Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Just the two of usDzisiaj o 11:34 amTroianx
New GenerationDzisiaj o 11:10 amEeve
Where is my mind?Dzisiaj o 11:09 amEeve
Charm Nook Wczoraj o 05:49 pmKass
Zajazd pod Smoczą Łapą Wczoraj o 02:38 pmMrocznykot
LiesWczoraj o 01:32 pmRusek
From today you're my toy24/04/24, 07:40 pmKurokocchin
This is my revenge24/04/24, 07:22 pmKurokocchin
Run fast23/04/24, 11:40 pmCalinda
Kwiecień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930     

Calendar

Top posting users this week
5 Posty - 21%
4 Posty - 17%
3 Posty - 13%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
2 Posty - 8%
1 Pisanie - 4%
1 Pisanie - 4%

Go down
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 07:03 pm}


W Krwawym Blasku Gwiazd 9hOYxYF

Postaci poboczne:

Memy:

Kolory:




Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 10/03/24, 05:58 pm, w całości zmieniany 29 razy
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 08:13 pm}



Vieri Calandri


25 LAT
CZŁOWIEK
WYCHOWANEK MNICHÓW
KLUCZ PORTALI

Vieri to mężczyzna wielu kontrastów. Jego nigdy niezaspokojona ciekawość i pragnienie wiedzy często wpędzają go w tarapaty, choć na co dzień ceni sobie ciszę i spokój ogrodu. Życie wśród mnichów wszczepiło w niego silne poczucie obowiązku i odpowiedzialności, a także głęboki szacunek dla życia i świata naturalnego. Znany ze swojej cierpliwości i zrozumienia, często gotowy jest wysłuchać problemów innych i udzielić wsparcia.
Posiada moc, której dokładnie nie rozumie, którą inni za wszelką cenę chcą ukryć przed resztą świata.
Ah, no i koty. Lgną do niego jak ćmy do światła, gdziekolwiek się nie pojawi.


Aparycja:Skromny styl życia w znacznym stopniu ukształtował wygląd zewnętrzny Vieriego - na pierwszy rzut oka wydaje się cherlawy i niedożywiony. Jest szczupłym mężczyzną o azjatyckich korzeniach i przeciętnym wzroście, z bladą, niemal porcelanową cerą, o miękkich rysach twarzy, pełnych, jasnoczerwonych ustach, często wygiętych w delikatnym uśmiechu, który tylko dodaje mu tajemniczości. Jego najbardziej uderzającą cechą są przeszywające gołębioszare oczy, które wydają się zawierać w sobie mądrość dalece przewyższające jego lata. Ma długie, proste czarne włosy, sięgające za ramiona. Nic dziwnego, że często mylony jest z kobietą przez osoby odwiedzające klasztor w Alpach.





Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 27/02/24, 10:42 pm, w całości zmieniany 12 razy
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 08:19 pm}



Eadred


30 LAT
VESTA
KONSTRUKTOR
ZASTĘPCA DOWÓDCY ODDZIAŁU ALPEJSKIEGO

 
Charyzmatyczny i bystry Eadred, często wykorzystuje swój geniusz i urok osobisty, aby poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Jest zaciekle lojalny wobec tych, których uważa za przyjaciół, i gotów jest podejmować wielkie ryzyko, aby ich chronić. Jako konstruktor, ma wyjątkową łatwość w obsłudze oraz naprawie najbardziej skomplikowanych urządzeń. Szybko zaadaptował się w nowym środowisku, jest otwarty na ludzi, często kusi go myśl, by podzielić się pierwiastkiem geniuszu z przedstawicielami ludzkiej rasy w celu ich szybszego rozwoju technologicznego.


APARYCJA:
Wysoki, imponujący prezencją Vesta o ciemniejszej skórze z burgundowymi łuskami. Ma mocno cieniowane, gęste, kręcone czarne włosy średniej długości, które opadają w luźno splecionym warkoczu aż do ramion oraz jedno dłuższe pasmo, zawsze opadające na prawą stronę twarzy. Jego oczy mają ciepłą, miodową barwę, i przepełnione są ponadprzeciętną inteligencją oraz subtelną nutką psoty. Porusza się pewnie, niemal władczo, więc trudno go zignorować. Mierzy dokładnie 205cm, ma dobrze zbudowaną sylwetkę, podkreśloną muskularnymi ramionami i szeroką klatką piersiową. Jednymi z jego najbardziej charakterystycznych cech jest pieprzyk na lewej kości policzkowej, spiczaste, długie uszy oraz długi ogon zakończony puchatym pękiem włosia w czarnym kolorze. Fantazyjny tatuaż zdobi jego lewe ramię.





Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 27/02/24, 10:42 pm, w całości zmieniany 10 razy
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 08:21 pm}



ANTONIO „ROSS” RUSSO

   

 

31 LAT
CZŁOWIEK
KAPITAN ARMII KRAJOWEJ
ŁĄCZNIK VESTA ORAZ ANALITYK
nie-ORIENT-uje się
 

Wygląd: 180 cm wzrostu; smukła i wysportowana sylwetka; szaro-błękitne oczy; blond włosy.


KILKA SŁÓW: Analityk wojskowy, od początku przydzielony do kontaktów z Vesta. Doradca rady państw południowej Europy. Kawaler, sierota, z wątpliwymi kontaktami ze swoją sąsiadką która traktuje go jak starszego brata i zmusza do wychowywania swojej córki – potwora.

W kontaktach służbowych chłodny, zdecydowany, z wyraźnym własnym zdaniem, nie dający się przekonać jeżeli wie, że ma rację.

Prywatnie nieco nieszczęśliwy, mający trudności cieszyć się życiem poza zawodowym, z zamiłowaniem do starego kina i zimnych napojów kofeinowych.






Ostatnio zmieniony przez Hummany dnia 22/02/24, 05:33 pm, w całości zmieniany 3 razy
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 08:21 pm}



Percyvalem

   

 

30 LAT
VESTA
SMOK
DOWÓDCA ODDZIAŁU ALPEJSKIEGO
GENERAŁ PRZY WIELKIEJ RADZIE VESTA
 

Wygląd: 235 cm wzrostu, złot-białe włosy, złote łuski, skóra w kolorze ciepłego złota, intensywnie niebieskie oczy


SŁÓW KILKA: Jego kariera wojskowa rozpoczęła się w ślad za ojcem. Jako młody Vesta przystąpił do szkolenia, którego efekty doprowadziły go do stopnia generalskiego w trybie normalnym. Obecnie prowadzi sześcioosobowy oddział stacjonujący na północy Włoch. Swoją jurysdykcją obejmuje całe południe Europy będąc również oficjalnym przedstawicielem Wielkiej Rady w tej części planety. Bezdzietny, bez drugiej połówki, posiada za to nemezis.

W kontaktach służbowych rzeczowy, chłodny, nieustępliwy. Dobry strateg, wyśmienity dowódca potrafiący zmobilizować podwładnych do najryzykowniejszych misji. Rozsądny, nie stawia celu ponad swoich żołnierzy.

Prywatnie pogodny, chętny do kontaktów z nowymi osobami, z trudnościami w odnalezieniu się w nowej sytuacji która bezpośrednio może wpłynąć na jego reputację. Nie lubi wypuszczać się bezcelowo poza swój dom, nie do końca jeszcze rozumie wiele elementów społeczeństwa ludzi.






Ostatnio zmieniony przez Hummany dnia 11/04/24, 10:41 am, w całości zmieniany 7 razy
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 08:22 pm}

WSTĘP

       Pozostawanie największym drapieżnikiem w swoim otoczeniu od zawsze pogłębiało ludzkie lenistwo. Brak naturalnych wrogów – poza własna rasą – powodował, że z każdym minionym rokiem człowiek stawał się mniej czujny, podejmował coraz to ryzykowniejsze decyzje w imię rozrywki, doprowadzał sam siebie do destrukcji, którą w późniejszym czasie i przy dźwiękach chwały zażegnywał. Panujące przekonanie o byciu niezwyciężonym, Panem wszelkiego stworzenia doprowadziło człowieka do miejsca w którym był obecnie.
       Wysoki rozwój technologiczny przyczynił się do wzniesienia niekończących się, podniebnych budynków, dróg wijących się po krajobrazie, pojazdów i maszyn wykonujących ciężkie i niemożliwe zadania. Przeplatały się tak różne strefy kultury, o wielu zasadach i radach przodków zapominano depcząc je i plując na nie. Okiełznano żywioły, naturalne prawa sprawujące piecze nad równowagą od zarania dziejów. Zachłanność i lekkomyślność w swoich dokonaniach doprowadziła na skraj wymarcia wiele stworzeń nie stanowiąc jednocześnie żadnej lekcji pokory. Bo i dlaczego? Wszystko dało się zdobyć siłą. Jeżeli to nie wystarczało, dodawano szczyptę sprytu. Człowiek zawsze potrafił postawić na swoim, obejść prawa które sam stanowił, usprawiedliwić swoje dokonania wyższym dobrem, moralną gadką. Nigdy się nie obawiał, nigdy nie widział przeszkód, a jedynie wyzwania.
       Na tym samym etapie rozwoju byli kiedyś Vesta. Rasa która podporządkowała sobie naturę jednak na innych zasadach. Chociaż panowała równowaga wykorzystywania dóbr naturalnych i szacunek do innych stworzeń zapewniających im przetrwanie, niezgody wewnątrz całej rasy bywały destrukcyjne. Rozwój popychał niezgodę w coraz to nowym kierunku umożliwiając coraz to dotkliwszą zemstę, a oni zdolni byli wybić się co do jednego z najbardziej błahych powodów jakie mogli tylko znaleźć. Honor i dobre imię przestały mieć znaczenie, a stawały się usprawiedliwieniem dla każdej okropności jaką sobie wzajemnie wyrządzali. Przynajmniej tak było do czasu aż na ich planecie nie pojawiła się niezidentyfikowana wyrwa w przestrzeni.
       Przez pierwsze kilka dni się nic nie działo. Szklana tafla przypominająca wodę, w turkusowo-niebieskich odcieniach, migotała za dnia i w nocy sprawiając, że Vesta przyzwyczaili się do jej obecności i wrócili do swojego standardowego, praktycznie nieistniejącego poziomu czujności. Jak wielkie straty ponieśli i jak wiele żyć stracili przez tak nierozsądne podejście do własnej obronności w przepastnym kosmosie głoszą obecnie pieśni, legendy i przestrogi wyryte w świętych kamieniach. Dostali bolesną nauczkę, otrzymali lekcję od matki natury która doprowadziła ich do stanu obecnego.
       Cywilizacja Vesta w czasach obecnych była zjednoczona, silna i empatyczna. Pozbyli się wielu paskudnych cech, odrodzili się lepsi chociaż wiele fragmentów swej duszy utracili. Przyspieszenie rozwoju ukierunkowanego na obronność, wsparcie ich najwyższego Boga oraz darów jakie im zesłał w postaci wielkich Smoków uratowały nie tylko ich ale i pomniejsze cywilizacje. Wielka Rada bowiem, kilkadziesiąt lat wstecz, pozwoliła na wyprawy ratunkowe przed tym co spotkało ich. Gdy w przeszłości oni stali się ofiarami wyższych drapieżników, w ich serca zapłonął płomień zemsty, ochrony i zgładzenia tego co niosło za sobą tak destrukcyjne skutki dla rodzimych gatunków. Karta się odwróciła, oni stali się równi atakującym i walczyli o dominację niosąc światłość w mroku.
       Co było powodem tak wielkiej zmiany w tej starej cywilizacji? Dlaczego Vesta, gatunek skory do autodestrukcji, dążący do resetu całej swojej rasy zawrócił z tej drogi i odniósł zwycięstwo nad swoimi słabościami? Była to sprawka pojawienia się potworów, fali bólu przetaczającej się przez kontynent i niszczącej wszystko na swojej drodze. Nazwano je Akumami. Bezmyślne maszyny stworzone do zabijania. Rój pod władzą wysoko rozwiniętych istot dążących do skolonizowania jak największej ilości planet. Po co? Dla zasobów, dla przestrzeni, dla samego zdobycia. Nie byli pewni. Badano, dążono do rozwiązań, ostatecznie świat pochłonęła długoletnia wojna z której Vesta wyszli zwycięsko. Nie oddano ani skrawka splamionej krwią ziemi. I chociaż krew towarzyszy im do dnia dzisiejszego, tam gdzie Vesta się pojawiają w ślad za Akumami, przeżywa cywilizacja ucząca się na swoich błędach. Dostająca drugą szansę na poprowadzenie swojej historii w nowym tonie.
       Akumy przydarzyły się również Ziemi. Niebieska planeta kusząca zielonymi pastwiskami pełnymi pożywienia i rasa tak dumna, że nie pozwalała sobie nawet na myśl o zagrożeniu mogącym przybyć z gwiazd była celem doskonałym i prostym. W przypadku każdej planety atak wyglądał inaczej. Miał on jednak dążyć do tego samego: pozbycie się słabych i chorych jednostek poprzez zniszczenie zapasów oraz mord; rozeznanie się w terenie i jego możliwościach strategicznych; zasianie strachu w sercu i zgromienie wszystkich iskier buntu. Rasa atakowana miała szybko zdać sobie sprawę z tego, że nie ma żadnych szans w kontakcie z napastnikiem. Że jej jedynym celem w tej sytuacji jest szybkie poddanie się i zmniejszenie swoich cierpień. Jednocześnie wszystko miało być przeprowadzone tak sprawnie i skoordynowanie aby te łuskate gady nie odnalazły ich nowego celu. Kilkukrotnie Akumom takie manewry się już udawały. Planeta zostawała zgładzona zanim Vesta zareagowali. Tym razem miało być tak samo.
       Atak na Ziemię był czarną plamą w historii człowieka, kartą przesiąkniętą krwią. Tysiące szklanych portali otwartych w jednym czasie na całej powierzchni małej planety. Setki, dziesiątki tysięcy żołnierzy, istot przypominających psy, z gębą pełną zębów, z ciałem pełnym niespodzianek, których nie dało się nawet zranić posiadaną bronią. Rozpacz, krzycz i zapach śmierci unoszący się nad małymi wioskami, miasteczkami i wielkimi metropoliami sparaliżował świat. Urządzili sobie na nich zabawę, eksterminację bez żadnych konsekwencji, złamali ich.
       Zabawa z ich egzystencji trwała miesiąc i zakończyła się tak gwałtownie jak się rozpoczęła. Następnie przez zaledwie kilka tygodni pozwolono im dojść do siebie, zorganizować się, w zamyśle Akum poddać i oddać planetę. Dlaczego ludzie mieli odrobinę szczęścia tkwiąc w odległej galaktyce? Przez swoje zamiłowanie do badania nieznanego, przez wysyłanie fal w przestrzeń. Vesta ich odnaleźli, zainteresowali się ich stanem bezpieczeństwa i przybyli w chwili ostatecznego złamania ludzkiej rasy, dając nadzieję, powstrzymując potwory.
       Wielka kopuła skrząca się w promieniach słońca niczym diament pojawiła się na niebie niespodziewanie. Alarm jaki podniósł się na jej widok był godny pochwały. Ludzie stanęli do walki, wzięli bronie w dłoń jednocząc się przeciwko – jak sądzili – Akumom. To miała być ich ostatnia salwa, pokaz determinacji i tego co ludzie w sobie od zawsze nosili – uporu. Stety bądź niestety, na Ziemi swoje stopy postawiły stworzenia nie przypominające tych poprzednich, uzbrojone, z wielką armią dysponującą bronią o której się ludziom nie śniło. Na ich czele stały jednostki dostojne, obdarzone skrzydłami które delikatnie falowały na wietrze. Dwa dni nie działo się nic poza lądowaniem. Istoty odziane w delikatne zbroje, materiał lejący się po ich smukłych ciałach, czekały cierpliwie na pojawienie się przedstawicieli rasy ludzkiej. Ostatecznie zebrano radę narodów zjednoczonych i przystąpiono do negocjacji początkowo nakierowanych na próby zrozumienia siebie wzajemnie. Niejedni przeżyli poważna zaskoczenie gdy istoty te szybko i bardzo płynnie zaczęły władać ludzkimi językami.
       Vesta bo tak się przedstawili, mieli być rozwiązaniem problemu jaki dotknął Ziemię. Mieli okazać się bronią, myślą, prewencją przed tymi którzy próbowali odebrać ludziom planetę. Nie byli władczy, a rozmowy nie odbywały się w tonie wyższości obcych. Vesta bardzo pokojowo wyjaśnili sytuację i zjawisko pod naporem którego ludzie klękali. Jednak jak przystało na rasę ludzką, nie uwierzono im i nakazano natychmiastowe opuszczenie planety. Wtedy też nastąpił ponowny atak. Większe, bardziej masywne bestie wyszły z większych, bardziej agresywnych portali aby zrównać to co było Akumom do szczęścia niepotrzebne. Wielkie miasta stały się celem broni chemicznej przenoszonej przez potwory pod naporem której kolejne dziesiątki istot straciły życie. Najpewniej byłby to koniec ludzkości, tej części która nie była potrzebna, jednak Vesta nie pytając o pozwolenie przystąpili do ataku.
       Ich strategia, zorganizowanie, dowództwo latających przedstawicieli powstrzymały nieuchronny koniec. Wielu zostało ocalonych i chociaż nie uniknięto zniszczeń – Vesta tym jednym aktem heroizmu w stosunku do rasy tak niechętnej do współpracy zapisali się na stałe w tworzącej się historii małych i dużych zwycięstw na Ziemi.
       Od tamtych wydarzeń minęły trzy lata. Ludzie chociaż żyjący w strachu i zaalarmowaniu przyjęli pomoc obcych. Nie ufali im. Nastroje w społeczeństwie były tak różne jak wielu ludzi stąpało nadal po ziemi. Nie można było im jednak odmówić skuteczności przeciwdziałania atakom i tego, że zaczynali rosnąć w oczach wielu na bohaterów. Nie byli przy tym zachłanni, nie chcieli w zamian nic poza tym co było im niezbędne do przetrwania. Podpisano z nimi pakty stanowiące o nadaniu obszarów ziemi: pod statek mieszący się na północy Anglii, pod bazy wojskowe umieszczone w dokładnie oszacowanych miejscach ataków które z różną amplitudą pojawiały się na przestrzeni tych trzech lat. Vesta zrośli się z wojskowością wielu krajów, stali się decydującą częścią obronności planety, dostarczali broń chociaż było to obwarowane setkami zasad. Nie chcieli przyczynić się do przyspieszenia rozwoju rasy. Mieli dać im nadzieję na własny czas i miejsce do dokonań.
       Tutaj rozpoczyna się historia dramatów i radości. Zaskoczenia i sprytu. Zwycięstwa i porażki. Walki o planetę, która w oczach Akum była tak cenna, a Vesta i ich zniszczenie wyrośli na tak wysoki piedestał ważności, że nikt nie miał zamiaru odpuścić. W tym celu miały zdarzyć się rzeczy o których sama rasa jaszczurów nie miała pojęcia i których nie była w stanie przewidzieć.


Ostatnio zmieniony przez Hummany dnia 26/02/24, 07:52 am, w całości zmieniany 1 raz
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {21/02/24, 08:27 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd 7u3PG2R

- Ross, szybciej! – Rozgrzmiał głos niosący się echem przez szeroki korytarz. Blondyn który akurat wisiał na telefonie, zbierał z ziemi papiery które wypadły mu z teczki po zderzeniu się z asystentką generała i do tego starał się dopić kawę w papierowym kubeczku, podniósł swoje zielono-niebieskie oczy na brzuchatego przełożonego.
       - Już, już! Lece! – Zawołał głośno po czym skończył jeszcze jedno zdanie do telefonu. - Nie denerwuj mamy, idź do szkoły i porozmawiamy jak wrócę. Nie! Nie mówię, że to jest głupi pomysł. Twierdzę po prostu, że sama idea jest idiotyczna. Nie, nie powinnaś się z nią wykłócać i jeszcze mieszać w to mnie. Szczególnie, że nic wcześniej mi nie powiedziałaś. Po prostu, to nie jest takie proste. – Westchnął ciężko i gdyby tylko miał wolną rękę, rozmasowałby sobie nasadę nosa. Przecież te kobiety go kiedyś wykończą. - Obiecuje, porozmawiamy przy kolacji. Pa, leć. – Rozłączył się w końcu, wsadził telefon do kieszeni ciemnozielonych spodni i w końcu się pozbierał. Szybkim krokiem skierował się do gabinetu w którym czekała na niego już garstka wysoko postawionych wojskowych.
       - Dzień dobry Panom. Przepraszam za spóźnienie ale dzisiaj wszystko jest przeciwko mnie. – Ukłonił się lekko i zajął ostatnie miejsce przy owalnym stole.
       - Skoro jesteśmy już w komplecie, chciałbym przygotować się do najbliższej rady z Vesta. Kapitan Russo postara się zorganizować dodatkowe czujniki na górskich zboczach na podstawie przedstawionych przez Panów wytycznych. Jesteśmy w trudnym położeniu terenowym, a oni spodziewają się na dniach ataku. Chciałbym również poruszyć kwestię badań które przeprowadza jednostka Vesta w naszym regionie. Czy wszyscy Panowie zgadzają się na ich zintensyfikowanie? Tak, świetnie. – Narada rozpoczęła się bez większych uprzejmości. Takie spotkania mieli cyklicznie, a w tym małym pomieszczeniu znajdowały się wszystkie najbardziej wpływowe osobistości wojskowe z okolic Alp. Państwa ościenne północnych Włoch od samego początku prowadziły politykę przyjazną, ugodową i wspierającą dla Vesta robiących piękną robotę w trudnym terenie. A on? Antonio Russo na którego dumnie wołano „Ross” jako analityk wkręcił się w kontakt z miejscową jednostką. Naczelnym Generałem Smokiem Vesta z którym był na „ty”. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Jak i o filtrze informacyjnym jaki Kapitan nakładał na swoich przełożonych. Czy grał nie fair? Oceni go historia. On przeszłość swojej rasy znał doskonale i wolał uniknąć pewnych nieporozumień.
       - Z mojej strony informuję, że odrzucono wiosek Chorwacji o zwiększenie nakładów sprzętu wojskowego. Smok poinformował mnie, że zamiast tego zostanie tam przydzielony dodatkowy oddział. – Odhaczył coś na kartce w duchu śmiejąc się na fuknięcie narwanego generała, który próbował za wszelką cenę obejść nałożony w paktach zakaz Vesta rozgrzebywania ich technologii. To niestety nie był jedyny smaczek którego był świadom i dlatego też był w tym miejscu w którym był.
       Narada trwała do popołudnia, a on wyniósł z niej wszystko czego chciał. Pozwolenie na badania dla Vesta, przydział ziemi pod bazy, spis inwentaryzacyjny ze wszystkich państw biorących udział w obradach dotyczący sprzętu przydzielonego, rozpiskę tematów na naradę i to wszystko za pomocą papierka o zwiększeniu czujników i realnym poczuciu zwiększania bezpieczeństwa granic morskich. Owocny dzień, chociaż pochmurny i nerwowy od rana.
       Kolejnym przystankiem rozpisanym na dzisiaj była baza Vesta. Ta znajdowała się na jednym z licznych wzgórz otaczających miasto i przypominała statek macierzysty. Lśniąca kopuła przywoływała na myśl wielką szklarnię i chociaż z zewnątrz nie wyglądała pokaźnie, on wiedział że w jej wnętrzu dało się bez problemu zgubić. Bo on się zgubił. Przestało wtedy być zabawnie. Vesta jako sąsiedzi byli bardzo specyficzni. Otwarci, ciekawi nowego, a przy tym w pełni profesjonalni, powściągliwi w uczuciach ale wyraźni w słowach i czynach. Żywili się ich jedzeniem ale wodę pili własną, chociaż pokochali kawę i herbatę. W środku, w bazie panowało nieco inne powietrze, oni też się zachowywali inaczej niż chodząc po mieście. Mieli swoje stroje, byli mocno związani ze swoją kulturą, spali przez dwanaście godzin po trzydziestu sześciu na nogach – nie umieli dostosować się do ziemskiej doby. Ale byli kochani. Dbali o niego, traktowali dobrze, może nawet był im bliższy niż pozwalał sobie na to w myślach? A może to było wszystko złudzenie? On ich uwielbiał niezależnie od tego co oni myśleli. Swoją obecnością i innością rozbudzili dawno zabite, wewnętrzne dziecko i przez to miał do siebie dokładnie tyle samo wyrzutów co podziękowań.
       Wtoczenie się samochodem służbowym na wierzchołek góry trwało w nieskończoność. Brama pola siłowego otworzyła się gdy tylko go zeskanowała (nigdy nie wiedział kiedy i jak go łapała), a gdy zaparkował przywitał go świeży zapach przypominający olejek eukaliptusowy i…
       - Do tyłu! Za samochód! – Dobiegł go krzyk na którym nie skupił się z faktu leżącego, srebrnego krążka pod jego nogami. Chciał zapytać o co chodzi, podniósł wzrok trafiając na intensywne niebieskie oczy Smoka biegnącego w jego kierunku, jego sylwetka w takim przyspieszeniu nieco przerażała, długie nogi przypominające te kocie szybko zmniejszały między nimi odległość, ciało pokryte złota łuską, trzepoczące na wietrze skrzydła i wysokość przez którą nie raz nie dwa zadzierał głowę. Wyciągał w jego stronę czteropalczastą dłoń i chociaż na jego twarzy błądził rozbawiony uśmiech, ewidentnie chciał czemuś zapobiec.
       Percy... – Zaczął gdy krążek niespodziewanie wybuchnął. Huk początkowo sprawił, że odskoczył do tyłu, nie było już jednak szans uciec przed klejącą się pianką w kolorze nienaturalnej purpury. Momentalnie poczuł na sobie gigantyczny ciężar i jak wcześniej stał pewnie, wyprostowany w swoim ŚWIEŻO WYPRANYM MUNDURZE, tak szybko poleciał na trawę niczym zwalone drzewo, nosem w ziemię, przygnieciony gigantycznym ciężarem piany która momentalnie zaczęła zastygać. Dobiegający do niego Smok zaniósł się śmiechem i pchając bryłę w kształcie kapitana nogą przewrócił go na plecy.
       - Kiepski refleks, Antonio. – Zauważył stojąc nad nim z rękami na biodrach nie mogąc powstrzymać śmiechu na widok pełnej rozgoryczenia i nienawiści miny wojskowego.
       - Jak Ci dam refleks to Ci w ten jaszczurzy tyłek pójdzie. Co to jest?! Co wy robicie?! – Zapytał zły jak osa szarpiąc się wewnątrz swojego małego więzienia, karny kokonik.
       - Lab nam ostatnio przysłał proszek unieruchamiający ale nie działał w waszej atmosferze więc musieliśmy porobić testy.
       - Na podjeździe?!?! – Kwiknął zaczynając się samemu śmiać.
       - Co Ci moge powiedzieć. Takie już Twoje szczęście. – Uśmiechnął się do niego psotnie prezentując dłuższe kły, jak dziecko które srogo narozrabiało i wie że nie poniesie z tego tytułu żadnych konsekwencji.
       - Uroczo… wypuść mnie. – Odpowiedział takim samym uśmiechem chociaż jego ociekał wręcz sztucznością.
       - A, i tu pojawia się problem. Rozpuszczalnik też nam nie działa... – Jakby Antonio miał wolne ręce to by właśnie opadły.
       - I co teraz? – Zapytał unosząc wysoko brwi.
       - Zawsze zostaje młot udarowy. – Wzruszył ramionami jakby wcale miało to nie urwać mu nogi, ręki albo przyrodzenia. - Ewentualnie zrobię z Ciebie rzeźbę ogrodową. Wybieraj. – Vesta schylił się i położył na głowie wojskowego czapkę która w całym tym zamieszaniu z niego spadła. Teraz był dostojną bryłą.
       - Jak stąd wyjdę to Cię rozszarpię. – Uśmiechnął się do niego pięknie co kosmita odwzajemnił.
       - O ile stąd wyjdziesz. – Oświadczył świergoczącym tonem po czym kolejną rzeczą jaka podniósł była teczka z dokumentami którą kapitan przywiózł. - Zapoznam się i przyślę kogoś z młotem. – Dodał zaglądając w papiery i robiąc mu ostatnią przysługę – stawiając go na „równe nogi” żeby już tyle nie odpoczywał w pracy. Później skierował swoje kroki w stronę kopuły kopiąc w teczce. Ross został więc zdany na łaskę bądź niełaskę Smoka i obecność jego zastępcy.
       - Długo jeszcze będzie na mnie zły? Ta wpadka ze Szwajcarią to nie do końca była moja wina... – Zagadał obcego wzdychając przy tym ciężko.


Ostatnio zmieniony przez Hummany dnia 26/02/24, 07:51 am, w całości zmieniany 2 razy
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {25/02/24, 07:21 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd ZwbRElE

      O nie. O nie, nie, nie – pomyślał Eadred w duchu, natychmiast blednąc na widok znajomego samochodu, a konkretniej, przez świadomość tego, cóż się pod drzwiami owego pojazdu znalazło, choć nie miało. Percy okazał się zwinniejszy niż założył, albo miał dziś na tyle szczęścia, że udało mu się uniknąć lecącego w jego kierunku krążka, który w domyśle miał uwięzić go w nieprzyjemnych objęciach neonowo purpurowej substancji, która pod wpływem tych 0,00046% helu w suchym powietrzu, tężała i zamieniała się w kamień.
      Trzęsącymi się z nerwów rękoma pozbierał opisane kodem dyski, które mieli w planach wypróbować w dalszej fazie testów, nim ze Smokiem wpadli na genialny pomysł urządzenia sobie „rzutów do ruchomego celu”, aby „jak najlepiej poznać realne możliwości operacyjne zmodyfikowanego wynalazku” – tak na wszelki wypadek, bowiem nigdy nie można było być całkowicie bezpiecznym w obecności chociażby bliźniaków – notabene zanoszących się szaleńczym chichotem gdzieś za plecami Eada. Kochał ich, to bez wątpienia, powierzyłby im swoje życie bez wahania, jednak znał ich na tyle dobrze, że wykształcił sobie ograniczone zaufanie do ich poczucia humoru. Zważywszy na to, jak bardzo rozbawił ich widok uwięzionego Antonia, nie należało ryzykować pozostawienia im nowoczesnych gadżetów. Wrzucił je niedbale do płóciennej torby, którą to zaraz przerzucił sobie przez ramię i z sercem w gardle pobiegł w stronę czerwonego Fiata.
      – Nio! – klęknął przy nim, zarzucił torbę na plecy, by nic nie plątało mu się przy piersi. Bystrym okiem specjalisty obejrzał go całego, upewniając się, czy nie odniósł żadnych obrażeń prócz tych uwłaczających dumie. Wyglądało na to, że istotnie, piana jedynie stwardniała, stając się pułapką bez wyjścia. Ead odwrócił głowę w stronę smoczego ogona i wrzasnął: – Percy, gnoju, gdzie leziesz!? Pomóż mi!
      Obmacał purpurowe więzienie z wierzchu.
      – Bardzo cię przepraszam, gdybym wiedział...! Ach! – Zdjął torbę, położył ją delikatnie na ziemi, po czym naraz wstał. – Sekundkę, poczekaj chwileczkę, zaraz cię uwolnimy.
      Bez względnych wyjaśnień, pobiegł za Percym do środka bazy, lecz nie po to, by przytargać swojego dowódcę za fraki do Antonia i kazać mu go natychmiast przepraszać. W pierwszej kolejności poleciał oczywiście do swojego warsztatu. Wpadł tam jak burza, wzrokiem przeleciał po całym pomieszczeniu, a nie znalazłszy tego, czego szukał, przebiegł na drugi koniec korytarza, minął salon oraz kuchnię, gdzie kilkoro Vesta jadło w spokoju obiad, aż w końcu zatrzymał się w progu spiżarni. Nerwowo przeleciał palcami po kilku półkach, szukając tej jednej, jedynej rzeczy.
      Na szczęście mieli ostatnią zgrzewkę – to należało uznać za cud!
      Wrócił do uwięzionego przyjaciela po sześciu minutach, dwudziestu sekundach. Bez wyjaśnień, rozerwał plastik spinający ze sobą sześć butelek gazowanej wody, po czym odkręcił zakrętkę dwóch z nich na raz i wylał całą zawartość na biednego Włocha, bredząc pod nosem wykwintne przeprosiny. Uwolniona zawartość krążka zaczęła rozpuszczać się z nieśmiałym skwierczeniem – jakby potraktowana kwasem – pod wpływem bąbelków. Ostatecznie, wylał na niego te sześć butelek, nim skorupa pękła i można było z niej swobodnie wyjść.
      Rzecz jasna pomógł mu, obmacał każdą kończynę osobno, żeby mieć pewność, że faktycznie żadna nie ucierpiała.
      – Boli? – Spytał, wskazując zaczerwieniony nos. Nim Antonio zdążył odpowiedzieć, podał mu hydrożelowy okład, który wyczarował nagle z kieszeni szarawarów. – Masz, przyłóż.
      Spojrzał wreszcie w jego oczy. I przez chwilę myślał, że znowu ugną się pod nim kolana, jak za pierwszym razem, kiedy go zobaczył…
      Tamtym razem, było to jak uderzenie młotem. Przeraził się, myśląc, że złapał jakąś ludzką chorobę, coś na kształt ataku serca, bo te rozszalało mu się w piersi tak, jakby natychmiast chciało rozerwać żebra, wyskoczyć i rozbić się o tego czarującego, przystojnego…!!!
      !!!!!!
      Eadred na chwilę przestał wtedy oddychać, zakręciło mu się w głowie i pociemniało przed oczami. Niemalże wypuścił skrzynkę pełną elektrycznych komponentów, niezwykle rzadkich, ze statku-matki. Byłaby to niemała strata. Na szczęście w porę złapał się za… już nie pamiętał co go uratowało. Motocykl? A może był to jakiś mebel, który trzymali na zewnątrz? Nie wiedział. Pamiętał jednak, jakie to było uczucie.
      Podobno tylko na wspomnienie jego imienia robił się cały niebieski na twarzy. Wręcz granatowy. Niemożliwe było zliczyć, ile razy Avicia brała go do kapsuły na porządny „przegląd”. Poważnie się martwiła jego stanem, a on… On chodził jak nabuzowany, nie spał, nie jadł, nie mógł pracować, odpoczywać, myśleć! Na krótką metę pomogła mu kawa, nieco rozjaśniła mu w głowie. Wtedy jednak zaczął cierpieć nie tylko on, ale i całe jego otoczenie. Percy był notorycznie zaskakiwany w środku vestańskiej nocy, bo Ead musiał koniecznie podzielić się jakimś zaskakującym odkryciem, innym razem wpadł do niego, by wytłumaczyć mu schemat działania jakiegoś nowatorskiego rozwiązania, które koniecznie chciał umieścić w ich broni, później przyszedł do niego zapytać o sens istnienia. Zrobił się upierdliwy, wręcz nie do wytrzymania.
      Wiecznie o nim myślał. O blond włosach, przystojnej twarzy, która nawiedzała go tak na jawie, jak i we śnie. Budził się, zasypiał, pracował z obrazem mężczyzny, który wciąż na nowo rysował sobie w pamięci. Żył nim, doprowadzając swój organizm do granic wytrzymałości.
      Gdyby nie ciągle napływające do niego skargi, które doprowadziły do ostatecznego przelania czary wkurwienia, z pewnością Eadred wyzionąłby w końcu ducha. Na szczęście, wszystko zaczęło wracać do normy, kiedy wreszcie zebrał się na odwagę – i za namową, nie, wręcz rozkazem Smoka – zrobił pierwszy krok w stronę rozwoju znajomości, którą teraz śmiało można by było nazwać maniem się ku sobie.
      Dziki to był czas w jego życiu.
      – Mmm. Trochę. – Westchnął z ulgą ponownej swobody poruszania się. Chciał złapać się za nos, żeby sprawdzić, czy go przypadkiem nie uszkodził bardziej niż powinien, ale zanim w ogóle zdążył objąć go palcami, przy jego twarzy pojawiło się źródło kojącego zimna.
      – Dziękuję. – Uśmiechnął się do niego delikatnie, z wdzięcznością, po czym delikatnie przyłożył kompres do skóry. Bolało. Oby nie był złamany.
      – Chodź, pójdziemy do Avicii, niech cię obejrzy. – Miał tak zatroskaną minę, że każdy inny uległby jego namowom. Przy Nio robił się niezwykle... miękki. Czuły.
      – Nie trzeba, naprawdę. – Zaśmiał się lekko, odmawiając mu gestem dłoni. – Nic się nie stało. Tylko uderzyłem. Wolałbym się przebrać. Trochę obciekam. – Zauważył, cały czas trzymając zimny okład przy nosie. Na wszelki.
      – Dobrze. Oczywiście. Ale poproszę ją o coś na obrzęk. "Lepiej zapobiegać, niż leczyć" – zacytował słynne słowa ich medyczki. – Masz coś ze sobą? – Tamten skinął, a on powstrzymał go surowym spojrzeniem, po czym sam otworzył tylne drzwi samochodu, odszukał szybko nieduży bagaż i wręczył jemu. – O nie, twój zegarek! – Jęknął na widok purpurowego płynu zastygłego w tarczy. – Daj go, zaraz go naprawię. Obiecuję, będzie jak nowy!
      Przewrócił teatralnie oczami, bo jak przy każdej jednej takiej okazji, Eadred musiał postawić na swoim.
      – Po co ja z Tobą dyskutuje? - Zapytał retorycznie, ale ciepłym tonem, po czym chciał podejść do auta, znowu został uprzedzony.
      – Ja nie umieram, tylko mam stłuczony nos! – Zauważył, kręcąc głową z niedowierzaniem. Dopiero na kolejne słowa uśmiech z jego ust na chwilę zniknął, a on uniósł lewy nadgarstek do góry.
      – Och. - Zmarszczył brwi niepocieszony. - Nic nie szkodzi, nie przejmuj się. - Machnął ręką, jakby to naprawdę była drobnostka.
      – Jak już zauważyłeś, dyskusja ze mną jest co najmniej bezcelowa. Dawaj to, bo sam ci go zdejmę. I na tym nie poprzestanę! - Zagroził z dzikim uśmieszkiem i błyskiem w oku.
      Mlasnął głośno chociaż ciężko było mu ukryć uśmiech. Rozpiął klamrę zegarka po czym mu go wręczył.
      – Dzisiaj idzie szybciej niż zwykle, co następne, mój Drogi? - zapytał niewinnie, nonszalancko rozpinając duże guziki mokrej marynarki.
      – Hm… – wzrokiem powędrował za jego palcami. W popołudniowym słońcu nie było tego widać zbyt wyraźnie, ale po jego policzkach rozlał się nikły błękitny rumieniec – co innego końce uszu, te zrobiły się granatowe! Aż dziw, że nie zaczęły świecić. Nim opowiedział, ukradkiem oblizał górną wargę – jakoś tak nagle mu spierzchła. – Cóż, drogę do mojego pokoju znasz, możemy sprawdzić, gdzie nas to zaprowadzi.
      Antonio, cały czas z wymalowanym na ustach zaczepnym uśmieszkiem, ściągnął z siebie marynarkę, po czym rzucił ją sobie na ramię i ruszył w stronę drzwi z donośnym dźwiękiem chlapania w butach. Chciałby jeszcze dorzucić coś do ich bardzo znaczącej wymiany zdań, ale w obecnych warunkach chyba by to na nim nie zrobiło wrażenia. Tuptał więc jak na kaczka, śmiejąc się do siebie jak ostatni debil.
      Eadred chłonął kuszący widok nagiego ciała, które ukazywało się zza przemoczonej koszuli z niemałym zadowoleniem. Później zaś odprowadził seksowną pupę wzrokiem aż do wejścia do bazy, chwilę jeszcze pozwalając sobie na co pikantniejsze sceny, tworzone przez pobudzoną wyobraźnię. Minęły dwie minuty, a on zorientował się, że trzymał w ręce coś, co towarzyszyło jego obiektowi westchnień niemalże wszędzie i przez cały czas. Zegarek. Skromny acz elegancki, na skórzanym, ciemnobrązowym pasku. Ciekawe, ile zajmie mu zgłębienie tajemnic tego kamienia milowego ludzkości. Pół godziny? Godzinę? Chętnie by się z kimś założył. Lubił wyzwania.
      Uśmiechnął się pod nosem, zebrał z ziemi torbę z proszkiem unieruchamiającym, snując w głowie szczegóły szatańskiego planu. Wreszcie nadarzyła się okazja, by wcielić go w życie, więc szkoda było tracić czasu na pierdoły. Musiał natychmiast się za to zabrać. A testy… Testy „nie zając”, jak mawiali ludzie.
      Co innego portale. One mogły otworzyć się w każdym, nawet najmniej spodziewanym momencie. Na szczęście Vesta już dawno zatroszczyli się o to, by rozmieścić swoją technologię namierzająco-alarmującą w najbardziej strategicznych miejscach na mapie Italii. Tak więc za każdym razem, kiedy ziarno portalu zaczęło kiełkować w ich rzeczywistości, kosmiczni wojownicy informowani byli sygnałem o odpowiedniej częstotliwości, zaś system automatycznie uruchamiał syreny w ludzkich miejscowościach. Dokładnie tak było i tym razem.
      Lata praktyki robiły swoje. Każdy wiedział co, kiedy i w jakiej kolejności powinien zrobić, gdy rozbrzmiewała syrena. Eadred, zanim przystąpił do rutynowych czynności, odniósł wpierw nowy wynalazek oraz szczególnie zegarek Antonia, do swojej pracowni, bo to jedyne miejsce, co do którego mógł mieć pewność, że będzie odpowiednie i bezpieczne. Od razu po tym, dołączył do gotowego już oddziału. Czekali jedynie na znak od dowódcy.
      Jak zawsze, Ead otworzył dzięki specjalnym pierścieniom mapę regionu, w którym stacjonowali, by upewnić się, na jakich dokładnie współrzędnych otwiera się nowa brama Akum. Zazwyczaj robił to tylko po to, by zaspokoić własną ciekawość, a przy okazji przesłać dane do ich motocykli, wyznaczając najoptymalniejszą trasę, którą Smok oczywiście mógł modyfikować według własnego uznania. W końcu to on był strategiem.


Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 25/02/24, 10:06 pm, w całości zmieniany 3 razy
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {25/02/24, 09:10 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd 7u3PG2R

       Wypadek jaki miał miejsce na podjeździe był w jego oczach niczym innym jak zrządzeniem losu. Antonio znalazł się w złym czasie w złym miejscu i oberwał, a nie powinien. Czy się tym przejmował? Nie. Percyvalem nadal nie do końca wybaczył mu to zamieszanie wywołane w Szwajcarii więc w jego głowie zakwitła myśl, że człowiekowi się należało. Bowiem czy ogólnie podważyło to jego pozycje? Niekoniecznie. Dodało mu natomiast stresu którego miał wystarczająco w swoim życiu i którego więcej nie potrzebował. Złość sama w sobie już dawno mu minęła, teraz pozostawał tylko gorzki posmak na samą myśl o tym magazynie przerzutowym. Natomiast dopóki z ust blondyna nie padanie „przepraszam” pozbawione „ale”, Smok będzie dla niego nadal nieco wredny. Uwielbiał go, szanował zawodowo i prywatnie ale nie odpuści sobie czegoś co wie, że przyniosłoby mu ulgę i pozwoliło porzucić w niepamięć tamtą akcję.
        Przekładając dokumenty które kapitan przywiózł uśmiechnął się pod nosem szczerze zadowolony. Antonio nigdy jeszcze go nie okłamał. Wprost mówił mu czy coś się uda przepchnąć czy marne jego rozmowy. Tym razem obiecał, że zapewni im pisemne zgody na prowadzenie, inaczej, na podejmowanie prób przeprowadzenia badań na akumach i dokonał tego. Był niesamowity.
        - Oj tam, postoi trochę na słońcu, nic mu się nie stanie. Dostanie więcej pasemek. – Rzucił za przyjacielem który minął go z prędkością wystrzelonej z kuszy strzały. Tak, Eadred i Antonio to był temat rzeka. Bliźniacy nadal prowadzili na Ścianie Chwały statystyki zakłopotania, onieśmielenia bądź wyłączenia się mózgu jego Konstruktora. On, nie rozumiał ale w pełni akceptował jego zachowanie, stan? Całe to zakochanie o którym była mowa przyprawiło go o kilka dodatkowych, wyrwanych z głowy włosów gdy to nie dosypiał, gdy kiepska noc była i tak przerywana, gdy widział kogoś tak bliskiego jego sercu popadającego w stan równy szaleństwu. Ale ostatnio było coraz lepiej. Antonio wydawał się cieszyć towarzystwem Vesta, a Eadred był wreszcie usatysfakcjonowany więc i on był spokojniejszy.
        Ead znowu go minął ciągnąc za sobą zgrzewkę wody. Tym razem się za nim odwrócił ciekaw czy z nią wybiegnie na zewnątrz. Czyli wiedział jak pomóc i wiedział, że będą mieli jeszcze jeden problem do rozwiązania przy potencjalnych polowaniach. Idealnie. Wrócił do papierków i akurat skończył przeglądać teczkę gdy rozbrzmiał się alarm.
        Natychmiast podnosząc do góry głowę odłożył teczkę w dłonie spokojnie idącego korytarzem Antonio, który w ogóle nie protestował i odwracając się na pięcie zaczął biec. Najpierw jedną ręką dotknął środka piersi gdzie umieszczony miał prawie idealnie płaski czip w kształcie kryształu. Z tego wyłoniła się czarna smuga otaczająca zwolna całą jego sylwetkę niczym ciężki dym. Gdy dotarła pod szczękę i na końce palców rąk i nóg, przyssała się do niego nabierając gumowatej tekstury. W ten sposób ubrał na siebie skafander ochronny. Dopiero po tej czynności i cały czas w ruchu, jego ciało zalała fala łusek. Te mknąc szybko po kręgosłupie, otulając jego boki, przypominały zmąconą wodę do której wpadł wielki kamień. Mknęła spokojnie aż nie osiągnęła swojego celu. W tym momencie Percy był już na zewnątrz i rozkładając złote skrzydła wzbił się natychmiast w powietrze nad bazą. Ostatnim elementem, zwieńczeniem przygotowań był ruch wyciągnięcia broni. Lewą rękę położył na lewym biodrze, a prawą ręką pociągnął od lewego biodra do przodu, a później zakrzywiając lekko dłoń w łuk. Ze skafandra wyłoniła się najpierw delikatnie, a później coraz wyraźniej broń. Mleczny kolor materiały przypominał nieco zabielone szkło. Była to jednak jedna z bardziej skutecznych, ostrych i śmiercionośnych broni w kosmosie.
        - Północny kraniec miasta, niedaleko jest stary klasztor. Postawcie tam barierę i staramy się ich nie dopuścić w głąb miasta. Odcinamy od północy i wybijamy. Naprzód. – Wydał rozkaz i pikując ze zbocza w dół sam ruszył przodem. Za plecami dochodził go warkot silników pojazdów zdolnych mknąć po ulicach jak i szybować w powietrzu, skupiał się jednak na czymś innym. Spadając na wysokość najwyższych dachów budynków szybko przemknął pomiędzy dwiema wieżami kościoła i na miejscu całego zamieszania pojawił się jako pierwszy. Jak zawsze. Zatrzymał się w powietrzu, okolicę przeszył dźwięk uderzenia wielkich skrzydeł, a na ziemię padł jego cień. Tyle wystarczyło żeby liczne ślepia ociekających śluzem stworzeń zwróciły się ku niemu.
        - Na razie widzę samą drobnice. Mamy klasę pierwszą, zdążyły się już rozbiec w stronę głównej ulicy. Bliźniaki zostają na tyle. – Rzucał kolejne rozkazy do słuchawki śledząc wszystko oczami. – Avii zabierz mi wszystkich z targowiska. Udrożnij mi główną. Wyślijcie tu sprzęt na autopilotach i ruszajcie pieszo. Od … teraz! – Rzucił okiem na mapkę wyświetlającą się na jego nadgarstku która pokazywała dokładną pozycję każdego z oddziałowiczów. Sam ponownie wyciągnął długi, jednoręczny miecz i rozglądając się jeszcze raz za potencjalnymi ofiarami w ludziach, złożył skrzydła i spadł niczym grom na jedną z bestii. Miecz wbił się do połowy długości w twardą ziemię, przebijając również mózg umiejscowiony w karku.
        - Ead, bariery na trzy. Raz… dwa… TRZY. – Refleks Konstruktora pozwolił pozbawić głów kolejne kilka bestii. Nie było jednak czasu na triumf. Portal zawibrował, rozszerzył się, a jemu tylko dzięki szybkiej reakcji udało się nie zostać stratowanym. Akuma wielkości mini vana ruszyła z przeraźliwym wrzaskiem w stronę miasta. – Mam jedną trójkę. Ruszam za nią, meldujcie. – Kolejne uderzenie silnych skrzydeł uniosło w górę chmurę piasku. Gdy ten zaczął opadać
        - Zatrzymaliśmy je w połowie targu. Zdejmujemy wszystko co podchodzi. Młoda jest na dole, ja siedzę jeszcze na dachu. – Pierwszy donos od bliźniaków, kiwnął głową chociaż wiedział, że nie mogły tego widzieć.
        - Utknąłem na moście, mam tu dwie dwójki. – Obrońca dobił się jako kolejny, jemu już odpowiedział cichym „ok.”. Nie miał czasu na chwalenie ich czy zażalenia. Wszyscy robili świetną robotę, a on miał co gonić.
        Pierwsza próba przewrócenia wielkiej Akumy wymierzona została w kolano. Podcięcie mięśni spowolniło jedynie bestie i zmieniło jej trajektorię biegu, ta zawróciła w stronę portalu co dla niego było optymalne. I on wykonał więc zwrot. Wpadł na ścianę, przylgnął do niej jedną ręką i nogami, niczym człowiek pająk z słynnych filmów, po czym odbijając się, pomknął w drogę powrotną. Czekał jeszcze na meldunek Eadreda.
        - Paskuda zawróciła, wracam pod portal. – „Zabijając po drodze trzy jedynki” dodał już w myślach bo mu się Akumy lekko pod miecz napatoczyły. Były groźne ale nie było priorytetem. Za to na tego wielkiego miał plan. Chciał okrążyć go, stanąć pod portalem i spróbować przeciąć go jego impetem. Nakreślił więc w powietrzu półkole i spikował pod portal zmieniając przy tym krycie bariery na całkowicie przeźroczyste. Potwór zobaczy klasztor, ruszy tam, on stanie mu na drodze, przetnie go i załatwione. Plan bez wad.
        Może prawie bez wad bo będąc już zaledwie kilka centymetrów nad konarami drzew, dostrzegł szczupłą sylwetkę stojącą pod portalem. Aż się zjeżył przerażony, że to nowa akuma.


Ostatnio zmieniony przez Hummany dnia 26/02/24, 07:42 am, w całości zmieniany 2 razy
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {26/02/24, 07:02 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd N6yikZO

      Przed dzisiejszym atakiem w duszy Eadreda panował niesamowity spokój. Mogłoby się to wydawać dziwne, nienaturalne, lecz było na to stosowne wytłumaczenie. Jedna z osób, na której mu zależało, znajdowała się tu, w najbezpieczniejszym miejscu na tej przedziwnej planecie. Nie żeby wątpił w umiejętności radzenia sobie Antonia w krytycznych sytuacjach, co to, to nie. Łatwiej było jednak przygotować się do wypełnienia swojej powinności ze świadomością, że drogiej ci osobie nic, absolutnie nic nie zagraża. On natomiast wyjdzie z tego cało, jak zawsze. Ostatecznie jego lud był do walki z Akumami niemalże stworzony.
      Skupiony i zawzięty, ruszył w ślad za towarzyszami, dzierżąc swoją włócznię, broń tak wszechstronną, jak i on.
      Rozdzielili się jak zazwyczaj przy atakach na terenie urbanistycznym. Bliźnięta razem, on z Percym, a Avicia i Obrońca osobno. Kilka potwornych osobników zdążyło wypełznąć z portalu chwilę po jego otwarciu, trzeba było jak najszybciej je zlikwidować i obstawić portal, a potem siekać to, co z niego wyjdzie i czekać, aż samoistnie się zamknie. Kilka godzin, jeżeli szczęście dopisze, i wszystko wróci do normalności.

      Vieri, jak co tydzień, popołudniem wybrał się do miasta, odebrać mięso dla gromadki kotów, rezydujących w klasztorze. Dobrze wiedział, że zwierzęta doskonale radzą sobie z pozyskiwaniem jedzenia, gryzoni było pod dostatkiem w okolicy. Mimo tego, wolał uniknąć ewentualności, że któryś z bezdomniaków będzie głodował, dlatego dokarmiał zwierzęta surowym mięsem z dodatkiem żółtek jaj raz w tygodniu. W jakimś stopniu czuł się za nie odpowiedzialny i pragnął w ten sposób odwzajemnić sympatię, jaką zwierzęta do niego żywiły. W zasadzie... nie wiedział, skąd ona się właściwie brała, bo nigdy nie zrobił niczego, co mogłoby jednocześnie przekonać do jego osoby każdego kota z osobna. Mnisi mawiali żartobliwie, że ludzi spotykają różne błogosławieństwa, jednym idzie karta, innym miłość, jeszcze inni cieszą się dostatkiem, a Vieri... Vieri ma stado mruczków i najlepsze pomidory po tej stronie Alp.
      Do tej listy Vieri dodałby jeszcze coś. Były to punkty na tyle niepokojące, że nigdy nikomu o nich nie wspominał.
      Mięso odebrał w jedynym sklepie mięsnym w okolicy, prowadzonego przez bardzo dobrodusznego starszego wdowca. Z początku chodził kupować puszkowaną karmę w sklepie zoologicznym, jednak jak to w przypadku kotów bywało, część z nich kręciła nosem na tego typu jedzenie, a i ceny wahały się na tyle, że Vieriemu kompletnie się to nie opłacało. Ostatecznie, zupełnie przypadkiem, poznał obecnego dobroczyńcę, który resztki mięs oddawał mu w zamian za siatkę pełną organicznie hodowanych warzyw, które mnisi mieli w swoim przyklasztornym ogrodzie. A skoro wymiana pasowała i jednej, i drugiej stronie, Vieri nie widział przeciwwskazań, by z takiego układu nie korzystać. Po pierwsze, nie przyczyniał się bezpośrednio do zwiększenia konsumpcji wyrobów mięsnych, bo otrzymywał tylko to, co zostawało w nadwyżce - ważne dla niego w kontekście bycia wegetarianinem; po drugie, zapobiegał marnotrawstwu - zabierał to, czego inni nie chcieli kupić, a że mięsa nie wolno przetrzymywać, pewnie lądowałoby w koszu; po trzecie, zapewniał kotom jeden porządny posiłek, więc nawet te najbardziej słabe czy chore osobniki, miały zapewnione potrzebne w diecie składniki odżywcze - rzecz jasna, jeżeli któryś z nich faktycznie był w gorszym stanie, Vieri organizował dla niego weterynarza i stosował się do jego zaleceń, karmił, pielęgnował, dbał, ale juz nie sam - mnisi w takich sytuacjach wykazywali sie solidarnością i każdy troszczył się tak dobrze, jak tylko umiał. Gdyby kiedyś miało Vieriego zabraknąć, mógł być o nie spokojny, bo któryś dobry brat z pewnością przejąłby jego dodatkowe "obowiązki". Miłość do wszystkiego, co żyje, to chyba najbardziej cenił sobie w ludziach, wśród których przyszło mu żyć.
      Dopiero co udało mu się wyjść boczną uliczką za targ, gdy zza pleców dobiegło go donośne wycie syren.
      Wytyczne, co do postępowania w przypadku alarmu znał na pamięć i jako jeden z nielicznych starał się zachowywać zimną krew, choć wewnątrz cały się trząsł. Musiał jak najszybciej zejść z otwartego terenu, wejść do budynku i skryć się w odpowiednim miejscu, najlepiej w pomieszczeniu bez okien na piętrze powyżej pierwszego. Na jego nieszczęście, do klasztoru miał jeszcze przynajmniej 15 minut spaceru, 10 minut biegu, schronienia więc musiał szukać gdzieś tu.
      Szare oczy badały nerwowo okolicę. Kamienice wiły się wzdłuż uliczki, niby bluszcz. Ludzie wpadali do budynków w panice, zamykali szczelnie drzwi, zatrzaskiwali okiennice. Potworów na razie nie było, ale w każdej chwili mogło się to zmienić. Przecież nie wiedział, gdzie otworzył się portal. Mogło być to w mieście, a mogło w klasztorze lub w górach, w każdym razie było to gdzieś niedaleko, skoro mieszkańcy miasteczka zostali ostrzeżeni.
      No i co teraz?
      Wybrał pierwsze lepsze drzwi. Klamka nie reagowała. Zapukał, brak odpowiedzi. Krzyknął "Wpuście mnie, proszę!", również bez odpowiedzi. Czuł jak po kręgosłupie spływa mu powoli pot. Na ulicy nagle zrobiło się zatrważająco pusto, a szanse na to, że ktoś wpuści go do własnego domu były co najmniej tak nikłe, jak wygrana w ogólnokrajowej loterii. Przekalkulował w myślach, czy udałoby mu się dobiec do klasztoru, nim po ulicach nie zaczną szaleć bestie. Ponownie, szanse były znikome.
      Kiedy tak stał przy zamkniętych drzwiach jednej z pięknie odrestaurowanych kamienic, na drugim końcu uliczki pojawiła się jedna z Akum. Na jego widok, cała się najeżyła, odsłoniła ostre zęby i powolnym krokiem ruszyła ku niemu, warcząc i tocząc hektolitry śliny.
      Adrenalina, wtłaczana do żył, uruchomiła instynkt przetrwania. Walcz lub uciekaj. Vieri nie miał szans w walce, zostało mu uciekać. Jakby go sam diabeł gonił.
      Mięso przytulił do klatki piersiowej i puścił się szaleńczym biegiem najpierw wzdłuż uliczki, a potem gwałtowanie skręcając wśród labiryntu przejść i bram. Akuma pognała w ślad za nim, czując zarówno zapach mięsa, które trzymał w siatce, jak i jego własny, przesiąknięty strachem. A ten osobnik wyjątkowo lubował się w zapachu ludzkiego przerażenia.
      Jeszcze chwila, jeszcze parę susów i Akuma dopnie swego. Vieri nie miał najlepszej kondycji, a nawet niemożliwa siła i para w nogach, które wyczarowało jego ciało w krytycznej sytuacji, nie uratowałoby go od przykrego losu. Zwykły przypadek zaprowadził go na główną ulicę, a tam już działała Avicia, która szybko uporała się ze ścigającą mnicha poczwarą, jednak zatrzymanie go i pokierowanie w bezpieczne miejsce uniemożliwili jej inni ludzie, którzy również wypadli z jednej z bocznych dróg. Gdyby nie to, na pewno chociaż zaraportowałaby o tym Smokowi, bowiem bezpieczeństwo ludzi było ich priorytetem.
      Vieri potknął się o własne szaty, już nie tak białe, bo pokryte potężną warstwą kurzu i pyłu z ulicy, i upadł jak długi na bruk, zdzierając sobie skórę z dłoni, przedramion i łokci. Syknął na głos z bólu. Ale jednocześnie zorientował się, że Akuma sobie odpuściła - w całym tym ferworze ucieczki nie zauważył swojej wybawicielki, więc od razu uznał, że ta straciła nim zainteresowanie, tak jak zdarzyło się to kiedyś...
      Pozbierał się z ziemi, dysząc jak stare psisko po intensywnym spacerze, a nie mając lepszej kryjówki, przywarł do ściany jednego z budynków i odsunął się w cień. Planował choć chwilę tu przeczekać, chociażby by uspokoić oddech.
      Syreny chwilowo zamilkły, co wcale nie oznaczało końca ataku. Po prostu, ucichły. Może skuli Vesta, którym lepiej było dzięki temu skupić się na operacji, a może dlatego, że miasto ograniczyło wydatki na technologię alarmującą. Vieri mógł jedynie zgadywać, jaki był faktyczny powód.
      Odczekał pięć minut. Wychylił się zza rogu budynku. Spojrzał w dół, w stronę targu, później w górę, w stronę klasztoru. Pusto. Ani Akum, ani Vesta. Dobry znak lub wręcz przeciwnie. Ale nie mógł sobie pozwolić na takie wyczekiwanie. Musiał wrócić, bo kryjówki tutaj na pewno nie znajdzie.
      Przemykając między kolejnymi zabudowaniami, znalazł się dziwnym trafem w pobliżu portalu, który przyzywał go do siebie niesłyszalną pieśnią, niby syrena żeglarza. Wrodzona ciekawość do niezwykłego kompletnie nie pomagała. Vieri zakradł się na tyle blisko, by móc w potencjalnie bezpiecznej - bo nie na widoku - odległości podziwiać kolejną plagę nawiedzającą ziemię. Tafla portalu przypominała czarodziejskie lustro, za które spojrzeć mogli tylko wybrańcy. Miał cichą nadzieję, że takim wybrańcem właśnie był.
      Im dłużej patrzył na portal, tym bardziej ten zdawał się go wzywać. Resztki zdrowego rozsądku kazały mu odwrócić wzrok i ruszyć dalej, ale mnich był na głos rozumu zwyczajnie głuchy. Zafascynowany, wreszcie zbliżył się do pulsującego okręgu, zostawiwszy pakunek z mięsem w doniczce na parapecie błękitnej kwiaciarni, jakoś tak naiwnie założywszy, że miałby w ogóle to spotkanie przeżyć.
      Portal był jak bajarz, snuł własną opowieść tak nacechowaną obietnicą, jak i przestrogą. Szeptał do niego, "dotknij mnie", jak stęskniona czułości kochanka. A on jak ten debil, uległ namowom, które tak naprawdę wybrzmiewały jedynie w jego wyobraźni, przysunął rękę do światła i... ze zdziwieniem odkrył, że może przejechać palcami po jego powierzchni. Poczuł mrowienie w opuszkach, na tyle przyjemne, że szkoda było na tym poprzestawać. Przyłożył więc całą rękę, nie myśląc o możliwych konsekwencjach. Dotykiem badał strukturę portalu, ciesząc się w duszy, jaki to zaszczyt go spotkał.
      Euforia nie trwała długo, a on z przerażeniem stwierdził, że dotyka już nie magicznej tafli, a pyska Akumy, która centymetr po centymetrze, przechodziła na jego świat. Potwór napierał na jego dłoń, warcząc i sapiąc, dopóki jego sylwetka w całości się nie zmaterializowała. Dzikie ślepie zmierzyło Vieriego, a on oprzytomniał. Co ja zrobiłem..., to jedyne, co przelatywało mu przez głowę.
      Akumie zwęziły się źrenice, co mnich poprawnie odczytał jako zapowiedź czegoś bardzo, bardzo złego. Miał nadzieję odskoczyć na bezpieczną odległość, nim ta rozerwie mu wnętrzności, był jednak nie dość szybki, o czym natychmiast się przekonał. Jedynka, jakby określili ją Vesta, zacisnęła zęby na jego przedramieniu, a jego gardło opuścił krzyk pełen bólu przemieszanego z histerią.
      Nie dając mu chwili na reakcję, Akuma zaczęła wciągać go w portal. Krzyki nasiliły się, bo on w odruchu obronnym zaczął się zapierać, powodując, że kły i siekacze wbijały się głębiej. Krew zaczęła ciurkiem spływać wzdłuż ręki, plamiąc skórę, rękaw, ziemię. Vieri nigdy w życiu nie widział takiej ilości krwi, a co dopiero nie czuł jej zapachu tak intensywnie. Aż zrobiło mu się niedobrze.
      Cielsko niknęło po drugiej stronie, a jego szarpanina w ogóle nie przynosiła efektów, jedynie bardziej sobie szkodził. Szczęście w nieszczęściu, kły zablokowały się o kość, dzięki czemu skóra nie rozrywała się, ale istniało ryzyko, że potężne zębiska zmiażdżą kość i odgryzą mu rękę w połowie długości między nadgarstkiem a łokciem. Alternatywą dla wykrwawienia się była śmierć na miejscu, więc może ktoś inny uznać by mógł, że utrata ręki wcale nie byłaby tak tragiczna. Ale już ustaliliśmy, że Vieri był szaleńcem, a wszystko co się aktualnie działo, było tylko i wyłącznie na jego własne życzenie.
      I nagle stało się niemożliwe.
      W momencie, kiedy Akumie po ziemskiej stronie została już tylko głowa, portal zamigotał, zafalował, a potem niespodziewanie błysnął i...
      Tyłek obleczony w - jeszcze pół godziny temu - śnieżnobiałe spodnie i długą szatę tego samego koloru, klapnął z impetem o ziemię.
      Portal... zniknął. Po jego obecności została jedynie posoka i fragmenty mózgu Akumy, a także jej głowa, która właśnie toczyła się w zgodzie z działaniem prawa grawitacji.
      Ale nie był to koniec kłopotów. Bo z miasta nadbiegła "trójka", w pogoń za którą rzucił się wcześniej Percyvalem, a Vieri wił się z bólu, leżąc i tamując krwotok zdrową ręką.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {26/02/24, 09:54 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd 7u3PG2R

       Pojawienie się pod portalem na kilka sekund przed pędzącą w te stronę akumą dawało mu możliwość ustawienia się w odpowiedniej pozycji. Miał zamiar wykorzystać impet jej cielska, sam nie był bowiem na tyle silny żeby z łatwością przepołowić ją mieczem na pół. A właśnie to urodziło się w jego głowie. Co więc poszło nie tak? Obecność kogoś pod portalem.
       Rzucił wzrokiem w tamtą stronę tylko po to żeby odnaleźć odpowiedni punkt o który mógłby się zaprzeć. Coś pomiędzy barierą ochronną, a portalem. Tak aby był mało widoczny i zabójczo skuteczny. Wtedy też, zamiast przyjąć dogodną pozycję i cierpliwie czekać, korygować trasę akumy po to by pozbawić ją życia, wisiał kawałek nad ziemią i przyglądał się z przerażeniem scenie jaka miała miejsce przed jego oczami.
       Człowiek, nie umiał się skupić żeby jasno określić płeć, ale był to definitywnie człowiek, stał przed taflą niebieskiego portalu jakby jego życie, w jego własnych oczach nic nie znaczyło. Nie to jednak sprawiło, że zamarł w pętli spowolnionego czasu słysząc wyraźniej trzepot serc niż skrzydeł. Osoba ta, odziana w szaty falujące na wietrze, dotykała portalu. Coś co było całkowicie poza zasięgiem… wszystkich i wszystkiego co przychodziło mu na myśl. Sam niejednokrotnie próbował ścianki dziwnego tworu dotknąć. Za każdym razem jego palce przechodziły przez wyrwę jakby ta stanowiła jedność z powietrze, jakby była tylko wiszącym wspomnieniem, obrazem który został utrwalony przez promienie słońca. Ba. Był świadkiem jak inni ludzie też próbowali portalu dotknąć i im się nie udawało. Raz były to jakieś dzieciaki, które myślały, że ich wykiwały i pod wpływem durnego zakładu podeszły zdecydowanie za blisko. Innym razem namówił Antonio żeby sprawdzić jedną ze swoich licznych teorii. A teraz? Ten ktoś, zjawa, stała tam i wodziła palcami po szkle, po lustrze do innej rzeczywistości jakby była to najnormalniejsza w świecie rzecz. Łuski na całym jego ciele podniosły się i opadły tak jakby ponownie ktoś wrzucił do wody kamień. Przeszedł go dreszcz realnego przerażenia. A może było to już podekscytowanie?
       Trysnęła krew.
       Widok szkarłatnej cieczy i krzyk zjawy ocuciły go na tyle, że rzeczywistość ponownie przyspieszyła. Postawił nogi na ziemi, skrzydła jakby automatycznie złożyły się za jego plecami, a on z podniesionym mieczem żeby bronić strony ciała nie przylegającej do bariery ruszył w jej kierunku. Widział jak akuma robi coś niedorzecznego, wciąga swoją ofiarę za sobą. To również widział pierwszy raz na oczy chociaż w przeciągu ostatnich trzech lat, brał udział w setkach różnych misji. Zmarszczył się jeszcze mocniej. Nie mógł na niego krzyczeć żeby ten uciekał, jedyne co przychodziło mu na myśl to odciąć łeb szkarady i zabrać cywila z daleka od niebezpieczeństwa. Wtedy paraliż powrócił, a on stawiając jedną stopę na ziemi żeby zrobić krok, zamarł w pół tego ruchu obserwując z otwartymi ustami przedstawienie.
       Portal zaczął migotać. Był prawie pewien, że krzyczał z bólu. Wyrywał się, pulsował jakby wola zjawy się mu nie spodobała. Czuł jak jego głowa lekko przekręca się do boku, jak oczy wychwytując tysiące nowych szczegółów. Powietrze zaczęło wibrować, nagrzało się gwałtownie i stygnąć w promieniach zachodzącego, włoskiego słońca skwierczało, piszczało ostatnimi słowami zemsty. Ponownie chciał coś powiedzieć, ponownie rozchylił wargi jednak nic poza ciężkim, bezowocnym oddechem nie uciekło z jego ust. Powietrze zmieszało się z ostatnim tchnieniem łba akumy który potoczył się w jego stronę. Widział go, a jednak nie patrzył. Jego wzrok utkwiony był w zjawie, która upadając nie rozpadła się na tysiące drobin, nadal tam była.
       - Poczekaj. – Wiatr wyciągnął głos z jego gardła sprawiając, że biała istota spojrzała w jego oczy. Ponownie zakłócona tafla jeziora, dreszcz przebiegł całe jego ciało rozstawiając mocniej końcówkę ogona która normalnie służyła mu do ostrych zwrotów w powietrzu. Był jak kot postawiony pod ścianą, zaalarmowany jednak ciekaw czy wykonując jakikolwiek ruch spłoszy czy zostanie zaatakowany przez to czego nie rozumiał.
       „Uważaj.” Wykrzywione w bólu usta istoty wyszeptały słowa tak cicho, że nie był pewien czy ostrzeżenia nie przyniósł szelest liści. W tym momencie świat ponownie przyspieszył, ponownie wrócił do swojej chaotycznej strony, a on zdążył tylko odwrócić głowę w bok.
       Wielka akuma wpadła na niego z całym swoim impetem, wielką głową o płaskim czole przyszpilając go do pulsującej bariery energetycznej. Z jego płuc uciekło całe powietrze jakie tam miał, wypluł je jednym wielkim chałstem w akompaniamencie trzasku. Raz, dwa trzy cztery, jeszcze raz. Jego żebra pękały jedno po drugim niczym zapałki. Piekący ból rozlał się po jego ciele wywołując mroczki przed oczami. Krew szumiała mu w głowie, ostatnią mobilizacją wszystkich sił pociągnął mieczem w górę. Ostrze klinki przebiło mózg potwora zostając w jego czaszce na stałe. Siła nacisku zaczęła ustępować, potwór opadł na kolana po czym jego łeb padł bezwładnie na ziemię. A on na ten łeb niczym nadziana na rogi byka ofiara. Zdążył jeszcze spojrzeć w bok. Zjawy nie było. Czy to wszystko się mu tylko wydawało? Czy to wszystko nie istniało? Ciemność w jego oczach narastała, rozlewała się aż do momentu gdy przestał widzieć i rejestrować cokolwiek.
       - Jak tam u ciebie, Perc? - spytał Eadred przez ich bojowy komunikator, który w uchu Smoka migał delikatnym światłem, a w jego głowie odbijając się jedynie echem głosu przyjaciela.
       Chwilowa cisza w pierwszym momencie nie zaniepokoiła go, Konstruktor jako jeden z wielu wiedział, jak trójki potrafią być upierdliwe i zajmujące. Zupełnie jak NIEKTÓRE byłe... Korzystając więc z przywileju bycia zastępcą dowódcy, zdecydował zebrać raport od pozostałych.
       - Droga do klasztoru czysta, nie mam żadnych w zasięgu wzroku, radar też niczego nie sygnalizuje. A u was?
       - Kończę tu powoli. – Zameldowała medyczka w ślad za którą odezwali się bliźniacy.
       - My się jeszcze cofniemy żeby sprawdzić czy nic nam nie uciekło ale też już nic nie widać. Coś mało ich było...
       - No nie? U mnie też już czysto, ide jeszcze wzdłuż rzeki. – Dodał Obrońca do ich małej, skonfundowanej rozmowy. - Szefie? Coś tam jeszcze wypełza?
       - Peeercy? - I druga próba wywołania Smoka spełzła na niczym. - Nie każ mi uruchamiać nawigatora i cię szukać jak jakiegoś berbecia...
       Ale Percy nie dawał znaku życia, dlatego Eada tym razem oblał zimny pot.
       - Dowódco! - Nic.
       Otworzył wyuczonym ruchem taką samą mapę, jaką dysponował Percyvalem, i gorączkowo starał się namierzyć jego znacznik na mapie. Przebył palcem tę samą trasę, jaką i przebył jego przyjaciel by wreszcie go zlokalizować. Ale znacznik trwał w miejscu, nie przemieszczał się ani o piksel. Nie było na co czekać, trzeba było jak najszybciej do niego ruszyć.
       Na widok nieprzytomnego przyjaciela ogarnął go chwilowy paraliż paniki.
       - Avii! - krzyknął do mikrofonu. - Ludzie bezpieczni? Kończ z jedynkami, jeżeli jakieś tam masz i ruszaj się tu, jak najszybciej, wysłałem do ciebie maszynę na autopilocie, Percy się nie rusza! Cholera... pełno tu krwi...
       - Krwi…? – Medyczka odpowiedziała po chwili zwłoki stając jak wryta na środku drogi prowadzącej w głąb targowiska. Ponownie się rozejrzała szukając zabłąkanej akumy bądź człowieka, nic nie udało się jej jednak znaleźć. Ponaglający głos Zastępcy skutecznie więc skierował jej kroki w stronę klasztoru.
       - Leć! Już jesteśmy za rogiem. – Dodał głos bliźniaków w synchronizacji.
       Rzuciła okiem na swoją opaskę żeby sprawdzić gdzie dopadnie ją motor. Wybiegła zza wąskiego przejścia między głównymi uliczkami po to by biały pojazd idealnie zawrócił przed nią i ustawił się w odpowiednim kierunku jazdy. Bez zastanowienia wsiadła i pochylając się mocno, pozwoliła aby maszyna przyspieszyła i dotransportowała ją na miejsce… rzezi.
       Początkowo jej oczy rozszerzyły się do wielkości monet. Ogarnęła barierę zachlapaną krwią, trawę splamioną szkarłatną cieczą, aż w końcu trafiła na plecy Konstruktora który siłował się z łbem akumy. Podbiegła natychmiast do niego i chwytając monstrum z drugiej strony, spojrzała mu w oczy i głośno licząc „raz, dwa, trzy” udało im się odgiąć i tak złamany kark i przewrócić cielsko obok leżącego bez oznak życia Generała. Ten zsunął się po barierze, a gdy przy nim uklęknęła, poczuła jak nabiera bardzo płytki oddech.
       - Percy, słyszysz mnie? – Poklepała go po policzku po czym przyłożyła dłoń w miejscu jego serca by zaraz zabrać ją, jakby się oparzyła. Przeszedł ją dreszcz po czym dłoń, delikatniej i ostrożniej, wróciła na poprzednie miejsce. Jeden palec, drugi opuszek, cała dłoń ale ostrożnie. Ponownie przeleciał ją deszcz niepokoju.
       - To nie jego krew, to ludzka. – Uspokoiła Eadreda w pierwszej kolejności po czym dołożyła drugą dłoń i zaczęła zwolna wodzić nimi po torsie Smoka. - Połamane żebra, jedno mu weszło mocno do środka zaczyna się dusić. Potrzebuje natychmiast zabrać go do bazy. – Ponownie uciekła spojrzeniem na Zastępce licząc, że zajmie się tym problemem. Ona w tym czasie zaczęła naciskać na pierś Percyego pozwalając mu na nieco głębsze oddechy które ten od razu zaczął nabierać. Skupiła się na zapewnieniu mu komfortu i pomocy na tyle mocno, że nie zauważyła kiedy zniknęła bariera, dwa motory zaczęły się łączyć za sprawą niezwykłego talentu Konstruktora oraz gdy za jej plecami pojawiła się reszta oddziału. Mocno zaniepokojeni Vesta ułożyli swojego dowódcę na platformie która miała zabrać go do domu, sami postanowili się jeszcze rozejrzeć. Zanim Eadred i Avicia zniknęli na dobre, Konstruktora złapał za ramię jeden z bliźniaków.
       - Ead, gdzie portal? – Zapytał patrząc w złote oczy jakby w nich miała być wypisana odpowiedź. Wszyscy bowiem wydawali się mocno zaniepokojeni całością sytuacji która była dla nich całkowitą nowością. Jeszcze nigdy w ich karierze Smokowi nic się nie stało, jeszcze nigdy nie było sytuacji gdzie od razu po walce lustro portalu zniknęło, a tym bardziej przenigdy nie było akum tak mało, że oni nie zaliczyli nawet porządnej rozgrzewki. - Co robimy? Mamy tu jeszcze zostać? – Dopytał, a otrzymując pozytywną odpowiedź wypuścił wreszcie transport medyczny. - Rozejrzyjmy się jeszcze. – Dodał już do pozostałej dwójki która z nim została mimo że jego oczy śledziły odlatujących.
       Łapczywy oddech wdarł się do jego płuc siejąc większe spustoszenie niżeli przynosząc ulgę. Bystre ślepia szybko się otworzyły, a towarzyszący im gwałtowny ruch sprawił, że Smok obił się łokciami o boki kapsuły. Wielkie jajko stojące w skrzydle medycznym wypełnione było idealnie niebieską wodą, a ciało regenerowane w nim podpięte było do tysiąca różnych przyżądów. Zza szyby siedzący w nim Percy widział jak w pomieszczeniu kotłują się wszyscy Vesta i Antonio. Ten widok sprawił, że się nieco uspokoił, dał sobie chwilę. Prawą dłonią dotknął nagiej piersi czując jeszcze obrażenia jakich doznał, chociaż z każdą chwilą przebywania w jajku te znikały. W końcu zapukał w szybę zwracając na siebie uwagę Medyczki. Ta pokazała mu gestem dłoni, że ma się uspokoić i że zostało mu jeszcze co najmniej pół godziny. Zasrane pół godziny z rurką w gardle.
       Nie zważając na obecność tak licznego grona przed kapsułą, powoli zaczął wodzić dłońmi w miejscach w których czuł, że mogło się coś stać. Po tym jak dokładnie zbadał opuszkami palców swoje żebra obie ręce trafiły na tył głowy. Tam jeszcze realnie bolało na co zmarszczył brwi. Jego oczy które zamknęły się poddając kojącej wodzie, ponownie się otwarły gdy usłyszał puknięcie w szybę. Medyczna zaczęła mu grozić ruchami dłoni, że ma nic nie dotykać na co on przewrócił teatralnie gadzim spojrzeniem.

       - Nie rozumiem co do mnie mówisz. – Powiedział cicho stojąc z Eadredem niedaleko drzwi wejściowych do wielkiego królestwa tortur medycznych. - Jak to nie było już portalu? Przecież wyście to ogarnęli… w pół godziny? – Przyłożył palec wskazujący do ust w geście zastanowienia. - Nigdy nigdzie nie widziałem informacji żeby portal tak szybko się zamknął ale też nigdy nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Sprawdzę to jeszcze. – Obiecał dotykając jego przedramienia w geście pocieszenia. Jego oczy chwilowo utonęły w złotych odpowiednich obcego jednak gdy usłyszał uderzenie, odwrócił się w stronę kapsuły w której dryfował już całkiem przytomny jaszczur.
       - Jest jedyną osobą która może nam cokolwiek powiedzieć, co tam w ogóle zaszło. – Rzucił okiem na swój nadgarstek na którym niestety nie zastał zegarka. Westchnął cicho pod nosem po czym wyciągnął telefon z czarnych spodni z wysokim stanem i tam sprawdził jaka jest pora dnia. - Chodźcie, zrobie wam coś do jedzenia. Nie ma co nad nim stać. – Rzucił już głośniej, w stronę zbiegowiska Vesta którzy ewidentnie zaczynali Medyczkę irytować. Ta kiwnęła do niego lekko głową w niemym podziękowaniu na co on od razu położył dłoń na krzyżu swojego ulubionego Vesty, wypchnął go za drzwi i przytrzymując je, poczekał aż cała reszta też wyjdzie.
       - Makaron to odpowiedź którą mogę wam teraz zaproponować. Wszystkim się wam to przyda.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {26/02/24, 06:43 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd ZwbRElE

     – Coś ty sobie myślał, mendo – sapał, siłując się z cielskiem nieżywej Akumy. – Że co? Że niezniszczalny jesteś? Pierdolona...! Jaszczuro...! W bohatera się zachciało bawić...! A spróbuj mi tylko...!
     Gdyby chciał dokończyć to zdanie, w pół słowa złamałby mu się głos, a wtedy skrzętnie chowane za woalem gniewu bezradność i obawa, że Smok nie wyjdzie z tego cało, wylałyby się z niego, jak z przepełnionego kielicha. Miną godziny, nim się pozbiera do kupy. A teraz był potrzebny.
     Potrząsnął głową. Nie. Specjalnie go odratuje z tej beznadziejnej sytuacji, zaangażuje wszystkie największe mózgi Vesta, żeby uratowały mu życie, a potem, jak już dojdzie do siebie... OSOBIŚCIE SPUŚCI MU SROGI WPIERDOL!
           – Słyszysz, no, przerośnięty gadzie z kompleksem rycerzyka!? Złoję cię tak, że przez miesiąc niebieski na rzyci będziesz chodził!
     Za plecami usłyszał warkot silnika, a następnie ciche, niepewne kroki. Avicia pojawiła się chwilę później po przeciwnej stronie Akumy i pomogła mu wyswobodzić dowódcę spod ogromnych zwłok.
     Pozwolił specjalistce zająć się w spokoju tym, w czym była najlepsza, a sam rozejrzał się badawczo po okolicy. Bez wątpienia, było to miejsce, gdzie otworzył się dziś portal, wskazywały na to współrzędne. Tylko... dlaczego przejścia nigdzie nie było? Pochyliwszy się na chwilę nad obszarem, gdzie brzegi portalu stykały się z ziemią, zaczął odczytywać ślady, które jednak były zbyt niewyraźne, by mógł wysnuć jakąś sensowną teorię, która choćby naprowadziła go na faktyczny przebieg wydarzeń.
     – Wiem, że krew jest ludzka, ale... co tu się do cholery wyprawiało!? Dlaczego nas nie poinformował, że ma z czymś problem!? – rzucał w eter retorycznymi pytaniami, a napotykając wzorkiem surowo ściągnięte brwi białowłosej, zamknął jadaczkę na stałe.
     Póki co i tak na nic była jego złość. Westchnął głęboko. Najszybciej uspokoi zszargane nerwy, kiedy zacznie wykorzystywać swój talent, a że musieli prędko przewieźć poszkodowanego do bazy, rozpoczął prace nad modyfikacją ich dwóch motocykli, tak żeby powstał z nich pojazd ewakuacyjny o dodatkowych cechach stabilności toru jazdy. Nie trzeba było być specjalnie wykształconym, żeby wiedzieć, że przy złamanych żebrach – jak i w przypadku każdego innego złamania – im mniej wstrząsów przy transporcie, tym lepiej dla procesu rekonwalescencji.
     Właśnie udało mu się z sukcesem zespolić ze sobą piasty kół, gdy dołączyli do nich pozostali. W samą porę. Wspólnymi siłami przenieśli rannego, niczym jajko z uszkodzoną skorupką, na wydłużone i poszerzone siodełko.
     Pytanie jednego z bliźniąt go zaskoczyło. Nie miał na nie odpowiedzi, która chociaż w połowie mogłaby ich usatysfakcjonować.
     – ... Nie wiem. – Przyznał niechętnie po chwili napiętej ciszy. – Nie mam nawet pomysłu, co tu się stało. Portalu nie ma, zniknął, tyle jest pewne. Ale czy otworzy się za niedługo gdzie indziej, czy na tym zakończy się dzisiejszy atak, choćbym chciał, to wam nie powiem, bo po prostu... nie mam pojęcia.
     Nim polecił bliźniakom zostać na wszelki wypadek na miejscu incydentu, otworzył jeszcze raz mapę. Chciał upewnić się, że na pewno nic ich tu nie zaskoczy.
     – Poczatujcie tu jeszcze jakiś czas. Gdy zacznie się ściemniać, przejdźcie drogę do miasta i z powrotem, a potem wracajcie. Informujcie mnie na bieżąco.  – Jednego z bliźniaków, nie był pewien czy Ariego czy Eriego, złapał za materiał bojowego stroju w okolicy mostka i ściskając mocno, dodał: – Wszystko idzie bezpośrednio do mnie. Nie ważne, czy zobaczycie cywila, Akumę, czy jednorożca. Wszystko raportujecie. Jasne?
     – Tak jest.
     – Niech puszczą komunikat przez internet i telewizję, by nikt nie wychodził już dziś z domów. Dwunożni mają nie plątać się po mieście, aż do ranka. – Zawahał się, nim odjechali. – Nie, właściwie ja sam to załatwię. Ich raczkującej technologii nie ufam ani trochę, jest... rozczarowująca.
     W bazie Vesta, powitał ich nie kto inny jak Antonio, zszokowany i zdezorientowany. Jakkolwiek mocno Eadred nie chciałby mu wszystko wyjaśnić, tak teraz wzywały go obowiązki zastępcy dowódcy. Przeprosił go delikatnym skinieniem głowy, gdy go mijał. W pierwszej kolejności musiał powiadomić statek-matkę o incydencie. Być może specyfika dzisiejszego ataku taka była, może nie byli jedyni i na dłuższą metę nie trzeba było stosować podjętych przez nich środków ostrożności, bo może coś podobnego miało miejsce w innych zakątku Europy lub w dowolnym innym miejscu na Ziemii.
     Jakiś czas później, Eadred wparował do infirmerii, gdzie już na pełnych obrotach pracowała zestokapsuła. Avii non stop przeszkadzano, ale trudno się było temu dziwić, w końcu każdy jeden z oddziału okropnie martwił się o Smoka. Medyczka ciskała w nich piorunami z oczu, rozganiała tworzące się wciąż na nowo zbiegowisko, to znowu krzyczała po nich, zapewniając, że doskonale rozumie ich obawy, lecz Percy był pod odpowiednią opieką, a jedyne czego było mu trzeba to cisza i spokój, a nie banda rozwrzeszczanych podwładnch. Zamiast pomóc kobiecie, czarnowłosy przysunął się dyskretnie do Antonia.
     – Mam nadzieję, że nie naopowiadali ci głupot – zagaił. – Przepraszam, że to tyle trwało, ale sam wiesz, jak to z "górą" bywa... – Nuta irytacji na chwilę zagościła w jego głosie. – No ale przechodząc do rzeczy, ten atak znacznie wybijał się z dotychczasowego schematu. Sami nie wiemy, czy to po prostu nowa taktyka Akum, czy coś temu pomogło. A Percy... sam widzisz. Przestał nam odpowiadać, a kiedy go znalazłem, był w słabym stanie. I ta krew, wszędzie krew... Avii mówiła, że ludzka, ale nie było nigdzie ciała! No i portal. On po prostu znikł, Nio. Przyjechałem tam pierwszy, a portalu już nie było.
     Wysłuchał wszystkiego, co blondyn miał do powiedzenia, a gesty wsparcia przyjął z niemałą wdzięcznością. Również propozycja przygotowania im czegoś do jedzenia spotkała się z cichym przyzwoleniem, tym razem już bez zbędnych kurtuazji pt. "nie chcę cię wykorzystywać", "nie kłopocz się".
     – Ach, jeszcze jedno – zatrzymał go. – Nie chciałbym psuć ci planów, jeszcze nie było nawet okazji o tym dziś porozmawiać, więc nie wiem czy w ogóle jakieś miałeś, ale w tej sytuacji, wolałbym żebyś został tu, w bazie – odpowiedział na spodziewane, acz jeszcze niesformułowane pytanie, które Antonio zadałby, upewniwszy się wcześniej, że zrobił dla nich wszystko, co mógł. – Tak będzie lepiej.
     Na jego twarzy na chwilę wymalowało się zaskoczenie, aczkolwiek będąc wtajemniczonym w całość sytuacji, rozumiał.
     – Dobrze. Jestem lekko nieprzygotowany na nocowanie. – Uśmiechnął się lekko rozbawiony.
     – Przecież wiesz, że możesz się tu czuć jak u siebie. – Puścił mu sugestywnie oczko.
     – I paradować jak mnie matka natura stworzyła. – Kiwnął głową w ogólnej aprobacie, z zaciekawieniem patrząc czy go tym speszy, czy doigra się.
     W tym świetle dokładnie było widać, jak w miodowe oczy wstępują błyszczące iskierki, lecz Ead w porę odwrócił głowę w tył, w stronę kuchni. Z jednej strony czuł, że to nie na miejscu tak żartować w tej chwili, z drugiej, szkoda było mu przepuścić taką okazję.
     – Myślę, że mógłbyś przy okazji udzielić mi kilku prywatnych lekcji z zakresu ludzkiej anatomii... – rzucił nonszalancko, pozostawiając blondyna w tyle.
     Nie raz, nie dwa, zastanawiał się, cóż też skrywają pod sobą wyszukane warstwy materiałów, które nosił na sobie jego obiekt westchnień. Nie, żeby nie wiedział. Nie, żeby się nie domyślał. Ale to zawsze inaczej wiedzieć o czymś z "podręczników", a doświadczyć czegoś na własne oczy. Każdy człowiek pod ubraniami chował swoje małe i większe sekrety, także przystojny kapitan. Ach, gdyby ten tylko wiedział, jak często miodowe oczy roztapiały się pod wpływem majaczącej w szykownej ramce rozpiętych na kilka guzików koszul, idealnie gładkiej klatki piersiowej...
     Antonio zaśmiał się w głos, ruszając szybko za Vesta, żeby zrównać się z nim chodem. Pokręcił z niedowierzaniem głową na jego zachowanie. Kiedy on przestał być niewinny?!
     – No i mnie skusiłeś. – Rzucił mu największy łobuzerski, jednoznaczny i flirciarski uśmiech, jaki posiadał. Przy okazji szturchnął go lekko łokciem na zaczepkę.
     – Mhm... – Pokiwał głową kilkukrotnie. – Wszystko w celach naukowych, rzecz jasna. Nigdy nie wiadomo, kiedy taka wiedza się przyda. – Udał, że zalotny uśmiech w ogóle nie zrobił na nim wrażenia, choć wewnętrznie piszczał z podekscytowania, a gdy człowiek go szturchnął, w odwecie klepnął go ogonem o łydkę.
     Resztę korytarza przeszli bez wzajemnego zaczepiania się, głównie z powodu zbyt licznej ilości przypadkowych widzów. Rzecz jasna, na co dzień nie powstrzymywali się nawet w obecności upierdliwych bliźniąt, za nic mając ich podśmiechujki. Teraz przyszła pora na odrobinę powagi.
     Resztę wieczoru spędzili przy deskach do krojenia, garnkach i aromatycznym zapachu sosu pomidorowego, który jeszcze długo, długo unosił się w powietrzu po tym, jak skończyli.


Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 28/02/24, 07:20 am, w całości zmieniany 1 raz
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {27/02/24, 11:32 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd FDviuea

       Jego propozycja ugotowania obiadu nie miała na celu poprawienia im humorów. Nie chciał ich zabawiać, sprawiać żeby się beztrosko śmiali. Potrzeba którą w sobie poczuł, a która odbiła się w postaci pożywnego posiłku była bardziej… pierwotna. Gdy się nad tym zastanowił, właśnie zachowywał się jak typowa włoska nonna, która nie rozumiejąc do końca problemów swoich wnuków, chciała uśmierzyć ból przez brzuchy pełne ciepłego, dobrego makaronu. Gdy to sobie uświadomił, na kilka sekund zrobił głupią minę okraszoną rozbawionym uśmiechem. Zaraz jednak wrócił do mieszania sosu, a na pytający wzrok Eadreda jedynie pokręcił głową prosząc go żeby to zignorował. On, jego wewnętrzna babcia, nie potrzebowali rozgłosu, jedynie pola do manewrów.
       Nakarmienie Vesta, a później pogonienie ich do dokładnego uprzątnięcia po posiłku zajęło akurat tyle czasu, że przyszła na niego pora. Godzina, nie wiedzieć kiedy, zrobiła się późna, baza nieco ucichła chociaż nikt nie kładł się spać. Wszyscy wrócili do swoich zajęć, obowiązków które ich nagliły, do rozmyślań o dzisiejszym dniu. Również dostali informacje, że Smok został wypuszczony wreszcie ze szponów Medyczki i za jej wyraźnym przyzwoleniem poszedł leżeć. Antonio dokładnie nie wiedział o co chodziło ale Ead kiedyś mu powiedział, że kapsuła męczy. Nie umiał pojąć jak coś co dawało ci ulgę, koiło Twój ból, mogło cię równocześnie męczyć ale cieszył się, że Generał oddziału żył, miał się dobrze i tylko potrzebował drzemki. Oznaczało to, że wszyscy powinni odetchnąć z ulgą i powoli oczyszczać umysły z dzisiejszej akcji. Tyczyło się to również jego ulubieńca który w ogóle nie wyglądał na osobę spokojną.
       Przebywanie w pokoju Vesta było jeszcze dla Antonio delikatnie nieswoje. Pamiętał nadal gdy pierwszy raz przekroczył próg naprawdę pokaźnego pomieszczenia, które dzieliło się na strefę prywatną i służbową. Eadred bowiem w tym miejscu miał swój schludny warsztat. Łóżko oraz wszystkie szafki potrzebne na rzeczy osobiste znajdowały się za ścianką działową z ciemnego drewna, pokrytą licznymi roślinami – podobnie wyglądała cała baza. Jego wzrok w pierwszej kolejności uciekł w stronę wielkiego legowiska. Jeżeli mógłby w życiu zażyczyć sobie czegoś totalnie dziwnego bez oceniania przez kogokolwiek swoich życiowych wyborów, poprosiłby o właśnie takie łóżko u siebie. Nie chodziło o jego rozmiar, chociaż ten był pokaźny ze względu na długość ciała jakie musiało pomieścić. Bardziej Antonio był zafascynowany pościelą. Tym jak fantastycznie się w niej spało, jak mocno koiła umysł i ciało po ciężkim dniu. Tak, spał w tym łóżku już dwa razy, za każdym był to czysty przypadek, a pierwszy okazał się naprawdę pełen zakłopotania. Ale realnie, wspomnienia jakie stamtąd miał napawały go potrzebą wracania.
       Stukając cicho palcami o drewnianą podziałkę pokoju, wolną ręką pomasował nasadę nosa. Nagle do jego głowy przypłynęły wspomnienia nie tak dawnych wydarzeń. Pamiętał, że ta noc była ciężka. Siedzieli z Percy’m nad dużym projektem posadzenia dwóch nowych oddziałów w nadmorskich miejscowościach. Długo nie umieli dojść do zgody, każdy z nich miał inny pomysł i reprezentował inną potrzebę. Ostatecznie udało im się wszystko dopiąć grubo po drugiej w nocy gdy zgodzili się, że prym powinno wieść bezpieczeństwo jak największej liczby ludzi. Po tej rozmowie, gdy jej emocje opadły, on też odpadł. Poszedł do kuchni zrobić sobie kawę żeby widzieć na oczy jak będzie wracał do siebie i jakoś tak, usiadł przy blacie stołu w salonie, a gdy otworzył oczy był już ranek. Na nim leżała przyjemnie ciepła, ciężka kołdra. Głowa wtulała się w puchatą poduszkę pachnącą świeżo skoszoną trawą z nutką nektaryny która w tej trawie chwilę przeleżała. Czuł się jak w bajce. Było mu idealnie, czuł jakby ktoś się do niego przytulał. Głowa go nie bolała, a ciało ogarniał idealny spokój. Obejmował poduszkę, cieszył się jej zapachem, pozycją w której leżał, słońcem które lekko łechtało jego blond włosy. Nad nim natomiast akurat przechodził Eadred który chciał po cichu coś z pokoju zabrać sprawiając, że Antonio natychmiast się ocknął i pierwszy raz w kontaktach z Vesta poczerwieniał. Chciał umrzeć chowając głowę pod połami materiału bo trochę za intensywnie zareagował, zbyt się przestraszył i za szybko zniszczył bajkę w której się obudził. Ead nie rozebrał go wtedy poza butami, nic zasadniczo nie zrobił poza znalezieniem go z głową na stole w salonie i zabraniem do swojego łóżka. Nawet nie spali razem bo to nie była „noc Vesta”. A jednak, świadomość naruszenia tak intymnej przestrzeni chodziła za nim później w postaci wyrzutów i trzepotania serca na samo wspomnienie radości jaką mu to dało. Nie brzydził się! Oczywiście, że nie. Bardziej czuł niepewnie wkraczając w miejsce życia Konstruktora do którego jeszcze nie powinien mieć dostępu jednocześnie wiążąc z nim tak głupkowato szczęśliwe wspomnienie.
       Wtedy towarzyszyły mu takie uczucia, czy obecnie? Teraz wydawało się mu, że byli bliżej. Mieli za sobą już kilka krytycznych momentów w których okazywało się, że obydwaj oczekują od drugiej strony tylko wsparcia, którego ta chętnie udzielała. Kiedyś Antonio mógłby być niepewny tego jak to może się skończyć. Czy nie zostanie osądzony za słabości którymi obdarzyła go natura. Obecnie wiedział, że jakkolwiek by nie zaniemógł, zawsze mógł liczyć na ciepły uśmiech i reakcją której w danym momencie potrzebował. Niezależnie czy były to żarty, uszczypliwości czy ciepła rozmowa.
       Po tej chwili, którą dał sobie na… na co dokładnie? Użalanie się nad swoimi uczuciami, które to z każdym kolejnym dniem wyraźniej się kształtowały, a on nie wiedział co ma z nimi zrobić? Może. Odwrócił się do siedzącego przy blacie roboczym Vesta. Poszedł do niego i opierając się tyłkiem o krawędź przestrzeni twórczej, skrzyżował ręce na piersi, a nogi w kostkach. Chwilę przyglądał się jak Vesta próbuje być zajęty i jak coraz mocniej na jego twarzy odznacza się frustracja.
       - Hej. – Zaczepił go żeby oczy wypełnione płynnym, stygnącym złotem zalały jego dusze. - Chcesz pogadać? – Zapytał najbardziej miękkim tonem na jaki było go kiedykolwiek stać.
       Zauważył go od razu, kątem oka, choć to kroki w swoją stronę usłyszał pierwsze. Z wyćwiczoną precyzją dłubał przy zegarku, próbując zapamiętać układ zębatek i innych drobnych elementów.
        Zaskoczył go, już nie pierwszy raz. Nie spodziewał się, że głos Włocha może mieć w ogóle tak ciepłą barwę.
       - Właściwie... to nawet nie wiem, co mógłbym powiedzieć. - Szczery, jak zawsze. Emocje się w nim kłębiły, ale on nie potrafił ich nazwać ani wyrazić.
       - Widzę, że się martwisz i widziałem też jak Ci wszystko z rąk leci. – Zaczął na chwilę uciekając spojrzeniem na zapracowane dłonie skoro ten i tak na niego nie patrzył. Wyciągnął do niego swoją rękę i podejrzewając, że ten na dotyk może się wzdrygnąć, przyłożył do jego skóry tylko opuszki palców, zdecydowanie chłodniejsze niż skóra której dotykał. - Nie wiem tylko co Cię tak męczy. Z Percym wszystko dobrze, a jak się poczuje lepiej na pewno wszystko Ci wyjaśni. Gdyby cokolwiek było źle Avicia prędzej by go przykuła niż mu na cokolwiek pozwoliła. – W jego głowie tworzyła się powoli mapa myśli, kształtowały pytania na które nie mieli odpowiedzi i na które nie wiedzieli gdzie ich w ogóle szukać. - W całym tym zamieszeniu mamy jedną ofiarę i to najwidoczniej tylko ranną, to dobry wynik. A wypadki? – Jego zimne tęczówki ponownie wróciły w gorące odpowiedniki. - Ciągle się w naszej pracy zdarzają. A my tak samo jak zawsze dowiemy się co się stało i wykorzystamy to na naszą korzyść. – Uśmiechnął się pokrzepiająco.
       - Masz rację. - Spojrzał na jego twarz pod wpływem dotyku, który poczuł. Opłynął wzrokiem jego zatroskaną twarz, na chwilę tracąc oddech. - Prędzej czy później, wszystkiego się dowiemy... - Pauza. Odwrócił rękę wierzchem dłoni do góry, żeby złapać i krótko ścisnąć tę jego. - Antonio, ja naprawdę myślałem, że on tam... Że on... - Odłożył zegarek na blat, a wolną ręką pomasował sobie nasadę nosa i pozwolił ustom wypuścić nerwowo powietrze. - On jest dla mnie jak brat. Sama myśl o tym, że stało się mu coś poważnego mnie przeraża. Nie, żebym miał nie dać sobie rady jako jego zastępca, bo dałbym. Nie w tym sęk. Tylko cholernie by mi go brakowało... - Przetarł oczy palcami, jakby były zmęczone. Ścisnął jeszcze raz jego rękę, ale krótko i dodał: - Dobrze, że ty tu jesteś.
       - Jest silniejszy i irytująco wręcz niemożliwy do zabicia. Nie pozbędziemy się go tak łatwo. – Korzystając z odwróconej dłoni wierzchem do góry wsunął swoje palce między te Eadreda po czym zacisnął dłoń. Wolną rękę natomiast położył mu na policzku, który lekko pogładził kciukiem. - Myślisz, że coś się stało, a on wypełza spod kamienia i zaczyna na Ciebie krzyczeć. To cały Percy. Cokolwiek by się nie działo nie zostawi was. Jesteście jego rodziną i najważniejszym skarbem. Będzie walczył o was i o siebie dla was. – Czy właśnie porównał go trochę do karalucha? Możliwe i wiedział o tym tylko on, a jednocześnie Percy naprawdę był pełen zagadek. Do tej pory zawsze umknął przed wszelakimi obrażeniami, co się tym razem stało, wie tylko on. Ale na pewno by się tak łatwo nie poddał. Na pewno by się wyrwał ze szponów śmierci kłócąc się ze wszystkimi vestaliańskimi bogami, podważając ich osąd i wracając na swoje miejsce. A dzisiejsza sytuacja? Musiał tylko im przypomnieć, że nie tylko on kocha ich z całego serca ale i oni nie wyobrażają sobie bez niego życia.
       - Chodź, poleżysz ze mną. Uspokoisz myśli. – Odrywając biodra od blatu pochylił się nad nim. Rękę która tkwiła na policzku przesunął na linię jego szczęki unosząc jego głowę w górę po czym przytknął do jego czoła swoje. - A później pewnie wymyślisz jakiś kolejny, genialny wynalazek, broń albo tarczę która by mogła ochronić przed takimi sytuacjami. Jak to już masz w zwyczaju.
       Na twarzy Eadreda wyskoczył krytyczny błąd systemu. Czy to się działo naprawdę? Z szeroko otwartymi oczami obserwował, jak palce człowieka wsuwają się między jego, a następnie wiążą ich dłonie w delikatnym uścisku. Zamrugał, sądząc że ma jakieś omamy. Ale ręka nadal tam była. Nie minęło trzydzieści sekund, nim cała jego twarz przybrała kolor borówki amerykańskiej, od czubka nosa, aż po szyję. Ale już nic w większą nieśmiałość go nie doprowadzi... prawda? ...Prawda?! ?!?! Wtedy ręka Kapitana zetknęła się z jego policzkiem, a on myślał, że zaraz tu przy nim umrze. Umrze albo rzuci się na niego, tu i teraz. A on! On!!! Zupełnie nieświadomy, do jakiego stanu doprowadza wyjątkowo podatnego na jego urok Vesta, jeszcze zbliżył się ku niemu. Eadred o mało się nie udusił z wrażenia!
       - Dobrze - wyrwało mu się, nim ogarnął, co właściwie znaczyły te słowa i na co się zgodził. Odczekał moment, by Antonio się wygodnie ułożył, a sam mocno walczył z ochotą uderzenia pięścią w stół z radości!
       Na łóżko wsunął się elegancko, przypominając w ruchach dorosłego kocura, wziął poduszkę pod brodę i schował w niej twarz, przestraszony, że wciąż widać po nim, jak bardzo uderzyły go niedawne niespodzianki. Zaciągnął się zapachem świeżej pościeli, łudząc się że znajdzie na niej już perfumy mężczyzny. Lecz na to było jeszcze za wcześnie.
       Czy Antonio w ogóle był świadomy, co z nim robił?
       W momencie takiej bliskości, mimo tego że sytuacja w ogóle nie była odpowiednia do takich szaleństw, jego serce zgłupiało. Chciał go tylko pocieszyć, zapewnić że wszystko było dobrze i już nic złego się przydarzyć nie mogło. Że będą uważać, dostali lekcję od życia. No i co z tego, że właśnie tak chciał myśleć i postępować jak właśnie dostawał zawału. Bliskość, ciepło i zapach. Wszystko to działało na niego jak narkotyk. Czuł jak przechodzi go dreszcz. Jak w głowie pojawiają się idiotyczne wyobrażenia. Jak łaskocze go cały brzuch wypełniony motylkami, a serce ściska niepewność. Na jego twarzy nic nie było widać ale oczy, one zdradzały absolutnie wszystko. Cieszył się, że w pokoju panował półmrok.
       Widząc jak Eadri chowa się w poduszce parsknął cicho. „Teraz będzie jeszcze gorzej, kochany” pomyślał bo on wcale nie wszedł do łóżka. Och nie. Jego palce powędrowały do koszuli która całkowicie nie nadawała się żeby w niej spać. Podobnie jak spodnie idealnie wyprasowane w kantke, które też z siebie ściągnął i idealnie złożone odłożył na bok. Zostały mu więc luźne bokserki, niebieskie, w żółte kaczuszki. Ach zabić romantyzm jednym szczegółem. Przed wejściem do łóżka wziął jeszcze głęboki oddech i dopiero po nim, wpakował się pod kołdrę. Położył się na boku podpierając głowę i z lubością przyglądał się jego granatowym uszom. Nie mógł się oprzeć żeby nie złapać jednego między palce żeby lekko je ścisnąć i potrzeć.
       - No już, już. Korki będą dopiero przy następnej okazji. – Nawiązał do ich wcześniejszej rozmowy śmiejąc się cicho. Zaraz też położył się na przedramieniu, po tym jak wcisnął je pod poduszkę, przysunął do niego i opierając czołem o jego ramię zamknął oczy. Wolną rękę położył na jego plecach i choć ogromnie kusiło miziać go, coś czuł, że biedny Vesta by tego nie przeżył. On i libido Włocha.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {28/02/24, 02:00 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd N3FWO6N

      Wrażenie, że czas upływa z podwójną prędkością, ustąpiło dokładnie wtedy, kiedy szare i błękitne tęczówki dwóch stworzeń, jednocześnie zaskakująco podobnych i zupełnie obcych, odnalazły się w zaznaczonej chaosem rzeczywistości, która zastygając na ułamki sekund, zabrała i niewypowiedziany ból, i niepokój panujący w sercu, i zachwyt nad cudem, którego się dziś dopuścił. Absolut błękitu był kojący, a im dłużej w niego patrzył, tym bardziej wierzył, że udało mu się odnaleźć boski pierwiastek po raz pierwszy w życiu.
      Niespodziewanie wszystko wróciło do normalności.
      Kolejna fala bólu, tym razem gwałtowniejsza, wstrząsnęła ciałem mnicha. Zagryzł zęby i mocniej ścisnął ranę, z której natychmiast wypłynęła krew i delikatnie rozlała się spomiędzy palców. Ile już jej stracił? Ciemne plamy obecne w polu widzenia mówiły, że wystarczająco dużo, by zagrozić utratą świadomości. Najlepiej byłoby, gdyby jak najszybciej opuścił to miejsce. Jako ranny cywil, walczącemu Vesta nie przyda się do niczego, będzie stanowił niepotrzebny element rozpraszający. Natomiast wiedza, którą nabył przy okazji przeżytych wcześniej ataków, podpowiadała mu, słusznie, że na pewno wkrótce zjawi się któryś z jego pobratymców, by dryfującego w powietrzu wojownika wesprzeć.
      Szarżującą Akumę dostrzegł dosłownie w ostatniej chwili. Instynktownie chciał wyciągnąć rękę w stronę Smoka, zwrócić jego uwagę i ostrzec, lecz ostre rwanie w mięśniu zatrzymało go w pół gestu, a jedynym, na co było go stać, było wyszeptanie słów przestrogi. Zwierzę nie z tego świata rąbnęło w Vesta z impetem godnym wściekłego żubra, wprawiając ziemię w wibracje.
      Los postawił go przed jednym z najgorszych wyborów. Spróbuj pomóc i zgiń lub uciekaj i sam przeżyj. Czy gdyby nie strach spotęgowany sceną, której właśnie był świadkiem, wybrałby inaczej? Może. To rozważania, które Vieri wolałby zostawić myślicielom. Kiedy dociera do ciebie, że jeżeli w danej chwili przedłożysz czyjeś życie nad swoje, jednocześnie nie będąc w stanie zrobić nic, co mogłoby realnie pomóc, wyrzuty sumienia przestają cię nękać.
      Wstał, nie zważając na karuzelę fundowaną mu przez własny błędnik, a następnie odwrócił się, zataczając jak pijak, w stronę klasztoru, którego obraz majaczył gdzieś na końcu ścieżki, ale może było to tylko złudzenie.
      Słaniając się na nogach, dzięki resztkom chęci przeżycia, dotarł w okolice bramy swojego "domu" i tam stracił przytomność.

      Obudził się późno w nocy, rozpalony, spragniony, obłożony po ciele wilgotnymi, zimnymi szmatami, ze sterylnym opatrunkiem na ręce, od którego śmierdziało ziołową papką. Zamglonym spojrzeniem zbadał ściany, meble i uchylone okno. To "jego" pokój - czy raczej: cela, bo tak zwykło się właśnie nazywać pomieszczenia sypialniane w klasztorze - przynajmniej w ten sposób lubił o nim myśleć, jako o swojej przystani i małym azylu, gdzie zawsze mógł liczyć na spokój - trochę go to zdziwiło, ponieważ chorych i rannych zazwyczaj zaprowadzało się do przeciwległego skrzydła w budynku. Najwyraźniej ktoś stwierdził, że wygodniej - oraz bezpieczniej dla samego Vieriego - będzie ulokować go tam, gdzie zawsze sypiał.
      - Wody... - wydusił z siebie, licząc że zapalona w rogu pomieszczenia świeca nie paliła się tam od parady. Podejrzenia się sprawdziły, gdy dobiegł go szelest szat innego mnicha. Zaraz przy ustach pojawiła się czarka z wodą z ich studni. Wypił ją całą, a kończąc, zamknął z powrotem powieki.
      Był tak otępiały z bólu, że już w ogóle nie zwracał na niego uwagi. A zaspokoiwszy pragnienie, wkrótce zapadł w głęboki sen pozbawiony marzeń, co akurat jemu prawie w ogóle się nie zdarzało. Najprawdopodobniej wyczerpane do granic możliwości ciało przeszlo w tryb awaryjny, czepiając się wszystkich możliwych sposobów na poprawe swojej kondycji. Noc to idealna oraz jedyna pora, kiedy mogło w spokoju się zregenerować.
      Poranek, czy raczej wczesne przedpołudnie, powitał z nieprzystojnym grymasem. Ból po ugryzieniu zelżał, ale okolice rany były spuchnięte i tkliwe, nie było mowy o tym, by dziś Vieri miał wrócić do codziennych obowiązków.
      Biały kot, dotąd drzemiący wdłuż jego łydek, otworzył ślepia, ziewnął, podniósł się na łapkach i przeciągnął się, wykrzywiając grzbiet w proporcjonalnym łuku. Podreptał po pościeli ku jego twarzy, powąchał blady policzek, łaskocząc go długimi białymi wibrysami, a na koniec go polizał.
      - Dzień dobry - przywitał zwierzątko. W odpowiedzi usłyszał gardłowy, przeciągły pomruk.
      Słońce migotało rozkosznie, przebijając sie między konarami drzew. Lekki podmuch wiatru wdarł się do pomieszczenia przez uchylone okno. Niósł za sobą zapach świeżo parzonej kawy, na co Vieriemu skręciło żołądek. Jeżeli miał w ogóle jakąś ochotę na zjedzenie czegoś w ramach śniadania, to właśnie mu przeszła. Dzięki, kawo!
      Ułożywszy się na łóżku w pozycji siedzącej, oparty plecami o ścianę, wreszcie znalazł w sobie odwagę, by ocenić szkody wyrządzone przez potwora. Rozwiązał, nie bez problemów, supeł bandaża, a następnie odwinął go w akompaniamencie świstów gwałtownie wciąganego przez zęby powietrza. Część zielonej papki, rozsmarowana wzdłuż ugryzienia, przylepiła się do opatrunków, dzięki czemu Vieri mógł zobaczyć głębokie dziury po zębach, wokół których skóra zrobiła się fioletowo-żółta. Oj, coś czuł, że zostanie po tym brzydka blizna.

      Około pierwszej, rana na nowo dała o sobie znać - piekła i paliła, sprawiając że Vieri nie mógł się na niczym innym skupić, niż na dyskomforcie. Mnisi doszli do wniosku, że w tej sytuacji nawet najbardziej wszechstronne wynalazki medycyny alternatywnej skazane są na niepowodzenie, a ich wychowankowi pomocy udzielić będzie w stanie jedynie doświadczony lekarz. Trzeba im było tylko wyperspadować towarzyszenie mu w drodze do miasta - nie był dzieckiem, a dorosłym mężczyzną, nie potrzebował eskorty "mamusi", poza tym, realnie bał się, że w przypadku potencjalnej powtórki z rozrywki, taki starszy mnich będzie w o wiele gorszej sytuacji niż on - młody, z jakąkolwiek kondycją. Do doktora wybrał się sam.
      Dostał dwa zastrzyki, receptę na silniejsze leki przeciwbólowe i zalecenie nie nadwrężania ręki. Kontrola za tydzień, chyba że się pogorszy. Lekarz zastanawiał się jeszcze, czy nie powinien zebrać z rany odrobiny tkanki, by wysłać je do przebadania do prywatnego labolatorium, ale ostatecznie odpuścił temat.
      Ze świstkiem papieru w zdrowej ręce, Vieri ruszył ulicą w stronę centrum, do apteki. Przystawał co parę metrów, by przyjrzeć się to przedmiotom wystawionym w oknie antykwariatu, to książkom w księgarni, to znowu kwiatom na straganiku; po części dlatego, żeby nieco odsapnąć, a po części dlatego, że chciał zająć myśli czymś przyjemnym. Fizycznie czuł się w porządku, przynajmniej na tyle, na ile było to akceptowalne, zważywszy na okoliczności. Mentalnie zaś... męczyły go wczorajsze wspomnienia.
      Niespodziewanie wpadł na kogoś, odwróciwszy wzrok od kolorowych witryn. Już miał zacząć przepraszać, zdał sobie sprawę że osobą, na którą wpadł był Vesta. Ale nie byle jaki. Stanął jak wryty, nieśmiało sunąc szarymi tęczówkami po umięśnionej sylwetce, ciągnącej się długo, długo ponad jego głowę. Wreszcie napotkał znajomy już błękit. Nie było wątpliwości. To on, ten którego widział wtedy.
      W tył zwrot i jazda przed siebie. Czmychnął przed nim niby mysz przed kotem.
      Skoro był tu, w mieście, nie mógł mieć wobec niego dobrych zamiarów.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {28/02/24, 02:27 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd T1tq4ln

       Percy od momentu wyjścia z kapsuły i przejścia wszystkich dodatkowych badań czuł się jak gówno. Po tym jak Avicia pozwoliła mu pójść do siebie, od razu wczołgał się do łóżka i leżąc w pozycji embrionalnej, owinięty ogonem, odpoczywał. Bolała go głowa od natłoku myśli, pytań i zamglonych wspomnień. Nie do końca wiedział co się stało. Zasadniczo, z przebiegu ataku nie pamiętał prawie nic. Ostatnie obrazy majaczyły mu jeszcze w bazie, pamiętał jak patrzył na lokalizację portalu, jak wydawał poszczególne polecenia chociaż wiedział, że najwięcej dowie się na miejscu. Tylko gdzie to miejsce było? Marszczył brwi co i rusz próbując biec za historią wspomnień dalej, za każdym razem jednak natrafiał na ścianę, na czarną pustkę która nie pozwalała mu zobaczyć tego co było dalej.
       Ostatecznie odpuścił. Jego myśli uciekły w całkowicie innym kierunku, w stronę odpoczynku, znalezienia miejsce gdzie będzie mógł spokojnie dojść do siebie. Oddychał coraz wolniej, skupiał się na tym żeby jego serce coraz spokojniej pracowało aż w końcu zasnął. Przykryty po czubki uszu, skulony i wreszcie wolny od trosk. I chociaż to nie była noc w której reszta spała, jemu te kilka godzin napełniło lekkością i realnie wzbierającą siłą.
       Szedł szybko przed siebie wykonując wyuczone ruchy. Dotknięcie klatki piersiowej aktywujące skafander ochronny, płynnie wyciągnięty miecz, skrzydła które tuż po otwarciu drzwi zaznały dzikości powietrza wyciągając jego ciało nad bazę. Widział jak reszta w mgnieniu oka jest gotowa, jak rusza za nim gdy on szybko pikuje w dół zbocza górskiego. Spadł na miasteczko uważnie śledząc to mapę to swoje otoczenie. Przebił się między wieżami kościoła muskając palcami ich zimnej cegły po to by jako pierwszy znaleźć się w miejscu otwarcia portalu. W tej chwili sen zawibrował, a on zaczął patrzeć na siebie i być sobą. Jakby wciągnięty, bierny obserwator zdarzeń, który mógł spokojnie poruszać się po mapie myśli.
       Smok ze wspomnień ruszył za trójką którą niespodziewanie wypluł portal. On obejrzał się za błyszczącymi w wieczornym świetle złotymi skrzydłami i wrócił wzrokiem do szklanej tafli. Nie pognał w tamtą stronę, coś mu podpowiedziało, że zaraz wróci, nie było sensu się ruszać. Sen ponownie wzburzył się ukazując mu na chwilę krwawą scenę. Białą zjawę oblaną szkarłatną cieszą, która splamiła również całą ziemię. Wyciągnął jedną rękę przed siebie jednak kolejne zakłócenia zniszczyły obraz. Zamrugał, obejrzał się za siebie. Smok właśnie zataczał wąskie półkole w powietrzu, oślepiło go słońce nagle wyskakujące spomiędzy jego sylwetki przez co musiał unieść dłoń nad oczy. Zamrugał, a gdy ponownie spojrzał w stronę portalu, zjawa znowu tam była.
       Patrzył onieśmielony tak samo jak ten On który tam był. Obydwaj patrzyli jak Zjawa dotyka tafli portalu. Wzięli oddech pełen strachu i podekscytowania w jednym momencie. Wtedy on, Obserwator, podszedł bliżej. Wspomnienia w pierwszej kolejności pokazały mu szare oczy. Tęczówki pulsujące przerażeniem i bóle, niezrozumieniem i zwątpieniem.
       - Kim jesteś? – Zapytał wspomnienia, które wydawało się na niego spojrzeć. Jakby chciało wzrokiem odkryć wszystkie jego tajemnice. Zrobił krok w tył, bliżej Smoka. Znowu to się stało, jakby przerywany sygnał w telewizorze. Zmusiło go to do zamknięcia oczu, a gdy je ponownie otworzył, łeb akumy trzymał Zjawę i wciągał ją za sobą, z powrotem do wyrwy. Jego serce zaczęło bić jak szalone, nie mógł się jednak ruszyć bo i Smok stał skamieniały na scenę jaka miała miejsce na jego oczach. Ostatecznie zrobił krok do przodu. Wszystko znowu zamarło. Głowa akumy leżała w kałuży krwi, Zjawa również straciła grunt pod nogami. Na chwilę całe tło zniknęło, była tylko ich trójka w czarnej głębi. Kucnął koło Zjawy przyglądając się jej.
       Niespotykane rysy twarzy od razu wzbudziły w nim ciekawość. Nie dziwił się, że z daleka nie określił płci. Mężczyzna był bardzo delikatny, a przez burzę czarnych włosów od tyłu mógł zostać z łatwością pomylony z kobietą. Ale teraz nie miał wątpliwości. Do tego szare oczy patrzące na niego z niemą prośbą.
       - Proszę, porozmawiaj ze... – Głuche uderzenie które zgasiło wszystkie obrazy. Zerwał się w łóżku z ciężkim oddechem, spocony i z lekko drżącymi ustami. Wypuścił powietrze które do tej pory wstrzymywał w płucach po czym wziął jeden oddech przez nos, drugi, trzeci. Serce w piersi przestało szaleć jednak umysł pracował na najwyższych obrotach.
       Nie wstawał jeszcze. Dotknął żeber sprawdzając czy nadal męczy go ból fantomowy. Później tył głowy, przeczesał włosy które były w lekkim nieładzie, przylepiały się do twarzy. Dopiero po tej chwili zmienił pozycję, zgiął nogi w kolanach i opierając na nich przedramiona pochylił się do przodu. Potrzebował zimnego prysznica. Jeszcze jeden oddech i wstał z łóżka. Zegarek na opasce która aktywowała się przy wyczutej zmianie wysokości pokazała mu ziemski czas, druga w nocy. Był głodny, spocony i potrzebował… Eadreda. Po kolei jednak.
       Po zebraniu odpowiednich przyborów i świeżych ubrań poczłapał do wspólnego pomieszczenia które przypominało skrytą w środku gaju oazę. Dwa małe baseny z mleczną wodą ogrodzone bujnymi krzewami i część gdzie mógł wziąć prysznic otoczona z każdej strony ciemnym drewnem. Pod spływającą z po jego smukłym ciele wodą stał dłuższą chwilę. Za każdym razem jak zamykał oczy miał przed sobą widok szarych oczu, delikatną buzię i krew. Nie spieszył się. Dokładnie się obmył, wysuszył włosy które spiął w wysoki, zadziorny kucyk.
       W świeżych rzeczach w kolorze mlecznej bieli ruszył najpierw do pokoju Konstruktora. Chciał koniecznie go zobaczyć i z nim porozmawiać. Nie spodziewał się jednak widoku jaki u niego zastanie.
       Po cichu wchodząc do pokoju od razu dostrzegł sylwetkę przy blacie roboczym. Uśmiechnął się lekko i podchodząc do niego tak żeby go słyszał stanął nad nim zerkając z zaciekawieniem do czego dłubie. I nie żeby w innych przypadkach było inaczej ale liczne, malutkie koła zębate nic mu nie powiedziały.
       - Hej. Nie przeszkadzam? – Zapytał pozwalając żeby jego ogon odnalazł ten należący do przyjaciela i zwolna się dookoła niego owinął. Dotyk ten, tak ważny i zarezerwowany tylko dla najbliższych, intymny, przyniósł mu ogromną ulgę. Aż miał ochotę się na nim uwiesić i chwilę skorzystać z bliskości. Powstrzymał go tylko dźwięk który nagle wyłapało jego ucho. Aż się wyprostował jak struna i oglądając za siebie z ogromnym zdziwieniem wyłapał blond czuprynę zakopaną w łóżku…
       - Chyba przeszkadzam... – Czując na sobie jego spojrzenie odwrócił do niego twarz która wyrażała tysiąc emocji: „Co?! Śpicie ze sobą?! Nie wiedziałem, że to tak zaawansowany etap waszej znajomości! JAK ŚMIAŁEŚ MI NIE POWIEDZIEĆ?! Ale uważacie, nie? Ej, a jak to jest?! ALBO NIE CHCE WIEDZIEĆ. Chcesz mi coś o tym powiedzieć?! Ja was wspieram, serio. ALE ŻEBY JUŻ?! Jestem zaskoczony!”
       Całkowite poświęcenie uwagi procesowi twórczemu nie przeszkodziło w usłyszeniu dźwięków nagich stóp po posadzce. Czarnowłosy od czasu do czasu zastanawiał się, dlaczego Percy to robił, bo przecież nie z szacunku do ulotności idei, jakie mogły się akurat rodzić przy pracy, a już tym bardziej nie z szacunku do jego osoby. Znali się zbyt długo i zbyt dobrze, by chodziło wyłącznie o to.
       - Na wpierdol zawsze jest pora... - rzucił półżartem, nie odrywając wzroku od ściereczki, którą polerował akurat mniejszą wskazówkę.
       Pozwolił, by ich ogony oplotły się wokół siebie. Uderzyła go zaraz jedna myśl: gdyby Antonio kiedyś zapytał, o co tak właściwie chodzi z tymi ogonkami wsparcia, czy byłby w stanie przekazać mu esencję tego zwyczaju? Nigdy nie miał problemów z tłumaczeniem nawet najbardziej zaawansowanych tajników technologii, swojej kultury, ale to? To byłby chyba pierwszy i jedyny raz, kiedy musiałby naprawdę uważać na słownictwo, którym chciałby koncept opisać. Z taką konkluzją dokończył, co miał do dokończenia, a odłożywszy ostrożnie wskazówkę między tarczę a dzyndzel ją utrzymujący, odwrócił się wreszcie do Percyvalema.
       - Co ty... - Nie dokończył, bo pierwsze, co zobaczył, to twarz wykrzywiona w bliżej nieokreślonej plątaninie uczuć, w których prym wiodło zaskoczenie. Powędrował wzrokiem szybko w kierunku, w którym przed chwilą zwrócony był dowódca. Antonio... ANTONIO! Zupełnie wyleciało mu z głowy, że śpi w jego łóżku, a w dodatku! W samych! Bokserkach! Ale teraz przykryty był w taki sposób, że wyglądał jakby był nagi. Gdyby było to możliwe, kłębek pary ulatywałby mu z niebieskich uszu z głośnym piskiem. - Głupi jesteś! - Plasnął go otwartą dłonią po udzie, bo tylko do tego akurat sięgał.
       Nie chcąc ryzykować, że Smok ulotni się swoim dawnym zwyczajem, wysunął nogi spod blatu roboczego, wyprostował się i objął Percy'ego, zaciskając ręce w mocnym uścisku za jego plecami, żeby na pewno nie mógł uciec.
       Ze względu na ogólny szacunek jakim darzył Kapitana oraz przez fakt, że już nie raz nie dwa obudził go w środku nocy zapominając o tym, że ludzie tak często śpią, nie wybuchnął gromkim śmiechem na minę jaką zrobił Eadred. A chciałby. Zamiast tego ugryzł się w zgięty palec wskazujący i bezgłośnie chichotał. Głąb patentowany. No ale go uwielbiał. Szczególnie gdy tak bez najmniejszego problemu potrafił go czytać. Bardzo potrzebował się przytulić i chętnie odwzajemnił mocny uścisk kładąc mu głowę na ramieniu.
       - Może i głupi ale przynajmniej nie zakochany tak bez pamięci żeby swojego NAJLEPSZEMU PRZYJACIELOWI nie wspomnieć o tym, że się zaciągnęło człowieka do łóżka... – Powiedział to tak nonszalancko jakby chodziło o niedzielne śniadanie. - Wiesz, cieszę się i wam gratuluje ale mogłeś wspomnieć, że to tak daleko zaszło. Ej, ale wiesz, że jajka z tego nie będzie? – Droczył się z nim i gdy tylko Ead z miną mordu wypuścił go z uścisku podniósł na wszelki wypadek gardę. Wielki uśmiech przy okazji nie schodził mu z twarzy.
       - Chodź, zjemy coś. Dajmy mu spać. Pewnie jest zmęczony. – Znowu sugestie. Teraz mu żyć nie da.
       - A może jednak głupi, skoro tak sukcesywnie rozbudzasz we mnie ochote wpakowania cie z powrotem do zestokapsuly - odszczekał mu się, nieco za głośno, bo śpiący człowiek poruszył się w pościeli.
       Ochota na przytulanie przerodziła się w zaskakującym tempie w czystą ochotę na zabójstwo. Ead za bardzo bał się, że sytuacja eskaluje, by zrobić coś w tym kierunku, więc zamiast udusić przyjaciela na miejscu, obrócił go za pomocą rąk dookoła własnej osi i wypchnął za drzwi.
       - Tak dla twojej wiadomości, to nie ja pierwszy zaproponowałem łóżko - powiedział nadąsany. - Ale do niczego nie doszło, zbereźniku! Po prostu nie widzę sensu ścielenia kanapy, kiedy wygodniejsze posłanie jest nieużywane! - tłumaczył się. - W ogóle, odłóżmy tego typu konwersacje na kiedy indziej, mamy ważniejsze sprawy. Mam nadzieję, że właśnie z jedną przychodzisz: co się do cholery stało przy tym portalu?
       - Oj no, już już, nie denerwuj się tak. Przecież wiesz, że ja was wspieram. – Zaśmiał się dając się wypchnąć z pokoju chociaż wcale mu tego nie ułatwiał i zapierał się jak osioł ciągnięty pod górkę. Ot, dla dzióbaniny. Dalsza drogę do kuchni już grzecznie przeszedł, złapał tylko ponownie ogon Konstruktora żeby te w równym rytmie kołysały się do ich kroków. Jakkolwiek zachowywał się swobodnie i zadziornie tak jeszcze nie czuł się tak pewnie jak na co dzień. Wchodząc do kuchni od razu dobrał się do garnka z resztkami makaronu, a po upewnieniu się kto gotował, odgrzał sobie porcję. Jego żołądek coraz głośniej domagał się uwagi. Wstawił też wodę na herbatę żeby się rozgrzać i dopiero po przygotowaniu wszystkiego, w tym porcji naparu dla Eada, zajął miejsce przy niskim acz bardzo długim stole.
       - Tak, grzecznie przychodzę porozmawiać o alarmie. – Spoważniał mieszając w misce. Zanim nabrał pierwszy kęs spojrzał mu w oczy ze zmienioną całkowicie mimiką i z uciekającymi w niepamięć psotnymi iskierkami w oczach. Sprawa nie była błaha i chciał to podkreślić. - Miałbym tylko do Ciebie ogromną prośbę. Nie denerwuj się i nie podnoś na mnie głosu. To co Ci powiem to jedyne co pamiętam. Tak walnąłem, że mało co umiem sobie przypomnieć z całego tego dnia. A sam wypadek zostaje jeszcze częściowo za mgłą. – Niby prosił, a jednak lekko zabrzmiało to jak rozkaz. Nie chciał i nie miał zamiaru go okłamywać ale, niektórych przeszkód jeszcze nie przeskoczy.
       Po tych słowach przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Chciał spokojnie zjeść chociaż każde dłuższe zamknięcie oczu przywoływało na nowo obraz rzezi, z którym chociaż walczył, nie chciał odejść. Dopiero gdy miska była pusta, a on grzał dłonie o kubek herbaty, westchnął ciężko zaczynając wszystko po kolej: znalezienie portalu, polecenia i zbieranie raportów, trójka, pościg i powrót pod portal, Zjawa.
       - Stał tam jakby to było normalne, naturalne. Mężczyzna, cały w bieli dotykał tafli portalu. Wodził po niej jak po szklanej witrynie. Wcięło mnie. Przecież ile razy próbowaliśmy to osiągnąć? Ile razy Ari rzucił Erim jakby na jego drodze nie stała żadna przeszkoda. Mógłbym uwierzyć, że ludzie to mogą ale Antonio też miał kilka podejść i nic z tego. A on..! – Wypuścił powietrze z płuc biorąc spokojny wdech. - Nie rozumiałem na co patrze. A później? Było tylko gorzej. Z portalu wyszła głowa jedynki i złapała go za rękę. Stąd tyle krwi. Ale nie chciała zagryźć! Ona zaczęła go wciągać do środka. Pierwszy raz widziałem takie zachowanie. A on... – Zawahał się bo bzdura jaką chciał palnąć nie umiała mu przejść przez gardło. Wziął dłuższy łyk herbaty patrząc za okno, szukając pomocy w otaczającej ich zieleni. - A ten nieznajomy po prostu odciął jej głowę zamykając portal. Chyba. W sensie. Portal się zamknął. Nagle, jak on zaczął krzyczeć. Może to było zrządzenie losu ale tak krótki atak. – Trochę się zakręcił w potoku słów i natłoku myśli, jakby wpadał w atak paniki.
       Konstruktor wiele był w stanie zrozumieć, naprawdę. Nietuzinkowy umysł, jakim obdażyła go matka natura, zdolny był ogarnąć wiele abstrakcyjnych pojęć, nawet jednocześnie. Ale w tym, czego świadkiem był Percy, połapać się nie potrafił, nie ważne jak bardzo nie wytężał umysłu.
       - Człowiek. Dotykał. Portalu. - Powtarzał słowa, jakby właśnie się ich uczył. - Człowiek dotykał portalu, a później go zamknął. Lub zamknął się sam z siebie. - Złapał się obiema rękami za głowę i zatopił palce we włosach, intensywnie je drapiąc. Potencjalnie nie niemożliwe. Było tylko jedno małe "ale", Percy naprawdę mocno oberwał, równie dobrze mogło mu się wszystko przywidzieć. Nie był to czas na poddawanie w wątpliwość tego, o czym tylko jemu chciał powiedzieć. - Człowiek zamknął portal. - Powtórzył raz jeszcze. - Nie, na trzeźwo chyba się tego nie da...
       Upił łyk herbaty, wpatrując się podejrzliwie w błękitne oczy.
       - Tylko że jak już do ciebie dotarłem, nikogo nie było w okolicy. Mówiłeś, że poczwara złapała go za rękę i to stąd tyle krwi, dobrze, zgadza się. Biorąc pod uwagę jej ilość, na tyle, na ile coś tam liznąłem z medycyny, czy nie powinniśmy chociaż tego człowieka znaleźć gdzieś leżącego w okolicy?
       - Nie wiem. Nie jestem w stanie nawet spekulować. – Mruknął siedząc z zamkniętymi oczami. O tak, alkohol byłby dobrym rozwiązaniem obecnej sytuacji. Na dźwięk tego słowa spojrzał na niego. - Mamy jeszcze to wino co się w ostatniej dostawie ze statku przyplątało? – Dopytał, a widząc jak Ead wstaje przeszukać szafki, uśmiechnął się lekko. Tak, jebać herbatki, trzeba było to zapić. Sam wstał żeby znaleźć kieliszki w razie jakby rzeczywiście coś się uchowało, a widząc jak ten kręci się po kuchni, zbliżył się do niego z niepewną miną.
       - Ead. Tylko niech to zostanie między nami, dobrze? Nawet Antonio ma nie wiedzieć. Ja… ja spróbuje jeszcze raz na spokojnie to przeanalizować. Z rana tam polece, może coś odświeży mi pamięć. – Brzmiał cholernie poważnie chociaż głos zadrżał mu na tysiące obaw jakie w nim kiełkowały. - Jeżeli cokolwiek będę wiedział więcej, powiem Ci. A później zadecydujemy co z tym robić dalej. Tylko na razie nie wszczynajmy alarmu. Bo albo wpadniemy w gówno po szyję albo zamkną mnie w wariatkowie. – W ich kieliszkach znalazło się przeźroczyste wino o smaku dojrzałych owoców, a zbicie nim toastu przypieczętowało ich umowę. Teraz mogli jeszcze raz spróbować to przeanalizować, aż zastanie ich piękny poranek zmuszający Smoka do wyjścia ze swojej strefy komfortu.
       Noc spędzona przy butelce dobrego alkoholu sprawiła, że poranek przywitał go wcześniej niżeli podejrzewał. Nie miał kaca, głowę raczej miał mocną, a im też nie chodziło żeby się upić do nieprzytomności. Dlatego po wciągnięciu śniadania był świeży i gotów do podjęcia wyzwania. Zadanie na dzisiaj miało polegać na próbie zrozumienia co się stało, odnalezieniu jakichkolwiek wskazówek które mogły go doprowadzić do mężczyzny-Zjawy i przy odrobinie szczęścia, do uzyskania odpowiedzi na kilka pytań. Niechętnie jednak spoglądał w przepaść u dołu której wiło się małe miasteczko. Nie przepadał za byciem tam bez wyraźnej, wojskowej przyczyny. Nie rozumiał ludzi, nie znał ich, nic o nich nie wiedział i nie podejmował nigdy prób żeby jakkolwiek to zmienić. Czy był arogancki? Nie. Miał w sobie zaszczepione głębokie przekonanie, że wpadka towarzyska może się odbić echem na karierze jego i jego ojca do czego przenigdy nie chciałby doprowadzić. Dlatego zwyczajnie unikał miejsc i chwil w których by się nie odnalazł.
       - To tylko spacer. Kupie sobie loda i się poopalam. – Pocieszał sam siebie poprawiając przylegającą część spodni. Nawet nieco ładniej się ubrał! Jeszcze jeden oddech i zrobił krok do przodu spadając bezwładnie pierwsze kilka metrów. Dopiero po chwili rozpostarł szeroko złote skrzydła i spokojnie przemierzając odległość do portalu, jak zwykle dotknął zimnej cegły jednej z wież kościoła. Później na chwilę wylądował na pokrytym czerwoną dachówką szczycie domu. Rozejrzał się z góry jakby Zjawa miała rzucić się mu ot tak w oczy i dopiero kontynuował.
       Znalezienie się na miejscu sprawiło, że przeszedł go lodowaty dreszcz. Całe jego ciało pokryła na chwilę złota łuska, tak szybko jednak jak zmąciła jego skórę, tak wróciła pod jej okrycie. Nie chciał siać paniki. Był zwykłym Vesta na spacerze. Ead robił to cały czas! Tylko pewnie przy tym nie był taki spięty, czujny na swoje otoczenie, a jednocześnie tak zagadkowy. Jak inaczej bowiem nazwać prawie dwu i pół metrowego jaszczura odzianego w biel stojącego nad trawą splamioną krwią. Na szczęście w tej okolicy nie było prawie w ogóle ludzi. Gwar zaczynał się na ulicy targowej więc mógł spokojnie tutaj sterczeć.
       Początkowo obszedł miejsce w którym powinien jeszcze być otwarty portal. Nie było trudne do znalezienia szczególnie, że nagle dokładnie pamiętał jego lokalizacje. Ba! Nawet kąt przekrzywienia. W powietrzu nic nie wyczuł, czujniki były cicho. Musiał się więc rozejrzeć szerzej. Kolejnym miejscem jakie znalazł było to gdzie przywalił. Instynktownie złapał się za pierś i masując żebra po jednej stronie krzywił się jakby polizał cytrynę. Nic odkrywczego. Ziemia nieco wypalona od pola siłowego, ślady ich sprzętu które zatarł nogą. Nie było potrzeby żeby się tu znajdowały. Potarł głowę odchodząc jeszcze dalej, tam gdzie umieścił go sen, gdzie mógł widzieć całość dantejskiej sceny. W ten sposób udało się mu znaleźć kierunek z którego przyszła Zjawa. Nie miał nic do stracenia więc podążył właśnie w tą stronę po raz pierwszy również oglądając miasteczko tak na spokojnie. Co chwilę się rozpraszał więc i czas uciekł mu przez palce.
       Popołudniu był już w okolicach centrum. Stał jak introwertyk który planuje w głowie cały przebieg rozmowy polegającej na zamówieniu kanapki. A to był tylko wybór lodów! Te zakręcone, w białym kolorze ogromnie go kusiły ale na dobrą sprawę, nawet nie miał kasy. Kartę o ile się nie mylił trzymali bliźniacy. Chociaż! Powinien mieć wyznaczoną swoją część, żołd żołnierski. Ale gdzie? Przecież nie zadzwoni do Eadreda z pytaniem jak ma sobie kupić loda. Chociaż… Coraz mocniej to rozważał prowadząc wewnętrzny dialog. Wtedy też ktoś na niego wpadł.
       W pierwszym odruchu obejrzał się prosto za siebie. Nie dostrzegając jednak absolutnie nikogo, jego głowa powędrowała w dół i wtedy, jego serce zamarło. Oczy o gadziej tęczówce urosły do wielkości monet, a dopiero po krótkiej chwili usta odważyły się wypuścić cichy oddech. Patrzyły na niego. Te same szare tęczówki które nawiedzały go za każdym razem gdy zamknął na dłużej oczy. Był tu. Jego Zjawa! Wpadł po prostu na niego! Wielka Bogini była dla niego ogromnie łaskawa, chciał jej nawet złożyć dziękczynną modlitwę gdy Zjawa… aż potrząsnął głową jak zdziwiony pies.
       - Ej! Poczekaj! – Zawołał za nim odwracając całość ciała w odpowiednim kierunku. I już miał się wybić żeby pognać za białą szatą gdy prawie wpadłby i rozwalił wycieczkę seniorów. Musiał wciągnąć brzuch żeby nikogo nie potrącić i zacząć naprawdę żarliwie przepraszać. Jakaś babcia prawie go bowiem złoiła kolorową torebką mówiąc o tym „jaka ta dzisiejsza młodzież jest niewychowana”. - Bardzo przepraszam, naprawdę. – Zawołał jeszcze raz za nimi, a gdy przeszli i mógł wreszcie ruszyć w pościg, nie było już za czym. Okręcił się dookoła własnej osi po czym podbiegł kilka kroków do zaułka w którym zniknęła mu Zjawa. Przepadła, jakby naprawdę nie istniała.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {29/02/24, 10:11 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd N3FWO6N

Boczne uliczki wyglądem przypominały jedna drugą, stąd też brali się w mieście zdezorientowani turyści przyssani nosami do map, dzieci płaczące za mamą, bo zamiast słuchać się i trzymać za kolorową spódnicę, rękę, tudzież wózek, wolały biegać beztrosko, gdzie tylko nogi poniosły; zakochane pary, kradnące sobie całusy w romantycznej scenerii pnącego się po ścianach budynków bluszczu albo kwitnących róż; w końcu też takie indywidua, co się lubowały pakować w najgorsze tarapaty, a potem uciekały labiryntem poskręcanych ścieżek, tak jak Vieri teraz.
      Zatrzymał się w bardzo wąskim przejściu między sklepikiem spożywczym a jubilerem, by złapać oddech oraz poprawić powywijane na drugą stronę rękawy, wysunięty za daleko kołnierz szaty, a w końcu również zawiązać paski trzymające całość na dodatkowy supeł. Sądząc, że na dobre zgubił stalkera, wychylił się dyskretnie zza rogu, dla pewności, a upewniwszy się, że faktycznie nie było go w zasięgu wzroku, wyszedł z ślepego zaułku z impetem, prawie taranując jednego z przechodniów.
      - Najmocniej przepraszam!
      - Patrz jak leziesz! Sam nie jesteś! - Mężczyzna po 40-stce splunął pod jego nogi.
      Z pokornie spuszczoną głową wyminął jegomościa i ruszył truchtem w swoją stronę. Tłum obecny na ulicach gwarantował mu poczucie bezpieczeństwa, ale nie pozbawił go uczucia wzroku na plecach. Odwrócił się na krótką chwilę, nie zwalniając, a w tym samym czasie przed nim (bardziej jak spod ziemi, niż jak ten piorun z nieba), wyrósł Percyvalem. Twarzą uderzył w jego tors, nawet nie zdążył porządnie zaciągnąć się przyjemnym zapachem jasnowłosego, a już leciał na ziemię. Znowu! Impet uderzenia odruchowo zatrzymał wyciągniętymi w tył rękami, co przypłacił dodatkową porcją bólu, promieniującą od rany przez całą długość prawej ręki. Jęknął, ni to z bólu, ni to z frustracji.
      - Dlaczego mnie gonisz!? - Zranioną rękę schował między zgiętymi nogami a piersią, do której ją przytulił.
      Spadając z nieba na drodze swojej Zjawy nie spodziewał się, że ta uderzy w niego z takim impetem. Owszem, mógł przeczuwać, że niczym spłoszone zwierzę będzie się oglądać przez ramię, ale jakoś tak, nie pomyślał w tej chwili o zapewnieniu mu bezpieczeństwa. A szkoda, bo zrobił mu pewnie jeszcze więcej krzywdy, niżeli ten zrobił sobie sam.
      - Poczekaj. - Podniósł ręce w próbie uspokojenia go, niczym wierzgajacrgo konia któremu chciało się tylko pomóc. - Nie chce Cię skrzywdzić. - Zapewnił, schodząc na kolana, żeby się nieco zniżyć, aby nie generować złudnego poczucia jego wyższości. - Spokojnie. - Uśmiechnął się do niego lekko, odrobinę się zbliżając.
      - Jesteś ranny i to przez stworzenie, którego wy nie znacie. Mogłeś się czymś zarazić. Powinieneś dostać surowicę i zszycie z uzupełnieniem tkanki. Chce Ci tylko pomóc.
      W pierwszej chwili chciał się od niego odsunąć dalej. Zaś im dłużej Vesta mówił, tym bardziej Vieri skłaniał się ku temu, by dać mu kredyt zaufania, poczekać i zobaczyć, co się stanie.
      - Kiedy na ciebie wpadłem, właśnie wychodziłem od lekarza, zapewnił mnie, że nic mi nie jest. - Jego wygięte ciało, wyraźnie osłaniające przed olbrzymem pogryzione przedramię, wskazywało na co innego. Przytknął kończynę bardziej do siebie. - Wszystko dobrze, dziękuję.
      - A co powiedziałeś? Że pogryzł cię pies czy akuma kategorii pierwszej? - Spojrzał na niego trochę niedowierzając, że ten mógł wyznać prawdę. Natomiast jeżeli tak było, ręce mu opadały na ignorancję i brak czułości na informacje, jakie wychodziły od nich jako bardziej doświadczonej rasy. Tego naprawdę nie można było zignorować.
      - To tylko jeden zastrzyk który uśmierzy ból. Nawet nie poczujesz. - Nadal go przekonywał. - Będę Cię musiał zabrać do bazy, ale obiecuję, że to bezpieczne miejsce. Pomożemy ci i tu wrócisz.
      Ludzie zajęci codziennymi sprawami, mijali ich niczym rzeka kamień dzielący koryto na pół. Czarnowłosy zacisnął i powieki, i zęby, gdy drugą ręką podpierał się podczas wstawania. Otrzepał niedbale pupę, kolana i łokieć z piasku oraz kurzu. To już drugi zestaw odzienia, którego nie traktował (nie ze swojej winy!) z należytym szacunkiem. Na myśl o kazaniu, które mogłoby go czekać w dalszej części dnia, wzdrygnął się.
      Nieznajomy miał rację, ale nie musiał tego tak dosadnie przekazywać, jakby... jakby protekcjonalne traktowanie sprawiało nie lada przyjemność. Fakt, pochodził z bardziej zaawansowanej niż ludzie rasy. Tylko że to nic nie zmieniało!
      Spokojnie, Vieri, spokojnie, tylko spokój cię uratuje. Nie trzeba się dąsać, powtarzał sobie w duchu, nie widzisz, że się stara?
      - Ja... nie wiem. - Zawahał się. Baza Vesta? Fascynowała go odkąd tylko ją rozstawili na zboczu góry nad miasteczkiem. Jeżeli faktycznie chciał jemu zapewnić fachową opiekę medyczną dla jego własnego dobra, to może rzeczywiście nic nie straci, jeżeli zgodzi się z nim pójść. A przy okazji, dowie się nareszcie, co to zamknięte dla wszystkich innych ludzi w sobie kryje. Rozważał przez chwilę jeszcze wszystkie za i przeciw, aż w końcu spytał: - To naprawdę konieczne?
      - Pilne dla uratowania Twojego zdrowia, jak nie życia. - Oświadczył na ostatnie pytanie wcześniej próbując go jakoś asekurować podczas wstawania. Na razie nie chciał go dotykać, ten moment jednak przyjdzie szybciej niż później. Na to miał ogromną nadzieję.
      - Obiecuje. Jeden zastrzyk i odstawiam Cię na dokładnie ten sam kamień. - Przyłożył dłoń do środka piersi, w miejsce w którym znajdowało się jego serce. Po tym geście powoli się podniósł i dla jego komfortu zrobił pół kroku do tyłu. Nadal trzymał ręce przed sobą żeby ten je dokładnie widział, modląc się w duszy żeby go ponownie nie spłoszył.
      Nagle, w głowie Vieriego zapaliła się czerwona lampka. Hola, hola, skoro nieznajomy był świadkiem wczorajszego zajścia pod portalem, ale dzisiaj w ogóle o to nie ptyta, ba, chce zabrać go pod preekstem dbania o jego stan zdrowia do miejsca pełnego wyłącznie jego pobratymców, oznacza to że... spotkał się z czymś podobnym już wcześniej, czy raczej cała ta troska jest idealnie zaplanowaną akcją, żeby... no właśnie, żeby co? Wyciągnąć informacje, jak tego dokonał? Nie, mało prawdopodobne, skoro nie podejmował tego tematu od początku. A i tak nie dowiedziałby się niczego, przecież sam nie rozwiązał tej zagadki i jeszcze długo jej nie rozwiąże. Może nie pamiętał? Tym bardziej niemożliwe. Takich rzeczy na długo się nie zapomina.
      Podejrzenia znowu wezbrały w sercu, powodując szybsze skurcze. Ukojenie znalazł w oczach przypominających barwą oświetlone słońcem morze. Nie ważne, jak długo by w nie nie patrzył, nie znalazłby w nich ani grama podstępu, bo zwyczajnie żadnego nie było.
      - W porządku - zgodził się z westchnieniem. Spuścił wzrok, lekko zmieszany tym, jak długo się w Vesta wpatrywał. - Dobrze. Pójdę. Tylko dotrzymaj obietnicy, proszę.
      - Na Wielką Boginie, przysięgam. - Uśmiechnął się do niego lekko po czym zrobił w jego stronę krok i ponownie się zatrzymał. - Jedno ale. Baza jest daleko i chciałbym pójść na skróty. Czy mogę Cię podnieść? Zaoszczędzimy czas. - Zaproponował czekając cierpliwie na werdykt dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że mógł inaczej sformułować zdanie. Zapomniał mu bowiem wspomnieć o jakiej drodze myślał.
      - Podnieść? - Zamrugał, próbując tym sposobem przepędzić malujące się na policzkach rumieńce - mało skutecznie. - Myślę, że sobie poradzę, mogę iść.
      Westchnął ciężko czując w kościach drugą rundę batalii o jego zdrowie. Pokręcił przecząco głową, którą zaraz zadarł do góry, stali akurat w takim miejscu, że ostre klify otaczających gór były idealnie widoczne. Przyjrzał się im po czym ponownie spojrzał na niego.
      - Nie chciałem iść. - Wyjaśnił powoli rozstawiając wielkie poły złotych skrzydeł. - To bezpieczne, szybkie i już latałem z kimś na rękach. Obiecuję, zajmę kwadrans z podróżą. - Patrzył na niego jak szczeniaczek.
Widok ogromnych silnych skrzydeł był jednocześnie przerażający i uspokajający. Vieri przyjrzał się im dokładnie, sam siebie próbując przekonać, że to nic takiego. Skoro uwierzył mu, że odstawi go z powrotem całego i zdrowego, dlaczego miałby mu nie uwierzyć w jego stopień zaawansowania w lataniu z drugą osobą. Niemniej jednak, cały pobladł.
      - Och - wyrwało mu się głupio. - No tak, latanie. Czemu nie. - Zaśmiał się nerwowo. - Niech będzie.
      Mężczyzna się do obcego o krok, wciąż trzymając obandażowaną rękę przy sobie. Pozwolił, by ten przełożył jedną rękę pod oboma kolanami, drugą zaś podparł jego plecy i zdecydowanym, ale nadal, ostrożnym ruchem poderwał go z ziemi. Przykleił się policzkiem do jego klatki piersiowej, a nim się poderwali, zacisnął mocno oczy.
      - Tylko mnie nie puszczaj - poprosił nieśmiało, cicho, lecz na tyle głośno, by Vesta go uslyszał.
      - Dziękuję. - Skłonił się przed nim z dłonią przyłożoną do piersi. Dopiero na wyraźne pozwolenie poszedł do niego i podnosząc tak jakby absolutnie nic nie ważył, przytulił go mocno do swojej piersi. Wiedział, że w górze liczyła się pewna dynamika, opływowość, której przeszkadzały dodatkowe nogi czy ręce wystające poza kadłub. Poza tym miał wrażenie, że taki silny uścisk dodawał pewności pasażerowi, a on zyskiwał jako osoba wiedząca co robi. Nie krępował się więc, bo mimo tego, że był to dla niego obcy człowiek, chciał tylko pomóc.
      - Uwaga. - Ostrzegł kiedy przykucnął i odbijając się mocno ze stóp wzbił się w powietrze.
      Droga nie była długa ani nieprzyjemna. Szybował spokojnie co jakiś czas intensywnie trzepocząc skrzydłami żeby zwiększać pułap. Kontrolował też cały czas swojego pasażera, bo nagła utrata przytomności i zwiotczenie mogły by być problematyczne.
      Wiatr na tej wysokości mocno hulał, wprawiając ich dwójkę w ledwo odczuwalne turbulencje. Vieri nie mógł się powstrzymać, by nie złapać między palce materiału w okolicach mostka.
      - Przepraszam - zreflektował się, gdy dotarło do niego, że mogło być to niegrzeczne. - Mam lęk wysokości.
      - Nic nie szkodzi. Trzymaj się proszę tak jak Ci wygodnie. Prawie jesteśmy. - Zapewnił, podlatując do ściany górskiej i rozpoczynając wspinaczkę przy jej piersi. - Już prawie jesteśmy. - Ze świstem minął ogrodzenie, po czym otaczając bazę od tyłu, wylądował w bujnym ogrodzie.
      Postawił go natomiast dopiero po chwili spokoju i upewniwszy się, że mu nie upadnie.
      - Zapraszam. Dziesięć minut i będziesz wolny. - Obiecał wchodząc przez szklane drzwi bezpośrednio do skrzydła medycznego. Dopiero po przekroczeniu progu spojrzał na niego ze zmarszczonym nosem.
      Ubrany w białe szaty mężczyzna nogi miał jak z waty, poczuł to, kiedy Vesta postawił go z powrotem na ziemię. Lot był niesamowitym i zarazem dziwnym doświadczeniem, jeżeli nie byłoby to już więcej konieczne, nie narzekałby! Kroki stawiał niepewnie, lecz dzielnie jeden za drugim, a gdy znalazł się w środku pozagalaktycznego budynku, na minutę przystanął, bo także Smok się zatrzymał.
      - Będziesz miał przez chwilę trudności z oddychaniem, nasze powietrze jest inne. Zaraz dostaniesz na to środek. - Dodał wyciągając do niego łokieć wsparcia jakby chciał się przysunąć.
      - Rozumiem.
      Przyjął zaproszenie, oswojony z dotykiem oraz zapachem nieznajomego. Wsunął zdrową dłoń w środek trójkąta powstałego z ciała i zacisnął lekko palce na przyjemnej skórze przedramienia.
      - Nie przedstawiłeś mi się - zauważył, krocząc wolno przed siebie.
      Czuł się jak na pokładzie jakiegoś statku, bo podczas chodu miał przedziwne wrażenie unoszenia się i opadania, lecz nie wiadomo było, czy to bardziej przez zmieniony skład powietrza, pierwszy w życiu lot, niedawny intensywny wysiłek fizyczny, czy natłok różnych emocji, które zużywały różny poziom baterii mentalnej. Od tego wszystkiego zaczęło mu się kręcić w głowie.
      Gdy mężczyzna objął jego ramię, on dodatkowo owinął go jednym ze skrzydeł. Było to dla niego dodatkowe zabezpieczenie a i pewność, że jakaś para oczu nie namierzy człowieka w bazie, bez przepustki i zaproszenia. Aczkolwiek jemu chyba gości można było sprowadzać?! W końcu był Generałem tego przybytku.
      - Ty mnie również nie. - Zauważył odwracając na niego oczy. Uśmiechnął się przy tym i ponownie kładąc rękę na piersi delikatnie dygnął. - Percyvalem. Jeszcze raz dziękuję, że się zgodziłeś. - Poczekał aż ten odpowie na wymianę uprzejmości po czym wszedł do wielkiego pomieszczenia ze znienawidzoną jak na ten moment kapsułą.
      - Faktycznie. - Na twarzy mnicha po raz pierwszy w obecności nieznajomego zagościł szczery, delikatny uśmiech. - Vieri. Ja też dziękuję, że mnie nie upuściłeś, dzięki czemu uniknąłem losu placka na ziemi.
      - Avi, potrzebuje pilnej interwencji! - Zawołał w eter po to by Medyczka zaraz się wyłoniła z cienia.
      - Gorzej się czujesz? - Przestraszyła się początkowo jednak gdy smocze skrzydło ukazało człowieka, zdziwiła się i przybrała zdecydowanie mniej swobodną, a bardziej profesjonalną pozę.
      - Wczorajszy atak, rozszarpana ręka. Potrzebuje surowicy i szycia. - Poprosił na co ona kiwnęła głową ze zrozumieniem.
      - Zapraszam, usiądź proszę. - Wskazała fotel z szerokimi podłokietnikami sama odwracając się do wielkiej metalowej komody z której wyciągnęła coś co wyglądało jak lampa do utrwalania paznokci (tylko większe) i jedną porcję zielonkawej surowicy.
      Nie spodziewał się, że tak szybko dołączy do nich ktoś jeszcze. Obecność Avicii spłoszyła go, choć nie dał po sobie tego poznać od razu. Percy wyprostował rękę w geście zachęty, kiedy medyczka poprosiła go do siebie, ale on odwrócił głowę żałośnie w ślad za nim, z niemą prośbą "nie odchodź".
      Początkowo zdziwiony miną jaką nagle zrobił Vieri, szybko sobie przypomniał batalię jaką stoczyli żeby w ogóle ten się tutaj znalazł. Uśmiechnął się więc do niego i szybko zrównując z nim kroku, podprowadził go pod fotel. Pomógł mu również usiąść po czym stojąc niczym rycerz przy boku króla, przyglądał się jak Medyczka przygotowuję się do zabiegu.
      - To jedyna ofiara?
      - Tak. Na ten moment tak. - Zapewnił bo nigdy nic nie było wiadomo. Poza tym atak był krótki... Jego oczy i myśli skupiły się ponownie na tym co było tu i teraz gdy Avi ostrożnie zaczęła zdejmować opatrunek. A to co zobaczyły jego oczy sprawiło, że zacisnął rękę na oparciu fotela. Totalna masakra, sieczka, było widać kości! I jakiś lekarz śmiał go puścić do domu po poklepaniu po głowie? Aż się zagotował.
      - Najpierw znieczulę to miejsce. Następnie podam surowicę i zacznę szyć. - Wyjaśniła krok po kroku co robi, dlaczego i gdzie go będzie dotykać skupiając się na swoim zdaniu.
      Nie miał innego wyjścia, dlatego skinął głową. Śledził wszystko, co kobieta Vesta robiła, każdy jej ruch. Najpierw włożyła czyste jednorazowe rękawiczki (dłonie, jak sądził, umyła i wysuszyła chwilę wcześniej), wzięła strzykawkę, włożyła do niej igłę, a potem igłę zamoczyła w buteleczce, która stała już na jeżdżącym stoliku z metalu. Odmierzyła prezycyjnie środek znieczulający i w końcu przystunęła się bliżej.
      - Wyprostuj proszę całą rękę. O, tak. Teraz zegnij lekko w łokciu. - Polecenia były zwięzłe, ale Avicia postarała się, żeby barwa głosu była przyjemna i uspokajająca. Wolną ręką przysunęła do zgięcia, a palcami prześledziła układ żył. Zatrzymała opuszki na najbardziej obiecującej. - Poczujesz ukłucie.
      Wbiła w niego igłę, a kciukiem pchęła pompkę strzykawki, by wprowadzić do układu krwionośnego jej zawartość. Vieri zachował kamienną twarz. Igły, skalpele, krew i otwarte rany nie robiły na nim większego wrażenia. Co innego jednak sprawiło, że z minuty na minutę czuł się coraz gorzej, a klata piersiowa falowała w coraz słabszych interwałach.
      - Percy, podałeś mu już coś, żeby mógł tu bezpiecznie oddychać? - spytała swojego dowódcę, wychwyciwszy ten drobny detal w zachowaniu Vieriego. Miała czujne oko.
      Smok pokręcił głową, ale Avicia tym razem go nie zrugała. Szybko wyjęła z kredensu w kolorze orchy przedziwne urządzenie, przypominające wyglądem maskę inhalacyjną, lecz bez odchodzących z niej rurek, tylko z małym krążkiem na wysokości nosa.
      - Proszę. Oddychaj.
      Ulokowała urządzenie tak, by szczelnie obejmowało aparat oddechowy człowieka i znacząco popatrzyła w błękitne oczy Percyvalema, dając mu do zrozumienia, by przejął pałeczkę. Vieri natomiast wziął kilka głębokich wdechów, ze zdziwieniem przyjmując fakt, że z kazdym kolejnym, coraz mniej świat wirował.
      Medyczka odczekała, aż jej niezapowiedziany pacjent przestanie walczyć z oddychaniem, by móc wrócić do tego, co jej przerwano. Kończnę sprawdziła w kilku miejscach, by ocenić, czy substancja zaczęła już działać. Brak żadnej negatywnej reakcji na dotyk to potwierdził. Wzięła surowicę, nabiła nią strzykawkę i również podała dożylnie.
      - Gorączkowałeś?
      - Chyba... w nocy. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy na pewno, zbyt bolało, żebym pamiętał.
      - A dzisiaj, rana bolała? Była spuchnięta, tkliwa? Sączyła się z niej ropa albo inny płyn? Krwawiła? - kontynuowała wywiad.
      - Po prostu bolała. Rano przyglądałem się jej przez chwilę, ale nie wydawało mi się, żeby była w złym stanie, ani żeby działo się coś niepokojącego. - Przez chwilę bił się z myślami, czy powinien wspominać o wizycie u lekarza. W końcu stwierdził, że nie powinien o niej mówić, bo mając w pamięci surową reakcję Percyvalema, uznał że jedynie podważyłby ludzkie kompetencje - a te już i tak kulały.
      Kobieta odpuściła dalsze pytania, bo nie dowiedziałaby się niczego więcej. Zastanawiała się bardziej, skąd wziął się tu ten człowiek oraz jak do tego doszło, że ze spotkania z Akumą wyszedł jedynie z poharataną ręką. Tego mogła się dowiedzieć wyłącznie od Smoka, ale czuła w kościach, że nawet jeżeli zapyta, te informacje długo będą trzymane w tajemnicy. Z tymi przemyśleniami ustawiła parametry vestańskiego wynalazku, który miał zająć się uzupełnieniem naruszonych zębami tkanek mięśni oraz skóry, zasklepić i utwardzić ranę. Ponownie informując pacjenta, czego może się spodziewać w następnej kolejności, umieściła jego przedramię pod aparaturą i ją uruchomiła. Po ręce mnicha zaczęły sunąć kolorowe promienie laserów.
      Vieri nie mógł się chwilowo ruszać, więc obserwowanie, co też dzieje się z raną nie wchodziło w grę, bo nie siedział pod odpowiednim kątem. Ale jak na ciekawca przystało, niemalże natychmiast inne zajęcie. Na początek dyskretnie przyjrzał się całemu pomieszczeniu, łącznie z wszystkimi niesamowitymi urządzeniami, których nazw pewnie nawet nie mógłby poprawnie wypowiedzieć, potem przyszła pora na dokładne obejrzenie swojej dobrodziejki, a wreszcie i na porywacza, który jakoś tak dziwnie zamilkł.


Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 10/03/24, 05:55 pm, w całości zmieniany 1 raz
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {01/03/24, 10:39 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd T1tq4ln

       Przekonanie ofiary wczorajszego ataku aby postawiła nogę w bazie osoby, którą ewidentnie wcześniej uważała za wroga było dla niego pozytywnym osiągnięciem tego dnia. Zaopiekowanie się Vierim, pomoc w powrocie do pełnej sprawności, były jednak dla niego niedosytem. Chciał czegoś zupełnie innego, odpowiedzi i rozmowy nakierowanej na wczorajszy dzień. Przecież mężczyzna nie mógł być tak głupi żeby uwierzyć mu, że jedyne czego od niego chciał to kwestie zdrowotne. Nie oznaczało to jednak w przypadku Smoka, że wydrze te informacje siłą, z gardła, pod presją i dochodząc do swojego celu po trupach. Szczególnie widząc jak brunet był zdenerwowany. A co jeżeli… on sam nie wiedział co tam się stało i doświadczył tego po raz pierwszy w swoim życiu? A obecność Percy’ego była jedynie przypadkiem, zrządzeniem losu. To stawiało go w jeszcze trudniejszym położeniu niżeli mógłby przypuszczać.
       Maska z substancją wspierającą przyswajanie tlenu zapiszczała krótko informując o wyczerpaniu jednego z trzech mini zbiorniczków. Po przyjęciu pełnej dawki będzie mógł funkcjonować w atmosferze bazy przez około cztery godziny. Przestawił palcem guzik żeby urządzenie zwolniło drugą porcję natrafiając również wzrokiem na szare oczy. Uśmiechnął się do niego lekko, a żeby rozluźnić nieco atmosferę i go zagaić rozmową, podniósł wolną rękę aktywując ruchem opaskę. Ta z założenia wyświetliła mu dwie godziny, w tym tą uważaną przez ludzi za czas lokalny.
       - Mam jeszcze siedem minut. – Liczne wiązki lasera które wydobywały się z półkola urządzenia do „łatania” jak to mawiała Avi właśnie zbliżały się do zgięcia łokcia nieuchronnie kończąc procedurę medyczną. Sama kobieta przygotowała jeszcze maść na skórę aby ta wróciła do swojej zdrowej formy którą przekładając do małego słoiczka chciała podarować mężczyźnie. Zanim jednak sama nałożyła jedną warstwę ale kolejno.
       Gdy urządzenie zgasło podniosła je i odłożyła na bok żeby jej nie przeszkadzało. Ręka wyglądała jak nowa chociaż pokryta drobną kratką przypominającą łuski. Jej długie palce przebiegły po przedramieniu szukając odbudowanej struktury mięśni która była nieco miększa niż ta macierzysta.
       - Wyprostuj wszystkie palce. Teraz zegnij w pięść. Okej. Teraz prostuj po kolei każdy z palców. Znowu zegnij w pięść. Obrót nadgarstkiem. – Instruowała go do kolejnych ruchów cały czas błądząc palcami po jego ręce. Ostatecznie kiwnęła głową zadowolona z wykonanego zadania.
       - Skóra jeszcze przez jakiś czas będzie nieprzyjemna w dotyku. Tą maść możesz nakładać wieczorem, na oczyszczoną powierzchnię. Do wyczerpania. Poza tym zaleciła bym przez pierwsze kilka dni jej nie nadwyrężać ale próbować nią cały czas ćwiczyć. Z mojej strony to tyle. – Skłoniła się lekko do niego, do samego Smoka zdecydowanie głębiej. On odpowiedział dziwnym ruchem dłoni na co kobieta się uśmiechnęła i wróciła do swoich zajęć.
       Maska zapiszczała po raz ostatni oznajmiając zakończenie i tego etapu. Percy ostrożnie odsunął ją od twarzy przybysza i odłożył w miejsce gdzie zostanie zdezynfekowana i załadowana na nowo. Później podając mu ręce w geście asekuracji ściągnął go z fotela i skazując drogę do drzwi ruszył równo z nim.
       - Było warto? – Zapytał obdarzając go nieco butnym uśmiechem ukazującym dłuższe kły. Doskonale wiedział, że ulga jaką musiała mu przynieść Avicia była warta wszystkich tych nerwów i dyskusji, podjętego ryzyka i powierzonego zaufania. - Jeszcze tylko droga w dół i się ode mnie uwolnisz. – „Albo i nie” dodał w myślach już szykując plan. Idiotyczny, nieszablonowy ale musiał jakoś zdobyć jego zaufanie. Inaczej w ogóle nie było mowy o przeprowadzeniu tej rozmowy, a musiał wiedzieć.
       – Było warto – przyznał z oporem, wzrokiem uciekając na bok i pozwalając by długie pasma włosów z przodu ukryły za sobą zawstydzenie, w które został wpędzony. Maść włożył między poły długiego rękawa, a upewniwszy się że okrągły szklany pojemniczek nie wypadnie pod wpływem ruchu, skinął Percy'emu na znak, że jest gotowy wracać. – Nie ma szans, żebyśmy wrócili do miasta bardziej konwencjonalnymi środkami, prawda?
       - Mmm, nie. Tak jest najszybciej. – Zaśmiał się cicho otwierając mu drzwi do ogrodu, dokładnie te same którymi weszli wcześniej. Na zewnątrz przywitał ich ciepły podmuch lekkiego wiatru i ulga cienia. Przeszedł kilka kroków żeby nie zahaczyć o korony drzew i chociaż widział jego niechęć, tylko w ten sposób mógł wywiązać się ze złożonej obietnicy. Prosząc go więc ponownie o zgodę, wziął go na ręce, tak samo ciasno i blisko siebie jak wcześniej po czym wskoczył na murek patrząc w dół. Nie zeskoczył typowo dla siebie pierwsze kilka metrów lecąc bezwładnie. Rozpostarł wielkie skrzydła pozwalając poczuć im wiatr po czym robiąc krok do przodu dał się podnieść w górę prądowi w który akurat wpadł. Dopiero na odpowiedniej wysokości wydostał się z niego i szykując na miasto, ominął wieże kościoła i wylądował – dosłownie! - na tym samym kamieniu z którego go zabrał. Postawił go po odczekaniu chwili po czym, z cały czas błądzącym delikatnym uśmiechem na ustach, przyłożył dłoń do piersi i się przed nim skłonił.
       - Mam nadzieję, że pozostaniesz w dobrym zdrowiu, bez pakowania się w kłopoty. – Pożegnał się z nim chcąc go jeszcze odprowadzić wzrokiem. Wcale przecież nie miał zamiaru teraz go śledzić i dowiedzieć się gdzie ten mieszka żeby rozpocząć realizacje swojego szalonego planu wpadania na niego „przez przypadek” codziennie.
       Vieri jęknął w duchu. Wolałby zachować kontakt stóp z ziemią, ale Smok nie pozostawił mu oczywiście wyboru. Ponownie go obejmował, tym razem z rękoma uwieszonymi na szyi, wciskał się w niego tak mocno, że niemalże czuł jego dudniące w piersi serce. W tej pozycji mieszanka świeżości i słodyczy, która otulała dopiero co poznanego przybysza z kosmosu, nareszcie miała szansę dostać się do nosa oraz na dobre się w nim rozgościć. Zapach ten był subtelnie palony, ale jednocześnie też delikatnie kwaskowy, przywodzący na myśl od razu dojrzałe truskawki. Vieri nie mógł się powstrzymać, zaciągnął się aromatem, który skojarzył mu się z letnim spacerem po sadzie pełnym kwitnących owoców oraz soczysto zielonej trawy. Skromna nagroda za cały ten stres.
       – I ty również, dbaj o siebie. – Odwzajemnił ukłon. Wróciwszy do pionu, dokładnie wygładził dłońmi swój strój, przeczesał palcami splątane podniebną podróżą włosy, zakładając je z jednej strony o drobne ucho. – Dziękuję za pomoc, jeżeli będę miał kiedyś sposobność, na pewno spłacę ten dług. Tymczasem, do widzenia.
       Raz jeszcze wymienił się z nim eleganckim ukłonem, a następnie skierował swe kroki w górę miasta, do klasztoru, do swoich pomidorów, zimnego posłania i bandy kotów, które wyczekiwały cotygodniowej wyżerki. Ach, no właśnie, mięso! Zostawił je wczoraj w którejś z uliczek, ale gdzie dokładnie? I czy mięso, które przeleżało tyle czasu w wyższej temperaturze, będzie w ogóle się nadawać do jedzenia? Nie dowie się, póki nie sprawdzi.
       Z głupiej ciekawości, odwrócił się za siebie. Patrzył, czy przyjemnie pachnący Vesta także ruszył w swoją stronę.
       Odprowadzając Vieriego w stronę klasztoru zaczął swoją gre stwarzania pozorów. Rozłożył skrzydła i odleciał z wąskiej uliczki oddalając się na tyle żeby człowiek przestał słyszeć trzepot. Następnie wylądował na czerwony dachu budynku i rozglądając się po mieście wrócił w poprzednie miejsce. Był bardzo uważny, nie podlatywał, a jedynie przeskakując pomiędzy ciasno wybudowanymi kamieniczkami, rozkładając raz po raz wielki żagiel ogona, skradał się i obserwował. Pilnował również swojego cienia i nie kusił losu żeby ktokolwiek zadarł głowę do góry. Znajdując ponownie odzianego na biało mężczyznę zaczął go obserwować zmieniając swoją pozycję tylko w chwilach gdy całkowicie zniknął mu z oczu. Ten kręcił się jeszcze chwilę po mieście po czym ostatecznie ruszył tam skąd pochodził. A miejsce to sprawiło, że oczy Smoka zmrużyły się w geście skupienia.
       Siedząc po turecku na jednym z dachów i obserwując jak biała sylwetka miga mu między pniami drzew, dotknął jednego z pierścionków który nosił na palcu, a który był interfejsem kolejnego, zaawansowanego urządzenia jakie ze sobą nosił. Na jego dłoni pojawił się mały, niebieski ekranik, a gdy odrzucił go tak żeby unosił się w powietrzu, otworzył stosowne miejsce na szkic raportu i zaczął spisywać wszystkie swoje myśli. Sądził, że w przyszłości pomoże mu to logicznie poznawać odpowiedzi. Pierwsze zdanie rozpoczynało się od: „czy to zwykły przypadek, że portal otworzył się przed klasztorem, w którym Vieri mieszka?” Zajęło mu to wszystko dłuższą chwilę, na zmianę pisał i obserwował czy Vieri aby nie opuszcza terenu zamkniętego na otoczenie klasztoru, ostatecznie jednak za długo by to wszystko trwało, zbliżała się późna godzina, a jemu kiszki marsza grały.
       Czas było wracać, zjeść coś, a jutro? Wpaść na niego przypadkiem. Przynajmniej już wiedział z którego dachu ma dobry widok.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {01/03/24, 05:56 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd ZwbRElE

      Pocierane w ramach zaczepki uszko doprowadzało Eadreda do stanu przedzawałowego. Na Wielką Boginię, cóż on z nim wyprawiał! Nigdy wcześniej nie pomyślałby, żeby z Rossa był taki perfidny sadysta! Ot, niespodzianka, potrafił być niebezpieczny – idąc za sentencją łacińską: Usus magister est optimus, doświadczył, czyli na przyszłość zapamięta i rozważniej będzie stawiał ruchy w ich niewinnej grze. Wezbrało w nim przeświadczenie, że powinien się odegrać za te tortury, ale jak? Trybiki w mózgu przeszły na największe obroty, a sam w międzyczasie starał się nie rozpłynąć z rozkoszy.
      – Jak to przy następnej okazji? – jęknął, nadal z twarzą skrytą w poduszce. – Kto o tym zadecydował?
      Zrozumienie tego, co jego ukochany kosmita bełkocze w poduszkę, było trudne i wymagało zmrużenia oczu i uchylenia ust w geście pełnego skupienia. Po tym natomiast jak rozszyfrował wiadomość, a! I cały czas lekko gładząc coraz to mocniej rozgrzane uszko, zaśmiał się cicho.
      – Ja, w tej chwili. Avi jest pewnie zmęczona, nie będę jej wołał żeby ciebie też reanimowała. – Uśmiechnął się jak mały potworek, bo doskonale widział, jak na niego działał i jak dalej mogło to eskalować. Pal licho, że go żołądek łaskotał i serce nadal zrywało się co jakiś czas do biegu! No i że sytuacja mogła się szybko odwrócić na jego niekorzyść! Robił co i ile mógł, póki mógł.
      – Chociaż… taka sposobność, a i przygotowanie niezłe. – Otarł się nagą piersią o jego rękę, tak żeby ten na pewno poczuł jego skórę. Nie widział, jak się rozbiera, to ten ostatni as w rękawie jaki Antonio na razie miał. Nawet kołdrę zsunął niżej na biodra, żeby ten zobaczył jego boskie kształty, gdy się zerwie i na niego popatrzy.
      !!!
      Podniecenie rozlało się falą po podbrzuszu zaraz po tym, jak Włoch dotknął go sobą. Całe szczęście, że leżał na brzuchu – nie był do końca pewien, jak też Antonio zareagowałby na tak dosadny dowód pożądania, który nieznośnie napierał na materiał bielizny. Poderwał głowę, by móc spojrzeć na niego, choć niebieski odcień na jego twarzy wyraźnie się intensyfikował. To, co ujrzał, przeszło natomiast jego najśmielsze oczekiwania. Był... piękny. Po prostu. Wyrzeźbiony jak jeden z późno antycznych posągów, które miał okazję oglądać. Oko ześlizgnęło się z twarzy na szyję, na ramię, po boku przez lekkie wcięcie w talii, dotknęło pierzyny, powitało ją z zawodem i niesmakiem. Szkoda. Wrócił do piersi, która jeszcze chwilę temu muskała rękę, pogłębiając nie wróżący niczego dobrego uśmiech.
      – Odmawiać człowiekowi uczonemu dostępu do wiedzy? To niemoralne. – Wolno, jakby od niechcenia, przesunął ogon w jego stronę, pędzelkiem w stronę ukrytego w cieniu sutka. Z dotknięciem się wstrzymał. – Mógłbym się zbuntować, sam po nią sięgnąć, i co wtedy?
      Jego spojrzenie… Antonio szybko pożałował, że go zaczepiał. Było fajnie do momentu, aż nie przekroczył tej cienkiej granicy między odwagą a głupotą. Owszem, prowokowanie osoby, która się mu podobała było przyjemne, ale tylko do chwili gdy ta prowokować się dawała, pod górkę robiło się, gdy prowokować zaczynała. W tej jednej chwili, w ułamku sekundy, zdał sobie sprawę z tego, jak głęboko utonął już w tej znajomości. Nie, to nie była przyjaźń. Nic go już nie łączyło z ramami koleżeństwa. To było czyste pożądanie, coraz goręcej rozpalone zakochanie, szczęście mieszało się z niepewnością, zakradał się za jego plecami wstyd wywołujący palące ciepło na jego policzkach.
      – Chyba jednak pójde spać na kanapę. – Stwierdził totalnie onieśmielony, zmiażdżony seksapilem i rozbrajającym spojrzeniem, zadziornym uśmiechem, kitą która wisiała nad nim jak wyrok, po którym nie będzie już odwrotu. Czerwony jak pomidor, z duszą na ramieniu i sercem w stanie przedzawałowym, odwrócił się od niego i chciał po prostu zwiać, dopóki nie uległ głosom w głowie: „Tak, po prostu mnie przytrzymaj i pocałuj tak jakbyśmy jutro mieli nie żyć nudną prozą. Całuj tak, żebym nie mógł oddychać. Dotykaj wywołując fale dreszczy, podniecenie któremu tylko ty możesz przynieść ulgę. Weź mnie tak, jak chcesz, nie przestawaj całować, kochaj.”
      Reakcja, której przecież Ead nie był w stanie przewidzieć, ostudziła jego wnętrze lepiej od kubła z zimną wodą. Realnie się przestraszył, że na zbyt wiele sobie pozwolił. Nie, żeby całkowicie rozgrzeszał Nio, absolutnie nie, gagatek miał swoje za uszami! Powinien wiedzieć, że nie igra się z ogniem. Osobiście z kolei mógł trzymać emocje na wodzy.
      Twarz, teraz wykrzywioną w niewyobrażalnym poczuciu winy, położył na poduszce, którą to przesunął delikatnie w bok i wyżej. Wzrok miał teraz na wysokości łopatek mężczyzny. Przez moment leżał w bezruchu, zastanawiając się, jak z tej sytuacji wybrnąć. Ostatecznie położył końcówki palców mu na kręgłosłupie i przejechał nimi po skórze, ledwo ją muskając.
      – Wszystko w porządku? Powiedziałem coś nie tak? – Zapytał, przełknąłszy ogromną gulę powstałą w gardle. – Przepraszam.
      Siedząc na łóżku i tocząc szybkie rozważanie, czy popylać po bazie w kaczuszkach czy chociaż wciągnąć spodnie, upewnił się, czy aby nie dostał pewnego problemu na dole i jednak postawił na spodnie, chciał już wstać, gdy poczuł na plecach dotyk. To jednak nie on go zaalarmował, a całkowicie zmieniony ton Vesta. Aż przekręcił głowę i patrząc z najbardziej idiotyczną miną jaką mógł mieć w tej chwili w przestrzeń, zaraz odwrócił się do niego przez ramię. Nie czekając dużo dłużej, odwrócił się do niego całkiem bokiem, tak żeby jedną nogę mieć pod tyłkiem, drugą cały czas na ziemi, złapał poduszkę i walnął go w ten pusty czerep.
      – W mojej głowie złapałeś mnie, przycisnąłeś do materaca i zacząłeś całować, co w Twojej poszło nie tak? – Zapytał ze słodkim uśmiechem i nutą sztucznej słodyczy w głosie, jakby te słowa miały nie przynieść żadnych konsekwencji. Trudno, wygadał się ze swoich cichych pragnień. Ead będzie musiał żyć z pełną świadomością tego, że podobał się swojemu ludzkiemu łącznikowi. Jakoś to zniesie.
      Ach, ludzie. Istoty tak zmienne jak wiosenna pogoda, ale nawet nie w połowie tak zmienne, jakby Vesta mogli przypuszczać. Jedyną stałą było to, że wielki umysł Konstruktora jeszcze nie do końca wyłapywał skomplikowane niuanse ludzkiego jestestwa, a bardzo chciał. Ogromnie chciał. Teraz najbardziej zaś pragnął pozbyć się z twarzy ogłupiałej miny, z jaką pozostawił go atak poduszką. Dobrze w końcu czy źle zrobił? Nie było na co liczyć, żeby Antonio podał mu prostą odpowiedź. Zabawy ciąg dalszy.
      – A więc od początku to właśnie planowałeś? – Jedna brew powędrowała do góry. Uśmiechał się, chociaż już nie z taką dzikością.
      Nim zdążył mu się wywinąć, złapał go za nadgarstek – Ha! Wzrost i waga wreszcie się na coś przydały! – i pociągnął głębiej na materac. Kołdra odsłoniła nareszcie to, co tak usilnie blondyn próbował skrywać: bieliznę! Niebieskich bokserek zadrukowanych w żółte kaczuszki Eadred sie nie spodziewał. Na razie oszczędził sobie komentarza, bo miał w planach co innego. Swoje ręce umiejscowił na jego bokach, ścisnął je, uważnie badając reakcję na dotyk w tym miejscu.
      – Wróćmy do lekcji – zamruczał zalotnie. Ogonem połaskotał go pod idealnie gładkim podbródkiem. – O, tutaj mamy krtań. Co znajdziemy niżej?
      Nie tak miało to wyglądać. Powinni przejść do poważnej rozmowy o uczuciach, dać sobie całusa i iść wreszcie spać. Tymczasem on znalazł się – nawet nie wiedząc kiedy! – pod zdecydowanie za bardzo ubranym Vesta, który w dodatku dotknął go w sposób którego skutków na pewno nie mógł przewidzieć. Antonio bowiem cierpiał na straszne łaskotki i gdy tylko silne ręce znalazły się na jego bokach, wybuchnął tak gromkim śmiechem, że wszystko to, co później Eadred zrobił, nie liczyło się. Krtań, ogonek, głaskanie po wrażliwej na dotyk szyi. Pal to licho.
      – Bierz te ręce! – Wił się pod nim, cały czas śmiejąć, aż zaczynał tracić oddech, a w zewnętrznych kącikach oka pojawiły się łzy. – Mam łaskotki, zostaw! – Błagał go, bo bez zabezpieczenia w postaci jakiegokolwiek materiału, naprawdę był w tych miejscach podatny na każde muśnięcie.
      Vesta już nawet nie próbował się dziwić nagłemu wybuchowi człowieka. Po prostu miał z mózgu papkę. Natomiast śmiech, tak szczery i czysty, wprawił go w świetny nastrój, odgonił resztki obaw, zachęcił do dalszego przekraczania granic. Dlatego z niewinną miną, dalej naciskał palcami to tu, to tam, wyciskając z ludzkiego gardła coraz to głośniejsze dźwięki. A gdy przez przypadek, wijąc się jak glizda po grudce ziemi, Antonio trącił biodrem o wrażliwe miejsce między nogami Eadreda, na nowo rozbudził w nim pożądanie. Czarnowłosy odsunął od jego boków dłonie na pościel, by nachylić się nad nim bardziej. Patrzył bez słowa na zmęczoną śmiechem twarz. Podziwiał wilgotne rzęsy, dłonie, które ścierały łzy ze skroni. Kuszące, uchylone lekko wargi – mógłby pójść o zakład, że smakowały lepiej od najbardziej słodkiego owocu. Miód w oczach zastygł. Przymknął je więc, poddając walkowerem walkę z targającymi nim uczuciami. Pod wpływem chwili zanurkował torsem w dół, a ustami odnalazł jego usta. Pocałował go mocno.
      Głupio postąpił. Mógł próbować wytrzymać pierwsze sekundy tej tortury, bo jak przystało na Vesta, chociaż byli stworzeniami ciągle uczącymi się ludzkich zachowań, tak już przyswojone rzeczy zostawały z nimi na długo. Pewnie będzie to menda w późniejszym czasie wykorzystywać, skoro już teraz torturował go do tego stopnia, że po jego policzkach co i rusz spływały łzy. Próbował z nim walczyć, odsunąć go, ale górował nad nim siłą. Był więc zdany na jego miłosierdzie, które z perspektywy czasu przyszło ogromnie późno. Dało mu jednak wytchnienie, a gdy gorące palce cofnęły się z jego boków, opadł na pościel jak po wykańczającej aktywności.
      Dysząc ciężko, z ogromnym uśmiechem na ustach, przetarł dłońmi policzki żeby wytrzeć pozostałości cieczy. Nie patrzył na niego, na triumf malujący się na przystojnej twarzy. Nie chciał dać mu satysfakcji, żeby zobaczył w jego oczach tą udawaną obrazę i setki ogników rozbawienia. Tutaj zapewne popełnił drugi błąd bo nie zorientował się kiedy został mocno pocałowany.
      W pierwszej chwili zamarł. Oczy wielkości spodków szukały miodowych odpowiedników, żeby spróbować odczytać z nich intencje. Nie znalazł ich jednak, a gorące usta coraz mocniej zaczynały pieścić te jego. Przeszedł go elektryzujący dreszcz. Nie walczył, leżał spokojnie, ale gdy powieki zaczęły mu z wolna opadać, z ochotą zaczął odwzajemniać to, o czym jeszcze przed chwilą marzył. Przyłożył dłonie ostrożnie do jego piersi, jakby martwiąc się, że tym mógłby go spłoszyć. Gdy jednak nic się nie stało, a jedynie tempo wymiany soczystych pieszczot wzrosło, powędrował jedną dłonią przez jego ramię na kark, wplatając zaraz palce w jego włosy. Drugą również przeniósł z piersi Eadreda i oplatając go na wysokości łopatek, przyciągnął go do siebie i dając upust wszystkim swoim dotychczasowym fantazjom, jeszcze intensywniej go pocałował.
      W miarę jak pocałunek się pogłębiał, powietrze wokół nich robiło się gorętsze. Ich krótkie, urywane oddechy mieszały się ze sobą, a rozpalone usta badały siebie nawzajem. Eadred stopniowo oddawał się temu momentowi, pozwalał emocjom wypełnić przestrzeń między nimi. Jego dłonie bez wysiłku znalazły drogę do ciała Antonia, sunęły po nim śmiało, odkrywając każdy zakątek, każdą krzywiznę, podtrzymując i wzmagając namiętność. Wreszcie palce zatrzymał na jego szyi, przesunął nimi w górę i chwycił poniżej miejsca, gdzie linia żuchwy przechodziła pod kątem w stronę ucha.
      Czas płynął i zatrzymywał się na przemian. Zmysły stopniowo tonęły w intymności, a oni na dłuższą chwilę zapomnieli o wszystkim, o problemach, trudach, dzisiejszym dniu, o całej rzeczywistości. Skupili się wyłącznie na tu i teraz.
      Ukochany miał słodki, charakterystyczny smak. Wpijając się raz za razem w jego wargi, oszołomiony pragnieniem bycia blisko Vesta czuł się, jakby zażywał silnie uzależniającą substancję. To, co się z nim obecnie działo, w ogóle nie miało prawa bytu w jego wcześniejszym życiu. Ba, ani on, ani żaden inny z jego ludu nawet nie odważyłby się wyśnić, że ktokolwiek może dysponować taką władzą nad drugą osobą, by doprowadzić ją do stanu, w którym on był. A gdyby miał komuś opisać swoje wrażania, spróbowałby posłużyć się metaforą filtra. Dopiero ściągnięcie alegorycznego filtra z duszy, pozwoliło mu doświadczania każdej jednej emocji w bardziej gwałtowny, intensywny, wyraźny, a przede wszystkim –prawdziwy sposób. Tak więc dalej tracił się w pocałunkach, jednocześnie tracąc starego siebie.
      Nieubłaganie nadszedł moment, kiedy musieli przerwać, aby znaleźć oddech. Eadred powoli rozdzielił ich usta. Klatka piersiowa, zakryta wymiętą koszulką w kolorze nocnego nieba, unosiła się i opadała w rytm ciężkich oddechów, których dźwięk wypełniał pokój, snując opowieść o czynie na zawsze skreślającym wyłącznie przyjacielskie stosunki.
      Ich spojrzenia nareszcie się splotły, tworząc nić niemego porozumienia. Eadredowi ścisnęło się serce na widok zaróżowionej twarzy, wrócił więc do niego, zatapiając się w kolejnym pocałunku, tym razem krótszym i już nie tak intensywnym. W tej niedługiej wymianie czułości było coś magicznego, coś nieuchwytnego, co łączyło ich na poziomie głębszym niż fizyczna bliskość.
      Odsunął się z powrotem i spojrzał mu w szaro–błękitne oczy, czekał. Pragnął kontynuować, pójść z dotykiem kilka kroków naprzód. Przejść z pocałunkami niżej, na szyję, obojczyki, pierś, żebra, brzuch i jeszcze niżej. Chciał go lizać, smakować wszędzie, gdzie by pozwolił. Chciał wsunąć rękę pod jego nieadekwatną do okazji bieliznę, zamknąć w uścisku to, co natarczywie pieściło go przez ubranie, w miarę jak się poruszali, a potem uwolnić stamtąd tylko po to, by ponownie zamknąć między własnymi ustami. W wyobraźni pieścił go, a potem kochał leniwie od tyłu, błądząc rękami po rozpalonym ciele, kradnąc pocałunki w międzyczasie. Chciał doświadczyć wszystkiego, co pojawiało się w ogarniętych żądzą myślach. Ale nie był pewien, czy Nio również.
      W tym jednym momencie nie liczyło się nic innego. Ich zależności zawodowe, to jak ich otoczenie mogłoby na to zareagować. Nie liczył się dzień miniony i ten który miał dopiero nadejść. Nie myślał o tym, jak może się zmienić ta znajomość, o konsekwencjach każdego kolejnego łapczywego pocałunku. W tej jednej chwili pełnej zatracenia, beztroski i gorących uczuć liczyło się tylko to, że byli tutaj, razem i to co robili, nawet jeżeli mieliby być samolubni. Nie próżnowali i chociaż płuca paliły przez niewystarczające oddechy, nie chciał go puszczać. Nie chciał żeby te usta odeszły. Wdzięczył się do każdego dotknięcia, ocierał o niego, kipiał ochotą na więcej byleby go tylko nie stracić.
      W którejś jednak chwili musieli wrócić z dryfowania w przestrzeni. Odsuwające się usta pozostawiły po sobie ciepło, obietnicę. Odetchnął nareszcie pełną piersią, kilka długich i spokojnych wdechów zwieńczonych tym ostatnim, niewinnym pocałunkiem który zapewniał o jawie. Dopiero po nim spojrzał na niego chociaż oczy miał zasnute lekką mgiełką, pełne rozkoszy, ciepła i błogości. Uśmiechnął się miękko, wędrując dłonią do jego policzka, który delikatnie pogładził. Przez ten ruch obydwaj nieco się poruszyli i to sprowadziło go twardo na ziemię. Jakkolwiek go uwielbiał, czego by do niego nie czuł, jak bardzo by chciał żeby to dalej eskalowało – Eadred był mu zbyt drogi żeby po prostu w tej chwili się przespać i czuć niepewność, wstyd i wyrzuty.
      Złapał za poduszkę, którą jeszcze chwilę temu się okładali i jakkolwiek zburzyło to cały nastrój, wcisnął między nich na wysokości bardzo nabrzmiałych i bardzo przyjemnie ocierających się do tej pory o siebie penisów. Podniósł się po tym na jedno przedramię i pocałował go w policzek. Długo i ciepło.
      – Jeszcze nie czas na seks. – Uśmiechnął się do niego zadziornie, czując teraz dokładnie jak jego ciało zareagowało na ten pocałunek. I musiał przyznać, że zareagowało tak pierwszy raz w jego życiu. Szczęście, rozlewające się po jego wnętrzu zakochanie, wrażliwość na każdy kolejny ruch i niepohamowana chęć bycia blisko. Oblizał usta, o matko jak on cudownie smakował. Znowu cmoknął go w policzek. – Zejdziesz ze mnie? Muszę… ochłonąć. – Zaśmiał się cały w skowronkach. Niesamowite uczucie, chciało się mu krzyczeć w poduszkę.
     Jedno zdanie i jedna prośba przebiły balonik zbyt odważnych wyobrażeń. Eadred nie miał pretensji, żalu, wręcz odetchnął z ulgą, że Antonio miał silną wolę i jasno wytyczył granicę. O jakimkolwiek jej naruszaniu czy dyskutowaniu z nią nie było mowy. Zgodnie z naturą swego pochodzenia, zamierzał uszanować pragnienie drugiej istoty.
     – Już – powiedział łagodnie, kiedy już przekręcił się na lewo i ułożył jeszcze na chwilę na materacu. Nadal przylegali do siebie ramionami, Tonio na plecach, a Ead na brzuchu. – Ja też powinienem. – Wciągnął i wypuścił nosem powietrze.
     Cały był rozpalony, a do tego niebieskawy, zwłaszcza na twarzy, uszach, i... tam też. Trzeba będzie zająć się narastającym dyskomfortem. Uniósł się na łokciach i zaczesał włosy do tyłu, te pod wpływem sperlonego na czole potu, utrzymały się w miejscu.
     – Pójdę się wykąpać. – Podzielił się zamiarem z nim tylko po to, żeby zapobiec ewentualnemu atakowi paniki, że jest zły albo zawiedziony, nie był. Wiedział że po tak intensywnym momencie obaj potrzebowali chwili samotności, żeby uspokoić ciała i myśli.
     Zanim wstał z łóżka, pogładził przyjaciela (czy może: kochanka?) czule po włosach, a na skroni pozostawił wilgotnego całusa, ponownie, po to by ten nie zadręczał się bezpodstawnymi obawami.
     – Tylko nie idź spać na kanapę. – Uśmiechnął się, ale tego już Nio nie mógł zobaczyć, bo już stał pod szafą z ubraniami i był zwrócony do niego plecami.
     Nocna pora miała tę zaletę, że raczej trudno było spotkać kogoś na korytarzu. Vesta oczywiście nie spali, to nie była ich pora, ale znaczną większość z nich w późnych godzinach, kiedy na dworze panowała ciemność, oddawała się czynnościom zarezerwowanym dla czasu wolnego. Niektórzy opuszczali bazę, by znaleźć dogodną dla siebie rozrywkę w ludzkim mieście, inni odpoczywali w swoich pokojach, zajęci czytaniem, uczeniem się, oglądali filmy, grali w gry: szachy, karty, a nawet planszówki; grali na instrumentach, słuchali muzyki albo śpiewali, co komu odpowiadało. Dlatego Eadred nie chował się po kątach w drodze z pokoju do łazienki, gdzie czekała na niego ciepła woda oraz odrobina prywatności. Zazwyczaj nie miał nic przeciwko, by ktoś dołączył do niego podczas szorowania łusek – żołnierskie życie rządziło się własnymi prawami – ale w obliczu niezaspokojonej potrzeby, wyrażonej poprzez wciąż naprężonego w gotowości przyrodzenia, tym razem liczył, że nikt inny nie wpadnie na ten sam pomysł.
     Woda otuliła jego ciało od czubka głowy po palce u stóp. Eadred zanurzał się i wynurzał w ogromnej balii kilkukrotnie, licząc że to uspokoi rozochocone ciało. Tym razem jednak gorąca woda to za mało, żeby odgonić na nowo pojawiające się w jego głowie obrazy. Może potrzebował zatem zająć się myciem, a nie nurkowaniem. W końcu po to tu przyszedł.
     Pod deszczownicę zabrał szczotkę o grubym acz miękkim włosiu, buteleczkę ze przyjemnie pachnącą zawartością. Przekręcił zawór maksymalnie w lewą stronę i wstąpił pod strumień lodowatej wody. Zaraz ciało obiegła gęsia skórka, a on zaczął niekontrolowanie drzeć. Zagryzł zęby i rozpoczął szczotkowanie od rąk.
     Nie ważne, jak bardzo by się nie starał nie myśleć o niedawnych pocałunkach, wspomnienia z nimi związane cały czas wracały, potęgując podniecenie, a tym samym i temperaturę jego ciała. Mył się dzielnie dalej, a kiedy zostało mu tylko to jedno, jedyne miejsce, jęknął z bezsilności. Nie ma mowy, że wyjdzie stąd w takim stanie. Nie śmiałby. Ale też poddawanie się ochocie na seks było dla niego czymś... krępującym, nienaturalnym. Vesta tego nie robili. A jednak, on już kilka razy tak. Zawsze z tego samego powodu.
     Nie wychodząc spod wody, przyłożył czoło do zimnej ściany. Nie musiał zerkać z wypiekami na twarzy w dół, by wiedzieć, jak mocno pragnął miłości. Przygryzł wargę, zamknął oczy. Widok półnagiego Antonia na dobre rozgościł się w jego wyobraźni, gdy ręką zaczął sam się pieścić. Pod wpływem dotyku, penis zrobił się jeszcze twardszy. Eadred wrócił myślami do momentu, gdy blondyn zaczął się o niego ocierać. To było tak przyjemne, tak gorące. Chwycił się mocniej, zwiększając tempo. Drugą ręką powędrował ku szyi, objął ją palcami, westchnął, a para wypuszczona z ust osiadła na chwilę na imitującej drewno płytce. Potem zjechał dłonią niżej, na pierś, trącił kciukiem sutek. Chciał jęknąć, ale w porę się powstrzymał.
     Im dłużej to trwało, tym on bardziej się napinał, jego ruchy stawały się bardziej nerwowe oraz zdecydowane. W szczytowym momencie zaparł się łokciem o tył prysznica, ukrył wykrzywione w niemym krzyku w zgięciu łokcia. Sapnął, wypuszczając z siebie zaskakującą ilość spermy, którą to zaraz strumień porwał do odpływu. Eadred stał jeszcze dwie minuty z rozgrzanym penisem w dłoni. Musiał złapać oddech.
     Leżąc na łóżku w ciszy i samotności próbował uspokoić się głębokimi oddechami. Nic to nie dawało. Każdy wdech załamywał się w jego gardle sprawiając, że przygryzał dolną wargę. Starał się jak mógł odepchnąć od siebie to co się stało ale na wszystkich bogów. Facet który od dwóch lat bez pardonu rozgościł się w jego sercu zrobił teraz coś takiego. Dlaczego teraz? Dzisiaj? Nadarzyła się okazja którą wykorzystał? Był tak seksowny, że już dawno mógł go kusić, rozkazywać. Ile razy się do niego uśmiechnął tak, że włoski na karku stawały mu dęba? Ile razy złapał go, zaczepił, klepnął tak sugestywnie, że…! Jedną ręką zaczął pocierać nabrzmiałego penisa schowanego nadal pod poduszką. Sapnął cicho, medytacja gówno dawała. Oblizał usta, cały czas czuł jego smak, ciało nadal oplatała siła z jaką go potraktował. Wziął go sobie jak chciał, mogliby jeszcze tak dużo zrobić. Położył poduszkę na twarzy, idiota przecież leżał w jego łóżku, a ręka!? Powoli znalazła się w bokserkach i właśnie zaczęła rytmicznie poruszać się do góry i w dół. Wszystko dookoła pachniało nim, smakowało. Przygryzł poszewkę przyspieszając dłonią. Musiał nasłuchiwać, nie chciał zostać przy tym przyłapany. Lekko zamglony wzrok pełen rozkoszy odwrócił w stronę drzwi. Zaczął pieścić kciukiem główkę, zrobił się cały mokry. Jego umysł znowu zalała fala obrazów, wstrząsnął nim dreszcz przyjemności. Wolną ręką przejechał po całej długości piersi, tam gdzie go trzymał, gdzie jeszcze zostało wrażenie odcisku jego palców. Zaczął pieścić sutka. Był już tak blisko, przez ostatnie dni trochę się zaniedbał, tak niewiele potrzebował. Rytm ruchów przybrał na intensywności, mokre dźwięki odbijały się od ciszy pokoju, druga ręka zjechała na uda, wewnętrzną stronę. Dla niego mógłby być na dole. Zaciekawiony zaczął palcami dotykać dziurki, obrysował ją opuszkiem środkowego, jęknął głośno wyginając się w łuk. Nie zdążył włożyć palca gdy ostatnie spazmy zwiastujące dojście targnęły jego oddechem. Natychmiast zaczął szukać w swoich spodniach już lekko zużytej chusteczki. Jedyny ratunek żeby nic nie poplamić. Zdążył się nią zakryć gdy niekontrolowany jęk rozkoszy opuścił jego gardło. Doszedł tak przyjemnie, cały drżąc, z rozpaloną skórą i napiętymi wszystkimi mięśniami. Tak przyjemnie. Ostatni raz zaciągnął się zapachem na poduszce. Musiał się szybko ogarnąć.
     Konstruktor, z nagim torsem przyozdobionym wodnymi perełkami (jak zawsze po kąpieli, był z tych, co to wolą suszyć się w swoim własnym tempie) i w luźnych spodniach rozszerzają sie wraz z długością nogawką, z nieświeżymi ubraniami w jednej ręce, a z tajemniczą kapsułką w drugiej, wszedł do swojego pokoju. Na nieskalanej żadną zmarszczką twarzy zagościł mu na dobre delikatny uśmiech. Trudno się było dziwić, ten wieczór, ta noc (dla niego akurat nie, trochę inaczej postrzegał czas), była idealnym zwieńczeniem ciężkiego, pod względem emocjonalnym, dnia (ponownie, nie dla niego, on użyłby raczej słowa: południa). Starał się być cicho, na wypadek gdyby Antonio już spał. Ale nie spał. Zorientował się dopiero, gdy zauważył przyglądające mu się z zaciekawieniem oczy. Uśmiech się pogłębił, a on podszedł do łóżka.
     – Nie musiałeś czekać. – Usiadł na krawędzi materaca, a kciukiem pogładził jego odkryty boczek. Od tak, żeby nie było zbyt słodko. – To nie moja pora.
     Leżąca dżdżownica owinięta w ciasto z kołdry, gdy została zauważona nieco się rozciągnęła. Kołdra spłynęła mu luźno na plecy, a on przewracają się na brzuch obserwował go jeszcze przez chwilę, leżąc na przedramionach. Podniósł się na nie w momencie gdy Vesta usiadł na łóżku i zaczesując blond włosy do tyłu, wzdrygnął się na dotyka.
     – Wiem, że nie. – Zapewnił śledząc bacznie Vestaliański kalendarzyk snu. Żeby przypadkiem KOGOŚ (Percyego) nie obudzić. – Ale... – Zawahał się, musiał zwilżyć usta językiem. – Nie zasnę jak nie zapytam czy wszystko... Jest ok. – Nie patrzył na niego próbując zbudować jakieś logiczne zdanie, marnie mu poszło więc w końcu niebieskie tęczówki padły na.... O bogowie, półnagiego jaszczura. Od razu pożałował. Chciał się teraz przyjrzeć, a tak mocno nie wypadało! – W sensie, z nami. Znaczy! Między nami. – Przygryzł wargę czekając na wyrok.
     Czarne brwi ściągnął tylko po to, żeby od razu je rozprostować i wykrzywić w łuk zaskoczenia. Ach, martwił się? Uroczy. Z umiłowaniem godnym wielkiego kota, który bawił się swoją ofiarą, tak on rozkoszował się tym, jak on się peszył. Gdzie się podział demon pożądania?
     – Ach, więc tym się martwisz. – Wolno podniósł się, jakby od niechcenia, a potem przeciągnął, wykręcając ręce do góry, a kręgosłup w tył. Coś lekko chrupnęło. Obszedł łóżko z drugiej strony i położył się na plecach, dłonie podłożywszy za głowę. Czy nieznośnie go prowokował? Niewykluczone. – Ale bardziej tym, że było to jednorazowe i już nigdy więcej się nie wydarzy, czy wręcz na odwrót?
     To czego był właśnie świadkiem sprawiło, że nawet jeżeli był lekko otumaniony i śpiący, już przestał. Na twarzy wymalowało mu się niedowierzanie przez które przebijał się niepewny uśmiech. Natychmiast zaczął wodzić za nim spojrzeniem, a gdy ten go obszedł, wywinął się jak krewetka żeby obserwować jak ten się koło niego kładzie. Gad jeden. Jeszcze na tyle wysoko, że jego pierś była idealnie przy jego twarzy.
     – Hym. – Uśmiechnął się zdradziecko przyjmując zaproszenie do gry. – Oczywiście uważam w tym temacie to co Ty. – Przysunął się do niego. – Było to bardzo nieodpowiedzialne. Poniosło nas. – Mruczał powstrzymując śmiech. Podniósł się lekko i chciał na niego wypełznąć seksownie się wyginając i samemu prosząc o kłopoty. Położył na nim dłonie, zdążył wleźć połową ciała gdy struktura dotykanej skóry tak go zdziwiła, że stracił wątek.
     – Och. – Nie miał mózgu, inaczej się tego nie dało określić. Przejechał dłońmi po jego piersi w górę i zatrzymując się na cyckach został stanikiem na pół etatu. – Myślałem, że tylko dłonie masz szorstkie. Jestem zaskoczony. Uuu, czuje łuski. – Ścisnął mu zaczepnie cycki dopiero po chwili patrząc mu na twarzy z idiotycznym zachwytem nad tym czego właśnie dokonał.
     Nie z Eadredem te numery. Wiedział, że Antonio chce znowu zamieszać w jego głowie, pożąglować nowymi uczuciami, jeszcze nie do końca zgłębionymi, wywołać w nim poczucie winy, byleby wyjść z sytuacji zwycięsko. Oj, nie, tym razem się nie da. Tym razem miało wyjść po jego myśli. Po kąpieli był spokojniejszy, dlatego nie da się tak łatwo zbić z pantałyku.
     – Przesadziliśmy, zdecydowanie. Wiesz, zrozumiałbym, gdybym to był tylko ja. Jestem prymitywnym osobnikiem, szybko ulegam pokusie. Lecz ty? Nie, tego bym się po tobie nigdy nie spodziewał – paplał zadumanym tonem, z przymkniętymi oczami, dając Antonio czas i okazję, żeby nacieszyć się jego widokiem, bo na pewno chciał go sobie pooglądać.
     Poczuł na sobie dotyk i znowu w nim zawrzało, ale nie dał niczego po sobie poznać. Chciał sprawdzić, jaki to plan zrodził się w tej inteligentnej rozczochranej.
     – Hmm? – Mruknął, gdy Nio ściskał jego dobrze zbudowane piersi. Jakiś wewnętrzny chochlik podsunął mu kolejny głupi pomysł, a on bez namysłu przeszedł do działania. Ujął delikatnie jego biodra i bez najmniejszego problemu usadził go na swoim brzuchu. Potem chwycił za nadgarstki i przesunął je w dół. – A to widziałeś? – Naprowadził je bez oporu na miejsce, gdzie u człowieka znajdować się powinien pępek i naprężył delikatnie miejsce, żeby wrażenia sensoryczne były... przyjemniejsze. – Nie ma żadnej dziury! Niesamowite!
     Pierwsze jego słowa sprawiły, że na nowo przywiązał uwagę do rozmowy niżeli do swojego przystojnego otoczenia. I musiał przyznać, nie lada się przestraszył. Droczył się z nim czy naprawdę uważał, że zawiódł? Owszem, byli swoimi zawodowymi partnerami, pewnie powinni mieć jakieś ograniczenia moralne ale chyba porzucili te konwenanse rozpoczynając przyjaźń. No i... Podobał się Eadredowi, prawda? A co jak mu się cały czas wydawało i...? Zgłupiał totalnie nie wiedząc czy powinien go teraz przeprosić i obiecać, że to się nie powtórzy czy czekać na zadziorny uśmiech.
     Posadził go na sobie! W pół jego rozdarcia psychicznego! Dał mu tym większą ulgę niżeli by podejrzewał. I jeszcze to co pod nim zrobił. To właśnie nazywało się magią w łóżku.
     Wybuchnął śmiechem. Parsknął głośno siedząc na nim okrakiem. Zakrył oczy jedną dłonią kręcąc głową z niedowierzaniem.
     – Przysięgam, że kiedyś mnie wpędzisz do grobu. Wyryję to na nagrobku! – Obiecał mu pochylając się znowu do przodu i opierając dłońmi o jego tors. Rozsiadł się już na dobre. – Ead jeżeli to był błąd i jakaś moja chora fantazja to przepraszam. Ale. – Uśmiechnął się ochoczo. – Jeżeli to Ty mnie właśnie poderwałeś bo to jednak była Twoja inicjatywa... – Zaklepał palcami o jego skórę. – Nie mam nic przeciwko. – Uśmiechnął się pięknie.
     Zaśmiał się wraz z nim, a ich śmiechy poniosły się dalej po bazie pustym i cichym korytarzem. Antonio ładnie się śmiał, ocenił Eadred w myślach, mógłby częściej.
     Pauza. Podczas niej czarnowłosy wrócił rękami podpierać głowę i zamknął oczy. Klatka piersiowa wraz z opartym na niej mężczyzną zafalowała przy głębokim oddechu, przepełniała go bezgraniczna radość. Przypomniał sobie, że w kieszeni spodni miał coś dla Antonia, ale to zaraz. Najpierw szczera rozmowa o uczuciach. Zaczął on. Eadred otworzył jedno oko i słuchał. Nawet się lekko zarumienił na wzmiankę o tym, że jego drogi człowiek nie widzi przeciwwskazań, by dalej robił to, co robił.
     – A czy możesz częściej miewać takie fantazje? – Niewinny żart miał jedynie podkreślić, jak bardzo mu to pasowało. Po tych słowach zmienił ton na poważniejszy, bardziej szczery. – Nio, chciałbym kiedyś powtórzyć to z dzisiaj – przyznał na głos i pozwolił sobie poklepać go po głowie. – Jeżeli ty również będziesz tego chciał.
     Sięgnął po srebrną kapsułkę, którą przyniósł ze sobą po drodze z łazienki i podsunął ją na otwartej dłoni przed przystojną twarz Kapitana.
     – A teraz grzecznie bierzesz narkotyki i idziesz spać, mój drogi – polecił mu władczym tonem. – Trochę się zasiedziałeś, moja wina, ale przepraszać będę rano.
     Był... Kochany. Nie wyznali sobie nie wiadomo jakich uczuć ale obydwaj byli sobą zainteresowani i po tych kilku słowach otwierał się przed nimi nowy wachlarz możliwości. Był mu za to niezwykle wdzięczny i nie umiał nie spojrzeć na niego miękkim wzrokiem.
     – Częściej się już nie da. Doby mi brakuje. – Zaśmiał się, a gdy przed jego nosem pojawiła się znana kapsułka na oddychanie, nie oponował. Dotknął jedynie piersi sprawdzając czy nie poczuł różnicy w oddechu którą przez sytuację zignorował ale było jeszcze nieźle. Niemniej, chciał się położyć więc kapsułkę grzecznie odegrał, wsadził krążek za górne zęby i naciskając dolnymi uwolnił maź którą długim oddechem wciągnął do płuc. Teraz miał wprawę! Pierwszy raz był traumą.
     – Poleżysz chwilę? – Zapytał schodząc z niego i kładąc się przytulonym do jego boku położył dłoń w miejscu serca. Uwielbiał słuchać jego dziwnego rytmu chociaż dzisiaj, niewiele było mu potrzeba żeby zasnąć.
     – Dopóki nie zaśniesz – obiecał.
     Ramię przerzucił mu nad głową, zmuszając by położył na nim głowę i mocniej przycisnął się do boku. Przymknął oczy, rozmyślając. O wszystkim, co sobie wyznali, o tym, co ich do tego zmusiło. Wracał pamięcią do dni, które mogłyby się już zacierać, ale w jego przypadku były równie jaskrawe, jak sceny sprzed pół godziny. Przypomniał sobie paskudnie deszczowy poranek, kiedy po raz pierwszy odwiedzał go w jego mieszkaniu. Oraz pyszną wrzącą kawę, którą mu przyrządził. Po pierwszej wizycie znał na pamięć układ pomieszczenia. To, w jaki sposób poukładane były kubki. Chciał wtedy wiedzieć o nim i o ludziach wszystko. Chociaż tego drugiego pragnął wyłącznie dla niego. Czy w ciągu tych dwóch lat znajomości udało mu się go dobrze poznać? I tak, i nie. Wydawało się, że w niektórych obszarach wiedza była niewystarczająca.
     Przeleżał z nim całą godzinę. Czterdzieści na plecach, dwadzieścia na boku, przyglądając się jak spał. Nim wstał, przysunął się i pocałował jego czoło.
     Ściśle przylegający do ciała czarny bezrękawnik z półgolfem wylądował wreszcie na tułowiu, a jego tyłek na wygodnej szerokiej poduszce przy stole warsztatowym. Rozłożył na nim kilka kartek, rozrysował z pamięci mechanizm podręcznego zegarka i z ołówkiem przytkniętym do warg, rozpoczął dumanie. Zawsze było po nim widać, kiedy wpadał na jakiś pomysł. Miód w oczach robił się mniej mętny, jakby żywszy. W rogu strony napisał pewien ciąg symboli, poniżej jakiś wzór, a potem w schludnym słupku umieścił parę wyników.
     Jakiś czas później przyszedł do niego Percy, a przez wzgląd na śpiącego Antonia, prędko przenieśli imprezę do kuchni, w której to zresztą pożegnali ziemską noc.
     Nim posprzątali po sobie i kieliszki, i flaszkę, Eadred postanowił przygotować dla okupującego jego łóżko śpiocha kubek mocnej czarnej kawy. Pomyślał, że będzie to miły gest. W końcu to przez niego ten tyle snu przegapił. Normalnie przygotowałby mu jeszcze śniadanie, ale że nie był pewien, czy Nio nie miał na nie innych planów, postawił na coś, czego przynajmniej nie śmiałby odmówić.
     – Antonio – wymówił imię półgłosem. – Siódma trzydzieści, piątek. Dzień dobry. – Dotknął go w ramię.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {04/03/24, 09:42 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd FDviuea

       Spało mu się wybornie. Trochę krótko ale zdecydowanie wspaniale. Ciężka kołdra, poduszki o świeżym zapachu ulubionego kosmity i głowa pełna kolorowych obrazów z ich wyimaginowanego życia. Przez sytuację jaka miała miejsce w nocy, przez te kilka słów obietnicy zmiany w ich dotychczasowej relacji, jego wyobraźnia połasiła się o stworzenie pięknej historii. Owszem, było w niej szaleństwo bo jego umysł w nocy nigdy do spokojnych nie należał, były też momenty o których pewnie pomyśli w trakcie dnia i pokręci głową na to co tam się wyprawiało. Były jednak i takie, które z przyjemnością by przeniósł na jawe. I nie wszystkie były grzeczne.
       Ead wybudził go z fazy głębszego snu więc początkowo, poza zerwaniem się na rękach odrobinę do góry, nie ogarniał absolutnie nic. Promienie słońca wdzierały się do pomieszczenia przez wielkie okna, połaskotały go kapryśnie po nosie na co on zaczął zwolnia łączyć wątki. Atak - komunikat - nocowanie w bazie - Eadred. Usiadł po turecku przykryty do pasa kołdrą, potarł jedno oko przyglądając się rozczulonemu Vesta. Zaraz też przeczesał blond włosy które były w wyjątkowym nieładzie po czym pomasował dłońmi całą twarz totalnie zaspany. Zamrugał jeszcze chwilę zbierając umysł do kupy gdy dotarł do niego zapach świeżo zaparzonej kawy.
       - Anioł z Ciebie. - Uśmiechnął się maślanie i przysuwając do niego cmoknął go w policzek w ramach wdzięczności i odebrał kubek. Oparł się policzkiem o jego ramię siadając obok niego i znowu powieki mu opadły.
       - Boże, która?! - Wyprostował się i łapiąc go za rękę uruchomił opaskę z zegarkiem. Natychmiast zaczął dochodzić do siebie. - Za godzinę muszę być w bazie, matko święta. - Przeciągnął się i upił łyk słodkiej kawy. - Mogę się trochę odświeżyć? - Zapytał jeszcze raz, nieco przytomniej pocierając oko. Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiedział czy istnieje i jak wygląda tutaj łazienka. Nie zdarzyło mu się z niej korzystać, zazwyczaj zdążył obrócić do domu żeby się ogarnąć. Dzisiaj coś czuł, że mu to nie wyjdzie więc baza była jego deską ratunku.
       Widok zaspanego mężczyzny wywołał u niego reakcję jak u kobiety oglądającej słodkiego bobasa. Aż miał ochotę go uszczypnąć w policzek i za niego wytargać! Uroczy!
       - Dla ciebie wszystko - powiedział, przykładając dłoń do miejsca, w które dostał całusa. - Myślałem czy nie zrobić...
       Nie dokończył, bo Antonio nagle poderwał się, jakby zależeć miało od tego jego życie. Eadred bardzo się powstrzymywał, by nie wybuchnąć śmiechem. Strasznie go bawiła ta panika.
       - Pytasz, a wiesz. - Wywrócił oczami i wstał. - Już ci dam ręcznik. Ale pij tę kawę! - Powstrzymał go groźnie wyciągniętym palcem, gdy zorientował się, że się podniósł z łóżka. Z własnej szafy wyciągnął duży kremowy ręcznik, który wyglądał całkiem jak nowy. Niewiele go używał, całe szczęście. - Zaprowadzić cię, czy trafisz?
       Jeszcze jeden łyk kawy, przez chwilę chciał ją pochłonąć duszkiem ale była za dobra. Poza tym godzina w momencie gdy musiał tylko się ogarnąć i dojechać nie wydawała się małą ilością czasu. Dlatego przysiadł jedną nogę i grzejąc dłonie o kubek wolno acz sukcesywnie upijał napoju.
       - A wiesz, że nawet nie wiem gdzie macie łazienkę? W sensie, nie miałem nigdy potrzeby tam zaglądać. Jest... Normalna? - Dopytał wyciągając rękę po ręcznik. Dziwny materiał, miękki aczkolwiek wydawał się jakby organiczny? Trochę jak mech w lesie, tylko suchy.
       - Nie cierpię u Ciebie spać. Mógłbym śmiało jeszcze trzy godziny tu leżeć. - Przyznał rozbawiony po czym w końcu się podniósł. W połowie opróżniony kubek położył koło swoich rzeczy i bez pytania pościeli po sobie. Przy okazji świecił tyłkiem w kaczuszki w świetle dnia.
       - Następnym razem to musi być weekend, żebym się nie spieszył. - Dodał zasłaniając usta gdy wyrwało się mu ziewnięciem po czym odwracając się do niego, splecione dłonie wyciągnął nad głowę i przeciągając się stanął na palcach. Jak kot wyrwany z drzemki.
       - Co to znaczy "normalna"? - zaakcentował ostatnie słowo w bardzo specyficzny sposób. - Dla mnie jest normalna. Ale jeżeli pytasz, czy jest taka jak ludzka: powiedziałbym że i tak, i nie. Zrozumiesz, jak zobaczysz. Uprzedzam, jest ogólnodostępna, w każdej chwili może ktoś wejść.
       Oglądał z zachwytem malującym się w oczach, jak przeciąga się i napręża wszystkie mięśnie. Miał piękne ciało, piękną twarz, oczy, usta... Ach! Płomienne wspomnienia poprzedniego wieczoru nawiedziły jego myśli, a on przywitał je z lekkimi wypiekami na buzi.
       - Dziś zaczyna się weekend - zauważył, wracając do wątku. - Znaczy, że wpadniesz po pracy?
       Eadred wskazał ręką drzwi, po czym ruszył ze swoim gościem do łaźni. Chciał pokazać mu, co i jak, żeby oszczędzić skrępowania.
       - Tu są dwie balie z ciepłą wodą, zanim wejdziesz, sprawdź czy temperatura będzie ci odpowiadać. Vesta preferują... wrzątek - zaśmiał się. Palcem wskazał osłoniętą część pomieszczenia. - Za ścianą znajdziesz prysznice, te akurat są zamykane, więc nie musisz się przejmować innymi. Woda ma regulację. A jeżeli potrzebujesz czegoś do mycia, po prostu się poczęstuj czymś z tego. - Zatrzymał się przed komodą z mnóstwem flakoników i buteleczek, każdy o innym aromacie zapachowym.
       - Touche. - Skłonił się lekko z dłonią przy piersi. Ead miał rację, a on czasami nadużywał słowa "normalne". Przecież w tym miejscu wszystko było normalne. Dokładnie tak samo jak w jego mieszkaniu. A że przebywające tam osoby miały inne mniemanie o względnej normalności, w ogóle jej to nie zmieniało.
       - Balie w łazience? Mógłbym przywyknąć. - Zażartował jednak nic nie mogło go przygotować na pomieszczenie w jakim się znalazł. Gdyby nie wiedział, że w każdym zakątku bazy rosło jakieś drzewko, zdecydowanie dłużej stałby z otwartymi ustami i niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Pomijając wszechobecną zieleń i tak wszystko było niesamowite. Wysoki sufit, oszklony z elementami witrażowymi, lśniąca posadzka w biało-czarnych elementach ozdobnych, wydzielone ścieżki prowadzące do małych baseników i do części bardziej zabudowanej. Klasycznie, wszystko było z ciemnego, prawie czarnego drewna. Gdzie tylko się dało upchnąć rósł jakiś krzaczek, drzewko. Pomieszczenie to wyglądało jak magiczne miejsce w środku lasu do którego tylko wtajemniczeni mogli dotrzeć.
       - Och mój świeży makaronie. - Obrócił się dookoła własnej osi kręcąc głową z niedowierzaniem. - Jednak godzina może mi braknąć. - Zaśmiał się po czym wybrał prysznice. Zostawił rzeczy i ręcznik  na boku, dobrał się do buteleczek wąchając poszczególne zapachy. Wybrał ten świeży z delikatną nutą cytryny po czym złapał kciukami za gumkę bielizny.
       - Chyba nie będziesz podglądać? - Uniósł jedną brew zaczepnie.
       Ead na pytanie nie odpowiedział od razu, oj nie. Wziął drewniany taboret z otwartej części, gdzie zazwyczaj Vesta szczotkowali swoje świeżo namoczone łuski, rozsiadł się na nim wygodnie, opierając tułów o półściankę dzielącą tę strefę na pół, założył nogę na drugą w taki sposób, by swobodnie oprzeć piszczel o kolano i z łatwością móc machać stopą. Wyglądał jak mafijny boss, który przyszedł do klubu pooglądać dziewczyny.
       - Ja? - zapytał niewinnym tonem. - Gdzieżbym śmiał.
       Jego oczy nie dowierzały temu co robi Vesta. Wziął sobie stołek i rozsiadł się jakby czekał na najlepsze przedstawienie życia. W dodatku te ogniki w oczach które już dawno zdjęły mu majtki i miętosiły mu tyłek. Zwątpienie rozlało się falą czerwieni, na szczęście przede wszystkim po jego uszach. Dlatego mógł łatwo zamanifestować tą zagrywkę. Wypiął biodro zginając jedną nogę w kolanie, ręce ułożył na boczkach, a jemu puścił zaczepne oczko.
       - Masz jakież życzenia czy zatańczyć to co zwykle? - Zapytał ściągając nieco niżej spodenki. Widać było już "v" w jakie układały się dolne mięśnie brzucha.
       Oblizał usta, gdy przyjemny dreszcz przebiegł mu od brzucha w górę. Jak długo będą się tak jeszcze prowokować? Czas gonił nie tylko Antonia.
       - Zaskocz mnie - mruknął niskim głosem. - Lub podejdź, to szybko cię z tego uwolnię.
       Bujając biodrami jak zawodowa tancerka erotyczna podszedł do niego. Na twarzy błąkał się mu zaczepny grymas zwieńczony kuszącym uśmiechem. Szedł na palcach żeby lepiej eksponować mięśnie łydek, a gdy zobaczył jak oczy jaszczurki właśnie tam błądzą, jedną nogę położył na stołeczku między nogami Eadreda. Tylko kilka centymetrów dzieliło jego palce od zakazanego owocu.
       - Eadred, kochanie. Jesteś niewyżyty. - Pchnął go na bok, ten którego nie asekurowała noga. Nie chciał zrobić mu krzywdy, raczej wytrącić go z równowagi.
       Taboret, na którym siedział, zachwiał się, a on odruchowo wyciągnął rękę w stronę blondyna. Złapał za nadgarstek, nogę kładąc z refleksem godnym kota na zimnej posadzce, i pociągnął ku sobie z taką siłą, że nawet gdyby się zaparł, nie dałby rady ustać. A kiedy Antonio znalazł się na jego kolanach, z twarzą na parę centymetrów od jego twarzy, Vesta rozłożył nad jego krzyżem cztery palce i przysunął jeszcze bliżej.
       - Dziwisz mi się? Strasznie mnie kusisz. - Znowu ten niezwykle niski głos. Drugą rękę położył mu na szyi, kciukiem odgiął mu głowę w tył, a kiedy dostatecznie wyeksponował szyję, przeciągnął po niej nosem, wdychając jego zapach. - Prowokujesz. A ja nie umiem nad sobą zapanować.
       Twardo posadzony na silnych kolanach zdziwił się. Początkowo, odruchowo próbował się asekurować sądząc, że o coś uderzy, później jednak jego dłonie spoczęły na ramionach mężczyzny.  Chciał od razu zacząć z nim dyskusje, że jak tak będą częściej robić to się w końcu źle skończy ale jego jedyną reakcją był potężny deszcz który przebiegł po całym jego ciele. Głęboki głos, dotyk, złapanie za szyję w tak wyraźnym rozkazie.
       - Powinieneś to zacząć ćwiczyć, będzie tylko gorzej. - Obiecał mu łapiąc za jego dłoń którą zwolna poprowadził przez swoją pierś na biodro, uwolnił swoją szyję. Nie puścił go, a tą ręką którą miał wolną, złapał go mocno ni za szczękę ni za szyję. Uśmiechnął się groźnie, mocniej docisnął go do ściany opierając się wreszcie, do tej pory zajętą ręką, koło jego głowy.
       - Bo inaczej będziemy właśnie tak kończyć. A do pracy ktoś chodzić musi. - Patrzył mu w oczy nadal trzymając go za szczękę, nie umiał i nie chciał się oprzeć, wpił się mocno w jego usta.
       Znowu się całowali. Może nie tak gwałtownie, jak wczoraj, ale równie namiętnie. Spragnione dotyku dłonie nie wodziły już po rozgrzanych ciałach, nie, powściągliwie trzymały lub asekurowały.
       - Nie chcę się kontrolować. - Łapiąc chwilę na oddech, spojrzał na niego spod przymkniętych lekko powiek.
       Mogliby skończyć inaczej, gdyby chcieli. Ead wzmocnił chwyt na biodrach, a prostując grzbiet, zapewnił sobie okazję, by zbliżyć się z powrotem do szyi. Pocałował skórę pod uchem, później parę centymetrów niżej i niżej, i niżej.
       Gorący oddech wydarł się spomiędzy jego ust. Uwielbiał być dotykany z takim zaangażowaniem, z autentyczną chęcią sprawiania przyjemności jemu, tylko jemu. Wplótł palce w jego włosy bawiąc się nimi, pociągnął go za nie do tyłu i znowu zaczął pieścić mu usta delikatnymi całusami.
       - Zaraz się spóźnię. - Zauważył gdy oparł się o jego czoło swoim, dając im chwilę na rozkoszowanie się mrowieniem warg.
       Przebiegł paznokciami po jego plecach, od łopatek w dół. Ogromna chęć na kontynuowanie tego, cokolwiek teraz robili, mieszała się z cichą świadomością tego, że jeżeli zaraz nie przestaną, Antonio naprawdę się spóźni i będzie miał z jego powodu kłopoty. Czarnowłosy nabrał powietrza w płuca i ze świstem wypuścił je zza zaciśniętych zębów.
       - Mam przestać? - spytał wprost.
       - Niechętnie ale powinniśmy. - Pogładził go po policzku chociaż jego oczy buchały namiętnością i ognikami pożądania. Sam postanowił wszystko zapoczątkować, pomiział go nosem po policzku po czym zszedł z jego kolan. Aż dziw, że się nie podniecił o czym wcześniej się upewnił zerknięciem w dół. Jeszcze raz odetchnął głęboko, zaczesał włosy do tyłu po czym odwrócił się do niego tyłkiem i rozebrał. Nie miał już czasu, a jeszcze wypadało coś wrzucić na żołądek. Natomiast wstyd? Nie istniał w jego słowniku w kategorii anatomicznej, wojsko za mocno go w tym temacie wytrenowało. Przy czym specjalnie nie odwracał się tak żeby go zobaczył od przodu. Niech jego przyrodzenie zostanie na razie tajemnicą. Puścił wodę od razu opłukując twarz i włosy.
       - Eadri, nie poszedłbyś ze mną na randkę? - Zapytał rzucając mu spojrzenie przez ramię zaczynając się namydlać cudownie pachnącym olejkiem. Romantyzm w ciul ale to było i tak wystarczająco stresujące. Bardziej niż całowanie!
       Cichy pomruk niezadowolenia opuścił jego gardło, ale poza tym, nic nie wskazywało, jak bardzo był zawiedziony. Opadł plecami z powrotem na półściankę i założył ręce na siebie. Patrzył, jak niebieskie bokserki w kaczuszki lądują na ziemi, by chwilę później podziwiać kształtne pośladki, przygryzając zębami dolną wargę. Cholera. Gdyby mógł, rzuciłby się na niego.
       - Randkę? - powtórzył zaskoczony. Zaskoczenie szybko przeradzało się w dziką radość. - Chyba jeszcze... nie do końca rozumiem, na czym polega koncepcja... Ale jeżeli ty masz ochotę, to jak najbardziej.
       Położył ręce na biodrach pozwalając żeby chłodna woda otuliła jego ciało. Przez chwilę zaczął gorączkowo sklejać w myślach jakąkolwiek definicję randki, tylko po to by rzucić mu rozbawione spojrzenie.
       - Nawet nie wiem jak mam Ci to... O! Randka to specyficzne spotkanie które ma na celu lepiej się poznać, może w strefach w których do tej pory się nie znało, razem się pobawić i zjeść coś dobrego. Wiesz, w tym wszystkim, gdzieś tam z tyłu głowy masz, że szukasz drugiej połówki więc to mocno ma taki charakter. - Próbował zaczynając mocno gestykulować. Zaraz też zakręcił wodę i pięknie pachnący cytrusami owinął się ręcznikiem w pasie.
       - Wyszli byśmy gdzieś, pogadali niekoniecznie o pracy. - Pomasował kark lekko zawstydzony. - Wiem gdzie dają wspaniałą kaczkę w czerwonym winie. - Dodał już bardziej ochoczo.
       - Chętnie bym Cię lepiej poznał. - Przygryzł wnętrze policzka nie wiedząc czy nie wyszedł właśnie na ignoranta. Ale jakby się zastanowić, mało o nim wiedział, zarówno o rasie jak i o samej osobie Eadreda. Ich relacja przez ostatnie miesiące budowana była na codzienności. Na pracy, na tym co się działo w ich życiu w chwili obecnej. Nawet jeżeli dyskutowali nad jakąś sytuacją, nigdy nie zdarzyło się ani jemu powiedzieć ani usłyszeć o jakiejkolwiek przeszłości. Tak mało wiedział i tak mało mu kiedykolwiek powiedział. Chętnie by to zmienił.
       - Hm - Eadred złapał za warkocz, szybko go rozplótł i rozczesał palcami, włosy zebrał do tyłu i zakręcił z nich wysokiego koka z tyłu głowy, po czym owinął dookoła niego gumkę. Krótsze pasma wymknęły się z upięcia, wolno wróciły pod wpływem grawitacji na swoje dotychczasowe miejsce. - Chętnie z tobą pójdę. Powiedz mi... już wcześniej o tym myślałeś, czy to raczej wypadkowa tego, że...- znów przygryzł wargę. Myślał przez chwilę, o co właściwie chce zapytać. - Czy to przez to, co się stało wczoraj. I dziś.
       Znowu poczuł się nieswojo, trochę zawstydzony, trochę niepewny, próbował to zakryć uśmiechem jednak nagie ciało i oczy które nadal z taką miękkością patrzyły na Vesta nie umiały skryć kłamstwa.
       - Przez to co się stało. - Przyznał. - Ale czy to źle? - Zapytał od razu. - Wcześniej chyba bym nie miał odwagi. Nie do końca byłem pewny... Nie rozumiałem... Nie wiedziałem czy dobrze rozumiem twoje zachowanie. Zaskakujesz mnie codziennie w jakiejś kwestii, wiesz dobrze, tutaj mogło być podobnie. - Próbował się nieco wybielić, podszedł do niego.
       - To nie znaczy natomiast, że mniej chętnie wyjdę z Tobą na randkę.
       - Hej, ej, Nio - zaczął miękko – spokojnie. Nie miałem nic złego na myśli, zwyczajnie byłem ciekaw.
Złapał go za rękę, którą ścisnął, przelewając w ten gest całe swoje uczucie do niego.
       - Absolutnie nie musisz się z niczego tłumaczyć. Rozumiem. - Uśmiechnął się pokrzepiająco. - Kiedy masz czas?
       Odetchnął uśmiechając się ciepło. Chętnie odwzajemnił uścisk dłoni, a na pytanie o czas lekko wzruszył ramionami.
       - Dzisiaj wieczorem? Na pewno znajdziemy sobie jakąś atrakcje. - Zaproponował zaczesując mu niesforny kosmyk za szpiczaste ucho. Zaraz jednak znowu się od niego odsunął i stanął tyłem, żeby się wytrzeć i ubrać. Po chwili czarne spodnie i biała koszula ładnie opinały jego ciało, a mokre pozostały tylko blond włosy zwijające się w niesforne loczki.
       Gdy guziki koszuli zostały częściowo zapięte, a mężczyzna na nowo stał się przyjemnym dla oka dżentelmenem, Konstruktor zaszedł go od tyłu, by wsunąć delikatne długie palce między blond włosy. Zebrał je do tyłu, masując przy tym głowę.
       - W takim razie przyjdę po ciebie, nie wiem, koło szóstej? Siódmej?
       - Idealnie. - Zamruczał chociaż nie dało się jasno stwierdzić czy to apropo uzgodnionej godziny czy zabawy włosami. Fakt był jednak taki, że sprawił mu tym ostatnią na ten ranek, niebywałą przyjemność. Czas natomiast uciekł im między palcami, już pewnie był spóźniony.
       - Lecę. Będziemy w kontakcie. - Złapał go za dłonie i zanim się na dobre odsunął, zrobił jeszcze krok do niego i naparł plecami na jego pierś, owijając swoją jego ramionami.
       - Nie daj się dzisiaj. - Uśmiechnął się po czym pozbierał ręcznik, jeszcze tylko buty, dopić kawę i wpaść z klasą spóźnionym do roboty. Przetrwać ten dzień i wieczór zapowiadał się niesamowicie.
       - I ty też. - Ścisnął go mocniej, niż on jego, przy okazji wsunął nos w burzę włosów i zaciągnął się cytrusowym aromatem. - Powodzenia.
       Wychodząc z bazy Vesta, przywitało go piękne słońce i rosnąca temperatura. Zapowiadał się piękny, ciepły dzień. Przed tym jak wsiadł do auta założył na nos okulary przeciwsłoneczne, przeczesał jeszcze wilgotne włosy, upewnił się że ma ze sobą laptopa i wszystkie potrzebne na dzisiaj papiery. Odpalił silnik zgrabnego Fiata i ruszył w stronę kompleksu wojskowego. Ten mieścił się kawałek za centrum, tak żeby nikomu nie przeszkadzać, a jednak być łatwo dostępnym. Nie stacjonowały tam nie wiadomo jak wielkie liczby oddziałów, koszary były małe i zdecydowanie za duszne. Poza tym gnieździła się tam cała administracja, on miał swoje biuro i właśnie tam odbywało się wiele pomniejszych narad. Sam budynek był odrestaurowany, wysoka na cztery piętra kamienica skrywała wiele tajemnic, w tym brak odpowiedzi na pytanie o windę. Jego tyłek w większości był zasługą biegania między poszczególnymi piętrami bo nikt nie umiał jasno odpowiedzieć mu na pytanie albo samodzielnie skompletować teczki.
       Apropo papierów. Ostatnio Generał uparł się, że powinien mieć „sekretarkę”, a że szukano na szybko, zamiast bystrej kobiety trafił się mu roztrzepany młodzik świeżo po zakończeniu obowiązkowego szkolenia. Tyle razy ile zdążył go już wyprowadzić z równowagi, wywołać na jego czole pulsującą żyłkę wkurwu, tyle razy usłyszał już docinki i zakłady kiedy go zwolni od swoich kolegów po fachu. Nie mógł. Miał na razie układ ze swoim przełożonym zakładający odciążenie go trochę z mozolnego przewracania raportów. Normalnie by go to cieszyło! W rzeczywistości jednak miał jeszcze więcej pracy przez burdel jaki młody robił. Niestety nie miał jeszcze okazji o tym porozmawiać i z utęsknieniem wyglądał takiej możliwości.
       Po drodze, widząc że i tak już jest spóźniony, zatrzymał się jeszcze koło jednej z ulubionych piekarni żeby porwać drożdżówkę nadzianą kremem pistacjowym i wziąć kanapkę z mozzarellą i pomidorkami na drugie śniadanie. Wtedy też dostrzegł, że w głównym parku miasta rozkłada się coś na kształt małej sceny ze sporym nagłośnieniem. Aż się wrócił do piekarni żeby zapytać rozgadanej właścicielki co też się tu będzie dzisiaj działo. I jak miło było usłyszeć o potańcówce. W prawdzie to nie dla niego, nie na dzisiaj, ale posiedzieć przy winie i skocznej muzyce miało potencjał! Ucieszony wpakował tyłek z powrotem do auta i ostatecznie parkując na jakimś cudem ostatnim wolnym miejscu pod kamienicą, zebrał rzeczy i żując spokojnie śniadanie, wszedł na pierwsze piętro.
       - Dzień dobry Kapitanie. – Kobieta odziana w piękną, granatową garsonkę, z upiętymi w gładki kok czarnymi włosami, rzuciła na niego okiem znad okularów-połówek. I to była asystentka! Niestety jej zadaniem była obsługa gości i spraw Generała, nie miał co liczyć na taką pomoc.
       - Dzień dobry Anno, coś nowego na dzisiaj? – Zapytał odbierając od niej plik kopert, pocztę skierowaną bezpośrednio do niego.
       - Generał dzisiaj będzie cały dzień niedostępny, Lorenzo od rana Pana szukał, miałam też dla Pana przygotowaną część raportu dla Chorwatów ale...
       - Lorenzo ją zabrał. – Uprzedził ją na co kiwnęła głową. Już się kurwa dobrze zaczynało. - Dziękuje za informacje, jestem u siebie cały dzień. Będzie szansa żebyś mi dzisiaj wysłała ten raport? – Zapytał kończąc śniadanie.
       - Pocztę zanoszę dzisiaj o 13:30, jeżeli Pan zdąży to nadam. – Zapewniła na co serdecznie jej podziękował i rozpoczął wspinaczkę na drugie piętro, do swojego gabinetu. Tam, na końcu korytarze, pod szklanymi drzwiami ze złotą plakietką dumnie głoszącą „Kapitan Antonio Russo, łącznik ds. bezpieczeństwa z obcymi” już stał Lorenzo. Niziutki, obcięty prawie na łyso okularnik trzymał w dłoniach sterty niepoukładanych papierów, widział to z daleka i zamruczał z dezaprobatą do siebie. Nie spieszył się chociaż stukot lekkich obcasów eleganckich butów i tak zwrócił na niego uwagę zielonych oczu.
       - Kapitanie! Czekam na Pana od rana! Gdzie Pan był?! – Zapytał na co Nio w myślach skomentował, że to średnio jego interes. - I dlaczego nie jest Pan w mundurze?! – Zachłysnął się powietrzem na widok rozpiętej białej koszuli. - Ma Pan dzisiaj spotkanie z Generałami!
       - Dzień dobry Lorenzo. Spotkanie było wczoraj. – Westchnął natychmiast studząc zdenerwowanie młodzika.
       - Tak? A myślałem, że dzisiaj. – Przyznał po czym złapał go za ramię, w jakim celu? Antonio nigdy tego nie rozumiał. Ale musiał walczyć ze sobą żeby go za to nie zganić, znowu. Zamiast tego cofnął rękę, wyrwał się z uścisku, dosłownie na dwie sekundy gdy spocona, zimna łapka wróciła na jego ciepłą, cytrynową skórę. - Mam dla Pana raport dla Chorwatów, uzupełniłem też tabelkę na dysku o dane o które Pan prosił. Chwilowo nie wiem gdzie jest teczka ale się znajdzie he he, jak zawsze. – Antonio starając się nie wywalać oczami otworzył gabinet, położył na krześle dla gościa, przy dużym jasnym biurku, swoją torbę i podszedł od razu do okna zasłaniając żaluzje.
       - Poproszę kawę. Dużą, czarną, bez cukru. – „Czy ja mogę wrócić do łóżka? Eadri zabierz mnie stąd.” pomyślał wyglądając na coraz mocniej wyludnione uliczki, ludzie chowali się w kamienicach, za biurkami, odliczając już do początku weekendu. Jego myśli wróciły do gabinetu gdy usłyszał za sobą głośne „yyym?”
       - W białym kubku, jest na dole w szafce, nad ekspresem. Przycisk „duża, czarna, mocna.” – Naprawdę starał się nie brzmieć wrednie! Gdy został sam, rozłożył laptop, uporządkował dokumenty na biurku (chociaż panował tam doskonały porządek) po czym przejrzał na szybko stos papierów zostawiony przez młodzika żywiąc nadzieję, że znajdzie tam generalskie pisma. Jeżeli teczka się do południa nie znajdzie to będzie miał przekichane.
       Dzień w którym nie miał spotkań, gdzie nikt się nad nim nie litował i musiał cały czas odpowiadać na jakieś głupie pytania pracującego z nim w pomieszczeniu „asystenta” był dniem iście tragicznym. On co i rusz rzucał okiem na pocztę czy chociaż Smok czegoś od niego nie chce, a gdy wybiła godzina dziesiąta, nie miał już innego wyjścia jak rozpocząć kompletacje teczki. Ta jednak zapadła się pod ziemię, a on z coraz większą migreną obserwował jak Lorenzo miota się w swoim typowym przepraszająco-oskarżającym chaosie, biegając po wszystkich piętrach i pomieszczeniach w poszukiwaniu dokumentów. Nie zakłócało go nawet puszczone radio, próby wsłuchiwania się w przyjemne dźwięki, kawa czy przepyszna kanapka którą przed południem wciągnął na raty. Zbawienny był tylko moment przygotowania tego co on do teczki musiał dołożyć zastrzegając po stokroć, że ma zostać nieruszone. Niestety, prywatność nawet w obrębie jego stanowiska pracy była abstrakcją.
       W okolicach dwunastej i on zaczął robić się nerwowy. Zaczął krążyć po kamienicy, zbierać raporty z działu przestrzennego, pismo przewodnie z sekretariatu, kompletu dokumentów jednak jak nie miał tak nadal nie było. Ostatecznie poszedł schować się do swojego dobrego kolegi odpowiedzialnego za zapotrzebowanie wojskowe, zamknął za sobą drzwi do chłodnego gabinetu i oparł się o nie plecami żeby na pewno nikt nie wszedł.
       - Tylko spokój Cię uratuje Antonio. – Usłyszał zza monitora na co parsknął gorzko.
       - Albo morderstwo. – Zauważył na co jego rówieśnik parsknął śmiechem.
       - Lubie Cię, wiesz o tym. – Zaczął na co blondyn wreszcie przekroczył długość pomieszczenia i rozsiadł się na wygodnym krześle, niechlujnie ale przynajmniej mógł się zebrać do kupy.
       - Tak słyszałem jak ostatnio Cię ratowałem...
       - Shhh, przerywasz mi mowę złoczyńcy. – Uciszył go na co Antonio pokiwał głową z pokorą. - Więc, zawsze Cię lubiłem Antonio. Twój geniusz który wykiełkował na podarowanym przeze mnie...
       - Debiliźmie? – Poczuł kopnięcie w krzesło na co parsknął.
       - Gruncie wsparcia zawodowego.
       - Brzmi jakbyśmy mieli problem z alkoholem. – Teraz zaśmiali się obydwaj po czym na biurko przed nim spadła charakterystyczna teczka.
       - Znalazłem ją w koszu w ksero ale uznałem, że dam Ci kolejny powód żebyś wreszcie poszedł do Szefa i wywalił młodego. Ostatnio zaczął „pomagać” też mnie i Bruno. Plany zagospodarowania nie znalazły się do dzisiaj. – Widocznie na czole bruneta też zapulsowała żyłka na co Antonio jedynie wzruszył ramionami.
       - Jak to mówicie? Ta praca to nigdy nie była łatwizna, raczej cierpienie mozolnego marszu po rozgrzanych kamieniach…? – Zacytował ich kolegę, Bruno który z natury był niespełnionym pisarzem.
       - Tak ale dopóki to Ty zapierdalasz po tych kamieniach, a my machamy gazetą żeby żar nie wygasł. – Wzruszył ramionami na co Antonio cmoknął rozgoryczony.
       - Urzekające. Ale dziekuje. Wiszę Ci kawe. – Wstał o kilka kilo trosk lżejszy, przejrzał czy teczka jest kompletna i spojrzał na niego z wyraźną ulgą. - Cały tydzień Ci będą ją przynosił. – Obiecał powstrzymując go przed dodaniem w jaki sposób. Doskonale wiedział co za głupota by padła i wolał jednak sobie tego darować.
       - Przyniose Ci te plany, widziałem je dzisiaj ale nie wpadłem na to, że to wasze. – Dodał jeszcze na wychodne na co brunet zawołał za nim, że by mu tym dupe uratował.
       I tak można podsumować życie w bazie. Ostatnimi czasy wysoko postawieni specjaliści sami sobie dupy ratowali bo jakiś chłystek nie umiał realizować swoich podstawowych zadań. Przy czym był za to wdzięczny. Miał naprawdę dobrych kolegów którzy umilali mu czas w tych murach, a więzi w kryzysie tylko się zacieśniały.
       W tym momencie Antonio mógłby pomyśleć, że reszta dnia zleci już lekko. Raport wyszedł. On zrzucił z siebie wielkie zadanie. Na szczęśćcie Lorenzo miał co do tego inne plany i do godziny siedemnastej Antonio gasił pożar za pożarem. (Jak dobrze, że dane w chmurze miały magiczny przycisk „przywróć poprzednią wersję”.)
       Nie mógł się już doczekać powrotu do domu, a przy zdrowych zmysłach trzymały go tylko wspomnienia z poprzedniej nocy i nadzieja na przyjemny wieczór. Eadred nie dawał o sobie zapomnieć, a on nie ukrywał, że wymiana tych kilku wiadomości z nim wprawiła jego serce w takie trzepotanie, że nawet wrócił do swojego standardowego zen.
       Wychodząc z biura jak na skrzydłach ruszył do domu żeby się przygotować, odstrzelić w najlepsze ciuchy i spędzić super randkę. To był plan na dziś.[/i][/i]
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {04/03/24, 08:37 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd ZwbRElE
piątek, 2/2 dnia Vesta

      Na Eadreda, jednego z najtęższych umysłów po tej stronie Alp, czekała jak co dzień świeża dostawa przesyłek z różnych stron świata. Dlaczego? Otóż Konstruktorów na ziemię przyjechało dość niewielu, w porównaniu z innymi klasami. Część z nich, ci, którzy mieli najlepsze wyniki podczas szkolenia wojskowego, wcielono do oddziałów i wraz z nimi rozlokowano na siedmiu kontynentach Ziemii, pozostałych natomiast pozostawiono na statku–matce, aby zapewnić mu prawidłowe funkcjonowanie, a także po to, by na miejscu prowadzili badania, które niekoniecznie mogły udać się na posterunkach (przez wzgląd na ilość dostępnego miejsca do testowania własnej technologii) lub przez wzgląd na warunki panujące na planecie (chociaż jak często się okazywało, nowe wynalazki działające w warunkach typowych dla tych panujących w ojczyźnie Vesta, trzeba było dostosować tak, by znalazły zastosowanie tu – tym właśnie zajmowali się w czwartek, nim przyjechał do bazy Kapitan Ross). Oznaczało to ni mniej, ni więcej tyle, że Konstruktorzy i oddelegowani do pracy w laboratorium, na statku oraz w bazach, zmuszeni byli – czy chcieli czy nie – do ścisłej współpracy i utrzymywania ze sobą stałego kontaktu. Czy zawsze było to dostatecznie efektywne rozwiązanie? Nie. Jak wszędzie, i wśród wielkich umysłów były jednostki bardziej i mniej problematyczne, kłótliwe, silnie nastawione na niezależność i swobodę w działaniu, stąd też często dochodziło do nieporozumień, eskalujących niejednokrotnie w ciągnące się miesiącami eleganckie wymiany obelg, obfitujących w nietypowe alegorie i porównania. Lecz taka była już natura istot żywych, a gdyby wszyscy się ze sobą zgadzali, świat byłby nudny.
      Paczki – jedna, dwie, jeżeli dzień był dobry albo pięć, dziesięć, jeśli kogoś pojebało i zapomniał, że NIEKTÓRZY poza pracą, mają także życie prywatne, o które należało zadbać, zwłaszcza pod koniec tygodnia – docierały do Bazy Oddziału Alpejskiego za pomocą tradycyjnych metod, czyli transportem wodnym, powietrznym i lądowym, w zależności od tego, z jakiej części globu spływały. Tym razem przyjechały cztery. Cztery problemy, które Eadred, jako ten bystrzejszy, oddelegowany do pracy w terenie, musiał rozwiązać najelpiej jeszcze tego samego dnia i rozesłać: albo do statku–matki, do ich genialnie wyposażonego labu, albo do prawowitych właścicieli ustrojstw, które dostał do naprawy, skonsultowania sposobu działania bądź zatwierdzenia z wytycznymi. Jak kuźwa, na złość, bo przecież zadeklarował się wcześniej, że naprawi zegarek ich ziemskiego łącznika. Niestety ten będzie musiał jeszcze troszkę poczekać w kolejce.
      Na dokumencie potwierdzenia odbioru w odpowiednich rubryczkach umieścił numery paczek, spisanych z listów przewozowych, oraz swój niechlujny podpis – bowiem jak każdy szanujący się naukowiec, Ead bazgrał jak kura pazurem i nawet doświadczony ludzki farmaceuta czy nauczyciel wychowania początkowego mieliby problem z rozszyfrowaniem tego, co wychodziło spod jego ręki. To jeden z powodów, dla których Konstruktor był jedynie skromnym zastępcą dowódcy. Nigdy jakoś nie miał o to żalu, nawet jeżeli początkowo aspirował na to stanowisko.
      Z problemem pierwszym i drugim poradził sobie na tyle szybko, że w międzyczasie udało mu się dograć kilka detali randki z Antoniem. Trzeci natomiast był na tyle skomplikowany, że nie dość, że samo dobranie się do bebechów tej kupy złomu – ten, kto wyprodukował ten rupieć, powinien wrócić i przeprosić matkę, że zmarnował jej jajko! – zajęło mu półtorej godziny, to jeszcze okazało się, że potrzeba autoryzacji protokołu od samego szefuńcia, Perca, inaczej mógł sobie co najwyżej dupę tym podetrzeć. Więc kolejne godziny – a dochodziła już piętnasta – spędził na bieganiu po posterunku w poszukiwaniu Smoka – litości! – którego wcięło i nikt nawet nie miał pojęcia, gdzie mógłby być. Eadredowi bardzo to wszystko popsuło krew, więc nadawcy posłał vestiańskim komunikatorem zdjęcie dumnie prężącego się środkowego palca na tle rozebranego na części pierwsze elementu mechanizmu. Chciał szybko? No to se jeszcze poczeka. On po godzinach, wyjątkowo, robić nie zamierzał. Złapie Perca, to może, MOŻE! jeszcze usiądzie do teogo przed wyjściem.
      Nad czwartą i ostatnią już zagwozdką pochylił się z głową zajętą przemyśleniami na temat tego, co założy, jak będa się bawić, gdzie pójdą i co zrobią. Między kolejnymi znaczkami stawianymi przy kolumnach opisujących przeprowadzone próby na arkuszu certyfikatu inspekcji, Konstruktor zastanawiał się, czy nie powinien zabrać ze sobą jakiegoś drobnego upominku. Internet pełny był sugestii prezentów, ale wszystkie nastawione były pod kobiecy gust – czy w takim razie prezent, gdy szli tam jako dwójka mężczyzn w ogóle był w dobrym tonie??? Eadred był w kropce. Nie mógł nikogo zapytać, nie narażając się na dziwne spojrzenia i infantylne komentarze. Decyzja więc należała do niego. Tylko... że tak naprawdę, nie wiedział, w co powinien celować. O Nio wiedział jedynie tyle, że dobrze gotuje, codziennie rano biega (a przynajmniej stara się, nie zawsze okoliczności dopiszą) i uwielbia kawę, preferuje też raczej elegancki styl ubioru, a jeżeli nie krępowały go obowiązki służbowe, zawierał w nim elementy dodające zmysłowego charakteru. Gdyby miał więcej czasu, ach! Podarowałby mu jego naprawiony zegarek. Ale nie uda mu się już dzisiaj do niego przysiąść, niestety. Może w takim razie... Aż na chwilę zastygł w bezruchu. Olśnienie przyszło nagle! Skoro, jak sam powiedział, chciał go lepiej poznać, on mu to umożliwi. Ha! Już wiedział!
      Zbliżała się osiemnasta, gdy Eadred wyszedł ze swojej pracowni, przystojny jak nigdy wcześniej. Włosy miał częściowo rozpuszczone, a częściowo splecione w dobieranego warkocza zakończonego małym koczkiem, który zaczynał się gdzieś w okolicach czubka głowy, a kończył na wysokości płatka małżowiny. Kilka pojedynczych pasem później wyciągnął przed ucho, by twarz nie wydawała się tak pusta. Bladogranatowa krótka tunika z rękawami 3/4, zdobiona haftem przywodzącym na myśl gwiezdne konstelacje u dekoltu i z małym rozcięciem w kształcie litery V, idealnie komponowała się z jego ciemniejszą karnacją. Wetknął ją sobie w bardzo dopasowane dłuższe spodnie w kolorze zgniłej zielenii, co ukrył pod błękitną szarfą obwiązaną dookoła pasa, na której to jeszcze zapiął brązowy pasek. Akurat wpadł na Percy'ego.
      Percy, z miską sałatki stworzonej z resztek które były w lodówce polanej sosem z resztek które były w szafce wędrował przez korytarz w stronę swoje pokoju. Chciał się jeszcze na spokojnie wykąpać, zadbać o nieco sponiewieraną ostatnim uderzeniem łuskę. Czekała go też wizyta kontrolna u Avi co rozplanowywał sobie w głowie, jednocześnie błądząc myślami dookoła Vieriego. Zastanawiał się jak na niego jutro wpaść żeby to dziwnie nie wyglądało i chyba po prostu zrobi pozory, że idzie do Antonio. Oblizał widelec z sosu i kawałka fety krzywiąc się, marszcząc nos. Jutro była sobota, czy to w ogóle realne, że Vierii uwierzyłby, że pracuje na okrągło? Albo czy w ogóle miałby podstawy żeby nie wierzyć?
      Minął Eadreda machając mu lekko dłonią po czym zatrzymał się gwałtownie sprowadzając myśli do chwili obecnej. Znowu wkładając widelec w usta odwrócił się na pięcie i ostentacyjnie mierząc go wzrokiem od stóp do głów, zaraz wyciągnął żelastwo z buzi i zagwizdał.
      – Ale żeś się wystroił. – Skomentował patrząc na niego z wielkim pytaniem wymalowanym na twarzy. – Gdzie się wybierasz? – Zagaił go podchodząc i poprawiając mu delikatne zagięcie materiału przy ramieniu. Zmniejszenie odległości pozwoliło mu nie tylko zobaczyć starania ale i je poczuć. Pochylił się nad nim, zaciągnął intensywnym zapachem olejków.
      – Myślałem, że tego olejku używasz tylko na specjalne okazje.
      – Szukałem cię całe południe! Gdzie ty się szlajasz?! – krzyknął na Percyvalema jak na niesfornego brata, który uniknął opierdolu od matki.
      Złość szybko przeszła, ustępując miejsca narcystycznym zapędom. Ead pozwolił, by przyjaciel naniósł na jego ubiór tych kilka ostatnich poprawek, które miały sprawić, że szczękę Rossa trzeba będzie zbierać z ziemi.
      – No widzisz, bo okazja jest nietuzinkowa. Nie przesadziłem z tym? – Spojrzał odruchowo na zegarek. Powinien się zbierać, ale zanim, czekała go jeszcze szybka wizyta w kuchni. – Cholera, muszę spadać. Wychodzę z Nio, to znaczy, z Antonio. Na randkę.
      Na pytanie przyjaciela Smok wzruszył ramionami. Co miał mu powiedzieć jak jeszcze nic nie wiedział. Zostało więc tylko to nieme, pełne ignorancji wzruszenie tymi witkami, które tak niemiłosiernie Eadreda wnerwiały. I on to doskonale wiedział. Więc ruch ten wykonał podwójnie.
      – Mmm, super. Bądź grzeczny. – Poprosił go, odprowadzając wzrokiem gdy uciekł goniony czasem. Widelec wypełniony pysznościami znowu trafił do jaszczurzej paszczy. On jeszcze przez chwilę stał tak, na środku korytarza otulonego przyjemnymi, ciężkimi olejkami. Dopiero po chwili zrobił nietęgą minę, pomachał w powietrzu widelcem:
      – Co to jest randka? – Zapytał w eter bo Ead już nie mógł mu odpowiedzieć. Znowu więc wzruszył ramionami i wrócił do swojej tułaczki do pokoju.
      – Zawsze jestem grzeczny, du-uh. – Wywalił oczami, a sam wziął dupę w troki, wywijając ogonem, wyczesanym po same końcówki. Ostatniego pytania już nie słyszał.
      Do kuchni wparował z impetem i od razu rzucił się ku szafkom, gdzie trzymali z Percym zapasy vestaliańskiego alkoholu. Nie spodziewał się nikogo tam zastać o tej porze, ale też nie wziął pod uwagę tego, że dla niektórych mogła to być późna pora obiadowa.
      – Uuuuu~ Zobacz, Eri, pan zastępca się wystroił jak na gody – drwiącym tonem rzucił Ari.
      Ead momentalnie się odwrócił, obie ręce kładąc wzdłuż blatu, jakby chciał zasłonić sobą zawartość otwartej szafki. Na widok parszywych uśmieszków bliźniaków, zmarszczył nieprzystojnie nos.
      – Ooooo! Faktycznie, patrz, wyjściowa koszula, no, no. Gdzie to pan zastępca wybywa? – Eri dołączył do loży szyderców.
      – A, spierdalać. – Machnął na nich ręką, jakby ogdaniał natrętne owady. Odwrócił się do nich tyłem i zamachał ogonem na znak dezaprobaty dla ich zaczepek.
      – Eadred, skarbie, nie tak ostro~ – zajęczał Ari. – No weź no powiedz coś, nie bądź taki!
      – Wychodzę, panowie. W przeciwieństwie do was, mam dokąd.
      Puszczając ich wredne komentarze mimo uszu, wyjął wreszcie, czego szukał. Przetarł butelkę wierzchem dłoni, by upewnić się, że zetrze z niej cały kurz, który mógł ewentualnie osiąść na ściankach. Postawił ją na stoje i przyjrzał się jej w konsternacji. Naczynie samo w sobie było małym dziełem sztuki. Barwione na bordowo szkło, kształtem przypominało gruszkę, miało misternie wytłaczane roślinne wzory u podstawy, a także finezyjny szklany korek, który przechodził gradientem z tansparentu w czerń. Wypadałoby ją czymś przystroić, ale czym? Myślał, myślał i wymyślił! Zostawił towarzystwo bez słowa, wypadł na chwilę do swojej pracownii, skąd porwał trochę jutowego sznurka, a także parę gałązek rośliny o drobnych zielonych listkach. Wrócił do kuchni i przystoił naprędce butelkę.
      – Oho, już wiem, dokąd Ead idzie. – wypalił Eri, patrząc na brata porozumiewawczo. – Do Kapitana Russo! Patrz, nawet prezent mu szykuje!
      – Uuuu! To już tak daleko zaszło? Ślinienie się na jego widok już nie wystarczy?
      – Odwalcie się, głąby – warknął na nich, a niebieski odcień na jego twarzy wyraźnie się nasycił.
      – Trzeba to wpisać na Ścianę Chwały!
      Pomieszczenie opuścił jeszcze szybciej, niż do niego wszedł, zostawiając za sobą wredne chichoty. Z butelką trunku w ręce (a także z własną kartą kredytową w kieszeni spodni, odebraną wczesnym popołudniem od Ariego) wyszedł na zewnątrz i w płuca wziął jeden długi oddech, by nasycić się zapachem ziemi tuż przed zmierzchem. Pierścieniami, które cały czas nosił na palcach, przywołał do siebie maszynę, wyznaczył kurs do mieszkania Antonia oraz od razu z powrotem do bazy – przezorność kazała mu nie zostawiać maszyny w mieście, na wypadek gdyby jakiemuś sprytnemu inaczej przyszło do głowy majstrowanie z zaawansowaną technologią Vesta. Po tym wsiadł na motocykl i ruszył zboczem w dół, do pogrążonego w piątkowym gwarze miasta.
      Wracając do domu zdarzało mu się przechodzić krótkie załamania nerwowe, które wymagały od niego posiedzenia na ziemi i nacieszenia się ciszą mieszkania. Taki dzień zdecydowanie przyszedł dzisiaj, a on gdy tylko przekroczył próg, oparł się o zamknięte drzwi po których zjechał na podłogę. Zostawiając obok siebie torbę z laptopem i dokumentami odchylił głowę do tyłu i z zamkniętymi oczami brał wdech, wstrzymywał go chwilę po czym wypuszczał z piersi. I tak przez dobre dziesięć minut. To nie tak, że działa się mu jakaś krzywda, był słaby psychicznie czy wątpił w swoją pracę i jej misję. Był po prostu wykończony problemami, które mogłyby nie istnieć. Często wracał z obolałą głową od wysiłków, podejmowania ciągłych prób przetrwania. Mieszkanie dawało mu w tej strefie ukojenie.
      Ostatecznie pozbierał się na równe nogi odkładając wszystkie rzeczy na ich miejsce – tak jak pedantyczna dusza lubiła najbardziej. Nie miał czasu, musiał się przygotować do dzisiejszego spotkania, a nawet nie miał pomysłu co miał włożyć. O rozrywce, jedzeniu i rozmowie nie wspominając, zaczynał się denerwować.
      Odpalając radio w kuchni i przy okazji rozkładając deskę do prasowania, stanął przed szafą wypinając usta w dzióbek. Na pewno jednolita, ładna bielizna opinająca tyłek to był mus. Jakby nie daj się skończyło na czymś więcej to już żadnych kaczuszek. Do tego wziął eleganckie spodnie, granatowe w drobne białe pasy i przyglądając się im, chwycił koszulę, białą w podobny wzór aczkolwiek zdecydowanie bardziej stonowany. Do tego ulubione, skórzane szelki. Jeszcze chwilę nad tym myślał po czym zaczął wszystko dokładnie prasować. Kołnierzyk, mankiety, spodnie w kant. Kolejnym etapem był prysznic, ogarnięcie włosów które dzisiaj żyły własnym życiem, wyszorowanie zębów i znalezienie buteleczki perfum „na specjalne okazje”.
      Im dłużej to wszystko trwało tym szybciej ból głowy odpuszczał, wracał mu dobry humor w postaci delikatnego uśmiechu na ustach, lekki stres zagnieżdżał się w żołądku ale był motywujący. Nawet zaczął nucić do znanych kawałków lecących w radiu! Jakby jeszcze coś zjadł byłby w ogóle szczęśliwy.
      Ostatecznie skończył przed czasem, sprawdził jeszcze czy nikt się do niego nie dobijał w ostatnim czasie, odebrał jedynie smsa od Anny, że przesyłka poszła w świat, mógł więc wszystko dopiąć (a raczej rozpiąć) na ostatni guzik i jego randka mogła się zjawiać. A znając go, będzie punktualny.
      Eadred zatrzymał się przed kamienicą, gdzie mieściło się mieszkanie Włocha. Jeszcze przez chwilę siedział na siedzeniu, wykorzystując ostatnie minuty przed spotkaniem na to, by upewnić się, że wygląda dobrze. Przeczesał włosy, wygładził materiał ubrania, ulizał rozwichrzone włosie na zakończeniu ogona. Był gotowy.
      Warkot maszyny pożegnał go, gdy otwierał klatkę schodową. Z niewyjaśnionego powodu, zaczął się denerwować, a przez to i pocić. Dziwne. Nie powinien się tak czuć, w końcu nie pierwszy raz tu był, a i z Antoniem nie po raz pierwszy spędzał czas sam na sam. Więc o co chodziło?
      Zapukał kilkukrotnie w ciężkie drzwi, nasłuchując kroków. Gdyby był człowiekiem, możliwe że nic by nie usłyszał, w końcu drzwi dobrze wygłuszały dźwięki z zewnątrz. Vesta jednak posiadali bardzo, bardzo wrażliwy słuch.
      Po dopięciu i poprawieniu grubych szelek, upewnieniu się że koszula pod nimi dobrze leży i się nie gniecie oraz po spryskaniu szyi i nadgarstków ulubionymi perfumami, Antonio był gotów na randkę. Przynajmniej fizycznie. Bo psychicznie zaczął go zżerać taki stres jakby co najmniej pierwszy raz w życiu wychodził na miasto, bał się że narobi sobie obciachu, a jego wybranek nie będzie chciał go już widzieć. A przecież tak nie będzie. Dla rozluźnienia na pewno zaczną byle jaki temat, a później rozmowa już poleci. Z Eadrim potrafili świergotać do białego rana. Stojąc nadal przed lustrem poprawił jeszcze włosy i wziął głęboki oddech. Powtarzał sobie, że jest zen. Tak w ciul zen, że jak usłyszał pukanie do drzwi to się prawie do sufitu przykleił. Wybiła godzina zero. Poprawił ostatni raz zwinięte rękawy, wziął klucze do mieszkania do kieszeni i upewnił się, że nie zostawił włączonego żelazka. Telefon leżał na stole, w piątek nie mógł do niego zadzwonić nikt. Nie ważne jakby się paliło. On. Miał. Randkę.
      Otwierając drzwi od razu uśmiechnął się do niego promiennie, w ogóle nie będąc gotowym na to co zobaczy. Zamrugał zdziwiony i nie mógł sobie odmówić prześliźnięcia się po jego sylwetce wzrokiem. Widział go w jego ciuchach już nie raz. W ogóle był przyzwyczajony do mody vestaliańskiej ale teraz wyglądał…
      – Wow. – Wymsknęło mu się gdy akurat wrócił do miodowych oczu. – W takiej odsłonie cię jeszcze nie widziałem, wyglądasz fenomenalnie. – Przyznał wychodząc wreszcie na korytarz żeby pozamykać drzwi i żeby randka mogła się w pełni rozpocząć. Wtedy też uderzył go cudowny zapach który Vesta na sobie nosił. Cieszył się, że chwilowo stał do niego tyłem, zwrócony do drzwi. Mógł przymknąć oczy i nacieszyć się harmonią jaką perfum stwarzał z jego naturalnym zapachem. Nigdy wcześniej nic podobnego nie czuł od żadnego z przyjaciół i ogromnie żałował. Mógłby przywyknąć.
      Przez chwilę wyglądali jak bohaterowie romansów, opływając siebie nawzajem roziskrzonymi oczami. Vesta po raz kolejny w obecności trochę więcej niż tylko przyjaciela, kompletnie zapomniał, jak się oddycha. Prezentował się niezwykle atrakcyjnie – nie, żeby na co dzień czegoś mu brakowało. Kształtne usta w kolorze ciemnej wiśni wygięły się w szerokim uśmiechu, który aż emanował przez oczy.
      Minęło kilka sekund, które Vesta przeznaczył na przyglądanie się Tony'emu z szokiem wypisanym w każdym szczególe jego buzi (prócz ust, ciągle w uśmiechu). Przyzwyczajony był do bardziej swobodnego stylu ubioru ich ludzkiego łącznika, więc widok go zaskoczył. Jednak szybko ogarnął go podziw, gdy zauważył staranną dbałość o szczegóły i elegancję, którą Antonio przyjął na dzisiejsze spotkanie.
      Nie podchodząc bliżej, przyjrzał się dokładniej strojowi, i z uznaniem skinął głową, doceniając dobór kolorów i dopasowanie. Wyrafinowany styl Antonia idealnie komponował się z jego naturalną elegancją i pewnością siebie.
      – Też nie spodziewałem się zobaczyć cię tak... – Szukał słów. Nic odpowiedniego nie przychodziło mu na myśl. Przerwał przedłużającą się cieszę zakłopotanym, krótkim śmiechem. – Nie wiedziałem, że możesz w ogóle wyglądać jeszcze lepiej, niż zwykle. Ten kolor ci pasuje. Naprawdę. Aż chciałoby się oglądać cię takim codziennie.
      Miodowe tęczówki zeszkliły się w zachwycie, ale Eadred nie pozwolił sobie dłużej zwlekać. Mrugnął, a tafla miodu wróciła do stanu poprzedniego. Zza pleców wyciągnął przygotowaną wcześniej butelkę z wytrawnym alkoholem i podał ją partnerowi.
      – Pomyślałem, że skoro chciałbyś bliżej mnie poznać, taki mały podarek będzie stosowny. To nasz rodzimy alkohol, ze statku-matki. Uznajmy, że to wstęp do głębszego poznania mojej kultury. – Im dłużej mówił, tym bardziej się peszył. Gdzie poranny Eadred, który robił z Nio co tylko chciał?! Bardzo go teraz potrzebował. – Nie przesadziłem, mam nadzieję?
      Zarzucenie go komplementami wywołało na jego twarzy przyjemny, ciepły uśmiech. W prawdzie nadal się lekko stresował, między nimi panowała jakaś taka niepewność, a jednak dobrze zaczęli, tak jak się powinno! A ich zachwyt sobą wzajemnie wydawał się jak najbardziej szczery.
      – Dziękuję. To mój styl na co dzień. Chciałbym realnie mieć więcej możliwości tak się ubierać. – Przyznał zaraz jednak odbijając piłeczkę. – Ciebie też widzę po raz pierwszy w takim wydaniu! Cudownie na Tobie leży, podobają mi się biodra. – Uśmiechnął się szeroko zaraz jednak ze zdziwieniem przyjmując butelkę. Alkohol? Kiepsko. Vestaliański? Szanse pół na pół czy zmiecie go szybciej czy wolniej niż ludzki. Obejrzał butelkę z ogromnym zainteresowaniem po czym zaraz podniósł na niego oczy.
      – Dziękuję, cudowny gest. Ale przyjmuje tylko pod warunkiem, że wypijemy razem. – Zastrzegł od razu łapiąc go za rękę żeby spróbować i jego i siebie nieco uspokoić. – Ja dzisiaj zaproponuje aperol, mam nadzieję że będzie Ci smakować. – Dodał prosząc go jeszcze o sekundę cierpliwości, wrócił do mieszkania żeby odłożyć prezent i był już gotów do wyjścia.
      – Chodźmy. Zrobiłem nam rezerwacje stolika.
      – Ach, no tak. Racja. To mój odświętny strój. – Ręką przejechał po haftach, jakby ścierał uporczywą plamę po sosie. – Znaczy, częściowo. Góra jest odświętna, dół nie. Po wiadomościach, które wymieniliśmy, musiałem znaleźć odpowiedni balans między "wyjściowym" a "swobodnym". Czy się udało? Zobaczymy w praktyce.
      Serce nadal biło mu jak szalone, mimo że Antonio zadbał o to, by nie czuł nerwów. A i reakcja nie wskazywała, by coś do tej pory szło nie tak, więc czego się obawiał? Pokręcił głową, powtarzając w myślach pokrzepiające sentencje, w tym czasie blondyn odniósł butelkę z alkoholem do mieszkania i wrócił.
      – Nie jest wcale taki mocny. – Zagaił, kiedy już schodzili po schodach na parter. – Przynajmniej dla nas. Myślę, że mógłby ci posmakować, robi się go z fermentowanych owoców, które rosną tylko na naszej planecie. Coś jak... wino? Oczywiście możemy go wypić razem, jeżeli tego sobie życzysz. Przy jakiejś innej okazji.
      Zbliżający się wielkimi krokami wieczór był wybornie ciepły, bezchmurny, a przez to gwarny i żywy. Ludzie, jakby zapominając o tragedii, która przetoczyła się przez miasto dnia wczorajszego, wyszli z domów celebrować zakończenie tygodnia. Wszyscy tłumnie podążali do centrum, gdzie na najwytrwalszych czekał ogrom atrakcji.
      Eadred ogromnie cieszył się na wspólną kolację. Nie tylko dlatego, że mógł dzięki temu spędzić czas z kimś szczególnym, ale też z tej prostej przyczyny, że właśnie uświadomił sobie, że przez cały ziemski dzień nie zjadł absolutnie nic. Nic przez całe dziewięć godzin, a licząc z poprzednią ziemską nocą, prócz kilku kieliszków alkoholu z Percym, nic od dziewiętnastu godzin. Dopiero teraz, gdy w powietrzu niosło się tysiąc apetycznych zapachów, uderzyło go to, jak bardzo był wygłodniały. Nie, żeby nie zdarzało się to często. Już tak miał, że zatracając się we własnej pracy, zapominał że ciało również ma swoje podstawowe potrzeby i jak maszyna, również potrzebuje pewnego rodzaju paliwa.
      – Faktycznie idziemy na kaczkę, o której mi rano wspominałeś? – spytał, niespiesznie schodząc w dół drogi. – Chciałem też zaproponować, że skoro ty zorganizowałeś nam ten wieczór, może ja mógłbym zapłacić? W restauracji, czy gdziekolwiek dziś skończymy.
      Wyglądał pięknie, niepotrzebnie się stresował! Poza tym zgodnie z jego podejrzeniami, rozkręcali powoli konwersacje. Zaczynając opowiadać o trunku potakiwał mu głową uważnie go słuchając, tak zbieżność była oczywista! Problem pojawiał się tylko z jego głową.
      – Chętnie spróbuję, naprawdę. W tym rzecz, że... Mam dość kiepską głowę. Mało wypije, a kaca mam potężnego. Do tego pijany jestem uciążliwy, a jestem zawsze jak pije. – Przewrócił oczami bo czasami zimny drink tak mocno kusił. Musiał później namawiać barmana żeby trochę pooszukiwał i może go tak nie kasował, a on zaspokoił swoją cichą ochotę. Przy tym nie krępował się o tym mówić bo po prostu z natury nie pił. A Ead nie wykorzysta przecież tego nigdy przeciwko niemu.
      Wychodząc na miasto zaczęli mijać coraz to więcej ludzi, szedł z nim ramię w ramię tocząc coraz to ciekawszą rozmowę.
      – Jeżeli będziesz miał ochotę spróbować to możemy zamówić kaczkę. Ale lokal słynie też z polędwicy czy własnych makaronów. Myślę że znajdziesz coś dla siebie. – Zapewnił go bo miejsce do którego się wybierali nie dość, że było oblegane to jeszcze był ku temu jasny powód. Ciężko było się znudzić gadatliwymi właścicielami o niebywałych podniebieniach którzy co i rusz próbowali czegoś nowego, zaskakiwali swoich klientów.
      Na kolejną propozycję spojrzał na niego przyjemnie zaskoczony. To nie było coś co się zdarzało. Zasadniczo jakoś nigdy od niego nie doszły go słuchy żeby ktokolwiek za faceta kiedykolwiek zapłacił. Chyba, że kumpel w barze za piwo.
      – Dziękuję. – Zaczął na chwilę patrząc pod nogi, przygryzając wnętrze policzka. – Możemy się podzielić na pół, nie wymagam i nawet nie zakładałem tego żebyś za cokolwiek płacił. – Zapewnił myśląc naturalnie, że to on stawia. Jego wzrok uciekł na chwilę z miodowych odpowiedników gdy przeszli koło powoli rozkręcającej się miejskiej potańcówki.
      – Naprawdę wolałbym zapłacić za całość. – Przyznał wprost. – Jeżeli nie będziesz się z tym źle czuł, rzecz jasna.
      Zerknął na niego badawczo kątem oka. Ale Tonio wpatrywał się nie w niego, nie w swoje buty, tylko na ogromny drewniany podest, który powstał w zaledwie kilka godzin. Muzycy zdążyli rozstawić się z instrumentami, a po kilku próbach, zaczęli wyszarpywać melodie ze strun. Kilkoro ludzi już kręciło się po parkiecie ze śmiechem na ustach.
      – Tańce? – Jedna brew powędrowała mu w górę.
      Eadred miał kilka okazji w swoim życiu uczęszczać w ceremoniach, podczas których tańczono. Jednak z ludzkimi wygibasami miało to tyle wspólnego, co koń i pszczoła. Niby klasyfikowano je do tej samej kategorii, a jednak dzieliło ich kilka zasadniczych różnic. A przynajmniej tak się mu wydawało, gdy patrzył na bujających się w rytm piosenki kobiet i mężczyzn.
      – Nie będę się czuł źle. Raczej... Dziwnie. W naszej kulturze wymaga się żeby pełne kwoty zawsze i bezwzględnie płacił facet. – Przewrócił oczami. – Kobiety już dawno nauczyły się żonglować i wykorzystywać ten argument podpierając go "byciem dżentelmenem". – Zrobił wyraźnego króliczka w powietrzu. – Ale skoro nalegasz, będę miał pretekst żeby zaprosić Cię na kolejną randkę. – Uśmiechnął się ciepło, mając po prostu nadzieję że dzisiejszy wieczór skończy się tak żeby każdy z nich chciał kolejnego spotkania.
      Gdy jego oczy przebiegły po powoli zapewniającym się parkiecie, okolicznych knajpach gdzie w ogródkach rozwiązało się coraz więcej osób, uśmiechnął się lekko do siebie. Chętnie by później tu na chwilę przystanął, jak zjedzą.
      – Owszem. Dzisiaj rano się dowiedziałem, że cały weekend upłynie w miasteczku pod znakiem tańców. Podobno będą jakieś pokazy tych regionalnych, a wieczorami zwyczajne potańcówki. – Oczami wrócił do jego twarzy. – Tańczycie? – Zapytał zaciekawiony odchodząc nieco od tłocznego ryneczku, wchodząc w mocno obleganą uliczkę gdzie mieściła się rzeczona knajpa. Ta była urocza. Wypełniony po brzegi ogródek ozdobiony tysiącami lampek, bluszczem, wpasowany w ścianę odnowionej kamienicy. Sama restauracja mieściła się w wysokiej piwnicy w której cudownie pachniało ziołami.
      – Antonio! – Usłyszał gdy starszego mężczyzny przy tuszy, z bujnym czarnym wąsem pod nosem który do tej pory zabawiał kolejne stoliki i swoich gości rozmową. Chętnie się z nim przywitał uśmiechając się do niego promiennie. – I nasz szanowny gość z kosmosu. Witam was serdecznie, witam. Stolik na was już czeka, siadajcie siadajcie!
      – Odejście od utartych schematów nam obu dobrze zrobi – Zaśmiał się ładnie. – A i takim wymuszonym pretekstem na kolejny wieczór razem nie pogardzę! Niech ci będzie, Nio.
      Przeszli dalej, a ten odcinek drogi Ead przebył zasłuchany w słowa przyjaciela. Musiał jednocześnie bardzo się skupić na tym, by przypadkiem nie staranować jakiegoś dziecka, bo te wciąż przelatywały mu niespodziewanie przed nogami.
      – Tak, tańczymy, ale nie tak jak wy. – Z zamyślonej twarzy znikł uśmiech. – Wiesz, że jesteśmy społeczeństwem silnie podzielonym pod względem statusu społecznego. Dlatego jak ze wszystkim u nas, tańce też różnie wyglądają, w zależności od tego, skąd się wywodzisz. Na pewno jest to ważny element kultury, jednak jak mówiłem, jego charakter i kontekst zależy od warstwy społecznej, z której pochodzą "tancerze". Vesta z niższych klas tańczą z tego samego powodu, co wy, ludzie, z radości, spontanicznie, często podczas różnych festiwali i uroczystości, a czasami bez większego powodu. Dla nich taniec jest możliwością przeżycia chwil bestroski i dania wyrazu dla swojego szczęścia. Celebrują tańcem życie. Zrobił na chwilę przerwę, by podrapać się po brodzie. – U wyższych klas wygląda to trochę inaczej. Tam organizuje się często wystawne, formalne bale, często z okazji ważnych uroczystości, czy to w rodzinie, czy takich ogólnych. Zazwyczaj są to bardzo starannie zaplanowane bankiety, z mnóstwem pysznego jedzenia, z pięknymi strojami i wyrafinowanym wystrojem wnętrza, pod czujnym okiem całej twojej rodziny. Na pewno więcej opowie ci o nich Percy, jeżeli go zapytasz. Ja wiem tyle, że taniec podczas tego typu okazji jest... inny, niż to co znam. Ich celem nie jest wyrażenie radości, tylko pokazanie wysokiej kultury i etykiety, która przede wszystkim rządzi życiem w elitarnych kręgach Vesta. W obu przypadkach taniec pełni istotną rolę, ale wygląda i służy inaczej i czemu innemu. Dla klas niższych jest to przyjemność, dla klas wyższych okazja do demonstracji statusu i forma przestrzegania tradycji. No i może ci pomóc znaleźć świetną partię.
      Nieznacka zaatakował ich właściciel (jak się zaraz okazało) przybytku, gdzie mieli zjeść kolację. Ead początkowo cały się zjeżył, bo żaden znany mu człowiek nie przyzwyczaił go do podobnych ekscesów. Szybko się zreflektował, kłaniając się mężczyźnie i przykładając rękę do serca – zwyczajowe powitanie Vesta.
      Eadred wyjaśnił mu kwestie tańca na tyle szczegółowo, że nie zdążył zapytać czy skomentować nim doszli do wspomnianej już knajpy. Tam od razu napadł ich Giuseppe i pojawił się inny potencjalny problem do omówienia. To jednak dopiero gdy zajmą miejsce. Na szczęście, wybrano im stolik z boku, z dala od gwaru licznych rozmów przy barze czy na wejściu, mogli tu zarówno obserwować jak i zajmować się tylko sobą.
      – Nie jestem pewien czy was skrzywdziłem czy rozpieściłem. Nie macie pojęcia jacy są Włosi i na razie nie oceniam czy to źle czy dobrze. Trafiliście jednak na najbardziej otwarty emocjonalnie naród Europy. – Zaśmiał się apropo mocnej reakcji Vesta. – Ale przyzwyczaisz się, szybko staniesz się... Częścią społeczności. – Wyjaśnił zanim miał zamiar wrócić do wcześniejszego tematu. Jego słowa natomiast potwierdziły się szybciej niż by chciał. Przy ich stoliku bowiem zaraz pojawiła się gospodyni z talerzem serów, oliwek i wędlin. Piękna kobieta mimo odciśniętego piętna czasu ja twarzy, z zaraźliwym uśmiechem i otoczona zapachem świeżych warzyw.
      – Ciao Antonio! – Ucałowała mu policzek przytykając do jego skóry swój, po czym spojrzała się na Eadreda i w ogóle się nie przejęła jego osobą, przywitała się z nim w ten sam sposób.
      – Witam i przyjaciela. Częstujcie się, zaraz Giuseppe podejdzie omówić z wami co dzisiaj jecie. – Wyjaśniła odchodząc tak szybko jak podeszła.
      Antonio w tym momencie się cicho zaśmiał.
      – To tylko uprzejmości. - Poklepał go po dłoni żeby się nie bał. Nikt nic od niego nie chciał, no poza jego randką.
      – Chyba nareszcie rozumiem, jak bardzo zakłopotany i nie na miejscu musi się czuć Percy przy ludziach! – Szczery śmiech wreszcie opuścił jego usta, a wraz z nim skrępowanie, obawa i ten przysłowiowy kij w dupie.
      Wnętrze lokalu emanowało rustykalnym urokiem, zachowując jednocześnie włoski szyk i elegancję. Kamienne ściany i sufit nadawały miejscu charakteru, tworząc atmosferę starego, urokliwego zaułka. Światło świec delikatnie odbijało się od starych, drewnianych mebli i rustykalnych dekoracji. Było tu ciepło i przytulnie. I chociaż Eadred był zajęty rozmową i obserwacją tego, co działo się dookoła nich, udało mu się uchwycić kilka interesujących szczegółów tego miejsca.
      – Wracając do tematu tańca. Nigdy nie zapytałem Cię chyba z jakiej klasy Ty pochodzisz. Albo w ogóle, nie jestem pewien ile ich jest. Percy jest z najwyższej, coś kiedyś słyszałem o jakiejś legendzie no i widzę jak wszyscy go traktują. – Przyznał zastanawiając się, kartkując wspomnienia w głowie. – Nie musisz odpowiadać, mów mi jak będę pytał o coś nieodpowiedniego. – Zaproponował mały układ na ten wieczór pieczętując go podetkniętą mu pod nos oliwką.
      – Nah, przestań – machnął dłonią na znak, że to nic wielkiego. Przyjął podaną mu oliwkę i zjadł ją ze smakiem, mimo że w normalnych okolicznościach, znaczy, gdyby był najedzony, pewnie by wzgardził. – Dla mnie nie ma tabu, powiem ci o wszystkim, o czym chciałbyś wiedzieć. Klas jest dokładnie cztery: niska, średnia, wysoka i elitarna. Co do mnie, jak się można było domyślić, pochodzę ze średniej. Może odrobinę nawet wspiąłem się po szczebelkach hierarchii społecznej po ukończeniu szkolenia wojskowego, moi rodzice byli – są – zwykłymi szarymi obywatelami. Robią swoje i wiodą spokojne życie. Tylko syn trafił się im jak ślepej kurze ziarno, bo geniusz – zażartował swobodnie. – Jeżeli chodzi o naszego pana dowódcę, on jest przedstawicielem elitarnej klasy. Ma wysoko postawionego ojca, który też jest Smokiem. A Smoki... są szczególne. I tak, masz rację, wiąże się z ich istnieniem legenda, ale nie wiem na ile faktycznie jesteś teraz skłonny się w nią zagłębiać. Krótko mówiąc, Smoki są naszym Darem. Skarbem. Sprawiły, że nasz lud jest, gdzie jest.


Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 10/03/24, 06:14 pm, w całości zmieniany 1 raz
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {06/03/24, 12:01 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd FDviuea
Piątek, 2/2 dnia Vesta

       Słuchał go jak małe dziecko niesamowitych historii o świecie którego jeszcze nie doświadczył. Było to dla niego poniekąd nie do pojęcia jak tak rozwinięta rasa mogła równocześnie funkcjonować jak oni wieki temu. A jednak przez podobieństwo do tego czego uczono ich na historii, doskonale wszystko potrafił sobie wyobrazić.
       - Percy wygląda jak szlachcic. - Pokiwał głową zaraz zaczynając się śmiać. - Legendę i religie zostawię sobie na inny moment, jak będziemy w tym dziwnym nastroju gdzie rozmawia się o takich ciężkich rzeczach. - Podziękował mu machając dłonią w geście odmowy, zaraz też poczęstował się kawałkiem pysznego sera. - Uczepie się rodziny. Twoi rodzice są na statku? Czy zostali? Masz rodzeństwo? - Spojrzał na niego totalnie podejrzliwie. A co jeżeli gdzieś tam był drugi Eadred? Równie przystojny, błyskotliwy? Nie żeby miał zamiar rezygnować ze swojego oryginału ale mógłby mieć problemy natury poznawczej przy nich. O nie! Albo co jak miał siostrę?! W jego głowie pojawił się obraz Eadreda z cyckami. Kurde, a bym trzeźwy. Trochę straszna wizja. Zamrugał żeby wrócić do rzeczywistości, jeszcze jeden plasterek sera i oliwka.
       - Moi rodzice zostali - sięgnął po kawałeczek sera z talerza, ośmielony tym, że i towarzysz kosztuje dobroci. - Też są Konstruktorami, oboje, co raczej się nie zdarza często ze względów... osobowościowych. Pracują przy uprawach. Ale nie utrzymuję z nimi już tak bliskich kontaktów jak kiedyś. I nie mam biologicznego rodzeństwa, jest tylko Percy.
       Ugryzł to, co udało mu się chwycić. Przez chwilę żuł, uraczony głębią smaku, rozkoszując się.
       - Ale może dość o mnie? Chwilowo. Powiedz mi, co z tobą? Masz rodzinę?
       - Och, tak. Wybacz. - Uśmiechnął się rozbawiony zerkając przez jego ramię jak nieubłaganie do ich stolika zbliża się gospodarz. - Zaraz Ci opowiem. - Obiecał kierując oczy na szefa szefów który stanął wreszcie nad ich stolikiem stawiając również przed nimi karafkę z wodą.
       - Moi mili, dzisiaj piekliśmy kaczki. Klasyczną w owocach oraz z farszem wytrawnym mojego autorstwa. Z innych mięs. Dzisiaj mamy dziczyznę w żurawinie albo w sosie grzybowym - ostało nam się trochę suszonych z poprzedniej jesieni! - Gadał jak najęty, dlatego to miejsce było tak uwielbiane. Mężczyzna gwarantował atmosferę wielkiej włoskiej rodziny. - Polędwicę w porach, z kremowym serkiem. Oczywiście wszystkie pozycje dostępne w makaronie! - Wyliczał z pamięci rozlewając im wody do dwóch szklanek. - I krem z pomidorów z ogródka na tyłach, wyszedł wybornie. - Spojrzał na Eadreda bo jak wiedział, że Antonio do jedzenia przekonywać nie trzeba, tak taki gość to była nowość!
       Uniósł obie brwi w niemym pytaniu. Odpowiedź na nie sama przybyła do ich stolika i zalała taką falą wyboru, że aż w głowie się kręciło. Eadowi nie pozostało nic innego, jak tylko kręcić głową z uznaniem dla ogromu opcji, które lokal oferował. Ale z wyborem, będzie potrzebował pomocy.
       - Chciałbym spróbować wszystkiego, naprawdę - powiedział, przytykając rękę dokładnie do środka piersi, gdzie o żebra obijało się trzykomorowe serce. - Obawiam się tylko, że mój żołądek nie pomieści wszystkich dobroci na raz, dlatego kwestię doboru dania zostawiam panu, z pełną świadomością konsekwencji, które to za sobą poniesie. - Starał się brzmieć grzecznie i taktownie, jak Percy. - Zjadłbym coś, z czym będę kojarzył to miejsce za każdym razem, gdy wrócę tu pamięcią. Mam nadzieję miło się zaskoczyć.
       Antonio, słysząc deklaracje Eada, oparł się plecami o krzesło, dłonią zakrywając usta i maskując tym samym swój uśmiech. Eadri nie wiedział jaki błąd popełniał, a oczy szefa tylko zaiskrzyły się pasją, a pierś dumnie wypięła.
       - Antonio? - Odwrócił się do blondyna na co on od razu nie zareagował nadal śledząc rozbawioną minę bruneta.
       - Dla mnie koniecznie kaczka, ta na słodko. Weźmiemy też jeden makaron z polędwicą na pół i danie szefa dla mojego przyjaciela. - Podsumował na co mężczyzna intensywnie pokiwał głową.
       - Coś do picia? Aperol? - Zachęcił gestykulując.
       - Tak, dwa razy. Tylko dla mnie...
       - Słabszy, wiem wiem! - Odszedł od nich cały w skowronkach na co Antonio parsknął śmiechem.
       - To jednocześnie największy komplement jak i wyzwanie dla szefa kuchni. Nie zdziw się jak będą wszyscy patrzeć jak będziesz próbował. - Ostrzegł go chociaż nie mógł go przygotować na to co mogło się tu niedługo wydarzyć. Kolejny plasterek sera wylądował w jego ustach.
       - Wracając do tematu, nie rób smutnej miny i nie przejmuj się. - Poprosił go ponownie prostując się, nachylając nad stół na blacie którego ułożył łokcie.
       - Nie mam rodziny. Jestem sierotą. Do domu dziecka trafiłem mając około sześciu lat i podobno byłem bardzo brzydkim dzieckiem. Jakoś nigdy mi się nie udało zostać adoptowanym. - Nie miał pretensji, nie był zły na świat ani na nieprzeniknione zawiłości przygotowane przez przeznaczenie. Wiodło się mu dobrze, doszedł w to miejsce przez całą zawiłość losu jaka go spotkała. I chociaż młodość miał wyboistą, wojsko naprawdę mu pomogło.
       - Och... - Nie tego się spodziewał. Antonio wyglądał mu na osobę, która ma mnóstwo równie pięknego co on rodzeństwa, kochających rodziców, rzesze wujków, ciotek i sędziwych babć z dziadkami. Prawdziwy ciepły dom. Starał się nie zmieniać zbyt mocno wyrazu twarzy, na wyraźną prośbę mówiącego. - Strasznie mi przykro, pewnie musiało być ci ciężko...
       Kusiło, by wyciągnąć ku niemu rękę, by chwycić go palcami w czułym geście. Pokazać, że jego trudna przeszłość nie była obojętna Eadredowi. Czy był to czas i miejsce? Ciężko powiedzieć.
       - Z drugiej strony, jestem pod ogromnym wrażeniem wszystkiego, co osiągnąłeś. Sam, bez niczyjej pomocy.
       Żołądek skręcał się już nie tylko z głodu, lecz i z wyrzutów sumienia, że w ogóle zadał pytanie, które mogło popsuć Nio humor. Nie wydawało się żeby wziął pytanie do siebie, nie w tym sęk. Chodziło o takt, którego Konstruktorowi najzwyczajniej w świecie czasami brakowało.
       Z lekko zmrużonymi oczami i rozbawionym uśmiechem obserwował jak po twarzy przyjaciela próbuje się nie rozlać współczucie. Nie chciał go. Było mu dobrze, był już przyzwyczajony do samotności poza tym! Miał kilka osób na których mógł polegać, a jedna z nich siedziska teraz przed nim.
       - Było. Ale to było bardzo dawno temu. - Zapewnił go, a widząc jak wyciąga niepewnie do niego dłoń, podsunął mu swoją żeby mogli się delikatnie chwycić. Pogłaskał go kciukiem po palcach.
       - A wiesz, że mam podobnie? - Zaśmiał się. - Jako dzieciak nigdy nie podejrzewałem, że mogę tak skończyć. Tymczasem mam tylko lekko denerwującą pracę, własne mieszkanie i siedzę właśnie z Tobą na randce. Dziesięć lat temu bym Ci w to nie uwierzył. - Do tej ręki która już trzymała długie palce Vesta dołożył drugą która pogładziła go po wierzchu dłoni.
       - Dzisiaj nie ma tematów tabu. - Przypomniał mu. - A ja naprawdę jestem już z tym pogodzony. Kiedyś było ciężko ale teraz? Żyje i mam się dobrze. - Zapewnił bo przecież nigdy nie pokazał, bo nigdy się nie czuł źle. Bywały różne momenty w jego życiu ale praca dużo potrafiła uratować. Więc obecnie był dość szczęśliwym facetem.
       - Możesz zadać kolejne pytanie bo jestem jedno do przodu. - Zachęcił go.
       Przystawki znikały z talerzyka jedna po drugiej, gdy Vesta myślał nad tym jednym pytaniem, które mógłby mu zadać. Chciał wymyślić coś, dzięki czemu teraz on wejdzie w rolę uważnego słuchacza, a jednocześnie będzie mógł naprawdę bliżej go poznać. Oblizał  nerwowo usta.
       - Dobrze, więc chciałbym, żebyś mi opowiedział o czymś, co zawsze chciałeś zobaczyć lub zrobić, ale jak dotąd nigdy nie miałeś okazji lub możliwości. - Poprawił się na krześle, nie puszczając ręki Nio. Kciukiem wodził po chropowatej skórze na kłykciach, kreśląc na niej małe okręgi. - Opowiedz mi o jakimś swoim największym marzeniu, dowolnym. Mniej lub bardziej odległym.
       Ciche cmoknięcie wyrwało się mu z ust gdy padło pytanie. Cóż, chyba łatwiej było mu mówić o swojej zawiłej przeszłości niż o tym co było teraz, co kłębiło się w jego głowie i w którą stronę patrzył w przyszłość. Sęk bowiem w tym, że czasami żył bardzo mocno chwilą obecną, obecnymi problemami, a marzenia zdążył już dawno porzucić. Zwątpienie podszyte przepraszającym uśmiechem wymalował się na jego twarzy gdy podpadł głowę na jednej dłoni.
       - Trudny temat. - Przyznał zerkając na chwilę na ich splecione dłonie. - Nie specjalnie kiedykolwiek miałem czas, możliwości i ochotę marzyć. - Westchnął klepiąc się palcami w policzek, szukając w głowie czegokolwiek żeby się złapać, może chociaż… coś drobnego…
       - Nie wiem czy to się jakkolwiek liczy ale chciałbym kiedyś wyjechać na urlop. Wiesz, takie dwa tygodnie bez odbierania wiecznych telefonów, maili i nagłych pożarów. Raczej nie moge sobie na to pozwolić i też pojęcia nie mam jak miałbym odpoczywać żeby mnie nie nosiło. To jedyna rzecz jaka mi teraz przychodzi do głowy. - Rozłożył bezradnie jedną rękę, właśnie wyszedł na uzależnionego pracoholika. Ale taki już jego los.
       Gorącą dłoń Vesta puścił gdy kątem oka dostrzegł Giuseppe podążającego do ich stolika. Niósł co najmniej cztery półmiski i Antonio kompletnie nie umiał doliczyć się co mogłoby na nich być. Wziął ręce bliżej siebie kiwając lekko głową do Eadreda, to przed nim wylądował pierwszy, pachnący talerz: padło na kaczkę ze słonym nadzieniem, w towarzystwie świeżej i kolorowej sałatki w lekko słodkim sosie. Na stole wylądowała też porcja dla Antonio, makaron który mieli „na spróbowanie” z pieczonym bakłażanem i kawałkami polędwicy oraz krem z pomidorów podawany z kwaśną śmietaną i grzankami, na zimno. Gdzie oni to zmieszczą…? Ostatnim elementem stroju i ich kolacji były drinki o intensywnym pomarańczowym kolorze, udekorowane plastrami pomarańczy z ogromną ilością lodu. Klasyczny aperol.
       - Jako że ten lokal słynie z kaczki, to na nią padł wybór. Nadziana pasztetem domowej roboty, w sosie własnym. Smacznego. - Odparł dumnie lekko się im kłaniając po czym teoretycznie powinien odejść, zamiast tego wpatrywał się bystro w gadzie oczy czekając cierpliwie na werdykt. Musiał od razu dowiedzieć się co też Eadred pomyśli po pierwszym, najważniejszym! Gryzie.
       Kolejna już niespodzianka tego wieczoru, a nawet nie minęła pełna godzina. Niewyjaśniona gorycz zagościła w okolicach mostka, złapała za serce. Pod względem podejścia do pracy przypominali siebie aż nadto, obaj wiecznie zapracowani, niespokojni, pozwalający się rozchwytywać o każdej porze dnia i nocy. W tym wszystkim udało im się znaleźć odrobinę chęci i czasu, by nie rzucać się w kolejny wir obowiązków, tylko zatrzymać się, pochylić nad potrawami, które właśnie lądowały na stoliku. Rokowania na przyszłość były obiecujące. Może właśnie siebie potrzebowali.
       Eadred wziął do buzi kawałek mięsa, który z łatwością oderwał się pod widelcem, opamiętawszy się, że Giuseppe nie odstępował ich nie dlatego, że chciał jeszcze coś dodać, a dlatego że czekał na osąd swojego niezwykłego gościa, dokładnie tak jak przepowiedział mu Tonito. Mięso było naprawdę wybornie przygotowane i wręcz rozpływało się w ustach. Nie było potrzeby szukać odpowiednich słów, by wyrazić swoje uznanie dla kulinarnego arcydzieła, bowiem pochylone nisko czoło w zupełności wystarczyło mężczyźnie.
       - A gdybyś miał wybierać destynację teraz, w tej chwili, na co by padło? - wrócił do tematu.
       Ead nie mógł być świadom ani tego, że w tym jednym momencie praktyczne cały lokal zwrócił oczy właśnie na ich stolik – siedział bowiem tyłem do całego tego zgromadzenia – ani tym bardziej, że w tym miejscu była to dziwna tradycja. On też jak był tu po raz pierwszy, gdy dał się uwieść opowieścią o serwowanej tu kuchni, został potraktowany w ten sposób, a później jeszcze kilkukrotnie był tego świadkiem. Nie działo się to za każdym razem, turyści zdecydowanie nie doświadczali nigdy tego zaszczytu, a i trzeba było zaskarbić sobie sympatię właściciela żeby będąc tubylcem móc zostać tak potraktowanym. Vesta zarówno jako gość miasta jak i jego bardzo na to zasługiwał. O co chodziło? Piękna żona Giuseppe stała w wejściu do piwnicy przy której znajdowały się mały dzwoneczek z czerwonym sznurkiem i nieco z niecierpliwością czekała na „znak”. Wąsaty jegomość natomiast bacznie obserwował całą mimikę Eadreda, co jak kosztuje po raz pierwszy i to jak zdecydowanie nad potrawą zaczyna się rozpływać. W tym momencie odwrócił się energicznie w stronę reszty ogródka i dumnie wykrzyknął.
       - Smakuje mu! - Na całą uliczkę rozbrzmiał się dźwięk małego dzwoneczka, a towarzystwo (to wtajemniczone które stanowiło zdecydowaną większość gości dzisiaj) krzyknęło w aplauzie unosząc go góry szklane naczynia z pitym trunkiem. Dookoła rozniosły się jeszcze gwizdy aprobaty i oklaski, ba! Sam Antonio wsadził oba małe palce pod język i wydał przeciągły gwizd.
       - Rozkoszujcie się wieczorem! Smacznego smacznego. - Odszedł w końcu od nich, a blondyn widząc minę Vesta, buchnął śmiechem.
       - Witaj w naszej małej społeczności. Teraz to oficjalne. - Ponownie pochylił się nad stołem i biorąc do ręki sztućce, sam chętnie dobrał się do swojej kaczki. Rarytas!
       - Hyyym, jak chodzi o podwórko to nigdy nie byłem w Rzymie. Co jest aż dziwne. - Przyznał wracając do tematu. - Jak chodzi o Europę to bardzo chętnie na wyspy, cała Anglia, o! Albo Islandia.
       Ludzie to najbardziej szalone istoty na tej planecie, stwierdził z mocą, nie na głos, a lekki rumieniec rozgościł się na jego policzkach jak oswojony mruczek na wygodnej kanapie. To wszystko, dzwoneczek, gromki aplauz, niepohamowana radość że mu smakuje, było dla niego absolutnie zagadkowe, lecz nie zamierzał w żaden sposób negować tutejszych zwyczajów. Śmiał się wraz z resztą.
       - Islandia? - powtórzył, próbując sobie przypomnieć coś niecoś na temat tego miejsca. Ach, no tak! Islandia. Pamiętał, gdzie leży na mapie świata. -  Będziesz potrzebować bardzo ciepłych ciuchów, albo chociaż jakiegoś przenośnego grzejniczka. Może mógłbym pomóc... - rzucił zalotnie bez patrzenia mu w oczy. - Wiesz, mógłbym dorabiać jako twój zautomatyzowany, mobilny gorący kamień.
       Wyrafinowany podryw sprawił, że pasmo szerokiego makaronu którego małą porcję chwilę wcześniej przełożył na swój talerz, a obecnie pochłaniał, odbiło się mu niekontrolowanie od jego nosa. Natychmiast się wyprostował i wycierając się w serwetkę zaczął wolno przeżuwać, uważnie śledząc go wzrokiem. Znowu mówił do niego w ten sposób, że po plecach przebiegł mu dreszcz. To nie były słowa, to były głębokie pomruki.
       - Zapamiętam sobie tą propozycję i nie zdziw się jak w końcu wykorzystam. - Ostrzegł go bo mógł nadejść taki dzień gdzie da mu godzinę żeby się spakować i wyjadą. - Rzeczywiście żal byłoby sobie coś odmrozić, a taki grzejniczek może być na wagę złota. - Pokiwał głową z uznaniem zaraz odbijając piłeczkę.
       - A Ty masz jakieś marzenia?
       - Kilka, owszem. - Ostentacyjnie oblizał widelec z sosu. -  Kiedyś moje marzenia obracały się wśród dóbr materialnych, teraz niekoniecznie. Tak jak ty, chciałbym parę miejsc odwiedzić.
       Żołądek napełniał się wprost proporcjonalnie do uszczuplania zawartości talerzy. Jeszcze trochę, a będą musieli rozważać nad zabraniem części przysmaków dla przysłowiowego pieska.
       - Najlepiej w miłym towarzystwie. Z kimś, na kim mógłbym polegać. - Eadred spojrzał znacząco na blondyna znad krawędzi naczynia z pomarańczową cieczą. Upił łyk i westchnął rozmarzony. Pyszne. Z dania głównego przeniósł się na chwilę pieczywo i zupę. - A tak z innej beczki, co pomyślałeś o Vesta, kiedy zobaczyłeś ich po raz pierwszy w życiu. Czy w ogóle ludzie mieli do czynienia już innymi, hm, przybyszami z kosmosu? Nie licząc Akum.
       Przyjemne mrowienie rozlało się po jego żołądku w tej samej chwili gdy przystojniak na niego spojrzał rozlewając się u dołu brzucha gdy mimowolnie obserwował tak cholernie sprawny język. Chwila przerwy od rozkoszowania się jedzeniem, upił łyk słabego acz naprawdę pysznego drinka licząc na to, że chłód napoju nieco ostudzi jego uczucia. Czy pomogło. Niekoniecznie. Na pytanie zaśmiał się kręcąc głową z niedowierzaniem.
       - Tak z ręką na sercu? Pamiętam nasze pierwsze, oficjalne spotkanie. Cały oddział przed dopiero co rozkładającą się bazą, Percy z miną tak lodowatą, że mi dłonie zgrabiały. My, oficjalna delegacja w najlepszych mundurach, Generał obwieszony medalami. Byłem wtedy tak niedoświadczony i wepchnięto mnie wam na żer. Wcześniej, gdy ustalane były nowe stanowiska było kilkoro kandydatów na łącznika, ciągnęliśmy za słomki głosując „kogo im nie będzie szkoda jak go zjedzą” i padło na mnie. Wyobrażasz sobie, żal im mnie nie było! Ale! Moją pierwszą myślą było: cholera, ale przystojni. - Im więcej pił tym więcej zaczynał gestykulować, mniej się kontrolował jak chodziło o emocje, a że bawił się wyśmienicie, bardzo było to po nim widać.
       - Do momentu tego wielkiego ataku wszyscy nam wmawiali, że w kosmosie jesteśmy sami. Więc wiesz, nie było za kolorowo gdy okazało się, że wcale nie, do tego nasi „goście” chcą nas wybić i nam planetę zabrać. I w tym wszystkim wy. Och co tam się działo na szczeblach wojskowych i politycznych! - Pomasował sobie skroń na samo wspomnienie. Nie spał chyba ze trzy dni w najbardziej krytycznym momencie.
       - No a wy? Ty. Jak to było gdy pierwszy raz zobaczyłeś cywilizację średnio o połowę od Ciebie niższą, do tego wulgarną i z gotowymi widłami? Nadal wszyscy staracie się trzymać na uboczu, aż tak was denerwujemy czy chodzi o coś całkowicie innego? - Zapytał już od dawna marząc o poznaniu zdania na temat swojej rasy. W prawdzie licząc na szczerość chciał kiedyś zapytać bliźniaków ale Eadri chyba powoli porzucał już otoczkę kultury, byli ze sobą całkowicie szczerzy.
       - Przez dwa tysiące lat wasza rasa sukcesywnie buduje narrację, że jesteście wybrańcami wszechświata, jedynymi istotami, które mogą myśleć, czuć, rozwijać się niezależnie od naturalnego porządku procesu adaptacji i przekształcania, a ty widząc Vesta myślisz po prostu: o, jakie ciacha? - Wybuchnął szczerym śmiechem. - Nio, teraz to dopiero ręce mi opadły.
       Wrócił wspomnieniami do tego pamiętnego dnia.
       - Pamiętam, że nie zdziwił mnie ani wasz niski wzrost, ani wasze twarze. Ale buty? Zwłaszcza szpilki. Pamiętam szczególnie jedną damę, którą widziałem, jak zasuwa na obcasikach po kocich łbach w Anglii. Chyba goniła uciekający autobus... Nie pamiętam ani co miała na sobie, ani nawet jakiego koloru miała włosy. Mógłbym ci za to powiedzieć, ile centymetrów miały obcasy oraz pod jakim kątem układała się w nich stopa. Opisałbym ci ze szczegółami ich fakturę, materiał, z których je zrobiono. I wiesz co? Były nie najlepszej jakości. Technicznie rzecz biorąc, ta kobieta powinna już dawno skręcić sobie w nich kostki. - Kolejna salwa chichotu wylała się z ust. - My już widzieliśmy inne rasy, mniej i bardziej podobne humanoidom, dlatego szok nie był tak ogromny, jak w waszym przypadku. Co do drugiej kwestii, myślę, że raczej chodzi o to, że nie chcemy dopuścić, żeby przez kontakt z nami, wasza cywilizacja dokonała zbyt gwałtownego skoku technologicznego. Poza tym, jest jeszcze jeden mały szkopuł. Zjawisko, któremu dopiero się przyglądamy i badamy. Jestem pewny, że za niedługo nadadzą mu jakąś nazwę kwalifikacyjną i wpiszą w rejestr przypadłości medycznych.
       Urwał, by podkręcić ciekawość Antonia.
       Gdy on to w ten sposób opisał, rzeczywiście wyszło durnowato. Ale co mógł na to poradzić?! Żył w ciągłym stresie, musieli reagować szybko i bez wysuwania dalekosiężnych konsekwencji swoich decyzji. W tamtym momencie, trzy lata temu, walczyli o swoje przetrwanie! A jego jedynym paliwem było życie w ciągłej gotowości i kofeina. Dlaczego więc ktokolwiek się dziwi, że widząc naprawdę atrakcyjne istoty, to to było pierwszym o czym pomyślał!? Dla niego to logiczne!
       - Tak, ale gdy Ty to opisujesz brzmi to rzeczywiście niedorzecznie. Więc przestań ubierać to w takie słowa i daj mi żyć tym jakie wrażenie wywarliście na mnie: nie śpiącym od trzech albo czterech dni rekrucie który miał skończyć jako ofiara dla waszego dowódcy. - Śmiał się razem z nim jeszcze przez dłuższą chwilę. Natomiast słuchając tego co Eadred zauważył jako pierwsze, uniósł brew i wypiął usta w kaczy dzióbek ledwo powstrzymując się od nazwania go hipokrytą.
       - Ty się ze mnie śmiejesz, a jedyne co pamiętasz to jak ktoś popyla w szpilkach? To jest ich super moc, nie neguje tego ale też super wspomnienie. - Prychnął wtórując mu śmiechem. Dopił też pierwszego drinka i nie dał rady specjalnie zareagować, zapytać czy jeszcze się coś uraczą, gdy kobieta – notabene na obcasach! - wymieniła im kieliszki. Właściciele postanowili, że mają pić dalej, amen.
       - Czekaj, jaki rejestr? Jesteście na coś chorzy na Ziemi? - Natychmiast spoważniał i mógłby przysiąść, że w tej samej chwili też wytrzeźwiał. - Nic nigdy nie słyszałem. Ba! Avicia kiedyś mi się chwaliła, że macie szczepionki na wszystkie nasze choroby i jak mnie kiedyś rozłoży przeziębienie to mam jej mówić. - Pochylił się do przodu patrząc podejrzliwie w gadzie oczy. - Ty też na to cierpisz?
       Z rozkoszą obserwował, jak ludzka mózgownica wytęża szare komórki, grzeje się i wręcz paruje pod burzą jasnych włosów. Wrócił do jedzenia, bo żal mu było zostawiać pół kaczki na naczyniu, tak dobra była.
       - Niezupełnie. - Mlasnął. - Nie możesz na to patrzyć jako na coś wyłącznie złego. Pomyśl o tym jak o formie ubogacania naszego dotąd poukładanego według ścisłych norm i konwenansów życia.
       Na wzmiankę o bliźniakach, twarz przeszył niezadowolony grymas.
       - Ari i Eri to akurat debile Nie ma co się przyglądać ich wypaczonym, pustym głowom, bo zawsze istnieje cień szansy, że się od nich zarazisz głupotą - skwitował. - Nie wyglądam na szalonego? Hm. Muszę się bardziej postarać w takim razie, bo kompletnie oszalałem na twoim punkcie. - Puścił w jego stronę oczko.
       Jeżeli coś albo ktoś byłby łaskaw mocno klasnąć teraz w dłonie, tak właśnie poczuł się Antonio gdy Eadred się nad nim zlitował i powiedział mu wreszcie o jakie szaleństwo chodzi. I nie dał rady ukryć jak te słowa, ten wywód, jego strach! Zadziałały w mgnieniu oka na jego policzkach i uszach, kolorując je na intensywnie czerwony kolor. Aż się złapał za czoło.
       - Wiesz co? Teraz mnie ręce opadają. - Skwitował kręcąc głową z niedowierzaniem. - Przestraszyłeś mnie! Tylko po to żeby mnie poderwać. Pfff. - Zaśmiał się z niedowierzaniem. - Zakochany Vesta, też mi powód do rejestrowania czegoś! Przecież to dla was normalne, też macie małżeństwa. - Cmoknął również zaczynając dzióbać jedzenie, makaron konkretnie.
       - Ha! - Palce obu dłoni zastukały o blat jak o klawisze pianina. - I tu cię mam, bo na gruncie Vesta-Vesta, cały emocjonalny świat jest bardzo stonowany, wręcz wyblakły.
       Wahał się między chęcią wyznania mu, jak zakochanie wyglądało w jego przypadku, a zachowaniem tego jeszcze przez jakiś czas w tajemnicy. Upił kolejny, ostatni już łyk alkoholu.
       - Małżeństwa nie są zawierane wyłącznie z miłości - nie żeby takie całkowicie nie istniały, bo bym skłamał - ale są raczej wypadkową głębokiego szacunku do tej drugiej osoby, no i łączą się z chęcią posiadania potomstwa. Spory ich odsetek to tak zwane małżeństwa aranżowane, wchodzisz w nie, bo zależy ci na przykład na podniesieniu swojego statusu społecznego. Coś co u ludzi także występuje, jak mniemam. - Oparł łokcie o krawędź stołu, składając na dłoniach podbródek. Naraz jego twarz nabrała miękkiego charakteru, a oczy pojaśniały od blasku świec. - Ludzie nadali naszemu wewnętrznemu światu intensywniejszych barw. Rozpaliliście go ogniem tak żywym jak wy sami. To jest dopiero punkt, który zmiecie konkurencję w konkursie CV.
       Słuchał go uważnie, tracąc udawaną obrazę, pozostawiając na ustach jedynie lekki uśmiech który towarzyszył mu za każdym razem gdy ten szeroki na chwilę znikał. Śledził jego opowieść pozwalając by jego brew raz drgnęła, raz poszybowała do góry. Nie był pewien...
       - Czy ja dobrze rozumiem, że wy tak w zasadzie... Nie kochacie? - Zapytał. - W sensie nie mówię o tym całym zjawisku, że ludzie w was budzą uczucia, raczej chodzi mi o relacje wewnątrz całej rasy. Nie kochacie? Nie... Nie pożądacie? - Zapytał naprawdę zaskoczony. Czy w przyszłości taki los czekałby i ich, ludzi? Włochów?! Którzy kochali i żyli pełną piersią. Zaskoczył go ale gdy o tym wspomniał, jego umysł zaczął dopasowywać wcześniej nieistotne kafelki. To nie tak, że Vesta były chłodni, byli powściągliwi! Kiedyś go to zastanawiało, później sobie darował drążenie szczególnie, że naprawdę wyrażali do niego sympatię. Teraz nabrało to nowego kontekstu.
       - Ciekawe. - Podsumował w końcu.
       - Kochamy nie w takim znaczeniu, jak ludzie rozumieją to słowo - poprawił go. - To też nie tak, że jesteśmy totalnie wybrakowani w pożądaniu, jak inaczej byś nazwał to, jak... - urwał, by zniżyć głos - całowaliśmy się na moim łóżku? Tak jak każda jednostka ma swoje typowe cechy, tak każda para wypracowuje sobie własną definicję miłości, namiętności, sympatii. Jednak jeżeli chcemy mierzyć kochanie się według ludzkich kryteriów to w pewnym sensie masz rację. Vesta nie wyrażają otwarcie pociągu seksualnego w stosunku do przedstawicieli swojej rasy. Jesteśmy w tym subtelniejsi.
       Krem z pomidorów kusił barwą, zapachem i smakiem. Nic więc dziwnego, że Ead sięgnął znowu po kawałek pieczywa i zanurzył je w miseczce, uszczkując odrobinę kwaśnej śmietanki, która z wolna zapadała się i mieszała z pomidorami. Wsadził je naraz do buzi, z czystej pazerności. Jak tak dalej pójdzie, Ross będzie musiał go z lokalu wytoczyć.
       Bardzo miło było słuchać go w jaki sposób wypowiada się o emocjach. I to nie byle jakich. O tych najważniejszych, niejeden by rzekł, że fundamentalnych dla zdrowego życia. A gdy jeszcze ubierał je w takie słowa, w jego żołądku znowu zaczęło coś mrowić. Oblizał zwolna usta nie myśląc dużo o tym, przynajmniej do chwili kiedy ten nie wspomniał o ich małym wybryku w nocy na który jego serce przypomniało mu, że jeszcze kilka chwil temu stresował się jak jasna cholera, wargi zapragnęły powtórki chociaż oblał go lekko wstyd. Nie powinien już pić. Podparł głowę na ręce której łokieć znalazł się na blacie stołu przy okazji bawiąc się przez chwilę niesfornym kosmykiem włosów.
       - Nigdy nie podważałem żadnych emocji jak chodzi o Ciebie. - Uśmiechnął się ciepło. Eadri nigdy nie był w stosunku do niego jak reszta, nie umiał tego jeszcze zdefiniować ale ten wieczór mógł go do tego doprowadzić. - Dlatego jestem naprawdę ciężko zaskoczony, że... Że jest taka rozbierzność. A z drugiej strony, nie powinienem się chyba dziwić skoro między nami jest tak wiele różnic. Nie wiem tylko w jakim świetle stawia mnie ta rozmowa patrząc między innymi na dzisiejszy poranek. Coś... Bardziej zepsułem czy naprawiłem? - Uśmiechnął się niepewnie. Właśnie kończyk się im drugi drink.
       - Dziękuję, doceniam. - Oprawiony w ramkę uroczego uśmiechu szereg równych zębów wraz z dwoma dłuższymi kłami posłał blondynowi ze specjalną dedykacją. - Jak już mówiłem, jako człowiek, ty też ubogaciłeś moje istnienie o tych kilka nieznanych mi wcześniej żywych barw.
       Nie od razu dostrzegł znaki, ale kiedy w końcu stały się wyraźne na tle jego własnego samopoczucia, sposobu wyrażania się, zachowania, wreszcie zrozumiał, co Nio miał na myśli poprzez "mam słabą głowę". Dlatego też, gdy po raz kolejny podeszła do nich kelnerka, grzecznie zasłonił dłonią kieliszek przyjaciela na znak że im wystarczy. Na stoliku pojawiła się krótko po tym woda ze skrojonymi plasterkami cytryny oraz bazylią.
       - Dobrze, chciałbym cię jeszcze poprosić, żebyś powiedział mi o trzech rzeczach, które lubisz. Jedzenie, picie, aktywność, cecha charakteru, miejsce, zapach. Cokolwiek ci przyjdzie na myśl.
       Był mu wdzięczny za to, że nie pozwolił go powalić na łopatki właścicielowi który chyba naprawdę chciał go wysłać do domu na czworaka. Kolejny drink by go zdecydowanie zabił, a tak? Była dla niego jeszcze realna nadzieja! Przede wszystkim w jedzeniu które jeszcze odrobinę podzióbał. Cieszył się też, że temat spadł z tak ciężkiego chociaż miał nadzieję, że do rana będzie pamiętał każde słowo, drgnięcie ust czy powiek pięknego towarzysza żeby je jeszcze raz przeanalizować.
       - Hym... - Zastanowił się przystawiając widelec do dolnej wargi. - Lubię... Spać w Twoim łóżku, z wielu powodów. - Zaczął od tego co naprawdę przyszło mu na myśl. - Lubię też potańczyć, chociaż nie mam okazji. I kocham pasje od której błyszczą oczy. - Ostatnie powiedział przyglądając się miodowym tęczówką w których pod wpływem chwili zaczął tonąć, to mu się czasami zdarzało. Ciepło i zadziorność, bystrość i pasja która te w sobie łączyły za każdym razem gdy nawiązywał z nimi kontakt były wręcz zaraźliwe.
       - A Ty?
       - Zaraz. Moment. - Zamrugał, jakby miało to pomóc w zrozumieniu sensu słów. A ten powoli do niego docierał. - Co masz na myśli? Jak to "z wielu powodów" lubisz spać w moim łóżku? Jakie to powody?
       Przysunął się do Antonia bliżej na krześle, ujął tę dłoń, która nie podpierała głowy, i przystawił sobie do ust. Rozgrzany oddech opłynął delikatne palce. Błyszczące ciepłem oczy śledziły każdy niewerbalny sygnał.
       - Powiedz - poprosił, niemalże mrucząc.
       Będąc bohaterem z kreskówek na pewno siedziałby w tej chwili czerwony, gorący od napływającego zaskoczenia, a z uszu wydobywałaby mu się para oznajmiająca wszem i wobec to jak na niego Eadri działał. Na szczęście był realną osobą i obyło się bez pary, reszta natomiast się zgadzała z opisem. Rozpalony, po części od alkoholu, a po części od dotyku ust o których od dłuższej chwili marzył, przyglądał się rozżarzonym oczom nie mając w sobie ani jednej myśli. Dopiero po chwili przełknął ciężko ślinę, odchrząknął odwracając od niego głowę w bok.
       - Może kiedyś. Na razie to będzie mój słodki sekret. - Co miał mu powiedzieć?! Że jego zapach?! Że ciepło!? Niegrzeczne sny!? MASTURBACJA?! Nie nie nie, nigdy w życiu. Niech myśli Vesta kręcą się dookoła jego wybornego odpoczynku w ciepłym łożu i nie wychodzą poza to.
       - Unikasz odpowiedzi… - Ponaglił go dotykając palcem wskazującym środka miękkich ust. Sam mu na to przecież pozwolił.
Eadred był okropny, wręcz niemiłosierny przy gorętszych momentach. Także teraz, lekko odsłonił zęby i objął opuszek palca swoimi wargami, jakby był słodką wisienką. Ukąsił go.
       - No chyba nie myślisz, że możemy od tak przejść do dalszej części rozmowy. - Zalotny uśmiech błądził mu po twarzy. - Mówiłeś przecież, że nie ma dla ciebie tematów tabu, co to za tajemnice w takim razie?
       Oszaleje kiedyś przy nim albo będzie się użerał z permanentnym wzwodem w miejscach publicznych. Bo Eadred czy tego chciał czy nie, chyba właśnie do wywołania takiego stanu teraz dążył. Trzeba było więc mu pokazać gdzie jego miejsce.
Wyswobodził dłoń z uścisku tak palców jak i ust tylko po to by złapać go za brodę i wolno unieść mu głowę wyżej przekręcając lekko w bok. Zbliżył się do niego tak żeby ich oddechy się mieszały, a usta zaczęły pragnąć dotyku który jednak nie nadchodził. Zatrzymał się od niego na milimetry pozwalając żeby wyobraźnia dokończyła dzieła.
       - Muszę podsycać iskrę ciekawości, żeby się za szybko nie znudził. - Wyszeptał w jego usta zaraz się odsuwając i traktując go najbardziej kuszącym spojrzeniem jakie on i alkohol w żyłach mogli wykrzesać.
       Atmosfera między nimi robiła się coraz bardziej napięta. Vesta nie pozostał obojętny dotykowi, zaraz rozszalało mu się serce, krew w żyłach aż buzowała, pozostawiając po sobie brzęczenie w uszach. Westchnął krótko, gdy Antonio się odsunął, ni to z żalu, ni z pożądania.
       - Zaręczam, że nie stracę zainteresowania - deklarując to, warknął z głębi trzewi jak zwierzę. - Wracając... niedawno odkryłem, że naprawdę lubię, jak mrowią mnie usta po tym kiedy cię całuję - zaczął, nie spuszczał z niego wzroku. - Lubię zapach ziemi po deszczu, kiedy kurz i pył robią się mokre i na niej osiadają. Lubię też zatracać się w pomysłach, tworzyć coś w mojej pracowni, godzinami ślęczeć nad drobnymi elementami układów i mechanizmów oraz to, jak świeżo naostrzony ołówek sunie po papierze. Jak wy to mówicie? Małe, a cieszy.
       Jego dłoń przez chwilę nie mogła sobie znaleźć miejsca. Chciał dotknąć wierzchem policzka, później jakby korciło go zaczesać kilka niesfornych kosmyków, następnie próbował ułożyć ją na karku, dotknął ust zgiętym palcem wskazującym jednak i to go nie ukoiło w rozlewającej się powodzi uczuć. Ostatecznie więc przyłożył dwa palce do nasady nosa i opuszczając głowę w dół liczył na jakieś zbawienie, odrobinę odpuszczenia w tych setkach bodźców jakie go zalewały. Nic nie przychodziło.
       - Składam kapitulacje. Nie mam pojęcia co mam Ci na to odpowiedzieć. – Przyznał lekko rozbawiony tym z jaką łatwością Eadredowi przyszło wywoływanie w nim tak skrajnych i zapomnianych już uczuć. Zaśmiał się ciepło i korzystając z tego, że nadal byli blisko, zrealizował ostatni pomysł na ratunek dla siebie. Cmoknął go w policzek wciskając zaraz nos w to samo miejsce. Oparł się o niego czołem jedną ręką gładząc go po drugiej stronie twarzy. To przyniosło mu wyczekiwaną ulgę, uciszyło burzę jaką wywoła w jego sercu. Dopiero po dłuższej chwili się od niego odsunął, z maślanym spojrzeniem i błąkającym się, nieco zawstydzonym uśmiechem na ustach.
       - Pójdziemy potańczyć? – Zapytał błądząc dłonią po wierzchu tej jego. Ten wieczór już chyba bardziej szalony być nie mógł.
       - Pod warunkiem, że pokażesz mi jak.
       Gestem wezwali kelnerkę, Eadred zapłacił za kolację, zostawiając dość spory napiwek - należało się kucharzowi i obsłudze, za uprzejmość i pozostawienie jego kubków smakowych w smakowej ekstazie. Zebrali się i wyszli na zewnątrz, gdzie mrok panoszył się w najlepsze po niebie. Było rześko, aż chciało brać się oddechy pełną piersią. Nogi same poniosły ich w stronę muzykantów i tańczących par. Zabawa trwała w najlepsze.
       Przed podestem rozstawiono stoliki, gdzie można było usiąść i odpocząć, napić sie, porozmawiać lub - jak w przypadku starszej części społeczeństwa - w spokoju zatracić się we wspomnieniach z własnej młodości, oglądając wirujące dookoła nóg sukienki czy spódnice, a także skrawki ciał wyglądających zza porozpinanych koszul. Ead zajął stolik na uboczu i niczym badacz nowo odkrytego gatunku, zaczął prowadzić dogłębne obserwacje.
       - Wiesz co, jednak chciałbym zrewidować moją zgodę - zażartował. - Przestaję być pewien, czy podołam.
       Nie umiał sam przed sobą opisać uczuć jakie się w nim kotłowały. Dawno nie był kokietowany, podryw przez faceta to w ogóle dla niego nowość. Pożądanie patrząc od strony biernego obserwatora już nie, gdy jednak przychodziło do czynnego opierania się przed zrobieniem czegoś głupiego, czuł się znowu jak napalony nastolatek.
       Propozycją tańca chciał nieco uciec od dalszej rozmowy, od tego co mogło się tam jeszcze stać, jakie słowa mogły paść, jak mocno mógł się w tym jeszcze zatracić. Szczególnie, że wszystkie hamulce i filtry spłynęły z niego jak deszcz z kaczki.
Podziękował za wyborną kolację gospodarzowi po czym tuptając przy boku wyższego mężczyzny ruszył w kierunku ryneczku. Dopiero jak wstał poczuł jak się najadł i że ten drugi drink to chyba wcale tak słaby nie był. Kusiło go wziąć Vesta pod rękę jednak powstrzymywał się aż to uporczywe ciepło z policzków go nie opuści.
       - Teraz już nie ma odwrotu. - Zawetował jego słowa stojąc nad stolikiem który był o dziwo wolny i się im chwilowo trafił. Obserwując bawiące się towarzystwo zaczął wsłuchiwać się w muzykę, która taktem przypominała szybką polkę. Eadri miał prawo się bać tak szybkich kroków, on jednak wierzył w ogólną sprawność jaszczura.
       - Wstawaj, nie ma siedzenia. Odpuszczę Ci dopiero jak mnie podepczesz. - Wyciągnął do niego obie ręce przez chwilę kalkulatorując jak w ogóle ma chwycić mężczyznę. Szybko jednak odgonił od siebie myśli dotyczące jakiś konwenansów społecznych, to była ich noc i pal licho kto co pomyśli czy zobaczy. - To nie takie trudne, już Ci pokaże. - Obiecał biorąc jedną jego rękę do przodu, drugą układając sobie na ramieniu. Go chwycił w pasie po czym ich oczy spadły pod nogi. Wolno, mówiąc mu w którą stronę i co zaczął tuptać. „W bok, dostaw, w bok dostaw, dwa razy w bok z przeskokiem, dostaw. Ooobrót razem i w drugą stronę. W bok, dostaw, w bok dostaw.”
       - No widzisz! A teraz szybciej i dynamiczniej. - Uśmiechnął się do niego promiennie ale żeby naprawdę nie wyrządzić ani jemu traumy ani sobie krzywdy, na chwilę go puścił, zrobił krok do tyłu nadal odpowiednio trzymając ręce i pokazał mu o jakie podskoki i tempo mu chodziło.
       - Próbujemy! - Zachęcił go, druga piosenka miała bardzo podobny rytm, on nie pakował się na razie w tłum chociaż takiego doświadczenia Eadri też powinien skosztować po czym odliczając od trzech w dół znowu zaczął swoje słowne instrukcje.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {07/03/24, 11:50 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd ZwbRElE
piątek, noc Vesta

      Nie podeptali się wzajemnie. Konstruktor, czy to z powodu świetnie wyćwiczonego umysłu i doskonałej koordynacji ruchowej czy może dzięki wrodzonemu talentowi, szybko załapał o co chodziło w dynamicznej polce. Dlatego nie minęło dużo czasu aż z nieśmiałej nauki z boku przeszli na sam środek parkietu, i to w podskokach po kole. Cieszyli się sobą, bliskością ciał, mieszającymi się w kulminacyjnych momentach oddechami, roziskrzonymi oczami i uśmiechami tak szczerymi, że już bardziej być nie mogły. Ogon Vesta, zakończony mięciutkim włosiem, skutecznie pomagał rozganiać towarzystwo na boki (nikt nie chciał nim dostać jak z bicza), przez co wyczyniali w tańcu prawdziwe cuda, nieskrępowani brakiem miejsca. Ead często łapał Tonia w talii, by unieść go lekko w górę kiedy wykonywali niskie podskoki.
      Przetańczyli trzy utwory, zapomniawszy o codziennych troskach, nim w pół kroku zatrzymała ich spokojniejsza, bardziej zmysłowa melodia, pełna skomplikowanych aranżacji i misternych przejść, które poruszały serca i wyobraźnię słuchaczy. Dźwięki płynęły razem, tak jak i zapełniający parkiet ludzie, którzy połączeni w pary, przylegali do siebie ściśle, szepcząc na ucho mniej oraz bardziej pobożne życzenia.
      Czarnowłosy nie chciał dać partnerowi szansy na ucieczkę, więc przełożył jego ręce na swoje biodra, aby dać mu możliwość zamknięcia siebie w czułym uścisku. Prowadził blondyna przez parkiet, kierując się bardziej instynktem oraz uczuciem, niż konkretnymi krokami. Tak jak smyczek sunął po strunach, tak i dłonie przesuwały się po jego ciele.
      – Jesteś niesamowity – powiedział wreszcie, odzyskawszy oddech. Ich ciała zgodnie bujały się w rytm melodii.
      To było niezwykłe. Gdy tylko Ead nabrał pewności swoich ruchów, od razu wyciągnął go w środek tańczącego tłumu. Pozwolił mu wczuć się w muzykę i w tej samej sekundzie, obydwaj zatracili się w kolejnych nutach. Nawet nie zwracał uwagi co leci, kiedy jedna piosenka się kończy, a kolejna zaczyna, liczyło się dla niego tylko tempo które odpowiednio modyfikował i dobra zabawa. Po prostu tańczyli i byli w tym sami, w swoich objęciach, uśmiechach i oddechach. Szalał i bawił się jak nigdy, jakby byli stworzeni dla siebie i robili to od wieków, a gdy muzyka zwolniła, pozwolił się przyciągnąć wodząc dłońmi tak jak mu nakazano. Oblizał usta przyglądając się jak dobrze w tym miejscu wyglądają jego ręce, zanim zdecydował się unieść głowę, spojrzeć w miodowe spojrzenie i odpowiedzieć.
      – Cały ten wieczór jest. – Poprawił go prowadząc jedną dłoń na jego pierś, w miejsce wzbudzonego od tańca serca, drugą zaś objął go ciaśniej w pasie. – I niech się nie kończy. – Położył na chwilę na nim policzek i przymknął oczy. Było mu cudownie gdy alkohol nieco odpuścił, a w żołądku się ułożyło. Liczył na to, że spędzą tu jeszcze trochę czasu.
      Gdyby w ten sposób miało wyglądać każde ich przyszłe spotkanie, Ead umarłby szczęśliwy i z poczuciem, że przeznaczony mu czas spędził najlepiej jak umiał. Cicha nadzieja, że Antonio czuł to samo, powolutku kiełkowała w duszy. Pozwolił sobie palcami unieść jego twarz w górę, by oglądać jak w oczach odbijają się gwiazdy.
      – Chciałbym cię pocałować. Mogę? – Pytał szeptem, jakby właśnie nie byli wśród mnóstwa ludzi, otoczeni muzyką i śmiechem, ale raczej w cichym pokoju, zupełnie sami. Przez ułamek sekundy zastanawiał się nawet, czy naprawdę to powiedział, czy jedynie o tym pomyślał.
      Serce zatrzepotało mu jak szalone gdy znowu zaczął do niego mruczeć. Przy czym był mu bardzo wdzięczny. Jeżeli to miał być ich najlepszy całus początku tego co między nimi kiełkowało, powinien być niezapomniany. A do tego nie potrzeba było zaskoczenia tylko iskrzących spojrzeń i obopólnej zgody.
      – Nawet powinieneś. – Uśmiechnął się nieco zaczepnie zaraz wspinając się na palce żeby ułatwić mu zadanie. Ta jedna chwila sprawiła, że wszystko dookoła przestało istnieć, zatrzymało się albo przepadło. Byli oni dwaj i gorący całus, który falą ciepła oblał całe jego ciało. Pragnął go cały wieczór i wreszcie się doczekał. Nie umiał wtedy powstrzymać uśmiechu który rozciągnął lekko pieszczące się wargi.
      Zahaczone o skórzane szelki palce przyciągnęły Antonia jeszcze bliżej, a wtedy Eadred nachylił się i połączył ich usta w miękkim pocałunku. Magiczna chwila rozłożyła nad nimi skrzydła, otuliła szczelnie i ukryła przed ciekawskim wzrokiem innych. Smakowali się, powoli lecz śmiało, przelewając w czułości wszystkie zgromadzone dotąd sentymenty. Gdy Nio zaczął chybotać się na własnych palcach, Eadred objął go ponownie w talii jedną ręką i podniósł tak, by mieli twarze na jednakowej wysokości. Całusy stały się nagle bardziej żarliwe, a świat wokół nich znikał, pozostawiając jedynie ich oraz muzykę. Teraz to nie nogi, lecz usta tańczyły, łącząc się i odchodząc, kiedy jeden napierał, drugi ulegał, następnie zmieniali role.
      – Zmęczony? – spytał w przerwie na złapanie oddechu. – Może usiądziemy na chwilę?
      Tym razem było inaczej. Ich pocałunek wywołał eksplozje kolorów otulonych dźwiękiem bijącego serca. Chociaż miał zamknięte oczy widział jasne barwy, jesienne ciepło otulone promieniami słońca rozciąga się zorzą nad ich głowami. Było cudownie, wszystko pachniało świeżą trawą, a on jakby mógł, zacząłby latać. I chyba w którymś momencie zaczął bo tracąc grunt pod nogami, Ead podniósł go jakby nic nie ważył. Cwaniak złapał go za tyłek namawiając wręcz żeby owinął go nogami.
      – Jeszcze jeden taniec, dobrze? Ostatni. – Poprosił go stając znowu na własnych nogach. To jedno mu się nie spodobało. Owszem, rozumiał różnice w ich wzroście ale będą musieli to jakoś inaczej rozwiązać, nie chciał być podnoszony mając wrażenie, że traci jakąś dziwną, męską cząstkę. Absurdalne uczucie swoją drogą ale miał nadzieję, że Eadri mu wybaczy, że to była na tyle nowa dla nich obydwu sytuacja, że znajdą kompromisy w każdej spornej kwestii. Chciał żeby znaleźli! Zaczynało mu na tym szczerze zależeć.
      – Ostatni i będziemy się zbierać. – Zaproponował chcąc wykorzystać sytuację do cna, wycisnąć jak cytrynę. Kto wie kiedy znowu będzie mógł tańczyć. Nawet jeżeli teraz miał partnera.
      – Nie idźmy jeszcze – poprosił. Oczy zdradzały niepewność i smutek. – Zostańmy. Chciałbym nacieszyć się tobą jeszcze trochę.
      Chciałbym być twój, doprecyzował w myślach. To aktualnie było jego największe marzenie. A noc jak ta, mogła Eadreda przybliżyć do jego spełnienia. Wystarczyło jeszcze trochę potańczyć, przelewając na ruchy swoje najszczersze uczucia, jeszcze trochę popatrzeć, by wyczytać prawdę, której sam Antonio nie był do końca świadom. Jeszcze trochę, jeszcze trochę. Kilka dotknięć, muśnięć, pocałunków i może… może stałby się jego.
      Z piosenki na piosenkę, godzina stawała się późniejsza. A oni nadal ruszali się w zgodzie z wątkami melodycznymi,  proponowanymi przez kapelę. Kręcili się, skakali, wirowali, łapali i puszczali, poruszali się w przód, tył, w bok, obracali siebie nawzajem, skracali i zwiększali dystans, trwali w idealnej harmonii, a kiedy pozwalały im na to figury, prowadzili konwersacje o wszystkim i niczym, nie szczędząc sobie komplementów ani uwag, które wywoływały u drugiej osoby czerwony bądź niebieski odcień na skórze. A kiedy wolniejszy utwór splatał razem nie tylko ich dłonie, oni z wdzięcznością poddawali się radości bycia razem „bardziej”.
      – Powinniśmy częściej to robić. – Trzymał Antonia w objęciach, kołysząc się z nogi na nogę, z nosem przytkniętym do lśniących włosów koloru dojrzałego jęczmienia. Oczy przymknął z chęci zapamiętania tego momentu również przez inne zmysły. – Wychodzić razem. Na jedzenie, tańce, na cokolwiek chcesz. To przyjemne.
      Ucałował głowę.
      – Chociaż cholernie bolą mnie już wszystkie możliwe mięśnie w nogach – dodał, zanosząc się śmiechem. – Nawet nie wiedziałem, że ich tyle mam.
      Obejmując go ciasno w pasie bujał się radośnie do wolnej muzyki która po raz kolejny tego wieczora pozwoliła im się poprzytulać.
      – Jestem za. Będziemy zostawiać cały świat za sobą i wychodzić na miasto. – Tulił się do jego piersi rozkoszując intensywnym zapachem jego ciała. Zaraz też zadarł na niego głowę wtórując rozbawienie. On też miał już dosyć.
      – Nie ma za co, jutro się nie podniesiesz, gwarantuję. – Pocieszył go odwracając się za siebie, w stronę nadal żyjącego nocną rozrywką miasteczka.
      – Chodźmy na lody, też już powoli mi nogi w tyłek wchodzą. – Jeszcze raz przejechał dłonią od jego ramienia do serca. Był cudownie wyrzeźbiony i nie umiał trzymać przy sobie rąk. – Zjadłbym takie bananowe. – Zamruczał bo trzeba przyznać, że kolacja kolacją ale mieli tyle ruchu, że większość już spalili.
      – Och, tak, błagam, lody – rozmarzył się.
      Tego jak próbował swoich pierwszych w życiu gelato nie zapomni nigdy. Kiedy dwa lata temu Percy wreszcie zezwolił swojemu oddziałowi na dłużej opuszczać bazę, założył się z bliźniakami, że ciągiem wsunie całą wieżę tego niesamowitego przysmaku. Wzięli całe dwanaście gałek, wszystkie dostępne smaki, które oferowała tutejsza gelateria. Odmroził sobie przy tym mózg, ale dla rozdziawionych w podziwie buzi Ariego i Eriego było warto. Opowiedział tę historię po drodze.
      Gelateria stała w ciasnej uliczce nieopodal rynku. Nocą emanowała wyjątkowym urokiem, bo rozświetlały ją kolorowe lampki uwieszone między budynkami. Fasada sklepiku wykonana była z ciepłego, kremowego kamienia, który odbijał światło ulicznych latarni, tworząc złote refleksy na sąsiadujących kamieniczkach. Wąska witryna, gdzie wystawiono wszystkie smaki lodów, krzyczała do nich: wejdźcie, skosztujcie! Weszli więc. Wewnątrz – skromnie, kilka stolików z przytulnymi krzesłami zachęcało do odpoczynku i delektowania się pysznościami, które zaraz miał przygotować sympatyczny pracownik. W powietrzu unosił się smak świeżo wypieczonych wafelków oraz słodki aromat lodów, a także przyciszone dźwięki radia z muzyką z lat siedemdziesiątych.
      Złożyli zamówienie, zapłacili, wzięli lody i wyszli na zewnątrz. Noc była tak piękna, że szkoda było spędzać ją w zamkniętych ścianach, nawet jeżeli były to ściany tak nastrojowego lokalu. Przy głównej ulicy znaleźli pustą ławkę – na niej usiedli.
      – Całkiem, całkiem ta truskawka – wyrwało mu się. Przysunął wafelek z dwoma gałkami lodów bliżej blondyna. – Chcesz spróbować?
      Po wybraniu dwóch smaków, jednego bardzo słodkiego bananowego, a drugiego raczej stonowanego mascarpone, zaświeciły się mu oczy niczym małemu dziecku. Ten wieczór obfitował w tyle prostych radości na które za rzadko sobie pozwalał co z drugiej strony pozwalało mu się szczerze tym cieszyć. Usiadł koło Eadreda nie pozwalając o sobie zapomnieć, dotykając jego uda swoim, a gdy przed jego nosem pojawił się drugi wafelek, nie omieszkał wykorzystać szansy. Złapał go za dłoń i podnosząc na niego oczy obrysował gałkę koniuszkiem języka, wolno i dokładnie, po to by nadmiar zgarnąć ustami. Wcale a wcale nie sugestywnie.
      – Mmm, rzeczywiście dobra!
      Na widok tak sprawnych ruchów języka wyobraźnia podsunęła na tyle gorące obrazy, że rdzawobrązowa skóra ponownie zrobiła się granatowa. Całe szczęście, że już dawno przełknął, co miał w buzi, jeszcze by się biedaczek zakrztusił.
      – Nio! – jęknął z udawanym oburzeniem. – Czy nikt ci wcześniej nie mówił, że nie powinieneś przytykać ręki do gorącego palnika, bo możesz napytać sobie biedy?
      Korzystając z okazji, że jego porcja wciąż znajdowała się blisko jego twarzy, dziabnął różową kulką w lekko zadarty nos.
      – A teraz dawaj tego banana! – rozkazał, jednocześnie pochylając się do przodu, by sięgnąć lodów językiem.
      Wiedział, że był głupi. Z jednej strony sam go powstrzymywał, prosił żeby się wstrzymali, a później marząc o ich gorącym seksie prowokował. Ale to też był urok tej randki! Jak również to, że zaczęli się wygłupiać! Położył się chcąc uniknąć okrutnego losu dla swoich lodów. Był pazerny i miał ochotę na te zimne słodkości! Nie odda ich żywcem Vesta.
      – Nie ma mowy! Masz swoje, swoje liż. – Śmiał się machając wafelkiem gdzieś za swoją głową, leżąc na ławce i powstrzymując go kolanem. Przynajmniej do momentu aż mu się przypadkiem nie omsknęło, nie rozszerzył nóg tak żeby Ead wpadł mu między uda. Uśmiechnął się do niego prowokująco tym razem obrysowując językiem jego usta.
      – Truskaweczko. No masz masz. Żebyś się nie gniewał. – Nagle lody wróciły bliżej, lecąc mu już zwolna po dłoni, szkoda że zamiast ust celował w jego policzek.
      Siłowali się dopóki nie wpadł mu między nogi jak śliwka w kompot, a truskawkowe lody niebezpiecznie przechyliły się w wafelku. Miodowe oczy spoczęły na nich ze zgrozą, ale także z nadzieją, że wzrok potrafił zatrzymywać czas. Lecz nic, na szczęście, się nie stało. Może z wyjątkiem sprawnego ludzkiego języka, nawiedzającego jego usta. Pozostawił na nich wilgoć i bananowy posmak. Oczy Eadreda zrobiły się duże niby monety. Przez chwilę milczał, niepewny jak zareagować.
      Bezceremonialnie odebrał Antonio jego porcję lodów, włożył w tę samą rękę, w której trzymał własne i ścisnął tak, żeby skleiły się ze sobą (zupełnie jak ich ciała poprzedniej nocy, przyjemnie ocierające się na łóżku). Wszystko po to, by się odegrać za kuszenie. (Wcale nie, zabezpieczył deser, żeby zminimalizować ryzyko wypadnięcia smakowitości na ziemię). Wysunął spomiędzy warg nieco szrostki, rozdzielony na dwie części jednakowej szerokości język, przysunął twarz do pobrudzonej kończyny Rossa i zlizał do czysta pozostałości klejącej się masy z palców, wnętrza dłoni oraz nadgarstka. Na koniec spróbował jakby nigdy nic przyssanych do siebie śmietankowo-owocowych gelato, spijając lecące w dół wafelka strużki. Wciąż znajdował się między jego nogami.
      – Chyba ich nie odkleję – wzruszył ramionami. – Będziesz musiał tak zjeść.
      – Och ale nie chciałem Ci oddać cał… caaaa…! – Głos utknął mu w pół gardła gdy rozdwojony sprawny język zaczął wodzić po jego palcach. Zajęczał ni to ze zdziwienia ni z przyjemności czując jak marszczy się mu czoło na widok tak… och matko… co on mógłby mu tym językiem robić. Cholera, nawet nie wiedział, że jest taki długi, że tak ruchliwy. Nie wiedział nawet, że tak wygląda! Szczęście-nieszczęście, że nie był przy tym czerwony jak te truskawkowe lody. Cała krew odpłynęła w dół wbijając pewien twardy obiekt w brzuch jego randki. A było już tak nieźle!
      – Mhm. – Odpowiedział tylko na kwestię lodów nadal patrząc na niego z mieszanką podziwu i napalenia. Dopiero po chwili spróbował zamrugać, odwrócić oczy, te jednak skutecznie wracały do jego języka. Najchętniej te lody to by sobie teraz na głowie położył albo do spodni wepchnął.
      Ead się poruszył na co on przygryzł dolną wargę błagając w myślach żeby się jeszcze mocniej nie skompromitować. Już mu mijało, jeszcze chwilkę. Złapał go za brodę żeby nie spojrzał w dół, pewnie właśnie poczuł. Uśmiechnął się przepraszająco podnosząc się z półleżącej pozycji, wyciągnął zza niego nogę i układając je jedną na drugą, chociaż stwarzał pozory.
      – Więc co tam o tych lodach? – Zapytał śmiejąc się sam z siebie. Żałosne! Aczkolwiek na pewno kiedyś widział takie porno...
      Mógłby dać sobie rękę uciąć, że go poczuł! Twardy, gotowy, niecierpliwie domagający się dotyku, odpowiedniej opieki. Nie śmiał spojrzeć w dół, choć gorąco namawiał go wewnętrzny diabełek. Pozwolił najpierw złapać się za podbródek, a następnie wrócił razem z Nio do pozycji siedzącej. Spokojnie lizał lody, posyłając w eter mlaszcząco-cmoktające dźwięki. Kosmate myśli mimowolnie zajęły tą jedną sprawą.
      Szkoda że on nie mógł zająć się nią w rzeczywistości.
      – Że pyszne. – Nadgryzł z jednej strony wafelek. Roziskrzone oczy dyskretnie zakradły się w okolice, których tak zazdrośnie strzegły zarzucone na siebie nogi. Mlasnął. – Musimy zjeść je z jednej ręki, bo już nie jestem w stanie ich rozdzielić. Chyba się polubiły. – Zademonstrował niechęć lodów do odklejenia się, a usta wykrzywiły mu się w niecnym uśmiechu.
      – Mmm, widocznie dzisiaj taki dzień. Wiele rzeczy i osób poddaje się niechęci do rozdzielania. – Uśmiechnął się niewinnie bardziej myśląc o ich dwójce jako całości niżeli o tym co im najpewniej obydwu teraz po głowach chodziło. Jeszcze moment, już się prawie uspokoił i o ile nie zostanie w bardzo znaczący sposób teraz gdzieś polizany – błagał w myślach żeby jednak został – to powinien mieć na razie spokój. Wziął spokojny oddech i opuścił nogi, już wrócił do siebie. Przysunął się do niego na ławce i biorąc pod rękę powędrował palcami przez wewnętrzną część jego przedramienia po to żeby złapać go za nadgarstek. Jego dłoń odgiął w swoją stronę ratując go od opresji spływających po skórze roztopionych słodkości. Korzystając z tak dziwnej pozycji i faktu, że asekuracyjnie druga dłoń tkwiła na silnym udzie Vesta, zaczepnie go ścisnął. Zaraz jednak skarcił się w myślach. Niekoniecznie chciał wylądować z nim dzisiaj w łóżku chociaż podświadomość szeptała mu, że pragnął tego jak niczego innego teraz.
      – Nie jesteś zmęczony? – Zapytał odchodząc na chwilę od tych ich seksualnych przytyków. Wiedział, że ten dzisiaj miał noc wypoczynku i chociaż często go pytał jak sypiał i czy się wyspał, nigdy nie wiedział czy była to wypadkowa punktualności czy wręcz przeciwnie i Ead miał brzydki zwyczaj zarywania nocek.
      Zadrżał dwa razy. Pierwszy raz przez palce sunące wzdłuż ręki, drugi raz przez siłę, z jaką chwycone zostało jego udo. Gdyby jego ciało pokrywały włoski, pewnie stanęłyby teraz dumnie.
      – Jakoś... nie. – Zastanowił się. – Nie jestem śpiący. – I pewien jestem, że szybko nie zasnę, dopowiedział sobie.  – Trochę bolą mnie nogi od tego szaleństwa na parkiecie. Ale jeżeli pytasz w kontekście, czy czas na nas, to tak. Niestety. Chociaż wolałbym, żeby noc się nie kończyła.
      Gelato znikały tak jak i uśmiech z pięknej twarzy. Randka była... nieziemska, naprawdę. Nie mógłby wyśnić sobie jej lepszego przebiegu. Żałował wyłącznie, że czas nie wiadomo kiedy przesypał im sie między palcami jak suchy piasek. Przypomniał sobie, że oboje zgodzili się co do tego, że powinni częściej na nie wychodzić. Myśl ta dodała mu otuchy.
      – Odprowadzę cię.
      Zaoferował Antonio swoje ramię, a ten z przyjemnością je przyjął. Spacerowym tempem wspięli się pod górkę, minęli opustoszały rynek, aż w końcu trafili pod odpowiednią kamienicę. Eadred, jak na dżentlemena przystało, otworzył przed partnerem drzwi. Wszedł za nim po schodach, patrzył jak klucz ląduje sprawnie w zamku. Ścisnęło mu się serce.
      – Bardzo dziękuję ci za dzisiaj. – Po chwili zawahania, złapał go za rękę i splótł ich palce ze sobą. W milczeniu oglądał, jak idealnie do siebie pasują. – Świetnie się bawiłem i liczę na szybką powtórkę.
      Słodko-gorzki kompromis o zakończeniu tego cudownego wieczoru nieco zasmucił i jego. Nie chciał wracać do domu, nie chciał się rozstawać. Najchętniej by go zabrał jeszcze na parkiet, później na spacer, a na końcu by przywitali wschód słońca. Obydwaj jednak musieli odpocząć, o Eadreda bardziej się troszczył niż o siebie w tej sprawie. Wepchnął więc nos w jego policzek na pocieszenie, a gdy zjedli ochoczo wziął go pod rękę przez całą drogę głaszcząc go opuszkami palców po przedramieniu.
      Znowu się rozgadali, droga minęła nie wiedzieć kiedy, policzki znowu bolały od ciągłego uśmiechania się. Zanim się jednak obejrzał, klucz do ciemnych drzwi wylądował w zamku, a ten cicho zatrzeszczał gdy go przekręcił. Westchnął wtedy i odwracając się ponownie do Vesta, obdarował go najcieplejszym uśmiechem jaki posiadał. Pozwolił się wziąć za rękę, zrobił do niego krok żeby wolną dłoń położyć mu na piersi.
      – To była najlepsza randka w moim życiu, zapewniam. – Ścisnął nieco mocniej jego palce. – Też mam nadzieję, że szybko znowu wyjdziemy. – Zamilkł na chwilę przygryzając wnętrze policzka. – Czy mogę się odpowiednio pożegnać? – Zapytał chcąc zrewanżować się uprzejmością za uprzejmość, a gdy dostał jasne pozwolenie wspiął się na koniuszki palców żeby dosięgnąć do opuszczonej w dół głowy. Musiał go sobie nieco zniżyć, wplótł palce w jego włosy i gorąco go pocałował. Te całusy dzisiaj to dopiero im wychodziły, aż go wszystko mrowiło. Szybko więc, na nowo zatracili się w bliskości. Poczuł jak na niego napiera, plecy przywarły do zamkniętych drzwi, a jedna noga oplotła biodro bruneta podtrzymywana przez niego. Całowali się spokojnie, namiętnie chociaż temperatura przy każdym kolejnym ruchu wzrastała. W końcu odważył się, delikatnie musnął jego język swoim zapraszając do zabawy. Liczył, że się od takiego manewru nie speszy, a gdy w jego ustach znalazł się ruchliwy język mógł umierać spokojnie. Pocałunki stały się coraz bardziej łapczywe, jakby nie chcieli o sobie zapomnieć. Eadri musiał mieć w tym doświadczenie, nie wierzył żeby nie. Zbyt cudownie go pieścił. I najpewniej by się całkowicie zapomniał gdyby nie trzasnęły drzwi gdzieś piętro wyżej. Nieco go to ocuciło, odsunął się od niego ścierając kciukiem z jego ust przeźroczystą nitkę śliny.
      – Następnym razem Cię zapraszam do środka. Ubierz jakieś pasujące kaczuszki. – Wymruczał jeszcze chwilę bawiąc się jego włosami. – Tymczasem dobranoc. Obyś zasnął. – Łobuzerski uśmiech rozciągnął mu usta które ostatni raz pocałowały te jego. Skąd miał w sobie tyle silnej woli? Nie wiedział. Doskonale za to zdawał sobie sprawę z tego gdzie właśnie ma większość krwi. Znowu. W końcu puścił go i stanął na całych stopach jeszcze chwilę trzymając dłonie na jego piersi. Ostatecznie wcisnął je jeszcze pod ramiona Vesta i obejmując go za plecy przytulił się do niego. Głęboki oddech żeby doskonale zapamiętać jego zapach i mógł iść... zabawić się sam ze sobą bo umrze na to ciśnienie.
      Pocałunek na do widzenia nie wiedzieć kiedy przerodził się w ciche zaproszenie, na które Ead nie pozostał głuchy. Przyszpilił blondyna do drzwi wejściowych jego własnego mieszkania, rękami ponownie wodząc po rozgrzanym ciele. Wreszcie odnalazł drogę w dół i zatrzymał się dopiero na kształtnych pośladkach, ścisnął je, ale wciąż było mu mało. Nieświadomy, co dokładnie się dzieje, przesunął dłoń pod pośladek, przywiódł wyżej nogę zgiętą w kolanie, która objęła go mocno. Byli blisko, okropnie blisko, wzajemnie mogli poczuć jak na siebie działają.
      Język Antonia przeszedł przez rozchylone wargi, przywitał się zaczepnym muśnięciem. Eadred sapnął zaskoczony, ale nie dał mu długo czekać i odwzajemnił pieszczotę. Pod wpływem chwili, przejął inicjatywę, wsuwając swój język w niego, nie głęboko, by go nie wystraszyć. Te zaczęły wić się wokół siebie, siłować, prezentując na co je stać. Podsycały buzujące w żyłach podniecenie.
      Nagle stop. Coś huknęło wyżej. Drzwi.
      Eadred skrzywił się. Nie tak to miało być.
      – Nio, poczekaj – mruknął swą prośbę. Był spragniony, tak strasznie go pragnął. Ale nie słuchał go, miał świadomość, że jeżeli to zrobi, już nie będą mogli się od siebie oderwać.
      Przytulił go tylko. Vesta z bólem w spojrzeniu pozwolił mu zniknąć za drzwiami. Ale nim wezwał do siebie transport, stał jeszcze przez chwilę przed jego mieszkaniem. Bił się z myślami, czy by nie zapukać. Nawet złożył rękę w pięść i przystawił do drewna. Zamarła w pół drogi. Cholera.
      Zszedł na dół. Chłód zmroku wcisnął się pod jego koszulę, połechtał gorącą skórę. Zamknął oczy i westchnał ciężko. Z daleka słychać było warkot silnika jego motocyklu. Spojrzał ostatni raz w okno, gdzie miał nadzieję zobaczyć jego twarz. Nikogo nie było.
      Samotny powrót do bazy zajął mu nie więcej niż dziesięć minut.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {09/03/24, 01:08 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd T1tq4ln

      Czy w przypadku Percy’ego można było mówić o spokojnej nocy? Raczej o cichej. Spał mało, lekko i łatwo wybudzał się gdy myśli za mocno zaczynały się kotłować w głowie. Śnił rzadko, dziwnie, służbowo. Tym razem było podobnie, sam określał to na „standardowo”. Spokojnie przespał około siedmiu godzin, później ze dwie pokręcił się w łóżku ucinając sobie drzemki,  godzinę jeszcze przeleżał w wygodnej, embrionalnej pozycji czytając coś. Dopiero po tym czasie wstał wiedząc doskonale, że o takiej godzinie i w takim momencie doby bazę otula słodka samotność. Ta była zbawienna również dla niego gdy mógł posiedzieć z kubkiem świeżej kawy, poobserwować naturę dbając o wewnętrzną równowagę bez brzęczenia nad uchem. Pozwolił żeby zeszło z niego podekscytowanie, niepewność i chęć rozwiązania natychmiast problemu. Zastąpił te uczucia spokój i cierpliwość, sukcesywnie będzie dążył do celu.
       Gdy ziemię otulał chłodny ranek, wyszedł z cienia drzew żeby się trochę rozprostować, przeciągnąć i poćwiczyć. Była to ważna część rutyny ich wszystkich. Wewnętrzne manewry wspólne mieli średnio raz na ludzki tydzień, pojedynczo byli zobowiązani do ćwiczenia przynajmniej raz na ich dobę. To również rozjaśniało umysł, który zaczął kręcić się początkowo dookoła spraw bazy. Był bardzo ciekaw Eadreda. Słyszał go jak wrócił, widział która była godzina no i ta randka. Zdążył o tym poczytać i było to bardzo specyficzne spotkanie. Ale z kim? Odpuścił sobie po trzech latach Antonio? Czy może to właśnie z nim? Tylko co mogłoby tak mocno przełamać ich dotychczasową relację żeby zrobili taki krok naprzód? Czy wiązało się to z obecnością blondyna w gadzin legowisku? Dzisiaj będzie wyczekiwał plotek, aż go podpuści żeby mu poopowiadał! Nawet jeżeli początkowo go niemiłosiernie denerwował z tym zapominaniem podłączenia mózgu do reszty ciała za każdym razem gdy blondyn pojawiał się w zasięgu wzroku, gdy go już zmusił go przemówienia do Kapitana, wspierał go w decyzjach o rozwinięciu dziwnych, ludzkich uczuć.
       Kolejnym etapem tego poranka było zrobienie sobie śniadania. Przez to że kładli się w różnym czasie i każdy z nich spał inaczej, nie celebrowali tego jednego posiłku razem. Samotnie w kuchni zaczął przygotowywać naleśniki na słodko, z bitą śmietaną i mieszanką jagód którą znalazł w lodówce. Przy okazji przeglądał raporty ze swojego obszaru dotyczące ataków, nie znalazł w nich jednak nic niespotykanego. Walczyli, wygrywali bitwy nie rozumiejąc całego planu na wojnę, dostosowywali się do warunków, czasami zniszczyli jakiś sprzęt.
       Czas upływał, powoli zaczęli pojawiać się inni oddziałowicze, zbliżała się jedenasta przed południem ludzkiego czasu, mógł więc z pełną świadomością konsekwencji potuptać do swojego przyjaciela żeby go pomęczyć. Wchodząc do ciemnego pokoju postawił kubek z kawą na małej szafce koło łóżka, zaraz też wpakował się mu obok do łóżka i podpierając głowę na jednej ręce, pomiział go paznokciem po uchu.
       - Dzień dobry Eadi. Jak było na randce? – Wyszeptał niczym małe ciekawskie dziecko. - Z kim zrobiłeś jajko?
       Wreszcie niespokojny, absolutnie przebodźcowany przyjemnością umysł wyciszył się, uspokoił, pozwolił powiekom opaść, a sercu zwolnić. Wsłuchany w głuchą ciszę, Konstruktor odpłynął w błogi, głęboki sen. Dochodziła czwarta nad ranem, zazwyczaj spał już od czterech i pół godziny.
       Spałby może kilka godzin dłużej, gdyby nie to, że ktoś podrapał go po uchu. Zerwał się natychmiast, a nie do końca przytomnym wzrokiem obleciał przestrzeń dookoła. Zobaczył swojego dowódcę, który beztrosko rozłożył się obok niego na materacu. Eadred kłapnął niezadowolony zębami i opadł ciężko na poduszkę, z rękoma przyciśniętymi do powiek.
Absolutnie wszystko go bolało.
       – Która godzina? – wymruczał. Głos miał tak zachrypnięty, jakby całą poprzednią noc śpiewał, czy raczej: darł się.
       Pomasował oczy. Zaschnięte w kącikach śpioszki oderwały się i spadły na już-nie-tak świeże prześcieradło.
       – Jakie jajko? – Brwi ściągnęły się w zdezorientowaniu. Minęła sekunda, zaskoczył. – Na boginię, Perc. Jesteś zboczeńcem, wiesz? Jeszcze większym niż ja.
       - Po jedenastej śpioszku. - Uśmiechnął się niewinnie jakby wcale, świadomie właśnie go nie przyprawił o zawał. Ale przyniósł mu kawę! Więc niech doceni! Pozwolił mu dojść trochę do siebie zanim zaczął dzióbać, a na to urocze sformułowanie parsknął cicho.
       - Wiesz, poczytałem co to ta randka i mam do tego podstawy! Szczególnie, że nic mi o nikim nie mówiłeś! Antonio już poszedł w odstawkę? Czuje się zaniedbany jako przyjaciel. - Oświadczył tonem pięciolatka.
Wyciągnął spod głowy poduszkę, by trzepnąć nią Smoka.
       – Przecież wiesz, z kim byłem na mieście... – westchnął. Stado motylków zatrzepotało delikatnymi skrzydłami o ścianki brzucha, bo o Nim pomyślał. – Więc czy serio chcesz słuchać, czy wolisz się nade mną dalej pastwić?
       Obrócił się do boku, żeby być przodem do najlepszego przyjaciela i wtulił twarz w kołdrę. Promienie słońca łaskotały go po nagim ramieniu.
        Nadciągająca zguba w postaci poduszki dała mu jasno do zrozumienia, że dzióbie do niego w idealny sposób. Uśmiechnął się niewinnie podnosząc jedną rękę żeby broń nie zatopiła się za mocno w jego twarzy, skulił się też trochę jakby impet miał go zrzucić z łóżka. Eadi był jednak delikatny więc tym mocniej go intrygował.
       - No to czekaj czekaj, bo nie rozumiem. Byłeś na klasycznej kawce z Tonio czy na randce? Bo to chyba poważna różnica? I jeżeli to zwykłe wasze spotkanie to ooo, już mi zrobiłeś nadzieję na jakieś plotki, a tu dupa. - Oczywiście, że będzie się dalej nad nim znęcał, przecież od tego go miał. - No opowiadaj mi, kawkę Ci przyniosłem żeby Ci w gardle nie zaschło. - Podkreślił troskę z jaką go traktował. Jakby w ogóle jego zachowanie nie było podszyte nutką wredności, dokuczania i tą dziką braterską miłością.
       - Byliśmy na randce. - To w jaki sposób wypowiedział ostatnie słowo w ich ojczystym języku, zdradzało absolutnie wszystkie jego uczucia. - I... było wspaniale. Od klasycznego wyjścia na kawę różniła się praktycznie wszystkim. - Uśmiechnął się, bardziej nawet do wspomnień niż do Percyvalema. - Gdybyś go wczoraj widział!... Jak on wyglądał! - Pauza. - Pocałowaliśmy się. Więcej niż raz... - Mocny granat po raz pierwszy tego dnia rozlał mu się po całej długości kości policzkowych. - Ech! Naprawdę, z głębi serca, życzę ci, żebyś poznał, jakie to uczucie.
       Patrzył na niego miękkim wzrokiem, jak dumny ojciec z syna który zaczyna dosięgać do swoich marzeń. Szczególnie gdy ten tak rozemocjonowany i dobierając tak znaczące słowa zaczął mu opowiadać o poprzednim wieczorze. Nie umiał się przestać do niego uśmiechać.
       - Całowaliście się? - Zdziwił się bo całość ich relacji naprawdę przeszła gwałtowną zmianę albo on nie nadążał. - Wiesz, że od początku nie mam z tym wszystkim problemu ale kiedy to się tak zmieniło? Jestem prawie pewien, że jeszcze ostatnio bliźniacy Ci robili kreseczkę na Ścianie Chwały, a już jesteście tak blisko? - Zapytał ciekawsko, nie rozumiał też do końca jak taka relacja mogła się rozwijać ale widział go przecież setki razy bardzo stonowanego w bliskości do kapitana. Nawet jeżeli się zaczepiali to miało to w sobie odpowiednią dozę powściągliwości.
       - Mmm, raczej to nie dla mnie. Ludzie mi się nie podobają. - Skrzywił się nieco, jakby zjadł coś kwaśnego. Nie nie, prędzej łuski straci niż oszaleje na ludzką miłość. - Mów mi co teraz. Jesteście już razem? Czy jak to działa?
       - Mhm - skinął. - Chociaż właściwie to całowaliśmy się jeszcze przed tym. Wtedy jak... dochodziłeś do siebie po spotkaniu z Akumą. Nie pytaj mnie, jak do tego doszło, bo sam nie do końca nadążam za tym jak rozwija się nasza relacja. Ostatnio wszystko dzieje się zbyt szybko!
       Przysunął do piersi kolana, które objął przez kołdrę. Utkwił spojrzenie w intensywnie błękitnych oczach.
       - Aj tam, gadanie - ofukał Percy'ego. - Myślisz że co? Że stanąłem, wyciągnąłem ręce i powiedziałem: dobra, chcę się zakochać. I już? Nie pisałem się na to. Dobrze wiesz, że nie byłem... - Nie dokończył, bo nie chciał wracać do tematu poprzedniego związku. Ten rozdział zostawił dawno za sobą. - Samo przyszło. O nic nie prosiłem.
       Potrzebował chwili, żeby się uspokoić. Dlatego poleżeli chwilę w ciszy.
       - Chyba... nie jesteśmy jeszcze razem. Jednak wydaje mi się, że to już bliżej niż dalej. - Przygryzł dolną wargę. - Nie wiem. Nie rozumiem go czasem. Z jednej strony daje mi sygnały, że chciałby czegoś więcej niż taka zwykła przyjaźń, a z drugiej, kiedy jesteśmy naprawdę, naprawdę blisko, w pewnym momencie przerywa. Chociaż widać że wcale nie chce, powstrzymuje się.
       Eadred nie wahał się mu o tym powiedzieć, nawet jeżeli było to dość intymne wyznanie. Wiedział że nawet jeżeli Percy zorientuje się, o czym mówił dokładnie, nie obrzydzi go. A przynajmniej tak zakładał.
       - Och. - Uśmiechnął się znacząco. - Czyli miałem rację, że Ci wtedy przeszkadzałem. - Szturchnął go zaczepnie. Naprawdę się cieszył z jego szczęścia chociaż słuchając go dalej, widział że miał wielki orzech do zgryzienia.
       - Wiem wiem, nie wspominajmy nawet. - Obydwu ich przeszedł dreszcz na wspomnienie pewnej persony i obydwaj zaczęli się z niej śmiać. Z niej i ich reakcji na nią. Cóż, Ead miał swoją historię która obecnie działa na nich trochę jak obrzydliwe danie. Nie chcieli go wspominać i nieco z niego żartowali.
       - A myślisz, że jak ja stanę z rękami do przodu i powiem, że nie chce to mi wyjdzie? - Zapytał słodko po to żeby prawie zostać zrzuconym. Czyli nie. Aczkolwiek naprawdę nie sądził żeby kiedyś taki czas nadszedł.
       Słuchając go dalej poklepał go po dłoni pokrzepiająco.
       - Może dla niego też trochę za szybko? Stąd taka rozbieżność? - Pocieszył go. Nie znał się na ludziach, byli bardziej zagadkowi niż się mu wydawało, nieco więc mu współczuł że w to wszystko wpadł, a jednak wierzył że będzie bardzo szczęśliwy. Zasługiwał na to szczęście.
       - Tyle lat byliście tylko kumplami. Może on też się przestraszył. Wiesz dobrze, że tylko gra takiego twardego i skrywa w sobie więcej niż chciałby nam pokazywać. - Rzucił pomysłem ze swojej perspektywy. Sam bowiem nie nadążał a był tylko biernym obserwatorem.
       - Pajac jesteś - skwitował jego żarcik po nieudanej próbie wykopania go za granicę materaca czy podstawy łóżka. - Ale kochany pajac. I niestety dalej muszę się z tobą męczyć.
       Czasami Percy powiedział coś takiego, że aż się cieplej robiło na sercu. Także i tym razem. Eadred poczuł się odrobinę lepiej z tym, co usłyszał od przyjaciela.
       - Możesz mieć rację. Świat uczuć jest poplątany. Myślisz że coś tam wiesz, że rozumiesz, a potem coś udowodni ci, że wcale nie. Żeś dał się nabrać.
       Zaśmiał się gorzko, ale zaraz wrócił mu dobry humor.
       - Byliśmy na tańcach, wiesz, naprędce zbudowany podest, parę grajków i tłum gotowy. Nawet nie wiesz jak mnie uda bolą, nie mówiąc już o pośladkach... - pomasował je jedną ręką. - Chyba powinienem zajść do Avii na jakiś masaż.
       - Dajcie sobie czas, tak chyba będzie najrozsądniej. - Zaproponował uśmiechając się do niego ciepło. Tak, był pajacem. JEGO. I SIE GO NIE POZBĘDZIE.
       - Ludzie tańczą? Bardziej Zimowy Bal czy Święto Plonów? - Zapytał dając przykład bardzo wyrafinowanej imprezy i takiej gdzie liczyła się zabawa i towarzystwo. W swoim życiu już jako przyjaciele doświadczyli obydwu przypadków i miał nadzieję, że uda się to jakoś porównać.
       - Idź, idź. Dzisiaj chciałem z Tobą sparring zrobić, a jak będziesz obolały to żadna zabawa skopać Ci tyłek. - Uśmiechnął się wrednie po czym zmierzwił mu grzywkę.
       - Wstawaj piękny, idź się kąpać. Zrobię Ci śniadanie. - Zachęcił go. - A później zobaczymy co dzień przyniesie.
       - Oj przyjacielu, i to jak tańczą! Jak Tonio tańczył! Ma talent i dryg. Aż dziwne, że wcześniej nam nie pokazał, co potrafi, a okazja przecież była. - Mówił o międzynarodowym bankiecie z ramienia ONZ, który zorganizowano rok temu w Brukseli, gdzie pojawili wraz z Percyvalem i resztą oddziału jako reprezentanci Vesta. Antonio, rzecz jasna, również tam był. W końcu był ich łącznikiem. Wtedy jednak żaden z nich nie bawił się, zbyt byli zajęci sprawami służbowymi, więc nawet nie połasili się o zajrzenie do sali balowej. - Hmmm... powiedziałbym, że bardziej Święto Plonów. Z tą różnicą że stroje mieli wygodniejsze i mniej... - szukał słowa, by nie użyć pejoratywnego określenia - ...ekstrawaganckie?
       Chciał pacnąć po ręce, gdy targał mu włosy, ale Percy był szybszy. Zamiast tego, strzelił mu po pupie z ogona.
       - Jeszcze pięć minut, tatooo. - Zakopał się z powrotem w pościeli. - Nie chce mi się wstawać.
       - No dobrze, tylko dlatego że Cię kocham. - Westchnął podnosząc się, poprawiając kołdrę na nim. - Ale sparringu Ci nie odpuszczę. - Zagroził mu palcem. - Ach ten Antonio. Taki niepozorny i mi Cię wykończył. Chyba będę musiał z nim porozmawiać. - Zaśmiał się mówiąc tonem typowego ojca. Wziął kubek kawy i upił łyk. Żal żeby się zmarnowała!
       - Ach i Eadi. - Zatrzymał się jeszcze przed wyjściem. - Nie do końca wiem jak ludzie, tym bardziej wojskowi podchodzą do takich spraw. Na tyle na ile ich znam wiem, że są zdyscyplinowani więc może nie kuście na razie losu, co? Uważajcie. - Poprosił go, to chwilowe. Chciał się tylko zorientować jakby otoczenie Antonio patrzyło na taki związek. Nie chcieli przecież rezygnować z takiego łącznika.
       - Przecież żartowałem. - Jego krzykojęk zagłuszyła trochę kołdra. Przeciągnął się, naprężając ciało od daleko wysuniętych za głowę rąk po same koniuszki palców u bosych stóp. - Już wstaję. I żadnego nachodzenia Antonia! Dość mi go straumatyzowałeś tymi telefonami po nocach, gadzino. Gdzie masz tę kawę?
       Wykopał się z pierzyny, a widząc kubek z JEGO kawą przytknięty do ust Smoka, zmrużył oczy. Też mu ładne dbanie o przyjaciela.
       Przestrogę przyjął chłodno. Ani Percy, ani tym bardziej współpracownicy Antonia nie powinni wściubiać nosa w cudze sprawy. Co im do tego? Czy byli, czy nie byli razem? Jeżeli tego będą chcieli - to będą, a jeżeli nie - to nie. Dyscyplina i przestarzały ogląd na pewne sprawy nie mogły przecież być kluczowymi czynnikami, które będą brali pod uwagę przy decyzji. ...Prawda?
       Zamiast wydawać się w kłótnię, wstał i odebrał mu z rąk przestygłą kawę, którą od razu wypił.
Przyglądając się jak ten nieco zdenerwowany patrzy na niego i odbiera mu kawę, uśmiechnął się lekko czekając cierpliwie. Nie chciał go obrazić. Nie chciał też nic sugerować. Po prostu miał złe przeczucia, że ludzie mogli pod tym względem mieć diametralnie różne podejście niż oni. Wielokrotnie się to już zdarzało w krytycznych chwilach gdy on wierzył i liczył na zupełnie inną reakcję. Gdy napój zniknął w zachrypiałym gardle – czy od całowania ludzi się tak działo? Czy może pół nocy wrzeszczeli, a oni po prostu wolał nie wnikać? Odwrócił się do niego przodem jeszcze przez chwilę patrząc na niego roziskrzonym spojrzeniem. Wyczekał moment aż Ead spojrzy na niego jak na wariata i doskoczył do jego boku, zgarnął jego głowę pod swoją pachę zaciskając na jego szyi mocny uścisk ze swojej ręki, po czym wolną dłonią zmierzwił mu całe włosy.
       - Ty zakochańcu jeden, nerwusie. Może przynajmniej te całe uczucia ostudzą nieco Twój temperament. Będziesz obłoczkiem szczęścia. - Parsknął puszczając go w idealnym momencie zanim ten się nie szarpał za mocno po czym jak przystało na osobnika typowo zaczepno-obronnego wyburzył z pokoju, odbił się od ściany naprzeciwko jego drzwi i pomknął w stronę salonu żeby się nie narazić na rewanż. Miał dzisiaj doskonały humor na zaczepianie się i denerwowanie swojego promieniującego szczęściem prawie-brata i chciał to wykorzystać. Nawet jeżeli zaraz skończy rozciągnięty jak dywan na podłodze i zaczną się szarpać czy turlać.
       Kubek wylądował bezpiecznie na blacie stolika, nim postawnego Konstruktora zamknięto w szczelnym uścisku. Goła pięść, zdolna przebić nie jedną czaszkę, teraz plątała się po tej jego, elektryzując i mierzwiąc czarne, hebanowe włosy. Eadred warczał pod dotykiem, odsłaniał zęby, prężył się i szarpał, byleby się uwolnić. Wszystko na nic. Wyższy, cięższy i wyposażony w element zaskoczenia Percy dzierżył proporzec przewagi. Dopóki go nie puścił i jak tchórz wybiegł z pokoju.
Eadred pobiegł za nim korytarzem w samych bokserkach.
       Skoczył Percy'emu na plecy, odbiwszy się na samych palcach. Przekoziołkowali z głośnym hukiem od wejścia na sam środek salonu, ogony wściekle przecinały powietrze w poszukiwaniu równowagi. W tym samym momencie kiedy się zatrzymali, Ead doskoczył i przewrócił Smoka z boku na plecy, usiadł na nim, wbijając bezlitośnie kolana w jego boki. Ręce zablokował mu własnymi i trzymał, jakby miało zależeć od tego jego życie. Nachyliwszy się nad nim, puścił z ust gęstą, obrzydliwą strużkę flegmy. Sam nie chciał wnikać jak głęboko trzewi musiał sięgnąć, by wyprodukować coś tak wstrętnego. Zielonkawa maź zawisła złowrogo nad przystojną twarzą.
       Skubaniec dogonił go przed samym wejściem do salonu. Chciał go uniknąć ale na ich drodze niespodziewanie pojawił się zaspany Noah. Obrońca zdążył przylgnąć do ściany żeby się tym dwóm wariatom nie dać stratować co też nie pozwoliło Smokowi, swoim zwyczajem, podskoczyć żeby odbić się od ściany. Podcięty i przeważony wylądował jak długi na środku ulubionego pomieszczenia wypoczynkowo-jedzeniowego. Zaraz też został mocno przygnieciony do ziemi przez całe cielsko bruneta. Zielona stróżka nawet-nie-chciał-wiedzieć-mieszanki-czego zawisła złowrogo nad jego twarzą. I chociaż wiedział, że musi się spieszyć, musiał działać sposobem. Byli do siebie zbyt podobni fizycznie żeby coś innego jak spryt mógł przeważać w ich pogrywaniu. Zrobił więc trzy krótkie wydechy i gwałtownie podciągnął się na nogach tak żeby Ead nie siedział już na jego brzuchu a bardziej piersi, żeby wyprostować w łokciach skołowane ręce, a nogami – no właśnie. Podwinął biodra mocno do góry i łapiąc go kolanami za szyję pociągnął go do tyłu sprawiając też, że maź spadła na ziemię obok niego.
       - Mmm, dycha na Perca. - Bliźniacy akurat byli w trakcie robienia sobie śniadania, a raczej ślęczenia nad przepisami i szukania tego co by im najbardziej pasowało bo KTOŚ zeżał IM jagódki. Obydwaj wydawali się totalnie niewzruszeni tą bójką, było to bowiem taką normą, że tablica wyników zajmowała zaszczytne miejsce na Ścianie Chwały. Obecnie Smok wygrywał 151:150.
       - Na-ah. Ead jest goły więc wkurwiony, stawiam na niego. - Odezwał się ten który miał białe włosy zaraz zbijając z bratem „żółwika” w ramach przyjęcia zakładu. Obydwaj usiedli na blacie w idealnej synchronizacji tak żeby się czasem pod pięść nie nadziać i podjadając czipsy które zostały im z wczoraj robili za najlepszą widownie świata. W momencie gdy Percyvalem przeważył przeciwnika do tyłu, obydwaj syknęli głośno „uuuuu”.
       Korzystając z tego, że Eadi nie dociskał już go tak mocno do ziemi, wyswobodził nadgarstki i łapiąc go za kolana, pchnął je jakby wysypywał coś z taczki żeby Konstruktor na pewno poleciał do tyłu. Nie przemyślał tylko tego, że ten spadnie na jego nogi plecami i tak uniemożliwiając mu nabranie dystansu. Spróbował więc jeszcze mocniej pchnąć kolana, tak żeby Vesta wykonał fikołka do tyłu. Wtedy wyrolował się z niego niczym naleśniczek, tylko po to by ten zaraz znowu go przygniótł, tym razem policzkiem do ziemi. Menda! Wyciągnął swój rozdwojony język na całą jego długość i przejechał mu po gołej ręce która dociskała do ziemi tą jego.
       Bliźniacy od razu zareagowali długim „yuuuuu” obrzydzenia.
       – Ta? Nie robi to na mnie wrażenia, gadzino – tryumfalny uśmiech ukazał szereg czystych perłowych zębów. – Sprawdźmy, czy ciebie to ruszy.
       Wciąż trzymając jego policzek płasko na posadzce, wręcz położył się na nim, a wysunąwszy swój język, włożył mu prosto do ucha. Poruszał nim dobrze, żeby wcisnąć go niemalże po błonę bębenkową. Ślina zaczęła spływać w dół różowej "zjeżdżalni", naznaczając policzek ofiary kroplami wielkości pestek winogron.
       - Wygrałeś! Dobra wygrałeś! MÓWIĘ ŻE WYGRAŁEŚ! - Krzyczał po nim próbując uchronić się przed swoim losem. Nic to nie dało, a krzyk pełen rozbawienia szybko przeszedł w pełen obrzydzenia i realnego bólu. Szarpał się pod nim jak ryba wyrzucona na brzeg chociaż nie miał żadnych szans się uwolnić. Tylko litość Eada mogła go uratować, a ten po dokładnym obślinieniu swojego zwycięstwa w końcu go puścił. Smok natychmiast zaczął się wycierać z grymasem jasno wskazującym na to, że TAK, go to ruszało.
       Bliźniacy przekazali sobie kasę po czym ten który wygrał, Eri, podszedł do czarnej tablicy kredowej, zmazał 0 przy wyniku Eadreda i poprawił je na 1. Był remis. Przynajmniej w walce między dwójką dowódców, Ead bowiem wpakował się obecnie w kłopoty.
       - Eadi, Eadi! A jak Ci minęła raaandka. - Blondyn dopadł ramienia Konstruktora niczym kokietująca pannica. Jego brat wyrósł po drugiej stronie znikąd!
       - Nasz cudowny Pan Kapitan był zadowolony z Twojej służby? - Rzucił jednoznacznie, całkowicie jednoznacznie.
       - Mam nadzieję, że go nie zmęczyłeś za bardzo.
       - Tylko tak w sam raz! - To ich trzymanie ramion coraz mniej przypominało zaczepkę, a coraz bardziej zaczynali go unieruchamiać. W prawdzie byli znacząco od niego słabsi ale była ich dwójka.
       - Hieny. - Zaśmiał się Smok nadal nie zbierając się z ziemi. Nadal miał wrażenie, że ma mokro i bardzo mu się to nie podobało. Dłubał więc palcem w uchu.
       Z deszczu pod rynnę, z pieca na łeb. W jednej chwili napawał się jedynką zamiast zera, w drugiej był obłapiany przez dwójkę absolutnie najbardziej upierdliwych, natarczywych, złośliwych istot, które stąpały po ziemskim padole. Eadowi nigdy nie przeszkadzała nagość, lecz przy nich poczuł się zanadto nagi.
       – Halo, panowie, no przecież... – rozgonił ich bez najmniejszego problemu, ale wrócili szybciej niż muchy do gówna. – Percy, pomocy – jęknął, choć czuł że prędzej dadzą mu spokój, niż on odpowie na prośbę po tym, co miało miejsce.
       Osaczyli go. Jeden z przodu, drugi z tyłu, zaczepiali, dotykali w miejsca, w które nie powinni, nawijali sobie kosmki jego włosów na place, targali za ogon, dręcząc, męcząc, wymyślając coraz bardziej wyuzdane pytania, sugestie czy komentarze.
       – Rantunku!
       Wybawienie pojawiło się w postaci potężnego rudowłosego. Noah złapał najpierw jedną wesz, później drugą. Jednego z bliźniaków wziął sobie pod pachę, dupą w stronę Eadreda, drugiego przełożył przez ramię, głową w stronę Konstruktora.
       - Dzień dobry. – Przywitał się, kiwając też głową do Smoka. On w przeciwieństwie do bliźniaków był chodzącą owieczką, mało się odzywał, lubił towarzystwo oddziału ale na odległość, przyjaźnił się przede wszystkim z Avi ale był wierny jak pies. - Eadred czy znalazłbyś dla mnie trochę czasu? Zbroja mi się zacina i nie wiem co jest nie tak. Wyczyściłem ją całą ale nic mi to nie dało. – Uśmiechnął się ciepło zaraz rzucając wijącymi się Skrytobójcami na poduszki szerokiej acz niskiej kanapy. - Oczywiście po śniadaniu, słyszałem że Szef dzisiaj króluje w kuchni. – Zatarł ręce na co Percy uśmiechnął się do niego szeroko. Wstał wreszcie z ziemi i poszedł przygotować wszystkim naleśniki. Przy tym cały czas – cholera jasna – wycierał to nieszczęsne ucho. Nagle w kuchni zjawili się wszyscy i poranek przerodził się w małą rodzinną imprezkę.
       Alarm który rozniósł się po bazie zastał go nad jedną z ludzkich książek którą przyniósł mu ostatnio Antonio. Czytanie było dla niego ciekawą rozrywkę i zdarzało mu się, że chętnie do niej siadał, a raczej leżał. Wstając z łóżka truchtem udał się do wyjścia z bazy, wpadając również na bliźniaków z goframi w zębach. Wieczne głodomory. Uśmiechnął się do nich pokrzepiająco, a gdy wszyscy wypadli do ogrodu, spojrzał w górę na słońce. Było już późne popołudnie. Jego wzrok szybko padł na opaskę gdzie odpalił mapkę i wzbijając się w powietrze, pozwolił żeby równa fala łusek zaczęła pokrywać jego ciało. Dopiero po tym uderzył palcami w pierś otulając je jeszcze delikatną zbroją. Wtedy też zmarszczył brwi widząc miejsce otwarcia portalu. Dziwny zbieg okoliczności…
       - Mam dziwne wrażenie…
       - Deja vu. - Odpowiedzieli mu chyba wszyscy w tym samym momencie. Tak, to było dokładnie to uczucie, że coś się już zdarzyło. Pokręcił głową nie rozumiejąc.
       - Klasyka. Bliźniacy zostają z tyłu, Avi na targowisko, Noah czekasz na moście. Jeżeli atak przebiegnie w ten sam sposób zajmę się tą Trójką. - Zanurkował w dół przepaści plecami do zbocza. Wykręcił się dopiero na wysokości dachów budynków i śmigając jak torpeda, targany złym przeczuciem, ruszył w stronę klasztoru. Pierwszy raz zdarzyło mu się żeby lokalizacja portalu była identyczna jak w poprzednim ataku. Przecież to był jakiś absurd. A co jeżeli… Vieri.
       - Spokojnie Ead, nie dam się już pochlastać. - Rzucił do przyjaciela na personalnym kanale, uśmiechnął się do siebie mocno odbijając się od jednej wieży kościelnej żeby zwiększyć nieco pułap lotu. Chciał spojrzeć na okolicę z większej perspektywy. Tym razem na pewno ewakuacja targowiska przebiegła sprawniej. Nie wiedzieć czemu ale na mieście kręciło się nieco więcej policji niż zwykle i ci świetnie zaczęli panować nad tłumem.
       - Avi policja tutaj mocno działa na targowisku, przesuń się do przodu. - Zalecił gdy jego gadzie spojrzenie padło w stronę portalu. Niebieska tafla wibrowała wypluwając kolejne potwory. Odliczał je w głowie, identyczna sekwencja. Aż mu się gorzej na trzewiach zrobiło. Sprawnym ruchem dłoni sięgnął po miecz który szybko zmaterializował się w jego dłoni. Tym razem nie da się zaskoczyć, tym razem będzie się mocno pilnował. Trójka wyszła z portalu jednak nie ruszyła w swojej klasycznej szarży naprzód. Rozejrzała się i namierzając coś spojrzeniem, coś co jemu chwilowo umknęło, dziko zaryczała ruszając w przeciwnym kierunku niż wcześniej. On od razu skierował się w tamtą stronę mając zamiar przeszyć stworzenie od góry. Najpewniej od razu by tak zrobił gdyby w kąciku oka nie mignęła mu biała zjawa.
       - Vieri. - Szepnął do siebie odkładając miecz na miejsce. Zbyt ryzykowny manewr, nie chciał żeby cielsko – żywe czy martwe – go zgniotło. Akuma dziwnie się zachowywała, tropiła go, a widząc zasadzkę z dwoma Jedynkami, nie ona jedyna, aż go zmroziło. Spikował w dół dobywając sztylet na długość przedramienia. Stawiając mocno stopy na grzbiecie przeciwnika, wbił ostrze w środek karku, tam gdzie mieścił się mózg, i przekręcił mocno w bok siejąc większe obrażenia. Akuma ponownie zawyła próbując go zrzucić, uderzyła bokiem w kamienicę niczym koń zrzucający natrętnego jeźdźca. Odbił się jednak od niej zanim się jej udało, jedno silne uderzenie skrzydeł i był już za plecami bruneta. Złapał go jedną ręką na wysokości piersi i podsadzając na swój bok, wpadł na ścianę na chwilę do niej przylegając dłonią i kolanami. Dwie Jedynki natarły na niego od boków wyłaniając się z uliczek po obu stronach budynku, jednak zdążył się odbić od kamienicy żeby ich uniknąć. Specjalnie wyczekał moment aż Trójka się zbliży, ponownie jego stopa wylądowała na paszczy potwora i silnym uderzeniem wgniótł łeb w kostkę. Kolejne dwa szarpnięcia złotych skrzydeł i był już na wysokości dachów. Przez dodatkowy ciężar musiał się odbić od krawędzi czerwonej dachówki, ponowne szarpnięcie skrzydeł i był coraz wyżej. Jedynki kotłowały się przygniecione przez skołowaną Trójkę w dole uliczki.
Chwilowo jeszcze nie zwracał uwagi na Vieriego którego trzymał trochę jak matka dziecko, przy boku, za tyłek, pozwalając mu obejmować się za szyję.
       - Z lewej. - Usłyszał w słuchawce, wyciągnął wolną rękę w której zaraz znalazła się dłoń Ari’ego. Skrytobójca wypuścił z kuszy napęczniałą strzałę, w tym samym momencie Smok wykonał zamaszysty ruch rzucając nim na dach budynku obok. Bomba w momencie zetknięcia z Akumą rozpadła się na tysiące drobnych kawałków raniących tak dotkliwie i głęboko, że zrobiła z nich sałatkę.
       - Zawracaj. - Widział jak czarnowłosy Vesta kiwa głową i niczym powietrze, przesuwa się po dachach w stronę swojego brata. Percy w tym czasie wreszcie złapał swój bagaż oburącz i podlatując jeszcze wyżej na chwilę wyłączył się z ogólnego kanału. Wtedy też spojrzał w szare oczy z grymasem mówiącym „no chyba nie…” czekając na jakieś wyjaśnienia. Te jednak nie nadchodziły, sam więc zaczął od przywitania się.
       - Dzień dobry. Cóż za przypadkowe spotkanie. - Zaczął wisząc kilkaset metrów nad ziemią, falując powoli skrzydłami. - Proszę powiedz mi, że tym razem nie zrobiłeś nic nierozsądnego. - Miał ochotę złapać go za dłonie żeby obejrzeć czy nie był gdzieś ranny, mając jednak z tyłu głowy że ten ostatnim razem bardzo bał się wysokości, pozwolił mocno się trzymać. - Wszystko w porządku?
       Nagły atak bardzo zląkł młodego mnicha, ale nie bardziej niż porwanie w przestworza. Mógłby nawet przysiąść, że na chwilę stracił przytomność. Zwiotczał w objęciach jak po silnym środku paraliżującym. Na szczęście silne dłonie nie puszczały. On też nie puszczał. Przyległ głową do wgłębienia nad kością obojczykową z zaciśniętymi powiekami.
       Oderwał się dopiero, gdy hałas walki ustąpił świstowi wiatru i trzepotowi silnych skrzydeł. Skrzyżował ze Smokiem spojrzenia.
       – Chyba zwymiotuję. – Nietypowy sposób na powitanie, lecz na tę chwilę tylko tyle z siebie wykrzesal. Spocone palce zacisnęły się szczelniej na górnej części ubrania, mnąc materiał. – Albo zemdleję. Jedno z dwóch.
Wziął wdech przez nos, a podkuszony przez wewnętrzny głos, zerknął nerwowo pod siebie. Byli tak wysoko... Porcelanowa twarz zrobiła się biała jak kreda.
       – Błagam, postaw mnie.
       Zgodnie z prośbą. Przytulił go mocniej do siebie jakby rzeczywiście miał mu zemdleć po czym rozglądając się dookoła, opadł wolno na jeden z płaskich dachów kamieniczek otaczających targowisko. Dach urządzony był na piękny ogródek co mogłoby być nieco niezręczne gdyby nie wyjące na całe miasto syreny każące chować się wszystkim i wszystkiemu.
       - Wybacz. - Skłonił się lekko gdy posadził go na balkonowym krześle w cieniu rozłożonego parasola. - Ale nie miałem wyjścia. - Usprawiedliwił nieco swoje zachowanie zaraz odwracając się za siebie, słuchając z czym oddział miał problem. Włączył się na nowo do rozmowy.
       - Nic mi nie jest, Ead nie krzycz po mnie. - Przewrócił oczami. - Nie, nie ma zgody na testowanie mazi. Musimy ją dopracować. Więc nic nie musi zostać żywe. - Zapewnił po czym ponownie wrócił oczami do Vieriego.
       - Lepiej? - Zapytał siadając na krześle koło niego żeby nie musiał zadzierać ja niego głowy.
       - Nie jesteś ranny? - Zapytał automatycznie wzrok kierując na jego ręce. Mówił do niego naprawdę z ogromną troską.
       O tak, ziemia pod stopami. Bardzo nie lubił się z nią rozstawać, jeżeli Percyvalem nie będzie w stanie tego zapamiętać, nie wróżył ich znajomości dobrze. Z drugiej strony był mu bardzo wdzięczny za uratowanie życia. Podziękuje mu odpowiednio, jak tylko dojdzie do siebie. Po kolei zatem.
       Już na krześle, czoło podparł o ręce, a ręce o kolana. Schylił się i zaczął brać oddechy pełną piersią. Wdech, jeden, trzy, sześć, wydech, i jeden, dwa, cztery, sześć, osiem, wdech... Wydech... Percy w tym czasie rozmawiał ze swoimi pobratymcami we własnym języku. Vieri nie zwracał na to uwagi. Drgnął, gdy Smok usiadł przy nim. Wyprostował tułów.
       - Wszystko dobrze, nic mi nie jest - uśmiechnął się słabo. - I widzę, że tobie też. To dobrze.
       Syreny wyły głośno, przez co nie mógł zebrać myśli.
       - Dziękuję za pomoc. Ale zaczynam wątpić w te przypadki. Za często się zdarzają…
       Kiwnął lekko głowo przyjmując podziękowania. I bez nich, uratowałby go jeszcze tysiąc razy.
       - Nawet nie chciałem sugerować, że to może być przypadek. - Przyznał patrząc na niego badawczo. - To wygląda jak skoordynowany atak na Ciebie. - Przyznał rzucając okiem na mapkę ze wskaźnikami swoich oddziałowiczów, dziwnie wszyscy... Zbliżali się do tej kamienicy.
       - To wygląda mocno tak jakby Akumy na Ciebie polowały. - Podniósł się dobywając miecza który zmaterializował się z jego lewego boku. Spojrzał w dół, widział jak pod kamienicą kotłuje się Jedynka.
       - Zalecałbym przenosiny. - Oznajmił widząc jak nieco ogłupiałe stworzenie dosięga śmiertelna strzała. Ari siedząc dwa dachy dalej spojrzał na niego wymachując w pytającym geście ręką.
       Co prawda mówił o ich wpadaniu na siebie w ciągu ostatnich dni, a nie o Akumach, jednakże porzucił myśl o wyprowadzaniu Vesta z błędu. Serce waliło mu w piersi. Pod wpływem chwili wstał z krzesła, podszedł do dachu. Na widok truchła, z którego właśnie uchodziło życie, dzisiejsze śniadanie podeszło mu do gardła.
       - Jak to, polowały? - zapytał drżącym głosem. Ze zdziwieniem zorientował się, że nie tylko głos mu drżał, ale też ręce, ramiona, nogi.
Kolejna Akuma zbliżała się od południa. Szybko unieszkodliwił ją Eadred, był najbliżej.
       - Na mnie? Dlaczego by miały?
       Grał przed nim głupka, łudząc się że Smok albo nie pamięta, albo wcale nie był świadkiem tego, czego dokonał dwa dni temu przy portalu. Coś powiadało Vieriemu, że tym razem się nie wyłga, a i tak chciał spróbować. Bał się.
       - Perc, nie wiem co je opętało, ale wszystkie kierują się w twoją stronę, więc z łaski swojej, nie zgrywaj tym razem chojraka i wynoś się stamtąd. Widzę dwie trójki na radarze! - Grzmiał w słuchawce Eadred.
       Stał na gzymsie stukając bokiem ostrza o beton. Obserwował jak Akumy biegały po uliczkach pod ich nogami, jak przytykały paszczę do ziemi niczym węszące psy, po to by kierować je zaraz w górę, na nich. Jedna z poczwar spojrzała prosto w niebieskie gadzie ślepia. Zanim jednak jej paszcza wydała z siebie przeraźliwy warkot, dosięgnęła jej strzała z kolorowymi lotkami wypuszczona z łuku drugiego z bliźniaków.
       - Vieri nie oszukujmy się. Obydwaj doskonale wiemy co stało się przy ostatnim ataku. I Ty widziałeś mnie i ja Ciebie. A to? To nie jest ich normalne zachowanie. - Mówił spokojnie, tonem nieco zbyt pozbawionym emocji. Dopiero w chwili gdy na niego spojrzał, trzęsącą się galaretę, nieco złagodniał. Zszedł ponownie na dach i klękając przed nim, złapał go mocno za ramiona.
       - Nie dam Cię skrzywdzić. Wtedy na to pozwoliłem i już nigdy nie powtórzę tego błędu. - Obiecał biorąc go za lodowatą a jednocześnie spoconą dłoń. Przez łuski tego nie czuł tak czy inaczej. - Całe miasto jest pod moją pieczą i te paskudy powinny już dawno to wiedzieć. - Uśmiechnął się lekko przywołując gestem dłoni dwójkę identycznych Vesta.
       - Noah, przygotuj się do szarży. - Rzucił do słuchawki przyjmując do wiadomości raport Eadreda. Miał zamiar załatwić Akumy podwójnym atakiem płaszczyznowym: wielkiego toporu Obrońcy od ziemi i jego miecza z powietrza.
       - Zróbmy tak. Ja się pozbędę kłopotu, zostaniesz tu pod pieczą tej dwójki, to Ari i Eri, moi łucznicy. Wrócę i porozmawiamy, na spokojnie, na Twoich warunkach. To moja propozycja.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {09/03/24, 01:12 pm}

W Krwawym Blasku Gwiazd N6yikZO
sobota, 1/2 dnia Vesta

       Słowa przeszyły Vieriego jak zimne ostrze miecza, które było jasnowłosemu wojownikowi przedłużeniem ręki. Czy tak czuły się potwory na chwilę przed śmiercią? Kiedy w mózgi wbijał im śmiercionośną broń? Lód rozprzestrzeniał się szybciej z każdym kolejnym uderzeniem pompującym krew do wszystkich członków. Zlęknione oczy uporczywie wbijał w jego twarz.
       A więc wiedział. Od początku szukał go z tego powodu? Z tego powodu "nie da go skrzywdzić"?
       Strach zastąpił gniewem, a może nawet niechęcią. Ale nie dał nic po sobie poznać, żadna zdradliwa zmarszczka nie pojawiła się na porcelanowej twarzy. Słuchał, sam nie wypowiedziawszy już ani słowa.
       Bo cóż miał mu powiedzieć i teraz, i później? Nie wiedział nic. Ani dlaczego przeżył swoje pierwsze spotkania z Akumami, ani po co targał się na własne życie, by obejrzeć, a w końcu i dotknąć portalu. Ani jak go zamknął, pozbawiając Akumy głowy. Ani dlaczego te teraz zdawały się na niego polować. Był jak dziecko we mgle. Zdezorientowany, przerażony. Niepewny konsekwencji swoich czynów. O czym mieli rozmawiać?
       Ari i Eri czujnie śledzili jego ruchy, nie pozostając obojętnymi na potencjalne ataki wspinających się po budynkach, czy też biegnących ulicami jedynek. Pewnie oboje zachodzili w głowę, kim jest. I dlaczego Percyvalem, ich dowódca, zachowywał się tak, jakby tego człowieka widział nie po raz pierwszy, jakby był kimś BARDZO ważnym. Najistotniejszym.
       Vieri nie mógł powstrzymać się, by nie zerknąć za Smokiem, gdy ten już był w powietrzu.
       Szarża w wykonaniu tej dwójki była śmiercionośna nie tylko dla Akum. Atak opierał się na niezwykłej umiejętności Obrońcy który potrafił doprowadzić swoje mięśnie do skrajnego acz stuprocentowego wysiłku pozwalającego mu wykorzystać energię na przebicie się przez wroga. Smok również wytrzymywał różne przeciążenia. Wysoki pułap i spadające ciało przypominały polującego sokoła. Ich idealna synchronizacja pozwalała nie zrobić krzywdy sobie wzajemnie, czego nie można było powiedzieć o niektórych chociażby witrynach okiennych które roztrzaskała prędkość. Fakt był jednak niepowtarzalny. Tym jednym sposobem zmiażdżyli pokaźną fale Akum która wąską ulicą atakowała jedną tylko kamienice. Truchła rozpłatane na części zalały swoimi wnętrznościami kocie łby uroczej ulicy gdy on zawijając na otwartej przestrzeni targowiska wytracał prędkość. Noah też zwalniał jednak go wycieńczyły to na tyle, że od razu opadł na jedno kolano. Percy od razu przy nim wylądował kładąc dłoń na jego ramieniu.
       - Świetna robota, jak zwykle. Wracaj do bazy. - Zarządził zasapany. Wziął głęboki oddech po czym wzbił się na nowo w powietrze wracając na interesujący go najbardziej dach. Jednym skinięciem dłoni odprawił obydwu Skrytobójców, widzieli że musieli jeszcze przeczesać teren i stanąć na czatach pod portalem.
       - Ead, Noah leci do bazy, u Ciebie wszystko dobrze? - Zapytał zanim jego oczy skierowały się na iskrzące złością szare odpowiedniki. Nie miał mu za złe, rozegrali to w najgorszy możliwy sposób.
       - Uprzedzając pytania. Pamiętałem wszystko, liczyłem na łut szczęścia, że na Ciebie wtedy wpadne i bezinteresownie chciałem pomóc z raną. Dopiero z czasem chciałem zapytać o to co tam zrobiłeś. - Zaczął stawiając pewne fakty które kierowały nim. Gestem dłoni zaproponował mu żeby usiadł. - Czy możemy porozmawiać teraz?
       - Wszystko dobrze. Co ty tam robisz? - Przyjaciel odpowiedział po dłuższej przerwie. Dobijał ostatnią sztukę.
       Mnich nie powinien być zaskoczony tym, jak wyglądali walczący w bezpośrednim starciu. Jak sama nazwa wskazywała, znajdowali się bezpośrednio przy zagrożeniu, czyli najbliżej krwi, wnętrzności, resztek mózgu i kończyn.
       Te wszystkie okropności oblepiały Smoka z każdej strony, stanowiły wręcz drugą skórę. A zapach, intensywny, metaliczny, zalatujący zgnilizną, plwocinami i nie wiadomo czym jeszcze, drażnił Vieriego w nos.
       Usiadł, gdzie mu wskazał. Z grzeczności i szacunku do tego, że wyratował go od rychłej śmierci, a nie z sympatii - ona już dawno poszła w niepamięć.
       - Słucham zatem - rzekł chłodno.
       Smród masakry ciągnący się za Percyvalem sprawił, że zebrało mu się na wymioty. Przełknął napływającą do buzi kwaśną ślinę, a chęć na moment ustąpiła.
       Całkowita znieczulica dotycząca jego stanu w trakcie lub po bitwie przyczyniła się do tego, że nie zdawał sobie sprawy z tego w jakim stanie do niego wrócił. Nieco oblepiony posoką ofiar, z nie najlepszym zapachem ale takie było życie żołnierza. A dopóki Vieri nie reagował, on w ogóle o tym nie myślał.
       - To raczej ja słucham. - Uniósł jedną brew w pytającym geście, po krótkiej chwili się jednak poddał i zbierając w głowie wszystkie pytania jakie do niego miał, zaczął bez ogródek. - Jak zamykasz portale? Dlaczego w ogóle to potrafisz? Kontrolujesz to? Czemu tamtego dnia podszedłeś? Dlaczego Akuma wciągała Cię do środka? Kim w ogóle jesteś?
       - Jestem nikim. Zwykłym mnichem. Chociaż nie, nawet tym nie jestem. To że z nimi mieszkam i żyję według ich zasad nie czyni mnie nim. Ale to nieważne. Prawda jest taka, że jestem zwykłym człowiekiem, nikim wyjątkowym. - Zaczął od odpowiedzi na najprostsze pytanie. Ślina nieznośnie zbierała mu się w ustach. Połykał ją z nadzieją, że powstrzyma nieuniknione. - Może nie wyglądam. Ale tak jest. Nie wiem czego innego się spodziewałeś.
       Kwaśnego posmaku cofającej się zawartości żołądka nie wytrzymał. Bez słowa poderwał się z krzesła, a dobiegłszy do prostokątnej donicy z ziemią zaraz przed krawędzią dachu, zwymiotował w nią. Po wszystkim otarł usta wierzchem dłoni, dłoń zaś w chusteczkę, która cudem znalazła się pod pasem owiniętym wokół talii.
       - Nie wciągnęła - zauważył, trochę złośliwie. Wrócił do stolika, ale już nie usiadł. - Próbowała. Może dlatego, że dotknąłem portalu. Wcześniej... było parę takich incydentów, ale nigdy nie... posunęły się do skrzywdzenia mnie…
       Najprostsza odpowiedź nie była wcale satysfakcjonująca. Zasadniczo przywiała na myśl jeszcze więcej pytań bo skoro nie żył ze swoją biologiczną rodziną, mógł być kimś o wiele ważniejszym niż sam uważał. To jednak zostanie do ustalenia później, były inne ważniejsze kwestie. Jak chociażby to, że musiał nieznośnie śmierdzieć śmiercią skoro jego rozmówca musiał pozbyć się treści żołądkowej.
       Początkowo nie zaskoczył. Dopiero po chwili spojrzał na siebie, uświnionego po przeprowadzonym manewrze. Kości szczęki na chwilę zaostrzyły swój zarys gdy zacisnął mocniej zęby. Chwilowo nie miał co z tym zrobić, dojście do porządku zajmie mu nieco czasu, a wątpił żeby go miał.
       Zamiast tego więc stanął nieco dalej i z wiatrem żeby dać mu dostęp do nieskażonego powietrza.
       - Jakich incydentów? - Zapytał nie rozumiejąc go. - Miałeś już bliski kontakt z akumami? I nie krzywdziły Cię? - Powtórzył żeby upewnić się, że dobrze go zrozumiał. Kolejny abstrakt w porównaniu do jego wiedzy.
       - Nie. Mijały, jakbym był niewart kłapnięcia paszczą - mruknął gorzko. Założył ręce. - Kilka razy się to zdarzyło. Trzy, może cztery.
       Niechętnie zdradzał szczegóły. Wiedział że im więcej ich poda, tym chętniej zostanie wykorzystany. Ale gdyby tego nie zrobił, gryzłoby go sumienie.
       - Po co ci to wszystko? - wypalił nagle.
       Te kilka pytań jakie wcześniej do niego miał obrosły w tak liczne odnogi, że obecnie zamiast uzyskiwać satysfakcjonujące odpowiedzi, frustrował się czując jeszcze większy brak zrozumienia dla tego wszystkiego co się dookoła działo. Zamilkł na dłuższą chwilę próbując to sobie ułożyć w głowie. Dlaczego Akumy wcześniej ignorowały Vieriego? Dlaczego teraz ich podejście odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i na niego wręcz polowały? Czy polowały już ostatnim razem czy raczej po ostatnim razie? A jeżeli dopiero po tym co się stało to czy miało to bezpośredni związek z zamknięciem portalu? Dopiero kolejne jego słowa sprawiły, że niebieskie ślepia wróciły na prawie przezroczystą z dolegliwości twarz.
       - Nie rozumiesz? - Bardziej zdziwił się niż go oskarżał. - Och, nie rozumiesz… - Zamrugał szybko czując jak roznieca się w nim na nowo nadzieja na dojście do porozumienia.
       - Jest środek wojny. Walczymy w waszym imieniu i pod waszym sztandarem z wrogiem który ma nad nami jedną znaczącą przewagę: zna plan. My działamy nieco objawowo, reagujemy ale nie możemy postawić kroku wprzód dopóki one nie wskażą nam kierunku. Wyobraź sobie natomiast jak zmieniły by się siły na szali gdybyśmy zrozumieli i wykorzystali to co umiesz. - Próbował wciągnąć go w tok swojego rozumowania, to co od początku gdy zrozumiał co widział, łechtało go nadzieją. - Jak wiele mogło by to zmienić choćby dla tego miasta, jak wiele moglibyśmy zrobić inaczej, szybciej i jeszcze bardziej minimalizując straty.
       Ciemna brew zadrgała. "Zrozumieli i wykorzystali co umiesz"? Ach, więc to tak.
       - Sęk w tym, gdybyś jeszcze nie zauważył, że ja nic nie umiem. A już na pewno nie tyle, na ile liczysz… - Odwrócił się do niego plecami, uszedł parę kroków i spojrzał ze smutkiem w dół, na opustoszałe ulice. Powinien dawno być już w domu. Wszyscy pewnie okropnie się martwią. Wiatr rozbił się o jego głowę, owiał szyję, rozłożył włosy i kremowo-beżowe szaty po bokach jak suknię wielkiej damy. - Co się wtedy właściwie stało? Portal zamknął się sam czy za moją sprawą? Ja nie wiem, a ty? Skąd te podejrzenia, że w ogóle miałbym mieć jakieś "umiejętności"?
       Podmuch niespodziewanie stał się zimniejszy, a Vieri zadrżał. Cofnął się wgłąb ogródka, obejmując wątłe ramiona dłońmi.
       - Byłem przestraszony i w okropnym bólu. Tyle pamiętam.
       Nadal nie ruszał się z miejsca, nie musiał podchodzić żeby dobrze go słyszeć czy widzieć. Jedynie wodził za nim spojrzeniem. Jego podejrzenia i wątpliwości były jak najbardziej słuszne, a na wiele zadanych pytań Smok nie umiał mu odpowiedzieć bez jego chęci i zgody na dalsze... Właśnie co? Eksperymenty? To chyba byłby jedyny sposób żeby cokolwiek zrozumieć, ustalić i czegokolwiek się dowiedzieć. Jedyny i jednocześnie najbardziej niebezpieczny i lekkomyślny sposób. Westchnął cicho kierując wzrok w górę, na powoli zmieniające na cieplejszy kolor niebo.
       - Nie wiem. - Przyjął szczerze, nie widział sensu żeby go okłamywać. - Nie jestem w stanie odpowiedzieć Ci na wiele kwestii opierając się tylko na tym co wtedy widziałem. Mam domysły, setki pytań i kilka pomysłów. - Wzruszył lekko ramionami. - Jest natomiast jedno czego jestem pewien i co daje mi wiarę w Ciebie. Musisz być wyjątkowy skoro jesteś jedyną znaną mi osobą w moim trzydziestoletnim życiu która dotknęła portalu. Na samej Ziemi próbowały dziesiątki Vesta i równie wiele ludzi. Nikt nie mógł nawiązać z nim fizycznego kontaktu poza Tobą. Czy to Ci wystarczy jako powód do uwierzenia mi? Nie wmawiam Ci czegoś co nie istnieje. Szukam drogi do tego żeby to zrozumieć.
       Vieri popatrzył na Percyvalema swoimi pięknymi, szarymi oczami. W jego wzroku było coś... dziwnego. Innego. Coś czego ani Vesta, ani tym bardziej młody mężczyzna nie umiałby jednoznacznie nazwać.
       Cisza piszczała w uszach. Syreny już dawno przestały wyć.
       - Wystarczy mi.
       Nie potrafił pozbyć się wrażenia, że to nie on wypowiedział te słowa. Może był głupi i popełnił największy i najgorszy błąd. A może postawił pierwszy krok, który zmieni los tego świata. Czas pokaże.
       - Więc co teraz?
       Liczył właśnie na taki obrót całej tej sytuacji, miał ogromną nadzieję na to, że jego charyzma udzieli się Vieriemu na tyle żeby zaryzykował i powierzył mu swoje życie. Zadba o nie, ochroni i zaopiekuje się, biorąc każdy negatywny skutek na siebie, a najlepiej planując kilka kroków wprzód żeby się im nic nie stało. Żeby jednak móc to osiągnąć, musiał na spokojnie pokazać i brunetowi i samemu sobie jeszcze raz całe zajście z portalem. Wyciągnął więc do niego rękę.
       - Polecimy i sprawdzimy czy mnie oczy nie myliły, zobaczmy czy dotkniesz portalu. - Uśmiechnął się lekko. - Krew już się utleniła, nie powinienem być już tak obrzydliwy. - Spojrzał najpierw na siebie, później przez ramię na coraz mocniej czerniejące kości zwłok. Ciała Akum rozkładały się tak szybko, że ze swoją technologią i wiedzą nie umieli pobierać żadnych próbek. Miało to swoje plusy w tej konkretnej sytuacji. Na Smoku rzeczywiście nie zostało już prawie nic i chociaż pójdzie się wykąpać, nie było to teraz takie pilne.
       - Polecę spokojnie, żadnych szaleństw. - Kiwnął głową pokornie.
       Ciężkie westchnienie opuściło pobladłe (po raz tysięczny tego dnia) usta. Znowu przyszło mu oderwać stopy od ziemi, tym razem pozostawiono mu jakieś złudne wrażenie wolnego wyboru. I wybrał trochę wbrew sobie.
       Podszedł nie bez obaw. Percy, dzięki Bogu, nie okłamał go, krew kompletnie zniknęła z odzienia i skóry, a wraz z nią i obrzydliwy zapach. Stanął przed nim na tyle blisko, że musiał zadrzeć głowę mocno w górę, żeby na niego patrzeć.
       - Pozwolisz? - zapytał, powoli kładąc palce na ciepłej piersi.
       Gdy Vieri zgodził się polecieć do portalu, Percy poczuł dyskomfort co do jednej decyzji jaką musiał jeszcze podjąć. Ponownie włączył się do rozmowy jaką na ogólnym kanale prowadził sporadycznie oddział i czy im się to podobało czy nie:
       - Wszyscy proszę wrócić do bazy, w trybie natychmiastowym. - Nie zdarzały się mu takie komendy. Wiedział, że portal musi być przez nich pilnowany aż do całkowitego zamknięcia jednak ta sytuacja była wyjątkowa. Najwyżej, jeżeli cokolwiek pójdzie inaczej niż teraz planuje, sam poczeka aż niebieskie światło wygaśnie.
       - Eadred, zostań. - Poprosił przyjaciela na prywatnym kanale. - Tylko ani słowa. - Zagrzmiał jakby wydawał rozkaz. Jego myśli wróciły do bruneta dopiero gdy w oddali zaczął słyszeć silniki motocykli.
       - Nie krępuj się. - Schylił się żeby mógł go objąć za szyję, w tym samym momencie biorąc go pod kolana jak księżniczkę. Ich zwyczajem już przytulił go mocno do piersi. I rzeczywiście, uważał bardzo zarówno podczas wzbijania się w powietrze, jak i samego lotu czy ładowania.
       Pod portalem stał sam Konstruktor na którego rzucił gadzim spojrzeniem. Postawił też biednego Vieriego na ziemi podtrzymując go żeby mu nie odpłynął po czym jego wzrok utknął na dłużej w niebezpieczniej tafli lustra do innego wymiaru. Wziął głęboki oddech, jakby na uspokojenie po czym kiwnął na Eada ręką żeby przygotował broń w gotowości.
       - Stanę Ci za plecami i jeżeli cokolwiek mi się nie spodoba będę reagował, dobrze? - Zachęcił go dotykając jedną dłonią jego ramienia. - Na razie po prostu spróbuj go dotknąć.
       - Co ty znowu!... - Złość tak szybko jak się pojawiła, tak zniknęła. Eadred wsłuchał się w polecenie. - Ekhm. Czekam. I mam nadzieję, że masz dla tego jakieś sensowne wytłumaczenie.
       Vieriego natomiast otoczył zapach dojrzewających w promieniach słońca poziomek oraz suchej kortaderii, gdy wzbili się w pomalowane złotem i różem niebo. Tym razem nie zamknął powiek, zachwycony obrazem zachodzącego słońca. Gdyby tylko okoliczności były bardziej pomyślne.
       Portal stał w tym samym miejscu co podczas ostatniego ataku. Fakt ten wstrząsnął Vierim. Nawet on wiedział, że to nie zdarzało się praktycznie nigdy, przynajmniej, jeżeli chodziło o ten rejon.
       - Kto...? Czekaj. - Eadred wytrzeszczył oczy. - No nie mów…
       Smok nie uraczył swojego najbliższego przyjaciela wyjaśnieniami. Ale cokolwiek zamierzał zrobić, było to nie dość że cholernie głupie, to jeszcze niebezpieczne. Włócznia, którą sterował za pomocą pierścieni, wysunęła się zza pleców do boku, gotowa w każdej chwili zadać śmiertelny cios.
       Silne place na delikatnym ramieniu dodały człowiekowi odwagi. Do tafli otwartego portalu zbliżył się powoli i ostrożnie. Nim wyciągnął ku niemu rękę, pięć razy upewnił się, że na jego powierzchni nic nie uległo zmianie. A znalazłszy się naprawdę blisko, wyciągnął rękę, tę którą wciąż trzymał w bandażach - opowiedzenie mnichom, co mu się przytrafiło, uznał za zadanie niemożliwe do wykonania, zachowywał więc pozory.
       - No kurwa, nie żartuj… - mruknął pod nosem Eadred.
Powierzchnia magicznego tworu była gładka, sucha, ale przeraźliwie zimna. Vieri nie potrafił sobie przypomnieć, czy tak było i poprzednim razem. Przesunął wolno dłoń w stronę środka, lekko odwracając głowę za siebie, by wzrokiem odnaleźć Percy'ego. Obiecał mu przecież, że tam będzie. I był. Błękitne oczy skrzyły się od blasku bramy. "Dotykam, co dalej?", spytał w myślach.
       Nie do końca zignorował swojego przyjaciela. W ich zawiłej relacji czasami mieli ten przywilej, że wystarczyło jedno znaczące spojrzenie, a ten drugi wiedział o co chodzi. Tak było w tym przypadku. Pytanie Konstruktora usłyszał, odpowiedział mu bardzo znaczącym wzrokiem, który skutecznie zamknął jego usta, a w ruch wprawił dłonie. Długa włócznia po chwili była w gotowości do obrony. Podobnie jak sztylet w jego dłoni, tej której nie trzymał na ramieniu Vieriego. Ze względów bezpieczeństwa ale i zwyczajnego wsparcia, zostawił tam rękę delikatnie go ściskając.
       - Cały czas jestem. - Obiecał po czym jego oczy zaczęły bacznie wodzić za długimi palcami mężczyzny. W sekundzie gdy ten położył opuszki placów, a zaraz i całą rękę na tafli portalu, Smok przestał na chwilę oddychać. Nie wierzył w to co widzi. Nie wierzył, że to wszystko było prawdą i ten na pozór zwyczajny człowiek właśnie dokonuje czegoś czego oni nie dali rady osiągnąć przez tysiąclecia.
       Początkowo nie zwrócił na niego uwagi. Czuł, że szare oczy wpatrzone są w niego ale nie złapał ich spojrzenia. Zamiast tego schował sztylet i wyciągając dłoń przed siebie, ułożył ją ostrożnie na tej leżącej już na tafli. Palce umieścił pomiędzy tymi Vieriego i delikatnie zaczynając je zaciskać... Nabrał powietrza ze światem. Jego palce przeszły przez portal jakby go tam wcale nie było! Ale dotykał dłoni która ewidentnie była na czymś oparta. Aż mu się cieplej zrobiło, ni to z nerwów ni podekscytowania. Jedno spojrzenie w miodowe oczy Eadreda, on też był w takim samym szoku czyli nie majaczyli, natychmiast wrócił z pełną czujnością do Vieriego, portalu i dłoni. Cały czas go za tą jedną trzymał.
       - Dobrze, wystarczy. - Oświadczył cofając się o dwa duże kroki, ciągnąc go tym samym za sobą.
       - To nie Twój dotyk wtedy zamknął portal. - Myślał na głos. - Pytanie czy to był przypadek czy realnie jesteś w stanie… - Jego wzrok ponownie odnalazł bladą twarz bruneta. Uśmiechnął się do niego przepraszająco. - Powinieneś odpocząć. To przede wszystkim. - Zmienił gwałtownie temat ale nie można było nie dostrzec, że się o niego zwyczajnie w tym wszystkim martwił. - Chciałbym Ci jednak zadać jedno, ważne pytanie. - Zatrzymał go jeszcze na chwilę, jeszcze raz spojrzał na portal. - Czy realnie zobowiązał byś się do pomocy nam w tej walce? Pozwolisz mi odkryć i zrozumieć co potrafisz? To naprawdę mogłoby wiele zmienić ale to musi być Twoja decyzja.
       Eadred nic nie rozumiał, mimo że dysponował najbardziej błyskotliwym umysłem spośród tu obecnych. Dlaczego ręka jakiegoś przypadkowego śmiertelnika mogła swobodnie zatrzymać się na portalu jak na każdej innej materialnej rzeczy, podczas gdy palce Smoka przechodziły przez lustro, jakby go wcale tam nie było? Jakby emanująca turkusem powierzchnia była wytworem czyjeś szalonej wyobraźni? Zbiorową halucynację i sen wykluczyli dawno. To czego byli świadkami, było najprawdziwszą jawą.
       Ri podążył w ślad za Percym. Dla własnego bezpieczeństwa, nie odwracał się tyłem do portalu. Oglądał go badawczym wzrokiem, począwszy od góry. Przemyślenia wypowiadane na głos słyszał, ale na nie nie reagował. Pozwalał myślom swobodnie płynąć.
Czarne pasma zsunęły się z ramienia na plecy, kiedy wreszcie odwrócił głowę w stronę Vesta. Ponownie postawiono go przed trudnym wyborem, czy raczej przed złudzeniem takowego zaledwie. Brwi ściągnął w zamyśleniu. Nie mógłby odmówić.
       - Zrobię co zechcesz - wydusił. - Pomogę, jeżeli realnie będę mógł.
       Był zmęczony, ale dopiero teraz to go uderzyło.
       Eadred podszedł do nich z wolna, cały czas mając się na baczności.
       - Percy?
       Był mu wdzięczny za podjęcie tego wyzwania chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że droga do rozwiązania problemu będzie wyboista i pełna ślepych dróżek. Uśmiechnął się do niego wdzięcznie zaraz też podnosząc wzrok na Konstruktora, który z twarzą nieskalaną myślą podszedł do nich.
       - Eadred, to jest Vieri. - Przedstawił go pilnując się żeby teraz cały czas mówić po włosku. - Vieri, to mój zastępca Eadred. - Wymienił między nimi uprzejmości po czym spojrzał w stronę bazy. Jaki plan miał teraz?
       - Może spróbujemy po prostu usiąść i porozmawiać o tym wszystkim? Opowiesz nam jeszcze raz jakie masz doświadczenia z akumami, zbierzemy to wszystko w jakąś całość i spróbujemy zadać pytania. Na ich podstawie będziemy szukać odpowiedzi. - Zaproponował takie rozwiązanie bo od czegoś musieli wyjść. - Proponuje przy okazji żebyś się u nas odświeżył i coś zjadł. - Czekał cierpliwie czy brunet będzie miał jakieś ale, może jakieś dodatkowe prośby, gdy jednak nic się nie stało, jego jasne oczy ponownie powędrowały na Eada.
       - Portal powinien się zamknąć za około pół godziny. Dzwoń do Antonio, niech weźmie jakieś ubrania i szykuje się na zarwaną noc. - Potrzebował go. Potrzebował swoich najlepszych umysłów które jednocześnie potrafiły się z nim wykłócać będąc całkowicie wiernymi i uczciwymi. Tonio już jakiś czas temu zyskał w smoczych oczach szacunek i zaufanie, a w tym konkretnym przypadku bardzo by się mu przydał jako głos rozsądku i ludzkich emocji.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {11/03/24, 08:45 am}

W Krwawym Blasku Gwiazd 7u3PG2R

Niedziela noc 2/3 doby Vesta

      Środkowy palec dotknął opaski na nadgarstku, wywołując hologram dotykowego ekranu. Wyuczonymi na pamięć ruchami Eadred wybrał listę kontaktów, a później numer Antonia i wsłuchał się w sygnał połączenia, który dobiegał z słuchawki w jego uchu. Jeden, dwa, trzy dźwięki. Odebrał.
      – Nio, dzień dobry. – Przywitał go serdecznie, choć cicho. Prędko się poprawił: – Dobry wieczór. – Podrapał się po karku. – Wybacz że przeszkadzam, ale gdyby to nie było ważne, nie dzwoniłbym.
      Antonio po niezwykle udanej nocy z radosnym zakończeniem które ukołysało go do snu, spał jak zabity do popołudnia. Zarówno całokształt tygodnia jak i udany wieczór przyczyniły się do tego, że jego blond osoba nie zwlekła się z łóżka do pory obiadowej. Gdy natomiast wreszcie się podniósł, miał najwspanialszy humor od dawna. Przynajmniej do momentu gdy po mieście nie rozniósł się dźwięk alarmu.
      Z Eadredem wymienił kilka miękkich SMSów jeszcze wieczorem. Obecnie Konstruktor pisał do niego jak przed każdym alarmem, a on jak zwykle prosił go o zachowanie bezpieczeństwa i zadbanie o siebie. Nie spodziewał się przy tym, że kilka godzin później jego telefon się rozdzwoni.
      Nieco zaniepokojony, a w dużej mierze podejrzewany usłyszeniem jego głosu, dopadł do komórki lądując na szczupaka na kanapie. Poprawił włosy i z niepohamowanym uśmiechem na ustach, odebrał.
      – Cześć Eadri. – Trochę za mocno zaświergotał na co puknął się w czoło. Debil. – Nigdy nie przeszkadzasz. Już po alarmie? Wszystko ok? – Zapytał od razu mając nadzieję, że nie dzwoni z żadnymi złymi wieściami.
      – Portal jeszcze otwarty. Ale powinien wkrótce się zamknąć. – Ton jakim mówił wskazywał, że sam był bezpieczny i w dobrym humorze, to najważniejsze. Ucieszył się. – Wszystko dobrze… ale nie do końca. Dlatego dzwonię. Nikomu nic się nie stało! – Zaraz go uspokoił. – Percy poprosił, żebym do ciebie zadzwonił. Potrzebujemy cię w bazie. Obiecuję, wyjaśnię ci wszystko, ale nie teraz, jestem przy portalu, nie mogę długo rozmawiać. Proszę bądź gotowy, powinienem przyjechać po ciebie w ciągu pół godziny. Ach, jesteś w stanie poratować nas jakimiś ubraniami? Czysta bielizna, jakaś koszulka, luźniejsze spodnie. Nic wyszukanego, byleby było wygodne, twój rozmiar powinien pasować.
      – Ubrania? – Zdziwił się poważnie oglądając w stronę szafy. – Tak, coś ogarnę. – Zapewnił nie potrafiąc połączyć żadnych wątków. Niemniej uspokoił się na myśl, że kolejny alarm przebiegł sprawnie, nie było ofiar.
      Po rozłączeniu się zaczął od przebrania się w coś odpowiedniego, ciemno brązowe spodnie i kremowa koszula której podwinął rękawy. Później znalazł coś pasującego do opisu prośby Vesta: czarna koszulka z uśmiechniętą, animowaną rybką, czysta bielizna i czarne śliskie dresy z szerokim ściągaczem przy kostce. To było wszystko na co było go stać jak chodziło o całkowicie luźne rzeczy. Dopakował jeszcze obity na czarno notatnik, pióro, telefon z ładowarką. Nauczony doświadczeniem dopasował też dodatkową bieliznę i lnianą koszulę dla siebie, w razie jakby zdarzyło się mu spać. Później wszystko pogasił, zamknął i wyszedł z plecakiem przewieszonym przez ramię przed kamienice. Już powoli mijało pół godziny, a on zaczynał się denerwować. To wyglądało jak pilna narada tylko na jaki temat? Dźwięk charakterystycznego silnika powoli się do niego zbliżał.
      Portal nie pulsował, lecz jaśniał stałą siłą na morski kolor, barwiąc ziemię, trawę i otaczające ich zewsząd niskie krzewy na tę samą barwę. Niezmącona powierzchnia nie wypluwała już z siebie niczego aż do zamknięcia. Wkoło cisza i spokój, trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno mieli tu spore stadko, z początku działające w identyczny do poprzedniego razu sposób, by później skierować wszystkie siły w jeden punkt.
      Ead połączył kropki.
      Dwadzieścia pięć minut później jechał motorem pod kamienicę, gdzie czekał już Antonio. Zaparkował tuż przed wejściem.
      – Długo czekasz? – Wyłączył silnik. – Wybacz. Chciałem mieć pewność, że będzie spokój.
      Machnął ręką w geście, że nic się nie stało i był cierpliwy. Poprawił plecak, a gdy maszyna ucichła wyłączona, podszedł żeby się przywitać. Poczuł, że tak wypadało chociaż gdy stanął przed nim nieco się speszył. Nadrobił uśmiechem i chociaż bicie serca czuł aż w żołądku, ostatecznie nie ucałował go w policzek.
      – Nie przejmuj się. Mów co się stało, mam złe przeczucie. – Pogładził się po brzuchu zakładając plecak na obydwa ramiona.
      – Percy znalazł kogoś, kto potrafi dotknąć portalu. – Walił prosto z mostu, nie mogąc wymyślić niczego innego. Nie był przygotowany na tę rozmowę. – Zabrał go do bazy. Chce przedyskutować, co to wszystko dla nas oznacza i co dalej z tym zrobić. Więc czeka nas ciężka noc. Mnie, ciebie, Percy'ego i Zjawę.
      Zamrugał.
      Początkowo w ogóle do niego nie dotarło co powiedział, musiał szybko zamrugać jeszcze raz.
      – Co. – Zaśmiał się nerwowo. – Czekaj, co?! – Zagrzmiał, aż go dreszcz przeszedł. – Chwila, jak dotyka, jaka Zjawa. – Patrzył na niego jak na szaleńca po czym po jego twarzy przelała się fala wywołująca kamienne oblicze. – Masz rację, czeka nas ciężka noc. – Przyznał uderzając w bok motoru, w małą skrytkę gdzie umieszczony był kask. Z całym szacunkiem dla łuskatych Vesta ale on nie chciał rozbić głowy przy prędkościach jakie Ead osiąga na tej maszynie. Zaraz przerzucił nogę przez ostry tył motoru i przywarł do jego pleców otaczając go dłońmi na piersi. Zalało go dziwne ciepło, znowu nie mógł odgonić uśmiechu.
      – Będę musiał zrobić sobie kawę. – Mruknął wiedząc, że ten będzie go słyszał dzięki połączonemu komunikatorowi.
      – Chyba lepiej, żeby Percy ci wyjaśnił. – Kiedy Antonio zajął miejsce za nim i go objął, na krótką chwilę przykrył jego dłoń swoją, ściskając pokrzepiająco.
      Odpalił maszynę, silnik zawarkotał, wprawił powietrze w wibracje.
      – W czwartek w nocy przyszedł do mnie Percy. Powiedział mi, że chwilę przed atakiem Akumy trzeciej klasy, nim stracił przytomność, widział jakąś białą postać przy portalu, która jakby nigdy nic dotykała jego powierzchni. Nie byłem pewien, czy faktycznie to widział, czy zbyt uderzył się w głowę. Do dzisiaj, kiedy prawie godzinę temu nie odwołał całego oddziału spod portalu, a mnie kazał zostać, po czym zjawił się z mężczyzną – mówił, gdy mijali kolejne budynki. Nie musiał krzyczeć ani odwracać głowy do pasażera z tyłu, by ten go słyszał. Głos przechwytywał wbudowany w słuchawkę mikrofon, a dźwięk z niego był bezpośrednio przesyłany do głośników w kasku. – Nie wiem jak to jest w ogóle możliwe, ale on faktycznie dotykał portalu. Widziałem. Zrobili jakąś… próbę, czy cholera wie jak to nazwać. Perc przyłożył do jego dłoni palce, przeszły na wylot, a dłoń została.
      Koło zjechało z kocich łbów na asfalt, posyłając w górę kilka kamieni, a Ead szarpnął kierownicą na zakręcie. Jeszcze tylko podjechać pod górę i będą na miejscu.
      Z policzkiem przyłożonym do jego pleców słuchał uważnie każdego wypowiedzianego słowa. Oblizał zwolna usta czując, że mu w nich zasycha. Przecież… to było niedorzeczne. A jednocześnie, budziło ogromną nadzieję.
      – Czyli widziałeś to. – Bardziej stwierdził niż zapytał, ścisnął mocniej koszulkę na jego piersi. – Czy Ty… Ty wiesz co to może dla was oznaczać? Dla tej wojny. – Uderzył czołem lekko między jego łopatki. Jego głowa już pracowała na najwyższych obrotach. – Dlaczego mówisz Zjawa? – Opamiętał się nagle marszcząc brwi. Nie doczekał się odpowiedzi. Maszyna wtoczyła się na podjazd i gdy tylko Ead się zatrzymał, on zsiadł jako pierwszy. Zdjął kask, odłożył go w to samo miejsce po czym przeczesał włosy palcami. Odsunął się żeby Vesta mógł też zsiąść po czym jego wzrok padł na bazę.
      Gdy brunet był gotów, uśmiechnął się do niego pokrzepiająco po czym przy jego boku wszedł do bazy. Od razu do rąk dostał krążek z mazią oddychającą, włożył go sobie na podniebienie i z wprawą przegryzając, wziął głęboki oddech wdychając substancje. Później dwa płytkie oddechy i bez problemu mógł cieszyć się atmosferą bazy. Teraz mogli przystąpić do rozmów, co więcej, teraz mógł zaspokoić ciekawość odnośnie osoby zagadkowej Zjawy, której wyglądu… w ogóle się nie spodziewał.
      Siedział w salonie. Wyglądał na równie przestraszonego co zmęczonego i jeszcze bliźniacy. Ich lodowate spojrzenie godziło tak mocno, że on poczuł urazę! Jakby karali całą rasę.
      – Oy, zostawcie go, co? – Odchrząknął zwracając na siebie uwagę wszystkich w salonie. Jego jasne oczy padły natychmiast na twarz, dzieciaka. Uśmiechnął się do niego ciepło zrzucając z jednego ramienia plecak. Eadred nie wszedł tam z nim, skręcił od razu do łazienki chcąc mieć za sobą szybki prysznic, rozumiał go.
      Ciemnowłosy chłopak o sylwetce przypominającą kobietę, twarzy o smukłym kształcie i oczach pełnych smutku również się na niego odwrócił. Na niego, a później na Medyczkę która niosąc kolejny krążek szła w stronę ich gościa.
      – Avi! – Powstrzymał ją. – Jest szansa żebym to ja mu to wyjaśnił? – Zapytam na co spojrzała na niego nieco obudzona.
      – A ja to robię źle? – Zapytała na co obdarował ją pięknym uśmiechem.
       – Odrobinę brak ci przy tym delikatności chociaż wprawa godna chirurga. – Prychnęła na niego rozbawiona podając mu krążek. Uzbrojony w niego podszedł do oddychającego przez maskę bruneta po czym wyciągnął do niego rękę.
      – Kapitan Antonio Russo, witaj. – Przedstawił się, a że nie wiedział do końca z kim ma do czynienia, uznał że podkreślenie swojego “pochodzenia” było na miejscu. – Przywiozłem Ci rzeczy na zmianę i pozwól, że pomogę z oddychaniem tu.
      Vieriemu kręciło się w głowie. Był odwodniony, wyczerpany psychicznie, przez chwilę nie mógł swobodnie oddychać – rzecz tę ostatnią ułatwiła mu znacznie maska, którą Smok przyniósł specjalnie dla niego z infirmerii, nim zostawił go w salonie pod opieką milczącego Noaha. Wkrótce do ich dwójki dołączyli jeszcze dwaj Vesta, którzy nie zaznajomieni z podstawowymi zasadami dobrego wychowania, gapili się na niego jak na jakieś wynaturzenie. Sprawiali że pod ostrzałem ich spojrzeń czuł się zupełnie nagi. Siedział więc z przytkniętym aparatem, skuliwszy się w sobie. Odkąd tu dotarł, nie odezwał się słowem.
      Bliźniacy nie odpuszczali. Chcieli odpowiedzi natychmiast, lecz każdorazowo gdy nawet najkrótsze zdanie opuszczało ich usta, Noah gromił ich ambicje surowym wyrazem twarzy. Nie czas i miejsce.
      Jakiś czas później do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze. Nie od razu Vieri spojrzał w jego stronę. A gdy już spojrzał, ogromnie się zadziwił. Człowiek. To tylko człowiek. Zachowywał się jednak, jakby dobrze znał się z wszystkimi. Podszedł do niego w końcu i się przedstawił.
      Wojskowy. Można było się domyślić.
      – Vieri Calandri. – Podniósł się z kanapy, by podać mężczyźnie dłoń na powitanie. Uścisk miał zdecydowany, jak na wojskowego przystało.
      Pokojem zapanowała krępująca cisza.
      – Miło mi Cię poznać. – Uśmiechnął się po czym pomiędzy nimi znalazł się srebrny krążek wypełniony w połowie płynem. – To pomoże Ci oddychać. Szybka instrukcja: odwróć go tym balonikiem w stronę zębów, połóż na podniebieniu i mocno naciśnij dolną szczęką. Musi pęknąć na całej długości, poczujesz to. Wtedy weź głęboki oddech wciągając substancje do płuc. Od razu zacznie działać. – Pokazywał mu “na sucho” jak wszystko zrobić po czym oddał mu do ręki urządzenie, zabierając w zamian tubę. Zachęcił go jeszcze kiwnięciem głową po czym wykonywał z nim poszczególne kroki, również głęboki wdech. Zachłysnął się, to było całkowicie normalne. Poklepał go po plecach żeby pomóc odkaszlnąć
      – Źle wyglądasz. Dam Ci wody. – Stwierdził nieco zniesmaczony, że się nim nikt nie zajął. Obszedł wysepkę i wyciągając kubek z półki nalał mu wody, od razu mu go podał po czym spojrzał w stronę wyjścia z salonu.
      – Mam dla Ciebie koszulkę, spodnie i bieliznę. Może chcesz się wykąpać? Wiem, że Smok będzie chciał żebyśmy wszyscy porozmawiali, to może trochę zająć. Powinieneś się czuć dobrze.
      Krok po kroku, Ri wykonywał polecenia Antonia. Odebrał od niego krążek, odsunąwszy od buzi maskę. Zanim włożył wynalazek do ust, obrócił go między palcami. Niepozorny, srebrny, bez żadnych elementów dekoracyjnych. Przedmiot w jakimś sensie był jak on, niby nieznaczący, a pozwalał na tak wiele. Lecz dalej z instrukcją. Krążek między zęby, odwrócił go językiem w stronę podniebienia twardego, balonik wylądował mu zaraz za zębami (modlił się, by było to właściwe miejsce), zacisnął szczękę, a pęcherz pękł. Jego mięsista, plastyczna zawartość spłynęła językiem w dół gardła, wciągnął ją z wdechem. Albo wyobraźnia płatała mu figle, albo realnie czuł jak oblepia mu płuca. Odruch odkaszlnięcia był bezwarunkowy, można by powiedzieć że wyssany z mlekiem matki, gdyby Vieri miał w ogóle taką sposobność na początku swego życia – uwaga, zaskoczenie, los poskąpił mu podobnych doświadczeń. Powietrze łapał trochę w panice, urwanymi haustami. Lekkie poklepanie po plecach pomogło mu się ogarnąć.
      Zarumienioną od nadmiaru emocji twarz zasłonił rękawem kremowej szaty. Jeszcze raz odkaszlnął. Nozdrza rozszerzyły się, gdy zaciągał się specyficznym powietrzem.
Szklankę wody przyjął z wdzięcznością, napił się z umiarem, nie chcąc nikogo wpędzać w niepotrzebne wyrzuty sumienia, iż nic nie zostało zaproponowane mu wcześniej. Vesta pewnie też byli… poruszeni jego niespodziewaną obecnością. Czy wiedzieli? Trudno było powiedzieć.
      – To chyba dobry pomysł – stwierdził nieśmiało. Nie musiał się specjalnie sobie przyglądać, by wiedzieć że nie wygląda szczególnie reprezentacyjnie. Materiał jego ubrania był wymięty, jakby nigdy nie prasowany, pachniał potem, strachem i odrobinę Percym. Nie, w takim stanie nie dotrwa nawet północy.
      Dźwignął się z kanapy, a za jego sylwetką podążały oczy wszystkich zebranych w salonie. Vieri poczuł się jak zwierzę w zoo.
      Kiwnął głową w geście aprobaty po czym nie zdejmując plecaka z ramienia, gestem ręki zaprosił go wgłąb bazy. Czuł, że chłopak lepiej będzie i funkcjonował i radził sobie jeżeli poczuje jego realne wsparcie, to miał zamiar mu okazać. Również służył mu znajomością bazy.
      – Wezmę tylko dla Ciebie ręcznik. – Oświadczył zanim zniknął za drzwiami pokoju Eadreda. Tam zastał w pół przebiegającego się Vesta, nie omieszkał rzucić na niego okiem, ba! Obszedł go, stojącego przy szafie i kładąc dłonie na jego biodrach, zajrzał mu przez bok na poszczególne półki, szybko namierzył wzrokiem puchate kremowe ręczniki, jeden pożyczył jakoś tak przez całkowity przypadek zjeżdżając dłońmi wraz z jego sylwetką w dół zanim go puścił.
      – Pożyczam, Vieri się wykąpie i spotkamy się u Percy'ego. – Grzecznie zakomunikował, a zanim wyszedł odwrócił się jeszcze bezczelnie przodem do niego żeby przejechać wzrokiem po półnagiej sylwetce. Puścił mu oczko i wracając na korytarz, znowu ruszem dłoni wskazał Vieriemu gdzie będą szli.
      – Tutaj zostawiam ręcznik, rzeczy i olejek, mydli się pod wpływem wody. Poczekam na ciebie. – Obiecał i wziął sobie och ten pamiętany stołeczek i siadając plecami, z boku całego pomieszczenia z prysznicami ale tak żeby go widział, rzucił nogę na nogę. Wreszcie miał okazję wszystko dokładnie pooglądać, było tu cudownie, chciał się tu kąpać częściej. Jakkolwiek… by to nie brzmiało.
      – Czy nikt się nie będzie o Ciebie martwił? Mam telefon jakbyś chciał skorzystać. – Zagadał go dbając o dość podstawowe potrzeby. Nie chciał żeby Smok zaczął uchodzić za porywacza, nie wiedział przecież do końca jak chłopak się znalazł w bazie.
      Poczekał grzecznie przed zamkniętymi drzwiami na korytarzu. Nie mógł się odpędzić od ciekawskich spojrzeń, które wyglądały za nim zza drzwi salonu (bliźniacy obserwowali go bacznie, nawet się z tym nie kryjąc), więc jedyne co mógł, to udawać że wcale ich na sobie nie czuje. Później, grzecznie jak kaczątko, podreptał za Kapitanem.
      Widok pomieszczenia tak ogromnego, lecz zarazem tak kojącego wszechobecną zielenią, szumem wody, zapachem najcudowniejszych olejów, wywołał u niego stan bliski wzruszeniu. Za wszelką cenę starał się to maskować, chowając głowę za pasmami rozpuszczonych włosów. Odebrał ręcznik z rąk blondyna, a upewniwszy się, że faktycznie nie podglądał, zaczął zdejmować z siebie kolejne warstwy. Wszystko lądowało na ziemi, za to złożone w idealną kosteczkę. Pas z talii, koszula z długimi rękawami, bandaż z poharatanego wcześniej przedramienia, szerokie spodnie łudząco przypominające spódnicę, a wreszcie i wsuwane buty oraz bielizna. Ręcznik przewiesił na szybie prysznica, żeby w razie “w” mieć do niego łatwy dostęp, po czym prędko wsunął się do środka.
      Para buchająca z gorącego strumienia wody otoczyła jego nagość delikatnym pół przejrzystym woalem.
      – Dziękuję, Kapitanie. – Myśl o ogromnie zmartwień, które przyniesie swoim opiekunom nie dawał mu spokoju. Wiedział jednak, że jeżeli da im znać teraz, że wszystko z nim w porządku, wymuszą na nim niezwłoczny powrót. A wrócić, przynajmniej dopóki Percyvalem nie ustali jakiegoś planu działania, nie wspominając już o zdobyciu pewnych informacji na temat jego rzekomej zdolności, najzwyczajniej w świecie nie mógł. – Lepiej będzie, jeżeli nie skorzystam z Pańskiej propozycji. Proszę mi zaufać w tej kwestii.
      Prysznic nie zajął mu więcej niż siedem minut. Życie w klasztorze nauczyło go szacunku do każdej kropli, którą wykorzystywał do mycia, nie tracił więc czasu i dokładnie zajął się tym, czym musiał. Po wszystkim wytarł się dokładnie i owinął ręcznik wokół pasa.
      – Wystarczy Antonio. – Poprawił go gdy odpowiedział mu na pytanie, dwa razy używając zdecydowanie zbyt grzecznościowej formy. Nie chciał się czuć jakby był w pracy, chociaż coś czuł że poniekąd był w pracy. Zajął się więc innymi myślami, tymi zdecydowanie bardziej przyjemnymi czekając aż szum wody ustanie. Wtedy jednak też pozwolił mu na doze prywatności, czekał po prostu aż ubrany do niego podejdzie i oświadczy, że jest gotowy.
      – Jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebował to daj mi znać. Woda, coś do jedzenia, odpoczynek. – Poprosił wiedząc chociażby w ostatniej kwestii, że nocna wytrzymałość Vesta do debatowania była zgoła różna od ich.
      Gdy brunet stanął koło niego, w nieco za dużych rzeczach, on wstał i odstawiając stołeczek na swoje miejsce, poprowadził go w stronę smoczego gabinetu. Ten przygotowany był na przyjęcie większej niż standardowa ilość gości. Pomieszczenie zagospodarowane meblami z ciemnego drewna i licznymi roślinami, w którym zazwyczaj stało biurko, dwa krzesła i niska kanapa ze stolikiem (wszystko wyglądające jak pozbawione nóżek, niskie i schludne), przeszło szybką przemianę. Stolik zniknął, kanapa została przepchnięta do ściany, na środku znalazł się większy, okrągły stół dookoła którego rozłożono cztery posłania. Vesta wiele rzeczy robili siedząc po prostu na ziemi, na stosownych poduszkach z oparciem, dało się do tego przyzwyczaić. Drzwi do prywatnej części pomieszczenia były jak zwykle zamknięte, Smok dodatkowo pomyślał o zapewnieniu im wody, w miłą niespodzianką dla Antonia była czekająca na niego kawa. Rzucił spojrzenie Eadredowi który najpierw był winny temu uroczemu gestowi, posłał mu w zamian ciepły uśmiech.
      Gdy zajęli miejsce, blondyn specjalnie usadowił się po prawej stronie Vieriego. Naprzeciwko siebie miał Eada, a po swojej prawej miał Smoka. Na ile było to możliwe chciał zrobić wrażenie pewnej jedności. Nawet jeżeli w całej tej naradzie był ważny, był też człowiekiem i o ludzkie interesy chciał dbać hamując albo prostując pewne vestaliańskie zapędy.
      – Dobry wieczór Antonio, wybacz że w sobotę. – Przywitał się z nim lekkim skinieniem głowy które kapitan odwzajemnił.
      – Dobry wieczór Smoku. Nic nie szkodzi, wiem że sytuacja jest nadzwyczajna. – Odwzajemnił uprzejmości, wyciągnął jeszcze notatnik i pióro po czym spokojnie czekał na to jak Percy zacznie rozmowę.
      Smok z jeszcze wilgotnymi białymi włosami splecionymi w wysoki kok zwrócił swoje spojrzenie na Vieriego. Wyglądał inaczej w kolorach tak różnych od bieli, teraz wydawał się rzeczywiście zmęczony i przytłoczony. Chciał więc uzyskać jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie, później poddając je ewentualnej rozmowie z weteranami nocnych posiedzeń.
      – Zaczniemy od początku, a później chciałbym poznać każdy zapamiętany przez Ciebie szczegół jakiegokolwiek spotkania z akumami. – Zaczął rzucając spojrzeniem na mały niebieski ekranik lewitujący przy jego lewej ręce.
      – Trzy lata temu miał miejsce pierwszy atak, czy wtedy stało się coś dziwnego? – Cofnął się do początku tego wszystkiego i uważnie słuchając, miał nadzieję że nie będzie to przesłuchanie a rozmowa. Ich wszystkich najlepiej.
      Rzeczy na przebranie, które otrzymał od Russo, były może za duże, ale nadrabiały komfortem. Aż przypomniały się chłopakowi czasy szkolne, kiedy biegał w podobnym komplecie na szkolnym boisku. Od zawsze był chucherkiem, więc cokolwiek nie założył, wyglądało i było na niego stanowczo za duże.
      Całe szczęście, w dresach umieszczono dodatkowy sznurek do regulacji szerokości spodni w talii. Inaczej, cóż, musiałby bardzo uważać z gwałtownymi ruchami.
      Kolejna zmiana środowiska, tym razem trafili z Antoniem do przestronnego gabinetu. Aż dziw brał, że wszystko w bazie było urządzone w podobnym stylu, zważywszy na jej obszerność. W klasztornym kompleksie konsekwencję wystroju czasem zaburzały pewne niewyremontowane obszary, na których renowację mnichom zwyczajnie brakowało środków. Ale tu? Wszystko stanowiło idealną cząstkę większego układu harmonii. Ri zajął jedno z miejsc, między Kapitanem a Eadredem. Siedział twarzą w twarz ze Smokiem. I wreszcie miał okazję mu się dobrze przyjrzeć. Odetchnął z wyraźną ulgą, bo niczym już nie przypominał oblanego posoką wojownika, którym był jeszcze parę godzin temu.
      Eadred, podobnie jak Percy, tylko za pomocą jednego prostego gestu wywołał przed sobą holograficzny pulpit. Od razu zaczął na nim coś gorączkowo zapisywać. O tyle, o ile mnich mógł coś stwierdzić, były to najprawdopodobniej jakieś ciągi cyfr, działania? Czy coś liczył?
      Sięgnął po szklankę i napił się raz jeszcze.
      – Trzy lata temu? – powtórzył za jasnowłosym kosmitą. – To szmat czasu. – Zamknął oczy, by przypomnieć sobie choć jeden z pierwszych ataków. Fakty mieszały mu się ze sobą, zacierały, nie mógł stwierdzić czy obrazy ze wspomnień stały się miesiąc, pięć, czy może rok wcześniej. A pytany był o wydarzenia sprzed trzech lat. – Początkowo raczej omijało mnie bezpośrednie zagrożenie. Rzadko wtedy opuszczałem teren klasztoru, nie miałem takich obowiązków, które by mi to ułatwiały. Pamiętam ogólną panikę. Nic znaczącego… Portale nawet nie otwierały się w okolicy miasta, tylko poza nim. I to raczej po drugiej stronie, z dala od miejsca, gdzie mieszkałem.
      – Zrozumiałe. Czy pamiętasz swój pierwszy atak którego nie spędziłeś w klasztorze? Ten który zastał Cię na mieście? – Zapytał zapisując coś w ekranie w ojczystym języku, wystarczyła mu do tego jedna ręka której palce zginały się do środka dłoni.
      – Pamiętam. – Takich rzeczy się nie zapominało. – Wtedy miał miejsce pierwszy incydent. Biegłem przez miasto, chciałem się ukryć w bramie do podwórka biblioteki, jest zamykana od strony ulicy i jeszcze po drugiej stronie, przed wejściem na dziedziniec. – Splótł dłonie ze sobą. Krawędzią paznokcia kciuka przejechał wzdłuż tego na lewej ręce i z powrotem. Na tym ruchu skupił swój wzrok. – Na skrzyżowaniu wpadł na mnie inny człowiek, którego gonił jeden potwór. Przewróciliśmy się. On wstał i pobiegł dalej prosto, ja odbiłem w panice w drugą stronę. Rzuciła się za mną. Myślałem że już po mnie. – Szare oczy najpierw skierowane zostały na zeszyt Kapitana, później na pulpit Konstruktora, wreszcie na ekran, na którym wybierane za pomocą jednej tylko dłoni znaki, tworzyły zgrabne ciągi. – Udało mi się dobiec do bramy, ale była zamknięta. Przywarłem wtedy do krat, próbując się przecisnąć na drugą stronę. Akuma podeszła do mnie, czułem jej zgniły oddech na plecach. Ale nie zaatakowała. Nie odgryzła mi skóry na plecach, tylko przyłożyła do mnie nos i zaciągnęła się moim zapachem. A potem jakby wcześniej wcale mnie nie goniła, poszła w swoją stronę. Chyba znalazła nową ofiarę, nie jestem pewny, nie patrzyłem.
      Słuchając całości historii, Smok zmienił pozycję i prostując się spojrzał na niego dość zmieszanym wzrokiem. W tej jednej chwili wszyscy w trójkę podnieśli na niego oczy. Antonio z wyraźniejszym zaskoczeniem niż on. Smoczy ogon zakończony lotkami uderzył cicho o podłogę.
      – Czy takie zachowania powtarzały się za każdym razem jak wpadałeś na akume w późniejszym czasie? – Przekręcił głowę lekko w bok przez co zza ucha wypadł mu jeden kosmyk włosów. Na ekranie znalazł się kolejny ciąg znaków, tak samo jak w czarnym notatniku.
      – Tak, kilkukrotnie, zawsze było tak samo. Wykrycie, pogoń z ucieczką, ale gdy znalazły się dość blisko, by mnie poczuć, zostawiały mnie w spokoju. – Zmarszczył brwi. Teraz, gdy mówił to na głos, brzmiało to rzeczywiście podejrzanie. – Dlatego nawet nie pomyślałem, że mogą mi coś zrobić, gdy dwa dni temu zbliżyłem się do portalu. Zastanawiałem się czy…
      Urwał, bo przeszedł do dreszcz. Z końcówek mokrych włosów skapywały mu na koszulkę krople. W gabinecie Smoka co prawda nie hulał wiatr, ale przez przesiadywanie wciąż w jednej pozycji sprawiło, że Vieri po prostu zmarzł. Wszystkie włoski na ciele stanęły mu dęba, z wyjątkiem pomarszczonej jak pod wpływem zbyt długiego przesiadywania w wodzie kawałka przedramienia, tam gdzie wczoraj tkankę uzupełniały mu kosmiczne lasery.
      – Czy będę mógł znowu dotknąć otwartego portalu, czy za pierwszym razem tylko mi się to śniło.
      Wzrok Percyego błądził między ekranem na którym co jakiś czas zapisywał jakieś spostrzeżenia, pojedyncze słowa albo pytania, a całą lekko zmarnowaną sylwetką ich gościa. W tej jednak chwili, gdy okazało się że zachowania akum w stosunku do Vieriego były tak cholernie podejrzane już od dawna, rzucił jedno spojrzenie na Eadreda, później na Antonio. Na tym drugim się na dłużej zatrzymał zdziwiony, że się podnosi.
      – Moment. – Poprosił kapitan unikając spojrzenia tak naprawdę na kogokolwiek. Obszedł stół i dotykając mokrego ramienia bruneta zapytał:
      – Herbaty? – Percyego trochę wcięło, zaraz też poczuł się głupio, że sam nic nie zaproponował. Blondyn wyszedł, a oni chwilowo zostali w ogłuszającej ciszy. Tonio wrócił szybko, z kubkiem parującego napoju i kocem który zwędził z salonu. Wszystko oddał brunetów i zajął znowu swoje miejsce, upijając też kolejny łyk kawy.
      Wrócili do pytań.
      – Powiedziałeś “znowu”. – Zauważył Smok. – Dwa dni temu to nie był pierwszy raz kiedy dotknąłeś portalu? Kiedy to się stało.
      Zostali sami w trójkę. Eadred wreszcie przestał liczyć. Patrzył osłupiały na rezultaty swojego matematycznego zrywu i po prostu… nic mu się kupy nie trzymało. Poprawił się na siedzeniu, nogi krzyżując pod pośladkami, a ręką zasłonił sobie usta. Myśli galopowały jak dzikie konie.
      Vieri z cichym “dziękuję” odebrał od Kapitana Russo koc, który od razu zarzucił sobie na plecy. W tym wydaniu przypominał wyglądem człowieka u schyłku życia, a nie dwudziestopięciolatka w kwiecie wieku. Palce zacisnął mocno na kubku parującego naparu.
      – Pół roku temu, mniej więcej. – odpowiedział na pytanie po dłuższej przerwie. – Ale to był przypadek.
      – Za dużo w tej historii przypadków – zauważył chłodno Ead. Bez ceregieli sięgnął po kubek z kawą, którą sam przygotował dla Antonia, i upił jeden mały łyk.
      Ostre spojrzenie Smoka przemknęło ponad stołem i zatrzymało się na zastępcy oddziału. Tak, źle to wyglądało ale w obecnej sytuacji nie powinni jeszcze tego mówić na głos. Widzieli tylko skrawek informacji. Percy nie podejrzewał, że dalsze pytania będą wybielać Vieriego z podejrzeń które kształtowały się właśnie w ich głowach, raczej nie chciał przekreślać zalążka zaufania jakie starał się wzbudzić żeby w ogóle jakąkolwiek wiedzę zdobyć.
      – Kontynuuj proszę. Pierwszy raz z portalem. Dlaczego sądzisz, że mogło Ci się wydawać? – Zapytał spokojnym tonem, nawet się lekko uśmiechnął żeby Vieri nie poczuł się zastraszony. Nie było ku temu podstaw chociaż Percy miał dziwne wrażenie, że we wszystkich trzech notatnikach pojawił się jakiś synonim słowa “szpieg”.
      Blade dłonie uderzyły płasko o stół, a powierzchnie wszystkich płynów w naczyniach pokryły rozchodzące się ku ściankom drżenia. Mężczyzna pożałował od razu, bo po zetknięciu z blatem, śródręcze nieprzyjemnie zapiekło. Grymasu bólu rozlewającego się po twarzy nie powstrzymał w porę.
      – Czyż nie przyszedłem tu na wyraźną prośbę Percyvalema? – syknął. – Pozostawiono mi wybór, a ja przystałem. Chociaż nie musiałem.
      Mgła i miód siłowały się ze sobą. Kto pierwszy odwróci wzrok, przegrywa. Vieri nie chciał przegrać.
      – Istotnie, zrobiłeś jak zdecydowałeś. Nie mnie domyślać się prawdziwych intencji tego wyboru.
      – Faktycznie, nie tobie – odpyskował. Eadowi drgnęła lewa powieka. – Bo nie przyszedłem tu słuchać, co myślisz na mój temat, tylko podzielić się z wami wszystkim, co wiem. I pomóc.
      – Pomóc? – prychnął Konstruktor. – Dziecko, ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak brzmi to co mówisz?
      Początkowo Percy słuchał tylko dyskusji jaka gwałtownie przetoczyła się nad stołem, z każdym jednak kolejnym słowem jego wzrok stawał się coraz chłodniejszy, a linia szczęki mocniej uwydatniona.
      – Dość, obydwaj. – Syknął przeciągle utkwiwszy lodowate spojrzenie w Eadredzie gdyby ten próbował podnieść dyskusje. Otworzył usta i tyle wystarczyło żeby to teraz Smok uderzył, nie ręką o stół a ogonem o ziemię. – Powiedziałem dosyć.
      – Vieri, spokojnie. – Antonio natomiast od razu swoje spojrzenie skierował na gościa w bazie, wyciągnął nawet w jego kierunku dłoń w uspokajającym geście. – Nikt nie podważa Twoich intencji, chcemy słuchać dalej. – Zapewnił rzucając spojrzeniem na nadal siłujących się spojrzeniem Vesta.
      – Panowie? Możemy wrócić? – Tym razem i jego, nieco ostre spojrzenie padło na Konstruktora. Gdyby ten mógł czytać mu w myślach usłyszałby pełne oburzenia “gracja słonia kurwa, w składzie porcelany”, niestety jednak. Antonio jak kochał go całym serduszkiem tak Eadred naprawdę nie rozumiał zawiłości dyplomatycznego podejścia do sprawy. Przekleństwo jego geniuszu.
      – Tak, proszę kontynuuj. Nie wysuwamy żadnych pochopnych wniosków. – Stwierdził Smok uderzając dwa razy palcami o stół żeby aktywować ekran. – Portale. – Przypomniał mu temat w jakim obecnie byli.
      Konstruktor wrócił do gorączkowej pisaniny, wydając z siebie przeciągany niemożliwe charkot gdzieś z wnętrza gardła. Vieriemu skojarzył się ten dźwięk z warczeniem bardzo niezadowolonego kota, którego do pionu ustawił silniejszy osobnik.
      Chłopak dźwignął się na chwilę z siadu, tylko po to, by pięty wsunąć sobie pod pośladki. Bose stopy niestety szybko traciły ciepłotę, a czuł że posiedzenie się przedłuży, skoro już na wstępie mają problemy. Owinął się szczelniej puszystym kocem.
      – W lutym zostałem wysłany do apteki, dużo osób w klasztorze chorowało na tyle poważnie, że nie wystarczały herbata z cytryną, zimne okłady i rosół.
      Siedzący naprzeciw niego Smok świdrował wzrokiem swojego zastępcę, bo ten przestał naraz pisać i już szukał okazji, by rzucić w niego jakimś kolejnym komentarzem nie na miejscu. Zamiar zduszono w zarodku.
      – Wracałem z apteki, kiedy zawyły syreny. Więc znowu biegłem przez miasto, byleby szybciej dostać się do klasztoru. Uliczka, w którą w panice skręciłem, była ślepa, więc zawróciłem. Prawo, prosto, lewo, prawo. – Palec wskazujący wykonywał gesty zgodne z podawanymi kierunkami. – Przy ostatnim skręcie poślizgnąłem się na kocich łbach i zaryłem głową o ścianę. Odrzuciło mnie do tyłu, leki rozsypały się po bruku. Pozbierałem je z powrotem do torby. Pamiętam że pomyślałem sobie wtedy, że dobrze, że jest tu tak jasno. I wtedy zorientowałem się, że uderzyłem nie w ścianę, a w turkusową wyrwę. Wydaje mi się, że dopiero co się otworzyła, bo potworów jeszcze nie było w okolicy. – Zamilkł, zorientowawszy się, że lepiej by zrobił, gdyby podobne spostrzeżenia zachował dla siebie. Napędzały niepotrzebną spiralę podejrzeń. Dodał naprędce: – Ale nie znam się na tym. Nigdy nie prowadziłem obserwacji, po jakim czasie od ogłoszenia alarmu pojawiają się Akumy. Po prostu wtedy wydało mi się to dziwne.
      Eadred uniósł jedną brew do góry. Nie sposób było nie zauważyć.
      – Wolałem nie ryzykować i jak najszybciej się stamtąd zmyłem.
- Czy kiedykolwiek podważyłeś sam przed sobą, że tak nie powinno być? - Wtrącił się Antonio. - Uderzyłeś w portal, byłeś w panice i uciekłeś, każdy wtedy ucieka. Ale czy później zastanawiałeś się w ogóle, że to było dziwne? Czy w ogóle tego nie kategoryzowałeś w ten sposób? - Zapytał ciekaw jego odpowiedzi, jego świadomości w niektórych sprawach.
      – Mówi pan o portalu, Kapitanie, czy o Akumach?
      – Na razie o portalu. O akumy chciałem zapytać w drugiej kolejności. Czy wiesz co taka Akuma robi gdy spotka na swojej drodze człowieka? – Chwycił pióro w dwa palce próbując znaleźć jego środek ciężkości, nieco się nim bawiąc zanim na niego spojrzał.
      Żartował, prawda?
      – Wiem, nie raz widziałem jak wyglądały ich ofiary po takim spotkaniu. Ale naocznym świadkiem nigdy nie byłem – odpowiadał spokojnym tonem. Jeszcze. Mimo że pytania podszyte insynuacjami go drażniły.
      – W takim razie Vieri, jak tłumaczyłeś sam przed sobą zachowanie akum w stosunku do siebie? – W jego oczach błyszczała nadzieja na “dobrą” odpowiedź chociaż sam nie umiał jej sformułować. Jego serce drżało w obawie, że chłopak w oczach Vesta się pogrąży, a jednocześnie żywił gorące prośby żeby powiedział coś czego on się chwyci, czym będzie mógł go wspomóc w walce. Bo Eadred spisał go już na straty, a Percy? Wydawał się w tym wszystkim miotać między nadzieją a faktami. Nie wyglądało to wszystko dobrze.
      – Starałem się o tym za dużo nie rozmyślać. – Mówił szczerze. Niczego nie zatajał. – Bo nic z tego, co przychodziło mi na myśl nie miało zwyczajnie sensu. Wolałem zwalać to na łut szczęścia. Natomiast jeżeli chodzi o portale, nie byłem świadom, że ani Vesta, ani żaden inny człowiek nie jest w stanie ich fizycznie “poczuć”.
      Wszystkie liście herbaty opadły już dawno na dno, jeżeli nie chciał krzywić się przez jej gorycz, powinien szybko ją wypić. Nie było kiedy, bo zasypywali go pytaniami, na które nie miał żadnej logicznej odpowiedzi. Wróć. Żadnej satysfakcjonującej ich odpowiedzi.
      Pióro ponownie przywarło do kartki papieru na której zaczęło kreślić kolejne słowa. Zapisał dużo, stworzył małą mapę myśli, którą później chciał przedstawić dwójce Vesta na osobności. Nie chciał się przy tym pogubić więc kilka słów podkreślił.
      – Chciałbym zapytać o jeszcze jedną rzecz, ostatnią. – Ponownie przemówił Smok odwracając spojrzenie od blondyna, z powrotem na Vieriego. – Co stało się dwa dni temu? – Zapytał chociaż zaraz się zreflektował pytając dokładniej. – Czy dwa dni temu gdy podszedłeś do portalu to była zwyczajna ciekawość? Czy wtedy chciałeś się upewnić, że ostatni raz nie był przewidzeniem? Czy to było coś innego?
      – Byłem jak w amoku. Podszedłem tam i dotknąłem go, żeby się przekonać, że ten pierwszy raz nie był na niby. Nie mówię, że to było mądre z mojej strony, bo nie było. – Spuścił wzrok na prawą rękę, którą wysunął zza koca. Obrócił nią, by światło ukazało chropowatość jej powierzchni. – Dostałem swoją nauczkę, że nadmierna ciekawość nie zawsze popłaca. Gdybyś mnie nie prosił, drugi raz pewnie bym się nie odważył.
      – O czym on mówi? – zapytał Eadred. – Jaka nauczka?
      – W amoku? - Percy przekręcił głowę w bok patrząc na niego pytająco. – Coś więcej? – Poprosił zanim nie dotarły do niego słowa Eadreda. Spojrzał na przyjaciela spokojnie, prosto w jego oczy.
      – Akuma rozszarpała mu rękę do kości chwilę przed tym jak zamykający się portal odciął jej łeb. Wczoraj jak mnie szukałeś byłem gdzieś pomiędzy rozmowami z Vierim a wizytą u Avi która go łatała. Trzeba było zregenerować wszystkie tkanki miękkie. – Gestem zachęcił chłopaka żeby pokazał charakterystyczny ślad lasera.
      – Coś się więc zmieniło, Vieri stracił ich immunitet. – Rzucił na głos Antonio na co Percy zwrócił na niego oczy ze zmarszczonymi brwiami.
      – Słucham?
      – No, coś się musiało zmienić. Jeżeli do tej pory był unikany przez akumy na otwartej przestrzeni, nic mu nie robiły, a tu nagle rozszarpały mu rękę. Chyba, że wyglądało to jak wypadek?
      – Nie… – Zawahał się. – Zaczęła go ciągnąć do środka.
      – Więc było to celowe działanie, coś się zmieniło. – Pióro znowu zaczęło chybotać się na boki w jego palcach.
      – W amoku – powtórzył Vieri – miałem na myśli, że działałem bez zastanowienia.
      Tłumaczenia Smoka sprawiły, że w Eadredzie się zagotowało. Jak śmiał wcześniej oskarżać go o zaniedbywanie przyjacielskich relacji, podczas gdy sam robił coś TAKIEGO za jego plecami. Dobrze, może powód był solidny. Smok był z tych, co to wszystkim chciał uchylić nieba. Problemem było to, że we wszystko wplątany był Vieri. Osoba od której na kilometr “śmierdziało”.
      – No to ładnie mnie informujesz… – zęby zgrzytnęły, a ogon świsnął po podłodze, gdy wypluwał z siebie to zdanie w vestaliańskim. Do Antonia zwrócił się już po włosku: – Celne spostrzeżenie, Nio, pytanie tylko – czym to “coś” jest. Bo raczej nie chodzi o to, że zdenerwowało ich samo “dotykanie”, skoro pierwszy przypadek zdarzył się w lutym.
      Mnich sięgnął po kubek z naparem. Był letni, a więc i gorzki. Upił mimo wszystko łyk. Herbata zawsze pomagała mu, gdy mierzył się z jakimś problemem. Może i tym razem pomoże nadążyć za tokiem rozmów.
      – Nie dramatyzuj. – Fuknął Percy w ojczystym języku. – Od początku Ci mówiłem, że jak tylko czegoś się dowiem to Ci powiem. Czego oczekiwałeś? Że będę za Tobą biegał? – Mówił do niego tonem jakim karciło się niesforne dziecko, które źle coś zrozumiało i robiło dramę dookoła swoich wyobrażeń. Przy tym patrzył na niego bardzo prowokacyjnie. Uśmiechnął się wrednie, a w oczach błyszczały zaczepne ogniki. Zaraz też pokręcił głową z niedowierzaniem, jego ogon uderzył nerwowo o ziemię. Wrócił do ważniejszego tematu.
      – A co jeżeli się nie mylę? Co jeżeli w jakiś sposób portal został zamknięty przez Vieriego? – Wrócił do płynnej włoszczyzny. – I atak był wypadkową tego zajścia? A dzisiaj? Też wyglądało to jak polowanie. – Zauważył na co Antonio kiwnął głową.
      – Eadi. – Zwrócił się do nerwusa. – Byłbyś tak miły i pokazał mi symulacje ataków. Chciałbym zobaczyć to jak poruszały się Akumy dzisiaj w porównaniu do dwóch ostatnich ataków. Z wyłączeniem tego sprzed dwóch dni. – Poprosił go, mogli tutaj się o coś realnie zahaczyć.
      Na stole pojawił się duży hologram, model miasta widziany z lotu ptaka, z zaznaczonymi na kolorowo punktami-portalami. Legenda zawisła nad ich głowami. Każdy kolor opatrzony był cyfrą i datą. Ead ruszył palcami od niechcenia, parę pozycji wyszarzało, punkty zniknęły z mapy. Z kolejnym przyciśnięciem wskazującego palca na digitalowym przycisku, obraz się ruszył. Modele Akum ruszyły spod jednego portalu, kropka w kropkę podążając ścieżką, którą przebyły naprawdę.
      – Ten był z poprzedniego tygodnia, wtorek. Trzy jedynki, trzy dwójki, jedna trójka.
      Ead umożliwił im zobaczenie trasy, którymi biegły Akumy. Czerwone linie przecięły siatkę ulic. Następnie atak z zeszłej soboty. Potwory rozeszły się od wyrwy w różnych punktach, ich ścieżki oznaczył kolor zielony. Kolejny, dzisiejszy, tego symbolizowały niebieskie barwy. Konstruktor pokazał każdy atak, oprócz czwartkowego, raz jeszcze, omówił pokrótce, co robiły Akumy poszczególnych klas, później wyświetlił wszystkie trzy dni na raz, a kolorowa plątanina linii ułożyła się w abstrakcyjny wzór.
      Vieri oglądał prezentację z zapartym tchem.
      – Wtorek i poprzednia sobota, jak zawsze chaotyczne. Biegły od portalu, gdzie ich łapy poniosły. Wczoraj skoordynowały swoje działania, faktycznie wygląda to tak, jakby polowały na jeden, konkretny cel. Widzicie? – Wskazał palcem niebieskie kreski. – Rozeznanie, namierzenie, atak. Skupiły się na kamienicy, gdzie byłeś.
      Bladość na twarzy chłopaka wzmogła się.
      – Tylko nam tu nie mdlej. – Miodowe tęczówki przeszyte wąskimi kreskami źrenic wykonały w gałkach przesadzony obrót.
             – Nie zamierzam. – Pokręcił głową, wprawiając w ruch włosy z przodu.
      – Skoordynowane ataki się nam już zdarzały. – Nie wiedział czy to było to co stresuje Vieriego, powiedział to na głos dla niego ale też dla Antonio. – Zazwyczaj miały na celu przejęcie strategicznych miejsc, pozycji, zepchnięcie nas w niedogodne lokalizacje. Jest to bardzo rzadkie zjawisko, zawsze nas zaskakuje. – Pokiwał głową śledząc uważnie wszystkie linie na hologramie. Wyciągnął rękę żeby odwrócić go, spojrzał na niego pod dwoma różnymi kątami po czym poklepał się palcami po policzku.
      – Vieri, wszystko dobrze? – Antonio pochylił się w stronę chłopaka pozostawiając Vesta swoim myślom. – Coś Ci przynieść? – Zachęcił go do powiedzenia mu co się dzieje, wyglądał źle.
             – Dziękuję Kapitanie. Wszystko w porządku, niczego mi nie trzeba. – Kiszki mu marsza grały, lecz nawet gdyby dostał coś do jedzenia, pewnie nie byłby w stanie tego przełknąć.
      – Racja, skoordynowane ataki to rzadkość, ale nie powiesz mi chyba, że to ci wygląda na “zajęcie strategicznych punktów”. Ta jedynka – wskazał na nią palcem – biegła wzdłuż ulicy, nagle zawróciła, odbiła tu – palec powędrował w bok – i razem z innymi przypuściła “szturm” na kamienicę. Kamienica nie była strategicznym punktem. Zaatakowały, chociaż wiedziały, że to miejsce jest nami obstawione. Po co by miały pchać się pod ostrza? Sam wiesz, że nie po to, żeby tak głupio zginąć – Eadred kontynuował dyskusję ze Smokiem.
      Ich długa wymiana zdań przeplatana licznymi obrotami hologramu z wyrysowanymi liniami doprowadziła ich do jednego prawidłowego wniosku: coś się zmieniło i Vieri naprawdę stał się obiektem ataków. Co, dlaczego i po co, tego najpewniej nie uda im się ustalić dzisiaj, może w najbliższym czasie. Może. To natomiast co niezwykle rozbawiło Smoka to że jego ukochany zastępca właśnie przekonywał go do słuszności stwierdzenia, że było to realne polowanie niżeli zajmowanie strategicznych punktów. Czyli coś z czym walczył od pewnego czasu tego wieczora, a jednocześnie coś do czego tak on jak i Antonio próbowali go przekonać. Spojrzał na niego z wymalowanym na twarzy “a nie mówiłem” na co Konstruktor wywalił oczami. O tak, za to go uwielbiał.
      – Podsumowując: mamy wściekłe Akumy, mamy realny przypadek zamkniętego portalu bez ich kontroli co mogło ich potencjalnie rozwścieczyć, mamy więcej pytań niż odpowiedzi i w tym momencie kiełkujące pomysły. – Przyznał poprawiając pozycję, kolejne kilka słów pojawiło się w jego notatniku. – Vieri, jeszcze chciałbym czegoś się dowiedzieć. – Zaczepił go znowu sprawiając, że również Antonio wrócił na swoje miejsce.
      Kolejna część wieczoru ponownie przypominała przesłuchanie. Oni zadawali pytania, a Vieri odpowiadał na tyle wyczerpująco na ile pozwalała mu wiedza. Smok zahaczał o różne rzeczy, prosił go również o powiedzenie czegoś więcej o jego codzienności jakby szukał tam wskazówek. Wracał do poszczególnych wspomnień, zatrzymywał się na szczegółach na których przykładowo Antonio w ogóle by się w rozmowie nie skupiał. Notatniki zapełniały się słowami, zdaniami. Spostrzeżenia, problemy do poruszenia, pytania. Powoli uciekał czas, robiła się coraz późniejsza godzina aż zegar nie przekroczył północy, wtedy zaczęło się robić coraz wcześniej. Symulacje, hologramy, raporty. Cofali się daleko w przeszłość po to by uczepić się jakiejś wskazówki, wrócić ponownie do teraźniejszości, do dnia wczorajszego.
      Antonio od dłuższej chwili siedział z pochyloną nad notatnikiem głową klepiąc się w głowę piórem. Coś za nim chodziło, nie umiał tego tylko złapać. Smok mu coś zasugerował, chciał go o coś poprosić ale był coraz mocniej zmęczony. Spojrzał na Vieriego. Biedaczek od jakiegoś czasu realnie drzemał przy stole, za każdym razem jak tylko uwaga od niego odpływała opadały mu powieki. W końcu kapitan nie wytrzymał. Szturchnął Smoka stopą po czym znacząco poruszył głową.
      – Daj mu odpocząć. – Szepnął. – Porozmawiajmy w trójkę. – Zaproponował chcąc kilka kwestii poruszyć z nimi, tylko z nimi.
      – Vieri. – Rozniósł się spokojny głos białowłosego. – Powinieneś się położyć. - Wstał rozprostowując nogi. Pewnie Ead by mocno protestował ale chciał go położyć do siebie do łóżka. Przynajmniej będzie pod ręką i na oku. Pomieszczenie sypialniane i tak było na tyle wyciszone że nie będzie ich absolutnie słyszał. I wilk syty i owca cała.
      – Idź proszę spać. – Zachęcił chłopaka, marniał im z godziny na godzinę.
      Oczy same mu się kleiły. Nie wiedzieć kiedy. Kilkukrotnie głowa opadła mu bezwiednie na pierś, za każdym razem zrywał się, mrugał, udawał że nie jest wcale zmęczony. Wcale nie spał! A później znowu, rozmowa zeszła na inne tory, a on odpływał, dosłownie i w przenośni. Po dziesięciu minutach zaciętej walki, poddał ją. Świadomość powędrowała w inne, lepsze miejsce.
      Obudził go dźwięk jego imienia, rozbrzmiewający w ustach Smoka. Podniósł gwałtownie głowę, a półprzytomnym wzrokiem obiegł postać naprzeciw siebie.
             – Hmm? – Przetarł wierzchem dłoni oczy. Próbował sobie przypomnieć, o czym była przed chwilą mowa. Był zbyt zmęczony, mózg nie podsuwał niczego wartościowego, pchał uparcie ciało ku odpoczynkowi.
             Vieri położył głowę na ręce podpartej łokciem o blat stołu. Powieki mu opadły, a po chwili i ręka. Poderwał tułów w ostatniej chwili, jeszcze sekunda i plasnąłby boleśnie podbródkiem o drewno.
             Uśmiechając się mocno rozbawionym podszedł do chłopaka, który już w pół spał. Początkowo położył mu tylko dłonie na ramionach jednak czując pod palcami wiotką galaretę, pokręcił głową z niedowierzaniem. Obojętny na to co panowie o nim pomyślą, złapał bruneta tak jak gdyby nic nie ważył i biorąc na ręce jak księżniczkę, poprawił w uścisku gdy się już wyprostował.
      – Czas odpocząć. – Powtórzył się po czym skierował swoje kroki do cichej sypialni.
      Wielkie łóżko stanowiło jej najważniejszą część. Ciężka pościel pachnąca polaną pełną truskawek kusiła żeby się w niej zatopić i nie wstawać. On lubił tam po prostu leżeć. Odgarniając kołdrę stopą ułożył swojego gościa na środku materaca i zabierając mu koc, przykrył go chłodną kołdrą.
      – Do rana. – Skinął lekko głową dłoń kładąc na chwilę na włosach bruneta po czym opuścił pomieszczenie zamykając cicho acz dokładnie drzwi. Zostali sami.
             Znowu ten zapach, słodki, świeży, lekko palony. Truskawki i pampas. Czy latał? Czuł, jakby nagle stracił grunt pod nogami, a może faktycznie przestał tyle ważyć i dzięki temu poszybował w górę. Niezrozumiały pomruk albo westchnienie opuściło jego gardło. Wtulił się policzkiem w koc, za którym znajdowała się pachnąca skała.
             Spadł chyba. Nie gwałtownie. Spokojnie, wolno, jakby nic mu nie groziło. Wpadł między fale, ach, zimne! Koc musiał zatonąć, nigdzie nie mógł znaleźć jego ciepła. Sucha woda obmyła go aż po szyję, pozostawiając i na nim słodycz. Poddał się jej, pozwolił ciału wpaść głębiej. I wtedy promień słońca po raz ostatni dotknął mu głowy. “Zostań”, poprosił, lecz Słońce zniknęło za chmurami.
             Głucha cisza, przerywana spokojnym biciem jego serca, wzięła go za rękę i poprowadziła dalej w morze. Spał czy wszystko działo się naprawdę? Dotknął piersi, a ona wkrótce rozbłysnęła blaskiem i ciepłem.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

W Krwawym Blasku Gwiazd Empty Re: W Krwawym Blasku Gwiazd {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach