Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
W Krwawym Blasku GwiazdDzisiaj o 08:01 amnowena
A New Beginning Dzisiaj o 01:58 amYulli
Argonaut [eng]Dzisiaj o 12:53 amSeisevan
LiesWczoraj o 11:14 pmRusek
Triton and the WizardWczoraj o 03:32 pmKurokocchin
incorrect loveWczoraj o 01:34 pmKurokocchin
Run fastWczoraj o 11:29 amEeve
Blood, drugs and you in the middle30/04/24, 10:16 pmTroianx
You're Only Music30/04/24, 08:25 pmKass
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 17%
3 Posty - 17%
2 Posty - 11%
2 Posty - 11%
2 Posty - 11%
2 Posty - 11%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Where is my mind? {30/07/23, 05:12 pm}

w h e r e   i s   m y    M I N D    ?
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
Where is my mind? 40235610
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
ladyflower as muggle - born
eeve  as     pure - blood
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {30/07/23, 08:30 pm}

L I S S A               Q U I N N



Where is my mind? 1IYLIv9



►Lissa Diane Quinn ►siedemnaście lat ►urodzona 10 maja ►zodiakalny byk
►korzenie australijskie ►blondynka o jasnych oczach  ►heteroseksualna ►162 cm wzrostu
►gryfonka ►mugolak  ►różdżka: 12,5 cala, czerwony dąb, pióro feniksa►patronus: lis
►matka: Diane Quinn - bibliotekarka ►ojciec: John Quinn -  policjant



►Zdecydowanie można powiedzieć, że Lissa jest wulkanem energii. Nie boi się podejmować nowych wyzwań, jest bardzo ambitna
►Odkąd trafiła do Hogwartu, na każdym kroku stara się udowodnić, że jest zdolną czarownicą pomimo swojego pochodzenia
►Gra w drużynie Quidditcha na pozycji ścigającej. W poprzednim roku pobiła szkolny rekord zdobytych bramek
►Stała się animagiem na początku roku szkolnego. Przybiera postać lisa, który jest też jej patronusem
►Jej celem życiowym jest stanie się Aurorem
►Już drugi rok dumnie nosi oznakę Prefekta
►Niezwykle uzdolniona z transmutacji i obrony przed czarną magią, za to nienawidzi wręcz zielarstwa
►To co ją odpręża to rysowanie. Uwielbia zniknąć gdzieś na Hogwarckich błoniach wraz ze swoim szkicownikiem
►Od zawsze pasjonowały ją smoki. Od lat prosi rodziców o wsparcie finansowe na wyjazd do Rumunii, aby poznać Charlie'go Weasleya oraz jego hodowlę smoków
►Pomimo swojej dobrej reputacji wśród nauczycieli od czasu do czasu lubi wywinąć jakiegoś psikusa Filchowi
►Jej najlepszą przyjaciółką z domu jest Hermiona. Są współlokatorkami i lubią się uczyć razem, a gdy jest potrzeba to Lissa wysłucha narzekań Granger na Weasley'a i Pottera. Trzyma się również mocno z Nevill'em. Często wstawiała się za nim, kiedy inni uczniowie z niego drwili.
►Raczej łatwo nawiązuje kontakty z ludźmi. Chyba, że jesteś Ślizgonem. Za Ślizgonami nie przepada.


Ostatnio zmieniony przez LadyFlower dnia 01/08/23, 05:55 pm, w całości zmieniany 1 raz
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {30/07/23, 09:27 pm}

EDISON   PARIS   PARKINSON
I   felt   you   question   the   way   I   was   brought   up   as   a   baby

w e l l   y o u   DON'T   know   F * * *   about   m y   family

Where is my mind? 57244311 Where is my mind? O9kbgr24 Where is my mind? Scvb1
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
EDDIE                17 lat                     14.02            'j e d e n   z   t y c h   d u p k ó w'        czysta krew
slytherin          VII rok nauki         patronus -   l e w          b o g i n - on w szatach Gryfonów
patrick  urzędnik Ministerstwa  ojciec              lilith  martwa  matka               pansy prefekt  siostra
szare    o c z y     c i e m n e    włosy     184    c e n t y m e t r ó w     blizna na policzku
Where is my mind? 217eed13 Where is my mind? O9kbgr25 Where is my mind? Scq0K  
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
· gra w drużynie Slytherinu na pozycji ścigającego. Lubi Quidditch, ale nie wiąże z nim wielkich nadziei.
· "Tylko nie Slytherin, tylko nie Slytherin" - prosił Tiarę Potter. Eddie błagał "Tylko nie Gryffindor". Głupia
czapka chciała umieścić go wśród lwów, a przecież  on jest  prawdziwym wężem. Tylko dlaczego jego
patronus  musiał  okazać  się  wielkim  kotem?    Nawet  pod wpływem crucio się do tego nie przyzna.
· powszechnie wśród uczniów spoza Slytherinu uważany za skrajnego dupka, jak prawie każdy Ślizgon.
W głębi duszy ma wyjebane w podziały na status krwi, ale od tak dawna powtarza te frazesy za ojcem i
kolegami z domu, że udało mu się  wmówić  wszystkim  wokół  i  sobie  samemu,  że  serio  tak  uważa.
· na lewym policzku ma niewielką, podłużną bliznę. Podczas jednych z wakacji spędzanych w rezydencji
dziadków, latał na miotle nad babcinymi krzewami  róż. Spadł.  Gruba  bluza  i  długie spodnie  ochroniły
ciało. Twarz już niestety ucierpiała. Ale jak to uroczo określiła jego o rok młodsza siostrzyczka - wiele się
nie  zmieniło.  'Wciąż jesteś  paskudny,  braciszku"  -  nie ma to jak kochające się rodzeństwo  Parkinson.
·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {01/08/23, 07:50 pm}

Edison Parkinson


         Eddie nigdy nie uważał się za szczególnie nadopiekuńczego brata. Do dnia, w którym dowiedział się, że Pansy spotyka się z Draco Malfoyem. Wiedział, że robi do niego maślane oczy, ale nie sądził, że kiedykolwiek dojdzie do sytuacji, że tleniona fretka odwzajemni jej uczucia. Najbardziej się bał, że właśnie ich nie odwzajemnił i bawi się teraz jego siostrzyczką. Jeśli okaże się to prawdą, osobiście dopilnuje, aby spotkała go kara.
         Nawet nie zdoła wycharczeć tego swojego “Mój ojciec się o tym dowie!”.
         Główną przyczyną jego irytacji był fakt, że prawie non stop natykał się na tę dwójkę razem. Pokój wspólny - Pansy siedzi na kolanach Malfoya. Wielka Sala - siedzą koło siebie, szepcząc coś. Blondas nie wyglądał mu na kogoś szczególnie zakochanego, więc nic dziwnego, że nie ufał mu, czy aby na pewno nie złamie jego siostrzyczce serca.
         Slughorn musi znać się na legilimencji. Nie widział innego powodu, dla którego stary profesor eliksirów mógłby wpaść na pomysł, że zapoznanie ich z Amortencją będzie dobrym pomysłem. Musiał dobrze wiedzieć, co zajmowało ostatnimi dniami myśli Edisona!
         Na domiar złego, wymyślił sobie, że podzieli ich w pary w trakcie szykowania tegoż eliksiru. Ale w niebylejakie! Według własnego gustu i uznania, więc Parkinson skończył przy jednym stoliku z Gryfonką, Lissą Quinn. Absolutnie nie cieszył go taki stan rzeczy i nie obyło się od głupkowatych komentarzy od jego kolegów z domu, jednak on nie był w nastroju na buntowanie się i okazywanie swojego niezadowolenia. Była dziewiąta rano. On najchętniej leżałby jeszcze w łóżku, a nie się wykłócał o to z kim ma robić jakiś tam eliksir.
         – Po prostu miejmy to już za sobą. – westchnął, siadając obok niej i otworzył podręcznik na odpowiedniej stronie. To z czego i jak się robi to cholerstwo?
         Nie odzywał się do dziewczyny, jeśli nie było to konieczne. Sumiennie siatkował i wrzucał składniki do kociołka. Pod koniec zajęć z zadowoleniem uznał, że ich eliksir należał do nielicznego grona tych, którym przynajmniej udało się zbliżyć do zadowalającego poziomu. Snape i tak by ich oblał, ale Slughorn miał na szczęście nieco luźniejsze podejście do tego tematu.
         – Bardzo dobrze! – zawołał radośnie mężczyzna, zaglądając do ich kociołka – A teraz, może zechcecie się pochwalić jaką woń ma ten eliksir dla każdego z was? – rozejrzał się po uczniach, ale nikt nie kwapił się, aby odpowiedzieć, więc klepnął w ramię Eddiego – Panie Parkinson?
         Chłopak skrzywił się lekko i pochylił do przodu, zaciągając zapachem unoszącym się znad kociołka.
         – Eeemmm… Wanilia i… – pociągnął jeszcze raz nosem – Jakby truskawka?
         – Interesujące, panie Parkinson!
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {02/08/23, 01:52 pm}

L I S S A               Q U I N N



Poranek w Hogwarcie nie zapowiadał się najlepiej. Ciężkie krople deszczu przebudziły Lissę uderzając z dużą siłą o mury zamku. Musiała założyć na siebie cieplejszy mundurek, bo wiatr był tak silny, że szyby przepuszczały go do dormitorium. Jedno było pewne. Na pewno w taką pogodę nie zaliczą treningu Quidditcha.
             Skierowała się na śniadanie i pomimo tak ponurej pogody, ona sama była w dość dobrym nastroju. Przywitała się z Nessą oraz Seamusem, którzy kłócili się o to, która karta z czekoladowych żab jest rzadsza. Już myślała, że wyrośli z kolekcjonowania tych śmieci. Jej samej nigdy nie interesowało zbieranie kart. Nawet nie specjalnie lubiła te czekoladowe żaby.
         -Jak dzieci – skomentowała tylko upijając łyk gorącej herbaty.
          Po śniadaniu udała się na pierwsze zajęcia eliksirów. Zawsze czuła się jakoś nieswojo schodząc do lochów i wchodząc do tej ponurej, cuchnącej kurzem klasy, czekając aż profesor Snape zgnoi wszystkich na tej sali. Jednak od kiedy profesor Slughorn przejął jego stanowisko nawet lubiła warzenia eliksirów bez zbędnego komentarza. Teraz jednak zniechęciła się do obrony przed czarną magią. Jej wybitne wyniki teraz zmniejszyły się do powyżej oczekiwań, a minęły dopiero dwa miesiące. Jak tak dalej pójdzie to będzie musiała zapomnieć o karierze Aurora.
           Zajęła miejsce przy niedużym kociołku. Była dość podekscytowana, kiedy dowiedziała się, że będą warzyć Amortencję. Jej entuzjazm nieco podupadł, gdy jej partnerem do pracy okazał się Eddison Parkinson. Nie zamierzała jednak odstawiać scen i się kłócić, bo chciała jak najlepiej wykonać zadanie i jakiś tam Ślizgon jej nie przeszkodzi.
           Pracowali w kompletnej ciszy skupiając się wyłącznie na wytworzeniu perłowo przejrzystego eliksiru. Była dumna, kiedy profesor Slughorn ich pochwalił.
          -To teraz może pana partnerka. Panno Quinn? – starszy mężczyzna wskazał na kociołek, z którego wydobywała się spiralna para.
            Blondynka przysunęła się nieco bliżej i przymknęła powieki starając się skupić na zapachu.
           -Czuję… Zapach świeżego powietrza po deszczu i nowo otwartego atramentu – powiedziała spokojnie.
            -Doskonale, doskonale! Panie Haringtton teraz pańska kolej – profesor podszedł do stolika obok. W końcu wszyscy pochwalili się swoim eliksirem miłosnym, aż w końcu lekcja dobiegła końca.  
             -Dobrze kochani! Na następne zajęcia proszę żebyście poczytali o eliksirze zapomnienia – rzucił Slughorn. Lissa posprzątała na swoim stanowisku i opuściła klasę. Zerknęła na Eddiego i uśmiechnęła się promiennie.
           -Dobra robota – rzuciła szturchając go lekko w ramię.
           -Twoja nowa dziewczyna, Parkinson? – Paul, jeden ze Ślizgonów, roześmiał się głośno.
           -Ugh… Dorośnij w końcu – odparła przewracając oczami. Naprawdę czy wszyscy Ślizgoni muszą być tacy wredni?
          -Nie piekl się tak kotku. Tylko żartowałem. W końcu nikt z nas nie chciałby chodzić ze szlamą, prawda chłopaki?
          Pozostali roześmiali się i niemalże od razu przytaknęli. Lissa wstrzymała oddech i zacisnęła wargi w wąską linię. Zaraz jednak uśmiechnęła się krzywo.
          -Tak się składa, że ty też nie jesteś najlepszym kandydatem na chłopaka. Pewnie większość dziewczyn wolałaby się umawiać z purpurową ropuchą, niż z tobą – rzuciła po czym odwróciła się na pięcie zarzucając włosami i skierowała się na zajęcia z obrony przed czarną magią.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {06/08/23, 09:42 am}

Edison Parkinson


         Parsknął śmiechem, kręcąc z rozbawieniem głową. Ciężko ocenić, czy rozbawiła go bardziej zaczepka Paula czy odpowiedź Lissy. Klepnął kumpla w ramię, który wyglądał, jakby miał zaraz odpowiedzieć w mniej cywilizowany sposób.
         – Ma rację. Ostatnia dziewczyna, którą zaprosiłeś na randkę, omal się nie porzygała, nim ci odmówiła. – pozostali ryknęli śmiechem, podczas gdy Eddie wsunął palec do ust, wysuwając mocno język, przedrzeźniając się z kolegą. Tamten nie wyglądał na szczególnie zachwyconego tym, że został postawiony w sytuacji, w której to z niego się nabijają, ale szybko okazało się, że to tylko maska i roześmiał się wraz z innymi chłopcami z domu.
         Nawet nie zwrócili uwagi, kiedy Quinn, od której zaczęły się te przytyki, ulotniła się, zostawiając ich gdzieś z tyłu. Poczłapali pod salę od OPCM, nabijając się po drodze z jakiegoś Puchona, którego imienia Parkinson nawet nie kojarzył. Miał wątpliwości, czy w ogóle wie, o kogo chodzi. Mniejsza. Puchoni. Pieprzeni Puchoni. Gorsi są tylko Gryfoni.
         Z kolegami wciąż obstawiali, co się stanie ze Snape’m pod koniec roku szkolnego. Z nauczycielem OPCM zawsze musi być coś nie tak. Co roku coś się odpierdala i trzeba szukać nowego profesora.  Snape’a z dupy zastąpili Slughornem na miejscu nauczyciela eliksirów, a jego przenieśli do OPCM. Nietoperz był przerażający, nawet dla części Ślizgonów. Ale jednak był ich opiekunem. Kiedy trzeba było, stawiał się za nich u Dumbledore’a. Może i kończyli w tym roku szkołę, ale byłoby szkoda, jakby coś go trafiło. Oszaleje jak Lockhart? Zginie w tajemniczych okolicznościach jak ten z turbanem na głowie? Serio okaże się wampirem? Nie, czasem widywali go w ciągu dnia na zewnątrz. Już dawno by się spalił, gdyby był wampirem.
         Eddie nie miał większych planów, co do swojej przyszłości. Pewnie pójdzie drogą wytartą już przez jego przodków, po szkole zatrudni się w departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i będzie wspinał się do góry w szczeblach hierarchii, aż coś go trafi, jak każdą poprzednią głowę rodu Parkinsonów.  Jakaś klątwa albo co innego. Dlatego też wybór przedmiotów po piątym roku był dla niego jedną z prostszych rzeczy. Wybrał te, z którymi dobrze sobie radził i które nie będą sprawiać mu większych problemów. Byleby łatwo prześliznąć się do zakończenia szkoły, a potem tatuś i nazwisko załatwi wszystko za niego. OPCM była jedynym przedmiotem, na który poszedł przypadkiem. Musiał coś sobie dobrać, bo brakowało mu jednego przedmiotu, a wszyscy jego koledzy poszli na OPCM. Potem przyszła Umbridge i jej Brygada Inkwizycyjna, więc Eddie znowu poszedł za przyjaciółmi i dołączył do tej szopki, chociaż nie angażował się w to jakoś mocno. Dostał odznakę, jakieś tam większe prawa niż inni, ale nie korzystał z tych przywilejów zbyt często. O Gwardii Dumbledore’a to nawet w plotkach nie słyszał, dowiedział się o niej, jak już było po wszystkim.
         Snape jak zwykle przynudzał, prowadząc zajęcia. Parkinson powoli przysypiał w tylnym rzędzie, słuchając jednym uchem, a drugim wypuszczając. Podparł policzek na dłoni, walcząc z całych sił, żeby nie usnąć. Błądził wzrokiem po sali, aż nie zatrzymał go na plecach Lissy Quinn.
         – … wanilia i truskawka.. – mruknął nieprzytomnie.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {06/08/23, 08:08 pm}

L I S S A               Q U I N N


           Zajęcia z profesorem Snape’em już przestały być dla gryfonki tak ekscytujące jak w poprzednich latach. Co prawda i tak był lepszym wyborem niż ta landryna Umbridge, u której nie raz Lissa lądowała na dywaniku. Do dziś ma na nadgarstku kilka blizn po jej magicznym piórze. Mimo wszystko profesor Snape również nie był profesorem jej marzeń. Myślała, że przynajmniej dowie się czegoś nowego na jego lekcji, albo chociaż rozpoczną zajęcia praktyczne i nie będzie musiała udawać, że słucha jego biadolenia. On natomiast postanowił powtórzyć z nimi wszystkie nazwy zaklęć obronnych. Myślała, że za chwilę uśnie. Z całych sił powstrzymywała się od ziewnięcia. Nie chciała dać mu satysfakcji do odebrania kolejnych punktów Gryfonom za tak błahą sprawę. Usłyszała jakiś pomruk za sobą, więc odwróciła głowę, a widząc ledwo przytomnego Parkinsona miała ochotę się roześmiać. Najwyraźniej Ślizgoni również nie byli zbytnio zadowoleni z dzisiejszej lekcji.
          -Protego jest podstawowym zaklęciem obronnym, które może uratować wasze życie. Będzie wam potrzebne w zadaniu, które razem z profesor McGonagall, profesorem Flitwickiem oraz profesor Sprout dla was przygotowaliśmy – odparł spokojnie Snape i zaraz potem do jego klasy weszli wyżej wspomniani nauczyciele. Wszyscy zaczęli szeptać między sobą, aż opiekunka Gryffindoru nie podniosła ręki.
          -Proszę o ciszę! Jako, że jesteście już na ostatnim rogu to Rada Pedagogiczna Hogwartu  postanowiła zrobić wam krótki, praktyczny test. Będziecie musieli znaleźć osiem magicznych przedmiotów nie tylko na terenie Hogwartu, ale również w Hogsmeade i Zakazanym Lesie. Dostaniecie listę przedmiotów oraz mapę, która pokaże wam gdzie powinniście rozpocząć poszukiwania danego przedmiotu. Zadanie będziecie wykonywać w parach, które będą wyznaczone losowo, aby nauczyć was współpracy. Po drodze będzie was czekało wiele przeszkód, z którymi powinniście dać sobie radę dzięki dotychczasowej zdobytej wiedzy przez te ostatnie lata. Razem z nauczycielami wyznaczyliśmy granicę po której będziecie mogli się poruszać w Zakazanym Lesie. Ten test pokaże jak bardzo jesteście przygotowani do walki i czy potraficie między sobą współpracować. Jeśli ktoś nie będzie dawał sobie rady niech wystrzeli ze swojej różdżki czerwone iskry. Wtedy test dla tej pary zostanie przerwany. A teraz… – kobieta wyciągnęła kawałek pergaminu -Kiedy wyczytam wasze nazwiska, odbierzcie od profesor Sprout listę z przedmiotami, a od profesora Flitwicka mapę i udajcie się na dziedziniec. Tam rozpoczniecie swój test po wybiciu dwunastej. Lucas Montgomery i Felicia Parker… Nastia Fell i Lyra Jones…
           Lissie całkiem podobało się to zadanie wymyślone przez profesorów. Na pewno przyda im się poćwiczenie zaklęć, szczególnie, że Voldemort oraz Śmierciożercy powrócili. Miała tylko nadzieję, że trafi jej się ktoś, z kim faktycznie współpraca będzie czymś przyjemnym.
         -Lissa Quinn oraz Edison Parkinson – przez moment nie mogła uwierzyć własnym uszom. Znowu przyjdzie jej pracować z tym Ślizgonem. Powoli podniosła się z miejsca i odebrała listę magicznych przedmiotów, a w tym czasie Eddie zabrał od Flitwicka mapę.
         -Powodzenia – usłyszała od McGonagall, a następnie skierowała się na dziedziniec, wzrokiem ilustrując listę. Kamień księżycowy, jajo popiełka, sok z chrobotka, lunaskop, język błotoryja, skrzydlaty klucz, omnikulary, eliksir wiggenowy. Część z tych przedmiotów to znalazłaby w zamku z zamkniętymi oczami. Zerknęła na wielki zegar, który odliczał czas na dziedzińcu i zerknęła na Ślizgona.
          -Jak myślisz od czego zaczniemy? Podejrzewam, że większość osób pewnie zaczęłaby od szkoły – rzuciła patrząc uważnie na mapę.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {13/08/23, 01:53 pm}

Edison Parkinson


         Siedzący obok niego Finn szturchnął go z łokcia, żeby się obudził. Eddie nieco zaspany wyprostował się i zamrugał, próbując się rozbudzić. Przetarł oko, pozbywając się z niego śpiochów i podążył wzrokiem za wchodzącymi do klasy nauczycielami. Test? Cholera, poważnie? Nie mogli wymyślić czegoś innego niż bieganie po zamku i okolicy? Do tego znowu trafił na Quinn. To jakaś zmowa?
         Wywrócił oczami, wstając ze swojego miejsca i odebrał od Flitwicka mapę.
         – Oii, Parkinson, czyżby przeznaczenie? – zawołał za nim jeden z kumpli. Uniósł dłoń, pokazując mu swój smukły, środkowy palec. W kolegach wzbudziło to co najwyżej szczere rozbawienie i zarechotali, patrząc jak kieruje swoje kroki do Lissy – Jak tak dalej pójdzie, w następne pokolenie Parkinsonów będzie zależało tylko od Pansy, co?
          Opuścili klasę, ona studiując listę poszukiwanych przedmiotów, a on próbując odczytać granice Zakazanego Lasu, której nie mogą przekroczyć w trakcie egzaminu.
         – Hmm… – westchnął nieco poirytowany. Wciąż w uszach dźwięczyły mu te głupie komentarze przyjaciół. Podrapał się po karku – Lepiej pójdźmy najpierw do Zakazanego Lasu, póki jest widno. Spacerowanie po tych krzaczorach w nocy, to ostatnie, o czym marzę. – Zakazany Las, Hogsmead, Hogwart - ta kolejność wydawała mu się najlepsza. Załatwią sprawę w lesie, pójdą do wioski, może coś przegryzą, wypiją ciepłą herbatę i wrócą do zamku na dalsze poszukiwania.
         Zajrzał blondynce przez ramię, czytając listę rzeczy, które mają znaleźć.
         – Byłoby łatwiej, gdyby sprecyzowali ile rzeczy do znalezienia jest w jakiej lokacji. – do diabła, niektóre z tych rzeczy były oczywiste, a inne były niewiadomą – Jajo popiełka, sok z chrobotka i język błotoryja jak nic znajdziemy w Zakazanym Lesie. – ewentualnie w sklepie w Hogsmead, ale pewnie nauczyciele zabezpieczyli się na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy oszukiwać i pójść do sklepików po któryś z przedmiotów z listy – Kurwa, język błotoryja. Przecież to się może skończyć czyim kalectwem, a nawet śmiercią. To pewnie pomysł Snape’a. Dobrze, że nie wymyślili smarków trolla albo, cholera, trupiego fetoru.
         Jak można się było domyśleć, większość par wybrała się najpierw do Hogsmead albo na poszukiwania na terenie zamku, więc do lasu weszli sami. Eddie zacisnął palce na różdżce, rozglądając się na boki. Tylko czekać, aż coś na nich wyskoczy…
         – O. – wspiął się na skarpę, dostrzegając niebieskie “grzybki”. Kucnął przy nich, wyciągając ze szkolnej torby pustą probówkę. Sprawnie wycisnął z rośliny odrobinę soku, zapieczętował korkiem i wrócił do Quinn z zadowolonym uśmieszkiem – Nooo, jedno z głowy. – stwierdził, a zaraz dodał mniej entuzjastycznie – To teraz zostały te mniej przyjemne badziewia. Powiedz, boisz się pająków? Jak chcesz, mogę sam pójść poszukać tego jajka. Wiem, że dziewczyny raczej nie przepadają za pająkami, a tymi to już w ogóle.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {03/09/23, 08:15 pm}

L I S S A               Q U I N N

          Przytaknęła na jego propozycję udania się wpierw do Zakazanego Lasu. Pewnie większość uczniów wybierze sobie ten punkt jako ostatni do odwiedzenia i zacznie od prostszych i mniej niepokojących lokacji. Co za tym idzie – będą mieli później łatwiej w odnalezieniu pozostałych przedmiotów, bo nie będą musieli poruszać się w tłumie siódmoklasistów.
            Faktycznie lista znajdziek nie należała do łatwych do zdobycia i podejrzewała, że trzeba będzie się nieźle nagłówkować, aby odnaleźć większość z nich. Z jednej strony walka z magicznymi stworzeniami wydawała się dość niebezpieczna, ale z drugiej powinni już opanować zaklęcia na tyle dobrze, aby dać sobie radę.
            Weszli do Zakazanego Lasu z różdżkami przyszykowanymi w dłoniach na wypadek jakiegoś niespodziewanego ataku. Nie odeszli zbyt daleko, kiedy Eddie wypatrzył rosnące na skarpie niebieskie chrobotki. Wyjęła pergamin i wykreśliła sok z chrobotka z listy. Jeszcze tylko osiem – pomyślała i zerknęła na swojego towarzysza. Skrzywiła się nieco słysząc jak wspomina o pająkach. No tak… Popiełki zazwyczaj wybierały sobie miejsce na składanie jaj w jaskiniach bądź pod klifami, a podejrzewała, że właśnie w takich miejscach mogło roić się od ogromnych pająków, których dziewczyna nie była fanem.
            -Nie boję się – rzuciła niemalże od razu się prostując. Była w końcu Gryfonką na brodę Merlina!
           -Poza tym myślę, że powinniśmy trzymać się razem – powiedziała ruszając w głąb lasu. Przechodząc niedaleko terenów podmokłych ujrzeli sporych rozmiarów stwora przypominającego ogromną ropuchę o jaskrawo czerwonych oczach. Przechadzała się niedaleko brzegu szukając pożywienia.
            -Dobra to plan jest taki… Ja postaram się ją unieruchomić, a ty odetniesz jej kawałek języka – wypowiedzenie tego na głos brzmiało jeszcze bardziej barbarzyńsko niż w jej myślach. Nawet współczuła temu stworzeniu. Nie mieli jednak czasu do stracenia. Kiedy tylko błotoryj zdał sobie sprawę z ich obecności od razu zaszarżował w ich stronę. Lissa zrobiła unik starając się zwrócić na siebie uwagę potwora i czekając na odpowiedni moment, aby użyć zaklęcia. W ostatniej chwili udało jej się uniknąć jego języka, ale zanim zdążył go zwinąć wycelowała w niego różdżką.
           -Petrificus Totalus!- wypowiedziała i bestia padła sparaliżowana na ziemię z wywalonym językiem.
            -Weź tylko kawałek, dobrze? Może później nic mu nie będzie – dodała przyglądając się uważnie błotoryjowi. Później, gdy Eddie przystąpił do działania odwróciła wzrok. Jakoś nigdy wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego jak większość składników na eliksiry zostaje pozyskiwane. I to było dla niej straszne.
          Wykreśliła kolejną znajdźkę z listy i pozostało im tylko to jajko popiełka. Przez większość drogi po prostu milczała, aż w końcu dotarli do rozstaju dróg. Na jednym z drzew widniały ostrzegawcze tabliczki z rysunkami pająków po lewej stronie rozpoczynały się delikatne wzniesienia i tereny skaliste. Druga ścieżka prowadziła cały czas w serce lasu.
          -Ryzykujemy? – spytała wskazując na tabliczki. Nie uśmiechało jej się walczyć z pająkami, ale z drugiej strony miała ochotę jak najszybciej znaleźć to przeklęte jajko i stąd po prostu wyjść.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {05/09/23, 11:32 am}

Edison Parkinson


         Uniósł z rozbawieniem brew, widząc jej reakcję na wspomnienie o pająkach. Taaak, wcale się nie boisz. Nic a nic… Potarł palcem miejsce nad łukiem kupidyna, udając, że się drapie, aby ukryć fakt, że udało jej się go rozbawić.
         – W porządku, więc się nie rozdzielajmy. – skinął głową i kontynuowali wędrówkę.
         Kiedy dotarli na bagnisko czy co to tam było, w duchu ucieszył się, że dał sobie na wstrzymanie i nie rzucił żadnym nieuprzejmym tekstem na temat jej widocznego wstrętu wobec popiełków, bo gdy sam dojrzał błotoryja, wzdrygnął się z obrzydzenia..Wielkie, obślizgłe, śmierdzące…
         – C O ? – spojrzał na nią, jakby była szalona. Ale co to do diabła za podział? Z jakiej paki to on miał iść i ryzykować życie? Jest Ślizgonem, czai się w lochach. Niech ona idzie, jak taka dzielna z niej Gryfonka!
         Spojrzał na stwora, potem na Lisę, która rzuciła w stwora zaklęcie, a potem znowu na unieruchomionego potwora. I znowu na Lisę z miną “chyba sobie kpisz”. No pobździło ją. Zjadła jakiś nieświeży pasztecik dyniowy i popiła piwem kremowym, które stało zbyt długo na słońcu.
         Po postawie Quinn zrozumiał, że miecz Gryffindora mu w dupę, musi iść być mężczyzną. Zacisnął palce na różdżce i przedzierając się przez wysokie trawy, ruszył ku pewnej śmierci.
         – Kawałek? KAWAŁEK?! – wrzasnął, machając rękoma, żeby jakoś wymanewrować, odzyskać równowagę i nie wyjebać się twarzą w błoto. KAWAŁEK PSIA MAĆ.  Łatwo jej mówić.  Następnym razem sama sobie pójdzie po KAWAŁEK języka błotoryja.
         – Diffindo! – machnął różdżką, z której wyfrunęła smuga jasnego światła i zniknęła w języku błotoryja, ucinając jego kawałek. Doskoczył do stworzenia i chwycił ozor – Merlnie… Ohyda… Zrzygam się… – skrzywił się z obrzydzeniem, wyciągając daleko przed siebie dłoń z jęzorem. Z jednej strony uważał, żeby go nie upuścić, a z drugiej, bardzo chciał pozbyć się tego z dłoni. Było gąbczaste, śliskie i śmierdziało.
         – Zaczynam rozumieć, czemu Snape jest takim drętwym fiutem… Też bym był, gdybym musiał sam sobie zbierać składniki… – cięcia budżetowe dotykały nawet świat czarodziejów. Zrobił śmieszną minę, wystawiając język z ust, kiedy owijał jęzor pergaminem i z bólem serca poświęcił się, wkładając zawiniątko do swojej torby.
         Otarł dłonie o trawę, ale nie udało mu się pozbyć nieprzyjemnego uczucia na skórze, jakie pozostawił po sobie ozor i ślina bagiennego stwora. Ciągle przechodziły go ciarki po karku. Szybko tego nie zapomni, to pewne.
         Spojrzał na ścieżkę po lewej, ścieżkę po prawej i wzruszył ramionami.
         – Zacznijmy od tego, przy czym możemy umrzeć, a potem zajmijmy się łatwymi rzeczami. Szkoda byłoby wysiłku, jakbyśmy mieli paść na sam koniec. – bąknął, ruszając ścieżką na lewo. Przez dłuższy moment szedł w milczeniu, pogrążony w swoich myślach.
         Nagle obrócił głowę i spojrzał na Lisę z zaciekawieniem.
         – Ej, Quinn, Markwood z drużyny Ravu mówił mi kiedyś, że mugole mają takie teatry, ale bez żywych ludzi. Takie te, no, jak to się zwie… – zmarszczył brwi, próbując wytężyć mózgownicę i przypomnieć sobie słowo, którego użył wtedy Markwood, ale nie miał zielonego pojęcia, co to było – No, pewnie wiesz o co mi chodzi! O ile Markwood mnie nie wkręcał… Macie coś takiego?
         Tak, chodziło mu o kino.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {24/09/23, 07:57 pm}

L I S S A               Q U I N N

          Popatrzyła na ostrzegające znaki i z cichym westchnieniem pomaszerowała za chłopakiem. Mimo wszystko miała nadzieję, że Ślizgon postanowi wybrać ścieżkę, przy której nie będzie na nich czyhało stado włochatych, ogromniastych pająków, bo pomimo swoich słów, te obrzydliwe stworzenia co jakiś czas prześladowały ją w koszmarach.
           Zacisnęła więc palce na swojej różdżce i co jakiś czas rozglądała się w poszukiwaniu żarzących się, jaskrawo pomarańczowych jaj popiełka. Po chwili Edison postanowił przerwać tą ciszę między nimi, a ona zerknęła na niego zaciekawiona jego pytaniem. Teatr bez żywych ludzi? Przez chwilę musiała się zastanowić o co właściwie mu chodziło, ale po chwili dostała olśnienia.
          -Chodzi ci o kino? Takie miejsce, gdzie puszczają filmy na wielkim ekranie? – podpytała niezbyt dowierzając, że Ślizgon mógł nie wiedzieć tak banalnych rzeczy. To znaczy zdawała sobie sprawę, że może nie być to zbytnio popularne w magicznym świecie, ale jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, aby ktokolwiek nigdy o kinie nie słyszał.
          -Wkręcasz mnie, prawda? Przecież to niemożliwe, żebyś nigdy nie był w kinie – im bardziej przyglądała się jego wyrazowi twarzy, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to była prawda. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak czarodzieje czystej krwi wiele stracili zamykając się na świat mugoli. Jak teraz o tym myślała to faktycznie było wiele takich miejsc, o których niektórzy czarodzieje nie mieli zupełnie pojęcia.
         -Chciałbyś może się wybrać? Ze mną? Po kinie moglibyśmy pójść do jakiejś kawiarni albo skoczyć na lody? – zapytała z uśmiechem. Chętnie pobawiłaby się w przewodnika.
         Była tak pochłonięta rozmową, że nie zauważyła ogromniastej pajęczyny, w którą po chwili wpadła. Lepka sieć znalazła się na jej włosach i twarzy, więc panicznie starała się jej pozbyć piszcząc i wymachując rękami.
         -Zdejmij to ze mnie! Zdejmij! – krzyczała, a gdy była już wolna otrzepała się jeszcze dla pewności i z czerwonymi wypiekami na twarzy popatrzyła na Parkinsona.
          -Ani słowa – mruknęła wiedząc, że musiało to wszystko wyglądać przekomicznie, a ona sama pewnie stanie się obiektem drwin jego kumpli Ślizgonów przez najbliższe pół roku.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {01/10/23, 05:03 pm}

Edison Parkinson


         Kino… Hah. Cóż za zabawne słowo. To kino.
         Oczywiście, że chciał zobaczyć ten mugolski wynalazek i doświadczyć tego seansu, sztuki, którą stworzyli niemagiczni członkowie społeczności. Ale Quinn była mugolką. Jakby to wyglądało, gdyby poszedł z nią gdziekolwiek? Po kręgosłupie Parkinsona przeszedł okropny dreszcz, przypominając sobie, spotkanie w Malfoy Manor, na które zabrał go ojciec w wakacje. Z kim odbyło się to spotkanie i kto je prowadził. Jeśli ktoś obstawiał, że gospodarzem tego obiadu był Lucjusz Malfoy, to grubo się mylił.
         Jeśli wszystko przebiegnie według planu, ich planu, prawdopodobnie to są ostatnie miesiące, kiedy Eddie widzi swoich szlamowatych kolegów ze szkoły. I to nie dlatego, że są w ostatniej klasie. Na Pokątnej też na nich nie wpadnie załatwiając sprawunki, ani na korytarzach Ministerstwa nie spotkają się w kolejce po magiczny zasiłek.
         Nie dorobił się Mrocznego Znaku. Jeszcze. W końcu pewnie taki pojawi się na jego skórze. W końcu był z Parkinsonów.
         – Ta… – odchrząknął – No, można coś pomyśleć w wakacje, czemu nie, skoro zapraszasz. – wzruszył ramionami, nieco tracąc na rezonie. Z boku mogłoby to wyglądać, jakby to za sprawką zaproszenia od tej konkretnej dziewczyny, a jednak stała za tym ta nieprzyjemna świadomość, że ogólne niepokoje społeczne są całkowicie uzasadnione.
         Świadomość ta, zaległa na dnie żołądka Edisona jak ciężki kamień, który jakimś cudem połknął i nie stanął mu w przełyku.
         Podskoczył zaskoczony i chwycił mocniej różdżkę, słysząc przeraźliwy pisk swojej towarzyszki. Rozejrzał się w poszukiwaniu zagrożenia, ale szybko okazało się, że tylko wpadła w pajęczynę.
         Wybuchł niekontrolowanym śmiechem i dopiero po chwili zebrał się w sobie, żeby ruszyć dziewczynie z pomocą, ale wcale nie poskromił swojego rozbawienia. Dalej uśmiechał się głupkowato pod nosem, wyplatając z jej włosów nitki pajęczyny.
         – Pfff… No już, Quinn, nie jest wcale tak źle… Była bez lokatorów. – otrzepał dłonie o swoje spodnie, upewniwszy się, że pozbył się tego cholerstwa z koleżanki – I… och… – mina mu nieco zrzedła, widząc co pełzło w ich kierunku. Krzyki Lisy zwabiły do nich lokalnych mieszkańców.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {25/12/23, 08:39 pm}

L I S S A               Q U I N N

         Nie mogła powstrzymać delikatnego grymasu na twarzy, kiedy Eddie tak płynnie nabijał się z jej nieszczęścia. Mimo to była mu wdzięczna za pomoc w rozplątaniu tego ohydztwa. Była niemalże pewna, że parę nitek dostało jej się do ust, ale nie chciała o tym zbyt często myśleć, bo praktycznie od razu wzbierało jej się na wymioty. Zmarszczyła lekko czoło widząc jak Ślizgon wpatruje się w coś za jej plecami, więc mimowolnie sama odwróciła głowę. Na widok kilkunastu ogromnych pająków niekontrolowany dreszcz przebiegł po jej plecach. Momentalnie wyciągnęła różdżkę i stanęła u boku Eddi’ego.
         Kiedy jeden z pająków o jaskrawo pomarańczowym odwłoku zbliżył się niebezpiecznie blisko, Lissa niewiele się zastanawiając rzuciła zaklęcie Confringo przez co stwór w wyniku wybuchu odleciał na kilka metrów, a ogień rozproszył się i dosięgnął również kilka innych pająków. Kątem oka zauważyła żarzące się i połyskujące jaja popiełka niedaleko wejścia do jednej z jaskiń.
          -Osłaniaj mnie! – rzuciła w kierunku towarzysza i pędem popędziła między pająkami co jakiś czas używając zaklęć, aby ich od siebie odgonić. Na jej drodze stał już tylko ostatni przeciwnik, bo reszta pająków postanowiła skupić swoją uwagę na Ślizgonie. Plunął w nią siecią, ale na szczęście udało jej się zrobić unik i potraktowała go zaklęciem Incendio, które podpaliło jego odwłok. Pająk wydał z siebie nieprzyjemny dla uszu pisk i zniknął w ciemnościach jaskini.
          Gryfonka jak najprędzej znalazła się przy jajach – ostatnim składniku, który mieli zdobyć w Zakazanym Lesie. Niemalże od razu poczuła wydzielany przez nie żar. Nie mogła więc chwycić ich dłonie, bo groziłoby to mocnym poparzeniem. Zrobiła więc jedyną rzecz jaka przyszła jej do głowy.
         -Glacius – wypowiedziała i po chwili z jej różdżki wydobyło się mroźne powietrze, które momentalnie zamroziły rozgrzane do czerwoności jaja. Niepewnie dotknęła jednego z jaj, a kiedy nie poczuła nawet najmniejszego ciepła, włożyła je do swojej torby.
          Zesztywniała słysząc głośne dźwięki szczękoczułek, które dobiegały wprost z jaskini znajdującej się obok niej. Spojrzała w tamtym kierunku ale zanim zdążyła jakkolwiek zareagować silna sieć wystrzeliła z wnętrza ciemności i oblepiła jej nogę. Siła pociągnięcia była tak mocna, że przewaliła się niemal od razu, a gdy uderzyła plecami o podłoże wypuściła różdżkę ze swojej ręki. Z jaskini powoli wyłoniły się przednie, włochate nogi, a następnie czarne niczym smoła ślepia Akromantuli. Lissa zaczęła szybko wymachiwać rękami, szukając czegoś, czego mogłaby się chwycić i przestać zbliżać się do przeraźliwego, ogromnego pająka. Nie chciała wcale tak skończyć. Dlaczego w ogóle nauczyciele wpadli na tak niebezpieczny pomysł. Miała nadzieję, że za chwilę Eddie wystrzeli ratunkową iskrę, a zaraz potem zjawi się tu profesor McGonagall i uratuje ich z opresji, ale zamiast tego z różdżki Ślizgona poleciało jakieś inne zaklęcie, które skutecznie zdezorientowało bestię. Szybko więc chwyciła ostry kamień, który leżał jak najbliżej niej i jednym ruchem przecięła lepką substancję uwalniając się przy tym. Podniosła się na równe nogi, zgarnęła swoją różdżkę i podbiegła do Ślizgona chwytając go za rękę.
           -Spadamy stąd – rzuciła pośpiesznie i nie oglądając się za siebie puściła się pędem przed siebie. Za sobą słyszała jeszcze przez dłuższą chwilę biegu tupotanie kilkudziesięciu odnóży. Dźwięki stawały się coraz cichsze, aż w końcu pająki chyba postanowiły odpuścić. Zanim jednak Lissa zdążyła się zatrzymać, potknęła się o wystający korzeń i poleciała do przodu ciągnąc za sobą Eddi’ego. Oboje sturlali się po zboczu i zatrzymali się dopiero u jego podnóża. Eddie leżał na plecach, a Gryfonka dosłownie na nim. Skrzywiła się czując, że jest cała poobijana, dyszała, a jej serce niekontrolowanie waliło. W końcu uniosła się tak, że jej rozpuszczone teraz włosy delikatnie muskały policzki chłopaka, a ona uważnie mu się przyglądała. Miał niedużą szramę po lewej stronie czoła, z której spływała mała strużka krwi. Najdelikatniej jak umiała, otarła krew i oceniła czy rana była poważna. Na szczęście było to zwykłe draśnięcie. Przez moment zastanawiała się czy został ranny podczas walki z pająkami, czy też zrobił ją sobie wskutek jej chaotycznego wpadnięcia w krzaki.
           -Wszystko w porządku? – zapytała cicho i w końcu usiadła naprzeciwko niego. Miała ochotę się roześmiać. Nie mogła uwierzyć, że to przetrwali. Naprawdę będzie chyba musiała porozmawiać z McGonagall o tym co tu się wydarzyło. Nie mieli wyznaczyć jakiejś granicy, która powinna być bezpieczna? Chyba nie spodziewali się, że uczniowie będą mieli styczność z Akromantulą.
         Adrenalina już nieco opadła i dopiero teraz poczuła nieprzyjemne pieczenie na nodze i dłoni. Syknęła przez zęby i zerknęła na swoją skórę, która była pokryta białymi pęcherzami. No tak… Sieć Akromantuli musiała mieć jakąś toksynę, a przez to całe zamieszanie nawet nie poczuła bólu, który teraz był nie do zniesienia. Odwinęła delikatnie nogawkę i na jej nodze również pojawiły się nieprzyjemne dla oka białe bąble jak przy mocnym poparzeniu. Zerknęła na Ślizgona, a potem jeszcze raz na swoją nogę. Nie miała pojęcia co powinna z tym zrobić. Nie miała nic w swojej torbie co pomogłoby na tę dolegliwość i uśmierzyłoby ból. Wzięła dwa głębokie wdechy, a po chwili namysłu, ściągnęła torbę i podała ją Parkinsonowi.
           -Weź to i idź po kolejne składniki. Ja coś wymyślę… - rzuciła w końcu. Po tym co przeszli nie zamierzała rezygnować z tego testu i oblać. Musieli do doprowadzić do końca.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {14/03/24, 04:20 pm}

Edison Parkinson


         Ich walka o jaja pająków okazała się szalona i szalenie niebezpieczna. Ba, jedna z akromantuli niemal nie zjadła jego koleżanki. Cudem uniknęli śmierci z rąk (odnóży?) leśnych mieszkańców, co Lisa postanowiła uczcić radosnym biegiem przez leśną ścieżkę, której do ścieżki turystycznej było daleko i było kwestią czasu, aż ktoś złamie nogę albo nabije sobie oko na wystającą gałązkę.
         Nawet nie był daleko z takimi podejrzeniami, bo Quinn potknęła się o korzeń i poleciała do przodu, a skoro trzymała go za rękę, to on razem z nią. Zdołał wypluć kilka przekleństw, nim do ust wpadła mu trawa i mech. W końcu stoczyli się na sam dół.
         Eddie zamknął powieki, przekręcając głowę, żeby wypluć zielsko i rozluźnił napięte mięśnie, czując jak wszystko go boli. Cholera, jak nic nabił sobie kilka siniaków. Poczuł ruch Lisy i dopiero dotarło do niego, że dziewczyna leży na jego piersi. Ponownie przekręcił głowę i otworzył oczy, żeby spojrzeć na Gryfonkę. Przez chwilę patrzył jej w oczy, obserwując ją po raz pierwszy z tak bliska.
         Wanilia i truskawka
         Zamrugał oszołomiony, nie mając pojęcia czemu znowu poczuł ten zapach.
         – … spoko… W najgorszym wypadku kilka siniaków i jedna blizna… – zaśmiał się, dotykając piekącego rozcięcia na skroni – Zwycięzcy mają blizny, a przegrani pogrzeby. – dodał, jakby chciał tym rozładować atmosferę.
         Spojrzał na jej nogę i skrzywił się, wydając z siebie cichy syk.  No taaa… Nie ma to jak zajęcia obowiązkowe w najbezpieczniejszej szkole na świecie… Posłał jej zdziwione spojrzenie, gdy kazała mu zająć się dalszym szukaniem pozycji z listy, a ją tu zostawić. Oblizał nerwowo usta, zastanawiając się, co powinien zrobić. Może gdyby nie byli w Zakazanym Lesie, to faktycznie by ją tu zostawił, ale w obecnym układzie nie wydawało mu się to najlepszym wyjściem.
         – Czekaj. – mruknął, grzebiąc w swojej torbie. Po chwili wyciągnął z niej buteleczkę, w której wcześniej zapieczętował świeżo wyciśnięty sok z chrobotka, nóż myśliwski i kilka liści dyptamu. Czy nosił zasuszony dyptam w kieszeni? Tak. Dlaczego? Oficjalna wersja była taka, że przecież nigdy nie wiadomo kiedy się człowiek skaleczy. W rzeczywistości, oczywiście to też było ważne, ale jednak głównie chodziło o to, że Eddie był dziwakiem i lubił go sobie żuć. A co? Nie można? Można. Tylko nie można przesadzać!
         Podał jeden z listków dziewczynie.
         – Co prawda to na rozcięcia, a nie zatrucia, ale łagodzi ból. Trochę. – niezgrabnie wbił nóż w materiał koszuli i naciął szew łączący tors z lewym rękawem, następnie wsadził scyzoryk między zęby i pokracznie oderwał tkaninę. Znowu wbił nóż, rozcinając rękaw na podłużne pasmo – Musimy poświęcić sok z chrobotka, ale lepiej to, niż twoją nogę, nie? – mruknął, ostrożnie ujmując jej nogę i odkorkował buteleczkę. Sok z chrobotka wiele teraz nie da, ale ponownie - zmniejszy ból, a do tego nieco spowolni rozwój patowej sytuacji. Ostrożnie oblał ranę dziewczyny substancją, a następnie, owinął jej nogę bandażem zrobionym z jego rękawa.
         Spakował manatki do torby i przez chwilę zawahał się, jak załatwić to dalej. Ostatecznie zdecydował się na zmniejszenie pasów obu toreb tak, aby były jak najkrótsze i przewiesił je sobie na szyi tak, aby zwisały mu na piersi. Nie było to zbyt wygodne, ale nie był to jeszcze koniec.
         – Wskakuj Quinn. – zwrócił się do Gryfonki, nastawiając się, żeby wsiadła mu na barana – Zaniosę cię do Skrzydła Szpitalnego.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {15/03/24, 08:15 pm}

L I S S A               Q U I N N

          Uważnie obserwowała jego ruchy wyraźnie zaskoczona jego decyzją. Myślała, że ją tu zostawi na pastwę losu na poczet zaliczenia zadania. W końcu tak naprawdę zostało mu zebranie najłatwiejszych składników z całej listy. Kamień księżycowy i omnikulary można było nabyć w magicznym sklepie znajdującym się w Hogsmeade, a lunaskop, skrzydlaty klucz i eliksir wiggenowy były zapewne do znalezienia w Hogwarcie. Nie rozumiała więc dlaczego chłopak zaprzepaszczał szansę na zaliczenie dla niej. Faktem było, że ona sama nie znajdowała się w zbyt komfortowej sytuacji, a myśl o tym, że miałaby tu zostać sama napawała ją lekkim niepokojem.
Syknęła, kiedy sok z chrobotka dotknął jej zaczerwienionej skóry. Piekło. Piekło jak cholera. Zaraz jednak ból zaczął ustępować i poczuła nieporównywalną ulgę.
           Popatrzyła na niego jak na wariata. Zupełnie nie wiedziała gdzie są, ani jak daleko znajdują się błonia szkoły. Chyba jednak nie miała wyboru. Wątpiła, aby sama przeszła w tym stanie więcej niż kilka metrów. Objęła go przyciskając swoje ciało do jego i ułożyła głowę na jego ramieniu. W nozdrzach poczuła przyjemny męski zapach. Dźwignął ją, a ona ciaśniej zacisnęła ramiona wokół jego szyi, aby nie spaść. Ruszyli przed siebie. Lissa w duchu modliła się, aby tym razem jakiś stwór ich nie zaskoczył i tak się na szczęście nie stało. Okazało się, że byli bliżej zamku niż myśleli.
            -Dlaczego mnie po prostu nie zostawiłeś? – przerwała po chwili milczenie zaciekawiona jego decyzją  -Jestem przekonana, że twoi koledzy z domu postąpiliby zupełnie inaczej, więc dlaczego ty…
Westchnęła ciężko. Teraz chyba będzie miała wobec chłopaka ogromny dług do spłacenia. Musiała też w głębi siebie przyznać, że pomimo tego, iż Eddie był Ślizgonem, których wręcz nie trawiła to całkiem dobrze się ze sobą dogadywali. Mogła nawet zaryzykować stwierdzenie, że całkiem go polubiła. Podczas ich wizyty w Zakazanym Lesie ani razu z niej nie zadrwił, ani razu nie nazwał jej szlamą. Doceniała to.
            Wszystkie oczy uczniów na korytarzach były zwrócone ku nim kiedy dotarli do skrzydła szpitalnego. Ostrożnie zeszła z jego pleców i przysiadła na łóżku pokazując szkolnej pielęgniarce co znajdowało się pod prowizorycznym bandażem. Pani Pomfrey od razu po zobaczeniu toksyny pobiegła do swojego składziku po odpowiednie leki.
             -Idź do Hogsmeade po omnikulary i kamień księżycowy. Wszystko powinno być w sklepie u Derwisza i Bangesa. Może nawet uda ci się gdzieś znaleźć latający klucz – rzuciła podsuwając się nieco pod oparcie łóżka  -Ja ogarnę eliksir i lunaskop tu na miejscu.
Miała szczerą nadzieję, że pani Pomfrey zdziała cuda i już za kilka chwil będzie mogła z powrotem chodzić bez nieprzyjemnych boleści.
           -Eddie… - rzuciła jeszcze nim chłopak zdążył opuścić salę  -Dziękuję.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {25/03/24, 08:26 pm}

Edison Parkinson


         Widział jakie spojrzenia posyłają im inni uczniowie, ale starał się to zignorować. Miał świadomość, jak to wygląda - Ślizgon niosący na plecach Gryfonkę… do tego szlamę. Czuł się moralnie mocno zmieszany. Z jednej strony, było dla niego oczywistym, że należy pomóc Lisie, ale z drugiej, gdzieś w jego czaszce kotłowała sie myśl, że ona jest mugolakiem. Starał się zagłuszyć tą myśl, powtarzając w myślach słowa przyśpiewki dopingującej jego ulubionej drużyny Quidditcha. Bo co to zmienia? Przecież wciąż jest człowiekiem…
         Ale nie jest czystej krwi.
         Dotarli do skrzydła szpitalnego i postawił ją tuż przy łóżku, żeby mogła wygodnie usiąść. Odsunął się na bok, pozwalając pani Pomfrey pracować. Oparł się plecami o ścianę, zakładając ręce na piersi i spojrzał gdzieś w bliżej nieokreślony punkt na ścianie.
         Pomógł Lisie Quinn. Szlamie. Czy to naprawdę mu przeszkadzało czy tylko sobie wmawiał? Chciał wierzyć, że mimo wszystko jest dobrym człowiekiem. Jego matka, kiedy jeszcze żyła, powtarzała jemu i Pansy, że trzeba być dobrym dla ludzi, a okazana życzliwość zawsze wraca. Nie wiedział czy jest dobrym człowiekiem, ale wiedział, że jego mama była dobrym człowiekiem. Była Ślizgonką o złotym sercu. Jedyną żmiją pozbawioną jadu.
         Skupił wzrok na dziewczynie, słysząc, że coś do niego mówi. Wysłuchał, co ma do powiedzenia i powoli skinął głową, zgadzając się. Prawdę powiedziawszy, nie zdziwiłby się, gdyby McGonagall im odpuściła z tytułu tego, co ich spotkało, ale Snape niemal na pewno tak łatwo im nie odpuści i dobrze byłoby przynieść coś więcej, niż rany bitewne.
         Już miał odejść, kiedy jeszcze zatrzymała go, aby mu podziękować. Stanął w pół kroku, twarzą skierowany do wyjścia, a plecami do niej.
         – Nie uważasz, że zakładanie, że każdy Ślizgon jest fiutem bez serca jest trochę… jak to mówią mugole…? Rasistowskie? – spojrzał w jej kierunku, unosząc brew – To trochę tak, jakbym ja zakładał, że każdy Gryfon radośnie leci na złamanie karku na każdą zagrażającą życiu przygodę, ale… – uśmiechnął się ciut złośliwie – Jestem niemal pewien, że ty to akurat na pewno przynajmniej raz dzisiaj rzuciłaś się radośnie na złamanie karku na zagrażającą życiu przygodę. – mrugnął do niej zaczepnie i wyszedł.
         Pierwsze co, skierował swoje kroki do dormitorium, żeby zmienić porwaną koszulę na taką w jednym kawałku, a potem faktycznie udał się do Hogsmeade na małe zakupy. Trochę oszustwo, ale co zrobisz? Trzeba sobie jakoś radzić.
         – Nie macie może na zbyciu latających kluczy? – zagadnął, pakując do szkolnej torby świeżo zakupione towary. Sprzedawca za ladą kasową spojrzał na niego, unosząc z powątpiewaniem brew. Eddie wyszczerzył się durnowato – A co z “klient nasz pan”? – zgarnął z lady resztę i opuścił sklep.
         No dobra. Musiał jeszcze skądś wytrzasnąć ten latający klucz. Był niemal pewien, że w podręczniku do zaklęć widział coś na ten temat. Może udałoby mu się samemu zaczarować tak klucz, żeby miał skrzydełka?  Nie może to być wcale takie trudne, no nie?
         No nie.
         Z tego wszystkiego ledwie się wyrobił na zbiórkę na koniec zadania. Wpadł na dziedziniec jako ostatni i szybko dołączył do zgromadzenia, po wypatrzeniu w tłumie Lisy.
         – Mam omnikulary i kamień, i… i ten latający klucz… – latający to trochę za dużo powiedziane. Udało mu się wyczarować tylko jedno skrzydełko, na którym kluczyk raczej sobie nie polata…
         Zmarszczył brwi, zerkając w kierunku kolegów z domu, którzy szeptali coś między sobą, patrząc na niego i Lisę. A im co…?
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {26/03/24, 08:47 am}

L I S S A               Q U I N N

                 Zmarszczyła lekko czoło. On nazywał ją rasistką? Przyganiał kocioł garnkowi. Większość jego kumpli znała określenie „szlama” i nie omieszkała się go używać publicznie. Przemilczała jego słowa. Może nie wszyscy Ślizgoni byli podłymi szujami, ale mogła sobie dać uciąć rękę, że jednak znaczna część domu Salazara zostawiłaby ją w tym Zakazanym Lesie, nie wzywając nawet pomocy. Odprowadziła go wzrokiem, zanim zniknął za drzwiami Sali, a potem całą swoją uwagę przeniosła na Panią Pomfrey, która zajęła się jej zaczerwienioną nogą.
                  Minęła dłuższa chwila, zanim kobieta pozwoliła jej w ogóle wstać ze szpitalnego łóżka. Zabandażowana noga nie bolała już aż tak bardzo, ale z każdym kolejnym krokiem czuła jeszcze nieprzyjemne uczucie jakby miała zawieszony na niej ciężarek. Mimo to nie zamierzała odpuszczać swojego zadania. Lunaskop i eliksir wiggenowy nie był zbyt trudny do zdobycia, jeśli wiedziało się, gdzie szukać. Jej pierwszym przystankiem była Wieża Astronomiczna. Wdrapała się po schodach na sam szczyt i z dziecinną łatwością odnalazła szafkę, w której prosfesor Sinistra trzymała dodatkowe lunaskopy na zajęcia. Schowała jeden z nich szybko do worka, słysząc jakieś przytłumione głosy u podnóża schodów i czym prędzej popędziła do kolejnego przystanku, jakim była pracownia profesora Slughorna. W normalnych warunkach sama uwarzyłaby potrzebny eliksir, ale w tym wypadku zupełnie nie miała czasu, a kto powiedział, że nie można korzystać z drogi na skróty?
                 Na szczęście korytarz w lochach wydawał się pusty. Najwyraźniej o tej porze większość młodszych roczników była na zajęciach. Nawet teraz mogła usłyszeć donośny śmiech profesora od eliksirów dobiegający z jednej z sal.
               Niepostrzeżenie otworzyła drzwi do magazynku, w którym znajdowały się wszystkie składniki do warzenia eliksirów oraz i same przyrządzone eliksiry.
               -Accio eliksir wiggenowy – mruknęła i po chwili fiolka z zielonkawym płynem już znalazła się w jej rękach. Zanim jednak wyszła, kątem oka spostrzegła kolejną buteleczkę podpisaną „sok z chrobotka”. Chwyciła również i tą, po czym wyślizgnęła się z pomieszczenia. Usłyszała jakieś kroki zbliżające się w jej kierunku, wrzuciła wszystko do swojej torby i ruszyła w przeciwną stronę.
              Dziedziniec wręcz pękał w szwach od wszystkich uczniów. Jedni mieli dumne miny, inni wręcz szlochali z powodu niemożności zdobycia języka błotoryja czy też jaj popiełków. Wcale się im nie dziwiła. Zdobycie tych składników od niej i Parkinsona również kosztowały sporo wysiłku. A właśnie… Gdzie był ten Eddison? Rozejrzała się uważnie, ale nigdzie go nie dostrzegła. Zaczynała się nieco niepokoić.
                Na plac wyszli nauczyciele. Snape, Sprout oraz Flitwick. Nigdzie nie było profesor McGonagall. Podskoczyła w miejscu, kiedy nagle obok niej pojawił się Ślizgon. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy dowiedziała się, że udało mu się zebrać pozostałe rzeczy z listy.
               -Dobra robota – powiedziała wesoło.
               Wszyscy ustawili się w kolejkę, a nauczyciele po kolei sprawdzali zawartość toreb. Okazało się, że zaliczali zadanie od trzech przedmiotów. Przynajmniej profesor Sprout i Flitwick byli tego zdania. Snape jednak nie był zbytnio zadowolony i co jakiś czas komentował uczniów, którzy pokazywali w torbach mniej niż sześć z nich.
              -Żałosne, naprawdę żałosne – usłyszała, kiedy już byli blisko profesora. Uchylili torby, a w oczach Snape’a pojawił się dziwny błysk zdumienia.
            -No proszę… Wszystko zdaje się być na swoim miejscu. Z wyjątkiem tego klucza… Co się z nim stało? Ktoś na nim usiadł? – zapytał profesor zaklęć i roześmiał się w swój charakterystyczny sposób -Gratulacje, obydwoje otrzymujecie Wybitny za to zadanie.
             Lisa odetchnęła w duchu. Może i nie postąpili do końca fair, ale uznała, że nie było innego wyjścia. Musieli nieco pokombinować.
               -Udało się! Tak się cieszę! – nie mogła się jakoś powstrzymać i przytuliła Parkinsona. Zaraz jednak chyba zorientowała się co ona właściwie robi, więc czym prędzej odsunęła się i odchrząknęła wiedząc, że kilka par oczu, są skierowane ku nim.
              -Oby więcej nikt nie wpadł na tak durny pomysł. A nawet jeśli to mam nadzieję, że znów nas sparują. Całkiem niezły z nas zespół – powiedziała uśmiechając się.
              -Panno Quinn – za jej plecami rozległ się znajomy głos opiekunki Gryffindoru -Chciałabym zamienić z panią dwa słowa.
               Kobieta wydawała się blada i nieco przygaszona. Zastanawiała się czy coś się wydarzyło, czy może chce porozmawiać o incydencie, który miał miejsce w Zakazanym Lesie. A może w jakiś sposób dowiedziała się o ich małym oszustwie.
             -Oczywiście. Już idę – odparła i zwróciła się jeszcze do Eddisona -Widzimy się na kolacji.
            Ścisnęła go jeszcze lekko za ramię, po czym podążyła za profesorką do zamku.
            Cała droga przebiegła w milczeniu. Nawet po przekroczeniu progu jej gabinetu przez dłuższy czas żadna z nich nie odezwała się ani słowem. McGonagall zajęła miejsce przy biurku i wskazała miejsce naprzeciwko siebie. Jej mina była naprawdę poważna, a oczy przepełnione smutkiem. Lisa zastanawiała się o co może chodzić, ale nie poganiała jej.
                -Zdarzył się pewien… incydent w Londynie – zaczęła niepewnie kobieta.
                Lisa, aż zesztywniała. Miała złe przeczucia co do tej rozmowy.
                -Jaki incydent…? – spytała niepewnie czując, że gula podchodzi jej do gardła.
                -Posterunek policji, na którym stacjonował twój tata został zaatakowany… - widziała, że McGonagall starała się jak najdelikatniej dobierać słowa. Powoli podsunęła blondynce gazetę Proroka Codziennego. Lisa lekko drżącymi dłońmi uniosła czasopismo i od razu spostrzegła na pierwszej stronie ruchome zdjęcie znajomego płonącego budynku. Jednak najbardziej przykuł jej uwagę nagłówek: „Kolejny atak Śmierciożerców. Tym razem obrali na cel mugolski posterunek policji. Co będzie następne?” Niżej była podana liczba ofiar: 26. Wszystkie śmiertelne. W jej oczach zakręciły się łzy.
              -Bardzo mi przykro, Liso…
              -Nie… Nie, nie, nie… To niemożliwe, żeby on… - głos ugrzązł w jej gardle. Nie potrafiła sobie nawet tego wyobrazić.
            -Wiem. Wiem, skarbie. Tak mi przykro – kobieta poderwała się z krzesła i mocno przytuliła gryfonkę, która wybuchła płaczem.
            Nie wiedziała ile czasu spędziła w ramionach McGonagall. Za oknem zrobiło się już kompletnie ciemno. Przegapiła kolację, ale i tak nie potrafiłaby nic przełknąć. Nie chciała iść do wieży Gryfonów. Już pewnie plotka się rozniosła, skoro wypisują o tym w Proroku Codziennym. Wyszła na zewnętrz. Nieprzyjemny wieczorny chłód objął jej ramiona. Przysiadła na jednej z ławek i popatrzyła na jezioro oświetlone przez blask księżyca. Czuła się źle. Jakby dostała czymś ciężkim w głowę. Zacisnęła usta w wąską linię, a po jej policzkach po raz kolejny spłynęła tona łez. Ból, który teraz odczuwała po stracie bliskiej osoby ogarniał teraz całe jej ciało. Nie wiedziała jak dalej funkcjonować. Miała wrażenie, że się dusi. Panika wyraźnie zaczęła przejmować nad nią kontrolę. Starała się złapać oddech, ale powietrze zdawało się nie docierać do jej płuc. Zsunęła się z ławki i opadła na kolana mając wrażenie, że to już koniec.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {07/04/24, 12:10 pm}

Edison Parkinson


         Lekko zesztywniał, kiedy Lisa przytuliła go bez słowa uprzedzenia. Absolutnie nie było to spowodowane tym, że jest mugolaczką, no może odrobinę, ale głównie dlatego, że zwyczajnie nie spodziewał się, że zostanie przytulony. Tak, kilka godzin temu niósł ją od Zakazanego Lasu przez pół szkoły, ale to nie było dla niego dziwne. Wówczas sytuacja tego wymagała i obie strony zdążyły przetrawić tę myśl i wyrazić na nią zgodę. Tym razem został przytulony bez ostrzeżenia i bez wyrażenia przez niego zgody. Parkinsonowie się nie przytulają. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz dał się komuś przytulić. Chyba matce. Bo Pansy to chyba nawet kiedyś chciał przytulić, ale uderzyła go w brzuch i kazała spadać.
         Więc sał tam, sparaliżowany i choć uścisk nie mógł trwać dłużej niż piętnaście sekund, dla niego trwał nieznośną wieczność. Kiedy się od siebie odsunęli, mruknął tylko mało inteligentne “mhm”, nieświadomie zgadzając się z nią, że stanowią wspaniały zespół.
         – Panie Parkinson. – obudził go dopiero niecierpliwy głos profesora Snape’a, który brzmiał jak niskie, kocie syknięcie z głębi trzewi. Ten ostatni sygnał ostrzegawczy, który domowy drapieżnik wydaje z siebie przed atakiem.
         Spojrzał na boki. Stopował kolejkę. Lisa gdzieś już poszła.
         – Przepraszam,profesorze… – bąknął i niezgrabnie obrócił się w kierunku wejścia do szkoły.
         Całe szczęście, że dzięki temu durnemu egzaminowi, ominęły ich wszystkie dzisiejsze lekcje. Spodziewał się, że w trakcie obiadu koledzy z domu będą mu dokuczać, bo był pewien, że plotki o tym, że zaniósł na własnych plecach Gryfonkę mugolskiego pochodzenia do Skrzydła Szpitalnego, rozniosły się z prędkością światła. O dziwo nic takiego nie miało miejsca. Panowało zamieszanie, nieco większe niż zwykle, ale nikt go nie zaczepiał.
         Dopiero w pokoju wspólnym ślizgonów, zrozumiał, że po prostu mieli lepszy temat do rozmów, mianowicie masakrę na mugolskim posterunku policji (dobrze, że w artykule zamieszczonym w Proroku Codziennym zamieścili informację, że to coś w rodzaju siedziby Aurorów, bo by pewnie żadne z nich nie wiedziało, co to jest ten posterunek policji). Ktoś powiedziałby, że smutna sprawa, ale wśród starszych roczników, tych, które rozumiały co się dzieje w świecie wokół nich, panowała niepokojąca ekscytacja.
         – Edison?
         Siedział  fotelu na uboczu, przysłuchując się rozmowom, ale nie usłyszał jak od tyłu zbliża się do niego rok młodsza Sarah. Uniósł głowę do góry i spojrzał na nią pytająco.
         – Mogę cię prosić na chwilę?
         Nie chciało mu się ruszać, ale nie bardzo miał ochotę uczestniczyć w tej patologicznej rozrywce, czy jakby to nazwać. Powoli dźwignął się z fotela i poszedł za dziewczyną.
         – Co tam? – zagadnął, kiedy wyszli na korytarz przed wejściem do Pokoju Wspólnego Slytherinu, ale ona tylko pokręciła głową i powiedziała coś, że muszą pójść w mniej zaludnione miejsce. Był poważnie zdziwiony, bo właściwie, chyba nigdy z tą dziewczyną nie rozmawiał. No może kiedyś zamienili kilka słów, ale kojarzył ją bardziej jako tą jedną ze współlokatorek jego młodszej siostry. Właśnie. Pansy. Może chodzi o nią? Coś jej się stało?
         – Aha. – mruknął, gdy dotarli na miejsce, a z półmroku wieczoru wyłoniły się trzy sylwetki - Malfoy i jego goryle. Nim się zorientował, Sarah dała nogę więc został sam z trójką półmózgów – Nie jestem zainteresowany tym, co tam sprzedajecie.
         Blondas zmrużył oczy, patrząc na niego tym wzrokiem “mój ojciec się o tym dowie, ygh!”.
         – Masz jakiś problem, Edison?
         – Coś by się znalazło, ale w tym momencie najbardziej dokucza mi artystrokatyczny wrzód na dupie. – oparł się o kamienny posążek czy inny badziew, który mieścił się na wysokości jego ud, więc mógł sobie na tym przysiąść. Po minach szóstoroczniaków zrozumiał, że nie docenili jego żartu. Westchnął, krzyżując ręce na piersi.
         – Ponoć powiedziałeś Pansy, że nie podoba ci się, że ze sobą chodzimy. – zmienił taktykę Draco.
         – Chodzimy? – zdziwił się, marszcząc brwi – My gdzieś ze sobą chodzimy?
         Zapadła krótka cisza. Udało mu się wybić Draco z rytmu, a pozostałe dwa dekle procesowały jego słowa.
         – Draco i Pansy. – wtrącił się jeden z goryli, nim Malfoy zdążył się odezwać. Blondas spojrzał na niego z irytacją – Jemu chodziło o niego i Pansy, nie o niego i ciebie…
         – GOYLE!
         Edison parsknął śmiechem, klaszcząc mocno w otwarte dłonie.
         – Odblokował używanie mózgu! – ryknął, klaszcząc głośniej. Wziął głęboki wdech – No, a tak poważnie, tak, powiedziałem tak Pansy. No i co? Jeśli masz zamiar powiedzieć teraz “mój ojciec się o tym dowie”, to mogę to odbić i powiedzieć, że mój też. Ma konkretną wizję na jej przyszłości, a ty się w niej nie znajdujesz.
         – A czy w wizji waszego ojca co do twojej przyszłości znajduje się szlama, której ojciec zginął w dzisiejszym “incydencie”?
         Teraz to Eddie został wybity z rytmu. Nie wiedział, która część tej wypowiedzi zszokowała go bardziej, więc siedział, patrząc nieprzytomnie na chłopaka. O kilka sekund zbyt długo. Na bladej twarzy gówniarza wykwitł szyderczy uśmiech zwycięstwa.
         – … ok, zgubiłem wątek. To czym mi teraz grozisz? – zagrał kartą debila, bo choć domyślał się, czym mu groził, wolał udać, że nie ma pojęcia.
         – Lisa Quinn… Widziano cię dzisiaj, jak niosłeś ją na plecach…!
         – Na rękach bym się bardziej zmęczył. Taki kawał drogi… – westchnął, podnosząc się – Okej, podsumujmy - grozisz mi, że jak się nie odczepię od waszego związku, to zadbasz o to, żeby mój stary dowiedział się, że zarobiłem dodatkowe punkty dla Slytherinu za pomoc Gryfonce, której pochodzenie jest nieco wątpliwe? – uniósł brwi, patrząc na niego – Poszukaj innego haka, Malfoy, bo za coś takiego to nawet ochrzanu porządnego nie dostanę.
         Machnął niedbale ręką jako znak, że skończył tę konwersację.
         Ojciec Lisy pracował na tym komisariacie? Nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie przeczytał całego artykułu, więc nawet nie wiedział, czy została podana lista nazwisk osób, które zginęły. A nawet jeśli, to nie sądził, aby skojarzył, że któryś z tych mężczyzn jest ojcem kogokolwiek z Hogwartu.
         Poszedł okrężną drogą, nie chcąc jeszcze wracać do pokoju wspólnego i podniet z powodu ludobójstwa. Chciał zrobić kółko wokół jeziora, ale wtedy zauważył kogoś przy jednej z ławek. W mroku nie widział zbyt dobrze, ale miał wrażenie, że coś się dzieje. Niby już zaliczył dzisiaj dobry uczynek, ale zdecydował się podejść.
         Zobaczył Lisę. Wyglądała jakby, miała jakiś atak paniki. Momentalnie przypomniał sobie słowa Malfoya. Jej ojciec…
         – Lisa. – kucnął obok niej, kładąc ostrożnie dłoń na jej ramieniu – Hej, oddychaj, okej? Spokojnie. Złap oddech. – chwycił jej nadgarstek i przycisnął jej dłoń do swojej piersi. Pamiętał, że to ponoć pomaga przy ataku paniki. Pokazanie komuś jak oddychać i tak dalej. Sam starał się wyrównać swój oddech.[/color]
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {10/04/24, 11:02 pm}

L I S S A               Q U I N N

           Czuła jakby musiała walczyć o każdy oddech. Jej płuca paliły niemiłosiernie, a gardło było zaciśnięte tak, jakby ktoś zaciskał na nim niewidzialne palce. W jej oczach pojawił się strach. Miała poczucie, że jeśli tak dalej pójdzie to po prostu się udusi, jednak nie potrafiła w żaden sposób nad tym zapanować. Łzy spływały niekontrolowanie po jej policzkach, a jej ciało niekontrolowanie drżało. Chciała krzyczeć. Wołać o pomoc, jednak nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa.
            Po chwili usłyszała swoje imię, a potem czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu, więc gwałtownie uniosła głowę. Potrząsnęła głową, kiedy poprosił, aby oddychała.
              -Nie… mogę… - powiedziała cicho, a jej oddech stał się jeszcze bardziej przyśpieszony i gwałtowniejszy. Powędrowała wzrokiem za jej dłonią, która spoczęła na jego piersi. Skupiła się na jego równomiernie poruszającej się klatce piersiowej. Jakby zahipnotyzowana, w myślach zaczęła odliczać rytm jego oddechu. Raz, dwa, trzy, cztery… Raz, dwa, trzy, cztery… Później zamiast łapczywie łapiąc powietrze ustami to wdechy zaczęła robić nosem, aż w końcu oddychała równomiernie i głęboko. Płuca przestały palić, a nieprzyjemny ciężar zupełnie zniknął z jej klatki piersiowej. Oddychała. Żyła. Wszystko dzięki niemu.
            -Dziękuję… - odparła, kiedy już w pełni odzyskała głos.
           Przez moment nastała między nimi głucha cisza. Przyglądali się sobie, jakby czekając na to, aż któreś z nich pierwsze się odezwie. Lisa przetarła wierzchem swojej dłoni mokre od łez policzki. Jej druga, drobna dłoń wciąż spoczywała na jego piersi przytrzymywana przez jego palce.
           -Co… Co ty tutaj robisz? Jest już pewnie bardzo późno – zapytała pociągając nosem i przyjrzała mu się uważnie. Myślała, że o tej porze błonia będą zupełnie puste, a większość uczniów będzie już w swoich dormitoriach przez ciszę nocną. Mimo wszystko była wdzięczna losowi, że Eddie ją znalazł. Gdyby nie on, możliwe, że o poranku ktoś znalazłby jej ciało leżące u brzegu jeziora.
          Pewnie wyglądała teraz okropnie. Czuła, że jej oczy były zaczerwienione i lekko popuchnięte. Pewnie był to nieco żałosny widok.
Zerknęła w kierunku wejścia do zamku. Zupełnie nie miała ochoty wracać do wieży Gryffindoru. Nie chciała konfrontować się ze swoimi kolegami i co najważniejsze nie chciała obudzić się kolejnego dnia, wiedząc, że jutro pewnie będzie się czuła jeszcze gorzej. A ona nie chciała czuć się gorzej.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {14/04/24, 10:59 am}

Edison Parkinson


         Uśmiechnął się słabo, zadowolony, że udało mu się ją uspokoić. Siedzieli jeszcze chwilę w ciszy, aż nie zrobiło się ciut niezręcznie. Na szczęście Lisa postanowiła się odezwać i przerwać tę sytuację. W pierwszej chwili chciał zbyć jej pytanie, ale pomyślał, że może dobrze jej zrobi, jak opowie jej bzdurną historię o spotkaniu z Draco i jego przydupasami.
         Gestem zaproponował, żeby jednak usiedli na ławce.
         – Mam młodszą siostrę, Pansy, może kojarzysz. Umawia się z Malfoyem i… dałem im odczuć, że nie do końca podoba mi się ten stan rzeczy… – zaśmiał się – No wiesz, Pansy to mały szkodnik, ale jako jej starszy brat muszę zadbać, żeby znalazła sobie innego szkodnika, który będzie dla niej dobry… – założył nogę na nogę, przybierając minę, jakby traktował sprawę śmiertelnie poważnie – Ale ta mała Fretka stwierdziła, że przeprowadzi ze mną męską rozmowę i przekona mnie do zmiany zdania strasząc swoimi kolegami-półmózgami. Właśnie wracałem z tej rozmowy, kiedy cię zauważyłem. – sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej haftowaną chusteczkę (czarna z zielonymi zdobieniami (ofc) i drobnym herbem Parkinsonów w rogu). Podał ją dziewczynie, mało dyskretnie sugerując, żeby otarła smarki.
         – Pożyczam ci. Jak nie będziesz jej już potrzebować, po prostu mi ją zwróć. – najlepiej wypraną, ale będzie tak miły i wspaniałomyślny, i nie wspomni o tym głośno.
         Też zerknął na zamek. nie chciał mówić typowych frazesów pokroju “słyszałem o twoim tacie, tak mi przykro”, bo zwyczajnie nie było to w jego stylu. A poza tym, miał wrażenie, że jeśli uda debila, będzie im obojgu łatwiej.
         – Nie będę cię osądzał, jeśli wolisz spać tutaj, ale może odprowadzić cię…? Albo pójść po kogoś, żebyś nie siedziała tu sama?
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {14/04/24, 10:21 pm}

L I S S A               Q U I N N

                 Zerknęła na niego uważnie wysłuchując jego historii dotyczącej spotkania z Maffoyem oraz jego świtą. Nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, który sam cisnął jej się na usta, kiedy starała się w swojej głowie wyobrazić sobie jak mogła potoczyć się ich konfrontacja.
                -Zgaduję, że pewnie nie udało mu się ciebie przekonać – powiedziała lekko rozbawiona. Draco Malfoy był jednym z tych ludzi, których wręcz nienawidziła. Był od niej o rok młodszy, to fakt, ale nie przeszkadzało mu to w ubliżaniu jej. Szczególnie, kiedy przyłapywała go, kiedy wałęsał się po szkole po dozwolonej godzinie, a na upomnienie rzucał w nią typowymi niekulturalnymi obelgami i straszył jego ojcem. Dlatego też w głębi duszy cieszyła się, że coś szło nie po jego myśli.
               Wzrok zawiesiła na chusteczkę z ładnym haftem. Przyjęła ją z wdzięcznym uśmiechem i otarła niezgrabnie nos. Poczuła się w pewnym sensie nieco zawstydzona tym, że chłopak widział ją w takim stanie. Nie przyjaźnili się. A on nie miał powodu, aby się nią w żadnym stopniu przejmować. A jednak, te drobne gesty z jego strony sprawiły, że Lisa poczuła się nieco lepiej.
              Powoli skinęła głową na jego propozycję. Nieważne jak bardzo chciała uniknąć konfrontacji z innymi gryfonami to chyba jednak bez tego się nie obejdzie.
                 -Chodźmy. Zanim jakiś nauczyciel nas przyłapie i będziemy musieli szorować wszystkie toalety szczoteczką do zębów Filcha – uśmiechnęła się nikle. Musiała chyba po prostu udawać, że wszystko było w porządku. Wylała z siebie już wystarczającą ilość łez.
              Weszli z powrotem do zamku, a następnie skierowali się na siódme piętro, gdzie mieściła się wieża Gryffindoru. Przez większość czasu po prostu szli w milczeniu i chyba żadne z nich nie mogło narzekać na przyjemną ciszę, przerywaną jedynie stukotami ich butów.
                -Dziękuję za odprowadzenie i… za wszystko inne – powiedziała łagodnie ściskając delikatnie w dłoni jego materiałową chusteczkę.
              -Dobrej nocy, Eddie – rzuciła jeszcze, a następnie przeszła przez portret Grubej Damy.
             Na szczęście nie spotkała nikogo w pokoju wspólnym, więc czym prędzej udała się do części sypialnianej dziewcząt. Kiedy weszła do pokoju, który dzieliła razem z Beth i Winnie nastała kompletna cisza. Dziewczyny już otwierały usta, ale Lisa uciszyła je gestem w dłoni.
              -Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Proszę, nie dziś – powiedziała na co obie gryfonki lekko pokiwały głową i dały jej spokój, a ona w spokoju mogła położyć się do łóżka.
              Kolejny dzień wydawał się jeszcze bardziej przytłaczający niż poprzedni. Zaraz po zejściu na śniadanie, została wręcz „zaatakowana” przez swoich kolegów i koleżanki. Każdy mówił jak to bardzo im przykro z powodu tego co się stało. Przytulali ją i pocieszali w każdy możliwy sposób. Lisa była im wdzięczna za tą troskę, ale mimo wszystko wolałaby po prostu mieć dla siebie trochę więcej przestrzeni. Mimo wszystko nie komentowała tego nijak, pozwalając, aby tamci poczuli się nieco lepiej wiedząc, że cokolwiek zrobili.
            Na pierwsze zajęcia ze Starożytnych Run poszła w towarzystwie Masona Williamsa. Jej najlepszego przyjaciela. Brunet o jasnoniebieskich tęczówkach obejmował ją ramieniem idąc korytarzem. Co jakiś czas zerkał na nią, jakby chciał jej coś powiedzieć. Lisa w końcu nie wytrzymała.
               -No co? – wypaliła przyglądając mu się uważnie. Chłopak zamrugał kilkukrotnie zmieszany, ale zaraz odchrząknął.
             -Nie chciałem tego mówić wcześniej, ale… Nie podoba mi się, że zadajesz się z Parkinsonem. To śliski gość i ty dobrze o tym wiesz. Zresztą zupełnie jak ci wszyscy Ślizgoni – zmarszczył brwi.
               Lisa westchnęła ciężko i pokręciła głową.
               -On… Nie jest taki jak ci się wydaje – nie chciała wspominać o wczorajszym wieczorze, bo musiałaby się znów tłumaczyć ze swoich emocji.
             -Naprawdę? A ja myślę, że jest taki jak pozostali. Zobaczysz, że się na nim jeszcze przejedziesz, Liss. Prędzej czy później. A wtedy….
             -Wtedy, co? – zapytała czując się coraz bardziej poirytowana.
            Mason zatrzymał się, zmuszając Lisę, aby zrobiła to samo. Potarł lekko jej ramiona i popatrzył jej w oczy.
          -Ja po prostu się o ciebie martwię, okej? Nie chcę znowu widzieć jak płaczesz, a on… Uwierz mi, nie jest towarzystwem dla ciebie – westchnął.
           Dziewczyna popatrzyła na niego uważnie i poczuła się jeszcze bardziej zła. Dzień się dopiero zaczął, a ona już miała ochotę, aby się skończył.
              -Wiesz co? Nie musisz się o mnie martwić. Jestem już duża i umiem sama podejmować decyzję z kim chce, a z kim nie chce się zadawać. I błagam już nie wracajmy do tej rozmowy – warknęła nie kryjąc swojej irytacji. Mason odetchnął głęboko, ale pokiwał głową rozumiejąc komunikat po czym zajęli miejsca w klasie.
             Starożytne Runy dzisiejszego dnia przestały się wydawać Lisie interesujące. Zazwyczaj naprawdę pałała do tych zajęć dużą sympatią, ale dziś w ogóle nie potrafiła się skupić na odczytywaniu symboli, ani na słowach profesor Babbling. Nieprzespana noc dawała o sobie znać, bo z każdą kolejną minutą jej powieki coraz bardziej opadały. Chyba przysnęło jej się na krótką chwilkę, bo kiedy ponownie otworzyła oczy, na tablicy było już zupełnie coś innego. Nawet dostrzegła niezbyt pochlebne spojrzenie nauczycielki, ale chyba ze względu na okoliczności nie skomentowała tego, że gryfonka przysnęła na jej zajęciach.
            Miała ochotę strzelić w siebie zaklęciem, kiedy przypomniała sobie, że kolejną czekającą ją lekcją była Historia Magii. Nie miała ochoty słuchać kolejnego nudnego wykładu profesora Binnsa ani tym bardziej siedzieć w swoim dormitorium zamknięta w czterech ścianach, więc postanowiła, że zaraz po Runach wybierze się do Hogsmeade. Poczekała jedynie, aż korytarze nieco opustoszeją, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, że kręci się niedaleko jednookiej wiedźmy.
            Nie zdążyła nawet dostać się na trzecie piętro, kiedy na schodach minęła się z Malfoyem.
           -Ej Quinn! – zawołał, na co ona przystanęła i zerknęła na niego przez ramię -Jakie to uczucie, kiedy dowiadujesz się, że twój ojciec i reszta mugoli byli do niczego w starciu z kilkoma czarodziejami? Pewnie płakali tam jak małe dzidzie błagając o litość.
             Zacisnęła pięści, a mięśnie szczęki jedynie delikatnie jej drgnęły. Później zupełnie nie wiedziała co w nią wstąpiło. Rzuciła się na blondyna z pięściami. Udało jej się wymierzyć dwa solidne ciosy w jego szczękę. Zamachiwała się po raz kolejny, ale ktoś skutecznie chwycił ją za ramiona i uniemożliwił ruchy. Dopiero teraz spostrzegła strużkę krwi cieknącą z jego wargi i zasiniony policzek.
            -Jak śmiesz! Głupia, plugawa szlamo! – warknął po czym uderzył ją w brzuch tak mocno, że blondynka aż zgięła się w pół. Później chwycił jej szczękę i zacisnął na niej swoje palce zmuszając ją do tego, by patrzyła mu w oczy.
            -Już niedługo i wytępią was wszystkich. Co do jednego… - wyszeptał, a na jego twarzy zaistniał złośliwy uśmieszek -A takie szlamy jak ty czy Granger, pójdą na pierwszy ogień. Obiecuję ci to.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {18/04/24, 10:26 pm}

Edison Parkinson


         Odprowadził ją pod samo wejście do wieży Gryffindoru, mimochodem zapamiętując drogę. No nigdy nie był przy wejściu do kotów, okej? Wiedział, że to gdzieś na siódmym piętrze, za jakimś portretem, ale którym? Zielonego pojęcia nie miał. Teraz już wiedział. Może kiedyś mu się ta wiedza przyda, kto wie.
         Machnął jej niedbale dłonią na pożegnanie, jakby non-stop odprowadzał losowe dziewczyny do dormitorium. Oddalił się niespiesznym krokiem, aż nie zniknęła w przejściu. Dopiero wtedy przyspieszył, mając pewność, że jest teraz bezpieczna i jak dostanie kolejnego ataku paniki, to będzie problemem jakiegoś innego Gryfiakagłuptaka.
         Z tego wszystkiego zaspał na pierwszą lekcję, a jakoś żaden z jego kolegów nie palił się do tego, aby go zbudzić. Tym sposobem, nie tylko przegapił runy, ale też śniadanie i musiał zadowolić się podwędzoną z kuchni maślaną bułką i czarką mleka. Szedł na zajęcia u profesora Binnsa, wciąż mając pół bułki w ręku, kiedy jego uwagę przykuły jakieś śmiechy i złośliwe zawodzenie. Nic nie mógł poradzić na to, że zaciekawiło go to, bo jest magicznym odpowiednikiem Piłkarzyka, lubi zadymy. Stanął na końcu małego zbiorowiska i podskoczył na palcach, żeby lepiej widzieć. Od razu pożałował.
         Lisa Quinn. Oczywiście. Kurwa. I Malfoy. Też oczywiście. Pewnie by interweniował i odciągnąłby blond Fretkę od dziewczyny, ale wszyscy wokół… byli Ślizgonami. Nawet biorąc wczorajszy dzień… nie może, ona nie może oczekiwać, że dziś też będzie ją ratował. Nie z tego. Przecież oni nie dadzą mu żyć, jeśli stanie w jej obronie. On jest Ślizgnoem, jest czystej krwi, ma pewien status, a ona… ona jest szlamą...
         – O! Przyszedł rycerz na czarnym koniu! – zauważyli go.
         Wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. Edison znieruchomiał, z bułką w połowie drogi do ust. patrzył na każdego, na każdego tylko nie na nią.
         – Przyszedłeś uratować swoją szlamiastą księżniczkę, Parkinson?
         Spojrzał na Bella, który to powiedział. Patrzył na niego przez kilka długich, ciągnących się sekund, a potem spojrzał na wciąż skotłowaną na podłodze dwójkę.
         Wziął gryza bułki.
         – Jak na moje, to naszego Księcia trzeba ratować. – stwierdził z pełną buzią i gestem wskazał na jego rozkwaszony nos – To wygląda boleśnie. – dodał jeszcze, po czym przepchnął się przez tłumek, starając się nie patrzeć na Lisę. – Pamiętaj wspomnieć o tym ojcu, Malfoy!
         – Lepiej, żeby twój się nie dowiedział, że zadajesz się ze szlamami! – krzyknął za nim rok młodszy chłopak.
         Uniósł dłoń, pokazując mu środkowy palec. Źle się czuł, że nie stanął bardziej otwarcie w obronie Lisy, ale naprawdę nie mógł… Nie mogła tego od niego oczekiwać! Nie są przyjaciółmi, to, co zaszło między nimi wczoraj, nie czyni ich przyjaciółmi! Może pomóc jej kiedy ujebie ją trujący pająk, może pożyczyć jej chusteczkę, kiedy płacze…
         Ale nie może jej obronić, kiedy dokuczają jej za pochodzenie.
         Usiadł na swoim miejscu z markotną miną. Spojrzał na bułkę, jakby to była jej wina.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {20/04/24, 08:04 pm}

L I S S A               Q U I N N

              Zacisnęła mocno szczękę czekając na odpowiedni moment, a kiedy poczuła jak uścisk Crabbe’a  się poluźnia momentalnie rzuciła się na Dracona przewalając go na zimną posadzkę. Uderzyła go prosto w nos słysząc szczęk kości. Głośny jęk wyrwał się z jego ust. Spojrzał na Lisę nienawistnym spojrzeniem i również mocno jej przyłożył. Poczuła pieczenie na wardze i ciepłą strużkę krwi cieknącą po jej podbródku. Znów poczuła jak czyjeś ręce ją obejmują. Czemu po prostu nie pozwolili załatwić im tej sprawy między sobą?
                 -Naprawdę twoi koledzy tak bardzo martwią się, że przegrasz z dziewczyną? – parsknęła złośliwością. Widziała jak emocje zmieniają się na jego twarzy. Ocierał z przerażeniem krew cieknącą z jego nosa, a po wypowiedzianych słowach gryfonki, narastał w nim gniew i obrzydzenie.
              Dopiero teraz zauważyła, że wokół nich zebrało się sporo gapiów – głównie Ślizgonów, którzy z ekscytacją kibicowali Malfoyowi.
              -O! Przyszedł rycerz na czarnym koniu! - głos jakiegoś Ślizgona przebił się przez tłum i wszyscy popatrzyli w kierunku, który wskazywał. Eddison Parkinson stał pośród swoich, z bułką w dłoni. Wydawał się niepocieszony, że ktoś w ogóle zwrócił na niego uwagę.
              -Przyszedłeś uratować swoją szlamiastą księżniczkę, Parkinson? – blondynka zacisnęła zęby. Nie potrzebowała ratunku. Wystarczyłoby, żeby ten debil wypuścił ją ze swoich silnych, kleistych od resztek jedzenia rąk, a sama skutecznie rozprawiłaby się z Draco.
             Uśmiechnęła się z dumą, kiedy Parkinson pochwalił jej dzieło wykonane na twarzy Malfoya. Wiedziała, że jeszcze chwila, a mogłaby doprowadzić chłopaka do płaczu. Próbowała się wyrwać, ale im bardziej się szarpała, tym bardziej Vincent Crabbe wykręcał jej ręce sprawiając jej przy tym nieprzyjemny ból. Odprowadziła Eddisona wzrokiem, a potem z powrotem popatrzyła na jej zdenerwowanego przeciwnika.
              -Ty mała, plugawa, wredna szla….
              -Co tu się dzieje? – usłyszała za sobą głos profesora Snape’a. Jej ręce momentalnie zostały uwolnione. Część gapiów rozpłynęła się na korytarzu w ułamku sekundy. Świetnie… Jeszcze tego jej tutaj brakowało.
               Mężczyzna uważnie wodził wzrokiem od niej po Dracona, który nagle zrobił się potulny jak baranek.
              -Na zajęcia. Natychmiast – rzucił. Lisa już miała zamiar odejść, ale profesor Obrony Przed Czarną Magią skutecznie jej w tym przeszkodził -Chwileczkę… Wasza dwójka ma mi w tej chwili wyjaśnić co się przed chwilą wydarzyło.
              -Ona zaczęła, panie profesorze! Rzuciła się na mnie bez powodu, bo powiedziałem, że jest mi przykro z powodu tego zamachu na… no tym… jak to mugole nazywają? No nie ważne! W każdym razie mówiłem jej jak bardzo jej współczuję straty, a ona rzuciła się na mnie z pięściami! Ałłł… - dotknął swojego rozwalonego nosa, a blondynka pokręciła głową.
                -Ty mały obrzydliwy karaluchu… - no nie przemyślała tych słów w obecności Snape’a.
             -Panno Quinn! Odejmuje Gryffindorowi pięćdziesiąt punktów, a po lekcjach proszę się zgłosić na szlaban do pana Filcha. Jestem pewien, że znajdzie pani jakieś ciekawe zajęcia, aby mogła pani przemyśleć swoje postępowanie.
              -Ale profesorze…!
            -Nie chcę tego słuchać. Panie Malfoy, proszę się udać do pani Pomfrey, która powinna zrobić co w jej mocy, aby naprawić to co się dzieje na pana twarzy. A panna Quinn zdaje się ma teraz zajęcia z profesorem Binnsem. Zapraszam za mną. Upewnię się, że dotrzesz tam bez żadnych zbędnych przygód – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. Udało jej się go wybłagać o krótką wizytę w łazience, aby mogła zmyć z siebie resztki krwi.
            Kiedy weszli do odpowiedniej sali, zajęcia z historii magii już trwały. Wszyscy momentalnie podskoczyli w swoich ławkach zaskoczeni, że dzieje się cokolwiek innego niż biadolenie starego ducha i zwrócili swój wzrok prosto na nią i profesora Snape’a.
           -Przyprowadziłem zbłąkaną uczennicę – rzucił lekko popychając ją w głąb sali. Omiótł wzrokiem jeszcze wszystkich uczniów, jakby szukając czegoś co byłoby złamaniem szkolnego regulaminu. Następnie zarzucił swoją pelerynką i zniknął za zamkniętymi drzwiami.
            Lisa odetchnęła i wzrokiem poszukała jakiegoś wolnego miejsca. To na którym zazwyczaj siedziała było zajęte, więc powolnym krokiem przeszła na sam koniec pomieszczenia i zajęła miejsce w ławce przy oknie. Dwie ławki od niej spostrzegła Eddi’ego. Ich spojrzenia na moment spotkały się ze sobą, ale dziewczyna dość szybko odwróciła wzrok. Jej plany ucieczki z tych zajęć spaliły na panewce, więc musiała je jakoś przeżyć.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {27/04/24, 11:09 am}

Edison Parkinson


         Miał lekki wyrzuty sumienia z powodu pozostawienia Lisy na pastwę swoich kolegów z domu, ale nijak nie mógł jej pomóc. Wbrew temu, co próbował udowodnić, bał się swojego ojca i bał się jego reakcji na wieść, że pomógł Szlamie. Bał się reakcji kolegów. Raz, mogło się zdarzyć. Ale dwa razy? I to dwa dni z rzędu? Kurwa.
         Biadolenie martwego nauczyciela zostało przerwane przez pojawienie się Snape’a i Quinn. Swoją drogą, czy to nie podchodzi pod jakiś wyzysk? W sensie, zatrudnianie ducha? Oni mu w ogóle płacą? I czym? Nieznacznie kiwnął głową dziewczynie, ale nie był pewien czy w ogóle zostało to przez nią zauważone, bo chwilę później drgnął, oberwawszy papierową kulkę od kolegi z dormitorium. Schylił się ociężale po pocisk, który upadł na podłogę, podniósł go, a następnie rozwinął papier. Zmrużył oczy, próbując rozczytać te symbole jak nic pochodzące z jakiegoś starozytnego języka.
         –  C o ? – spytał głośnym szeptem, poddając się. Kolega zaczął mu tłumaczyć na migi, więc Eddie na migi spytał “C O   K U R W A ?”. Współlokator machnął dłonią, widczonie stwierdzając, że to nie ma sensu i wygrzebał coś ze szkolnej torby, po czym podał do najbliżej siedzącej osoby z cichym “podaj Parkinsonowi”.
         Tajemnicza rzecz dotarła do niego przez cały rząd uczniów ze szmerem “Parkinson”. Spojrzał na jebutnie ślizgońską kopertę z jebutnie poważną pieczęcią. No i jebutnie napisanym “E. Parkinson”. No ta, przespał śniadanie, to i przespał pocztę. Rozejrzał się po klasie. Kilkoro uczniów patrzyło w jego kierunku z zainteresowaniem, ale profesor nie zwrócił uwagi na zamieszanie, które powstało.
         Wyjął ze szkolnej torby scyzoryk i podważył ostrzem pieczęć, dobierając się tym samym do zawartości koperty. Okazało się, że dostał od starego-nowego profesora eliksirów, profesora Slughorna, zaproszenie na coś, co się nazywało spotkaniem Klubu Ślimaka.  Zaraz, zaraz… Czemu teraz? Wiedział, że taki Malfoy tupta tam systematycznie od początku roku szkolnego. Czemu zaprasza go dopiero teraz? Przecież nie jest szczególnie wybitnym uczniem, a gdyby zależało Slughornowi na kontaktach z jego starym, to już dawno…
         .. aha, ok. Doczytał do końca. “Z polecenia Pańskiej siostry”.
         P.a.n.s.y.
         Zaraz po zakończeniu zajęć wyrwał z klasy, chcąc się rozmówić z siostrą, czemu wciąga go w bagno po tym, jak sama do niego wskoczyła ze swoim blond gnojkiem. Nie musiał daleko szukać, bo miała zajęcia kilka sal dalej, a dzięki temu, że Lisa rozwaliła Malfoyowi pół facjaty, mógł z nią porozmawiać bez jej obecności.
         – Pansy! – dopadł do dziewczyny, przedzierając się przez młodszy rocznik. Szturchnął łokciem jakiegoś Gryfona, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Pokazał siostrze pomięty list od profesora – W co ty mnie władowałaś? – spytał, sapiąc z powstrzymywaną wściekłością. Słyszał jak wyglądają te spotkania. Jebane nudziarstwo. Nie chciał się w to bawić. Nie miał zamiaru tam leźć i siedzieć godzinami, żeby…
         – Ojciec mi kazał. – odparła niechętnie, rozglądając się na boki. Eddie aż się wyprostował.
         – Hę?
         – Dowiedział się od taty Draco, że Draco mnie zabiera i chciał, żebym załatwiła ci wejście do Klubu Ślimaka. – wyjaśniła, wzruszając ramionami.
         Inni uczniowie mijali ich obojętnie, nie zwracając na nich uwagi.
         – … po co?
         – A skąd mam wiedzieć?! – zirytowała się – Może uznał, że trzeba cię usadzić w poważnym towarzystwie?
         Poważnym? Tam chodzą przecież sami… Och, chyba już kumał. Zaczynał się domyślać, o co może chodzić. Wziął głęboki wdech. Nie może się wkurzać na Pansy, to nie jej wina… Nie całkiem.
         Spojrzał jeszcze raz na list. Następne spotkanie ma charakter kolacji i mozna zaprosić na nią dowolną osobę towarzyszącą.
         Dowolną.
         Ostatnimi zajęciami tego dnia były zaklęcia. Specjalnie usiadł w ławce za Lisą Quinn. Wiedział, że ojciec oczekiwałby, że zaprosi Hestię Carrow. Już od dłuższego czasu ich rodzice próbowali popchnąć ich ku sobie. I to dosłownie. Na zeszłorocznym Balu Malfoyów dosłownie popchnęli ich do wspólnego tańca. Nic do niej nie miał. Ani nic negatywnego, ani pozytywnego, dlatego nie cieszył się szczególnie z tych prób swatania. Pewnie wystarczyłoby od biedy, jakby zaprosił jakąkolwiek inną Ślizgonkę albo dziewczynę czystej krwi, ale nie bardzo ogarniał kto jaki ma rodowód, chyba że był mugolakiem, bo tego koledzy z domu nie pozwalali zapomnieć. A koleżanek z domu nie chciał zapraszać, bo… No.
         Zastanawiał się nad tym pół dnia. Krukonki zmówiły się przeciw niemu po tym, jak na piątym roku zerwał z jedną z nich. Pod koniec zeszłej klasy chodził z jedną puchonką, Holly, ale zerwali i podejrzewał, że pewnie chwilowo nastroje mogą być jak w Ravenclawie – nie umawiamy się z Parkinsonem.
         Nie znał zbyt wielu dziewczyn z Gryffindoru. Poza jedną.
         Szturchnął Lisę w ramię i pochylił się przez ławkę, kiedy udało mu się zyskać jej uwagę. Podrzucił jej złożony liścik i na migi kazał jej przeczytać;
” Chcesz pójść ze mną na kolację do Slughorna w następną sobotę?”
         Uśmiechnął się do niej głupkowato, licząc na to, że się zgodzi i nie każe mu spierdalać, bo nie miał innych opcji… z którymi faktycznie mógłby chcieć spędzić ten wieczór.
LadyFlower
Tajemniczy Gwiazdozbiór
LadyFlower
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {28/04/24, 06:39 pm}

L I S A               Q U I N N

                  Zupełnie nie słuchała tego, co miał do przekazania profesor Binns. Mogliby zatrudnić kogoś świeższego, kto z większym zaangażowaniem opowiadałby o historii magii, a nie wiecznie o wojnie Goblinów. Dlatego też przez całe zajęcia skupiła się tylko i wyłącznie na własnych myślach, wpatrując się w krajobraz za oknem.
                  Nawet nie sądziła, że tak można się cieszyć z zakończenia zajęć. Szybkim krokiem wyskoczyła na korytarz kierując się na kolejną lekcję.
                 -Lisa! Hej, zaczekaj! – obróciła się przez ramię i przystanęła widząc przepychającego się przez tłum Masona. Chwycił ją za nadgarstek i odciągnął na bok, aby nie zostali staranowani przez resztę uczniów. Popatrzył na nią uważnie. Palcami delikatnie przejechał po świeżej ranie na jej wardze.
                 -Co się stało? – spytał z troską. Lisa wzruszyła jedynie ramionami.
                -Mała potyczka z Malfoyem – powiedziała, jakby to było nic nadzwyczajnego. Czasami zdarzały jej się bójki. Nie tylko ze Ślizgonami.
                -Mała? - zapytał i uniósł brwi z niedowierzaniem.
                -Bardzo piecze? - posłał jej tak smutne spojrzenie, że ona aż sama musiała spuścić wzrok.
               -Nie. To nic takiego. Malfoy wyglądał gorzej – mruknęła na co Gryfon roześmiał się tylko cicho. Chyba udało jej się go rozbawić.
               -W to nie wątpię – odparł i pogłaskał jej ramię.
                Jakoś udało im się przebrnąć przez większość zajęć. Zaklęcia były już ostatnie, a potem mieli wolne. No wszyscy poza Lisą, która jak na złość musiała złożyć wizytę Filchowi. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jaką „aktywność” wymyśli jej woźny.
                 Zajęła miejsce w jednej z ławek czekając, aż profesor Flitwick rozpocznie zajęcia. Były one zupełnie inne niż w Historia Magii i Binnsa. Trzeba było uważnie słuchać poleceń profesora, aby przypadkiem czegoś nie wysadzić tak jak w przypadku Seamusa Finnigana. Z tego co wiedziała to on praktycznie co roku powodował, że zajęcia z Zaklęć były wybuchowe.
               Zerknęła do tyłu, kiedy poczuła lekkie szturchnięcie w ramię, a potem lekko zmarszczyła czoło widząc na swojej ławce nieduży zwinięty skrawek papieru. Rozwinęła go i przeczytała wiadomość.
                ” Chcesz pójść ze mną na kolację do Slughorna w następną sobotę?”
                Uniosła lekko brwi. Czy Eddison właśnie zapraszał ją jako osobę towarzyszącą do Klubu Ślimaka? Ją? Gryfonkę mugolskiego pochodzenia?  Wydawało jej się to nieco dziwnie podejrzane. Jednak od razu przypomniały jej się jego słowa wypowiedziane w sali szpitalnej. „Nie każdy Ślizgon to fiut bez serca”. Czy jakoś tak.
               Spojrzała na niego ponownie. Było coś przyciągającego w jego osobie. Na tyle, że blondynka pokiwała lekko głową, tym samym zgadzając się być jego parą. Klub Ślimaka… Słyszała różne pogłoski na jego temat. Zazwyczaj nie były one zbyt przychylne. Podobno przyjęcia organizowane przez profesora Slughorna były wyjątkowo nużące. Może jednak tym razem będzie nieco inaczej skoro Lisa pojawi się w towarzystwie Eddie’go Parkinsona. Na pewno wywołają sporą sensację. Zwłaszcza wśród Ślizgonów. Może to będzie kolejna okazja, aby utrzeć nosa Draconowi. Tym razem w przenośni.
                Lekcja skończyła się wyjątkowo szybko. Lisa pożegnała się z Masonem i szybko skierowała się do wieży Gryffindoru, aby przebrać się przed spotkaniem z Filchem i panią Norris. Była wręcz przekonana, że praca, którą będzie wykonywać będzie czysto fizyczna. I pewnie będzie dotyczyć sprzątania.
               W tym samym czasie Mason Williams odprowadził przyjaciółkę wzrokiem, zanim nie zniknęła za rogiem korytarza, a potem rozejrzał się uważnie po uczniach, którzy opuszczali salę profesora Flitwicka.
             -Ej! Parkinson, zaczekaj! – krzyknął za nim i przyśpieszył kroku, aby go dogonić. Na szczęście był sam, bez swoich kolegów.
             -Co ty kombinujesz? Z Lisą? – zapytał nie kryjąc niezadowolenia z tego, że w ogóle się do niej odzywał.
             -Masz ją zostawić w spokoju – warknął próbując wyglądać i brzmieć groźnie -Obydwoje wiemy jak to się skończy. Ty i twoi koledzy już nieraz nabijaliście się z mugolaków. Co tym razem? Chcesz jej zrobić jakiś żart? Zabawić się z nią, a potem porzucić? Nie widzisz, że już teraz jest w rozsypce po stracie ojca? Mówię do ciebie!
             Chwycił jego ramię i obrócił do siebie mając wrażenie jakby Parkinson go w ogóle nie słuchał. Wkurwiał go. Okropnie go wkurwiał.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Where is my mind? Empty Re: Where is my mind? {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach