Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
LiesDzisiaj o 12:21 pmSyriusz
W Krwawym Blasku GwiazdDzisiaj o 08:01 amnowena
A New Beginning Dzisiaj o 01:58 amYulli
Argonaut [eng]Dzisiaj o 12:53 amSeisevan
Triton and the WizardWczoraj o 03:32 pmKurokocchin
incorrect loveWczoraj o 01:34 pmKurokocchin
Run fastWczoraj o 11:29 amEeve
Blood, drugs and you in the middle30/04/24, 10:16 pmTroianx
You're Only Music30/04/24, 08:25 pmKass
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 16%
3 Posty - 16%
3 Posty - 16%
2 Posty - 11%
2 Posty - 11%
2 Posty - 11%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%

Go down
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Run fast Empty Run fast {07/04/24, 12:08 pm}

r   u   n    F A S T E R    
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
Run fast 4c874710
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
g r a c e  l. as   sean diaz
b o b b y   l.  as     daniel diaz
j o h n n y   l.  as   party pooper
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Run fast Empty Re: Run fast {07/04/24, 05:15 pm}

Run fast Johnny10
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Run fast Empty Re: Run fast {07/04/24, 11:05 pm}

○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○
Run fast Tumblr_ps31t4z0JW1vdma9eo4_400 Run fast Tumblr_ps31t4z0JW1vdma9eo2_400
                                             
G r a c e   L o w e r y

siedemnastolatka   urodziny    obchodzi 9 września  panna  
licealistka/detektyw na tropie mafii/uciekinierka/sean diaz


○ wywalili  ją  z  rady  uczniowskiej, a z  chóru odeszła, ale gra sobie w kółku muzycznym
  dorabiała sobie jako  kelnerka  i  sprzedawczyni  w  sklepie  
  głównie   przesiadywała    u   lydonów   lub    przyjaciółek
  metr    sześćdziesiąt   dwa  wzrostu  brązowe  proste  włosy  zielone oczy  pierścionki matki  
 Holly[36 lat,   matka,   jakimś cudem nadal barmanka]  Larry [42 lata,  nieszczęsny partner  matki,  nadal  bezrobotny]



Run fast Tumblr_ps31t4z0JW1vdma9eo1_400 Run fast Tumblr_ps31t4z0JW1vdma9eo3_400
○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Run fast Empty Re: Run fast {09/04/24, 07:20 pm}

Rudzi

               Szli poboczem drogi prowadzącej przez puste pola. Gdyby tylko wiedział, że kłótnia z ojcem o wyjście tego wieczora z domu tak się skończy… Ale skąd miał wiedzieć? Kto normalny zakłada, że sytuacja może potoczyć się, aż tak źle?
               – Nogi mnie już bolą… – Johnny zagryzł dolną wargę, starając się powstrzymać przed wybuchem. To tylko ośmiolatek, to tylko ośmiolatek… On nie ogarnia, czemu znaleźli się w tej sytuacji… i że znaleźli się w niej z jego winy.
               – Dasz radę, Bobby. – wskazał na las rysujący się przed nimi w odległości kilku, może kilkunastu kilometrów. Cholera wie, John zawsze był chujowy z matmy, nie? – W głębi tamtego lasu jest fajne miejsce na biwak!
               Przez chwilę Bobby milczał, widocznie analizując jego słowa. Johnny miał nadzieję, że uda im się jeszcze trochę pociągnąć na tym kłamstwie. Spojrzał na Grace, żeby sprawdzić, jak ona się trzyma. Biedna… Przypadkiem władowała się w to gówno.
               … a wystarczyło dwa lata temu nie podejrzewać go o działalność przestępczą.
               – Tam spotkamy się z tatą i Jeffem?
               Starszy poczuł ścisk w żołądku na wspomnienie ojca. Kurwa mać…
               – Nie, ech, musimy… umówiliśmy się gdzie indziej. – obrócił głowę, marszcząc brwi i spojrzał na młodszego brata – Zaraz, a czemu nie spytałeś o Martina?
               Bobby spojrzał na niego, jakby spytał, czemu nie chce zjeść psiego gówna. No ta, pewnie wolałby, żeby Martin nie jechał z nimi na ten zmyślony biwak. Johnny pokręcił głową i odciągnął rękaw bluzy, sprawdzając godzinę na zegarku. Dochodzi siedemnasta. Lepiej byłoby, gdyby dotarli  na miejsce przed zmierzchem, żeby mieli czas na ogarnięcie miejsca do spania. W plecaku nie miał wielu rzeczy, tylko dwa koce, dwie butelki oranżady i paczkę krakersów. Kiedy pakował te rzeczy, nie miał w planach uciekać przez całe Zjednoczone Królestwo oraz pół Irlandii Południowej. Miał iść z przyjaciółmi nad rzekę na ognisko i wrócić następnego dnia. Tymczasem plan wyglądał tak, że na piechotę miał zamiar dostać się do Sligo w Irlandii, mając do dyspozycji wyżej wymienioną zawartość plecaka, niecałe sto funtów, a poza tym miał pod swoją opieką marudnego ośmiolatka. Jakby nie obecność Grace, to chyba zacząłby panikować dziś rano, gdy po przebudzeniu dotarło do niego, że to wszystko nie jest tylko złym snem. To teraz jego rzeczywistość.
               Dotarcie na miejsce ich dzisiejszego postoju zajęło im jakieś pół godziny, może ciut mniej. Do tego lasu kiedyś na biwak pojechał ze swoją klasą, chyba w podstawówce. Z tego co wiedział, często jakaś szkoła organizowała tam biwaki, ale nie sądził, aby ktokolwiek robił to na początku maja, kiedy wciąż nie było najcieplej. Może na nikogo nie trafią. Oby.
               Rzucił plecak na ziemię i wygiął plecy, czując jak pulsują mu tępym bólem. Bobby z zaciekawieniem kucnął przy strumieniu, przyglądając się czemuś.
               – … Boże, Grace… – jęknął, pozwalając sobie na nieco słabości, póki młodszy brat go nie słyszał – Przecież to jakieś wariactwo… Wciąż nie mogę uwierzyć, że… – urwał. Tydzień temu pochowali matkę. A teraz ojciec też… Wciąż i wciąż odtwarzał wczorajsze wydarzenia w swoim umyśle. Kłótnia z ojcem, szarpanina, Martin chciał ich rozdzielić, Bobby zaczął krzyczeć, a wtedy… Jakby wybuch. – Wiesz, że jeszcze możesz się cofnąć, nie? Nie jesteśmy aż tak daleko od Londynu, nie musisz porywać się ze mną…
Calinda
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Calinda
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Run fast Empty Re: Run fast {23/04/24, 11:40 pm}

G R A C E

          Wszystko działo się tak szybko. Pamięć już jej zaczęła płatać figle. Była w szkole, po niej poszła do Lydonów, typowo. Co dalej? Johnny pokłócił się ze swoim ojcem. Nie była nigdy pożyteczna w takich sytuacjach. Spanikowana zakryła uszy i zamknęła oczy. Jak już je otworzyła po wybuchu, to była już w samym środku chaosu. Naprawdę stali się zbiegami, huh? Nie tak wyobrażała sobie swoją ucieczkę z rodzinnego domu. W tej wymarzonej to miała być już po liceum, mieć kupę kasy przy sobie, być po wygarnięciu wszystkiego matce i Larry’emu, a także, no, być sama. Rzeczywistość okazała się jednak jeszcze bardziej nieprawdopodobna, niż jej głupie fantazje.
         Adrenalina nie pozwalała jej się wgłębiać w powagę sytuacji. Jak na razie zresztą nie było żadnej okazji, żeby rozpaczać nad ich losem. Ciągle byli w biegu z poczuciem niebezpieczeństwa dychającemu im na kark. Żeby jakoś dodatkowo odwrócić uwagę od dołujących myśli, postanowiła wykorzystać swoje gadulstwo, zaczynając głównie rozmowy na bezsensowne tematy podczas ich wędrówki. Głównie zagadywała Bobby’ego, bo wszystko wskazywało na to, że nie rozumiał jeszcze, co się stało z jego ojcem, a nie chciała tego za wcześnie dla niego zmieniać. Zresztą nadal był tylko dzieciakiem, takie ciągłe chodzenie nie mogło być łatwe.
         Trzymała tempo bez większego problemu, mimo towarzyszącego jej przy tym bólu stóp i pleców. Nie miała najwygodniejszych butów na takie dystanse. Szybko zaczęły ją obcierać na piętach. Głupie trampki. Szkoda, że nie miała na sobie butów, które zakładała zazwyczaj do biegania razem z Lucy i Emmą. Może im podziękować za swoją w miarę zadowalającą kondycję. Lucy zawsze starała się trzymać formę z faktu bycia cheerleaderką, a Emma przez granie w kosza. Grace dołączała czasem do nich dla towarzystwa, ale stawiała granicę, gdy Lucy wymyślała, żeby spotkać się na wspólne bieganie rano przed pójściem do szkoły. Nie była aż taką masochistką.…Była ciekawa co u nich. Wiadomość musiała się już rozejść, prawda? Zresztą, mieli się wczoraj spotkać. Długo na nich czekali, zanim zaczęli się zastanawiać, co się stało? Pojechali po nich? Ktoś ich przepytywał?
         Trochę jej ulżyło, gdy mogli sobie już pozwolić na przerwę w podróży. Miejsce, w którym się znaleźli było nawet przyjemne, głównie przez strumień. Przez chwilę mogła się poczuć jak na prawdziwym biwaku. Pociągnęła Johnny’ego, by usiadł razem z nią na kłodzie, gdy Bobby skupiał się na wodzie. Kilka minut spoczynku na pewno każdemu się przyda.
         Johnny przywróciły ją z powrotem do rzeczywistości. Trudno było jej słuchać zmęczenia w jego głosie. Nie mogła sobie wyobrazić, co musi teraz przeżywać. Wszyscy Lydonowie, zresztą. Milczała przez chwilę obejmując się ramionami, jakby to miało jej jakoś pomóc, by się niechcący nie rozpaść. Przysunęła się w końcu i położyła głowę na jego ramieniu. Na jego kolejne słowa zmarszczyła jednak brwi i podniosła się na chwilę z powrotem, żeby na niego spojrzeć.
         - Nie bądź durny. Jak już mam się wrócić, to dopiero jak dotrzemy do tej waszej Irlandii. Mamy dobry czas, na pewno nam się uda przed Dniem Świętego Patryka - powiedziała pewnie, mając nadzieję, że to zakończy ten temat. Oczywiście, że to doskonała okazja, żeby zmienić zdanie i cofnąć się do Londynu. Nie wyobrażałaby sobie jednak siedzenia i zastanawiania się, czy się im udało, czy są bezpieczni. Może początek ich znajomości był trochę pod górkę, w końcu chciała ich wpakować za kraty za kasę…ale mimo to przez te ostatnie dwa lata zaczęła ich postrzegać jako swoją rodzinę. Czuła potrzebę bycia przy nich, tym bardziej teraz, jak wszystko schodzi na psy.
         Westchnęła, bo nie powinna się obrażać za jego głupie sugestie. Nie miał przecież nic złego na myśli.
         - Będzie… - urwała. “Dobrze”, miała powiedzieć, ale wyszło na to, że zapomniała tego słowa - Wiem, że to jest jakiś koszmar. Ale damy radę, ok? Będzie ciężko, ale damy radę - dokończyła z niewielkim uśmiechem. Cóż, to nie tak, że mieli jakiś wybór. Nawet nie była pewna, co może się stać, jeśli zostaliby złapani.
          Siedziała tak przez jakiś czas, bo ogólnie ciężko było jej się podnieść do roboty.
         - To co…czas się zająć ogniskiem i jakimś miejscem do spania - powiedziała, może zbierając w sobie jakąś motywację do tego. Miejsce na ognisko jest, szkoda, że nikt im przypadkiem nie zostawił jakiegoś namiotu. Dobrze za to, że mają jeszcze trochę czasu, zanim się ściemni. Spojrzała na Bobby’ego, który po obejściu okolicy znalazł jakiś super patyk i rysował nim coś po piasku. Patyków im się przyda, tylko o wiele więcej - Hej, Bobby! Pomożesz nam ze zrobieniem szałasu? Kto znajdzie najdłuższą gałąź wygrywa - nie sprecyzowała co jest nagrodą, ale to chyba nie było istotne. Widocznie chłopcu wystarczyło, żeby obudzić w nim chęć do rywalizacji i zniszczenia swoich przeciwników. No i wygrał, oczywiście. Przynajmniej humor miał z tego powodu poprawiony na tyle, że chętnie brał dalej udział w tej całej zabawie w robienie szałasu. Sama trochę leciała na improwizację, bo ostatnio robiła coś takiego w podstawówce w harcerstwie i tam to mieli chyba nawet do tego jakieś narzędzia. U nich to funkcjonuje na słowo honoru. Ważne, że jakimś cudem efekt końcowy nie był najgorszy. Na pewno lepsze, niż spanie pod gołym niebem. Może się nawet nie zapadnie? Czas powie.
          Przy ognisku szybko dało się skapnąć, że prowiant im się kończy. Od siebie miała aktualnie do zaoferowania tylko solone orzeszki, które zajumała Larry’emu. Niebywałe, jak dobra to była decyzja. Kij mu w oko. Chipsy zeszły wczoraj. No, to jest duży problem. To nie tak, że mogą sobie złowić ryby w strumieniu. Znaczy, próbowała, ale idzie się domyślić, że bez żadnych efektów. Jedynie marzła przez jakiś czas, bo się potknęła o jakiś kamień i wpadła do wody prawie do pasa.
            Następnego dnia ruszyli dalej w drogę. Trzymali się pobocza, chociaż tereny były tak mało oblegane, że rzadko coś faktycznie przejeżdżało. Nie wiedziała, jak długo szli. Nie miała żadnego zegarka, a stwierdziła, że odpuści Johnny’emu ciągłych pytań o czas z jej strony. “Długo jeszcze?” to kwestia należąca do Bobby’ego. Nikt nie potrafi wyrazić swojej niecierpliwości lepiej, niż znudzony ośmiolatek.
          W pewnym momencie w oddali można było zobaczyć jakąś stację paliw.
         - O, idealnie! - powinni znaleźć sobie jakieś jedzenie, w końcu nie wiadomo, kiedy znowu spotkają jakiś sklep na tym pustkowiu. Jeszcze tego by brakowało, żeby któreś z nich zasłabło w drodze - Chodźmy rozejrzeć się do ich sklepu, może mają coś dobrego! - sama to miała przy sobie jedynie jakieś drobniaki, bo niestety swoją wypłatę schowała…do skrytki…w swoim pokoju…cholera jasna. Ale no, na pewno jakoś się to zaradzi.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Run fast Empty Re: Run fast {Wczoraj o 11:29 am}

Rudzi

               Słowa i podejście Grace podniosło go na duchu, ale wiedział, że lepiej byłoby dla niej (i dla niego na swój sposób też), gdyby wróciła do Londynu, ale nie mógł jej do tego zmuszać.  Skoro chciała ciągnąć się za nim do Irlandii… Razem do raju bram albo razem na piekła dno, co?
               Następnego dnia wędrówki natrafili na stację paliw. Nic wielkiego, cztery instrybutory do tankowania, zewnętrzna toaleta dla podróżnych i niedużych rozmiarów sklepik. Johnny rzucił okiem na towarzyszy podróży i stwierdził, że woli nie wiedzieć, jak sam wygląda, skoro i bez kilku nocek w plenerze zwykle wyglądał jak bezdomny. Złapał Bobby’ego za kołnierz i pociągnął go za sobą, wskazując przyjaciółce głową na toalety.
               – No eeejjj! – zawołał młody, który już miał plan biec do środka sklepu.
               – Cicho. – mruknął, otwierając drzwi latryny kopniakiem i skrzywił się, biorąc ostatni wdech świeżego powietrza, nim zamknęli się w męskim wychodku.
               – Śmierdzi…! – zawołał, zasłaniając nos i usta dłońmi.
               – Uch, wiem! Czuję! – w żadnym wypadku nie zamierzał korzystać z tutejszej ubikacji. Podszedł do umywalki i przejrzał się w brudnym lusterku. Uch… – Czas na mycie. – zwrócił się do brata, odkręcając najpierw jeden kurek, a potem drugi, sprawdzając który uruchamia ciepłą wodę. Żaden. Wzdrygnął się, nabierając lodowatą wodę w dłonie i chlusnął nią sobie w twarz, zmywając kurz i brud. Bobby, co prawda niechętnie, ale bez słowa zachęty poszedł w jego ślady. Starszy skorzystał z okazji i napełnił pustą butelkę wodą z kranu. Może nie była najlepszej jakości, ale niemal na pewno będzie lepsza od wody ze strumienia.
               Wyszli na zewnątrz i poczekali, aż dołączy do nich Grace. Bobby jak to Bobby, kręcił się gdzieś w pobliżu, podczas gdy Johnny znalazł na parapecie porzuconą gazetę. Na pierwszej stronie nie było nic ciekawego, jednak na kolejnej natrafił na krótką wzmiankę na temat niewyjaśnionego wybuchu w dzielnicy Finsbury Park w Londynie, w której zginął mężczyzna z klasy robotniczej. Pierwotnie zakładano wybuch gazu, ale ktoś z sąsiadów zeznał, że widział synów zmarłego (oraz jedną bliżej nieokreśloną dziewczynę) zbiegających z miejsca zdarzenia niedługo po samym wybuchu, więc zaczęli się przychylać do wersji, że nie był to wypadek. Well… tak. No tak. Dalej były pobieżne informacje o tym, że dom zamieszkiwany był przez irlandzkich imigrantów z czwórką dzieci, z czego trójka wciąż niepełnoletnia. Państwo L. zostali opisani jako wiecznie nieobecni, a dzieci jako niewychowane i nie zaopiekowane. Aha, to pewnie ta stara kuhwa, pani Peterson…
               Słysząc zbliżające się kroki, Johnny wepchnął gazetę do śmietnika, ale była to tylko Grace. Posłał jej uśmiech. Nie ma sensu jej martwić. Na razie zachowa to dla siebie. Zawołał brata, który obserwował rodzinę wiewiórek na pobliskim drzewie i weszli do sklepu. Bobby poszedł dręczyć panią za kasą, a Johnny chwycił za koszyk i zaczął krążyć między półkami, rozważając każdą opcję. Musiał kupić rzeczy, które starczą im na dłużej i nie będą kosztować go fortuny. Wziął opakowanie paracetamolu za dwa funty. Przezorny ubezpieczony czy coś tam. Lepiej mieć. Na złamanie może nie pomoże, ale jak zacznie kogoś boleć ząb albo głowa to już tak. Nieduże opakowanie chleba tostowego, bo całego nie przejedzą we trójkę, a lepiej, żeby się nie zmarnował. Dwie puszki fasoli. Dodatkowa butelka wody. Chwycił dwa opakowania musli z suszonymi owocami i rozejrzał się za tą dwójką pacanów, żeby spytać ich jak matka kwoka, który rodzaj wolą. Znalazł ich w dziale kempingowo-chuj-wie-co, oglądających termosy i gadżety z lokalną maskotką, czyli kurczę z wiewiórką.
               Widział, jak Bobby patrzy na bluzę w wiewiórki i chętnie by mu ją kupił, gdyby nie kosztowała czterdziestu funtów czyli jakoś połowę tego, co miał w portfelu.
               – E, wiara, wolicie musli z suszonymi jabłkami i cynamonem czy z suszonymi owocami leśnymi?
               Ośmiolatek zrobił poważną, zamyśloną minę.
               – … niech Grace wybierze. Mogę ciastka czekoladowe? – przechylił głowę w ten swój uroczy sposób i John musiał skumulować całą swoją siłę woli, aby odwrócić wzrok i odmówić.
               – Nie.
               – Zamieniasz się w Martina! – oznajmił obrażony, odwrócił się i potuptał z irytacją do stoiska z gazetami. Johnny wypuścił drżąco powietrze. W innych okolicznościach ta zniewaga pewnie by go zabolała, ale dzisiaj tylko wywołała irytację.
               – Jabłka z cynamonem czy owoce leśne? – powtórzył swoje pytanie obojętnie, niby zajęty oglądaniem termosów, jakie mieli w ofercie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Run fast Empty Re: Run fast {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach