był ten moment żeby przełamać lody?
       – Zawsze sie napcham odpadającymi skórkami albo owocami podczas płukania i później nigdy nie jem normalnie śniadania. Takie już moje utrapienie – Zażartował czując jak na chwilę zaciska się mu szczęka. Co on za bzdury do niego wygadywał, kogo to interesowało!? – Ale Ty się nie krępuj. – Zachęcił go. – Jeżeli nie dojesz to się nie przejmuj. Na pewno znajdzie się jakaś szarańcz która to wchłonie. – Pokiwał głową jakże pieszczotliwie mówiąc o Bliźniakach. Ich metabolizm czasami przerażał. Wiecznie coś żuli. Jak króliki.
       – Może w takim razie, uda mi się skusić cię chociaż jednym? – Zerknął nerwowo na talerze. – Skoro tylko podjadałeś, na pewno masz miejsce.
Przeniósł obie nogi pod pośladki, nachylił się nad stolikiem i porwał jednego gofra, którego wysmarował od razu twarożkiem i podał Smokowi. No przecież nie mógłby sobie wybaczyć, gdyby coś pachnącego tak ładnie, tak pysznie, samolubnie zeżarł do ostatniej kruszynki.
       – Chciałem spytać... – nosił się z tą myślą odkąd zorientował się, gdzie leży – zaniosłeś mnie tu w nocy? To twój pokój? Nie mogłem przypomnieć sobie, bym był w stanie sam... iść.
Popłochu wywołanego tymi pytaniami nie mógł przeoczyć. Dlatego szybko dodał:
       – Zaraz, spokojnie, chciałem tylko podziękować. I przeprosić. – Przygryzł wargę. – Nieczęsto zdarza mi się siedzieć do późna w nocy. Pewnie było to problematyczne w związku ze wczorajszą naradą.
       W oryginalnym zamyśle, chciał przeprosić za zajęcie łóżka, ale jakoś nie mogło mu to przejść przez gardło. Zresztą, on również ugościłby drugiego człowieka najlepiej, jakby potrafił, oddając nie tyle posłanie, co cały pokój. Percy najwyraźniej uznał, że wypadało postąpić podobnie.
       Sięgnął po kubek herbaty i upił łyk. Drugi i trzeci. W smaku nie przypominała w ogóle tej z wczoraj, nie była tak cierpka.
       – Mówiłeś, że chciałbyś coś później przedyskutować? Ma to coś wspólnego z portalami? Czy udało wam się wpaść na coś innego?
       Poczęstowanie go porcją śniadania która była przewidziana tylko dla niego sprawiła, że serce mu lekko zadrżało. To było słodkie. Przyjął jeszcze ciepłego placka obficie wysmarowanego twarożkiem po czym chętnie się w niego wgryzł, wafelek zachrupał pod naporem jego zębów. Był rzeczywiście pyszny, powinien rozważyć jedzenie wszystkiego jako całość, a nie pojedynczych składników. Zanim mu odpowiedział przeżuł spokojnie.
       – Jako że po północy zacząłeś zasypiać na stole, wydało mi się to przyjemniejszą opcją na odpoczynek. – Uśmiechnął się do niego pogodnie. – Tak, to moja sypialnia. Ale nie martw się, to i tak nie była moja noc. Nie masz też za co przepraszać, naprawdę dostaliśmy tyle wyczerpujących informacji od Ciebie, że Ci się należał spoczynek. – Zapewnił go już nie chcąc podkreślać, że go zaniósł. W głowie rozniósł mu się dźwięk głosu Eadreda mówiącego “co to było”. UPRZEJMOŚĆ.
       – Ważne, że odpocząłeś. Lepiej wyglądasz. A my i tak siedzieliśmy prawie do czwartej rozmawiając. – Nie było sensu żebyś słuchał tej części z wyrzutami i spekulacjami. Dodał w głowie. Nie sądził żeby się to dobrze skończyło więc idealnie wyszło, że ten poszedł spać.
       Kolejny kęs gofra smakował mu jeszcze mocniej, pozwolił też żeby on sobie wziął porcje, chwilę z nim jadł w ciszy po czym wrócił do odpowiadania na jego pytania.
       –Cóż. Chciałbym Ci zaproponować wyrażenie zgody na badania genetyczne. – Powiedział szczerze, nie miał zamiaru go okłamywać w żadnej z kwestii jaka go dotyczyła. Po pierwsze przez to co mówił mu Antonio o prawie, po drugie bo tak wypadało, był człowiekiem i powinien mieć pełne prawo decydować.
       –Wczoraj podczas dyskusji zrodziły się między nami wątpliwości co do Twojego stanu ogólnego. Oczywiście nie śmiem oskarżać Cię o nie bycie człowiekiem! Ale chciałbym wykluczyć czy na coś po prostu nie cierpisz. Czy w którymś momencie Akumy czegoś Ci nie zrobiły. Jeżeli pozwolisz. – Wyjaśnił dodając również, że badania odbyłyby się w bazie, przeprowadzone przez jego Medyczke w porównaniu do ogólnego genotypu ludzkiego.
       Śniadanie wyglądało i pachniało apetycznie, natomiast w smaku… prześcigało największe rarytasy. Idealnie wyważona proporcja mąki, jajek, mleka oraz masła, zagwarantowała chrupiącą skórkę i miękki środek. Twarożek rozpływał się w ustach, a owoce przyjemnie łechtały kubki smakowe. Vieri mógłby oddać duszę za podobne frykasy co rano. Jadł łapczywie, ale z elegancko przystawioną pod podbródek dłonią, by żaden nawet najmniejszy okruszek nie spadł na posłanie.
       Dopiero po zjedzeniu pierwszego wafla zorientował się, jak okropnie głodny poszedł spać.
       Na dźwięk słowa “badania” zatrzymał przeżuwanie. Wątpliwości? Mógłby wskazać palcem, kto pierwszy je zaadresował. Eadred. Naukowiec…? Może uczony. Ciemna karnacja, hebanowe włosy, miodowe oczy, niewyparzony język. Niegrzeczny. Nieuprzejmy. Zacięty. Podwładny Smoka.
       Smok! Trybiki w mózgu niespodziewanie wskoczyły na miejsce. Percyvalem musi być dowódcą. Kapitan Russo odnosił się z wielkim szacunkiem do jego osoby, czy on też nie powinien?...
       Przełknął to, co miał w buzi.
       Badania genetyczne. Vieri nie był odizolowanym od świata pustelnikiem, wiedział że takie badania polegają przeważnie na pobraniu materiału genetycznego, czyli wszystkich rodzajów wydzielin: krew, ślinę, mocz, włosy, komórki płodowe i tkanki, które następnie poddaje się dogłębnej analizie pod kątem cech dziedzicznych albo chorób genetycznych. CZY ZAMIERZALI!?... Nie, stop. Po co by im była akurat TA wydzielina…?
       A CO JEŻELI CHCIELI GO SKROIĆ, ROZŁOŻYĆ NA CZĘŚCI PIERWSZE, BYLEBY ODKRYĆ JEGO TAJEMNICĘ?!
       Vieri przyłożył do ust zaciśniętą w pięść rękę, by pochwycić zębami jeden z paliczków. Przygryzł go lekko na znak potężnej wojny, którą toczył właśnie w myślach.
       Powinien uciekać? Nie. Bez sensu. Gdyby chcieli go rozpruć, wybebeszyć i oskórować, Percy nie pytałby o zgodę. Ba! Nawet słówkiem by nie pisnął. Chcieli zrobić zwykłe badania, w cywilizowany sposób. Dlaczego miałby się nie zgodzić? Szybka analiza sytuacji, nie znalazł żadnego “przeciw” w natłoku myśli. No, z wyjątkiem strachu przed nieznanym.
       – Jeżeli ma to przybliżyć was – nas – do odpowiedzi – rzekł wreszcie – zróbmy to.
       Przysunął się do Vesta na centymetr czy dwa. Na tyle blisko, by móc dotknąć jego ramienia trochę wyziębionymi z nerwów palcami.
       – Bo nie dasz mnie skrzywdzić, prawda? Obiecałeś.
       Tylko jemu skłonny był zaufać i powierzyć swoje życie. No, może jeszcze Kapitanowi. Mimo że był wojskowym, zapracował na kredyt zaufania uprzejmością oraz życzliwością.
       Co innego ten trzeci… W stosunku do niego czuł wyłącznie realną obawę.
       Jego twarz znowu była blada. Długie palce w szczupłych dłoniach zacisnęły się w pięści które on uważnie obserwował. Wyprostował plecy w razie jakby miał się narazić na uderzenie. Chyba jednak za dużo od niego wymagał. Najpierw go porwał do bazy, przesłuchiwał długie godziny, ostatecznie skierował prośbę która wywołała tak gwałtowną reakcję, że mieszanina uczuć odbijała się w szarych oczach. Nie umiał nazwać nic poza strachem i stresem. Nie tak chciał to zrobić.
       W pewnym momencie podniósł ręce w obronnym geście chcąc go nieco uspokoić. Zapewnić, że może im odmówić albo wyjaśnić dokładniej o oddania której części *siebie* będą go prosić. Chciał zrobić cokolwiek, zamiast tego zamarł jak skamieniały czując jak napinają się wszystkie mięśnie w jego ciele. Serce walnęło tak głośno, że był prawie pewien że Vieri je usłyszał, a uszy pokryło błękitne ciepło. Dotknął go, zbliżył się, skrócił dystans i jeszcze patrzył na niego tak… tak… musiał przełknąć ślinę, w ustach miał sucho. Co to było za uczucie? Dlaczego jednocześnie czuł zdziwienie, ciepło, zimno, serce mu chciało wypaść z piesi i jednoczenie zamierało. I znowu czuł, że ma niebieskie policzki. Zatkało go, a jednak był w gotowości jakby obawiając się na siebie ataku. Ten nie nadchodził, jedynie szare oczy rozbierały go z resztek tajemnicy, ukazując nagą duszę i prawdziwe intencje.
       Dopiero po chwili się opamiętał. Spojrzał na chłodną dłoń która go trzymała, później na pełną nadziei twarzy, oczy pełne żaru. Serce znowu odbiło się od żeber. Musiał wrócić do Avi, coś bardzo złego się z nim działo. Zrobiło się mu gorąco.
       –Oczywiście. – Szepnął lekko zachrypnięty, musiał odchrząknąć. – Obiecałem i słowa dotrzymam. Nie stanie Ci się żadna krzywda dopóki jesteś pod moją opieką. – Mówił tak miękko, że sam nie poznawał swojego głosu. Żołądek mu wariował, czy on naprawdę tak walnął, że teraz umrze? Z takiej błahostki? Bo tak się właśnie czuł, jakby mieli już mu szykować pogrzeb. Szalało mu całe wnętrze.
       –Antonio będzie z nami, możesz w każdej chwili się też do niego zwrócić. – Kiwnął głową w dół, musiał uciec od jego spojrzenia, przygniatała go niczym ciężar nie do uniesienia. Ostatecznie bardzo niepewnie ale żeby potwierdzić swoje słowa, złapał go za dłoń która go dotykała. Wrócił jasnymi oczami do tych wypadających w nim dziurę i uśmiechnął się.
       Z płuc Vieriego uleciał pełen ulgi oddech. Odsunął się, opadając z gracją łabędziego pióra na materac.
       – Dobrze. – Skinął powoli. – Dziękuję.
       Zaniepokojenie przestało wprawiać serce w dalszy szaleńczy bieg. Puls się wyrównał.
       – Wszystko w porządku? – Zainteresował go niebieski odcień na marmurowej twarzy, pojawił się znikąd. Mnich pewien był, że barwa ta nie była wynikiem ani blasku słońca, ani cienia, ani nawet kolorowego refleksu. Pewien był też że mu się nie przywidziało. Wzrok akurat miał w nienajgorszej kondycji.
Na jego pytanie o kolor skóry – cholera! Rumieniec musiał być bardziej widoczny niż podejrzewał – dotknął się wierzchem dłoni na wysokości kości policzkowej. Spojrzał przy tym na niego mocno przepraszająco.
       –Wybacz, to jeszcze efekt urazu przy ostatnim alarmie. Powinienem wziąć leki. – Skłamał. Okłamał jego, okłamał sam siebie. Nie. On głęboko wierzył w to, że zachorował. Że rozmowa i przebywanie przy Vierim sprawiło, że odnosił się mu jakiś uraz. Może to jeszcze działanie Bogini? Musiało się stać coś złego, miał nadzieję, że nic poważnego. Ale ewidentnie jego organizm na coś reagował. A reakcja ta się mu nie podobała.
       –Aczkolwiek na pewno by mi pomógł jeszcze jeden gofr. – Dzióbnął go. Liczył na to, że Vieri jeszcze coś zje, że będzie się czuł dzisiaj komfortowo.
       – Och. – Frasunek nie opuścił ani oczu, ani brwi, ani reszty porcelanowej twarzyczki, dopóki Percy nie wspomniał o gofrze. Dopiero wtedy się rozpogodził, a usta rozszerzyły się w uroczym, pełnym ciepła uśmiechu. – W takim razie życzysz sobie twarogu czy dżemu?
       Przygotował mu jeszcze jedną porcję. Preferowanego “dodatku” nałożył od serca, brzeg do brzegu, krawędź do krawędzi, wypełniwszy każde wgłębienie kratki pod górkę. Wszystko to z nadzieją, że sprawi mu przyjemność. Osłodzi złe samopoczucie.
       Sam też zjadł jeszcze jednego na sucho. Chciał delektować się smakiem, lecz był zbyt dobry. Pochłonął go tak szybko, że prawie dławił się ogromnymi kęsami. Posiłek popił zieloną herbatą.
       Jeżeli mógłby życzyć sobie czegoś, to właśnie takich poranków.
Zjedzenie śniadania w tak miłym towarzystwie było czystą przyjemnością. Szczególnie, że w którymś momencie się uspokoił, rozluźnił, palące policzki odeszły w niepamięć, a on mógł delektować się smakiem gofrów. Chciałby przy tym wiedzieć o czym mógłby z nim rozmawiać. Chętnie by go bliżej poznał, czuł potrzebę dowiedzenia się o nim czegoś więcej. Nie wiedział tylko jak zacząć żeby nie zaczynać znowu zadawać pytań, żeby nie poczuł się osaczony. Milczał więc rozkoszując porankiem aż zniknęły wszystkie gofry.
–Czy potrzebujesz czegoś jeszcze? Czy mogę iść budzić Antonia? – Zapytał niepewny tego czy mógł mu niszczyć tą chwilę. Niestety ale czas biegł nieubłaganie do przodu.
       – Kapitan Russo jeszcze nie wstał? – Zdziwienie w jego głosie było uzasadnione. Obraz wojskowych w jego głowie był całkiem konkretny. Dyscyplina, ćwiczenia, zrywanie się ani nie później ani nie wcześniej niż mnisi, musztra, porządek, rozkazy, obowiązki. Wszystko runęło z jednym pytaniem: “Czy mogę iść budzić Antonia”. Dochodziła przecież jedenasta. JEDENASTA! Ale kiedy się nad tym dłużej zastanowił, także i mężczyzna musiał kiedyś odpoczywać. Robotem nie był. Jeżeli niedziela była jedynym dniem, gdy mógł dłużej spać, Vieri nie chciał być powodem, dla którego Smok miałby go stawiać na równe nogi. Wolał nie podpadać z tak błahego powodu. – Może mógłbyś się chwilowo z tym wstrzymać? Nie czułbym się dobrze ze świadomością, że to przeze mnie odmówił sobie zasłużonego odpoczynku. Sam przyznałeś że rozmowy zajęły was do czwartej. Jeżeli chcesz już zebrać próbki, moglibyśmy najpierw zacząć ode mnie. Kapitan dołączyłby później… Zmęczenie też wpłynie na jakość próbek, a przecież zależy nam na jak najdokładniejszym wyniku, prawda? Sześć godzin snu to wciąż mało. Za mało. Dajmy mu czas.
       Po raz kolejny skierował na niego swój żebrzący wzrok. Po błękicie rozlewającym się wcześniej po policzkach i długich uszach nie został żaden ślad, czy wrócił do tęczówek? Na to pytanie chłopak odpowiedzi zapewne nie pozna. Jak i na to, czy gofry rzeczywiście poprawiły Percyvalemowi samopoczucie. Gdyby miał jakoś opisać jego wygląd… niekoniecznie posłużyłby się frazą “wygląda lepiej”.
       Z każdą kolejną chwilą kiedy Vieri wyrażał swoje zdanie na jakiś temat, on wewnętrznie był w coraz większym szoku. Troska z jaką ten wypowiadał się na temat osób których przecież nie znał i o które martwić się nie powinien sprawiała, że lekko łaskotał go żołądek. Nie spotkał się jeszcze nigdy z takim zachowaniem i z jakiegoś powodu bardzo był przez to poruszony. Nie do końca potrafił nazwać swoje emocje, owszem. Ale był poniekąd zaintrygowany, może zwyczajnie zauroczony takimi delikatnymi myślami skłaniającymi się ku dobru innych ponad swoje. Chciałby obserwować więcej.
       – Nie jestem pewien czy zapach gofrów go nie obudził. Ale oczywiście, jak sobie życzysz. Możemy po prostu poczekać aż sam wstanie i do nas dołączy. – Zapewnił tak do końca przecież nie wiedząc czy oni się już zwlekli czy nie. Jakoś, nie pałał chęcią zajrzenia do pokoju w obawie przed tym, że zobaczy coś na co jego oczy gotowe nie były.
       – Zanim pójdziemy, będę miał jedną, jedyną prośbę. – Zawahał się. Jeśli nie spyta, będzie cierpiał, wybieraj dobrze Vieri. – Mógłbym dostać coś do zarzucenia na ramiona?
       Kołdra pod którą spał tej nocy była rozkosznie ciepła i to ciepło trzymała nawet wtedy, kiedy ciało wróciło do standardowej temperatury. Sierpniowe poranki nie należały być może do najchłodniejszych, ale powietrze w bazie było specyficzne i przez to nieco ziębiące. Ri wolał się zabezpieczyć niż żałować. Część badań z pewnością przesiedzi, tym bardziej wolałby czuć dodatkową warstwę na plecach, zwłaszcza że bawełniana koszulka była lekka i cienka. Nie żeby od razu narzekał!
       Ostatecznie, po ustaleniu szczegółów, podniósł się z kołdry poprawiając haftowaną koszulę w kolorze piaskowej żółci, ciemniejsze spodnie luźno opadły dookoła jego ud, dopiero w łydkach się zwężały, nie poczuł potrzeby poprawienia ich tam. Gdy i Vieri wstał, pościelił po nim w jedyny akceptowalny dla siebie sposób po czym odwrócił się w stronę szafy z ciemnego drewna chcąc spełnić jego prośbę. Przeszukał kilka szuflad żeby znaleźć coś ciepłego, niestety polowanie okazało się bezowocne. Nie posiadał stosownej garderoby przez fakt, że oni na ogólny chłód nie cierpieli, a jedyna rzecz jaka mogłaby spełnić jego oczekiwania obawiał się, że byłaby bardzo za duża, jemu sięgała bowiem do pół uda.
       – Znajdę jakąś narzute. – Zapewnił go, chciał się dobrać do szafy swojego zastępcy który coś powinien mieć, jak nie swojego tak możliwe, że Nio coś zostawił, a Konstruktor sobie przygarnął. Ostatecznie więc zabierając z pokoju tylko tacę z pustymi naczyniami wskazał mu drogę i wyszedł z pokoju. Chciał jeszcze zahaczyć o kuchnię żeby wszystko posprzątać, jednocześnie jeżeli pojawi się potrzeba – ponownie zaparzy Vieriemu herbaty. Tą jedną porcję wchłonął w siebie jakby nie pił przez tydzień.
       Baza o tej godzinie kipiała zdecydowanie większym życiem niż nocą. Mijając poszczególne, zamknięte pomieszczenia, do jego uszu doszły głosy rozmowy którą prowadził Noah ze statkiem, odhaczył to w myślach, że ktoś się tym zajął, musieli uzupełnić część zapasów nie żywnościowych. Później jedno okno wychodzące na ogród ukazało im Bliźniaków w ostrym zwarciu sparingu. W tym momencie Smok zatrzymał się na dłużej i przyglądając technice oraz temu który element aktualnie ćwiczą, kiwnął lekko głową w aprobacie. Sam też musiał o siebie zadbać oraz zbliżał się czas gdy powinni poćwiczyć wspólnie, nie chciał żeby wyszli z wprawy i się pozabijali w trakcie alarmu. Ostatecznie przekroczył portal dzielący korytarz od strefy salonu w którym siedziała Avi. Medyczka zafascynowana pochłonięta była w lekturze książki którą wcześniej tu zostawił, aż cicho parsknął.
       – Ciekawa, prawda? – Kobieta aż się poderwała z miejsca zatrzaskując pozycję jakby robiła coś złego. Dopiero po chwili rozluźniła sie i melodyjnie zaśmiała.
       – Wciągająca. Mogę dokończyć zanim ją oddasz? – Zapytała z szerokim uśmiechem po czym jej oczy padły na Vieriego. Mężczyznę dookoła którego kręcił się ostatnio ich świat. – Dzień dobry. – Przywitała się również z nim kiwając lekko głową w dół.
       – Daj mi najpierw dokończyć. Ale Antonio na pewno się z nią nie spieszy. – Zapewnił wchodząc do kuchni żeby od razu wszystko posprzątać. – Vieri, chciałbyś jeszcze coś? Może do picia? – Zapytał, go kusiła kawa ale jeżeli chciał sobie sprawdzić ciśnienie, wolał nie zaburzać wyniku.
       – Mógłbyś wypić szklankę wody. Będzie mi się lepiej krew pobierać. – Wtrąciła się Medyczka od pewnej chwili przyglądając się gościowi z zaciekawieniem. Robiła to jednak na tyle uprzejmie, że nie wywoływała tego dziwnego poczucia niechęci czy bycia pod ciągłą obserwacją.
       Podobnie jak wczorajszego wieczoru za Kapitanem Rossem, Vieri podążał za Smokiem krokiem posłusznego kaczątka, oglądając z zainteresowaniem wszystko co mijali. Wnętrze bazy Vesta przypominało nowoczesne centrum Zen, z tą różnicą że tutaj naturalne akcenty mieszały się w perfekcyjnej równowadze z technologicznymi nowinkami. Szli korytarzem. Słońce wpadało do środka przez ogromne okna, jego promienie grzały bose stopy, które cicho dudniły o posadzkę. Przy jednym z takich okien Smok zatrzymał się ledwie na dwie minuty, z poważną miną obserwował ścierających się ze sobą braci, Ariego i Eriego. Ri także nie mógł odmówić sobie popatrzenia, jak poruszają się ich smukłe ciała. O tyle o ile zdążył zauważyć, wszyscy Vesta, co do jednego, odznaczali się nadzwyczajną urodą. Było więc na czym zawiesić oko, nawet jeżeli postaci były pogrążone w czynności tak przesyconej brutalnością jak trening walki w zwarciu. Czy Percy również ćwiczył? Na pewno tak. I z pewnością wyglądało to bardziej imponująco, zważywszy na to że jako jedyny posiadał ogromne skrzydła, zdolne poderwać go w górę. Ale, ale! Vieri rozgonił te myśli, bo Smok niespodziewanie udał się dalej.
       Kanapę w salonie zajmowała Medyczka wciśnięta nosem w powieść z zapałem godnym mola książkowego. Vieri przyjrzał się okładce. "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia". Ach, tak. Kojarzył. Dalsza część "Hobbita", czytał go jeszcze w szkole. Ciekawe że mieli akurat tę pozycję u siebie. Może Kapitan chciał ich ukulturalnić? Być może.
       Chłopak posłał kobiecie delikatny uśmiech na powitanie, skinął też głową.
       Oczy dojrzały na oparciu kanapy koc. Ten sam co wczoraj. Zerknął na Avicię, później na Percyvalema. Żadne z nich nie wyglądało na zainteresowanych przejęciem mięciutkiego kocyka na własność. Podreptał do niego, rozłożył i zarzucił sobie na ramiona. Gdyby był sam, zamruczałby z zadowolenia, póki co przymknął tylko oczy, zaciągając się zapachem, który osiadł między delikatnym włosiem. Wszędzie truskawki!
       Przysiadł na skraju oparcia wypoczynku, jakby ktoś miał zaraz skarcić go za brak manier i wyprosić z pomieszczenia.
       – Mmm, dobrze. Niech będzie woda. – Poczekał, aż Percy przyniesie mu szklankę z napojem. Nim zaczął z wolna sączyć, powiedział ciepło: – Dziękuję raz jeszcze.
       – Nie ma za co. – Skinął głową z uśmiechem po czym przeniósł spojrzenie na Avi, która dokończyła spokojnie stronę. Dopiero wtedy książka wróciła na swoje miejsce czekając na kolejnego czytelnika.
       – Czy Antonio i Eadred już wstali? – Zapytał na co ta zaprzeczyła mówiąc, że ich jeszcze tego ranka nie widziała. Zrobią więc tak jak proponował Vieri zaczynając od pobrania wszystkiego od niego. Gdy więc brunet wypił wodę cała ich trójka udała się do jasnego, skąpanego w promieniach słońca laboratorium. Tam Vieriemu został ponownie wskazany fotel.
       – Jak ręka? Napotkałeś jakieś nieprzyjemności? Dyskomfort? – Zapytała go idąc umyć ręce i przygotować wszystkie potrzebne jej narzędzia. Włączyła też potężną przestrzeń ekranów holograficznych na których przez chwilę zamigotały sylwetki wszystkich Vesta z ich parametrami życiowymi, to jednak zostało szybko przez nią zrzucone w mniej widoczne miejsce. Przynajmniej do momentu w którym Percyvalem nie postanowił rzucić okiem na samego siebie, na swoje ciśnienie, saturację, rytm. Przyglądał się parametrom dłuższą chwilę i niepocieszony, nie odkrył nic niepokojącego. Postanowił więc w międzyczasie zrobić sobie ogólny skan, skoro i tak nie był bezpośrednio potrzebny.
       Avicia przebrana w idealnie czarny strój usiadła obok Vieriego, na małym taborecie bez oparcia. Uśmiechając się do niego pogodnie dotknęła jedną dłonią jego ręki w zgięciu łokcia, drugą położyła na jego szyi pozwalając sobie sprawdzić jego ogólny stan zdrowia.
       – Jak sypiasz? I jak u Ciebie z jedzeniem? – Robiła spokojnie wywiad co jakiś czas odsuwając od niego dłonie których palce zginały się do środka w szybkich ruchach. Na jednym z ekranów koło których stał Percy zaczynały się pojawiać poszczególne słowa. Vieri miał właśnie zakładaną vestaliańską kartę informacji o stanie zdrowia. Kolejne pytania dotyczyły chorób przewlekłych, alergii, ostatnich przebytych infekcji. Dzięki temu wszystkiemu będzie miała nieco ułatwione zadanie i chociaż zajmowało to trochę czasu, skompletowała wszystko co musiała wiedzieć.
       – Zaczniemy od śliny. Później krew i Ci podziękuje. – Zapewniła przez chwilę uciekając spojrzeniem w bok, na Smoka który odwijając rękawy koszuli właśnie kończył skan w długich rękawie medycznym. Urządzenie przypominało ciśnieniomierz jednak nasuwane było na obie ręce na raz, od dłoni aż po ramiona. Sprawdzało podstawowe funkcje życiowe oraz prześwietlało w podstawowym zakresie wszystkie organy. Zmarszczyła brwi jednak ze względu na obecność kogoś postronnego, nie zapytała go czy wszystko dobrze. Zamiast tego spojrzała na ekran gdzie powoli pojawiały się linijki z wynikami: ciśnienie w normie, saturacja w normie, oddech nic szczególnego, puls w normie, temperatura… obniżona na tyle znacząco, że drgnęła niespokojnie, wskaźnik zapalił się na czerwono.
       – Siadaj. Zaraz podejdę. – Mruknęła na co Smok klapnął na krześle przy hologramach zaczynając śledzić parametry innych. Szczególnie interesowali go Bliźniacy pod kątem wytrzymałości ale zerknął też jakoś tak mimowolnie na Eadreda, chociaż obawiał się co podsunie mu umysł gdy zobaczy za wysokie tętno.
       – Dobrze, jeszcze krew i będę miała wszystko. – Medyczka całe swoje skupienie przerzuciła z powrotem na Vieriego od którego chwile wcześniej pobrała wymaz. Teraz w jej ręce znalazła się metalowa igła oraz dwa cylindryczne pojemniki na próbki.
       – Była tkliwa kilka godzin po tym jak się nią zajęłaś. Z czasem wrażenie ustąpiło. – Rozsiadł się wygodnie na fotelu, ramiona nadal otulał mu koc. – Poza tym wszystko w porządku, stosowałem się do zaleceń i smarowałem ją maścią, którą mi dałaś. Nie narzekam. Czasami swędzi, ale to dobry znak. Goi się.
       Z braku lepszych zajęć, śledził poczynania jasnowłosego Vesta. Oglądał z nim digitalową sylwetkę ukazaną w formie przestrzennego obrazu, z odbiegającymi od niej liniami prowadzącymi do kilku paneli zapisanych w niezrozumiałym dla niego języku. Po wykresie pomiaru tętna zorientował się, że mogą opisywać dobrostan wraz z funkcjami życiowymi.
       Percyvalem. Niebieski odcień na jego skórze już więcej się nie pojawił. Vieri był pewien, czy to dobry, neutralny czy zły znak. Chciał wierzyć, że dobry.
       – Ani jedno, ani drugie nie sprawia mi problemów. – Drgnął czując na sobie jej znacznie cieplejsze palce.
       Na pozostałe jej pytania odpowiedział rzeczowo, zgodnie z aktualnym stanem wiedzy na temat swojego zdrowia. Był jak każdy przeciętny człowiek. Za dzieciaka zaliczył prawdopodobnie wszystkie możliwe choroby zakaźne, co miało związek z kształtowaniem się odporności: od różyczki przez ospę po zapalenie oskrzeli. Nie chorował na nic przewlekle – przynajmniej nie zauważył, by coś mu było – nie miał alergii pokarmowych, ani wziewnych, ani kontaktowych. Ba! Nawet kończyny nie miał złamanej ani zwichniętej. Tak naprawdę, oprócz niedożywienia i sezonowych infekcji wirusowych oraz bakteryjnych, które łapał jak dzieci Pokemony, nic ze strony zdrowotnej Vieriemu nie dolegało.
       Jednak go nie poćwiartowali, a całość wyglądała jak standardowa procedura diagnostyczna. Ciekawe czy na wyniki będą bardzo długo czekać. Z vestaliańską technologią powinno pójść szybciej i o wiele sprawniej.
       Długi sterylny patyczek zebrał ślinę z wewnętrznej strony policzka. Avicia włożyła go do czystej probówki, zakręcając nakrętkę, żeby od razu włożyć w puste miejsce w górnym prawym rogu na przezroczystym stojaku. Całe szczęście, zabieg nie przypominał pobierania wymazu pod test PCR, Vieri podczas pandemii miał ich wykonywanych kilka i nie wspominał tego szczególnie dobrze. Aż go nos zagilgotał!
       – Avicia? – Spojrzenie Medyczki utkwiło w jego twarzy. Słuchała. A on nagle stracił całą zgromadzoną odwagę. – Zanim krew, może wcześniej zerkniesz na Percyvalema? – Wcześniej kazał mu się nie przejmować. Vieri jednak miał cały czas z tyłu głowy jego podejrzany stan. Fakt że i teraz jego poczynania nie przeszły niezauważone, musiały świadczyć o powadze sytuacji. Miewał tak często po atakach? Szczerze życzył mu, aby nie. – Rano był taki moment, że zrobił się odrobinę... niebieski. – Palcami nakreślił obszar, gdzie ulokował się vestaliański rumieniec. – Czy to u was normalne? Co prawda tłumaczył że to przez jakiś uraz z ostatniego ataku, ale wolałbym żebyś się upewniła czy z nim wszystko dobrze. Badanie krwi nie ucieknie.
       W tym jednym momencie Vieri sprawił, że dwójka najbardziej doświadczonych Vesta: Avi przez jej wiek i wiedzę, Percy ze względu na zajmowane stanowisko oraz wiążące się z nim liczne obowiązki; spojrzeli na niego z uwagą godną najwspanialszego mówcy. Medyczka delikatnie zdziwiona, jej czoło zmarszczyło się w geście zastanowienia zanim w ogóle postanowiła spojrzeć na swojego dowódcę. Percy zaś. On siedział niebieski jak dojrzała jagoda w promieniach zachodzącego słońca. Z lekko uchylonymi ustami kompletnie nie dowierzał, że osoba która w jego mniemaniu powinna go zaledwie tolerować, jak nie nienawidzić za to jakie podejmuje o niej decyzje, właśnie porzuciła logiczne chęci zrzucenia ze swoich barków niewygodnego obowiązku na rzecz czego? Lekkiego zakłopotania którego doświadczył niespełna godziny temu?
       – Eadred zaraża. – Stwierdziła w ojczystym języku na co on natychmiast, aż podniósł na nią głos!
       – Nie! – Obruszył się chociaż nie chciał żeby Vieri widział jak mocno to co powiedział go dotknęło. – Jestem mocno wyziębiony, bardzo. Miałem drobny problem w nocy, oberwało mi się. Mam podwyższone ciśnienie, boli mnie w piersi i dudni mi w głowie. Daj mi coś na uspokojenie i tyle. Najlepiej w ciepłej kroplówce. – Mówił mocno roztrzepany na co Medyczka uśmiechnęła się pod nosem.
       – Oby na nikogo więcej już nie przeszło – Głośne “ugh” ze Smoczego gardła sprawiło, że ta się melodyjnie zaśmiała.
       – Szanowny Generał Smok rzeczywiście ostatnio ma problemy zdrowotne. Ale nie musisz się o niego martwić, jest pod dobrą opieką. Dojście do siebie po niektórych obrażeniach po prostu zajmuje dłuższą chwilę. – Wróciła do płynnej włoszczyzny tłumacząc Vieriemu, odpowiadając na jego prośbę. – Zajmę się nim jak tylko skończe z Tobą, muszę mu poświęcić nieco większą uwagę. Ten niebieski kolor… może być niepokojący. Dziękuję, że jesteś w stosunku do niego taki czujny. – Zapewniła ciepłym tonem, realnie mu dziękując i wbijając szpileczkę w smoczy tyłek, zaraz też odwracając się w stronę drzwi kiwnęła głową na przywitanie.
       Jak na zawołanie, próg obszaru medycznego właśnie przekroczył Eadred z Antonio. Dwójka panów prowadziła dyskusję do momentu aż nie zainteresowali się otoczeniem. W tym jednym momencie Smok odwrócił się plecami do wszystkich na obrotowym taborecie żeby ukryć kolor rozlewający się mu aż po obojczyki, szkoda że jego hologram nadal migał mocno skaczącymi parametrami: wzrosło mu ciśnienie, puls i chwilowo mocno skoczyła do góry temperatura ciała, ta jednak zaczęła spadać, za nisko, Medyczka musiała się więc tym zająć. Ale zanim, z lubością obserwowała jak blondyn z brunetem wymieniają się bardzo znaczącymi spojrzeniami, a Eadred kołyszącym się krokiem nie wróżącym nic dobrego zbliża się do swojego przyjaciela.
       Avi w tym czasie dzielnie wróciła do pobierania krwi rzucając tylko do Antonio żeby też się przygotował.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {17/03/24, 07:50 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 N6yikZO
Niedziela, 3/3 dzień Vesta

       W jego życiu powinno być zarówno mniej jak i zdecydowanie więcej takich nocy. W momencie gdy się już uspokoił – swoje hormony oczywiście – i zasnął, spał jak zabity. Trzymając dłonie na otulającym go gorącym ramieniu nie pozwolił żeby ciepło to w trakcie nocy zniknęło. Kręcili się, to normalne. Też po raz pierwszy spali razem więc musieli się do siebie nauczyć, zajmie im to pewnie jeszcze nieco czasu ale, och! Obudził się w tak błogim stanie zarówno fizycznym jak i psychicznym.
       Jedną rękę wsuniętą miał pod poduszkę na której leżał Eadred dłonią obejmując mu pierś, druga przerzucona była przez jego bok w taki sposób, że palce ich dłoni delikatnie się splatały. Gdzieś w trakcie nocy role się odwróciły, teraz Vesta był małą łyżeczką w ich sennej pieszczocie.
       Nieco zasnutę mgiełką sennych marzeń jasne oczy otworzyły się gdy zegarek przekroczył godzinę dziesiątą. Policzkiem wtulony w silne ramię pokryte tatuażem początkowo tylko się lekko odsunął. Mlaskął cicho rzucając okiem czy go nie obślinił. Wszystko było możliwe w taką noc jak ta. Szczęśliwie czekoladowa skóra była sucha, wrócił więc twarzą na swoje miejsce jeszcze na moment zamykając oczy. Otulał go intensywny świeży zapach nektarynek, był wygrzany, i co najważniejsze wyprzytulany. Ogon nadal trzymał go za łydkę, nie chciał się za mocno poruszać żeby nie obudzić Eadreda. Zasługiwał na odpoczynek, na tyle snu żeby się nasycić, dając jednocześnie blondynowi okazję żeby spojrzeć na swoje spokojne oblicze.
       Był cudowny. Jego ciało falowało przy każdym głębokim oddechu, ciemne rzęsy zasłaniały niczym kotara na scenie miodowe spojrzenie co jakiś czas drgały, musiał śnić. Hebanowo ciemne włosy rozlewały się po jasnej pościeli zachęcając go żeby wtulił w nie nos, napawał się ich zapachem. Ręka przerzucona przez jego bok rozpoczęła swoją powolną wędrówkę, nie mógł się oprzeć. Chciał go tylko delikatnie dotknąć. Palcem wskazującym obrysował środek słodkich w smaku ust, po ich krawędzi zjechał na ciepły policzek czując pod puszkami wyraźną łuskę, dotarł do oka które pogładził po powiece. Ostatecznie cała dłoń spoczęła na jego policzku, a on lekko się nachylając, przyłożył usta do drugiego polika.
       Gdy się odsunął miodowe oko uważnie go już śledziło. Uśmiechnął się do niego lekko zakłopotany i już chciał przeprosić że go obudził gdy ponownie zmienili pozycję. Eadred zmienił bo on się nie zdążył opamiętać i już był szczelnie przytulony do szerokiej piersi. Westchnął cicho zadowolony jeżdżąc nosem po jego mostku po czym lekko się odsunął. Dłonie zostawił na jego piersi kreśląc leniwe okręgi palcami, chciał jednak patrzeć na jego twarz. Pierwszy raz mógł doświadczać rozbudzającego się przyjaciela i nie chciał tego ominąć.
       – Dzień dobry. – Znowu pogładził go po policzku. – Wyspany? – On był, wypoczęty i świeży ale przy tym cholernie głodny.
       Ich pierwsza wspólna noc. Wyobrażenia umysłu przesyconego na co dzień erotyzmem nie tak ją rysowały. Niemniej Eadred był w pełni usatysfakcjonowany tym, jak się sprawy potoczyły.
       Budził się parokrotnie. Pierwszy raz około siódmej. Wyprostował tułów z rogalika, w jakim przeleżał czas do tej pory, rozciągnął palce u stóp. Wstałby, gdyby nie rozkoszny widok śpiącego Rossa, jego małego aniołka. Z zamkniętymi oczami wyglądał właśnie tak. Jak niewinny, uroczy chłopiec, którym należało się odpowiednio zaopiekować, który byłby w stanie każdemu przychylić nieba, gdyby tylko mógł. Uśmiechając się sam do siebie, Eadred przeleżał dobre pół godziny w bezruchu, tylko po to by móc na niego patrzeć. Tak zwyczajnie. Bez podszeptów wybujałej wyobraźni, pielęgnującej rządzę.
       Po pewnym czasie powieki zaczęły na nowo ciążyć. Przymknął je na chwilę (mógłby sobie rękę uciąć, że na chwilę!), podczas gdy minęła godzina. Ta sama sytuacja powtarzała się jeszcze dwa razy. Otwierał powieki, upewniał się, że blondyn śpi, poświęcał moment żeby się nad nim pozachwycać i zapadał w kolejną drzemkę.
       Na dobre obudziły go smukłe palce przemierzające drogę od ust do policzka. Chciał sprawdzić, co też chodzi po głowie aniołkowi, więc jeszcze chwilę się nie ruszał. Aż słodki całus nie przyozdobił skóry we wgłębieniu między kością jarzmową a żuchwą.
       Czarnowłosy gwałtownie odwrócił się, by zamknąć Antonia w ciasnym uścisku. Ucałował czubek jego głowy z głośnym "mwah". Ogon pomerdał wesoło.
       – Witaj, mój drogi. – Wymruczał pod wpływem dotyku. – Wypoczęty jak nigdy. Mam nadzieję w najbliższej przyszłości nie doświadczyć niczego podobnego… z pewnych wyjątkowych względów. – Szelmowski uśmiech zapalił w oczach mieniące się na złoto iskierki. Oby Antonio zrozumiał ukryty sens przesłania. – A ty? Jak minęła noc? Nie kopałem cię zbytnio? Podobno strasznie się wiercę. Czas na kawę i śniadanie czy kawę i prysznic?
       Jakże mógłby podejrzewać, że Eadri ominie okazję na podryw. Nie docenił go przez co przez sekundę do niego nie dotarło o czym mówi. Jego zaspany umysł jednak szybko się zreflektował napędzając kolejne seksowne wizję na które zamrugał szybko. Zaraz jednak się zaśmiał i kręcąc głową z niedowierzaniem, szturchnął go pięścią w cycka.
       –Tą rundę wygrałeś. – Zaśmiał się zaraz obejmując go za szyję żeby pocałować go jak należy. Wykrzywione w zaczepnym uśmiechu usta bardzo go kusiły.
       –Na–ah. Zasadniczo coś do czego ja mógłbym się przyzwyczaić to jak mnie gnieciesz. Bardzo miłe uczucie. – Zamruczał niczym zadowolony kociak po to żeby znowu znaleźć jego usta w gorącym pocałunku. – Poza tym ja się ślinie, jesteśmy kwita. – Parsknął.
       Słuchając kolejnego pytania zaczął kreślić okręgi na jego ramieniu, zaraz palec przejechał po obojczykach po czym złapał go za brodę.
       –Prysznic z Tobą i kawa nago. – Cmoknął go w dolną wargę którą lekko przygryzł. – Śniadanie podane na seksownym ciałku i mogę zaczynać dzień. – Skoro tak się bawili od rana. – Jeszcze jakieś fantazje na dzisiaj? – Prychnął rozbawiony schodząc niżej żeby wtulić się w jego cycki. Idealna poduszka.
       –Nie wiem czy do tej próbki krwi mogę coś zjeść. Musimy zapytać Avi. – Kusiło go ścisnąć mu tyłek. Idealne bułeczki. – Mam nadzieję, że nie będzie mnie długo trzymać bez kawy. Wstajemy?
       I znowu płonął przez jego słowa. Do tego ten całus! Nic dziwnego, że z potulnego obserwatora, który jedynie rzucał sugestywnymi zaczepkami, zmienił się w niezaspokojoną bestię. Kolano będące po zewnętrznej stronie przerzucił za biodro podjudzającego, ciągnąc za sobą resztę ciała, a opadłszy pośladkami w okolicy gładkich bokserek, położył rozochocone dłonie na wysokości żeber. Przywarł blisko, pierś do piersi.
       – Znowu zaczepiasz… – Niski głos wibrował w uszach. – Więc najpierw wezmę, co moje.
       Gwałtownie natarł na usta, wciągając nosem powietrze. Eadred całował równie namiętnie co przy rozstaniu po ich pierwszej randce. Zachłannie i mocno. Wkrótce do pieszczot dołączyły ręce, które z żeber przeniosły się wyżej, do środka. Kciuki musnęły na raz oba delikatne sutki, badając reakcję. Już od dawna chciał ich dotknąć. Oporu nie było, więc górna wargę polizał samym tylko koniuszkiem rozdwojonego języka, w tym czasie duże palce wcisnęły się lekko w środek brodawki, a zatoczywszy na nich powolny obrót, przejechały po całej długości piersi.
       Pocałunki naznaczyły skórę od policzka po szyję wilgotnymi śladami, lecz to wcale nie na szyi zakończył. Odsunął się nieznacznie po to by swobodnie móc sięgnąć ucha. Najpierw ucałował jego krawędź, później wziął je między zęby i delikatnie przygryzł. Mokry całus za uchem, tak wspaniale pachniał w tym miejscu! Język sam wysunął się spomiędzy warg i przejechał po płatku. Chciał więcej. Ale robiło się niebezpiecznie, czuł narastające napięcie między własnymi nogami, a i pod pośladkami robiło się twardo.
       Dość.
       Ostatni całus wylądował na rozgrzanym do czerwoności policzku, a Ead przeturlał się z Antonia na własne plecy.
       – To co to tam było o tej randce? – Zaśmiał się cicho. Oczy miał przymknięte, by łatwiej mu było opanować żar eksplodujący w żyłach.
       Nie spodziewał się, a jednak miał nadzieję. Eadred sprowokowany usiadł na nim sprawiając, że on, leżąc spokojnie, spojrzał na niego z ogromną prowokacją, “zrób to”. Na obietnice “zabrania co jego” poczuł jak po całym ciele przebiega deszcz, pragnął go, nie mógł się doczekać aż po raz kolejny przekroczą granicę zdrowego rozsądku. Uwielbiał go takiego. Zamruczał gardłowo, a gdy wpił się w jego usta, natychmiast odwzajemnił pieszczotę. Całował się z nim mocno, namiętnie, z pasją. Całował go jakby jutra miało nie być, jakby te usta były tylko jego, spragniony. Podniecał się, stawał się coraz cieplejszy, płonął z gorąca! Złapał go za pośladki. Idealne bułeczki które ścisnął, naparł nimi mocniej w dół na napęczniałego penisa. Zaczął się o niego ocierać falując zwolna biodrami, nie spieszył się, nie chciał go przestraszyć, nie chciał wyjść na hipokrytę, ale tak mocno pragnął dotyku, tego jednego specyficznego który przyniósłby ulgę napięciu.
       Spiął się gdy pierwszy raz został dotknięty po sutkach. Drugi raz już musiał być zamierzony, sapnął w jego usta jeszcze mocniej podniesiony, jeszcze chwilę i straci głowę. Mógł go tak dotykać ile chciał. Biodra nadal poruszały się w takt swojej melodii, ocierały między pośladkami, był coraz bliżej krawędzi wyznaczonej granicy. Dał się pieścić, wystawił szyję, pierś, uniósł brodę.
       Znowu głośno sapnął. Przygryzł wargę chcą to nieco zatrzymać, nie dawał rady.
       –Nie przerywaj. – Wychrypiał na wydechu, też chciał go tak potraktować, chciał się odwzajemnić w tym mrowieniu w żołądku, w cieple, podnieceniu.
       Wszystko ustało.
       Zasapany, podniecony, rozegrzany. Leżał plackiem na pościeli dysząc jak po przebiegnięciu maratonu.
       –Jesteś okrutny. – Przyznał zamykając oczy. Dziesięć…. Dziewięć… osiem… nie pomogło. Siedem… sześć… pięć. Nabrzmiała wypukłość zaczynała sprawiać dyskomfort, chciał się dotykać, nie. Chciał żeby on go dotykał, żeby wziął do ust, żeby się kochali.
       –W dupie mam randki, kiedy uprawiamy seks? – Zapytał zaczynają się śmiać. Chyba nie miał w sobie tyle silnej woli. Przetoczył się na brzuch żeby nie czuć tego wstydu za swój stan.
       –I nagle nie potrzebuje kawy… – Mruknął w poduszkę zaczynając się śmiać.
       Wiedział, doskonale wiedział co Antonio przeżywa. Jakie męki. Bo przeżywał dokładnie to samo i pluł sobie w brodę, że w ogóle przestał. Że wziął sobie do serca wczorajsze słowa, kiedy mógłby po prostu!...
       Jego penis był nabrzmiały, wilgotny od potu i słodkiej wydzieliny, którą produkował. Domagał się uwagi. Dotyku. Gdyby nie resztki zdrowego rozsądku, uwolniłby go spod bielizny, wziął rękę i z imieniem Antonia na ustach dogadzał sobie, dopóki by nie doszedł. Przygryzł wargę. Kurwa, jaki był głupi.
       – Najchętniej teraz – wydyszał z nadzieją, że Nio nie żartował z tym pytaniem, tylko mówił szczerze. – Cholernie chciałbym w ciebie wejść.
       Nie wierzył, że mógł być takim idiotą. Nie sądził, że kiedykolwiek głupota czy miłość czy jakkolwiek by tego nie nazwał, uderzy mu tak mocno do głowy. Podniósł się. Powoli, na rękach, patrząc w poduszkę zanim spragnione spojrzenie nie padło w miodowe tęczówki. Ile razy o nim fantazjował? Od tych kilku lat?
       Znowu się zbliżył, pocałował go. Głęboko, spokojnie aczkolwiek zacierając wszystkie dotychczasowe granice. Pieścił go językiem, spłatał je w tańcu wzajemnej namiętności, pragnienia. Sapnął gładząc go po policzku aż nie zaczął wodzić ręki niżej. Odwdzięczył się za pieszczenie sutków, poświęcił im dłuższą chwilę po czym ręka powiodła jeszcze niżej.
       – Albo zatrzymasz mnie teraz… – Mruknął zatrzymując się na jego podbrzuszu. Nie powstrzymał. Pozwolił żeby jego dłoń objęła twarde przyrodzenie, żeby usta odnalazły delikatny skrawek szyi, przygryzł go, oblizał i zszedł niżej, w stronę obojczyków. Trzymał go. Przez bieliznę ale obejmował całą nabrzmiałość. Zaczął poruszać ręką w górę i w dół badając jego strukturę. Chciał go polizać, nie mógł ale chciał. Wrócił więc do ucha które zaczął przygryzać.
       Jeszcze mógł go zatrzymać.
       Eadred był niebieski. Granatowy. Już nie tylko na twarzy, na całym ciele, od głowy zaczynając, po palce stóp kończąc. Rzecz jasna w niektórych miejscach mniej niż bardziej, w innych bardziej niż mniej. Po ciele, zwłaszcza po podbrzuszu, ale też w krzyżu, płynęły elektryzujące dreszcze. Podniecenie wylewało się z niego jeszcze bardziej niż sekundę temu.
       Dotknął go ręką, a on nie mógł nic zrobić, jak tylko jęknąć. Pal licho sutki! Ich pieszczenie było przyjemne, ale nie tak jak to! Antonio poruszył ręką, a Eadred wciągnął w płuca całe powietrze z głośnym świstem. Czy był świadom, co robi? Na co się skazuje!?
       Naprawdę lubił igrać z żywym ogniem.
       Palce zacisnęły się na pościeli, a z rozchylonych ust wydobył się jeszcze jeden jęk, głośniejszy. Jeszcze chwila i sam zacznie błagać go, by w niego wszedł. Dlaczego to sobie robili?
       Koniec zabawy w półśrodki, pomyślał. Rozpalone dłonie odnalazły gumkę czarnych bokserek, gdy się odrobinę podniósł. Lecz zamiast zerwać je z jego pośladków, zaczepił o gumkę palce i z całej siły pociągnął, zmuszając mężczyznę do zmiany pozycji. Posadził go na sobie, a sam oparł plecy o zimną ścianę. Chwycił go za brodę i agresywnie przyciągnął do siebie, chcąc wgryźć się w jego usta białymi zębami. Druga ręka została na biodrze, nadając ich ruchom tempa. Poruszył zdecydowanie biodrami, a ich penisy otarły się o siebie przez materiał bielizny. Sapnął nerwowo, ale nie przestawał.
       – Doigrałeś się – warknął mu do ucha. Nio robił z nim co chciał, a on nie pozostawał dłużny. Skoro cały czas, mimo rozmów, dążyli do tego typu atrakcji, to może zamiast z tym walczyć, powinni odpuścić i przyjąć z całym błogosławieństwem? Antonio za każdym razem najpierw uwodził go, prowokował, popychał na skraj, a później prosił, by go powstrzymał lub sam się oddalał. Raz mógł się powstrzymać, ale teraz… zabrnęli za daleko.
       Słodkie jęki jakie z siebie wydawał były dla niego tylko paliwem, przyzwoleniem na więcej. Nie krępował się. To i tak zaszło już za daleko, a napięcie kilku ostatnich dni i tak nie dawało im spokoju. Musieli coś z tym zrobić.
       Dotyka go, mocno, namiętnie, pieszcząc każdy kawałek skóry który pod naporem języka zwiększał przyjemność. Doprowadziło ich to ponownie do tak przyjemniej pozycji. Wystarczyło pozbyć się bielizny, obydwaj byli gotowi na więcej, chciał żeby w niego wszedł, żeby odjął mu rozum penetrując go. Eadred miał jednak inne plany i gdy tylko zaczął się o niego ocierać, Antonio podpalał tempo i intensywność.
       Byli tak blisko, całowali się głęboko, namiętnie, tracąc oddechy, zdrowy rozsądek.
       Ocierali się, mocno, napierając na siebie. Nie mógł wytrzymać. Jego dłoń zjechała w dół po umięśnionej piersi, dopomógł im w szczęściu zaciskając palce na obu nabrzmiałych prąciach. Pomagał mocnym uściskiem, pieścił palcami i jego i siebie. W końcu musiał wziąć głębszy oddech, odsunął się od jego ust sapiąc rytmicznie.
       Było tak przyjemnie, był tak blisko.
       Ead jęknął znowu, jak dobrze! Gdy palce objęły ich w szczelnym uścisku, aż zarzucił wyżej biodrami. Koniec półśrodków.
       Złapał za kształtne pośladki, wbił w nie palce i ścisnął. Wciąż za mało. Potrzebował czegoś jeszcze, chciał więcej. Biodra zmniejszyły intensywność falujących ruchów, a on zakradł się palcami lewej ręki pod czarną bieliznę od wewnętrznej strony ud. Środkowy zatrzymał się przy dziurce, którą objechał dookoła, później kilkukrotnie potarł od góry do dołu. Chciałby wejść w niego, teraz jeszcze bardziej niż wcześniej.
       Druga ręka również nie próżnowała. Ponownie zahaczył paliczki o gumkę, tym razem jednak poruszył materiałem w dół, odsłaniając część nabrzmiałości. Na widok główki oblizał uchylone usta. O ileż przyjemniej byłoby, gdyby go lizał. Chwycił go mocno, kciukiem pieszcząc główkę. Lewy środkowy palec nacierał mocniej na dziurkę. Wreszcie wsunął się na długość całego paznokcia, Ead zareagował na to miarowym ruchem ręki na penisie, poruszał nią w górę i dół, a kciukiem jeździł po śliskiej główce. Wsłuchany w sapnięcia i stęknięcia, próbował dostosować swoje ruchy do potrzeb Antonia.
       Przestał myśleć. Skończył już rozważanie czy robią źle czy dobrze. Po prostu robili to, płynęli z nurtem pożądania, a to wzrastało z każdym kolejnym gestem.
       Częściowo rozebrany rzucił okiem w płonące spojrzenie miodowych oczu, nie chciał go powstrzymywać, uwielbiał taką pieszczotę i jeżeli tylko partner miał na to ochotę, nie będzie oponował. Nie spodziewał się natomiast, że Eadred tak sprytnie i łatwo odnajdzie i zacznie pieścić go od tyłu. Początkowo mocno się wyprostował, raczej z zaskoczenia niż bólu, przynajmniej do chwili gdy oporu mięśni nie pokonał jeden z palców, sapnął ciężko czując jak po ciele przechodzi mu dreszcz. Złapał go za szczękę i mocno pocałował chcąc zagłuszyć swój głos ale i zaspokoić chęć na głęboką pieszczotę. Wsadził mu w usta język i wykradając urywane oddechy drżał mu w ramionach.
       Nie chciał pozostawać też mu dłużny, jedną ręką cały czas go dotykał. Nie rozebrał nie mając po prostu takiej możliwości w obecnej pozycji ale udało mu się wsunąć dłoń w bieliznę i z należytą dokładnością go pieścić. Z ulgą też przyjął fakt, że pod palcami niewiele się różnili, liczył tym samym, że uciskanie czy pocieranie przy główce będzie mu sprawiało tyle samo przyjemności co jemu.
       Apropo jego przyjemności, nie wiedział kiedy ale zaczął się lekko poruszać. Chciał jeszcze więcej, a jednocześnie był o pełen uwagi krok od szczęśliwego finału.
       – Dochodzę. – Szepnął na wdechu do szpiczastego ucha które zaczął przygryzać. Wkradła się mu do serca odrobina żalu, że nie mógł wytrzymać więcej, mogliby pójść jeszcze krok naprzód. Ale z drugiej strony, może tak było bezpieczniej.
       Przyspieszył na jego ciche wyznanie. Obiema rękami, dokładając w międzyczasie drugi palec. Zadrżał. Też był blisko szczęśliwego końca, ale trochę jednak brakowało. Troszeczkę.
Czuł jak się spina, a wraz z kolejnym pchnięciem, wykrzywia odcinek lędźwiowy w delikatny łuk. Pojedyncze jęki wybiły się ponad mlaszczące dźwięki, wypełniając na chwilę przestrzeń pokoju, a Ead zorientował się, że na brzuch i klatkę piersiową spada mu coś ciepłego, gęstego i okropnie lepkiego. Na chwilę zamarł z palcami w środku, podczas gdy penis w jego dłoni drgął z przyjemności.
       – Proszę, jeszcze chwilkę – zaskamlał, wypinając wyżej pupę.
        Antonio chyba ani myślał przestawać, bo ściskał go jakby jutro miało nie być. Ead sapał, łapiąc każdy oddech jak po przedłużającym się niebezpiecznie nurkowaniu. A pod sam koniec wstrzymał oddech tylko po to, żeby głośno jęknąć.
       Osunął się płasko plecami z powrotem na ścianę.
       Nie miał najmniejszego zamiaru zostawiać go niezaspokojonego. Należało im się obydwu, a skoro jemu zrobił tak ogromną przyjemność nie dość, że rozdziewiczając to jeszcze zaspokajając, otrzymał to samo. Pieścił go, gryzł w szyję i po ramionach, lizał skórę aż i on nie zaczął drżeć od fali orgazmu. Czuł jak po palcach spływa mu ciepła substancja, okleja skórę. Uwolnił go wreszcie ze swojego uścisku unosząc rękę do oczu. W tym momencie mocno się zdziwił, ciecz była podobnie lepka jednak kolor odbiegał od tego do czego był przyzwyczajony. Zasadniczo, sperma była po prostu czarna na co on zamrugał szybko ze zdziwienia. Nie miał zamiaru tego komentować, już nie raz i nie dwa dostał po głowie za nadużywanie swojego pojęcia normalności. Zamiast tego… zrobił coś zgoła innego. Rozsmarował pozostałość po ich przyjemności między palcami po czym wskazujący i środkowy na raz wsadził do ust kosztując.
       W tym momencie poczuł się trochę pokonany przez odkrywanie w nich różnic. Był słodki. W sensie ogólnie tak, Eadred potrafił być słodki i uroczy, chodzi o to, że w smaku był słodki. Oczywiście nie jak cukier czy owoce ale była to wyraźnie dominująca nuta. Przełknął ślinę jeszcze chwilę mlaszcząc żeby kosztować, dopiero teraz na niego spoglądając. Chwilę temu był zdecydowanie zbyt zafascynowany nowym doznaniem, ba! Był gotów rzucić jakimś sprośnym tekstem bo skoro on tak smakował to mógł mu zacząć obciągać codziennie i to ze szczerą przyjemnością. Ale! Eadred miał w sobie chyba za dużo krwi bo penis mu jeszcze nie opadł, a on siedział niebieski jak jagoda. I to przez co!? Przecież to on przed chwilą go srogo przeleciał. On tylko spróbował tego co od teraz będzie jego.
       – Co? – Zapytał rozbawiony. Pokręcił zaraz głową z niedowierzaniem po czym cicho mruknął gdy został pociągnięty do pozycji leżącej. Lekko się skrzywił bo właśnie przywarli do siebie brzuchami obydwaj oklejając się w wydzielinie, będą potrzebowali prysznica. Teraz i tak było już za późno na jakieś uwagi, objął go więc wygodnie za szyję i przytulił ocierając się o jego policzek swoim. – Wszystko w porządku? – Teraz nabrał obaw, musiał się nieco unieść i spojrzeć w miodowe spojrzenie. – Eadri?
       Czy Antonio właśnie...?
       Twarz nieskażona myślą, w głowie zionęła pustka czarnej dziury. Patrzył na widowisko przed sobą i nie wierzył. A później uwierzył, na co zareagował rozległym kobaltowym rumieńcem. Pokręcił głową, odpowiadając w ten sposób na pierwsze pytanie.
       To było gorące. Ead poczuł, że znowu ma ochotę, jego penis stwardniał, jakby przed momentem wcale nic się nie działo. Uznał że byłaby to przesada, chociaż i tak przekroczyli wszelkie poprzednie granice, strzaskali je jak mur z klocków. Przyciągnął blondyna bliżej, na chwilę zapomniawszy o spermie, która została mu na brzuchu. Ups...
       Martwił się? Dlaczego?
       – – Mmm, tak. – Uśmiechnął się słabo, przepraszająco wręcz. – Tylko... zrobiłeś mi ochoty na więcej. – Palcami wbił się głęboko w uda. – Dlaczego jej spróbowałeś?
       Dobre pytanie.
       Ucałował go w policzek chociaż czując pod tyłkiem narastającego, twardego… spojrzał na niego jak na wariata. Nawet jako nastolatek nie był taki napalony. Inaczej. Nie był tak łatwo gotowy do dalszej zabawy po pierwszej rundzie. Teraz tym mocniej czuł, że potrzebowałby chwili, jakkolwiek Eadred był seksowny i go pociągał, zabawa na wstęp musiałaby być nieco dłuższa.
       – Wybacz, tym razem niezamierzenie. – Wymruczał wracając do przytulania go. Ścisnął nieco mocniej na znak, że wszystko było w porządku. Sam też potrzebował chwili bliskości żeby się w tym upewnić. Wszystko było między nimi dobrze. – To była czysta ciekawość i powiem Ci, chyba polubię ten smak. – Uśmiechnął się zaczepnie pocierając swoim nosem o ten jego. – Następnym razem z przyjemnością połknę całość. – Wyszeptał mu do ucha obiecując już coś więcej niż samo ocieranie się. Aż sam się nie mógł doczekać, jednak łatwej się podniecił niż by przypuszczał.
       – Ide pod prysznic. – Odkleił się od niego, bardzo dosłownie, patrząc na bałagan jaki dookoła siebie zrobili. – Mmm, idziemy obydwaj pod prysznic. – Poprawił się patrząc na niego z lekkimi przeprosinami w oczach. Nie chciał… żeby to tak wyglądało.
       – Polubisz? – zdziwił się. Zerknął w dół, na swój brzuch przysłonięty jego nagim ciałem. Może ostało się nieco, może też powinien go skosztować. – Różnimy się w smaku? – Nie żeby próbował swojej! Nawet nie wiedział jaki to smak, czy słodki czy słony, nie próbował. Ale jeżeli smakował jak pachniał, była nadzieja, że Antoniowi może się to podobać. – Hah, żeby połknąć, musiałbyś…
       Dotarło. Penis otarł się nieznacznie o pośladki, strasznie mrowił od środka.
       – Och.
       Wyobraźnia rozszalała się na dobre. Blond czupryna między jego nogami, mokre odgłosy poruszającego się sprawnie języka, wargi zaciskające się ciasno na wgłębieniu żołędzi...! Zacisnął oczy wnętrzem dłoni. Był idiotą.
       – Czyli jednak, prysznic ze mną i kawa nago? – nawiązał do ich poprzedniej wymiany zdań.
       Brzuch wyczyścił sobie wytarganym spod materaca prześcieradłem, później zajął się Antoniem – przecież nie mogli paradować w tym stanie po korytarzu, nie wstydził się go, absolutnie, ale wolał by tego typu sprawy zostawały między nimi. Materiał przypominający w strukturze len, pięknie chłonął wydzielinę. Ead zawahał się w pewnym momencie, uświadomiwszy sobie, że... ludzka sperma nie była czarna, lecz biała. Interesujące. Przyłożył pościel do nosa, licząc że może zapach mu coś zdradzi.
       Wyczuł coś... niesłodkiego. Kwaśnego. Uśmiechnął się pod nosem.
       – Następnym razem ja próbuję ciebie – zarzekł się, czując na sobie spojrzenie szarobłękitnych oczu.
       Odrzucił zbite w kulkę prześcieradło z powrotem na łóżko, a sam podszedł do szafy po komplet czystych ubrań i ręczniki. Mokra bielizna przyklejała mu się nieprzyjemnie do ciała. Chciałby ją już zdjąć.
       – Różnimy. Znacząco. – Przyznał z zadowolonym uśmiechem, z lubością obserwując jak tym razem Eadred wysila szare komórki żeby połączyć pewne fakty, złożone obietnice. Sprawiło mu to ogromną radość, uśmiechnął się szelmowsko po czym pozwolił się wytrzeć. Przygryzł wnętrze policzka, narobił mu jeszcze problemów z praniem! A tak naprawdę wystarczyło sięgnąć do portfela, nie żeby kupił gumki… ale kupił gumki. Targnięty przyzwyczajeniem niżeli logiką ale kupił. Mogli sobie oszczędzić bałaganu.
       –Mmm, nie mogę się doczekać. – Zapewnił też wstając z łóżka żeby ukryć zakłopotanie tym co Vesta zrobił z pościelą, z jaką pewnością ją powąchał.
       Odnalazł plecak który ze sobą zabrał i zabierając komplet czystych rzeczy oraz spodnie z dnia poprzedniego, ruszył zadowolony do łazienki. To było niezwykle przyjemne uczucie gdy ciśnienie spadło, gdy umysł było nieco mniej pogrążony w gorączkowych myślach o seksie i mógł się z łatwością skupić na czymś innym. W ogóle, miał wspaniały humor przez tą jedną słabość która pchnęła ich do zadowolenia siebie wzajemnie. Chociaż w głębi serca kotłowała się obawa i co jakiś czas jego oczy dla pewności oplatały całą sylwetkę wyższego bruneta, nic niepokojącego nie rzucało mu się jednak w oczy.
       Wzięli prysznic zaczepiając się już tylko słownie. Orzeźwiający olejek o zapachu cytrusów który tak mu się ostatnio spodobał ponownie ozdobił jego skórę. Woda zmyła lepkość, słodki zapach seksu, resztki zakłopotania czy niepewności. Jedyne co mu pozostało, tak intensywnie dobijając się o swoje racje to głód. Martwił się tylko, że napełnieniem żołądka utrudni pracę Avi. Więc to do niej udali się w pierwszej kolejności gdy już byli pachnący i absolutnie nie podejrzani z tym co się między nimi wydarzyło.
       Ich bliskość mogły jedynie zdradzać ocierające się o siebie wierzchem dłonie gdy przemierzali korytarz. Nikt jednak nie musiał być tego świadom, nikt nie musiał wiedzieć o łechcących go w żołądku motylkach.
       – Avi, wybacz że tak późno. – Zaczął wchodząc do labu w którym urzędowała już dwójka Vesta i ich nowy ludzki znajomy. Uśmiechnął się do wszystkich zgromadzonych, chciał kiwnąć głową do Smoka jednak zamiast tego, zamrugał szybko na widok granatowego odcienia skóry u siedzącego na stołku mężczyzny. Jakoś tak, niewiele myśląc, jego oczy powędrowały na Eadreda i gdy spotkały złote odpowiedniki, wymienili się znaczącymi poruszeniami brwi.
       “Też to widzisz?”
       “Co się stało”
       “Mmm, coś się stało”
       “O tak, coś na pewno”
       Szybka, niema wymiana zdań i poszedł podwijać rękawy koszuli jakby nigdy nic dając Eadredowi iść zabić przyjaciela jakimś idiotycznym tekstem. Chciałby to tylko słyszeć!
       – Dzień dobry Vieri, jak spałeś? – Zagaił go ciekaw czy chłopak będzie miał takie same spostrzeżenia jak on o gadzich legowiskach.
       Przyjemnie było się odświeżyć pod strumieniem ciepłej wody po ich "małym" wybryku. Teraz, gdy spłukał z siebie resztki własnego i cudzego nasienia, pozostał z rozpierającym pierś ukontentowaniem, który usta kazał mu trzymać w wiecznie szerokim uśmiechu.
       Fakt że praktycznie od razu porzucili skrępowanie uniemożliwiające normalną rozmowę i żarty – co można byłoby potraktować jako w pełni naturalną rekację w obliczu niedawnych wydarzeń – niezmiernie cieszył, budował nadzieję na kolejne szczęśliwe miesiące u jego boku. Jedyne co martwiło, to wrażenie, że Nio cały czas badał, sprawdzał, czy aby na pewno wszystko było w porządku. Było. W jak najlepszym. Po bardzo udanej nocy zaliczyli niemniej udany poranek, tyle. Eadred nie dawał mu żadnego powodu, by myślał że straci nim zainteresowanie, kiedy tylko "za bardzo" się do siebie zbliżą. Niemniej wszystko rozwijało się w takim tempie, że... sam już nie wiedział. Może obawy Antonia nie były nieuzasadnione.
       Dziś postawił na zgniłą zieleń – (standardowo już) bezrękawnik z półgolfem o barwie mchu zarzucił na tułów, na nogi zaś wciągnął jaśniejsze szarawary o znacznie mniej luźnym kroju, pas natomiast przewiązał szarfą w kolorze młodych paproci. Czuł się i wyglądał świetnie.
       A jeszcze świetniej poczuł się, kiedy razem z Antoniem przestąpili próg infirmerii i jego sprytne, bystre, miodowe oczęta z pionowymi źrenicami, zdolnymi wychwycić najmniejszy szczegół w otoczeniu, spoczęły na absolutnie płonącego na niebiesko Smoka! Wymieniwszy parę porozumiewawczych zerknięć z blondynem, Ead w podskokach (dosłownie) dopadł do hologramu z podstawowymi funkcjami życiowymi. Przejrzał je w pośpiechu, jedynie rzucił okiem i krzyknął na głos:
       – HA!
       Odczyty mówiły mu wszystko. Objawy znał aż za dobrze. Przez kilka pierwszych miesięcy był przecież u Avicii na tyłu przeglądach, tak często analizował ich wyniki, że teraz nie było najmniejszego problemu z postawieniem prostej diagnozy. A tak się zarzekał! A tak gardził!
       Przysunął się bliżej przyjaciela, złapał za siedzonko i z szaleńczym śmiechem przepchnął obrotowe krzesło na kółkach po całym pomieszczeniu, skupiając na sobie uwagę wszystkich pozostałych.
       – To część rytuału inicjacyjnego, proszę nie zwracać na nas uwagi. – Z rąk ułożył tubę, by głos lepiej niósł się po pomieszczeniu. Dalszą część wyszeptał Percyvalemowi zmysłowym głosem do ucha: – Gratulacje, bratku, teraz już oficjalnie witam w klubie.
       Przejechał po pomieszczeniu na swoim żwawym stołeczku bez żadnych oporów, bez mrugnięcia okiem czy protestu. Zamiast tego jego wzrok przypominający ten który miał proszący o smaczka szczeniaczek wylądował na twarzy złotookiego gdy ten stał nad nim szepcząc do niego.
       Złapał go.
       W pewnym momencie podniósł się gwałtownie do góry, złapał go za ubrania po czym pociągnął do najdalszego kąta pomieszczenia. Gdy się tam znaleźli przycisnął go mocno do ściany, wręcz nim uderzył, zaciskając na materiale na piersi dłonie dłuższą chwilę po czym bez słowa rozluźnił palce. Głowę chwilowo miał zwieszoną, dopiero po wzięciu głębokiego oddechu ostre spojrzenie skierował w ciepłe odpowiedniki przyjaciela.
       – Eadred. – Ton miał tak poważny, tak śmiertelnie odarty ze wszystkich emocji. Znowu nim uderzył o ścianę, lekko, nie chciał mu zrobić krzywdy. – Naprawdę się nie zakochałem. – Zaskomlał szarpiąc go teraz kilkukrotnie, jak dziecko matczyną nogawkę gdy nie kupiono mu lizaka.
       – Ty się bardziej znasz na ludziach, wiesz więcej. – Mówił do niego totalnie zdesperowany. – Czy każdy się tak zachowuje?! On właśnie powiedział Avi, że ma się mną zająć bo mam uraz z ostatniego ataku o czym go okłamałem bo się cały czas przy nim rumienie. Ale nie mówił tego tak o! Tylko jakbym był nie wiadomo jak ważną dla niego osobą! A wcześniej?!? Dotknął mnie i miał takie sarnie spojrzenie i mówił, że obiecałem go bronić i mi ufa, był tak blisko a później wrócił jeść jakby wcale nie…! – Szeptał do niego milion słów na sekundę próbując opisać to co miało miejsce w ostatnim czasie, było to tak nielogiczne, zaprzeczające wszystkiemu czego uczyła ich kultura, ich własne związki społeczne. – Ja nie jestem zakochany, ja jestem w tak ciężkim szoku, że zaraz na zawał zejdę. Przecież on mnie traktuje jak… jak… – Nie znalazł porównania ale w tym wszystkim było tyle ciepła, niewinności, miłości do bliźniego! Nie wiedział co ma robić. – No przecież ja oszaleje zaraz.
       Złapany za szmaty myślał, że tym razem przesadził, posunął się za daleko w żartach. Spiął się cały, ręce złożył w pięści na wypadek gdyby przyszło mu bronić się przed ciosami. Nic podobnego nie nadchodziło, natomiast Percyvalem wydawał się... zatracać w desperacji. Miotał się, zadawał mnóstwo pytań bez ładu i składu, z ich potoku Ead ledwo był w stanie wyłuskać początkowo sens, wyglądał tak... tak... jak Konstruktor czuł się na początku, kiedy Antonia zobaczył po raz pierwszy, mimo że sam uczuć tych nie uzewnętrzniał, tylko butelkował w sobie, popadając stopniowo w coraz większe szaleństwo.
       Wywrócił oczami, przypomniawszy sobie o małej, tyciej pierepałce.
       Vieri.
       Dlaczego to musiał być akurat on? Z wszystkich możliwych ludzi na świecie? Percyvalem nie mógł wybrać gorzej.
       Tylko że… nie wybierał. Serce samo wybrało.
       Jednak mógłby być to ktoś inny! Naprawdę! Oszczędziłoby to wszystkim sporej ilości nerwów, obaw, niepewności! Eadred nie ufał Zjawie, a dopóki wynik badań nie rozwieje wątpliwości, nie zamierzał okazywać chłopakowi więcej sympatii czy zainteresowania niż najmniejsze minimum (a i z tym było kiepsko).
       – Percy, po pierwsze – chwycił go za ramiona w taki sam sposób jak to robi ojciec pocieszający dziecko po porażce, poklepał, odbite od mięśni dłonie zrobiły głuche “klap, klap” – jesteś głupi. Po drugie, jesteś głupi. A po trzecie, nie wiem co kombinuje ten… – przez dłuższą chwilę szukał dobrego określenia, żeby nie rozjuszyć Smoka – nasz “gość”, ale normalni – zaakcentował to słowo – ludzie nie robią takich rzeczy bez powodu. Może cię lubi? – A może próbuje się wkupić w twoje łaski, idioto, chce nas zmylić. – Dałeś mu pokaz troski zarezerwowanej tylko dla kogoś bliskiemu sercu, resztę mógł sobie dopowiedzieć. Nie wiem. Bardziej mnie zastanawia, co z tobą. Bo wiesz – wredny uśmiech ukazał jego ostre kiełki – cyferki na medinfie kropka w kropkę przypominały mi coś, przez co sam przechodziłem. Siebie możesz oszukiwać, ale biologii nie oszukasz, Perc~
       Czy go uspokoił? Jego słowa na pewno zatrzymały bezsilne miotanie się Smoka, który teraz stał skulony, jakby stracił chęci do życia, patrząc gdzieś w pierś przyjaciela na której szukał punktu zaczepienia. Nie znalazł, jego oczy powędrowały na te wręcz parzące złośliwością. Owszem, był głupi. Ale na pewno się nie zakochał w człowieku w jeden dzień, nie w tak ważnym człowieku, nie w żadnym człowieku! Po prostu NIE.
       – Nie robią. – Powtórzył za nim bezmyślnie po czym mocno skwaśniała mu mina. – Nadal nie chce mi się wierzyć żeby sam od siebie miał złe intencje. – Westchnął z miną skrzywdzonego szczeniaczka. – Ale uwierz mi, nie jestem zakochany! To szok. Tak, zdecydowanie szok, przebodźcowienie, jestem mocno zaaferowany tą sytuacją. No i rypnąłem ostatnio w barierę, czyż nie? To wszystko się nagromadziło, a Ty torturujesz mnie w imię chuj wie czego. Jesteś wredny. – Żachnął się nadal roztrzepany do granic możliwości. Na Wielką Boginię, on taki nigdy nie był.
       – Mhm, tak. – Kłykciami musnął bladoniebieski polik. – Te jagódki też z ciebie wyszły, bo tak naprawdę identyfikujesz się jako owoc, rozumiem. – Poklepał go po głowie. Niewinny, nieświadomy, biedny szczeniaczek. – Może zapytamy Vieriego jak mu się u ciebie spało?
       Wywalił oczami tak potężnie, że jakby jeszcze trochę się wygiął do tyłu to by mu gałki do czaszki wpadły i w tej dziurze po mózgu co teraz miał utknęły. Przynajmniej w pierwszej chwili, na zaczepkę dotyczącą jego pięknego koloru skóry. Drugie pytanie sprawiło natomiast, że intensywny kolor wrócił na policzki, a on patrzył na niego wzrokiem który mógł zabijać. Gdyby tylko dano mu taką możliwość, Eadred zwijałby się właśnie w konwulsjach zbliżającej się zagłady, starłby go na proch.
       – Chyba Cię Bogini opuściła. I mózg. Mózg też Cię opuścił. – Powiedział na wdechu znowu go pchając żeby walnął plecami w ścianę.
       – Założymy ci niebieską kartę – wysyczał, krzywiąc się po kolejnym obiciu kręgosłupa. – Z takimi zapędami to ty prędko się do niego nie zbliżysz. – Pokazał mu język. – Twoje reakcje na moje zaczepki mówią mi więcej niż ty sam, wiesz o tym? Jagódko? Nigdy wcześniej ci się to nie zdarzało. Przynajmniej nie tak często i intensywnie. Praktycznie… w ogóle. Pamiętasz co nam mówił wczoraj Antonio o strategiach obronnych ludzkiego mózgu? Może wcale się od nich tak nie różnimy, jak dla mnie, przejawiasz podobne podejście.
       Tym razem się zaczął irytować. Aż się w nim zagotowało, łuski na całym ciele przetasowały się, na chwilę pojawiając lecz zaraz znikając z powrotem pod skórę.
       – Ja nie mam zamiaru się do nikogo zbliżać. – Wycedził przez zęby. – Po prostu dowiem się co się dzieje i wrócę do swojego normalnego, nudnego życia pozbawionego strefy prywatnej. Jasne? Jeszcze raz mi ktoś coś zasugeruje to przysięgam, wywale. – Ostrzegł go, grożąc mu palcem wskazującym.
       – I te paczki z całym ustrojstwem świata sam sobie będziesz naprawiał, ta? Czy od razu zaimplementujesz moją taktykę i będziesz komunikatorami słał środkowe palce do nadawców? – Teraz on się wzburzył. Dlaczego Percy był takim upartym ignorantem i nie dawał sobie niczego powiedzieć! – Debil.
       Odepchnął go z zamiarem bezkolizyjnego wyminięcia i powrotu do reszty. Łuski na cynamonowej skórze błyskały jak monety w świetle słońca, jak samo Słońce nawet.
       Pokryty błoną ogon uderzył o podłogę we wściekłym geście. Niebieskie oczy zmrużyły się w gotowości do kontynuowania kłótni, ba! Był gotów siłą mu wyperswadować szacunek do dowódcy, już unosił ręce gdy po całym labie jak grom rozniosło się kobiece syknięcie.
       – A spróbuj tylko! W moim laboratorium! – Zsyczała go jak matka na co on od razu podniósł ręce w obronnym geście. Ogon jeszcze kilka razy uderzył w złości o ziemię z głośnym “plask”.
       – I tak mnie kochasz. – Wymruczał marszcząc nos. – Jesteś takim samym debilem. – Fuknął niczym obrażony kot i mijając go, idąc nieco szybszym tempem, uderzył go z ramię z barka.
       – Nie kocham, spierdalaj – warknął przez zęby.
       Eadred podszedł do Avii i Antonia, zły. Najchętniej zabrał go ze sobą na śniadanie, choćby i do miasteczka! Dość miał na dziś Jagódki.
       – Kończycie już?

       Vieriemu – podczas gdy Konstruktor został poprowadzony na bok, by odbyć rozmowę ze Smokiem – została pobrana krew. Czerwony płyn prosto z jego żył trafił do dwóch osobnych probówek, one z kolei na stojaczek. Medyczka nie okleiła ich fizycznymi etykietami (zbytek), po prostu oznaczyła je za pomocą jednego kliknięcia na swojej opasce odpowiednim ciągiem znaków, który od razu trafił do jej pokładowego dziennika medycznego. Wstawi je później w odpowiednią rubrykę w karcie wyników i voilá! od razu będzie wiadomo, które należą do kogo.
       – Dzień dobry Kapitanie. – Przywitał blondyna zaraz po tym, jak podszedł do niego. – Dziękuję, spałem dobrze. Za dobrze nawet, mógłbym rzec. A Pan? Percyval… – Zawahał się. Teraz, gdy poznał jego stopień, poczuł że powinien mówić o nim, używając pełnego tytułu. – Generał Smok wspominał, że rozmowy znacznie się przeciągnęły. Liczę, że mimo tego, udało się Panu odpocząć.
       Dostał od Avicii gazik z wyraźnym przykazaniem, by przytrzymał go mocno  miejsca, w którym wbijała igłę. Zszedł z fotela, ustępując wojskowemu miejsca. Vesta w głębi pomieszczenia trochę ucichli, ale Ri nie chciał się niegrzecznie gapić, więc nie sprawdził, co się stało. Szare oczy skupił na swojej ręce, czy raczej – na białej kulce przy wnętrzu łokcia.
       Pobieranie krwi, czy nawet inne podstawowe badania kontrolne, wykonywane przez Vesta były jakieś takie, lepsze. Nic nie bolało, nie miał tysięcy rozlanych krwiaków, wyniki były natychmiast, a Avi zaznajomiona z podstawami ludzkiej biologii potrafiła wszystko zinterpretować. Nigdy nie narzekał i chociaż pacjentem nie bywał często, w przeciągu ostatnich lat były to sporadyczne przypadki, zawsze wspominał to miło. Tym razem było podobnie.
       Zamieniając się z Vierim miejscami podstawił rękę w której żyły na zgięciu łokcia były wyraźniejsze po czym jego oczy padły na zainteresowanego otoczeniem mężczyznę.
       – Dziękuje Ci za te honory ale jak mówiłem wczoraj, wystarczy Antonio. – Uśmiechnął się do niego pogodnie. – Percy raczej też nie wymaga przedstawiania pełnego tytułu w luźnej rozmowie, nie musisz się tym stresować. – Poprosił go. – Nie uważam też żebym był na tyle stary, albo starszy od Ciebie żebyś musiał mi mówić per Pan. – Pokiwał głową pewien swego.
       – Co do snu, tak. Nie wiem o co chodzi i nikt nie chce mi powiedzieć ale oni mają tak inne łóżka, że nie ważne ile śpię, śpię dobrze. I rozumiem, że Twoim doświadczeniem mogę potwierdzić, że jest to zasada, a nie wyjątek? – Zagadywał go luźno. Co miało być to będzie, nie zwalniało go to jednak z manier czy swojego typowego włoskiego wychowania. Oni wszyscy uwielbiali gadać.
       Kolejne dwie fiolki wypełniły się czerwoną cieczą, na hologramie pojawiła się jego kartoteka, obszerniejsza. Wszystko zostało oznaczone, a on z wacikiem wypuszczony z objęć mocno skrzywionej Medyczki. Aż się tym zainteresował.
       – Coś nie tak? – Zapytał patrząc na swoje ramię po czym ponownie na zniesmaczoną kobietę.
       – Czy mówił Ci ktoś kiedyś o specyfice dłoni klasy medycznej? – Zapytała na co ten pokręcił przecząco głową. – To Ci Eadred wyjaśni. – Sfuczała go zaraz przenosząc spojrzenie na zakłopotanego Vesta. Żeby tak świeżo po seksie przychodzić i pozwalać żeby ona badała przepływy neuronowe, w których seks wręcz wibrował.
       Antonio w tym momencie też spojrzał na przyjaciela wzrokiem mówiącym “czego nie wiem”. Podszedł do niego, zadarł głowę żeby przyjrzeć się miodowym oczom po czym z lekko zmarszczonym czołem spojrzał na Smoka. Obydwaj wydawali się nabuzowani i dobici.
       – Nie kłóćcie się. – Uszczypnął go w bok szepcząc. – Idziemy na kawę? – Zapytał głośniej na co kobieta od razu podniosła dłoń w geście zgłoszenia chęci na ciepły napój. – O widzicie, po kawie od razu będzie piękniej. – Zażartował klepiąc twardy tyłek żeby ruszył się do kuchni.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {19/03/24, 07:25 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 BR0vT5d

Niedziela, 3/3 dnia Vesta

       Kolejna godzina w bazie upłynęła pod znakiem standardowego poziomu podenerwowania. Antonio zgodnie z obietnicą nastawił aromatycznej kawy. Dwa kubki wylądowały na biurku Medyczki, która po dokonaniu standardowej procedury na dwójce ludzi zajęła się swoim wychłodzonym dowódcą. Blondyn nie mógł zrozumieć toczącej się między nimi rozmowy, a jednak zmarszczone czoło kobiety i poważna mina Smoka wskazywały na to, że problem był albo mniej błahy niż się wszystkim wydawało albo bardziej niespodziewany. Nie wnikał, nie śmiałby. Zostawił jedynie to co miał zostawić i dzielnie wrócił do salonu pilnować żeby Eadred nikogo nie pozbawijał. Ten nadal miał paskudny humor.
       Zrobił mu kawy, a szukając po szafkach, znalazł opakowanie biszkoptowych ciasteczek które odpakowane zaraz wylądowały na blacie. Vieri rozsiadł się po drugiej stronie wysepki dając im – jemu – możliwość podjęcia próby wypuszczenia odrobiny pary z Vesta. Nie chciał być ani nachalny ani obcesowy, zaczął go więc jedynie gładzić po wierzchu bliższej dłoni. Gdy natomiast miodowe spojrzenie na chwilę utknęło w jego jasno niebieskich oczach, uśmiechnął się do niego pocieszająco. Przez dłuższą chwilę pilnował kontaktu fizycznego licząc na to, że mu trochę pomoże. Nie wydawało się to jednak skuteczne.
       W pewnym momencie oczekiwania na wyniki przeprowadzanej właśnie w laboratorium badań, w salonie pojawił się również Percy. Wyglądał jakby nie był zadowolony z wykonanej procedury medycznej, masował sobie przez dłuższy czas ramię robiąc dobrą minę do złej gry. Ewidentnie nie chciał pokazać im – a może przede wszystkim Vieriemu – że mogło my cokolwiek doskwierać. Nie chciał powtórki z niekomfortowej sytuacji martwienia się o niego.
       Kolejne minuty dłużyły się im niemiłosiernie. Włoch starał się wszystkich jakoś zagadywać, narzucać luźne i niezobowiązujące nikogo tematy. Nie szło to jednak w dobrą stronę. Tak naprawdę, poruszenie przetoczyło się po towarzystwie w momencie gdy Smok odebrał przychodzące połączenie. W szpiczastym uchu znalazło się coś w postaci bezprzewodowej słuchawki, palce odziane w liczne pierścienie poruszyły się wyświetlając dane rozmówcy. Dzwonił jeden z Oddziałów, ten wysunięty najbardziej na południe włoskiego buta, na Sycylii. Zdziwiony Percy odebrał i przepraszając ich gestem dłoni, ruszył do swojego gabinetu chcąc tam przeprowadzić rozmowę. Dotarł jednak do położy korytarza, było go widać z salony, gdy się zatrzymał i zaczął nerwowo pukać palcami o parapet jednego z okien. Antonio nie wątpił, że do Generała dzwoniło się już w ostateczności, po plecach przeszedł go dreszcz obawy. Nie mógł jednak podejrzewać, że przeczucie to wcale nie dotyczyły Smoka.
       W salonie pojawiła się Avi. Vesta odesłana przez swojego Generała ruchem dłoni z niemą prośbą żeby się chwilę wstrzymała, była na tyle zaniepokojona, że postanowiła nie pozostawić swojego odkrycia bez dyskusji. W momencie gdy przekroczyła próg salonu, nie potrafiła ukryć zaaferowania.
       – Eadred, moglibyśmy porozmawiać? – Zapytała zaraz natrafiając na bystre spojrzenie błękitnych oczu. Uśmiechnęła się przepraszająco do Antonio. – Wybacz Tonio, najpierw dowódcy. – Wyznała kiwając głową na co on spoważniał. Jego twarz przybrała maskę, ten sam profesjonalizm który tak wiele razy, w tak kluczowych sprawach ratował go, pozwalał płynąć luźno myślą.
       –Oczywiście, zrozumiałe. Procedury to procedury. – Przyznał bardzo spokojnym tonem chcąc bardziej uspokoić Vieriego, zapewnić go że to zawsze właśnie tak wygląda, niżeli przekonać do tej racji samego siebie.
       Odeszli na bok, słyszał jak płynnie przeszli na swój ojczysty język, jak koło dłoni Medyczki pojawia się niebieski hologram najpewniej wypełniony danymi. Nadstawił uszu. Nie znał i nigdy nie próbował poznać vestaliańskiego. Był to język o całkowicie innej konstrukcji i zasadach niż wszystkie ziemskie. Znał jednak pojedyncze dźwięki. Padały w trakcie tych lat tak często…
       – Badania wskazują pewną jasność, a jednak ja nie mam pewności. – Zaczęła się tłumaczyć przed zastępcą dowódcy. Początkowo nie patrzyła w miodowe oczy tylko błądziła oczami po ciągach znaków raportu. – Nie mamy żadnych danych o Akumach, wiesz o tym. – Mówiła dalej. – Ale próbka Vieriego różni się od Antonia. – Wskazała mu wiązanie w modelu genetycznym które “dostawało” od reszty. – Jestem świadoma, że pula ludzkich genów jest bardzo szeroka i najpewniej bym nie miała do tego żadnego ale gdyby nie taka różnica. Zauważ, że za każdym razem następuje ten sam ciąg, jest w tym logika. Pewne geny dominujące składają się z odpowiednio ułożonych elementów. I nagle mam to. Ta zmiana jest całkowicie nieistotna w ogólnym funkcjonowaniu. Jest to fragment odpowiedzialny za komórki krwi więc jestem skłonna podejrzewać, że znajdę go też w organach, nerwach, mózgu. – Wyodrębniła sekwencję którą mu pokazała na modelu. – To nie jest też żaden “obcy” fragment. To po prostu gwałtownie zburzony porządek. Nie występuje w naturze. – Zamilkła czekając na jego osąd.
       Wyniki badań genetycznych miały rozwiać kilka ich podejrzeń, wykluczyć czarne scenariusze, jednak jak to w życiu bywało, nic nie mogło być zbyt proste, także jeżeli chodziło o interpretację podstawowego zestawu testów. Eadred był bardziej niż świadom, że gdyby coś nie było na rzeczy, Avicia nie prosiłaby go na stronę, tylko otwarcie powiedziała “wszystko w porządku” albo “bardziej niż ludzki już nie mógłby być, nie ma nic podejrzanego” lub “ma HIV, umrze w przeciągu kilku lat” i wszyscy byliby szczęśliwi. On byłby.
       Zamiast tego, wyświetliła mu raport, pokazała model łańcucha DNA, podzieliła się swoimi spostrzeżeniami oraz luźną sugestią, na którą najpierw pobladł, a później zmarszczył brwi. Prawie w ogóle na nią nie patrzył, a co dopiero na stresującego się Vieriego, który siedział do nich plecami z dłońmi na blacie, ze splecionymi placami i kciukami nerwowo obracającymi się wokół siebie jak diabelski młyn, ustami wykrzywionymi w słabym uśmiechu, posyłał go Antoniemu, z całych sił próbującym być mu wsparciem. Nie mówił nic, działał. Najpierw “wyciągnął” z raportu tabelkę z próbami krwi, przystawił jedne obok drugich, obleciał wzrokiem każdy parametr po kolei. Następnie wywołał sekwencję, która nie podpasowała Avii, również ją porównał z danymi z drugiej próby. Wyselekcjonował cząsteczki najbardziej różne, najbardziej odbiegające od normy. Niby ludzki Bóg, który też śmiał zwać się konstruktorem świata, Eadred “grzebał” w materiale genetycznym, rozbijając cząsteczki na kolejne atomy, jakby sama ta czynność miała odkryć przed nimi jakiś trzymany w ścisłej tajemnicy sekret. Z każdym ruchem palców wracał nieuchronnie do jednej jedynej myśli, brzęczącej pod czaszką.
Szpieg.
Potwór.
Wróg.
       – Nie mamy danych Akum – przywołał jeszcze raz słowa Medyczki. – A jednak nie możesz mi w stu procentach potwierdzić, że z nim wszystko w normie.
       To nawet nie było pytanie, to było stwierdzenie. Miód w oczach zastygł, tak jak rozdzierane serce, które czuło co się święci. Jakiego okropnego wyboru jego właściciel będzie musiał właśnie dokonać.
       Szczęście przyjaciela i życie… nie wiadomo tak właściwie czego czy dobro Percyvalema, Antonia, całej ludzkiej i vestaliańskiej rasy, jego szczęście i prawo do względnie spokojnego życia.
       Z symulacji rozbicia sekwencji DNA na poszczególne elementy, wzrok przeniósł na Avicię.
       – To wszystko, co udało się z tego wyłuskać? – zapytał dla pewności. – I wciąż nie jesteś pewna?
       – Nie jestem pewna co widzę Eadred. To, że jest problem nie oznacza, że jego definicja jest prosta. Zgadzam się, nie mogę odpowiedzieć z całą pewnością, że wszystko w porządku. Nie mogę Ci jednak zagwarantować również tego, że to niebezpieczeństwo. – Przyznała patrząc pewnie w miodowe spojrzenie.
       – Ani że to bezpieczne – stwierdził dobitnie.
       Zdecydował. Wiedział co musi zrobić.
       Odwrócił się. Głośno stąpając nogami, podszedł do blatu, gdzie siedzieli. Gdzie siedział on. Vieri. Wróg. Zagadka, która ich pogrąży. Której nie rozumieli i której nie zrozumieją pewnie nigdy. Wyciągnął rękę, na standardy Vesta była chłodna, nawet lodowata, podobnież jego spojrzenie. Nie chciał przestraszyć Antonia, więc nie zerknął na niego, nie mógł.
       Ręka wylądowała jakoś tak między ramieniem a karkiem, kciuk idealnie wbił się w miękki mięsień nad łopatką, a trzy pozostałe palce we wgłębienie nad obojczykiem. Chwycił go mocno, dużo za mocno niż było to konieczne, Vieri wygiął się w lewo z głośnym “ach!”. Nie było czasu, Ead zareagował instynktownie, chwyt przeniósł na kark i mocno szarpnął do siebie. Stołek, na którym siedział mnich, upadł na ziemię, odbił się parę razy z głośnym hukiem, ale nikt nie zdążył nawet się tym przejąć. Vieri – szmaciana lalka – stracił równowagę, chwilowo więc Vesta ciągnął go po ziemi. Jak ścierwo, którym był.
       Wszystko działo się tak szybko! Tysiące myśli przebiegały przez głowę, ciało poddało się w paraliżującym szoku niewypowiedzianej sile, która je porwała. Co się działo, dlaczego się działo?!
       –Eadred!?
       Nie słyszał. Fizycznie słyszał, lecz obecnie wyłączył w mózgu wychwytywanie słów z ogólnego potoku dźwięków. Był narzędziem do wykonywania brudnej roboty. Osobą która uratuje ich wszystkich, biorąc na siebie niewygodną odpowiedzialność. Ucieczką której potrzebowali. Jeżeli nie byli zdolni na użycie ostatecznych środków, to on był gotów wyręczyć wszystkich w trudnym zadaniu.
       Pozwolić sobie na utratę któregokolwiek z dwójki najbliższych przyjaciół nie mógł, byli zbyt ważni, zbyt cenni. Coś złego z pewnością się w końcu stanie, jeżeli da jemu – TEMU – żyć. Koniec farsy. Kurtyna w dół.
       –Eadred, natychmiast go puść!
       Bose stopy to ślizgały się po posadzce, to łapały z nią kontakt, by ujść parę kroków, potem znowu – Vieri potykał się, a Vesta musiał go ciągnąć bądź pchać. Nie wiedziałby dalej co się dzieje, gdyby inni nie krzyczeli. “Zostaw go!”, “Eadred opamiętaj się!”, “Puść chłopaka!”. Po bazie rozniosła się taka wrzawa, że aż dziw. To nie były krzyki zwiastujące nic dobrego. Też powinien krzyczeć. Chciał krzyczeć. Każde “Stój!”, “Zostaw!”, “Puść mnie!”, “Pomocy!” grzęzło w ściśniętym gardle. Serce trzepotało w piersi nie sposobem samotnej sikorki, raczej jak cała chmara, wręcz cały gatunek spłoszonych ptaków.
       Percyvalem obiecał, obiecał mu bezpieczeństwo.
       Gdzie jesteś teraz, Percyvalem?!
       Uszli pół korytarza, gdy konstruktorskie pierścienie zamigotały refleksem promieni słońca. Palce poruszyły się jakby naciskały klawisze fortepianu, w dłoń, nie wiadomo kiedy ani skąd, wpadła rękojeść jakiegoś narzędzia – czarna, bogato zdobiona w wytłaczane esy floresy, kryła w sobie dwa zakrzywione ostrza, które wysuwały się i chowały niezależnie od siebie, tworząc razem literę “S” – idealnie w niej leżała. Śmierć od tak dystyngowanej broni będzie zaszczytem. Chociaż w oczach Eadreda Vieri nie zasługiwał nawet na taką dobroć.
Otworzyły się drzwi na zewnątrz.
       To był piękny dzień. Słońce stało prawie w zenicie, na sierpniowym niebie ani jednej chmurki. Lekki wiaterek muskał skórę, niosąc ze sobą słodką woń kwitnących roślin. Soczysto zielona trawa pod stopami wydawała się miękkością i sprężystością przypominać dywan, nic tylko położyć się i oddać beztroskiej drzemce na łonie natury…
       Rzucił go na trawę, a impet z jakim to zrobił, sprawił że chłopak zarył brodą o ziemię, boleśnie zdzierając naskórek. W mig się pozbierał na czworaka i odwrócił samą twarzą do oprawcy, jakby szukając wytłumaczenia. To co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach, a przed oczami stanęły obrazy z własnego życia. Jużci czas się z nim żegnać, mimo że ledwo go posmakowałeś.
       Eadred wyglądał jak wcielenie śmierci. Kamienna twarz nie zdradzała emocji, w oczach z kolei czaiła się czysta nienawiść. Ostre rysy uwydatniała zaciśnięta do granic możliwości szczęka.
       Zrobi to. Zabije go tu, teraz, zaraz.
       Vesta wyciągnął prawą rękę do boku, samym tylko nadgarstkiem wykonał precyzyjny półobrót, przenosząc rękojeść między mały a środkowy palec. Odpowiednie balansowanie ciężarem popchało broń dalej, spod środkowego na wskazujący, ze wskazującego między kciukiem na nowo w dłoń. Z kolejnym obrotem, ostrza noża wysunęły się z ogłuszającym szczękiem. Ruch przypominał ten, który wykonywały mażoretki przy manipulacjach tyczką, był jednak bardziej widowiskowy, bo płynniejszy.
       Nie dał przyszłej ofierze chwili na odzyskanie przytomności sytuacji, niemal natychmiast po rozłożeniu broni, skrócił dystans, żeby złapać czarne włosy tuż przy skórze głowy i podnieść chłopaka, eksponując lepiej szyję. Jedno cięcie i będzie po wszystkim. Nadgarstek ponownie wprawił broń w ruch.
       To koniec. A przecież nie tak miała wyglądać jego pomoc. Poszedł z Percym z własnej “nieprzymuszonej” woli i oto zapłata, którą otrzyma. Śmierć.
       Nie zająknął się, nie krzyknął, nie zrobił nic żeby go powstrzymać. Sparaliżował go strach. Nawet wtedy gdy Eadred złapał za włosy w tak bolesny sposób, nie wykrzesał z siebie żadnego dźwięku. Przymknął oczy, nie mogąc znieść widoku złotych płomieni w ciemnej oprawie rzęs, gotowych spopielić wszystko na swojej drodze. Vieriego ogarnęła ciemność. Tak ogromnie się jej bał. Czy będzie bolało? Czy jeszcze przez chwilę będzie świadomy, kiedy głowa odłączy się od ciała? Czy jeżeli teraz otworzy na nowo oczy, zobaczy cokolwiek? Ręce mimowolnie powędrowały do głowy, delikatną twarz wykrzywił grymas niesamowitego bólu.
       Wstrząs przeszył mu serce, pozostawiając po sobie nieznośny lód. Czy to już? Zabił go? Wstrzymał oddech.
       Czas stanął.
       Avi nie wyglądała na zadowoloną z wyników przeprowadzonych badań. Nie mógł z nią jednak teraz rozmawiać i pluł sobie w brodę. Telefon który otrzymał od Sycylijskiego Oddziału dotyczył pompy głównej w bazie. Jej awaria oznaczała, że nie działało absolutnie nic, zaczynając od tak podstawowych części ich życia jak dostęp do wody czy tlenu, kończąc na tak katastrofalnym jak wyłączony alarm zwiastujący portale. Awaria tego jednego elementu, serca całego układu, oznaczała że Oddział przestawał funkcjonować z odpowiednią skutecznością. Proszono go żeby natychmiast odesłał do nich Konstruktora, zanim wydarzy się jakaś tragedia.
       Ta jednak miała miejsce po tej stronie telefonu.
       Jego oczy błądziły po dwójce swoich podwładnych którzy przenieśli się do dalszej części salonu – bliżej niego – omawiając coś tak żarliwie, że łuski na jego plecach pojawiały się to chowały. Widział minę Medyczki, widział jej nerwowe ruchy dłoni, postawę pokazującą próby obronienia, czego? Swojej tezy? Znalazła coś. Znalazła coś co wcale nie było pozytywne. Przełknął nerwowo ślinę zapewniając, że słucha raportu dzwoniącego. Odwrócił wzrok z tej dwójki tylko na sekundę, ostatnie słowa dowódcy sprawiły, że i jego czoło się zmarszczyło. Kolejny gigantyczny problem, wyrwa w obronności południowego obszaru Europy. Pomasował nasadę nosa zapewniając, że to rozwiąże w pierwszej kolejności po oddelegowaniu Eadreda na miejsce.
       Coś mocno uderzyło o ziemię.
       Natychmiast się wyprostował patrząc w stronę salonu. Obydwoje zniknęli mu z oczu, zamiast tego do jego uszu doszło rozpaczliwe wręcz zawodzenie, prośby kierowane do Konstruktora, który – z kolejnych odbitych od ścian próśb – wydawał się jednak nie słuchać. Przeprosił, że musi kończyć, oddzwoni. Miał tu naprawdę fatalną sytuację. Zapewnił, że Eadred spakuje się i wyruszy jeszcze w przeciągu tej doby, zakończył połączenie zmierzając szybkim krokiem w stronę salonu.
       Świst przecinającego powietrza.
       Nie był na kursie kolizyjnym, a jednak dokładnie zauważył lecącą rękojeść broni. Przeszła koło jego głowy niczym ptasie pióro, mknąc w stronę przyzywającej dłoni. Przekręcił głowę nie rozumiejąc. Dlaczego do salonu leciało… ostrze?
Jego oczy gwałtownie się rozszerzyły, zajęły całą powierzchnię niebieskich oczu po to by skurczyć się do pionowej kreseczki ledwo widocznej w głębokim błękicie. Wyrwał do przodu biegiem, wszystkie mięśnie spięte do gwałtownego ruchu zapiekły rozpoczynając szaleńczą pracę.
       Wpadł do salonu szybko łapiąc wzrokiem trwających w szoku obecnych. Antonio wydawał się toczyć wewnętrzny konflikt, Avii nie była w stanie się ruszyć jedynie wszystko obserwując. Jego wzrok odnalazł otwarte drzwi, natychmiast do nich dopadł, w idealnym momencie aby rozpocząć obserwacje rzezi.
       Eadred. Stał trzymając w garści czarne włosy Vieriego. Podtrzymywał go tak mocno, tak wysoko, że naprężone ciało chociaż chciałoby walczyć o swoje życie, nie było w stanie. Odbierał mu spokojny oddech, możliwość błagania o swoje życie, walki. W słońcu zamigotała vestaliańska stal przyłożona do szczupłej szyi, żądna krwi przyłożona do skóry. Powoli nagrzewało ją ciepło ciała, zaraz miała się w nim zatopić.
       Eadred.
       Jedno spojrzenie na twarz przyjaciela wystarczyło żeby wiedział w jakim amoku ten się znalazł. Jak głębokie poczucie zapewnienia im bezpieczeństwa wygrywa nad zdrowym rozsądkiem. Już go takiego widział. Wtedy nie skończył się to dobrze. Teraz musiało.
       Nie było czasu na myślenie.
       Rozpędzając się dopadł do mężczyzny. Uderzając ramieniem na wysokości jego żołądka, przełożył głowę pomiędzy ramieniem trzymającym broń, a bokiem. Złapał go za biodra i mocno wybijając się na nogach, podniósł go z ziemi zaraz gwałtownie uderzając nim o trawę. Ostrze przeszyło powietrze już po raz drugi koło jego głowy, tym razem pozostawiając po sobie piekącą ranę na policzku z której zaraz zaczęła płynąć kobaltowa posoka. Nie zważał na to, musiał go obezwładnić. Jedną ręką złapał nadgarstek sprawnie poruszający ostrzami, mocno na niego naparł, a gdy tylko mu się udało, wsadził go sobie pod kolano przygniatając do gruntu. Twarz Konstruktora skończyła tak samo. Przykładając wnętrze dłoni do jego policzka mocno go docisnął zmuszając do odwrócenia w bok.
       Szczęście nie trwało długo. Wiedział, że będzie się mierzył z instynktowną reakcją ciała tak podobnego do tego jego. Został zrzucony, przeturlali się zmieniając rozkład sił. Uwolnili się od siebie, on natychmiast stanął mu na drodze zasłaniając sobą leżącego Vieriego. Wyciągnął przed siebie otwarte dłonie czekając na atak albo na opamiętanie się.
       Ponownie uderzył.
       Ostrze wymierzone najpewniej całkowicie nieświadomie w jego stronę zostało zablokowane szybkim ruchem ręki. Odbił jego nadgarstek w górę i łapiąc go za poły materiału, uderzył go stopą za kolanem sprowadzając ponownie do parkietu. Naprawde tego nie chciał, ostrzegł go głośno, że jak się nie uspokoi to pchnie go do nieracjonalnych decyzji. Nie słuchał, Smok więc zacisnął pięść która szybko spotkała się z policzkiem bruneta, oddał mu natychmiast sierpem w brodę, lecz słabiej. Tyle wystarczyło żeby ponownie wybić go z rytmu, podciął go łapiąc za boki ciała i ponownie sprowadził w trawę gdzie go od razu mocno docisnął.
       Jedno przedramię mocno utkwione na karku przygniatało twarz do zielonego dywanu, drugą ręką trzymał założoną na plecy kończynę ciągnąc nadgarstkiem w górę żeby go nie uderzył. Leżał na nim całym ciężarem ciała rozkładając dodatkowo skrzydła, byleby mu nie uciekł. Byleby się uspokoił.
       – Spokój! Natychmiast! – Grzmiał w ojczystym języku.
       – Avicia! Zabierz mi go stąd! – Krzyknął spotykając się jednak wzrokiem z blondynem.
       Antonio zareagował szybciej niż Medyczka. Obserwując całe starcie Vesta z boku czekał na moment żeby dopaść do Vieriego. Chciał go pozbierać jednak ten leciał przez palce niczym galaretka.
       – Nie czas teraz na rzyganie. – Upomniał go drżącym głosem. Nie dawał mu wyjścia. Podniósł go jak worek ziemniaków i przerzucając sobie przez ramię, w myślach dziękował że ten był taki chudy. Podtrzymując go odwrócił się w stronę bazy, zdążył przejść jedynie kilka kroków gdy ofiara Eadreda została mu odebrana. Avi wreszcie się opamiętała i zabierając bruneta na ręce, ruszyła do jedynego bezpiecznego miejsca w bazie – laboratorium.
       On rzucił jeszcze okiem na dwójkę mężczyzn. Serce waliło mu niczym galopujący koń. Czuł jak lodowate ręce oblewał pot, a głowa świeciła pustką. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział.
       Czuł lodowate ostrze na swojej szyi chociaż to nie on był celem.
       Uciekł im z zasięgu podążając za Medyczką, zaczynały i jemu mięknąć kolana.
Wziął wdech, a wszystkie emocje uwięzione w klatce żeber eksplodowały. Czas znowu ruszył i to w podwójnym tempie.
       Upadł na ziemię w momencie, gdy przed nim przeturlały się dwie rosłe sylwetki, cały się trząsł. Szare oczy utknęły w walczącej dwójce na dłuższy czas. Kwaśna ślina zdążyła zebrać się w ustach, dusząc, krztusząc, dławiąc. Żołądek ściśnięty do granic możliwości, popychał swoją zawartość sukcesywnie w góre, a wątłym ciałem po dygotaniu wtrząsneły spazmy torsji. Zarył paznokciami w ziemię i wyrzucił z siebie wszystko gwałtownym ruchem. Kaszlnął.
       Dlaczego?
       Bicie serca ustawało, to znowu budziło się do życia, przejęte narastającym atakiem paniki. Vieri czuł je wyraźnie, obijało się o żebra i mostek z taką mocą, jakby chciało zmiażdżyć kości. Złapał się za pierś, mocno wbijając palce w skórę. Okropne zimno zalęgło się w jego wnętrzu, nie pozwalało oddychać. Dusił się. Łapał oddechy, lecz nie dość szybko, nie dość dobrze. Umrze. Prawie umarł, teraz umrze na pewno.
       Ktoś podszedł do niego i mówił, ale on nie rozumiał. Myśli gnały w zamęcie. Umrze, chcieli go zabić, zabiją. Obraz przed oczami wirował, ręce – od palców po ramiona – drżały, ale jednocześnie w ogóle ich nie czuł.
       Umrze.
       Poderwali go w górę. Nie, błagam, zostawcie! Ślina na nowo zbierała się w ustach w nadmiernych ilościach. Jeżeli zaraz go nie postawią...
       Pomocy.
       – Vieri, oddychaj. Oddychaj proszę. – Wreszcie ciepły głos zamiast krzyków. Zapach jaśminu i liczi, słodki a zarazem kwiatowy, różany. Avicia. – Jesteś bezpieczny.
       Czy był? Wątpił. Gdyby mógł, uciekłby stąd jak najdalej. Niestety, nie byłby fizycznie w stanie ujść nawet paru kroków. Przelewał się im przez palce, najpierw Antoniowi, teraz Medyczce. Ogarniało go poczucie dysocjacji. Był i zarazem nie był, czuł i nie czuł. Umierał? Na pewno umrze.
       Kobieta wiedziała, w jakim okropnym stanie się znajdował, czuła dzięki swojej unikalnej zdolności. Musiała jak najszybciej ukoić ten lęk, nawet jeżeli będzie to oznaczało, że pozbawi Vieriego na jakiś czas wszelkich uczuć. Atak paniki nie pomagał, wręcz szkodził, jeżeli nie w zakresie fizycznym, to w psychicznym siał spustoszenie.
       Eadred szarpał się, mimo świadomości, że Percyvalem go nie puści. Machał ogonem, rył dolnymi kończynami o glebę. Był jak rozjuszone dzikie zwierzę.
       – Zostaw! Trzeba to zakończyć!
       Prawa ręka została boleśnie wykrzywiona jeszcze bardziej do góry, zareagował przerażająco głośnym jęknięciem, potem błysnęły zęby, a z gardła uszło wibrujące warknięcie.
       – Wiesz, że trzeba to zrobić! Nie mamy innego wyjścia!
       Ponownie się nieco uniósł ciągnąc za sobą spięte ciało, żeby uderzyć całym jego i swoim ciężarem o ziemię. Jakby te wstrząsy miały przywrócić mu zdrowy rozsądek, zabić w nim chęć obrony całej swojej rodziny, uciszyć rozjuszone zwierzę walczące o ich wspólne dobro. Dyszał ze zmęczenia, szarpanina z nim była ogromnie wymagająca fizycznie. Bolała go szczęka.
       – Wiem! Sam chciałem to zrobić. – Wrzasnął na niego. Mięśnie pod jego brzuchem, pleców Eadreda, nadal silnie pracowały, nie mógł pozwolić się mu oswobodzić i zadać kolejnego ciosu. Nawet jeżeli nie chciał z nim walczyć, zatracił się w swojej naturze do tego stopnia, że do momentu osiągnięcia celu nic go nie powstrzyma.
       Znał to uczucie aż za dobrze.
       – Otwórz tą pustą łepetynę i znajdź mi nieszablonowe rozwiązanie. – Syknął mu prosto do ucha. – Nasza Pani go pobłogosławiła i jakkolwiek sam przelałbym krew, nie możemy. To nie jest rozwiązanie. – Przewrócił go, zrzucił z siebie bokiem którego ręka nie była unieruchomiona. Mocno uderzył plecami o ziemię, aż powietrze z nich uciekło. Warknął na niego i szybko się zbierając na równe nogi rozłożył szeroko skrzydła, jakby bronił mu dostępu do całej bazy.
       – Eadred! Pozwól sobie ochłonąć. Porozmawiaj ze mną! – Znowu starli się w bezpośrednim zwarciu, tym razem siłowali się łapiąc wzajemnie za ramiona, biodra, lekki materiał ciuchów. Niczym zapaśnicy ku uciesze tłumu, jeden drugiego próbował powalić na plecy, zdominować. Żadnemu się to nie udało i mimo szału Konstruktora, obydwaj zaczęli sukcesywnie opadać z sił. Adrenalina zaczynała znikać z pulsujących od emocji żył. Ostatecznie brunet opadł na kolana trzymając go mocno za plecy, zaciskając się palcami na materiale koszuli jakby tylko ona trzymała go przy życiu. Pozwolił mu na to, sam upadł razem z nim i zmieniając uchwyt, mocno go do siebie przytulił.
       – Już dobrze, już wszystko dobrze. – Wypuścił z siebie razem z dłuższym wydechem. Trzymał go mocno przy sobie ale już nie w duszonej agresji. Jedną dłonią dotknął tyłu jego głowy przeczesując ciemne włosy. – Oddychaj, daj temu minąć. Oddychaj.
       Wchodząc do skrzydła medycznego, nie przekroczył jego progu bardziej niż było to konieczne. Zamykając się im za plecami drzwi stanowiły idealny zamiennik cichego mieszkania. Oparł się o nie mocno dopiero teraz czując jak drży. Spojrzał na swoje dłonie, na trzęsące się palce. Zacisnął je w pięści po czym zaczął w głowie odliczać od dziesięciu w dół. Brał przy tym głębokie oddechu, starał się wyciszyć.
       Cholera.
       Nic mu to nie dawało. W takiej panice nie był jeszcze nigdy, jeszcze w jego życiu nie zdarzyła się sytuacja tak mocno wytrącając go z równowagi psychicznej. Ba! Nawet podczas pierwszego w dziejach ataku akum myślał bardziej logicznie i zadaniowo niż teraz. Co tam się stało? Dlaczego to się stało? Eadred.
       Jego oczy podniosły się na Medyczkę w momencie gdy w świetle dziennym błysnęła igła.
       – Co robisz? – Zareagował natychmiast, odbił się od drzwi i szybkim krokiem podszedł do tamtej dwójki.
       – Podaje mu lek uspokajający zanim wpadnie w hiperwentylację i sobie mózg uszkodzi. – Wyjaśniła patrząc na niego w taki sposób, że nie śmiał dyskutować. Ona również była zdenerwowana, nie na niego ale na sytuację.
       W tej jednej sekundzie, pod naporem oczu o wąskiej źrenicy, Antonio poczuł bardzo pierwotny strach w trzewiach.
       – Zabieram go stąd. – Oznajmił odwracając się do niej plecami i wychodząc z labu. Ruszył natychmiast do pokoju Obrońcy. Noah w całej swej potędze był jedyną osobą która nie zada mu żadnego pytania, nie osądzi i może nie spojrzy na niego tak żeby wywołać fale dreszczy zaciskającą jego żołądek. Załatwił im transport. Pojazd przypominający ni samochód, ni kapsułę, prowadzony na automacie bądź zdalnie z bazy był ich ratunkiem. Szybka organizacja, zgarnął jeszcze mały pakunek białych rzeczy przygotowany “do odbioru” z pralni. Przez delikatnie kremowy materiał przedzierała się również wojskowa zieleń. Jego mundur wreszcie też pozbył się resztek fuksjowej mazi.
       Ani się obejrzał, a ich dwójka znalazła się w małym, minimalistycznie urządzonym mieszkaniu w kamienicy w centrum miasta.
       Przez zasłonięte okna przebijały się drobne promienie słońca w blasku których tańczył kurz. Obydwaj siedzieli na kanapie. Vieri przykryty puchatym kocem, który w normalnych warunkach robił za plastyczną poduszkę, on zsunięty nisko tyłkiem, z głową mocno odgiętą na zagłówku kanapy. Otaczała ich cisza, ktoś poruszał się po klatce, kilka razy trzasnęły drzwi wejściowe.
       W końcu powieki podniosły się ukazując niebieskie tęczówki pozbawione siły. Nieco wyblakły kolor skrywały za sobą tysiące myśli, niekomfortowe uczucie, obawę. Spojrzał w bok na chłopaka który wydawał się martwy. Siedział w dokładnie takiej pozycji w jakiej go posadził. Wzrok miał pusty, skierowany w jedno miejsce.
       – Vieri? – Szepnął, a jego głos nieprzyjemnie odbił się w ciepłej ciszy czterech ścian. Sam się skrzywił na zakłócenie spokoju, przestał więc tam gdzie chciał zacząć. Wrócił do wygodnej pozycji, przeniósł jedynie dłonie na uda które splecione nadal delikatnie dygotały. Czuł w sobie okropny ciężar.
       Potrzebował jeszcze chwili.
       Niech czas płynie.
       W tym stanie nie czuło się praktycznie bólu ani zmęczenia. Mózg skupiał się na jednym jedynym celu, zabić, powstrzymać. Vieri ich zniszczy, Eadred był tego pewien. Nie wiedział kiedy, nie wiedział dokładnie jak, lecz wierzył że w końcu dopnie swego. Jeżeli nie był na usługach Akum i nie wykonywał ich rozkazów, to i tak prędzej czy później – pewnie prędzej – znajdą sposób, żeby wykorzystać go przeciwko nim w walce. Pośrednio bądź nie.
       Nie mógł im pozwolić. Nie straci nikogo.
       Kiedy się wyswobodził, pierwsze kroki poniosły go z powrotem do wejścia. Jeszcze chwila, przebiegnie przez wejście do salonu. Avicia ukryła go pewnie u siebie, łudząc się że w ten sposób uratuje jedno bezwartościowe życie. Nie uratuje. Złapie go, wywlecze ze środka, choćby miał w tym celu nabić go na noże i przejechać dogorywającym ciałem po czystej posadzce. Rozpruje go, rozwali czaszkę, serce zgniecie w pięści – jeżeli je w ogóle posiadała ta kreatura. Zrobi wszystko, byle upewnić się, że Vieri przepadnie na dobre.
       Skrzydła go powstrzymały, nie był w stanie ich przeskoczyć ani minąć. Wbił się w przyjaciela jak taran, głową pod żebra, prosto w przeponę. Nie rozumiał, robił to wyłącznie dla jego dobra. Uczucie, które wypierał, przesłaniało mu jedyne logiczne rozwiązanie.
       Vieri musi zginąć.
       Walczyli dalej, z każdą kolejną minutą tracili siły. Eadred padł wreszcie, szał w jego wrzących żyłach rozcieńczył upływ czasu. Kolana same się ugięły. Słabeusz.
       Przez niego zginą wszyscy.
       Trzymał się przyjaciela jak tonący kawałka drewna, łapiąc łapczywie oddechy. Drżał. Jeszcze chwila i złamie się, będzie gałązką pod czyimiś stopami. Miód błysnął, gdy oczy zasnuły się ciemnym szkłem napływających łez. Kurwa. Przecież nie będzie tu płakać. Nie będzie!...
       Pojedyncza kropla uciekła z kanaliku łzowego, zostawiając po sobie czarną smugę. Ramiona i pierś poruszył jeden jedyny spazm. Eadred wziął wdech, a wraz z nim, wszystkie emocje upchał w ciasną kulkę, po czym mocno związał ją w sobie, więżąc.
       – Dobra. – Głos zadrżał na ostatniej sylabie, odchrząknął więc. Raz jeszcze. I jeszcze raz. – Dobrze. Już dobrze…
       Serce szalało. Umysł zdążył się uspokoić.
       – Percy, nie możemy go tak zostawić. Przykro mi, nie możemy. – Palce wbiły się w plecy oraz w potylicę, jasne włosy połaskotały przestrzeń między paliczkami.
       Nie pamiętał, co do niego mówił wcześniej. W pamięci widział siebie, swoją przerażającą twarz, kiedy chwycił Vieriego za czarne pukle, podniósł z siłą i brutalnością, przystawił mu do gardła ostrze, a potem finezyjnie nim zakręcił, chcąc zadać cios ostateczny. Potem ciemność, pojedyncze przebłyski, ból, szarpanina, zapach wymiocin. Hałas, hałas, hałas. Walka. Ale nie usłyszał, dlaczego nie może odebrać chłopakowi życia. Nie usłyszał o boskiej interwencji.
       – Jedno życie za miliony istnień. To uczciwa wymiana. Zobaczysz wyniki Avii i przyznasz mi rację.
       Gestem wywołał hologram. Obraz zamigotał nad nadgarstkiem. Znowu szperał w raporcie, pokazał mu wszystko, co i jemu pokazano, opowiedział o tym, co usłyszał od Medyczki, powiedział, co sam o tym myśli. Pragnąl ogromnie, by przyjaciel go zrozumiał, nie potępiał niełatwej decyzji z podobną wzgardą czy powierzchownością.
       Trwali w uścisku długie minuty. Czuł jak mięśnie się rozluźniają po to by na powrót spinać. Jak niespokojny oddech szarpie piersią przyjaciela, a czarne blizny przyozdabiają jego policzki. Trzymał go mocno, przy swoim sercu, nie zważając na absolutnie nic dookoła. Jedyne co mu doskwierało to piekąca rana na policzku, obolała szczęka która lekko spuchła. Ależ on miał uderzenie. Przewrócił oczami na swoje myśli zaczynając go głaskać po plecach.
       Minął kawał czasu zanim Eadred się uspokoił. Zanim on mógł bezpiecznie i z pewnością go wypuścić. Odsunął się ale tylko dłońmi, dalej siedział z nim na ziemi, ich kolana włożone na suwak między siebie stykały się, oddechy mieszały.
       Przed oczami pojawił się mu hologram. Liczne dane, wyniki, podsumowanie i zbudowany model z zaznaczonymi anomaliami. Nawet nie rzucił na nie okiem. Złapał wyciągniętą dłoń Konstruktora którą opuścił, złapał go za policzek po to by przyciągnąć do siebie jego głowę, żeby zerknąć się z nim czołem.
       – A jeżeli to jedno życie ocali miliony? Dzisiaj, jutro i za tysiąc lat? – Zapytał go odsuwając się od niego dopiero gdy ich serca ucichły w walce o przetrwanie, wrócił nad nich spokój. – Ona u mnie była Eadred. Bogini była w nocy w bazie i pobłogosławiła człowieka, tego który właśnie wprowadził niepokój w serca największych umysłów tej części świata. Czy myślisz, że ja cokolwiek w tej sytuacji wiem? – Zapytał go gdy wiedział, że jego słowa zaczną wreszcie docierać do bystrego umysłu. – Zobowiązałem się do patrzenia na sprawę nieszablonowo, w szerszy i bardziej przychylny sposób. Wymogła na mnie taką obietnicę skoro sam prosiłem ją o wyjaśnienia. A teraz ja narzucam to na Ciebie bo sam tego nie uniosę. – Ścisnął mu ramię uśmiechając się blado. – Uwierz mi, też chciałem to tak rozwiązać. Czułem, że wszystko nam źle wyjdzie, a to jedyny sposób jaki przychodził mi do głowy. A później po tej głowie dostałem. Czyli mamy przed oczami szansę. Chuj wie na co. Ale mamy. – Wzruszył ramionami rozżalony. Odebrano im najprostsze i najbardziej logiczne rozwiązanie z wielu perspektyw.
       – Teraz mogę zobaczyć wyniki. A Ty powoli możesz się zacząć pakować. – Westchnął zmieniając ich pozycję. Usiadł na tyłku, wyciągnął przed siebie nogi zgięte w kolanach po czym opierając o nie ręce rozmasował szczękę upewniając się czy mu nie wypadała, poruszał nią na boki po czym się skrzywił. – Ale żeś mi jebnął…  
Ich ogony – jeden zakończony strzałką, drugi z kępkiem gładkich włosów – splotły się ze sobą.
       – Skąd możesz to…
       Zamilkł. Słuchał z przejęciem historii Percy'ego, a jego oczy z każdym słowem robiły się większe, większe i większe. Bogini? U niego? I mówił mu dopiero teraz? Brwi po raz kolejny się ściągnęły w złości. Kiedyś byłby pierwszy do takich wiadomości, teraz już nie. Stracił jego zaufanie czy o co do cholery chodziło?
       Kolejne wieści wcale nie były lepsze.
       – Jak to: "pakować"? – Odsunął się od niego, rozłączył ogony. Gniew znowu wyrywał się z kłębka, już prawie się przecisnął. – Nigdzie się stąd nie ruszam, dopóki nie załatwimy jakoś tego problemu.
       – Dzwoniła Sycylia w trakcie Twojego małego zamieszania, padła im pompa główna. Co gorsze, sami zaczęli w niej dłubać i jak wcześniej im odpalała tak teraz ani drgnie. Nie mają naszego powietrza od północy ludzkiego czasu, prądu też nie ma. Kazałem im wrócić do standardowych patroli, alarm też im wysiadł. Musisz im to ogarnąć. – Mruknął ze zwieszoną głową. Nie chciał żeby poczuł się wyrzucony ale naprawdę mieli mase problemów około dowódczych na głowie. Vieri był tylko wisienką na torcie.
       – Ja się zajmę Vierim. Przeproszę go i Cię wytłumacze. Pomyślę też co z tym zrobić ale na razie dam mu spokój. Podrzuce mu nadajnik i zostawie. Coś czuje, że go wykończyłeś psychicznie. – Rzucił okiem w stronę bazy, nie podjerzewał że bruneta już od dawna tam nie było, a rykoszetem dostał jeszcze Antonio. – Wybacz Eadi, chciałbym żeby to wszystko potoczyło się i wyglądało inaczej. Ale musimy to wziąć na klatę takie jak jest. – Wyciągnął do niego rękę żeby pomógł mu się podnieść. W tym geście jednak drzemała też zgoda, przeprosiny i obietnica poprawy. Coś wymyślą. Zawsze wymyślali.
       Kurwa, debile. Dlaczego oddział bez Konstruktora w szeregach w ogóle się zabierał do majstrowania przy pompie!? Kogo wysyłają na te misje, Vesta po szkoleniu wojskowym czy motłoch zebrany z ulic stolicy? Nie jego interes, mogli zdychać.
       – Chcesz go przepraszać? – Usta zacisnął w wąską linię. Nie uważał by należały się jakiekolwiek. Był zagrożeniem, niezależnie od błogosławieństwa ich Pani. – Nie, Percy. Oszalałeś.
       Przez dłuższy czas patrzył na wyciągniętą rękę. Rozejm. Mógłby podać swoją, poklepać przyjaciela po ramieniu i zapomnieć o szale, walce, chęci mordu. Ale jego natura nie pozwalała.
       Chociaż ciało było okropnie obolałe, podniósł się sam. Odwróciwszy się plecami do Percyvalema, uszedł parę kroków w tę i z powrotem. Myślał. Uporczywie myślał.
       – Wyślij kogoś innego – rzekł wreszcie. – Nie możesz mnie teraz oddelegować do takiej pierdoły, Perc. Mamy tu o wiele pilniejszy problem niż brak powietrza do oddychania. I nikogo nie będziesz przepraszać. To jak przyznanie się do winy, a przecież to, do czego się posunąłem, nie było... Nie wmówisz mi, że zrobiłem źle. Myślałem tylko o was. O nas wszystkich.
       Nie podniósł go więc Smok nadal siedział mało wygodnie na trawie przyglądając się mocniej źdźbłą twary niżeli przyjacielowi, który znowu odzyskiwał siłę. Złość napędzała go mocniej niż zdrowy rozsądek, martwił się o niego, o taki stan rzeczy.
       –Nie mam kogo wysłać. Nie będę specjalnie z Anglii ściągał Konstruktora do pompy. Nie dam ojcu możliwości do podejrzeń, że coś się u nas dzieje. Z wielkim szacunkiem dla niego ale jeszcze by go tutaj brakowało. – Fuknął na niego podnosząc wreszcie niebieskie spojrzenie. Zaraz też wzruszył ramionami po czym rozłożył ręce w geście bezradności.
       –Nie zabije go Eadred. Nie pozwole też żebyś Ty to zrobił czy ktokolwiek inny. Jeszcze nie wiem jak to ugryzę ale później będziesz mi na kolanach dziękował, że Cię teraz powstrzymałem. – Przyznał podnosząc się z ziemi, otrzepał tyłek. – A Ty się pakuj, musimy stwarzać pozory, że wszystko jest u nas w porządku. Wiesz, że wiele par oczu patrzy w naszą stronę z nienawiścią, czekając aż się potknę. – Skrzywił się mocno. – Załatw to jak najszybciej i wracaj.
       – Ale ty jesteś... jesteś... zawistny! – wywarczał, rzucając rękoma na boki w geście bezsilności.
       Wkurwiał go. Dzisiaj wyjątkowo i niemiłosiernie. Jeżeli pod koniec dnia będą jeszcze w jednym kawałku, to chyba tylko dzięki boskiej interwencji.
       – Wszystko, byleby się ojciec nie dowiedział, a pomyślałeś chociaż przez chwilę, co zrobisz, jak Vieri przestanie udawać niewiniątko i pomoże Akumom cię zajebać? Nic mu nie zrobisz, bo wpadłeś po uszy, chociaż jesteś zbyt głupi, żeby to przed samym sobą przyznać. Nie kiwniesz palcem, a on wykorzysta sytuację i w najlepszym przypadku pozbawi cię głowy, w najgorszym – wolę nie mysleć – ciągnął dalej swój wywód. – Jeszcze Bogini... Skoro dała ci znak, czemu do chuja mówisz mi o tym dopiero teraz? Bo dla mnie to wygląda jak prowokacja, bylebym się posunął do skrajności!
       Znowu buzowało pod kopułą.
       – Nigdzie nie jadę – uparcie stawiał na swoim.
       – Ja jestem zawistny?! – Obruszył się patrząc na niego jak na skończonego debila. – To Ty masz jakiś totalnie absurdalny problem z agresją w stosunku do Vieriego! – Oskarżył go wpychając palec wskazujący w jego pierś, leciutko go nim pchnął.
       – Okej. Okej! Niech Ci będzie, zakochałem się, czy jak tam chcesz żebym nazwał. I naprawdę uważasz, że to mnie tak ogłupiło?! Że teraz radośnie pójdę na rzeź podskakując w kwiatuszkach?! – Warczał zaczynają podnosić na niego głos, dokładnie miał ten sam ton co jego ukochany przyjaciel. – Jak zginę przynajmniej nie będę musiał już oglądać Twojej złośliwej dupy. – Uśmiechnął się sztucznie znowu tykając go palcem. I jeszcze te pretensje, że go pomija ostatnio z informacjami, tego to już było dosyć! Aż musiał strzepnąć ręce żeby mu nie walnąć w ten pusty łeb.
       – A przepraszam Cię serdecznie ale dlaczego masz do mnie pretensje?! To Ty się od ostatnich kilku dni namiętnie gźisz się z Antonio po kątach. I jakby Cię to miało zaskoczyć, to nie jest moje marzenie żeby was przyłapać. Wasze gołe dupy nie są mi do szczęścia potrzebne. – Fuknął jak obrażone dziecko. Tego było już powoli dość.
       Absurdalny problem z agresją? ABSURDALNY PROBLEM!? Martwienie się o parszywe życie Percyvalema było absurdalne???
       – Ach, to tyle jest warta dla ciebie moja troska, rozumiem. – Gorzki śmiech przeszył powietrze. – Wiesz co, masz rację. Zgiń sobie. Nie będziesz musiał oglądać "mojej wrednej dupy", a ja nie będę musiał użerać się z twoją fazą ograniczenia umysłowego i wszyscy będą szczęśliwi.
       Strącił z torsu wskazujący paluch jakby był obrzydliwym robakiem.
       – Precz z łapami.
               Chciał go zostawić, pójść spakować się, zgodnie z przykazaniem, jakkolwiek przygotować się do podróży, pożegnać się z…
       Antonio.
       Zatrzymał się wpół kroku, odwrócił przez ramię, by spojrzeć w błękitne tęczówki przecięte dwoma czarnymi liniami, po jednej w każdym oku. Jak śmiał!? Najpierw sam wypytuje go o szczegóły jego świeżego związku, żeby później w kłótni używać ich jako argumentu dla żalów!? O nie, nie będzie sobie nimi wycierał ust.
       – No to wszystko już jasne. O to ci cały czas chodzi. – Podszedł do niego z powrotem, chciał widzieć jego twarz, kiedy będzie mówił. – Nigdy nie “gźiliśmy się namiętnie po kątach”, dobrze o tym wiesz, a jeżeli w ogóle coś już robiliśmy, to zachowywałem tego typu aktywność na przestrzeń za zamkniętymi drzwiami, konkretniej za tymi, które prowadzą do mojego pokoju. O ile mi wiadomo, to co się dzieje w pokojach twoich żołnierzy, to tylko i wyłącznie ich interes. Ściany to akurat mamy dobrze wyciszone, a jeżeli mimo to słyszysz jakieś dźwięki, zalecałbym zakup zatyczek. Nikt inny się nie skarżył – wycedził. – Przykro mi, mój drogi, że cię cudze szczęście w oczy kole. Gdybym wiedział wcześniej, słówkiem bym nie wspomniał o niczym z tego obszaru mojego życia. Ale spokojnie, błędu więcej nie powtórzę.
       Posunął się za daleko o te kilka słów i od razu tego pożałował. Spojrzał na niego nieco spłoszony, zaraz też przekręcił głowę w bok wyciągając ręce w obronnym geście.
       – Eadred, nie. Poczekaj. Ja nigdy… – Nie słuchał go. Ścisnęło mu żołądek, nie mógł z tym nic zrobić. Nie, nie chciał żeby on to tak zrozumiał. – Przecież wiesz, że absolutnie nigdy...! – Odszedł. Zostawił go samego na środku ogrodu nawet się na niego więcej nie odwracając. W tej jednej chwili zamurowało go, zrobiło się mu jednocześnie gorąco i zimno. Aż położył dłoń na żołądku lekko go masując. Przegiął pałe.
       – Eadred! Poczekaj proszę. – Jedno ostre spojrzenie powstrzymało go żeby za nim pobiec i jeszcze sprawę wyjaśnić. Stał więc nadal w miejscu, z rękami na biodrach i schyloną głową. W końcu tylko kopnął mocno jakiś niewinny kamyk przeklinając. Skopał sprawę koncertowo.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {19/03/24, 07:29 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 BR0vT5d

Niedziela, 3/3 dnia Vesta

       Vieri złapał się za oparcie fotela w infirmerii. Nie mógł oddychać, przed oczami majaczyły czarne plamy. Czarne jak włosy Eadreda. Czerń i miód, bezlitosny miód. Zabierzcie mnie stąd, zabierzcie od niego, krzyczał w myślach.
       Ktoś wszedł do środka. Szare oczy błądziły po pomieszczeniu, szukając nie wiadomo czego. Antonio. Wyglądał na tak strudzonego, tak... oszołomionego. Wzrok umknął z postaci mężczyzny na Avicię, która zbliżyła się ze strzykawką, a na bladym czole sperlił się pot. Znowu będą go badać? Tym razem sparaliżują, by pokroić i wyjąć organ po organie. Wyniki nie były dobre, na pewno to zrobią. Chciał wyrwać rękę, ale zabrakło sił. Igła wbiła się w żyłę, pompka strzykawki przepchnęła tajemniczą substancję do krwioobiegu. Drgawki nasiliły się.
       Zabiją go. Sparaliżują, poćwiartują, wyciągną płuca, serce, jelita, żołądek; wydłubią oczy, obetną język. Poderżną gardło.
       Eadred. Potwór. Śmierć.
       Środek uspokajający pozostawiał po sobie zimno. Zamroził panikę, uspokoił oddech. Nie minęło pięć minut, a Vieri przestał zatracać się w wartkim potoku nieprzyjemnych myśli. Substancja zdziałała cuda, ale nie obyło się bez efektów ubocznych. Panika zniknęła, wraz z nią i radość, i smutek, i żal, i gniew, i zachwyt nad nieznanym. Zostało surowe zobojętnienie. Apatia.
       Wszystko było chłopakowi jedno. Że Antonio wrócił po niego. Że zabrał do jakiegoś pojazdu. Że wziął jego uprane szaty i wręczył mu je po tym jak usiadł na siedzeniu. Że słońce rozświetlało niezmiennie idealnie błękitne niebo. Że na dworze było ciepło i nie potrzebowali ani klimatyzacji, ani ciepłego nawiewu. Że wojskowy zabrał go nie do klasztoru, lecz do własnego mieszkania. Że posadził go pod kocem na własnej kanapie. Że przysiadł przy nim, by żaden nie czuł się samotny. Że mówił do niego spokojnie i cicho. Że był cierpliwy. Że pozwolił siedzieć dalej w ciszy.
       Puste oczy wpatrywały się w ten sam punkt od godziny. Czarny notes na stoliku. Wypełniony notatkami z poprzedniego wieczoru. Chropowata, matowa okładka, śnieżnobiałe brzegi stron. Eleganckie brązowe pióro leżało na wierzchu. Miało odrobinę wytartą przy brzegach zakrętkę.
       Nagle, jakby ocknął się z głębokiego snu. Mrugnął. Poruszył się, a miękki koc odsłonił bosą stopę. Palce miał zimne jak sople lodu.
       Antonio siedział wciąż przy nim.
       – Czy mógłbym dostać coś ciepłego do picia? – spytał wyprutym z uczuć głosem. Nie czuł nic w sferze emocjonalnej. Avicia nie powiedziała, bo sama nie była pewna, ale efekt ten utrzymywać się miał przynajmniej do następnego dnia.
       W pewnym momencie tego siedzenia w ciszy, w miejscu tak bezpiecznym i spokojnym jakim było jego mieszkanie, przysnęło mu się. Głowa podparta na ręce, której łokieć opierał się o szeroki podłokietnik ciążyła mu od dłuższego czasu. Nie zauważył kiedy przestał wsłuchiwać się w tykanie zegara, ciche warczenie lodówki czy zgiełk za oknem. Odpłynął myślami pozwalając na reset, przetrawienie tego co dzisiaj się stało. Obudził go dopiero głos Vieriego.
       Podrywając głowę do góry spojrzał na niego nietomnym wzrokiem. Patrzył na niego dłuższą chwilę zanim na nowo połączył fakty, po czym pokiwał głową twierdząco.
       – Oczywiście, już Ci zrobię herbatę. – Zapewnił mając jedynie taką w torebce, czarną. Nie pił herbaty wcale, a to był jego zestaw ratunkowy w razie choroby, nie dał mu więc specjalnego wyboru. Nie zadawał przy tym żadnych pytań. Wysunął stopy spod koca którym otulony był brunet i przeciągając się z cichym chrupnięciem w kręgosłupie, wstawił wodę do czajnika. Dopiero w tej chwili zrozumiał jak potworna migrena go męczy. I że wyraz pozbawionej emocji twarzy Eadreda kroczy za nim za każdym razem gdy opadały mu powieki. Skrzywił się. Nie rozumiał co tam się stało, co to było.
       Parujący kubek po chwili wylądował przed brunetem, a on zajął swoje miejsce przy jego boku. Oparł się znowu zsuwając nieco wyżej, zasłonił wgłębieniem łokcia oczy powoli i jak najbardziej bezgłośnie oddychając. Łupało mu w czaszce. Co teraz? Vieri gdzieś mieszkał ale nie mógł go “oddać” w takim stanie. Na pewno się o niego martwili, nie chciał do nikogo zadzwonić, nikogo nie informował. Na pewno nie pozwoli na to żeby Percy się do niego zbliżył. Z całym szacunkiem dla tego co się działo, musiał chłopaka chronić, to była część jego pracy.
       – Chcesz zostać tu na noc? – Zapytał go w końcu. – Czy wolisz żebym Cię odwiózł do domu?
       Gorąca gorzka herbata poparzyła język wraz z podniebieniem. Vieriemu nie drgnęły ani usta, ani brwi. Sączył napar bezdźwięcznie, jakby był imitacją żywej osoby. Połowa herbaty zniknęła z kubka, a on odstawił go na stolik przed kanapą, po czym bardziej owinął się kocem, swoim bezpiecznym azylem.
       Chcieć? Preferować? Żadne z tych słów nie miało dla niego w tej chwili większego znaczenia. Nie miał pojęcia, co by wolał, nie zależało mu też na tym, żeby nie sprawiać mężczyźnie kłopotów. Nic się nie liczyło, oprócz ciepła. Wzruszył więc cherlawymi ramionami w odpowiedzi, tak słabo, z takim wysiłkiem, jakby nie miał dwudziestu pięciu, lecz przynajmniej osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt lat oraz jakby dźwigał na barkach całe zło świata.
       Może dźwigał.
       Stan jego zdrowia psychicznego nie pozwoliły z czystym sumieniem wypuścić go z mieszkania. Na wzruszenie ramion więc skinął głową po czym poprawił nieco koc żeby ten na pewno zakrywał mu też stopy. Westchnął po tym cicho i wracając do poprzedniej, wygodnej pozycji, wrócił również do odpoczynku. Nie czuł potrzeby ale i przymusu żeby z nim rozmawiać. Później tylko zaproponuje mu prysznic, świeżą piżamę. Obydwaj potrzebowali chwili, dłuższej chwili z własnymi myślami. Szanował to i chciał aby uszanowano i jego.
       W przeciągu następnych dwudziestu minut, kubek z earl greyem został opróżniony do dna, a Vieri ponownie wszedł w swój dziwny stan “nieczucia”, wpatrzony w jeden punkt, tym razem skupił się na oknie.
       Czas płynął, a chłopak niemalże mógł obserwować, jak słońce porusza się po horyzoncie, milimetr po milimetrze. Świat gnał dalej, jakby żadna z przykrości tej niedzieli nigdy nie miała miejsca. Cienie wydłużały się wraz z ruchem światła po posadzce.
       Niebo wybuchnęło czerwienią, różem i soczystą pomarańczą ze złotymi akcentami, gdy zawibrowała komórka Antonia. Ead wysłał wiadomość: “Percy wysyła mnie na Sycylię, nie wiem kiedy wrócę, chciałem porozmawiać i pożegnać się przed wyjazdem, będę za 10m”.
       “Czekam na dole.” Odpisał mu i chociaż ścisnęło go okropnie w żołądku, wstał z kanapy klepiąc lekko stopę Vieriego.
       – Zaraz wrócę, zejdę tylko na dół. – Powiedział ubierając buty. – Później zrobię coś do jedzenia i znajdę nam jakiś film. Nie wiem jak Ty ale ja bym na coś popatrzył bezcelowo. – Oznajmił bardziej niż go zapytał po czym trzasnęły za nim drzwi. Powoli udał się przed kamienice gorączkowo myśląc co ma mu powiedzieć.
       Ri został sam w cichym mieszkaniu. Nie zareagował nawet wtedy, gdy blondyn uderzył go delikatnie w nogi.
       Eadred, jak zawsze punktualnie, podjechał pod kamienicę na swoim motocyklu. Na plecach miał podróżny plecak ze skóry, w którym mieściły się wszystkie najważniejsze konstruktorskie narzędzia i przedmioty osobiste, cała reszta znajdowała się w olbrzymich sakwach po obu stronach ramy pojazdu, wypchane były aż po brzegi.
       Dręczyły go obawy, że Tonio wcale nie będzie chciał z nim rozmawiać, że każe mu zwyczajnie spierdalać i nie pokazywać się więcej na oczy. Fakt, że mu odpisał, podsycał nadzieję na spokojną rozmowę oraz ciepłe pożegnanie. Bardzo potrzebował zwłaszcza ostatniego.
       Zszedł z motoru, a zobaczywszy pod wejściem przyjaciela, uśmiechnął się słabo samymi ustami. Ściągnął plecak, położył go na siodełku. Później podszedł, niepewnie, z mocno bijącym sercem. Podczas pakowania się, zdążył ułożyć w głowie wszystko, co chciał powiedzieć, teraz jednak cały monolog zatarł się w pamięci, niestety.
       – …Hej. – przywitał go. Nie wiedząc, co właściwie zrobić z rękoma, najpierw położył je na biodrach, potem prawą ręką objął sam siebie w pasie, by na końcu założyć je po prostu za plecami. Pragnął się przytulić, jednak coś go powstrzymywało. – Jeżeli chodzi o to, co się stało, chciałem powiedzieć, że jakkolwiek bezdusznie bym wtedy nie wyglądał czy się zachowywał, robiłem wszystko, żebyście wy – ty i Percy – byli bezpieczni. Już tak na zawsze. – Westchnął. – Badania przeprowadzone przez Avii… wskazywały, że Vieri nie jest do końca z ludzkiego gatunku. Były – są – pewne mutacje w jego DNA, które wzbudziły moje obawy. Oczywiście nie mamy żadnych próbek Akum, żeby potwierdzić lub zaprzeczyć hipotezę że Vieri jest w jakiś sposób z wrogiem powiązany. Nie chciałem stawiać na szali przede wszystkim twojego życia, żeby poświęcić czas na zagłębienie tych więzów. Chciałem – musiałem – działać od razu. Przepraszam że musiałeś mnie oglądać w takim stanie i być świadkiem takich okoliczności.
       Był ciekaw czy spojrzenie w miodowe oczy wywoła w nim strach, obrzydzenie czy nie poczuje nic poza zwyczajowym łaskotaniem na widok płynnego złota, które tyle razy go uwodziło. Bał się nieco to sprawdzić i dopóki Konstruktor do niego nie podszedł, szukał wzrokiem zajęcia pod nogami albo w głębi ulicy, nie chciał żeby obraz mężczyzny w jego oczach się zmienił, zatarł, zdziwaczał. Ostatecznie jednak, dobre wychowanie nie pozwoliło mu go unikać, podniósł na niego oczy i poczuł się tak zmieszany, że najchętniej by się skrzywił.
       Eadred patrzył na niego tak samo miękko jak zawsze. Może było w nim więcej niepewności niż zwykle, wydawał się bać przekroczyć granicę której nawet nie widział. Ale to był ten sam Eadred. Szkoda tylko, że pod zmęczonymi powiekami, w głowie w której nadal dudniła migrena, widział pozbawiony emocji wzrok drapieżnika. Gatunku dominującego nad nim siłą, technologią i inteligencją.
       Westchnął głośno łapiąc się za kark żeby go pomasować.
       – Cokolwiek to nie było Eadri, trochę przegiąłeś pałę. – Mruknął w końcu opuszczając ręce. Te szybko znalazły kieszenie spodni w których się schowały. – Ja… ja nigdy nie widziałem was w takim stanie. Ciebie. Nigdy… od jakiegoś czasu… od dawna – Westchnął w końcu, nie umiał zebrać myśli. – Od naprawdę dawna nie myślałem o was jak o rasie dominującej. A dzisiaj okazało się, że zapomniałem z jak dużą łatwością jesteście w stanie pozbawić nas życia. – Całkowicie automatycznie powędrował dłonią do szyi, do miejsca w którym Vieri przyłożony miał dzisiaj sztylet. Znowu wypuścił głośno powietrze z płuc, spojrzał na chwilę w bok na zalaną czerwienią wieczoru ulice.
       – Ja… ja muszę sobie to poukładać. Muszę przekonać Vieriego… i Percy… – Pomasował nasadę nosa, czuł się fatalnie i w którymś momencie po prostu przeklął. Spojrzał na niego z ogromną determinacją i zmniejszając ich dystans, wcisnął mu ręce między ramiona a żebra, mocno się przytulając do jego piersi.
       – Jedź i uważaj na siebie. Daj mi też chwilę, ja muszę to przetrawić. Napisze do Ciebie. – Obiecał zaciskając dłonie na materiale koszulki. Wcisnął nos w jego pierś biorąc powolny wdech o smaku nektarynek. – Jestem na Ciebie zły i żołądek mi robi fikołki ze strachu ale ogarnę to. Tylko nie naciskaj. – Poprosił go, szczerze. Czuł, że właśnie tak musi.
       Podczas tej rozmowy Eadred bardziej przypominał spolegliwego baranka niż rozwścieczoną niedźwiedzicę broniącą swych młodych. Nie kłócił się, nie dyskutował, pozwalał Antoniowi formować swobodnie myśli. Trzykomorowe serce ściskał stres przed najgorszym scenariuszem. Mógłby być szarpany, bity, policzkowany, stałby dalej jak słup soli, wsłuchany we wszystko, co chciano wypowiedzieć.
       Nie ze wszystkim się zgadzał. Wciąż uważał Vieriego za najgorsze zło świata, ogromne zagrożenie dla obydwu gatunków, pomimo tego gryzł się w język. Nie czas na dowodzenie swoich racji, zwłaszcza kiedy obawy najważniejszej mu osoby były tak… brutalnie logiczne.
       Skrzywił się raz, na dźwięk imienia drugiego przyjaciela, tego samego za którego sprawą musiał rozstać się z Nio. Wystawić ich kiełkujące uczucie na ciężką próbę czasu.
       Moment, w którym blondyn wpadł mu w objęcia, był momentem rozsłupania kłębka, tak dzielnie upychanego na samym dnie jestestwa, w najgłębszych czeluściach. Pękł. Czarne łzy spłynęły z kącików oczu wzdłuż meandrów kości tworzących czaszkę i skapywały w dół, na włosy koloru jasnego złota. Płakał bezgłośnie, silnie zaciskając przedramiona na plecach mężczyzny.
       – Przyrzekam, nie będę się narzucać. – Pociągnął cicho nosem, nie mógł oderwać się od niego taki zasmarkany. Nie będzie brać go na litość. Wierzchem dłoni szybko przetarł twarz. – Zanim ruszę, chciałem ci coś oddać.
       Podszedł z powrotem do motocyklu, z plecaka wyciągnął szykowne drewniane pudełko, przewiązane burgundową wstążką. Wrócił do Nio i wręczył mu podarek.
       – Dbaj o siebie, proszę. I uważaj. – Rozedrgane palce przyłożył mu do policzka. Nachylił się, by na ustach złożyć ciepły pocałunek. – Masz być cały i w dobrym zdrowiu, kiedy wrócę.
       – Eadri. – Ścisnął go mocniej czując jak się posypał. Jak miał go teraz wypuścić? Jak miał się gniewać? Bać? Zrobił potworną rzecz, skrzywdził człowieka, chciał go zabić nie słuchając żadnych racjonalnych argumentów. To był niepodważalny fakt. A jednak, jego serce zgłupiałe na punkcie miodowych oczu odejmowało mu rozumu. – Niczym się nie martw. Wrócisz i wszystko będzie już ogarnięte. – Obiecał mu, miał to postawione za punkt honoru.
       Pocałować się dał bez absolutnie żadnych problemów, dotykając jego twarzy ścierając pozostałości czarnych łez w międzyczasie muskając jego wargi. Na końcu pomiział czubkiem swojego nosa ten jego, dopiero po tym jego oczy padły na pakunek. Nie otworzył go na razie, skupiał się w pełni na obecności bruneta.
       – Jedź, będę pisał. – Obiecał z bladym uśmiechem. Dlaczego to wszystko musiało się tak właśnie potoczyć? I było tak trudne?
       Odjechał, a on czuł się jeszcze mocniej przytłoczony niż wcześniej. Zanim rozpoczął wędrówkę po schodach usiadł jeszcze na kamiennych schodkach prowadzących do drzwi klatki, otworzył pudełko po to by się cicho zaśmiać. Zegarek jak nowy, bardzo mu go brakowało. Przyjrzał się wypolerowanej tarczy, przejechał po niej kciukiem po czym od razu założył do na nadgarstek. Złapał się jeszcze na chwilę oburącz za szyję zanim wstał i wrócił do mieszkania.
       Może będzie mu łatwiej to wszystko ogarnąć gdy Eadreda nie będzie? Może to była szansa?
       Przede wszystkim musiał zacząć od Vieriego, tylko nie wiedział do końca jak mu pomóc po tym co przeżył. Musiał coś wymyślić.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {20/03/24, 09:18 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 FDviuea

Środa wierczór, 1/3 dnia Vesta

       Noc była jednym wielkim koszmarem.
       Początkowo nie umiał zasnąć przez ból głowy. Migrena na chwilę ustała, obejrzał prawie cały idiotyczny film o niczym, po czym gdy tylko położył się do łóżka wróciła ze zdwojoną siłą. Musiał wziąć leki starając się nie obudzić zakopanego w dodatkowej kołdrze bruneta śpiącego na kanapie. Tabletki zaczęły działać, on mógł wreszcie odsapnąć i na co mu to było? Obudził się z przeraźliwie walącym sercem dokładnie o północy, drugiej nad ranem później o trzeciej i od pół piątej w ogóle już nie zmrużył oka. Dawno nie miał takich koszmarów. Ostatni raz jakiekolwiek koszmary miał po postrzale. Ostatnie lata upływały mu na błogim seksie albo naprawde dziwacznych akcjach. Był więc potwornie zmęczony. Nie potrzebował nawet budzika.
       O piątej podniósł się z łóżka, nie przyzwyczajony do obecności kogokolwiek w apartamencie początkowo patrzył tylko na spokojną twarz Vieriego. Chciał mu pomóc, chciałby żeby to wszystko nie miało miejsca, a jego spokojne życie nadal takim pozostało. Stało się jednak, tak samo jak ta noc, a Antonio nie miał siły udawać doskonałej pani domu szanującej granice. To było w końcu jego mieszkanie. Oczywiście, nie zaczął biegać nago dookoła salonu bijąc o siebie dwoma patelniami. Ale nie uważał specjalnie na to żeby stąpać na paluszkach. Poszedł się wykąpać, później z wilgotnymi włosami, ubrany w eleganckie czarne spodnie i biały podkoszulek poszedł do kuchni. Wstawił kawiarenkę z jedną porcją potwornie mocnej kawy, do czajnika również nalał wody szykując porcję herbaty. Na śniadanie chciał zrobić tosty francuskie, awokado na parapecie już zaczynało zbliżać się do granicy swojego żywota, podobnie jak pomidor. Poza tym, jajka i chleb to jedyne co się ostało w lodówce, musiał koniecznie zrobić zakupy.
       Zajęty przygotowywaniem śniadania oraz w natłoku zmęczenia przestał na chwilę zwracać uwagę na to czy Vieri śpi, podnosi się czy zaczyna krążyć. Tak na dobrą sprawę, uciekł tak głęboko w swoje myśli, że jakby chłopak wyszedł to by się opamiętał dopiero po dłuższej chwili. Dopiero gotowe napoje zawróciły bieg jego umysłu z powrotem do chwili obecnej. Nalał sobie do ulubionego kubka kawy, jemu zrobił herbaty która to po chwili znalazła się na stoliku przed brunetem. Wtedy też jasne oczy przyozdobione trochę mocniejszymi niż zazwyczaj cieniami pod dolną powieką odnalazły twarz gościa. Uśmiechnął się do niego lekko, niepewny tego jak ten się trzymał.
       - Robię śniadanie, zjesz coś? Tosty francuskie. - Zapytał szeptem, jakby jego głos nie chciał w ogóle uciekać z gardła, jakby nie chciał go też spłoszyć. Więcej pytań na razie nie zadał, wiedział że poranną chwile należało przeżyć w swoim tempie i najgorsze co mogło człowieka spotkać to natłok problemów gdy tylko otworzyło się oczy.
       Vieri nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy zapadł w sen. Może chwilę przed tym, zanim do mieszkania Antonio, może dopiero gdy słońce zniknęło za horyzontem, a może dopiero nad ranem. Odpoczynek był wszystkim, czego potrzebował, środki podane mu wczoraj przez Avii znacznie pomogły, nie budził się z krzykiem przez koszmary ani w ogóle nic nie zaburzało słodkich chwil nieświadomości.
       Obudził go dopiero dźwięk czajnika.
       Czuł się fatalnie. Jakby przejechał po nim czołg, potem walec, a potem jeszcze przebiegło po nim stado mułów. Zbolała twarz zwróciła się w stronę właściciela mieszkania, który właśnie proponował mu śniadanie. Ugh. Jedzenie. Na samą myśl było mu niedobrze.
       - Nie kłopocz się. - Puchata kołdra opadła z ramion, gdy się pod nią poruszył i usiadł. - Raczej nic nie przełknę.
       Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu zegara. Ten na nadgarstku Antonia wskazywał szóstą czterdzieści.
       - Mógłbym się gdzieś przebrać w swoje rzeczy?
       - Łazienka jest tam, przygotowałem Ci też czysty ręcznik. Rzeczy leżą na pufie koło drzwi. - Poinstruował go wracając zaraz do kuchni żeby dokończyć przygotowania. On jak czegoś nie zje to padnie. Ewentualnie ktoś padnie przez niego i chociaż poniedziałek był zawsze dobrym dniem na składanie ofiar, wolałby nikogo nie zamordować. A kandydat na pewno by się znalazł.
       W czasie kiedy Vieri się ogarniał, on w całkowitej ciszy zjadł śniadanie i wypił na spokojnie kawę. Dopiero po tym dokończył swoją poranną toaletę, ubrał się i przygotował na nadchodzący dzień budując powoli listę zadań pobocznych którą chciał zrealizować jak najszybciej.
       Czas mijał, a on powoli odzyskiwał siły i chęci do życia. Wspaniale może nie było ale dopóki kawa działała, a żołądek był pełen, było mu nieco lżej. Gotowy do wyjścia spakował aktówkę wyposażoną przede wszystkim w laptopa. Spojrzał też na telefon ale było tam tyle powiadomień, że jedynie przewrócił oczami i dorzucił go do całego zestawu sprzętu który taszczył. Postawił dzisiaj na klasykę, czarny zestaw spodnie i marynarka do białej, klasycznej koszuli. Bez krawata, chyba by się udusił. Dochodziła powoli ósma rano. Salon był już uporządkowany, dodatkowa kołdra schowana, a koc i poduszki poprawione i ułożone na swoich miejscach. Z małego koszyka na półce pod telewizorem wyciągnął klucze do samochodu po czym cierpliwie czekał na Vieriego. Chciał go odwieźć pod same drzwi wskazanego adresu. Chciał się upewnić, że ten będzie bezpieczny i ze świadomością, że mógł się do niego zwrócić o pomoc, poradę, rozmowę, cokolwiek. Martwił się o niego. Nie wyglądał dobrze ale kto po czymś takim by wyglądał. Pytanie jak mógłby pomóc. Musiał się jakoś delikatnie zorientować w temacie żeby stanowić realne oparcie, a nie jedynie pustosłownego wojskowego o niejasnej stronie całego zajścia.
       - Gdzie mogę Cię podrzucić? I tak jadę do centrum więc to nie jest problem. - Zaznaczył gdy odziany w jasne szaty mężczyzna znowu pojawił się w zasięgu jego wzroku. Uśmiechnął się przy tym do niego blado badając wzrokiem na ile spustoszony psychicznie chłopak był. - Jeżeli też mogę Ci jakoś pomóc, nie krępuj się. Nie było Cię dwa dni w domu, chętnie Cię usprawiedliwię machając legitymacją wojskową. - Dodał gdy obydwaj byli już gotowi do wyjścia. Zamknął za nimi drzwi na klucz, pęk wylądował w aktówce, a on udał się na parking za kamienicą do swojego małego fiata.
       Po chwili silnik pojazdu zaczął cicho warczeć, a on kierując się w wyznaczoną stronę wyłączył absolutnie wszystko co wywoływało jakikolwiek dźwięk. Nie nalegał też na rozmowę, sam nie czuł takiej potrzeby, zamiast tego nadal sączył plany, działania, segregował źródła informacji, musiał dobrać się do tego raportu o krwi na co jedyne zmarszczył czoło.
       Czerwony fiat zatoczył eleganckie kółko na szutrowej drodze dokładnie przed pięknymi, kamiennymi wrotami klasztoru. W tym momencie Tonio wyłączył silnik, sięgnął za siedzenie pasażera do swojej aktówki z której wyciągnął wizytówkę dumnie okraszoną jego pełnym stopniem, imieniem i nazwiskiem oraz numerem telefonu. Na jej odwrocie dopisał drugi numer, prywatny który ciągle nosił przy sobie.
       - Jeżeli byś czegokolwiek potrzebował, nie krępuj się dzwonić. - Wręczył mu kartonik. - I, jeżeli będziesz chciał, wpadłbym do Ciebie jutro sprawdzić jak się trzymasz. Żadnych pytań, żadnych poważnych rozmów. Tylko sprawdzę co u Ciebie. - Obiecał przez chwilę szarpiąc się z myślami. W tej jednej chwili spoważniał zaciskając mocno szczękę. - Vesta się już do Ciebie nie zbliżą, gwarantuje Ci to. - Kiwnął głową w niemym zapewnieniu o swoich słowach. Percy spróbuje tylko nękać tego dzieciaka, a zrobi mu z dupy jesień średniowiecza. Miał na niego straszne nerwy i coś czuł, że prędzej niż później czekało go starcie z wielkim Smokiem.
       Z łazienkowego lustra, prosto w szare oczy Vieriego, spoglądał cień. W pierwszej chwili się go przeraził. Chudy, wymizerniały, blady. Mrugał wtedy, kiedy on. Ruszał się zgodnie z jego ruchami. To on, on był cieniem.
       Nie zamierzał długo siedzieć w łazience, by nie zakłócać porannych przygotowań swojego gospodarza. Pewnie wkrótce będzie musiał pójść do pracy, więc czas gonił. Puścił zimną wodę w kranie umywalki, ochlapał nią twarz, kark, ramiona, wcześniej ściągnął z torsu czarną koszulkę, żeby jej niepotrzebnie nie zachlapać. Dotknął się w miejscu, gdzie wczoraj Eadred trzymał czarne włosy i od razu syknął z bólu. Skóra była podrażniona, jeśliby się dobrze przypatrzeć, wręcz czerwona.
       Jego biały strój pachniał świeżo, jakby ktoś wymoczył materiał w wartkim górskim potoku, przeciągnął po bujnej łące, suszył w promieniach słońca przy lekkiej morskiej bryzie przez kilka bezchmurnych dni. Subtelny owocowy zapach dawał się wyczuć jedynie przy rękawach. Ri, nim wyszedł, przyłożył do nich nos i mocno się zaciągnął, przymykając oczy.
Herbata cały czas na niego czekała.
       - Najchętniej, wróciłbym już do siebie, do klasztoru - przyznał szczerze.
       Do swoich pomidorów i zwierzaków, do ukochanych ludzi, przy których zawsze był bezpieczny. Do swojej rodziny.
       Okropnie postąpił, że nie dał im od dwóch dni znaku życia. Pewnie przysporzył im mnóstwa trosk. Będzie musiał przełknąć ich rozgniewanie z pokorą, a przede wszystkim, gorąco przeprosić za swoje zachowanie. O szczegółach nieobecności im jednak nie powie. Nie był gotowy, by o tym mówić. I nie chciał ich wplątywać w sprawy, które mogły sprowadzić na nich kłopoty. Mieli dość własnych, codziennych problemów.
       - Nie miej mi za złe, Antonio - na jego własną prośbę, zwrócił się do mężczyzny po imieniu - akurat w tym nie przyjmę twojej pomocy. Sam się wytłumaczę. Nie chcę angażować nikogo więcej w tę sprawę.
       Mówił bez pretensji, ni żalu czy agresji. Był po prostu rzeczowy. Suchy. Konkretny. Mało kiedy taki był.
       Wyszedł za nim z mieszkania, zszedł po schodach, powędrował do auta i wsiadł do niego, już bez słowa. Starał się także nie patrzeć zbyt długo na towarzysza, w ogóle starał się zapomnieć o tym, że był przy nim teraz oraz dzień wcześniej. Potrzebował czasu w samotności, tym bardziej że z minuty na minutę odblokowywały mu się tłumione przez leki emocje.
       Dotarli na miejsce.
       - Dziękuję. - Przyjął wizytówkę, bardziej z grzeczności niż z chęci faktycznego użycia któregokolwiek z numerów, kiedykolwiek. - Spokojnego dnia.
       Miał już wysiadać, gdy słowa blondyna zamroziły rękę w połowie drogi do klamki. Drgnął, przeszyty nagłym chłodem. Zwrócił na zaciętą twarz oczy barwy gołębich piór. Czaił się w nich przestrach.
       Wierzył czy nie wierzył, nie miało to większego znaczenia.
       - Nie składaj obietnic, których nie będziesz mógł dotrzymać.
       Z tymi słowami go zostawił.
       Za główną bramą klasztoru zebrała się grupka starszych mężczyzn. Na widok Vieriego, jeden z nich zaniósł się lamentem.
       W gmachu administracji wojskowej znalazł się o wpół do dziewiątej rano. Spokojna i stonowana Anna powitała go dokładnie tak samo jak zawsze, przekazała pocztę oraz instrukcje na nadchodzący dzień pełen wrażeń. Nie miał dzisiaj spotkań, Generał nadal pozostawał niedostępny co go cieszyło. Jego asystent niespodziewanie wziął kilka dni zwolnienia lekarskiego. Antonio podejrzewał, że między innymi tej sytuacji dotyczyły liczne powiadomienia na jego telefonie. Niemniej, ogromnie go to cieszyło. Nie życzył chłopakowi źle w życiu ale jeżeli dzisiaj by nad nim swoim zwyczajem skakał, pouczając go i traktując jak nie wiadomo jak bliskiego przyjaciela, chyba by powiedział dwa słowa za dużo.
       Zrobił sobie kolejną porcję kawy po czym podreptał na piętro do siebie. Gabinet nieużywany od dwóch dni nosił zapach kurzu i ciepła. Pierwszą rzeczą którą zrobił było uchylenie okien. Nawet jeżeli na zewnątrz zaczynało się już robić ciepło, odrobina starego dobrego przeciągu mu nie zaszkodzi. Nie rozpakował się tak jak to robił zazwyczaj. Usiadł za biurkiem, wziął łyk kawy i zaczął przeglądać telefon. Owszem, Lorenzo poinformował go o jakiś paskudnym zatruciu - zdecydowanie za dużo szczegółów - i że nie będzie go w pracy aż się nie pozbiera. Dobrze, będzie miał spokój. Kolejna wiadomośc była od Eadreda. Dojechał na miejsce, zameldował się sprawiając, że na zmęczonej twarzy kapitana pojawił się delikatny uśmiech. Znowu jednak nawiedziły go obrazy wydarzeń z dnia poprzedniego. Ostatnie kilka wiadomości miał od Smoka. Ten pytał o Vieriego i czy wszystko było u nich dobrze. Nie, nie było. Jasne brwi zmarszczyły się, zaczął mu odpisywać:
A: “Hej. Wszystko dobrze. Chciałbym otrzymać wyniki badań krwi z wczoraj.”
P: “Możemy się spotkać?”
A: “Czy to konieczne?”
P: “Chciałbym omówić sprawy bieżące.”
A: “Dobrze, znajdę chwilę w porze obiadu. Będę u siebie.”
       Nie odpisał mu już. Tonio wiedział, że Smok nie lubił wyściubiać nosa z bazy, nie lubił też załatwiać delikatnych spraw w murach budynku w którym nie czuł się swobodnie. Umówił więc spotkanie z pełną premedytacją mając zamiar wykorzystać przewagę środowiskową jeżeli ten wyprowadzi go z równowagi. Wychodziło na to, że mało kto będzie ich dzisiaj słyszał.
       W końcu na biurku pojawił się laptop. Dwie godziny poświęcił na przeglądanie poczty, zapoznanie się z bieżącymi raportami z zakresu który go interesował. Później padło na trzecią już kawę, czuł jak migrena powraca na swe zaszczytne miejsce. Wyłączył więc radio, zamknął i zasłonił okna po czym otworzył czarny notatnik w którym zapisane było tak interesujące go nazwisko. Otworzył nową, czystą stronę po czym zaczęła się mozolna dłubanina w wrażliwych danych osobowych do których miał dostęp bądź do których dostawał się niekoniecznie legalnymi źródłami.
       Vieri wyglądał jak każdy normalny obywatel.
       Jego matka Włoszka, ojciec imigrant z Azji. Nie mieli ślubu, urodziła go szpitalu w małej miejscowości na południu kraju, przeniósł się tutaj tylko z ojcem. Znalazł jego świadectwa szkolne, ukończył wszystkie obowiązkowe etapy edukacji z bardzo dobrymi wynikami. Mieszkali w klasztorze który zapewniał ojcu pracę w zamian za utrzymanie, mieli tam nawet stały meldunek. Historia choroby nie wskazywała na nic szczególnego, był raczej bezproblemowym dzieckiem. Blondyn zawahał się dopiero przy akcie zgonu. Pomasował palcem środek czoła, czyli chłopak był na świecie całkiem sam. Żadnej rodziny o której by wiedział, a która by trzymała z nim kontakt, ojciec zmarł kilka lat temu w trakcie pandemii covid, od tego czasu - podpisu na opłacie komunalnej - wszystkie wzmianki o Vierim się urywają. Nie pracował nigdzie, nie uczył się. Widocznie klasztor zapewniał mu wszystkie podstawowe potrzeby życiowe. Ślepy zaułek.
       Przelogował się do raportów straży granicznej i organizacji pomocowych dla uchodźców. Czas było na prześwietlenie ojca na tyle na ile się dało, w tym czasie kiedy przebywał na terenie Europy i Włoch. Pracowity młody mężczyzna, nie korzystał z zasiłków socjalnych, średnio wykształcony. Spojrzał na zdjęcie, Vieri miał po nim sporą część egzotycznej urody.
       Telefon zawibrował: “Będę za 10 min.” Wiadomość od Smoka, a jemu znowu skończyła się kawa. Wstał żeby uzupełnić porcję, przejść się z wiedzą, że nic nie wiedział. Ale kogo oszukiwał. Co chciał znaleźć? Że Vieri jak się urodził miał dwie pary rąk i ogon? Czy że w wieku dwóch lat wyrosły mu dwa rzędy ostrych zębów i rozszarpał szkolnych łobuzów. Aż się zaśmiał gorzko pod nosem na własną głupotę.
       Wyposażony w kubek stanął przed drzwiami wejściowymi upijając kolejne drobne łyki czarnego napoju. Czekał cierpliwie aż drzwi się otworzą, a w nich stanie odziany w biel Smok. Wymienili grzecznościowe skinienia głową po czym Antonio odwrócił się w stronę schodów po których zaczął się zwolna wspinać. W ciszy przekroczyli próg gabinetu, rozsiedli się na swoich miejscach: on przed komputerem, Percy jako gość po drugiej stronie biurka. Nadal panowała między nimi cisza na którą gadzie ślepia lekko się zmrużyły.
       - Chciałbym przeprosić.
       - Słusznie, chociaż to nie mnie się to należy. - Odparł lodowato na co Percy poprawił się na krześle przyjmując zdecydowanie mniej swobodą pozycję. Czyli w takim tonie będziemy rozmawiać. Przeszło mu przez myśl, nie wydawał się jednak ani zaskoczony ani zdenerwowany.
       - W większej części nie. A jednak bycie świadkiem… - Westchnął ciężko rzucając wzrokiem na zasłonięte okno. - To się u nas nazywa molara. Jest to stan przejścia emocjonalnego na pełen instynkt. Nie zdarza się często, niektórzy w ogóle tego nie doświadczają. A jednak u nas jego to łatwiejsze do usprawiedliwienia. - Wyjaśnił, bezowocnie. Antonio nadal patrzył na niego mrożącym krew w żyłach wzrokiem.
       - Nie możesz jakimś zjawiskiem psychologicznym waszej rasy usprawiedliwiać tego, że Eadred prawie rozpłatał niewinnego człowieka na którego sam wydał wyrok skazujący. - Fuknął na co Percy zwiesił pokornie głowę. - Do tego na moich oczach. Gdzie ostrzegałem was, że każdy niewłaściwy ruch może mieć swoje konsekwencje. Jesteście zobowiązani do przestrzegania pewnych praw konwencjami międzygatunkowymi i nie powinieneś o tym zapominać.
       - Nie zapominam. Sam je podpisywałem. - Mruknął gardłowo, zaraz jednak odchrząknął, nie chciał się kłócić. Nie miał ku temu podstaw w przeciwieństwie do pokornego przyjęcia wyrzutów.
       - A jednak stało się. Teraz pozostaje pytanie co z tym zrobimy. I chętnie przedstawię Ci mój plan. - Zaczął nie dając mu dojść do słowa. - Zostawicie Vieriego w spokoju. Do poprzedniego tygodnia nie wiedziałeś o jego istnieniu i teraz znowu o nim zapomnisz, nie wyrządzał żadnej realnej szkody. Z Twojego przesłuchania wychodzi na to, że dokładnie tak samo jak wy, nie wie co się dzieje i dlaczego tak się dzieje. Dlatego nie zbliżysz się już do niego, na pewno nie bez mojej wiedzy, jego jasnego przyzwolenia i mojej obecności. To że jestem waszym łącznikiem to jedno, ale jestem też wojskowym który szkolony był do chronienia cywilów. Nawet jeżeli mam chronić go przed wami. - Nie powstrzymywał się w doborze słownictwa, w wyborze tonu. Był lodowaty, wściekły i tylko czysty profesjonalizm powstrzymywał go od podniesienia głosu.
       - Utemperujesz Eadreda. Nie wiem dlaczego go odesłałeś, nie wiem na ile ale jak wróci i nadal będzie się tak zachowywał zrobi się nieprzyjemnie. Jesteście moimi przyjaciółmi ale lojalnie was ostrzegam: jeżeli Vieri pójdzie z tym na policje możecie tym wszystkim rozpętać aferę międzynarodową. Od niektórych rzeczy nie jestem w stanie was ochronić. A to nie jest rozbita witryna sklepowa. - Złożone dłonie delikatnie się zatrzęsły. Odwrócił od niego wzrok pozwalając żeby w pomieszczeniu rozniosła się ogłuszająca cisza. Percy spojrzał na niego z lekko zmarszczonymi brwiami. Obserwował jak palce mu nieznacznie drżą.
       - Ja też nie chce was na razie widzieć. Jeżeli będziesz coś ode mnie chciał to pozostańmy jedynie w kontakcie mailowym. - Rzucił już na koniec na co białowłosy Vesta podniósł się wyżej, całkowicie zmieszany.
       - Antonio, my nie jesteśmy niebezpieczni. Przecież żyjesz z nami trzy lata. - Zapewnił go spokojnym, ciepłym tonem.
       - A jednak w krytycznej sytuacji z którą jeszcze nigdy nie mieliśmy styczności, pokazaliście swoją najgorszą stronę. Nie jestem na razie w stanie przejść z tym do porządku dziennego. - Syknął na co Smok kiwnął głową ze zrozumieniem. Trochę opadł w nim zapał.
       - Nie zaprzeczam, że te dwa dni potoczyły się nie do końca po mojej myśli. Nie wątpię też, że rozumiesz mój punkt widzenia. Całkowicie akceptuje Twoje ustalenia przy czym nie odpuszczę tej sytuacji. - Oświadczył na co tym razem Antonio kiwnął głową.
       - Dobrze, pracuj nad tym tylko pamiętaj o granicach. Jakiekolwiek przewinienie, podwinięcie nogi o którym się dowiem, a dowiem się skaże Cię…
       - Nie kończ. Rozumiem. - Poprosił go, obawiając się jaka groźba może paść. Nie chciał żeby padła z wielu powodów. - Vieri będzie bezpieczny, nie będzie miał z nami żadnego kontaktu. Nie wymagaj jednak ode mnie obojętności jeżeli pojawi się niebezpieczeństwo. Dopóki nie będę miał konkretnego planu nie będę też wracał do tego tematu, również nie będę Cię już kłopotał. - Podniósł się delikatnie sie mu kłaniając. - Dziękuję, że poświęciłeś mi czas. - Pożegnał się z nim.
       Od tamtej rozmowy minęły dwa dni.
       Dwie noce targane koszmarami, tysiącem myśli, setkami wątpliwości, pełne zmęczenia i bezsilności.
       Antonio zaczął w pewnym momencie funkcjonować w trybie oszczędzania energii. W pracy wykonywał tylko najpotrzebniejsze obowiązki, nie pchał się tam gdzie go nie chcieli, nadal starał się niczego nie zawalać, nieobecność tak asystenta jak Generała wiele mu ułatwiały. Zamiast tego zaczęły piętrzyć się problemy prywatne. Jego dobra przyjaciółka nawtykała mu i się obraziła, młoda z tego powodu wisiała z nim na telefonie z płaczem, nie miał sił żeby uspokajać dziecko, nie chciało mu się przepraszać za to, że jego życie zawodowe wyglądało tak a nie inaczej. Chodził poddenerwowany, warczący. Nienawidził sytuacji gdy ktoś narzucał na niego konieczność priorytetyzacji czegoś co dałoby się załagodzić zrozumieniem.
       Wszystko to doprowadziło go w środę wieczorem tutaj. Siedział w parku, jadł lody i przeglądał stare wiadomości. Eadred. On go rozumiał, w tak wielu kwestiach, akceptował jego decyzje. Nadal miał mu za złe, nadal drzemał w nim nieuzasadniony strach przed krzywdą, a może strach przed zrozumieniem. Gdy dzień wcześniej odtwarzał rozmowę z Percym, skupiał się na tym całym ich instynkcie, na tym co powiedział mu Eadri przed wyjazdem. Miał dość tej bezsilności, niezrozumienia.
       Tęsknił.
       Ostatni kęs wafelka zniknął w jego buzi, wstał chowając telefon do czekoladowych spodni po czym swoje kroki skierował szeroką, szutrową drogą w stronę klasztoru. Chciał zaspokoić chociaż jedną potrzebę. Chciał sprawdzić jak miewał się Vieri chociaż kompletnie nie miał pojęcia czy zostanie wpuszczony. Ba! Nie wiedział nawet jak się przedostać za wielkie mury chociaż im bardziej się zbliżał tym ta kwestia pozostawała coraz łatwiejsza. Wrota były otwarte, w środku kręcili się mnisi, zwykli ludzie szukający pomocy w wielu aspektach życia. On namierzył wzrokiem któregoś z charakterystycznie ubranych mężczyzn, zaczepił go przedstawiając się uprzejmie, imieniem i nazwiskiem, oraz zwracając z pytaniem czy zastał i czy mógłby się zobaczyć z Vierim. Czuł jak zostaje obarczony podejrzliwym spojrzeniem, nie przestał jednak się uśmiechać prezentując swoją postawą pełną otwartość. Jeżeli go wyrzucą zostanie z poczuciem, że przynajmniej próbował. Żałował, że chłopak nigdy do niego nie zadzwonił.
       Ku jego pozytywnemu zaskoczeniu. Po tym jak został na chwilę sam na wielkim placu przed klasztorem, zaraz koło niego pojawił się posępny staruszek z bystrymi oczami, który poprosił go żeby zmierzał za nim. Serce zabiło mu szybciej, miał nadzieję że zastanie go w dobrym zdrowiu i kondycji - w przeciwieństwie do samego siebie - jak miło się ponownie zaskoczył.
       Vieri siedział w uroczym, zaciszonym miejscu, zielonym placu na którym pachniało ziołami. Wnęka z dwóch stron otoczona murami klasztornymi skrywała w sobie zielony raj. Mijał krzaki pełne pomidorów: mniej lub bardziej dojrzałych, kępki szczypiorku, wystające ponad ziemię liście wielu korzonków. Uśmiechnął się na ten widok, miejsce to było niesamowicie zadbane. Wisienkę na torcie stanowił sam brunet otoczony czterema? Nie, pięcioma! Kotami. Mruczki leżały na kolanach, na ławce, na ziemi w ciepłym wieczornym słońcu dookoła chłopaka. Po chwili zostali sami, odchrząknął żeby zwrócić szare spojrzenie na siebie, nie zdążył jednak posłać mu przyjemnego uśmiechu, jego uwaga padła pod nogi, coś pociągnęło go za sznurówkę buta.
       - Cześć Vieri. - Przywitał się, uśmiechając po raz pierwszy od kilku dni. Zaczął przesuwać nogą której but został rozwiązany przez ciekawskiego kota bawiąc się z nim. - Wybacz za najście. Chciałem tylko sprawdzić jak się masz. - Wreszcie na niego spojrzał. Nie na długo. Zaraz skrzywił się i zaczynając śmiać, złapał tłuściutkiego czarnego łobuza który zaczął się mu wspinać po nogawce. Wziął go na ręce jak małe dziecko po czym zaczął drapać pod brodą. - Ale nie po spodniach mój drogi. - Upomniał go jakby ten cokolwiek rozumiał. Podszedł do bruneta i jak gdyby nigdy nic rozsiadł się obok niego. Bardzo zaabsorbował go futrzak, który tylko gdy wyczaił sposobność, rozwalił się mu na kolanach i zaczął intensywnie mruczeć dopominając większej ilości pieszczot.
       Było to niezwykle relaksujące zajęcie.
       - To Twoje koty? Wszystkie? - Zagaił go zaciekawiony nadal zaangażowanie drapiąc kocie futerko.
       Czarnowłosy siedział - czy może raczej wylegiwał się, z rękoma podpartymi na ostatnim stopniu, a głową zwróconą w stronę sierpniowego słońca - na schodkach, prowadzących na kamienny podest we wnęce tylnej ściany kuchni, gdzie znajdowała się prosta ławka, okupowana obecnie przez jednego z czworonożnych podopiecznych (białego kocura, Latte). Na kolanach siedziała najspokojniejsza, najmądrzejsza, najbardziej urocza istota, na którą ludzkość po prostu nie zasługiwała, niebieskoszaro-biało-brązowa kruszynka z zielonymi oczkami, drobnym różowym nosem z białymi wibrysami oraz uszkami zakończonymi rzadkimi pędzelkami, najmłodsza z towarzystwa, Cala. Vieri głaskał ją leniwym ruchem, mierzwiąc futerko na grzbiecie.
       Słyszał kroki, ale głowę odwrócił nie wcześniej niż po usłyszeniu swojego imienia. Cal mruknęła, a jej drobne ciało całe zawibrowało. Purrr.
       - Antonio. - Przywitał go skinieniem. Sam wyglądał o wiele lepiej niż tamtego ranka - skóra nabrała zdrowych kolorów, a oczy, wciąż smutne, błyszczały zagadkami. Gdyby nie otarcie na brodzie, ktoś mógłby go pomylić z aniołem, tak nieskazitelny był. - Mmm, nie szkodzi. Nie mam za złe.
       Naprawdę nie miał. Po prawdzie, nie dbał o to czy ktoś będzie w ogóle składał mu wizyty. Skoro Kapitan czuł taką potrzebę... nie miał nic do stracenia, żeby "pozwolić" się zobaczyć. Może dzięki spotkaniu zagłuszy wyrzuty sumienia, czy cokolwiek nim powodowało.
       Nie potrafił się nie uśmiechnąć na widok czarnej paskudy na eleganckich spodniach. Ileż to razy sam cerował dziury po jego pazurach na własnych ubraniach! Palców by zabrakło, żeby zliczyć.
       - No, w pewnym sensie moje. Opiekuję się nimi. - Wzruszył ramionami. - Wszystkimi, które się przypałętają. To Moździerz. - Wskazał palcem kota, który zajął miejsce na kolanach mężczyzny. - Na ławce siedzi Latte, tam wyleguje się Rybka, to - pogłaskał drzemiącą koteczkę - Cala, a tamten w cieniu to stary Bob. Kręcił się tu też Kogut - szare oczy błądziły po okolicy za czarno-białym łaciatym futrem - ale nie przepada za obcymi, pewnie się gdzieś schował…
       - Zabiorę go ze sobą. - Zażartował widząc jak czarny kot zaczyna się turlać po jego kolanach wystawiając brzuszek. Pomruki wzmogły na sile kojąc zszargane do tej pory nerwy. - Dlaczego Moździerz? - Zapytał nagle przenosząc na niego zaciekawione spojrzenie z uniesioną jedną brwią. Zaśmiał się przy tym w duchu bo nie podejrzewał, że z taką łatwością i swobodą przyjdzie mu rozmawiać o niczym. Nie chciał go pytać, nie chciał go znowu stresować tym, że ktoś bezczelnie pcha paluchy w jego prywatne życie. Nie chciał od niego pomocy czy wsparcia, miał do tego prawo. Antonio jednak nie czuł się zwolniony z pewnego obowiązku, stąd jego obecność tutaj.
       - O nie, proszę, tylko nie jego - zaśmiał się. - Bez niego będzie tu strasznie pusto. To nasz klasztorny chochlik.
       Cala nie lubiła hałasu, więc wstała z kolan, przeciągnęła się, najpierw przednie, później tylne łapki, zeskoczyła z oburzonym "purrr" i podreptała do Boba. Tam się położyła, wciskając chudą pupę w kręgosłup.
       - Ach, jeden z mnichów ma okropną wadę wymowy - Vieri uśmiechnął się na wspomnienie tamtej sytuacji. - Jak któregoś dnia Moździerz przylazł tu za mną ze spaceru, to brat Pierro krzyczał: Mojżesz, Mojżesz! Nikt nie miał pojęcia, o co chodzi, jaki moździerz. - Ciepły śmiech znowu uciekł z gardła i obił się od ścian. - Więc tak zostało: Moździerz. Brata Pierra rozumie tylko Marco, później wyjaśnił, że nie "moździerz" tylko "mojżesz". Ot, perypetie klasztornego życia.
       Z zainteresowaniem godnym dziecka zaczął słuchać opowieści Vieriego o imieniu jego nowego kota, na którą ciepło się roześmiał. Pokręcił głową z niedowierzaniem tarmosząc policzki chochlika.
       - Mój drogi Moździerzu, potrzebowałem Cię dzisiaj. - Przyznał pozwalając żeby kot się o niego kilkukrotnie otarł policzkiem. Coś czuł, że i on wypatrywał dzisiaj na swej drodze blondyna. - Kurcze, dawno nie głaskałem kota. Pewnie zgarniasz wszystkie z miasta i dlatego do mnie żaden nie przychodzi. - Szturchnął go lekko bokiem na co oberwał kocią łapką. Moździerz zainteresował się jego zegarkiem, zaczął zaczepiać odstającą część paska.
       Nie przyzna tego przed sobą prędko, ale Vieri dziś potrzebował obecności Antonia, luźnej pogawędki o tego typu rzeczach, jak chociażby: dlaczego "Moździerz" to "Moździerz". Była to miła odskocznia od męczących go nocą koszmarów, od powracających co rusz obrazów z tamtej niedzieli, kiedy prawie stracił życie; od zamartwiania się, czy Percy - albo co gorsza, Eadred - przyjdzie po niego, by wypełnił obietnicę i pomógł im w rozwikłaniu tajemnicy swoich unikalnych umiejętności. Za każdym razem gdy myślał o ciemnoskórym Vesta lub o Akumach, czuł jak wpada w panikę, choć stan ten nijak nie przypominał jego pierwszego w życiu ataku.
       - Czy nie powinno ich tu być więcej w takim razie? Skoro każdego jednego porywam do klasztoru.
       Siedzieli przez chwilę w ciszy, ciesząc się obecnością małych aniołów i ciepłem słońca muskającym ich po twarzach.
       - Kawy? - spytał, podniósłszy na Antonia oczy.
       Na pytanie wzruszył ramionami dalej bawiąc się z kociakiem który radośnie wiglał mu na kolanach, wyginając się to w lewo to w prawo. Co jakiś czas pozwalał mu obślinić pasek zegarka.
       - Może chowasz je w pomidorach? - Oświadczył melodyjnie, jakby to nie dość, że było oczywiste to jeszcze prawdziwe. Zaraz też zaśmiał się razem z nim wracając do zaczepiania futrzaka. Ten był coraz mocniej rozbawiony, zaczął mu podgryzać palce. Przynajmniej do chwili w której ten nie rzucił okiem na zegarek. Dochodziła siódma wieczorem.
       - Nie chce Ci robić problemu. - Zapewnił. - Ale zasadniczo, chętnie. I tak nie śpie po nocach, bez różnicy czy wypije kawe czy nie. - Przewrócił oczami. Zazwyczaj o takiej godzinie już nie pił ale coś czuł, że dzisiaj znowu będzie nadrabiał serial na kanapie aż na niej nie zaśnie, nie obudzi się zaś cały spocony w środku nocy po to żeby podreptać do łóżka i i tak gówno mieć z nocy. Potarł zmęczony policzek dłonią, głupota. Na twarzy została mu kocia miłość od której kichnął dwukrotnie.
       - Przykro mi.
       Przeniósł ręce ze stopni na kolana, przetarł twarz. Ależ był samolubny. Cały ten czas, wszystkie trzy dni, skupiał się jedynie na tym, jak to mu źle, jak cierpiał, jaką krzywdę mu wyrządzono. Odciął się od wszystkich, żeby się pozbierać. Odetchnąć. Poukładać w głowie. Ani razu nie pomyślał, jak z tym wszystkim czuł się Antonio, Avicia, Percy, czy...
       Eadred.
       Wzdrygnął się.
       Jemu to akurat pewnie najmniej doskwierają skutki uboczne, to on był w tym układzie oprawcą.
       - Chodźmy do kuchni.
       Nie musieli wędrować daleko. Wystarczyło wyjść z placu, pójść wzdłuż ściany budynku, następnie wspiąć się po trzech schodkach, przez dwuskrzydłowe drzwi i oto była, kuchnia. Skromna, ale za to wyposażona w mnóstwo suszonych ziół i uprzątnięta. To co rzucało się w oczy, to brak jakichkolwiek urządzeń elektrycznych. Ba, nawet zamiast kuchenki mnisi używali staromodnego żeliwnego pieca opalanego drewnem. Vintage.
       Vieri wskazał gościowi puste krzesło bez oparcia przy stole, sam udał się po kawę do spiżarni, stamtąd też zabrał młynek do ziaren i starą kawiarkę, której na co dzień używało tylko parę osób, cała reszta była zwolennikami herbaty.
       Woda nastawiona, ziarna zmielone, teraz tylko czekać. Postawił przed blondynem zwykły biały kubek o grubszych ściankach i zajął miejce naprzeciw. Palcami zastukał o blat.
       Kuchnia. Serce każdego domu, a ta szczególna wydawała się być jednocześnie miejscem które słyszało wiele emocjonujących rozmów. Obejrzał ją dokładnie. Ozdobne gzymsy, pozostałości po pięknych freskach, nadszarpnięte zębem czasu ściany i stare meble. Do tego wszystkiego pachniało ziołami. Aż się zaciągnął ich zapachem, a siadając przy wysokim blacie, uśmiechnął do siebie przejeżdżając palcami po nieco wypaczonym drewnie. Było czysto, bardzo czysto, aż głupio się czuł, że chodził tu w butach. Vieri zaraz zajął miejsce naprzeciwko niego, wydawał się zdenerwowany.
       -Kiedyś byłem w bardzo podobnym miejscu. - Zaczął uchylając rąbka tajemnicy ze swojego życia. Czuł, że mogło to poprawić samopoczucie jego gospodarza, nie krępował się. - Miałem mieć końcowy egzamin, który na trzy dni przed terminem przenieśli mi do Toskanii. Nie mogłem tego zawalić, zamknęło by mi to drogę do dalszych awansów. Wziąłem więc starego fiata od kumpla i ruszyłem natychmiast w drogę. Po drodze złapała mnie potworna burza. - Aż się złapał za policzki na samo wspomnienie. - Wpadłem w dziurę, złapałem kapcia, lało jak oszalałe i utknąłem w środku nocy w szczerym polu, otoczony winnicami. Dziesięć kilometrów temu mijałem ostatnie zabudowania. Pomyślałem wtedy, że mnie tu piorun trzaśnie i tyle z mojego życia. - Opowiadał mu starając się przekazać najdrobniejszy szczegół tamtego wyjazdu, tej przygody młodzieńczego życia. Zapachy, dźwięki. Bardzo dużo gestykulował ale to miał w żyłach. - Przysięgam Ci, ten dom tam nie stał. W którymś momencie przez niebo przetoczyły się pioruny, ja się patrzę, a za szybą ktoś stoi. Nagle między drzewami stara rezydencja. Nonna puka mi w drzwi i pyta czy potrzebuje pomocy. Myślałem, że już umarłem. Widziałem jak moja dusza ze mnie wylatuje i mi jeszcze macha na pożegnanie. - Śmiał się. - Noc spędziłem w tym dworku. Do dzisiaj jestem przekonany, że to była wiedźma rozdroży, to wszystko się nie miało prawa wydarzyć ale! Miała bardzo podobną kuchnię. Zjadłem w niej najlepsze pici w sosie pomidorowym mojego życia. - Zarzekł się robisz krzyżyk na sercu. - Mam nadzieję, że nadal żyje w dobrym zdrowiu. - Upił łyk kawy która w międzyczasie jego monologu pojawiła się przed nim. Aż zamruczał, była wyborna.
       - Ja umarłbym w przedbiegach. - Nikły uśmiech opromienił na parę sekund twarz o niespotykanej w tych stronach urodzie. - Nie umiem prowadzić.
       Historia nie podobała mu się aż tak bardzo, jak styl w którym ją opowiedziano. Wow. Antonio mógłby siedzieć i godzinami mówić mu o rzeczach niestworzonych, a on siedziałby jak teraz - z podbródkiem wspartym na zgiętej w łokciu ręce - całkowicie zatracony w obrazach powstałych na skutek pobudzonej bajką wyobraźni.
       Moździerz przecisnął się przez uchylone drzwi i potruchtał pod nogi gościa, o które zaraz się ocierał.
       - Chyba zacznę być zazdrosny! - rzucił bardziej do kota niż do mężczyzny. - Wpadłeś mu w oko.
       - Uwierz mi, ja wtedy też nie potrafiłem. - Machnął rękami jakby chciał zapomnieć o tej części swojej historii. - Ale się szarpnął na taką trase i jakoś poszło. Egzamin też zdałem. - Zaśmiał się podsumowując historię. Zaraz też spojrzał pod nogi na czarnego kocura którego zaszczycił szerokim uśmiechem.
       - Mówiłem, że biorę go ze sobą! - Zaczął drapać pieszczocha za uchem. Ostatecznie westchnął cicho, upił jeszcze dwa łyki kawy po czym spojrzał na niego badawczo.
       - Mogę zapytać jak się czujesz? - Zapytał w końcu z troską. - Ale nie nalegam na odpowiedź…
       Bardzo długo milczał.
       - Nie najlepiej, szczerze mówiąc. - Cóż miał mu powiedzieć? O koszmarach na jawie i we śnie? Nie, bez sensu. Wspomniał wcześniej, że sam nie sypia, łączył ich zatem jeden mianownik, strach. Każdy zdrowy na umyśle człowiek czułby lęk po “zamachu” na czyjeś życie. - Nie potrafię zrozumieć, dlaczego stało się, co się stało. Co im zrobiłem?
       - Z wyników badań wyszło, że masz jakąś mutacje w genotypie która nie jest naturalna dla ziemskich warunków. Tak to zrozumiałem. - Wyjaśnił mu, otrzymał ten raport zgodnie z prośbą. Od tamtego czasu nie miał kontaktu z Vesta. - Avii opisała to jako “kolejność nie występująca w warunkach ziemskich” przy czym nie było tam powiedziane, że to nie jest zlepek ludzkich składowych. Mogę Ci to dać przeczytać. - Zapewnił masując w nerwowym geście kark. Nie chciał go wystraszyć, naprawdę był po jego stronie. - Dlatego to wszystko się zadziało. Nie mam zamiaru ich usprawiedliwiać. Sam jestem na nich wściekły. Ale pilnują się, prawda? Percy nie był u Ciebie?
       Serce zatłukło mocniej w pierś. Mutacje? Ale… jak? Skąd? Elementy układanki powoli zaczęły się przemieszczać w głowie, tworzyć szyk. Nienaturalna mutacja genowa, możliwość dotknięcia portalu - coś czego nie dokonał nikt nigdy wcześniej, początkowy brak zainteresowania Akum jego osobom, ich późniejsze polowanie… Eadred widział w nim zagrożenie, może nawet jednego z potworów! Dlatego chciał go zabić. Zrozumiał wreszcie, ale wiedza ta wcale nie poprawiła mu nastroju.
Nie był zagrożeniem. Przynajmniej nie specjalnie, nie z własnej woli.
       - …Nie było go. - Ze zdziwieniem przyjął narastający smutek. Autentycznie było mu przykro, że Percyvalem ani razu nie przyszedł zobaczyć, w jakim jest stanie. Jak to znosił. … Nie obchodziło go to, czy raczej Kapitan Russo spełnił swoją obietnicę. - Zabroniłeś Percyvalemowi nawiązywać ze mną kontaktów?
       To, jak Vieri postrzegał do tej pory Eadreda - bezwzględnego, kipiącego nieuzasadnioną nienawiścią w stosunku do niego, skłonnego posunąć się do ostateczności, bo “tak” - powoli ulegał zmianie. Może Vesta też kierował się takim samym strachem, który nakazuje ci zatłuc tłustego pająka butem, chociaż właściwie krzywdy ci nie wyrządzał. Nie wiedzieli z czym mają do czynienia, więc poszli za schematem: albo ty zabijesz, albo to ciebie zabiją. Może, możliwe, prawdopodobne - za dużo niewiadomych! Skąd mógł mieć pewność, skoro Antonio potencjalnie odebrał im - jemu i Eadredowi, i Percyvalemowi - szansę na skruchę, wybaczenie oraz zadośćuczynienie? O ile faktycznie dotrzymał słowa.
       - Zabroniłem. - Zapewnił z pokorą. Mimo że Percy był osobą zdecydowanie spokojniejszą i wydawało się, że Vieri leży mu na sercu, tak nie chciał żeby Vesta chwilowo jeszcze bardziej mieszał w jego życiu. Szczególnie po takim wydarzeniu.
       - I cieszę się poniekąd, że mnie posłuchał. - A poniekąd wcale nie było mu do szczęścia. Vieri wydawał się ogromnie zawiedziony tym, że Smok się przestał nim interesować. Nie wiedział czy i jakie obietnice między nimi padły ale coś czuł, że jego krytyka wobec dowódcy Vesta nie pomogła w obrazie całej tej dziwnej akcji. Nawet mimo jego świadomości, że prace nad znalezieniem odpowiedzi nadal trwały, a Vesta nie próżnował. Znał go za długo żeby tego nie wiedzieć.
       - A z drugiej strony mam wrażenie czy nie jesteś z tego zadowolony? - Uśmiechnął się lekko. Nie chciał absolutnie nic mu sugerować ale doskonale zdawał sobie sprawę, że na nich się przyjemnie patrzyło. Przyjemnie się też było przez takich przystojniaków ratowanym. Trochę jego wyraz twarzy zdradzał te myśli, jakby czekał na ciche wyznanie chociaż okoliczności temu nie sprzyjały. - Jeżeli powiesz mi co Ci chodzi po głowie, mogę coś zmienić, poprawić. - Zapewnił. - Miałem wrażenie, że tego Ci będzie potrzeba. Spokoju.
       - Faktycznie, spokój, chwila na pobycie sam ze sobą i własnymi myślami pomogły mi dojść względnie do siebie. - Próbował precyzyjnie opisać to, co siedziało mu teraz w głowie. - Ale też… czuję się poniekąd okradziony. Rozumiem, że masz dobre intencje i doceniam je, naprawdę. Tylko że zakaz też mi zaszkodził. Do dziś nie wiedziałem, co się stało, dlaczego. Pozbawiłeś Percyvalema wytłumaczenia Eadreda i siebie przede mną. Pozbawiłeś mnie decyzji o tym, czy w obliczu tego co on powie, wybaczę im czy nie.
       Z nerwów przemieszanych z zakłopotaniem zaciskał wskazujący palec.
       - Nie mam do ciebie o to żalu, nie zrozum mnie źle. Jestem wdzięczny. - Przełknął ślinę. - Ale jednocześnie zawiedziony. Myślałem że Percyvalemowi jest wszystko jedno, co się dalej ze mną stało, a to może niekoniecznie prawda. I takim myśleniem ja też jego - ich - skrzywdziłem.
Miał szczerą nadzieję, że to co mówił, ma jakikolwiek sens. Że Antonio nie uniesie się zaraz gniewem i nie wyparuje z klasztoru, wyzywając go od naiwnych idealistów.
       - Nie jesteś tu wyłącznie z dobroci serca, prawda? Coś cię dręczy?
       Był zaskakujący. Początkowo Antonio patrzył na niego z lekko uchylonymi ustami. Dawno, o ile w ogóle, nie spotkał osoby tak pięknie kształtującej emocje, samopoczucie w słowa. Ubierającej swoje serce w tak jasny i wyzwalający w odbiorcy odpowiednie reakcje komunikat. Sam tego zdecydowanie nie potrafił. A dodatkowo spokój z jaki Vieri to wszystko mówił… Początkowo aż zgłupiał pozwalając żeby między nimi zapanowała cisza. Dopiero po dłuższej chwili opamiętał się, poprawił na stołku.
       - Przepraszam. - Wyznał w pierwszej kolejności, marszcząc mocno czoło, uciekając od niego spojrzeniem. Zaraz jednak wrócił oczami w szare odpowiedniki rozmówcy. - Wychodzi na to, że myślałem ogromnie zero-jedynkowo rozmawiając z Percym. - Przyznał sam przed sobą przełykając ślinę dla chwili na zebranie myśli. - Wybacz mi. - Uśmiechnął się, naprawdę nie miał złych intencji. On był po prostu na nich ogromnie wściekły.
       - Jestem tu przede wszystkim z troski. Nie jestem pewien czy w trakcie całego pobytu w bazie chociaż trochę złapałeś moją rolę ale byłem tam dla Ciebie. Powinienem Cię chronić, egzekwować prawo któremu oni też podlegają. I pozwoliłem na to żeby Cię skrzywdzono. To nie powinno mieć miejsca i po prostu chciałem dowiedzieć się czy w obliczu mojej porażki, Ty jakoś sobie radzisz. - Szczerość za szczerość. - Percy chciał się z Tobą spotkać, powstrzymałem go. - Zapewnił żeby nieco wybielić obraz Smoka. Jemu naprawdę zależało. - Obiecał mi też, że znajdzie rozwiązanie tego ciężaru który masz na sobie. Ale nie wiem jak mu idzie. Czy idzie. - Przyznał dodatkowo. Ponownie upił łyk kawy.
       - W porządku, jak mówiłem, nie żywię urazy. Rozumiem pobudki twoich decyzji. - Uśmiechnął się, ale tylko samymi kącikami ust. Oczy niezmiennie emanowały przykrymi emocjami. - Chciałem tylko podkreślić, że sam ulżyłeś swojemu sumieniu, jednocześnie odbierając tę możliwość Percyvalemowi. A przecież stanął w mojej obronie.
       Byłby spokojniejszy, gdyby z podobną łatwością przyszło mu usprawiedliwianie Eadreda. Póki co, mógł tylko snuć domysły co do motywacji nim kierujących i dławić się uzasadnionym strachem przed jego osobą. Jak długo to potrwa? Z pewnością długo. Krzywd tego pokroju łatwo nie puszcza się w niepamięć.
       - Przecież nikomu nie włożyłeś broni w rękę, nie wspominając już o tym, że nawet nie wiedziałeś w tamtym momencie, co z wynikami. - Walczył z ogromną ochotą sięgnięcia przez długość stołu po rękę blondyna. Chciał ją ująć i ścisnąć w ramach pocieszenia. Nie zrobił tego, bo nie wypadało. - Więc jaki w mojej krzywdzie twój udział? Bo ja go nie widzę. Nie zawiodłeś mnie. Co ważniejsze, pomogłeś. Zabrałeś mnie stamtąd, zaopiekowałeś się, odstawiłeś do domu. Co więcej chciałeś zrobić, Antonio?
       Moździerz wskoczył na stół i usiadł dokładnie między nimi. Miałknął przeciągle, jakby mówiąc: To wszystko prawda.
       - Nie wiem. - Odparł bezradnie, całkowicie rozbrojony w tej rozmowie. Podparł głowę na ręce, której łokieć ułożył na drewnianym blacie. Patrzył na niego trochę z niedowierzaniem, trochę z podziwem. Został całkowicie pozbawiony argumentów. - Czasami czuję się za nich mocniej odpowiedzialny niż jestem realnie. Niż jestem w stanie. - Uśmiechnął się do niego, coraz dziwniej acz swobodniej czuł się w całej tej rozmowie. - Vieri, wychodzi na to, że masz ogromne prawo się na mnie złościć. Wiem, że to może być tylko powłoka ale radzisz sobie lepiej niż myślałem od ostatnich dwóch dni i jestem tak pod wrażeniem jak i się mocniej martwię. - Pogłaskał kota leżącego między nimi który zaczął spokojnie mruczeć. - Czy teraz mogę Ci jakoś realnie pomóc? Niż decydować za Twoimi plecami robiąc Ci więcej problemów niż pożytku? Daj się dorosłemu wykazać. - Zaśmiał się mając nadzieję, że i na jego twarzy zobaczy lekki uśmiech.
       - Byłoby ze mną gorzej, gdybyś dziś nie przyszedł - wyznał. Teraz być może brzmiał niczym ktoś niezwykle silny psychicznie, rzeczywistość była zgoła inna. Silny był do pewnego momentu, później się sypał, gnębiony setką złych myśli. Przekonany że nieświadomie dopuścił się jakiejś okropnej zbrodni, skoro chciano pozbawić go życia.
       Żeby odpowiedzieć na ostatnie pytania, przedtem rozważył kilka opcji. W tym czasie bursztynowe światło zaczęło się wlewać przez szerokie acz niskie okna do środka kuchni, pozłacając ściany, meble oraz osoby przebywające wewnątrz. Każdy detal, od wiekowych szafek po rustykalne wyposażenie, wydawał się lśnić nowym życiem. Cienie tańczyły po ścianach i podłodze, dodając przestrzeni głębi. Teraz kuchnia zachwycała jeszcze bardziej.
       - Realnie możesz tylko zrzucić swój zakaz z Percyvalema. Wciąż nie jestem pewien czy jestem gotów na rozmowę z nim, ale nie mam zamiaru ani go zmuszać, żeby tu przyszedł, ani mu tego zabraniać. - Westchnął, zjeżdżając tułowiem w stronę blatu, na którym położył płasko przedramiona z dłońmi jedna na drugiej, na nich ułożył wygodnie podbródek. Szerokie  białe rękawy na stole wyglądały niczym niedbale rzucony ekstrawagancki obrus. Był zmęczony, tak strasznie zmęczony. - Pozwól i jemu, i mnie podjąć własne decyzje.
       - Pozwole. Naprawdę Cię przepraszam. Nie będę już prowadził błędnych osądów, decydował za strony których nie znam. - Przyznał wykończony chociaż z ogromną ulgą pompującą nową energię w niego. Może dzisiaj jednak będzie nieco lepiej spał skoro tak potężny ciężar z niego spadł? Skoro przeprowadził tak niesamowitą rozmowę. - Dziękuję, że ze mną o tym porozmawiałeś. - Dodał jeszcze. - Jesteś niesamowicie inteligentny emocjonalnie. Nie spotkałem jeszcze takiej osoby. - Uśmiechnął się mając nadzieję, że ten mały komplement osłodzi gorycz tych wszystkich emocji które przelały się nad kuchennym blatem. W duchu uśmiechnął się też na fakt, że zgodnie z oczekiwaniami, ściany tego wyjątkowego pomieszczenia ponownie wchłonęły w siebie wiele słów, uczuć i zrozumienia. Urok takich miejsc.
       - Będę się już zbierał. I ponownie przypomnę, że jakbyś czegokolwiek potrzebował jestem pod telefonem. Możemy się nawet wyrwać na jakiś obiad. Chętnie Cię lepiej poznam Vieri. - Uśmiechnął się zadziornie, przestawał się dziwić, że ktoś taki wpadł w oko samemu Smokowi. O ile wpadł. Mniej więcej tak to wyglądało. Wstał od stołu odnosząc kubek do zlewu. Najchętniej by go sam jeszcze umył ale coś czuł, że by dostał po łapach. Chłopak wydawał się idealnym włoskim gospodarzem. - Odprowadzisz mnie? Inaczej nie będziesz miał pewności czy nie wyniose Moździerza pod koszulą. - Poruszył sugestywnie brwiami, a gdy Vieri zaczął dreptać w stronę bramy głównej, on pozwolił sobie jeszcze omieść klasztor wzrokiem. Lubił zwiedzać takie miejsca, żałował że nie miał większej ilości okazji do tego.
Ostatecznie znalazł się przed wrotami, słońce schowało się już za budynki pozostawiając miasto w ciepłej szarości. On rzucił okiem w stronę zabudowań marszcząc lekko brwi. Nie był pewien ale chyba… mniejsza. Odwrócił się jeszcze do czarnowłosego uśmiechając się przyjemnie.
       - Będzie dobrze Vieri. Zrobimy tak żeby było. - Zawahał się ale ostatecznie spojrzał na niego bardzo sugestywnie rozkładając ramiona. Tak, nie robił takich rzeczy. Nie dotykał obcych ludzi. Ale też nigdy nie był tak wybity w rozmowie z kimś z logiki, tak obnażony przed kimś ze swoimi emocjami, tak zmiażdżony pod ciężarem własnej decyzji. Osoba która tego dokonała zdecydowanie zasługiwała na ostatni cud tego wieczoru, porządnego przytulasa, na którego się nawet skusił! Objął go mocno, nie trzymał go długo, idealnie na tyle żeby poczuł, że ma w nim wsparcie.
       - Jeszcze do Ciebie zajrzę. Podoba mi się tam w środku. - Zapewnił po czym pożegnał się z nim ruszając w drogę powrotną do mieszkania. Jego oczy cały czas skierowane były w górę, na dach ostatniego z budynków przed parkiem którego ścieżki prowadziły do klasztoru. No co za menda, jaszczurka jedna. Wyciągnął telefon, wybrał odpowiedni numer widząc jak charakterystyczna sylwetka przybrana w wielkie skrzydła odwraca się do niego plecami, odebrał.
       - Chodź tu do mnie, chodź, chodź. - Mlasnął po czym z kwaśną miną i rękami założonymi na piersi czekał aż Smok wyląduje przed nim. Jego oblicze nie zdradzało absolutnie żadnych uczuć chociaż Tonio miał wrażenie, że oczy miał przygaśnięte.
       - Nic nie robiłem. - Rozłożył ręce w geście kapitulacji.
       - Prawie. Powiedzmy. - Przewrócił oczami po czym pokręcił głową z niedowierzaniem. - Mniejsza. Masz dzisiaj szczęście bo dzieciak mnie zmiótł emocjonalnie. Dwie sprawy więc. - Westchnął ciężko, nie umiało mu to początkowo przejść przez gardło ale, udało się! Aż był sam w szoku.
       - Przepraszam za Szwajcarię. - Zaczął na co Smok spojrzał na niego z mocno zdziwioną miną. Aż jedna brew powędrowała mu do góry. - I przepraszam za tak nerwową reakcję po niedzieli. Po części Ci się należało. Po części zachowałem się jakbym rozdysponowywał bezmyślnym inwentarzem. Nie powinienem. - Odetchnął głęboko. Raczej mu się to nie zdarzało, nie przyszło mu to na pewno łatwo.
       - Potrzebujesz interwencji medycznej? - Zapytał nadal z tak ogłupiałą miną, że chyba nie był do końca pewien o co go pyta. Na pewno na wystawiony w jego stronę palec wskazujący podniósł ręce w obronnym geście, śmiech blondyna szybko jednak go zaraził, uśmiechnął się do niego rozbawiony. - Nie mam Ci za złe. Też wolałbym żeby się to inaczej potoczyło, żebym dał radę go wtedy ochronić. - Westchnął, a gdy Nio wskazał mu ruchem dłoni żeby się przeszli na spacer, złożył masywne skrzydła i z rękami za plecami zaczął dreptać w wolnym tempie przed siebie. - Co u niego? Co Ci zrobił? - Zagaił na co Antonio jedynie uśmiechnął się ciepło.
       - Nie powiem Ci i skaże Cię na to samo uczucie. Ale jeżeli chcesz z nim porozmawiać, możesz próbować swojego szczęścia. - Zapewnił na chwilę przyglądając się gadziemu spojrzeniu. Kompletnie nie umiał go rozszyfrować.
       Rozmawiali przez resztę drogi pod starą kamienicę w centrum. To był kolejny oddech ulgi dla wojskowego, już drugi dzisiaj. Dowiedział się, że na razie Percy nie miał koncepcji na Vieriego, a jednocześnie bardzo potrzebował go przeprosić za całe zajście. Teraz rozumiał to bardziej jak nigdy. Rozstali się w całkowitym pokoju, z delikatnymi uśmiechami na ustach i po rozmowie która zrzuciła z niego kolejne problemy. Nie było łatwo pytać i dowiadywać się niektórych rzeczy ale nagle czuł się lżejszy. Wchodząc do mieszkania została mu ostatnia rzecz. Ściągnął buty i zsuwając się plecami po drzwiach wejściowych, usiadł na podłodzę patrząc przez chwilę w puste pole na wiadomość. “Hej, jak się masz?” Skasował. Spojrzał na mieszkanie przygryzając wnętrze policzka. “Cześć, wszystko u Ciebie dobrze?” Skasował. Zaczął ruszać nerwowo stopami. “Cześć Eadri. Jak się masz na tej palącej Sycylii? Chciałbym Ci tylko powiedzieć, że u mnie już lepiej. Już w porządku.” Przygryzł wargę gdy wcisnął wyślij, nie liczył na szybką o ile jakąkolwiek odpowiedź w najbliższym czasie. Natychmiast odłożył telefon na bok i wstając z ziemi wypuścił z siebie powietrze. Pomachał rękami po czym zaczął rozpinać guziki koszuli żeby przebrać się w coś bardziej domowego. Nie podejrzewał przy tym, że najpierw się wystraszy, a później skoczy do telefonu jak do najważniejszego przedmiotu świata i to wszystko na dźwięk powiadomienia.
       Wieczór upłynął mu na kanapie, na wymianie tysiąca wiadomości z Eadredem chichocząc przy tym jak zakochana nastolatka. Był skończonym debilem. Ale dzisiaj będzie już spokojniej spał.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {25/03/24, 05:29 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 N3FWO6N
Niedziela, 2/3 dnia Vesta

     Klasztor z zacisznego azylu stał się płótnem makabrycznego obrazu obłąkanego artysty w zaledwie pięć minut. Krew leżała wszędzie. Na starannie wymiecionej kostce dziedzińca, na przyciętej jak od linijki trawie, na grządkach, gdzie nie było ni źdźbła chwasta. Stare mury okalające dom mnichów również zabryzgała czerwona farba pompowaną przez serce do każdego zakamarka ludzkiego ciała. Te zresztą też leżały niczym czarcie rzeźby, powykręcane w nienaturalnych pozach, to bez ręki, to bez głowy, a tamto... ciężko było już nawet nazwać ciałem – same nogi, jedna złamana w kolanie od uderzenia łapą, a nieco dalej rozerwany na pół tors. Jelita rozciągnięte po całej długości, wiły się dookoła, wyznaczając ścieżkę cierpienia i strachu. Dantejski charakter scen potęgowało zachodzące purpurową czerwienią słońce.
     To przez niego, to wszystko przez niego.
     Vieri – ścigany przez trzy Akumy klasy pierwszej, które zaledwie parę sekund temu pozbawiły życia czwórkę jego bliskich – wcisnął się w ciasną szczelinę między dwoma pustymi pokojami we wschodnim skrzydle kompleksu. Jako dziecko wybierał to miejsce na swoją kryjówkę podczas zabawy w chowanego z ojcem, wchodził w wyrwę i przeciskał się do pustego kanału nad fundamentem, tyle że wtedy był kilkanaście centymetrów niższy oraz węższy w ramionach. Teraz się nie mieścił, a dawna skrytka stała się śmiertelną pułapką.
     Był w potrzasku.
     Ostre szpikulce pazurów po uporaniu się z ratanowymi koszami maskującymi otwór w ścianie – ich strzępy zdobiły posadzkę jak urodzinowe konfetti – próbowały go dosięgnąć. Raz czy dwa zahaczyły o materiał spodni, rwąc i tnąc len w pasy, lecz nic więcej, nie nogę, na szczęście. Vieri wsuwał się na tyle głęboko, na ile był w stanie, czyli niedużo. Zaledwie parę centymetrów. Dalej nie przejdzie, choćby miał wypluć wraz z krzykiem płuca z wysiłku. Nie da rady.
     Któryś z potworów wcisnął w otwór głowę, poruszał nią, krusząc tynk. Poszerzyło się wejście! Po rozgrzanej skórze na karku oraz plecach popłynął lodowaty pot. Rozszarpią go.
      Taddeo, Fede, Angelo i Marco. Ich uśmiechnięte twarze przemknęły przez myśl jak cienie, zaraz zastąpił je widok zmasakrowanych zwłok. Przepraszam, och, przepraszam, krzyczał w duchu, to wszystko moja wina!
     Portal pojawił się znikąd, wyrósł na środku głównego dziedzińca niczym magiczna fasola. Ze środka wybiegły bestie, tęgie, szybkie i spragnione krwi. Najpierw zaatakowały Angela, był najbliżej. Jedna z jedynek, liderka, rzuciła się na jego plecy, przycisnęła do ziemi – w gardło wpiła się zębiskami jeszcze w trakcie, gdy mężczyzna upadał. Potem przypuściły szarżę na Federica – to jego ciało rozdzielono na pół.
     Fede, jego drogi Fede! Był mu jak dziadek, momentami nawet zastępował zmarłego ojca. Znał go od małego, opiekował się nim, doglądał w chorobie, każdą wolną chwilę poświęcał jemu: najpierw na zabawę, później na naukę, wreszcie na wspólne odpoczynek w cieniu rozłożystych drzew rozsianych po okolicy; jemu powierzał swoje sekrety, jego się radził i słuchał, do niego przychodził z najmniejszymi sukcesami i największymi porażkami. Nigdy go nie zawiódł, nigdy nie zdradził. Vieri naprawdę kochał Federica, a on kochał jego. Chociaż to okrutne, strata ta bolała najbardziej.
     Zęby chwyciły za jelito i przeciągnęły przez najbliższą okolicę. Po dokonaniu dzieła, Akumy rozejrzały się, ich wzrok wypatrzył Vieriego wśród spanikowanych braci, ubranych w identyczne jasne szaty. Łby wykrzywił grymas, z gardła uleciał w niebo warkot. Nie dając chwili na bardziej zdecydowaną reakcję, ruszyły w jego stronę, a on… odwrócił się, pognał przed siebie, na oślep. Marco i Taddeo umarli, bo stali przeszkodą na drodze do niego. Pozostali zdążyli umknąć. Pochowali się po klasztorze, w audytorium, we fraterni (warsztacie), w kuchni, w refektarzu, w łazienkach, w sypialniach, w pralnio–suszarni. Wszędzie, gdzie tylko można było zamknąć i zabarykadować drzwi. Inni, którzy nie byli w pobliżu żadnego z zamkniętych pomieszczeń, wybiegli przez bramę w stronę miasta, krzycząc i błagając o pomoc.
     Łapa wtargnęła przez dziurę do środka, gruchnęła o ziemię, aż podskoczyły pojedyncze kamyki. Vieri wrzasnął z przerażenia, przycisnął nogi do klatki piersiowej, plecami wbijał się w szczelinę i pchał. Pchał z całej siły. Był szary od kurzu i biały od tynku, całą górę pleców oraz ramion miał otartą od ostrych krawędzi, które boleśnie wbijały się w naskórek. Kolejna szata będzie nadawała się do wyrzucenia, jeżeli w ogóle to przeżyje.
     Gdzie byli Vesta!?
     Czy ten alarm różnił się dla nich wszystkich od pozostałych tego typu? Niekoniecznie. Czy dla Smoka cokolwiek się zmieniło? Zdecydowanie. Wystarczyło jedno spojrzenie na mapę gdzie migotał niebieski znacznik otwartej wyrwy żeby jego serce zamarło. Klasztor. Środek ostoi do drzwi której pukał od ostatnich kilku dni. Nie zastanawiał się długo. Wydawał stosowne polecenia i nie czekając na resztę, niczym grom z jasnego nieba spadł z urwiska. Siłę jaka drzemała w jego mięśniach wykorzystywał do górnych limitów mknąć w stronę ogniska Akum.
     Vieri.
     Na środek klasztornego placu wpadł jako pierwszy. Broń wyrosła z jego zbroi jeszcze w trakcie lotu, a on wykorzystując impet uderzenia spadającego z wysokości ciała, przepołowił dwójkę wrogów za jednym zamachem. Nie spoczął na laurach.
Od razu składając skrzydła pod bezpieczną zbroje zaczął tańczyć z mieczem na otoczonej murem wybrukowanej przestrzeni pozbawiając życia kolejne Akumy. W końcu jedna skoczyła mu do gardła. Jej żywota dokonał mały sztylet który zawsze miał przy sobie.
     Vieri. Gdzie jesteś?
     Bystre ślepia przemknęły po opustoszałym nagle placu, w jego uchu grzmiały kolejne raporty, że nikt w mieście nie napotkał żadnych przeciwników, szli cały czas naprzód.
     Vieri.
     Wstał zrzucając się z siebie pozbawione duszy cielsko, natychmiast przekroczył główne wejście zatapiając się w labiryncie szarych korytarzy. Przemieszczał się powoli, uważając na każdym zakręcie, trzymając miecz w gotowości.
     Krzyk. Vieri!
     Dwa potężne susy i ściągnął kolejnego wroga. Akumy zaaferowane polowaniem zdawały się pozostawać w stosunku do swojego oprawcy całkowicie neutralne, ułatwiało to pracę.
     Znalazł go. Był tam, Vieri!
     Akuma z łbem wsadzonym w ścianę wiła się niczym ryba wyrzucona na brzeg. Wielki ogon uderzył niszcząc posadzkę. Zdawała się wręcz utknąć! Zaszedł ją od tyłu i jednym sprawnym ruchem przeszył niczym szaszłyk. Jego długi, dwuręczny miecz wyszedł przez paszczę potwora, a silne pociągnięcie w górę przepołowił cielsko wijące się jeszcze chwile w konwulsjach.
     –Vieri?! – Odciągnął jedną część na bok żeby zajrzeć w szparę między ścianami. Żadnej krwi, organów. Tylko trzęsący się chłopak. Odetchnął z ulgą, wyciągnął do niego rękę.
     –Akumy rozbiegły się po klasztorze. Przeczesać każde pomieszczenie. Avi sprawdź czy kogoś da się uratować. – Wydał polecenia w ojczystym języku słysząc w słuchawce, że wszyscy znaleźli się w obszarze ataku nie identyfikując innych obszarów zagrożenia.
     –Już jestem. – Szepnął do chłopaka zachęcając go żeby wziął go za dłoń.
     Nie mógł wiedzieć, że to nie był koniec jego problemów.
     Nagle z pyska Akumy wykwitł srebrnobiały kolec, chlusnęła krew. Przez chwilę Vieri nic nie widział, posoka oblała mu oczy. Miała ciężki, charakterystyczny zapach, a w smaku nie przypominała nic, co Vieri miał okazję próbować, była za to okropnie gęsta, jak glina. Powieki otarł – jak zwykle – w rękaw. Cielsko leżało niemalże u jego stóp, przecięte na pół. Zapach wnętrzności gryzł go w nos.
     – Percyvalem! – Och, jakże mu ulżyło na dźwięk jego głosu. Bał się, że przez odmawianie mu rozmowy, Vesta chował do niego urazę i się nie zjawi. Nie robił tego, bo był hipokrytą, ani po to żeby go karać! Po prostu… nie był jeszcze gotowy na spotkanie. Myślał że jest, ale nie był. Więc kiedy Smok zjawił się w poniedziałek pod klasztorem, poprosił Fede żeby go odesłał. I kolejnego razu, i kolejnego. Tchórz, mógł mu powiedzieć w twarz, że potrzebuje trochę więcej czasu. Zasługiwał na to.
     Ryjąc piętami o lity cement, próbował przesunąć się w stronę wyjścia. Marne jego wysiłki. W obliczu zagrożenia wpełzł tak daleko w szczelinę, że teraz nie mógł się z niej wydostać. Sapał z wysiłku, momentami wył, wykrzywiając nienaturalnie lewy bark.
     – Utknąłem! – spanikował.
     W tym czasie do jednej z sypialń wtargnęły potwory. Drzwi poszły w drzazgi, podobnież wzniesiona naprędce barykada z dębowej komody, po korytarzu poniósł się łomot. A także krzyk mężczyzny. Dudnił Vieriemu w głowie na podobieństwo młota udarowego.
     – Idź! Idź, ratuj go! – ryknął z całych sił.
     –Wrócę! – Obiecał cofając się natychmiast żeby ruszyć na ratunek innym mieszkańcom klasztoru. Część z nich zginęła, słuchał uważnie tego co docierało do jego uszu przez komunikator, znaleźli kilka ciał. Jednak od chwili ich przybycia do tego miejsca, śmiertelność spadła, ratowali kogo się dało, a Medyczka intensywnie działając z polowym sprzętem, wydzierała duszę ofiar ze szponów śmierci.
     –Nosz do kurwy nędzy! – Ari przeklął na ogólnym szarpiąc się z łukiem który nie mieścił się w ciasnych korytarzach. Sprzęt zaraz zaczął pękać na dwie części pod naporem jego dłoni, wydobywając ze swojego wnętrza dwa ostrza połączone silną linką która w międzyczasie udusiła jednego potwora. – Tu się nie da walczyć. – Dodał Bliźniak do słuchawki.
     Smoczy miecz przejechał po ścianie pozostawiając szramę na jej obliczu zanim odebrał życie potwora. Rzeczywiście, nie dało się walczyć w takich warunkach w konwencjonalny sposób.
     –Przesiadać się na broń krótką. Eri, Noah, jak wygląda pod portalem? – Zapytał chowając miecz, dobył sztyletu który bronią był na ogół niewystarczającą, teraz musiała wystarczyć.
     – Koszmar! Wychodzą jak sraczka. Jedna za drugą. – Skrzywił się. To kolejna już nowość.
     –Zabijajcie ile się da, same Jedynki?
     –Na razie tak. – Odpadł drugi z bliźniaków, do którego się zwrócił. Smok kiwnął głową w geście aprobaty, przeniósł się do kolejnej sypialni targając akume za ogon zanim ta dosięgnęła nogi mężczyzny. Zadźgał go kilkukrotnym uderzenie. – Offf, tak jest trudniej. – Mruknął sam do siebie.
     Jakoś udało się wydostać z pułapki, chociaż młody mężczyzna przypłacił to poważnym bólem barku, promieniującym po kościach oraz stawach, zwykłe ciepłe kompresy mogą nie wystarczyć, żeby się zregenerował…
     Upewniwszy się, że na korytarzu nic nie czyha na jego życie, przemknął przytulony do ściany, w stronę z której wcześniej – jak sądził – dobierały przeraźliwe krzyki. W rzeczywistości udał się w przeciwnym kierunku niż Smok.
     – Vieri? Vieri!
     Chłopak obejrzał się w stronę, z której ktoś go wołał. Wszędzie by poznał to charakterystyczne seplenienie. Zza uchylonych drzwi patrzyło na niego czekoladowe oko Pierra.
     – Zastaw czymś drzwi, Pierro, nie wejdę tam do ciebie, muszę kogoś koniecznie znaleźć – tłumaczył z zaskakującym spokojem w głosie.
      Mnich wymruczał jakaś dłuższą wypowiedź, ale jej nie zrozumiał.
     – Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Po prostu się schowaj. I broń boże, nie otwieraj drzwi już do rana!
     Nie mogli długo dyskutować, niestety Pierro czuł silną potrzebę wybicia durnych pomysłów z azjatyckiej łepetyny. Vieri z kolei ogromnie się niecierpliwił. Niech skończy narzekać, proszę.
     Jak na zawołanie, z końca korytarza nadeszli kolejni przeciwnicy, wiedzeni hałasem ludzkich głosów oraz nicią zapachową swojego celu. Na widok Vieriego nastroszyły się.
     – Pierro, błagam, schowaj się, już!
     Trzasnęły drzwi. Akumy spięły mięśnie, sprintując. Taranowały wszystko na swojej drodze jak małe czołgi.
     Korytarze powiodły do fraterni. Drzwi wywarzono, a przez powstały przeciąg ze środka na korytarz buchało chłodem o zapachu trocin. W środku istny chaos. Szerokie stoły, przy których na co dzień wykonywano drobne naprawy lub oddawało się artystycznym i rękodzielniczym aktywnościom, poprzewracane walały się po pomieszczeniu. Część z nich miała ułamane nogi, część była w idealnym stanie. Półki i regały przy ścianach, gdzie ułożone były wcześniej narzędzia do obróbki drewna, metalu oraz innych materiałów, a także pędzle, gąbki, szpachelki malarskie, szpatuły, farby, pigmenty, rozcieńczalniki, palety, kubeczki i pojemniki, wraz ze zwykłymi narzędziami: młotkami, piłkami ręcznymi, śrubokrętami, kluczami, szczypcami, przecinakami oraz drobnicą jak gwoździe, kołki, wkręty, taśmy, czy wreszcie: z podstawowymi chemikaliami; świeciły teraz pustkami. Wszystko walało się po podłodze, nie wspominając zresztą, że same meble nie trzymały się dobrze po spotkaniu z grubymi pazurami potworów. Wśród bałaganu nie było na szczęście żadnych zwłok czy krwi.
     Szyby w jednym oknie były wybite, a spomiędzy szkła wyglądały skrawki jasnego materiału. Tędy uciekali, gdy zaatakowały. Vieri, niewiele myśląc, wdrapał się po półce do okna i wyskoczył na zewnątrz.
     Musiał zejść z widoku.
     Skradając się wzdłuż ascetycznych krużganków, dotarł do ulubionej części klasztoru, w miejsce gdzie ostatnimi czasy często przychodził, by pobyć sam z własnymi myślami. Na pierwszy rzut oka, wszystko wydawało się być w takim samym stanie, jak jeszcze parę godzin temu, gdy siedział znowu wygrzewając się w promieniach słońca. Jednak… coś przykuło jego uwagę. Zmrużył oczy, by wyostrzyć wzrok i lepiej się przyjrzeć małej plamce w cieniu muru.
     Serce podskoczyło mu do gardła, tam zamarło, w kącikach oczu czaiły się łzy rozpaczy.
     – Nie. Nie, nie, nie. Proszę, nie. Och, błagam. Proszę.
      Biegł. Potknął się o rozchełstaną szatę – pasek zgubił gdzieś po drodze, teraz jego bluzka przejęła rolę bardzo luźnego kimona, pierś przesłaniał zaś kremowy podkoszulek – wybił się od ziemi na rękach, stopy poniosły go dalej. Upadł przed ciałkiem na kolana, drżące palce dotknęły miękkiego futerka. Kruszynka nie ruszała się, nie oddychała. Zielone oczy zastygły wpatrzone w jeden punkt.
     – Nie, proszę – zaniósł się płaczem. – Cala.
     Może nie zdążyła się schować, atak zaskoczył ją w trakcie wieczornej drzemki; a może wyszła z kryjówki na czyjś widok. Częściowo nie dosłyszała, więc może wcale nie była świadoma zagrożenia. Akuma musiała przypadkiem na nią wpaść, bo Vieri nigdzie nie widział żadnych ugryzień czy zadrapań, kotka miała natomiast zmiażdżone tylne łapki. Cały zapłakany, podniósł zwierzątko z ziemi i schował w ramionach, tuląc.
     Nie zasługiwała na śmierć! Maleńka. Była niewinna!
     Płakał tak głośno, że Akumom nie zajęło wiele czasu odnalezienie go. Do wnęki zleciały się dwie, trzy, pięć. Część z nich padała od strzał któregoś z bliźniaków, ale te będące najbardziej z przodu, sukcesywnie przybliżały się do niego. Jedna przeskoczyła tuż nad głową, unikając w ten sposób rzuconego w jej stronę sztyletu, który odbił się z metalicznym dźwiękiem od bruku, po czym ugrzązł w pniu drzewa, kosząc po drodze część pomidorów. Piesopodobne stworzenie zacharczało złowrogo. Vieri nie zamierzał czekać na śmierć od jego pazurów czy paszczy, poderwał się z martwym kotem w rękach, by rzucić się do ucieczki w stronę kuchni. Zabarykadowała się tam mała grupa, jeżeli będzie dość szybki, zdążą go wpuścić.
     Na zakręcie nie wyrobił, poślizgnął się na mazi niewiadomego pochodzenia, stracił przyczepność i upadł boleśnie na prawe biodro. Akuma tylko na to czekała, dobiegła, rozwarła paszczę. Zęby zacisnęły się na bucie, jeszcze go nie przegryzły! Ri potrząsnął w panice stopą, niestety, była zbyt spocona żeby swobodnie się wysunąć.
     – Zostaw! – Drugą nogą kopnął w paskudne oko. Na chwilę poluźniło to chwyt zębów.
     Podpierając się na jednej ręce, udało mu się wstać, ale tylko tyle. Zęby znów kłapnęły, tym razem lokując się nad kostką. Vieri zawył z bólu, gdy gwałtownie nim szarpnęła. Przewrócił się znowu, tym razem biedną Calę wypuścił z rąk, bo chciał zamortyzować uderzenie, obił sobie przy tym łokcie do krwi.
     – Aaaach!
     Kosmiczne zwierzę przytargało go za sobą na główny plac, gdzie jego pobratymców likwidowała głównie dwójka skrytobójców. Gdy tylko Akuma pojawiła się w zasięgu ich wzroku, słali w jej kierunku strzały, krótkie noże czy sztylety, ona zaś tańczyła wśród kolejnych pocisków, lecz niedługo – Vesta szybko zorientowali się, czyją nogę trzymała w zębach, przestali atakować z obawy, że odbita od kamieni broń, sprowadzi na Vieriego przypadkową śmierć – a mnich tańczył razem z nią. Każdy odskok, podskok, gwałtowne wycofanie sprawiały że uderzał coraz to mocniej kolejnymi częściami ciała o kocie łby. Najbardziej zdradliwy z nich rozciął mu łuk brwiowy, krew siknęła, znowu nic nie widział. To że bliźniacy odpuścili atak z dystansu wcale nie znaczyło że całkowicie porzucili próby uratowania go, oj nie. Ari i Eri pozbywali się kolejnych przeciwników z precyzją godną swojej klasy, torowali sobie drogę w stronę portalu, by stamtąd wykonać dwuosobowy manewr krzyżowy, cały czas też informowali swojego dowódcę w ojczystym języku o tym, co się działo.
     Akuma nie dawała za wygraną. Miała jeden cel i cały wysiłek skupiła na tym, by go zrealizować. Okrążyła w biegu drzwi do własnego wymiaru, kompletnie rujnując niedawne starania braci. Nie miała czasu na czekanie na odpowiednią chwilę, więc sama organizowała sobie dogodne warunki do ukończenia myśli, chowając się między swymi braćmi i siostrami, skazując ich na pewną śmierć. Wreszcie przebiła się do środka, teraz od portalu dzieliły ją zaledwie dwa metry. Wystarczyło skoczyć i…
     Eri znienacka spadł na nią z powietrza, a w mózg zlokalizowany w karku, wbił broń o rozszerzanej ku jelcowi głowni, po czym przekręcił ostrze. Akuma zaskrzeczała, wypluła z pyska nogę Vieriego i padła bez ducha na brzuch.
     – Ari, do mnie! – zagrzmiał po vestaliańsku jasnowłosy. Drugi skrytobójca pojawił się niemal natychmiast, zajął pozycję tak, żeby mieć na oku obszar od otwartej wyrwy do człowieka. – Percy, mamy rannego mnicha, to ten sam co był u nas w bazie. Jedynka próbowała go zawlec do portalu…
     – Czekaj! Co robisz!?
     Ri pełzł w stronę portalu, z którego chwilowo nie wychodziły następne kreatury. Musiał coś zrobić. Musiał to zakończyć, zanim zginie ktoś jeszcze. Taddeo, Angelo, Marco, Fede…
     Kolejne osobniki przypuściły skoordynowany atak na ich trójkę. Ari i Eri musieli nieźle się spinać, żeby ani im, ani Vieriemu nie stała się krzywda.
     – Stój! Jak Boginię kocham, nie po to cię ratujemy, żebyś…!
     …Cala.
     Rozczapierzoną maksymalnie dłoń przytknął do bladoturkusowej tafli. Ta zamigotała. Zafalowała gwałtownie. Zupełnie tak jak za pierwszym razem, gdy tego dokonał.
      Zamknij się, zamknij się, zamknij się, ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ!
     ZAMKNIJ SIĘ!
     Niektórzy ludzie potrafili kształtować własne sny. Wystarczyło, że zamkną oczy, poczekają na odwiedziny Morfeusza, a gdy przekroczą bramę świadomości, ze zwykłych śmiertelników przeistaczają się w istoty podobne bogom. Kreują rzeczywistość w której przyjdzie im spędzić od kilku do kilkunastu godzin w nocy, decydują o każdym wydarzeniu, każdym spotkaniu, każdym jednym elemencie tego magicznego czasu. Vieri tym różnił się od świadomych śniących, że zrobił to samo na jawie, tylko nie miał stuprocentowej pewności, czy zabieg się powiedzie.
     Brama do innego wymiaru błysnęła, po czym… zniknęła. Zamknęła się. On ją zamknął.
     Jak?
     Wystarczyło chcieć? I już? Czy gdyby chciał zamknąć każdy jeden portal na ziemi, w tej chwili i na zawsze, udałoby się?
     – Kurwa mać…!
     – Co to było!?
     – PERCY! ON ZAMKNĄŁ PORTAL! - Zagrzmiał zsynchronizowany chórek w jego słuchawce. Smok jednak chwilowo nie mógł ani się tym przejąć ani zareagować na te słowa.
     Leżał przed drzwiami do kuchni, w połowie już wyłamanymi, przed trzęsącą się ze strachu widownią na oczach której nie potrafił wydobyć z podniebienia Akumy swojego sztyletu. Siłował się z nią już od kilku dobrych chwil, chciał jej skręcić kark ale ta oponowała na tyle intensywnie, że nie pozwalała żeby jej głowa przechyliła się do któregoś boku za mocno. Nie miał też nic dodatkowego czym mógłby ją dźgnąć.
     Sytuacja nie byłaby patowa gdyby nie fakt, że druga bestia szarpała mu nogę. Dzięki naprawdę silnym łuskom udawało mu się jeszcze chwilę temu ją kopać po głowie z taką intensywnością, że maszkara musiała go obchodzić jak pies jeża. Jednak niespełna ułamek sekundy temu, zanim dostał komunikat od Bliźniaków, jej zęby zatopiły się pomiędzy jego złotą zbroją wywołując przeszywający ból w dolnej kończynie.
     Paskudne lodowate uczucie pogłębiło się gdy tylko Akuma poprawiła uścisk tysięcy ostrych zębów, szarpiąc go niczym rekin swoją ofiarę. Stęknął z bólu, próbował uderzyć ją rozstawionym ogonem, nic to jednak nie dało. Pociągnęła go. Zrobiła to na tyle niespodziewanie, że on nadal trzymając się za rękojeść broni, targnięty po podłodze, oswobodził swoją broń.
     Zreflektował się zanim potwory się opamiętały. Opierając drugą nogą o łeb bestii, podniósł cały tors wykorzystując przeciwnika jako podpórkę. Sztyle zatopił się głęboko w boku karku sprawiając, że Jedynka otępiona bólem nadchodzącej śmierci uderzyła całą sobą - i nim przy okazji - o ścianę korytarza. Wyciągnął ostrze i dźgnął ponownie. Nieprzyjemnie poczuł ból w kolanie ale zabił przeciwnika. Pozostał drugi, bawiący się w najlepsze w “rozszarp swojego Vesta”. Tym razem nie wykorzystywał żadnych półśrodków. Ruch lewej dłoni do boku, w jego dłoni pojawił się miecz, który zataczając sierpem od góry półokrąg, ostrzem zwróconym za jego plecy, przeciął stworzenie aż po łopatki na pół.
     Padł z łoskotem na tyłek walcząc przez chwilę z zaciśniętą pośmiertnie szczęką. Gdy tylko cofnął nogę, zalała ją kaskada niebieskich potoków. Jęknął cicho, syknął czując palący ból w stawach. Zbroja zareagowała automatycznie. Po czarnym materiale przelało się poruszenie, jakby tysiące motyli zatrzepotały skrzydłami, zbroja na nogach zmieniła grubość i siłę, zacisnęła się niczym bandaże na zranieniach tamując krwotok. Wstając musiał jednak podeprzeć się na mieczu, później na ścianie. W końcu odetchnął.
     – Dobrze, że zamknął. Trzeba wybić co zostało. - Mruknął zmęczony. Wierzchem dłoni przetarł czoło, policzek i brodę z mazi która go ozdabiała po czym chciał się uśmiechnąć do kryjącej się grupki gdy nagle to oni zaczęli po nim krzyczeć. “Uważaj! Uważaj! Za Tobą!” Spojrzał w głąb korytarza w idealnym momencie żeby obejrzeć uzębienie skaczącej na niego Akumy. Schylił się jednak za zahaczyła przednimi łapami o jego plecy i pociągnęła go za sobą na już i tak sfatygowaną ścianę.
     Szarpanina rozpoczęła się na nowo, szczególnie że jego miecz zarysowując posadzkę ślizgiem pokonał tylko pół długości w porównaniu do jego rzuconego ciała.
     Na placu zaroiło się od zdezorientowanych Akum. Było to po nich widać. Straciły swój główny cel, straciły też komunikację z rojem, atakowały całkowicie na oślep, spadła ich synchronizacja. Bliźniacy tańczyli uzbrojeni w swoje ostrza pomiędzy kolejnymi przeciwnikami, uśmiercając ich sprawnymi ruchami dłoni. Torowali drogę Medyczce, która tym razem jedynie z potężną tarczą przytwierdzoną do prawej ręki i kanciastą torbą w metalicznym kolorze krążyła pomiędzy pomieszczeniami już wyczyszczonymi szukając ofiar ataku, stosując polową pomoc. Jej oczy namierzyły kolejne białe szaty, serce zamarło na konieczność oznaczenia kolejnych zwłok po to by rozszaleć się za chwilę ni to z radości, ni stresu. Vieri.
     Podbiegła do niego i kucając przy nim dotknęła jego policzka. Przewróciła go na plecy, położyła płasko na ziemi po czym szybko przebiegła dłońmi po całym jego torsie szukając obrażeń. Bark, był bardzo poturbowany, liczne naruszenia skóry ale żył. Wyliże się.
     – Dzień dobry Vieri. - Przywitała się żeby skupić jego myśli na sobie, podobnie jak jego mętniejący wzrok. - Będzie bolało, wybacz. - Oświadczyła w chwili gdy w jej dłoniach pojawiło się coś kształtem przypominający potężny długopis. Z niego zaczęła ulatywać para pod coraz to mocniejszym ciśnieniem, a gdy ta zetknęła się z otwartymi ranami, piekąc niemiłosiernie zaczęła je zabezpieczać, hamować krwotok, ostatecznie przynosiła lodowatą ulgę.
     – Panowie, a wy jak? - Zapytała Bliźniaków czując jak stanęli nad nią i zaczęli się jej przyglądać. Słyszała jak są zasapani, jak szczęka ich broń w opuszczonych ramionach.
     – Pierdolony zamknął portal. - Skomentował jeden na co ona zrobiła minę jakby “Amerykę odkryli”. Nie chciała im mówić ile już dookoła tego wszystkiego wybuchło problemów. Nie było po co.
     – Idziemy obejść wszystko. Zostajesz sama. - Dodał drugi i po chwili już ich nie było. Ona akurat kończyła procedurę, później zajmie się nim bardziej dokładnie, wymagał dłuższej interwencji medycznej.
     – Odpoczywaj Vieri, będę przy Tobie. - Pogładziła go po policzku po czym spojrzała na cień który zakrył ich dwójkę. Noah zamienił się z chłopakami na miejsca, on w ogóle nie mieścił się w środku i był całkowicie bezużyteczny. Natomiast to co kręciło się na zewnątrz zostało już zlikwidowane.
     Trzy Akumy, dwa obchodzy i jeszcze mocniej strzaskane kolano później, na dziedzińcu klasztoru znalazł się również Percy. Minęła prawie godzina od zamknięcia portalu. Dopóki posiadał ściany na których się podpierał przemieszczał się sukcesywnie acz powoli do przodu. Gdy te się jednak skończyły, jedno skrzydło mocno go asekurując zaczęło opierać się o ziemię przy każdym kroku uszkodzonej nogi. Jego oczy przebiegły po otoczeniu w poszukiwaniu zbłąkanych przeciwników, nic nie znalazł. On przeczesał całe jedno skrzydło klasztoru, również na mapie nic się już poza nimi nie plątało. Ostatecznie więc koło niego pojawiła się i dwójka identycznych Vesta z zadaniem sprawdzenia drugiej strony budynku, którzy bez słowa objęli go w pasie żeby ulżyć w chodzie. Uszli tak dwa kroki i to on musiał trzymać ich. Zatrzymał się, a przelewającego się czarnowłosego poprawił niczym matka swoją pociechę opierając na biodrze. Ten zaraz oprzytomniał i złożony w ramiona brata, usiadł na krwawym bruku klepany po policzku. Zaczęli się kłócić jednak Smok ich nie słuchał. Mieli czasami swój świat, swoją dziwną miłość, nie wnikał w to.
     W tej jednej chwili interesował go tylko Vieri.
     Nie bez problemów podszedł do niego i klękając koło Medyczki spojrzał na jego ogólny, zły stan. – Już po wszystkim. - Złapał go za dłoń ściskając mocno. W oddali zaczęły odbijać się syreny wszystkich służb które powiadomione czujnikami zjeżdżały się zawsze po ataku by pomóc poszkodowanym.
     Znowu wył. Avicia robiła co mogła, chciała pomóc. W zwykłych okolicznościach byłby bardziej niż wdzięczny, teraz jedyne na co mógł się zdobyć, to wrzask zza zaciśniętej niemożliwie szczęki. Piękne podziękowanie dla medyka, lecz kobieta była przyzwyczajona do o wiele gorszej zapłaty (parę razy ktoś wręcz ją pogryzł).
     Cała procedura medyczna wtłoczyła nowe pokłady energii w żyły. Mógł ją spożytkować na samobiczowanie, wspominając kogo i jak stracił. Rozpłakał się.
     Widok okaleczonego, utykającego Percyvalema jeszcze bardziej go dobił. Myśli obracały się nieustannie wokół tematu śmierci i zniszczenia. Klasztor był w fatalnym stanie. Miną tygodnie zanim mnisi wszystko uporządkują; miesiące, zanim naprawią szkody po vestaliańskich broniach i akumich pazurach czy szczękach; lata nim pozbierają się psychicznie po takiej lawinie strat w ludziach. Ile litrów pitnej wody będą musieli zużyć, by wyczyścić plamy krwi na kamieniach, ścianach, posadzce? Ile opatrunków zużyją, by opatrzyć napęczniałe do czerwoności paznokcie od szorowania? A ile czasu minie, nim fetor tej rzezi wywietrzeje? Pozostałości po zabitych Akumach powoli szczezły, rozpadały się, utleniały. Jeszcze chwila i nie zostanie nic, tylko ludzkie ciała. Tylko oderwane kończyny. Vieri zerknął na rozciągnięte flaki najdroższego Federica, a do oczu napłynęły mu na nowo łzy.
     – Przepraszam. - Zatrząsł się od płaczu.
     Nie mówił do nikogo konkretnie. A może mówił. Percyvalem był obok, obaj byli winni sobie przeprosiny. Odmówił mu rozmowy, kilkukrotnie. Jego wina. Nieopodal leżeli jego rozszarpani bracia. Czuł że ich też powinien przeprosić, nawet jeżeli dusze dawno uleciały w niebo. Przez głupotę i to, kim lub czym był, naraził ich na wielkie niebezpieczeństwo. Jego wina. Przypieczętował ich śmierć samym przebywaniem w klasztorze. Prędzej czy później, Akumy wróciłyby do polowania na niego. Nie zrobił nic, żeby temu zapobiec. Jego wina. No i Cala. Biedna koteczka. Miała tyle lat przed sobą. Zabił ją. Nie bezpośrednio, ale zabił. Jego bardzo wielka wina.
     Nie było części w jego ciele, która by nie emanowała bólem, a jednak, “trzymał się” kurczowo świadomości.
     – Proszę, zabierz mnie stąd. Proszę.
     Chociaż rwał się do sprawdzenia, czy z pozostałymi wszystko w porządku, a przede wszystkim - czy nic się nie stało kotom, bał się że jak zobaczy jeszcze jedne zwłoki, jeszcze jedno małe ciałko w bezruchu, po prostu nie wytrzyma i gołymi rękami wydrapie sobie w klatce dziurę, by pozbyć się najważniejszego organu, trzymającego go przy życiu.
     Nie miałby w sobie serca gdyby w takiej sytuacji nie poczuł bólu. Czy to wszystko była wina Vieriego? Nie. Był tylko ofiarą splotu wydarzeń. Był młodym człowiekiem, który nie mógł przewidzieć pewnych konsekwencji, łańcucha przyczyn i skutków. Nikt nie mógł. Gdyby Percy chociaż podejrzewał, że dojdzie tutaj do takiej masakry, podjąłby wszelkie kroki bezpieczeństwa. Niestety, chociaż będzie się za to obwiniał, jak za każdą niewinną duszę która kiedykolwiek straciła życie przez ataki, nie mógł ani zawrócić biegu czasu ani uśmierzyć cierpienia tak wielkiej straty.
     Wziął go w ramiona. Mocno objął oburącz przytulając do swojej piersi, chowając go przed całym światem. Przyłożył policzek do czubka jego głowy obserwując jak dziedziniec zaludnia się strażakami, służbami medycznymi. Westchnął cicho gładząc go wolno po plecach.
     – Muszę tu jeszcze chwilę zostać. - Szepnął do roztrzęsionej drobinki tak silnie wpijającej się w jego pierś. – Zabierzemy Cię do bazy, Avii Ci pomoże z ranami. Jak skończy wejdź do mnie do sypialni i poczekaj na mnie. Niedługo będę. - Obiecał podnosząc go gdy sam postanowił wstać. Jeszcze raz mocno go uścisnął po czym zabrał od siebie jego lodowate, poszarpane dłonie. Pogładził go kciukami po ich wierzchu po czym przekazał je Medyczce.
     – Eri zbieraj brata, lecicie do bazy w pierwszej kolejności. Noah zostaje ze mną, obejrzymy wszystko jeszcze raz i pomożemy w ewakuacji. - Zarządził na co wszyscy chórem przytaknęli.
     Zanim pojawił się w bazie minęły kolejne dwie godziny.
     W międzyczasie okazało się, że został im jeden niedobitek. Kilka sztuk nie było do końca uśmierconych, musieli wyeliminować niebezpieczeństwo. Nikt nie ucierpiał, ewakuacja przebiegła prawidłowo. Słyszał też, że wojsko zaczęło działać organizując pomoc i schronienie dla tych którzy nie wymagali pomocy lekarza.
     Chodząc nadal utykał, a promieniujący ból łapał go aż za pośladek. Nie przeszkadzało mu to dopełnić obowiązku, procedur, upewnić się, że nic się już nie stanie. Dopiero po tym, ostatni z całego Oddziału, ruszył w podróż do bazy. Zmęczony nie rozkładał skrzydeł, przyzwał pojazd, którym dostał się na ciche wzgórze skąpane w wieczornym cieniu.
     Baza była cicha. Zawsze po alarmie tak było. Delikatny wiatr obijał liście roślin o szyby, parapety. Wchodząc do korytarza nabrał spokojnie powietrza w płuca, wypuścił, powtórzył jeszcze dwukrotnie zanim wykonał kolejny krok. Ponownie asekurował się skrzydłem. I chociaż zdrowy rozsądek kazał mu udać się do Avici na założenie opatrunku, serce rwało się w stronę jego pokoju. Zajrzał do środka, a widząc zawiniątko w łóżku przekroczył próg sypialni po to by klapnąć na łóżku. Siedząc na nogach, przodem do niego, odnalazł trzęsącę się, zimne dłonie, pociągnął go do siebie niczym bezwładną marionetkę. Jego ręce umieścił na swojej szyi i po raz drugi dzisiaj zamykając go w szczelnym uścisku, przytulił go mocno do siebie. Postępował nielogicznie, naruszał jego przestrzeń, nie był nawet pewien czy pocieszał jego czy samego siebie. Po prostu go przytulał milcząc dłuższą chwilę. Nawet jeżeli chciałby coś powiedzieć nie miał pojęcia co. Składać kondolencje? Przepraszać go doszukując się w tym swojej winy? Nic nie mogło mu teraz przynieść ulgi.
     Cicho rozłożone skrzydła otuliły ich obydwu w szczelnym kokonie, a jego usta spoczęły w czarnych włosach. Przysiadł mocniej zdrową nogę.
     Jeszcze chwilę.
     Vieri podążył pierwszym transportem do bazy na zboczu góry. Jechał razem z Avicią na przedziwnej maszynie, której warkot niósł się po całej okolicy. Za nimi Eri z Arim. Jeden z braci również nie był w dobrej kondycji. Same straty.
     Na pierwszy ogień w infirmerii poszedł Ari.
     Jakieś dwie i pół godziny później, już opatrzony, wykąpany, przebrany w koszulkę któregoś z bliźniaków, która tym razem miała mu posłużyć za piżamę, znalazł się w pokoju Smoka, zgodnie z jego prośbą-poleceniem. Raz po raz płakał, wtulony w śnieżnobiałą poduszkę, czekając albo na sen, albo na Percyvalema. Cały czas przez głowę przewijały mu się sceny śmierci jego najbliższych. Jak zdarta płyta. Krew i śmierć, i śmierć, i krew. Miał je na rękach, na stopach, na brzuchu. Krew i śmierć.
     Kiedy wreszcie do niego przyszedł, pozwolił zamknąć się we współczującym uścisku. W nim zasnął.
     Ta noc zajęła zaszczytne pierwsze miejsce w hierarchii najgorszych w całym jego życiu. Spał niespokojnie, kiedy tylko powieki przysłaniały oczy, pojawiały się przed nimi zmasakrowane ciała moczone we krwi. Budził się raz po raz, zlany potem, z atakiem paniki czającym się gdzieś za następnym skurczem serca. Nad drugą, wydarł się przeraźliwie na całe gardło. Gdyby nie specjalnie zaprojektowane ściany, pewnie obudziłby wszystkich w bazie, a tak cierpiał jedynie dochodzący po kąpieli w leczniczych płynach zestokapsuły Percy.
     Vieri usiadł na materacu, przysunął zgięte w kolanach nogi do piersi, objął je ramionami, a docisnąwszy czoło do dolnej części ud, po raz kolejny tego dnia zaszlochał. W tym tempie straci wkrótce zmysły.
     Zapłakane oczy podnióśł pod wpływem szelestu gdzieś blisko ucha. Smok. Wyglądał równie fatalnie, co on, a przecież nie mierzyli się z tymi samymi demonami. Korzystając z okazji, że ma przy sobie kogoś ciepłego, komu nie jest obojętne jego cierpienie, chłopak podpełzł bliżej i uchwycił się jego ubrania jak przyschnięty haczykowany koszyczek łupianu.
     - Przepraszam, obudziłem cię. Nie chciałem.
      Nie miał w zwyczaju z kimś spać. Nie miał jednak też w zwyczaju zbliżać się fizycznie do osób w cierpieniu jeżeli te nie były bliskie jego sercu. Vieri - chociaż Eadred by zaprzeczył! - do takich osób jeszcze nie należał. A jednak. Smok został na noc w swoim łóżku, po długim ciągu milczącego przytulania przerwanej przez sesje procedur medycznych. We współdzielonym łóżku z kimś kogo w ogóle nie znał. Kto według jego przyjaciela w każdej chwili mógł go zadźgać wielkim rogiem wyrastającym z łokcia. Tsa, musiałby go chyba teraz widzieć. Wrak człowieka.
     Tej nocy budził się kilka razy, ani razu mu nawet przez myśl nie przeszło, że to źle. Przynajmniej mógł się pilnować, nie dotykał go nazbyt, kilkukrotnie ogarniał ogon który automatycznie chciał się owinąć dookoła odpowiednika partnera trafiając niestety na łydkę. Tym razem też nie miał mu za złe chociaż czuł się jakby go coś przejechało. Kolano nadal rwało chociaż był to ból wymyślony jedynie przez jego mózg. Pomasował je zanim podniósł się na przedramionach do półleżącej pozycji.
     - Nic nie szkodzi - Zapewnił pocierając środkiem dłoni jedno oko. Znowu odciągnął od niego ogon wsadzając go między swoje kostki.
     Położył się w chwili kiedy Vieri zaczął szukać z nim kontaktu. Przewracając się na bok zamknął go w szczelnym uścisku, osłaniając od świata całą swoją sylwetką. Zaczął przy okazji głaskać go po głowie w jakimś dziwnym odruchu bezwarunkowym, przestał się już zastanawiać nad tym co nim kieruje w tym nagłym wybuchu empatii. Chciał żeby to po prostu coś dało.
     - Wiem jakie to potworne uczucie. Chciałem zostać, możesz mnie budzić ile chcesz. - Zapewnił zamykając oczy, wtulony policzkiem w czubek jego głowy. O dziwo, to była niezwykle wygodna pozycja, przynajmniej dopóki o niej nie myślał i nie zdawał sobie sprawy z tego jak mocno ktoś narusza jego granice. I jak to naruszenie jest przyjemnie mrowiące w piersi, dla bijącego w rytmie na trzy serca.
     - Wiem, że to nie poprawi sytuacji. Nie dzisiaj. Nie w najbliższym czasie. Ale to nie była Twoja wina, a swoimi czynami uchroniłeś wiele osób. W tym nas. - Szeptał mrucząc na niektórych spółgłoskach. - Twoja determinacja pozwoliła na powrót do domu wszystkim członkom tego Oddziału.
     "Wiem jakie to potworne uczucie"? Które uczucie? Panika wywołana przez koszmary? Strata, która paraliżuje cię od wewnątrz, przenika serce jak lodowy kolec? Poczucie winy, bo sprowadziłeś na niewinnych ludzi śmierć? Mógł wyłącznie zgadywać, łkanie uniemożliwiało prowadzenie dalszej rozmowy. Ciepło bijące od smoczego ciała, duszący acz przyjemny zapach truskawek i słony smak kropli cieknących z oczu po policzkach na miękkie poduszki, poprowadziły Vieriego w kolejny zły sen.
     Czas do piątej minął w identycznych sekwencjach. Zrywał się (już bez krzyków) z powodu kolejnej uśmiechniętej twarzy, której już nigdy nie zobaczy, chwilę leżał w bezruchu, żeby się uspokoić, zasypiał. Budził się, patrzył pustym wzrokiem w coraz jaśniejszy odcień szarości nieba przez okno, a kiedy powieki znowu ciążyły i oddech się wyrównywał, Ri odpływał w półsen. Ten przechodząc z lekkiego w głęboki, przynosił ze sobą nie odpoczynek, lecz powtarzaną w kółko i kółko traumę. Ciągle, i ciągle, i ciągle, i znowu. I znowu.
     Pobudka, panika, spokój, sen. Śmierć, żal, zmęczenie, ciemność. Koszmar, kołatanie serca, mokra poduszka, nieświadomość.
     Nie mógł sobie wybaczyć. Nie wiedział, czy kiedykolwiek zapracuje na odkupienie. Fakt ten jeszcze bardziej pogarszał już dość krytyczny stan psychiczny.
     Przed szóstą po prostu dźwignął się z materaca. Wstał. Podszedł do ogromnego okna i wyjrzał za nie. Już za niedługo szarość zacznie zmieniać się w błękit, a księżyc ustąpi słońcu miejsca na scenie. Wszyscy zapomną o tragedii, która wydarzyła się wczoraj wieczorem.
     Ale nie on.
     Jak cień przemknął korytarzem w samej tylko koszulce, na boso.
      Zimno.
      Pamiętał, że salon połączony był z bogato wyposażoną kuchnią, gdzie kilka dni temu Antonio przygotował dla niego herbatę, gdzie Percy nalał mu szklankę wody. Szedł pełen nadziei, że znajdzie tam to, co przyniesie mu ostateczną ulgę.
     Znalazł. Sprawdził opuszkiem wskazującego palca, czy nóż jest dość ostry. Był.
     Zważył narzędzie w dłoni, obejrzał z każdej strony. Pozornie nie różnił się niczym od tych, których używał w klasztornej kuchni, podczas dyżuru przy obieraniu oraz krojeniu warzyw na zupę. Ostrze lśniło złowrogo w przygaszonym świetle, które zapaliło się nad głową zaraz po tym, gdy czujnik wychwycił ruch. Czy się wahał? Raczej nie. Liczył że w ten sposób rozwiąże wiele problemów, a sobie przyniesie wreszcie ulgę.
     Eadred mógł wyręczyć go w zamiarach tydzień temu. Z wiedzą jaką teraz posiadał, czarnowłosy bardzo żałował że zabicie go nie doszło wtedy do skutku. Tyle cierpienia mogli wszystkim oszczędzić...
     Łazienka o tej porze również świeciła pustkami. Ale była cieplejsza niż każde inne pomieszczenie w bazie. Dlatego to tam wcisnął się w róg ściany między prysznicami a otwartą przestrzenią, by następnie zsunąć się plecami po kaflach na podłogę. Przyłożył nóż do prawego nadgarstka i wciskając ostrze mocniej z każdym kolejnym centymetrem, przejechał nim pionowo wzdłuż najbardziej widocznej żyły. To samo powtórzył na lewej ręce. Krew rozlała się po dłoniach, kapała na podłogę, brudziła pożyczone ubranie. Dobrze, że wybrał łazienkę. Łatwiej będzie po nim posprzątać...
     Przepraszam, Fede; przepraszam, Cala; przepraszam, Angelo, Marco, Taddeo, przepraszam was wszystkich, którzy wczoraj zginęliście.
     Mijały minuty, a z drobnego, wychłodzonego, skulonego ciała powoli umykało życie.
     Nigdy nie mógł powiedzieć, że sypiał dobrze. Tym razem jednak noc była koszmarem. Chciał pomóc ale był całkowicie bezradny. Chciał ulżyć ale nie wiedział jak. Chciał być przyjacielem ale był tylko zupełnie obcą i najpewniej w jego oczach niebezpieczną istotą spoza tego świata. Spał więc koszmarnie.
     W większości wypadków Vieri go budził. Przerywane drzemki sprawiały jednak, że zmęczenie ostatniego dnia, cały alarm, wychodziły ze zdwojoną siłą zamiast powoli leczyć się, znikać.
     Dopiero nad ranem usnął nieco głębiej. Nie czuł jak ten porusza się, ostatecznie wstaje. Przekręcił się na bok, przytulił poduszkę i kuląc się w pozycji embrionalnej, owinął się wygodnie ogonem. Jakby Vieriego nigdy miało w jego łóżku nie być. Przespał tak spokojny czas aż do gwałtownego zerwania się.
     Nie wiedział dlaczego się tak silnie obudził. Aż usiadł i z niespokojnym oddechem przejechał rękami po całej pościeli. Nie było go. Dopiero po kilku minutach uspokoił się, odetchnął z ulgą nowego dnia, po czym przetarł twarz dłonią. Całą sytuację zrzucił na barki fantomowego bólu w wyleczonej nodze. Spojrzał na zegarek. Było wcześnie ale mógłby powoli wstawać. I tak coś czuł, że dłuższy odpoczynek nie wchodził w gre.
     Gdzie przepadł Vieri?
     Wstając z łóżka raz w życiu zostawił je niepościelone wychodząc z sypialni. Przeciągnął się, skrzydła lekko zafalowały po czym zaczęły się rozkładać niczym piękny tren panny młodej, sunąc za nim po podłodze. Dopiero po chwili ponownie zaczął je składać masując przy okazji ramię. Nieco się odleżał. Wszedł do kuchni licząc, że to właśnie tu spotka bruneta, niestety rozczarował się. Jego brwi się zmarszczyły, głowa niczym ciekawskiego zwierzaka przekrzywiła do boku. Wyszedł? Opuścił bazę? Nie był jej więźniem więc mógł, a jednak jego stan sprawiał, że by mu tego nikt nie zalecał.
     Nie wiedząc dlaczego, nieco się poddenerwował zaczynając go szukać.
     Ogród, pusto. Do sypialni nie wrócił, została łazienka. Nie chciał zakłócać jego prywatności, a jednak uporczywie chciał uciszyć złe przeczucie tylko upewniając się, że ten bierze gorącą kąpiel. Zajrzał do pomieszczenia i od razu w nos uderzyła go metaliczna woń rozchodząca się w wilgotnym powietrzu. W tej jednej sekundzie jego serce przyspieszyło do galopu, przekroczył próg pomieszczenia.
     Cisza i spokój. W basenach pusto, prysznice nie działały, nie lała się znikąd woda. Ruszył naprzód stąpając cicho niczym kot. Przynajmniej do momentu gdy jego oczy nie spostrzegły szkarłatnej plamy. Tak znajomej i jednocześnie, tak znienawidzonej. Zjeżył się cały, na jego ciele mimowolnie pojawiła się złota łuska. Zaczął biec w górę leniwie płynącego strumienia gdy dotarł do jego źródła.
     Vieri. Z nożem kuchennym w ręce, z przeciętymi przedramionami z których coraz mniej wyciekało czerwonej posoki. Zmroziło go. Serce zabiło tak mocno, że prawie przebiło żebra, było mu zimno, lodowato. Złapał za oba nadgarstki, wyciągnął je w górę, poklepał go po policzku.
     - Vieri!? Vieri nie umieraj, błagam Cię. - Warknął targany przerażeniem. Podniósł go jak księżniczkę i zaczynając biec, starał się trzymać ręce żeby krew przestała z nich lecieć. Nic mu się nie udawało, nieprzytomne ciało przelewało się mu przez ramiona, a jego jasne rzeczy były coraz mocniej splamione.
     - Avi! Avi wstawaj! - Wpadł do laboratorium krzycząc za Medyczką. Nie spodziewał się, że obudzi ją z tak silnego snu, że wyskoczy na niego z bronią w rękach i całkowicie zamglonym wzrokiem.
     - Co się dzieje? Atakują nas? - Zapytała po czym zamrugała, spojrzała na swojego Generała i zbladła tak mocno, że naczynia krwionośne zaczęły prześwitywać przez jej skórę. Od razu zaczęła działać i biorąc ręczne narzędzie scalające tkankę, zaczęła szybko machać nim nad rozciętymi naczyniami. Szczęście w nieszczęściu było takie, że vestaliańska stal nie szarpała tkanki, dobrze się to szyło.
     - Nic nie zrobię na ubytek krwi. Mogę mu tylko pomóc w produkcji. - Rzuciła szybko, dalej go szyjąc. - Podaj mi tam z szuflady kroplówkę. Wsadzimy go najwyżej jeszcze do suchej kapsuły. - Machnęła ręką, Percy natychmiast podszedł do metalowej szafy i dopiero dotykając klamki na której został jego krwawy odcisk, zawahał się.
     - Później się to ogarnie, podaj. - Zapewniła zaraz przygotowując wkłucie w słabą żyłę. Pozwoliła mu poleżeć kilka sekund gdy postanowiła wsadzić go do czegoś przypominającego solarium. Chciała zwiększyć jego szanse na przeżycie.
     - Nie wiesz ile tam leżał? - Zapytała go, Smok był jedynie w stanie pokręcić przecząco głową. Wytarł w końcu ręce o jasną koszulę, głos jednak nadal nie chciał opuścić jego gardła. Usiadł czując jak nogi robią się mu z waty. Vieri chciał się zabić. Czy dobrze zrobił, że go powstrzymał? A może wcale go nie uratował, a jedynie przedłużył jego męki? Miał prawo tak postąpić w obliczu sytuacji. Znowu odbierał mu prawo wyboru. Ręce mu zadrżały, zacisnął je w pięści. Vieri.
     “Dlaczego chciałeś to zrobić akurat tutaj? Teraz?”
     Vieri. Za dużo przeszedłeś w za krótkim czasie.
     Gadzie spojrzenie padło na kapsułę od której biło jasne, niebieskie światło.
     “Wybacz mi Vieri. To nie powinno tak wyglądać.”
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {26/03/24, 07:06 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 FDviuea

Poniedziałek rano, 3/3 dnia Vesta

      Oddech.
      Pierwszy dobiegł go jednostajny szum. Żadnego pikania kardiometru monitorującego ciśnienie skurczowe, rozkurczowe oraz puls. Żadnego monotonnego, mechanicznego hałasu aparatu wentylacyjnego. Tylko szmer wydawany przez oślepiająco jasną lampę suchej kapsuły, w której leżał. Podniósł powieki, nie bez wysiłku, od razu jednak zacisnął je z powrotem, blask nieprzyjemnie uderzył w oczy. Stęknął cicho. Poruszył się.
      Żył.
      Co się stało?
      Minuty płynęły leniwie niczym chmury w bezwietrzny dzień, a Vieri po prostu oddychał. Po rozcięciach, które rano narysował vestaliański nóż kuchenny, zostały dwie jasnoróżowe wypukłe linie, mrowiły nieznośnie. Za parę dni nie zostanie po nich widocznych śladów - chyba że ktoś będzie miał sokoli wzrok - zasługa medycznych wynalazków stosowanych przez Vesta.
      Odwrócił w bok głowę, a włosy przesypały się po kości policzkowej na szyję i obojczyk. Udało się otworzyć oczy na tyle, by móc zobaczyć, że nadal znajduje się w bazie, konkretniej w skrzydle medycznym. Ktoś przy nim siedział, nerwowo tupiąc obcasem.
      Było mu chłodno, zwłaszcza w stopy. Oddałby duszę za parę ciepłych skarpet.
      Oddech.
      Żył.
      Dlaczego?
      Chciał wstać. Jedną ręką, tą która nie była podłączona pod kroplówkę, popchał skrzydło kapsuły. To poszybowało gładko w górę. Wreszcie nic nie oślepiało. Szare tęczówki zatrzymały się na twarzy Kapitana Russo, nie mógł rozgryźć, jakie dokładnie emocje mu towarzyszą.
      Nagle poczuł się okropnie… zawstydzony.
       Drugi pod rząd ciężki weekend. Najpierw wiadomość o ataku na klasztor, wielu rannych, zdecydowanie więcej niż przy normalnych wyrwach w rzeczywistości miasteczka. Później, w poniedziałek rano, informacja o Vierim. Próbował odebrać sobie życie po tym jak po raz kolejny już w swojej karierze zamknął portal, jak został zabrany do Vestaliańskiej bazy.
       Początkowo nie rozumiał dlaczego się tak stało. Dopiero po dłuższej chwili zastanowienia, gdy siedział w ciszy nad parującym kubkiem kawy, gdy przywołał sobie obrazy klasztornego życia, to w jaki sposób Vieri wypowiadał się o żyjących tak mnichach, gdy jego umysł podsunął jedyne słuszne określenie na to jaką wspólnotą byli - rodziną, zrozumiał. To było za dużo dla młodego umysłu, dla młodej osoby która w przeciągu tygodnia zniszczyła całe swoje spokojne życie za sprawą gości z kosmosu. Współczuł mu i jak już wcześniej chciał mu pomóc, teraz postanowił sobie za cel honoru porozmawianie z nim w taki sposób żeby go od tego odwieźć. To nigdy nie była dobra odpowiedź na problemy. Nigdy.
         W bazie pojawił się późnym rankiem. Musiał skoczyć do biura, załatwić kilka spraw po czym oficjalnie ustawił sobie “do dyspozycji w terenie” jako status pracy i tłumacząc się kwestią organizacyjną całego niedzielnego ataku, mógł skupić się na rzeczach ważniejszych.
         Percy też nie wyglądał dobrze. Pogrążony w swoich myślach kilkakrotnie zmuszał go do powtórzenia co akurat mówił. Ostatecznie wojskowy w ogóle przestał toczyć ciężki dialog interesując się stanem Smoka.
      - Wszystko dobrze? - Zapytał zmartwiony na co Vesta machnął ręką jakby odganiał natrętną muchę.
      - Nie. Ale nawet nie wiem… - Westchnął zostawiając w spokoju kawę którą tylko mieszał od jakiś dziesięciu minut. Rozłożył ręce opierając się na blacie, a jego spojrzenie pełne nadziei utkwiło w niebieskich oczach.
      - Obawiam się, że będzie miał do mnie pretensje. Postąpiłem też wbrew ogólnym zasadom swojej kultury. Reagowałem zamiast myśleć. - Mruknął zaciskając szczękę.
      - Postapiłeś stosownie do naszej kultury i dobrze zrobiłeś. Wierzę, że jest tym wszystkim zbyt obarczony ale chcę też wierzyć, że uda się mu pomóc. Jest za młody żeby tak umrzeć. - Mruknął rozdarty w swoich emocjach, ciążyły na nim coraz mocniej. - Porozmawiam z nim, spróbuję przekonać go, że to nie jest wyjście. - Obiecał.
         Ta rozmowa miała miejsce dwie godziny temu. Od tego czasu Antonio nie umiał sobie znaleźć miejsca. Cały czas zaglądał do labu, rozmawiał z Avii o zawiłej nauce jaką była psychologia i wszystkie jej odnogi, nie umiał jej jednak nic więcej wyjaśnić niż tyle ile miał na studiach. A tak tego wcale dużo nie było. Ostatecznie udało się mu trafić na ten moment gdy zamglone, zmęczone spojrzenie oblało go, odsłonięte od metalowej klapy kapsuły.
         Złagodniał. Od ostatnich godzin był na niego po prostu zły. Próbowali mu pomóc, dać komfort, a on odtrącał ich dłonie decydując samemu w tak brutalny sposób. Ale dość. To nie miało sensu. Był przestraszonym dzieckiem, które ostatnie czego potrzebowało to reprymenda.
         Przysunął bliżej stołek bez oparcia po czym delikatnie dotknął jego dłoni. Szybko jednak cofnął ręce uśmiechając się jedynie do niego ciepło. Oparł się o ciepły spód kapsuły dając mu chwilę zanim się odezwał.
      - Hej Vieri. Wszystko dobrze, nie bój się. - Poprosił szeptem czekając na jego reakcje.
      Ale Vieri się nie bał. Już nie. Aktualnie był zwyczajnie zmęczony - ciało straciło sporą ilość krwi, wcześniej podejmowało niemożliwy wysiłek podczas ataku, gdzie zresztą odniosło wiele drobnych i głębszych urazów; w nocy nie odpoczęło, bo głowa zamiast pozwolić mu znaleźć ukojenie we śnie, podsycała nieznośne koszmary złymi myślami. Wyczerpanie odbijało się zwłaszcza na twarzy.
      Avicia nie pozwoliła by mu jeszcze wstawać, ale teraz nie było jej w pomieszczeniu, poszła odpocząć do swojej sypialni po wielu godzinach walki o życia ludzi z klasztoru oraz łatania swojego oddziału. Nikt więc nie powstrzymał Vieriego od wyciągnięcia ręki w stronę wojskowego i podniesienia się do pozycji siedzącej z jego pomocą.
      Spojrzał na swoje ręce, obróciwszy je wnętrzem do góry. Naskórek na dłoniach był zdarty - nie było to na tyle poważne, by Medyczka Vesta potrzebowała coś z tym zrobić. Dwie różowe równoległe linie, po jednej na każde przedramię, opowiadały historię niedawnej porażki.
      - Miałem nadzieję, że… - zaczął cicho, ale nie skończył na głos myśli. Miał nadzieję, że już nie zobaczy ani Antonia, ani Percyvalema, ani wnętrza bazy, ani własnych rąk. Dlaczego go odratowali. Po co. To była jego decyzja. Chciał to wszystko zakończyć.
      - Że rozwiążesz w ten sposób swoje problemy. Tak, tak podejrzewam. - Dokończył za niego myśl prostując się na stołku żeby omieść całą jego zmarnowaną sylwetkę. Patrzył na niego miękko, bez złości czy pretensji. Chciał mu pomóc, chciał spróbować mu pomóc.
      - Nie przyszedłem tu Cię oceniać, szantażować czy Tobą manipulować. - Przyznał szczerze składając dłonie jak do modlitwy, kciuki zaczęły kręcić się wzajemnie dookoła siebie. On wzrokiem uciekł gdzieś w bok, w stronę kępki roślin dbających o atmosferę w tym miejscu. - Chciałbym Cię tylko zrozumieć. - Spojrzał mu w oczy, blade i pozbawione życia. - Dlaczego pomyślałeś, że to jest rozwiązanie? W taki sposób? Nie zrozum mnie źle, wiem jaką poniosłeś stratę, wiem co się stało i naprawdę Vieri, bardzo Ci współczuje. - Opuścił wzrok po to żeby zaraz wrócić na jego twarz.
      - Przeze mnie oni wszyscy… Wszyscy… - załamał się słaby głos. Wziął dwa oddechy, wdychał nosem, wydychał ustami. - Jakbym miał wrócić do normalnego funkcjonowania po czymś takim? - Schował twarz w dłoniach. - Jak? Nie potrafię. Nie mogę. Nie dam rady.
      W piersi okropnie dudniło. Odgarnął włosy z twarzy, zaczesując je do tyłu, a potem zacisnął pięść na koszulce na wysokości mostka. Nie miał siły na kolejny już atak paniki. Niech to się skończy. Niech się skończy!
      Natychmiast się podniósł. Dosiadł się do niego i zaczynając masować mu wewnętrzne strony nadgarstka, oddychał spokojnie razem z nim, patrząc uważnie na jego twarz w tym czasie. - Oddychaj Vieri, spokojnie. - Prosił go, a gdy ten zaczął śledzić jego tempo, dał mu dłuższą chwilę na uspokojenie się. Nie porzucił go w trakcie, cały czas siedział obok próbując odciągnąć jego myśli, skierować na jakąś prostą czynność, dopóki nie wrócił do siebie.
      - Dzięki Tobie nie zginął żaden Vesta. - Kontynuował, nie chciał przerywać w momencie gdy mógł coś osiągnąć, gdy mógł go jeszcze przeciągnąć na stronę życia. - A jeden był bardzo blisko granicy wytrzymałości. - Przyznał bez ogródek. - Dzięki Tobie wiele osób dało radę się schować, przeżyło. - Patrzył na to z całkiem drugiej strony. - Dzięki Tobie służby dotarły szybciej na miejsce, pomogli. Ocaliłeś tyle żyć tylko dzięki swojej odwadze i uporowi. Jak po tym wszystkim chciałbyś odejść? Gdy dałeś tyle nadziei. - Ścisnął go mocniej za dłonie.
      - Nie wiem o czym mówisz. Nikomu nie dałem nadziei. - Wzrok skupił całkowicie na ich złączonych dłoniach.
      - Zatrzymałeś fale Akum. Sam. Polowały na Ciebie i zamiast się bronić, uciekać, cokolwiek, Ty byłeś gotów poświęcić wszystko by chronić bliskich. To heroizm. A on daje nadzieje. - Zauważył kiwając głową na bok, jakby sam się ze sobą zgadzał. - Wiem, że teraz wszystko Cię boli. Myśli, czyny, nawet oddychanie. Ale czy oni wszyscy nie byliby z Ciebie dumni? Za to jaki jesteś i co z tym zrobiłeś.
      Vieri milczał, zastanawiając się nad ostatnim pytaniem. Czy Fede byłby dumny? Zmartwiony, owszem. Zawsze martwił się, kiedy pakował się w kłopoty. Ale podziw? Czy mógłby dostrzec cień zachwytu w brązowych oczach, gdyby były świadkiem jego “dokonań”. Może. Może nie. Nigdy się nie przekona.
      - Przepraszam, Antonio. Nie zrobisz ze mnie bohatera, bo nim po prostu nie jestem. I nie byłem w przeszłości. - Delikatnie odsunął swoje drobne dłonie od tych większych, należących do wojskowego.
      - Nie miałem takiego zamiaru. - Zapewnił wracając dłońmi na swoje kolana. Zamiast tego przysunął się tak żeby stykać się z nim ramionami. - Chodziło mi raczej na spojrzenie z drugiej strony. - Przyznał z ręką na sercu. - Z takiej zwykłej strony. Pal licho Vesta, Percyego i to co on myśli. Pal licho moje podejście zawodowe. Tak ze zwykłej ludzkiej strony Vieri. Naprawdę uratowałeś masę osób. I gdybyś spróbował dać sobie szansę, te liczby mogłyby się tylko zwiększać.
      - Przede wszystkim zabiłem parę osób. Swoją głupotą i tchórzostwem. Nie potrafię sobie tego wybaczyć. Może gdybym… gdybym… - zastanawiał się. Po dłuższej chwili poddał się: - …Nie wiem.
      Palce wcisnął w przymknięte powieki, które potarł, bo zbierały się w nich łzy. Powoli docierało do niego, że pomysł z odebraniem sobie życia był strasznie samolubny. Jeżeli mógłby coś zrobić dla najbliższych, dla innych ludzi, dla Vesta dzięki tej niezbadanej przypadłości, która pozwalała mu zamykać portale niebezpiecznych Akum, kompletnie by wszystko zaprzepaścił, gdyby umarł. Nie tylko nie dotrzymałby obietnicy danej Percyvalemowi, ale też odebrałby ludziom i Vesta szansę na rzeczywistość bez inwazji, szansę na powrót do normalnego życia, co więcej, przyczyniłby się pośrednio do większej ilości śmierci. Ta myśl go zmroziła.
      Był okropnym człowiekiem.
      - Dostałeś też drugą szansę i możesz choćby spróbować odkupić swoje winy. - Objął go pocierając jego ramię w geście pocieszenia. - Nie uważam żebyś miał co wynagradzać ale jeżeli to by Ci pomogło poradzić sobie z samym sobą, zawsze warto spróbować. - Zachęcał go chociaż nieco bał się, że ta rozmowa nie szła kompletnie w dobrą stronę. - Możesz być przy tym pewien, że jeżeli tylko odrobinę się odważysz, otrzymasz od nas wsparcie. Ode mnie, od Vesta. Dołożymy wszelkich starań żeby już ani razu nic nie poszło źle. Żebyś nabierał pewności w tym, że robisz dobrze. Bo jesteś dobrą osobą, po tym jednym popołudniu jestem pewien, że świat by stracił jakby Cię zabrakło.
      - Poprzednio mówiłem, żebyś nie obiecywał rzeczy, których nie jesteś w stanie zrobić. - Wtedy okazało się jednak, że Antonio dotrzymał słowa, jakoś przekonał Smoka żeby trzymał się od niego z daleka. Odwrócił się stronę blondyna, spojrzał mu w oczy, te jego były pełne bólu. - Ale błagam. Pomóżcie mi. Proszę. - Zacisnął ręce w pięściach, położywszy je na kolanach, nogi zdążył spuścić z dna kapsuły na drewnianą posadzkę.
      Niewiele myśląc - o ile w ogóle - zgarnął go do siebie i zamknął w szczelnym uścisku. Pogłaskał go przy tym po plecach i pozwalając się o siebie oprzeć trwał tak dłuższą chwilę.
      - Obiecuję. Pomożemy. - Dopiero po tych słowach odsunął się lekko od niego, dał mu wybór czy potrzebował jeszcze momentu bliskości czy było już tego za wiele. - Teraz Avi dokończy wszystko co potrzebuje, a później pomyślimy co dalej. Daj sobie czas, nikt Cię nie będzie niepokoił. - Zapewnił masując mu ramiona uśmiechając się spokojnie.
      Siedział z nim jeszcze kilka długich chwil. Milczał, uśmiechał się, nie zagadywał go o bezsensowne rzeczy. Pozwolił żeby Vieri czuł w nim oparcie gdy Medyczka Vesta działała naprawiając szkody ciała. Dopiero gdy brunet został odpowiednio odżywiony, ułożony w laboratoryjnym łóżku i realnie odpoczywać zaczęła też jego głowa, blondyn opuścił skrzydło medyczne. Na korytarzu wpadł na zdenerwowanego Smoka. Percy wydawał się ogromnie zaniepokojony całą sytuacją, on jednak odradził mu interwencję, słowa, robienie czegokolwiek z gorącą głową. Musieli dać mu czas do regeneracji, dopiero później zaczną dawać mu oparcie i rozwiązania.
      Percyvalem przystał na ten układ zostawiając go samego na korytarzu.
      Głowa go bolała, czuł się jakby go coś przejechało. Jakby miał kaca. Potrzebował chwili ciszy, ciemności i czegoś co by pomogło i jemu odzyskać siły. Swoje kroki bardzo automatycznie skierował do jedynego takiego miejsca w bazie. Pustego acz miało potencjał.
      Pracownia Eadreda bez niego była jak bez duszy. Na wejściu zapaliły się światła, które natychmiast zgasił i ciągnąc nogami po podłodze podszedł do łóżka. Najpierw klapnął na nie tyłkiem, później jednak położył się chowając nos w zgięciu łokcia. Wszystko przyjemnie pachniało nektarynkami, przewrócił się na bok sięgając po poduszkę którą upchnął pod głową. Zamknął oczy wtulając nos w poszewke.
      Pulsująca głowa powoli zaczynała się uspokajać, a myśli zajęte przez głaszczącą poduszkę dłoń wreszcie biegły w jednym kierunku, zwalniając tempa.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {26/03/24, 05:27 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 ZwbRElE
Poniedziałek, 3/3 dnia Vesta

      Rdzeń pompy głównej trzeba było poddawać wymianie i regeneracji co pół roku. W sycylijskiej bazie ktoś tego zaniedbał, skazując wszystkich na mierzenie się z fatalnymi skutkami tej skandalicznej niefrasobliwości. Nie było prądu, nie było wody ani powietrza. Skuteczność bojowa oddziału spadła o 25% przez brak udogodnień, na których tak silnie oparli swoje funkcjonowanie na Ziemi. W nocy spali w specjalnych maskach, bo inaczej dopadała ich choroba atmosferyczna - niegroźna dla życia zwykłego Vesta, ale dla żołnierza, który musiał być w każdej chwili gotowy na udział w manewrach obronnych, dość upierdliwa.
Sama wymiana rdzenia nie była skomplikowana, co innego jego odnowienie i skalibrowanie. Eadowi zajeło to całe cztery dni, a przecież był pionierem po tej stronie globu jeżeli chodzi o umiejętności manualno-techniczne oraz inteligencję. Trudność stanowiło przede wszystkim uzupełnienie płynu wewnętrznego - okazało się bowiem, że osłonka oddzielająca go od wewnętrznych elementów układu pod wpływem przedłużonego czasu działania, stała się cieńsza na dnie. Z tego powodu pojawiła się na niej drobna rysa, przez którą płyn przelewał się i uszkadzał wszystkie dolne komponenty. Zanim Ead zorientował się w czym leży problem, zmarnował jedną trzecią miesięcznego zapasu roztworu. Trzeba więc było zgłosić zapotrzebowanie na niego do dowódcy, poczekać na dostawę ze statku-matki, w międzyczasie zaś wyjąć osłonę z rdzenia, wzmocnić ją łatą ze stosownego materiału i w końcu, złożyć wszystko do kupy, uzupełnić płyn, baterię umieścić w wirowniku rekonstrukcyjnym, by jej parametry odpowiednio się uzupełniły i uregulowały.
      Między przyjazdem a naprawieniem pompy głównej, Eadred zaliczył dwa naprawdę ciężkie ataki Akum. Nie żeby nie radził sobie z działaniami operacyjnymi przy zmianie dowódcy - co to, to nie. Chodziło raczej o problemy natury terenowej oraz niedziałający zdalny system monitorowania i ostrzegania. Jego czujki nie wychwytywały celów, bo nie mogły połączyć się z systemem głównym - wina niedziałającej pompy. Dlatego odparcie tych dwóch najazdów było dość... chaotyczne. Zdecydowanie zmarnował podczas nich zbyt wiele zasobów eneretycznych, aniżeli zużyłby w zwykłych warunkach.
      Jakby problemów oraz niedogodności było mało (baza też miała ograniczoną ilość sypialń, Konstruktorowi więc przypadł zaszczyt zajęcia salonowej kanapy na te dwa tygodnie), Eadreda męczyła cisza między nim a Antoniem. Najgorzej było w nocy, kiedy zostawał całkiem sam, już bez irytujących go Vesta, tylko z własnymi myślami i powiadomieniem, że ostatnią wiadomość, tę o dotarciu na miejsce, Nio przeczytał.
      Trzy dni. Trzy ziemskie dni trzymał go w niepewności, nim wreszcie się odezwał. Ulgi, którą poczuł Eadred widząc dłuższą wiadomość, nie dało się opisać. Wątpliwości rozwiały się szybciej niż piasek pod wpływem wiatru, a w sercu na dobre obok tęsknoty rozgościła się radość, że jednak wszystko się dobrze skończy.
      Kolejne dni pobytu na Sycylii mijały pod znakiem podstawowego szkolenia dozoru działania pompy głównej wraz z krótkim wstępem do konserwacji rdzeni (przecież nie będzie jak debil jeździł co pół roku na wymianę, a skoro chłopakom spieszyło się do samodzielnego grzebania w układzie, niech chociaż robią to dobrze i bez szkód dla swojego zdrowia czy dobrego samopoczucia). Dni od rana do późnego wieczora spędzał na tłumaczeniu teorii i pokazywania, jak ją wykorzystać w praktyce, cały późniejszy czas natomiast mijał mu na tekstowych rozmowach z ulubionym człowiekiem, noce - w zależności, czy były to ziemskie czy vestaliańskie - poświęcał albo na naprawianiu drobnych usterek, które mu zlecano przy okazji (myślał wtedy intensywnie o wydarzeniach poprzedzających wyjazd), albo na bezsensownym kręceniu się z boku na bok na posłaniu, dopóki zmęczenie nie zamknęło mu powiek na tych kilka godzin. Ofiarą geniuszu inżynieryjnego Eadreda stał się jeden ze Skrytobójców, który według dowódcy oddziału charakteryzował się najwyższym - jak sam to nazwał - "rozgarnięciem". Faktycznie, szybko łapał co i jak, ale nie zabrakło podczas wielu spotkań masy durnych, kompletnie niepotrzebnych pytań, które wynikały z tego, że Vesta był po prostu młody wiekiem, dlatego bardziej zainteresowany był nowinkami oraz plotkami z kontynentalnej części Italii, często też podejmował wysiłek wypytania Eadreda o jego własne, prywatne sprawy, przede wszystkim dotyczące jego życia uczuciowego (nie wpadł mu w oko, był spragniony wrażeń, bo nasłuchał się o fenomenie ludzkiego zakochania).
      W niedzielę, zaraz po tym gdy wybiła północ - trzy dni później niż pierwotnie zakładał! - Eadred ruszył w drogę powrotną do Alp.
      Do swojego pokoju wszedł obładowany plecakiem i dwoma ogromnymi motocyklowymi sakwami, które od razu zrzucił z pleców w wolnym kącie pomieszczenia. Po drodze w korytarzu minął Percyvalema, na którym przelotnie zawiesił wzrok. Tyle wystarczyło, by zauważyć, że Smok wyglądał... jakoś tak dziwnie. Jakby coś niedobrego się stało. Lecz Eadred nadal żywił do niego urazę i szybko zszedł mu z pola widzenia. Jego cyrk, jego małpy. Dlaczego miałby się przejmować?
      Dopiero teraz, gdy coś poruszyło się na jego posłaniu, zauważył że tym "czymś" był sam Antonio - właśnie odwrócił się, by spojrzeć, kto go przyłapał na przebywaniu u Eadreda podczas jego nieobecności. Z tej odległości można było dostrzec zarys rumieńca, który oblał mu policzki. Vesta uśmiechnął się zuchwale.
      - Nie wolałbyś wbić nosa w oryginalny model, zamiast pocieszać się zapachem nieupranej jeszcze po ostatnim razie pościeli?
      Wcześniej nigdy nie podejrzewał, że będzie realnie, tak mocno za nim tęsknił. Za poważnymi rozmowami, wsparciem, innym spojrzeniem na pomysły czy problemy. Ale też za głupkowatym podrywem, szelmowskim uśmiechem, dokuczaniem. Ostatecznie też za kontaktem fizycznym, który tak intensywnie rozpalony w ostatnim czasie, musiał zejść daleko na drugi plan. Byli do cholery przyjaciółmi! I jeszcze nigdy wcześniej żadne członek Oddziału nie został oddelegowany na tak długo. Tym bardziej jego Vesta. Byli w kontakcie od kilku dni jednak jak przystało na zapracowanych i odpowiedzialnych facetów, raczej rzucali w siebie głupotami pod wieczór niż realnie wymieniali informacjami za dnia. Eadred więc nie był na bieżąco z żadnym problemem nękającym tak bazę jak i blond głowę. Nie żeby jego obecność tylko po to była! Ale by się w tym przydała. On nie miał za to pojęcia na jakim etapie jest Konstruktor ani że… wejdzie do pokoju w tej jednej chwili i przyłapie go na gorącym uczynku..!
      Eadred.
      Początkowo gdy usłyszał szelest otwieranych drzwi zmarszczył brwi mocniej wciskając twarz w poduszkę, gorączkowo myśląc nad wymówką co w ogóle robi w tym miejscu chyląc się nawet ku tak idiotycznemu pomysłowi jak przyznanie do zaspokajania z gorzką nutą ironii. Później dźwięk spadających na ziemię ciężkich rzeczy sprawił, że oczy się mu otworzyły, wielkości monet, a on poczuł napływającą falę podekscytowania zmieszaną z ogromnym ciepłem stresu. Poderwał się do siadu jakby conajmniej miał coś na sumieniu po czym wychylając się zza krótkiej ścianki działowej przyglądał się otulonej półmrokiem sylwetce. Tak doskonale znanej sylwetce, którą jego wzrok umiał wychwycić w tłumie innych Vesta bez żadnego problemu.
      Poczerwieniał.
      Dlaczego!? Był ubrany, grzecznie siedział i rączki miał tutaj. A jednak zawstydził się do tego stopnia, ba! Podsycony zdradzieckim uśmieszkiem zapłonął jak pochodnia! Początkowo więc nie miał w głowie żadnej ciętej odpowiedzi. Wciągnął do środka policzki robiąc głupią rybią minę, wygładził oburącz kołdrę po czym rozstawił szeroko nogi dotykając jednego uda.
      - Och, to dlatego było tak fajnie. - Rzucił tak sobą rozczarowany, że uderzył się otwartą dłonią w czoło, przejechał nią po oczach i policzkach lekko je naciągając w dół. Wstał i kręcąc głową, czując jak palą go policzki, jego umysł stwierdził, że najlepszym wyjściem będzie taktyczne opuszczenie pokoju. Uśmiechnął się więc do niego idiotycznie gdy był przed nim po czym minął go w szybkiej drodze do drzwi.
      - No, to mnie tu nie było. - Rzucił rozbawiony wewnętrznie umierając ze wstydu.
      - Hola, hola, gdzież to się wybierasz! Ledwo wróciłem.
      Parę susów naprzód i już był przy nim, chwycił za nadgarstek i przyciągnął do swojej piersi, zamykając w szczelnym uścisku. Tęsknił. Och, tak ogromnie tęsknił za nim. Nachylił głowę ku jego miękkim włosom, chciał znowu napawać się ich zapachem.
      - Za nieautoryzowane wejście do pokoju jest kara. Pięć tysięcy… - złapał za podbródek i odchylił twarz w górę - ...Buziaków. - Zanim wraz z długim wdechem pocałował jego lekko rozchylone usta, chłodne od długiej jazdy bez rękawiczek palce położył na rozgrzanych, coraz bardziej czerwonych policzkach, gładząc je kciukami. Jeden, drugi, trzeci całus. Z każdą chwilą krótsze, ale też bardziej zachłanne.
      - Płatność do końca dnia, inaczej będę zmuszony wezwać odpowiednie służby - prychnął śmiechem.
      Jego taktyczna ucieczka nie powiodła się w ani jednym aspekcie, za to ciszę pokoju zaraz przeciął jego śmiech. Złapany w pierwszej chwili podejrzewał, że dostanie stosowną dozę zaczepek tak słownych jak i fizycznych za naruszenie prywatności Vesta. Może też coś w kwestii siedzenia w brudnej pościeli z domieszką “pobrudźmy ją bardziej”. Zamiast tego został mocno przyciśnięty do piersi w której dudniło gadzie serce. Tyle wystarczyło żeby go roztopić niczym masełko na patelni. Natychmiast przymknął oczy, rozluźnił się, odetchnął przyznając mu w myślach rację, że tak było o wiele lepiej niż w poduszce.
      Objął go. Wspinając się na palce złapał go na wysokości łopatek zaciskając dłonie na przylegającym materiale jego ubrań. Powoli wdychał jego zapach zmieszany z wiatrem, jego ciepło, siłę. Przynajmniej do momentu aż ten znowu nie wypuścił z ust pomruku słów. Od razu zadarł na niego głowę z bardzo powątpiewającą miną.
      - No ale. Może jakaś zniżka w imię starej przyjaźni? - Zapytał, odpowiedzi nie otrzymał. Pierwszy całus przypominał raczej urocze cmoknięcie, drugi, trzeci, piąty. Nie umiał powstrzymać ciepłego śmiechu gdy zalewały go kolejne fale czułości. Wykorzystując jego pochyloną postawę złapał go jedną ręką za kark wplatając palce w chłodne włosy, drugą przerzucił mu przez ramię luźno kładąc na plecach. Kolejne pocałunki robiły się coraz dłuższe, robili się zachłanni, namiętni. Niewiele trzeba było żeby zaczęli się pieścić językami ciaśniej do siebie przylegając.
      Jakby spragnieni czułości nie widzieli się od wieków, nie od tygodnia.
      Kilka gorących momentów pod ścianą, kolano przyjemnie wciskające się między jego uda, sapnięcia gdy całowana była jego szyja odkryta z coraz mocniej rozpiętej koszuli, doprowadziło ich do łóżka. Siadł na nim okrakiem odrobinę zwalniając, pieszcząc go z ogromną uwagą, gładząc po szyi czy ramionach. Ostatecznie oparł się swoim czołem o jego i biorąc dwa głębokie wdechu, oblizał spokojnie wargi. Przyjemnie rozochocony objął go za szyję i odsuwając się odrobinę do tyłu z lubością omiótł spojrzeniem jego twarz.
      - Witaj w domu. - Uśmiechnął się łobuzersko zaczesując niesforny kosmyk za szpiczaste ucho. - Nie szło napisać, że dzisiaj będziesz? Bym się przygotował. Wystroił, gumki kupił. - Złapał go za policzku żeby z ust powstał rybi dzióbek który mocno pocałował. - A tak masz tylko do wyleczenia moją migrenę. Kiepski układ. Dla Ciebie, ja chętnie skorzystam. - Wzruszył ramionami przygryzając mu szyję.
      - Chyba muszę częściej wyjeżdżać, skoro witasz mnie tak miło takim przyjemnym widokiem - wymruczał prosto do ucha swoim niskim, pełnym rosnącego podniecenia głosem.
      Wystarczyło im kilka bardziej zdecydowanych pocałunków, by po raz kolejny znaleźli się na granicy, której żaden nie chciał respektować. Spod ściany do łóżka, krótka acz pełna wrażeń droga. Ead odpiął kilka dodatkowych guzików koszuli, dzięki czemu mógł teraz wodzić językiem po obojczykach, całować i kąsać bez oporu szyję. Dłońmi zjechał w dół po plecach, a zatrzymawszy się na pośladkach, ścisnął je samymi tylko palcami.
      - To miała być niespodzianka. Wiesz, szybki prysznic, czysta bielizna i jechałbym zabrać cię na obiad. Ale mnie ubiegłeś. - Pozwolił przygryźć skórę na szyi. - Poza tym, jakie przygotowanie? Taki mi się najbardziej podobasz. No, może jeszcze parę warstw mogłoby zniknąć…
      Jakby na potwierdzenie tych słów, Ead rozpiął ostatnie dwa guziki koszuli, by zsunąć ją Antoniowi z ramion. Zaraz też pozostawił kilka mokrych śladów po wargach na jego piersiach, które jakimś dziwnym trafem znalazły się tuż przed jego nosem. Sutka musnął koniuszkiem ruchliwego języka i podniósł wzrok, badając reakcję.
      - Chętnie się tobą zajmę - potarł dłonią nabrzmiałość rysującą się pod spodniami. - Ostatnio chyba było całkiem, całkiem?
      Już nie był pewien czy rozgrzewał go tym co robił czy tym co mówił, czy to zasługa połączenia. Cała mieszanka sprawiała, że coraz bardziej ochoczo poddawał się wszystkim pieszczotom, zrzucaniu z siebie ubrań, wyłączając całkowicie myślenie o tym dokąd to ich prowadziło. Wręcz pogodził się z losem, że oni w dwójkę po prostu nigdy nie mieli zacząć jako spokojni kochankowie, raczej wulkany niespożytych namiętności.
      - To naprawdę przypadek, że dzisiaj Ci tu wszedłem. Normalnie takich akcji nie robie. - Zapewnił łapiąc go za brodę żeby znowu, dłuższą chwilę się z nim całować. - O czym doskonale wiesz. Idę o zakład, że tu więcej czujek niż w całym mieście. - Cmoknął rozbawiony. Tego właśnie by się po nim spodziewał.
      Pozbawiony całkiem koszuli z lubością przyglądał się jak rozdwojony język pozostawia po sobie mokry ślad, jak najeżdża na miejsca które przeszywały jego ciało elektryzującym dreszczem. Musiał w pewnym momencie przygryźć wargę żeby głośniej nie sapnąć. Nabrzmiałości uciskającej w spodniach jednak nie mógł się pozbyć ani z łatwością ukryć, szczególnie w obecnej pozycji gdy drugi, coraz twardszy członek zaczynał się o niego ocierać.
      - Nawet bardziej niż całkiem. - Zapewnił pozwalając w pełni żeby go właśnie tak dotykał, gryzł i ssał. Sam zajął się pozbawianiem go kolejnych części odzienia, a gdy szerokie ramiona w kolorze jasnej czekolady były w pełni do jego dyspozycji, każdy jeden pocałunek który otrzymał został zwrócony.
      - Na co masz ochote? - Wymruczał mu do ucha gdy z radością zaczął je przygryzać. Od dłuższej chwili nie mógł się oprzeć żeby się wolno o niego nie ocierać biodrami. - Czy wolisz żebym Ci coś zaproponował? - Delikatnie obrysował je językiem mocniej naciskając mu na krocze. To się zaczynało robić nieznośne - napięcie i przemożna chęć utonięcia w zaspokojeniu.
      Zdecydowanie wolał sam zadecydować, więc nie tracąc chwili na dłuższe rozbudzanie ochoty na coś więcej niż to, co planował, jednym ruchem przewrócił Rossa na materac. Jeszcze nim zjechał pocałunkami i liźnięciami niżej, przez chwilę pieścił go w usta, jednocześnie dotykając, szczypiąc, sunąc palcami po rozpalonym od emocji ciele. Pierwszy przystanek, szyja. Podgryzał ją, całował długo, zasysając się na skórze, która szybko pokryła się drobnymi, gęsto usianymi bladoróżowymi malinkami. Drugi przystanek, sutki. Tam spędził przynajmniej pięć minut, każdego dokładnie to ssał, to chwytał między wargi. Trzeci przystanek, podbrzusze. Udekorował je w ten sam sposób, co szyję. Palcami odnalazł sprzączkę paska, pociągnął za jego luźny koniec, żeby odgiąć kolec i wyciągnąć go z dziurki. Następnie guzik i rozporek, rozpiął oba podczas gdy język sunął wzdłuż linii białej, od pępka w dół, ku gumce bokserek.
      Antonio w tym miejscu pachniał... inaczej niż w pozostałych miejscach na ciele. Intensywniej. Ostrzej.
      Przednie zęby złapały za skrawek bielizny i pociągnęły zmysłowo w dół, odsłaniając twarde przyrodzenie. Ead zwilżył usta, zsunął niżej czarne spodnie, a potem... Polizał go po całej długości. Dłonie z rozstawionymi szeroko palcami zostawił mu na biodrach, które masował lekko. Ponownie samymi tylko kciukami. Czuł, jak pod wpływem języka penis jeszcze bardziej się napręża. Polizał główkę, wsunął ją do buzi. Zassał się na chwilę, dokładnie oplatając wcięcie żołędzi ustami. Wziął go głębiej, głębiej, jeszcze. Palce zacisnęły się bardziej na biodrach, gdy zaczął rytmicznie go w siebie wkładać i wyciągać. Obiecał mu ostatnim razem, że go spróbuje, więc teraz chciał dotrzymać słowa. Podniósł wzrok na jego twarz z niemym pytaniem, czy wszystko w porządku, czy mu się podoba.
      Miał nadzieję, że tak. Powinno. Zbyt wiele czasu zmarnował na oglądanie ludzkiego gejowskiego porno, żeby teraz robić to źle.
      Nie był pewien czy to ponownie stres czy podniecenie dobijały się do jego podbrzusza w momencie gdy został położony na materacu. Nie przejmował się tym jednak nazbyt, na pewno nie pochylał nad tym dłużej głowy. To było coś nowego, coś całkiem innego w jego życiu erotycznym i nie mógł się doczekać dokąd go to doprowadzi. Ufał Eadredowi bezgranicznie, rozpalał mu wyobraźnie już od miesięcy i jak pokazały wydarzenia kilku ich ostatnich spotkań, naprawdę mieli na siebie wzajemnie ochotę. Sam już planował jak intensywnie się odwdzięczy, na razie jednak wypiął szyję i z cichymi pomrukami przymknął oczy rozkoszując się gorącym dotykiem.
      Z łatwością udawało się mu odnajdywać miejsca w których pieszczota wywoływała dreszcze, a uwaga z jaką to robił wprawiała serce w jeszcze mocniejsze drżenie. Spinał się i rozluźniał targany przyjemnością. Szczególnie gdy wprawny język odnalazł sutki, zaczął przygryzać je, gdy ssał. Aż musiał przygryźć kciuk żeby nie zacząć miarowo jęczeć co nie udało się mu gdy tylko wziął go w usta. Spiął się, a spazma przyjemności wygięła jego biodra w górę wpychając go przez przypadek nieco głębiej. Jęknął przy tym przeciągle. Nie chciał mu przeszkadzać, szczególnie gdy robił to pierwszy raz, był w tym po prostu zbyt dokładny, przyjemny. Opadając sapnął głośno kierując oczy na to co robił, chciał go obserwować chociaż z każdą chwilą było to coraz trudniejsze. Jego dłonie zaciskały się na pościeli, oddech tylko potwierdzał skuteczność każdego ruchu.
      Spotkał się z nim spojrzeniem. On całkowicie rozmarzony, usatysfakcjonowany. Gadzie spojrzenie wydawało się być pełne satysfakcji. Jego dłoń powędrowała w stronę twarzy kochanka, dotknął jego policzka po czym nieco unosząc się na przedramionach, złapł jego włosy w luźny kucyk który pociągnął do tyłu.
      - Bardziej od dołu. - Zachęcił go, a gdy od nasady przejechał wolno aż po sam koniuszek, zatrzymał go w miejscu elektryzującej przyjemności, spodu żołędzia. - Ssij. - Wymruczał gardłowo nadal trzymając go za włosy. Gdy ponownie zaczął zatracać się w zbierającej przyjemności, pokierował nim tak żeby wziął jak najgłębiej do gardła. Nie był w tym natarczywie brutalny, raczej badał możliwość swojej dominacji racząc go coraz głośniejszymi sapnięciami. - Trochę wolniej, dochodzę. - Poprosił.
      Chyba po raz pierwszy w życiu Eadred był tak grzeczny, tak ulegle posłuszny. Z uwagą słuchał instrukcji i wykonywał je bez zbędnego zastanawiania się. Kiedy Antonio mówił “ssij”, on ssał. Kiedy kierował jego język i usta wyżej lub niżej po penisie, on robił dokładnie to, czego od niego wymagał. Chciał go zaspokoić, zrobić to w taki sposób, by przynieść mu najwięcej szczęścia. Tak jak on to robił, odsłoniwszy przed nim swoją dominującą stronę. W tym wydaniu podobał mu się jeszcze bardziej niż jego kompletnie onieśmielone, jęczące, drżące wyobrażenie, które przychodziło raz po raz na myśl przy intensywniejszych momentach samomiłości.
      Zgodnie z życzeniem, zwolnił. Maksymalnie wyciągnąwszy język, zawinął nim dookoła, wciąż trzymając Antonia w buzi. Rozdwojone koniuszki natarły bardziej na główkę, gdy wreszcie wystrzelił. Raz, drugi, za trzecim poleciało tylko kilka kwaśniejszych kropli. Wszystko połknął, bez grymaszenia, jak na grzecznego chłopca przystało, a na koniec upewnił się sunąc po penisie językiem, że zostanie czysty. Odsunął się nieznacznie, na tyle by zebrane w kitkę włosy z powrotem opadły w dół. Zamruczał zadowolony, a rozstawiając nogi mężczyzny na boki, zaczął z lubością całować i kąsać mu wewnętrzną stronę ud.
      Mógłby tak cały dzień.
      - W porządku? - spytał, ani na chwilę się nie odrywając.
      Orgazm przyszedł niczym wielka fala zalewając jego ciało, umysł, odrywając zdrowy rozsądek i pozostawiając tylko satysfakcję. Silny, głęboki, sprawił że cały się spiął, oddech utknął mu w płucach, a ciało wygięte w mocny łuk drżało. Było doskonale, intensywnie. Jakby spełnił naraz wszystkie jego fantazje zostawiając idealne szczęście.
      Opadł w gorącą pościel dysząc ciężko. Jeszcze kilka razy jego ciało targnięte przyjemnością zamarło w miejscu pozwalając by mięśnie napinały się i rozluźniały. Najdłuższy i najlepszy raz jaki miał od naprawdę dawna, seks, orgazm, wszystko. Schował nos w zgięciu łokcia biorąc coraz spokojniejsze oddechy.
      - Mhm. - Mruknął w pierwszej kolejności. Kąsany nie umiał zebrać myśli. - A u Ciebie? - Zapytał w końcu, przekręcając głowę na bok żeby spojrzeć na niego bez konieczności podnoszenia się. Między jego udami wyglądał niesamowicie gorąco. Aż chciałoby się więcej.
       - Skąd Ty… - Spojrzał na niego podejrzliwie kręcąc zaraz głową z niedowierzaniem. - Albo nie chce wiedzieć. - Zaśmiał się cicho i łapiąc go za rękę pociągnął do góry żeby dać mu leniwego, głębokiego całusa. W tym czasie jego dłonie zaczęły spokojnie badać silne plecy, coraz niżej, złapał go za tyłek rytmicznie ściskając.
      Teraz jego kolej.
      Całował go bez pośpiechu, bez szybkich ruchów. Rozbudzał ponownie pożądanie, rozpalał. Gdy się z nim zamieniał miejscami żeby to Eadri leżał, jego palce zatopione były w ciemnych włosach które lekko ciągnął. Dał się mu na spokojnie ułożyć gdy on zajęty był całowaniem szyi, miękkiej skóry za uszami, przygryzaniem w tych miejscach gdzie czuł jak jego ciało drży. Z niczym się nie spieszył, szukał i sprawdzał gdzie dotyk przynosił najwięcej satysfakcji, gdzie jego język sprawiał że oddech uciekał z płuc z cichym jękiem. Pieścił go, szorstką skórę o słodkim zapachu nektarynek. Obojczyki, sutki ssąc je, masując kciukami gdy całował go niżej, na idealnie wyrzeźbionym brzuchu. Oblizał się gdy doszedł do krawędzi spodni. Spojrzał na niego tylko żeby sie upewnić czy wszystko było dobrze zanim zaczął go rozbierać.
      Już chwilę później podziwiał go, w całej okazałości. I jak Eadred w ogóle nie wydawał się niepewny albo zaskoczony, on początkowo był bardzo delikatny.
       Najpierw przejechał językiem wolno, od nasady ku końcowi. Z każdej strony. Później wziął w usta sam koniuszek i dłuższą chwilę skupiając się tylko na nim, rysował po nim językiem jakby nanosił kolory. W końcu zaczął pieścić go głębiej. Miarowe ruchy w górę i w dół w których schodził coraz niżej, do granicy zanim zacząłby się nim krztusić. Nie sądził żeby teraz takie dźwięki i nieco zwiększona intensywność były dobre. Zamiast tego skupił się na swoich ruchach, niespiesznych, zataczając koła, zerkał na niego co jakiś czas żeby sprawdzać gdzie i jak jest najlepiej mając w tym wyborną frajdę. Smakował cudownie.
       Wiele razy marzył o jego ustach w dokładnie tych miejscach, które właśnie całował. Nie spodziewał się że w rzeczywistości będzie to na tyle przyjemne, żeby jego mięśnie zaczynały trząść się od doznań, podczas gdy z gardła umykać będą coraz to bardziej żarliwe stęknięcia. A może był to wynik przymusowego tygodniowego postu, wynikającego z ograniczonej w znacznym stopniu prywatności? Pal to licho, było mu rozkosznie.
       Biodra zafalowały nieznacznie, tak jak i łuski na udach i podbrzuszu, w momencie kiedy wziął go do ust. Poprawił się na przedramionach, zaalarmowany taką reakcją. Wcześniej mu się to nie zdarzało. Powinien się martwić? Nie było czasu, bo włożył go głębiej, prawie do końca. Ead odchylił się w tył. Cholera. Dobrze. Dziś był wrażliwy, strasznie wrażliwy, podświadomie dziękował ukochanemu, że tak delikatnie się z nim obchodzi. Jęknął, gdy ruchliwy język przejechał znów po główce. Ogon sam znalazł dobrze zbudowane przedramię, które oplótł jak pnącza bluszczu pień drzewa.
       Już blisko.
       W szczytowym momencie przymknął oczy, opadł na materac, wypinając wyżej pupę. Przygryzł wargę, dusząc w sobie głośne, niskie stęknięcie. Ciepło rozlewało się po całym podbrzuszu, łuski wyraźniej zarysowały się na skórze. Zacisnął paliczki u stóp i doszedł. Pierwszy raz w ten sposób, pierwszy raz w jego buzi. Westchnął z przyjemności, zaraz jednak poderwał się tułowiem w górę, przestraszony, że może wcale nie było to przyjemne dla tej drugiej strony. Niebieski odcień ponownie zagościł na jego twarzy.
       - Wybacz - szepnął zawstydzony tym, jak szybko udało mu się skończyć. Odwinął niesforny ogon z przedramienia blondyna, zgarnął go czym prędzej za siebie. Splótł razem ich palce, a kłykcie Antonia przyłożył mocno do wyschniętych warg. - Wszystko w porządku? - zapytał znów tonem, który zdradzał całe jego wewnętrzne rozdygotanie. Martwił się.
          Gdy doszedł mu w ustach, okazało się to być przyjemniejsze niż się obawiał. Musiał się do tego przyzwyczaić, owszem! Ale z lubością wszystko połknął przyglądając się jak intensywnie reaguje jego ciało. Aż zrobiło się mu gorąco, aż chciałby jeszcze!
        Nie chciał od razu przerywać, dokładnie oblizał główke po czym chciał jeszcze chwilę się nim pobawić, dopóki był twardy i gorący, drżał. Nie dane mu to było, a zaraz pociągnięty do góry, klapnął koło niego, w pół leżąc, mocno zdezorientowany. Zamrugał.
       - Tak, a u Ciebie? - Zapytał marszcząc teraz brwi. Oswobodził dłoń i dotykając jego policzka, spojrzał na niego nieco zagubiony.
       - Eadred, co jest? - Zapytał z lekkim uśmiechem chociaż w sercu kiełkowała obawa. A co jeżeli właśnie przekroczyli tą granicę za którą mogli więcej stracić niż zyskać? Serce mu mocniej zabiło.
       - Och - zamrugał. - Przestraszyłem się, że to nie było dla ciebie przyjemne doświadczenie. - Zakrył dłoń na swoim policzku własną, wtulając się w nią bardziej. - Jestem nieco tkliwszy niż zazwyczaj. Ale chyba nie masz za złe? - Och, oby nie miał! Proszę, nie miej. Miodowe oczy utkwiły w kochanku, szukając najmniejszej oznaki niezadowolenia. Dłuższy czas nie mogły nic znaleźć, więc i serce wróciło do stałego rytmu “na trzy”.
       Powietrze zeszło z niego natychmiast z głośnym oddechem ulgi. Ułożył się wygodniej i wtulając całą długość ciała w jego bok, ułożył się wygodnie na jego piersi.
       - Nie strasz mnie, jestem na skraju wytrzymałości psychicznej. - Ostrzegł go zaraz rzucając spojrzeniem miodowym oczom które wydawały się leniwie płynąć w jeziorze tęczówek. Uśmiechnął się do niego miękko po czym wrócił na swoje miejsce na jego piersi. Zamknął oczy zmęczony.
       - Wszystko było cudownie. Zaskakujące i nowe ale cudowne. Spokojnie. - Poklepał go delikatnie po piersi. Teraz chwila na odpoczynek. Ale przynajmniej już głowa go nie bolała!
       Eadred otulił ich zamaszyście kołdrą, jako że obaj byli zupełnie nadzy - nie licząc skarpetek na stopach blondyna. Pościel była przyjemnie nagrzana od ciepłoty ich ciał. Mimowolnym ruchem zaczął gładzić złote włosy, wkrótce też sunął krótko obciętym paznokciem po skalpie. Odetchnął głębiej.
       - Jak to “na skraju wytrzymałości”? - wymruczał pytanie. - Nie wspominałeś, by coś się działo w wiadomościach. To praca czy nie-praca? - Obawy znowu pobudziły krew w żyłach do wartkiego płynięcia. - O co chodzi?
       Podniecenie seksualne powoli go opuszczało, tak samo jak nabrzmiałość między nogami. Szkoda, może gdyby tak się nie przejął swoim wczesnym wytryskiem, mogliby jeszcze trochę się pobawić. Z drugiej strony, leżenie w ten sposób było tym, czego właśnie potrzebował, choć początkowo nawet nie zdawał sobie z tego faktu sprawy.
       - Nio?
       Gdy zadał mu pytanie, nie odezwał się. Leżał na nim korzystając z jego obecności. Ze spokojnego rytmu jego serca, ciepła które go tak szczelnie otulało. Fakt zaspokojenia go w tak namiętny sposób też przełożył się na chwilowe odłączenie mózgu, po prostu płynął razem z miodem w jego oczach. Przykryty mógłby nawet się zdrzemnąć. A później go upomniał na co podniosła się jedna powieka.
       - Nie chciałem Ci o tym pisać. - Przyznał szczerze. - Na niektóre rzeczy byś się niepotrzebnie denerwował, inne mogłyby zdenerwować Ciebie. A miałeś tam zadanie i jakbyś się rozproszył, cholera wie kiedy byś wrócił. - Zauważył, pogładził go po skórze całując w pierś. Zaraz też wepchnął dłoń pod swoją brodę żeby na niego patrzeć.
       - I tak chciałem z Tobą o wszystkim rozmawiać, może zacznę od pracy? - Zaproponował i chociaż okoliczności nie sprzyjały, szczególnie ich gołe tyłki, może jednak tak było lepiej przez to przebrnąć? Dotykając się?
       Otulając się mocniej kołdrą i ułożony w połowie na jego piersi zaczął mu opowiadać. O ataku na klasztor, o tym że oddział mocno sponiewierało, że Vieri zamknął ponownie portal tym razem na oczach większej ilości Vesta. O liczbie ofiar. W końcu, z bólem serca przeszedł do kwestii porannej próby, opowiedział mu o rozmowie jaką odbył i wytłumaczył się dlaczego tutaj przyszedł. Na chwilę wrócił do tego, że odbył jedną rozmowę z brunetem w tygodniu, że pokłócił się ze Smokiem, a później pogodził. Nie wysuwał wniosków, nie rzucał pomysłami, po prostu omawiał poszczególne wydarzenia, suche fakty. Trochę mu to zajęło, szczególnie gdy dodał jeszcze gdzie kto i w jakim mniej więcej stanie się znajduje. Musiał po tym monologu odetchnąć. Wrócił policzkiem na jego pierś.
       - A prywatnie to jestem tak wkurwiony, że ani nie pytaj. - Westchnął. - Tyle dobrze, że od połowy tygodnia zacząłem lepiej spać. Przynajmniej to mi wychodzi. - Zaśmiał się gorzko nie chcąc na głos przyznawać się jak wiele zmienił ten pierwszy wieczór wymienianych z nim wiadomości.
        Vesta słuchał, nie przerywając głaskania ani na minutę, przenosząc się jedynie z głowy na ramiona, na plecy i z powrotem na kark, w górę, do włosów. Nie szarpał ich, nie wbijał głęboko palców, lecz gładził spokojnie, jakby sama ta czynność miała wynagrodzić Tonitowi wszystkie nieprzyjemności, których doświadczył w ciągu jednego tylko tygodnia. Na dźwięk imienia swojej niedoszłej ofiary, owszem, odrobinę ściągnął ciemne brwi, lecz tylko na krótki moment. Im dalej płynęła opowieść z nim związana, tym bardziej Eadred czuł się skołowany. Nie rozumiał. Jak ktoś, kogo uważał za kolaboranta z ich odwiecznymi wrogami, ktoś kogo miał za przebiegłego szpiega, chcącego wkupić się w łaski jego dowódcy miłą dla oka twarzą, łagodnym usposobieniem, być może wartościami zbliżonymi do wartości wyznawanych przez Percy’ego; mógłby po prostu odebrać sobie życie i tym samym skreślić swoje szanse w planie idealnym? Zgłupiał. Ale nie dał po sobie niczego poznać. Nie zdradzał myśli na głos, zatopiony częściowo we własnych domysłach, a częściowo skupiając uwagę na dalszej relacji z wydarzeń.
       - A jednak chciałbym wiedzieć, dlaczego jesteś tak zdenerwowany. - Mina mu zrzedła, dobrze że mężczyzna zajął miejsce z powrotem na jego piersi i nie mógł tego widzieć. - Skoro tyle katastrof przetoczyło ci się przez życie zawodowe, co takiego spotkało cię w życiu prywatnym? Chyba że naprawdę nie chcesz o tym teraz mówić, zrozumiem. Z doświadczenia jednak wiem, że lepiej wyrzucić z siebie to, co cię od środka truje. - Przejechał płasko dłonią po nagich plecach. - Niech zgadnę, dziewczyny?
       Bardzo podobało mu się jak był teraz traktowany. Gorące palce z taką uwagą błądzące po jego skórze sprawiały, że się już tym wszystkim tak nie denerwował. Sam podchodził do tego z dystansem, nie myślał kurczowo co i jak zrobić, a raczej układając sobie poszczególne fakty w odpowiednie szufladki. Znowu na niego spojrzał, na skupioną twarz z oczami skierowanymi w sufit. Uśmiechnął się lekko wracając na swoje miejsce, przynajmniej do momentu aż nie wspomniał o jego prywatnym problemie.
       - Owszem i naprawdę, nie rozumiem. - Opadł na niego niczym galaretka, otulił go swoją bezradnością. - Pisała do mnie, że umówiła mnie z jakąś swoją koleżanką, wiesz tak z dupy. No to jej grzecznie podziękowałem mówiąc, że się z kimś spotykam. - Zacisnął lekko szczękę nie będąc pewnym jak on to odbierze. No ale to była prawda! Randkowali! - I ona się tak na mnie zdenerwowała, tak mi nawtykała. No aż Ci pokażę! - Sięgnął po swoje spodnie z których wyciągnął telefon. Przewróciła się na plecy leżąc koło niego, chwilę poklikał po ekranie, przewinął do początku i podstawił mu urządzenie pod nos. Wiedział, że czytanie trochę im zajmuje przez tłumaczenie na bieżąco przez czip, nie poganiał go.
       W SMS-ach wyglądało to naprawdę dziwnie. Kobieta która przecież była jego długoletnią przyjaciółką poważnie na niego naskoczyła mówiąc, że krzyżuje jej plany, że jak ona teraz przed tą koleżanką wygląda. Później podnosiła argumenty o tym, że chce dla niego stabilizacji i żony ale takiej którą ona wybierze. Na końcu gdy zaczął się z nią wykłócać wyzwała go od “niewdzięcznych” i kilka dni była cisza.
        Po czym pojawiła się w sobotę wiadomość o treści “wpadnij przypilnować młodej, chce wyjść na miasto”. Chyba ona przelała czarę goryczy, szczególnie że zaraz był atak, on miał masę pracy, ledwo żył! A ona miała to w dupie. Odmówił, zaś poleciał szantaż emocjonalny.
       - Czy… czy ja byłem wcześniej naiwny czy ona nigdy taka nie była? - Zapytał w końcu, gdy Eadred doszedł do końca rozmowy.
       Ugh. No tak. Kobieta wreszcie pokazała swoje prawdziwe oblicze a przy okazji także pazury. Czy to nowość? Nie do końca. Już wcześniej stosowała nieczyste zagrywki, jeżeli chciała zostawić córkę pod czyjąś (Antonia) opieką. Wtedy jednak Ead nie wtrącał się, w końcu byli tylko przyjaciółmi, a teraz - jak sam zasugerował! - ich relacja przeszła gwałtowne zmiany. Trzykomorowy mięsień sercowy nieśmiało trzepotał z radości, w brzuchu przyjemnie łaskotało. Upomniał się w duchu, że nie czas na rozpływanie się, kiedy jego najmilszy jest w tak kiepskim stanie.
       - Posłuchaj - odłożył na bok wygaszony telefon i przewrócił się na biodro, tak żeby móc na niego patrzeć - jesteś wspaniałą osobą, fantastycznym przyjacielem, który cudze dobro często przedkłada nad swoje własne. Czy to cię czyni naiwnym? Nie, raczej uczynnym. Dobrym. - Położył rękę w pokrzepiającym geście na jego piersi. - Miałeś pełne prawo jej odmówić. I dobrze, że to zrobiłeś. Wiem że szkoda ci młodej, że ją lubisz, ale prawda jest taka, że nie jesteś ani jej ojcem, ani dziadkiem, ani wujkiem, żeby pilnować jej, bo matka ma niedobór alkoholu we krwi i chce znowu poczuć się jak osiemnastolatka. Dlaczego nie poprosi kogoś innego, choćby i za pieniądze, żeby z nią posiedział, tylko zawsze uderza do ciebie? No i błagam. “Umówiłam cię z koleżanką”. Prosiłeś ją w ogóle? Urządzanie ci awantury, bo nie chcesz żeby wchodziła z butami w życie uczuciowe, było przegięciem. Cios poniżej pasa.
        - Bałem się, że to tak mocno nazwiesz po imieniu. - Przyznał leżąc na wznak, z oczami utkwionymi w sufit. Ostatnio sam dochodził do podobnych wniosków i bardzo bał się iść tym tropem dalej. - Najchętniej bym z nią to wszystko wyjaśnił ale nie miałem do tego ani głowy ani chęci. Poza tym, boże! Czy tak trudno było się zorientować, że niespecjalnie byłem zainteresowany spotkaniami z kobietami przez ostatnie trzy lata. Hym! Ciekawe dlaczego. - Wywalił dramatycznie oczami chociaż właśnie się przyznał, że nie w głowie były mu laski od kiedy “ależ przystojni kosmici” pojawili się na Ziemi.
       - No, więc tyle w temacie klęsk i dramatów. Pewnie Percy będzie chciał z Tobą później rozmawiać. - Odwrócił się na bok i spojrzał na niego z lekkim uśmiechem. - Zjadłbym coś słodkiego.
       Komentarz blondyna co do wywodu Eadreda na temat paskudnej “przyjaciółki” wywołał u niego gorzką minę. Cały on. Szczery, aż bolało. Nigdy nie wiedział, czy ta cecha to bardziej błogosławieństwo czy przekleństwo. Chciał wierzyć, że błogosławieństwo, ale ostatnimi czasy mało było z niej pożytku.
       Natomiast dalsza część wypowiedzi, ta dotycząca braku zainteresowania płcią piękną dokładnie od czasu, kiedy Vesta przybyli na Ziemię, ponownie wywołała niebieski rumieniec. Uciekł na moment wzrokiem w bok. Jak to? Co miał przez to na myśli?! Już miał dopytać, kiedy Antonio wspomniał o Percym.
       - Mhm, na pewno chciałby - uśmiechnął się sztucznie. “Tyle że ja już niekoniecznie pałam taką chęcią”. Choćby się miał dwoić i troić, żadne “przepraszam” nie wymaże z pamięci tego, co o nich powiedział.
        Przewrócił się z powrotem na plecy z zamkniętymi oczami. Leżał tak, dopóki myśl o deserze na dobre nie rozgościła się w jego głowie. Otworzył jedno ślepie, zerknął na mężczyznę.
       - Podobno jestem słodki, możesz zjeść mnie. - Znowu z nim flirtował. Ciekawe czy się skusi.
       Parsknął śmiechem wracając na swoje miejsce, na jego pierś gdzie ponownie wygodnie się rozłożył. Podparł się przy tym na łokciu - uważając żeby go nie gnieść, podłożył pod niego drugą dłoń - i patrząc na niego bardzo sugestywnie, z łobuzerskim uśmiechem, oblizał usta.
       - Tylko tym razem biorę do ostatniego kęsa. - Zamruczał kradnąc mu całusa. - Pojedziemy do miasta? Serio bym coś zjadł. - Dodał, a widząc błysk w gadzich oczach uśmiechnął się mocno rozbawiony. Tak, spotkały się dwa łasuchy i nie dało się już z tej drogi zawrócić. Nastała więc jeszcze chwila na przytulanie po czym zaczęli się zbierać.
       Obydwaj ubrani, w ogóle nie wyglądali jakby cokolwiek się stało, jedynie uważny obserwator mógł dostrzec radośnie błyszczące oczy za każdym razem gdy na siebie spojrzeli. Jeszcze kilka ustaleń i ruszyli na miasto. Antonio wpadł jeszcze do pracy, dostał po drodze telefon, że pod czymś brakuje jego podpisu, a to “musi wyjść dzisiaj”. No tak, jak dobrze, że miał świetnego asystenta który mógł tego dopilnować przed południem gdy siedział na miejscu kilka godzin. Ciekawą obserwacją było natomiast to, że Lorenzo przestał go dotykać i naruszać jego przestrzeń osobistą gdy za plecami Kapitan miał Vesta. Eadred oczywiście wszedł z nim, przecież nie będzie czekał w aucie, poza tym jako zastępca Generała miał dokładnie tyle samo praw przebywać w tym budynku ile sam Percy. Nio nie był wtedy pewien. Czy Eadred wyglądał groźniej czy coś zrobił młodemu, tak czy inaczej wyszło dobrze. Szybko uwinęli się z papierami, on zgarnął jeszcze kilka teczek i mogli ruszyć na poszukiwanie tej jednej jedynej cukierni która skusi ich swoimi specjałami.
       Oczywiście, że padło na tiramisu. To był deser kochanków, o czym nie skąpił mu opowiedzieć. Całe palące słońcem popołudnie przesiedzieli na mieście. Przemieszczali się od czasu do czasu, a gęby się im nie zamykały. Musieli wiele tematów nadrobić, wreszcie spokojnie poplotkować, Nio zawsze był ciekaw innych oddziałów. Poza tym mieli do nadrobienia tygodniowe braki w podrywaniu się, byciu dla siebie wrednymi albo zboczonymi. To wszystko wymagało czasu!
       I chociaż to nie do końca była randka, chociaż… nosiła w sobie wszystkie potrzebne elementy! Była więc nieplanowaną randką; skończyła się dokładnie tak jak ostatnim razem obiecał. Na jego kanapie, kontynuując to co zaczęli już w bazie. Ze zdecydowanie większą uwagą, świadomością i dłuższą niż wcześniej zabawą. Cieszyli się sobą i bliskością do późnego wieczora.
       Eadred nie został na noc. Nie pozostawiło w nich to jednak ani niesmaku ani niezaspokojenia. Ranek dla nich obydwu miał wyglądać zupełnie inaczej i jeden drugiemu nie chciał przeszkadzać, szanując swoje wzajemne granice. Potrzebowali odpocząć, naładować baterie na kolejne nadchodzące dni. Poza tym umieli o takich rzeczach rozmawiać, nie musieli się przed sobą tłumaczyć, a teraz będą częściej pojawiały się okazję żeby być ze sobą. Nie musieli więc naginać rzeczywistości dla jakiś dziwnych konwenansów.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {27/03/24, 07:17 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 T1tq4ln
Wtorek, tydzień później, ⅓ dnia Vesta

     Ostatnie kilka dni było… inne. Baza wydawała się nieco inna, Vesta w niej też. Percy nie do końca umiał to nazwać, nie umiał temu zapobiec tkwiąc w dziwnym poczuciu dyskomfortu. Czasami obwiniał za to swoje niedospanie, innym razem szala przechylała się bardzo znacząco w stronę sytuacji z Vierim i tysiąca pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Innym razem obwiniał swoje lenistwo, brak dokładniejszego przygotowania ich do stawiania czoła przeszkodom. Kolejnym kamieniem na jego sercu był Eadred który nie chciał z nim rozmawiać. Ba, nawet na niego nie patrzył, za każdym razem najeżony i opryskliwy bądź chłodno milczący gdy on tylko do niego podchodził.
     Wszystko było jakieś inne, porządek został zburzony, a on nie umiał się w tym chaosie odnaleźć. Dużo przesiadywał w samotności, w miejscach w których nikt go nie szukał, w gabinecie dopełniając swoich sprawunków poświęcając im maksymalną ilość czasu, na dachu bazy, w ogrodzie. Nie zaczepiał ich wszystkich, nie wychodził z żadną inicjatywą jak kiedyś – czy to śniadanie, czy spędzenie po prostu luźno czasu razem na które oni zawsze narzekali. Do Vieriego też się nie zbliżał. Chłopak był na lekach, potrzebował odpoczynku i wsparcia którego w tym momencie udzielała mu Avii. Kobieta bardzo przyłożyła się do zgłębienia wiedzy o ludzkiej psychice, wiedział że jej starania nie szły na marne, nie chciał ich sobą zaprzepaścić. Było to jednak trudne zważywszy, że brunet spał w jego sypialni. Chcąc nie chcąc czasem na siebie wpadali, rzadko patrzył mu wtedy w oczy co dokładało kolejną kosteczkę niepewności do zmienionej smoczej rzeczywistości.
     W wolnym czasie dużo kręcił się po mieście. Nie po samych ulicach, a zataczając leniwe okręgi w powietrzu usprawiedliwiał się sprawdzaniem stanu czujników. Chociaż ich naprawa należała tylko i wyłącznie do kompetencji Eadreda, on lubił się pod jakiś podłączyć i sprawdzić ostatnie odczyty. Siedzenie na stromych urwiskach gdy wiatr targał mu włosy uspokajało.
     Amplituda ataków bardzo gwałtownie spadła, zasadniczo od tygodnia nie działo się nic. Kolejna nitka ciasno zaciskała jego żołądek wywołując bardzo złe przeczucia.
     Tego ranka obudził się jak zwykle nietomny. Spanie na kanapie w biurze nie należało do przyjemnych, mimo faktu że mebel był wygodny. Tęsknił za łóżkiem, możliwością skulenia się czy zakopania po czubek uszu w pościeli. Było wcześnie, słońce dopiero zaczynało wstawać gdy i on się podniósł. Po ostatniej wpadce w klasztorze gdy Akuma przebiła zębami jego łuskę obiecał sobie, że ją wzmocni i bardziej o nią zadba. Cały ranek spędził więc w łazienkach z uwagą smarując i pielęgnując każdy centymetr ciała. Przeglądał w tym czasie wiadomości ze statku–matki, bardziej plotki z życia społeczeństwa niżeli informacje wojskowe. Od wczorajszego wieczoru wisiała mu nieodebrana wiadomość od ojca, nie miał na razie sił na otwarcie jej.
     Masując kciukami łuski przy kostce na nodze – tylko ona mu została żeby skończyć – przewijał kolejne strony gdy nagle jeden z artykułów przykuł jego uwagę. Zdjęcie z małego ryneczku pod siedzibą Rady. Poniżej filmik, trójka Vesta w bardzo charakterystycznych spodniach które wyglądały jak balony opinające uda, z wielkimi kapeluszami przyozdobionymi w pióra, rymujących do koszmarnego brzdękania na instrumentach strunowych. Robili dookoła siebie niesamowite widowisko składając pod nogi jakiejś kobiety trzy dary: łechcące podniebienie, oczy oraz serce – do interpretacji własnej. Wszystko to okalane wierszem o jej wspaniałości, z domieszką szczerych przeprosin i błagania o wybaczenie. Aż zakrył usta dłonią próbując schować rozbawiony uśmiech. Bardzo stary rytuał przeprosin. Wyciągało się go w ostateczności bo robił dookoła siebie więcej zamieszania niżeli było to potrzebne. Był jednak tak absurdalnie głupi, że często występki były wybaczane!
     Aż w jego głowie zapaliła się lampka z pomysłem.
     Eadred nie chciał z nim rozmawiać? Dobrze! To będzie trzy dni z rzędu wysłuchiwał ballad o swoim męstwie, wspaniałości, cennej przyjaźni. Dostanie trzy idiotyczne prezenty i może wkurwi się do tego stopnia, że jednak mu wybaczy. Albo chociaż da przeprosić. Genialne w swej prostocie! Tylko musiał skołować takie spodnie tak żeby nie wzbudzać podejrzeń!
     Pierwszy raz od dłuższego czasu szczerze się uśmiechnął. Wprawdzie do siebie i na naprawdę idiotyczną ideę ale poczuł się nieco spokojniej. Przynajmniej do chwili gdy wychodząc na korytarz nie wpadł na Eadreda.
     Miodowe oczy zmierzyły go z klasyczną już złością, zmieszaną 1:1 z ignorowaniem i szczyptą zirytowania. Jako że uśmiech, a raczej jego cień nadal gościł na jego ustach, posłał mu go i chciał od razu wyminąć gdy Konstruktor zatrzymał go raportem stanu bazy.
     Od dwóch dni trochę mocniej wiało.
     Okazało się, że coś wpadło do źle zabezpieczonego szybu prowadniczego w którym ładnie – a przynajmniej kiedyś – poprowadzone były kable energetyczne, kręcąc się dookoła rur z wodą czy paliwami. Ogólnie, wielki kanał na szczycie najwyżej ulokowanej kapsuły prowadzący pośrednio do wielkiego serca bazy do którego bez problemu dało się wejść. Takie kanały wychodziły jeszcze z czterech innych stron, a ich drożność wpływała bezpośrednio na sprawność wielu systemów. Tragedii na szczęście nie było. Zniszczenia musiały być na tyle małe, że jedynie żółta dioda informująca o zakłóceniach w przekazie płynów czy energii jarzyła się na ekranie przyjaciela. On zmarszczył lekko brwi przyglądając się wyświetlonym na hologramie instrukcjom działania jakie podpowiadał im system: “oczyść kanał z ciał stałych”.
     – Ale czy myśmy tego ostatnio nie zastawiali tym wielkim włazem? – Zapytał spoglądając oczami w górę żeby dobrze skojarzyć sytuację. – Ledwo to udźwignąłem, co by tam miało wpaść? – Zapytał, idiotycznie. Nadział się na pełne irytacji miodowe oczy i lekceważące wzruszenie ramion.
     – No dobrze, teraz chcesz tam wchodzić? – Dopytał jeszcze cały czas mówiąc spokojnym acz wyzbytym z emocji głosem, a gdy usłyszał potwierdzenie, spiął włosy w wysoki kucyk. – Dobrze, idę po łańcuchy i podniosę ten właz. – Zapewnił jeszcze raz patrząc mu w oczy, te szybko straciły nim zainteresowanie na co on ciężko westchnął. Mógłby już przestać. Albo chociaż być w tym mniej agresywny.
     Problem z włazem był taki, że pasował idealnie. Podnieść go trzeba było idealnie w górę za dwie, bardzo wąskie dziury w które wchodziły po dwa palce, oni nauczeni doświadczeniem wiedzieli, że łatwiej jest ten na dachu podnosić Percyvalemowi niżeli Noah. Obrońca sprawdzał się dla kanałów poziomych do ziemi.
     Wpadł do gabinetu i zrzucając z siebie kremową narzutę został w dopasowanym białym bezrękawniku z wysokim golfem. Na ręce naciągnął ochraniające czarne rękawice kończące się w połowie ramienia, zakrywające dłonie ale bez palców. Ściągnął też ozdobną szarfę przy pasie i związał wyżej spodnie taśmami które oplatały mu nogi do połowy wysokości łydki. Podciągnął je pod kolana i tak przygotowany ruszył do warsztatu po łańcuch pomagający mu utrzymać idealny kąt do włazu. Problem pojawił się w momencie gdy wyszedł na dwór.
     Wiatr nadal nie ustał. Silne podmuchy przetaczały się przez ogród, otulając zbocze góry swoimi pazurami. Puszczało na chwilę i wracało z taką samą siłą uderzając skały, wijące się pod naporem rośliny. Skrzywił się, skrzydła szarpnął mu już pierwszy podmuch, a musiał wznieść się co najmniej na wysokość trzech metrów od dachu. Będzie zmuszony wyczekać stosowny moment, już samo podlecenie na dach było nie lada wyzwaniem, a on lądując na czworaka, mocno zapierając się na rękach, przez krótką chwilę łapał równowagę zanim wstał. Wyprostował się i ciasno chowając skrzydła i ogon, podszedł do włazu przy którym czekał już Eadred.
     Nie dyskutował z nim bo i nie mieli o czym. Przełożył łańcuch przez otwory, złapał oba końce upewniając się, że ten przy pociągnięciu drgnie, a ogniwa się nie zerwą. Napiął mocno mięśnie, metal zachrzęścił trąc o siebie. Kiwnął głową będąc pewnym, że da radę i nic go nie zablokuje po czym spojrzał w górę, na pędzące po niebie białe obłoki. Poczekał chwilę aż podmuch osłabnie zanim silnym uderzeniem skrzydeł wzbił się w powietrze.
     Nie szarpał się. Wymierzył dokładnie środek włazu i powoli ciągnąc za łańcuch do góry, z cichymi i krótkimi oddechami, oderwał go od prowadnicy. Podleciał jeszcze odrobinę wyżej po czym modulując pozycją samych rąk, odłożył właz na bok, tak żeby ten nie wpadł do środka kanału ale i Eadredowi nie przeszkadzał.
     Pozostało wylądować, stanął już jedną nogą na dachu gdy niespodziewanie uderzył w niego podmuch bocznego wiatru. Nie spodziewał się nie czując wcześniej jego nadejścia, nie zdążył więc ani złożyć skrzydeł ani porządnie stanąć żeby zaprzeć się ciężarem ciała. Niczym papierek na ulicy, został pchnięty na plecy Konstruktora.
     To była druga nadzieja. Mężczyzna miał przecież tyle siły żeby go złapać. Tylko musiałby być gotowy na nadejście ciężaru smoczego dupska i nie stać do niego tyłem. Uderzył więc w Eadreda z głośnym jękiem gdy obydwaj wpadli do kanału głowami w dół. Normalnie powinni uderzyć o jego dno, jednak realnie coś musiało narobić tutaj rabanu bo zaplątani w grube kable niczym w liany, utknęli w kokonie twarzami do siebie i bez możliwości ruszenia czymś innym niż ogonami. Chociaż po chwili zastanowienia Percy odkrył, że obydwa skrzydła też są wolne, tyle że w tak dziwnej pozycji, że nie umiał nimi ruszyć.
     Chwilę wisiał z zamkniętymi oczami, czując jak tyłkiem odbija się o metalową rurę bujając się w swojej klatce zanim podniósł powieki żeby spojrzeć w miodowe tęczówki będące tak blisko niego.
     Stykali się nosami i całą długością ciał.
     Nie wyglądało to kolorowo.
     Przynajmniej na razie.
     – Nosz kurwa mać! Percy! – ryknął Eadred, szamocząc się. – Kurwa!
     Udawało mu się unikać z nim kontaktu, odkąd tylko wrócił. Pierwszego dnia swój czas w całości przeznaczył na Antonia, kolejne na pracę i Antonia, jeszcze dalsze na nadgonienie z obowiązkami, których trochę się nawarstwiło podczas tygodniowej nieobecności – tak to bowiem już bywało, posyłasz informację do centrali, że na jakiś czas będziesz się relokować, a i tak jakiś półgłówek będzie namiętnie słał ci zlecenia dodatkowe pod stary adres. Ręce i ogon opadały.
     Odgrzebawszy się z paczek do naprawienia, Ead mógł wreszcie zająć się czymś bardziej absorbującym – gruntownym przeglądem stanu ich bazy. Wymienił rdzeń w pompie, przeprowadził wszystkie niezbędne naprawy, które po drodze zgłaszali mu Vesta, potem po kolei: inspekcja najważniejszych układów, systemów, maszynerii. Wszystko szło gładko. Aż nie zainteresował się stanem drożności głównego kanału prowadniczego.
     A teraz? Utknął. Z nim. Bez możliwości poruszenia zasranymi kablami, żeby ich – siebie! – uwolnić z kłopotliwej sytuacji. Czuł, jak biło w piersi jego trzykomorowe serce. I bardzo go fakt ten denerwował.
     – No i co teraz! Zadowolony?!
     – Ugh. No już nie pluj tak jadem. – Mruknął na niego, naprawdę to był przypadek! Nie musiał go jebać jak psa znowu. Karcenie go ciszą wystarczyło. – Zaraz... – Machnął jednym skrzydłem. – Zaraz nas uwolnie. – Westchnął paskudnie ponurym tonem. Niestety, ruch skrzydeł tylko wywołał zamieszanie wśród kurzu, piachu i liści które znajdowały się w kanale. Ale! Zjechali na kablach nieco niżej! A on czuł luz na jednej ręce. Wystarczyło tylko spróbować nie walnąć go w nos łokciem i może uda się zrobić kolejny przełomowy krok!
     Coś poruszyło się wśród grubych kabli przytwierdzonych do obudowy. Zamarł z lekko uniesionym łokciem i patrząc w bok, zamrugał po to by zmrużyć powieki. To coś, znowu się poruszyło.
     Gruby gołąb wyleciał na uwięzionych w przewodach Vesta z ogłuszającym trzepotem skrzydeł, obijając obie twarze piórami. Eadred wzdrygnął się, ale tylko tyle. No, może dopóki nie śmignął z góry stos kabli, pomiędzy którymi znajdowała się zdechła, sztywna kuna z jęzorem wywalonym na wierzch, z wydziobanymi gałkami, z których zionęła czarna pustka (i robale). Runęła na nich, zatrzymała się przed twarzami, a oni – jak dwie panny na widok myszy w kuchni – zgodnie wrzasnęli, wydobywając z siebie wyższe tony. Szarpnęli się zaskoczeni, każdy w inną stronę – z tego wszystkiego aż łupnęli się czołami, synchronicznie syknęli z bólu – a niewdzięczna pułapka posłała ich pobladłe twarze na spotkanie z truchłem. Martwe zwierze minęło cynamonowy policzek zaledwie o parę centymetrów. Fuj!
     Spadli znowu trochę niżej, na tyle nisko, by być w bezpiecznej odległości od jednego z nielegalnych lokatorów szybu. Gołąb trzepotał zwycięsko nad nimi, jakby obserwując całą sytuację z góry. Jeszcze brakowało, żeby ich obsrał. Ead popatrzył na przyjaciela, niebieskie oczy pełne zdziwienia odpowiedziały na spojrzenie. Zamrugał, Percy również, jak żaba. I parsknął szczerym śmiechem, nie czekając długo na dołączenie drugiego głosu. Im dłużej na niego patrzył, tym głośniej się śmiał, a Percy tylko śmiechem coraz głośniej wtórował.
     – Piszczysz głośniej niż- – chichot. – Niż- – próbował wydusić z siebie to jedno imię między salwami głupawki.
     – Sue! – palnęli w końcu razem, jakby wcale nie boczyli się jeden (bardziej) na drugiego (wcale) od ponad dwóch tygodni, tylko jak najlepsze psiapsióły, pierdolone papużki nierozłączki.
     Ten bardziej uparty i zawzięty w urazie odchrząknął.
     – Jakbym wiedział, że będą ci w głowie takie zabawy to bym chociaż domył te resztki smaru pod paznokciami, umył zęby czy coś… – zagaił żartem. Może faktycznie wystarczyło już tych złości.
     – Seksowną bieliznę założył! Włosy wyczesał. W ogóle o mnie już nie dbasz. – Zaśmiał się podnosząc jedno ramię żeby wytrzeć łzy, te jednak płynęły w stronę jego czoła zamiast po policzkach więc nic mu to nie dało. Westchnął jeszcze chwilę się śmiejąc po czym zaczął się rozglądać za truchłem zwierzaka. Rozeznawać w sytuacji.
     – Rozpuśćmy plotę, że tu straszy jak Bliźniacy będą pić. Podwoimy rozmiar tego czegoś i wsadzimy w kanały wentylacyjne. – Zaproponował kierując po chwili oczy na niego, uśmiechnięty, lekko niebieski przez zamieszanie i śmiech. Zaraz jednak się opamiętał, przygryzł wnętrze policzka. Przecież, nadal był na niego zły. To na pewno tak po prostu nie minęło.
     – Eadi, przepraszam Cię. Naprawdę. – Mruknął przyglądając się jego twarzy. Szukając znaków, że zaraz skończy jak to biedne zwierzę.
     Przeciągłe westchnienie opuściło płuca, gdy miodowe oczy przysłoniły na dłuższą chwilę powieki. Owszem, nie dbał, ostatnio nic a nic. Traktował jak powietrze, a może nawet gorzej. Lecz, cholera, zasłużył sobie jak nigdy wcześniej! Do tej chwili, Eadred nie chciał przyznać przed samym sobą tego, że przyjaciel bardzo go zranił tamtymi słowami. Nieprawdą o nich.  O Antonio, na którym tak mu zależało.
     Percy przepraszał już po raz drugi. Za pierwszym go nie słuchał, aktualnie nie dysponował luksusem obrócenia się na pięcie czy choćby zatkania uszu. Słuchał. I usłyszał. Nie zignorował, jak zrobiłby jeszcze kilka godzin wstecz.
     – Chciałbym wiedzieć, dlaczego w ogóle coś takiego powiedziałeś. – Pionowe źrenice świdrowały przyjaciela w najsłabszym punkcie, przez oczy po samą duszę. Nie emanował agresją, raczej beznamiętnością. Twarz pozbawioną miał jakichkolwiek ostrzejszych rys, to się często nie zdarzało.
     – Bo jestem skończonym idiotą. Debilem. – Przyznał  bez zawahania. – Bo zamiast Ci przyznać, że nic z tego nie rozumiem to szedłem w zaparte, że to nic takiego. – Patrzył na niego z ogromną pokorą, a w głosie królowała pokuta. – Ale już zrozumiałem. Że on jest ważny, najważniejszy. I wiesz, że zawsze będę waszym przyjacielem. Więc po prostu pozwól mi przeprosić za własną ignorancję. – Chciał złapać go za ogon, spleść swoją końcówkę z tą jego, zakończoną kitą. Nie przewidział, że efekt będzie jak z potrzebą wytarcia łezki śmiechu i rozłożony wachlarz chlaśnie najpierw jego, a później Eadreda w twarz. Dmuchnął go, zamachnął się żeby uderzyć jeszcze w ścianę, przejechać po kablach, zanim opadł niczym młoda gałązka za jego plecami. Nastrój zniszczył jak nic.
     – Właśnie pozwa– – urwał na ostatniej sylabie, spoliczkowany niesfornym ogonem, próbującym naginać prawa grawitacji. Obserwował co też wyczynia jaśniejsza witka z wachlarzykiem, na tyle na ile pozwalała mu perspektywa. Swoją drogą, zaczynało mu się od tego zwisania kręcić ostro w głowie. Może dlatego tak łatwo mu uwierzył. – Nie, jednak nie. Nie pozwalam. – Poważną minę opromienił zrezygnowany uśmiech. – Dopóki nie uspokoisz swojego ogona, mój ty debilu. Ale próbuj, próbuj. Może w końcu zmięknę. Trochę więcej “debili” i “idiotów” w stosunku do siebie na pewno mi to ułatwi.
     – No przecież się staram, staram. – Mruknął rozbawiony, ogon znowu uderzył o ścianę robiąc rabanu na pół bazy. Ostatecznie wrócił do pozycji w której był cały czas do tej pory, czyli bezpiecznej i z daleka od ich twarzy. – Eeeadreeeed. – Spojrzał na niego jak mały szczeniaczek. Rozhuśtał się na znak swojej desperacji a jednocześnie bezsilności przez co zsunęli się znowu niżej. Co gorsza, kuna też się zakołysała na swoim miejscu co oni nagle acz bacznie zaczęli ją obserwować. Ostatecznie truchło jednak ustało na miejscu, a ich oczy ponownie się spotykając, wywołały śmiech.
     – Nazwijmy to coś Sue. – Rzucił zanim nabrał głębokiego oddechu – przerwała ten gest jeszcze jedna salwa ich śmiechu – i wrócił do swojej narracji debila i głupka.
     – Naciągasz moją dobroć. – Mruknął żartobliwie oburzony. – Ja, Percyvalem, Drugi Generał Vesta oraz głównodowodzący Południowej Europy, jestem skończonym debilem, głąbem i idiotą. Nie zasługuje na mojego najwspanialszego przyjaciela. Och wstyd m… – Kuna spadła między nimi na samo dno szybu, przelatując dokładnie między ich twarzami, które notabene znowu uderzyły się czołami gdy ich oczy powiodły za małym pociskiem. Mruknął niezadowolony, zaraz skończy z siniakiem! Aż zaczął zwolna wyciągać łuskę na twarzy żeby się już na więcej obrażeń nie narazić. Mimo to, nie umiał znowu powstrzymać śmiechu.
     – Owszem, jesteś. Skończonym matołem. Zastanowię się nad tym, czy nie zmarnuję sobie życia, jeżeli nadal będę cię kochał, poinformuję cię o wyniku moich przemyśleń w przeciągu ustawowych siedmiu dni roboczych, zgadzasz się? – Wrócił do tematu, kiedy Sue gruchnęła o dno pionowego tunelu, a oni przestali się śmiać w najlepsze. Cholera, trzeba będzie po nią zejść. Całe szczęście nie porwała kabli, oszczędzając mu dodatkowej roboty. Bogini jedna raczyła wiedzieć, co zostałoby bez zasilania na dłuższą chwilę (bo pewnie nieprędko uwolnią się spomiędzy plątaniny czarnych elektrycznych lian.
     Język oderwał się z głośnym “klo” od podniebienia na widok skwaszonej miny Percyvalema.
     – No dobra, już dobra. Znaj łaskę. Tym razem oszczędzę ci odbębniania tych rytualnych przeprosin, nie cierpię poezji, zwłaszcza w twoim wykonaniu. – Pokazał mu język. – Mam tylko nadzieję, że jesteś świadomy tego, jak mnie tym zraniłeś, Perc. Serio. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłeś jako przyjaciel, nigdy. Wtedy tak. I wolałbym, żeby był to pierwszy i ostatni raz. – Przygryzł dolną wargę. Nie przepadał się przed nim odsłaniać z tego typu uczuciami. Nie dlatego, że uważał to za “niemęskie”. Zwyczajnie nie leżało to w jego naturze. Agresja i gniew? Spoko. Ile tylko wlezie. Zawód, żal? Na–ah. Rozcieńczył przesadzonym, groteskowym tonem powagę swoich słów dodając: – Dla twojego dobra. – Gdyby był w stanie, pomachałby mu palcem wskazującym przed nosem. Ale aktualnie miał znacznie ograniczone ruchy.
     – A ja już kombinowałem skąd wziąć te gacie i mandoline! Każdą zabawę mi zepsujesz. – Uśmiechnął się rozbawiony, przynajmniej do momentu gdy ten nie zaczął być tak poważny, bezpośredni i szczery. Wtedy uśmiech się stracił, a on patrzył na niego miękko, nadal z głębokim żalem w oczach.
     – Przysięgam. Nigdy się to nie powtórzy. Będę uważniej Cię słuchał, szczególnie w tak ważnych sprawach.  – Gdyby miał swobodne ręce, przekreślił by krzyżyk na swoim sercu w geście złożenia ważnej obietnicy. – Kocham cię Eadi i szanuję. Nie zawiodę już Twojego zaufania. Nie stać mnie na to. – Przyznał jeszcze czując napływającą do serca ulgę. – Wyjdźmy stąd to Cię przytulę. – Zaproponował spoglądając najpierw w dół, później w górę. Idealnie żeby jego oczy trafiły na cierpliwie czekającego rudowłosego, z założonymi na piersi rękami. Zdziwiony uniósł obie brwi.
     – Długo tam stoi…? – Zapytał Eadreda na co Noah odpowiedział:
     – Dłuższą chwilę. Już skończyliście? Jesteście pogodzeni i się kochacie? Mogę was wyciągnąć? Czy jeszcze musicie powisieć? – Zapytał bardzo spokojnie acz z nutą dogryzki.
     – Ktoś tu za dużo czasu spędza z Bliźniakami… – Skomentował z prychnięciem pełnym rozbawienia.
     – Japierdolę… – Eadred pokręcił głową z niedowierzaniem. Ponownie, gdyby tylko mógł, trzasnąłby się otwartą dłonią w czoło. – Przyznaj się, specjalnie nas w to wpakowałeś, Jaszczuro!
     – Czyli jeszcze wisicie, ok to idę. – Powiedział na komentarz Eadreda po czym machnął do nich ręką i odszedł na tyle daleko żeby nie było go nad włazem widać.
     – Noah! NOAH WRACAJ! WYCIĄGNIJ NAS! – Zawołał za nim Smok oddychając z lekką ulgą gdy czerwony łeb znowu zasłonił światło otworu.
     – Mogę za to ciągnąć? Czy złapać jakoś inaczej? – Zapytał Konstruktora żeby nie dostać opierdolu po czym dzielnie zaczął dwa chuderlaki wciągać. Nawet się tym nie zmęczył.
     – Tak, śmiało!
     Przewody były wzmacniane dodatkowo stalotytanowymi drutami, skręcanymi na wzór jutowych sznurów dookoła przewodników elektrycznych, z wierzchu zaś pokryte niezwykle odpornym na działania mechaniczne tworzywem o grafitowej barwie. Z łatwością utrzymałyby nawet Noaha, który mógłby wyczyniać na nich akrobacje równie efektywnie co tancerka w klubie ze striptizem. Ead mógłby ręczyć za to własną głową.
     Wciągnięci na sam szczyt kopuły, wreszcie mogli odetchnąć z ulgą, rozprostować ściśnięte członki, czy w końcu owinąć swoje ogony ciasno jak te kable i przytulić się do siebie, jak przyjacielskie prawo wybaczania przykazywało. Obaj zdawali się być w o niebo lepszych humorach oraz wzajemnym nastawieniu do siebie. Uśmiech nie schodził im z twarzy, dopóki nie przypomnieli sobie o Sue.
     Jej wyciągnięciem zajął się oczywiście Konstruktor. Najpierw jednak rozplątał wszystkie elektryczne kołtuny, spuszczając z uwagą jedną czarnoszarą nić za drugą. Nie lubił bałaganu, zwłaszcza takiego. Następnie z pomocą pierścieni, przyzwał do siebie sondę podnoszącą, by spuścić się na sam dół po sznurach zasilających. Na szczęście ciało zwierzątka było już nieco przyschnięte, dlatego nie rozciapało się o dno szybu – jeden kłopot z głowy, przynajmniej nie musiał ścierać stąd krwi i flaków. Sonda poszybowała w górę, trzymając w chwytaku szczątki kuny. Do utylizacji, marsz. Jeszcze tylko namierzyć tego paskudnego gołębia i po robocie!
     – Perc! – krzyknął Eadred. – Zmywaj się! Noah pomoże mi z włazem. Jeszcze chwilę tu zabawię, bo muszę parę rzeczy sprawdzić. Ty idź do panelu głównego pompy i na mój znak włączysz dmuchawy na wypychanie powietrza. Strasznie dużo tu syfu przez ten wiatr! Jak się jakiś liść dostanie nam do żeberka radiatora, będziemy mieć pożar. – Na włazy trzeba będzie zamontować siatkę o drobnych oczkach, pomyślał, trochę będzie z tym babrania, ale przynajmniej unikniemy tego typu niespodzianek. Zdecydowanie wolał uniknąć dyndania z głową w dole, choćby i z przyjacielem u boku.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {27/03/24, 07:19 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 N3FWO6N
Wtorek, tydzień później, ⅓ dnia Vesta

     Kolejne dni pobytu w bazie ukazywały, jak bardzo Vesta nie byli na Vieriego przygotowani. Zaczynając od cyklu dobowego, codziennej rutyny, miejsca do spania (nie bez wyrzutów sumienia kładł się w łóżku Percyvalema co noc), na braku podstawowych rzeczy do higieny osobistej oraz ubrań kończąc. Całe szczęście, Smok miał głowę na karku i poprzez Antonia zorganizował w pierwszej kolejności dwie najpilniejsze rzeczy: szczoteczkę i pastę do zębów (ta której używali kosmiczni humanoidzi była podobno niewarta próbowania); zajął się także (choć nie od razu) narastającym stopniowo problemem związanym z pożyczaniem kolejnych rzeczy do noszenia (zaskoczenie, ubrania bliźniaków często były po prostu zbyt duże, mimo ze wzrostem oraz budową było im do siebie najbliżej) – skompletowaniem bardzo prostego zestawu ubrań, jako że zanosiło się na to, że chłopak nieprędko ich opuści (co z kolei wynikało z zaleceń oddziałowej medyczki, która naprawdę starała się mu pomóc) również obarczył ludzkiego przyjaciela, jako że ten najzwyczajniej wydawał się najlepszym kandydatem do tego zadania. Tak więc skromny dobytek chłopaka o azjatyckich korzeniach powiększył się o kilka prostych, bawełnianych koszulek bez nadruków, w jego ulubionym odcieniu bieli; dwie sztuki beżowych spodni dresowych, a także wyjątkowo sztywne acz wygodne, jasnoniebieskie jeansy, no i rzecz jasna: bieliznę, siedem par na siedem dni tygodnia.
     Czas spędzał głównie w skrzydle medycznym, towarzysząc Avicii w codziennych obowiązkach. Powolutku, pomaleńku stawiali pierwsze kroczki w procesie przepracowania nabytych w dość krótkim czasie trzech traum. Pod tym względem nie mógł marzyć o lepszej “opiekunce” niż ona.
     Prawda jest taka, że w ciągu zaledwie tygodnia Vieri okropnie schudł. Stres, zmiana otoczenia, chwilowe życie na kroplówkach, wszystko dokładało swoją cegiełkę. Nikł w oczach. Dlatego po względnym opanowaniu krytycznego stanu psychiki, Avi stwierdziła, że oto przyszedł czas na somę. I zaczęło się. Pełnowartościowa dieta, pięć posiłków dziennie: śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja. Świeże, bogate w wartości odżywcze składniki, różnorodność warzyw i owoców pod nieoczywistymi postaciami, a do tego woda, móstwo wody! Takich luksusów nawet pacjenci w prywatnych szpitalach nie uświadczali.
     Vieri właśnie wracał z drugiego śniadania, gdy na końcu korytarza dostrzegł zarys dobrze znanej sylwetki. W pierwszym odruchu spłoszył się, chciał skręcić w pierwsze lepsze otwarte pomieszczenie, byleby zejść mu z drogi. Szybko przypomniał sobie słowa kobiety: “Nie możesz całe życie uciekać. Ani przed problemami, ani przed Percym.” Rzeczywiście, nie mógł (głównie dlatego, że chód Smoka był szybki, ale pomińmy to milczeniem). Szedł więc dalej, w swojej nowej, idealnie dopasowanej białej koszulce, którą wetknął głęboko w jeansy, by wypełnić nadmiar luźnej przestrzeni w pasie, boso (już przyzwyczaił się do chodzenia bez skarpetek!), w luźnym warkoczu, swobodnie opadającym na plecy, odbijającym się od kręgosłupa przy każdym kroku. Przez ostatnie lata nieczęsto nosił coś innego niż swoje mnisie szaty. Nie było okazji ani potrzeby – w tamtym stroju czuł się najbardziej sobą (obiecał sobie już, że przy okazji zobaczenia się z Antoniem, poprosi go o zgarnięcie z klasztoru ostatniego nietkniętego kompletu białych szat, które powinny leżeć bezpiecznie na dnie komody w jego sypialni – o ile wcześniej nie ubiegli go z pomysłem inni bracia, którzy mogliby zabrać je na własny użytek). A z jeansami już w ogóle miał zerowe doświadczenia! Nawet w czasach szkolnych, nosił głównie materiałowe spodnie, często dzianinowe, czasem lniane lub sztruksowe, w zależności z czego prędzej wyrastał, a co ojcu udało się dorwać w rozsądnej cenie. Więc gdy założył je po raz pierwszy w życiu tego ranka, nie mógł się nadziwić, jak inne były, jak pięknie wyglądały w nich jego nogi (pośladki zresztą też, ale na nie nie zwrócił akurat większej uwagi, nie myślał w tych kategoriach o sobie).
     Zwolnił znacznie, wręcz w pewnym momencie przystanął z zamiarem przywitania się. Szare oczy wbił w podłogę, niepewny, poddenerwowany, a gdy Percy go mijał, mruknął ciche:
     – Dzień dobry.
     Zejście z dachu nie obyło się bez komplikacji. Gdy tylko Eadred wypuścił go z uścisku i zaplanowali co z szybem trzeba zrobić w drugiej kolejności, zadowolony przytaknął, że poświęci się, wróci do środka i odwróci bieg powietrza w dmuchawie żeby kanał przeczyścić. Cóż za dobrodziejstwo, to nie tak że na dachu wiało do tego stopnia, że głowę mogło urwać.
     Więc tak, zejście.
     A raczej spadnięcie.
     Chciał to zrobić szybko, mechanicznie, niewiele myśląc bo przecież tak mocno był przyzwyczajony do korzystania z dobrodziejstw jakie dawała jego klasa. Rozstawione błoniaste skrzydła pociągnęły go do tyłu niczym spadochron już przy pierwszym silniejszym podmuchu, a on z cichym jękiem wylądował w krzakach w ogrodzie, zaraz po tym jak wywinął koziołka w powietrzu. Parsknął śmiechem leżąc z nogami zdecydowanie wyżej niż z głową, a podmuchy niosły za nim śmiech przyjaciela.
     Przerzucił nogi nad głową robiąc w ostrych krzakach fikołka. Otrzepał się niczym pies i delikatnie składając skrzydła podniósł się otrzepując z liści. Udając, że nic się nie stało – a Eadred stał na krawędzi i patrzył na kolejną jego porażkę! – pokazał mu środkowy palec po czym wszedł do bazy. Był tak radośnie lekki po tej rozmowie, po tym czym ich los pokarał. Nawet te zwłoki! Szedł korytarzem uśmiechając się do siebie, przynajmniej do momentu w którym szczupła sylwetka nie pojawiła się w portalu prowadzącym do części wspólnej salonu.
     Najpewniej przygasł by natychmiast. Realizując zalecenia Avici nie zbliżał się do Vieriego, nie zaczepiał go, a jedynie pokazując otwartość i cierpliwość, uśmiechał się do niego bardzo delikatnie zapewniając mu wszelkie udogodnienia i realizując bieżące potrzeby. Chłopak i tak się do niego nie odzywał, płoszył się przy nim, miał więc ułatwione zadanie chociaż niekomfortowe. Podejrzewał, że tym razem będzie podobnie. Że brunet albo gwałtownie zgubi się w innym korytarzu bazy albo nawet nie podnosząc na niego spojrzenia cicho minie go pod ścianą. Skupiłby się więc na dotarciu do maszynowni, gdyby było tak jak zazwyczaj.
     Ale nie było.
     Wygląd Vieriego tak mocno przykuł jego uwagę, że niekulturalnie zaczął się na niego gapić. Smukła sylwetka odziana w bardzo podstawowy zestaw. Musieli nie zauważyć obecności Antonia ale skoro go tutaj nie było, musiał tylko wpaść i wypaść. To się mu zdarzało. Materiał spodni wydawał się bardzo twardy, gruby, a jednak każdy krok w nich był bardzo sprężysty. Były dopasowane chociaż nie wydawały się sprawiać dyskomfortu dużego opięcia. Do tego biała koszulka odsłaniająca smukłe przedramiona, eksponująca szyję. Burza czarnych kosmyków ujarzmiona w luźny warkocz, który zgubił jedynie kilka pukli otulających delikatną twarz. Troszkę stracił głowę płynąc oczami po całej posturze, Vieri ominął go zgodnie z podejrzeniami, a on niczym dżolero na mieście, aż się za nim odwrócił bezceremonialnie wlepiając spojrzenie w świetnie wyeksponowane pośladki. Wtedy aż wzdrygnął się na jego głos i natychmiast się opamiętując, poczuł jak uszy niebieścieją ze wstydu.
     Na domiar złego! Jakby tego było mało!! Eadred otworzył zdalnie drzwi do maszynowni która nie była ogólnodostępnym pomieszczeniem, a wejście do niej zgrabnie zamaskowane było w ścianie i wymagało otwarcia przez system. Więc tymi drzwiami, które odskoczyły z zamka oberwał w twarz. Znaczy wpadł po prostu na nie robiąc o krok czy dwa za dużo na co one z głuchym łoskotem odbiły się od niego i ponownie zatrzasnęły.
     Stał jakby go prąd poraził. Spięty, z zamkniętymi oczami, miną wyrażającą tysiąc słów. Chwila ciszy po czym parsknął śmiechem masując mocno czoło, zaraz też złapał się za nos.
     – Dzień dobry Vieri. – Odpowiedział sprawdzając czy aby chłopak nie był świadkiem jego upokorzenia, czy szare oczy nadal wlepione były w podłogę.
     Na jego czole powoli zaczął pojawiać się siniak w kolorze dojrzałej śliwki.
     Na raban za plecami odwrócił się natychmiast na pięcie, aż czarny warkocz przeleciał przez ramię! Percy. Masował to puchnące z wolna czoło, to nos u nasady. Jego perłowy śmiech otulał przestrzeń, sprawiał że wszystkie włoski na rękach i nogach stanęły na baczność, naelektryzowane wibracją. Vieri patrzył w milczeniu oczami przypominającymi kulki pingpongowe, próbując zrozumieć co się właściwie stało.
     Zrobił krok w stronę kosmity.
     – Wszystko dobrze?
     Nad mlecznobiałą brwią formowało się wybrzuszenie, które z chwili na chwilę przybierało coraz intensywniejszą barwę fioletu, ciężko było to przeoczyć. Twarz Vieriego przeszedł grymas troski. Uderzył się!? Ale jak? O co? Niewiele myśląc, ruszył do kuchni, zostawił oszołomionego dowódcę samemu sobie. Z szuflady wyciągnął największą łyżkę i z nią do niego wrócił.
     – Czekaj, pomogę. – Wyciągnął w jego stronę obie ręce, jedną uzbrojoną w sztuciec. Lepszy byłby worek lodu, ale takich rzeczy Vesta na stanie nie posiadali (sprawdzał). – Może zaboleć – ostrzegł, gdy ponad dwumetrowy olbrzym zaczął się nachylać. Kciukiem naprężył skórę nad śliwką, a następnie przyłożył do niej delikatnie wypukłą stronę łyżki – ale trochę złagodzi opuchliznę.
     Błękitne i szare oczy wreszcie się spotkały, na co Vieri pobladł. Powinien przeprosić? To idealna okazja. Mózg chwilowo nie pracował zbyt dobrze, dlatego nie powiedział nic.
     Zanim zdążył odpowiedzieć czy chociażby machnąć wolną ręką w geście bezradności, Vieri zniknął z jego zasięgu. Jego czoło zmarszczyło się w swego rodzaju bólu, rozczarowaniu zmieszanym z poczuciem zaprzepaszczonej szansy. Wypłoszył go, własną głupotą. A to był pierwszy raz od ataku na klasztor kiedy się do niego odezwał! I okazja przepadła. Miał ochotę pluć sobie w brodę. Cmoknął cicho ruchem dłoni otwierając interfejs wyświetlony na niebieskim ekranie żeby drzwi do maszynowni znowu odskoczyły. Zanim zdążył kliknąć odpowiednią komendę czarnowłosy znowu przy nim był. Uzbrojony w łyżkę którą niebezpiecznie w niego mierzył. Aż się od niego cofnął o krok podnosząc ręce w obronnym geście. Czy on chciał mu wydłubać oko? Czyli jednak był na niego wściekły? Czy teraz będzie musiał się strzec spania w nocy żeby czasem go nie udusił poduszką? A może zacznie robić narzędzia tortur z przedmiotu codziennego użytku?!
     – Poczekaj, możemy to na pewno rozwiązać pokojowo… – Zapewnił robiąc jeszcze jeden krok w tył. Boleć?! Boleć to go będzie życie pozbawione oka. A… a co jak chciał wydłubać mu tego guza?! Dlaczego chciał ingerować w części jego ciała, które naprawdę dobrze się miały jako zgrana całość?!
     Wpadł plecami na ścianę na którą się obejrzał, wtedy dopadły go chłodne ludzkie dłonie. Zsunął się niżej, klapnął tyłkiem na podłodze i odwracając głowę bokiem do niego, mocno zamknął oczy. No już niech go bije tą łyżką! Zasłużył.
     – He? – Uciekło mu z ust gdy żadna kara boska nie nadchodziła, a jedynie lodowate uczucie zmieszane z bólem rozlało się po jego czole. Otworzył jedno oko, spojrzał w górę. Łyżka dotykała obolałego miejsca na co on idiotycznie zamrugał, jak żaba. Natychmiast podniósł wzrok, a widząc tak zatroskane oblicze, tak mocno nad nim nachylone, zrobił się niebieski od koniuszków uszu po obojczyki. Delikatny, chłodny kolor zalał każdy skrawek jego twarzy, a on zastygły niczym posąg, nie umiał oderwać od niego spojrzenia. Na chwilę był pewien, że przestał również oddychać.
     Opamiętał się po kilku sekundach, a może minęły godziny? Tygodnie? W których tkwili razem próbując dotknąć wzajemnie swoich dusz. Opuścił z niego oczy, zamknął je na chwile uśmiechając się załamany swoim zachowaniem. Zbłaźnił się już drugi raz, a minęło może pięć minut.
     – W–wszystko w porządku. Taki dzień. – Zapewnił go w końcu, znowu podnosząc na niego oczy. Nadal był blisko. Nadal był. Troszkę przeźroczysty, przypominał jeszcze mocniej Zjawę. A jednak była dla niego nadzieja, walczył. Dotknął wierzchem dłoni jego policzka upewniając się, że jest, że wszystko dobrze. Opamiętał się znowu, gwałtownie, chyba uderzył się mocniej niż podejrzewał! Znowu zrobił się lekko niebieski, natychmiast zabrał rękę.
     – Wybacz.
     Łyżka szybko się nagrzała, szybciej niż w przypadku gdyby dotykała skóry zwykłego człowieka. Powinien był ją przesunąć, obrócić, cokolwiek, by chłód znów rozlał się po obrzmieniu. Nie zrobił tego, bo przypadkiem utonął w bezkresnym błękicie przeciętym czarnym jak noc, pionowym kształtem źrenic. Zamrugał, gdy ich właściciel odwrócił wzrok, wziął dyskretny oddech. Zmienił położenie łyżki na czole. Przycisnął odrobinę mocniej.
     Albo mocny kolor tęczówek zostawił pod powiekami powidok, albo to wina światła emanującego z interfejsu w ukrytych drzwiach, twarz, szyja i uszy Smoka były niebieskawe. Jakże zaskoczony byłby, gdyby wiedział, skąd faktycznie się to brało!
     Szorstka dłoń otarła jego porcelanowy policzek. Zaskoczony i nieprzygotowany na tego rodzaju dotyk, zadrżał jak poruszona wczesnowiosennym powiewem bezlistna gałązka. I na jego kościach policzkowych wykwitł blady pąs, w momencie gdy znowu skrzyżowali ze sobą spojrzenia.
     – Och, um. Nie szkodzi. – Odsunął łyżkę tylko po to, by nie stała mu na drodze.
     Pełne usta złożył w dzióbek, nachylił się bliżej twarzą i posłał w stronę siniaka łagodny strumień oddechu. Czynność powtórzył jeszcze dwa razy, nabierając nosem maksymalną ilość powietrza w płuca. Opuszek kciuka przejechał po skórze wysoko nad brwią, by niemal od razu wrócić na poprzednie miejsce. Bardziej naciągnął naskórek, pod którym dostrzegł dokładne kontury łusek. Opuchlizna nie zniknęła magicznie, ale chyba faktycznie przestała rosnąć.
     – Chyba tyle jestem w stanie zrobić – mruknął pod nosem, jeszcze chwilę rozmasowując czoło dwoma kciukami bezpośrednio nad pamiątką po bolesnym spotkaniu z powierzchnią płaską. – Powinieneś podejść później po maść na stłuczenia. Chyba że wolisz, żebym przyniósł ją dla ciebie teraz?
     Siedział, nie wiedział co się dzieje. Umierał.
     Serce szalało w piersi niczym gołąb w szybach prowadniczych. Umierał jak nic.
     Przymknięte oczy delikatnie się marszczyły się na każdą wyrafinowaną pieszczotę po to by zaraz podnieść kurtynę powiek, napawać niebieskie tęczówki widokiem zawieszonego nad nim bruneta. Na pewno umierał.
     Dotyk jego palców był niczym muśnięcie porannej trawy po nagrzanej od słońca skórze. Zadrżał, a na ramionach na ułamek sekundy pojawiły się zarysy złotej łuski. Te jednak tak szybko zniknęły jak dreszcz przemierzający jego ciało. W końcu zacisnął szczękę, przełknął ślinę chociaż czuł suchość w ustach. Może jednak nie umrze?
     – Pójdę, na pewno pójdę. Tylko muszę skończyć… z kanałami. – Zapewnił miękko, mrucząc bardziej niż stary zadowolony kot. Odchrząknął, robiło się dziwnie, niezręcznie, gorąco. A przecież…! Jakby wiedział, że żeby z nim porozmawiać wystarczy palnąć się o drzwi czołem już dawno by to zrobił.
     Trochę wrócił do siebie, z myślami i stanem ogólnym, serce też zaczęło bić wolniej, a pieczenie rozlewało się jedynie na uszach. Gdy ponownie podniósł na niego oczy królowała w nich przede wszystkim troska. Uśmiechnął się naprawdę szczerze.
      – Jak się masz Vieir? – Zapytał. – Czy… czy dobrze Ci w bazie?
     Vieri cofnął się, nie chciał dłużej naruszać jego prywatności, przyjął dogodną pozycję, z palcami płasko na posadzce, prostopadle ułożonym do niej śródstopiem i piętą wbijającą się w pośladki. Dłonie ułożył na kolanach, jak przy medytacji.
     – Tak – skinął głową na potwierdzenie, ale odpowiadał wyłącznie na drugie pytanie. – Chociaż nie mogę powiedzieć, że nie brakuje mi domu… Ale nie martw się. Jestem bardzo wdzięczny, że mogę tu być. Avi bardzo mi pomaga, Antonio zresztą też, no i ty… a ty… – Spuścił głowę, przygnieciony wyrzutami. – A ciebie to chciałem najzwyczajniej w świecie przeprosić. I podziękować. Za dach nad głową, wygodne łóżko, jedzenie i fachową opiekę, przede wszystkim za cierpliwość i łagodność w stosunku do mnie. – Zdobył się, by na niego zerknąć, tylko na moment. Czy brwi nie marszczą się, a twarz nie tężeje pod wpływem gniewu. To co zobaczył nie było złością, lecz mieszanką wielu różnych uczuć jednocześnie. Vieri ścisnął palce na materiale spodni.
     – Percy, dawaj tu ten wentylator! – zagrzmiał głos Eadreda w głośniku wbudowanym w opaskę. – Czysto, puszczaj!
     Młody mężczyzna wzdrygnął się na ten dźwięk. Tak jak za każdym razem, kiedy sylwetka Konstruktora przemykała w zasięgu jego wzroku po bazie. Ciekawe ile zajmie mu wyleczenie się z tego typu odruchów.
     Był poruszony przeprosinami, znowu wyciągnął do niego dłoń lecz tą zatrzymał głos z głośnika. Spojrzał na opaskę po czym ponownie w szare oczy przepełnione konsternacją. Złapał jego twarz oburącz za policzki, środkowe palce delikatnie wsuwając za jego uszy po czym zetknął się z nim czołem w swoistym całusie.
     – Poczekaj, nie uciekaj, prosze. – Powiedział zanim go puścił po czym wstał, otworzył drzwi które tym razem zdecydowanie lżej odskoczyły ukazując ciemne wnętrze maszynowni, mózgu całej bazy. Przekraczając prób znowu pomasował czoło klnąc cicho pod nosem chociaż na ustach majaczył mu cały czas rozbawiony uśmiech.
     – Dobra, puszczam. Odsunąć się tam na górze. – Zakomunikował po czym przełożył kilka przełączników i wcisnął duży przycisk. W bazie, po ścianach i suficie, rozniósł się szum zawracającego powietrza, rury na chwilę zaczęły wibrować nim złapały równy rytm.
     – Zwiększam. – Kolejne komendy wpisane już bezpośrednio w panel sterowania, jeszcze jeden przycisk i hałas nabrał na sile. – Sekwencja na pięć. – Informował Konstruktora wprowadzając stosowne kody. Ostatnia faza, zwiększenie mocy po czym zaczął wszystko zwolna wyłączać, przełączył z powrotem na dobry bieg, cała procedura zajęła trochę ponad pięć minut. – No i jak to wygląda? Lepiej? – Zapytał odwracając się w stronę drzwi, wychylił się żeby sprawdzić czy Vieri nie zniknął.
     Jeden komunikat od Eadreda upewnił go, że wszystko poszło zgodnie z planem. Zapytał czy ma wrócić nałożyć właz, w tle usłyszał odpowiedź od Noah więc on mógł podejść po tą maść na stłuczenia. Dla Eadreda też weźmie żeby ewentualnie móc go walnąć za te drzwi, a później posmarować i ucałować.
     Wrócił na korytarz i odetchnął z ulgą. Vieri czekał. Znowu serce mu mocniej zabiło.
     – Jutro wybieram się nad Adriatyk. Muszę autoryzować jedno urządzenie. – Zaczął, cholera jak zestresowany. – Czy jeżeli Avi da zielone światło, chcesz ze mną się przejechać? – I jeszcze mózg odłączony od języka. Co on w ogóle sobie wyobrażał? Że się zgodzi po tym jak uparcie się przed nim chował? Debil. Eadi miał racje, skończony matoł.
     Zgodnie z prośbą, czekał, umierając wewnętrzne na wszystkie czułości, których był obiektem. Czy tego typu gesty były w ich naturze? Tak, na pewno tak, dlaczego Percy miałby traktować go tak…! tak!... Myśli splątały się, zrobiły fikołka, a on ponownie się zarumienił.
     Wstał z klęczek, a czekając aż jasna głowa wynurzy się z powrotem na korytarz, przestępował z nogi na nogę, niecierpliwie, na modłę rozemocjonowanej nastolatki przed swoim pierwszym balem, na który właśnie zaprosić miał ją chłopak. Leki sprawiały chyba, że łatwiej popadał w tak absurdalne stany.
     – Chcesz żebym pojechał z tobą? – zdziwił się. – Ale… dlaczego? Będę potrzebny?
     Zaczął nerwowo bawić się jednym z pierścionków przez co przez przypadek rozłączył Eadreda. Mózg powoli łapał połączenie z językiem, on przemyślał co palnął, jak był rozemocjonowany tym co się przed chwilą stało, jaki był głupi i… chory? Ciekawe czy czasem mu się nic nie stało po prostu. Jak inaczej wyjaśnić takie szaleństwo. Tak czy inaczej ochłonął trochę, spojrzał na niego przepraszająco.
     – Nie. – Zapewnił cmokając cicho. – Nie ma absolutnie żadnego racjonalnego powodu żebyś jechał. Kiedyś czytałem, że morze dobrze robi na stres. Ale masz racje, przepraszam. – Schylił głowę w geście przeprosin.
     – Och… – posmutniał wyraźnie.
     Taką niepowtarzalną okazję miał przed nosem! Wystarczyło tylko nie zadawać durnych pytań i przytaknąć bezmyślnie. Nigdy wcześniej nie udało mu się z Alp wyjechać, a z większą ilością wody miał tyle do czynienia, co tylko z jednodniowym wypadem z ojcem nad Lago di Garda, gdy skończył dwanaście lat. Błękitna woda, średnia temperatura wody 27 stopni, piękne plaże, słońce podpiekające plecy, kiedy wyszedł się ogrzać... Nostalgia przywołana wspomnieniami ścisnęła jeszcze bardziej jego serce.
     – Szkoda, byłbym skłonny sam podjąć ten temat z Avii... Ale rozumiem, nie jestem potrzebny. – Zamknął usta, wracając powoli do swojego typowego stanu. Niepotrzebnie wzbudzał w nim ochotę.
     Podrapał nadgarstek lewej ręki, tkwiąc w miejscu jak debil. A powinien po prostu odejść, rozpłynąć się w powietrzu, wrócić do infirmerii, znów porządkować kolejne gabloty z medycznymi specyfikami, bo tym głównie zajmowała się teraz Medyczka. Ale coś go powstrzymywało. Głupia nadzieja, że może Percy nie rzucał słów na wiatr, tylko może w pokręcony sposób chciał mu zaproponować wspólną podróż, dla lepszego samopoczucia ich obu.
     DEBIL!
     – Nie, źle… mnie… ja. – Palnął się otwartą dłonią w czoło na co syknął z bólu. Ten siniak był uciążliwy! Znowu go pomasował. Wziął głęboki oddech patrząc na niego zachęcająco. – Chętnie skorzystałbym z Twojego towarzystwa. Sam nad morzem nie byłem, nie wiem czy może mnie tam coś zeżreć ani czego nie dotykać. – Przyznał obejmując go za ramiona, wskazał ruchem dłoni drogę do skrzydła medycznego. Jak się zaraz nie posmaruje to mu róg wyrośnie. – Nie zrozum mnie źle, ostatnio mnie bardzo namiętnie unikasz i jak rozumiem tak, trochę strzeliłem głupio pomysłem. Przy czym zapraszam jeżeli tylko nie wywoła to w Tobie dyskomfortu. – Przed przekroczeniem progu labu złapał go jeszcze delikatnie za dłoń.
     – I dziękuje za przeprosiny. Nie były potrzebne ale dziękuję. Jestem spokojniejszy o Ciebie. – Uśmiechnął się delikatnie przez chwilę masując mu kłykcie, puścił go dopiero słysząc kroki Medyczki, która właśnie szła do drzwi zwabiona rozmową.
     Miks sprzecznych uczuć nie pozwolił mu się ożywić na gwałtowną zmianę narracji Smoka. Zmarszczył jedynie brwi, kiedy ten znowu zapomniał o siniaku na czole. Z jednej strony szczerze się cieszył, mógłby wreszcie zobaczyć Adriatyk, poczuć zapach i smak słonej wody, usłyszeć jak brzmi szum fal na żywo! Z drugiej, nadal miał sobie za złe przedłużającą się ciszę w stosunku do Percyvalema, tym bardziej gdy usłyszał fałszywą nutę w jego dotąd spokojnym głosie, podczas gdy o niej wspomniał. Z trzeciej, martwił się, że nie był jeszcze gotowy na "wyjście do ludzi", lecz gdzieś na dnie serca tlił się nieśmiało promyczek nadziei, że może w towarzystwie odpowiedniej osoby jednak okaże się co innego. Zmiana otoczenia też wydawała się być dobrym pomysłem, skoro baza, zwłaszcza część wspólna – salon z drzwiami na ogród – wzmagała pracę serca, zaburzała rytm oddechów.
     – Ja czułem, że były konieczne – wyznał, spuszczając wraz z rękami i wzrok.
     – Percy? – Avicia zmrużyła oczy na widok śliwki na niskim czole. – Co się stało?
     – Uderzył się – Vieri odpowiedział za niego. – Pójdę po maść.
     – Jest w-!
     – Tak, wiem, trzecia półka od góry w gablotce pod oknem, z lewej – krzyknął, znikając w cieniu.
     Spojrzał za nim gdy ten ponownie stracił zapał i złapał większy dystans do niego. Zmarszczył czoło zamykając na chwilę oczy, źle to wszystko poprowadził przez swoje nierozgarnięcie. Zdecydowanie źle. Miał tylko nadzieję, że nie zepsuł sobą wszystkich starań Avi.
     – Co się stało? – Padło ponowne pytanie ze strony Medyczki na które on przyłożył palce do czoła.
     – Uderzyłem się o Eadreda. – Wyjaśnił na co ona pokręciła głową, że nie o to jej chodziło chociaż zaraz spojrzała na niego pytająco.
     – Chciałeś powiedzieć “uderzyłem Eadreda”, a on Ci oddał? – Poprawiła go na co Smok pokręcił przecząco głową z lekkim uśmiechem na ustach.
     – Nie, nie. Uderzyłem W Eadreda, co najmniej trzy razy całym ciałem, dwa razy czołem. Później oberwałem jeszcze od niego drzwiami, długa historia. – Zapewnił zaglądając jej przez ramię w poszukiwaniu bruneta. – Wybacz, rozmawialiśmy chwilę. Jeżeli coś schrzaniłem możesz mnie uderzyć, tylko nie w czoło. – Zapewnił na co ona nabrała powietrza w płuca i obejrzała się za siebie zaaferowana stanem jej podopiecznego.
     – Mówiłam Ci żebyś dał mu czas. – Opierdoliła go szeptanym sykiem.
     – Przez przypadek na siebie wpadliśmy. Mówiłaś też, że mam go nie traktować jak powietrze! Co miałem zrobić jak sam do mnie się odezwał? – Również ściszył ton pochylając się nad nią by spojrzeć w jej ciskające piorunami oczy. Fuknęła na niego prostując się gdy wrócił mały pomocnik z maścią.
     – Dziękuję, zabieram całe opakowanie. – Skłonił się lekko przed nim Vierim odbierając od niego małe pudełko wypełnione maścią. – Wybacz, że Cię kłopotałem. – Wykonał delikatny gest dłonią od serca po czym chciał ich zostawić samych sobie i uciec spod gradu oskarżycielskich spojrzeń Medyczki czym prędzej.
     – To nie był… – Skrawek ogona zamajaczył już hen, hen, daleko. – …Kłopot.
     Vieri patrzył w ślad za Percym niepocieszony i markotny, Avicia zaś przyglądała się jemu, czuła na wszystkie zawiłości reakcji w mimice, kręcąc przy tym zrezygnowana głową. Role się odwróciły. Najpierw człowiek unikał Vesta, teraz Vesta unika człowieka, napędzali wzajemnie spiralę nieporozumień oraz animozji. Tragedia. Tyle godzin rozmów, narad, spotkań z Antoniem i co! I nic! Dowódca obchodził się z Vierim tak samo nieumiejętnie, jak z każdym innym człowiekiem przez pierwsze pół roku bycia na Ziemi.
     – Widzę, że coś cię gryzie, chcesz o tym pomówić? – zagaiła, ścisnąwszy z lekka ramię.
     – Może później – odparł, wyrwany z zamyślenia. Musiał sobie wszystko poukładać, żeby nie wysuwać pochopnych wniosków. Niektóre spostrzeżenia przychodziły z czasem.
     – Oczywiście. Ale wrócimy do tego jeszcze przed obiadem, hmm? Żeby lepiej się trawiło.
     Uśmiechnęli się do siebie ciepło, po czym wrócili do małego królestwa Medyczki.
     Stało się, jak zapowiedziała, do rozmowy na temat “pogodzenia” z Percyvalemem wrócili dobre pół godziny przed porą obiadową, akurat żeby wszystko na spokojnie przegadać. Jak od tygodnia, Vieri mówił, ona słuchała, a słuchając, powstrzymywała się ostatnimi podrywami silnej woli, żeby nie wyrazić na głos swojego zażenowania dla oratorskiej sztuki Smoka, gdy na horyzoncie majaczył “jego” człowiek. Eadredoza najwyraźniej postępowała, najgorsze było to że za bardzo nie było na nią lekarstwa. Medyczka poprzysięgła sobie w duchu, że weźmie przed posiłkiem swojego dowódcę na stronę i sama poprawi tego guza lub nawet dorobi mu drugiego, żeby było symetrycznie. Cóż za osioł! Obaj z Eadredem kiedyś ją wykończą.
     Jeżeli chodziło o samą propozycję wyjazdu, Avicia dosadnie stwierdziła, że jest to idea fenomenalna, zachęcała podopiecznego żeby skorzystał z okazji, tym bardziej iż nieprędko (o ile w ogóle) miałaby się znów nadarzyć. Wreszcie mógłby odciągnąć myśli od przykrych wydarzeń, mających miejsce w bazie i nie tylko, przekierować na coś (bo nie na Percy’ego, wątpiła by chłopak myślał o nim w kategoriach innych niż: miły dla oka, ale jednak kandydat na przyjaciela, przynajmniej na razie, bardzo życzyła mu żeby to było “na razie”) innego, nieważne czy będzie to ekscytacja na nieznane, czy po prostu: zadowolenie ze zmiany otoczenia. Liczył się sam fakt!
     Jak codziennie od zeszłego czwartku, powędrowali do kuchni, gdzie to Medyczka zajmowała się przygotowywaniem obiadu dla chłopaka, jak zawsze też – z jego zaangażowaną pomocą. Tym razem jednak przygotowali trzy porcje. Dla Vieriego, dla niej oraz dla Pana “Źle Mnie Zrozumiałeś”. Miała szczerą nadzieję, że gadzina przyjdzie, zwabiony zapachami i ogólnym harmidrem, który towarzyszył gotowaniu. Dziś w menu bardzo gęsty gulasz z bakłażanem, cukinią i zapiekaną cieciorką oraz kasza gryczana – bezmięsnie, bo jak zdradził mnich, tego akurat nie jadał.
     Vieri odebrał swoją starannie wymierzoną porcję i usiadł, typowo dla siebie, przy długim stole po turecku, po czym zaczął jeść.
     Większość przedpołudnia Percy spędził na zajmowaniu się czymkolwiek żeby tylko nie myślę o tym jakim jest idiotą, jak beznadziejnie się zachowuje, jak dziwny jest i inny, nie poznawał siebie. Ostatecznie, godzinę przeleżał z głową na biurku przechylając nią to w prawo to w lewo. Wiedział doskonale co Eadred by na to powiedział, że się zakochał. Ale nie! On miał po prostu… gwałtownie wzbierającą przy Vierim arytmię i nadciśnienie! I… i gorączkę! Oraz zawieszanie się będące skutkiem zmęczenia! Ot! Po prostu działo się to przy człowieku, PRZYPADEK.
     Do gabinetu dobiegł przyjemny zapach jedzenia. Był głodny, nie jadł nic jeszcze dzisiaj i nagle zaczął mlaskać zdając sobie z tego sprawę. Ktokolwiek cokolwiek gotował, miał nadzieję, że zrobił tego więcej! Wstając poprawił koszulę którą ubrał jak tylko skończyli sprzątać, pas radośnie zakołysał się przy jego kolanach, a spodnie ładnie opadły, ponownie przewiązane niżej na łydce. Zakołysał ogonem wychodząc i zamykając za sobą drzwi po czym podreptał do salonu zwabiony głodem. Sęk w tym, że przekraczając portal i nadziewając się na wzrok Medyczki, wyrażający więcej niż tysiąc słów, miał ochotę odwrócić się na pięcie i jednak głodować w samotności.
     – Chodź, chodź. Biedny pewnie nic dzisiaj nie jadłeś. – Zaświergotała tym, TYM, tonem który mroził krew w żyłach. Halo, za co.
     – Nie chcę wam przeszkadzać. – Uśmiechnął się pięknie oczami odnajdując przy stole Vieriego. Sprawdził go z duszą na ramieniu, bojąc się że zobaczy w nim strach albo poważny regres w samopoczuciu. Przez jedną tylko rozmowę z nim.
     Vieri odwrócił głowę, gdy tylko usłyszał głos Avii. Najpierw do niej, później za siebie, a napotykając wzrokiem Percy’ego, poczuł jak serce skacze mu do gardła. Nie wiedział co prawda o zamiarach Avii, ale czuł że coś się święci. Może powinni załatwić to między sobą, zacząć tamtą rozmowę od początku, udając że “wtedy” nie miało miejsca? Dokończył rzucie i przełknął wszystko, co zostało w buzi.
     – Tak po prawdzie, zrobiliśmy też porcję dla ciebie.
     – Zgadza się, mój drogi. Ale najpierw słówko na osobności – podszyty uprzejmością uśmiech, który tak naprawdę zwiastował nadchodzące piekło, pojawił się na pięknej twarzy kobiety. Nim zniknęli w przejściu, Avii zwróciła się do nieco przygarbionego nad talerzem chłopaka: – Jedz sobie w spokoju, zaraz dołączymy. Na zdrowie.
     Wyszli z pomieszczenia, a sekundę po tym, białowłosa dźgnęła wyprostowanym palcem miękki brzuch.
     – Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Z całym szacunkiem, Percy, ale co do cholery!? Jak mogłeś najpierw proponować mu wyjazd nad morze, a potem mówić, że w zasadzie to nie, nie widzisz powodu, żeby z tobą jechał! Przyznaj się lepiej, Eadred ci przydzwonił tak, że mózg ci wywróciło na drugą stronę, prawda? – Mówiła–wrzeszczała półgłosem w ich ojczystym języku.
     –Też mam takie wrażenie albo że mnie czymś specjalnie zaraził żeby mi mózg uszami wypłynął. – Mruknął spokojnie opierając się plecami o ścianę. – Źle się przy nim czuje, tracę głowę… – Uderzyła go tak mocno w potylicę, że aż echo przetoczyło się po korytarzu. Aż się złapał oburącz w miejscu uderzenia.
     – A to za co?! – Syknął mocno się masując.
     – Bo dureń z Ciebie! Jak się zauroczyłeś to nad tym panuj. Masz mu pomagać w podniesieniu się, a nie dobijać! Chłopak w ogóle nie jest Tobą zainteresowany! Masz pracować nad zaufaniem i nic więcej, trzymaj ręce przy sobie. Bierzesz go jutro nad to morze, jesteś kochanym wujkiem i zachowujesz się jak na materiał na autorytet przystało. Ma się czuć komfortowo i odpocząć. A spróbujesz tylko coś zepsuć…! – Podniosła znowu rękę na co on się skulił. Normalnie gorzej niż z Eadem! Jemu przynajmniej można było oddać. – Masz być jego oparciem, nic więcej Percy. Wróć do swojego generalskiego stylu bycia i mnie już nie denerwuj. – I tak to uderzyła, w ramię, po czym uśmiechnięta wróciła sprężystym krokiem do salonu, żeby i sobie nałożyć obiad.
     Percy natomiast został pod ścianą na trochę dłuższą chwilę. Patrzył ze zmarszczonymi brwiami za kobietą czując dziwne mrowienie w żołądku. Zawód? Nie umiał tego nazwać. Jeszcze raz pomasował głowę, poprawił włosy nadal spięte w wysoki kucyk po czym kręcąc głową z niedowierzaniem wrócił do salonu.
     To było… dziwnie nieprzyjemne.
     Dostając talerz do ręki odwrócił się w stronę stołu dłuższy moment wybierając miejsce, ostatecznie zajął to które zajmował zazwyczaj, u szczytu prostokątnego blatu, mając Vieriego po swojej prawej.
     – Dziękuję, że zostałem wzięty pod uwagę. – Uśmiechnął się do niego miło, natychmiast wziął sobie jej słowa do serca. Koniec odwalania, karcił się w myślach. – Czy… mógłbym jeszcze raz, spokojniej i bez guza na czole, zapytać Cię czy nie wybrałbyś się ze mną nad morze jutro?
     Kąciki warg drgnęły na pytanie, w ślad za nimi także ciemne brwi. Oderwał się od talerza, omiótł twarz Percyvalema szarymi tęczówkami. Emanowała opanowaniem, ale i przyjaznym nastawieniem. Uśmiech powiększył się.
     – Powiedz, jeżeli bym się zgodził, nie zabierzesz mnie tam na skrzydłach, prawda? Żadnego latania?
     Avii przysiadła się do nich ze swoją porcją, zajęła miejsce po lewej stronie, naprzeciw człowieka. Nieszablonowe pytanie wzbudziło w niej podejrzenia, kątem oka, nie przerywając posiłku, zerknęła na Smoka. Czekała.
     Vieri także.
     Pytanie sprawiło, że uśmiechnął się nieco szerzej wyobrażając sobie taką podróż. Trzy dni prosto, dwa dni w lewo.
     – Nie, nie. Absolutnie żadnego latania. To za długa trasa żebym leciał. Biorę motocykl. – Zapewnił, czekając dzielnie na dalsze pytania bądź werdykt.
     Przeniósł oczy na kobietę. Ta kiwnęła zachęcająco głową.
     – Dobrze. Wybiorę się z tobą nad morze jutro – powiedział na jednym wydechu, cały w skowronkach.
     Uroczy chłopak, przemknęło Medyczce przez głowę, ale strasznie łatwowierny. Ich mały skarb.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {30/03/24, 06:55 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 T1tq4ln
Środa, ⅔ dnia Vesta

       Cała procedura autoryzacji odbywała się na podstawie jego kodu genetycznego. Musiał wziąć ze sobą małe urządzenie, które po pobraniu odrobiny krwi włączy się, a on wrzuci je do wody żeby odnalazło cały sprzęt pływający swobodnie po Adriatyku. Po wielu miesiącach pracy i negocjacji udało im się postawić dodatkową elektrownię wodną dla statku-matki. Jedna funkcjonowała już od dawna na północy globu, potrzebna jednak była druga żeby w pełni satysfakcjonować społeczność Vesta. Nie wydzielała żadnych szkodliwych substancji, a woda potrzebna była do ruchu turbin oraz jako chłodziwo dla procesów energogennych.
       Kręcił się od rana dookoła swojego motoru wyposażając go w potrzebny sprzęt, pakując części, zabezpieczając urządzenie zapalające. Dodatkowo drobna apteczka żeby miał jak pobrać próbkę krwi, coś do przegryzienia na trasę która zajmie jemu - im - około godziny. Zapas mazi opłucnej, broń na wszelki wypadek. Nie miał tego dużo do wzięcia, a jednak cały czas znajdowało się coś co dopakowywał.
       Był w wybornym humorze, wyspany i świeży. Pogodzenie się z Eadredem poza podstawowymi korzyściami jakimi było posiadanie znowu przyjaciela na dobre i złe, przyniosło mu jeszcze możliwość położenia się w wygodnym łóżku na kilka godzin. Konstruktor nie oponował będąc wyspanym po nocy. On natomiast cierpiący na kanapie, przyjął zgodę niczym błogosławieństwo. Przespał kilka spokojnych godzin więc był pewien, że dzisiejszego dnia skołowanie go nie zaskoczy.
       Po zjedzonym śniadaniu Vieri pojawił się na podjeździe bazy gdzie czekał srebrny pojazd. Percy właśnie skończył powtarzać z Eadredem instrukcje obsługi, sam zaakceptował w panelu informacyjnym swój wyjazd i stawiając się o wyznaczonej dzień wcześniej godzinie na miejscu, poprawił swoją karmelową koszulę idealnie współgrającą z ciemnymi, czekoladowymi spodniami. Przewracając w palcach małą, pięciokątną blaszkę, zerknął w górę sprawdzając warunki atmosferyczne - było pięknie, ciepło i bezwietrznie.
       - Dzień dobry Vieri. - Przyłożył dłoń do piesi i się przed nim lekko ukłonił. Gdy stanął przed nim pokazał mu blaszkę, zaraz jego oczy kierując na swoją pierś gdzie znajdowała się identyczna.
       - Zbroja. Będziemy się poruszać ze średnią prędkością dwustu kilometrów na godzinę, mimo przedniej szyby wolałbym żebyś miał coś na sobie. - Wyjaśnił kładąc po tym dłoń na boku motoru z którego wyskoczył opływowy chełm. I jak chełm mu podał tak zbroję wolał zamontować sam, w tym momencie nastała delikatna konsternacja.
       - Moge Ci ją założyć? - Zapytał. Miał się ogarnąć, zrobi to! Będzie kulturalny i żadnego już dotykania go bez pozwolenia, pod wpływem emocji.
       - I jeszcze jedna kwestia. - Spojrzał na pojazd z szerokim siodełkiem. - Ze względu na moje skrzydła będziesz musiał siedzieć przede mną. Czy to będzie w porządku?
       W nocy Ri długo nie mógł zasnąć. Wiercił się. Zmieniał pozycję: z pleców na prawy bok, na lewy, na brzuch - jak nigdy wcześniej nie spał - zawijał się w kokon, to znowu rozciągał jak struna. Ręka pod poduszkę, pod policzek, nad głowę, wzdłuż ciała. Poduszka między nogi, nie, jednak nie, obok! Leżał w każdej możliwej kombinacji, a snu jak nie było, tak nie było. Reisefieber.
       Jego pierwszy raz nad morzem!
       Ekscytacja podróżą wypierała melaninę z krwi, dlatego nie odpoczywał, choć już godzina późna i czas najwyższy było spać. A on zamiast zacząć liczyć owce, marzył, potem znów się zamartwiał. I tak w kółko, aż nie wziął przygotowanych na podobne okoliczności środków nasennych oraz nie napił się świeżo parzonej melisy - na szczęście nikt nie przejął się jego nocną wyprawą do kuchni, Vesta zbyt zajęci byli pilnowaniem własnych spraw.
       Rano obudził się niewspółmiernie rześki do faktycznej ilości snu. Lecz któż by się tym przejmował! Wolał tak niż zarywać nockę na kolejne złe sny, które przewijały się od czasu do czasu, wyciskając z niego nieprzyjemnie zimny pot, przez co nie mógł się już później ogrzać, nawet pod ciężką, dobrze trzymającą ciepło kołdrą.
       Wyszedł na zewnątrz. Ponownie - biała koszulka z krótkim rękawem, jasnoniebieskie jeansy o prostych nogawkach, śnieżnobiałe skarpetki i najzwyklejsze w świecie trampki, również w kolorze śmietany. Włosom poświęcił tego ranka najwięcej uwagi. Wyszczotkował je dokładnie, przesuwając się od końcówek w górę, dzięki czemu stały się sypkie i łatwo je było zapleść w ciaśniejszy niż wczoraj warkocz. Z początku co prawda myślał, by upiąć je w wysoką kitkę, podobnie jak nosił się ostatnimi czasy Percy, zrezygnował tak szybko, jak szybko przypomniał sobie, że podróżować będą motocyklem, a więc zapewne i w kasku. (Kaskach? Nigdy nie zdarzyło mu się widzieć Vesta w kasku.)
       Dojrzał maszynę oraz dwójkę mężczyzn stojących przy niej. Zawahał się. Jednym z nich był nie kto inny jak Eadred.
       Od kiedy ze sobą znów rozmawiali? Kiedy to przeoczył? Pogodzili się? Przebiegł pobieżnie pamięcią przez ostatnie parę dni. Wczoraj słyszał, jak Ead prosił Percyvalema o włączenie wentylatora…? Czyżby to wczoraj puścili w niepamięć niesnaski?
       Avicia zapewniała go po stokroć, że jest tu bezpieczny, żę podobny incydent już nigdy się nie wydarzy, tak długo jak ona, Percy, Noah i reszta żyją, a i ze strony Konstruktora nie miał się czego obawiać - wciąż był w stosunku do niego zdystansowany, ale już nie wrogi. Mimo tego, ciało pamiętało. On pamiętał. Po karku przebiegł dreszcz, a on automatycznie napiął wszystkie mięśnie, jakby szykował się do ucieczki.
       Oddychaj Vieri, oddychaj - powtarzał sobie w głowie, nabierając w płuca powietrze.
       Eadred odszedł, kompletnie go ignorując, a z niego zszedł cały lęk. Mógł podejść, przywitać się, jak należało. Jak chciał.
       - Dzień dobry. - Niepewny uśmiech błądził gdzieś między łukiem warg. Znikł na dobre, zastąpiony zafascynowaniem, kiedy chłopak podążył oczami za tym, co pokazywał mu towarzysz dzisiejszej podróży.
       Odebrał od niego chełm z należytą dla przedmiotu pieczołowitością. W oczach iskrzyło mu żywe podeskcytowanie.
       - Tak, naturalnie, załóż mi ją, proszę. Tylko tak będziesz miał pewność, że wszystko jest w porządku, a i ja będę spokojniejszy, że niczego nie schrzanię. - Tym razem posłał mu delikatny uśmiech. Och, jakże on chciał już jechać! Czy mogli już ruszać!? Bardzo chciał! - Tak długo, jak tobie to nie przeszkadza, ja tym bardziej nie mam zastrzeżeń do siedzenia z przodu. W zasadzie, jest mi to obojętne.
       Czasami widywał tak synów z ojcami na rowerach, kiedy wracali ze szkoły do domów. Bardzo im wtedy zazdrościł. Jego tato roweru nigdy się nie dorobił, miał za to mały samochód, który służył mu od święta - przeważnie nie opuszczał miasteczka, jedynie w wyjątkowych sytuacjach, jak na przykład dodatkowa fucha pod koniec wakacji. Z czasem samochód stał się większym problemem niż pożytkiem, więc się go pozbył. Vieri jednak nie mógł sobie przypomnieć, na co przeznaczyli wtedy pieniądze z jego sprzedaży…
Dwukrotne potwierdzenie tego, że Vieri nie ma żadnych obiekcji do chwilowej bliskości sprawiły, że serce uderzyło mu nieco szybciej. Gdyby mógł, nie stał do niego twarzą, najpewniej by zmarszczył brwi i pomasował pierś. Może oni wszyscy mieli rację? A może ktoś znajdzie na to lek?
       Porzucił czarne myśli chwilowo tonąc w szarych oczach, z nich buchała pełnia szczęścia, gotowość na przygodę. Aż zarażał. Smok więc czym prędzej przystąpił do montażu zbroi, a gdy ta spoczęła na ludzkiej piersi, uderzył w nią delikatnie dwoma palcami inicjując rozruch. Nie minęła chwila gdy czarne drobinki zaczęły oblewać jego sylwetkę niczym pył po to by zaraz otulić ją w ciepłym i bezpiecznym kokonie. Drugi w kolejności był chełm z którym dla pewności też mu pomógł założyć po czym sadzając go na motorze, sam zaraz zajął miejsce za jego plecami.
       Maszyna cicho zawarczała gdy odpalił ją na interfejsie, zaraz zaczęła mruczeć wibrując, czekając na start podróży.
       Jego ciało pokryła złota łuska. Skrzydła mocniej schowane zabezpieczone były częściami specjalnej garderoby żeby na pewno się nie rozpostarły, złapał za kierownicę obserwując jak z sześciokątów wielkości dłoni staje mu przed oczami ściana - szyba ochronną która sięgała aż na jego plecy. Poruszanie się tym pojazdem niosło za sobą konieczność pół leżącej pozycji. Pomógł Vieriemu się odpowiednio ustawić po czym zaczął wytaczać się z terenu bazy, pilnując jeszcze podstawowych parametrów takich jak poziom paliwa czy ogólny stan techniczny. Eadred przygotował go do tej wyprawy w taki sposób żeby obyło się bez niespodzianek, mógł więc zacząć odpalać tryb wzniesienia i ruszać w drogę.
       -W chełmie zamontowany jest mikrofon, jeżeli będzie potrzebował się zatrzymać to mów. - Poprosił go, sprawdzając tym samym czy chłopak go słyszał.
       - Mhm! Dobrze. A jaki mniej więcej czas przewidujesz na jazdę? - On nie miał pojęcia nawet ile kilometrów dzieli ich od Morza Adriatyckiego. Geografia nie była jego mocną stroną.
       Powoli nabierając prędkości, ruszyli w drogę.
       - To będzie zależało do warunków po drodze ale myślę, że około godziny, może półtorej. - Zapewnił przypominając sobie jeszcze o jednym drobnym szczególe. Przerzucił ogon przez swoje udo po czym powoli go nim owinął w pasie. Ot, ostatnie zabezpieczenie dla jego spokojnych myśli. Prawda była taka, że nie jechał jeszcze z nikim kto by pojazdy nie ogarniał, wolał więc stosować wszystkie środki ostrożności gdy Vieri poczuje że pojazd zamiast jechać kołami po asfalcie sunie w powietrzu, a drogi stanowią dla niego tylko luźną sugestię.
       Droga na nawigacji wyświetlonej po prawej stronie ochronnej tarczy prowadziła ich częściowo przez teren którego ludzie nie używali do przemieszczania się. Raz wpadali w lasy, innym razem musieli przedostać się nad brzegiem jeziora. Ostatecznie samą Wenecję również musieli okrążyć drogą wodną. Oczywiście znaczna część trasy odbywała się po drogach szybkiego ruchu - który w mniemaniu tak jego jak i Eada był za wolny żeby nazywać je szybkimi.
       Przyspieszając o kolejne stopnie prędkości, maszyna przyjemnie pomrukiwała zyskując trakcję i przyczepność. Wyjazd za miasto pozwolił rozwinąć przyjemną prędkość ponad dwustu kilometrów na godzinę, tarcza ochronna nieco mocniej ich otuliła budując się bądź tracą w zależności od potrzeby. Ominięcie wielu korków odbyło się środkowym pasem zieleni, innym razem przekraczał barierki w ogóle nie respektując ludzkich przepisów ruchu drogowego czy przejmując się brakiem utwardzonego podłoża. Pojazd dostosowywał swoją wysokość w tak sprawny sposób, że byli cały czas na jednej wysokości, niezależnie od tego co działo się pod ich nogami.
       Realnie trasę pod Wenecję pokonał w czterdzieści siedem minut. Zatrzymując pojazd przed dokami w którymi wiele osób przesiadało się na pływające taksówki, gdzie znajdował się wielki parking tak dla turystów jak i chociażby pracowników tego pięknego miasta rozejrzał się za najlepszym zejściem do wody. Pozwolił też i sobie i swojemu pasażerowi chwilowo rozluźnić, zmienić pozycję i wyprostować plecy. Ciepły, morski wiatr połaskotał go po karku zmuszając do poprawienia włosów, zwinął je w niechlujny kok.
       - No to ostatni odcinek i jesteśmy na miejscu. - Poprawił rękawiczki, a czując jak Vieri na niego napiera odchylając się żeby na niego spojrzeć, coś czuł, że pod kaskiem kryła się mina nazywająca go mianem szaleńca.
       - To nie ma znaczenia jakie cząsteczki materii motor czuje pod sobą. Byleby to nie była pustka. W kosmos tym nie polecisz ale przez Wenecje się przebijesz. - Zapewnił klepiąc go po chełmie po czym napierając na niego piersią zmusił do przybrania poprzedniej, leżącej pozycji. Przełączył tarczę żeby okryła ich szczelnie niczym kokon, nie chciał się moczyć kropelkami wody które wzbije w powietrze napęd. Po sprawdzeniu szczelności stoczył się powoli do doków po to tylko żeby niczym boja czy kajak spaść bezpiecznie na taflę wody. Uderzyły w nich fale gdy on zmieniał jeszcze kilka ustawień po czym silnik ryknął dziko ponownie wprawiając ich w szaleńczy ruch. Bez żadnych przeszkód i bez konieczności baczenia na potencjalne ruchome niebezpieczeństwo, Percy pozwolił sobie docisnąć maszynę czerpiąc z jazdy czystą frajdę.
       W pięć minut motocykl wtoczył się na plażę na ostatniej wyspie dzielącej część kontynentalną od bezkresu morza.
       Całkowicie opustoszała plaża przywitała ich szumem fal i krzykiem mew. On gasząc silnik, stawiając maszynę tak żeby nie przeszkadzała ale i nie rzucała się w oczy, zszedł jako pierwszy przeciągając się. Ściągnął rękawiczki oraz zabezpieczenie na skrzydła, które zaraz zaczęły się wolno rozkładać ciesząc podmuchami bryzy. Jego oczy na dłużej utknęły na bezkresnym horyzoncie morskiej toni. Dopiero na ruch za plecami odwrócił głowę w stronę swojego pasażera, uśmiechnął się do niego delikatnie.
       - Wziąłem koc i coś do przegryzienia. Trochę mi to zajmie. - Oświadczył myśląc czy dodać, że to była bardziej inicjatywa Avii żeby nie wyjść na nadgorliwego. Powstrzymał się jednak dobierając do kieszeni motoru z których zaczął wyjmować rzeczy potrzebne jemu. Napatoczył się mu przy okazji pojemniczek z marchewkami więc wziął jedną do ust niczym papierosa, zdążył ugryźć kawałek gdy…
       Coś śmignęło mu przed twarzą i odebrało mu jedzenie, on zamarł. Wielkimi oczami rozejrzał się dookoła, przeciwnika i złodzieja marchewki nigdzie nie było! Odwrócił się dookoła własnej osi szukając co się stało, a nijak nie umiejąc tego przed sobą wyjaśnić, jego oczy spoczęły na Vierim.
       Szczery, niepohamowany śmiech wkomponował się w szmer rozbijających się o piaszczystą plażę fal. Nie mógł się powstrzymać. Ta konsternacja, ta mina! Aż w pewnym momencie musiał wytrzeć z kącików oczu napływające łzy.
       - Wybacz - zabełkotał i znowu zaniósł się chichotem. - Przepraszam, haha. Ha. Oj... Mój brzuch... - Objął się rękami w pasie i przygarbił, mięśnie rozbolały go na dobre. - Mewa. Zabrała. Ha! Haha! Zabrała- Hah. Zabrała ci-
       Odwrócił się na chwilę do Percyvalema tyłem, zakrywając swoją czerwoną twarz, musiał chwilę odetchnąć, bo inaczej Smok zostawi go na tej opuszczonej plaży i zwyrtnie do bazy bez niego.
       - To była tylko mewa. Przepraszam. Musisz na nie uważać z jedzeniem - wyjaśnił już spokojniej, ale wciąż z nieposkromionym uśmiechem zdradzającym, jak bardzo rozbawiła go ta sytuacja. - To zawodowe złodziejki.
       Perlisty śmiech na chwilę zbił go z pantałyku. Ponownie już w ostatnim czasie, coś załaskotało w żołądku wywołując przyjemną fale ciepła. Ta gdy tylko dotarła do jego oczu sprawiła, że ich wyraz stał się maślany, a na ustach rozciągnął się zachwycony uśmiech. Patrzył przez dłuższą chwilę na niego, jak się zanosi, nic nie potrafi złożyć w logiczną całość, jak go zaraża. Sam się zaśmiał, a gdy wreszcie padło to słowo, “mewa”, rozejrzał się jeszcze raz dookoła.
       - W sensie co? Ptak? - Zapytał, znając się na faunie i florze Ziemskiej równie wspaniale co na fizyce kwantowej generatora głównego, czyli wcale. - Czekaj. - Zgłupiał. - Chcesz mi powiedzieć, że ten ptak na mnie spikował żeby zabrać mi marchewkę? I tak za każdym razem? - Dotarło na co parsknął szczerym śmiechem. Następnym razem wepchnie cały słupek do buzi i jeszcze osłoni się skrzydłami żeby na pewno wygrać starcie. Ba! Zrobi to od razu. Wziął pudełko do rąk i rozglądając się czujnie, otworzył pokrywkę wydobywając marchewkę. Och jakie zamieszanie tym wzbudził w okolicznym stanie. Aż go dreszcz przeszedł gdy chmara białych skrzydeł zaczęła wirować coraz wyżej i wyżej. Wcisnął cały słupek w buzię z idiotyczną miną i schował pudełko. Zrobił dwa kroki i schował się za Vierim obserwując jak harmider ptasiego życia wraca do typowych kłótni o naturalny posiłek.
       - Czy zeżrą też mnie? - Zapytał pochylając się nad jego uchem. - Pieczony Vesta podobno smakuje jak kurczak. - Szepnął do niego zaczepnie po czym wyprostował się i zrobił krok do tyłu. Miał go nie zaczepiać!!
       - Jak Cię napadną to krzycz, głośno. - Zachęcił biorąc torbę na ramię. - Ja idę się pomoczyć. - Oświadczył schodząc z małej wysepki trawy prosto w gorący piasek. Uszedł zaledwie krok nim się zatrzymał żeby spojrzeć w dół. Poruszył palcami zakopując się głębiej, zamrugał zdziwiony po czym przeszedł go przyjemny dreszcz, jakby po lodowatym doświadczeniu mógł przytulić coś ciepłego. Aż chciało się zrzucić rzeczy i poleżeć plackiem na słońcu.
       Zaśmiał się cicho pod nosem, dzień zapowiadał się pełen nowych i przyjemnych doświadczeń. Rzucił jedynie kontrolne spojrzenie na Vieriego, trochę z obawy o bycie niesłusznie posądzonym o ignorancję. Trzy lata na Ziemi, a on nawet swojego miasteczka nie znał, co dopiero podstawowych zjawisk dookoła.
       Kolejne zawahanie przyszło zdecydowanie szybciej niżeli by chciał. I tak już się delikatnie denerwował, a teraz. Aż go zamurowało gdy stopy znalazły się w ciepłej wodzie, otulone miarowymi falami, zapadające się w piasku. Dłuższą chwilę stał, z zamkniętymi oczami cieszył się bryzą na twarzy, to co go zdziwiło to posmak w ustach. Zamlaskał szybko, słone? Kompletnie nie rozumiał dlaczego wiatr miał słony smak skoro na kontynencie pachniał trawą.
       - No... tak. Mewa - ptak. Ten biały - wskazał na jednego z przedstawicieli gatunku, który akurat wylądował nieopodal motocyklu. Ciekawska istota podskoczyła bliżej pojazdu, dziabnęła dziobem o oponę. Odskoczyła. Musiała się zorientować, że koło nie stanowi smakołyku.
       Vieri właśnie zdał sobie sprawę, że Percy nie ogarnia. Znaczy, zrozumiałe. To on niesłusznie założył, że "mewa" to oczywista oczywistość. Vesta przybyli z kosmosu! W wielu przypadkach po raz pierwszy mieli do czynienia z rzeczami, które dla ludzi stanowiły szarą codzienność; ze zwierzętami, na które oni jako pierwotni mieszkańcy Ziemi nie zwracali większej uwagi, dopóki te im nie przeszkadzały, nie wchodziły w drogę, nie wzbudzały szewskiej pasji. Byli jak dzieci uczące się świata.
       - Nie... niekoniecznie tak... - zakłopotał się, ale nie powstrzymało to ust w wygięciu się w głęboki łuk. - Mogą tak czasami zrobić. Dlatego musisz być czujny.
       Obserwował z fascynacją co też wyrabia jego towarzysz, a wyglądał przy tym jak rodzic gdy jego pociecha wpadnie na szalony pomysł. Na widok skrojonej w idealnych proporcjach szerokości do długości marchewki, wśród mew ponownie wybuchło poruszenie. Ich ogłuszający płacz zapanował nad plażą. Daj, daj, daj! Daj! Daj, daj! Krążyły, łypały okazji, by spikować i starym sposobem odebrać intruzom wszystko, co znalazło się w drodze do ust. Tym razem jednak przyszło obejść im się smakiem. Osłonięty swoimi ogromnymi skrzydłami, Percy wygrał tę rundę (Oszust! - wrzeszczało stado) i schrupał zwycięzko warzywo, głośno żując.
       - Brawo - zaklaskał rozbawiony Ri, ręce miał wreszcie wolne, bo kask odłożył bezpiecznie na siodełko.
       Na wibracje dobywające się z głębi głosu Vesta aż załaskotało go w brzuchu. Czemu się do niego tak zakradł, zbliżył! Czuł jego ciepły oddech na płatku ucha, gdy szeptał. Złapał się za nie, zaskoczony. Piekło! Jak i policzki! Całe szczęście stali teraz do siebie plecami, Smok nijak nie mógł zobaczyć jego twarzy, na której malowało się... No właśnie, co takiego? Potarł ucho dwoma palcami, rozmasował je. Było to zarazem przyjemne i dziwne doświadczenie, ale na razie mu starczy!
       - M-mhm! - ni to mruknął, ni jęknął, jeszcze trochę się dotykając. Nie zaatakują go, dopóki nie będzie sięgał po jedzenie, a tak czy siak nie był głodny. Jeszcze nie.
       Kiedy mężczyzna się odsunął, Vieri w końcu mógł wrócić do zachwycania się wszystkim, co go otaczało. Ciepły piasek, słonawy zapach wody niesiony przez łagodne podmuchy, blask pofałdowanej turkusowo-patynowej powierzchni Adriatyku, która błyskała odbiciem promieni słońca piękniej niż diamentowy czy perłowy żyrandol w sali balowej. Morze oczarowywało, rozciągając się szeroko od prawej do lewej, dotykało nieba, odznaczając się wyraźną, ciemniejszą linią na horyzoncie. Było piękniejsze, niż człowiek mógłby wyśnić.
       Białe skarpetki w buty, buty zaś w piasek przy motorze. Vieri aż westchnął z przyjemności. Wierzchnia część plaży była ciepła, gorąca, pod spodem natomiast mięsista i chłodna, przesiąknięta wilgocią otaczającej ją zewsząd wody. Podwinął nogawki spodni, by ich przypadkiem nie zamoczyć, jeżeli fala podejdzie za blisko nóg, po czym usiadł na rozłożonym przedtem kocu, blisko brzegu. Zamknął oczy i otworzył się na nowe doznania sensoryczne, oddychając głęboko. Stopy zakopał w mokrym piachu, palce u rąk w tym bardziej sypkim i luźnym. Oprócz drobnych ziarenek poczuł również oszlifowane przezeń większe kamyczki, szkiełka, a także chropowatą strukturę muszli. Wygrzebał ją z ziemi, zaintrygowany, a kładąc na otwartej dłoni, palcem oczyścił ją z wszystkiego, co ją oblepiało. Była nieduża, lecz długa, kręciła się jak świderek.
       Vieri rozłożył się z kocem, a on zaczął bawić się z kluczem rozruchowym. Wychodząc z wody klapnął sobie wygodnie na piasek, rozstawiając skrzydła na ich maksymalną szerokość żeby grzały się w naturalnych promieniach słońca. Rozłożył wszystkie potrzebne rzeczy, włączył interfejs i zajął się sobą. Z pieczołowitą starannością wpisywał kolejne kody aktywacyjne, ostatecznie wziął do ręki małą igłę i nakłuwając palec wskazujący cierpliwie czekał aż na skórze zbierze się duża kropla chabrowej krwi. Później jeszcze trzykrotnie powtórzył tą konkretną czynność, za każdym razem pozwalając żeby urządzenie wsiąknęło posokę i wyświetliło zaakceptowane ustawienia wstępne.
       Cała procedura zajęła około godziny zanim była gotowa. Gdy to nastąpiło on podniósł głowę czując jak łuski na całym ciele pojawiają się i znikają pod wpływem przyjemnego dreszczu. Było mu tak miło ciepło, dawno nie miał okazji czerpać z korzyści włoskiego słońca. Rozebrał się zostając w dopasowanym podkoszulku w kremowym kolorze, z odkrytymi ramionami i materiałem pochodzącym za obojczyki. Jasne oczy przemknęły po najbliższym otoczeniu w poszukiwaniu bruneta, gdy dostrzegł jego sylwetkę wylegującą się cały czas w jednym miejscu, poruszył z głośnym łoskotem błoną skrzydeł unosząc się powoli nad ziemię. Nie chciał rzucać żeby czegoś nie uszkodzić, wyleciał kawałek nad wodę i ostrożnie zanurzając urządzenie czekał cierpliwie aż zapalą się na nim wszystkie diody, aż samo odpłynie mu z rąk. Wisząc nadal nad falami połączył się ze statkiem-matką i czekając na rozruch elektrowni przyglądał się ciemnej toni. Zamrugał zaciekawiony, coś się poruszyło. Nachylił się niżej, dziwna wielka ryba o ostrym nosie, która podpłynęła tak blisko krawędzi z powietrzem, że jej trójkątna płetwa zaczęła przecinać taflę. Ryba - chyba, bo ryby żyły w wodzie, to wiedział - leniwie zaczęła pływać dookoła niego sprawiając, że on z zaciekawieniem wodził za nią oczami. Jeden obrót dookoła własnej osi, drugi. Ryby były już dwie. Bardzo kusiło go ich dotknąć, włożył dłoń do wody, a stworzenia zaskakując go całkowicie, rzuciły się w ataku na jego palce. Zdążył podlecieć wyżej, cofnąć dłoń którą natychmiast przytulił do piersi trzymając drugą kończyną. Fuknął zdziwiony.
       - Okej, duże ryby to złe ryby. - Kiwnął głową jakby sobie to zapisał w pamięci po czym w uchu zabrzęczał mu komunikat, że rozruch rozpoczyna się. Mógł wrócić na brzeg i odczekać jeszcze chwilę w razie pojawienia się jakiś problemów do rozwiązania na już.
       Wylądował niedaleko koca, tak żeby nie wpakować Vieriego w chmure piasku którą wywołały jego skrzydła. Te luźno złożone zaczęły kreślić linię na piasku, a on podchodząc do koca usiadł na wolnej przestrzeni ściągając jeszcze z siebie koszulkę. Cóż, skoro musiał poczekać mógł się powygrzewać! Wyciągnął buzie w stronę światła, odwrócił ręce wierzchem ku górze i zamknął oczy.
       - Śpisz? - Szepnął, a słysząc cichy, zaprzeczający pomruk zmarszczył nos. - Czy wszystkie duże ryby mają wredny charakter? Czy tylko te tutaj? - Zapytał zaciekawiony, chciałby je też w swojej głowie nazwać. Może Vieri mu pomoże.
       - Hmm? Jakie ryby? - Od pół godziny leżał na wznak, z rękoma wygodnie ułożonymi za głową. Otworzył jedno oko, by zerknąć nim w bok, skąd wcześniej dobiegł go głos Smoka. Oślepiony promieniami bardzo pokwaśniał na twarzy. Dźwignął się na przedramionach, odwrócił głowę, mocno mrużąc powieki. I na dłuższy czas zastygł w bezruchu.
       Percyvalem!
       Jeszcze nigdy w życiu nie widział tak cudnie wyrzeźbionego torsu, nawet na starożytnych rzeźbach (czy raczej ich zdjęciach w podręcznikach bądź historyczno-artystycznych atlasach) - nie żeby zwracał na te elementy sztuki szczególną uwagę, nie, zwyczajnie, miał je gdzieś tam w pamięci, kojarzył. Zsunął się gładko okiem po piersi, śledził wybrzuszenia wyraźnie zarysowanych mięśni prostych brzucha, a potem... Potem! Odkrył zaskoczony, że Vesta nigdzie nie miał... Pępka!
       Głowa sama przekrzywiła się w bok, jak u psa który usłyszał dźwięk o wyższej częstotliwości. A potem zorientował się, że się gapi, strasznie niegrzecznie!
       - Nie masz- Nie. Ale, jak? Co? - Przygryzł wargę. - Przepraszam, wybiłem się z myśli. Wybacz mi, że spytam, ale - ciężar ciała przeniósł z rąk z powrotem na kręgosłup, usiadł po turecku - nie macie pępków? Znaczy... jako Vesta. Dlaczego? Czy są w innym miejscu?
       Promienie słońca przyjemnie grzały jego ciało, na którym co jakiś czas, w różnych miejscach, pojawiały się placki złotych łusek. Takie traktowanie również pomagało ogólnej ich wytrzymałości i dobrej kondycji dlatego pozwalał żeby jego ciało wyglądało niczym burza motylich skrzydeł. Przy tym uważnie słuchał ruchów kompana.
       - Takie duże, chyba szare? I pływały z takim tym... Na plecach wystającym z wody. W kształcie trójkąta. - Złożył dłonie w odpowiedni kształt zaraz oglądając się na niego, na bardzo dziwne zachowanie, głęboką ciszę przerwaną głębokim wdechem, a później pytanie. Lekko się wystraszył, że coś się złego działo, zmarszczył brwi, spojrzał na siebie i na niego, znowu ja siebie.
       - Czy mam się ubrać? Nie powinienem w takim miejscu się rozbierać? - Zapytał, w ogóle o tym wcześniej nie pomyślał! Może ludzie tak nie chodzili w miejscach publicznych?! Co jak właśnie go potężnie uraził?! A później padło to pytanie na które jego brwi jeszcze mocniej się zmarszczyły.
       - Musisz proszę doprecyzować pytanie. Czy to część ciała? - Uśmiechnął się przepraszająco. Od takich rozmów był Eadred albo Avicia! On co najwyżej mógł przedstawić raport o rozmieszczeniu czujników w mieście. O ludziach nie wiedział praktycznie nic, tyle ile docierało do niego plotek z bazy czy wiedza wyciągnięta z rozmów z Antoniem.
       - Nie, nie. Nie musisz. No chyba że chcesz! Och- cóż- znaczy- - plątał się jeszcze bardziej! Nabrał powietrza i wypuścił je bezgłośnie. - To nic złego. Jeżeli tak wolisz, możesz zostać bez koszuli.
Zastanawiał się gorączkowo, jak wytłumaczyć mu o co chodziło bez dotykania. W końcu - z niemałym zażenowaniem, które przydeptywała wrodzona ciekawość świata - złapał palcami za koszulkę na wysokości mostka, a wyciągnąwszy ją jednym ruchem z jeansów, poprawił się na kocu, przysiadając łydki. Słońce ogrzewało go od godziny, chyba nie zaszkodzi posiedzieć w jego blasku bez górnej części garderoby?... Nie, nie. Bez przesady. Po prostu pokaże mu o co chodzi, przy nim zbyt się wstydził swojej wątłej postury. Wyprostował tułów, dźwignął koszulę na wysokość piersi, ukazując błękitnym, zainteresowanym oczom dziurę w brzuchu.
       - No, tak. Pępek. U ciebie nie ma go w tym miejscu, co u mnie - zauważył. Brawo, Vieri, brawo, aleś ty inteligentny! - Czy jest gdzieś indziej czy po prostu go nie macie? - Czym prędzej zakończył demonstrację.
       - Och… - Zamrugał zdziwiony widząc małą dziurkę w brzuchu. - A do czego to służy? Może jest w innym miejscu…[/b][/color]
       - W sumie… nie ma żadnej funkcji - Vieri dotknął w zamyśleniu podbródka. - To taka blizna, która zostaje po pępowinie. Przy narodzinach odcina się ją dziecku i z czasem ona zasycha i odpada.
       “Percy. Jesteś szlachcicem. Wywodzisz się ze starego rodu, którego członkowie z pokolenia na pokolenie stanowili przykład, zmieniali bieg historii, walczyli dla dobra społeczności. Na Wielką Boginię, przestań się tak na niego gapić! Przestań wodzić wzrokiem za jego rękami! Owszem, macie właśnie dziwny temat ale dlaczego sam przed sobą przyznajesz, że CHCESZ żeby on Ci to COŚ pokazał?! Miałeś się opanować, miałeś być Generałem! A nie wystawiać jęzor na kawałek… och… skóra wygląda tak przyjemnie miękko.”
       Koszulka odsłaniająca kawałek brzucha sprawiła, że jak do tej pory dzielnie walczył ze sobą żeby się nie gapić jak sroka w gnat tak ta jedna czynność zburzyła wszelkie jego starania. Szczupła sylwetka która uchyliła rąbka tajemniczy przed jego oczami była… piękna! Nie miał zarysowanych wyraźnie mięśni, był szczupły, wyglądał doskonale. Tak inaczej, mniej surowo, eterycznie. Do tego jasna skóra przypominająca marmur, kusiła go “dotknij mnie”. Bałby się jednak naruszyć, spłoszyć tak niesamowitą, egzotyczną urodę. Był tak cudowny, nie umiał od niego oderwać spojrzenia. Przynajmniej nie umiałby gdyby nie kontynuowali dziwnego tematu.
       Zamrugał jak żaba słuchając go, próbując sobie to wyobrazić po czym nagle, zaskoczył.
       - Okej, chyba wiem o co chodzi. Popraw mnie jeżeli się mylę ale wy rodzicie się, prawda? - Zapytał, jedno kiwnięcie głową wystarczyło. - My się wykluwamy z jajek. Dlatego nie mamy tego elementu ciała. - Wyjaśnił dumny z siebie, że skojarzył fakty. Ich rodzime gatunki też dzieliły się na takie które dzieci po prostu rodziły, znali ten proces ze swojej biologii, rozmnażały się tak mniej rozwinięte gatunki.
       - Co? No nie mów, ale jak to z jajek? - Przez oczy przetoczyły się iskierki intrygi. Ani się obejrzał, a już siedział blisko pochylony i dotykał jego umięśnionego, szorstkiego ramienia. - Jak jaszczurki? Ile trwa ten… proces? Jak to się odbywa?
       Odpłynął. Stracił połączenie z mózgiem. Gdyby zdał sobie wcześniej sprawę z tego, że właśnie zadał mu pytanie o życie seksualne jego gatunku, zapadłby się natychmiast pod ziemię. Ale teraz, teraz był po prostu absolutnie zaaferowany. I natychmiast potrzebował odpowiedzi!
       - Vieri… - Parsknął śmiechem na widok tego jego zaaferowania, na to gwałtowne wzburzenie osoby, która natychmiast potrzebowała odpowiedzi. Pokręcił głową z niedowierzaniem, przeniósł ciężar ciała na jedno ramię kładąc się na boku, nie stracił jego ręki skoro chciał go dotykać, szkoda jedynie, że był taki chłodny.
       - Nie mam pojęcia co to jaszczurka. Chociaż Antonio tak na nas mówi więc chyba? O ile to jest tożsame słów z “gad” i “paskudny jaszczur”. - Poprawił się, precyzując bardziej o co mu chodzi. - To oczywiście nie problem ale czy naprawdę chcesz teraz rozmawiać o naszym rozmnażaniu? Ogólnie tak, wykluwamy się z jajek w przeciągu sześciu miesięcy. Przy czym jak pewnie zauważyłeś, moja doba jest dwukrotnie dłuższa od Twojej, więc na ludzkie to będzie pełen rok. Mały Vesta jest samodzielny zaraz po wykluciu, chodzi mi o to, że sam chodzi i przyjmuje stałe pokarmy, o! I poluje na ogony rodziców. Dojrzałość seksualną osiągamy dopiero po dwudziestym piątym roku życia, a ja mam lat trzydzieści. Coś uszczegółowić? - Zapytał z szerokim uśmiechem. Jeszcze nikomu nigdy - a przynajmniej on nigdy nie doświadczył - przy nim tak oczy nie świeciły. Nie umiał się napatrzeć na jego zaciekawienie, na czyste zainteresowanie nieznanym. Był… uroczy. Podparł głowę na ramieniu patrząc na niego z nieukrywaną lubością.
       - Wybacz! Nie pomyślałem! - jęknął potępieńczo, do reszty rozbawiony własną głupotą. - Ale już będę uważać, obiecuję!
Chłonął wszystko, co mówił lepiej niż gąbka, jakby temat wcale nie obracał się wokół sfery intymnej, jakby Vesta byli zaledwie bohaterami kolejnego odcinka programu przyrodniczego, który Vieri namiętnie śledził. Wbijał oczy w te rozmówcy, chyba tylko dlatego, by lepiej się skupić (wcale a wcale oczy nie zsuwały się niżej, gdy Percy się poruszył!). Na wzmiankę o różnicy w postrzeganiu doby, pokiwał energicznie. Tak! Zauważył! Ani na sekundę w nich nie zwątpił, nie wyzywał w myślach od ignorantów nieszanujących praw zegara biologicznego! Co to, to nie.
       Nagle rozszerzyły mu się źrenice, palce jakoś tak same zacisnęły się szczelniej na ręce kosmity, a Ri… ponownie stracił oddech. Mózg pracował, przetwarzał kolejne dźwięki, wyłuskując nietuzinkowe słowa. “Dojrzałość seksualna”. “Dwadzieścia pięć lat”. “Ja mam lat trzydzieści”. Rozbite na czynniki pierwsze zdanie popłynęło impulsem do serca, te rozpoczęło masową produkcję krwi, w tym samym momencie naczynia krwionośne między prawym a lewym uchem rozszerzyły się, gotowe na świeżą dostawę. Zrobił się… buraczkowy!
       - Ach. No- no tak. Cieszę się. Bardzo się cieszę. Dobrze, że dojrzałeś płciowo. Znaczy, możesz się starać o potomstwo. To naprawdę super. Fantastycznie - paplał bez zająknięcia, niezdolny do powstrzymania się. Świadomość tego, jak bardzo w tym całym rozentuzjazmowaniu się do Vesta zbliżył (naprawdę blisko, już niemal dotykał mu łokcia piersią, wypięty pupą w stronę skraju koca, na którym jakimś cudem nadal siedzieli), uderzyła niespodziewanie. Kompletnie nokautując i tak przeciążony mózg. Klapnął odcięty na pośladki, gapiąc się z durnym uśmieszkiem w maślane oczy. Na ułamek sekundy spuścił wzrok, no i…! Dostrzegł w dziurze między udem a widowiskowym wcięciem w talii zarys smoczego ogona. Idealny pretekst do zmiany tematu prawda? - No, a powiedz mi, Percyvalem… co z waszymi ogonami? Zauważyłem, że każdy ma inny kształt. Twój jest… no cóż, jest długi i przypomina wachlarz. To… to takie… taka… ozdoba? O ile dobrze się orientuję, pochodzi ze stron “moich” przodków. Mniejsza! Ten od Avicii jest z kolei… no jest… - naprędce próbował przypomnieć sobie jego dokładny kształt - strzałkowaty? - Teraz on zaprezentował mu odpowiedni kształt za pomocą dłoni. - No i bliźniacy… Oni to w ogóle mają jakiś taki… groźniejszy. Podobny do tego Avicii, ale znacznie bardziej ostro zakończony, no i z podwójnymi ramionami strzałki. I… I… - Eadreda przemilczał, bo zbyt niekomfortowo się czuł, gdy o nim myślał, a co dopiero mówił. - I co z nimi?
       Ilość “Vierich” jaka przetoczyła się po tej rozmowie, sprawiła, że on w którymś momencie po prostu patrzył, przestał się odzywać na dłuższy moment, dał mu wszystko przetrawić siedząc z lekko uchylonymi ustami z podziwu dla takiej kolorowej osobowości. Podparty głową na ręce przyglądał się mu jak największemu cudowi na świecie widząc jak raz głupieje, za innym razem robi się czerwony jak burak - wtedy na chwilę się zmartwił - po to by zaraz zacząć się śmiać, pleść takie głupoty, że nawet on się na chwilę zrobił niebieski, słysząc gratulacje o swojej płodności. Ostatecznie parsknął śmiechem nie dowierzając tym wszystkim emocjom jakie się przez ten mały kocyk przelały.
       Podnosząc się usiadł po turecku, owinął się ogonem niczym kot po czym wziął go za obie dłonie ściskając go między swoimi palcami.
       - Czekaj, bo świrujesz. - Parsknął szczerze rozbawiony. To była najlepsza, najdziwniejsza rozmowa jaką odbył. Takiej szczerości w reakcjach chyba nigdy nie doświadczył. Nie wierzył w to i był nieco ogłupiały. Ale totalnie zakochany.
       - Po pierwsze, to nie fair że tylko Ty zadajesz pytania gdzie ja nadal nie uzyskałem odpowiedzi o ryby. - Spojrzał na niego z udawaną urazą. - A po drugie, po kolei. Pierwszy raz w życiu ktoś mi pogratulował płodności, dziękuję, nawzajem? Ile masz w ogóle lat? I czy to znaczy, że możesz mieć już jajko? Będzie miało Twoje oczy. - Jak głupawka to na całego, podchwycił to i poszedł z tym w długą.
       - Ogony to kolejna dłuższa historia do wyjaśnienia której padnie pewnie dziesięć kolejnych pytań. Więc najpierw Ty mi powiesz, o co chodzi z butami? Macie normalne stopy, po co je owijacie skórą zwierząt? Przecież to nie ma sensu. I jeszcze to co kobiety sobie robią. Wyglądając jakby palec zamiast wyrosnąć im z tyłu pięty wyrósł spod jej spodu żeby na pewno nie mogła chodzić! - Zapytał śmiertelnie poważnie. Cały czas trzymał go za ręce i patrzył głęboko w szare oczy.
       - No, masz rację - zaśmiał się. - Przepraszam jeszcze raz.
       Odwzajemnionych gratulacji na możliwość przedłużenia gatunku się nie spodziewał, dlatego zareagował jeszcze głośniejszym wybuchem chichotu, przy czym kręcił z niedowierzaniem głową. On świrował? Jeżeli tak, z pewnością go zaraził!
       - Ja jestem młodszy - zdradził z typowym dla siebie tajemniczym uśmiechem. - Ale żadnych jajek, proszę! Podobno wiesz, że ludzie się rodzą! A to nie takie proste, żeby dziecko zrobić! No bo- No! Nieważne! - skwitował, znów się śmiejąc.
       Buty? Cóż dziwnego było w butach? Vieri zmrużył jedno oko i opuścił na nie brew w ramach powątpienia.
       - Stopy przecież są delikatne. Łatwo zedrzeć z nich skórę, jeżeli dużo chodzisz. - Wyciągnął przed siebie jedną nogę, którą zaczął masować. Ścierpła mu. - Ciebie nie boli, kiedy chodzisz po kamieniach? Buty chronią stopy. Takie z odpowiednią podeszwą, czyli z… hmm.. jakby to wytłumaczyć. But składa się z podeszwy, czyli z takiego wzmocnionego tworzywa które przylega bezpośrednio do stopy, no i z materiału po bokach i na górze, przez który je wkładasz. Jeżeli masz odpowiednią podeszwę, będzie ci w nich wygodnie. Będziesz mógł przejść wiele kilometrów i nic nie będzie boleć, nie będzie otarć na skórze, przez które mogłyby się zrobić pęcherze czy odciski. A to o czym mówisz, co kobiety noszą, to akurat buty na obcasie. Ten “palec” to obcas. Taka dodatkowa podpórka, żeby podnieść stopę i przez to wydawać się wyższym, niż jest się w rzeczywistości. Dziewczyny to lubią. Nie wszystkie, ale dużo. A obcas może być różny. Albo szeroki, albo wąski. Takie buty z wąskim obcasem to szpilki. I szczerze mówiąc, nie wiem jak kobiety mogą realnie czuć się dobrze w takich butach. Nie żebym sam próbował! Po prostu wydaje mi się to strasznie niewygodne… - Skończył pocierać stopę kciukami. - To też nie do końca tak, że buty są ze skóry zwierząt. Teraz są przeważnie ze sztucznych materiałów. Są tańsze, w niektórych przypadkach wytrzymalsze. Ale nie znam się aż tak. Większość ludzi się nad tym nie zastanawia.
       Słuchał go uważnie dochodząc do jednego, jedynego słusznego! Wniosku. Ludzie byli kompletnie nie przystosowani do życia na swojej własnej planecie. Oni jako obcy lepiej odnajdywali się w środowisku i klimacie niżeli rodzimi mieszkańcy tego miejsca, zabawne.
       - Chcesz mi więc powiedzieć, że wasze stopy są nieprzystosowane do życia na waszej własnej planecie? - Zapytał z niedowierzaniem. Przewrócił się na plecy w jednym płynnym ruchu i podnosząc do góry stopy, zgiął i wyprostował palce, zaraz rozstawił je podobnie niczym w dłoniach. - Łuska sięga za pierwszy staw i się nie chowa, pazury wysuwane, palce mają możliwość rozstawienia się na boki. Jedyne czego nie lubię to chodzić za długo po asfalcie, nie daje oparcia. - Przyznał zaraz stawiając stopy w piasku, wygodnie się układając do ponownego leżenia. - Coś mi się wydaje, że na słońce też źle reagujecie? I hym… są tu inne pory roku? Jest jeszcze ta z śniegiem, zima. Planeta oferuje jeszcze jakieś atrakcje pogodowe? - Zapytał zaciekawiony zaraz jednak się reflektując. Nad jego brzuchem zawisnął ogon, obecnie przypominał gładki stożek, jednak pod wpływem ruchu mięśni pojawił się przymocowany wachlarz. Złożył się i zaraz ponownie rozstawił, jakby się tym bawił.
       - Nasze społeczeństwo dzieli się na klasy, które rozróżnić można właśnie kształtem ogona. Nie definiujemy w ten sposób przyszłości, jest to pewna pozostałość historyczna, która jest częścią kultury. Jak słusznie wymieniłeś, ja jestem Smokiem, Avi to Medyk - Rysował palcami w powietrzu odpowiednie kształty. - Bliźniacy to Skrytobójcy, jest jeszcze Noah - Obrońca oraz Eadred Konstruktor. W części przypadkach klasa odpowiada wykonywanemu zawodowi. Większość Smoków to wojskowi na przykład. Ale nikt nie robi problemów gdy Skrytobójca zostaje lekarzem albo Medyk podpina kabelki. - Zapewnił opuszczając ogon. - Czasami do czegoś służą, czasami nie. Bliźniakom pomagają balansować przy mocnych zwrotach, mnie pomaga mocno w powietrzu. Jestem też jedyną klasą latającą. Kolejna długa historia. - Zaśmiał się kładąc jedną rękę pod głową, drugą na piersi. Palcami tej drugiej zaczął obrysowywać łuski które pod wpływem nacisku wyskakiwały spod skóry. Czekał na odpowiedź i kolejne pytanie!
       Przy czym zaczynał robić się głodny.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {30/03/24, 07:21 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 N3FWO6N
Środa, ⅔ dnia Vesta

       Vieri nie nadążał z dodawaniem czegokolwiek do konwersacji! Wsłuchany w opowieść o kwestiach różnicujących wygląd kosmicznych ogonów, także drugiej stopie sprezentował odrobinę uwagi, masując podeszwę po całej długości, od pięty zaczynając.
       - Hm… powiedz mi, co z tymi rybami, a później wyjaśnisz, dlaczego jako jedyne Smoki mogą latać, jestem ciekaw. - Czy to sprawa odłamu ewolucji, czy jeszcze czegoś innego? A jeżeli tak - czego? - Tak, wróćmy na moment do ryb. Pytałeś, czy wszystkie duże są wredne? No to, hm, nie wiem. Są wredne? Zwierzęta raczej nie mają takich cech, tylko ludzie. Chociaż my przyzwyczailiśmy się już patrzeć na wszystko przez pryzmat własnych odczuć i doświadczeń. Na przykład jeżeli osioł - mniejszy koń, cztery kopyta, dłuższy tułów na którym możesz usiąść, szorstka sierść, szczotkowata grzywa, widziałeś takie zwierzę? - wróćmy, osioł nie chce iść za kimś, kto go prowadzi, bo wie że szlak jest zdradliwy i przez to niebezpieczny, człowiek denerwuje się, że go nie słucha, więc utarło się powiedzenie: uparty jak osioł. A przecież on w ogóle nie jest uparty! Człowiek przypisał mu taką cechę z lenistwa, bo łatwiej jest powiedzieć: zwierzak uparty i mnie nie słucha, zamiast poświęcić chwilę i pomyśleć: dlaczego tak się zachowuje? Ale o czym my to… a, tak, ryby. Dlaczego mówisz: wredne ryby? Co robiły? Widziałeś je tutaj, czy już wcześniej? I dlaczego akurat o to zapytałeś?
       Słuchając tego co mówi o zwierzętach, po tym jak z zainteresowaniem śledził jego twarz i sposób wyrażania się o tych istotach, zaczął do niego docierać sens wypowiedzi. Ponownie w żołądku lekko załaskotało. Vieri był idealnym przykładem szacunku z jakim oni starali się traktować swoje otoczenie. Najpewniej, wspaniale by się odnalazł w ich społeczeństwie. Jego oczy na chwilę zsunęły się na obiekt poprzedniej wymiany zdań. Skoro ich stopy były bez obuwia wrażliwe, w źle dobranym również, to czy on się aby na pewno dobrze czuł.
       - Bolą Cię nogi? - Zapytał dla pewności, z czystej troski. Wyciągnął rękę spod głowy i leżąc z przymkniętymi oczami, wyciągnął do góry palce dłoni leżących nadal na jego piersi. - Chętnie pomogę. - Odwrócił do niego twarz, mówił serio, chętnie pomasuje! W końcu był za niego odpowiedzialny, a to nie mogło być takie trudne!
Wracając do tematu zwierząt, ryb konretnie, jego oczy zmrużyły się gdy w głowie odtwarzał poszczególne wydarzenia przed tym jak te go zaatakowały.
       - Gdy wrzuciłem krążek autoryzacyjny do wody pojawiły się dwie duże ryby. A gdy włożyłem do wody rękę to próbowały mnie zaatakować. Stąd pytanie. - Konwersacja w ich wydaniu płynęła bardziej niczym wartki potok niżeli leniwa rzeka na nizinach. Chciał nieco uspokoić tempo, przestał przerzucać się między dwoma tematami. Przecież im się nie spieszyło!
       - A, nie. - Machnął niedbale ręką. - To tylko tak… przy okazji. Nie przejmuj się. Naprawdę, nic mi nie jest.
Ryby atakujące w wodzie? To raczej nieczęste, zwłaszcza na tej szerokości geograficznej. Przynajmniej tak się chłopakowi zdawało.
       - Chyba nie jestem w stanie odpowiedzieć, dlaczego. Może naruszyłeś ich terytorium? Albo są w okresie tarła i bardziej dbają o bezpieczeństwo? - Chociaż czy jakiekolwiek ryby zachowywałyby się tak przy powierzchni? Naprawdę był słabo doedukowany w tym zakresie. - Wiem, że nie tego się spodziewałeś, ale realnie nie wiem co powiedzieć, a nie chcę wprowadzać cię w błąd domysłami.
       - Nigdy bym nie śmiał wymagać od Ciebie pełnej wiedzy na wszystkie tematy. - Zapewnił uśmiechając się znowu do niego, pięknie i szczerze. - Sam wielu rzeczy nie rozumiem, nie są mi potrzebne do bieżącego funkcjonowania, są od nich inni specjaliści, ja mam swoje zadania. - Zapewnił podkreślając, że to było w pełni okej. Jeszcze raz zerknął na jego stopy po czym wrócił oczami na jego delikatnie czerwoną od temperatury twarz. Aż by się chciało zanurzyć nos w miękkim policzku…
       - Kwestia Smoków. - Kiwnął głową wracając do męczenia ich historii. - Nie wiem czy jako ludzie jesteście świadomi ale zanim jako rasa staliśmy się głównym drapieżnikiem dla Akum, one zaatakowały nasz świat. Byliśmy pogrążeni w wojnie domowej, kompletnie bezradni w starciu z nimi. Przetrzebiło nam wszystkie wielkie miasta, znaleźliśmy się bardzo szybko na skraju wymarcia. Tak przynajmniej mówią legendy. - Cmoknął, nie śmiał porównywać dwóch tak odległych wydarzeń, tak różnych w swej naturze chociaż sądził, że Akumy pokonały ich bardziej niż ludzi w pierwszej swojej fali. - Byliśmy bliscy żeby polegnąć gdy litość okazała nasza Wielka Bogini. Jej darem dla walczących Vesta byli przewodnicy niosący światło zniszczenia. Smoki. - Spojrzał na niego z uśmiechem. - Jesteśmy nieco inną klasą, rzeczywiście posiadamy zdolności wytwarzania impulsów zdolnych uśmiercić wszystko. Ale czy to prawda? Znając naszą Panią, wierzę w to jak każdy inny Vesta. - Wykonał płynny ruch, dłoń uniósł do swojego czoła, palcami skierowaną w stronę włosów po czym odwracając ją, pchnął powietrze w dół do brzucha. Po tym ponownie odłożył rękę pod głowę, tak było mu najwygodniej.
       - Czy ludzie mają Boginie? - Zapytał zaciekawiony.
       - Hmm… - wepchnął dolną wargę między zęby i przygryzł lekko w geście głębokiego zastanowienia. - W zależności od tego, w co wierzą - albo w co wierzyli kiedyś - mają lub nie. Chrześcijanie wyznają na przykład jedynego Boga, który istnieje w trzech postaciach. Muzułmanie, Żydzi, Prawosławni też mają swoich bogów. Buddyści i taoiści odrzucają koncepcję boga w ogóle. No i jeszcze ateiści, ale oni w ogóle nic nie wierzą, w żaden nadludzki byt… No ale tacy hinduiści mają wielu bogów, a wśród nich wiele kobiet i mężczyzn. Dalej… w początkach cywilizacji europejskiej również wierzono w bóstwa. Grecy mieli swoich, Rzymianie swoich, Słowianie swoich… Więc w zasadzie, wychodzi na to, że w zależności kogo spytasz, taką odpowiedź dostaniesz. Myślę że po pierwszym ataku wiele ludzi zwątpiło w istnienie czegokolwiek “wyżej”. - Rozłożył ręce. - Jaka jest wasza Bogini?
       Śledził jego słowa których, po raz pierwszy w tej rozmowie, w ogóle nie rozumiał. Przekręcił się na bok, podparł głowę na ręce i patrząc na niego badawczo próbował połączyć kropki w tym co mu prezentował. Tysiące różnych bogów, wyznań. Ludzie albo wierzyli albo nie, trochę go to przerosło na co zmarszczył brwi.
       - I Ci wszyscy Bogowie was odwiedzają? Musi być tłoczno. - Przyznał z niepewną miną po czym jeszcze raz przetrawił, spojrzał w jego oczy i zaskoczył. - Och, oni w ogóle was nie odwiedzają? - Uniósł wysoko brwi ogromnie zdziwiony. - To musi być… ciężkie. - Mruknął odwracając głowę w stronę morza, przykładając kciuk wolnej ręki do ust w geście zastanowienia. Chwilowo jego myśli odpłynęły w toń tysiąca pytań dlaczego ich Pani tak o nich dbała, czym zasadniczo była. Niejedni próbowali odkryć jej naturę ponosząc za każdym razem fiasko. Bardzo pilnowała swoich sekretów ryjąc kolejne głębokie znamienia w życiu poszczególnych jednostek czy całej społeczności, utwierdzając ich w wierze. Chociażby sam Vieri… rzucił na niego okiem widząc zmartwioną minę. Od razu się uśmiechnął.
       - Wybacz. - Zaśmiał się. - Nasza Pani jest przede wszystkim surowa. - Wrócił do tematu i oczami na jego sylwetkę. - Ale bardzo pomaga w ciężkich chwilach. Nie zawsze rozumiemy jej plan ale momenty w których utwierdza nas w pewnej słuszności są… - Aż go ciarki przeszły. - Dosadne. Wręcz bolesne. Mimo tego, że wszyscy gorliwie składamy jej honory, spotkania z nią raczej wolimy unikać. - Zaśmiał się, jakoś od razu mu się zimno zrobiło. - Pomaga podejmować decyzje ważne dla jednostek ale i całej społeczności. Jest w chwilach kryzysu, przełomu, na rozdrożach. Dużo osób miało z nią styczność bądź ze znakami od niej gdy ważyły się ich losy. Nie wtrąca się w wojne chociaż… - Oczy mu lekko błysnęły obserwując szare tęczówki. - Pomaga na swój sposób. Niedługo jej święto. - Wyjawił przez chwilę zastanawiając się jak w tym roku będzie to wyglądało w bazie. Ostatnim razem - sic. - przesiedzieli całe święto na wielkim ataku chodząc po kanałach ściekowych w poszukiwaniu wyjątkowo małych Jedynek. Tym razem, jakby mógł wybierać, wolałby jednak stosownie czcić jej osobę.
       - Może dla odmiany, powiedziałbyś mi coś o sobie? - Zagaił zmieniając temat. Podniósł się też i wędrując do motoru, wyciągnął torbę z jedzeniem którą mieli przygotowaną na drogę. Drugie śniadanie dla Vieriego, coś do przekąszenia dla nich obydwu. Po drodze mogliby stanąć nawet na jakiś wczesny obiad! Wrócił na koc siadając po turecku naprzeciwko Vieriego i z bardzo podejrzliwym wzrokiem rozejrzał się za mewami. Rozłożył skrzydła robiąc z nich mały parawan i dopiero otworzył jedno pudełko, z dwoma porcjami zapiekanych płatków owsianych z owocami i sosem waniliowym.
       - O, dla mnie też. - Zaskoczył się, jednak Avii nie była na niego aż tak zła.
       Vestaliańskie bóstwo przypominało starotestamentowego Boga. Surowe, acz dbające o swój lud. Nieingerujące, lecz niosące pomoc. Takie do którego mógłbyś zwrócić się w najcięższych chwilach swojego życia... Zaraz. Pytanie o niebiańskie nawiedzenie zbiło go z tropu.
       - To ona was...? - Oczy rozszerzyły mu się do takich rozmiarów, że wkrótce mogłyby wypaść z oczodołów.
       Niespotykane! Ale... jak? Czy ich Bogini była zwyczajnie pierwszym bytem, który oni wynieśli na piedestał? Albo rzeczywiście wiara nie byla kompletnie bezsensowną ideą, a Vesta odkryli po prostu "ziarno" jej prawdy? Któż to wie. Vieri był żądny wiedzy, chciałby posłuchać czegoś jeszcze na jej temat! Jak wygląda? Czy Percy już ją spotkał? Albo czy ktoś inny z oddziału? Czy była tu, na Ziemi, czy tylko w ich ojczyźnie? Dlaczego jest surowa? Jak składają jej cześć, jak wygląda jej święto? Czy są z nią związane jakieś legendy, opowieści? Czy!...
       Słuchał dalej, wpatrzony w swojego rozmówcę. Nawet nie zareagował, gdy fala niebezpiecznie zbliżyła się do koca.
       - O mnie?... - powtórzył głucho, kiedy Smok wrócił z drugim śniadaniem przygotowanym dla nich przez Medyczkę. - A co chciałbyś wiedzieć więcej niż zdążyłem ci powiedzieć przy pierwszym - nie, chwila, to było już drugie - spotkaniu?
       W dłoń chwycił łyżkę, otworzył wieczko pudełka z owsianką i zaczął zajadać. Na muszle i kraby, ależ mu się chciało!
       Na pytanie o Boginię jedynie poruszył znacząco brwiami, na razie wolał zostawić jej temat w spokoju. Skoro Vieri otrzymał jej błogosławieństwo, cholera wie czym takie wspominanie jej mogło skutkować. A on wolał na razie nie doznawać kolejnych zaszczytów.
       Zabrał się za owsiankę rozgryzając w pierwszej kolejności drobinki czekolady którą tak uwielbiał. Na jego pytanie zmrużył lekko oczy w nieco karcącym geście. Jak to co chciał wiedzieć? Wszystko! Tak naprawdę nie wiedział o nim nic. O nim. Nie o tym co łączyło go z vestaliańską bazą na Ziemi, o nim. Oblizał łyżeczkę po czym przyłożył ją do dolnej wargi.
       - Chciałbym wiedzieć… Jaką lubisz pogodę. I ulubiony smak lodów. Jak lubisz spędzać wolny czas. Jaki jest Twój ulubiony zapach. Chciałbym dowiedzieć się czegokolwiek, największej drobnostki. Daj się trochę poznać. - Patrzył na niego tak miękko, był w swoich słowach tak ciepły, tak szczerze zainteresowany. Niebieskie oczy badawczo biegały po całej twarzy rozmówcy chłonąc najmniejszą tylko reakcję. Miał nadzieję, że jego ciekawość zostanie zaspokojona.
       - To strasznie dużo pytań - zaśmiał się w głos, mimo że wewnętrznie był niesamowicie zakłopotany. Dlaczego AŻ tyle pytań? Czym sobie zasłużył? I dlaczego w ciągu całego życia pierwsza osoba, która naprawdę wykazywała jakąś czystą chęć poznania odpowiedzi na pytanie “kim jest Vieri”, okazała się być przybyszem z innego świata? Z innej galaktyki! Ironia losu. - Pomyślmy... Lubię kiedy jest ciepło i bezwietrznie, tak jak późną wiosną. Czasami lubię kiedy pada, ale w dużej mierze zależy to od mojego humoru tuż po obudzeniu albo od tego, co muszę… - posmutniał niespodziewanie. Już bardzo długo niczego nic nie musiał. Westchnął, zmuszając się do szerokiego uśmiechu. - Lody. Chyba lubię zwykłe waniliowe. Ale takie z prawdziwej wanilii. Dawno nie jadłem lodów... - zastukał palcami o prawy policzek. - Ostatni raz chyba... w zeszłym roku...? Albo jeszcze później. Nieczęsto mam okazję je jeść, bo- Hmm... Bo to deser...? I nie jest ci niezbędny w takiej codziennej diecie. Więc tak, lody tylko od czasu do czasu, od święta. Rzadko. Tak jak zresztą większość słodyczy.
       Przy okazji tych wyznań wyszło na jaw, że Avicia bardzo go rozpieszczała. Niekoniecznie konwencjonalnymi słodyczami, lecz słodkimi podwieczorkami, czy jak dzisiaj - drugim śniadaniem. Ani się obejrzał, a wyczyścił owsiankę do ostatniego okruszka i... było mu mało! Czekolada była wyborna.
       - Co tam dalej? Pytałeś o…?
       Zmarszczył lekko brwi na jego reakcję, na tą sztuczność która nagle się między nich wkradła. Nie rozumiał skąd się brała, dlaczego wspomnienie o tym “co musiał” robić tak go smuciło. Zasadniczo, nie był pewien jak wyglądało dotąd jego życie, co działo się za murami klasztornymi których on aż do ataku nie przekroczył. Wtedy było już za późno na obserwacje, życie w tym miejscu zostało zakłócone.
       - Czy dobrze rozumiem, że brakuje Ci obowiązków? - Zapytał. Skoro i tak go zasmucił, nie udało się mu ponownie wywołać uśmiechu w jego oczach, mógł spróbować przynajmniej dowiedzieć się co zmienić w dłuższym okresie czasu, żeby było mu lepiej. Dotknął delikatnie palcami wierzchu jego dłoni. - Pytałem jeszcze o czynności które sprawiają Ci przyjemność. - Uśmiechnął się zachęcająco. - Może damy radę nieco wypełnić Twój dzień?
       - Nie samych obowiązków - sprostował. Po chwili milczenia dodał: - Brakuje mi tego, jak żyłem przez ostatnie lata. Przyzwyczaiłem się już do wstawania skoro świt, zajmowania się moimi roślinami i zwierzętami. Cóż, wszystko zostało bezpowrotnie mi odebrane podczas tamtego ataku.
       Łzy zamajaczyły w kącikach skośnych oczu. Vieri chwycił Percyvalema za dłoń, zacisnął na niej mocniej palce, nie chciał psuć im przyjemnego południa swoją żałobą.
       - Przepraszam, to dla mnie wciąż trudne. - Pociągnął nosem, kierując twarz ku niebu. Odetchnął głęboko, racząc płuca morskim powietrzem. - Dobrze, wróćmy do twojego pytania. Co lubię robić - najbardziej to chyba lubiłem spędzać czas z kotkami w przyklasztornym ogrodzie. Siedzieliśmy w piątkę i razem wygrzewaliśmy się w ostatnich promieniach słońca. Po prostu byliśmy. Lubiłem też spacerować po okolicy, ale od kiedy Akumy zaczęły atakować miasteczko, musiałem z tego zrezygnować. To znaczy, w zasadzie zostałem do tego zmuszony. Było to zbyt niebezpieczne, bo nie było mnie przez długie godziny. Więc teraz szczególnie się cieszę, że mogłem z tobą tu przyjechać. Nie dość, że nie byłem nigdy nad morzem!... Sprawiłeś mi tym ogromną przyjemność, wiesz? Niesamowicie jest wreszcie je zobaczyć! Dodatkowo mogę wreszcie spędzić czas w otoczeniu natury. To dla mnie ważne. I za to dziękuję.
       Pełen ciepła uśmiech opromienił na nowo jego oblicze.
       - Teraz ty mi opowiedz, co Smok lubi robić, kiedy nie ma na głowie miliona obowiązków?
       - Spokojnie. Nie przepraszaj mnie. Otrzymasz tyle czasu ile będzie Ci potrzebne. - Zapewnił, już po raz kolejny, ciągle tylko przepraszał za to co nie było absolutnie jego winą. Był uroczy, a jednak serce się mu krajało na widok tak dużych ran na tej pięknej duszy. - Szlak górski prowadzi w górę za bazą. Jeżeli chcesz spacerować zawsze możesz iść w tamtą stronę. Akumy nie atakują obszaru poza miastem więc będziesz tam bezpieczny. - Zaproponował jako chwilowe rozwiązanie. A może znajdzie tam piękno którego szukał?
       Na kolejne pytanie zaśmiał się gorzko.
       - Nie miewam wolnego czasu. - Zażartował. Zaraz zamruczał w geście zastanowienia. - Na pewno znalazłem przyjemność w czytaniu waszej fantastyki. Idzie mi to w prawdzie powoli przez to, że czip napotyka czasami słowa których nie umie przetłumaczyć ale ogół historii jest niesamowity. Poza tym jestem tą wredną osobą, która trzyma oddział jako zgraną rodzinę. Często zdarzało mi się organizować wieczory gdzie spędzaliśmy razem czas, graliśmy w coś albo po prostu rozmawialiśmy. - Pokiwał głową, więcej grzechów nie pamiętał. - Mam dużo obowiązków niestety.
       Vieri pokiwał ze zrozumieniem głową, jednocześnie przerzucając sobie warkocz przez ramię. Leniwie zaczął go rozplatywać, kłos po kłosie. Teraz gdy już zjedli, nie musiał martwić się o włosy w buzi (nie do końca, bo od strony morza wiało - mimo wszystko, preferował je dziko wolne).
       Głupio spytał. Wiadomo że jako dowódca Percy będzie miał bardzo mało, o ile w ogóle, możliwości na zaczerpnięcie przysłowiowego oddechu. Dzisiaj też, wyjechał nad Adriatyk zmuszony czynnościami służbowymi, które zresztą zajęły mu sporo czasu! Ciekawe, kiedy zamierzał ruszać w drogę powrotną. Miał nadzieję, że niezbyt prędko. Świat chyba by się nie zawalił, gdyby... spędzili tu cały dzień. Zdawszy sobie sprawę z samolubnych, osobliwych zachcianek, serce odrobinę zmieniło wybijany rytm.
       - O, właśnie. Dobrze, że o tym wspomniałeś. Powiedz mi, jak to możliwe że Vesta w tak krótkim czasie opanowali tyle skomplikowanych języków? Wasza mowa wydaje się być oparta na zupełnie innych zasadach! Wszyscy macie wrodzoną zdolność przyspieszonej akwizycji języka czy coś wam pomaga? Zastanawiałem się nad tym, odkąd pewnego razu usłyszałem historię, że na szczycie ONZ wypowiadaliście się w ojczystej mowie każdego z delegatów! Jak to jest? Potraficie tylko mówić i czytać, czy pisać też? - po raz kolejny zasypał go lawiną pytań, aż kipiąc z ekscytacji. Paliczki wplótł w pasmo, które opadło bezwiednie na ramię, bawił się nim, to plótł na nim drobnego warkoczyka, to znowu je rozplątywał i obkręcał dookoła wskazującego palca.
       Hipnotyzującym zajęciem okazało się obserwowanie jak jedwabiście czarne włosy przemykają między palcami by bezwładnie dać porwać się w objęcia dzikich podmuchów bryzy. Jego oczy dłużej zatrzymały się na czynności którą Vieri wykonywał zastanawiając się jak powstaje w ogóle warkocz, nie umiałby go jednak odtworzyć bez praktyki. Dopiero po chwili zamrugał, wrócił w jego oczy. Pytanie uzasadnione, wielu to zastanawiało.
       Wyprostował się, złapał wszystkie włosy w kucyk i odwracając się do niego tyłem pokazał mu błysk szklanego okręgu wielkości dwóch palców przytwierdzony do podstawy czaszki.
       - Po naszym przybyciu zebrano grupę najlepszych Konstruktorów, którzy dla wszystkich Vesta działających w terenie stworzyli specjalne czipy w które wgrano każdy ludzki język. Podobne technologie stosujemy na każdej planecie na której stacjonujemy jednak trzeba łebskich umysłów do napisania odpowiednich programów odpowiadającym potrzebom danych dźwięków, które nachodzą na te zrozumiałe dla nas. Trochę to nam zajęło, początkowo posługiwaliśmy się tylko podstawowym angielskim. Później baza była rozszerzana aż objęła wszystkie języki, dialekty, nawet gwary. Czip działa na zasadzie bieżącego tłumaczenia w neuroprzekaźnikach w mózgu. Jest tak opracowany żebyśmy płynnie się porozumiewali i co zabawne, gdy się o tym nie myśli to mnie się wydaje, że mówię w vestaliańskim, a Ty mi tak samo odpowiadasz. Z czytaniem jest trochę trudniej, bo czip musi odwrócić dane słowo dla mózgu z języka czytanego na vestaliański, nie zajmuje to nie wiadomo jak długo ale nadal, nie czytam tak płynnie jak w ojczystym języku. Pisać nie umiemy wcale chyba, że ktoś się realnie nauczył waszych liter. - Wyjaśnił po czym dodał jeszcze. - Jednego języka nie rozumiemy. Anotnio umie… - Zastanowił się, gestykulując palcami, tworząc z nich figury. - Hym… poruszać dłońmi tak, że powstają słowa dla osób które te znaki rozumieją? Tego nasz mózg nie umie przetworzyć. Wiem, że istnieje jeszcze jeden język dźwięków stukanych. Tego też nie rozumiemy. - Wyjaśnił, miał nadzieję że zrozumiale. Czip był bardzo zaawansowanym urządzeniem podpiętym bezpośrednio do mózgu i działał jak bieżący tłumacz w oczach i uszach. Do dłoni niestety nie docierał więc przykładowo: jego podpis na wszystkich dokumentach był efektem pracy, nauki.
       - Umiesz jeszcze inaczej zaplatać włosy? - Zapytał całkowicie odbiegając od tematu. Spodobało mu się to co robił.
       Nachylił się bliżej, by dokładnie obejrzeć urządzenie, które tak bardzo ułatwiło Vesta funkcjonowanie obok przedstawicieli obcej im rasy. Ich możliwości z wysoce rozwiniętą technologią były niebywałe! Ludzie - przynajmniej na obecnym etapie rozwoju - mogliby jedynie śnić o czymś takim. Swoją drogą, ciekawe dlaczego do tej pory naukowcy nie połączyli sił z największymi umysłami przybyszów i nie stworzyli czegoś razem... A może podobne precedensy były regulowane wielostronicowymi zapisami traktatów, porozumień oraz ustaw? Na pewno. I na pewno znaleźli się tacy, którzy starali się znaleźć w nich lukę.
       - Niesamowite! I to wszystko dzięki temu krążkowi? Aż nie mogę sobie tego wyobrazić! - zachwycał się. - A, wiem o czym mówisz! O języku migowym i Morse'a. To są sztuczne języki, które stworzyliśmy na własne potrzeby. I nie martw się, stosunkowo niewiele osób w społeczeństwie jest w stanie je zrozumieć, mam wrażenie że jeszcze mniej osób wie jak się dzięki nim porozumiewać. Ale... może gdyby ktoś z was się ich nauczył, byłby w stanie napisać program, który umożliwiłby wam także zrozumienie gestów albo konkretnych sekwencji sygnałów?
       Chciał go jeszcze zapytać o to, czy w vestaliańskim istniały jakieś lokalne rozróżnienia, tak jak w przypadku ludzkich gwar. Nie zdążył.
       - Tak, tak. Nauczyłem się jeszcze w szkole, od koleżanek. Nie... nie miałem zbyt dobrych stosunków z męską częścią rówieśników. Mieli problem z zaakceptowaniem tego, jak bardzo się od nich różnię wyglądem i zachowaniem. Umiem zaplatać jeszcze trzy, może cztery rodzaje warkocza. Może... może mógłbym- Chciałbyś, żebym zaplótł ci włosy?
       - Nikt nie widział potrzeby żebyśmy je rozumieli, pewnie dlatego nikt o tym nie myślał. - Zapewnił wskazując mu jak sam podkreślił, że niewiele osób zna te języki, nie są potrzebne do ogólnej sprawnej komunikacji na szczeblach władzy.
       Słysząc jego złe wspomnienia ze szkoły zmarszczył brwi. Nie pierwszy raz słyszał, że ludzie - w tym przypadku dzieci - potrafili być naprawdę okrutni, brutalni. W tym dla rówieśników. Cóż, on również mieli taką historię za sobą, a w społeczeństwie nie było tak kolorowo jakby wszyscy chcieli. Takie konsekwencje budowania wspólnoty w której uważano - niesłusznie - że ktoś otrzymywał większe niż reszta ulgi. Debili nie brakowało, nie ważne w jakiej rasie.
       - Znam z autopsji. - Pokręcił głową z niedowierzaniem na wspomnienie swoich czasów szkolnych. Koszmar za koszmarem, codziennie nowy sposób gnębienia i to dlaczego? Bo skończeni idioci myśleli, że miał łatwiej. A musiał się starać dużo bardziej żeby zadowolić kładzione na nim oczekiwania.
       Na pytanie o włosach ożywił się. Spojrzał na niego badawczo, chciał upewnić się, że nie sprawi mu to dyskomfortu po czym bez zająknięcia, odwrócił się do niego tyłem rzucając wszystkie białe kosmyki do tyłu.
       - Bardzo chętnie! - Zapewnił, a ogon uderzył o ziemię z zadowolenia.
       - Przykro mi, naprawdę. Chciałbym żeby wszyscy się szanowali, ale to jak widać marzenie głupiego.
       Lśniące, biało-złote włosy przesypały się między chudymi palcami Vieriego. Wystarczyło po nich przejechać, by pod samym ruchem rozplątały się drobniejsze kołtuny, które zostawił po sobie wiatr oraz mgiełka słonej wody. W dotyku były podobne do tych należących do niego, z tą różnicą, że cechowała je nadzwyczajna puszystość i aksamitność. Opuszki mrowiły z przyjemności, a on z każdym kolejnym ruchem utwierdzał się w przekonaniu, że ma do czynienia z istotą nieziemską.
       Upewniwszy się, że każde pasmo jest należycie gładkie, podzielił całość na cztery równe części i przystąpił do zaplatania.
       - Opowiedz mi coś w twoim ojczystym języku, chciałbym go chwilę posłuchać - poprosił nieśmiało, gdy wprawił pierwsze, skrajnie prawe pasmo w ruch, krzyżując je nad sąsiednią częścią, a następnie przełożył pod kolejnym. Później do przedziwnego układu dołączyła się lewa strona, imitując ruchy prawej, lecz w odbiciu lustrzanym. Grubsze kosmyki na dobre rozpoczęły taniec, w którym to on grał pierwsze skrzypce.
       Najskuteczniejsze wyłączenie wszelkich myśli w tak niepozornej czynności jakiego kiedykolwiek doświadczył. W momencie gdy Vieri przejechał palcami po jego głowie przeczesując włosy, powieki mu lekko drgnęły po to żeby zaraz się zamknąć. Przyjemnie. Rozkoszował się każdym ruchem, na całej długości włosów, dotykiem który rozlał się również po ogonie który z przyjemnością owinął się dookoła sprawiającego mu tyle radości. Początkowo, przez to wszystko, naprawdę go nie słuchał. Poszczególne pasma które go delikatnie ciągnęły, coraz ciaśniejszy splot. Był w tym tak delikatny! Dopiero po chwili się opamiętał, wziął głębszy oddech.
       - Ymm… mam pustke w głowie. - Przyznał szczerze po czym wysilił się żeby odszukać w głowie cokolwiek. O dziwo wpadł mu wierszyk którego uczono dzieci, a który dość mechanicznie zaczął recytować.
       Vestaliański był specyficznie syczący. Wiele słów wymagało “połykania” powietrza. Zmieniał też ton głosu na zdecydowanie wyższy acz w tym wszystkim, nie był nieprzyjemny.
       - Co to było? - zapytał, nachyliwszy się mu nad ramieniem. - Słyszałem powtarzające się dźwięki, to poemat czy właśnie mówiłeś mi “jeżeli nie przestaniesz mnie ciągnąć za włosy, podniosę cię dziesięć metrów nad ziemię i spuszczę na środku morza”?
Ich mowa przywodziła na myśl odgłosy, które można byłoby usłyszeć tylko zbliżając się do matecznika tropikalnej puszczy. Żaden z ludzkich języków, nawet pełny mlasków suahili, nie był tak egzotyczny, a przez to wyjątkowy.
       - Jak powiedzieć “dziękuję”? Nauczysz mnie?
       Korzystając z okazji, że nachylał się nad jego ramieniem, odgiął się lekko do tyłu, podniósł dłoń od jego strony i przytulając policzek do tego jego, delikatnie go dociskając do siebie, chwilę ocierał się o niego zanim go puścił, rozbawiony.
       - Raczej “jak przestaniesz to będę bardzo niepocieszony”. - Poprawił go rzucając na niego spojrzenie przez ramię. - To była dziecięca rymowanka o porach roku. Nic specjalnego. - Przyznał całkowicie rozanielony. Piękny warkocz zdobił jego głowę, a on czuł niedosyt. Powinien go tak drapać co wieczór. Pokręcił zaraz lekko głową żeby się pozbyć głupich myśli chociaż nadal siedział z rozanieloną miną. Przynajmniej do momentu jak zauważył gdzie znajduje się jego ogon. Natychmiast się wyprostował jakby go piorun poraził.
       - Przepraszam Cię. - Złapał witkę ściągając z niego, ostrożnie żeby nic się nie stało. - On czasami żyje swoim życiem…
       Ludzkie serce rozdygotało się w piersi, coraz mocniej, mocniej i mocniej napierało o żebra. Ri skupiony jedynie na tym doznaniu, stracił kontakt z rzeczywistością w momencie, gdy się zetknęli. Jego gładki policzek i szorstka skóra na kości policzkowej Percyvalema. Nie był przygotowany! Nie spodziewał się! Tylko dzięki elementowi zaskoczenia, nie odskoczył, puszczając w niepamięć cały wysiłek, jaki włożył w warkocz. Ogon przesunął się wyżej po jego nogach, aż na uda i owinął je w ciasnym uścisku, jakby… podświadomość Smoka liczyła sie z tym, że on zareaguje zdystanowaniem się. Przez głowę przetaczało się milion, nie, miliard myśli.
       - Nic się nie stało! - Kto to powiedział? Bo chyba nie on? Głos był zdecydowanie jego własnym. - Naprawdę, nic - dodał już ciszej.
       Pośladki opadły z powrotem na pięty, a on z wyraźną ulgą wyrażoną westchnieniem, powrócił do przerwanej czynności. Jeszcze połowa długości. Szczęśliwie, nie wypuścił ani pasemka z rąk, nie musiał więc zaczynać od początku.
       - Ponawiam prośbę, jak brzmi “dziękuję”?
       Ogon szybko znalazł nowe miejsce dookoła jego pasa, zacisnął się mocniej a on pokręcił głową jakby chciał skarcić nieposłuszne dziecko. Te cholery czasami zdradzały myśli i chęci których umysł nie był w stanie przekazać ciału. Zdrajca.
       -Ym, tak. - Wydał z siebie dźwięk, krótki, brzmiący jak wypuszczanie powietrza ustami przez zęby. - Jak się lekko uśmiechniesz będzie łatwiej. - Dodał też w ramach wsparcia. Powtórzył dźwięk.
       Próba imitacji podziękowania w vestaliańskim spełzła na niczym. Nawet z uśmiechem, chłopak brzmiał jakby zamiast umieścić piszczałkę zakupioną na festynie pod językiem, połknął ją i próbował z siebie wyrzucić tylko za pomocą wydmuchiwania powietrza przez zaciśnięte usta. Sam z siebie się zaśmiał.
       - Poczekaj, skończę i mi pokażesz. - Palce przyspieszyły, przeplatały to z jednej, to z drugiej.
       Nie minęły dwie minuty, a warkocz pysznił się na muskularnych plecach. Ri przyjrzał się dokładnie dziełu, które wyszło spod jego własnych palców. I-de-al-nie. Symetria zachowana, nic nie odstawało, nie przekręcał się na bok pod wpływem źle wywyniętego włosa. Nic, tylko podziwiać mistrzowską robotę (podobnymi cudami na czyjejś głowie zyskał poklask wśród żeńskiej części klasy). Wyciągnął z kieszeni spodni ciemną gumkę i zabezpieczył nią cienką końcówkę włosów.
       Nie myśląc zbyt wiele, przeniósł się centralnie przed Percyvalema, zajmując miejsce dokładnie między jego rozłożonymi nogami. Nogi skrzyżowane, dłonie ułożone swobodnie na kolanach, był gotowy poznać tajniki sztuki poza galaktycznego języka jako pierwszy na Ziemi.
       - Jeszcze raz. Pokaż mi, jak układa się język. - Wyciągnął się dalej tułowiem, by lepiej widzieć.
       Prostując nogi przerzucił stopy nad kolanami Vieriego, zgiął swoje kolana i przysunął się bliżej niego. Wyciągnął na chwilę język i wygiął go do góry, mocno starając się go rozciągnąć.
       - Do podniebienia i go mocniej na nim rozciągnij. Teraz usta w takie “o” i później ten ruch na podniebienie i “s”. Spróbuj. - Jedna próba, druga, przy trzeciej położył mu dłonie do policzków i rozciągnął lekko usta. Wyciągnął znowu język i sepleniąc - do podniebienia. - Instruował. Ale chyba nauczyciel był z niego jak z koziej dupy trąba.
       Mimo że siedział tak blisko, mimo że dostawał idealne instrukcje wraz z bezbłędną prezentacją, nic nie wychodziło bo!... Bo!... BO MIAŁ PRZED OCZAMI ROZDWOJONĄ KOŃCÓWKĘ POTWORNIE DŁUGIEGO JĘZYKA. Zrozumiał nareszcie, dlaczego Antonio wyzywał Vesta od jaszczurów. Bo oni BYLI jak jaszczurki! Języki, oczy, a nawet jajka! Zupełnie jak w filmach science-fiction! Chociaż wiedział że to nie na miejscu! Że nie przystoi! Nie mógł przestać się gapić!
       - Czemu twój język?...
       Na pytanie od razu wysunął dalej smukły język o rozdwojonej końcówce. Był w stanie na niego spojrzeć jednak nie dostrzegł nic dziwnego. Opuścił go więc znowu po to by ostatecznie schować go tam gdzie było jego miejsce. Przełknął też wtedy na spokojnie ślinę i patrząc na niego pytająco czekał na ciąg dalszy… nie doczekał się.
       - Czemu mój język…? Co takiego? - Zapytał.
       Przyszła pora na prezentację ludzkiego elementu aparatu mowy. Funkcję - dzięki ci naturo! - pełniły taką samą. Wyglądem znacznie się różniły. Ri figlarnie wystawił język zwinięty w rurkę (później tłumacząc że to również cecha warunkowana genetycznie, tylko pewien procent populacji mógł powtórzyć ułożenie ozorka w okrągły tunel), potem go rozwinął, wystawił jak najdalej mógł, próbując dotknąć brody na dole i nosa na górze. Pokazowi towarzyszył nieprzerwanie głośny chichot pojawiającej się w równych odstępach czasu głupawki.
       - Rozumiem że to normalne, że twój jest jakby przecięty? - bardziej stwierdził, niż pytał. - Może dlatego nie umiem wymówić prostego dźwięku?
       Rozbawienie w ułamku sekundy przeszło w zawziętą determinację. Chciał - nie, MUSIAŁ - koniecznie spróbować raz jeszcze. Jak to szło? Język rozciągnięty na podniebieniu, usta w kółeczko - co dalej? - “ssss”? Rozszerzył usta, produkując w gardle słowo nie przypominające brzmieniem “dziękuję” nawet w jednej trzeciej. Kompletna porażka! A tak się starał!
       - Byłem chociaż blisko? - zapytał uśmiechnięty od ucha do ucha. Impuls nakazał mu ująć twarz Percyvalema między swoje dłonie. - Jeszcze raz. “Dziękuję” - zachęcił go do powtórzenia słowa w vestaliańskim, a gdy Smok powoli, raz jeszcze, wypowiedział je na głos, Vieri próbował naśladować ruchy jego ust, języka, na sucho, bezdźwięcznie i w stanie maksymalnego skupienia. Pierwszą część dźwięku powtórzył bezbłędnie, resztę całkiem spierniczył. Troszkę jakby zamiast “dziękuję” mówił “dz-” “dz-”! Niby wiadomo, ale nie do końca.
       Zrozumiał natychmiast dlaczego jego język zainteresował Vieriego. Gdy ten ludzki został mu zaprezentowany, zamrugał zdziwiony na jego opływowy kształt. Skończyło się to ni mniej ni więcej tym, że przez dobrą chwilę siedzieli naprzeciwko siebie machając do siebie swoimi językami, śmiejąc się znowu jak dzieci z własnego odkrycia.
       Zaraz też pokręcił głową przecząco na jego teorie o dźwiękach które mogły być bezpośrednio związane z kształtem języka.
       - Tu problemem jest chyba to, że wy mówicie na wydechu a my mocniej na wdechu. - Przyznał, jeszcze raz, kilka razy, kilkanaście powtórzył słowo “dziękuję”, raz nawet Vieri był blisko odpowiedniego tonu!
       - Hym, a może nie “s” a “f”? - Zaproponował z policzkami tkwiącymi między długimi palcami o jedwabistej skórze. Mógłby się przyzwyczaić do kontaktu fizycznego z nim. Gdziekolwiek go nie dotknął sprawiał mu tym drobną przyjemność. Był tak miękki, pachniał wspaniale kwiatami i wiatrem, do tego delikatnie chłód. Wszystko to wywoływało przyjemne ukojenie, chwilowo odciągało umysł od bieżących spraw zanurzając go w celebrowaniu tego drobnego zaszczytu.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {01/04/24, 07:57 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 T1tq4ln
Środa, ⅔ dnia Vesta

       Zabawy w próby wypowiedzenia najprostszych słów w ojczystym języku Smoka trwały jeszcze dłuższą chwilę. Zmienili oczywiście obiekty zainteresowań, a żeby nie podnosić poziomu trudności zaczęli nazywać otoczenie dookoła siebie: woda, niebo, słońce czy piasek. W którymś momencie Vieri zaczął załapywać o jaki dźwięk chodziło. Owszem, nie wychodziło mu perfekcyjne, niekiedy zasadniczo wcale, ale coraz lepiej wychodziły mu podstawy! Więc miał potencjał.
       Atrakcję przerwał im telefon ze statku-matki potwierdzający udany rozruch elektrowni. Percyvalem został poproszony o sprawdzenie jeszcze czy z góry dobrze to wygląda - to znaczy czy nie widać istnienia urządzenia z powietrza - po czym kończąc meldunek, byli wolni.
       Środek dnia, słońce zaczynało palić, powietrze parowało od wzrastającej temperatury. Mewy się uspokoiły podobnie jak morze, które jedynie lekko szumiało. Nie wiała już bryza, nic nie zagłuszało spokoju. Od dłuższej chwili Percy smażył się w pełni pokryty łuską, nad Vierim za to rozciągał się parasol ze złotego skrzydła chroniący jego delikatną skórę przed poparzeniem. Leżeli nadal na kocu mocząc nogi, przerabiając kolejne i kolejne tematy. Te im się nie kończyły i jak czasami jeszcze zahaczały o temat podstawowe, coś co pomogłoby im się poznawać jako dwóch obcych sobie ras, tak coraz mocniej schodzili na życie prywatne, skryte myśli, nawet marzenia. Wszystko było błahe: ulubione posiłki, napoje, kwiaty. A jednak z każdą mijającą chwilą, białowłosy czuł coraz większe przywiązanie do powoli odkrywanego człowieka.
       Podpierając głowę na jednej ręce od kilku chwil patrzył na to jak brunet gestykulował żeby mu coś wyjaśnić. Nie, nie. To było już za wiele jak na jego umysł, kompletnie nie umiał złapać opisywanego zjawiska, ostatecznie zaśmiał się kręcąc głową z niedowierzaniem dla tak absurdalnej normy społecznej. Przyszła chwila żeby zmienić temat na przyjemniejszy.
       - Zjadłbym coś… - Mruknął chrupiąć palcami w ciepłej cieszy o słonym smaku. Tak, zdążył się dowiedzieć, że większość wody znajdującej się na ten planecie nie nadawała się do picia przez poziom zasolenia i to stąd rano wziął się mu posmak w ustach. To też było dziwne.
       - Czy w mieście uda nam się coś upolować? - Zapytał nie mając zielonego pojęcia jak wielka była Wenecja. Ba! Gdyby wiedział co go tam spotka, nigdy by jej nie zaproponował na postój…
       Srebrny motor zaparkowany został na jednej z wysp oddalonej nieco od centrum. Upewnili się, że dwójce staruszków grających w szachy przed niskim blokiem nie będzie przeszkadzał po czym kierowani typowym przewodnikiem w postaci “zapytam i spróbuje trafić” ruszyli na poszukiwanie tej jednej, wybranej knajpy. Wenecja okazała się pięknym miejscem. Ciasne uliczki niespodziewanie zamieniały się w zdobione mosty przerzucane nad różnej szerokości kanałami. Po tych szerszych leniwie pływały bogato obwieszone łodzie z drewna, które - jak się dowiedział - nazywały się gondolami i były znakiem rozpoznawczym tego miejsca. Wszędzie otaczał ich zapach morza, gdy skręcali w kolejne zakamarki niespodziewanie wpadali na niesamowite, stare domy, kościoły, muzea. Kilkukrotnie udało im się zasłyszeć opowieści od licznych przewodników z grupami o miejscu przed którym właśnie przechodzili. To było ciekawe doświadczenie, przynajmniej dopóki nie weszli na Plac Świętego Marka.
       Zamarł w miejscu.
       Tłum.
       Ogromny tłum przemieszczający się kanałami komunikacyjnymi tylko w jedną stronę, dookoła kwadratowego placu. Tysiące głosów, setki kroków. Przeszedł go paskudny dreszcz, ktoś nadepnął mu na ogon. Nawet nie przeprosił.
       Musieli przebić się na drugą stronę. Od polecanego miejsca gdzie mogli napełnić brzuchy dzieliły ich jeszcze dwa mosty, kilka ciasnych uliczek, ciemnych zakrętów i będą bezpieczni, poza miejscami w które docierali turyści. Sic! Gdyby wiedział to by to wszystko opłynęlo.
       Znowu ktoś go trącił. Skrzydło nieprzyjemnie się rozprostowało i wygięło do tyło zanim zdążył zareagować i je mocniej do siebie przytulić. Cholera! Znowu po ogonie! Aż wziął go do ręki odwracając się dookoła własnej osi, rażąc piorunami z oczu osobnika który nie umiał patrzeć pod nogi.
       Uderzenie w kolano. Wpadło na niego jakieś dziecko trafiając swoim czołem idealnie w twardą kość. Uniósł dłoń w przepraszającym geście, znowu go ktoś popchnął!
       Pstryk.
       Dźwięk flesza, piski kobiet. Czip szybko zareagował, do jego uszu dotarł japoński świergot z pytaniem czy można sobie z nim zrobić zdjęcie, zachwyty nad jego urodą, tym jaki był wysoki. Pstryk. Znowu flesz po oczach. Gdzieś mu się Vieri stracił. Zmarszczył brwi, odmówił kobietą odpowiednio przestawiając się na zrozumiały dla nich język. Chciał ruszyć do przodu, ktoś znowu na niego wpadł, został upomniany. Przeprosił bacznie się rozglądając po zlewającej się plamie głów, kolorów, głosów.
       - Vieri? - Mruknął jakby to miało cokolwiek pomóc. Znowu ktoś do niego podszedł, słyszał jak urządzenia robią mu zdjęcia. Nie podobało mu się to ale co mógł zrobić… chciałby stąd wyjść. Ale gdzie Vieri?
       Jak można było się tego spodziewać, w sierpniowe wczesne popołudnie, Plac Św. Marka tworzył swoisty organizm, w którym to turyści stanowili czerwone krwinki. Wściekłe słońce padało na barwne fasady budynków, a w powietrzu unosiła się ciekawa mieszanka zapachów: espresso, potu, kanałów, a także wprawionego w ruch kurzu. Wszędzie gwar rozmów w tysiącu różnych języków - Wenecja była nową wieżą Babel - okrzyki i westchnienia zachwytu nad architekturą, gondolami, pierdółkami na straganikach z pamiątkami, pisk rozwydrzonych dzieci albo warczenie i szczek psów (tendencja nie zmieniła się, młode pary często zamiast przedłużać gatunek, decydowały się na zwierzaka).
       Wśród tego zgiełku, Vieri czuł się nieswojo, niekomfortowo, dryfował na fali ludzi, którzy sunęli w różnych kierunkach, nie raz nie dwa był deptany lub wręcz spychany w nie tę stronę, gdzie zmierzał. W pewnym momencie rozdzielił się ze “swoim” Vesta - przeżywającym własne katusze - przez nieuprzejmość zagranicznej wycieczki z Azji. Turyści szybko utworzyli ciasny kordon wokół wielkoluda, błyszcząc mu po oczach aparatami, zalewając (prawdopodobnie) masą pytań, komplementów, a może i komentarzy, którymi obrzucane były codziennie zwierzęta w zoo. Chłopak próbował uprzejmie torować sobie drogę głośno powtarzanym “przepraszam” i “excuse me”. Ogólne podniecenie przetaczające się przez tę gromadkę sprawiło, że byli głusi na wszystkie jego prośby. Irytacja rosła, a wraz z nią ton głosu.
       - Excuse me! Can you give him some space? He’s not here to amuse you, folks! Enough with the photos! - Machał na bok rękami, przeciskając się między szczupłymi ciałami. - Stop crowding him and let me pass!
       Grupa nie była zadowolona, nawet nie mieli zamiaru go posłuchać, dopóki nie zaczął siłą opuszczać ich aparaty lub telefony, warcząc o braku jakiegokolwiek szacunku z ich strony. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się działać tak zdecydowanie pod wpływem tak silnych emocji! Był jednocześnie dumny i przerażony sobą.
       - Back off with the cameras or I’ll have no choice but to inform the authorities! As I’ve already said, he’s not an attraction, he’s a living being and that’s why you should all treat him with respect! - Cały rozgniewany, krzyczał na kolejne osoby. Skończyła się jego uprzejmość, taranował sobie drogę łokciami, a kiedy było to konieczne, również kopnięciami z kolan. Tak oto udało mu się dotrzeć do skołowanego Percyvalema, którego to natychmiast wziął za rękę i nie oglądając się za siebie, odciągnął jak najdalej od grubiańskiej hołoty.
       Ukryli się w cieniu korytarza arkad, przebiegającym wzdłuż frontalnej części białego budynku, zaraz za mostem łączącym dwie wąskie uliczki. Vieri dyszał ciężko z wysiłku, przygnieciony ciężarem gwałtownych emocji. Gdyby nie one, obaj by zginęli albo pod agresywnymi fleszami, albo zadeptani przez Japończyków!
        - Żadnych więcej konfrontacji z Azjatami! - zawołał w niebo. Boże, jeżeli tam jesteś, wysłuchaj choć raz! Szare oczy przyjrzały się badawczo zagubionemu białowłosemu. Nie wyglądał najlepiej, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Czym prędzej złapał jego drugą dłoń i przyłożył obie do piersi, dokładnie w miejscu, gdzie trzepotało mu serce. - Oddychamy, raz… - wdech. - I dwa - wydech. - Już dobrze, nie pozwolę więcej żeby ktoś cię zaczepiał albo żeby nas odseparowali. To zbyt niebezpieczne w tak dużym mieście. Jeszcze raz.
       Brał z nim serię wdechów i wydechów, dopóki oboje się nie uspokoili.
       Musiał coraz głośniej oponować przed kolejnymi pytaniami, propozycjami, natrętnymi ruchami zgromadzonej dookoła niego grupy. Przy tym cały czas badał otoczenie wzrokiem szukając charakterystycznej burzy czarnych włosów, szarych oczu, różowych ust wykrzywionych w negatywnych emocjach. Nie widział go i coraz mocniej zaczynał się obawiać, że… już go nie znajdzie.
       W którymś momencie zaczął na ludzi warczeć, nic to nie dało.
       Nagle dotknęła go chłodna dłoń. Natychmiast spojrzał w dół, a widząc rozżarzone determinacją spojrzenie, lekko oniemiał dając się mu prowadzić. W taki sposób z ogonem w jednej ręce i dłonią utkwioną między palcami które zbadały dzisiaj tak wiele części jego ciała, został zaciągnięty do ciemnej uliczki. Aż się zmieszał, nie mogąc początkowo nic z siebie wydusić. W efekcie, jego dłonie znalazły się w miejscu które z idealną skutecznością pokryło jego twarz pastelowym błękitem. Poddał się temu, niepewnie wpatrując w jego minę, jego piękne oczy w których dogorywały ciężkie emocje, lekko rozchylonym ustom, ostatecznie falującej piersi na której utkwione były jego dłonie. Ciało miał rozgrzane, delikatne. Zastanawiał się czy nagie było tak miękkie jak jego twarz.
       Natychmiast odpędził te myśli!
       - Dziękuję, mój wybawco. - Uśmiechnął się pięknie acz z nutą zawstydzenia. - Zgubiłem Cię, wybacz. - Zjechał rękami nieco niżej, na jego biodra, po chwili orientując się co zrobił. Natychmiast wziął do siebie ręce, a żeby nie wyglądać na dokładnie tak rozdygotanego jakim był, wziął do ręki ogon którego końcówkę zaczął masować.
       - Nie przepraszaj mnie, to nie była twoja wina. Widziałeś, jaka to była dzicz, wpadli na mnie, odgrodzili i natychmiast ciebie zaatakowali. Tak się nie robi! Ale, niestety, jesteście dla wielu nadal sensacją. Przepraszam cię w ich imieniu, nie powinni traktować cię jak jakiegoś… nie wiem, nie chcę w to więcej wnikać, zdenerwowali mnie! I nie będę ich w żaden sposób tłumaczyć już więcej!
       !?
       W gołębioszarych oczach pojawiło się nieme pytanie, gdy szorstkie dłonie powędrowały jakby nigdy nic po żebrach na kości biodrowe. Nie był przygotowany na ten rodzaj dotyku w tym miejscu. Który to już raz dzisiaj czymś go zaskakiwał?! Gdyby tylko… jeżeli miałby odrobinę więcej czasu, by podumać nad tym, co się właśnie stało, doszedłby do wniosku, że było mu w zasadzie dobrze. Ciało zareagowało za niego, na policzkach rozgościła się obficie blada czerwień, natomiast kręgosłup od krzyża w kierunku odcinka lędźwiowego opanował gorący dreszcz. Tymczasem Percy zdążył zagaić o coś zgoła innego.
       - Nie byłem gotów na taki tłum. Dziękuję. - Powtórzył się? Nic nie szkodzi. Był mu realnie wdzięczny, a doświadczenie było okropne. Przeszedł go dreszcz, “strzepnął” to z siebie po czym spokojnie wypuścił z płuc powietrze.
       Już wrócił do normy.
       - Bardzo płynnie mówisz po angielsku. - Zagaił go żeby zmienić temat, żeby odciągnąć ich myśli. Rozejrzał się żeby zlokalizować gdzie się znajdowali i gdzie musieli iść. Szczęśliwie, bestia bezwzględnego tłumu nie mogła ich już dosięgnąć. Gdy kierunek został namierzony, a on go wskazał, nie zdążył zrobić pierwszego kroku gdy szczupła dłoń odnalazła tą jego. Serce walnęło mu niczym dzwon w wieży kościelnej, a on patrząc w dół, zaraz też na twarz bruneta, kompletnie nie oponował. Nie miałby jak jakby chciał, ale nie chciał! Ale to było tak dużo fizyczności. Dzisiaj ogrom. Czy kiedyś to się powtórzy? Chciałby. Tysiące myśli zalały jego umysł po to tylko by bieg myśli nakierować na kilka wspomnień tego dnia. Dotąd był idealny. Chciałby żeby też tak się skończył.
       - Hmm, angielski to język międzynarodowy, chyba dobrze, że potrafię się nim posługiwać? Przydaje się w takich krytycznych sytuacjach - wzruszył ramionami. - Antonio pewnie zna ich więcej. W tym migowy, którego ja nie ogarniam! Dlaczego jesteś zaskoczony? - Nie był złośliwy, naprawdę interesowała go osobliwa reakcja towarzysza.
       -Antonio jest jednostką… specyficzną. Wojsko zmusza do wielu rzeczy, rozwoju wielu umiejętności. - Wytłumaczył chociaż przez dłuższą chwilę nie umiał zebrać myśli. Delikatna dłoń, która go trzymała była tak hipnotyzująca, tak nowa, bodźce których do tej pory nie znał dotykały tych części niego które starał się zawsze upychać w “prywatnej” części swojego życia, nie wypuszczając na światło dzienne. Co jakiś czas zerkał na splecione palce czując jak palą go uszy. - Wybacz jeżeli Cię tym uraziłem ale jesteś pierwszym… zwykłym człowiekiem jakiego spotykam. Oczywiście! Jesteś niezwykły. Chodzi mi o to, że nie jesteś wytrenowany pod pewien schemat. - Szybko zaczął się tłumaczyć, naprawdę nie chciał go urazić ale przy nim odkrywał dopiero taką prawdziwą ludzką naturę. Bez filtrów interesów, tysiąca planów i realizacji scenariuszy. Był pierwszy który po prostu chciał spokojnie żyć i pojawił się na jego drodze.
       Ri poprzysiągł sobie, że już więcej nie narazi Smoka na łaskę tłumu - nie zaufa ludziom w tym mieście, zwłaszcza gdy sezon turystyczny trwał w najlepsze. Zanim wrócili na odpowiednią drogę, splótł razem ich palce: w ten sposób będą na pewno razem i się nie zgubią ani przez masę sunącą przez ulice, ani przez zdradliwe skręty, przejścia, schody, kładki.
       Sposób zdał egzamin, a oni po niecałych piętnastu minutach - z czego kilka poświęcili na oglądanie mijanych przy okazji punktów widokowych - stanęli pod drzwiami lokalu, którego szukali.
       Przed całkowitą kompromitacją uratowały go drzwi restauracji. Piękne, ciemne z wstawionymi witrażami. Niepozorne acz zza nich kusił aromat potraw, owoców morza, świeżych sosów. Przełknął ciężko ślinę po czym wolną ręką otworzył przed nim wejście do tajemniczego miejsca, w ogóle nie pomyślał żeby go puścić!
       Wnętrze było małe, ciemne i klimatyczne. Zapachy mieszały się jeszcze mocniej rozwiewane przez morskie podmuchy. Stoliki znajdowały się tak w środku jak i na pięknym tarasie z widokiem na główny kanał. Pozwolił mu wybrać, to przede wszystkim ku jego uciesze tu byli chociaż nie musiał być tego świadom.
       Teraz najtrudniejsze, wybrać coś pysznego.
       Od razu po przekroczeniu progu, zajął się nimi bardzo uprzejmy, acz zakłopotany faktem, że przyszło mu obsługiwać ponad dwumetrowego, uskrzydlonego, zabójczo przystojnego obcego. Oddział Alpejski był najbliższym stacjonującym w tej części Włoskiego Buta kosmicznym wojskiem, Wenecjanie nie mieli do czynienia z Vesta… praktycznie w ogóle. Młody chłopak zdecydowanie został ofiarą “ciągnięcia słomki”, bo pozostali pracownicy stali przy barze, niedyskretnie zerkając na ich trójkę zza wysokiej lady z wrednymi uśmieszkami i szepcząc gorliwie.
       Poprowadził ich na taras, zgodnie z życzeniem ciemnowłosego (Percy, jak mogłeś mi to zrobić!), wskazał wolny dwuosobowy stolik w rogu, bliżej wody. Zostawił dwie karty, poprawił serwetki i pozostawił ich samym sobie ze słowami: “Wrócę do panów odebrać zamówienie”.
       - Percyvalem? - Ri nachylił się nad stolikiem, miał zaaferowaną minę. - Zanim w ogóle coś wybierzemy, chciałem cię zapytać, czy to na pewno dla ciebie w porządku, żeby za nas zapłacić? - Avicia zdążyła go uprzedzić już wczoraj, że Smok nie pozwoli mu wyłożyć ani grosza - inna sprawa, że aktualnie nie dysponował żadną, ale to żadną gotówką (ani ubraniem, ani niczym innym, zostawmy to na razie). Kobieta opowiedziała, że Vesta byli opłacani jak zwykli żołnierze, oprócz środków na zapewnienie codziennego funkcjonowania oddziału, każdy z nich otrzymywał żołd, którym mogli dysponować według uznania. Tak się również składało, że Percy cały czas spędzał w bazie, siłą rzeczy nie miał więc gdzie pieniędzy wydawać, a takie wypady, jak dzisiejszy, stanowiły jedyną realną okazję, żeby mógł uszczuplić stan swojego konta. I jak Vieri był w stanie wszystko zrozumieć, w tym również niebywałą szczodrość Vesta, tak nijak nie mógł się z tym pogodzić. Już nawet z Medyczką stoczył potężną batalię, że za opiekę medyczną, leki, za wszystko co ta zdążyła dla niego zrobić, odwdzięczy się pomocą w uporządkowaniu wyposażenia labu - tak na dobry początek! Tak go wychowano. Za przysługi należało się odwdzięczać, długi należało spłacać, a dobroć odpłacać dobrocią. Nikt nie mógł mieć pretensji do niego, że zwyczajnie gryzło go od wewnątrz, że stopniowo stawał się czyimś pasożytem. - Może mógłbym to odpracować, albo odpłacić się w jakikolwiek inny sposób. Czułbym się lepiej. I wiem! Wiem że od ponad tygodnia jestem na waszym utrzymaniu! O tym też chciałem porozmawiać, tylko… nie wiedziałem, od czego w ogóle zacząć. Bo, widzisz, próbowałem poruszać tę kwestię z Avicią, ale nieskutecznie. Przepraszam cię strasznie.
       Pożałował że nie zająknął się ni słówkiem wcześniej. Powinien!
       Nie podobało mu się robienie z niego aż takiej sensacji. Nie przywykł do tego. Owszem, bazę opuszczał bardzo rzadko i przede wszystkim w sprawach zawodowych jednak nie zdarzało się wtedy żeby ktokolwiek zwracał na niego większą uwagę, większą niż lekkie poruszenie na to, że był przystojny. Przez fakt, że oddziałowicze z lubością przemierzali wąskie uliczki górskiego miasteczka, jego mieszkańcy czy przebywający tam turyści byli do nich przyczajeni. Albo chociaż mieli świadomość, że w każdym momencie mogą na kogoś z nich wpaść i wtedy należało zachować kulturę. Tutaj było inaczej. Całkowicie niepotrzebny zgiełk dookoła jego osoby, atrakcja niczym w zoo. Męczyło go to, sprawiało że miał coraz gorszy humor, dając się ponieść ogólnemu podirytowaniu. Jego ostre spojrzenie w którymś momencie popłynęło na zerkającą grupę pracowników których wyuczonym sposobem upomniał. Najpewniej nie zrozumieli aczkolwiek rozeszli się w popłochu. On aż cicho mlasnął. Mogliby dać spokój.
       Jego myśli nie dały ponieść się z prądem ogólnego zdenerwowania tylko przez Vieriego. Chłopak działał wyciszająco, pozwalał się na sobie skupić, a zaczynając kolejny temat, sprawił że niebieskie oczy przyodziane w wąską źrenice zaczęły go z uwagą śledzić. To co mówił sprawiło, że na ustach Smoka rozciągnął się niepewny uśmiech.
       -Oczywiście, że to w porządku. - Zapewnił, zresztą jak sam zauważył, robił tak od tygodnia i nigdy wcześniej nie zauważył żeby to było coś złego. Vieri za to kontynuował swój wywód na temat pieniędzy - tych ludzkich które w jego oczach nie miały w sobie ani aż takiej wartości ani znaczenia - wyrażając ogromną skruchę, że z nich korzystał i je wydawał.
       Coraz bardziej badawczo na niego patrzył, chyba widzieli to w całkiem inny sposób.
       -Vieri. - Westchnął dotykając dwoma palcami jego dłoni, nie chciał jej brać całej do siebie, jedynie delikatnie zaznaczyć ten kontakt. - Poprosiłeś kiedyś o pomoc i ją otrzymujesz. Dla nas - dla mnie - to żaden problem rozkładać inaczej wydatki. Doskoczyłeś jako siódma osoba do zakupów, to nie zrobiło nam specjalnej różnicy, naprawdę. Wiem, wiem że masz trochę inne potrzeby żywieniowe teraz ale szczerze? Z tych układanych przez Avii pomysłów korzystają wszyscy. Więc nie widzę żadnego powodu żebyś się tym martwił. - Zaczął od tego, od wyjaśnienia mu, że w momencie gdy ich jedynym kosztem było pożywienie, bo resztę zapewniała im baza bądź statek-matka, on jako jeszcze jedna osoba nie zwiększał gwałtownie nakładów czy zużycia. Percy płacił trochę więcej bo za siebie i za niego ale prawda jest taka, że Eadred też do puli dorzucał jak Antonio miał miesiąc żywienia się w bazie. Tak było uczciwie, a oni mieli bardzo swobodne podejście do tej kwestii. Woleli więcej dorzucić, kupić coś co napełni realnie ich brzuchy i da siłę do walki niż szczypać się o każdego centa który miał w ich oczach nieco inną wartość niż majątki które posiadali na statku.
       -Co do odpracowania. - Przygryzł wnętrze policzka na chwilę spoglądając w morze, fale kołysały licznymi łodziami przycumowanymi do brzegu, wiatr jednak było przyjemny, łaskotał kilka niesfornych kosmyków które wyślizgnęły się z warkocza.
       -Mam nadzieję, że gdy już odzyskasz siły i pewność, gdy dojdziesz do siebie i uznasz, że to ta chwila. Kiedykolwiek to nastąpi. Przyjdziesz do mnie i powiesz “zamknijmy te cholerstwa wpizdu i na zawsze”. Wtedy będziemy kwita. - Skinął lekko głową. Nie chciał go martwić, nie chciał też żeby pomyślał że ten dzień był obłudą! On po prostu nadal żywił nadzieję, że dar który posiadał w swych dłoniach Vieri zostanie przez nich wykorzystany. Pewnego dnia.
       -Do tego czasu, jesteś częścią rodziny. Żałuję, że nie mogłeś jej sobie wybrać ale tak się proszę czuj. Jak ogniwo całości, a nie problem do rozwiązania.
       Poruszony do reszty, poderwał się z miejsca i w nosie mając konwenanse, przywarł do ciepłego, majestatycznego ciała, szczelnie oplótłszy smukłą szyję własnymi ramionami. Słodko-palony zapach Percyvalema uderzył go w nozdrza, na co przymknął z lekka powieki.
       Niewątpliwie stracił (na jakiś czas?) dom, kilkoro bliskich (w tym przypadku, już na zawsze), skromny dobytek, porządek dnia, którego przez lata przestrzegał. Jego głowa tak bardzo skupiła się na negatywach, że nie zauważył, ile w zamian zyskał. “Jesteś częścią rodziny”. Tak wiele znaczyły dla Vieriego te słowa w obliczu głębokiej krzywdy, smutku, trudności zaoferowanych przez los w ostatnich tygodniach. Nie wybrał ich, prawda, ale czy wybrałby lepiej, gdyby dostał taką możliwość? Drugiego Percyvalema i drugiej Avicii mógłby nie znaleźć nigdy.
       Był gotów na to, że po raz kolejny dzisiaj wywołał w nim fale negatywnych emocji. Gdy Vieri poderwał się z miejsca, skurczony obserwował jego poczynania chcąc dać mu chwilę na uspokojenie, a później podjąć jeszcze jedną próbę wyjaśnienia mu tego ze swojej strony.
       Skąd miał wiedzieć, że tak mocno się mylił w swoim osadzie, a chłopak stając nad nim, rzuci mu na szyję ramiona zamykając go w szczelnym uścisku.
       Zgłupiał.
       Zrobił się intensywnie niebieski i chwilę patrzył przed siebie z odłączonym od myślenia mózgiem. Zamrugał kilkakrotnie po czym delikatnie wyciągając ręce, z ogromną uwagą położył je mu na plecach. Był delikatny, dotykał go tylko opuszkami palców nie mając pojęcia czy dotykać go w ogóle może. Jakby ten ruch miał sprawić, że rozpadnie się niczym porcelanowa rzeźba. Nic takiego się jednak nie stało, Vieri nadal tkwił z nosem przy jego szyi, a jemu robiło się coraz bardziej gorąco. Odetchnął, złapał go za biodro i wsadzając na kolana, zamknął go w mocnym uścisku i opierając się brodą o jego ramię, pogłaskał go między łopatkami.
       Ri poczuł, jak gwałtowne gorąco wypełnia mu twarz, dokładnie w momencie gdy pośladki znalazły się na kolanach Vesta. Serce przyspieszyło, targane mieszaniną kompletnie sprzecznych ze sobą uczuć. Niepewny tego, czy zbyt gwałtowne odsunięcie się nie wprawi Percy’ego w emocjonalne rozbicie, został w tej pozycji na dłuższe parę minut. A im dłużej go obejmował, tym bardziej utwierdzał się w przeświadczeniu, że ten rodzaj bliskości niezmiernie go uszczęśliwiał.
       Malinowy róż cały czas wyraźnie odcinał się na skórze w kolorze świeżego mleka, kiedy w końcu się od siebie oderwali. Mimo lekkiego zawstydzenia, usta miał wygięte w rozanielonym uśmiechu.
       Podniósł wzrok wyżej, z okolicy obojczyków na błękitne oczy opromienione ciepłem. W świetle dnia przypominały dwa szlachetne kamienie.
       Percyvalem był… niebieski. Na policzkach, uszach, wzdłuż szyi. Czy znowu odzywały się jego dolegliwości? Pal to licho! Vieri przywarł jeszcze na moment, króciutki, wciskając nos głęboko w jedwabiste włosy. A potem z przepraszającym wzrokiem, wrócił na swoje miejsce.
       Chyba nie musieli o tym rozmawiać, bo oboje zajrzeli z zainteresowaniem do restauracyjnych kart.
       To było… przeżycie. Biorąc pod uwagę fakt, że nie przytulał nikogo poza Eadredem, czasami ktoś z oddziału się napatoczył ale to były bardzo wyjątkowe i pojedyncze sytuację, taka bliskość osoby której - no przecież! - nie znał była… była cudowna. Chyba od tygodnia, od dwóch. Chyba od kiedy go poznał i doświadczał razem z nich tych kolejnych przykrości, chciał go przytulić. W prawdzie tak jasna i zdefiniowana potrzeba pojawiła się w jego głowie dopiero teraz, ale to było to czego potrzebował żeby chociaż spróbować wynagrodzić mu krzywdy jakich doznał.
       Niemniej jednak, było to dla niego, jak sam kolor jego skóry wskazywał, dużo na raz wszystkiego. Nakładając na siebie dwa fakty: po pierwsze wiele objawów zapadnięcia na chorobę ludzkiej miłości które nieśmiało i niechętnie dopuszczał wreszcie do swojej świadomości, po drugie zważywszy na to jak ten dzień wyglądał i co zdążyli osiągnąć w swojej znajomości, dawało jednoznaczne efekty w postaci walącego serca, rumieńców i poważnego zakłopotania. Patrząc w jaśniejące radością szare oczy topił się tak bardzo, że nie mógł już brać spokojnych oddechów, brakowało mu rozsądku, przykrywały go fale emocji. A później wszystko minęło.
       Zniknął ciężar z kolan, ciepło z szyj, wspólny oddech. Odsunął się, zajął swoje miejsce, opuścił oczy. Smok dłuższy moment patrzył na niego, na lekki uśmiech błąkający się po ustach, palce wplecione we włosy. Znowu serce mu mocniej walnęło, w głowie nachalnie odtworzyły się słowa Avii “on nie jest Tobą zainteresowany”. Podniósł kartę ale zamiast na nią, z zakrytymi dłonią ustami, patrzył w morze odnajdując w tej czynności spokój.
       Umysłem wrócił do stolika dopiero w momencie gdy nieco rozdygotany kelner ponownie pojawił się przy ich stoliku z pytaniem czy zdecydowali się co będą jeść. Westchnął, spojrzał na kompana, a widząc, że ten jeszcze biega oczami po daniach zamówił najpierw dla siebie. Pizze. Jego grzech, jego miłość. Prostą, aromatyczną, całą dla niego. Poprosił też o wodę dla nich i poczekał aż Vieri zamówi.
       Znowu zostali sami, a on chwilowo miał kompletną pustkę w głowie żeby zacząć jakiś temat. Racjonalny umysł zmieszany z gamą emocji nie dawały mu się skupić.
       Ostateczny wybór padł na bezmięsną lasagne, lecz zanim się zdecydował, musiał dokładnie prześledzić pięć razy z rzędu wszystkie pozycje. Po pierwsze dlatego, że cokolwiek by nie przeczytał, zaraz o tym zapominał, mając w pamięci niedawny incydent bycia obok, po drugie dlatego że był okropny w podejmowaniu decyzji, zwłaszcza jeżeli chodziło o jedzenie.
       - Zastanawiałem się, skąd czasami bierze się ten niebieski odcień na twojej skórze - zagadnął z nadzieją, że nie poruszył jakiegoś tematu tabu. - Źle się czujesz?
       Znowu padło na propozycje bezmięsną. Gdy się nad tym zastanowił, wszystkie posiłki zaplanowane przez Medyczkę były tak skonstruowane, że zawierały dużo strączków, a były pozbawione białka zwierzęcego. Dopiero teraz to do niego dotarło, gdy Vieri jeszcze upewnił się, że lasagne jest vege.
       Słysząc pytanie lekko się zmieszał, zaraz uśmiechnął rozbawiony i zaczynając się klepać po policzku, poczekał aż na stoliku pojawi się wodą i dwie szklanki.
       -Jeżeli odpowiem Ci na to pytanie, sam na siebie bat ukręcę. - Przyznał ze śmiechem, właśnie tworzył w głowie tabele za i przeciw. Cóż, chyba straci jednak w jego oczach. Oparł się zakładając ręce na piersi. Pomasował sobie nasadę nosa, koszmarne pytanie. Oblizał usta chwilę milcząc, nie chciał być w stosunku do niego nieszczery ale najpewniej wyjdzie na jaw jego małe kłamstwo.
       - Jak już wcześniej rozmawialiśmy o różnicach anatomicznych. Nie miałeś powodu bo i podejrzeń ale nie zapytałeś jaki mam kolor krwi. - Zaczął, lekko naokoło żeby nie kierować wszystkich jego myśli na fakt, że przy nim rumienił się jak niewiasta przy wybranku.
       -Ty masz czerwoną, ja niebieską. - Zacisnął usta, zaraz jednak się uśmiechnął przepraszająco. Do wniosków powinien dojść sam.
       Jedna czarna brew powędrowała wysoko w górę. Jakiego bata? O czym on mówił? Nic nie miało sensu!
       Przynajmniej dopóki nie opowiedział o jednej istotnej różnicy - o kolorze ich krwi. Niebieska, szlachetna, zupełnie jak jego oczy. Ciekawe! Czy mieli zatem niebieskie krwinki zamiast czerwonych? Czy ich krew dzieliła się na podtypy: A, B, AB, 0? Czy ludzie mogliby udzielić im swojej do transfuzji? W zasadzie, byli dwoma różnymi gatunkami. Ale! Świńska krew mogła być człowiekowi przetoczona. Chociaż… świńska też jest czerwona. Coraz więcej abstrakcyjnych myśli przetaczało się przez głowę chłopaka. Wreszcie połączył ze sobą kropki! A więc kiedy ta barwa pojawiała się na skórze, znaczyło że…!
       - Ja jestem ciekaw dlaczego nie jesz mięsa. - Zmienił temat, liczył że nie będzie nim mocno rozczarowany.
       - Hm? O, no cóż. Nie czuję potrzeby przykładania się do cierpienia zwierząt. No i nie przepadam za smakiem mięsa - wyznał, wybity z ciągu myślowego. - W klasztorze zresztą nie jadali go zbyt często. Za drogie. A wy? Przez to że Avicia ostatnimi czasy je dokładnie to samo co ja, nie jestem pewien.
       Wydawało mu się, że nie połączył kropek. Przynajmniej nie tak daleko wstecz, do tego śniadania w łóżku. To dobrze i niedobrze. Opamiętanie mogło przyjść z czasem i jak w tym momencie miał jakieś pomysły na dyskusję - niezależnie w jaką stronę by poszła - tak poddany niespodziewanemu atakowi mógł się nie wybronić. Mimo to, uśmiechnął się szczerze, a zmieniony temat nakierował jego myśli na inny tor.
       Życie w klasztorze musiało być jeszcze mocniej inne od jego codzienności niż by podejrzewał. Chętnie dowiedziałby się więcej gdyby bruneta to tyle nie kosztowało. Może kiedyś przyjdzie czas gdy i ta tajemnica zostanie rozwiana.
       Na jego wyjaśnienia pokiwał głową ze zrozumieniem, tak Vieri by bardzo pasował do jego świata, miał w sobie tą dobroć i empatię której tak pożądano od vestaliańskich serc. Byłby rozchwytywany.
       -Hym. W naszej diecie chodzi przede wszystkim o wydobycie jak największej energii z posiłków które będą łatwo strawne. - Przyznał. - Kuchnia Włoska nam to mocno ułatwia, nie mam żadnych wykluczeń z diety. - Przyznał bez ogródek, jedli to co im smakowało, a że mieli swego czasu etap eksperymentów to i wiele poznali. W dużej mierze odpowiedzialny był za to Nio który kiedyś załamał ręce nad tym jak przygotowywali posiłki - mimo że śledzili wtedy pilnie przepisy! Obecnie mięso często się przewijało przez ich stół.
       - Co do naszego świata, do statku-matki, dieta jest zbilansowana. Hodujemy pewne zwierzęta na miasto ale jemy też ogrom warzyw. I bardzo lubimy desery. - Przyznał lekko rozmarzony. Wyraz ten nie zmienił się gdy wylądowała przed nim pizza. Piękny placek oblany serem, sosem pomidorowym, chrupiącym przy krawędziach i miękkim w środku. Oblizał się cierpliwie czekając na danie Vieriego, a gdy wysokie naczynie parujące od ciepła i aromatów znalazło się również po drugiej stronie stołu, życzył smacznego i zaczął odkrajać małe kawałki.
       - Zjemy i będziemy wracać, jeżeli Ci to pasuje. - Zaproponował. Pierwszy raz dzisiaj sprawdził czy wszyscy żyją, czy nic się nie działo, czy baza stoi. W systemie była cisza ale i tak wolałby być na miejscu. Takie zboczenie.
               - Jak najbardziej - zgodził się. - W innych okolicznościach pewnie namawiałbym cię na spacer, ale chyba oboje mamy dość przygód z ludźmi. Jedźmy zaraz po obiedzie.
       Po tym, jak chwila nieplanowanej zażyłości na dobre między nimi przemknęła, Vieri i Percy spędzili resztę obiadu w miłej atmosferze, bez żadnych fizycznych niespodzianek. Wegetariańska lasagne, którą postawiono przed drobnym chłopakiem, wyglądała jak z okładki czasopism kulinarnych: cały czas parująca, warstwy domowego makaronu przeplatające się z czerwienią soczystego pomidorowego ragout z ziołami i przyprawami, puszysta warstwa beszamelu pyszniła się na wierzchu, skwiercząc i błyszcząc się. Kusiła nie samym wyglądem, ale również fenomenalnym zapachem! Gdyby tylko żołądek w pewnym momencie nie zaprotestował, Ri oblizywałby naczynie do czystości, a tak - z zawstydzeniem pałętającym się po oczach - odstąpił ⅓ porcji swojemu towarzyszowi, który z czystej pazerności, dokończył za niego. W międzyczasie, rzecz jasna, dokończyli rozmowę o nawykach żywieniowych Vesta, przeszli też na temat subiektywnego rankingu najpyszniejszych dań kuchni włoskiej, a na sam koniec omówili pokrótce plan działania na najbliższe godziny. Konwersacje okraszone były uśmiechami oraz spojrzeniami pełnymi wzajemnego zrozumienia i sympatii. Ri z zadowoleniem stwierdził, że bardzo odpowiada mu przebywanie z Percyvalemem - gdyby tylko pozwolić im na więcej takiego niezobowiązującego czasu razem, ich relacja prędko przejdzie na przyjacielski grunt.
       Rachunek, szybka toaleta, wyjście. Motocykl wezwany pod same drzwi, grzał od minuty silnik. Smok pomógł po raz drugi z założeniem zbroi (Vieri nadal nie czuł się na siłach, by samodzielnie ją aktywować), a także kasku, następnie przygotował siebie i maszynę do długiej trasy.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {01/04/24, 07:57 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 N6yikZO
Środa, ⅔ dnia Vesta

       Z Wenecji wyruszyli w drogę powrotną około czwartej trzydzieści pięć.
       Jechali prawie tą samą trasą, którą przemieszczali się rano, z tym że samą Wenecję przyszło im objechać drogą wodną - na drogę wbili się parę kilometrów za ciągnącym się w nieskończoność zatorem na ekspresówce. O tej porze dnia ruch wyraźnie natężał, dlatego tym bardziej chłopak doceniał możliwość off-roadu. Z zawrotnymi wartościami cyferek na prędkościomierzu, mijali skąpane w słońcu winnice, zielone pagórki i bezkresne łąki, zostawiali za sobą wiejskie krajobrazy, omijali z dala malownicze miasteczka (zbyt wiele samochodów na metr kwadratowy dróg). Wkrótce dotarli do północnych prowincji Italii, a przywitani przez urzekające doliny, górskie szczyty oraz serpentyny rzek, wreszcie mogli odetchnąć ze spokojem. To prawie dom.
       Być może szczęście byłoby jeszcze większe, gdyby nie ciemnogranatowe chmury, które zaczęły gromadzić się nad miasteczkiem, gdzie stacjonował Oddział Alpejski. Zapowiadała się naprawdę groźna burza. Vieri dziękował mężczyźnie nie tylko w duchu, lecz również na głos - z pomocą przyszedł mu wbudowany w kask intercom - że zdecydował się nie siedzieć do późnego wieczora w Wenecji, inaczej złe warunki pogodowe zaskoczyłyby ich znacznie wcześniej, psując radość z całego wypadu. Ostatecznie deszcz lunął ścianą dokładnie w chwili, gdy chełm spoczął bezpiecznie w schowku, a zbroja została już zdjęta z szczuplutkiego ciała, tak więc obaj zaczęli poważnie moknąć. Co prawda Percy nakazał mu czym prędzej schować się w środku, jednak sumienie nie dałoby człowiekowi spokoju, jeżeliby nie postawił na swoim i nie został pomóc pozbierać wszystkie te rzeczy, które w schowkach nie miały prawa ani możliwości zostać.
       Wszystko ociekało wodą. Włosy, ubrania, buty, pakunki, skrzydła, ogon, a nawet łuski. Co gorsza, deszcz był zimny! Z chwilą, gdy weszli do suchego pomieszczenia, Vieri zwyczajnie zaczął się trząść.
       - Gdzie to zostawić? - spytał Smoka, unosząc wyżej sakwę z przydasiami. Przestępował żwawo z nogi na nogę, chlapiąc wszystko dookoła. - Kurczę, my to mamy pecha! Nie mogło się rozpadać dopiero teraz, kiedy już jesteśmy w ciepłym i mamy nad sobą jakikolwiek dach?
       W chwili w której cali ociekający wodą przekroczyli próg bazy, na zewnątrz rozpętała się istna ulewa. Już i tak podczas zabierania rzeczy i odstawiania motoru zmokli po samą bieliznę, teraz nie mogło być o wiele gorzej, przynajmniej tak mu się wydawało. Bowiem bo skórze zaczął przetaczać się nieprzyjemny chłód, materiał lepił się i odchodził od skóry wywołując dodatkowe uczucie zlodowacenia. Nie mogli tak stać!
       Zabrał od niego rzeczy i zostawiając je pod ścianą, wziął go za rękę i pociągnął do łazienki. Po drodze zgarnął jeszcze ręczniki, prosto z suszarki. Za nimi ciągnęły się mokre placki, te jednak wystarczyło zestarzeć aktywując specjalne roboty sprzątające. Uderzenie nogą o jedną wypustkę w ścianie, drugą nogą w przeciwną ścianę korytarza kawałek dalej, odpalił ciche silniki prostokątnych tech-potworków które niczym krewetki zaczęły ścierać wodę.
       W łazience było cieplej. Natychmiast zrzucił z siebie koszulę i podkoszulek, został w samych spodniach. Rozłożył jeden ręcznik i patrząc na niego wymownie, czekał.
       -Rozbieraj się bo zaraz będziesz chory. - Polecił i jak normalnie rozumiał jego wstyd i niechęć do zdejmowania ubrań przy kimś obcym, tak ten jeden raz musiał go posłuchać. - Nie patrzę, ściągaj wszystko. - Zamknął oczy podglądając tylko na jedno półprzymknięte oko. Uśmiechnął się słodko, nadal czekał aż zgrabnym ruchem będzie mógł zawinąć go w burrito.
       To wcale nie tak, że Ri miał coś przeciwko temu, żeby Percy oglądał. Wcale! Bo przecież nie mogli jakoś ogromnie różnić się od siebie anatomicznie, prawda? Okej, może i Smok miał kocie łapki zamiast stóp, ale! Obaj byli mężczyznami, raczej niewiele więcej zagadek mogły skrywać ich ciała. Zwyczajnie, nie zdążył oswoić się z nową sytuacją, z tym że powtórnie trzymali się za ręce (niech będzie, on trzymał jego - będąc przy tym tak zbawiennie ciepłym!). Zaczął od góry, mokra koszulka najbardziej mu doskwierała. Tak jak każdy na Ziemi, nie pałał szczególną sympatią do uczucia przemokniętego materiału na skórze. Jednym ruchem ją z siebie zrzucił, niemal od razu objął się w ramionach - na sekundkę! - bo wszystkie włoski stanęły mu na baczność. Następne poleciały białe-już-nie-tak-białe skarpetki, które to od razu ułożył na koszulce. No i wreszcie, spodnie. Sztywne jeansy pod wpływem działania wody zrobiły się jeszcze twardsze, a przylegały do skóry lepiej niż smoła. Bardzo się namęczył, żeby je ściągnąć z pupy czy ud, łydki poszły już gładko. Został w samych majtkach - hoho, zaskoczenie - również białych (w tym jednym, miłości do jasnej palety barw, idealnie się zgrali).
       - Mm- już - sapnął, drżąc na całym ciele.
       Natychmiast go otulił ręcznikiem. Owinął dookoła ramion, szczelnie założył po czym potarł w dwóch ruchach jego ręce. Drugi ręcznik wylądował na smoczej głowie zakrywając ramiona i połowę pleców. Złapał brzegi puchatego, lekko szorstkiego materiału i ostrożnie, z odpowiednią dbałością zaczął suszyć mu włosy. Płachta była na tyle potężna, że nie stanowiło to szczególnego problemu, musiał tylko nieco bliżej stanąć.
       -Zaraz się przebierzemy, zrobię herbaty. - Zaproponował widząc jak dolna warga nadal drży. Wytarł mu policzki, zaczesał włosy do tyłu. Więcej nie wypadało mu zrobić. Potarł swoją głowę żeby krople przestały uciążliwie rzeźbić kanaliki chłodu po jego twarzy.
       - Powinienem rozplątać ci warkocz, lepiej będą schnąć włosy - zaproponował nie wprost. Póki co, zebrał z ziemi niedbale rzucone rzeczy, chciał je jak najszybciej wrzucić do koszy, gdzie Vesta segregowali ubrania do mycia. Obróciwszy się przez ramię, ujrzał, że Smok nadal stoi w przemoczonych spodniach. Spytał go: - A ty na co czekasz?
       Ochrzaniony uniósł ręce w obronnym geście zaczynając się przy tym śmiać. Sięgnął do tyłu spodni, rozpłatał dwa pasma materiału trzymające garderobę na biodrach, odwinął się po czym walcząc z przemoczonymi pasami trzymającymi wysmuklone łydki, usiadł sobie żeby dać mu też pole do popisu.
       -Poprosze o pomoc z warkoczem. - Rzucił z uśmiechem ściągając ręcznik z głowy. Powoli acz skutecznie oswobodził się ze spodni które zaraz poleciały na przemoczoną kupkę rzeczy. Teraz poczuł, że jest mu zimno.
       Ri czym prędzej do niego podszedł, a uklęknąwszy za plecami, odwinął z końcówki włosów gumkę. Następnie, kawałek po kawałeczku, przesuwał się stopniowo w górę. Pod wpływem skomplikowanego przeplatywania pasm, biało-złote pukle układały się w wyraźne “S”. Jeżeli nie rozprostują się przy suszeniu, Percyvalem będzie miał na głowie piękne, naturalne fale. Swoją drogą, dotykanie jego mokrych włosów można śmiało by zaliczyć do zupełnie nowego poziomu przyjemności i w tej formule powinno to być traktowane jako wykroczenie przeciwko cnocie. Szczęśliwie, ciemnowłosy znajdował się w tym strategicznym położeniu, gdzie nikt nie mógł być świadkiem zaczerwienienia, które na twarzy wywołała ta pozornie niepozorna czynność. Pierwszego w swojej karierze oskarżycielskiego wzroku by nie przeżył.
       Skończyli. Owinięci w jasne, mięciutkie ręczniki, wyglądem przypominali duchy. Zostawili mokre ubrania w koszach, po czym ruszyli - zgodnie z zapowiedzią - do “ich” sypialni. Nie zważając na to, jak mogłoby to wyglądać z perspektywy osoby trzeciej, niezaznajomionej z wydarzeniami bezpośrednio poprzedzającymi ich wtargnięcie do pomieszczenia, Vieri pozwolił by ogrzany ciepłem jego ciała ręcznik zsunął się z ramion na ziemię gdzieś w połowie drogi do “jego” komódki, z której to od razu wyciągnął świeży komplet: bieliznę z parą skarpetek, dresy i koszulkę z krótkim rękawem. Z nosa, nie wiadomo kiedy, zaczął lecieć katar, toteż pociągał nim w równych odstępach czasu, przerywając ogólnie panującą ciszę w tej części bazy. Przebrał się w czyste rzeczy z prędkością światła - bardziej skuli samolubnych pobudek, aniżeli z obawy, że Percy będzie w stanie ujrzeć jego kompletnie nagie pośladki (wierzył, że sam był zbyt zajęty, by zerkać w jego kierunku). Zebrał z posadzki ręcznik, a spuszczając głowę w dół, zaczął z jego pomocą odsączać nadmiar wody z czarnych kosmków.
       Powoli zaczął się ogrzewać, ale żeby poczuć się lepiej, zdecydowanie potrzebował owinąć się kocem i wypić potężny kubek wrzącej herbaty. Tak, tylko to mu pomoże.
       Smok nie pozostawał daleko w tyle. Nim Vieri zdążył skończyć osuszać włosy, ten był już przebrany. Razem udali się do podejrzanie opustoszałego, pogrążonego w mroku burzy salonu, konkretniej pod aneks kuchenny. Chłopak wyciągnął z szafki dwa kubki, Percy natomiast zajął się przygotowaniem wody. Dziwnie to przyznać na tak wczesnym etapie ich znajomości, ale tworzyli naprawdę zgrany duet.
       Kiedy wreszcie w kubkach pojawił się parujący od gorąca napar, obaj wygodnie rozłożyli się na kanapie - Ri dodatkowo przykryty kocem (nawiasem mówiąc, przesiąkniętym do reszty wonią truskawek i pampasu).
       - Nareszcie, jak dobrze!
       Za oknem szalenie błyskało, a deszcz stukał głucho o oszklone elementy bazy, racząc szpiczaste i zaokrąglone uszy osobliwą melodią. Przez chwilę młody mężczyzna nie skupiał się na niczym innym, niż na tym dźwięku, otulającym go zewsząd zapachu Smoka i herbaty, oraz na stopniowo rozlewającym się po wszystkich zakamarkach ciała słodkim cieple. Gdyby był kotem, z pewnością zacząłby teraz pomrukiwać z zadowolenia.
       Zatopienie się w poduszkach kanapy przyniosło długo wyczekiwaną chwilę ulgi. Moment w którym w jego płucach rozpuszczała się substancja pomagająca czerpać tlen z warunków zewnętrznych, gdy brał pierwszy pełen wdech w bazie, zawsze był cudowny. Rozłożony na meblu, z rękami rzuconymi na oparcie i odchyloną do tyłu głową, wyglądał trochę jakby ten moment niespodziewanej ulewy go zmęczył. Oddychał, z zamkniętymi oczami, odpoczywał. W końcu jednak się wyprostował, odkaszlnął, a jego oczy - tak miękkie i pełne rozbawionych iskierek - padły na zawiniętego w koc chłopaka. On również wydawał się czerpać z błogiego stanu bezpieczeństwa jakie oferowała baza chociaż, cały czas wydawało się jakby był wychłodzony.
       -Może… przysuniesz się bliżej? Cały czas drżysz. - Zauważył obserwując jak co jakiś czas jego ramiona przechodzi nieprzyjemny prąd zimna.
       - Nie będzie ci to przeszkadzać? - zawahał się.
       -Śmiało. - Zachęcił go, specjalnie nie ściągając ręki z oparcia żeby miał do dyspozycji cały bok jego ciała. - Moja temperatura wreszcie się na coś przyda.
       Uważając by nie rozlać na siebie wrzątku, dźwignął kubek odrobinę wyżej, tak samo pupę, którą od razu przemieścił maksymalnie blisko rozgrzanej lewej strony. Rozważał przez chwilę, czy powinien po prostu się w niego wtulić czy tylko oprzeć plecami. Uznał wreszcie, że póki co ograniczy się do rozgrzania kręgosłupa, a jeżeli trzęsienie się i gęsią skórka nie przejdą, po prostu zmieni pozycję. Tak więc przykleił się szczelnie plecami do boku Percy’ego, po czym przysunął krawędź kubka bliżej ust, by upić odrobinę herbaty. Uf, parzyła!
       Oczywiście, był przygotowany na dużo wyższą niż własna temperatura ciała, nie spodziewał się że w tak krótkim czasie mu pomoże. Ledwo zdążyli się “dotknąć”, a jemu od razu było dwa , jak nie trzy razy lepiej.
       - Szkoda że nie masz wystarczająco dużo czasu wolnego - westchnął niepocieszony. - Mógłbyś mi znacznie ułatwić życie w zimie. Nie znoszę niskich temperatur. A wyobraź sobie, jakie katusze przeżywałem w cienkiej warstwie szat, w nie ocieplonym, wystawionym na działanie wiatru z każdej strony skrzydle klasztornym. Mówię ci, koszmar. Gdybym wtedy miał takiego ciebie do dyspozycji, oj. Chyba nie wychodziłbym z łóżka - zaśmiał się, rozbawiony tę wizją. Serce jednakże ściskało mu się z bólu. Przy okazji zimniejszych dni, Federico zawsze upewniał się, że przynajmniej na noc Vieriemu będzie dobrze, przynosił mu gorący termofor do łóżka, by zdążyło się nagrzać jeszcze wtedy, kiedy zajęty był kąpaniem. Kochany człowiek… Tak bardzo za nim tęsknił.
       Ciężar przytulony do boku sprawił, że z lekkim uśmiechem wrócił do wygodnej pozycji z zamkniętymi oczami. Zaraz miał zamiar poczytać raporty, w ogóle to rzuci okiem gdzie są wszyscy i czy zrobili sobie wychodne ale zanim, jeszcze chwila beztroskiego relaksu. Przynajmniej w planie bo Vieri się odezwał i im dalej brnął w swoją myśl, tym on mocniej unosił jedną brew.
       -Brzmi okropnie. - Przyznał przysuwając go bliżej siebie. Aż poczuł ten chłód. - W sensie spanie w takim zimnie, nie że robienie za Twój osobisty termofor. - Dodał po chwili, jego ręka ostrożnie zgięła się w łokciu i wędrując między jego ciałem a kubkiem, spoczęła na ramieniu bruneta. Objął go na wysokości obojczyków, luźno i bez dodatkowego przyciągania do siebie, dla wygody. - Po prostu sobie ustalmy, na przyszłość polecam się jak tylko zrobi Ci się zimno. Tak będzie najwygodniej. - Zaproponował, a przez myśl mu przemknęło, że nawet przy biurku miał miejsce żeby chociaż go na chwilę przytulić. Wystarczyło znaleźć okazję! I nie było wymówek.
       Kolejne kilka chwil upłynęło im już w ciszy. Vieri się grzał, a on przeglądał system w poszukiwaniu nowości na które musiał zwrócić uwagę. Z ciekawości przejrzał też pozycję Oddziału. Bliźniacy rzeczywiście wyszli, reszta była jednak w bazie. Noah siedział u Avii a Eadred u siebie. Dlatego było tak cicho, po prostu zajęli się sobą nie mając żadnych dodatkowych zadań.
       Mijały kolejne minuty, było ciepło, brzuch wypełniała herbata o słodkim smaku. Jego oczy oderwały się od niebieskiego hologramu w momencie gdy brunet się poruszył. Zmienił pozycję, odwrócił się do niego przodem mając cały czas zamknięte oczy. Czyżby zasnął? Dłuższą chwilę przyglądał się jak ten mości sobie wygodnie miejsce, a gdy jedna jego ręka spoczęła na smoczym pasie, Percy był pewien, że ten śpi. Przynajmniej nie musiał oglądać niebieskiego pąsu kolorującego jego uszy.
       W jego sercu zrodziła się przemożna chęć bliskości. Oplatając go najpierw jednym ramieniem, poprawił koc który zaczął się z niego zsuwać, palce ułożył na jego barku. Zaraz przechylił się nieco w jego stronę odwracając mocniej przodem, dołożył drugą rękę która zamknęła go w szczelnym uścisku silnych ramion. Dłoń wylądowała w czarnych puklach którymi zaczął się bawić, delikatnie dotykając skóry na jego potylicy. Jakby to poczuł, przytulił się mocniej dając mu bezproblemowy dostęp do czubka swojej głowy. Położył mu na włosach usta. Nie całował go, tylko dotknął przymykając na chwilę oczy.
       Trwał w słodkim uścisku chwilę, ciesząc się bliskością, ciepłem. Jego powieki na chwilę się podniosły, oczy złapały spojrzenie miodowych tęczówek, zamknęły się ponownie…
       Jakby go prąd poraził. Podniósł głowę niczym na wszczęty alarm i patrząc na twarz przyjaciela tonął w coraz głębszych odcieniach chabrowego. Najpierw uszy, później policzki, ostatecznie palił go nawet tors. Miodowe ślepia przeszywały go na przestrzał, a on mógł tylko w nie patrzeć i modlić się żeby… żeby nie zareagował źle. Wytrącone ze spokojnego rytmu serce galopowała w piersi, a przez głowę przechodziły mu właśnie najgorsze scenariusze. O dziwo ten w którym Eadred prężył się w imię zwycięstwa i swojej racji, wcale najgorszy nie był.
       Jedno głośne *pyk* sprawiło, że jego głowa opustoszała. Vieri poprawił się na jego piersi wtulając się mocniej. Dłonie przejechały po jego torsie w uspokajającym geście. Powinien go odnieść do łóżka.
       Konstruktor wpadł do salonu typową dla siebie nerwową manierą, zaabsorbowany do reszty przez wewnętrzny monolog. Pilnie potrzebował kawy. Mocnej, czarniejszej niż smoła, a najlepiej o podwójnej dawce kofeiny. Tylko to mogło uratować zmęczony po wielogodzinnym ślęczeniu nad problemem wody mineralnej - tak, cały czas próbował rozgryźć, czym ją zastąpić do rozpuszczania purpurowej sztywniejącej masy unieruchamiającej - umysł, który panicznie domagał się pobudzenia. Może gdyby przypadkiem nie spojrzał się na kanapę, skąd dobiegało miarowe bicie ludzkiego serca…
       Stanął jak wryty, ze świecącymi jak morskie latarnie oczami. Źrenice zwężyły się do pojedynczej, milimetrowej kreseczki, po czym zaraz wybuchnęły w tęczówce, zajmując ją niemal w całości. Już otwierał buzię, już palcem wskazującym pokazywał na parę trwającą w uścisku, już miał krzyknąć zwycięzkie “HA”!... Powstrzymała go myśl o tym rytmie. Spokojnym, cichym rytmie.
       Lecz nie dał za wygraną. Och, nie. Nie gdy Percyvalem przeistaczał się z groźnej jaszczurki w dorodną borówkę! Paskudny uśmiech ukazał szereg białych zębów, w tym dwa bardziej wystające kły, z nim podszedł bliżej kanapy, podskakując na palcach jak dziewczę na łące pełnej kwiatów. Oczywiście, musiał się wygłupić. To było wpisane w kuriozalność ich braterskiej relacji.
       Okrążył mebel dookoła, przyglądając się im wymownie z każdej strony. Co dokładnie przerwał? Czyżby Wielki Generał Smok chciał pozostawić na głowie czułego całusa? To już ten etap? Szybko im szło! (Szkoda, że Percy nie wybrał sobie lepszego obiektu na ulokowanie uczuć, ale trudno. Jak twierdził, Vieri został pobłogosławiony przez Boginię. Przez samą Matkę! A skoro tak się stało, Eadreda w ogóle nie dziwiło, że przyjaciel nie odepchnął od siebie wszystkich znaków, uczuć czy zapędów, nie schował rodzącej się sympatii na dnie zimnego serca, kompletnie ją ignorując i zamiast tego pozwalając, by jakiś przypadkowy Vesta, który akurat wybierze się na krótkie odwiedziny do salonu, został świadkiem tej oto sceny. *WIARA*).
       Miał cichą nadzieję, że Percy jest stuprocentowo świadom tego, że już do końca życia nie da mu - im - spokoju.
       Był niedorzeczny. Jego początkowe setki obaw przerodziły się w zażenowanie zmieszane ze szczerym rozbawieniem. Początkowo musiał zakryć dłonią oczy żeby nie patrzeć na ten kabaret, gdy przyjaciel zaczął okrążać kanapę palce zjechały mu na usta zakrywając rozciągające je rozbawienie. Umieram wewnętrznie, podwójnie. Zarówno z rodzącej się głupawki jak i ze wstydu.
       Spojrzał na niego, na ten jego idiotyczny uśmiech, kątem oka. Pokręcił głową z niedowierzaniem, uniósł twarz w stronę sufitu, znowu pokręcił głową.
       - Może coś polejesz? - Zapytał rozbawiony chwytając Vieriego pod kolana i w krzyżu. Bez problemu, z lekkością go podniósł i ruszając w stronę pokoju pozwolił żeby w nerwowym geście ogon uderzył o podłogę. Czy chciał z nim o tym rozmawiać? Niekoniecznie wiedział co by miał mu powiedzieć. Czy teraz będzie miał przekichane? Srogo. Dlatego najłatwiej było to załagodzić alkoholem, prawda? Może mu trochę wstyd opadnie, krew przestanie się burzyć.
       Układając bruneta w połach czystej pościeli otulił go szczelnie kołdrą. Zaczesał jeszcze jeden kosmyk za ucho i przymykając drzwi do sypialni, wrócił jak na skazanie do salonu.
       Eadred na niego czekał.
       Zatrzymał się w portalu zaczynając kołysać na nogach, przeszedł dwa kroki, udał że coś poprawiał, potarł palcami o blat szukając kurzu. Cmoknął cicho przejeżdżając zaraz językiem po wewnętrznej stronie jednego policzka.
       - Teraz się będziesz napawał? - Zapytał dla pewności, zajął miejsce przy wysepce w kuchni, na wysokim stołku który dawał możliwość wygodnie oprzeć łokcie a na nich głowę. Z ustami w dzióbek śledził jego ruchy, żar w oczach, czekał.
       - Pytasz a wiesz! - prychnął niepoprawnie wesół. Na blacie kuchennym stały już flaszka oraz dwa kielichy, z których zwyczajowo piło się vestaliański alkohol. Eadredowi cisnęło się na usta: “A nie mówiłem!?”, lecz póki co, wstrzymał się z podobnymi komentarzami. Miał lepszy plan. - Teraz czekam na wyjaśnienia. Albo może na ckliwą historyjkę o tym, jak przepadłeś. Jedno z dwóch. Jestem też ciekaw, jak wam minął dzień, gołąbeczki~
       Sięgnął po butelkę, by pozbawić ją korka, a potem wlać odpowiednią ilość płynu do obu naczyń. Jeżeli Smok wszystkiego mu zaraz nie wyśpiewa, będzie torturował go zaczepkami, dopóki nie opowie o każdym najmniejszym szczególe. Podsunął alkohol przyjacielowi, sam zaś pochylił się głęboko nad blatem, opierając się o niego łokciami. Gadzie oczyska zarażały podekscytowaniem.
       Już nie potrzebował kawy. Zastani w tak sugestywnej pozie mężczyźni świetnie go rozbudzili. Trybiki w mózgu dostały swojej oliwy i kręciły się z taką prędkością, że aż dziwne że ze szpiczastych uszu nie buchała para.
       Ześlizgnął się rękami po całej długości blatu i prostując je w łokciach, położył czoło między nimi. Siedział tak, wpół leżąc, kiwając głową to w prawo to w lewo żeby pozbierać myśli do kupy. Podniósł się, złapał za kieliszek, wypił do dna i wrócił do pozycji użalania się nad sobą i unikania palącego spojrzenia przyjaciela.
       - Rozmawialiśmy! - Rzucił w końcu, inteligentną odpowiedź na pytanie, która przecież była prawda. Większość dnia po prostu rozmawiali na tysiące różnych, skrajnych tematów. Uniósł głowę i uśmiechnął się do niego słodko.
       - Tylko rozmawialiśmy. Bardzo miły dzień. - Zapewnił prostując się, zastukał palcami o ciemne drewno.
       - Oj tam od razu przepadłem. - Nadal na niego nie spojrzał! Wypuścił powietrze wodząc oczami po suficie. - Ja… tylko… ym… jestem niezwykle uprzejmy, w pełni opanowany. Bardzo pomocny! Złapał nas ten deszcz, wiesz, zmarzliśmy. - Przyłożył dłoń do serca żeby podkreślić swoją uczynność. Uśmiechnął się do niego szeroko, przepięknie, podsunął kieliszek po dolewkę.
       A jaszczura dalej swoje… Miodowe oczy zrobiły przewrót. Czy Percyvalem zawsze był taki naiwny, czy dopiero niedawno się taki stał? A może odzywała się jego głupota? Lub idealizm przesączony dobrymi życzeniami. Dureń naprawdę żywił nadzieję, że taka odpowiedź go usatysfakcjonuje, podczas gdy ani na niego nie patrzył, a cała jego mowa ciała, zachowanie, drobne gesty aż wrzeszczały “jestem winny!”.
       - A ja jestem tylko najgorliwszym wyznawcą Bogini w tym oddziale - zripostował nonsens, którym go uraczył. - Percyyyy! - Przysunął się bliżej. Dużo bliżej. Stykali się nie tylko biodrami, ale i łokciami. Dał mu chwilę na zastanowienie, jak to ugryźć, w tym samym czasie polał mu jeszcze jednego oraz upił łyk czy dwa z bogato zdobionego precyzyjnymi nacięciami we szkle kielicha. - Bo jeszcze pomyślę, że sądzisz, że źle ci życzę! A pamiętasz, mówiłem ci, że to najlepsze, co cię może spotkać. Jestem twoją dobrą wróżką, Perc. Wszystkie moje dobre życzenia się spełniają. Ani mnie nie oszukasz, bo za długo razem żyjemy, ani ja ciebie nie poślę na manowce, bo cię kocham, co nie? A teraz gadaj. Tylko szczerze.
       Jasne oczy wreszcie spojrzały w miodowe odpowiedniki, po ustach błąkał się mu delikatny uśmiech pełen skruchy.
       - No dobrze, dobrze. Masz rację. - Przyznał rozbawiony, zaczesał oburącz włosy do tyłu, rzeczywiście zostały mu lekkie fale. - Na pewno chcesz o tym słuchać? - Upewnił się, a gdy jasne oczy błysnęły zainteresowaniem, przewrócił jeszcze raz oczami szukając w sobie jakiejkolwiek odwagi.
       - Nie jestem pewien czy jest co wspierać. - Przyznał na samym początku. - Avi twierdzi, że się zakręciłem nie mając absolutnie żadnych szans na cokolwiek. Nawet jeżeli niczego nie oczekuję. - Westchnął. - Ale jest… miłą osobą. Mógłbyś mu dać szansę. Jest naprawdę dobry. Wspaniale się z nim rozmawia, ciekawski. Radosny i inteligentny emocjonalnie. Wspaniały chociaż cierpi. - Zaczął odpływać we wspomnienia z których wrócił lekkim klepnięciem w policzek. Znowu wychylił kieliszek, tym razem do połowy. Zaraz pomasował ręką oczy, nasadę nosa.
       - Strasznie dotykalski. Ale nie złapałeś nas na niczym złym. Naprawdę pomagałem się ogrzać. - Wyciągnął oskarżycielsko palec w jego stronę. Znowu miał rumieńce, a jeszcze za bardzo nic mu nie opowiedział.
       Brewka o ostrych końcach u szczytu wywindowała do góry na wzmiankę o Medyczce. Po tym, co jej sprezentował swoim zakochaniem, rozumiał doskonale, dlaczego do kolejnego przypadku podchodziła tak chłodno, tym bardziej, że w ciągu tygodnia zdążyła się z chłopakiem polubić - nie zmieniało to faktu, że był przede wszystkim jej pacjentem, może dlatego wciskała biednemu Smokowi banialuki, że kłopotliwy stan minie? Ead z doświadczenia wiedział, że nastąpi to nieprędko, o ile w ogóle. Przynajmniej dopóki Vieri nie wszem i wobec do zrozumienia, że nie jest zainteresowany kosmitami!
       - Zastanowię się nad tym, na razie wolę być ostrożny z tymi szansami - odpowiedział szczerze. O ile mógł zaakceptować fakt, że Percyvalem zaczął faktycznie czuć niewyjaśnione przyciąganie do czarnowłosego, tak ciężej przyjdzie mu nie patrzeć na niego jak na potencjalne niebezpieczeństwo. W końcu, cholera jedna potrafiła dotykać i zamykać portale Akum! To samo w sobie było już powodem, dlaczego jako jedyny w bazie starał się z nim nie spoufalać. - Nie złapałem, mówisz? A jednak, byłeś bardziej niebieski niż ja kiedykolwiek wcześniej na widok Antonia. Wobec tego, cokolwiek nie robiłeś, nie możesz mówić, że to “nic”. Więc?
       - Zrozumiałe. Też mnie nie bierz za totalnego szaleńca. Jestem ostrożny ale im bliżej go poznaje tym bardziej mu ufam. - Przyznał zaraz czując jak przechodzi go elektryzujący dreszcz. Znowu ten ton, to spojrzenie. Mruknął gardłowo na znak boleści tego przesłuchiwania.
       - Tylko go przytuliłem. - Podniósł ręce w obronnym geście. - Nie zrobiłem dzisiaj nic złego. - Spojrzał w górę żeby się upewnić. - Trzymał mnie za rękę… ale to chyba nic nieodpowiedniego?! - Chyba jednak powiedział to szybciej niż zrozumiał, że wśród ludzi mogło to zachowanie jednak być odebrane inaczej. - Ale to było uzasadnione. W Wenecji mnie ludzie obleźli. Upierdliwe stworzenia nie szanujące przestrzeni osobistej. - Syknął zły. - Traktują nas jak zwierzęta w zoo.
       - He? Jak trzymanie cię za rękę ci pomogło w tamtej sytuacji? No chyba że potrzebowałeś wsparcia mentalnego… - zaśmiał się wrednie, podnosząc do ust trunek. - Jeszcze się z takim traktowaniem nie spotkałem. - Zamyślił się. Próbował przeszukać pamięć z jakąkolwiek niemiłą sytuacją, która by go spotkała ze strony ludzi. I nie znalazł. Nawet na początku, jeżeli był widziany w mieście, raczej umykali na jego widok, tak samo w przypadku bardziej rosłego i wyposażonego w dwoje skrzydeł Percyvalema. No, chyba że naciągnąć to na samochody. Nie raz, nie dwa któryś ich potrącił. Ale to wynikało z ogólnej paniki podczas alarmu! Oni też nie byli bez winy, sami pod cztery kółka niefortunnie wpadali. - Chyba znaczy, że masz fanclub? Wróć, my mamy fanclub.
       - Ty na pewno nie, Ty jesteś wredny. - Zaśmiał się szturchając go lekko. - Szczerze mówiąc to jakby mnie nie złapał i nie pociągnął to bym pławił się w blasku fleszy do teraz. - Powiedział to tak ironicznie, że ostatnie słowa zatrzeszczały mu między zębami. Znowu uderzył palcami o blat stołu zastanawiając się nad dzisiejszym dniem. Nie miał się do czego przyczepić, było naprawdę bardzo miło. Westchnął jednak ciężko. Avi kazała się mu ogarnąć, Eadred w ogóle Vieriemu nie ufał. Nie twierdził, że nie mieli do tego wszystkiego podstaw. Raczej bolało go targane w skrajności serce.
       - Co mi doradzisz? Może to się da wyleczyć? - Zapytał w końcu, dopił kieliszek do końca. - Albo chociaż zignorować żeby tak nie odcinało od myślenia. - Zapytał, może była dla niego nadzieja. Skoro i tak szans nie było to mógłby się z tego otrząsnąć.
       - Percy, nawet gdyby to się dało leczyć, chciałbyś tego? - Oparł podbródek na dłoni. - Ale tak szczerze. Pomińmy fakt, że Vieri jest, kim jest. I co z tego powodu się stało. Wiem że ten stan, zauroczenia, zakochania - jakkolwiek by tego nie nazwać - męczy. Poniewiera. Ty się wydajesz być - no nie wiem, popraw mnie, jeżeli się mylę - w tym wszystkim szczęśliwy? Niebieski, ale radosny. Tak przynajmniej wyglądasz. Dopóki nie przypomnisz sobie o tych wszystkich przeciwnościach, które wręcz krzyczą ci, że nie powinieneś.
       Wrócił pamięcią do czasów, kiedy sam mierzył się z równie ciężkimi dylematami. Percyvalem w żadnym wypadku nie kazał mu wyzbyć się uczuć do Antonia, chociaż sprawiały, że wyniszczały go od środka (do momentu, kiedy nie posłuchał dobrej rady i zrobił pierwszy krok, żeby wreszcie zrobić coś więcej niż umierać na błękit czy zawroty głowy), a także zaburzały spokój dookoła. Czy jako przyjaciel, powinien stanąć po stronie Medyczki? Wmówić mu, żeby był cierpliwy, trzymał ręce przy sobie, nie szukał kontaktu? Nie, chyba nie. Nie było to w porządku.
       Złapał za kieliszek odwracając go w palcach, przyglądając się jak mozolne rzeźbienia w szkole załamują nikłe światło w salonie. Westchnął ciężko po czym uśmiechnął się do niego, ciepło acz z nutą goryczy.
       - Nie. - Mruknął po dłuższej chwili zastanowienia. - Racjonalnie patrząc, nie powinienem nigdy nic takiego czuć. W praktyce… - Pomasował kark patrząc za okno po którym spływały tłuste rzeki deszczu. - To daje dziwną motywację. - Przyznał bez bicia. Gdy teraz ze wszystkimi się jeszcze pogodził, po tym dniu jego ciało otuliła lekkość, a umysł wyciszony pracował spokojnie podsuwając mu pomysły na dotychczas napotkane problemy. Czuł, że tego wieczoru będzie się mu dobrze pracowało.
       - Nie spodziewam się, że to się kiedykolwiek rozwinie ale chętnie go bliżej poznam. Nie wydasz mnie? - Zapytał już spokojniejszy. Gdyby mógł być bliżej Vieriego ale jako zwykły przyjaciel, by mu to wystarczyło. Tylko nie chciałby słuchać, że to dla niego złe, że krzywdzi go sobą.
       B. I. N. G. O. Od początku się nie mylił. Percy, czy chciał czy nie, wpadł po uszy.
       Eadred poklepał go po ramieniu, chęć dokuczania zastąpił serdecznością.
       - Oczywiście że nie wydam - drugą rękę położył sobie na piersi, w miejscu gdzie biło jego serce, chciał uwiarygodnić tym swoje zapewnienie. - Ale pozwól sobie od czasu do czasu czuć to, co czujesz. Nie butelkuj emocji, inaczej będzie źle. Mówię z własnych obserwacji. Bądź jednocześnie ostrożny, dużo pytaj, jeżeli nie jesteś czegoś pewien. Jeżeli jest taki dobry, jak mi opowiadasz, to wszystko się ułoży. Jakoś to przeżyjesz.
       Wypił wszystko, co miał nalane, potem dolał i sobie, i jemu, a stuknąwszy szkłem o szkło, wzniósł cichy toast za miłość pod każdą istniejącą postacią.
       Pocieszył go. Dodał otuchy i odwagi którą do tej pory sam sobie odbierał kierowany rozsądkiem i strachem. Zacisnął usta, uderzył o kieliszek i wychylił swoją porcję. W tym czasie pozwolił sobie żeby jego ogon odnalazł ten zakończony kitką, splótł się z nim i zaczął kołysać.
       -Nigdy nie wątpiłem w to, że jesteś najlepszym przyjacielem świata. - Zapewnił uśmiechając się do niego z wyraźną ulgą w oczach. Niezwykle mu pomógł. - Pozwolę sobie teraz wykorzystać natchnienie i opracuje nam plan treningowy. - Wstał obejmują go od tyłu, położył brodę na czubku jego głowy. Puścił go za chwilę po czym obszedł wysepkę żeby schować dowody ich krótkiej chwili słabości. - Nie wiesz jak jutro Tonio? Musiałbym umówić z nim spotkanie. Może jest w stanie mi pomóc. - Przyznał zagadkowo, jeżeli Eadred nie będzie w stanie mu odpowiedzieć sam do blondyna napisze.
       Z gardła ciemniejszego karnacją Vesta wydobył się bliżej niesprecyzowany pomruk. Ach, cały Percy. Czy on w ogóle kiedyś odpoczywał? Rozmowa o jego nowo poznawanych uczuciach przeobraziła się w obliczu słów o terningu zaledwie w przypadkowe zboczenie z tematu. Eadred nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko pokręcić z rezygnacją głową. Ma-sa-kra.
       - Będzie tutaj jutro, umówił się ze mną na drugą kawę, chyba ma przy okazji przekazać ci jakieś papierzyska, nie wiem, nie pytałem o szczegóły. - Wzruszył ramionami. - Z czego zaś nas chcesz szkolić? Sparingi już nie wystarczą?
       - Z ciasnych przestrzeni. Mam ostatnio złe przeczucia, chcę żebyście byli na to przygotowani. Jutro też dam Ci listę sprzętu który trzeba będzie przygotować dla każdego. No i czas odkurzyć hologramy. - Zapowiedział z ogółem całość planu. Alkohol przyjemnie grzał od środka, uśmiech nie schodził mu z ust. - Ale to jak Antonio przyjedzie, na razie na spokojnie. - Przeciągnął się, czy był pijany? Raczej to było to pierwsze rozluźniające uderzenie. Znowu go przytulił, dotknął swoim policzkiem tego jego.
       - Aye, aye. Co tylko sobie zażyczysz, Perc.
       Rozstali się w dość dobrych nastrojach. Eadred uprzątnął z blatu kielichy i butelkę z alkoholem, zrobił sobie też podwójne espresso - coś czuł, że prędzej czy później się przyda. Zainspirowany tym, co miał okazję dzisiaj zaobserwować na kanapie, napisał do Nio słodką wiadomość. Że tęskni i że nie może doczekać się tej drugiej kawy. O dziwo, na odpowiedź nie czekał dłużej niż pół minuty. Uśmiechnął się na nią szeroko, jak na “zakochańca” przystało (o mało nie podlał zawartością mniejszego kubka roślinki, którą akurat mijał - kto tu ją postawił!?).
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {03/04/24, 07:35 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 FDviuea
Czwartek, 3⁄3 dnia Vesta

       Antonio miał bardzo miły, leniwy dzień. Domknięte duże projekty, jeden za drugim, dzięki stanowczemu podejściu Percyvalema do sprawy dały mu swobodę której teraz tak mocno potrzebował. Nagle, pierwszy raz w jego życiu, praca zeszła na drugi plan, a on wolałby mieć więcej wolnego. Chciał chodzić do kina, na koncerty, na spacery i na lody. Miał z kim, ten czas był niezwykle cenny, on chodził cały w skowronkach i ciężko było się mu czasami skupić.
       Tego dnia nic mu nie przeszkadzało. Dotykający go Lorenzo, nieco roztrzepana Anna która zgubiła listy dla niego, Generał który zrzucił na jego barki czasochłonne błahostki. Zacinający się jak zwykle arkusz kalkulacyjny, uciekające akapity z szablonu pisma, brak załączników w mailu. Zerkał ciągle na godzinę, miał umówione spotkanie ze Smokiem i wszystko idealnie się zgrało w czasie żeby pojechać wcześniej, wypić z Eadredem kawę, trochę poflirtować.
       Godzina zero wreszcie wybiła, dłużyło mu się do niej niemiłosiernie. Wstał, rzucił na ramiona czarną marynarkę, zaczął zbierać dokumenty i laptopa do aktówki. Wcześniej zaktualizował status, dał głośniej telefon i niczym na skrzydłach, wyszedł z budynku na rozgrzaną słońcem ulicę. Samochód miał zaparkowany nieco dalej. Wszystkim wmówił, że jak podjechał nie było miejsca, naprawdę chciał żeby nikt nie patrzył jak wchodzi do pobliskiej cukierni i kupuje coś słodkiego. Ciastka z kremem zawsze były dobrym pomysłem, wziął każdemu po kawałku i pakując tyłek do czerwonego fiata ruszył do kosmicznej bazy.
       Przed wyjściem z auta upewnił się jeszcze, że wygląda nienagannie. I to wcale nie tak żeby kiedykolwiek pojawił się w niewyprasowanej koszuli czy poplamionych spodniach. Absolutnie, nigdy! I chociaż wiedział to i tak sprawdził. Poprawił kołnierzyk we wstecznym lusterku i zbierając rzeczy oraz ciacho, leniwym krokiem wszedł do bazy. Na wejściu krążek ze smarem na płuca, marynarka luźno na jedno ramię trzymana przez palec prawej ręki, rzut okiem na czarne, klasyczne spodnie z szeroką nogawką i kierunek salon. Podejrzewał, że to tam znajdzie Eadreda i kawę.
       Czwartkowy ziemski poranek nie różnił się niczym od każdego innego czwartkowego poranka, z tym małym wyjątkiem, że około siódmej Eadred przerwał ślęczenie nad rozbijaniem różnych atomów surowców, którymi dysponowali w bazie głównej, by uzyskać chemiczny odpowiednik wody gazowanej w postaci stałej lub chociaż lotnej - dzięki czemu o wiele prościej można byłoby uwolnić poszczególne części ciała przechwyconej Akumy do zebrania niezbędnych próbek; udał się na dłuższy pobyt w łazience: tam starannie wyszorował każdą jedną łuskę, naolejkował skórę ulubioną mieszaniną, a także zrobił porządek ze zbyt długimi włosami, na które zdążył już wylać dostateczną ilość przekleństw za każdym razem, gdy kłuły w oczy. Całość nie zabrała więcej niż półtorej godziny, a ile radości mu sprawiła!
       Na piętnaście minut przed planowanym przyjazdem Antonia do bazy, Eadred zjawił się w kuchni, świeży, pachnący subtelną nektaryną, przystrojony w nieco lepszy komplet codziennego stroju - zakładany przez głowę jasno zgniłozielony top z odkrytymi plecami, wiązany tuż nad odcinkiem lędźwiowym oraz zupełnie czarne, wpadające odcieniem w grafit, węższe spodnie z wysokim stanem, na którym pyszniły się ludowe hafty. Początkowo przygotował tylko dwa kubki, później stwierdził, że znając życie, reszta hołoty zleci się do środka na sam zapach świeżo mielonej kawy, dlatego też wyciągnął dodatkowe dwa, trzy, cztery, pięć. I jeszcze jeden, na herbatę - a nóż wywoła “wilka” z “lasu” i przysiądzie się do nich Vieri? Miał wszelkie podstawy, by wątpić, lecz nic go nie kosztowało dostawić jeszcze jedno naczynie, najwyżej je odstawi z powrotem na półkę w kuchennej szafce.
       Antonio przybył w idealnym momencie, wszystko było gotowe, więc nie musieli tracić cennych minut na niepotrzebne przygotowania i w pełni wykorzystać czas, który został im do umówionego ze Smokiem spotkania, chociażby na nadgonienie tematów, jakie niekoniecznie chcieli poruszać w większym gronie. Eadred na widok blondyna uśmiechnął się, rozmarzony. Zataczając leniwie biodrem, podszedł do niego i bezceremonialnie cmoknął w policzek, mrucząc:
       - Cudnie dziś wyglądasz, Nio. I jeszcze lepiej pachniesz… - Krótki nos zahaczył o odsłoniętą szyję. - Kawa gotowa, możemy siadać. O, o! Jest coś, o czym koniecznie ci muszę powiedzieć!
       Eadred. Pachnący, wystrojony, jego. Uśmiechnął się szeroko gdy tylko miodowe oczy złapały z nim kontakt. Zatrzymał się przed nim, odstawił różowe pudełko z ciasteczkami na blat i obejmując go w pasie, odwzajemnił całusa w policzek. Komplement przy tym chętnie by odwzajemnił, ten zawsze zaskakiwał go jakąś nową ciekawą konstrukcją poszczególnych części garderoby w nową kreację, a te spodnie widział na pewno pierwszy raz! Ale coś go zdziwiło na tyle mocno, że zaniemówił.
       Stojąc nadal przed nim, z przytkniętymi do niego biodrami i dłonią oplecioną dookoła jego pasa, zaczął przemierzać palcami najbliższą ich okolicę. Nagość. Pod opuszkami czuł gorącą skórę, fragmenty łuski. Zrobił pół kroku do przodu żeby głębiej go przytulić, dotknął go całym nagim przedramieniem po czym powędrował oczami na jego twarz. Jego, wyrażała absolutny brak myśli, patrzył na niego zaskoczony, mrugał więc żył ale trawił to i za każdym razem wywalało mu błąd. Odłożył marynarkę, miał wolne dwie ręce które obie objęły Vesta. Przejechał palcami od góry do dołu, ile tylko sięgał, leniwie i z odpowiednią dbałością. Zatrzymał się na biodrach, odsunął się lekko żeby znowu na niego spojrzeć. Obrysował jego biodra, znowu podniósł ręce trafiając na jego skórę, tym razem dał radę uchylić usta. Nic mądrego jednak z nich nie wyszło.
       - …Albo i nie możemy - zaśmiał się lekko. Usta, niezmiennie, zdobił szeroki uśmiech, w oczach czaiły się iskierki rozbudzonej wyobraźni, która to właśnie sadzała mężczyznę na blacie, rozszerzała we władczym geście nogi, a wcisnąwszy się między nie głęboko tułowiem, całowała do utraty tchu. Ale Eadred był dzisiaj grzeczny! Tego typu obrazy dokładnie zapamięta, by odtworzyć je na nowo dopiero przed spaniem. - Co mnie tak badasz, jakbyś pierwszy raz dotykał?
       Opamiętał się. Poczuł uderzające go ciepło, szalejące w piersi serce, tysiące motylich skrzydeł w żołądku. Zrobił krok do tyłu i wyciągając rękę przed siebie, z palcem wskazującym skierowanym w dół, zakręcił nim okrąg każąc mu się odwrócić dookoła osi.
       - Co Ty masz na sobie. - Mruknął, a gdy ten wykonał polecenie, on znowu miał minę nieskażoną żadną myślą. Przygryzł dolną wargę zaraz kręcąc głową z niedowierzaniem, cicho przeklął. - Wow. - Przygryzł kciuk znowu kręcąc głową z niedowierzaniem. Powinien być uprzedzany jeżeli ma zastawać takie widoki. Aż w nim wrzało, poruszył koszulą odrywając ją od piersi, próbując w ten sposób załagodzić temperaturę.
       - Wow. - Powtórzył się po czym zaśmiał. - Już już jestem, już wróciłem. - Wypuścił głośno powietrze z płuc, zaczesał włosy do tyłu i pięknie się uśmiechnął. - Musisz tak chodzić częściej. Koniecznie. - Zarządził, objął go jeszcze raz i cmoknął jeszcze raz w policzek, dla swojej własnej przyjemności. Ominął go i podchodząc do szafek, wyciągnął stosik talerzyków deserowych. - Kupiłem kremówki. - Wrócił do tematu głównego, tego że mieli się spotkać i pogadać przy kawie, ale cały czas - och matko najwiętsza! - wzrok uciekał mu na odkryte, wyrzeźbione plecy Eadreda.
       - To co tam nowego? - Zapytał biorąc kubek z parującym, czarnym napojem do rąk. Stanął blisko przed nim, lubił gdy dzieliła ich niedorzecznie mała odległość, gdy mógł przyglądać się ciepłym oczom. Najchętniej w ogóle by się na nim rozwalił jak mieli to w zwyczaju w łóżku ale pojęcia nie miał czy wypadało. W ogóle coraz mniej wiedział gdy wchodziły w gre pewne gesty jakie do siebie kierowali, a których nigdy w wachlarzu możliwości dotąd nie mieli. Mało czego był pewien, ile i czego mógł sobie pozwolić w biały dzień, w bezpiecznych miejscach. I za każdym razem był zbyt zaaferowany spotkaniem żeby w ogóle przeszło mu przez myśl żeby go zapytać. A później leżał w nocy i dumał co mógł a czego nie, nie otrzymując na to żadnych odpowiedzi.
       - Cokolwiek tylko sobie zażyczysz, mój drogi - po raz drugi wymruczał, ostro akcentując spółgłoski. - Dopóki nadal będziesz tak reagować. Bardzo mi się podobasz taki, hm, oniemiały.
       Łudził się, że zdąży skraść mu całusa. Nie udało się tylko dlatego, że Nio odwrócił się pupą i zgarnął talerzyki. Eadred oparł się lewym biodrem o kuchenną wyspę, założył ręce, z zainteresowaniem patrzył na deser do kawy. Ciasto wyglądało apetycznie, ale nie bardziej niż ten skrawek torsu, który wystawał zza kilku rozpiętych guzików; niż ta długa, delikatna szyja. Nie zdał sobie z tego sprawy, dopóki nie schował języka z powrotem, ale na kosmate wspomnienia tego, gdzie czasami pozwalał się całować, oblizał ciemnowiśniowe wargi - nie na kremówki, na Rossa! Krew podbarwiła końcówki uszu na niebiesko. Ach, niech to!
       - A, co nowego - wrócił do poprzedniego, rozemocjonowanego przez niedawne wydarzenia stanu. - - Nosi mnie od wczoraj, żeby ci o tym powiedzieć! Nigdy byś nie zgadł! I wątpię, że od razu uwierzysz, ale widziałem na własne oczy!!! Są niezbite dowody. I przyznał mi się, niechętnie, ale w końcu to wydusił. - Klasnął w dłonie. Nachylił się bliżej ucha, ściszył konspiracyjnie głos. - Percyvalem się zakochał. - Wyprostował tułów, sięgnął po kubek z kawą, a nim przytknął go do ust, dodał: - Zgaduj w kim. O, nie, czekaj, bo to akurat nieoczywiste. Albo oczywiste? Mniejsza! Podpowiem ci. Obaj znamy tego “kogoś”. I nie jest to kobieta, choć ją przypomina. No, niekiedy. Z daleka.
       Nie ciągnął tematu swojego małego oderwania. Zamiast tego dał sobie chwilę żeby podziwiać i z należytym szacunkiem wspominać siebie sprzed chociażby miesiąca który nigdy nie reagował aż tak na stroje Eadreda. Jak on to robił?! Nagle ta wiedza opuściła jego mózg pozostawiając błogą przyjemność płynącą z podziwiania go. Może częściej opuszczał wtedy oczy? A teraz za żadne skarby nie chciał tego zrobić? Mniejsza, wyglądał bajecznie, był jego, będzie się patrzył.
       Jego podekscytowanie tematem sprawiło, że jasne oczy wróciły na twarz o cynamonowym kolorze skóry. Uniósł mocno brew pytająco, upił dwa drobne łyki kawy, która po chwili spoczęła na wysepce, jego dłonie na jego biodrach. Były blisko, pod ręką! Wygodne.
       Ostatecznie zamrugał szybko patrząc na niego jak na wariata.
       - Nasz Percy? W sensie mówisz o naszym Percym? - Upewnił się słuchając tej niecodziennej wiadomości, machając dłonią wskazując to na siebie to na niego żeby potwierdzić “tożsamość Percyego”. Sam taktycznie przyciszył głos, pochylił się nieco do niego żeby w ogóle przypominali konspirę. - Percy się zakochał? Niby w kim?! - Złote oczy lśniły czekając aż Antonio się opamięta, jego umysł natomiast niczym maszyna losująca, ruszył w szaleńczy bieg łączenia, analizowania, na tyle na ile posiadał wiedzę. - Przecież jedyną osobą nową w jego życiu ostatnio jest… - Spojrzał mu w oczy po czym sam cofnął głową. - Nieee… - Nie uwierzy mu! Nie ma opcji. - Nie, przecież to niemożliwe… Niemożliwe? Vieri?! - Uciszył go głośnym “shhh”, nie zauważył że uniósł głos. Od razu zaczął machać rękami jakby ten jeden błąd kosztować miał ich życie. Wrócił do szeptu. - Skąd takie podejrzenie? - Potrzebował dowodów! Szczegółów! Zaraził się tą dziwną atmosferą ekscytacji i tajemnicy, zaczął go klepać żeby mówił mu więcej.
       Przymknięte wymownie oczy wraz z wolno potakującą głową miały zwiastować dobitność kryjącego się za nimi potwierdzenia. Eadred i Nio przypominali żaka oraz sędziwego profesora podczas naukowej dysputy.
       - Wczoraj przyłapałem ich wtulonych na kanapie w salonie. Vieri spał w najlepsze, przyciśnięty policzkiem do smoczego cycka, mało by mu ślinka nie ciekła! A Percy - tak, nasz Percy - obejmował go jakby jutra miało nie być! Gdybyś widział jego minę, oj! Ojojoj! Przypominał dojrzałą jagodę, jak nie całą jej plantację! - zachichrał się, wracając myślami do tamtej chwili. - Odtańczyłem przy nim taniec zwycięstwa, bo się gadzina długo nie chciała z myślą pogodzić, ale hej! Mówiłem mu to! Jak tylko zobaczyłem wtedy jego wyniki, wiesz! Wtedy, co Avicia przy okazji skradła mi twojej cennej krwi. Już wtedy wiedziałem. Ale nie sądziłem, że może być to ON. Mniejsza! Co najistotniejsze, bo nie wspomniałem! Wczoraj byli w Wenecji, we dwójkę. I z tego, co zdążyłem Percy’ego wypytać, spędzili razem przyjemny dzień. Ponoć tylko rozmawiali. A skończyło się na całusie w głowę tutaj, w bazie. Nie wiem, jakie to musiałyby być w takim razie rozmowy. Może też powinniśmy spróbować - poruszył szybko brwiami, klepiąc przy okazji łatwo dostępne pośladki.
       Dokładniejsze informacje potwierdzające podejrzenia - nie! pewność! - Eadreda w stosunku do Smoka sprawiły, że on miał oczy jak monety i patrzył nimi z niedowierzaniem, i lekko uchylonymi ustami. W końcu wypuścił powietrze ustami i wyprostował się robiąc idiotyczną minę, ni to chciał się uśmiechnąć, ni to powstrzymywał. Była wymowna, ogromnie wymowna!
       - Fiu fiu. - Mruknął z uśmiechem, sięgnął znowu po kawę, przyłożył krawędź kubka do dolnej wargi w geście zastanowienia. - Jak wygląda taniec zwycięstwa? - Parsknął patrząc na niego podejrzliwie, zaraz lekko podskoczył gdy został klepnięty. Od razu jego mimika się zmieniła na groźniejszą, zmrużył oczy. - Uważaj z tymi rękami, żebym ja Cię tak nie zaczął klepać. - Zagroził mu? Raczej obiecał. Uśmiechnął się łobuzersko koniuszkiem języka oblizując górną wargę. Z kawy oczywiście, z kawy.
       - No ale wracając. To chyba dobrze dla niego? W sensie wiem, że Ty Vieriego w ogóle nie lubisz ale patrząc się obiektywnie, na sam ten fakt. To chyba dobrze? - Dopytał. Niby mieli już rozmowę na ten temat. Wiedział, że to dla nich “choroba”, że raczej nie kochają w ludzkiej skali z taką siłą. Nie był tylko pewien czy takie uczucie im szkodziło czy pomagało. - Chociaż jak się przytulają… to nie może być źle. - Poruszył znacząco brwiami. Przy czym trochę było mu do śmiechu. Im to zajeło prawie trzy lata, Percy uwinął się w dwa tygodnie.
       - Czuje się niedokochany. Gdzie moja pierwsza randka w Wenecji? - Zapytał z miną szczeniaczka, dopiero później zdając sobie sprawę z tego, że to byłaby zdecydowanie gorsza randka niż którą mieli. Ale dokuczyć mu mógł! I taktycznie odwracając się do niego plecami zacząć sobie nakładać ciasto. Ten krem go kusił, a on kusił go swoim tyłkiem, z pełną świadomością konsekwencji.
       Przy czym wystarczyła mu chwila nieuwagi żeby jego myśli odpłynęły w złym kierunku. Jego oczy omiotły ciemny blat wysepki gdy przez przypadek nakruszył cukrem pudrem, wyobraźnia zaczęła podsuwać przyjemne obrazki zdominowanego Eadreda rozłożonego na jej powierzchni na brzuchu. Jego dłonie pod tą cudownie rozbudzającą wyobraźnie koszulką, pieszcząc palcami sutki, a usta na gorących plecach znacząc go kolejnymi pocałunkami i ugryzieniami. Zamrugał żeby spróbować odsunąć to od siebie. Cholerna koszulka.
       Eadred puścił mimo uszu wszystko, co dotyczyło Percyvalema i Vieriego, nie pozostał obojętnym wyłącznie na insynuacje odnośnie niedostatecznej ilości czułości w życiu Antonia. Korzystając zatem z okazji, że ten odwrócił się do niego plecami - i siłą rzeczy, nie miał jak realnie zaprotestować - jedną tylko ręką poderwał go wyżej i posadził na blacie, odtwarzając w rzeczywistym świecie wszystko to, co podsuwały grzeszne myśli, z kilkoma modyfikacjami; niefortunnym zrządzeniem losu dokładnie w miejscu, gdzie rozsypał się cukier puder. Groźne spojrzenie niemal rozbierało blondyna z kolejnych warstw ubrań, podczas gdy Ead wcisnął się między jego nogi i chwytając za rękę z łyżeczką, na której znajdowała się odrobina kremu, wsadził ją sobie do ust. Oblizał dokładnie i cmoknął niby koneser kulinarny.
       - Mmm, dobre. - Oblizał się tylko po to, żeby chwilę później wpić się mocno w kształtne wargi. - Ale to lepsze.
Jedną ręką ciągle trzymał na talii. Drugą zabrał z nadgarstka, przełożył na szyję, z zamiarem pogłębienia pocałunku. Aż cały się rozgrzał!
       - Tak się wystroiłem, tak pięknie przygotowałem, żebyś miał na czym oko uwiesić, a ty nie dość, że żadnego porządnego całusa, to ani nawet za rekę mnie nie złapałeś! - Usta wygiął w smutną podkówkę, wydymając jednocześnie wargi. - Gdzie moje chodzenie za rękę! Gdzie leżenie ze mną na kanapie podczas burzy i wciskanie policzka w moją pierś! W ogóle o mnie nie dbasz!
       Wszystkiego się spodziewał! Klapsa, wciśnięcia się między pośladki kroczem, przycisnięcia go mocniej do blatu żeby przygryźć ucho. Nie założył tylko tego, że zostanie posadzony na wysepce i z tej racji, miał całkowicie zaskoczoną minę. Jeszcze czarnymi spodniami w ten cukier, no pięknie! Chciał mu coś w tym temacie powiedzieć, uderzyć go łyżeczką z kremem w nos ale on znowu to robił. Rozbudzał wyobraźnię, dawał jednoznaczne sygnały do podsycania tego małego chochlika, który pchał ich w swoje objęcia, do łóżka, napędzał pożądanie. Znowu był drapieżnikiem, a on ofiarą. Przygryzł wnętrze policzka obserwując jak giętki język dokładnie zlizuje krem, miał przy tym tylko jedno skojarzenie, znowu robiło się mu gorąco, tym razem w dole brzucha.
       Drapieżne spojrzenie utkwiło w ustach na których została odrobina kremu. Oblizał się wolno, nie musiał prosić o pocałunek. Szybko i szczelnie zgarnięty w objęcia, złapany za kark w trochę mocniejszym uścisku, poczuł jak po plecach przebiega mu dreszcz przyjemności. Natychmiast odwzajemnił pieszczotę, nie zajęło im długo gdy znowu splecione były ich języki, smakował słodkim kremem i kawą. Aż zamruczał. Obejmował go pod rękami, za odkryte plecy które będą mu jeszcze długo spędzały sen z powiek. Wodził palcami po zagłębieniach mięśni, naciskał gdy trafił na wyraźny zarys łuski, gdy się od niego oderwał przejechał zadbanymi paznokciami po całej długości, nie za mocno żeby nie zostawić go z czerwonymi śladami acz odpowiednio znacząco żeby go pobudzić.
       Zaraz jednak trafił do niego sens jego słów. Podniósł na niego oczy, oparł się na rękach za plecami badając usilnie czy właśnie sobie żartował czy nie. Pił do Smoka, to było pewne. Obydwaj pili. Ale jak on z Wenecją żartował tak leżenie na kanapie w leniwym uścisku, bez żadnych podtekstów, chodziło za nim już jakiś czas jako nierozstrzygnięta kwestia.
       - Serio pytasz czy sobie jaja robisz? - W końcu musiał dopytać. To dałoby mu odpowiedź na część męczących pytań. Uniósł przy tym jedną brew wysoko do góry i absolutnie nic mu nie sugerował miną. Chciał szczerej odpowiedzi bez zważania na to na co on miał ochotę.
       Zawahał się. Nie tak to się miało skończyć. Liczył na... No właśnie na co? Na zaczepne pociągnięcie za włosy? Na kolejnego całusa, od którego wyostrzą mu się zmysły, by mógł czerpać jeszcze większą przyjemność z wbijających się z lekka paznokci sunących po nagich plecach? Ściągnął nieznacznie brwi.
       - Hm… - mruknął, odsunął się trochę, chcąc mieć lepszy ogląd na jego reakcję. - Zabrzmiałeś, jakbyś myślał, że w głowie króluje wyłącznie seks i doprowadzanie cię do szaleństwa. A czasem... chciałbym po prostu mieć cię obok. Czy... to źle? - Im bardziej drążył temat w głowie, tym bardziej niespokojny był. Czy Nio dawał mu właśnie do zrozumienia, że tylko tyle ich łączyło? Dotyk? Namiętność? Owszem, dynamika ich relacji ostatnimi czasy obracała się dookoła cielesności, ale czy znaczyło to, że... Na nic więcej nie mógł liczyć?
       Nieprzyjemne zimno wstrząsnęło sercem, a Ead przesunął ręce niżej, na kolana, które zwisały bezwiednie przy jego bokach. Jakoś tak nagle, nie wiedział co ze sobą zrobić.
       Ead przejął się. On momentalnie poczuł dokładnie to samo. Najpierw niepokój, a później serce mu zatrzepotało, żołądek załaskotał. Czyli powinien w pogodzie wypatrywać kolejnej burzy żeby mogli zacząć praktykować leżenie na kanapie przy dźwiękach żywiołu za oknem. A najlepiej zrobić kilka razy ćwiczenia żeby ich ta burza nie zaskoczyła w upragnionej aktywności. Nie umiał, nie chciał, powstrzymać ciepłego uśmiechu który rozciągnął mu usta. Kamień z serca. Czyli seks to jedno, a cała reszta dotyku mówiąca całkiem co innego to drugie i całkowicie w zasięgu. Odetchnął, wyciągnął się do przodu żeby objąć go za szyję, zaczesał mu niesforny kosmyk za ucho.
       - Mam nadzieję, że szybko znowu będzie padać. - Zażartował żeby trochę zrzucić z nich emocje. Umieli przecież ze sobą rozmawiać, a jednak! Wszystko podszyte było nieuzasadnionym lękiem o kształt nadchodzącej odpowiedzi. - Trochę się martwiłem, że nie jesteś taką osobą. Że nie lubisz lenistwa i bezczynności, a to się ze sobą wiąże. Bo jak przytulanie na kanapie to film, chrupki i za bardzo nic więcej. - Przyznał szczerze. - W ogóle to nie wiem na co, poza seksem, masz ochotę w ramach dotyku. Na ile mogę Cię w ogóle dotykać starając się nie podszywać tego seksualnością. - Uciekł od niego na chwile oczami, omiótł pomieszczenie dopiero wracając do złotych oczu. Może lepiej żeby teraz to ustalili. Nie będzie niedomówień.
       Kiedyś zejdzie na zawał. Był tego niemal całkowicie pewien, biorąc pod uwagę wszystkie skrajne emocje, jakie potrafiły nim targać.
       Dotknął czule czubiem swojego nosa, chłodniejszy nos Antonia, miźnął go, delikatnie. Uczucie ulgi rozlało się po nim jak woda po szkle.
       - Bo nie lubię. Ale myśl o leniuchowaniu z tobą mnie nie odrzuca. Sądzę nawet, że wiele bym zyskał, gdybym realnie pozwalał sobie na nicnierobienie w tak wyśmienitym towarzystwie. Ba, odkąd cię bliżej poznałem, uregulował mi się biologiczny zegar, już nie zarywam nocy, ślęcząc nad jakimś ustrojstwem. Nie mówiłem ci o tym nigdy? - Przerwał, chwilę się zastanowił. Faktycznie, chyba nigdy się nie przyznawał.
       Na pytanie znowu się uśmiechnął, a potem krótko pocałował Rossa w usta.
- Każdy rodzaj dotyku, o jakim możesz pomyśleć, mnie interesuje. Dosłownie każdy - odsłonił zęby, poszerzając uśmiech. Miodowe oczy błyszczały się jak u szczeniaka, który dostrzegł w ręku swojego opiekuna ulubiony przysmak. Ogon zakończony miękką kitą rzucał się na boki w ogólnej radości. - Możesz raczyć mnie wszystkim, na co tylko będziesz miał ochotę.
       Och jak on rozumiał. Cieszył się, że nie był w tych skrajnościach sam. On też globalnie pewnych rzeczy nie akceptował ale Eadred zawsze był wyjątkiem od zasady. Cieszył się, że o tym pogadali. Czyli będzie mógł go czasem przytulić nie oczekując niczego poza wsparciem, ciepłem albo pogłaskaniem po plecach. Będzie też mógł go zaprosić na kolację i lenistwo o ile obydwaj się go nauczą. To brzmiało jak dobry materiał do pracy nad sobą. Kolejnego etapu zmian, chociaż Eadri miał już jakiś za sobą.
       - Nie, nie mówiłeś. - Zaskoczył się chociaż wydawało się to mocno logiczne skoro najpierw wzajemnie na siebie polowali wzrokiem, później zaczęli coraz więcej czasu spędzać razem, rozmawiać, pracować. Musiał się więc dostosować poniekąd do jego doby.
       - Okej, dobrze wiedzieć. - Nieco się zakłopotał na zapewnienie o dotyku, fala motylków znowu nie mogła usiedzieć w miejscu, a dopiero co je przyklepał do ścian żołądka. Zaraz jednak zmarszczył nieco nos patrząc mu badawczo w oczy. - A czy możemy się pilnować u mnie w pracy? Nie chce się chować ale nie czuje potrzeby żeby ktoś tam wiedział. - Zaproponował dając mu też możliwość określenia od razu zasad. - W mieszkaniu i w mieście chętnie będę chodził z Tobą za rękę. - Uśmiechnął się zaczepnie. Poprawił się na blacie, coś czuł że ten cukier na jego tyłku się już rozpuścił. Nie było więc sensu walczyć o zmianę pozycji, wziął się więc za ciasto starając się ukroić kawałek nieco topornego wierzchu i się jeszcze bardziej nie ubrudzić.
       Eadred pokiwał ze zrozumieniem głową.
       - Oczywiście, chociaż nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek naruszał granice dobrego smaku. Jeżeli było inaczej, przepraszam. Upominaj mnie, jeżeli coś źle robię. Czasami mnie ponosi… - Powiódł wzrokiem za jego dłońmi. Nóż wbił się w wierzchnią warstwę ciasta gładko jak… Zganił się za podobne porównania! Mniejszy talerzyk podsunął bliżej różowego kartonika, palcami chwycił za skrojony kawałek i przeniósł go. Oblizał palce z resztek kremu. Rzeczywiście, dobre! - Tutaj nie musimy się zbytnio przejmować, każdy już chyba wie… I rzecz jasna, nie robimy nikomu krzywdy, dopóki nago nie biegamy po korytarzach! Nie żebym o tym nie fantazjował… - Krótki chichot opuścił jego gardło. Jednocześnie złapał za łyżeczkę, którą wcześniej miał w buzi, drugą ręką wziął talerzyk z ciastem i nabrawszy odrobinę kremowej masy ze spodem na sztuciec, nakarmił deserem swojego ukochanego. - Ale wolę cię mieć nago za zamkniętymi drzwiami. Ot, żeby losu nie kusić. - Przysunął się bliżej do jego ucha, ściszając głos: - Jeszcze ktoś się połasi na twój zgrabny tyłek i co ja biedny zrobię? Umrę z rozpaczy. Nie chcę się dzielić.
       - Nigdy nie zrobiłeś nic nieodpowiedniego. - Poklepał go delikatnie w pierś kręcąc głową przecząco. - Mówię żeby było powiedziane na głos. Nadal masz pełen obowiązek być tam chłodny i zadziorny żeby Lorenzo się Ciebie bał. - Wyjaśnił, wręcz podkreślił! Uśmiechnął się przy tym rozbawiony, a oczami zaczynając śledzić jak umyka jego kawałek ciasta, zacisnął usta w smutną podkówkę. - Aha? Rozumiem igraszki w łazience, ja to bym wolał seks w basenie, ale na co Ci biegać tak po korytarzu? - Zapytał chcąc usłyszeć tą historię, chętnie się zagłębi w jego fantazje. Uśmiechnął się łobuzersko po czym z lubością oblizał łyżkę pełną kremowej pianki. Była idealna. Oblizał usta czekając na kolejną porcję, sam w tym czasie zgarnął kubek z kawą, upił kolejny łyk.
       Znowu był blisko, szeptał do niego niskim, gardłowym tonem, najskuteczniejszy środek na gwałtowną erekcję. Nie miał jak założyć nogi na nogę żeby to nieco zamaskować. Pozwolił żeby stanęły mu włoski na karku, przeszedł go dreszcz, w spodniach pojawiła się uwydatniona wypukłość. Szczęśliwie czarny materiał nie dawał takiego popisu jak te jasne, może nie zauważy, ależ gorąco.
       - Nie będziesz mógł umierać, ktoś będzie mi musiał pomóc ukryć zwłoki. - Prychnął na niedorzeczność jego obaw. Nie było najmniejszych szans na to żeby się od niego kiedykolwiek odwrócił. To uczucie za długo było pielęgnowane. Znowu dostał porcję ciasta, a oblizując dokładnie łyżeczkę nie spuszczał oczu z miodowych odpowiedników. Widział jak groźnie błyszczały. Puszczając ustami łyżke nie cofnął się, nachylił w jego stronę, wplótł palce w jego włosy, nisko z tyłu głowy ii prowadząc do swoich ust znowu mocno go pocałował.
       - Och. - Anotnio na dźwięk głosu oderwał się od Eadreda i spojrzał w bok, idealnie w momencie gdy Percy robił półobrót żeby stanąć do nich plecami, nawet podniósł rękę żeby zasłonić oczy. - Ja tylko po jedzenie, nie przeszkadzajcie sobie. - Zapewnił, wolna ręka powędrowała w górę, pierścienie aktywowały zegarek. - Antonio, mamy jeszcze dwadzieścia minut, prawda? - Upewnił się na co blondyn znowu wygodnie oparł się rękami za plecami.
       - Tak, wpadłem jeszcze przed spotkaniem na kawe. - Zapewnił obserwując jak białowłosy Vesta zerka na nich przez ramię, a widząc scenę mniej niż bardziej namiętną, wchodzi głębiej do kuchni żeby zaraz zacząć myszkować po lodówce. Wyciągnął gotowe pudełko którego zawartość miała stanowić bazę omletu jajecznego, Nio od razu spojrzał na Eadreda i poruszył znacząco brwiami. - Kupiłem też ciasto do kawy dla wszystkich. - Dodał czym mocno Smoka zainteresował, niebieskie ślepia szybko odnalazły różowe pudełko, cmoknął cicho, włączył czajnik po czym stanął koło nich ucinając kawałek łyżeczką bezpośrednio z pudełka. Przy tym starał się w ogóle na nich nie patrzeć w obawie przed tym co mógł dostrzec. Dodatkowo też w ogóle nie dyskutował, zgodnie z postanowieniem przed samym sobą, że ta dwójka była, kochała się i miała do tego pełne prawo. Chciał ich szczęścia niekoniecznie musząc na nie patrzeć.
       - Jak tam nasz pacjent? Jest lepiej? - Zagaił, z pełną świadomością co robi i z lubością w przyglądaniu się jego reakcjom.
       - Mhm, z dnia na dzień jest coraz lepiej. - Mruknął spokojnym tonem, wrócił do przygotowywania śniadania dla Vieriego.
       - Dobrze słyszeć. Zostaje w bazie na dłużej? - Dopytywał mimo że widział jak gładki ogon zaczyna się nerwowo poruszać.
       - Na razie tak. Wiem, że do klasztoru mnisi już wrócili ale Avii twierdzi, że jego stan psychiczny jest jeszcze daleki od dobrego. - Mówił rzeczowo, żadnych niespodzianek w postaci chabrowego rumieńca, szkoda.
       - Mmm, zrozumiałe. Jakbyś potrzebował jakiejś pomocy to jestem do dyspozycji. - Podkreślił, już go nie męczył. Ostatnia szpileczka gdy gorący omlet wylądował na talerzu. - Dbaj o niego Percy. - Uśmiechnął się tajemniczo, nawet jeżeli gadzie spojrzenie dłuższą chwilę go przeszywało badawczo, to była tylko zawodowa prośba.
       - Zawsze. - Wymruczał nie zdradzając absolutnie nic! Smok zgarnął jeszcze dwa kawałki ciasta, zalał torebkę herbaty i zniknął z kuchni. Nawet wahania w nim nie było, o rumieńce nie wspominając.
       - Jakbyś mnie nie zapewniał to bym Ci nie uwierzył. - Przyznał szeptem gdy gładki ogon zniknął z pola widzenia. Rozbawione oczy spoczęły na przyjacielu.
       Obecność Percyvalema nie zaskoczyła Eadreda tak bardzo jak Antonia, słyszał jego kroki już wcześniej. I mimo tego, nie przerwał gorącej wymiany śliny. Nie robili przecież nic nieodpowiedniego, a to że Nio siedział taki… “otwarty” na blacie, mieściło się w granicach przyzwoitości, przynajmniej w jego własnym odczuciu! Jak Smok nie chce, niech nie patrzy.
       Iskierki rozbawienia zapaliły się w oczach, kiedy inicjatywę w dokuczaniu przejął Ross, te natomiast zastąpiła po czasie duma w najczystszej postaci. Tak pięknie go szczypał! Jego krew! Percy mógł grać przed nimi, ile chciał, że żadne słowa nie wyprowadzają go ze stanu zen, ale słuchu nigdy nie będzie w stanie oszukać. No, chyba że kiedyś wystrzeli mu z armaty przy uchu jak będzie spał. To jedyna okazja. Przyjaciel w mig wychwycił z ogarniających go szczęknięć sztućców, skwierczenia masy jajecznej na patelni, bulgotania w czajniku; zdradliwą nutę w rytmie serca czy przełykaną naprędce ślinę. Z rozmarzeniem delektował się małym teatrzykiem, wciskając do buzi kolejne kawałki kremówki, aż w całości ją zjadł.
       - Oj, Nio. Jesteś okrutny! - wyszeptał mu do ucha, na wypadek gdyby Smok podsłuchiwał. - Nie wiedziałem, że aż tak! Na Boginię, jakbyś ty to słyszał, jak mu serce waliło. Teraz to w ogóle nie mam żadnych wątpliwości. Z wierzchu, owszem, królowa lodu, ale to co mu się dzieje w środku…! Poeci nie są w stanie opisać.
       Parsknął śmiechem. Nie minęło nawet dziesięć sekund, jak Eadred odchrząknął i zaczął nowy-stary temat:
       - Ciastko pyszne. Powinieneś częściej tak wpadać, z takimi dobrociami. Żebym mógł robić dla ciebie kawę, brać cię na blacie i uzupełniać stracone kalorie deserkiem. - Wtulił się z błogą miną w przestrzeń pomiędzy szyją a ramieniem. - Chociaż wiesz co, tak sobie teraz myślę, w ostatnim tygodniu Percy w ogóle nie szykował mu śniadania. Zawsze robiła to Avii. - Eadred zmrużył oczy. - Nieee… to chyba nie to, co myślę, nie? Za prędko. Albo? Co myślisz?
       - Ej, nie galopuj. - Parsknął śmiechem widząc, że ta kudłata głowa umiała najsprawniej to myśleć o seksie. - Czy oni ze sobą rozmawiali? Od czasu próby? - Zapytał chociaż sam był prawie pewien, że nie. Utwierdziła go w tym odpowiedź szatyna na co on spojrzał na niego jakby to była oczywista oczywistość. - Skoro byli na nie-randce w Wenecji to znaczy, że niedawno zaczęli ze sobą rozmawiać. A nie Ty ich od razu do łóżka wpychasz! Mnie byś wepchnął. - Mruknął poruszając sugestywnie brwiami.
       - Wepchnąłbym, gdyby nie ta cholerna prośba Percy’ego! Zabiera mi cię! - jęknął potępieńczo, odchylając się w tył. - Poza tym! Mówiłem ci, że wczoraj się w najlepsze miziali na kanapie. A teraz śniadanie mu robił! I to ja się galopuję!
       - Plotki głoszą, że jak się nie myśli penisem to najpierw jest się mega romantycznym. - Wzruszył ramionami. - Ale nie wiem, nie doświadczyłem. - Prychnął rozbawiony po czym rzucił okiem na zegarek, mieli jeszcze jakiś kwadrans. Uśmiechnął się więc kusząco, oparł rękami za plecami, a nogi mocniej, dużo mocniej, rozszerzył. Wystawił szyję odchylając głowę do boku po czym wolno oblizał górną wargę.
       - Mamy jeszcze czas. - Wymruczał zachęcająco.
       - Sugerujesz mi, że nie jestem romantyczny i myślę tylko penisem? To już drugi raz dzisiaj, zaraz naprawdę zacznę się martwić. - Tym razem był śmiertelnie poważny. Ale nawet to nie powstrzymało go od przejechania wzrokiem po ciele, które tak wyzywająco kusiło. Rozsądek wziął górę i tym razem oparł się pokusie, by go dotknąć. Stał wyprostowany, czujny, z rękami na jego udach. Patrzył mu w oczy.
       Ściągnął usta w wąską linię patrząc na niego jak na debila.
       - O sobie mówiłem. - Przewrócił oczami. - Nie potrafię być romantyczny tak normalnie, a co dopiero przy Tobie. - Wrócił do grzecznej pozycji. Wyprostował się, poprawił biały kołnierzyk żeby tak mocno nie odsłaniać przed nim skóry. Wyciągnął rękę żeby pogłaskać go po policzku. - To znaczy, że nie będę Ci kupował spontanicznie kwiatów, a nie że odwołuje nasze przytulanie na kanapie, jasne? - Upewnił się głaszcząc szorstką skórę.
       - Ale na pewno? - spytał, ciaśniej obejmując go w pasie.
       - Tak. Spokojnie. Jest idealnie tak jak jest. Nic Ci nie wypominam dopóki wychodzę z Twojego pokoju o własnych siłach. - Uśmiechnął się ciepło. Cmoknął go w czoło. - I dalej będziemy chodzić na randki, nadal będziemy mieć stresujące rozmowy w kuchni, a mnie nadal będzie zależało. Jasne? - Upewnił się. To były tylko głupie żarty.
       - Jak słońce, Nio - wymruczał, a jego giętki ogon wiwinął kilkukrotnie na boki.
       Nie wiedzieć kiedy ani jak, odnalazł drogę do jego szyi, którą przecież przesłaniał podniesiony wyżej kołnierz. Na skórze zostawił parę wilgotnych całusów, wędrując w górę, wyżej i wyżej do ucha, które chwycił między zęby i lekko podgryzł.
       - A propos randki, nie chciałbyś znowu założyć tych niebieskich bokserek w żółte kaczuszki dla mnie w ten piątek? Myślę że zrobiłbym z nich dobry użytek.
       - Byłeś kiedyś w kinie? - Od razu podłapał temat chociaż wpadkę z kaczuszkami to by wolał jednak przemilczeć! Jeszcze brakowało paru gorących całusów, kilku dni i przytulnych nocy żeby zaczął się z nich ze swobodą śmiać.
       - Aj, aj! - cmoknął niezadowolony. - Dałbyś się mi wykazać chociaż raz. - W ramach kary, rozpiął mu dodatkowy guzik w koszuli, odchylił materiał i zassał się na obojczyku, zostawiając po ustach różową malinkę. - Jesteś niecierpliwy!
       Sapnął cicho zaraz zaciskając usta żeby na pewno być cicho. Skoro Vesta tak słyszeli - a czego wcześniej nie do końca był świadom - powinien zdecydowanie być dyskretniejszy.
       - Wybacz. Co proponujesz? - Odchylił głowę żeby nie przestawał go całować. Podobało się mu jak przechodził go dreszcz, jak ochota na dotyk była stopniowo zaspokajana.
       Ead podłapał niemą prośbę. Całował z wolna rozgrzewające się pod wpływem pieszczot ciało, kontynuując od miejsca, gdzie skończył-zaczął przed chwilą. Leniwie podążał w górę, wraz z ustami także i palce jednej ręki - te ostatecznie wsunęły się gładko pod materiał białej koszuli, kciuk odnalazł sutek, którego trącił.
       Lubił go po nich dotykać.
       - Po co miałbym ci psuć niespodziankę. Pytałem, czy nie miałbyś ochoty spędzić ze mną miły wieczór, a nie czy pójdziesz ze mną do iks igrek zet. - Niesforny ogon oplótł się Antoniowi o łydkę. - Mam parę rzeczy na myśli, ale wszystko zweryfikuje się jak zobaczę prognozę na jutro. Ta wczorajsza burza dała mi trochę do myślenia…
       Skupiony na panowaniu nad oddechem starał się nadążać nad przebiegiem rozmowy. Ale dotykał go, kierował jego myśli na całkiem inny tor, znowu go podniecał na jego własne życzenie. Objął go za szyję, przejechał palcami po jego odkrytych plecach, rozmarzone oczy odnalazły gorący miód.
       - Założę kaczuszki. - Obiecał. - Tak jak ostatnio? O siódmej? - Zapytał żeby dopiąć termin, żeby mogli się w spokoju stresować, myśleć o przygotowaniu, a on dodatkowo starać się odgadnąć co go mogło czekać.
       - A nie dasz rady wcześniej? O szóstej? - uszczypnął go palcami w pierś, językiem przejechał po adamowym jabłku. I jego zaczynały przechodzić dreszcze narastającego podniecenia, wszystko za sprawą opuszków na grzbiecie. Gdyby tylko wiedział wcześniej, że tak prostym sposobem mógł go zachęcić do częstszego dotykania, prędzej by wygrzebał tę część garderoby z dna szafy.
       - Mogę trzasnąć drzwiami biura już o trzeciej jak chcesz. - Mruczał, trudno było mu panować nad tonem głosu, kolejne mocne zaczepki sprawiały, że ten chciał uciekać z gardła wraz z kolejnymi sapnięciami. W końcu złapał go za brodę i unosząc jego twarz na wysokość swojej, zaczął całować mu dolną wargę, lekko ją przygryzł. Jednak to był idiotyczny pomysł. Teraz będzie myślał tylko o nim zamiast o spotkaniu. Wędrował ustami w dół, na linię szczęki, na szyję, przygryzł jej bok, cały czas go drapał po plecach dla odsłoniętej koszulki stracił głowę gdy tylko przekroczył próg salonu.
       - Mmm… chyba się skuszę. - Ciężko mu było mówić, gdy Tonio się tak w niego wpijał. Oczy powędrowały na zegarek na jego nadgarstku. Dziesięć minut. - Mam się tobą zająć, czy dasz radę dojść do siebie sam? - Gdyby mógł, przygryzłby wargę. Teraz natomiast, oblał się lekkim odcieniem niebieskiego. Mogli przewidzieć, że takie niewinne igraszki wywołają u obu palącą potrzebę czegoś więcej.
- Ogarnę się. - Uniósł ręce w obronnym geście, oderwał się od jego szyi wypuszczając spokojnie powietrze nosem. Wziął oddech po czym chciał się położyć. Idiotyczny pomysł! Gdyby go nie podtrzymywał to by zrobił fikołka przez wysepkę. Parsknął śmiechem, jeszcze raz go pocałował, ciepło w policzek drugą ręką gładząc przeciwny bok twarzy. - Daj mi zejść, sprawdzić stan spodni. - Zaproponował chociaż podniesienie się w stanie w którym się znajdował było niebezpieczne. W końcu mógł złożyć nogi. Jeszcze chwila dla oddychania, zsunął się z ciemnego blatu. Podniecenie dopiero go opuszczało, czuł jak pali go skóra na szyi. Zdecydowanie powinien wybrać inną opcję! Odwrócił się żeby spojrzeć na słodką plamę na pośladku. Pokręcił głową z niedowierzaniem i podchodząc do zlewu, lekko namoczył ścierkę zaczynając szorować materiał.
       - Jesteś dzisiaj zajęty? Jak skończę wielką naradę? - Zapytał niezobowiązująco ale chciałby trochę pogłaskać jeszcze te plecy. Zostawił szmatkę, lepiej nie będzie, tragicznie to nie wyglądało. Mógł wrócić do niego zachodząc od tyłu, przejechał palcami po skórze, zostawił po sobie kilka pocałunków.
       - Idę, bądź grzeczny. - Przejechał dłońmi po jego piersi, leniwie, aż po kolce biodrowe. Jeszcze jeden całus.
       - Dla ciebie mogę być niezajęty. Dużo też zależy od tego, ile wam to zajmie. Ale jako pan swojego losu, mógłbym trochę nagiąć plan dnia - Z zainteresowaniem patrzył, jak Antonio ściera coś ze spodni. Czyżby go na czymś brudnym niechcący posadził? Ojć. Wynagrodzi mu to, jeżeli tylko mu na to pozwoli!
       Ponownie zadrżał pod wpływem pieszczoty. Zamruczał, tak jak to robią zadowolone koty, kiedy go pocałował. I bez słowa skargi, pozwolił zniknąć za portalem prowadzącym z salonu na korytarz. Z blatu porwał kubek z niedopitą kawą, przeniósł się na kanapę. Musiał chwilę podumać nad jutrem. Planu na randkę nie miał żadnego, ale! Był pewien, że cokolwiek by nie wymyślił, będzie idealnie. Z Nio zawsze było.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {08/04/24, 07:22 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 BR0vT5d
Czwartek, 3⁄3 dnia Vesta

       Pierwszy raz od dawna dobrze siedziało mu się za biurkiem. Ciemny blat zdobiący szczyt skromnego gabinetu odbijał niebieską łunę hologramów gdy on ze spokojną głową pracował. Dużo się dzisiaj wydarzyło, nie miał na razie ochoty tego rozkładać na czynniki pierwsze, zastanawiać się na ile było to dobre, a na ile będzie musiał się poprawić. Płynął na fali motywacji, którą dawało mu poczucie spokoju i zgody między wszystkimi osobami dookoła niego.
       Chciał opracować nowy plan szkoleniowy. Oparty na własnych doświadczeniach z bitwy w klasztorze, na wyciągniętych informacjach z nadajników i skanerów oddziałowiczów. Noah który gorączkowo biegał dookoła nie potrafiąc się dostać, Bliźniacy którzy dostali srogie wciry, z drugiej strony Medyczka Avii której udawało się schować przed potworami w oczyszczonych pomieszczeniach gdzie mogła mocno pomagać ofiarom. Całość doświadczenia miała swoje złe i dobre strony, on chciał zebrać wszystko w całość, wyciągnąć problemy które później miał zamiar rozbić na poszczególne etapy szkolenia.
       Musieli przede wszystkim nosić dopasowaną do takich warunków broń, to wymagało sięgnięcia w poszczególne akta osobowe, wyciągnięcie poszczególnych typów ostrzy, sprawdzenie czy mają je na stanie, lista została zapisana. Później spokojnie oglądał nagrania z okolicznych czujników, z jego głównego sterownika patrząc jak wszyscy się poruszali, w chaosie i z ciągłymi trudnościami spowodowanymi przez teren. Nie umieli namierzać wrogów, ci atakowali z zaskoczenia powodując duże szkody. Musieli w tym wypadku bardziej zacząć polegać na sprzęcie niż na nim i jego ocenie, kolejna rzecz do sprawdzenia, zamontowania i używania.
       Szkolenie które planował będzie miało warunki idealne. Żadnych cywili, miejsce które początkowo poznają - o ile Antonio im coś załatwi - będą mogli powtarzać daną sekwencję ataku do skutku. Nigdy tak w czasie tej wojny się nie stanie, ale to nie o to chodziło. Chciał nauczyć ich umysły radzenia sobie w warunkach w których wcześniej nie walczyli, chciał ich przystosować do nowego, całkowicie nieprzyjaznego środowiska żeby nic im się nie stało w przypadku powtórki. Szkolenia zawsze miały taki cel. Nie dawały prostych rozwiązań, jedynie środki z którymi można było do nich dążyć.
       Siedział do rana. Opracował dokładny szablon, z punktami którym poświęcą więcej uwagi, analiz. Jeżeli wszystko się powiedzie, a on manewry dopracuje z wyeliminowaniem błędów które pojawią się już typowo w terenie, zobliguje wszystkie podwładne oddziały do przećwiczenia takich wypadków.
       Słońce wpadające przez szybę zaczynało łechtać go po skórze. Skrzydła na ten tylko znak lekko się rozłożyły i grzejąc o pierwsze promienie nowego ziemskiego dnia opamiętąły go, że ten juz się zaczął. Spojrzał na zegarek, na razie było wcześnie. Problem w tym, że za każdym razem gdy pochylił głowę nad jakąś kwestią uciekała mu godzina, dwie. Ostatecznie do spotkania z Antoniem zostało mu już mniej niż więcej czasu, plan był dopracowany, to co go tknęło to bierna percepcja która nie wyłapała jak Vieri wstał.
       Jeszcze raz spojrzał na godzinę i zmarszczył brwi. Chłopak zazwyczaj od dawna był na nogach, ba! W tym czasie jadł już drugie śniadanie i szukał sobie zajęcia. Jasne oczy omiotły drzwi do sypialni, ani drgnęły. Podniósł się. Ciemne skrzydło ustąpiło pod delikatnym dotykiem, a on zajrzał do otulonej promieniami słońca sypialni. Najpierw dokładnie obejrzał pomieszczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek przeszkód mówiących mu żeby go zostawił, nic nie znalazł więc jego oczy padły na leżące w łóżku ciało.
       Leżał na boku, zakopany w pościeli i plecami do niego. Widok ten jednak nie dał mu spokoju. Po cichu podszedł do łóżka i nachylając się nad nim złapał wzrokiem jego profil, blady, pogrążony w smutnej ciszy, z otwartymi oczami. Jego brwi znowu drgnęły w nerwowym geście niepokoju.
       - Dzień dobry Vieri. - Wyszeptał, ten się poruszył ale milczał. Przygryzł wnętrze policzka i ostrożnie usiadł koło niego, łóżko lekko się ugięło po czym wróciło do swojego statycznego stanu. Odwrócił dłoń wierzchem w dół, dostał powiadomienie na komunikatorze od Avi: “Vieri nie wziął wczoraj leków, nie zjadł dzisiaj śniadania. Zajrzyj do niego.” Zrozumiał o co chodziło, tylko dlatego połasił się i wsuwając ostrożnie dłoń pod kołdrę dotknął jego ramienia.
       - Może miałbyś ochotę na śniadanie do łóżka? - Zaczął delikatnie wodzić palcami po nagrzanej od pościeli skórze. - Znam jednego ochotnika, który z przyjemnością je przygotuje i przyniesie. Razem z zieloną herbatą. - Kontynuował swój wywód spokojnym, cichym tonem. Wystarczyło mu jedno mruknięcie “mhm” żeby zrealizował swoją propozycję.
       Wstał i zostawiając go na chwilę samego poszedł do kuchni zrobić mu coś do jedzenia. Znając życie musiał coś tylko podgrzać, Avi pewnie od rana zdążyła już przygotować wszystkie dzisiejsze propozycje. To czego się w kuchni nie spodziewał zobaczyć to bardzo dwuznaczna sytuacja na blacie wysepki. Natychmiast się odwrócił, zakrył dłonią oczy i dał znać, że jest w pobliżu, żeby się przypadkiem nie zaczęli rozbierać. Nic do tego nie miał, obiecał sobie, że nie będzie poza tym z każdą rozmową z Eadredem było mu łatwiej rozumieć co się między nimi działo. Ale na Boginię! W kuchni?!
       Uwinął się szybko z przygotowaniem żeby tylko zejść im z oczu. Szczególnie, że Tonio zaczął do niego bardzo znacząco dzióbać. Czyli jednak Eadred go wydał. To czy będzie miał mu za złe okaże się w najbliższej przyszłości, zależnie po której stronie barykady blondyn stanie. Jeżeli przejdzie na stronę Avici i sam zacznie głośno wyrażać się o swojej niechęci do kiełkujących smoczych uczuć, będzie mu zwyczajnie przykro. Na razie po prostu chciał wrócić do sypialni, a korzystając z wpadnięcia na Medyczkę na korytarzu, wziął jeszcze od niej leki dla bruneta.
       Z parującym śniadaniem wrócił do królestwa snu i spokoju, zamknął za sobą drzwi po czym odstawił tackę na małą szafkę nocną. Znowu przysiadł na łóżku i ostrożnie ułożył dłoń         na jego ramieniu.
       - Śniadanie podano. - Zaczepił go, wiedział że był w złym stanie i miał świadomość, że humoru mu nie poprawi. Też nie o to mu chodziło. Chciał tylko pomóc, zachęcić żeby zaczął szukać w sobie jakiejś motywacji. - Przy okazji wyszło, że ktoś dzisiaj o Tobie ciepło pomyślał i mam dla Ciebie też ciastko. - Dłoń zjechała na głowę chłopaka, zaczął odgarniać do tyłu czarne pukle delikatnie dotykając skóry.
       Pamiętał że na początku snu tulił jaśniejące słońce, mocno przylegając do niego bladym policzkiem, z przymkniętymi szczelnie powiekami. Było mu dobrze. Był bezpieczny. Wolny od trosk i zmartwień. Gorejąca kula sunęła rękami-promieniami po czarnych niby noc puklach oraz zupełnie nagich plecach. Wreszcie zamknęła w swych ramionach, przycisnęła do serca - dlaczego słońce miało serce? - w którym zawierało się źródło jej ciepła. Na głowie złożyło usta przypominające miękkością chmury. Kiedy te zetknęły się z jego włosami, stało się coś dziwnego, w miejscu dotyku rozbłysnęła jasna łuna, kolorująca pojedyncze pasmo po całej długości na złoto. Vieri uśmiechnął się mimowolnie, pytał: “Czym sobie zasłużyłem”, lecz nigdy odpowiedzi nie uzyskał.
       Chociaż unosili się wysoko, wysoko nad ziemią, nie czuł strachu. Wiedział że nic złego mu się nie stanie, dopóki nosił na głowie “znamię”. Czas nagle przyspieszył, a słońce zabrało go nad spokojny błękitny ocean. “Muszę cię zostawić”, rzekło słońce ze smutkiem, “Nadchodzi księżyc, muszę ustąpić mu miejsca na niebie”. Ri nie chciał, by odchodziło, ale przypomniał sobie że takie są prawa natury. “Czy wrócisz jeszcze?”, spytał. “Wrócę” - obiecało, złożywszy człowieka w niebieskie, zimne odmęty wody, które wprawiły jego nagrzaną skórę w drżenie. Słońce pogłaskało ostatni raz promieniem-ręką ciemną głowę, poprawiło złote pasemko, upewniwszy się że nie będzie wpadało mu do oczu. Przy zetknięciu z taflą wody, pukiel zaczął się rozpuszczać, ogrzewając tak jak słońce, cały jej bezkres. Nim zdążył zamrugać, ogromna gwiazda zniknęła.
       Dryfował w bezruchu na plecach całą noc. Całą wieczność. Obserwował, jak nieboskłon robi się ciemniejszy i ciemniejszy, jak z granatu przechodzi w kruczą czerń, jak migocząc, pojawiają się i znów znikają małe białe punkciki. Coś obiło się o jego ramię, później o łydkę, zaniepokojony podniósł wyżej głowę. Zamarł.
       Ocean nie był oceanem, który znał, to nie tutaj zostawiło go słońce.
       Wszędzie dookoła pływały martwe ciała zwrócone głowami w dół, on sam zaś nie dryfował w niebieskiej wodzie, lecz w gęstej, lepkiej, ciemnobordowej krwi. Serce dudniło w piersi, chciał krzyczeć, ale bał się że z momentem, gdy otworzy usta, zaleje je posoka, a on utonie. Zaciskał więc szczękę z taką siłą, że aż rozbolały go zęby, głowę z powrotem położył równolegle do powierzchni. Patrzył w gwiazdy, te coraz bardziej niknęły, zlewały się w ciemności mroku.
       Na niebie pojawiło się coś, co początkowo nie przykłuło jego uwagi. Zaczęło rosnąć, zbliżać się, świecić coraz wyraźniej. Miał nadzieję, że mimo że kolor miało bardziej chłodny, było to jego słońce. Że przyszło go uratować, zabrać jak najdalej od tego koszmaru. Bardzo się zawiódł, kiedy nadzieje okazały się tylko dobrymi życzeniami. Tajemnicza postać zbliżyła się jeszcze bardziej, dryfowała nad nim w idealnym lustrzanym odbiciu. Vieri zmrużył oczy, by lepiej dostrzec jej kontury. Odpowiedziała tym samym, a on zorientował się wreszcie, że... to był on. Wyglądali identycznie, chociaż nie mógł się pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak. Że ten Vieri, na którym zawiesił na dłużej wzrok, nie był nim, tylko jeszcze kimś innym.
       Nie mylił się.
       "To twoja wina", powiedział Vieri-nie-Vieri spokojnym głosem, "Tyle śmierci tylko z twojego powodu. Patrz, ile krwi przelano. Ile ciał cię otacza. Jesteś z siebie dumny?". Nie był, oczywiście że nie, ale nie przyznał mu się, nie mógł przecież otworzyć ust. "Nic nie zrobiłeś, żeby im pomóc. A teraz patrz", ciągnął. Ktoś znowu uderzył o niego, w głowę. Ten drugi Vieri odwrócił głowę w bok, on też ją odwrócił, chociaż nie chciał. Krew zalewała mu jedno oko, ale to drugie wciąż było nad powierzchnią. Obok niego przemknęły biało-złote włosy, złote skrzydła, Percy. Serce zaczęło bić jeszcze szybciej niż wcześniej. Wyciągnął w stronę ciała Vesta rękę, chciał go złapać, przeszkodził mu tamten, odwrócił z powrotem głowę. "Wszystko przez ciebie".
       Z połów rękawa wyciągnął narzędzie, które złowrogo błyszczało, mimo braku jakiegokolwiek źródła światła. Wyciągnął w przód rękę, a Vieri zrobił to samo. Złapali się, czy raczej - on złapał jego, za nadgarstek. Kątem oka dojrzał charakterystyczny kształt. To, co trzymał, to nóż. Dokładnie ten sam. Otworzył wreszcie usta, przełamał się, lecz nim jakikolwiek dźwięk zdążył opuścić jego gardło, drugi Vieri zasłonił wolną dłonią otwartą buzię, nożem zaś wykonał zdecydowane pociągnięcie po nadgarstku. Ciepła krew rozlała się z otwartej rany, a spływając wzdłuż kończyny, przemieszała się z tym, w czym pływał.
       "Już nikomu nie zrobisz krzywdy", obiecał słodkim głosem. Upuścił nóż, wzbijając się wyżej w górę, do słońca, które na wszystko patrzyło. Dlaczego mu nie pomogło? Dlaczego?
       Czuł, jak z każdym kolejnym biciem, serce zwalnia.
       Dlaczego?
       Otworzył oczy. Ciemno. Cicho, nie licząc przeraźliwie świszczącego oddechu i przyspieszonego dudnienia w klatce piersiowej. Vieri odwrócił się na lewy bok, plecami do drzwi gabinetu, spod których biło nieśmiałe światło. Westchnął, przyduszony beznadzieją. Jak się tu znalazł? Ech, czy to ważne. Przypomniał sobie, że nie wziął wieczorem leków. Czy to ważne?...
       W bezruchu przeleżał do samego rana. Pęcherz miał nieprzyjemnie pełny, ale nie mógł i nie chciał wstawać. Wpatrzony w jeden punkt na ścianie, wegetował. Nawet nie myślał za bardzo o niczym! Czasami o śnie. O morzu zwłok, które go otaczały. O swoim drugim "ja" i tym, jak on-ja siebie potraktował.
       Na dźwięk znajomego głosu, ruszył delikatnie głową. Oczy spoczęły na zatroskanej twarzy nie dłużej niż na parę sekund, potem wróciły w ulubiony kawałek ściany. Chciał po prostu leżeć. Nie robić nic, leżeć. Świadomie trwać w bezruchu. Być. Mężczyzna spytał o śniadanie, on w odpowiedzi burknął coś pod nosem, niepewny czy w ogóle coś to oznaczało. Zostawił go. Czy Percy miał mu za złe? Może. Może go uraził. A może najzwyczajniej w świecie nie dbał o niego. Vieri przymknął oczy. Był zmęczony. Tak bardzo zmęczony. A wyglądał równie źle, jak się czuł. Skóra szara, worki pod oczami, białka znaczyły dziesiątki popękanych czerwonych żyłek. Paskudny, odrażający, słaby. Powinni go wykopać na zbity pysk i kazać radzić sobie samemu.
       Smok wrócił po jakimś czasie z tacą z czymś przyjemnie pachnącym. Lecz nawet tak kuszący zapach nie wzbudził w Vierim apetytu.
       Podciągnął wyżej nogi zgięte w kolanach. Musiał do toalety. Przepełniony pęcherz promieniował bólem na cały brzuch, ale nawet w tym nie znalazł motywacji, by wstać.
       Na czuły dotyk na jego głowie zareagował drgnięciem. Gołębioszare tęczówki podążyły leniwie wzdłuż potężnego ramienia, zatrzymały się znów na twarzy. Miała tak... nieodgadniony wyraz. Jednocześnie spokojny i zmartwiony. Radosny i smutny. Mrugnął wolno, oswajając się na nowo z ciepłem, które biło od ręki. Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że... było tym, czego potrzebował bardziej niż jedzenia, leków czy snu.
       Dźwignął się na przedramieniu, przysunął ostrożnie do jego ud - nie chciał, żeby gwałtowne ruchy wywołały dodatkowy dyskomfort w dole brzucha. Głowę położył bez słowa na kolanach Percy'ego, wtulając się w nie całą stroną policzka. Odetchnął głęboko, wciągając w nozdrza świeżą dawkę truskawek.
       - Percyvalem - szepnął słabo. Bez żadnego powodu. Po prostu. Wiedział, że będzie pytał, o co chodzi i że nie będzie mu w stanie odpowiedzieć. Może w takim razie powinien przeprosić go. Albo lepiej, podziękować. Przeprosić za kłopot i podziękować za śniadanie. Czy może podziękować za to, że przyszedł? Nie mogąc się zdecydować, nie powiedział nic więcej.
       - Ciężka noc, hym. - Bardziej stwierdził niż zapytał podnosząc rękę do góry gdy ten zaczął się kręcić. Przewrócił się na drugi bok, głowę specjalnie położył na jego nodze, a jemu serce znowu oszalało. “Nie butelkuj. Nic się nie dzieje.” Powtórzył sobie spokojnie w myślach. Wrócił do głaskania czarnych kosmyków zakładając jeden po drugim za ucho. - Przytulić? - Nie wierzył, że z taką łatwością przeszło mu to przez gardło. Jakby było całkowicie naturalne. Był ranek, mieli chwilę więc mogli czerpać z wzajemnego kontaktu. Tylko to tak nie działało, a on chyba oszalał do reszty. Znowu przygryzł policzek, powoli robiła się mu tam rana od ostrego kła, tak mu się wydawało. Wystarczyło lekkie skinienie na potwierdzenie. Ostrożnie wysunął nogę spod jego głowy, przekręcił się żeby leżeć w tą samą stronę co on, nieco wyżej żeby Vieri miał wolny dostęp nosem do jego piersi. Z dbałością złapał wszystkie pukle czarnych włosów w kucyk, wsunął jedno ramię pod jego szyję i się przysunął, ile tylko się dało. Oddzielała ich kołdra, miał nadzieję że tyle wystarczy żeby ten czuł komfort. Dołożył drugie ramię wzdłuż jego pleców po których zaczął go lekko głaskać.
       - Fajnie pachnie. Może się podzielisz? - Zaproponował, chciał żeby zjadł i mógł wziąć leki. Dodatkowo miał dzisiaj dla niego dwie propozycje w nawiązaniu do ich wczorajszej rozmowy, ile się tylko będzie dało pomoże. Paznokciami przejechał mu po karku, pod włosami, po samej skórze. - Pół dla Ciebie, pół dla mnie. Brzmi jak propozycja nie do odrzucenia. - Mruczał do niego próbując zachęcić.
       Z chwilą, gdy przywarł całym sobą do ciała z o wiele wyższą stałą temperaturą niż jego własna, Vieriego ogarnęły dwa zupełnie przeciwstawne sobie uczucia: spokój i obawa. Wyjątkowo skupił się na tym pozytywniejszym z nich. Czy Percyvalem mógł być słońcem z jego snu? Myślał, że tak. Czuł się przy nim tak samo dobrze.
       Pod miarowym ruchem palców na swoich plecach, wszystkie cienkie, prawie niewidoczne dla oka włoski na karku, kręgosłupie, ramionach i przedramionach, a nawet na nogach, stanęły na baczność, po mięśniach natomiast przebiegało kojące ciepło. Oby prędko nie przerywał, głaskanie z taką uwagą, czułością, zaangażowaniem sprawiało, że było mu lepiej.
       Gdyby nie wstyd i paskudne samopoczucie, otwarcie by mu o tym powiedział - że nie chce, by przerywał. Zamiast mówić, spróbował mu pokazać - na tyle, na ile mógł, odsunął dzielącą ich kołdrę, skrócił jeszcze bardziej dystans, wciskając się bardziej nie samym tylko policzkiem, ale i górną częścią ciała w obszerną pierś.
       - Podzielę się z tobą. - Nie był głodny. Ale nie zwykł marnować jedzenia. - Naprawdę ładnie pachnie. Co to takiego?
       - Omlet. Instrukcja kazała wylać na patelnię, a później przerzucić na talerz. Lubię jak jest klarownie. - Zaśmiał się, pozwalając mu się wtulić tak żeby się mu podobało. Nie spodziewał się przy tym, że bezpieczna bariera z kołdry zostanie odrzucona, a brunet będzie próbował przylec do niego jak największą powierzchnią ciała. Delikatny niebieski rumieniec rozgościł się mu na policzkach, nie przestał jednak ani na moment go obejmować i głaskać.
       - Chciałem Cię dzisiaj prosić o jedną przysługę. Nie wiem tylko czy planujesz wstawać z łóżka. - Zagaił go. Może nakierowanie na coś innego myśli pomoże? Już się zgodził zjeść, pytanie jak w takiej pozycji ale to już coś do przodu.
       - Jaką przysługę? - Smok idealnie wyczuł, co zrobić, żeby go “ożywić”. Chłopak poderwał głowę do góry, wbijając się odrobinę podbródkiem w mostek, po czym spojrzał prosto w niebieskie oczy, szczęśliwie zwrócone na niego.
       Zabawnie było na niego patrzeć pod takim kątem. Uśmiechnął się po czym odgiął głowę mocno do tyłu, w stronę okna. Koło niego piętrzyła się roślina wpadająca kolorami w liści w ciemny fiolet zmieszany z soczystą zielenią. Na niej, w jednym jedynym miejscu wyrastał kwiat. Jasny, pastelowy fiolet z intensywnie różowym środkiem o karbowanych płatkach wyginających się w cztery strony świata.
       - Rośliny w bazie zaczynają kwitnąć. - Wskazał mu jeszcze jeden nierozwinięty pączek w kupce zieleni z drugiej strony pokoju. - A my nie możemy pozwolić żeby przekwitły bo nam trochę ekosystem padnie. Dwa razy do roku obcinamy kwiaty ręcznie, inaczej się nie da. Zajmuje to horrendalną ilość czasu, a ja muszę w międzyczasie zorganizować duże szkolenie. Pomyślałem, że spróbuje Cię poprosić o przysługę, jeżeli byś znalazł na to chwilę. - Wyznał szczerze kierując na niego oczy, był ciekaw czy ta drobna intryga wypali.
       - Och. - Wodził oczami za tym, co mu pokazywał. Faktycznie, niektóre rośliny miały wiele jeszcze nierozwiniętych pąków. Nie zwrócił na to wcześniej zbytnio uwagi, chociaż tak bardzo lubił w przeszłości się nimi zajmować. - Ale same kwiaty chyba wam nie szkodzą, prawda? Tylko, jak rozumiem, owoce?
       - Nie ma ich co zapylić więc zaczynają gnić wydzielając szkodliwe substancje do powietrza. A “przewietrzyć” nie mamy jak. Zapychają się nam filtry i mamy więcej problemów niż pożytku. - Wyjaśnił. Raz, RAZ zapomnieli i myślał, że Eadred wyrwie im nogi z dup i gardłem na miejsce wsadzi. - Ale gdy je obcinamy we wczesnym stadium to problemu nie ma, a ja umiem z nich upiec ciasteczka. - Wyszeptał jakby to była tajemnica. - Tylko nasze automaty ich nie widzą więc trzeba to zrobić ręcznie. Ot, cała kwestia logistyczna.
       Ciastka z kwiatów roślin? Z tym się jeszcze czarnowłosy nie spotkał. Ciekawe jak smakują.
       - Pomogę się z nimi uporać - wrócił policzkiem do miękkiej koszuli, która otulała smocze łuski. Nie żeby miał coś lepszego do roboty poza dogorywaniem w pościeli i gapieniem się w ścianę. Tak, perspektywa produktywnego spożytkowania czasu wydawała mu się miłą odmianą, tym bardziej, że faktycznie mógł dzięki swojemu wysiłkowi poprawić jakość życia swoich dobrodziejów. - Najlepiej by było, gdyby ktoś mógł mi najpierw pokazać, jak zrobić to poprawnie. Mam doświadczenie z roślinami, ale nie z takimi. - W końcu pochodziły z odległej galaktyki. Co jeżeli wystarczył jeden fałszywy ruch, zbyt wysoko odcięty kwiatostan od łodygi, by stała się katastrofa? Nie, nie. Z jego szczęściem, lepiej nie kusić losu.
       Zaciągnął się znowu zapachem Percyvalema. Bez zastanowienia palnął:
       - Dlaczego wszyscy pachniecie jak owoce?
       - Noah się dzisiaj do nich przymierza, da ci narzędzia i pokaże jak ucinać, jeżeli ci to odpowiada. - Upewnił się. Obrońca był na ten moment jedyną nieco mniej zajętą osobą, a czas powoli zaczynał ich gonić więc się zobligował. Sam Smok odetchnął cicho z ulgą, czyli się mu udało. Teraz wypadało jeszcze żeby zjadł śniadanie i wziął leki. I jakkolwiek podobało się mu leżenie w takiej pozycji tak śniadanie czekało, Antonio pewnie też.
       Czy Vieri tego chciał czy też nie, podniósł się razem z nim w objęciach. Posadził go w pozycji przypominającej syrenkę na skale, nadal przytulał do siebie chociaż delikatnie się odchylił żeby na niego spojrzeć. - Zaraz będzie zimne. - Wytłumaczył się z ciepłym uśmiechem na ustach.
       Przełożył nogę za jego tyłek, usiadł prosto z plecami odwróconymi do okna po czym sięgnął po talerz. Vieri tkwił mu między nogami, które to lekko zgiął siadając po turecku przekładając jego stopy za swoje, nadal go obejmował, pozwolił oprzeć się o swoją pierś, a kładąc ciepły talerz na jego kolanach, zaczął kroić zgrabny kawałek żeby go nakarmić. Trochę sposobu, siły i wciśnie w niego śniadanie!
       Na jego kolejne pytanie zawahał się, przyłożył policzek do swojego jednego ramienia sprawdzając swój zapach. Świeża truskawkową woń przebijała się powoli przez zapach olejków kwiatowych w których się lubował. Skrzywił się zniesmaczony.
       - Nie wiem jak ci odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu taki mamy zapach ciała. Wybacz za tą nieprzyjemność, może się odsunę? - Westchnął, nie sądził że jego zapach - którego swoją drogą naprawdę nie lubił uważając, że zwyczajnie śmierdzi - tak szybko i rażąco przedrze się przez środki myjące. Nagle zrobiło się mu ogromnie niekomfortowo z całą bliskością.
       Vieri był w nowej pozycji trochę jak małe dziecko - dziecko-niejadek na dodatek. Czy to dobrze, czy to źle, nie potrafił aktualnie ocenić. Najważniejsze dla niego było tylko to, żeby Percy zbyt szybko go nie zostawił, za bardzo przypominał błogie, wczesnoletnie słońce, w którego promieniach tak bardzo chłopak lubił przebywać.
       - Nie! - zareagował bardziej gwałtownie, niż planował. - Nie, nie trzeba - zreflektował się ciszej, a bladoróżowy rumieniec zagnieździł się wygodnie na policzkach. - Lubię twój zapach. Pytałem nie dlatego, że mi to przeszkadza, tylko dlatego, bo byłem ciekaw, czy jest tego jakieś biologiczne wytłumaczenie…
       Aż się wzdrygnął gdy chłopak tak gwałtownie zaoponował. Policzki pokrył błękit, a usta rozciągnęły się w zaskoczonym uśmiechu. To było miłe, załaskotał go żołądek chociaż nadal było mu lekko wstyd za naganną prezencję. Chociaż, to było dziwne, że mu ten zapach nie przeszkadzał.
       - Na pewno jest biologiczne uzasadnienie składane na barki jakiś hormonów. Jest to też całkowicie naturalne. - “A ja walczę całe życie żeby się tego pozbyć albo zamaskować.” dodał już w myślach patrząc w sufit. Dzisiaj to do tego baseniku całą buteleczkę wleje byleby tylko lepiej pachnieć. Pierwszy widelec powędrował pod nos bruneta po to by zniknąć w ustach. Od razu ukroił drugi kawałek, obiecał mu przecież z porcją pomóc. Gdyby omlet nadal był gorący, byłby wyśmienity. Przyjemnie rozpływał się na języku na co on cicho zamruczał. Był już głodny.
       - Jeżeli dzisiaj spotkanie nie będzie trwało wieki, chce mieć wolne pod wieczór. Może sprawdzimy tą ścieżkę nad bazą? - Zaproponował kontynuując trawienie. Skoro wreszcie został wciągnięty w cały proces rekonwalescencji bruneta, chciał wykazać się inicjatywą.
       Kolejne przytknięte pod nos porcje znikały grzecznie z widelca. Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, tak mu w kółko powtarzano za dziecka. Teraz posiłek był dodatkowo ważny, bo to tuż po nim przyjmował pierwszą dawkę jakiejś pochodnej paroksetyny - środka, który miał pomóc w codziennym funkcjonowaniu przy jego zaburzeniach.
       Wczoraj wieczorem zasnął i przez to nie wziął drugiej dawki - czy może innej substancji, nie był do końca pewien, w pełni zaufał Medyczce w tej kwestii (możliwe, że był zbyt naiwny; żadnych przeciwwskazań, by akurat jej zawierzyć własne życie czy zdrowie, nie dostrzegał) - przez co noc wyglądała tak a nie inaczej. Nie była to niczyja wina! Ot, niefortunny zbieg zdarzeń. Szkoda jedynie, że teraz Smok musiał się użerać… niańczyć?, kiedy był w tym stanie.
       - Znaczy, chciałbyś pójść ze mną na spacer? - To całkiem miło z jego strony. Wystarczyło że raz o czymś wspomniał - zarówno o roślinach czy o spacerze - by Percyvalem zaczął szukać okazji, żeby zapewnić to, za czym tęsknił. Vieriemu zabiło szybciej serce. Dlaczego to dla niego robił?
       -Jeżeli znajdziesz ochotę żeby kolejny dzień spędzić ze mną, tak. - Zapewnił. W trakcie rozmowy zdążyli zjeść całe śniadanie, on trochę oszukiwał, a Vieri chyba nie był świadom ile pochłonął. - Ale to po spotkaniu. - Powtórzył sprawdzając zegarek, dziesięć minut.
       -Zaraz Cię będę musiał przeprosić. Na deser zostawiam ciastko, a Noah poczeka na Ciebie w salonie, dobrze? - Zapytał jeżeli ten nie zmienił zdania. Przed jego nosem pojawiła się jeszcze tabletka, obowiązkowo. Ostatni raz go przytulił, złapał czarne włosy w kucyk żeby odsłonić mu twarz i przyłożył swój policzek do tego jego. - Miłego dnia. - Wymruczał z uśmiechem ale ze wstaniem się nieco ociągał aż zegarek nie wskazywał pięciu minut do spotkania. Dopiero wtedy podniósł tyłek, zgarnął jeszcze palcem trochę kremu z ciastka, puścił mu oczko po czym wyszedł do gabinetu gdzie zaraz pojawił się Antonio. Drzwi do sypialni szczelnie wszystko wyciszyły co nie oznaczało, że nie mógł wyjść. To przecież nie były rządowe tajemnice.
       To że miał ogromną ochotę się przespacerować, to wielkie niedomówienie. Wreszcie dostał coś, na co mógł z utęsknieniem czekać! A wystarczyło tylko szepnąć coś w niezobowiązującej rozmowie…
       Faktycznie, na tacce oprócz obiecanej zielonej herbaty oraz pustego już talerza po omlecie, czekała na Vieriego kremówka. I to nie byle jaka, bo kupiona w jednej z lepszych cukierni w mieście. Czyżby Antonio tak się wykosztował? W tej chwili tylko to by mu pasowało, zwłaszcza że Percy wspominał o jakimś spotkaniu. Jakże żałował, że musiał go zostawić dla obowiązków, tak cudownie mu się siedziało! Lecz tak, nim skosztuje dobroci, powinien koniecznie odwiedzić toaletę, załatwić co było do załatwienia, wykąpać się, przebrać. I dopiero zjeść, wypić, pójść do Noaha. W głowie powolutku układał się plan na ten dzień.
       - I tobie, Percyvalem. Przede wszystkim spokojnego - odwzajemnił słabo uśmiech. Nie zdążył podziękować co prawda, ale nadrobi to przy najbliższej okazji.
       Kiedy Smok opuścił sypialnię jedynymi drzwiami, Vieri wreszcie wstał. Pościelił starannie łóżko, poklepał poduszki, żeby wypełnienie lepiej się ułożyło. Skuszony wyglądem ciastka, idąc w ślady smoczych palców, sam zagarnął trochę kremu i włożył prosto do ust. Słodycz śmietanki rozeszła się po podniebieniu i języku, a on aż westchnął.
       Zebrał z pokoju wszystko, co było mu potrzebne podczas kąpieli i cichutko podreptał do gabinetu. Nie chciał przeszkadzać, ale też nie mógł się nie przywitać z Kapitanem Russo - zrobił to od razu po wejściu, o którym uprzedził pukaniem w futrynę. Potem tup-tup, ominął niski stół, gdzie siedzieli, wyszedł z pomieszczenia kolejnymi drzwiami. Upewniwszy się, że na pewno za sobą zamknął, czmychnął do łazienek. Od wstrzymywania bolał już nie tylko pęcherz, ale i nerki.
       Wchodząc do smoczej pieczary, Nio od razu skierował swoje kroki do szerokiego biurka. Siadając po turecku na poduszkach wyciągnął z aktówki czarny notatnik oraz pióro, otworzył wszystko na nowej, czystej stronie po czym jego oczy padły na Vesta który również zajął swoje miejsce, po drugiej stronie blatu. Kilka ruchów czteropalczastą dłonią wystarczyło żeby hologramy odwróciły się w taki sposób żeby i on mógł na nie patrzeć, małe okienko wyrosło przed Percym, zapełnione ciągami znaków, mogli zaczynać gdyby nie ciche przemknięcie Vieriego z sypialni. Blondyn natychmiast się do niego uśmiechnął, odwzajemnił przywitanie po czym czujny wzrok wlepił w gadzie spojrzenie które również bruneta odprowadziło. Tym razem zdradził nieco więcej niż w kuchni, lekki uśmiech na chwilę wyciągnął kąciki ust w górę.
       Dopiero gdy w gabinecie zapanował spokój, Smok zaczął tłumaczyć mu prośbę jaką będzie do niego miał, a co musiało wiązać się z uzyskaniem kilku pozwoleń. Antonio od razu zaczął uważnie słuchać chociaż zaskoczył się na fakt, że Vesta potrzebowali do ćwiczeń budynku.
       - To coś nowego. - Przyznał, w myślach już leciał po całej okolicy szukając miejsca które by pasowało do opisu Percyvalema.
       - To będzie skuteczniejsze w próbach. Inaczej gdy ktoś realnie zahaczy mieczem o sufit, a inaczej jak nam system symulacyjny będzie krzyczał o przekroczeniu barier. - Przyznał dodając po chwili wyjaśnienie na temat atutów przeprowadzenia szkolenia w terenie.
       Ich rozmowa szybko przeszła na temat odpowiedniego uzasadnienia. Na blacie biurka pojawił się również laptop wojskowego gdzie powoli zaczął powstawać szkic pism. Jedno motywujące prośbę, drugie określające oczekiwania Vesta, trzecie gdzie miał zamiar dokładnie wskazać lokalizację i zniszczenia jakie mogą podczas manewrów powstać. Dodatkowo w trakcie spotkania okazało się, że kawałek za miastem nawet istniało odpowiednie miejsce. Stary szkielet budynku który czekał na rozbiórkę, a który z tego co blondyn kojarzył na pewno był własnością wojska. Do wniosku załączyli jeszcze raport z ostatniego ataku ze wskazaniem problemów jakie Vesta napotkali oraz strat jakie ponieśli, Nio stwierdził, że potrzebuje jednego wieczoru żeby wszystko poprawić, a jutro z rana przedstawi wszystko Generałowi.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {08/04/24, 07:24 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 BR0vT5d
Czwartek, 3⁄3 dnia Vesta

       W przestronnym salonie oprócz Noaha, z którym wcześniej nie miał zbyt wiele do czynienia (oprócz tamtego jednego razu, kiedy Percy zabrał go po raz drugi do vestaliańskiej bazy i zostawił na pewien czas w towarzystwie jego oraz bliźniaków-skrytobójców), znajdował się również Eadred. Konstruktor usłyszał Vieriego prędzej, niż ten zdążył dostrzec jego sylwetkę rozłożoną na kanapie, teoretycznie więc nie musiał nawet odwracać się przez ramię, by sprawdzić kto wchodzi. Ale to zrobił, zżerany ciekawością, dlaczego po śniadaniu pierwsze co chłopak zrobił, to poszedł się wykąpać. Teraz, gdy wiedział że Percyvalem coś do niego zaczyna czuć/czuje, był szczególnie łasy na podobne niuanse. Oczywiście nie wykluczał możliwości, że czasami będzie odbijał się od zwykłego zbiegu okoliczności albo przypadku, nie raz coś co wydawało się pozornie nieistotne, okazywało się być podwaliną dla gorącego łączenia ze sobą punktów i zbijania ich w jedną, spójną całość. Tym razem faktycznie - trafił na przypadek.
       Vieri wyglądał tak samo jak zwykle, nie licząc okropnie podkrążonych oczu. Nie spał? To na pewno. Nie zmieniła się również reakcja, która towarzyszyła mu na jego widok. Przyspieszony rytm serca, zawahanie, wręcz paraliż, gdy poczuł na sobie przedłużający się w nieskończoność dotyk miodowego spojrzenia. Noah aż mruknął. Eadred natychmiast na pobratymca popatrzył. Nachmurzone czoło, usta zaciśnięte, pastelowoniebieskie oczy o źrenicach tak cienkich, że gdyby je wyjąć, możnaby ich użyć do dźgania, wszystko to miało być ostrzeżeniem. "Nie pozwalaj sobie". Przewrócił oczami, jednocześnie cmokając. "Przecież nic nie robię". Kolejny groźny pomruk dał Eadowi do zrozumienia, że lepiej będzie, jeżeli natychmiast się stąd ulotni. Dobrze więc, pójdzie. Kawę już skończył, ciastko zjadł wcześniej, nie musiał tu być. Podniósł się z sofy, niechętnie, bo do tej pory siedziało się wybitnie wygodnie. Ale dobrze, dobrze! Już go nie ma.
       Ri odsunął się pod samą ścianę, gdy Vesta mijał go w przejściu, i spuścił nisko oczy, jakby samo to miało sprawić, że stanie się dla niego niewidzialny - nie żeby Eadred w ogóle się nim obecnie przejął, ba, potraktował go jak powietrze, po prostu wyminął i wrócił do swojej pracowni, aby czas narady Perca z Rossem przeczekać. Nie zdążył się nawet dobrze rozsiąść przy szerokim stole, a każdy wolny skrawek myśli zajęła z powrotem ta sama kwestia, nad którą pochylał się całą ubiegłą noc.
       Noah celnie odgadł, że chłopakowi będzie potrzebne kilka dodatkowych minut na uspokojenie się, dlatego zabrał z wiklinowego koszyka laserowy przecinak i zajął się pierwszą fiołkrotką z brzegu. Nieświadomie (lub świadomie, jeżeli rozmawiał na ten temat z Avii, a zważywszy na zażyłość między tą dwójką, na pewno przewinął im się temat najnowszego, zarazem najmłodszego i najmniejszego, członka ich kolorowej rodzinki) podarował mu dokładnie to, czego potrzebował, czyli przestrzeni na samodzielne uporanie się z demonami, które go męczyły.
       Pół godziny później pracowali już obaj, tnąc kwiaty dokładnie w połowie długości łodygi - dzięki czemu zachęcali roślinę do dalszego rozrastania się w danym kierunku. Jako że Noah nie pomyślał o przyniesieniu drabiny - Vieri pewnie nie dowie się, czy żadnej nie mieli na stanie, bo nie była nigdy wcześniej potrzebna, jako że przeciętny Vesta miał te zawrotne dwa metry wysokości i bez problemu sięgał nawet najwyższych punktów w pomieszczeniach w bazie - w pewnym momencie wrzucił go sobie na ramiona, by mógł zająć się roślinkami zawieszonymi nad sufitem na plecionych sznurach, których nawet ręce wielkoluda nie miały w zasięgu.
       Nie rozmawiali dużo, prawie w ogóle, ale ani jeden, ani drugi nie czuł z tego powodu dyskomfortu. Przynajmniej głowy im odpoczywały, a praca szła tak czy inaczej.

       Spotkanie zakończyło się po niespełna trzech godzinach owocnej pracy. Obydwaj wyszli z niego zadowoleni, z instrukcjami jak kierować sprawą dalej, z kilkoma dodatkowymi wskazówkami do całego procesu. Smok został u siebie gdzie jeszcze dokładał kilka zadań które czekały ich przed zorganizowaniem szkolenia, Nio za to spakował się i patrząc na zegarek, niespecjalnie miał ochotę wracać do biura.
       Swoje kroki skierował do pokoju Konstruktora. Przekraczając próg zostawił teczkę pod ścianą, tak żeby żaden z nich się o nią nie zabił po czym podchodząc do zapracowanego mężczyzny objął go za szyję zaglądając mu przez ramię żeby sprawdzić nad czym pracował. Widok fuksjowej gąbki szybko sprawił, że się skrzywił.
       - Maź nadal nie współpracuje? - Zapytał z ciekawości, a gdy czekał na odpowiedź zaczął zdobić nagie ramię pocałunkami. Dotarł w ten sposób do szyi którą lekko przygryzł. To już była ewidentnie obsesja. - Nie chce mi się wracać do biura. - Przyznał szczerze opierając się czołem o jego plecy. - Zrobię nam jeszcze kawy, hym? Wole umrzeć na przedawkowanie kofeiny. - Rozważał właśnie za i przeciw. Trochę szkoda jakby umarł gdy wreszcie był szczęśliwy, a jednak biuro aż tak mocno go dzisiaj odstraszało.
       W międzyczasie Percy również zamknął wszystkie pliki, uzupełnione, posortowane, z zaznaczonymi etapami na których się obecnie znajdowały. Wstał od biurka i zerkając na godzinę na opasce postanowił z ciekawości zajrzeć do Vieriego. Tylko żeby sprawdzić jak mu szło z kwiatami, to była wyłącznie troska o jego samopoczucie. Po drodze zajrzał do zbrojowni skąd wziął mały, laserowy przyrząd przypominający sekator i kręcąc nim w palcach zaczął krążyć po całej bazie w poszukiwaniu tak Obrońcy jak i czarnowłosego. Znalazł ich w salonie z zaciekawieniem patrząc do małego koszyka ile mieli już kwiatów. Tym razem rozwój roślin był naprawdę pokaźny, ciastka to im bokiem wyjdą.
       - Jak wam idzie? - Zagaił w ogóle nie myśląc o tym, że jak Noah na pewno słyszał jego kroki tak Vieriego mógł zwyczajnie przestraszyć.
       Eadred stopniowo czynił postępy, wpadł nawet na pomysł, jak można byłoby zmodyfikować właściwości chemiczne mazi unieruchamiającej, żeby po pierwsze - skuteczniej aktywowała się w ziemskiej atmosferze; po drugie - była podatna na dużo łatwiejsze w użyciu środki gazowe w celu odwrócenia efektu twardnięcia. Rozebrał srebrny krążek, by dostać się do pojemnika z substancją. Symulacje wskazywały, że mógł mieć rację, teraz wystarczyło wcielić teorię w praktykę. Był tak pochłonięty tą czynnością, że obecność Antonia zauważył dopiero, gdy ten go przytulił.
       - Współpracuje. Ale muszę rozgryźć, czym zastąpić gazowaną wodę. Nie będziemy przecież skupować każdego San Pellegrino z okolicy, żeby na pewno był zapas, jak już złapiemy jakiegoś ochotnika na przemiał pod próbki. - Sam zaśmiał się z tego, jak bardzo absurdalnie to brzmiało.
       Odgiął bardziej szyję w bok, żeby jeszcze przez chwilę wodził po niej zębami albo ustami, ale blondyn nie skorzystał z propozycji i zamiast tego, oparł się o jego plecy. Z chwili na chwilę coraz mocniej gratulował sobie w duchu za to, że zdecydował się akurat tę szmatkę dziś założyć.
       - Żadnego umierania. Mieliśmy iść na randkę, pamiętasz? A to dopiero jutro. Więc proszę, do tego czasu, wytrzymaj. - Odwrócił się przodem, cztery palce wsunął między miękkie złote włosy, zgarniając je powtarzanym ruchem do tyłu. - Jak nie chcesz, to nie wracaj tam już dzisiaj. Zanim zjedziesz, wdrapiesz się na piętro, usiądziesz, będzie już wpół do czwartej.. Zostań. Nikt cię nie wyda, że spotkanie skończyło się wcześniej. A jak będą cię na gwałt potrzebować, to przecież zadzwonią. Zrobię ci kawy, usiądziesz, odsapniesz. Słabszą, z mlekiem? Czy wolisz co innego?
       Chwila zwątpienia szybko przerodziła się w ochotę na dotyk. Wyprostował się równie szybko co oparł, położył mu dłonie na ramionach i zaczynając je uciskać - nie za lekko i nie za mocno - rozważał w głowie to co Vesta mówił. Kwestia wody mineralnej to rzeczywiście mógł być problem. Natomiast kawa była pomysłem wybornym.
       - No tak, to że zarezerwowałem tylko dwie godziny w kalendarzu nie znaczy, że spotkanie nie mogło się przeciągnąć. Przecież Percy często załatwia kilka spraw na raz. - Coraz mocniej był przekonany do zostania, do wypicia słabszej kawy, przynajmniej spędzi naprawdę miłe popołudnie, mógłby coś ugotować. - Przekonałeś mnie. Tak, kawa z mlekiem to będzie dobry pomysł. - Pocałował go znowu, w szyję tuż pod uchem. - Nie odrywaj się, ja zrobię i przyniose. - Zaproponował przygryzając delikatnie koniuszek szpiczastego ucha. - Tobie też? - Dopytał cały czas go intensywnie dotykając ustami i palcami.
       - Nie, zostań. Rozwal się na łóżku, jeżeli chcesz. Pójdę nam zrobić i przyniosę - poklepał go po udzie. - A później będę cię tulić. Potrzebuję cię przytulić.
       Zostawił na policzku Antonia całusa, wstał, otrzepał spodnie z niewidzialnego pyłu oraz kurzu. Szybkie siedem minut i będzie z powrotem.

       Chwilę przed tym, jak ciszę przerwał niespodziewanie Percyvalem, Noah odstawił Vieriego z powrotem na ziemię tylko z tego powodu, że zapełnili już kolejny koszyk fioletowymi kwiatkami. Ri, dotąd zajęty własnymi myślami, lekko podskoczył, a z nim także i długie czarne włosy. Przestraszył się!
       - Zdecydowanie ich wiecej niż poprzednim razem - Noah skinął głową na koszyki na kuchennym blacie - ale z takim pomocnikiem idzie zaskakujaco dobrze.
       Dziwne, naprawdę dziwne, stoicką twarz rudowłosego opromienił ciepły uśmiech, posłał go ze specjalną dedykacją dla Vieriego, który mrugał jak w zwolnionym tempie. Machnął ręką, przecież to nic takiego. Ot, pomógł, żeby kolejnego dnia nie zmarnować.
       - Powinieneś go upomnieć - ton Obrońcy gwałtownie się zmienił. - Prawie nie pije wody.
       - To mocno zależy, chyba nam wpadły w cykl bo pamiętasz ile było ostatnio u mnie? A teraz mam dosłownie dwa w pokoju. - Przyznał wsadzając rękę do koszyka po to by wziąć dwa, trzy kwiatki. Zaczął odrywać pozostałości gałązek wraz z ciemno fioletową szypułką po czym całe kwiaty wkładał do ust. Wolno przeżuwając uśmiechał się pod nosem, słuchając ogólnego raportu ze współpracy z Vierim. Na wieść o tym, że o siebie nie dbał gadzie spojrzenie natychmiast na nim spoczęło.
       - Wiedziałem, że jesteś idealny do tego zadania. To nie znaczy jednak, że inne obowiązki z Ciebie spadły. - Oświadczył wsadzając kolejny kwiatek do buzi, po pozbawieniu go niepotrzebnych części. Podszedł do wysepki i nalewając mu szklankę wody, przyniósł mu do rąk własnych. Kolejny kwiatek był gotowy żeby go zjeść.
       - Chcesz spróbować? - Zapytał wyciągając dłoń z mniej rozwiniętym pąkiem w jego stronę.
       Spocone dłonie spoczęły na spodniach, o które je wytarł. To prawda, nie pił, jeden z jego największych grzeszków został właśnie wyciągnięty na światło dzienne. Niby nic nowego, reprymend odnośnie ciągłego doprowadzania się do stanu odwodnienia słyszał tyle razy w ciągu ostatnich kilku lat, że nie powinno go to ruszyć. A jednak, poczuł pod skórą gorący rumieniec. Szklankę przyjął nie bez poczucia winy, wziął od razu parę głębokich łyków.
       - O, myślałem że najpierw musicie je poddać jakiejś cieplnej obróbce… - obejrzał podejrzany kwiatek z każdej strony. - Albo, nie wiem, przerobić na proszek czy cokolwiek…
       Nie zaszkodzi mu? Cóż, sprawdźmy. Wsadził fiołkrotkę do buzi i zaczął żuć. Zaraz cała trójka usłyszała donośne chrupanie między zębami. W smaku płatki przypominały trochę winogrono, a trochę czysty miód, w konsystencji natomiast nie wyróżniały się niczym szczególnym, ot, sałata. Ale miłe doświadczenie. I przeżył!
       - Owszem, do ciasteczek robię z nich syrop ale tak też można je jeść. Po prostu smakują delikatniej. - Zachęcił samemu zjadając jeszcze jednego. Uwielbiał je. Kwiat miał bardzo przyjemny smak: słodki, miodowy acz z kwaśnym środkiem który przyjemnie chrupał. Wszystko łączyło się na języku w przyjemną orzeźwiającą mieszankę.
       - Faktycznie, są ciekawe. Wcześniej nie miałem okazji jeść kwiatu, ten był w porządku.
       Vieriego zawsze cechowała chorobliwa wręcz ciekawość. Często pakował się przez nią w niemałe kłopoty, ale zazwyczaj przynosiła mu wiele korzyści w postaci chociażby niezapomnianych przeżyć czy nawet odrobiny radości. Naturalną rzeczą było zatem, że idąc w ślady Percyvalema, zaczął skubać roślinę z niepotrzebnych części, by ją zjeść ku ogólnej uciesze obu Vesta.

       Role się odwróciły, teraz Eadred przemykał prędko między towarzystwem, próbując nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Dwa kubki, kawiarka, młynek i mleko, powyciągał wszystkie niezbędne rzeczy na blat. Najpierw nastawił w czajniku wodę, musiała być gorąca, ale nie wrząca. Po tylu latach obcowania z napojem miał już wprawę, wiedział kiedy woda miała odpowiednią temperaturę. Młynek w ruch, zmielił kawę, niedużo, tak żeby było czuć jej dyskretny aromat jak już doleje mleka. Rozdrobnione na pył ziarna wylądowały na dnie czajniczka, zalał je wodą i ustawił na kuchence. Pokrywka zaszczękała o ścianki, gdy ją spuścił. Teraz czekać na charakterystyczne bulgotanie rozpryskującej się kawy. Wreszcie pozwolił sobie spojrzeć na zgromadzenie w salonie. Vieri jak zwykle, milczący w jego obecności, Percy skubał kwiatki taktycznie zasłaniając widok na bruneta, a Noah kończył oglądanie ostatniego z krzewów w salonie żeby móc ze spokojem przenieść się do kolejnego pomieszczenia.
       - Antonio nie pojechał? - Zagaił go, ładując kolejnego kwiatka w usta.
       - Jeszcze nie - odparł. - Chciałem z nim chwilę jeszcze porozmawiać, zanim wróci do siebie. A że dyskusja wam się trochę dłużyła, biedak potrzebuje dodatkowej porcji kofeiny w swoim życiu. - Miodowe oczy łypnęły na przyjaciela.
       W tym samym czasie kawa zaczęła strzelać. Ead zdjął kawiarkę z palnika, wyłączył go. Aromat świeżo parzonego naparu rozniósł się po kuchni i salonie, sprawiając że Vieri się skrzywił. Vesta rozlał po połowie do białych kubków, zabielił mlekiem, a łyżeczką dokładnie pomertał w środku, żeby płyny połączyły się w idealnej harmonii. Posprzątał po sobie, jak to miał w zwyczaju, a wychodząc, podebrał z koszyka garść gotowych do spożycia kwiatków.
       Wrócił do swojego pokoju.
       - Patrz, co nam upolowałem! - odezwał się jeszcze w drzwiach.
       Kawa wylądowała na stoliku przy ogromnym łóżku, na którym odpoczywał Nio, rozłożony w najlepsze na plecach. Ead nie mógł powstrzymać uśmiechu. Był idealny. Nieco wymięty, na ubraniach i twarzy, ale idealny. Jeden kwiat fiołkrotki wylądował dokładnie między połami rozpiętej koszuli, tuż pod miejscem, w którym skłaniały się ku sobie obojczyki, drugiego wetknął mu za ucho, trzeciego włożył sobie do buzi w całości. Żując, myślał o tym, jak chętnie uwolniłby ramiona blondyna z więzienia białych rękawów.
       Antonio zgodnie z propozycją swojego przyszłego męża rozłożył się na łóżku chwilę po jego wyjściu z pokoju. Zdjął buty, odłożył marynarkę na krzesło i wygodnie się kładąc, przeciągnął się niczym kot w pierwszych promieniach słońca. Wsadził ręce za głowę i z zamkniętymi oczami rozkoszował się ciszą. Przynajmniej do chwili gdy w pokoju nie pojawił się Eadred z kawą i czymś, natychmiast jego uwaga skierowała się na kwiatek na jego piersi.
       - Uuu, będą ciasteczka. - Uśmiechnął się, wręcz błysnęły mu oczy. Słynne słodkości były czymś co zdecydowanie powinno być dostępne częściej w roku. Jadł je w prawdzie dopiero raz ale to była miłość od pierwszego wejrzenia.
       Wziął do ręki kwiat który tkwił mu za uchem, obejrzał go jeszcze sprawdzając czy nie ma szypułki po czym zadowolony go zjadł, pozwalając sobie na rozkoszowanie miodowym smakiem. Jednocześnie uniósł do góry ręce i odginając po kolei palce, liczył w myślach miesiące.
       - Święto Wielkiej Pani się zbliża? - Upewnił się chociaż jego ogólna orientacja w roku Vesta była całkiem niezła. - Ostatnim razem był atak, prawda? Tym razem sobie zaklepaliście spokój? - Zagaił chcąc zorientować się - skoro byli na takiej a nie innej stopie - jakie tak naprawdę do tego miał podejście Vesta. - Masz jeszcze jednego? - Rozejrzał się, a gdy miodowe oczy padły na tego który leżał na nim, uśmiechnął się do niego niewinnie. - Nie, ten jest dla Ciebie. - Wymruczał rozpinając jeszcze jeden guzik koszuli..
       - Mhmm - przedłużył w nieskończoność ostatnią spółgłoskę. Była to odpowiedź na oba pytania.
       Zerknął to na swoją pustą dłoń, to na niego, jak się rozpina, jak błyska niebezpiecznie okiem, jak wykrzywia usta w zaczepnym uśmiechu. Zarażając się tym samym, pokręcił wolno głową. Nie dało się, po prostu się nie dało z nim! Zawsze znajdował jakiś sposób, by na nowo rozbudzić w Eadredzie pożądanie.
       Vesta uklęknął na łóżku, jedną nogę przerzucił nad biodrem Antonia, drugą zostawił po przeciwnej stronie, ręce natomiast położył w takiej odległości, by móc stopniowo przesuwać się wyżej i wyżej, przednią częścią torsu czasami “przypadkowo” zaczepiał o ciało leżące pod nim. Wreszcie zatrzymał się na wysokości pozostawionego na nagim skrawku skóry kwiatka, który złapał między wargi i z nim powędrował jeszcze wyżej, do przygryzanych przez zęby ust. Nachylił się bardziej, pozwalając by płatki znalazły się w jego zasięgu. Jeżeli chciał więcej, musiał zadowolić się połową przysmaku.
       Słodki całus okraszony obietnicą dotyku był dokładnie tym czego było mu trzeba. Złapał go delikatnie za brodę, uniósł nieco wyżej twarz po czym uchowając między wargami połówkę kwiatka, pocałował go delikatnie. Odgryzł co swoje po czym cofnął się z uroczym uśmiechem na ustach.
       - Chciałeś się przytulać. - Odchrząknął, a skoro ten już był w takiej a nie innej pozycji, powinien właśnie tak zostać. Z jedną nogą przerzuconą przez biodro i policzkiem na piersi. Rozłożył ramiona żeby mógł się wygodniej ułożyć. - Chodź, dostaniesz trochę innej przyjemności. - Zaświergotał tajemniczo już planując naprawdę niewinne mizianie. Naprawdę niewinne!
       - Chciałem. Nadal chcę - mruczał gardłowo.
       Posłuchał się, opadł na niego w tej pozycji, w której aktualnie się znajdował, polik wcisnął z rozkoszą w chłodniejszego cycka. Nie byłby sobą, gdyby lekko nie podgryzł sutka. Ot, nie mógł pozostać mu dłużnym! Obie ręce udało mu się wcisnąć pod krzyż i tym sposobem, zamknąć go w uścisku.
       Wzdrygnął się lekko kręcąc głową z niedowierzaniem. Niemożliwy. Nie odgryzł się mu jednak, przynajmniej na razie. Ułożył się wygodnie i mając wolne obie ręce, położył palce na odkrytych plecach zaczynając długimi i leniwymi ruchami drapać go po skórze. Oparł przy tym brodę o czubek jego głowy i zamykając oczy rozkoszował się coraz szczelniej otulającym go zapachem nektarynek i gorącem jego ciała.
       Pierwszy drgnął ogon. Uniósł się na parę centymetrów do góry, sama końcówka kiwała się na boki, jakby poruszana gwałtownym wiatrem. Pod palcami przemierzającymi nieskrępowane żadną tkaniną plecy, pojawiał się nieśmiały dreszcz, który jednocześnie rozgrzewał i chłodził. Eadred z wrażenia zamknął oczy. Tonio szybko odnalazł miejsca, które sprawiały, że Vesta wił się z nadmiaru przyjemności, napinając mięśnie. Witka zakończona włosiem coraz mocniej się bujała, podrygując w rytm opuszków przesuwających się to w górę, to w dół, to znowu na boki. Policzek przywarł bliżej piersi, usta delikatnie się rozchyliły, a Ead zdał sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymuje powietrze. Gdy paznokieć z lekka wbił się w skórę i przejechał po całej długości kręgosłupa, wszystkie palce zacisnęły się mocniej na odcinku krzyżowym. W ciszę wypuścił cichy pomruk zadowolenia.
       - Cokolwiek robisz, musisz robić tak częściej - przyznał między kolejnymi wstrząsami ciała. Nosem odszukał gładką szyję, którą na zaczepkę nim trącił.
       Dokładnie takiej reakcji się spodziewał. Seks był fajny, jasne ale trzeba na głos powiedzieć, że nijak się miał do popołudniowego miziania w łóżku. Natychmiast jego usta rozciągnęły się w szerokimi uśmiechu chociaż był trochę gnieciony.
       - Ale rozluźnij trochę ręce bo mnie wyciśniesz jak pastę do zębów. - Poprosił, ulga przyszła natychmiast a on mógł wrócić do leniwego głaskania przecudownie zbudowanych pleców, od czasu do czasu zjeżdżał też palcami we włosy drapiąc skórę przy nasadzie żeby się nie przebodźcowił. - Z miłą chęcią będę tak robił częściej. - Przyznał też zaraz wracając do wygodnego opierania się o jego głowę.

       Po dokładnych oględzinach salonu, kroki ich trójki skierowały się do łazienki, był to drugi potężnie zazieleniony obszar który mógł zająć dużo czasu. Smok zaproponował, że dołączy do pomocy, z braku lepszych zajęć i z powodu dziwnie zajętej głowy Vierim. Na brunecie co jakiś czas zawieszał spojrzenie, próbując nie dać się przy tym złapać. Myślał o nim i o sobie, w cięcie kwiatów w ciszy dawało ku temu idealne warunki. Nie zastanawiał się czy przesadzał, czy robił źle. Raczej próbował znaleźć uzasadnienie pewnego łamania swojej dotychczasowej osobowości, powodu dla którego czuł się tak swobodnie przy chłopaku. Po prostu rozważał czy właśnie tak wyglądała ta cała miłość.
       W łazience kwiatów nie było prawie w ogóle. Dokładnie szukali zaglądając pod każdy liść. Będą w przeciągu następnych dni musieli tu wrócić żeby upewnić się, że nic im nie umknęło. Przyszła więc kolej na sypialnię. Noah poszedł sam, oni ruszyli do smoczej pieczary żeby obejrzeć gabinet i sypialnie. Reszta oddziału będzie musiała sama obejrzeć swoje cztery kąty, a pomieszczeń na liście wcale nie ubyło.
       - Wyjdziemy przed zachodem słońca, hym? Będzie trochę chłodniej. - Zaproponował luźno, jeden jedyny kwiatek z gabinetu skończył między jego zębami. - Chyba rzeczywiście nam wpadły w jakiś cykl. Jakbyś widział gabinet przy Smoczym Świetle, aż się liście straciły, tyle ich było. - Zaśmiał się. - Apropo świąt. - Zastanowił się na chwilę, zasadniczo wypadało mu zapytać niżeli zakładać. Chociaż to nadal była sprawa ruchoma. - Czy zechcesz nam towarzyszyć przy Święcie Wielkiej Pani? Zapraszam Cię serdecznie. - Odwrócił się w jego stronę żeby obserwować reakcje przelewające się przez jego twarz.
       Pomoc smukłego chłopaka z ręką do roślin w całym fiołkrotkowym przedsięwzięciu okazała się zbawieniem. Nie dość, że robota szła dwa razy szybciej, to jeszcze jako jedyny potrafił z nienaganną precyzją lawirować między tym, co należałoby zostawić, a tym czego trzeba było się pozbyć. Ostatecznie przecież natywna flora planety, na której żyli Vesta, aż tak nie różniła się od ziemskich pomidorów, paproci albo innej róży. Miała swoje wymagania, kto je znał i się do nich stosował, tego obdarzała hojnie wszystkimi błogosławieństwami. Dzięki Vieriemu nie ostał się ani jeden fiołkowy płatek ani w salonie, ani w łazience, ani w smoczej jamie.
       Był z siebie dumny. A Percy’emu zwyczajnie wdzięczny.
       Pomysł odbycia spaceru wieczorem bardzo się spodobał - faktycznie, wraz z opadnięciem słońca powinno być przyjemnie, nikt nie lubił skwaru. Będą mieli dostateczną ilość czasu, żeby spokojnym tempem przejść ścieżkę w górę oraz wrócić, jako że ciemno zaczynało się robić dopiero około dziewiątej. Vieri przystał na propozycję z energicznym skinięciem.
       Natomiast… święto. To w jaki sposób Smok go zapytał wywołało w sercu niemałą sensację. Milion pytań przetoczyło się przez głowę, chciał znać odpowiedź na każde natychmiast. Co to za święto, na czym polegało, czy byłby w stanie pomóc im w ewentualnych przygotowaniach - nie było nawet mowy o tym, żeby przyszedł “na gotowe” - czy powinien o czymś wiedzieć, czego nie robić, co robić, jak się ubrać, jak zachowywać? Vieri odłożył przecinak na podłogę, bezdźwięcznie. Swym starym nawykiem złapał między kciuka i palec wskazujący ten przeciwległy, z drugiej ręki, chwilę ściskał oraz wykręcał paliczek. Myślał.
       - Jestem zaskoczony, że w ogóle o mnie pomyślałeś. - To że praktycznie zamieszkał z nimi w bazie, to jedno, zapraszanie go do włączenia się w społeczność, to drugie. - I bardzo dziękuję. - Jesteś zbyt miły, Percyvalem, pomyślał, ale nie miał obecnie odwagi powiedzieć o tym na głos. - Bardzo chętnie, jeżeli to nie problem dla reszty?... I jeśli mógłbym pomóc w przygotowaniach!... Ale, najpierw, musiałbyś mi coś więcej opowiedzieć. Zarówno o waszej Bogini jak i o święcie. Nie chciałbym niczego zepsuć swoją niewiedzą. - Szare oczy odnalazły wreszcie te błękitne. - Pod takimi warunkami, przyjmę zaproszenie.
       Początkowo wydawało mu się, że Vieri odmówi. Byłoby to poniekąd logiczne, nie miałby mu tego na pewno za złe. Gdy natomiast zaczął mówić, on poświęcił mu całość swojej uwagi przyglądając się nerwowym ruchom całego ciała, dłonie go bardzo zdradzały. Dużo obaw, pytań czy niewiadomych. To też rozumiał, tym razem jednak uśmiechnął się do niego pogodnie.
       - Wątpię żeby ktoś miał cokolwiek przeciwko ale oczywiście, zapytam i zadecydują. - Pierwsza wątpliwości była łatwa do rozwiązania, a on też nie chciał się rządzić. Był to dom dla nich wszystkich i każdy miał prawo decydować o tym co się w nim działo. Drugi problem również nie wydawał się istotny. Pracy przed świętem nie było wiele ale poza pozbyciem się kwiatów z całej bazy na pewno będą chcieli trochę przystroić przestrzeń ogólną no i jeżeli - błagał w myślach - nie będzie ataku, przygotują nieco wystawniejszy posiłek.
       - Oczywiście. Chociażby przy ciasteczkach chętnie przyjmę pomoc. - Tutaj był całkowicie szczery. Kocham ich wszystkich nad życie ale mendy ostatnie do pomocy, a pierwsze do zjedzenia świeżo upieczonej blachy ciasteczek. Aż miał ochotę przewrócić na nich oczami.
       Trzecie wahanie jakie nosił w sobie Vieri było już nieco bardziej problematyczne. Nie. Ono było czasochłonne, mogło być nieco trudne do pojęcia i mogło go zestresować. Ale było jak najbardziej uczciwe. Musiał się chwilę zastanowić; było kilka obrzędów dookoła całego święta które wykonywali, była kolacja na której Vieri mógł doznać zawahania, geneza święta już była mniej wymagająca, sama Bogini - bardziej.
       - Na tyle na ile będę potrafił coś wyjaśnić to chętnie ci opowiem. W trakcie trwania wieczoru są tylko dwa momenty w których byś mógł “coś zepsuć”, poza tym chodzi o spędzenie razem czasu, zjedzenie trochę lepszej kolacji. - Oznajmił po tym jak w głowie przeleciał przez cały harmonogram uczty, miał nadzieję że go to będzie satysfakcjonować. - Zaczniemy rozmowę na spacerze, powinno ci to dać pierwszy obraz i określić dalsze pytania. - Zaproponował z uśmiechem.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {10/04/24, 09:02 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 T1tq4ln
Czwartek, 3⁄3 dnia Vesta

       Pierwszy zbiór fiołkrotek został zakończony w porze obiadowej. Zgodnie z harmonogramem dnia Vieriego, w godzinach popołudniowych przyszła kolej na posiłek, a gdy aromat przygotowywanych warzywnych kotlecików w sosie rozniósł się po bazie, zleciały się również sępy. Wyszło więc tak, że częściowo na raty ale razem z brunetem zjadł cały oddział oraz Antonio. Tej dłuższej spokojnej chwili towarzyszyły liczne, niezobowiązujące rozmowy. Raz zaczepiany był Smok w tematach organizacji dnia codziennego Vesta, innym razem z lubością dyskutowano z Vierim. Niezręcznie zrobiło się tylko na jeden moment. Chociaż nie do końca to była niezręczność. Percy czuł ciężar strachu, poczucia bezsilności które czuje ofiara w obliczu drapieżnika. W tej jednej chwili starał się być nieco bliżej bruneta i chociaż ogromnie cenił towarzystwo tak Eadreda jak i Antonio, niespecjalnie żałował że się im spieszyło.
       Po przejściu całej szarańczy Percy bez zająknięcia się posprzątał po posiłku naczynia oraz kuchnię, po czym wycierając dłonie w szorstki ręcznik rzucił okiem najpierw na opaskę która wyświetliła godzinę, później w górę na niebo które powoli malowało się w coraz cieplejszych barwach od promieni zachodzącego słońca. Uśmiechnął się przy tym lekko i pozwalając żeby brunet dopił herbatę, sam przysiadł na wysokim krześle bez oparcia przy wysepce.
       - To co? Może będziemy się zbierać? - Zapytał jeszcze dla pewności, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że to nie oznaczało konieczności pochłonięcia cieczy duszkiem. - Nie spiesz się, skocze jeszcze po tabletkę. - Oświadczył odrywając się od blatu żeby zaraz ruszyć do siebie do gabinetu po srebrny krążek - nie jak w przypadku ludzi żółty - z mazią pomagającą jemu przyswajać tlen z powietrza. Przy okazji przebrał się w coś mniej eleganckiego, bardziej sportowego. Czarne spodnie z wyżej zawiązanymi pod kolano rzemieniami, krótsza szarfa w pasie obwiązana bez luźnych końców, koszulka w kremowym odcieniu pozbawiona ramion za to z delikatnym golfem. Do tego na jedno ramię naciągnął pięknie haftowany materiał w kolorze mlecznej czekolady.
       Vieri czekał na niego gotowy przy drzwiach. Uśmiechnął się do niego delikatnie i wsadzając krążek na podniebienie, przegryzł go w momencie gdy zamknęły się za nimi drzwi bazy. Pusty nabój wylądował w kieszeni żeby spokojnie czekać na uzupełnienie płynu, a on mrużąc oczy obrócił się dookoła własnej osi szukając wejścia na ścieżkę, która dotąd niespecjalnie go interesowała. Szybko jednak wpadła mu w oko, a on wskazując kierunek marszu, bardzo leniwym krokiem - matko! nie chodził w takim tempie od miesięcy - ruszył w nieznane.  
       - Obiecałem wyjaśnić święto. Może zacznę od kwestii najłatwiejszej, a która może być dla Ciebie… niekomfortowa. - Zaczął mając w pamięci to, że Vieri czuł się winny generując im dodatkowe koszty. Jemu. - Ubrania mianowicie. - Jego oczy na chwilę zjechały po sylwetce bruneta. Wyglądał dobrze, liczył się bardziej jego ogólny stan fizyczny i psychiczny niżeli to co miał na tyłku ale doskonale rozumiał, że nieuprzedzony i postawiony przed gronem wystrojonych Vesta, mógłby się poczuć fatalnie. - Jeżeli Bogini da i nie będzie alarmu. - Spojrzał z nadzieją w niebo. - Wszyscy na pewno wyciągniemy nasze najlepsze ciuchy. Ot, jedyna okazja żeby dobrze się ubrać i poczuć jak w domu. Nie chciałbym żebyś źle się czuł, w czymkolwiek będziesz będzie dobrze. Mam po prostu wrażenie, że wy też dostosowujecie ubranie do okazji i, jeżeli będziesz miał ochotę do nas dołączyć, będzie czas coś dla ciebie znaleźć. - W myślach planował poprosić ponownie Antonio o pomoc. Mógłby ich nawet wysłać na zakupy żeby było łatwo, pewnie i dostosowanie do Vieriego. Sam na modzie ludzkiej znał się tyle, że wcale więc doradcą byłby kiepskim.
       W chwilach jak ta przy obiedzie - przynajmniej kiedy ponownie w bezpośrednim otoczeniu nie zjawił się wysoki brunet o ciemniejszej karnacji z oczami koloru płynnego lipowego miodu oraz długim ogonem zakończonym gęstą kępką włosów, wtedy bowiem komfort spadł do minimum, a na jego miejscu ulokowała się obezwładniająca obawa (całe szczęście, inni przekierowywali jego uwagę na rozmowę, a Percy dodatkowo swoją bliskością dawał mu po cichu znać, że jest blisko i że nic złego się już nie stanie) - Ri czuł jak coraz bardziej przyzwyczajają się do jego obecności, a on do ich. Kto wie, może jeżeli wyrażą taką chęć, jeżeli razem spędzą to święto, na które został zaproszony przez Smoka, więź między nimi jeszcze bardziej się zacieśni, a relacje pogłębią. Nie miałby nic przeciwko. Chociaż... po głębszym zastanowieniu, trochę miałby poczucie, że zdradza dotychczasową rodzinę. Już i tak się na mnichów niejako wypiął. Nie przekazał im żadnej informacji, gdzie jest, z kim jest, czy ma się dobrze. Czy oni w ogóle wiedzieli, że nie został zabity podczas tamtego ataku? Mógł tylko gdybać albo wreszcie coś zrobić.
       Tak, powinien coś z tym zrobić.
       Tylko czy starczy mu siły, żeby się z tym zmierzyć, kiedy wspomnienia masakry wciąż nosiły tak nasycone barwy w pamięci.
       Humor poprawiła mu wizja spaceru. Czekał niecierpliwie, aż dzień zacznie z wolna chylić się ku końcowi, a błętkitne dotąd niebo ściemnieje i pokryje się ciepłymi kolorami - krwistą czerwienią, mocną żółcią, głębokim różem i soczystą pomarańczą. Wreszcie nadeszła ta pora! Na przekór zapewnieniom Percyvalema, dopił herbatę tak szybko, jak tylko był w stanie (znacznie ułatwione zadanie, skoro z czasem straciła na temperaturze), po czym ruszył pod główne drzwi, gdzie to przestępując z nogi na nogę, to znowu przechodząc kilka kroków w przód i tył, czekał aż dołączy do niego jego para.
       Zachwyt, który pojawił się w jego oczach na te wszystkie zdobienia wyszywane na czekoladowej tkaninie jaśniejszą w odcieniu nicią, był bardziej niż widoczny - oczy zapaliły się niby dwie gwiazdy na niebie, usta lekko rozchyliły, gdyby planowały wylać słowa uwielbienia nie tylko dla przystojnej istoty, która to na siebie nałożyła, lecz również dla autora krawieckiego majstersztyku. Opamiętawszy się w ostatniej chwili, Vieri przymknął buzię, uśmiechnął się i ruszył w ślad za uskrzydlonym przybyszem z odległej planety.
       Temat rozmowy, dziwnym trafem, zbiegł się z zaaferowanymi pięknem myślami. Nie mógł być to przypadek! Onieśmielony, powędrował wzrokiem raz jeszcze w bok, na przystrojoną w pozornie luźniejszy strój postać - Santa Maria! - dla zwykłego śmiertelnika odbiegający dalece od takowego. Jeżeli “wszyscy na pewno wyciągną najlepsze ciuchy” - powtórzmy to, aktualnie Smok nie miał “lepszych” na sobie - to absolutnie nie było mowy, żeby Ri wyszedł w jeansach i białym tyszercie. Ba! Nawet jego najbardziej wyjściowa mnisia szata uznanoby za nieodpowiednią przy wspaniałych kreacjach Vesta - wyobraźnią zawsze się szczycił, więc gdyby to, co miał aktualnie w głowie chociaż w połowie odzwierciedlało rzeczywistość, jak nic spaliłby się ze wstydu, paradując w swojej odświętnej bieli.
       Chyba tylko ignorant nie przygarbiłby się, przeciążony rosnącą świadomością tego: po pierwsze, jak bardzo będzie od nich wszystkich odbiegać klasą; po drugie, że znowu naciągnie Percyvalema na dodatkowe koszta. Ponieważ właśnie to delikatnie zasugerował, prawda? Prawda!?
       - Czyli nie będzie to do końca bezproblemowe, jak początkowo zakładałem. - Zdążyli ujść dobre parę metrów przed tym kiedy w końcu zabrał głos. - W takim razie nie wiem, czy to dobry pomysł. Żebym przyjmował zaproszenie. Chociaż szczerze bym chciał. Ale nie mogę przynosić nikomu wstydu, a tym bardziej nadużywać twojej dobroci. Nie śmiałbym prosić, żebyś po raz kolejny wyłożył “na mnie” część oszczędności, nawet jeśli mają dla ciebie znikome znaczenie. Wystarczy że zabrałem ci łóżko… z tym też zresztą się fatalnie czuję. - Tak, tak, gościnność rządziła się swoimi prawami. Wszystko prawda. Vieri zwyczajnie żałował, że cierpiał na niej przede wszystkim Smok.
       Krocząc przez gęsty las, wydeptaną ścieżką dookoła której pięły się w górę drobne źdźbła trawy i niskie krzaczki, Percy mocno skupiał się na swoim otoczeniu. Nie miał w zwyczaju bywać poza bazą, tym bardziej na łonie ziemskiej natury która stanowiła dla mnie wielką zagadkę. Jego uszy drgały na każdy dźwięk, każdy szmer. Oczy śledziły bacznie każde drgnięcie mijanego liścia, skaczące gałązki. Obserwował jak nad ich głowami przemykały ptaki, spod nóg uciekały robaki, gdzieś kawałek dalej czmychnął przed nimi wąż machając końcówką spiczastego ogona. Ten go zaciekawił najmocniej jednak gdy się zbliżyli, po stworzeniu nie było już śladu. Oczywiście Vieri również miał jego uwagę, każde słowo niesione delikatnymi podmuchami wiatru trafiało do niego, było analizowane i wypuszczane w eter jego myśli. Ostatecznie spojrzał na niego z lekką bolączką w oczach. Nie spodziewał się, że już na początku rozmowy go zniechęci chociaż całkowicie szanował jego zdanie. Absolutnie nie miał zamiaru go zmuszać.
       - Mmm. - Westchnął nabierając pełne płuca powietrza o zapachu suchej ziemi. - Jak już mówiłem to nie problem żebym ci coś kupił. Szczególnie jeżeli to pomogłoby ci się poczuć “na miejscu”. - Zapewnił zastanawiając się też przez chwilę nad sensem albo raczej jego brakiem w kwestii wstydu. - Nie ubieramy się po to żeby się chwalić czy wywyższać. - Zakwestionował tok jego rozumowania. - To raczej uciszenie tęsknoty za domem. Wielu z nas zostawiło rodzinę daleko stąd, na naszej rodzimej planecie. Część z nas nie ma tu nikogo innego niż oddział. To po prostu miłe. - Wyjaśnił, mając nadzieję, że jakoś ich usprawiedliwi, że Vieri zrozumie.
       - Rozumiem jednak Twoje obawy i naprawdę nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie będziesz chciał, nie skorzystasz z zaproszenia i nikt nie będzie miał ci za złe. - Zapewnił z ciepłym uśmiechem, kucnął lekko przechodząc pod nieco niższą gałęzią. Z zaciekawieniem zatrzymał spojrzenie na zielonej gąsienicy która dzielnie przemierzała swoją ścieżkę do celu. Szybko wrócił oczami na bruneta.
       - Źle ci się śpi? - Dopytał, nie zrozumiał go do końca i od razu się zatroskał.
       Gładkie do tej pory czoło zmarszczyło się pod wpływem ruchu brwi, a wewnętrzny głos posłał słowa upomnienia. Niewdzięczny!
       - Nie, nie, wybacz, to nie tak. Nie chciałem w żadnym wypadku cię urazić. - Zwolnił tempa, żeby to mózg się rozpędził. Myśl, głupku, myśl! I przestań być takim samolubem. Cichy oddech umknął spomiędzy rozchylonych warg. - Jak mówiłeś, ludzie raczej ubierają się “do okazji”, a patrząc chociażby na twój dzisiejszy strój, uznałem że na święto tak ważne dla was, bo to przecież upamiętnienie dla waszej Boginii, założycie coś znacznie, znacznie szykowniejszego. I ja też powinienem wyglądać nienagannie. Żeby - znowu jak sam powiedziałeś - czuć się “na miejscu”. Po prostu wiem, że coś, co pasowałoby do takiej szczególnej okazji, byłoby okropnie… drogie. - Przygładził nerwowo koszulkę, którą miał na sobie. - Wiesz, bardzo drogie. No i… - urwał.
       Dolna warga, którą przygryzł aż do bólu, zapiekła niemiłosiernie. Naprawdę wiele mógł zrozumieć: hojność oraz dobroć Percy’ego; fakt, że oddział poza zrzutką na prowiant praktycznie nie ma innych wydatków. Jedyne, czego nie mógł zrozumieć, to horrendalna ilość pieniędzy, jaką skłonny byłby wyrzucić “ot tak” na coś tak przyziemnego, jak lepsza koszula i spodnie. DLA NIEGO. Życie nauczyło go funkcjonowania bez luksusów, praktycznie nie posiadał zachcianek czy wygórowanych potrzeb.
       Z drugiej strony, taka okazja nie powtórzy się po raz kolejny. Zaproszenie na święto Vesta nie było przyznawane byle komu, o ile w ogóle jakiemuś człowiekowi. A Vieri… szczerze chciałby zobaczyć, jak ono wyglądało. Dowiedzieć się, na czym polegały zwyczaje z nim związane.
       Rozłożył bezsilnie ręce, bo spoczęły na nim ni to kocie, ni gadzie oczy koloru morza.
       - Co?... - Czoło ponownie pokryło się zmarszczkami. - Nie. To znaczy, tak, czasami. Ale to nie przez posłanie, tylko przez moje sny. Zresztą, nieważne! Nie przejmuj się. Nie to miałem na myśli. Łóżko jest bardziej niż wygodne, ja po prostu martwię się tym, że cię zesłałem tak bezdusznie na kanapę w gabinecie, a przecież to twoja sypialnia, powinieneś spać u siebie. Odpoczywać i regenerować się… - Czarne pukle przysłoniły twarz, gdy spuścił nisko głowę, by wlepić wzrok w swoje buty.
       Już jakiś czas temu ustalił, że oszalał i powinni go najpewniej zamknąć w pokoju bez klamek. Trudno, dopóki go nie złapią był wolny. Jednocześnie, mógł z pełną świadomością swojego stanu poddawać się temu uczuciu, chociażby w tej chwili oddając się w ręce przemożnej ochoty…
       Gdy Vieri się zatrzymał, on również stanął. Przodem do niego, przyglądając się jak zaczyna się tracić w swoich słowach, myślach, jak ponownie przeciążony umysł przestaje logicznie łączyć fakty. Wtedy zareagował. Zszedł nieco niżej na nogach, żeby jego twarz była na wysokości twarzy bruneta, jedną dłoń położył mu na policzku, drugą złapał wolną, chłodną rękę którą delikatnie ścisnął. Razem z nim, pod czujnym baczeniem zaskoczonego spojrzenia szarych tęczówek, wziął spokojny oddech w taki sposób żeby chłopak podążał za nim, naśladował każdy ruch klatki piersiowej. Jeszcze jeden oddech, lekki uśmiech rozświetlił jego twarz.
       - Spokojnie. - Poprosił gładząc niesamowicie delikatną skórę na policzku. - Oddychaj. - Poprosił szeptem, zaczesał mu włosy za ucho żeby móc dokładniej widzieć emocje jakie się przez niego przelewały.
       - Nie uraziłeś mnie, ani razu. - Zapewnił nie przestając go delikatnie pieścić. - Wszystko dobrze. - Dodał.
       Tyle, co w przeciągu minionych tygodni, nie rumienił się chyba od czasów podstawówki, kiedy jako małe chucherko, zupełnie onieśmielone swoją innością oraz tym, jak pozostałe dzieci na nią reagowały, mierzył się codziennie z niechęcią chłopców albo równie niewyjaśnioną sympatią dziewczynek. Lekki róż pokrył całą przestrzeń policzków, a on poczuł przemożne gorąco wraz z trzepotem serca. Dlaczego Percyvalem był… dlaczego dotykał w taki sposób, że od środka cały się roztapiał?
       - Jestem spokojny - przekonywał, takim samym ciepłym tonem. Druga dłoń przykryła tę, która trzymała jedną rękę. Poklepał ją, wolno, jak to robili starsi ludzie, gdy dziękowali bliskim za okazane wsparcie. - Odrobinę zmartwiony, ale spokojny. Opowiesz mi coś więcej o święcie, proszę?
       Uśmiechnął się do niego ciepło zaraz go puszczając. Cofnął ostrożnie dłonie, wyprostował się po czym ponownie zawiesił spojrzenie na swoim otoczeniu, szpiczaste uszy ponownie lekko drgnęły wychwytując otaczający go dźwięk, pozostawiając w spokoju miarowe uderzenia ludzkiego serca.
       - Tak, oczywiście. - Zapewnił. - Hym. - Próbował znaleźć odpowiedni początek żeby zacząć historię. - Legendy mówią, że nasza Pani istniejąc wśród gwiazd poczuła się samotna, wykluczona spośród ich blasku, wyśmiana że nie miała dla kogo błyszczeć tak jak one, że żadne oczy nie chciały śledzić jej piękna. Postanowiła więc stworzyć istoty tak wierne, tak głęboko w nią zapatrzone żeby przyćmiła wszystkie gwiazdy na niebie, żeby szeptano tylko o niej. Usiadła w przestrzeni i ze kawałka swojego serca zaczęła lepić stworzenia mające być odbiciem jej duszy i skrywanych potrzeb. Zanim jednak tchnęła w płuca gorący oddech zawahała się czy ta miłość której chciała będzie dobra, oddała więc swój najcenniejszy dar, wolną wolę. Stworzyła również świat, jej szpony tkały ziemię, pot napełnił zbiorniki dookoła których zaczęły kiełkować rośliny z pyłu jej łusek. Jej oczy zalały blaskiem niebo. - Odchrzaknął. - Tyle z historii. - Uśmiechnął się kierując na niego oczy żeby sprawdzić jak mocno go zanudza. - Nadchodzące święto to dziękczynienie za wszystko co nam dała. Za ziemię pod uprawy, deszcz który gasił pragnienie, za natchnienie do rozwoju, za pokój który nam gwarantuje otaczając nas swoją opieką. W tym dniu mamy kilka swoich obrządków, staramy się aby nadchodzący rok obfitował w szczęście i dobrobyt. Wspominamy tych których już z nami nie ma oddając ich pamięć w jej opiekę. Witamy nowych członków wspólnoty, którzy przeżywają święta po raz pierwszy. My… - Zaśmiał się. - A my robimy sobie podsumowanie półrocza, wypijamy co mamy w barku i objadamy się ciastkami. Statek wysyła nam świąteczną wyprawkę więc to jedyna okazja na długo żebyśmy zjedli coś swojego. - Dodał żeby nie myślał, że tylko siedzą i dumają, jest naprawdę wesoło gdy Bliźniacy zaczynają swoje show.
       Z wszystkich rodzajów mitów, chłopakowi najbardziej podobały się zawsze kosmogoniczne, a ten opowiedziany przez Vesta zajął szczególnie wysokie miejsce w osobistej hierarchii (zebrał dodatkowe punkty za sposób, w jaki został przedstawiony, a także parę bonusowych tylko z tego powodu, że opowiadała go ta konkretna osoba, ale do tego nie przyzna się choćby go mieli końmi rozrywać). Owszem, początkowo Bogini nieszczególnie wzbudziła w nim sympatię, lecz później - jak najbardziej, dzięki temu co zadecydowała. A więc Vesta mieli być jej odbiciem, utworzonym z kawałka niebiańskiego serca? Bardzo piękna wizja. Nie sposób się nie zgodzić, bo przecież byli tacy… tacy… idealni.
       Dźwignęli się, czy raczej: Percy się dźwignął i szli dalej. Przez krótką chwilę spleceni samymi tylko palcami. Vieri z uwagą słuchał o święcie, które kojarzyło się trochę z wigilią Świąt Bożego Narodzenia, a trochę z Dziękczynieniem (nie żeby miał kiedykolwiek okazję w nim uczestniczyć, wiedział o nim tyle co ze szkoły). Idea wydawała się wspaniała, więc teoretycznie… nie powinien się przejmować, czyż nie? Strojem, nieobeznaniem. Bo chodziło wyłącznie o to, żeby być razem i cieszyć się swoją obecnością, tak? O ile dobrze zrozumiał sens tego, co usłyszał.
       Ścieżka łagodnie zakręcała między drzewa i pięła się wyżej na szczyt łagodnym wzniesieniem. Wkoło cisza, przerywana raz po raz szumem liści poruszanych przez lekkie podmuchy wiatru. Słońce zetknęło się wreszcie z linią horyzonu, a w miejscu styku wykwitnęła gorąca czerwień, jak żar z ogniska. Płuca z rozkoszą przyjęły coraz to chłodniejsze powietrze, które Vieri nabierał pełną piersią.
       Brakowało mu tego.
       - Z tego, co mi opisujesz, tym bardziej chciałbym móc w tym uczestniczyć. To wszystko brzmi bardzo… miło. Przez ataki na pewno nie macie zbyt wiele okazji, żeby razem pobyć bez ciągłego strachu o ataki. Swoją drogą, już długi, długi czas żadnego nie było… - Nie, żeby jakoś specjalnie śledził ich częstotliwość. Ostatnio po prostu miał wrażenie, że Vesta realnie więcej czasu spędzają w bazie niż poza nią. A może tylko mu się wydawało? W końcu był zbyt zaaferowany swoją codziennością, by móc z pełną mocą stwierdzić, żeby coś się działo. Pokręcił głową, odganiając myśli o Akumach. Nie czas na to, nie chciał swoimi bezsensownymi uwagami popsuć humoru Smoka. - Mówiłeś wcześniej, że są dwa momenty, w których mógłbym “coś zepsuć” - przypomniał. - Są związane z jakimiś obrzędami?
       Nie chciał teraz o tym myśleć, nie pozwolił żeby jego umysł zalała fala obaw i tego co obserwował od jakiegoś czasu - ciszy w atakach. Uśmiechnął się lekko, nieco sztucznie, wdzięczny że wrócili na zdecydowanie luźniejsze tory rozmowy, te które wiązały się tylko z przyjemnością.
       - I tak i nie. - Zaczął znowu wywód, dziwnie się czuł że tyle mówił, wydawało mu się, że zaczynał być męczący. - Jeden moment to przyjście Bogini. W chwili gdy siadamy do stołu, wznosimy toast w jej imieniu, a ona zasiada z nami do uczty. Jest wtedy chwila gdy trzeba cierpliwie siedzieć z pochyloną głową żeby jej nie rozgniewać. Drugi moment to życzenia. To dwa przesądy które mogą sprowadzić na całą rodzinę głód, niedostatek i brak szczęścia, trzeba więc uważać co się robi i mówi. - Nie chciał na razie wdawać się w szczegóły, też nie był pewien czy by to umiał wyjaśnić bez prezentowania przebiegu, nie wdawał się w to na razie. - Ale nie są trudne, raczej polegają na szczerości i dopilnowaniu małych gestów. - Uśmiechnął się znowu na niego zerkając, czy mu czasem nie ziewa. Ale nie, nadal był ogromnie zainteresowany na co smocze serce nieco szybciej zabiło, przełknął ciężej ślinę pod wpływem jego spojrzenia.
       Ludzka głowa zachybotała się w powolnym kiwnięciu, podczas gdy oczy czujnie śledziły raz miejsce, gdzie miała spocząć stopa w następnym kroku, a raz mimikę ciała swojego rozmówcy. Nawyk nabrany z czasem, wynikał z tego tylko powodu, że Vieri preferował utrzymywać stały kontakt wzrokowy z kimś, z kim prowadził konwersację - coś, co pozornie kontrastowało z jego nowym zahukanym “ja”, a w rzeczywistości stanowiło integralną całość.
       - Percyvalem, ona naprawdę z wami siada? Z każdym Vesta, niezależnie od tego, gdzie się znajduje? - dopytał, zaintrygowany. Jak mogła być jednocześnie w tylu miejscach, skoro oddziały rozlokowane były w tylu różnych częściach świata, nie wspominając o ich ojczyźnie!
       To pytanie sprawiło, że na jego ustach rozciągnął się szeroki uśmiech. Odwrócił od niego na chwilę głowę, wziął spokojny oddech wspominając swoje ostatnie spotkanie z nią, zadrżał a po ciele rozlała się fala złotej łuski która tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zniknęła. Ponownie na niego spojrzał, z ciepłym wyrazem twarzy.
       - Siada, uważam że siada. - Przyznał zgodnie z tym co czuł. Jednak Vieri mógłby uzyskać inną odpowiedź zależnie od tego kogo by zapytał.
       - “Uważasz że siada”? - Zmieszał się wyraźnie. Chyba powinien był inaczej sformułować pytanie. - Pytałem o to, czy jest tam z wami personalnie? I czy nie rozgniewa jej fakt, że będę tam z wami? Wiesz, ja nie jestem ani jej wyznawcą, ani Vesta…
       - Och! - Parsknął szczerym śmiechem. - Nie, nie siedzi z nami. Ale można ją poczuć. - Przyłożył dłoń do serca śmiejąc się pod nosem. - Wybacz, źle cię zrozumiałem. Nie powinieneś o niej myśleć jak o, hym. O kimś fizycznym. Przypadki, że pojawia się gdzieś we własnej osobie są wyjątkowe, raczej jest naszym duchowym przewodnikiem. Jeżeli chcesz wierzyć i widzieć to ci pomaga. Jeżeli nie to nie zsyła na ciebie plagi robaków. To nadal Bogini. Nie do końca pojmujemy jej byt. - Pokiwał głową przecząco na niedowierzanie w swoje małe gapiostwo. - Ale w ten wieczór dzieje się coś co wierzyć pozwala. - Wyjaśnił tajemniczo. Jak się zdecyduje, zobaczy na własne oczy.
       - Co takiego? - Przysunął się bliżej, na tyle blisko, że od czasu do czasu mogliby stykać się ramionami, gdyby nie fakt, że Vieri najzwyczajniej w świecie chwycił Smoka za zgięcie w łokciu, zwracając tym samym na siebie uwagę błękitnych ślepi. - Co się dzieje? Powiedz. Teraz jestem jeszcze bardziej ciekaw.
       Zbliżali się do końca trasy, na szczyt wzniesienia. Spomiędzy drzew wyłoniła im się mała kamienna kapliczka o strzelistym dachu pokrytym szarą dachówką, z drewnianymi drzwiczkami o jodełkowym wzorze, do których prowadził jeden jedyny schodek. Za nią roztaczał się malowniczy widok na miasteczko w dolinie, powoli rozświetlane blaskiem ulicznych latarnii. Z daleka światła wyglądały jak świetliki.
       Vieri przystanął w cieniu budowli, z twarzą zwróconą na dolinę. Jeszcze chyba nie miał okazji oglądać jej z tej perspektywy, a jeżeli było inaczej, to tego nie pamiętał. Chłodniejszy podmuch wiatru wystrzelił zza drzew, omiótł go nieprzyzwoicie po całym ciele, wprawiając wszystkie włoski w ruch. Zadrżał nagle.
       Gdyby zimno miało być jedyną ceną za przyjemną przechadzkę, to byłby gotowy już nigdy nie zaznać ciepła.
       Wzrok mimowolnie odszukał klasztorne mury pogrążone w ciszy i mroku. Nikt nie kręcił się po dziedzińcu, a przynajmniej on nikogo nie dostrzegł. Czy ludzie, z którymi żył praktycznie całe życie, wrócili do domu? Do ich wspólnego domu? Czy były tam jeszcze pozostałości po katastrofie, która na nich spadła znienacka? Ri sam się objął, a dłońmi potarł nagie ramiona, bardziej w ramach dodania sobie otuchy, aniżeli faktycznie przez odczuwalną temperaturę, bo traumatyczne obrazy znowu zaczęły go nawiedzać.
       Odwrócił się, przesiąknięty niewypowiedzianym bólem. Szukał ukojenia, nie myśląc o konsekwencjach swojego postępowania. Chcąc nie chcąc, Percyvalem stał się osobą, w której szukał oparcia - także teraz, nie pytał, nie zastanawiał się ani czy wypadało, ani czy nie zostanie posądzony o hipokryzję albo słabość, przywarł do potężnego ciała, oplótłszy je rękoma w talii i wciskał się z taką mocą, jakby sama ta czynność miała uratować przed całym złem świata. Otoczony przez lekki zapach Vesta, wśród którego znalazł również obcą, kwiatową nutę z odzieży, przymknął powieki. Był jak ćma, wabiło go światło i ciepło. Przede wszystkim ciepło, przy którym… czuł się bezpiecznie i zwyczajnie dobrze.
       Percy z pełną premedytacją milczał uśmiechając się do niego rozbawiony. Słowa nie opisywały tego zjawiska tak pięknie jak wyglądało to w rzeczywistości gdy w salonie panował półmrok, oni zapraszali Boginie do stołu, a główne drzewo zaopatrujące bazę w tlen zaczynało jarzyć się ciepłym światłem. Niby nic, a jednak stanowiło wisienkę na torcie.
       Wychodząc z lasu na rozległą polanę kończącą się ostrym klifem w dół, na powitanie wyszedł im podmuch wiatru. Nie mógł się oprzeć. Zadzierając głowę nieco wyżej przymknął oczy i pozwolił by błoniaste skrzydła powoli zaczęły się rozkładać, łechtane porywami powietrza. Przeciągnął się z cichym pomrukiem czując jak delikatne kości dodatkowej pary kończyn opierają się o ziemię stając po jego bokach niczym mur ze złotych cegieł. Dopiero teraz się opamiętał, że dawno im nie dawał takiej swobody, od razu naszła go myśl żeby nieco nimi popracować i najpewniej by przeprosił Vieriego dając sobie chwilę na zawiśnięcie w tunelu wiatru przy klifie, gdyby ten się do niego nie przytulił.
       Początkowo drgnął zdziwiony, natychmiast spojrzał w dół dostrzegając ufne oblicze tak mocno wtulone w jego bok. Szybko jego usta rozciągnął ciepły uśmiech, wziął głęboki oddech podejmując nieudaną próbę uspokojenia serca. Rozszalało się na dobre gdy tylko chłodne palce dotknęły zakrytej cienkim materiałem skóry. Nie dyskutował z nim, jeżeli potrzebował dostanie tyle uwagi i bliskości ile tylko będzie miał ochotę. Mierziła go jedynie różnica ich wzrostu. Złapał więc go za łokcie zabierając od siebie jego ręce, lekko go odsunął od swojej piersi robiąc sobie miejsce żeby przykucnąć. Dopiero gdy ich twarze były na prawie jednakowej wysokości, położył jego dłonie na swoich ramionach, samemu obejmując go mocno za łopatki. Nie mógł się oprzeć, dwa palce zaplótł dookoła czarnych pukli którymi zaczął się delikatnie bawić przekładając między opuszkami palców.
       - Wszystko w porządku? - Zapytał przejeżdżając nosem po jego policzku. Jednocześnie kątem oka udało się mu dostrzec ruch przy małej kapliczce. Miejsca tego nie znał, widział zasadniczo pierwszy raz na oczy, szybko ogarnął budynek pod kątem potencjalnego niebezpieczeństwa, przecież z racjonalnego punktu widzenia mogło coś na nich wyskoczyć. I wyskoczyło.
       Nie była to jednak Akuma.
       Puszysta kuleczka w kolorze popiołu przypominała wielką piłkę. U szczytu całej okrągłej sylwetki umieszczona była para szpiczastych uszu zakończona ciemnymi pędzelkami. Nieco niżej Smok napotkał spojrzenie. Intensywne, przeszywające wręcz. Oczy stworzenia przypominały kolorem te jego, jarzyły się na niebiesko, a przecinały je identyczne pionowe źrenice jak te Vesta. Zamrugał zdziwiony. Stworzenie również. Ziewnęło ukazując ostre zęby na co jemu po plecach przeszedł dreszcz. A co jeżeli to Akuma? Owłosiona dla niepoznaki? W jego głowie szybko pojawiła się tablica, a na niej kilka możliwości ruchu: a) nic nie robić, b) spokojnie zawrócić, c) odlecieć. Ostatnia możliwość oczywiście była najmniej komfortowa dla jego partnera, pozostałe dwie stwarzały niebezpieczeństwo zwarcia.
       Stworzenie znowu się poruszyło. Tym razem kuleczka pokazała jak długa potrafi być. Łapki odziane w białe skarpetki zawisły swobodnie na jedynym schodku kapliczki, a futro targane wiatrem zajęło prawie całą jego długość. Z gardła Smoka wydobył się pomruk ni to w geście rozmyślania, ni ostrzeżenia.
       Smoczysko coraz częściej wprawiało delikatną maszynę pompującą krew do wszystkich członków w stan bliski przeciążeniu. Tym razem przez odciągnięcie od siebie najpierw kończyn, następnie reszty ciała. Na krótko, Vieri zlękł się że popełnił błąd, że na zbyt wiele sobie pozwolił. Już miał przepraszać, gdy zszedł niżej na nogach, by go bardziej objąć. I znowu, serce obijało się o żebra, twarz paliła od rumieńców, coś nieznośnie łaskotało w żołądku. Wraz z palcami, które owijały wkoło siebie czarne pasma włosów, przyszło długo wyczekiwane opadnięcie napięcia.
        - Tak. - Już tak, dopowiedział po cichu.
Oderwali się od siebie po dwóch, może pięciu minutach. Vieri mimowolnie podążył wzorkiem za kierunkiem, w który nieustannie wpatrywał się Percy. I od razu uśmiechnął się rozkosznie, ucieszony tym, co zastał na schodku prowadzącym do wnętrza kapliczki. Ciche, zachęcające cmoknięcie zakłóciło ciszę, zaraz zaczęłlo się nawoływanie: kici, kici, kici. Chciał przysiąść, wyciągnąć dłoń i poruszyć palcami, żeby zwabić zwierzątko bliżej, ale powstrzymał go gest silnej ręki. Szare oczy wbiły się w błękit, świdrując pytaniami.
       - Poczekaj, chciałem się przywitać.
       Kolejna próba spełzła na niczym.
       - Percyvalem? - Teraz brwi wywindowały w górę. Nie rozumiał, co się działo. Czy to jakaś awersja do mruczków? A potem dotarło, w pamięci zaświtało wczorajsze spotkanie z mewami, które odebrały Smokowi marchewkę. - Nie przejmuj się, to nic takiego. Zwykły kot. Chciałem go pogłaskać.
       Vieri był niedorzeczny. Albo on był niedorzeczny. Jedno z dwóch. Gdy chłodne dłonie opuściły jego plecy, gdy chłopak powoli się odsunął dając mu znak, że zdecydowanie wystarczy dotyku, on również opuścił dłonie. Nie podnosił się jednak w obawie, że zajdzie konieczność szybkiego zareagowania na stworzenie, które im towarzyszyło. Był gotów nawet dobyć broni! Tymczasem co zrobił brunet?! Zaczął wydawać z siebie jakieś… jakieś! Dźwięki! Spojrzał na niego jak na wariata. Zaraz też powędrował wzrokiem na szarą kuleczkę, która z dziwną ochotą zaczęła reagować na chłopaka, wstała i przeciągnęła się. Puchaty ogon niczym flaga zwycięstwa uniósł się w górę, a łapki zaczęły skracać dystans. Całe jego ciało natychmiast ubrała złota łuska. Skrzydła ciasno się złożyły z głośnym szelestem błon, a jemu nieco mina zrzedła.
       Złapał go za wyciągniętą rękę.
       - Co robisz. - Mruknął nieco oskarżycielskim tonem. Oni tu byli zagrożeni! A ten co!?
       Spróbował znowu, ponownie dziwne dźwięki cmokania, kiciania. Aż on cmoknął z niedowierzaniem!
       - Vieri. To może być niebezpieczne! - Upomniał go mierząc się z nim wzrokiem. Obydwaj całkowicie nie rozumieli sytuacji! On mocniej w prawdzie, i jeszcze to słowo “kot”.
       - Jak pogłaskać? Widziałeś jakie to ma kły? Jest pewnie groźne, nie powinieneś podchodzić. - Pouczał go ojcowskim tonem po to żeby jego oczy zaraz powędrowały w dół, na ziemię gdzie zadowolona kuleczka przysiadła, oblizując wąsy i zaczynając… wibrować!
       - Matko, czy to wybuchnie?! - Zgarnął Vieriego w pasie po czym pociągnął dwa duże kroki do tyłu. Kuleczka przekręciła głowę po czym znowu ruszyła na nich.
       Percy był gotów uciekać!
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {11/04/24, 12:41 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 N3FWO6N
Czwartek, 3⁄3 dnia Vesta

       Sytuacja z chwili na chwilę była coraz bardziej kuriozalna. Percyvalem zwiększał za każdym jednym razem dystans, który nadrabiało kocisko. Krok kocich łap w przód, dwa kroki łuskowatych stóp w tył. A Vieri powstrzymywał z całych sił kotłujący się w gardle śmiech.
       - Zaręczam, że nic mi nie zrobi. - Starał się brzmieć poważnie, ale gdy Smok niemal odskoczył pod wpływem gwałtownego ruchu czworonoga, nie wytrzymał: prychnął, plując śliną przed siebie, by od razu się roześmiać. - Percyvalem, poczekaj. Stój, proszę - mówił, gdy tylko udało mu się nabrać nieco więcej powietrza w płuca. - Stop!
       Zatrzymali się, a on wyswobodził się spomiędzy poluzowanego chwytu w pasie. Cały czas towarzyszył im szczery chichot. Kot znudził się polowaniem, usiadł i wpatrywał się z nich z pogardą godną swojego gatunku. Oblizał przednią kończynę i nagle brzuch, jakby coś go tam zaswędziało.
       - Zostań tu. Wszystko pod kontrolą, zobacz.
       Postawił parę kroków w przód, zatrzymał się na otwartym terenie - od kota dzieliło go może pół metra, wystarczająco, by ten czuł się bezpiecznie. Wyciągnął znowu rękę, a pocierając kciukiem o wskazujący, ponownie zaczął nawoływać, cmokać, rozbudzając ciekawość stworzenia. Pupa dźwignęła się, łapki pomaszerowały w jego kierunku, nosek zaciągnął się obcym zapachem. Vieri zamrugał, wolno. Kot odpowiedział w ten sam sposób i podszedł jeszcze bliżej, ufny, spokojny. Obchodząc nogi dookoła, zaczął się o niego ocierać.
       - Widzisz? - zwrócił się do oszołomionego Vesta. - Mówiłem.
       Cichy pomruk przemieszany z miauknięciem ponownie nakazał mężczyźnie wrócić z pełną uwagą do puchatej kuleczki, która wspięła sie na łapkach, wciskając boleśnie pazurki przez materiał w skórę.
       - Auć! Masz ostre pazurki. - Ręka powędrowała poczochrać przestrzeń między uszami. - Nie panikuj, wszystko dobrze! Nic mi nie zrobił! - krzyknął do Percyvalema, gdyby ten był gotów porwać go, byle dalej od zagrożenia. - On tak domaga się uwagi, to wszystko.
       Mruczek okazał się wulkanem miłości. Pozwalał głaskać się, gdzie tylko się Vieriemu podobało. Ocierał, wibrował, łasił się, kręcąc dźwigniętym wysoko w górę ogonem. Barankował. W zamian, paznokcie drapały grzbiet w dolnej jego części, pod bródką, to znowu za uszkiem. Uśmiech nie schodził z twarzy!
       Wreszcie oderwał oczy od atencjusza i przeniósł wzrok z zaciekawieniem na Percyvalema. Do głowy wpadł mu szalony pomysł.
       - Może chciałbyś go dotknąć? Chodź. - Usiadł na chłodnej ziemi, poklepał wolną przestrzeń obok siebie. Smok wahał się. - No chodź.
       Cała jego sylwetka krzyczała wręcz zaalarmowana. Vieri go nie słuchał, narażał się. A jemu ogromnie na sercu leżało jego bezpieczeństwo i komfort. Może nawet nieco bardziej niż realnie powinno. Gdy brunet się mu wyrwał żeby podejść do puszystego stworzenia, do tego śmiejąc się do utraty tchu, Vesta założył ręce na piersi nerwowo klepiąc palcami po ramieniu. Ogon w tym czasie wił się za jego nogami uderzając co jakiś czas o trawę. Wachlarz pojawiał się i znikał mieniąc się złotą łuską w ostatnich promieniach słońca. Minę miał surową, jego oczy bacznie śledziły każdy ruch, aż drgnął gdy Vieri syknął z bólu!
       Wyrwał się mu głęboki, gardłowy pomruk w geście dezaprobaty.
       - Nie, dziękuję. - Pokręcił przecząco głową. Nie było mowy żeby się zbliżył do tego czegoś bardziej niż było to wymagane. Obecna odległość całkowicie mu odpowiadała, bez problemu słyszał jak to coś wydaje kolejne dziwne dźwięki i coraz mocniej się tym denerwował. Cmoknął ostatecznie żeby dać upust emocjom.
       Nie znał się, owszem. Nie miał zielonego pojęcia o tym na co patrzył, a Vieri wydawał się zachwycony, swobodny i szczęśliwy. Dobrze, bez problemu, chyba wiedział co robił. Nie widział powodu dla którego musiałby brać w tym co się działo - cokolwiek się działo - udziału.
       Ponowiona zachęta sprawiła, że przestał się tak spinać. Zaczął poruszać w górę i w dół ramionami żeby spróbować chociaż rozluźnić mięśnie, łuska wróciła na swoje miejsce pod jasną skórą. Zastrzygł lekko uszami odwracając oczy na panoramę miasteczka powoli kryjącą się w cieniu gór. Jeden głęboki oddech, spokojny wydech.
       - Nic z tego Vieri, nie dotkne tego. - Uparty jak osioł, właśnie za to Eadred go kochał. Jasne oczy, coraz mniej błyszczące niepokojem, wróciły na bruneta który zaczął się przytulać do kuleczki. Co w ogóle… co się… UGH. Chyba właśnie poczuł ukłucie zazdrości. Albo niestrawność. Szanse pół na pół.
       - Nic nie rozumiem. - Przyznał bardziej do siebie niż do niego. Vieri się przytulał z dzikim stworzeniem jakby znali się od lat, a on stał kilka metrów dalej i tupał nogą. Absurd.
       Odmowę przyjął wzruszeniem ramion. Przecież nie będzie nikogo zmuszać do kontaktu. Szkoda! Bo kot miał naprawdę łagodne usposobienie, przyjemne futerko i ani grama brudu na sobie. Ciekawe skąd się tu wziął, zupełnie sam. Niemożliwe, by był czyjś, ani że był dziki - cechował się niesamowitą ufnością. Może uciekł? A może wszystko było pozorem, jego zadbanie, usposobienie. Niemniej, dał Vieriemu wiele radości.
       - Dobry kot, grzeczny. Masz takie miękkie futerko, taki jesteś śliczny - wychwalał go słodkim głosem, wciąż głaszcząc. - Oj, tak, lubisz jak cię tu miziam, prawda? Maleństwo kochane. Ojejku. Ojoj. Taki z ciebie miziak! No tak! Grzeczny, dobry.
       Zwierzątko wiło się między jego nogami, coraz mocniej się o nie ocierało. Wreszcie, niespodzianka, oparłszy łapy o klatkę piersiową, dźwignęło się wysoko, by wilgotnym nosem dotknąć ust chłopaka - te wyciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Nie mógł się powstrzymać! Zagarnął go w ręce, posadził na udach i na chwilę dźwignął, aby przyozdobić czoło całusem.
       - No dziękuję, maluchu. Też mi się podobasz! - Palce zmierzwiły futerko pod paszkami.
       Elektryzujący dreszcz przeszedł mu po plecach gdy słuchał słodkiego tonu jakim Vieri kierował swoje słowa do tego… futra! Wcisnął język w jeden z policzków, przejechał po wewnętrznej ściance od górnych zębów po dolne. Odwrócił się bokiem, nadal z założonymi rękami. Ogon uderzył o ziemię.
       Sprawdzał co jakiś czas co brunet robi. Każdy ruch dłoni był dokładnie zapamiętywany, a gdy… gdy..! Pocałował małą główkę wezbrała w nim irracjonalna ilość zdenerwowania.
Znowu cmoknął próbując skupić się na czymkolwiek innym! Jego oczy przebiegły po okolicy i wróciły do kota. Znowu spojrzał na miasto, wiatr potargał mu włosy. Niebieskie spojrzenie znalazło kocie oczka które - był przekonany! - emanowały zwycięstwem. Cały się nadął. Niedoczekanie!
       Opuścił ręce, znowu przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka, cicho zbliżył się do bruneta siadając na klęczkach, szeroko żeby maksymalnie przytulić się piersią do jego pleców, za Vierim. Położył mu brodę na ramieniu przyglądając się jak kot tańczy pod dotykiem.
       Kompletnie nie umiał uzasadnić przed sobą swojego zachowania. Jego wzrok omiótł profil bruneta, jego uwaga nadal skierowana była w pełni na kota, na którego i on po chwili spojrzał. Dostrzegł teraz wyraźnie gdzie miał pyszczek, białe wibrysy, małą plamkę pod czarnym noskiem. Nie widział jednak w nim nic fenomenalnego, coś pod naporem czego mógłby się tak rozpływać jak właśnie robił to Vieri. Poprawił brodę na jego ramię, dłonie ułożył na jego udach blisko bioder.
       Pojęcia nie miał po co przylazł i czego oczekiwał.
       Za to zdecydowanie był zazdrosny.
       Kiedy przystojna twarz wyłoniła się zza ramienia, a tors szczelnie przywarł do pleców, Vieriego odcięło. Nie wiedział ani nie rozumiał, co się właściwie działo. Ręce działały automatycznie, pieszcząc dalej kociaka, ale mózg... przez mózg przelewało się tysiąc jak nie milion myśli-skrawków. Próbował analizować informacje dostarczane przez zmysły, bezskutecznie. Wziął głębszy oddech, truskawkowy aromat zmieszał się wraz z zapachem ziemi, sprawiając że wszystko w środku, od żołądka po jelita, trzustkę, wątrobę, świerzbiło łaskotaniem. Czy on oszalał, czy to Percy szalał? Wydech pozbawił płuca całego powietrza, klatka piersiowa opadła, zmuszając głowę wspartą o ramię do pogłębienia pozycji.
       Kot niespodziewanie zamarł wpół ruchu, okrągłe źrenice przysłaniające większą część tęczówki zwęziły się do grubszej pionowej kreski, a potem znowu, rozszerzyły się, zajmując jeszcze obszerniejszą powierzchnię. Szaraczek miauknął, popatrzył na ich dwójkę badawczo i zbliżył nos do czteropalczastej dłoni Vesta. Wąchał ją dłuższą chwilę. Znowu zaskoczenie, bo niespodziewanie szorstki język przebiegł po równie szorstkiej skórze, ale tym razem nie tylko Ri był w szoku. Kot też.
       Długie smukłe palce zacisnęły się na smoczej ręce, prowadząc ją bliżej kociego podbródka. Istotka po chwili zawahania, otarła pyszczkiem o opuszki. Czekała na więcej.
       - Śmiało - szepnął, czując jak serce zaczyna się roztapiać jak masło wrzucone na rozgrzaną patelnię. - Podrap go.
       Pod wpływem kolejnej dawki czułości, w eter popłynęły kolejne salwy zadowolonych pomruków. Vieri wygodniej oparł się o ciało za sobą, obserwując jak dwójka zaczyna oswajać się ze wzajemną obecnością. Iście magiczny moment.
       Całe ciało napięło się niczym cięciwa łuku w momencie gdy kot skierował swoje zainteresowanie na niego. Nie, tego nie chciał. On przyszedł do Vieriego, niech go ta kulka zostawi w spokoju!
       Nie poruszył się. Obserwował jedynie z ogromną czujnością co istota będzie wyprawiać. Na zimny nos zareagował nieco mocniejszym uściskiem biodra bruneta. Zaraz jednak palce rozluźnił, odetchnął ciężko przysuwając nos bliżej szyi jakby chciał się w niej schować. Oczami jednak wodził za ciekawskim łebkiem, który nadal tkwił przy jego dłoni. W końcu został uraczony mokrym i szorstkim językiem na co elektryczny dreszcz przeszedł mu po kręgosłupie.
       Był gotów się cofnąć i wrócić na bezpieczną odległość gdyby nie chłodna dłoń, która z ogromną delikatnością ujęła wierzch tej jego. Zamrugał powoli, podniósł spojrzenie wyżej jednak nie mógł zobaczyć jego twarz, nie mógł czytać co skrywały jego oczy. Zaczął więc posłusznie wykonywać to czego ten ruchem od niego wymagał. Jego palce zatopiły się w miękkim futerku. Nie spodziewał się, że stworzenie będzie ciepłe i delikatne. Czuł mocniej jak wibruje, jak napiera na jego paznokcie domagając się tych samych zabiegów jakie wcześniej były mu prezentowane przez Vieriego.
       Wykonał polecenie starając się być ogromnie ostrożnym w każdym najmniejszym drgnięciu palców. Przygryzł dolną wargę gdy zaczął nie dość, że łapać o co chodzi to jeszcze czuć płynącą satysfakcję z dotykania zwierzęcia. Mocno się rozluźnił. Wolną rękę oplótł dookoła jego bioder żeby było mu wygodniej i dotykając co jakiś czas jego skóry gdy ich palce spotykały się w szarym futerku, kontynuował dziwnie przyjemną czynność.
       - Co tak właściwie dotykam? - Zapytał w końcu, cichym mruczącym tonem który zawibrował mu dłużej w gardle.
       - Dotykasz kotka - wyjaśnił, zaraz jednak się poprawił: - kota. Żyjącego aktualnie na wolności, ale zdecydowanie oswojonego. Wiesz, zawsze wszyscy śmiali się, że mam tę dziwną przypadłość, że przyciągam do siebie całe ich masy. I chyba zaczynam w to wierzyć. - Pojedyncze, rozbawione "hmm", wprawiło struny głosowe w drżenie. - Skąd on się tu wziął? Widziałeś coś?
       Kontynuowali głaskanie i skrobanie po małym ciałku, dopóki to znajdowało się w zasięgu ich ruchów. Gdyby przyszło im spędzić tak resztę życia, Vieri nie miałby nic przeciwko. Ale goniła ich powoli późna pora. Słońce całkiem zniknęło za górskim pasmem, więc niebo zaczynało blaknąć, a temperatura nieznacznie spadać. Zabawią tu jeszcze kolejne dziesięć minut to będą schodzić całkiem po ciemku.
       - Oswojony? Trzymacie te stworzenia przy sobie? - Zapytał zaciekawiony. Nie rozumiał do końca w jakim sensie Vieri to mówił. Za to w pełni zgadzał się z tym, że chłopak mógł przyciągać swoją aurą zwierzęta. Patrząc się jak skutecznie wzbudził zaufanie w w nim, mógł się wręcz założyć, że istoty bardziej pierwotne czuły to jeszcze mocniej.
       Im ciemniej się robiło tym jego oczy były bardziej wyraźne. Wydawać by się mogło, że niebieska łuna rozlewała się na policzkach, odbijała od łusek i wędrowała dookoła górnej części twarzy. Zabierając rękę od kota, położył dłoń na jego udzie po czym spojrzał w górę, na pierwsze gwiazdy które zaczynały świecić zastępując w tej roli słońce. Powietrze się nieco ochłodziło, znad urwiska wiał coraz chłodniejszy wiatr. Czuł jak szczupłe ramiona zadrżały w jego objęciach, przeniósł dłonie na jego odkrytą skórę, delikatnie pogładził trzymając go w ciasnym uścisku.
       - Wypada powoli wracać. - Westchnął niechętnie. - Dasz mi jeszcze dwie minuty? - Zapytał odsuwając się na tyle żeby Vieri dał radę na niego spojrzeć, jednocześnie tkwiąc tak blisko że gdy brunet odwrócił na niego oczy, prawie potarli się nosami. Poczuł jak serce mu szaleje wyrywając się z piersi, a uszy zaczynają palić. Nagle, jak grom z jasnego nieba, spadło na niego opamięta się jak mocno naruszył jego granice przestrzeni osobistej. Jak blisko był. Ich oddech drgały piersiami w jednym rytmie, a on już nie tylko słyszał ale czuł wolno bijące ludzkie serce. Przełknął nerwowo ślinę.
       - Rozprostuję skrzydła. - Wyjaśnił żeby się nie martwił, że chciał go zostawić, absolutnie nigdy by tego nie zrobił.
       Wstał puszczając go wreszcie. Otrzepał z kurzu kolana po czym złapał się za pas. Uwolnił spod niego czekoladowy materiał narzuty na ramię. Ten okazał się złożonym na pół wzdłuż dłuższej krawędzi prostokątem. Przyjemny w dotyku, nagrzany od jego ciała, materiał nie był do końca śliski ale nie pozwalał też żeby z łatwością wyczuwać pod palcami swoje sploty. Wylądował na ramionach Vieriego, a on swoją nową manierą zaczesał mu kosmyk za ucho. Został w samej koszulce i kierując swoje kroki w stronę przepaści zaczął się przeciągać. Dopiero kilka kroków od urwiska gwałtownie przyspieszył do biegu, wybił się wielkim susem i runął w dół.
       Spadał chwilę tylko dlatego, że na zboczu zauważył czujnik. Czyli musiał być w tej okolicy! Te znajdujące się w tak niedostępnych miejscach osobiście montował. Huh, że też nigdy kapliczka nie wpadła mu w oko, nie wyryła się w jego pamięci.
       Skrzydła zatrzepotały gwałtownie rozłożone, a podmuch wiatru wyniósł go wysoko nad klif. Na chwilę zawisł wysoko w powietrzu miarowo poruszając złotymi płachtami. Nie trwało to jednak więcej niż obiecane dwie minuty.
       Jego stopy ponownie odnalazły trawę, a on stając pewnie na ziemi złożył błony niczym harmonijkę. Pomasował nasadę skrzydeł, miejsce gdzie te łączyły się z plecami, a gdy stanął nad Vierim, wyciągnął do niego obie ręce chcąc pomóc mu wstać. Noc przyszła szybko otulając ich ciemnością, nad głowami pojawiało się coraz to więcej nowych punktów-świetlików.
       - Gdzieś powinienem mieć… - Gdy brunet wstał, a on chyba tylko przez bezmyślność, nie puścił jednej jego ręki, zaczął szperać w intefejsie niebieskich hologramów. Szybko znalazł go czego szukał, a z pierścieni wydobyło się jasne, niebieskawe światło silnej latarki. - O no właśnie, światło. - Uśmiechnął się świecąc bardziej jemu niż sobie.
       - Mhm. Psy i koty często mieszkają z ludźmi, to najpopularniejsze z domowych zwierząt. Różnią się od siebie nie tylko wyglądem, ale i zwyczajami. A ten kotek zachowuje się tak, jakby już miał do czynienia z człowiekiem i nie spotkała go żadna krzywda z tego powodu. Tylko nie rozumiem, dlaczego jest tu, tak daleko od miasta. Albo uciekł, albo ktoś go może tu specjalnie zostawił. Bo nie uwierzę, że jest taki od urodzenia!. Przeważnie są ostrożne i trzymają się na dystans... Chyba że dużo pomogła ta moja "supermoc", hah, nie zdziwiłbym się.
       Na propozycję powrotu zareagował tak jak każdy kociarz na jego miejscu - niechęcią. Oczywiście wiedział, że nie mogli tu zabawić dużo dłużej, zbliżała się pora kolacji, a on musiał wziąć kolejną dawkę leków. No i trzeba było się szykować powoli do snu.
       Okrywszy się szczelniej narzutą podarowaną przez Percy'ego, żonglował szarymi tęczówkami od zjawiskowych skrzydeł do rozdrganego wibracjami ciałka, które zachlebkowało na moment między nogami. Serce stanęło, kiedy Smok skoczył z urwiska, przyspieszyło znowu, gdy przez dłuższy czas stracił się z pola widzenia, ponownie wróciło do starego rytmu wraz z pojawieniem się dobrze znanej złotej postaci wysoko w górze. Kot tymczasem otarł się po raz ostatni o wnętrze ud i zniknął, niby chmurka rozwiana wiatrem, a Vieri wyraźnie przygasł. (Do czasu! Aż znowu nie stanął przy nim przewyższający go o co najmniej dwie i pół głowy mężczyzna.) Miał cichą nadzieję, że miauczek potowarzyszy im w drodze powrotnej, chociaż trochę. Ale nie tym razem.
       - Och, naprawdę jesteście przygotowani na każdą ewentualność - powiedział, kiedy mrok rozproszył się pod wpływem gadżetu, który Vesta trzymał na nadgarstku. Wziął go pod rękę, żeby nie runąć jak długi w trakcie schodzenia w dół. - Percy? - Pierwszy raz zdrobnił jego imię! Czując, że zyskał uwagę pięknych oczu, mówił dalej: - Myślisz że jeżeli obowiązki cię nie przytłoczą, to jutro moglibyśmy… - Przerwał, bo stopa gwałtownie zjechała na zwilżonej skroploną parą ściółce. Chwycił się mocniej palcami o szorstkie przedramię. - Czy chciałbyś może… - Jak do cholery miał ładnie ująć myśl!? Po raz kolejny w jego towarzystwie tracił umiejętność wysławiania się, to jak nie on! Odetchnął głębiej przez nos. - Poszedłbyś ze mną na spacer też jutro?
       Schodząc ze zbocza Percy mało co patrzył pod nogi. Zainteresowany dźwiękami lasu pory nocnej wsłuchiwał się w nieopisane odgłosy dochodzące z drzew i trawy. Próbował dostrzec gdy coś poruszyło gałęziami, uciekło przed nimi, nie udawało się mu mimo bystrego wzroku.
       Słysząc swoje imię oniemiał. Pierwszy raz je zdrobnił i mimo że nie było to nic szczególnego, wszyscy tak się do niego zwracali, z tych jednych ust połechtało to jego żołądek. Zalała go przyjemna fala ciepła, a piękny uśmiech rozciągnął usta akurat gdy przeniósł na niego spojrzenie.
       - Tak? - Zapytał gdy zapanowała chwila ciszy, zaraz też nadstawił uszu, przestał na chwilę słyszeć przez bicie swojego serca. Tak pięknie, tajemniczo zaczął ubierać swoją prośbę… złapał go drugą rękę zatrzymując ich obydwu na ścieżce. Zaśmiał się cicho, puścił go dopiero gdy był pewien, że ten twardo stoi na nogach. Zanim ruszyli mocniej zaczął go asekurować.
       Serce znowu zatrzepotało niczym ptak spłoszony w klatce. Odbijało się od żeber, podchodziło do gardła i spadało do żołądka. Uszy zapiekły, w ciemności jednak nie było widać granatu jaki powoli pojawił się tam i na kościach policzkowych. Uśmiechnął się delikatnie.
       - Oczywiście. - Odpowiedział natychmiast, opamiętał się za chwilę, odchrząknął. - Z największą przyjemnością. - Zapewnił starając się stłumić radość jaka zalała jego wnętrze. Znowu ta niedorzeczna fala emocji, płynął na jej grzbiecie gładząc palcami dłoń która trzymała go pod ręką.
       - Tylko proszę, dozuj mi kolejne dzikie stworzenia. - Zażartował samemu się z siebie śmiejąc. Coś mu to zapoznawanie się z fauną nie szło.
       Odpowiedział tak szybko! Znaczy się - nie męczyło go wspólne spędzanie czasu, poznawanie się. Wspaniale. Chłopaka szczerze taki stan rzeczy ucieszył - zaraz zamanifestował to delikatnym uśmiechem. Był pewien, że obaj wiele zyskają na takim spędzaniu czasu wolnego. Percyvalem oderwie się od zabiegania, niecierpiących zwłoki problemów do rozwiązania, codziennych zadań; a on wreszcie spędzi więcej czasu na świeżym powietrzu, wyciszy się, pooddycha. Dodatkowo, nie będą musieli się martwić, że coś się po drodze stanie! Same plusy.
       - Obiecuję - rzekł z lekkością. - Na tyle, na ile będę miał nad tym realną kontrolę, zadbam o to.
       Resztę drogi przeszli pół milcząc, pół gawędząc o kolacji. Vieri wciąż miał na sobie bogato zdobiony szal, dzięki czemu nie straszne mu były ostrzejsze dmuchnięcia przesiąkniętego wieczorną porą wiatru. Od czasu do czasu, dyskretnie wściubiał nos w krawędź tkaniny, żeby przypomnieć sobie, jak bardzo przesiąknięta była truskawką i pampasem. Tuż po tym jak przekroczyli drzwi do bazy, oddał ją w ręce prawowitego właściciela, tłumacząc się potrzebą skorzystania z toalety.
       Korytarzem szła akurat Avicia, która rzuciła w ich stronę wymowne spojrzenie - Vieri cały się zestresował, bo uznał to za reprymendę za niedopilnowanie pory czy to kolejnego posiłku, czy przyjęcia tabletki - w rzeczywistości skierowane było tylko i wyłącznie do dowódcy oddziału, miało za zadanie przypomnieć mu o ich rozmowie sprzed ponad dwudziestu czterech godzin. “Vieri nie jest tobą zainteresowany”. To nie do końca była prawda, ale o tym nikt wiedzieć nie mógł, nawet sam młody mężczyzna.
       Wspólnej kolacji, ku ogromnemu rozczarowaniu, nie uświadczyli. Praktycznie do momentu, kiedy nie wykąpał się, nie przebrał w koszulkę do spania oraz czystą bieliznę i nie przekroczył ponownie gabinetu Smoka, nie widział go więcej tego wieczoru - fakt ten jedynie spotęgował gonitwę myśli, która rozpoczęła się razem ze złożeniem wilgotnych włosów na wysokiej poduszce.
       Cóż to był za dzień. Zaczął się paskudnie, to prawda, ale im więcej godzin na zegarze mijało, tym czuł się lepiej. Przede wszystkim była to zasługa Percyvalema, który dwoił się i troił, przekraczając nie raz, nie dwa kolejne swoje granice. To w jaki sposób do niego mówił, co robił… sprawiało, że na nowo doświadczał tego przedziwnego uczucia. Vieri zamknął oczy sądząc, że mogłoby to przynieść odpowiedzi lub chociaż wskazówki, których potrzebował, których szukał. Zamiast tego, w głowie zamajaczyły intensywnie błękitne oczy, usta rozciągnięte w prawdziwym uśmiechu, biało-złote włosy poddane pracy morskiej bryzy, a w końcu także wspomnienie złotej łuski na nagim brzuchu - na to ostatnie zareagował dreszczem, rozchodzącym się gdzieś w okolicach krzyża do przodu, na miękkie podbrzusze. Skulił się, mocniej obejmując poduszkę, powieki otworzył szeroko. Wzrok spoczął na drzwiach gabinetu. Pod szparą dało się dojrzeć refleksy delikatnego światła. Jak wczoraj. I jeszcze poprzedniej nocy. I jeszcze poprzedniej.
       Odwrócił się na drugi bok, wracając do rozmyślań. Coś nie dawało mu spokoju. Niewidzialna siła pchała myśli wciąż i wciąż do Smoka, a gdy się na tym łapał, Vieriego zalewała fala gorąca na twarzy. Dlaczego tyle o nim myślał? A dlaczego on był taki dla niego? Dlaczego? Dlaczego, dlaczego? W pamięci odtwarzał sytuację, która miała miejsce podczas spaceru, wtedy gdy głaskał kota, a Vesta objął go tak… tak! Mrugnął, a obrazy się rozmyły. I wtedy uderzyło coś innego. “Krew mam niebieską”. Wtedy nie połączył kropek, ale teraz był tuż, tuż rozwiązania! Jeszcze chwilka, jeszcze…
       Percyvalem. Percy.
       Ile czasu poświęcił mu w swojej głowie, zamiast grzecznie zamknąć oczy i spróbować zasnąć? Godzinę? Dwie? Trzy? Mógłby to oszacować, gdyby zaczął liczyć, ile razy zdążył zmienić bok, na którym leżał. Ile razy przewrócił poduszkę na drugą stronę i ile razy przecierał zmęczone oczy. Westchnął, dźwigając się na łokciach. Światło nadal się paliło. To niedorzeczne! Przecież… nie mógł tyle pracować!
       A może nie pracował…? Tylko również nie mógł spać? Przez niego. Bo kanapa na pewno była o stokroć bardziej niewygodna niż ogromnych rozmiarów łóżko, z materacem o idealnym wyważeniu między twardością a miękkością, z kołdrą ciężką, ale świetnie trzymającą ciepło, z poduszkami, co…! I wszechobecny zapach, jego zapach, który częściowo zaczął harmonizować z wonią noszoną przez “intruza” słodkiego azylu. Wyrzuty wezbrały w nim niby morze pod księżycowym zaklęciem.
       Zsunął stopy z materaca na chłodną posadzkę, jeszcze raz zastanawiając się nad tym, czy powinien interweniować. Kiedy dotarło do niego, że nie zaśnie, dopóki czegoś nie zrobi, wstał. Cicho, na palcach, podszedł do drzwi, a następnie je rozsunął.
       Kilka powiadomień w systemie które na niego czekały zaangażowały go do późnego wieczora. Miał trudności żeby się początkowo skupić, później przepadł na tak długi czas, że opamiętał się dopiero gdy zaczęły lecieć mu powieki. Spojrzał na zegarek, powinien się powoli kłaść bo gdy tylko słońce zacznie majaczyć na horyzoncie, on nie będzie w stanie dłużej uleżeć na kanapie. Ni to z braku wygody, ni przez jego problemy ze spaniem. Podniósł się więc i biorąc potrzebne przybory i luźne nocne ciuchy, poszedł do łazienki wymoczyć tyłek w basenie. Dokładnie się wyszorował żeby pozbyć się charakterystycznego, paskudnego zapachu z ciała, ciepło zmęczyło go jeszcze mocniej więc do gabinetu wrócił z delikatnie zamglonym spojrzeniem, nietęgą miną. Padł na kanapę chowając nos w zgięciu łokcia. Leżał tak przez chwilę, jedyny ruch jaki wykonał to wyciszył wszystkie światła, zostawiając jedną niebieską lampkę na wypadek jakby przyszło mu zabrać się za czytanie. Mimo fizycznego zmęczenia czuł bowiem jak głowa nie umiała się wyciszyć.
       Vieri.
       Oszalał na jego punkcie do takiego stopnia, że przestał go szanować. A przecież to powinno stanowić podstawę ich powoli powstającej relacji. Cały czas go dotykał, ciągle łapał się na przemożnej chęci zwrócenia na siebie spojrzenia szarych tęczówek. Chciał żeby się do niego uśmiechał, żeby się z nim śmiał. A dzisiejszy wybuch zazdrości w ogóle przerósł jego zdrowy rozsądek. Był sam sobą zażenowany.
       Vieri był zbyt dobry, niewinny i słodki żeby ktoś go tak traktował, żeby on go tak traktował. Przecież według Avi, chłopak go nawet nie lubił. A co jeżeli... Wywoływał w nim obrzydzenie do takiego stopnia, że zamierał przy kontakcie z nim? I to wcale nie był szok bliskości. Spojrzał w sufit marszcząc brwi. Szukał w głowie oznak mogących potwierdzić tą teorię. Zazwyczaj zamierał gdy go niespodziewanie dotknął. Robił się czerwony ale to nic nie znaczyło, inaczej, mogło być spowodowane nie pozytywnymi a negatywnymi bodźcami.
       Był na siebie zły. Nie zachowywał się jak Generał, nie dawał mu poczucia że był bezpieczny, nie zapewniał mu komfortu. Zbliżał się niczym dziecko pragnące uwagi, fizyczności.
       Ale te rozmowy... Też były cudowne. Próbował się przed sobą wybielić. Słuchał go zawsze uważnie, toczył z nim dysputy, wymieniał się setkami informacji które rozwijały jego pojęcie o ludziach i tym świecie. Dzięki niemu wielu rzeczy doświadczał. Był dla niego miły, cierpliwy! Czy byłby taki jeżeli by go nie tolerował?
       Plątał się w tym co powinien myśleć przez co w ogóle go nie zauważył.
       Leżący w głębokiej zadumie na kanapie z otwartymi oczami Percyvalem tylko utwierdził młodego mężczyznę w częściowo błędnym przekonaniu, że ten nie mógł zasnąć przez niewygodę. Grymas na twarzy natychmiast uzewnętrznił wewnętrzne zatroskanie. Podszedł bliżej, na tyle blisko, by być w stanie wyraźnie zobaczyć wszystkie szczegóły twarzy w wątłym świetle, jakby był dzień. Chłodna dłoń odnalazła tę, która spoczywała poniżej ostatniego żebra, ścisnął ją lekko. Źle wyglądał.
               - Percy - znowu to robił, tym razem zupełnie nieświadomie - chodź.
       Widział, jak jasne brwi wykrzywiają się w niezrozumieniu, czy może w zaskoczeniu na niespodziewane naruszenie samotności. Tym lepiej, zaskoczony nie dostanie okazji na otwarty protest, co mogłoby obrócić wniwecz nagły przypływ odwagi.
       Poprowadził go - lub raczej zaciągnął - do sypialni, na łóżko, w pościel. Serce biło mu jak oszalałe, kiedy czekał, stojąc, aż Smok się ułoży.
       - Śpij tutaj. - Bardziej zarządził, niż poprosił. - Nie zniosę dłużej tego, że męczysz się na tej kanapie, podczas gdy ja… - nie dokończył, nie potrafił albo nie chciał. Czasu by nie starczyło, żeby stwierdzić, co bardziej przeważało. Przyjął więc pauzę, taką jaką była. - Więc śpij tu.
       Wyrwany z zamyślenia drgnął lekko na niespodziewany dotyk. Serce walnęło mu mocniej, oczy natychmiast odwróciły się z sufitu na wykrzywioną w dziwnym grymasie twarz. Zamrugał chcąc dowiedzieć się co się stało, jak mógł pomóc. W życiu by sie nie spodziewał, że zostanie tak potraktowany.
       Vieri mocno go pociągnął prowadząc za sobą do sypialni. Nie zrozumiał aż do momentu gdy nie stanął na środku przytulnego pokoju, dopiero wtedy umysł nieco się rozjaśnił, a on opamiętał się odpychając zamyślenie na bok.
       - Ale… - Zaczął, nie zdążył wyrazić sprzeciwu, już klapnął tyłkiem na materac. Przejechał dłońmi po pościeli, przyjemnie miękka, czysta i chłodna. Zamrugał szybciej, jeszcze raz.
       - Już to ustaliliśmy. - Zauważył wreszcie odzyskując elokwencję. - A gdzie ty byś wtedy spał? ciebie mam skazać na kanapę? Absolutnie. - Uśmiechnął się do niego lekko, chciał wstać ale delikatne pchnięcie za ramię mu to uniemożliwiło. Czy chciał go zatrzymać siłą?! Bał się, że gdy tylko się położy to zaśnie. Czuł ponowną napływającą fale zmęczenia.
       - Mi niewiele potrzeba. Zmieszczę się. Poza tym, nie prawda, niczego nie ustaliliśmy. ty ustalałeś. A ja się nie zgadzam, zwłaszcza w tym momencie. - Przykucnął obok, żeby wymownie ująć skrawek kołdry i trzymając ją parę centymetrów nad nogami Vesta, dać mu tym do zrozumienia, że czas było się kłaść. - Nie dyskutuj, bo ja zdania nie zmienię. Śpisz u siebie.
       Zamrugał jak żaba, najpierw jednym okiem, później drugim. Dopiero po tym powieki zsynchronizowały się i mrugnął mocno, raz.
       - Chcesz… chcesz spać ze mną? - Zapytał głupio, a pod naporem pewnego spojrzenia, wyprostował się z lekko rozchylonymi ustami. Może, może wcale nie był nim obrzydzony? Może, może te wszystkie myśli były bez sensu?
       Przełknął mocno ślinę, a widząc podniesioną kołdrę, wręcz marzył żeby się pod nią wsunąć, przytulić do poduszek i odpłynąć w błogi sen. Znowu jednak spojrzał w szare tęczówki.
       - C-co?
       Czerwień, jaka dopadła porcelanowo białych kości policzkowych, była bardziej żywa niż on sam. Czuł się jakby pod skórą zamiast mięśni, kości, naczyń krwionośnych i całej tej reszty trzymał płynną magmę, tak go piekło i paliło! W klatce piersiowej dudniło nierównomiernie, w głowie się kręciło, aż palce położył na skronie, chcąc jakoś załagodzić nagłe objawy.
       - Chciałem- ja miałem- mówiłem- miałem na myśli- - język mu się plątał. - Umm… - przełknął ślinę. Głupie myśli podpowiadały, że to wcale nie najgorszy pomysł. Oszalał! - Myślałem że ja pójdę na kanapę… Nie- nie sądziłem że- że- że nie będziesz miał nic przeciwko, że w ogóle- powiesz coś takiego na głos, tak sam z siebie… Myślałem że- Wybacz, przepraszam - zasłonił sobie twarz obiema dłońmi, złapana wcześniej kołdra opadła gładko na łóżko. - Strasznie mnie zaskoczyłeś.
       Senność zniknęła jak kamfora widząc gwałtowną reakcję bruneta. Jeszcze raz, od początku. Słowo po słowie przetaczało się po jego glowie, a on zdał sobie sprawę, że chłopakowi chodziło o zamianę na miejsca, a nie wspólne spanie.
       Natychmiast, w mgnieniu oka, cała jego twarz szyja i pierś zrobiły się niebieskie, nie! Granatowe. Paliły żywym ogniem, on płonął żywym ogniem który trawił skórę, głęboko do samych kości. Ułożył łokcie na kolanach i zakrył oczy jedną dłonią. Czy ten wieczór mógł być jeszcze gorszy?! Czy on mógł zrobić coś jeszcze głupszego przy nim?
       - Przepraszam, ja… przepraszam. - Mruknął gdy ręką z oczu zjechała na policzki które lekko pociągnął w dół. Nadal były nagrzane, parzyły. - Wybacz, nie powinienem, źle cię zrozumiałem. Nigdy bym nie śmiał..! - Chciał się wyjaśnić, wytłumaczyć swoje idiotyczne myślenie. Czy teraz jeszcze wyszedł na jakiegoś zboczeńca?! Tylko tego brakowało w jego kartotece debila.
       Złapał go ostrożnie za ramię i pociągnął w górę, na łóżko. - Idź spać, ja grzecznie wrócę na kanape. - Obiecał już spokojniejszym, pełnym pokory tonem. Przez chwilę obawiał się spojrzeć mu w oczy ale gdy jego twarz znowu znalazła się tak blisko, podniósł na niego spojrzenie chcąc zaspokoić ciekawość, nawet jakby miał w nich znaleźć obrzydzenie.
       Zniknął wstyd i odwaga, i żar pod naskórkiem (mimo że w rzeczywistości nadal tam był), i nieregularne odgłosy obijania w piersi, i to łóżko na którym znowu się znalazł (chociaż nie taki był plan!) i pokój pogrążony w mroku, i cały świat zresztą też. Były tylko błękitne oczy, a w nich emocja nie dająca się rozszyfrować. W nikłym świetle księżyca, co przebijało się nieśmiało zza gęstych chmur, nie musiał specjalnie mrużyć oczu, by dokładnie widzieć wszystkie lśniące drobinki przecinające tęczówkę. Oblizał wargi, a potem stało się coś przedziwnego.
       - Zostań - wzrok zjechał niżej, na koszulkę, na której to zaciskały się jego-nie jego palce. I szept też należał, ale jednocześnie nie należał do niego. Percyvalem natomiast, niezmiennie był ciepły. I spokojny. I ułożony, i grzeczny. Taktowny. O złotym sercu.
       Przyglądał się mu jakby widział go pierwszy raz, jakby szare tęczówki usiane tysiącem iskierek ciekawości pojawiły się po raz pierwszy w jego życiu. Jego spojrzenie zjechało na delikatne usta szepczące prośbę, zaraz wróciły wyżej, w te cudowne oczy otoczone czarnymi rzęsami. Nie oddychał. Dopiero teraz poczuł, że nie brał od dłuższej chwili żadnego wdechu. Powietrze które wdarło się do jego piersi przygniótł ruch serca, szalejącego w jego piersi jeszcze mocniej niż dotychczas.
       Nie był w stanie mu nic odpowiedzieć. Potwierdzić, zaprzeczyć. Kłócić się, argumentować że nie śmiałby. Przełknął ślinę, jeszcze raz spojrzał na pełne usta, później niżej na dłonie zaciśnięte na jego koszulce.
       Jeszcze jeden wydech.
       Złapał go w pasie i pociągnął na łóżko, sam też usiadł głębiej. Wydawało się, że przez jego gabaryty lepiej będzie żeby spał bliżej krawędzi. Vieriego zostawił pod ścianą, odgadnął kołdrę żeby mógł się pod nią wsunąć. Sam padł na plecy, grzecznie tak jak go prosił po czym docisnął dłoń do serca jakby to miało w czymś pomóc.
       Wdech i wydech.
       “Dobranoc” pomyślał zamiast chociaż spróbować wyszeptać. Było mu znowu niedorzecznie. Niedorzecznie błogo. Wystarczyła chwila żeby czuł się coraz cięższy, przemęczony i łaknący odpoczynku.
       Ogon szybko znalazł szczupłą łydkę dookoła której się owinął.
       Ułożony na boku, z ręką starą manierą obejmującą poduszkę jak dziecko ukochaną przytulankę, przez dłuższy czas po prostu na niego patrzył. Jak klatka piersiowa opada i unosi się, coraz bardziej miarowo. Patrzył na nieporuszone jeszcze drżeniem wywołanym przez sen powieki, na kontur jego dostojnego profilu, na krańcach którego mieniła się księżycowa łuna, na białe włosy na równie białej pościeli, co przypominało mu wyglądem zarzuconą w morze sieć rybacką. Wraz z kolejnymi minutami, sam zaczął odczuwać rosnące zmęczenie, oczy raz po raz zasłaniały powieki, aż w końcu zamknęły się na dobre, a on odpłynął ku słodkiej nieświadomości.
       Sen nałożywszy na obu swoje zaklęcie, pchnął Vieriego bliżej smoczego boku, w który natychmiast się wtulił. Trudno było się temu dziwić, w końcu promieniowało od niego tak kojące, tak odpowiadające pierwotnym potrzebom ciepło.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {15/04/24, 07:44 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 FDviuea
Czwartek, 3⁄3 dnia Vesta

       Nie sądził, że zakleszczenie się w szponach przyjemności jaką niósł całkowicie niewinny dotyk będzie takie szybkie. Wystarczyło im pół godziny żeby spokojne oddechy grały w jednym tempie, serca uderzały w piersi w rozleniwionym rytmie, a ciężkie powieki przysłoniły bystre oczy. Nio ani na moment nie przestawał go głaskać. Szukając kolejnych miejsc, które wywoływały pożądane reakcje pieścił dłońmi umięśnione plecy. Sam czerpał ogromną przyjemność z ciężaru na piersi przygniatającego go do materaca ulubionego łóżka, z otulającego go zapachu i ciepła w którym niespiesznie tonął. Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że gdyby chwila ta trwała chociażby pięć minut dłużej, zasnąłby wtulony nosem w ciemne włosy. Kosmos jednak nie planował oddawać mu tej drzemki po dobroci, a w półmroku pokoju po chwili rozległo się burczenie wyciszonej komórki. Niechętnie podniósł jedną powiekę, drugą. Sięgnął ręką na szafkę ale nie dał rady złapać krańca czarnego urządzenia. Musiał się więc przeturlać i po chwili niczym foka na brzegu, wyginał się leżąc na Eadredzie. Zanim odebrał odchrząknął, potarł jedno oko.
       - Ciao Leo. - Starał się absolutnie nie brzmieć na zaspanego co było zdecydowanie trudniejsze niż się wydawało.
       - Ciao, Tonito nie ma cię w biurze. - Zabrzmiało to bardziej jak oskarżenie niżeli pytanie.
       - Ach si, spotkanie mam. - Spojrzał na rozanielonego Eadreda. - Ale niedługo kończę, co tam? - Ułożył jedną rękę na piersi Vesta i kładąc na dłoni brodę przymknął jeszcze na chwilę oczy.
       - Scusa. Dzwonię z prywatą. - “Mhm” - Pamiętasz jak początkiem tygodnia ci mówiłem o tych meblach? Chuje przywożą mi wszystko dzisiaj. Nagle magicznie znalazła się nasza ciężarówka z rzeczami, ogólnie coś mnie zaraz trafi jak pomyślę, że plan był dobry, a wykonanie jak zwykle…
       - A mówiliśmy ci, że cię wkopią w gówno. - Parsknął rozbawiony i miał wrażenie, ba! Pewność! Że usłyszał jak mężczyzna przewraca oczami.
       - Mogę na ciebie liczyć dzisiaj koło piątej? Wiem, że to tak totalnie z dupy…
       - Daj spokój, mówiłem że za obiad Twojej najdroższej żony będę z tobą  a i wannę na strych wnosił. - Tym razem zaśmiali się równocześnie przy czym w tle pojawił się dodatkowy głos. - Przydałby nam się czwarty jak przyjechała i kuchnia i rzeczy do salonu i cholera wie co jeszcze! - Bruno w tle musiał uwiesić się na koledze, było go za dobrze słychać żeby nie przykładał policzka do drugiej strony telefonu. - Wiesz, możemy poprosić Lorenzo, on na pewno chętnie spędzi z nami czas… - Zaklnęli wszyscy w trójkę, równocześnie, Nio pomasował nasadę nosa w geście totalnego rozczarowania takim poziomem humoru. Niebieskie oczy ponownie pojawiły się spod kurtyny czarnych rzęs, uniósł się nieco przyglądając twarzy Eadreda który całej rozmowy słuchał.
       - Myśle, że załatwie nam czwartego. Jak rzeczywiście tych gabarytowych jest tak dużo to pójdzie sprawniej. - Oznajmił , potwierdził jeszcze godzinę i się rozłączył. Obrócił telefon dwa razy w palcach śledząc uważnie miodowe spojrzenie.
       - Nie miałbyś ochoty na przypadkowego grilla połączonego z cardio? - Zapytał z lekkim uśmiechem. Trochę tego nie przemyślał, Eadri mógł mieć inne zajęcia. Ale był opcją najlepszą z możliwych, jedyną jaka przyszła mu do głowy.
       - Z tobą? Zawsze! - Zagarnął ludzką dłoń, tą bez telefonu, z zamiarem zostawienia na jej wierzchu, w miejscu gdzie kłykcie oddzielały palce od śródręcza, jednego bądź dwóch całusów. Eadred był wciąż odrobinę zaspany, ten niespodziewany telefon wyrwał go ze słodkiej drzemki. - Ale może najpierw coś zjemy? Kawa i ciastko były super, ale nie ukrywam, że od tego całego głaskania mnie po plecach, zrobiłem się głodny. A chyba nie chcesz, żebym cię tak przy wszystkich zaczął przygryzać, hmm?
       - Nie miałbym… nic przeciwko. - Wymruczał ciepło, rozmarzony nad całym jego zachowaniem. Złapał go jeszcze za policzek, cmoknął w drugi po czym podniósł się, na razie do siadu okrakiem na jego biodrach. Przeciągnął z cichym pomrukiem i zszedł z niego dopiero gdy jego dłonie przejechały po całej długości piersi. Wolałby wprawdzie wrócić do przytulania ale zobowiązał się do pomocy, poza tym popołudnie w towarzystwie chłopaków było naprawdę fajną opcją spędzenia czasu. Miał tylko nadzieję, że nie zaczną zmęczeni za dużo pić bo jutro w pracy będą wszyscy wyglądać jak stos nieszczęść.
       Zanim wyszli, zgarnęli jeszcze kubki pełne zimnej kawy. Jego średnio to przeszkadzało, zaczął siorbać ją po drodze do kuchni gdzie przywiódł ich zapach obiadu. To było przyjemne, gdy wszystko było przygotowane, siadało się i jadło bez konieczności wymyślania, szykowania. Nawet jeżeli lubił gotować, taka obsługa raz na jakiś czas była cudowną odmianą. W kuchni jak i w bazie nie zostali długo.
       Czas gonił, umówił się z Eadredem, że zjadą do miasta osobno. On chciał zostawić samochód pod kamienicą, przesiąść się na motor wierząc, że Vesta o ile pić w ogóle będzie, nie upije się tak łatwo jak on i zdoła go odwieźć do domu. Szybka przebieżka po schodach, zostawił wszystko co było mu niepotrzebne, wskoczył w coś czego wybrudzić czy nie daj, potargać nie będzie mu szkoda - strój do biegania składający się z dopasowanych czarnych długich spodni, na to luźnych spodenek i czarna koszulka na grubych ramiączkach, do tego sportowe buty, okazał się idealny - po czym siadając na vestaliański pojazd, jak zwykle ubrał grzecznie kask. Objął Eadreda w pasie i przesuwając palcami po małym ekranie z nawigacją, znalazł odpowiedni adres dokładnie po drugiej stronie miasta, na osiedlu niskich kamieniczek z pięknymi, przestronnymi apartamentami, bez windy w budynku… Ale same bloki były odrestaurowane, z wymienionymi pionami wody czy elektryczności więc rarytas. Już wcześniej rozmawiał o tym z Leonardo, obydwaj doszli zgodnie do wniosku, że jego wkrótce większej rodzinie będzie się tam zdecydowanie lepiej żyło niż w ciasnej kawalerce w centrum miasta.
       Na miejscu pojawili się pięć minut przed wyznaczoną godziną zero. Antonio podniósł się wyżej na siedzeniu ogarniając spojrzeniem ten rozpierdol jaki dział się na pięknym trawniku przed wejściem do kamieniczki. Firma przeprowadzkowa już wcześniej robiła problemy, dlatego też Leo zabezpieczył się prosząc ich o pomoc, blondyn jednak nie spodziewał się, że zostawią wszystko byle gdzie i swojego klienta tak oleją. Dodatkowo rzeczywiście pudeł, kartonów i gabarytów było sporo. Aż zaczął wątpić czy do wieczora im się uda wszystko ogarnąć. A jeszcze jeden transport czekał.
       Dwójka mężczyzn, ubrana w luźne ciuchy “po domu” przekładała ile się dało żeby zrobić miejsce, posegregować wszystko żeby mogli zarzucić poszczególne pomieszczenia bez konieczności przebijania się przez stosy rzeczy, a gdy tylko warkot silnika zbliżył się, obydwaj stanęli i z zainteresowaniem przyglądali się przybyszom. Bruno - wysoki szpakowaty mężczyzna o bystrym spojrzeniu i charakterystycznym, zadbanym wąsie, oraz Leonardo - gospodarz, typowy Włoch o ciemnej karnacji i kolorze włosów, niższy od ich dwójki i z, jak to się śmiali gdy sobie wzajemnie dokuczali, tatusiowym brzuszkiem. Obydwaj przede wszystkim swoje spojrzenie utkwili w Eadredzie, ni to z niedowierzaniem, ni z powodu nikłego kontaktu z Vesta. Owszem, miasteczko było przyzwyczajone do obecności obcych, nie zmieniało to faktu że ci nadal przyciągali spojrzenia.
       - Ależ masakra… - Skwitował zaczesując włosy do tyłu gdy tylko oswobodził się z kasku. Ten szybko znalazł się w odpowiednim miejscu na ramie motoru. Jasne oczy przemknęły po trawniku po czym padły na twarze kolegów, którzy jego spojrzeniem nawet nie zaszczycili. Sprawiło to, że i Nio spojrzał na Vesta, zaraz też na nich. Odchrząknął.
       - Tego to się nie spodziewałem. - Wypalił Leo stojąc niczym słup soli, z pudłem w rękach.
       - Mówiłem, że znajdę czwartego. - Oświadczył podchodząc z Eadredem przy boku. Uśmiechnął się dumnie po czym ich sobie przedstawił.
       - Leonardo, Bruno - Eadred. - Wskazał dłonią żeby przyjaciel nie miał wątpliwości który to który, po czym jedna jego brew uniosła się w górę widząc jak panowie patrzyli niczym sroka w gnat. Z pomocą przyszła cudowna żona Leo. Giulia, również typowa Włoszka o pięknych ciemnych oczach, szerokim uśmiechu i ciemnych włosach, była również w zaawansowanej ciąży. Nie powstrzymywało jej to żeby cały ten burdel ogarniać. Podeszła do nich z pudłem pełnym książek które bezceremonialnie wepchnęła w ręce obcego.
       - Witamy i dziękujemy ci serdecznie za pomoc, czuj się jak u siebie. Zjesz z nami oczywiście? - Zaświergotała patrząc w miodowe oczy wzrokiem pełnym pasji. Zaraz też zgromiła wzrokiem zamurowaną dwójkę która przytaknęła na podziękowania, przywitali się też wreszcie porządnie, na koniec spojrzała na Antonio którego ciepło przytuliła i ucałowała w policzki.
       - Przystojny jak zawsze. - Uśmiechnęła się szeroko, blondyn delikatnie cmoknął wierz jej dłoni.
       - Z dnia na dzień wyglądasz coraz piękniej. - Uśmiechnął się pięknie na co został klepnięty w ramię.
       - Czaruś. Bierzcie się do pracy, przygotuje wam coś do picia. - Zapewniła zaczynając gładzić się po brzuchu, Antonio uciekł oczami ponownie na Eadreda żeby sprawdzić jak się trzyma, wierzył że panowie się szybko oswoją i zaczną z nim żartować, potrzebowali tylko chwili.
       - Najpierw by się przydało przenieść szafy, szafki i kanapę z salonu. Jest już przygotowane miejsce więc od razu poukładamy. - Plan zaczął rodzić się szybko. Podzielili się na pary, z przyczyn wiadomych Nio wylądował z Eadredem i najcięższymi rzeczami. Pierwsza szafka wyruszyła do góry niesiona przez pozostałą dwójkę, on oparł się o kanapę patrząc mocno podejrzliwie na swojego partnera.
       - Czy powinienem pytać ile w ogóle możesz podnieść? Czy mam sobie nie zaniżać samooceny? - Zapytał z uśmiechem, na trzy-czte-ry kanapa została podniesiona jakby nic nie ważyła, a oni zaczęli tuptać do wejścia.
       Na prowokacyjne pytanie Eadred nie mógł odpowiedzieć inaczej niż chwilą wymownego milczenia, podczas której zaserwował niebieskookiemu prawdziwą ucztę w postaci wyszczerzonych zębów. Na kanapie zaraz też wylądowało pudło z książkami, to samo, co otrzymał na “dzień dobry” od kobiety w ciąży oraz jeszcze kilka innych - częściowo dlatego, żeby nie musieli łazić nie wiadomo ile w tę i z powrotem, częściowo dlatego że skoro mieli już jedno pudło, to coś przecież musiało je trzymać w miejscu, a częściowo dlatego iż Vesta chciał się przed całym towarzystwem popisać nadzwyczajną krzepą.
       Jego standardowy zestaw ubrań do pracy - zgniłozielony bezrękawnik doposażony o rękawice-półrękawy w tym samym kolorze bez palcy, za to chroniące ręce od nadgarstków po ramię od wszelkich otarć, potu, kurzu i innych nieprzewidzianych w protokole wypadków; oraz jaśniejsze szarawary wiązane ciasno wąskimi rzemieniami splecionymi w jodełkę na wysokości łydek, w tym również ozdobną szarfę trzymającą spodnie w pasie - okazał się strzałem w dziesiątkę, nic nie haczyło, nic nie wadziło, on czuł się swobodnie i komfortowo, nie było mu też ani za gorąco, ani za zimno, a na domiar wszystkiego, nadal udawało mu się przykuwać uwagę tej osoby, na jakiej zależało mu z całego tego towarzystwa.
       Szedł rzecz jasna przodem, Nio tyłem, by lawirując meblem na ciasnej klatce schodowej to on przejął na siebie cały jego ciężar. Mimo trudności przestrzennych, poradzili sobie śpiewająco tylko dzięki temu, że blondyn okazał się świetnym nawigatorem i zawsze wiedział, jak podnieść lub przechylić kanapę, by ta zmieściła się na zakrętach. Wypoczynek wkrótce więc stanął w salonie pod jedną z pustych, świeżo odmalowanych ścian. Bruno i Leo nie mogli się nadziwić, jak bardzo ich duet był niewzruszony wysiłkiem, podczas gdy oni - cali zziajani, już odrobinę (lub trochę bardziej w przypadku tego z większym brzuszkiem) spoceni, a przede wszystkim, wciąż uporczywie gapiący się na kosmitę.
       Eadred mógł tylko głupio się uśmiechać.
       - Chyba byłbym za tym, panowie, żeby te meble jednak nam zostawić… - rzekł idealną włoszczyzną, co przecież nie powinno nikogo zaskoczyć, a jednak! Oczy o mało im nie wyszły z orbit.
       Tę dwójkę kojarzył z przelotnych odwiedzin w wojskowej bazie, gdzie mijał ich na korytarzach, czy to znowu w drzwiach - wchodzących czy wychodzących z pracy. Nigdy wcześniej nie mieli okazji zamienić choćby słowa. Być może inaczej było z Percyvalemem, nie wiedział. Niepewny tego, w jak dokładnie zażyłych stosunkach byli, postanowił bardzo się pilnować z zaczepianiem lub flirtowaniem, by przypadkiem nie uprzykrzyć czyjegoś życia niepotrzebnymi plotkami.
Wniesienie na piętro kanapy okazało się bułką z masłem. Zasadniczo, gdy mebel stanął pod ścianą, on położył ręce na biodrach zastanawiając się dlaczego poszło tak bezproblemowo. Chyba pierwszy raz w swojej karierze przenoszenia ciężkich i nieporęcznych rzeczy było tak łatwo. Kolejny powód dla którego nieco połaskotało go w żołądku. Ogromna siła zamknięta w pięknie wyeksponowanych bicepsach. On chyba to robił specjalnie…
Szybko musiał zająć czymś innym głowę, odwrócił się do towarzystwa z pięknym uśmiechem na ustach chociaż paskudna wredność przebijała się w jego oczach.
       - Właśnie, drogie panie. Jeszcze sobie paznokietki połamiecie… - Zaczął mówić z ogromną troską. Tak, nie było nic przyjemniejszego niż wjeżdżanie im na ambicję. Wreszcie mógł się odgryźć za te wszystkie przytyki w pracy!
       Tyle wystarczyło, dwójka panów nadęła się, zaczęła prężyć muskuły na co on zdusił w sobie parsknięcie śmiechem. Całą czwórką ruszyli na dół żeby rozpocząć kolejną rundę. Nie obyło się bez licznych mruknięć pod nosem, że to tylko rozgrzewka, a tak w ogóle to im jest ciepło i stąd pot. Miód na jego uszy!
       Specjalnie wybrali lekkie, niskie szafki do salonu, a im zostawili ramę łóżka z litego drewna. Spojrzał za nimi z niedowierzaniem krzycząc zaczepnie z pytaniem ile jeszcze ta rozgrzewka im zajmie. Znowu posypały się liczne komentarze, zaczepki i życzenia “naciągnięcia powięzi w łokciach”. Wtedy nie wytrzymał i zaśmiał się nieco głośniej.
       Raz, dwa, trzy i znowu nieśli z Eadrim mebel po schodach, tym razem było trudniej. Nie umiał porządnie ramy złapać, ręce się mu ślizgały i musieli się po drodze zatrzymywać żeby wytarł je o koszulkę na plecach. W tych momentach odpoczynku, gdy Vesta trzymał całość żeby się im nie zsunęła, pozwalał sobie przebiec spojrzeniem po odkrytych - a czasem tych zakrytych - częściach ciała. Dziwnie mu było nie musieć się z tym chować, a przyjemność czerpał jeszcze większą.
       Chwila moment i łóżko stanęło w przytulnej, małej sypialni gdzie stała już zmontowana szafa, trzecia runda zapowiadała się w postaci reszty szafek w salonie i większej do przedpokoju.
       Nic nowego, zasapana dwójka mężczyzn wdrapywała się do góry na tyle wolno, że zdążyli ich dogonić. Przez to, że ciężar mebli zmalał, Nio tym razem szedł przodem żeby nieco odprężyć głowę, nie musieć tak czujnie baczyć na otoczenie i każdy krok. Ta zamiana chyba uratowała Bruno skórę.
       Szpakowaty mężczyzna od połowy drogi cały czas mruczał pod nosem coś o piciu, oddech ciężko uchodził mu z piersi chociaż jak przystało na pełnego dumy faceta - nie miał zamiaru odpuścić. Antonio kręcił na to głową z niedowierzaniem, zamiast przerzucić się na pudła i dać sobie odpocząć to oni próbowali coś udowodnić. Komu?! Eadredowi który zawodowo machał bronią, która ważyła tyle co każdy z nich? Absurd.
       - Bruno, może sobie siądziesz? - Tym razem z jego głosie była tylko troska. Nie chciał żeby się kolega wykończył. - Jak zejdziesz i zastąpią Cię Lorenzo to wszyscy tam zginiemy. - Po klatce rozniósł się śmiech jego i Leonardo. Bruno chciał im wtórować ale kolejny krok okazał się zbyt zdradliwy. Noga mu ujechała, a on całą długością ciała poleciał do przodu. Mebel uderzył z hukiem o ziemię, wszyscy zamarli.
       Reakcja była instynktowna, chroniona przez burgundowe łuski stopa zahaczyła wysuniętymi pazurami o metalowe szczeble barierek schodów, tworząc z dominującej nogi - w całości osłoniętej przez nieprzebijalny pancerz, którego jednak nie było sposób dojrzeć przez ubranie - coś na kształt szlabanu nie do przebicia, o którą trzasnęły plecy mężczyzny wytrąconego gwałtownie z równowagi. Ead pochylił się momentalnie, łapiąc jedną ręką lecącą w dół szafkę, jednocześnie nie puszczał tej, którą niósł wspólnie z Nio. Bezsprzecznie uratował Bruna od pogruchotania kości na półpiętrze, Antonia od podzielenia jego losu, a meble od pójścia w drzazgi razem z nimi w dole.
       - Trzymasz? Zostań tu - rzeczowa komenda przerwała piszczącą w uszach po huku ciszę.
       Ead ostrożnie położył szafkę na nóżkach, a upewniwszy się, że nie zsunie się ze stopni, postanowił zająć się przede wszystkim oniemiałym mężczyzną z charakterystycznym wąsem. Raz! I wolną ręką chwycił go w pasie. Dwa! Podniósł niby upartego bachora, przyciągając bliżej biodra. Trzy! Poprawił chwyt, porzuciwszy nim jakby wcale nie ważył tych dziewięćdziesięciu iluś kilo i ułożył dorosłego między kością biodrową a pachą. Cztery! Wyprostował sylwetkę, podnosząc wyżej zatrzymany w pół katastrofy kredensik, odciążając w ten sposób biednego Leo.
       - Na górę - wydał rozkaz chrapnięciem, a wraz z nim zrobił krok w przód. Nawet nie było chwili na dyskusję!
       W mieszkaniu jako pierwsza o własnych nogach stanęła ciemnobrązowa komoda z szufladami, dopiero po niej zupełnie obdarty z resztek godności wąsacz. Ead przeprosił go skinieniem głowy, nie było nad czym się rozdrabniać, Tonito na niego czekał. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawił, ale już zupełnie nie w tym samym martwiąco-spoważniałym stanie. Ciemne brwi ściągnęły się, dając wyraz niezrozumieniu, skąd to nagłe rozbawienie. Od niego był cały czerwony, jak pomidor!
       - A ty co? - spytał podejrzliwie.
       Wszystko wydarzyło się tak szybko i tak idealnie zgrane w czasie, że początkowo zgłupiał. Poważny i rzeczowy ton Eadreda chwilowo zbił go z pantałyku, został sam na klatce obserwując niczym w spowolnionym tempie jak jego Vesta podnosi Bruna, szafkę, jeszcze wpycha schodek po schodku zmęczonego Leo.
       Eadri ocalił co najmniej jeden mebel i komplet zdrowych zębów, ba! Istniała szansa, że Bruno zrobiłby sobie poważną krzywdę gdyby nie jego reakcja ale to się nie liczyło. W tym jednym momencie najważniejsze było to, że dorosły, odpowiedzialny facet który miał w sobie więcej uporu niż zdrowego rozsądku, właśnie dorobił się historii, którą on będzie wyciągał w newralgicznych momentach żeby dzióbnąć małą szpileczką w ten spięty tyłek.
       W efekcie więc, gdy było już po wszystkim, musiał przygryźć wnętrze policzka żeby się nie uśmiechać jak głupi do sera.
       Gdy Eadri do niego wrócił i obrzucił podejrzliwym spojrzeniem, początkowo tylko pokręcił przecząco głową. Złapał za szafkę, jednak po drugiej stronie nie pojawiły się czteropalczaste dłonie. Spojrzał na jego twarz, uśmiechnął się szeroko acz wrednie.
       - Wiesz, że nie dam mu tego zapomnieć? - Zapytał rozbawiony. - I zrobię Ci kreseczkę na ścianie chwały. W prawdzie tam jest podliczone ile razy Noah rzucił Bliźniakami ale chętnie dorobię rubrykę na Ciebie i ludzi. - Zaświergotał ze śmiechem.
       W końcu szafka wylądowała w mieszkaniu, nad chłopakami stała zmartwiona Giulia dolewając im do szklanek lemoniady, dla nich również były przygotowane porcje, oczy kobiety jednak w pierwszej kolejności domagały się wyjaśnień.
       - Co się stało? - Zapytała nerwowo, widocznie powtórzyła pytanie już trzeci raz.
       - Drobny błąd w kalkulacji, nic takiego. - Zapewnił, z lubością biorąc do ręki szklankę z zimnym piciem. Upił dwa duże łyki obserwując jak Bruno unika jego spojrzenia. - Na szczęście Eadred ma ścisły umysł, tylko nam mebel uderzył, reszta została skorygowana. - Uspokoił ją na tyle, że mimo podejrzliwej miny wróciła do kuchni gdzie rozpakowywała pudła.
       Antonio uśmiechnął się po tym wrednie do kolegi czekając. Ten chwilę wodził spojrzeniem po ścianach zanim zdecydował się spojrzeć na blondyna.
       - A może o tym zapomnimy? - Zapytał.
       - Nie ma szans! - Parsknął Leo siedząc na kanapie. - Wziął cię jak szmacianą lalkę. - Zanosił się śmiechem uderzając ręką w kolano. Bruno posępnie siedział na ziemi, usta wykrzywiły się mu w dezaprobacie.
       - Dzięki Eadred za ratunek. - Oświadczył w końcu żeby chociaż trochę temat odbiegł od niego. - Ale następnym razem, wyjdę z twarzą jak dasz mi spaść ze schodów. - Zaśmiał się w końcu i on.
       - Och przestań, to taki ukłon do twojego wewnętrznego dziecka, kiedy ostatni raz byłeś niesiony? Przecież nie zrobimy sobie z tego teraz pożywki. - Oświadczył Antonio, niewinnym tonem.
       - Za kogo ty nas masz? Żebyśmy ci wypominali?! - Podłączył się Leo.
       - Jak cię nosił po schodach kosmita? - Kontynuował Nio.
       - Ciebie i szafkę?! - Leo się pochylił w stronę Bruna.
       - Nie, nigdy byśmy tego nie zrobili. - Antonio upił jeszcze jeden łyk lemoniady.
       -Jesteście koszmarni. - Ofiara całej dyskusji, Bruno, śmiał się do tego stopnia, że złapał się za brzuch. - A tak naprawdę mi zazdrościcie! Prawda Eadred? Zostałem twoją księżniczką, a oni to zwykłe kmiecie. Chcielibyście też dostać kieckę i księcia w pakiecie. - Zaczepił go chcąc na swoją korzyść odwrócić sytuację. Cała ich trójka miała ogromny dystans do siebie, nawet jak sobie cholernie dogryzali.
       Nio z Leo od razu temat podłapali. Blondyn przyłożył wierzch dłoni do czoła, udając mdlejącą damę.
       - Masz całkowitą rację, jak ja to przeżyję. Kto mnie będzie teraz po schodach nosił jak snopek siana? Leo? Może Ty?
       - Ależ Antonio! - Podszedł do niego i objął go za szyję stając na jednej nodze, udając pannę. - Sam Ci będę podkładał nogę na schodach żeby Cię łapać. - Obiecał.
       - Aż tak to nie… - Odepchnął go od siebie, śmiejąc się tak, że zaczynał go boleć brzuch.
       Eadred skłonił się z ręką przytkniętą do środka piersi, gdzie biło trzykomorowe serce, na słowa podziękowania, potem zaraz się wyprostował, z nową energią potrząsając głową na “tak”. Zdecydowanie mu zazdrościli (a już w szczególności Antonio, był pewien)!
       On również poczęstował się świeżo wyciskaną lemoniadą - a ponieważ nie miał jeszcze sposobności pić takiej domowej, okropnie wykrzywiło mu twarz po pierwszym łyku. Nie spodziewał się, że po języku poleje się taka kwaśnica! Wraz z kolejnymi nieco przywykł, dzięki czemu zamiast dyskomfortu, ogarnęła go czysta przyjemność. Tak, napój był wszystkim, czego mógł chcieć mężczyzna po targaniu ciężarów na drugie piętro. Lemoniada lub alkohol - ten pewnie zawita w kubkach za jakiś czas.
       - Moje drogie damy, jeżeli będzie trzeba, to i trzy na raz wezmę - rozbawiony przedstawieniem, postanowił dorzucić swoje trzy grosze. - Uratuję od schodów, niechcianych małżeństw, smoków albo innych glizd lorenzopodobnych.
       Trzy pary oczu spoczęły na Eadredzie gdy ten zaczął wymieniać wszystkie poczwary od jakich mógłby swe księżniczki - ich - chronić. Żaden z nich nie spodziewał się jednak, że na końcu zostawi tą najgorszą, najbardziej zdradliwą, aż zdębieli. Początkowo chyba nie dowierzali ale zaraz po salonie przetoczyła się salwa śmiechu.
       - Glizenzo? - Zaczął Leo.
       - Lorezda! - Poprawił go Bruno wycierając łzy z kącików oczu.
       - Eadred, jeżeli tak to dla Ciebie ubieram pończochy. Tylko go od nas wynieś. - Obiecał Leo robiąc krzyżyk w miejscu serca.
       Antonio w tym czasie uśmiechał się wtórując im śmiechem jednocześnie poczuł, że dystans jaki do Vesta mieli, właśnie niknął w oczach. Eadred się wkopał, został przyjęty “do stada” samców alfa. Już się nie wywinie.
       - Te pończochy mnie kupiły - parsknął. Poprawił rękawy przy nadgarstkach, jakby szykował się na bitkę. - To idę. Nie ma na co czekać, jeszcze ci ochota przejdzie. A już się napaliłem na te łydki. - Odstawił w połowie pełną szklankę na stoliku kawowym, po czym zakręcił ogonem i już go nie było. Pudła się same nie wniosą.
       Panowie zaczęli składać się ze śmiechu na ostatni tekst wychodzącego Vesta. Oni się świetnie bawili, Antonio za to zaczął walczyć o życie zachłyśnięty lemoniadą. Oparty o szafkę, pochylał się do przodu i kaszlał jak gruźlik, sytuacji nie poprawiało w ogóle to, że piał ze śmiechu.
       - Czego ja się o was dowiaduje. - Wypalił na wydechu gdy trochę kaszel ustąpił. Pokręcił głową z niedowierzaniem po czym ruszył spokojnym krokiem do wyjścia, czas uciekał a oni jeszcze trochę mieli do ogarnięcia. - Chodźcie fetyszyści, jeszcze trochę cardio. - Zachęcił ich zbiegając po chwili po schodach. Jedna chwila, sytuacja do wykorzystania. Gdy Eadred go mijał niosąc kilka pudeł na sobie, dotknął jego dłoni i przeciągając palcami po samo ramię, uśmiechnął się do niego promiennie. Ot, mały gest ale pełen podziękowania i uznania. Zaskakiwał go jak swobodny był, fenomenalny.
       - No ale czegoś nie rozumiem! - Doszedł go głos Leo gdy wszedł do klatki, jeszcze na zakręcie zamajaczyła mu ciemna kitka ogona. Spojrzał w górę żeby odnaleźć gospodarza całej imprezy. - Gdzie Cię Tonito do tej pory chował? Powinieneś z nami pić już od kilku dobrych miesięcy. - Oświadczył, “czyli kupiłeś ich na całego” pomyślał blondyn wywalając dramatycznie oczami.
       - Co ja, co ja? - Prychnął. Akurat się mijali.
       - No co co? Przyznajcie się, co między wami jest! Chowasz tych Vesta, ani słowem się o nich nie zająkniesz, a tu taki skarb. - Rozłożył bezradnie ręce.
       - Mówisz trochę jakbyś planował to morderstwo. - Zawahał się Bruno łapiąc kontakt z niebieskimi oczami Antonia. - I z kogo byśmy się wtedy śmiali? Lorenzo nas połączył. - Zauważył skrzywiony. - Źle to brzmi. - Parsknął w końcu.
       - A!- no… - na sekundę się zawahał, szukając w myślach jakieś absurdalnej riposty. Nagle - lampka błysnęła, a ciemna głowa wychyliła się nad barierką, żeby lepiej go słyszeli: - Trzyma mnie w piwnicy, pod kluczem, to już trzy lata jak kiszę kapustę… Jak to było? “Zamrugaj trzy razy, jeżeli jesteś w niebezpieczeństwie”? Panowie, mrugam do was, mrugam!
Jeżeli przez chwilę między całą ich czwórką zapanowała luźna acz spokojna atmosfera, to Eadred skutecznie ją zburzył, a klatkę znowu zalała fala śmiechu. Dwójka chwilowo “bezrobotnych” zaczęła się słaniać na nogach, Antonio natomiast musiał kucnąć z tym stosem pudeł bo nie był pewien czy kolejny krok nie doprowadzi go na skraj przepaści, jak wcześniej Bruno.
- TO STĄD MASZ TYLE HAJSU! - Zawołał oskarżycielsko Leo na co Nio poczuł jak po policzkach zaczynają mu spływać łzy. Wszyscy mieli taką głupawkę, że nawet na słowo “budyń” by się tak chichrali, było jednak stokroć lepiej.
       - Mówiłem, wejdźcie ze mną w spółkę. - Otarł jeden policzek ramieniem. - Założylibyśmy mafię. IMPERIUM. - Wrócił do wchodzenia po schodach, bolała go przepona, policzki! Ale dostali porządnego kopa motywacji, zaczęło im to znowu iść jak po maśle.
       Stos kartonowych pudeł w salonie zaczął narastać do absurdalnej wręcz ilości, mimo szczerych wysiłków pani domu, która dwoiła się i troiła, żeby wszystko finalnie trafiało w odpowiednie miejsca. Eadred doniósł jej kolejne cztery, opisane czarnym mazakiem: "kuchnia", "pamiątki", "kuchnia" oraz "chemia", postawił obok reszty i już miał się cofać do drzwi, kiedy kobieta go zatrzymała.
       - Te dwa do kuchni - poklepała dłonią sklejoną taśmą górę pudła, które było na wierzchu, zwracając na siebie uwagę złotych oczu. Po chwili uderzyła palcami w "Pamiątki" leżące obok. - A to do sypialni.
       Eadred spełnił polecenie bez zająknięcia. Jedno pudło znalazło się w pokoju przyszłych rodziców, ustawił je pod ścianą zaraz przy pustej szafie. Pozostałe dwa i jeszcze jedno wskazane mu w międzyczasie położył na kuchennym blacie.
       - Gdyby była potrzeba przeniesienia czegoś cięzkiego, służę pomocą - zaoferował się. - W tym stanie nie powinna pani chyba dźwigać.
       - Istotnie, dziękuję - Giulia położyła na nabrzmiałym brzuchu prawą dłoń, głaszcząc w czułym geście jego bok. - Nie omieszkam nie skorzystać. Zawołam.
       - Oczywiście.
       Skłonił się szarmancko, tak jak to Vesta mieli w zwyczaju, z ręką złożoną na sercu. Wrócił się na klatkę schodową, gdzie minął się najpierw z Antoniem - wymienili się porozumiewawczymi uśmiechami, a blondyn dodatkowo uraczył go płomiennym spojrzeniem, które wręcz krzyczało "jesteś niesamowity" - a potem jeszcze z nadal uchachanym Brunem i wreszcie z obładowanym do granic możliwości Leonardem - szczęśliwie wyminął go, spuszczając się na sam dół klatki schodowej przez wąską dziurę między barierkami, bo mężczyzna miał nie dość że znacznie utrudnione pole manewru przez kartony, które dźwigał; to jeszcze go nie zauważył ani nie usłyszał, twarz bowiem dociskał policzkiem do ścianki brązowej grubej tektury, pilnując kątem oka kolejnych stopni, a nie obserwując tego, co znajdowało się ledwie parę metrów przed nim.
       Kolejna partia rzeczy została wyniesiona z trawnika do mieszkania na drugim piętrze. Praktycznie zostały już same drobiazgi, takie jak stojące lampy, wieszak na płaszcze i kurtki, lustra, krzesła i większe dekoracje. Giulia dotrzymała słowa, pozostawiając pozostałej trójce zadanie wniesienia reszty rzeczy, a Eadreda zaciągając do osobistej pomocy w kuchni - na szczęście nie przy gotowaniu, a przy wyciąganiu nie poręcznej części wyposażenia (robota kuchennego, frytownicy i wielu, wielu innych, jakich jeszcze gadzie oczy nie miały w swojej karierze zobaczyć).
       W momencie gdy rozdysponowali zadania na te trochę bardziej męskie i trochę bardziej dziewczyńskie - jak nieskromnie się jeszcze pośmiali - praca ruszyła pełną parą. Wszystkie gabaryty znalazły się w mieszkaniu jeszcze przed zachodem słońca, pudła poukładane pod ścianami piętrzyły się w gotowości do rozpakowywania w poszczególnych pomieszczeniach czym częściowo zajął się w pewnym momencie Eadred. Giulia korzystając z posiadania potężnej mocy przerobowej zaciągnęła jeszcze Antonia z Eadredem do przesuwania części mebli tak aby pasowało to jej wizji na całe pomieszczenie. Do zmierzchu na trawniku nie zostało nic. Nawet śmieci, pozostałości kartonów czy folii zostały posprzątane.
       Podczas całego, mozolnego procesu wspinania się na drugie piętro i zbiegania ponownie na dół, między nimi wywiązywały się luźne rozmowy o absolutnie wszystkim. Oczywiście, nie mogli nie wdepnąć w pracę bo to zawsze był najbezpieczniejszy temat. Szybko jednak okazało się, że Vesta poza elokwencją rozrywkową, ma też sporo do powiedzenia w innych sprawach przez co mało kiedy miał zamknięte usta. Zaczepiany raz przez Bruno, raz przez Leonardo, czasami przez obydwu, a jeszcze innym razem w gronie całej ich czwórki, przetaczały się przez nich tysiące luźnych myśli, pytań, możliwości do wzajemnego poznania się ze sobą.
       Ostatecznie, gdy na dworze zrobiło się już ciemno, a noc zaczęły rozpraszać latarnie uliczne, oni zamknęli za sobą drzwi na klatkę schodową mogąc odetchnąć wreszcie z ulgą. Wszystko stało prawie na swoim miejscu, wiele czekało na wypakowanie, a w mieszkaniu unosił się cudowny aromat kolacji.
       Stół w kuchni stał odpowiedni ale krzesła były nadal zapakowane, siedzieli więc na czym popadło. Tutaj jakieś pudło, tam stolik kawowy z salonu, podnóżek i jakiś taborecik. Impreza na całego w warunkach polowych. Giulia zadbała o to by nakryć, żeby znalazła się na stole sałatka, makaron z pomidorowym aromatycznym sosem, warzywa i sery, wszystko na odpowiednich półmiskach. W pomieszczeniu rozniósł się jeszcze jeden ważny dźwięk, spadających kapsli z butelek. Tak, kobieta własnoręcznie im po piwie otworzyła, przed każdym położyła gładząc każdego z nich po ramieniu.
       - Dziękuję, że pomogliście. Jesteście wspanialii. - Na dłużej stanęła przy swoim mężu którego zaczęła gładzić po plecach. - Siedźcie ile chcecie ale sami zmywacie. Nasz maluch chyba ma dość tego dnia. - Jej dłonie przeniosły się na górę dużego brzucha który zaczęła lekko gładzić. Leonardo natychmiast się podniósł żeby odprowadzić żonę do sypialni, wracając włączył jeszcze radio z którego poleciała cicho muzyka po czym podniósł butelkę nad stół.
       - Ja też dziękuje Panowie, za świetną robotę i nowe znajomości! - Podniósł toast, cztery szyjki zielonych butelek uderzyły o siebie, a oni zaczęli sobie nakładać.
       - Dobrze, teraz możecie zaspokoić moją ciekawość. - Przyznał po chwili ciszy w której każdy z nich zaczął powoli zajadać się kolacją. - Przez trzy lata ani słowem się o Vesta nie zająknąłeś, a gdy przychodzi do totalnej prywaty przyprowadzasz Eadreda. - Złapał spojrzenie złotych oczu. - Byłem pewien, że nawet go nie lubicie. Obstawiałem, że nawet nie wie jak każde z was ma na imię. - Szepnął jakby Antonio wcale obok nie siedział.
       - Albo wy nie wiecie jak on. Wiesz, jest upierdliwy i drobiazgowy, straszny służbista…
       - Och jasne, na pewno robicie mi teraz świetną reklamę. - Parsknął przewracając teatralnie oczami.
       - Ej, co się dziwisz. Na początku poszła plotka, że mamy się do Ciebie szczególnie nie przywiązywać. - Wzruszył ramionami na co jemu ręce opadły. - Później jakoś przeżyłeś, cholera wie jak, a teraz? Przyjaźnicie się? - Ciemne brwi wykrzywiła ciekawość, przeszywające spojrzenie padło na Vesta.
       Kąciki ciemnowiśniowych ust wykrzywiły się bardziej w górę, gdy usłyszał pytanie, a że wciąż miał przy wargach butelkę z piwem, przechylił ją bardziej do góry i tym sposobem zyskał cenne dziesięć sekund na przemyślenie strategii. Zwężone źrenice spoczęły najpierw na twarzy blondyna, by przenieść się na tę bez brody, a w końcu na tę z dostojnym wąsem.
       - Aye, aye - brązowa butelka uderzyła denkiem o drewniany blat - upierdliwość i drobiazgowość, ale też konkret i postawa can-do szybko wrywają się w pamięć. Chociaż osobiście nie poznałem Antonia z imienia, dopóki dowódca mi go nie zdradził. Przez pierwszych parę miesięcy był to po prostu "Łącznik" albo "Kapitan Russo". - Był szczery, tyle mógł powiedzieć, bo nie generowało to niepotrzebnych domysłów. - No a że coraz częściej u nas bywał, to chcąc nie chcąc, złapaliśmy dobry kontakt. I jakoś to poszło - wzruszył ramionami.
       - I tak, znam wszystkich… - Zawahał się co nie wywarło dobrego wrażenia, nie zachowało pewności w którą chciał odziać swój ton. Jasne oczy spoczęły na płynnym złocie przeciętym czarną źrenicą. Wymienili się w ten sposób całą konwersacją, tym jednym utkwieniem w sobie oczu. “Nie wiem który Bliźniak jest który”; “Nikt nie wie.”; “Nie no, Percy na pewno wie.”; “Percy tylko twierdzi, że wie. A jak wydaje rozkazy w boju to się go słuchają.” Blond głowa kiwnęła kupując w pełni ten argument.
       - Wracając, znam wszystkie imiona, klasy, ba! Nawet znam niektóre obowiązki więc wypraszam sobie insynuacje! - Oświadczył po tej drobnej chwili zwątpienia przez którą na jego twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech.
       Po chwili jednak nieco się zmieszał, potarł kark w nerwowym geście przyglądając się chaosowi tekturowych pudeł jaki ich otaczał.
       - Nic nigdy nie mówię bo odwalam czasami prywate. - Westchnął po chwili na co pozostała dwójka, w pełnej synchronizacji, machnęła rękami nad stołem.
       - A kto nie odwala Tonito. Jeżeli o dyskrecje chodzi to się o nic nie martw. - Stuknął swoją butelką o to jego na co Antonio od razu się rozchmurzył.
       - Licze na to, kompletnie nie jest mi do szczęścia potrzebne to żeby ktoś myślał, że mam życie.
       - Ja nadal nie wierzę, że jakieś masz. - Pokiwał powoli głową na co Antonio wywrócił oczami, zaraz wszyscy się zaśmiali.
       - No i wspaniale, trzymajmy się tego. - Zaproponował zbijając kolejny toast.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {15/04/24, 07:52 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 ZwbRElE
Czwartek, 3⁄3 dnia Vesta

       Wieczór minął szybko.
       Wypili jeszcze po jednym piwie, najedli się i oczywiście nie chcąc podpaść ciężarnej posprzątali wszystko po sobie. Nad stołem ciągle przetaczał się nowy temat, raz było poważnie po to by zaraz się chichrali z czegoś. Zrobiło sie nieco późno, jutro niestety był normalny dzień roboczy więc impreza musiała się zakończyć. Eadred jednak został zaproszony na parapetówkę, a gdy temat zszedł na wyczekiwane przez Leo dziecko - ta popijawa również chętnie zostanie wzbogacona jego towarzystwem, gdy nowy człowiek przyjdzie już na świat. W taki sposób Vesta został zaciągnięty do ich klubu alkoholików na co Antonio nie umiał się przestać uśmiechać. Co gorsza, po tym drugim piwie nie umiał też przestać zatrzymywać na nim na dłużej wzroku, miękkiego acz coraz niebezpieczniej iskrzącego.
       Pożegnali się w okolicach jedenastej, gdy wyszli na zewnątrz od razu otuliło ich nieco chłodniejsze powietrze na co Nio wziął głęboki oddech. Jego oczy ponownie zawisły na wyższej sylwetce obcego, uśmiechnął się ciepło sam do siebie.
       - I jak wrażenia? - Zapytał wciskając dłoń w odpowiednie miejsce w motocyklu po to by pod naporem odskoczył z wnęki kask. Ten zaraz znalazł się na jego głowie, a gdy Vesta przerzucił jedną nogę przez siodełko, zajął swoje należne miejsce za jego plecami. Pomachał jeszcze odjeżdżającemu samochodem Bruno po czym zadowolony objął Eadreda w pasie.
       - Pozytywne! Chociaż wolałbym, żeby nie narażali więcej swojego życia czy zdrowia dla prezentacji swojej siły czy wytrzymałości. Wiadomo, że przewyższam ich na każdym możliwym polu - zaśmiał się, odpalając maszynę.
Zjechali z powrotem do centrum, aż pod drzwi wejściowe do kamienicy, gdzie mieściło się mieszkanie Antonia. Planów co prawda dalszych nie mieli, ale mogło się to szybko zmienić pod wpływem spojrzeń, które zaczęli ze sobą wymieniać, gdy tylko kask znalazł się z powrotem w schowku.
       Noc była przyjemnie chłodna, wietrzna - czego akurat nie uświadczyli za bardzo przez zabudowania blokujące gwałtowny przepływ powietrza. Na granatowym niebie świeciły się miliardy gwiazd, a także księżyc, który blaskiem oświetlał okolicę. Eadred zerknął po raz pierwszy na godzinę na opasce i przeklął w myślach. Czas przesypał się im przez palce, nie wiadomo kiedy. Żal mu było wracać do siebie.
       - Zmęczony? - Vesta zagarnął blondyna bliżej, a wcisnąwszy buzię bliżej szyi, zaczął zostawiać na niej mokre całusy. Powstrzymywał się pół dnia, więcej nie zamierzał.
       - Mmm, nie. Raczej wymagam prysznica. - Wymruczał pozwalając żeby opadły mu powieki gdy mocniej eksponował szyję. Zaraz jednak otworzył oczy, uśmiechnął się jednym kącikiem i zgarniając go za dłonie zrobił krok do tyłu, w stronę drzwi, znacząco go ciągnąc. - Wejdziesz? - Zapytał zdecydowanie zbyt cukierkowym tonem jak na fakt tego co właśnie biegało mu po głowie. Chętnie by sprezentował mu porządny pocałunek, nie specjalnie tylko chciał to robić na ulicy. Wydawało mu się, że na kanapie mógłby nieco przedłużyć przyjemną chwilę.
- Skoro zapraszasz… - powiedział ściszonym, wibrującym na spółgłoskach głosem. - To będzie wspólny prysznic? - zażartował zalotnie.
       Podobało się Eadredowi, jak był ciągnięty, nie przejmował więc inicjatywy. Weszli po starych, kamiennych schodach na samą górę budynku, zatrzymali się przy odpowiednich drzwiach. Nio odszukał w spodenkach pęk kluczy, a z nich wybrał ten właściwy, który od razu znalazł się w dziurce zamka. Cichy szczęk - mechanizm puścił, zawiasy zaskrzypiały i byli już w środku.
       Późna pora odmieniła mieszkanie nie do poznania, przynajmniej dopóki przełączony w przestronnym pokoju dziennym nie przegonił mroku za pomocą sufitowej lampy. Vesta omiótł wzrokiem czteroosobową kanapę, a gorące wspomnienia sprzed kilku dni na dobre rozgościły się pod czupryną potarganą wcześniej przez silne podmuchy wiatru. Oblizał naprędce dolną wargę.
       Antonio nadal trzymał go za rękę. Ciekawe co jemu chodziło po głowie.
       Duże światło zapalił tylko po to żeby z łatwością odnaleźć włącznik małej lampki przy telewizorze, nie lubił siedzieć przy tak intensywnym świetle gdy nie pracował, poza tym półmrok był zdecydowanie bardziej nastrojowy.
       Mieszkanie utonęło w cieple oddawanym przez małą lampkę, półcieniu i ciszy, a on mógł wrócić do ważniejszej sprawy. Eadred. Złapał go za biodro i lekko pchnął do tyłu żeby plecami wpadł na drzwi, ręką powiódł wyżej gdy ten już nie miał jak uciec, przez idealnie umięśniony brzuch, pierś, na ramię. Stamtąd na jego policzek. Stanął na palcach, a dłoń odnalazła swój cel. Złapał go z tyłu głowy żeby pomóc sobie w szczęściu, skierował jego twarz nieco niżej i mocno acz niespiesznie go pocałował. Drugą ręką opierał się o drzwi nie dając mu możliwości wymanewrowania z tego miejsca aż nie skończy, a był coraz bardziej zachłanny. Pieścił raz górną, raz dolną wargę. Tą zdarzało się mu przygryźć zanim niespiesznie do zabawy zaczął zapraszać jego język. Nie omieszkał też korzystać z wplecionej w ciemne loki dłoni, lekko go drapiąc, napierając nieco mocniej żeby się od niego nie odsuwał.
       Dopiero po dłuższej chwili, gdy było mu gorąco, rozpierała go ochota na zdecydowanie więcej, mrowił żołądek, a całe ciało wyrażało tylko jedno pragnienie, odsunął się od niego żeby spojrzeć w groźnie płynące miodem tęcżówki. Uśmiechnął się do niego pięknie łapiąc go za ucho które lekko zaczął masować.
       - Więc, wspólny prysznic, tak? - Zagaił, pomysł był niegłupi, a miejsce mieli.
       Im dłużej się całowali, tym czarnowłosy bardziej rozpływał się z rozkoszy. Nie pozostawał dłużej bierny ni dłużny. Palce jednej ręki wplótł między złote pasma, drugą ręką błądził po koszulce, potem pod koszulką na plecach. Opuszki jeździły po skórze, wzdłuż kręgosłupa, tam i z powrotem, chłonąc satysfakcję z gęsiej skórki, którą powodowały. Jego język gwałtownie wkradł się w ludzkie usta, przejechał nim najpierw po zębach od wewnętrznej strony, potem połaskotał końcówką podniebienie. Antonio chwycił wtedy mocniej za włosy, a on zamruczał coś niezrozumiale.
       Oderwali się od siebie wreszcie, łapczywie łapiąc oddechy.
       - Mhm. Jeżeli się we dwójkę zmieścimy - błysnął białymi kłami.
       Ead bezceremonialnie zaczął rozbierać mężczyznę od góry, a dodatkowo, korzystając ze swojej dogodnej pozycji, zaczął pchać go w stronę łazienki. Tam zsunął z wąskich bioder krótsze spodenki, za nimi te dłuższe, a w końcu i bokserki. A kiedy nie zostało już nic, czego mógłby Antonia pozbawić, skrócił znacznie dystans między nimi, nachylając się odrobinę, by znowu go całować. Ręce zjechały z łopatek na lędzwia i jeszcze niżej, na pośladki, na których zacisnął mocno palce.
       - Mm, nie martwił bym się o miejsce. - Wymruczał w jego usta z uśmiechem. A później zrobiło się mocno nie fair. Eadred miał całkowicie ułatwione zajęcie, żadnych guzików czy zamków, kilka części garderoby na gumkach i zanim się obejrzał stał całkiem nagi, z miną pełną dezaprobaty dla swojego ukochanego, w pełni ubranego.
       - No ale czekaj, ja też chcę znać patent. - Mruknął w ogóle nie skrępowany, czym by miał być. Liczył na dobry seks i nie było sensu tego ukrywać, poza tym Eadred widział go już w całej okazałości i chociaż obydwaj się sobą nadal cieszyli i długo się to pewnie nie zmieni, nie znaczyło to, że jego oczy miały być poszkodowane.
       - Pokaż. - Wymruczał kładąc mu ręce na biodrach, zaczął szukać sposobu żeby zdjąć z niego spodnie, chwilowo się poddał, łatwiej było z koszulką którą ściągnął jednym ruchem i rękawkami które ozdobiły podłogę.
       Cierpliwie czekając na instrukcje zaczął go całować po piersi, zaczepił językiem sutek, zaraz złapał go ostrożnie między zęby, przygryzł po to by wrócić do mocnego lizania. Niestety, jego głowa szybko została zwrócona w górę, ponownie go pocałował, a go przeszedł przyjemny deszcz. Znowu robił się podniecony.
       Cwaniak najchętniej przeciągałby w nieskończoność moment, gdy wciąż miał na sobie spodnie, skoro przyniosło to tak intensywne atrakcje jak zęby podgryzające sterczącego w przypływie rosnącego pobudzenia seksualnego sutka. Aż echo porwało jego stęknięcie, odbiło się od zimnych kafli i wróciło do ucha. Złapał dłonie dwoma palcami, nakierowując na wiązanie szarfy po boku, poczekał cierpliwie, aż supeł zostanie rozplątany, w tym czasie wymienił z nim dwa, może trzy bardziej namiętne pocałunki. Kawałek lśniącego materiału zsunął się z bioder na ziemię, tuż obok ochronnych rękawów czy koszulki. Bez elementu podtrzymującego całość w pasie, wystarczyło już tylko odwiązać plecione sznurki w okolicy łydek… lub wcale nie - niecierpliwy Nio zdążył wetknąć kciuki między materiał a skórę, pociągnąć nimi w dół, szarawary opadły bez oporu, zatrzymując się dokładnie pod kolanem.
       Jego oczy zjechały z lubością po całej nagiej sylwetce, zatrzymywał się na dłużej na jego piersi, później na powoli coraz mocniej twardym penisie po to by dojrzeć to co blokowało spodnie przed luźnym zsunięciem się. “Ach, jeszcze łydki” przemknęło mu przez głowę, jednocześnie zrodził się w niej plan.
       Przygryzł mu szyję, obojczyk, zjechał niżej na wodząc po krzywiznach jego torsu palcami, jedno zadziorne spojrzenie i zszedł na kolana, kusiło zacząć lizać już teraz, powstrzymał się tylko po to żeby sprawić mu więcej przyjemności, doprowadzić do momentu w którym będzie prosił jękami o to żeby się nim zajął. Zaczął rozplątywać schludną jodełkę utkaną z pasów materiału jednocześnie wodząc językiem, ustami po wewnętrznej stronie ud. Ścisnął go zębami zostawiając delikatnie niebieski ślad. Jedna noga była wolna, w ogóle się nie spieszył. Drugie udo traktował z taką samą starannością, podjeżdżał językiem w pachwinę, znowu zjeżdżał niżej. Tym razem złapał go też za pośladek, a gdy wreszcie był nagi, a wszystkie ubrania ścieliły podłogę w łazience, jego oczy znalazły prężącą się zaraz przy twarzy męskość. Oblizał górną wargę, skoro i tak już przed nim klęczał…
       Zaciągnął się ze świstem powietrzem, kiedy kształtne usta objęły twardego penisa. Nie sądził, że Tonio tak szybko przejdzie do konkretów, zazwyczaj mocniej kusił, uwodził, zachęcał, czasami intencjonalnie męczył czy przedłużał grę wstępną, aż Eadred sam nie zadbał o to, by pchnąć wszystko naprzód. Teraz było inaczej.
       Cztery palce odnalazły pod wpływem narastającej przyjemności krócej przystrzyżone włosy, których natychmiast się uczepiły, biodra poruszyły się, a on wtargnął głębiej do środka, tym samym przejmując całkowitą kontrolę nad tempem. Odgłosy urywanych sapnięć, to znowu łapanych naprędce haustów powietrza zmieszały się z głośnymi, mokrymi dźwiękami zapracowanego języka, jeszcze bardziej potęgując doznania. A gdy do ruchu bioder dołączyło zaciskanie pośladków, Ead wreszcie trysnął mu w buzi z głuchym jękiem i zarzuconą w tył głową. Nio jeszcze przez chwilę go lizał, nie długo, bo Vesta koniecznie chciał się zrewanżować.
       Ujął zaróżowioną z wysiłku twarz w obie dłonie, mocno ucałował usta, obie przymknięte powieki, a także nos. Wargi szybko znalazły się na płatku ucha, potem niżej, na szyi, barku, ramieniu. Schwytał pośladki, dźwignął mężczyznę w górę, a odnalazłszy jego plecami oparcie na lodowatej ścianie, podsunął mu pod pupę zgiętą w kolanie nogę, żeby mu nie zjechał niżej - ręce zostały, rzecz jasna, na pośladkach - i zaczął z zapałem pieścić językiem tężejące od tego wszystkiego - zimna i podniecenia - sutki. Ssał je, lizał, czasem zamykał w ustach, by drażnić je ich naciskiem. Środkowy palec sam odnalazł drogę do dziurki między pośladkami, którą również zaczął z wolna dotykać, póki co muskał ją jedynie opuszkiem, obrysowywał, nie napierał. Bawił się, biorąc to co mu się akurat podobało.
       Lizanie go było czystą przyjemnością. Robił to wolno, dokładnie, tak jak sam by chciał żeby go pieszczono. Pozwalał mu się bawić tempem, głębokością, czasami tylko mu przerywał żeby na dłużej zassać główkę, przejechać językiem po całej długości od spodu.
       Wytrysk z orgazmem trzęsącym kolanami cierpliwie przyjął. Nadal sie dziwił słodkiemu smakowi ale ten zwyczajnie mu odpowiadał, żeby nie połasić sie o stwierdzenie, że mu smakował. Dał mu jeszcze chwilę po tym jak po ciele rozlała się mu przyjemność, jeszcze go lizał, delikatniej i z większą czułością. Aż nie został podniesiony.
       W normalnych okolicznościach by protestował. Nie lubił być odrywany od ziemi ale tym razem, albo raczej w jego przypadku, coraz mocniej to akceptował.
       Zadrżał gdy całą powierzchnią pleców dotknął zimnej ściany. Powinni to zdecydowanie robić w cieplejszym miejscu! Oczami pełnymi iskier podniecenia, pasji, spojrzał na niego czekając co wymyśli, nie spodziewał się tak gwałtownej pieszczoty. Objął go za szyję, głowę oparł czołem o czubek tej jego i miarowo jęcząc, sapiąc poddawał się miarowym napięciom mięśni po których przychodziło rozluźnienie, i tak w kółko.
       Gdy poczuł dotyk między pośladkami musiał przygryźć palec żeby nie jęczeć głośniej. Złapał zębami dolną wargę, przełknął ślinę nie pozbywając się suchości na języku. Odgiął głowę do tyłu, nic nie pomagało, musiał…
       - Powinieneś we mnie wejść. - Wysapał na wydechu, drżąc pod każdym kolejnym ruchem języka czy palców. Był tak twardy. - W szafce… mam… - Jęknął głośniej, znowu przygryzł zgięty palec. - Proszę…
       Nie pozwolił mu dłużej mówić, wpił się w jego usta wraz z językiem. Chwilowo odpuścił dotykanie dziurki, a łapiąc pewniej za tyłek, niejako zmusił go żeby oplótł nogi wokół siebie za swoimi plecami. Zrobił z nim dwa kroki w tył, wyjął spod niego rękę, chcąc otworzyć wspomnianą szufladę. Tak się składało, że możliwości było kilka, jako że w pomieszczeniu były dwie szafki - jedna pod umywalką, druga stała osobno w rogu i to do niej podszedł. Łut szczęścia, przeczucie, los lub ktoś tam w górze - zwał jak zwał! - sprawił, że wybrał dobrze. Pogrzebał w środku, odrywając się od gorących pocałunków tylko po to, żeby sprawdzić, cóż tak właściwie złapał. Na widok lubrykantu pogratulował w duchu Antoniowi dobrego przygotowania, sobie zaś sprawnej ręki.
       Spojrzał na niego, całego rozemocjonowanego, kipiącego wręcz ochotą. Jego sterczący penis ocierał się raz po raz o umięśniony brzuch pozbawiony pępka.
       - Tutaj? - spytał, zanim na dobre wrócili do przerwanej czynności. - Czy wolisz się przenieść na łóżko?
       - Sypialnia. - Szepnął nieco mocniej panując nad oddechem. Wypełnił powietrzem płuca, wolno je wypuścił, wrócił do opierania głowy o niego. Każde muśnięcie wywoływało dreszcze, był napalony jak cholera.
       Wedle rozkazu, przeniósł go z łazienki do pogrążonego w ciszy pomieszczenia. Nie zapalił światła, chyba wystarczy im to, co dochodziło z salonu. Wchodząc głębiej na łóżko, ułożył go na plecach na pościeli, sam zaś rozgościł się między jego nogami, które rozsunął we władczym geście na boki. Język powoli przemierzył drogę od okolic kolana po wnętrzu uda, przez pachwinę, zahaczył o jądra i przemieścił się na rozgrzanego członka. W międzyczasie na palcach wylądował odrobinę oleisty, lepki żel - Ead rozprowadził go kciukiem zwłaszcza po wskazującym i środkowym, to nimi chciał przede wszystkim operować przy wejściu.
       Przesunął tors wyżej, żeby go pocałować, oba mokre palce przytknął z powrotem do wcześniej pocieranego miejsca. Opuszki znowu zaczęły pracować, a on oderwał się od ust po raz ostatni.
       - Wszystko dobrze, mogę kontynuować?
       - Mhm, jest cudownie. - Zapewnił odrywając się od jego ust, znowu uciekł mu cięższy oddech z gardła, wrócił do pieszczenia jego warg chociaż marzył o tym żeby go lizał. Nie narzekał jednak, było przyjemnie, ciśnienie wzrastało, chęć rozlewała się gorącą falą po podbrzuszu a penis drgał od podniecenia. Był nieco niecierpliwy, niczym nastolatek nie mogący się doczekać pierwszego razu. Już wielokrotnie sobie to wyobrażał, nie obawiał się też szczególnie bo - chociaż tego nie przyzna - od jakiegoś czasu się w ten sposób samozaspokajał.
       Palce przeszły przez opór mięśni, a on z dłuższym jęknięciem wygiął się do tyłu, pierś powędrowała nieco do góry na wstrzymanym oddechu, odpadła dopiero przy pierwszym ruchu do tyłu i ponownie wprzód. Niesamowita przyjemność, zadrżał pod dotykiem łapiąc ręką za nabrzmiałe przyrodzenie, poruszył ręką w dół i w górę. Eadri znowu poruszył ręką, a on zagryzł zgięty palec żeby nie sapać w takt rosnącego gorąca w podbrzuszu, drugą rękę zacisnął na pościeli, było lepiej niż samemu, zdecydowanie lepiej.
       Wrażenia zdecydowanie były mu dozowane, na chwilę przestawał po to by wrócić do spokojnego tempa pieszczoty dokładając jeszcze jeden palec. Był blisko, nie chciał ale czuł, że jeszcze chwilę i dojdzie.
       - Eadri. - Jęknął. - Dochodzę. - Czuł jak napinają się mu palce u stóp, łydki, mięśnie ud. Zaraz przeszedł go elektryzujący dreszcz, targnął nim cudownie rozlewający się po całym ciele orgazm. Cały pulsował.
       Myślał że uda mu się zdążyć dokończyć sprawę ustami, ale dotarł jedynie do sutków, gdy spełniły się słowa Antonia - i ten doszedł, strzelając nasieniem na pościel oraz podbrzusze, zarówno własne jak i te Eadreda. Rozmarzony przez dźwięki, zapach spermy, czy wreszcie przez zaciskające się wciąż na palcach dolne partie mięśni, ciemnowłosy nachylił się ku piersi. Język znowu tańcował wokół twardych brodawek, ku własnej uciesze. Wskazujący i środkowy palec, które wciąż trzymał w środku Rossa, poruszyły się jednocześnie ruchem na “chodź, chodź”. Nie planował tego, ale dosięgnął nimi prostaty, co wywołało z gardła blondyna kolejny jęk.
       Chciałby żeby mu jeszcze trochę pojęczał, najlepiej prosto do ucha. Ciemne usta zacisnęły się na drugim sutku, zaczął go ssać, mocniej wciągając różową skórę do buzi. A kiedy już się nacieszył, przyszła pora na to, żeby ich nieco wyczyścić - resztki białej mazi ze swojego podbrzusza zagarnął palcami niezajętej ręki, które to zaraz wsadził do buzi. Kwaśne, ale się nie skrzywił. Antonia z kolei wylizał do czysta, w ogóle nie zważając na to, że na nim zostało o wiele, wiele więcej.
       Krew znowu dopłynęła do krocza, sprawiając że buchał z niego żar. Przygryzł mocniej wargę, prostując się. Miodowe oczy odnalazły te niebieskie, przysłonięte lekką mgiełką spełnienia. Eadred nie potrafił z nich wyczytać, czy chciały więcej czy miały dość. A potem przeniósł wzrok na palce, które wciąż w nim trzymał. Poruszył raz jeszcze, na zewnątrz i do środka, głębiej, na końcu zginając paliczki w zgrabne “c”. Z lubością chłonął kolejny dreszcz, jaki wstrząsnął nagim ciałem. Powtórzył zabieg, ale wolniej. Reakcja była taka sama. Po raz drugi wbił w zaróżowioną twarz swój wzrok, uparcie szukał na niej czegoś, co mogłoby go powstrzymać, choćby i jednej zmarszczki bólu czy dyskomfortu. Ale nic takiego tam nie było! Nic a nic!
       Jeszcze bardziej stwardniał.
       Próbują wyrównać oddech przymknął na chwilę oczy żeby wzmocnić podjętą próbę uspokojenia się. Co jakiś czas wypuszczał oddechy ustami, nabierając powietrze w pierś nosem. Czuł nadal spazmy przyjemności, jego ciało napinało się po to by zaraz rozluźnić przypominając mu jak cudownie się czuł, szczególnie nadal pieszczony, każdy ruch języka skradał niespokojne drżenie mięśni. Na ustach majaczył przyjemny uśmiech. Oczy natomiast zwróciły się w stronę Eadreda dopiero w momencie gdy usłyszał głośne cmoknięcie. Z zaciekawieniem chciał sprawdzić skąd taka reakcja.
       Natychmiast odsunął rękę z czoła podnosząc się na przedramionach. Oszalał! Zrobiło się mu gorąco, cholera. Obserwował jak go oblizywał, prowokacyjnie patrząc mu w oczy, drgnęła mu dolna wargą którą z lubością przygryzł. Witki język przyozdobiony w białą spermę raz po raz przejeżdżał po jego mięśniach. Ostatecznie złapał w usta nadal gorącą główkę na on znowu jęknął z przyjemności odchylając głowę do tyłu.
       Nie dane było mu długo odpoczywać. Druga runda zapowiadała się jeszcze intensywniej, on pobudzony, gotowy do zdecydowanie dłuższej przyjemności pozwalał by cięższe wydechy uciekły mu z gardła. Znowu robił się twardy, a odnalezienie przez palce prostaty sprawiło, że nogi mu drżały.
       - Chcesz gumkę? - Zapytał z ciemnymi oczami całkowicie przejętymi przez żądze.
       - Nie - proste pytanie, prosta odpowiedź. Nachylił się jeszcze, żeby kąsać dłuższymi kłami trzęsące się raz po raz, miękkie uda.
       Jeden głęboki oddech, przymknął na chwilę oczy po czym złapał go za ramiona żeby się z nim zamienić miejscami. Odsunął go na chwilę od siebie, obie dłonie Vesta wylądowały na pościeli, a on uwieszony jego szyi mocno go pocałował zmieniając powoli ich pozycję.
       Usiadł na nim okrakiem, na wysokości bioder, i jeszcze chwilę się z nim pieścił językiem zanim ręką odnalazł buteleczkę z lubrykantem. Plastikowe pudełko cicho kliknęło pod naporem jego palców, a on ostrożnie wylał odrobinę oleistej substancji na nabrzmiałe przyrodzenie ocierające się o jego pośladki. Ręką powoli, z odpowiednią starannością, rozprowadził ją po całej długości zaczynając przez chwilę w głowie kalkulować czy w ogóle się zmieści. Dziewica i wielki penis, to nigdy nie było dobre połączenie.
       - Tylko żadnych gwałtownych ruchów. Spokojnie. - Poprosił go ocierając się główką o wejście. Znowu robiło się przyjemnie, gorąco. Poruszał się w powolnym tempie czerpiąc z tego ogromną satysfakcję aż do momentu gdy poczuł, że już bardziej gotowy nie będzie. Przygryzł wnętrze policzka i podtrzymując go w odpowiedniej pozycji ostrożnie zaczął schodzić niżej na nogach, napierając na niego.
       Wszedł bez problemu, do połowy długości na co zamarł zakrywając dłonią usta. Drugą rękę położył na falującej piersi partnera, dał sobie chwilę zanim podniósł się odrobinę wyżej, wysunął go i ponownie zszedł w dół, tym razem cały drżał, czuł jak mocno pulsował. Nic nie robił na siłę. Znowu się trochę uniósł na nogach, miarowo opadał do wysokości która sprawiała mu tylko przyjemność, poruszał się kilka razy zanim podejmował znowu próbę przyjęcia go całego.
       W końcu się udało, a go przeszedł kolejny już tego wieczora elektryzujący dreszcz. Oparł się jedną ręką na jego udzie wyginając się lekko do tyłu. Znowu przygryzał palec chociaż nie uciszyły to sapnięć.
       Gdy miał już pewność, że wszystko w porządku zaczął powoli dostosowywać tempo. Poruszał się bardziej do przodu i do tyłu niż w górę niż w dół, czuł jak traci rozum dla tego rodzaju przyjemności. Chwilowo nawet nie patrzył czy z Eadredem wszystko w porządku, liczyła się tylko rozlewająca w nim rozkosz. Oczywiście ostatecznie się opamiętał, schodząc niżej na biodrach wykonał kilka mniej głębokich ruchów gładząc go rękami po torsie. Oczami przejechał po całej jego sylwetce aż dotarł do twarzy, lekki błąd. Do spazm przyjemności dołączyło jeszcze walące w piersi serce. Wyglądał obłędnie seksownie. Delikatnie niebieski, rozanielony, tak samo zasapany jak on i drżący przy każdym jego ruchu. Aż oblizał górną wargę.
       - Wszystko dobrze? - Upewnił się błądząc kciukami po sutkach, a że palce miał pokryte śliską substancją, trochę mocniej go ściskał wiedząc, że go rozgrzeje.
       Konstruktor nigdy nie reagował dobrze na momenty, kiedy musiał zachować dłuższą bierność - z pewnymi wyjątkami (tak jak chociażby wtedy, gdy pół godziny temu został prowadzony do mieszkania), których ponad dziewięćdziesiąt procent była związana tylko z jedną, jedyną osobą - Antoniem. Także teraz - zwłaszcza teraz - aż go od środka telepało, żeby samemu nadać rytm ruchom, tymczasem chęci były związane przez niemalże szeptaną prośbę. Nie mógł go nie posłuchać.
       Eadred brał coraz gwałtowniej oddechy przez buzię. Był w środku, w nim, czuł jak się zaciskał, z każdym dodatkowym centymetrem, który w siebie przyjmował, coraz bardziej. Przyjemnie ciasno, ciepło, ale nie za ciepło - nie potrafił pozbyć się wrażenia, że to jego przyrodzenie najbardziej rozgrzewało wnętrze mężczyzny. Ręce trzymał mu na udach, boleśnie wciskając w nie paznokcie z każdym kolejnym jego ruchem.
       - Ta-ach! - jęknął pod wpływem dreszcza, jaki rozszedł się po ciele przez drażnione sutki.
       Ach, jebać to.
       Nie wiadomo kiedy, przesunął jedną z dłoni na oblany potem krzyż. Podtrzymując Rossa, sam przesunął się wyżej ku wezgłowiu łóżka, a prostując tułów, zrównał ich twarze ze sobą. Miodowe oczy błyskały groźnie, gdy wlepiły się najpierw te przejęte pożądaniem, później w rozchylone od wzmożonych stęknięć usta. Skradł mu namiętnego całusa, by zaraz przenieść się z zębami na szyję. Cztery palce lewej ręki przemierzyły odcinek od początku ud do kości biodrowej, na której się zacisnęły, lewa ręka zaś popchała pierś, żeby Nio mógł się bardziej odgiąć do tyłu i tym samym dźwignąć odrobinę swoje spocone pośladki. Na tyle, by Eadred był w stanie popracować całą miednicą. Wchodził w niego niespiesznie, ale zdecydowanie. W takiej pozycji miał ułatwiony dostęp do sterczących sutków. Nie potrafił sobie odmówić, by się nimi nie zająć. Język trącał je tak, jakby trącał nim kobiecą łechtaczkę.
       Przyspieszył, nie czując dalszego oporu, a wraz z następnymi pchnięciami, z podbrzusza rozpłynęła się po całym ciele odurzająca rozkosz. Znowu gryzł, lizał i ssał jego brodawki, nasłuchując tak szaleńczego bicia serca, jak i słodkich jęków, mokrych odgłosów odrywającej się od siebie lepkiej skóry, czy wreszcie własnych pomruków zbliżającego się stopniowo orgazmu.
       Wreszcie mógł go dosięgnąć. Zimne od wydechów języki splotły się ze sobą w namiętnym tańcu. Całowali się gwałtownie, słodko, pozbawiając płuca możliwości nabierania powietrza na długie momenty, palące, podniecające jeszcze mocniej.
       Wchodził w niego tak głęboko, drżał przy każdym ruchu czując jak wariuje. Rytmicznie stękał, poruszał biodrami chcąc więcej, biorąc tyle ile dostawał i sam mógł dać. Spazmy przyjemności targały nim z każdym kolejnym ruchem, a gdy został odgięty do tyłu, podgryzany do czerwoności nie zostało mu już nic ze zdrowego rozsądku, było tylko pożądanie które musiał zaspokoić, inaczej skończy w wariatkowie.
       Jego plecy opadły na pomiętą pościel przesiąkniętą seksem, wrócił oczami na niego chociaż nie do końca wiedział, że patrzy. Jak przez mgłę paliły go złote tęczówki, rozchylone usta kusiły żeby je przygryzł, rozgościł między nimi. Eadred znowu zmienił tempo, a on przysiągłby, że gdyby nie zaczął podgryzać mu szyi, znaczyć jej malinkami, wodzić po niej językiem, wykrzykiwałby że dochodzi, jak jest mu dobrze, a jednocześnie na jakim skraju się znajduje.
       Objął go za ramiona, wbił mocniej paznokcie. To co zacisnęło się na jego ciele, wnikając głęboko w pierś, biodra, przeszywając umysł, nie można było zbezcześcić nazywając tylko orgazmem. Doszedł ciągnąc paznokciami w dół po umięśnionych plecach. W uniesionych do góry oczach zebrały się drobne łezki gdy fale spełnienia rozbijały się o niego. Czuł gorącą, lepką ciecz na brzuchu ale i w sobie, czuł jak on pulsuje i w nim pulsuje. Opadł na pościel tylko po to żeby czteropalczasta, szczuplejsza i silniejsza od jego dłoń złapała go za gardło. Eadred, poddusił go nie przestając się poruszać, doszedł jeszcze raz trzymając za nadgarstek i zgięcie łokcia. A może to ta sama fala echem odbijająca się od jego wnętrza? Nieistotne. W spazmach zaciskał uda na jego bokach, z oczami nadal uniesionymi do góry, rozchylonymi ustami do których po chwili wbił się witki język odbierając możliwość oddechu.
       Gdy wyciągnął z niego twarde przyrodzenie, jęknął przeciągle ostatni raz. Opadł całkowicie bez sił zdejmując jego rękę z szyi, kierując dłoń na pierś gdzie szalało jego serce.
To co razem robili, było szalone, kompletnie wyuzdane i dzikie. Vesta nigdy nie czuł się lepiej. Kiedy się w niego mocno wbijał, był absolutnie szczęśliwy, a szczęście to przekazywał partnerowi zaangażowanymi ruchami bioder. Przy czym nie potrafił przestać znaczyć jego drżące ciało znakami, których ciężko się będzie pozbyć lub ukryć. Ilość drobnych krwiaków, śladów dwóch kłów oraz całej reszty uzębienia jaką zostawił na podpalonej słońcem skórze… nie sposób było tego zliczyć, a wciąż dochodziły nowe, na uszach, pod adamowym jabłkiem, na obojczykach, czy blisko karku.
       Doszli w niemal identycznym czasie. To kolejny powód do radości. W końcu musiało to coś oznaczać. Eadred wierzył w tamtej chwili, że przesądzało to ostatecznie o tym, że powinni być razem. Już zawsze.
       Wyszedł z Antonia, pulsując, dysząc jak po przebiegnięciu maratonu. Padł obok na brzuch, nie przestawał go całować to po ramieniu, to znowu po szyi. Na raz pragnął powtórzyć wszystko od nowa i nie - był zbyt zmęczony, zbyt zziajany, spocony, brudny. Zacisnął mocniej powieki, czując jak jeszcze coś z niego wypływa. To się jeszcze wcześniej nie zdarzało.
       Ogon sam odnalazł wymęczone udo, o które się natychmiast oplótł i zacisnął ciaśniej niż kabel. Ead otworzył oczy z powątpiewającym uśmiechem. Niewyżyty! Pacnął witkę paznokciem, jakby była osobnym stworzeniem, a nie częścią jego własnego ciała - poluźniła chwyt, ale nie odstąpiła nogi. Kępek włosów połaskotał Nio po wewnętrznej części kolana.
       - Nio - wymruczał, zbliżając się do ucha. Przygryzł je ostatni raz, samym kłem, pociągnął za nie. - Wszystko dobrze, kochany? - Usta zacisnęły się na płatku, zaczął je namiętnie ssać. - Żyjesz?
       - Jeszcze nie wiem. - Przyznał uspokajając wreszcie oddech, rozluźniając się po intensywnych doznaniach chociaż mięśnie brzucha spięły się jeszcze na chwilę gdy sam z siebie się zaśmiał. Odwrócił głowę na bok trafiając na jest usta, delikatnie go pocałował po czym oparł skronią o jego czoło. Jeszcze jeden spokojny wdech, chwila na wstrzymanie, wydech.
       - Muszę się wykąpać, wtedy coś więcej powiem. - Stwierdził otwierając znowu oczy. W głowie natychmiast przemknęło mu jedno pytanie, “co to było?!” Nie chciał przyznać teraz sam przed sobą jak często sobie wyobrażał skończyć pod nim, i jak wiele razy te fantazje prowadziły go właśnie w to miejsce - gdy z drżącymi nogami i licznymi znakami na skórze leżał całkowicie wykończony. Nie sądził, że w praktyce, będzie aż tak… niesamowicie. Że w ogóle się wydarzy, że będą mieli tak podobne oczekiwania co do formy seksu.
       - Zaraz wrócę. - Obiecał jeszcze raz go całując, ciepło, głęboko, z delikatnym szturchnieciem nosem o czubek jego nosa. Nie spodziewał się, że wycieczka do łazienki nie odbędzie się w samotności. Nie oponował jednak.
Zimna woda w połączeniu z rozgrzaną, nieco obolałą od mocnych pieszczot skórą, przyniosła ogromną ulgę. Podobnie jak delikatniejsze pocałunki, dłonie które z ogromną uwagą błądziły po jego skórze, przynajmniej dopóki Eadred, targnięty przemożną chęcią pomocy w dokładnym wyczyszczeniu się, nie wykończył go trzeci raz.
       Mimo tego, że było już spokojniej, nogi trzęsły się mu, a ciało zmęczone kolejną falą przyjemności drżało w takt otrzymywanej uwagi. Każdy pocałunek, nawet oddech wywoływały reakcje. Za trzecim razem było najmniej intensywnie jak chodzi o ilości, wcale jednak nie było różnicy w dostarczonej satysfakcji. Marudził, że dawno nie uprawiał seksu? No to miał.
       Gdy obydwaj pachnący kokosowym mydłem wrócili do łóżka, trochę przestał ogarniać rzeczywistość. Pchnął Eadreda żeby położył się prosto na plecach i wciskając się na niego całym bokiem, rzucił nogę przez jego biodro, policzek przytulając do piersi gdzie biło spokojnie serce. Niespiesznie zaczął wodzić palcami po jego boku.
       - Och matko, wszystko w porządku? - Wymruczał odchylając głowę tak żeby spojrzeć mu na twarz. Znowu i znowu i ponownie trawił w głowie to co zrobili. Chciał jeszcze.
       - Wszystko. - Uśmiech nie schodził z lekko niebieskawej twarzy. Silne ramię objęło blondyna, paznokcie wędrowały po plecach w każdym możliwym kierunku. Góra dół, lewo prawo, po przekątnych, okręgami. Znowu włoski stawały dęba, Eadred przyjął je z nieukrywaną satysfakcją. Oddech, jaki wziął przed tym jak ponownie się odezwał, był głęboki, spokojny. Wreszcie dochodził do siebie. - To było… wspaniałe. Niesamowite. Powinniśmy to robić częściej.
       Kurtyna ciemnych rzęs podniosła się, ukazując Antoniowi oczy w kolorze płynnego złota z szerszymi niż zazwyczaj, pionowymi źrenicami. Patrzył prosto na niego, chcąc być świadkiem tego, jaka reakcja spotka się ze szczerym wyznaniem. Nie wątpił w to, że mu się podobało, nic z tych rzeczy. Musiał wiedzieć tylko, czy słowa wywołają sobą objawiające się płomiennymi rumieńcami zawstydzenie, błysk zaintrygowania w jasnym błękicie spojrzenia albo może minę pełną niedowierzania, przemieszaną ze szczyptą pociągającego wygięcia jednego z dwóch kącików ust. A może będzie to kokieteryjne przygryzienie dolnej wargi? Jeszcze chwila i się przekona.
       Promienny uśmiech rozciągnął mu usta. Położył głowę policzkiem do piersi, zaraz jednak wcisnął w mostek nos pocierając nim skórę.
       -Zdecydowanie powinniśmy. - Zaśmiał się melodyjnie w końcu podnosząc lekko na przedramionach żeby na niego spojrzeć. Na kościach policzkowych pojawił się przyjemny, lekko różowy kolor, a oczy lśniły satysfakcją i ciepłem. - Powinieneś też mnie ostrzej traktować. - Poruszył znacząco brwiami zaczesując mokre włosy gładko do tyłu, zaraz też wrócił do leżenia na nim. Gorąco jego ciała przyjemnie go łechtało. Zaczynały mu ciążyć powieki. - Masz ze sobą klucze? Możesz jutro spać do oporu tutaj. - Zagaił nieco innym tematem zamykając oczy. Apropo spania, już się bał w jakim stanie jutro się podniesie i ile mu to w ogóle zajmie.
       - Ostrzej? - zaśmiał się krótko. Na wspomnienie tego przejmującego uczucia, gdy złapał go z mocą za szyję, śmiech uwiązł mu w gardle. Serce zabiło odrobinę mocniej, zęby zacisnęły się na wardze w odcieniu dojrzałego wina. - Nie chciałbym zrobić ci krzywdy. Ale dobrze, poprawię się.
       Paznokcie wymieniły się z opuszkami miejscem, przesuwał nimi wzdłuż kręgosłupa.
       - Hmmm. Powinny być w motorze. - Swoją drogą, powinien go odesłać do bazy, tak na wszelki wypadek. Wolna ręka poruszyła się wyuczonym gestem, nawet nie musiał patrzeć na hologramy. - Jesteś pewien? Mogę się zebrać, jeżeli wolałabyś mieć komfort rano. Wiem, że idziesz do pracy…
       - Nie, nie. - Położył dłoń na jego piersi po to żeby się znowu lekko podnieść. - Powinieneś zostać. - Uśmiechnął się ciepło, składając całusa na środku jego piersi. Żeby nie miał za słodko, zaraz wrócił do leżenia na nim plackiem w dość energicznym ruchu. - Powinieneś się tu czuć tak swobodnie jak u siebie. - Dodał po chwili, zaczęło się mu ziewać. Przykrył się zaraz porządnie kołdrą wciskając dłonie pod jego boki.
       Wystarczyła dłuższa chwila ciszy, miarowy oddech i bicie serca przy uchu żeby zasnął. Rozłożony na szerokiej piersi chłonął ciepło i spokój. W nocy zdążyli się trochę powiercić, zmienić kilka razy pozycję, ani na moment nie było jednak chwili żeby się chociaż tyłkami nie stykali.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {18/04/24, 07:25 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 T1tq4ln
Piątek, ⅓ dnia Vesta

       Budzik.
       Przeraźliwy dźwięk wydobywający się z nastawionego na szafce nocnej zegarka wyłączony został z iście snajperską szybkością. Ręka ruszyła się szybciej niż jej właściciel zaraz opadając z jasnego mebla, bujając się przy ramie łóżka. Westchnął w ciepłą pierś. Później drugi raz zanim z całkowicie zaspaną twarzą uniósł się na przedramionach masując jedną ręką policzek. Zaczął się powoli rozglądać, ogarniać lub raczej próbować cokolwiek ogarnąć.
       Jego spojrzenie w pierwszej chwili padło na śpiącą twarz Eadreda. W tym momencie jego umysł zaczął łączyć fakty powoli przypominając sobie jak smakowała przyjemność bliskości, po nagich plecach przeszedł mu dreszcz, a na ustach na stałe rozgościł się uśmiech. Nie chciał go budzić chociaż kusiło z rozchylonych warg skraść pocałunek. Zaczesał mu więc tylko niesforny kosmyk z czoła i powoli wysunął się z łóżka.
       Zimna podłoga, ciepłe promienie słońca wkradające się do mieszkania w których tańczył leniwie kurz, było jak zwykle a jednak inaczej, przeciągnął się z cichym pomrukiem i zamykając za sobą podwójne skrzydła drzwi do sypialni, znowu potarł policzek, zaraz całą twarz.
       Nie wiedział jak się nazywał, ile on do cholery spał? Za mało. Był wymęczony, a jednak czuł się lekki. Absurdalnie szczęśliwy.
       Przechodząc przez salon do łazienki minął duże lustro postawione koło szafy, rzucił na siebie okiem jak to miał w zwyczaju, przeszedł obok, po czym zamarł w pół ruchu, cofnął się dwa kroki żeby zrównać się z lodowatą taflą.
       Stanął przed swoim odbiciem nie dowierzając temu co widzi. Uniósł brodę wyżej, palcami zaczął błądzić od złamania szczęki w dół, po szyi do obojczyków, niżej na pierś, dotykając przy sutkach, przy mostku. Oczami schodził dalej w dół, brzuch, biodra. Odwrócił się tyłem, pośladki, przestawił nogę żeby spojrzeć na wewnętrzną stronę ud. Wrócił spojrzeniem w swoje oczy, na swoją twarz ubraną w niedowierzanie po czym musiał zasłonić usta dłonią żeby nie parsknąć śmiechem.
       Wszędzie znaki. Ugryzienia, ślady dwóch kłów albo i większej ilości zębów. Malinki, dziesiątki czerwonych kropek którymi był obsypany.
       Śmiech szybko zmienił się w niedowierzanie. Spojrzał znowu samemu sobie w oczy po czym w stronę garderoby. “Santa Maria, jak ja to zakryje?” Dopadł do szafy, klasyczna biała koszula z wysokim kołnierzykiem, czarny krawat, marynarka. Spojrzał na termometr. “No oczywiście, że akurat dzisiaj musi być gorąco!” Zamienił marynarkę na ozdobną kamizelkę i gładząc się po obolałej skórze poszedł do łazienki.
       Tam miał możliwość dokładniejszych oględzin. Wyglądał jak trofeum i nie potrafił się przestać z tego powodu szczerzyć. Ba! Specjalnie poszedł po prywatny telefon, zrobił zdjęcie oblizując górną wargę, tak żeby było mu widać szyję i pierś, wyśle mu je w trakcie dnia z pytaniem czy jest z siebie dumny. Plus natomiast był taki, że poza mocniejszymi znamionami nic go nie bolało, czuł się wspaniale, a jaki miał humor!
       Poranna toaleta, ubrał się, zapiął zegarek na nadgarstku po czym wyszedł z mieszkania zbiegając po schodach. Kierunek mały ryneczek za rogiem wąskiej uliczki na której znajdowała się kamienica: świeże warzywa, ser i wędlina, oczywiście ciepłe bułki i już radośnie był w drodze powrotnej.
       Dawno przygotowanie posiłku nie sprawiało mu takiej przyjemności jak to śniadanie. Kolorowe kanapki które aż krzyczały “zjedz mnie”, zapach świeżo mielonej kawy - najpierw zaparzył dla siebie, później wszystko wymył i przygotował tak że wystarczyło odpalić gaz żeby powstała druga porcja. Sam zjadł cały czas dotykając swojej skóry, myśląc o nim, o tym co i w jakim tempie się działo. Zastanawiał się czy ktoś realnie zauważył, że w ostatnim czasie - przynajmniej jego - dodatkowa produktywność i chęć do wychodzenia przed szereg znacząco spadła. Wykonywał swoje obowiązki, oczywiście że tak! Nadal z dokładnością i szczegółowością godną nadgorliwca ale jego życie gwałtownie bo z dnia na dzień przestało się kręcić dookoła pracy. Cały czas się uśmiechał, nie potrafił przestać. Jak długo w dwójkę musieli kumulować to co do siebie czuli, że w momencie gdy mieli już pełen wachlarz możliwości tak mocno nie umieli się od siebie oderwać? Eadred zajmował mu głowę w trakcie dnia, w nocy. Nie ważne czy był koło niego czy nie. Kilka burzliwych dni i przepadł na całego, czuł się z tym strasznie błogo. Ostatni raz trafił palcami na ugryzienie. Jedno go bolało. Poprawił kołnierzyk który zapiął na ostatni guzik, podciągnął ładnie krawat i dopiął kamizelkę.
       Nadeszła pora żeby się zbierać, miał nadzieję, że to będzie spokojny i szybki dzień. Czekała go dzisiaj po południu randka i bardzo by chciał żeby już nadeszła. Schodząc po schodach wysłał jeszcze szybką wiadomość: “śniadanie czeka, kawę wystarczy zaparzyć, czuj się jak u siebie i miłego dnia <3”
       W pokoju panował błogi spokój. Słońce przebijało się przez liczne liście sypialnianych roślinek rozkładając się ze swoimi promieniami na jasnych włosach. Złote pasma delikatnie błyszczały pod naporem jasnego ciepła po to zaraz skryć się w połach poduszki, w cieniu z daleka od ciekawskiego spojrzenia i niczym kaskada wodospadu opadać coraz niżej, tworząc meandry, dotykając skóry po to by daleko od niej odpłynąć. Pozostawiając na niej delikatne pocałunki słońca, nadając iskierek złotym łuskom schowanym blisko pod skórą.
       Spokojny oddech, miarowe uderzenia serca.
       Jego nos wtulony był w czarne pukle pachnące cytrusowymi olejkami. Dzięki tym zapachom śnił spokojnie, o pięknym wysokim lesie usianym gęstą roślinnością, spacerował wśród tętniących życiem zarośli wodząc palcami po wyższych krzewach. Jego oczy odwracały się za każdym razem gdy spośród grubych konarów dochodziły do niego promienie słońca pozwalając im na otulenie twarzy. Wtedy powieki opadały, a on chwilę cieszył się jego ciepłem zanim to nie zniknęło za kolejną przeszkodą. Nie miał celu, cieszył się uczuciem mokrej gleby pod stopami, znajomymi zapachami natury, szelestem za plecami. Nie oglądał się za siebie, czuł bezpieczeństwo i pewność jaką dawało mu to miejsce. Za nim ciągnął się welon złotych skrzydeł, pierś otulało ciepło które w miarowym rytmie pojawiało się i znikało niczym wiatr obijając się o jego nagą skórę.
       Nie przytulał go mocno.
       Jedno ramie wciśnięte pod łabędzią szyję stanowiło oparcie dla głowy Vieriego, zgięty łokieć umożliwiał dłoni rozłożenie się na ciepłych plecach miarowo unoszących się i opadających od oddechu. Druga ręka znalazła zagłębienie przy biodrach i oplatając plecy od dołu również falowała w rytm wdechów. Jej palce jednak tkwiły delikatnie pod materiałem koszulki, a palce niespiesznie badały miękką skórę gdy pod osłoną marzeń sennych lekko drgały.
       Wisienką dla ogólnej wygody jaką czerpał z tej pozycji była noga przerzucona przez biodro bruneta. Nogi jego sennego partnera leżały skulone na wewnętrznej stronie uda drugiej kończyny Smoka co dawało ogonowi możliwość owinięcia się dookoła łydki - od kolana po samą kostkę. Vieri tkwił w silnym uścisku samemu dotykając rozgrzanej skóry piersi praktycznie całym sobą. Koszulka którą Percy miał na sobie - wiązana po bokach niczym tradycyjne kimono - w nocy musiała puścić dając mu taką możliwość, badając tak tors jak i plecy delikatnymi dłońmi, policzkiem czy nosem.
       Jego brew drgnęła gdy dźwięk przychodzącego połączenia zawibrował w jego uchu. To lekko się poruszyło jakby chcąc odgonić natrętnego owada, dźwięk jednak nie znikał, nie odchodził przez co on całkowicie wyrwany ze snu, z nieprzytomnym wzrokiem i mętnymi niebieskimi tęczówkami, poderwał samą głowę. Jego palce poruszyły się do środka dłoni jednocześnie lekko miziając ciepłą skórę po czym głowa ponownie wróciła na swoje miejsce, na poduszkę.
       - Mhm? - Zaczął wracając do lasu, do tego ciepła które chciało go obejmować i szeptać, że nie był sam. Kształtowało się w sylwetkę, piękną i delikatną, jakby mgła stworzona z dotknięcia deszczu i rozgrzanej ziemi kładła na nim swoje ręce, pieściła swoją obecnością.
       - Hej Perc, zaraz mam spotkanie z Generałem i chciałbym jeszcze ostatnią rzecz dopytać. Rozmawialiśmy o potencjalnych szkodach na konstrukcji. Czy jakby co jesteście w stanie ten budynek później zniszczyć czy od razu zrobię zapis żeby rozbiórka była w pełnej wysokości po stronie wojska ze wskazaniem potencjalnych stopnii zniszczenia i ich konsekwencji dla was? - Świergot zdecydowanie za mocno rozbudzonego i myślącego Antonia rozniósł się w jego głowie echem. Problem w tym, że on stał w promieniach słońca i przytulał swoją chmurkę ciepła, swojego dobrego ducha.
       - Tak, tak. - Zgodził się.
       - To nie było pytanie “tak, nie”. - A on znowu “mhm”. - - Percy? Ty śpisz jeszcze? Obudziłem Cię? - Znowu ten natłok pytań, jego duch lasu zaczął się niecierpliwić, wiercił się w jego ramionach.
       - Jak zrobisz tak będzie dobrze. - Westchnął po czym bezceremonialnie się rozłączył i mocniej, dużo mocniej skulił się żeby duch mu nie uciekł. Zaczął głaskać go po plecach, wplótł pace w burzę czarnych włosów i zaczął go lekko drapać po potylicy byleby tylko go nie zostawił. We śnie, w lesie ucałował jeszcze wierzch jasnej dłoni co ogromnie się spodobało, znowu został przytulony a na skroni poczuł dotyk ulotnych ust.
       - Zostań. - Wyszeptał zapadając ponownie w sen, głęboki i przyjemny, w którym w towarzystwie swojego szczęścia spacerował po lesie.
       Koszmary spłoszone obecnością istoty pozaziemskiej, stojącej na straży harmonijnej melodii wydobywanej przez kolejne uderzenia serca, nie zbliżały się do płaskiej podstawy łóżka ani na centymetr, dzięki czemu noc minęła Vieriemu w spokoju. Marzenia przeniosły go z powrotem nad Adriatyk - tak się wydawało, plaża jaką przemierzał boso, była identyczna do tej, gdzie był razem z Percyvalemem - z tą różnicą, że zamiast charakterystycznej, słono-jodowanej woni, wokół unosił się intensywny zapach kwiatów lotosu, które wyrzucane były wraz z kolejnymi falami na brzeg, ścieląc go bielą i delikatnym różem.
       Właśnie miał zatopić obie stopy w idealnie ciepłej wodzie, gdy coś zaczęło nieznośnie buczeć. Poruszyły się powieki, nos wysłuchał prośbę płuc i zaciągnął w nie więcej powietrza. Truskawki i kwiatowa słodycz. Wyrwany nagle ze spoczynku mózg dużo wolniej przetwarzał informacje, dlatego towarzystwo charakterystycznych owoców nie wzbudziło początkowo żadnej gwałtownej reakcji. Ot, fakt ten został zwyczajnie zaakceptowany. Ale do zapachu dołączyły po chwile mruknięcia oraz stłumiony dźwięk czyjegoś głosu. Tego zignorować nie mógł. Oczy uchyliły się, najpierw nieśmiało, jakby powieki były drzwiami do pokoju, do którego nie powinno się zaglądać. Kolejny potok słów zakłócił idealną ciszę, natomiast do Vieriego zaczęły dochodzić również informacje dostarczane przez najbardziej w tamtej chwili wyczulony zmysł. Paliczki drgnęły pod jedwabnym materiałem - obie ręce miał skrzyżowane wygodnie przed sobą, dotykały one opuszkami bardzo chropowatej, gorącej powierzchni, pod którą dało się wyczuć wyraźny wzór zaokrąglonych na brzegach płytek, nachodzących na siebie w podłużnych poprzecznych szeregach - co wprawiło w ruch także i ciemne brwi. Cóż to? Oczy otworzyły się szerzej. Przed sobą miał połyskującą szlachetnie, bladozłotą płaszczyznę, na której rozgościły się miejscami słoneczne promienie. Zamrugał, wzrok się wyostrzył. Głowa przesunęła się odrobinę wyżej. Nie przypominał sobie, żeby poduszka była tak szorstka...
       Usta natknęły na coś miękkiego. Musiał się odchylić trochę w tył, żeby zidentyfikować, co to było.
       Serce podskoczyło mu do gardła!
       W tym samym czasie Percy zakończył rozmowę i mocniej go do siebie przyciągnął. Usta znowu zostały wepchnięte blisko brodawki sutkowej, a na twarzy Vieriego wykwitł taki karmazynowy rumieniec, jakiego świat jeszcze nie widział. Przechylił policzek w bok, bardzo nie chciał go więcej dotykać - nie dlatego, że było to nieprzyjemne, dlatego że było to niestosowne!
       Na szeptaną cicho prośbę zamarł. Nie próbował się odsuwać ani wyrywać spod silnych ramion. “Zostań”. Został. Z westchnieniem i mocno odbijającym się w piersi sercem, zaakceptował swój smutny-nie-smutny los. Chociaż od nadmiaru bodźców zaczęło wariować mu już całe ciało. Gorąco przeniosło się wkrótce z policzków w dół, między nogi, a Ri modlił się w duchu, by nie oznaczało to tego, co zaczynał mocniej i mocniej podejrzewać. Pech - czy szczęście, zależy jak na to patrzeć - chciał, że dziwne napięcie między dolnymi kończynami było zdecydowanie TYM. Ale Percy spał, więc nikt poza nim nie będzie więcej świadkiem tego upokarzającego incydentu!
       Jak... Jak on spojrzy mu później w oczy!? Awykonalne!
       Błogi sen, niezmącony już żadnym incydentem, spłynął na niego na kolejne dwie godziny. Była to ilość idealna żeby nasycony organizm sam zaczął się wybudzać, wołać o zaspokojenie innych potrzeb.
       W pokoju nadal było cicho. Słońce nieco przeszkadzało dotykając policzka, rekompensował to sobie jednak przyjemnym zapachem. Nie podnosił jeszcze powiek gdy wziął spokojny, głęboki oddech. Cytrusy i ciepło, piękny i charakterystyczny zapach. Odwrócił twarz bokiem, przytknął do środka jego głowy policzek zaczynając się powoli przeciągać. Nogi i przede wszystkim stopy, zaraz dreszcz przeszedł na jego plecy i przez ramiona na ręce. Te wyprostował po czym przyciągnął mocno do siebie niczym wybudzony kot. W tym samym momencie zmarszczyły się mu brwi.
       Palcami trafił na delikatną skórę, podwiniętą koszulkę która nie należała do niego. Przejechał po całej długości głaszcząc go, samymi opuszkami znajdując kilka pieprzyków, badając ich strukturę. Przeszedł go potężny dreszcz wynurzający spod skóry fale łusek. Te zaraz wróciły na swoje miejsce, pozwoliło to jednak umysłowi na rozpoczęcie intensywnej pracy.
       Poprzedni wieczór, rozmowa. Łóżko, współdzielenie przestrzeni. Miał spać na krawędzi, z daleka od niego tymczasem czuł, że leży na środku łóżka! Otworzył oczy, te zdecydowanie bardziej bystre zaczęły błądzić po ścianie rozważając kolejny ruch. Nie robił nic nerwowo, pochopnie.
       Lekko odgiął się do tyłu żeby na niego spojrzeć. Jeżeli dalej spał, po prostu delikatnie postara się ulotnić i uda, że nic się nie stało.
       Trafił spojrzeniem na szare, żywe i błyszczące spojrzenie. W tym momencie jego usta na chwilę zacisnęły się w wąską linię po to by zaraz rozciągnąć w przepraszającym uśmiechu. Przygryzł policzek i lekko się cofnął, nie znacząco, na tyle żeby mogli sobie patrzeć w twarz. Powoli czuł jak pieką go zabarwione na niebiesko uszy.
       - Dzień dobry. - Pomyślał, że w tak dziwnej i krępującej sytuacji, nie mogło być już gorzej. Więc chociaż się przywita!
       Zadrżał ponownie gdy ogon się poruszył, zakończona gładko witka przemieściła się wyżej. Bogini tylko wiedziała kiedy przekroczyła granicę kolana i znalazła się na szczupłym ciepłym udzie. I dlaczego to było tak przyjemnie.
       Niespokojne myśli pędziły przez umysł z prędkością światła, wraz z nimi i miriady pytań “dlaczego”. Dlaczego ciało zareagowało w tak absurdalny sposób. Dlaczego akurat teraz. Czy to przez znajdującego się niedorzecznie blisko, półnagiego Vesta? Albo może to przez sam fakt, że podobne przypadłości dosięgały Vieriego tak rzadko jak zdarzało mu się zastanawiać nad lub eksplorować własną seksualność. Pod tym względem, ogromnie się zaniedbywał. Ale nigdy wcześniej nie było mu z tego powodu źle! Ba, wśród rówieśników uchodził za przykład osoby aseksualnej - w gruncie rzeczy była to nieprawda, lecz na tyle nie słuchał plotek na swój temat, by mieć w ogóle o tym jakieś pojęcie. Stąd też nie było zaskakujące jego skrępowanie.
       Z narastającym stopniowo podnieceniem nie mógł sobie poradzić przez kolejną godzinę, sytuacji wcale nie polepszał wszechobecny zapach owoców i suchej trawy ani muskające raz po raz delikatną skórę cztery palce tak jednej jak i drugiej smoczej dłoni. Pod wpływem dotyku oraz przyjemnej ciepłoty drugiej osoby, rozpływał się na zewnątrz, w środku zaś żarzył się, niby ciśnięty do ogniska kawałek czarnego złota. Na tyle, na ile był w stanie, odciągał myśli w coraz to dziwniejsze miejsca, byleby tylko zapomnieć o tym, jak piękne były błękitne oczy, jak wspaniała była sylwetka, do której przyciskał zaogniony policzek, jak niesamowity, dobry, czarujący był Percyvalem. Ledwo się znali! Dopiero raczkowali w swej znajomości (aktualną sytuację łóżkową przemilczmy, błagam…). A on co!? Podniecił się! Jak jakiś…!
       Poruszył się, przemieszczając nogę zarzuconą za wąskim biodrem między jego kolana. Aż się cały spiął. Nie, tylko nie to! - krzyczał w myślach, czując jak jeszcze bardziej się rumieni. Zacisnął mocniej powieki, przeświadczony o katastrofie, jaka zaraz miała go spotkać. Silna noga brnęła w górę, próbując znaleźć dogodne dla siebie miejsce. Pot płynął już nie tylko po plecach, ale i zaczął skraplać się na gładkim czole, sunął większymi kroplami od skroni, śledząc łagodne rysy czaszki. Szczęśliwie, udo Percy’ego zatrzymało się na parę dobrych centymetrów przed wybrzuszeniem widocznym przez bieliznę rqq, stopa zahaczyła o łydkę, podczas gdy ramiona przyciągnęły ich ku sobie bliżej. Ri dopiero teraz odkrył, że cały ten czas wstrzymywał oddech.
       Nabrał powietrza w płuca całym sobą, dopóki nie rozbolała go klatka piersiowa. Ból okazał się zbawienny dla jego kłopotliwego stanu, tak jak i systematycznie brane już wdechy i wydechy. W ciągu następnych czterdziestu minut, udało mu się odzyskać kontrolę nad ciałem. W samą porę, bo akurat zaczął się wybudzać Percy.
        Poczuł jak się odrobinę odsuwa. Pełen obaw, podniósł na niego oczy. Niemożliwe, by coś poczuł. Bo przecież nie udawał, że śpi! Zbyt rytmicznie biło mu serce, zbyt spokojnie podnosiły się i opadały mu ramiona, żeby miał udawać. Nie, na pewno niczego się nie domyślał. Co najwyżej, był zaskoczony tym, że leżeli bardzo blisko siebie.
       Skóra zamrowiła, gdy dookoła nogi owinął mu się giętki, pokryty drobną złotą łuską ogon.
       - Dzień dobry - odpowiedział na przywitanie w ten sam sposób, tonem przyjaznym, choć zdradzającym onieśmielenie. Pod naporem gadziego spojrzenia, znowu się zarumienił. Opuścił głowę, nie poruszając resztą ciała ni o milimetr. Generowało to o tyle kłopotów, że cały czas trzymał skrzyżowane dłonie na torsie pozbawionym jakiejkolwiek ochrony w postaci, dajmy na to, cienkiego kimona - teraz rozwiązanego i zwisającego w nieładzie wzdłuż obu boków (sam wcale nie był lepszy! Koszulka jaką nosił do spania, podwinęła mu się aż pod samą pierś, ukazując nie tylko cały brzuch, ale również bielusieńkie slipy). Nie miał rąk w tamtym miejscu po to, aby Percyvalema wprawić w dyskomfort, broń boże. Chwilowo nie było dogodnego punktu, w który mógłby je przenieść. - Mam nadzieję, że dobrze spałeś. - Na pewno lepiej niż na kanapie, dopowiedział sobie po cichu.
       Napinające się mięśnie gotowe były do cofnięcia się gdy tylko spomiędzy słodkich ust wypłynie rozkaz zostawienia go w spokoju, rozluźniły się natomiast momentalnie gdy uroczy szept zachrypniętego głosu tylko do niego dotarł niosąc kolejne słowa. Gdy szare tęczówki opuściły jego twarz, przygryzł dolną wargę zamykając na chwilę oczy, próbując powstrzymać uśmiech jaki chciał rozciągnąć usta. Tylko tym się teraz martwił? Jak spał? Nie przeszkadzało mu, że praktycznie na sobie leżeli? Że jego ogon błądził po jego nogach z takim zaangażowaniem jak palce po plecach…! Natychmiast przestał. Zorientował się, że od dłuższej chwili wodził po miękkiej skórze z lubością oddając się poszukiwaniom jej nierówności czy temu co skrywała pod sobą. Położył ręce na jego plecach, żadnych gwałtownych ruchów!
       - Wyśmienicie, dziękuję że dałeś mi taką możliwość. - Wymruczał cicho pozwalając by głos wibrował mocniej na niektórych spółgłoskach. Powędrował znowu oczami w dół. Czuł jak dotykają go ciepłe dłonie, twarz. Jak kaskada czarnych włosów oplata jego ramiona, oddech rozbija się o jego pierś. Serce zabiło w piersi z takim zaangażowaniem jakby właśnie przebiegł maraton. Był tak blisko, był w taki sposób o jakim on nie śmiał nawet marzyć, a teraz sunął dalej, coraz odważniej w śnie na jawie chcąc żeby ten moment się nie kończył. Nie mógł jednak tak samolubnie postępować, prosić o coś tak abstrakcyjnego.
       - Może… może trochę Cię oswobodzę. - Zaśmiał się cicho, melodyjnie. Zaczął od nóg, tak chyba było najłatwiej. Cofnął swoją z jego biodra, pozwolił żeby i te szczuplejsze położyły się na materacu zamiast na jego skórze. Najchętniej - a zasadniczo niechętnie ale tak wypadało - cofnąłby jeszcze biodra, popłynął z lawiną konsekwencji która by ich na stałe rozdzieliła, gdyby nie drobny szczegół.
       Ogon oparł się mocniej o jego tyłek gdzie zawijał się żeby koło jego krocza przemknąć na ciało słodkiego partnera. Tak, czuł to od początku. Sądził jednak, że znaczący ruch sprawi, że witka ZROZUMIE że koniec tego przytulania i sama odpuści. Tymczasem gładki ogon uciążliwie uczepił się uda i ani myślał się cofnąć. On aż zamrugał po czym spojrzał w dół, w ciemność jaką gwarantowała im kołdra.
       - No halo. - Parsknął zsuwając się nieco niżej, odrobina ruchu sprawiła, że ich twarze znalazły się na podobnej wysokości. - On się normalnie tak nie zachowuje, jest wychowany. - Zażartował. Ale miał tak wspaniały humor, było mu tak błogo i ciepło, że po prostu emocje w nim płynęły spokojnym nurtem zamiast oddać się w ręce rozsądku i logiki. - Już go zabiorę… - Wyszeptał dodając ciche “wybacz” po czym jedna ręka zanurkowała pod kołdrą sunąć po silnej kończynie. Złapał go, pociągnął do siebie, niewdzięcznik. Nic z tego! Aż gardłowy pomruk odbił się od jego piersi. I jeszcze to palące spojrzenie szarych oczu, robił się niebieski.
       Dłoń posunął dalej, skoro nie po dobroci to po złości. Żałował, że mogli sobie tak głęboko patrzeć w oczy, widzieć jak zarówno jeden jak i drugi rumieni się niczym pomidor w słońcu. Próbował! Starał się! Ale nie szło mu. Wsunął dłoń między miękkie udo gdzie witka rozpoczynała swój taniec, szorstki ogon podważając go do góry. Miał wrażenie, że zaraz umrze. Albo spłonie ze wstydu albo z tego niezrozumiałego gorąca które właśnie płonęło w dole jego brzucha. Obejmował go coraz mocniej od tyłu, ogon nie odpuszczał więc przesunął się głębiej w stronę pleców, wierzchem dłoni dotykając boka pośladka. Pociągnął znowu witkę, ta powoli zaczęła ustępować i odwijać się ze swojej ofiary. Przemknęła między nogami ocierając się o bieliznę dokładnie między nogami. Dopiero teraz Percy był w stanie zabrać ogon i odsunąć się biodrami na bezpieczną i komfortową odległość. Ogon wylądował ściśnięty jego własnymi udami dookoła których się owinął, a on ręką która leżała pod głową Vieriego próbował zasłonić sobie twarz, caluteńki niebieski. Nie przewidział konsekwencji bo brunet przecież nadal na nim leżał. Ten jeden ruch sprawił, że nos chłopaka wcisnął się w jego szyję gdy ręka docisnęła głowę bliżej ciała. Wtedy było już tego za dużo.
       Zaczął się śmiać.
       Ciepło, pogodnie, mocno załamany swoją koślawością i tym, że próbował z takiej sytuacji wyjść z twarzą na co pogrążył się jeszcze mocniej. Trudno! Nie miał już innego wyjścia jak go objąć i do siebie przytulić. Bardzo przyjacielsko!
       - Wybacz. Miałem się trzymać z daleka. Mam nadzieję, że to nie wpłynęło negatywnie na Twój sen. - Przyznał gdy go puścił, już całkowicie. Nie dotykał go ani skrawkiem ciała! Odsunął się trochę dalej i na skrzyżowanych przedramionach położył głowę bacznie go obserwując. Był gotów wycałować mu dłonie w ramach przeprosin gdyby dostrzegł coś niepokojącego. Hym, dlaczego dłonie? Przez chwilę się zastanowił, coś mu się śniło. Zahaczył spojrzenie o szare tęczówki. Las, pachnący i skąpany w promieniach zachodzącego słońca. Poczuł elektryzujący dreszcz na plecach. Te oczy były tam z nim i trochę zrobiło się mu głupio. Śnił o nim? Zamrugał żeby odgonić od siebie zakłopotanie. - Wszystko dobrze?
       Siłowaniu się ze stanowczo zbyt spoufałym ogonem towarzyszyło echo coraz to płytszych oddechów oraz szlachetne odcienie karmazynu i granatu, rozlewające się po kościach policzkowych, uszach czy szyjach. Vieri podrygiwał nieznacznie, w takt muśnięć i szarpnięć, całe jego wnętrze przejął ten sam niebezpieczny ogień przez co na nowo po głowie rozwrzeszczał się głos paniki. Byleby nic się nie stało, bo teraz tego nie ukryje!
       Ogon wrócił wreszcie do prawowitego właściciela, który przejęty całą tą sytuacją, w przypływie wstydu starał się zasłonić sobie twarz - to samo w planach miał i człowiek, tyle że chwilowo nie miał jak tego zrobić, wciśnięty nosem w łuk smoczej szyi. Głupkowaty, zrezygnowany uśmiech wykrzywiał mu usta, śmiech Percyvalema zarażał lepiej niż sezonowa grypa.
       - Nie, absolutnie, nie martw się o to. - Oderwawszy się od siebie, Ri w końcu mógł ukryć swoją różową twarz między dłonie. Potarł oczy, potem rozgrzaną skórę na policzkach. - Jeżeli to pomoże ci odgonić zażenowanie, to muszę ci powiedziec, że zaskakująco dobrze minęła mi noc. Odpocząłem. Nie śniło mi się nic złego, co ostatnio się prawie nie zdarzało. To miła odmiana.
       Gorąco kumulowane w podbrzuszu opadało wraz z kolejnymi sekundami, wspaniale. Mógł bezpiecznie podnieść się do siadu, poprawić pociągniętą aż pod mostek koszulkę, przeciągnąć ramiona, wykręcając je do boków i wysoko, wysoko w górę. Przysłonił ręką otwarte usta, ziewając. Plecy wykrzywił w tył, na lewo i prawo, chrupiąc kośćmi, wyprostował się, by po wszystkich standardowych zabiegach powrócić do lekkiego przygarbienia. Paskudny nawyk, o którym od czasu do czasu zdawał sobie sprawę - wtedy ściągał ku sobie łopatki, wypinając pierś w przód.
       - Jestem już głodny - przyznał się, położywszy rękę na brzuchu. - Może dla odmiany ja bym przygotował śniadanie? Codziennie ktoś robi to za mnie, już czas żebym ja o was zadbał.
       Odsunięcie się od niego i możliwość przyglądania się najmniejszemu skrawkowi jego porannego oblicza było błędem. Nie umiał oderwać od niego spojrzenia. Błądził po różowej, zaspanej buzi chłonąc każdą pojawiając się na niej zmarszczkę nieświadomie przygryzając dolną wargę, wyeksponowana szyja, chwilowo widział więcej nagiej skóry niż zakrytej sylwetki owianej tajemnicą dając możliwość wyobraźni na rozhulanie się gdy tylko zakrył się koszulką. “Wszędzie tam dotykałeś” szeptał chochlik w głowie na co on nieco przekręcił twarz, schował się po czubek nosa między ramionami chcąc przymknąć jeszcze na chwilę oczy. Nie umiał. Nagie długie nogi które otulał spojrzeniem niczym woda w kąpieli, na jednym udzie nosiły znak. Aż uniósł głowę i patrząc mu bezceremonialnie między nogi śledził delikatne kształty odbitych łusek z ogona. Musiał trzymać go albo zdecydowanie mocniej albo dłużej niż podejrzewał. Przygryzł wnętrze policzka zaraz wracając oczami na jego twarz, w szare spojrzenie pod naporem którego robiło się mu gorąco. Padł z powrotem na poduszkę wypuszczając powietrze ustami.
       - Już Ci mówiłem, że możesz się czuć jak u siebie. - Przyznał z delikatnym uśmiechem nie zdradzającym kosmatych myśli jakie właśnie się w nim kotłowały. - Więc? Czym mnie uraczysz? Też jestem głodny. - Dodał podkreślając chęci zjedzenia z nim śniadania. Wspólna noc i śniadanie. Jak to brzmiało… DLACZEGO TO DLA NIEGO TAK BRZMIAŁO!? W życiu nie był z nikim blisko, w intymnej relacji, a teraz nagle miał takie myśli!? Koszmar i brak wychowania.
       - Zerknę, co mamy do dyspozycji i coś wymyślę - obiecał.
       “Mamy”. Podobał mu się dźwięk tego słowa.
       Z materaca zszedł na czworaka. Zbyt głęboko się w nim zapadał kończynami, by zejść w zwykły sposób. Odwrócony do Smoka tyłem, w przypływie niewyjaśnionej swobody, przebrał się z piżamy w codzienny strój - koszulkę oraz beżowe spodnie dresowe, założył skarpetki, podskakując to na prawej, to na lewej nodze, usiłując w ten sposób odzyskiwać utraconą równowagę. Jedno zerknięcie na łóżko, na wkomponowaną w zmiętą pościel umięśnioną sylwetkę w tak uwydatniającej wszelkie atuty pozie wystarczyło, żeby znowu serce przyspieszyło bicia.
       - B-będę w kuchni - spłoszony widokiem albo może samą swoją reakcją na widok, przemknął na palcach przez sypialnię i rozsunął drzwi gabinetu z cichym łoskotem. Zamknął je za sobą, na wypadek gdyby Percy chciał jeszcze trochę poleniuchować. Oczy same powędrowały na wyeksponowaną pod tym kątem pupę, a Vieriego zalał, po raz tysięczny tego poranka, ciemny pąs.
       Potrzebował chwilę jeszcze poleżeć, najchętniej w ciszy i bez towarzystwa. Och jak mu było gorąco. Vieri wydawał się przy nim w ogóle nie krępować, przebrał się i wyszedł jakby to był jego pokój, jego bezpieczne miejsce. A on zerkał. Przez ramię na kręcący się po pokoju tyłek, na jego długie i szczupłe nogi, na znak po łuskach na udzie zaraz pod pośladkiem. Na jego piękną sylwetkę która skrywała przed nim coraz mniej sekretów, na burzę czarnych włosów zza której wyłaniała się niczym księżyc zza chmur jasna szyja. Oblizał górną wargę, skulił się mocniej po to by zaraz przewrócić płasko na plecy. Korzystając z samotności w łóżku rozwalił się jak żaba na liściu po czym wetknął nos w zgięcie łokcia. Drugą dłonią wodził po klatce piersiowej, samymi paznokciami wyczuwał jak serce wali niczym ptak zamknięty w klatce i tęskniący za wolnością. Przygryzł wargę, pod powiekami zamajaczyło mu spojrzenie szarych tęczówek. Ręka zaczęła wędrować niżej, nie wiedzieć kiedy dotarła do brzucha, niżej na biodra…
       - CO?! - Poderwał się na przedramionach i podnosząc kołdrę do góry jakby spodziewając się zobaczyć między swoimi żywe stworzenie, obserwował bardzo znaczącą wypukłość w… w… Zgłupiał. Zamrugał powoli, jak żaba, po czym dotknął się drugą ręką wywołując nieznaną falę przyjemności. Natychmiast przycisnął do siebie kołdrę, opatulił się w kokon jakby to miało pomóc i leżąc płasko jak deska patrzył w sufit wielkimi oczami. “Nie nie nie, to nie mogła być prawda, ależ gorąco”. Jeden głęboki oddech, drugi, trzeci. W końcu zaczynało mu odpuszczać chociaż serce nadal waliło jak oszalałe. Usiadł, przetarł twarz masując policzki, znowu spojrzał w dół. Minęło albo mu się wydawało. Znowu kilka głębokich oddechów i niechętnie wstał. Pościelił łóżko, podszedł do szafy ubierając na siebie komplet głęboko niebieskich spodni które zawiązał białą szarfą do połowy łydki i pastelowo błękitną górę, koszulka luźno spadała na ramiona do zgięcia łokcia, krzyżowała się w połowie mostka odsłaniając obojczyki i długą szyję, wiązana po bokach sylwetki. Do tego biały pas swobodnie kołyszący się do połowy uda oraz jasne rękawki bez dłoni uciekające spojrzeniu w szerokim rękawie koszuli. Przeczesał jeszcze palcami włosy i zostawiając je opadające luźno na plecy ruszył w ślad za Vierim do kuchni.
       W salonie było duszno, choć zdecydowanie chłodniej niż w sypialni Percyvalema. Vestaliańską bazę wciąż okrywał półprzezroczysty woal snu - ich dwójka zerwała się jako pierwsza, dlatego chłopak pokusił się o otwarcie na oścież wykonanych z samego tylko szkła drzwi, które wychodziły na ogród. Wiatr wdarł się gwałtownie do środka, poruszył jego rozpuszczonymi włosami, zafalował koszulką, a jego obleciała gęsia skórka. Nieprzyjemnie, ale działało leczniczo na wszelkie dolegliwości powodowane wciąż od nowa odtwarzanymi obrazami półnagiego Vesta. Stał przez chwilę w przejściu, z przymkniętymi oczami, pozwalając by silne powiewy zabrały ze sobą każdą jedną natrętną myśl.
       Zapomniał że powietrze w środku zasadniczo różniło się od tego na zewnątrz - z tego powodu nigdy żadne okna ni drzwi nie były otwierane na dłużej niż dwie minuty. Ziemska biosfera nie wpływała korzystnie na mieszkańców tego miejsca, na rośliny zaopatrywujące ich płuca w potrzebne pierwiastki, a nawet na pewne urządzenia. Vieri za bardzo poczuł się “jak u siebie”.
       Lodówka była pełna najróżniejszych składników, od dostatku kręciło się w głowie. Co powinien przygotować? Klasycznie to, co jadał w klasztorze? A może coś bardziej wyszukanego, sycącego? Jeżeli faktycznie chciałby spełnić swój zamiar i przygotować posiłek dla wszystkich członków Oddziału - co będzie problematyczne, zważywszy choćby na to, jak ogromny był Noah (i jak dużo jadł podczas pierwszego śniadania) - na pewno będzie musiał przygotować znacznie większą porcję. W myślach wertował nieistniejącą książkę z przepisami, błądząc jednocześnie wzrokiem po półkach. Nie zauważył nawet, gdy dołączył do niego Smok!
       Po długich minutach rozważań nad “za” i “przeciw” każdego pomysłu, na który wpadał, wreszcie zdecydował się poddać sentymentom i tradycji. Przygotuje coś, w czym czuł się najlepiej, a więc lekki posiłek w postaci podpieczonych na oliwie grzanek, kilku większych skrojonych w drobną kostkę pomidorów z posiekanymi listkami bazylii, mozzarellą podaną na osobnym talerzyku w plastrach. No i oczywiście kawa - póki co, przygotował jedną porcję, tylko dla Smoka - czarniejsza niż smoła, parzona dokładnie tak, jak podpatrzył niegdyś u mnichów. Pierwsze dwie kromki niezwykle chrupiącego chleba natartego obficie czosnkiem, przystrojonego w biel sera i czerwień pomidorów, wylądowały na większym talerzu, kubek o delikatnych brzegach zadźwięczał przyjemnym dla ucha tonem o marmurowy blat, w niego nalał gorącego napoju.
       - Smacznego - zwrócił się do Percy'ego z pięknym uśmiechem, sięgającym szarych oczu.
       Osłupiał niespodziewanie. Jakże on niebywale dziś wyglądał w odcieniach nieba. Był jak… jak… Był jeszcze bardziej dostojny, niż zwykle, jeszcze bardziej eteryczny, wyprzedzając wszystkie najśmielsze wyobrażenia o archetypie piękna. Ri odwrócił od oszałamiającej istoty głowę, nie był godzien brukać jej swoją pospolitością. A jednak, wewnętrzny głos zmusił go do powrócenia na nią wzrokiem. Toteż patrzył. Na nowo zapoznając się z każdym detalem, szwem, ozdobnym elementem.
       Gdyby był wierzący, może by się teraz przeżegnał.
       - To nie jest nie wiadomo co, ale - przygryzł wnętrze policzka, przejęty dogłębnie marnością tego, co mu przygotował - miałem ochotę zjeść coś, co kiedyś jadałem niemal codziennie.
       Wrócił do smażenia, jako że rozłożone na nagrzanej patelni pieczywo zaczynało wydzielać spod siebie złowrogi, szary dymek. Zbyt długo patrzył na Smoka!
       Od zapachu świeżych warzyw i ziół kiszki marsza mu grały, do buzi zaś napływała ślina w zatrważających ilościach. Zanim sam dobierze się do jedzenia, musi jeszcze trochę czasu wytrzymać, na wypadek gdyby komuś jeszcze udało się wyrwać z objęć snu. Nie będzie z tym większego problemu, w końcu słynął z cierpliwości.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {18/04/24, 07:48 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 N3FWO6N
Piątek, ⅓ dnia Vesta

       Wchodząc do salonu jego spojrzenie w pierwszej chwili padło na otwarte drzwi do ogrodu. Uśmiechnął się lekko rozbawiony podchodząc je zamknąć. Nie tak powinno się wietrzyć, nie powinni dopuszczać do wzrostu stężenia ziemskiego powietrza poza dopuszczalne normy obniżając tym samym swój komfort. Klamka kliknęła pod naporem jego palców, a on sprawnym ruchem dłoni wywołał hologram. Kilka przesunięć kciukiem sprawiło, że ruszyły turbiny - całkowicie bezdźwięcznie - a powietrze w bazie zaczęło się poruszać w takt delikatnego wiatru który kołysał liśćmi roślin imitując psotne letnie podmuchy. Nie trzeba było długo czekać aż do nosa dotarł świeży zapach kwitnących nadal gdzieniegdzie roślin, temperatura delikatnie spadła po to by unormować się na wyznaczonym w systemie poziomie, a zaczepne pociągnięcia zaczęły odbijać się od odkrytych części ciała.
       Drugi przystanek Percy zaliczył w kuchni. Gdy Vieri rozpoczął swoją przygodę z gotowaniem włączył urządzenie spełniające funkcję pochłaniacza, również nie wydawało z siebie dźwięku, a jedynym znakiem jego działania i obecności była chowająca się w jego wnętrzu para unosząca się znad patelni.
       Więcej mu nie miał zamiaru przeszkadzać. Wyciągnął sobie z szafki swój ulubiony kubek, chciał wstawić kawę jednak ta została mu nalana w chwili gdy naczynie stanęło na drewnianym blacie. Natychmiast zabiło mu mocniej serce, a oczy otulone ciepłem złapały skupioną minę bruneta.
       - Dziękuję. - Wymruczał dolewając odrobiny, dosłownie łyżki stołową, mleka. Zamieszał i opierając się tyłkiem o krawędź blatu, upił ostrożny pierwszy łyk. Zaczął się też przyglądać czy nie mógł w czymś pomóc, powstająca jednak w mgnieniu oka mieszanka i kromki chleba gotowe by przeobrazić się w grzanki nie dawały mu specjalnie pola do popisu. Stał więc grzecznie i czekał ciesząc ciszą poranka, obecnością Vieriego.
       Gdy pierwsze gotowe kromki znalazły się na talerzu, spojrzał na pokaźną porcję czując jak ślina zbiera się mu w ustach. Odnalazł jeszcze ciemną butelke z oliwą którą delikatnie skropił całość i wybrał sobie jedną. Przełknął nadmiar śliny po czym jednym sprawnym ruchem wskoczył tyłkiem na blat - siadanie przy stole?! przy wysepce?! było dla słabych! - i biorąc kromkę do ręki, z lubością się w nią wgryzł. Zaraz spojrzał w górę i z zachwytem na niego.
       - Pyszne! A jak jeszcze ktoś zrobi…! - Posłał mu łobuzerski uśmiech szczerząc długie kły po czym wrócił do chrupania jak wiewiórka. - Jedna dla Ciebie, jedna dla mnie. - Stwierdził zaraz widząc, że dwie kolejne leciutko za mocno się przyrumieniły. W taki sposób obydwaj zjedzą identyczne porcje, a żeby nie dać mu pola do dyskusji, natychmiast wziął dodatkowy talerz i przekładając na niego grzankę, podsunął mu ją pod nos.
       - Nikogo nie widać na horyzoncie, jedz. - Poprosił rozglądając się też gdzie czarnowłosy miał herbatę. Gdy jej nie odnalazł, sam mu postanowił ją zrobić!
       Co się z nim działo!? Z każdym przejawem szczęścia wyrażanym w postaci uniesionych kącików ust, wnętrze go łechtało, jakby przetaczały się przez niego małe ćmy o włochatych skrzydełkach. Ktoś wpuścił mu je w nocy przez buzię? Innego wytłumaczenia nie potrafił znaleźć. Doznanie te eksalowało wraz z przelotnym zatrzymaniem oczu na odsłoniętych skrawkach błyszczącej się w blasku dnia skóry. Vieri, opamiętaj się.
       Nie tak zaplanował sobie to śniadanie.
       - To była twoja porcja - z uporem godnym zbuntowanego dziecka, przełożył w międzyczasie chleb z powrotem do pozostałych dwóch grzanek. - Jak skończę z tym - wykonał ruch ręką, obejmując nią cały zakres roboczego blatu - też zjem, spokojnie. Jest taka zasada że… - obrócił skrojony kawałek na drugą stronę widelcem o znacznie dłuższych kolcach, obok siebie usłyszał charakterystyczny, metaliczny dźwięk odchylanego wieczka do ichniejszego czajnika. Zakłopotane spojrzenie spoczęło na Percym. - Hej. Powiedziałem że przygotuję śniadanie. Sobie też wszystko przygotuję, jak reszta będzie gotowa. Nie musisz-
       Posłał mu słodki uśmiech dolewając wody na herbatę, kliknął przycisk żeby urządzenie zaczęło się grzać, wyciągnął z pułki kubek Vieriego i przygotował odpowiednią herbatę.
       - Jakkolwiek ta zasada nie brzmi… - Wywalił oczami biorąc grzankę do rąk i podstawiając mu pod nos. - Nie interesuje mnie. - Zaświergotał zaraz zalewając mu napar.
       Był zbyt słodki, zbyt uroczy i kochany! A on zbyt się upodabniał kolorem cery do czereśni.
       - Jesteś niegrzeczny - upomniał go ze sztuczną pretensją w głosie. - Nieuprzejmy.
       Z patelni zniknęły następne skibki wybitnie chrupkiego, przyrumienionego na złoto pieczywa, nowe pojawiły się w ich miejsce niemal od razu. W tym samym czasie, Ri brał gryza wymownie nadstawionej grzanki, uważając by ani jeden kawałeczek słodkiego pomidora z niej nie uciekł. Spod jego buzi, trafiła ona między perłowo białe zęby o dłuższych kłach. Przez minutę czy dwie patrzył, jak przeżuwa kęs, z cichą nadzieją że jeszcze podzieli się z nim kawałkiem. Tak się też stało, a usatysfakcjonowany pomruk przetoczył się przez gardło. Ojej. Smakowało jak w domu…
       Czajnik zaczął niemiłosiernie bulgotać, dając im obu znak, że woda osiągnęła pożądaną temperaturę. Zaraz też została przelana do pustego naczynia, w którym znajdowała się torebka z biodegradowalnego tworzywa wraz z zielonym suszem liści.
       - Dziękuję - poklepał mężczyznę po ramieniu dwoma palcami. Jakiś czas będzie musiał odczekać, nim się napije. - Czy mógłbyś mi przynieść, proszę, tabletki? Chyba zostawiłem je przy łóżku w sypialni. Avicia znowu by mi głowę zmyła, gdyby się dowiedziała, że tak się z tym migam od rana…
       - Mógłbym jeżeli dostanę jeszcze jedną grzankę. - Zapewnił biorąc łyk kawy po czym sprężystym krokiem, z grzanką w zębach którą prawie że Vieri własnoręcznie tam wsadził, ruszył radośnie do siebie do sypialni, jakby wyświadczał miłą przysługę swojej miłości. Żałował jedynie, że grzanki się pozbył już w portalu gdy węszący za nim jeden z Bliźniaków dostał ją w prezencie porannym. Ugryzioną! Ale zbawienną. Natychmiast zaczął chrupać i wchodząc do kuchni zagaił Vieriego co robi, że tak pachnie.
       Z tabletkami wrócił po kilku sekundach, gdy w kuchni pojawił się i drugi z klonów, głęboko kiwnęli do niego głowami szturmując kolejne wyprodukowane grzanki. Z policzkami wypchanymi jak chomiki wyglądali jakby jedli najlepszy posiłek życia, ile to radości przynosił fakt, że ktoś inny się troszczył.
       - Prosze. - Podał mu owalne opakowanie wypełnione kapsułkami. Sam wrócił do siedzenia na blacie z kawą w ręce, uważał że tamta trójka powinna zjeść przed nim. On zajął się za to hologramem wyświetlonym nad jego dłonią, sprawdził harmonogram dnia na dzisiaj i z zaskoczeniem odkrył, że dzwonił Antonio. Zaczął do niego pisać, szybko okazało się, że już go nie potrzebował, przeprosił za obudzenie. Huh? Rozmawiali? Nic nie pamiętał.
       - Vieri. - Zaczął kierując na niego spojrzenie. - Dzisiaj nie zapowiada się pracowity dzień, może wyskoczymy na miasto? - Zagaił go.
       - Na miasto? - powtórzył zaskoczony. - Hm, dobrze. A czy poszedłbyś ze mną, tak przy okazji, do klasztoru?
       Pierwszy bochenek został do końca skrojony na równe części, namoczony w kapce oliwy i podopieczny na patelni, pomidorów musiał dokroić jeszcze pięć, żeby na pewno głodnej dwójce starczyło - ich żołądki chyba nie miały dna! Bliźniacy łykali, nie jedli. Percy po więcej nie sięgał, ale chyba tylko dlatego że wolał by w pierwszej kolejności najadła się “szarańcza”. Vieri nie mógł tak tego zostawić, nim Ari lub Eri - kiedyś nauczy się, który był który! - dorwali się do kolejnych dwóch porcji, chłopak odłożył je na osobnym talerzyku i osobiście podał siedzącemu na blacie Smokowi.
       - Nigdzie nie pójdziemy, jeżeli nie zjesz.
       Sam sięgnął wreszcie po ostygłą już herbatę oraz po jedną białą, drobną tabletkę. Ta zaraz zniknęła mu w buzi, popił ją paroma łykami napoju - bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznej konieczności.
       Rodzeństwo spojrzało po sobie porozumiewawczo, jakby prowadzili niemą konwersację. “To oni są już na *ty*?”. “Najwyraźniej”. “Vieri jest w stosunku do Percy’ego bardzo bezpośredni”. “Tak, też to zauważyłem. Niesamowite. Myślisz że robi to specjalnie?”. “Zobaczymy. Może za jakiś czas zacznie rozstawiać go po kątach”. “On? Takie chuchro?”. “Zakładamy się?”. “No ba, stawiam na człowieka”. Dłonie zwarły się w mocnym uścisku, co nie obeszło się bez reakcji odgadywanych, niemal w tym samym momencie zwrócili na nich uwagę, bliźniacy zaś wyszczerzyli zęby w przepraszająco-łobuzerskich uśmiechach.
       - Vieri, później koniecznie podaj nam składniki, których użyłeś - zaczął Ari, nachyliwszy się nad kubkiem świeżej kawy, którą nalał mu chłopak między kolejnym przewrotem stron pieczywa na patelni. Eri dokończył myśl za brata: - Zadbamy o to, żeby był zapas, gdybyś miał ochotę jeszcze raz je kiedyś zrobić.
       - A jeżeli masz jakieś inne potrzeby, też nam zgłoś.
       - Chętnie dopiszemy je do listy zakupów.
       Jego spojrzenie skrzyżowało się z pełnymi determinacji szarymi tęczówkami w momencie gdy do jego rąk wrócił talerz. Nie umiał powstrzymać przy tym rozbawionego uśmiechu i skoro Vieri chciał tak grać! Wziął nóż i przekroił grzankę na dwie równe połówki, jedną zsuwając na talerz bruneta. Nie zaczął go karmić tylko przez miażdżące spojrzenie Bliźniaków którym rzucił ciekawskie spojrzenie gdy kiwali do siebie głowami, a ich splecione ogony uderzały w tylko im znanym rytmie o podłogę.
       - Nie wiecie, że w towarzystwie się w myślach nie czyta? - Upomniał ich rozbawiony, teatralnie przewracając oczami na zakład jaki właśnie między nimi się zawiązał. Miał poważne obawy, że dotyczył jego osoby i że niedługo na Ścianie Chwały powstanie nowa rubryka. Pytanie jaka.
       Nie zawracając sobie nimi dłużej głowy zabrał się znowu na śniadanie z lekkim zażenowaniem stwierdzając, że jak nic wepchnie jeszcze jedną całą kromkę. Lekkie i aromatyczne połączenie było dzisiaj zdecydowanie tym czego potrzebował. Podobnie jak dolewka drugiej porcji kawy.
       - Możemy też podjechać do klasztoru, żaden problem. - Zapewnił już nieco spokojniejszym tonem. Tym razem w jego sercu pojawiła się obawa o przekroczenie progu tego miejsca i konsekwencje jakie to mogło za sobą nieść. Vieri jednak decydował i to on się najbardziej liczył.
       - A jaki sposób transportu wybierasz? - Zapytał gdy pytanie poprzedziło dłuższe mruczenie wydobywając się z jego gardła. Tego jednego nie rozważył wcześniej uważając za logiczne, a wcale nie było.
       - Na skrzydłach będzie szybciej, prawda? No i mógłbyś je trochę bardziej rozprostować niż wczoraj. - Dwie szaroniebieskie pary oczu znów się ze sobą skrzyżowały. “Wczoraj?”. Eri poruszył parokrotnie jasnymi brwiami w górę i dół, tak aby Smok nie widział. - Mógłbym się przemęczyć. - Ri wzruszył ramionami.
       - Liczyłem na taką odpowiedź. - Przyznał szczerze znowu zawieszając na nim na dłużej spojrzenie rozanielonych oczu.
       Ari złapał brata za ramię, ścisnął mocno materiał jego koszulki, potrząsnął nim lekko, a gdy twarz białowłosego zwróciła się w jego stronę, zatrzepotał ostentacyjnie rzęsami, jak kiepsko próbująca uwieźć kogoś księżniczka. Eri natychmiast zareagował. Złapał mocno trzymające go ręce po czym sam zaczął mrugać tak intensywnie jakby mieli obydwaj na tych rzęsach odlecieć, z twarzami wykrzywionymi w teatralnych “OCH MÓJ LUBY”, “TAK MOJA MIŁOŚCI?!”, trzęsąc jeden drugim. Nie minęła pełna minuta gdy parsknięcie śmiechu ugrzęzło im w gardłach, a oni wrócili do prostych pozycji i kubków z kawą, nie patrząc na siebie ani na nich, kisnąc w środku z twarzami zwróconymi w przeciwnych do siebie kierunkach.
       - A wam to się chyba nudzi. Nie macie dzisiaj nic do roboty? - Zapytał podnosząc oczy nad głowę Vieriego skąd mógł spokojnie obserwować tych dwóch idiotów. - Może okna pomyjecie? Piękna pogoda. - Zaproponował na co odpowiedział mu chórek jęków dezaprobaty. Zaśmiał się rozbawiony, zgarnął ostatnią grzankę i dopił kawę.
       Przy rozgrzanej patelni, kawiarce kipiącej zmielonymi na świeżo ziarnami kawy oraz desce do krojenia spędził kolejne pół godziny. Do towarzystwa dołączył najpierw Noah - tak jak Ri zakładał, jego potrzeby żywieniowe były zgoła inne niż reszty, dla niego cztery grzanki równały się dwóm - a na końcu Avicia. Kobieta przez pewien czas obserwowała zgromadzenie kumulujące się w okolicy palnika czy kuchennej wyspy. Była przy tym jak matka obserwująca dzieci, które nareszcie wykazały się inicjatywą albo może tym etapem dorastania, gdzie były w stanie same wreszcie przygotować sobie śniadanie, zamiast polegać w tej kwestii na dorosłych. Widok Vieriego pracującego w pocie czoła nad grzankami szczególnie rozgrzewał jej trzykomorowe serce. Dobry to był znak.
       Pod usta chłopaka co jakiś czas Percyvalem podsuwał kromkę chleba (kończyli już trzeci bochenek, a część Vesta wołała o jeszcze!), bo w całym chaosie poranka, nie potrafił znaleźć dogodnego momentu na przysiądnięcie, zjedzenie czy napicie się zimnej już herbaty. Całe szczęście, Smok czuwał.
       Po upływie kolejnej godziny był już gotów na przygodę na mieście. Od dłuższej chwili wymieniał z Antoniem wiadomości nie mają kompletnie orientacji gdzie w ogóle mogliby się udać na zakupy. Wskazana część miasta była dla niego jak nieodkryta mapa. Chyba nigdy nie stanęła tam jego noga, nawet jeżeli odbywały się tam ataki.
       Stojąc w ogrodzie bawił się krążkiem który został mu w ustach po przyjęciu dawki leku, przekładał go między zębami przynajmniej dopóki koło niego nie pojawił się Vieri, a krążek wrócił do kieszeni spodni. Ubrany w dżinsy i białą koszulkę znowu przykuł jego spojrzenie. Złapany na przyglądaniu się uśmiechnął się do niego słodko po czym pomógł mu wejść na murek przy bazie. Gdy już na nim stali, a przed nimi rozpościerało się urwisko w dole którego majaczyło w promieniach słońca miasteczko, złapał swojego ulubionego człowieka biorąc go na ręce, przodem do siebie, pozwalając na zdecydowanie za dużą bliskość.
       Tym razem było jakoś inaczej. Latali już przecież razem, nie raz. A jednak w momencie gdy Vieri znalazł się przy nim, obejmując go nogami w pasie, rękami za szyję i z twarzą prawie ocierającą się o tą jego, serce straciło swój spokojny rytm. On z lekko przymkniętymi oczami napawał się dotykiem, przyglądał rozchylonym, różowym wargom. Przynajmniej dopóki się nie opamiętał jak źle robi. Poprawił go jeszcze sobie i odchylając się do tyłu żeby nabrać od niego dystansu, uśmiechnął się przepraszająco. Złote skrzydła rozłożyły się, a on z cichym westchnieniem ulgi zaczął nimi poruszać. Przed zrobieniem kroku uprzedził go jeszcze cichym “hop” po czym odbił się mocno na nogach nie pozwalając na bezwładne spadanie, nie tym razem. Trzymał go mocno przy sobie, a gdy nabrał odpowiedniego pułapu zaczął leniwie krążyć znajdując cel początku ich małej wycieczki i się do niego kierując.
       Lądując na środku ulicy zwrócił na nich uwagę kilku przypadkowych przechodniów. Nikt jednak na dłużej się nad nimi nie pochylił dzięki czemu on zaraz mógł opuścić swoją małą koalę. Ścisnął go jeszcze na chwilę, ostatni raz w geście zakończenia tej katorgi po czym pochylił się żeby łatwiej było mu dosięgnąć stopami ziemi. Złote skrzydła złożyły się tworząc ciągnący się za nim welon, a on rozejrzał się po witrynach sklepowych poprawiając sobie białe rękawy.
       - Masz jakąś koncepcję na to co chcesz kupić? - Zapytał go wracając spojrzeniem w jego oczy. Pod wpływem słońca były jeszcze piękniejsze.
       Podniebna podróż minęła chłopakowi w zupełnej ciemności - nie chcąc narażać się na zawroty głowy i wymioty, zacisnął z całej siły oczy, kiedy już oplótł się niby australijski "niedźwiadek" dookoła korpusu-pnia. Tylko truskawki, kwiaty, trawa. Oraz szorstkie muśnięcia, to znowu powiewy wiatru, odsłaniające mu nerki.
       Wylądowali.
       - Niestety nie. - Przejęcie malowało mu pod oczami lekką szarość. - Wiesz, źle to rozegraliśmy, powinieneś mi najpierw pokazać, co ty założysz na święto, żebym miał jakikolwiek ogląd na to, co by było odpowiednie do okazji.
       Rozejrzał się po okolicznych budynkach. Parę z nich miało ogromne witryny z powystawianymi w nich manekinami, ubranymi w eleganckie garnitury, klasyczne białe koszule i ciemne spodnie uprasowane w kant albo bardziej fikuśne zestawy: wzorzyste bluzki z długimi rękawami i przesadzonymi kołnierzami czy bufiaste pantalony w kolorach tęczy.
       - Może ktoś nam pomoże. - Chcąc dodać sobie i jemu otuchy, złapał go za rękę, splatając ze sobą ich palce, a potem lekko ją ścisnął.
       - Byłbym… bardzo marnym przykładem jak chodzi o dobór stroju. - Przyznał kiwając głową z lekko rozbawioną miną. Niestety, a może stety, jego status społeczny wyrażany był przez ubiór i chociaż cała ich moda była zwyczajnie piękna przez liczne towarzyszące im hafty, zdobienia i świecidełka naniesione na starannie wykonane materiały, tak od razu było widać, że z nim “jest coś nie tak”.
       - Zróbmy tak: przejdźmy się po sklepach, sprawdźmy czy cokolwiek wpadnie Ci w oko. Jeżeli to będzie problem zastanowimy się jak go rozwiązać. - Zaproponował. Nie chciał żeby to było ciężkie przedpołudnie. Raczej liczył na dziwną rozrywkę z której na koniec będzie płynąć satysfakcja.
       Sam zaczął się rozglądać śledząc to co prezentowały sobą witryny, jeden sklep przykuł jego szczególną uwagę, traf chciał, że Vieri również dłuższy moment patrzył w tamtą stronę więc zgodzili się z wyborem na pierwszy strzał. Już miał więc zrobić pierwszy krok gdy przeszedł go delikatny dreszcz. Natychmiast spojrzał w dół, na splecione luźno dłonie na widok których lekko uchylił usta. Nic jednak nie powiedział wolną ręką łapiąc się za lekko za ciepłe ucho. Przygryzł wnętrze policzka, a gdy został pociągnięty w dobrą stronę, jego mina wyrażała tysiąc emocji zamkniętych w niewyraźnym niebieskawym rumieńcu kolorującym kości policzkowe. Do tego momentu wstrzymywał oddech na co opamiętał się dopiero w połowie drogi. Wypuścił powoli powietrze z płuc i zaciskając bardzo niepewnie palce na chłodnej dłoni, poczuł jak serce obija się mu o pierś jak szalone.
       Do momentu przekroczenia progu nie udało się mu uspokoić. Myśli kręciły się tylko dookoła niespodziewanego kontaktu fizycznego, przynajmniej do chwili gdy nie poczuł na sobie dwóch par oczu.
       Dwie starsze, bardzo eleganckie kobiety zatrzymały się w pół pracy w chwili gdy ich dwójka przekroczyła prób przyjemnie chłodnego sklepu. Zamrugał, zebrał myśli w miarę większą całość po czym uprzejmie się przywitał, swoim zwyczajem lekko kłaniając.
       - Buongiorno, w czym możemy panom pomóc?  - Zapytała ta starsza, o lekko siwych pasmach spiętych w schludny kok.
       - Buongiorno, szukamy… - Zawahał się. - Tak naprawde jeszcze nie wiemy czego szukamy. - Przyznał z szarmanckim uśmiechem. - Niedługo odbędzie się pewna uroczystość, chcielibyśmy coś dobrać. - Wyjaśnił w momencie gdy obie stały już przed nimi w pełnej gotowości.
       - Oczywiście! Chętnie pomożemy. Dla obu panów? - Upewniła się mierząc go wzrokiem.
       - Nie, tylko dla przyjaciela. - Kiwnął lekko głową wyciągając rękę za którą się trzymali do przodu, zmuszając tym samym Vieriego do zrobienia kroku naprzód. Wystawił go na żer gdyż dwie pary bystrych oczu natychmiast zaczęły go omiatać.
       Kobiety chyba nigdy nie słyszały o delikatności!
       Wzięły go w obroty, dotykając niemalże każdej kończyny, wyginając pod odpowiednimi kątami, mierząc obwody: w talii, w biodrach, w klatce piersiowej, ramion, ud; to znowu spisując długości z krawieckiego centymetra. Łapały za włosy i podbródek, znowu za boki, okręcając go dookoła własnej osi. A kiedy dobrze poznały jego ciało, wreszcie wepchnęły go do przymierzalni razem z kilkunastoma koszulami - tymi bardziej tradycyjnymi i tymi bardziej awangardowymi - od góry było łatwiej zaczynać. Vieri rozbierał się, ubierał, zapinał, rozpinał guziki, za każdym razem wywoływany przez starszą kobietę prostymi komendami. Robił, co mu kazano, chociaż policzki płonęły żywym ogniem. Brak przyzwyczajenia do takiej ilości uwagi skierowanej na jego osobę wychodziło z niego w pełnej krasie.
       Wreszcie obie panie zdecydowały, który rozmiar najlepiej na nim leży - Matko! Czyli cały ten czas skupialiśmy się tylko na wymiarach!? - czas więc przyszedł na dół, z tym powinno być już łatwiej, prawda? PRAWDA!?
       Okazało się, że niestandardowe wymiary wynikające ze zbyt zaniżonego poziomu BMI, generowały problemy w postaci: za szerokie w pasie, ale dobra długość; idealne w pasie, jednak za krótkie! Część modeli została więc całkowicie wykluczona. Po kolejnych dwudziestu minutach, udało się znaleźć coś w sam raz.
       Zaczęła się bardziej wymagająca jego zaangażowania część przymierzania. Damy podsuwały swoje typy, on je zakładał, a potem wychodził na środek, przed lustro, gdzie mógł obejrzeć się i być oglądanym z każdej strony. Propozycje były bardziej i mniej trafione, pierwsze pięć było zdecydowanie zbyt odważnych - porozpinane na piersi guziki koszul, szelki wbijające się mocno w ramiona, zbyt eksponujące pośladki spodnie. Nie czuł się w nich komfortowo, choć wyglądał istnie jak z obrazka. Kobiety wręcz nie ukrywały zachwytu, gdy po raz kolejny odsłaniał przed nimi skrawki idealnie gładkiej, porcelanowej skóry - w pewnym momencie jedna z nich niespodziewanie zebrała mu włosy w wysokiego kucyka, pod pretekstem lepszego oglądu na ułożenie marynarki z tyłu.
       Gdyby tylko nie był rozpraszany salwami westchnień, dotknięciami poprawiających marszczenia tkanin w poszczególnych miejscach na ciele albo tym, jak on sam czuł się w danym komplecie i spojrzał na Smoka... Dostrzegłby, jak z każdym kolejnym razem kiedy się wyłaniał z przymierzalni, odcień niebieskiego na jego skórę przechodzi w bardziej nasycony.
       Ostatni już raz wyszedł zza kotary, przybrany w zapinaną pod samą szyję białą koszulę z wysokim kołnierzem i rozszerzonymi rękawami, zebranymi przy połowie nadgarstka przez dwa wąskie acz długie mankiety, u końca których znajdowały się cienki pas falbany; ciemno granatowych spodniach o prostych nogawkach, opinających pośladki centymetr do centymetra (dzieło kilku zaszewek z tyłu) z wyższym stanem oraz kobaltowej kamizelce, wyciętej na przodzie w głębokie "V". Starsza kobieta zachęciła go ruchem ręki, by podszedł po raz kolejny do lustra, druga w tym czasie przeglądała pudełka za ladą w poszukiwaniu pasującej muszki, bądź apaszki.
       - No, w niebieskim ci najlepiej, chłopcze.
       - Też tak mi się wydaje - przyznał. Zawstydzony wzrok wlepił w swoje odbicie, po chwili przeniósł je wreszcie na Smoka, którego odnalazł gdzieś w tle. Patrzył na niego w taki sposób, że nie potrafił brać normalnie oddechów. - Co ty o tym wszystkim sądzisz? Było coś, co szczególnie ci się na mnie podobało?
       Początkowo, oddając Vieriego w profesjonalne ręce krawcowych, sam zaczął rozglądać się po sklepie leniwie przemierzając kolejne wyznaczone alejki. Zatrzymywał się gdy tylko jakaś rzecz przyciągnęła jego uwagę. Dotykał materiału, obrysowywał kciukiem guziki, wygładzał zmarszczki jeżeli coś prezentowało się na manekinach. Podobało się mu. Moda ludzka miała w sobie coś innego, egzotycznego, pomagającego wyrazić pewne aspekty których ich nie potrafiła.
       Zaczepiono go dwukrotnie z pytaniem czy na pewno nie chciałby nic przymierzyć. Za każdym razem odmawiał, za drugim wydawało mu się, że po odwróceniu się tyłem i kontynuowaniu swojego spaceru kobieta zrozumiała dlaczego odmawiał. Nie było najmniejszych szans żeby w cokolwiek się zmieścił ze skrzydłami i ogonem chociaż nie ukrywał, żałował.
       W późniejszych etapach całej przygody Vierego, rozsiadł się na szerokiej pufie bez oparcia krzyżując nogi w kostkach i czekał. Cierpliwie, bez zająknięcia, z ciepłym wyrazem twarzy z nutką dziwnego chłodu? Profesjonalizmu? Albo jego szlachetności. Ta błyszczała w jego oczach do momentu aż brunet nie zaczął się pojawiać w kolejnych propozycjach, a jemu zaczęło odejmować rozum.
       Zmienił nieco pozycję, stał się nieco bardziej stonowany wyciągając na wierzch maskę profesjonalizmu, chociaż w piersi szalała mu burza. Jego oczy wolno, z lubością i czcią dla każdego centymetra jego przepięknej sylwetki, przemierzały jego ciało zatrzymując się w odpowiednio wyeksponowanych punktach: odkryta pierś, uwydatnione pośladki, pięknie podkreślone ramiona, szyja otulona kołnierzykiem.
       Chłonął całym sobą piękno jakie było mu prezentowane. Ani na moment jego oczy nie opuściły Vieriego chyba że znikał ponownie w odmętach przymierzalni. Wtedy Smok brał głębokie spokojne oddechy, starał się ulżyć ciepłu które rozgościło się tak na jego twarzy jak i w trzewiach. Poza głośnym biciem serca doszło dziwne łaskotanie w żołądku które zaciskało się w chwilach gdy tylko brunet był bliski zaszczycenia go spojrzeniem, jakby na to czekał skazany żyć w niedosycie gdy szare tęczówki go nie dosięgały.
       Zapytany o opinię całkowicie się zapomniał. Targany uczuciami które w nim tak skutecznie wywołał, łechcąc go swoją niesamowitą urodą, wstał mierząc go oczami pełnymi zachwytu, pasji. Stając przed nim ujął delikatnie jego dłoń chwytając za ostatnie paliczki kciukiem po to by unieść ją do swojej twarzy, dotknąć skóry wargami w niepełnym pocałunku.
       - Wyglądasz jak najpiękniejszy sen który umknął powieką by cieszyć wzrok na jawie. - Wymruczał w ogóle nie zastanawiając się nad tym co i jak robi. Był zbyt odurzony nim. - W tym mi się podobasz, a Ona będzie Tobą zachwycona. - Nadal szeptał jakby zdradzał mu sekret, a ton wibrował mu w gardle.
       Opamiętał się delikatnie opuszczając jego dłoń w momencie gdy koło niego pojawiła się jedna z pań. Trzymała w ręce idealnie pasującą odcieniem do kamizelki apaszkę, którą usilnie próbowała poskładać w palcach. Te jej jednak drżały, a on niespodziewanie odkrył, że rumieniła się jak róża w słońcu. Druga podobnie, patrząc na nich oniemiała chociaż nie, zachwycona?
       Trochę się zmieszał, dotarło do niego co zrobił. Jedno tylko spojrzenie na Vieriego wystarczyło jednak żeby zrozumiał dlaczego mu tak odbiło. Uśmiechnął się do niego najpiękniej jak tylko potrafił i znowu podnosząc jego dłoń, tym razem pocałował mu paliczki. Niespiesznie, przyglądając się szarym oczom.
       Dopiero po tym pozwolił by kreację dokończono.
       Czuł, jak kolana mu miękną, a serce wali niczym młot w piersi. Pełne wargi uchyliły się, chcąc wypuścić w przestrzeń jakieś słowa, ale struny głosowe musiały zardzewieć pod wpływem tego niesamowitego gestu, jaki pozostawił na kłykciach nieznośne mrowienie. Cała krew uszła z twarzy, kumulując się dużo poniżej linii żuchwy, myśli zaś dryfowały bez żadnego konkretnego celu w falach morza przeciętych smolistą parą diamencików.
       Ocknął się na dźwięk pierwszych sylab, dźwięczących echem w takt dobrze wyczuwalnego pod skórą pulsu.
       - Och... - wymsknęło się wraz z wydechem.
       - Co racja to racja - przytaknęła kobieta w podeszłym wieku. - To chyba najbardziej pasuje do twojej azjatyckiej urody. A i widzę, że najlepiej się w tym czujesz. Nie garbisz się tak, nie próbujesz schować przed naszym wzrokiem.
       Znowu się rozpuszczał. Był masełkiem przytkniętym blisko palnika. Cukrem w gorącej wodzie. Zachwiał się nieznacznie, bo świat przed nim zaczął wirować w dzikim tempie.
       Nikt nigdy nie zachowywał się wobec niego w ten sposób.
       Apaszka została związana w drobny supełek na szyi, a on wreszcie odwrócił wzrok z powrotem na lustro. Podobało mu się to, co w nim widział, równie mocno co Percyvalemowi.
       - Jaka decyzja, panowie? Szukamy czegoś innego czy zostajemy przy tym?
       - Chyba… zostajemy przy tym - odezwał się nieśmiało. Jeszcze dla pewności sprawdził jak na nim leżą ubrania pod każdym możliwym kątem.
       - W takim razie jeszcze zostaną do dobrania buty. - Jeden ruch ręką, a druga z kobiet, ta co wiązała apaszkę pod szyją, zniknęła między regałami.
       Historia zatoczyła koło po raz ostatni. Najpierw szukanie odpowiedniego rozmiaru, później fasonu. Czas płynął w zatrważającym tempie, zbliżała się wielkimi krokami pora obiadowa. Ostatecznie stosowne obuwie zostało odrzucone do rzeczy “do kupienia”. Vieri nawet nie patrzył na cyferki pojawiające się ekranie kasy fiskalnej, nie mógłby usnąć w spokoju, gdyby znał dokładną wartość poszczególnego elementu, chował się więc w cieniu złożonych skrzydeł, jak dziecko za matczyną spódnicą.
       Słońce przywitało ich twarze przyjemnym ciepłem, gdy wyszli już ze sklepu. Ri zatrzymał Vesta silnym chwytem za przedramię, odciągnął ich na bok, by przypadkiem nikt na nich nie wpadł - wąska uliczka skręcała ostrym łukiem pod górkę, nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie wybiegnie z naprzeciwka.
       - Chciałem ci podziękować, raz jeszcze - rzekł, kiedy poczuł że zaskarbił sobie jego uwagę. Głowę trzymał nisko, na znak ogromnej wdzięczności, jaką obecnie czuł. - Nigdy nie mógłbym sobie pozwolić na tak śliczny komplet. Dziękuję. - Powtarzał się.
       Nie czuł wstydu, powiedział przecież szczerą prawdę. Vieri nie doceniał swojego piękna, które z łatwością wydobywała z niego odpowiednio dobrana odzież, również jej brak, albo zwyczajny uśmiech. Był po prostu piękny i tego nie dostrzegał! No, może był troszkę zbyt bezpośredni, poczuł że między nimi coś się stało. Nie wiedział co ale gdy na niego patrzył, widział jak coś się dobija w jego oczach, chce go dosięgnąć.
       Odszedł znowu na bok pozwalając dokończyć dzieła idealnego stroju na nadchodzące święto. Nie spuszczał z niego spojrzenia. Miękkim wzrokiem wodził po każdym skrawku, każdym centymetrze jego sylwetki pieszcząc go tysiącem komplementów w swojej głowie.
       W końcu przyszło i do płacenia. Tym razem był przygotowany! Eadred i Bliźniaki zrobili mu szybką lekcję obsługi karty debetowej, przyłożył ją do czytnika, ta krótko pisnęła. Musiał podać czterocyfrowy kod, zrobił to bardzo spokojnie i raczej pamiętając wzór jaki miał ułożyć niż realne liczby. Wszystko pięknie przeszło, a oni mogli ruszyć do drugiego punktu zaplanowanego na dzisiaj.
       Na zewnątrz robiło się nieznośnie gorąco.
       Złapany za rękę pozwolił odciągnąć się na bok. Lekko zaniepokoił się, że zostanie mu zmyta głowa za to co zrobił, nie podejrzewał głębokiego ukłonu i przejmującego tonu który znowu mu dziękował. Nie musiał, naprawdę.
       Złapał go za brodę żeby podnieść jego oczy na siebie. Uśmiechnął się do niego pięknie chociaż ten sam uśmiech towarzyszył mu już od kilku dobrych godzin, puścił go żeby nie wprawiać w kolejne zakłopotanie, jedno wystarczyło.
       - Niech Ci dobrze służy. - Oświadczył mając nadzieję, że to raz na zawsze zakończy dyskusję o pieniądzach. Tak, widział te cyferki i nie zrobiły na nim specjalnego wrażenia. W przeciwieństwie do pięknego chłopaka którego już nie mógł się doczekać żeby podziwiać przez cały świąteczny wieczór. Ten szczegół był nagrodą dla niego samego.
       - Do klasztoru? - Zapytał wyciągając do niego ramię w znaczącym geście. - Chociaż wcześniej, zabije za mrożoną kawę. - Przyznał zadzierając głowę w górę. Żar lał się z nieba na co on natychmiast zareagował nie chcąc się przegrzać. Jego ciało powoli zaczęła obrastać złota łuska która w intensywnym świetle wydawała się bardziej metaliczna niżeli żółta. Vieri natomiast gdy tylko przytulił się do jego boku, okryty został nad głową parasolem z jednego skrzydła. Nie chciał żeby narażał swoje zdrowie, a czy chcieli czy nie, musieli przejść pozbawioną cienią ulicę handlową żeby przebić się na drugą stronę miasta.
       W ścisłym centrum usianym kawiarenkami i restauracjami było zdecydowanie więcej drzew i markiz dających poczucie mniejszej temperatury. Błądząc w bardziej już mu znanych uliczkach rozglądał się za znajomym szyldem który zaraz wskazał ruchem głowy. Tam miał zamiar kupić sobie kawę, a jemu chociaż wodę jeżeli będzie oponował przed czymś innym.
       Jedno spojrzenie wystarczyło żeby Vieri nie miał nic do powiedzenia. W wejściu minęła ich czteroosobowa rodzina z wielkimi gałkami lodów na co rozdwojony język przejechał po górnej wardze. Aż się za nimi odwrócił, zamlaskał dwukrotnie i spojrzał na swoją lepszą połowę wycieczki.
       - Po dwie gałki? - Poruszył znacząco brwiami. W samej kawiarni było też zdecydowanie chłodniej, łuski się na chwilę schowały. Przynajmniej do momentu gdy wyposażeni w słodkości nie ruszyli w dalszą drogę. To było zdecydowanie lepsze niż kawa, chciało mu się czegoś pysznego!
       Percy podstępem odebrał chłopakowi możliwość otwartego protestowania, co niezmiernie go denerwowało, choć rozumiał z czego to wynikało. Z niewyczerpalnych pokładów uporu. Wkrótce w jego dłoniach znalazł się rożek z dwoma kulkami w ulubionym, waniliowymi smaku. Tak, wybrał ten sam smak, mimo wygiętych w górę brwi sprzedawcy - aż tak nieczęsto się to zdarzało?
       Gelato topiły się pod wpływem wysokiej temperatury szybciej niż język był w stanie zlizywać strużki słodkiej śmietanki ze ścianek wafelka. Nie minęli dziesięciu metrów, jak palce miał całe posklejane.
       - Ach! Masz może przy sobie jakąś chusteczkę? - jęknął. Co zbierał z jednej strony, z przeciwnej płynęło podwójną ilością. Musiał się zatrzymać i zgiąć się nieco w przód, żeby lód nie poplamił mu koszulki. - Ratunku!
       Chwila nieuwagi, zwrócenia spojrzenia w stronę Vieriego, wystarczyła żeby rozpuszczone w piekielnej temperaturze lody czekoladowe i jemu zaczęły płynąć po palcach. Wyszło jednak na to, że miał zdecydowanie bardziej zwinny język i objeżdżając dookoła wafelek potrafił sobie z kataklizmem poradzić. Teoretycznie, bo w praktyce chichrał się pod nosem na dochodzące do niego jęki rozgoryczenia. Jeszcze dwa szybkie liźnięcia swojej porcji po czym złapał go za klejący nadgarstek, owinął długi język dookoła jego porcji i pociągnął do góry odcinając strużki białej cieczy od dalszej drogi po porcelanowej skórze.
       - Mmm, Twoje chyba lepsze. - Przyznał oblizując się z lubością, niczym kot po porządnym posiłku. Jeszcze jedna próba ratunku, przystawił do wafelka usta zgarniając nadgorliwą strużkę, opierając się wargami o jego palce. Zaraz jednak wydał z siebie niezadowolony pomruk. Po chwili obydwaj stali pochylając się przed siebie żeby nie ubrudzić ubrań. Przy czym on dzielnie dalej próbował. Język właśnie przemierzał skórę od nadgarstka, wzdłuż ostatniego palca, zlizując czekoladowy sos.
       Katastrofa, po prostu katastrofa. Zły to był pomysł, żeby w ogóle ruszać się z chłodzonej zamrażarkami i klimatyzacją gelaterii na ten skwar. Co ich podkusiło?
       Ri pracował językiem tak szybko, jak tylko mógł, zlizując z naskórka zastygłą słodycz, to znowu zwilżając już i tak rozpadającego się rożka. W pewnym momencie zaczął gryźć loda zębami, połykając na raz jego kawałki, aż go dziąsła rozbolały. A kiedy gałka zapadła się dalej w podstawę, on z triumfującym uśmiechem wreszcie przeniósł szare oczy na Percyvalema. Myślał że zobaczy go całego umorusanego na buzi czekoladą, a tu, proszę, wielki zawód! Raz po raz w trakcie jedzenia, spryciarz oblizywał sobie i usta! Był więc w idealnym stanie, nie to co on i jego klejąca nieprzyjemnie prawa dłoń.
       - Oszust - mruknął pod nosem. Lewą ręką przetrzepał kieszenie od zewnątrz, gdyby jednak miała się w nich kryć jakiś zapomniany, zmięty w zbity owal skrawek higienicznej chusteczki. Pech chciał, że dzień czy dwa wcześniej pozbył się ich wszystkich ze spodni. Trudno. Trzeba będzie polować na przypadkową fontannę albo kranik.
       Ruszyli w dalszą drogę - z małym przystankiem na głównym placu przy ratuszu, gdzie Ri opłukał lepkie palce w lodowatej wodzie fontanny - on z powrotem z ręką schowaną w zgięciu łokcia Smoka i pod parasolem ze złotego skrzydła, posyłającego na fasady mijanych kamienic lśniące refleksy. Im bardziej zbliżali się do iglastego zagajnika, skąd był już tylko rzut beretem do klasztornych murów, chłopak coraz bardziej się martwił.
       Co jeżeli go nie przyjmą? Albo przyjmą, ale chłodno? A jeżeli wyrzekną się go za to, że sam ich porzucił w najczarniejszej godzinie? Może spotkanie po takim czasie przebiegnie zgoła inaczej, może zmuszą go do zostania w klasztorze. Co im powie, jeżeli będą oczekiwali wyjaśnień? Czy w ogóle będzie w stanie sprzeciwić się i wrócić z Percym do kwater Oddziału Alpejskiego?
       Czy… w ogóle chciałby tam z nim wrócić, czy wolałby zostać tu?
       Otynkowane, białe ogrodzenie kompleksu zaczęło majaczyć na horyzoncie. Vieri zatrzymał się gwałtownie, wraz z nim towarzyszący mu Vesta. Palce zacisnął mocniej na umięśnionym ramieniu, przez usta coraz ciężej uchodziły wydechy.
       - Nie. - Przywarł piersią do ręki. - Nie mogę. - Twarz schowała się w przestrzeni między ostatnią parą żeber a bokiem bicepsa. - Wracajmy, proszę. Nie mogę tam pójść.
       - Shh. - Pogłaskał go po włosach przytulając do boku. - Nic na siłę. - Zapewnił pozwalając się przytulić mu do boku, a gdy tylko to zrobił, objął go ramieniem.
       - Jeżeli tylko chcesz, zrobimy kolejne podejście za kilka dni. - Zapewnił zmieniając swoją pozycję, nieco się zniżył żeby mógł go objąć za szyję, żeby on mógł go przytulić całym sobą. - Jeżeli nie chcesz, na razie to porzucimy. - Dodał głaszcząc go po włosach, zjeżdżając na jego plecy i z powrotem.
       - Chciałbym wrócić - wyznał po dłuższym milczeniu, a niewyjaśnione uderzenie ulgi rozeszło się mu od serca po najdalsze zakamarki ciała tylko po to, by znowu opaść i zostać pokonane przez paniczny strach przed tym, co się stało oraz co stać się mogło. Uczepił się szyi jeszcze silniej, przylegali do siebie ciało w ciało, więc Percy z łatwością był w stanie wyczuć, jak bardzo przyspieszyło mu tętno. - Wróćmy do… do domu.
       Palce u nóg wybiły się w górę, dając znak, że powinien go podnieść i przygotować się do lotu. Ri nie patrzył więcej w stronę klasztoru, ani w ogóle, na nic więcej. Słuchał za to szelestu rozwijanych niby żagiel skrzydeł, potem świstu powietrza, kiedy wzbijali się w górę. Doszedł go wreszcie i gwar unoszący się nad miasteczkiem, warkot silników aut, hałas opon na brukowanej drodze, świergot ptaków, a także szum liści. Paradoksalnie, wraz z wysokością, on stawał się spokojniejszy.
       Wylądowali nieopodal miejsca, z którego ruszyli na dzisiejszą wycieczkę. Percyvalem odstawił Vieriego ostrożnie na ziemię, choć jeszcze przez chwilę trzymał go w lekkim uścisku. Za to był szczególnie wdzięczny.
       - Sprawdzimy czy mamy coś na obiad? - zaproponował, gdy już się od siebie oderwali. - Chyba że masz coś pilnego do zrobienia?
       Powrót do bazy był sprawny, najszybszą możliwą trasą. Skrzydła nieco się napracowały pod górkę z dodatkowym obciążeniem, chwilowo taki trening mu wystarczył, więc bez zbędnego ociągania, stały twardo na murku okalającym dom Vesta składając złote płachty.
       Nie puścił go od razu. Trzymając w ramionach pozwolił żeby najpierw postawił stopy, później się spokojnie zaczął od niego odsuwać, do tej chwili miał szczelnie oplecione dookoła jego sylwetki ramiona, gładził go i dotykał dając swoją obecność, wsparcie i zrozumienie. Chciał go uspokoić, spróbować pomóc.
       Dopiero gdy był gotowy nieco się odsunął, jego dłonie jednak nadal tkwiły na wąskich biodrach których skórę gładził kciukami. Uśmiechnął się do niego przyjemnie.
       - Chętnie razem coś przygotuję. - Zapewnił nawet nie patrząc do systemu. Jeżeli pojawiło by się coś pilnego przyszłoby mu powiadomienie, w krytycznych momentach do niego dzwonili. Skoro panowała cisza to znaczy, że był spokój. Złapał go za nadgarstki i pomógł zejść na wypielęgnowaną trawę. Po tym sam obok niego zeskoczył, zaczesał mu już swoim zwyczajem włosy za ucho.
       - Czy miałbyś na coś konkretnego ochotę? - Zapytał chcąc odciągnąć jego myśli w stronę czegoś innego. - Może coś upieczemy? - Wypalił bo to byłoby zabójstwo dla kuchni. Ale co tam! Kiedyś musiał spróbować, a skoro wychodziły mu smocze ciasteczka, na pewno czekoladowe ciacho też by mu wyszło! Mmm, aż chętnie by takie zjadł, z lodami waniliowymi!
       Obejmując go w pasie poprowadził go do wejścia do salonu, pilnując przy okazji żeby wziął maź na oddychanie.
       - Zjadłbym coś z makaronem i bardzo, bardzo gęstym sosem. - Nawet się nie zastanawiał, od razu wyznał, co chodziło za nim od kilku dobrych dni. - A ty? I co chciałbyś upiec? Ciasto? Rogalika? O, może moglibyśmy…
       Weszli w korytarz, a Vieri zaczął się zatracać w pomysłach, którymi ochoczo dzielił się ze Smokiem. Panettone. Tradycyjne śmietankowe biscotti. Migdałowa tarta albo nie, z jasnymi brzoskwiniami! Ciasto śliwkowe. Sernik! Och, zabiłby za wypchane po brzegi kremem cannoli… lub za puchatą bezę z owocami… Na wspomnienie zwykłych podłużnych biszkoptów, które przygotowywali z Fede na leniwe niedziele też mu ślinka ciekła. Czegokolwiek by Vesta nie wymyślił, on byłby gotów przeczytać setki przepisów, by to przyrządzić.
       Słowotok przerwało pojawienie się Eadreda. Wystarczyło krótkie zerknięcie na Percyvalema, by się zorientować, że potrzebowali ze sobą pilnie porozmawiać. Ri odebrał z rąk zakupy i rzucił:
       - Pójdę to zanieść i się przebrać, potem będę czekać w kuchni.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {23/04/24, 02:38 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 FDviuea
Piątek, ⅓ dnia Vesta

       Mnogość propozycji przedstawionych przez Vieriego zaczęła przekraczać jego wyobrażenie o ilości deserów jakie ludzie mogli wymyślić. Owszem! Wszyscy Vesta lubowali się w słodyczach jednak jak chodziło o Oddział, trzymali się kilku wybranych propozycji których specjalnie nie rozszerzali o nowe smaki. Dlatego jak początkowo mniej więcej umiał sobie wyobrazić chociaż kształty wypieków o których mu mówił, tak w pewnym momencie po prostu zawitała w jego głowie przeraźliwa pustka. Aczkolwiek! Przemawiało do niego wszystko co miało w sobie krem, natomiast odpychały od siebie owoce. Z racji tego o czym już kiedyś z Vierim rozmawiał, ich zapach przypominał część owoców jakimi zajadali się ludzie co go mocno uprzedzało. Warzywa więc w każdej ilości, owoce w zdecydowanie mniejszej i okrojonej formie. Nie chciał ryzykować, że coś mu nie posmakuje albo co gorsza, zacznie go naciągać.
       Po przekroczeniu progu bazy wziął kilka spokojnych oddechów, a jego oczy uciekły od swojego obiektu westchnień w celach typowego zwiadu. Podniósł głowę przyglądając się szklanym ścianom - Bliźniacy wzięli sobie do serca jego poranny rozkaz i rzeczywiście umyli wszystkie okna. Zaśmiał się na to w duchu bo nie było to specjalnie wymagane. Inaczej, doprowadzili się już kiedyś do gorszego stanu niż ten który panowie wyczyścili. Poza tym nic się nie zmieniło, nie działo. Oddział rozsiany był po domu, nikt się nie plątał po korytarzach poza właścicielem puchatej kitki do którego początkowo planował się tylko uśmiechnąć. Eadred jednak szybko i w bardzo niepokojący sposób przykuł jego uwagę.
       Vieri dotknął jeszcze jego dłoni i odszedł do sypialni zostawiając go z burzą narastającą w jego sercu. Co mu się stało?! Bystre ślepia przebiegły po całej, półnagiej sylwetce, a on czuł w sobie rosnące przejęcie. Niebieskie szramy na plecach, liczne drobne siniaki na szyi i niżej aż po połowę piersi. Dziwne znaki, odciski pozostawione po czymś co chyba już w swoim życiu widział, nie rozważał tego jednak. Jedno spojrzenie za brunetem, dwa susy i już był przy przyjacielu patrząc na niego z mieszanką strachu, troski i niezrozumienia.
       - Co Ci się stało? - Zapytał bez przywitania. Złapał go za brodę i odchylając jego głowę w bok i lekko do tyłu zaczął oglądać obrażenia na widok których zacisnął mocniej szczękę. Jak!? Skąd?! Dlaczego!? - Ktoś Cie pobił? Uderzyłeś się? To symulator?! Byłeś z tym u Avici?! - Kolejna salwa pytań przy których dotknął palcami dziwnego odcisku który również jarzył sie granatowym kolorem przekrwienia.
       Ostatecznie ujął jego twarz w obie dłonie, zmusił miodowe oczy żeby spojrzały prosto w jego jasno niebieskie ślepia i z realnym zaaferowaniem o jego stan, czekał na wyjaśnienia. Co gorsza! Eadi w ogóle nie wydawał się tym przejmować. Oczy mu lśniły, po ustach błądził uśmiech. CO SIĘ STAŁO!? Pobił się z kimś?! Miał nadzieję, że tamci wyglądali gorzej. Dawno nie było ataku, to nie mogła być wina Akum. W jego głowie przepływało na raz tysiąc myśli, coraz czarniejsze scenariusze. Aż nim lekko potrząsnął żeby zaczął mówić!!
       Konstruktor, kiedy już przekraczał granicę między lekkim a głębokim snem, spał twardo, dopóki sam się nie wybudził. Niosło to za sobą parę plusów i minusów. Z plusów, nigdy nie nastawiał budzika, po prostu wstawał wtedy, gdy ciało dostatecznie wypoczęło. Z minusów, nie słyszał absolutnie niczego - z wyjątkiem alarmu - nie czuł niczego - z wyjątkiem gwałtownych poklepywań po ramionach - przez co nie zorientował się, że Antonio już wstał. Sen obrabował ich ze wspólnego śniadania, przeplatanego pocałunkami z nadmiernie wygiętymi w uśmiechach ustami, objęciami od tyłu, gdy druga osoba zajęta była krojeniem, smarowaniem, układaniem warzyw, sera i całej reszty na pieczywie. Okradł go z sunięcia nosem wzdłuż pogryzionej, naznaczonej wyraźnie odznaczającymi się na jasnej karnacji malinkami szyi oraz przeszkadzania na każdy możliwy sposób podczas jedzenia, byleby tylko wyszedł później, byleby tylko go nie zostawiał.
       Dochodziła dziewiąta.
       Wywalona poza granice łóżka stopa drgnęła, wysunęły się długie pazury, potem z powrotem schowały, a noga zgięta w kolanie pomogła znaleźć się wychłodzonej kończynie pod cieplutką puchową kołdrą. Eadred wciągnął powietrze przez nos, napełniając nim całą pojemność płuc. Długiemu wydechowi towarzyszyło gardłowy warkot. Nos wrócił w poszewkę poduszki, Vesta stęknął, mruknął, naprężając kręgosłup w łuk, wszystkie kończyny górne i dolne wyprostowały się na tyle na ile były w stanie, a on wreszcie otworzył oczy. Ziewnął. Mlasnął. Przetarł oczy wewnętrzną stroną dłoni, pod powiekami błysnęła czerwień. Jeszcze jedno wygięcie pleców, tym razem w przeciwnym kierunku, piersią w przód. Po tym zabiegu przewrócił się na brzuch.
       Pościel pachniała jak Nio.
       Nio!
       Gest wywołał hologram ekranu wiadomości - pierwsza na liście była nowa, jeszcze nieodczytana. Eadred przebiegł po niej wzrokiem szybciej niż był w stanie faktycznie ją rozszyfrować. Aż sam się z siebie zaśmiał. Wrócił do czytania, teraz już spokojniej. Każde kolejne słowo pogłębiało jego uśmiech, a gdy dotarł wreszcie do końca z serduszkiem, na wierzchu miał niemalże wszystkie zęby.
       Chciał dać mu znać, że już wstał. Naskrobał więc krótkie "Dzień dobry <3" (nadal kipiał z dumy, że w przeciwieństwie do Percy'ego oraz wielu, wielu innych Vesta, ogarniał o co chodzi z emotikonami), po czym sturlał się z posłania na podłogę. Musiał koniecznie sprawdzić, co też Tonito przygotował na śniadanie! No i kawa. Potrzebował jej bardziej niż srebrnego krążka, który pozwoliłby mu lepiej przyswajać tlen z ziemskiej atmosfery.
       Zanim udał się do kuchni, naciągnął na biodra bieliznę (tak na wszelki wypadek, gdyby jakaś wścibska sąsiadka postanowiła sprawdzić, kto krząta się po mieszkaniu w czasie nieobecności jego właściciela), ściągnął z kołdry, materaca oraz obu poduszek pościel, a następnie przybrał je w świeży, granatowy komplet, wygładzając każdą najmniejszą zmarszczkę powstałą na powierzchni łóżka. Prześcieradło z poszewkami wylądowało na dnie bębna pralki - wystarczy, że Nio zaleje odpowiednie komory płynem do płukania i proszkiem oraz nastawi program, a będzie z powrotem nieskazitelnie czysta.
       Zanim pokusił się o odczytanie kolejnej wiadomości od ukochanego, dłuższą chwilę poświęcił swojemu odbiciu w lustrze. Na Boginię! Wyglądał jakby... jakby... zaklinował się w wąskim i ciasnym tunelu, gdzie dopadło go stado Akum wielkości myszy. Całą szyję, kark, barki, ramiona i górną część klatki piersiowej, szczególnie przy brodawkach, przestrzeń za uszami oraz same uszy usłaną miał niebieskofioletowymi kółkami lub przerywanymi w równych odstępach ciągłości półokręgami. A plecy! Och, jego plecy... Podrapane i ze śladami wbijanych zbyt głęboko paznokci. Powinien być przerażony. Spanikowany albo chociaż zawstydzony! Eadred nie przestawał się jednak szczerzyć w czystym przypływie radości.
       Jeżeli to miałaby być cena za długie godziny zatracania się w przyjemności, gotów był wyglądać tak i jeszcze gorzej po każdym jednym razie z Nio.
       Śniadanie - PRZEPYSZNE! Tym bardziej żałował, że moment jego przygotowywania zwyczajnie przespał - zjadł, wymieniając się z Rossem bardziej i mniej grzecznymi wiadomościami. Niecierpliwy jak zawsze, wypytywał go o szczegóły dzisiejszej randki, ale Eadred nie mógł dać mu tej satysfakcji, planował do samego końca trzymać go w niewiedzy, podsycać od czasu do czasu ciekawość. Jak trochę się pomęczy z wyczekiwaniem, lepiej się będzie bawić.
       Po posiłku, pozmywał wszystkie naczynia, rozłozył je do wyschnięcia na metalowej suszarce, sprzątnął z blatu i podłogi pojedyncze okruszki, pozamykał wcześniej uchylone okna - nie zapowiadało się na deszcz, ale "przezorny zawsze ubezpieczony" - by wreszcie stanąć przed szafą z ubraniami Antonia. Jeżeli miał zrealizować swój zamiar, musiał zadbać także i o to, by partnera odpowiednio przygotować. Przekopał się przez kilka półek, od góry zaczynając, a odnalazłszy "sportowy stosik" koszulek, spodenek i leginsów, wyciągnął po jednym z każdego. Jeszcze odpowiednie do okazji buty i mógł wracać do siebie.
       To co zamierzał zorganizować, wymagało od Konstruktora umiejętności zarządzania czasem i dużej precyzji, a także przewidywania potencjalnych przeszkód. Coś co prężnie pracujący umysł lubił najbardziej. Na pierwszy ogień poszedł sprzęt do wspinaczki, którego Oddział używał podczas niektórych szkoleń manewrowych. Trzeba było posprawdzać, czy wszystko działa "na sucho". Po dwudziestu minutach w obszernej, czarnej torbie wylądowały i dwie pary płytek asystująco-wybijających, i przenośny wyzwalacz pola antygrawitacyjnego i wzmacniane vestaliańską stalą liny zaczepowe, które znacznie ubogaciłyby gotową ściankę wspinaczkową o nowe możliwości jej przejścia; i haki wielkości jego dłoni, i ostre niby brzytwa czekany - gdyby okazało się, że coś trzeba było na miejscu poprawić lub zmodyfikować.
       Zaczęło się jeżdżenie z punktu A do punktu B, do punktu C. Z bazy nad jezioro, nad którym znajdował się kamienny klif, miejsce szczególnie popularne wśród sympatyków klasycznej wspinaczki - bez sztucznych udogodnień. Tam sprawdził jeszcze raz ekwipunek, tym razem już w praktyce. Pole antygrawitacyjne działało bez zarzutów, podobnie obie płytki asystująco-wybijające. Lin ani haków ostatecznie nie rozłożył, uznawszy że większym wyzwaniem będzie wspinanie się na żywca, bez żadnych układów asekuracyjnych. Pewnie bardziej się zmęczą, ale dzięki temu - miał nadzieję - będą się lepiej bawić. Na szczycie skały rozejrzał się za dogodnym miejscem, gdzie mógłby rozłożyć koc, na którym będą później odpoczywali i jedli, cokolwiek uda mu się zorganizować w tak krótkim czasie. Długo nad tym rozmyślał, aż w końcu wpadł na pomysł, który był kompromisem pomiędzy jego umiejętnościami kulinarnymi, ograniczonym okienkiem czasowym oraz osobistymi preferencjami: zimna płyta. Sery, wędliny, owoce i warzywa. Pokroić, włożyć do przenośnej "lodówki" w szklanych pojemnikach, zjeść. Nic prostszego. A jak im przyjdzie ochota na konkret, równie dobrze mogliby wyjść wieczorem na miasto. Wreszcie wyczaił odpowiedni spot w cieniu rozłożystego drzewa - tu im będzie dobrze. Wydeptał na płasko trawę, pozbywając się przy okazji wszelkich gałązek, kamyków, zbyt twardych grudek ziemi, by następnie rozłożyć ogromny koc - ten też miał ze sobą - który przyszpilił do podłoża z pomocą przewleczonego przez oczka na rogach sznurkiem, przywiązanym mocnym supłem do niewykorzystanych wcześniej metalowych pazurów.
       Miasto, zakupy, baza, kuchnia. Skroił wszystko, co ze sobą przywiózł, przełożył do dostosowanych wielkością do typu przekąski, a te siup! - do większego pojemnika chłodzącego. Były tam i małe pomidorki, i winogrona, i ogórki w plastrach, i marchew wraz z papryką w perfekcyjnie równych zapałkach, brzoskwinie, jabłka, orzechy, kilka rodzajów wędlin i zawsze o jeden więcej typów sera. Część oczywiście odłożył na osobny talerz, gdyby jakiś przypadkowy głodomor miał ochotę się skusić.
       Spojrzał wreszcie na zegarek. Zbliżała się czternasta. Powinien brać się za kąpiel - w tym upale okropnie się zgrzał i spocił, w tym stanie na pewno nie miał zamiaru się pokazywać Antoniowi.
       Przepłukanie się pod lodowatym prysznicem, a potem wymoczenie się w balii z cieplejszą wodą podziałało na niego zbawiennie. Umył się dokładnie - wszystkie kończyny, tułów, włosy i ogon - wyszczotkował łuski, wtarł siebie ulubiony olejek, kiedy po pięknym ciele spływały jeszcze leniwe krople wody, a rozplątany warkocz wił się po plecach niby wypluta na powierzchnię garść glonów. Och, od razu było mu lepiej.
       Przybrany w swoje ulubione szarawary, opuścił łazienkę. Ale to nie oznaczało dalszego przygotowywania się do randki w spokoju, oj nie. Na korytarzu natknął się na niego wzrokiem Percy, który akurat... Znowu był gdzieś razem z Vierim? Miodowe tęczówki błysnęły intrygą. I zaraz zgasły, bo Smok dopadł go i zaczął z każdej strony oglądać. Witka podrygiwała w niezadowoleniu, chociaż on sam był wybitnie rozbawiony.
       - Percy, uspokój się - poprosił z lekkim śmiechem. Starał się odpędzić od siebie jego dłonie, ale cholera, w amoku zmartwienia był szybszy! - Nic mi nie jest, błagam cię. To tylko-
       Padł pod ostrzałem krótkich serii pytań, dotykany w miejscach, które wydobywały z gardła cichutkie syki bólu. Czyżby Nio aż tak go pogryzł, podrapał? Przy kąpieli niespecjalnie czuł, by któreś ślady były szczególnie tkliwe - może kwestia tego, że nie macał się z taką intensywnością?
       - No już, już - zaśmiał się, potrząsany coraz mocniej. Palcami postukał o smocze kłykcie. - Wpadłem w krzaki, to wszystko.
       Niepokój szybko przerodził się w spojrzenie pełne powątpiewania dla posiadania przez Eadreda mózgu. Patrzył na niego jak na debila, drgnęła mu jedna brew, a palec wskazujący który właśnie trafił na nieco twardszego siniaka, przypadkowo nacisnął na niego nieco mocniej sprawiając, że Konstruktor aż się pod naporem bólu ugiął.
       - Strasznie agresywne krzaki. - Wywalił teatralnie oczami, zrobił to z takim zaangażowaniem, że prawie się zachwiał! - Przyznaj się, z kim się pobiłeś. Wyglądasz… - Przez dłuższą chwilę szukał słowa, żadnego pasującego nie znalazł. Eadred wyglądał po prostu dziwnie, podejrzanie. - Mam nadzieję, że ten drugi wygląda gorzej. - Zażartował licząc, że dostanie w ten sposób lepszą odpowiedź, zbliżoną do prawdy. Nie podejrzewał, że ubrał swoją myśl targnięty pomysłem bójki w tak niefortunne słowa. Nie mógł przecież wiedzieć po czym to były “obrażenia” i że ten drugi realnie wyglądał gorzej.
       - Idealnie to ująłeś, nawet nie wiesz jak bardzo - w nader spoufałym geście, wsunął sobie rękę Smoka w zgięcie łokcia i poprowadził do swojej sypialni z tajemniczym wyrazem twarzy. Nic nie zdradzał, dopóki nie zamknęły się za nimi drzwi. - Tak się składa, że to sprawka Antonia. Byłem wczoraj z nim u znajomego z wojska, zasiedzieliśmy się do późna, więc mnie przenocował. Zauważyłeś w ogóle, że nie wróciłem - posłał przyjacielowi spojrzenie spod byka - mniejsza z tym - machnął ręką.
       Przez dłuższy czas szukał odpowiednich słów. Okropnie chciał się podzielić z Percym wspaniałą nowiną o wczorajszym wieczorze, ale nie wiedział jak ładnie to ująć, żeby ten nie wybiegł zniesmaczony z pomieszczenia.
       - Wczoraj… byliśmy ze sobą w trochę inny, bardziej intymny sposób - powiedział wreszcie. Serce zaczęło drżeć w obawie przed reakcją, podczas gdy całe jego ciało pokryło się delikatnym kolorem nieba. - Stąd te ślady.
       Pierwsze słowa przyjaciela, który miał minę jakby chciał się otworzyć ale miał do tego niedogodne warunki zaintrygowały go. Umysł na chwilę się wyciszył, a ślepia lśniły niemym pytaniem “coś więcej?” Ostatecznie dał się pociągnąć do ciemnego pokoju Eadreda z rosnącym zainteresowaniem. Gdy drzwi się za nimi zamknęły uśmiechnął się niczym ciekawskie dziecko i dał mu chwilę na zebranie myśli. Po czym zaczął dzielnie próbować śledzić sens jego wypowiedzi.
       “Odpowiedzialny za rany był Antonio.” Głowa podsuwała mu dziwne obrazy bójki w kłótni na które lekko uchylił usta, nie skomentował jednak. Nie chciał już kolejnej gafy, obiecał i sobie i jemu, że będzie go we wszystkim wspierał i cieszył się z jego szczęścia, nawet jeżeli by go nie rozumiał. Czekał więc na więcej specyficznych informacji, których… nie załapał.
       “Bardziej intymnie”. Nie miał pojęcia co to znaczy. Obserwował go uważnie przygryzając policzek w geście zastanowienia, założył ręce na piersi klepiąc palcami po bicepsie. Cała postawa Eadreda się zmieniła. Zawstydził się, zrobił się nawet rumiany! Błądził wzrokiem pomiędzy przestrzenią, a jego oczami wyczekując jakiejkolwiek reakcji, jakby się obawiał złości.
       - Och. - Wymsknęło się mu gdy nagle umysł połączył kropki. Momentalnie zrobiło się mu gorąco, zrobił się dokładnie tak samo granatowy jak przyjaciel z tym, że jeszcze wytrzeszczył na niego oczy i zakrył usta dwoma palcami. - OCH. - Powtórzył się. Uprawiali seks. Chyba musiał mieć bardzo mylne o nim pojęcie skoro Eadi wyglądał po nim… w ten sposób. “Idealnie to ująłeś.” Kolejne “och” i uderzył się dłonią lekko w czoło zaczynając się śmiać. Czyli Antonio wyglądał “gorzej” i to on to powiedział, a nie Eadred.
       - Okej, złapałem. - Zapewnił rozbawiony, pomasował mu ramie w przyjacielskim geście, żeby się trochę rozluźnił. - Pojęcia o tym nie mam, żadnego. I chyba nie chce mieć. Ale chyba jesteś zadowolony? Czy masz trochę mniej wątpliwości? Czy to oznacza, że jesteście parą? - Zapytał go spokojnie, patrząc na niego nieco podejrzliwie. Chciał wiedzieć, z jak NAJMNIEJSZĄ ilością szczegółów aczkolwiek z konkretami.
       - Mmm, jestem, tak. - Nie było potrzeby owijać w bawełnę. Chyba.
       Pytanie o to, czy byli parą, rozpaliło w Eadredzie przyjemne gorąco w okolicy mostka. Skoro Smok się nad tym głowił, może był to odpowiedni czas, żeby wreszcie... Tak. Zrobi to! Jeżeli wszystko pójdzie dobrze i okoliczności będą sprzyjające, zapyta Antonia o to bezpośrednio.
       - Co do ostatniego, nie jestem pewien. Okaże się za parę godzin, tak myślę. Swoją drogą, wychodzę zaraz. Na randkę.
       Posyłając białowłosemu pełen szczęścia uśmiech, skierował swe kroki do szafy. Miał w głowie pomysł na to, co będzie mu najlepiej założyć. Wkrótce w rękach znalazł się ciemny bezrękawnik i równie czarne, mocno przylegające do nóg spodnie.
       - O ile wrócę, będzie już późno. Mam nadzieję, że mnie dziś nie potrzebujesz?
       Lśniące oczy i piękny uśmiech na twarzy Eadreda sprawiły mu ogrom satysfakcji. Nie umiał sam się powstrzymywać przed pięknym wyrazem swojej radości dla niego, ciesząc oczy jego szczęściem.
       - To najważniejsze. - Przyznał dumnie na fakt, że wszystko mu w tej relacji pasowało. Aż sam się zaczął nią cieszyć!
       - Okej, też chce wiedzieć jak się dowiesz. - Przyznał. On wprawdzie zaspokoi tylko w ten sposób ciekawość ale z perspektywy relacji jaką mieli w trójkę, w końcu pewnie to się mu przyda, żeby wiedział.
       - Mm, nie. Od rana jest spokój, wręcz nudno. Ide piec z Vierim ciasteczka. - Przyznał zaraz czując napór intensywnie lśniących miodowych oczu. - Apropo Vieriego… - Złapał się za pierścionki którymi zaczął kręcić dookoła palców, lekko je zdejmując i ponownie nasuwając. - Chciałbym go zaprosić na święto ale chciałbym poznać opinię wszystkich na ten temat. - Zagaił skoro nadarzyła się okazja, a Eadi był w wyśmienitym nastroju.
       - Na Święto Pani? - upewnił się, wciągajac na plecy bezrękawnik z półgolfem. Materiał idealnie przykrył wszystkie większe ślady po namiętnych pocałunkach.
       Percy również nie próżnował, jeżeli chodziło o budowanie relacji z nowym członkiem ich przedziwnej rodzinki. Nie, żeby miał coś przeciwko. Uważał wręcz że jego obojętność pozytywnie na Smoka wpływała - znacznie bardziej niż gdyby był w stosunku do chłopaka otwarcie wrogi.
       - Skoro masz taką chęć, śmiało. - Eadred wciąż nie ufał Vieriemu, ale z drugiej strony... nie miał ku temu konkretnego powodu. Zdał sobie o tym sprawę w tej właśnie sekundzie. - Nie zabronię ci. Ba, sądzę nawet że tak wypada, skoro już z nami zamieszkał. Byłoby trochę niezręcznie, gdyby siedział zamknięty u ciebie w pokoju, podczas gdy my - szczerze na to liczę, że tak będzie - objadalibyśmy się twoimi ciastkami. Tylko, powiedz mi, jak on zniesie moją obecność w tym samym pomieszczeniu? Nie jestem ślepy ani głuchy, żeby nie orientować się jak zamiera w przerażeniu za każdym razem, gdy pojawię się na horyzoncie.
       - Mam zamiar je zaczynać powoli piec, nie martw się nie martw. - Uśmiechnął się rozbawiony zostawiając pierścionki w spokoju. Omiótł go przy tym wzrokiem nie rozumiejąc dlaczego strój różnił się tak znacząco między tą, a poprzednią randką. - Mmm, to już trudniejsza kwestia ale coś wymyślę. - Dodał w kwestii strachu Vieriego. Liczył na to, że jeżeli posadziłby go koło siebie i skrycie oferował komfort, może udałoby się przebrnąć przez kolację. A później wszyscy zaczynali łapać bardzo duży luz, rozchodzić się po salonie, Bliźniacy zaczynali swoje przedstawienie, a oni byli co najmniej po dwóch butelkach wina. Powinni to ogarnąć. - Porozmawiam z nim jeszcze o tym, jak reszta też nie będzie miała nic przeciwko. - Obiecał po chwili marszcząc brwi w geście zastanowienia. - A przy okazji wzbogacania naszej rodziny, może Antonio też powinien dostać zaproszenie? Skoro między wami jest tak dobrze, nawet by wypadało żeby był obecny. Jeżeli byś się z tym dobrze czuł. - Zaproponował. Bo skoro weszli na całkiem nowy poziom znajomości, a dzisiaj okaże się czy są w związku, to jego obecność była bardziej niż wskazana.
       Dopasowane spodnie otuliły w końcu dobrze zbudowane uda jak druga skóra, a Eadred na chwilę zamarł, wygięty w tył z pośladkami oraz ze kciukami wetkniętymi między pas a biodra. Wypowiedziana na głos myśl, która wykiełkowała w głowie w tym samym czasie, gdy Percy rozpoczął temat zapraszania gości na wyjątkową dla ich kultury uroczystość, pozbawiła płuc całego zapasu tlenu. Naraz się wyprostował.
       - Naprawdę? - Poprawił ułożenie rozciągliwej tkaniny na łydkach. - Mógłbym? - Kłus w klatce piersiowej przerodził się w galop. - To byłoby, och... Byłoby miło. Faktycznie, skoro chcesz żeby Vieri w tym uczestniczył, Antonio mógłby się poczuć pokrzywdzony, gdybyśmy jego wykreślili z towarzystwa. Zapytam! Może akurat będzie miał wolny wieczór!
       Rozmarzył się. Antonio w pięknym garniturze - bo na pewno ubrałby garnitur, miał ich pełną szafę! - przystojny, wypachniony, siedzący przy jego boku w JEGO szarfie. Och... OCH! Aż oblizał usta koniuszkiem wilgotnego języka. Błagam, niech się zgodzi, krzyczał sam do siebie w myślach.
       Dwa długie palce zastukały o wierzch bransolety, wywołując godzinę. Za dwadzieścia trzecia. Idealnie.
       - Uciekam! - Na wychodne, poszarpał za smoczy ogon. - Grzecznie przy tych ciasteczkach, nie poparz siebie albo Vieriego, nie spalcie kuchni. Kocham cię, do później!
       Wybiegł z pokoju z tak lekką duszą, że gdyby miał skrzydła, wystarczyłoby je rozłożyć by zaczął się unosić nad ziemią. Wskoczył na odpalony motor, chwila konsternacji. Zabrał wszystko? Sprzęt był w sakwie, jedzenie też - wkładał je przed kąpielą. Ale jeszcze raz sprawdził, czy aby mu się to nie przyśniło. Faktycznie, srebrzysty pojemnik zajmował całą przestrzeń motocyklowej torby przymocowanej do boku ramy. Coś jeszcze? Chyba nie.
       Ruszył w dół, do miasteczka, do wojskowej bazy w starej, ceglanej kamienicy.
       Jego zachwyt był idealną zapłatą za zadanie tego pytania. Właśnie docierało do niego jak mocno Eadred kochał i, nie ukrywał, wywoływało to w nim ogromne rozczulenie. Należała mu się każde, najdrobniejsza przyjemność w życiu, a na miłość zasłużył jak mało kto.
       [color:9cf5=#maroon]- Oczywiście, że tak. Co to w ogóle za pytanie. - Wywrócił oczami, a gdy Eadred zniknął z pokoju ciepło się z nim żegnając, jeszcze chwilę stał w miejscu z głupim uśmiechem na ustach. - [color:9cf5=#maroon]Ja Ciebie też! - Krzyknął jeszcze za nim po czym ruszył do kuchni gdzie czekał na niego Vieri. Chciał z nim jeszcze omówić sprawę święta i to co niepokoiło Eadreda, najpierw jednak miał zamiar wykorzystać go do przygotowania kwiatowego nektaru do ciasteczek. Już nie mógł się doczekać kolejnego słodkiego popołudnia w jego towarzystwie.
       Parking jak zwykle zawalony, ale... Ead nigdzie nie widział samochodu Antonia. Szedł pieszo? Taki kawał?! W takim upale!? Bo przecież był w pracy. Zerknął na wiadomości. Ostatnią wymienili godzinę temu, Nio nie wspominał o żadnym innym spotkaniu, prócz tego które miał zaplanowane w okolicy południa z Generałem. Więc na pewno był na miejscu.
       Drzwi do gabinetu otworzył z impetem godnym strażaka wezwanego do pożaru. Drewno obiło się o ścianę, pozostawiając w tynku delikatne wgłebienie i siwą szramę. Cholera!
       - Nio-! - krzyk ugrzązł w pół drogi. Miodowe oczy zatrzymały się na paskundej twarzy asystenta, rzęsy podążyły szybko w górę i dół. Odchrząknął. Całe szczęście, Antonio siedział przy biurku (to co szczególnie zdziwiło Eadreda to jego wątpliwa prezencja, jeszcze nie potrafił do końca stwierdzić. co było z nią nie tak - może poza tą plamą na krawacie - ale był jakiś taki... inny, dziwny), z piórem w ręku nad stosem jakiś papierów, które musiał do tej pory gorączkowo wertować. - Kapitanie Russo. Lorenzo. - Skinął im w ramach powitania głową. - Musimy iść, Kapitanie. Jesteś pilnie potrzebny.
       Powiedzenie, że humoru tego dnia mu nic nie zepsuje było wywołaniem wilka z lasu. Nie zmieniało to jednak faktu, że wszystko przyjmował ze spokojem, rozbawieniem. Czasem tylko sobie przeklął zastanawiając się czy to jakaś równowaga w przyrodzie, że on nie może być zbyt szczęśliwy czy realnie zrządzenie losu gdzie wpakował się po prostu w jakiś wir nieszczęść który po południu minie i znowu będzie mógł się cieszyć tym co miał.
       Ale od początku.
       Wychodząc z klatki tylnym wyjściem, na ubity parking prawie się zabił o stos kostki brukowej którą ktoś zostawił na środku schodów prawie rujnując białą koszulę. Na szczęście zaparł się rękami o ziemię, nawet się nie skaleczył. Wtedy jednak coś zaczęło mu podpowiadać, że dzisiaj nie mogło być za łatwo.
       Drugim znakiem była przebita gwoździem opona w samochodzie. Mlasnął totalnie zniesmaczony oglądając ją dookoła. Musiał na coś najechać, a powietrze równie dobrze mogło uchodzić kilka dni zanim doprowadziło pojazd do całkowitego braku sprawności. Spojrzał na zegarek: miał jeszcze pół godziny i albo dojdzie pieszo albo z ledwością koło zmieni.
       Biała koszula.
       Wybrał spacer.
       Przejście miasta na szczęście obeszło się bez zbędnych przykrości poza tym, że było mu niemiłosiernie gorąco, a za każdym razem gdy tylko jego ręka wędrowała do krawata w celu poluzowania uścisku, przypominał sobie jak pięknie wyglądała jego szyja i dlaczego nie powinien jej wystawiać na widok obcych oczu. W budynku na szczęście, jak i w samym biurze było przyjemnie chłodno. Odetchnął gdy tylko przekroczył próg.
       - Dzień dobry Kapitanie, poczta. - Anna podała mu kilka sztuk białych listów zatrzymując się jednak w pół ruchu na widok brudnych dłoni. Jej oczy natychmiast oderwały się od ekranu komputera i trafiły na twarz blondyna z niemym pytaniem.
       - Ach tak, schody mnie dzisiaj próbowały zabić. - Zaśmiał się zostawiając jej na biurku swoją aktówkę po czym podreptał doszorować skórę z pyłu. Po chwili wrócił, odebrał listy i zaczął wspinaczkę na górę po to by do jego uszu doszedł jazgot Lorenzo od samego wejścia. Chłopakowi znowu się pomieszały dni, znowu miał ton jakby Antonio robił coś źle jednak! Nic nie było w stanie dzisiaj go wytrącić z równowagi. Jedynie przewrócił oczami, jak zwykle spokojnie wyjaśnił, że spotkanie z Generałem Smokiem było wczoraj, a dzisiaj jest z jego szefem. Rozsiadł się i apropo Percyego, zadzwonił.
       To chyba też można było podciągnąć pod pasmo nieszczęść, Smoka bowiem obudził co miało miejsce pierwszy raz w jego karierze. Aż sobie zapisał żeby dorobić kreseczkę na Ścianie Chwały, może w przyszłym roku to on dostanie nagrodę za budzenie gada? To byłoby zjawisko szalone, aż poczuł się winny!
       Dopracowanie pisma oraz spotkanie na którym otrzymał wszystkie pisemne zgody na manewry Vesta w opuszczonej hali kawałek za miastem zajęły mu całe do południe. W międzyczasie poważnie rozważał czy nie zacząć się modlić do Bogini o wybaczenie wszystkich występków jakie w swoim życiu popełnił, oferując jej w zamian intencjonalny seks z Eadredem przy pierwszej okazji.
       Kolejnymi stadiami rozwijającego się pecha był pęknięty kubek który rozpadł się w momencie gdy zalewał parzoną kawę wrzątkiem - gdyby nie jego refleks spodnie byłyby do wymiany oraz pismo zachlapane w obecności Generała taką ilością krwi z zaciętego papierem palca, że to był aż fizycznie niemożliwe. Staruszek aż zaczął się z niego śmiać do łez gdy ten z palcem w ustach klikał na laptopie chcąc wydrukować kopie i prawie całość skasował.
       Gdy przyszła pora na drugie śniadanie, ostrożnie usiadł za swoim biurkiem i biorąc spokojne kilka oddechów, w pierwszej kolejności zajął się telefonem. Postanowił nie wykonywać kilku rzeczy na raz, zamiast tego rozluźnił się sms-ując z Eadredem który po kilku pikantnych tekstach otrzymał gorące zdjęcie na które chwilowo zamilkł. Wyobraźnia mu podpowiedziała przyjemnie seksowne obrazki na które musiał przygryźć skórę na palcu, przy okazji odkrywając na nim kilka ran. Ogólnie, przez cały dzień znajdował na sobie coraz to nowe znaki poprzedniej nocy i z tego powodu nieco nerwowo się zachowywał. Lorenzo już od dłuższej chwili świdrował go spojrzeniem na co on w ogóle nie reagował. Starał się przy tym nie głaskać skóry na szyi i nie przypominać zbytnio tego co się działo.
       Natychmiast robiło się mu wtedy gorąco i nie miał mu kto ulżyć.
       Lepiej było nie ryzykować.
       Po tym jak poplamił sobie krawat keczupem z kanapki, przytrafiła się mu już ostatnia poważna wtopa po której wyszedł chyba na wariata bo realnie stał w drzwiach ksera przez dobre pięć minut i się śmiał.
       Generał chciał żeby dostarczył mu komplet dokumentów dotyczący ostatniej modernizacji czujników w mieście. Stosik liczył sobie czternaście dwustronnie drukowanych pism podpisanych przez chociażby samego Smoka. Żaden problem! Puścił drukowanie w głównym ksero chcąc przy okazji napić się mrożonej kawy, jednak dokumentów tam nie znalazł. Czynność powtórzył ponownie, odebrał maila i telefon, zanim doszedł na koniec korytarza znowu pusto. Za trzecim razem wstał od razu i z niedowierzaniem obserwował jak kartki zsuwają się z drukarki prosto, idealnie, wręcz niemożliwie perfekcyjnie do niszczarki ustawionej pod całym urządzeniem. Jedna gotowa kartka, bzyczenie i wióry, druga kartka, piąta i czternasta. Z ręką zasłaniającą oczy stał i się śmiał. Po prostu nie dowierzał jak ten dzień mógł być niedorzeczny i jak dobrze on to znosił. Komplet dostarczył dopiero za czwartą próbą druku. Obraz tej biurowej perfekcji będzie go jednak jeszcze długo prześladować.
       Dopiero po tym wszedł w etap “bez dodatkowych katastrof” i dotrwał do popołudnia zaczynając przebierać nóżkami na widok gwałtownie zwalniającego czasu. Już by wyszedł gdyby nie prośba o poczekanie na jeden telefon. Tylko ten nie nadchodził, a on uporczywie wpatrzony w zegar miał wrażenie, że ten się zaczął wręcz cofać!
       W chwili gdy na jego biurku pojawił się stos dokumentów, a on musiał z niego wydobyć jeden konkretny z nich, zatonął w tym do tego stopnia, że gdy trzasnęły drzwi, aż podskoczył na krześle. Momentalnie podniósł ostre spojrzenie na śmiałka który na pewno chciał mu dodać obowiązków, gdzie on powinien już jedną nogą stać poza progami całego kompleksu wojskowego! Jak miło i z jak ogromną ulgą odetchnął gdy okazał się być to Eadred.
       Na nazwanie siebie per Nio odchrząknął. Nikt, absolutnie nikt poza Eadredem nie miał prawa tak do niego mówić, a Lorenzo w ogóle powinien być pozbawiony świadomości istnienia tak słodkiego skrótu. Jego brwi natomiast zaraz się zmarszczyły. Spojrzał w telefon, na zegarek, w komputer. Żadnych spotkań ani wiadomości, że musiało się to odbyć natychmiast.
       - Ale… teraz? Przepraszam ale chciałem dzisiaj skończyć szybciej. - Przyznał badając go wzrokiem. “O co chodzi Edri? Serio coś jeszcze?! A randkaaaa?” Wysłał mu swoje myśli jednak upór w spojrzeniu nie malał. Westchnął więc i pakując do aktówki wszystko co było mu potrzebne, pozbierał się z biura oświadczając Lorenzo, że jest nieosiągalny do poniedziałku po czym w towarzystwie Vesta ruszył po schodach.
       - Serio coś się stało? Ugh, akurat dzisiaj? Teraz? - Zapytał szeptem patrząc na niego badawczo. Na łobuzerski uśmiech, zadrżał jednak z podniecenia. A może raczej, niemożnością doczekania się. Nadal nie wiedział jak będzie wyglądała randka, może to była jej część? Jawne uprowadzenie?! Spojrzał na niego badawczo uśmiechając się.
       - Co knujesz? - Zapytał kiwając głową każdemu mijanemu pracownikowi w geście pożegnania.
       Konstruktor nie mógł się nadziwić, z jaką łatwością Antonio uwierzył w te banialuki o “pilnej sprawie”, choć działało to korzystnie na całe przedsięwzięcie. Z jednym małym wyjątkiem w postaci zaaferowanego asystenta, goniącego za nimi odkąd opuścili pachnące kurzem i kawą pomieszczenie.
       - Antonio - mruknął szeptem. - Idź przed siebie i się nie zatrzymuj. Niczego nie kombinuję. Naprawdę jesteś mi potrzebny, wyjdźmy na zewnątrz i wszystko wyjaśnię po drodze, nie chcę żeby ktoś cię zaraz zatrzymał.
       - Chwileczkę, halo! Ale- To nie było planowane, nie można tak-! - wrzeszczał za nimi, gdy zaczęli schodzić żwawym tempem po klatce schodowej. Eadred dał mu ostatnią szansę, żeby się odpierdolił, wciąż ignorując zbyt piskliwy na wyższych tonach głosik. - Generale Smoku! Proszę zaczekać!
       Na półpiętrze minęli Leonardo.
       - Już nam go zabierasz, Eadred? - zaśmiał się w głos.
       - Siła wyższa. - Białe kły błysnęły w sztucznym świetle, kiedy rozszerzył usta w pełnym uśmiechu. - Naskrob mu jakieś usprawiedliwienie do waszego dowódcy, hmm? Dziś już tu nie wróci!
       - I bardzo dobrze! No, miłego weekendu Antonio, Eadredzie! Ciao!
       Lorenzo tymczasem nie dawał za wygraną, od ich pleców dzieliły go teraz zaledwie cztery, może pięć schodków.
       - Kapitanie, Kapitanie! Przecież- Kapitanie! Co z dokumentami dla Generała? Czy nie prosił pana o kopię…?
       No zaraz wyjdzie i stanie obok! Dobry losie, wspomóż cierpliwością, bo jeżeli wspomożesz siłą, jebnę temu niekompetentnemu, wkurwiającemu, obrzydliwemu robakowi tak, że się na drugą stronę wywróci jak jakaś skarpeta!
       - Na zewnątrz, proszę - rzucił spokojnym głosem do blondyna, samemu zatrzymując się w miejscu. Odwrócił się jakby w zwolnionym tempie, a Lorenzo o mały włos nie odbił się od jego umięśnionych barków. Różnica w wysokości między kolejnymi stopniami zrównała ze sobą ich twarze. - Lorenzo, jaki Generał Smok? Jestem ledwie skromnym zastępcą, który właśnie próbuje wcielić w życie rozkaz, a ty mi to utrudniasz. - Bystre oczy dostrzegły popłoch, jaki w nim zasiał. Przy skroni zaczynała się mężczyźnie zbierać pojedyncza kropelka potu. Żałował że w ogóle się za nimi puścił? Bardzo, kurwa, dobrze. - Poza tym, czy właśnie zarzuciłeś Kapitanowi niewywiązanie się z obowiązków? Widzisz, że jest potrzebny gdzie indziej. Jako jego bliski współpracownik - nie, wybacz mi - ASYSTENT, może mógłbyś się tym zająć? Czy przypadkiem nie podlega to pod zakres twoich obowiązków? Służenie Kapitanowi pomocą właśnie na wypadek takich nagłych sytuacji?
       Brzmiał bardzo profesjonalnie i rzeczowo, mimo że brwi miał ściągnięte, a w żywicy tęczówek uważny obserwator byłby w stanie dostrzec to zagrożenie, które więzi w swej słodyczy nieostrożne owady, z czasem przyczyniając się do ich śmierci.
       - Więc, drogi Lorenzo, wyświadcz nam wszystkim tę przyjemność i wróć do gabinetu, do papierków. Chyba odnalezienie wymaganej kopii nie będzie stanowić AŻ takiego wyzwania dla kogoś z twoimi kompetencjami, prawda? Życzę miłego dnia.
       Leo, który był świadkiem całego monologu, czym prędzej skręcił w najbliższe pomieszczenie, z niedowierzaniem kręcąc głową, lecz na skraju wybuchu rozbawienia. Czyżby incydent miał się roznieść po bazie jako kolejna z “nie-uwierzę-jeżeli-sam-nie-usłyszę”? W żadnym wypadku nie miałby nikomu za złe.
       Skłonił się szarmancko brzydkiemu mężczyźnie - choć wcale na to nie zasługiwał! - po czym ruszył schodami w dół, do głównego holu, na którym z jakiegoś powodu nadal stał jego człowiek. Popędził go dyskretnie w stronę drzwi, trącając po krzyżu ruchliwym ogonem. Szybciej, no szybciej!
       - Wsiadaj - zakomenderował, odbierając z rąk wojskowego elegancką aktówkę, a na jej miejsce podsunął leżący na siodełku kask. Teczka wróciła na kolana właściciela, gdy ten przełożył jedną nogę nad ramą.
       Maszyna zawarczała głośno, kiedy dodał gazu bez sprzęgła. Gdyby układ wydechowy choć trochę przypominał ten wykorzystywany w ludzkich motocyklach, pewnie strzeliłaby pojedynczymi salwami. Eadred czasem narzekał w myślach, że brakuje mu tej funkcjonalności.
       Prowadzeni możliwie najmniej uczęszczanymi alejkami, wydostali się z centrum na obrzeża miasteczka, a stamtąd było nie tak daleko do celu ich małej wycieczki.
       - Okej, teraz mogę ci powiedzieć, o co chodzi. - Przed nimi rozciągała się pusta asfaltowa droga, wzdłuż której ciągnęły się w nieskończoność potężne drzewa liściaste. - Postanowiłem cię stamtąd porwać. Zadowolony? Liczę na stosowne podziękowania.
       Zasadniczo, nie wiedział do końca co się dzieje. Eadred delikatnym naciskiem na jego krzyż jasno dawał mu do zrozumienia, że mu się spieszy i powinni wyjść, za plecami jednak dosięgały go krzyki jego ulubieńca który nie zgadzał się z taką zmianą w piątkowe popołudnie. I chwila…
       - Czy on Cię nazwał… - Znowu delikatna acz stanowcza sugestia, że miał natychmiast się zbierać. Czyli aż tak się paliło? Jeszcze Leo. Zdążył się z nim wymienić totalnie zszokowanym spojrzeniem po czym przyszły tatuś zaczął z lubością acz z daleka obserwować pokaz siły i stanowczości Vesta.
       To był moment w którym Antonio z całkowicie zmieszaną miną zatrzymał się i patrząc na swojego ulubionego gada, próbował odgadnąć co mu chodziło po głowie.
       - Eadri… - Jego oczy utonęły w płynnym złocie gdy to zetknęło się z błękitem jego tęczówek wywołując gwałtowny dreszcz przyjemności. Nie śmiał dalej podejmować próby oponowania przed tym co nieuniknione. Wyszedł grzecznie z budynku, a gdy w jego dłoniach znalazł się kask zamiast aktówki, grzecznie go założył włączając przy okazji wszystkie systemy.
       Po niespełna minucie mknęli już przez miasto, mniej uczęszczanymi uliczkami, on wtulony w szerokie plecy dopiero powoli rozumiejąc co się stało. Oparł się między jego łopatkami czołem, zmarszczył brwi.
       - Czy to była dywersja?! - Zapytał zdecydowanie mniej ugodowym tonem, chociaż moment takiej stanowczej dominacji go kręcił. Ten mu zaraz wszystko potwierdził na co z jego gardła uciekł szczery śmiech. - Ty spryciarzu. Nie będą do mnie dzwonić. - Zauważył szturchając go lekko, zaraz mocniej się do niego przytulił rozstawiając dłonie na jak największej powierzchni jego piersi. Aż zamruczał pod wpływem jego ciepła.
       - Podziękuję, nie martw się. - Przyznał z nutą niegrzecznej obietnicy w głosie, zaraz też zaczął się czujniej rozglądać. Wypadli na główną drogę wychodząca z miasta na zachód. Nie wiedział i nawet nie podejrzewał gdzie się wybierają aż do momentu gdy ten skręcił na bardzo dobrze znaną mu kamienną ścieżkę prowadzącą na szlak licznych jeziorek polodowcowych.
       - Co zaplanowałeś? - Zapytał zainteresowany unosząc głowę na wielki blok wapienny piętrzący się nad idealnie niebieską taflą jeziora. Na ten widok uśmiechnął się delikatnie, dawno nie był na łonie natury.
       Wibracje pod jego tyłkiem ustały wraz ze zgaszonym silnikiem motoru. On nie schodząc z siodełka ściągnął kask poprawiając włosy jednym zaczesaniem do tyłu. Obejrzał ściankę, jezioro, rozkoszował się śpiewem płatów, brakiem warkotu samochodów czy gwaru ludzi. Niebo nad ich głowami usiane było miękkimi obłoczkami, a słońce muskało je swoimi promieniami. Tutaj było zdecydowanie chłodniej, przyjemniej.
       Ostatecznie zszedł z motoru tylko po to by wepchnąć się przodem do niego, zaraz za kierownicą i panelami sterującymi. Objął go za szyję, wplótł jedną dłoń w jego włosy i przyciągając do siebie, pocałował na dzień dobry. Leniwie, głęboko, zachęcając do zabawy językiem.
       Gest - motor zgasł. Kopnął piętą w wysuwaną nóżkę, miała ten nieznośny nawyk, że na miększym podłożu nie wysuwała się automatycznie, ta ze szczękiem odskoczyła, gotowa do wbicia w trawę. Nie zdążył nawet pociągnąć do siebie kierownicy, kiedy przed nim wyłoniła się twarz o rysach rzymskiego bóstwa. Chwilę później rozdwojona lingua badała strukturę równie żywego odpowiednika w rozchylonych ustach. Smakował mlekiem i mocnym espresso.
       - Rozbieraj się - warkotał władczym tembrem, sunąc coraz to wyżej palcami po jego ciele. Zawędrował aż do przystrojonej w krawat szyję, przy którym na dłużej się zatrzymał. Jak to cholerstwo działa?! - Albo nie, sam to zrobię.
       Z odrobiną pomocy udało się poluzować akcesorium, przełożyć je przez głowę i odrzucić na tylnie siodełko. Z guzikami już było prościej, bo miał wprawę, rozpinał je szybciej niż Nio był zdolny łapać następne oddechy między pocałunkami. Przy ostatnim, rozchylił szeroko poły koszuli, z nieukrywaną satysfakcją szedł oczami szlakiem, który sam wytyczył poprzedniej nocy z pomocą ust, zębów czy dłoni.
       - No, no, teraz rozumiem dlaczego chciałeś to uwiecznić na zdjęciu - zażartował szeptem, prosto do jego ucha. Delikatny płatek został uraczony mokrym cmoknięciem. - Kazałeś mi się w SMSie czuć u siebie jak w domu, tak też zrobiłem. Zabrałem dla ciebie komplet rzeczy na przebranie - dodał anielskim głosem. Sięgnął od razu do motocyklowej sakwy z lewej strony, skąd wyciągnął złożone w idealną kostkę: jasną koszulkę z krótkim rękawem i ciemne spodenki do biegania. Pogrzebał tam jeszcze chwilę i, o!, znalazł! Sportowe buty z wetkniętymi weń skarpetkami. Obuwie położył na tylnim siedzonku, ubrania wręczył swojej miłości. - Ubierz się to pokażę ci, jaki mamy plan.
       Silne dłonie które szybko odnalazły te czułe miejsca na jego ciele przyjął z pomrukiem satysfakcji. Odrobina pomocy przy krawacie, guziki koszuli poszły już bez jego większej ingerencji na co on mógł się skupić na wymianie gorących pocałunków na które czekał cały dzień. Zaangażowany w każdy, najmniejszy gest po chwili rozłożył się opierając o kierownicę prezentując mu w ten sposób jego dzieło. Malinki w ogóle nie straciły na intensywności, ugryzienia wręcz były bardziej widoczne, a on przy jeszcze odrobinie pieszczot i dominacji nabierze ochoty na więcej.
       Jeżeli to był plan na randkę - seks w plenerze - to on był za! Zamrugał jednak szybko gdy na nim pojawiły się sportowe ubrania. Uniósł podejrzliwie jedną brew, oczy skierował w miodowe odpowiedniki.
       - Okej, intrygujesz mnie. - Przyznał szczerze prostując się. Dotknął wreszcie szyi, po raz pierwszy od wyjścia z mieszkania na spokojnie, odpowiednią delikatnością i bez strachu, że ktoś go będzie podglądał. - Zdjęcie było przede wszystkim pamiątką dla Ciebie. Podejrzewam, że się podobało. - Uśmiechnął się łobuzersko zaraz schodząc z pojazdu żeby się rozebrać do samej bielizny. Ciemne bokserki świetnie prezentowała się opinając jego tyłek. Zaraz zaczął wkładać na siebie ciemne rzeczy sportowe, po chwili stał gotowy.
       - Jak ty o mnie dbasz… - Pełne rozczulenia westchnięcie wymsknęło się spomiędzy ciemnych jak dojrzałe wiśnie warg. - Ale wiesz, jak będę chciał sobie przypomnieć, to po prostu będę gryzł, ssał i lizał. Doceniam jednak gest!
       W czasie gdy Antonio zdejmował z siebie spodnie, Eadred zdążył dokończyć parkowanie, zsiąść motoru i wyciągnąć, tym razem z prawej sakwy, mobilną stację chłodzącą z wbudowanym dronem. Wklepał w wybudzonym ze stanu czuwania interfejsie urządzenia szacunkowe koordynaty (szczęśliwie spisane za pierwszym razem, gdy tu był), gdzie miało wylądować, po czym wypuścił je w powietrze. Ich jedzenie poszybowało na szczyt klifu z prawie niesłyszalnym szumem czterech śmigieł.
       Następne w kolejce było pole antygrawitacyjne. Zdążył umieścić wyzwalacz w wytypowanym przez stosowne obliczenia w pamięci miejscu, sprawdził jeszcze na hologramie, czy symulacja jego maksymalnego zasięgu ukaże się mleczną taflą, gdy zostanie wciśnięty odpowiedni guzik - przyda się przy prezentacji. Dalej - zakładane na stopy lub obuwie płytki asekuracyjne. Przy zaburzonej grawitacji szczególnie przydatne, gdyby się komuś omsknęła przypadkiem noga lub ręka i całe ciało runęło by w dół. Zadaniem tego systemu było wyczucie minimalnej odległości nosiciela od podłoża i z pomocą silnego podmuchu powietrza wybić w górę, a w ostateczności, podziałać jak mięciutki, niewidzialny materac. Założył je jako pierwszy, jako że miał z tym ustrojstwem więcej doświadczenia.
       Jego czujny wzrok z zaciekawieniem obserwował wszystko co się dookoła niego działo. Najpierw odprowadził wzrokiem drona z dziwnym pojemnikiem na szczyt klifu, później jego oczy zeszły niżej, na własne kostki gdzie mocowane były właśnie bliżej nieokreślone urządzenia. Uniósł brew czekając na instrukcje, te podejrzewał że nadejdą. Czuł też, że przyda się mu rozciągnięcie mięśni więc w oczekiwaniu na jego słowa zaczął poruszać kolejnymi partiami ciała, stawami, rozciągać mięśnie.
       - Dobrze, gotowy. To teraz trochę popracujemy głowami. - Klasnął w dłonie. - Pomyślałem że miłą odmianą od spokojnych spacerków, tańca i objadania się pysznościami, moglibyśmy trochę się spocić. Tylko nie myśl, że nie lubię takich randek, jak nasza pierwsza, bo lubię! Zwyczajnie uznałem, że taka odmiana nam dobrze zrobi. Pogoda, jak widzisz, bardzo nam sprzyja. Będziemy się wspinać, na tej ściance - otoczył kamienną formację ruchem wyciągniętej ręki - ale bez lin, haków czy innych zabezpieczeń, tylko w tym - teraz ręka wskazywała wyposażoną w płytkę stopę - to jest nasza asekuracja. Dodatkowa sprawa - wszedł w zasięg pola antygrawitacyjnego, jedno kliknięcie później, a okolica oblała się półprzezroczystą mgiełką, pulsującą raz po raz smugą światła - będziemy działać i poruszać się w zasięgu wyznaczonym przez system zaburzający ziemskie przyciąganie. Znaczy to tyle, co: nie pogruchotamy sobie kości, gdybyśmy mieli spaść w dół, ale z drugiej strony, cała aktywność nabierze nowego wymiaru. Czy będzie łatwiej, czy trudniej, nie jestem ci w stanie stwierdzić jednoznacznie. To, co musisz mi najpierw powiedzieć: jesteś w stanie dostrzec granice pola? Nie zaczniemy bez tego. Chciałem, żebyś przy pierwszym podejściu miał ten komfort, że będziesz wiedział w których miejscach tracisz się z zasięgu. - Wyciągnął do niego zachęcająco dłoń. - Chodź, pokażę ci jak działa to, co zamontowałem ci na butach.
       Słuchał go z ogromną uwagą uśmiechając się rozbawiony na gwałtowne zapewnienie, że ich pierwsza randka była udana. Owszem, była. Była czymś wyjątkowym co rozbudziło ich emocje. Teraz jednak, gdy przyszło im do kolejnego słodkiego spotkania, a to miało mieć zgoła inny kształt, jego mina zdradzała wszystko.
       Oczy wielkości piłek, lekko uchylone usta. Stał z przyciągniętą do siebie ręką rozciągając jej mięśnie po to by zaraz ją opuścić, złapać go ciasno za dłoń. Oczy błysnęły mu jak dziecku w sklepie z cukierkami.
       - Serio? - Wziął łapczywy oddech po to żeby go wstrzymać w piersi. - FANTASTYCZNIE! - Stwierdził podekscytowany. To chyba jednak przebije pierwszą randkę. Kochał aktywność fizyczną, w dobrym towarzystwie i warunkach które były dla niego całkowicie egzotyczne brzmią to jak wyśmienita zabawa! Nie mógł się doczekać.
       Przekraczając obłoczek pola poruszył lekko ramionami zastanawiając się czy czuje różnice, zgodnie z jego prośbą rozejrzał się uważnie dookoła dostrzegając ostrą granicę niczym kreską dzielącą skały na pół. Nie umiał wyjaśnić czym te dwie połowy się różniły, może to rzeczywiście lekkie zamglenie, ale tak widział.
       - Z daleka na pewno, bez problemu. - Zapewnił odwracając się za siebie gdzie przy granicy stał zdecydowanie bliżej. - Z bliska też. - Kiwnął głową uśmiechając się do niego szeroko.
       Sam obrał kierunek pod ściankę masując jeszcze dłonie, rozgrzane palce bardzo się mu przydadzą. Gdy stanęli w cieniu wapiennej przeszkody, znowu się mocno skupił patrząc na wszystkie ruchy jakie Eadred będzie wykonywał, słuchał tego na co musiał zwrócić uwagę i jak w ogóle się ze sprzętem obchodzić. Kiwał przy tym głową, zadawał luźne pytania pomocnicze i po chwili szkolenia, wydawał się gotowy do spróbowania w praktyce.
       - Rozumiem, że wolisz mnie z przodu? Dobrze, to włączamy. - Zapewnił cały zadowolony na to co go będzie czekało. Wspinał się już w swoim życiu, to była bardzo ciekawa aktywność która angażowała absolutnie całe ciało, nie martwił się więc swoją techniką. Miał jedynie nadzieję, że nie spadnie na pierwszych dwóch metrach.
       Znalazł odpowiednie oparcie dla rąk i prawej nogi, urządzenie zostało włączone, a on poczuł jakby coś docisnęło go do ściany dodając mu kilka kilo. Jeszcze ostatni ruch głową na boki, dwa podskoki na wolnej stopie i złapał się ściany wszystkimi kończynami. Rozejrzał się uważnie za kolejnym wystającym elementem i powoli zaczął wchodzić na górę. Na razie ostrożnie i bez pośpiechu, musiał wyczaić nie dość, że trasę to jeszcze przezwyciężyć tą niepewność w głowie, że robił to totalnie bez zabezpieczeń.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd - Page 2 Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach